Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:34:37 25-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 149
Emily/Fabrico/Sammy


Zaproponowanie, iż zajmie się Samuelem, że przez cały dzień wyszło od niego spontanicznie. Po prostu zabrał telefon żonie i stwierdził, iż zajmie się Bąbelkiem. To małe, żywe srebro siedziało przy stoliku do kawy z porozrzucanymi wkoło zabawkami z psotnym uśmiechem na ustach. Fabricio zamiast pracować po prostu wpatrywał się w niego.
Przypominał mu ojca. Fausto nie był kryształowym człowiekiem. Jego czyny mieściły się w kategorii zarezerwowanej dla potworów jednak dla niego i Samuela był po prostu tatą. To do jego łóżka wślizgiwał się, kiedy bał się ciemności, to z nim gotował, chodził na mecze to on nauczył go empatii i kupił mu pierwszego zwierzaka. Cholera! Tęsknił za tym sukinsynem! Sam popatrzył na niego bystrymi niebieskimi oczami. Podniósł się z podłogi i podszedł do Fabricia wdrapując mu się na kolana.
— To twoje książki? — zapytał go malec sięgając po skoroszyt..
—Tak to moje książki —potwierdził mimowolnie mierzwiąc mu włosy. —Podobają ci się?
—Nie —odparł chłopiec. —Są smutne. Nie ma w nim obrazków. Dlaczego nie ma w nich obrazków?
— Dlatego że w książkach dla dorosłych nie ma obrazków — odpowiedział blondyn nie mogąc powtrzymać uśmiechu.
—Macie strasznie smutne książki — stwierdził maluch.
—To prawda — telefon w kieszeni marynarki zawibrował. —Zaczekaj —zsunął go z kolan i wstał. Sam usiadł w fotelu. — Sprawdzasz mnie? — zapytał rozmówczynię.
—Tylko się upewniam czy u was wszystko w porządku — odpowiedziała Emily. —Jak wam idzie?
Fabricio stojący przez drzwiach odwrócił się.
—Sammy uszczęśliwia moje książki —powiedział uśmiechając się szeroko na widok dziecka malującego w zbindowanym programie wyborczym Conrado. — Maluje w nich obrazki bo książki bez obrazów są takie smutne —wyjaśnił żonie. —Myślisz, że nasze dzieci będą także kolorowały nasze książki?
— Możliwe.
—Jesteś już na miejscu?
—Tak.
— Powonieniem z tobą pojechać.
— Wołę załartwić to z twoim ojcem w cztery oczy. Cokolwiek się stanie daj mu czas i przestrzeń —poinstruowała go. —Wszystko będzie dobrze.
—Wiem. Kocham cię —powiedział
—Ja ciebie także. Ucałuj o de mnie Samiego.
—Z przyjemnością —odpowiedział i rozłączył się. Podszedł do chłopczyka zawzięcie rysującego po kartkach. —A co to? —zapytał patrząc na jego dzieło.
—Chmurka — odpowiedział. —Teraz twoja książka nie jest smutna. —oznajmił z uśmiechem. Fabricio ponownie zmierzwił mu włosy. —Sammy a co powiesz na to abyśmy poszli na ciacho?
—Czekoladowe? —zapytał od razu.
—Tak czekoladowe.

***

Informowanie rodzin o śmierci najbliższych było najtrudniejszym elementem ich zawodu. Szok, niedowierzanie, łzy. Emily przerobiła najprawdopodobniej większość reakcji ludzi na wieść o tym. Z czasem jednak nie stawało się to łatwiejsze. Co innego potwierdzić, iż było to zabójstwo ( jak ma to miejsce w przypadku Cataliny Morales i Ricardo di Cralo) rodzina wiedziała, iż była to sprawka osób trzecich, mieli nawet podejrzaną. Sprawa Marii del Carmen Zululaga była dużo bardziej skomplikowana. Policja stwierdziła samobójstwo. To także powiedziano synowi więc odkręcanie tego wszystkiego nie będzie łatwe.
Emily westchnęła wychodząc z auta. Poinformowanie Consuelo i Rosario przyniosło kobietom ulgę. Sprawa zabójstwa ich bliskich wreszcie znalazła szczęśliwe zakończenie w przypadku Cosme Zululagi nie będzie tak łatwo. Zadzwoniła dzwonkiem. Cosme otworzył po kilku minutach.
—Emily? — Zapytał zaskoczony marszcząc brwi. —Dzień dobry
— Dzień dobry. Mogę wejść?
— Czy coś się stało Fabricio?
— Nie., wszystko z nim w porządku. Przyszłam tutaj w innej sprawie, ale służbowej.
— Proszę wejdź — gestem zaprosił ją do środka i zaprowadził do salonu. —Napijesz się czegoś?
—Nie dziękuje. Niech pan usiądzie.— wskazała mu fotel. Cosme usiadł wpatrując się w nią z zainteresowaniem. —Kilka tygodni temu rozpoczęłam śledztwo w sprawie niewyjaśnionych przestępstw na terenie miasta — zaczęła — Dotarłam do akt sprawy z roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego. Do akt sprawy pańskiej matki. —wzięła oddech. Była wdzięczna, że jej nie przerywał, podejrzewała, iż niewiele rozumiał. — Okazało się, iż sposób działania sprawcy odpowiada innej zbrodni, która miała miejsce kilka lat wcześniej. — urwała czekając aż sens jej słów do niego dotrze. — Maria del Carmen Zululaga nie popełniła samobójstwa została zamordowana
— Nie —poderwał się z miejsca. — Coś ci się pomysło.
— Nic mi się nie pomyliło — zaprzeczyła Emily. —Ja się nie mylę. Morderstwo zostało zatuszone przez ówczesnego szeryfa i jego ludzi. Chronili morderczynię.
—Kobieta?
—Tak. Constanza di Carlo zwabiła pańską matkę na plaże, ogłuszyła ją na następnie utopiła. Zerwała jej z szyi także to —powiedziała sięgając do kieszeni. W dłoniach trzymała medalik, który oddała Cosme. —Wypisałam go z rejestru dowodów. —
— Dlaczego to zrobiła?
— Ze wzgląd na pana ojca i własne urojenia. Mitchell i Constanza mieli romans. Zaczął się on na początku lat siedemdziesiątych i trwał przez kilkanaście lat. Pański ojciec trafił do więziania za zabójstwo swojej konkubiny a Cosnatnza była jedną z kobiet, któe odwiedzały w tamtym czasie. Mogę jedynie podejrzewać, iż zmanipulował on Constanzę. Miała ona swoje problemy psychiczne więc te drobne sugestie, które od niego usłyszała wystarczyły. Constanza miała także problemy emocjonalne co zdecydowanie ułatwiło mu manipulację.
— Problemy emocjonale
— Tak. Constanza nie odczuwa emocji, uczuć tak jak pan czy ja. Ona nie czuje niczego. Przeżyła coś traumatycznego w dzieciństwie i właśnie wtedy odwróciła się od niej matka, obwiniła ją. Constanza nie zaznała matczynego ciepła i miłości. Patrząc na was nie rozumiała tej więzi dlatego w swoim wypaczonym umyśle uznałą iż skoro ona tego nie miała pan także nie będzie tego miał.
—Zabiła moją mamę, bo mnie kochała?
— W skrócie - tak, ale to dużo bardziej skomplikowane.
—Bronisz jej? Zabiła moją matkę, porwała nasze dziecko! Powiedziała, chociaż dlaczego?
— Nie pytałam jej o to. To nie było obiektem mojego śledztwa. — komórka w kieszeni Emily zawibrowała gośno. — Przepraszam. — powiedziała wyciągając aparat.
— Fabricio już wie? — zapytał, kiedy odczytywała SMS. Był to właściwie MMS. Fabricio wysłał jej zdjęcie siebie i Sammiego w kawiarni Camillo. Z dopiskiem Zapraszamy na ciacho.
— Tak, powiedziałam mu wczoraj wieczorem. — odparła odkładając do kieszeni telefon. — Panie Zululaga
— Zostaw mnie samego.
— Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł
— Sam wiem co jest dla mnie dobre Emily — powiedział lodowatym tonem teść. — Trafisz do wyjścia. ‘
— Oczywiście, gdyby pan czegoś potrzebował, proszę dzwonić.
Zostawienie go samego nie było dobrym pomysłem jednak naciskanie go w tym momencie było również nieodpowiednią strategią, dlatego też wyszła. Emily z doświadczenie wiedziała, iż niektórzy z rodzin ofiar przestępstw chcąc być sami. Cicho zamknęła za sobą drzwi i podeszła do auta. W samochodzie ponownie wyświetliła zdjęcie Fabricia i Sammiego. Uśmiechnęła się mimowolnie.
Blondyn chętnie zgodził się zaopiekować synkiem Emmy, żona doskonale rozumiała, dlaczego blondyn rwie się do opieki nad maluchem. Sam był wszystkim co mu po Fausto zostało. I chociaż Fabricio niechętnie przyznawał się do własnych uczuć to tęsknił za swoim ojcem. Współpraca z Interpolem, związek z jedną z nich agentek mocno nadszarpnął relacje mężczyzn. Ochłodził je i po części Emily była ich przyczyną dlatego też nie protestowała, kiedy Fabricio zabrał jej dzisiejszego ranka telefon i stwierdził, iż “zaopiekuje się Bąbelkiem” Telefon rozdzwonił się. Emily odebrała nie patrząc na wyświetlacz
— Już jadę.
—To się pośpiesz —odpowiedział męski głos. Emily odsunęła słuchawkę od ucha. —Leo?
— Nie świnka Pepa ——odpowiedział mężczyzna. —Tak Leo, Wysłam ci SMS mój adres —powiedział i się rozłączył.
—Świetnie —mruknęła pod nosem rzucając telefon na siedzenie pasażera. —Po prostu świetnie.

Napisała mu, że coś jej wypadło. Fabrico oczytał wiadomość jednocześnie wchodząc do kawiarni obwieszonej transparentami wyborczymi Baorsso mimowolnie skrzywił się na widok jego gęby. Sammy natomiast nie zwracał uwagi na przeciwnika Conrado i od razu skierował się do gabloty, w której wystawione były przeróżne ciastka.
— Cześć —przywitał się za stojącą za ladą Arianą.
—Cześć —odpowiedziała dziewczynka zerkając na chłopczyka. —Emily nie wspominała, że macie
—Och nie To mój —urwał — to siostrzeniec Emily —wyjaśnił. — jestem dziś jego nianią, Sammy przywitał jej się? ‘
— Siema — rzucił w stronę Ariany — Chcę ciastko.
— Siema —odpowiedziała rozbawiona Ariana. — które?
—To czekoladowe — Fabrio podszedł do niego i przyklęknął przy nim.
—O to —skazał rączką na oreo.
—Dwa kawałki i dla mnie czarna kawa.
—Ja chcę mleko.
—Oczywiście, usiądźcie przy stoliku ja wszystko podam.

***
Emily zaparkowała przed niepozornie wyglądającym domem i wyjęła klucz ze stacyjki. Wyszła z auta a drzwi od domu otworzyły się. W progu stanął wysoki, barczysty mężczyzna, na którego widok blondynka uśmiechnęła się pod nosem.
— Musze panią przeszukać.
— Dotknij mnie a złamie ci rękę —odpowiedziała. — Leo! —krzyknęła do środka — Powiedz swojemu ochroniarzowi, że przyszłam na herbatkę i nie odstrzelę ci jaj!
— Wpuść ją, ale zabierz jej broń.
Pokręciła rozbawiona głową a mężczyzna przesunął się w bok wpuszczając ją do środka.
— Broń proszę położyć na komodzie — wskazał na mebel stojący w holu. Emily zsunęła z ramion płaszcz i rzuciła go na mebel. Odpięła broń razem z kaburą, obok położyła nóż z buta. — Zapraszam —wskazał kierunek. Emily skierowała swoje kroki do przestronnego salonu. Przy oknie stał wysoki szczupły mężczyzna,
—Leonardo — powiedziała miękko uśmiechając się lekko. Spojrzała na zastawiony stół. — Czyżbyś nie miał przyjaciół z którymi mógłbyś zjeść obiad?
— Dziś chcę zjeść obiad z siostrą — powiedział odwracając do tyłu głowę i błyskając zębami w uśmiechu. — Obiecuje, że nie jest zatrute — wskazał ruchem dłoni krzesło. —Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie.
— Na jaki temat?
— Camilla
Emily mimowolnie skrzywiła się na dźwięk imienia matki. Usiadła, starszy brat zrobił to samo. Rozłożyła serwetkę na kolanach.
— Co tym razem zrobiła nasza mamusia? — zapytała go wyprost podnosząc klosz z talerza.
—Chciała brudów na ciebie —odpowiedział jej Leo siadając naprzeciwko a Emily roześmiała się bez cienia wesołości w głosie.
— Kochana mamusia — skomentowała tę uwagę mimowolnie sięgając po kieliszek z wodą. — Co jeszcze?
— Pytała o teczkę Emmy w Interpolu — sięgnął po sztućce. — Dane wrażliwe na temat jej ostatnich dwunastu lat. Podobno nie dałaś jej dostępu.
— Nie — odpowiedziała zgodnie z prawdą — Nie mogłam jej dać dostępu do teczki Emmy, bo taka teczka nie istnieje — odparł spoglądając na brata, który zmarszczył brwi. — Interpol dzięki Fabriciowi uzyskał dostęp do papierowego archiwum Guerry. Były tam wszystkie istotne dane, ale nie było śladu po teczce Emmy — sięgnęła po sztućce —i mojej —dokończyła krojąc stek na mniejsze kawałki.
— Nie zabrałaś ich, aby chronić Emmę? —upewnił się
—Nie. Guerra był pedantem jego działalność ściśle była powiązana z działalnością Diaza a ten drugi chciał mieć kwity na wszystko co dzieje się w Europie z jego dziewczynami. Żaden z nich nie pozwoliłby sobie na gubienie papierów. Tylko po co te dane Camili?
Leo sięgnął po teczkę leżącą na krześle obok i położył ją obok talerza Emily.
—Oszczędzę ci czytania. Matka wynajęła prywatnego detektywa, który śledził Emmę — Emily spiorunowała brata wzrokiem. — Zdjąłem go. — teraz jej brwi zmarszczyły się — Zapłaciłem mu tyle że wyśpiewał mi wszystko czego zażyczyła sobie Camilla. Chciała, aby śledził on Emmę. Tak dowiedziała się o wnuku. Trzy dni po otrzymaniu tej informacji zadzwoniła do opieki społecznej i złożyła donos.
Palce Emily zacisnęły się na trzymanym nożu. Odłożyła go bardzo powoli.
—Za kilka dni Emmę przesłucha opieka społeczna w sprawie zaniedbywania dziecka. Nie znam jeszcze dokładnej daty przesłuchania ani przylotu Camili do Meksyku.
— Chcę zabrać jej syna — stwierdziła Emily wstając. —Pieprzona suka.
—Tak piękniej kobiecie nie przystoi tak brzydkich słów . — Emily spojrzała na mężczyznę stojącego w progu salonu. — Cześć Emily.
— Cześć [url=https://66.media.tumblr.com/5601ec805ce868116ca311f35cc4d344/tumblr_ohs89luAu01upw6j8o1_500.gifSiergiej[/url] — odpowiedziała uśmiechając się. —Dobrze cię widzieć w jednym kawałku — podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Mężczyzna wyciągnął rękę po jej dłoń. Przesunął kciukiem po obrączce. — Jak tam życie małżeńskie?
—Dobrze Jak twoje?
—Zapytaj brata
Roześmiała się mimowolnie.
—Skończyliście. Przypominam ci skarbie, że wysadziła cię w powietrze.
— Całe szczęście, że miał kto udać mojego trupa — podprowadził ją do stolika. —To co zrobicie z moją teściową?
— Nafaszerujemy ołowiem i rozpuścimy trupa w kwasie.
—Ołowiu nie da się rozpuścić —stwierdził Siergiej a Leo parsknął śmiechem. — A tak poważnie? Jeśli odebierze Emmie małego
— Wiem, on jest dla niej całym światem. Załatwisz mi kartę przetargową?
— Załatwię,
—jesteś pewna, że chcesz to zrobić? —zapytał ją łagodnie Siergiej — Relacje twoje i Camilii.
— Relacje moje i Camili nie istnieją, nie ma ich więc nie musisz się martwić o moje zdrowie psychiczne. Ma się świetnie.
—Wiem co zrobiła ci w dzieciństwie matka — powiedział brunet delikatnie biorąc ją za rękę.
— To nie ma znaczenia Siergiej — powiedziała delikatnie wysuwając dłoń z jego uścisku — Teraz liczy się powstrzymanie Camili. Wszystkie dane wyślij mi mejlem —powiedziała rzucając serwetkę obok talerza. — Siergiej odprowadzisz mnie?
— Oczywiście — odpowiedział
— Będziecie spiskować? — zapytał podnosząc się z miejsca. Podszedł do siostry i przytulił ją do siebie.
— Jak zawsze — odpowiedziała wargami dotykając jego policzka. —Uważaj na siebie.
—Ty także.
Emily wraz z Siergiejem wyszli na zewnątrz.
— Dbaj o niego — zwróciła się do mężczyzny. — Przekonaj go, żeby odszedł z biznesu.
— A myślisz co próbuje zrobić, ale twój brat jest uparty. Ty obiecaj, że przywieziesz tutaj kiedyś swojego męża
— Przywiozę. Kiedy to wszystko się uspokoi zjemy razem kolację tylko proszę abyś ty gotował, bo ta podeszwa, którą teraz podał Leo.
— Wiem , wiem. Niejadalne.
—Przepraszam, że wysadziłam cię w powietrze — powiedziała spoglądając mu w oczy. — To nie było nic osobistego.
—Wiem a ja przepraszam, że chciałem cię zabić.
— Nie ty jeden. Wybaczy mi kiedyś?
— Zaczyna pękać — odpowiedział Siergiej. — Dałaś mi nowe życie Emily. Wreszcie mogę być sobą a to że jestem żywym trupem — wzruszył ramionami. — Wolę to niż życie bez niego — pocałował ją w policzek. — Wybaczył ci — stwierdził — Dąsa się na pokaz.

**
Fabricio oddał Sammiego Emmie i obserwował, jak idą w kierunku samochodu. Malcowi buzia się nie zamykała a blondyn uśmiechał się sam do siebie głupowato. Potrzebował takiego dnia, gdyż od dnia przyjazdu do Doliny cieni miał wrażenie jakby siedział w rollercosterze który nie chcę się zatrzymać nawet na moment.
Przyjazd do miasteczka, śmierć ojca, odnalezienie biologicznego ojca, mamy, informacje, iż ma braciszka i bakę morderczynię to wszystko sprawiło, iż nie miał, kiedy odetchnąć. Zastanowić się nad swoim życiem a co właściwsze nad własnymi uczuciami.
Tęsknił za ojcem- za Fausto. Brakowało mu go a za każdym razem, kiedy dziś spoglądał w oczy Samiego przypominał mu się Fausto. Fabricio usiadł w fotelu. Skoro on tęsknił to co czuł ten mały człowieczek? Sam w przeciwieństwie do blondyna nie rozumiał, dlaczego tatuś nie wraca do domu. Przesunął dłonią po twarzy . Gdyby Rodriguez żył...
Fabricio siedział w fotelu z zamkniętymi oczami, dopóki nie usłyszał otwieranych drzwi. Uniósł powoli powieki spoglądając na żonę. Wyciągnął dłoń. Emily podeszła do niego i splotła ich palce ze sobą. Usiadła mu na kolanach. Wargami dotknęła jego warg .
—Dobrze się bawiłeś? —zapytała go obejmując go za szyję.
— Tak . Sammy to świetny dzieciak. Gaduła no i moje książki nie są już smutne — wskazał na skoroszyt. — Ominęło cię ciacho.
—Mogłeś wziąść na wynos.
—I wziąłem. Duży kawałek.
—Tylko mam nadzieję, że nakarmiłeś go czymś zdrowszym niż ciastko.
—Makaron z serem — wykrztusił —Jedliśmy makaron z serem. Zupełnie jak w dzieciństwie. Kiedy wracał do domu zawsze gotowaliśmy makaron z serem —z trudem przełknął ślinę spoglądając na nią bezradnie.
—Fabricio — powiedziała łagodnie — Masz prawo do tęsknoty —zaczęła —o żałoby, do miłości syna do ojca. Nie musisz ukrywać własnych uczuć.
—Nie chcę ich ranić — powiedział szczerze.
— Nie ranisz ich —odpowiedziała wtapiając długie palce w jego jasne włosy. — Dla ciebie on był po prostu tata.
—Wiem —powiedział. W oczach błysnęły łzy. Przytuliła go do siebie . Czuła jak jej bluzka robi się mokra od jego łez.
Późnym wieczorem kiedy wrócili do domu Fabricio przyniósł do sypialni stare pudełko po butach i butelkę szkockiej. Emily obserowała jak wyciąga zawartość i zaczyna ją oglądać. Pliki zdjęć pospinane za sobą gumkami- recepturkami. Usiadł po turecku i spojrzał na nią. Zrobiła dokładnie to samo. Wtedy zaczął mówić. O przeszłości którą mieli, żadne z nich nie wspominało o przyszłości którą stracili.

Leo (Matthew Goode)
Siergiej (Ben Whishaw)


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:36:57 25-10-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:05:12 26-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 150

NADIA / AIDAN / DAVID / JERONIMO / ISABELA / PATRIC


Aidan i Dayana spędzili w szpitalu okropną noc. Pełną niecierpliwości i niepokoju o brata kobiety. Lekarze mówili, że jest z nim źle i że decydujące będą następne godziny. Rzeczywiście. Nad ranem Conrado zmarł. Zabił go narkotyk, który przedawkował.
Dayana wpadła w rozpacz, a Aidan nie potrafił jej uspokoić. Serce mu się ściskało na widok płaczącej ukochanej, ale nie mógł nic zrobić. Było za późno, żeby przywrócić życie jej bratu.
Telefon komórkowy kobiety zawibrował na szpitalnym krześle. Dzwonił ojciec, ale ona nie była w stanie z nim teraz rozmawiać, dlatego połączenie odebrał mecenas Gordon.
– Aidan Gordon z tej strony – przedstawił się na wstępie. – Witam, panie Cayetanie.
– Dzień dobry – odparł mężczyzna. – Co się dzieje? Dlaczego moja córka nie odebrała telefonu, tylko pan?
– Dayana nie może podejść – odpowiedział zdawkowo, nie wiedząc za bardzo jak przekazać „teściowi” złą wiadomość. Nie należał przecież do grona tych wszystkich lekarzy, którzy na co dzień stykali się ze śmiercią pacjentów. Nie miał więc wprawy w prowadzeniu takich rozmów.
– Ale dlaczego? Co się dzieje? – dopytywał Cayetan. – Córka w nocy wysłała mi esemesa, żebym pilnie do niej zadzwonił, gdy będę mógł. – Mężczyzna był coraz bardziej zaniepokojony.
– Niewątpliwie nie jest to rozmowa na telefon, ale z uwagi na to, że przebywa pan za granicą – zaczął taktownie Aidan – muszę przekazać panu tę smutną wiadomość w ten właśnie sposób. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że powinna powiedzieć to panu Dayana.
– Na miłość Boską, niechże pan wreszcie to wydusi, bo zaraz zawału dostanę. – Cayetan był tak zdesperowany, że posunął się do drobnego szantażu emocjonalnego.
– Pana syn, Conrado…
– Co znowu nawywijał? – przerwał mu.
– Zmarł dwie godziny temu. Bardzo mi przykro. – W słuchawce zapadła przejmująca cisza. – Halo? Jest pan tam? – zawołał Gordon.
– Tak, tak. Jestem – potwierdził trzęsącym się głosem. – Proszę przekazać Dayanie, że przylecę do Meksyku najbliższym lotem i wszystkim się zajmę. Do widzenia – pożegnał się i rozłączył. Właśnie stracił syna i było mu ciężko dłużej prowadzić tę rozmowę. Cayetan po raz pierwszy od siedmiu lat rozpłakał się jak dziecko.

***

Zatrzymał pierwszą lepszą taksówkę i pozwolił, by kierowca pomógł mu wsiąść do żółtego samochodu, a wózek inwalidzki schował do bagażnika. Chłopak postanowił za plecami matki pojechać do Monterrey, do ojca. Chciał z nim wreszcie pogadać jak facet z facetem. Wiedział, że Jeronimo się go nie spodziewa, ale to dobrze. Wizyty z zaskoczenia są najlepsze na tego typu konfrontacje, jaką planował młody Duran.
David, dojechawszy na miejsce, przez boczną szybę zlustrował wzrokiem willę. Taksówkarz pomógł chłopakowi wygramolić się z siedzenia pasażera i usiąść na wózku inwalidzkim. Ten opłacił kurs, zostawiając mężczyźnie sowity napiwek i prosząc, by godzinę na niego zaczekał.
Dwudziestojednolatek podjechał do furtki i nacisnął na dzwonek. Na podwórzu pojawiła się seksowna kobieca sylwetka odziana jedynie w kłusy satynowy szlafroczek.
– Dzień dobry, chciałbym rozmawiać z Jeronimem Duran – powiedział David, pozostając niewzruszonym na wdzięki kobiety, której cień mignął mu już przed oczami tamtego feralnego dnia, gdy po wypadku leżał na zimnym betonie i na krótki moment podniósł powieki.
– A kto pyta? – zapytała, obrzucając niepełnosprawnego dziwnym spojrzeniem. Z całą pewnością go poznała, ale za wszelką cenę chciała ukryć ten fakt.
– Jego syn – odparł tonem obdartym z emocji.
Amanda zmieszała się nieco, po czym bez słowa wpuściła chłopaka do środka i zniknęła za drzwiami jakiegoś podejrzanego pokoju. Zanim ów drzwi zatrzasnęły się za nią, David zdążył zakodować wzrokiem czerwoną tapetę, pręty nad łóżkiem i inne dziwne zabawki jakby żywcem wyjęte z pokoju zabaw Christiana Greya. Na samą myśl przeszedł go dreszcz.
Chwilę później pojawił się Jeronimo.
– Synu, nie spodziewałem się ciebie tutaj – rzekł zaskoczony ojciec.
– To dobrze – odpowiedział David. – Nie miałeś czasu, by przygotować sobie mowę obronną.
– Mowę obronną? Na co? – Jeronimo poczuł się trochę zbity z tropu.
– W związku z zaniedbaniem obowiązków rodzicielskich. – Młody Duran wyczuł krążące w powietrzu napięcie, dlatego postanowił owinąć nieco w bawełnę. – Nie odwiedziłeś mnie od wieków.
– Wybacz, Davidzie. – Widać było, że ojciec marnotrawny odetchnął z ulgą. – Codziennie mam mnóstwo rzeczy do załatwienia. Rano basen, później siłownia – zaczął wymieniać – przed południem zawsze przyjeżdża kurier z nowym sprzętem do masażu. W południe obiad w restauracji w centrum, a po południu i wieczorem mamy z Amandą kurs z robienia past twarogowych.
– Jakiś ty zapracowany, tatusiu – odparł poirytowany David. – Skąd bierzesz pieniądze na te wszystkie przyjemności, skoro nigdzie obecnie nie pracujesz?
– No jak to skąd? – zdziwił się mężczyzna. – Ojciec Amandy jest nadziany.
– A więc tym teraz jesteś, tak? Utrzymankiem – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Żal mi cię, tato.
– Powinieneś się ode mnie uczyć, bo matka nie jest w stanie nauczyć cię niczego mądrego – podniósł głos, gdy to mówił.
– Masz rację – przyznał nieoczekiwanie. – Matka nigdy nie nauczyłaby mnie jak potrącić na pasach własnego syna i uciec z miejsca wypadku. – Spojrzał na ojca z obrzydzeniem.
Jeronimo zastygł w bezruchu, wbijając w Davida pytający wzrok.
– Tak, wiem, że to byłeś ty – odpowiedział chłopak, mimo że nie padło żadne głośne pytanie. – Zobaczyłem cię, gdy dosłownie na moment, na taki malutki moment – przy pomocy prawej dłoni pokazał niewielki odstęp pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym – odzyskałem wtedy świadomość.
– Synu…
– Nie przerywaj mi – nie dał dokończyć Jeronimowi. – Widziałem, jak nachylasz się nade mną i słyszałem jak panikujesz. Do wczoraj twoje słowa pamiętałem jak przez mgłę, ale dzisiejszej nocy przypomniałem sobie wszystko. Nie bałeś się o mnie, tylko o swoje cholerne prawo jazdy. Bałeś się, że ci je zabiorą za jazdę pod wpływem alkoholu. To właśnie wykrzykiwałeś, zanim zjawił się tłum gapiów. I zanim z samochodu wysiadła ta twoja dziunia i kazała ci mnie zostawić. Wykonałeś ten rozkaz jak wierny doberman i uciekłeś jak ostatni tchórz. Zostawiłeś mnie jak psa na drodze, wiedząc, że mogę tam umrzeć. Co z ciebie za ojciec?!
– Tak, to prawda, ale zrozum, nie mogłem ci pomóc – przyznał się. – Miałem już na koncie dziewiętnaście punktów karnych. Za wypadek drogowy dostałbym kolejnych piętnaście, a już przy dwudziestu czterech traci się uprawnienia do kierowania pojazdami. – Jego tłumaczenia były tak żałosne jak on sam.
– Jasne, rozumiem cię – zakpił David. – W końcu lepiej, żeby twój syn stracił władzę w nogach, niż ty prawo jazdy, nie? Zawsze to mniejsze zło.
– Daj spokój, chciałem ratować własny tyłek.
– Więc musisz uodpornić się na ból, bo niedługo zaliczysz twarde lądowanie.
– O czym ty mówisz, synu?
– Wiesz co? Kryłem cię przed matką. Nie chciałem, żeby wiedziała, że ze wszystkich osób na świecie to właśnie ty mnie potrąciłeś. Cierpiałaby tak jak wtedy, gdy podnosiłeś na nią rękę. Byłem dzieckiem, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wierzyłem, a może raczej chciałem wierzyć, że choć trochę się zmieniłeś od tamtej pory, ale ty nadal jesteś takim samym gnojem i egoistą. – David wypowiadał te wszystkie słowa z wielką przyjemnością. Czerpał dużo satysfakcji z tego, że wreszcie miał okazję powiedzieć ojcu prosto w twarz, co o nim myśli. – Kryłem cię też z innego powodu. Nie pamiętałem wyraźnie wszystkich szczegółów, a nie chciałem też nikogo wprowadzać w błąd. Myślałem, że zostawiłeś mnie tam, bo… – przerwał na chwilę, szukając odpowiedniego wytłumaczenia. – Właściwie to nic cię nie usprawiedliwia, ale może mniejszym ciosem byłoby dla mnie to, że po prostu spanikowałeś i nie wiedziałeś co robić.
– Tak było.
– Owszem, ale nie ze strachu o mnie! Mogłeś chociaż wezwać pomoc, a tego nie zrobiłeś. Dziś wszystkie części układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– Nie masz prawa mnie oceniać – ostrzegł Jeronimo.
– Ty też nie masz prawa do wielu rzeczy. Na przykład do dalszego nazywania mnie swoim synem – sprecyzował dwudziestojednolatek.
– Nie mów tak, wygrzebałeś się z tego właśnie dlatego, że nosisz nazwisko Duran – rzekł mężczyzna z wielką dumą.
– Weź go sobie, bo dziś bardziej niż kiedykolwiek wstydzę się tak nazywać – powiedział David na odchodne i opuścił dom, w którym zaczynało już brakować mu powietrza.
Na zewnątrz wciąż stała taksówka, którą przyjechał. Taksówkarz ponownie pomógł mu wsiąść do auta, a gdy już siedział sobie spokojnie na miejscu pasażera, wyjął z kieszeni kurtki dyktafon i wcisnął przycisk z symbolem „STOP”. Miał teraz żelazny dowód na winę Jeronima. Pytanie tylko, co zamierzał z nim zrobić?

***

19.08.2014r.

Patric wparował do domu Isabeli jak petarda i przycisnął ją do ściany.
– Powiedz, że nie usunęłaś tego dziecka. – Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba.
– Pewnie, że nie usunęłam – zaśmiała się Iska, wyrywając się jednocześnie z silnego uścisku kochanka. – Nie jestem taka głupia. Po porodzie sprzedam dziecko jakiejś nadzianej bezdzietnej parze i zarobię na tym kupę szmalu, zresztą nie po raz pierwszy. Tobie też mogłoby coś skapnąć, gdybyś był milszy.
– Zapomnij – odparł z cwaniackim uśmieszkiem. – Bo to ja chcę kupić to dziecko.
– Że co?! – zbulwersowała się Quintero. – Przecież nie chciałeś tego dziecka.
– Plany mi się zmieniły – wyjaśnił niezbyt jasno.
– Zechcesz mnie wtajemniczyć?
– Nadia wróciła do Valle de Sombras. – Rzucał strzępami informacji, a Isabela miała się domyślić, co uroiło się w jego chorej głowie.
– Jaka Nadia? – Kobieta uniosła pytająco brwi.
– De la Cruz.
– Żona Dimitria – skojarzyła dopiero po nazwisku. – Ale co w związku z tym? – zapytała, bo wciąż nie rozumiała.
– W związku z tym chcę, żebyś została naszą surogatką.
Isabela zabiła go śmiechem.
– Ochujałeś? – spytała, ale zaraz potem przypomniała sobie o jego rozdwojeniu jaźni. – Po co pytam? Przecież to jasne, że tak.
– Więc jak będzie?
– Okej, zgoda – poszła na ten układ, bo uznała, że z nim nie wygra. – Ale chcę milion i mam prawo do ostatniego pytania. Jak to sobie wyobrażasz?
– Cóż, ona jeszcze nie wie, że zostanie matką, ale zapewniam cię, że będzie przeszczęśliwa i wtedy na pewno mnie nie odrzuci.
– Tak, na pewno – potwierdziła Quintero, ale wcale nie była tego taka pewna.


***

Nadia od samego rana siedziała w wydawnictwie. Czekała na Conrado Saverina, który lada moment miał wpaść, by podpisać kontrakt. Było coś w tym człowieku, co ją intrygowało. Ta jego nieprzystępność i tajemniczość.
Wyrwała się z rozmyślań i przejrzała dzisiejszą pocztę. Wśród setek listów od czytelników, dostrzegła niebieską kopertę zaadresowaną przez Percha Teatro Monterrey, czyli Teatr w Monterrey. W środku były dwa zaproszenia na przedstawienie charytatywne, po którym miał odbyć się kiermasz starych książek.
Dało się usłyszeć ciche pukanie do drzwi. De la Cruz zaprosiła swojego gościa do środka i poprosiła sekretarkę, by przyniosła im dwie kawy. Kiedy zostali sami, Nadia podsunęła Conradowi pod nos umowę, którą ten jedynie przejrzał, czytając tylko wybrane podpunkty, po czym chwycił za długopis i na ostatniej stronie złożył własnoręczny podpis.
Nadia uśmiechnęła się w stronę Saverina i uczyniła to samo co on. Następnie równocześnie z Conradem wstała i uścisnęła mu dłoń.
– No to witam na pokładzie – powiedziała i odwróciła się za siebie, by wziąć z biurka jedno z zaproszeń. – Dostałam to dziś rano i tak sobie pomyślałam, że skoro teraz jesteś moim głównym udziałowcem, to powinieneś pojawić się ze mną na tym charytatywnym przedstawieniu. Co ty na to? – wręczyła mu zaproszenie.
– Cóż mogę odpowiedzieć? – zastanowił się przez chwilę. – Oczywiście będę czuł się zaszczycony móc ci towarzyszyć. – Uśmiechnął się.
– To świetnie – ucieszyła się De la Cruz. – Według zaproszeń, przedstawienie na się odbyć za dwa dni, więc będziesz miał jeszcze czas, żeby się wycofać w razie czego – zaśmiała się.
– Nie śmiałbym wystawić cię do wiatru.
– To właśnie chciałam usłyszeć. Słuchaj, może usiądziemy na sofie i pogadamy? – zapytała, idąc w kierunku kanapy ustawionej w rogu gabinetu. – Ostatnio zaintrygowałeś mnie tą Isabelą Quintero. Wyobraź sobie, że ta wariatka przyszła do mnie i powiedziała, że oczekuje dziecka Dimitria.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 19:56:24 26-10-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:10:22 29-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 151
Emily/Fabricio/Ingrid/Julian/Emma/ Sammy

Zapowiadało się ciepłe wtorkowe popołudnie Ingrid Lopez instynktownie zerknęła na zegarek to na pieczącego się w piekarniku kurczaka. Uśmiechnęła się z satysfakcją pod nosem. Wszystko było w porządku i na dobrej drodze do sukcesu. Brunetka zamierzała ten wieczór spędzić s ukochanym. Po ostatnich życiowych perturbacjach zasłużyli, chociaż na jeden spokojny, romantyczny wieczór tylko we dwoje.
Ich oboje pochłonęły przygotowania do ślubu Javiera i Victorii a jeszcze wcześniej ratowanie tyłka Danielowi i wszystkie perturbacje z tym związane. Teraz wreszcie mieli spokój. Lopezówna dobrze wiedziała, iż taka cisza i spokój mogą zwiastować burzę albo huragan jednak nie zamierzała ani się nad tym rozwodzić ani wywoływać wilka z lasu. Liczyło się tu i teraz. Liczyło się także łapanie chwil wytchnienia, bo kiedy urodzi się dziecko… spokój, wytchnienie, czas tylko we dwoje będzie należał do przeszłości. Mimo to nie mogła się doczekać, kiedy weźmie w ramiona swoją Kruszynkę i kiedy Julian zwariuje na jej punkcie.
Oczywiście martwiło ją wiele rzeczy –np. terapia Juliana. Ingrid na sesjach indywidualnych nie poruszała tematu terapii ukochanego. Mężczyzna potrzebował czasu, przestrzeni no i prywatności. A brunetka poważnie zastanawiała się nad sensem terapii. O ile jej psychoterapia pomagała to Julian z sesji wracał zamyślony, dlatego też postanowiła z nim szczerze porozmawiać. Wiedziała, że rob to dla niej, dla ich córeczki jednak, jeśli sam jej nie potrzebował to zmuszanie się do spędzenia czasu w towarzystwie psychiatry nie miało najmniejszego sensu. Za bardzo go kochała, aby pozwalać mu na taki masochizm.
Z wygodnych legginsów i koszulki przebrała się w małą białą sukienkę przez kolana. Przejrzała się w lustrze i pokiwała z aprobatą głową. Prezentowała się świetnie. A brzuszek dodawał jej jedynie uroku. Stopy wsunęła w baletki uznając, iż tak może posuje to efekt, ale na samą myśl o włożeniu szpilek kręciło się jej w głowie i bolały ją stopy. Zeszła na dół, na dźwięk otwieranych drzwi zapaliła na stole świeczki. Julian wszedł do jadalni i zatrzymał się z wyrazem kompletnego zaskoczenia i oszołomienia malującego się na twarzy.
— Zapomniałem o jakieś rocznicy? — Zapytał ukochaną.
— Nie — odpowiedziała spoglądając na niego z czarującym uśmiechem. — Pomyślałam, że spędzimy miłe popołudnie we dwoje..
— A co, jeśli przyjdzie Hugo? — zapytał zsuwając z ramion kurtkę.
— Wykopiemy go — stwierdziła nie mogąc powstrzymać uśmiechu. — Poza tym ty i ja musimy poważnie porozmawiać.. Siadaj przyniosę jedzenie.
Marszcząc brwi usiadł przy stole. Spojrzał na zastawiony stół poważnie rozważając czy czasem nie zapomniał o jakimś świecie. Ingrid nigdy nie świętowała rocznic- pierwszego pocałunku, pierwszego razu czy pierwszej randki. Oparł łokieć na stole i mimowolnie zaczął przypominać sobie ważne daty. Nie były to urodziny Ingrid ani jego, imienin żadne z nich nie obchodziło więc, o co mogło chodzić? Ingrid weszła do środka niosąc w dłoniach dwa talerze z parującym i apetycznie pachnącym kurczakiem. Postawiła jeden przed nim. Sama usiadła na swoim miejscu.
— Smacznego — powiedziała
— Dziękuje i wzajemnie — powiedział biorąc sztućce. — Powiesz mi wreszcie, z jakiej okazji ten obiad? — nie wytrzymał. Ingrid uśmiechnęła się pod nosem. — Tylko proszę nie mów mi, że to bliźniaki? — zapytał spanikowany a Ingrid roześmiała się szczerze rozbawiona.
— Nie martw się tatuśku, będzie jedynaczką. — Uspokoiła go. — Chciałam spędzić z tobą czas. Romantyczny wieczór tyko we dwoje albo raczej troje. Poza tym chcę porozmawiać o twojej terapii.
— Wszystko w porządku — Zapewnił
— Oboje dobrze wiemy, że to nie do końca prawda — stwierdziła bez ogródek Ingrid żując kurczaka. — wiem że robisz to dla mnie a nie dla samego siebie, zmuszasz się bo sadzisz że to mnie uszczęśliwi.
— Ingrid
— Nie przerywaj mi — powiedziała — Wymyśliłam tą terapię, ponieważ sądziłam, że ci pomoże uporać się z twoimi demonami, jednak zamiast pomóc skomplikowałam to jeszcze bardziej. Nie wiem, o czym rozmawiacie podczas sesji, ale wiem, że gnie otworzysz się przed doktorem Gunterriezem — wzięła go delikatnie za rękę. — To nie kwestia dumy, wstydu, lecz tego, iż nie ufasz mu i nie zaufasz fakt, iż jest psychiatrą nie ma nic do rzeczy. Chcę jednak żebyś rozmawiał o swoich uczuciach, ze mną.
— Kochanie — zaczął — Jesteś w ciąży …
— Wymyśl lepszy argument, bo nasza córka jest powodem, dla którego powinniśmy częściej rozmawiać o naszych uczuciach. Oboje jesteśmy zamknięci w sobie, tłumimy uczucia pora abyśmy zaczęli o nich rozmawiać otwarcie dla dobra Lucy
— Lucy? — Brwi Juliana niemal zbiegły się w jedną linię.
— Kruszynka potrzebuje imienia — stwierdziła Lopez jedząc — Wystygnie ci
Lucy Vazquez, powtórzył w myślał. Vazquez Lucy. Uśmiechnął się pod nosem. Ich mała Lucy.
***
Poniedziałkowy ranek został przewieziony do ośrodka leczenia uzależnień w Monterrey. Ojciec wykorzystał swoje znajomości, aby umieścić syna na oddziale zamkniętym placówki zajmującej się pomocą osobom uzależnionym. Nicholas Barosso w ciągu kilu miesięcy z normalnego, zdrowego trzydziestokilkulatka stał się narkomanem uzależnionym od substancji o nazwie Hellios. Uzależnienie i układ z prokuratorem okręgowym Gabrielem Lopezem uchronił go od wyroku za usiłowanie zabójstwa. Nicholas nie mógł uwierzyć w ciężar zarzutów, jakie na nim ciążyły jeszcze kilkanaście godzin temu. Usiłował zabić swoją szwagierkę Nadię de la Cruz.
Najzabawniejsze jest to, iż brunet nie pamiętał całego zajścia. Nie pamiętał momentu uprowadzenia ani próby zakopania jej w świeżo wykopanym grobie, nie pamiętał momentu zażycia narkotyku, ale za to doskonale pamiętał długi ciemny tunel z jasnym światłem na końcu. Przesłuchanie, które odbyło się w niedziele popołudnie nie rozjaśniło mu w głowie. Obrazy, które wtedy widział były plątaniną wspomnień z ostatnich kilty miesięcy.
Opuścił miasto krótko po aresztowaniu brata. Alejandro został oskarżony o zabójstwo pierwszego stopnia, przestępstwa na tle seksualnym (policja znalazła podczas przeszukania jakieś nagrania video) i piramidę finansową. Groziło mu dożywocie. Nico wolał wyjechać, uciec od problemów rodziny niż stawić im czoła. Poza tym ojciec także wypiął się na Alexa. Skupił się na kampanii wyborczej a fakt, iż jego najmłodszy syn czeka na proces został przemilczany. Brunet mógł zastanawiać się czy jego przeciwnik to wykorzysta szczerze nie obchodziło go to. Miał własne problemy na głowie, aby przejmować się bratem w więzieniu i ojcem startującym w wyborach.
Jego problemem był Helios. Nicholas był uzależniony, ale nie głupi. Teraz wreszcie po kilku miesiącach życia na ciągłym haju wreszcie myślał trzeźwo. I miał świadomość, iż ta blondynka z Interpolu nie przesłuchiwała go, aby sobie z nim porozmawiać. Chciała wyciągnąć od niego informacje na temat dystrybutora narkotyku. Nicholas sam jednak niewiele wiedział. Nie pamiętał, kiedy wziął po raz pierwszy narkotyk, nie wiedział, gdzie, nie wiedział skąd a w pamięci miał jedną wielką dziurę. Psychiatra, z którym rozmawiał dziś rano na terapii powiedział mu, iż pamięć z czasem może wrócić lub wręcz przeciwnie już zawsze będzie miał białe plamy w życiorysie. Nie wiedział, która opcja jest gorsza.
Okropna była także świadomość jego czynów. O ile ma białe plamy z związku z tym co działo się z nim po wyjeździe to aż za dobrze pamiętał to co robił w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Oświadczył się Nadii. Teraz chciało mu się z tego śmiać jednak wtedy to była bardzo poważna sprawa. Nie miał pojęcia, co sobie ubzdurał, myślał proponując jej związek. Tak Nadia była sympatyczna, lubił ją, flirtował z nią głównie, dlatego aby wkurzyć brata jednak kompletnie nic do niej nie czuł. Nie kochał jej. I wiedział, że musi przeprosić. Nie chciał jej skrzywdzić, nie wiedział, co mu odbiło.
Kuracja, na której się znalazł miała potrwać cztery tygodnie. W każdej chwili może ją przerwać jednak kiedy zostanie złapany pod wpływem narkotyków czy alkoholu wraca do aresztu a układ z prokuratorem idzie do kosza. Nicholas nie mógł sobie na to pozwolić nie miał zamiaru iść do więzienia. Zamierzał zrobić wszystko, aby wyjść na prostą.

***
Fabricio zasnął na brzuchu. Emily siedziała przez chwilę nieruchomo wpatrując się w pogrążonego we śnie męża. Pochyliła się nad nim wargami dotykając jego policzka. Wyślizgnęła się z łóżka nakładając przez głowę bluzę męża. Na palcach wyszła sypialni idąc na dół do swojego gabinetu. Chciała jeszcze przed pójściem spać zastanowić się nad jedną kwestią sprawy Contanzy.
Felipe Diaz. Nie potrafiła zapomnieć, przejść do porządku dziennego nad rewelacjami na temat nieżyjącego już mężczyzny. Molestował on bowiem około czterdzieścioro dzieci w przeciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Pierwszą ofiarą prawdopodobnie Constanza ostatnią na pewno nie Nadia. Uciekła od niego będąc nastolatką więc prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy jak wielkie miała szczęście w nieszczęściu. Pedofile nie są zainteresowani ofiarami powyżej trzynastego roku życia czasem pozbywają się młodszych więc Nadia uciekając uniknęła losu sprzedania do burdelu. Emily nie wątpiła, że taki los czekałby de la Cruz, gdyby została.
A ona była w kropce. Zarówno w teorii jak i w praktyce przeciwko trupowi nie prowadzi się pośmiertnych dochodzeń, nie rozgrzebuje się starych ran niewątpliwe jej śledztwo spowodowałoby cierpienie wielu dorosłych. Była jeszcze jedna kwestia- wybory na burmistrza.
Felipe Diaz był patronem Conrado. Jeśli Emily zdecydowała by się na odszukanie wszystkich ofiar Diaza z Doliny cieni i okolic musiałaby się liczyć z tym iż Severin straci poparcie może nawet przegrać. Ludzie będą udawać, że o niczym nie wiedzieli, będą oburzeni tym, iż Conrado związał swoją karierę polityczną z pedofilem. To, że zdawali sobie sprawę albo podejrzewali go o niestosowne kontakty seksualne z nieletnimi nie będzie miało znaczenia.
Emily westchnęła. Ustalenie nazwisk ofiar mając do dyspozycji listę uczestników szkoleń, obozów jeździeckich nie powinno być trudne jednak czy właśnie chciała? Rozgrzebać sprawę z przeszłości, która nie będzie miała szczęśliwego finału. Śledztwo tylko i wyłącznie, aby zaspokoić własną ciekawość. Westchnęła. W drzwiach gabinetu stanął zaspany Fabricio.
— Nie możesz spać? — zapytał ją wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
— Coś w tym stylu — odpowiedziała. — Jak się czujesz? — zapytała
— Dobrze— Emily wstała podchodząc do męża. — Lepiej, dużo lepiej. Chcesz mi o czymś powiedzieć? — zapytał ruchem głowy wskazując pudełko pełne pluszowych maskotek.
— To trofea Felipe Diaza, które znalazłam ukryte pod fotelem w jego gabinecie. Nie wyrzuciłam ich. Jeszcze.
— Chcesz prowadzić śledztwo w tej sprawie? — zadał kolejne pytanie a żona popatrzyła na niego bezradnie.
— Nie wiem, czy jest sens nagłaśniać tę sprawę. Najpierw muszę się dobrze zastanowić nad tym czy tego właśnie chcę, czy to miasto właśnie w tej chwili tego potrzebuje. To rok wyborów — dodała a Fabricio doskonale wiedział, co ma na myśli. — Szczegóły sprawy prędzej czy później wypłyną na światło dzienne, ktoś puści farbę i wtedy być może pojawią się inne ofiary, Felipe które będą chciały mówić. Wysłucham ich, ale wątpię czy będę mogła zrobić coś więcej. Nawet, jeśli Felipe Diaz by żył to sprawy się przedawniły pozostaje tylko sąd cywilny i walka o odszkodowanie.
— Rozumiem — usiadł w fotelu, — jeśli sprawa wypłynie jakoś sobie z tym poradzimy.
— Jest jeszcze coś, co muszę ci powiedzieć. Za kilka dni prawdopodobnie odwiedzi nas Camilla. Wiem z pewnego źródła, iż będzie chciała zabrać Sammiego Emmie.
— Co?! — krzyknął — Nie może tego zrobić.
— Nie pozwolimy na to. Wiem od Leo — widząc pytające spojrzenie męża aż westchnęła. — Leo to mój starszy brat, rozmawiał z nią jakiś czas temu. Uruchomił swoje kontakty podejrzewam, że te w MI6, aby znaleźć kwity na Camilię.
— Masz brata, który szuka haków na waszą matkę? — zapytał z niedowierzaniem blondyn. — Nie możecie najpierw z nią normalnie porozmawiać?
— Nie znasz Camili, kiedy wbije sobie coś do głowy to tylko szantażem można zmusić ją do zmiany decyzji. Doniosła na własną córkę do opieki społecznej — dodała i zaczęła krążyć po gabinecie. — Leo ogłosił, że jest gejem, kiedy miał czternaście lat wyrzuciła go z domu, z Emmy zrobiła porcelanową laleczkę którą ubierała w kolorowe sukienki, wiązała wielkie różowe kokardy i tylko Bóg racz wiedzieć co jeszcze kazała jej robić, aby ją uszczęśliwić. — Zatrzymała się spoglądając w okno.
— A co zrobiła tobie? — zapytał łagodnie i wstał. Położył dłonie na jej ramionach.
— Miałam sześć lat, kiedy wysłała mnie do szkoły z internatem dla trudnych dzieci — wykrztusiła. — Tydzień wcześniej zwolniła moją nianię a przez pierwsze sześć lat życia ciągała mnie po psychologach, psychiatrach, terapeutach próbując wmówić wszystkim na, około że jestem chora psychicznie. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
— Nigdy tego nie mówiłaś
— Nie mam zwyczaju użalać się nad sobą — powiedziała plecami opierając się o jego tors. — Cała nasza trójka wie, do czego zdolna jest Camilla, dlatego nie możemy pozwolić, aby odebrała Emmie Sama. On jest dla niej całym światem.
— Nie pozwolimy na to — odparł blondyn. — Mam znajomego w skarbówce poproszę go o jej rozliczenia podatkowe z ostatnich piętnastu lat.
— To nie legalne.
— Wiem, ale on wisi mi przysługę i to najwyyższa ją odebrać. — pocałował ją w policzek. — Chcę wojny to będzie ją miała.

***
Po zakupach Sammy zasnął w samochodzie, kiedy tylko ruszyła z pod Tesco znajdującego się na obrzeżach miasta. Uśmiechnęła się pod nosem zerkając na śpiącego chłopczyka. Odkąd odebrała go od szwagra buzia mu się nie zamykała. Zreferował Emmie cały swój dzień na koniec pytając czy jutro też pójdzie do wujka. Brunetka była teraz w kropce.
Nie chciała zbytnio nadużywać uprzejmości blondyna to po pierwsze, po drugie maluch szybko przywiązywał się do ludzi. Miał w sobie tą słodką niewinną ufność, która ona straciła lata temu, po trzecie do miasta przylatywała Camilla, co nie wróżyło nic dobrego. Zwiastowało kłopoty. Westchnęła jadąc zaakrokowanymi ulicami miasteczka.
Camilla McCourd była matką z piekła rodem. Jeśli ktoś opowiadał dzieciom bajki o złych czarownicach chcących zabić piękne księżniczki to Camilla była ich pierwowzorem. Pod fasadą piękna i ambicji kryła się kobieta okrutna, która dla pieniędzy i sławy zrobi wszystko. Sprzeda nawet własną córkę.
Emily nie wiedziała, może nawet domyślała się, iż matka oddawała ją reżyserom, producentom w zamian za lepsze role czy gaże. Emma była śliczną nastolatką pozwalającą się przebierać w śliczne sukienki, wiązać śliczne kokardy we włosach i spędzać czas w towarzystwie mężczyzn w wieku jej ojca czy dziadka. Matka dostawała rolę a Emma na jakiś czas miała święty spokój. Tamten wyjazd przed dwunastoma laty miał być jej ucieczką. Miała nie wrócić do domu już nigdy. Tak wieku rzeczy nie przewidziała.
Nie przewidziała, że zabiorą także Emily a ona straci wolność na całe siedem lat. Miała zaginąć nie zostać niewolnicą seksualną. Los jednak dał jej drugą szansę. Fausto ją wyciągnął a ona ponownie nie powiedziała siostrze całej prawdy. To byłby dla niej cios, zbyt mocny. Nie wiedziała, jak ma wyjaśnić jej to wtedy nie wiedziała, jak wyjaśnić jej to teraz.
Siedem lat temu w Amsterdamie zaaplikowano jej środek, który upozorował przedawkowanie narkotyków, w Paryżu po raz pierwszy spotkała Fausto, który wyjaśnił jej, iż jest wolna, że może wrócić dyskretnie do domu jak inne. Emma oszołomiona stolicą Francji za oknem i nadal krążącym po jej żyłach narkotyku niewiele rozumiała z jego z słów. Dopiero później wszystko zaczęło układać się w całość.
Upozorował jej śmierć, zniszczył jej teczkę i wywiózł z Holandii do swojego domu w Paryżu. Tam pomógł jej stanąć na nogi i zapytał, dokąd chcę wyjechać, w jakim kraju chcę mieszkać. Emma wybrała Ateny. Matka zawsze uważała, iż wyjazd na wakacje do Grecji jest pójściem na łatwiznę i po najmniejszej linii oporu. Do głowy jej nie przyszło, aby wrócić do Londynu, do domu. Oczywiście wróciła do stolicy Wielkiej Brytanii, ale dopiero wtedy, kiedy zgodziła się urodzić Fausto dziecko.
Teraz wiedziała, że zrobiła to z wdzięczności. Uratował jej życie. Pomógł jej stanąć na własnych nogach, załatwił jej pracę, dokumenty. Najważniejsze; dał jej synka. Sammy był całym jej światem od chwili, kiedy poczuła pierwsze kopnięcie, usłyszała bicie serca, po raz pierwszy wzięła go w ramiona. To właśnie wtedy obiecała sobie, iż nigdy nie pozwoli, aby matka kiedykolwiek zbliżyła się do niego, wykorzystała ich historię do własnych celów. Ją mogła sprzedać, zniszczyć psychicznie jednak Sammiego nie pozwoli jej tknąć.
Nie miała serca go budzić. Spał z policzkiem przytulonym do miękkiej poduchy zaciskając palce na plastikowym traktorku. Odpięła swój pas bezpieczeństwa i wyszła z auta. Obeszła samochód otwierając drzwi od strony pasażera. Sammy poruszył się niespokojnie.
— Cześć — usłyszała za swoimi plecami Emma męski głos. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na wysokiego bruneta. — Travis — przypomniał jej swoje imię. — Poznaliśmy się w restauracji.
— A tak cześć — powiedziałą pochylając się nad śpiącym synkiem. Odpięła mu pas. Sammy powoli otworzył zaspane oczy. — Dzień dobry śpiochu — przywitała się, kiedy malec się przeciągał. — Idziemy do domu? — zapytała go. Sammy w odpowiedzi wyciągnął rączki. Pokręciła rozbawiona głową. I wzięła go na ręce. Maluch mocno owinął rączki wokół jej szyi i spojrzał wprost na bruneta.
— To moja mamusia — oznajmił marszcząc nosek. — Nie ukradniesz mi jej.
— Sammy — powiedziała rozbawionym głosem. — Nikt ci mnie nie ukradnie — uspokoiła go biodrem zamykając drzwi.
— Pomogę ci — zaoferował kiedy zobaczył leżące na przednim siedzeniu torby z zakupami. Otworzył drzwi.
— Dzięki, nie musisz dam sobie radę.
— To żaden problem — biorąc torby z zakupami. — która klatka? — zapytał Emmy. Szatynka zamknęła samochód.
— Ostatnia po lewo — odpowiedziała a Travis uśmiechnął się.
— Moja też — Emma w odpowiedzi zmarszczyła brwi. — Mieszkam na ostatnim piętrze.
— My też —odpowiedział za Emmę synek.
— Ty jesteś Guerra
— Nie Guerra to był mój tatuś — poprawił go, kiedy wspinali się po schodach — ale go z nami nie ma, bo musiał odejść do nieba — kontynuował maluch kompletnie nie zdając sobie sprawy jak niezręczną atmosferę wprowadza między dwójkę dorosłych — ale jak dorosnę, bo kiedyś dorosnę, ale mamy jeszcze dużo czasu to zostanę pilotem i polecę do tatusia i wróci razem ze mną do domu. Prawda mamusiu? — zapytał kiedy Emma stawiała go na podłodze przed drzwiami.
— Tak — odpowiedziała kompletnie wybita z rytmu. — Zostaniesz pilotem. — wsunęła klucz do zamka.
— Ja — pisnął wyciągając rączki po kluczyk. Przekręcił go dwa razy w prawo a później nacisnął klamkę i pchną lekko drzwi. — Mama będzie piec placek — powiedział do bruneta — z mięsem i marchewką i będzie zielony groszek i ziemniaki — tłumaczył Sammy wdrapując się na krzesło przy kuchennej wyspie. Travis postawił zakupy obok a malec zaczął wszystko wyciągając. Kurczaka, puszkę zielonego groszku, pęk marchewek. — Skoro już wszedłeś to zjesz z nami.
— Sam, Travis zapewne ma plany na popołudnie.
— Dziecku odmówi? — zapytał ją Samy kompletnie zbijając mamę z tropu. Spojrzał następnie na Travisa który miał równie zaskoczoną minę co Emma. — Pójdę po puzzle zaskoczył na podłogę z krzesła i pobiegł po zabawki.
— Przepraszam — zaczęła — normalnie on się tak nie zachowuje nawet nie wiem skąd on bierze takie pomysły — pokręciła z niedowierzaniem głową. Chłopczyk wrócił z pudełko puzzzli i położył je na stole.
— Chodź — zwrócił się do Travisa. — Pobawimy się tutaj, bo mama musi mieć na mnie oko — spojrzał na Emmę szczerząc zęby w uśmiechu. Naprawdę nie wiedziała skąd jej syn miał takie pomysły.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 16:42:36 29-10-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:00:40 30-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 152

CONRADO/LUCAS/EVA


Nadia przyłożyła Conradowi lód do policzka, cmokając z dezaprobatą na widok szybko nabrzmiewającego sińca po uderzeniu Huga. Ciekawiło ją, co było przyczyną kłótni między tym dwojgiem, ale nie było okazji zapytać o to mężczyznę, bo zajęli się tematem Isabeli Quintero. Długo rozmawiali o pani podkomisarz, wymieniając się spostrzeżeniami na jej temat. Obojgu pojawienie się ciężarnej policjantki nie było na rękę – Nadii przypominało o śmierci męża, Conrada niepokoiło, jak Fernando może to wykorzystać. Gdyby Isabeli zależało na pieniądzach, poszłaby do Barosso i zaszantażowała go. Zamiast tego, wolała zaproponować Conradowi małżeństwo, co było bardzo irracjonalne, zważywszy na położenie, w jakim się znajdował. Nie mógł rozgryźć Quintero, a sugestia Nadii, że kobieta jest nierównoważona psychicznie, również go nie przekonywała. Był pewien, że jest w tym jakieś drugie dno. Ale zupełnie nie miał pojęcia, jak Fernando mógł zajść policjantce za skórę i dlaczego skłonił ją do użycia tak desperackich środków.
– Skończmy ten temat. Niedobrze mi się robi, jak o niej myślę – powiedziała nagle Nadia, a Conrado uznał, że już czas się pożegnać.
W oczach Nadii dostrzegł jednak prośbę, by został. Kobieta nie chciała być teraz sama, nie w tym trudnym dla niej czasie. Zdecydował się zostać na lunchu, który przyniosła sekretarka, a który uprzednio zamówiła Nadia.
– Dobrze się czujesz, Nadio? Dlaczego tak mrugasz? – Zatroskany głos Conrada sprowadził ją na ziemię, kiedy jak zahipnotyzowana wpatrywała się w niego, mrugając oczami.
– Chyba coś mi wpadło do oka. To pewnie rzęsa, nie przejmuj się. – Szybko wyciągnęła chusteczkę i pozbyła się wyimaginowanej rzęsy z oka. – Więc, Conrado – zaczęła po chwili zakładając nogę na nogę, by dodać sobie powagi, i przypatrując się swojemu rozmówcy. – Wiesz o mnie wszystko. Sam przyznałeś, że prześledziłeś moje losy. Ja jednak nadal nie wiem nic o tobie, a w końcu jesteśmy parterami biznesowymi.
– Co chciałabyś wiedzieć? – zapytał, opierając się o poduszki na kanapie i przyglądając się kobiecie swoim badawczym spojrzeniem, które prześwietlało niczym promienie Roentgena.
– Wybacz moją śmiałość, ale co takiego miał na myśli Hugo, mówiąc, że masz wiele trupów w szafie?
Nadia starała się brzmieć zdawkowo, ale widać było, że aż paliła się, by poznać powód bójki swojego inwestora z pracownikiem teścia. Siniak na twarzy Saverina był dość widoczny, ale dzięki okładowi z lodu, który zrobiła mu Nadia, było już trochę lepiej. Conrado uśmiechnął się lekko, zanim odpowiedział.
– Ten młodzieniec jest w gorącej wodzie kąpany. Nie musisz wierzyć we wszystko, co mówi.
– Więc nie masz żadnych tajemnic?
– A kto ich nie ma? Bylibyśmy nudni, gdybyśmy ich nie mieli. – Dziwny błysk w oku Conrada dał Nadii znać, że nie powinna o to więcej pytać.
– Masz rację. Poza tym, każdy z nas ma na koncie coś, z czego nie jest dumny. – De la Cruz wpatrzyła się tępym wzrokiem w przestrzeń, dumając nad czymś w ciszy, po czym wróciła do rzeczywistości. – Dobrze się czujesz? Nie tknąłeś jedzenia.
Rzeczywiście, porcja lunchu, która leżała na stoliku przed Conradem, była nietknięta. Conrado trochę się zmieszał.
– Wybacz, jestem uczulony na krewetki.
– Dlaczego nic nie mówiłeś? – Nadia zmarszczyła brwi zła na samą siebie, że wcześniej nie spytała go o preferencje. – Widzisz? Właśnie dlatego powinniśmy się lepiej poznać. Opowiedz mi coś więcej o sobie. Cokolwiek.
– Cóż, nie jestem zbyt ciekawą osobą.
Nie mówił prawdy i dobrze o tym wiedziała. Od kiedy go poznała, od razu wydał jej się intrygujący. Wiedziała, że to człowiek inteligentny i przedsiębiorczy, a do tego idealista. Conrado Saverin był człowiekiem z przeszłością, podobnie jak ona. Była tylko ciekawa, jaka ta przeszłość była. Widząc zniecierpliwione spojrzenie Nadii, Conrado postanowił otworzyć się nieco, by nie wyjść na niekulturalnego gbura.
– Urodziłem się w Chile, ale to już wiesz. Kiedy miałem osiemnaście lat przeprowadziłem się do Meksyku a potem los pchnął mnie do Europy i tam mieszkałem do niedawna. Głownie w Londynie, tam też poznałem twojego brata, ale wiele podróżowałem i cały czas się uczyłem.
– To wszystko? To twoja życiowa historia? – Nadia była zawiedziona, spodziewała się wzlotów i upadków, jakiejś historii miłosnej, czegoś, co utwierdziłoby ją w przekonaniu, że ma przed sobą ciekawą osobowość. Taką niewątpliwie był Saverin, ale z jakichś niewiadomych względów, nie lubił mówić o sobie.
– A co chciałabyś wiedzieć? Tak szczerze. – Conrado przypatrywał się Nadii z lekkim rozbawieniem. Nie należała do osób, którym ktoś odmawia. Zwykle stawiała na swoim.
– Nie wiem, coś dzięki czemu lepiej cię poznam. Małe rzeczy. Kim chciałeś być, kiedy dorośniesz? Czy masz jakieś specjalne zdolności? Jaką masz grupę krwi? – Wymieniała wszystko, co przyszło jej w tym momencie do głowy.
– Uważaj, bo pomyślę, że to wywiad, a nie spotkanie towarzyskie. – Kąciki ust Conrada zadrżały lekko.
– Kiedy tak ujmujesz sprawę, wychodzę na wścibską babę, a nie jestem taka. – Nadia spuściła lekko głową, co było nowością, bo raczej ciężko ją było zawstydzić.
– W dzieciństwie chciałem być piłkarzem i pewnie bym nim został, gdyby nie sytuacja rodzinna. Nawet do teraz grywam czasem w meczach charytatywnych. Lubię sport, oprócz piłki nożnej gram też w tenisa i golfa. Specjalne zdolności? – Conrado zastanowił się przez chwilę. – Znam cztery języki – hiszpański, angielski, francuski i włoski. Mam na swoim koncie kurs kulinarny w Toskanii. To chyba wszystko. Umiem też pilotować śmigłowiec, a grupę krwi mam 0. Czy to zaspokoiło twoją ciekawość?
Nadia chciała odpowiedzieć „ani trochę”, ale zamiast tego pokiwała tylko głową. Było jeszcze tyle rzeczy, których chciała dowiedzieć się o Conradzie.
– Jeszcze jedno pytanie. Co miałeś na myśli, mówiąc, że możesz mi dać więcej, niż jestem sobie w stanie wyobrazić?
Conrado przez chwilę siedział w ciszy, irytując ją swoją powagą i spokojem. Nie przywykła do takiego obojętnego zachowania mężczyzn w jej towarzystwie.
– Gdybym ci powiedział, Nadio, nie byłoby zabawy.
Ukłonił się na pożegnanie i wyszedł z gabinetu, pozostawiając ją z otępiałym wyrazem twarzy i szybko kołaczącym sercem. Conrado Saverin był niebywale intrygującym człowiekiem.

***

Był roztrzęsiony zarówno w dalszej drodze do San Antonio, jak i podczas rozmowy ze swoim przełożonym, który specjalnie przyjechał do Texasu na spotkanie ze swoim podopiecznym, który miał mu złożyć raport.
– Jeśli chcesz się wycofać… – zaczął Jason, martwiąc się o Lucasa. Widział w jego oczach, że ta sprawa go przerasta.
– Nie chcę. Doprowadzę to do końca. – Hernandez wykrzesał z siebie całą pewność siebie.
Opowiedział Jasonowi o wszystkim, a ten nie był zbyt zadowolony, kiedy dowiedział się, że pomaga mu agentka Interpolu.
– Nie powinieneś pokazywać jej tych dokumentów. – Jason Miranda wahał się przez chwilę, zanim wręczył Lucasowi teczkę z aktami ofiar Heliosa. – Możemy wszyscy za to beknąć.
– Tak samo jak za ingerowanie w narkotykowy biznes na terenie Meksyku. Spokojnie, można jej ufać. Poskładała do kupy wszystko to, z czym my nie mogliśmy sobie poradzić.
– Twierdzisz, że jesteśmy nieudacznikami?
– Twierdzę, że twój zaściankowy umysł nie może dopuścić do siebie myśli, że kobieta może być bystrzejsza od niego i może rozwikłać zagadkę, nad którą on ślęczy od wielu miesięcy. – Lucas był poirytowany. Traktował Emily jak równą sobie koleżankę po fachu, a nawet więcej – była kimś w rodzaju mentora. Podziwiał ją, szanował i ufał jej. Bez niej nie poradziłby sobie z Joaquinem i jego Heliosem, który wciąż był w fazie testów.
– Nie chodzi o to, że to kobieta. Chodzi o to, że powinieneś zachować dyskrecję.
– Więc to mnie nie ufasz? – Lucas uniósł znacząco brew, a Jason wiedział, że nie ma sensu się z nim dalej kłócić.
– Po prostu bądź ostrożny. Zdobądź próbki i wracaj. Nie ma sensu, żebyś był tam dłużej. Potrzebujemy cię w Waszyngtonie.
Lucas uśmiechnął się półgębkiem i zabrał teczkę z dokumentami. Chłodne wieczorne powietrze musnęło mu skórę, kiedy wyszedł z jadłodajni i skierował się w dół ulicy. Miał zamiar zatrzymać się w hotelu, ale nie wypadało nie odwiedzić matki. Do Meksyku wracał z samego rana, więc miał jeszcze trochę czasu by spędzić go z rodzicielką i przespać się, zanim ponownie usiądzie za kółko. Westchnął ciężko i wyciągnął z kieszeni komórkę. W Szwajcarii był środek nocy, więc nie było sensu dzwonić do Javiera. Zresztą i tak nie chciał przeszkadzać młodej parze w upojnych chwilach. No i nie chciał też dołować ich swoimi zmartwieniami. Wiedział, że Javier chciałby być informowany o wszystkim, co wiązało się z Joaquinem i Templariuszami, ale nie chciał go w to wciągać. Dobrze wiedział, że to niebezpieczna gra.
Coś nie dało Lucasowi spokoju, kiedy zmierzał w stronę rodzinnego domu, rozmyślając na temat swojej sytuacji. Miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Szedł jednak dalej ulicą i skręcił w boczną uliczkę, by zasadzić się na swojego oprawcę. Już po chwili się zjawił, a Lucas, nie tracąc czasu, przyparł go do muru, uniemożliwiając mu ucieczkę przedramieniem przyciśniętym do gardła. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy zdał sobie sprawę, że to na oko trzydziestoletnia kobieta, w dodatku trzęsąca się ze strachu i na pewno nie wyglądająca na przestępcę.
– Kim jesteś? – zapytał, nieco mniej oschle niż zamierzał. – Dlaczego mnie śledzisz?
– Lucas Hernandez, prawda? – zapytała kaleczonym angielskim, dzięki czemu utwierdziła go w przekonaniu, że nie jest stąd. – Potrzebuję twojej pomocy.
Lucas rozluźnił ucisk na jej szyi, widząc, że robi jej krzywdę. Nadal jednak przypatrywał się jej nieufanie. Nigdy wcześniej jej nie widział.
– Mam na imię Anna Lucia. Jestem żoną Raula.
Przez chwilę nie wiedział, o kim mówi, ale wkrótce połączył fakty. Raul był tym mężczyzną, którego Joaquin pobił na wieczorze hazardowym, a potem podstawił jako kozła ofiarnego, żeby zatuszować zbrodnię Nicolasa Barosso. Nie wiedział tylko, czego chciała jego żona.
– Raul jest niewinny. Nie zrobił tego! Nie próbował zabić tej kobiety. To wszystko sprawka Joaquina. I mam na to dowód! – Trzęsącymi się rękoma wyciągnęła spod kurtki mały dyktafon. – Nagrałam, jak rozmawiał z Lalo. Mówi o jakimś narkotyku, który testuje na Nicolasie Barosso. Praktycznie przyznał się do tego, że napaść na Nadię to jego pomysł, a winą obarczył Raula, który nie mógł się sprzeciwić, bo był mu winien pieniądze…
W oczach kobiety pojawiły się łzy i już nic więcej nie była w stanie z siebie wykrztusić, ale Lucas dobrze ją zrozumiał. Miała dowód na to, że Villanueva stał za całą sprawą, że to on zmanipulował Nicolasa i odurzył go narkotykami, a potem obarczył winą niewinnego człowieka. Hernandez nie wiedział, skąd Anna Lucia miała to nagranie, ale w tej chwili się to nie liczyło.
– Pomożesz mi? Nie mam, dokąd pójść. Miejscowa policja mi nie pomoże. Wszyscy siedzą w kieszeni Joaquina i Barosso. W San Antonio też nie chcą mnie słuchać, mówią, że to nie ich działka. Mój mąż może zgnić w więzieniu za coś, czego nie zrobił!
Schowała twarz w dłoniach i Lucas doskonale rozumiał, co czuła. Bezsilność potrafiła być dla człowieka bardziej destrukcyjna niż jakiekolwiek inne tortury.
– Posłuchaj mnie. – Lucas złapał ją za ramiona i potrząsnął lekko, by skupiła się na jego słowach. – Wiem, że policja w Valle de Sombras jest skorumpowana, ale tylko tam możesz otrzymać pomoc. Idź prosto do Pabla Diaza, nie kontaktuj się z nikim innym. Pokaż mu nagranie i powiedz o całej sytuacji. Jeśli będzie miał namacalny dowód na niewinność twojego męża, nic mu się nie stanie.
– Nie ufam im. Ufam tylko tobie. Zasłoniłeś dziecko własnym ciałem. Nie możesz być złym człowiekiem.
Lucas zacisnął szczęki, nie wiedząc, co może jej na to powiedzieć. Tez chciał wierzyć w to, że nie był złym człowiekiem. Ale chcąc zachować swoją przykrywkę u Joaquina, nie mógł jawnie działać przeciwko niemu. Dlatego nie mógł jej pomóc.
– Szeryf też jest dobrym człowiekiem – powiedział, sam nie wierząc w swoje słowa. Jeszcze pół roku temu wyśmiałby to stwierdzenie, jednak teraz jego opinia o Pablu diametralnie się zmieniła. – Pomoże ci.
– Ludzie Joaquina są wszędzie. Boję się. – Anna Lucia miała policzki mokre od łez. W dłoniach nadal ściskała dyktafon, którego strzegła bardziej niż własnego życia.
– Ochronię cię – zapewnił ja Lucas, zdając sobie sprawę, że nie powinien rzucać słów na wiatr. – Zrobię, co w mojej mocy, by cię ochronić, ale nikt nie może się dowiedzieć, że ze mną rozmawiałaś na ten temat.
Kobieta wydawała się być w pełni świadoma, kiedy pożegnała się z Lucasem z zapewnieniem, że pójdzie do Pabla Diaza i złoży dowody na niewinność swojego męża. Być może uda się pogrążyć Joaquina prędzej, niż się wydawało. Lucas bardzo chciał w to wierzyć.

***
Astrid zabrała próbki DNA Caroliny i Conrada do znajomego w szpitalu w Pueblo de Luz, który miał zbadać zgodność po cichu. Eva zaufała dziewczynie w tej kwestii, a sama postanowiła udać się do jedynej osoby, która mogłaby rozwiać jej wątpliwości. Lupita Martinez nie mogła przyjmować gości. Poza jej synem Patriciem, którego w miasteczku nikt od dawna nie widział, i doktorem Juarezem, który od czasu do czasu wpadał, nikt nie powinien jej odwiedzać. Nikt zresztą nie miał na to ochoty. Nie było jednak niczego, czego nie można by załatwić pieniędzmi. Gruby plik banknotów wsunięty w dłoń pielęgniarza wystarczył, by wpuścił ją na oddział, gdzie Guadalupe Martinez siedziała, bujając się w fotelu i tępym wzrokiem wpatrując się w okno.
– Jak ona się czuje? – zapytała Eva pielęgniarza.
Plotki o złym stanie zdrowia La Viejy Martinez były mocno przesadzone. Była otępiała, ale wydawała się wiedzieć gdzie i dlaczego się znajduje. Pacjenci, którzy znajdowali się na oddziale i zajmowali się sobą wyglądali na o wiele mniej przytomnych niż ona.
– Zaskakująco dobrze – odpowiedział pielęgniarz konspiracyjnym szeptem. – Są chwile, kiedy wariuje i nie wie, co się dzieje, a chwilami wraca do dawnej siebie. Szczególnie, kiedy odwiedza ją syn.
Eva pokiwała głową na znak, że rozumie i odprawiła pielęgniarza niedbałym gestem dłoni. Nie dbała o to, czy go tym uraziła. W końcu słono mu zapłaciła, a miała niewiele czasu na zdobycie informacji. Podeszła do Guadalupe i przysiadła na krześle obok niej, przywdziewając na twarz najbardziej dobroduszny wyraz, na jaki było ją stać. Tego dnia wyglądała dość zwyczajnie, bo nie chciała wyróżniać się z tłumu. Zrezygnowała z ostrego makijażu i wyzywających ubrań, a szpilki zamieniła na botki na niskim obcasie. Kiedy usiadła, wzrok Staruchy powędrował w jej stronę, omiatając ją od stóp do głów.
– Nie znam cię – powiedziała Lupe, po czym wróciła do wgapiania się w okno.
– Ale ja znam ciebie, Lupito. – Eva przysunęła się nieco bliżej na krześle. – Chcę cię zapytać o coś ważnego. Wiem, że tylko ty możesz mi pomóc. W końcu zawsze jesteś na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Valle de Sombras. Nikt nie zna mieszkańców i ich tajemnic tak jak ty. A tak się składa, że potrzebuję pewnych informacji o osobie, którą obie bardzo dobrze znamy.
Eva wiedziała jak ją podejść – kilka komplementów mile połechtało Lupitę, która nie chciała stracić swojej reputacji jako miejscowej plotkary.
– Wiem, że dawno temu pracowałaś przez jakiś czas jako pomoc domowa u Fernanda Barosso. – Eva kontynuowała przesłuchanie. – Musiał ci ufać w wielu sprawach i na pewno wiesz coś na temat stycznia 1998 roku.
– Och, tak. Pamiętam aż za dobrze. Ale dlaczego interesuje cię to dziecko? Bo wnioskuję, że właśnie o nie chciałaś zapytać.
Eva wyprostowała się jak struna, zdziwiona tym stwierdzeniem. Nie sądziła, że pójdzie jej tak łatwo. Lupita uśmiechnęła się zwycięsko.
– Przyjechał z Meksyku z noworodkiem. Z początku myślałam, że to jego i chciał się pozbyć sprawy po cichu. Ale zachowywał się co najmniej dziwnie.
– Fernando? Dlaczego dziwnie?
– Nie wiem. Po prostu dziwnie. Opiekował się tym dzieckiem, pielęgnował je, nie dopuszczał do niego nikogo poza mną. Żaden jego współpracownik nie mógł dziecka dotknąć. Jakby nie chciał, żeby coś mu się stało. Jakby chciał je…
– Chronić? – podpowiedziała Eva, a Lupita pokręciła głową, a w jej oku pojawił się jakiś zwierzęcy błysk.
– Przygotować na rzeź – dokończyła Lupita, a Evie włosy zjeżyły się na karku. – Sama nie wiem, skąd to skojarzenie, ale Barosso nigdy nie był taki drobiazgowy przy własnych synach. Miałam złe przeczucia.
Eva zacisnęła pięści ze złości. Długie paznokcie wbiły jej się we wnętrze dłoni, ale nie dbała o to.
– Wiedziałaś, że knuje coś niedobrego. Nie miałaś pojęcia, skąd wziął to dziecko, a mimo wszystko pomagałaś mu? Pozwoliłaś na to? – Była wściekła. Nie miała wątpliwości, że to właśnie dziecko Conrada Fernando zabrał ze sobą do domu. Dziecko, które przygotowywał jak ofiarę. Chciał nasycić się strachem i bezsilnością Conrada, chciał żeby cierpiał, nie wiedząc gdzie jest jego dziecko, a potem, w najmniej spodziewanym momencie, uderzyć i skrzywdzić Saverina jeszcze bardziej. – Co się stało z tym dzieckiem?
– A co się miało stać? Fernando zawiózł je do Pueblo de Luz, słyszałam, że do sierocińca, które prowadzą zakonnice. Jeśli mu się poszczęściło, przygarnęła go jakaś przyzwoita rodzina. Jeśli nie, pewnie nadal tam jest.
– On?
– Tak, to był chłopiec.
Eva westchnęła ciężko. Kiedy już wydawało jej się, że zbliża się do rozwiązania zagadki, pojawiały się kolejne przeszkody, które burzyły jej dotychczasowy osąd. Czy można było ufać Lupicie? Czy była na tyle poczytalna, że mówiła prawdę? A może tylko mówiła to, co wydawało jej się prawdą. Mogła też kłamać. Kto wiedział, co czaiło się w umyśle tej zbikowanej staruchy.
Wyszła ze szpitala szybkim krokiem, po drodze wybijając numer do Astrid, która odebrała już po drugim sygnale.
– Sprawdziłaś tę dziewczynę? – zapytała, nie siląc się na uprzejmości.
Właśnie przeglądam akta. Carolina Nayera. W lutym 1998r. została oddana do sierocińca przy klasztorze Miłosierdzia w Pueblo de Luz. Od tamtej pory tam jest, nikt jej nigdy nie adoptował. A ty się czegoś dowiedziałaś?
– Starucha twierdzi, że to nie była dziewczynka, tylko chłopiec. – odpowiedziała Eva, a Astrid dumała w ciszy przez chwilę, po czym zaklęła cicho w słuchawkę. – Co jest?
Zgadnij, jak brzmi pełne imię Caroliny? Carolina Andrea Nayera. Przypadek?
– Muszę mieć te wyniki DNA zanim cokolwiek powiem Conradowi. Ja sama zaraz oszaleję. Boję się myśleć, co może zrobić on.

***
Lucas siedział na stołku w kuchni. Wzrok utkwił w kubku gorącej czekolady, który postawiła przed nim matka. Siedzieli w ciszy, która boleśnie kłuła w uszy. Ostatni raz widzieli się na pogrzebie ojca, niecały rok temu. Prosiła go wtedy, żeby został, ale on nie miał najmniejszego zamiaru. Jego życie toczyło się w Waszyngtonie, a ona miała swoje życie w Texasie, gdzie dość dobrze sobie radziła jako jedna z najlepszych dziennikarek w San Antonio. Nigdy nie była zbyt rodzinną osobą, pracę zawsze stawiała na pierwszym miejscu i Lucas zwykle spędzał święta i inne uroczystości z Fuentesami, którzy byli dla niego jak prawdziwa rodzina.
Natalie zaproponowała, by razem przejrzeli stare rzeczy Lucasa i wyrzucili niepotrzebne przedmioty, skoro już przyjechał w odwiedziny, ale sprowadził ją brutalnie na ziemię, informując, że wyjeżdża z samego rana.
– Więc kiedy znów wrócisz do domu? Muszę czekać na kolejny pogrzeb, żeby cię zobaczyć?
– Nie wiem, gdzie jest teraz mój dom. Nie wiem, czy w ogóle go mam.
– Nie mów tak, Lucas. To jest twój dom. – Natalie wskazała na wnętrze pustego domu, w którym od roku była całkiem sama. Każde z nich poszło w swoją stronę i nie było możliwości tego naprawić. Wydarzenia sprzed ośmiu lat odcisnęły piętno na życiu ich wszystkich. – Słyszałam o Oscarze. Amanda dzwoniła. – Natalie poruszyła ten temat znienacka, przez co ręka, w której Lucas obracał kubek, zadrżała.
– Mówiła, że ona i Simon wyrzekli się syna?
– To nie tak, Lucas…
– To dokładnie tak. – Lucas wszedł jej w słowo i spojrzał na nią, nie mogąc uwierzyć, że bierze stronę przyjaciółki. Po chwili jakby skurczył się w sobie, kiedy mruknął cicho, jakby tylko do siebie: – Nie mogłem mu powiedzieć, że go zostawili. Chcę dać im szansę, by to naprawili. Nie mogę mu powiedzieć, że jego właśni rodzice się poddali, zamiast walczyć o jego życie.
Coś w jego oczach sprawiło, że Natalie podeszła do syna i objęła go lekko jednym ramieniem. Chciała dodać mu otuchy, ale nie bardzo wiedziała jak. Sytuacja, w jakiej się znajdował, nie należała do łatwych. Nikt nie powinien przez to przechodzić sam, a Lucas był sam, bezbronny i wrażliwy. Pozował na twardego i silnego mężczyznę, ale serce matki wie najlepiej, jakie jest jej dziecko – a Lucas zawsze był wrażliwym, pełnym empatii i współczucia chłopcem. Życie zahartowało go jednak i zmienił się nie do poznania. Mimo wszystko Natalie wiedziała, że pod fasadą zimnego policjanta, kryje się ten dobry i uczynny chłopak, który tak dobrze się uczył i który mógłby pójść na najlepsze uniwersytety w kraju, gdyby los nie chciał inaczej.
– Chciałbym zobaczyć rachunki za szpital – powiedział nagle, czując się chyba nieswojo w objęciach matki, która, widząc to, odsunęła się od niego na bezpieczny dystans. – Tata powinien prowadzić dokumentację. Muszę wiedzieć, co muszę jeszcze uregulować. Szpital w San Antonio był dość kosztowny, a po śmierci taty ty raczej się tym nie zajmowałaś. Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Luke, tata od dawna przestał płacić rachunki za szpital Oscara – wyznała, dziwiąc się, że jej syn o tym nie wie. – W ówczesnej sytuacji finansowej, kiedy firma Eduarda Mediny splajtowała, nie było to możliwe.
– Więc jak…?
– Nie wiem. Otrzymywał anonimowe darowizny. Wszystkie koszty leczenia zostały pokryte anonimowo. Dowiedziałam się o tym, kiedy poszłam załatwić sprawy związane z ubezpieczeniem.
Lucas stał przez chwilę, gapiąc się na matkę z wyrazem niemego zdziwienia. Chyba już nic nie było w stanie go zaskoczyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:24:10 30-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 153

NADIA / MARCELA / DAVID / AIDAN


David wrócił do domu późnym popołudniem i od razu zadzwonił do matki z prośbą, by wcześniej wróciła z pracy. Chciał z nią porozmawiać, zanim zdecyduje co zrobić z nagraniem. Nie miał w zwyczaju działać pod wpływem emocji, bo gdyby tak było, to od razu przekazałby dyktafon policji. On jednak wolał, by Marcela dowiedziała się od niego, kto spowodował wypadek. Nawet, jeśli miałoby zaboleć, zasługiwała na to, by poznać prawdę.
Psychoterapeutka dotarła do domu pół godziny później i od progu zarzuciła syna pytaniami na temat jego stanu zdrowia. Zaniepokoił ją bowiem jego nieoczekiwany telefon.
– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała po raz dziesiąty, by się upewnić.
– Tak, fizycznie jest okej – odpowiedział David zgodnie z prawdą. – Gorzej z moją psychiką.
– O czym ty mówisz? – Kobieta nie rozumiała, co syn miał na myśli.
– Mamo, chciałbym z tobą porozmawiać – wyznał nagle młody Duran. – Ostatnio nie mieliśmy zbyt wielu okazji. Głównie z mojej winy, bo zamykałem się w pokoju, ale teraz chcę, żebyś o czymś wiedziała.
– O czym, synku?
– Okłamałem cię – przyznał się ze skruchą w głosie. – Powiedziałem, że nie wiem, kto mnie potrącił, a ja wiem to doskonale – uciął, widząc minę matki, ale zaraz potem kontynuował. – I zanim cokolwiek powiesz, chcę, żebyś tego posłuchała. – Wręczył jej dyktafon. – To wiele wyjaśni.
Marcela włączyła nagranie i usłyszawszy głos ex-męża na chwilę zamarła. W miarę rozwoju rozmowy, której słuchała, była w coraz większym szoku. Nie tylko z powodu absurdalnych tłumaczeń Jeronima w związku z brakiem czasu na odwiedzanie własnego syna. Również z powodu tego, że to on był winny kalectwu Davida.
Brunetka nie mogła w to wszystko uwierzyć. Nie wiedziała nawet co powiedzieć, dlatego przeprosiła Davida i wyszła.

***

Nadia po spotkaniu z Saverinem, udała się do kawiarni "U Camila". Chciała pogadać w końcu z Arianą, bo ostatnio miały raczej mało okazji do pogawędek. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna wymagluje ją za wszystkie czasy, ale tego właśnie potrzebowała. Wygadać się. Poza tym naprawdę lubiła w Arianie tę jej wścibską naturę.
De la Cruz od progu przywitała przyjaciółkę promiennym uśmiechem, a panna Santiago zrewanżowała się tym samym.
– Usiądź sobie przy stoliku, zaraz podam ci kawę. Latte z pianką, prawda? – zapytała, by się upewnić.
– Tak, dobrze pamiętasz – potwierdziła brunetka i usiadła dokładnie przy tym samym stoliku, przy którym dzień wcześniej siedziała w towarzystwie Conrada. Zrobiła to trochę nieświadomie, ale nie uszło to uwadze Ariany.
– Proszę bardzo. – Santiago skończyła przygotowywać kawę, więc podała ją Nadii, a sama nalała sobie do wysokiej szklanki świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, po czym zasiadała na przeciwko przyjaciółki. – Jesteś dziś nadzwyczaj wesoła – oceniła, przyglądając się De la Cruz badawczo. – Wydarzyło się coś, o czym powinnam wiedzieć?
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Zachowuję się tak jak zwykle – odparła, poprawiając włosy. Do jej nozdrzy momentalnie przedarła się słaba już woń męskiej wody kolońskiej. Widocznie zapach Saverina był tak intensywny, że przeniósł się na nią.
– Czy to męskie perfumy? – Ariana zaczęła węszyć. – Byłaś z mężczyzną i stąd ten dobry humorek. Tu cię mam! – krzyknęła zadowolona ze swojej odkrywczej dedukcji.
– Co takiego? – Nadia od razu spoważniała. – Zwariowałaś, Ari. To tylko Conrado – powiedziała to tak, jakby pan Saverin jej nie obchodził, ale iskierki, które miała w oczach mówiły coś dokładnie przeciwnego.
– Ale jest mężczyzną, nie psem.
– Nie da się ukryć.
– Więc?
– Co więc?
– No, jak wam się udała randka? – palnęła Santiago prosto z mostu, a Nadia omal nie zakrztusiła się kawą.
– Co? Jaka randka? To było spotkanie biznesowe, tak jak wczoraj – wyjaśniła właścicielka wydawnictwa.
– Jasne, a ja nazywam się Ramzes i piję mleko prosto z krowiego cycka. – Santiago przewróciła teatralnie oczami.
– Ariana, on ma narzeczoną. – Nadia starała się racjonalnie podejść do podejrzeń przyjaciółki.
– No to ją wykop. Jaki problem? Eva to tylko niezbyt ładny dodatek do jego koszuli. No, co najwyżej do krawata, ale uwierz mi, że w tym niby związku miłości nie ma – stwierdziła z wielką pewnością i upiła łyk soku.
– A co mnie to obchodzi? – Matka dwójki dzieci przybrała obronny ton. – Conrado jest dorosły i ma prawo układać sobie życie, z kim chce.
– No, nie mów mi, że na niego nie lecisz. ¬– Ariana wciąż drążyła temat.
– Nie w głowie mi teraz romanse. – De la Cruz sprytnie uniknęła odpowiedzi na niewygodne pytanie. – Ale ty powinnaś się już ustatkować – zagadnęła zaczepnie.
– Chwilowo faceci mnie nie interesują – prychnęła tamta.
– Oprócz Lucasa, nie? – zauważyła De la Cruz, puszczając do Ari oczko.
– Weź nie wyjeżdżaj mi tu z Lucasem. – Santiago lekko się zirytowała. – O tobie gadamy. Co cię łączy z Conradem?
– Pracujemy razem.
– Tylko?
– Tak i proszę, zmieńmy temat – zarządziła Nadia. – Jak ci się tu pracuje?
– Świetnie – odpowiedziała Ari zgodnie z prawdą. – Atmosfera jest fajna, a to najważniejsze.
– A właśnie, apropo atmosfery – przypomniała sobie De la Cruz. – Zrób coś z tym całym Hugiem, bo tak nie może być, żeby wchodził tu jak do siebie i rzucał się z pięściami na niewinnych ludzi.
– Niby mówisz w liczbie mnogiej, ale chyba obie dobrze wiemy, kogo masz na myśli – uśmiechnęła się Santiago.
– Wiesz jak to się nazywa? – zapytała Nadia, rzucając Arianie spojrzenie godne mordercy. – Nadinterpretacja.
– Żadna nadinterpretacja, takie są fakty – zaśmiała się dziewczyna. – Ale nie martw się, Conradowi nic nie będzie. Jestem pewna, że zrobiłaś mu okład z lodu – dodała, nawet nie wiedząc, że trafiła w samo sedno.
Nadia spojrzała na nią podejrzliwie i szybko zmieniła temat.
– Dobra, stop. Opowiem ci lepiej, co się u mnie działo ostatnio.
De la Cruz zrobiła tak, jak postanowiła. Opowiedziała przyjaciółce wszystko, tym razem jednak skrzętnie omijając temat Saverina. Po skończonych ploteczkach kobieta wróciła do domu i wysłała Conradowi zdawkowego esemesa, by nie zapomniał o jutrzejszym przedstawieniu charytatywnym w Monterrey. Mężczyzna odpisał, że pamięta i że przyjedzie po nią o trzeciej po południu.

***

Aidan nie chciał zostawić Dayany samej w domu, ponieważ była w nie najlepszej kondycji psychicznej. Zmarł jej brat, więc Gordon wcale się jej nie dziwił. Problem w tym, że obiecał Cayetanowi, że odbierze go z lotniska w Monterrey, a Dayana odmawiała wspólnej podróży samochodem. W końcu jednak po długich namowach niechętnie uległa, lecz przez całą drogę była nieobecna i przygnębiona.
Pod koniec trasy zasnęła, więc po dotarciu na lotnisko, Aidan, nie chcąc budzić ukochanej, zostawił ją w aucie, a sam poszedł po „teścia”.
– Dzień dobry – przywitał się ze starszym mężczyzną i uścisnął mu prawą dłoń. – Dobrze, że pan już jest, bo Dayana kiepsko znosi tę sytuację. Może panu uda się ją przekonać, że życie toczy się dalej.
– Spróbuję, ale do niej ciężko dotrzeć – ocenił surowo ojciec.
– Nigdy nie była specjalnie związana z bratem, ale jego strata ją boli – odparł Aidan.
– Mnie również, ale Conrado sam się o to prosił. Nie od dziś był uzależniony od tego świństwa. To była tylko kwestia czasu, zanim zaćpie się na śmierć.
– Lekarze wysłali próbkę krwi do analizy i są już wyniki – powiedział Gordon. – Zabił go narkotyk o nazwie Helios.

***

Stała nad rzeką, wpatrując się w lustro wody i próbując jednocześnie pozbyć się smutku z twarzy. Nie chciała, żeby David oglądał ją w takim stanie. Musiała być silna, dla niego. Dla swojego syna.
Dziś jednak nie wytrzymała napięcia. Właśnie dowiedziała się, że jej syna potrącił jego własny ojciec. To było za dużo jak dla niej. Potrzebowała zaszyć się gdzieś na chwilę, by uspokoić kołatające w piersi serce oraz znaleźć w sobie siłę na to, by przykleić na usta sztuczny uśmiech.
Nad rzeką czuła się wolna od problemów. Wokół było cicho i pusto, co okazało się dla niej lekiem na całe zło. Mimo wszystko kogoś jej tutaj brakowało.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Wiedziała kto to. Poznała go po zapachu jego wody po goleniu.
– Jak mnie tutaj znalazłeś? – zapytała Marcela, nie odwracając się.
– Jestem policjantem, pamiętasz? – Pablo lekko się uśmiechnął, obejmując psychoterapeutkę w pasie od tyłu.
Kobieta poddała się temu, przyciskając dłonie Diaza do swojego brzucha. Odwróciła się twarzą do niego, nie odsuwając się ani o milimetr od jego ciała.
– Dobrze, że jesteś. – Spojrzała mu w oczy. – Jedyne o czym marzę od rana to twoje ramiona.
– A myślałem, że o tym, żeby pobyć w samotności.
– To też, ale jednocześnie marzę o twoim towarzystwie – odparła szatynka. – Zaprzeczam sama sobie, prawda? – Przymknęła powieki. – Cóż, może i jedno drugie wyklucza, ale są tego plusy. – Otworzyła oczy. Humor nieco się jej poprawił.
– Jakie? – zapytał, wciąż trzymając ukochaną w ramionach.
– Mogłeś zabawić się w dobrego glinę, który aresztuje mój smutek.
Marcela uśmiechnęła się promiennie, a ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:37:33 31-10-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 154
Pablo/Emma/Emily

Pablo przyniósł z samochodu koc i rozłożył go na trawie. Usiadł dłonią delikatnie klepiąc miejsce obok siebie. Marcela po krótkim wahaniu usiadła bok pozwalając się otoczyć opiekuńczymi ramionami.
— Wszystko w porządku? — zapytał ją mimowolnie splatające ze sobą ich dłonie. — Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi?
— Glina zawsze na posterunku — odpowiedziała spoglądając na jezioro. — To skomplikowane — westchnęła. — Chodzi o wypadek Davida — zaczęła i bardzo powoli opowiedziała mu o tym co usłyszała na taśmie i od syna.
— Sukinsyn — podsumował opowieść Diaz — Wiedział, że jest nagrywany?
— Nie
— Więc dla sądu to nagranie jest nielegalne — wyjaśnił. — Nie mogę go użyć.
— Żartujesz? — oburzyła się kobieta.
— Twarde prawo, ale prawo — stwierdził. — Oczywiście mogę pogadać z prokuratorem, ale prawdopodobnie nie będzie można tego użyć w sadze.
— Nic nie możesz zrobić?
— Tego nie powiedziałem — uśmiechnął się szelmowsko. — Zajmę się tym — pocałował ją w czoło. — Nie martw się zamknę tego sukinsyna na długie lata.

***
Emma ku swojemu zaskoczeniu nie czuła się skrępowana obecnością zupełnie obecnego mężczyzny w swoim mieszkaniu. Travis siedział na podłodze w salonie, obok jej synka i wspólnie budowali zamek z klocków. Zarówno brunet jak i Sammy bawili się wyboronie. Chłopcu buzia się nie zamykała. Emma oparła się o framugę obserwując ich.
— To moje ulubione klocki — zaznaczył po raz kolejny. Travis odwrócił do tyłu głowę spoglądając na Emmę.
— Napijesz się herbaty? — zapytała go.
— Nie rób sobie kłopotu — odpowiedział wstając. Musiał wyprostować nogi. — Będę się zbierał.
— Nie! — zaprotestował chłopczyk podrywając się na nogi. — nie skończyliśmy zamku — powiedział wsazując na zabawki. — Nie idź. Mamusiu powiedz mu coś.
— Kochanie — Emma podeszła i przyklęknęła przy maluchu — Travis ma pewnie plany na wieczór. Poza tym jest już późno — spojrzała na zegarek wskazywał dziewiętnastą. — a my wcześnie chodzimy spać.
Sam popatrzył to na Emmę to na Travisa i wybuchnął demonstracyjnym płacze przytulając się do mamy, Szatynka wzięła go na ręce i przytuliła do siebie.
— Chcę skończyć mój zamek — wychlipał pociągając nosem i spojrzał z wyrzutem na Travisa — później mama ukołysze mnie do snu.
— Chętnie napije się tej herbaty — skapitulował mężczyzna siadając z powrotem na dywanie. Sam zajął swoje miejsce z zadowolonym uśmiechem powrócił do zabawy.
***


Wyszła z domu bladym świtem ubrana w dresową bluzę i legginsy. Na nogach miała adidasy a w uszy wsunęła słuchawki. Ruszyła truchtem przed siebie wprost na pobliską plażę. Fala rozbijały się o brzeg, kiedy biegła jednostajnym rytmem ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Po nocnych pogaduchach z mężem była niewyspana a w jej głowie kłębiło się zbyt wiele myśli, aby mogła spokojnie spać. Do tego dochodziła informacja od ludzi Leo. Camilla była teraz gdzieś nad Atlantykiem. Lądowała za trzy godziny w Monterrey. A ona naiwnie sadziła, że ma czas. Klnąc pod nosem przyspieszyła.
Nienawidziła swoją natki. Uczucie to po raz pierwszy pojawiło się, kiedy miała sześć lat i chciała przyjechać do domu na święta Bożego Narodzenia. Długa szkocka zima dawała jej w kość tak samo bardzo jak samotność. Tęskniła za bratem i siostrą a od matki usłyszała, że mają inne plany. Do domu zabrała ją siostra ojca- Elizabeth. Po raz pierwszy poczuła się jak w domu.
Emily jednak była już wtedy naznaczona odrzuceniem. Matka mimo jej próśb i błagań, łez odesłała ją do szkoły z internatem dla trudnych dzieci w Szkocji. Spędziła tam dziesięć lat swojego życia. Dziesięć długich lat, podczas których zrozumiała, iż nieważne co zrobi, nieważne jak bardzo będzie starała, jak dobre oceny będzie miała to i tak będzie za mało. Camilla nigdy jej nie pokocha, nie przytuli, nigdy nie usłyszy od niej, że jest z niej dumna. Mając jakieś dziewięć albo dziesięć lat przestało jej zależeć na aprobacie rodziców. A kiedy wróciła żadne z nich jej nie rozpoznało.
Blondynka zatrzymała się opierając dłonie na udach. Czuła jak kropelki potu spływają jej wzdłuż kręgosłupa. Rozpięła zamek bluzy zsuwając ją z ramion, zawiązała ją na biodrach. Pod spodem miała sportowy stanik. Nad miastem wstawał świt a ona odnosiła wrażenie, iż nieszczęścia nie chodzą trójkami, lecz biegają całymi stadami. Smierć Fuasto, zakopanie Nadii żywcem, zbrodnie Constanzy, przyjazd Camilii, jej postrzelenie w DC. I wiele innych rzeczy to wszystko skumulowało się razem niedając nikomu ani chwili wytchnienia. A Emily potrzebowała wytchnienia.
Chciała mieć dziecko a nie zajdzie w ciążę żyjąc w takim stresie. Chciała wreszcie mieć własną rodzinę a nie zaryzykuje posiadania potomstwa, kiedy Camilla czai się za rogiem. To zbyt wielkie ryzyko. A Emily musi poznać kilka faktów z przeszłości swojej siostry. I pomyśleć, że obiecywała sobie, że nie będzie rozgrzebywać starych ran, teraz nie miała wyboru. Camilla zrobi to za nią.
Nie bez powodu pytała o „teczkę Emmy”. To co przeszła szatynka będzie koronnym argumentem w tej sprawie. Spragmatyzowana ocalała z handlu ludźmi seksualna niewolnica nie może i nie będzie dobrą matką. Zaniedbuje synka, zapewne wymyśli jej nałogi od alkoholu po leki uspakajające będzie domagała się niezależnych ekspertyzy psychiatrycznych. Zasypie ich papierami. Chyba że zduszą sprawę w zarodku. Argumenty się znajdą tylko czy Camilla da się przekonać i dlaczego do cholery to robi?
Nie kierowała się dobrem dziecka. Nikt jej nie wmówi, że robi to dla Sammiego, to za dużo też jak na urażoną ambicję więc po co to wszystko? Chcę jedynie uprzykrzyć Emmie życie czy może zemścić się za to, że nie wróciła do Londynu?
Miała za dużo pytań i za dużo spraw na głowie, aby teraz rozważać to wszystko analizować. Na szybko, bez planu, zbyt dużo wydarzyło się w ciągu jednego miesiąca. Westchnęła wyszarpując słuchawki z uszu. Wszystko po kolei, wyciągnęła z kieszeni bluzy telefon i spojrzała na zegarek. Była szósta trzydzieści. Wstawał nowy dzień. Emily postanowiła załatwić jedną sprawę. Wybrała numer Conrado.
— Słucham — odebrał po trzecim sygnale.
— Cześć Conrado mówi Emily.
— Cześć — odpowiedział zaskoczony, sięgnął mimowolnie po zegarek. — Coś się stało Fabricio?
— Nie, z nim wszystko w porządku, ale muszę się z tobą spotkać i porozmawiać. O Felipe.
— Jasne nie ma sprawy — mężczyzna usiadł na łóżku. — O której?
— Za dwie godziny na obrzeżach miasta jest hotel
— Tak wiem, Fabrico będzie z tobą?
— Nie wiem, zarezerwuje nam stolik znam tam kelnerkę — powiedziała i rozłączyła się. Obróciła się truchtem biegnąc do domu.

***
O dziewiątej trzydzieści Emily zaparkowała auto przed wejściem do restauracji połączonej z hotelem. Kilka minut wcześniej podczas rozmowy z siostrą dowiedziała się, iż Emma zmieniła miejsce pracy z hotelowej restauracji na miejscową gospodę. Miała tam lepsze pieniądze i warunki. Lokal zamykano o przyzwoitej porze więc miała czas dla synka. Emily weszła do restauracji i podała swoje nazwisko szefowi Sali który zaprowadził ją do stolika.
Blondynka usiadła. Ze stolika w rogu sali miała idealny widok na wejście do lokalu i hotelową recepcję. Zerknęła na zegarek a u kelnera zamówiła kawę. Nie miała ochoty na śniadanie. Conrado pojawił się kilka minut później.
— Zaskoczył mnie twój telefon — powiedział wprost, kiedy usiedli. — Powiedziałaś, że chodzi o Felipe Diaza.
— Tak, wiem, że był tym który cię wprowadził na tutejszą scenę polityczną a w moim śledztwie pojawiło się kilka wątków które mogą storpedować twoją kandydaturę. — wyjaśniła. — Felipe Diaz był pedofilem. W jego domu znalazłam dziecięcą pornografię i trofea, głównie zabawki, które zabierał dzieciom. Jedną z ofiar była Constanza. Była pierwsza — doprecyzowała — Nadia i trzydzieści osiem innych dzieci.
— mówisz mi o tym, bo?
— Sprawa wypłynie. Prędzej czy później. Tutejszy policjanci nie przejmują się tym co ja nazywam tajemnicą zawodową wtedy komuś się oberwie a z racji tego, iż to on był twoim promotorem ludzie mogą przyjść do ciebie.
— Masz na myśli ofiary? — Emily przytaknęła ruchem głowy sięgając po filiżankę z kawą. — Nie mam nic wspólnego z działalnością przestępczą Felipe.
— Wiedziałeś o niej — Conrado zmarszczył brwi — Byłbyś głupcem gdybyś go nie sprawdził. Wiedziałeś co zrobił Nadii, podejrzewałeś, że dobierał się do Inez, skoro wyrosła na kogo wyrosła więc ludzie i tak ci nie uwierzą. — westchnęła — Nie zamierzam zaczynać śledztwa, trupa nie oskarże o pedofilię, ale uprzedzam, że może zrobić się nieciekawie. Wystarczy, że jedno z takich dzieciaków zacznie mówić a za nim pójdzie reszta.
— Milczały wtedy.
—Tego nie wiesz. Sądząc po zabawkach dzieci były w wieku od pięciu do trzynastu lat. Wiesz mi któreś z nich komuś powiedziało — sięgnęła do torebki i wyciągnęła akta medyczne Felipe Diaza. — W latach osiemdziesiątych został pobity. Roztrzaskano mu kolano, obrażenia krocza. Grupa wściekłych dzieciaków postanowiła wziąść sprawy w swoje ręce. Pobili go kijami do bejsbola. Nigdy ich nie złapano a on nigdy nie podał ich nazwisk.
— Znał je?
— Tak, ale wtedy musiałby się przyznać do pedofili. Mówię ci o tym abyście z Fabricio byli przygotowani i mieli oświadczenie na dnie szuflady. Odetniecie się od tego.
— Nawet kłamiąc?
—Mówiąc prawdę tylko stracisz.
—Nie lubisz mnie —stwierdził Conrado.
— Nie ufam ci — odpowiedziała Emily —a to znacząca różnica.
—Emily — usłyszała damski głos mówiący głośno na całą salę. Kilkoro gości odwrócił się w ich stronę z zaciekawieniem. Do stolika zmierzała Camilla McCourd ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust. — Spotykasz się z kochankiem w hotelowej restauracji —zacmokała z dezaprobatą matka.
— Nie jestem jej kochankiem.
— Każdy tak mówi złociutki — powiedziała machając ręką. — Camilla Clarkson — przedstawiła się podając mu dłon.
— Conrado Severin —przedstawił się — Nie jestem kochankiem Emily — Powtórzył swoje wcześniejsze słowa. —Ona nawet mnie nie lubi.
— Ona nie lub nikogo — odpowiedziała Camilla — Musimy porozmawiać — zwróciła się bezpośrednio do Emily jakby Conrado nie siedział obok przy stoliku. —Okazało się, że mam wnuka. Jak mogłaś mi nie powiedzieć.
— Decyzja należała do Emmmy nie do mnie — odpowiedziała spokojnie Emnily sącząc kawę. — Sprowadzają cię do miasta babcine uczucia? zapytała ją blondynka.
— Chcę ocalić tego chłopca —tym razem odpowiedź padła w kierunku Conrado który poruszył się niespokojnie na krześle. Widać było, że nie czuje się komfortowo jako bufor bezpieczeństwa między matką a córką. Emily na którą spojrzał wywróciła oczami. Zrozumiał aluzję.
— Ratować?
—Tak, widzi pan jego matka nie prowadziła się nigdy zbyt dobrze. Przez lata była damą do towarzystwa.
— Emma nie była damą do towarzystwa jest ocalałą z handlu ludźmi. Była seksualną niewolnicą —sprostowała Emily spoglądając na matę lodowatym wzrokiem. — Conrado nie potrzebuje.
—Conrado wygląda na miłego i sympatycznego mężczyznę. Emily mnie nienawidzi, bo kiedyś wysłałam ją do szkoły z internatem dla trudnych dzieci i zapewne to, że Emma się nie przyznała do dziecka to jej sprawa. Ma w sobie tyle żalu. Nigdy nie była zbyt bystrym dzieckiem.
— Przyjechałaś odebrać Emmie synka? — zapytał ją wprost Conrado.
— Przyjechałam go ocalić. Jego matka aż wstyd się przyznać do takiej córki jest lekkich obyczajów zapewne dalej świadczy pewne usługi mężczyznom i kto wie może nawet Sammy....
— Twój iloraz inteligencji jest wprost proporcjonalny do kaloryczności łyżeczki dżemu truskawkowego — oznajmiła lodowatym głosem. — Emma kocha Sama i nie była niewolnicą seksualną własnej woli. Została zmuszona do prostytucji.
— Cnotliwa to ona nigdy nie była.
— Przestań! — podniosła głos blondynka — Twoja córka przeszła przez piekło nie masz prawa ani jej oczerniać ani tym bardziej odbierać jej dziecka.
— O tym moja droga zadecyduje sąd. I może pracujesz w tym swoim Interpolu, ale o waszym porwaniu wiesz tyle co kot napłakał — podniosła się z krzesła. — Emma zrobiła to z własnej nieprzymuszonej woli a na sali sądowej musi mówić prawdę. — Uśmiechnęła się do niej chłodno. — Do zobaczenia w sądzie moja droga i niech los wam sprzyja
Emily wzniosła oczy do nieba i wypuściła ze świstem powietrze z ust, następnie odchyliła się do tyłu na krześle odprowadzając matkę wzrokiem do wind.
— Przepraszam na chwilę — powiedziała i sięgnęła do torebki po telefon. Wybrała numer brata. — Leo — powiedziała, kiedy odebrał — Smoczyca wylądowała.
— Jest z nią osioł? — zapytał
— Nie, zatrzymała się w hotelu w Valle de Sombras
— Którym? — odpowiedział wstając z kanapy sięgnął po kluczyki do auta.
— Jest tylko jeden więc łatwo znajdziesz. Twoi ludzie mają mieć na nią oko 24 na 7. Wykombinuj dostęp do monitoringu i podsłuch na jej hotelowy telefon i komórkę.
— Zaraz nie za ostro?
—Powiedziała właśnie, że zabierze Emmie Sammiego bo się źle prowadzi, zasugerowała że sama jest sobie winna i że dała się porwać z własnej woli i miała przy tym minę kota który złapał mysz. Ona coś wie.
—Niby co? —odpowiedział po drugiej stronie słuchawki Leo.
— Nie wiem, ale obserwowałam ją od lat
—Mówiłaś, że nie
—Kłamałam to teraz mało istotne — odpowiedziała a brat zaklął szpetnie po rosyjsku. — Wyciąg wszystko od MI6, ja postaram się zdobyć dane z jej kont, bilingi wszystko co się może nam przydać w sądzie. I jeszcze jedno musimy ściągnąć tutaj ojca.
— Dlaczego ja mam do niego dzwonić?
— Tata za tobą tęskni Leo — powiedziała łagodniejszym tonem Emily. — Ma wyrzuty sumienia, że pozwolił, aby Camilla wyrzuciła cię z jego życia, Emma stracił na dwanaście lat a mnie na dwadzieścia cztery zagramy starą kartą jak świat.
—Poczuciem winy.
—Zemstą głuptasku —odpowiedziała mu Emily. —Camilla zniszczyła tę rodzinę nie mówiąc już o okrągłej sumce, którą stracił po rozwodzie. Pomoże nam albo straci nas na zawsze. Spotkamy się wieczorem u mnie w domu.
Emily trzęsły się ręce, kiedy odkładała na stolik telefon. Spojrzała na Conrado który był tak jak się spodziewała kompletnie zbity z tropu i oszołomiony.
— Miejsce spotkania nie wybrałaś przypadkowo?
—Nie, wybacz. Camilla potrzebowała publiczności. Wiedziałam, że rozmowie w cztery oczy nic mi nie powie dlatego uznałam, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu.
Conrado położył dłoń na jej dłoni.
— Cała się trzęsiesz — powiedział — Zadzwonię do Fabricia
— Nie —zaprotestowała. — On ma mnóstwo zmartwień na głowie. Dopiero teraz zaczął przeżywać śmierć Fausto. Wie, że moja matka jest w mieście, wie o jej planach po prostu nie chcę mu dokładać tak z samego rana. —westchnęła trzęsącymi się dłońmi sięgając po kawę.
— Jadłaś śniadanie?
—Nie jestem głodna.
—Kelner —zawołał —Nie wypuszczę cię stąd, dopóki czegoś nie zjesz jesteś blada jak prześcieradło. Nie musimy rozmawiać po prostu zjemy razem — Karty poproszę —zwrócił się do mężczyzny. —Jak się trzyma Fabricio?
—Robi dobrą minę do złej gry, może zabrałbyś go na piwo wieczorem. Nie musi być dziś może jutro. Może z tobą porozmawia, skoro zamyka się przede mną — odłożyła filiżankę na spodek. Dłonią odgarnęła włosy.
—Porozmawiam z nim. Obiecuje. — zapewnił ją. I oboje spojrzeli na karty dań zastanawiając się co powinni zamówić
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:33:46 01-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 155

HUGO/ARIANA/LUCAS/CONRADO


Ingrid przypatrywała mu się z uwagą, założywszy ręce na piersi. Opierała się o framugę drzwi, podejrzliwie mierząc schludną czarną koszulę, którą ubrał na siebie Delgado.
– Randka? – zapytała na widok porządnego wyglądu Huga, który zwykle nie bardzo przejmował się swoją aparycją – chodził nieogolony, w wytartych dżinsach i T-shirtach. Tego dnia jednak uczesał włosy i założył jedną ze swoich lepszych koszul.
– Oszalałaś? – Delgado zmierzył przyjaciółkę krytycznym spojrzeniem. – Coś za bardzo interesujesz się moim życiem uczuciowym. Jeśli dowiem się, że założyłaś mi konto na jakimś portalu randkowym…
– Spokojna twoja uczesana – powiedziała Lopez, znów przyglądając się gładko ułożonej fryzurze Huga. – Nie sądzę, by kogokolwiek zachęcił twój profil na tinderze. „Hugo, lat 27, miłośnik motocykli i napadów z bronią w ręku, wiecznie pakujący się w kłopoty kretyn” – wyrecytowała, kręcąc głową z dezaprobatą. – Blizny są sexy, ale rany postrzałowe już nie.
– Już pomału rana się zabliźnia – powiedział Hugo, a widząc troskę w oczach przyjaciółki, dodał: – Nie patrz tak mnie. Czuję się już dobrze i muszę wyjść z domu, bo oszaleję. Nie mogę też wiecznie siedzieć wam na głowie, więc jeśli dobrze mi dzisiaj pójdzie, niedługo zniknę z waszego gniazdka miłości. To trochę żenujące być piątym kołem u wozu.
– Co masz na myśli, mówiąc, że „dobrze ci pójdzie”? – Ingrid wróżyła kłopoty.
– Pamiętasz tego dzieciaka, Quena? – Lopez kiwnęła głową.
– Ten, który przywiózł cię postrzelonego do naszego mieszkania. Dzieciak, któremu uratowałeś życie.
– Dokładnie. Jest synem burmistrza Pueblo de Luz i chce, żebym został jego prywatnym ochroniarzem. Fernando z początku był przeciwny, ale dziś dostałem od niego wiadomość, że chce, żebym przyjął tę posadę. Myśli, że w ten sposób zaskarbi sobie przychylność wyborców. A ja na chwilę się od niego uwolnię. Będąc w Pueblo de Luz, będzie mi łatwiej kontaktować się z Conradem.
– Myślisz, że Fernando naprawdę uwierzył, że dla niego pracujesz? Nie podejrzewa twojej zdrady? – Ingrid była sceptycznie nastawiona.
– Znam Fernanda. Udało mi się kupić nam trochę czasu. Jestem świetnym aktorem. – Delgado uśmiechnął się z samozadowoleniem, będąc przekonany o powodzeniu swojego planu. – Nie martw się, Lopez. Mam wszystko pod kontrolą. Jestem niezniszczalny.
Ingrid prychnęła, a Hugo posłał jej pokrzepiający uśmiech i położył dwie ręce na ramionach.
– Nie denerwuj się, bo zaszkodzisz Lucy. – Widząc uniesione brwi kobiety, dodał: – Dźwięk się niesie. Wróciłem wczoraj po cichu, nie chcąc wam przeszkadzać w upojnych chwilach. Swoją drogą pasuje do niej imię Lucy. Pamiętajcie, że jestem pierwszym kandydatem na ojca chrzestnego! – Ostatnie zdanie rzucił żartobliwie, będąc już przy wyjściu.
– Jeśli tylko dożyjesz jej narodzin – mruknęła gorzko Ingrid, wzdychając ciężko.
Hugo nie dosłyszał już jednak jej słów. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę i piętnaście minut później parkował już swój motocykl przed liceum w Pueblo de Luz. Dziarskim krokiem przemierzał korytarze, nie wiedząc za bardzo, dokąd się kieruje. Po drodze zapytał jakiejś ładnej brunetki o dużych ciemnych oczach, czy wie, gdzie może znaleźć Enrique Ibarrę, a ona nieco oszołomiona, wskazała mu drzwi do sali gimnastycznej. Podziękował skinieniem głowy, po czym ruszył w tamtym kierunku.
En garde! – Usłyszał rozchodzący się echem donośny głos jakiegoś mężczyzny. Podskoczył w miejscu, wypatrując Quena wśród zamaskowanych ludzi. – Alle!
Wszedł akurat na początek pojedynku szermierki. Nie wiedział, że Enrique trenuje ten sport. Nie znał się na tym, ale po dłuższych obserwacjach musiał stwierdzić, że pasuje to do rozkapryszonych dzieciaków z bogatych rodzin. W dzisiejszych czasach dzieci wpływowych ludzi nie mogły grać po prostu w piłkę. Musiały robić coś nadzwyczajnego. Kiedy skończył się pojedynek, Enrique zdjął maskę ochronną i podał sobie rękę ze swoim przeciwnikiem.
– Wow – skwitował Hugo, nie wiedząc, co może więcej powiedzieć na temat umiejętności Quena, których właśnie był świadkiem, a których nie potrafił dokładnie ocenić, bo brakowało mu odpowiedniej wiedzy na temat tego sportu.
– Przyszedłeś! – Enrique był wyraźnie ucieszony, jednak kiedy Delgado zbliżył się do niego, od razu znikąd pojawił się jakiś facet w garniturze i słuchawce w uchu, zapewne ochroniarz syna burmistrza. Młody Ibarra nie wyglądał na zadowolonego. – W porządku, to znajomy.
Ochroniarz niechętnie odsunął się od Huga, umożliwiając mu spotkanie twarzą w twarz z Enrique, któremu włosy kleiły się do spoconej i zarumienionej twarzy.
– I jak? Wuj z tobą rozmawiał? – W brązowych oczach Quena pojawiły się radosne błyski. Chciał, żeby to Hugo był jego ochroniarzem, wiedząc, że dzięki temu może liczyć na odrobinę swobody. Ludzie jego ojca nie odstępowali go na krok, przez co nawet w szkole musiał znosić ich towarzystwo. Krępowało go to i czuł, że robi z siebie pośmiewisko. Już i tak nie łatwo było być synem najważniejszego człowieka w mieście. Teraz stał się też ofiarą zamachu i maminsynkiem, którego ochroniarze przywozili do szkoły, odprowadzali na lekcje i towarzyszyli w każdej minucie dnia. Miał tego dosyć.
– Niech będzie. Przyjmuję propozycję. – Hugo udał, że nie jest zbyt zadowolony, ale w gruncie rzeczy się cieszył. Poniańczy trochę bachora i będzie miał czas wolny, żeby knuć zemstę na Fernandzie.
Enrique wykonał gest zwycięstwa i chciał przybić Hugowi piątkę, ale rosły ochroniarz stanął między nimi, zasłaniając go własną piersią.
– Serio? Nie mogę sobie nawet przybić głupiej piątki ze znajomym?
– Przykro mi. Rozkazy to rozkazy.
Ibarra zaklął pod nosem, co brzmiało trochę komicznie w połączeniu z jego wyglądem, bo nadal miał na sobie strój do szermierki. Hugo parsknął lekkim śmiechem.
– Fernando rozmawiał z twoimi rodzicami? Zgodzą się, żebym dla nich pracował? – Hugo nagle zaczął wątpić w tę współpracę.
– Żartujesz? Uratowałeś życie ich ukochanego synka. Nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec postawił ci pomnik na środku miasta. To bardzo w jego stylu. – Quen brzmiał śmiertelnie poważnie, więc Hugo nie wiedział, czy był to żart. – Ale i tak będą chcieli z tobą pogadać. Może najpierw pójdziemy coś zjeść? Konam z głodu po treningu.
Udali się do małej knajpki z fast foodami – lokalu, w którym nie przystoi jeść synowi miejscowej szychy, ale Enrique zdawał się o to nie dbać. Gburowaty ochroniarz poszedł na kompromis i zaczekał przed wejściem do knajpy, obserwując okolicę i dając im trochę prywatności.
– Słuchaj, będę z tobą szczery. Wydajesz się być w porządku gościem – Enrique zmienił ton, starając się brzmieć jak dorosły, a nie jak nastolatek. Trochę to rozbawiło Huga. – Potrzebuję trochę swobody, rozumiesz? Jestem nastolatkiem, nastolatki mają swoje potrzeby. Chcę chodzić na imprezy, spotykać się z dziewczynami, robić głupie rzeczy i nie zastanawiać się, czy czasem za rogiem nie czeka na mnie niebezpieczeństwo.
– Okej. – Hugo zmrużył oczy, przeczuwając, o co chodzi młodemu. – Więc ja mam być twoją przykrywką, tak? Mam dawać ci wolną rękę, a twoim rodzicom mówić, że cię ochraniam?
– Dokładnie!
– Dla mnie bomba.
– Serio?
– A co, myślałeś, że się nie zgodzę? Myślisz, że mam ochotę niańczyć jakiegoś bachora?
– Myślałem, że mnie lubisz. – W głosie Enrique dało się słyszeć lekką nutę wyrzutu.
– Słuchaj, młody, uratowałem ci życie, a ty się zrewanżowałeś. Słyszałem od Juliana, że oddałeś dla mnie krew, kiedy jej potrzebowałem. Jesteśmy kwita. Jest różnica między lubieniem kogoś, a byciem jego dłużnikiem. – Hugo mówił całkiem poważnie. Dzieciak nie był najgorszy, ale nie miał czasu na sentymenty. – Powiem ci, jak to będzie: będę twoim osobistym ochroniarzem, to znaczy będę czuwał, żeby nikt cię nie kropnął. Ale nie zamierzam chodzić z tobą za rączkę do łazienki i podcierać ci tyłka. Jesteś dużym chłopcem, dasz sobie radę. A co do imprez, to wyszalej się. Ale pamiętaj, że wciąż jesteś synem burmistrza. Musisz dbać o reputację. Także żadnego picia, palenia i ćpania na mojej warcie. W seks nie wynikam, ale pamiętaj o zabezpieczaniu. Ostatnie czego Rafael Ibarra w tej chwili potrzebuje, to zostanie dziadziusiem. Jasne?
– Jezu, co tak ostro?
– Widziały gały, co brały. – Hugo wzruszył ramionami. – To jak będzie?
– Wchodzę w to.
Uścisnęli sobie ręce, piorunując się nawzajem wzrokiem. Może zostanie osobistą niańką nie było wcale dobrym posunięciem.

***
Lucas wracał do miasta z jeszcze większym mętlikiem w głowie, niż kiedy z niego wyjeżdżał. Słowa matki kołatały mu w głowie. Kto mógł zapłacić zaległe rachunki za szpital? Nie przychodził mu do głowy nikt, kogo byłoby na to stać i kto byłby w stanie to zrobić. Zerknął na tylne siedzenie swojego samochodu, na którym spoczywał futerał z gitarą. Matka przyniosła ją ze strychu, na którym się tylko kurzyła. Kiedyś trochę grywała i wiedziała, że Oscar uwielbiał grać, więc pomyślała, że dzięki temu Fuentes wróci szybciej do zdrowia, jeśli będzie miał coś, co czego chce wracać. Natalie dała mu także jeszcze jedną rzecz, dawno zapomnianą przez niego, którą rzucił niedbale w samochodzie, bo nie wiedział, jak ją wykorzystać. ”Może jeszcze ci się przyda” – powiedziała Natalie, wręczając mu przedmiot. Lucas jednak szczerze w to wątpił.
Pomimo niewielu godzin snu, jakich zaznał tej nocy, był niebywale pobudzony. Pojechał prosto pod szkołę w Valle de Sombras, skąd miał odebrać córkę Nadii. Od kiedy Nico został złapany, nie było powodu do niepokoju, ale Hernandez wolał dmuchać na zimne. Dzieci z miejscowej szkoły musiały być odbierane przez rodziców lub osoby do tego upoważnione. Nikt nie chciał ryzykować, że jakiś bezbronny malec stanie się ofiarą jakiejś okropnej zbrodni, jednej z wielu, które miały ostatnio miejsce w miasteczku. Camila Barosso lubiła Lucasa i często sama prosiła, by to on ją odbierał ze szkoły. Nadia próbowała przemówić jej do rozsądku, mówiąc, że policjant ma ważniejsze sprawy na głowie, ale on sam nie miał nic przeciwko. Mógł wtedy trochę oderwać się od problemów.
Nie spodziewał się jednak, że przed szkołą zastanie Arianę. Zupełnie zapomniał, że i ona została upoważniona do odbierania dziecka. Jaime Angarano podbiegł do niej ze śmiechem, a ona poczochrała mu pieszczotliwie włosy, pytając czy zjadł drugie śniadanie. Lucas obserwując to z daleka, poczuł ukłucie w sercu. Jakby to było, gdyby razem założyli rodzinę i to ich własne dziecko Santiago odbierałaby teraz ze szkoły? Gdyby nie wypadek sprzed ośmiu lat, może byłoby to możliwe. A tym czasem nigdy się o tym nie przekona.
– Oficer Hernandez! – Jaime zobaczył policjanta i w podskokach dopadł do niego, uśmiechając się od ucha do ucha. – Co u pana słychać?
– Wszystko dobrze, dzięki. A u ciebie? Jak tam forma?
Dwunastolatek udał, że pręży muskuły i pokazuje Lucasowi, jaki jest silny. Ariana podeszła do nich z nieśmiałym „cześć”.
– Podobno byłeś w San Antonio – zagadnęła, nie wiedząc, co innego może powiedzieć.
– Miałem kilka spraw do załatwienia. Przywiozłem coś dla Oscara. – Wskazał na gitarę na tylnym siedzeniu swojego samochodu.
– Ucieszy się. – Arianie spodobał się ten pomysł. – Massi mówiła, że nie powiedziałeś mu o rodzicach. Była u niego się pożegnać.
– Powiedziała mu coś? – Lucas się zaniepokoił.
– Nie. Amanda i Simon przylecą najszybciej jak to możliwe. Jeśli będą chcieli, sami mu powiedzą. Nie do nas to należy. Słusznie postąpiłeś.
Nigdy nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy takie słowa.
– Zaraz, powiedziałaś, że Massi poszła się pożegnać z Oscarem?
– Tak, wyjeżdża do Europy. Nie mówiła ci?
– Cóż, nie byliśmy ostatnio na dobrej stopie.
– Dostała posadę u Conrada Saverina. Ma objąć stanowisko specjalisty od marketingu w jednym z jego hoteli we Włoszech. Znasz Massimilianę, nie przepuści okazji na przygodę. Wyjeżdża dziś wieczorem. Zostawiła mi zdjęcia ze ślubu. Będziesz chciał je obejrzeć?
– Jasne. – Tylko tyle był w stanie powiedzieć.
Podeszła do nich Camila, prowadzona przez nauczyciela. Na widok Lucasa dziewczynka zmieniła minę z naburmuszonej na uradowaną.
– Też robią dziś za niańkę – wyjaśnił Lucas, po czym pożegnali się i odjechał z Camilą w stronę domu Emily, gdzie Nadia i jej córka nadal przebywały.
– Co to takiego? – zapytała dziewczynka, wskazując na gitarę, leżącą w samochodzie.
– To gitara mojego przyjaciela.
– Mogę posłuchać jak gra?
– Kiedyś posłuchasz, jeśli będziesz chciała.
– A to co? – zapytała, podnosząc coś spod siedzenia.
– To stary śmieć.
– To dlaczego go nie wyrzucisz?
– Też się zastanawiam.
Camila zachichotała i odłożyła przedmiot na miejsce. Odwiózł ją bezpiecznie do domu, po czym pojechał do swojego mieszkania. Wziął prysznic i przebrał się w wygodny dres. Umówił się na później z Emily, miał przekazać jej dokumenty na temat ofiar Heliosa w Texasie. Nalał sobie szklankę wody i usiadł przy niewielkim stoliku, okręcając w rękach małe atłasowe pudełeczko. Otworzył je i wpatrzył się w nostalgią w błyszczący szmaragdowy pierścionek, niegdyś należący do jego babki, Pameli, który ta dała mu, kiedy dowiedziała się o swojej chorobie.

– Musi być miła i uczynna. To o wiele ważniejsze od urody – mówiła bez ogródek Pamela Richmond, kiedy Lucas pomagał jej zmywać naczynia po rodzinnym obiedzie. Przyjęła od wnuka jeden z talerzy, które właśnie umył i wytarła go do sucha. – Ale nawet jeśli mężczyzna nie uważa, że jego kobieta jest najładniejsza na świecie, powinien chociaż udawać, że tak jest. Wszystkie panny lubią słyszeć, że są ładne.
– Jesteś niemożliwa, Pam. – Lucas zaśmiał, kręcąc lekko głową. Babcia lubiła, kiedy zwracał się do niej po imieniu – mówiła, że czuła się przez to młodsza. – Uroda nie jest dla mnie najważniejsza.
– Wiem, Lukie, nie jesteś z tych co patrzą na powierzchowność.
Pamela wytarła talerz i schowała go do piekarnika. Uśmiech z twarzy Lucasa zszedł jak ręką odjął. Kobieta przez chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi, po czym i ona sposępniała.
– Znów coś palnęłam, tak?
– Nic się nie stało. – Wyciągnął talerz z piekarnika i ułożył go na stosie innych w odpowiedniej szafce. Pamela usiadła na stołku kuchennym i ukryła twarz w dłoniach. – Wszystko dobrze. Każdemu się mogło zdarzyć. Mi zdarza się posolić herbatę, zamiast posłodzić.
– Ale ty, drogi wnusiu, nie masz Alzheimera.
Lucas spuścił głowę, bo na to nie miał argumentów. Pamela poklepała go drżącą dłonią po policzku, przywołując na twarz dobrotliwy uśmiech. Po chwili zdjęła z palca złoty pierścionek ze szmaragdowym oczkiem – pierścionek zaręczynowy, który dostała od Samuela, a który był ponoć pamiątką rodzinną. Był to chyba jeden z nielicznych gestów miłości, jakie dziadek Lucasa kiedykolwiek jej okazał. Większość życia poświęcił raczej karierze w FBI niż swojej żonie.
– Weź go. Daj go swojej przyszłej żonie.
– Babciu, nie mogę.
– Nie babciuj mi tutaj, smarku!
– Pam…
– Daję ci go, póki pamiętam. Potem może już być za późno. Daj go komuś, jeśli będziesz absolutnie pewny, że chcesz spędzić z nią resztę życia. Albo z nim… nie osądzam.
– Pam! – Tym razem Lucas się roześmiał, choć oczy miał lekko wilgotne.
– No już, już! Weź go!
Przyjął od niej połyskujący przedmiot, nie wiedząc jak zareagować. Pamela marniała w oczach. Jedyna osoba w rodzinie, z którą zawsze mógł szczerze porozmawiać. Nie wiedział, jak sobie poradzi gdy jej już zabraknie.


Minęło tyle lat a Lucas trzymał ten pierścionek, otaczając go opieką, jak jakiś drogocenny klejnot. Teraz siedział w kuchni patrząc na niego z nienawiścią. Ten pierścionek pamiętał wiele rzeczy, o których on sam wolałby zapomnieć. Był z nim w tę jesienną noc w 2006 roku. W noc, która nie powinna się zdarzyć. Powziął wtedy postanowienie, że da ten pierścionek Arianie. Nie miał na myśli oświadczyn, próbował sam siebie o tym przekonać. Miał to być jedynie dowód jego miłości i obietnica wierności. Brzmiało to jak zaręczyny, z którejkolwiek strony by na to nie spojrzeć, więc osiemnastoletni Lucas stchórzył i zdecydował się nie dawać go pannie Santiago. Zamiast romantycznego wieczoru we dwójkę, który planował, wybrali się z jego znajomymi do pubu, a potem zdarzył się ten okropny wypadek.
Wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby miał wtedy odwagę. Tak jak wtedy nie miał odwagi dać jej pierścionka, tak teraz wykrzesał w sobie całe pokłady pewności siebie, by stawić czoło Joaquinowi. Wiedział, że tym razem nie stchórzy, choćby nie wiem, co.

***
Eva przechadzała się nerwowo po salonie Astrid, informując Prudencię o wszystkich szczegółach, które udało jej się ustalić.
– Wiem, co myślisz i powiem od razu – nie ma takiej możliwości.
– Jesteś pewna?
– Jestem ślepa, ale nie głupia.
– Byłaś w szoku. Nie wiesz nawet, jakiej płci jest to dziecko.
– To prawda, nie byłam w stanie się przyjrzeć. Miałam przystawioną lufę do skroni. Ale wiedziałabym, gdybym przyjęła na świat dwójkę dzieci, zamiast jednego. Wybacz, ale pamięć mam dobrą. Od siedemnastu lat słyszę w głowie tylko krzyki Andrei i płacz noworodka. Jednego noworodka.
– Więc to nie mogły być bliźniaki?
– Przykro mi, ale nie.
Eva zaklęła cicho, skubiąc rękaw swetra z długimi rękawami. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
– Conrado ma dobrą intuicję – powiedziała Eva, przekonując jakby samą siebie. – Mówił, że coś poczuł, kiedy zobaczył tamtą dziewczynę.
– Skarbie, to nie science-fiction. Conrado poczuł to, co chciał poczuć. – W głowie Prudencji dało się słyszeć nutkę politowania. – Myślę, że jego obsesja stała także i twoją.
– Nie mam żadnej obsesji! – Oburzyła się Eva, rzucając się na kanapę z takim impetem, że kot, który rozłożył się obok niej, podskoczył i z głośnym prychnięciem zeskoczył na ziemię. – Głupi kot.
– Ganiasz za tym dzieckiem, jakby było twoje własne. Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? Wybacz moje ostre słowa, ale znalezienie dziecka Conrada nie sprawi, że on cię pokocha.
– A kto powiedział, że chcę, żeby mnie pokochał? – Eva była wyraźnie rozeźlona słowami Prudencji.
– A nie jest tak?
– Prudi, Conrado mnie uratował. Dosłownie. Uratował mi życie. Wyciągnął z totalnego dna. Zawdzięczam mu wszystko i tak, kocham go. Jak przyjaciela? Brata? Nie umiem tego nazwać. Ale to dziecko to nie tylko narzędzie w rękach Fernanda Barosso. To klucz do ocalenia Conrada!
– O czym ty mówisz? – Prudencia sposępniała, słysząc te słowa.
– Myślisz, że nie wiem, co mu chodzi po głowie? Znam go bardzo dobrze. Ty też na pewno to przeczuwasz. Ma w sejfie rewolwer z jedną kulą. I obie wiemy, że nie jest ona przeznaczona dla Fernanda. Dla Conrada to może się zakończyć tylko w jeden sposób. Czasami myślę, że on tak naprawdę nie chce znaleźć tego dziecka, bo wtedy odnalazłby w sobie ochotę do życia. A on chce umrzeć. Chce zemścić się na Barosso, a potem sam siebie posłać do piekła. Wiesz to tak samo, jak ja. Znasz go nawet lepiej.
Prudencia nic nie powiedziała. Wiedziała aż za dobrze.
– Conrado nie jest głupi. Wie, co robi.
– Jest głupi, jeśli sądzi, że będę patrzeć jak się zabija pod moim nosem. Nikt więcej przy mnie nie zginie, nie ma takiej opcji.
Prudencia westchnęła ciężko, zastanawiając się nad jej słowami.
– Panie, miej go w swojej opiece – mruknęła cicho tak, aby Eva nie mogła jej usłyszeć.

***
Massi złożyła mu wizytę pod wieczór. Choć z początku planowała wyjechać bez pożegnania, szybko porzuciła ten pomysł. Byli sobie bliscy, nie mogła tak po prostu tego zignorować.
– Włochy. Zawsze marzyłaś, by tam mieszkać – powiedział Luke, z lekką ulgą patrząc na jej walizki. W Valle de Sombras było niebezpiecznie. Cieszył się, że przyjaciółka może się stąd wyrwać.
– Marzenia czasem się spełniają. Szkoda, że nie wszystkie. – Massi uśmiechnęła się gorzko, mierząc go badawczym spojrzeniem.
– Przykro mi, Massi. Nigdy nie odwzajemniałem twoich uczuć. To nigdy nie miałoby szans na przetrwanie.
– Bo nie jestem Arianą?
– Bo jesteś kuzynką Oscara. Jesteś jak siostra.
– Wiesz, twoja odpowiedź sprawiła, że poczułam się lepiej. – Przywołała na twarz sztuczny uśmiech i założyła włosy za ucho. – Daj sobie szansę, Luke. Nie możesz oczekiwać, że ona ci wybaczy, jeśli sam sobie nie wybaczyłeś.
– To nie takie proste.
– Mylisz się. Miłość powinna być prosta. Inaczej po co ktokolwiek chciałby się zakochiwać?
– Nie wiem. Ludzie to masochiści.
– A ty jesteś największym z nich. Sam siebie ranisz.
– Może na to zasługuję.
– Właśnie w tym rzecz, Lucas! Nie zasługujesz na to, by cierpieć. Cokolwiek wmawiałeś sobie przez ostatnie lata, cokolwiek inni ci mówili – to wszystko nie ma już teraz sensu. Oscar się obudził i tylko to się liczy. Liczy się tu i teraz. Przestań żyć przeszłością i skup się na tym, co możesz mieć. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, bo jesteś wspaniałym facetem.
Lucas uśmiechnął się delikatnie, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Uściskał przyjaciółkę i zaoferował, że odwiezie ją na lotnisko w Monterrey, ale już czekała na nią taksówka.
– Przyślę ci pocztówkę! – zawołała na odchodnym, a potem wsiadła do taksówki. Zanim odjechała, otworzyła jeszcze okno, wystawiła przez nie głowę i krzyknęła dziko w swoim stylu: – Carpe diem!
Hernandez roześmiał się i machał jej ręką, dopóki nie zniknęła mu z oczu.

***

Conrado przekroczył próg domu Fabricia i Emily nieco wcześniej niż zapowiadał. Nadia nie była jeszcze w pełni gotowa i trochę się zaniepokoiła. Była uroczo nieporadna, kiedy prosiła Saverina, by zaczekał i przepraszała za opóźnienie. Na nic zdały się jego zapewnienia, że to on popełnił nietakt, zjawiając się wcześniej na umówione spotkanie. De la Cruz pobiegła poszukać torebki, a on miał chwilę, by zamienić słówko z agentką McCord.
– Gdzie Fabricio? – zapytał, kiedy postawiła przed nim szklankę wody.
– Na górze. Odpoczywa.
Conrado pokiwał głową, czując, że z jego przyjacielem rzeczywiście nie jest najlepiej.
– Myślałem nad twoimi słowami – zaczął, a blondynka popatrzyła na niego z ciekawością. – Powiedziałaś, że mi nie ufasz. Rozumiem to. I jeśli mam być szczery, na twoim miejscu prawdopodobnie też bym sobie nie ufał. Ale mogę cię zapewnić, że przyświeca nam wspólny cel – dobro Fabricia. Jest moim przyjacielem i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc. Nigdy świadomie nie naraziłbym go na niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że o tym wiesz. – Emily przypatrywała mu się w skupieniu, ale nie wiedział, czy ją przekonał. – Ty bardziej niż ktokolwiek powinnaś wiedzieć, że świat nie dzieli się tylko na dobrych i złych ludzi. Dobrzy ludzie robią czasami złe rzeczy, a źli potrafią nas pozytywnie zaskoczyć.
– A ty do której kategorii należysz?
– Nie mnie to oceniać. Ale mogę ci powiedzieć jedno – wiem, jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy. Wiem jak to jest stracić coś, zanim tak naprawdę to miałem. Wiesz przecież o moim dziecku, Fabricio ci powiedział. – Milczenie Emily tylko utwierdziło go w tym przekonaniu. – Możecie na mnie liczyć w sprawie Sammy’ego. Zrobię, co w mojej mocy, by wam pomóc. Mam wiele kontaktów. Może będą dla was przydatne. Mogę też skontaktować się z moimi ludźmi w Londynie, jeśli to pomoże wam pokrzyżować plany Camilli.
– Dziękuję, doceniam twoją propozycję. Ale nie po to chciałam, byś był świadkiem mojej rozmowy z Camillą. – Emily postanowiła wyłożyć sprawę jasno.
– Wiem, Emily. Jesteś ostatnią osobą, która poprosiłaby o pomoc. Zawsze uważasz, że dasz sobie lepiej radę sama. Jesteś silna, ale czasami warto pozwolić sobie pomóc. – Conrado uśmiechnął się, starając się dodać jej otuchy. – A co do Felipe Diaza, uważam, że powinniśmy do upublicznić.
– Ogłosić całemu światu, że był pedofilem?
– Sama powiedziałaś, że jeśli jego ofiary się do mnie dobiorą, to będzie po mojej karierze politycznej. Fernando zapewne już kombinuje jak to wykorzystać, zdziwiłbym się, gdyby nie wiedział o zamiłowaniach Felipe. Chcę go ubiec. Powiem opinii publicznej, jak się sprawy miały, przeproszę za mojego patrona i powiem, że nie chce mieć z nim niczego wspólnego.
– To może być polityczne samobójstwo – skwitowała Emily, a Conrado pokiwał głową, przyznając jej rację.
– Lepsze to niż czekać na rozszarpanie przez stado sępów. Lubię stawiać czoła problemom, a nie przed nimi uciekać. Myślę jednak, że powinniśmy to przedyskutować z Viktorią. Ona też ma coś do powiedzenia na ten temat. Zaproponowała mi, że po śmierci dziadka, to ona poprze moją kandydaturę. Może dobrze by było, gdyby ta informacja wypłynęła bezpośrednio od niej. Niestety obecnie wolałbym się z nią nie kontaktować. W podróży małżeńskiej nie powinno się przeszkadzać.
– Pomyślę nad tym. – Emily obiecała, że się zastanowi.
Pojawiła się Nadia w czerwonej sukni, podkreślającej jej figurę.
– Gdybym wiedział, że to aż tak wystawne przyjęcie, wziąłbym inny samochód albo wynająłbym limuzynę – wyznał Conrado, lekko zszokowany na widok kreacji pani de la Cruz.
– Przesadziłam? – Nadia wyglądała na skonsternowaną. Nie wiedziała czy jego słowa są szyderstwem czy komplementem. Czasami ciężko go było rozszyfrować.
– Ależ nie, wyglądasz oszałamiająco. Teraz to ja wypadam blado na twoim tle. – Conrado był dżentelmenem w każdym calu. Byli już przy wyjściu, kiedy Conrado coś sobie nagle przypomniał i zwrócił się do Emily, podając jej wizytówkę. – Moja znajoma, Prudencia Vega, wiele wie o Felipe i jego przeszłości. Wszystko, czego się dowiedziałem, wiem od niej. Obecnie przebywa w Pueblo de Luz u swojej bratanicy. Być może zainteresuje cię, co ma ci do powiedzenia.
– Dziękuję. Będę to miała na uwadze. – Emily przyjęła od niego wizytówkę, wpatrując się w numer telefonu i zastanawiając się, czy powinna kontynuować to śledztwo.
– Dobranoc Emily. Powiedz Fabriciowi, że wisi mi piwo.
– To chyba ty miałeś go zabrać na drinka? – Emily uśmiechnęła się lekko po raz pierwszy podczas ich rozmowy.
– Wiem, ale jeśli mu to powiesz, postawisz go na nogi. Nie lubi, kiedy ktoś mu coś zarzuca.
Po tych słowach Emily życzyła szwagierce i jej towarzyszowi miłego wieczoru i pożegnali się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:27:19 02-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 156

NADIA / ISABELA / CAYETAN


W środę skoro świt, Cayetan udał się do zakładu pogrzebowego, by wybrać dla zmarłego syna urnę i załatwić wszelkie formalności związane z kremacją zwłok i pochówkiem. Mężczyzna zdecydował się spalić ciało, gdyż od kilkunastu lat zaparcie wyznawał zasadę „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. Były też jednak znacznie poważniejsze powody jego decyzji.
Dayana bardzo się zdenerwowała, gdy usłyszała o kremacji. Kategorycznie się sprzeciwiła, gdyż chciała pochować brata po Bożemu, a ojciec zawzięcie upierał się przy swoim. W ich rodzinie nigdy nie panował taki zwyczaj. To Cayetan zapoczątkował go dwanaście lat temu, gdy pochował swoją najmłodszą siostrę Trinidad. Ją również pozwolił spalić, choć już wtedy Dayana była temu przeciwna. Nie wspominając już o eutanazji w Albanii, na którą wyraził zgodę. Wówczas tylko tam można było przeprowadzić proces legalnie bez zgody pacjenta. Potrzebne były jedynie podpisy trzech osób z rodziny. Pierwszą osobą był on, drugą Dona, czyli najstarsza siostra, a trzecią Joaquin Villanueva, którego można określić mianem „życzliwego przyjaciela”, w tamtym czasie usilnie próbującego wkupić się w łaski potężnego bossa kartelu narkotykowego Cayetana Corteza. I w ten oto sposób Villanueva podał się za syna Trinidad i podpisał papiery niezbędne do przeprowadzenia eutanazji kobiety. Był to rok 2003.
Cortez po załatwieniu wszystkich formalności w zakładzie pogrzebowym, zdecydował się złożyć niezapowiedzianą wizytę Joaquinowi. W tym celu udał się więc do „El Paraiso”.
– Jest szef? – zwrócił się bez przywitania do kelnerki stojącej za barem. O tej porze dnia lokal świecił pustkami, ale przy odrobinie szczęścia Wacky mógł chować się gdzieś na zapleczu.
– A kto pyta? – zapytała dziewczyna podejrzliwie.
– El Cocodrilo. – Cayetan użył swojego pseudonimu. – Czyli po prostu Krokodyl – doprecyzował. – Wacky będzie wiedział, o kogo chodzi – dodał po chwili, widząc, że kelnerka nie ruszyła się z miejsca.
– W porządku, znam go – dobiegł męski głos z pomieszczenia za plecami dziewczyny. – Wpuść go, to przyjaciel.
Kobieta w mgnieniu oka wykonała polecenie szefa. Teraz więc Joaquin Villanueva i Cayetan Cortez stali twarzą w twarz naprzeciwko siebie.
– Co cię do mnie sprowadza? – zapytał właściciel El Paraiso.
– Helios – wymówił nazwę narkotyku, którego tamten był stwórcą. – Sprowadza mnie do ciebie Helios – powtórzył.
– Chcesz wypróbować? – Joaquin nie bardzo wiedział jak zareagować, więc wysilił się na kpinę. Wątpił bowiem, by Krokodyla interesowało zażycie jego specyfiku, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pracuje on właśnie nad kolejnym własnym narkotykiem, którego nazwa nie była jeszcze znana.
– Nie, idioto – warknął Cortez, przywołując Villanuevę do porządku. – Podałeś Heliosa mojemu synowi, a nie tak się umawialiśmy – zaczął z wyrzutem. – Obiecałeś, że będziesz trzymał go od tego gówna z daleka, ale nie dotrzymałeś słowa i teraz Conrado wącha kwiatki od spodu.
Joaquin spojrzał na Cayetana z jawnym zdziwieniem.
– Słuchaj, nie mam pojęcia, kto mu to dał, ale na pewno nie byłem to ja – odparł z powagą.
– Więc kto? – dopytywał Krokodyl.
– Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć, skoro tak ci na tym zależy – obiecał Wacky, podpalając papierosa, którego od dłuższej chwili miętosił w dłoni. – Tylko skąd pewność, że przedawkował właśnie Heliosa?
– W szpitalu pobrali mu próbkę krwi do analizy – wyjaśnił starszy z mężczyzn. – A odpowiadając na twoją propozycję, to tak. Sprawdź, kto stoi za śmiercią mojego syna, bo chętnie zetnę temu komuś głowę – zapowiedział Cortez i wcale nie żartował.

***

Isabela była wściekła na Conrada Saverina za jego odmowę.
Jak on mógł odrzucić tak wytworną kobietę jak ja? – pytała samą siebie w myślach. – Przeklęty. Pożałujesz tego, burmistrzyku za pięć groszy.
Swe kroki skierowała wprost do Fernanda Barosso, by tym razem to jego przekonać jakoby nosiła dziecko Dimitria. Zastukała do drzwi i po chwili otworzyła jej służąca. Quintero bezpardonowo przepchnęła się obok dziewczyny i weszła do środka, żądając spotkania ze starym. Pokojówka próbowała ją wyprosić, ale Isabela pokazała jej służbową legitymację i to ucięło wszelkie dyskusje.
Chwilę później w salonie zjawił się Barosso i na widok nieznajomej kobiety w zaawansowanej ciąży, przystanął w progu.
– Dzień dobry, czy my się znamy? – zapytał, podchodząc bliżej.
– Niestety jeszcze nie, ale zaraz to naprawimy – odparła ciężarna wyniośle. – Isabela Quintero, matka pańskiego wnuka – przedstawiła się.
– Matka mojego wnuka? – zdziwił się mężczyzna. – To sprawka Nicolasa? – wskazał na brzuch kobiety.
– Dimitria – odpowiedziała z przekonaniem. – Czyż to nie szczęście w nieszczęściu? – dodała tajemniczo. – Pana kandydatury na burmistrza nie popiera zbyt dużo mieszkańców, a wnuk mógłby być świetną kartą przetargową w kampanii wyborczej. Chcesz pokonać Conrada Saverina, złociutki? – zapytała, zwracając się do Fernanda na „ty” i przesuwając palcem po jego policzku.
Barosso był wniebowzięty.

***

Przedstawienie w Monterrey przedłużyło się o dobrą godzinę. Conrado siedział obok Nadii w lekkiej konsternacji, gdyż ciężko mu było patrzeć na roztańczone dzieci na scenie, wówczas gdy swojego dziecka nie było mu dane nawet poznać. De la Cruz jakby telepatycznie wyczuła jego zakłopotanie, bo dyskretnie położyła mu dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście.
Saverin nawet na nią nie spojrzał, ale był jej wdzięczny za to niewidzialne wsparcie.
Po skończonym przedstawieniu zarówno on, jak i Nadia kupili na kiermaszu kilka starych książek, lecz niedane im było skosztować przekąsek, gdyż De la Cruz zauważyła w oddali zbliżających się reporterów.
– Kłopoty – szepnęła konspiracyjnie Conradowi do ucha.
– Co jest? – Saverin wychylił się nieznacznie zza filara, za którym się ukryli, i zrozumiał, o czym mówiła jego piękna towarzyszka.
– Zgaduję, że też nie masz ochoty na spotkanie z tymi hienami – ni to stwierdziła, ni zapytała.
– Dobrze zgadujesz – przyznał, spoglądając na nią kątem oka.
– To mamy tylko jedno rozwiązanie. Wiejemy. – Brunetka złapała Conrada za rękę i pociągnęła go za sobą. – Chodź, znam stąd tak jakby tylne wyjście.
– Jak to tak jakby? – zdziwił się, idąc za kobietą.
– Bo to nie jest wyjście przez drzwi. – Nadia przystanęła na chwilę, obawiając się reakcji mężczyzny.
– Jak nie przez drzwi, to przez okno. Wchodzę w to – zaśmiał się Saverin, a zaraz potem to samo zrobiła De la Cruz. – To którędy teraz? – zapytał.
– Musimy wejść do damskiej toalety – powiedziała, patrząc mu w oczy i przygryzając przy tym dolną wargę. – No co? Tam jest duże okno – wyjaśniła, widząc jego rozbawioną minę.
– Wiesz, co mi to przypomina? – Conrado nie czekał na odpowiedź brunetki. – Ucieczkę z nielubianych lekcji w szkole.
Ze śmiechem w ustach, weszli do łazienki ze znaczkiem kółka na drzwiach.
– Podsadzisz mnie? – poprosiła Nadia, otwierając okno.
Saverin był dżentelmenem, więc nie śmiał odmówić. W kilka sekund znalazł się tuż obok właścicielki wydawnictwa i zrobił z dłoni koszyczek. Kobieta spróbowała podnieść nogę, ale obcisła sukienka jej to uniemożliwiła.
– Gdybym wiedziała, że będziemy skakać po parapetach, to włożyłabym spodnie – skomentowała Nadia, podnosząc sukienkę do góry aż za kolana.
Conrado chrząknął znacząco i odwrócił wzrok. Za wszelką cenę nie chciał pokazać, że jej długie nogi robią na nim wrażenie. Bo z pewnością robiły, ale mężczyzna pozostał obojętny na wdzięki De la Cruz. Tym razem kobiecie udało się wdrapać na parapet. Z niewielką pomocą Condzia, rzecz jasna. Zdjęła ze stóp buty na wysokim obcasie i rzuciła je na trawę. Później sama zeskoczyła i zaczekała, aż dołączył do niej Saverin. Oboje ubrudzili sobie galowe ubrania, ale nie dbali o to.
– To co teraz? – zapytała Nadia, poprawiając suknię. – Lody i spacer? – zaproponowała wesoło. Humory obojga były wyborne.
– A nie powinniśmy już wracać? – Conrado spojrzał na zegarek.
– Wieczór jeszcze młody – powiedziała. Nie chciała jeszcze wracać do Valle de Sombras, bo tam czekała na nią szara codzienność, a tutaj w Monterrey w towarzystwie Saverina czuła się dobrze i dziwnie bezpiecznie. Wiedziała, że nie powinna mu ufać, a jednak ufała. Być może zbyt wiele ludzi już ją zawiodło i bardzo chciała wierzyć, że Conrado jest inny niż wszyscy. – Jaki smak lodów lubisz najbardziej? – zapytała, wracając do tematu.
– Nie mam ulubionego smaku – odpowiedział.
– Jak możesz nie mieć ulubionego smaku? – zdziwiła się De la Cruz. – Potrzymaj – dodała i wcisnęła Saverinowi w dłonie swoje buty, a sama pobiegła na bosaka do pobliskiej budki z lodami. Conrado zaśmiał się cicho pod nosem, odprowadzając ją wzrokiem. Po chwili wróciła z pełnymi rękami. – Proszę, to dla ciebie – podała mężczyźnie jedną porcję gałkowych lodów w wafelku, a on oddał jej szpilki.
– Dziękuję – powiedział i skosztował loda. – Mm, całkiem niezłe – przyznał szczerze. – Czy to pistacja?
– Tak, Sherloku – odparła Nadia z uśmiechem. – Widzisz? Masz już swój ulubiony smak lodów, a jeszcze dwie minuty temu nie miałeś. Magia.
Conrado spojrzał na De la Cruz rozbawiony. Ta kobieta coraz bardziej go intrygowała. Pomimo tylu cisów, jakie otrzymała od życia, wciąż potrafiła znaleźć w nim pozytywy i nie przestała się uśmiechać. Podziwiał ją za to.
– Widzę, że to też twój ulubiony smak. – Zauważył, patrząc na jej dłoń.
– Owszem.
– Załóż buty, bo jeszcze nadepniesz na jakieś szkło. – W jego głosie było słychać troskę, więc Nadia go posłuchała.
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, przemierzając ścieżki Monterrey. Około dwudziestej pierwszej wsiedli w samochód i ruszyli w drogę powrotną do Doliny Cieni. Pech chciał, że rozpętała się potężna burza z piorunami. Zaczęło lać jak z cebra i widoczność znacznie się pogorszyła, szczególnie, że było już ciemno. Na dodatek gdzieś w szczerym polu zepsuło się im auto.
– Szlag by to trafił – wyrwało się Saverinowi.
– Co się stało? – zapytała brunetka.
– Nie wiem, nie chce zapalić – wyjaśnił, piłując kluczykiem w stacyjce.
– I co teraz zrobimy?
– Trudno powiedzieć. W taką pogodę żadna laweta nawet nie wyruszy z bazy, żeby nam pomóc. Chyba utkwiliśmy na dobrych kilka godzin. – Pomimo powagi sytuacji, Conrado nie czuł złości. Wręcz przeciwnie. Bawiło go to.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:47:11 03-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 157

CONRADO/LUCAS

Siedzieli w samochodzie, wsłuchując się w bębnienie deszczu i grzmoty przewalające się na zewnątrz. Conrado sprawdził sygnał w komórce, ale niestety nie miał zasięgu. Nadii padła bateria w telefonie.
– Bawi cię to? – spytała Nadia, dostrzegając lekki grymas na twarzy swojego towarzysza, który odgiął lekko fotel i ułożył się w wygodnej pozycji na siedzeniu kierowcy.
– Trochę to zabawne, przyznaję.
– Jeśli takie destrukcyjne zjawiska jak burza z piorunami cię bawią, to zaczynam obawiać się o twoje zdrowie psychiczne.
Nadii nie było do śmiechu, była lekko zakłopotana i to wcale nie z powodu burzy. Była pewną siebie kobietą, ale akurat przy Conradzie czasami traciła swój zwykły animusz. Intrygował ją, i to bardzo. A tymczasem utknęła z nim w samochodzie na dobrych kilka godzin.
– Może ktoś będzie tędy jechał? – zapytała, próbując dostrzec za szybą jakiś przejeżdżający samochód, ale na próżno, bo deszcz zacinał w szyby tak mocno, że widoczność była znacznie utrudniona.
– Pójdę zobaczyć, czy coś nie jedzie – zaproponował Conrado, wyczuwając jej napięcie.
– Oszalałeś? Chcesz, żeby trafił cię piorun?
– Nic mi się nie stanie – uspokoił ją uśmiechem, ale ona nie była przekonana.
Nie była jednak w stanie nic powiedzieć, bo z prędkością światła Saverin otworzył drzwi i wybiegł na drogę, rozglądając się na samochodami.
– Wariat! – Nadia parsknęła śmiechem na ten widok, ale czuła się jednak trochę zaniepokojona. Miała wrażenie, że odruch Conrada nie był podyktowany jego odwagą, a raczej brakiem jakichkolwiek zahamowań, zupełnie jakby nie dbał, czy coś mu się stanie.
Wrócił po chwili, przemoczony do suchej nitki. Mokre włosy śmiesznie okalały mu twarz i szczękał zębami. Nadia chciała podać mu jakiś ręcznik, ale nie widziała nic takiego w samochodzie.
– W schowku są chusteczki – powiedział, sięgając po swój płaszcz, który zostawił uprzednio na tylnym siedzeniu i założył go na siebie, próbując się nieco ogrzać.
Nadia otworzyła schowek, ale wyciągając karton z chusteczkami niechcący zahaczyła o coś, co wypadło wprost na jej kolana. Zakryła sobie usta ręką, wgapiając się w lśniący pistolet, czując, że serce bije jej jak oszalałe. Conrado bez słowa złapał za broń i schował ją ostrożnie do schowka. Doskonale widział, że chciała go o to zapytać, ale powstrzymała się – nie wiedział czy ze strachu, czy może uznała, że nie powinna. Przyjął od niej chusteczki i wytarł sobie twarz i włosy – tylko tyle mógł zrobić. Za oknem akurat rozległ się potężny huk, przez co oboje podskoczyli w miejscu ze strachu. Conrado miał dziwną minę, której Nadia nie potrafiła rozgryźć. Przed chwilą się uśmiechał i wyglądał jak nastolatek, u którego stóp leży cały świat. Teraz był dojrzałym mężczyzną, któremu życie porządnie dało w kość. Nadia nie wiedziała, która z twarzy Conrada Saverina jest prawdziwa.
– Nie lubię burzy – przyznał Conrado, widząc jej zaciekawione spojrzenie.
Kłóciło się to z jego poprzednim zachowaniem, więc musiała zapytać, jako że nie zanosiło się na to, że powie jej więcej sam z siebie.
– Dlaczego?
– Moja żona zmarła podczas burzy.
Zaległa niezręczna cisza, podczas której było słychać tylko bębnienie deszczu.
– Przykro mi – odezwała się Nadia, współczując Conradowi jego straty. Ona również od niedawna była wdową. – Jak umarła?
– W czasie porodu.
Zdawkowa odpowiedź była częściowo zgodna z prawdą. Nie zamierzał powiedzieć jej, że to ludzie Fernanda ją zabili, zostawiając jej zakrwawione zwłoki z otwartymi szeroko pustymi oczami w ich łożu małżeńskim, gdzie później sam je znalazł. Na samo wspomnienie przeszedł mu po plecach zimny dreszcz.
– A dziecko… – Nadia nie wiedziała, o co tak właściwie chce zapytać. Nie chciała się przyznać, że kiedy przyjechał odebrać ją z domu Fabricia, usłyszała część jego rozmowy z Emily, podczas której twierdził, że stracił coś, zanim tak naprawdę to miał i chodziło mu właśnie o to dziecko. Założyła, że dziecko także zmarło. – Przykro mi – powtórzyła tylko, czując, że żadne słowa nie są w stanie teraz odpowiednio go pocieszyć.
– Niepotrzebnie, to było dawno temu. – Coś w głosie Conrada dało jej do zrozumienia, że wcale nie przebolał tej starej tragedii i wciąż żyje przeszłością, ale nie drążyła tematu.
Kolejne godziny spędzili, rozmawiając na temat kampanii wyborczej i ich współpracy w wydawnictwie. Pogoda się poprawiła i mogli zadzwonić po pomoc drogową. Usterka w samochodzie nie była poważna, dzięki czemu udało im się naprawić ją na miejscu, a Conrado mógł odwieźć Nadię do domu.
– Zapnij pasy – przestrzegł ją, dbając o bezpieczeństwo, a ona szybko wyrzuciła z głowy swoje podejrzenie, że jest to człowiek lekkomyślny. – Już prawie świta. Mam nadzieję, że Fabricio nie będzie miał mi za złe, że odwożę jego siostrę tak późno – powiedział, parkując na podjeździe przed domem przyjaciela i uśmiechając się do Nadii. – Odpocznij, Nadio. Odezwę się w sprawie szczegółów naszej współpracy.
Nadia, działając zapewne pod impulsem, nachyliła się w jego stronę tak, że ich twarze znalazły się o centymetr od siebie. I wtedy poczuła nagłe szarpnięcie. To pas bezpieczeństwa uniemożliwił jej to, co chciała zrobić. Problem w tym, że sama nie wiedziała, co to takiego było. Conrado wyglądał na kompletnie nieprzejętego sytuacją.
– Wszystko w porządku? – zapytał, nawet nie kwapiąc się, by się od niej odsunąć, choć zapewne widział jak bardzo jest zawstydzona – nie trudno było nie zauważyć, bo zwykle tak się nie zachowywała. Wstyd był dla niej czymś obcym.
– Tak, jak najbardziej – odkaszlnęła z zakłopotaniem, cofając się od niego i odpinając pas. – Do zobaczenia.
Wydawało jej się, że Conrado doskonale wiedział, że będzie czegoś próbowała. Kazał zapiąć jej pas. Wtedy wydawało jej się, że dbał o jej bezpieczeństwo, teraz zaczynała myśleć, że bardziej martwiło go swoje. Może była zbyt nachalna? Czy to dlatego dał jej jasno do zrozumienia, żeby zachowali dystans? Nie umiała go rozgryźć i właśnie dlatego coraz bardziej ją intrygował.
Poczekał aż wejdzie do domu, po czym wyszedł z samochodu i udał się w sobie tylko znanym kierunku. Ukryte w cieniu drzew stało srebrne BMW. Conrado uśmiechnął się dobrotliwie i zapukał w szybę. Mężczyzna za kierownicą zmieszał się i opuścił szybę, by umożliwić im rozmowę.
– Słucham? – zapytał, udając, że nie wie, o co chodzi Conradowi.
– Powiedz Fernandowi, że jeśli chce się ze mną spotkać, niech umówi się przez moich ludzi, a nie wynajmuje kogoś, by mnie szpiegował.
– Nie wiem, o czym pan…
Nie dokończył zdania, bo silna dłoń Conrada złapała go za kark i z impetem przycisnęła jego głowę do kierownicy. Facet jęknął i złapał się za twarz, ale Conrado nic sobie z tego nie robił.
– Jeśli jeszcze raz zobaczę, że mnie śledzisz, nie będę taki grzeczny jak teraz, rozumiesz mnie? – Ciche jęknięcie od faceta było ledwo słyszalne. – Co takiego? Nie dosłyszałem. – Przycisnął go jeszcze mocniej do kierownicy. Facet miał rozcięty łuk brwiowy i skomlał jak zwierzę złapane w pułapkę.
Conrado zdawał się tym nie przejmować. Zamiast tego sięgnął po aparat leżący na kolanach mężczyzny, wyciągnął z niego kartę pamięci i złamał ją na pół bez mrugnięcia okiem. Fotograf, czy też raczej prywatny detektyw, wynajęty przez Fernanda Barosso zaklął na ten widok.
– Powiedz Fernandowi, że znam jego każdy krok. Niech nie wydaje mu się, że zapomniałem, po co tu jestem.
Rzucił facetowi jego aparat i z powrotem udał się do swojego samochodu, gdzie wściekły odpalił silnik i odjechał w stronę swojego mieszkania. Czekała tam na niego Eva. Była blada i zła. Siedziała na kanapie z rękoma założonymi na piersi, a kiedy wszedł do środka, poderwała się z miejsca z oskarżycielskim spojrzeniem.
– O której to się wraca do domu? – zapytała, ale ją zignorował. Nalał sobie szklankę wody i usiadł wygodnie na kanapie.
– Oszczędź mi kazań. Byłem na spotkaniu biznesowym.
– Tak to się teraz nazywa. – Eva prychnęła. – Więc może zainteresuje cię fakt, że kiedy ty szlajałeś się gdzieś z synową twojego wroga, twój przyjaciel przedawkował w stolicy.
Conrado poderwał się z miejsca, nie wiedząc, co to ma znaczyć.
– O czym ty mówisz?!
– Dzwoniła policja z Mexico City. Octavio Alanis został znaleziony w swoim mieszkaniu. Martwy.
– To niemożliwe, Octavio od dawna jest czysty. – Saverin próbował przekonać samego siebie.
– Był czysty. – Eva spuściła głowę, rezygnując ze swojego poprzedniego tonu na rzecz bardziej odpowiedniego do sytuacji. – Dopóki jego bratanek nie został zamordowany na jego oczach. Każdego by to złamało.
– Nie, to niemożliwe. – Conrado nie wierzył w jej słowa. Sam miał pewne obawy, zostawiając Octavia samego w stolicy, ale powtarzał sobie, że jego przyjaciel musi się sam uporać ze stratą Guillerma. Że potrzebuje czasu.
Szklanka z wodą, którą trzymał rozbiła się na drobne kawałki, kiedy z wściekłości zmiażdżył ją w dłoni. Krople krwi z jego rozciętej ręki skapnęły na śnieżnobiały dywan, który wybrała niedawno Eva do jego salonu.
– Przyniosę apteczkę – powiedziała Medina, zostawiając go na chwilę samego, osłupiałego i kompletnie zdruzgotanego.

***

– Co mamy? – zapytał, przekraczając taśmę, którą oznaczone zostało miejsce zbrodni.
Odłamki szkła z rozbitego lustra w ozdobnej ramie chrzęściły mu pod nogami, kiedy stąpał ostrożnie po mieszkaniu. Nigdy nie był w tej części miasteczka, głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie dochodziło tutaj do przestępstw. Była to spokojna okolica, jednak mieszkanie, w którym została popełniona zbrodnia, nosiło na sobie ślady przemocy. Meble były poprzewracane, kabel od telefonu wyrwany z gniazdka, wszędzie walało się rozbite szkło. Lampa z przepaloną żarówką zwisała smętnie z sufitu i Lucas zdołał wywnioskować, że ofiara nie poddała się bez walki.
– Kobieta przed trzydziestką, nietutejsza. Trzy rany postrzałowe. Oprawca prawdopodobnie zostawił ją tutaj, by się wykrwawiła. Będziemy mieć pewność po wykonaniu sekcji, ale na moje oko męczyła się przez całą noc – odpowiedział wąsaty funkcjonariusz, prowadząc Hernandeza, do miejsca, gdzie fotograf kryminalistyczny robił zdjęcia dowodom.
Lucas zaklął pod nosem i ukucnął przy ofierze, uważając przy tym, by nie zatrzeć żadnych śladów. Delikatnie obrócił jej twarz w swoją stronę i odgarnął kilka zbłąkanych kosmyków z twarzy, a kiedy ją rozpoznał, omal nie krzyknął. Wszystko nagle stanęło w miejscu, a on poczuł, że ziemia osuwa mu się pod stopami.
– Oficerze Hernandez? Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany reakcją Lucasa funkcjonariusz. – Znał ją pan?
Lecz mężczyzna nie odpowiedział. Wstał i wszystko nagle wydało mu się rozmazane, a cała krew odpłynęła mu z mózgu. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Nie mógł zmusić się, by spojrzeć po raz kolejny w tę twarz. Czuł, że dłużej tego nie zniesie.
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, wypadł na zewnątrz jak pijany obijając się o ściany. Kiedy był już sam, pewien, że nikt go nie usłyszy, uderzył pięścią w ścianę, ale nie poczuł bólu. Z jego piersi wydostał się żałosny jęk. Nie był w stanie jej ochronić, choć przecież to obiecał. To była jego wina, to on kazał jej iść na policję, wierząc, że Diaz jej wysłucha i pomoże. Widocznie macki Joaquina sięgały dalej, niż mógł sobie wyobrazić.
Przez niego Anna Lucia leżała martwa w mieszkaniu, a on po raz kolejny musiał żyć z wyrzutami sumienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:49:30 03-11-18    Temat postu:

dubel

Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 14:52:21 03-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:21:05 03-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 158
Emily/Fabrico/Victoria/Javier/Pablo

Z łóżka zwlekła się o szóstej rano. Niewyspana przesunęła otwartą dłonią po twarzy wzdychając. Bosa poczłapała na dół, do kuchni. Potrzebowała kawy, gdyż jej umysł od rana musiał być na wysokich obrotach. Włączyła ekspres. Zapowiadał się pracowity poranek.
Najpierw miła spotkać się z Lucasem, aby odebrać od niego akta, następnie Diaz zapowiedział aresztowanie, spotkanie z Prudencją i być może pojedzie odebrać ojca na lotnisko.
Emily dalej nie wiedziała co zrobić ze sprawą Felipe Diaza. Całą noc przekręcała się z boku na bok rozważając swoje opcje i propozycję Conrado Severina, aby ogłosić sprawę światu. Wczorajszego wieczoru zadzwoniła do Prudencji, aby umówić się na spotkanie. Chciała wysłuchać kogoś kto był świadkiem tych wydarzeń, kogoś kto pamięta Felipe z młodych lat i może nakreślić jego portret psychologiczny. Być może coś pamięta.
Decyzja jednak należała do Diazów. To Victoria ewentualnie Pablo powinien wyznać wstydliwy rodzinny sekret i przeprosić. Emily z własnego doświadczenia wiedziała, iż przeprosiny i przyznanie, iż Felipe był pedofilem dla ofiar będzie znaczyło dużo. Będzie znaczyło to, iż opowiadają się po stronie ofiar nie oprawców. Blondynka ubrana w dwuczęściowy kostium kąpielowy wskoczyła do basenu. Chciała zrobić kilka rund za nim Fabricio się obudzi.
Wiedziała także iż powinna zostać z mężem, być przy nim i dla niego. Za każdym razem jak zamykała drzwi od swojego gabinetu miała wyrzuty sumienia, że zaniedbuje uczucia męża. Zatrzymała się przy brzegu opierając dłonie o płytki. Wzięła kilka głębokich oddechów. Nieszczęścia naprawdę zaczęły biegać stadami. Miała cichą nadzieję, iż obiiecane przez Conrado piwo.
Miała cichą nadzieję, że przed przyjacielem, po kilku drinkach się otworzy, że będzie chciał porozmawiać o swoich uczuciach z kimś komu ufa. Wyszła z basenu skierowała się do kuchni. Przy blacie był już Fabricio sączący małymi łyczkami kawę. Emily przyjrzała mu się z troską.
Żadne z nich nie spało tej nocy zbyt dobrze. Oboje przekręcali się z boku na bok, pogrążeni we własnych myślach. Dopiero gdzieś około trzeciej nad ranem poczuła, jak wtula się w jej plecy. Dopiero wtedy zasnęła. Trzy godziny później zadzwonił budzik. Odwrócił się do niej posyłając jej blady uśmiech. Na blacie postawił kubek z kawą.
— Dzień dobry — Głos miał ochrypnięty, podkrążone oczy. Podeszła do niego i pocałowała go delikatnie w usta. — Smakujesz chlorem — stwierdził, kiedy się od siebie oderwali. Mimowolnie przesunął spojrzeniem po sylwetce żony. Schudła trzy może nawet cztery kilogramy, odkąd zamieszkali w Meksyku. Przyciągnął ją do siebie dłońmi przesuwając po bokach jej szczupłego ciała.
— Dzień dobry — odpowiedziała. — Kiepsko spałeś — stwierdziła dłoń przykładając do jego policzka. — może weźmiesz sobie dziś dzień wolny? — zasugerowała łagodnie.
— Nie mogę — wypuścił ją z objęć i wyminął. — Okazało się, iż ktoś podczas przedstawienia w Monterrey zrobił Nadii i Conrado zdjęcie, które krąży po kolumnie towarzyskiej miejscowego szmatławca. Muszę wydać oświadczenie w tej sprawie. — wyjaśnił. — Kto zajmuje się dziś Sammym?
— Emma wzięła wolne — odpowiedziała siadając na wysokim krześle. Ogrzała dłonie o kubek z gorącą kawą. — Spotykam się dziś po popołudniu z bratem będziemy omawiać strategię.
— Miło, że przed ślubem o nim wspomniałaś — odparł Fabricio.
— Ja i Leo mamy skomplikowaną relację — zaczęła. — Nie rozmawiałam z nim od dawna, nadal jest na mnie zły.
— Za?
— Sfingowałam śmierć jego ukochanego, wywiązałam go z Rosji i nie powiedziałam mu o tym. On w odwecie wydał mnie Rosjanom — wzruszyła ramionami. — Stare dzieje, ale on dalej mi nie wybaczył, że zrobiłam to wszystko za jego plecami.
— A co ze sprawą z Camillą? Przekonacie ją, żeby odpuściła?
— Wątpcie, kiedy się uprze nic jej nie przekona do zmiany decyzji. Zajmiemy się tym. Jak się czujesz? — zapytała
— Zmieniasz temat — stwierdził Fabricio.
— Martwię się o ciebie — odpowiedziała delikatnie chwytając go za rękę. — Kiepsko sypiasz, niewiele jesz, uciekasz w pracę.
— To mamy ze sobą więcej wspólnego niż sądziłem — mruknął patrząc gdzieś ponad nią. — Nic mi nie jest.
— Oboje wiemy że to nieprawda — ścisnęła jego palce mocnej. — Cierpisz.
— Przestań
— Mam się o ciebie nie martwić, nie troszczyć
— Nie profiluj mnie — warknął — po prostu przestań analizować każdą moją minę — wyrwał jej dłoń — Muszę iść do poradni.
— Jest siódma rano.
— Chcę napisać oświadczenie za nim Conrado przyjdzie — odparł zakładając marynarkę. Kubek po kawie wstawił do zlewu. — Pisał mi wczoraj, że wiszę mu jakieś piwo więc pewnie wrócę późno — podszedł do Emily całując ją w czoło. — Pa
Usłyszała dźwięk zamykanych frontowych drzwi i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Głośno przełknęła ślinę zsuwając się z wysokiego stołka. Najzabawniejsze było to, iż wcale nie układała jego profilu. Profil Fabrcia nawet kiedy rozpracowywała jego ojca nigdy nie powstał. Nie musiała robić jego profilu, aby wiedzieć jego cierpienie.
Westchnęła. Od bardzo dawna nie czuła się tak bezradna. Nie wiedziała co robić, nie wiedziała, jak mu pomóc. Otwartą dłonią przesunęła po twarzy idąc pod prysznic. Zamknęła za sobą drzwi i pozbyła się kostiumu kąpielowego. Nie czekając aż woda zrobi się ciepła weszła pod prysznic i zamknęła oczy. Zadarła do góry głowę czując jak lodowate krople uderzają ją w twarz.
Potrzebowała aż trzydziestu minut pod strumieniami wody, aby jej umysł zaczął działać na pełnych obrotach a mięśnie rozluźniły się nieco. Zakręciła kurek z wodą ciało owinęła puchatym ręcznikiem. Bosa weszła do garderoby a z zadumy wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarszczyła brwi spoglądając na zegarek. Było po siódmej rano. Zrzuciła ręcznik włożyła szlafrok wiążąc go mocno w pasie. Zbiegła na dół, kiedy rozległ się trzeci dzwonek. Otworzyła drzwi w progu stał blady przemoczony Luke. Bez słowa wpuściła go do środka.
— Przepraszam, że tak rano— zaczął spoglądając na nią bezradnie.
— Nic się nie stało — powiedziała — I tak już nie spałam. Chodźmy do biblioteki — zaproponowała i pociągnęła go lekko za rękę. Posadziła go w fotelu. — Dasz mi chwilę, pójdę się ubrać — odparła i pobiegła na górę. Ubrała się szybko w pierwsze rzeczy jakie wpadły jej do rąk i zbiegła na dół. Luke siedział w tym samym miejscu, w tej samej pozycji jak go zostawiła. — Hej — usiadła w fotelu obok chwytając go za dłonie. Były lodowate. — Co się stało?
— Mam dla ciebie te akta.
— Później co się stało? — powtórzyła pytania — Luke spójrz na mnie — nakazała mu. Popatrzył na nią bezradnie, aż za dobrze znała to spojrzenie. Wyprostowała się i podeszła do barku. Ze środka wyciągnęła ulubioną szkockiego męża. Nalała jej na dwa palce po której chwili namysłu dolała jeszcze trochę.
— Pablo Diaz zabił Annę Lucię — powiedział ostrym głosem.
— Co? Luke zwolnij — odstawiła drinka na biurko i odwróciła się w stronę mężczyzny. — Po kolei.
— Wczoraj byłem w San Antonio, zaczepiła mnie żona Raula tego który rzekomo napadł na Nadię i wrobił a to Nicholasa i zamiast jej pomóc wysłałem ja do Diaza! — Krzyknął — Posłałem ją na rzeź, sam powonieniem ją tam zawieść , zająć się tym, ale nie!
— Luke
— Diaz z nią rozmawiał i wydał Jaquinowi
— Luke! — podniosła głos, dopiero teraz zatrzymał się i na nią spojrzał. — To było wczoraj? — upewniła się — Z San Antonio jedzie się około pięć, sześć godzin więc była w Valle de Sombras około trzeciej i czwartej nad ranem Diaz w tym czasie był na ostrym dyżurze
— Co?
— Został postrzelony podczas próby aresztowania Jeronimo Durana — wyjaśniła. — Postrzeliła go jego konkubina Amanda. Diaz był operowany i teraz dochodzi do siebie. Julian przez telefon powiedział mi, że miał dużo szczęścia. Nie mógł rozmawiać z Anną Lucią.
— Więc kto?
— Nie wiem, sprawdzimy w systemie. Daj m się ogarnąć pojedziemy razem.
Komórka Emily rozdzwoniła się.
— McCourd
— Funkcjonariusz Esposito. Szeryf mówił ze w razie problemów mam do pani dzwonić.
— Tak co się stało?
— No bo w nocy mieliśmy tutaj niezły sajgon co nie. Szefa postrzeliła wariatka, która okazała się być dilerką, więc trzeba było narkotykowych wzywać, załatwiać nakaz przeszukania no sama pani rozumie i jeszcze ten trup nad ranem.
— Do rzeczy funkcjonariuszu
— No bo Raul się powiesił
—Słucham!
— No dynda pod sufitem właśnie na niego patrzę
— Niczego nie ruszaj! — krzyknęła — Będziemy z Luckasem za pół godziny
— Ale on wisi
— To niech wisi! Tknij go a będziesz siedział w archiwum do końca życia. — odłożyła słuchawkę — Raul się powiesił w nocy.
— Co!? — Luke ruszył do wyjścia i pobiegł do auta
— Luckas! — krzyknęła za nim Emily kiedy wsiadał do auta — Nie rób nic głupiego! Niech to szlag! — wróciła do domu wściekle zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegła na górę klnąc pod nosem. Tak nieszczęścia biegały stadami.

***
Potrzebowała kolejnych trzydziestu minut, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Stukając obcasami weszła na komendę niemal natychmiast kierując się do aresztu śledczego, gdzie w jednej z cel powiesił się Raul. Przed miejscem potencjalnego przestępstwa roiło się od policjantów, jednego lekarza sądowego i techników.
— Esposito co ja mówiłam?
— Ja kazałem go ściągnąć — usłyszała za swoimi uszami głos prokuratora okręgowego Gabriela Lopeza. — Zabieramy ciało do lekarza sądowego do Monterrey tam zostanie ustalona przyczyna zgonu
— Facet dyndał pod sufitem — wtrącił się Esposito — Poza tym znalazłem list pożegnalny
— Z wnioskami zaczekajmy do sekcji — zaripostowała Emily odnajdując spojrzeniem Lcukasa który stał z boku z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. — Luke do mojego gabinetu.
— Ta zabił się, jasne — mruknął wściekle Luckas zamykając za sobą drzwi. — najpierw jego żona teraz on a może stuknęli i w tym samym czasie.
— Luke uspokój się! Wiem ze jesteś wściekły, zdezorientowany i masz wyrzuty sumienia, ale wydzieranie się na cały komisariat niczego nie zmieni. Musisz utrzymać przykrywkę dlatego też pojedziesz do domu Amandy Dagles i spiszesz wszystkie prochy jakie miała. Jeśli wśród pigułek znajdziesz Helios włóż go do kieszeni. Rozumiesz. Tak zranisz go najbardziej.
Rozumiem,.Emily podała mu adres i wyszedł. Miała nadzieję że Helios tam będzie to by sprawiło iż sprawy będą mogły ruszyć do przodu.
***
Ból świeżo zoperowanego ramienia zniwelowały lekki przeciwbólowe. Powoli usiadł na łóżku spoglądając w sufit. Spodziewał się rutynowego aresztowania nie strzałów, operacji i zatroskanego spojrzenia Marceli.
Pojechali tam o dwudziestej trzydzieści. We trzech; on , Esposito i Madox. Nie widział sensu ściągania większej liczby osób ze względu, iż o ile szkodliwość czynu była duża to osoba, która ją spowodowała była śmieciem. Poza tym to nie Jeronimo go postrzelił, lecz Amanda jego konkubina. Według nosa Hermesa, którego musieli ze sobą zabrać ze względu, iż ten pies nie chciał zostać sam w domu znajdowały się również narkotyki. Kto jak kto, ale Hermes nigdy się nie mylił.
Rana postrzałowa nie była najgorsza. Kula przeszła na wylot. Tydzień zwolnienia lekarskiego i będzie po wszystkim. Bardziej niepokoił go fakt, iż to Adam Esposito będzie jego tymczasowym szefem. Pablo za grosz nie ufał największemu miejskiego plotkarzowi. Wszystkie przecieki z komendy pochodziły od niego. Diaz nie mógł sobie pozwolić na zwolnienia, co najwyżej mógł wpisać mu naganę do akt. Z zadumy wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła jego córka Victoria z mężem. Na ich widok zmarszczył brwi.
— Co w tutaj robicie? — zapytał wyraźnie zaskoczony. Wyraźnie też pamiętał, aby nie zawiadamiać Vicky a z Santiago miała zostać Rosario.
— Stoimy — stwierdził oczywistą oczywistość jego zięć, kiedy córka siadła na brzegu łóżka spoglądając na niego szklanym wzrokiem. — Pogoda w Alpach była beznadziejna — pożalił się — Plus dziesięć stopni i śnieg z deszczem minus jeden w nocy. I to ma być zima? — pokręcił z dezaprobatą głową. — Trochę pozjeżdżaliśmy, ale więcej czasu spędziliśmy w Zurychu. Mam dla ciebie czekoladki.
— Javier
— Dostał w ramię nie w bebechy czekoladę może jeść. Pytałem Dolores.
— Dzięki Javier — powiedział Diaz. — Przykro mi, że pogoda się wam nie udała.
— Bywa, mogłem sprawdzić długoterminową — Magik wzruszył ramionami.
— Jak się czujesz? — zwróciła się do ojca Victoria.
— Nic mi nie jest
— Julek twierdził coś innego — wtrącił się ponownie Magik. Oboje spojrzeli na blondyna, który zamilkł.
— Naprawdę to nic takiego. Jutro mnie wypiszą. Nie martw się o mnie — wyciągnął dłoń i pogładził córkę po policzku. — To naprawdę nic takiego.
— To rana postrzałowa to wcale nie jest nic takiego, Julian mówił
— Julian to pediatra — przypomniał jej Pablo.
— Jeden z najlepszych na świecie — wtrącił się Magik. — I niejednego delikwentowi kości składał więc jak on mówi że miałeś więcej szczęścia niż — urwał czując na sobie karcące spojrzenie zarówno żony jak i teścia — oleju w głowie — dokończył uznając iż to lepsze niż nazwanie Diaza głupcem. — Czekoladę? — zapytał wydobywając z torby pudełko szwajcarskich czekoladek. — Grzechem jest nie spróbować tej z marcepanem.
—Tata nie lubi marcepanu.
— To z kokoskiem.
Drzwi otworzyły się do środka weszła Marcela z torbą przerzuconą przez ramię. Na widok córki Pabla siedzącej na łóżku i zięcia po drugiej stronie zatrzymała się gwałtownie.
— Dzień dobry — powiedziała lekko oszołomiona.
— Dzień dobry — odezwał się pierwszy Javier. — Magik — podał jej swoją dłoń — możesz mi także mówić Javier, ale po nazwisku nie lubię.
— Marcela
— Victoria — podała kobiecie dłoń.
— Pablo nie wspominał, że wracacie tak wcześnie
— Ze Szwajcarii nagle zrobiły się tropiki — powiedział pełnym wyrzutu głosem Javier. — Globalne ocieplenie to zmora dwudziestego pierwszego wieku — zadeklarował — Czekoladkę? — wyciągnął w jej stronę pudełko.
—Javier — Victoria podniosła się z łóżka ojca — Musimy odebrać Hermesaa z komendy.
— Zdążymy
— Javier — powtórzyła nieco bardziej natarczywym głosem. — Teraz.
— Subtelna aluzja, żeby zostawić samych — podsumował głośno Reverte. — To ja czekoladki wam zostawię — zamknął pudełko i położył je w nogach szpitalnego łóżka — tylko nie zjedzcie za dużo, bo was brzuchy rozboli. Zaczekamy na korytarzu — pomachał Pablo i wymknął się z Sali.
— To ja — powiedziała i pochyliła się nad ojcem wargami dotykając jego policzka. — Następnym razem włóż kamizelkę — poradziła
— Zapamiętam.
— Miło cię wreszcie poznać — zwróciła się do Macerli. — Przepraszam za męża , czasami plecie trzy po trzy.
— Nic nie szkodzi, ciebie także miło poznać.
Victoria wyszła na korytarz.
— Sądzisz, że ona zostanie moją teściową? — zapytał ją Magik za nim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.
— Specyficzny człowiek — powiedziała kobieta siadając na brzegu łóżka Pabla. Delikatnie splotła ze sobą ich palce.
— Nic mi nie jest — uprzedził jej pytanie siadając na łóżku. — Morfina działa cuda.
— To nie jest śmieszne, gdyby nie ja
— Gdyby nie twój ośli upór nigdy bym cię nie poznał — wtrącił się Pablo — To nie twoja wina. To ja zabagatelizowałem zagrożenie i proszę mamy konsekwencje. Nic mi nie jest naprawdę. — zapewnił ją druga dłonią czule gładząc ją po policzku.
***
Pueblo de Luz lub inaczej Dolina światła była przeciwieństwem tego co widywała w Dolinie cieni. Było, ciszej, spokojniej jakby bardziej przytulnej niż w mieścinie obok. Emily zatrzasnęła za sobą drzwi auta spoglądając na kawiarniane ogródki, gdzie umówiła się z Prudencją Vegą. Mimo iż nie podjęła decyzji co zrobić ze sprawą Diaza postanowiła poznać wszystkie jej aspekty. Znajoma Severina znała Diaza z czasów młodości i być może rzuci nieco światła na sylwetkę mężczyzny w młodości. Dostrzegła starszą, zadbaną kobietę w czerni przy jednym ze stolików.
— Dzień dobry — przywitała się po podejściu — Pani Prudencja Vega?
— Tak, ty musisz być Emily — podała jej dłoń. — Conrado mi mówił, że spotkam się z kobietą która wie czego chcę — Emily zmarszczyła brwi. — Ma pani zdecydowany krok agentko McCourd — wyjaśniła.
— Dziękuje, napije się pani czegoś? — zapytała ją.
— Herbaty.
Emily po zawołaniu kelnerki zamówiła dwie czarne herbaty.
— Dziękuje ze zechciała się pani ze mną spotkać — zaczęła kurtuazyjnie blondynka. — Domyślam się ze mówienie o Felipe Diazie nie należy do rzeczy przyjemnych.
— To prawda — przyznała jej racje Prudencja — Felipe Diaz był o de mnie starszy o czternaście lat — zaczęła swoje opowieść kobieta. Był przystojnym młodzieńcem, wszystkie panny się za nim oglądały. Pani nie jest stad, więc wyjaśnię, iż społecnzo1)ci Peublo de Luz i Valle de Sombras są ze sobą ściśle związane, zwłaszcza wyższe sfery czy młodzież licealna. Tutaj wszyscy znają wszystkich — Emily wyciągnęła swój notatnik i przerzuciła klika stron.
— Będzie pani przeszkadzać, jeśli będę robić notatki?
— Nie skąd moja droga — machnęła ręką.— Notuj. Felipe miał w sobie coś przerażającego, coś złowrogiego co kazała mi trzymać się od niego z daleka. Po raz pierwszy tak naprawdę się ze sobą zetknęliśmy na jego ślubie. Ożenił się z Blancką Tapią, śliczną zaledwie piętnastoletnią dziewczyną. To był najsmutniejszy ślub na jakim byłam. Przepłakała całą ceremonię a przysięgę ledwie z siebie wydusiła. Felipe tańczył ze wszystkimi pannami, ale nie z własną żoną.
Poza tym on nie przepuścił żadnej. Kiedy mu się jakaś spodobała, nie było słowa „nie” była jego i kropka. Do mnie także — przyznała — odrzuciłam go oczywiście.
— Nie próbował odwetu?
— Nawet jeśli chciał to nie mógł mnie tknąć. Moja rodzina by mu nie odpuściła. Byliśmy w tamtym czasie bardzo potężni — przyznała zgodnie z prawdą.
— Pamięta pani coś jeszcze? Jakieś dziecko która z dnia na dzień zaczęło zachowywać się inaczej? Odsuwało się od rówieśników, nie lubiło, kiedy ktoś je niespodziewanie dotykał, napady agresji bez powodu.
— Cecylia — powiedziała bez wahania. Chodziła ze mną do klasy, później uczęszczała do szkółki jeździeckiej Felipe. Pamiętam ją jako żywiołową dziewięciolatkę, zawsze było jej pełno. Taka iskierka, ale po wakacjach coś się zmieniło. Stała się cicha, miała rany na rękach. Rok później utopiła się w Zatoce Meksykańskiej.
— Przykro mi. A dorośli? Naprawdę nikt nie wiedział co robi?
— Proszę zrozumieć wtedy świat był inny. Ludzie byli bardziej ufni, bardziej pracowici, kiedyś więcej czasu spędzało się na polu zbierając pomarańcze a Diaz uczył dzieci jeździć konno zupełnie za darmo. Wielu rodziców cieszyło się, że ma dzieci z głowy. Niektórzy oddawali je z egoizmu inni nie mieli wyboru. To były czasy, gdzie gwałt i pedofilia nie istniały w słownikach, zdarzały się w wielkich miastach. To była zżyta społeczność.
— Wiedział to i wykorzystał to. Dzieciom nikt nie wierzył miały przecież tylko bujną wyobraźnię a kobiety są same sobie winne, że zostały zgwałcone. —Emily westchnęła odkładając długopis
—Wiem, że dla kobiety z Zachodu to frustrujące.
Emily zaśmiała się.
— Frustrujące jest to dla mnie dlatego że od lat zajmuje się przestępstwami seksualnymi i od lat słyszę te same wymówki i usprawiedliwienia i sama nie wiem co chcę osiągnąć —oparła łokieć na stole. — Te dorosłe już dzieci zasłużyły chociaż na przepraszam.
—Zdradzę pani jeszcze jedną historię, którą słyszałam już od przyjaciółki. Pisała mi o tym w liście —wyciągnęła go z torebki i położyła przed Emily. —Pisała o tym, że grupa chłopców napadła na Fwlipe Diaza. Pobili go i już więcej w mieście się nie pokazał. Pisała mi też o chłopcu- synu swojej najlepszej przyjaciółki. Jeździł konno u Felipe Diaza i uległ wypadkowi w ciągu siedmiu miesięcy utył jakieś dwadzieścia kilogramów. Odrzuciła go społeczność z powodu jego tuszy. Consuleo zwierzyła jej się także że mimo iż był już duży raz czy dwa zmoczył łóżko. Wpadał w złość bez powodu, był humorzasty i nie chciał być przytulany czy obejmowany wręcz wzdrygał się przed kontaktem fizycznym. Mówiła mi, że dopiero brat pomógł mu się pozbierać. Schudł, zdał maturę skończył nawet ten cały Harward. Słyszałam nawet plotki, że będzie miał dziecko.
— Hektor Reynolds
—Zna go pani?
—Poznałam tylko starszego brata. Tonego.
— Felipe Diaz był złym człowiekiem. Od najmłodszych lat. Pewnie starsi mieszkańcy Valle de Sombras mogli by pani powiedzieć więcej pytanie jest jedno; czy pani chcę tego słuchać? To smutne historie, tragiczne a on nie żyje. Nie zawsze możemy dać ofiarom sprawiedliwość i pani powinna wiedzieć to najlepszej. Proszę przeczytać list — przesunęła go po blacie. —Mnie nie jest już potrzebny.
— Dziękuje. Wiem i decyzja czy sprawa ujrzy światło dzienne czy też nie zależy od Diazów nie o de mnie. Jedyne co mogę zrobić to pokazać im skalę okrucieństwa Felipe. Dziękuje za pomoc —powiedziała wstając z torebki wyciągnęła banknot i zapłaciła za herbatę.

***
Fernando Barosso w czwartkowy poranek miał doskonałe samopoczucie. Nie tylko pozbył się tego idiotycznego sklepu syna sprzedając go to do tego przekonał Solano, aby jeszcze w tym tygodniu ogłosili, iż zmienił zdanie. I poprze go w wyborach na burmistrza. I pomyśleć co zmienia jedna ma taśma , pomyślał chichocząc.
Była jeszcze ta cała Isabella – policjantka i matka jego rzekomego wnuka. Fenrndo oczywiście nie dowierzał, iż to dziecko było Dymitria, jeśli tak to chłopak był głupszy niż sądził. No i na koniec informacje z komendy; Felipe Diaz pedofilem! Oczywiście dla Fernanda to żadna nowość Inez powiedziała mu co zrobił jej tata, kiedy była mała. Barosso brzydził się takiego zachowania. Rozumiał sypiać z szesnastolatkami, ale sześciolatkami1 cóż za obrzydlistwo nie mógł się doczekać, kiedy spraw a wypłynie a Conrado Severin otrzyma cios, który zwali go z nóg.

***
Adam Esposito Mark Tacher


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:22:38 03-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:40:30 05-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 159

NADIA / TRAVIS / MARCELA / DAVID / MAGDALENA


Travis wstał wcześnie rano, by ugotować zupę pozole*. Chciał zrobić przyjemność swojej matce i zanieść jej obiad do szpitala. W ostatniej chwili zorientował się, że zapomniał kupić jednego składnika. Kukurydzy. Postanowił więc pożyczyć ją od sąsiadki. Miał szczerą nadzieję, że Emma mu pomoże. Polubił ją i ostatnio odniósł wrażenie, że ona jego też.
– Cześć – przywitał się z kobietą, kiedy ta otworzyła mu drzwi.
– Cześć, wejdziesz? – zaproponowała, odsuwając się w bok, by umożliwić mu wejście do środka.
Mondragón nie odmówił.
– Właściwie to przyszedłem zapytać, czy nie masz czasem pożyczyć kukurydzy? – zapytał, nie owijając w bawełnę. – Głupek ze mnie. Robię pozole dla mamy, która jest w szpitalu, a zapomniałem kupić cholernej kukurydzy.
– Nie mówi się tak brzydko. – Jak spod ziemi, wyrósł przed nim mały Sammy i skarcił go spojrzeniem. – A tak w ogóle to siema. – Chłopiec złożył rączkę w piąstkę, domagając się przybicia z Travisem żółwika.
– Siema, młody – odparł mężczyzna, uśmiechając się do malca i przybijając z nim ów żółwika.
– Teraz zdechły – powiedział Sammy i obrócił piąstkę w drugą stronę.
– Co? – Mondragón zbaraniał. Patrzył na dziecko zdezorientowany.
– No, przybij mi jeszcze zdechłego żółwika – wyjaśnił chłopczyk, robiąc dziwną minę. – Ale ty jesteś zacofany – ocenił, a Travis o mało się nie zaśmiał na ten komentarz.
– Sammy, zachowuj się – skarciła syna Emma. – Idź do swojego pokoju.
– Ale mamo… – Samuel zatupał nóżką.
– Nie dyskutuj ze mną. Miałeś posprzątać zabawki z podłogi, więc maszeruj. – Emma była bardzo stanowcza. Widać było, że nie daje sobie wejść na głowę. Kochała synka, ale chciała też nauczyć go dobrych manier, a to Travis zaliczał na plus.
– Powiedz jej coś. – Malec spojrzał udręczonym wzrokiem na sąsiada.
Mondragón przywołał Sammiego do siebie i szepnął mu coś na ucho.
– To co? Umowa? – zapytał, unosząc dłoń jak do przybicia piątki.
– Umowa – rzekł radośnie czterolatek, przybijając piątkę z nowym kolegą i podskakując jak konik polny, oddalił się w kierunku swojego pokoju.
– Jak ty to zrobiłeś? – zdziwiła się Emma. – Ja proszę go o to już od godziny.
– Cóż mam ci rzec? – Travis zaśmiał się wesoło. – Magia.
– Ej, nie bądź taki. Powiedz, co mu obiecałeś – nalegała kobieta. – Błagam cię, może następnym razem jak nie będę mogła wyegzekwować od niego porządku w pokoju, to użyję twoich metod.
– Stracę męski autorytet, jak ci powiem – obronił się Mondragón.
– Ech, dobra. – McCord machnęła ręką. – Oby to nie był kolejny traktor, bo ma już trzy.
– Więc masz tę kukurydzę? – zmienił nagle temat.
– Tak, jasne – odparła krótko. – Proszę. – Wyjęła z lodówki kolbę kukurydzy i podała ją sąsiadowi.
– Dzięki, przyniosę wam skosztować jak skończę – obiecał i wrócił do swojego mieszkania, gdzie bez reszty oddał się gotowaniu.

***

Przyjechał do sklepu, który jeszcze do wczoraj należał do Nicolasa. Teraz jednak był jego, bo stary Barosso sprzedał lokal na wyraźną prośbę swojego syna. Mógł tego dokonać samodzielnie, ponieważ posiadał pełnomocnictwo w tej sprawie własnoręcznie podpisane przez Nico.
David spojrzał z niesmakiem na szyld zawieszony nad wejściem do sklepu i westchnął niedbale. Pierwszą jego decyzją jako nowego właściciela będzie zmiana nazwy. To miejsce zdecydowanie nie będzie dłużej nazywać się „Spożywczą Jaskinią”.
Wyjął klucze z kieszeni spodni i podrzucił je w dłoni. W tym momencie zjawiła się Magdalena.
– Hej, kochanie – przywitała się z ukochanym buziakiem w usta.
– Cześć, słońce – odparł Duran, odwzajemniając pocałunek. – Przyniosłaś, o co prosiłem? – zapytał, odrywając się od dziewczyny.
– Tak, mam wszystko tutaj – wskazała ręką na dużą torbę, którą miała przewieszoną przez prawe ramię. – Choć nadal nie rozumiem, po co ci stara maszyna do pisania mojego ojca i słowniki hiszpańskie.
– Dowiesz się w swoim czasie, a teraz otwórz proszę. – Chłopak podał Magdalenie klucze od sklepu.
Dziewczyna otworzyła drzwi i pomogła Davidowi dostać się do środka.
– Trzeba znaleźć kogoś, kto pomoże mi zrobić tutaj remont i wynieść te wszystkie graty – stwierdził Duran, uświadamiając sobie, że on i Magdalena sami sobie nie poradzą. – Nie znasz nikogo, kto chciałby sobie zarobić? – zwrócił się do ukochanej. – Może ktoś od ciebie z uczelni?
– Nie sądzę, ale popytam – obiecała, siadając Davidowi na kolanach i obejmując go za szyję. – A może twój ojczym by się zgodził? – wpadła na pomysł.
– Mój kto? – Duran uśmiechnął się na to określenie. – Pablo Diaz nie jest moim ojczymem.
– Ale będzie, wierz mi, kochanie – odparła Magdalena z niezwykłą pewnością siebie. – Kobiety czują takie rzeczy.

***

Podniosła klapę laptopa i wpisała w wyszukiwarkę "Conrado Saverin". Jeśli on prześledził całe jej życie, to ona też miała takie prawo. Nie to, że mu nie ufała, bo ku własnemu zdziwieniu ufała mu aż za bardzo. I właśnie dlatego postanowiła go sprawdzić.
W witrynie wyskoczyło kilka artykułów. Pierwszy zatytułowany "Conrado Saverin, Twój kandydat na burmistrza Valle de Sombras", drugi "Saverin z kochanką w Monterrey. Czy zdradził narzeczoną?". Pod spodem było zdjęcie Nadii i Condzia roześmianych od ucha do ucha.
De la Cruz zaśmiała się mimowolnie i złapała się na tym, że wyobraziła sobie Saverina nago w swoim łóżku. Szybko jednak skarciła się w myślach i przywołała rozum do porządku. Na tej samej stronie zauważyła też oświadczenie szefa kampanii wyborczej swojego nowego udziałowca. Fabricio zdementował plotki jakoby jego przyjaciela i siostrę łączyły relacje intymne i wyjaśnił, że są oni tylko wspólnikami w interesach. Pytanie tylko czy był wiarygodnym źródłem informacji dla mieszkańców? Przecież był emocjonalnie związany zarówno z Nadią, jak i z Conradem. Mógł więc skłamać, by uchronić ich prywatność, a także dobry wizerunek kandydata na burmistrza. Kobieta jednak miała nadzieję, że ludzie nie będą doszukiwać się w tym wszystkim drugiego dna i uwierzą w wydane przez Guerrę oświadczenie.
Trzeci artykuł, jaki Nadia znalazła, miał dziwny tytuł: „Eva Medina pojawiła się na promocji swojego najnowszego filmu bez narzeczonego”.
– Eva Medina – powtórzyła na głos. – To chyba ta aktorka – skojarzyła. – Ale dlaczego wyskoczyła mi ona, a nie Conrado? – zastanowiła się chwilę, po czym uświadomiła sobie, że Saverin ma przecież narzeczoną. To musiała być ona. Eva Medina.
Nadia wcisnęła enter i jej oczom ukazała się fotografia blondwłosej pustej lali niczym żywcem wyciętej z okładki Playboya.
– Co on w niej widzi? – skomentowała z cieniem zazdrości w głosie. – Tona tapety i cycki z silikonu – dodała złośliwie. – Nigdy jej nie lubiłam. Gra drętwo, a w dodatku ma krzywe nogi i chodzi jak kaczka – wymyślała coraz to nowe obelgi na temat aktorki tylko po to, by poprawić sobie humor. – Cholera jasna no – prychnęła w końcu zirytowana. – Ciągle siedzisz mi w głowie, Saverin.
De la Cruz z hukiem zamknęła laptopa, by odgonić grzeszne myśli. Podreptała w kierunku szafy i po raz pierwszy od śmierci męża, włożyła kolorowy strój. Nie licząc oczywiście wyjść służbowych, bo na tych musiała ubierać się adekwatnie do sytuacji. Na co dzień do tej pory chodziła głównie w żałobie, ale dziś zdecydowała się ją ściągnąć. Ubrana w białą sukienkę z kwiecistym wzorkiem poszła obudzić córkę. Musiała zaprowadzić ją do szkoły, bo potem planowała wstąpić do poradni, żeby oddać Fabriciowi klucze do ich mieszkania i podziękować za gościnę.
Nadia uznała, że zbyt długo siedzi już na głowie młodemu małżeństwu, a niezręcznie było jej słuchać jęków dobiegających czasem w nocy zza ściany. Każdy w końcu potrzebuje prywatności, a skoro jej mieszkanie zostało już odplombowane i wyczyszczone, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby do niego wrócić.
Zanim odwiozła Camilę do szkoły, spakowała ich rzeczy i zaniosła walizkę do samochodu. Chciała też pożegnać się z Emily, ale nie było jej już w domu.
Przed budynkiem podstawówki zaczepił ją nauczyciel córki, Castiel.
– Cześć, masz chwilę? – zapytał, gdy Nadia pożegnała się z Camilą i dziewczynka zniknęła za drzwiami szkoły.
– Tak, o co chodzi? – podjęła rozmowę De la Cruz, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
– O wycieczkę szkolną. Jest jutro – powiedział Samaniego.
– Tak, pamiętam. Zbiórka o siódmej rano, prawda? – spytała, by się upewnić.
– Rzecz w tym, że zaistniał pewien problem – odparł nauczyciel z zakłopotaniem, drapiąc się po głowie. – Jeden z opiekunów zachorował i nie może pojechać, a dyrekcja wymaga, by jechało co najmniej trzech dorosłych. Jutrzejsza wyprawa stoi więc pod wielkim znakiem zapytania, bo nikt nie chce się zgodzić na zastępstwo.
– To niedobrze – zasmuciła się Nadia, gdyż jej córka tak się cieszyła na tę wycieczkę, że kobieta nie będzie jej teraz w stanie wytłumaczyć, dlatego została ona odwołana. – Chociaż poczekaj, mam przyjaciółkę, która uwielbia dzieci i może w ramach wyjątku zgodziłaby się z nami pojechać – nagle wpadło jej do głowy.
– Byłoby świetnie – przyznał z uśmiechem Castiel.
– Pogadam z nią i dam ci znać za jakieś trzy godzinki – powiedziała, zerkając na zegarek. – Ale teraz muszę już pędzić. Na razie – dodała i zaczęła odchodzić w kierunku swojego auta.
– Zaczekaj, zapisz sobie mój numer telefonu! – zawołał za nią mężczyzna.
– Nie trzeba, i tak przyjadę potem do szkoły po Camilę, więc się zobaczymy! – odkrzyknęła, otwierając już drzwi samochodu od strony kierowcy. – Cześć! – Wsiadła w pojazd i odjechała z piskiem opon.
Pod poradnię dotarła kilka minut później. Przez okno na parterze dostrzegła sylwetkę brata siedzącego przy komputerze z nietęgą miną. Najwidoczniej nie miał zbyt dobrego humoru, więc być może Nadia poprawi mu go informacją o swojej wyprowadzce.
Weszła do środka, zapominając uprzednio zapukać.
– Jeszcze zamknięte – warknął Fabricio, podnosząc wzrok znad monitora i spoglądając na rannego ptaszka, któremu chciało się wstać o tej porze i zawitać w progi poradni Saverina. – Aa, to ty – dodał już łagodniej, widząc przed sobą twarz siostry. – Wybacz, miałem kiepski poranek – wyjaśnił na swoje usprawiedliwienie.
– Pokłóciłeś się z Emily? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź. Tak jakoś się jej wyrwało z braku pomysłów na inne rozpoczęcie rozmowy. – Nie podsłuchiwałam, ale wiesz, ściany mają uszy – próbowała się obronić. – Przepraszam, nie powinnam pytać.
– Coś się stało? – zapytał Guerra, ucinając tym samym poprzedni temat.
– Chciałam tylko oddać ci klucze i podziękować za gościnę. – Kobieta wyjęła z torebki pęk kluczy i położyła je przed Fabriciem na biurku. – Właśnie się wyniosłam, więc macie już chatę tylko dla siebie – zaśmiała się, by rozładować nieco napięcie.
– Nic nie wspominałaś, że masz taki zamiar – zdziwił się mężczyzna.
– Wydawało mi się to oczywiste – wyjaśniła De la Cruz, dopiero teraz siadając na krześle naprzeciwko brata. – Chyba nie myślałeś, że będę wam siedziała na głowie całe życie.
– Nie miałbym nic przeciwko temu. Przecież jesteś moją siostrą, a Camila siostrzenicą.
– To nie znaczy, że mamy razem mieszkać. Każdemu przyda się odrobina prywatności – odparła, właściwie nie wiedząc co miała na myśli poprzez wypowiedzenie słowa „prywatność”. Od dawna nie miała własnego życia, bo ono kręciło się głównie wokół dzieci i kariery. Powinna w końcu pomyśleć o sobie i swoich potrzebach.
– Jak tam już uważasz – skapitulował Fabricio, nie chcąc się wtrącać w decyzję siostry. – Myślę jednak, że nie powinnyście być teraz same – dodał z czystej troski o bezpieczeństwo Nadii i Camili.
– Nie martw się. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to poproszę Lucasa, by na jakiś czas z nami zamieszkał – powiedziała, by uspokoić brata. – Jest Conrado? – zapytała nagle, rozglądając się dookoła.
– A widzisz go tu gdzieś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– To nie zabrzmiało zbyt miło – zwróciła Fabriciowi uwagę.
– Wybacz, mówiłem, że nie jestem w nastroju – przypomniał siostrze. – Powinien się niedługo zjawić. Możesz na niego zaczekać jak chcesz.
– Dzięki.
W tym samym momencie oboje usłyszeli dźwięk gaszonego silnika za oknem.
– Oho, chyba o wilku mowa – odezwał się Guerra, a po chwili do poradni wszedł Saverin we własnej osobie.
– Widziałeś te brednie, które wypisują w sieci o mnie i Nadii? – zapytał przyjaciela zaraz, jak przekroczył próg. Nie zauważył, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze oprócz nich dwóch. Widać było, że nie jest zadowolony z artykułu, który się ukazał. Nie lubił jak obcy ludzie mieszali się w jego życie prywatne.
– Już wiesz? – Fabricio podniósł wzrok, wbijając go w Conrada.
De la Cruz przyglądała się tej scenie, stojąc za plecami Saverina i uśmiechając się z rozbawieniem.
– Eva kupiła rano ten szmatławiec i zgadnij, kto widniał na okładce. – Rzucił na biurko gazetę, którą przyniósł. – Te hieny wszędzie doszukają się sensacji – prychnął ze złością, odwracając się za siebie, by nalać sobie whisky, ale nawet nie doszedł do barku, bo niemal od razu wpadł na Nadię. Był tak zaskoczony jej obecnością, że nie zdążył złapać równowagi i oboje wylądowali na podłodze. On na niej, a ona pod nim.
De la Cruz spojrzała Saverinowi głęboko w oczy i wciągnęła w nozdrza jego cudowny zapach. Mężczyzna mimowolnie zrobił to samo, ponieważ przez chwilę był jeszcze w szoku, ale gdy odnotował, co się właśnie stało, odchrząknął znacząco i wstał, poprawiając ubranie. Później podał Nadii dłoń i jej również pomógł się podnieść. Przez ten ułamek chwili, kiedy leżeli na sobie, ich twarze były tak blisko siebie, że o mało nie doszło do pocałunku.
– Wybacz, nic ci się nie stało? – zwrócił się do kobiety, a następnie do przyjaciela. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Właśnie zamierzałem – odparł Fabricio, powoli odzyskując humor. Ta sytuacja rozbawiła go.
– Wszystko w porządku – rzekła Nadia, wpatrując się w oblicze Conrada jak w obrazek. – Ale i tak wisisz mi kawę przeprosinową – dodała, właściwie nie wiedząc czy ma na myśli przeprosiny za to, że jej nie pocałował, czy za to, że na nią wpadł.
– Dobrze, chodźmy – zgodził się Saverin, czując się zobowiązany, by zachować się jak dżentelmen i choć w małym stopniu zatuszować złe wrażenie.
Pojechali do kawiarni „U Camila”, gdzie właśnie dyżur miała Ariana. Nadia ucieszyła się z takiego obrotu spraw, bo mogła przy okazji uciec dwie pieczenie na jednym ogniu. Poprosiła Condzia, by poczekał na nią przy stoliku, a sama podeszła do lady, za którą stała przyjaciółka.
– Mam do ciebie wielką prośbę, kochana – zaczęła De la Cruz, modląc się, by panna Santiago się zgodziła, bo inaczej jej córka będzie zawiedziona. – Jutro jest wycieczka szkolna Camili, a jeden z opiekunów zachorował i nauczyciel pytał, czy nie znam kogoś, kto chciałby jechać. Pomyślałam o tobie – wyjaśniła z grubsza sytuację.
– O mnie? – zdziwiła się Ari. – Bardzo mi miło, ale ja niestety nie dam rady. Nie ma kto zastąpić mnie w kawiarni – odmówiła z niechęcią.
– Szkoda. – Nadia była zawiedziona. – Będę musiała jakoś wytłumaczyć to Camili.
– Niekoniecznie. – Ariana spojrzała na Saverina siedzącego przy stoliku i wpadła na diabelski pomysł. Zauważyła bowiem chemię pomiędzy nim a swoją przyjaciółką i postanowiła trochę pomóc przeznaczeniu. – Conrado na pewno ci nie odmówi, prawda? – powiedziała na głos tak, żeby mężczyzna ją usłyszał.
– Czego nie odmówię? – zainteresował się.
– Pojechania jutro na wycieczkę szkolną mojej córki – wyjaśniła mu De la Cruz i rzuciła Arianie mordercze spojrzenie. Nie był to w sumie taki zły pomysł, ale wspólny wyjazd z Saverinem na trzy dni był kolejną okazją do stwarzania dwuznacznych sytuacji. Nadia nie wiedziała czy to dobrze, czy źle.
Odniosła wrażenie, że pomysł mu się nie spodobał, ale zapędzony przez Arianę w kozi róg, nie śmiał odmówić. Kobieta podała mu bowiem takie twarde argumenty, że mężczyzna skapitulował.

***

– Jak się czujesz? – zapytała Marcela, czuwając przy łóżku Pabla w szpitalu.
– Lepiej, bo jesteś przy mnie – odparł Diaz, patrząc na ukochaną z miłością. – Połóż się obok mnie – poprosił.
– A jak ktoś wejdzie?
– Nic mnie to nie obchodzi, chcę się przytulić do swojej dziewczyny – powiedział stanowczo.
– Swojej dziewczyny? – Marcela uniosła wysoko brwi. – Jestem twoją dziewczyną? – Uśmiechnęła się.
– A nie jesteś? – Szeryf również rozjaśnił swą twarz promiennym uśmiechem.
– Jeśli chcesz, to mogę nią być.
– Bardzo chcę.
– W takim razie zgoda.
Marcela spełniła prośbę Pabla i położyła się obok niego, wtulając się ostrożnie w jego ramiona. Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

*zupa pozole - odpowiednik rosołu


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 12:45:45 05-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:39:31 05-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 150
Victoria/Fabricio/Celia/Hektor

Podróż poślubna państwa Reverte okazała się być jedynie połowicznym sukcesem. Tak byli w Europie, tak byli w Szwajcarii jednak nie było im dane szusować na stokach, gdyż dodatnia temperatura i śnieg z deszczem skutecznie im to utrudniły. Młodzi małżonkowie podjęli decyzję, aby spędzić ten czas w stolicy Szwajcarii- Zurychu skąd zostały przywiezione pamiątki dla najbliższych i cała walizka słodkości.. Victoria po kilku dniach laby postanowiła nie czekać do poniedziałku i pójść do firmy. Upewnić się, iż pod jej nieobecność Corazon poradziła sobie ze wszystkimi powierzonymi jej zadaniami jednak zamiast zapoznawać się z dokumentami siedziała zamyślona przy swoim biurku.
Martwiła się o ojca. Był dorosłym facetem, rana postrzałowa nie była groźna jednak mimo wszystko zatroskane zamyślone spojrzenie mówiło wszystko o jej u uczuciach. W chwili, w której Esposito beztroskim głosem oznajmił, iż Pablo został postrzelony poczuła, jak ziemia usuwa jej się z pod nóg. Uspokoił ją dopiero rzeczowy i spokojny głos Juliana w słuchawce. Rana była niegroźna a Diaz spał w sali pooperacyjnej. Blondynka westchnęła głośno. Bycie córką policjant nie było łatwe. Pamiętała, że jako mała dziewczynka bała się za każdym razem, kiedy wychodził do pracy, teraz ten strach powrócił.
Kochała ojca. Był jedynym rodzicem jaki jej pozostał na świecie nie chciała go stracić tylko że jakaś idiotka miała przy sobie broń. Podniosła się z fotela i zaczęła krążyć po gabinecie. Odniosła wrażenie, że wyjeżdżając z miasta sporo ominęło ją i jej męża. Nie żałowała jednak wyjazdu. Oboje go potrzebowali.
Chciała znowu poczuć się beztroska. Zdala od Doliny cieni, jej problemów, gangsterów i wyborów na burmistrza. Tylko ona i Javier trzymający się za ręce i włóczący się uliczkami szwajcarskiej stolicy. Po tym wszystkim przez co oboje przeszli w ciągu ostatnich miesięcy trochę ciszy i spokoju było im potrzebne. Naładowali baterie i byli gotowali do dalszej walki. Blondynka podeszła do biurka biorąc z niego pierwszą znajdującą się na wierzchu teczkę. Zmarszczyła brwi a usta momentalnie zacisnęły się w wąską kreskę. Zaczęła czytać czując jak stoicki pourlopowy spokój zamienia się w złość. Z plikiem kartek w dłoni otworzyła drzwi i zawołała swoją asystentkę.
—Kiedy to przyszło? —podała jej plik kartek zapraszając jednocześnie gestem do środka. Przysiadła na brzegu biurka.
—Wczoraj dział inwestycji skończył oceniać ofertę pana Barosso —odpowiedziała Corazon —Odrzucił ją ze względu na zbyt duże ryzyko —kobieta uśmiechnęła się na widok zaskoczonej miny swojej szefowej. — Nie doczytała pani prezes do końca. —oddała jej plik kartek który Victoria natychmiast przekartkowała. Na widok decyzji odmownej roześmiała się radośnie jak dziecko, które spłatało psikusa. —On już wie?
— Nie, dzwonił wczoraj jednak powiedziano mu, iż decyzję ostateczną podejmie pani prezes która albo zgodzi się z decyzją działu inwestycyjnego albo nie. Mam połączyć z panem Barosso?
— Co? Nie, zazwyczaj o decyzjach odmownych informujemy listownie?
— Tak pan Barosso nie podał mejla — powiedziała z udawanym żalem asystentka.
— Dobrze, poproś któregoś z gońców, aby dostarczył mu decyzję w sprawie jego inwestycji. Przygtuj odpowiednie dokumenty do podpisu.
—Tak oczywiście już drukuje, Victorio jesteś pewna?
— Że zgadzam się z działem inwestycyjnym? Tak jestem pewna.
—Miałam na myśli to — zaczęła Corazon że chcesz przekazać mu to w ten sposób.
— Corazon, całe swoje życie przejmowałam się i bałam Fernanda Barosso. Tak ten facet nadal mnie przeraża i byłabym głupia, gdyby tak nie było, ale nie zamierzam zapraszać go tutaj i rzucać mu w twarz odmową to by było jeszcze głupsze posunięcie. Kurier zaniesie mu dokumenty, weźmie pokwitowanie odbioru a Barosso przyjmie ten policzek w ciszy swojego domu. — wyjaśniła a kobieta pokiwała głową z uznaniem.
— Za chwilę przyniosę dokumenty do podpisu — powiedziała wycofując się.
Pięć minut później składając podpis czuła satysfakcję. Czy żałowała, iż nie zobaczy jego wściekłej miny? Tak jednak wiedziała także iż Fernando Barosso nadal jest niebezpiecznym człowiekiem a Victoria upokarzając go na oczach swojego personelu wykazałby się wyjątkową nierozwagą. Sięgając po kolejny dokument do przeczytania
***
Życie Celii Duran wreszcie zaczęło się układać. Na początku tygodnia złożyła dokumenty o powrót do panieńskiego nazwiska, Gordon dopilnował podziału majątku a szatynka dostała okrągłą sumkę, która nie była może zbyt wysoka, ale na zawsze zamykała ten przykry rozdział jej życia. Podczas ostatniego USG lekarz prowadzący jej ciążę stwierdził, iż zagrożenie minęło a chłopiec rozwija się prawidłowo i jest zdrowy. Mogła skupić się na przyszłości
Celia skorzystała z poniedziałkowego wypadu do Ikei, aby kupić kilka najpotrzebniejszych rzeczy do domu. Poza białą półką, na książki która została złożona i wstawiona na gabinetu Hektora kupiła kilka różnokolorowych poduszek, miękki koc w odcieniu pudrowego różu czy kwiaty doniczkowe. Mieszkanie wymagało kilku kobiecych dodatków. A przechadzając się po dziale dziecięcym w myślach zaczęła urządzać pokoik dla Maluszka.
Wiedziała oczywiście że jest za wcześnie na kupowanie i skręcanie małych mebelków, kupowanie ubranek czy akcesoriów dla niemowlaka. Nie chciała jednak zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Nie była kobietą przesądną, lecz ostrożną. Dziś korzystając z zarówno z ładnej pogody jak i faktu, iż Hektor wyszedł do pracy postanowiła co nie co ogarnąć ich gniazdko. Przesunęła drzwi szafy spoglądając na puste pułki. Hektor nadal nie rozpakował przyniesionych walizek, koszule były w pokrowcach z lekkim uśmiechem na ustach otworzyła najbliżej leżącą torbę i zaczęła wyciągać z niej z niej ubrania.
Hektor był człowiekiem, którego śmiało mogła określić mianem pedanta. Miał porządek zarówno w gabinecie, w pracy czy w głowie więc fakt wcale nie zdziwiła się widząc schludnie ułożone ubrania a nawet brudne rzeczy w przeznaczonej do tego torbie. Po trzydziestu minutach usiadła na krześle sącząc wodę. Synek, którego w myślach zaczęła nazywać Tommy wiercił się niespokojnie. Celia czuła jak kropelki potu spływają wzdłuż jej kręgosłupa. To chyba jednak nie był dobry pomysł, stwierdziła pociągając kolejny łyk wody. W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Wstała i poczłapała otworzyć.
— Mama? — zdziwiła się. — Co ty tutaj robisz? — zapytała wpuszczając kobietę do środka. — Coś się stało?
— Wszystko w porządku? —odpowiedziała jej pytaniem na pytanie.
— Tak po prostu układam w szafce i trochę się zmęczyłam — odparła szatynka siadając na krześle.
— Celia, przecież ty nie możesz się przemęczać.
— Wcale się nie przemęczam po prostu dom wygląda okropnie. Wszędzie pudełka, kartony, ubrania w walizkach, a okna nie wiadomo, kiedy widziały płyn do szyb — jęknęła bezradnie. — Tak nie da się funkcjonować.
Leonarda Duran ściągnęła płaszcz przerzucając go przez oparcie. Zaczęła podwijać rękawy koszuli.
— płyn do szyb jest w łazience? — zapytała córkę kobieta przytaknęła.
— Mamo nie będziesz myła mi okien! — krzyknęła, kiedy ruszyła ona do łazienki.
— Oczywiście że będę myła ci okna — odpowiedziała po powrocie. Postawiła przedmioty na stole w kuchni i ruszyła do kuchni po jakąś plastikową miskę.
— Mamo co się stało? — zapytała ją córka podnosząc się z krzesła.
— W dużym skrócie dwa miesiące temu twój brat potrącił swojego syna na pasach zwiał teraz został aresztowany a policjant, który go aresztował został postrzelony przez jego dziwkę. Dzień jak co dzień
— Jezu — wyrwało się Celii
— On nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. Po prostu chciałam żebyś dowiedziała się o de mnie — wyjaśniła napełniając miskę wodą i dodając płynu. Z szuflady wyciągnęła czystą gąbkę. — Masz ręcznik papierowy?
— W szafce po lewo. Mamo usiądź nie musisz myć tych cholernych okien
—Musze czyś zająć ręce a ty usiądź albo najlepiej się połóż. Ja się wszystkim zajmę.
Leonarda Duran umyła wszystkie okna, wstawiła pranie a nawet zaczęła przygotowywać obiad. Nic wyszukanego zwykły pieczone kurczak z warzywami i piure z ziemniaków. Celia podczas ich ostatniego spotkanie wyznała, iż nie może jeść smażonego jedzenia, konserwowanej papryki czy szpinaku. Na to ostatnie wręcz nie mogła patrzeć.

***
Victoria parkując przed kawiarnią Camilla mimowolnie skrzywiła się na widok obwieszonej plakatami witryny. Zdecydowanie wolała, kiedy lokal prezentował swoje przepyszne wypieki niż twarz Fernando Barosso. Wyszła z auta. Z tylnego siedzenia wzięła kosz pełen słodkości i ruszyła do środka. Na jej widok Ariana zmarła ze ściereczką wycierającą filiżankę odłożyła przedmioty na bok i podeszła uściskać przyjaciółkę.
— Co ty tu robisz? — zapytała ją. — Miesiliście wrócić dopiero w niedzielę wieczorem?
— Wiem, wiem — powiedziała przytulając szatynkę mocno. — Pogoda w Alpach była fatalna — odparła z żalem podchodząc do baru. — i oboje z Javierem uznaliśmy, że spędzimy ten czas nad jeziorem Zurychem w wynajętym domku. Poza tym same miasto jest po prostu urocze. A poza tym przywiozłam ci coś — powiedziała beztrosko stawiając kosz pełen łakoci na blacie. — Prosto ze Szwajcarii, Javier wybierał
— Boże nie myśleliście. Kiedy ja to wszystko zjem?
— Wierz mi szybciej niż myślisz — Ariana z ściągnęła kosz z blatu stawiając go za barem. — Javier wybierał słodkości a ja to — odparła wyciągając w kierunku Arianny małą torebeczkę.
— Vicky — zaczęła Ari — ja nie mogę
— Możesz — machnęła ręką blondynka. — Proszę zajrzyj do środka.
Wyciągnęła ze środka małe pudełeczko, które otworzyła po krótkiej chwili wahania. Ze środka wyciągnęła Delikaty naszyjnik.
— Boże Vicky to jest śliczne — wykrztusiła wpatrując się w [link widoczny dla zalogowanych]
— Zapiąć? Nie byłam pewna czy nosisz biżuterię — zapytała zapinając wisiorek na szyi przyjaciółki, ale nie mogłam się powstrzymać
— Jest śliczny. Dziękuje.
— Nie za co. Lepiej mi powiedz jak to się stało, że siedząc tutaj musze oglądać gębę Fenando Barosso.
— Jest właścicielem lokalu
— Co? — zdziwiła się Vicky i skrzywiła. — Wszędzie położy swoje łapska ale widzę że ty popierasz kogoś innego — mruknęła uśmiechając na widok plakietki.
— Nie zamierzam głosować na Barosso, to taki pstryczek w nos.
— Ani ja dziś go listowanie spławiłam.
— Co? Jak?
— Jakiś tydzień temu złożył mi ofertę inwestycyjną spławiłam go — odpowiedziała z uśmiechem — dziś na moim biurku znalazłam jego ofertę przeanalizowaną przez dział inwestycyjny którą ją odrzucił. Uznali, iż inwestycja Barosso biorąc pod uwagę oskarżenia ciążące na jego synu źle wyglądałby i jest ryzykowana dla samej firmy. Goniec dostarczył mu dziś pismo.
— Nie uważasz że to trochę ryzykowne?
Victoria nie odpowiedziała, gdyż dzwoneczek nad drzwiami rozdzwonił się do środka wszedł nie kto inny jak Fernadno Barosso.
— Dla mnie jednak orzechowe capuccino na wynos — powiedziała podając pierwszy napój jaki przyszedł jej do głowy. Ariana konspiracyjnie skinęła głową.
— Victorio
— Panie Barosso — odpowiedziała nawet na niego nie patrząc.
— Dostałem od pani przesyłkę pani Reverte — powiedział spoglądając na jej profil. — Myślę, że powinna pani to jeszcze przemyśleć, miałam nadzieję, że stworzymy coś wspólnie. Zbudujemy wspólną przyszłość
— Panie Barosso — odpowiedziała rozbawiona jego politycznym zacięciem , jednocześnie szukała portfela. — nie sądzę, aby wiązanie się zawodowo z człowiekiem niewypłacalnym ekonomiczne było dobre dla mojej firmy — rzuciła chłodno w jego kierunku kładąc na blacie dwadzieścia peso. Ariana postawiła przed nią duże orzechowe cappuccino. — Reszty nie trzeba — a resztę uzasadnienia ma pan w piśmie, które zostało panu dostarczone więc proszę je przeczytać.
— Zamierzasz poprzeć mnie w wyborach na burmistrza? Oficjalnie? — zapytał kiedy była już jedną nogą na zewnątrz. Nie odpowiedziała odwróciła do tyłu głowę spoglądając na niego z obojętnością.
— Do widzenia Ariano — rzuciła w stronę szatynki i wyszła pozwalając drzwiom zamknąć się za sobą.
— Poproszę czarną kawę —odpowiedział po jej wyjściu Barosso — na wynos.

***
Było po osiemnastej kiedy Conrado Severin zapukał do gabinetu swojego przyjaciela. Zamierzał spełnić swoją obietnicę daną Emily. Poza tym dziś Fabricio był dziś nie w sosie i być może piwo będzie tym co go odpręży.
— Gotowy?
— Na co?
— Na piwo, ty stawiasz — przypomniał mu. — Nie dostałeś mojej wiadomości?
Fabricio podniósł na niego wzrok i ściągnął okulary do czytanie. Kciukami potarł kąciki oczu.
— Tak wybacz zapomniałem — wstał i przeciągnął się. Sięgnął po marynarkę. — Idziemy?
— Tak nie chcesz zadzwonić do Emily?
— Nie, ona wie
Dziesięć minut później dostali stolik w gospodzie i zamówili po piwie na początek. Zamówili także dwa duże hamburgery i frytki.
— Ty i Nadia co? — odezwał się Fabricio pociągając łyk piwa. Conrado zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust.
— Nie ma czegoś takiego jak ja i Nadia — odpowiedział powoli i pociągnął łyk piwa pod czujnym spojrzeniem przyjaciela.
— Nie to widziałem na podłodze w moim gabinecie — drążył dalej temat sącząc małymi łykami piwo.
— Nie zauważyłem jej, upadłem na nią ponieważ straciłem równowagę i wylądowaliśmy na podłodze. Koniec historii lepiej ty powiedz mi co się z tobą dzieje?
— Nic się ze mną nie dzieje — odpowiedział Fabricio
— gów*o prawda — odparł zaczepnie Conrado. — Coś cię gryzie i nie wyjdziemy stąd, dopóki nie powiesz mi co to jest
— To posiedzimy do rana — odpowiedział — bo wszystko gra, śpiew i tańczy w rytmie pomarańczy.
Conrado wzniósł oczy do niego wzdychając.
— Wiem, jak to jest pokłócić się z żoną — zaczął obierając zupełnie inną taktykę. — Zachowałeś się jak kutas i teraz masz wyrzuty sumienia, bo wiesz że ją zraniłeś, może nawet płakała.
— Zamknij się — warknął
— Trafiłem w czuły punkt — Conrado pociągnął łyk piwa. — Kup jej kwiaty i przeproś.
— To nie takie proste — odpowiedział Fabricio bawiąc się pustą butelką po piwie. Odstawił ją na stolik dłońmi przesunął po twarzy, aby po chwili spieść je na karku, łokcie oparł na kolanach. — Mam wrażenie jakbym siedział za rollercosterze i nie mógł z niego wysiąść a chciałbym wierz mi chciałbym odzyskać swoje dawne, stare nudne życie.
— Serio?
— Serio. Sam już nie wiem — przytaknął wypuszczając ze świstem powietrze. — Fausto Guerra nie jest moim ojcem, moja babka to seryna morderczyni, mam dwoje żywych biologicznych rodziców a zapominałem o Sammym. Mam młodszego braciszka, w którym — urwał żałując, że nie ma drugiego piwa — w jego dzieciństwie, zachowaniu dostrzegam odbicie tych chwili które spędziłem z moim rzekomym ojcem.
— Pominąłeś nóż w żebrach
Fabricio roześmiał się gorzko.
— A tak kochany wujaszek Mario.
— Fabricio on był twoim ojcem — powiedział po krótkiej chwili ciszy spoglądając na profil przyjaciela. — wychował cię, zmieniał ci pieluchy a może nawet nauczył jeździć na rowerze, kochał cię . Był i zawsze będzie twoim ojcem.
— Remember i love you — odparł — Spotkałem się z nim w Sylwestra nad urwiskiem — zaczął powoli — Było kilka minut po dwudziestej drugiej, bezchmurne noc, księżyc świecił wysoko. Pamiętam to jakby było wczoraj. Dał mi klucze do swojego domu pod Monterrey i powiedział „tam jest wszystko czego potrzebuje Interpol, żeby zamknąć sprawę. Poczułem się tak jakby zdzielił mnie po głowie czymś ciężkim, wziąłem te kluczyki a on się uśmiechnął.

— Sądziłeś, że nie wiem — powiedział Fausto spoglądając mu w oczy. Ręce wsunął do kieszeni eleganckich spodni obserwując jak starszy syn wsuwa pęk kluczy do kieszeni.
— Od jak dawna? — zapytał go blondyn
— Odkąd pojawiła się Emily wiedziałem, że przeciągnie cię na swoją stronę. Najpierw dałem ci pewne informacje na próbę, chciałem wiedzieć czy moje przypuszczenia są prawdziwe. I miałem racje
— Dlaczego dalej dawałeś mi informacje? Dlaczego kazałeś mi po sobie sprzątać, skoro wiedziałeś, że sypie?
— Ktoś musiał to zrobić Fabricio.
— Co?
— Postąpić słusznie — uściślił. — Ktoś musiał wreszcie zrobić to co słuszne a nie to co łatwe. Nie jestem na ciebie zły Fabrico, jestem z ciebie dumny. Zrobiłeś coś na co ja przez ostatnie lata nie miałem odwagi co oznacza, iż nie poszło mi tak źle. Wychowałem porządnego człowieka — skończył swój monolog Guerra i zaczął iść w kierunku samochodu.
— Remember i love you — powiedział jako ostatnie.


— Zamroziło mnie — odparł — Stałem tam jak słup soli i patrzyłem, jak odjeżdża nie odpowiedziałem — był tak zajęty opowieścią, że nie zauważył, kiedy w jego dłoni zalazło się drugie pociągnął łyk. — Nie odpowiedziałem mu.
— On wiedział
— Tego nie wiesz — odparł Fabricio — Wyjaśnij mi jak mam o tym wszystkim powiedzieć żonie? On chciał ją sprzedać, sprzedał jej siostrę zrobił jej dziecko a ja mam powiedzieć Emily po tym wszystkim przez co przeszła, że tęsknie za tym facetem. Jak? — zapytał go patrząc na niego bezradnie. — Nie mogę jej tego tak po prostu wyznać nie teraz kiedy w mieście jest jej matka, grozi Emmie, że zabierze jej synka. Ona przeszła za dużo żebym jej teraz jeszcze dokładał.
Fabricio umilkł, kiedy kelnerka przyniosła im zamówione jedzenie a Conrado zamyślił się uznając, że ta dwójka jest do siebie cholernie podobna. Fabricio nie chciał rozmawiać o swoich uczuciach z Emily bo nie chciał jej ranić a Severin był pewien iż Emily nie chciała rozmawiać o tym samym z Fabricio żeby jego nie ranić. Paranoja i on czy Fabricio chciał czy nie chciał zamierzał mu to uświadomić, bo to zachowanie przynosi więcej szkody niż pożytku.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:59:58 05-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:02:41 08-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 161

NADIA / AIDAN / TRAVIS


Fernando Barosso dumnie przekroczył próg gabinetu Nadii de la Cruz. Na twarz przykleił sztuczny uśmiech i bezpardonowo rozsiadł się w fotelu ustawionym w rogu pomieszczenia.
– W czym mogę pomóc? – zapytała Nadia ze stoickim spokojem, choć w środku aż ją skręcało ze złości.
– Obiło mi się o uszy, że zaczęłaś współpracę z moim kontrkandydatem – zaczął, nie siląc się nawet na grzeczny ton. – Chyba zgodzisz się ze mną, że nie wypada to zbyt dobrze w oczach moich wyborców, prawda, moja droga?
– A to niby dlaczego? – Nadia oparła brodę na dłoniach, łokciami wspierając się o blat biurka. – Nie łączy mnie z panem absolutnie nic. Nie jestem już nawet pana synową.
– Ale jesteś matką mojej wnuczki! – Barosso podniósł głos.
– Teraz sobie przypomniałeś o Camili, tak? Bo co? Bo wybory? Moja córka nie będzie twoją kartą przetargową. – De la Cruz nagle zapomniała o oficjalnych zwrotach i zaczęła walić do ex teścia na "ty".
– Cóż, liczyłem, że na mnie zagłosujesz – rzekł z nadzieją.
Nadia wybuchła śmiechem.
– Błagam, niech mnie pan nie rozśmiesza – odparła rozbawiona.
– Ach, więc twoim zdaniem lepszym burmistrzem będzie Saverin, tak? – spytał prowokacyjnym tonem.
– Z całą pewnością lepszym od pana – odparła De la Cruz bez wahania, wstając zza biurka.
– Doradzałbym zastanowić się nad tą decyzją. To może być najgorszy błąd w twoim życiu. – Barosso również wstał i zapiął guzik marynarki.
– To niemożliwe, bo najgorszy błąd mojego życia już popełniłam. – Nadia podeszła do drzwi z zamiarem wyproszenia niechcianego gościa, ale ten powstrzymał jej ruch durnym pytaniem.
– Ciekaw jestem, jaki?
– Poznanie pana nim było. – Odpowiedź była tak oczywista jak obecność choinki w domach w święta Bożego Narodzenia.
Barosso odchrząknął zmieszany.
– Cóż, zastanów się jeszcze. Conrado Saverin nie jest tym, za kogo go bierzesz. To przestępca – zmienił temat.
– Coś takiego – prychnęła Nadia zirytowana. – A pan to oczywiście aniołek, czyż nie? – zakpiła, otwierając drzwi. – Wyjdzie pan sam czy mam panu pomóc?
– Saverin kilka lat temu napadł na bank w Monterrey. Powinnaś wziąć to pod uwagę, gdy będziesz stawiać krzyżyk przy jego nazwisku – powiedział na koniec, chcąc zasiać w ex synowej wątpliwość i wyszedł z jej gabinetu.
Nadia doskonale wiedziała, że lekceważenie takiego przeciwnika jak Fernando byłoby czystą głupotą. Facet wielokrotnie bowiem udowodnił, do czego jest zdolny. Mimo wszystko kobieta nie bała się go. Owszem, uważała na niego, ale absolutnie nie czuła strachu. Zbyt wiele w życiu już widziała i zbyt wiele przeszła, by teraz martwić się takim śmieciem jak Barosso.
Lecz była jedna osoba, o którą się obawiała. Conrado Saverin. Gdzieś podskórnie czuła, że Fernando coś na niego planuje i musiała ostrzec wspólnika, póki nie jest jeszcze na to za późno. Nie od dziś przecież wiadomo, że stary Barosso chce wygrać wybory i zrobi wszystko, by tak się stało. Dlatego rzuca obelgami pod adresem Saverina, by przeciągnąć Nadię na swoją stronę, ale nie uda mu się to. Na pewno nie w tym życiu!
Nawet broń znaleziona w samochodowym schowku Conrada nie skłoni ją do zmiany zdania na jego temat. W tym mężczyźnie było coś takiego, co cholernie ją intrygowało. Z dnia na dzień coraz bardziej. A dzięki Arianie od jutra miała spędzić z nim trzy dni w Panamie. Tej oddalonej od stolicy Meksyku o sześć godzin, bo jest jeszcze państwo na granicy z Kolumbią i Kostaryką, ale to nie o niego chodzi. Co prawda nie będzie z Saverinem sam na sam, bo wraz z dwudziestoma pięcioma rozwrzeszczanymi sześciolatkami, ale co tam.
A posiadanie pistoletu nie świadczy jeszcze o tym, że ktoś jest zły. Widocznie Conrado obawia się czegoś lub kogoś i dlatego nabył broń. Nadia sama ma jedną w sejfie w wydawnictwie. Kiedyś kupiła ją dla własnego bezpieczeństwa, ale od dawna się nią nie posługiwała. Nie było takiej potrzeby.

***

Aidan tego dnia miał mnóstwo pracy. Otrzymał z sądu nieoficjalną odpowiedź w związku z datą pierwszej rozprawy w sprawie odzyskania praw rodzicielskich Nadii do małoletniego syna Santiaga. Kobieta prosiła go bowiem, by użył znajomości i przyspieszył ten proces. Mimo iż było to nieetycznie zachowanie, Gordon czuł się w obowiązku pomóc żonie swojego zmarłego przyjaciela, dlatego zrobił, co w jego mocy. Termin został wyznaczony na piątego marca tego roku, dokładnie za dwa tygodnie.
Jak dowiedział się Aidan, De la Cruz miała otrzymać pismo w tej sprawie drogą pocztową dopiero po weekendzie, więc on postanowił poinformować ją o tym wcześniej, by kobieta się nie denerwowała. Chciał spotkać się z nią osobiście, jednak z uwagi na to, że Dayana nadal była w kiepskiej formie psychicznej, zdecydował się tylko zadzwonić, by nie zostawiać ukochanej samej w domu. Oczywiście doskonale wiedział, że takich spraw nie załatwia się przez telefon, ale liczył, że Nadia go zrozumie. De la Cruz ucieszyła się na tę wieść i zaraz poprawił się jej humor, który od wyjścia Barosso z jej gabinetu, nie był najlepszy.
Gordon usiadł w domowym gabinecie i zaczął przeglądać dokumenty, by dobrze przygotować się do zbliżającej się rozprawy. Co jakiś czas spoglądał na Dayanę, która leżała na kanapie pogrążona we łzach. Wcale się jej nie dziwił. Strata brata musiała być straszna. Sam, gdyby się dowiedział o śmierci Ayaza, to chyba by tego nie zniósł.
Co prawda, Aidan zerwał wszelkie kontakty z rodziną już kilkanaście lat temu, ale nie znaczyło to, że nie obchodził go los jego własnego młodszego brata. Pokłócił się z nim i z ojcem, gdy w 2002 roku odchodził z domu, jednak oddałby wiele, by znów skontaktować się z Ayazem. Ojca nie chciał znać, ale brat to zawsze brat. Aczkolwiek uważał, że to nie on powinien pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę. Był na to zbyt dumny. Zupełnie jak Ernesto. Aidan upodabniał się do ojca i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. To czego tak bardzo bał się przez lata, stawało się rzeczywistością. Genów nie da się oszukać, ale można je stłamsić. Oby nie było za późno, gdy mężczyzna w końcu to sobie uświadomi.
I dosłownie w tym momencie, zupełnie jakby przeszłość upominała się o niego z nawiązką, usłyszał dzwonek do drzwi. Stał za nimi nie kto inny jak Ayaz Gordon we własnej osobie. Z walizką w dłoni.
– Nienawidzę go! – krzyknął na przywitanie, pakując się do środka bez pozwolenia. Zachowywał się tak swobodnie jakby ich rozłąka trwała dwa tygodnie, a nie trzynaście długich lat. Ayaz jednak zawsze miał beztroski styl życia. – Mogę wejść, prawda? – zapytał, gdy stał już w przedpokoju.
– Już wszedłeś – odparł krótko Aidan. Był w takim szoku, że nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Przemilczał nawet fakt, że młodszy brat się z nim nie przywitał. Nic się nie zmienił.
– Faktycznie – zauważył Ayaz. – A nie jesteś ciekaw, po co przyjechałem? – zapytał, ściągając buty i rzucając je w kąt.
– Bardziej ciekawi mnie, jak mnie znalazłeś – ni to zapytał, ni stwierdził starszy z braci.
– Nie było to zbyt trudne, braciszku. – Ayaz uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd się pojawił, ale zaraz potem spoważniał. – Wpisanie twojego imienia i nazwiska w przeglądarkę z dopiskiem adwokat to dwie minuty. Ale nie przyjechałem po to, żeby rozwodzić się na takie tematy jak to znalazłem adres twojej kancelarii w internecie i dowiedziałem się od mieszkańców, gdzie mieszkasz. Są znacznie poważniejsze sprawy, braciszku.
– Co znów zrobił „wspaniały” Ernesto Gordon? – zapytał Aidan, nie mając wątpliwości, że to właśnie jego tak znienawidził jego brat.
– Dziecko naszej ciotce – wyznał Ayaz na jednym tchu. – Jakieś trzydzieści dwa lata temu.
– Co ty pierdolisz?! – wkurzył się starszy z Gordonów. Oczywiście był świadomy tego, że ojciec zdradzał ich matkę, ale przecież nie robiłby tego pod jej nosem i w dodatku z jej własną siostrą.
– Przyznał się wczoraj – odparł brat z przekąsem. – Mamy starszego przyrodniego braciszka, Aidanku.

***

Travis odwiedził matkę w szpitalu i przyniósł jej to, co dla niej ugotował. Zupę pozole, którą przygotowywał przez cały poranek. Dona zjadła ze smakiem cały talerz i podziękowała synowi za posiłek. Niedługo miała mieć operację na otwartym mózgu, a potem czekała ją długa chemioterapia. Wtedy straci apetyt, a nawet siły. Chciała więc korzystać z jedzenia, póki jeszcze mogła.
– Synku, prosiłam, żebyś przyprowadził do mnie tę swoją Nadię – rzekła matka. – Dlaczego nie przyszła z tobą?
– Ona nie jest moja, mamo – sprostował Travis. – Nie odbiera ode mnie telefonów, ale to nieistotne. Dałem sobie z nią spokój.
– Wiedziałam, że coś do niej czujesz – odgadła z łatwością. – Dlatego tak się przejąłeś tym, że ona może być twoją siostrą. Naprawdę chciałabym z nią porozmawiać, przyprowadź ją – dodała.
– Ale po co?
– Chcę ją poznać.
– To bez sensu. Nas nic nie łączy.
– Ale jestem pewna, że łączyło.
Nagle rozdzwonił się telefon Travisa. Spojrzał na wyświetlacz, na którym widniał napis „Wujek Cayetan”. Zdziwiło to mężczyznę, ale odebrał niemal natychmiast.
– Cześć, wujku. Czy coś się stało? – zapytał zaniepokojony Mondragón. Był pewien, że brat matki nie kontaktował się z nim bez konkretnego powodu.
– Chciałem cię poinformować, że zmarł twój kuzyn Conrado. Jutro jest jego pogrzeb – powiedział Cayetan do słuchawki.
Travis aż zaniemówił.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:30:58 08-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:06:58 08-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 162

LUCAS/CONRADO/QUEN/ARIANA/HUGO


Emily miała rację – nie mógł tracić nad sobą panowania. Nie zmieniało to jednak faktu, że był wściekły. Poczucie winy paliło mu wnętrzności. Gdyby tylko sam się tym zajął i nie wysłał Anny Lucii do Diaza, może nadal by żyła. A Raul nie popełnił samobójstwa, był tego pewny. Jednak wszyscy siedzieli w kieszeni Fernanda i, jak się okazuje, także Joaquina. Musieli razem współpracować, by upozorować samobójstwo Raula, który w swoim pożegnalnym liście podobno przyznawał się do wszystkiego i przepraszał za to, co zrobił. Było to na rękę zarówno Fernandowi, jak i Joaquinowi. Dzięki temu od Nicolasa zostały oddalone wszelkie podejrzenia, a Joaquin nadal mógł eksperymentować ze swoim Heliosem i zabijać niewinnych ludzi. Jakże wygodnie.
Hermes się nie mylił – w domu Amandy znaleziono pokaźną ilość narkotyków, głównie kokainy i tabletek ecstasy. Jednak nie było ani śladu po Heliosie, co zirytowało Lucasa. Liczył na to, że wreszcie się coś wyjaśni. Przeszukał dom dwa razy, nie pomijając niczego, jednak Heliosa tam nie było. Wściekły zaklął na głos, obserwując jak policjanci wynoszą zabezpieczone narkotyki i robią zdjęcia miejscu, gdzie parę godzin wcześniej został postrzelony Pablo Diaz.
– Złość piękności szkodzi – usłyszał za sobą znajomy głos i dreszcz przeszedł go po plecach.
– Co tu robisz? – warknął w stronę Joaquina, który stał przed nim w okularach przeciwsłonecznych, uśmiechając się obrzydliwie. W tej chwili nie dbał o to, że Villanueva jest przestępcą i prawdopodobnie także mordercą, który na swoim sumieniu ma co najmniej dwie ofiary w ciągu ostatnich 24 godzin.
– Przyszedłem zobaczyć, jak wam idzie. Amanda trochę zaszalała. Słyszałem, że Diazowi nieźle się oberwało.
– Czego chcesz, Joaquin? – Lucas postanowił postawić sprawę jasno. Nie lubił, kiedy ktoś owijał w bawełnę, a był pewien, że szef Templariuszy ma jakiś ukryty cel. Świadczył o tym chociażby fakt, że znał Amandę. – Jeśli martwisz się, że Helios dostanie się w ręce policji, to możesz być spokojny – twojego małego wynalazku nie znaleziono.
– Oczywiście, że nie. – Joaquin ściągnął okulary w teatralnym geście i popatrzył na Lucasa z politowaniem. – Myślałeś, że rozdaję go na prawo i lewo? Helios jest tylko dla wybrańców.
– Och, rozumiem. – Lucas wysilił się na ironiczną nutę w głosie. Dłonie jednak zacisnął w pięści, czując że może stracić nad sobą panowanie. – Conrado Cortez był wybrańcem?
Miał nadzieję, że swoją wiedzą na temat zgonu Corteza wprawi Joaquina w osłupienie i udało mu się to – Villanueva nie spodziewał się, że wiadomość o przyczynie śmierci syna Cayetana dotrze do policjanta.
– Conrado był przypadkową ofiarą. To wielka tragedia dla jego rodziny, ale także i dla mnie. Może nie wiedziałeś, ale jestem przyjacielem Cortezów i śmierć Conrada bardzo mnie dotknęła, szczególnie, że zabiło go moje własne „dziecko”. – Joaquin nie był szczery, mówił pompatycznym tonem, naigrywając się ze śmierci syna swojego starego znajomego. Lucas jeszcze bardziej się zdenerwował.
– Więc nie podałeś mu Heliosa, licząc na to, że go zabije?
– Jak możesz, Lucas? – Joaquin udał, że jest wstrząśnięty do żywego tym niesłusznym oskarżeniem. – Wcale nie liczyłem, że go zabije. Liczyłem na to, że Conrado przysłuży się moim badaniom.
– Wiesz, że właśnie przyznałeś się funkcjonariuszowi policji do morderstwa? – Lucas nie mógł uwierzyć, że Joaquin mówił to wszystko tak niefrasobliwym tonem, zupełnie jakby był przyzwyczajony do śmierci i zadawania bólu.
– Nie powiedziałem, że mu go podałem. – Joaquin uśmiechnął się kącikiem ust. – Conrado był uzależniony, łapał się wszystkiego, co mogło dać mu kopa. Trafił na Heliosa przypadkowo. Strata dla niego, zysk dla mnie. – Lucas zacisnął pięści ze złości, nie wierząc w to, co słyszy. Villanueva był nieobliczalny. – Proszę cię, przestań węszyć. Lubię cię, jesteś znajomym Huga, a Hugo jest dla mnie jak brat. Nie chciałbym, żebyś nadużył zaufania, jakie ci dałem. Moi ludzie nie są do ciebie przyjaźnie nastawieni, ale ja postanowiłem dać ci szansę. Mam nadzieję, że jej nie zmarnujesz.
Poklepał osłupiałego Lucasa otwartą dłonią po policzku i już miał odejść, kiedy Lucas rzucił ostatnie pytanie, które przyszło mu do głowy.
– Anna Lucia i Raul też byli przypadkowymi ofiarami?
Joaquin obrócił się na pięcie i uśmiechnął się w jego stronę, ponownie zakładając okulary przeciwsłoneczne, po czym powiedział głosem wypranym z emocji:
– Oni byli ofiarami koniecznymi.

***
Fernando wiedział, że coś jest nie tak, kiedy tylko przekroczył próg swojej rezydencji. Właśnie wracał z wydawnictwa Nadii i był wściekły po tym, jak synowa bezczelnie go potraktowała. Jednak kiedy wszedł do swojego gabinetu, uśmiechnął się na widok gościa. Dziwił się, że tak długo zajęło mu przyjście.
– Widzę, że już się rozgościłeś. Rosa cię wpuściła? – Fernando wpatrzył się w mężczyznę, który siedział na jego fotelu nonszalancko.
– Tak, była na tyle uprzejma, że pozwoliła mi poczekać w twoim gabinecie.
– Muszę uważniej dobierać służbę, skoro wpuszcza tu taką hołotę.
Conrado nic nie powiedział. Wstał, żeby spojrzeć w znienawidzoną twarz. Przyszedł tu prosto ze spotkania z Fabriciem. Miał zamiar porozmawiać z przyjacielem o tym, że zamierza złożyć Barosso wizytę, ale Guerra miał teraz ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się wendetą Saverina.
– Co cię tu sprowadza, Conrado? Chcesz porozmawiać o wyborach? – Fernando wyminął Saverina jak gdyby nigdy nic i usiadł na fotelu za biurkiem.
Jego ochroniarz stał cały czas przy drzwiach, obserwując tę scenę i czekając na rozkazy.
– Raczej o tym, że zamordowałeś Octavia Alanisa.
– Ach, o to chodzi. – Barosso machnął ręką, po czym wyciągnął cygaro i zapalił je. – Zaproponowałbym ci, ale wiem, że nie palisz. Prowadzisz zdrowy tryb życia, zgadza się?
Conrado zacisnął pięści ze złości.
– Nawet nie próbujesz się wykręcać. Żadnych sztuczek czy głupich uników słownych? To nie w twoim stylu.
– Skończyłem już z tym. Po co mam zaprzeczać, skoro znasz prawdę? Nie czuję się winny nawet w najmniejszym stopniu. Pozbawiłem cię kolejnego sojusznika. Twój przyjaciel Octavio dołączył do swojego bratanka, a sprawa została pozamiatana pod dywan. Był ćpunem, nikt za takimi nie tęskni.
Saverin stracił nad sobą panowanie, co rzadko mu się zdarzało. Sięgnął przez biurko i złapał Fernanda za kołnierz marynarki. Cygaro wypadło z ust starca, wypalając mu dziurę w koszuli.
– Jesteś potworem, wiesz o tym? – Oczy Conrada płonęły nienawiścią, kiedy wypowiadał te słowa. Nadal odczuwał żal po śmierci przyjaciela, tym większy, że zginął przez niego. – Jak możesz spać w nocy?
– Szklaneczka whisky przed snem może zdziałać cuda.
Conrado puścił marynarkę Fernanda, widząc, że ochroniarz, który do tej pory stał przy drzwiach, teraz się zaniepokoił i stanął tuż koło niego.
– Sam zacząłeś tą wojnę, Conrado. – Fernando ponownie odpalił cygaro, jak gdyby nic się nie stało. – Ja tylko gram w twoją grę. Już raz pozbawiłem cię wszystkich, których kochasz. Mogę to zrobić raz jeszcze. Dałem ci szansę, byś wycofał się z wyborów, ale tego nie zrobiłeś. Zawarliśmy wtedy mały układ. Ale tamta sprawa już się wyjaśniła, więc znów jesteśmy na wojennej ścieżce. Zastanawiam się, w kogo uderzyć następnego? W szefa twojego sztabu wyborczego? W narzeczoną? A może w moją synową, z którą ostatnio bardzo się spoufalasz? Saverin zacisnął zęby z wściekłości. Nie miał zamiaru pozwolić, by przez niego ucierpiał ktoś jeszcze z jego bliskich.
– Wszystkie chwyty są dozwolone – powiedział Barosso, najwyraźniej wiedząc, co chodzi po głowie jego wrogowi.
– Skoro tak twierdzisz… – Saverin nie zastanawiał się długo. Wyjął broń z tłumikiem i skierował lufę na ochroniarza, który po chwili padł na ziemię, brudząc drewnianą posadzkę krwią. Conrado wpatrzył się w ciało mężczyzny z obojętną miną, po czym schował broń. – Ja też umiem grać nieczysto.
Po tych słowach, opuścił gabinet, a Fernando wcisnął interkom na telefonie stojącym na biurku, prosząc, by któryś z jego ludzi przyszedł posprzątać zwłoki ochroniarza. Dzień jak co dzień w brudnej rozgrywce między Fernandem Barosso a Conradem Saverinem.

***
Enrique Ibarra był niepocieszony. Myślał, że wybranie Huga Delgado na swojego prywatnego ochroniarza dostarczy mu nieco swobody. Tymczasem jego rodzice, hołubiący Huga po heroicznym wyczynie, jakim było uratowanie życia ich jedynemu synowi, zaczęli jeszcze bardziej kontrolować Quena, mając nadzieję, że dzięki temu uniknie kolejnego zamachu na swoje życie. Hugo miał go zawozić do szkoły, a potem odbierać. Z początku miał też towarzyszyć mu na lekcjach, ale Quen ubłagał, że byłoby to towarzyskie samobójstwo, a poza tym Delgado musi mieć czas na jedzenie i spanie.
– Przepraszam cię, Hugo. Enrique miewa humory – wyznała szczerze Ofelia Ibarra, kiedy Quen zachował się wyjątkowo jak pyskaty smarkacz z dobrego domu, nie chcąc, by Hugo prowadził samochód.
– Nie po to wuj Nando dał mi samochód na urodziny, żebym teraz jeździł jako pasażer! – warknął nastolatek, zakładając ręce na piersi i niemal tupiąc nogą ze złości.
– I tak jesteś kiepskim kierowcą. – Hugo mówił bez ogródek. Zdążył się przekonać, że chociaż ich status mógł świadczyć o czymś innym, Ofelia i Rafael Ibarra byli normalnymi ludźmi, dla których dyscyplinowanie dziecka było ważne.
– Święta racja. – Pierwsza dama Pueblo de Luz niemal wzniosła oczy do nieba. – Jesteś jeszcze za młody, żeby prowadzić. Tyle się słyszy o wypadkach drogowych. Na pewno wiesz, że chłopaka córki burmistrza Doliny potrącił samochód i biedaczek jeździ teraz na wózku.
Hugo pokręcił lekko głową, czując, że to za dużo informacji jak na jedną wypowiedź. Nie lubił, kiedy ktoś opowiadał coś tak zawile. Poinformował panią Ibarra, że nie powinna się niepokoić i że dowiezie Enrique do szkoły całego i zdrowego.
– Proszę się nie martwić. Mały Quen jest w dobrych rękach – powiedział, szczypiąc żartobliwie nastolatka w policzek, przez co ten spłonął rumieńcem wstydu.
W szkole wcale nie było lepiej. Ludzie oglądali się za nim, kiedy do klasy prowadził go Pan Niańka w skurzanej kurtce, wyglądający raczej jak gangster a nie jak rasowy ochroniarz.
– Pa, pa, Enrique! Ucz się pilnie! – zawołał Hugo, próbując pohamować śmiech, kiedy żegnał się z synem burmistrza przed salą od hiszpańskiego.
– Przestań robić mi siarę! – syknął Quen przez zaciśnięte zęby. Nie sądził, że zatrudnienie Huga będzie dla niego jeszcze bardziej upokarzające.
– Kto to, twój chłopak? – zapytał jakiś kolega z ostatniej ławki, kiedy Enrique siadał na swoim miejscu, czując, że chciałby się zapaść pod ziemię.
– Ochroniarz.
– Uuu, kolejny bodyguard. Następnym razem włączę „I will always love you”, kiedy będziecie się tak czule żegnać przed klasą. – Inny chłopak przybił sobie piątkę z kolegą, chichocząc z własnego żartu.
– Boski ten twój ochroniarz. Ile ma lat? – Pytały koleżanki z klasy, a Enrique czuł, że zaraz zwariuje.
Na szczęście pojawienie się nauczycielki hiszpańskiego wszystkich uspokoiło. Kiedy jednak zaczęła rozdawać testy, mina Ibarry zrzedła.
– Test? Nic nie wiem o żadnym teście. – Quen spojrzał na nauczycielkę jak na wariatkę.
– Zapowiadałam go w zeszłym tygodniu, Enrique. Wiem, że ostatnio miałeś trudny okres, ale wszyscy są tu traktowani równo. Nie ma taryfy ulgowej.
Quen zaklął cicho i zaczął przeglądać pytania. Nie rozumiał nic z tego literackiego bełkotu. Miał zanalizować jakiś wiersz Octavia Paza, ale kompletnie nie wiedział, co autor miał na myśli. Z nadzieją spojrzał w kartkę koleżanki siedzącej w ławce obok, ale dziewczyna ostentacyjnie zasłoniła swój test długimi czarnymi włosami, skrobiąc zawzięcie swoje własne przemyślenia.
– Carolina! Carolina! – Głośny szept Enrique został skarcony surowym spojrzeniem nauczycielki, która kazała wracać mu do pracy. – Carolina, o co chodzi w tym wierszu?
– Przeczytaj i spróbuj zrozumieć – odpowiedziała w końcu dziewczyna, nie mogąc dłużej udawać, że go nie słyszy, skoro wszyscy na około go słyszeli.
– Ale to jest bez sensu! Nie wiem, o co mu chodzi.
– W takim razie czeka cię kolejna pała.
– Super, dzięki, koleżanko. Jesteś bardzo miła!
Quen był wkurzony. Wpatrzył się w swoją kartkę, ale widział tylko jakieś słowa, które kompletnie nie układały mu się w całość. Poddał się po pięciu minutach, decydując się na narysowanie na swoim teście Iron Mana. Zaśmiał się z własnego dzieła, kiedy oddawał kartkę nauczycielce.
– Enrique, pozwól na słówko – powiedziała, widząc jego pracę. Reszta uczniów powoli opuszczała już salę. Quen nie zapomniał posłać Carolinie morderczego spojrzenia. Ona jednak nie bardzo się tym przejęła. Jej test był cały zapisany, musiała nawet wziąć dodatkową kartkę, bo jej odpowiedzi nie zmieściły się na jednym arkuszu. „Co za wredna małpa!” – pomyślał Quen.
– Tak? – zwrócił się do nauczycielki, przeczuwając, o co chodzi. – Ładny rysunek, prawda?
– Tak, jest świetny. Z pewnością dostałbyś szóstkę, gdyby to były zajęcia z plastyki. Musimy porozmawiać o twoich wynikach w nauce. – Nauczycielka westchnęła ciężko. – Lubię cię, Enrique. Jesteś dobrym chłopakiem. Ale twój stosunek do nauki jest… Cóż, będę z tobą szczera. Jeśli nie chcesz powtarzać roku, powinieneś porozmawiać z rodzicami, żeby załatwili ci jakieś korepetycje. Z hiszpańskim mogę ci pomóc, ale wiem, że masz problemy także z innych przedmiotów. Szczególnie z chemii i fizyki. A pani Mendez mówiła mi, że na muzyce nie chcesz śpiewać.
– No bo to trochę dla gejów – przyznał bez ogródek, czym znów zasłużył sobie na karcący wzrok pani od hiszpańskiego. Widząc to, postanowił ją uświadomić: – Wie pani, ile miałem już prywatnych nauczycieli? Dziesiątki! Nikt ze mną nie wytrzymuje na dłuższą metę. Jestem przypadkiem beznadziejnym. Nauka po prostu nie jest dla mnie.
– Powinieneś się bardziej postarać. To aż zadziwiające, że mając takich rodziców nie odczuwasz najmniejszej potrzeby, by przyłożyć się do nauki.
– Obiecuję, że się postaram, pani Aguirre.
Nauczycielka westchnęła ciężko, kiedy na pożegnanie pomachał jej dłonią i wyszedł z klasy, gdzie czekał już na niego Hugo.
– O co chodziło?
– Leti chce, żebym załatwił sobie korki – powiedział, używając zdrobniale imienia nauczycielki, chcąc wypaść bardziej „cool” przed swoim nowym znajomym.
– Z czego?
– Z hiszpana, chemii, fizyki, muzyki… Wymieniać dalej?
– Ty tak serio? Nawet z muzyki?! Stary, twoi rodzice muszą być dumni. – Hugo zakpił sobie z podopiecznego, czym zasłużył sobie na kuksańca w bok. – Au! Nie w śledzionę, matole!
– Przepraszam, zapomniałem! – Enrique przestraszył się na widok miny Huga, który złapał się za zabliźniającą się ranę postrzałową, krzywiąc się lekko.
– Musisz się ogarnąć, chłopie – stwierdził Hugo, choć sam nie wiedział, dlaczego właściwie zależy mu na dobrych stopniach chłopaka. Delgado sam nieźle uczył się w szkole, w końcu dostał się na jeden z najlepszych uniwersytetów w kraju, ale nigdy nie dane mu było pójść na studia. – Coś wymyślimy.

***
Ariana zaparkowała swojego starego czerwonego volkswagena w cieniu drzew tuż za domem Fernanda Barosso, skąd miała doskonały widok na całą rezydencję i na tylne wejście. Wreszcie postanowiła powrócić do swojej misji, jaką było pisanie książki o Valle de Sombras. Miała już całkiem sporo informacji na temat Fernanda, ale jednak wciąż za mało, by napisać z tego powieść. Skorzystała z okazji i, zaopatrzona w przekąski i lornetkę, przyjechała szpiegować starego Barosso.
Długo jednak nie trwała jej przygoda, bo została brutalnie sprowadzona na ziemię przez bębnienie palcami o szybę. Podskoczyła w miejscu, wysypując z paczki chipsy, którymi właśnie się zajadała, obserwując uważnie tylne wejście do domu rodziny Barosso.
– Nie wierzę, że ty tak na serio. – Hugo bezceremonialnie wpakował się na siedzenie obok kierowcy i pokręcił głową. – Myślałam, że porzuciłaś swój plan znalezienia brudów na Fernanda.
– Nie żeby to była twoja sprawa, ale nie, nie porzuciłam. – Ariana doprowadziła się do porządku, odkładając chipsy na bok i wgapiając się przed siebie, czując się trochę zawstydzona, że została przyłapana przez Delgado. – Co ty tu robisz?
– Przyszedłem odwiedzić szefa. Zauważyłem jak tu parkujesz. Nie jesteś zbyt subtelna.
Santiago chciała się odgryźć, ale właśnie zauważyła, że tylne drzwi domu Fernanda się otwierają. Szybko pociągnęła Huga za łokieć, by schylił się w samochodzie i nie został zauważony. Sama zrobiła to samo, co było zupełnie niepotrzebne, bo z tej odległości ludzie Fernanda nie mogli ich zobaczyć. Poza tym zaczynało się już ściemniać. Ariana wzięła lornetkę i wpatrzyła się w dal.
– Co oni niosą? – zapytała, a Hugo wyjął jej delikatnie lornetkę z ręki, bo doskonale wiedział, co to może być, nawet z tej odległości.
– Hej, oddawaj! Muszę zobaczyć, co takiego wynoszą do ogrodu!
– Nie chcesz tego wiedzieć.
Ariana spojrzała na Huga, w którego głosie po raz pierwszy usłyszała coś, co ją zaniepokoiło – obrzydzenie i strach jednocześnie. Patrzył na nią, jakby chciał jej samym spojrzeniem przekazać, że nie powinna tego oglądać, że powinna uciekać z Valle de Sombras gdzie pieprz rośnie. Ale dla niej nie było już odwrotu. Weszła w to bagno, zdecydowała się poznać historię miasteczka i jego mieszkańców i teraz nie mogła się wycofać. Bez słowa wzięła z powrotem lornetkę z jego rąk, a on tym razem jej nie powstrzymał. Niemal krzyknęła, a lornetka wypadła jej z drżących dłoni, którymi zakryła sobie usta, oniemiała z przerażenia.
– Mówiłem ci, że nie chcesz tego widzieć.
– Kto… kto to? – Tylko tyle mogła wykrztusić. Była w zbyt wielkim szoku. Wiedziała, że Fernando Barosso to szumowina, ale nie sądziła, że jest skłonny do morderstwa.
– Wygląda mi na jego szefa ochrony.
– Myślałam, że ty jesteś jego szefem ochrony.
– Już nie. I ten facet też najwyraźniej niezbyt długo cieszył się stanowiskiem.
Panna Santiago nie wiedziała, co powiedzieć. To było dla niej zbyt wiele. Była w takim szoku, że Hugo musiał zapomnieć o odwiedzinach u Fernanda i odwieźć ją do domu, bo sparaliżowana nie mogła się ruszyć.
– Teraz wiesz, do czego jest zdolny. Nie będzie się dla niego liczyć to, że jesteś kobietą czy to, że jesteś niewinna. Jeśli będziesz wtrącać się w jego życie, jeśli będziesz próbowała zdemaskować jego ciemne interesy, on każe cię zlikwidować. Tak właśnie działa. Eliminuje ludzi, którzy stoją mu na drodze. A ty już dawno zaszłaś mu za skórę, dlatego zaprosił cię wtedy w Boże Narodzenie. Chciał cię wybadać, chciał pokazać, że jest uczciwym człowiekiem i nie musisz wokół niego węszyć. A ten twój znaczek sugerujący, że popierasz Saverina – Hugo przypomniał sobie o plakietce, którą Ariana nosiła w kawiarni – tylko jeszcze bardziej podsyca jego nienawiść. Więc proszę cię, jeśli ci życie miłe, skończ z tym. Moja rodzina cię lubi. Nie chcę cię mieć na sumieniu.
Powiedział to wszystko, zostawiając ją przed drzwiami mieszkania, niezdolną do wypowiedzenia choćby słowa, a sam ruszył przez miasto. Miał zamiar po raz ostatni wrócić do Juliana i Ingrid. Jutro rozejrzy się za czymś w Pueblo de Luz, żeby być bliżej Enrique. Przechodził właśnie koło sklepu Nicolasa Barosso, jednak zaintrygowało go, że po szyldzie „Spożywczej Jaskini” nie było śladu. No tak, Fernando pewnie sprzedał ten sklep, korzystając z okazji, że Nico został zabrany na odwyk. Z ciekawością przyglądał się pustej witrynie sklepowej.
– W czymś pomóc? – To Magdalena, córka obecnego burmistrza Valle de Luz, którą miał już przyjemność poznać, wyszła ze sklepu, pchając wózek inwalidzki, na którym siedział jakiś chłopak, przypatrując się Hugowi podejrzliwie.
– Nie, dzięki. Tak tylko patrzę. Nicolas sprzedał sklep?
– Dzięki Bogu – powiedziała dziewczyna, po czym przedstawiła Delgado swojego chłopaka.
Hugo czuł się nieco niezręcznie, podając Davidowi rękę, bo miał w pamięci słowa Ofelii Ibarra, która mówiła, że chłopak jeździł na wózku od czasu wypadku. Miał zamiar odejść, kiedy coś mu się przypomniało.
– Chodziliście do liceum w Pueblo de Luz, prawda? – Oboje Magdalena i David pokiwali głowami. – Nie znacie kogoś, kto udziela korepetycji? Niekoniecznie jakiś prywatny nauczyciel, potrzeba raczej kogoś z twardą ręką. To przypadek beznadziejny.
Magdalena i David spojrzeli po sobie zdziwieni.
– Nie wyglądasz na kogoś, kogo interesują korepetycje. – Młody Duran nadal przyglądał się Hugowi podejrzliwie.
– Nie chodzi o mnie, ja już jestem na to za stary. Poza tym, jestem całkiem bystry. – Butna nuta w jego głosie sprawiła, że zarówno David, jak i jego dziewczyna, parsknęli lekko śmiechem. – No więc, możecie kogoś polecić?
– Być można znajdzie się jedna taka osoba – odpowiedział zagadkowo David.

***
– Mogę wejść? – zapytał Lucas, niepewnie otwierając drzwi do sali szpitalnej, na której leżał Pablo Diaz.
– Hernandez? Ty tutaj? – Pabla zdziwił ten nieoczekiwany widok.
Marcela wróciła do domu, by trochę odpocząć. Wręcz nakazał jej to, nie chcąc by cały dzień spędziła w szpitalu.
– Proszę. – Lucas podał szeryfowi jakieś pudełko, a sam usadowił się na krześle w rogu. – Szpitalne jedzenie jest do bani. Wiem coś o tym. – Wskazał na swoje lewe ramię, w które niedawno został postrzelony, a Pablo pokiwał głową. Zupełnie zapomniał o tamtym incydencie. – Szybko się pan wyliże, jest pan twardy.
– Co tu robisz, Hernandez? Nie masz czasem roboty? – Diaz otworzył plastikowe pudełko i z wdzięcznością spojrzał na tortillę, która się w nim znajdowała. Rzucił ukradkowe spojrzenie na drzwi, chcąc się upewnić, że pielęgniarka nie zjawi się tu nagle z pretensjami, po czym zabrał się za pałaszowanie jedzenia. – Dzięki.
– Drobiazg. A z robotą uwinąłem się wcześniej. Przyszedłem do Oscara, ale już śpi.
– Wiec zdecydowałeś się mnie odhaczyć przy okazji?
– Niezupełnie. Chciałem porozmawiać o Raulu i Annie Lucii Palacio. I o Adamie Esposito – dodał po chwili, nie będąc pewnym, jak Diaz zareaguje na to, co ma mu do powiedzenia.
Diaz odłożył obiad na bok, czując, że będzie to poważna rozmowa. Lucas opowiedział Pablowi, co wydarzyło się, kiedy wyjechał do San Antonio. Oczywiście pomijając swoją tajną misję u Templariuszy. Powiedział, że sprawdził, kto przesłuchiwał Annę Lucię przed jej śmiercią. Był to nie kto inny jak Esposito.
– Cóż, ja sam od dawna miałem swoje przypuszczenia. Esposito budził we mnie mieszane uczucia. Ten facet jest łasy na pieniądze. Jeśli siedzi w kieszeni szefa Templariuszy, możemy mieć duże problemy. Niestety nie tak łatwo to udowodnić. Nie mamy na to żadnych dowodów.
– Wiem. Uznałem jednak, że powinien pan wiedzieć.
Pablo pokiwał głową i obiecał, że spróbuje się czegoś więcej dowiedzieć. Na razie tylko tyle mogli zrobić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 33 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin