Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 30, 31, 32 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:54:03 01-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 119
HUGO/ARIANA/LUCAS/CONRADO


Ingrid przypatrywała mu się z mieszaniną złości i rezygnacji, kiedy robił pompki, próbując zabić nudę. Czuł się już dobrze, nie widział potrzeby, żeby leżeć w łóżku i być ciężarem dla Juliana i Ingrid, którzy nie byli zbyt zadowoleni z jego postępowania. Ingrid zajadała jakieś przekąski, co jakiś czas wzdychając i ciskając iskry z oczu, ale już dawno przestała mówić cokolwiek, by odwieźć Huga od dziwnych pomysłów, bo wiedziała, że i tak nic nie dotrze do jego zakutego łba.
Telefon Huga zawibrował na kuchennym blacie, zwiastując wiadomość, czego chłopak nie usłyszał, więc Ingrid wzięła sprawy w swoje ręce.
– Kto tu się tak do ciebie dobija, Bestio? – mruknęła sama do siebie, bez zastanowienie chwytając komórkę i odczytując wiadomość od Ariany. – Gołąbeczki, nawet wymieniacie się miłosnymi esemesami?
Hugo skończył ćwiczenia i podszedł do Ingrid zaintrygowany jej słowami.
– Ariana się stęskniła. – Szatynka zaśmiała się kącikiem ust. – Napisała: „Nadciągnął huragan”. Czyżby chodziło o huragan miłości? Aż taki dobry z ciebie kochanek? – Ingrid uwielbiała droczyć się z Hugiem.
Myślała, że go rozzłości, ale efekt był zupełnie odwrotny. Delgado roześmiał się tak serdecznie jak jeszcze chyba nigdy w jej obecności, co nieco zbiło ją z tropu. Potargał jej włosy ręką, jakby była jego młodszą siostrą (i właściwie, tak ją traktował) i przyjął od niej telefon.
– Ty i to twoje poczucie humoru. Ariana i ja? Jesteś niemożliwa.
– A co w tym takiego dziwnego? Przecież wszyscy wiedzą, że macie się ku sobie. – W Lopez odezwał się instynkt swatki. – Nie uważasz, że jest ładna?
Hugo skrzywił się, przypominając sobie pracownicę kawiarni.
– Urodą nie grzeszy. Jest raczej przeciętna.
– No ale jest bystra, temu nie zaprzeczysz.
– Bystra? – Hugo parsknął śmiechem. – Ciekawska, owszem. Ale brak jej piątej klepki.
Ingrid nie miała argumentów, ale wyglądało na to, że Hugo rzeczywiście nie przejawiał żadnych uczuć w stosunku do Ariany, a na czym jak na czym, ale na związkach damsko-męskich Ingrid trochę się znała. Może przez tę burzę hormonów, spowodowaną ciążą, jej instynkt przestał być niezawodny?
– No to, o co chodzi z tym huraganem? – zapytała po chwili, widząc jak Hugo zmarszczył czoło, próbując rozszyfrować wiadomość.
– Mówiłem: ona ma coś nie tak z głową. Nie wiem, o co jej chodzi. – Odłożył telefon na blat i podszedł do lodówki, by wziąć sobie wodę. Jednak był trochę niespokojny. Ariana w końcu nigdy nie pisała do niego. Może coś się stało?
Zatrzasnął lodówkę, nagle uświadamiając sobie, co to mogło oznaczać.
– Cholerny Nicolas! – uderzył otwartą dłonią w blat, tak że Ingrid podskoczyła w miejscu. – Ingrid, wrócę niedługo. Poradzisz sobie sama?
– Jestem w ciąży, a nie niepełnosprawna. – Uwaga Huga nieco ją zirytowała. – Idź powstrzymać ten huragan, cokolwiek to jest.
Już po chwili wparował do kawiarni ojca, wzrokiem wyszukując Nicolasa. Nie było to trudne, bo w lokalu znajdowały się tylko trzy osoby – najstarszy syn Fernanda, Ariana i jakaś kobieta w ciąży, którą Hugo pierwszy raz widział na oczy. Nicolas wyglądał dziwnie – nie uśmiechał się w typowy dla siebie sposób, a raczej był zaintrygowany i jakby lekko przestraszony, ale bynajmniej nie pojawieniem się Huga. Co więcej, zdawał się Delgado w ogóle nie dostrzegać. Zamiast tego zmrużył podejrzliwie oczy i przypatrywał ciężarnej kobiecie, której Ariana zaproponowała, żeby usiadła i podaja szklankę wody.
– Dlaczego szukasz Nadii de la Cruz? – zapytał bez ogródek Nico. – Skąd ją znasz? Kontaktowałaś się z nią ostatnio?
Kobieta wyglądała na zakłopotaną tą nagłą uwagą ze strony mężczyzny, więc Ariana zdecydowała się odpowiedzieć za nią, przeczuwając, że Nico owładnął szał po tym, jak dostał kosza od Nadii, i ma jakąś dziwną obsesję na jej punkcie.
– To chyba nie jest twoja sprawa, Nico. – Panna Santiago wyprostowała się, by nadać sobie godności, co było nieco trudne, bo nikt nie wziąłby jej na poważnie w poplamionym kawą fartuszku. – Możesz już iść, jeśli nie masz zamiaru niczego więcej zamawiać.
– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – zauważył Nico, przypominając sobie ich krótką znajomość, zanim wyjechał z miasta.
– Ja też tak myślałam, ale dziwnie się zachowujesz, od kiedy wróciłeś do miasteczka. Wyjdź, proszę, zanim będę zmuszona zadzwonić po policję.
– Nie możesz mnie stąd wyrzucić.
– Ona nie, ale ja tak. – Dopiero teraz Nicolas zwrócił uwagę na Huga, który stał przy wejściu do kawiarni z rękami założonymi na piersi, obserwując tę scenę z ciekawością. – Mówiłem ci, żebyś wracał do swojej „Sklepowej Groty” i przestał interesować się tym, co cię nie dotyczy.
Nicolas Barosso zacisnął ręce w pięści, co zapewne nie miało nic wspólnego z ponownym przekręceniem przez Huga nazwy jego sklepu. Teraz bardziej przejmował się Nadią i tą kobietą, która pojawiła się znikąd, wypytując o nią. Po raz pierwszy zaczął poważnie się zastanawiać, czy Castor wykonał robotę jak należy. Wyszedł ze sklepu, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem – był zbyt podenerwowany. Hugo odprowadził go wzrokiem, po czym skierował spojrzenie na Arianę, która nie bardzo wiedziała, jak się zachować w stosunku do ciężarnej.
– Zadzwonię do Nadii, ale może najpierw niech mi pani powie, jak się pani nazywa? – Ariana chwyciła za komórkę i wybiła numer przyjaciółki.
– Isabela. Isabela Quintero – przedstawiła się kobieta, a Ariana wymieniła szybkie spojrzenia z Hugiem, który nie miał pojęcia, co tu jest grane.
– Cześć, Nadia. Wybacz, że przeszkadzam, ale jestem w pracy i pewna pani o ciebie pyta. Nazywa się Isabela Quintero i chce z tobą pomówić.
Ariana wsłuchała się dłuższą chwilę w to, co Nadia jej mówiła i zdumiała się słysząc, że Nadia nie zna nikogo o takim nazwisku. W tym samym momencie, ciężarna kobieta bezceremonialnie wyrwała Arianie komórkę z dłoni.
– Witam, pani de la Cruz. Czekam na panią w kawiarni „U Camila”. Myślę, że może panią zainteresować to, co mam pani do powiedzenia.
Po tych słowach, rozłączyła się i oddała dziewczynie komórkę, którą ta schowała do kieszeni fartuszka, zbita z tropu. Isabela ją intrygowała, sposób w jaki odnosiła się do ludzi zimnym, wręcz wyrachowanym, tonem zaczynał ją trochę niepokoić.
– A pan co się tak patrzy? Nigdy nie widział pan kobiety w ósmym miesiącu ciąży? – Isabela zwróciła się do Huga, który stał jak wryty między stolikami i przypatrywał się jej z półotwartymi ustami.
Wiedział, że kobiety w ciąży potrafią być kapryśne (Ingrid była doskonałym przykładem), ale ta kobieta to zupełnie inny poziom. Nie powiedział jednak nic, a zamiast tego pociągnął Arianę za łokieć w stronę kuchni.
– Co jest? – warknęła, kiedy znaleźli się sami, z ukrycia obserwując Isabelę, która popijała wodę, co chwila zerkając na zegarek.
– Co to za jedna? I po co mnie wzywałaś? Co to niby za huragan?
– To jest Isabela Quintero, jak sam zapewne dobrze usłyszałeś. I sam kazałeś mi dać znać, jak Nico się tu zjawi. – Ariana cały czas obserwowała Isabelę, zastanawiając się, kim ona jest i dlaczego szuka Nadii.
– I co, powiedział coś podejrzanego? Mówił, dlaczego tu jest? – Hugo starał się być subtelny, ale nie bardzo mu to wychodziło. Zwróciło to uwagę Ariany, która podparła się pod boki i zmrużyła oczy, mierząc go od stóp do głów.
– Powiedział, że ma mi do powiedzenia coś ciekawego na twój temat.
– Ach tak? – Delgado rzucił to lekceważącym tonem, ale Santiago widziała, że był zniecierpliwiony i chciał dowiedzieć się, co takiego Nico jej powiedział.
– Spokojnie. Powiedziałam mu, że mnie nie interesujesz. Mam teraz ważniejsze rzeczy do roboty. – Ponownie zerknęła na Isabelę, czując się jak w jakimś filmie szpiegowskim. – Myślisz, że kim ona jest? Kochanką Dimitria, która przyjechała szantażować Nadię? A może dawno zaginioną siostrą, która chce odnowić relację?
– Myślę, że jesteś stuknięta i doszukujesz się rzeczy tam, gdzie ich nie ma. Oglądasz za dużo telenowel. Ale dobrze, że porzuciłaś już pomysł szpiegowania Fernanda i znalazłaś inny obiekt zainteresowań.
– Wcale nie porzuciłam tego pomysłu! – Ariana powiedziała to tak żarliwym tonem, że zaczęła tego żałować.
– Przestań węszyć, gringa, mówię poważnie. – Hugo spojrzał na nią z błyskiem w oku. Coś w tym wzroku ją przeraziło. – To nie jest zabawa dla grzecznych dziewczynek.
– A kto powiedział, że jestem grzeczną dziewczynką? – Ariana nie pozostała mu dłużna, ciskając gromy z oczu.
– Przeszkadzam? – Ciche kaszlnięcie Camila spowodowało, że oboje odskoczyli od siebie na dwa metry.
– Nie, skądże. – Ariana chwyciła jakąś ścierkę i zaczęła czyścić lśniący blat, sprawiając wrażenie, że pracuje.
Camilo bez słowa wyjął jej ścierkę z rąk, uśmiechając się dobrodusznie i zerkając z ukosa na Huga, który wydawał się być w całkiem dobrym stanie pomimo tego, co ostatnio słyszał.
– Czuję się już dobrze, nie patrz tak na mnie. – Hugo machnął ręką, widząc troskę w oczach ojca, który nie mógł się powstrzymać.
Od dawna nie żyli jak prawdziwa rodzina, co było w dużej mierze winą Camila. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Gdyby po śmierci żony szybko wziął się w garść, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej i może nigdy Hugo nie musiałby pracować dla takiego okropnego człowieka, jakim był Fernando Barosso. Wiedząc, że Hugo nie znosi, kiedy poświęca się mu zbyt dużo uwagi, odwrócił szybko wzrok i zmienił temat, pytając o klientkę, której nigdy wcześniej w miasteczku nie widział. Ariana już otwierała usta, by podzielić się z szefem swoimi teoriami, kiedy rozległ się dźwięk dzwoneczka u drzwi i do kawiarni wparowała Nadia de la Cruz.
– Ariano, co się dzieje? Tak nagle się rozłączyłaś. Kim jest ta kobieta? – zapytała, podchodząc do lady i dopiero po chwili zauważając Isabelę, która z trudem podniosła się z krzesła i wyciągnęła w jej stronę dłoń na przywitanie.
– Nazywam się Isabela Quintero. Może usiądziemy? W obecnym stanie nie powinnam się forsować.
Nadia rzuciła zdumione spojrzenie kulącym się za lodówką Arianie, Hugowi i Camilo, którzy tylko wzruszyli ramionami.
– Zmienię cię, Ariano. Nie ma dziś zbyt wielkiego ruchu, poradzę sobie. – Camilo uśmiechnął się do pracownicy, zakładając czarny fartuszek z logo kawiarni.
– Ale… mogę zostać. Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – Widać było, że Arianie bardzo zależy, żeby poznać zamiary nowo przybyłej do miasteczka Isabeli.
Hugo prychnął za jej plecami, przez co zmroziła go wzrokiem i ponownie spojrzała na Camila świecącymi oczami.
– Naprawdę nie ma potrzeby. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś odebrała Jaime ze szkoły. Ja muszę zostać i doglądać Lorenza, jeszcze jest zbyt słaby, by wrócić do szkoły.
– Po pierwsze – odezwał się Hugo, zwracając na siebie ich uwagę – po co obca dziewucha ma to robić, kiedy jestem tu ja, jego wujek? A po drugie – chłopak ma dwanaście lat. Sam potrafi wrócić do domu.
– Po pierwsze – Ariana idealnie sparodiowała ton Huga – wujek nie może go odebrać, bo nie jest do tego upoważniony przez matkę dziecka. A po drugie – po serii morderstw i innych dziwnych wydarzeń w miasteczku, w szkole nakazano odbieranie dzieci osobiście, żeby zapobiec kolejnym tragediom. – Zdjęła fartuszek i rzuciła go prosto w ramiona nic nie spodziewającego się Huga. – Wrócę później z Jaime – poinformowała Camilo, po czym wyszła z kawiarni.
– Wariatka. No normalnie wariatka. – Hugo pokręcił głową z dezaprobatą, z obrzydzeniem chwytając brudny fartuszek w dwa palce i wyrzucając go gdzieś w kąt. – Jeśli jeszcze raz ktoś będzie mnie z nią łączyć, to przysięgam, palnę sobie w łeb.
– Hugo. – Camilo miał poważną minę i chłopak dobrze wiedział dlaczego – w ich rodzinie nie powinno żartować się z takich spraw.
– Już dobra, dobra. Nic więcej nie mówię.

***
Obudziło go bębnienie palcami o szybę. Otworzył oczy i nieprzytomnie rozejrzał się dookoła, chcąc chwycić telefon z nocnej szafki i sprawdzić która godzina. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że spał przecież w samochodzie. Wszystko go bolało i był okropnie niewyspany. Otworzył okno, by lepiej widzieć osobę, która śmiała go obudzić.
Eva trzymała w dłoniach kubek z parującą kawą i jakąś papierową torbę, z której unosił się słodki zapach.
– Przepraszam, że cię obudziłam – powiedziała cicho, co zupełnie do niej nie pasowało. Zwykle była arogancka i zwracała się do ludzi z wyższością. – Ale pomyślałam, że musisz iść do pracy. Masz – podsunęła mu kawę i, jak się okazało, drożdżówkę. – Wiem, że musisz zjeść rano coś słodkiego. Zabrałam już rzeczy i zatrzymam się na trochę w motelu. Nie będę ci się więcej narzucać.
Czekała chyba aż Lucas coś powie, ale on nie miał jej nic do powiedzenia, więc odeszła, zostawiając go ze śniadaniem. Zerknął smętnie na drożdżówkę i kawę, postanawiając nie rezygnować z posiłku tylko dlatego, że przygotowała je dla niego Eva. Nie wiedział, dlaczego przyjechała do miasteczka. Podobno była narzeczoną kandydata na burmistrza Valle de Sombras, ale jakoś nie pasowało mu to do niej.
Eva lubiła być w blasku fleszy. Jej kariera aktorki w Hollywood dopiero nabierała tempa. Lubiła duże miasta i bywać na salonach. W Valle de Sombras pod tym względem było po prostu nudno. No chyba że liczyć morderstwa, wtedy na pewno sensacji nie brakowało. Zastanawiał się jak to możliwe, że po tylu latach, oni wszyscy spotkali się w tej ponurej Dolinie. On, Ariana, Eva, a nawet Guillermo. Los chciał spłatać im figla, choć każde z nich nauczyło się już żyć na nowo po tym, co wydarzyło się kiedyś w San Antonio. Dlaczego tak nagle spokój został zmącony? Lucas nie wierzył w przeznaczenie. By policjantem i musiał zawsze mieć chłodny umysł. Dziadek nauczył go też, że powinien panować nad emocjami, przez co rzadko je okazywał. Ale teraz zaczynał myśleć, że może istniała jakaś wyższa siła, która popchnęła ich znowu ku sobie. Może Wszechświat miał wobec nich jakieś większe plany. Może celowo połączył znów ich losy. Nie miał tylko pojęcia dlaczego.
Nim się obejrzał, szedł spacerem w sobie tylko znanym kierunku, rozmyślając nad tym wszystkim, aż doszedł do jedynego miejsca w Valle de Sombras, gdzie jeszcze nigdy nie był. Kościół był na swój sposób piękny. Nie był duży, ale za to niezwykle urokliwy. I to właśnie tutaj Viktoria i Javier mieli już niedługo powiedzieć sobie sakramentalne „tak”. Wszedł do środka, nie bardzo wiedząc dlaczego to robi. Kościół był pusty, przez co poczuł się dziwnie. Usiadł w jednej z ławek z tyłu kościoła. Nie był na tyle religijny by pchać się do pierwszych rzędów. A może za bardzo się bał albo czuł się niegodny? Tego sam nie wiedział.
– Potrzebujesz czegoś, młody człowieku?
Głos kapłana wyrwał go z rozmyślań, powodując, że lekko się wzdrygnął. Pokręcił głową gwałtownie, zbyt gwałtownie, by ksiądz Juan mógł to zignorować.
– Mogę? – zapytał kapłan i po otrzymaniu niemej zgody, przysiadł koło Lucasa w ławce. – Wielu ludzi przychodzi tutaj pomyśleć. Nie ma lepszego miejsca na oczyszczenie umysłu i duszy.
Lucas milczał, nie wiedząc, co by mógł powiedzieć. Nie chciał oczyszczać ani umysłu ani duszy. Po prostu tu przyszedł – ot tak, z ciekawości.
– Przychodzą tutaj też kiedy błądzą. Chcą, by Pan wskazał im właściwą drogę. – Juan nie był zrażony brakiem entuzjazmu rozmówcy. – „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego” – zacytował Juan, uśmiechając się leciutko. Widać było, że miał prawdziwe powołanie. – „Prowadzi mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię”.
– „Chociażbym kroczył ciemną doliną, zła się nie ulęknę” – dopowiedział Lucas, zdając sobie sprawę, że wizyta w kościele była mu bardzo potrzebna. – Psalm 23.
– Zna pan Biblię? – W głosie Juana pobrzmiewało zdumienie, a Lucas uśmiechnął się na widok jego miny.
– Jak można nie znać największego bestsellera w historii?
– Nigdy na to tak nie patrzyłem, ale rzeczywiście coś w tym jest.
Lucas wstał i życzył kapłanowi miłego dnia, czując się odważniejszy i bardziej pewny siebie niż przedtem. Był ciekaw, co takiego udało się znaleźć Emily na Joaquina. Cokolwiek to było – był na to gotowy.
Jak się okazało, Emily udało się znaleźć całkiem sporo i był jej za to bardzo wdzięczny. Dlatego postanowił pomóc jej ze sprawą, nad którą teraz pracowała. Jego samego także zaintrygował sposób, w jaki pani Virginia została zaatakowana. W miasteczku działy się bardzo dziwne rzeczy i wcale mu się to nie podobało. Musiał też obmyślić sposób, jak zdobyć dokumenty, o które prosiła go koleżanka po fachu, nie mówiąc przełożonemu, że poprosił o pomoc agentkę Interpolu. Miał twardy orzech do zgryzienia, ale radził sobie już z trudniejszymi sprawami. Przypomniał sobie wizytę w kościele i wiedział, że sobie poradzi.

***

Czujność nigdy nie opuszczała Conrada, nawet kiedy spał. Najlżejszy powiew wiatru czy szelest liści za oknem mógł go zbudzić. Wielu ludzi czyhało na jego życie, a wiedząc, że jego największy wróg zrobiłby wszystko, by go zlikwidować, nauczył się zawsze być w gotowości. Tak też było i tym razem. Kroki napastnika rozeszły się echem po pustym, prawie nieumeblowanym pokoju, w uszach Conrada brzmiąc tysiąc razy głośniej niż były w rzeczywistości.
Bez zastanowienia sięgnął ręką pod poduszkę, dało się słyszeć odbezpieczenie broni i już po chwili miał na celowniku swojego oprawcę.
– Kto cię przysłał? – warknął Conrado w ciemną otchłań sypialni, nadal celując w lekko widoczną w świetle księżyca sylwetkę mężczyzny.
– Spokojnie, na jakiś czas mam dosyć ran postrzałowych.
– Hugo?
Saverin sięgnął do lampy stojącej na nocnym stoliku i włączył ją, by móc zobaczyć swojego rozmówcę.
– Śpisz z bronią pod poduszką? – Hugo usadowił się wygodnie w nogach łóżka Conrada, nie zawracając sobie głowy dobrymi manierami. – Uroczo.
– Co ty tu robisz? Jak tu wszedłeś? – Conrado zabezpieczył broń i schował ją na swoje miejsce. – Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Mam swoje sposoby. – Hugo rozejrzał się po pustym wnętrzu z zaciekawieniem. – Twoja narzeczona chyba nie wie, że kupiłeś mieszkanie na obrzeżach miasteczka. Inaczej nie mieszkałaby ze znajomymi ze szkoły.
– To nie przystoi, by narzeczeni mieszkali pod jednym dachem przed ślubem.
– Nie wiedziałem, że taki z ciebie świętoszek. – Hugo uśmiechnął się lekko, ale w gruncie rzeczy sprawy sercowe Saverina nie bardzo go interesowały. – Mam nadzieję, że masz jakiś plan. Zaczynam trochę wariować z nudów.
– Aż tak ci śpieszno z powrotem do szpitala? – Conrado poczuł się nieco swobodniej. Wstał z łóżka i poszedł do kuchni, skąd przyniósł dwie butelki zimnego piwa. Jedną z nich wręczył Hugowi.
– Za szpitalem nie tęsknie, ale jeśli muszę zarobić jeszcze jedną kulkę, żeby porządnie to zakończyć – nie mam nic przeciwko.
Conrado nic nie powiedział, był śmiertelnie poważny, kiedy otworzył butelkę o kant parapetu. Spojrzał w okno, by upewnić się, że nikt niepowołany nie kręci się pod jego nowym mieszkaniem. Wiedział, że Hugo był uważny i pewnie nikt go nie śledził, ale w jego naturze leżało dmuchanie na zimne.
– Wybacz, Hugo. Nie tak to miało wyglądać – powiedział po chwili ciszy, pociągając łyk piwa i podważając palcem etykietę na butelce. – Ale zemsta jest czasochłonna. Ty dowiedziałeś się prawdy dopiero niedawno, a że jesteś w gorącej wodzie kąpany, chciałbyś wszystko zakończyć od razu. Też taki kiedyś byłem. – Saverin dopiero teraz uśmiechnął się lekko. – Ja tę zemstę planuję od wielu lat. Byłem młodszy od ciebie, kiedy Fernando wydarł mi z rąk wszystko, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Hugo przypatrywał się twarzy swojego sprzymierzeńca, oświetlonej teraz tylko blaskiem księżyca. Ton głosu miał wyprany z uczuć, ale jego spojrzenie mówiło, że wiele w życiu wycierpiał.
– Nigdy mi nie powiedziałeś, co tak naprawdę zaszło między tobą a Fernandem – zauważył Hugo, nagle zdając sobie sprawę, że niezmiernie go to ciekawi.
Rzeczywiście, Saverin nigdy tego nie zrobił. Mówienie o tym było zbyt bolesne i przywoływało wspomnienia, o których wolałby zapomnieć. Nim się spostrzegł, opowiadał Hugowi o swojej przeszłości – o dzieciństwie w Chile, o tym jak jego ojciec i bracia zaczęli współpracować z Fernandem i pomagać mu w jego kwitnącym biznesie narkotykowym, o tym jak Fernando zgwałcił jego siostrę i jak Conrado ranił go w nogę, przez co Barosso do teraz kulał i musiał chodzić o lasce. Opowiedział mu też o pomyśle brata, który miał już dość pracy dla Fernanda i poprosił Conrado o to, by wsypał ich policji i o tym jak to wszystko się skończyło – jak Fernando zabił jego bliskich, zostawiając ich w płonącym domu.
Hugo słuchał w skupieniu, nienawidząc Fernanda jeszcze bardziej, za to odczuwając jeszcze silniej więź z Conradem. Łączyła ich nie tylko wspólna niechęć do rodziny Barosso i żądza zemsty, ale też to, że dla rodziny byli skłonni wiele poświęcić.
– Miałem okazję się zemścić, Hugo. Wiele razy. Ale nie byłem do tego zdolny. – W głosie Conrada pobrzmiewała nuta złości na samego siebie. – Gdybym zakończył to wcześniej… może inaczej by się to potoczyło. Miałem okazję zabić Alexa. Chłopak miał wtedy jedenaście lat i nie był niczemu winien. Zresztą, wiedziałem, że to nie zrobi Fernandowi różnicy. Nie zmieniłby się z dnia na dzień. Nie cierpiałby tak jak ja cierpiałem. Dla niego rodzina nic nie znaczy, choć wszystkim mówi inaczej.
– I od tego czasu szukasz sposobu jak najlepiej się na nim zemścić?
– Nie. Wtedy porzuciłem zemstę. Dopiero, kiedy zabił moją żonę, okaleczył sąsiadkę i zabrał gdzieś moje nowo narodzone dziecko, poprzysiągłem zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pożałował dnia, w którym zadarł ze mną i z moją rodziną. By pożałował dnia, w którym się urodził.
Butelka z piwem, którą Hugo cały czas trzymał w dłoniach, słuchając tej opowieści, wyślizgnęła mu się z rąk i spadła na nowiutkie panele, roztrzaskując się na kawałeczki. Myślał, że nie istniało nic gorszego, co mógłby zrobić Barosso, a jednak się mylił.
– Przyniosę szufelkę. – Conrado powiedział to jak gdyby nigdy nic i znów wyszedł na chwilę zostawiając Huga samego, zdumionego jego chłodem i obojętnością.
Conrado długo nie wracał i Hugo zaczął się zastanawiać, czy aby nie zaszył się gdzieś w łazience, wypłakując sobie oczy. Saverin wrócił jednak po chwili i bez słowa zabrał się za sprzątanie bałaganu, który narobił jego gość. Nie wyglądał na wstrząśniętego ani smutnego, ale Delgado dobrze zdawał sobie sprawę, że to tylko maska, którą wkładał każdego dnia od dziewiętnastu lat. Maska, którą Hugo również przywdziewał, nie chcąc, by ktoś wiedział, co tak naprawdę czuje.
– Szukasz tego dziecka – powiedział cicho Delgado. Nie było to pytanie lecz stwierdzenie.
Conrado kiwnął głową, ścierając resztki piwa ze lśniącej mahoniowej podłogi.
– Myślisz, że zemsta jest słodsza po tylu latach? Może tak cię zaślepiła, że nie odczujesz żadnej ulgi, kiedy już jej dokonasz? – Hugo wypowiedział te słowa, sam się nad nimi zastanawiając. Sam nie był pewny, do czego miała doprowadzić ta zemsta. W końcu nikt nie zwróci życia jego matce ani życia członków rodziny Saverina.
– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą Saverin. – Na pewno będzie skuteczniejsza. Bo nie zamierzam tym razem się wycofać.
Drugie pytanie pozostawił bez odpowiedzi, co tylko upewniło Delgado w przekonaniu, że Conrado doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zemsta nie zawsze była dobrym rozwiązaniem.
– A wracając do twojego pytania odnośnie planu… – Conrado wyrzucił zbite szkło do kosza na śmieci i otrzepał ręce. – Wygram wybory.
– To jest ten twój demoniczny plan? Wybory? – Hugo uśmiechnął się, nonszalancko rozkładając się na łóżku Conrada.
– Jeśli czegokolwiek nauczyłem się o Fernandzie przez te wszystkie lata to to, że jest egoistą. Nie ma sensu uderzać w jego rodzinę, nie ma sensu próbować doszukiwać się jakichś słabych punktów. Najtrudniej zniesie porażkę – to właśnie będzie dla niego najlepsza kara. Na początek, chcę go upokorzyć i poniżyć, a wybory są na to najlepszym sposobem.
– Musisz być bardzo pewny siebie, Conrado. Wiesz, że Fernando ma układy ze wszystkimi wpływowymi ludźmi w Valle de Sombras i Pueblo de Luz? Wielu nadal siedzi w jego kieszeni. Wielu ma u niego dług wdzięczności. Też znam tych ludzi i wierz mi – są zdolni do wszystkiego, by mu pomóc.
– Wiem. – W oczach Conrada zabłysły iskierki, przez co przypominał teraz młodego człowieka, któremu przyświeca jakaś wspaniała idea. – Natomiast ja nie przywykłem do załatwiania wszystkiego pieniędzmi. Wierzę, że dobra wola i maniery mogą zdziałać cuda na tym zepsutym świecie. Wierzę w ludzi. I chcę im pomóc.
– Planujesz stworzyć jakieś związki zawodowe? Wybory na burmistrza to nie przelewki.
– Chcę dać ludziom szansę decydować o sobie. Chcę, żeby nie byli ograniczeni przez wpływowe rodziny takie jak Barosso czy Diaz. Chcę, by mogli podejmować decyzje, które będą najlepsze dla nich samych, a nie dla tych, których wybiorą na swoich reprezentantów. Nie uważasz, że będę świetnym burmistrzem? Pieniędzy mam w bród, nie potrzeba mi ich więcej. Chcę ten stołek z innych pobudek. Jeśli przy okazji mogę pomóc mieszkańcom miasteczka – tym lepiej dla nich, tym gorzej dla Fernanda.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ja nie znam się na polityce, więc nie mogę pomóc. – Hugo uniósł ręce do góry na znak, że to nie jego broszka. – Jeśli jednak potrzebujesz kogoś poturbować – służę pomocą.
Conrado się roześmiał. Hugo potrafił poprawić mu humor, miał jakiś dziwny urok.
– Nie oczekuję, że wesprzesz mnie w politycznej rozgrywce. Od tego mam Fabricia.
– Mam być zazdrosny?
– Być może. Fabricio Guerra to mój przyjaciel i świetny strateg. Jest szefem mojej kampanii wyborczej. Jeśli mam jego po swojej stronie, jestem na wygranej pozycji.
– Mam nadzieję. Inaczej będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce i udusić Fernanda gołymi rękami.
– Nie zniżaj się do jego poziomu. Lepiej powiedz mi coś więcej na temat El Tesoro, tej hacjendy, której kupnem interesuje się Fernando.
– Co mogę ci powiedzieć? Leży na pasie ziemi niczyjej między Pueblo de Luz i Valle de Sombras. Ponoć bardzo żyzna ziemia, krążą legendy o złocie, ale nigdy nic nie zostało potwierdzone. Miasta od dawna spierają się, do kogo ta ziemia należy, ale nie sposób tego udowodnić. Ostatni właściciel zmarł w latach dziewięćdziesiątych. Fernando chce tę ziemię przyłączyć do Doliny, pewnie myśli, że dzięki temu zyska przychylność wyborców. Taka hacjenda stwarza duże możliwości.
– Jak myślisz, ile może ta ziemia kosztować?
– Nie jest na sprzedaż, Conrado. Fernando będzie chciał za wszelką cenę machlojkami udowodnić, że ziemia należy się Valle de Sombras.
– Mówisz, że ostatni właściciel umarł dawno temu? – Conrado zastanowił się przez chwilę.
– Tak, nie wiem kto to był. Szczerze mówiąc, nigdy mnie to za bardzo nie interesowało.
Conrado sprawiał wrażenie, jakby wpadł na jakiś pomysł, ale nie powiedział już Hugowi nic więcej.
– A co z twoim przyjacielem? Octavio Alanis, chyba tak mu było na imię. Słyszałem o jego bratanku. Moje kondolencje. – Hugo zmienił nagle temat, przypominając sobie tego chłopaka z gitarą, który kiedyś ostrzegł go, że ma się nie wychylać i czekać na rozkazy Conrada.
– Octavio został w stolicy. Szczerze mówiąc, trochę się boję, że może wrócić do dawnych nawyków, ale wierzę, że nie zrobi nic głupiego. Wolę jednak dać mu trochę odpocząć. Mam po swojej stronie ciebie i Fabricia, a to mi wystarcza.
Delgado pokiwał głową na znak, że rozumie, po czym ruszył do wyjścia.
– Conrado, zrobisz coś dla mnie? – Zanim wyszedł, coś mu się przypomniało. – Mógłbyś pogadać z Evą? Szczerze mówiąc, twoja dziewczyna działa mi trochę na nerwy, ale nie zasłużyła, żebyś tak ją traktował. Jeśli jej nie kochasz, to powiedz jej to prosto z mostu, bo ona chyba nadal się łudzi, że to wasze „małżeństwo” – Hugo zrobił z palców cudzysłów – jest autentyczne.
– Eva doskonale wie, jaka relacja nas łączy. Nigdy nie składałem jej żadnych obietnic. Od początku do końca to miał być tylko biznes.
– No cóż… Może nieuważnie słuchała, kiedy ty mówiłeś.
– Dzięki za radę, Hugo. – Conrado uśmiechnął się lekko, po czym on również o czymś sobie przypomniał. Wyjął z szuflady jakiś zeszyt, w którym trzymał wizytówki, po czym wręczył jedną z nich chłopakowi.
– Salon medycyny estetycznej w Pueblo de Luz? Dzięki, ale podobam się sobie taki, jaki jestem.
– Chodziło mi raczej o laserowe usunięcie tego okropnego krzyża Templariuszy, który masz na ramieniu. – Saverin wskazał na okryte bluzą z kapturem ramię bruneta, a ten machinalnie pogładził się w tym miejscu. – Nie chodź z tym po ulicy. Ludzie Templariuszy nadal mają cię na celowniku, nawet pomimo immunitetu nadanego ci przez Joaquina Villanuevę.
– Znasz go?
– On najwyraźniej zna mnie. – Conrado przypomniał sobie spotkanie z szefem kartelu, kiedy ten osaczył go w kawiarence w stolicy. – Powiedział coś w stylu „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”.
– To zabawne, bo właśnie robi interesy z Fernandem. – Hugo zacisnął pięść na wizytówce salonu kosmetycznego na wspomnienie Villanuevy. – Nie wierz w ani jedno słowo tego pomyleńca. Nie jest niczyim sprzymierzeńcem, dba tylko o siebie. W dodatku to nałogowiec i podpalacz.
– Wydaje mi się, że dobrze go znasz.
– Znam go na tyle, by wiedzieć, że nie można mu ufać. Nigdy nie wiadomo, co mu odwali.
– Będę ostrożny. A ty zajmij się tym tatuażem. Powołaj się na mnie. Kilka wizyt powinno wystarczyć.
Hugo pokiwał głową i podziękował skinieniem głowy. Rozmowa z Conrado była mu potrzebna. Dobrze było wiedzieć, że ktoś z nich miał plan, bo on sam zwykł najpierw działać, a potem myśleć. Miał tylko nadzieję, że plan Saverina okaże się skuteczny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:47:30 02-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 120

NADIA / MARCELA / TRAVIS / ISABELA


Nadia zmierzyła wzrokiem ciężarną kobietę, nie mogąc nigdzie dopasować jej twarzy. [link widoczny dla zalogowanych] – powtórzyła sobie to imię w myślach, ale nadal miała w głowie pustkę. Na sto procent była to osoba, którą De la Cruz widziała na oczy po raz pierwszy w życiu, jednak największa zagadka tkwiła w powodzie jej nieoczekiwanego pojawienia się w Dolinie Cieni.
Isabela wskazała Nadii krzesło naprzeciwko siebie i mimo iż kobieta jej nie ufała, to postanowiła usiąść. Chociażby przez wzgląd na ciążę panny Quintero. Wdowa po Dimim nie zauważyła bowiem obrączki na jej palcu serdecznym, więc pozwoliła sobie mianować ją panną.
– Więc skąd pani mnie zna? – zapytała na wstępie Nadia, chcąc ustalić to, zanim zacznie konwersować z nieznajomą sobie osobą.
– Z opowieści – odparła krótko Isabela, głaszcząc dłonią przez materiał bluzki swój sporej wielkości brzuch.
De la Cruz uniosła wysoko brwi w geście autentycznego zdziwienia. Z jakichż to opowieści niejaka Isabela Quintero mogła ją znać? Z bajki pt. „Roszpunka”? W sumie kilka szczegółów by się zgadzało, bo ona też przez jakiś czas była więziona. Różnica polegała na tym, że miejsce, do którego została uprowadzona Nadia, nawet w najmniejszym stopniu nie przypominało wysokiej wieży. A druga odrębność to fakt, że jej, w przeciwieństwie do Roszpunki, nikt nie uratował. Żaden książę na białym koniu ani rycerz w lśniącej zbroi czy nawet cholerny Shrek. Po prostu nikt. De la Cruz musiała sobie poradzić sama. I nie miała nawet takich długich włosów jak bohaterka bajki.
– A jaśniej? – ponagliła swoją tajemniczą towarzyszkę.
– Spodziewam się dziecka twojego męża – rzuciła tą rewelacją wdowie w twarz, bezpardonowo przechodząc z nią na „ty”. – Czy teraz wyrażam się wystarczająco jasno? – Spojrzenie Quintero było zimne i biło od niej nieopisanym chłodem.
Nadia otworzyła szeroko oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała z ust nieznajomej brunetki, jednak postanowiła wyjaśnić tę kwestię raz na zawsze.
– Wydaje mi się, że zaszła jakaś pomyłka, proszę pani – powiedziała spokojnym i wyważonym tonem wdowa po Barosso. – Nicolas owszem, miał zostać moim mężem, ale w rezultacie ślub został odwołany, więc jakiekolwiek pretensje czy roszczenia w swojej sprawie proszę kierować wyłącznie do niego, bo mnie już nic nie łączy z tym człowiekiem.
Nadia była niemal pewna, że ów Isabela miała na myśli najstarszego syna Fernanda. Nie wiedziała tylko, skąd ta kobieta posiadała informacje, jakoby Nico był jej mężem. W Valle de Sombras co prawda wieści szybko się rozchodziły, ale na pierwszy rzut oka było widać, że ta ciężarna to zwykła przyjezdna. Co więcej, nie tutejsza. Zapewne dopiero co przybyła do miasteczka. Jej akcent wskazywał na pochodzenie z innej części świata. Z Europy albo z Ameryki Północnej. Trudno było stwierdzić to w stu procentach, bo akcenty przeplatały się ze sobą w mowie. Być może Isabela miała rodziców z dwóch różnych krańców kuli ziemskiej i nie mogła się zdecydować, którym językiem mówić.
– Jaki Nicolas?! – oburzyła się kobieta. – Mam na myśli Dimitria. – Uznała za konieczne wyjaśnić tę nieścisłość.
Do stolika podszedł Camilo i chciał przyjąć zamówienie, ale Nadia machnęła ręką, że niczego nie potrzebuje, więc mężczyzna wrócił za bar i zajął się szorowaniem lady. Zaś nieopodal pracowniczego stanowiska o ścianę opierał się niejaki Hugo. Najwidoczniej był bardzo zainteresowany rozmową pomiędzy Nadią a Isabelą, bo z jawnym zaciekawieniem patrzył w ich kierunku.
– Dimitria? – De la Cruz zdziwiła się po raz drugi, odkąd kilka minut temu pojawiła się w kawiarni „U Camila”. – Pani wybaczy, ale ta konwersacja schodzi na tematy, których wolałabym nie poruszać w miejscach publicznych. Ponadto, to co pani mówi, jest niedorzeczne, dlatego żegnam. – Nadia wstała i zaczęła zbierać się do wyjścia, ale Quintero w porę zdążyła temu zapobiec. Z trudem podniosła się z krzesła i chwyciła ją za nadgarstek.
– Jeszcze nie skończyłam – oznajmiła tonem pozbawionym uczuć.
– Czego ode mnie chcesz?! – uniosła się Nadia, opierając dłonie o stolik. Nie zamierzała dłużej zwracać się do tej kobiety per „pani”, skoro ona bez większego skrępowania waliła jej na „ty”. – Pieniędzy? – ściszyła głos.
– Siostry dla mojego dziecka – odparła tamta bez wahania.
– Co takiego? – De la Cruz przechyliła głowę na bok i zmrużyła jedno oko.
– Masz córkę z Dimitriem, prawda? – Isabela spojrzała na swoją rozmówczynię z ukosa. – Więc mój syn ma prawo ją poznać – dodała, nie czekając na odpowiedź.
Nadia zbaraniała. Nie ufała tej kobiecie i nie sądziła, że mówiła prawdę. Jedynym powodem pojawiania się w Valle de Sombras nie mogła być chęć ofiarowania nienarodzonemu dziecku rodzeństwa. Coś tutaj zdecydowanie nie grało.
Wątpiła też, że Dimi zdradzał ją przez cały ten czas, kiedy myślała, że została wdową. Teraz została nią naprawdę, ale wtedy nie. Czy to możliwe, że przez pół roku robił z niej idiotkę? Pomijając sfingowanie śmierci, bo to było dla bezpieczeństwa rodziny.
Nie, Dimi nie byłby do tego zdolny – pomyślała.
Właściwie gdyby nawet, to akurat ona nie powinna mieć do niego o to pretensji. W końcu sama go zdradzała. Żałowała tego po dziś dzień.
– Który to miesiąc? – Nadia z powrotem usiadła.
– Ósmy.
Czyli zaszłaś w ciążę z moim mężem w czerwcu zeszłego roku – przeszło przez myśl wdowie po Barosso. – To by się zgadzało.
– Dobrze, porozmawiamy, ale nie tutaj – powiedziała stanowczo i wyszła z kawiarni.
Isabela Quintero podążyła za nią.

***

Zapadł zmrok. Marcela wraz z Pablem udali się na dach komendy. Trzeba było przyznać, że policjant postarał się o nastrój. Na samym środku stał okrągły stolik z pomarańczowym obrusem zastawiony różnymi potrawami. Diaz zapalił też dwie świece i rozsypał płatki czerwonych róż dookoła.
Duran była pod ogromnym wrażeniem romantyzmu szeryfa. Cmoknęła go w usta, zostawiając na nich ślad po krwistoczerwonej szmince.
– Nie chwaliłeś się, szeryfie, że masz takie ukryte talenty – odezwała się jako pierwsza, zarzucając Pablowi ręce na szyję.
– Nie pytałaś – odparł, uśmiechając się zawadiacko.
– Nie myślałeś o innym zawodzie? Na przykład architekt wnętrz albo kucharz? – zażartowała, cały czas promieniejąc z radości.
– Mam lepszy pomysł – rzekł tajemniczo i usiadł na krześle, sadzając sobie Marcelę na kolanach. – Załóżmy razem biznes – mówiąc to, składał czułe pocałunki na rękach swej towarzyszki.
– Mmm – zamruczała. – Jaki?
– Ja będę organizatorem randek, a ty moją asystentką. Co ty na to? – zaśmiał się.
– Hmm, daj mi pomyśleć – droczyła się z nim. – A czym dokładnie miałabym się zajmować jako twoja osobista asystentka?
– Głównie całowaniem z szefem, ale jakaś papierkowa robota też by się znalazła. Wchodzisz w to? – zapytał, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Wchodzę – odparła bez sprzeciwu i pocałowała go.
On odwzajemnił pocałunek z ochotą, po czym oboje zasiedli do posiłku, który Diaz przygotował własnoręcznie.
– Pycha – oceniła Marcela.
– Cieszę się, że ci smakuje. – Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, bo wyglądała przepięknie w swojej obcisłej czerwonej sukience. W ogóle cała była piękna.
– Może zatańczymy? – zaproponowała kobieta.
– Nie ma muzyki – zauważył słusznie szeryf.
– Ale mamy twój telefon komórkowy, który zapewne jest pełen muzycznych hitów. – Złapała w dłoń małe urządzenie, które leżało na stoliku obok talerza Diaza. – Co my tu mamy? Esemes od kochanki? – udała, że przegląda jego wiadomości tekstowe. – Żartowałam – zrehabilitowała się szybko, a Pablo parsknął śmiechem. – No co? – spojrzała na niego.
– Nic, nic – odparł, obserwując każdy ruch Marceli. – Szukaj tej muzyki – ponaglił ją.
Duran włączyła pierwszy lepszy dzwonek zatytułowany „1” i w tle rozbrzmiała piosenka PSY – Gangnam Style. Marcela zaczęła śmiać się jak wariatka.
– Do tego raczej nie będziemy tańczyć – stwierdziła trzeźwo, gdy już się uspokoiła. Wcisnęła przycisk „stop” w odtwarzaczu i przesunęła palcem w dół po ekranie, szukając następnego losowego utworu. – Świetny kamuflaż, szeryfie – powiedziała w końcu.
– Co masz na myśli? – zdziwił się mężczyzna.
– Każdy utwór zamiast tytułem, masz oznaczony numerkami. Aż się boję, czego się jeszcze mogę spodziewać – znów się zaśmiała.
Włączyła kolejną piosenkę z tytułem „32”. Tym razem było to Shaggy – Hey Sexy Lady.
Kolejny utwór z cyfrą „45” okazał się być Claydee – Sexy Papi.
– Serio, Pablo? – Marcela zwątpiła. Obeszła stolik dookoła i po raz drugi tego wieczoru usiadła Pablowi na kolanach. – Nie masz nic romantycznego?
– Sprawdź numer „7” – poradził.
Duran tak też zrobiła i po chwili w tle zabrzmiał głos Whitney Houston. Piosenka pt. „I Have Nothing”.
– No i to mi się podoba, kochanie – powiedziała, wstając z kolan Diaza i prowadząc go za rękę w głąb dachu.
– Kochanie? – uniósł wysoko brwi.
– Tak, a coś ci się nie podoba w tym słowie?
– Wszystko mi się podoba, kochanie – odparł wesoło, składając krótki pocałunek na ustach kobiety.
Po chwili zaczęli tańczyć w rytm muzyki. Marcela wtuliła się w ramiona ukochanego, wdychając w nozdrza zapach jego wody kolońskiej. Wplotła dłonie w jego bujną czuprynę i dotknęła koniuszkiem języka jego szyi. Pablo zamruczał z ochotą.
Tańczyli tak w swoich ramionach wolnego walca, dopóki utwór nie dobiegł końca i nie zastąpił go następny. Zdecydowanie szybszy. Beyonce – Listen.
Marcela i Pablo dali się ponieść muzyce. Oboje zaczęli się nawzajem rozbierać w rytm piosenki, więc dosyć zachłannie i szybko. Niedziwne więc, że kiedy ktoś wszedł na dach, zaniepokojony odgłosami, zastał szeryfa i jego dziewczynę w dwuznacznej sytuacji. Ona w rozpiętej sukience, a on bez koszuli.
Lucas, widząc swojego przełożonego całującego się z jakąś kobietą, aż zakaszlał z wrażenia i dopiero w tej chwili zwrócił na siebie uwagę głównych zainteresowanych. Kilka sekund później dołączyła do niego Emily, która dla odmiany stanęła jak wryta.

***

Pięć lat wcześniej, więzienie w Puerto Rico

Travis leżał na pryczy w celi. Nie łudził się, że ktoś w końcu go odwiedzi. Od dwóch lat był skłócony z rodziną z powodu przestępstwa, które popełnił. Matka była nim rozczarowana, a ojciec wkurzony. Tym bardziej Mondragón ucieszył się więc, kiedy strażnik wszedł do celi i poinformował go o czyjejś wizycie. Poderwał się z miejsca i ruszył za mężczyzną do sali widzeń. Spodziewał się matki, ale osobą, która na niego czekała, był ojciec.
– Cześć, tato – odezwał się pierwszy, siadając na krześle.
– Witaj, synu – odparł mężczyzna w podeszłym wieku. – Przyszedłem, bo chciałbym, żebyś wiedział, że mimo wszystko kochamy cię – wyznał z bólem w głosie. Widać było, że to wyznanie dużo go kosztowało.
– Mama też? – zapytał Travis dla pewności.
– Oczywiście, że tak – potwierdził Rosendo, uśmiechając się słabo do syna.
– Nie ma jej tutaj – zauważył młodszy z Mondragonów.
– Nie dziw się jej, synu – odparł ojciec. – Nie jest miło oglądać swoje dziecko w takim miejscu. Daj jej trochę czasu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:10:25 03-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 121

LUCAS/ HUGO/ARIANA/CONRADO


Siedzieli chwilę, zajadając się babeczkami od Javiera i popijając gorącą kawę, którą przygotowała Emily, rozmyślając o tych wszystkich okropnościach, które działy się w Dolinie. Lucas miał dziwne wrażenie, że dobrze się stało, że tutaj przyjechał. Czuł, że on i Emily mogą w jakiś sposób pomóc temu miasteczku i ochronić mieszkańców, na których ze wszystkich stron czekało niebezpieczeństwo. Rozmawiali też, wymieniając się doświadczeniem – on opowiadał jej historię swojej kariery w FBI, ona mówiła o Interpolu. Mieli kilku wspólnych znajomych, takich jak np. agent Rossi, dzięki czemu dobrze im się ze sobą rozmawiało, kiedy wymieniali się zabawnymi anegdotami. W pewnym momencie jednak Lucas poderwał się z miejsca, odstawiając kubek na biurko Emily i przysłuchując się czemuś uważnie.
– Słyszałaś to? – zapytał, marszcząc brwi w skupieniu.
– Muzyka – powiedziała McCord, również wsłuchując się w te odgłosy. – Dochodzi z dachu.
– Czy to jest… Whitney Houston? – Lucas powiedział to, ale nie był do końca pewny tego, co usłyszał. Kto miałby puszczać stare przeboje na dachu komendy policji w Valle de Sombras i to w dodatku o tej porze?
– Lepiej to sprawdźmy – zarządziła Emily, na wszelki wypadek ładując broń i chowając ją za pasem.
Kiedy znaleźli się już przy wejściu na dach, ich uszom dobiegły dźwięki „Listen” w wykonaniu Beyonce, przez co wymienili zdumione spojrzenia.
– Pójdę pierwszy – zaproponował Lucas, nie spodziewając się w najśmielszych snach tego, co zobaczy.
Pablo Diaz i Marcela Duran obściskujący się w rytm muzyki na dachu komendy policyjnej – takiego widoku nie idzie zapomnieć. Lucas odkaszlnął, czując się speszony, że przeszkodził im w tak intymnym momencie. Miał też wielką ochotę się roześmiać. Romantyczna kolacja przy świecach? Jakoś nigdy nie wyobrażał sobie szefa miejscowej policji jako romantyka. Pablo wyglądał na zawstydzonego, czemu trudno się było dziwić, jako że stał bez koszuli, a jego podwładny przypatrywał mu się z mieszaniną zakłopotania i rozbawienia. Po chwili do Lucasa dołączyła Emily, zaniepokojona tą sytuacją i stanęła jak wryta.
– Szeryfie… – To jedno słowa wydobyło się z jej gardła, kiedy jej czujne spojrzenie omiotło scenę, której byli świadkiem razem z Lucasem. Jej wzrok powędrował od rozsypanych płatków róż, po świece, a kończąc na rozpiętej sukience Marceli, która nerwowo poprawiała potargane włosy.
– To my już pójdziemy – powiedział Lucas, łapiąc Emily za ramiona i odwracając ją w kierunku drzwi, które prowadziły z powrotem do biura. – Nie przeszkadzajcie sobie.
Pablo otwierał i zamykał usta, przypominając teraz rybę wyciągniętą z wody – tak bardzo nie wiedział, co powiedzieć. Pognał co sił za swoimi podwładnymi, starając się tłumaczyć i czując, że następny dzień będzie wypełniony plotkami na temat jego i pani Duran.
– Hernandez! McCord! – zawołał, powodując, że Lucas zatrzymał się na schodach razem z Emily. – To nie tak jak myślicie. My tylko…
– Szefie, z całym szacunkiem, ale to nie nasza sprawa – zauważyła Emily, czując się niebywale zakłopotana, że musiała oglądać Pabla Diaza w takiej scenie.
– Chyba nie muszę was prosić, żebyście nikomu o tym nie mówili…
– Proszę się nie martwić. – Lucas z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu. Nie miał zamiaru rozpowiadać o romantycznej schadzce Diaza, ale odczuł przemożną ochotę, by utrzeć mu nosa. – Ma pan tutaj trochę szminki. – Wskazał palcem na swoją szczękę, dając szefowi do zrozumienia, że powinien doprowadzić się do porządku.
Rzeczywiście na ciele Diaza znajdowały się ślady czerwonej szminki Marceli, przez co spłonął rumieńcem i postanowił nadać sobie powagi, zagadując o sprawy zawodowe.
– Nie powinniście się tutaj kręcić o tej porze. Ktoś jeszcze pomyśli, że wykorzystuję moich pracowników, żeby odwalali nadgodziny. – Ton jego głosu był surowy, ale żadne z nich nie mogło go brać na serio, bo nadal stał przed nimi półnagi, za wszelką cenę starając się to ignorować. – Hernandez, a ty nie miałeś czasem ochraniać Nadii de la Cruz?
– Pierwsze słyszę. – Lucas podrapał się po głowie, dając Emily kuksańca łokciem, bo chichotała za jego plecami, przez co nie mógł się skupić na powstrzymywaniu śmiechu.
– To teraz słyszysz. Nadia zatrzymała się w domu McCord. Pilnuj, żeby nożownik znów nie próbował jej zaatakować i raportuj o wszystkim, co wyda ci się podejrzane. To polecenie służbowe! – dodał Diaz swoim zwykłym tonem.
– Tak jest, sir! – Lucas zasalutował żartobliwie, przez co Pablo się rozzłościł.
– Żadne tam „sir”, Hernandez. Szeryfie Diaz, zrozumiano?
– Tak jest, szeryfie Diaz! – poprawił się Lucas niczym posłuszny żołnierz.
Nie mogąc już dłużej znieść tej niezręcznej rozmowy, Diaz zakręcił się przez chwilę w miejscu, po czym zniknął na dachu, pozostawiając swoich pracowników samych.
Emily i Lucas ponownie wymienili spojrzenia i, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać, oboje wybuchli gromkim śmiechem, który odbił się echem po klatce schodowej, zapewne dochodząc również do Pabla Diaza.
– Są takie widoki, których nigdy nie można wyrzucić z pamięci. – Lucas złapał się za brzuch, kiedy doszli z powrotem do biura Emily. Ona również była rozbawiona tą sytuacją.
– Więc jedziemy do mnie – zarządziła Emily, zbierając swoje rzeczy i nadal chichocząc pod nosem. – To w końcu „polecenie służbowe”.
– Nie wiem skąd mu to nagle przyszło do głowy. Nawet jeśli nożownik będzie chciał dokończyć robotę, to przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie porwałby się z motyką na słońce. Nadia jest całkowicie bezpieczna w twoim domu.
– Nie kwestionuj decyzji szeryfa Diaza. – Emily zadrgały kąciki ust, kiedy wypowiadała te słowa. – Proponuję ci pokój gościnny, a to chyba lepsze od spania w samochodzie, co?
Lucas wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, nie wiedząc, skąd jego koleżanka o tym wie. Nie powiedział jednak nic więcej. Razem pojechali po jego rzeczy, a potem do domu jej i Fabricia.
– Tu mieszkasz? – Lucas był w niebywałym szoku, widząc dom, który spokojnie mógłby uchodzić za hotel. – Gdzie znalazłaś faceta, którego byłoby stać na taką willę?
– A co, też szukasz sponsora? – zażartowała Emily, prowadząc go do środka.
Fabricio czekał na nią w kuchni, nieco zaniepokojony, że tak długo nie wracała. Pocałowała męża z czułością, po czym przedstawiła mu Lucasa i wyjaśniła powód jego wizyty w ich domu.
– Kolejny lokator? – Fabricio uścisnął dłoń Lucasa z niewyraźną miną.
– Przykro mi, że się narzucam, ale to… polecenie służbowe.
– Przyjaciele mojej żony są moimi przyjaciółmi – powiedział tylko Fabricio, nie chcąc wchodzić w szczegóły. W gruncie rzeczy cieszył się, że policja zainteresowała się Nadią i postanowiła zapewnić jej ochronę. – A to moja siostra, Nadia. Chyba jeszcze się nie znacie. Nadio, to jest oficer Hernandez.
Zwabiona odgłosami z kuchni wdowa, weszła do pomieszczenia, z zaciekawieniem przypatrując się wszystkim zebranym.
– Pani de la Cruz. – Lucas wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona uścisnęła ją krótko i pewnie, tylko utwierdzając go w przekonaniu, że jest to silna i pewna siebie kobieta. – Moje kondolencje. Słyszałem o pani mężu.
– A ja słyszałam dużo o panu. – Nadia założyła ręce na piersi, przypatrując mu się z bliska, co nieco go speszyło. – Jestem przyjaciółką Ariany – dodała, przez co poczuł się zakłopotany.
Ariana na pewno zdradziła jej całą prawdę na temat wydarzeń sprzed dziewięciu lat, przez co Nadia nie była do niego zbyt przychylnie nastawiona i nie mógł jej za to winić.
– Jeśli pani chce, inny policjant może mnie zastąpić. Zadzwonię do oficera Esposito i…
– Nie – ucięła Nadia, dosiadając się do brata i jego żony, którzy zajęli miejsca przy stole. – Nie interesuje mnie pana życie prywatne dopóki jest pan tutaj, by chronić mnie i moją córkę. Czy wiadomo coś nowego na temat nożownika?
Ostatnie pytanie było skierowane zarówno do Lucasa jak i Emily, którzy wymienili spojrzenia, przypominając sobie ich rozmowę w gabinecie agentki. Nie chcieli niepokoić Nadii, więc wytłumaczyli jej, że policja nadal nad tym pracuje.
– Jest już późno – zauważył Fabricio, spoglądając na zegarek. – Mam się jutro spotkać z Conradem. Lepiej pójdę już spać.
– Tak, ja też jestem już zmęczona. – Nadia przetarła oczy, czując się wykończona tym dniem i spotkaniem z Isabelą Quintero, które nadal miała w pamięci.
Wszyscy zgodzili się, że najlepiej będzie pójść spać, by być wypoczętym. Emily oprowadziła Lucasa krótko po domu i pokazała mu pokój, który miał zająć.
– Nie lubisz dużych domów? – zapytała, widząc, że chłopak rozgląda się niepewnie po przestronnych pomieszczeniach.
– Przypomina mi się rodzinny dom – wyjaśnił Lucas. – Zawsze był wielki i pusty, bo rodziców nigdy nie było w domu.
– Byliście bogaci?
– Pieniędzy nam nie brakowało. Miłości – owszem. – Lucas skrzywił się na wspomnienie domu, w którym przyszło mu dorastać, a z którego uciekł, gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko osiągnął pełnoletniość. – Ale wasz dom jest inny. Bije z niego ciepło domowego ogniska. Widać, że ty i Fabricio się kochacie. Widzę was tutaj z gromadką dzieci.
Emily nic nie odpowiedziała, tylko zostawiła go samego, życząc dobrej nocy, a sama udała się do sypialni. Coraz częściej zaczynała rozmyślać o propozycji Fabricia.

***
Hugo wparował do kawiarni z samego rana, mając nadzieję, że uda mu się uniknąć spotkania z Arianą. Chciał tylko odebrać swój motor, który zostawił u ojca, a którego teraz potrzebował, by dostać się do Pueblo de Luz. Na swoje nieszczęście miał pecha. Panna Santiago miała poranną zmianę i od razu przyszpiliła go do muru, kiedy tylko go zobaczyła. Wypytywała o Isabelę Quintero i jej spotkanie z Nadią.
– Camilo nie chciał mi nic powiedzieć! – poskarżyła się, przypominając teraz rozkapryszoną dziewczynkę, której rodzice nie chcieli kupić upragnionej zabawki.
– I bardzo dobrze. Mój ojciec nie jest starym plotkarzem. Jeśli tak bardzo cię to interesuje, zapytaj swojej przyjaciółki Nadii.
– Kiedy to byłby kompletny brak taktu! – Ariana oburzyła się samą tą propozycją. – Nie mogę zapytać jej wprost o takie rzeczy! Ale miałam rację, prawda? To dziecko Dimiego, tak?
Hugo wywrócił oczami i dał za wygraną, bo spieszył się do sąsiedniego miasteczka.
– Babka jest nie tutejsza i najwyraźniej wpadła z Dimim, kiedy wszyscy myśleli, że on nie żyje. A teraz odnalazła Nadię i chce, żeby jej dziecko miało rodzeństwo. Pokręcone, nawet jak na rodzinę Barosso. Zadowolona? A teraz z łaski swojej, daj mi kluczyki do garażu.
– Boże, biedna Nadia. – Ariana zakryła sobie usta dłonią, wyciągając z kieszeni fartuszka notesik i zapisując tam coś ołówkiem.
– Czy to drzewo genealogiczne Barossów? – Hugo zajrzał jej przez ramię i uderzył się otwartą dłonią w czoło. – Nie przestajesz węszyć. Słowo daję, jesteś najbardziej wścibską i nieodpowiedzialną dziewuchą, jaką znam. I Margarita nie jest córką Fernanda, tylko Ignacia Sancheza – dodał, sam nie wiedząc, dlaczego ją poprawia.
– Dzięki, tak coś czułam, że coś pomieszałam. – Ariana skreśliła coś w notatniku i napisała „przysposobiona córka”.
– Ja chyba przez ciebie zwariuję. – Hugo pokręcił głową i udał się na zaplecze, skąd wziął kluczyki do garażu Camila, gdzie stał jego samochód towarowy i nowiutki motor Huga, na którym nie miał zbyt wiele okazji jeździć.
– Po co jedziesz do Pueblo de Luz? Wiesz, że nadal jesteś rekonwalescentem, prawda? A jak coś ci się stanie?
– Miło, że się o mnie martwisz, gringa, ale umiem o siebie zadbać. – Hugo uśmiechnął się zawadiacko i poczochrał jej włosy, podobnie jak to robił często Ingrid, po czym machnął ręką na pożegnanie i wyszedł z kawiarni, zmierzając do Pueblo de Luz, gdzie umówił się na wizytę w salonie kosmetycznym, który polecił mu Conrado.
Siedząc w poczekalni, czuł się tak, jakby robił coś wstydliwego. Chcąc zająć czymś ręce, zaczął przeglądać jakiś magazyn modowy leżący na szklanym stoliku. Nie mógł się skupić, bo wzrok starszej kobiety, z którą miał wątpliwą przyjemność przebywać w pomieszczeniu, zdawał się przewiercać go na wylot. Wydawało mu się, że jest zobowiązany wyjaśnić kilka kwestii.
– Nic z tych rzeczy – powiedział, jakby kobieta zadała mu pytanie samym wzrokiem. – Nie jestem tu, żeby sobie coś poprawiać. Jestem w pełni zadowolony ze swojego wyglądu. Ze swojej twarzy i, nie chwaląc się, ze swojego ciała również.
Uśmiechnął się krzywo, a kobieta zacmokała głośno.
– To nie jest tego rodzaju klinika – uświadomiła go, choć jej wzrok parę razy powędrował po jego ciele od stóp do głów, zatrzymując się na co niektórych częściach ciała na dłużej, przez co poczuł się rozbierany wzrokiem. – Nie musisz mi się tłumaczyć, synku. Nawet mężczyźni lubią czuć się piękni. To nie powód do wstydu.
– Kiedy ja nie…
– Hugo Delgado! Może pan wejść. – Wybawiła go recepcjonistka, która gestem zaprosiła go do pomieszczenia, gdzie czekała już na niego kozetka i młoda kobieta w białym kitlu i maseczce ochronnej, która była jej zapewne potrzebna do poprzedniego zabiegu.
– Usuwanie tatuażu? – Jej głos był przytłumiony materiałem maseczki i ciężko było ją zrozumieć, kiedy przeglądała kartę z informacjami, które podał przy rejestracji. – Współczuję. Będzie boleć jak cholera – poinformowała go bez ogródek.
– Dzięki, pocieszające. – Hugo był przyzwyczajony do bólu fizycznego, ale nie był przecież masochistą. Odczuł ogromną ochotę, by uciec z salonu medycyny estetycznej, ale wiedział, że Conrado miał rację co do tatuażu – trzeba się było tego pozbyć chociażby po to, by uwolnić się od Templariuszy.
– Czy choruje pan na cukrzycę, ma zaburzenia krzepnięcia krwi? – zapytała kobieta, notując coś w jego karcie i nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
– Nie, jestem zdrów jak ryba.
– Czy w ciągu ostatnich dwóch tygodni przyjmował pan jakieś leki przeciwbólowe lub antybiotyki?
– Tak. Czy to jakiś problem?
– Cóż, będziemy musieli w takim razie poczekać z pierwszym zabiegiem.
Kobieta odłożyła jego kartę na bok i podeszła, by obejrzeć tatuaż, dopiero teraz na niego spoglądając.
– A niech mnie gęś kopnie! Hugo Angarano?
Hugo niemal podskoczył w miejscu przestraszony jej nienaturalnie piskliwym głosem, kiedy wypowiadała jego nazwisko. Skąd ona mogła go znać?
– Przepraszam, ale nie wiem…
– To ja! – Kobieta nie pozwoliła mu dokończyć. Oczy zamieniły jej się w małe szparki i mógł sobie wyobrazić, że uśmiecha się od ucha do ucha, ale nie widział tego, bo usta i nos nadal miała zasłonięte maseczką niczym chirurg. Chyba zdała sobie z tego sprawę, bo szybko zerwała ją z twarzy i ukazała mu się w pełnej krasie. – Nie poznajesz mnie? To ja, Astrid!
Była najwyraźniej ucieszona i nie mogła uwierzyć, że go widzi. On przez chwilę przypatrywał jej się w skupieniu, próbując dopasować imię do twarzy.
– Astrid Vega! Teraz nie noszę już aparatu – dodała, wyszczerzając zęby w uśmiechu, jakby uważała, że to zapewne ten właśnie szczegół uniemożliwił Hugowi jej rozpoznanie.
Szczęka mu opadła, kiedy zdał sobie sprawę, z kim ma przyjemność, i niemal zjechał tyłkiem na podłogę po śliskiej kozetce. [link widoczny dla zalogowanych] wyglądała inaczej niż ją zapamiętał, jednak kiedy przypatrzył jej się dokładniej, zdał sobie sprawę, że to nadal ta sama dziewczyna, którą znał lata temu – miała ten sam błysk w oku i uśmiech, choć teraz rzecz jasna uwolniony od aparatu ortodontycznego. Nie spodziewał się jej tutaj spotkać.
– Astrid – wydusił z siebie, pełen szoku i zakłopotania, bo nagle nie wiedział, jak powinien się zachować. – Cześć. Ty tutaj?
To głupie pytanie było pierwsze, które wypłynęło mu z ust, nim zdołał się powstrzymać. Skarcił się w duchu za swoją głupotę, ale dziewczyna wyraźnie nie widziała w tym pytaniu nic złego.
– Pracuje tu od niedawna. Zrobiłam specjalizację z dermatologii estetycznej. – Astrid, niebywale z siebie dumna, wyprężyła pierś z identyfikatorem. – A w wolnych chwilach udzielam się charytatywnie.
– No tak, bo usuwanie kurzajek i innych świństw nie daje ci porządnej satysfakcji.
Astrid dała mu potężnego kuksańca w bok, niemal zwalając go z nóg. Nie pamiętał, by miała taką krzepę. Rozmasował sobie bolący bark.
– Ay, Hugito! – Dziewczyna roześmiała się na widok jego speszonej miny. – Nic się nie zmieniłeś.
– Ty za to bardzo. Od kiedy wyjechałaś do stolicy, słuch po tobie zaginął.
– No cóż. Mieliśmy wyjechać razem, o ile mnie pamięć nie myli. Ale zrezygnowałeś ze studiów.
Hugo przypomniał sobie tamte czasy i odczuł bolesne ukłucie w sercu. Nigdy nie było mu dane spełnić marzeń – musiał wziąć się w garść po śmierci matki i zaopiekować się rodziną w rozsypce.
– Widywałam Sergia na uniwersytecie – zagadnęła dziewczyna, przysuwając sobie obrotowe krzesło bliżej Huga i wpatrując mu się głęboko w oczy. – Po rozwodzie z Leonor zaczął układać sobie życie na nowo i postanowił zostać fizjoterapeutą. Pytałam go o ciebie, ale nie wiedział, co u was. Straciliście kontakt.
– Zostawił Leonor i wyjechał. Zachował się jak ostatni tchórz.
– Wiesz, że Norrie nie była bez winy, prawda? Kiedy zaczęła obracać się w tym… towarzystwie – ostatnie słowo przeszło Astrid z trudem przez gardło. Widać było, że miała złe wspomnienia z tamtego okresu – zmieniła się, a on nie mógł do niej dotrzeć. Chyba każdy by wymiękł.
– To prawda, ale jednak Leonor była w ciąży i potrzebowała jego pomocy po śmierci matki. A on dał dyla, zostawiając nas samych z tych całym bałaganem.
Astrid przytaknęła, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciała zagadać Huga o to, co porabiał w czasie kiedy ona zdobywała wykształcenie na studiach, ale nie zdążyła, bo Delgado zerwał się na równe nogi, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.
– To ja… będę się już zbierał – powiedział nagle i pomachał jej ręką, co było tak niezręczne, że skarcił w duchu siebie i swoją głupotę.
– Ale… nie widzieliśmy się od wieków! – Astrid była niepocieszona. Ze smutkiem patrzyła jak Hugo odchodzi, niemal uderzając się we framugę drzwi, bo tak śpieszno mu było do wyjścia. – Musimy umówić się na kawę i nadrobić stracony czas.
– Tak, pewnie. To na razie!
Zniknął z prędkością błyskawicy, a zmierzając do swojego motoru uderzył się kilka razy pięścią w głowę wkurzony na samego siebie.
– Aleś ty głupi, Delgado! – powiedział sam do siebie, wsiadając na motor i oddychając ciężko. – Po coś tu przychodził. Przeklęty Conrado i jego głupie wizytówki.
Założył kask i odjechał z piskiem, przypominając sobie lata spędzone w Monterrey.

Monterrey, rok 2005

Zaraz po zjedzeniu tortu, który mama przygotowała specjalnie z okazji jego dostania się na jedną z najlepszych uczelni w kraju, pobiegł czym prędzej do sąsiedniej kamienicy, ściskając w rekach list z akceptacją. Astrid się ucieszy – sama zawsze go namawiała, by poszedł studiować, choć on nigdy nie był do tego przekonany. Wydawało mu się, że jest skazany na pracę w fabryce, jak jego ojciec i znajomi, ale od pewnego czasu zaczął wierzyć, że może jednak uda mu się spełnić marzenia, a Astrid Vega mu w tym pomogła. Astrid była pełna młodzieńczego entuzjazmu, choć nie miała kolorowego życia. Rozpromieniła się, kiedy pochwalił jej się informacją, że dostał się na studia, i rzuciła mu się na szyję.
– Gratuluję! Wiedziałam, że dasz radę!
Hugo jednak złapał ją za ramiona i odsunął od siebie, by móc bliżej przyjrzeć się jej twarzy. Syknął na widok świeżego siniaka pod okiem i zacisnął żeby ze złości.
– To nic takiego. Bywało gorzej – powiedziała, nieudolnie starając się zakryć twarz długimi kasztanowymi włosami.
– No wcale nie jest „nic takiego”. Powinniście to zgłosić. – Miał na myśli ją i jej matkę, które były ofiarami przemocy domowej.
– Jeszcze tylko rok – powiedziała Astrid, starając się przekonać samą siebie. – Uda mi się zdać wszystkie egzaminy i będę studiować razem z tobą. Ciotka Prudencia już szykuje dla mnie pokój u siebie w stolicy.
– Nie możesz mu tego puścić płazem. Wystarczy, że traktuje swoich pracowników jak śmieci. Nie pozwól, by traktował tak też ciebie i twoją mamę. – Hugo nie znosił, kiedy ktoś krzywdził kobiety – dla niego był to ktoś, kto zasługiwał na największą karę.
Astrid uśmiechnęła się smutno. Usiadła na ławeczce przed kamienicą, w której mieszkała i poklepała miejsce obok siebie, dając Hugowi do zrozumienia, by się przysiadł. Był piękny, słoneczny dzień i dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, delektując się promieniami słońca muskającymi jej twarz.
Hugo obserwował ją przez chwilę, czując podziw – nie każdy miał tak silną osobowość jak ona. Pomimo trudów, jakie musiała znosić, była najdzielniejszą osobą, jaką znał. A przy tym nie traciła pasji i entuzjazmu.
– Muszę już iść. Powiedziałem Joaquinowi, że pomogę mu w remoncie – powiedział nagle, zerkając na wysłużony zegarek, który dostał kiedyś od ojca.
Astrid złapała go za ramię i nie pozwoliła wstać. W jej oczach po raz pierwszy dostrzegł strach.
– Nie zadawaj się z nim – ostrzegła, wbijając mu paznokcie w przedramię. – To nie jest dobry człowiek.
– Ma swoje za uszami, ale nie jest aż taki zły. Wiele mu zawdzięczam. – Hugo nie rozumiał obaw Astrid. Owszem, wiedział, że Joaquin siedział w poprawczaku i miał przygody z narkotykami, ale dla niego był w porządku. Zawsze mu pomagał, kiedy inne dzieciaki się z niego śmiały albo kiedy w podstawówce dokuczały mu z powodu niskiego wzrostu. Villanueva był cztery lata starszy od Huga, ale traktował go jak własnego brata. W pewnym sensie byli rodziną z podwórka. Ich ojcowie także się znali, bo pracowali w jednej fabryce, tej samej, której kierownikiem był ojciec Astrid.
– Wiesz, że skręcił kark Mruczkowi? Twierdził, że irytowało go jego miauczenie.
Mruczek był bezpańskim kotem, którego dokarmiali wspólnie z Astrid. Hugo skrzywił się, słysząc te słowa. Nie podejrzewał Joaquina o taki sadyzm.
– To potwór – stwierdziła bez ogródek Astrid. – Nie można mu ufać.
Hugo nic nie odpowiedział, tylko pożegnał się z nią i poszedł do Joaquina. Nie mógł jednak wyrzucić jej słów z pamięci.


***
Conrado wiedział, że to tylko kwestia czasu nim Eva go znajdzie. Celowo nie powiedział jej o tym, że kupił kamienicę na obrzeżach miasteczka. Był zajęty wyborami i obmyślaniem planu. Nie miał czasu na ciągłe pytania dotyczące ślubu. Był lekko podenerwowany, kiedy Eva przechodziła z kąta w kąt w jego nowym mieszkaniu, w głowie planując już jak je urządzić.
– Kupię ci jakieś meble. Nie możesz mieszkać jak jakiś asceta – powiedziała zdegustowana niemal pustym wnętrzem.
– Bardzo proszę. – Conrado machnął ręką na jej słowa, pozwalając jej sięgnąć do sejfu po karty kredytowe. Sam był zbyt zajęty przeglądaniem jakichś dokumentów.
– A to co takiego? – zapytała Eva, trzymając coś w dłoni z odrazą.
Conrado spojrzał na nią i zerwał się na równe nogi.
– To nie jest zabawka. – Szorstki ton jego głosu nieco ją przeraził, kiedy wyrwał jej z rąk zabytkowy rewolwer i owinął go pieczołowicie chusteczką z wyszytymi inicjałami A.B. Schował do sejfu swój największy skarb i wrócił do przeglądania papierów. – Bierz karty kredytowe i gotówkę, ale moich rzeczy nie dotykaj.
– Miał tylko jedną kulę – zauważyła Eva, ignorując słowa narzeczonego. – Ciekawe dla kogo jest przeznaczona.
Conrado zamknął oczy, jakby modlił się o cierpliwość. Na szczęście z konieczności odpowiedzi na to pytanie wyrwało go pukanie do drzwi. Ruszył, żeby otworzyć i z uśmiechem powitał Fabricia Guerrę, który wszedł do środka niepewnym krokiem.
– Przeszkadzam? – zapytał. – Chyba nie jestem za wcześnie? Chciałeś mnie widzieć z samego rana.
– Skąd, Fabricio. Jesteś punktualny. A Eva właśnie wychodzi. – Conrado rzucił blondynce wymowne spojrzenie, a ona pokornie ruszyła do wyjścia, ściskając w dłoniach plik banknotów wyciągniętych z sejfu.
Fabricio kiwnął jej głową, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, tylko trzasnęła drzwiami wyjściowymi.
– Ma charakterek – zauważył Fabricio, unosząc brwi ze zdziwieniem.
– Niestety. – Conrado nie wyglądał na przejętego tą sytuacją. Zamiast tego podsunął Fabriciowi dokumenty, które przeglądał od rana. – Znasz to miejsce?
– El Tesoro? Nie. Dlaczego pytasz?
– Bo Fernando Barosso bardzo chce położyć na tej ziemi łapska. Chce włączyć ją do Valle de Sombras. A ja chcę ją kupić, zanim on to zrobi.
Fabricio przyjrzał się zdjęciom i dokumentom, marszcząc czoło.
– Cóż, to piękne miejsce, ale nie zaprzątaj tym sobie głowy. Z tego, co widzę, to ziemia niczyja, a jej właściciel zmarł bezdzietnie. Nawet Fernando nie jest w stanie nic wskórać.
– A gdybym ci powiedział, że znam kogoś, komu ta ziemia prawnie się należy?
– Wtedy ja bym ci powiedział, że powinieneś porozmawiać z tą osobą. Nie rozumiem, o co ci chodzi, Conrado. – Fabricio założył ręce na piersi i wpatrzył się w przyjaciela badawczym wzrokiem. – Zajmujesz się rzeczami, które nie mają najmniejszego sensu. Skup się na wyborach. Z tego, co mi wiadomo, kampania Fernanda nabiera tempa, a ty nie zrobiłeś nic poza oddaniem hołdu Felipe Diazowi.
– Wybory wyborami, ale z chęcią utrę nosa Fernandowi.
– Utarcie mu nosa nie sprawi, że wygrasz wybory.
– I tu się mylisz. Ta ziemia była kluczowym punktem jego programu wyborczego. Chciał ją włączyć w tereny Valle de Sombras. A co jeśli ja go ubiegnę, kupię tę ziemię i obiecam przyłączenie jej do miasteczka? Jeśli rzeczywiście są tam pokłady złota, jak głosi legenda, miasteczko na tym zyska. Nie mówiąc już o tym, że to idealne miejsce na rozwiniecie przemysłu turystycznego w Dolinie.
– Może i masz rację, ale jeśli tam rzeczywiście jest złoto, to czy właściciel będzie chciał ją sprzedać?
– Właścicielka kocha mnie jak własnego syna i z przyjemnością zrobi wszystko, by Fernando zapłacił za wyrządzone krzywdy.
– Widzę, że sam już wszystko obmyśliłeś. W takim razie, po co chciałeś się spotkać?
Fabricio był zaciekawiony a jednocześnie lekko rozbawiony. Conrado był idealistą i kiedy coś sobie postanowił, nikt nie mógł wybić mu tego z głowy.
– Porozmawiaj z prawnikami. Niech przygotują odpowiednie dokumenty. Dawny właściciel nie miał zstępnych ani rodziców, a w takim przypadku dziedziczy rodzeństwo, prawda? A wezwałem cię, bo chciałem cię zobaczyć. – Conrado uśmiechnął się, mrugając do przyjaciela żartobliwie. – Każdy pretekst dobry, prawda?
– Wiesz, że mam żonę? – Fabricio roześmiał się, kręcąc głową z rozbawieniem. – Pogadam z prawnikami i prześlę ci odpowiednie dokumenty.
– Dziękuję, Fabricio. Na ciebie zawsze można liczyć. I przydałyby mi się też jakieś ulotki – zauważył Saverin, a Guerra pstryknął palcami.
– Mówisz – masz.
Po tych słowach zostawił Conrada samego, który spojrzał na sejf, w którym niedawno schował rewolwer. Jego serce przyspieszyło, jakby zdawało sobie sprawę z tego, co było nieuniknione.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:08:37 04-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 122

NADIA / ISABELA / NICOLAS / AIDAN / MAGDALENA


12 luty 2015r., dalszy ciąg rozmowy Nadii z Isabelą

Kobiety udały się w bardziej ustronne miejsce niż kawiarnia „U Camilo”, ponieważ Nadia nie chciała dawać mieszkańcom miasteczka powodu do plotek. I tak Hugo zapewne słyszał co nieco z jej rozmowy z Isabelą i wie już, że to prawdopodobnie Dimi był ojcem dziecka ciężarnej. Nadia znała Delgado z widzenia, bo w końcu pracował on dla jej teścia, ale nie podejrzewała go o wtrącanie się w cudze sprawy, więc o to była spokojna.
Wywiozła pannę Quintero do opuszczonego budynku na obrzeżach Valle de Sombras a Pueblo De Luz. Nie wolno im było tam przebywać, bo teren należał do kogoś innego. Właściwie nie wiadomo do kogo, ale dopóki nikt tam nie mieszkał, a wokół nie kręciła się ochrona, to było bezpiecznie. Hacjenda El Tesoro od lat stała pusta. Na jej temat krążyły różne legendy. Jedna z nich głosiła, że w okolicy jest ukryte złoto. De la Cruz nie wiedziała czy to prawda, ale nie dbała o to. Znalazła to miejsce już dawno temu i wcale nie przypadkowo.
Często tam przychodziła i siadała w ogrodzie na starym pniu drzewa, by w ciszy pomyśleć o troskach życia codziennego. Nigdy jednak nie weszła do środka hacjendy, bo to już policja nazwałaby włamaniem. W prawdzie przebywanie na nieswojej posesji także powinno być uważane za bezprawne wtargnięcie na cudze mienie, ale przecież nikt o tym nie wiedział, bo furtka zawsze była otwarta. A więc nie została przez Nadię sforsowana ani nic w tym rodzaju. W sąsiedztwie nie zauważyła też zbyt wiele domów, a jeśli już to były one oddalone o co najmniej kilka kilometrów na północ. Nikt zatem nie mógł na nią donieść.
De la Cruz przyprowadziła tutaj Isabelę, by mogły w spokoju porozmawiać i tylko tyle. Nikt ich przecież nie pośle za to do więzienia.
– Zamieniam się w słuch – odezwała się Nadia, spoglądając w skupieniu na ciężarną.
– Co to za miejsce? – zapytała nieznajoma, zamiast przejść do części właściwej tej konwersacji.
– To nie jest pani sprawa – odparła spokojnie De la Cruz. – Chciała pani porozmawiać, więc słucham – dodała, nie spuszczając wzroku z zimnego wyrazu twarzy Isabeli.
Oczywiście faktem było, że wdowa od dawna miała chrapkę na tę wiekową hacjendę, ale nigdy jakoś nie zdobyła się na takie szaleństwo, by zainteresować się jej kupnem. Jakiś czas temu doszły ją jednak słuchy, iż na El Tesoro poluje nie kto inny jak jej własny teść, Fernando Barosso. Nadia za wszelką cenę chciała utrzeć mu nosa i do tego nie dopuścić. Była w stanie nawet go ubiec. Problem tkwił w tym, że nie wiedziała, do kogo powinna się z tym zwrócić. Właściciel tegoż dobytku nie miał dzieci, a co za tym idzie prawdopodobnie nie miał też innych spadkobierców, więc wyglądało na to, że teraz ta ziemia jest niczyja.
Nadia nie zamierzała tłumaczyć się przed obcą osobą, której nie ufała za grosz.
– W takim razie przejdźmy do rzeczy. – Quintero poddała się. – Masz rację, nie chodzi tylko o rodzeństwo dla mojego dziecka – przyznała szczerze. – Zagrajmy w otwarte karty.
– Po to tu jestem – odrzekła wdowa po Dimim. – Co to za bzdura, że jesteś w ciąży z moim mężem? – spytała z wyrzutem. – Wiesz, że on nie żyje? Chcesz splamić jego pamięć czy co? O co ci chodzi, dziewczyno?!
– To, że spodziewam się jego dziecka, jest prawdą. – Quintero stała niczym niewzruszona, podczas gdy Nadia powstrzymywała się, by nie wybuchnąć złością. – I tak, wiem, że on nie żyje. Myślisz, że dlaczego, w tej zatęchłej dziurze zabitej dechami, pytałam o ciebie, a nie o niego?
Gołym okiem było widać, że Isabela przyjechała do Valle de Sombras wrogo nastawiona. Pytanie: czy tylko w stosunku do Nadii, czy też do każdego, kogo spotka tutaj na swej drodze?
– Co nazywasz „zatęchłą dziurą zabitą dechami”? – De la Cruz sparodiowała bezczelny głos Quintero.
– Oczywiście tę chatkę, która nie przyciąga klienta ani nazwą, ani tym bardziej obsługą i wystrojem – odpowiedziała kobieta z wyższością.
– Ty za to nie przyciągniesz uwagi wartościowych ludzi, jeśli nie zmienisz swojego nastawienia. – Nadia nie mogła się powstrzymać od kąśliwego komentarza. – I dla twojej wiadomości, kawiarnia „U Camila” nie jest „zatęchłą dziurą zabitą dechami”, tylko przytulnym miejscem, gdzie można wypić kawę i porozmawiać z przyjaciółmi. Obsługa jest milsza od ciebie, a wnętrze na pewno urządzone z większym gustem niż twoje mieszkanie.
– Nie wiesz, z kim rozmawiasz, złociutka. – Jak widać, ciężarna zbytnio nie przejęła się złośliwą uwagą wdowy.
– Oświeć mnie. – De la Cruz wybałuszyła oczy, oczekując na odpowiedź.
Nieznajoma sięgnęła ręką do tylnej kieszeni luźnych spodni i wyciągnęła z niej odznakę policyjną.
– Podkomisarz Isabela Quintero – wylegitymowała się kobieta z cwaniackim uśmieszkiem.
– To są chyba jakieś żarty – zaśmiała się Nadia. – Rozmowa skończona, żegnam – powiedziała i opuściła nieswoją posesję, wsiadając do samochodu i odjeżdżając w tylko sobie znanym kierunku.


***

13 luty 2015r., piątek

Aidan i Dayana byli na dzisiaj umówieni z agentem od nieruchomości z Monterrey na oglądanie luksusowej rezydencji. Czekali właśnie na niego przed posiadłością w Valle de Sombras, za którą zamierzali zapłacić grubą kasę. Dom był wyceniony na półtora miliona peso, a Gordon nie zamierzał się targować. Jako adwokat miał forsy jak lodu, więc mógł sobie pozwolić na tak ogromny wydatek.
Niecałe pół godziny później zjawił się agent nieruchomości. Mężczyzna nosił okulary i był wysokim blondynem o nieco ciemnej karnacji.
– Hilary? – odezwał się Aidan, jak tylko go zobaczył.
Facet wytężył wzrok, rozpoznając swojego dawnego przyjaciela z Argentyny. W Buenos Aires chodzili razem do jednej klasy w szkole podstawowej.
– Gordi? – zdziwił się ów Hilary. – Co ty, do diabła, tutaj robisz?
– Ładnie mnie witasz po latach – zaśmiał się adwokat. – Co u ciebie słychać?
Dayana chrząknęła znacząco, czując się pominięta w tym towarzystwie. Aidan spojrzał na nią.
– Przepraszam, kochanie. – Pocałował Cortezównę w policzek. – To mój stary przyjaciel ze szkoły Hilary – wskazał dłonią na kumpla. – A to moja piękna dziewczyna Dayana – wskazał na kobietę. – Poznajcie się.
– Dayana Cortez – wyciągnęła rękę w kierunku nieznanego sobie do tej pory mężczyzny, którą ten uścisnął.
– Alan Adorno, pseudonim Hilary, do usług – przedstawił się.
– Dlaczego Hilary? – zapytała Dayana z czystej ciekawości.
– Bo ciągle gubił swoje okulary – odpowiedział za przyjaciela rozbawiony Aidan.
– Śmiej się, śmiej – skomentował Alan. – Ciesz się, że nie powiem twojej narzeczonej, co ty ciągle gubiłeś.
– Co takiego? – zainteresowała się panna Cortez.
– Nic, kochanie – odezwał się Gordon, zanim zdążył to zrobić jego kumpel. – Hilary tak sobie tylko żartuje, prawda? – posłał Alanowi mordercze spojrzenie na znak, by ten go nie kompromitował, bo inaczej pożałuje, że się urodził.
– Tak, tak – przyznał z powagą Adorno. – To tylko takie żarty.
– Dobra, to co? Pokażesz nam tę rezydencję czy będziemy tutaj tak stać do wieczora? – zmienił temat Aidan, nie chcąc dłużej gadać o swojej młodości.
– Jasne, chodźcie.

***

Nicolas wrócił do domu wściekły. Po wyjściu z kawiarni, obserwował budynek, dopóki nie zjawiła się tam Nadia. Wtedy miał już pewność, że Castor spartaczył robotę, ale miał teraz gorsze zmartwienie. Nikt nie mógł powiązać go z tą sprawą. W przeciwnym wypadku będzie miał przesrane.
Jego telefon komórkowy zaczął dzwonić jak szalony. Spojrzał na wyświetlacz. To Magdalena.
– Halo – odebrał połączenie.
– Szefie, może pan przyjechać? – zapytała cieniutkim głosem.
– Teraz nie mogę, coś ważnego?
– Dzwonię, bo do sklepu przyszła policja i pytają o pana – poinformowała go przestraszona dziewczyna.
– W jakiej sprawie? – zapytał, starając się zachować zimną krew.
– Pytają o szefa alibi na noc z poniedziałku na wtorek. Ktoś chciał wtedy zabić niejaką Nadię de la Cruz.
– Powiedz im, że mój ojciec może potwierdzić, że byłem wtedy w domu i grzeczne spałem.
– Ale oni chcą, żeby stawił się pan na komendzie jeszcze dzisiaj na przesłuchaniu – przekazała szefowi informację Magdalena.
– Który dureń tam jest? – zapytał, tracąc cierpliwość.
– Pablo Diaz. – Szeryf wyrwał telefon kasjerce i osobiście przedstawił się Nicolasowi. – Lepiej rusz tyłek i się pofatyguj na komisariat. Miałeś motyw, więc lepiej, żebyś miał dobre alibi.

***

– Ariana? – Nadia ucieszyła się na widok przyjaciółki. – Przepraszam, że zadzwoniłam do ciebie tak nagle, ale muszę z kimś pogadać, bo zwariuję.
– Nie ma sprawy – odparła panna Santiago. – Co się dzieje? Opowiadaj.
Obie kobiety usiadły na ławce w parku. Była piękna pogoda jak na środek lutego.
– Ta kobieta – zaczęła De la Cruz – Isabela Quintero twierdzi, że jest w ciąży z Dimitriem.
– Nie gadaj. – Ariana udała, że o niczym nie wie. – Naprawdę? Jak to się stało?
– Nie mam pojęcia i szczerze to nie wiem, czy chcę to wiedzieć – odpowiedziała Nadia nieco już podłamana. – Pogadałam z nią chwilę i okazało się, że to policjantka – wyznała, odgarniając z twarzy włosy, które rozwiał jej nagły podmuch wiatru. – W sumie to nie dowiedziałam się niczego więcej, bo nie mogłam dłużej słuchać tego jej pierdolenia.
– Ale co policjantka, w dodatku w ciąży, robi w Valle de Sombras? – zapytała jakby samą siebie panna Santiago, w duchu przeklinając Huga. Tego jej już nie powiedział. Dziewczyna zamierzała się z nim rozmówić, jak tylko go spotka.
– Dobre pytanie – przyznała Nadia. – Coś mi tu śmierdzi, Ariana.
– Mogłaś jej wysłuchać.
– Myślisz, że powiedziałaby prawdę? – De la Cruz spojrzała na zegarek. – Kurczę, muszę odebrać Camilę ze szkoły. Zobaczymy się później, dobrze?
– Zgoda. – Ariana ucałowała Nadię na pożegnanie.
– Aha, jeszcze jedno – przypomniała sobie wdowa po Dimim. – Mogłabyś poprosić Lucasa, żeby sprawdził czy ta cała Isabela Quintero faktycznie pracuje dla policji? – zapytała w biegu.
– Tak, nie martw się. Pogadam z nim – zapewniła panna Santiago, odprowadzając przyjaciółkę wzrokiem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3430
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:55:27 05-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 123
Emily/Fabrico/ Pablo

Poprzedniej nocy.

Emily w sypialni przywitała muzyka klasyczna której dźwięki wydobywały się z łazienki. Uśmiechnęła się lekko kierując się w tamtym kierunku. W międzyczasie odpięła kaburę z bronią kładąc ją na szafce nocnej koło łóżka. Lekko pchnęła drzwi do pomieszczenia mimowolnie się uśmiechając. Patrząc na blondyna zanurzonego w ciepłej, słodko pachnącej wodzie uświadamiała sobie jak wielką szczęściarą była.
— Myślałam, że musisz rano wstać — powiedziała podchodząc do wanny. Usiadła na jej brzegu a Guerra otworzył oczy uśmiechając się lekko.
— Pomyślałem, że przed pójściem spać wezmę kąpiel z żoną u boku — mimowolnie splótł ze sobą ich palce. — Dołączysz?
— Fabricio
— Wiem nie zdecydowałaś, ale powiedzmy sobie szczerze żadne z nas nie zamierza żyć z tego powodu w celibacie — odparł a Emily roześmiała się szczerze i wstała. Zaczęła rozpinać koszulę. — Jak bardzo jest źle?
— Źle? — Powtórzyła pochodząc do zlewu. Ze znajdującego się tam koszyczka wybrała spinkę do włosów.
— Widziałem twoją minę. W przeciwieństwie do Nadii wiem co znaczą twoje zmarszczone brwi. W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo jest źle.
— Na osiem i pół — odpowiedziała zsuwając z ramion koszulę. — To był zabójca na zlecenie — wyjaśniła — zleceniodawca jest tutejszy mężczyzna, którego Nadia w jego mniemaniu oczywiście skrzywdziła i upokorzyła. Wykorzystał on miejscową legendę Mario Rodrigueza, aby zwalić winę na naśladowcę. Dlatego Hernandez zostanie tu na jakieś czas. Zapewni Nadii i Camilli bezpieczeństwo.
— Sądzisz ze będzie chciał spróbować jeszcze raz?
— Nie wiem. Może — odpowiedziała naga wchodząc do wanny. Usadowiła się wygodnie między nogami Fabricio plecami opierając się o jego tors. — Jeśli ma trochę oleju w głowie już go w mieście nie ma. To nie o niego się martwię
— Obawiasz się, że zleceniodawca będzie chciał sam ją wykończyć? Emily pokiwała głową. — Powinnam jej o tym powiedzieć.
— Zaczekaj do jutra pocałował jej nagie ramię
— Emma chcę się ze mną spotkać — powiedziała czując jak usta Fabricio sunął po jej nagiej skórze. — Porozmawiać.
— To dobrze, macie sobie sporo do wyjaśnienia.
— Tak, ale ona zaskakująco szybko doszła do siebie.
— Nie rób tego powiedział łagodnie. Nie analizuj zachowania siostry a teraz — powiedział. Ustami dotknął jej szyi. — a teraz zostawmy ten rodzinny bajzel za sobą i zajmijmy się tylko i wyłącznie sobą — Pocałował ją lekko w usta — a kto wie może później pozwolę ci się skuć.
***

Następnego ranka padało. Fabricio przeciągnął się czując jak Emily wtula się mocnej w jego bok. Uśmiechnął się pod nosem spoglądając na czubek jej głowy. Wargami musnął jej włosy niechętnie oswobadzając się z jej uścisku. Conrado chciał go wiedzieć rano. Mieli sporo do omówienia w związku z kampanią wyborczą. Nagi skierował się do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic. Ubrał się w garderobie a z szuflady pełnej zegarków wybrał ulubionego rolexa. Zapinając go mimowolnie uśmiechnął się na widok czerwonej pręgi. Emily oczywiście nie miała pojęcia, gdzie położyła kajdanki obszyte różowym futerkiem, więc skuła go służbowymi które zostawiły „ów dowód” na jego skórze. Wszedł z powrotem do sypialni. Blondynka spała. Naga, rozciągnięta w poprzek łóżka. Było wpół do siódmej rano, kiedy Guerra okrył ją kocem, aby następnie skierować się na dół w celu przyrządzenia śniadania. Postanowił upichcić coś na słodko.
Zapach gotowanej owsianki obudził Hernandeza, który zajmował pokój gościnny na dole. Pociągnął nosem uznając, iż małżeństwo ma gosposię, której jednym z zadań jest przygotowywanie śniadań. Zwlókł się z łóżka i wziął prysznic w przylegającej do jego pokoju łazience. Odświeżony, nieśmiało wszedł do kuchni zaskoczony wpatrując się w plecy Fabricia. Widać każdy facet w tym mieście umie gotować, przemknęło przez myśl policjantowi.
— Dzień dobry — powiedział niepewnie. Fabricio odwrócił do tyłu głowę.
— Dzień dobry — przywitał się Guerra. — Kawy?
— Ja — wydukał Luke — Chętnie — dodał nieco pewniejszym głosem nadal nie wiedząc co ze sobą zrobić. Rozejrzał się po kuchni namierzając wzrokiem dzbanek z kawą obok którego stał stojak z kubkami. Uznał, że sam sobie naleje. Sytuacja była i tak niezręczna. Pewnie podszedł do blatu i wybrał jeden z [link widoczny dla zalogowanych] Fabricio zerknął na ten który wybrał i mimowolnie parsknął śmiechem
— To prezent od Magika — wyjaśnił, kiedy Luckas przelewał czarny płyn do kubka z wymownym napisem. — Kiedy ten dowiedział się że ja i Emily się pobraliśmy przysłał nam dużo śmiesznych kubków. Oczywiście była też karteczka „Nie zarosiliście mnie — powiedział mieszając owsiankę, żeby się nie przypaliła — smutna buźka, ale kubki i tak dostaniecie uśmiechnięta buźka.
— Cały Magik — podsumował prezent mężczyzny Luke. Blondyn wrócił na swoje miejsce. — Panie Guerra — zaczął a Fabricio roześmiał się szczerze rozbawiony.
— Po pierwsze — powiedział nakładając owsiankę do miseczek — żaden „pan” tylko Fabricio a po drugie nie przeszkadzasz. Gdybyś naprawdę mi przeszkadzał to powiedziałbym o tym wczoraj i kazał spać w samochodzie. A po trzecie mam nadzieję, że lubisz owsiankę. — powiedział stawiając przed nim miseczkę i kładąc łyżkę.
— Tak, dziękuje — odpowiedział — Emily jeszcze śpi? — zauważył jak Fabricio zerka na zegarek.
— Zaraz zejdzie. Ma nos jak Cockiel spaniel owsiankę wyczuje nawet z odległości kilometra a jest tylko na piętrze — odparł blondyn wypełniając miseczkę kolejną porcją owsianki. A z korytarza dało się słyszeć stukot obcasów.
— Jak w zegarku i jest mój cokiel spaniel
— Słucham? — zapytała go Emily
— No wiesz mały, słodki z wybornym węchem i arystokratycznymi korzeniami. — odwrócił do tyłu głowę posyłając jej promienny uśmiech. Emily pocałowała go lekko w kącik ust i wzięła od niego miseczkę z owsianką. Zajęła miejsce obok Harcerzyka.
— Diaz dał nam dziś wolne — poinformowała policjanta. — Przesłuchasz Nadię i jej córkę po weekendzie — wyjaśniła widząc jak na jego usta wślizguje się głupawy uśmiech. — Obie dostaną ochronę, ale ty i ja jesteśmy dziś zwolnieni z obowiązków służbowych.
— Ciekawe, dlaczego? — zapytał ją Lucas trącając ją łokciem.
— A co w tym dziwnego, że dostaliście wolne? — zapytał Fabricio zaintrygowany ich zachowaniem.
— Diaz mnie nie lubi — wyjaśnił policjant — zawsze zleca mi najgorszą robotę, więc jestem zdziwiony, że z własnej woli dał mi dzień wolnego.
— Może miał dobry humor — zasugerowała Emily z nad swojej owsianki. Z trudem powstrzymywała się od śmiechu. — Nieważne mnie wolny dzień się przyda. Zadzwonię do Emmy i może uda nam się spotkać wcześniej.
Fabricio natomiast skończył jesć swoją owsiankę a brudną miseczkę i kubek po kawie włożył do zmywarki. Wargami dotknął czubka głowy swojej żony.
— Postaram się wrócić jak najwcześniej wyrazie czego dzwoń — z Hernandezem pożegnał się uściskiem dłoni. Dopiero kiedy za mężem blondynki zamknęły się drzwi stróże prawa popatrzyli na siebie i wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

**
Do śmiechu natomiast nie było Pablowi, który znalazł się w podbramkowej sytuacji osobistej i nadal czuł się strasznie głupio, że dał się przyłapać na randce! I to żółtodziobowi. On czuł się jak idiota a Hernandeza bawiła cała ta sytuacja. Zazgrzytał ze złości zębami.
— Szefie — w drzwiach jego gabinetu stanął Esposito — Przyszedł Nicholas Baorsso na przesłuchanie — poinformował go.
— Zaprowadź go do pokoju przesłuchań — powiedział i podniósł się z fotela. Nie zamierzał roztrząsać wczorajszych wydarzeń. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Ruszył do pokoju przesłuchań, gdzie jedno z krzeseł przy niewielkim stoliku zajmował Nicholas.
— Możesz mi do cholery wyjaśnić co ja tutaj robię?! — zapytał go wyraźnie poirytowany pierworodny Fernanda. — Niepokoisz moją pracownicę i każesz się mi tutaj wstawić jak pospolitemu przestępcy.
— Masz szczęście, że nie wysłałem po ciebie radiowozu — powiedział spokojnym głosem Diaz siadając na krześle. — Nie masz powodu do nerwów — powiedział — Chcę ci zdać jedynie kilka pytań odnośnie nocy z poniedziałku na wtorek. — otworzył teczkę — Najpierw jednak formalności — powiedział i wyrecytował dobrze znaną formułkę o prawach i obowiązkach świadka. — Rozumiesz?
— Tak — odwarknął Nico.
— Co łączy cię z Nadią de la Cruz? — zapytał Diaz
— To moja szwagierka
— Oświadczyłeś się jej? — zapytał Diaz świadom, że te pytanie wyprowadzą go z równowagi.
— Tak. Zaproponowałem jej, że się z nią ożenię i pomogę odzyskać Santiago.
— Cóż za wspaniałomyślność. Co odpowiedziała?
— Zgodziła się — odparł Nico — później jednak oboje uznaliśmy, iż pomysł ten jest absurdalny i rozstaliśmy się w zgodzie.
— W zgodzie?
— Tak przecież mówię. W parku.
— Co słyszałeś o wydarzeniach z poniedziałku na wtorek?
— To co wszyscy — odpowiedział Nicholas — Teściowa Nadii została zaatakowana u nich w domu.
— Tylko tyle?
— Tak tylko tyle — warknął Nico — Temat mnie nie bardzo obchodził.
Pablo miał na języku jeszcze jedno pytanie, kiedy drzwi otworzył się gwałtownie a do środka wszedł Fernando Barosso we własnej osobie.
— Nicholas nic nie mów — polecił mu spoglądając wilkiem na Diaza któremu nie drgnął nawet jeden mięsień. — Nie masz prawa przesłuchiwać mojego syna bez obecności pełnomocnika!
— Nie prosił o niego — odpowiedział mu Diaz odwracając się — Poza tym jest świadkiem w sprawie nie podejrzanym. Jeszcze — uśmiechnął się pod nosem. — Mam tylko jedno pytanie — zwrócił się do bruneta kompletnie ignorując obecność Fernanda — Co robiłeś z nocy z poniedziałku na wtorek?
— Był w domu — odpowiedział za niego ojciec Jak każdy normalny człowiek w nocy. Omawialiśmy moją kampanię.
— Dziękuje Nicholasie możesz iść. Przesłuchanie zakończone — powiedział i wyłączył kamerę. Nicholas nie ruszył się jednak z miejsca. — To na razie wszystko w razie jakichkolwiek pytań będę dzwonił, ale przecież masz alibi, rozstałeś się z Nadią w zgodzie więc nie mam powodu, aby cię o cokolwiek podejrzewać — Fernado zaśmiał się za jego plecami.
— Coś ci się pomyliło Diaz Nico nigdy nie był w związku z Nadią.
— Z informacji, które posiadam — zaczął Diaz — jasno wynika, iż był od z Nadią krótko zaręczony — poinformował Barosso szeryf. — Nie wiedziałeś? — zapytał go Diaz a Barosso w odpowiedzi zacisnął usta w wąską kreskę. — No cóż będziecie mieli o czym rozmawiać w drodze powrotnej do domu. Esposito! — krzyknął
— Tak szefie?
— Odprowadź panów do wyjścia.
— Oczywiście.
Po wyjściu Barossów Pablo wrócił na górę do swojego gabinetu i usiadł w fotelu. Wszystko poszło zgodnie z planem. Tak jak zakładał Nico nie przyznał się do niczego i łgał w żywe oczy, ale to dobrze. Jednego w tym mieście się nauczył, jeśli chcesz kogoś złapać najpierw ten musi uwierzyć, że go nie ścigasz. I niech ma cię za idiotę. Uśmiechnął się pod nosem. Zamknięcie w więzieniu Fernando było praktycznie niewykonalne, ale no cóż powiedzmy sobie szczerze Nicholas to nie Fernando i prędzej czy później popełni błąd. Błąd na który Pablo cierpliwie zaczeka.
***
[link widoczny dla zalogowanych] zgodziła się z nią wcześniej spotkać i podała siostrze swój adres. Była to niewielka odrapana kamienica w centrum miasta. Emily wspinająca się na ostatnie piętro miała nadzieję, że mieszkanie siostry wygląda w środku dużo lepiej niż budynek prezentuje się na zewnątrz. Zatrzymała się przed czerwonymi drzwiami oznaczonymi numerem osiem i zastukała głośno. Drzwi otworzyła jej siostra w wytartych dżinsach i w koszuli w karate.
Emily nie mogła rzucić się w oko zmiana, która zaszła w jej wyglądzie. Miała ciemnobrązowe włosy ścięte w krótkiego boba z grzywką.
— Cześć — przywitała ją starsza z sióstr — Wejdź — przesunęła się w drzwiach. Emily zrobiła krok do przodu jednak zatrzymała się gwałtownie. W progu salonu stał mały chłopiec, który, kiedy tylko ją spostrzegł podbiegł do Emmy chowając się za jej nogami.
— [link widoczny dla zalogowanych] — powiedziała Emma spoglądając na chłopczyka. Obróciła się i przyklęknęła. chłopiec przytulił się do niej jednak spojrzenie błękitnych oczu utkwił w Emily. — To jest Emily — odparła Emma podnosząc się z dzieckiem w ramionach. Oparła go sobie wygodnie na biodrze — twoja ciocia. A co się mówi, kiedy coś przychodzi? — zapytała go. Sammy ukrył buzię w zagłębieniu jej szyi. — Wszystko ci wyjaśnię — zwróciła się do siostry. — Wejdźmy do salonu — wskazała dłonią pomieszczenie. Emily na miękkich nogach weszła do pomieszczenia, gdzie na dywanie leżały porozrzucane zabawki. Emma postawiła synka na podłodze.
— Masz synka — powiedziała spokojnie spoglądając na dziecko, które usiadło na podłodze wśród kolorowych klocków. — To, dlatego nie wyjechałaś do Londynu z rodzicami — wszystko nagle zaczęło układać się w logiczną całość. Jej upór, aby zostać w Meksyku , to, że tak szybko stanęła na nogi.
—Mogłam z nimi wyjechać — zaczęła Emma — ale dobrze wiesz co zrobiłaby mama. Posadziłaby nas oboje na kozetce u Oprah. Tak jak zrobiła to z tobą. — uśmiechnęła się smutno. — Nie mogłam na to pozwolić. Ja nie chcę, żeby wiedział o tym wszystkim — spojrzała na siostrę — to tylko chłopiec. Psycholog powiedziała, że nie będzie tego wszystkiego pamiętał, ale potrzebna mu stabilizacja i normalność. Chcę, żeby miał normalne dzieciństwo.
— Jak to możliwe? — wykrztusiła. — Oni nie pozwali mieć dziewczynom dzieci — urwała widząc jej wymowne spojrzenie. Popatrzyła na chłopca bawiącego się klockami i przypomniała sobie jego wielkie niebieskie oczy. — Kto jest jego ojcem Emmo?
— To syn Fausto — powiedziała — Mój i Fausto. Pięć lat temu przywieźli mnie do Londynu. To był listopad a Fausto poprosił mnie żebym urodziła mu dziecko.
— Poprosił? — powtórzyła z niedowierzaniem Emily.
— Tak
— I się zgodziłaś?
— Naprawdę sądzisz, że miałam wybór Emily? Miałam dwadzieścia osiem lat i wiedziałam, że kiedy przekroczę magiczną granicę trzydziestu to będę martwa. Tak wolałam urodzić Fausto dziecko niż umrzeć. On chciał mieć rodzinę — zamilkła uśmiechając się do synka, który odwrócił główkę w ich kierunku. — My naprawdę byliśmy rodziną. I wiem jak niedorzecznie to brzmi — powiedziała — On naprawdę się o nas troszczył. Powiedział mi, że zawsze chciał mieć rodzinę, normalne życie, kogoś do kogo będzie mógł wracać. Kochał nas — w oczach Emmy błyszczały łzy.
— Zakochałaś się w nim — odezwała się Emily po kilkuminutowej ciszy.
— Fausto twierdził, że to syndrom sztokholmski, ale ja wiem co czułam i czuje. Byliśmy rodziną.
— Co poszło więc nie tak?
— Mario się o nas dowiedział. Wierni u ludzie porwali Sammiego.
— Tobie kazał wybierać między synem a Fausto. — Emma pokiwała głową. — Kazał wybrać nam obojgu, ale Fuasto nie wiedział, że to ja przyjdę go zabić. — głośno przełknęła ślinę walcząc ze łzami. — Oddał mi go. W dniu, w którym wszedł Interpol Sammy był tutaj, w tym mieszkaniu które kupił dla nas jego ojciec, Mieliśmy się tutaj zaszyć zacząć wszystko od początku.
— Przykro mi — wykrztusiła z siebie Emily i po raz pierwszy od lat przytuliła do siebie siostrę. Emma oparła jej głowę na ramieniu a blondynka popatrzyła na Sammiego.
— W sierpniu skończy cztery lata — wyjaśniła. — Wiem powinnam ci była powiedzieć wcześniej, ale nie chciałam abyś myślała o nim źle. O nas.
— Nie zrobiłabym tego. Sammy to tylko mały chłopiec — zaczęła — Nie jest niczemu winien — pocałowała Emmę w skroń. — Skąd wiedziałaś, że matka posadziłaby cię na kozetce u Oprah? — zapytała.
— Widziałam twój wywiad — odpowiedziała — Pewnej nocy, kiedy Sammy spał — zaczęła prostując się — wpisałam z ciekawości twoje nazwisko do Google i zamiast „agentka Interpolu” wyskoczył mi wywiad szesnastoletej ocalałej. Cała seria wywiadów i nawet książka.
— A mamusia znowu była na fali. — dodała Emily. — Grała w tych swoich badziewiach. Boże jak ja jej nienawidzę.
— To wreszcie się w czymś zgadzamy dobrze, że tata przejrzał na oczy i zostawił tą starą prukwę.
— Co? Rozwiedli się?
Emma roześmiała się rozbawiona.
— Tak z osiem lat temu. Nie wiedziałaś?
— Nie, kiedy cię odbiłyśmy rozmawiałam z nimi po raz pierwszy od dziesięciu lat. Pamiętam, jak wzięliśmy ślub z Fabrico zrobiła mi karczemną awanturę telefoniczną, bo dowiedziała się trzy miesiące po fakcie i nie mogła nam załatwić okładki. — Emma parsknęła śmiechem.
— Klasyczna Camila. — podsumowała matkę szatynka. Sammy natomiast wstał podnosząc z podłogi kolorową piłkę. Podszedł do siedzących na kanapie kobiet i rzucił okrągły przedmiot na kolana Emily. Blondynka spojrzała w błękitne oczy swojego siostrzeńca nie mogąc się nie uśmiechnąć. Był taki śliczny.
— Pójdziemy do parku? — zapytał Emily.
— Jeśli tylko twoja mama się zgodzi. — odpowiedziała biorąc do rąk kolorowy przedmiot i obracać nim w dłoniach.
— Mamo, pójdziemy do parku?
— Pójdziemy, ale najpierw trzeba cię ubrać — odpowiedziała Emma biorąc synka na kolana. — Nie chodzimy do parku w piżamkach.
Dwadzieścia minut później. Emily i Emma słuchały radosnego dziecięcego pisku, kiedy biegał po zielnej zroszonej deszczem trawie przebierając szybko małymi nóżkami.
— Fabricio chcę mieć dziecko — wypaliła wpatrując się w chłopczyka, który zatrzymał się, aby się upewnić, że mama i ciocia nadal idą za nim. Musiała to wreszcie z siebie wyrzucić.
— A ty?
— Tak , ale
— Niech zgadnę — przerwała jej Emma — Na świecie jest tyle zła, że sprowadzanie na ten świat dziecka wydaje się być szaleństwem. Sammy! — krzyknęła w stronę synka, który zatrzymał się spoglądając z szerokim uśmiechem na mamę. — Dzięki niemu przetrwałam piekło i mam siłę, aby żyć. Ty masz ten komfort, że wasze dziecko będzie miało dwoje kochających rodziców, ciepły dom. Co prawda poród to koszmar — dodała rozbawiona — nie wiesz w bajki, że zapomnisz z czasem. Tego się nie zapomina, ale nigdy nie zapomnisz tego uczucia, gdy po raz pierwszy na ciebie spojrzy — uśmiechnęła się z nostalgią. — Ty po prostu się boisz — stwierdziła przyklękając Sammy ruszył biegiem w jej kierunku. Chwyciła go w ramiona unosząc do góry. — Nie powiem ci jak być matką, bo sama jestem zielona, ale jednego jestem pewna. Nie zamienisz się nigdy w Camilę.
— Dzięki — wykrztusiła czując jak do oczu napływają jej łzy. Sammy wyciągnął do niej rączki . Bez oporów wzięła go na ręce przytulając do siebie.

Późnym popołudniem.

— Mario Rodriguez porwał mnie i torturował — zaczęła drżącym głosem. — Przetrwałam to. Przeżyłam — głośno przełknęła ślinę spoglądając na Fabricio który siedział obok niej na podłodze. — Pamiętam tą chwilę, kiedy się obudziłam. Oszołomiona lekami, zdezorientowana, ale żywa i wtedy zobaczyłam Aarona. Siedział w fotelu i uśmiechał się do mnie. Zapytałam, czy są tutaj dziś moi rodzice. Nie było ich — wykrztusiła a kilka łez stoczyło się po jej bladych policzkach. — A ja tam bardzo potrzebowałam mamy. Po prostu chciałam, żeby wzięła mnie za rękę i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży a ona wolała czerwony dywan i rozdanie nagród BAFTA. — Rozpłakała się na dobre i wyciągnęła do niego ramiona wtulając twarz w jego koszulę. — Boję się, że pewnego dnia stanę się nią — wydukała.
— Nigdy nie będziesz Camillą — zapewnił ją czule gładząc ją po plecach. Wyciągnął przed siebie nogi sadzając delikatnie Emily na swoich kolanach.
— Kiedy wróciłam do domu z Hiszpanii posadziła mnie na kozetce u Oprah i kazała mi opowiedzieć o tym jak uciekłam handlarzom ludźmi. Czułam się winna więc to zrobiłam, później był kolejny i kolejny wywiad i pieprzona książka. Przerabiałam traumę w kółko i w kółko. W końcu nie wytrzymałam i uciekłam z domu do ciotki do Irlandii. Tam zwerbował mnie Interpol. Moja matka przestała ze mną rozmawiać a ojciec był zbyt słaby, aby się jej przeciwstawić.
Straciłam rodzinę, poczucie bezpieczeństwa dopiero kiedy poznałam ciebie — popatrzyła na niego czerwonymi od płaczu oczami — odzyskałam spokój. Otworzyłeś moje serce a ja nie sądziłam, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie to możliwe. Wmówiłam sobie, że skoro wyrzekli się mnie rodzice to nikt nigdy mnie nie pokocha Przypomniałeś mi, że kiedyś dawno, dawno temu marzyłam o mężu i gromadce dzieci. O moich własnych czterech ścianach, moim własnym kawałku nieba. Zrobimy to?
— Dziecko?
Emily pokiwała głową,
— Dobrze — starł kciukiem łzę toczącą się po jej policzku. — Zrobimy sobie dziecko.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 16:57:35 05-08-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:04:00 06-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 124

LUCAS/CONRADO/EVA


Lucas w gruncie rzeczy cieszył się z wolnego dnia. Wiedział, że Diaz chciał zapobiec rozpowszechnieniu się plotki na jego temat i dlatego tak postąpił, co nieco go bawiło, bo w końcu nikomu nie zamierzał rozpowiadać o potajemnej schadzce na dachu komendy policyjnej. Nigdy nie lubił plotkować, umiał dotrzymywać tajemnic i nie w głowie było mu pogrążenie Pabla. Właściwie to ostatnimi czasy zapałał do niego dziwną sympatią. Choć na początku się nie cierpieli, teraz byli współpracownikami i obaj musieli się z tym pogodzić.
Zapytawszy Emily o zgodę, postanowił potrenować trochę na siłowni znajdującej się w domu. Był pod wrażeniem trudu, jaki małżeństwo sobie zadało, by urządzić rezydencję. Nie zdziwiłoby go, gdyby mieli nawet bunkier na wypadek ataku bomby atomowej – Emily i Fabricio lubili być przygotowani na każdą ewentualność.
Uderzał worek treningowy, dając upust od dawna skrywanym emocjom. Lubił tak oczyszczać umysł i zwykle robił to w ośrodku Ignacia Sancheza, który od pewnego czasu zaczynał popadać w ruinę. Dziś jednak nie musiał wychodzić z domu, by poboksować. Myślał o wielu rzeczach – o Templariuszach i Joaquinie, który budził w nim niepokój, o swojej misji, która mogła skończyć się katastrofalnie, a wreszcie o ślubie Magika, który miał się odbyć kolejnego dnia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest przez kogoś obserwowany.
Mała dziewczynka stała za filarem, starając się pozostać niezauważona, jednak Lucas doskonale widział jej odbicie w lustrze. Domyślił się, że to Camila Barosso, córka Nadii. Dziewczynka miała około sześciu lub siedmiu lat i wyglądała na wystraszoną, co wcale go nie zdziwiło – w końcu była świadkiem jak jej babcia została zaatakowana nożem.
– Możesz podejść, nie gryzę – powiedział, a ona poruszyła się niespokojnie, nie wiedząc jak zareagować.
– Jest pan policjantem, który ma nas ochraniać, prawda? – zapytała, nadal nie wychylając się zza filaru. Chyba chciała zachować dystans.
– Zgadza się. Jestem Lucas i mam za zadanie pilnować, by nic złego nie stało się tobie i twojej mamie.
Hernandez chwycił ręcznik, który wcześniej położył nieopodal i wytarł nim spocone czoło. Dziewczynka po chwili podeszła i podała mu butelkę wody, zdając sobie chyba sprawę, że mężczyzna nie jest tu po to, by ją skrzywdzić. Wziął od niej napój z uśmiechem, przez co nieco się ośmieliła.
– Masz na imię Camila, prawda? – zagaił Lucas, a ona odpowiedziała mu z pełną godnością.
– Camila Barosso de la Cruz.
Lucas ukłonił jej się i uścisnął lekko małą dłoń, którą nieśmiało wyciągnęła w jego stronę, naśladując dorosłą osobę. Bardzo przypominała Nadię i Hernandez odniósł wrażenie, że matka jest dla niej wzorem. Na jej twarzy dostrzegł cień zadowolenia – wyglądało na to, że czuła się mile połechtana manierami policjanta i tym, że została potraktowana jak dorosła osoba. Nie uszło uwadze Lucasa, że dziewczynka rzuca ukradkowe spojrzenia na worek do boksowania.
– Chcesz spróbować? – zapytał, a ona szybko pokręciła głową, nie przestając jednak zerkać w tamtą stronę. – Pokażę ci, jak to robić.
Powoli wymierzył kilka ciosów, pokazując jej jak powinny wyglądać prawidłowo zadane.
Camila mimochodem ruszała rękoma, naśladując jego ruchy.
– Muszę wiedzieć, jak się bronić – powiedziała po chwili, choć wcale nie pytał jej o powód jej zainteresowania. – Kiedy ten zły pan wróci.
W oczach miała łzy i Lucas odczuł pewną panikę – nie wiedział, jak postępować z dziećmi. Sam był jedynakiem, nie miał młodszego rodzeństwa ani nawet kuzynostwa. Nie miał pojęcia, jak ma ją pocieszyć.
– Ten pan nie wróci. Ze mną jesteście bezpieczne. Widziałaś jak boksuję? – Celowo zabrzmiał jak pewny siebie samochwała. Jakby chcąc jej udowodnić, że potrafi obronić ją i jej matkę, wykonał wykop z półobrotu, uderzając worek nogą niczym karateka.
Camila patrzyła na to z mieszaniną strachu i podziwu. Nie wiedział, czy ją przekonał, bo usłyszał głos Nadii dochodzący od strony wejścia do siłowni.
– Camila! Mówiłam ci, żebyś nie pałętała się po domu! – skarciła córkę de la Cruz, rzucając Lucasowi przepraszające spojrzenie. – Nie przeszkadzaj oficerowi Hernandezowi w treningu.
Dziewczynka wydęła policzki lekko obrażona i zawstydzona, ale Lucas uśmiechnął się dobrodusznie na znak, że nie ma nic przeciwko i miło mu się gawędziło z jej córką.
– Lucas pokazywał mi jak się bronić – wypaliła Camila, a mięśnie Nadii napięły się, kiedy usłyszała te słowa. To dziecko tyle przeszło i musiało wcześnie dorosnąć. Zbyt wcześnie.
– Przepraszam za nią – powiedziała po chwili Nadia, przygarniając do siebie Camilę, która wtuliła się w matkę, zerkając ukradkiem na Lucasa.
– Nic się nie stało. To naturalne, że się tak zachowuje. Też chciałbym umieć się bronić po czymś takim.
– Rozmawiałeś może z Arianą? – Nadia zmieniła temat, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że zamiast zlecać przyjaciółce zebranie informacji od policjanta, sama mogła z nim pogadać. Była jednak zbyt oszołomiona spotkaniem z Isabelą Quintero, by myśleć trzeźwo.
Lucas zerknął na swojego smartfona, którego położył obok ręcznika i zobaczył nieodebrane połączenie od byłej dziewczyny.
– Dzwoniła, ale nie słyszałem. Czy coś się stało? – W jego głosie pobrzmiewała troska i Nadia uśmiechnęła się do własnych myśli. Może i dobrze się stało, że nie powiedziała mu tego sama.
– Nie, tylko chciałam, żebyś się czegoś dowiedział, ale przez sytuację z teściową nie miałam do tego głowy. Ariana ci wszystko wyjaśni. Ja muszę pomóc Viktorii w przygotowaniach do ślubu – wymyśliła na poczekaniu, stwierdzając, że lepiej będzie zostawić tę sprawę pannie Santiago. Widać było, że Lucasowi nadal na niej zależało, a i Ariana nie pozostawała mu obojętna. Może coś dobrego wyniknie z jej gapiostwa.
Hernandez patrzył jak Nadia i Camila odchodzą, zostawiając go samego. Dziewczynka pomachała mu nieśmiało ręką, a on zrobił to samo, uśmiechając się. Ciekawe, o co chodziło Nadii. Postanowił się tego dowiedzieć. Wybił numer Ariany i już po chwili umówił się z nią w kawiarni. Był ciekaw, o co takiego może chodzić.
Zdziwił się, kiedy panna Santiago poprosiła go o sprawdzenie niejakiej Isabeli Quintero.
– I po to Nadia chciała, żebym się z tobą spotkał? – Analityczny umysł Lucasa zaczynał pracować na najwyższych obrotach. – Mogła mi to powiedzieć w jednym zdaniu, kiedy się dzisiaj widzieliśmy.
– No wiesz, ona ma teraz dużo na głowie. – Ariana usprawiedliwiła przyjaciółkę, choć w gruncie rzeczy sama poczuła, że to podejrzane.
Postawiła przed Lucasem kubek kawy z mlekiem, a on uśmiechnął się pod nosem.
– Chyba że wcale nie chodziło o przysługę dla niej i po prostu chciałaś mnie zobaczyć. – Powiedział to nie jak oskarżenie i nie w taki sposób jak często robił to Hugo, drocząc się z nią. W jego głosie dało się wyczuć nadzieję.
– Co? – Ariana zamrugała oczami nieprzytomnie, nie wiedząc, co on insynuuje. Dopiero po chwili to do niej dotarło i spłonęła rumieńcem. – Nie pochlebiaj sobie. Robię to, bo mnie o to poprosiła. Zresztą już ci przekazałam jej słowa, więc możesz iść. – Wskazała na drzwi wyjściowe, a on zaśmiał się, tym razem rozbawiony jej miną.
– Dopiero, co mi podałaś kawę. Pójdę, jak wypiję.
– A rób, co chcesz! – warknęła i poszła wycierać ze złością stoliki.
Lucas obserwował ją z daleka, pijąc powoli kawę. Życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby dziewięć lat temu zdecydował się powiedzieć w sądzie prawdę, tak jak od początku planował. Niestety, dał się zbajerować ojcu, który twierdził, że dzięki temu wszyscy na tym skorzystają. Był to największy błąd jego życia i nie pomagały usprawiedliwienia, że tylko w ten sposób mógł ochronić Arianę i Oscara. Ręka mu zadrżała, kiedy odstawił filiżankę na spodek. Tak dawno nie odwiedzał Oscara, że aż zaczynał odczuwać wstręt do samego siebie. Nie był u niego, od kiedy został przewieziony do kliniki w Valle de Sombras. Chyba najwyższy czas się tam pojawić. Miał wolny dzień i mógł go wykorzystać. Położył na blacie banknot jako zapłatę za kawę i ruszył do wyjścia.
– Później wpadnę na komisariat i poszukam informacji o tej Isabeli Quintero – poinformował Arianę, która odwrócona do niego plecami, nadal czyściła stoliki w kawiarni.
Mruknęła coś niezrozumiale, a on nie czekał dłużej, tylko zostawił ją samą. Ariana odetchnęła głęboko, nie wiedząc, co o tym myśleć. Czyżby Nadia postanowiła zabawić się w swatkę? Skąd jej to przyszło do głowy? Oddaliła od siebie te myśli, zwalając wszystko na stres i ostatnie przeżycia pani de la Cruz. Nawet jeśli próbowała, nie było najmniejszej szansy, by Ariana kiedykolwiek Lucasowi wybaczyła. To przynajmniej próbowała sobie wmówić, kiedy kładła się tej nocy spać.

***
Nie wiedział, czy to nie aby cisza przed burzą, ale wszystko wydawało się dziać po jego myśli. Fernando Barosso tracił w oczach wyborców. Jego najstarszy syn był przesłuchiwany przez policję jako świadek w sprawie ataku na matkę jego przyrodniego brata. Na pewno nie była to dobra reklama dla samego Fernanda, który stawał na głowie, by jakoś to wszystko zatuszować. W dodatku Conradowi udało się dojść po nitce do kłębka i okazało się, że spadkobierczynią El Tesoro jest jego stara przyjaciółka, co wydawało się niebywałym zrządzeniem losu.
Uśmiechnął się na widok starej kobiety w ciemnych okularach przeciwsłonecznych, która weszła do jego nowego mieszkania, obracając głowę we wszystkie strony.
– Cały Conrado – powiedziała lekko zachrypniętym głosem. – Jeszcze się nie urządziłeś.
– Skąd wiesz? – zapytał ją ze śmiechem.
– Słyszę jak moje kroki odbijają się echem po tym pustym wnętrzu.
Conrado pomógł jej usiąść i zaniósł jej bagaże do wolnego pokoju.
– Jak się miewasz, Prudencio? – zapytał, siadając obok niej na kanapie – jednym z nielicznych mebli w pomieszczeniu.
– A jak może się miewać stara, ślepa kobieta, którą wezwałeś w powodu ziemi, o której już dawno wolałaby zapomnieć?
Conrado odczuł ochotę, by się roześmiać. Ona jedna zawsze potrafiła powiedzieć mu do słuchu. Była jego autorytetem i mentorką. Najlepszą przyjaciółką i jedyną osobą, dzięki której udało mu się przeżyć piekło ostatnich siedemnastu lat. Była z nim w najgorszych chwilach, a on z nią. Miał świadomość, że jej cierpienie to jego wina. Znalazła się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. W 1998 roku, kiedy odbierała poród jego dziecka, zjawił się Fernando ze swoimi ludźmi. Zabił jego żonę, Andreę, tuż po tym jak urodziła, po czym wydłubał Prudencii oczy i zabrał dziecko, nie wiadomo dokąd.
Od tamtej pory Conrado ufał Prudencii najbardziej na świecie. Nie wiedział, dlaczego ta kobieta nigdy nie obwiniła go za tamte wydarzenia. Wiedział, że zasłużył na najgorszą karę za to, że nie było go wtedy z nimi, by mógł je ochronić.
– Przestań się zadręczać, Conrado – powiedziała Prudencia, jakby doskonale potrafiła czytać mu w myślach. Nie mogła w końcu widzieć jego wyrazu twarzy, ale znała go na wylot i wiedziała, o czym myśli. – Lepiej powiedz mi, o co chodzi z tą ziemią? Rozumiem, że mój szurnięty braciszek nie pomyślał o testamencie. Leon żył na odludziu, nie miał przyjaciół. Był starym paranoikiem, który wszędzie widział niebezpieczeństwo. – Staruszka zaśmiała się głośno na wspomnienie zmarłego brata. – El Tesoro powinno się raczej nazywać La Maldición. Przekleństwo. Moja rodzina zawsze była interesowna, liczyły się dla nich tylko pieniądze. Właśnie to zawsze było powodem kłótni między moimi braćmi. Leon dostał El Tesoro, a Ernesto fabrykę w Monterrey. Jak dobrze, że kobiety kiedyś były uważane za gorsze. Mi w udziale nie przypadło nic i jestem szczęśliwa. Obaj moi bracia gryzą piach, a ja cieszę się zdrowiem. Niepełnym, ale jednak. – Prudencia wskazała na swoje okulary i uśmiechnęła się krzywo.
– Leon może i był starym paranoikiem, a Ernesto pijakiem, który traktował swoich pracowników jak śmieci, ale jednak coś dobrego wyniknęło z ich śmierci.
– A mianowicie?
– Po śmierci Leona jesteś jedyną spadkobierczynią El Tesoro, Prudencio – poinformował ją Conrado, a ona westchnęła ciężko. – Ziemi, której pragnie człowiek, który cię okaleczył.
– Trzeba było tak od razu! – Staruszka zaśmiała się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że choć nienawidziła rodzinnej ziemi, teraz mogła wyniknąć jakaś korzyść z jej posiadania. – Fernando to głupiec, jeśli liczy na złoto. Ta ziemia, poza walorami estetycznymi, jest bezwartościowa. Właśnie to doprowadziło Leona do szaleństwa. Przez tyle lat kopał i dłubał, ale nic nie znalazł. Stary kretyn – ostatnie słowa wypowiedziała z mieszaniną rozbawienia i dziwnej nostalgii. Bądź co bądź mówiła o swoim starszym bracie.
– Fernando rzeczywiście jest głupcem, ale nie sądzę, by chodziło mu o legendarne złoto. Ma jakieś inne, ukryte zamiary. – Conrado był pewien swoich słów. – A ja chcę go ubiec i wykupić tę ziemię od ciebie, kochana.
– Jeśli o mnie chodzi, Condziu, to możesz ją sobie wziąć. Spędziłam większość życia w stolicy i nie ciągnie mnie na stare śmieci, szczególnie takie, które wywołują złe wspomnienia. Przepisałabym na ciebie tę ziemię jeszcze dziś, ale jest maleńki problem, o którym w tym całym podnieceniu musiałeś zapomnieć, mój drogi.
Saverin przypatrywał się starej przyjaciółce, zastanawiając się, o czym ona mówi. Wydawało mu się, że pomyślał o wszystkim, a jednak ona była pewna, że coś przeoczył.
– Nie będzie problemu, Prudi, mój człowiek zajmie się papierami i możemy wszystko sfinalizować.
– Otóż, jak mówiłam, ja nie mam nic przeciwko. Ale nie jestem pewna, co na to moja bratanica.
– Twoja bratanica? – Conrado podrapał się po głowie, dopiero teraz przyznając, że rzeczywiście coś przeoczył.
– Ano moja bratanica. Po śmierci Ernesta i jego żony, ona również ma prawo do dziedziczenia. Ja pieniędzy nie potrzebuję, ale myślę, że ona nie pogardziłaby maleńką sumką.
– Prudencio, wiesz, że nie mam zamiaru wziąć od ciebie niczego za darmo. I zdecydowanie nie mówimy tu o maleńkiej sumce. – Conrado wziął kobietę za rękę. Tak dawno się z nią nie widział, że zaczynał tęsknić. – Porozmawiasz z nią?
– Nie ma problemu. I tak miałam się z nią spotkać, bo mieszka w Pueblo de Luz. – Prudencia podniosła się do pionu, a Conrado pomógł jej i zaprowadził do sypialni, w której miała na jakiś czas zostać. – Nie przejmuj się, Condziu. Astrid jest taka jak ja. Nie będzie chciała tej ziemi, bo wywołuje najgorsze wspomnienia. I z chęcią pomoże ci się zemścić na człowieku, który zrobił mi to. – Wskazała na swoje oczy, zakryte ciemnymi okularami, a Conrado pokiwał głową, choć ona nie mogła tego zobaczyć.
Miał nadzieję, że wszystko ułoży się po jego myśli.

***

Lucas nie mógł pohamować złości, kiedy zobaczył, kto wpadł na ten sam pomysł co on, by odwiedzić Oscara. Eva siedziała na krześle w pomieszczeniu, w którym leżał Fuentes, wgapiając się w niego tępym wzrokiem i rozmyślając, a Hernandez zacisnął palce na książce, którą przyniósł, by poczytać przyjacielowi, choć nie wiedział, czy ten w ogóle go usłyszy.
– Co ty tu robisz? Zawsze pchasz się tam, gdzie cię nie chcą. To jakiś twój nawyk – powiedział oschle, a ona poderwała się z miejsca, czując się zażenowana, że została tutaj nakryta. – Kto cię w ogóle tu wpuścił?
– Pielęgniarka Clementina. Myśli, że jestem z rodziny, bo tylko ja tutaj przychodzę.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale w jej głosie dało się słyszeć oskarżenie. Prawdą było, że żadne z przyjaciół Oscara od dawna go nie odwiedzało. Każdy zdawał się żyć własnym życiem, tylko Eva Medina wracała tutaj, by przypomnieć sobie swoje błędy i choć w ten sposób odpokutować jedną tysięczną swoich złych czynów, choć dobrze wiedziała, że nic, co zrobi, nie sprawi, że Oscar wyzdrowieje, a jej przyjaciółki wrócą do życia.
– Czy ty właśnie mi coś zarzuciłaś? – Lucas nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Masz czelność przychodzić tutaj po tym, co zrobiłaś, i jeszcze mówić mi, że zaniedbuje przyjaciela?
– Tego nie powiedziałam. – Eva spuściła głowę, rezygnując z walki. – Już sobie idę.
– Idź i nie wracaj! Nie wiem, dlaczego tu przychodzisz i nie wiem, co ty kombinujesz, ale nikt cię tu nie chce. Wracaj do Kalifornii i graj dalej w tych swoich operach mydlanych. Zniszczyłaś nam wszystkim życie, a teraz wracasz i chcesz dokończyć to, co zaczęłaś?
Lucas wskazał palcem na Oscara, który leżał bez ruchu w zaścielonym białą pościelą łóżku.
– Nic nie zrobiłam. Tylko tu sobie siedzę. Nie mam dokąd iść – wyznała, ale Lucas nie odczuł najmniejszej litości, widząc jej żałosną minę.
– Nie masz za grosz wstydu. – W jego oczach płonęła furia. Miał ochotę coś rozwalić i mimowolnie zacisnął palce na książce, którą trzymał. – Wracaj do tatusia, niech znajdzie ci jakieś zajęcie, skoro nudzisz się tak bardzo, że postanowiłaś ponownie zatruć nam wszystkim życie.
– Wcale tego nie chcę! – krzyknęła, tracąc nad sobą panowanie. Słowa Lucasa dotknęły ją do żywego. – Myślisz, że chciałam tu przyjechać? Myślisz, że miałam jakiś wybór? Próbuję wszystko naprawić, a ty tylko na mnie krzyczysz!
– A co, może mam cię przytulić? – Lucas roześmiał się histerycznie i wyciągnął w jej stronę rękę. Blondynka była pewna, że chce ją uderzyć, więc zamknęła oczy gotowa przyjąć cios, ale on tylko pogładzić ją po głowie i powiedział ironicznie, z wyraźną pogardą w głosie. – Biedna Eva Medina. Naprawdę mi przykro, że w tym mieście nie może sobie znaleźć miejsca. Tak to już chyba jest z mordercami. Nikt nigdzie ich nie chce.
– Przestań! – odrzuciła jego rękę, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
– Myślisz, że jest mi cię żal, kiedy płaczesz? Myślisz, że mnie to obchodzi? – powiedział, tym razem podchodząc do niej coraz bliżej. Coś w nim pękło, kiedy zobaczył te jej krokodyle łzy. – Brzydzę się tobą i tym, co zrobiłaś. Nie ma na świecie osoby, której bym nienawidził bardziej od ciebie. Zasłużyłaś na wszystko, co najgorsze, i jeśli teraz cierpisz, to jest to niczym w porównaniu do tego, co czujemy ja, Ariana czy co czuł Guillermo. – Głos mu zadrżał na wspomnienie zmarłego niedawno przyjaciela. – Żyj i cierp. Płacz, jeśli chcesz. Krzycz albo coś rozwal. Ale jeśli liczysz na przebaczenie, to źle trafiłaś.
– Wcale nie liczę na przebaczenie. – Eva przestała płakać. Była teraz tylko blada jak ściana i głos lekko jej się trząsł. – To jest moja pokuta i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Szkoda tylko, że mówisz jedno, a myślisz co innego. Wyładowujesz na mnie złość, bo nie możesz tego zrobić na sobie. A osobą, której tak naprawdę nienawidzisz najbardziej na świecie, jesteś ty sam. – Wymierzyła w niego oskarżycielsko palcem i dźgnęła go nim prosto w serce. – Uważasz, że to wszystko twoja wina.
– Nie wiesz, o czym mówisz.
– Czyżby? Wiem doskonale. Ci, którzy przeżyją, zawsze się tak czują. Więc nienawidź mnie do woli. Jeśli to sprawi, że przestaniesz nienawidzić siebie choć odrobinę mniej, to będę szczęśliwa.
Dał się słyszeć huk i oboje podskoczyli w miejscu, nie wiedząc, co jest tego powodem. Lucas oddychał ciężko, nadal oburzony jej słowami, a ona trzęsła się lekko ze strachu. Oboje spojrzeli w kierunku, skąd dochodził dźwięk. Na podłodze leżał rozbity wazon z kwiatami, ale żadne z nim nie wiedziało, jak to się stało. Dopiero po chwili zobaczyli smętnie zwisającą z łóżka rękę Oscara, który patrzył na nich swoimi wielkimi, szklistymi oczami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:52:20 10-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 125

OSCAR/LUCAS/ARIANA


To było trochę jakby obudził się po imprezie i miał gigantycznego kaca. Kręciło mu się w głowie i nie wiedział, co się dzieje, ale rozpoznał dwie znajome twarze krzyczące coś niewyraźnie. Głowa mu pękała a w ustach zaschło. Przeraził się, kiedy odkrył, że ledwo porusza mięśniami. Prawa ręka zwisała smętnie z łóżka tuż po tym jak jakimś cudem udało mu się zahaczyć nią o wazon stojący na stoliku. Jeszcze nigdy nie miał takiego kaca, żeby stracić władzę we wszystkich kończynach. Więc co się z nim działo?
Lucas podbiegł do niego, ale bał się go dotknąć, jakby był czymś zarażony. Oscar już chciał rzucić jakimś błyskotliwym komentarzem na ten temat, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Otwierał i zamykał usta, ale wciąż czuł suchość w gardle. Hernandez krzyknął coś do Evy Mediny, która, trzęsąc się lekko, szybko wybiegła z pokoju. Dopiero teraz miał okazję rozejrzeć się po pomieszczeniu, które z całą pewnością nie było jego pokojem, ani pokojem najlepszego przyjaciela. Nie wiedział, gdzie się znajdował.
– Nic nie mów – poprosił Lucas głosem tak rzewnym, że Oscar pewnie by się roześmiał, gdyby miał więcej siły. – Spokojnie, zaraz przyjdzie lekarz.
Lekarz? A po co mu lekarz? Od kiedy to wzywano pogotowie do człowieka na kacu? Coś mu tu nie pasowało i kiedy przyjrzał się z bliska twarzy Lucasa, to uczucie tylko się pogłębiło. Hernandez jakby zmężniał – rysy mu się wyostrzyły, miał lekki zarost i zdecydowanie wyglądał starzej niż… no właśnie: kiedy? Ponownie chciał coś powiedzieć, ale z jego ust wydobyło się tylko charczenie, przez co łzy stanęły mu w oczach. Teraz dopiero zaczynał się bać. Miał ochotę złapać Lucasa za koszulkę, by skłonić go, żeby powiedział mu, co jest grane. Ale dłoń tylko drgnęła mu lekko na prześcieradle. Próbował całą siłą woli, ale nie mógł jej podnieść. Łzy w oczach Lucasa dały mu do zrozumienia, że stało się coś złego i ta cała sytuacja to wcale nie był kac po imprezie, ale coś o wiele gorszego. Jak na zwolnionym filmie miał nagle przed oczami dziwne sceny. Siedział w barze z przyjaciółmi – Carlos i Guillermo kompletnie się zalali, a Lucas odpłynął po jednym piwie, bo był tego wieczora strasznie zmęczony. Rozmawiał z Arianą, a potem siedział za kierownicą i widział jak rozpędzone auto Evy Mediny wpada w poślizg i uderza w jego samochód. A potem był tylko strach i ciemność. A teraz leżał tutaj, w obcym miejscu, nie wiedząc, co się właściwie stało, z Lucasem rzucającym wylęknione spojrzenia to na niego, to w stronę drzwi.
– Ccco…? – Wreszcie udało mu się coś z siebie wykrztusić, ale nie zdołał dokończyć, bo do pomieszczenia wpadła z powrotem Eva Medina w towarzystwie mężczyzny w białym kitlu.
– Oscar, słyszysz mnie? – Mężczyzna zaświecił mu w oczy latarką, dokonując wstępnych oględzin. – Jestem doktor Sotomayor. Możesz uścisnąć moją dłoń?
Ta sytuacja niebywale go zirytowała. Uścisnąć mu dłoń? O co temu pajacowi chodziło? Dlaczego nikt nie mówił mu, co tu jest grane? Poczuł rękę doktora na swojej dłoni i spróbował ją lekko uścisnąć. Lucas wpatrywał się w Sotomayora wyczekująco, a ten powiedział coś niezrozumiale. Oscar nie miał siły, by próbować rozszyfrować jego słowa.
– Oscar, miałeś wypadek samochodowy. Pamiętasz? – Doktor Sotomayor sprawdzał właśnie aparaturę, do której był podłączony pacjent.
Wypadek? No tak. W tę noc, kiedy pili razem w barze. Padał ulewny deszcz. Ariana wsiadła do samochodu z Evą i dziewczynami. Medina była kompletnie pijana. Próbował jej powiedzieć, żeby zjechała na pobocze, ale ona tylko docisnęła pedał gazu, by udaremnić mu jej dogonienie. Następne co pamiętał to jak uderzyli w drzewo i wtedy świat stanął do góry nogami. Nie miał pojęcia, co było dalej. Spojrzał na Lucasa z przerażeniem w oczach, a on uścisnął jego lewą dłoń, próbując dodać mu otuchy. Marne to pocieszenie, skoro nikt nie mówił mu, co mu się stało. Czyżby był sparaliżowany? Dlaczego nie mógł swobodnie się poruszać? Dlaczego nie mógł mówić?
– Byłeś w śpiączce, Oscar – wyjaśnił doktor Sotomayor, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że musi to być niezwykle trudna dla niego sytuacja. – Ale obudziłeś się. Zdarzył się cud. Wezwę lekarzy i zbadamy cię dokładniej. Witaj z powrotem.
Śpiączka? Nic z tego nie rozumiał. Jeszcze przez chwilę miał przed oczami uśmiech doktora, który wyszedł z pomieszczenia, po czym przeniósł wzrok na przyjaciela, który ściskał jego rękę delikatnie, jakby była z drogocennej porcelany.
– Nic nie mów – powtórzył Lucas, widząc, że Oscar znów charczy coś niezrozumiale. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Ale Oscar Fuentes wcale nie czuł, że będzie dobrze. Towarzyszyło mu poczucie niepokoju – nie tylko związane z jego obecnym stanem, ale też z faktem, że jego przyjaciel zdawał się coś przed nim ukrywać.

*
Obudzona w środku nocy Ariana czym prędzej przyjechała do miejscowej kliniki. Nie miała nawet czasu się zastanawiać, co Eva robiła w szpitalu i dlaczego do niej zadzwoniła. Najważniejsze było to, że Oscar się obudził. Wparowała do poczekalni, wzrokiem wyszukując Lucasa, który podniósł się z miejsca na jej widok.
– Co z nim? – zapytała dziewczyna, dysząc ciężko i wpatrując się w zmęczoną twarz byłego chłopaka.
– Zabrali go na badania.
Ariana pokiwała głową. Nie była w stanie nic więcej powiedzieć, bo Lucas rozpłakał się na jej oczach, nie mogąc już dłużej tego dusić w sobie. Wyglądał tak żałośnie, że serce jej się ścisnęło. Nie wiedząc kiedy, przytuliła go do siebie i stali tak przez chwilę w ciszy, on wypłakujący sobie oczy w jej piżamę, bo nie zdążyła się nawet przebrać. Poklepywała go lekko po plecach, chcąc dodać mu otuchy, choć wiedziała, że nic, co zrobi lub powie, nie zmieni tego, jak on się teraz czuł. Sama czuła się podobnie.
Minęło prawie dziewięć lat od wypadku a ona pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj. Wiedziała, że uratowała Oscarowi życie, udzielając mu wtedy pierwszej pomocy, ale zdawała sobie sprawę, że Fuentes wolałby umrzeć niż żyć w ten sposób. Nie było wiadome w jakim stanie się znajdował, czy wróci do dawnej formy, a nawet jeśli – ominęło go dziewięć lat z życia. Jego najlepsze lata przeminęły bezpowrotnie i miną kolejne zanim odzyska w pełni sprawność. Czasami wydawało jej się, że to gorsze od śmierci.
Lucas uspokoił się trochę, wyraźnie zdając sobie sprawę, że funkcjonariuszowi policji nie przystoi takie zachowanie w miejscu publicznym. Zdjął z siebie czerwoną bluzę i zarzucił ją Arianie na ramiona, widząc, że ma na sobie tylko cienką koszulę nocną. Usiedli w poczekalni, po czym zjawiła się Eva z dwoma kubkami kawy. Wręczyła je im po cichu, rzucając ukradkowe spojrzenia na Lucasa, który jednak zdawał się jej nie zauważać, a przynajmniej zdecydował się nie wszczynać już więcej kłótni.
– Obudziły go nasze wrzaski – powiedziała blondynka, siadając na podłodze i podkurczając kolana, na których oparła brodę. – Może to dobrze, że przyszłam.
Hernandez tylko zacisnął dłoń na kubku z kawą, pozostawiając te uwagę bez komentarza. Rzeczywiście, może to ich donośne głosy dotarły do Oscara i wybudziły go z głębokiego snu, w jakim znajdował się od kilku lat. Może tego właśnie było mu trzeba – jakiegoś silnego bodźca.
– Już po pierwszej – zauważyła Ariana, zerkają na zegarek na nadgarstku Lucasa. – Powinieneś odpocząć. Dziś ślub Javiera i Viktorii. Wiesz, co by zrobił Magik, gdybyś się nie stawił, prawda?
Policjant przetarł zmęczone oczy i zerknął na zegarek, który wskazywał pierwszą rano. Nie wiedział, jak długo tu siedzieli, ale nie zamierzał zostawiać Oscara samego. Najwyżej pojawi się na weselu, wyglądając jak zombie.
– Idź do domu i prześpij się trochę. Ja z nim zostanę – zaoferowała Ariana, ale on pokręcił głową.
– Ty też musisz być wypoczęta na ślubie. Viktoria też ma charakterek.
Panna Santiago uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę, że ma rację.
– Idźcie oboje. Dam wam znać, jeśli coś się zmieni. – Głos Evy był tym razem spokojny i stanowczy. Oboje spojrzeli na nią, zastanawiając się, czy można jej zaufać. – Idźcie. Teraz macie na głowie ślub. Doktor Sotomayor ma tu wszystko pod kontrolą.
– Chyba powinniśmy powiadomić Massi. – Ariana nagle zdała sobie sprawę, kiedy szła z Lucasem w stronę jego samochodu. Zdecydowali się zaufać Evie ten jeden raz.
– Już do niej dzwoniłem – powiedział Lucas. – Oboje uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli da Oscarowi trochę czasu. W czasie wypadku była w Europie, więc byłoby dziwne, gdyby nagle się tu zjawiła. Poza tym, ona też jest zapracowana w związku z weselem. No i Oscar nadal nie wie, że jest w Valle de Sombras. Najpierw będę mu musiał wszystko wyjaśnić.
– Tylko jak tu wyjaśnić przyjacielowi, że jego właśni rodzice wypięli się na niego i chcieli poddać eutanazji? – Ariana zrobiła się blada jak ściana na samą myśl.
Lucas nic nie powiedział, tylko otworzył przed nią drzwi od strony pasażera i odwiózł do domu. Zaproponowała, by przenocował u niej na kanapie, a on zgodził się, czując, że zaraz padnie ze zmęczenia. Musiał mieć siły, żeby jutro znosić humory pana młodego. Zasnął, rozmyślając o minionym dniu. W głowie zanotował sobie jeszcze, by przekazać Nadii informacje, których dowiedział się na temat Isabeli Quintero, po czym pogrążył się objęciach Morfeusza.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3430
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:12:44 12-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 126
Ślub na który wszyscy czekali

Zapowiadał się piękny i słoneczny dzień, który jak podejrzewała panna Diaz nie był efektem jej stojących na parapecie butów które wczorajszego wieczora tam ustawiła. Javier Reverte który jak się okazało bywa okazjonalnie przesądny przypominał jej już to od kilku dni. „Aby pogoda na wesele się udała należy, aby panna młoda postawiła na parapet swoje ślubne buty” Blondynka sącząc kawę wpatrywała się w cholernie drogie buty. Nie mogła odmówić sobie ich kupna. Postanowiła, iż nie będzie oszczędzać ani na sukni, ani na szpilkach, ani na dodatkach.
Według starej tradycji panna młoda powinna mieć: coś nowego, coś pożyczonego, coś niebieskiego i coś starego. Victoria mimowolnie zerknęła na dodatki. Czymś co Victoria z całą pewnością mogła uznać za nowe były szpilki od [link widoczny dla zalogowanych]Coś starego welon mamy który w jej rodzinie przekazywany był pannym młodym z pokolenia na pokolenie. Coś pożyczonego podwiązka od Nadii a podiązka miała delikatny błękitny odcień więc jednocześnie spełniała funkcje czegoś niebieskiego. Wszystko było gotowe na ich wielki dzień.
Pierwszą myślą Victorii po przebudzeniu było, iż gdyby ktoś, w dniu, w którym się spotkali albo krótko po tym powiedział, iż pewnego dnia wezmą ślub w Walentynki. Wyśmiałaby go. Tamta dziewczynka była przerażona, zdezorientowana, ale też nie wierzyła w miłość i w małżeństwo. Jej rodzina się rozpadła, jej obie rodziny się rozpadły ostatnie w co by uwierzyła to miłość. Dlatego tak długo broniła się przed tym miłością do Javiera. Ależ byłam głupiutka, przemknęło jej przez myśl, kiedy nakładała szlafrok. Wyszła z sypialni kierując się na dół, gdzie ku własnemu zaskoczeniu zastała Santiago. Chłopiec siedział i czytał jakąś książkę.
— Cześć — przywitała się podchodząc do blatu. Z szafki wyciągnęła swój stary kubek. — Nie śpisz?
— No nie — odpowiedział przewracając stronę — Chciałem to skończyć — poinformował ją. — Pablo jest na werandzie i pewnie dalej rozmyśla nad czwartkową katastrofą.
— A co stało się w czwartek? — zainteresowała się Victoria odmierzając dwie łyżeczki kawy do kubka.
— Randka się stała. Stroił się jak baba przed balem maturalnym.
— Tata nie chodzi na randki — poprawiła go Victoria
— W czwartek był na randce — powtórzył z uporem podnosząc wzrok na Victorię. — Nie wiem jak ma na imię ale musiała być warta zachodu i drogiej wody kolońskiej. — Victoria spoglądała na niego przez ramię. — Jeśli chcesz to sama go zapytaj.
— Zapytam — wzięła kubek i skierowała się werandę. Pablo siedział zamyślony na huśtawce. — Zastanawiasz się jak oddasz moją rękę komuś kogo nawet nie lubisz? — zapytała go żartobliwym tonem Victoria zajmując miejsce obok.
— Zastanawiam się jak oddam cię komuś kogo ledwie toleruje — odpowiedział spoglądając na córkę. — i ledwie znam. Nie powiedziałaś mi nawet że masz chłopaka.
— Przyganiał kocioł garnkowi — odpowiedziała — Poza tym status mojego związku z Javierem był swojego czasu bardzo skomplikowany. Jak ma na imię?
— Marcela — odpowiedział po prostu — I status tego związku jest bardzo skomplikowany.
— Poznam ją kiedyś?
— Może, ale nie zmieniaj tematu młoda damo — powiedział Diaz — Dlaczego nie powiedział mi o nim wcześniej? Kiedy wróciłaś do miasta.
— Poróżniliśmy się wtedy — zaczęła Vicky — podobnie tak ty nie popierał moich decyzji. Uważał, że popełniam błąd, ale jeśli weźmiemy pod uwagę całokształt to wyszło mi to na dobre, — odparła z lekkim uśmiechem. — Chciałam go poznać tato. Okazał się być dupkiem to zupełnie inna historia.
— Wracając do tematu jesteś pewna, że to ten jedyny?
— Tak, jestem pewna, że to ten jedyny — odpowiedziała rozbawiona.
— Tak więc nie pozostaje mi nic innego, aby przekazać ci to — powiedział wyciągając z kieszeni kurtki złożoną na pół kopertę. — Gwen też chciałaby ci coś powiedzieć.
— Mama? — zapytała z niedowierzaniem biorąc od niego kopertę.
— Napisała do ciebie przed śmiercią — wyjaśnił. — Miałem ci do przekazać w dniu twojego ślubu — wyjaśnił i wstał powoli. Pochylił się nad Victorią całując ją w czoło.

Kochana Victorio
Wszystkiego najlepszego z okazji ślubu! Skoro czytasz te słowa to oznacza jedno- rak mnie pokonał. Przegrałam chociaż wiem, że prosisz mnie o to, aby walczyła dalej. Masz swój terminarz według którego pokonam raka. Terminarz. Zawsze byłaś mistrzynią planowania. Przyjęcia urodzinowe których nigdy Ci nie zorganizowaliśmy, Boże Narodzenia która prawie zawsze okazywały się katastrofą i moja przegrana walka z rakiem. Wiem, że ty wiesz i ja to wiem, że moja śmierć jest lepszą opcją dla wszystkich.
Nie o tym jednak miałyśmy rozmawiać. To nie ja jestem najważniejsza, lecz ty mój Skrzacie. Ty i Magik ( skrycie mam nadzieję, że to on zostałby moim zięciem w końcu tyle o nim piszesz. )
Żałuje, że nie mogę dzielić z Tobą twojego szczęścia, żałuje, że nie mogę zobaczyć Cię w sukni ślubnej, ale najbardziej żałuje, że nie potrafiłam być matką, kiedy tego najbardziej potrzebowałaś. Zamknęłam się we własnym świecie bólu i pigułek uspokajających zapominając, że nie tylko ja jestem ofiarą. Że Ty cierpisz razem ze mną. Przepraszam mój Skrzacie, że zabrakło mnie przy Tobie, kiedy najbardziej tego potrzebowałaś.
Dziś jednak chcę Wam obojgu życzyć wytrwałości. Małżeństwo to sztuka kompromisu i o tym oboje musicie pamiętać, ale przede wszystkim miłości, bo to ona jest najważniejsza, to ona nadal sens waszemu życiu. Miłość. I to jej wam życzę.
Mama
Ps. Zapominałam! Gromadki dzieci! Im więcej tym lepiej.

***
Od Javiera Reverte bił spokój. Zjadł śniadanie, które przygotował również dla swojej mamy, ojczyma, Juliana i Lukasa którzy jako drużbowie zjawili się punktualnie o jedenastej, aby pomóc przygotować się panu młodemu do ceremonii. Obaj zostali uraczeni omletami, kubkiem kawy lub herbaty i każde znajdująca się w pomieszczeniu osoba z niedowierzaniem przyglądała się Reverte. Nawet Celeste nigdy nie wiedziała tak spokojnego syna.
— Wszystko w porządku Javierze? — zapytała go uważnie przyglądając się czubkowi jego głowy. Javier obrócił nią spoglądając w oczy matce.
— Tak — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Co wy wszyscy macie takie miny? — zapytał ich podejrzliwie mrużąc oczy. — Mam coś na nosie czy co?
— Chodzi o to synku, że jesteś taki cichy i spokojny — powiedziała wprost Celeste. — Nie denerwujesz się?
— Nie — odpowiedział patrząc jej w oczy. — Wszystko będzie dobrze. Dziś żenię się z moją bratnią duszą, miłością mego życia i moją najlepszą przyjaciółką nie mogłem sobie wymarzyć lepszego urodzinowego prezentu.
— Wszystkiego najlepszego — wyrwało się Hernandezowi, który nie miał pojęcia, iż jego przyjaciel dziś się urodził.
— Dziękuje a teraz wybaczcie, ale musze wziąć prysznic. O dwunastej trzydzieści przychodzi Massie, która zrobi zdjęcia obrączkom, które ty Julianie musisz włożyć do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki, bo jeśli zapomnisz — Magik demonstracyjnie przejechał palcem po szyi. — To biada ci.
— On naprawdę się nie denerwuje — Stephen ojczym Javiera spojrzał na zamknięte drzwi łazienki. Od jego pasierba bił wręcz stoicki spokój. I nie była to poza. On naprawdę się nie denerwował.
Javier Reverte zwyczajnie nie miał czasu na nerwy. Wszystko bowiem zostało zaplanowane co do minuty. Miał pół godziny na prysznic, musiał się ubrać, pozować do zdjęć a później jechać po odbiór kwiatów do kwiaciarni z których dwie pójdą do kościoła trzy do domu panny młodej do której zbliżać się nie miał prawa (Ingrid mu zabroniła) Tak jakby widok Victorii w szlafroku miał im nieszczęście przynieść, przemknęło przez myśl Javierowi. No i do kościoła prawą nogą wejść, przypomniał sobie kolejny nakaz panny Lopez która nagle zrobiła się wyjątkowo przesądna. Magikowi oczywiście to nie przeszkadzało chociaż zaczynało irytować. Owinął się ręcznikiem wychodząc z łazienki. Pewnym krokiem przemknął do sypialni.
— Zaraz przyjdę — krzyknął do przyjaciół znajdujących się w salonie — muszę założyć majtki i spodnie — wymamrotał sam do siebie zamykając drzwi. Zsunął ręcznik sięgając po bokserki.
—Synu
— Mamo nie będę paradował przy facetach i pani fotograf w samych majtkach — odpowiedział sięgając do wieszaka po spodnie. — Zaraz przyjdę.
— Synu ja chcę z tobą porozmawiać — powiedziała pani Reverte.
— Aaa — wymamrotał w odpowiedzi Magik zapinając rozporek. — Możesz wejść — odpowiedział. Celeste pchnęła lekko drzwi wchodząc do środka. Z czułością popatrzyła na swojego jedynaka.
— Chciałam ci coś dać — zaczęła spoglądając mu w oczy. — Kiedyś obiecałam sobie, że dostaniesz to w dniu swojego ślubu — wyjaśniła. Javier wziął ostrożnie pudełko z jej rąk i otworzył. W środku znajdował się zegarek. — Należał do twojego ojca.
— Mamo
— Chciałby żebyś go miał — weszła mu w słowo Celeste. — Nazywał się Valentine.
— Jak antagonista z Darów Anioła — mruknął Reverte
— Nie był antagonistą ani nie był gotowy na to, żeby zostać ojcem. Poprosiłam go o to.
— Mamo.
— Nigdy ci tego nie mówiłam — ponownie weszła mu w słowo — ale był moim najlepszym przyjacielem. Kochałam go nigdy jednak mu tego nie powiedziałam.
— To dlatego nalegałaś żebym powiedział o swoich uczuciach Victorii?
— Nie chciałam żebyś popełnił moje błędy synku. — czule pogładziła go po policzku. Javier pocałował matkę w czoło.
— Nie chcę psuć chwili — do pokoju wszedł Julian — ale pani fotograf chcę robić zdjęcia a grafik jest dość napięty. Przepraszam — wymamrotał i przyłożył telefon do ucha — Tak kochanie zaczynamy już sesję — powiedział do słuchawki wchodząc do salonu — Nie jeszcze się nie przebrałem — słucham przez chwilę. — Nie krzycz na mnie — powiedział równie spokojnym głosem. — Zdążymy — znowu urwał. — Lopez oczywiście że się ogoliłem — pokręcił w rozbawieniu głową. — Nie wcale na mnie nie wrzeszczysz. Skąd ci ten pomysł przyszedł do głowy? Kochanie muszę się przebrać — wtrącił się ponownie do jej monologu. — Kocham cię — powiedział nagle sprawiając, że umilkła. Uśmiechnął się pod nosem.
— Chłopaki mi każecie się uwijać a sami w powijakach? — Javier pokręcił z niesmakiem głową. — Ubierać się!
— Pa Lopez — rzucił do telefonu Vazquez i rozłączył się. — Nie piekl się tak księżniczko zdążymy — poklepał Javiera po ramieniu ruszając w stronę pokoju gościnnego który był tymczasową garderobą. Luke ruszył za nim.
— Chwila — Javier złapał go za rękę — Wszystko w porządku? — zapytał przyglądając się podejrzliwie Hernandezowi.
— Tak wszystko jest w porządku — Javier zmarszczył brwi. — Javi to święto twoje i Victorii, triumf waszej miłości
— Poetycko komplementujesz moje i Dzwoneczka uczucie — potwierdził Reverte — I subtelnie mówisz „odwal się” — blondyn zaśmiał się. — Wyjaśnisz mi wszyściutko w niedzielę za nim ja i Vicky ruszymy w Alpy,
— Po co jedziecie w Alpy? — zapytał go Julian
— W podróż poślubną gamoniu. Mamo Julianowi trzeba zawiązać muszkę! I Lucasowi pewnie też!
— A ty synu bądź tak dobry i zapnij koszulę. Tacy duzi chłopcy a muszek nie nauczyli się wiązać.
— Mamo
— Tak wiem tobie też — mrugnęła do syna wiążąc muchę Juliana.
***
Była godzina trzynasta. Do ceremonii zostało półtorej godziny. Javier Reverte miał jednak ręce pełne roboty. Elegancko ubrany w klasyczny czarny smoking wkroczył do kwiaciarni z lekkim opóźnieniem co dała wyraz Lopez posyłając swojego partnerowi karcące spojrzenie. Jakby to była moja wina, przemknęło przez myśl Julianowi który pocałował Lopez delikatnie w policzek. Uśmiechnął się mimowolnie przesuwając wzrokiem po sylwetce ukochanej.

Sukienka którą miała na sobie Ingrid była [link widoczny dla zalogowanych]. Julian nie znał się na modzie jednak widok ukochanej w sukience która podkreślała jej wyraźnie zaokrąglony brzuszek sprawiał iż mimowolnie się uśmiechał.
— Spóźniliście się — powiedziała spoglądając na zegarek. — Mieliście być dziesięć minut temu.
— Sesja się przeciągnęła — wyjaśnił Julian zerkając do środka kwiaciarni. — Po co tyle bukietów? — zainteresował się widząc pięć wiązanek.
— Jedna wiązanka dla panny młodej — powiedziała — dwie dla druhen a trzy bukiety z białych róż są na upamiętnienie nieobecnych. Gwen, Victora i Valenitna
— Valentina?
— Ojca Javiera — Lopez westchnęła, kiedy Lucas i Javier opuścili kwiaciarnię . W ich stronę szedł Fabricio z żoną. — Trzy bukiety dla mnie i Emily trzy dla Fabricio. Javier kluczyki od samochodu — powiedziała Lopez wyciągając dłoń po kluczyki. — Wynająłeś trzy identyczne rolce- rosy?
— Tak . Czy my wczoraj tego nie omawialiśmy? — zapytał zaintrygowany.
— Tak, ale drugi raz nie zaszkodzi. Fabricio jedzie do domu Victorii i zawozi trzy bukiety . Jeśli któryś uszkodzisz będziesz miał myszy w domu — poinformowała go — Drugi prowadzi albo Julian, albo Lucas i grzecznie z panem młodym wracacie do ich mieszkania. Ja i Emily jedziemy do kościoła.
Lucas podniósł rękę.
— Po co nam trzy samochody? Skoro rodzice Javiera przyjeżdżają z nami?
— Pierwszym jedzie panna młoda wraz z ojcem i dwiema druhami, drugim autem przyjeżdżają dziewczynki do sypania kwiatków i trzej paziowie wraz Leonor a trzecim Javier. Wszystko jasne. W kościele macie być o czternastej piętnaście
— Ingrid — Julian podszedł do ukochanej i pocałował ją lekko w usta urywając tym samym potok instrukcji, które wypowiadała. — Pamiętamy punkt czternasta piętnaście wchodzimy do kościoła prawą nogą z Javierem po środku i czekamy na Victorię. Ty i Emily macie coś do zrobienia

***

W tym samym czasie, kiedy Javier został odesłany do mieszkania a Emily i Ingrid udały się do kościoła, aby dopilnować ostatnich szczegółów, wskazać miejsce niezdecydowanym gościom Victoria siedziała na wysokim krześle przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wypuściła ze świstem powietrze.
— Wszystko w porządku? — zapytała ją Ariana.
— Tak. To wszystko dopiero teraz staje się takie prawdziwe — uśmiechnęła się nerwowo. — Mam wrażenie jakbym czekała na to całe lata.
— Trochę tak jest — wtrąciła się Nadia. — Każda mała dziewczynka marzy o białej sukni a to wasz wielki dzień nerwy są jak najbardziej wskazane.
— Nadia ma rację ty i Javier długo czekaliście na ten dzień — Szatynka uśmiechnęła się. — Gotowa wskoczyć w suknię?
—Tylko pod warunkiem, że któraś z was wie, jak zawiązać gorset.
Mijały kolejne minuty. Victoria czuła jak gorset sukni zacieśnia się wokół jej tali coraz bardziej i bardziej a przyszła pani Reverte nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu który sam wślizgiwał się na jej usta.
Ona i Javier czekali na ten dzień cholernie długo. Zasłużyli na niego, bo jeżeli ktoś sądził, iż droga od dnia, w którym się poznali do dnia, w którym zostaną małżeństwem była łatwa i prosta... Nie bardziej mylnego, ale dziś wreszcie dopełni się ich przeznaczenie/ Delikatne pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.
— Vicky — w drzwiach pojawiła się głowa Santiago. — Fabricio rozmawiał z Ingrid i kazał przekazać, że „wszystko idzie zgodnie z planem”
— Dzięki — mimowolnie spojrzała na zegarek. — Zaraz musimy się zbierać — powiedziała zaskoczona. W progu pojawił się Pablo a Ariana sięgnęła ostrożnie po welon wpinając go we włosy Victorii. — Dacie nam chwilkę?
— Jasne, zaczekamy na dole — Nadia i Ariana wyszły z pokoju. Zostali sami.
— Wyglądasz pięknie — powiedział po prostu. Patrząc na córkę w [link widoczny dla zalogowanych]— Gotowa?
— Tak
O godzinie czternastej dwadzieścia pięć przed kościołem w Valle de Sombrs zatrzymały się dwa royle rolsy. Z pierwszego wysiadła Leonor w towarzystwie trzech małych dziewczynek do sypania kwiatków i dwóch paziów. Drugi auto zatrzymało się i ze środka wyszły Ariana i Nadia. Jedna ubrana w suknię w [link widoczny dla zalogowanych] druga zaś w[link widoczny dla zalogowanych]
Pablo Diaz wyszedł z samochodu pierwszy podając rękę córce, która powoli wyszła ze środka robiąc kilka kroków do przodu. Spojrzała mimowolnie na [link widoczny dla zalogowanych] Przed kilkoma miesiącami ona i Javier wybrali białe róże uznając, iż w tym dniu nie liczy się przepych, lecz klasa i elegancja. Santiago, Jamie i Lorenzo znaleźli się za jej plecami i tak jak wczoraj podczas pierwszej i jedynej próby generalnej unieśli delikatnie ku górze jej długi wykończony koronką biały welon. Palce blondynki zacisnęły się na przedramieniu ojca. Ruszyli w stronę wejścia.
Do środka najpierw weszły dziewczynki sypiące kwiatki. Różnokolorowe płatki róż rzucane były na miękki czerwony dywan. Ariana będąca pierwszą druhną przekroczyła próg kościoła (prawą nogą) kiedy Leonor wraz z dziewczynkami zajęła miejsce w jednej z bocznych naw kościoła. Uśmiechnęła się do Javiera i zatrzymała się dokładnie na przeciwko Juliana. Nadia weszła jako druga.
Dłoń Pablo nakryła drżącą dłoń córki. Popatrzyła na niego z trudem przełykając ślinę.
— Możesz jeszcze uciec — szepnął jej do ucha — Nie bój się — powiedział. Rozległy się pierwsze dźwięki Ave Maria. Utkwiła wzrok w Javierze i wtedy ogarnął ją spokój. Zachwyt jaki dostrzegła w jego oczach, uśmiech. Pablo złączył razem ich dłonie i odszedł na swoje miejsce.
— Pięknie wyglądasz — szepnął Javier do ucha jeszcze narzeczonej.
— Dziękuje — odpowiedziała uśmiechając się. A Juan rozpoczął ceremonię standardowym błogosławieństwem. Kiedy nadeszła pora Lukcas Hernandez wstał i ruszył w kierunku ambony na której leżała otwarta księga Nowego Testamentu.
— Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, — przeczytał — stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i miał tak wielką wiarę, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. — mimowolnie podniósł wzrok spoglądając na Arianę — Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. — Czytał dalej — Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, choć zniknie dar języków i choć wiedzy [już] nie stanie. Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [ujrzymy] twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś będę poznawał tak, jak sam zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: największa z nich [jednak] jest miłość.
Ojciec Juan po wysłuchaniu odśpiewanego psalmu i następującego po nim Aleluja podniósł się ze swojego miejsca i doczytawszy ewangelię o cudzie w kanie galilejskiej nakazał gościom i narzeczonym usiąść.
— Javierze, Victorio — zwrócił się bezpośrednio do pary — dziś w waszym życiu kończy się pewien rozdział. Rozdział, który każde z was zaczynało pisać osobno. Urodziliście się w dwóch różnych miastach, wychowaliście się w dwóch różnych rodzinach, stawialiście pierwsze kroki w dwóch różnych domach i mógłbym tak wymieniać, że jedno z was jako pierwsze słowo powiedziało „mama” a drugie „tata” jednak ten wstęp prowadzi do jednej konkluzji byliście sami jednak, gdy dziś wyjdziecie z tego kościoła jako nowożeńcy nie będzie „ja” a będzie „my”. My wspólnie otwieramy nowy rozdział w życiu. My zaczynamy nową przygodę zwaną małżeństwem, My zakładamy nową rodzinę. Właśnie tu właśnie teraz.
Javierze, Victorio tylko wy wiecie jak daleka, niełatwa była to wędrówka. Od pierwszego spotkania, do bycia w związku, do oświadczyn i do dnia ślubu. Chciałbym wam powiedzieć, że dalej będzie już z górki, ale to byłby kłamstwo. Nie zawsze będzie z górki, nie zawsze wasza wspólna ścieżka będzie łatwa, przyjemna i prosta jednak najważniejsze abyście byli razem.
Bo możecie sprzeczać się o to, że buty Victorii zajmują więcej miejsca w szafie niż buty Javiera, że kubek stoi nie tam, gdzie powinien i tak dalej, i tak dalej. Małżeństwo to ciągłe pole bitwy jednak nie chodzi w związku o to, aby jedno wygrało kłótnie. Nie w małżeństwie chodzi o to, aby pamiętać cztery słowa; Po pierwsze proszę, po drugie przepraszam, po trzecie dziękuje a po czwarte kocham cię. Pamiętajcie o tych czterech słowach a przetrwacie każdą burzę. Pamiętajcie, że o miłość dba się każdego dnia. Moja rada dla was; Victorio zignoruj do czasu do czasu jego brudne skarpetki w kącie łazienki czy pod łóżkiem, a ty Javierze pogódź się z tym, że jej ubrania zawsze będą zajmować więcej miejsca w szafie a będzie dobrze. Synonimem małżeństwa jest kompromis nie bójcie się na niego iść. Nie jest on oznaką słabości a siły.
— Gotowi? — zwrócił się do nich. — Bo kiedy złożycie sobie przysięgę odwrotu nie będzie. — Gotowi? — zapytał jeszcze raz.
— Tak — odpowiedzieli zgodnie.
— Powstańmy — Juan zszedł z ambony zbliżając się do Javiera i Victorii, blondynka przekazała swój bukiet Ariannie a następnie uklęknęła.
Pierwsi do nich zbliżyli się Julian i Ariana. Brunet podał Javierowi trzynaście złotych monet, które Pan młody przesypał na dłonie Panny młodej . Jest to symbol dostatku i oddania się Pana młodego żonie. Druga para świadków Nadia i Lucas przekazali na ręce Javiera książeczkę do nabożeństwa i różaniec który Javier przekazał narzeczonej jako symbol wiary.
Po krótkiej chwili Ariana z Julianem założyli lasso z kryształków zacząwszy od Javiera do Victorii. Kryształowe lasso było jednocześnie dużym różańcem zakończonym krzyżykiem. Dopiero wtedy para patrząc sobie w oczy wymieniła między sobą przysięgę małżeńską.
— Ja Javier biorę Ciebie Victorio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. — powiedział Reverte lekko drżącym chociaż pewnym głosem spoglądając ukochanej w oczy.
— Ja Victoria biorę Ciebie Javierze za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Juan poświęcił złożone na tacy obrączki którymi nawzajem się wymienili.
— Co Bóg złączył człowiek niech nie rozdziela —powiedział Juan — Małżeństwo przez was zawarte potwierdzam i błogosławię w Imię Ojca i Syna i Ducha świętego Amen —urwał —Javierze —zwrócił się do blondyna — możesz pocałować żonę.
W chwili w której ich usta złączyły się w czułym pocałunku w świątyni rozległy się głośne i gromkie brawa.
***

Fernando Barosso nie został zaproszony na ślub i wesele, o którym całe miasteczko huczało od dobrych kilku tygodni. Mężczyzna wiedziony jednak ciekawością kazał zawieść się pod kościół w miasteczku, gdzie para młoda wychodząc ze świątyni została obrzucona czerwonymi koralikami. Ten zwyczaj według wierzeń miał im przynieść szczęście i pomyślność. To co jednak wywołało u niego skok ciśnienia wcale nie było namiętnym pocałunkiem jakim wyminęli sie nowożeńcy a mężczyzna, który podszedł do nich, aby złożyć im życzenia. Conrado Severin! Fernando nie dowierzał własnym oczom! Zaprosili jego z tą jego blondyną a jego pominęli.
— Jedź — warknął w stronę kierowcy. Czarny SUV odjechał z Barosso czerwonym z wściekłości. Nikt poza Conrado nie zainteresował się czarnym autem, które opuszczało kościelny parking.
Półtorej godziny później trzymając się za ręce weszli do postawionego na tę okazję, na znajdujących się za gospodą terenach zielonych białego namiotu. Para zdecydowała się przenieść „parkiet” na zewnątrz ze względu, iż gospoda (mimo swych dwóch poziomów) była zdecydowania za mała. Drugim powodem była akustyka lokalu. Goście siedzących przy stolikach, chcąc ze sobą porozmawiać musieli by krzyczeć. W chwili, w której Victoria i Javier pojawili się na parkiecie a goście otoczyli ich trzymając się za ręce i tworząc kształtem serce rozległy się pierwsze dźwięki muzyki


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:23:09 13-08-18, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:03:54 13-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 127

NADIA / ISABELA


16 czerwiec 2014r., Puerto Rico

Od prawie siedmiu lat śledziła każdy krok Dimitria Barosso. Nie miała innego wyjścia, jeśli chciała odzyskać dobrą reputację w oczach swoich przełożonych. Faktem było, że wybrali ją do tego zadania, ponieważ przez swój sukowaty charakter była jedną z najskuteczniejszych policjantek na całym świecie i potrafiła wydusić od przestępcy dużo więcej informacji niż przeciętny gliniarz, jednak kryło się za tym coś jeszcze. Było to też swego rodzaju odkupienie win w zamian za odbudowanie pozytywnego wizerunku i kolejny awans na wyższy stopień.
W prawdzie zajęło jej to sporo czasu, ale chciała być przygotowana jak najlepiej potrafiła. Musiała znaleźć cokolwiek, na czym mogłaby się oprzeć w dalszym śledztwie. I właśnie dlatego sfingowanie śmierci przez Dimitria spadło jej jak z nieba. Był to jakiś punkt zaczepienia, patrząc na to przez pryzmat długo nieodnotowanych rezultatów. Idealny pretekst, by zbliżyć się do młodego Barosso i pozyskać potrzebne informacje.
Odczekała kilka miesięcy, by sprawa jego rzekomej śmierci przycichła nieco w mediach z uwagi na to, że był on synem człowieka władzy, i dokładnie szesnastego czerwca dwa tysiące czternastego roku wkroczyła do akcji.
Zjawiła się w barze, w którym mężczyzna pił od dobrych kilku godzin, i bezpardonowo dosiadła się do jego stolika.
– U ciebie czy u mnie, tygrysku? – od razu przeszła do ataku, używając swoich tradycyjnych metod.
Dimitrio podniósł wzrok znad pustego kieliszka i obrzucił twarz kobiety jednym suchym spojrzeniem.
– Nie jestem zainteresowany – wymamrotał od niechcenia i znowu spuścił głowę.
– Jesteś pewien? – drążyła temat. – Możesz potem żałować. – Przesunęła dwoma długimi, zadbanymi paznokciami po policzku młodego Barosso.
Mężczyzna ponownie spojrzał na Isabelę, zrzucając jej dłoń ze swojej twarzy.
– Ja cię znam – stwierdził po krótkim namyśle. – Łazisz za mną od tygodnia. Czego chcesz?
Oczywiście Dimi nie mógł wiedzieć, że kobieta śledziła go o wiele dłużej niż tylko tydzień. Sęk w tym, że dopiero siedem dni temu zorientował się, że ktoś notorycznie go obserwuje. Z różnych, dziwnych kryjówek.
Quintero przełknęła ślinę. Jakim cudem ją zobaczył? Przecież była ostrożna, zawsze jest!
– Z kimś mnie mylisz – spróbowała się wykręcić, ale nie liczyła na powodzenie.
– O nie, na pewno nie – odparł z niezwykłą pewnością. – Mam pamięć do twarzy.
Szlag! – przeklęła w myślach.
– Masz mnie – przyznała w końcu, nie chcąc się skompromitować na starcie. Uwodzicielsko założyła za ucho kosmyk czarnych, lśniących włosów. – Chodzi o to, że zobaczyłam cię raz na ulicy i pomyślałam, że musisz być mój – zmyśliła na poczekaniu, choć w gruncie rzeczy aż tak bardzo nie mijała się z prawdą. W końcu zawsze najpierw uwodzi, a dopiero potem wyciąga informacje.
– Muszę? – Dimi uniósł wysoko brwi i wyprostował się na krześle. – Popraw mnie, jeśli w którymś punkcie się pomylę – polecił kobiecie i zaczął wymieniać. – Widzisz na ulicy kompletnie obcego ci faceta, śledzisz go od tygodnia, po czym zupełnie przypadkowo trafiasz na niego w barze, gdzie bezczelnie przysiadasz się do jego stolika i proponujesz mu seks na jedną noc?
– Coś w tym rodzaju – uśmiechnęła się chytrze.
– Jesteś zdrowo stuknięta, dziewczyno – ocenił z lekkim westchnieniem.
– Miło słyszeć – zaśmiała się. – Mów mi Bela – przedstawiła się skrótem swojego imienia, którym zwykle się posługiwała, gdyż było ono krótsze.
Dimitrio pokiwał tylko głową z jawnym niedowierzaniem.
– A ty jak masz na imię? – zapytała, gdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
– Leon – skłamał.
Nie zaskoczyło ją to. Wiedziała, że zmienił tożsamość po swojej rzekomej śmierci. Nie mógł bowiem posługiwać się dawnym imieniem i nazwiskiem, bo osoba, która w świetle prawa umarła, nie mogła istnieć.
– Leon – powtórzyła na głos. – Wieśniackie imię sobie wybrałeś.
– Co? – obruszył się.
– To znaczy ładne imię rodzice ci nadali – poprawiła szybko swoją gafę.
– Idę stąd, bo zaczęli do baru wpuszczać dziwki, a ja niekoniecznie chcę przebywać w ich towarzystwie – odparł z taką samą bezczelnością, jaka biła od Isabeli na mniej niż kilometr. Wstał od stolika i ruszył ku wyjściu.
Quintero czuła, że sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Musiała szybko coś wymyślić, więc zaimprowizowała omdlenie.
Dimitrio usłyszał za sobą huk czyjegoś ciała zderzającego się z podłogą. Zawrócił i podbiegł do Isabeli, próbując ją ocucić.
– Słyszy mnie pani? – zapytał, klepiąc delikatnie otwartą dłonią po jej prawym policzku.
– Co się stało? – ocknęła się na pokaz.
– Zemdlała pani – odpowiedział zgodnie z prawdą Dimi i pomógł kobiecie wstać. Podprowadził ją do wolnego krzesła i nakazał na nim usiąść. Sam zaś poszedł do baru po szklankę wody.
Isabela uśmiechnęła się sama do siebie, że podstęp jej się udał. Zaraz potem jednak spoważniała, ponieważ dostrzegła wracającego Dimitria. W jednej ręce trzymał szklankę wody, a w drugiej kolorowego drinka. Przed wyjściem postanowił się jeszcze napić.
– Proszę, wypij – postawił szklane naczynie z przezroczystą cieczą na stole przed panną Quintero. Swojego drinka również tam umiejscowił, tyle że przy swoim miejscu. – Idę do kibla, zaraz wracam – poinformował właściwie nie wiadomo po co. Nie musiał się jej przecież spowiadać, z tego co robi i gdzie chodzi.
Barosso zniknął za drzwiami męskiej toalety, a Isabela wyczuwając w powietrzu pierwszą porażkę w całej swej karierze, wiedziała już, że musi sięgnąć po znacznie drastyczniejsze środki. Dyskretnie wyjęła z torebki niewielki woreczek i wysunęła z niego jedną tabletkę gwałtu. Wrzuciła ją do napoju alkoholowego swojego towarzysza, po czym całość zamieszała palcem wskazującym.
Niczego nieświadomy Dimi, po powrocie z toalety, wypił drinka. Później nieoczekiwanie urwał mu się film.


***

Nadia patrzyła z zachwytem na pierwszy taniec młodej pary. Oboje prezentowali się przepięknie. Uradowana Viktoria, a u jej boku Javier uśmiechnięty od ucha do ucha. Bez wątpienia do siebie pasowali. Nie tylko wizualnie.
Wzrok De la Cruz powędrował bezwiednie w stronę ojca. Ona zrobiła już pierwszy krok, a jeśli on nie zamierzał wykonać drugiego, to jego sprawa. Przynajmniej próbowała wyjść z tego konfliktu z twarzą i nie będzie miała sobie nic do zarzucenia w przyszłości. Było jej przykro, że Cosme się jej wyrzekł jak niepotrzebnej rzeczy, którą można się pobawić i wyrzucić w kąt. Tak właśnie się czuła, patrząc na niego z daleka.
Po uroczystym obiedzie przyszedł czas na dalszą balangę. Zupełnie niespodziewanie ktoś poprosił Nadię do tańca. O zgrozo, ktoś nieziemsko podobny do nauczyciela jej córki. Jak mu tam było? Castiel Samaniego?
– To pan? – wyrwało się jej, zapominając, że była już z nim na „ty”.
Mężczyzna spojrzał na nią zdezorientowany, ale nie zaprzeczył jakoby się nie znali. Postanowił podtrzymać tę wersję, gdyż zorientował się, co tu jest grane.
– Tak, to ja – rzekł po chwili. – Chodź na parkiet, bo zaraz poleci „Hey Sexy Lady”. – Chwycił De la Cruz za rękę i pociągnął za sobą.
– To coś w sam raz dla szeryfa – odezwał się nagle Lucas, który przechodził nieopodal i usłyszał wypowiedziany tytuł piosenki. Spojrzał w kierunku szefa, uśmiechając się głupkowato.
– Niech do kompletu puszczą jeszcze „Gangnam Style”. – Emily dorzuciła oliwy do ognia.
– Od jutra możecie szukać nowej pracy – zażartował Pablo.
Nadia zaczęła tańczyć ze swoim partnerem w rytm muzyki. Kiedy piosenka dobiegła końca, kobieta postanowiła porozmawiać z nauczycielem córki.
– Co ty tutaj robisz, Castiel? – zapytała, łapiąc oddech. – Niewiarygodne jaki świat jest mały. Jesteś od strony panny młodej czy pana młodego?
– Panny młodej – odparł mężczyzna, najwyraźniej świetnie się przy tym bawiąc.
– Koniec tej szopki, Dean – odezwał się drugi męski głos, ale bardzo podobny do tego pierwszego. – To ja jestem Castiel – sprostował. – A to mój durny brat bliźniak, Dean – wskazał ruchem dłoni na żartownisia, który nabrał Nadię.
De la Cruz spojrzała najpierw na Castiela, a później na Deana i zgłupiała. Zamrugała kilkukrotnie oczami, sądząc, że to tylko omamy wzrokowe, ale bracia nie zniknęli.
– Milutko – tyle zdołała z siebie wydusić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:43:46 15-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 128 - COSME – GABRIEL – DESMOND – DANIEL - DOMINIC – NADIM - ETHAN

Dominic

- Nie.

To proste, krótkie słowo było odpowiedzią na niezadane pytanie, na spojrzenie Dominica, na wzrok Desmonda, na oczy wszystkich tych zgromadzonych wokoło, którzy oczekiwali od niego...czego? Cudu? Przemiany w “tego dobrego”, w ojca, który nagle pała miłością do syna i oddaje mu swoją nerkę, mimo, że to on sam doprowadził go do takiego stanu? Nie. To nie była fairy tale. To nie była bajka, opowieść z dobrym zakończeniem. To było życie. A on nie zamierzał im niczego ułatwiać.

- Zdajesz sobie sprawę, jak coś takiego wpłynęłoby na twój wizerunek w prasie? - spytał Benavídez, z trudnością powstrzymując się przed rozsmarowaniem gnojka na ścianie. - Byłbyś bohaterem. Akcje twoich firm skoczyłyby w górę i...

- Nie - przerwał mu Gregorio, wciąż z tym dziwnym, błąkającym mu się na ustach uśmieszkiem zwycięstwa.

- Próbujesz mnie zmusić, żebym błagał, prawda? - odezwał się nagle cicho siedzący tuż obok Dominica Desmond. Wiedział o nerkach Gabriela, tuż po tym, jak doktor skończył przekazywać szefowi Scylli złe wiadomości, Sullivan po prostu podszedł do lekarza i wymusił na nim prawdę.

- Nie - powtórzył po raz nie wiadomo który, Del Monte i powiódł wzrokiem po zebranych. - Widzicie, ja po prostu nie mogę oddać mu tej nerki.

- Bo nie chcesz? - stwierdził spokojnie brat Ethana, zastanawiając się właśnie, gdzie dokładnie powinien wbić pierwsze ostrza noża, kiedy będzie wydobywał z niego organ na żywca i kroił sukinsyna na kawałki.

- Kto wie...może dla pieniędzy bym się zgodził...- zadumał się głośno Gregorio. - W końcu macie rację, po operacji uznanoby mnie za wzór do naśladowania, najlepszego ojca w całym Meksyku i w ogóle...Tyle, że...- Del Monte pochylił się do przodu i spojrzał prosto w oczy Benavídeza, wiedząc, że tym razem to on odniesie zwycięstwo, a nie oni. - Ja umieram, moi drodzy państwo. Zostało mi jakieś sześć, może trochę więcej miesięcy. Mam raka prostaty. Moja nerka na nic się wam nie przyda. Ani wam, ani Gabrielowi, ani nikomu innemu. Mam przerzuty. Jeżeli mi nie wierzycie, zadzwońcie do mojego lekarza, chętnie podam wam jego nazwisko.

- Jesteś jedynym...- zaczął Sullivan, jakby sam siebie próbując przekonać, że to, co powiedział im mąż Georginy, nie jest prawdą, a jedynie podłym kłamstwem. Tylko lekkie drżenie głosu zdradziło, jak bardzo wzburzyło go to, co właśnie usłyszał.

- Być może, ale to naprawdę niczego nie zmienia - rzucił lekko jego rozmówca, jakby mówili o tym, co należy zakupić na wystawny obiad. - Choćbym chciał to zrobić, ja po prostu nie mogę. Widzicie...- Del Monte oparł łokcie na stole i złączył dłonie, tym samym drwiąc z ulubionego gestu Benavídeza -...Bóg każe tych, którzy dopuścili się grzechu. Cokolwiek nie zrobicie, Gabriel Amador już jest jest martwy.

Nadim

Nie było tego dużo. Ot, prosty, praktycznie żołnierski posiłek, składający się z jednej kromki posmarowanej masłem, kilku łyków kawy oraz malutkiej łyżeczki dżemu. Yilmaz nie był głodny. W zasadzie nigdy nie bywał. Jedzenie służyło mu tylko do tego, żeby przetrwać. A jeśli już cokolwiek spożywał, to zawsze hołdował jednej, jedynej zasadzie - dżem musiał być truskawkowy. Nieważne, gdzie się znajdował i w jakiej sytuacji, jeżeli kładł na kromkę tą ptasią, niewielką ilość słodyczy, nie mogła ona mieć innego smaku, niż odcień wspomnianych owoców.

Odłożył nóż i spojrzał na swoje poplamione czerwienią smarowidła palce. Wiedział, że wystarczy je umyć, a kolor zaraz zniknie, staną się takie same, jak były poprzednio. Czyste...i puste, dokładnie tak, jak jego serce.

Serce? A czy on je miał? Czy cokolwiek biło w jego piersi wtedy, gdy zabijał? Czy cokolwiek poruszał w nim widok osób, jakie prowadził na śmierć za pomocą lufy swojej broni? Nie. Oni nie mieli żadnego znaczenia. Yilmaz po prostu wykonywał rozkazy, robił to, co zlecił mu Dominic i ani kropli współczucia nie przebiegało mu przez duszę, przez umysł, przez żyły. Był mordercą, katem, najemnikiem na zawołanie. I tylko jedną osobą przestał być, już wieki temu. Przestał być Nadimem Yilmazem.

Cosme

- Porozmawiaj z nią. - cichy głos wyrwał Cosme z zamyślenia.

- Co? - Zuluaga obrócił się w stronę mówiącego, nie za bardzo wiedząc, co tamten ma na myśli. Przed nim, ubrany w swój najlepszy garnitur, stał Ethan, jego przybrany syn.

- Chodzi mi o Nadię. - Crespo wskazał kobietę kieliszkiem i upił łyk z naczynia. - Wiem, że za nią tęsknisz. Osobiście uważam, że jej pomysł wzięcia ślubu z synem twojego wroga nie był, delikatnie mówiąc, najlepszy, ale to wciąż twoja córka. Być może tego nie zauważyłeś, ale ona co jakiś czas na ciebie patrzy. Rzuca ci spojrzenia mówiące, żebyś do niej podszedł, żebyś w końcu zatrzymał to bezsensowne koło nieporozumień.

- To nie były żadne nieporozumienia, Ethan. - Zuluaga westchnął ciężko i odłożył trzymany w ręce od dłuższego czasu talerzyk, jakby stracił ochotę na ciasto. Prawda była tak, że kompletnie zapomniał o posiłku i od dłuższej chwili po prostu skupiał się na czymś zupełnie innym. - Oświadczyła mi jasno, co zamierza zrobić.

- A potem się z tego wycofała. Nie wiem, czy zrobiła to dla siebie, czy dla ciebie, ale zrobiła. Zresztą nawet, gdyby to małżeństwo doszło do skutku, nie przestałaby być twoim dzieckiem.

- Gdyby to było takie proste...- Właściciel El Miedo w końcu oderwał wzrok od córki i spojrzał na syna Orsona. - Ale widzisz...to, co robił ze mną Nicholas...Tak naprawdę nikt nie zna całej prawdy, tylko ja sam. Ale już ta część, którą opowiedziałem Nadii, powinna jej wystarczyć. Ustrzec przed dziwnymi pomysłami. Jak w ogóle coś takiego mogło przyjść jej do głowy?! - Zuluaga podniósł głos na tyle, że kilku gości weselnych spojrzało na niego, zaintrygowanych nagłym hałasem, ale zaraz wrócili do świętowania.

- Zastanów się, tato. - Niebieskooki blondyn od czasu do czasu nazywał Zuluagę swoim ojcem, mimo iż ten nim nie był. - Dla kogo ona to zrobiła? Dla kogo planowała wyjść za największego idiotę w Valle de Sombras? Przecież życie z synem Barosso byłoby dla niej udręką. Z powodu tego, że to debil oraz właśnie dlatego, że jest doskonale świadoma, jaką krzywdę on ci wyrządził. W przeszłości. Ona chciała się poświęcić, Cosme. A teraz powiedz mi - dla kogo?

- Wspominała coś o Santiago - wymamrotał mężczyzna, jakby zaczynając rozumieć, co przyjaciel ma na myśli.

- Santiago jest jej synem, prawda? Próbowała wyjść za mąż za gościa, który nazywa swój sklep “Święta kiełbaska”, czy jakoś równie idiotycznie, tylko po to, aby móc odzyskać syna.

- Mogła to zrobić w inny sposób! - Zuluaga znowu podniósł lekko głos. - Mogła iść do sądu, mogła doradzić się mnie, mogła...

- A ty mogłeś pójść do niej - wtrącił się cicho Ethan.

- Nie rozumiem? - Cosme nagle stracił rozpęd.

- Od jak dawna wiesz, że Santiago to twój wnuk?

- Nie wiem...od dawna? Tylko nie było czasu, żeby mu to powiedzieć, nie było możliwości i...

- Poczekaj. Przecież nie każę ci iść do chłopaka i od razu wyznawać mu całej prawdy. Ale czy ty kiedykolwiek poszedłeś do Nadii i zapytałeś, jak ona się z tym czuje? Doradziłeś, co powinna zrobić? Czy byłeś dla niej ojcem, wiedząc, że próbuje odzyskać syna, którego straciła? Byłeś w tej samej sytuacji, prawda? Wiele, wiele lat temu, kiedy Antonietta wyjechała razem z Nadią. Dobrze wiedziałeś, co twoja córka czuje, dobrze wiedziałeś, że cię potrzebuje. Czym się zajmowałeś, Cosme? Czy chociaż raz skupiłeś się na problemach de La Cruz...a nie na swoich?

- Ja...- Pan na El Miedo po prostu nie miał pojęcia, co powiedzieć.

- Kocham cię, Cosme. Kocham jak ojca i jestem ci wdzięczny za to, że się mną zaopiekowałeś, że dałeś mi dach nad głową, że uczyniłeś mnie swoim synem. I klnę się na moją duszę, że odbuduję El Miedo, dokładnie tak, jak ci to obiecałem. Ale mam wrażenie, że ciesząc się z powrotu Rosario, że radując się z tego, że masz z nią syna - a zdaję sobie sprawę, jak to jest dla ciebie ważne, opowiedziałeś mi przecież waszą historię - trochę zapomniałeś o Nadii. Idź teraz do niej, idź i napraw to, co się między wami zepsuło, zanim będzie za późno, zanim na zawsze ją stracisz. Ponownie. A wtedy już nigdy jej nie odzyskasz.

Zuluaga zamrugał, czując, jak łzy zaczynają zbierać mu się w kącikach oczu. Poczuł, że Ethan klepie go pocieszające po ramieniu i lekko popycha w stronę córki, która dokładnie wtedy ponownie spojrzała na ojca.

I już wiedział, co zrobić. Zebrał się w sobie i szybkim krokiem, choć wciąż z potwornie walącym sercem podszedł do de La Cruz i gwałtownie objął ją ramionami.

- Tato? - szepnęła Nadia, kompletnie zaskoczona tym, co się właśnie stało.

- Przepraszam...- wyszlochał Cosme, prosto w jej suknię. - Byłem kompletnym idiotą. Zapomniałem o tym, co jest w życiu ważne, zapomniałem o tym, co jest dla mnie ważne. Córeczko moja...proszę...wybacz mi...

- Ojcze? - Wdowa po Barosso odsunęła go lekko od siebie, jedynie po to, by mój spojrzeć mu w oczy. - Co się dzieje?

- Możemy porozmawiać? - Zuluaga otarł rękawem powieki i poprosił cicho. - Ale nie tutaj. Wiesz, tam na górze, gdzie są stoliki dla dzieci. To nawet będzie odpowiednie miejsce, bo przecież jesteś moją córką...prawda? Powiedz, że nadal nią jesteś...proszę.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała mu, z jednej strony zaskoczona, a z drugiej zaniepokojona. Co się działo z jej rodzicem?

Za kilka chwil usiedli już przy jednym ze stolików, z daleka od wszystkich i wszystkiego co mogłoby im przeszkadzać. Cosme, wciąż lekko blady na twarzy, chwycił dłoń córki i rozpoczął:

- Ja...naprawdę nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. Chcę mówić przez cały czas, chcę ci wszystko wyjaśnić, a z drugiej strony nie wiem, jakich słów mam użyć, żeby to wszystko odkręcić. Twój ślub z Barosso...Doznałem wstrząsu, kiedy mi powiedziałaś. Wszystko do mnie wtedy wróciło, wiesz? Cały ten czas, kiedy nazywano mnie El Loco, kiedy drwiono ze mnie, szydzono, kiedy mnie bito, dręczono i kiedy życzono mi śmierci. Ale najbardziej wróciły do mnie momenty, kiedy się mnie po prostu bano. Przodował w tym wszystkim Nicholas, w odsuwaniu ludzi ode mnie, w izolowaniu mnie, w wyszydzaniu mnie. Ja...po prostu się chyba bałem, że ten okres wróci. Że znów będzie jak dawniej. I swoje lęki przerodziłem w gniew. Zwróciłem się przeciwko tobie, zamiast...

- Nigdy bym do tego nie dopuściła....- szepnęła de La Cruz. - Nigdy bym nie pozwoliła, aby Valle de Sombras ponownie zwróciło się przeciwko tobie. Poza tym teraz oni wiedzą, znają prawdę. Nie musiałeś się bać, ojcze.

- Wiem, ale to było silniejsze ode mnie. Po prostu się wystraszyłem, że zwrócisz się przeciwko mnie, że jakimś cudem cię stracę...i sam do tego doprowadziłem, na własne życzenie...

- Nie straciłeś mnie, tato...Ja wciąż tu jestem, rozmawiam z tobą, czy ty tego nie widzisz?

- Jesteś, to prawda, ale za kilka minut zrozumiesz, że nie zasługuję na twoją uwagę, za kilka minut nie będzie cię tutaj, odejdziesz do swoich znajomych, do przyjaciół, którzy bardziej, niż ja zasługują na twoje towarzystwo, do tych, którzy...którzy cię nie skrzywdzili...- Cosme płakał już otwarcie.

- Tato...- Nadia przesiadła się bliżej ojca i objęła go ramieniem. - Kto ci powiedział, że mam zamiar to zrobić? Czy nie zauważyłeś, że przez cały ten czas, kiedy cieszyłam się szczęściem Javiera i Victorii, moje oczy wciąż szukały ciebie? Czy nie dostrzegłeś, że byłeś tą częścią dnia, której mi brakowało? Czy nie widziałeś smutku w moich oczach, nie widziałeś tej tęsknoty, tego pragnienia, żebyś przyszedł do mnie i porozmawiał ze mną? A teraz jesteś tutaj, rozmawiasz ze mną - czy naprawdę myślisz, że cię tutaj zostawię?

- Więc mi wybaczasz? - odszepnął Zuluaga, całkowicie wtulony w objęcia córki.

- Najpierw musisz mi coś wyjaśnić.

- Co takiego? - spytał Cosme, czując, jak krew w nim zamiera. Czyżby jednak to, co wydawało mu się pięknym snem, pogodzenie z córką, miało skończyć się tak nagle, jak się zaczęło?

- Fabricio. - odparła cicho de La Cruz. - Czemu mi o nim nie powiedziałeś?

- Bo sam z początku nie miałem pojęcia - odparł jej, wciąż w tej samej pozycji. Nie chciał i nie zamierzał wydostawać się z jej ramion. - A potem uznałem, że byłoby to zbyt niebezpieczne. Wiesz przecież, że tak naprawdę jest on synem człowieka, którego ojciec....

- Tak, wiem, Scylla. Tyle, że potem już przecież wszyscy się o tym dowiedzieli. Ja byłam ostatnia, ojcze...I to nie z twoich ust.

Zuluaga wysunął się lekko z objęć córki i odparł:

- Moja choroba...sprawa z Ethanem, który wrócił pobity i miał jakieś problemy...potem ten twój ślub i...

- Tato! Oboje wiemy, że tak naprawdę wcale nie o to ci chodziło! Więc proszę, wyznaj mi prawdę - dlaczego nie powiedziałeś mi o Fabricio?

- Bałem się, że cię stracę....- Zuluaga nie patrzył na Nadię, spoglądał w dół, na blat stołu.

- Co? - spodziewała się każdej odpowiedzi, ale nie takiej. To, co powiedział jej ojciec, właśnie kompletnie zbiło ją z tropu.

- W okresie, kiedy poznałem Rosario...wiele się działo między mną i Antoniettą. Rozumiem, że nigdy nie darzyłaś swojej matki prawdziwą miłością, to znaczy nie po tym, kiedy zorientowałaś się, jaka z niej kobieta i co naprawdę narobiła z życiem moim i tylu niewinnych ludzi...Ale to nadal była twoja matka, córeczko. - Cosme w końcu spojrzał na de La Cruz i dokończył. - Bałem się, że źle mnie ocenisz. Bałem się, że pomyślisz, że tak naprawdę to ja byłem tym złym w całym tym związku, że to ja zdradzałem twoją matkę, że to ja znalazłem sobie inną kobietę i na dodatek mam z nią syna. Wiem, że to brzmi strasznie irracjonalnie i wiem, że nigdy byś mnie nie odrzuciła, tym bardziej, że przecież oboje wiemy, jaka Antonietta była naprawdę, ale po prostu opanował mnie lęk, że stracę cię na zawsze. To właśnie dlatego zataiłem przed tobą prawdę, chociaż zdawałem sobie jednocześnie sprawę, że ona i tak niedługo wyjdzie na jaw. Po prostu nie miałem odwagi, po prostu się bałem twojej reakcji...bałem się ciebie, córeczko.

Daniel

Daniel nie za bardzo wiedział, co ma zrobić z rękami. Oto dorosły facet szlocha mu w ramionach tak, jakby nigdy nie miał przestać. Haller zdawał sobie doskonale sprawę, że Desmond po prostu cierpi, ale nie wiedział, jak ma go pocieszyć i to go bolało. Benavídeza tu nie było, Dominic zdecydował się działać i szukać innego dawcy, chociaż wiedział, że go po prostu nie znajdzie na czas. Los Gabriela Amadora Del Monte był już przesądzony i nawet tak potężna organizacja, jak Scylla, nie mogła mu pomóc.

- Zobaczysz, że Benavídez kogoś znajdzie - powiedział po prostu. Wiedział, że jest to kłamstwo, ale co innego miał mu powiedzieć?

- Spóźni się...- wypłakał Sullivan. - Po tak długim okresie, kiedy w końcu jesteśmy razem...Kiedy nareszcie mam go przy sobie, kiedy oboje wiemy, że żyjemy, kiedy...

- Wszystko będzie dobrze - rzekł, po raz nie wiadomo, który, Haller. - Słuchaj, przecież ja też jestem lekarzem. Z tego, co mi mówiłeś, mamy kilka dni, a więc...

- A więc co? Gabriel ma rzadką grupę krwi...Kształt jego nerek...Boże, sam nie do końca rozumiem, jak działa jego ciało, wiem tylko, że operacja byłaby bardzo skomplikowana i niekoniecznie zakończyłaby się sukcesem. A teraz nawet nie będzie żadnej operacji...

- Będzie. Nie nazywam się Daniel Haller, jeżeli...

Nazywasz się Daniel Haller. Jesteś lekarzem, a ci ludzie tutaj zgromadzili się, żeby cię zabić. Musisz bronić przyjaciół, musisz uciekać do tych, którzy mogą ci pomóc. Jesteś otoczony, wycierpiałeś już wiele, a teraz nadarzyła się okazja do ucieczki z tego obozu. Oni jednak odkryli twoją próbę i zamierzają znowu wrzucić cię do tego okropnego dołu, który stał się twoim domem, a potem wciąż próbować cię złamać, sprawić, że zapomnisz, kim jesteś. Jest was więcej, wzięto cię do niewoli, ale teraz możesz stąd zwiać. Musisz jedynie pokonać tych paru gości przed tobą. To będzie proste, jest noc, a ty znasz sztuki walki. Odkryli cię, to prawda, ale jeżeli ich zabijesz, będziesz miał wolną drogę. Drogę do domu. A potem powiadomisz, kogo trzeba i zjawi się rząd, czy ktokolwiek inny, żeby uwolnić pozostałych jeńców. Rozumiesz więc, prawda? Rozumiesz, co trzeba zrobić? Tak, dokładnie tak. Zaciśnij palce. Widzisz, to ja, twój mózg. Nadal działam i nadal mówić ci, co masz robić, posłuchaj mnie, a wszystko będzie dobrze. Jesteś wciąż przy zdrowych zmysłach, pamiętaj. Na pewno dasz sobie radę, musisz tylko ponownie zabić...

Nagłe charczenie wdziera się w otumaniony wspomnieniami z wojny mózg Daniela, a jego wzrok rejestruje coś, czego pragnął nigdy nie zobaczyć. Oto jego własne palce zaciskają się coraz bardziej na szyi Sullivana, a tuż obok na łóżku leży Gabriel Amador Del Monte...z odłączoną aparaturą podtrzymującą jego funkcje życiowe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:13:46 22-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 129

LUCAS/CONRADO


Lucas tańczył z Camilą w rytm jakiejś nieznanej mu piosenki. Dziewczynka miała niezły ubaw, stojąc na jego stopach i kiwając się śmiesznie w różne strony. Cieszyło go, że choć na chwilę może ona zapomnieć o przykrych wydarzeniach, których była świadkiem. Po trzecim kawałku z rzędu odczuł jednak, że jego kręgosłup dłużej tego nie wytrzyma i potrzebuje przerwy. Camila była niepocieszona, ale wyraźnie się rozpromieniła, kiedy powiedział, że chce zatańczyć z jej mamą. Była to prawda, od początku wesela szukał wzrokiem Nadii, chcąc przekazać jej informacje, które zdobył. Wdowa po Barosso była jednak bardzo rozchwytywana tego wieczora, a nie chciał przeszkadzać jej w zabawie. Wkrótce jednak nadarzyła się okazja do tańca i Lucas był wdzięczny za wolniejszą piosenkę, dzięki której mogli spokojnie porozmawiać.
– Czego udało ci się dowiedzieć? – zapytała de la Cruz, przeczuwając, o co chodzi Lucasowi.
– Niewiele. Ale Isabela Quintero mówiła prawdę – rzeczywiście jest funkcjonariuszem policji. Urodziła się w 1980 roku. W wieku 18 lat była na sześciomiesięcznym szkoleniu policyjnym, a później w 3 letniej służbie przygotowawczej. Pracuje w policji od kiedy skończyła 23 lata. Najpierw pracowała w Villarreal w Hiszpanii na najniższym stopniu, a dwa lata później po awansie na sierżanta przeniesiono ją do policji w Meridzie. Tam spędziła kolejne dwa lata, po czym trafiła do policji w Puerto Rico gdzie pracowała aż do teraz.
– Teraz, kiedy jest w ciąży, pewnie jest na urlopie macierzyńskim? – zapytała Nadia, a Lucas pokiwał głową.
–Wygląda na to, że ta kobieta dała ci już w kość, choć się nie znacie.
– To prawda. Mam wrażenie, że nie można jej ufać. Zachowuje się jak pomylona. Mówi mi, że jest w ciąży z moim zmarłym mężem, a zaraz potem informuje, że pracuje w policji. – Nadia westchnęła ciężko, czując się przytłoczona tą całą sytuacją. – Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Jestem już zmęczona. Chciałabym odpocząć od tych wszystkich problemów.
– Doskonale cię rozumiem. U mnie też ostatnio nie jest różowo. – Widząc pytające spojrzenie kobiety, machnął ręką, dając jej znać, że to nic takiego i nie ma się o niego martwić. – Niestety mam dla ciebie złą wiadomość. Quintero została przeniesiona do Valle de Sombras i ma tu zacząć pracę po porodzie. Tyle udało mi się dowiedzieć.
Nadia wciągnęła ze świstem powietrze, nie wiedząc, czy jest bardziej zaskoczona czy oburzona. Isabela Quintero nagle pojawiła się w jej życiu i chyba obrała sobie za cel obrócenie go do góry nogami. Nie wiedziała, co dokładnie ta kobieta kombinuje, ale instynktownie czuła, że ma ona jakiś ukryty cel.
– Dziękuję. Teraz będę musiała poradzić sobie z nią sama – powiedziała, siląc się na lekki uśmiech.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, możesz na mnie liczyć – zapewnił ją Lucas, czując, że chociaż Isabela Quintero jest jego koleżanką po fachu, może rzeczywiście jej intencje nie są do końca szczere.
Nadia podziękowała mu skinieniem głowy akurat w momencie, w którym skończyła się piosenka, do której tańczyli. Sam nie wiedział kiedy, ale brunetka powiedziała: „odbijany” i już po chwili miał w ramionach Arianę Santiago, tak samo zszokowaną jak on. Nadia już kołysała się w rytm muzyki z jakimś wysokim mężczyzną, którego Lucas pierwszy raz widział, a który najwidoczniej tańczył przed chwilą z jego byłą dziewczyną.
Nie wiedział, co powiedzieć, mając w pamięci ostatnią noc i to jak wypłakiwał jej się w ramię w miejscowej klinice. Czuł się zawstydzony tą sytuacją, nie chciał, by oglądała go w tym stanie, ale wiedział też, że była jedyną osobą, która mogła sprawić, że poczuje się lepiej. Nawet jeśli miało być to tylko tymczasowe poczucie bezpieczeństwa. Tęsknił za nią bardziej niż mógłby to wyrazić. A jednocześnie czuł, że na nią nie zasługuje. Był w kropce i zaczynał myśleć, że chyba nie ma dla niego happy endu. Misja, którą musiał wykonać, i zdrowie Oscara przysłaniało mu teraz wszystko inne. Muzyka zdawała się szydzić z ich sytuacji, bo z głośników rozległo się „Unbreak My Heart” Toni Braxton. Oboje czuli się zażenowani, ale nie chcąc robić scen, tańczyli razem w ciszy, a właściwie lekko się kołysali. Żadne z nich nie było w stanie nic powiedzieć i żadne nie odczuło, że musi to zrobić. Od zawsze rozumieli się bez słów i tak też było tym razem. Kiedy piosenka się skończyła, jeszcze przez chwilę Lucas trzymał Arianę w swoich ramionach, pragnąc zatrzymać ten moment i trwać tak wiecznie, ale nie było im to dane.
Tymczasem Conrado był niespokojny. Uprzejmie rozmawiał z gośćmi na weselu, odpowiadając na nurtujące ich pytania dotyczące wyborów, ale w pamięci miał nadal Fernanda Barosso odjeżdżającego spod kościoła. Wiedział, że jego największy wróg coś kombinuje. Brak zaproszenia na ślub Viktorii i Javiera był dla niego zapewne osobistą zniewagą. Saverin nie znał szczegółów jego znajomości z Diazami, ale słyszał to i owo o umowie, jaką zawarła Inez Romo z Fernandem, według której jej córka miała poślubić Fernanda, kiedy skończy osiemnaście lat. Słyszał też o porwaniu i znęcaniu się nad Gwen Diaz, co tylko upewniło go w przekonaniu, że Barosso jest nic niewartym śmieciem, który za nic ma sobie ludzkie życie i godność. Conrado czuł, że widok Viktorii na ślubnym kobiercu mógł zadziałać na Fernanda jak płachta na byka i ktoś mógł na tym ucierpieć.
Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że ktoś do niego mówi. Otrząsnął się z rozmyślań i zobaczył przed sobą zatroskaną Massimilianę, która chyba myślała, że mężczyzna źle się czuje, skoro nie reaguje na jej słowa.
– Wybacz, Massi – powiedział, łapiąc się za nasadę nosa. – Co mówiłaś?
– Pytałam, czy widziałeś zdjęcia do kampanii wyborczej. Potrzebuję ich do ulotek. Pan Guerra mi to zlecił.
– Ach, tak, widziałem. Zdjęcia wyszły świetnie. – Conrado uśmiechnął się lekko, ale dało się wyczuć, że był to uśmiech grzecznościowy – widocznie nie dbał za bardzo o takie szczegóły jak zdjęcia do kampanii. – Wybierz, jakie ci się podobają.
– Conrado, na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz blado. – Massi wydawała się być zaniepokojona. Nie mogła pomóc własnemu kuzynowi, więc chciała chociaż być użyteczna dla szefa.
– Nic mi nie jest, po prostu szampan uderzył mi do głowy. Chyba powinienem wracać do domu. Zostawiłem Prudencię samą – powiedział to, wypowiadając na głos swoje obawy. Zdał sobie sprawę, że Prudencia była sama w jego mieszaniu, bezradna i bezbronna, a Fernando mógł już się dowiedzieć, gdzie i z kim mieszka Conrado.
– Oszalałeś? Zabawa jeszcze się nie rozkręciła! Mieszkańcy będą gadać, jeśli tak po prostu sobie pójdziesz.
– Ale Prudencia…
– Z tego, co wiem, ta staruszka potrafi sama o siebie zadbać. A jeśli nie wierzysz, zadzwoń i się dowiedz.
Conrado pokiwał głową na znak, że Massi ma rację. Jednak uczucie niepokoju wcale go nie opuściło, a jeszcze bardziej się pogłębiło, kiedy kobieta nie odebrała telefonu.
– Nie odbiera. Muszę jechać – wstawał już od stołu, ale jego pracownica złapała go za nadgarstek.
– Ani mi się waż! To będzie obraza dla państwa młodych. Poza tym, jako przyszły burmistrz Valle de Sombras, musisz dbać o reputację i pokazywać się na salonach. Przestań być takim odludkiem jak zawsze. – Widząc, że jej słowa wcale Saverina nie przekonały, dodała: – Jeśli tak bardzo się martwisz, pojadę zobaczyć, co z nią, i zaraz wrócę. Na pewno masz tylko atak paranoi.
Conrado podziękował jej skinieniem głowy i wręczył klucze do swojego samochodu. Już po chwili Massimiliana zniknęła cichaczem, korzystając z okazji, że jej asystentka zajmowała się zdjęciami. Ale gnębiące Conrada uczucie, że stało się coś złego, pozostało.

*

Fernando nie mógł pozwolić, by Conrado wygrał wybory na burmistrza. Już i tak dostatecznie go upokorzył, dając mu do zrozumienia, że jego ludzie nie potrafią należycie wykonać roboty. Trzeba było zabić go, kiedy miał okazję. Niepotrzebnie wysyłał Huga na tę misję. Delgado był za słaby. Nawet w obliczu człowieka, którego uważał za mordercę matki, nie był w stanie pociągnąć za spust. Barosso nie wierzył w bajeczkę Huga, że ten zostawił Conrada w pokoju hotelowym, by ten wykrwawił się na śmierć. To nie było w jego stylu. Jeśli już zabijał, zabijał szybko i nie było mowy o żadnej pomyłce. Jeśli Saverin jeszcze oddychał, to tylko dlatego, że Hugo stchórzył. Sam nie wiedząc dlaczego, Fernando odczuł pewną ulgę, zdając sobie sprawę, że Hugo nie jest kompletnym potworem, beznamiętną maszyną, która ślepo wykonuje polecenia. Chłopak miał swój rozum i w pewien dziwny sposób Barosso odczuwał na tę myśl dumę. Było to uczucie, którego nigdy nie zaznał w stosunku do żadnego ze swoich dzieci.
Delgado niewątpliwie był inteligentny i sprytny. Nie robił czegoś, jeśli nie widział w tym swojej korzyści. Pod wieloma względami przypominał Fernanda, może nawet było między nimi więcej podobieństwa niż dzielił on ze swoimi synami. Fernando nie robił się coraz młodszy i dobrze zdawał sobie sprawę, że zawiódł jako ojciec. Nicolas był zmiennym mężczyzną, który nie wiedział, czego tak naprawdę w życiu chce, a ostatnie wydarzenia udowodniły tylko, że nie myśli racjonalnie i wiele decyzji podejmuje pochopnie. Alejandro był rozpuszczonym dzieciakiem, który z braku miłości próbował zwrócić na siebie uwagę ojca, posuwając się nawet do morderstwa. Zapewne sądził, że kontakty ojca wybawią go od kary, ale srogo się pomylił. Natomiast Dimitrio nigdy tak naprawdę nie wdał się w ojca, starając się odciąć od rodzinnego biznesu, o czym świadczyło chociażby małżeństwo z Nadią de la Cruz. Żaden z jego synów nie był wystarczająco dobry jako dziedzic Barosso i Fernando coraz częściej zaczynał myśleć o Hugu jako jego spadkobiercy. Potrzebował kogoś silnego, kto byłby w stanie poprowadzić jego biznes. Kogoś, kto miałby posłuch wśród jego ludzi i cieszył się wśród nich szacunkiem. Delgado wydawał się odpowiednią do tego osobą.
Ale żeby cokolwiek pozostało z dziedzictwa Barosso, Conrado Saverin musiał najpierw zapłacić na wszystkie zniewagi, których dopuścił się pod adresem Fernanda. Jego widok na weselu Viktorii Diaz był dla Fernanda bodźcem, by pogrążyć Saverina raz na zawsze w oczach wyborców. Wykonał kilka telefonów i już po chwili był w posiadaniu odpowiednich informacji.
– Conrado popamięta dzień, w którym ze mną zadarł – powiedział sam do siebie Fernando Barosso, uśmiechając się kpiąco pod nosem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:17:00 23-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 130

NADIA / ISABELA / NICOLAS / MAGDALENA / DAVID


Magdalena od rana pracowała w sklepie. Słyszała więc jak o godzinie drugiej trzydzieści po południu z pobliskiego kościoła zabiły weselne dzwony. W tym samym momencie do spożywczaka wszedł Nicolas.
Ten to ma wyczucie – pomyślała dziewczyna.
– Szefie, co szef tutaj robi o tej porze? Nie jest pan na ślubie? – zdziwiła się. – Prawie całe miasteczko się tam zeszło.
– Oczywiście zostałem zaproszony – skłamał – ale jakoś nie mam ochoty bawić się z ludźmi, którzy mówią językiem zwierząt.
– Z całym szacunkiem, ale są tam moi rodzice – odparła nieco speszona. Ona sama również była zaproszona na wesele jako córka burmistrza, ale nie chciała iść bez swojego chłopaka, który wstydził się tam pokazać w swoim stanie.
– Och, wybacz. Nie miałem na myśli naszego kochanego burmistrza i jego żony. Chodzi mi o całą resztę towarzystwa – wyjaśnił, uśmiechając się sztucznie.
Magdalena nie wiedziała, jak powinna zareagować na komentarz szefa, dlatego nic nie powiedziała. Barosso zniknął na chwilę na zapleczu, po czym wrócił z butelką koniaku i dwiema szklaneczkami.
– Napijesz się ze mną? – zapytał, sięgając za ladę po kartkę papieru i czarny marker.
– Nie mogę, jestem w pracy – zaprotestowała szybko.
– Daj spokój, szefowi odmówisz? – nalegał Nico. Napisał na kartce drukowanymi literami „REMANENT” i przykleił ją na szybę, przekręcając jednocześnie klucz w zamku.
– Co pan robi? – wystraszyła się dziewczyna, instynktownie zaczynając się cofać za każdym razem, kiedy Barosso się do niej zbliżał krok po kroku.
– Nie bój się, ja nie gryzę – próbował ją uspokoić. – Napij się ze mną. – Do obu szklanek nalał wspomnianego trunku i postawił je na ladzie.
Córka burmistrza zbladła. Miała złe przeczucia. Całe szczęście w tym momencie ktoś zapukał do oszklonych drzwi. Najwidoczniej osoba ta widziała, co się święci i postanowiła zainterweniować. Jak się okazało, był to David.
Solano pędem podbiegła do drzwi i otworzyła chłopakowi.
– Kochanie, cieszę się, że przyjechałeś mnie odwiedzić – wydukała nerwowo, przytulając się do Davida. Była roztrzęsiona, co nie umknęło jego czujnej uwadze.
Syn Marceli wjechał do środka na wózku inwalidzkim i zmierzył Nicolasa wrogim spojrzeniem.
– Wynocha stąd – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Nicolas zaśmiał się histerycznie.
– Wyrzucasz mnie z mojego własnego sklepu, chłopcze?
– Wszystko jedno czy wyjdziesz ty, czy ja i ona – mówiąc to, złapał Magdalenę za rękę.
– Mogę cię prosić na słówko? – zwrócił się Barosso do Davida.
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – odparł stanowczo młody Duran i razem z dziewczyną skierował się do wyjścia.
– Ale ja tobie owszem – zatrzymał ich Nico. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
– Umieram z ciekawości. – Cierpliwość Davida była na skraju wytrzymania.
– Wyjdźmy na zewnątrz. – Nicolas zakrył teatralnie usta, po czym poprawił swoją wypowiedź. – To znaczy, ty wyjedziesz, a ja wyjdę. Zapraszam – wskazał ręką na otwarte drzwi, dając chłopakowi do zrozumienia, że ustępuje mu pierwszeństwa.
David nie ruszył się ze swojej pozycji.
– Opóźnieni w rozwoju przodem – powiedział w końcu, szczerząc się fałszywie w kierunku jednego z braci Barosso.
Nicolas prychnął pod nosem, stojąc w miejscu.
– Będziemy tu tak ślęczeć do wieczora, kowboju? – ponaglił go Duran.
Nico nie miał zbyt wiele czasu, więc skapitulował i skierował się do wyjścia. David ustawił się tuż za nim, niemal depcząc mu po piętach. Chłopak mocniej pchnął koła wózka, co sprawiło, że pojazd dogonił Nicolasa. Mężczyzna na skutek uderzenia w tylną część nóg, aż zgiął kolana wpół. Stracił równowagę i niefortunnie zarył mordą o próg sklepu.
– Ty idioto! Złamałeś mi nos! – krzyknął, ociężale podnosząc się z podłogi i zwracając zakrwawioną twarz w kierunku niepełnosprawnego. – Zapłacisz mi za to, przeklęty kaleko – wysyczał przez zęby, spluwając krwią.
– Tylko jedną naukę powinieneś wynieść z tego nieszczęśliwego upadku – stwierdził Duran z niezwykłym spokojem.
– Niby jaką?! – zapytał z wyrzutem Barosso.
– Że pokonał cię kaleka. – David złapał za rękę Magdalenę. – Wychodzimy, kochanie – zwrócił się do niej. – Nic tu po nas.
– Chwila – zatrzymał ich Nico. – A moja propozycja?
– Wsadź ją sobie w dupę i zaciśnij mocno pośladki, by nie wypadła. – David był tak wściekły, że nie śmieszył go nawet widok bezbronnego Nicolasa umorusanego ciemnoczerwoną cieczą.
– Widzę, że zgrywasz bohatera, więc powiem to przy niej – oznajmił najstarszy syn Fernanda, pomimo bólu uśmiechając się cwaniacko. – Jeśli oboje nie zagłosujecie na mojego ojca w wyborach na nowego burmistrza, to twojej ślicznotce przytrafi się coś bardzo złego. Ktoś mógłby ją zgwałcić, więc radzę się nad tym zastanowić.
Tylko to przyszło Nicolasowi do głowy, by się zemścić. Wiedział, że zagłosowanie na Fernanda będzie dla nich karą, ale jeszcze większą byłby gwałt na Magdalenie. David z całą pewnością będzie wolał wybrać mniejsze zło, co nie znaczy, że Nicolas później nie spełni swej groźby. Upiekłby w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Ty gnido. – Duran spojrzał z wrogością na Barosso. – Tylko ją tknij, a przysięgam ci, że nie dożyjesz swoich następnych urodzin – zagroził, niemal zabijając go wzrokiem.
– Więc zróbcie to, co powiedziałem. Wtedy nikomu nic się nie stanie.
– Ciesz się, sukinsynie, że nie mogę wstać z tego cholernego wózka – walnął kilka razy obiema otwartymi dłońmi w podłokietniki – bo w przeciwnym wypadku już dziś zakład pogrzebowy zbierałby twoje zwłoki z posadzki.
Po tych słowach Magdalena i David opuścili sklep, pozostawiając Nicolasa samego.

***

9 listopad 2007r., Meksyk - Merida, Stan Yukatan

Isabela Quintero weszła do gabinetu komendanta Luisa Alvareza. Została wezwana na dywanik za liczne skargi, które przybyły z zewnątrz. Była ciekawa, któż taki odważył się złożyć na nią oficjalny donos, ale tak naprawdę miała to w nosie. I tak wyłga przed szefem się jak zawsze.
– Witaj, szefuniu – rzuciła od progu. – Co tym razem zmalowałam? – zapytała bezczelnie, choć doskonale wiedziała, o co chodzi.
– To co zawsze, więc nie udawaj – oznajmił poważnym tonem Luis i wstał zza biurka. Obszedł gabinet dookoła i zatrzymał się przy Isabeli. – Który to już raz, co?! – podniósł nieco głos.
– Znasz mnie i wiesz, że nie robię nic złego – odparła, zajmując miejsce na sofie w rogu pomieszczenia.
– Koleżanko Quintero – zwrócił się do niej oficjalnie komendant. – Nie pozwoliłem ci usiąść. – Zbeształ ją wzrokiem.
– Nie bądź taki ostry, bo jak chodziłeś ze mną do łóżka, to byłeś potulny jak baranek – skomentowała, lekko się uśmiechając pod nosem. Nie ruszyła się jednak z sofy.
– To stare dzieje, zmieniłem się – powiedział Alvarez na swoją obronę.
– Nie wątpię – odparła Isabela krótko. – Już nie ulegasz tak bardzo manipulacji. Kiedyś byłeś bardziej uległy. – Wstała i zmysłowo przygryzła ucho Luisa.
– Ale dowiedziałem się, że oprócz mnie sypiałaś w między czasie z połową komisariatu i wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem. – Odsunął się od niej na bezpieczną odległość. – A wracając do tematu, była u mnie żona komisarza Miguela Arango. Ponoć uwiodłaś jej męża i przez ciebie kobieta bierze z nim rozwód. Mają trójkę dzieci. To tak dla twojej wiadomości, gdyby następnym razem przyszło ci do głowy rozbicie kolejnej szczęśliwej rodziny dla własnych chorych korzyści.
– Gdyby Miguel był z nią szczęśliwy, to nie wlazłby mi pod kołdrę. W ogóle co mnie to obchodzi, że jakaś szma*a składa na mnie donosy? Powinna być mi wdzięczna, że otworzyłam jej oczy. – Isabela z powrotem usiadła, ale tym razem na krześle komendanta.
– Tak się nie robi kariery. – Luis spiorunował Quintero wzrokiem.
– I kto to mówi? – zaśmiała się. – Człowiek, który przespał się z aspirantką i dał jej awans na podkomisarza. – Odbiła się nogami od podłogi i okręciła wokół własnej osi na krześle obrotowym.
– Popełniłem błąd, okej? – Spojrzał na nią i widząc jej nieopisaną radość, zrozumiał, że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego, by tylko osiągnąć swój cel. – Dość tego, do tej pory przymykałem oko na twoje wyskoki, bo jesteś moją najlepszą policjantką, ale tym razem bądź pewna, że wyciągnę konsekwencje. – Złapał ją za nadgarstek i odciągnął od swojego fotela, a sam na nim usiadł.
– Co niby zrobisz? – zapytała, zajmując miejsce na kolanach Alvareza.
– Przestań – odepchnął ją. – Najchętniej zwolniłbym cię dyscyplinarnie, ale dam ci ostatnią szansę, byś mogła odbudować swoją reputację. Od jutra już tutaj nie pracujesz. Zostajesz przeniesiona do policji w Puerto Rico – poinformował szorstkim tonem.
– A to niby dlaczego? – oburzyła się.
– Bo czeka tam na ciebie ciekawa sprawa.
– Jaka?
– Fernando Barosso, mówi ci to coś?
– Aaa, rozumiem – załapała. – Mam zrobić to, co nikomu nie udało się od wieków? Zamknąć go?
– Bystra jesteś. – Komendant uśmiechnął się. – Masz swoje metody, więc to będzie dla ciebie bułka z masłem. A nie dziwi cię, że zaczniesz śledztwo w Puerto Rico, a nie w Valle de Sombras?
– Jakoś nie. Każdy dobry glina słyszał, że w Puerto Rico zaszył się syn Barosso wraz z żoną – rozszyfrowała zagadkę w mniej niż minutę. – Do Fernanda na razie nie ma się po co zbliżać, bo facet jest ostrożny. Jeśli chcemy go przyskrzynić, to trzeba zdobyć zaufanie jego syna. Tego lepszego. A potem wydobyć z niego informacje.


***

Nadia siedziała i słuchała, co mówił do niej ojciec. Kiedy skończył, odezwała się:
– Wybacz, ale to co mówisz, jest niedorzeczne, tato.
– Dlaczego? – zapytał, nieco zbity z tropu.
– Jak mogłeś się mnie bać? Jak mogłeś bać się tego, że się ciebie wyrzeknę? – zarzuciła go pytaniami. – Przecież to właśnie ty tak zrobiłeś, kiedy powiedziałam ci o ślubie, a może ja też się tego bałam? Nie pomyślałeś wtedy o tym?
– Byłem zaślepiony, wybacz mi, córeczko. – Cosme ponownie wtulił się w objęcia córki.
– Już dobrze, tato. – Nadia odwzajemniła uścisk ojca. – Wybaczam ci wszystko.
– Dziękuję. – Zuluaga był przeszczęśliwy. Z jego policzka spłynęła łza.
– Jesteś moim ojcem i bardzo cię kocham. – De la Cruz ucałowała ojca w czoło. Tak jak robiła to zawsze. Poczuła wreszcie upragniony spokój, o którym marzyła od dawna.
Po rozmowie z ojcem Lucas poprosił Nadię do tańca, by przekazać jej informacje na temat Isabeli Quintero. Później przyszedł czas na „odbijanego” i wdowa po Barosso była teraz w ramionach Castiela Samaniego. Albo Deana. Jeszcze nie potrafiła ich odróżnić.
Mężczyzna chyba wyczuł jej wahanie, bo od razu rozwiał jej wątpliwości.
– Spokojnie, to ja Castiel. Nauczyciel twojej córki Camili – uznał za konieczne doprecyzowanie tego drobnego faktu.
– Co za ulga – uśmiechnęła się Nadia. – Nie zrozum mnie źle, po prostu twój brat jest nieco – zaczęła szukać w myślach odpowiedniego słowa – dziwny – dokończyła.
– Delikatnie powiedziane – zaśmiał się Castiel. – Zastanowiłaś się nad moją propozycją? – zapytał.
– Jaką? – De la Cruz uniosła wysoko brwi, nie rozumiejąc, o jakiej propozycji była mowa.
– Wycieczka szkolna, opiekun – próbował odświeżyć jej pamięć skrótami myślowymi.
– A tak – przypomniała sobie. – Nie miałam czasu nad tym pomyśleć, ale w porządku. Pojadę – zgodziła się.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 12:55:25 23-08-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3430
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:13:36 23-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 131
Javier/Victoria/Emily/Fabricio/Castiel/ Dean
Gospoda „Pod jemiołą” na czas wesela Javiera i Victorii zmieniła się nie do poznania. Odpowiedzialna za wystrój sali i kościoła Ingrid po konsultacjach z państwem młodych zdecydowała się wykorzystać jej swojski charakter. Szatynka na ścianach zawiesiła tiul, za którym umieściła małe jasne lampki, natomiast na tiulu zostały zawieszone fotografie Victorii i Javiera. Żyrandole przyozdobiono długimi wiszącymi kwiatami. Na stołach postawiono pucharki z białymi różami w środku. Wszystko razem tworzyło romantyczny i intymny nastrój.

Stoły zdecydowano się ustawić w kształcie litery E zaś rozsadzenie gości okazało się dużo bardziej problematyczne niż młodzi na początku przypuszczali. Przy głównym stole usadzono najbliższą rodzinę i przyjaciół. Drugi stół od lewej zajmowali najbliżsi współpracownicy Javiera Reverte, obok rodzina pana Młodego. Stół z najbliższymi panny Młodej znajdował się obok. Ostatni był przeznaczony dla mieszkańców Valle de Sombras.

Schody przyozdobiono zielnym bukszpanem. Ingrid zrezygnowała z romantycznych lampionów uznając, iż biegające z góry na dół dzieci to jeden krok do katastrofy. Szesnaścioro dzieci wieku od sześciu do piętnastu lat umieszczono przy stole na górze. Tam także znajdował się bar, przy którym serwowano kolorowe drinki, wino szkocką czy kawę oraz herbatę. Centralnym punktem jednak był długi, uginający się od słodkości słodki stół. Na którym znajdowały się najróżniejsze ciasta i ciasteczka, makaroniki, torciki, churos a także zwykłe żelki czy słój kolorowych cukierków. Stół cieszył się wielką popularnością nie tylko wśród dzieci, ale także i dorosłych. Toasty wznoszono w zależności od preferencji winem, szkocką, tequilą czy wódką. Otoczeni rodziną i przyjaciółmi nowożeńcy krążyli z uśmiechem wśród gości.

Po otwarciu przyjęcia weselnego przez państwa młodych coraz więcej gości tańczyło w rytmie latynoamerykańskich przebojów a po zgadnięciu zmroku biały namiot rozświetlały zawieszone na górze światełka.

— Postanowiłeś zostać królem parkietu? — Zapytała męża Emily obejmując go za szyję. Muzyka zwolniła a dłonie Fabricio wylądowały na jej pośladkach. Emily uniosła do góry brew. Fabricio przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej.

— To wysoce prawdopodobna opcja — stwierdził Guerra uśmiechając się od ucha do ucha, kiedy Emily chwyciła jego ręce przesuwając je nieco wyżej.

— Złapmy więc oddech i wręczmy młodym prezent — powiedziała Emily wyślizgując się z gracją z objęć męża chwyciła go za rękę i lekko pociągnęła za sobą. Blondyn nie ruszył się z miejsca. Kobieta odwróciła do tyłu głowę spoglądając na niego zaskoczona. — Wziąłeś prezent prawda skarbie?

— Ingrid Lopez mnie poganiała i

— Zapomniałeś? Prosiłam żebyś włożył go do bagażnika.

— Wiem, ale zapomniałem.

Emily westchnęła.

— Masz szczęście, że dziś jestem kierowcą — powiedziała Emily prowadząc go do samochodu

— Mam jechać z tobą?

— Nie masz zostać przy barze i pić szkocką. Oczywiście że mas jechać ze mną.

— Dobrze — powiedział pozwalając się Emily poprowadzić przez parking. Zatrzymali się przy swoim aucie. Fabricio obrócił Emily w swoją stronę i mocno pocałował w usta. — Nie bocz się już. Idę po kluczyki.

**8

W tym samym czasie, kiedy Emiluy i Fabricio jechali do swojej posiadłości po zapomniany prezent Javier Reverte krążył z uśmiechem wśród weselnych gości chcąc z każdym zamienić choćby słówko. Wzorkiem szukał jednak jednego mężczyzny, który zmierzał schodami na górę jak sądził do baru. Blondyn nie chcąc wyjąść na namolnego zaczekał aż Conrado znajdzie się już przy barze, aby po chwili znaleźć się na stołku obok niego.

— Dla mnie to samo — powiedział do barmana króry napełnił kryształową szklaneczkę bursztynowym alkoholem. — Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni — przeszedł do rzeczy Reverte. Nie lubił tracić czasu na rozmowę o gadce szmatce, — Javier Reverte dla przyjaciół Magik

— Conrado Severin dla przyjaciół po prostu Conrado — powiedział i uścisnął dłoń Magikowi — Jeszcze raz gratulacje z powodu ślubu.

— Dzięki. Usiądziemy — wskazał stojący w rogu stolik.

— Oczywiście — Zaintrygowany Conrado wziął swojego drinka ruszając za panem młodym. Obaj usiedli przy niewielkim okrągłym stoliczku. — więc Javierze wymieniliśmy uprzejmości więc może przejdziemy do rzeczy

— Od razu widać że jesteś człowiekiem biznesu — skomplementował go Reverte. — Zupełnie jak ja nie lubisz tracić czasu na gatki- szmatki więc przejdę do rzeczy. Nie mam pojęcia co tobą kierowało kiedy decydowałeś się kandydować na burmistrza ale wspólnie z Victorią zamierzamy być twoimi patronami w tej walce. Jeśli oczywiście się zgodzisz.

— Twoja propozycja jest hojna chociaż obaj dobrze wiemy co zrobi Barosso kiedy się dowie

— Miejmy nadzieję że dziad padnie na zawał z wrażenia powiedział beztroskim tonem Reverte. — Oboje z Victorią zdajemy sobie sprawę, iż jeśli oficjalnie włączymy się w kampanię wyborczą Fernando i pracujący dla niego dziennikarza wyciągnął na światło dzienne kilka nieprzyjemnych faktów z przeszłości mojej żony.

— Zakładasz że wiem o czym mówisz

— Conrado obaj darowaliśmy sobie gadkę- szmatkę, więc nie udawajmy, że za nim się zgodziłeś na kandydowanie sprawdziłeś przeszłość Diaza i wiesz o tym co wyprawiała w przeszłości jego córeczka. Niech Diabeł w piekiełku zapewnia jej odpowiednie rozrywki a teraz poważnie — powiedział zmieniając ton. — zarówno ty jaki Piękny chłopiec

— Piękny chłopiec?

— Faabricio. Więc ty i Fabricio zdajcie sobie sprawę że nie wygracie wyborów bez poparcia tutejszych elity.

— Mam poparcie Solano

— Poparcie Solano się chwieje. Myślisz dlaczego go zaprosiłem w ostatniej chwili? Zdradzę ci sekret jestem geniuszem a geniusze nie potrzebują nakazu sądowego aby ściagnąć od operatora bilingi obecnego burmistrza i zapisy rozmów. A także mejle. Wiem, że Fernando Barosso zaprosił go w poniedziałek na kolacje, aby sępić, grozić, obrażać, podlizywać się niepotrzebne skreślić. Solano należy przypomnieć komu ma być lojalny.

— Mam mu grozić?

— Co? Nie. Zdradzę ci pewien sekret o Solano. Trzyma w garści tutejsze doki ale to co najbardziej kocha to władza. Traci ją, bo rząd wprowadził ustawę o kadencyjności burmistrzów. Jest wściekły, zły i sfrustrowany, bo za wszelką cenę chcę zostać przy korycie,

— Sugerujesz, że powinien mu obiecać stanowisko

— Zasugerować że będziesz potrzebował swoich ludzi w swoim rządzie.

— Ja tam nie działam — wtrącił się Conrado— jeśli chcę poprzeć Fernando proszę bardzo, droga wolna. Nie będę kupował niczyjego poparcia.

— To dobrze — stwierdził Reverte upijając łyk szkockiej. — To będą z ciebie ludzie

— Dlaczego mam wam zaufać? Twoja żona pracowała dla Alejandro

— Miała swoje powody — odparł tajemniczo uśmiechając się szeroko na widok ukochanej, która uniosła wysoko brew na widok szklaneczki w jego dłoni. Ruszyła w ich kierunku. — O których powinna opowiedzieć ci sama. O powodach, dlaczego tak długo pracowałaś dla gnidy Alejamdro. — Wyjaśnił Reverte wstając. Odsunął ukochanej krzesło. — Przyniosę ci drinka —poinformował ją i ruszył w kierunku baru.

— Chciałam go poznać — zaczęła spoglądając na męża. — Wiedzieć, ile zostało w nim chłopca z moich wspomnień. Okazało się że zupełnie nic.

— Przyjaźniliście się? Ty i Alex? — Zapytał zaskoczony tą informacją.

— Dawno temu, czasami mam wrażenie że to było w innym życiu. — uśmiechnęła się smutno. — Fernando zniszczył nie tylko moją rodzinę ale także i własną — odparła biorąc od męża drinka. — Chcę zostać twoją patronką nie dlatego że robił to mój dziadek, nie z powodu programu wyborczego, ale dlatego że jeżeli ktoś może sprawić że upadanie na kolana to jesteś to właśnie ty.

— Chcesz zemsty

— Zemsta to czasem jedyna sprawiedliwość.

— Muszę to przemyśleć— powiedział szczerze Severin. — Dasz mi kilka dni?

— Będziesz miał ich aż siedem. Ja i Victoria jutro wieczorem lecimy w Alpy. Poszalejemy trochę na nartach i oderwiemy się od słońca. Tylko my, mróz śnieg — rozmarzył się Reverte.

***

Tymczasem na dole, przy stole państwa młodych siedział Castiel z bratem i jego partnerką na wieczór Ivette której humor poprawił się dopiero teraz. Wyjazd do Afryki okazał się być kompletną katastrofą a brunetka okazała się być kompletną idiotką. Że też uwierzyła w wygraną wycieczkę na safari. W chwili, w której przeszła jej złość na samą siebie nie mogła przestać się śmiać z własnej głupoty. Celia miała racje. Kto przy zdrowych zmysłach ufundowałby jej wycieczkę do Afryki?

Na miejscu okazało się, iż jej nazwisko nie figuruje na liście osób zapisanych na safari. Thomas podrzucił ją na lotnisko i odjechał. Tam kupiła bilet do Paryża (lotów bezpośrednich z Meksykiem nie było) i następne osiem godzin spędziła w samolocie, następnie przesiadła się z Paryża do Meksyku. Ze stolicy do domu. Ivette wydała wszystkie oszczędności na tą idiotyczną wycieczkę do Afryki.

— Nadal zadręczasz się tą Afryką? — zagadnął ją Dean.

— Tak, cholera nie wiem gdzie ja miałam głowę. Zachowałam się jak nieodpowiedzialna idiotka. — pokręciła z niedowierzaniem głową.

— Ivette jestem zmuszony przyznać ci rację — powiedział już lekko wstawiony Dean — ale skarbie za pięćdziesiąt lat będziesz opowiadała swoim wnukom jak dałaś zrobić się w balona — zaśmiał się Dean nalewając jej tequilę. — Wypijmy za twoją nieudaną wyczieczkę do Afryki.

— Nigdy więcej wycieczek do Afryki — zakomunikowała Ivette uderzając kieliszkiem o kieliszek Deana. — Panowie wybaczą, ale musze skoczyć do kibelka.

— Przystopuj trochę — zwrócił uwagę bratu Castiel — Jesteś pijany

— A ty jesteś sztywny jak kij od szczotki. Wyluzuj bracie to wesele nie stypa. Poza tym co ty moja matka jesteś? — zapytał go.

— Tak się składa ze mamy tą samą matkę a ona łypie na ciebie wzrokiem bazyliszka.

— Mam trzydzieści jeden lat — przypomniał mu Dean — Poza tym mógłbyś wyciągnąć ten kij z zadka i zaprosić tą druhnę do tańca — wskazał na puste krzesło Nadii. — Ładna z niej babka i jaka seksowna wziął by się z nią. Mnie chyba nie lubi. — powiedział wstając

— Udawałeś mnie — przypomniał mu Castiel — wcale się nie dziwię, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Poza tym dla twojej wiadomości z nią tańczyłem. — poinformował go brat.

— Jeden raz się nie liczy i dam ci radę braciszku — powiedział pochylając się nad nim — Bierz się do roboty, bo żyjąc w celibacie z roku na roku robisz się coraz bardziej zgorzkniały — poklepał go po ramieniu i odszedł w kierunku toalet.

***

Pierwszy kawałek tortu Javier i Victoria odkroili kilka minut po dwudziestej trzeciej. Uśmiechnięci od ucha do ucha karmili się nawzajem kawałkiem słodkiego ciasta. Uwijający się jak w ulu kelnerzy rozdawali tort gościom krótko po konsumpcji ciasta odezwał się wokalista zespołu.

—Dobry wieczór państwu — przywitał się spoglądając to na gości to na młodych którzy spoglądali na niego z uśmiechem — aby weselnej tradycji stało się zadość nadszedł ten moment, kiedy Victoria i Javier drogą losowania wybiorą nam nową parę młodych więc zapraszamy wszystkie panny obecne na weselu, którym marzy się biała suknia i weselne dzwony. — Victoria usiadła na krześle opierając się wygodnie o oparcie. Javier oparł jej dłonie na ramionach i obserwował jak wolnego stanu damy niepewnie podchodzą do nich. —Odwagi, odwagi —zachęcił ich mężczyzna —welon nie gryzie. Bliżej, bliżej. — zachęcał ich ruchem dłoni. Najodważniejsze okazały się kilkuletnie dziewczynki, które podeszły do Młodych. Ariana podała Victorii welon i niechętnie dołączyła do panien. —Wszyscy znamy zasady —zaczął wodzirej — Panie chwytają się za ręce, my gramy, kiedy przestajemy grać Victoria rzuca welon. Javier oczywiście zasłania żonie oczy.

Muzyka zaczęła grać. Panie chwyciły się za ręce i zaczęły krążyć wokół Victorii. Blondynka obracała w dłoniach zwiniętym w kulkę welonem, Javier natomiast spoglądał na panny kręcące się w kółko. Muzyka urwała się w połowie skocznej piosenki a biały welon poszybował w górę rozkładając się w locie. Chwyciły go dwie pary rąk. Ariana stojąca bardzo blisko całego zamieszania odskoczyła gwałtownie do tyłu zerkając to na Eve to na dziewczynę, która przedstawiła jej się imieniem Ivette. Brunetka popatrzyła na biały materiał a wodzirej powiedział “upss” Javier zachichotał. Ivette popatrzyła na welon i wypuściła go z rąk.

— Byłaś pierwsza — powiedziała do zaskoczonej Evy. — Jest cały twój. —

— Mamy nową pannę młodą —zakomunikował mężczyzna a Victoria uśmiechnęła się nieco sztucznie a w namiocie rozległy się brawa.

—Gratulacje —powiedziała do Evy przypinając jej welon.

—Nowa panna młoda została wybrana więc teraz pora znaleźć jej męża. Małżonkowie zamienią się miejscami i teraz to Javier usiądzie na krzesełku —Blondyn posłusznie usiadł obracając w dłoniach muszką, którą odpiął mu Luckas. Z kawalerami poszło nieco sprawianej i szybciej. Panowie zapewne pod wpływem nieco mocniejszych trunków niż lemoniada otoczyli nowożeńców. Victoria zasłoniła mężowi oczy w chwili, w której muzyka zaczęła grać. Javier demonstracyjnie obracał muszką w powietrzu chichocząc pod nosem. Zupełnie jak w przypadku welonu Victorii, kiedy przestała grać muzyka muszka poszybowała w górę, lecz żadne dłonie ją nie pochwyciły. Upadła z cichym plaśnięciem na podłogę i żaden kawaler nie kwapił się, żeby ją podnieść. Ba! Wszyscy zrobili krok do tyłu jakby muszka była jadowitym wężem nie częścią męskiej garderoby

—Panowie — zaczął wodzirej — żaden nie chcę? —zapytał ich. — Muchę rzuca się tylko raz więc trochę cywilnej odwagi.

Dean zachichotał i pchnął brata do przodu.

—No i mamy odważnego. Brawa —powiedział a Castiel odwrócił do tyłu głowę szepcząc do Deana “Zabije cię” W namiocie rozległy się śmiechy i brawa. Zgodnie z tradycją para zatańczyła ze sobą salsę.

—Prosimy się jednak nie rozchodzić — powiedział wodzirej —Teraz czas, aby młodzi małżonkowie poddali się testowi zgodności. Prosimy o podstawienie drugiego krzesła — Luckas przyniósł drugie krzesło i ustawił je oparciami do siebie. Victoria i Javier zajęli swoje miejsca.

— Teraz Młodzi ściągają buty. Victoria podaje swój lewy but Javierowi a Javier podaje swój lewy but Victorii.

— Zasada testu zgodności jest prosta. Zadaje wam pytanie a wy w zależności od tego kogo dotyczy odpowiedź takowy but podnosicie. Kilka pytań na rozgrzewkę. Kto pierwszy pojawił się na świecie?

W górę uniesione zostały męskie buty.

— Łatwizna —stwierdził Reverte.

— Kto pierwszy opuścił przeszkolę?

W górę powędrowały męskie buty

— Ok to były łatwe pytanie teraz przejdźmy do nieco trudniejszych. Był taki moment w waszym życiu, że się w sobie zakochaliście a kto pierwszy powiedział kocham cię? —w górę uniosły się ponownie męskie buty. —Kto częściej decyduje o tym jak spędzacie wolny czas? — nastała chwila namysłu. Victoria uniosła damski but a Javier męski —To najwyraźniej muszą jeszcze dopracować. Kto jest bardziej spóźnialski? — w górę uniosły się damskie buty. —Kto częściej słucha Florence the Machine? — ponownie damskie buty. —A teraz się zastanówcie, jeśli wasze łóżko będzie stało przy ścianie to kto śpi od ściany? —Victoria uniosła męski but , a Javier damski.

— Kto wydaje więcej pieniędzy?

W górę powędrowały męskie buty.

— Kto będzie rządził w domu?

Victoria uniosła swój pantofel a Javier swój.

—Kto zrezygnuje z picia na imprezie, aby móc prowadzić auto? —W górę uniosły się damskie buty.

— Kto będzie przynosił śniadanie do łóżka?— Victoria uniosła męski but podobnie jak Javier.

—Kto będzie gotował?

Victoria uniosła bez wahania but ukochanego, podobnie uczynił Magik

—Kto częściej mówi przepraszam?

Javier uniósł damski pantofel podobnie jak Victoria

—Kto pierwszy zaczął mówić o ślubie?

Zgodnie unieśli męskie buty.

—Kto rozsądniej wydaje pieniądze?

Zgodnie unieśli damskie buty.

—Kto miewa bardziej szalone pomysły?

Zgodnie w górę uniesiono męskie buty.

—I ostatnie pytanie kto chcę mieć więcej dzieci? —zgodnie uniesiono w górę męskie buty. Po teście zgodności impreza weselna trwała nadal aż do pierwszego brzasku.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:14:11 23-08-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:23:21 28-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 132

NADIA / NICOLAS


Nadia tańczyła z Castielem już czwarty raz tego wieczoru. Nie podrywała go. Po prostu chciała się dobrze bawić, a z nim odnajdywała wspólny rytm. Nigdy jednak sama nie poprosiła go do tańca. Ich harce na parkiecie zawsze wynikały z „odbijanego”, który aranżowała Ariana albo Dean. Oboje chyba się zmówili, żeby wyswatać tę parę, a jak na złość żadnemu z zainteresowanych romanse nie były w głowie. Świetnie czuli się w swoim towarzystwie i to wszystko.
W tle zabrzmiała piosenka zespołu Lifehouse pt. „You And Me”. Gdy piosenkarz wyśpiewał słowa: “And it's you and me and all of the people. And I don't know why I can't keep my eyes off of you”, Nadia i Castiel spojrzeli sobie w oczy. Trwali tak w bezruchu przez kilka sekund, dopóki na parkiet nie wkroczył Santiago. Chłopiec zaczął biegać jak szalony dookoła tańczących par, nie zważając na fakt, że niedawno wyszedł ze szpitala i powinien się oszczędzać.
De la Cruz nie mogła pozostać obojętna na tę sytuację. Podeszła do dziecka i chwyciła je za ramiona, tym samym zatrzymując dalszą gonitwę.
– Nie biegaj tak, bo się zgrzejesz, słonko – poprosiła z troską, co zaraz spotkało się z ostrą reakcją Santiaga.
– Nie rozkazuj mi, nie jesteś moją matką – powiedział i poleciał dalej.
Brunetka powędrowała za nim zbolałym wzrokiem. Zmieszała się, lecz nie dała tego po sobie poznać. Spojrzała na Pabla, który przejął za nią pałeczkę i dał młodszemu bratu reprymendę za jego zachowanie. Nadia z gracją wycofała się z tłumu i wyszła na zewnątrz lokalu.
Za nią podążył przejęty Castiel, ale początkowo tylko obserwował ją z daleka. Widział, jak kobieta nerwowo sięgnęła do swojej czarnej kopertówki, drżącą dłonią wyjmując z niej zafoliowaną paczkę papierosów. Szybko pozbyła się przezroczystej ochronki i już po chwili trzymała między palcami fajka.
Wystarczyło tylko podpalić końcówkę i cały ból uleci gdzieś w powietrze. Przynajmniej tak Nadia chciała myśleć. Nie dopuszczała do głosu innej opcji. Wygrzebała jeszcze z dna torebki zapalniczkę, po czym kciukiem wcisnęła przycisk na niej. W niebieskich tęczówkach De la Cruz błysnął płomień niczym lustrzane odbicie.
Castiel postanowił podejść bliżej.
– To samobójstwo, wiesz o tym? – odezwał się, co zdenerwowało wdowę.
– I kto to mówi? – odgryzła się, podpalając papierosa. – Sam jakiś czas temu fajczyłeś jak lokomotywa na tyłach budynku. – Zaciągnęła się nikotynowym dymem i wypuściła go po kilku sekundach.
Samaniego zaśmiał się.
– Co cię tak bawi, kretynie? – obruszyła się De la Cruz.
– Widziałaś mojego brata, bo ja nie palę – wyjaśnił ciemnowłosy mężczyzna, uśmiechając się.
– O matko, wybacz – przeprosiła nieco speszona, dopiero teraz spoglądając mu w oczy. – Macie takie podobne głosy, że nie mogę ich odróżnić. Zresztą, z wyglądem też mam problem – przyznała całkiem szczerze.
– Dam ci małą wskazówkę – odparł zadowolony. – Ja mam brązowe oczy, a Dean zielone.
– Dzięki, to będzie bardzo przydatne. – Nadia uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd wyszła za zewnątrz.
– Weź moją marynarkę, zrobiło się chłodno – powiedział Castiel, okrywając plecy De la Cruz.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Zostawię cię już samą, bo zakładam, że potrzebujesz chwili dla siebie – czytał w jej myślach. – Wróć do środka jak przemyślisz sobie to i owo. Aaa, i wyrzuć tego peta, to ci w niczym nie pomoże. Wiem, co mówię – dodał i odszedł.
Castiel wydawał się być tym rozsądniejszym bratem i w rzeczywistości tak właśnie było. Dean żył tylko i wyłącznie dla uciech cielesnych oraz imprez do białego rana. Różnica, choć niewidoczna gołym okiem, była między nimi ogromna.
Nadia bezwiednie spojrzała na papierosa trzymanego w dłoni. Na co dzień nie paliła. Robiła to jedynie w kryzysowych sytuacjach, gdy coś ją zdenerwowało lub mocno zasmuciło. W końcu nie było przyjemnie usłyszeć od własnego syna, że nie jest się jego matką. Bez względu na okoliczności to bolało. I to jak jasna cholera!
Wdowa rzuciła peta na beton i przydeptała go butem. Ktoś pomyślałby, że to marnotrawstwo, bo papieros był prawie w całości. Nadia wzięła przecież zaledwie dwa buchy. Ale który z miejscowych palaczy przejmowałby się tym na weselu?
Nagle jakby spod ziemi wyrósł przed kobietą Nicolas Barosso we własnej osobie. Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo mężczyzna był uzbrojony w szmatkę nasączoną eterem, czym skutecznie zamknął jej buzię. Wokół panował mrok, dlatego nikt go nie zauważył. Po chwili Nadia spoczywała już na tylnym siedzeniu jego samochodu, który kierował się na północ. Była wtedy druga w nocy.

***

Fabricio szukał siostry od dobrych piętnastu minut. Nigdzie nie mógł jej znaleźć, a chciał z nią wreszcie zatańczyć. Poza tym Camila pytała o matkę. Przebudziła się jakiś czas temu, gdyż padła tuż po oczepinach.
Guerra postanowił niezwłocznie poinformować Lucasa o zniknięciu Nadii. Facet był jej ochroniarzem i powinien wiedzieć, co się stało.
– Lucas, mogę cię prosić na słówko? – zwrócił się do policjanta, a ten kiwnął głową na znak zgody i poszedł za Fabriciem w miejsce, gdzie tak bardzo nie dudni muzyka. ¬– Nadii nigdzie nie ma, przeszukałem już każdy kąt i jakby zapadła się pod ziemię. – Widać było, że syn Cosme bardzo się przejął.
– Sprawdzałeś na zewnątrz? – zapytał Hernandez.
– Tak i ani śladu – odparł krótko Guerra, łapiąc się za tył głowy.
– Okej, będziemy potrzebować psa tropiącego, niech twoja żona zajmie się Camilą, a ty pójdziesz ze mną – zarządził glina. – Zaczekaj chwilę – dodał i w pośpiechu podszedł do Emily. – Masz zapasową broń w schowku? – zwrócił się do niej.
– Tak, trzymaj kluczyki – odezwała się kobieta, podając Lucasowi pilot do samochodu. – Nadia się nie odnalazła?
– Nie, i nie mów nic o tym Javierowi ani Victorii. To ich dzień i ma być niezapomniany. Ja i Fabrico wszystkim się zajmiemy. – Hernandez po tych słowach udał się do auta Emily po jej pistolet.
– Miej oko na Camilę, kochanie. My niedługo wrócimy. – Fabricio czule ucałował żonę w usta i w biegu zgarnął płócienny szal Nadii z jej krzesła.
Hermes był przywiązany do drzewa na tyłach budynku. Guerra udał się po zwierzę i dał mu do powąchania część garderoby siostry.
– Szukaj, piesku – powiedział, odpinając smycz, a Hermes w tym momencie zerwał się do biegu.
W tej samej chwili do Fabricia dołączył uzbrojony Lucas i razem pobiegli za psem. Trop zaprowadził ich na pobliski cmentarz. Hermes zatrzymał się przy zamkniętej bramie, piszcząc i ujadając.
Hernandez nacisnął na klamkę i, o dziwo, cmentarz okazał się być otwarty.
– Trzymaj się za mną – polecił Pięknemu Chłopcu, a sam ruszył przodem, oburącz trzymając przeładowaną broń.
Hermes biegł ile tchu pomiędzy nagrobkami. Minął jakiegoś człowieka, stojącego nad grobem niejakiej Sonii Delgado. Jak nietrudno się domyślić, był to Hugo, który pod osłoną nocy postanowił odwiedzić grób matki. Mężczyzna nie był świadomy tego, co dzieje się kilka metrów dalej. Zaraz za psem przebiegł obok niego Lucas wraz z Guerrą. Zajęci akcją, nie zdziwili się nawet na widok Huga o tak późnej porze. Nie wiedzieć czemu, Delgado postanowił sprawdzić, co w trawie piszczy.
– Stój, bo strzelam! – dobiegło do uszu syna Angarano.
To Hernandez mierzył właśnie do Nicolasa, który w najlepsze zakopywał Nadię żywcem. Dół miał dwa metry głębokości, a był już zasypany prawie w całości. Hugo nie do końca rozumiał, co tu jest grane.
Barosso rzucił łopatę na ziemię i zaczął uciekać. Hermes musiał zmierzyć się z najważniejszym wyborem w swoim życiu. Ratować Nadię czy rzucić się w pogoń za przestępcą? Widząc jednak jak Guerra wraz z Delgado dorwali się do łopat, pies postanowił jednak gonić Nico. Musiał wspomóc Lucasa, który po zarwanej nocy nie miał w sobie dość energii, by szybko biec. Hermes dopadł więc do nogi syna Fernanda i przewrócił go na trawę. Przyparł mężczyznę do ziemi swoim psim cielskiem, dopóki nie zjawił się Harcerzyk, który zakuł Barosso w kajdanki.
Hasky natomiast po udanej pogoni, dołączył do Fabricia i Huga, by pomóc im kopać. Wszyscy mieli nadzieję, że Nadia wyjdzie z tego cała i zdrowa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5770
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:35:45 29-08-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 133
HUGO/LUCAS/CONRADO/ARIANA


Hugo pluł sobie w brodę, że posłuchał Conrada i poszedł do tego gabinetu medycyny estetycznej. Rozpamiętywanie przeszłości nie było dobre dla nikogo, a już w szczególności dla niego. Jego życie nigdy nie było kolorowe, ale kiedy żyła jego matka, wszystko wyglądało inaczej. Nawet najgorsze chwile byli w stanie przetrzymać, bo byli rodziną. Ale wszystko się zmieniło z chwilą, kiedy zginęła. Spotkanie Astrid po latach przypomniało mu o tym, jakie życie wiódł i jakie mógłby mieć, gdyby tylko jego ojciec nie popadł w alkoholizm, a on sam nie zrezygnowałby ze studiów, żeby pomóc rodzinie. Machinalnie zacisnął pięści ze złości, siedząc na trawie i wpatrując się w nagrobek matki. Często przychodził na cmentarz pod osłoną nocy, żeby pomyśleć, a tak się złożyło, że ostatnimi czasy miał sporo rzeczy do przemyślenia.
Delgado słyszał jakieś odgłosy z oddali, ale nie przejął się nimi, myśląc, że to zapewne dozorca cmentarza przyszedł zadbać o porządek. Dopiero, kiedy usłyszał szybkie kroki i ujadanie psa, wstał z miejsca i spojrzał w kierunku bramy. Obok niego przebiegli Lucas Hernandez i Fabricio Guerra, a na przedzie biegł Hermes, pies Viktorii. Zdecydowanie był to niecodzienny widok.
– Stój, bo strzelam! – Głos Lucasa był stanowczy i opanowany, a Hugo zdecydował się zobaczyć, o co chodzi.
Hernandez mierzył bronią w Nicolasa Barosso. Normalnie zapewne Hugo ucieszyłby się na ten widok, bo nigdy nie pałał sympatią do najstarszego syna Fernanda, ale tym razem wiedział, że to coś poważnego. Jego bystre oczy szybko ogarnęły sytuację i już wiedział, że ten idiota Nicolas targnął się na życie Nadii de la Cruz, próbując zakopać ją żywcem. Podczas gdy Lucas i Hermes pognali za Nicolasem, który na ich widok zaczął uciekać, Hugo nie zastanawiając się ani chwili chwycił za pozostawiony przez niego szpadel i zaczął pomagać Fabriciowi odkopywać siostrę.
Byli silni i zareagowali szybko, więc nie zajęło im to długo. Hugo wybrał numer alarmowy i już po chwili oznajmił, że karetka niedługo przyjedzie. Na czole Guerry lśniły kropelki potu, kiedy z przerażeniem odgarnął Nadii włosy z twarzy, by zobaczyć, czy oddycha. Kobieta krztusiła się lekko i wypluła ziemię, która dostała jej się do ust, ale na szczęście jej życiu nic już nie zagrażało.
– Dzięki – powiedział Fabricio, pukając Nadię między łopatki i pomagając jej pozbyć się resztek piasku. Kobieta była osłabiona i na krawędzi omdlenia.
– Nie ma sprawy – odpowiedział Hugo, zastanawiając się, czy Conrado powiedział swojej prawej ręce o relacjach między nimi. Czuł, że Guerra go zna i Saverin musiał opowiedzieć mu przynajmniej część swojej historii.
– Co jest grane?!
Do ich uszu dobiegł krzyk Lucasa, który nadal mocował się z Nicolasem na ziemi. Zarówno Hugo, jak i Fabricio spojrzeli w tamtą stronę zszokowani. Hermes zacząć ujadać coraz głośniej, słysząc syreny karetki i wozów policyjnych, które już zbliżały się w stronę cmentarza. Delgado rzucił się, by pomóc Lucasowi, który nie mógł poradzić sobie z Barosso, który najwidoczniej znów próbował mu się wyrwać i uciec, ale kiedy światło z latarki w telefonie padło na twarz syna Fernanda, Hugo wiedział, że ten wcale nie próbował się wyswobodzić.
– Pomóż mi, on się dusi! – krzyknął Lucas, zdejmując Nicolasowi kajdanki, bo w tej chwili jego zdrowie było ważniejsze.
Barosso dostał drgawek, a z jego ust zaczęła toczyć się piana. Lucas i Hugo szybko obrócili go na bok, by zapobiec jego uduszeniu. Trzymali go tak dopóki nie zjawili się ratownicy medyczni, którzy się nim zajęli.
– Nie przypominam sobie, żeby Nicolas cierpiał na padaczkę. – Hugo zastanowił się na głos, zerkając na Lucasa, którego mięśnie twarzy napięły się znacznie, bo już wiedział, co to mogło oznaczać.
– Kobieta, lat 25. Ma niskie tętno, jest osłabiona i w szoku. Przyda się RTG płuc, ale nie powinno to być nic poważnego – poinformował ratowników medycznych Lucas, kiedy Ci zakładali Nadii maskę tlenową, by pomóc jej oddychać, i ponieśli ją na noszach do karetki. – Mężczyzna, lat 33, atak epilepsji prawdopodobnie spowodowany przedawkowaniem narkotyków.
Delgado i Guerra spojrzeli na Lucasa szeroko otwartymi oczami. Hugo przez chwilę kwestionował tę diagnozę, bo Nicolas nigdy nie lubował się w tego typu używkach, ale w końcu musiał stwierdzić, że nawet wielki Barosso ma swoje granice. Cała ta sprawa z Iriną, odtrącenie ze strony ojca i wyjazd z miasteczka musiały mieć na niego wielki wpływ. Hugo przypomniał sobie zmienione zachowanie Nicolasa po powrocie do miasteczka, jego irracjonalne zachowanie takie jak kupno sklepu spożywczego czy oświadczyny Nadii oraz ciągłe prowokacje pod jego adresem. Zdecydowanie to nie był Nicolas, którego zapamiętał, a to oznaczało, że już od pewnego czasu był pod wpływem narkotyków, ale dopiero teraz ktoś to zauważył.
– Co to oznacza? – Fabricio zwrócił się bezpośrednio do Lucasa, trzymając rękę Nadii spoczywającą na noszach. – Chyba nie uniknie kary tylko dlatego, że był pod wpływem narkotyków?
– Wszystko zależy od wyników toksykologii. – Słowa Hernandeza nie bardzo przekonały Fabricia, więc dodał: – Jeśli sąd uzna, że próba morderstwa była w rzeczywistości spowodowana psychozą wywołaną przez środki odurzające, może uznać, że Nicolas nie był w pełni świadomy popełniając ten czyn, a co za tym idzie, zastosować środki łagodzące.
Soczyste przekleństwo Fabricia utonęło w długim warczeniu Hermesa, którego czujne oczy wędrowały za Nicolasem, którego ratownicy nieśli do drugiej karetki.
– Jedziesz z nim? – zapytał Hugo, wskazując na Barosso, a Lucas jakby dopiero przypomniał sobie o obecności Delgado na cmentarzu.
– Esposito pojedzie. – Policjant, który przyjechał po otrzymaniu zgłoszenia i który obserwował tę scenę po cichu, teraz otworzył oczy szeroko ze zdumienia. Nie trudno było zgadnąć, że boi się nieobliczalnego Nicolasa. – Spokojnie, nic ci nie zrobi. Pilnuj go i raportuj o wszystkim. Uważaj też na panią de la Cruz. Powiadomię Diaza, na pewno jest jeszcze na weselu, a potem przyjadę. – Lucas przetarł zmęczone oczy dłońmi i dodał sam do siebie: – Nawet kiedy mam wolne, nie dadzą mi odpocząć.
Od kiedy przyjechał do Valle de Sombras nie miał chwili oddechu i nie zanosiło się, że będzie mógł odpocząć w najbliższym czasie.

*
Conrado był spokojniejszy po otrzymaniu telefonu od Prudencii, która zapewniła go, że ma się dobrze i zdecydowała się zatrzymać na kilka dni u bratanicy w Pueblo de Luz. Miały omówić szczegóły testamentu i niezmiernie go to cieszyło, bo to oznaczało, że był o krok przed Fernandem.
Massi zadzwoniła jakiś czas potem jak wyszła z przyjęcia, śmiejąc się z paranoi szefa, który myślał, że coś złego stało się jego mentorce. Nie zanosiło się na żadne rewelacje i wymysły Fernanda. Wszystko działo się w głowie Conrada.
– Skoro już tam jesteś, weź swoje port folio – powiedział Conrado, uśmiechając się po raz pierwszy tego wieczora. Ulżyło mu. – Powinno leżeć na biurku. I wracaj tutaj, bo panna młoda chce mieć piękne zdjęcia z najwspanialszego dnia w jej życiu.
Panna Fuentes pożegnała się z nim i odłożyła słuchawkę, a on wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią. Nadal zastanawiał się nad słowami Javiera Reverte i Viktorii Diaz. Nie miał w zasadzie żadnego powodu, by im nie ufać lub odtrącić ich pomoc. Nie chciał jednak, by jego zemsta na Fernandzie obfitowała w więcej ofiar niż było to konieczne. Nie wątpił w to, że Javier był wpływowym i inteligentnym człowiekiem, ale jednak wciąganie go i jego żony w osobistą rozgrywkę pomiędzy nim z Fernandem nie wydawało się w porządku. Obiecał jednak, że się nad tym zastanowi i właśnie to zamierzał zrobić w trakcie swojej krótkiej biznesowej podróży do Monterrey, gdzie niedługo miał otworzyć kolejny hotel. Liczył na to, że pomoże mu to trochę w kampanii wyborczej – ludzie zobaczą, że jest przedsiębiorczy i dzięki niemu Dolina Cieni może rozkwitnąć. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik, wystarczyło tylko dopełnić formalności osobiście.
Conrado zamierzał szybciej wyjść z przyjęcia, ale nigdzie nie widział Evy. Kiedy zobaczył jej dawną znajomą przy barze, postanowił zapytać ją, czy nie wie, dokąd poszła jego narzeczona. Znał dobrze ich historię i samo patrzenie na Arianę Santiago sprawiło, że poczuł się zawstydzony, jakby był osobiście odpowiedzialny za szkody moralne, które wyrządziła tej dziewczynie panna Medina. Ariana patrzyła na niego skonsternowana, więc uśmiechnął się lekko i wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Conrado Saverin. Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni.
– Ariana Santiago. – Dziewczyna uścisnęła lekko dłoń mężczyzny, nie będąc pewna, co o nim myśleć.
Massi bardzo go chwaliła jako szefa. W dodatku wydawał się być dobrym kontrkandydatem dla skorumpowanego i zakłamanego Fernanda Barosso. Ale jednak był narzeczonym Evy, jednej z najbardziej zepsutych dziewczyn, jakie znała. Dlatego ciężko jej było mu zaufać.
– Eva poszła do łazienki – odpowiedziała na jego niezadane pytanie, a on pokiwał głową w podziękowaniu.
– Znając ją, pewnie poprawia makijaż.
Arianie kąciki ust zadrgały, ale nie dała tego po sobie poznać. Nim się jednak spostrzegła, gawędziła z nim wesoło o weselu i o parze młodej i nawet udało mu się ją wyrwać do tańca, co chyba nie spodobało się Evie, która wróciła z toalety i z nietęgą miną obserwowała narzeczonego i dawną rywalkę.
– Dziękuję za taniec. – Conrado ukłonił się Arianie szarmancko, ciesząc się, że spędził cześć wieczoru w jej towarzystwie. Dzięki temu mógł odetchnąć i zapomnieć na chwilę o problemach.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Ariana również się ukłoniła, chwytając rąbek sukienki.
– Skończyliście już te uprzejmości? – Eva ostentacyjnie podeszła do Conrada i złapała go pod ramię. – Wracamy już?
– Teraz? Świetnie się bawię. Zostańmy trochę dłużej.
– Nudzi mi się. Chcę już… – Eva urwała w połowie zdania, utkwiwszy oczy w jakimś punkcie ponad głową Ariany.
Zarówno Conrado jak i panna Santiago spojrzeli w tamtym kierunku, by dostrzec Lucasa, pospiesznie tłumaczącego coś Diazowi i Emily. Nie wyglądał za dobrze i można było się domyślić, że stało się coś złego. Po chwili do policjantów podszedł Javier, zaintrygowany tą sytuacją. Miał lekko wypite, ale wciąż myślał trzeźwo i zaniepokoiły go słowa Harcerzyka.
– Coś się stało? Chodzi o Oscara? – Ariana pierwsza dopadła do Lucasa, słysząc, że ten chce jechać do szpitala.
– Oscara? – Magik podrapał się po głowie, spoglądając to na Lucasa, to na Arianę. – A co z nim?
– To nie ma związku z Oscarem. – Uspokoił byłą dziewczynę Hernandez, po czym zwrócił się do przyjaciela: – Wyjaśnię ci później. To twoje wesele, powinieneś być z Viktorią.
– Ale… – Javier próbował coś powiedzieć, ale nie został dopuszczony do głosu.
– Co z Nadią? – zapytał Pablo, a oczy wszystkich zebranych utkwiły w Lucasie, szukając odpowiedzi.
– Esposito właśnie mi doniósł, że wszystko z nią dobrze. Ma trochę podrażnione drogi oddechowe i jest w szoku, ale wyjdzie z tego. Jest na obserwacji. Nicolas to zupełnie inna para kaloszy. – Rzucił znaczące spojrzenie Emily, która zacisnęła lekko pięści.
Nie powiedziała jednak nic na ten temat, ale oznajmiła, że musi pojechać do szpitala zobaczyć się z mężem. Lucas zaoferował, że ją zawiezie – będą mogli spokojnie przedyskutować sytuację. Pablo też chciał jechać, ale przypomniał sobie o Santiagu, którym zajmował się tego wieczora.
– Spokojnie, szefie. Mamy to pod kontrolą. – Emily zapewniła Pabla, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Powinnam jechać z wami – wypaliła nagle Ariana. – Nadia to moja przyjaciółka. Jeśli Nicolas coś jej zrobił, to przysięgam…
– Nie, zostań. Jesteś ostatnią osobą, która powinna tam być. Ale będę musiał cię przesłuchać. – Lucas spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. – Sama mówiłaś, że zmienił się od kiedy wrócił do miasteczka. To może być kluczowe zeznanie.
Conrado w głowie szybko poskładał fakty ze strzępów rozmowy, której był świadkiem. Wyglądało na to, że Hugo również uczestniczył w wydarzeniach na cmentarzu. Czy Fernando wie o tym, co zrobił jego syn? Było jeszcze za wcześnie, ale czuł, że może to wykorzystać na swoją korzyść. Jakby na jego zawołanie, jego telefon rozdzwonił się na dobre. Numer był zastrzeżony, więc odszedł na bok od zebranych, przeczuwając, czyj głos usłyszy po drugiej stronie słuchawki.
– Witaj, Conrado, dawno nie rozmawialiśmy. – Fernando był pewny siebie jak zwykle.
– Przejdź do rzeczy, nie mam czasu.
– Skoro tego chcesz… Chciałem porozmawiać o wyborach.
– Nie mamy o czym rozmawiać, Fernando. Zaakceptuj mnie jako równorzędnego kandydata i pogódź się z tym, że w tych wyborach nie ma miejsca na przekręty.
– Zgadzam się z tobą, dlatego chciałem zaproponować dobry układ.
– Czyżby? – Conrado prychnął w słuchawkę ciekaw, co takiego wymyślił jego przeciwnik polityczny i wróg numer jeden.
– Ile będzie mnie kosztowało twoje wycofanie się z wyborów?
– Nie mówisz poważnie. Nie chcę twoich brudnych pieniędzy. Nie masz nic, co mogłoby mnie do tego skłonić. Jesteś obłąkany, jeśli myślałeś, że jest inaczej.
– Coż… Wydaje mi się, że jednak mam coś, co może cię przekonać i panna Fuentes chyba się ze mną zgodzi.
Conrado zacisnął dłoń na komórce, słysząc dziewczęce piski po drugiej stronie słuchawki.
– Ta dziewczyna jest bardzo podobna do twojej siostry. Niby taka niewinna, ale waleczna. Lubię takie. Pamiętasz przecież, że zawsze dobrze bawiłem się z twoją siostrą.
– Tknij ją, a przysięgam, jesteś martwy! – Conrado podniósł głos, przez co kilka przerażonych dzieci przebiegło koło niego z piskiem, ale nie dbał o to. W tej chwili liczyła się Massimiliana. Nie mógł dopuścić, by spotkał ją los jego siostry.
– Jeśli nie chcesz, żeby skończyła jak Celeste, zrób to, o co cię proszę. Zwołaj konferencję prasową, podczas której wycofasz swoją kandydaturę.
Conrado się roześmiał. Teraz pewnie brzmiał jak szaleniec dla osób, które przechodziły koło niego w drodze do baru, ale zdawał się nic sobie z tego nie robić.
– Mam lepszą propozycję – powiedział, a jego głos brzmiał stanowczo i chłodno. – Wypuść pannę Fuentes i nie rób jej krzywdy.
– A niby dlaczego miałbym to zrobić?
– Bo inaczej świat obiegnie wiadomość o twoim najstarszym synu narkomanie, który napadł na żonę swojego zmarłego brata i próbował ją zamordować. Jak myślisz? Są w tym kraju specjalne cele dla braci? Myślę, że Alex i Nico nie będą zadowoleni ze swojego towarzystwa podczas gdy będą odsiadywać swoje kary. Wiesz, że mam dużo kontaktów, a tak się składa, że naczelnik więzienia, w którym przebywa Alejandro, jest moim bliskim znajomym.
Fernanda zamurowało. Widać było, że bił się z myślami. Jeden syn za kratkami już był ogromnym skandalem. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny w trakcie kampanii wyborczej.
– Czego chcesz? – warknął Barosso, a Conrado już wiedział, że wygrał tę bitwę.
– Wypuść Massi, a załatwię Nicolasowi złagodzenie wyroku.
– Złagodzenie? Myślisz, że na to pójdę?!
Conrado zastanowił się przez chwilę. Chciał wygrać i pogrążyć Fernanda, ale nawet posiadanie wyrodnego syna-mordercę mogło być dla niego przychylne w tej kampanii. Fernando jak mało kto umiał zgrywać ofiarę i wyszedłby z tej sytuacji cało, nawet jeśli musiałby wtrącić własnego pierworodnego za kratki.
– Załatwię to. Nicolasa w najgorszym wypadku czeka odwyk. Zadowolony?
– Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
– Nie rzucam słów na wiatr. Ty powinieneś o tym wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny.
Kilka chwil później dobili targu i Fernando wypuścił Massi, która roztrzęsiona wróciła na wesele. Ariana zajęła się nią, nie wiedząc, co takiego zaszło, ale czując, że stało się coś niedobrego. Conrado natomiast wyciągnął z portfela wizytówkę, którą jakiś czas temu dostał w stolicy od niejakiego Joaquina Villanuevy. Wybił numer i już po chwili rozmawiał z szefem Templariuszy. Wyjaśnił mu szybko, o co chodzi, a ten, nie zastanawiając się długo, zgodził się mu pomóc.
– Dobrze jest mieć dłużnika we wrogu Fernanda – powiedział Joaquin, a Conrado się rozłączył, czując obrzydzenie do samego siebie. W tej rozgrywce nie było jednak miejsca na wyrzuty sumienia.
Saverin musiał wykonać jeszcze jeden telefon i, tak jak się spodziewał, jego rozmówca nie był zadowolony z polecenia, jakie mu zlecił.
– Chcesz, żebym CO zrobił?! – Hugo, który właśnie zmierzał do szpitala z zamiarem dowiedzenia się, co ze stanem Nicolasa i Nadii, stanął jak osłupiały na poboczu, opierając się o swój motor i nie wierząc własnym uszom. – Chcesz żebym zeznawał, że oprócz Nicolasa był ktoś jeszcze na cmentarzu?!
– Tylko ciebie mogę o to prosić. Nadia była w szoku, w dodatku Nicolas uśpił ją chloroformem. Nie pamięta tego zbyt dobrze.
– Dlaczego mamy ratować dupę tego sukinsyna?! Zostawmy go na pastwę losu. Naważył piwa, to niech je teraz wypije. A Fernando straci wyborców w szybkim tempie!
– Fernando wyrzeknie się syna i sam wyśle go za kratki, jeśli to zapewni mu poparcie wyborców, nie wiesz tego?! – Conrado był zły. Ta sytuacja była trochę zbyt pokręcona, nawet jak na niego. – Pomożemy mu wyciągnąć z tego Nicolasa, a potem pogrążymy, wyjawiając wszystko, czego się dopuścił. Jeśli zyskamy przy tym poparcie Nicolasa, to chyba warto? Mówiłeś, że zanim wyjechał z Valle de Sombras, nie zgadzał się w wielu sprawach z ojcem. To może być nasza szansa.
Hugo nie był przekonany, ale już dawno postanowił w pełni zaufać Conradowi i nie kwestionować jego wyborów. Wydawał się wiedzieć, co robi, więc i tym razem Delgado zdecydował się za nim podążyć.

*
Lucas wyjaśnił Emily wszystko, kiedy kierowali się do szpitala jego policyjnym wozem. Nie był pewny, czy Nicolas mógł być narażony na kontakt z towarem Templariuszy, ale wszystko na to wskazywało.
– Wygląda na to, że ulepszyli nieco formułę. Jeśli dobrze pójdzie, wyniki toksykologii rozwieją wszystkie wątpliwości i będziemy mogli wreszcie sklasyfikować to świństwo.
– Myślisz, że brał to, wiedząc, że jest królikiem doświadczalnym? – Emily zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad motywami syna Barosso.
– Nie wiem, ale może wszystko mu było jedno. Facet nie miał szczęścia w miłości, a to może człowieka doprowadzić do granic, których myślał, że nigdy nie przekroczy.
McCord pokiwała głową i razem ruszyli korytarzem miejscowej kliniki. Fabricio był z Nadią, która odpoczywała pod kroplówką. Nie pamiętała zbyt wiele z tego, co się wydarzyło. Pamiętała tylko, że wyszła zapalić, a potem pojawił się mężczyzna, który ją uśpił. Potem kaszlała na cmentarzu i zabrali ją do szpitala. Jako sprawcę wskazała Nicolasa, ale Esposito zaznaczył w raporcie, że kobieta była w szoku, w dodatku spożyła tego wieczoru sporo alkoholu, co mogło wpłynąć na jej ocenę sytuacji.
– Oszalałeś? – Fabricio niemal wyrwał kartkę z raportem policjantowi i zamachał mu nią przed nosem. – To Nicolas Barosso ją uprowadził i chciał ją zakopać żywcem na tym cmentarzu. Gdyby nie Hermes pewnie by uciekł, ale na szczęście go złapaliśmy.
Esposito wybąkał coś, że przestrzega procedur, a Lucas musiał go poprzeć. Szczerze mówiąc, dowody wcale nie były jednoznaczne. Emily nakazała mężowi usiąść i pogłaskała go czule po włosach, by się uspokoił.
– A co powiedział Barosso? – Lucas spojrzał na Esposito, który wręczył mu wyniki badań toksykologicznych.
– Twierdzi, że nic nie pamięta i biorąc pod uwagę, jak był naszprycowany, wcale się nie dziwię.
– Nie pamięta, że chciał mnie zabić? – Głos Nadii nadal był słaby. Fabricio zabronił jej mówić i podał szklankę wody, by mogła zwilżyć gardło.
– Nie jestem pewny, czy to on chciał cię zabić. – Wszyscy odwrócili się w stronę wejścia do sali szpitalnej, w której stał Hugo. – Można? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. – Na cmentarzu oprócz niego był ktoś jeszcze.
– Chcesz powiedzieć, że miał wspólnika? – Fabricio nie wyglądał na przekonanego, a Emily wpatrywała się w Delgado czujnym spojrzeniem.
– Niekoniecznie. Wszyscy wiedzą, że Barosso mają wielu wrogów. Może ktoś próbował go w to morderstwo wrobić. Tak jak z tym napadem na matkę Dimiego. O zlecenie morderstwa również był podejrzany, ale oddalono zarzuty.
– A niby kto chciałby go w cokolwiek wrabiać? – Lucas wstał z krzesła, które wcześniej zajął i spojrzał w oczy Hugowi, który dzielnie wytrzymał to badawcze spojrzenie.
– Czy to nie oczywiste? Ludzie stracili pracę przez upadek Gruppo Barosso. Chcą się zemścić na Fernandzie, a Nicolas jest łatwym celem. Nie oszukujmy się, inteligencją to on nie grzeszy.
– Załóżmy, że masz rację… Twierdzisz, że ktoś naszprycował Nicolasa narkotykami i zaciągnął go na cmentarz, kazał zakopać Nadię, a potem uciekać, kiedy zobaczy policję? – Lucas się roześmiał. – To niedorzeczne.
– Cóż, właściwie to ma sens. – Esposito odezwał się nieśmiało z kąta, przez co wszyscy obecni spojrzeli na niego morderczym wzrokiem. – Nie usprawiedliwiam Barosso, ale naprawdę nie ma szans, że wiedział, co robi, biorąc pod uwagę jak bardzo był na haju. Więc istnieją dwie opcje: albo zrobił to, będąc kompletnie pozbawiony świadomości, albo ktoś bardzo sprytnie go w to wrobił.
Fabricio zaklął pod nosem, przypatrując się Hugowi i nie wiedząc, co o tym myśleć. Wydawało mu się, że ten chłopak współpracuje z Conradem, a jednak zdawał się być lojalny rodzinie Barosso.
– W porządku. – Lucas założył ręce na piersi i kontynuował przesłuchiwanie Huga. – W takim razie, kogo widziałeś na cmentarzu? I przede wszystkim: co tam robiłeś?
W głosie Hernandeza dało się słyszeć oskarżenie, co nieco rozbawiło Hugo.
– Nie mam z tym nic wspólnego – powiedział, poważniejąc. – Nie mam żadnego powodu, żeby zadzierać z szefem i jego rodziną. Byłem na cmentarzu, bo jest tam pochowana moja matka. Często tam przychodzę, dozorca może to poświadczyć. Tego wieczoru widziałem na cmentarzu mężczyznę, który oglądał świeżo wykopany grób. Myślałem, że to ktoś z rodziny osoby, która właśnie zmarła, i chce sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do pogrzebu. Dopiero później się okazało, że w tym właśnie grobie chciał zakopać Nadię.
– Skoro to był zwykły przechodzień, to dlaczego zwróciłeś na niego uwagę? – Lucas chciał za wszelką cenę złapać Delgado na kłamstwie, ale nie udało mu się to.
– Bo miał na ramieniu charakterystyczny tatuaż. – Hugo uśmiechnął się kątem ust. – Taki. – Podwinął rękaw i ukazał krzyż Templariuszy, który niedługo miał zamiar usunąć za pomocą lasera. – Dlatego zwróciłem na niego uwagę. W dodatku mężczyzna był okaleczony. Miał bandaż na dłoni.
– Pozna swój swego – mruknął Lucas, ze wstrętem mierząc tatuaż Huga. – Będziesz musiał powtórzyć to wszystko na komisariacie.
– W porządku, i tak nie mam nic lepszego do roboty.
Uśmieszek na twarzy Huga zdenerwował Lucasa i nie tylko jego. Fabricio również był rozeźlony, zastanawiając się, o co chodzi temu chłopakowi, który pomógł uratować Nadię, a teraz bronił jej niedoszłego mordercę. No chyba, że miał rację i Nicolas wcale nie był tym, który za tym stał.
Kiedy dojechali na posterunek, czekała tam na nich niespodzianka. Mężczyzna odpowiadający rysopisowi Huga siedział zakuty w kajdanki przy biurku i składał zeznania ze spuszczoną głową. Mówił niewyraźnie, bo, jak się okazało, miał kilka wybitych zębów. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło Lucasowi, by rozpoznać w nim Raula – jednego z ludzi Joaquina, który stracił zęby i został brutalnie okaleczony przez szefa kartelu podczas oszukiwania w karty na pamiętnym wieczorze hazardowym. Jeden z dyżurnych policjantów podszedł do Lucasa i widząc jego zdumione spojrzenie oznajmił, że złapali mężczyznę, kiedy wrócił na miejsce zbrodni, by zatuszować ślady. Próbował uciekać, ale obezwładnili go paralizatorem. Przyznał się do odurzenia Nicolasa i wrobienie go w morderstwo. Na miejscu zbrodni znaleziono dwa szpadle, co świadczyło o tym, że Nicolas nie mógł działać sam. Wszystko układało się w całość.
Hugo był pod wrażeniem szybkiej interwencji Conrada, choć nie podobało mu się, że współpracował on z Joaquinem. Villanueva wysłał własnego kozła ofiarnego spośród swoich dłużników, który w ten sposób miał spłacić dług. Raul trząsł się jak osika, ale przyznał się do wszystkich zarzutów. Na pytanie dlaczego chciał zabić Nadię odpowiedział, że zostało mu to zlecone. Długo się wykręcał i nie chciał powiedzieć. Na widok Lucasa, którego zapamiętał z wieczoru hazardowego, a który teraz wyglądał naprawdę groźnie, uderzając otwartą dłonią w stół i żądając odpowiedzi, wymamrotał coś niezrozumiale.
– Powtórz głośniej! – Lucas zaczynał tracić nad sobą panowanie.
Raul skulił się w sobie i odpowiedział już nieco pewniej:
– Zlecił mi to Saverin. Conrado Saverin.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 30, 31, 32 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 31 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin