Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:56:46 09-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 163

NADIA / DAVID / CAYETAN / AIDAN / DAYANA / TRAVIS


– Kogo masz na myśli? – Hugo spojrzał na Davida wyczekująco.
– Siebie. – Duran wycelował palcem w swoją własną pierś. – Otworzyłem właśnie taką małą SDBP – rzekł zagadkowo.
– To jakiś subtelny komunikat w stylu „Spadaj, debilu, bo pożałujesz”? – Delgado rzucił żartem w swoim stylu, wymyślając na poczekaniu słowa rozpoczynające się od liter podanych przez Davida.
Chłopak roześmiał się szczerze.
– Szkółka dla beznadziejnych przypadków – przetłumaczył skrót, wciskając Hugowi w usta jego własne słowa sprzed kilku minut. Sam przecież nazwał kogoś beznadziejnym przypadkiem.
– Stary, mam nadzieję, że to nieoficjalna nazwa i wcale nie planujesz tak tego nazwać. Serio, nie upodabniaj się do Nicolasa, który nazwał sklep „Spożywczą Jaskinią” czy „Delikatesową Pieczarą”. W sumie to jeden pies, ale nie popełniaj tego błędu. – Na twarzy Delgado pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. Wspomnienia głupich pomysłów Nicolasa były bowiem nadal żywe. – Nie żebym się wtrącał, bo guzik mnie to obchodzi, ale zastanów się.
– Nie zamierzałem wykorzystywać tej nazwy, bo to raczej nie przysporzyłoby mi klientów, ale dzięki za radę – odparł David, nieco się rozluźniając w towarzystwie mężczyzny. – Więc mówisz, że masz dla mnie pierwszego ucznia, tak? – dodał dla pewności, czy dobrze zrozumiał.
– A w czym się specjalizujesz?
– Właściwie we wszystkim jestem dobry.
– To tak jak ja. – Delgado mrugnął do Davida, a jego błysk w oku sugerował, że chyba nie miał na myśli tylko nauk ścisłych. – Przyślę do ciebie mojego podopiecznego w sprawie tych korepetycji, a teraz muszę iść – pożegnał się i oddalił w nieznanym kierunku.
Magdalena spojrzała zdziwiona na swojego chłopaka.
– Tak starannie ukrywałeś przede mną korepetycje? Naprawdę? – zaśmiała się dziewczyna.
– Dlaczego się ze mnie śmiejesz? – spytał David, nie rozumiejąc rozbawienia córki obecnego burmistrza Valle de Sombras.
– Śmieję się z samej siebie, bo myślałam, że chcesz zostać pisarzem – wyjaśniła, parskając jeszcze większym śmiechem. – Wybacz, kochanie, ale nie wyobrażam sobie ciebie jako pisarza.
– Szczerze? Ja siebie też nie – odpowiedział i tak samo jak Magdalena, zaśmiał się do rozpuku.

***

Conrado punkt o siódmej rano w piątek zjawił się na zbiórce przy autokarze, którym miał jechać na wycieczkę szkolną wraz z Nadią i gromadką rozwrzeszczanych dzieciaków. Brzmiało to tak niedorzecznie jakby ktoś nagle powiedział mu, że on i Barosso zostaną najlepszymi przyjaciółmi. Saverin zaśmiał się gorzko na to porównanie i odszukał wzrokiem Nadię. Kobieta pochylała się właśnie nad córką, szepcząc jej coś do ucha. Nie chciał im przeszkadzać, więc nie podszedł bliżej. Wolał trzymać się na uboczu.
De la Cruz po chwili spojrzała w zamyśleniu na zegarek, po czym rozejrzała się dookoła. Spostrzegła Conrada kawałek dalej. Opierał się o murek, a przez ramię miał przerzuconą torbę podróżną. Był zajęty wpatrywaniem się w swojego służbowego tableta, lecz to nie przeszkodziło Nadii w podejściu do niego i przywitaniu się.
– Cześć – powiedziała i nie czekając, aż mężczyzna podniesie na nią wzrok, dała mu buziaka w policzek.
Tablet wypadł mu z dłoni i roztrzaskał się o beton.
– Cześć – odpowiedział rozbawiony tym, co się stało. – Muszę przyznać, że masz wejście smoka. Patrz, nawet tablet się zdziwił. – Wskazał na zwłoki urządzenia leżące pod ich nogami, ale nie wyglądał jakby się tym specjalnie przejął.
– Conrado, ja cię strasznie przepraszam – zaczęła Nadia skruszonym tonem. – Nie chciałam cię przestraszyć. – Przykucnęła, by pozbierać szczątki narzędzia pracy Saverina, ale ten ją powstrzymał.
– Daj spokój, Nadia. To tylko tablet – uspokoił ją. – Kupię sobie nowy. – Pieniądze nie stanowiły dla niego żadnego problemu. Miał ich tyle, że starczyłby na setki takich urządzeń.
– To ja powinnam ci go odkupić.
– W życiu się na to nie zgodzę. Powiedziałem już, że nic się nie stało.
– Skoro tak mówisz, to w porządku.
Kilka minut później wszyscy siedzieli już w autokarze i byli w drodze do Panamy. Jechali dokładnie do Laguny La Escondida, gdzie mieli rozbić namioty. Nadia usiadła obok Conrada, gdyż Camila nie chciała, by matka zrobiła jej obciach przed kolegami z klasy. Taki wiek.
– Nie chcę, żeby coś ci się stało, wiesz? – wyrwało się nagle De la Cruz bez namysłu po dłuższej chwili milczenia.
– Skąd ten pomysł? – zapytał Saverin zaskoczony wyznaniem brunetki.
– Bo wczoraj odwiedził mnie Fernando Barosso i bredził coś na temat jakiegoś napadu na bank w Monterrey. Odniosłam wrażenie, że chce nastawić mnie przeciwko tobie i że planuje coś złego względem ciebie – wytłumaczyła swoje obawy Conradowi. – Uważaj na siebie, dobrze?
– Nie mogę ci tego obiecać, ale dziękuję za ostrzeżenie. Będę miał to na uwadze. – Uśmiechnął się blado.

***

Cayetan dobrze wiedział, że Villanueva nie odmówi sobie zaszczytu i w dość obcesowy sposób wprosi się na uroczystość pogrzebową jego syna. Znał Joaquina nie od dziś i miał pełną świadomość, że mężczyzna będzie chciał uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Conrada. W końcu jego własne dzieło zebrało pierwsze żniwo, a to trzeba było uhonorować porządnym wieńcem z napisem „Pogrążony w żalu przyjaciel”.
Jakkolwiek mocno Villanueva zapierał się, że nie podał młodemu Cortezowi Heliosa, El Cocodrilo umiał rozpoznać bujdę na resorach. Zbyt długo siedział już w tym biznesie, by ufać słowom raczkującego Wacky’ego. Owszem, Cayetan był kiedyś kimś w rodzaju jego mentora. Stworzyli nawet razem narkotyk o nazwie Zeus, który odniósł spektakularny sukces na rynku ćpunów. Pochłonął on około miliona ofiar, a więcej śmierci, to większy zysk. Samobójców nie brakowało, a przecież każdy narkoman musiał być świadomy, że zażywając to świństwo, pcha się prosto w ramiona piekieł. Wieści rozchodzą się jak świeże bułeczki, więc klientów ciągle im przybywało. Jedni chcieli skończyć ze sobą szybko i bezboleśnie, a drudzy liczyli na to, że pobiją rekord Guinesa, jeśli wezmą śmiertelną dawkę i przeżyją. Nikomu się to jednak nie udało. I dobrze, bo Zeus został stworzony, by zabijać.
Helios zaczynał dorównywać wielkością narkotykowi wynalezionemu przed laty, a to mogło być ogromną konkurencją dla kartelu Cayetana. Po raz pierwszy pożałował tego, czego sam nauczył Joaquina. Pocieszał go tylko fakt, że Nicolasa Barosso Helios oszczędził, a to znaczyło, że może nie wszystko jest stracone. Badania wciąż były w toku. Zawsze mogło się okazać, że narkotyk autorstwa Villanuevy zabija tylko wybranych. Zeus natomiast zabijał wszystkich, bez wyjątku. Znaczyło to, że El Cocodrilo nadal miał największą wiedzę w dziedzinie śmiertelnych substancji i wciąż zajmował pierwsze miejsce w tej nierównej rozgrywce. A niedługo na rynek miał wejść jego nowy narkotyk, który zasieje spustoszenie także wśród zwierząt.
Na pogrzebie oprócz Joaquina i Cayetana, byli również obecni Dayana z Aidanem oraz Travis ze swoim ojcem. Dona nie mogła się pojawić, gdyż ciągle przebywała w szpitalu. Niestety nie dostała przepustki, ale bardzo zasmuciła ją śmierć bratanka.
Po pochówku odbyła się skromna stypa, na której stary Cortez przedstawił Travisa Villanuevie jako byłego więźnia. Zapewne chciał w ten sposób pospieszyć Wacky’iego, by ten jak najszybciej wydał mu winnego śmierci Conrada. Cayetan był niezmiernie ciekaw, kogo tym razem Joaquin wybierze na koza ofiarnego.

***

Do Laguna La Escondida dotarli późnym popołudniem. Do tych sześciu godzin podróży trzeba było bowiem doliczyć korki na drodze oraz dwa postoje.
Na miejscu rozbili obóz. Pech jednak chciał, że podczas rozstawiania namiotu Nadii, coś poszło nie tak i połamały się wszystkie druty. Na usprawiedliwienie De la Cruz można jedynie rzec, że był to pierwszy raz, kiedy miała do czynienia z namiotem, więc miała prawo go zepsuć.
– Cholera jasna – zaklęła, zapominając o krążących wokół dzieciach. – Przygarniesz bezdomną pod swój namiot? – zwróciła się do Saverina, który przyglądał się jej w rozbawieniu.
– Jeśli bezdomna ładnie prosi, to nie śmiem odmówić – zaśmiał się.
Wieczorem po ognisku Conrado poszedł odlać się w krzaki, a De la Cruz nie widząc go w zasięgu wzroku, postanowiła go poszukać. Bała się, że się zgubił.
– Gdzie Nadia? – zapytał Conrado, gdy wrócił do obozu i nigdzie nie zlokalizował wdowy po Barosso.
– Nie wiem, ale ty nagle zniknąłeś, ona zniknęła, a teraz szukacie się nawzajem, bo nie wyszła wam schadzka. Nie wnikam w to, co was łączy, ale nie uprawiajcie seksu, gdy w pobliżu są dzieci – walnął gadkę umoralniającą Castiel. Wyglądało to zupełnie tak jakby poczuł się zazdrosny. Pytanie tylko o kogo? O Nadię czy o niego?
W prawdzie Conrado nie podejrzewał nauczyciela o homoseksualne zapędy, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego urok osobisty jest w stanie rozkochać nawet mężczyzn.
– A ty jesteś katechetą czy matematykiem? Bo już się pogubiłem. – Saverin nie zamierzał tłumaczyć się obcemu facetowi. – Idę jej poszukać.
Conrado bez wahania zapuścił się w las. Zaczynało się ściemniać i bał się, żeby Nadii nic złego się nie przytrafiło. Idąc, znaczył ścieżkę, by później z łatwością znaleźć drogę powrotną. Nagle usłyszał w zaroślach szelest, więc sięgnął ręką za pasek, by w razie czego mieć broń w gotowości.
De la Cruz kilka metrów dalej stała nieruchomo pod drzewem z przerażoną miną i nie była w stanie nawet krzyknąć. Saverin czujnym wzrokiem omiótł cały obszar wokół niej i w mgnieniu oka zrozumiał zachowanie kobiety. Bez wahania z zimną krwią strzelił w głowę węża, który na nią polował. Gad natychmiast padł martwy, a Nadia rzuciła się Conradowi na szyję i mocno wtuliła się w jego ramiona.
Mężczyzna odruchowo objął ją w pasie, choć początkowo nie wiedział, co zrobić z rękami. Rzadko bowiem ludzie okazywali mu takie czułości i nie był pewien, jak powinien się zachować.
Dobrze, że broń miała tłumik, bo w przeciwnym wypadku wszyscy zostaliby zaalarmowani strzałem.
– Wszystko w porządku? – zapytał, odsuwając się od kobiety.
– Tak, dziękuję. Jesteś moim bohaterem – powiedziała, zupełnie nie czując już strachu. Przy Saverinie czuła się bezpieczna.
Nie pytał, co tam robiła. Z niewiadomych przyczyn uznał to za informację, którą lepiej zachować tylko dla siebie. Po powrocie do obozu, od razu schowali się w namiocie.
Nadia nie czuła się skrępowana obecnością Conrada. Wręcz przeciwnie. Nie była kobietą, która wstydziłaby się własnego ciała, a więc swobodnie zdjęła sukienkę, nie prosząc go nawet, by się odwrócił. Saverin jak na dżentelmena przystało, zrobił to sam.
De la Cruz miała teraz na sobie jedynie seksowną bieliznę, która niejednego mężczyznę była w stanie doprowadzić do szaleństwa. Ale najwidoczniej nie Conrada, bo ten nawet na nią nie spojrzał. Jego zachowanie sprawiło, że Nadia zaczęła się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie jest on gejem.
Oczywiście nie planowała spędzić z Saverinem nocy pod jednym namiotem, ale przecież kobieta musi być przygotowana na każdą ewentualność. Nie rozumiała, co się z nią działo, ale przy Conradzie traciła rozum. Była gotowa oddać mu się tu i teraz, a on najzwyczajniej w świecie poszedł spać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:05:37 09-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 164

Fabricio/Emily/Emma/Camilla/Sam/Ingrid

Conrado odwiózł go do domu. Auto blondyna zostało pod poradnią biznesowo-prawną, gdyż młody Guerra sam, lekko wstawiony nie miał możliwości prowadzić. Conrado chciał uniknąć sytuacji, kiedy to blondyn zostanie przyłapany na jeździe na podwójnym gazie. Został sam wpatrując się w drzwi swojego domu.
Zakochał się w rezydencji od pierwszego wejrzenia. W chwili, w której zatrzymał auto przed domem wiedział, że będzie jego. Nieważne, ile wyłoży na remont, nie odstraszyła go wściekle różowa skórzana kanapa w salonie ani przepych tandetnych dodatków który bił po oczach. W chwili, w której wszystkie przedmioty po poprzednich właścicielach zostały wywiezione a on przechadzał się po ogromnej przestrzeni, słyszał echo własnych kroków uświadomił sobie jak bardzo pragnie swojej rodziny.
Chciał mieć gromadkę małych dzieci. Słyszeć tupot ich małych nóżek dobijających się echem po domu, chciał dla nich gotować, chciał ich tulić do snu, chciał po prostu mieć dziecko. Rodzinę. Życie Guerry obecnie było dużo mniej skomplikowane niż wtedy, kiedy kupował ten dom. Wtedy nie znał całej prawdy o swoim pochodzeniu. O tym kim byli jego prawdziwi rodzice, o tym co zrobiła w młodości jego babka, nie znał całego pokręconego i w końcu tragicznego życiorysu Constanzy di Carlo. Jej historia była po prostu cholernie przygnębiająca a Fabricio coraz bardziej rozumiał stwierdzenie :iż jedna sytuacja, jedno wydarzenie może zmienić całe życie człowieka” kiedyś to był pusty frazes teraz był to dla niego fakt. Bo gdyby nie padła ofiarą molestowania i gwałtu jako dziecko nie zostałby morderczynią. To oczywiście jedna z wielu hipotez jakie nachodziła jego myśli.
Drugą bardziej bolącą kwestią była sprawa Fausto Guerry. Conrado miał rację; on był jego ojcem. Nie spłodził go, ale wychował a czasami to była ważniejsze kto jest dawcą spermy. Cosme Zuluadze odebrano szanse bycia jego ojcem a blondyn mógł gdybać, gdzie by był, gdyby to biologiczny ojciec go wychował. Pewnie w innym miejscu niż jest teraz. Nie łudźmy się, że byłby jednym z najbogatszych ludzi w Londynie, mający swój własny fundusz inwestycyjny, prowadzący kampanię Conrado. Da pierwsze nie byłby możliwe trzeci wysoce prawdopobny. Wiedział jednak, że nie poznał by Emily. Nie wierzył bowiem w przeznaczanie, los czy inną bzdurę. Faktem było iż gdyby nie Fausto Guerra Fabricio nigdy nie poznały panny McCord. Nie zakochałby się w niej do szaleństwa, nie ożeniłby się z nią i nie współpracowałby z Interpolem. To są fakty które bez Guerry nigdy by się nie wydarzyły. Czy żałował? Żałował, że inaczej tego nie rozegrał. Że nie był wstanie go ocalić, załatwić mu immunitetu.
Sammy ten mały słodki niespełna czterolatek był częścią jego świata. W nim dostrzegał siebie z lat dziecięcych. Wygadany, ciekawski, bystry dzieciak. Czy obwiniał Emmę o to, że w Sylwestra zastrzeliła Fausto? Nie. Nie była winna była narzędziem Mario Rodrigueza. Emma chroniła jedynie swojego małego synka. A Fabricio doskonale wiedział, iż strach opycha nas czasem do czynów o które byśmy siebie nie podejrzewali. tamtej nocy, kiedy porwał go i chciał zabić jego i Emily Fabricio wiedział, że jeśli się uwolni zabije jego.
Wspinał się na górę po schodach z ciężko bijącym sercem. Rozmowa z Emily będzie dużo trudniejsza. Blondynka siedziała na łóżku, otoczona papierami. Teczki miały logo Federalnego Biura Śledczego.
— Czasami mam wrażenie, że próbujesz zbawić cały świat — powiedział. —Nosisz na swoich barkach zbyt wielki ciężar, każdemu chcesz pomóc a nie oczekujesz niczego w zamian.
—Fabricio —wydusiła z siebie zaskoczona tym trafnym spostrzeżeniem.
—Kocham to w tobie, ale jednocześnie ta cecha strasznie mnie irytuje — dodał uśmiechając się lekko. Emily zamknęła kilka teczek i włożyła je do pudełka. —Luke nie umie układać profili? — zapytał ją przekornie
—W Akademii tego nie uczą —odpowiedziała
— W jego uczą — odpowiedział podając jej ostatnią teczkę i siadając na łóżku. Wziął ją delikatnie za rękę. — Przepraszam, zachowałem się jak ostatni palant po prostu ostatnio
—Nie musisz się tłumaczyć
— Muszę, serio. Nie powinienem wyładowywać się na tobie po prostu zżera mnie sumienie. Mam wyrzuty sumienia — powiedział w końcu —To chyba dobre słowa na opisanie mojego stanu emocjonalnego. Mam wyrzuty sumienia —powtórzył patrząc jej w oczy. I wtedy zaczął mówić, opowiedział jej dokładnie to co powiedział Conrado z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem czując jak jakiś niewidzialny cieżar spada mu z serca. Kiedy skończył mówić poczuł jak Emily wślizguje się na jego kolana. Palcami przeczesała jego jasne włosy.
—Był twoim ojcem — zaczęła —to co teraz czujesz jest całkowicie normalne. — Straciłeś go i nikt ci go nie zastąpi, chcę żebyś ze mną o tym rozmawiał. Nie dlatego że jestem profilerką ale jestem przede wszystkim twoją żoną.
—Wiem. Muszę nauczyć się dzielić się z żoną swoimi uczuciami i vice versa. — Emily uniosła do góry brwi —Sama nie mówisz mi wszystkiego, aby mi nie dokładać.
— To nie to samo
— To dokładnie to samo kochanie —wsunął za ucho zbłąkany kosmyk włosów ukochanej. — Wiem, że sytuacją z Camillą cię martwi. I nie próbuj zaprzeczać. Gdyby tak było sama rozprawiłabyś się z Camillą a ściągasz posiłki.
—Ojca — Emily westchnęła spoglądając mu w oczy. — Boje się, że ona wygra, dlatego aby tego uniknąć potrzebuje jej profilu, należy przewidzieć jej kolejny ruch, a kiedy dojdzie do procesu jej strategię, ojciec zna ją najlepiej z nasz wszystkich.
— Mam propozycję —zaczął — zaproś ich do nas —zasugerował —brata z mężem, Emmę i twojego tatę wypadałby, żeby poznał teścia i szwagra. Porozmawiacie z Leo na spokojnie z Emmą a ja zajmę się małym. wypije kieliszeczek z teściem.
To nie był wcale taki głupi pomysł, stwierdziła w myślach Emily. Spędzą razem czas, jak rodzina. Skinęła głową a następnie pocałowała go. Nie zaprotestowała, kiedy jego niecierpliwie dłonie wślizgnęły się pod koszulkę, którą miała na sobie, wręcz przeciwnie jej palce najpierw przesunęły się po guzikach a później zaczęła je również niecierpliwie rozpinać. Seks na zgodę był dokładnie to czego potrzebowali.
***
Pablo Diaz nie mógł zasnąć. Przekręcał się z boku na bok, aby w końcu wstać o piątej rano. Ubrał się w rzeczy, które przyniosła mu Victoria i wyszedł na zewnątrz. Owiało go chłodne poranne powietrze. Usiadł na ławeczce przed szpitalem wyciągając przed siebie nogi. Żałował, że nie ma przy sobie papierosów. Przydałby mu się jeden.
Pablo Diaz odkąd Luke powiedział mu Adamie Esposito nie mógł przestać nad tym myśleć, przekręcał się z boku na bok rozważając swoje opcje. Mógł powiadomić prokuratora. Gabriel Lopez był jego dobrym znajomym, uwierzyłby mu na słowo i rozpoczął oficjalne dochodzenie. We wszystko wciągnięto by Wydział Spraw Wewnętrznych nie chciał tego robić. Nie miał namacalnych dowodów. Poza tym kret mógłby być przydatny. Najpierw należało się upewnić, iż jest kretem, później się pomyśli. I pomyśleć, że wszyscy podejrzewali jego, nawet jego własna córka.
Po śmierci żony Diaz był w kompletnej rozsypce. I o dziwo po pijaku zachowywał się trzeźwy umysł co było zaskakujące. Trzy lata temu po pijaku podjął pewną decyzję; zniszczy organizację przestępczą jego ojca. A później Fernando Barroso zaczął jednak od osoby, do której miał dostęp. Ojciec niczego nie podejrzewał, dlatego tak łatwo było go podejść. W dniu, w którym ciekawska Victoria przyłapała go na przerzucaniu towaru było niczym innym jak zbieraniem materiałów. Stary zdążył jednak wykitować za nim dochodzenie doprowadzono na salę sądową. Żyli jednak inny akcjonariusze La Familii i to ich pociągnięto do odpowiedzialności. Diaz dostał status anonimowego świadka. Wszystko miało swoje szczęśliwe zakończenie a prokuratora w Monterrey spijała śmietankę.
Teraz czas na Barosso. Uśmiechnął się pod nosem. Najwyższa pora. Fernando odebrał mu wszystko; szczęśliwe rodzinne życie, normalność, więc Pablo zamierzał wykorzystać Esposito tak jak on wykorzystywał jego. Musi jedynie obmyślić plan jak on ma go wykorzystać.
***
Sammy był jej oknem na świat. Dzięki ciekawskiemu rezolutnemu czterolatkowi coraz częściej otwierała się na ludzi. Wychodziła z domu, spotykała się z innymi matkami na cotygodniowych zajęciach z basenu, rytmiki czy tańca. Był żywiołowy przez co i ona powoli wychodziła ze swojej skorupy, strefy komfortu do której zdążyła się już przyzwyczaić do ich trzyosobowej rodzinki (teraz dwu) Sam jednak potrzebował kontaktu z innymi dziećmi, beztroskiej zabawy wśród rówieśników. I uwielbiał pływać. Był małą rybką, która teraz pchała sklepowy wózek, z którego nie było go widać. Odwrócił do tyłu głowę.
— Pomóc ci? — zapytała go. Sam zacisnął usta w wąską kreskę i pokręcił przecząco główką. Uśmiechnęła się zatrzymując się przy półce z czekoladami. Wzięła dwie tabliczki gorzkiej czekolady i włożyła je do wózka. Sam popatrzył na nią w skupieniu
— Będziemy robić babeczki? — zapytał ją z powaga.
— Tak — odpowiedziała mierzwiąc mu w włosy. Czasami zaskakiwało ją jaki jest bystry. — Mamy wszystko? — zapytała go a Sam podszedł do wózka i zajrzał do środka przyglądając się zawartości ze skupioną miną.
—Tak, mamy wszystko. A mój sok?
—Tak zapomnieliśmy o soku —zytaknęła maluchowi Emma kierując wózek do działu z sokami a nastepnie do kasy. jej własny syn zaskakiwał ją coraz bardziej. Przede wszystkim miłością do soku pomidorowego, doprawdy nie wiedziała po kim on to ma.
Piątkowego przedpołudnia Emma z torbą w jednej dłoni z rączką Sammego w drugiej szła do mieszkania. Zamierzała upiec babeczki czekoladowe. Ulubione słodkości synka, przy których chętnie pomagał. Oczywiście jak bywa w takich przypadkach było więcej bałaganu a mąka kokosowa służyła dziecku za kartkę papieru jednak radosne ogniki w oczach rekompensowały późniejsze spotkanie.
W drodze do mieszkania zatrzymała się jednak spoglądając wprost na Camillę Clarkson (po rozwodzie wróciła do panieńskiego nazwiska) która zmierzała w ich kierunku kołysząc kusząco biodrami. W białym kapeluszu, zwiewnej sukience w drobne kwiatki spojrzyła się Emmie z podstarzałą prostytutką.
—Emmo — powiędziała miekkim głosem z wyraźnym brytyjskim akcentem. —Dzień dobry.
—Dzień dobry —odpowiedziała a Sam spojrzał to na jedną to na drugą kobietę. Znał jak na razie jedynie pojedyncze słówka z angielskiego.
—Dzień dobry słoneczko —kobieta przyklęknęła spoglądając na wnuka. Sam zadarł do góry główkę spoglądając na mamę, która opiekuńczo oparła dłonie na jego ramionach.
— Co ty tutaj robisz? — zapytała po angielsku. Sam wpatrywał się w nią niezrozumiałym wzrokiem.
— Musimy porozmawiać —powiedziała nawet na nią nie patrząc. —Jestem twoją babunią malutki — wyciągnęła dłoń, aby pogłaskać go po policzku. Sam umknął przed jej dotykiem za kolana Emmy a dłoń Camili zawisła w powietrzu na kilka sekund. —Nie zna swojego ojczystego języka — zacmokała z dezaprobatą.
— Czego chcesz? —powtórzyła swoje pytanie ostrzej spoglądając na synka. — Pójdziesz na huśtawki? — zapytała go.
— Nie — odparł malec obejmując ją za nogi.
— Chodzi o Samuela oczywiście, zawrzyjmy pewien układ — zaczęła —dogadajmy się między sobą, po co w to mieszać sąd. Zabiorę Sama do Londynu i po kłopocie.
— Słucham? —zapytała z niedowierzaniem Emma. —Sammy to moje dziecko —odparła — Nie oddam ci go.
—Dzień dobry — Niczym z pod ziemi przy nich wyłonił się blondyn. Wysoki, szczupły ubrany w białe spodnie i koszulę z kolorowym nadrukiem. Narzucił na wierzch odpowiednio dobraną marynarkę. Javier Reverte dla przyjaciół Magik był jedynym facetem w mieście który dobrze wyglądał w tak niecodziennych ubraniach. —:Pani Camilla Clarkson?
—Tak to ja. Pan jest moim fanem?
— Boże uchowaj nie! — machnął lekceważąco ręką — ale oglądam pani seriale — dodał —Straszne szmiry, oglądamy to z żoną dla beki. Coś w stylu “ile głupoty zmieści się w jednym sezonie serialu” W pani naliczyłem najwięcej. Przednia rozrywka. A co to za mały elf? —Zagadnął do Sama po hiszpańsku przyklękając
— Nie jestem elfem tylko chłopcem a elfy żyją w bajkach —odpowiedział odważnie malec uśmiechając się lekko. Puścił kolana Emmy podchodząc do Magika. —Jestem Sammy.
—A ja Javier — ujął małą rączkę w swoją — miło cię poznać Sammy
— Ciebie też,. Ona mi się nie podoba —wskazał bezceremonialnie na Camillę — Wygląda jak czarownica —powiedział konspiracyjnym szeptem do blondyna. Ten zmierzył Camillę od stóp do głów i z trudem powstrzymał się, aby nie skinąć mu głową.
— Nie jest czarownicą.
—Na pewno?
—Tak po prostu wygląda mało sympatycznie — ocenił
—Ty wyglądasz sympatycznie —ocenił Sam.
—Ty także — i masz fajną koszulę — powiedział wpatrując się w rysunki.
—Ty także to Kubuś Puchatek? — wskazał na rysunek na jego koszulce.
— Nie głuptasie to Tygrysek —odpowiedział ze śmiechem Sam.
— Serio? Zawsze mi się mylą — odparł.
— Ja znam ich wszystkich — odpowiedział z powagą w głosie —Mogę ci pokazać, mam książki.
—Lubię książki
— Ja też chcesz zobaczyć moje?
—Jasne że chcę
Sam wyciągnął rączkę, którą Javier ujął.
— Emmo zwrócił się do kobiety kompletnie ignorując jej matkę. —Idziemy?
— Tak, oczywiście, wybacz Camillo —wyminęli kobietę —Acha — odwrócił do tyłu głowę — Proszę pozdrowić męża! —krzyknął beztroskim tonem Magik —Uwielbiam jego filmy z Victorią, mają klasę. Proszę mu powiedzieć, że pozdrawia Magik będzie wiedział o kogo chodzi —machał jej ręką i oboje odeszli.
Kilka minut później weszli do mieszkania. Sam puścił rękę Magika i pobiegł do pokoju po książeczki a Emma i Javier skierowali się do kuchni.
— Dziękuje
—Och nie ma za co uwielbiam Kubusia Puchatka! — Machnął ręką.
—Nie to miałam na myśli
—Wiem —wyszczerzył zęby w uśmiechu. —Miło cię wreszcie poznać Emmo —powiedział siadając na stołku przy blacie w kuchni. —Jestem Javier —podał jej rękę — dla przyjaciół Magik. Znam twoją siostrę i szwagra, co prawda cwaniaki nie zaprosiły mnie na ślub, ale to temat na inną historię. Cieszę się, że mogłem dokopać Smoczycy wiem, jak komuś pocisnąć, żeby mu w pięty poszło.
— Emily do ciebie dzwoniła? —zapytałą go Emma wyciągając z torby zakupy.
—Nie , mam ustawiony alert na jej wrogów, Smoczyca zajmuje wysokie miejsce na mojej liście — umilkł kiedy do kuchni wszedł Sammy z książeczkami.
— Pokaże ci — rzucił na stół korowe książki dla dzieci i bezceremonialnie wdrapał się Magikowi na kolana. Sięgnął po pierwszą z nich o wdzięcznym tytule Plon przyjaźni i otworzył.
—To jest Królik — powiedział wskazując na Królika. Javier z powagą pokiwał głową i puścił oczko do Emmy.

***
Piątkowe późne popołudnie.
—Powiedz mi jeszcze raz, gdzie zamierzasz zamieszkać? —zapytała go Lopez splatając ręce na piersiach.. Z powątpiewaniem przyjrzała się pakującego się przyjacielowi.
— Mówiłem ci w Pueblo de Luz będę ochraniał Queena no wiesz syna burmistrza, którego osłoniłem własną piersią i ocaliłem mu żywota. Nic mi nie będzie — dodał poważniejszym tonem widząc jej uniesione wysoko brwi.
— Dlaczego akurat dziś? — zapytała go wyrzucając ręce do góry. —Dziś jest piątek.
—Tak, wiem doktorek ma nocny dyżur.
— Nie o to chodzi, w piątek kiepski początek nie słyszałeś? — zapytała go.
— Słyszałem, słyszałem od kiedy ty przesądna jesteś? —zapytał ją.
—Od kiedy w ciąży jestem —odpowiedziała wpatrując się w niego intensywnie. — Poza tym nie lubie być sama w domu a Juluś ma nocny dyżur.
—To zaproś dziewczyny na noc i po sprawie.
—Ja —Lopez urwała w pół zdania —Hugo od czasu do czasu rzucił jakimś dobrym pomysłem —ciągnęła wybierając numer Ari. Szatyna odebrała po trzecim sygnale. —Cześć tu Ingrid masz chwilę? Ok jest taka sprawa —zaczęła tłumaczyć pannie Santiago swój pomysł.
— Czy ja wiem — zaczęła Ari.
—Och daj spokój mimozo! — krzyknęła Lopez. —Przywlecz tutaj swój tyłek. Pojedziemy po zakupy, Vicky przyniesie butelkę wina albo dwie.
— Jesteś w ciąży.
—Wiem, Lucy daje mi to jasno do zrozumienia każdego dnia. Ma dziewczyna temperament, po mamie oczywiście. Będę u ciebie za kwadrans. — powiedziała i ruszyła do drzwi. Nie dając dojść do głosu Ari rozłączyła się.
—Ja też wychodzę — powiedział przerzucając sportową torbę przez ramę. — Arianie przyda się babskie towarzystwo.
—Co się stało?
— Sama ci powie.
Stwierdził tajemniczo Hugo, kiedy każde z nich udawało się w swoją stronę. Ingrid kwadrans później była już w mieszkaniu Ari która wpuściła ją do środka.
— Co się dzieje panno Santiago?
— Nic. A więc Lucy?
— Tak nie zmieniaj tematu w tej chwili powiedź mi co cię trapi
—To nic takiego — usiłowała zbagatelizować Ariana. — To babski wieczór u ciebie?
— Tak, ale mam lodówkę pustą i ochotę na spaghetti więc najpierw Tesco później dzwonimy po Victorię a przy żarciu i winie opowiesz mi co się dziej bo jak usłyszę zaraz nic to i tak wiem że to kłamstwo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:06:30 10-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 165

CONRADO/ARIANA/HUGO/LUCAS

Conrado jak zwykle miał czujny sen. Słyszał, że Nadia długo nie mogła zasnąć, zapewne po wydarzeniach wczorajszego wieczora. Dobrze, że zdecydował się zabrać ze sobą broń, inaczej spotkanie z wężem w lesie mogło skończyć się tragicznie. Z początku wahał się, czy powinien mieć broń w miejscu, gdzie dzieci mogły łatwo się na nią natknąć, ale w końcu musiał przyznać, że była to dobra decyzja. Obudził się nad ranem i po cichu wyswobodził się ze śpiwora. Nadia spała odkryta, więc delikatnie przykrył ją dodatkowym kocem, który zeszłego wieczora przyniósł Castiel. Nauczyciel patrzył na Saverina podejrzliwie, a on nie wiedział, co jest tego powodem. Musiał jednak przyznać, że dość niespodziewanie został wrobiony w bycie opiekunem na wycieczce.
Kemping rozbili w specjalnie przygotowanym do tego miejscu. Pole namiotowe znajdowało się blisko ośrodka, w którym mogli skorzystać z łazienki, coś zjeść czy pograć w gry. Conrado odświeżył się i wrócił do namiotu, niosąc dwa kubki z kawą. Nadia podniosła się zaspana na dźwięk rozsuwanego zamka od namiotu. Nie mogła uwierzyć, że tak długo spała. Z wdzięcznością przyjęła kubek z parującą cieczą od Saverina.
– Która godzina? – zapytała, ziewając szeroko. Czuła, że poprzedniego wieczoru nie powinna go prowokować. Widocznie nie był nią zainteresowany, nie wiedziała, czy po prostu ona go nie interesowała czy kobiety w ogóle. Nadal ją intrygował, ale postanowiła wziąć się w garść.
– Wpół do dziewiątej.
– I nie obudziłeś mnie wcześniej?
Zaczęła gorączkowo sprzątać w namiocie, kiedy uspokoił ją i powiedział, że mają chwilę wolnego, bo dzieci są na śniadaniu. Wypili więc spokojnie kawę, delektując się świeżym leśnym powietrzem, po czym i oni udali się coś zjeść. Tego dnia dzieci miały zapewnione atrakcje – po śniadaniu mieli udać się z nauczycielką z ośrodka na warsztaty lepienia z gliny i plecenia wiklinowych koszyków. Rozwrzeszczani chłopcy i dziewczynki nie byli zadowoleni z tego pomysłu – woleli bawić się na świeżym powietrzu, grając w berka i ciuciubabkę. Conrado przymknął na chwilę oczy, czując, że zaczyna go boleć głowa. Rozważał wystrzelenie w niebo kilku pocisków, by uspokoić rozbrykaną hałastrę, ale szybko porzucił ten pomysł – nie tylko był niebezpieczny, ale też mógł mu przysporzyć sporo problemów. Cały czas w drodze na warsztaty zerkał na telefon, co nie uszło uwadze Nadii.
– Czekasz na ważny telefon? – zapytała, starając się brzmieć obojętnie. Zdawała sobie sprawę, że to ona i Ariana wmanewrowały go w tę całą wyprawę, a był w końcu zajętym człowiekiem.
– Po prostu staram się być na bieżąco z kampanią – wyznał, posyłając jej dobroduszny uśmiech, i wskazał na wyświetlacz swojego iPhone’a. Widniały na nim najnowsze sondaże w kampanii wyborczej w Valle de Sombras i Fernando Barosso przodował wśród starszych mieszkańców. Saverin zaskarbił sobie przychylność młodszych wyborców, jednak nie na tyle, by zapewnić sobie wygraną w wyborach. Przed nim było jeszcze wiele pracy.
– Przepraszam. Ta cała wycieczka odciągnęła cię od obowiązków.
– Nic się nie stało. Dobrze jest czasem odetchnąć świeżym powietrzem. Od kiedy jestem w Valle de Sombras, nie pamiętam kiedy świeciło tam słońce.
Oboje spojrzeli w bezchmurne niebo i stali tak przez chwile wygrzewając się w słońcu. Rzeczywiście, ponure miasteczko położone w dolinie rzadko cieszyło się promieniami słońca. Zwykle dominował tam deszcz i mgły, jakby cały wszechświat doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele zła się tam dzieje. Ku ich uldze dzieciom spodobały się zajęcia. Ze śmiechem wyrabiały glinę, brudząc się po pachy. Conrado i Nadia również spróbowali swoich sił. Pani De la Cruz wyszedł całkiem niezły kubek, za to Conrado miał niemałe problemy.
– Co to takiego? Misa na owoce? – Zachichotała Nadia, przyglądając się bliżej nieokreślonemu kształtowi w rękach Saverina.
– Myślałem raczej o popielniczce. – On również się uśmiechnął, czując się jednak zażenowany swoimi umiejętnościami.
– Ty palisz?
– Nie, ale to coś nadaje się tylko to wrzucania petów. – Jednym ruchem zmiażdżył wszystko, decydując się zacząć od początku. – Nigdy nie byłem w tym dobry. To moja żona zawsze była artystyczną duszą. Lubiła śpiewać, grała na fortepianie, pięknie malowała.
Nadia pokiwała głową na znak, że rozumie. Cieszyło ją, że zaufał jej na tyle, że się przed nią otwierał, choć sama nie pytała.
– Przepraszam, nie chcę cię zanudzać. – Chyba zdał sobie sprawę, że nie powinien drążyć tematu. Samo wspomnienie o Andrei było dostatecznie bolesne.
– Nie zanudzasz. Ciekawi mnie, jaką była osobą – przyznała zgodnie z prawdą Nadia. – Tęsknisz za nią.
Nie było to pytanie, ale stwierdzenie i Conrado musiał przyznać jej rację. Tęsknił za Andreą każdego dnia. W jego życiu dominowały trzy uczucia – tęsknota, poczucie winy i żądza zemsty. Wszystko inne schodziło na dalszy plan.
– Może byście tak pomogli? Nie zapominajcie, że jesteście opiekunami. – Castiel zaszedł ich od tyłu, przez co poskoczyli na stołkach, a świeżo uformowany kubek z gliny wyślizgnął się Nadii z ręki. Na szczęście nauczyciel w porę go złapał.
Wrócili do ośrodka, by się umyć. Nadia pomogła dziewczynkom, a Castiel chłopcom. Potem mieli zjeść drugie śniadanie i odpocząć trochę na świeżym powietrzu a po obiedzie miały dalej odbywać się zajęcia. Conrado zgłosił się na ochotnika, by pojechać z dziećmi na wycieczkę stateczkiem po pobliskim jeziorze. Miała to być wycieczka ekologiczna, podczas której dzieci mogłyby obserwować przez szklany pokład statku dno jeziora, kiedy to nauczyciel opowiadałby im o żyjącej tam faunie i florze. Saverin uwielbiał przyrodę, często korzystał z okazji, by odetchnąć świeżym powietrzem i wyrwać się z hoteli, w których spędził połowę życia. Uwielbiał wspinaczkę górską i wszelkie formy aktywności fizycznej, dlatego wycieczka mu się podobała. Nie czuł się swobodnie w towarzystwie dzieci, ale postanowił przełamać ten strach. Widział w oczach Castiela, że ten nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do obecności Conrada na statku, ale nauczycielowi szybko przeszło, kiedy podzielili się na grupy. Statek mógł pomieścić tylko połowę szkolnej grupy i 2 opiekunów, a co za tym idzie Conrado i nauczycielka z ośrodka popłynęli w pierwszej turze. W tym czasie Castiel i Nadia mieli przygotować z drugą grupą ognisko na plaży nad jeziorem.
Każde dziecko dostało kapok i zostało poinformowane o środkach ostrożności na statku. Kiedy tylko odbili od brzegu, kilka przerażonych dziewczynek, w tym Camila, pisnęły ze strachu.
– Spokojnie, nic wam nie będzie – zapewnił Conrado, czując się niebywale dziwnie. Czuł jednak, że tak powinien postąpić opiekun.
Szklany pokład robił wrażenie. Wkrótce strach dzieci przeszedł w okrzyki uciechy, kiedy zdały sobie sprawę, że nie wpadną do jeziora przez podkład. Mogły spokojnie obserwować wszystko, co działo się pod taflą.
– Plosię pana, a cio to jest? – zapytał jakiś chłopczyk, któremu brakowało dwóch górnych jedynek, przez co śmiesznie się seplenił.
– To są algi – odpowiedział Conrado, wzrokiem szukając nauczycielki, bo nie czuł się ekspertem od roślin. Ona jednak właśnie opowiadała coś o największych rybach słodkowodnych żyjących w tych rejonach.
– A moziemy je zjeść?
– Nie sądzę, by te były jadalne.
– Ale są zielone. Mama mówi, że zielone warzywa są dobre. – Chłopiec zmarszczył czoło, węsząc kłamstwo Saverina.
– Cóż, mamy mają zawsze rację. – Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Chwilę potem dały się słyszeć ochy i achy, kiedy zbliżyli się do niewielkiej wysepki, która dla dzieci była niebywałą atrakcją.
– Możemy tam wskoczyć? – zapytał jakiś inny uczeń, a oczy mu zabłyszczały na samą myśl.
On, Camila i kilku innych uczniów stało przy barierce, z zachwytem wpatrując się w wysepkę.
– Absolutnie nie! – Nauczycielka była dość surowa. – To bardzo niebezpieczne. Tu jest bardzo głęboko. Proszę się nie wychylać!
Ale było już za późno – dał się słyszeć głośny plusk i przerażone krzyki dzieci. Camila wychyliła się i wypadła za burtę. Conrado zareagował natychmiastowo – wskoczył po dziewczynkę, która na szczęście miała na sobie kapok. Z przerażenia zdążyła jednak nałykać się wody.
– Trzymam cię. Wszystko będzie dobrze – uspokoił ją, kiedy przylgnęła do niego, krztusząc się wodą.
Nic jej się nie stało, jednak była w niemałym szoku i długo nie mogła dojść do siebie. Nadia była spanikowana, kiedy zobaczyła z daleka jak jej córeczka cała mokra, opatulona szczelnie kurtką Saverina, biegnie do niej i zarzuca ręce na szyję.
– Mamusiu, tak się bałam! – Zapiszczała, wybuchając płaczem.
Conrado powiedział jej co się stało, a ona, nadal tuląc córkę, podziękowała mu spojrzeniem. W tym momencie wiedziała na pewno, że Conrado Saverin był dobrym człowiekiem. Nieważne co mówił Fernando Barosso, ona wiedziała swoje. Camila była roztrzęsiona do końca dnia, więc Nadia wzięła ją do siebie do namiotu. Conrado poszedł spać do ośrodka. Był tam wolny pokój i mógł też skorzystać z Internetu, by załatwić wszystkie biznesowe sprawy, co bardzo mu odpowiadało.

***
Ingrid była nieustępliwa, więc Ariana, choć niespecjalnie miała ochotę na zwierzenia, zgodziła się na babski wieczór. Najpierw pojechały na zakupy do supermarketu, gdzie Ingrid wkładała do koszyka wszystko, co nawinęło jej się pod rękę. Ariana jednak wyciągnęła butelkę białego wina, którą Lopez również chwyciła z półki. Nie miała ochoty na picie, zresztą po wieczorze panieńskim Viktorii obiecała sobie, że nie tknie alkoholu. Zamiast tego dorzuciła do koszyka kilka paczek chipsów o różnych smakach.
Potem pojechały do domu Ingrid, a Vicky zjawiła się jakiś czas później. Obie Ariana i Vicky miały nietęgie miny.
– Widzę, laski, że ciężki dzień za wami, co? Może zamówimy pizzę?
Zamówiły pizzę i zajadały się nią w salonie domu Ingrid i Juliana. Viktoria przyniosła czerwone wino, ale Ariana grzecznie odmówiła.
– Więc powiesz nam wreszcie, co się stało? Masz minę, jakbyś zobaczyła ducha. – Viktoria nieco się rozluźniła, rozkładając się na fotelu. Ingrid zajęła kanapę, o którą oparła się Ariana, siedząc na podłodze.
– Można tak powiedzieć – przyznała Santiago, a Ingrid i Vicky wymieniły zdumione spojrzenia.
– Wiesz, nawet Hugo się o ciebie martwił. To musiało być coś wielkiego. – Ingrid zaczynała się trochę niepokoić.
– Nie chcę was martwić…
– Och, dajże spokój i mów wreszcie!
– Widziałam jak… no… pewnie zwariujecie ze strachu jak wam powiem.
– Nie takie rzeczy w życiu widziałyśmy. Gadaj! – Viktoria ześlizgnęła się na podłogę i usiadła koło Ariany.
– Pojechałam śledzić Fernanda Barosso. Wiem, to głupie. Ale już od dawna prowadzę swoje małe śledztwo na jego temat i szukam jakichś dowodów na to, że nie jest zbyt uczciwy i… – Ariana westchnęła ciężko i zdecydowała się wyłożyć sprawę jasno. – Zajechałam na tył jego domu i widziałam, jak jego ludzie wynoszą czyjeś zwłoki. On kogoś zabił.
– Okej, ale co to za straszna wiadomość? – Ingrid wgryzła się w ostatni kawałek pizzy, a Ariana odwróciła się, by rzucić jej przerażone spojrzenie.
– Właśnie to! Widziałam, jak wynoszą zwłoki z jego domu! Nie słuchałaś?
– Słyszałam wyraźnie, ale nie jestem zdziwiona.
Ariana spojrzała na świeżo upieczoną panią Reverte, szukając u niej jakichś oznak szoku, ale ta tylko spuściła lekko głowę.
– Acha, więc rozumiem, że tylko ja nie jestem przyzwyczajona do widywania trupów na co dzień, tak?
– Ari, ja w dzieciństwie byłam świadkiem jak moja matka morduje mojego braciszka. Fernando pozbywający się zwłok ze swojego domu niezbyt robi na mnie wrażenie.
Ariana zakrztusiła się colą, którą właśnie wzięła do ust.
– My chyba się w ogóle nie znamy! – Ariana spojrzała to na Ingrid, to na Viktorię. – Musisz mi wszystko opowiedzieć, jasne?
– Jasne. Ale najpierw powiedz, co zrobiłaś z tą informacją? Poszłaś na policję?
– Coś ty. Cała komenda siedzi w kieszeni Fernanda. Skorumpowane świnie. Bez obrazy – dodała po chwili Santiago, zdając sobie sprawę, że mogła urazić Viktorię. – Nie mogę iść na policję. Według Huga, Fernando już jest na mnie cięty. Może mi coś zrobić, jeśli się dowie, że węszę wokół niego. Już i tak jest wkurzony, że popieram Conrada Saverina. Przecież to kpina! I tak nie mogę głosować, bo nie jestem stąd. Robię to tak dla zasady.
– Hugo ma rację, powinnaś to zostawić – zgodziła się z przyjacielem panna Lopez. – Jestem dziennikarką i też lubię wtykać nos w nie swoje sprawy, ale Fernando Barosso to zupełnie inny kaliber. Z nim nie chcesz zadzierać.
– Czasami myślę, że życie byłoby łatwiejsze, gdybym tu w ogóle nie przyjechała.
Ingrid i Viktoria ponownie wymieniły spojrzenia. Ingrid pogłaskała Ari po włosach, a Vicky złapała ją za rękę. Musiała wiedzieć, że nie jest w tym wszystkim osamotniona. Nie tylko ją Fernando upatrzył sobie na cel.

***
– Załatwiłem ci korki! – powiedział Hugo, bezceremonialnie pakując się do pokoju Enrique i rzucając się na jego łóżko.
– Świetnie, ale może byś tak zdjął te buciory, zanim się tutaj walniesz?
Hugo wprowadził się tymczasowo do rezydencji Ibarrów. Tak było prościej, bo nie musiał szukać mieszkania, miał Quena na oku 24 godziny na dobę i przy okazji mógł znaleźć trochę brudów na Fernanda u jego dobrego przyjaciela Rafaela Ibarry.
– David Duran. Chłopak twojej koleżanki, Magdaleny.
– Magdalena nie jest moją koleżanką. Jest córką znajomego ojca.
– Jeden pies! – Hugo usiadł na łóżku i chwycił piłkę do koszykówki, która leżała nieopodal. Zaczął ją sobie obracać na palcu. – David jest ponoć dobry we wszystkim, wydaje się też całkiem spoko gościem. Przyda ci się twarda ręka. Na pewno ci nie odpuści za łatwo, tak jak te twoje poprzednie guwernantki.
– Guwer-co? – Enrique nie nadążał.
– Gdzieś ty się uchował, Quen? Naprawdę jesteś dość ciemny. – Delgado pokręcił głową. – Już rozmawiałem z twoją matką i uważa, że to świetny pomysł, żeby uczył cię ktoś, kto sam skończył tę szkołę, co ty. Zna dobrze materiał, pomoże przygotować ci się do egzaminów i wszystkich poprawek.
– Okej, geniuszu, ale jak to sobie wyobrażasz? David mieszka w Dolinie. Mam tam ciągle jeździć w tę i z powrotem? Przecież on jeździ na wózku, nie mogę wymagać, że będzie do mnie przyjeżdżał. A ja mam też inne zajęcia. Trzy razy w tygodniu trening szermierki, we wtorki mam angielski, w czwartki spotkania kółka biznesowego, a w soboty pomagam matce.
– W czym? – Hugo zdziwił się słysząc te słowa.
– Zabiera mnie na różne przyjęcia charytatywne, a ja się tam pokazuję i robię dobrą minę do złej gry.
– Czyli robisz za kukiełkę?
– Coś w tym guście. Syn burmistrza musi się pokazywać publicznie. Taki PR, sam rozumiesz.
– W porządku, coś wymyślimy. Przecież to o rzut kamieniem od Pueblo de Luz. Mogę cię zawozić.
– Hugo, dlaczego to robisz? – Enrique zapytał nagle, a Delgado zdziwiło to pytanie.
– Żebyś nie był totalnym matołem, głąbie!
Prawdą było jednak, że nie chciał, by skończył tak jak on – bez perspektyw na przyszłość. Chociaż Enrique był w lepszej sytuacji, ponieważ miał wpływową rodzinę, która go wspierała, nigdy nie wiadomo, jak długo będzie cieszył się dobrobytem. Lepiej zabezpieczyć swoją przyszłość, kiedy jest ku temu okazja.

***
Lucas czuł się źle, wykorzystując Emily. Co prawda, zgodziła się mu pomóc, ale jednak nadal odczuwał wyrzuty sumienia, że wplątał ją w to wszystko. Miała własne problemy, podobno jej matka przyjechała do miasta, a nie żyły ze sobą w dobrych stosunkach, mówiąc oględnie. Hernandez chciał jak najszybciej zakończyć sprawę Joaquina i wrócić do Waszyngtonu.
– Hej, stary! O czym myślisz?
Oscar wyrwał go z rozmyślań. Siedzieli w sali szpitalnej, a Fuentes nastrajał starą gitarę, którą przywiózł mu przyjaciel. Jeszcze na niej nie grał – palce wciąż odmawiały mu posłuszeństwa, choć doktor Sotomayor był dobrej myśli – przy odpowiedniej, regularnej fizjoterapii Oscar szybko wróci do siebie. Może nie będzie tak sprawny jak kiedyś, ale będzie mógł w miarę normalnie żyć, a to było najważniejsze.
– O pracy – powiedział oględnie Lucas. – Potrzebujesz czegoś? – Odruchowo sięgnął do dzbanka z wodą, ale Oscar go zatrzymał.
– Sam to zrobię. – Odłożył gitarę na posłanie, po czym sięgnął do nocnego stolika. Ręce mu się trzęsły, kiedy próbował nalać sobie szklankę wody.
Skończyło się na tym, że wypuścił z dłoni szklankę, która rozbiła się na podłodze z głośnym brzękiem.
– W porządku? Nic ci się nie stało? – zaniepokoił się Lucas, ale Oscar nic nie odpowiedział.
– Luke, kiedy moi rodzice przylecą? – Tym pytaniem wprawił Lucasa w osłupienie. Długo zwlekał z odpowiedzią, kiedy sprzątał szkło z podłogi. Mimo że nie powiedział przyjacielowi prawdy, podświadomie czuł, że on i tak wie.
– Wkrótce.
– Myślisz, że będzie tak jak dawniej?
Hernandez wiedział, że przyjaciel pyta go, czy możliwe jest odnowienie zaufania pomiędzy rodzicami a Oscarem. Czy nie będą sobie wyrzucać, że się poddali. Fuentes nie wyglądał, jakby miał im to za złe. Lucas dobrze wiedział, że dla Oscara najgorsze co może być to niemoc – nigdy nie mógł usiedzieć w miejscu, sama świadomość, że był w śpiączce przez tyle lat była dla niego bolesna. Gdyby mógł sam zadecydować o swoim losie, powiedziałby rodzicom, by nie utrzymywali go przy życiu, wolałby umrzeć wtedy, dziewięć lat temu.
– Dziękuję – powiedział nieoczekiwanie Fuentes, a Lucas spojrzał na niego wzrokiem zbitego szczeniaczka. – Że się nie poddałeś. Cieszę się, że żyję. Dzięki tobie i Arianie. A właśnie… mógłbyś ją poprosić, by do mnie przyszła? Odniosłem wrażenie, że chyba nie chce mnie widzieć.
– Ariana myśli, że jej nienawidzisz. To ona cię reanimowała po wypadku. Gdyby nie ona umarłbyś na miejscu, tak jak pewnie byś sobie tego życzył.
– Cieszę się, że jednak mnie ożywiła. W końcu żyję i mam się dobrze, prawda?
Tak, żył. Ale czy miał się dobrze? Lucas nie był tego pewien. Doktor Sotomayor polecił psychoterapię i Luke zdecydował się porozmawiać w tej sprawie z panią Duran. Być może mogłaby pomóc Oscarowi przetrwać te trudne chwile.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:15:03 11-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 166
Victoria/Celia/Hektor/Ingrid/ Julian

Sobota zapowiadała się słonecznie. Sącząc małymi łykami kawę spoglądała w kuchenne okno, które w domu Juliana i Ingrid wychodziło na ulicę. Mimo iż była dopiero siódma rano Victoria nie mogła zasnąć. Przekręcała się w łóżku to w lewo to w prawo, aż w końcu dała sobie spokój i wstała.
Zaparzyła kubek gorącej kawy i po wypiciu kilku łyków spojrzała na pobojowisko jakie zostawiły wczorajszego wieczora w kuchni. Puste opakowania po chipsach, słonych paluszkach, dwa pudełka z niedojedzonymi kawałkami pizzy. Julian, kiedy to zobaczy, przemknęło jej przez myśl a usta drgnęły w lekkim uśmiechu. Brunet podobnie jak jej mąż byli pedantami porządku, nawet najdrobniejszy okruszek im przeszkadzał. W szafce pod zlewem znalazła worki na śmierci i zaczęła porządki.
To zawsze pomagało jej myśleć. Rutynowe czynności jak zbieranie papierków, układanie pozostałej pizzy na talerzu i schowanie jej do lodówki czy pustych pudełek. Za nim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać wyczyściła kuchenkę, kuchenny blat, stół i zmyła podłogę pogrążona we własnych myślach. Opowiedzenie Ariannie historii swojej rodziny nie należało do najłatwiejszych. Vicky miała swoje demony, one zawsze były i będą częścią niej jednak nauczyła się z nimi żyć. Nie było sensu rozpamiętywać przeszłości, nie mogła jej zmienić miała natomiast wpływ na przyszłość. A w przyszłości martwiła się o przyjaciółkę.
Ariana zapewne jeszcze przez dłuższy czas będzie myślała o wydarzeniach z wczoraj. O trupie wynoszonym z rezydencji Barosso. Będzie zastanawiała się, gdzie go zakopali czy może go rozpuścili w jakimś kwasie, czy zawiadomili rodzinę. Lepiej dla Ari będzie, jeśli zostawi tą sprawę w spokoju. Barosso nie lubił, kiedy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy i nie lubił słowa „nie”. Usta blondynki drgnęły w lekkim uśmiechu. Prawdziwa potyczka zacznie się wtedy, kiedy publiczne ogłosi swoje poparcie dla Conrado Severina.
Fernando wpadnie w szał. Była tego pewna. Dla Barosso ona nadal była małą dziewczynką z jego piwnicy. Przerażoną, na kolanach jego syna słuchającą jak czyta na głos Harrego Pottera. Alejandro działał na nią kojąco i czasami żałowała tego jak skończył. Upiła kolejny łyk kawy siadając na wysoki stołku.
W chwili, w której ogłosi swój patronat nad kampanią Conrado sprawa Rodriguezów wypłynie na światło dzienne. To zbyt smakowity kąsek, aby trzymać to w sekrecie. Victoria nie zamierzała ukrywać swojej przeszłości, już nie. Nie bała się pytań. Elena, Victor, Inez i Mario będą zawsze jej częścią. Z zadumy wyrwał ją dźwięk kroków, odwróciła do tyłu głowę spoglądając na zaspaną Arianę.
— Cześć śpiochu — powiedziała Vicky stawiając na blacie kubek. — Kawy? — szatynka pokiwała głową.
— Dzięki — powiedziała kiedy Victoria postawiła przed nią kubek z parującym gorącym napojem.
— Zrobię gofry — stwierdziła blondynka i zaczęła wyciągać potrzebne produkty. — Jak spałaś?
— Kiepsko, nie mogę przestać o tym myśleć. Barosso to okropny człowiek.
— To prawda — przytaknęła Vicky wyrabiając ciasto.
— Nie boisz się go? — zapytała spoglądając na przyjaciółkę. — Spławiłaś go w kawiarni tak jakby był dla ciebie nikim. Nie boisz się, że będzie chciał się odegrać?
Vicky włączyła gofrownicę i czekała aż się rozgrzeje.
— Fernando Barosso jest psychopatą wykorzystuje ludzki strach przeciwko tobie więc okazanie mu go jest głupotą a najlepszą bronią przeciwko niemu jest ignorowanie go. Czy się go boje? Oczywiście że tak, ale nie zamierzam pozwolić, aby ten strach mnie zdominował. Zbyt długo miał władze na de mną.
— Kiedy byłam dzieckiem bałam się własnego cienia — kontynuowała wlewając porcję ciasta do gofrownicy. Zamknęła ją. — Przez pierwsze tygodnie spałam przy zaświeconym świetle, bo w ciemności widziałam potwora teraz wiem, że mogę stanąć z nim do walki — Vicky usiadła na przeciwko. — Zdradzę ci coś, sprawa niedługo się wyda więc zamierzam zostać patronką Conrado Severina. Oficjalnie poprę jego kandydaturę w wyborach na burmistrza. Jeśli się zgodzi oczywiście.
— Barosso nie będzie zachwycony
— Delikatnie mówiąc, poza tym na to liczę. Ludzie, którzy są wściekli popełniają błędy — uśmiechnęła się chytrze.
— Victorio Reverte zmieniłaś się — stwierdziła Ari — Kiedy cię poznałam wydawałaś się taka cicha i spokojna.
— Byłam taka, ale widać miłość zmienia ludzi — uśmiechnęła się wyciągając gofry. Wlała kolejną porcje. — I tak zmieniłam się . I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu miałam różowe włosy — pokręciła w rozbawieniu głową a Ariana wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami.
— Różowe włosy? — powtórzyła z niedowierzaniem.
— Tak i dwa kolczyki. Nie wierzysz mi? — zapytała — Zaczekaj — z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnęła telefon znajdując odpowiednią fotografię. Położyła telefon przed Arianą — Przesuń palcem w prawo — poinstruowała ją a Ari zaczęła przeglądać zdjęcia.
— Jak do tego doszło?
— Kupiłam różową farbę — Ariana uniosła do góry głowę patrząc na nią z lekkim politowaniem. Nie pytała o proces farbowania.
— Zaczynałam drugi semestr na trzecim roku MIT, wróciłam do szkoły, po świętach które oględnie mówiąc nie były zbyt udane. Musiałam coś w sobie zmienić, bo miałam wrażenie, że oszaleje a nic nie poprawia humoru dziewczynie jak wizyta u fryzjera. Na kampusie był jeden prowadziła go nieco ekscentryczna starsza pani, której powiedziałam „Zaskocz mnie” wiesz mi, kiedy skończyła nie mogłam się na siebie napatrzeć.
— Wierzę wyglądałaś zupełnie inaczej.
— Byłam wtedy kimś innym, ale było warto chociażby dla miny Javiera.
— Ale coś pięknie pachnie — do kuchni weszła zaspana bosa Lopez. Na widok gofrów rozpromieniła się. — Czytasz mi w myślach Vicky — pochwaliła ją sięgając po gofra. Z lodówki wyciągnęła masło orzechowe — O czym plotkujecie?
— O moich różowych włosach — odpowiedziała Vicky wlewając ostatnią porcję ciasta do gofrownicy. Z lodówki wyciągnęła krem czekoladowy i powidła śliwkowe.
— Pamiętam, kiedy przyjechali do mnie z Javierem prawie zakrztusiłam się piwem z wrażenia. Pasowały do ciebie a Javier był zachwycony. Udawał, że nie, ale w różowych włosach go kręciłaś.
— Dzięki — odpowiedziała Victoria chrobot klucza w zamku sprawił, że wszystkie odwróciły się w kierunku dźwięku. Do środka wszedł Julian.
— Wreszcie jesteś — Ingrid podeszła do ukochanego zarzucając mu ręce na szyję. — Moje łóżko bez ciebie jest takie zimne — stwierdziła całując go w usta. — Dzień dobry — powiedziała
— Dzień dobry — odpowiedział.
— Gofra? — zapytała. Julian pochylił głowę i odgryzł kawłek.
— Dobry, zrobiłaś gofry?
— Nie, Victoria i Arianą. Nocowały tutaj — wskazała na kuchnię skąd dwie zainteresowana wychylały głowy udając, iż żadna z nich nie obserwowała scenki rozgrywającej się nieopodal.
— Cześć dziewczyny — przywitał się grzecznie
— Cześć Julian — powiedziały chórem z głupawymi uśmiechami.
— To ja pójdę pod prysznic — powiedział. Pocałował Lopez w czubek nosa i zniknął za drzwiami łazienki na dole.
— Będę się zbierać — powiedziała Vicky zsuwając się z krzesła. Zabrała z talerza gofra. — Mam spotkanie za pół godziny.
— Podrzucisz mnie, otwieram o dziesiątej kawiarnię a muszę się jeszcze przebrać.
— Jasne
Pożegnały się z przyjaciółką i ruszyły w kierunku centrum miasteczka.
***
Korzystając z okazji, iż Hektor miał biznesowe spotkanie z Victorią Celia umówiła się z Marcelą na spacer po miejskim parku Valle de Sombras. Kobiety nie widziały się od rozwodu szatynki i obie musiały to i owo przemyśleć. Dla obu fakt, iż ich mężowie sypiali ze sobą było szokiem. Tak jak informacja o tym, iż sprawcą wypadku Davida jest jego ojciec. Jeronimo, iż w piątek został oskarżony o prowadzenie pod wpływem alkoholu, spowodowanie wypadku, w wyniku którego ofiara dostała ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, ucieczkę z miejsca zdarzenie, nieudzielenie pomocy poszkodowanemu. Słyszała także od matki, iż być może zostanie mu postawiony zarzut posiadania narkotyków z zamiarem sprzedaży. Celia westchnęła w duchu uznając, iż z rodziną to dobrze wychodzi się jedynie na zdjęciach. Ręce wsunęła w kieszenie płaszcza zatrzymując się na przeciwko komendy policji w Valle de Sombras.
Jeronimo dostał obrońcę z urzędu. Tata, z którym rozmawiała przez telefon powiedział, iż „nie da mu nawet centa na adwokatów” widać nawet jego dobre serce miało swoje granice. Celię jednak niepokoiło zupełnie coś innego, to co mama powiedziała podczas obiadu kilka dni temu.
Oczywiście rozmawiali o Jeronimo. Jakże by inaczej, pomyślała z przekąsem. Powiedziała coś jednak co sprawiło, iż Hektor cały zesztywniał przy stole.
„To nie był zły chłopiec. Pamiętam dni, kiedy twój brat był słodkim dzieckiem, spokojnym uczynnym i dopiero w wieku dwunastu a może trzynastu lat stał się roszczeniowy. Myślałam, że to efekt dojrzewania te jego napady złości, zaczął palić, pić alkohol, opuścił się w nauce i to jego niezdrowe zainteresowanie seksem. We wszystkim widział podtekst i wcale się z tym nie krył”
Hektor siedział sztywny i wyprostowany. Palce mocno zaciskał na trzymanym w dłoniach widelcu patrząc gdzieś przed siebie. Celia zaczęła zastanawiać się czy jest coś co ukochany jej nie mówi.
— Hej — obok niej stanęła Marcela. — Myślałam, że spotykamy się w parku — powiedziała marszcząc brwi. — Pomyliłam coś.
— Nie, nic po prostu, dziś go przewożą do aresztu śledczego — powiedziała powoli. — Będzie czekał tam na proces.
— Wiem, mówił mi funkcjonariusz Esposito. — obie ruszyły w kierunku parku miejskiego. — Przepraszam.
— Za co głuptasie? — zapytała ją Marcela. — To nie twoja wina, Jeronimo sam jest sobie winien a David jeszcze go krył — pokręciła z niesmakiem głową. — Ale jakiś część mnie go doskonale rozumie. Sama wielokrotnie miałam nadzieję, że twój brat się zmieni, że się czegoś nauczy.
— Sypiał z moim mężem — odparła, kiedy usiadły na ławce w parku. — Jak mogłam tego nie zauważyć?
— Mogłaś i to nie jest twoja wina. Ani Jeronimo ani twój ex nie widzieli w swoim zachowaniu niczego złego, dla nich było to zupełnie coś normalnego.
— Tak mój braciszek zawsze przejawiał niezdrowe zainteresowanie seksem — powiedziała z przekąsem. — Moja mama tak twierdzi. Jedliśmy obiad kilka dni temu i użyła takiego sformułowania a także że „miała wrażenie jakby ktoś z dnia na dzień podmienił jej syna” — pokręciła głową. Zastanawiała się przez chwilę czy Marcela wie co spotkało kiedyś Hektora, czy jej powiedzieć o tym jak zesztywniał, kiedy Leonarda umilkła. Uznała w duchu, iż decyzja nie należy do niej. — A jak trzyma się David?
— Zaskakująco dobrze — uśmiechnęła się lekko — Coraz częściej wychodzi z domu. Teraz wszystko się zacznie jakoś układać jestem tego pewna.

****
Victoria Reverte była późnym rankiem umówiona na spotkanie z architektem Hektorem Reynoldsem. Daleki kuzyn od strony Felipe przygotowywał pewien projekt, na którym myślała od pewnego czasu. Chciała jakoś upamiętnić brata, przestać zaprzeczać, iż są rodziną. Był jej ukochanym braciszkiem dlatego pomyślała, iż najwyższa pora wykorzystać przeklętą ziemię do własnych celów, zdjąć z niej piętno klątwy.
Chciała stworzyć tutaj azyl. Dla kobiet, mężczyzn, ale przede wszystkim dala dzieci. Niechcianych, niekochanych, wykorzystywanych. Stworzyć miejsce, gdzie będą czuł się bezpieczne, kochane, chciane. Dać im namiastkę domu, który dał jej Pablo, kiedy tego potrzebowała. Chciała powiedzieć „nie jesteście sami”
W Internecie znalazła informacje o formie pieczy zastępczej S.O.S Wiski dziecięce. Była to forma opieki zastępczej nad dziećmi. Tworzyły ją rodziny, małżeństwa lub też nie którzy pod swoją opieką mieli właśnie dzieci z trudnych rodzin. Maluchy spragnione miłości. Victoria doskonale wiedziała co one czują, dlatego zamierzała poruszyć niebo i ziemię, aby Wioska powstała na przeklętej ziemi. Dzieci zasługiwały na szansę na normalne życie, a ziemia była duże zbudowanie na niej kilku domów dla niej nie stanowiło finansowego problemu.
— Hej — usłyszała za swoim plecami. Hektor szedł w jej kierunku szybkim krokiem.
— Cześć — odpowiedziała — Dzięki że się zgodziłeś — dodała
— Drobiazg, ile jest tutaj hektarów?
— Sześć
Hektor zagwizdał.
— Tak jak mówiłam ci przez telefon chcę tutaj kilka domów, jeden duży budynek z dla zarządcy z gabinetami psychologa, terapeuty no i kilka dla dzieciaków które będą tutaj mieszkać wraz z rodzinami.
— Dwupiętrowe z dużą liczbą pokoi? — zgadł
— Tak. Rodziny wioskowe mają pod swoją opieką do siedmiorga dzieci, są one w różnym wieku od niemowlaków po nastolatków. Potrzebują pokoi. Da się to zrobić.
— Oczywiście, mam w samochodzie wstępny projekt. Mogę cię o coś zapytać? — Vicky skinęła głową — Dlaczego?
— Dzieci zasługują na szansę — powiedziała — Diazowie dali mi szansę na nowe dobre życie, każde dziecko na to zasługuje. Pomożesz mi?
— Z przyjemnością. Rzucimy okiem na plany?
— Z przyjemnością — odpowiedziała idąc w kierunku auta. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając na zgliszcza swojego domu. I ku pamiętci, dodała w myślach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:24:03 11-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 167

NADIA / ISABELA / DAVID / AIDAN / AYAZ


Fernando Barosso tuż po upojnym seksie z Isabelą, zapalił fajkę. Quintero oparła głowę o jego gołą klatę i porządnie się nad czymś zamyśliła. Prawie osiem lat śledziła Dimitria, by dotrzeć do jego ojca, a przecież mogła załatwić to dużo szybciej. Swoją własną bronią, jaką było zaciąganie facetów do łóżka.
Cóż, uważała się za inteligentną i najmądrzejszą, a tak naprawdę była niczym innym jak tylko marnym narzędziem w rękach samego Lucyfera, który szykował już dla niej miejsce w piekle przy największym kotle.
– Więc zaproponowałaś Saverinowi małżeństwo, a on cię odrzucił? – zaczął Barosso, delektując się fajką trzymaną w ustach. – Głupiec, nie wie co stracił – dokończył.
– To samo mu powiedziałam – odparła Isabela, uśmiechając się pod nosem.
– Że jest głupcem?
– Że nie wie co traci – sprostowała, wstając z łóżka.
– Masz tupet, przychodząc najpierw do niego, a później do mnie. – Fernando też wstał i włożył szlafrok.
– Pod tym względem jesteśmy do siebie podobni, nieprawdaż? – zagadnęła bezczelnie, wślizgując się w sukienkę ciążową.
– Nie wiem tylko, jakie motywy tobą kierują – ni to zapytał, ni stwierdził, udając, że nie usłyszał pytania, które padło. – Póki jednak jesteś po mojej stronie, nie interesuje mnie to. Chcesz się zemścić na Conradzie za odrzucenie i mi to pasuje. Też mam z nim osobiste porachunki. – Barosso nalał sobie drinka i opróżnił szklankę jednym łykiem. – Aha, jeszcze jedno – przypomniał sobie. – Przyjąłem cię pod swój dach, bo wnuk może mi pomóc w wyborach, ale nasz romans nie może wyjść na jaw, jasne? – Nie wierzył w prawdzie, że ciąża Quintero to sprawka Dimitria, lecz postanowił chwycić się tego jak tonącej brzytwy, by zyskać poparcie większej części mieszkańców.
– Jak słońce.

***

– Nie przygotowałeś się do pierwszych zajęć – rzucił Duran bez ogródek, jak tylko Quen przekroczył próg jego małego interesu.
– Skąd wiesz? – zapytał chłopak.
– Jestem niepełnosprawny, nie niewidomy – odparł David, pokazując tym samym, że nie wstydzi się mówić o swoim stanie zdrowia. – Nie wziąłeś żadnych podręczników, zeszytów ani nawet długopisu – zauważył bystro i wlepił w swojego pierwszego ucznia pytający wzrok.
Quen spojrzał na swoje lewe ramię, na którym faktycznie nie było śladu po rączce od plecaka. Nie uśmiechało mu się wracać po niego do auta, ponieważ jego osobisty ochroniarz zaparkował dość daleko stąd. Postanowił więc sobie trochę pożartować.
– Bo wiesz, Hugo mi wszystko ukradł. Wyciągnął broń, przystawił mi lufę do skroni i powiedział: "Dawaj książki, bo strzelę!". – Syn burmistrza Pueblo de Luz gestykulował zabawnie rękoma. – No to wolałem oddać książki, niż umrzeć. Jestem zbyt młody i zbyt piękny, by tak tragicznie skończyć.
Chwilę wcześniej w drzwiach pojawił się Hugo, niosąc nastolatkowi plecak, który ten zapomniał w samochodzie, ale jak usłyszał bajkę, jaką Ibarra opowiada Davidowi, to postanowił posłuchać jej do końca. Delgado miał dziś nie najlepszy humor i chciał się trochę rozerwać.
– Dowcipniś, co? – David zaśmiał się sztucznie.
– Kto z kim przystaje, takim się staje – odezwał się Hugo rozbawiony irracjonalną opowieścią Enrique. – Masz, młody. Zapomniałeś w samochodzie. – Wcisnął mu w dłonie tornister z napisem "Forever young". – Następnym razem pamiętaj o swoich szpargałach, bo nie jestem twoim chłopcem na posyłki – ostrzegł już poważniejszym tonem. – Aha, i popracuj trochę nad dowcipem, bo do mnie to ci jeszcze daleko. – Poklepał Ibarrę po policzku i w dobrym humorze opuścił lokal, w którym kiedyś znajdował się sklep.
– To co? Masz już wszystko? – zapytał cierpliwie Duran. – Możemy zaczynać?
– Kto wymyślił korki w sobotę? – westchnął nastolatek, rzucając torbę na stolik i siadając ciężko na krześle. – Akurat jak mógłbym iść na imprezkę, to muszę zakuwać. Życie jest niesprawiedliwe.
– Chyba jest trochę za późno na takie refleksje – ocenił David racjonalnie. – Na początek sprawdzę twoją wiedzę ogólną, żeby wiedzieć, na czym się najbardziej skupić. No więc, powiedz mi, kto wynalazł żarówkę? – zadał pierwsze pytanie.
– A to proste. Ten no... jak mu tam było? Krzysztof Kolumb? – bardziej zapytał, niż odpowiedział.
– Edison – odparł syn Marceli z lekką załamką w głosie. – Krzysztof Kolumb jako pierwszy odkrył Amerykę – sprostował. – Następne pytanie: ile to jest tysiąc siedemset osiemdziesiąt dwa odjąć pięćset czternaście?
Enrique zaczął liczyć na palcach, ale średnio mu to wychodziło. W końcu jednak padła pytanio-odpowiedź.
– Tysiąc sto pięćdziesiąt osiem?
– Źle. Poprawna odpowiedź brzmi tysiąc dwieście sześćdziesiąt osiem – rzekł rzeczowo Duran, próbując zachować kamienną twarz.
– Bo to było trudne. Chcę kalkulator. Na maturze można go mieć, więc czemu mam liczyć w pamięci? – marudził nastolatek.
– Ponieważ chcę, żebyś nauczył się radzić sobie w awaryjnych sytuacjach. Nie zawsze będziesz miał możliwość skorzystania z kalkulatora i co wtedy? – David miał jedną zasadę. Jak już się za coś brał, to chciał to zrobić na sto procent, a nie na pół gwizdka.
– Policzę na telefonie – odparł beztrosko młody, machając nowemu nauczycielowi smartfonem przed oczami.
Syn Marceli przetarł twarz dłońmi. Nie wiedział czy Quen robi sobie jaja, czy rzeczywiście jest aż takim matołem. Postanowił więc obrać taktykę, którą jego matka stosuje na co dzień na swoich pacjentach. Psychologiczną gadką zmusić chłopaka do pobudzenia jego szarych komórek.
– Stop, przestań przez chwilę myśleć jak stereotypowy nastolatek. Skup się i wyobraź sobie, że żyjesz w okresie epoki kamienia łupanego. Co czujesz?
– Spaleniznę.
Ta nieszablonowa i oryginalna odpowiedź totalnie zbiła Davida z tropu.
– Dlaczego spaleniznę? – spytał zaintrygowany.
– Bo chyba jakieś kabelki ci się w mózgu przepaliły. Niby jak mam to sobie wyobrazić? Nigdy nie widziałem małpy – stwierdził syn burmistrza sąsiedniego miasteczka, mając na myśli, że w tamtym okresie człowiek był podobny do tego właśnie zwierzęcia.
– Dobra, inaczej. Weź kartkę i policz w słupku. – Młody Duran skapitulował.
– W czym? – Enrique udał, że nie zrozumiał. – Żartowałem – dodał szybko, widząc minę niepełnosprawnego.
Ibarra tym razem rozwiązał działanie bezbłędnie.
– Świetnie – pochwalił go David. – To teraz podaj mi datę bitwy pod Grunwaldem.
– Tysiąc dwudziesty piąty – odparł siedemnastolatek z niezwykłą pewnością swojej racji.
– To koronacja Bolesława Chrobrego. Bitwa pod Grunwaldem miała miejsce w tysiąc czterysta dziesiątym roku. – Chłopak Magdaleny poprawił go po raz kolejny. – Widzę, że przed tobą jeszcze długa droga usłana cierniami, Quen – podsumował, otwierając jeden z podręczników. Na pierwszy ogień poszła historia.

***

Aidan postawił na stole dwa piwa i dosiadł się do brata, który siedział na werandzie z nosem w telefonie komórkowym. Nie wiedział jak ma z nim rozmawiać po tylu latach, ale chciał przynajmniej spróbować znaleźć jakiś wspólny język.
– W co grasz? – zapytał, zaglądając młodszemu bratu przez ramię, ale to co zobaczył, nie było wcale grą. – Oglądasz gołe baby w necie? Nieładnie, braciszku. – Bezceremonialnie wyjął Ayazowi komórkę z dłoni i wyrzucił ją w krzaki.
– Ej, pogięło cię?! – zbulwersował się młody i rzucił się w gęste zarośla na poszukiwania.
– Chcę pogadać. – Aidan natychmiast spoważniał.
– I to jest powód, żeby odwalać takie numery? – Ayaz namacał telefon i rogiem koszulki zaczął czyścić sobie ekran od błota.
– Sorry, dawno nie miałem brata, a zawsze chciałem odpłacić ci się za to, jak to spuściłeś w kiblu mojego ukochanego chomika – odparł mecenas Gordon z triumfalną miną.
– Arnold był już stary – stwierdził młodszy brat na swoją obronę. – Poza tym miał ochotę popływać. Nie moja wina, że się utopił – zaśmiał się na wspomnienie tamtego wybryku z dzieciństwa.
– I tak nie jesteśmy jeszcze kwita, bo twój telefon przeżył spotkanie z krzakami, a mój chomik spotkania z sedesem niestety nie. – Aidan również się zaśmiał.
Dzięki temu, że rozmowa zaczęła się beztrosko, atmosfera między braćmi nieco się rozluźniła i mogli przejść do poważniejszych tematów. Nie było to dla Gordonów łatwe, ale musieli w końcu porozmawiać.
– Jak to się stało, że ojciec przyznał się, że ma jeszcze jedno dziecko? – zapytał Aidan prosto z mostu, sięgając po butelkę piwa i pozbywając się z niej kapsla, uderzając szyjką o kant stolika.
Ayaz zrobił to samo co brat i zaczął opowiadać, jak to podsłuchał kłótnię Ernesta z Anabel. Ciotka ponoć wykrzykiwała, że nigdy nie wybaczy ich ojcu, że trzydzieści dwa lata temu kazał jej oddać syna do adopcji.
– Później przycisnąłem ojca do muru i wyśpiewał mi wszystko jak na świętej spowiedzi – kontynuował młodszy Gordon.
– Wszystko? A więc wiesz, gdzie jest nasz starszy brat? – zapytał Aidan, uświadamiając sobie, że Ernesto zdradził ich matkę jeszcze w okresie narzeczeństwa.
– Nie, nie. Tego nie wiem – zaprzeczył chłopak. – Wiem tylko, że istnieje i jak to się stało, że trafił do Domu Dziecka. Ojciec przespał się z ciotką rok przed ślubem naszych rodziców, a gdy Anabel powiedziała mu o ciąży, było już za późno na aborcję. Ernesto nie chciał rozgłosu, bo jak twierdzi, kochał naszą matkę i najbardziej na świecie pragnął, by ją poślubić. Chcąc więc ukryć przed nią, że ma dziecko z jej siostrą, wywiózł Anabel do innego kraju pod pretekstem wyjazdu w delegację. Zniknięciem Anabel nikt się specjalnie nie zmartwił, bo i tak nie miała ona dobrych relacji z naszą matką i jej nieobecność w domu była dla mamy jak wybawienie. – Ayaz przechylił butelkę i upił łyk piwa. – Ernesto ukrył ciotkę w jakimś ośrodku w Kanadzie, w mieście Hamilton w prowincji Ontario. Tam też Anabel urodziła syna i oddała go do adopcji. Zmusił ją do tego nasz ojciec. Tyle wiem.
– Okej, ale dlaczego Anabel pękła dopiero teraz, po tylu latach milczenia? – zapytał Aidan jakby samego siebie. – Przecież to nie ma sensu.
– Może miała dość tajemnic – wysnuł wniosek młodszy brat.
– Być może, ale i tak brakuje mi tutaj ważnych elementów układanki, które pozwoliłyby mi połączyć to wszystko w logiczną całość.

***

Obudziła się rano i przetarła dłonią zaspane oczy. Obok nie było już Camili, gdyż dziewczynka chwilę temu wraz z innymi dzieciakami pobiegła na śniadanie. Nadia nie czuła głodu, więc postanowiła pójść się wykąpać do pobliskiego jeziorka, które znalazła podczas samotnej wyprawy do lasu, kiedy to zaatakował ją wąż.
Kobieta miała szczerą nadzieję, że z wody nie wyskoczy nagle wielka anakonda i nie zeżrę jej w całości. Chyba naoglądała się za dużo filmów.
Rozebrała się do bielizny i wskoczyła do jeziora.
– Mogę się przyłączyć? – usłyszała nagle za swoimi plecami czyjś męski głos. Nie był to jednak Conrado.
Castiel stał na brzegu i wpatrywał się w półnagą Nadię. De la Cruz nie wiedzieć czemu, zanurzyła się szybko pod wodę, nie chcąc, by nauczyciel jej córki dłużej na nią patrzył. Owszem, facet był przystojny i swego czasu nawet myślała, że kiedyś mogłoby coś z tego wyjść, jednak gdy poznała Saverina, jej poglądy diametralnie się zmieniły. Conrado miał w sobie to coś, czego zdecydowanie nie miał Castiel. Coś dzięki czemu w towarzystwie wspólnika, Nadia czuła się swobodnie choćby bez ubrania. Samaniego jednak nie budził w niej tych samych uczuć. Lubiła go, ale to wszystko.
– Odejdź, nie lubię jak ktoś na mnie patrzy – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. To oczywiście nie było prawdą, bo gdyby stał tam Conrado Saverin i mierzył jej ciało lubieżnym spojrzeniem, momentalnie zaprosiła by go do wspólnej kąpieli.
De la Cruz przypomniała sobie swoją małą prowokację w namiocie, kiedy to pokazała swoje wdzięki Saverinowi, a ten ją zignorował. Faktem było, że zrobiła to celowo. Chciała sprawdzić czy mężczyzna jest nią zainteresowany, gdyż do tej pory jakoś specjalnie jej tego nie okazał. Wyglądało jednak na to, że Conrado miał odmienną orientację seksualną, nad czym Nadia ogromnie ubolewała. Znali się krótko, być może zbyt krótko, ale ona wiedziała, że to mężczyzna jej życia. Przy żadnym jeszcze nie czuła tego, co czuła przy nim. Oprócz Dimitria, ale przez kłamstwo sprzed lat, w ich małżeństwie od dawna nie było miłości. Jej mąż odszedł zaledwie miesiąc temu, a jednak Nadia miała wrażenie jakby pochowała go już wtedy, dwa lata temu.
Gdy Castiel zniknął jej z pola widzenia, postanowiła wyjść z wody. Ubrała się i ruszyła na spacer wzdłuż lasu. Myśli znów wymknęły się kobiecie spod kontroli i złapała się na tym, że wyjmuje telefon z kieszeni i wpatruje się w zdjęcie Saverina umieszczonym na jego profilu w portalu społecznościowym.
Idąc tak w zamyśleniu, nagle na kogoś wpadła, a komórka wypadła jej z ręki i upadła na trawę ekranem do góry. Smartfon Conrada wylądował zaraz obok. Na jego wyświetlaczu widniały najnowsze sondaże z kampanii wyborczej, zaś gdy Saverin rzucił okiem na swój wizerunek goszczący w telefonie Nadii, zaśmiał się szczerze. Podniósł obie komórki i jedną z nich podał wspólniczce.
– Nie masz lepszych widoków od mojej parszywej gęby? – zapytał wyraźnie rozbawiony.
– Ja tylko – zaczęła, ale nawet się nie zawstydziła tym, że została przyłapana na gorącym uczynku – nad czymś się zastanawiałam – dokończyła, chowając smartfon z powrotem do tylnej kieszeni spodni.
– Pewnie nad tym dlaczego nie jestem fotogeniczny – bardziej stwierdził, niż spytał, ciągle się uśmiechając.
– Słuchaj, czy ty jesteś gejem? – palnęła z grubej rury. Nie wytrzymała. Musiała go o to zapytać, bo czuła, że jak tego nie zrobi, to zwariuje z tej niepewności.
– A wyglądam ci na takiego? – Condzio znów się zaśmiał.
– Właśnie o to chodzi, że nie wyglądasz, ale zachowujesz się tak obojętnie wobec mnie, że nie wiem, co mam myśleć. W namiocie nawet na mnie nie spojrzałeś, a w samochodzie kiedy nasze usta dzieliły milimetry, zachowałeś kamienną twarz. Nawet jak podwinęłam sukienkę, gdy uciekaliśmy przez okno w łazience, odwróciłeś wzrok od moich nóg – wymieniła wszystkie sytuacje, które w danym momencie przyszły jej do głowy. – Nie zrozum mnie źle – dodała po chwili. – Nie należę do kobiet, które kokietują w ten sposób każdego mężczyznę. To wszystko wyszło tak jakoś spontanicznie.
– Rozumiem, że mam się czuć wyróżniony, tak? – Mężczyznę nadal bawiło to nieporozumienie.
– Coś w tym guście – odparła Nadia, nie podzielając dobrego humoru Saverina. – Więc wolisz chłopców czy nie? – ponagliła go, modląc się o tę drugą odpowiedź.
– A dlaczego pytasz? Tak szczerze. – Conrado uśmiechnął się do niej rozbrajająco.
– Bo jestem ciekawa. – Owszem, była cholernie ciekawa, ale nie powiedziała mu całej prawdy.
– I tylko tyle? – W jej oczach dostrzegł, że to nie wszystko.
– Bo mi się podobasz – przyznała w końcu, przyparta do muru jego hipnotyzującym spojrzeniem.
– I chcesz się dowiedzieć, czy jestem gejem, tak? – droczył się z nią Saverin. – Przecież mam narzeczoną.
– To niczemu nie dowodzi. Eva może być przykrywką – prowokowała go Nadia.
Conrado skapitulował. Brakło mu słownych argumentów, a poczuł się w obowiązku, by obronić swoje męskie ego. Niespodziewanie przyciągnął kobietę do siebie i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:11:17 14-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 168

Thomas/Emma/Hektor/Celia

22 lutego 2015 Los Angeles


Dochodziła czwarta w nocy czasu lokalnego. Thomas McCord rozpiął trzy guziki marynarki, aby następnie ściągnąć ją i rzucić niedbale na stojący przy oknie fotel. Po chwili obok wylądowała czarna muszka. Palcami przeczesał siwiejące skronie i westchnął. Przesunął drzwi balkonowe wychodząc na taras. Z dołu nadal docierała muzyka, wybuchy śmiechu bawiących się ludzi. Dwie godziny temu zakończyła się osiemdziesiąta siódma gala wręczenia naród Amerykańskiej Akademii Filmowej potocznie nazywana Oskarami. Thomas odwrócił do tyłu głowę spoglądając na dwie złote statuetki, które dziś odebrał. Dwie z czterech które dostał jego film co na dziewięć nominacji daje wynik zadowalający. Oczywiście zawsze pozostaje pewien niedosyt, ale lepszy rydz niż nic. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów.
Co roku obiecywał sobie, że rzuci palenie. I co roku na obietnicach się kończyło. Dziś jednak miał zupełnie inny powód do zmartwień niż jego płuca. Sen z powiek od kilku dni spędzała mu Camilla. Jego kochana pierwsza żoneczka, która zawsze pojawiała się w jego życiu tylko po to, aby uczynić je jeszcze bardziej nieznośnym. Siała zamęt i spustoszenie gdziekolwiek się pojawiła a to że wytrzymał z nią trzydzieści dwa lata tylko dlatego że miał, dokąd uciec.
Poślubił Camillę z poczucia obowiązku a z miłości — pracę. To ona trzymała go przy zdrowych zmysłach, kiedy usiłował być mężem i ojcem. To w nią uciekł, kiedy Emma została porwana. To on stanął za kamera uznawanych zarówno przez krytyków jak i widzów; Czekolada, Moulin Rouge, Piękna i szalona jednak to rok dwa tysiące drugi przyniósł mu pierwszego Oskara. Odbierając statuetkę zdradził, iż książka, na której podstawie napisał scenariusz była jedną z ulubionych lektur Emmy. To jej gdziekolwiek jest zadedykował nagrodę. Na samo wspomnienie awantury jaką urządziła mu Camile uśmiechnął się sam do siebie. Nagrodę zadedykował swoim dzieciom nie żonie. Kobieta była oburzona jak mógł ją pominąć. Kiedy Emily uciekła z domu do ciotki do Irlandii i Thomas nie miał po co wracać. Z Londynu przeniósł się do Stanów i tutaj mieszka po dziś dzień.
I pomyśleć, że jeszcze wtedy miał nadzieję na uratowanie tego małżeństwa. Zaśmiał się gorzko na samo wspomnienie swojej głupoty! Powinien był ją wtedy zostawić jednak ciągle żywił nadziej. Byli małżeństwem przez tyle lat, mieli trójkę dzieci jednak, kiedy bywał w Europie widywał się z dziećmi a nie żoną. Czarę goryczy przelał pewien list, który otrzymał przed siedmioma laty. To właśnie wtedy powiedział dość. Na nic się zdały błagania i prośby, jej nieszczere łzy. Złożył papiery rozwodowe a resztę załatwił jego adwokat. Trzydziestodwuletnie małżeństwo przestało istnieć a dla innych była to jedynie drobna sensacyjka. Teraz Camille ponownie chcę siać zamęt w życiu ich dzieci.
Kiedy zadzwonił do niego Leo z informacjami dotyczącymi planów ex, w mejlu dołączył nagranie ich rozmowy poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. To co mówiła Camila, to co chciała zrobić Emmie przechodziło ludzkie pojęcie! Napawało go obrzydzeniem do tej kobiety. Tak sam nie był idealnym ojcem. Popełnił wiele błędów, ale nigdy nie wykorzystywał dzieci dla własnych celów, nigdy nie wykorzystałby przeszłości Emmy, piekła, przez które przeszła. I najważniejsze nigdy nie próbowałby zabrać jej dziecka. Jego była chcę wojny? To ją dostanie. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi.
Do środka weszła kobieta, trzymająca w rękach buty. Thomas wszedł do pokoju zamykając za sobą drzwi od tarasu. Brunetka popatrzyła na niego biodrem zamykając za sobą drzwi.
— Uciekłeś z parkietu — powiedziała żartobliwym tonem kładąc torebkę na komodzie. —Wszyscy się o ciebie pytali.
— Luise, jesteś pijana? —zapytał kobiety, kiedy ta chwiejnym krokiem poszła do sypialni. —Luise nie możesz tutaj spać —zakazał kategorycznie na co kobieta roześmiała się dźwięcznie. —To nie jest śmieszne.
— Nie ani troszeczkę — odpowiedziała — Rozepniesz? — zapytała go odwracając się do niego plecami. — Nie sięgnę do zamka.
Thomas podszedł do niej delikatnie rozsuwając zamek. Odwróciła do tyłu głowę pozwalając sukni opaść na ziemię.
— Nie możesz tutaj spać — powtórzył w nadzei że zrozumie
— A co pan reżyser nie utrzyma rączek przy sobie? — zapytała go kpiącym tonem spoglądając mu w oczy. Tom wyciągnął dłoń wsuwając za ucho kosmyk ciemnych włosów. Czule pogładził ją po policzku.
— Luise rozmawialiśmy o tym
— Nie — zaprzeczyła gwałtownie — Ty mówiłeś ja słuchałem — objęła go za szyję — Żadnych wymówek Tommy —powiedziała i pocałowała go —Żadnych wymówek — powtórzyła
— Jestem dla ciebie zdecydowanie za stary —wymamrotał między jednym pocałunkiem a drugim.
— Wiem, potarzasz to od sześciu miesięcy —odpowiedziała i pociągnęła go do łóżka —Jutro też to powiesz —Koszula Thomasa wylądowała na podłodze — dziś nie chcę tego słuchać. Ich usta złączyły się w długim namiętnym pocałunku.
***
Obudził się parę godzin później. Otwartą dłonią przesunął po twarzy zamykając na kilka minut oczy. Z łazienki dochodził szum wody. Lu brała prysznic a Tomowi przez myśl przeszło, iż jest zdecydowanie za stary nie na seks, lecz na te wszystkie zagmatwane uczucia, które obecnie kłębiły się w jego głowie no i sercu.
Lu poznał dziesięć lat temu, kiedy przyszła do niego na casting do Pokuty. Agentką była jego była żona, która od czasu do czasu podsyłała mu dziewczyny na castingi. Było to jakoś dwa miesiące za nim złożył pozew o rozwód. Pojawiła się jako ostatnia tuż przed zamknięciem przesłuchań na ten dzień i przeczytała kwestię, aby po chwili stwierdzić, iż “scenariusz jest do bani” Kiedy przyznał, iż to on go napisał zmieszała się , ale poproszona przez Toma o analizę całego tekstu stopniowo przedstawiła swoje argumenty. W ciągu jednej nocy wspólnie przeredagowali scenariusz a następnego dnia zaproponował jej pracę. Zakochał się w niej później.
Zakochał się w niej. Nadal go to zaskakiwało. Miał pięćdziesiąt osiem lat i zawsze wydawało mu się, iż związek z kobietą w wieku trzydziestu ośmiu lat jest nie w jego stylu a kobiety wiążące się z mężczyznami w wieku ich ojców to desperatki. Teraz sam stracił głowę dla Lu. Najgorsze było to, iż wcale tego nie chciał. Była młoda i piękna on był stary, za stary dla niej. Nie był jednak wstanie zakończyć definitywnie ich związku, mógł od pół roku powtarzać, iż to się nie uda, ale i tak wymiękał, kiedy zaczynała patrzeć na niego wielkimi sarnimi oczyma. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, ciche stąpanie jej bosych stóp i a nozdrza uderzył go zapach kokosowego żelu pod prysznic.
— Wstawaj śpiochu — powiedziała spoglądając na mężczyznę leżącego na łóżku. — Samolot mamy o dwunastej trzydzieści.
— Nie lecisz ze mną do Meksyku — powiedział siadając na łóżku. Lu była otulona miękkim białym szlafrokiem.
— Oczywiście że z tobą lecę — odpowiedziała palcami rozczesując mokre włosy. — Ty spotkasz się z dziećmi, dokopiesz byłej żonie a ja opalę się na brązowo.
— Nie cierpisz wylegiwać się na plaży —przypomniał jej. —Sądziłem, że odwieziesz chłopców do domu —ruchem dłoni wskazał na statuetki.
—Daj po jednym każdemu z dzieci — zasugerowała spoglądając na niego przez ramię.
—Będziesz się tam nudziła
—W tej Dolinie Mroku są chyba jakieś muzea czy coś.
—Po pierwsze Dolina cieni po drugie szczerze wątpię.
Lu odwróciła się do niego i podeszła powolnym krokiem.
—Mroku cienia jeden pies. Lecę z tobą czy ci się to podoba czy nie. Mam nie wykorzystany urlop i zamierzam z niego skorzystać więc przestań jęczeć i idź pod prysznic — pochyliła się nad nim i pocałowała go lekko w usta. — Spotkamy się na dole.

***
Emma westchnęła cicho spoglądając na czteroletniego układającego wieżę z klocków synka. Maluch siedział na podłodze, na dywanie składając z klocków skomplikowaną konstrukcję. Wróciła do kuchni nalewając kolejny kubek kawy. Pociągnęła łyk gorącego napoju.
Nie mogła tej nocy zasnąć. W przeciwieństwie do synka, który zasnął tuż po kąpieli. Wspólna zabawa z Magikiem całkowicie go wyczerpała. Emma przekręcała się z boku na bok usiłując znaleźć wyjście z tej sytuacji. Nie widziała żadnego, wszystkie pomysły które przechodziły jej przez głowę nie miały absolutnie sensu a Camilla Clarkson była upartą, roszczeniową babą, która uważała, iż wszystko jej się należy. W swoim małym rozumku ubzdurała sobie, że Sam należy do niej. Emma nigdy nie odda kobiecie synka.
Camilla nie nadawała się na opiekunkę dla dziecka. Dzieci dla niej były jedynie środkiem do celu. To dzięki dzieciom wyciągała więcej pieniędzy od najpierw dziadków, później męża. Wykorzystała ciało własnej córki, aby zdobywać lepsze role, traumę Emily sprzedała jako wzruszającą historię nawet fakt, iż Leo jest gejem był dla niej źródłem zarobku. Zamiast koloru oczy miała znak dolara czy funta. Dla niej wszystko było na sprzedaż, dlatego prędzej udusi ją we śnie niż pozwoli, aby położyła na Sammym swoje pazerne łapy. Z zadumy wyrwał ją dźwięk dzwonka. Odstawiła kubek na blat i poszła otworzyć.
—Cześć — w progu stał Travis
—Cześć —odpowiedziała czując jak syn wślizguje się przed nią. Sammy popatrzył na Travisa dużymi niebieskimi oczami.
— Siemka —przywitał się maluch. —Lubisz ciasteczka? Mama piekła wczoraj wieczorem — dodał uśmiechając się. — czekoladowe — chwycił Travisa za rękę i wciągnął do go do środka. —Mama ma też kawę a ja ciasteczka.?
— Tak lubię ciasteczka.
— To dobrze — stwierdził. Puścił jego rękę podchodząc do stołu. Wdrapał się na krzesło przysuwając talerz z ciasteczkami w stronę miejsca Travisa — Jedz mama robi najlepsze na świecie.
Travis uśmiechnął się do malucha i wziął ciasteczko.
— Oddaje kukurydzę —powiedział wyciągając w kierunku Emmy warzywo.
—Nie musiałeś — powiedziała biorąc od niego kolbę i wkładając do lodówki. — Kawy? — zapytała go
—Jeśli to nie problem.
—Żaden — odpowiedział za Emmę Samy. — Dla mnie ciepłe mleko — zwrócił się do Emmy Sammy. Szatynka ze śmiechem pokręciła głową. Dłonią zmierzwiła mu włosy. —Wiesz, że wczoraj spotkałem czarownicę? —powiedział do Travisa. — Javier powiedział mi, że nie była to czarownica, bo czarownice są tylko w bajkach a Camilla, bo tak ma na imię to jedynie brzydka kobieta — zachichotał sięgając po kolejne ciasteczko. — Stara brzydka kobieta —powtórzył machając nogami z uciechy. — Była doprawdy paskudna.
—Sammy —upominała synka Emma chociaż w jej głosie słuchać było nutę rozbawienia —Nie wolno mówić takich rzeczy o innych ludziach, a gdyby ktoś o tobie powiedział, że jesteś brzydki? —zapytała go i przyklęknęła przy krześle.
— Skłamałby — oznajmił Sam spoglądając na mamę — Ja jestem mały i śliczny — zsunął się z krzesła — idę się bawić.
— Idź, idź — powiedziała i zajęła jego miejsce. Postawiła przed Travisem kubek z kawą.
—Dzięki — powiedział upijając łyk.
— Twojej mamie smakowała zupa? — zapytała go nie bardzo wiedząc jak zacząć rozmowę.
— Tak, nawet bardzo. Ta brzydka stara kobieta — zaczął
—To Camilla moja matka i wiesz mi jest stara i brzydka —upiła łyk ze swojego kupka i zaczęła nim obracać po stole. — A jak się czuje twoja mama
—Całkiem nieźle biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności—czując na sobie pytające spojrzenie Emmy dodał — ma glejaka. Drugie stadium.
—Przykro mi — powiedziała mimowolnie Emma.
— Rokowania są dobre, mają jej to wyciąć w środę — doprecyzował —później chemia.
— Wszystko będzie dobrze —położyła dłoń na jego dłoni. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu.
—Widać oboje mamy problemy z mamami — stwierdził Travis.
— Tak, tylko że gdyby moja matka miała raka — Emma westchnęła — To pewnie czekałabym aż umrze a później wypiła z rodzeństwem szampana nad jej trupem. Przepraszam — dodała szybko. — Nie mamy zbyt dobrych relacji — wyjaśniła — Camilla popełniła o tej jeden błąd za dużo, kiedy byłam mała —wzruszyła ramionami.
— Nie stara się tego naprawić? — zapytał ją
— Tego nie da się naprawić — odpowiedziała —To nie jest kwestia wybaczenia raczej tego, iż moja matka uważa, że nie zrobiła niczego złego. Z resztą nieważne — machnęła ręką. —Mam ważniejsze problemy na głowie niż trudna matka — stwierdziła.
—Na przykład? Może będę mógł pomóc?
— Znasz kogoś kto chciałby zostać niańką dla Sammiego? —zapytała go
—Znam.
—Tak? — zdziwiła się —Kto?
— Ja — odpowiedział i zaśmiał się widząc jej zaskoczoną minę. — Nie patrz tak na mnie. Lubię dzieci a one lubią mnie więc czemu nie?
—Masz pracę —zauważyła
—Tak, ale z elastycznym grafikiem. Pracuje w co drugi weekend na nocnych zmianach.
— On jest trudny —dodała — Bywa strasznie grymaśny.
— Jest uroczym czteroletnim gadułą — Emma zaśmiała się.
—Dobrze — zgodziła się — ale zaczynasz od dzisiejszego wieczoru — Czterdzieści peso za godzinę. Po osiem godzin. To też praca w weekendy. Ty też pracujesz?
—Ustawię sobie zmiany tak aby pasowały nam obojgu —zapewnił ją. —Grafik ustalany jest z tygodniowym wyprzedzeniem, pogadam jutro z szefem ochrony —zapewnił ją.
—Dobrze, umowę podpiszemy jutro., Po proszę szwagra, żeby ją przygotował w dwóch egzemplarzach. Będę potrzebowała też numeru twojego konta.
—Dobrze
Sammy wszedł do kuchni siadając na kolanach Emmy. Sięgnął po ciasteczko.
—Sammy co powiesz na to, aby Travis cię jutro pilnował, kiedy będę w pracy? —zapytała go.
—Dobra —odpowiedział jej wgryzając się w kruche ciastko.
—To załatwione —stwierdził Travis. — O której mam przyjść? —Zapytał ją.
— Ósma trzydzieści —powiedziała po krótkim zastanowieniu. —Pokaże ci co, gdzie leży a Sammy będzie już po śniadaniu. Normalnie za kwadrans dziewiąta. Gdyby kiedyś przeciągnęła się mi jakaś zmiana dam ci znać.
—Nie ma sprawy.
Rozmawiali jeszcze przez dziesięć minut za nim Travis nie wyszedł.

***
Położył głowę na jej kolanach czując jak palcami przeczesuje mu włosy. Zamknął oczy całkowicie poddając się pieszczocie ich dłoni. Zrezygnowali z zaproszenia na obiad przez jego mamę. Hektor obiecał, że przyjadą za tydzień. Miał kilka spraw do przemyślenia. Odkąd zjedli obiad z Leonardą miał w głowie mętlik.
Wiedział, że Celia chcę go o to zapytać. Znał ją na tyle dobrze, aby mieć świadomość, iż ukochana chcę mieć pewność czy to samo spotkało jej brata. Hektor jednak nie miał pojęcia. Jeśli tak to po jego odejściu.
—Nie wiem — powiedział jakby czytając jej w myślach. Dłoń Celii zatrzymała się najpierw a później ponownie wtopiła w jego włosy. —Nie wiem czy jego też. —dodał chociaż oboje nie potrzebowali tego wyjaśnienia. —Jeśli tak to po moim odejściu. —Nie molestował wszystkich dzieciaków — zaczął wzdychając. —miał wybraną grupę. Wyławiał nas sobie jak ryby z jeziora. Nie wiem nawet jakimi kryteriami się kierował. Tak było i już. —głośno przełknął ślinę otwierając oczy. Wyprostował się i usiadł obok niej.— Wiem do kogo się dobierał za nim odszedłem. Łatwo było nas poznać — uśmiechnął się blado. —Mieliśmy coś takiego w oczach — wytłumaczył przytulając ją do siebie. — Teraz wiem, że było to spojrzenie sarny otoczonej przez watahę wilków.
— Nie musisz — zaczęła.
— Wiem, ale chcę. Przez całe dekady nie potrafiłem o tym rozmawiać, teraz chcę mówić. Nigdy mnie nie zgwałcił — powiedział po prostu. — można nawet stwierdzić, że miałem szczęści, że się wyrwałem.
—Dlaczego
— Nigdy nikomu nie powiedziałem? — dokończył za nią. Celia niepewnie skinęła głową. —Wstyd, poczucie winy, łatka donosiciela. Powodów było wiele. Pamiętam, że jeden z dzieciaków powiedział matce albo ojcu nie pamiętam dokładnie któremu, dostał dziesięć pasów za kłamstwo. Pamiętam, że ubzdurałem sobie, że moi zareagują podobnie, teraz wiem lepiej. Teraz wiem, że mojej mamie złamałby to serce — pocałował ukochaną w skroń — Ocalałem i teraz przyszłość ma dla mnie znaczenie.

*Luise Clark- Michelle Dockery
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:51:13 15-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 169

CONRADO/EVA/OSCAR/ARIANA/HUGO


Obojgu ulżyło, kiedy dojechali do Valle de Sombras. Atmosfera w autobusie była napięta, nie rozmawiali o tym, co się wydarzyło, bo oboje byli zawstydzeni. Kiedy dojechali na parking przed szkołą, rodzice uczniów już się tam zebrali. Po Conrada przyjechał jeden z jego ludzi. Korzystając z okazji, że Camila żegnała się ze swoimi koleżankami, poprosił Nadię, by odeszła z nim na bok.
– Mam nadzieję, że nie wpłynie to na naszą współpracę – powiedział bez ogródek, co nieco ją zdziwiło. – Nie powinienem był tego robić.
– Więc dlaczego zrobiłeś? – Nadia założyła ręce na piersi, czując się lekko poirytowana jego słowami. Po co ją całował, skoro teraz twierdził, że to był błąd?
– Sam nie wiem. – Lekki grymas pojawił się na twarzy mężczyzny na wspomnienie pocałunku. – To chyba męska duma.
– Każda kobieta marzy, żeby to usłyszeć. – Prychnęła, kręcąc głową z niezadowoleniem.
– Wybacz, jeśli cię uraziłem. Mam jednak nadzieję, że będziemy mogli dalej być wspólnikami. W przeciwnym razie…
– …wycofasz inwestycję? – Nadia weszła mu w słowo. – Nie możesz tego zrobić. Stracisz poparcie wyborców. Poza tym, jestem dużą dziewczynką. Myślisz, że będę wypłakiwać sobie przez ciebie oczy, bo twierdzisz, że ten pocałunek nic dla ciebie nie znaczył?
– Tego nie powiedziałem.
– A więc jednak znaczył?
Conrado nic nie odpowiedział. Zamiast tego chwycił niewielką torbę podróżną i zarzucił ją sobie na ramię.
– Mam dla ciebie dobrą radę, Nadio.
– Jaką? – Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, nie wiedząc, co ma na myśli.
– Nie zakochuj się we mnie. Nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie.
Po tych słowach wsiadł do samochodu, który na niego czekał, i odjechał.

***
Eva umówiła się w poniedziałek rano z Astrid w szpitalu w Pueblo de Luz. Miała odebrać wyniki badań DNA. Chciała to zrobić osobiście i w sekrecie. Nie chciała robić Conradowi fałszywych nadziei. Znajomy Astrid zaprowadził je do swojego gabinetu i wszedł do systemu, by sprawdzić wyniki. Eva czuła, jak drżą jej dłonie, zupełnie jakby to ona właśnie miała dowiedzieć się, czy to dziecko jest jej własne.
– Nie rozumiem… – Lekarz zamrugał szybko oczami, klikając coś w komputerze.
– Coś się stało? – Astrid się zaniepokoiła.
– Wyniki zniknęły z bazy danych. Nie ma ich!
– To niemożliwe, sprawdź jeszcze raz.
Eva natomiast zaczęła się śmiać. Oczywiście, że tak. To przecież byłoby zbyt proste. Stary Barosso dowiedział się, że węszy i już się wszystkim zajął. Nie była dostatecznie ostrożna. Astrid spojrzała na pannę Medinę z niedowierzaniem, ale ona nie mogła przestać. Mogła się w końcu domyślić, że tak to się skończy. Lekarz sprawdził jeszcze laboratorium, ale próbek, które oddał do badania w zeszłym tygodniu nigdzie nie było. Zupełnie jakby nigdy nie istniały.
– Przynajmniej wiemy jedno – gdyby nie miał nic do ukrycia, nie chroniłby tych wyników. Carolina Nayera jest córką Conrada, nie ma innego wytłumaczenia – mówiła Astrid, kiedy zmierzały do samochodu Evy.
– Uwierzę, kiedy zobaczę wyniki DNA na własne oczy. Tym razem nie będę nikomu ufała. Zrobię to po mojemu. – W oczach Mediny dostrzec można było dziwny błysk. Była zdeterminowana i wściekła.
– Co zamierzasz? Porwiesz Carolinę? – Astrid zaśmiała się w głos, ale kiedy zobaczyła poważną twarz swojej towarzyszki, mina jej zrzedła. – Błagam, powiedz, że nie planujesz jej porwania!
– Oszalałaś? Może i jestem blondynką, ale tylko farbowaną. Pojadę do domu dziecka, spróbuję się czegoś dowiedzieć.
– Nie udostępnią ci dokumentacji. Wszystkie akta, do których jest dostęp znajdują się w szkole, a te już sprawdziłam.
– Coś wymyślę. – Eva machnęła ręką i wsiadła do swojego czerwonego [link widoczny dla zalogowanych], a Astrid westchnęła ciężko i władowała się na fotel obok kierowcy. – Tym razem nie pozwolę się wyrolować.

Los Angeles, California, rok 2012

Wróciła do domu roztrzęsiona. Nogi miała jak z galarety, a palce skostniałe od zimna, bo szła w cienkiej sukience przez pół miasta w środku nocy. Cud, że przeżyła. Choć może lepiej byłoby zginąć z rąk gangsterów z LA. Długo nie mogła otworzyć drzwi, bo w dłoniach straciła czucie i nie mogła utrafić kluczem w dziurkę. Kiedy w końcu udało jej się dostać do środka, poszła prosto do łazienki, a w głowie jej huczało od wypitego alkoholu poprzedniego wieczora. Zdjęła z siebie ciasną czarną sukienkę i stanęła przez lustrem w łazience w samej bieliźnie, opierając się o umywalkę. Opłukała twarz i już po chwili na umywalce pojawiły się czarne smugi z tuszu do rzęs.
Przez cały wieczór robiła dobrą minę do złej gry. Wydawało jej się, że jej życie się zmieniło i że wreszcie wyszła na prostą. Myślała, że kogoś obchodzi, że może ma coś do zaoferowania od siebie. Ale się myliła. W tym biznesie nie było miejsca na talent czy skrupuły. Liczyło się tylko to, jak możesz zaspokoić grube szychy.
Wzdrygnęła się na samo wspomnienie spoconych łapsk jednego z producentów filmowych, któremu przedstawił jej tego wieczora menadżer. Przykładny mąż, ojciec, filantrop i zboczeniec wykorzystujący młode aktoreczki. Ale o tym ostatnim w gazetach nie piszą. To w Hollywood zamiata się pod dywan.
Myślała, że nie będzie musiała już sypiać ze starymi facetami, żeby zdobywać role. Myślała, że ustawiła się branży przynajmniej na tyle, by grać głupie blondynki w komediach dla nastolatków. Myliła się jednak. Mylił się też Thomas McCord, którego uważała za swojego zbawiciela. Mówił jej kiedyś, że jest coś warta i żeby wreszcie wzięła się w garść, więc poszła za jego radą. Świat jednak nie funkcjonował tak, jakby chciała. Może sobie na to zasłużyła.
Miała świadomość, że po tym jak rozbiła staremu zboczeńcowi butelkę szampana na głowie, zapewne nie tylko jej kariera na tym ucierpi, ale tez odbije się to na jej portfelu. Nie stać jej było na płacenie odszkodowań (nie to że facetowi coś się stało – kilka szwów i się wyliże, ale zapewne będzie walczył, bo jego reputacja na tym ucierpiała), bo i tak miała już sporo wydatków, wysyłając kolejne czeki do matki i sióstr w San Antonio. Kancelaria ojca zbankrutowała, on sam trafił do więzienia za oszustwa podatkowe, a ona łapała się czego mogła, żeby jakoś pomóc, sama mieszkając w ruderze w Los Angeles. Nie miała już na to wszystko siły. Chciała się wreszcie uwolnić od wszystkiego. Całe jej życie było jedną wielką porażką. Nigdy nie była wystarczająco dobra i zamiast udowodnić wszystkim, że się mylą, ona robiła wszystko, by tylko utwierdzić ich w tym przekonaniu. Nadal nawiedzały ją we snach spalone ciała koleżanek. Czuła smród spalonych włosów i benzyny, a policzek w miejscu, gdzie Lucas ją uderzył piekł jakby ktoś dopiero co smagnął ją biczem po twarzy. Takich rzeczy się nie zapomina. Ale można się od nich uwolnić raz na zawsze.
Z szafki za lustrem wyjęła pigułki, które brała od czasu do czasu, kiedy nie mogła zasnąć. Przy okazji do umywalki wypadła też żyletka. Świetnie. Załatwi to sprawnie. Wzięła garść tabletek i popiła wodą z kranu, po raz ostatni zerkając w swoje odbicie w lustrze. Kiedyś była ładna, teraz nie poznawała tej obcej twarzy. Lata odchudzania i bulimii robiły swoje. Wyglądała jak wrak człowieka i tak też się czuła. Będzie lepiej dla świata, jeśli z niego zniknie. Weszła do wanny i przecięła sobie nadgarstek. Jedno pionowe cięcie, dość głębokie, prawie nie zabolało, bo leki już zaczynały działać. Zamknęła oczy, ale nic to nie dało, bo nadal widziała ogień trawiący samochód, który rozbiła, a w którym nadal znajdowały się zwłoki jej przyjaciółek. Gdzieś jakby z oddali dochodziły przytłumione dźwięki. Nie wiedziała co to, jednak po chwili jakby otrzeźwiała. To jej komórka. Całą siłą woli zmusiła się, by sięgnąć po swojego smartfona, spoczywającego na podłodze obok sukienki. Nie znała numeru, ale odebrała, choć sama nie wiedziała dlaczego.
– Halo? – zapytała nieprzytomni, czując coraz bardziej działanie tabletek i upływu krwi.
– Eva Medina? Mówi Conrado Saverin. Poznaliśmy się w Londynie. Myślę, że mogę pomóc wyciągnąć twojego ojca z więzienia. Halo? Słyszy mnie pani?
– Słyszę doskonale. – Eva zamrugała oczami i chwyciła ręcznik, który przycisnęła do krwawiącego nadgarstka. – Czy mógłby mi pan zrobić przysługę i zadzwonić po karetkę? Myślę, że umieram.
Jednak nie umarła. Wymusiła wymioty i jakieś pół godziny później była już w szpitalu. Gdyby nie telefon Conrada nie byłoby jej wśród żywych.


***
Oscar został postawiony przed faktem dokonanym, kiedy Lucas przedstawił mu Marcelę Duran. Hernandez dobrze wiedział, że Fuentes nie chce psychoterapii, uważał, że jej nie potrzebuje. On jednak zgodził się z doktorem Sotomayorem, który zaproponował, by Oscar porozmawiał ze specjalistą. Lucas był wdzięczny pani Duran, że zgodziła się pomóc, tym bardziej że sama miała sporo kłopotów na głowie. Była jednak w szpitalu odwiedzić Diaza, więc wpadła na chwilę do Oscara, który jednak nie był zachwycony.
– Nie jestem czubkiem – powiedział na wstępie chłopak, a Marcela uśmiechnęła się dobrodusznie.
– To dobrze, bo nie pracuję z czubkami.
– Pani Duran jest psychoterapeutką, a nie psychiatrą, Oscar. – Lucas przeprosił kobietę spojrzeniem, ale ona pokręciła głową na znak, że nic się nie stało. – Porozmawia z tobą o tym, jak się czujesz po tym…
– … po tym jak zapadłem w śpiączkę na dziewięć lat, rodzice chcieli poddać mnie eutanazji, po czym ja cudownie wybudziłem się w zupełnie obcym miejscu? Nie wiem, czy jest na to jakiś rozdział w podręczniku. Pani wybaczy.
Cały Oscar. Był samowystarczalny. Chciał uporać się z tym wszystkim sam, nie chciał dzielić się tym, co czuje z innymi. Może dlatego, że sam nie wiedział, jak się teraz czuł.
– Lucas, zostawisz nas? – Poprosiła Marcela, a Hernandez rzucił szybkie spojrzenie na przyjaciela, półsiedzącego w szpitalnym łóżku.
– Jak będziesz fiutem, to zabieram gitarę – ostrzegł, wymierzając w niego oskarżycielsko palcem. Wiedział, że tylko tak może go zmusić do posłuszeństwa, bo chłopak momentalnie chwycił za gryf gitary spoczywającej obok niego na łóżku i zacisnął na nim palce.
Kiedy Lucas wyszedł, Marcela przysiadła na łóżku obok Oscara. Mogła zająć miejsce na krześle, ale chciała dać mu do zrozumienia, że nie jest zwykłym psychologiem i że powinien dać sobie pomóc.
– Dobry przyjaciel – wskazała głową na drzwi, za którymi właśnie zniknął Lucas. – Zależy mu na tobie.
– Wiem. Ale nie naprawi tego, co się stało.
– Jesteś na niego zły?
– Jestem wściekły. Chciałbym mu przywalić i wybić mu te śliczne białe zęby. Ale ciało odmawia mi posłuszeństwa.
– W takim razie musisz bardziej przyłożyć się do fizjoterapii. Niech to będzie twoja motywacja. – Duran szepnęła konspiracyjnie i uśmiechnęła się do pacjenta, który mimo woli odwzajemnił uśmiech. – Mogę wiedzieć, dlaczego jesteś na niego zły? Chodzi o wypadek?
– Nie, to nie była jego wina. Sam byłem głupi, szarżując w tę pogodę. Chodzi o coś innego, ale nie chcę o tym mówić. – Oscar zwiesił głowę, mając na myśli krzywoprzysięstwo, jakie popełnił jego najlepszy przyjaciel.
– W porządku, nie musisz. Może więc zaczniemy od początku?
– Sam nie wiem już, gdzie jest początek, a gdzie koniec. Dla mnie wszystko utknęło w 2006 roku. Nie wiem, co tutaj robię. Nie wiem nawet, dlaczego żyję.
– To cud. Żyjesz i masz szansę prowadzić w pełni normalne życie. Przy odpowiedniej fizjoterapii i opiece medycznej wszystko będzie z tobą dobrze. Problem tkwi w psychice i to zrozumiałe, że tak się teraz czujesz. Każdy na twoim miejscu byłby zagubiony. Jesteś w obcym mieście, w obcym kraju, wśród obcych ludzi. Nawet twoja twarz w lustrze wydaje ci się obca. Ale masz też wokół siebie ludzi, na których ci zależy. Chcą żebyś wyzdrowiał. Oni byli dla ciebie silni przez te wszystkie lata. Teraz ty bądź silny dla nich, ale też dla siebie. Bo zasługujesz na normalne życie.
– Nie mogę nawet wstać z łóżka. – Oscar prychnął na te słowa, a w jego oczach pojawiły się łzy. Nie chciał się rozklejać przy pani Duran, ale nic nie mógł na to poradzić. – Muzyka to kiedyś było moje życie, a teraz nie mogę nawet utrzymać gitary. Nie mówiąc już o tym, że pewnie do końca życia będę jakimś zniedołężniałym, zależnym od innych zgredem. Będę samotny, niepełnosprawny, niespełniony, prawdopodobnie popadnę w alkoholizm… Kto by chciał mieć takie życie?
Marcela nic nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła z torebki telefon, po czym pokazała Oscarowi fotografię swojego syna.
– To David, mój syn.
– To miłe, ale wolę dziewczyny. Kiedy mówiłem o samotności, nie miałem na myśli, by mnie pani swatała.
– Nic z tych rzeczy. David miał wypadek i od tamtej pory jeździ na wózku inwalidzkim. Ma mniej więcej tyle lat co ty, kiedy zapadłeś w śpiączkę.
– Przepraszam, nie powinienem… – Oscar ugryzł się w język. Jego gadulstwo i brak zastanowienia się dwa razy nad tym, co mówi, było jego najgorszą wadą.
– W porządku. David jest silny. Normalnie funkcjonuje, ma dziewczynę… Masz szansę na normalne życie, takie jak on. Może nawet lepsze. Nie straciłeś władzy w nogach. Jesteś młody, twój organizm szybko się regeneruje. Może nie wrócisz do dawnej sprawności, ale chyba i tak nie zależy ci na graniu zawodowo w futbol, prawda?
– Futbol nigdy mnie nie interesował – przyznał zgodnie z prawdą Oscar, ocierając oczy skrawkiem kołdry. – To tamten gamoń był zawsze atletą. Ja wolałem wagary i bujanie w obłokach. – Wskazał na drzwi, mając na myśli Lucasa, a Marcela uśmiechnęła się, widząc, że pacjent nieco się rozluźnił.
– Oscar, nie mogę ci obiecać, że będzie łatwo. Przeciwnie. Czekają cię ciężkie tygodnie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ale dasz sobie radę. Najważniejsze to pozytywne podejście. Jeśli będziesz sceptycznie nastawiony do fizjoterapii i leczenia to nici z grania na gitarze.
Marcela wykorzystała metodę Lucasa, wiedząc, że to jedna z nielicznych rzeczy, która jest w stanie przekonać Oscara.
– Tutaj masz mój numer. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował. – Na szafce obok łóżka położyła swoją wizytówkę. – I pozwól sobie pomóc, Oscar. Przy dobrych wiatrach już niedługo o własnych siłach wstaniesz z tego łóżka i będziesz mógł sprać oficera Hernandeza za tę sprawę z dziewczyną…
– Nic nie mówiłem o żadnej dziewczynie. – Oscar zmarszczył czoło, a Marcela odrzuciła do tyłu włosy, co wywołało uśmiech na jego twarzy.
– Jestem psychologiem, zapomniałeś? Dostrzegam rzeczy, których inni nie widzą.
Po tych słowach zostawiła go samego.

***
Ariana wybrała się do parku z Lorim, korzystając z ładnej pogody. Mały od dawna nie miał okazji odetchnąć świeżym powietrzem, bo po przeszczepie musiał odpoczywać. Teraz jednak wracał do zdrowia i było wręcz wskazane, żeby spacerował i przebywał na świeżym powietrzu. Ariana cieszyła się też, że dzięki temu mogła oderwać się od przykrych rozmyślań. Dręczyło ją nie tylko odkrycie, że Fernando Barosso to morderca, ale też to, że Oscar chciał ją widzieć. Nie mogła zebrać się w sobie, by go odwiedzić, ale nie mogła dłużej odwlekać tego, co nieuniknione.
– Nie oddalaj się, Lori! – zawołała za chłopcem, który truchtał lekko, ganiając gołębie.
Słodki dzieciak. Dzięki Julianowi ma szansę na normalne życie. Zaczęła rozmyślać o sytuacji Leonor i jej męża. Czy się pogodzą? Czy dojdą do porozumienia w sprawie opieki nad Jaime? Ariana musiała przyznać, że Sergio Sotomayor zasłużył na to, by mieć prawa rodzicielskie. Jednak co wtedy stanie się z Lorim? Nigdy nie poznał ojca i prawdopodobnie nigdy nie pozna, bo Leonor sama nie wiedziała, kto nim jest – przyznała się do tego Arianie, kiedy rozmawiały pewnego razu. Co będzie, jeśli nagle Sergio będzie chciał odnowić kontakt z Jaime? Jak zniesie to jego młodszy braciszek? Zostanie sam jak palec.
Wyrwała się nagle z rozmyślań, zdając sobie sprawę, że zgubiła z oczu Lorenza. Przeraziła się nie na żarty.
– Lori! Lori! – krzyczała, ale chłopczyk jej nie odpowiedział. Nie wiedziała, co ma robić, przebiegła park wzdłuż i wszerz, ale po dziecku nie było śladu. Bez zastanowienia wybiła numer Huga. – Hugo? O Boże, zgubiłam Loriego. Nie wiem, gdzie jest! Jesteśmy w parku. Na chwilę odwróciłam wzrok i jego już nie było!
– Spokojnie, znalazłem zgubę. – Czyjś charakterystyczny głęboki głos sprowadził ją na ziemię. – Ten mały szkrab jest chyba pod pani opieką.
– Lori, nie znikaj tak więcej, błagam cię! Wiesz, jak się bałam?
– Spokojnie, Ari. Pan Wacky mnie znalazł.
Ariana spojrzała na mężczyznę, który przyprowadził dziecko. Przedstawił się jako Joaquin Villanueva, dla przyjaciół Wacky.
– Dziękuję panu.
– Drobiazg. Ale na przyszłość proszę go lepiej pilnować. Nie chciałaby pani, żeby stała mu się krzywda.
Odszedł tak szybko jak się pojawił, a Ariana dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że urwała rozmowę z Hugiem. Podniosła telefon do ucha, ale musiał się już rozłączyć i pewnie przybiegł tu co sił, by pomóc jej szukać siostrzeńca. Próbowała dzwonić, ale nie odbierał. Na pewno ją skrzyczy, ale teraz liczyło się tylko, że Lori był cały i zdrowy.

***
David już po drugich zajęciach z Enrique musiał stwierdzić, że chłopak nie tyle jest kiepski w nauce, co po prostu leniwy. Łatwo się rozpraszał, nie mógł się skupić na jednej rzeczy jednocześnie. Wciąż go nosiło i zerkał na zegarek.
– Przepraszam, nudzę cię? – zapytał w końcu Duran, kiedy po raz któryś z kolei podczas jego wywodu na temat rewolucji kubańskiej Enrique zerknął na zegarek.
– Błagam, jeśli jeszcze raz usłyszę nazwisko Che Guevara, to puszczę pawia.
– Skup się, Enrique!
– Nie mów do mnie Enrique, tak mówi tylko moja matka. – Quen skrzywił się, słysząc surowy ton korepetytora.
– Przepraszam, Ken. Gdzie masz Barbie?
– Nie „Ken” tylko Quen! Mogę już iść do domu?
– Jak podasz mi przyczyny rewolucji kubańskiej.
– Po co w ogóle uczyć się historii? Przeszłość to przeszłość. Nie zmienimy jej, choćbyśmy nie wiem jak chcieli! – Ibarra wstał z miejsca i zaczął chodzić tam i z powrotem. – Można by co najwyżej wynaleźć wehikuł czasu. Ale żeby to zrobić, trzeba studiować nauki ścisłe, inżynierię, technikę, bo ja wiem. Ale ta historia… niepotrzebna pamięciówka. Po co mam kuć daty, które i tak w końcu mi się pomieszają?
– Po to, żeby pobudzić szare komórki, których tobie najwidoczniej brakuje. – David wywrócił oczami i potarł zmęczone oczy. – Ludzie wyciągają wnioski z błędów, które popełnili w przeszłości. Właśnie po to uczymy się historii.
– No i to czas zmarnowany, bo jakoś nie widzę, żeby ludzie uczyli się na błędach. – Enrique był już nieźle poirytowany. – Wciąż mamy wojny i walki o władze. Ludzie głodują, umierają na uleczalne choroby tylko dlatego, że nie ma odpowiednich środków, by ich leczyć, padają ofiarami chorych zbrodni, terroryzmu, czasami nawet własnej głupoty. Świat nie zmieni się na lepsze tylko dlatego, że dostanę piątkę z historii.
– Być może nie. Ale możesz przynajmniej spróbować dostać trójkę. – David pokręcił głową z politowaniem. – Masz jakieś ADHD czy coś?
– Nie. Ale wkurza mnie to, że muszę tu z tobą siedzieć, kiedy powinienem trenować.
– Cóż, twój bodyguard tu jest, więc jesteś wolny na dzisiaj.
Rzeczywiście, do pomieszczenia wszedł Hugo, ze zdziwieniem obserwując tę scenę.
– Wszystko dobrze? – zapytał.
– Tak, nic mi nie jest – powiedział Quen, machając ręką.
– Pytałem Davida. – Hugo spojrzał na Durana, który westchnął ciężko.
– Przypadek beznadziejny – podsumował. – Ale przynajmniej mi za to płacą.
Pożegnali się i wyszli z dawnego sklepu Nicolasa. Hugo uderzył Quena w potylicę.
– A to za co? – jęknął młody, ładując się na siedzenie pasażera.
– Za bycie gówniarzem. Mógłbyś się bardziej postarać.
– Może jestem po prostu tępy.
– Zaczynam tak sądzić.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Enrique, widząc, że nie kierują się w stronę Pueblo de Luz.
– Do Ingrid. Zostawiłem u niej kilka rzeczy.
Lopez ucieszyła się na widok Huga. Była w domu sama przez ostatnie kilka godzin, bo Julian znów miał dyżur.
– Bestio, jak dobrze, że jesteś! Umieram z nudów.
– Ja tylko na chwilę. Pamiętasz Quena?
Ingrid kiwnęła głową, zapraszając gości do środka.
– Jak się trzymasz? – zapytała Ibarrę, nawiązując do wydarzeń sprzed miesiąca, kiedy to Hugo został postrzelony, chroniąc syna burmistrza przed zamachowcami.
– Byłoby lepiej, gdybym nie musiał chodzić na głupie korepetycje.
– Kaszana – przyznała Ingrid, a Enrique podziękował jej spojrzeniem pełnym uwielbienia.
W tym czasie Hugo odebrał telefon. Był wyraźnie zaniepokojony słowami Ariany, a kiedy usłyszał głos Joaquina, włosy zjeżyły mu się na karku. Musiał czym prędzej dostać się do parku.
– Ingrid, przepraszam cię, ale mogłabyś go na trochę popilnować? Pilna sprawa…
– Jasne, ale co się stało? – Lopez była wstrząśnięta, bo Hugo nagle zbladł.
– Opowiem później. Miej na niego oko, dobrze?
Wypadł jak burza z mieszkania, zostawiając Ingrid samą z Enrique.
– Masz ochotę na chipsy? Zostały jeszcze z babskiego wieczoru.
– Super, umieram z głodu.
Siedzieli w kuchni, chrupiąc chipsy i gawędząc. Quen użalał się to na Huga, to na korepetycje, to na nadopiekuńczych rodziców. Do Ingrid dopiero teraz zaczynało docierać, co to znaczy wychować nastolatka. Dobrze, że jej mała Lucy dopiero za wiele lat wejdzie w wiek dojrzewania. Może będzie miała czas się na to wszystko przygotować.
– Słuchaj, gaduło. Przestań tak ciągle narzekać! Omal nie zginąłeś ostatnie, a to powinno cię otrzeźwić. Weź się za naukę i skończ jakoś to liceum. Chcesz przez całe życie polegać na rodzicach? Twój ojciec może i jest burmistrzem Pueblo de Luz, ale kiedyś skończą się jego rządy i będziesz musiał sam o siebie zadbać. Hugo ma rację, że chce, żebyś wyszedł na ludzi. – Ingrid dumnie wypięła pierś, czując że stanęła na wysokości zadania jako przyszła mama. Enrique jednak nie wyglądał na zadowolonego. – Przesadziłam?
Enrique pokręcił głową i wstał z miejsca.
– Nie mogę oddychać – wycharczał, a ona przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.
– Nabijasz się ze mnie?
– A czy wyglądam jakbym się nabijał?
Rzeczywiście, spuchły mu wargi i język, przez co mówił coraz bardziej niewyraźnie, a na skórze pojawiła mu się pokrzywka. Złapał za paczkę chipsów, którą razem z Ingrid opróżnili i niemal oczy mu wyszły z orbit.
– Co jest? – zapytała spanikowana Ingrid.
– Do prażynki krewetkowe. Mam uczulenie.
– I mówisz mi to teraz?!
Nie był w stanie nic odpowiedzieć, bo zaczął się dusić. Ingrid szybko pobiegła po torbę lekarską Juliana. Na szczęście wiedziała, co robić. Już po chwili wstrzyknęła chłopakowi domięśniowo adrenalinę i zadzwoniła po karetkę.
– Jeszcze tego mi tu brakowało, żeby na mojej warcie syn burmistrza odwalił kitę. Dzięki, Quen, serio.
– To już drugi raz w tym roku. Chyba ustanowię jakiś rekord. – Wycharczał przez ściśnięte gardło. Wyglądało na to, że naprawdę miał pecha.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 14:24:13 16-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:26:19 16-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 170

Javier Emily/Thomas/Fabricio. /Pablo/Tony/ Ingrid/Julian./Leo

Niedziela zapowiadała się słonecznie. Javier Reverte tego ranka sączył małymi łyczkami kawę uważnie przyglądając się danym wyświetlonym na dużym ekranie w sali konferencyjnej BTC. Reverte korzystając z okazji, iż małżonka miała kilka papierków do podpisania postanowił pobawić się w detektywa. Uwielbiał bowiem po pierwsze i najważniejsze pomagać przyjaciołom w potrzebie, po drugie grzebać ludziom w życiorysach. Szczególnie tym złym. Camilla Clarkson zdecydowanie nie była dobrym człowiekiem. I wcale nie chodziło o ukryte tu i tam aktywa. To był pikuś. Jeden telefon do Urzędu Skarbowego w Anglii a będzie miała duży problem, oj duży. Javier zachichotał pod nosem z uciechy. Sprawę tę jednak pozostawi w rękach Emily. I niech ona ma coś od życia.
Matka trzydziestolatki była bowiem koszmarną kobietą. Na początku stycznia dwa tysiące piętnastego roku wynajęła ona angielskiego detektywa, który śledził jej starszą córkę Emmę McCord w celu poznania jej sekretów. Dokładnie takie określenie widniało na umowie podpisanej między stronami. Detektyw Dupek (nazwiska nie warto wymieniać) przez trzy tygodnie śledził każdy krok Emmy i jej małego synka Sammiego. Na swoim twardym dysku miał on fotografię mamy i dziecka a korzystając z uprzejmości pana Dupka miał jego miejle wymienione z mocodawczynią. Camilla zażyczyła sobie “ dowodów na złe prowadzenie się córki” Dowodów jednak nie było. A pan Dupek opuścił Meksyk nieco zachęcony przez pewnego wysokiego bruneta. Javier był bowiem w posiadaniu pewnego nagrania, z pewnego lokalu, gdzie spotkali się mężczyźni. Dla Dupka nie była to przyjemna rozmowa. Cokolwiek powiedziała mu Leonardo poskutkowało w trybie natychmiastowym. Mężczyzna opuścił kraj z podkulonym ogonem.
I bardzo dobrze, pomyślał. Zaniepokoiło go coś zupełnie innego. Camilla Clarkson w piątkowe przedpołudnie wynajęła jedną z najlepszych o ile nie najlepszą kancelarię adwokacką w Meksyku. Jedna z filii znajdowała się w Monterrey. Javier zapoznał się z kopią umowy jaką podpisała Camilla i natycmiast, niezwłocznie sięgnął po słuchawkę. Leo z którym umówił się na spotkanie właśnie wyszedł z windy a swoje szybkie kroki skierował do wskazanej przez telefon sali konferencyjnej.
— Magik — przywitał się mężczyzna wchodząc do środka. Leo nie zwracał sobie głowy pukaniem do drzwi. Blondyn spojrzał na niego i wyciągnął dłoń na powitanie.
— Skaza — odpowiedział a Leo wywrócił oczami. Brunet rozsiadł się wygodnie w fotelu i spojrzał na dane wyświetlone na dużym ekranie — Jesteś lepszy od MI6
— Wiem — odparł na tę uwagę Magik. — Twoim znajomi zajmują się tą drugą kwestią. Powiedziałeś Emily?
— Nie dopóki nie będę miał namacalnych dowodów, że to prawda. Nie chcę, żeby się nakręciła — wyjaśnił podnosząc się z fotela. — Nie płaci uczciwie podatków — stwierdził przypatrując się danym, Podszedł do ekspresu i zaprogramował sobie kawę z mlekiem.
— Ma dwa konta na Kajmanach, dwa na Cyprze i jedno na Malcie. Łączna po przeliczeniu waluty biorąc pod uwagę obecny kurs funta brytyjskiego wynosi po zaokrągleniu jedenaście i pół miliona funtów.
Leo zagwizdał.
— Tak Jej królewska wysokość się ucieszy — stwierdził z przekąsem Magik zerkając na Leo. Z podajnika drukarki wyciągnął wydrukowaną wcześniej umowę — A to kontrakt, o którym ci mówiłem. Przypomnij mi, dlaczego ty poprosiłeś mnie o pomoc a nie twoja siostra
— Z tych samych, dlaczego ty nie powiedziałeś o mojej małej prośbie Emily — odpowiedział a Javier skinął głową. Ta odpowiedź go satysfakcjonowała. — Ja głęboko mam grzebać?
— Ja głęboko się da Javier. Wyciąg wszystko co się da byłych kochanków, przeprowadzone aborcje nie pokonamy jej machając jej przed nosem wyciągami z kont. . Potrzebne nam trupy.
— I najlepiej takie które same wpadną nam w ręce — odparł blondyn przysiadając na brzegu stołu. — Jej agencja Młodych talentów “Emma” to być może pralnia brudnych pieniędzy, ale potrzebuje czasu, aby się upewnić. Na konto przychodzą przelewy z zagranicznych kont jednak poniżej dziesięciu tysięcy więc albo sprytnie omija radar fiskusa
— Wyczuwam jakieś, ale w powietrzu
— Jest jedno malutkie “ale” Leo. Kwoty są różne każda poniżej dziesięciu tysięcy, każde jest wpłacane tradycyjnym przelewem , ale zawsze powtarzam zawsze dwadzieścia pięć procent tej kwoty jest przelewane na inne konto. Najlepsze jest jednak to, że płatności zawsze dokonuje niejaki John Smith.
— To
—podejrzane — wszedł mu w słowo Magik —wiem a biorąc pod uwagę trop, który sprawdza MI6
—To wysoce prawdopodobne. Trzeba powiedzieć Emily i ojcu
—Wasz tata będzie w mieście? —zapytał najwyraźniej zadowolony
—A co chcesz autograf—Znasz mojego ojca?
—Oczywiście że znam twojego ojca — powiedział oburzony sugestią, iż może nie znać Thomasa McCorda. —Pomagałem mu na planie jednego filmu — wyjaśnił — Kiedy przylatuje? Będę mógł osobiście pogratulować mu Oskara.
—Dostał jakiegoś?
—Tak, gdzie ty mieszkasz pod kamieniem? —pokręcił z dezaprobatą głową —To ja oglądałem transmisję a ty nie.
—Emily pojechała po niego na lotnisko. Powinien już wylądować. — zerknął na zegarek —wtajemniczę we wszystko Emily dziś wieczorem albo jutro.
***
Wspólnie w samolocie zadecydowali, iż Louise zostanie w Monterrey. Zamelduje się w jednym z pięciogwiazdkowych hoteli a Tom dojedzie do niej później. Nie chciał informować swoich dzieci o nowej partnerce w biegu, na szybko. Prawda była taka, że bał się ich reakcji.
Wierzył w to, iż jego dzieci chcą, żeby był szczęśliwy i na nowo ułożył sobie życie jednak związek z Lu był niepewny. Tom nie czuł się na siłach, aby tłumaczyć się dzieciom ze swoich uczuć do kobiety. W grę wchodziła także duża różnica wieku między nimi. I może w Hollywood było to rzeczą normalną to on nadal czuł się zagubiony.
Lu była młoda i piękna, na wskroś brytyjska. Miała w sobie magnetyzm, który go przyciągał chociaż nadal się obawiał czy go nie wykorzystuje. Przed ośmioma laty, kiedy się poznali i zaczęli ze sobą współpracować jej kariera rozkwitła. Tom dał jej pracę w jego firmie producenckiej a Lu skupiła się na sektorze związanym z serialami. Pisała nie tylko scenariusze, przekładała książki na scenariusze odpowiadała także za autorskie produkcje jego firmy producenckiej. Louise “Lu” Clark stała się swojego rodzaju marką na rynku seriali.
Tom był także bogaty. Był jednym z najbogatszych ludzi w Kranie snów więc wątpliwości co do motywów kobiety były zasadne jednak chciał wierzyć, że ona kocha jego jak on kocha ją. Ustawił ostatnią walizkę na wózku bagażowym i ruszył do wyjścia. Zobaczył ją niemal od razu. Podszedł do Emily która po prostu przytuliła się do niego na powitanie.Był tak zaskoczony, że najpierw stał sztywno, po upływie kilku sekund mocno ją do siebie przytulił.
—Też tęskniłem —wymamrotał gładząc ją po plecach. Odsunęła się od niego i uważnie mu się przyjrzała.
— Cześć — powiedziała nieco zawstydzona własną reakcją . — Gratuluje Oskarów
— Dziękuje — odparł — Idziemy?
—Tak, zaparkowałam przy wejściu — dodała prowadząc ojca. Na widok samochodu z podpiętym kogutem popatrzył na nią zaskoczony—Przynajmniej nikt nie wlepi mi mandatu. — wzruszyła ramionami i podeszła do bagażnika, który otworzyła. Skrzywiła się na widok bałaganu. —Rzucisz walizki na tylne siedzenie —powiedziała zatrzaskując go. Spodziewała się, iż w aucie miała taki sam bałagan jak w bagażniku.
—Wiesz, że samochód mówi wiele o człowieku? —zapytał ją ojciec kładac walizki na tylnej kanapie. — Twój mówi, że jesteś bałaganiarą. Bo twój wóz?
— Tak samochód jest mój —potwierdziła. Zaczekała aż Thomas odprowadzi wózek do środka i zajmie miejsce pasażera. Dopiero wtedy wyłączyła koguta i ruszyła z parkingu. — Nie jest tutaj aż tak brudno — dodała.
—Tak, czyściuteńko tutaj jak w kościele —stwierdził zapinając pas. Emily mimowolnie sięgnęła po swój. — Jak lot?
—Spokojny i dzięki Bogu krótki. — odpowiedział opierając się wygodnie o oparcie.
—Nadal nie lubisz latać? Po tylu latach?
—Nadal — odpowiedział —wolę stąpać nogami po ziemi a ty musisz zatankować —wskazał na stan benzyny w aucie a Emily zaklęła on się roześmiał — Całe szczęście są pewne rzeczy, które się nie zmieniają —odparł ze śmiechem, kiedy jego córka wcisnęła kierunkowskaz, aby zajechać na stację benzynową. Spojrzała na niego bardziej rozbawiona niż zła, kiedy podejrzała do dystrybutora.
— Bardzo śmieszne. Zatankuje, weźmiesz mi kawę?
— Jasne. —powiedział i ruszył w stronę sklepiku, który był jednocześnie małym barem. Emily kciukami przetarła kąciku oczu. Tatę z lotniska miał odebrać Leo jednak zadzwonił do niej rano (obudził ją) i powiedział “Coś mi wypadło? Emily mogła gdybać czy to coś ma związek z jego autem przed siedzibą firmy Vicktorii. Pewnie tak. Odwiesiła wąż i wsunęła dłonie w kieszenie i zaklęła ze środka wyszedł ojcec.
— Tato
—Zapłaciłem za benzynę —powiedział podając jej kawę.
—To dobrze i tak nie wzięłam portfela. Co się ze mną dzieje?
— Nie wiem. Wsiadaj /— otworzył jej drzwi od strony pasażera. — Prowadzę wsiadaj. Emily bez protestów wślizgnęła się na miejsce obok. A Tom usiadł za kierownicą. Wyregulował fotel, wsteczne lusterko. I ruszył przy wyjeździe ze stacji wyzerował licznik.
—Ale pamiętasz że tutaj jest ruch prawostronny? — zapytała go. Tom popatrzył na swoją córkę z lekkim politowaniem.
— Oczywiście że pamiętam — odpowiedział —W prawo czy w lewo?
— W prawo — odparła a on skręcił w lewo. Emily spojrzała na niego a on się uśmiechał.
— Kiedy mówisz prawo znaczy moje prawo twoje lewo.
— Pamiętasz?
— Oczywiście, od zawsze mylisz kierunki — odpowiedział z uśmiechem. — Jaki on jest? —zapytał —Sammy.
—Gaduła —odpowiedziała —Buzia mu się nie zamyka, jest bystry, uroczy, odważny jak na czterolatka — urwała spoglądając to na profil ojca to na walizki z tyłu. — To w której są zabawki?
— W tej największej —odpowiedział a ona parsknęła śmiechem. — Nie mogłem się zdecydować — dodał na swoją obronę, kiedy wyjeżdżali do miasta. — Zamek? — zapytał upewniając się czy dobrze widzi — Kto tam mieszka? Hrabia Dracula?
— Nie mój teść — odpowiedziała —Okazało się, że Fabricio ma biologicznych rodziców. Jego ojciec mieszka w zamku na wzgórzu.
— Jak oryginalnie — stwierdził mężczyzna
—Na drugich światłach w prawo. To wszystko jest skomplikowane — stwierdziła, kiedy wjeżdżali na ich ulice —Ostatni dom po prawo. — Thomas zaparkował przed domem i zagwizdał cicho.
— Ładny — stwierdził. Ze środka wyszedł Leo. Oboje opuścili auto. — Cześć staruszku — przywitał się z ojcem. — Musimy porozmawiać — zwrócił się do siostry tonem, który jasno sugerował, iż nie będzie to łatwa rozmowa.
Godzinę potrzebowali, aby wspólnie z Magikiem wyjaśnić wszystko. Emily spacerowała w tę i z powrotem po salonie.
— Wiecie, jak to brzmi?
— Wiemy — odpowiedzieli chórem. — Pralnia brudnych pieniędzy.
— Skłaniam się ku drugiej opcji — odpowiedział Leo — Kwoty poniżej dziesięciu tysięcy funtów, tradycyjny przelew i dwadzieścia pięć procent dla dziewczyny oboje wiemy co to znaczy.
— Nie masz dowodów to tylko teoria.
— Wysoce prawdopodobne.
— To może być gaża za odcinek czy coś.
— Nie — wtrącił się Thomas.— Camilla reprezentuje początkujące aktoreczki lub aktorów. Za odcinek co najwyżej na rękę mogą dostać płacę minimalną, ale wtedy muszą się odezwać, statyści dostają około pięćset funtów za odgrywanie przechodniów czy trupów. Dziewięć tysięcy to stawka dla aktora lub aktorki o wyrobionej pozycji na rynku. Poza tym każda stacja ma swoje własne progi. — umilkł a wszyscy popatrzyli na niego. —albo Camilla kogoś szantażuje.
—Albo jest sutenerką —powiedział głośno Leo. Ktoś musiał to powiedzieć. —Trzeba to sprawdzić, ale tutaj nic nie zrobimy —odparł spoglądając na siostrę. — Masz ochotę na wycieczkę do Londynu?
— Mam jakiś wybór? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie.
— Nie, ale żadne z nas nie oskarży mamusi o stręczycielstwo bez dowodów. Spakuje torbę, Javier
— Dzwonię po samolot.
—Emily — wtrącił się blondyn —Pomogę ci się spakować —Skinęła mu głową i oboje ruszyli na górę. Zamknął drzwi od ich sypialni — Polecę z wami — dodał
—Nie Conrado potrzebuje cię na miejscu. To nie potrwa długo, łatwiej — głos jej się załamał. Guerra delikatnie chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie zamykając w mocnym uścisku ramion. Wybuchnęła płaczem.
***
Pablo Diaz wytrzymał w szpitalu niecałe czterdzieści osiem godzin.. Lekarz próbował go przekonać do zmiany zdania jednak nie mógł zatrzymać policjanta siłą. Mężczyzna wrócił do domu późnym niedzielnym popołudniem. Santiago przebywał pod opieką Victorii i Javiera.
W poniedziałkowy ranek usiadł przy biurku po raz kolejny czytając pismo sądowe które dostarczono mu w piątek. Zapoznał się z treścią urzędowe tekstu i odłożył go na stół wpatrując się w pojedynczą kartkę papieru. Tego właściwie się spodziewał. Wiedział, że Nadia będzie chciała odzyskać syna jednak, że dogadają się bez adwokatów, sądu i tej całej prawnej machiny. Nie zamierzał oddzielać matki od syna. Westchnął sięgając do szuflady po znajdującą się w środku dokumenty . Rzucił je na biurko i otworzył.
Zdjęcia Nadii nadal nim wstrząsały. Mała przerażona dziewczynka, którą poddano szczegółowej obdukcji, która potwierdzała, iż została ona wielokrotnie wykorzystana seksualnie. W jej pochwie zabezpieczono ślady nasienia. Nikt jednak nie przepadał próbki i nie sprawdził DNA w bazie danych. W latach dwutysięcznych takowa w Meksyku nie istniała. Dziewczynka została także przesłuchana w obecności Igancio i obecnego szeryfa. Diaz zeznania miał wyryte głęboko w pamięci.
Opowiedziała o mężczyźnie, w kominiarce który przychodził do niej często. Nie miała kalendarza, zegarka, więc nie była wdanie powiedzieć jak długo to trwało ani czy było to nocą czy może dniem. Nie wiedziała jak wygalał ten mężczyzna, ponieważ miał kominiarkę . Zapamiętała jednak sygnet. Duży z czerwonym oczkiem otoczony czymś złotym. Opisała pierścień, który nosił na palcu jego ojciec! To była charakterystyczna błyskotka rodowa jego rodziny. Według tradycji Diazów sygnet powinien nosić teraz Pablo, ale wolał go z nim pochować.
Najzabawniejsze było to ze go postrzeliła a jej ojciec trafił do szpitala z identycznym obrażeniami jakie opisała Nadia. Dzień później przewieziono go do prywatnej kliniki w stolicy. I nikt nie połączył ze sobą kropek? Prawda była taka, że nikomu nie zależało na sprawiedliwości dla Nadii . Diaz był pewien, że zapłacił komu trzeba. Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi.
—Otwarte! — krzyknął. Do kuchni po chwili wszedł Tony Reynolds, po którego zadzwonił.
—Powinieneś być w szpitalu —stwierdził mężczyzna siadając. Naprzeciwko Diaza.
— Od szpitalnego łóżka wolę własne —odpowiedział wstając z krzesła. —Herbaty?
— Nie zaprosiłeś mnie tutaj na herbatę —powiedział Tony —Siadaj i mów.
—A ile masz czasu?
—Tyle ile będzie trzeba — . Tony wyciągnął notes i zaczął robić notatki. Diaz opowiedział adwokatowi (który jednocześnie był jego stryjecznym kuzynem) historię Nadii i relacji jej i ojca. Nie zadawał mu pytań po prostu słuchał. Zapoznał się także z pismem, które leżało na stole w kuchni.
— Czy Nadia złożyła oficjalne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa? — zapytał Pabla Tony.
—Tak, zgłosiła uprowadzenie, ale sprawę umorzono. Policjant, który ją wtedy przesłuchiwał nie był zbyt miły delikatnie mówiąc. Nadia nie była wstanie powiedzieć kto jest ojcem. Z tego co mi mówiła nigdy nie widziała jego twarzy, rozpoznała go na ulicy o sygnecie, który nosił na palcu.
— Uzupełniam chronologię wydarzeń. Przetrzymywał ją od ósmego do czternastego roku życia w jakieś piwnicy jednak, kiedy uciekła nie zgłosiła sprawy na policję tylko żyła w ukryciu. W ukryciu też urodziła syna, którego Diaz porwał bądź zlecił porwanie., a syna rozpoznała tylko po tym, że nosił jej nazwisko, które w tych rejonach jest popularne Nadia miała szczęście, że ze swoim przeczuciem trafiła w dziesiątkę —stwierdził delikatnie ironicznym tonem adwokat.
—Tony chcę, żeby Santiago miał matkę — powiedział wstając zaczął krążyć po kuchni. —Nadia chcę się z nim widywać proszę bardzo, nie mam nic przeciwko, ale nie pozwolę jemu z nią zamieszkać. Nie teraz. On ma trzynaście lat jest dzieckiem, które nawet nie wie kto jest jej matką. Od marca pójdzie do szkoły a tam jestem pewien znajdą się życzliwi którzy mu wyjaśnią kim był jego tatuś.
—Chwila on jej w ogóle nie zna?
— Nie —potwierdził.
— A ona chcę odzyskać władzę rodzicielską?
— Tak wynika z tego świstka papieru. —wskazał dłonią na leżący dokument. — Może na to pozwolić?
—Sąd nie. Ok wyjaśnię ci jak to działa; dla sędziego najważniejsze jest dobro dziecka a z Nadią na tym etapie dobrze mu nie będzie. Urodziła go ok mamy na to dowód w postaci badań DNA, ale na tym jej rola się kończy. To smutne, ale prawdziwe. Dla Santiaga jest zupełnie obcą kobietą a to duży chłopiec i sąd może w obecności psychologa zarządzić jego przesłuchanie i zapytać go wprost czy chcę z nią zamieszkać czy też nie. Moją rolą nie jest jednak gdybanie, ale przedstawienie twojego stanowiska.
— Rozumiem — odpowiedział Diaz opadając z powrotem na fotel za biurkiem. —Dobrze więc czego o de mnie potrzebujesz? —zapytał go.

***
Ingrid Lopez usiadła w poczekalni szpitala oddychając powoli. Oparła dłonie na udach i skupiła się na wyregulowaniu oddechu. Serce nadal biło jej zbyt szybko a ona zdecydowanie nie powinna żyć w takim stresie. Życie rządziło się jednak własnymi prawami i panna Lopez siedząca w poczekalni była kłębkiem nerwów. Wyprostowała się powoli opierając się plecami o ścianę. W myślach odliczała od dziesięciu w dół czując jak Lucy kręci się niespokojnie małymi stópkami rozpychając się w jej macicy. Na dźwięk dobrze znanych kroków otworzyła oczy i uśmiechnęła się blado do widok ukochanego.
— Niezły początek tygodnie co? —zapytała go próbując nadać swojemu głosowi ten żartobliwy dobrze znany ton. —Nic mi nie jest.
— Nieprawda — zaprzeczył Julian ujmując ją delikatnie za nadgarstek. —Trzeba zmierzyć ci ciśnienie.
—Jest podniesione więc takie wyjdzie —jej głowa opadła na jego ramię. Poczuła jak usta mężczyzny całują delikatnie w czoło. Wzięła jego drugą rękę i położyła na swoim brzuchu. — Nasza dziewczynka ma temperament.
—Po mamie — stwierdził spoglądając na nią z czułością i troską. — Uratowałaś dzieciakowi życie tą adrenaliną.
— Wiem, chociaż czuje się tak jakby sama sobie ją wstrzyknęła — westchnęła — Z tych nerwów jestem głodna. — poczuła jak Julian się uśmiecha. Drzwi od sali otworzyły się. Szatynka otworzyła leniwie oczy. Doktor Velazquez spojrzał to na Juliana to na Ingrid.
—Uratowała mu pani życie tą adrenaliną —powiedział — Chłopak się wyliże.
— Mogę do niego wejść? — zapytała wstając.
—Śpi.
— Posiedzę przy nim dopóki się nie obudzi — uśmiechnęła się czarująco. — Proszę.
— No dobrze —zgodził się i odszedł do swoich obowiązków. —Kupisz mi coś w automacie? —zapytała Vazqueza kiedy weszli do sali Queena. — Nie wzięłam portfela z domu. Ciasteczko, jeśli można.
— Można, można. Po dyżurze zabieram cię na obiad. Kończę za godzinę.
Julian kupił jej batonik w automacie i niechętnie zostawił ją w sali Queena. Panna Lopez usiadła na niewygodnym krzesełku wpatrując się w śpiącego chłopaka. Cieszyła się, że nie umarł na jej kanapie. Ulżyło jej, kiedy usłyszała, że się wyliże. Jęknąłi otworzył oczy.
— No cześć śpiochu —przywitała go Lopez.
—Ja żyję? —zapytał ją nastolatek.
— Tak, żyjesz i nadal będziesz chodził na korepetycje — parsknął śmiechem spoglądając jej w oczy. — Dziękuje.
— Drobiazg. — odpowiedziała.

Wczesnym poniedziałkowym rankiem gdzieś nad Atlantykiem Emily rzuciła wszystkie dane od Magika na stolik.
— Kim do cholery jest John Smith?
—Na pewno to nie ten od Pocachontas — stwierdził wręczając jej kubek z kawą. —Lądujemy za godzinę. Umówiłem nas na późne śniadanie ze znajomym z MI6. —Pieniądze są w innych walutach, ale zawsze pieniądze dziesięciu tysięcy i zawsze ktoś dostaje dwadzieścia pięć procent od tej kwoty. Magik ustalił, iż kasa trafia zawsze na konto jednej osoby. Ustalenie do kogo należy konto trochę potrawa.
—Widać nawet czarodzieje potrzebują czasu —stwierdziła Emily pijąc kawę. —Bank szwajcarski ma najlepsze zabezpieczenia zapewne dlatego tyle to trwa. Pytanie za co płaci John Smith?
—Najprostsza odpowiedź seks, ale czy matkę naprawdę zostałby sutenerką?
—Nie wiem — odpowiedziała blondynka. —Kasa idzie na jedno konto więc gdyby naprawdę prowadziła burdel to kont, gdzie odsyłałaby dwadzieścia pięć procent byłby więcej
—John Smith to facet , podróżujący po świecie. Ma dużo kasy i prawdopodobnie wyższe wykształcenie.
—Może mamusia ma czwarte dziecko?
—I się nim nie chełpi? Musimy ustalić kim jest John wtedy przyciśniemy go i się dowiemy za co płaci.
—I komu.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 13:27:18 16-11-18, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:11:42 17-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 171

NADIA / AIDAN / MARCELA / TRAVIS


TYDZIEŃ PÓŹNIEJ, 4 MARCA 2015R.

Nadia nie widziała Conrada od ponad tygodnia. Od wycieczki szkolnej oboje nie mieli ani czasu, ani odpowiedniej okazji do spotkania. Saverin był zajęty kampanią wyborczą, zaś De la Cruz miała zbyt wiele służbowych maili do przeczytania. To jednak nie stanowiło dla niej przeszkody, by choć na chwilę pomyśleć o przystojnym wspólniku. Nie potrafiła zapomnieć o ich namiętnym pocałunku, którym to Saverin obdarzył ją, a później zgrywał obojętność. Jego zachowanie doprowadzało Nadię do szewskiej pasji.
„Nie zakochuj się we mnie. Nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie.”
Te słowa raz po raz dudniły Nadii w głowie niczym powracający bumerang. Złapała się nawet na tym jak, odpisując na jednego z maili, podpisała się jako „Nadia Saverin”. Zorientowała się jednak w porę i szybko zmazała nazwisko i wpisała prawidłowe.
Czując, że dziś już zdecydowanie przegrzał się jej mózg, postanowiła skończyć pracę i pojechać zrelaksować się na kort tenisowy. Wciąż miała bowiem w pamięci słowa Conrada, który mówił, że lubi grać w tenisa. A tak się składa, że ona także lubiła. Co więcej, nawet umiała i to całkiem nieźle. Kobieta miała więc cichą nadzieję, że być może go tam spotka.
Cholera – skarciła się w myślach. – Nie mogę o nim myśleć.
Prawda jednak była taka, że Nadia nie chciała iść na kort tenisowy tylko z powodu chęci zobaczenia Saverina. Powód istniał też inny. Jutro miała odbyć się pierwsza rozprawa o odzyskanie władzy rodzicielskiej do Santiaga. De la Cruz nie dawała tego po sobie poznać, ale było jej bardzo ciężko. Musiała jakoś odreagować, a sport zawsze znajdował się na jej liście dobrych sposobów na zwalczanie stresu. Choćby w małym stopniu.
Dotarła na kort tenisowy pół godziny później. W szatni przebrała się w odpowiedni strój, który rano zabrała z domu, a więc ten relaks miała już wcześniej w pełni zaplanowany. Musiała dać sobie dzisiaj wycisk. Nie tylko fizyczny, ale również psychiczny. Jutrzejszy dzień zapowiadał się na trudny, a na pewno na jednej rozprawie się nie skończy.
Nadia nie liczyła, że sąd tak z marszu przychyli się do jej wniosku i od razu odda jej władzę rodzicielską. To może przecież potrwać latami, ale da radę. Wytrzyma to i zgodzi się na wszystko. Dla ukochanego syna, którego przed laty jej odebrano. Dla Santiaga.
To prawda, że go nie znała. Widziała go raz, może dwa, w szpitalu przez szybę, a później zamieniła z nim raptem trzy słowa na przyjęciu weselnym Vicky i Javiera. Czuła się z tym okropnie, ale to Pablo poprosił ją wtedy o czas. Nie chciał, żeby dzieciak dowiedział się w taki sposób, kto jest jego biologiczną matką. Nadia rozumiała to, dlatego wolała usunąć się w cień, dopóki Diaz nie porozmawia z bratem. Uważała, że lepiej będzie, gdy spotka się z nim dopiero jak chłopak będzie już wiedział, że to właśnie ona jest jego mamą. Nie mogła ani nie chciała mieszać mu w głowie wcześniej, a doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy go zobaczy, nie będzie potrafiła się powstrzymać i sama mu to w końcu wyzna. A nie do niej należało to zadanie. Santiago powinien dowiedzieć się o wszystkim od osoby, której ufa i którą zna, a nie od obcej baby, którą niewątpliwie w danym momencie była dla niego Nadia.
De la Cruz weszła na salę do tenisa ziemnego i pierwsze co zrobiła, to rozejrzała się dookoła. Jej baczny wzrok momentalnie wypatrzył nie kogo innego jak Conrada Saverina we własnej osobie. Nadia dopiero teraz zmieniła wyraz twarzy z zatroskanego na promienny. Po prostu nie mogła nie uśmiechnąć się, kiedy w pobliżu znajdował się taki przystojniak.
Conrado szybkimi i precyzyjnymi ruchami odbijał samotnie rakietą piłeczkę od ściany. Wyglądało na to, że był już solidnie rozgrzany, ale brakowało mu pary do gry. De la Cruz zdecydowała się więc interweniować.
– Cześć, wspólniku – przywitała się neutralnym tonem, stając dosłownie o krok od Saverina w momencie, gdy ten akurat miał ponownie serwować piłeczkę. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na Nadię zdziwionym wzrokiem. – No, co się tak patrzysz jakbyś ducha zobaczył? – zagadnęła zaczepnie. – Aaa, rozumiem – olśniło ją. – Twoi detektywi sprawdzili moją przeszłość, ale zapomnieli ci wspomnieć, że też gram w tenisa, czy tak? – zaśmiała się, podrzucając w dłoni małą, żółtą piłkę.
– Nie zapomnieli, po prostu ich o to nie pytałem – odparł Conrado zgodnie z prawdą. – Interesowała mnie raczej inna sfera twojego życia.
– Inna sfera… – powtórzyła. – Ładnie powiedziane. Szkoda, że historia brzydka – dodała, mając na myśli oczywiście swoje uprowadzenie sprzed lat.
– Naprawdę chcesz o tym gadać? – zapytał dla pewności.
– Nie – odpowiedziała krótko. – Lepiej zagrajmy – zaproponowała, po czym ustawiła się po jednej stronie wolnej przestrzeni, a Saverin poszedł na drugą jej połowę.
Grali dość długo, dopóki oboje nie poczuli zmęczenia. Dostali tak ostrej zadyszki, że gdyby nie woda niegazowana w butelce, to byłoby z nimi krucho.
– Całkiem nieźle ci poszło – zaczął Conrado, gdy już złapał trochę tchu.
– Ale to ty wygrałeś, nie ja – zauważyła słusznie De la Cruz, również próbując uspokoić przyspieszony oddech.
– To da się naprawić. Proponuję dogrywkę. – Saverin sprawiał wrażenie niezniszczalnego, bo nie minęło nawet dziesięć minut, a już przymierzał się do rewanżu.
– Chętnie, ale nie dzisiaj – odmówiła grzecznie Nadia i usiadła bez życia na podłogę pod ścianą, ukrywając twarz w dłoniach.
– Ej, co jest? – zapytał mężczyzna, siadając obok wspólniczki. – Przed chwilą grałaś jak lwica, a teraz jakby cała energia z ciebie uszła. Wszystko w porządku?
– Wszystko gra. – Spojrzała na niego. – Po prostu jutro mam rozprawę i trochę się denerwuję – przyznała w końcu.
– A tak, Fabricio coś wspominał – przypomniał sobie Conrado. – Gdybym mógł ci jakoś pomóc, to daj znać. – Odruchowo położył dłoń na ramieniu Nadii.
– Właściwie to chyba możesz. Znałeś Felipe, prawda? – spytała, by się upewnić.
– „Znałem” to zbyt duże słowo. Zwyczajnie był moim patronem i tyle – wyjaśnił rzeczowo. – Ale znam kogoś, kto jest w stanie powiedzieć ci więcej na jego temat.
– Byłoby świetnie, jakby ta osoba zgodziła się zeznawać. – Nadia niemal natychmiast odzyskała dobry humor. – Na jutrzejszy proces nie uda mi się już jej wkręcić, ale może w najbliższym czasie mogłabym się z nią spotkać i porozmawiać? Na jednej rozprawie na pewno się nie skończy, a jeśli ta osoba znała Felipe, to z pewnością wiedziała też o jego zboczeniach. Jej zeznania mogłyby być kluczowe. – W kobiecie zrodziła się nadzieja. W końcu im więcej świadków zeznających na jej korzyść, tym lepiej.
– W takim razie porozmawiam z Prudencią i jeszcze dziś zadzwonię do ciebie w tej sprawie – odpowiedział Conrado, wstając z podłogi. Podał też dłoń Nadii, by i jej pomóc się podnieść. Uczepiła się go mocno i już po chwili oboje stali naprzeciwko siebie.
– Już wychodzisz? – zapytała De la Cruz, widząc jak Saverin zaczyna zbierać swoje rzeczy.
– Tak, nic tu po mnie – odparł swobodnym tonem. – Ty potrzebujesz odpoczynku przed jutrzejszym dniem, a ja chyba powinienem wziąć prysznic. – Rzeczywiście, na koszulce Conrada można było dostrzec mokre od potu plamy. Nadal jednak wyglądał bardzo seksownie.
– Prysznic to i mnie by się przydał – zaśmiała się Nadia.
Boże, dlaczego on to powiedział? – przeszło jej przez myśl. – Teraz do końca dnia będę się zastanawiać, z kim on ten prysznic bierze.
– Więc sama widzisz, że nic tu po nas. – Conrado również się zaśmiał. – Zresztą, spójrz, wszyscy już poszli. – Omiótł bacznym spojrzeniem całe pomieszczenie. Faktycznie, nikogo wokół nie było.
„Nie zakochuj się we mnie. Nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie.”
Jego słowa znów zaczęły krążyć w głowie De la Cruz. Nie była w nim zakochana. Na razie była nim zauroczona, ale czuła, że ten stan wkrótce zmieni się w coś poważniejszego. Przynajmniej z jej strony. Nie chciała tego powstrzymywać. Musiała wreszcie zrobić coś dla samej siebie.
– Zaczekaj – zatrzymała go, gdy chciał postawić pierwszy krok w kierunku drzwi wyjściowych. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie dostaniesz swojej nagrody – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Jakiej nagrody? – Saverin uniósł w zdziwieniu brwi.
– Za wygraną – wyjaśniła, patrząc na niego w skupieniu.
– Nie mówiłaś, że są jakieś nagrody. – Conrado uśmiechnął się. – W każdym razie nie jestem zainteresowany.
– Jesteś pewien? – Nadia zbliżyła się do mężczyzny na niebezpieczną odległość.
– Nie rób tego – odparł Saverin, doskonale zdając sobie sprawę, do czego kobieta zmierza. Nie odsunął się jednak nawet o milimetr.
– Czego? – spytała szeptem, udając, że nie rozumie. Cały czas prowokowała go przy tym, trzymając usta blisko jego warg.
– Tego co chcesz zrobić.
– A co ja chcę zrobić? – dalej się z nim droczyła.
– Nadia, mówiłem ci, żebyś… – nie dokończył, bo mu przerwała.
– Nagród się nie odrzuca, nie wiesz o tym?
Powiedziawszy to, wpiła się w usta Saverina, a on jakoś specjalnie nie protestował. Przeciwnie, oddał pocałunek z namiętnością, a gdy już oderwali się od siebie, Nadia powiedziała:
– Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Oddałam ci tylko to, co ty skradłeś mi na wycieczce. – De la Cruz postanowiła obrać inną taktykę, skoro Conrado uważał, że nie jest dla niej odpowiednim facetem.
– I tylko tyle?
– Tak, a co?
– Nic. Cieszę się, że nie wpłynie to na naszą współpracę.

***

W poradni Saverina popołudniem zjawił się Aidan Gordon.
– Dzień dobry, czy zastałem Fabricia Guerrę? – zapytał mężczyzny, siedzącego przy biurku.
– Tak, to ja – odparł tamten. – O co chodzi?
– Jestem adwokatem, Aidan Gordon – przedstawił się. – Nadia de la Cruz wspominała, że szukacie prawnika, który pracowałby pro bono. Jestem zainteresowany współpracą.

***

Czwartego marca Marcela i Pablo umówili się na wspólne świętowanie urodzin. On miał je trzeciego, a ona piątego, więc nie było sensu robić dwóch osobnych imprez. Duran wpadła wieczorem po pana szeryfa na komendę, gdyż ten miał akurat dniówkę. Oczywiście nie obyło się bez uszczypliwych uwag Esposito, który stwierdził, że Marcela spotyka się z Pablem dla beki. Nie zdziwiło to rozwódki. Doskonale wiedziała, że Jeronimo naopowiadał kuzynowi okropnych rzeczy na jej temat i że wykręcił kota ogonem.
Para zignorowała złośliwości policjanta i trzymając się za ręce, udała się do mieszkania Pabla. Tam przygotowali razem kolację przy świecach oraz upiekli tort urodzinowy, który nigdy nie trafił do ich żołądków. Skończyło się na tym, że zamiast go zjeść, tarzali się w nim, ale po kolei.
– Pyszne nam to wyszło – stwierdził Pablo, zajadając się ze smakiem burrito z kurczakiem i awokado.
– Popieram w stu procentach, kochanie – odparła Marcela równie dumna z potrawy, którą wspólnie przyrządzili i złożyła na ustach Diaza czuły pocałunek. On oddał jej go z ochotą.
– Zapomniałbym, mam coś dla ciebie – przypomniał sobie Diaz i podreptał do przedpokoju po prezent dla ukochanej. Po chwili wrócił z małym pakunkiem w dłoni.
– Co to? – zapytała zaciekawiona kobieta, odbierając od mężczyzny pudełeczko owinięte ozdobnym papierem.
– Otwórz i zobacz – zachęcił ją, uśmiechając się.
Marcela odpakowała prezent i jej oczom ukazała się [link widoczny dla zalogowanych].
– Jaka śliczna, dziękuję – powiedziała uradowana i znów pocałowała Pabla. – Ja też mam coś dla ciebie. Zamknij oczy – poprosiła.
– Nie, proszę cię. – Pablo zaśmiał się. – Ile my mamy lat?
– No zamknij, proszę. – Marcela zrobiła oczy kota ze Shreka, co od razu zadziałało na Diaza i zgodził się. – Możesz otworzyć – dodała, kiedy już postawiła przed Pablem na stole [link widoczny dla zalogowanych].
– Dziękuję – odparł mężczyzna. – Zawsze o takim marzyłem. – On również podziękował kobiecie całusem.
– To co teraz robimy? Jemy tort? – zaproponowała nagle Marcela.
– Pewnie, że tak.
– Ale najpierw trzeba zdmuchnąć świeczki i pomyśleć życzenie.
Duran podeszła do kuchennej lady, na której leżał tort, by wbić w niego cyferki. Pablo podążył za nią i objął ją w pasie od tyłu, gdy penetrowała jego szufladę w poszukiwaniu świeczek urodzinowych.
– Gdzie je położyłeś? – zapytała, nie przestając szukać. – Miałeś kupić. – Odwróciła się przodem do Diaza i zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
– Zapomniałem.
– No i co teraz zrobimy?
– Coś wymyślimy. – Pablo posadził Marcelę na ladzie, przez co tort obsunął się i wylądował na podłodze w kuchni.
Zamiast się tym przejąć, oboje zaśmiali się. Zaczęli się całować. Chcieli tu i teraz zatrzymać czas. Marcela zarzuciła Pablowi ręce na szyję i oplotła go nogami wokół bioder. Diaz rozpiął jej sukienkę, a ona dobrała się do jego rozporka.
– Zaczekaj – powiedział nagle Pablo i zniknął za drzwiami sypialni. Po chwili wrócił z prezerwatywą w dłoni. – Przezorny zawsze ubezpieczony – dodał.
– Planowałeś to. – Duran wybuchła śmiechem.
– Po prostu się przygotowałem i tyle – sprostował Diaz.
Dalsza część wieczoru upłynęła im przyjemnie. Kochali się na podłodze w kuchni, tarzając się w torcie.

***

Travis tego wieczoru miał dyżur jako niańka. Emma wyszła do pracy, a on musiał sprostać zadaniu i sprawdzić się w roli opiekuna. Sammy miał dziś dużo energii, jednak gdy wszędzie zgasły światła, a za oknem rozpętała się burza, zabawa się skończyła. Chłopczyk bał się ciemności, a także burzy, dlatego był przerażony.
– Travis! – krzyknął malec łamiącym się głosem. – Gdzie jesteś?! Nie widzę cię! Boję się!
– Spokojnie – uspokoił go Mondragón i włączył latarkę w telefonie, by Sammy znalazł drogę do niego. Dziecko od razu wpadło mu w ramiona ze szlochem. – Posłuchaj, mistrzu – zwrócił się do małego. – Poszukamy jakichś świeczek, a potem opowiem ci bajkę, po której wszystkie twoje strachy znikną, okej?
– Okej – zgodził się Sammy, ale nadal bardzo się bał.
W pokoju zrobiło się jaśniej, gdy Travis zapalił świece znalezione w komodzie. Później zbudował dla chłopca namiot z koców i poduszek i tam razem się schronili. Mondragón zaczął opowiadać bajkę.

*OPOWIEŚĆ O MAŁYM NIEDŹWIADKU, KTÓRY BOI SIĘ CIEMNOŚCI

Niedźwiadek mieszka razem z rodzicami w samym środku lasu, na małej polance. Jest to wyjątkowo piękne miejsce. Dookoła szumiące drzewa i cisza, którą zakłóca od czasu do czasu zachwycający śpiew ptaków. W takim właśnie uroczym zakątku znajduje się domek misia, którego wszyscy mieszkańcy lasu nazywają Puchatek, bo ma mięciutkie i puszyste futerko. Mieszkanie niedźwiedzi jest bardzo przytulne. Znajdują się w nim dwie sypialnie, kuchnia i salonik, w którym rodzina zasiada do wspólnych posiłków. W ciągu dnia, kiedy było jasno i słonko radośnie zaglądało przez okna Puchatek lubił przebywać w swoim pokoju. Bawił się na dywanie ulubionymi zabawkami i klockami. Kiedy zabawa już go znudziła, otwierał szeroko okno i spoglądał na ogród. Teraz wiosną był on szczególnie interesujący i kolorowy, bo zakwitły w nim prześliczne kwiaty. Wokół unosił się ich wonny zapach i słychać było brzęczenie pszczół. Miś lubił przyglądać się pracowitym owadom, które siadały na kielichach kwiatów i zbierały z nich słodki nektar. Doskonale wiedział, że powstanie z niego pyszny miód, który uwielbiają wszystkie niedźwiedzie. Już na samą myśl o nim cieknie ślinka. Puchatek był bardzo szczęśliwy. Miał kochających rodziców, którzy go rozpieszczali i spełniali wszystkie zachcianki. I właściwie wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie to, że wieczorem musiał sam zasypiać w swoim pokoju.
Właśnie zbliżała się pora, o której niedźwiadek zwykle kładł się spać. Śpij dobrze! – mówią rodzice i posyłają mu jeszcze na dobranoc całusa. Gaszą światło i zamykają za sobą drzwi. Ich kroki cichną powoli, a miś zostaje sam w pokoju. Pomimo tego, że otula się pośpiesznie kołdrą, jest mu zimno. Drzwi są zamknięte, okno jest zamknięte – w pokoju jest ciemno. Puchatek nie lubi leżeć w ciemności, ponieważ niczego nie może zobaczyć.
Gdyby jakiś rabuś wślizgnął się do mojego pokoju, też bym go nie zobaczył – rozmyśla miś. Cóż robić? Najchętniej wyskoczyłby z łóżka i poczłapał do sypialni rodziców. Wsunąłby się pod ciepłą kołdrę mamy i taty, a wtedy noc na pewno nie byłaby taka straszna.
Ale czy to dobry pomysł? – zamyślił się przez chwilę. Czy rodzice nie będą się na niego gniewać? Przecież uważają go za dużego i odważnego niedźwiadka. Tato zawsze powtarzał, że niedźwiedzie niczego się nie boją, a już na pewno ciemności. Po krótkim namyśle postanawia jednak pozostać w swoim pokoju. W taką noc na pewno snują się tu różne dziwne stwory – myśli Puchatek, a serce zaczyna mu bić gwałtownie. Jeszcze bardziej niż rabusiów boi się duchów. Czy są już tutaj? A może dopiero przyjdą? Rozgląda się niepewnie dokoła. Nagle w nogach łóżka widzi trzy białe duchy. Boi się ich okropnie. Białe duchy nie poruszają się jednak i nie odzywają ani słowem. Niedźwiadek porusza kołdrą – najpierw ostrożnie, potem coraz odważniej. Nic się nie dzieje. Duchy siedzą nadal nieruchomo, ale coraz bardziej go przerażają.
Kogo zawołać, z kim porozmawiać? – myśli głośno.
– Ze mną – odezwał się po chwili miły głos. I nagle w pokoju zrobiło się bardzo jasno.
– Kto ty jesteś ? – zapytał zdziwiony Puchatek.
– To ja Księżyc. Podejdź do okna to porozmawiamy. Miś ostrożnie podnosi się z łóżka. W oknie widzi wielki, okrągły Księżyc, który wygląda przyjaźnie.
– Nie możesz zasnąć, co? Widać po tobie, że coś cię trapi! Opowiedz mi o tym, może będę mógł ci pomóc.
Niedźwiadek opowiada o swoim strachu przed ciemnością i duchami, które każdej nocy siadają w nogach jego łóżka. Księżyc natychmiast przychodzi mu z pomocą. Zaczyna świecić tak mocno, że jego blask oświetla cały pokój. Teraz jest tak jasno jak w dzień.
– Rozejrzyj się dokoła. Czy widzisz tu jakieś duchy?
– Jeszcze niedawno je widziałem, ale teraz już ich nie ma – odpowiada z niedowierzaniem Puchatek.
– Bo tak naprawdę, to nigdy ich tutaj nie było – mówi Księżyc. Są tylko wytworem twojej wyobraźni. Ale rozumiem twój strach. Kiedy nadchodzi noc i wokół robi się ciemno, wtedy wszystkie małe niedźwiadki się boją. Wydaje im się, że w pokoju pojawiają się różne dziwne stwory lub duchy. Ale uwierz mi, to tylko złudzenie. Co noc zaglądam do twojego pokoju i nigdy ich nie spotkałem.
– Naprawdę, te trzy białe duchy, które widziałem w nogach mojego łóżka nie istnieją ?
– Oczywiście, że nie. Ale to normalne, iż się bałeś. Przecież do tej pory nie wiedziałeś o tym. Każdy z nas czegoś się boi. Ja też się boję.
– Ty też ? – zdziwił się miś.
– Tak, ja boje się dnia – odpowiedział Księżyc.
– Czy można bać się dnia? Przecież wtedy jest tak jasno i można wszystko zobaczyć.
– Ty lubisz dzień, a ja lubię noc. Kiedy słońce wschodzi, to ja muszę się ukrywać.
Dopiero tej nocy Puchatek zrozumiał, że niepotrzebnie bał się wieczorem zasypiać sam w swoim pokoju.
– Czy teraz już nie będziesz bał się ciemności i duchów?
– Ależ nie, oczywiście, że nie – wykrzyknął radośnie niedźwiadek. To dzięki tobie. Cieszę się, że cię poznałem.
– Abyś przekonał się o tym, że noc może być równie piękna i interesująca jak dzień, zabiorę cię na spacer. Zobaczysz jak wygląda świat z góry – powiedział Księżyc.
– Naprawdę, ale jak to możliwe? – zapytał Puchatek.
– Otwórz okno i usiądź na moim grzbiecie.
Miś nie zastanawiał się ani przez chwilę. I tak rozpoczęła się jego podróż po niebie, które usłanie było tysiącami migocących gwiazdek. Pod nim rozciągały się lasy, pola, góry i domy. Był zdumiony, że są takie maleńkie.
– Ach, jakie to wspaniałe móc unosić się w powietrzu – pomyślał. Nigdy bowiem nie przeżył równie niezwykłej przygody. Zawsze zazdrościł ptakom fruwającym wysoko nad ziemią, a tej nocy sam poczuł się jak ptak.
– Pora wracać – odezwał się Księżyc i po chwili niedźwiadek był już z powrotem w swoim pokoju.
– I jak, podobało ci się? – zapytał Księżyc.
– O tak, bardzo – powiedział Puchatek.
– Do jutra – rzekł Księżyc.
– Do zobaczenia – odpowiedział miś.
Okrył się swoją ciepłą kołderką i smacznie zasnął. Od tej pory Puchatek i Księżyc zostali najlepszymi przyjaciółmi. Spotykają się wieczorem i mówią do siebie:
"Jaki piękny wieczór, co będziemy robić?" Teraz niedźwiadek nie boi się już ciemności i duchów. Ma przecież swojego przyjaciela. Najchętniej nie rozstawaliby się przez całą noc. Ale rano trzeba wstać.


– Świetna bajka! – wykrzyknął Sammy. – Będziesz takim moim księżycem, wujku? – zwrócił się do Travisa.


*Bajka znaleziona w Internecie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:51:06 18-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 172

Emily/Leo/Fabricio/Pablo/Santiago/Javier/Emma

Czwartego marca nad Londynem wisiała gęsta ciężka mgła. Na Wyspach panowała typowa dla tego kraju jesienna pogoda. Stojąca boso na balkonie Emily spoglądała na miasto swojego dzieciństwa usiłując wykrzesać jakieś pozytywne uczucia względem stolicy. Londyn, mimo iż był jedną z najpiękniejszych miast w Europie nie budził w niej ciepłych uczuć. Zbyt wiele bólu tutaj zaznała, aby łączyły ją z miastem jakieś ciepłe wspomnienia. Zmarznięta wślizgnęła się z powrotem do mieszkania i rozejrzała się za kubkiem kawy. Loft Fabricia przypominał jedno z wielu archiwów Interpolu niż zwykłe luksusowe mieszkanie. Emily bowiem gdzieś już słyszała pseudonim John Smith. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, gdzie więc na jej prośbę Aron przysłał wszystkie akta spraw, którymi zajmowała się w przeciągu ostatnich dziesięciu lat. Pudła, dokumenty były dosłownie wszędzie.
Dane od Javiera także niewiele im dały. Pieniądze które wpłacano od siedmiu lat na konto ich matki były w różnych walutach (złoty, czeskie korony, forinty, peso argentyńskie i meksykańskie) Kimkolwiek był John od czterech lat był w Meksyku. Emily wpatrywała się w wielki znak zapytania przyczepiony do ściany. O kobiecie, która dostawała dwadzieścia pięć procent od kwoty także wiedzieli niewiele.
Jocelyn Stone lat trzydzieści dwa, ładna zadbana blondynka, bez kryminalnej przeszłości ale z jedną próbą samobójczą na koncie. Emil;y wpatrywała się w fotografię usiłując sobie przypomnieć, gdzie widziała ją twarz? Zetknęła się z nią była tego absolutnie pewna tylko gdzie się spotkały? I najważniejsze, dlaczego John jej płaci? Palcami przeczesała włosy i zaklęła pod nosem.
— Człowiek powinien spać osiem godzin na dobę —przypomniał jej —Ty od tygodnia śpisz może po cztery
— Wyśpię się jak go znajdziemy. — odpowiedziała pociągając łyk kawy. —Znam go Leo —powiedziała po chwili milczenia —czuje to w kościach, że go znam. Matka nie bez powodu nazwała go Johnem Smithem. Ja i Emma kłóciłyśmy się która z nas ma być jego żoną. Miałyśmy prawdziwą obsesję. Biegałyśmy po domu i śpiewałyśmy Kolorowy wiatr.
—Pamiętam, nie wiem która z was była gorszą piosenkarką, ale skąd pewność, że go znasz?
—Intuicja.
— A ta intuicja nie mówi ci, gdzie go spotkałaś? Życie by nam to ułatwiło. Nie wiem jak ty, ale ja mam dość, wczoraj, kiedy nie mogłem zasnąć włączyłem sobie Pamiętnik.
— Pamiętnik — powtórzyła za bratem jak echo.
— Tak Pamiętnik ten film, który przyniósł Ryanowi sławę i romans z Rachel pamiętam, jak śliniłaś się na jego widok.
— To ty się śliniłeś na jego widok na ja — odparła i wyszła z kuchni biegnąc na górę.
— Nie musisz szukać na DVD jest na Netflixsie! — krzyknął za nią. Emily wróciła z kilkoma kolorowymi zeszytami rzuciła je na blat w kuchni —Scenariusz mamy czytać.
—Nie —odpowiedziała zirytowana —to pamiętniki Emmy —Leo podniósł jeden z nich i spojrzał na znaczniki w różnych kolorach. — Emma prowadziła pamiętnik od trzynastego roku życia do dnia, w którym zaginęła —wyjaśniła.
— A ty jako dobra siostra przeczytałaś je i przeanalizowałaś — powiedział zdegustowanym Leo. — To poważne naruszenie prywatności.
— Proszę panie poważne naruszenie prywatności — warknęła otwierając jeden z nich na wybranym wpisie. — Czytaj gwarantuje wszystko nagle stanie się jasne — Leo niechętnie zagłębił się w tekst. Emily przerzucająca zeszyty na stole widziała, jak niechęć przeradza się we wściekłość.
— Nie przyszło ci do głowy, aby mi o tym powiedzieć! — krzyknął — Wiesz, że teraz to wszystko co się stało dwanaście lat temu ma inny wydźwięk. — Od dawna wiedziała?
— Dwanaście lat — odpowiedziała znajdując wreszcie odpowiedni zeszyt. — Przeczytałam je po powrocie do domu, w dniu, kiedy zwiałam przeczytałam pierwszy a później samo poszło.
— Jak długo to trwało?
— Trzy lata, zgwałcono ją po raz pierwszy na imprezie branżowej w kwietniu. Mamusia upiła ją i naćpała później oddała w łapy Johna Smitha.
—Skąd wiesz, że to był on?
— Kilka stron dalej pisze o wysokim, szpakowatym mężczyźnie o siwiejących skroniach. Nazwała go Johnem Smithem , ale my wiemy, jak się nazywa.
—Jaki? Oświeć mnie, bo nadal nie kojarzę
— A jego kojarzysz? — położyła przed nim fotografie. Były na nim cztery osoby; od lewej Camilla, obok niej stała Emma którą obejmował John a obok Johna stała Jocelyn Stone. Leo zagwizdał cicho.
—No proszę, proszę nasz stary znajomy. Wyrzuciłaś go przez okno —przypomniał jej — oskarżyłaś o próbę gwałtu i podrzuciłaś mu dziecięcą pornografię do kieszeni marynarki. Zrujnowałaś jego polityczną karierę. Był świetnie zapowiadającym się politykiem a ty sprawiałaś, że zamiast ciepłej posadki premiera dostał ochłapy w postaci stanowisk ambasadora w mało znaczących krajach.
—Polska, Czechy, Węgry, Argentyna od kilku lat jest ambasadorem w Meksyku. A Jocelyn?
—Stone to nazwisko po mężu panieńskie to Clark. Pojedziesz do niej i z nią porozmawiasz —powiedziała zeskakując ze stołka.
—Zaraz ja? Ty z nią pogadaj.
—Nie ja spotkam się z premierem.
— Co?
—Zdobądź szczoteczkę do zębów jej pierworodnego syna i zdobądź zgodę na przepuszczenie jego DNA przez bazę danych. Pan ambasador ma na swoim koncie więcej ofiar niż tylko Emma. Przepuść to przez lokalną bazę danych przestępstw seksualnych, Interpolu i FBI.
—Po co ci to?
— W Wielkiej Brytanii w wyjątkowych sytuacjach premier może pozbawić polityka immunitetu, jeśli ma do tego solidne podstawy znajdź mi coś.
—Emily dlaczego ty myślisz że ty tutaj rządzisz?
—Oboje wiemy że to prawda —odparła rozbawionym głosem. —Braciszku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem jutro skreślę ostatnie nazwisko z listy.
— Johna Smitha.
— Nie naszej matki, John będzie wisienką na torcie który Camilla Clarkson się udławi —powiedziała i poszła wziąć prysznic.

***
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Emily udawała się na spotkanie z premierem Wielkiej Brytanii Fabrico Guerra siedział w swoim gabinecie w poradni starając się skupić na pracy. Po wyjeździe żony do Londynu Guerra rzucił się w wir obowiązków chcąc przede wszystkim zająć czymś myśli. Conrado potrzebował jego umiejętności tu i teraz a zamartwiając się niczego nie zmieni. I w niczym nie pomoże. Martwił się o Emily która z każdą kolejną rozmową była coraz bardziej sfrustrowana, a cienie pod oczami jasno sugerowały, iż nie sypia w ich londyńskim apartamencie zbyt dobrze (tak jak Fabricio w ich małżeńskim łóżku) Blondyn westchnął przeczesując palcami włosy. Mógł tylko czekać i bliżej postać teścia, który również martwił się całą sytuacją.
Thomas MCord dzielił swój czas między wnukiem, częstymi wyjazdami do Monterrey, wiszeniem na telefonie, czytaniem kilku książek na raz i gotowaniem Fabricio obiadów czy kolacji. Guerra po raz pierwszy od dawna jadał dania kuchni brytyjskiej słuchając anegdotek z dzieciństwa swojej żony. Wspólnie z Thomasem oglądali zdjęcia z czasów, kiedy Emily była “małą Kaczuszką” W jego domu także często bywała Emma z Sammym. Blondyn zauważył znacząca różnicę w zachowaniu szwagierki. Przede wszystkim była mniej zamknięta w sobie i skryta. Jadali wspólnie we czwórkę, bawili się w ogrodzie, były dni, kiedy Emma pływała z Sammym w ich basenie i gdyby nie Camilla majacząca się gdzieś na horyzoncie wszystko byłby wręcz cudownie. Spojrzał na zegarek u Emily była siódma trzydzieści rano. Podejrzewał, iż ukochana nie spała jednak nie chciał jej przeszkadzać. Z zadumy wyrwał go dźwięk pukania do drzwi.
—Proszę —rzucił. Do środka wszedł mężczyzna, na oko około trzydziestki.
– Dzień dobry, czy zastałem Fabricia Guerrę? – zapytał mężczyzny, siedzącego przy biurku.
– Tak, to ja – odparł – O co chodzi?
– Jestem adwokatem, Aidan Gordon – przedstawił się. – Nadia de la Cruz wspominała, że szukacie prawnika, który pracowałby pro bono. Jestem zainteresowany współpracą.
—Proszę niech pan usiądzie — Fabricio wskazał krzesło na przeciwko biurka — Jakie sprawy są w zakresie pańskich kompetencji?
— Zajmuje się różnymi sprawami — odpowiedział Gordon —Najlepiej jednak czuje się w sprawach rodzinnych. Rozwody, spory o opiekę nad dzieckiem czy testamenty.
— To dobrze — powiedział wprost Guerra —Sprawami rodzinnymi co prawda tymczasowo zajmował się jeden z naszych adwokatów, ale jestem pewien, że z przyjemnością odstąpi panu swoich przyszłych klientów. To z Tonnym Reynoldsem panowie między sobą ustalą, czy przejmie pan sprawy które prowadzi teraz czy po prostu wszystko co nowe z gatunku prawa rodzinnego automatycznie przejmie pan. Proszę za mną — powiedział Fabricio z szuflady wyciągając klucze. — Pokażę panu gabinet — Fabricio zaprowadził go do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza. Wsunął klucz do zamka i lekko pchnął drzwi.
Gabinet urządzony był skromnie. Znajdowało się w nim biurko z ciemnego drewna, wygodne fotele, szafka na dokumenty czy potrzebne kodeksy.
— Wystrój gabinetu jest skromny i może pan dokonać tutaj jakiś drobnych udoskonaleń tylko proszę nie szaleć zbytnio z wydatkami i wszelkie zakupy powyżej pięćset peso proszę ze mną najpierw skonsultować.
—Oczywiście rozumiem.
— Conrado zajrzy do pana jak będzie — powiedział Fabricio wycofując się powoli z miejsca pracy Gordona. Telefon w kieszeni jego marynarki rozdzwonił się —Aha i Tonnego dziś i jutro nie będzie —wyciągnął komórkę —więc wszelkie kwestie omówicie między sobą jutro Miłego dnia —uścisnął dłoń Gordonowi i wyszedł. —Kochanie — powiedział odbierając telefon od żony — Wszystko w porządku? Co mam zrobić? Tak oczywiście powiesz mi po co? Tak rozumiem. Kocham cię —powiedział opadając na fotel w swoim gabinecie. Z szuflady wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę.
Kolacja, punkt ósma, u nas na dwanaście osób. Jutro będzie po wszystkim i wybierz mi sukienkę, w której będę wyglądała jak milion dolarów. Acha i Emma też sobie coś weźmie z mojej szafy.
Kompletnie nie rozumiał o co jej chodzi, ale bezgranicznie ufał żonie więc zaciągając się papierosem rozmyślał nad menu na jutrzejszy wieczór. Po głosie wiedział, iż Emily jest gotowa walczyć na noże co oznaczało iście krwisty wieczór.
***
Namiot z koców i poduszek oraz bajka, którą opowiadała mu mama w dzieciństwie podziałały na Sammiego kojąco. Mimo szalejącej na zewnątrz burzy maluch zasnął z policzkiem przytulonym do miękkiego łepka niebieskiego paluszka. Sam po zapewnieniu przez Travisa że będzie jego księżycem zasnął ponownie jak pan Niańka który był równie zmęczony jak czterolatek.
Emma wróciła o drugiej w nocy, kiedy burza nadal szalała nad miasteczkiem. Zsunęła z nóg buty i położyła je na półce z butami, z ramion zsunęła płaszcz odwieszając go na miejsce. Kierowana blaskiem dogasających świeczek weszła do salonu a widok, który zastała bynajmniej jej nie rozzłościł wręcz przeciwnie rozczulił. Travis prawdopodobnie przyniósł tutaj nie tylko wszystkie poduszki i koce układając wygodne miejsce dla siebie i malucha, ale także wszystkie pluszowe maskotki Sammiego. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i poszła się przebrać.
Wróciła w piżamach . Miała dwie opcje; mogła obudzić zarówno Travisa i Sammiego , każdego odesłać do swoich łóżek jednak nie miała serca któregokolwiek z nich ruszać. Burza, która, mimo iż przechodziła nadal trwała a Sam zapewne wybuchnąłby płaczem nie przestał płakać aż minie. Przyniosła więc ze swojej sypialni koc i poduszkę. Wślizgnęła się obok synka wpatrując się w pogrążoną we śnie buzie. Zasnęła czując jak ciepłe dziecięce ciało przytula się do jej boku.
***
Pablo Diaz po spędzeniu upojnych chwil ze swoją dziewczyną wstał rano i nie tylko przygotował dla nich śniadanie, ale także posprzątał kuchnię, która wyglądała delikatnie mówiąc nieciekawie. Zjedli je wspólnie jednak pożegnali się szybko, gdyż każde z nich miało dziś napięty grafik. Pablo o dziesiątej trzydzieści umówił się z prawnikiem w sądzie, aby jeszcze raz omówić zarówno jego zeznania jak i stanowisko, które przedstawią. Szeryf był spięty, ale biorąc pod uwagę okoliczności było to całkowicie naturalne. O siódmej rano pojawił się pod mieszkaniem Victorii z krawatem w kieszeni. Powinien sam go zawiązać, ale za bardzo trzęsły mu się ręce. Drzwi otworzył mu zięć z posępną miną.
—To nie twoja wina tylko banku w Szwajcarii —stwierdził wpuszczając go do środka. —Santiago jest i siebie, znaczy w pokoju gościnnym —wskazał dłonią zamkniętą sypialnię — Victoria jeszcze nie wróciła z biegania z Hermesem. Kawki? Ja muszę się napić.
— Wszystko w porządku?
— Tak, tak Emily miała problem ze Smoczycą ale już jest dobrze. Wraca dziś po południu z Londynu i jak wszystko pójdzie dobrze to dziś odeślą ją na Babią Górę czy gdzie tam wredne babska mieszkają. —Przelał kawę do dwóch kubków i usiadł przy stole i pociągnął duży łyk.
—Jak się trzyma Sam?
— Dobrze, chyba. Biorąc pod uwagę całe okoliczności. Powiedziałeś mu dosłownie wszystko? — zapytał go Magik.
—Mogłem pominąć te drastyczniejsze szczegóły — odpowiedział Diaz popijając małymi łykami kawę. — Nie wie wiesz o czym.
—Dowie się. Chłopak umie całkiem dobrze liczyć.
— Wiem, ale nie chciałem mówić mu wszystkiego na raz. Ostatnio przeszedł tyle —umilkł słysząc dźwięk otwieranych od sypialni drzwi. Do środka wszedł zaspany trzynastolatek. Spojrzał na Pabla to na Javiera to na stojący na stole talerz z goframi.
— Cześć — powiedział chłopiec siadając przy stole wziął gofra i odgryzł kawałek.
— To ja ten pod prysznic pójdę — powiedział Javi i ruszył żwawym krokiem do łazienki. Bracia zostali sami.
—To dziś? — zapytał go nastolatek jedząc.
—Tak.
—Mam tylko jedną prośbę.
—Jaką?
—Nie pozwól żeby to babsko mnie zabrało —odpowiedział spoglądając na niego mądrymi niebieskimi oczyma. — Może i mnie urodziła, ale taka z niej matka jak z koziej d**y trąba.
— Santi!
—Nie mów do mnie Santi! —zezłościł się — Nie cierpię jak się mnie tak nazywa.
—Przepraszam, tłumaczyłem ci
— Wiem i rozumiem. Wiesz mi inteligentny jestem i kumam, ale nie zamieszkam z obcą babą i rozkapryszoną dziewuchą tylko dlatego że każe mi jakiś tary dziadek w todze który myśli, że wie lepiej. Zostanę z tobą, a jak mnie zmuszą to ucieknę i tyle mnie zobaczy. Muszę iść do szkoły — zsunął się z krzesła —Mam dziś test z matmy. —powiedział i z gofrem w ręku poszedł do sypialni żeby się ubrać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:36:31 20-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 173

ARIANA/HUGO/CONRADO/LUCAS/JOAQUIN


23.02.2015

Hugo był wściekły i Ariana nie miała pojęcia, co jest tego powodem. Bała się, że to na niej skupi się gniew, on jednak nie winił jej za zgubienie małego. Bardziej zdawał się być zły na siebie. Upewniał się cztery razy, że z Lorim wszystko w porządku, po czym kupił mu watę cukrową i odetchnął głęboko z ulgą, kiedy mały zajadał się smakołykiem. Lori prawie nie znał Huga, bo Leonor nie utrzymywała kontaktu z bratem od czasu jego narodzin, ale Jaime sporo mu opowiadał o wujku, więc czuł się przy nim bezpiecznie.
– Musisz uważać na tego gościa – powiedział poważnym tonem Delgado, kiedy Lorenzo nadal skupiał całą swoją uwagę na różowej wacie cukrowej.
– Wiem. Przepraszam. Nie powinnam spuszczać go z oczu. – Santiago zawstydziła się na wspomnienie swojego gapiostwa, ale zaraz potem zdziwiła się, słysząc słowa Huga.
– Nie o to mi chodzi. Uważaj na Joaquina. Jest niebezpieczny. Jestem pewien, że nie był tutaj przypadkowo.
– Chodzi ci o tego brodatego faceta, który przyprowadził Loriego? – Ariana uznała to za niedorzeczny pomysł. – Wydawał się miły. Dlaczego twierdzisz, że jest niebezpieczny?
– Bo parę lat temu omal nie zabił mojej przyjaciółki.
– Co?!
– To długa historia. – Delgado machnął ręką, czując, że wszedł na niebezpieczny grunt, bo Arianie oczy się zaświeciły, kiedy zwęszyła kolejną historię. – Joaquin to psychol. Ma obsesję na moim punkcie.
– Serio? – Ariana podparła się pod boki i spojrzała na Huga spode łba. Jakoś ciężko jej było w to uwierzyć. – Wiem, że masz spore mniemanie o sobie, ale nie każdy się tobą interesuje, wiesz?
– No tak, zapomniałem, że to głównie twoje zajęcie. – Hugo parsknął śmiechem, kręcąc głową. – Cały czas wokół mnie węszysz. Ciągniesz do mnie jak mucha do miodu.
– Chyba do gówna.
– Co?
– Nic, nic. – Ariana udała, że nic nie powiedziała, ale postanowiła postawić sprawy jasno. – Zadzwoniłam do ciebie, bo twój siostrzeniec się zgubił. Niby co innego miałam zrobić?
– Nie wiem, zadzwonić na policję? Masz przecież całkiem niezłe kontakty w policji…
– Nie przeginaj. – Ariana poczuła się urażona tym stwierdzeniem i lekko zawstydzona, że Hugo wie co nieco na temat jej przeszłości z Lucasem. – Od teraz nie będę w ogóle do ciebie dzwonić. Ale nie przychodź do mnie, jak znów cię ktoś postrzeli i trzeba będzie zszywać ci ranę!
– Nie zamierzam.
– I dobrze! – Ariana odrzuciła do tyłu włosy ze złości. Po chwili jednak się zaniepokoiła. – Gdzie jest Lori?
– Znów go zgubiłaś? – Hugo nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– Razem go zgubiliśmy, stoimy tu razem przecież!
Za plecami Huga dał się słyszeć chichot chłopca, który ukrył się za wujkiem i zrobił im psikusa.
– Lori, nie rób tak więcej! Chcesz, żebym dostała zawału? – Ariana złapała się za serce, czując ulgę, że tym razem to tylko figle małego Angarano.
– Nie dostaniesz, masz zdrowe serduszko. Nie tak jak ja. – Lori wyszczerzył ząbki w uśmiechu, a Hugo uklęknął koło niego i położył mu ręce na ramionach.
– Ty też masz już zdrowe serce. Ale nie rób nam tego więcej, dobrze? Twoja mama będzie na mnie zła, jeśli coś ci się stanie.
– Już nie będę. Obiecuję.
– Umorusałeś się watą. – Hugo roześmiał się na widok różowych plam wokół ust małego. Poprosił Arianę o chusteczkę i wytarł Loriemu buzię.
Ariana przyglądała się temu z lekkim rozczuleniem. Widać było, że Hugowi zależało na siostrzeńcach, ale Leonor nie chciała, żeby mieli cokolwiek do czynienia z wujkiem. Nie zanosiło się, by cokolwiek zmieniło jej nastawienie do brata. Hugo odprowadził ją i Lorenza pod samą kawiarnię, woląc dmuchać na zimne. Przed wejściem ociągał się chwilę, jakby liczył, że Ariana zaprosi go do środka.
– Chcesz wejść? Leonor nie ma – powiedziała, wyczuwając jego wahanie.
– Nie. Tak będzie lepiej. – Poczochrał siostrzeńcowi włosy i powiedział: – Trzymaj się, mistrzu. I pamiętaj, że to nasz mały sekret. Mama nie musi wiedzieć.
Lorenzo pokiwał ochoczo głową, śmiejąc się uroczo. Nie zamierzał mówić matce o spotkaniu z wujkiem. Instynktownie wyczuwał, że nie powinien, a Jaime zawsze mu o tym przypominał. Byli dość bystrymi dzieciakami. Delgado pożegnał się z Arianą skinieniem głowy i wrócił do mieszkania Ingrid, gdzie czekała go niemiła niespodzianka, bo nikogo nie było w domu. Wtedy też dostał telefon od Juliana, który poinformował go, co się stało.
– Niech to szlag! – Zaklął na głos i czym prędzej pojechał do kliniki, gdzie Quen dochodził do siebie. – Co z nim? – zapytał Ingrid, która siedziała w poczekalni.
– Dostał leki przeciwhistaminowe, wyliże się. Zaraz go wypiszą. Chyba nie wiedzą, że to syn burmistrza Pueblo de Luz, bo by spanikowali i trzymali go do przyszłego tygodnia.
– Przepraszam cię, Ingrid – wypalił nagle Hugo, czując się ogromnie winny. – Nie powinienem cię z nim zostawiać samej. W twoim stanie…
– Przestań, niby skąd miałeś wiedzieć? – Ingrid poklepała go po ramieniu i nakazała usiąść koło siebie. – Jestem dziewczyną lekarza. Wiem, co robić w takich sytuacjach.
– Dzięki Bogu. – Hugo wypuścił z gwizdem powietrze i przetarł oczy dłońmi. – Gdyby ciebie tam nie było…
– Ale byłam. Przestań się już zadręczać. Lepiej powiedz, jak ci się mieszka w rezydencji Ibarrów. Podobno mają basen.
– Nie wiem skąd ten pomysł. Nie mają basenu. – Hugo zaśmiał się, a widząc rozczarowanie Ingrid dodał. – Ale mają jacuzzi. No i muszę przyznać, że są całkiem spoko jak na takie szychy.
– „Całkiem spoko”? – Ingrid roześmiała się szczerze. – Za dużo przebywasz z nastolatkiem. Udzieliło ci się.
– Chyba masz rację. Ale tak całkiem poważnie, Pueblo de Luz to zupełnie inna bajka niż Valle de Sombras. Tam życie wydaje się…
– Ciekawsze? – Podpowiedziała Lopez, widząc, że Hugo nie może znaleźć odpowiedniego słowa.
– Raczej bardziej znośne.
Zapanowała chwila ciszy, bo Ingrid dobrze rozumiała, co znaczy to puste spojrzenie Huga. Julian zdradził jej historię Huga, który zresztą nie miał nic przeciwko. Ufał im bezgranicznie i cieszył się, że może ich nazywać przyjaciółmi.
– Chcesz tam zostać na stałe?
– I robić za niańkę do końca życia? – Chłopak parsknął śmiechem. – W życiu! Tylko dopóki nie uda mi się znaleźć jakichś brudów na Fernanda.
– Hugo, uważaj na siebie. Wiem, że potrafisz o siebie zadbać, ale bycie podwójnym agentem może ci się odbić czkawką.
– Spokojnie, Lopez. Jestem twardy.
Tydzień po tej rozmowie z Ingrid miał jednak nadal w pamięci jej słowa. Tym bardziej kiedy dostał wiadomość od Conrada, że ma coś sprawdzić w związku z Fernandem. Wiedział, że nie ma odwrotu. Nie mógł się teraz wycofać. Nie chciał tego. Morderca jego matki musiał ponieść karę. Taka już była kolej rzeczy. Kto zabija, musi ponieść tego konsekwencje. Tylko, że Huga także te słowa dotyczyły i był tego w pełni świadomy.
Enrique czuł się już dobrze, został wypisany do domu w ten sam dzień. Rodzicom nie powiedział o małym wypadku, jednak i tak się o tym dowiedzieli. Nie winili Huga, bo syn wyraźnie powiedział im, że to nie jego wina, jednak Delgado miał lekkie wyrzuty sumienia. Dlatego też zadzwonił do Davida i odwołał korepetycje w tym tygodniu po nieszczęśliwym wypadku. Nie miał serca zmuszać Quena do korepetycji. Jednak teraz, kiedy mieli już marzec, a stopnie Enrique nadal się nie poprawiły, syn burmistrza musiał wreszcie wziąć się w garść. Dla własnego dobra.

***
Wyszedł spod prysznica, przebrał się w czyste ubranie, po czym opadł na kanapę w salonie swojego apartamentu, susząc włosy ręcznikiem. Miał zabrać się za przeglądanie dokumentów, które dostarczyła mu tego ranka Eva. Były to ślubne foldery i lista gości, których chciała zaprosić. Datę ślubu wyznaczyli na 6 czerwca a ceremonia miała się odbyć w Pueblo de Luz. Evie podobał się tamtejszy kościół, a on postanowił zostawić jej wszelkie decyzje. Omiótł wzrokiem jej listę gości, na której widniało wiele nazwisk z branży filmowej, ale Conrado nie sądził, by choć połowa z tych ludzi pojawiła się w Meksyku na ich ceremonii. Sam jednak był niewiele lepszy – rodziny nie miał, więc jego lista ograniczała się do partnerów biznesowych i przyjaciół z branży. Oprócz Prudencji i Fabricia nie miał nikogo bliskiego, tym bardziej teraz kiedy Octavio i Guillermo nie żyli. Wypadałoby zaprosić kilku mieszkańców Valle de Sombras. Myślał oczywiście o państwie Reverte, z którymi planował się spotkać na dniach i przyjąć propozycję poparcia jego kandydatury. Planował też zaprosić Fernanda, dla czystej przyjemności. Wiedział, że Barosso nie odmówi – będzie chciał pokazać się z jak najlepszej strony. No i oczywiście będzie musiał zaprosić Nadię de la Cruz.
Conrado zamyślił się na chwilę, a ręka, którą trzymał ręcznik i suszył włosy zatrzymała się w miejscu. Nadia zaskoczyła go tego dnia na korcie. Szczerze mówiąc, starał się jej unikać od czasu szkolnej wycieczki, na której oboje byli opiekunami. Poniosło go wtedy trochę. Nie powinien jej całować, ale nie mógł się powstrzymać. Ta kobieta była niezwykła i każdego dnia coraz bardziej go zaskakiwała. Podobnie jak dzisiaj. Miała w sobie jakiś magnetyzm i musiał przyznać, że pomimo okropieństw, które przeszła w życiu, nadal potrafiła cieszyć się życiem. Była odważna i samowystarczalna, a to bardzo cenił u kobiet. Taka była też Andrea. Pogrążył się w rozmyślaniach o swojej wspólniczce i dopiero po chwili zauważył, że stoi ona nad nim i wpatruje się w niego intensywnie. Nadal miała na sobie krótką spódniczkę, strój do tenisa.
– Nadia, co ty tu robisz? Jak tutaj weszłaś? – zapytał rozglądając się po salonie, jakby spodziewał się ujrzeć jakiś magiczny portal, dzięki któremu kobieta mogłaby się znaleźć w jego mieszkaniu.
– Sam mnie wpuściłeś. – Zaśmiała się, odrzucając włosy do tyłu.
– Nie powinnaś tutaj być.
– Wiem – powiedziała zawadiacko, po czym bezceremonialnie usiadła na kanapie, niebezpiecznie blisko Saverina. – Ale przyznaj – cieszysz się, że tu jestem.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zbliżyła się do niego i wpiła się w jego usta tak łapczywie, że nie mógł złapać oddechu. Bez zastanowienia jednak oddał pocałunek, zapominając o swoich poprzednich słowach, że nie powinna się w nich zakochiwać. Wiedział, że to złe i że nie powinni tego robić, a jednak w tej chwili czuł, że to całkiem naturalne. Zupełnie zatracił się w pocałunku, wplatając palce w jej długie, ciemne włosy. Włosy tak podobne do włosów Andrei.
Zdrajca. – Oderwał się od Nadii zaniepokojony ochrypłym szeptem, który zdawał się rozchodzić echem po pomieszczeniu. – Nie zasługujesz na szczęście.
Pokręcił głową, chcąc oddalić od siebie te nieprzyjemne szepty. Skupił całą swoją uwagę na Nadii, jednak kiedy na nią spojrzał krzyknął przerażony i odskoczył na pół metra. Miał przed sobą nie panią de la Cruz, a swoją zmarłą żonę, w jasnoniebieskiej koszuli nocnej, tej samej, w której znalazł ją martwą siedemnaście lat temu.
– Ty nie żyjesz – powiedział, jakby chciał przekonać samego siebie. – To nie jest prawdziwe.
Upiorna Andrea miała pusty wzrok, a jej ubranie było poplamione krwią – wszystko dokładnie tak jak zapamiętał. I tak samo, jak śniło mu się wiele razy. To był bodziec, który sprawił, że się obudził. Był zlany potem i dyszał ciężko. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że znajduje się nie w swoim mieszkaniu, a w poradni prawnej. Rzeczywiście, przyjechał tutaj z kortu tenisowego zaraz po tym jak wziął prysznic w ośrodku. Wcale nie pojechał do domu. To wszystko to był sen. Ale bardzo realny.
– Przepraszam, mogę wejść? – Rozległ się uprzejmy głos od progu i Saverin podniósł wzrok, by zobaczyć, do kogo należy. – Aidan Gordon. Będę zajmował się sprawami rodzinnymi. Chciałem się panu osobiście przedstawić.
Chwilę zajęło Conradowi zanim pojął z kim ma do czynienia. Fabricio wspomniał coś o nowym prawniku, ale musiało mu to wylecieć z głowy. Poczuł się głupio, że Gordon zastał go całego zlanego potem i przerażonego. Nie często widywano przerażonego Conrada Saverina, bo tylko jedna rzecz była w stanie go przerazić – jego własne sumienie.
– Niech pan wejdzie. Najmocniej przepraszam, miałem do pana zajrzeć. – Conrado szybko zreflektował się i zaproponował gościowi coś do picia. Aidan poprosił o kawę, a on sam zaparzył sobie ziołową herbatę na uspokojenie. – Mówi pan, że zajmuje się sprawami rodzinnymi?
– Poradzę sobie ze wszystkim, ale tak, to moja specjalność.
Aidan był pewny siebie i zdawał sobie sprawę ze swoich zalet, co bardzo się Conradowi spodobało. W poradni potrzebowali ludzi, którzy są w stanie pomagać innym pro bono i którzy wierzą, że mogą im pomóc.
– W miasteczku jest wielu ludzi potrzebujących pomocy, szczególnie biednych rodzin z dziećmi. Myślę, że będzie miał pan sporo do roboty. Nie przeszkadza to panu?
– Wręcz przeciwnie, cieszę się, że mogę pomóc. Choć na razie jest raczej spokojnie. Chyba niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z istnienia tej poradni. – Aidan uśmiechnął się, a Conrado wyczuł, o co mu chodzi. Poradnia miała być swego rodzaju dobrym PRem dla kampanii Saverina. Pomaganie ludziom było rzeczą drugorzędną.
– Ludzie wstydzą się mówić o swoich problemach obcym. Tym bardziej, że nie są przyzwyczajeni do tego, że za pomoc prawną nie muszą nic płacić – odpowiedział dyplomatycznie, stawiając przed Gordonem filiżankę z kawą, a sam zasiadając za biurkiem z kubkiem herbaty. – W czasach, kiedy Fernando Barosso trząsł okolicą, było nie do pomyślenia, żeby ktoś zatroszczył się o interesy zwykłych ludzi. Dlatego w Valle de Sombras są takie nierówności społeczne. Obok bogaczy i magnatów ziemskich mamy wielodzietne rodziny żyjące w skrajnej biedzie, ludzie dojeżdżają do Monterrey do pracy, bo tutaj nie mają z czego się utrzymać.
– Tym bardziej teraz, kiedy Barosso jest bankrutem – dokończył Aidan, a widząc uśmieszek na twarzy swojego rozmówcy, zdziwił się: – Bo jest, prawda?
– Nie wiem, w co pogrywa Fernando, brnąć w te wszystkie kłamstwa, ale mogę pana zapewnić, że opowieści o jego bankructwie są mocno przesadzone.
– Cóż, mecenas Rezende…
– Mecenas Rezende wyjechał z miasta tak szybko jak się pojawił. Nikt tak naprawdę nie wie, co zaszło między nimi. Może poszli na jakąś ugodę, kto wie?
– Mam wrażenie, że pana to bawi. Zdaje pan sobie sprawę, że po ogłoszeniu upadłości Gruppo Barosso wielu ludzi straciło pracę? Nie mówiąc już o innych przedsięwzięciach Barosso w miasteczku.
– I dlatego właśnie powstała ta poradnia. – Conrado zdecydował się być szczery. – Wiem, co pan myśli – że założyłem poradnię, bo chcę kupić sobie przychylność wyborców. I nie myli się pan. Tak działa polityka. Wykorzystuję słabe punkty przeciwnika. Ale jeśli ma z tego wyniknąć coś dobrego, to chyba nie są ważne przyczyny, nie sądzi pan?
– Ja tylko próbuję zrozumieć, dlaczego komuś takiemu jak panu w ogóle zależy na zostaniu burmistrzem miasteczka. O ile mi dobrze wiadomo, nie jest pan stąd.
– O ile mi dobrze wiadomo, pan także. – Conrado spróbował naśladować ton Aidana. – A jednak osiedlił się pan w Dolinie. Coś pana tutaj przyciągnęło. Mnie tak samo – to miejsce ma swój urok. Pomimo pogody. – Kąciki ust Saverina zadrgały lekko, kiedy wypowiadał te słowa.
– To prawda, Valle de Sombras ma coś w sobie. I nie kwestionuję pana decyzji. Po prostu byłem ciekaw. – Aidan zmarszczył czoło, próbując rozgryźć Conrada. Myślał, że już mu się to udało, jednak zatoczył błędne koło. – Dopóki mogę pomóc ludziom, nie interesują mnie polityczne przesłanki.
– Dobrze, że się rozumiemy.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Gordon udał się do swojego gabinetu, a Conrado zasiadł do dokumentów. Aidan dał mu sporo do myślenia.

***
Lucas był zdziwiony, kiedy dostał lakoniczną wiadomość od Joaquina. „El Paraiso, 20:00”. Był właśnie w trakcie swojego codziennego rytuału jakim było bieganie na obrzeżach miasteczka. Czasami towarzyszyła mu Emily, teraz jednak był sam, bo McCord miała ważniejsze sprawy na głowie. Podobno wyjechała do Londynu w sprawie rodzinnej, o nic więcej nie pytał. I tak potrzebował teraz czasu dla siebie. Miejsce, gdzie przed dwoma miesiącami znalazł zwłoki przyjaciela stało się stałym przystankiem na jego trasie. Wracał tutaj i rozmyślał. Wciąż nie mógł rozgryźć, kto i dlaczego mógł zabić Guillerma Alanisa. Nie wierzył też w przeznaczenie, a jednak ścieżki wszystkich przyjaciół, którzy brali udział w wypadku przed kilkoma laty, splotły się w tym ponurym miejscu, jakim była Dolina Cieni.
Hernandez tym razem nie miał siły rozmyślać na temat śmierci Guillerma, bo wiadomość od Joaquina wprawiła go w osłupienie. Zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś nie tak. Zdecydowanie się nie wychylał, robił to, co do niego należało. Pomógł nawet ludziom Joaquina, naginając lekko prawo i przymykając oko na ich wykroczenia. Musiał to zrobić, by nie wzbudzić podejrzeń. Teraz jednak trochę się zaniepokoił.
Wszedł do baru punkt ósma wieczorem, rozglądając się po prawie pustym lokalu, by po chwili zobaczyć Joaquina siedzącego samotnie przy barze. Dosiadł się do niego i zamówił wodę z cytryną.
– Znów na służbie? – zapytał sarkastycznie Joaquin, sam wychylając kieliszek tequili i pokazując barmance, że prosi o dwie kolejki.
– Nie lubię pić.
– Grzeczny chłopczyk.
Coś w jego głosie sprawiło, że Lucas poczuł się niepewnie. Zwykle Villanueva był pewny siebie i budził grozę, dzisiaj zdawał się mieć wszystko gdzieś. Lucas przyjrzał mu się uważnie, ale nie zauważył, by mężczyzna był naćpany. Może właśnie tak zachowywał się, kiedy był trzeźwy?
– Chciałeś mnie widzieć?
– Tak. Chciałem podziękować za tę sprawę z Lalo. Ostatnio trochę się rozbrykał. – Wskazał głową na swoją prawą rękę, który siedział przy jednym ze stolików w otoczeniu trzech skąpo ubranych kobiet.
Lucas uniósł wysoko brwi na ten widok. Ostatnio zatuszował wykroczenia Lalo, między innymi przekroczenie limitu prędkości. Nie sądził jednak, że prowadza się z paniami do towarzystwa. Joaquinowi również się to nie podobało.
– Spójrz tylko na tego skurwiela. – Villanueva uśmiechnął się szyderczo. – Ty mu ratujesz skórę, a on zabawia się z dziwkami w moim barze!
Ostatnie zdanie wypowiedział podniesionym głosem i odstawił na ladę kieliszek z takim hukiem, że wszyscy obecni w lokalu na niego spojrzeli. Lalo się zaniepokoił.
– Skoro moja prawa ręka robi, co mu się żywnie podoba, może powinienem wymienić personel. Co ty na to, Luke? – Joaquin spojrzał na Hernandeza, który otworzył oczy szeroko ze zdziwienia, nie wiedząc, czego Wacky od niego oczekuje. – Może ty chciałbyś być moim nowym doradcą?
– Co ty pieprzysz, Wacky? – Lalo wstał od stolika i podszedł do nich do baru. Był wściekły, a jego wzrok wymierzony w Lucasa mógłby zabić. Policjant jednak dzielnie wytrzymał to spojrzenie. – Haruję dla ciebie jak wół. Nie wystarczy ci to? Jako jedyny stałem po twojej stronie, kiedy przejąłeś schedę po El Panterze. A teraz chcesz się na mnie wypiąć dla jakiegoś gringo?!
– Ten gringo, jak to ładnie ująłeś, robi co mu się każe i nie zawstydza mnie przy moich własnych ludziach. – Joaquin ześlizgnął się ze stołka barowego i stanął oko w oko z Lalo. Górował nad nim wzrostem i mógłby go zmiażdżyć, gdyby tylko chciał. – Nie toleruję dziwek w moim barze – dodał, wskazując palcem na trzy kobiety, które nerwowo spoglądały po sobie.
Wstały z miejsca i udały się do wyjścia.
– My już pójdziemy, Lalito! – pożegnała się jedna z nich słodkim głosem.
– Nie będziesz mi mówił, kogo mogę tu zapraszać. To miejsce publiczne. Mogę się bawić, z kim chcę. – Lalo nie dawał za wygraną.
– Udam, że nie dosłyszałem. – Joaquin spokojnie zajął z powrotem miejsce, co zszokowało Lucasa. Myślał, że zaraz uderzy Lalo, jednak na to się nie zanosiło. – Liczę do trzech. Zabieraj stąd te śmierdzące kurwy albo ich łby zawisną na ścianie, zaraz obok twojej.
Lalo był blady z przerażenia. Nie wiedział, co jest powodem wybuchu szefa, ale zaczynał myśleć, że to Lucas obrócił go przeciwko niemu.
– Szefie, nie mówisz poważnie. Strzel sobie kreskę, od razu będzie ci lepiej.
Dał się słyszeć brzęk tłuczonego szkła, kiedy Joaquin rozbił butelkę po tequili, robiąc z niej tak zwanego tulipana, po czym przystawił ostre krawędzie do szyi swojego człowieka.
– Joaquin, uspokój się! Tu są ludzie. – Lucas poczuł, że musi stanąć na wysokości zadania. Lalo był co prawda szumowiną, ale nie zasłużył na śmierć. W kaburze Hernandez miał broń i teraz jego dłoń automatycznie powędrowała w jej stronę. – Załatwcie to na spokojnie między sobą.
– Masz rację, Luke. Poniosło mnie. Ale ten skurwiel ma mi zejść z oczu. Razem ze swoimi dziwkami.
– Lalo, lepiej już idź. – Lucas zwrócił się do Meksykanina, który zmroził go spojrzeniem, ale usłuchał rozkazu. – Co to miało być? – zapytał, kiedy Lalo zniknął w towarzystwie prostytutek.
– Czasami mam go dość. – Ta zdawkowa odpowiedź musiała Lucasowi wystarczyć. Sam nie wiedział, czego właściwie się spodziewał. Zwierzeń Joaquina Villanuevy? Szef Templariuszy był psychopatą. Działał irracjonalnie i impulsywnie i nikt nie wiedział dlaczego. – Zachował pan zimną krew, oficerze Hernandez. – Zwrócił się do niego Joaquin, po czym dodał szeptem: – A może raczej agencie Hernandez?
Lucas nic nie odpowiedział. Starał się nie dać po sobie poznać, że słowa Joaquina na niego w jakiś sposób wpłynęły. Nie miał pojęcia, skąd szef Templariuszy wiedział, że jest agentem FBI, ale nie ulegało wątpliwości, że stawiało go to w trudnej sytuacji.
– Spokojnie, nikomu nic nie powiem. – Joaquin uśmiechnął się zagadkowo i poprosił o kolejną kolejkę tequili.
Tym razem Lucas napił się z nim, czując, że lepiej nie prowokować uśpionego tygrysa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:32:18 22-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 174

NADIA / AIDAN


Jeszcze przed rozprawą, Nadia, zadzwoniła do Pabla i poprosiła go o spotkanie. Chciała porozmawiać z nim, zanim skonfrontują się w sądzie. Wiedziała, że nie będzie to łatwa rozmowa, ale wolała postawić sprawę jasno. Diaz pewnie wyobrażał sobie, że od razu będzie chciała odebrać mu Santiaga z zimną krwią, ale wcale nie o to jej chodziło i musiała to wyjaśnić.
Rozprawa miała odbyć się o jedenastej w Sądzie Okręgowym w Monterrey, więc dwie godziny wcześniej Nadia zasiadła wraz z Pablem przy jednym ze stolików w kawiarni „U Camila”. Ariany nie było akurat w pracy, gdyż ona również miała jechać do sądu, by złożyć zeznania. Nadia poprosiła ją o to kilka dni wcześniej, a Aidan wpisał ją na listę świadków. W końcu kobieta znała De la Cruz i była w stanie zaświadczyć, że jej przyjaciółka jest dobrą matką, a także uczciwym człowiekiem. W Monterrey miała też pojawić się Vicky oraz niania Santiaga. Ta druga raczej nie będzie zeznawać na korzyść De la Cruz, bo zwyczajnie jej nie zna, ale przynajmniej powie coś na temat relacji ojca z synem jeszcze za życia Felipe.
Camilo podszedł do stolika, by odebrać zamówienie od klientów. Nadia jak zwykle zamówiła latte słodzoną dwiema łyżeczkami, a Pablo czarną kawę bez cukru.
– Cieszę się, że zgodziłeś się ze mną spotkać jeszcze przed rozprawą – zaczęła rozmowę, patrząc na Diaza uważnie. – To było dla mnie bardzo ważne.
– W takim razie słucham – odparł Pablo, splatając dłonie w koszyczek.
– Wiem, że pewnie myślisz, że chcę iść z tobą na wojnę, ale to nieprawda – powiedziała spokojnym tonem, obserwując jak kości policzkowe Diaza drgają z nerwów. – Nie chcę zabrać ci Santiaga. Przynajmniej nie teraz – dodała, by nieco go uspokoić.
– Więc czego chcesz?! – zapytał, tracąc cierpliwość.
– Na razie odzyskać prawa rodzicielskie. I doskonale wiesz, Pablo, że tego nie da się załatwić bez udziału sądu. – Nadia dalej starała się udzielać opanowanych odpowiedzi. Zbyt dobrze wiedziała, że złość nic tutaj nie zdziała. – Potem powoli będę chciała zbliżyć się do swojego syna.
– On nie chce cię znać. – Diaz trochę spuścił z tonu.
– Powiedziałeś mu – bardziej stwierdziła, niż spytała.
– Pomijając drastyczne szczegóły, ale tak. Santiago wie już, że jesteś jego biologiczną matką – przyznał szczerze. – I nie przyjął tego najlepiej.
Camilo w tym momencie przyniósł im do stolika zamówione kawy, po czym odszedł do swoich obowiązków.
– Nie ważne, znajdę sposób, żeby go do siebie przekonać. – De la Cruz chciała wierzyć w dobre zakończenie tej historii.
– Niby jaki? – zdziwił się Pablo. – Widziałaś go zaledwie dwa razy, z czego raz z daleka. Tak chcesz mu pokazać, że jesteś dobrą matką? – zapytał z wyrzutem.
– Pablo, posłuchaj. – Nadia zrobiła znaczącą pauzę. – To, że wcześniej go nie odwiedziłam, jest spowodowane tylko i wyłącznie tym, że nie chciałam mieszać mu w głowie – kontynuowała. – Chciałam, żebyś to ty najpierw z nim porozmawiał, bo nie powinien dowiadywać się o swoim pochodzeniu od… – zamyśliła się na dłuższą chwilę. Nie chciała używać słów „obcej baby”. – Osoby, której nie zna – dokończyła z bólem w głosie.
– Dobrze, wystarczy. Zrozumiałem. Dobrze zrobiłaś. Jestem ci na to wdzięczny, naprawdę – powiedział Diaz, uspokajając się. – Dla mnie przede wszystkim liczy się dobro Santiaga – dodał na koniec.
– No to przyświeca nam ten sam cel, więc powinniśmy grać do jednej bramki, a nie ze sobą walczyć – odpowiedziała De la Cruz zgodnie z prawdą.
Godzinę później Nadia była już w drodze do Monterrey. Pojechała jednym samochodem z Arianą, żeby nie jechać dwoma. I tak jechały w tę samą stronę, więc nie było sensu podwójnego marnowania benzyny. Vicky natomiast pojechała z Pablem i nianią Santiaga. Mecenas Gordon miał już być na miejscu, gdyż miał jeszcze coś do załatwienia w centrum miasta.
– Co u Conrada? – Ariana nagle przerwała krępującą ciszę panującą w samochodzie, by odciągnąć myśli Nadii od rozprawy. Temat Saverina był pierwszym, jaki wpadł jej w tej chwili do głowy.
Nadia uśmiechnęła się, gdy usłyszała imię wspólnika.
– Co ci strzeliło do głowy, by o niego pytać? – zapytała rozbawiona.
– Bo odnoszę wrażenie, że coś was łączy.
– Mnie i Conrada?
– Nie, ciebie i Rumcajsa – zażartowała. – Jasne, że ciebie i Condzia.
– Nic mnie z nim nie łączy – powiedziała Nadia bez przekonania.
– Nie kłam. Widziałam na własne oczy jak się całowaliście! – palnęła Ariana, zaraz potem zakrywając usta dłonią.
– Gdzie nas widziałaś? – zdziwiła się De la Cruz i odruchowo spojrzała na pannę Santiago, o mało nie wyjeżdżając w barierkę.
– Uważaj – ostrzegła Ariana, szybko chwytając za kierownicę i skręcając nią w lewo.
– Dzięki – odetchnęła z ulgą. – Ale to nie ratuje cię od odpowiedzi na moje pytanie – dodała chytrze.
– Wracałam wczoraj z zakupów i przechodziłam obok kortu tenisowego. Sala jest na parterze, więc zerkłam przez okno na moment. Nietrudno było was rozpoznać. Przysięgam, że to był przypadek. Nie wiedziałam, że tam będziecie. Chciałam tylko popatrzeć chwilę jak grają – wyjaśniła Ari.
– To nic nie znaczyło – odparła De la Cruz i mina nieco jej zrzedła.
– Wyglądało inaczej – zauważyła przyjaciółka Nadii.
– Słuchaj, masz trzymać buzię na kłódkę w tym temacie, jasne? Ani mi, ani Conradowi nie są potrzebne plotki. A jemu mogłyby nawet zaszkodzić. – Właścicielka wydawnictwa wolała ostrzec Arianę.
– Nie jestem głupia – zaprotestowała trochę urażona brakiem zaufania ze strony De la Cruz. – Wiem, że to nie może wyjść na światło dzienne podczas kampanii wyborczej.
– Nie to miałam na myśli, przepraszam – rzekła Nadia skruszonym głosem. – Ufam ci, naprawdę. Po prostu chciałam zaznaczyć, że to tajemnica i tyle – wytłumaczyła.
– Okej, rozumiem. – Ariana uśmiechnęła się. – Umiem dochować sekretów. Powiedz, czujesz coś do niego? – dopytywała.
– Jedyne co wiem to, że mnie intryguje i ciągle o nim myślę – przyznała szczerze De la Cruz.
– Czyli coś się kroi – podsumowała Ari.
– Nic się nie kroi, on chyba by nie chciał – sprostowała szybko Nadia.
– Gdyby nie chciał, to by cię nie całował. Faceci są prości jak konstrukcja cepa.
– Tak? A ty skąd niby możesz to wiedzieć? Od lat jesteś sama.
– Tylko nie wyjeżdżaj mi teraz z Lucasem, okej? – ostrzegła panna Santiago.
– Nie muszę. Sama to zrobiłaś – zaśmiała się De la Cruz.
Ariana machnęła wściekle ręką i prychnęła pod nosem naburmuszona.
– Lepiej zmieńmy temat – rzuciła nagle. – Co z twoją teściową?
– Wczoraj wieczorem odzyskała przytomność. Powoli dochodzi do siebie – odparła Nadia z wielką ulgą.
– Bardzo się cieszę – powiedziała Ari, uśmiechając się szeroko.
Dalsza podróż minęła kobietom w ciszy. Kiedy dojechali na miejsce, w sądzie był już mecenas Aidan Gordon, a także Pablo z Victorią, nianią Santiaga oraz swoim przedstawicielem mecenasem Reynoldsem.
Z sali rozpraw nr 5 wyszedł mężczyzna i ogłosił:
– Sprawa z powództwa Nadii de la Cruz przeciwko Pablowi Diaz o przywrócenie praw rodzicielskich matce.
Do środka weszli wszyscy oprócz świadków. Vicky, Ariana i pani Raquel musiały na razie zaczekać na korytarzu. Rozprawa rozpoczęła się i Nadia jako pierwsza musiała złożyć zeznania.
Aidan wstał.
– W jakich okolicznościach poznała pani Felipe Diaza? – Adwokat zadał pierwsze pytanie swojej klientce.
– Porwał mnie, by miałam osiem lat. – Nadia postanowiła stawić czoła swoim demonom z przeszłości i opowiedzieć wszystko tak jak było z najdrobniejszymi szczegółami.
– Skrzywdził panią? – kontynuował Gordon.
– Wielokrotnie. Nie jest mi łatwo o tym mówić, ale owszem. Felipe Diaz dopuścił się na mnie licznych gwałtów i przetrzymywał mnie w piwnicy przez pięć lat. Zdarzało się też, że mnie katował.
– Kiedy i w jakich okolicznościach pani uciekła?
– Uciekłam 17 grudnia 2002 roku. Zapomniał zamknąć drzwi, bo ktoś do niego zadzwonił. Wykorzystałam okazję i przemknęłam niepostrzeżenie do innego pomieszczenia. Zorientował się i zaczął do mnie strzelać. Schowałam się za jakimiś starymi pudłami i zauważyłam gablotę z bronią. Chwyciłam za pręt i rozwaliłam nim szybę. Wzięłam broń, ale trafił mnie wtedy w ramię. Potem chciał mnie dobić, ale zabrakło mu naboi, więc postrzeliłam go w prawe kolano i zerwałam się do ucieczki. Na stole leżały klucze, którymi sobie otworzyłam i uciekłam. – Wspomnienia wzięły nad Nadią górę i głos jej się nieco załamał.
– Złożyła pani zawiadomienie na policję?
– Oczywiście.
– Pomogli?
– Wszczęli śledztwo, ale po jakimś czasie umorzyli postępowanie z powodu braku dowodów.
– Chwileczkę, mimo iż postrzeliła go pani i podała znak charakterystyczny w postaci pierścienia, nikt nie potrafił go znaleźć?
– Tak właśnie było. Nie moja wina, że policja to banda konowałów.
– Proszę się opanować, bo nałożę na panią grzywnę – upomniał sędzia.
– Przepraszam.
– Pół roku później Felipe Diaz uprowadził pani syna? – Aidan zadał kolejne pytanie.
– Dziewięć miesięcy później – sprostowała Nadia. – Dokładnie 14 sierpnia 2003 roku.
– I wtedy także policja nie pomogła?
– Nie, umorzyli postępowanie z tych samych powodów. Brak dowodów.
– Jak ponownie natrafiła pani na Felipe Diaza?
– W zeszłym roku spotkałam go na bankiecie firmowym Grupo Barosso, ale widziałam go tylko z daleka i nie byłam w stanie go rozpoznać nawet po sygnecie. Zwyczajnie był za daleko, bym mogła to zauważyć. Później spotkałam go ponownie w szpitalu, kiedy nasz syn trafił tam z ostrą białaczką. Był na korytarzu, kulał na prawą nogę i miał na palcu ten właśnie sygnet, który zapamiętałam z przeszłości.
– Jak dowiedziała się pani, że Santiago to pani syn?
– Czystym przypadkiem. Była taka Szkoła Tańca, do której chodził. Chciałam się zapisać i trafiłam na zajęcia młodzieżowe. Santiago zasłabł i wezwano karetkę, a nauczyciel tańca wziął mnie za jego matkę, kiedy przedstawiłam się jako De la Cruz. Nie mam pojęcia dlaczego chłopiec nosił nazwisko Diaz de la Cruz. Felipe zapewne chciał w ten sposób mnie zadręczyć pytaniami, które od tamtej pory zaczęły mnie dręczyć.
– Dlaczego Pablo Diaz zabronił pani kontaktowania się z synem?
– Chciał porozmawiać z nim jako pierwszy. Nie winię go za to, bo miał do tego prawo. Poza tym też uważałam, że Santiago powinien dowiedzieć się prawdy od osoby, którą zna.
– Jeszcze jakieś pytanie, mecenasie Gordon? – zapytał sędzia, kiedy zapadła cisza.
– Tak, jedno – odparł Aidan i zwrócił się do Nadii. – Czy kocha pani swojego syna?
– Sprzeciw – odezwał się mecenas Reynolds. – Powódka nie miała kontaktu z synem od jego urodzenia.
– Oddalam. Proszę odpowiedzieć na pytanie.
– Oczywiście, że tak. Nie znam go zbyt dobrze, właściwie to prawie wcale, ale każda matka kocha swoje dzieci – odpowiedziała Nadia ze szczerością.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Mecenas Tony Reynolds zabrał głos.
– Pani De la Cruz, współczuje traumatycznych przeżyć. Nie jest łatwo pozbierać się po czymś takim. Mam dosłownie tylko kilka pytań. Po pierwsze, kocha pani swojego syna?
– Sprzeciw wysoki sądzie, powódka już odpowiedziała na to pytanie – sprzeciwił się Aidan.
– Mecenasie – zwrócił się sędzia do Tony’ego.
– Inaczej. Czy chce pani, aby Santiago Diaz z panią zamieszkał?
– Tak od razu? – Nadię zdziwiło to pytanie. – Pan wybaczy, mecenasie, ale to pytanie według mnie jest bezsensowne. Oczywiście, że chcę mieć swoje dziecko przy sobie, ale chyba sam pan się ze mną zgodzi, że Santiago mnie nie zna. Nie mogę zburzyć jego świata w ten sposób. Co więcej, nawet nie chcę. To trauma dla dziecka.
Tony uśmiechnął się pod nosem.
– Zmieniając temat, jaki jest jego ulubiony kolor?
– Nie wiem.
– Przedmiot w szkole?
– Matematyka.
– Mamy trafienie – powiedział mecenas, przerzucając notatki na swoim stoliku.
– To nie trafienie, mecenasie. Pablo trochę mi opowiadał o Santiagu, zresztą na moją prośbę – wyjaśniła De la Cruz, wyczuwając w głosie obrońcy Diaza nutę ironii.
– Mogę więc wysunąć wniosek, iż są państwo z moim klientem w dobrych stosunkach?
– Nasze relacje nie są najgorsze, ale mocno wybiegają poza bardzo dobre.
– Mimo to naciskała pani na niego, aby powiedział Santiago prawdę, mimo świadomości, iż pani syn, którego pani tak kocha, jest śmiertelnie chory? Jak pani myśli, jak Santiago zareagował na wieść o tym, że mamusia jest w mieście?
– Sprzeciw, to dręczenie mojej klientki – odezwał się Gordon.
– Odpowiem na to pytanie – wtrąciła się Nadia.
– Nadia, to nie najlepszy pomysł – szepnął Aidan, lecz De la Cruz go nie posłuchała.
– Owszem, chciałam, żeby Pablo powiedział Santiago prawdę, ponieważ chciałam jak najszybciej go zobaczyć. Myśli pan, że dla mnie ta sytuacja jest łatwa? To jest pan mecenas w wielkim błędzie. Dałam mu jednak czas na to, by mój syn doszedł do siebie po przeszczepie, bo zdawałam sobie sprawę, że ta informacja może pogorszyć jego samopoczucie. Nie jestem wyrodną matką, co tak usilnie próbuje mi pan mecenas udowodnić. Wysoki sądzie, czy mogę zadać pytanie panu mecenasowi? – Nadia walczyła jak lwica, by Reynolds nie połknął jej w całości i nie wypluł samych kości.
– To on zadaje pytania nie pani – przypomniał jej sędzia.
– Tak, oczywiście, ale to dla mnie bardzo ważne.
– Panie mecenasie – zwrócił się do Tony’ego.
– Oczywiście, proszę zadać mi pytanie – odparł adwokat.
– Ma pan dzieci, panie mecenasie?
– Mam dwójkę, jednak moja sytuacja rodzinna nie ma tutaj nic do rzeczy – odpowiedział Tony.
– Zgadza się, mecenasie, ale skoro ma pan dzieci, to powinien pan doskonale wiedzieć, że rodzice kochają swoje dzieci bez względu na okoliczności. A odpowiadając na pana kolejne pytanie, to tak, wiem jak zareagował Santiago ma wieść, że jestem jego matką.
– To dobrze – odpowiedział mecenas. – Nie mam więcej pytań.
– Mecenasie Gordon. – Sąd zwrócił się do Aidana.
– Na ten moment również nie mam pytań.
– W takim razie ogłaszam piętnaście minut przerwy – zarządził sędzia.
Wszyscy opuścili salę rozpraw.
Po przerwie Pablo zajął miejsce przeznaczone dla świadków. Zeznawał już kilkukrotnie w sądzie, jednak na tym krześle nigdy nie czuł się zbyt komfortowo. Tony podszedł do niego, uśmiechając się lekko. Chciał tym samym dodać mu otuchy.
– Panie Diaz, Pablo – powiedział do niego po imieniu, uznając, iż tak będzie im obu łatwiej. – Proszę opowiedzieć o swoich relacjach z ojcem. – Oboje doszli do wniosku, iż najlepiej będzie zacząć od początku. Oczywiście nie zamierzał tutaj wywlekać wszystkich ciemnych sprawek Diazów, bo im to w żaden sposób nie pomoże.
– Były chłodne. Raz lepiej dogadywaliśmy się raz gorzej. Różnie to bywało, od kilku lat nie rozmawialiśmy ze sobą.
– Dlaczego?
– Z powodu mojej córki Victorii. Ojciec wielu moich decyzji nie popierał. Nie chciał, bym posłał ją do szkoły z internatem w Monterrey, mimo że mieli tam wyższy poziom niż w Pueblo de Luz. Nie był zachwycony tym, że Vicky studiuje za granicą, że w ogóle poszła na studia. To były małe rzeczy.
– Dlatego o tym, że masz brata dowiedziałeś się dopiero kilka miesięcy temu?
– Tak, ojciec uznał, że to nie moja sprawa, a o Santiago dowiedziałem się przypadkiem. Odwiedziłem ojca, chciałem porozmawiać i wtedy spotkałem go po raz pierwszy. Ojciec poinformował mnie, że to mój brat. Pokłóciliśmy się o to, później coraz częściej widywałem Santiago – opowiadał Diaz. – Zaprzyjaźniliśmy się.
– Pytałeś ojca o jego matkę? – kontynuował przesłuchanie Reynolds.
– Tak, naturalnie. Kilkukrotnie zapytałem o to, kim jest ta kobieta i zawsze słyszałem tą samą odpowiedź.
– Jaką?
– Że nie była gotowa na macierzyństwo i to on musiał przejąć odpowiedzialność za syna. Nigdy nie powiedział mi więcej.
– To Nadia de la Cruz powiedziała ci o tym, że jest matką dziecka twojego ojca?
– Tak, powiedziała mi o wszystkim, co jej zrobił.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Znalazłem akta sprawy sprzed trzynastu lat. Upewniłem się, że taka sytuacja miała miejsce.
– Nie uwierzyłeś jej?
– Miałem wątpliwości. Felipe jaki był to był, ale mnie wychował, więc to naturalne, że miałem wątpliwości w tej kwestii. Akta sprawy je rozwiały.
– Skonfrontowałeś się z ojcem?
– Nie. Znałem go, Tony. Trzynaście lat temu, kiedy Nadia mu uciekła, on także wyjechał z miasta. Obawiałem się tego, iż konfrontacja spowoduje wywiezienie Santiago Bóg wie gdzie. Przede wszystkim chciałem ochronić brata.
– Pomogłeś Nadii potwierdzić jej podejrzenia co do bycia matką chłopca?
– Tak, sam chciałem mieć pewność, zanim wykonam kolejny ruch w tej sprawie. Nadia weszła do domu mojego ojca przebrana za pokojówkę i zabrała jego włosy ze szczotki do włosów. Wysłała je do analiz, później przyszło potwierdzenie, iż jest jego matką.
– W tamtym czasie Santiago już chorował na białaczkę?
– Tak, był po pierwszej turze chemii. Leżał w szpitalu, był bardzo osłabiony. W styczniu przeszedł zabieg przeszczepu szpiku kostnego i powoli nabierał sił. Lekarze są dobrej myśli.
– Powiedziałeś Santiago o Nadii?
– Tak.
– Zanim przejdziemy do reakcji to zapytam, dlaczego zwlekałeś tak długo? Wiedziałeś mniej więcej od końca zeszłego roku do teraz, więc dlaczego nie powiedziałeś bratu?
– Najpierw musiałem mieć pewność, że ta informacja mu nie zaszkodzi. Rozmawiałem z dwoma lekarzami i obaj zgodnie stwierdzili, że zarówno przed jak i po przeszczepie Santiago musi unikać wstrząsów emocjonalnych. To mogło się skończyć źle, a nawet tragicznie. Dopiero niedawno dostałem zielone światło od lekarza, aby mu powiedzieć o matce.
– Czyli to troska, a nie chęć odizolowania dziecka od matki?
– Oczywiście że tak – zapewnił Pablo. – Chcę, żeby mój brat miał matkę. Wiem jak ważna to osoba w życiu każdego dziecka, ale nie chcę, aby to wszystko odbyło się w tak wielkim pośpiechu. Dla jego dobra preferowałbym metodę małych kroczków. Jeśli sąd dziś odda jej prawa do opieki nad małym, nie będę miał nic przeciwko, ale nie zgodzę się nie to, aby z nią zamieszkał. Jeszcze nie teraz kiedy są zupełnie sobie obcy. Najpierw niech się poznają, później będziemy myśleć co dalej – wyjaśnił swoje motywy Diaz.
– Wróćmy do dnia kiedy powiedział pan Santiago o Nadii, kiedy to było?
– Tydzień temu – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Kilka dni wcześniej rozmawiałem z jego onkologiem, który powiedział, że mogę mu powiedzieć o Nadii.
– I powiedział pan całą prawdę?
– Pominąłem drastyczne szczegóły.
– Nie wie, że jest owocem gwałtu?
– Nie.
– A jak zareagował?
– Najpierw mi nie dowierzał, dopytywał czy mówię poważnie. Kiedy potwierdziłem, wyszedł z salonu i zamknął się w swoim pokoju na górze, włączając na cały regulator Eminema. Próbowałem się do niego dostać, ale bezskutecznie. Zszedł na dół na kolację i oznajmił, że nie chcę mieć z tą babą nic wspólnego.
– Powiedział dlaczego?
– Nie, a ja nie chciałem go zbyt mocno naciskać. To tylko dziecko, oczywiście w ciągu ostatniego tygodnia próbowałem z nim o tym rozmawiać, ale on nie chce. Po prostu potrzebuje czasu.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Tony wrócił na miejsce, a Gordon podniósł wzrok na Pabla.
– Panie Pablo Diaz, od jak dawna zna pan powódkę? – zaczął przesłuchanie, skupiając się na detalach.
– Od kilku lat.
– Jak pan ją poznał?
– Pracowałem już wtedy w policji, zajmowałem się głównie patrolowaniem ulic, wypisywaniem mandatów i tym podobnych rzeczy. Nadię spotkałem przelotnie w 2002. To był grudzień. Nie pamiętam dokładnej daty. Przyszła złożyć zeznania.
– Gdy spotkał ją pan ponownie po latach, przyszła powiedzieć panu, że ma dziecko z pańskim ojcem, prawda?
– Tak.
– Jak pan wtedy zareagował? – Gordon dociekał.
– Byłem w szoku.
– Proszę rozwinąć.
– Wiedziałem, że mój ojciec nie jest kryształowym człowiekiem, popełniał błędy, ale do głowy nigdy by mi nie przyszło, że jest zdolny do takiego okrucieństwa.
– I wtedy poznał pan Santiaga, zgadza się?
– Wiedziałem odkąd Felipe wrócił do miasta, że ma syna ze związku z jakąś kobietą. Nie wiedziałem, że Nadia jest jego matką. Poznałem go zanim się tego dowiedziałem – doprecyzował.
– Jak wyglądały relacje Santiaga z ojcem?
– Relacje Santiaga z ojcem były chłodne – powiedział po chwili zastanowienia. – Dbał o niego na swój sposób, ubierał go, karmił, jednak nie byli ze sobą zbyt blisko. To oczywiście moje przypuszczenia, gdyż nie mieszkałem z nimi na co dzień. O tym mówił mi brat.
– A co wiadomo panu na temat okoliczności w jakich Felipe Diaz wszedł w posiadanie syna?
– Mój ojciec porwał Santiago zaraz po porodzie, informację tę uzyskałem od Nadii. Powiedziała mi o tym podczas jednej z naszych rozmów.
– Czy brat skarżył się panu kiedykolwiek, że ojciec go skrzywdził?
– Nie, Santiago i ja rozmawialiśmy o jego relacjach z Felipe. Mój brat powiedział mi, iż ojciec był chłodny, surowy i wymagający, ale nigdy go nawet nie uderzył. Jeśli go za coś ganił to słowem.
– Może chłopiec bał się powiedzieć prawdę?
– Kogo trupa? Nie skrzywdzi go zza grobu – zadrwił Pablo.
– Może się wstydzi?
– Możliwe, jednak w rozmowie ze mną nie powiedział, aby ze strony ojca spotkała go krzywda.
– Dlaczego zabronił pan Nadii kontaktów z synem? – Aidan rzucił kolejnym pytaniem.
– A zabroniłem? – zdziwił się Diaz.
– Powiedział pan, że lepiej będzie, jeśli pan pierwszy porozmawia z Santiago, by nie mieszać mu w głowie. Długo pan zwlekał z tą rozmową, jakby chciał pan oddalić wizytę Nadii u syna. Mylę się?
– Nie, chciałem go uchronić przed kolejnymi perturbacjami w życiu. Przeszedł chorobę nowotworową, a powiedzenie mu o Nadii podczas leczenia i krótko po przeszczepie, nie byłoby dla niego dobre, wręcz przeciwnie, mogłoby mu zaszkodzić. Nadal może.
– Więc dlatego wolał pan odseparować matkę od syna? – dociekał.
– Dla jego bezpieczeństwa
– Więc przyznaje pan, że matka nie kontaktowała się z synem na pańską prośbę?
– Tak, prosiłem, aby dała mi czas na poinformowanie go o jej pojawieniu się.
– Mecenasie Reynolds, jak pan doskonale słyszy, Nadia de la Cruz nie posiada z synem żadnych relacji, ponieważ pana klient tak sobie zażyczył. Nie było to więc jej widzi mi się. – Aidan zwrócił się do Tony’ego.
– Panie mecenasie, bez takich na mojej sali sądowej – upomniał sędzia.
– Jakieś pytania do świadka, panie Gordon – powiedział Tony, nonszalancko opierając się o krzesło. – Mój klient miał swoje powody, które nam przedstawił, odpowiadając na pańskie pytania.
– Panowie, dość! – Sędzia walnął młotkiem w stół.
– Inaczej. Czy będzie pan stawiał opór, jeśli kiedyś Santiago zaakceptuje matkę i będzie chciał z nią zamieszkać? – Gordon zadał inne pytanie.
– Nie – odpowiedział Pablo. – Jeśli Santiago będzie chciał zamieszkać z Nadią i jej młodszą córką, nie będę się sprzeciwiał. Zależy mi przede wszystkim na dobru mojego brata.
– Czy według pana Nadia jest dobrą matką?
– Wydaje mi się, że tak.
– Nie mam więcej pytań – poinformował Aidan.
– Mecenasie Reynolds?
– Nie mam nic do dodania – odparł Tony.
– Świadek jest wolny. Na salę zapraszam kolejnego świadka, panią Arianę Santiago – wywołał sędzia.
– W jakich okolicznościach poznała pani Nadię de la Cruz i jak długo się panie znają? – zaczął przesłuchanie Gordon, gdy Ari zajęła swoje miejsce.
– Znam Nadię około pół roku. Poznałyśmy się, kiedy pracowałam u pana Cosme Zuluagi – odparła dziewczyna zgodnie z prawdą.
– Kim jest ten człowiek? – spytał Aidan. On wiedział, ale jego obowiązkiem jako adwokata, było o to zapytać.
– Jej ojcem – odparła krótko.
– Jako przyjaciółka Nadii, zapewne miała pani mnóstwo okazji do rozmów z nią. Jaką ona jest osobą? – kontynuował Gordon.
– Najlepszą, jaką znam. Słowo daję. – Panna Santiago przyłożyła dłoń do serca na znak, że mówi prawdę. – Zawsze mnie wysłucha i chętnie też służy radą. W ogóle jest super przyjaciółką.
– A według pani jaką jest matką?
– Wzorową. Jej młodsza córka ją wręcz uwielbia – przyznała Ariana.
– A czy wiadomo pani coś na temat okoliczności w jakich Nadia straciła kontakt ze starszym dzieckiem?
– Tak, znam całą historię i uważam, że to niesprawiedliwe, że Nadia tyle złego w życiu przeszła.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
– Mecenasie Reynolds? – zapytał sędzia.
– Również dziękuję.
– W takim razie zapraszam na salę następnego świadka, panią Victorię Reverte.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:51:05 22-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 175

Rozprawa sądzie c.d

Victoria zajęła miejsce dla świadków.

— Od jak dawna przyjaźni się pani z Nadia?- zapytał Gordon który jako pierwszy przystąpił do przesłuchania.
— Kilka miesięcy — odpowiedziała Vicky.
— Jaką osobą jest Nadia de la Cruz i czy według pani nadaje się na matkę?
— Nadia jest dobrym człowiekiem, ma w sobie dużo ciepłych uczuć. I tak oczywiście nadaje się na matkę.
—Co może pani powiedzieć na temat skłonności dziadka?
— Był pedofilem
— Coś więcej?
— Co więcej można powiedzieć? odpowiedziała pytaniem na pytanie. Mój dziadek był zboczeńcem krzywdzącym dzieci
— Nadia de la Cruz ma jeszcze córkę. Czy słyszała pani kiedykolwiek, żeby na nią krzyczała albo stosowala wobec niej przemoc?
— Sprzeciw świadek z nimi nie mieszka i tego nie wie.
— Sprzeciw
— podtrzymany.
— Czy nie wydaje się pani dziwne, że dziadek porwał swoje dziecko poczęte z gwałtu tylko po to, by je wychować? Bo dla mnie to niedorzeczne.
— Tak wydaje się to dziwne, jednak znałam go zbyt krótko aby ocenić jego zachowanie. Nie potrafię znaleźć racjonalnego argumentu dlaczego to zrobił.
— Może porwał go, by zrobić z nim to samo co z Nadią?
— Wysoki sądzie, sprzeciw. To domysły.
— Wycofuje , nie mam więcej pytań.
Tony spojrzał nie Victorię i zapytał:
— Jak długo zna pani Nadię de la Cruz?
— Kilka miesięcy, poznałyśmy się kiedy projektowałam jej stronę internetową tak około sierpnia lub września.
— Czyli niezbyt długo?
— Nie.
— ale są panie przyjaciółkami dlatego zeznaje pani na jej korzyść nie na korzyść ojca?
— To nie tak — wykrztusiła z siebie.
— A jak? Proszę wyjaśnić dlaczego staje pani po stronie Nadii którą zna pani kilka miesięcy a nie ojca który panią wychował?
— Poprosiła mnie o to. Tacie to nie przeszkadza
— Pytała go pani o to?
— Sprzeciw Wysoki sądzie prześladowanie świadka
— Podtrzymuje panie mecenasie prosze trzymać się meritum sprawy.
— Cały czas się go trzymam Wysoki sądzie — odpowiedział Tony czując jak Pablo kopie go pod stołem w kostkę — ustalam fakty. Victorio — wstał zapinając trzy guziki marynarki - jakim ojcem jest Pablo Diaz?
— Dobrym - odpowiedziała - kochanym. wiem że zawsze mogę na niego liczyć. kocha mnie niezależnie od tego ile głupot w życiu popełniłam.
— na przykład?
— na przykład jak wtedy kiedy pomalowałam na różowo włosy albo prawie wysadziłam kuchnię w powietrze . Prowadziłam eksperyment z kwasem solnym.
— Wysoki sądzie - odezwał się Gordon - To jakim ojcem jest dla świadka nie ma znaczenia. Santiago to jego brat
— Wysoki sądzie Santiago ma lat jedenaście - przypomniał mu - w takiej sytuacji rolę się zacierają
— Zgadzam się z mecenasem - wskazał na Tonnego —proszę dalej
— Możemy przyjąć że jeśli Santiago będzie eksperymentował z kwasem solnym w kuchni czy maluje włosy na różowo to mój klient zamiast ganić wyjaśni na czym polega jego problem.
— To nie pytanie - odezwał się Gordon
— Wiem stwierdzenie — odpowiedział mu Tony nawet na niego nie patrząc Kiedy poznała pani Santiago?
— W święta Bożego Narodzenia. Spędziliśmy razem Wigilię, pierwszy i drugi dzień świąt później musiał wracać do szpitala, już wtedy chorował
— Nadii de la Cruz nie było z wami?
— Nie
— Dlaczego?
— Nikt o tym nie pomyślał.
— Żadnemu z obecnych nie przyszło do głowy aby zaprosić na Boże Narodzenie matkę i młodszą siostrę?
— Santiago nie wiedział kto jest jego matką to po pierwsze, po drugie żył wtedy mój dziadek i nie byłby zachwycony gdyby się pojawiła
— Wrócimy do dziecka; jaki jest Santiago?
— To mol książkowy - powiedziała z uśmiechem- jego pokój jest pełen książek.
— Jaka jest jego ulubiona książka?
— Harry Potter. przeczytał całość już trzykrotnie.
— Ulubiony zespół?
— Nie, ma. chyba nie rozmawiałam z nim o muzyce.
— A o czym?
— Matmie - odpowiedziała - Pomagam mu w lekcjach chociaż w dużej mierze polega to na tym że sprawdzam mu zadania. Chemii czy fizyce — wymieniła kolejne przedmioty — jest dobry z przedmiotów ścisłych. Uwielbia je.
— i czyta dużo książek?
— Tak .
— Wie pani o swoim wujku niż Nadia o własnym dziecku
— sprzeciw
— Panie mecenasie proszę się opanować
— Proszę wybaczyć Wysoki Sądzie po prostu zaskakujący kontrast i aż dziw że to Victoria nie chcę walczyć o prawa rodzicielskie do Santiago. a kobieta która deklaruje się jako jego matka nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań a mówi że go kocha. Wracając jednak do pani Reverte - zwrócił się do blodnynki ponownie - jakim dziadkiem był Felipe?
— Żadnym, Prawie go nie znałam, był dla mnie obcym człowiekiem.
— A jakim był człowiekiem?
— Jak już powiedziałam prawie go nie znałam
— Prawie nie znaczy wcale - wszedł jej w słowo
— Dobrze mój dziadek na początku naszej znajomości wydawał się być sympatycznym starszym panem a teraz wiem że był zboczeńcem i bydlakiem.
— Dziękuje za tą szczera odpowiedź
— To wszystko dziękuje
— Świadek jest wolny
Nie salę rozpraw została poproszona była niania Santiago- Raquel Bolivar. Zajęła miejsce dla świadków bystrymi oczami przyglądając się obecnym tutaj ludziom. Mająca sześćdziesiąt cztery lata kobieta w krótkiej obciętej na chłopczycę fryzurze posłała zdenerwowany uśmiech adwokatowi syna jej byłego chlebodawcy.
— Dzień dobry pani Bolivar —przywitał się grzecznie Tony wstając — Dziękuje, że pani przyszła
— Dzień dobry mecenasie — odpowiedziała — Cieszę się, że mogę jakoś pomóc.
—Oczywiście wszyscy jesteśmy tutaj po to, aby ustalić kilka faktów z życia pana Diaza i jego syna. Zaczniemy od czegoś prostego; kiedy poznała pani Felipe Diaza?
— To było w osiemdziesiątym dziewiątym, w październiku. Jego córka Inez spodziewała się dziecka. Bliźniąt — poprawiła się szybko. — Miała siedemnaście lat i uparła się, aby dzieciaki urodzić w domu. To jeszcze wtedy była powszechna praktyka zwłaszcza na prowincji. Zgodziłam się odebrać poród. Dzieci urodziły się w Wigilię Bożego Narodzenia. Najpierw Elena później urodził się Victor. Zostałam, aby pomóc przy dzieciach.
— Jak to się stało?
— Ich matka nie chciała ich na oczy widzieć, a pan Rodriguez, mimo że bardzo kochał swoje dzieci jednak sam sobie z nimi kompletnie nie radził. Blancka Diaz która już wtedy chorowała poprosiła, aby została. No i tak zleciało osiem lat. Byłam dla nich jak ciocia. Opiekowałam się nimi do dnia tego nieszczęsnego pożaru. Po ich śmierci pan Diaz załatwił mi pracę w szpitalu w stolicy.
— Co było potem?
—No potem pracowałam w szpitalu w stolicy. Byłam dalej położną. Pan Diaz zadzwonił do mnie 15 sierpnia 2003 roku i powiedział mi, że został ojcem i zapytał czy nie zaopiekowałabym się jego najmłodszym synkiem —Santiago. Zgodziłam się.
— Dlaczego?
—Pan Diaz zawsze mnie dobrze traktował, złego słowa od niego nie usłyszałam no i dobrze płacił.
—Nie zdziwiło pani to, że mężczyzna w wieku ma dziecko?
—Zdziwiło oczywiście że tak. miał już swoje lata, ale nie mnie oceniać. Miał małego synka, którym należało się zaopiekować. Tak też zrobiłam, wychowałam go jak swojego wnuka. Nawet mówi do mnie “babciu”
— Jakim ojcem był pan Diaz?
— Dobrym. Dziecku niczego nie brakowało miał dach nad głową, miał gdzie spać, co jeść wiadomo, że człowiek mający prawie siedemdziesiąt lat nie ma już tej cierpliwości do dzieci co za młodu a robił co mógł, aby mały miał jakąś przyszłość. Nie był idealny czasami krzyknął, kiedy tamten coś zbroił. Ręki nigdy na niego nie podniósł.
— Pan Pablo państwa odwiedzał?
— Nie. Pan Diaz powiedział, mi, że w się posprzeczali i od tamtej pory nie zamienili słowa. To, że pan Pablo nie wiedział o bracie to nie była moja decyzja a pana Diaza
—Kiedy się poznali?
— Kiedy pan Diaz zdecydował się wrócić do Valle de Sombras. To było w lipcu zeszłego roku. W sierpniu wyprawił on przyjęcie w swoim domu dla przyjaciół. Była tam wnuczka pana Diaza Victoria. Pan Pablo przyszedł następnego dnia rano, Santiago jadł śniadanie w kuchni no i panowie zamknęli się w gabinecie, aby porozmawiać, zabrałam Santiago na dwór.
—Dlaczego?
— Kłócili się, nie chciałam, żeby to słyszał. Po rozmowie pan :Pablo przeszedł i się przedstawił a później zaczął częściej bywać u niego. Byli głównie na dworze grali w piłkę albo pan Diaz uczył go jeździć na rowerze. Ja wtedy szłam na zakupy albo odpoczywałam u siebie. Mały był pod okiem brata bezpieczny.
—Mogę więc wysunąć wniosek, iż się zaprzyjaźnili?
—Tak, zostali przyjaciółmi. Santiago bardzo dużo słyszał od ojca o bracie więc był go bardzo ciekaw.
— Czyli Santiago wiedział, że ma starszego brata?
—Tak.
—Co pan Diaz mówił pani albo dziecku o matce?
—Bardzo mało —odpowiedziała spoglądając adwokatowi w oczy —Mówił, że nie była gotowa na bycie matką i to on musiał wziąć na siebie tą odpowiedzialność. Nie lubił o niej mówić więc żadne z nas specjalnie o nią nie pytało.
— Powiedział, jak ma na imię?
—Nie
— Obraził ją w jakikolwiek sposób?
—Nigdy zawsze, kiedy o niej mówił co zdarzało się niezwykle rzadko mówił, że jest jej wdzięczny, że na stare lata obdarzyła go synem.
— Powiedział pani, ile matka ma lat?
— Nie.
— Nie mówił o okolicznościach poczęcia czy też wejścia w posiadanie syna?
— Nie, nigdy nie mówił takich rzeczy. Jedyne co od niego o matce usłyszałam to, że nie była gotowa na bycie matką.
— Przejdźmy do samego Santiago. Jakim jest dzieckiem?
—To dobry chłopak —stwierdziła przybrana babcia. —Podniesie czasem głos, zdenerwuje się, ale to dobre dziecko. Nie jest hałaśliwy za to bardzo uparty, kiedy wbije sobie coś do głowy wyperswadowanie mu tego. Ale to dobre dziecko.
— Jak pani myśli co Santiago teraz czuje?
—Sprzeciw Wysoki sądzie pani Bolivar nie siedzi w jego głowie.
—Pani Bolivar wychowała go więc jest jak najbardziej kompetentną osobą, aby mówić o jego stanie emocjonalnym.
—Oddalam, proszę odpowiedzieć
—No on jest zdezorientowany i zły na tą całą sytuację, ale mnie się wydaje że on się boi dlatego reaguje złością — odpowiedziała kobieta. —Miał białaczkę i otarł się o śmierć, ledwie się wylizał i nagle zmarł jego ojciec. A teraz pojawiła się jego matka. To dużo dla jedenastoletniego dziecka. To nadal tylko mały chłopiec.
— Czy powinien spotkać się z matką?
—Nie wiem —odpowiedziała wzdychając — Dajcie mu czas. Znam go całe jego życie i wiem, że on powinien podjąć decyzję o spotkaniu z matką nie sąd czy prawnicy. To musi być jego wybór, bo jak go zmusicie do tego to nie osiągnięcie zupełnie nic. On jest uparty —powtórzyła swoje wcześniejsze słowa Raquel —czas to najlepsze co możecie mu dać.
—Nie pracuje pani dla pana Diaza?
—Nie, jestem już na emeryturze —odpowiedziała kobieta.
—Mimo to została pani w mieście?
—Tak to prawda. Zżyłam się z Santiago a on ze mną nie wyobrażam sobie, że miałabym go tak z dnia na dzień opuścić. Pan Diaz w testamencie zapisał mi mieszkanko w centrum więc do Santiago i pana Pablo mam kilka minut drogi spacerkiem.
— Jakim opiekunem jest pan Diaz?
— To dobry człowiek. Kocha tego dzieciaka. Dobrze mu tam u niego.
— Dziękuje pani Bolivar nie mam więcej pytań.
— Panie Grodon — zwrócił się sędzia do niego.
— W zeznaniach, które pani przed chwilą złożyła powiedziała pani, że Diaz był dobrym ojcem. Czy wyjaśni pani jak można nazwać dobrym ojcem człowieka, który wynajął do dziecka opiekunkę, bo sam nie miał czasu zająć się wychowaniem i edukacją syna?
— Mecenasie — zaczęła kobieta — Pan Diaz nie był człowiekiem idealnym, miał swoje wady i był w podeszłym wieku. Nikogo więc nie powinno dziwić że wolał wynająć nianię niż samemu zmieniać pieluchy.
— A czy Santiago wyrażał się o ojcu pozytywnie, skoro szanowny pan Diaz tak go zaniedbywał?
— Pan Diaz nie zaniedbywał dziecka — odparła kobieta — a Santiago szanował ojca za to co robił.
— Nie rozumiem jak można szanować ojca, który jest pedofilem. Zawzięcie próbuje go pani bronić, a wszyscy na tej sali wiemy, że Diaz nie był taki kryształowy, jak pani go przedstawia.
— W tym jest zawarte jakieś pytanie? — zapytał Tony spoglądając na Gordona.
— Słuszne spostrzeżenie, mecenasie. Zmierzam do puenty.
— Cudownie - powiedział adwokat
— Reasumując, chciałam na koniec zapytać, czy pamięta pani, że zeznaje pod przysięgą mówienia prawdy? Bo za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna.
— Oczywiście że tak mecenasie. — odpowiedziała niania chłopca.
— I mimo to nadal twierdzi pani, że pan Diaz był dobrym człowiekiem? Nawet po tym, co tutaj usłyszeliśmy, nie tylko z ust mojej klientki, ale też pana Pabla oraz jego córki?
— Mecenasie — zaczęła Raqquel — wobec mnie pan Diaz nie zachował się nigdy nie stosownie. Nigdy mi nie uchybił czy też nie obraził a o jego skłonnościach dowiedziałam się dopiero dziś, dopiero teraz więc proszę nie wmawiać mi że mówię nieprawdę bo przedstawiam jedynie swój punkt widzenia na podstawie moich własnych doświadczeń z panem Diazem.
— Ja tylko staram się dociec prawdy i proszę wybaczyć mi wyrażenie, ale pan Diaz nigdy pani nie uchybił, bo po prostu była pani dla niego za stara. Wolał dobierać się do bezbronnych dzieci, niż dorosłych. Więc proszę mi wytłumaczyć, jak to możliwe, że nigdy nic podejrzanego pani nie zauważyła?
Zapadła cisza. Raquel spojrzała na Aidena i uśmiechnęła się blado.
— Myśli pan dlaczego to ja go wychowałam a nie on? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie — Dlaczego więcej czasu spędzaliśmy w domu na wsi niż w stolicy? Dlaczego Diaz widywał swoje dziecko od święta? Były pewne powody.
— Więc proszę o nich powiedzieć na głos. Niech wszyscy usłyszą.
— Mówi się że o zmarłych nie mówi się źle więc Sąd wybaczy że mogłam trochę nagiąć prawdę ale nie chciałam żeby Santiago wiedział. Był za mały żeby pamiętać.
— Droga, pani Raquel, jesteśmy w sądzie, a nie na cmentarzu. Tutaj mówi się źle o każdym, kto zawinił. Ostatnie pytanie. Czy Felipe Diaz ośmielił się skrzywdzić chłopca?
— On — urwała sięgając po wodę. Upiła łyk. — Santiago miał dwa lata. Zostawiłam go pod opieką ojca i poszłam na zakupy kiedy wróciłam Santiago był w samym pampersie a pan Diaz go łaskotał , ale kiedy na mnie spojrzał w jego spojrzeniu było coś złego, przerażającego. Zabrałam małego i tego samego dnia wyjechaliśmy na wieś. — pociągnęła nosem. — Nie widział go przez następne sześć miesięcy później już nigdy nie zostawiłam ich samych. Nigdy.
— Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Sędzia ściągnął z nosa swoje okulary i westchnął.
— Panie mecenasie pana ostatni świadek.
— Pani Bolivar była naszym ostatnim świadkiem Wysoki Sądzie — powiedział Tony. — Pani McCord która miała także miała zeznawać musiała w pilnej sprawie wyjechać do Londynu dlatego będzie ona zeznawała na kolejnej rozprawie.
— Dobrze, panowie zróbmy kwadrans przerwy później wygłosicie mowy końcowe
— Wysoki sądzie, Nadia de Cruz jest kobietą , która przeszła w życiu naprawdę wiele. — zaczął Aidan po powrocie na salę sądową i po uzyskaniu zgody od sędziego. — Poprzez porwanie, gwałt, pobicie, niewolnictwo, postrzelenie, aż po utratę ukochanego dziecka. Wszystkie te krzywdy spotkały ją ze strony tego samego człowieka, niejakiego Felipe Diaza. Przez niego Nadia dostała rozdzielona z synem na całe 11 lat. To sporo czasu i wystarczyło, by chłopiec zareagował tak jak zareagował na informację, że jednak jego matka żyje i ma się całkiem nieźle. Według zeznań świadków pani De la Cruz jest też dobrą matką, o czym świadczy fakt, że ma siedmioletnią córkę z małżeństwa z Dimitriem Barosso i Camila uwielbia Nadię. Wysoki sądzie, reasumując, moja klientka nie jest winna wydarzeń z przeszłości i nie powinno się jej za to karać. Wnioskuję, by sąd przywrócił Nadii de la Cruz władzę rodzicielską w pełnym tego słowa znaczeniu, jednak by tymczasowo miejscem zamieszkania chłopca wskazał mieszkanie Pabla Diaza. Dziękuję.
— Wysoki sądzie — zwrócił się bezpośrednio do sędziego Tonny. — Pani de la Cruz w przeszłości przeżyła traumę. Została uprowadzona, wielokrotnie zgwałcona, musiała walczyć o swoje życie każdego dnia. uciekła oprawcy jednak ten porwał jej dziecko., jednakże w dzisiejszej rozprawie nie chodzi o traumatyczne przeżycia powódki a dobro dziecka.
Santiago ma jedenaście lat. Jest bystrym inteligentnym chłopcem, którego ulubionym przedmiotem jest matematyka. Mówię to dlatego, ponieważ bardzo szybko domyśli się skąd wziął się na świecie. Powiedzmy sobie szczerze nie trzeba wykonywać skomplikowanych obliczeń matematycznych ani być Sherlockiem żeby domyślić się iż jest on owocem gwałtu. Ta wiadomość dla niego będzie szokiem, będzie traumą więc nie dokładajmy mu kolejnej.
Pani de la Cruz chcę widywać się ze swoim synem? Proszę bardzo, mój klient chce aby chłopiec miał mamę jednak kiedy Wysoki sąd będzie rozpatrywał jej wniosek proszę jedynie o rozsądek i kierowanie się dobrego dziecka. Proszę aby Wysoki sąd odłożył na bok traumatyczne przeżycia powódki i skupił się na dziecku. Dziecku dla którego ta pani jest zupełnie obca. To smutny lecz prawdziwy fakt.
Nie wątpię iż intencje pani de la Cruz są jak najbardziej czyste i szlachetne jednak za nim sąd zwróci jej prawa rodzicielskie proszę aby dał czas Santiago na oswojenie się z myślą że jego matka mieszka tuż za rogiem, czas nie zbudowanie więzi która nie tę chwilę nie istnieje. To zupełnie obcy sobie ludzie.
Wniosek końcowy jest prosty i może być jeden; w sprawach o opiekę kwestią nadrzędną jest dobro dziecka i proszę aby Wysoki sąd przy podejmowaniu decyzji w tej konkretnej sprawie kierował się przede wszystkim dobrem Santiago. Na chwilę obecną najlepszą opcją dla chłopca jest pozostanie przy moim kliencie. Dziękuje to wszystko co mam do powiedzenia.
Sędzia głośno westchnął spojrzał to na jednego adwokata to nie drugiego.
— Muszę się zastanowić. Zostaniecie powiadomieni kiedy wrócę — powiedział wstał i wyszedł do swojego gabinetu. Wrócił na salę rozpraw po półtorej godzinie.
— Sąd po zapoznaniu się z materiałem dowodowym, badaniami DNA oraz na podstawie zeznań świadków postanawia przywrócić Nadii de la Cruz ograniczoną władzę rodzicielską nad małoletnim Santiagiem Diazem. Jako miejsce zamieszkania chłopca wskazuje mieszkanie jego brata, Pabla Diaza, oraz ustanawia kuratora sądowego, który będzie nadzorował wizyty matki u dziecka przez okres czterech miesięcy. O terminie następnej rozprawy zostaniecie państwo powiadomieni listownie. Dziękuję, zamykam rozprawę sądową.

***
Victoria była wyczerpana. Wspinając się po schodkach do swojego mieszkania marzyła tylko o tym żeby zwinąć się w kłębek w ramionach swojego ukochanego męża i zasnąć. Otworzyła drzwi a w progu przywitał ją Hermes radośnie merdający ogonem.
— Cześć maluchu — przywitała się ze zwierzęciem drapiąc go za uszami. — Cześć — przywitała się z Javierem blondynka. Podeszła do niego i przytuliła się.
— Ciężki dzień?
— Tak, ciężki.
— A masz siłę oddzwonić do Conrado?
— Tak, ale proszę zrób mi herbatę i coś do jedzenia. Umieram z głodu. Wyciągnęła telefon z kieszeni płaszcza i włączyła go. Rzeczywiście miała dwa nieodebrane połączenia od mężczyny. Wybrała jego numer.
— Słucham — odebrał po trzeci sygnale.
— Cześć Conrado tutaj Victoria przepraszam że nie oddzowniłam wcześniej ale wyłączyłam telefon na czas rozprawy.
— Nic nie szkodzi, jak tam sprawa?
— Dobrze, chyba. Nadii sąd ograniczył prawa rodzicielskie, ale wyznaczył kuratora, który będzie nadzorował jej spotkania z Santiago więc chyba może nazwać to sukcesem. Nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać?
— Nie, chodzi o twoją propozycję. Zgadzam się abyś była moją patronką.
— Cieszę się, Conrado możemy omówić resztę jutro podczas obiadu, Javier z przyjemnością coś dla nas ugotuje a my na spokojnie porozmawiamy.
— Oczywiście, może być czternasta?
— Idealnie, Javier pyta czy jesteś na coś uczulony?
— Owoce morza — odpowiedział Conrado.
— W takim razie wykreślamy z menu. Do zobaczenia — rozłączyła się. — Javi
— Naleje ci wody do wany — powiedział całując ją w czoło. — Kąpiel, masaż, seks jestem cały twój — pocałował ją szybko w usta i poszedł do łazienki. Wcześniej jednak wręczył jej kieliszek czerwonego wina.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 22:17:08 22-11-18, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:26:37 23-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 176

Emily/Fabrico/ John Smith/Camilla/Thomas/Lousie/Emma/ Leo/Siergiej

W chwili, w której wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, stojąca przed lustrem Emily czuła spokój. Zarówno ona jak i Leo zdawali sobie sprawę, iż ten wieczór zadecyduje o wszystkim. O przyszłości Johna Smitha, Sama i Emmy ich rodziny. Rozmowy, które odbędą nie będą należały do najłatwiejszych być może będą najtrudniejsze ze wszystkich jednak dla dobra ogółu muszą się odbyć. Blondynka uśmiechnęła się blado do swojego odbicia w lustrze.
Musiała przyznać, iż Fabricio przy wyborze sukienki trafił w dziesiątkę. Wyglądała jak mała księżniczka w obszernej warstwowej spódnicy, niczym laleczka z pozytywki, przemknęło jej przez myśl. Opuszkami palców dotknęła naszyjnika. Niewielki motylek z różowego złota.
Był to pierwszy prezent jak otrzymała kiedykolwiek od swojego męża. Miała do niego ogromny sentyment i rzadko ściągała go z szyi. Dziś nadawał się idealnie.
Wieczór ciągnął się niemiłosiernie. Kolacja zaplanowana przez Fabricia była w najdrobniejszych szczegółach. Nic nie było przypadkowe. Ani podawane jedzenie, użyta zastawa stołowa czy też usadzenie gości. Emily która siedziała mu szczytu stołu miała doskonały widok na wszystkich. Tuż przed przyjściem gości wprowadziła kilka małych poprawek. Przede wszystkim Emma znajdowała się po jej prawej stronie. Naprzeciwko niej siedział tata z Lu Clark. Siergiej i Leo co oznaczało, iż jej mąż jest skazany na towarzystwo Johna Smitha, jego żony i teściowej. I o dziwio w roli towarzyskiego gospodarza sprawował się wręcz idealnie! Posłała mu pokrzepiający uśmiech chcąc mu tym samym dodać otuchy. Odłożyła sztućce i delikatnie wzięła dłoń Emmy. Oczy sióstr się spotkały.
Emily doskonale zdawała sobie sprawę, iż dla szatynki wieczór ten jest torturą i tym jednym uściskiem dłoni chciała dodać jej otuchy, chciała powiedzieć, że zaraz będzie po wszystkim. Poza tym to nie siostrę chciała torturować. Sięgając po kieliszek z winem spojrzała na Johnego Smitha. Zaproszenie musiało go mocno zdziwić, a także widok Emily czy też Emmy.Nie było to bowiem ich pierwsze spotkanie. Za pierwszym razem zrzuciła go z balkonu wprost do basenu, oskarżyła o gwałt i podrzuciła mu do kieszeni dziecięcą pornografię. Wywinął się jednak nie wieloletnią odsiadkę jej chodziło a raczej o zrujnowanie kariery politycznej. Smród tamtych oskarżeń ciągnął się za nim przez całe jego życie a teraz, wreszcie po tylu latach zapłaci za swoje grzechy. Uśmiechnęła się do niego. Obiecała mu, że go dopadnie, ale nigdy nie powiedziała, kiedy.
-Kawę i ciasto proszę podać do salonu -zwróciła się do kelnerki. Fabricio wynajął catering z gospody na czas kolacji. Nie zawracał sobie głowy gotowaniem. Emily zerknęła na ojca, którego przez całą kolację zagadywał Siergiej tak jak Leo zagadywał Emmę. Uwadze psycholożki nie uszło, iż od czasu do czasu Thomas splata palce z Louise. Wątpiła, aby był tego świadom. Spojrzała na męża, któremu ledwie dostrzegalnie skinęła głową.
-Przejdźmy do salonu -powiedział jako dobry gospodarz. Wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc i kierować we wskazanym przez blondyna kierunku. Emma nie ruszyła się z miejsca, a Emily także została na swoim krześle.
- Dasz radę? -zapytała ją.
- Tak, po prostu chciałbym, żeby ten wieczór się skończył. Chcę wrócić do Sama.
- Wrócisz obiecuje. Daj mi godzinę -poprosiła. - Jedna godzina i zniknie z naszego życia raz na zawsze.
-Wiem i dziękuje, że wzięłaś to wszystko na siebie.
Emily wstała, Emma również się podniosła.
-Drobiazg Calineczko - powiedziała przytulając ją do siebie.
***

-Emily - odezwała się Louise przerywając panującą w salonie ciszę. - Dlaczego nie zostałaś aktorką? - zapytała ją odstawiając filiżankę na stolik. To był znak nie który umówiły się w pokoju hotelowym po południu. - Widziałam twoje taśmy z przesłuchań - wyjaśniła - byłaś naprawdę dobra, kiedy już przestaliście z Tommym chichotać.
Emily uśmiechnęła się nie to wspomnienie. Uwielbiała spędzać z tatą wakacje na planach filmowych, gdzie wspólnie odczytywali sceny scenariusza a Emily mogła jawnie krytykować ojca za rzeczy, które jej się nie podobały.
- Dawno temu chciałam być reżyserem, pójść w jego ślady - powiedziała zerkając nie Toma, który wpatrywał się w nią zaskoczony. Nigdy mu tego nie powiedziała. - Pamiętam, kiedy pierwszy raz zabrał nas wszystkich nie plan filmowy Twin Peaks. Całe dnie spędzaliśmy na planie a ja przez większość czasu siedziałam tacie nie kolanach i krzyczałam “cięcie” kiedy mnie o to poprosił. To były prawdopodobnie najlepsze wakacje w moim życiu.
- Ja pamiętam to nieco inaczej - powiedział Thomas. - Pamiętam, jak siedziałaś nie kolanach Kayle i powiedziałaś do niego “będę kiedyś pracować w FBI” - Emily zaczęła się śmiać. Czuła jak całe napięcie gdzieś ulatuje. - Nigdy nie sądziłem, że słowa kilkulatki mogą być prorocze.
- A Emily i tak przydają się umiejętności aktorskie - wtrącił się do rozmowy Leo. - Nie przykład kiedy trzeba wyrzucić podejrzanego przez okno.
- Leo! - upomniała brata kręcąc w rozbawieniu głową - To miało zostać między nami. Byłam młoda i
- Narwana - dokończył za nią brat puszczając do niej oczko. - Facet okazał się być niewinny, ale moja siostrzyczka zamiast zaczekać nie wsparcie weszła tam całkiem sama i wrzuciła go przez okno.
- Zrzuciłam go z balkonu. - uściśliła - Wpadliśmy do basenu. I tak był niewinny, każdy czasem popełnia błędy, zwłaszcza kiedy jest młody i niedoświadczony. Miałam dwadzieścia lat.
- A mój mąż miał zniszczoną karierę - odezwała się kobieta.
- Słucham? - zapytała Emily.
- Oskarżyła pani mojego męża o gwałt, podrzuciła mu do kieszeni dziecięcą pornografię i zniszczyła mu karierę.
- Pani Palmer chyba nastąpiło jakieś nieporozumienie - powiedziała opanowanym głosem Emily - nasz podejrzany nazywał się John Smith.
- Nie - odezwał się ponwie Leo. - To był pan Gregorge Palmer, kandydat nie premiera. Nadaliśmy mu pseudonim John Smith ponieważ podejrzewaliśmy iż mamy wtykę w naszej jednostce. Nie pamiętasz? No tak zawsze miałaś kiepską pamięć do nazwisk i twarzy - zarzucił jej. To oczywiście było kłamstwo. Emily była bowiem jedną z najbardziej pamiętliwych osób jakie znał
- To prawda, ale w toku przeprowadzonego śledztwa okazało się, iż to nie mógł być pani mąż - zwróciła się do kobiety Emily - Sprawca, którego szukaliśmy nigdy nie przestał. W przeciągu ostatnich dziesięciu lat zgwałcił czternaście kobiet. Dziesięć lat temu popełniłam błąd i przeprosiłam za niego - kontynuowała.
- Ten człowiek nadal jest niewolności?- zapytał z niedowierzaniem Thomas.
- Niestety tak - odpowiedziała Emily. - Ofiary, które zgodziły się zeznawać nie pamiętały zbyt wielu szczegółów. Z akt sprawy w głowie utkwił mi tylko dwa szczegóły. Po pierwsze do ataków dochodziło zawsze nie przełomie grudnia i lutego, po drugie blizna na wewnętrznej stronie uda.
- Blizna? - powtórzyła pani Palmer a uwadze Emily nie uszedł fakt, że ambasador chwycił ją za nadgarstek.
- Tak John Smith ma bliznę w kształcie półksiężyca na wewnętrznej stronie lewego uda. Blizna jest nie tyle wysoko, że
- Można je zobaczyć dopiero jak się rozbierze.
- Tak dokładnie. Niestety policja jest bezradna a kolejne dwie kobiety ucierpiały.
- Kiedy?
- Diano skarbie to nie jest temat do kawy - upomniał ją Palmer.
- Proszę wybaczyć mojej żonie - Fabricio wziął Emily za rękę - Mój skarb czasem zapmina że nie każdy ma tak mocne nerwy jak ona.
- Pani praca jest przerażająca - zwróciła się do niej żona Palmera wyrywając dłoń z jego uścisku. - Widzieć te wszystkie tragedie.
- To nie jest łatwe. chciałbym powiedzieć, że się przyzwyczaiłam, ale to nieprawda. Do tego nie da się przyzwyczaić ani zapomnieć. Tamte niezamknięte sprawy nadal prześladują mnie po nocach. Zwłaszcza kiedy odebrałam telefon dwudziestego drugiego grudnia od znajomego z brytyjskiej Sekcji Specjalnej który powiedział mi, że zaatakował ponownie.
- Dwudziestego drugiego grudnia - powtórzyła kobieta - a później czwartego stycznia i czternastego lutego. Ostatni telefon zapewne odebrała pani.
- Dwudziestego ósmego lutego - dokończyła za nią Emily.
- Dość tego! - krzyknął Palmer podrywając się z kanapy. - Wychodzimy
- Siadaj - rzuciła lodowato Emily nawet nie podnosząc nie niego wzroku. -Pani mąż to John Smith?
- Pani wie, że to on - odpowiedziała patrząc jej w oczy. - Po tym jak pani wydział wycofał oskarżenie wobec mojego męża a pani publicznie go za to przeprosiła śledziłam pani karierę - przyznała się pani Palmer wprawiając Emily w osłupienie. - Pani się nie myli, jest w tym za dobra. A pani - zwróciła się do Lu - prawie straciła siostrę przez to co zrobił jej mój mąż.
- O czym pani mówi? - Thomas poruszył się niespokojnie na kanapie. Spojrzał to na swoją dziewczynę to nie córkę. - O czym ona mówi? -Emily w duchu pogratulowała ojcu zdolności aktorskich.
- O Jocleyn - odpowiedziała Lu - Miał romans z moją młodszą siostrą, zmusił ją do aborcji a później usiłował zabić.
- To nonsens!
- To jest fakt. Jocleyn wszystko mi powiedziała. O waszym małym sekretnym romansie, o dziecku które jej zrobiłeś o tym, że kiedy odmówiła aborcji odurzyłeś ją wsadziłeś do wanny i podciąłeś żyły. Zabiłeś dziecko, którego się spodziewała - urwała spoglądając mężczyźnie w oczy - a przez ostatnie osiem lat płaciłeś za jej milczenie.
- To niczym nie poparte oskarżenia.
- Mają czeki - odezwała się ku zaskoczeniu wszystkich Camilla patrząc mu w oczy - Wysyłałeś je mi a ja przesyłałam je Jossie - ona odsyłała pieniądze pani siostrze.
-Kryłam cię tyle lat -powiedziała Diana podrywając się z kanapy Kiedy się o tym dowiedziałam. Mieliśmy dzieci sądziłam, że mamy to za sobą, że cię zmieniłam, ale za każdym razem, kiedy wracaliśmy do Londynu -urwała -krzywdziłeś te kobiety.
- Nie krzywdził wtedy pani - Emily wtrąciła się do rozmowy łagodnym głosem . - Pani dzieci są już teraz dorosłe, nie musi go pani dłużej kryć, dawać mu alibi, wreszcie może pani powiedzieć prawdę
- Dość tego! Nie zrujnujesz mi drugi raz życia! - krzyknął podchodząc do fotela nie którym siedziała. Blondynka nawet nie podniosła się z miejsca po prostu uniosła do góry głowę i spojrzała mu w oczy.
- Johnny, Johnny, Johnny - powiedziała chłodnym głosem - Czy ty naprawdę sądzisz, że zaprosiłam cię do mojego domu, sprowokowałam do mówienia twoją żonę nie mając ani jednego namacalnego dowodu twoich zbrodni? -zapytała go podnosząc się powoli z miejsca. - Ja ze swoich błędów wyciągnęłam wnioski ty nie. O czym świadczy sprawa przekazana do metropolitarnej policji. Śledztwa zostaną nie nowo otwarte nie podstawie nowych dowodów a do czternastu zarzutów o gwałt dorzucimy ci jeszcze kilka. Zobaczysz jaki będziesz popularny nie swoim bloku.
- Nie możesz nic zrobić. Mam immunitet.
- A właśnie a propos tego. - Leo podniósł się z kanapy - Emily ucięła sobie pogawędkę z panem premierem, który ma pewne przydatne uprawienia i kiedy moja śliczna mądra siostrzyczka ucięła sobie z nim pogawędkę biedak szukał szczęki nie podłodze. metaforycznie oczywiście i podpisał dokumencik, który pozbawia cię stanowiska ambasadora i odbiera ci immunitet dyplomatyczny co oznacza - do salonu weszli trzej mężczyźni w garniturach i kobieta - że ci trzej panowie i ta jedna urocza pani aresztują cię i pierwszym samolotem fru do Londynu. i Już nigdy nie zobaczysz słoneczka.
Emily odsunęła się nie bok patrząc jak nie nadgarstkach Johnego Smitha założone zostają kajdanki. Uśmiechnęła się do Olivii Rollins.
- Zabierzcie go - powiedziała do mężczyzn. - Dziękuje. - zwróciła się do Emily odprowadzając mężczyznę wzrokiem.
- Drobiazg a podziękowania należą się także Leo to on przekonał Jocleyn aby dała nam szczoteczkę do zębów swojego najstarszego syna i zgodę nie wpuszczenie jego DNA do bazy danych. bez tego nie mielibyśmy nic
- I twoim znajomościom na Downing Street 10 - dodała odprowadzana przez rodzeństwo Rollins. - Dziękuje a Tutuola prosił, aby przekazać, iż taśmy ze skrytki 1995 dotarły do Londynu. Zostanie dodatkowo oskarżony o posiadanie dziecięcej pornografii i seks z osobami poniżej osiemnastego roku życia. Dzięki Bogu są w Anglii przestępstwa, które się nie przedawniają.
- Amen idę nalać ojcu drogiej szkockiej, bo mam wrażenie ze bardzo jej potrzebuje.
-Przepraszam czy mogę złożyć zeznania?
- Tak, poleci pani z nami do Londynu. Sparks - zwróciła się do mężczyzny przy samochodzie - zabierz panią drugim autem. Masz za dobre serce - powiedziała, kiedy odprowadzały panią Palmer wzrokiem. - To skrytka twojej matki.
- Wiem jednak zeznania Jossie stawiają ją w zupełnie innym świetle. To ona wymyśliła cały plan wyłudzania alimentów. zatytułowanie czeków a skrytka pocztowa ma rok premiery Pocahontas. Pozwól mi się łudzić, że stworzyła ten plan, aby naprawić swoje błędy. Tylko przez chwilę, poza tym potrzebuje karty przetargowej. Camilla chcę odebrać Emmie Sammiego nic nie ugram nie mają na nią żadnego haka.
- Rozumiem i dziękuje za pomoc. Rozumiem, że mam spodziewać się nie lotnisku gorącego powitania?
- Tak
Panie uściskały się a następnie Olivia odjechała. Blondynka stała jeszcze przez chwilę w progu swojego domu odprowadzając wzrokiem kolumnę czterech aut. Westchnęła. Jeszcze będąc w samolocie Emily oznajmiła, iż Camillę bierze nie siebie. Nie będzie to ani łatwa, ani przyjemna rozmowa. Weszła do salonu, gdzie Leo z szerokim uśmiechem na ustach wręczył jej kieliszek szampana.
-Nie patrz tak na mnie Emily -powiedział usta wyginając w podkówkę -zasłużyłaś, ponieważ intelekt to twoja supermoc - pochylił się i pocałował zaskoczoną Emily w czoło.
-Dzięki -wzięła od niego kieliszek i dopiero wtedy spojrzała na matkę. Cały wieczór unikała jej wzroku. Odwlekanie nieuniknionego niczego nie zmieni, nie naprawi a ta czara goryczy już od lat jest przelana. - Porozmawiajmy w moim gabinecie - zawróciła się bezpośrednio do niej. - Camillo - powiedziała powoli skierowała swoje kroki do gabinetu. Poczuła, jak brat łapie ją za rękę. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając mu w oczy. Spojrzenie Leo mówiło “nie musisz robić tego sama” Problem polegał na tym, że jeśli ktoś miał przekonać Camillę aby odpuściła walkę o opiekę nad wnukiem i wyjechała do Londynu była to właśnie ona. - Nic mi nie będzie -powiedziała bezgłośnie uśmiechając się blado. Oboje wiedzieli, że to kłamstwo. Puściła dłoń brata i razem z matką skierowały się do gabinetu. Emily zamknęła za nimi drzwi i oparła się o ciemne drewno plecami.
- Kiedyś mówiłaś do mnie “mamo” - odezwała się pierwsza.
-Zaskoczy cię, jeśli odpowiem, że nie pamiętam, kiedy to było.
- Nie -Camilla usiadła na krześle. - Rozumiem, że chcesz porozmawiać o zawartości skrytki w Szwajcarii.
-Nie -odpowiedziała zgodnie z prawdą. - chociaż chcę wierzyć, że nadałaś mu pseudonim John Smith żebym poskładała wszystkie puzzle w jeden obrazek, ale bardziej prawdopodobna wersja jest taka, że przeczytałaś pamiętniki Emmy.
- Masz rację co do drugiej opcji oczywiście -upiła łyk szampana odstawiając go na blat biurka.
- Przyjemna lektura prawda? Zamierzania nastolatki, którą matka traktowała jak pudelka. Ubierała ją w sukienki z kokardami, wiązała jej włosy w warkoczyki a później oddawała w łapy zboczeńców. Nie różnisz się niczym od ludźmi, którzy przetrzymywali ją przez lata.
- Dlaczego więc mnie nie zabrali?
- Emma ma więcej litości niż ja -odpowiedziała podchodząc do biurka, usiadła w swoim fotelu. - Przekonała mnie, aby załatwiła ci układ. Oddasz wszystkie materiały jakimi szantażowałaś Johna Smitha a prokurator zapomni, że kiedykolwiek bawiłaś się w burdelmamę. Jeśli nie zostaniesz aresztowana i oskarżona o posiadanie dziecięcej pornografii.
-Zapewne masz jakiś adres mejlowy?
-Mam, ale najpierw - wyciągnęła kartkę papieru - podpiszesz to oświadczenie, później dostaniesz adres mejlowy do detektyw Rollins.
-Nie bez powodu nazywają cię w Interpolu “czarną wdową” Osaczasz swoją siecią ludzi moja droga - powiedziała czytając dokument. - a później pożerasz -złożyła podpis.
- Nie masz pojęcia, dlaczego nazywają mnie czarną wdową - odpowiedziała. Otworzyła szufladę wyciągając z niej album w staromodnej skurzanej oprawie. Położyła go przed matką i otworzyła na pierwszej stronie -Poznajesz ich? -zapytała ją przerzucając dwie kartki. - Twoim starzy znajomi, bo widzisz mamo ja nie tylko przeczytałam pamiętniki Emmy wypisałam ich pseudonimy na kartce papieru, ustaliłam kim są i zrujnowałam im życie tak jak oni zrujnowali życie mnie. Kiedyś byli kimś. Sławni, , piękni bogaci a teraz są zapomnianymi nędzarzami i masz rację osaczam ludzi. Tworzę swoją sieć i czekam w cieni aż się złapią. I łapią się za każdym razem. Dlatego jestem w tym taka dobra, dlatego jestem jaka jestem.
-Gregorge Palmer dopełnił moją listę. Jego zdjęcie lista przewinień zamknie dziesięć lat ciężkiej harówki i może będę smażyła się za to w piekle a przynajmniej wiem, że zajmiesz kocioł tuż obok mnie. Dla ciebie rozwiązanie jest proste; wrócisz do Londynu a Sammy swoją babunię będzie znał z urodzinowych i świątecznych kartek.
- Ja też ją straciłam! Nie rozumiesz prawda? Wielka pani profiler nie rozumie z jakim poczuciem winy żyłam przez ostatnie dwanaście lat! Myślisz, że nie wiedziałam, że gdybym nie zaciągnęła Emmy na tamte przyjęcie to nic by się nie stało? Wiem to do jasnej cholery a ty, kiedy Emma się odnalazła wyrzuciłaś mnie stąd jak starego psa!
-I spójrz miałam rację. Emmie jest lepiej bez ciebie.
- Jestem jej matką! -poderwała się z miejsca opierając dłonie na biurko. Emily mimowolnie spojrzała na jej nadgarstki naznaczone białymi bliznami. — Wiem, że was skrzywdziłam, ale nie pozwolę wyrzuć się z waszego życia tylko dlatego że mnie nienawidzisz, bo odesłałam cię do szkoły z Internatem.
— Ta szkoła była dla mnie błogosławieństwem — odpowiedziała jej Emily. — Zrobiłaś mi wielką przysługę odsyłając mnie tam i to nie mnie powinnaś przekonywać o zmianie charakteru to nie mnie skrzywdziłaś najbardziej tylko Emmę. To która była ci najbardziej posłuszna, która robiła co tylko chciałaś a ty zbrukałaś jej niewinność, odebrałaś godność, to co zrobiłaś mi to nic w porównaniu z tym co ona przeszła przez ciebie. Dlatego proszę zrób wszystkim przysługę i wyjedź z miasta.
— Nie, udowodnię ci, że się mylisz. Udowodnię to — powiedziała i wyszła.
Emily westchnęła i podniosła się powoli z miejsca. Słyszała, jak Camilla mówi wszystkim “do widzenia” a drzwi zamykają się za nią cicho. Leo delikatnie zapukał do drzwi.
—Trzymasz się? — zapytał ją. Ledwie zauważanie skinęła głową. —Siergiej odwiózł Emmę do domu, zaczekam na niego i wrócimy do siebie. Tata jeszcze rozmawia z Fabricio. —Leo zmarszczył brwi. — Jesteś blada —zauważył robiąc krok do przodu. Popatrzyła na brata bezradnie osuwając się na fotel. —Oddychaj —powiedział chwytając ją za nadgarstek. — Jesteś cała rozpalona — stwierdził przykładając dłoń do jej czoła. —Co się dzieje? —zapytał ją.
— Nie wiem —odpowiedziała —Odkąd wróciliśmy czuje się dziwnie, ale teraz jest gorzej. —Emily zaczęła szybciej oddychać. Dłoń przycisnęła do klatki piersiowej. Z trudem przełknęła ślinę i zaczęła przeraźliwie kasłać.
—Fabricio! — krzyknął gładząc Emily po plecach. —
— Co się dzieje? —zapytał przyklękając przy żonie.
—Nie wiem —odpowiedział za Emily Leo — Ma gorączkę i przeraźliwie kaszle.
—Nic mi nie jest — wykrztusiła usiłując zapanować nad oddechem.
— Tom prowadzisz —zwrócił się do stojącego w progu teścia. —Złap się mnie — odpowiedział biorąc ja delikatnie na ręce. Przytuliła policzek do jego marynarki. — Klucze są przy wejściu w misie — poinstruował go niosąc tam Emily.
To była najdłuższa podróż jaką przeżył. Z Emily na kolanach kaszląc tak bardzo, że nie mogła złapać tchu. Leo całą drogę tłumaczył Julianowi objawy jego siostry. Thomas zapakował przed szpitalem.
—Dzięki Bogu masz dyżur — powiedział na widok Juliana Fabricio kiedy niósł Emily do wskazanej przez bruneta sali. Położył Emily na łóżku.
—Clementino tlen —zwrócił się stanowczym głosem do pielęgniarki, z którą miał dyżur. —Ściągnij kogoś z interny — wydał kolejne polecenie i zaczął osłuchiwać pacjentkę . —Millera — powiedział do kobiety — ściągnij mi tu doktora Millera i to migiem. —Chorowała ostatnio? — zapytał Fabricio.
—Nie.
—Była w szpitalu?
—Raz, kiedy postrzelili ją w DC. Była tam tylko dwa dni.
—Wyjeżdżała gdzieś?
—Była tydzień w Londynie. Wróciła dziś rano.
—Duża rozbieżność temperatur — powiedział bardziej do siebie niż do nich. Do środka wszedł doktor Dug Miller. — Fabricio —Julian położył dłoń na ramieniu mężczyzny —wyjdźmy na zewnątrz —wyprowadził ich wszystkich z sali. —Emily może mieć zapalenie płuc.
—Co? To absurd —pokręcił z niedowierzaniem głową Fabricio. —Ona nie chorowała na grypę czy coś.
— Nie musiała. Mogła złapać to w szpitalu w DC, choroba przeszła w stan uśpienia i uderzyła ze zdwojoną siłą ze względu na jej podróż do Londynu. Różnica temperatur między Meksykiem a Londynem ją uaktywniła. Doktor Miller się nią zajmie zleci badania. Zostańcie tutaj będę informował was na bieżąco.
—Julian —zwrócił się do mężczyzny —a propo badań możecie zrobić jej test ciążowy? — zapytał go.
—Jasne wynik jak rozumiem mam przekazać tylko tobie?
— Tak.
Fabricio skupił się na wypełnieniu potrzebnych dokumentów, które przyniosła mu pielęgniarka. Niektóre z odpowiedzi dyktował mu Thomas, który przez cały czas trzymał Lu za rękę. Leo oparł głowę na ramieniu Siergieja. Wszyscy zgodnie uznali, iż na razie nie będą niepokoić Emmy.
— Dziękuje — powiedziała Emma do bruneta, kiedy odprowadzała go do drzwi.
—Drobiazg, Sam chciał na ciebie zaczekać, ale zasnął — wyjaśnił. — Jutro o szesnasta piętnaście?
— Tak
Brunet otworzył drzwi i zróbił krok do przodu.
—Zaczekaj — powiedziała Emma. Chwyciła go za rękę i zrobiła krok do przodu. Pocałowała go. Travis był tak zaskoczony, że oddał bezwiednie pocałunek przyciągając ją do siebie. —Przepraszam —wydukała, kiedy się od siebie oderwali. — Miałam naprawdę koszmarny wieczór.
—Drobiazg.
Wyślizgnęła się z jego objęć.
—Rozumiem, dobranoc Emmo.
— Dobranoc Tavisie —powiedziała odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Zamknęła za nim drzwi opierając czoło o chłodne drewno. Co ja wyprawiam? Zapytała samą siebie w myślach.
Tym czasem w szpitalu młodsza siostra została przewieziona na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Nad ranem lekarz poprosił McCordów aby pojechali do domu, odpoczeli. W szpitalu został tylko Fabrciio który ani myślał zostawiać Emily samej, nawet jeśli nie wpuścili go do niej na salę.
Bakteryjne zapalenie płuc. Tak dokładnie brzmiała diagnoza. Płuca nie były wstanie poradzić sobie poradzić same z oddychaniem, dlatego tez Emily podłączono pod respirator. Ukołysana do snu dawką leków spała. Fabrico po prostu stał i patrzył. Była taka krucha i bezbronna. Doktor Miller podejrzewał, iż Emily została zarażona bakterią w szpitalu w DC a choroba przeszła w san uśpienia. Lekarz był jednak dobrej myśli, jednak to następne godziny będą decydujące.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:39:26 24-11-18    Temat postu:

TEMPORADA II, CAPITULO 177

ARIANA/LUCAS/CONRADO/HUGO


Ariana nie przyznała się Nadii, jak to się stało, że była świadkiem jej pocałunku z Conradem. Bała się, jak ta zareaguje. Nie chciała dostarczać jej zmartwień. Prawdą było, że przechodziła koło kortu przypadkiem. Nie chciała jednak oglądać, jak ludzie odbijają do siebie piłkę – tenis był jednym ze sportów, których nie cierpiała. Przechodząc tamtędy zauważyła jednak coś, co ją zaintrygowało, a mianowicie samochód z przyciemnianymi szybami, którego tablice rejestracyjne upewniły ją, że należy do Fernanda Barosso. Przez chwilę zastanawiała się, co robić – uciekać czy może ukryć się gdzieś w krzakach i obserwować rozwój wypadków. Rozum podpowiadał jej, że nie powinna się w to pakować, ale ciekawość była silniejsza. Miała zamiar obserwować Barosso z daleka, jednak wtedy jej wzrok padł na samochody na parkingu przed ośrodkiem. Jeden na pewno należał do Nadii, drugi widywała często pod kawiarnią i należał do Conrada Saverina. Zacisnęła pięści ze złości, zdając sobie sprawę, że Fernando śledził swojego kontrkandydata i synową. Miał zapewne nadzieję znaleźć na nich jakieś brudy. To obudziło w niej waleczną lwicę.
Bez zbędnych ceregieli rzuciła zakupy, które targała z supermarketu na chodnik i zapukała w szybę od strony pasażera na tylnym siedzeniu. Po chwili jej oczom ukazała się siwa głowa Fernanda, który przypatrywał jej się z ciekawością.
– To miejsce dla niepełnosprawnych. Nie widzi pan znaku, panie burmistrzu? – Wskazała palcem na znak, który jasno informował, że to miejsce parkingowe było zarezerwowane dla niepełnosprawnych.
Zwróciła się do niego per „panie burmistrzu”, starając się dać mu do zrozumienia, że jako kandydatowi na to stanowisko nie przystoi mu takie zachowanie.
– Dziękuję za informację – odpowiedział, lekko poirytowany, że przeszkodziła mu w przeszpiegach.
Miała zamiar odejść, kiedy mimochodem zerknęła w okno ośrodka, gdzie Nadia i Conrado wydawali się sobą dość mocno zajęci, delikatnie mówiąc.
– Proszę poczekać, panie Barosso! – krzyknęła Ariana, kiedy Fernando już powracał do przerwanej czynności, jakim było obserwowanie swoich rywali na korcie tenisowym. Z tego miejsca parkingowego miał idealny widok na wszystko, co się tam działo. Nie czekając na zaproszenie, otworzyła sobie drzwi do jego samochodu i władowała się na tylne siedzenie, zmuszając Fernanda, by się przesunął.
– Co pani wyprawia? – warknął Barosso, jednak kiedy jego szofer, chciał zainterweniować, pokazał mu znak ręką, by się wstrzymał.
– Bardzo pana przepraszam! – Ariana wychodziła z siebie, by Barosso nie widział jej przyjaciółki z Saverinem. – Za wszystko! Wiem, że byłam trochę za bardzo wścibska. Ale taka już jest moja natura. Hugo mówił mi, że nie jest pan zadowolony z mojego zachowania i strasznie mi głupio, bo był pan dla mnie taki dobry. Nawet zaprosił mnie pan na Święto Bożego Narodzenia.
Miała nadzieję, że brzmi szczerze, choć w środku cała się trzęsła ze złości i strachu. Nie powinna była przepraszać, bo nie zrobiła nic złego. Chciała tylko obnażyć jego prawdziwą twarz. Teraz wiedziała, kim jest naprawdę i sporo ryzykowała, odwalając tę szopkę. W końcu wiedziała do czego jest zdolny. Złożyła ręce jak do modlitwy, udając, że prosi Barosso o wybaczenie. Fernando wyglądał jakby ktoś zdzielił go po twarzy – wymienił speszone spojrzenia z szoferem, po czym wyciągnął w stronę Ariany dłoń, niczym ojciec chrzestny. Santiago spojrzała na złoty sygnet, zastanawiając się, czy powinna go ucałować tak jak w dawnych czasach. Szybko jednak porzuciła ten pomysł, czując się niebywale głupio, i po prostu uścisnęła mu dłoń. Zdecydowanie czytała za dużo książek, a za mało wiedziała o prawdziwym życiu.
– Obiecuję, że nie będę już pana niepokoiła. Jest pan szanowanym obywatelem i nie zasłużył pan na takie traktowanie.
– Już dobrze, dobrze. – Fernando chciał już najwidoczniej się jej pozbyć. – Mam tylko nadzieję, że zagłosuje pani na mnie w wyborach.
– Szczerze mówiąc, i tak nie mam praw wyborczych, nie jestem stąd. – Ariana zachichotała nerwowo, co w ogóle do niej nie pasowało, ale weszła w swoją rolę i nie umiała przestać. – Tamten znaczek, który noszę w kawiarni… Za to też przepraszam. Jak pan widzi, i tak nie mogę głosować. Chyba z natury jestem po prostu buntownicza i idę za mniejszością. Bo w końcu wiadomo, że to pan ma większe poparcie społeczeństwa.
Fernando ucieszył się na tę wiadomość, jednak nadal wyglądał niebywale niekomfortowo, ściśnięty na tylnym siedzeniu i osaczony przez dziewczynę.
– Już dobrze. Hugo dobrze zrobił, że z panią porozmawiał. – Barosso poczuł wdzięczność do swojego pracownika. – I proszę już nie zajmować się bzdurnymi rzeczami tylko wracać do pracy.
– Oczywiście. – Ariana wysiadła z samochodu i ukłoniła się Fernandowi, ponownie czując się jak w innym stuleciu. – Do widzenia, panie Barosso! Miłego dnia!
Tak pożegnany Fernando nie miał innego wyjścia jak tylko odjechać spod ośrodka sportowego, porzucając swój plan śledzenia rywali. Ariana zerknęła ponownie w okno, ale nie było śladu ani po Nadii, ani po Conradzie. Odetchnęła z ulgą, złapała porzucone zakupy i odeszła szybko, zanim jej znajomi wyszli z ośrodka. Niczego nie podejrzewali. Ariana miała jednak szczerą nadzieję, że będą bardziej ostrożni. Cokolwiek było między nimi, musieli bardziej uważać, bo Fernando był zdolny do wszystkiego.

***

Cały czas podczas porannego joggingu rozmyślał o Joaquinie i o ich wczorajszym spotkaniu w El Paraiso. Skąd szef Templariuszy wiedział, że Lucas jest agentem FBI? I dlaczego nic sobie z tego nie robił? Hernandez zdał sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy od kiedy go poznał, Villanueva był wczoraj trzeźwy. A przynajmniej nie zażył tego wieczoru narkotyków. Zdawał się być zupełnie inną osobą i Lucas sam już nie wiedział, która z jego twarzy jest prawdziwa. Miał ogromną ochotę porozmawiać z Emily – ona pewnie coś by mu doradziła. Zatrzymał się i mimowolnie zerknął na wyświetlacz smartfona, zastanawiając się, czy by do niej nie zadzwonić. Nie chciał jej jednak tym obarczać. Tę sprawę musiał doprowadzić do końca sam. Nagle poczuł, że czyjeś silne ręce brutalnie chwytają go od tyłu. Czyjaś dłoń zakryła mu twarz, by nie mógł wydobyć z siebie głosu, a telefon wyślizgnął mu się z rąk, kiedy próbował się wyswobodzić, i wylądował gdzieś w błocie.
Został pociągnięty do jednej z uliczek między kamienicami i brutalnie pchnięty na pojemniki na śmieci. Przewrócił się, raniąc dłonie o rozbite szkło. Zaklął cicho, dopiero teraz mogąc spojrzeć na swoich oprawców. Było ich dwóch. W jednym rozpoznał ochroniarza z El Paraiso, niejakiego Otto. Miał charakterystyczną bliznę na policzku i nie trudno było nie zwrócić na niego uwagi, bo był dość pokaźnych rozmiarów. Towarzyszył mu nie kto inny jak Lalo. Lucas podniósł się do pionu, ale po chwili został przygwożdżony do muru przez rosłego osiłka, który trzymał go za gardło. Hernandez nie mógł się wyswobodzić z jego silnego uścisku. Zamiast tego wymierzył Lalo mordercze spojrzenie.
– Sprytnie to rozegrałeś, Hernandez. Muszę ci to przyznać. – Prawa ręka Joaquina uśmiechnął się obleśnie, wyrzucając niedopałek papierosa i zdeptując go butem. – Obróciłeś Joaquina przeciwko mnie.
Lucas odrzucił wreszcie silną rękę Otto i stanowczo odepchnął go od siebie.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Nie nastawiałem go przeciwko tobie.
– Czyżby? To dlaczego nagle zrobiliście się takimi dobrymi przyjaciółmi? – Lalo zaśmiał się kpiąco, po czym podszedł do Lucasa na odległość zaledwie kilku centymetrów. Nie był w stanie przestraszyć Hernandeza, który górował nad nim o głowę. Policjant wiedział, że zachowanie Lala podyktowane jest wczorajszym zachowaniem Joaquina, z którym przecież nie miał nic wspólnego. Uznał, że nie może okazać słabości.
– Widocznie coś przeskrobałeś, skoro nie ufa ci tak jak kiedyś.
Lalo zamachnął się pięścią i wymierzył mu potężnego lewego sierpowego, co nieco go zaskoczyło, bo nie spodziewał się takiej siły w tym niskim człowieczku. Chciał mu oddać, ale Otto zagrodził mu drogę.
– Jestem najbardziej zaufanym człowiekiem Joaquina – powiedział z dumą Lalo, a Lucas prychnął, wypluwając trochę krwi. Miał nadzieję, że Lalo nie uszkodził mu zębów, bo cios miał wyjątkowo mocny. – A wcześniej byłem prawą ręką El Pantery. My, Templariusze, jesteśmy rodziną. I nie potrzebujemy obcych w naszych szeregach. Nie ufamy ci i wiemy, że coś kręcisz.
– Powiedz to swojemu kumplowi, Joaquinowi. On jakoś zdaje mi się ufać bezgranicznie. – Nie wiedział, dlaczego w to brnie, ale odczuwał dziką satysfakcję, prowokując Lalo. – Skoro jesteś takim zaufanym człowiekiem Wacky’ego, to porozmawiaj z nim. Przecież chyba nie zlekceważy twojego zdania na mój temat.
Jawna kpina w jego głosie tylko bardziej rozwścieczyła Lalo. Nakazał mężczyźnie z blizną na twarzy przytrzymać Lucasa od tyłu, a sam zaczął wymierzać mu raz za razem ciosy. Kiedy skończył, nachylił się nad Lucasem i wyszeptał mu cicho do ucha:
– Uważaj, Hernandez. Bo skończysz tak jak twój kumpel, Guillermo. – Lucas ledwo przytomny z bólu spojrzał na Lala z nienawiścią, zastanawiając się, co on wie na ten temat. – Zastanów się nad tym. A tymczasem idziemy z Otto na kawę. Może obsłuży nas ta ładna kelnereczka, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Lucas próbował wyszarpnąć się z uścisku Otto, ale na próżno. Lalo oddalił się z kpiącym uśmiechem na twarzy, a kiedy zniknął za rogiem, osiłek z blizną pchnął Lucasa na ziemię i poszedł za kolegą.
Oddychał ciężko, zastanawiając się, co to wszystko ma znaczyć. Lalo bał się, że Joaquin traci do niego zaufanie i był podejrzliwy wobec Lucasa, całkiem słusznie z resztą. Co takiego wiedział o śmierci Guillerma? Czyżby maczał w tym palce? I skąd wiedział o Arianie? Być może go śledził, chciał mieć dowody, że Hernandez wcale nie dołączył do Templariuszy dla kasy i że ma jakiś ukryty cel. Będzie musiał być bardziej ostrożny, dla dobra swoich bliskich, którzy mogli ucierpieć.
Nie wiedział, jak długo siedział pobity pod murem, ale dopiero po jakimś czasie poczuł się na siłach, by wstać. Był przyzwyczajony do bólu fizycznego, wiele razy obrywał, trenując sztuki walki. Ale chyba zapomniał jak to jest dostać porządnie po pysku, a Lalo walił wyjątkowo mocno. Kiedy doszedł na komisariat, ku swojej uldze zdał sobie sprawę, że prawa ręka Joaquina nie dokonała większych zniszczeń. Prawy policzek był zaczerwieniony i robił mu się lekki siniec po okiem, ale poza tym wszystko było w porządku z twarzą. Zaklął cicho, kiedy zdał sobie sprawę, że zgubił telefon w błocie. Nie miał jednak siły wracać i go odzyskać, więc zaczął się przebierać w policyjny mundur. Dopiero kiedy zdjął koszulę, zauważył siniaki na brzuchu, które jednak nie były groźne.
– Auć. Musiało boleć.
W lustrze za sobą dostrzegł kobietę, która przypatrywała mu się pożądliwym wzrokiem. Nie usłyszał nawet kiedy weszła do szatni. Rzuciło mu się w oczy, że była w zaawansowanej ciąży i pomyślał, że już wie z kim ma do czynienia.
– Lucas Hernandez, jak mniemam? – zapytała podchodząc bliżej, w ogóle nie przejmując się, że narusza jego prywatność, jako że nadal stał przed nią bez koszulki.
– To aż tak oczywiste? – zapytał bez cienia zainteresowania. – A pani to pewnie podkomisarz Isabela Quintero?
– We własnej osobie. – Kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że jest pewna siebie. – Widzę, że wieści szybko się rozchodzą.
– W Valle de Sombras z prędkością światła. – Nie miał zamiaru przyznawać się jej, że dowiedział się o niej kilku informacji na prośbę Nadii. Nie wiedział tylko, co tutaj robiła. – Przyszła pani zapoznać się z komisariatem czy po prostu lubi pani oglądać półnagich mężczyzn? – Miał na myśli jej brak taktu, bo weszła bez pukania.
– To pierwsze, ale drugie też należy do całkiem przyjemnych.
Wzrokiem omiotła całą sylwetkę Lucasa, przygryzając przy tym dolną wargę, jakby właśnie trafił jej się jakiś smaczny kąsek. Hernandez wyglądał na niewzruszonego. Naciągnął na siebie koszulkę, tym samym kończąc show i dając Isabeli do zrozumienia, że nie z nim te numery.
– Może będziesz tak uprzejmy i mnie oprowadzisz? – zaproponowała, a on zatrzasnął swoją szafkę i już miał zamiar odmówić, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się Esposito i wręcz zlecił mu to niezbyt przyjemne zadanie.
– Świetnie – mruknął sam do siebie Lucas, czując że jest skazany na towarzystwo policjantki, której moralność budziła wątpliwości.

***

Długo bił się z myślami, czy powinien zadzwonić do Nadii i zapytać ją, jak się czuje. Nie chciał wyjść na wścibskiego. Pewnie i tak nie miała siły z nikim rozmawiać, bo rozprawa ją wykończyła. Uznał jednak za stosowne, by wyrazić zainteresowanie. W końcu byli teraz partnerami biznesowymi. Nadia długo nie odbierała telefonu i już miał zamiar się rozłączyć, kiedy w końcu po drugiej słuchawce usłyszał jej głos.
– Cześć, Nadia. To ja, Conrado. – Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, jakby kobieta znała wielu Conradów i teraz zastanawiała się, z kim ma do czynienia. – Conrado Saverin – dodał, woląc być dokładnym.
Cześć, Conrado. Coś się stało? Chodzi o wydawnictwo? – zapytała swobodnym tonem, czym lekko wytrąciła go z równowagi.
– Nie, nic z tych rzeczy. Chciałem wiedzieć, jak się czujesz. No wiesz, po rozprawie.
Och. Wszystko w porządku.– Lakoniczna odpowiedź Nadii musiała mu wystarczyć.
– Słuchaj, chciałem zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz…
Wybacz, Conrado, mam drugi telefon. Mogę do ciebie oddzwonić?
– Jasne. – Już po chwili Nadia się rozłączyła, pozostawiając Conrada z mętlikiem w głowie.
Od kobiety, która mówi mu, że jej się podoba i która całuje go znienacka na korcie tenisowym stała się wyluzowaną i obojętną Nadią, której jeszcze nie znał. Uznał, że chyba tak będzie lepiej, ale złapał się na tym, że cały czas o tym myślał, kiedy jechał w stronę domu państwa Reverte. Punkt czternasta Saverin stanął na progu i wręczył gospodyni butelkę wina.
– Jedno z twojej winnicy? – Javier podszedł do drzwi i uścisnął Conradowi dłoń na powitanie. Widząc pytający wzrok gościa, wyjaśnił: – Lubię wiedzieć co nieco o moich znajomych.
Conrado uśmiechnął się na to stwierdzenie. W końcu on również zawsze sprawdzał ludzi, z którymi miał współpracować. Tak się złożyło, że wino rzeczywiście pochodziło z jednej z winnic we Włoszech, która należała do jego hotelu. Viktoria poprowadziła gościa do jadalni i już po chwili podano do stołu. Conrado chwalił wszystkie potrawy i widać było, że trochę się na tym zna.
– Gotujesz? – zapytał pan domu, mile połechtany komplementami Saverina.
– Kiedyś częściej, teraz nie mam na to czasu.
– Człowiek biznesu, rozumiem. – Javier pokiwał głową jakby to wszystko wyjaśniało.
Gawędzili tak jeszcze swobodnie na różne tematy i Conrado musiał stwierdzić, że są to bardzo sympatyczni ludzie. Różnili się od Felipe Diaza. Byli bardziej „swojscy” i chyba to wyborcy docenią bardziej. Mimo wyższego wykształcenia i dobrej sytuacji finansowej, nie byli zepsuci i nie afiszowali się z tym zbytnio, dzięki czemu mieszkańcy Doliny mogli się z nimi bardziej utożsamić.
– To kiedy ślub? – zapytał Javier, kiedy po zjedzonym obiedzie zasiedli do kawy w salonie. Specjalnie na tę okazję upiekł swój wyśmienity sernik. – Podobno szykujesz zmianę stanu cywilnego.
– Szóstego czerwca.
– Wybacz, ale trochę mnie to dziwi. Sporo słyszeliśmy z Vicky o twojej narzeczonej i szczerze mówiąc, nie pasujecie mi do siebie.
Vicky zrugała męża wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że nie powinien tego mówić. Wiedzieli co nieco o Evie Medinie z opowieści Lucasa i nie zapałali do niej sympatią. Conrado rzeczywiście zdawał się być zupełnie różny od swojej przyszłej żony, ale nie im było to oceniać.
– W porządku, jestem przyzwyczajony do takich uwag. – Słowa Conrada były skierowane bardziej do Vicky niż do Magika, bo to ona czuła się zawstydzona komentarzem męża. Saverin natomiast nie wydawał się być urażony. Przeciwnie, trochę go to bawiło. – Evę trzeba bliżej poznać, zanim się ją osądzi. Pierwsze wrażenie bywa mylne.
– To jasne, nie ocenia się książki po okładce – przyznał Javier, ale kąciki ust lekko mu zarżały. Chyba poczuł się w walecznym nastroju w imieniu Harcerzyka.
– Może przejdziemy lepiej do tematu wyborów? – zaproponowała Viktoria, czując, że wchodzą na niebezpieczny grunt. – Dziękuję, że się zgodziłeś, żebym była twoją patronką, Conrado. Mogę cię zapewnić, że nikomu bardziej nie zależy na klęsce Fernanda niż mnie.
– To ja dziękuję wam. – Conrado spojrzał na państwo Reverte z wdzięcznością. – Dobrze jest wiedzieć, że nie każdemu podobają się plany Barosso. Wiem, co zrobił twojej rodzinie – zwrócił się bezpośrednio do Viktorii. – I mogę cię zapewnić, że mi także zależy na tym, żeby za to odpowiedział.
– Mogę cię o coś zapytać? Dlaczego tak go nienawidzisz? Bo mam wrażenie, że nie chodzi tu tylko o dobro miasteczka. Macie jakieś osobiste porachunki.
– To prawda. Mamy z Fernandem przeszłość, o której jednak wolałbym nie mówić. To sprawa między mną a nim. Wolę nie wciągać w to osób trzecich. – Viktoria pokiwała głową na te słowa i złapała Javiera za kolano, bo chyba chciał drążyć ten temat. – Muszę was ostrzec, że nie będzie łatwo wygrać z Fernandem. Ma reputację w miasteczku. Wielu ludzi nadal go popiera i będą popierać, bo jest dla nich jedyną opcją. Mnie w ogóle nie biorą pod uwagę. Jestem tutaj obcy, nie znam miasteczka ani mieszkańców. Jestem pewien, że Fernando będzie chciał to obrócić na swoją korzyść.
– Na pewno. Już się reklamuje jako dobrodziej Valle de Sombras – zauważył Javier. – Trąbi na około, że dzięki niemu Dolina rozkwitła. Szczerze mówiąc, jest w tym sporo prawdy.
– Zgadza się. Dlatego nie zamierzam z tym polemizować. – Conrado wyciągnął jakieś dokumenty i położył je na stoliku do kawy przed Viktorią i Javierem. – Skupiam się na „tu i teraz”.
– Czy to ośrodek Ignacio Sancheza? – Viktoria dokonała oględzin dokumentów. – Chce zrównać ośrodek z ziemią? On tak może?
– Jeśli otrzyma dostateczną liczbę podpisów, owszem. Sporo mieszkańców uważa, że ten ośrodek tylko przyczynił się do rozwijania agresji wśród ich dzieci. Nie wspominając już o wielu młodocianych przestępcach, którzy uczęszczali tam na zajęcia.
– To jakiś absurd. – Javier parsknął śmiechem, z niedowierzaniem przyglądając się papierom. – Jasne, że nie każdemu można pomóc, jeśli tego nie chce. Ale sporo dzieciaków wyszło na dobrą drogą tylko dzięki temu ośrodkowi. Nie wierzę, że Barosso próbuje to zrobić.
– Niestety. Ale zamierzam go powstrzymać. Nie będzie łatwo. – Conrado zwrócił się do Viktorii: – Czy rozmawiałaś może z Emily? Miała ci coś przekazać.
– Jeszcze nie miałam okazji. Ostatnio była dość zajęta. O co chodzi?
– Chodzi o twojego dziadka, Felipe. To, że był moim patronem, może źle wpłynąć na moją kampanię wyborczą. Po jego śmierci na światło dzienne zaczynają wypływać pewne informacje i Fernando na pewno to wykorzysta. Dlatego chcę, żebyś wiedziała, na co się decydujesz, przejmując rolę dziadka. To może być dla ciebie trudne i nie chcę stawiać cię w niekorzystnej sytuacji. Żadnego z was – dodał, spoglądając również na Javiera.
– Doceniam to, Conrado, ale mówiłam serio, kiedy twierdziłam, że chce ci pomóc. Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze będzie to czysta rozgrywka. W końcu twoim przeciwnikiem jest Barosso.
– Dziękuję ci, ale jednak wolałbym, żebyś najpierw porozmawiała z Emily. Ona wszystko ci wytłumaczy, myślę, że tak będzie lepiej. – Saverin zdawał sobie sprawę, że państwo Reverte wiedzą o zamiłowaniach Felipe lub przynajmniej domyślają się większej części jego grzeszków, ale nie do niego należała rozmowa o tym.
– W porządku, odezwę się do ciebie, jak tylko porozmawiam z Emily. – Viktoria uśmiechnęła się lekko, po czym zaczęła przeglądać dalej przedstawione jej przez Conrada dokumenty. Znajdowały się w nich główne założenia jego programu wyborczego.
Javier studiował właśnie szczegóły związane z poradnią biznesowo-prawną, do której założenia namówił Saverina Fabricio. Viktoria natomiast skupiła się na planach fundacji. Conrado zauważył, że jest zaintrygowana.
– To tylko wstępny projekt – wyjaśnił szybko. – Ludzie w miasteczku nie mają z czego żyć. Brakuje miejsc pracy, opieka socjalna nie jest zbyt rozwinięta. Myślę, że warto pomyśleć nad pomocą dla samotnych matek z dziećmi. Fabricio mówił mi też, że jest sporo wielodzietnych rodzin w Dolinie. Fundacja mogłaby pomóc dzieciom, finansując potrzebne pomoce naukowe. Jest tu też sporo przypadków przemocy w rodzinie, a także przemocy na tle seksualnym. Ale jak mówiłem, to tylko wstępny projekt.
– Będziesz dobrym burmistrzem – skwitowała to Viktoria, co nieco go zdziwiło. – Myślę, że wiem, jak ugryźć tę sprawę z fundacją. Daj mi trochę czasu, a odezwę się do ciebie w tej sprawie.
Conrado był lekko zdziwiony, ale nie oponował. W pewnym momencie zawibrował jego telefon. Była to wiadomość of Fabricia.
– Coś się stało? – Javiera zmartwiła mina Saverina.
– Emily jest w szpitalu. To podobno bakteryjne zapalenie płuc. Wybaczcie, ale przyjaciel mnie potrzebuje.
– Oczywiście, informuj nas na bieżąco. – Viktoria przejęła się stanem McCord, a Javier już się zbierał, by jechać z Conradem, który uświadomił go, że nie można odwiedzać Emily.
Obiecał, że da im znać o stanie zdrowia przyjaciółki, po czym zostawił im dokumenty, by mogli się z nimi w spokoju zapoznać i pożegnał się, kierując się w stronę miejscowej kliniki. Fabricio odchodził od zmysłów, zmuszony czekać w szpitalnej poczekalni na jakieś wieści o stanie zdrowia żony.
– Co z nią? – zapytał Conrado, wparowując do szpitala i bez trudu odnajdując Fabricia w pustej sali.
– Lekarze są dobrej myśli, ale nie pozwalają mi do niej wejść.
Conrado poklepał przyjaciela po plecach i nakazał mu usiąść, bo ten wciąż chodził w tę i z powrotem.
– Jadłeś coś w ogóle? – zapytał go, a Fabricio pokręcił głową. Nie miał czasu na myślenie o tak trywialnych rzeczach jak jedzenie, kiedy jego żona leżała podłączona do respiratora w szpitalu.
Saverin nic sobie jednak z tego nie robił i mimo usilnego sprzeciwu Fabricia, który uparł się, że zostanie w poczekalni na wypadek nowych informacji, poprowadził go do szpitalnej stołówki, gdzie zamówił kilka najbardziej pożywnie wyglądających kanapek i dwie kawy. Postawił jedzenie przed Fabriciem i wpatrzył się w niego uważnie, dopóki ten nie zaczął jeść.
– Zwolnij trochę, bo się udławisz – nakazał Conrado, ale Fabricio w ekspresowym tempie pożerał kanapkę. – To mała klinika. Znajdą cię, jeśli będziesz potrzebny.
– Nie rozumiesz mnie. To nie twoja żona leży na OIOMie.
– Nie. Moja została skremowana i pochowana na cmentarzu w Ciudad de Mexico.
Fabricio przestał przeżuwać kanapkę, wpatrując się w przyjaciela. Nie pomyślał, zanim to powiedział. Conrado jednak zdawał się nie mieć mu za złe. Podał mu butelkę wody, którą także kupił w stołówce i nakazał pić, żeby się nie udławił.
– Przepraszam – powiedział Guerra, kiedy przeżuł kanapkę.
– Daj spokój. – Saverin machnął ręką. – Ożeniłeś się z agentką Interpolu a panikujesz z powodu zapalenia płuc? Emily nic nie będzie, to twarda dziewczyna. Z gorszych tarapatów wychodziła obronną ręką.
– Wiem. – Fabricio westchnął ciężko. Oparł łokcie na stole i złapał się za głowę. Emily była całym jego światem, to naturalne, że się o nią bał. – Boję się, że jest w ciąży.
– Co?
– Poprosiłem Juliana o zrobienie testu. Jeśli jest, a choroba zagrozi też dziecku… To będzie moja wina, Conrado.
– Przestań się zadręczać. Niby w jaki sposób to twoja wina?
– To ja ją namawiałem na dziecko.
– Fabricio, to nie jest twoja wina. – Conrado spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. – Emily jest w dobrych rękach, wyjdzie z tego. I nie ma co gdybać, nawet nie masz jeszcze wyników testu. Uspokój się trochę. Gdyby Emily wiedziała, jakie bzdury teraz wygadujesz, pewnie dałaby ci popalić.
Guerra nic nie odpowiedział. Zamiast tego zabrał się za jedzenie kolejnej kanapki.
– Pewnie nie ma sensu prosić cię, żebyś pojechał się przespać do domu? I tak nie zaśniesz.
– Nawet nie próbuj wysyłać mnie do domu. Zostanę tu z Emily do czasu aż poczuje się lepiej.
– Pogadam z pielęgniarkami. Może mają tu jakąś wolną salę, w której będziesz mógł się przespać. – Fabricio zaczął stanowczo protestować, ale Conrado obiecał mu, że zaczeka w poczekalni na jakieś wieści i obudzi go jak tylko czegoś się dowie. Saverin był słownym człowiekiem, więc Guerra, choć niechętnie, zgodził się.
Pielęgniarka Dolores, która akurat miała dyżur, zaprowadziła Fabricia do jednej z sal, gdzie zasnął jak dziecko. Conrado natomiast rozsiadł się w poczekalni, z nowym tabletem i kubkiem kawy. Zapowiadał się długi wieczór.

***
Hugo natomiast ubierał się właśnie po badaniach, jakie zrobił mu Julian. Miał przyjść na kontrolę. Czuł się już dobrze, więc niespecjalnie się zdziwił, kiedy Vazquez oznajmił mu, że jest zdrowy jak ryba.
– Jesteś prawie medycznym cudem. Nie wiem, jak ty to robisz, ale zawsze jakoś się wyliżesz ze wszystkiego. I to w zastraszająco szybkim tempie. – Julian pokręcił głową, wieszając na szyi stetoskop.
– Już ci mówiłem, doktorku, że złego diabli nie biorą. – Delgado uśmiechnął się, zarzucając na siebie kurtkę.
Coś w jego minie zaintrygowało Juliana.
– Wielu by zabiło, żeby mieć takie szczęście jak ty.
Hugo przekrzywił głowę na tę słowa.
– Metafora o zabijaniu? Serio, doktorku?
– Wiesz, co miałem na myśli.
– Wiem. – Hugo zeskoczył z kozetki i westchnął ciężko. – Jesteś pewien, że nie potrzebuję jakiegoś antybiotyku czy coś?
– Nie, jesteś zupełnie zdrowy. Nie przemęczaj się tylko. Żadnych bohaterskich i głupich akcji, zrozumiano? To zalecenie lekarza. – Julian wycelował w przyjaciela oskarżycielsko palcem, a ten uniósł ręce na znak, że niczego takiego nie planuje.
– Na razie mam dosyć wrażeń. Szkoda tylko, że nie mogę odwlekać tego, co nieuniknione. – Widząc pytający wzrok lekarza, wyjaśnił: – Idę na laserowe usunięcie tatuażu.
– Auć! – Julian wzdrygnął się. – Boisz się bólu?
– Bólu? Proszę cię. – Delgado machnął ręką lekceważąco, prychając pod nosem. Julianowi zadrgały kąciki ust na ten widok. – Stara znajoma ma mi usunąć ten tatuaż. Boję się raczej spotkania z nią.
– Boisz się kobiety? Ty? – Vazquez roześmiał się szczerze.
– Nic w tym śmiesznego. Też byś się bał spotkania po latach z osobą, która nie ma zielonego pojęcia, kim się stałeś. Nie jestem już tą samą osobą, co kiedyś.
Coś w głosie Huga dało Julianowi do zrozumienia, że nie powinien się z niego nabijać.
– Dasz radę. Będę trzymał kciuki.
– Dzięki. Choć nie na wiele to się zda.
– Czuję się urażony.
Przekomarzali się tak jeszcze przez chwilę, po czym Hugo oświadczył, że musi już iść. Julian miał pacjentów na głowie, więc nie chciał mu zabierać czasu.
– A ta stara znajoma to chyba ktoś więcej niż tylko znajoma, co? – zagadnął Julian na odchodnym, a Hugo westchnął ciężko, pozostawiając jego pytanie bez odpowiedzi.
– Do widzenia, doktorku!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 34 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin