Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 31, 32, 33 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3424
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:55:23 02-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 134
Fabricio/ Emily/Rosario

Fabrcio zsunął z ramion marynarkę przerzucając ją niedbale przez oparcie wysokiego krzesła przy biurku. Po usłyszeniu, iż to Conrado Severin odpowiada za atak na jego siostrę roześmiał się szczerze. Nie był pewien czy to efekt adrenaliny opuszczającej ciało czy niedorzeczności wynikającej z tego stwierdzenia. Conrado nie był typem człowieka, który tak załatwia interesy. Był biznesmenem nie mordercą. Fabricio podejrzewał, że gdyby chciał kogoś zabić to wynająłby kogoś kto nie spartaczy roboty albo zrobił by to sam. Po złożeniu zeznań blondyn wszedł do gabinetu Emily. Potrzebował chwili tylko dla siebie. Ręce oparł o parapet wpatrując się w ciemną ulicę. Do środka wpadały stłumione dźwięki muzyki. Wesele trwało nadal i dobrze , przemknęło przez myśl mężczyźnie. Javier i Victoria zasłużyli na idealny dzień a informacja o tym, że Nadia została zakopana żywcem może dotrzeć do nich później.
Do niego nadal to nie docierało. To była abstrakcja albo scena z jakieś telenoweli ( w dodatku niezbyt dobrej jakości) i zastanawiał się jak Nadia poradzi sobie z tym wszystkim co ostatnio na nią spadło. Śmierć męża, atak na teściową a teraz zakopanie żywcem to tylko nieliczne z traum, które przeszła w życiu a Guerra zastanawiał się jak ona radzi z sobie z tym całkiem sama. Twardy tyłek to jedno, ale psychika to zupełnie co innego. Blondyn już dawno wylądowałby na kozetce u psychiatry. Palcami w roztargnieniu przeczesał włosy. I w tym wszystkim była Camilla miała stramatyzowana dziewczynka. Westchnął uświadomiwszy sobie, że tęskni za nudnym życiem Londynu. Wtedy jego jednym zmartwieniem była bessa na giełdzie. A teraz bomby, strzelaniny, zakopywanie ludzi żywcem i Bóg wie co jeszcze go czeka a on chcę mieć rodzinę. Pieprzoną normalność w po pieprzonym świecie.
Z gardła Guerry wydobyło się głośne westchnienie a drzwi otworzyły się cicho. Do środka wszedł Esposito niosąc kubek, postawił go na biurku pod czujnym zaskoczonym spojrzeniem blondyna.
— Żona prosiła, żeby panu przynieść — wyjaśnił — Delgado właź do środka i siadaj —wskazał krzesło — możesz się tu przekimać, jak chcesz, bo ty chyba nie masz domu —powiedział wpychając Huga do środka.
—Sympatyczny człowiek — powiedział Fabricio kiedy zamknęły się za nim drzwi. Wziął kubek kawy z biurka. — Mogę się podzielić —zasugerował Fabricio.
—Nie dzięki ale smacznego —odpowiedział Delgado siadając na krześle przy biurku Luckasa Hernandeza które w ciągu ostatnich kilku dni zostało tutaj przeniesione. —Co ty tutaj jeszcze robisz?
— Czekam na żonę —powiedział — A ty?
—Hernandez chcę zamienić ze mną słówko —wyjaśnił a w tym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł Luke z Emily który zamknął za sobą drzwi spojrzał to na Huga, to na Fabricio to na Emily która skinęła lekko głową.
—Co ty odwalasz Delgado? — zapytał go Hernandez robiąc krok do przodu.
— Siedzę — odpowiedział zaczepnie kładąc nogi na biurku mężczyzny —A co nie wolno?
—Nie wolno kłamać — odpowiedział Hernandez opierając dłonie na biórku —a ty łgarz w żywe oczy.
— A można w martwe?
Emily podeszła do Harcerzyka kładąc mu dłoń na ramieniu.
—O pierwsze ścisz głos —powiedziała łagodnie Emily —po drugie nie ważne w co wierzysz ważne co masz na papierze i po trzecie oczywiście że nie wierzę w ani jedno jego słowo.
—Ale ci to odpowiada?
—Nie, ale jeśli weźmiemy pod uwagę całą sytuację. —patrzyli sobie w oczy. Luke skinął niechętnie głową wypuszczając ze świstem powietrze. — Grzeczny chłopiec — poklepała go lekko po ramieniu —A teraz jedźmy do domu —powiedziała zerkając na męża.—Zawiadomiłeś ojca?
—Nagrałemu mu wiadomość — powiedział Fabricio. Cała trójka spjrzała na niego zaskoczona. — że zapraszam go na późne śniadanie do nas do domu — podszedł do żony całując ją w czubek głowy. — Powiedziałem też, że może zabrać ze sobą Ethana, wtedy mu powiem — Emily skinęła głową i cała czwórka opuściła gabinet kierując się do swoich domów.

Była dziesiąta trzydzieści rano, kiedy samochód Ethana Caspero zatrzymał się przed domem Fabricia i Emily. Właściciel El Miedo który z weselnego przyjęcia wrócił o pierwszej w nocy wypoczęty i zadowolony z telefonicznej propozycji syna uśmiechał się delikatnie pod nosem. Po ostatnich wydarzeniach wszyscy zasłużyli na chwilę spokoju. Odzyskał pierworodnego, do miasta wróciła Rosario i pogodził się z Nadią mając nadzieję, iż to koniec konfliktów w ich małej rodzinie. Wysiadł z samochodu uważnie przyglądając się domostwu.
Nie miał jeszcze okazji odwiedzić Fabricia i Emily w ich domu, lecz nie spodziewał się tak wielkiej rezydencji. Nie był pewien czy tak wielki dom jest odpowiednim miejscem dla jego syna, lecz po chwili zreflektował się szybko. Skoro Fabricio i jego mał,ożonka zdecydowali się na zakup takiego właśnie domostwa to i Cosme to odpowiadało. Zadzwonili dzwonkiem. Drzwi otworzyła im Costnaza di Carlo która najwyraźniej gdzieś wychodziła.
—Z tego domu zrobił się hotel —stwierdziła przyglądając się mężczyznom z niesmakiem.
—Masz więc szczęście mamo, że Fabrricio nie każde płacić ci za pokój i wyżywienie — do ich uszu dotarł wyraźnie rozbawiony głos Rosario. Kobieta odwróciła do tyłu głowę spoglądając na swoją córkę. Usta zacisnęła w wąską kreskę i bez słowa wyminęła mężczyzn mamrocząc coś pod nosem. —Wejdźcie a nią się nie przejmujcie —odparła schodząc na dół. — Fabricio i Emily zaraz zajdą —wyjaśniła prowadząc mężczyzn przez salon do kuchni. —Śniadanie zjemy na patio —wskazała kierunek dłonią. — Kawy herbaty?
—Dla mnie kawa a dla pana Cosme herbata —odpowiedział Etahn który jako pierwszy odzyskał głos. Blondyn rozumiał, dlaczego pan Cosme przed laty zakochał się w tej kobiecie. Była piękna a lata wcale nie odebrały jej urody, lecz dodały. Ze zmarszczkami wokół oczu i ust kiedy się uśmiechała, we włosach dało się dostrzec siwe pasma wyglądała jak kobieta z klasą. Ethan miał okazję poznać ją wczorajszego wieczora. —Dobrze się wczoraj pani bawiła na weselu?
— Tak, muszę przyznać, że tak. Młodzi zadbali o każdy, nawet najmniejszy szczegół. —odpowiedziała uprzejmym tonem układając na tacy naczynia. — Victoria prezentowała się prześlicznie
—Tak to prawda. Pomogę pani —zaoferował Ethan. Rosario uśmiechnęła się lekko nie protestując. Caspero wziął tacę i zaniósł ją we wskazanym wcześniej kierunku.
—Fabricio nie mówił że z nimi mieszkasz —zaczął uznając iż to neutralny temat do rozpoczęcia rozmowy.
— Nie mieszkam z nimi — poprawiła go Rosario kierując mężczyznę na patio. — Zajmowałam się jedynie Camillą — wyjaśniła swoją obecność tutaj.
—Tak oczywiście — Rosario nalała najpierw Cosme herbaty do filiżanki. To co zaskoczyło mężczyznę to, że doskonale pamięta jaką herbatę lubi najbardziej. Na patio wszedł Farbbcio.
— Mamo nie musiałaś — powiedział podchodząc do kobiety i całując ją w policzek. Stole stał nawet jego kubek. Sięgnął po dzbanek z kawą.
—Wiem, ale chciałam czymś zająć ręce. —spojrzała wymownie w oczy swojemu synowi. Blondyn usiadł u szczytu stołu po lewej stronie siedział Cosme. Guerra upił łyk kawy.
— Muszę ci o czymś powiedzieć —zaczął i powoli opowiedział wydarzenia z wczorajszej nocy. —Życiu Nadii nic nie zagraża — powiedział po raz kolejny. —Emily rozmawia z lekarzem — położył dłoń na dłoni ojca. —Nie powiedziałem ci wcześniej, ponieważ uznałem, że nie ma potrzeby cię niepokoić w środku nocy.
— Wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie mogłem spać —powiedział Cosme spoglądając w oczy syna. Upił łyk gorącej herbaty. —Wiedziałem też, że związek z Barosso nie przyniesie nic dobrego —syknął ze złością — U nich co następny to gorszy idiota.
— Za tym nie koniecznie stoi Nicholas był pod wpływem a policja ma w areszcie podejrzanego o to przestępstwo.
— Na trzeźwo nikt nie zakopałby nikogo żywcem Fabricio —wtrącił się mężczyzna. — chociaż to Barosso z nim nigdy nic nie wiadomo.
— Czy Camilla wie? — zapytał wstrząśnięty opowieścią Ethan.
—Nic jej nie mówiliśmy —odpowiedziała za syna Rosario. — Tej dziewczynce wystarczy już traum. Tyle złych rzeczy wydarzyło się w jej życiu w ciągu ostatnich tygodni a ona ma tylko sześć lat —powiedziała ze współczuciem brunetka. —Poza tym Nadia na pewno nie życzyłaby sobie, aby cokolwiek jej mówić. — Wszyscy zgodnie skinęli głowami.
—Ja uważam, że Nadia powinna zabrać małą do specjalisty —wtrąciła się Rosario. —Dziewczynka jest przestraszona, wyraźnie wycofana, straciła poczucie bezpieczeństwa i nie jestem pewna czy Nadia poradzi sobie z nią sama.
—Nie nam o tym decydować Rosie —zwrócił się do niej Cosme. —Oczywiście jako dziadek będę służył pomocą i radą —dodał kompletnie ignorując chmurne spojrzenie jakie posłała mu kobieta. Udawał, że nie zauważa, iż użył starego pieszczotliwego zdrobnienia jej imienia.
— Emily zapewne jako psycholog się ze mną zgodzi — Wszyscy odwrócili do tyłu głowy spoglądając na blondynkę stojącą z tyłu.
— Uważam, że decyzja należy do Nadii a my możemy jedynie służyć jej radą — powiedziała spokojnie. — Kochanie rozmawiałam z lekarzem Nadia jest gotowa do wypisu a pan doktor uważa, iż nie powinna wracać sama.
— Oczywiście — powiedział wstając. — Zjecie bez nas —powiedział napotykając karcące spojrzenie obojga rodziców. — Jestem pełen po wczorajszym obżarstwie —wyjaśnił — Ethan i Camilla dotrzymają wam towarzystwa — Fabricio pożegnał się z rodzicami i pociągnął Emily za rękę do wyjścia.
— Fabricio nie pali się —powiedziała blondynka — Ty wypiszesz Nadię ja porozmawiam z Nicholasem Barosso.
— Wiesz, że on nadal mówi do niej Rosie? — zapytał żonę, kiedy wsiedli do samochodu. Emily popatrzyła na męża rozbawiona. —A wiesz co to oznacza?
—że mu się wymknęło?
—Że mu nadal zależy i jej też
—Nie wiem do tego
—Wiem — odparł z szelmowskim uśmiechem przekręcając kluczyk w stacyjce. — On mówi do niej zdrobniale a ona pamięta jaką on pije herbatę to musi coś znaczyć.
— Nie chcę psuć twojego humoru, ale to nie musi absolutnie nic oznacza — zaczęła zapinając swój pas. Blondyn włączył się w ruch. — On się przejęzyczył a ona ma dobrą pamięć.
—Ja ci mówię, że coś jest na rzeczy — stwierdził
Dwadzieścia minut później zatrzymał samochód na parkingu szpitala w Valle de Sombras. Podczas jazdy autem umówili się, iż Fabricio wraz z Nadią wrócą do rezydencji a Emily odwiezie Luckas z którym umówiła się “na później” . Blondyn udał się do lekarza dyżurnego natomiast Emily widną wjechała na trzecie piętro, gdzie leżał Nicholas Barosso . Mężczyzna leżał w “jedynce”. Emily delikatnie zapukała w drzwi, kiedy nikt nie odpowiedział nacisnęła klamkę.
Nicholas leżał na łóżku z kołdrą podciągniętą pod brodę. Blady z wyraźnymi cieniami pod oczami i dwudniowym zarostem na policzkach. Na czole rosiły się krople potu. Otworzył oczy spoglądając na Emily.
—Nie chciałam pana obudzić —powiedziała przepraszającym tonem.
— Nic się nie stało — Nico nieporadnie usiadł na łóżku — Proszę niech pani wejdzie — kołdra zsunęła mu się z ciała ukazując klatkę piersiową na której widniał wyraźny siniak. — Pani jest z policji?
— Tak chciałam z tobą porozmawiać.
—Mój syn rozmawiał już z policją, jeśli Diaz myśli
—Diaz mnie nie przysłał — weszła mu w słowo Emily —nawet nie wie, że tutaj jestem. Pański syn także był ofiarą tamtej nocy chcę się upewnić, iż sprawca dostanie zasłużoną karę.
—Niczego nie pamiętam — wtrącił się Nicholas. —Próbuje sobie coś przypomnieć, ale w głowie mam pustkę. — spojrzał na nią bezradnie. Był zagubiony, zdezorientowany a dłonie złożone na kocu drżały lekko.
— Przesłuchanie to nazywamy percepcyjnym. —wyjaśniła patrząc mu w oczy. — W rozmowie cofniemy się w czasie do twojego ostatniego najbardziej wyraźnego wspomnienia i zobaczymy do czego nas to zaprowadzi. To będzie zwykła rozmowa i zobaczymy do czego nas zaprowadzi.
—Zgoda —powiedział Nico.
Emily uśmiechnęła się pokrzepiająco.
—Proszę abyś zamknął oczy —widząc jego zaskoczoną minę dodała —ie bój się to nie będzie bolało —delikatnie położyła dłoń na jego nadgarstku. Patrzyła, jak zamyka oczy — A teraz weź głęboki oddech — poleciła — jeszcze jeden —czuła jak szalejące tętno uspokaja się — A teraz proszę abyś wyobraził sobie miejsce, w którym czujesz się bezpieczny. —Nicholas zmarszczył brwi a zmarszczka między nimi powoli się rozluźniła. — Gdzie jesteś?
— W El Parasio, siedzę przy barze i czytam umowę sprzedaży baru. Zastanawiam się czy ją podpisać — powiedział — Czuje, że to właśnie powinienem zrobić. Wyjechać z miasta, przynajmniej na jakiś czas. Mój brat siedzi, tata startuje w wyborach na burmistrza jest zaradny poradzi sobie beze mnie, nawet moja siostra wyjechała.
—Podpisujesz umowę? —zapytała go łagodnym głosem.
—Tak, składam podpis zostawiam kluczyki na barze i wychodzę. Zaraz zostawiłem otwarty bar? — zapytał bardziej siebie niż jej. Otwierając oczy. — Nie rozumiem co to daje?
—Twój umysł blokuje wspomnienia dzięki niemu uda nam się odtworzyć wydarzenia z wczorajszego dnia. Wydarzenia jak najbliższe temu co stało się na cmentarzu.
—Ok —ponownie zamknął oczy.
— Teraz przypomnij sobie wczorajszy dzień. Gdzie jesteś?
— W sklepie —odpowiedział a Emily czuła jak jego tętno przyspiesza.
—Jesteś zdenerwowany? —zapytała go
— Wściekły — odpowiedział —Nie wiem, dlaczego, ale jestem wściekły. Na rękawie koszuli mam plamy krwi. Dotykam nosa —wyjaśnił i powtórzył dokładnie ten sam gest — to stamtąd jest krew, chyba się przewróciłem. Idę za ladę i ściągam z pułki butelkę Jacka Danielsa. Zamykam sklep i idę do parku. Słyszę muzykę z gospody siadam na ławce i obserwuje budynek. Jestem taki wściekły.
—Z powodu braku zaproszenia?
—Nie, kiedy po mieście zaczęły krążyć plotki, że Victoria się zaręczyła to wiedziałem, że nas nie zaproszą. Diazowie i Barossowie nie lubią się od dawna. Siedzę i piję prosto z butelki.
— Pijesz i obserwujesz gospodę.
—Tak, wyciągam coś z kieszeni. Hermetyczne opakowanie z białą tabletką w środku.
—Jak wygląda tabletka?
— Jak aspiryna. Mała, biała.. Chwila ma coś wyryte Helios — powiedział po chwili —wyciągam ją ze środka. Na drugiej stronie ma narysowane słoneczko. Biorę ją i popijam Jackiem Daniellsem. — Emily czuła jak tętno Nicholasa zwalnia, uspokaja się. Nico się odpręża.
— Kładę się na ławce. Jest mi dobrze. Nadal pije wstaje po jakiś czasie. Nie wiem jak długo leżałem, ale nadal jest jasno. Wstaje i idę.
—Do gospody?
— Nie. Idę do El Parasio nie wiem po co ale tam idę. Wchodzę do środka.
— Masz klucz?
—Nie, drzwi są otwarte. Wchodzę do środka i kładę się na jednej z kanap. Zamykam oczy,
—Co widzisz, kiedy je otwierasz?
—Ciemność.
— Jest noc?
— Nie jest po prostu ciemno —czuła jak tętno mu przyspiesza. — Ciemny jakby tunel, pojawiło się światło. Jaskrawe, białe, idę w tamtą stronę. —otworzył oczy. — To był tylko pijacy sen —roztargnieniu przesunął dłonią po włosach. —Tylko sen. —powtórzył. Emily patrząc mu w oczy skinęła głową chociaż nie była przekonana czy to był sen. —Jeszcze raz?
—Na pewno możemy skończyć — powiedziała.
—Chcę wiedzieć, czy to zrobiłem
— Nicholas
— Nie tato — przerwał mu pierworodny —chcę wiedzieć, czy jestem w stanie kogoś zabić czy też nie. —Wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
—Obudziłeś się w El Parasio? — zapytała go
— Jesteś sam?
— Tak. wstaje i wychodzę. Jest już ciemno. Wsiadam do samochodu, stoi na parkingu odjeżdżam.
—Dokąd jedziesz?
— Na cmentarz, kwiaty leżą na siedzeniu psażera. Jadę do mamy.
—Jakie to kwiaty?
— Białe lilie, jej ulubione.
—Jesteś w samochodzie sam?
—Tak. Parkuje przed cmentarzem biorę kwiaty i idę do mamy. Wyjeżdżam i chcę się pożegnać. Idę na jej grób kładę bukiet. Czuję, jak telefon wibruje mi w kieszeni, wyciągam telefon, ale odrzucam połączenie.
—Nico chcę żebyś powiedział mi która jest godzina i data?
— Dwudziesta pierwsza dwadzieścia cztery i jest ósmy listopada. —Nicholas otworzył oczy. — Niczego nie rozumiem.
— Nico —zaczęła Emily — wczoraj zażyłeś narkotyk o bardzo silnym działaniu psychoaktywnym, spowodował on, iż wspomnienia z dnia twojego wyjazdu z dniem wczorajszym wymieszały się ze sobą. To tak jakbyś za dużo wypił i urwałby ci się film.
—Dlaczego to zrobiłem? —zapytał Emily —Dlaczego zrobiłem to Nadii? Nie rozumiem nigdy nic do niej nie miałem. Była moją szwagierką to wszystko Sympatyczna, ale nic, poza tym.
—Wystarczy tego dobrego —warknął Fernando mając już dość tej całej szopki. —Proszę wyjść —wskazał drzwi.
— Oczywiście panie Barosso —powiedziała Emily — Do widzenia Nicholasie —wyciągnęła dłoń i uścisnęła ją —Gdybyś chciał porozmawiać albo coś jeszcze sobie przypomniał to wiesz, gdzie mnie znaleźć —powiedziała i wyszła.

Emily swoje kroki skierowała do mieszkania, które wynajmował Luckas. Policjant zdecydował się wrócić do swojej kawalerki. Nacisnęła dzwonek. Luke zaspany otworzył drzwi.
— Mam mnóstwo newsów i kawę — uniosła wyżej papierową tackę, w której tkwiły dwa kubki. Luckas bez słowa wpuścił ją do środka. —Wybacz, że cię budzę, ale jest coś czego musisz wysłuchać —powiedziała idąc do kuchni Postawiła kawę na stole i usiadła na krześle. Luke poszedł założyć na siebie jakąś koszulkę. Wrócił po chwili usiadł naprzeciwko blondynki, która odtworzyła nagranie rozmowy z Nicholasem. Po czterdziestu minutach nagranie zakończyło się.
—I co myślisz?
— że Nicholasowi mocno popieprzyło się w głowie —upił łyk kawy.
— To także —przyznała mu blondynka wymownie na niego patrząc.
—Nicholas ma luki w pamięci —zaczął Hernandez — skacze z jednego wspomnienia do drugiego. Mieszają mu się — dodał — stwierdził, że nic nie czuje do Nadii chociaż się jej oświadczył i zaklinał się, że ją kochał.
— Zaraz do tego dojdziemy.
— Teraz wiemy więcej o świństwie Templariuszy
—I że ofiary nie były przypadkowe.
—Co?
—Pomyśl Luke, Nico pokłócił się tamtej nocy z ojcem, sprzedał bar i wyjechał. Przypadkiem bar nabył Jaquin który wiedział, że nigdy nie będzie go szukał przez najbliższych kilka tygodni a nawet miesięcy idealna ofiara. Trzeba sprawdzić blingi ofiar, mejle wszystko co się da. Wszystko co ma w nazwie Helios.
— Jak ten narkotyk.
—Dokładnie. Poza tym jest coś jeszcze — wtrąciła się Emily. —Nicholas był wielokrotnie reanimowany. Trzy lub cztery. Pytałam lekarza, który pracował wczoraj w nocy, nie tłukli go wczoraj, ale na pewno tego samego dnia. Poza tym jestem pewna, że ma uszkodzony płat czołowy.
—Nie nadążam —upił kolejny łyk zimnej już kawy.
—Dobrze więc wyjaśnię; oboje wiemy, jak działają narkotyki jednak tutaj mamy zmodyfikowaną wersję kilku to jak wymieszanie kilku napojów. Powstaje nowy smak. Ta mieszanka na początku była zabójcza, ponieważ nie mogli znaleźć odpowiednich proporcji, ale jak widać po Nico udało im się a my przy odrobine szczęścia my poznamy chociaż przybliżony skład tego świństwa.
—Narkotyki zmieniają chemię mózgu a Nicholasa reanimowano kilkukrotnie więc istnieje duża szansa, że ma widoczne uszkodzenia.
—Dlatego zasugerowałam lekarzowi, iż powinien zrobić mu podstawowe badania — uśmiechnęła się chytrze.
— Człowiekowi pod wpływem narkotyków możesz wmówić wszystko. —Luckas zaczął krążyć po kuchni — Helios to nowy narkotyk o silnym działaniu psychotropowym. Prawdopodobnie w swoim składzie ma inne substancje narkotyzujące. Nicholas był reanimowany i narkotyzowany to wskazuje, iż ma uszkodzony mózg. Uczucie do Nadii de la Cruz jest częścią narkotycznej psychozy? —zapytał Emily.
—Wysoce prawdopodobne. Istnieje też inne wytłumaczenie. —Luke opadł na krzesło obok wpatrując się w nią wyczekująco. — Nicholas był kiedyś zakochany w kobiecie, która była związana z kimś innym. Dziewczynie przyjaciela czy coś takiego. Będący pod wpływem narkotyków zmienił bądź źle zinterpretował wspomnienie z przeszłości dotyczące Nadii.
— Dokonał przeniesienia uczuć — wtrącił się a Emily skinęła głową. — Kiedy dowiedział się o śmierci brata był na haju i uznał, że przeszkoda dla ich związku zniknęła i może związać się z kobietą ta jednak go odrzuciła więc uznał, że nikt nie będzie jej miał i chciał ją zabić, ale na nagraniu mówi z sensem.
— To prawda. Narkotyk wprowadza go w stan psychozy. Prowadzi go wprost do urojonego uczucia do Nadii de la Cruz trzeźwy nic do niej nie czuje i uważa ją za “sympatyczną” Czyli podczas popełniania czynu był niepoczytany.
—Tylko czy dokonał przeniesienia samodzielnie czy ktoś mu to zasugerował? bo jeśli ktoś zasugerował mu uczucie do Nadii de la Cruz to mamy duży problem.
— Dlatego potrzebuje akt z San Antonio tutaj już nie chodzi o profil geograficzny a wiktymologię i sposób wybierania ofiar. Takich Nicholasów może być więcej i jeśli Jaquin ma świadomość o spektrum działania narkotyku to nie tylko źle jest bardzo, bardzo źle.

Dziękuje Madziu. Gdyby nie ty nigdy bym na to nie wpadła


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 19:07:37 02-09-18, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5763
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:24:52 05-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 135
LUCAS/HUGO/ARIANA


To, czego dowiedziała się Emily, od razu postawiło Lucasa na nogi. Miał wrażenie, jakby jego mózg pracował ostatnio na zwiększonych obrotach a to wszystko przez Joaquina i jego kartel. To, co wymyśliła McCord, wyjaśniało wszystko, co działo się w miasteczku ostatnimi czasy. Nie wiedzieć czemu zaczął się zastanawiać, czy Nicolas mógł również maczać palce w zabójstwie Guillerma. Co prawda nie było go wtedy w miasteczku, ale morderstwa dokonano na obrzeżach Valle de Sombras. Młody Barosso mógł wrócić już dawno tylko ukrywał się, nie chcąc by ktoś dowiedział się o jego powrocie. Lucas sam nie wiedział, dlaczego chodzą mu po głowie takie idiotyczne myśli, ale desperacko potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia i kogoś, kogo mógłby swobodnie obwinić o wszystko, co działo się w Dolinie.
Hernandez miał wrażenie, że Hugo Delgado jest z tym wszystkim powiązany. Nie tylko był człowiekiem Fernanda, był także byłym Templariuszem (o czym świadczył tatuaż na jego ramieniu). Lucas wiedział też, że miał on zatarg z kartelem. Nie było innego wytłumaczenia na próbę morderstwa niewinnego dziecka, które, tak się złożyło, było siostrzeńcem Huga i przeżyło tylko dzięki szybkiej akcji Lucasa. Poza tym, zeszłej nocy Delgado wszystko zmyślił. Nie było mowy o tym, by zobaczył kogoś jeszcze na cmentarzu. W przeciwnym razie Lucas i Fabricio także by go zauważyli. A może jednak istniał cień szansy, że Delgado mówił prawdę?
Lucas potrząsnął głową, chcąc przekonać samego siebie, że to niemożliwe. Raul miał dług u Joaquina, musiał go w jakiś sposób spłacić, więc stał się kozłem ofiarnym. Joaquin mógł kazać mu przyznać się do winy, żeby udaremnić policji dalsze grzebanie i dociekanie prawdy związanej z Heliosem. Narkotyk był nadal w trakcie testów, o czym świadczył eksperyment na Nicolasie, i Villanueva zapewne nie chciał by ktokolwiek dowiedział się, nad czym pracuje. Podstawienie Raula miało oddalić podejrzenia policji od Nicolasa, a co za tym idzie również od niego i jego narkotykowego biznesu. A przy okazji próbował pogrążyć Conrada Saverina, obarczając go winą za całą tą sytuację. Tego Lucas nie mógł jednak pojąć.
– Posłuchaj! – Emily włączyła radio stojące na blacie w kuchni jego małego mieszkania i oboje zaczęli przysłuchiwać się audycji.
Wyglądało na to, że Conrado Saverin zwołał konferencję prasową z samego rana. Miasteczko już obiegła wieść o sytuacji poprzedniej nocy, a sam Saverin został przesłuchany w sprawie.
– To nędzna próba zdyskredytowania mnie w oczach wyborców – mówił Conrado pewnym i głębokim głosem, który budził zaufanie. – Nie mam pojęcia, kto chciał w ten sposób oczernić mnie i mojego kontrkandydata. Ktokolwiek to jest, może być pewny, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.
– A jak ustosunkuje się pan do oskarżeń, że próbował pan wrobić syna kontrkandydata w morderstwo? – Dziennikarz nie był przekonany jego słowami.
– Ktokolwiek próbował to zrobić jemu, próbuje także zrobić i mnie. Cała ta sytuacja to jakiś absurd. Komuś wyraźnie nie podoba się moja kandydatura. Dlatego posuwa się do bezpodstawnych oskarżeń czy gróźb.
– O jakich groźbach mowa?
– Członek mojego sztabu wyborczego otrzymywał pogróżki, które miały skłonić mnie do wycofania mojej kandydatury. Policja została już o tym poinformowana. Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.
Konferencja się zakończyła a Emily wyłączyła odbiornik.
– Myślisz, że rzeczywiście nie ma z tym nic wspólnego? – zapytał kobietę Lucas, sam nie wiedząc, co ma o tym sądzić.
– To przyjaciel Fabricia. Nie sądzę, by zlecił morderstwo jego siostry.
– Nie chodzi o Nadię. Chodzi o Nicolasa. Uważasz, że mógłby próbować go w to wrobić tylko po to, żeby zdyskredytować Fernanda i zająć fotel burmistrza?
– Nie. – Emily odpowiedziała bez zastanowienia. – Mój mąż zna się na ludziach i jeśli zaufał Conradowi to ma swoje powody. Nigdy nie układałby się z przestępcą.
Conrado został oczyszczony z zarzutów, a sam Raul trafił do aresztu na resztę śledztwa. Nigdy w życiu nie widział Conrada na oczy i nie potrafił udowodnić, że to rzeczywiście Saverin zlecił mu wrobienie we wszystko Nicolasa.
Tymczasem Ariana przypatrywała się Massimilianie ze złością. Z samego rana musiały złożyć zeznania na policji i od tego czasu nie odzywały się do siebie. Santiago opowiedziała o swojej relacji z Nicolasem zanim wyjechał z miasteczka. Nie pominęła niczego, mówiła prawdę od początku do końca – Barosso, który wrócił niedawno do miasteczka nie był tym samym mężczyzną, którego poznała kilka miesięcy temu. Tamtego Nicolasa mogła nazywać przyjacielem z braku lepszego słowa. Jednak ten facet, który próbował zeszłej nocy zabić Nadię, zdecydowanie nim nie był. Natomiast Massi nie powiedziała całej prawdy i to doprowadzało Arianę do szału.
– Nie mogę uwierzyć, że skłamałaś! – wybuchła w końcu Ariana, kiedy siedziały w ciszy w salonie jej mieszkania. – Wiesz, co sądzę o składaniu fałszywych zeznań!
– Nie skłamałam! – Massi próbowała się usprawiedliwić, ale nadal była w szoku po wydarzeniach z poprzedniej nocy. – Po prostu zataiłam pewien szczegół…
– Bardzo istotny szczegół! – Ariana prychnęła i wstała z miejsca, zaczynając chodzić tam i z powrotem po pokoju. – Jak mogłaś nie powiedzieć im, że to Fernando Barosso ci groził?!
– Conrado tego nie chciał.
– A co cię to obchodzi? Barosso powinien wreszcie dostać za swoje!
– Pracuję dla Conrada, nie mogę tak po prostu się na niego wypiąć. Poza tym nic mi się nie stało właśnie dzięki niemu.
– Gdyby nie on, w ogóle nie znalazłabyś się w takiej sytuacji!
Ariana była zła. Myślała, że Conrado jest dobrym człowiekiem, miło spędziła wieczór w jego towarzystwie, ale teraz była wręcz oburzona. Fernando Barosso od dawna działał jej na nerwy i bardzo chciała wreszcie obnażyć wszystkie jego sekrety, które zgłębiała prawie od momentu, w którym przyjechała do miasteczka. Wciąż jednak natrafiała na ślepy zaułek i nie miała na niego żadnego haka. Nie zmieniało to jednak faktu, że Barosso był złym człowiekiem i powinien ponieść za to karę. A tymczasem Massi to udaremniła, mówiąc policji że dostawała pogróżki od wrogów Conrada i tego wieczora została przez kogoś napadnięta, kiedy wracała z jego mieszkania.
– Idę do pracy – zakomenderowała Ariana, czując się bezsilnie.
– Ale jest niedziela – zwróciła jej uwagę Massi, ale panny Santiago już nie było w mieszkaniu.
Musiała się odprężyć, więc postanowiła ogarnąć trochę kawiarnię przed poranną dostawą w poniedziałek. Czuła, że wszystko się w niej gotowało. Mieszkańcy Valle de Sombras byli tak ślepi, kiedy chodziło o Fernanda Barosso. Byli skłonni uwierzyć w każde jego słowa, jeśli tylko dawało im ono fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
– Tchórze – warknęła sama do siebie, otwierając drzwi do kawiarni swoim osobistym kluczem, sama nie wiedząc, czy jest bardziej zła na mieszkańców Doliny, Massi, na Conrada, czy może na samego Fernanda.
– Nieprawda!
Ariana podskoczyła w miejscu słysząc ten piskliwy krzyk oburzeniu, który wyrwał się z piersi małego Lorenza. On i Jaime siedzieli w kawiarni podczas gdy Leonor odwalała papierkową robotę.
– Nie mówiłam o was – uspokoiła chłopca dziewczyna i potargała mu włosy z czułością, przez co nachmurzył się jeszcze bardziej i ostentacyjnie przygładził włosy. – Pracujecie nawet w niedzielę? – zapytała Ariana kobietę, która spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
Bez słowa podsunęła jej papiery, a Ariana szybko wywnioskowała, że nie zajmowała się w tej chwili sprawami kawiarni. Były to dokumenty sporządzone przez prawnika Sergia Sotomayora, w którym mężczyzna żądał prawa do opieki nad synem. Leonor załamała ręce i wyglądało na to, że jest na krawędzi załamania nerwowego. Ariana poczuła się nieswojo – w końcu ostatnio trochę się posprzeczały po wieczorze panieńskim Viktorii, ale teraz było jej żal koleżanki.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie chce ci odebrać opieki. Chce tylko móc widywać się z synem. Zabraniasz mu tego, od kiedy przyjechał do miasteczka.
Leonor nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo z zaplecza wyłonił się Camilo, niosąc kilka pudeł, które porozstawiał na stolikach. Minę miał nietęgą i Ariana trochę się zaniepokoiła.
– Co to jest, dziadku? Prezenty? – Jaime dopadł do jednego z pudeł i zaczął podważać taśmę, którą było oklejone.
– Prezenty? – Loriemu rozbłysły oczy na to słowo. Nikt nie mógłby w tej chwili poznać, że to dziecko przeszło niedawno skomplikowaną operację przeszczepu serca.
– Nie. Raczej kiepski żart. – Camilo skrzywił się i jednym ruchem rozciął taśmę nożykiem.
Wszyscy pochylili się nad pudłem, ale Ariana przez chwilę nie wiedziała, o co chodzi. Leonor wybuchła histerycznym śmiechem, nie mogąc już dłużej tłumić w sobie frustracji.
– On chyba sobie żartuje – powiedziała sama do siebie i opadła na krzesło, nie przestając się śmiać.
Jaime i Lorenzo wyciągali szyje, żeby lepiej widzieć, co znajduje się w pudle. Camilo wyciągnął z pudła biały fartuszek, podobny do tego, który zwykle nosiła Ariana w pracy. Z tym że zamiast loga kawiarni widniały na nim inicjały F.B. i slogan: „Juntos por el Valle” („Razem dla Doliny”). Było to hasło kampanii wyborczej Fernanda Barosso. W pozostałych pudłach znajdowały się ulotki i banery, a także przypinki ze zdjęciem Fernanda.
– Co to ma być? – Ariana ze wstrętem przyglądała się zawartości pudeł.
– To teraz ten brzydki pan będzie tu pracował? – Lorenzo zapytał niewinnym tonem, a kąciki ust Camila zadrgały lekko.
Dzwonek przy drzwiach obwieścił, że mają gościa. Hugo rozejrzał się po pomieszczeniu ze zmarszczonymi brwiami i potargał Jaime włosy, kiedy ten podbiegł, by się z nim przywitać.
– Wiedziałeś o tym? – Camilo podniósł do góry jeden z banerów, na którym Fernando wyglądał co najmniej jak zwycięzca pokojowej nagrody Nobla.
Hugo wyrwał mu baner z ręki. W przeciwieństwie do siostry, jemu nie było do śmiechu. Wyglądał groźnie niczym jakiś ptak drapieżny, kiedy jego brwi zbiegły się razem, tworząc jedną ciemną kreskę.
– Skąd to masz? – zapytał ojca Delgado, zaciskając palce na plakacie i przyglądając się reszcie pudeł.
– Człowiek Fernanda przywiózł to dziś rano. Na czas kampanii kawiarnia ma promować kandydata Barosso.
– To on tak może? – wyrwało się Arianie, która z niepokojem przyglądała się to Camilowi, to Hugowi.
– Może. Skoro jest właścicielem tej pieprzonej kawiarni – syknęła Leonor przez zęby, jednak nie na tyle cicho, by nie usłyszały jej dzieci, które były oburzone użyciem przez nią przekleństwa. Szybko kazała im biec do góry, żeby nie usłyszały czegoś więcej, co nie było przeznaczone dla ich uszu.
– Mówisz poważnie? – Ariana wybałuszyła oczy ze zdziwienia, ale pytanie to kierowała głównie do Huga, który napiął wszystkie mięśnie twarzy, z jawną nienawiścią wpatrując się w przesyłkę od szefa. Dziewczyna chyba po raz pierwszy widziała go w takim stanie.
– Cóż… – Camilo podrapał się nerwowo po głowie, nie wiedząc, ile może jej powiedzieć. – Technicznie rzecz ujmując… tak.
Ariana nie mogła w to uwierzyć. Od dawna wiedziała, że Hugo pomaga rodzinie finansowo, dawał Camilowi pieniądze, płacił za opiekę medyczną Lorenza, a to wszystko z pieniędzy, które zarabiał u Fernanda. Nie spodziewała się, że nawet kawiarnia należała do Barosso. Ten człowiek zdominował całe życie tej rodziny i nienawidziła go przez to jeszcze bardziej.
– Pójdę zostawić to na zapleczu. – Camilo zabrał pudła i zniknął z ich pola widzenia.
Zostali w trójkę – Ariana, Hugo i Leonor – i zrobiło się niezręcznie jako, że rodzeństwo nie żyło na dobrej stopie. Delgado trochę się ociągał z wyjściem, widać było, że chce zagadać, ale brak mu odwagi. Kiedy już otwierał usta, by coś powiedzieć, Leonor nagle oznajmiła, że idzie odpocząć, bo tej nocy niezbyt dobrze spała. Wróciła z wesela wcześniej, jako że była na nim z dziećmi, więc od razu można było poznać, że kłamie. Po prostu nie chciała być w towarzystwie brata.
Kiedy zniknęła im z oczu, Hugo zdał sobie sprawę, że jest od dłuższego czasu obserwowany przez Arianę.
– Co? – warknął, siadając na krześle, które wcześniej zajmowała Leonor. – Nie możesz ode mnie oderwać wzroku. Aż taki jestem przystojny?
Był nieogolony i blady, a do tego zdawał się być zaniepokojony. Ariana spojrzała na niego z politowaniem.
– Mógłbyś się wreszcie z nią pogodzić. – Wskazała palcem na mieszkanie nad kawiarnią, dając mu znać, że nie powinien żyć z siostrą w niezgodzie.
– Cóż, to działa w dwie strony.
Miał rację. Oboje byli uparci jak osły i wciąć coś sobie zarzucali. Ona jemu pracę dla Fernanda, on jej – złe towarzystwo. Nadal nie przekonał się do Ethana Crespo i nie podobało mu się, że jego starsza siostra się z nim spotyka. A w dodatku na horyzoncie pojawił się ostatnio ten gnojek Sergio.
– Co to? – zapytał Hugo i, zanim Ariana zdążyła go powstrzymać, czytał już dokumenty, które Leonor nieopatrznie pozostawiła na stole.
Jego oczy rozszerzały się w miarę czytania i co jakiś czas prychał pod nosem, niedowierzając, że Sergio ma czelność żądać opieki nad synem po tym, co zrobił.
– Zaraz… – Coś najwidoczniej mu się nie zgadzało w dokumentach, bo przejrzał je wzrokiem jeszcze raz. – Dlaczego ten dupek chce opieki tylko nad Jaime? Lorenzo już dla niego się nie liczy?!
Spojrzał na Arianę, szukając odpowiedzi, ale ona nie wiedziała, czy może mu powiedzieć. Z tego, co zdążyła zauważyć, Leonor nikomu nie wyjawiła, że to nie doktor Sotomayor jest ojcem jej drugiego dziecka. Nie chciała mieszać się w nie swoje sprawy.
Gringa… – W głosie Huga dało się słyszeć zniecierpliwienie. – Ty coś wiesz, prawda?
Ariana szybko potrząsnęła głową i cofnęła się w głąb kawiarni, żeby znaleźć się od niego jak najdalej.
– Gadaj, co wiesz!
Ponownie pokręciła głową i zacisnęła usta w wąską kreską, nie chcąc puścić pary z ust.
– Jeśli mi nie powiesz, to przysięgam, wydobędę z ciebie tę informację torturami jeśli będzie trzeba!
– Zostaw ją, Hugo! Ona nic nie wie. – Leonor zdała sobie sprawę ze swojego gapiostwa i wróciła po dokumenty. – To nie jest twoja sprawa. – Wyrwała mu papier z rąk.
– Chcę wiedzieć, o co tutaj chodzi. W końcu mowa o moim siostrzeńcu.
– Wyrzekłeś się rodziny, kiedy postanowiłeś pracować dla Fernanda Barosso. To o niego powinieneś się teraz martwić. I o jego synalka, który leży w szpitalu. My damy sobie radę bez ciebie.
Hugo spuścił lekko głowę i widać było, że dopiekła mu do żywego. Arianie zrobiło się smutno z tego powodu. W końcu Hugo pracował, by zapewnić byt rodzinie, a Leonor zachowywała się po prostu niewdzięcznie.
– Powiedz mi, dlaczego… – Delgado próbował coś powiedzieć, ale urwał w pół zdania, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. – Nie. To niemożliwe. – Leonor wyglądała na przestraszoną, widząc, jak jej brat powoli wszystko składa do kupy. – Sergio nie jest ojcem Loriego, prawda? Dlatego odszedł? Bo go zdradziłaś…
– Hugo… – Ariana próbowała się wtrącić, ale uniósł rękę na znak, że ma pilnować własnego nosa, wiec zamilkła.
– Więc przez ten cały czas pozwoliłaś nam myśleć, że Sergio cię porzucił i wyjechał. A ja omal tego drania nie zabiłem, kiedy go zobaczyłem po raz pierwszy po siedmiu latach! Jesteś niemożliwa, Norrie. – Hugo pokręcił głową z dezaprobatą, a zaraz potem jakby coś sobie przypomniał. – Ciekawe, kiedy miałaś czas na romanse, skoro przez większość czasu po śmierci matki leżałaś otumaniona lekami uspokajającymi i innym świństwem. Nie byłaś raczej zdolna do romansowania. Wiem, bo czasami musiałem cię cucić godzinami, żebyś wreszcie doszła do siebie!
Ostatnie zdanie wykrzyczał z tak płaczliwą nutą w głosie, że obie, Ariana i Leonor, zatkały sobie usta rękami. Santiago po raz pierwszy widziała Huga w takim stanie. Nie był już tym samym bad boyem, pewnym siebie i zuchwałym. Był przestraszonym chłopcem, który potrzebował starszej siostry, a zamiast tego musiał zachowywać się jak głowa rodziny.
– Hugo… – Leonor próbowała coś powiedzieć, ale nic więcej nie wyszło z jej ust.
– Przecież bym zauważył, gdybyś z kimś się spotykała na boku. Mieliśmy tych samych znajomych, obracaliśmy się w tych samych kręgach… – Hugo znów urwał, a zaraz potem jego twarz zmieniła się nie do poznania.
– Hugo! – Było to ostatnie słowo, które wyszło z ust obu kobiet, kiedy Delgado czym prędzej wypadł z kawiarni, odjeżdżając na swoim motorze z piskiem opon.
Był tak wściekły i tak pewny swego, że nawet nie chciał słuchać wyjaśnień Leonor. Nie szukał nawet potwierdzenia, bo był pewny, że ma rację. Jak rozjuszony byk wpadł do baru, wyminął kilku ludzi, którzy nawet nie próbowali go zatrzymać – coś w jego spojrzeniu mówiło im, że lepiej tego nie robić.
– Dobrze, że cię zastałem – powiedział, dysząc ciężko i wpatrując się w plecy mężczyzny, którego kiedyś uważał za przyjaciela.
– Cóż za miła niespodzianka!
Joaquin odwrócił się w jego stronę z szerokim uśmiechem na twarzy, który jednak szybko zniknął, kiedy oberwał z potężnego prawego sierpowego. Upadł na stolik, rozbijając przy tym kilka szklanek i kieliszków – on i jego ludzie lubili balować nawet w biały dzień.
– Też miło cię widzieć – mruknął Joaquin, dotykając zakrwawionej wargi i korzystając z pomocy swoich ludzi, by podnieść się do pionu. – Zostawcie nas – powiedział, kiedy jeden z jego pracowników zasłonił go, a jego ręka powędrowała w stronę broni, którą trzymał za pasem. – Nic mi nie jest.
– Spójrz tylko na siebie. – W głosie Huga dało się słyszeć jawną pogardę. – Wydajesz im polecenia. A kiedyś tak ich nienawidziłeś. Wreszcie masz to, czego zawsze chciałeś – tańczą, jak im zagrasz.
– To nie tak Hugo. To moja nowa rodzina. – Joaquin wskazał na wszystkich zebranych w barze, którzy odsunęli się od nich i stanęli pod ścianą, chcąc dać im trochę przestrzeni.
– Rodzina? – Hugo wybuchł śmiechem. – Ty nie wiesz, co to słowo oznacza.
– Wiem i to bardzo dobrze. Ty kiedyś też byłeś moją rodziną, Hugo. Może już dawno to wyparłeś, ale ja nie zapominam.
– A powinieneś. Tamte czasy należą do przeszłości. Są granice, których nie powinno się przekraczać.
– To zabawne, że słyszę to właśnie z TWOICH ust. – Villanueva zaśmiał się, słysząc te słowa. – Przekroczyłem w życiu wiele granic, ale ty… nie mogę się z tobą równać.
Hugo zacisnął zęby, starając się opanować. Joaquin chyba zdawał sobie sprawę z tego, jak podziałało to na dawnego przyjaciela. Podszedł bliżej i wyszeptał mu do ucha tak, że tylko on mógł to usłyszeć.
– Ja nigdy nie zabiłem nikogo osobiście, z zimną krwią. Może powinieneś przedefiniować swoje pojęcie moralności.
– Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. – Hugo odepchnął go od siebie i ponownie spojrzał mu w oczy, czując, że traci nad sobą panowanie. – Przyszedłem w sprawie Norrie.
– Co u niej słychać? Dawno jej nie widziałem. Jest taka ładna jak kiedyś? Zawsze była piękna…
Hugo złapał Joaquina za koszulę i mocno nim potrząsnął.
– Wiem, co jej zrobiłeś, i nie puszczę ci tego płazem.
– Myślę, że musisz mnie oświecić, bo nie mam pojęcia, o czym do mnie mówisz.
– Nie udawaj głupka!
– Nie udaję. – Joaquin nie próbował nawet uwolnić się z uścisku Huga. Mimo wszystko nadal traktował go jak brata, choć Hugo czuł do niego wstręt. – Wiedziałeś o tabletkach. Kiedy mi zabroniłeś, przestałem jej je dawać. Nie moja wina, że przychodziła po więcej, kiedy ją odciąłeś. A potem, kiedy już nie mogła dostać ich ode mnie, szukała towaru gdzie indziej.
– Nie chodzi o tabletki. Tylko o Lorenza.
– O kogo? – Joaquin zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co chodzi Hugowi.
– O jej syna. O waszego syna!
Tępy wyraz na twarzy Joaquina zmylił Huga. Wyglądało na to, że mężczyzna nie wiedział o co mu chodzi. Przypatrywał mu się z taką konsternacją, że nie było mowy, żeby udawał.
– Hugo… Nie wiem skąd ci to przyszło do głowy lub kto naopowiadał ci tych bzdur, ale ja nigdy bym ci tego nie zrobił, rozumiesz? Ty i Leonor byliście dla mnie jak rodzina. Wolałbym za was zginąć niż zrobić wam krzywdę.
Hugo puścił koszulę Joaquina. Było mu wstyd za ten wybuch. Choć musiał przyznać, że miał podstawy, by go podejrzewać. Widział jednak w jego oczach, że Joaquin nie mógł być ojcem dziecka jego siostry. Choć minęło tyle lat i choć wiedział, że Villanueva jest nieobliczalnym człowiekiem, czuł to instynktownie.
– W porządku, szefie? – zapytał któryś z ludzi Joaquina, a on pokiwał głową i machnął ręką na znak, żeby się nie zbliżali.
– Wszystko dobrze, Hugo? – zapytał Joaquin, rozprostowując koszulę i przypatrując się chłopakowi z braterską troską.
Delgado nic nie odpowiedział. Było mu wstyd. Tak szybko jak pojawił się w El Paraiso, tak szybko stamtąd zniknął.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3424
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:01:52 08-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 136
Emily/Fabricio/ Javier /Emma

Wieść o tym, iż Nadia de la Cruz została zakopana żywcem na miejskim cmentarzu rozeszła się szybciej niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać. Nie liczyło się bowiem kto pierwszy puścił farbę; Czy była to pielęgniarka z miejscowej kliniki? Czy może posterunkowy Esposito? Mleko się rozlało i sprawę należało jak najszybciej naprostować i wyjaśnić.
Konferencję prasową zwołano w sali konferencyjnej miejscowego hotelu. Na miejsce przyjechali dziennikarze z lokalnych stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych i dzienników codziennych. Sprawa nie wyjdzie poza lokalną sensacyjkę, pomyślał z ulgą. Blondyn oczywiście na wszelki wypadek będzie monitorował krajowe jednak sprawa powinna rozejść się po kościach. To oczywiście ani trochę go nie uspokoiło. Fernando Barosso siedzący obok Conrada mówił o tym, iż “wybory wygra ten którego wybierze większość społeczności miasteczka i atak na jego synową i próba obarczenia tym Conrado jest efektem zawiści i tchórzostwa” Fabricio słysząc te słowa, widząc ten uśmiech zacisnął pięści. Tylko prośba przyjaciela, aby zachował spokój powstrzymywała go od przywalenia Barosso na oczach wszystkich. Blondyn odetchnął z ulga, kiedy konferencja zakończyła się a oni ramię w ramię opuścili hotel zajmując miejsce na tylnej kanapie auta. Kierowca wiedział, dokąd ma jechać.
— Zamierzasz się w końcu odezwać? —zapytał go Conrado.
—Odezwałbym się gdybym miał coś do powiedzenia a wszystko co chciałem powiedzieć już powiedziałem.
— Masz prawo być zły
—Wielkie dzięki za pozwolenie —odburknął Guerra z nadąsaną miną. —Mam ochotę dać mu w zęby.
—Wiem
—I kopnąć w jaja — dodał.
— Wiem, ale nie możesz tego zrobić
— Wiem i szlag mnie jasny trafia — powiedział ze złością, kiedy kierowca parkował przed przeszklonym budynkiem. Z okien już przed kilkoma tygodniami zniknął szyld na sprzedaż. — Chcę ci coś pokazać —powiedział Fabricio. — Wiem, że pewnie się wściekniesz, ale — wysiadł z auta spoglądając z dumą na budynek. Zaczekał aż Conrado lekko oszołomiony wysiądzie z auta.
Mężczyzna z niedowierzaniem malującym się na twarzy wpatrywał się w szyld głoszący Poradnia biznesowo-prawna Conrado Severina. Mężczyzna uniósł brwi.
—Wiem, że chciałeś z tym zaczekać, ale goni nas czas więc otworzyliśmy ją trochę wcześniej —powiedział idąc do budynku. Na kawałku zieleni nieopodal znajdował się plac zabaw. — Wszystko wyjaśnię ci w środku — wsunął kluczyki do zamka, kiedy nacisnął klamkę rozległ się alarm. Wszedł do środka a za nim wszedł Conrado. Blondyn podniósł plastikową ochronę alarmu. —Na górze jest twoje biuro — wskazał na schody wpisując jednocześnie kod do alarmu. — 040485 — powiedział głośno. Zerknął na przyjaciela. —Data urodzin Emily, wiem, wiem musimy wymyślić coś bardziej skomplikowanego. Pokój socjalny jest prosto i na końcu korytarza w lewo. — wytłumaczył mu kierunek, wtedy rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
— Pani Harper — powiedział zaskoczony widokiem kobiety otoczonej wnukami. — Czyżby FISKUS znowu się narzucał? — zapytał.
— Och nie — powiedziała starsza kobieta. — załatwił ich pan koncertowo. Ciasto przyniosłam —powiedziała wyciągając przed siebie blaszkę. —Tylko przez ściereczkę, bo jeszcze cieple.
—Pani Harper naprawdę nie trzeba — powiedział, kiedy kobieta wcisnęła mu blaszkę z ciastem do rąk.
— Trzeba, trzeba dla wnuków piekłam i pomyślałam, że i dla pana, i pana Conrado też upiekę.
—Dziękujemy —wydukał Guerra a starasza pani zaczęła się oddalać. —A blaszka?
— Dzieciaki jutro odbiorą. Do widzenia
—Do widzenia pani Harper — krzyknął za oddalającą się konbietą. Wycofał się do środka a kopniakiem zamknął drzwi ruszając do pokoju socjalnego. Ciasto nadal było ciepłe.
— O co chodziło? —zapytał Conrado przyglądając się podejrzliwie blaszce, którą blondyn postawił na stole. — Co to jest?
— A na co ci wygląda? —odpowiedział mu pytaniem na pytanie Fabricio. Ściągnął ściereczkę i pochylił się nad plackiem. —Mi to pachnie jak drożdżowe ciasto z rabarbarem. —popatrzył na Conrado — To tylko placek — odparł —Wyciągnij talerze.
—Gorącego się nie je, bo można dostać skrętu kiszek — Blondyn parsknął śmiechem. —Mama mi mówiła.
— Mnie to samo wciskał ojciec — zripostował blondyn — raz nawet wylądowałem w szpitalu.
— Bo zjadłeś za dużo ciasta?
—Nie bo pękł mi wyrostek robaczkowy —sprecyzował podchodząc do szafek ze środka wyjął dwa talerzyki — ale dużo czasu spędzaliśmy w kuchni. Nauczył mnie gotować.
— Fausto umiał gotować?
— I to całkiem nieźle — położył po kawałku ciasta na talerzykach. — Nie wszystko co prawda było jadalne, ale —urwał odwracając się w kierunku szafki z kubkami —spora większość —dokończył myśl wrzucając po torebce herbaty. —Ja przez ostatni tydzień zajmowałem się głównie rozliczaniem z podatków czy pisaniem pism o rozłożenie kredytu na mniejsze raty, Anthony wziął na siebie prawo rodzinne, dopóki kogoś nie znajdziemy a jego ojciec wszelkiego rodzaju małe i większe przedsiębiorstwa. Ac ha i Eva nieźle sobie poradziła podczas otwierania placu zabaw , chociaż ubrała się nieadekwatnie do okazji.
— Za to wygłosiła świetne przemówienie.
— Wiem sam je napisałem —powiedział siadając. Postawił przed Conrado kubek herbaty. — Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy — wskazał mu krzesło, na którym usiadł.
—Ile wynoszą ich roczne dochody?
—To też, ale także że nikt nie wierzy w twój związek z Evą.
—Wiem do czego zmierzasz Fabricio —powiedział sięgając po ciasto —Nie rozstanę się z Evą.
—Wiem — odpowiedział Guerra — a powinieneś.
—Mówisz tak bo jej nie lubisz.
— Mówię tak bo Eva nie przyciąga wyborców tylko ich odpycha. Musi być przestać sztuczna, musi zacząć się ubierać a nie przebierać za Jakie O, a jeśli dalej chcesz udawać zakochanego w Evie to wasz związek potrzebuje wiarygodności. Jutro podrzucę ci raport w tej sprawie.
—Dziękuje — powiedział sięgając po drugi kawałek drożdżowego placka. —Pomijając fakt, iż twoja siostra została zakopana żywcem podczas trwania wesela to ty i Emily bawiliście się wręcz wybornie. — Fabricio zaśmiał się pod nosem.
— To prawda — przyznał — mimo wszystkich okoliczności bawiłem się świetnie. —wstał podchodząc do okna. Popatrzył na plac zabaw. — Przepraszam, że nie zapytałem.
—O to kiedy możesz ją otworzyć? Wybaczam ci.
—O plac zabaw — wyjaśnił spoglądając na Emmę siedzącą przy piaskownicy, obok niej bawiło się dziecko. —Nie pomyślałem.
— Nic nie szkodzi — wtrącił się Conrado wstając. —To nie jest łatwe, ale jakoś sobie radzę. No i odpiszesz mi to od podatku — zażartował. Podążył za wzrokiem Guerry.
— Widzisz tego małego jasnowłosego chłopczyka? —zapytał zerkając na Conrado. Mężczyzna skinął głową. —To mój młodszy brat — oznajmił. — Nie biologicznie, ale wychował nas ten sam człowiek więc tak jakby to mój młodszy braciszek — palcami przeczesał włosy. — Fausto nie był idealny, ale wychował mnie więc aż taki zły być nie mógł —z trudem przełknął ślinę wpatrując się w dziecko. Conrado podszedł do szafki i w jednej z nich znalazł pojemnik.
— Długo zastanawiałem się co Fernando zrobił z twoim dzieckiem i wtedy pomyślałem, że powonieniem spojrzeć na to innymi oczami; Oczami Emily i nic jej nie powiedziałem —dodał szybko — Pomyślałem, że powinniśmy na to spojrzeć jak plofilerzy. Mój ojciec zgodził się być moim ojcem, ponieważ mnie chciał, chciał mieć dziecko Faerndo zabrał ci malucha bo wiedział że będzie to dla ciebie tortura i trzyma go gdzieś blisko siebie żeby mieć go pod ręką.
— Wiem o tym a ty sugerujesz bardzo subtelnie, iż powonieniem powiedzieć twojej żonie —przełożył ciasto do pojemnika.
—Tak, bo jeśli ktoś ma go odnaleźć to moja żona. Jest w tym najlepsza.
— Zastanowię się a skoro udzielamy sobie przyjacielskich rad to —podszedł do niego wyciągając w jego kierunku pojemnik —powinieneś wyjść na zewnątrz i poznać braciszka. A nic nie otwiera lepiej dziecięcego serca jak domowe ciasto z rabarbarem. A ja przemyślę twoją radę i przeczytam na górze twój raport, który znając ciebie leży już wydrukowany na twoim biurku.

***
Emily wróciła do domu z mętlikiem w głowie. Wszystko to czego się dowiedziała w ciągu ostatnich kilku godzin powodowało, iż była coraz bardziej zaniepokojona, gdyż środek wymyślony przez Templariuszy był bardziej niebezpieczny niż na początku przypuszczała. Korzystając z ładnej pogody i faktu, że pan Cosme, Rosario, Nadia i mała Camilla poszli na spacer, Ethan siedział na ich kanapie zaczytany w jakąś książkę przebrała się w kostium kąpielowy, aby następnie zanurzyć się w chłodnej wodzie basenu.
Wykonała kilka okrążeń czując przyjemny ból w mięśniach. Na piątym albo szóstym okrążeniu zatrzymała się na środku basenu kładąc się na plecach, na wodzie. Zamknęła oczy czując pierwsze promienie słońca na swoich policzkach. Wzięła głęboki oddech.

Gęsia skórka pojawiła się po chwili. Chłodne lodowate powietrze otarło się o jej ciało. Zadrżała unosząc powieki do góry. Półprzytomnym wzorkiem rozejrzała się po pomieszczeniu. Czuła na sobie wzrok mężczyzny skrytego w ciemnościach.
—Wyszedł —powiedział głęboki męski głos robiąc krok do przodu. Emily mimowolnie spojrzała na zegarek wiszący dokładnie naprzeciwko jej łóżka. Była druga w nocy. W myślach usiłowała policzyć, ile godzin upłynęło, odkąd ją porwał.
—Osiemnaście —podpowiedział jej mężczyzna siadając na krześle. —Witaj Emily — przywitał się grzecznie Fausto spoglądając na blondynkę z lekkim, smutnym uśmiechem. W dłoniach obrócił telefonem komórkowym.
— Zrobiliście małą wymianę? Teraz twoja kolej?
— Nie torturuje kobiet
Roześmiała się chrapliwym śmiechem a po ciele rozeszła się fala przytłaczającego bólu.
—I radzę ci wysłuchać mojej propozycji. Mam dla ciebie propozycję nie od odrzucenia
—Nie zwieram umów z takimi jak ty. Ja na was poluje.
— Miło, że się rozumiemy. To proste wezwę twoich przyjaciół, jeśli ty obiecasz mi, że dorwiesz mnie za wszelką cenę. Potrzebne mi jedyne nazwisko i kod alarmowy —pokazał jej telefon. —Do kogo mam go wysłać i o jakiej treści?
Patrzyła na niego zaskoczona. Układ, który jej zaproponował był absurdalny w swojej prostocie.
—Wypuścisz Emmę —wychrypiała —a ja obiecuje, że nigdy nie przestanę cię szukać. —Guerra w odpowiedzi skinął głową kciukiem stukając w ekran telefonu. —Aaron — powiedziała —jest tylko jeden. Kod to czerwona jaskółka. On zrozumie.
Obserwowała, jak wybiera z jej kontaktów jego imię, wpisuje treść wiadomości i naciska “wyślij” Drzwi otworzyły się a Fausto schował telefon do kieszeni marynarki i wstał. Pochylił się nad blondynką.
—Teraz musisz jedynie przeżyć. — szepnął jej do ucha i wyszedł.


Otworzyła szeroko oczy tracąc równowagę. Opuszkami palców do stóp muskała dno basenu. Odgarnęła z twarzy mokre kosmyki włosów próbując uspokoić oddech. Serce waliło jej w piersiach niczym młot. Fausto uratował jej życie. Co było absurdem samym w sobie. To była jedna z tych rzeczy, o które po aresztowaniu chciała go zapytać; Dlaczego? Dlaczego jej pomógł? Dlaczego chciał mieć dziecko z jej siostrą? Czy naprawdę ją wypuścił? Przynajmniej na to pytanie otrzyma odpowiedź, pomyślała z bladym uśmiechem.
— Emily —głos szwagierki wyrwał ją z zamyślenie. Popatrzyła na brunetkę przyglądającą jej się z uwagą. —Wszystko w porządku?
— Tak —odpowiedziała lekko drżącym głosem. — Po prostu zbyt głęboko odpłynęłam — widząc jej niezrozumiałe spojrzenie wymamrotała —Nieważne —obróciła się i podpłynęła do brzegu. — Już wróciliście? —zapytała wychodząc z wody. Podeszła do jednego z leżaków, gdzie rzuciła ręcznik.
— Tata i pani Rosario jeszcze spacerują. Camilla z nimi została. Zbiera muszelki —wyjaśniła brunetka. — Chciałam z tobą porozmawiać — Emily owinęła biodra ręcznikiem.
— Oczywiście, porozmawiajmy w kuchni —przeszyły przez przeszklone drzwi werandy, minęły jadalnię i skierowały swoje kroki do kuchni. —Masz ochotę na herbatę? — zapytała ją.
—Nie dziękuje —odpowiedziała Nadia. — Chciałam porozmawiać na temat Nico. Podobno go przesłuchiwałaś.
—Coś w tym stylu —Emily zalała torebkę herbaty wrzątkiem. —Przesłuchiwałam go percepcyjnie —wyjaśniła odwracając się do Nadii i siadając na wysokim krześle —Meksykańskie prawo nie uznaje tej metody przesłuchania za wiarygodną —uściśliła — a mnie zobowiązuje tajemnica służbowa.
—Serio? Zamierzasz się zasłonić dobrem śledztwa? — zapytała z niedowierzaniem Nadia. —Jako ofiara mam prawo wiedzieć.
— Jako śledcza powiem ci, iż sprawca został ujęty i przebywa w areszcie na miejscowej komendzie. Przyznał się do winy i prawdopodobnie jutro zostanie postawiony mu zarzut usiłowania zabójstwa. A to co powiedział mi Nicholas jest kwestią otwartą i wyjaśnię ci wszystko, kiedy będę mieć więcej danych. —upiła łyk herbaty. — Przepraszam, ale muszę zmyć z siebie chlor — poinformowała Nadię i opuściła kuchnię kierując się na do łazienki. Nie mogła wyjaśnić Nadii wszystkiego teraz, może kiedyś w końcu nie chodziło jedynie o Nicholasa, ale także o tajemnicę Harcerzyka. Przyznanie się do winy Raula może i było niewiarygodne, ale Nico zdecydowanie bardziej przyda im się na wolności, na odwyku niż za kratkami w końcu był jedynym żywym tropem w sprawie Heliosa.

***
Fabricio korzystając z rady przyjaciela wyszedł na zewnątrz podchodząc do piaskownicy. Emma popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem jednak on chwilowo całą uwagę poświęcił chłopczykowi budującemu babki z piasku.
—Hej —powiedział niepewnie siadając na brzegu piaskownicy. Pudełko z ciastkiem położył sobie na kolnach. —Co to takiego? — zapytał malca.
— Zamek —wyjaśnił spoglądając na blondyna. — A to co? —wskazał rączką na pudełko z ciastkiem na jego kolanach.
— To jest ciasto — wyjaśnił palcami stukając w wieko. — Lubisz ciastka? —malec pokiwał główką podnosząc się z miejsca. — Jeden kawałek jest dla ciebie, jeśli oczywiście mama się zgodzi —dodał pospiesznie spoglądając na Emmę.
— Mam brudne rączki — powiedział z powagą spoglądając na ręce całe brudne od piasku. No o tym Fabrico nie pomyślał.
—Mamy w środku łazienkę — wskazał na budynek. —Tam możesz umyć rączki, zjeść ciastko a ja porozmawiamy z twoją mamą. Dziesięć minut później (kiedy już pozbierali zabawki i umyli rączki) Sammy usiadł przy niskim zielonym stoliku w kąciku dziecięcym zajadając ze smakiem ciastko. Fabricio natomiast nie odrywał od niego oczu. Conrado miał rację ciastka otwierają dziecięce serca.
— Ma jego oczy —wydusił z siebie przerywając niezręczną ciszę. — Wiem, że ta sytuacja nie jest dla ciebie komfortowa —zaczął —i Emily nie miała prawa wyjawiać twojego sekretu, ale wiedz, że z niej to wyciągnąłem. Chcę być częścią waszego życia.
— Fabricio.
— Nie powiemy mu oczywiście wszystkiego, nie teraz jest zbyt mały, aby zrozumieć, że jestem adopcyjnym synem jego biologicznego ojca i jednocześnie mężem jego cioci. Sam nie do końca to ogarniam — dłonią przesunął po włosach —ale wiem, że to wszystko co mi po nim zostało. Po prostu o tym porozmawiajmy.
— Zgoda.
***
W tym samym czasie, kiedy Fabricio i Emma obserwując bawiącego się Sammiego rozmawiali o przeszłości i przyszłości Emily i Javier, który przybył z weselnym jedzeniem, które należało rozdać, bo najbliższej rodzinie i znajomych (zostało tego dużo i sam Pablo z Santiago tego nie zjedzą) Blondynka z Javierem zaszyła się w jej gabinecie spoglądając wymownie na przyjaciela, który wręczył jej pedrive z danymi z karty medycznej Nicholsa Barosso.
— Dziękuje —powiedziała obracając przedmiotem w dłoniach.
—Drobiazg to bułka z masłem a teraz chcę zostać wprowadzony w temat —powiedział siadając na brzegu jej biurka. Spojrzał wymownie na przyjaciółkę, która powoli wyjaśniła mu wszystko. — Jest źle —stwierdził Reverte —bardzo źle — pokręcił z niedowierzaniem głową — oni mogą zbałamucić Obamę!
—Javier nie sądzę, aby to było ich celem — zaczęła blondynka
—Jak to nie? Facet śpi na guziczku atomowym jedna sugestia ma haju i będzie bum i koniec świata a ja ledwie się ożeniłem.
— Javier nie sądzę, aby Jaquin chciał wysadzić w powietrze świat więc nie masz się czym martwić. Jego plany są bardziej przyziemne.
— Armia super-żołnierzy
— Raczej miałam na myśli —Emily zamyśliła się przez chwilę —Jeśli Nicholas sam dokonał przeniesienia to jeszcze pół biedy, ale jeśli mu to zasugerowali to
—Mogą zbałamucić Obamę —wtrącił się Javier —albo Putina, obaj mają atomowe guziczki.
—Tak Javier mogą zbałamucić kogo zechcą a człowiek na haju lub na głodzie zrobi wszystko, dlatego sprawa jest poważniejsza niż ktokolwiek mógł przypuszczać.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:53:25 08-09-18, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:31:21 09-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 137 - NADIM - COSME - DANIEL - DESMOND - GABRIEL - DOMINIC

Nadim

NOTATKI LEKARZA PSYCHIATRY RAULA SAMANIEGO DOTYCZĄCE PACJENTA NADIMA YILMAZA

Dzień 1

Kiedy otworzyły się drzwi mojego gabinetu i ujrzałem Nadima Yilmaza po raz pierwszy, przeraziłem się. Nie dlatego, że był straszny z wyglądu, albo należał do jakiejś grupy przestępczej, czy coś w tym stylu. Po prostu jeszcze nigdy nie widziałam człowieka w tak złym stanie psychicznym. Być może warto tutaj wspomnieć, że moja praca stawia przede mną wiele wyzwań i z pewnością mnóstwo osób było bardziej chorych od Yilmaza - tutaj jednak miałem możliwość zobaczenia, jak wygląda wrak człowieka. Chudy, aż do przesady, zupełnie, jakby nie jadł przez lata. Poza tym czerwone, podkrążone oczy, jak gdyby całe dni spędzał jedynie na płaczu. Trzęsące się ręce, dosłownie nie mógł ich utrzymać w stanie spoczynku, ani nic nimi chwycić. I do tego ten szloch, wydostający się z gardła co kilka sekund, kiedy opowiadał mi swoją historię. Właśnie...gdy Benavídez wspomniał mi o Nadimie, w życiu nie sądziłem, że historia Turka będzie aż tak tragiczna. A zaczęło się tak normalnie...

Nagranie numer 1

Kiedy się obudziłem, Azize leżała tuż obok mnie, wciąż pogrążona we śnie. Była taka piękna, że nie sposób tego opisać. Doktorze, gdyby pan ją wtedy widział, zakochałby się pan w niej bez pamięci. Wiedziałem, że może być na mnie zła za wczoraj...to znaczy za poprzedni dzień, ale miałem nadzieję, że wybaczyła mi już to drobne nieporozumienie. Po prostu umówiłem się ze znajomymi w ten sam wieczór, kiedy my - to znaczy Azize i ja - mieliśmy udać się na kolację do nowo otwartej restauracji. Była na mnie wściekła, że zapomniałem, ale chyba dała się przekonać, że naprawdę mi przykro. Spotkanie oczywiście przełożyłem, ale Azize i tak zrezygnowała z kolacji i spędziliśmy wieczór w domu. Przygotowała tak cudowną kolację, że wcale nie żałowałem, że stało się tak, jak się stało. A potem...sam pan wie, co robi małżeństwo, żeby szybko się pogodzić, prawda?

// Tutaj mój pacjent zacichotał, ale nie był to chichot zwykłego człowieka, a raczej kogoś, kto za wszelką cenę stara się utrzymać przy zdrowych zmysłach i nie za dobrze mu to wychodzi. Nie był jednak w stanie opowiedzieć mi, co zdarzyło się, gdy Azize wstała.

Dzień 31

Nadal płacze, jak tylko wspomni imię żony. Wiem już jednak, co wydarzyło się tego felernego dnia. Zaraz, zaraz, gdzie ja zapisałem sobie jego datę? Już mam. 10 sierpnia 2002 roku. To właśnie wtedy...

Nagranie numer 31

Miałem rację. Nie była już rozłoszczona, wręcz przeciwnie, uśmiechała się do mnie promiennie. Pocałowała naszą córeczkę w czoło, pamiętam dokładnie każdy szczegół tamtego poranka. Potem poszła do innego pokoju, miała coś stantąd zabrać, bo przygotowywaliśmy się do rodzinnej wycieczki. Wiesz, taki koc, brązowy, jak na piknik. Nie bylo jej jednak dłuższą chwilę, a kiedy postanowiłem udać się do tego samego pomieszczenia, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, wróciła wreszcie. W ręce trzymała swój telefon komórkowy, podeszła do mnie i spoliczkowała mnie po raz pierwszy - i ostatni - w życiu, po czym zabrała naszą córkę i pobiegła do samochodu. Byłem...byłem tak sparaliżowany, tak zszokowany, że początkowo nie zareagowałem. Dopiero, gdy usłyszałem silnik, wybiegłem za nimi, ale pojazd już ruszał. To wtedy po raz ostatni widziałam moją żonę i córeczkę żywą...

// Nadal nie jest w stanie wymówić imienia córki. O ile sytuację opisał dość dokładnie i imię żony wciąż wywołuje łzy w jego oczach - jest jednak w stanie powiedzieć "Azize" na głos - to córka nadal nie ma imienia. Ja je znam, ale na nagraniu na razie go nie usłyszycie, bo Nadim zacina się na nim, zaczyna trząść, a jego nadal tam bardzo chude dłonie łapią to, co ma w zasięgu ręki i ściskają tak, jakby to była jego córka. Jakby nagle okazała się żywa. Co oczywiście nie jest możliwe. Gorzej, gdy tym czymś, co ściska Nadim, okazuje się być na przykład długopis, który ten wbija sobie w rękę i nie zwraca na to uwagi. Dlatego nie będę go na razie zmuszał do wyjawienia imienia na głos.

Dzień 64

Ayliz. Powiedział jej imię. Brzmiało ono Ayliz. To znaczy "blask księżyca". To przełomowy dzień w naszej terapii. Był jednak bledszy od upiora, od księżyca właśnie, nawet bledszy, niż pierwszeg dnia, kiedy do mnie dotarł - gdy wreszcie wypowiedział imię córeczki.

Nagranie 64

Identyfikowałem oboje. Azize rozpoznałem od razu, jej twarz przedstawiła zaskoczenie, cierpienie, ale chyba umarła dosyć szybko. Powiedzieli mi, że zmarła tuż po wypadku, że nie za bardzo miała nawet możliwość zorientowania się, co się właściwie stało. Może nawet nie wiedziała, że jej córka...nasza córka...że ona...że Ayliz już nie żyje. Ale malutka...Miałem trudności z patrzeniem na własne dziecko, rozumiesz?! Ona nie miała już twarzy, nie miała oblicza, patrzył na mnie dół, po prostu otwór, jej małe ciałko...Boże, doktorze...ja wciąż nie mogę o tym mówić...Gdyby nie jeden szczegół na jej rączce i gdyby nie fakt, że potem potwierdzono jej tożsamość poprzez badanie zębów, to nadal nie miałbym pewności, czy ze spalonego wraku samochodu wydobyto ciało właśnie Ayliz...Ale to była ona...przecież lekarze się nie mylą, prawda? Zresztą jechała z moją żoną...Moja malutka córeczka...i potem, potem, kiedy wyszedłem z policji, z miejsca, gdzie pokazano mi...gdzie pokazano mi...ja nie wiem...nie wiem...

// Nie za dobrze pamięta, że potem błąkał się przez kilka dni po mieście, bo nie mógł znaleźć domu, bo stracił pamięć, orientację, nie miał w ogóle pojęcia, kim jest, ani co się z nim dzieje. Do dzisiaj, prawie trzynaście lat po tych wszystkich wydarzeniach, jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo zmienił się Nadim Yilmaz, jak bardzo udało mu się dojść do siebie po rodzinnej tragedii - chociaż, co potwierdza nawet sam Dominic Benavídez, z Nadima wiele już z człowieka nie zostało. On żyje, oddycha, działa, ale bardziej jak maszyna, niż jak ludzka istota. I w sumie trudno mu się dziwić...

Cosme

To był dziwny spacer. Co prawda wciąż przypominał jeden z tych rodzinnych, gdzie cała familia przechadza się po plaży, ale jednak dało się wyczuć pewne napięcie. Z jednej strony szła córka, którą jeszcze niedawno wydziedziczył - a przynajmniej po części - z drugiej kobieta, którą w przeszłości tak bardzo kochał i oddałby wszystko, żeby móc się z nią ożenić, a tuż przed nimi biegała córką jego własnego dziecka i faceta będącego synem jednego z jego największych wrogów. Cosme westchnął.

- Wszystko w porządku? - Rosario jak zwykle troskliwie zwróciła się do Zuluagi.

- Tak, rozmyślałem tylko o tym, jak poplątane jest moje życie - uśmiechnął się lekko pan na El Miedo, starając się ukryć fakt, że w jego sercu szalała niezła burza uczuć - zarówno tych dziwnych, które odczuwał za każdym razem, gdy w pobliżu była Rosario - jak i tych ciepłych do Nadii oraz czegoś nieokreślonego w stosunku do Camilli. W tym ostatnim wypadku nie była to nienawiść, czy złość. Cosme zdał sobie sprawę, że po prostu się bał. Tej małej dziewczynki, dziecka Dimitrio Barosso, nieprzewidywalnych reakcji, gdy dowie się, co zaszło między jej dziadkiem od strony matki i dziadkiem od strony ojca. Kiedy do niej dotrze, że nienawiść, że cała ta pogarda pomiędzy dwoma rodzinami sięga dużo głębiej, niż wie o tym nawet sama Nadia de La Cruz. Być może właśnie dlatego Zuluaga zareagował wtedy tak stanowczo, kiedy Nadia chciała wyjść za Nicholasa Barosso.

Ale to już przeszłość. De La Cruz na szczęście zmieniła zdanie i teraz, kiedy zostali tylko oni, w trójkę, na plaży, to jest Rosario, Camilla i on, Cosme właśnie, nie musiał się obawiać, że Nadia poszła spotkać tamtego typa spod ciemnej gwiazdy.

- Nicholas? - spytała domyślnie Rosario.

- To też. Boże, w życiu nie przypuszczałem, że ktoś będzie chciał zakopać moją córkę żywcem! Albo że wydarzy się to wszystko, co wydarzyło się z Antoniettą i że ja...

Urwał. Zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił. Wspomina Boyer tutaj, teraz, spacerując z kobietą, która tak bardzo wiele od niej wycierpiała. Spojrzał na Rosario z przerażeniem w oczach...i znów użył tego samego określenia, co nie tak dawno przy synu. - Rosie, wybacz mi, nie chciałem...

- Jak często o niej myślisz, Cosme? - spytała z jakimś dziwnym drżeniem w głosie.

- Co? - zdziwił się Zuluaga, kompletnie zaskoczony reakcją di Carlo. Spodziewał się wybuchu złości, a nie czegoś takiego.

- Czy rozmyślasz o tym, co mogłoby być między wami, kiedy kładziesz się spać? Czy patrząc na Nadię myślisz o jej matce? Czy często przypomina ci się imię Boyer i to, jak bardzo byliście szczęśliwi, kiedy dowiedziałeś się, że ona jest w ciąży?A przynajmniej ty byłeś?

- Rosie, ja...

- Przestań w końcu mówić do mnie "Rosie"! - wybuchnęła brązowowłosa. - Myślisz, że tego nie zauważyłam? Rosie to, Rosie tamto. Nas już nie ma, Cosme! I coś mi się wydaje, że na całe szczęście, bo gdybym wciąż coś do ciebie czuła, ciągnąłby się za nami duch twojej prawdziwej ukochanej, Antonietty Boyer!

- Ja...ja...to nieprawda! Dobrze wiesz, że tylko ciebie...

- Tylko mnie co? - Rosario stanęła tuż przed nim i podparła boki rękami, nadal oczywiście bacząc, czy zbierająca muszelki Camilla jest bezpieczna.

Tak bardzo przypominała mu dawne czasy! Tak bardzo wyglądała teraz tak, jak dawniej, tak bardzo przypominała mu...samą siebie z przeszłości!

- Nadal złościsz się w ten sam sposób, co dawniej - szepnął na wpół do siebie, na wpół do niej Zuluaga. - I nadal jesteś tak samo piękna.

- Co ty pleciesz? - na moment zbił ją z tropu. - Nie mówimy teraz o tym, czy jestem piękna, tylko o tym, czy...

Nie mógł się już więcej powstrzymywać. Nie mógł i nie chciał. Po prostu podszedł do niej, spojrzał jej w oczy, delikatnie objął ramieniem jej ciało, przyciągnął do siebie i...ucałował jej czoło z tak niespotykaną czułością, że zaskoczyło go to nawet jego samego.

- Moja Rosario...Moja śliczna...- szepnął cicho, a potem ją puścił, obrócił się i odszedł w kierunku El Miedo, pozostawiając Rosario samą na plaży, z Camillą i zamieszaniem w duszy...

Daniel

- Gabriel? - spytał Daniel tak cicho, że Dominic ledwo go usłyszał.

- Żyje, ale mało brakowało. Powinieneś udać się do psychiatry, stary. Znam takiego jednego, który na pewno ci pomoże. Nazywa się Raul Samaniego i zna się...

- Nie uda się...Odwiedziłem ich już tak wielu...Dominic, powinieneś mnie gdzieś zamknąć i to na stałe, naprawdę. Zanim...zanim komuś stanie się jakaś krzywda. Do tej pory nie mogę się pogodzić z faktem, że próbowałem zabić Desmonda...A poza tym ta cała sprawa z Gabrielem...Boże, przecież nie tylko pomagałem im się spotkać, nie tylko pomagałem uratować Amadora...Del Monte to mój szkolny przyjaciel! Czy ty rozumiesz, że ja praktycznie zabiłem kumpla z klasy?!

- Ale go nie zabiłeś! - podkreślił Benavídez z naciskiem na zaprzeczenie. - Nie zamierzam cię nigdzie zamykać, tym bardziej, że pomogłeś mojemu przyjacielowi i jego ukochanemu, winien więc ci jestem wdzięczność. A poza tym po prostu cię lubię. Pójdziesz do lekarza i wszystko będzie dobrze. Poza tym mam bardziej dobre wieści, Desmond oczywiście już o tym wie - znaleźliśmy dawcę! Co prawda on jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że będzie dawcą, ale postaramy się go przekonać.

- Tak? Kogo? - zainteresował się Haller i wreszcie podniósł głowę.

W odpowiedzi Dominic wsadził mu do ręki dosyć grubą teczkę ze wszystkimi informacjami, jakie udało się zebrać Scylli na temat stanu zdrowia tego, który miał uratować życie Gabrielowi Del Monte.

- Ale przecież on...

- Wiem. Zdaję sobie sprawę z tego, co dzieje się w miasteczku. Ale tylko N.B. jest w stanie nam pomóc...


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 11:35:02 09-09-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3424
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:42:43 12-09-18    Temat postu:

[b] TEMPORADA II, CAPITULO 138
Celia/Hektor/Julian/Ingrid/Emily/Rosario.

Pierwszą kwestią jaką rozwiązali po uzyskaniu przez Celię orzeczenia o rozwodzie było rozwiązanie problemu mieszkaniowego. Szatynka nie chciała dłużej nadużywać gościnności swojej szwagierki zwłaszcza po rewelacjach ujawnionych przez detektywa. Zawsze uważała, iż relacja jej byłego męża z jej bratem jest dziwna, ale w najśmielszych teoriach nie przypuszczała, iż okazjonalnie sypiają ze sobą. Jeronimo nawet nie próbował wypierać się owego zarzutu. Stwierdził, iż to nic nadzwyczajnego, kiedy jego była żona siedziała na ławce przeznaczonej dla świadków.
Otwartą kwestią pozostawał podział majątku jednak szatynka wspólnie z Hektorem podjęli decyzję o pozostawieniu sprawy w rękach mecenasa. Aidan Gordon wiedział czego chcę Celia więc jej zaangażowanie w sprawę pozostanie marginalne. Trzydziestosześciolatka była wolna i tylko to się dla niej liczyło. Teraz mogła skupić się na tym co było dla niej ważne.
W niedzielne przedpołudnie usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Ciemnobrązowymi oczami rozejrzała się po pomieszczeniu. Decyzję podjęli jeszcze przed jej rozwodem. Ani ona ani Hektor nie chcieli mieszkać w Dolinie cieni, gdzie wszędobylscy sąsiedzi wścibiają nos w nie swoje sprawy, gdzie będą wytykani palcami. Ona rozwódka on ten który rozbił małżeństwo. Nieważne jaka była prawda, ważne było to co Bernarda powiedziała sąsiadkom. Nie chcieli wychowywać dziecka w takim środowisku. Dlatego postawili na Monterrey. Hektor miał tutaj swoją firmę, Celia pracownię i propozycję pracy w galerii sztuki. Dlatego skorzystali z propozycji, którą podczas rodzinnego grilla wysunął Tonny. Zamianę.
Consuelo Reynolds zaproponowała im dom po babce Asunción. Dom był po generalnym remoncie i miał w ciągu kilku najbliższych tygodni trafić do sprzedaży. propozycja mężczyzny była prosta; zamienią się. Hektor i Celia zamieszkają w jego apartamencie w Monterrey a on w domu po dziadkach. Anthony i Corazon i tak chcieli kupić większe mieszkanie aby dzieci miały swoje pokoje. To było dobre rozwiązanie dla nich wszystkich. Celia wstała instynktownie przykładając dłoń do wydatnego brzucha.
Nadal nie przywykła do ciążowych krągłości, delikatnych ruchów dziecka każdego ranka. Budził ją nawet w środku nocy wiercąc się i kręcąc, każdy jednak nawet najmniejszy ruch nienarodzonych istotki napawał ją radością. Celia nigdy nie przypuszczała, że zostanie matką, jednak jakaś część jej zawsze tego pragnęła. Tej bezgranicznej dziecięcej miłości. Na palcach weszła do kuchni mimowolnie rozciągając usta w uśmiechu.
Brakowało jej ich wspólnych śniadań. Poranków, popołudni spędzanych w jego towarzystwie, nocy pełnych czułości i miłości. Na palcach podeszła do niego otaczając jego tors ramionami. Wargami musnęła nagie ramię. Hektor odwrócił do tyłu głowę spoglądając z czułością na ukochaną.
— Dzień dobory śpiochu — przywitał ją. Pochylił się nad szatynką wargami dotykając jej ust. — Miałem nadzieję, że zaniosę ci te naleśniki do łóżka —powiedział z lekkim uśmiechem.
— Niestety ktoś się zrobił bardzo niecierpliwy i głodny — odparła siadając na krześle. Hektor odwrócił się spoglądając na ukochaną. Wyłożył ostatni smażący się naleśnik na talerz. Podszedł do ukochanej kładąc jej dłoń na brzuchu.
— Kopie —powiedział szeptem gładząc ją po brzuchu. —To dziwne?
— Trochę tak, ale miłe nawet bardzo miłe Zasypiam czując, jak się wierci, budzi mnie to uczucie jest niesamowite —wyznała patrząc mu w oczy. — Dostanę te naleśniki? —zapytała go z uśmiechem.
— Oczywiście — pocałował ją czule w czoło. — Kiedy smacznie spałaś dzwoniła twoja mama — powiedział spokojnie stawiając przed nią talerz z naleśnikami.
—Czego chciała?
— Wpadnie do nas na kolację — poinformował ją. — I za nim się wściekniesz powiem tylko iż była bardzo skruszona. — Szatynka prychneła pod nosem. — Daj im szansę —poprosił —To twoi rodzice. Jedno krzywe spojrzenie i ich wyrzucę.
Kobieta westchnęła
— O której przyjdą? — zapytała go.

***
Julian wierzył, że są takie informacje, które wywracają życie mężczyzny z do góry nogami. Pierwszą z nich była ciąża Ingrid. Nieplanowana, nieoczekiwana, ale z czasem myśl o dziecku napawała go radością i nerwowym oczekiwaniem. Teraz spadł na niego kolejny news — dziewczynka. Julian przez następne kilka dni oswajał się z myślą, iż będą mieli córeczkę. Śliczną, małą córeczkę. Teraz przechadzając się po sklepie z dziecięcymi akcesoriami mimowolnie wędrował wzorkiem do dziecięcych, różowych ubranek. Co prawda nie przyszli tutaj kupować dziecięcych ciuszków, ale zerkać na nie może. Uśmiechając się pod nosem podszedł do Ingrid. Otoczył ją ramionami dłonie układając na brzuchu.
— Słodki —stwierdził spoglądając w oczy maskotki. —I ma różowe uszy. Chcesz kupić jej Kłapouchego?
— Miałem podobnego, kiedy byłam mała —wyjaśniła swoje zainteresowanie zabawką. — Spłoną w pożarze przyczepy, kiedy siedziałam w poprawczaku —odłożyła maskotkę z powrotem do koszyka. —Poza tym przyszliśmy po poduszkę —przypominała mu
—Tak —przytaknął jej zerkając na wyglądającego z koszyka osiołka —po poduszkę — uniósł do góry zapakowany w pudełko przedmiot —Na pewno chcesz tylko poduszkę?
— Tak, zdążymy kupić wyprawkę —powiedziała idąc do kasy. Julian i Ingrid korzystali z niedzielnego późnego popołudnia. organizacja wesela Victorii i Javiera, jego dyżury, jej praca w redakcji wszystko to skumulowane razem sprawiało, iż para mijała się ze sobą. Niedziela była idealnym dniem, aby spędzić ten czas razem. Tylko we dwoje albo raczej troje. Julian zapłacił za poduszkę i para opuściła sklep udając się do restauracji.
— Zajmiesz nam stolik? —zapytał ją Julian. —Musze do łazienki.
—Jasne. Zamówić ci coś?
— Tak to samo co tobie — pocałował ją w czubek głowy i oddał poduszkę. Kilka chwil później upewnił się iż Ingrid jest w środku i wrócił do sklepu z akcesoriami dla matek i dzieci. Z koszyka pełnego pluszowych bohaterów z Kubusia Puchatka wybrał Kłapouchego. Nie mogąc się oprzeć z wieszaków z ubrankami dla dzieci wziął dwa body. Z torbą w dłoniach opuścił sklep kierując się do ukochanej. Na widok torby Ingrid uniosła wysoko brwi.
— Mały prezent — powiedział stawiając na stoliku ładną torebkę, z której wystawał łeb Kłapouchego. Szatynka wyciągnęła ze środka pluszaka.
— Nie musiałeś —wykrztusiła z oczami pełnymi łez.
— Wiem , ale widziałem twoje spojrzenie, kiedy go zobaczyłaś. Chciałaś Kłapouszka dla naszej córeczki — pocałował ją w czoło — a tatuś lubi rozpieszczać swoje dziewczyny. Poza tym jest tam coś jeszcze —zachęcił ją z uśmiechem. Ingrid z ciekawością zajrzała do środka. Wyciągnęła dwa body. Jedno czarne drugie białe. Rozłożyła je na kolanach.
— Wariat jesteś wiesz? —zapytała go.
—Wiem, ale zakochany wariat —pocałował ją w nos. —Na co masz ochotę?
— Już zamówiłam —powiedziała a w tym momencie podeszła do nich kelnerka. Stawiając na stoliku dwa pucharki z lodami. — Tobie wzięłam czekoladowo- orzechowy z posypką i sosem toffi a dla mnie kakaowo- śmietankowy z sosem czekoladowym i kolorową posypką.
— Mówiąc jedzenie miałem na myśli obiad.
— Wiem, ale co zrobić, że twoja córka to fanka zimnych słodkości — Ingrid uśmiechnęła się lekko chowając body i pluszowego misia do torebki. —W domu zjem coś normalnego. Słowo harcerza —obiecała sięgając po łyżeczkę. —Tylko zostaw mi trochę.
Julian zaśmiał się pod nosem. W języku ciężarnej Ingrid oznaczało “Zjedz około dwie łyżeczki, reszta jest dla mnie”

***
Nic nie wyprowadza kobiety z równowagi niż mężczyzna. Usta Rosario zacisnęły się w wąską kreskę. Oddała ona Camillę pod opiekę matki i udała się do zamku. Nadszedł czas, aby Cosme Zululaga coś zrozumiał, bo najwyraźniej nie pojmował on jeden rzeczy; to co ich łączyło to przeszłość. I nic ani nikt tego niezmienni. należy to jak najszybciej wyjaśnić. Dlatego też oddała córkę pod opiekę matki i udała się do El Miedo.
I pomyśleć, że jako dziecko myślałam, że mieszka tu książę z bajki, pomyślała mimowolnie wybuchając śmiechem. Mitchell był księciem z piekła rodem a Rosario miała być jego księżniczką. teraz zamek był ruiną która lada chwila mogła zawalić się właścicielowi na głowę. Rose zaparkowała auto przed wejściem. Na schodach siedział Cosme jakby dokładnie wiedział, że do niego przyjedzie, jakby dokładnie takiej reakcji oczekiwał.
—Przyjechałaś na herbatę? —zapytał ją, kiedy wysiadła z auta. Biodrem oparła się o maskę.
—Nie. Przyjechałam abyśmy oboje mieli jasność —zaczęła —To musi się skończyć. To twoje “Rosie” —dodała patrząc mu w oczy. — Kiedy miałam dwadzieścia lat byłam naiwna, wierzyłam w szczęśliwe zakończenia. Wszystko to skończyło się, kiedy moja matka, twoja ex i ten przydupas Mitchella. Zamknęli mnie na oddziale psychiatrycznym wśród innych krnąbrnych panien i tam umarłam pół roku później, kiedy zabrali mi syna. Próbujesz ocalić kogoś kto nie żyje Cosme — powiedziała idąc w kierunku drzwi samochodu.
— Rosario zaczekaj —chwycił ją za rękę splatając ich palce ze sobą. —Nie będę mówił do ciebie Rosie — powiedział wyciągając drogą dłoń i wsuwając za ucho posiwiały kosmyk włosów —ale jesteśmy rodziną.
—Nie Cosme nie jesteśmy rodziną. —odparła wyrywając mu dłoń — mamy wspólne dziecko i to wszystko. Nigdy nie byliśmy rodziną nie dano nam szansy a to już zasługa naszych rodziców, więc przestań się łudzić, bo Rosario di Carlo może i wróciła do miasta — zaczęła otwierając drzwi —ale na pewno nie jest Rosie, którą znałeś — Zostawiła go, mimo iż intuicja podpowiadała jej, aby nie kończyła tej rozmowy. Nie w taki sposób jednak życie nauczyło ją nie przywiązywać się, nie rozczulać się nad sobą. I właśnie dlatego postąpiła w taki właśnie sposób a nie inny. Potraktowała go brutalnie, bo takie właśnie jest życie. Zadając mu cierpienie zaoszczędziła mu jeszcze większego bólu. I sobie także.
Wróciła do domu syna. Nie chciała przede wszystkim wychodzić bez pożegnania. Ethan już nie było, Camilla była z matką nad basenem Rosario postanowiła porozmawiać z synową. Zastała ją w gabinecie stojącą nad fotografiami z miejsca oględzin zwłok.
—Upiorne — powiedziała wędrując spojrzeniem to do jednej fotografii, to do drugiej.
—Przepraszam nie zauważyłam, kiedy weszłaś —powiedziała nieco zmieszana Emily odwracając tablicę na drugą białą stronę.
— Nic nie szkodzi, wymyślałam gorsze rzeczy —stwierdziła machając ręką. — A jak reaguje na Fabricio?
— Narzekaniem, że gdyby ożenił się z panią weterynarz to na tablicach wisiałby zdjęcia kotów a nie trupów — odpowiedziała —ale sądzę, że się przyzwyczaił. Wszystko w porządku? — zapytała ją.
—Nie, ale to nic z czybym sobie nie poradziła a jemu nic nie będzie —usiadła w fotelu spoglądając na mapę Monterrey . — Jak ty to robisz? —zapytała ją wiedziona ciekawością. —Rozdzielasz życie zawodowe od prywatnego.
— Nadal się tego uczę — przyznała zgodnie z prawdą —i różnie mi to jak widać wychodzi. — dłonią wskazała na tablicę.
— Wąż zrzuca skórę, ale nie naturę — powiedziała Rose po krótkiej chwili ciszy —ale gdyby nie twoja praca nigdy nie poznałabyś Fabricia.
—To prawda —przyznała jej rację Emily. — I gdybym się nie uparła, aby dopaść Fausta za wszelką cenę. Obiecałam to sobie i w pewnym momencie dotarto do mnie, że należy uderzyć w czuły punkt. W syna. I miałam rację zupełnie nieświadomie poruszyłam własny czuły punkt. — widząc spojrzenie Rose dodała. — Nieangażowana się zbyt mocno, nie w życie osobiste, byłam oddana pracy do czasu aż go poznałam. Wywrócił wszystko do góry nogami. Teraz wiem, że warto było skoczyć na głęboką wodę —uśmiechnęła się pod nosem.
—Przepraszam —do środka zajrzała Nadia — Nie mam pojęcia, gdzie trzymacie mąkę a Camilla chcę naleśniki.
—Już ci daje —powiedziała Emily podnosząc się z fotela. Nadia wróciła do kuchni. Ruszyła w stronę drzwi. —Rose —zaczęła — Nie angażowałam się, bo to oznaczało, że zaczyna człowiekowi zależeć, a kiedy zależy istnieje duża szansa, że będziemy cierpieć. Poślubiłam więc pracę, bo tak łatwej było mi żyć, Fabricio coś we mnie odblokował, poruszył czułą strunę. Próbuje powiedzieć, że to nic złego, pozwolić komuś przebić się przez ten mur — uśmiechnęła się lekko —A teraz pójdę dać im mąkę za nim rozniosą ze złości moją kuchnię.
***

Julian najpierw zaniósł śpiąca Ingrid do łóżka, później wniósł do domu wszystkie zakupy mimowolnie kierując swoje kroki do kuchni, gdzie przy blacie ze skwaszoną miną siedział Hugo przykładając do dłoni okład z lodem. Brunet pokręcił z niedowierzaniem głową. Wszedł do środka zakupy stawiając na blacie.
—Znowu się biłeś?
—Nie —odburknął Hugo. —Dałem facetowi w psyk a on mi nie oddał więc się nie biłem.
—Tak, tak dałeś jedynie facetowi w psyk. Chcesz pogadać od serca?
— Nie — odwarknął odsuwając do dłoni mrożony groszek. Przyjrzał się uważnie opuchniętym kostkom. —Mój ex szwagier nie jestem ojcem Loriego —powiedział w końcu —dałem w pysk potencjalnemu tatusiowi.
— Niech zgadnę —powiedział Julian —potencjalny tatuś okazał się nie być tatusiem.
—Skąd wiesz?
—O gdyby to był on nie siedziałbyś tu z taką skwaszoną miną pobitego szczeniaczka — wyjaśnił wyrywając mu z dłoni woreczek z groszkiem. Z zamrażalki wyciągnął paczkę z kostkami lodu, owinął ją w ściereczkę i wręczył Hugo.
—Dzięki —przyjął ją Delgado. — Nie wyglądasz na skacowanego.
—Pewnie dlatego że na całe wesele wypiłem może dwa kieliszki wódki.
—A co pan młody poskąpił?
—Nie po prostu musiałem mieć trzeźwy umysł i strzec, aby Pan Młody za dużo nie wypił no i pilnować moich dziewczyn.
—Kiepsko żeś pilnował zakopali żywcem —zaśmiał się Hugo.
—Nie miałem na myśli druhen — wtrącił się Julian — Tylko moje dziewczyny. Zaraz co zrobiono Nadii?
—Nieważne — machnął ręką brunet —Zaraz dziewczyny? To znaczy, że to w jej brzuchu to dziewczynka? — Julian przytaknął. —No to trzeba to opić, teraz jesteś już stracony i pod pantofel wezmą cię dwie baby. Duża i mała. Co ty robisz? —zapytał go Delgado kiedy Julian napełnił czajnik wodą a kredensu wyjął dwa kubki. — Chcesz opijać córkę herbatą? — zapytał zdumiony.
—Będę opijał córkę, kiedy się urodzi —zripostował —a teraz napijemy się herbaty, bo tobie wódki nie wolno więc wolisz być gruszką czy arbuzem? —zapytał odwracając się i unosząc dwa kubki. Jeden miał narysowane arbuzy, drugi gruszki.
—Gruszką. —odpowiedział po krótkiej chwili namysłu.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:31:21 07-12-18, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:02:24 13-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 139 - DANIEL - DOMINIC - COSME - ETHAN - OJCIEC JUAN - NADIM

Dominic

Natalio Benavidez powiódł wzrokiem po siedzących przed nim mężczyznach, po czym złożył palce obu dłoni w kształt lotosu - dokładnie tak, jak zwykł to robić szef Scylli.

- Czyli przychodzicie mnie prosić, żeby moja nerka zagościła w ciele innego człowieka, czy tak?

- Przecież chyba po to umieściłeś swoje nazwisko na liście potencjalnych dawców? - zdziwił się Daniel.

- W rzeczy samej - potwierdził dystyngowany brunet. - I nadal zamierzam poświęcić część swojego ciała na uratowanie życia. Co prawda przy moim stanie zdrowia miało odbyć się to już po mojej śmierci, ale tak naprawdę to bez różnicy. Niedługo i tak posadzą na mnie kwiatki. Do tego wspomniany przez was młodzieniec zapewne nie ma kilku miesięcy. On potrzebuje przeszczepu teraz. A więc dobrze...zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem. Dominicu? - zwrócił się pytająco do drugiego z mężczyzn.

- Tak, wiem - odparł jakoś cicho brat Ethana. - Obiecałem ci już, że wyznam mu prawdę.

- Całą prawdę, synu. Powiesz mu całą prawdę. Tylko wtedy pozwolę ci wykroić ze mnie nerkę i posłużyć się nią do uratowania...jak brzmiało jego imię? Gabriel, czyż nie?

- Tak, ojcze. Obiecuję ponownie, że już niedługo Ethan pozna szczegóły swojego pochodzenia. Przedstawię mu wszystkie informacje, jakie posiadam o jego matce.

- Czy tylko o niej? - spytał starszy Benavidez łagodnym tonem, jakby już od dawna znał odpowiedź na to pytanie.

- Czy naprawdę muszę opowiadać mu o wszystkim? To zniszczy jego życie - próbował negocjacji Dominic.

- Naprawdę musisz. Albo nici z nerki. - Natalio rozłożył ręce w przepraszającym geście.

- Ale dlaczego ci zależy, żeby on...

- Jestem ciekaw konsekwencji - uśmiechnął się ojciec Dominica. - I to nawet bardzo.

Cosme

Wzrok Zuluagi, gdy ten siedział w swoim ulubionym fotelu, był tak samo pusty, jak jego dusza.

- Nie rozumiem jej - szepnął na wpół do siebie, na wpół do przypatrującego mu się Ethana. - Przecież ja wcale nie namawiałem jej do powrotu do starych czasów, nie proponowałem związku. A ona zachowała się tak, jakby nie chciała mieć już ze mną nigdy nic do czynienia...

Jedna, krótka łza stoczyła się po policzku pana na El Miedo. Cosme drżącą ręką chwycił stareńki, tak dawno nie używany przez niego imbryk z herbatą i nalał sobie kolejną porcję, po czym odstawił napełnioną szklankę, chwycił stojący przy nim kieliszek i pociągnął długi łyk wina.

- Nie powinieneś pić alkoholu. - Blondyn delikatnie położył mu dłoń na ręce, starając się odebrać pusty, ale wciąż dzierżony przez Zuluagę kieliszek.

- A kogo to obchodzi? - odparł cicho dogłębnie zraniony Cosme. - Wiesz, sam nie sądziłem, że jej zachowanie aż tak mnie dotknie. Chciałem być jej przyjacielem, chciałem razem z nią stworzyć rodzinę dla Fabricio...ale przecież nie zmuszałem jej do niczego. Ona się przede mną broni...zupełnie, jakbym był jej matką, albo - co gorsza - moim ojcem.

- To wcale nie tak - pokręcił głową młody Crespo. - Po prostu się boi. Być może nawet własnych uczuć.

- O nie. - Właściciel zamku wstał i lekko chwiejnym krokiem udał się w stronę kominka. - Nie mów mi, że nadal mnie kocha, ale się tego obawia. Bo to nieprawda, Ethanie. Bardziej skłaniałbym się ku odpowiedzi, że mnie nienawidzi. Albo może nie tyle nienawidzi, co podświadomie oskarża, obwinia o to, co ją spotkało. Przecież gdyby nie ja, Antonietta nie zrobiłaby jej tego, co zrobiła i tak wiele innych rzeczy by się nie wydarzyło...

- To nie twoja wina, tato. - Ethan podszedł do człowieka, którego od pewnego czasu zaczął nazywać drugim ojcem i chciał położyć mu dłoń na ramieniu, w pocieszającym geście, ale Zuluaga się odsunął.

- Czasem mam wrażenie, że jedynie krzywdzę tych, których kocham. Ty, Nadia, Rosario....Nawet Dolores, którą przyznaję, potraktowałem zbyt ostro...nawet i ją straciłem. Kto wie...- zaśmiał się gorzko Zuluaga. - Może i odejście Boyer było tak naprawdę jedynie moją winą.

- Co ty bredzisz? - rozzłościł się Ethan. - Tato, jesteś pijany i gadasz same głupoty. Znam historię twojego związku z matką Nadii i wiem, że jedyną w nim złą osobą była ona, a nie ty.

- Nie wiem, synu. Być może powinienem zamknąć się w El Miedo na zawsze i nigdy już stąd nie wychodzić...

Daniel

- Twój ojciec jest lekko przerażający - stwierdził Haller, kiedy razem z Benavidezem opuścili rezydencję Natalio.

- Wiem. Zawsze taki był, przytłaczał mnie tym swoim spokojem, pod którym kryła się groźba. Zupełnie nie rozumiem, co mama w nim widziała. A potem nie pozwolił jej się ze mną kontaktować, odebrał mnie samemu prawo do spotkania brata. Wiele, wiele złego wydarzyło się za jego sprawą.

Szef Scylli zasiadł za kierownicą swojego wozu i westchnął głęboko.

- A teraz jest jedynym człowiekiem, który może uratować życie Amadora. Udałem się do niego jedynie ze względu na Desmonda, ale wciąż nie mam pewności, czy to była dobra decyzja.

- Nie było innego wyjścia, Dom - powiedział Daniel, nawet nie zdając sobie sprawy, że skrócił imię...właściwie kogo? Czyżby ten przestępca stawał się jego...przyjacielem? Ten fakt tak mocno uderzył doktora, że lekarz zaniemówił na chwilę.

- Na dodatek będę musiał powiedzieć Ethanowi o...pewnych faktach z jego przeszłości. A uwierz mi, zrobienie czegoś takiego zniszczy nie tylko życie jemu, ale i komuś jeszcze.

- Przecież jego matka nie żyje? - zdziwił się Haller. - Chyba, że chodzi ci o Orsona?

- Po części - przyznał młodszy Benavidez. - Ale jest jeszcze jedna osoba, która dozna potężnego wstrząsu, gdy pewne fakty wyjdą na jaw.

W międzyczasie Natalio zamknął oczy i oparł się wygodnie na swoim fotelu. Za kilka dni świat stanie na głowie. A wszystko przez jedną, małą nerkę.

Ojciec Juan

Ojciec Juan zasiadł ciężko na jednej z przykościelnych ławek i zamyślił się. Był wdzięczny, bardzo wdzięczny Bogu za to, że zachował go przy życiu, na dodatek w całkiej niezłej formie i dosyć szybko pozwolił mu wrócić do jakiejkolwiek sprawności. Co prawda noga wciąż mu dokuczała i duchowny poruszał się o lasce na dłuższych dystansach, ale w porównaniu z tym, co mogło mu się stać, było po prostu świetnie.

Dosyć długie rozmyślania nad swoim losem przerwało mu przybycie pewnego brodatego mężczyzny o niebieskich oczach, który przysiadł tuż obok, jakby nie będąc pewnym, czy ma do tego prawo.

- Czy mogę zająć duchownemu kilka chwil czasu? - spytał przybysz miękkim, cichym i spokojnym głosem, w którym pobrzmiewał obcy akcent.

- Oczywiście - odparł sługa Boży, ani na moment nie okazując zdziwienia, kiedy zrozumiał, kto go odwiedził.

- Wiem, że to może okazać się nieco...szokujące. Człowiek taki, jak ja i w dodatku obcej wiary przychodzi do kościoła i pragnie rozmowy z księdzem. Odczułem jednak potrzebę rozmowy, opowiedzenia o tym, co kryje się w mojej duszy. - Brodacz położył dłonie na kolanach i dodał. - Zdaję sobie również sprawę, że ojciec widział mnie zapewne w otoczeniu pewnego człowieka, który to...

- Nie musisz się tłumaczyć - przerwał mu Juan. - Dominic, przyznam, jest dosyć tajemniczy, ale nie do mnie należy odgadywanie jego sekretów. Opowiedz mi więc, proszę, z czym przychodzisz do Boga.

- Bardziej do kogoś, kto mnie wysłucha i zrozumie, niż do Boga samego - zaprotestował wciąż uprzejmie tamten. - Twój, czy mój Bóg, w tym momencie nie ma to żadnej różnicy, obaj mnie zawiedli i wolałbym raczej..

- Bóg nie zawodzi - wtrącił się ksiądz. - Bóg wystawia nas na próby, ale...- urwał. Drugi mężczyzna podniósł bowiem dłoń w proszącym geście, by dano mu z powrotem kontynuować swoją historię.

- Wiele, wiele lat temu miałem rodzinę. Byłem tak szczęśliwy, jak tylko może szczęśliwy być mąż i ojciec. W pewnej chwili, jednego dnia, wszystko się zmieniło. Do tej pory nie wiem, dlaczego. Moja żona po prostu postanowiła mnie opuścić, winiąc za coś...sam nie wiem, za co. Nie zdążyła mi niczego wyjaśnić, bo godzinę później zginęła w wypadku. Zabrała ze sobą - nie tylko w podróż, ale i dosłownie, do Piekła - ze sobą naszą jedyną córkę, maleńką Ayliz. 10 sierpnia 2002 roku to nie tylko data ich śmierci - to również dzień, w którym i ja umarłem - wewnętrznie.

- Pragniesz, bym się za nią pomodlił? - spytał do głębi poruszony Juan.

- Nie - odparł cicho Nadim. - Ale poproś ją o wybaczenie. Jeżeli istnieje którykolwiek Bóg, jeżeli jakiś z nich może rozmawiać z moją córką - niech powiedzą jej, że nigdy nie przebaczę sobie tego czegoś, co zrobiłem. Co spowodowało wyjazd Azize, mojej małżonki. Cokolwiek to bowiem było, sprowadziło śmierć na Ayliz. Jestem mordercą, księżę. Jestem mordercą, który zabił własne dziecko.

- To nieprawda! - zaprotestował duchowny. - To była decyzja twojej żony i nikogo więcej, los tak zechciał, Bóg, ale z pewnością...

- Przestań - wszedł mu w słowo Yilmaz i wstał. - Nie przekonasz mnie, że było inaczej. Kiedyś sam jej to powiem, kiedyś być może sam poproszę moją córkę o przebaczenie. Tam...- Nadim machnął ręką w nieokreślonym kierunku...- w innym świecie. Ale zanim to nastąpi, poproś swojego Boga, by z nią porozmawiał. By wybaczyła mi to...i wszystkie inne rzeczy, cokolwiek zrobił jej ojciec...wiesz, potem. Gdy to już się stało.

- Jakie rzeczy? - Ksiądz również wstał i próbował zajrzeć w oczy Nadima, ale Turek nie spojrzał na niego, wręcz przeciwnie, rzucił tylko, odwracając się tyłem do księdza: - Czasem ją widzę, wiesz? W snach. Biegnie do mnie, wyciąga ręce, ja próbuję ją złapać, objąć, przytulić...i wtedy się budzę. Budzę się z pustymi ramionami, budzę się...w pustce.

Ethan

Ethan Crespo zdecydował się poprosić księdza o pomoc. Cosme bowiem zamknął się w pokoju i nie chciał z nikim rozmawiać. Syn Orsona wiedział, że Zuluaga nie popełni niczego głupiego, za dobrze go znał, żeby się tym martwić, uznał jednak, że brat Rosario powinien wiedzieć, co się dzieje, a jego wizyta w El Miedo może jakoś pomóć ojcu Nadii. Dlatego zamierzał wspomnieć księdzu, zapytać go, czy ten nie mógłby odwiedzić niedługo zamku i jakoś pomóc rozwiązać tą trudną sytuację.

W przykościelnej bramie minął człowieka o równie niebieskich oczach, jak on sam. Poznał, iż jest to Turek, którego co jakiś czas widywał u boku Dominica, nie zagaił jednak rozmowy, bo szczerze mówiąc nie za dobrze wiedział, co też właściwie miałby mu powiedzieć.

- Dobrze się pan czuje? - odezwał się jednak po chwili, dostrzegając niezwykłą bladość Nadima.

- Tak, dziękuję - powiedział cicho Yilmaz, dodając po chwili coś, co wstrząsnęło Ethanem:

- Ogień, wiesz? To ogień mi ją zabrał...dlatego teraz stałem się Człowiekiem z Lodu. Żeby się zemścić. Żeby zemścić się na ogniu...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5763
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:12:21 14-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 140
CONRADO/EVA/HUGO


Conrado długo myślał o słowach Fabricia, zastanawiając się, czy powinien pójść za jego radą. Emily zdecydowanie była dobra w swoim fachu i zapewne zgodziłaby się, gdyby poprosił ją o pomoc w znalezieniu dziecka, które zostało mu odebrane brutalnie przed laty. Nie mógł jednak ryzykować, mieszając w tę sprawę policję. Nie miał nawet gwarancji, że jego dziecko nadal żyje. Czuł, że Fernando nie mógł zabić tego dziecka, że wolał je mieć żywe i ukryć je przed nim, bo wiedział, że szukanie go będzie największą torturą dla jego wroga. Nie sądził jednak, by Fernando trzymał to dziecko przy sobie – to było zbyt ryzykowne i Barosso musiał sobie zdawać z tego sprawę. Swego czasu Saverin był przekonany, że Fernando kierował się zasadą „pod latarnią najciemniej”, dlatego dla pewności sprawdził wszystkie sierocińce w Monterrey, ale na próżno. W aktach nie było żadnej wzmianki o niemowlęciu, które oddano w styczniu 1998 roku. Wszystkie dzieci oddane po tym terminie były dużo większe i nie było możliwości, by któreś z nich było z nim spokrewnione. Fakt, że nie znał płci dziecka, wcale nie ułatwiał sprawy. Czasami Conrado był tak zdesperowany, że miał ochotę zakończyć to wszystko raz na zawsze, ale powstrzymywała go troska o dobro dziecka. Czy Fernando zapewnił jej lub jemu dobrą przyszłość? Saverin szczerze w to wątpił. Nawet jeśli nie zabił tego dziecka osobiście, równie dobrze mógł je porzucić gdzieś, pozostawić samo na pastwę losu lub oddać rodzinie, która je maltretowała. Na samą myśl, Conrado gotował się z wściekłości.
Nie przeszkadzał mu plac zabaw w pobliżu poradni biznesowo-prawnej, którą razem z Fabriciem postanowili otworzyć jako jeden z punktów jego programu wyborczego. Co prawda nie był przyzwyczajony do widoku dzieci, bo połowę życia spędził, tułając się po hotelach, gdzie zwykle nie widywało się rodzin z maluchami, ale nie było to dla niego nienaturalne. Kiedy jednak zobaczył Fabricia z małym Sammym, który zajadał się ciastem rabarbarowym, poczuł ukłucie w sercu. Wcale nie chodziło, że chciał mieć dziecko. Był zdrowym i dość młodym mężczyzną, mógł w każdej chwili założyć rodzinę. On jednak chciał mieć dziecko z Andreą Bezauri, miłością jego życia. Bez niej życie nie miało sensu.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Evy. Jej widok sprawił, że poczuł się niezręcznie. Rozmyślał o przeszłości z ukochaną i życiu, jakie mógłby wieść, gdyby Fernando nie pojawił się w jego życiu, a tymczasem ona nadal żywiła płonne nadzieje, że Conrado ożeni się z nią, założą razem rodzinę i będą żyli długo i szczęśliwie. Czasami było mu jej nawet żal. Choć Medina wciąż powtarzała, że doskonale zdaje sobie sprawę, z czym ich misja się wiąże i że nie łączy ich nic poza czysto biznesową umową, on wiedział, że kobieta robi dobrą minę do złej gry. Nie mógł jej dać niczego więcej poza zemstą. Jego los od dawna był przesądzony i nie było w nim miejsca na szczęście. Bajkowe życie – wielki dom z ogrodem, gromadką dzieci biegającą po trawniku i radośnie ujadającym psem – nie było dla niego. Wszystko mogło się skończyć tylko w jeden sposób, o czym nieustannie przypominał mu rewolwer, który trzymał w sejfie.
– Jedziesz po Prudencię? – zapytała Eva, opierając się o framugę drzwi do jego biura i przypatrując się, jak chowa jakieś dokumenty do teczki.
– Tak, obiecałem, że odbiorę ją od bratanicy. Chcesz jechać ze mną? Myślę, że znajomość z Astrid mogłaby ci wyjść na dobre.
Eva uśmiechnęła się kpiąco. Nasłuchała się trochę o Astrid i na samą myśl o niej miała już odruch wymiotny.
– Czyżbyś chciał mnie wmanewrować w jakąś działalność charytatywną?
– Dlaczego nie? Jako przyszła pierwsza dama Valle de Sombras powinnaś dbać o wizerunek. – Conrado mówił całkiem poważnie. Fabricio miał rację – Eva powinna wyzbyć się swojego wizerunku hollywoodzkiej gwiazdy i zacząć zachowywać się adekwatnie do wyborów. – Astrid Vega robi dużo dla Pueblo de Luz. Mogłaby cię wprowadzić do fundacji, nauczyć kilku rzeczy, wybrać się na zakupy… – Conrado zmierzył obcisłą sukienkę Evy i wysokie szpilki, które miała na sobie, dając jej do zrozumienia, że to nie jest strój godny narzeczonej burmistrza.
– Więc może to Astrid powinieneś poślubić, nie mnie – odparła z jakąś dziwną zawziętością, której nigdy nie słyszał w jej głosie. – Powiedziałam ci kiedyś, że jest tylko jedna osoba, dla której mogłabym się zmienić. I ty nią nie jesteś.
Conrado uśmiechnął się delikatnie, patrząc na nią z lekkim politowaniem. Była zła.
– No cóż… O ile mnie pamięć nie myli, ta osoba nie chce mieć z tobą nic do czynienia. I o ile się nie mylę, mieliśmy umowę, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by Fernando poniósł karę za to, co zrobił twojej rodzinie.
Eva zacisnęła pięści ze złości. Rzadko rozmawiali o Evie i jej ojcu Eduardo Medinie, niegdyś wziętym prawniku korporacyjnym z San Antonio, który teraz odsiadywał wyrok w więzieniu. A wszystko to przez to, że reprezentował niezbyt legalne interesy Fernanda w Ameryce. Kiedy przyszło co do czego Barosso się na niego wypiął i Eduardo Medina musiał odpokutować za jego grzeszki. Rodzina Evy, niegdyś dobrze usytuowana i na znakomitej pozycji w mieście, nagle została z niczym. A Eva została aktorką, by zarobić na życie. Kiedy poznała Conrada była przestraszoną dwudziestolatką, która role zawdzięczała raczej swoim atutom fizycznym aniżeli talentowi. Myśli o początkach jej kariery napawały ją obrzydzeniem do tego stopnia, że dostała gęsiej skórki. Dzień, w którym poznała Saverina, był najlepszym w jej życiu. Zapewnił jej byt i bezpieczeństwo i obiecał pomóc wyciągnąć jej ojca z więzienia. Ufała mu bezgranicznie, ale świadomość, że traktował ją tylko jako członka swojej drużyny mścicieli, jak pionka w grze, była czasami nie do zniesienia.
– Więc co właściwie miałabym robić? Gotować zupę bezdomnym? A może myć im stopy i wycierać włosami? – zapytała Medina z nutą szyderstwa.
– Nie wiem. Poproszę ją, by znalazła dla ciebie coś odpowiedniego. – Conrado wiedział, że wygrał tę bitwę, bo Eva dała za wygraną.
Kiedy jechał po Prudencię do Pueblo de Luz cały czas rozmyślał nad słowami Fabricia. Był tak zaaferowany, że nie zauważył czerwonego światła. Zahamował gwałtownie, omal nie uderzając się czołem o kierownicę. Jeszcze tego mu brakowało, żeby popsuł sobie reputację jeszcze bardziej, dostając mandat. Westchnął ciężko, otwierając okno, by nabrać świeżego powietrza i wtedy jego wzrok padł na młodą dziewczynę zmierzającą ulicą.
Nastolatka miała długie lśniące kruczoczarne włosy i gęste ciemne brwi. Wiedział, że wiele ludzi ma taką urodę, ale jednak coś w niej sprawiło, że od razu pomyślał o Andrei. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że ma zwidy i to jego zmarła żona spaceruje sobie po ulicach Miasta Światła, ale przecież dobrze wiedział, że to niemożliwe. Podążył wzrokiem za dziewczyną, która sprężystym krokiem przeszła przez ulicę, wygładzając lekko szkolny mundurek, który miała na sobie. Conrado przez chwilę nie mógł dojść do siebie i zanim się spostrzegł jechał już za nią, zachowując bezpieczny dystans. Gdyby go ktoś teraz zobaczył, pomyślałby pewnie, że jest jakimś zboczeńcem, śledzącym ładną dziewczynę. Nie dbał o to jednak. Był zbyt zaintrygowany jej osobą a serce zabiło mu szybciej, kiedy nieprawdopodobna myśl pojawiła mu się w głowie.
Jeszcze przez chwilę po tym jak zniknęła w budynku szkoły, Conrado miał przed oczami jej kruczoczarne włosy falujące na wietrze. Oddychał ciężko i próbował się uspokoić.
– Nie. To niemożliwe – powtarzał sobie, niemal łapiąc się za głowę w roztargnieniu. – Myślałem o słowach Fabricia. Wymyśliłem to sobie. To tylko zwykła dziewczynka. To na pewno nie ona.
Jednak kiedy patrzył za nią, czuł że się nie myli. Jakaś dziwna siła ciągnęła go w tę stronę, a kiedy usłyszał dzwony z pobliskiego kościoła, zdawało mu się, że nawet sam Bóg daje mu znaki. Będzie musiał to sprawdzić. Ale najpierw musiał porozmawiać z Prudencią i upewnić się, czy aby na pewno wszystko z nim było w porządku.

***

Hugo opowiedział Julianowi całą sytuację z Joaquinem, kiedy siedzieli przy herbacie.
– Nie rozumiem cię. To dorosła kobieta. Może robić, co chce. Oczywiście nie usprawiedliwiam zdrady małżeńskiej, ale… to chyba nie jest twoja sprawa. – Julian pociągnął łyk herbaty, jak zwykle mówiąc mu prosto z mostu, co myśli.
– Wiem, że jest dorosła i może spotykać się, z kim chce. To nie moja sprawa. – Hugo obracał w dłoniach kubek, próbując skupić na czymś uwagę. – Ale jednak nas okłamała. Nie tylko mnie, ale i Sergia, mojego tatę… wszystkich. Wiesz jak nienawidziłem Sotomayora przez te wszystkie lata? Może nawet trochę obwiniałem go o moją własną sytuację. – Julian domyślił się, że Hugo mówi o pracy dla Fernanda. – Wiem, że to nie jego wina. Odszedł, bo ona była w kompletnej rozsypce, w dodatku obracała się w takim towarzystwie…
– Jaki jest Joaquin? Mówiłeś, że to psychopata. – Juliana wyraźnie interesowała postać Villanuevy.
– Bo nim jest. Zresztą sam już nie wiem. – Hugo przetarł oczy dłonią. Miał w pamięci słowa Joaquina i jedno się zgadzało – Delgado był ostatnią osobą, która mogła prawić komuś morały.
– Mówiłeś, że kiedyś się przyjaźniliście. – Julian drążył temat, korzystając z okazji, że Hugo się przed nim otworzył. Musiał kuć żelazo póki gorące. Inaczej Delgado mógł znów się w sobie zamknąć, tym razem na dobre.
– Kiedyś, dawno temu. – Przez chwilę się ociągał, po czym zaczął opowiadać Vazquezowi, jakie relacje łączą go z Joaquinem.

Monterrey, rok 2005

Joaquin przez cały dzień był dziwnie podekscytowany, co trochę niepokoiło Huga. Słowa Astrid nadal dźwięczały mu w głowie i od tamtej pory uważnie go obserwował. Rzeczywiście, Villanueva miał w oczach jakiś zwierzęcy błysk. Hugo wiedział, że lata spędzone w poprawczaku go zahartowały i stał się obojętny na wiele rzeczy, ale tym razem było inaczej. Od dawna fabryka Ernesta Vegi miała problemy. Wszyscy wiedzieli, że ojciec Astrid to stary pijak, który nie płacił swoim pracownikom, przepijając i przegrywając pieniądze w karty. Jego biznes powoli podupadał, a robotnicy mogli lada chwila wylądować na bruku.
Villanueva był jednym z tych pracowników, podobnie jak jego ojciec i bracia, a także Camilo Angarano i Sergio Sotomayor. Nie podobało mu się zarządzanie pana Vegi, podobnie jak jego współpracownikom, ale on jako jedyny nie bał się czegoś powiedzieć otwarcie. Nie raz groził Ernestowi i nie raz doszło też do bójki, kiedy Vega nie chciał płacić robotnikom. Nie zapewniał im też godziwych warunków pracy i kiedy kilku pracowników pochorowało się od szkodliwych oparów w fabryce, Joaquin nie wytrzymał.
Hugo z niepokojem obserwował każdy jego krok, a tak się złożyło, że tego dnia Villanueva był gościem na obiedzie w ich domu. W domu Sonii był zawsze mile widziany jako przyjaciel syna, który niejednokrotnie mu pomógł. Joaquin chwalił potrawy, był grzeczny i zawsze prawił gospodyni komplementy. Tak też było tego dnia. Ale coś w jego zachowaniu nie dawało Hugowi spokoju.
Kiedy gość oznajmił, że musi iść do pracy na popołudniową zmianę, Hugo jakby walczył sam ze sobą. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Patrzył jak Villanueva wychodzi z ich mieszkania i czuł, że coś jest nie tak.
– Wszystko dobrze, Hugo? – Sonia była zmartwiona zachowaniem syna. – Coś cię trapi.
– To nic takiego. – Chłopak wysilił się na uśmiech, ale jej nie mógł oszukać. – Chodzi o Joaquina. Coś jest z nim nie tak.
– Wyglądał całkiem normalnie. – Sonia zmrużyła oczy, zastanawiając się nad słowami syna. – Myślisz, że coś mu się przytrafiło?
„Jemu nie, ale komuś innemu może” – pomyślał Hugo, karcąc się w duchu za te myśli. Nigdy wcześniej nie postrzegał Joaquina jako złego człowieka, ale spojrzenie Astrid gdy o nim mówiła, było tak poważne, że zaczął się poważnie martwić.
– Mamo, pójdę do fabryki. Zobaczę, czy nie potrzebują dodatkowych rąk do pracy.
– Hugo, rozmawialiśmy o tym.
Matka nigdy nie chciała, by jej jedyny syn został robotnikiem. Wolała, żeby się wykształcił i został architektem, tak jak od zawsze marzył. Jednak on często zachodził do fabryki, by pomóc ojcu. Delgado rzucił jej przepraszający uśmiech i pocałował ją w policzek, zanim wyszedł.
Droga prowadziła przez niewielki lasek na pagórku, skąd rozciągał się idealny widok na fabrykę i jej okolice. Tam też znalazł Joaquina, którego oczy płonęły jakimś dziwnym blaskiem. Dopiero po chwili do Huga dotarło, że ten błysk to w rzeczywistości płomienie, które odbijały się w jego oczach. Ogień z płonącej fabryki. Wszędzie unosiły się kłęby dymu tak że nawet na pagórku Hugo musiał zatkać usta, bo ciężko było oddychać.
– Coś ty zrobił?! – wyjąkał, patrząc jak ogień trawi budynek. – Coś ty najlepszego zrobił?
– To, na co zasłużył.
Obojętność, a może nawet lekka radość w głosie Joaquina, zmroziła go do szpiku kości i już wiedział, że nie ma dla tego człowieka żadnego ratunku.
– Tam jest mój ojciec, ty skurczybyku! Moja rodzina!
– Spokojnie. Zadbałem o to, by wydostali się cało. Jemu i Sergio nic nie będzie.
Hugo skarcił się w duchu za uczucie ulgi, które nim owładnęło. To jednak nie usprawiedliwiało czynu Joaquina. W pewnym momencie coś sobie przypomniał i doskoczył do Villanuevy, potrząsając nim z całej siły i zmuszając, by na niego spojrzał, bo ten cały czas obserwował płomienie.
– A Astrid? Co z Astrid?!
Wiedział, że jego przyjaciółka pomagała ojcu w papierkowej robocie i tego dnia również miała być w fabryce.
– Czasami trzeba ponosić ofiary. – To jedno zdanie z ust Joaquina dźwięczało mu w uszach, kiedy rzucił się czym prędzej w dół zbocza, nie dbając nawet o to, czy się przewróci. Miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do fabryki na czas.
Jeden bok budynku był już prawie całkowicie strawiony przez ogień. Hugo nic nie widział przez kłęby dymu. Słyszał tylko krzyki i gdzieś w oddali przytłumione syreny straży pożarnej. Wydawało mu się, że ktoś krzyczy jego imię, ale nie był pewny, czy to jego ojciec, szwagier, a może znajomy. Puścił się biegiem przed siebie, w stronę wejścia do fabryki, zupełnie nie dbając o swoje bezpieczeństwo. Błądził niemal po omacku, odtwarzając drogę z pamięci, bo prawie nic nie widział przez dym, który boleśnie kłuł go w oczy. To, co zrobił, było bardzo głupie, ale jednocześnie nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby tego nie zrobił. Gabinet Ernesta był niedaleko wejścia, dlatego dość szybko go odnalazł, a czas był teraz najważniejszy.
– Astrid! – krzyknął, ale odpowiedział mu tylko kaszel. – Astrid!
– Tutaj!
Zachrypnięty głos dziewczyny był jak miód na jego serce. Wparował do gabinetu, osłaniając ręką oczy, bo żar buchał tutaj jeszcze bardziej. Astrid ślęczała nad ciałem ojca, próbując go ocucić. Bezskutecznie.
– Już za późno, Astrid. Musimy iść! – oznajmił jej, badając puls mężczyzny, który leżał bez życia na podłodze własnego gabinetu.
Nie musiał jej zbyt długo przekonywać. Jej ojciec był potworem, który znęcał się nad nią i jej matką. Nie życzyła mu śmierci, ale jeśli nie mogła mu pomóc, wolała zadbać o siebie. Nie pamiętał samej drogi powrotnej, ale jakimś dziwnym cudem udało im się wydostać z budynku. Astrid kaszlała i trzęsła się z szoku, a on oddychał ciężko, próbując dojść do siebie. Musiał upewnić się, że jego ojcu nic nie jest. Camilo dopadł do niego, zanim Hugo zdążył wyszukać go w tłumie. Miał dzikie spojrzenie i był wściekły. Kiedy jednak zamknął syna w szczelnym uścisku, jego głos był dziwnie niestabilny i płaczliwy.
– Hugo, ty głupi chłopaku! Ty dzielny, głupi chłopaku!
Hugo zaśmiał się w ramię ojca i poklepał go po plecach, dając mu znać, że nic mu nie jest. Nie mógł przecież pozwolić Astrid umrzeć.


– To pomyleniec – skwitował historię Huga Julian. – Nie dość że narkoman, to jeszcze sadysta i podpalacz. Ile osób zginęło?
– Trzy. Ernesto Vega i jego zastępca zginęli w pożarze. A jeden ze starszych pracowników umarł w szpitalu w wyniku oparzeń. Może to dziwnie zabrzmi, ale Joaquin wtedy naprawdę myślał, że robi ludziom przysługę.
– Cóż, myślenie nie jest jego mocną stroną.
– Najwyraźniej.
– Jedno mnie nurtuje: dlaczego nie poszedł siedzieć? – Julian zmrużył oczy, przypatrując się Delgado badawczo.
– Bo jestem idiotą, który nie mógł na niego donieść. – Hugo wypił łyk herbaty, czując się podle. – Co by o nim nie mówić, wiele razy mi pomógł. A ja byłem tchórzem i nie mogłem zeznawać przeciwko niemu. Policja prowadziła śledztwo, ale i oni szybko dali za wygraną. Pracownicy fabryki domyślali się, kto za tym stoi, ale nikt go nie wsypał, bo wszystkim śmierć Ernesta była na rękę. Dostali sporą sumkę po jego śmierci. Matka Astrid o to zadbała.
– Więc to dlatego twierdziłeś, że ma u ciebie dług wdzięczności, kiedy załatwiałeś Harcerzykowi wstęp w szeregi Templariuszy?
Hugo pokiwał tylko głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Nie miał ochoty dłużej rozmawiać o Joaquinie. Nadal był zawstydzony tym, że oskarżył go o bycie ojcem Loriego. Pomimo tego, że on sam zerwał z nim znajomość, po śmierci Sonii Leonor często obracała się w jego towarzystwie, bo jako jedyny był w stanie załatwić jej pigułki uspokajające, od których się uzależniła. Hugo był wściekły, kiedy dowiedział się, skąd jego siostra bierze te tabletki i zakazał Joaquinowi jej je dawać. Nie chciał mieć z nim nic więcej do czynienia. Joaquin był szaleńcem, którego ciężkie życie i uzależnienie doprowadziły do krawędzi. Nikt nie wiedział, do czego tak naprawdę był zdolny.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:04:10 14-09-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:01:05 15-09-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 141

NADIA / MARCELA / AIDAN / TRAVIS / ISABELA


Była niedziela, ale Travis Mondragón nie poszedł do kościoła. Nie chodził tam od dawna. Wiele razy zawiódł się na Bogu, bo kiedy najbardziej potrzebował jego pomocy, on nic nie zrobił. Mężczyzna wątpił więc, że tym razem mogłoby być inaczej i modlitwa pomogłaby jego matce, która w szpitalu czekała na koniec weekendu, by lekarze mogli wykonać jej niezbędne badania.
Zamiast do świątyni, udał się do miasteczkowej kliniki. Uprzednio zakupił w sklepie Nicolasa Barosso dwie duże pomarańcze, sok jabłkowy w kartonie oraz świeżego maślanego rogalika. Ten oto zestaw zaniósł mamie. Wiedział, że sprawi jej tym przyjemność.
– Cześć, mamuś – przywitał się z Doną buziakiem w policzek. – Mam coś dla ciebie. – Pomachał jej siatką przed oczami. – Twoje ulubione.
– Kochany jesteś, synku – odparła, podnosząc się na łokciach i próbując usiąść. Dziś była bardzo słaba.
– Leż, musisz odpoczywać – powstrzymał ją Travis, poprawiając matce poduszkę. – Ojciec też niedługo przyjdzie.
– Dlaczego nie przyszedł z tobą?
– Musiał coś załatwić.
Mondragón usiadł na taborecie przy łóżku Dony.
– Jak się dzisiaj czujesz? – zapytał, patrząc na matkę z czułością.
– Średnio, ale źle nie jest – odpowiedziała słabym głosem. – A ty synu, powiedz mi, odnalazłeś swoją siostrę?
– Tak, ale Nadia nie jest moją siostrą. To było nieporozumienie – wyjaśnił mężczyzna i odwrócił wzrok.
– Przez to „nieporozumienie”, jak to nazywasz, spędziłeś siedem lat w więzieniu. Wiesz, że będzie się to za tobą ciągnąć latami? – Widać było, że Dona bardzo martwiła się o przyszłość jedynego syna.
– Przynajmniej nie siedziałem tam bezpodstawnie. Zabiłem tego człowieka i w pełni zasłużyłem na tę karę – rzekł Travis racjonalnie, spoglądając na matkę. – Zmieńmy temat, okej?
– Dobrze, ale musisz mi coś obiecać. – Dona obserwowała reakcję adopcyjnego syna i nie zawiodła się jego odpowiedzią.
– Wszystko – odparł krótko.
– Przyprowadź do mnie tę Nadię – poprosiła kobieta. – Chciałabym z nią porozmawiać.

***

Marcela siedziała w kuchni i przygotowywała obiad, kiedy usłyszała drapanie po szybie drzwi tarasowych. Odwróciła głowę w tamtym kierunku i zauważyła psa rasy husky. W dodatku całego od błota. W tym momencie do pomieszczenia wjechał David na wózku.
– Czyj to pies? – zapytał, przypatrując się wielkim oczom zwierzęcia.
– Nie wiem, ale wygląda na przestraszonego – odparła Marcela, podchodząc do drzwi tarasowych i rozsuwając je w zapraszającym geście.
Husky wbiegł do środka i schował się za niepełnosprawnym mężczyzną. Duran pogłaskał psiaka po łbie.
– Nie bój się, kolego – powiedział.
– Pewnie wystraszył go hałas tłuczonego szkła dochodzący z sąsiedztwa. – Brunetka zasunęła drzwi od tarasu, by zagłuszyć nieprzyjemne dźwięki. – Ma obrożę na szyi, prawda? – zwróciła się do syna.
– Tak. – David sięgnął dłonią do okrągłej plakietki dołączonej do obroży. – Ma na imię Hermes – poinformował matkę, kiedy zdołał odczytać tę informację.
– Skąd ty jesteś, co? – zapytała retorycznie, mierzwiąc ręką sierść zwierzaka. – Zadzwonię do Pabla – postanowiła. Diaz był w końcu szeryfem i znał wszystkich w Valle de Sombras.
– Do kogo? – David spojrzał na Marcelę pytająco, lekko się uśmiechając. – Kto to jest Pablo?
– Kolega – odpowiedziała speszona. – Pracuje w policji.
– A nie możemy go po prostu zatrzymać? – zapytał chłopak.
– Pablo nie jest bezdomny, ma własny dom – zaśmiała się rozwódka.
– Miałem na myśli psa, mamo – sprostował David mocno rozbawiony. – Widać, gdzie jesteś myślami – dodał, by trochę się z matką podrażnić.
– Ej, ty nie bądź taki mądry. – Marcela zarumieniła się nieco zawstydzona. Po raz pierwszy ciężko jej było ukryć emocje.
Kobieta, nic więcej nie mówiąc, sięgnęła po telefon komórkowy i wykręciła numer do Diaza. Znała go na pamięć, więc nawet nie musiała wyszukiwać go ręcznie w kontaktach.
– Pablo? – odezwała się, kiedy usłyszała jego głos. – Potrzebuję twojej pomocy.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Znalazłam psa w swoim ogrodzie i trzeba dowiedzieć się, kto jest jego właścicielem. Chyba się przestraszył jakiegoś hałasu – wyjaśniła, nie owijając w bawełnę. – Z obroży wynika, że psiak wabi się Hermes.
– Zaraz, jesteś pewna? – zdziwił się Pablo.
– No tak.
– W takim razie to hasky mojej córki – rzekł. – Łobuz musiał mi uciec jak spałem. Zaraz po niego przyjadę.
– Nie – zaprotestowała szybko Duran. – Przywiozę ci go.

***

W poniedziałek miał się zacząć remont nowego domu Aidana i Dayany. Transakcja została przeprowadzona już w piątek zaraz po prezentacji wnętrza przez agenta nieruchomości, który zresztą okazał się być dobrym kolegą mecenasa ze szkoły. Półtorej miliona peso. Tyle kosztowała Gordona ta przyjemność, ale postanowił nie oszczędzać na wspólnej przyszłości z ukochaną. Zmarnował zbyt dużo czasu na upieraniu się przy swoich bzdurnych uprzedzeniach, przez co o mało nie stracił jej na zawsze. Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby w porę się nie opamiętał.
Najgorsze było to, że o to wszystko obwiniał własnego ojca. On ponosił winę za nieprzychylny stosunek Aidana do zakładania rodziny. Relacje między nimi wyglądały na normalne tylko przez pierwsze sześć lat życia młodego Gordona. Potem cały mur miłości rodzicielskiej rozpadł się jak niestabilny domek z kart. Dokładnie po śmierci jego matki Rosaliny, którą kochał najbardziej na świecie.
Ernesto Gordon nie rozpaczał zbyt długo po stracie żony. Zaledwie tydzień później pocieszył się w ramionach jej siostry bliźniaczki Anabel. Kobiety były zupełnie inne. Różniły się nie tylko charakterami, ale również wyglądem, ponieważ urodziły się z bliźniaczej ciąży dwujajowej. Szkopuł tkwił jednak w tym, że słynny adwokat Ernesto zdradzał żonę już znacznie wcześniej. W dzień narodzin Ayaza, młodszego brata Aidana, stało się coś, co na zawsze zaważyło na relacji na fali ojciec-syn. Sześcioletni wówczas młody Gordon przyłapał ojca w jego gabinecie na igraszkach z nieznajomą kobietą. Ernesto sprał go wtedy na kwaśne jabłko, zakazując mówić o tym matce. Sytuacja ta miała miejsce dokładnie rok przed samobójczą śmiercią Rosaliny. Była to jednak tylko mała część historii, która przed laty rozegrała się pomiędzy dwiema rodzinami. Między rodziną Gordon a rodziną Leopardo, z której pochodziły bliźniaczki.
Dlatego Aidan dziś miał za nic sakrament małżeństwa. Uważał, że ślub to niepotrzebny papierek, który wszystko niszczy. Który wiążę dwójkę ludzi tylko pustymi słowami, a w rzeczywistości za zamkniętymi drzwiami rodzinnego domu rozgrywają się dramaty, o których nie śniło się największym filozofom. Zdrady i kłamstwa Aidan brzydził się najbardziej, lecz nie to było jego najsilniejszym strachem. Przeogromnie bał się genów. Gdzieś głęboko w nim drzemała druga twarz. Wiedział o tym, lecz nie wypowiadał tego na głos. Twarz, której nigdy nie chciał poznać. Twarz, której najchętniej wyrzekłby się zaraz po urodzeniu, ale było to niestety niemożliwe. Twarz niewiernego kłamcy, który nie chciał upodobnić się do własnego ojca.
Aidan Gordon od lat toczył wojnę sam ze sobą. Każdego dnia walczył, by ukształtować swój własny charakter, w którym zabrakłoby cech osobowości Ernesta. Tylko w jednej kwestii nie zdołał oszukać przeznaczenia. Podejmując studia prawnicze, poszedł w ślady ojca. Była to jedyna i zarazem ostatnia wspólna rzecz, którą dzielił ze swoim rodzicielem.
Ciągle bronił się przed ślubem, obawiając się, że uroczystość ta obudzi w nim jego drugie „ja”. Zawsze co prawda istniał cień szansy, że nie odziedziczył po ojcu tych złych genów, ale niby jak miał się tego dowiedzieć, nie postawiwszy wszystkiego na jedną kartę?
– Kochanie, o czym myślisz? – Do uszu Aidana dotarł słodki głos Dayany. – Jesteś jakiś nieobecny.
– Wydaje ci się, skarbeńku – uspokoił dziewczynę adwokat i cmoknął ją w czoło. Nie był jeszcze gotowy, by poruszyć z nią temat swojej rodziny. – Wybrałaś już jakiś kolor na ścianę do naszej sypialni? – zapytał, by skierować rozmowę na inne tory.
– Mmm… – zamruczała zamyślona, a nad jej głową zaczęła podskakiwać wyimaginowana żółta piłeczka taka jak z kreskówki o Pomysłowym Dobromirze, kiedy chłopiec wpadł na jakiś genialny pomysł. – Może jasna zieleń? – wyćwierkała wesoło.
– Łee. – Mecenas na kilka sekund wystawił język w geście wstrętu. – Wiesz, że nie znoszę tego koloru.
– Tyle lat się już znamy, a ty nadal nie potrafisz rozpoznać żartu – zaśmiała się panna Cortez. – Szkoda, że nie widziałeś swojej miny. – Tym razem kobieta parsknęła jeszcze większym śmiechem.
– Śmiej się, śmiej – zachęcał Aidan, chcąc podrażnić się z ukochaną. – Zobaczymy, co powiesz jak zamiast farby, na ścianie pojawi się tapeta w kozie bobki. – Położył sobie dłonie na biodrach w oczekiwaniu na jej reakcję.
Wiedział, że wyprowadzi to szatynkę z równowagi, bo gdy była dzieckiem jej dziadek w Prima Aprilis wytapetował jej pokój właśnie w taki wzór. Nie odzywała się potem do niego przez dwa tygodnie.
– Nie zrobisz tego. – Dayana przestała się śmiać. Teraz jej wyraz twarzy był bojowy.
– Założymy się? – Mężczyzna uśmiechnął się artystycznym półgębkiem.
– Ja ci normalnie łeb ukręcę, Gordon. – Już dawno nie zwróciła się do niego po nazwisku. Musiała być więc bardzo zła.
– Oj, skarbeńku – zaczął Aidan. – Tak długo się już znamy, a ty nadal wierzysz w każde moje słowo. – Ledwo to powiedział, a już zarobił kuksańca w żebro. – Ała, za co?
– Za jajco – odparła krótko. – Nie przypominaj mi więcej o tej tapecie. To jest moja trauma z dzieciństwa i nie pozwalam ci się ze mnie nabijać – zakomunikowała żartobliwym tonem. W gruncie rzeczy trochę ją to bawiło.
– Sama zaczęłaś – zauważył słusznie.
– Przepraszam, okej? – uśmiechnęła się. – Swoją drogą taki z ciebie sztywny adwokacina, a jednak też potrafisz czasem pożartować. Cicha woda brzegi rwie, co?
W tym momencie rozdzwonił się telefon komórkowy Dayany. Sięgnęła po niego do torebki i odebrała.
– Halo? – powiedziała do słuchawki.
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Dayaną Cortez? – Damski głos wydobył się z głośnika.
– Tak, to ja. O co chodzi? – zapytała zaniepokojona.
– Nazywam się Dolores Lozano i dzwonię z kliniki w Valle de Sombras. Pani brat Conrado Cortez przebywa u nas na intensywnej terapii. Przywieziono go jakąś godzinę temu.
– Boże – wyrwało się Dayanie. – Co mu się stało?
– Przedawkował narkotyki – poinformowała pielęgniarka. – Jest z nim naprawdę źle.
– Dziękuję, zaraz będę – powiedziała i się rozłączyła.

***

– Cześć, wracam właśnie z komisariatu w Valle de Sombras. Byłam na rozpoznaniu terenu – poinformowała Isabela rozmówcę po drugiej stronie telefonu.
– I co? Wiesz już, kto pójdzie na pierwszy ogień? – zapytał męski głos.
– Waham się pomiędzy Diazem a Hernandezem. A ty co mi radzisz, słodziutki? – Isabela przeszła przez ulicę i znalazła się przed sklepem Nicolasa Barosso. Zmierzyła go nieufnym wzrokiem, ale nie weszła do środka.
– Doradzam Lucasa, podobno jest niezły w łóżku. – Nieznajomy zaśmiał się do słuchawki.
– A przepraszam, skąd ty masz takie informacje? – spytała ciekawa tego tajnego źródła, z którego jej znajomy czerpał wiedzę. – Przeprowadziłam wywiad środowiskowy i o ile mi wiadomo, Hernandez nie jest gejem. Nijak więc nie miałeś okazji sprawdzić tej teorii.
– Dlatego mówię podobno – podkreślił ostatnie słowo. – Zresztą wiesz, że mnie też nie kręcą męskie tyłki. Mówię, co słyszałem.
– Dobra, nieważne – rzekła na odczepnego. – Zastanowię się i dam ci znać – dodała i bez pożegnania przerwała połączenie.

***

Od kilku dni na stronie wydawnictwa wisiało ogłoszenie o poszukiwanych inwestorach do współpracy, ale dopiero dziś ktoś do Nadii zadzwonił. Z początku nie wiedziała kto to, bo numer był nieznany, ale później przypomniała sobie o informacji, którą sama umieściła w internecie.
– Nadia de la Cruz, słucham – odebrała służbową komórkę, przedstawiając się.
– Dzień dobry, z tej strony Conrado Saverin. – Mężczyzna również się przedstawił. – Dzwonię w sprawie ogłoszenie na pani stronie internetowej. Szuka pani inwestorów, a ja mam pieniądze i mogę pomóc.
– Naprawdę? – nie mogła w to uwierzyć. – Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że ktoś się zgłosi, ale bardzo się cieszę, że zainteresował się pan moim wydawnictwem. Kiedy moglibyśmy się spotkać i omówić szczegóły? – od razu przeszła do rzeczy.
– Aktualnie przebywam poza Valle de Sombras, ale po powrocie chętnie pojawię się w wydawnictwie na rozmowę biznesową.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3424
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:12:47 16-09-18    Temat postu:

ITEMPORADA II, CAPITULO 142 Ingrid/Julian/Rosario/ Celia/Hektor

Pablo Diaz po telefonie Marceli wziął prysznic i ubrał się starannie. Zszedł cicho na dół w celu zaparzenia kawy. Usiadł przy stole palcami przeczesując włosy. Był niezwykle śpiący i miał nadzieję, że chociaż kubek czarnego aromatycznego napoju pobudzi jego szare komórki do działania. Wczorajsza noc była jedną z wielu które zerwał. Nie żałował, wręcz przeciwnie cieszył się, że jego mała córeczka znalazła w życiu szczęście i mężczyznę, który kocha ją do szaleństwa. Javier Reverte mimo całego swojego ekscentryzmu świata nie widział poza Victorią. Ogólnie był to zakręcony tydzień.
To był trudny i zakręcony tydzień, przemknęło mu przez myśl. Na początku zaatakowano Virginię. Teściowa Nadii de la Cruz nadal była w śpiączce farmakologicznej jednak rokowania poprawiły się i lekarze zamierzają niedługo ją wybudzić. Raptem wczoraj Nadię zakopano żywcem i według raportu, który przeczytał zaraz po weselu jasno wynikało, iż mężczyzna o imieniu Raul usiłował zwalić winę na Nicholasa Barosso i Conrado Severina. Gabriel Lopez zadecyduje o losie potencjalnego sprawcy jutro. Prawdopodobnie obędzie się bez procesu a mężczyzna trafi do więzienia na kilka lat. Pablo zamierzał jutro zagłębić się w motywy jakie kierowały Raulem.
Spojrzał na zegarek. Victoria i Javier wylecieli do Szwajcarii dwie godziny temu. najpierw był zaskoczony co do wyboru miejsca na podróż poślubnej później do niego dotarło, iż ani Javier, ani Vicky nie są typami osobowości, które lubią wylegiwać się na plaży . Poza tym jak stwierdził Javier “Słońca ma pod dostatkiem a nie pojechanie w Alpy zimą to profanacja” A Pablo nie wiedział nawet że jego córka umie jeździć na nartach. Pociągnął łyk kawy a na podjeździe rozległ się charakterystyczny dźwięk zatrzymywania samochodu. Wstał ruszając do drzwi. Z auta wysiadła Marcela. Po chwili na ziemię zeskoczył też Hermes.
— Jezu —wyrwało się policjantowi na widok brudnego psa. Husky podbiegł do blondyna ocierając się o jego nogi. — Coś ty ze sobą robił?
— Sądzę, że wytarzał się w niejednej kałuży i odwiedził niejeden rów —odpowiedziała za zwierzę Marcela. —Cześć —przywitała się z nim.
—Śmierdzi —stwierdził Diaz pociągając nosem. —Nie ty Hermes. Odwiedził chyba wszystkie rowy w mieście.
Marcela zaśmiała się.
— Kogoś czeka kąpiel —zwróciła się do Hermesa który psykiem trącił jej dłoń domagając się pieszczot.
—Pomożesz? —zapytał prowadząc ją do ogrodu na tyłach domu. Przeszli przez furtkę który Diaz zaryglował, aby następnie oprzeć o nie Marcelę. Pocałował ją, zaskoczona kobieta oddała pocałunek zarzucając mu ręce na szyję.
—Dzień dobry — mruknął spoglądając jej w oczy.
—Dzień dobry —odpowiedziała palcami przeczesując mu włosy. — To łapówka?
— To delikatna sugestia, iż sam sobie nie poradzę a on potrzebuje kobiecej ręki — wskazał głową na psa. — On mnie nie słucha.
—Biedaku masz szczęście, że przyszłam
— Wiem — zatrzepotał rzęsami a Marcela wybuchnęła śmiechem. —Dobrze pomogę ci —zgodziła się —Jak zamierzasz zaciągnąć go do domu.
—Wykąpiemy go tutaj —wskazał na ogród. — Victoria powiedziała, że Hermes ma klaustrofobię zawsze przyjeżdża tutaj, żeby go wykąpać. Podejrzewam jednak, że Hermes robi niezły bałagan w łazience a klaustrofobia to bujda.
—Niekoniecznie —stwierdziła spoglądając na Hermesa, który leżał wyciągnięty na trawie —Psy boją się różnych rzeczy, jak ludzie.
—Dobrze pani doktor pójdę po jego przybory toaletowe — wargami dotknął jej policzka —i rękawiczki.
Hermes okazał się być fanem kąpieli. Stał grzecznie na trawniku, kiedy Pablo i Marcela najpierw zmoczyli jego futro później zaś zaczęli go czyścić szarym mydłem w płynie, aby po kolejnym spłukaniu nałożyć mu odpowiedni szampon. Pablo poszedł do kranu, aby ustawić odpowiednią temperaturę zaś Marcela została przy psie szczotką szczotkując jego futro. Diaz jednak zapomniał, iż szlauf którym miał służyć do spłukania Hermesa jest podłączony do zraszaczy więc kiedy odkręcił wodę zraszacze zaczęły pracować a w ogrodzie rozległ się pisk Marcelii i radosne ujadania Hemesa . Pablo nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem podchodząc do kobiety.
— Według ciebie to zabawne? —zapytała go zła
—Jesteś piękna, kiedy się złościsz — stwierdził odgarniając jej mokre włosy z twarzy. Pocałował ją ponownie.
— I co ja mam teraz zrobić? — zapytała go, kiedy oderwali się od siebie. . —Nie mogę wrócić cała mokra do domu — stwierdziła.
— Pożyczę ci coś a twoje ubrania wrzucimy do suszarki —trącił nosem jej szyję zerkając na Hermesa który leżał na mokrej trawie. —Przynajmniej jego nie musimy spłukiwać.
Dwadzieścia minut później Marcela w za dużej męskiej szarej bluzie, otulona ciepłym kocem siedziała na jego kanapie z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach. Na stoliku leżały dwa talerzyki po torcie. Hermes już czysty, suchy i pachnący drzemał zwinięty w kłębek. Pablo otoczył ją ramieniem przyciągając do siebie.
— Wygodnie? — zapytał
—Mmhm —odpowiedziała przytulając się do jego boku. Nie pamiętała, kiedy ostatnio siedziała wtulona w męskie ramię i czuła się tak po prostu bezpieczna. Otworzyła oczy spoglądając na Pabla, który przyglądał się jej z uwagę — Bez makijażu straszę?
—Nie — odpowiedział czule gładząc ją po policzku .—Jesteś jeszcze piękniejsza —stwierdził a ona uśmiechnęła się lekko po czym odsunęła się od niego. —Co się stało? —zapytał zaniepokojony zachowaniem kobiety. — Jeśli czujesz się niekomfortowo
—Co? Nie, nie chodzi o ciebie —powiedziała
—Podaj jego imię i nazwisko a ja znajdę na niego paragraf.
— masz paragraf na byłych mężów sypiających ze swoimi szwagrami? —zapytała go. Pablo zmarszczył brwi i dopiero po chwili zrozumiał sens jej słów. —Z resztą nieważne powinnam już iść. Nie potrzebuje współczucia —chciała wstać, ale Pablo zatrzymał ją mocnej zaciskając dłoń na jej nadgarstku. — Czuje się jak idiotka.
— Nie jesteś idiotką —zaprzeczył natychmiast —To on jest idiotą i to do potęgi nieskończonej. Wypuścił z rąk taki skarb.
— Nie znasz mnie
— Ale chcę cię poznać. Pozwól mi na to — poprosił ją i pocałował czule w usta.
***

[link widoczny dla zalogowanych] zacisnął palce na kierownicy skupiając wzrok na ciemnej wstędze drogi. Usta mężczyzny zaciśnięte były w wąską kreskę. Zerknął ukradkiem na [link widoczny dla zalogowanych] która na kolanach trzymałą pojemnik upieczonego ciasta, z tyłu na siedzeniu był storczyk w doniczce. Leonarda co jakiś czas zerkała to na ciasto to na krajobraz mijany po drodze. Oboje mimo różnic charakterów czuli się dokładnie tak samo. Jak idioci. Cholerni idioci, którzy dali się nabrać na piękne słówka i gesty swojego byłego zięcia, Gustav jeszcze nigdy w całym swoim życiu poczuł się nie tyle co oszukany co upokorzony. Czuł, że zawiódł także jako ojciec. Oboje zawiedli swoją córeczkę.
Celia zawsze żyła w cieniu swojego starszego brata. To Jeronimo był stawiany na pierwszym miejscu a rodzice wyższe wymagania stawiali swojej córce. To ona była tą inteligentniejsza, bardziej pracowitą i utalentowana niż brat. Jeronimo zawsze był leniem i wszystko co miał, miał dzięki rodzicom. I pomyśleć, że spłaciłem jego długi. Mężczyzna westchnął głośno.
Najbardziej cierpiała ich córka. Kiedy siedział na sali sądowej i słucham zeznań detektywa, którego wynajęła, aby udowodnić mężowskie zdrady tylko mocno zaciśnięta dłoń Leonardy powstrzymywała go od wstania z krzesła i przywalenia mu na oczach wszystkich. Miał tylko nadzieję, że Celia im wybaczy. Teraz tylko to się dla niego liczyło, kiedy parkował przed apartamentowcem, gdzie mieszkała wraz z Hektorem Reynoldsem.
— Jesteśmy — powiedział do żony. Leonarda spoglądała na budynek.
—Hektor mówił, że mieszkają pod dziewiątką — odezwała się po raz pierwszy, odkąd wsiedli do auta . Oboje wysiedli. Mężczyzna wziął storczyka z tylnego siedzenia zaś Leonrada zaciskała palce na pojemniku z ciastem. Tego ranka upiekła ulubione Celi z borówkami.
— Wszystko będzie dobrze —powiedział mało przekonującym tonem mąż. Nie wierzył, że po prostu Celia im wybaczy. Te wszystkie lata. Hektor wpuścił ich do środka zerkając na Celię która popatrzyła na niego ze strapioną miną. Podszedł do ukochanej całując ją w czoło.
— Daj im szansę — poprosił splatająv ich palce ze sobą. —Mają wyrzuty sumienia.
— I słusznie — mruknęła pod nosem. —Sprawdzę co z kurczakiem — powiedziała i zniknęła w kuchni. Hektor westchnął słysząc dźwięk dzwonka. Otworzył drzwi wpuszczając rodziców ukochanej do środka. To będzie długi, wieczór przemknęło mu przez myśl po kurtuazyjnym i chłodnym przywitaniu się.
Celia weszła do salonu gdzie jej rodzice z zainteresowaniem przyglądali się wnętrzu. Gdzieniegdzie stały nierozpakowane pudła. Szatynka chrząknęła.
— Dobry wieczór — powiedziała oficjalnym tonem. — Kolacja będzie gotowa za dziesięć minut.
— Ładnie tutaj — pierwsza odezwała się Leonarda.
— Dziękujemy — odparł Hektor mimowolnie wyciągając dłoń do Celii. Kobieta podeszła do rudowłosego splatając ich palce ze sobą.
— Chcieliśmy was przeprosić — powiedział wprost Gustav. — Wiem że minie dużo czasu za nim nam przebaczysz i wiem także że to pusta słowa ale mamie i mnie jest bardzo przykro.
— Chcemy być częścią waszego życia — dodała Leonarda. — Poznać maleństwo kiedy się urodzi. — spojrzała na córkę. — Przepraszam skarbie.
— Ja muszę do łazienki — wypuściła dłoń ukochanego ze swojej zmierzając szybkim krokiem w stronę toalety odprowadzana trzema zatroskanymi spojrzeniami.
— Dajcie jej czas — poprosił ich Hektor. — Celia potrzebuje czasu. I z mojej strony mogę powiedzieć że przeprosiny przyjęte. Oprowadzę państwa.


***

Ingrid Lopez leniwie przeciągnęła się, aby następnie przyłożyć dłoń do zaokrąglonego brzucha. Dziecko poruszyło się a szatynka odniosła wrażenie, że jej córeczka przeciąga się tak jak i ona. Uśmiechnęła się lekko odrzucając na bok koc. Za oknem zapadał już zmierzch.
Ich córeczka była ich cudem. Lopez bowiem nigdy nie sądziła, że zajdzie w ciążę z jednym działającym jajnikiem. Oczywiście jeden jajnik wcale nie wykluczał ją z bycia matką jednak poważnie utrudniał zajście w ciążę. Nieregularne miesiączki także nie ułatwiały sprawy, więc kobieta traktowała tą ciążę jak dar od losu. Błogosławieństwo. I może właśnie dlatego nie powiedziała o ciąży swojej matce. Nie chciała słyszeć, iż ta mała, wiercąca się niecierpliwie Kruszynka jest błędem jej życia. Nie kiedy kochała ją z całej duszy.
Julian nie naciskał na kontakt z Dolores. Zdawał sobie sprawę, iż kobiety łączy szorstka miłość a Ingrid spotka się z matką, kiedy będzie na to stuprocentowo gotowa. Szatynka zeszła na dół. W kuchni znalazła Juliana i Huga siedzących przy kuchennym blacie.
—Cześć śpiochu —przywitał ją Julian. —Głodna? —zapytał na co Ingrid skinęła jedynie głową siadając na krześle obok bruneta, który wstał. —Podgrzeje ci empanady — powiedział całując ją w czubek głowy. Ingrid chwyciła jego kubek i powąchała nieufnie jego zawartość.
—Herbata? — zapytała Hugo który skinął głową i demonstracyjnie pociągnął łyk.
—A co wy emeryci czy renciści? —zapytała chichocząc pod nosem. —Raczej to drugie, bo żaden z was wieku emerytalnego nie ma. —Julian w rozbawieniu pokręcił głową wrzucając pierożki na gorącą wodę. — Dlaczego mnie nie obudziłeś? —zapytała swojego chłopaka.
—Spałaś tak słodko —stwierdził Vazquez.
— I co ja będę teraz w nocy robić ? —zapytała go Lopez.
—Coś wymyślimy —stwierdził brunet stawiając przed nią półmisek pełen odgrzanych pierożków. pocałował ją w czubek głowy i rozłożył trzy talerze.
—A o czym plotkowaliście? —zapytała biorąc kilka pierożków. Półmisek podała Hugo który również zgarnął kilka na swój talerz.
— Niczym szczególnym —stwierdził Julian również zgarnąc kilka pierożków. — Męskie sprawy — Ingrid spojrzała to na jednego to na drugiego. —Coś przede mną ukrywacie.
— Nic —powiedział Hugo z pełnymi ustami. Ingrid spojrzała na Juliana.
—Powtórz patrząc mi w oczy — zwróciła się do Juliana, który z trudem przełknął to co miał w ustach.
— To nic takiego, tylko się nie denerwuj
— To mnie nie uspokaja
—Chryste Julian, ale z ciebie pantofel —wymamrotał Delgado wpychając do ust kawałek pierożka.
Julian zignorował przytyk przyjaciela i powoli opowiedział Ingrid o Nadii.
—Okropne —podsumowała opowieść Juliana szatynka sięgając po kolejnego pierożka. — Los jej nie odpuszcza. — dodała z pełnymi ustami. Spojrzała na pusty półmisek to na talerz Juliana. Brunet czytając jej w myślach zamienił talerze. Wstał z zamiarem podgrzania większej ilości.
—Moje gratulacje — wtrącił się Hugo. —Julian mi powiedział, że to dziewczynka — sprecyzował o co mu chodzi
— Dzięki tylko dlaczego opijacie ją herbatką jak dwóch chłopów na zusowskiej rencie? —zapytała —Wyciągnąłbyś coś mocniejszego.
—Popieram. Czuje się już dobrze —powiedział spoglądając na plecy przyjaciela. — Twoją małą księżniczkę chcesz opijać niesłodzoną herbatą?
— Pokazał ci body? —zapytała go Ingrid zaś Hugo popatrzył na nią z niezrozumiałą miną. Lopez wstała, umyła ręce pod zlewem i poszła po jedną z toreb, które Julian położył w salonie. Ingrid postawiła je na kuchennej wyspie i wyciągnęła ze środka różowe body i pokazała Hugo. —Słodkie prawda? —ła brunetka. Body było różowe ze złotym napisem Mała córeczka tatusia. Hugo spojrzał na przyjaciela to na ubranko. Na drugim zaś “Zadzwońcie do Disneya nowa księżniczka przybyła” Hugo stłumił chichot.
—Piękne —powiedział — Oficjalnie stary przepadłeś i wpadłeś jak śliwka w kompot.

***
Rosario miała wyrzuty sumienia i świadomość, iż potraktowała Cosme zbyt ostro. Mężczyzna zapewne nie miał złych intencji, dlatego też przełknęła dumę wybierając numer swojego byłego.
— Dzwonię, żeby przeprosić —zaczęła, kiedy odezwała się poczta głosowa. — Wiem, że byłam zbyt ostra dla ciebie i prawda jest taka, że wyżyłam się na tobie. Wyładowałam na tobie trzydzieści lat frustracji i gniewu. Chcę ci powiedzieć, iż nigdy nie obwiniałam cię o to co się stało. To nie była twoja wina i nie mam absolutnie nic co mogłabym ci wybaczyć to nie tobie muszę wybaczyć, lecz sobie. Dzwonię też po to, aby zaprosić cię na kolację. Przyjacielską kolację —sprecyzowała — Przygotuje spaghetti a ty, jeśli masz ochotę możesz przynieść wino ze swojej kolekcji, którą zawsze się przechwalałeś. Adres Felipe Diaza znasz. Do zobaczenia jutro o dwudziestej. Rosario.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:17:21 16-09-18, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5763
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:21:11 14-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 143
CONRADO/LUCAS/ARIANA/HUGO


Chcąc zająć czymś myśli, zadzwonił do Nadii de la Cruz z propozycją zainwestowania w jej wydawnictwo. Wiedział, że wdowa po synu Fernanda dała ogłoszenie, że szuka inwestorów, co bardzo go zaintrygowało. Była to doskonała okazja do pozyskania bardzo wpływowego sojusznika w jego wojnie z Fernandem Barosso. Wiedział, że Nadia nie do końca żyje na dobrej stopie z teściem, więc tym bardziej miał nadzieję, że mając ją po swojej stronie, będzie w końcu w stanie zniszczyć swojego odwiecznego wroga raz na zawsze. Zamierzał się z nią spotkać jak tylko wróci do Valle de Sombras, ale najpierw musiał pozałatwiać wszystkie sprawy w Pueblo de Luz.
Prudencia nie okazała większego zainteresowania na wieść o tym, że przemierzając miasto natrafił na sobowtóra Andrei Bezauri. Siedzieli na kanapie w mieszkaniu Astrid i kiedy Conrado opowiedział jej o swoich podejrzeniach, nie wydawała się być szczególnie podekscytowana. Mimochodem głaskała tylko kota bratanicy, który wgramolił jej się na kolana, oczekując pieszczot.
– Wiem, co myślisz, Conrado – odezwała się po chwili, przez co oczy Saverina rozbłysły lekko nadzieją – ale przeszukaliśmy cały Meksyk wzdłuż i wszerz. Nie sądzę, żeby Fernando ukrył twoje dziecko w tak oczywistym miejscu. Jest na to zbyt mądry.
– A może właśnie dlatego, że jest bystry, postanowił ukryć ją w miejscu, w którym nie spodziewałbym się jej znaleźć? – Mężczyzna miał nadal w pamięci słowa Fabricia. Bardzo chciał wierzyć, że jego przyjaciel miał rację.
– Nie wiemy nawet jakiej płci jest to dziecko, Conrado. Teraz jesteś nagle przekonany, że to dziewczynka. – W głosie staruszki dało się słyszeć coś pomiędzy politowaniem i zniecierpliwieniem. – Oczywiście, sprawdzimy to, ale ty lepiej się w to nie wtrącaj. Jesteś nieobiektywny i nie myślisz trzeźwo w tej sytuacji.
– Prudi, mam przeczucie. I wiem, że gdybyś mogła ją zobaczyć, pomyślałabyś tak samo.
– No cóż, dzięki Fernandowi już nigdy nie będę w stanie niczego zobaczyć, także łatwo ci tak mówić.
– Przepraszam.
Condrado spuścił głowę, czując się winny. W końcu Prudencia była przypadkową ofiarą Fernanda. Gdyby nie pomagała przy porodzie jego dziecka, nigdy by ją to nie spotkało. Kobieta machnęła na jego słowa ręką, nie chcąc od niego litości. Już dawno pogodziła się ze swoją ślepotą i nauczyła się z nią żyć. Nie chciała tylko, by Conrado, który był dla niej jak syn, łudził się fałszywą nadzieją, że wreszcie odnalazł brutalnie odebrane mu przed laty dziecko.
– Mówisz, że chodzi do miejscowej szkoły? – Do pomieszczenia weszła Astrid, niosąc dwa kubki z herbatą i wręczając jeden Conradowi, a drugi podając swojej ciotce. – Być może ją znam. Od czasu do czasu wpadam do szkoły, pomagam przy różnych imprezach. Moja znajoma jest tam nauczycielką. Mogę popytać.
– Nie chcę ci robić kłopotu, Astrid. – Conrado w głębi serca był jej wdzięczny, że sama wyszła z tą propozycją.
– To żaden kłopot. Zresztą, w Pueblo de Luz znamy się jak łyse konie. Myślę, że nie będzie trudno się czegoś dowiedzieć.
Saverin podziękował jej spojrzeniem, a zaraz potem zerknął w nieodgadnione oblicze Prudencji, która popijała herbatę w ciszy, z kotem mruczącym jej na kolanach.
– Myślisz, że oszalałem, Prudi?
– Myślę, że Fernando każdego doprowadziłby do szaleństwa. A ty jesteś człowiekiem, który nie powinien nabierać się na jego sztuczki.
– Wyczarował skądś dziewczynkę uderzająco podobną do zmarłej żony Conrada i umieścił ją w Pueblo de Luz, żeby go zmylić? To chcesz powiedzieć, ciociu? – Kąciki ust Astrid lekko zadrgały, kiedy wypowiadała te słowa.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło. Barosso to szczwany lis. On zawsze myśli kilka kroków na przód. Jeśli nie powiedzie się jego plan, zawsze ma plan B, a na wszelki wypadek jeszcze plan B do planu B. – Prudencia westchnęła ciężko, wiedząc, że i tak nie przekona Conrada. – Chcę tylko powiedzieć, że emocje cię ponoszą, Condziu. Zobaczyłeś dziewczynkę w ciemnych włosach i wydało ci się, że widzisz Andi. Ta kampania wyborcza cię wykańcza…
– Twierdzisz, że miałem omamy?
– Twierdzę, że zobaczyłeś to, co chciałeś zobaczysz i dopasowałeś do tego drugie dno. Nie mniej jednak, dowiemy się z Astrid czegoś więcej o tej panience, a ty skup się na tym, żeby pilnować własnego tyłka. Fernando na pewno w tej chwili knuje, jak jeszcze bardziej cię pogrążyć. Nie daj mu tej satysfakcji i nie trać czujności.
Conrado pokiwał głową na znak, że zrozumiał, choć Prudencia nie mogła tego zobaczyć. Wymienił jednak spojrzenia z jej bratanicą, która uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Ustalili, że Astrid spróbuje się czegoś dowiedzieć na ten temat oraz że załatwi Evie jakieś charytatywne zajęcie, żeby wprowadzić ją bardziej w rolę przyszłej pierwszej damy Doliny. Prudencia miała zostać z bratanicą na jakiś czas, żeby nadrobić zaległości.
Wrócił do Valle de Sombras późnym wieczorem, planując odwiedzić nazajutrz Nadię de la Cruz i wreszcie skupić się na kampanii wyborczej. Myślał nad programem, który miałby zachęcić młodzież do czytania, a Nadia jako właścicielka wydawnictwa i matka na pewno będzie odpowiednią osobą, z którą mógłby zrealizować ten plan. Usnął rozmyślając o wyborach i o kruczoczarnych włosach, które wciąż widział przed oczami.

***

Lucas bardzo się denerwował. Było to obce mu uczucie. Zwykle pracował w terenie i zachowywał zimną krew. Nie pozwalał emocjom przejąć nad sobą kontroli. Ale tym razem było inaczej. Miał spojrzeć w twarz swojego najlepszego przyjaciela, który od ośmiu lat leżał w śpiączce. Nie wiedział, jak Oscar zareaguje na wszystko, co miał mu zamiar powiedzieć. Razem z doktorem Sotomayorem uzgodnili, że najlepiej będzie nie mówić Fuentesowi wszystkiego. Nadal był w szoku po tym, co się wydarzyło. Jego organizm mógłby tego nie wytrzymać.
Trzęsącymi się rękoma otworzył drzwi do sali, do której został przeniesiony Oscar. To dziwne, ale Funtes prawie się nie zmienił. Był tak samo młody jak osiem lat temu. Lucas czuł się jak w wehikule czasu, jak wtedy, kiedy odwiedził go w szpitalu, kiedy Oscar miał wycinany wyrostek. Z tym że teraz to było o wiele poważniejsze od operacji wycinania wyrostka. To było o wiele gorsze.
Fuentes, który wpatrywał się w okno z pozycji półleżącej na szpitalnym łóżku, spojrzał na Lucasa, kiedy usłyszał, że wszedł do pomieszczenia.
– Jak się czujesz? – zapytał Hernandez, niepewnie przysiadając na krześle obok łóżka.
– Nie wiem – odpowiedział lekko zachrypniętym głosem Fuentes, powracając do martwego wgapiania się w okno. – Jak może czuć się osoba, która właśnie się dowiedziała, że obudziła się po ośmiu latach ze śpiączki i znajduje się w zupełnie obcym miejscu?
Choć początkowo nie planowali mu mówić o tym, że jest w Valle de Sombras, szybko uznali to za głupi pomysł. Oscar domyśliłby się, że coś jest nie tak, słysząc jak wszyscy mówią tu po hiszpańsku. Zdecydowali się być w tej kwestii szczerzy.
– Nie mam pojęcia, co teraz przeżywasz – zaczął Luke – ale wiedz, że możesz na mnie liczyć. Będę przy tobie.
– Dlaczego tutaj? – Oscar musiał wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mu na sercu. Nadal miał lekkie problemy z mówieniem, przez co jego głos brzmiał nienaturalnie, jakby nie należał do niego. – Dlaczego nie jestem w domu, dlaczego tutaj, na jakimś wypiździejewie, którego nawet nie ma na mapie? I gdzie są moi rodzice? Nie powinni tutaj być?
Lucas zamilkł przez chwilę, nie wiedząc, co mu powiedzieć.
– Czy oni… o mój Boże, czy oni umarli?
– Nie! – zaprzeczył szybko Hernandez, czując jednak, że może łatwiej byłoby to Oscarowi przyswoić niż prawdę o tym, że zrzekli się praw do opieki nad nim. – Oni…
Nie wiedział, co powiedzieć, ale na szczęście Oscar miał więcej pytań, które go nurtowały i którymi teraz zaczął go zasypywać. I w tym momencie Lucas postanowił nie owijać w bawełnę i opowiedzieć mu wszystko. Oscar najbardziej cenił sobie dwie rzeczy – wolność i szczerość. Pierwsze stracił, kiedy został uwiązany do łóżka na najlepsze lata swojego życia, więc chociaż drugie był mu winny.

***

Ariana obgryzała paznokcie, z niepokojem obserwując drzwi do kawiarni. Ustalili z Lucasem, że nie będzie odwiedzać Oscara do czasu aż ten wszystkiego mu nie powie. Bała się, jak jej stary przyjaciel zareaguje na to wszystko. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, co Fuentes teraz czuł. Nawet jeśli się obudził, to wciąż nie mógł normalnie funkcjonować, a wiedziała, że dla Oscara bycie przykutym do łóżka to najgorsze tortury.
– Co tak bujasz w obłokach, gringa? Klienci mają się sami obsłużyć?
Santiago zamrugała nieprzytomnie na słowa Huga, który podszedł do lady i nonszalancko oparł się na łokciach, przypatrując jej się uważnie. W kawiarni był tylko jeden klient – jakiś starszy mężczyzna, który popijał kawę przy stoliku przy oknie, więc mogła sobie pozwolić na odrobinę oderwania od rzeczywistości.
Hugo rozejrzał się po wnętrzu kawiarni z niesmakiem – na polecenie Fernanda zostały tu rozwieszone banery wyborcze reklamujące kandydaturę Barosso. Wzrok Huga padł na plakietkę, którą miała przypiętą na piersi. Zamiast twarzy Fernanda, widniało na niej hasło „Głosuj na Conrado Saverina”.
– Kto by pomyślał, że jesteś taka wywrotowa? – Parsknął śmiechem i pokręcił głową.
Ariana nachmurzyła się i wyprostowała plakietkę na piersi. Celowo przypięła sobie znaczek reklamujący Conrada, nie chcąc mieć nic do czynienia z kampanią Fernanda.
– Co cię tak dziwi? Też jesteś po jego stronie.
Hugo otworzył szeroko oczy ze zdumienia, zastanawiając się, skąd jej to przyszło do głowy. Chyba nie krył się za bardzo ze swoją niechęcią do pracodawcy. Powinien być bardziej uważny. Zmienił temat, nie chcąc wdawać się z nią w niepotrzebną dyskusję.
– Norrie jest w domu? – Wskazał palcem na mieszkanie nad kawiarnią, a Ariana pokręciła głową.
– Jeszcze nie wróciła z pracy. A co, przyszedłeś przeprosić?
– Nie żeby to była twoja sprawa, ale tak.
– Wiesz, że Leonor jest dorosłą kobietą, prawda? Może robić, co chce. Nawet jeśli tobie się to nie podoba.
Cóż, doskonale o tym wiedział, ale to nie zmieniało faktu, że martwił się o siostrę i jej rodzinę i chciał dla nich najlepiej. Nadal miał jej za złe, że przez te wszystkie lata go okłamywała.
– Mam jej coś przekazać? – zapytała dziewczyna, domyślając się chyba, co teraz myśli Delgado.
– Nie. Po prostu… – Chciał chyba coś jeszcze powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. – Na razie.
Wyszedł z kawiarni, a Ariana powróciła do dalszych rozmyślań.

***

Pierwsze spotkanie z Nadią de la Cruz tylko upewniło Conrada w przekonaniu, że jest to kobieta, obok której nie można przejść obojętnie. Była profesjonalistką w każdym calu, o czymś świadczył fakt, że wróciła do pracy po wszystkim, co w ostatnim czasie jej się przytrafiło. Cała ta sytuacja z Nicolasem i jej teściową na pewno nie była dla nie łatwa. Mimo wszystko trzymała się dzielnie, co bardzo imponowało Saverinowi.
– Muszę być z panem szczera – powiedziała kobieta, stawiając przed gościem filiżankę kawy, kiedy zasiedli razem w jej gabinecie. – Jestem nieco zdumiona pańską propozycją.
– Proszę mi mówić po imieniu. Jeśli mamy być partnerami biznesowymi, wolałbym czuć się bardziej swobodnie.
– A więc, Conrado… – Nadia zawahała się przez chwilę, nie wiedząc, na co może sobie pozwolić. Saverin miał onieśmielającą osobowość. – Dlaczego postanowiłeś zainwestować w moje wydawnictwo? I dlaczego mam wrażenie, że to wiąże się z moim powinowactwem z Fernandem Barosso?
– Jesteś inteligentną kobietą, Nadio. – Conrado pozwolił sobie zwrócić się do niej na „ty”, choć sama tego nie zaproponowała. – Rzeczywiście, fakt, że łączą cię więzy z Fernandem jest dość istotny. Nie przeczę, że może mi to pomóc w kampanii wyborczej. Synowa Barosso robiąca interesy z jego kontrkandydatem? Myślę, że może być to dla mnie przychylne. Ale interesuje mnie coś więcej – wiem, że jesteś osobą, która może mi pomóc w mojej kampanii, nie tylko ze względu na swój społeczny status. Chciałbym popracować razem nad projektem, który miałby zachęcić dzieci i młodzież do czytania. A kto pomógłby mi w tym lepiej niż właścicielka wydawnictwa i matka dwójki dzieci?
Nadia uniosła wysoko brwi, zastanawiając się, skąd ten mężczyzna wie o jej drugim dziecku. Nieco się zaniepokoiła.
– Felipe Diaz był kimś w rodzaju mojego patrona. Lubię sprawdzać ludzi, zanim zacznę z nimi współpracę – wyjaśnił Conrado, ale nie uspokoił jej tymi słowami.
– Więc szpiegowałeś mnie? Prześledziłeś moją historię?
– Wiem tyle, ile mi potrzebne.
Nadia wpatrywała się w mężczyznę z niedowierzaniem, może nawet lekkim oburzeniem, ale widać było, że Conrado też ją intryguje.
– Koncentruję swoją kampanię na młodzieży. Na pewno słyszałaś o planie Fernanda, żeby zlikwidować ośrodek Ignacia Sancheza? Mój program przewiduje odnowienie ośrodka i stworzenie bezpiecznego środowiska dla dzieci z okolicy, by mogły wyładowywać tam negatywne emocje, ale też uczyć się praktycznych rzeczy.
Kobieta założyła ręce na piersi, wsłuchując się w to, co miał jej do powiedzenia. Ośrodek Ignacia również był dla niej ważny i nie chciała, by został zlikwidowany.
– Myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem.
– A co takiego, Conrado, możesz dać mi w zamian?
– Dużo więcej, niż możesz sobie wyobrazić. – Po tych słowach odstawił filiżankę z kawą na stolik, wstał i uścisnął dłoń zdezorientowanej Nadii. – Zastanów się na tym.
Wyszedł z gabinetu, zostawiając kobietą samą, zastanawiającą się, co takiego mógł mieć na myśli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:04:42 16-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 144 - COSME – ETHAN - GABRIEL – DESMOND – DANIEL - DOMINIC – SAMBOR - OJCIEC JUAN - ORSON - NADIM

Cosme

To nie była łatwa decyzja. Z jednej strony miał zamiar zignorować zaproszenie na kolację i po prostu poczekać w domu na...właściwie na co? Na lepsze wiatry w życiu? Na własną śmierć? Sam dobrze nie wiedział. Ale z drugiej tak bardzo kusiło go przyjęcie oferty, spotkanie z Rosario i po prostu porozmawianie, spędzenie czasu w jej towarzystwie. Był zmuszony odmówić sobie tego przez tak wiele lat, dlaczego więc nie pójść tam, nie przywołać ducha czasów, kiedy wszystko było inne...chociaż na chwilę?

Zdecydował się i wybrał numer Rosario, ale jak na złość i jemu odpowiedziała poczta głosowa. Nagrał się więc, próbując ukryć drżenie głosu - nie był pewien, czy spowodowane wzruszeniem, czy alkoholem wciąż krążącym mu we krwi.

- Dobrze - powiedział do słuchawki. - Z przyjemnością przyjmę twoje zaproszenie. Jednak pod jednym warunkiem. Nie spotkamy się u Diaza, a u mnie. Przyjdź do mnie, do El Miedo. Proszę - dodał po krótkim namyśle.

Ethan

Pocieszony przez ojca Juana Ethan siedział właśnie w kawiarni Camilo, czekając na Leonor. Ksiądz obiecał mu, że niedługo przyjdzie do zamku i porozmawia z Cosme, dlatego Crespo mógł w spokoju zająć się innymi sprawami. Doszło do niego, że już zbyt długo zaniedbywał ukochaną, zdecydował się więc to zmienić. Poprawił idealnie leżącą na nim granatową marynarkę, usiadł nieco wygodniej - równie ciemne spodnie od garnituru nieco piliły go w kroku - po czym mocniej chwycił różę, którą trzymał w prawej dłoni. Zdążył jeszcze spojrzeć na krawat, po czym odchrząknął kilka razy i wstał, by powitać wchodzącą właśnie do pomieszczenia Leonor.

- Witaj, moja śliczna - odezwał się miękko. Zaraz potem runął na kolana, wyciągnął w stronę kobiety kwiat i dodał: - Muszę prosić cię o wybaczenie. Wiem, że moja nieobecność była niewyobrażalnie długa i prawdopodobnie jesteś na mnie wściekła, ale...

Chrząknął ponownie, bo nagle zabrakło mu tchu. Oddał różę córce Camilo, rozłożył ręce szeroko, jakby chciał objąć nie tylko dziewczynę, ale i cały świat i głębokim głosem zaczął śpiewać piosenkę o miłości i o wybaczeniu.

Still feels like our first night together (Wciąż czuję się jak w tą naszą pierwszą wspólną noc)
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby (Czuję nasz pierwszy pocałunek, to się poprawia skarbie)
No one can better this... (Nikt nie zrobi tego lepiej)
Still holdin' on, you're still the one (Wciąż czekam - nadal jesteś tą jedyną)
First time our eyes met, same feelin' I get (Tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się wzrokiem - tak samo czuje się teraz)
Only feels much stronger, wanna love ya longer (Tylko dużo mocniej - chcę cię kochać dłużej)
You still turn the fire on... (Wciąż podsycasz ten ogień...)
So if you're feelin' lonely don't (Jeśli czujesz się samotna - przestań)
you're the only one I ever want (Jesteś jedyną której zawsze pragnąłem)
I only wanna make it good (Chcę zrobić to dobrze)
so if I love ya a little more than I should (więc skoro kocham cię trochę mocniej niż powinienem)
Please forgive me, I know not what I do... (Proszę wybacz mi - nie wiem co mam robić)
Please forgive me, I can't stop lovin' you (Proszę wybacz mi - nie mogę przestać cię kochać)
Don't deny me this pain I'm going through...(Nie zaprzeczaj mi - ten ból wciąż trwa)
Please forgive me, if I need ya like I do (Proszę wybacz mi - jeśli potrzebujesz mnie tak jak ja ciebie)
Please believe me every word I say is true... (Proszę uwierz mi - każde słowo które wypowiedziałem było prawdą)
Please forgive me, I can't stop lovin' you (Proszę wybacz mi - nie mogę przestać cię kochać)


Natalio

Natalio Benavidez uśmiechnął się sam do siebie. Wszystko szło jak z płatka. Wreszcie naprawi pewne błędy, które zostały popełnione dawno temu. Ethan dowie się całej prawdy o swojej rodzinie. Zapewne przeżyje szok, być może nawet odrzuci fakty. Ale nic ich przecież nie zmieni. Czegokolwiek by blondyn nie uczynił, na zawsze pozostanie...tym, kim jest.

~ Zemszczę się na was wszystkich ~ pomyślał z satysfakcją. ~ Na tobie, Gabrielo Esperanzo, za przeszłość i za to, co mi zrobiłaś. Na Dominicu za to, że mnie nie posłuchał, wybrał swoją drogę, zdecydował się samemu zarządzać Scyllą, podczas gdy to ja przygotowałem go do przejęcia organizacji i wszystkiego nauczyłem. A potem on rzucił mi w twarz, że będzie nią rządził po swojemu. Również i na tobie, Ethanie. Tylko po to, by Gabriela cierpiała, widząc twój ból - gdziekolwiek ona teraz jest, w piekle, czy w innym miejscu. I na koniec na tobie, ty niczego nie spodziewający się człowieku, nie mający pojęcia, że jedno cierpienie już ci zadałem, wiele lat temu. Tym razem wbiję inny nóż w twoje serce, innego rodzaju. Wtedy zadałem śmierć, wtedy coś ci ukradłem, coś najdroższego na świecie...dzisiaj ześlę na ciebie nadzieję, a potem odrzucenie i łzy. Strzeż się, strzeż się...

Nadim

Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po co wypowiedział te słowa do Ethana. Przecież praktycznie w ogóle go nie znał, to znaczy oczywiście posiadał wiele informacji od Dominica, bo Benavidez i Crespo byli braci, a skoro Yilmaz pracował dla szefa Scylli, to musiał orientować się w sytuacji. Ale co go podkusiło, żeby zwierzać się praktycznie obcemu człowiekowi? I dlaczego tak bardzo ostatnio ciągnęło go do wspomnień? Czy sprawiła to ta cała sytuacja z Gabrielem Del Monte i tym, jak potraktował go ojciec? Czy to właśnie dlatego Nadimowi jeszcze częściej, niż do tej pory stawała przed oczami córka? A może było coś jeszcze, coś, z czego nie zdawał sobie sprawy, jakiś bodziec, jakiś szczegół, coś, co...Właściwie, co? Nie miał pojęcia.

Gdyby tylko wiedział, jaką wiadomość - czy może telefon - odebrała wtedy jego żona. Gdyby wiedział, co skłoniło ją do wybiegnięcia z domu i zabrania ze sobą Ayliz! Gdybyż tylko mógł...zrozumieć.

To właśnie dlatego siedział teraz przed swoim mocodawcą i wysłuchiwał jego spokojnej odpowiedzi.

- Tak - powiedział powoli Dominic. - Myślę, że masz rację. Policja uznała to za zwyczajny wypadek i zapewne miała rację, dlatego tego nie sprawdziła. Ale wiem, że istnieje ktoś, kto może ci pomóc. Jeżeli zachowały się jakiekolwiek ślady po tej wiadomości, czy też istnieje możliwości zidentyfikowania rozmówcy, nawet po tylu latach - to tylko jeden mężczyzna może ci pomóc. Skontaktuję cię z nim. Nazywa się Javier Reverte.

Daniel

- On chyba oszalał - powiedział na wpół do siebie, na wpół do siedzącego przed nim Daniela, Raul. Lekarz ze zdenerwowaniem kartkował leżącą przed nim historię choroby Hallera i wciąż dorzucał nowe zdania do poprzedniej wypowiedzi. - Dominic, znaczy się. Kazał mi tak po prostu dać panu leki i wypuścić, podczas gdy po tym, co mi pan oopwiedział i po tym, co tutaj przeczytałem...- postukał palcem wskazującym w teczkę - powinieniem natychmiast wysłać pana na leczenie szpitalne.

- Wiem. - Daniel przełknął ślinę i kontynuował dzielnie. - Ale z jakiegoś powodu Benavidez uważa zupełnie inaczej. Sam siebie bym wysłał do zakładu zamkniętego, chociażby po to, żeby więcej nie szkodzić ludziom, ale on się uparł...

- Dziwne. Rozumiem, że chce pomóc przyjacielowi, ale bardziej by ci pomógł, umieszczając cię w szpitalu. Chyba, że...- Długopis lekarza kreślił dziwaczne linie na pustej kartce papieru. Raul nie zauważył nawet, że z tych linii wyłania się twarz. - Próbuje zrobić z ciebie takiego samego, najemnika, jak z... - Doktor urwał, zorientowawszy się, że powiedział co nieco za dużo.

- Jak z? - podchwycił Haller.

- Z pewnego mężczyzny, któremu kiedyś też usiłował pomóc w ten sam sposób - zakończył temat Raul, próbując schować swój własny rysunek przedstawiający nie kogo innego, a Nadima Yilmaza. Wspomnienia o kuracji, jaką zastosował dla Turka, wróciły z całą mocą.

- Czyżby zbierał weteranów wojennych z jakąś traumatyczną przeszłością i szkolił ich dla siebie? - odezwał się z wisielczym humorem Daniel.

- Coś w tym rodzaju - mruknął Raul. - Coś w tym rodzaju...

Orson

- Dziękuję za przybycie - powiedział spokojnie Orson, wodząc wzrokiem po zebranych przed nim osobach. Zupełnie nie dało się po nim poznać, że zawsze stracił władzę w nogach. Wciąż był tym samym silnym człowiekiem, co dawniej, a być może nawet i silniejszym przez ostatnie doświadczenia losowe. - Wiem, że moje wezwanie może się wydać wam nieco dziwne, tym bardziej, że pochodzicie z dwóch różnych światów. Zarówno ty, Samborze, który służysz Benavidezowi, jak i ty, ojcze Juanie, umiecie jednak posługiwać się bronią. Dlatego będę musiał was o coś prosić.

- Rozumiem, ale dlaczego właśnie my? - odezwał się brunet. - Ksiądz miał wcześniej styczność ze Scyllą, był spowiednikiem Mitchella, ale ja?

- A ty masz z nią styczność teraz - przypomniał łagodnie ojciec Ethana. - Posłuchajcie. Będę miał dla was pewne bardzo ważne zadanie. Ojcze, czy pamiętasz Lydię Zuluaga?

Desmond

To było jak rodzenie się na nowo. Jak wyjście na świat, jak przeżywanie ponownie tego bolesnego doświadczenia, jak bycie kolejny raz oślepionym przez światła świata, przez światła życia, jak bycie uderzonym dźwiękami, hałasem, wszystkim, czego nie rozumiał i nie śmiał zrozumieć, obawiając się, czego to mógł się dowiedzieć.

Gabriel Amador Del Monte po razie pierwszy od wieków otworzył oczy. Spojrzał zamglonym spojrzeniem na kształt znajdujący się przy jego łóżku i dopiero po chwili zrozumiał, że musi to być człowiek. Potem spróbował rozejrzeć się wokoło, ale coś na jego twarzy przeszkadzało mu w tym. I chyba...miał założony jakiś sztywny kołnierz na szyi - ale może się mylił. Nie był niczego pewien, nie miał w niczym żadnej pewności...postanowił więc zapytać:

- Co się stało?

Mężczyzna czuwający przy jego posłaniu poderwał się gwałtownie, spojrzał na Amadora, po czym z jakąś dziwną czcią i oddaniem w głosie odpowiedział:

- Mój Boże, nareszcie się obudziłeś! Jak się czujesz, kochanie?

Desmond miotał się pomiędzy chęcią zostania przy Gabrielu, a przy potrzebie wezwania lekarza, aby ocenił stan cudownie ocalałego chłopaka. Ale w miejscu zatrzymało go to, co Amador wymamrotał przez maskę tlenową, jaką miał na twarzy:

- Kochanie? Ale przecież...ty nie jesteś...Juan Jose de Barriga...

Juan Jose de Barriga...Pierwsza miłość Gabriela, zanim jeszcze w pełni zaakceptował samego siebie...

To właśnie wtedy Sullivan zrozumiał, co się wydarzyło. Gabriel Amador być może wróci do zdrowia, być może uda się zdobyć dla niego nerkę. Ale na razie pamięć syna Gregorio zatrzymała się w okresie, gdy Del Monte był dużo młodszy i zakochany nie w nim, nie w Desmondzie, a w Juanie...

- A tak w ogóle...to kim ty jesteś? - spytał dodatkowo Amador, nie mając zupełnie pojęcia, jakie spustoszenie sieje właśnie w sercu tego, kto go tak bardzo pokochał...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3424
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:31:40 17-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 145
Emily/ Hektor/Celia/Rosario/Javier/Victoria/Constanza

Powrót do regularnego jeździectwa nie był łatwy. Hektor Reynolds nigdy by nie przypuszczał, że kiedyś jeszcze raz znajdzie się w siodle i że co zabawniejsze będzie czerpał z tego autentyczną przyjemność. Życie potrafi zaskakiwać, pomyślał pojąc Rumpelao - ogiera swojej dziewczyny. Czarny koń czystej krwi angielskiej zarżał pochylając do dołu łeb. Rudowłosy podrapał go między uszami, kiedy pił wodę. Jeszcze kilka lat temu przekroczenie progu stajni wydawało mu się niemożliwe, wręcz niewykonalne. Osiem lat temu wrócił do regularnego jeździectwa i nie byłby to możliwe, gdyby nie terapia, którą zaczął.
Początki oczywiście były trudne. Hektor, który zawsze nawet jako dziecko był zamknięty w sobie, nieufny mający problemy z zaufaniem zdecydował się dziesięć lat temu otworzyć przed zupełnie obcym człowiekiem. Doktorem Pedro Gutierrezem. Pamiętał, że wrócił ze Stanów, zaczął rozwijać swój własny biznes a co najważniejsze zakończył trwający półtora roku związek.
Pamiętał, że gdzieś przeczytał, iż wszystkie problemy w życiu dorosłym mają odzwierciedlenie w dzieciństwie. To ono nasz kształtuje i jeśli z nami jest coś nie tak to tkwi to w naszym dzieciństwie a ściślej rzecz ujmując w traumach, które przeżywamy. Małych i dużych. Rudowłosy przez lata nie myślał (nie chciał myśleć) o tym co go spotkało, kiedy miał dwanaście lat jednak jako dorosły facet zrozumiał, że to go ukształtowało; trauma.
Sposób patrzenia na świat, fakt, iż nienawidził Valle de Sombras, Pueblo de Luz i wszystkich małych miasteczek czy wsi, gdzie wszyscy znali wszystkich, interesują się wszystkim a nikt nie widział tego co robił z dzieciakami Felipe Diaz. Nikt nie słuchał tych którzy mówić chcieli. To wszystko spowodowało, iż wylądował on na kozetce u terapeuty pod pretekstem problemów z zaangażowaniem w związki. Początki były trudne.
Otworzenie się przed obcym człowiekiem, równolatkiem i do tego mężczyzną nie należało do rzeczy łatwych. Najtrudniejszą rzeczą było przełamanie wstydu. Tyle się słyszy o przemocy seksualnej wobec kobiet i dzieci a zapomina o mężczyznach, gdyż stereotypową ofiarą jest kobieta, dziewczynka a nie facet. Hektor żył z poczuciem winy, wstydem i masą innych uczuć, które wiązały się z tym czego doświadczył w przeszłości. Pedro Gutierrez pomógł mu się z tym zmierzyć i nauczył go z tym żyć.
Uśmiechnął się pod nosem czyszcząc koński grzbiet. Wreszcie wszystko w jego życiu zaczynało się układać. Miał kochającą kobietę u swojego boku, dziecko w drodze i nawet Consuelo zaakceptowała Celię.
— Hej — szybkim krokiem w jego kierunku zmierzała Ivette. Czarnowłosa pani weterynarz z teczką pod pachą. —Miałam nadzieję, że uda mi się ciebie jeszcze złapać —zaczęła —mam wyniki badań — powiedziała sięgając po teczkę. — Możesz uspokoić Celię jest zdrowy jak na konia przystało. Od ostatniego warzenia zgubił kilka kilo, ale to efekt regularnych treningów.
— Czyli jednak był za gruby?
— Nic z tych rzeczy. Waga Rumpelago mieściła się i nadal się mieści w przyjętej normie. Osoba, która uważała, iż koń jest za gruby nie znała się a weterynarz, który go badał przytaknął, bo mu zapłacono. Wszystko z nim w porządku — Ivette podrapała go między uszami. — A jak czuje się Celia?
— Dobrze, oboje cieszy się, że ten rozwód mamy już za sobą —powiedział zgodnie z prawdą odprowadzając Rumpelago do boksu. — Lepiej opowiadaj jak tam twoja wycieczka do Afryki — zagadnął zamykając drzwi.
—Kompletna katastrofa — stwierdziła wzdychając i opowiedziała skróconą wersję wydarzeń. —Zmarnowałam urlop na idiotyczną wycieczkę na drugi koniec świata z powodu głupiego dowcipu — pokręciła z niedowierzaniem głową.—Jak mogłam być tak naiwna? —zapytała go.
— Zdarza się najlepszym — stwierdził, kiedy opuszczali stajnię i kierowali się na pobliski parking.
— Wiem, wiem, ale nie zmienia to faktu, iż czuje się jak kompletna kretynka, mo i zmarnowałam urlop, ale dość użalania się nad sobą —zadecydowała. —Muszę wracać do pracy. Pozdrów Celię
Dwadzieścia minut później otworzył drzwi wchodząc do środka. W nozdrza uderzył go zapach smażonych gofrów. Zsunął z ramion skórzaną kurtkę kierując swoje kroki do kuchni. Ramieniem oparł się o framugę obserwując Celię która układała na talerzu apatycznie pachnące gofry.
—Najpierw prysznic — powiedziała nie odwracając nawet głowy. — Cuchniesz.
— Ja ciebie też kocham —odpowiedział na tę uwagę. Celia odkąd była w ciąży miała węch niczym cokiel spaniel.
W czasie, w którym Hektor brał prysznic Celia smarowała gofry masłem orzechowym na wierzchu zaś ułożyła banana później ponownie gofra, masło orzechowe i banana. Delikatnie postawiła świeczki, które zapaliła, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi łazienki. Hektor ubrany w dżinsy i koszulę wszedł do środka.
— Wszystkiego najlepszego —powiedziała ostrożnie przesuwając talerz. Był tak zaskoczony, że przez kilka chwil przesuwał spojrzeniem to po gofrach to spoglądał na ukochaną. Podszedł do niej i przytulił ją do siebie.
— Dziękuje — powiedział wargami dotykając czubka jej głowy. Usiadł na krześle mimowolnie i z przyjemnością delikatnie sadzając sobie ją na kolanach.
—Zdmuchnij świeczki —poprosiła. Hektor pochylił się do przodu —I nie zapomnij o życzeniu — uśmiechnął się pod nosem i zdmuchnął świeczki. Ostrożnie wyciągnął świeczkę o numerze cztery później zero i odłożył je na stolik sięgnął po widelec.
— Ale podzielisz się? —zapytała. Hektor roześmiał się szczerze rozbawiony i podał jej widelec, sam wziął drugi.
— Oczywiście że się podzielę
— Pycha — stwierdziła Celia po pierwszym kęsie. Hektor wpatrywał się w nią jak urzeczony. Wyciągnął dłoń wsuwając zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Popatrzyła na niego zaskoczona.
—To jakie plany mamy na przyszłość? —zapytał ją.
— Na pewno wypad do Ikei. Musimy kupić te półki. Nie smakuje ci? —zapytała go.
—Jedz
—Ale to twój gofrowy tort
—Zjedz pół jak pół —odparł całując ją lekko w policzek. —Wiesz, że twoja mama wczoraj zadając na to pytanie nie miała na myśli zakupów w Ikei.
— Wiem, chciałam utrzeć jej nosa — odpowiedziała z psotnym uśmiechem.
—A gdybym zapytał? —zapytał ją spoglądając jej w oczy. —Co byś odpowiedziała? — dłonie Hektora ułożyły się na jej brzuchu.
— Odpowiedziałabym, że nie jestem gotowa na kolejne małżeństwo. Kocham cię i żaden papierek tego nie zmieni —objęła go za szyję. — Chcę być z tobą i tylko z tobą, ale nie chcę organizować ślubu tylko dlatego że jestem w ciąży. Najpierw chrzciny, później kościelne unieważnienie małżeństwa a później będziesz mógł mnie zapytać i radzę być wtedy na kolanach z wielkim bukietem róż.
— Czyli pierśconka nie chcesz? — droczył się z nią.
— Nie będę aż tak zachłanna. Wystarczysz mi tylko ty i nasz mały Wiercioch —powiedziała przykładając dłoń do brzucha.
— Nasz Wiercioch potrzebuje imienia Marcos? — rzucił pierwszym imieniem jakie przyszło mu do głowy.
— Albo Thomas mały Tommy.
— Albo Eusebio
Celia popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.
—Za wcześnie?
—Zdecydowanie za wcześnie — powiedziała i roześmiała się. Wargami dotknęła jego warg.
***
Poniedziałkowego ranka zaszyła się w swoim domowym gabinecie chcąc wreszcie zając się odwlekanym od kilku dni prywatnym śledztwem. Emily odłożyła wyniki dochodzenia tylko i wyłącznie z powodu ślubu swoich przyjaciół. Nie chciała psuć atmosfery na uroczystości co niewątpliwie by się stało, gdyby rezultaty prowadzonych przez nią działań ujrzały światło dzienne wcześniej. Tego dnia mogła wreszcie doprowadzić sprawę do końca. Ułożyła teczki w kolejności chronologicznej i odchyliła się na krześle w zamyśleniu spoglądając na akta. Historia okazała się być jeszcze bardziej zagmatwana i skomplikowana niż na początku przypuszczała Sprawy nie ułatwiał fakt, iż jej główną podejrzaną była babka jej męża. Emily westchnęła biorąc do rąk pierwszą teczkę.
Constanza di Carlo przyszła na świat czwartego listopada tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Jedynaczka jako pierwszy członek rodziny urodziła się w szpitalu (otwartym cztery lata wcześniej) Emily miała przed oczami jej listę szczepień, przebytych chorób wieku dziecięcego jednak jej uwagę zwróciła krótka notatka lekarza rodzinnego do którego przyszła wraz z matką.
Siniaki znajdowały się na wewnętrznej stronie prawego i lewego uda. zarówno matka jak i małoletnia córka odmówiły badanie ginekologicznego które miało potwierdzić bądź zaprzeczyć kontaktowi seksualnego do którego mogło dojść i w wyniku, którego powstawały wybroczyny a także krwawienie z dróg rodnych..
Constanzy nie poddano badaniu. Matka zmieniła także lekarza rodzinnego który zajmował się nią, jej dziećmi do roku osiemdziesiątego piątego. Emily pokręciła z niedowierzaniem głową. Constanza prawdopodobnie została zgwałcona w wieku siedmiu lat i wcale nie chodziło o doprowadzenie sprawcy przed oblicze sprawiedliwości. To był początek lat pięćdziesiątych o molestowaniu seksualnym czy gwałtach na nieletnich się nie mówiło. Blondynka podejrzewała, iż nawet meksykański kodeks karny nie miał paragrafu na to przestępstwo jednak rodzice nie przepadali córki, nie stanęli po jej stronie, lecz wybrali sprawcę. Teraz wszystkie inne wydarzenia powiązane z kobietą nabierały zupełnie innego wydźwięku. Wszystkie puzzle zaczęły wskakiwać na swoje miejsce. Emily podniosła się z fotela i zaczęła wkładać teczki do pudełka. Współczuła tamtej dziewczynce teraz rozumiała kobietę, którą się stała.
Valle de Sombras miało swoje tajemnice. Jak każde małe miasteczko posiadało w swojej szafie całą gamę trupów. Mężowie bijący żony i dzieci, alkoholicy , narkomani tego na co dzień nie było widać. Na pocztówce Dolina cieni nie tylko miała swoją chwytliwą nazwę i kolorowe kamieniczki to była fasada. To miasto nie potrafiło stawić czoła swoim demonom wolało zamiatać problemy pod dywan. Jednym z tych wstydliwych sekretów był Felipe Diaz. Miejscowy filantrop otaczający się dziećmi. Pod fasadą pomocy dzieciom krył się pedofil. Nie miała wątpliwości, iż ludzie w mieście wiedzieli o jego skłonnościach. Na początku byli mu wdzięczni. Matki mogły odpocząć, w spokoju posprzątać dom, umyć okna bez obecności krzyczących bawiących się maluchów. Z czasem jednak sytuacja zaczęła budzić wątpliwości. Felipe Diaz spędzał tam coraz więcej czasu a coraz więcej dzieci nie chciało tam przychodzić. Wystarczyło jedno dziecko, które powiedziało dość a za nim poszła reszta. Ktoś stamtąd musiał powiedzieć mamie albo tacie? Emily zerknęła na pudełko. Ile żyć zrujnował?
Emily wiedziała, że się czepia. Rozgrzebuje stare rany i nikomu nie pomoże jednak czasem trzeba zerwać plaster, żeby rana zaczęła się goić. Blondynka zaparkowała auto przed rezydencją Felipe. Rosario otworzyła drzwi po pierwszym dzwonku.
— Cześć przywitała się Emily . — Przepraszam, że tak bez zapowiedzi
— Nic nie szkodzi wejdź — gestem zaprosiła ją do środka.— Coś z Fabirio?
— Nie, chciałam się rozejrzeć po domu. Prowadzę pewne dochodzenie i wszystkie drogi prowadzą do Felipe.
— Jakie śledztwo?
— Vicky powiedziała mi o jego skłonnościach do okazywania zbytniej uwagi dzieciom — zaczęła delikatnie idąc we wskazanym przez Rose kierunku. Uznała, iż przyjdzie czas na powiedzenie o udziale w tym wszystkim jej matki,.— Chciałam poznać skalę problemu Pamiętasz jego szkółkę jeździecką?
— Motylka? Tak. Chodziło tam sporo dzieci. Nie tylko z miasta, ale z poza niego także.
— Mogłabym rozejrzeć się po jego gabinecie? — zapytała
— Tak, tylko właśnie wychodziłam na zakupy. Zostawię ci po prostu drugi komplet kluczy oddasz mi go przy okazji — powiedziała kładąc klucze na biurku niegdyś należącym do Diaza.
Rosario wyszła. Emily zsunęła z ramion płaszcz przerzucając go przez oparcie stojącego nieopodal fotela. Bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności włożyła niebieskie lateksowe rękawiczki. Wiedziała bowiem iż technicy kryminalistyczni nie sprawdzą tego miejsca.
Felipe Diaz był pedofilem, który swoje skłonności odkrył w bardzo młodym wieku. Był rok 1951 a Constanza prawdopodobnie była jego pierwszą ofiarą. Nadię uprowadził w dziewięćdziesiątym siódmym i przetrzymywał do roku 2002 wtedy także mu uciekła. Emily nie miała pojęcia jakie miał preferencje seksualne wobec płci czy wieku dziecka. Zamierzała się tego dowiedzieć. Uważnie rozejrzała się po gabinecie.
Kiedy zapytała męża jaki był Felipoe Diaz odpowiedział; lubił władzę i kontrolę. Miał władzę nad organizacją przestępczą więc swoje skłonności nie tylko kontrolował ale także lubił do nich wracać. Był w takim wieku, nastałt takie czasy iż pedofilia powoli przestała być przestępstwem o charaktrze tabu. Zaczynało się coraz więcej o niej mówić, coraz więcej pedofilów skazywanych było za swoje zbrodnie. Przez lata nauczył się kontrlować i ukrywać swoje odchylenia jednak Emily z doświadczenia widziała iż pedofilem jest się przez całe życie. Nawet będąc już w wieku starczym szuka się nowych podniet lub wraca do starych. Ktoś taki jak Diaz musiał mieć trofea. Zabawki, przedmioty należące do dzieci, które molestował. I trzymał je blisko siebie pod ręką. Nie trzymał icj na wierzchu. To byłby zbyt ryzykowne. Emily przerzuciła papiery na biurku odwracając się w stronę regału z dokumentami. Dumny ze swoich osiągnąć, pomyślała. Wyprany z wszelkich uczuć, nie wstydził się tego co robił wręcz przeciwnie był z tego dumny.
Sięgnęła po niebieski segregator z napisem Motylek. Przerzuciła znajdujące się tam kartki. Przeczyta je później, to nie było to. Lista nazwisk go nie podniecała a podniety trzymał blisko siebie. Niekoniecznie musiał ich dotykać, odsunęła się od regału spoglądając na nie
— Czasem wystarczało mu samo patrzenie — wymamrotała do siebie Łydką uderzyła o fotel. Zmarszczyła brwi spoglądając na czarny fotel i usiadła w nim odchylając się do tyłu. Patrzyła wprost na półkę. Ręce położyła na podłokietnikach. Z pod spodu wysunęło się szuflada. Emily wstała i wyciągnęła ją.
W środku były zabawki, dziecięcych przedmioty. Laka Barbie, samochodzik, czapka z daszkiem i całe zoo kolorowych zwierzaków. Zabawki nie były zniszczone wręcz przeciwnie zadbane jednak pachniały starością. Blondynka głośno przełknęła ślinę. Było ich czterdzieści. A w oczy rzucił się wyblaknięty przez czas różowy króliczek. Pod zabawkami znajdowały się fotografie robione polaroidem. Do jej ust napłynęła żółć. Podniosła się powoli z klęczek. Z biurka wzięła segregator wsadziła go pod pachę, wzięła także szufladę.
Dwadzieścia minut później weszła do pokoju przesłuchań. Wydała polecenie Esposito aby ustawić stoły pod ścianą. Nie mogła dodzwonić się do Lucasa więc poleciła Esposito aby przywiózł Constanzę na przesłuchanie. Miała serdecznie dość bawienia się z kotka i w myszę z tą kobietą miała dość zakłamania miasta. Sama zaś skupiła się ma rozkładaniu zabawek. Pablo się wścieknie. Wyciągała trupy z szafy jego rodziny, rozkładała je na czynniki pierwsze jednak miała w nosie to co pomyśli sobie on i to całe przeklęte miasto.
Esposito wprowadził Constanzę piętnaście minut później. Emily położyła na stole ostatnią zabawkę wpatrując się w swoje dzieło. Czuła na sobie zaskoczone spojrzenie ciemnowłosej kobiety a także prokuratora Gabriela Lopeza z Monterrey.
— Siadaj — powiedziała spokojnie — Chcę porozmawiać.
— I nie mogłyśmy porozmawiać w domu — powiedziała kobieta siadając na krześle. — Musiałaś ciągnąć mnie aż tutaj?
— Niestety tak — przyznała się Emily. — Chcę cię wysłuchać — powiedziała odwracając się w stronę Constanzy. — Nikt nigdy ci nie uwierzył — zaczęła — nikt nigdy nie wysłuchał twojej wersji historii.. Nigdy nie miałaś przyjaciółki, z którą mogłabyś porozmawiać. O tym co cię spotkało, co cię ukształtowało — spojrzała na stół mimowolnie sięgając po różowego króliczka zaczęła obracać nim w palcach czując jak Constanza wpatruje się w nią kompletnie oszołomiona.
— Skąd go masz? — zapytała ochrypłym głosem.
— Z domu Felipe Diaza ale to nie tam cię zgwałcił — powiedziała z rozbrajającą szczerością. Podeszła do stołu kładąc na niej pluszową maskotkę. — Zabrał ją z twojego pokoju
— Dostałam ją na szóste urodziny — wyznała sięgając po misia. — Od mamy. Spałam z nim przez rok — z trudem przełknęła ślinę. Emily wzięła do rąk dzbanek wlewając wodę do plastikowego kubeczka. Postawiła go przed Constanzą. — Zgwałcił mnie w moje siódme urodziny. Nigdy tego nie zapomnę. Jego rąk, ust, jego ciężkiego ciała i przesyconego alkoholem oddechu. — popatrzyła na Emily — później mnie przepraszał w kółko powtarzał “przepraszam”, “przepraszam” Wszystko mnie bolało zabrali mnie w końcu do lekarza, ale moja matka — wypluła z siebie z pogardą Constanza — Nigdy już nie patrzyła na mnie tak samo. Nigdy później mnie nie przytuliła ani nie utuliła do snu. A ja właśnie wtedy potrzebowałam jej najbardziej. Wiesz, jak to jest, kiedy spotyka cię coś złego i tylko mama może pomóc? — zapytała Emily która mimowolnie skinęła głową. — Nie było jej przy mnie — odparła ze złością. — Nie było jej!
— Dlatego zepchnęłaś ją ze schodów? — zapytała ją Emily pochylając się nad krzesłem, na którym stało pudło. Wyciągnęła ze środka teczkę. — W pięćdziesiątym czwartym i później pięćdziesiątym piątym. Twoja matka dwukrotnie poroniła
— Kobieta, która staje po stronie zboczeńca a nie córki nie zasługuje na dziecko — powiedziała prosto z mostu. — Dlatego zadbałam o to, aby już nigdy nie była matką. — uśmiechnęła się pod nosem. — Zapłaciłam za to .
— Masz na myśli gwałt? — zapytała ją. — Tak o tym też wiem. Uważasz, że to była kara?
— Nie, przeznaczenie. Ludzie dostają dokładnie to na co zasłużyli. Ukarałam swoich gwałcicieli. Wszyscy trzej zapłacili. Horacio, Adam i Alfonso wszyscy trzej zapłacili za to co mnie spotkało. Wiesz co usłyszałam od mojej matki, kiedy się ocknęłam w szpitalu? Coś ty najlepszego zrobiła? Ja — wskazała na siebie — Ja ponownie byłam winna, dlatego wymierzyłam sprawiedliwość dokładnie tak jak robiono to przed wiekami. Kiedy ukradłeś ucinano ci rękę, kiedy zgwałciłeś gwałcono cię. Proste chociaż niezbyt przyjemne.
— Dlaczego więc poślubiłaś brata swojego gwałciciela? —zapytała ją Emily.
— Nie z miłości — odpowiedziała. — Adama i Alfonso zamknięto na różowym oddziale, zadbałam o to, aby się nie nudzili. Adam był dorosły więc posiedział dłużej Alfonsa wyciągnęła matka. Wtedy w kościele zobaczyłam Ricarda, ale też jego brata. On niczego się nie nauczył! Ja miałam zrujnowane życie a on? Się uśmiechał! Ja nie mogłam na siebie patrzeć a on umawiał się na randki, dlatego postanowiłam wejść do jego rodziny odebrać mu brata, który był Alfonso tak drogi — zaśmiała się bez cienia wesołości w głosie. —Alfonso jednak nie wytrzymał i pobiegł na skargę do mamusi.
— Dlatego ją zabiłaś? — zapytała kładąc przed kobietą fotografię Cataliny Morales.
— Tak. Zrobiłam dużo więcej to był oczywiście dopiero początek. Alfonso jako jedyny żył więc mogłam skupić się na nim. Odebrałam mu brata co biorąc pod uwagę jego charakter było dziecinne łatwe, później zabrałam mu matkę a później
— Zabiłaś mu brata. Najpierw oczywiście wyrobiłaś go w kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.
— Ricardo się powiesił.
— Tak to prawda położyła przed nią fotografię zrobioną tuż po śmierci mężczyzny — tylko widzisz tą żyłkę — palcem wskazała przedmiot. — Była za krótka i zbyt cienka, aby twój mąż mógł się na niej powiesić więc weszłaś na górną prycz i mu pomogłaś. Za nim jednak zabiłaś swojego męża zabiłaś jeszcze jedną kobietę Marię Carmen Zululaga
Położyła na stole i powoli przesunęła w kierunku Constanzy fotografię Mitchella Zululagi. Na widok zdjęcia z policyjnej kartoteki kobieta uśmiechnęła się wzięła je do rąk i pogładziła z czułością przystojną twarz.
— Proszę mi opowiedzieć o relacji jaka was łączyła — zapytał Lopez
— Czyż to dla ciebie nie oczywiste młody człowieku. Byliśmy w sobie zakochani. — powiedziała — Poznałam go na przyjęciu noworocznym w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego czwartego roku — zaczęła kobieta. — Był młodym przystojnym mężczyzną a mój mąż wyglądał przy nim jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Tata zaczął robić z nim interesy. Oczywiście tata już wcześniej miał kontakty ze Scyllą, ale odkąd Mitchell stał się jej nowym szefem współpraca rozkwitała. Widywałam go często. Jego i tę jego żonę.
— Ma pani na myśli Marię? — zapytał kładąc wyciągając z teczki fotografię ładnej kobiety o kruczoczarnych włosach i brązowych oczach. Constanza prychnęła pod nosem pan prokurator uznali za odpowiedź twierdzącą.
— Ileż ona mu krwi na psuła?! A ten jej synalek — pokręciła z niedowierzaniem głową. — żeby na własnego ojca na policję donieść?! Wstyd po prostu wstyd. Mój Mitchell przez tego bachora trafił na długie lata do więzienie. Postanowiłam go więc ukarać.
— Ukarać?
— Tak, ukarać, dać nauczkę, że przeciwko mojemu Mitchellowi nie wychodzi się na wojenną ścieżkę. Zaprzyjaźniłam się z Marią. To nie było takie trudne była równie głupia i naiwna jak syneczek. Tamtej wrześniowej nocy siedemdziesiątego ósmego roku wyciągnęłam ją na spacer. Była pełnia księżyca. Pamiętam to jakby było wczoraj. Szłam kilka kroków za nią. Dobrze wiedziałam, dokąd mam ją zaprowadzić. Do zatoczki. Kiedy ona patrzyła na księżyc uderzyłam ją deską w głowę. Straciła przytomność. Odzyskała ją, kiedy ciągnęłam ją w stronę wody ale była zbyt słaba aby ze mną walczyć. Utopiłam ją. Wkładałam jej głowę pod wodę i wyciągałam kilka razy
— Jak długo to trwało?
— A bo ja wiem? — machnęła ręką — aż mi się znudziło.
— Co zrobiła pani później?
—Jak to co? Poszłam do domu spać. Mitchell był oczywiście zaskoczony. Nic mu nie powiedziałam, że zamierzam ją zabić to miała być niespodzianka na jego czterdzieste czwarte urodziny, proszę mi wierzyć był zachwycony.
—Podsumujmy — wtrąciła się Emily. — Zabiłaś Catalinę Morales, żeby ukarać Aflonso za gwałt a Marię, bo chciałaś zrobić niespodziankę Mitchellowi a Ricardo, bo był przeszkodą w twoich planach — Constanza pokiwała głową. — Oboje dobrze wiemy, że to tylko preteksty prawdziwy motyw jest zupełnie inny.
— Niby jaki?
—Zobaczyłam go dopiero wtedy, kiedy znalazłam to — ostatnia fotografia została położona na stoliku. Constanza wpatrywała się w zdjęcie. — Nie zabiłaś ich, żeby kogokolwiek ukarać zabiłaś ich dlatego że byli substytutami tego co zawsze pragnęłaś mieć. Kochający rodzice Catalina Morales kochała swojego syna nawet po jego pobycie w szpitalu psychiatrycznym, wyciągnęła go stamtąd, Maria kochała swojego syna im zrobiła wszystko, aby Mitchell miał minimalny wpły na jego wychowanie a Ricardo oddał życie za swojego dzieci. Zrobili wszystko to czego nie zrobiła nigdy dla ciebie twoja matka. Wiesz kim byli? Surogatami aż nabrałaś odwagi, aby zabić tą którą obwiniałaś o swój los.
— A żebyś wiedziała, że tak! —krzyknęła — Oni zasłużyli na swój los! Każdy z nich.! Wymierzyłam sprawiedliwość! —
—Tak jak ja wymierzam ją tobie. Pan prokurator przedstawi ci układ —powiedziała wstając.
—Czy ja miałam szanse?
—Każdy ją ma Constanzo ty miałaś pecha. Ludzie, którzy doświadczają przemocy uznajmy, iż przemoc za swoją broń. Niektórzy z nich stają się przestępcami.
—Niektórzy?
—Tak, niektórzy doświadczający przemocy w dzieciństwie są tymi którzy ich łapią.
***
Javiera Reverte ze snu wyrwał dźwięk wibrującej komórki. W duchu przeklinając tego który śmie zakłócać mu sen sięgnął po telefon niechętnie wyślizgując się z ciepłego łóżka. Narzucił na siebie szlafrok i poczłapał do łazienki. Niechciał bowiem obudzić swojej małóżonki.
—Słucham — odebrał uporczywie wibrujący telefon.
— Reverte to ja
—Jaki ja? — zapytał siadając na brzegu wanny. —Przedstaw się jestem geniuszem co prawda, ale wróżka za mnie marna.
—Dominic
—Gargamel. Chryste człowieku skąd masz mój numer? Z resztą nieważne, dlaczego dzwonisz w środku nocy?
— Jest środek dnia
—Może u ciebie. Zmieniłem strefę czasową, poza tym, dlaczego ja ci się tłumaczę? —zapytał sam siebie.
—Musisz coś dla mnie zrobić.
—O nie mój drogi Gargamelku ja nic nie muszę co najwyżej mogę się zastanowić, czy chce znowu podać ci pomocną dłoń
—Zapłacę
— Nie chcę twoich pieniędzy. A tak poważniejąc powinien spoważnieć, skoro się ożeniłem. Jestem w podróży poślubnej i przez jeden tydzień chcę pożyć jak normalny świeżo poślubiony mężczyzna kobiecie swojego życia. Żadnych trupów, gangsterów i afer Doliny cieni tylko my stoki i seks, więc zadzwoń do mnie za tydzień i zapytaj jeszcze raz — powiedział i rozłączył się. Położył telefon na umywalce w łazience i wrócił do sypialni. Wślizgnął się do łóżka przytulając się do żony.
— Kto to był? —zapytała go zaspanym głosem.
—Gargamel
— Czego chciał?
— Żebym pomógł mu znaleźć wioskę smerfów, bo Klakier stracił węch.
—Co?
—Nie wiem czego chciał Victorio i nie obchodzi mnie to. Ty i ja zasłużyliśmy na tydzień świętego spokoju więc jeśli czegoś o de mnie chcę to niech poczeka aż wrócimy —pocałował ją w nagie ramię mocniej przytulając do siebie.
***
Wieczorem taksówka zatrzymała się przed El Miedo a siedząca nna tylnej kanapie Rosario wpatrywała się w zamczysko. Nigdy nie była w środku. Kiedyś, bardzo dawno temu obserwowała ten budynek z daleka, dziś zamierzała zjeść kolację z jej właścicielem. Zapłaciła z kurs i wyszła za auta w dłoniach trzymała siatki z zakupami ą Drzwi otworzyły się w chwili, w której do nich podeszła.
— Dobry wieczór Rosario —przywitał ją Cosme
—Dobry wieczór Cosme —odpowiedziała kobieta.
—Wejdź proszę. —Gestem zaprosił ją do środka.
—Dziękuje — odpowiedziała przekraczając próg El Miedo.
—Wezmę to od ciebie —zaproponował wyciągając dłonie po siatki. Ruszył do kuchni a Rose chcąc czy nie chcąc ruszyła za nim.
— Twój dom jest w opłakanym stanie — stwierdziła bez owijania w bawełnę kobieta. — Powinieneś zrobić remont.
—Martwisz się o mnie?
—Martwię się, że mój syn straci ojca, którego ledwie odzyskał, bo dom zawali mu się na głowę —odpowiedziała. —Będę potrzebowała dużego garnka, średniego garnka i patelni —powiedziała
— Zamierasz gotować u mnie?
—Miałam gotować u siebie, ale skoro zmieniłeś lokalizację to ja zmieniłam plany — wyjaśniła zsuwając z ramion płaszcz. Podeszła do siatek i zaczęła wyciągać produkty. Pomidory, cebulę, świeże zioła, długi makaron.
— Mogę zapytać, dlaczego zmieniłaś zdanie? Podczas ostatniej rozmowy dałaś jasno do zrozumienia, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.
— Byłam dla ciebie zbyt ostra, mogłeś odnieść mylne wrażenie i chciałam sprostować kilka faktów. Wstaw wodę na makaron i postaw patelnię na kuchence. — Po pierwsze nigdy cię nie obwiniałam o to co się stało —spojrzała na niego przez ramię — Ostatnie dni nie były łatwe wyżyłam się na tobie i jeszcze raz przepraszam. Osól wodę i odrobina oleju.
— Rosario, wiem, jak gotuje się makron.
— Ja jedynie przypominam —uśmiechnęła się lekko pod nosem. — Masz jakąś deskę?
—A co chcesz zdzielić mnie po głowie? —powiedział wyciągając z jednej z szafek drewnianą deskę do krojenia.
— Nie kuś mnie —odpowiedziała biorąc od niego przedmiot.
— Białe czy czerwone? —zapytał
— Czerwone —odpowiedziała. Cosme obok jej dłoni położył nóż. — Dziękuje.
Przygotowywali kolację w ciszy i to co było zaskakujące, iż żadnemu z nich cisza nie przeszkadzała wręcz przeciwnie każde z nich pogrążone było we własnych myślach. Kolację postanowili zjeść w kuchni.
—Mogę zapytać co się z tobą działo, kiedy cię wypuścili? —zapytał ostrożnie Cosme.
— Felipe Diaz w zamian za nową tożsamość zażyczył sobie aktu własności domu di Carlów. Nie miał on dla mnie znaczenia, już nie, więc dałam mu go. Wyjechałam do Stanów, lecz wróciłam w lutym osiemdziesiątego dziewiątego roku. Na początku mieszkałam u cioci, ale to było zbyt blisko.
—Zbyt blisko mnie?
—Zbyt blisko wszystkiego . Widziałam was nawet razem. Byliśmy po dwóch różnych stronach ulicy. Szyliście pod rękę, ona była w ciąży wtedy postanowiłam wyjechać padło na Guadalajarę. Najpierw zdałam maturę, poszłam na studia. Chciałam pracować w policji, ale w końcu skończyło się na tym, że zaczęłam pracować w przedszkolu. Pisarką i milionerką zostałam później. Ale dość rozpamiętywania przeszłości. Wypijmy —podniosła kieliszek — za nowy początek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:13:15 21-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 146 - COSME – DESMOND - DOMINIC – SAMBOR - OJCIEC JUAN - ORSON - NADIM

Dominic

Benavidez nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Nie dosyć, że Reverte odniósł się do niego po prostu bezczelnie, to jeszcze określił go tym idiotycznym przezwiskiem i odmówił jego prośbie. Brunet z trudnością powstrzymał się, by nie rzucić telefonem i nie rozbić go o ścianę. Zacisnął zęby.

- Taki jesteś mądry, panie Javier? Cóż, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. Masz szczęście, że przysiągłem sobie nie zrobić ci krzywdy w zamian za pomoc w sprawie Desmonda, ale jeżeli zajdziesz mi za bardzo za skórę...Uważaj, panie Reverte, uważaj...

Krew buzowała mu w żyłach. Informacja o tym, z kim kontaktowała się żona Nadima przed jej nagłym odejściem, była mu natychmiast potrzebna. Skoro Yilmaz tak bardzo pragnie się tego dowiedzieć, on, szef Scylli ma mu tą wiadomość dostarczyć. W przeciwnym wypadku Turek zacznie za bardzo zagłębiać się w przeszłość, za bardzo o tym rozmyślać, być może nawet szukać rozwiązania na własną rękę. A wtedy może wrócić do takiego samego psychicznego stanu, w jakim był wcześniej. To by oznaczało konieczność wznowienia kuracji.

A przecież wszystko szło już tak dobrze. Yilmaz nie miał już tak często swoich koszmarów. Zdołał nawet zostać tym, do czego Benavidez go przeznaczył, czyli najemnikiem na każde zawołanie, człowiekiem mordującym...tylko tych złych, oczywiście. Ocena, kto jest zły, a kto dobry, należała, rzecz jasna, do Dominica. To on wskazywał cele. Nie można było stracić tak cennego sprzymierzeńca, jakim był Turek! A może raczej nie można było stracić nad nim kontroli?

Tak samo, jak nad upiorami z przeszłości Daniela Hallera. Ten przypadek był równie trudny, ale przynajmniej znano wszystkie szczegóły, które doprowadziły do załamania się doktora. Dzięki temu Raul miał ułatwione zadanie i będzie wiedział, jakie leki podać przyjacielowi Gabriela teraz...a jakie później, kiedy i Hallera wcieli się do Proyecto De Chacal*.

Proyecto De Chacal...Coś, z czego Benavidez był najbardziej dumny w całym swoim życiu. I pomyśleć, że jedna, jedyna rzecz tak bardzo na niego wpłynie, że brunet zbuduje własny obóz. Własne miejsce, gdzie tacy ludzie, jak Yilmaz, Haller oraz im podobni mogli się leczyć, mogli dochodzić do siebie po traumatycznych przeżyciach różnego rodzaju. Oczywiście nie byli to przypadkowi ludzie, jedynie ci starannie wybrani przez Dominica, wyselekcjonowani na podstawie skali ich rozpaczy. Im bardziej ciężki przypadek, im więcej bólu, łez i żalu kryło się w przeszłości, tym bardziej taki człowiek nadawał się, żeby mu pomóc, a potem wcielić na służbę do brata Ethana. Do jego fantastycznego, futurystycznego wojska. Do Ejército De Chacal**.

Cosme

Ona tu była. Siedziała przed nim i właśnie wniosła toast za przyszłość, za nowy początek. Ale czy tak naprawdę potrafili uwolnić się od przeszłości? Przecież przeszłość nie oznaczała jedynie złych wspomnień, mieli i te dobre, dzielili ze sobą wspaniałe chwile, a co najważniejsze, mieli ze sobą syna.

Cosme dobrze wiedział, o co chodzi Rosario, ale zmienił nieco swój własny toast.

- Za to, by nasza przyszłość była światlejsza od przeszłości. Aby to, co przeżyliśmy, nie zagubiło całkiem światła, jakie oboje wciąż nosimy w duszy. Aby to światło prowadziło nas zawsze i wszędzie.

- Mówisz, jak ksiądz - roześmiała się nieco di Carlo przy dźwięku stukających się kieliszków.

- Mylisz się, moja droga - odparł jej on. - Na moich kazaniach nikt by nie spał.
- Ktoś przysypia na kazaniach mojego brata? - zmarszczyła brwi córka Constanzy, bliska oburzenia się i na samego Zuluagę za to, iż uważał, że jego kazania byłyby o wiele lepsze.

- Jest taki jeden dziadek, który przysypia wszędzie - potwierdził syn Mitchella. - Ale nie o to mi chodziło. Wypowiedzi ojca Juana są mądre i inspirujące, na moich zaś wykładach z wiary ludzie nie spaliby. Oni zapadliby w wieczny sen nudy - mrugnął do niej na znak, że żartował.

- Obudziliby się dopiero na Boże Narodzenie - zachichotała Rosario, czując się coraz bardziej swobodnie w obecności mężczyzny, którego kiedyś tak bardzo kochała.

- A owszem. Na dźwięk dzwonów. Pozostaje tylko jedno pytanie, moja droga. - Zuluaga pogłaskał się po zaroście. - Nie wiem, które to byłoby Boże Narodzenie. Znając mnie, pewnie musiałoby minąć kilkanaście lat.

- Jesteś aż takim nudziarzem? - spytała Rosario, przesiadając się z kieliszkiem wina na kanapę, na której przed momentem zasiadł sam Zuluaga.

- Hm, nie wiem...- udał, że się zastanawia. - Dawniej mówiłaś, że moje opowieści są...jak ty to nazwałaś?

- Intrygujące - przypomniała mu.

- Tylko nie wiadomo, czy pod względem tematyki, czy raczej stopnia nudy. - Nie mógł się powstrzymać od używania żartobliwego tonu.

- Nie jestem pewna...- Rosario przyłączyła się do żartów. - Być może powinniśmy to sprawdzić.

- Tu i teraz? - zdumiał się on.

- Tak. Opowiedz mi coś, Cosme. Opowiedz mi jakąś historię.

- Dobrze...- Pan na El Miedo położył lewe ramię na oparciu kanapy tak, że praktycznie obejmował nim Rosario. Kiedy z zadowoleniem zauważył, że ona nawet tego nie dostrzegła, zbyt zaczarowana jego głosem i tym, że zaraz miał rozpocząć opowieść, odchrząknął lekko i zapowiedział: - Opowiem ci historię pewnego człowieka, który goniąc za niebem nie zauważył, że idzie wprost do piekła...

- Wolałabym coś z dobrym zakończeniem. Mam dosyć tragedii - zaprotestowała kobieta.

- Zaczekaj - poprosił ją cicho. - To nie jest tragiczna historia. Ona dobrze się kończy. Bo wiesz...ten człowiek na końcu spotkał kogoś, kto pomógł mu odnaleźć gwiazdy i...

- Zuluaga! - Di Carlo zerwała się nagle z miejsca, w którym siedziała, a jej oczy ciskały gromy. - Myślisz, że nie wiem, czyją historię próbujesz mi opowiedzieć? Naszą własną! Prosiłam cię, żebyś...

Cosme wstał, nie wydawał się ani trochę przerażony reakcję byłej ukochanej.

- Usiądź, Rosario - poprosił cicho, kładąc jej ręce na ramionach i delikatnie kierując z powrotem na kanapę. Poddała się temu dotykowi...on zawsze działał na nią w ten sposób.

- Kiedy już odnalazł gwiazdy...- Zuluaga rozpoczął swoją historię od końca, skoro już wywołała taką, a nie inną odpowiedź córki di Carlo. - Zrozumiał, że prawdziwego nieba wcale nie musiał nigdy szukać, gdyż kryło się ono w oczach jego syna, w spojrzeniu tego, który stał się jego dzieckiem przybranym, w córce silnej na tyle, by przezwyciężyć nawet mroki z przeszłości, w przyjaciołach...ale szczególnie w kimś, kto przybył do niego z zamierzchłych czasów, z czasów jego młodości...i pokazał mu, że nigdy nie warto się poddawać. Że zawsze jest nadzieja.

- Czy tym kimś...z twojej młodości...jestem ja, Cosme?

- Oczywiście...- Zuluaga przysunął się nieco bliżej, ale nadal tak, by zachować bezpieczny dystans. - To właśnie ty pokazałaś mi, że mimo najgorszych przejść życie może się obrócić. Że nigdy, ale to przenigdy nie wolno nam tracić nadziei.

- A ty? Na co ty masz nadzieję? - spytała praktycznie szeptem. - Na to, by odzyskać El Miedo? By je odbudować? Czy na to, by wreszcie zaakceptowali cię wszyscy mieszkańcy? Wiem, że ich część nadal...El Loco...- zaplątała się. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież to niemożliwe, żeby obecność, bliskość Zuluagi tak na nią działała, skoro...

Delikatnie odsunął kosmyk włosów, który spadł jej na czoło, przysunął się bliżej, jakby chciał jej zdradzić najświętszą tajemnicę, po czym wyznał cicho:

- Na deser...

Wiedziała, że zrobił to specjalnie. Wiedziała, że zniszczył magiczny nastrój i wstał tylko po to, żeby nie powiedzieć jej prawdy. Wiedziała, że tak naprawdę tęsknił za czymś, że miał nadzieję na coś zupełnie innego niż deser. Ale zdawała sobie sprawę, że gdyby jej to wyznał, to dostałby od niej w twarz. Nie chciała się z nim wiązać. Nie tutaj. Nie teraz. Zuluaga zdawał sobie sprawę i ona o tym wiedziała. Dlatego nie potraktowała jego zachowania jak kpiny. Jednak coś w jej sercu żałowało, że nie zaryzykował. Że nie powiedział na głos tego, co już dawno mówiły wciąż jego oczy.
Że Cosme Zuluaga nadal ją kochał.

Desmond

- Zapomniał...- zrozpaczony Sullivan osunął się po ścianie w jednym z pokoi szpitalnych. Na szczęście pomieszczenie było puste i mógł spokojnie porozmawiać z Benavidezem o tym, co się stało. Całkowicie zapomniał o mnie, o naszej przeszłości, o tym wszystkim, co nas łączyło, o naszej miłości...

- Przypomni sobie. - Dominic usiadł obok niego i przytulił przyjaciela, który ukrył twarz w dłoniach. - Zobaczysz, że sobie przypomni. Wiesz, jeszcze niedawno sądziłem, że jesteś martwy. Potem tak samo myślałem o Gabrielu. A teraz obaj tutaj jesteś, w może lepszym, lub gorszym stanie, ale żywi. Amador na pewno będzie cię pamiętał, serce mu powie, kim dla niego jesteś.

- A jeśli nie? - zaszlochał Sullivna, całkowicie mocząc koszulę na ramieniu Dominica. - A jeżeli do końca życia będzie tęsknił za tamtym Juanem, nie mająć pojęcia, że ja...że my...

- Nie mów tak. - Brat Ethana położył mężczyźnie dłoń na plecach w uspokającym geście. - Na pewno wszystko skończy się dobrze. Zbyt długo walczyłeś, by z nim być. Los nie może być aż tak okrutny.

- Ależ właśnie jest. - Sullivan pociągnął nosem. - Zobacz, co z nami robi przeznaczenie. I jeszcze mówisz, że Natalio postawił ci jakieś warunki.

- Ach, warunki - mruknął szef Scylli, po cichu przeklinając samego siebie, że w ogóle wspomniał o nich przyjacielowi. - Nimi się nie martw. Warunki Natalio zostaną spełnione jeszcze dziś wieczorem.

Orson

- Oczywiście, że pamiętam - odparł spokojnie Juan. - Nie rozumiem jednak, po co nas tutaj zebrałeś. Wszyscy wiemy, że ukochana twojego syna odeszła na zawsze, a wraz z nią nienarodzone, maleńkie dziecko i...

- Świeć Panie nad ich duszami - mrugnął Crespo. - Tak, tak wiem. Ale nie chodzi mi o to, żebyś rozpoczynał mi tutaj modlitwę, drogi ojcze. Kiedy Scylla była jeszcze pod rządami El Diablo, jego córka pełniła bardzo ważną funkcję w czymś na kształt rady organizacji. Ba, nawet ona sama bardzo często wykonywała takie, czy inne zadanie. Nie, nie dziw się tak bardzo, Samborze, kobiety też potrafią być waleczne, o czym zapewne przekonałeś się na przykładzie Nadii de La Cruz.

Medina był tak zasłuchany, że nie obraził się nawet na to swoiste porównanie Lydii do Nadii.

- Z tego, co mi wiadomo - mówił dalej Orson - córka Mitchella pozostawiła po sobie pewnego rodzaju zapiski. Nie mówię tutaj o pamiętniku, który znajduje się w rękach policji. Ale powinno być coś jeszcze, coś, co mogła ukryć w swoim dawnym domu. Albo Bóg wie, gdzie. Macie mi to wyśledzić.

- Ale czego właściwie szukamy? - odezwał się Sambor. - Przecież nie mogę szukać notatek na nie wiem, jaki temat!

- Słuszna uwaga - pochwalił go starszy Crespo. - To, czego będziecie szukać, to plany. Plany wybudowania pewnego obozu. Jeżeli wpadłyby w niepowołane ręce, wszyscy będziemy zgubieni.

Nadim

Obiecał mu. Obiecał, że sprawi, iż Yilmaz nareszcie dowie się, co tak bardzo zdenerwowało Azize tego dnia. Co tak naprawdę spowodowało jej śmierć. Jej i ukochanej córeczki Nadima, Ayliz. Turek w sumie sam nie wiedział, dlaczego wcześniej nie poprosił o pomoc Benavideza. Być może po prostu nie był na to gotowy, na poznanie prawdy. Być może po prostu się jej bał. Ale od pewnego czasu jego sny się zmienił, nie widział już w nich jedynie córki. Widział również żonę. O ile Azize patrzyła na niego z wyrzutem w oczach i nie mówiła ani słowa, to Ayliz podchodziła do ojca, chwytała go za rękę i prowadziła przed siebie. Praktycznie każdy sen kończył się tak samo - oni oboje, idący ścieżką pośród pól, a na trawie, wokoło nich, na całej rozciągłości trasy - trupy. Wszyscy ci, których Nadim kiedykolwiek pozbawił życia.

- I zawsze zadaje mi to samo pytanie, zanim rozpłynie się w powietrzu, a ja się obudzę - wypowiedział cicho Turek, siedząc ze zwieszoną głową naprzeciwko Dominica. Znajdowali się w mieszkaniu Yilmaza, w tym, które wynajął mu Benavidez na czas pobytu w Valle de Sombras. - Zawsze pyta mnie "Dlaczego, tatusiu? Dlaczego ich zabiłeś?".

- To okropne...- wymamrotał brat Ethana, patrząc z przerażeniem na najemnika. Nie chodziło mu jednak o zdrowie jego prywatnego żołnierza, ale o to, co się kryło za jego słowami. Yilmaz tracił nad sobą kontrolę. Zaczynał żałować. Zaczynał...mieć sumienie.

- Wiem...- wyszeptał Turek. - Na Allaha, co się ze mną stało? Kiedy zdążyłem się tak zmienić, że bez mrugnięcia okiem pociągam za spust, moje ręce odbierają życie? Kiedy straciłem siebie, kiedy przestałem być człowiekiem? Kiedy stałem się Mężczyzną Z Lodu?! - nagle podniósł głos prawie do krzyku i popatrzył na Benavideza z jakimś ogniem w oczach. - Kiedy stałem się mordercą?!

- Tylko spokojnie - powiedział Dominic, sam nie wiedząc, czy zwracając się do niego, czy bardziej do siebie. - Te sny to wynik tego, że wciąż o tym wszystkim rozmyślasz. O...przeszłości. - Benavidez przełknął ślinę, próbując nie okazać na zewnątrz, że przez moment wystraszył się Turka. Nadim nie był głupi. A jeśli sam dojdzie do prawdy? - Jak tylko skontaktujemy się z Reverte, wszystkiego się dowiesz i twoja dusza wreszcie uzyska spokój.

- Reverte, Reverte - wymamrotał Yilmaz, wstając. Zaczął krążyć po pokoju jak lew w klatce, a z jego oczy ciekły strumieniami łzy. - Jak ja kiedykolwiek spojrzę w oczy swojej własnej córce?! Co ja jej powiem? Co wyznam na drugim świecie, czy przyznam, że stałem się zabójcą z żalu, bólu i cierpienia? Ona mi nigdy tego nie wybaczy...moja maleńka Ayliz.

Z tymi słowami usiadł na podłodze i rozszlochał się jeszcze bardziej. Słony potok spływał na siwą już brodę Yilmaza, ale on jakby w ogóle tego nie zauważał.

- Czy żałujesz, Nadimie? Czy żałujesz, że karałeś winnych najokrutniejszych zbrodni? - spytał z wyrzutem Dominic, siadając naprzeciwko Turka.

- Winnych zbrodni...a kto ich osądzał? Ty, Beanavidez. Ty mi mówiłeś, kto zasłużył na to, aby żyć, a kto ma umrzeć. A coś takiego powinien czyniś jedynie Allah.

- Opamiętaj się! - prawie wrzasnął Dominic, nie na żarty przerażony tym, co się właśnie działo. - Od kiedy to stałeś się tak bardzo religijny?! Jeszcze wczoraj bez wahania odebrałbyś życie dowolnej osobie, którą bym ci wskazał - co się zmieniło od wczoraj, do cholery?!

- Dżem truskawkowy.

- Co? - Brunet na moment stracił wątek.

- Dżem truskawkowy - powtórzył Nadim jak zaczarowany. - Odkąd Ayliz umarła, zawsze smaruję nim pieczywo. Wiesz, to jest coś jak oddanie jej hołdu. - Turek całkowicie pogrążył się we wspomnieniach, jego oczy patrzyły przed siebie, zupełnie, jakby zmarła tragicznie córka stała przed nim i słuchała tej opowieści. - Nie byłem pewien, dlaczego akurat ten dżem tak bardzo utkwił mi w pamięci. Dopiero po ostatnim śnie mi się przypomniało. Któregoś dnia moja kochana córeczka sięgała po słoiczek...taki malutki, jak ona sama. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zanim do niej podbiegłem, ona już strąciła go na podłogę i próbowała pozbierać odłamki. Pokrwawiła sobie maleńkie paluszki, ale jedynie delikatnie, tak, że wystarczyło kilka plastrów i wszystko było w porządku. To ja ją opatrzyłem. A ona nie płakała, nie krzyczała, tylko patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami i wiesz, co powiedziała?

Nadim po raz pierwszy od dłuższego czasu wrócił do rzeczywistości i popatrzył na Benavideza, jakby w ogóle dopiero teraz zauważył jego obecność w pomieszczeniu.

- Powiedziała "Tatusiu, jesteś tak bardzo delikatny, tak bardzo czule się mną zajmujesz, jak motylek. Wiem, że nigdy, przenigdy byś nikogo nie skrzywdził. Jesteś najcudowniejszym tatusiem na świecie!". A potem rzuciła mi się na szyję i objęła, dziękując za opatrunki...Co rzekłaby teraz, widząc, czym się stałem...?

- Sądzę, że zrozumiałaby, była w końcu mądrą dziewczynką - próbował ratować sytuację Dominic.

- Oszalałeś? Miałbym powiedzieć swojej Ayliz, że jej tata morduje na zlecenie, ale czyni przez to coś dobrego, bo jakiś samozwańczy ziemski sędzia wydaje wyroki na ludzi?

- Zamierzasz zrezygnować? - spytał brunet, w myślach już opracowując rozmowę z doktorem Raulem.

- Nie wiem...Sam nie wiem...Z jednej strony ci ufam....- Yilmaz wciąż płakał. - A z drugiej jej twarz, jej słowa. Pewnie teraz mnie osądza, pewnie patrzą na mnie z góry i pewnie...

- Daj spokój - mruknął Benavidez. - Coś czuję, że gdyby tu były, to powiedziałyby ci to samo - po prostu oczyszczasz świat ze śmieci i tyle.

- A każdy z tych śmieci sypie się jak popiół na moją duszę, czyniąc ją coraz bardziej czarną i mroczną. Każdy z nich to dodatkowy płatek, pyłek przekleństwa, pyłek niegodziwości, pyłek...

- Zamknij się! - Brat Ethana nie wytrzymał i po prostu trzasnął Yilmaza dłonią w twarz. - Opamiętaj się wreszcie! Przez jeden głupi sen stałeś się miękki jak baba?! Gdzie jest Nadim Yilmaz, gdzie jest mój najemnik, gdzie jest mój wierny żołnierz, gdzie jest...

- Nigdy więcej tego nie rób - wycedził Turek i zamknął ramię Dominica w żelaznym uścisku. - Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki. A już nigdy, przenigdy nie nazywał snów o mojej córce głupimi! Być może ten sen zmienił coś we mnie, to prawda, ale nadal pamiętam, jak się zabija.

- To dzięki mnie w ogóle możesz chodzić - odpalił tamten, próbując nie zwijać się z bólu. Uścisk miał jednak Yilmaz mocny. - Byłeś wrakiem, kiedy doktor Raul...

- Możliwe - potwierdził Turek, a z jego oczy nagle zniknęły łzy, a pojawiły się skry. - Możliwe, że wyciągnąłeś mnie z piekła. Ale jeżeli jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, albo obrazić pamięć kogokolwiek z mojej rodziny, sam cię do tego piekła wyślę.

- A wysyłaj - odparł Benavidez, całkowicie zdecydowany zrobić to, co i tak zamierzał. Powiedzieć prawdę. Wszystkim zainteresowanym. - Ale zastanów się dobrze, zanim to zrobisz, bo jeśli wyślesz mnie za wcześnie, to nigdy nie poznasz swojego syna.

Uścisk najpierw zelżał, a potem zniknął zupełnie. Yilmaz puścił ramię Dominica i wpatrywał się w szefa Scylli z takim szokiem na twarzy, że brunet prawie się roześmiał.

- Widzisz, panie Yilmaz? Opłakujesz swoją zmarłą córkę i żonę, a nie masz pojęcia, że twój dorosły syn chodzi po świecie. I na dodatek jest całkiem blisko ciebie.

----
*Projekt Szakal
**Armia Szakala
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:37:51 24-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 147

NADIA / MARCELA / ISABELA


Obudziła się w nieznanej sypialni. Przetarła oczy i rozejrzała się dookoła. Na szafce nocnej przy łóżku wypatrzyła budzik elektroniczny, który wskazywał godzinę ósmą rano. Obok w ramce leżało zdjęcie Pabla z córką i jakąś kobietą. Zapewne jego zmarłą żoną. Marcela uśmiechnęła się do ich wizerunków dokładnie w momencie, w którym do sypialni wszedł Diaz. Trzymał w rękach tacę ze śniadaniem.
– Dzień dobry, śpiąca królewno – powiedział, wpełzając na łóżko i dając Marceli buziaka w usta. – Zobacz, co ci przeniosłem. – Wskazał głową na stolik śniadaniowy, na którym chwilę temu ustawił tacę pełną smakołyków.
– Widzę, widzę, panie szeryfie – zaczęła kobieta, przyglądając się kanapkom. – Ale powiedz mi lepiej, jak ja się tutaj znalazłam.
– Jak to? Nie pamiętasz naszego wspaniałego seksu? – Pablo zrobił smutną minkę.
– Oj tak, tak. Nie ściemniaj – zaśmiała się brunetka. – Nie byłam pijana, więc pamiętałabym, gdyby do czegoś doszło.
– No dobra, przyniosłem cię tutaj na rękach, gdy zasnęłaś. Byłaś bardzo zmęczona i nie chciałem cię budzić. Ja spałem w salonie.
– Dlaczego nie przy mnie? – Marcela była nieco zawiedziona.
– Nie chciałem, żebyś poczuła się przeze mnie osaczona.
– Ależ osaczaj mnie. – Kobieta pocałowała Pabla namiętnie, po czym oderwała się od jego ust, by dodać jedno zdanie. – Osaczaj mnie codziennie, bo nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna, gdy nie widzę cię w zasięgu wzroku. – Ich usta ponownie złączyły się w ognistym pocałunku.
Tym razem tym, który to przerwał, był Diaz. Spojrzał na Marcelę i zaproponował znienacka:
– To zamieszkajmy razem.
Marcela zmarszczyła brwi, nie wiedząc czy wziąć to na poważnie, czy jednak potraktować jako niezbyt udany żart. Postanowiła jakoś zareagować na te słowa. Nie wyśmiała Pabla, bo to kompletnie nie było w jej stylu. Po prostu grzecznie zapytała, skąd taki pomysł przyszedł mu do głowy, a on odpowiedział, że sam nie podejrzewał się o taki spontan i że widocznie to ona tak na niego działa.
– Pablo, myślę, że to za wcześnie na tak radykalne kroki. Wspólne mieszkanie to poważna sprawa, a my się dopiero poznajemy. Poza tym jest też mój niepełnosprawny syn, który nadal potrzebuje opieki.
– Tak, masz rację. Trochę się zapędziłem. Co ty ze mną robisz, kobieto?
– Nie przejmuj się, kochanie. Cierpisz po prostu na kryzys wieku średniego – zażartowała.
– No dziękuję ci bardzo.
– No nie patrz tak, pierwszej młodości to ty już nie jesteś – dalej się z nim droczyła.
– Może nie jestem już nastolatkiem, ale nadal jestem atrakcyjny. Przyznaj sama. – Pablo wstał i przejrzał się w lustrze, robiąc głupie miny.
– Tak, tak. Przyznaję, mój przystojniaku – odparła Duran, uśmiechając się pod nosem.
– Dziś wieczorem zapraszam cię na randkę – powiedział Diaz.
– Na dach komendy? – zaśmiała się kobieta.
– O nie, tam znowu ktoś nam może przeszkodzić – zaprotestował szybko szeryf.
– Więc gdzie mnie zabierasz? – dopytywała.
– Do parku linowego.

***

Samolot wylądował w Monterrey w samo południe. Mężczyzna, który nim podróżował, udał się po swój bagaż, po czym wyszedł z lotniska i odjechał taksówką w kierunku Valle de Sombras. Na miejsce dotarł dopiero ponad godzinę później, gdyż po drodze były korki.
Od razu swoje kroki skierował do hotelu, w którym tymczasowo mieszkała Isabela Quintero. Kobieta przywitała go dość chłodno. Wiedziała bowiem, po co Patric Martinez wrócił do Doliny Cieni. Po dziecko. Po dziecko, które ona zadeklarowała mu oddać zaraz po porodzie w zamian za grubą kasę. Jednym słowem Isabela nie tylko była policjantką na wysokim stanowisku, ale też surogatką na zlecenie, która – gdy tylko trafiła się okazja – rodziła dzieci innym rodzinom.
Historia obecnej ciąży Quintero była nieco skomplikowana, ale to temat z podwójnym dnem, więc chwilowo zostanie urwany bez odpowiedzi.
Wracając do nagłego pojawienia się Patrica, to Isabeli jego przyjazd w ogóle nie był na rękę. Przynajmniej nie teraz. Wpadła bowiem na kolejny genialny pomysł bardzo w swoim stylu i nie zamierzała z niego zrezygnować. Dostrzegła szansę, by zniszczyć Fernanda Barosso już niedługo. Z niewielką pomocą jednego z jego wrogów, a miał ich wielu. Jednak tylko jeden miał na tyle władzy oraz wiedzy, by zakończyć to jedną dobrą decyzją. Conrado Saverin.
– Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – zapytał Patric, stając naprzeciw Isabeli.
– Wybacz, muszę wyjść. – Kobieta kompletnie zlała swojego gościa i w mniej niż piętnaście sekund wyszła z pokoju hotelowego.
Nietrudno zgadnąć, że udała się wprost do Conrado Saverina, by osobiście streścić mu swój plan. Quintero miała na tyle tupetu, by odwiedzić mężczyznę w jego własnym domu, a nie w biurze jak wszyscy inni, którzy mieli jakiś interes do przyszłego burmistrza. Isabela jednak nie była „wszyscy”. Poza tym słynęła z bezczelności i arogancji, więc nie sprawiło jej zbyt dużo trudu zdobycie adresu Saverina.
Drzwi otworzyła jej jakaś nieznajoma dziewczyna, której Iska wcisnęła kit, że była umówiona z Conrado. Tamta łyknęła to, z niechęcią wpuszczając do środka brzemienną kobietę i nakazując, by zaczekała w salonie. Chwilę później zjawił się zdziwiony Saverin. Mężczyzna spojrzał najpierw na swojego niespodziewanego gościa, a później na widoczny brzuch wskazujący na zaawansowaną ciążę. Sięgnął myślami dziewięć miesięcy wstecz, próbując przypomnieć sobie gdzie był i co robił w zeszłym roku mniej więcej w czerwcu. Jego wspomnienia z tamtego okresu nie wykazały jednak żadnego niepokojącego wydarzenia.
– W czym mogę pomóc? – odezwał się w końcu.
– W zniszczeniu Fernanda Barosso. Zainteresowany? – rzuciła prosto z mostu, nie wdając się w zbędne dyskusje.
Conrado zmarszczył brwi, w milczeniu patrząc na wyrachowany wyraz twarzy kobiety, którą miał przed sobą. Wyglądała na zarozumiałą i bardzo pewną siebie, ale Saverin wciąż nie wiedział, z kim ma do czynienia.
– Przepraszam, z kim mam przyjemność? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Isabela Quintero – przedstawiła się. – Podkomisarz Isabela Quintero – dodała po chwili z uśmiechem, uznając za konieczne, by poprzedzić swoje imię i nazwisko tytułem policyjnym.
Przyszły burmistrz po tej informacji poczuł się jeszcze bardziej skołowany niż chwilę temu. Tym bardziej nie rozumiał celowości tej wizyty. Czego mogła od niego chcieć policjantka w ciąży?!
– No dobrze, a skąd pomysł, że jestem zainteresowany zniszczeniem Fernanda Barosso? – zapytał.
– Dużo o tobie wiem. – Iska wciąż mówiła do Conrado na „ty”.
– A to ciekawe. Co na przykład? – Saverin nie dał się sprowokować.
– Wiem, że masz z Fernandem osobisty zatarg, dlatego mój plan jest prosty. Jak sam widzisz – wskazała ruchem dłoni na swój brzuch – jestem w ciąży, a ojcem tego dziecka jest Dimitrio Barosso. – W tej drugiej kwestii skłamała. Nie było już bowiem tajemnicą, że w żyłach nienarodzonego chłopca nie płynie krew rodziny Barosso. – Logicznie rzecz biorąc Fernando jest więc dziadkiem mojego syna – kontynuowała.
– Nie da się ukryć – skomentował Conrado od niechcenia. Zaczynała go nudzić ta przedziwna rozmowa. – Nadal jednak nie wiem, do czego ta opowieść zmierza.
– Do sedna.
– Wyśmienicie. Słucham zatem. – Nie dało się ukryć ironii w głosie Saverina, który podszedł do barku, by nalać sobie szklaneczkę whiskey. Ciężarnej nie proponował alkoholu, bo jak powszechnie wiadomo, nie wolno im pić trunków w takim stanie.
– Uważam, że najboleśniejszym ciosem dla twojego wroga będzie informacja podana do publicznej wiadomości o naszym rychłym ślubie.
Conrado niemal zakrztusił się alkoholem, jego pozostałość wypuszczając wodospadem z ust.

***

Conrado Saverin wydał się Nadii intrygującym człowiekiem, ale jednocześnie bardzo zagadkowym i tajemniczym. Nie potrafiła go rozgryźć i wciąż zastanawiała się, co mężczyzna miał na myśli, mówiąc, że w zamian może jej dać dużo więcej, niż ta może sobie wyobrazić.
Mimo wszystkich wątpliwości, które krążyły jej po głowie, postanowiła, że wejdzie z Saverinem w tę spółkę. Niewątpliwie była to wielka szansa dla wydawnictwa, a Conrado nie wyglądał na osobę, która pragnie wkraść się podstępem w szeregi zespołu, by w najmniej oczekiwanym momencie podciąć Nadii gardło. A nawet jeśli, to cóż. Każdy popełnia błędy.
Nadia wracała właśnie z wydawnictwa do domu. Przechodząc obok księgarni, zatrzymała się przed nią na dłuższą chwilę, spoglądając na wystawę książek za szybą.
Rzuciło się jej w oczy imię i nazwisko jakiejś autorki. Ophelia Falcon. Jej książka dla młodzieży pt. „Narodziny Królowej”, była wysunięta na sam przód wystawy, więc musiała to być dobra pisarka. De la Cruz z ciekawości weszła do środka i zakupiła jeden egzemplarz powieści. Dziś wieczorem zamierzała oddać się lekturze bez reszty.
Nagle w kieszeni rozdzwonił się jej telefon komórkowy. Spojrzała na wyświetlacz.
– Travis? – zdziwiła się. – Czego on ode mnie chce? – zastanowiła się. – Zresztą nieważne, nie chcę z nim gadać – powiedziała i odrzuciła połączenie.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 20:53:22 24-10-18, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5763
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:32:02 25-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 148

CONRADO/EVA/LUCAS


Jeszcze nigdy w całym swoim życiu Conrado nie odczuł tak przedziwnej mieszanki uczuć. Z jednej strony był nieco skonsternowany propozycją Isabeli Quintero, a jednocześnie trochę rozbawiony i zaintrygowany. Niewątpliwie nienarodzone dziecko Dimitria Barosso budziło jego zainteresowanie, podobnie jak wszystko, co łączyło się z tą rodziną. Był przekonany, że znał każdy szczegół z życia rodu swojego największego wroga, ale widocznie się pomylił. W końcu nie ma ludzi nieomylnych i są takie miejsca, do których nawet długie i wpływowe macki Saverina nie dosięgają.
Walczył ze sobą przez chwilę, żeby się nie roześmiać. Był poważnym człowiekiem na poważnym stanowisku i kandydował na burmistrza miasteczka. Nie mógł pozwolić sobie na zbytnie spoufalanie się z innymi. Jednak nic na to nie mógł poradzić – w oczach Quintero dostrzegł coś, co doskonale znał ze swoich młodzieńczych lat, coś przez co kiedyś niemal zabił Alejandra Barosso. To była desperacja.
Nie znał Isabeli, nic o niej nie wiedział. Jednak to jedno było wyraźnie widać – kobieta miała jakiś sobie tylko znany cel i kończyły jej się pomysły na jego zrealizowanie. Nie wiedzieć czemu Conrado wydał jej się doskonałym kozłem ofiarnym, nie wiedziała tylko, że nie jest człowiekiem, który daje sobą manipulować.
– Pochlebia mi pani propozycja – odezwał się w końcu, a kąciki jego ust zadrgały lekko, kiedy powstrzymywał uśmiech. – Ale mam już narzeczoną.
– Narzeczoną, nie żonę – sprostowała Isabela, bezceremonialnie rozsiadając się na kanapie i rozglądając się po minimalistycznie urządzonym wnętrzu. – Poza tym, aktorka ze spalonego teatru raczej nie będzie dobrą kandydatką na pierwszą damę Valle de Sombras.
– A funkcjonariuszka policji z nienarodzonym nieślubnym dzieckiem jest idealna na to stanowisko, tak? – Conrado wychylił do końca szklaneczkę whisky i odstawił ją trochę zbyt gwałtownie na blat. Ta kobieta zaczynała go trochę irytować.
– Myślę, że mogę ci bardziej pomóc. Wiem wiele o rodzinie Barosso, znam ich czułe punkty. A moje dziecko może być niezłą kartą przetargową w rozgrywce między tobą a Fernandem.
Conrado wreszcie się poddał i uśmiechnął się z politowaniem w stronę kobiety, czym nieco zbił ją z tropu.
– Isabela, tak? – zwrócił się do niej, decydując się również porzucić formy grzecznościowe. – Naprawdę nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, że zgodzę się na ten irracjonalny pomysł. Nie zamierzam zniszczyć Fernanda. Chcę wygrać wybory na burmistrza, bo wierzę, że dzięki mnie to miasteczko może zmienić się na lepsze. A tak między nami, wiadomość o tym, że porzuciłem swoją narzeczoną dla kobiety noszącej dziecko Dimitria i nagle postanawiam się z nią ożenić nie pomogłaby mi w kampanii wyborczej, wręcz przeciwnie. Ale doceniam dobre chęci – dodał na koniec z nutką sarkazmu, widząc, że choć Isabela próbowała pozostać pewna siebie i obojętna, trochę ją ubodły jego słowa.
– Cóż, zastanów się jeszcze. Jestem w posiadaniu wielu cennych informacji na temat Fernanda. Na pewno mogę się przydać bardziej niż Eva.
Conrado zacisnął pięści, czując że powoli traci cierpliwość. Nie było jednak sensu robić scen. Podszedł do drzwi i otworzył je, dając kobiecie znać, że to już koniec jej niezapowiedzianej wizyty.
– Nie sądzę, byś wiedziała więcej ode mnie. A już na pewno nic nie wiesz o mnie i Evie.
– Wiem, że się nie kochacie – stwierdziła bez ogródek Quintero, podchodząc do Conrada tak blisko, że czuł jej oddech na swojej twarzy.
– Na tym świecie są o wiele ważniejsze rzeczy niż miłość – odpowiedział, dzielnie wytrzymując jej przeszywające spojrzenie i nie odsuwając się, tak jak pewnie zrobiłaby to większość ludzi, których dystans został naruszony.
– Nie wiesz, co tracisz, Conrado. Faceci zabijają się, żeby mieć taką kobietę jak ja. A ty mi odmawiasz, choć sama pcham ci się w ramiona. – W jej głosie zabrzmiało lekkie oburzenie spowodowane odrzuceniem. Widocznie nie była do tego przyzwyczajona.
Conrado uśmiechnął się i, przestępując krok naprzód, zmusił ją do wyjścia z mieszkania.
– Jeśli mówisz prawdę i rzeczywiście nosisz dziecko Dimitria, to nie jesteś warta mojej uwagi. Nie zbieram resztek po Barosso. – Po tych słowach zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Nie mógł jednak długo dojść do siebie po jej słowach. Jeśli mówiła prawdę i rzeczywiście była w ciąży z Dimim, Fernando mógł to wykorzystać na swoją korzyść, kontynuując swoją szopkę jako dobry dziadek. W dodatku kobieta twierdziła, że pracowała w policji, co również nieco komplikowało sprawy. Coś z tych uczuć musiało się odbić na twarzy Conrada, kiedy siedział później z Nadią w kawiarni, omawiając plan ich wspólnej współpracy, bo zapytała:
– Wszystko dobrze? Nie wyglądasz najlepiej. Poproszę Arianę, żeby zaparzyła ci jakieś ziółka. – De la Cruz już chciała wołać kelnerkę, kiedy Conrado gwałtownie pokiwał głową na znak, ze to nic takiego.
Nie znali się prawie wcale, ale szybko pojawiła się między nimi jakaś nić porozumienia. Oboje wiedzieli, że mogą sobie nawzajem zaufać.
– Kampania daje ci w kość? – zapytała Nadia, składając dokumenty zabrane z wydawnictwa na jeden stosik i przyglądając się badawczo swojemu nowemu wspólnikowi.
– Raczej niezrównoważone kobiety składające mi propozycje matrymonialne. – Zaśmiał się Saverin i opowiedział jej o wizycie Isabeli Quintero w swoim mieszkaniu. Sam nie wiedział, dlaczego jej to mówi, ale podświadomie czuł, że powinien jej to powiedzieć.
– Isabela Quintero? – Nadia skrzywiła się na dźwięk tego nazwiska.
– Znasz ją?
– Poznałyśmy się. – Nadia upiła łyk kawy, a dłonie lekko jej zadrżały na wspomnienie tej okropnej kobiety, która pojawiła się znikąd, w dodatku nosząc dziecko jej zmarłego męża.
– Nie powinienem był o niej wspominać. – Conrado zerknął z troską na swoją nową partnerkę biznesową, żałując, że wspomniał o Isabeli. – Jak się trzymasz?
Miał na myśli nie tylko śmierć Dimitria, ale też sytuację z niedawnym zamachem na jej życie, stan zdrowia jej teściowej i syna, oraz wiadomość o tym, że jej mąż spłodził dziecko z Quintero. Nie powiedział jednak tego wszystkiego, nie chcąc jej bardziej dołować. W gruncie rzeczy wcale się nie znali i nie chciał wyjść na wścibskiego.
– Wszystko w porządku. – Nadia machnęła ręką, starając się zgrywać silną, choć było widać, że przychodziło jej to z trudem. – Znajomy policjant sprawdził ją – poinformowała Conrada, czym potwierdziła, że Isabela Quintero rzeczywiście jest tą osobą, za którą się podaje.
– Skomplikowana sytuacja. – Conrado westchnął ciężko i przetarł oczy dłońmi.
Do ich stolika podeszła Ariana, stawiając na nim talerzyk z dwiema muffinkami.
– Na koszt firmy dla przyszłego burmistrza. – Mrugnęła konspiracyjnie okiem, a Conrado podziękował jej uśmiechem.
– Szef chyba nie będzie zadowolony. – Saverin wzrokiem wskazał wszystkie banery promocyjne, które były rozwieszone w kawiarni Camila, a na końcu jego spojrzenie powędrowało do plakietki na piersi Ariany z hasłem „Głosuj na Conrada Saverina!”. – Dziękuję.
Santiago machnęła ręką, po czym posłała Nadii pokrzepiający uśmiech. Zlekceważyła karcący wzrok i pomrukiwanie pod nosem jednego z ludzi Fernanda, który ostatnimi czasy przesiadywał wciąż w kawiarni, najwyraźniej kontrolując przebieg promocji kandydatury Fernanda. A może po prostu ją śledził? Tego nie była pewna. Conrado zdawał się doskonale wiedzieć, że mężczyzna siedzący w kącie go obserwuje. Fernando już niedługo dowie się o jego współpracy z Nadią, ale nie dbał o to. Nie było to coś, co chciał ukryć. Nie robił niczego złego. Wiedział też, że Fernando oszaleje z bezsilności – nie mógł tego obrócić przeciwko Saverinowi, bo przyznałby się, że własna synowa nie jest mu przychylna, co nie wyglądałoby dobrze w oczach wyborców. Tak więc pogrywał sobie z Fernandem na jego własnym terenie, jakim była kawiarnia Camila Angarano. Uśmiechnął się do własnych myśli, a Nadia odwzajemniła uśmiech, najwyraźniej myśląc o tym samym.
Dzwoneczek u drzwi obwieścił pojawienie się klienta. Chwilę zajęło Hugowi odnalezienie się w sytuacji. Jego bystre spojrzenie omiotło kawiarnię, zaczynając od Ariany, która wywróciła oczami na jego widok, przez sługusa Fernanda siedzącego w kącie, a kończąc na Nadii i Conradzie, rozmawiających przy jednym ze stolików.
– Nie ma Leonor – odpowiedziała na niezadane pytanie Ariana, wycierając jakieś szklanki i nie patrząc nawet na zdumioną minę Huga.
– A skąd pomysł, że przyszedłem do niej? – zapytał zawadiackim tonem i oparł się o ladę w zwykły dla siebie nonszalancki sposób.
– Bo przychodzisz tu codziennie i o nią wypytujesz.
– Przyszedłem do ojca – sprostował Delgado, ignorując jej słowa. – Jest?
– Jego też nie ma.
Hugo westchnął ciężko, po czym ponownie rozejrzał się po kawiarni.
– Widzę, że ten lokal schodzi na psy. – Było oczywiste, że jego słowa były skierowane w stronę Conrada. Nikogo innego, oprócz Nadii i przyczajonego faceta w kącie, tam nie było. – Ciekawe, co by powiedział pan Barosso, wiedząc, że jego rywal przesiaduje sobie w jego kawiarni.
– O ile mi dobrze wiadomo, to miejsce publiczne. – Conrado dopił kawę i wstał od stolika, rzucając na niego jakiś banknot, zapewne napiwek dla Ariany. – A może mam zakaz wstępu do wszystkich miejsc, w których Fernando Barosso kiedykolwiek postawił nogę?
Hugo prychnął i pozostawił to bez komentarza. Ariana bezwiednie wycierała cały czas tę samą szklankę, obserwując tę scenę ciekawa, co takiego Delgado chciał osiągnąć, wszczynając kłótnię w miejscu publicznym, w dodatku z człowiekiem, z którym współpracował, jak jej się wydawało.
– Nadio, odwiozę cię w drodze do banku. – Conrado podał swojej towarzyszce płaszcz i ręką wskazał drzwi. – Mam kilka spraw do załatwienia.
– Och, tak, banki to twoja specjalność. – Hugo ponownie prychnął, a Conrado przeprosił Nadię i podszedł do niego, stając z nim twarzą w twarz.
– Masz jakiś problem?
– Ja? Skądże. Nie mam absolutnie żadnego problemu. – Wbrew swoim słowom, Hugo ciskał gromy z oczu.
– Nie wiem, co naopowiadał ci twój szef, ale nie musisz wierzyć we wszystkie jego słowa.
– Wiem swoje. Idź i kontynuuj tę swoją szopkę, którą nazywasz kampanią wyborczą. Ludzie z miasteczka to ciemnota, która nabierze się na twoje gierki. Uważaj tylko, żeby pozamiatać wszystkie brudy pod dywan. Kto wie, kiedy trupy z twojej szafy ujrzą światło dzienne.
– Czy ty coś właśnie sugerujesz? – Conrado był całkowicie poważny i opanowany, w przeciwieństwie do Huga, którego trochę ponosiło.
– Może czas, by ludzie dowiedzieli się, z kim mają do czynienia. Napad na bank w Monterrey powinien przykuć ich uwagę.
– Naprawdę nie wiem, co takiego naopowiadał ci Fernando, ale wszystko to są kłamstwa. Rusz dalej ze swoim życiem i przestań użalać się nad swoim biednym losem, używając matki jako usprawiedliwienia wszystkich twoich niepowodzeń.
Hugo z prędkością światła dopadł Conrada i powalił go na ziemię jednym mocnym ciosem. Nadia krzyknęła a Ariana stłukła szklankę, którą od dobrych kilku minut pucowała, obserwując tę scenę. Nawet facet w kącie zadrżał z emocji, rejestrując sytuację swoimi czujnymi oczami.
– Jak mi idzie? Jestem wiarygodny? – szepnął ledwo słyszalnie Hugo tuż nad uchem Conrada, który leżał na ziemi z siniakiem szybko nabrzmiewającym na jego lewym policzku.
– Chyba aż za bardzo. – Saverin jęknął z bólu bardzo wiarygodnie, a Hugo skierował się do wyjścia.
– To było ostrzeżenie! – rzucił groźnym tonem, po czym wyszedł pozostawiając ich samych.
– Nic ci nie jest? – Nadia była przerażona, kiedy pomagała Saverinowi wstać. – Co w niego wstąpiło? Powinieneś to zgłosić! Ludzie Fernanda nie mogą tak bezkarnie cię oskarżać i napadać w miejscach publicznych. Możesz go oskarżyć o zniesławienie.
Conrado wiedział, że Nadia bardzo chce się dowiedzieć, o co poszło w tej udawanej kłótni z Hugiem, ale niestety nie mógł jej tego powiedzieć. Najważniejsze było, że człowiek Barosso widział całą tę scenę, dzięki czemu mógł nadal podtrzymać przykrywkę Delgado. Fernando jeszcze przez jakiś czas będzie przekonany o posłuszeństwie Huga. Na razie tylko tyle mogli zrobić, by kupić sobie nieco czasu.

***

Eva nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona do pomysłu Conrada, by pobawiła się w dobroczyńcę miejscowej ludności i zaczęła udzielać się charytatywnie. Musiała jednak przyznać, że był to sensowny pomysł, zważywszy na fakt, że obywatele Doliny krzywo jej się przyglądali. Nie pasowała tutaj, nie była zwolenniczką małych miasteczek i natury. Jej żywiołem były duże miasta, ekstrawaganckie przyjęcia. Lubiła się wyróżniać, ale nie w ten sposób, co tutaj w Meksyku. Tutaj czuła się po prostu obco.
Udała się na spotkanie z Astrid do Pueblo de Luz zaraz po rozmowie z Conradem. Nie przejęła się zbytnio widokiem ciężarnej kobiety na progu mieszkańca swojego narzeczonego. Była pewna, że to kolejny punkt programu, jałmużna dla biednych rodzin czy coś w tym rodzaju. Conrado był filantropem w każdym calu.
Astrid czekała na nią w miejscowej szkole. Tego dnia odbywały się targi i przedsiębiorcy z okolic porozstawiali swoje stoiska z ulotkami reklamującymi oferty uczelni i zakładów pracy. W ten sposób młodzież z miejscowego liceum miała zapoznać się z ofertą edukacyjną i wybrać ścieżkę kariery. Bratanica Prudencji zamierzała promować kierunki medyczne. Dziewczyna już z daleka machała Evie ręką, uśmiechając się serdecznie, co nieco zirytowało Evę. W końcu się nie znały.
Astrid Vega była od niej sporo wyższa, ale jako że Eva miała na sobie wysokie szpilki, a Astrid wygodne trampki, tego dnia były tego samego wzrostu. Miała na sobie biały kitel lekarski, a długie grube włosy związała w kucyk, który śmiesznie się kiwał na boki, kiedy niemal w podskokach dopadła do Evy i wyciągnęła rękę, by ja powitać.
– Ty pewnie jesteś Eva, tak? Dużo o tobie słyszałam.
Medina uścisnęła jej dłoń, siląc się na uśmiech. Nie lubiła osób, którzy byli zbyt rozentuzjazmowani, szczególnie przy ludziach, których nigdy wcześniej nie poznali.
– Choć, oprowadzę cię.
Astrid albo nie zdawała sobie sprawy z uczuć Evy, albo postanowiła je ignorować. Oprowadziła aktorkę po szkolnych korytarzach, opowiadając jej, na czym polegają targi, po czym przedstawiła ją swojej znajomej, która w miejscowym liceum uczyła muzyki i tego dnia promowała Akademię Sztuk Pięknych, a Eva miała jej pomóc.
– To będzie świetna reklama. – Regina Mendez, koleżanka Astrid, klasnęła w dłonie i poprowadziła Evę do stoiska z kolorowymi plakatami i ulotkami. Medina rzuciła Astrid ostatnie błagalne spojrzenie, ale Vega tylko uśmiechnęła się zachęcająco.
Przez cały dzień Eva musiała znosić spojrzenia napalonych chłopców w wieku dojrzewania, którzy zlatywali się do ich stoiska, kiedy tylko usłyszeli, że aktorka prosto z Los Angeles zaszczyciła progi ich niewielkiej szkoły w Pueblo de Luz. Ręka bolała ją od podpisywania autografów, czuła, że zwichnęła szczękę od ciągłego uśmiechania się do zdjęć, a nogi w wysokich szpilkach chwiały się niebezpiecznie i czuła, że zrobiły jej się pęcherze. Mimo wszystko dzielnie to wszystko wytrzymała, pamiętając o obietnicy danej Conradowi. Starała się jak mogła, by pomóc mu w kampanii, pamiętając, że spora część młodzieży uczącej się w liceum w Pueblo de Luz mieszkała w Valle de Sombras, gdzie nie było żadnej szkoły średniej. Odczuła nawet coś w rodzaju dumy, kiedy jedna z uczennic chcąca zostać aktorką, której Eva podobno była idolką, oświadczyła, że poprosi całą rodzinę, by zagłosowała na Conrada. Pod koniec dnia Eva miała już jednak serdecznie dość i z ulgą usiadła, kiedy tłum uczniów zaczął się powoli przerzedzać.
– I jak? Odnalazłaś w sobie powołanie? – Astrid przyszła zobaczyć, jak narzeczona Conrada sobie radzi. Wręczyła jej papierowy kubek z kawą z automatu, uśmiechając się na widok jej umęczonej miny.
– Powołanie do czego? Do bycia hostessą?
– Raczej do robienia czegoś bezinteresownie.
– Nie ma w życiu nic bezinteresownego.
– Nie zgodziłabym się z tym. – Astrid, upiła łyk ze swojego kubka i przyjrzała się Evie, zastanawiając się, co takiego musiała w życiu przejść, że stała się tak zgorzkniała i cyniczna.
– Sam mój pobyt tutaj nie jest bezinteresowny. Robię dobrą minę do złej gry, bo chcę, żeby Conrado wygrał wybory.
– Więc nie robisz tego dla siebie, tylko dla niego. Dla mnie to brzmi całkiem bezinteresownie.
Eva nie wyprowadziła Astrid z błędu. Daleko jej było do filantropki. Wszystko, co w życiu robiła, robiła po to, by mieć z tego jakieś korzyści – albo dla siebie, albo dla swojej rodziny, kiedy jej ojciec poszedł do więzienia. Nie miała jednak czasu się nad tym głębiej zastanowić, bo do stoiska podeszła zbłąkana owieczka. Wysoka dziewczyna o długich i gęstych czarnych włosach.
Medina poderwała się z miejsca jak na komendę, mrużąc oczy w skupieniu.
– W czymś pomóc? – zapytała, najbardziej grzecznym tonem, na jaki było ją stać.
– Tak się tylko rozglądam – mruknęła dziewczyna, chwytając niepewnie jedną z ulotek i przyglądając się jej spod długich ciemnych rzęs.
– Interesujesz się sztuką? – zagadnęła Eva, a dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie i zaprzeczyła, choć było widać, że rzeczywiście jest zainteresowana, ale chyba się wstydzi. – Jak masz na imię? Może coś razem wybierzemy.
– Carolina. – Przedstawiła się nieśmiało dziewczyna, ale nie oponowała, kiedy Eva i Astrid szukały dla niej odpowiedniego kierunku studiów.
Kiedy dziewczyna odeszła od stoiska, Eva jeszcze długo patrzyła za nią, zastanawiając się nad czymś głęboko.
– To ta dziewczyna, prawda? Ta, którą widział Conrado. – Astrid powędrowała wzrokiem w tym samym kierunku, co Eva. – Rzeczywiście wygląda jak Andrea?
– Jest wysoka, ma ciemne włosy i oczy, wyraźnie zarysowane brwi, ciemną karnację. Takich osób jest wiele. Wiek by się zgadzał, ale… – Eva nie była przekonana. – Ma raczej bardziej orientalną urodę. No cóż. Przekonamy się.
Ku zaskoczeniu Astrid, Eva wyciągnęła ze swojej kopertówki foliową torebkę, do której włożyła kilka długich, grubych włosów. Vega nie miała pojęcia, kiedy aktorce udało się zdobyć próbkę DNA dziewczyny, ale była pod wrażeniem. Uzgodniły, że nie powiedzą na razie niczego Conradowi, żeby nie wzbudzać w nim nadziei.

***
Lucas w pośpiechu pakował najpotrzebniejsze rzeczy. Korzystając z wolnego dnia, miał zamiar pojechać do San Antonio i porozmawiać w cztery oczy ze swoim przełożonym, Jasonem Mirandą. Musiał zdać mu sprawozdanie z tego, co dzieje się w Valle de Sombras i w okolicy. Przy okazji chciał też zabrać akta ofiar Heliosa, które chciała zobaczyć Emily, a których on do tej pory nie miał okazji zdobyć. Był nieco zniecierpliwiony, bo czas go gonił, ale ktoś uparcie dobijał się do drzwi.
– Nareszcie! – krzyknęła Massimiliana, bezceremonialnie pakując się do mieszkania policjanta, kiedy jej otworzył. – Może byś tak z łaski swojej odbierał telefon? Wydzwaniam od kilku dni!
– Wybacz, miałem sporo na głowie. – Nie chciał wdawać się z nią w dyskusję.
– Wybierasz się gdzieś?
– Do San Antonio. – Lakoniczna odpowiedź musiała jej wystarczyć.
– A więc uciekasz. Wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi.
Lucas przerwał pakowanie, by spojrzeć na koleżankę. Nie wiedział, o co jej chodzi.
– Oscar się obudził, więc uciekasz. Tak jak ostatnio, po wypadku. Spakowałeś się z dnia na dzień cię nie było. Zmieniłeś numer, wyprowadziłeś się, nie było z tobą kontaktu. Teraz robisz to samo.
– Nie uciekam, Massi – zapewnił ją, choć czuł, że dziewczyna po części ma rację. – Jadę do pracy.
– Czyżby? Akurat wtedy, kiedy twój przyjaciel budzi się ze śpiączki? Bardzo wygodnie.
– Czego właściwie ode mnie chcesz, co? – Hernandez rzucił na łóżko kurtkę, którą właśnie pakował do niewielkiej torby podróżnej i spojrzał wyczekująco na pannę Fuentes. – Przyszłaś prawić mi wyrzuty?
– Przyszłam zapytać, co planujesz? Zakazałeś mi się kontaktować z Oscarem, chciałeś mu najpierw wszystko wytłumaczyć. Teraz, kiedy to zrobiłeś, mój kuzyn jest w jeszcze większej rozsypce niż był po przebudzeniu, potrzebuje wsparcia przyjaciela, a ty jedziesz sobie do pracy. – Dziewczyna założyła ręce na piersi i prychnęła z niedowierzaniem.
– Muszę jechać. – Pozostawił bez komentarza jej słowa i wrócił do pakowania. – Po powrocie wszystkim się zajmę, obiecuję.
– Jesteś dobry w rzucaniu słów na wiatr.
– Przeszkadzam? Drzwi były otwarte.
Oboje Lucas i Massi wzdrygnęli się, słysząc ten głos dochodzący od wejścia. W progu stał Joaquin Villanueva. Lucas rzucił szybkie spojrzenie Massi, mając nadzieję, że dziewczyna nie palnie niczego głupiego w obecności szefa kartelu.
– Co tu robisz? – zapytał Hernandez, starając się brzmieć zdawkowo i wracając do pakowania.
– Słyszałem, że wybierasz się do San Antonio, więc mam dla ciebie małą robótkę. – Joaquin uśmiechnął się i przeniósł wzrok z Lucasa na Massi. – Masz uroczą dziewczynę.
– Nie jest moją dziewczyną – odpowiedział stanowczo Hernandez.
– W takim razie przyjaciółkę.
– To nie jest moja przyjaciółka. To znajoma, która właśnie wychodzi.
Massi posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, słysząc te słowa. Po tylu latach znajomości i wspólnej tragedii myślała, że zasłużyła sobie chociaż na to miano, jeśli nie mogła liczyć na nic więcej. Nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, wyszła z mieszkania, trzaskając drzwiami.
– Kobiety… – mruknął Joaquin, wręczając Lucasowi małą paczuszkę. – Przewieź to przez granicę i dostarcz mojemu człowiekowi w Texasie. Wysłałem ci jego namiary na telefon.
Lucas przypatrywał się przed chwilę paczuszce, nie mając wątpliwości, z czym ma do czynienia. Nie chciał nawet pytać, skąd Joaquin wiedział, że jedzie do San Antonio. Miał wrażenie, że Villanueva od dawna śledził jego poczynania i znał każdy jego krok.
– Co to jest? – zapytał niewinnym tonem, wskazując na przesyłkę, a Joaquin się roześmiał.
– Jesteś mądrym chłopcem, Harcerzyku. Domyśl się.
Hernandez poczuł, że zaschło mu w gardle. Skąd wiedział, że właśnie tak nazywali go przyjaciele? Zapewne słyszał jak zwracał się do niego Magik podczas wieczoru hazardowego. Lucas próbował sam siebie uspokoić, choć podświadomie czuł, że to nieprawda.
– Mam znajomych na granicy, nie będziesz miał problemów. – Joaquin poklepał go po ramieniu, a Lucas nie wytrzymał.
– Skoro to takie proste, dlaczego sam tego nie zrobisz?
Villanueva zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał zdziwiony na Hernandeza. Wydawało mu się to oczywiste.
– Przecież od tego mam ciebie. Harcerzyku…
Lucas nie pamiętał drogi do samochodu, ani późniejszej jazdy aż do samej granicy. Bił się z myślami. W paczce znajdowały się próbki Heliosa, był tego pewny. Najnowsze próbki, te którymi ostatnimi czasy naszprycowany był Nicolas. Lucas miał dwa wyjścia – mógł wysłać narkotyk do laboratorium w Waszyngtonie i spróbować zakończyć to raz na zawsze. Mógł też wykonać polecenie Joaquina, by zachować swoją przykrywkę i móc go zdemaskować, ryzykując, że kolejni ludzie stracą życie. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Zjechał na pobocze i odetchnął ciężko, spoglądając w lusterko. Z torby wyciągnął paczkę owiniętą szczelnie taśmą. Kieszonkowym scyzorykiem otworzył ją i już po chwili na kolana wypadła mu zawartość paczki. Serce podeszło mu do gardła, kiedy zawiedziony podniósł wypełnioną powietrzem torebkę foliową i jakieś fragmenty styropianu. Z kieszeni wyciągnął wibrującą komórkę i, nie musząc patrzeć na wyświetlacz, by wiedzieć, kto dzwoni, odebrał telefon.
Jesteś znajomym Huga, więc masz taryfę ulgową. – Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał głos Joaquina. – Ale cenię sobie lojalność i jeśli przyjdą ci do głowy jakieś dziwne pomysły, możesz być pewny, że wtedy ani wstawiennictwo Huga, ani dziadek w FBI ci nie pomogą. Rozumiesz mnie?
– Rozumiem doskonale. – Głos miał stabilny i pewny, choć w środku cały się trząsł. – Chcę tylko wiedzieć jedno: skąd wiedziałeś, że otworzę paczkę?
Ciekawość masz wymalowaną na twarzy. – Joaquin roześmiał się w słuchawkę. – To nic złego, ale wiesz jak to mówią: ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 31, 32, 33 ... 55, 56, 57  Następny
Strona 32 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin