Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Cuando Baja La Marea - Kiedy morze opada
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:30:18 05-01-09    Temat postu:

Maite Perroni napisał:
Mrs.Pattinson napisał:
May nie dasz mi żyć.
nie przeczytałam jeszcze odcinków z wczoraj, a ty już dodałaś kolejne.
nie pisz tak szybko, bo nie chce, żeby tak szybko się skończyło.
chyba po raz pierwszy w życiu narzekam na taką liczbę odcinków. ; D
zabieram się w takim razie za czytanie.


Jak nadrobisz to napisz. Wtedy wstawię kolejne. ( Mam już zakończenie. Telka będzie miała 30 odcinków. Jeśli chcesz się spytać dlaczego tak mało, to dlatego, że kończę swoją karierę na forum. Dokończę Rosę, a do Roxan będę wklejać odcinki sporadycznie i i tak ma być ich tylko 15. Na razie więcej telek nie przewiduję. Może w końcu napiszę książkę- żart!!!)


dlaczego chcesz przestać pisać?
odcinki cały czas czytam ; D
poza tym z tą książką chyba nikt nie żartował, kiedy radził byś się tym zajęła. I to był bardzo dobry pomysł. ;p
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megan
Generał
Generał


Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 7845
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:38:44 05-01-09    Temat postu:

Zgadzam się z Mrs.Pattinson powinnaś poważnie pomyśleć o napisaniu książki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bloody
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 23 Lut 2007
Posty: 4501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:39:28 05-01-09    Temat postu:

Maite Perroni napisał:
Mrs.Pattinson napisał:
May nie dasz mi żyć.
nie przeczytałam jeszcze odcinków z wczoraj, a ty już dodałaś kolejne.
nie pisz tak szybko, bo nie chce, żeby tak szybko się skończyło.
chyba po raz pierwszy w życiu narzekam na taką liczbę odcinków. ; D
zabieram się w takim razie za czytanie.


Jak nadrobisz to napisz. Wtedy wstawię kolejne. ( Mam już zakończenie. Telka będzie miała 30 odcinków. Jeśli chcesz się spytać dlaczego tak mało, to dlatego, że kończę swoją karierę na forum. Dokończę Rosę, a do Roxan będę wklejać odcinki sporadycznie i i tak ma być ich tylko 15. Na razie więcej telek nie przewiduję. Może w końcu napiszę książkę- żart!!!)


Jak to kończysz? Ja dopiero niedawno odkryłam, że piszesz tyle telek kostiumowych i chciałam się za nie wziąć... Nie rób tego!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WhiteAngel
Idol
Idol


Dołączył: 01 Mar 2008
Posty: 1397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:47:45 05-01-09    Temat postu:

Zgadzam się z moimi przedmówczyniami. Jeśli napiszesz książkę to liczę na autograf
Mam cichą nadzieje że wyjedziesz na wakacje od pisania. I że kiedyś z nich wrócisz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:50:07 05-01-09    Temat postu:

Megan napisał:
Matko nie Jak to kończysz ? Już na zawsze ?
Przecież Ty masz niebywały talent do pisania. Wiem, że możesz czuć się zmęczona ale proszę nie rzucaj pisania na forum. Może jak trochę odpoczniesz znów stworzysz jakąś telkę. Tą jak i pozostałe również czytam. Obiecuję, że jak tylko znajdę chwilę (może w weekend) to skomentuje te cudne odcinki, które wczoraj pochłonęłam jak gąbka.


Tu nie chodzi o komentarze. Po prostu cierpię na poważny brak weny. Pisanie nie przychodzi mi już tak łatwo jak kiedyś. Coraz częściej nie które anegdoty podsuwa mi koleżanka. Po prostu wypaliłam się.
Z tym moim talentem też nie przesadzajmy. Może jeszcze jakąś telkę napiszę. Teraz potrzebuję wakacji. Może zostanę współautorem jakieś telki? Nie wiem. Wiem jedno skończę CBLM, Rosę, a potem będę dążyła do zakończenia Roxan.

Bloody liczę, że przeczytasz moje telki
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:00:41 05-01-09    Temat postu:

przerwa w pisaniu brzmi o wiele lepiej, niż to, że z tym kończysz.
po skończeniu CBLM, Rosy i Roxan będę czekała na kolejną. Nie ważne ile. Naprawdę warto, ponieważ każda z tych historii jest taka magiczna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WhiteAngel
Idol
Idol


Dołączył: 01 Mar 2008
Posty: 1397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:07:36 05-01-09    Temat postu:

Jeśli potrzebujesz wakacji to je weź. Ja również poczekam na Twój nowy hit. Życzę Ci żebyś znalazła wenę

Ps. Ja na ten autograf liczę bo wierze że napiszesz książkę. Z takim talentem to nawet pewne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 19:08:45 05-01-09    Temat postu:

Mrs.Pattinson napisał:
przerwa w pisaniu brzmi o wiele lepiej, niż to, że z tym kończysz.
po skończeniu CBLM, Rosy i Roxan będę czekała na kolejną. Nie ważne ile. Naprawdę warto, ponieważ każda z tych historii jest taka magiczna.


Nie przesadzajmy. Fajna oki ale od razu magiczna?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megan
Generał
Generał


Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 7845
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:11:14 05-01-09    Temat postu:

Maite to, że masz talent nie podlega dyskusji. Jeśli potrzebujesz wakacji, dłuższej przerwy w pisaniu by zregenerować siły to zrób to, ja również tak jak dziewczyny cierpliwie poczekam, bo wiem, że warto.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:34:49 05-01-09    Temat postu:

przyznam się bez bicia, że na razie zatrzymałam się na 13 odcinku i jestem urzeczona odwagą Julie, tym, że chce pomóc w ocaleniu Camelotu, że mimo tych wszystkich tajemnic, których sama jeszcze dobrze nie odkryła próbuje przemówić Lancelotowi do rozsądku, chce zapobiec narodzeniu się temu zgubnemu uczuciu między Ginewrą a nim. Niestety ziarnko niepewności w sercu króla zdążył już zasiać Malvern. Nie podoba mi się to jego knucie, a przede wszystkim żal mi Artura, który myśli, że został zdradzony nie tylko przez najbliższego przyjaciela, ale i przez kobietę, którą kocha nad życie.
mogłabym czytać i czytać, ale wszystko sprzysięga się przeciw mnie i zawsze ktoś mi przeszkadza. Obiecuję jak najszybciej nadrobić resztę.

a co do tej magii, uważam, że jest w każdej z telenoweli, którą napisałaś.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 20:35:30 05-01-09    Temat postu:

Odcinek 27
Na dzień przed dobroczynną galą Błysku w prasie było tyle entuzjastycznych informacji na jej temat, że niektórym się wydawało, iż już się odbyła. Całe kolumny poświęcano temu, kto się w co ubierze i od jakiego projektanta będzie ten strój, jakie klejnoty wypożyczą I
znane gwiazdy od Harry'ego Winstona czy Cartiera. Pojawiały się smakowite plotki na temat tego, kto się pojawi w czyim j towarzystwie, kto usiądzie przy stole najbardziej znanych gości
i kto będzie się starał kogo unikać w jasnych światłach sal i w błyskach fleszy paparazzich. Aktorzy, aktorki, gwiazdy rocka, modelki, producenci, pisarze, reżyserzy, tytani biznesu i pięciominutowe sławy - wszyscy mieli zjechać na Manhattan, żeby wesprzeć swoje wybrane organizacje dobroczynne lub reklamować siebie. Krótko mówiąc, oszałamiający świat sławy i pieniądza gorączkowo przygotowywał się do tego wielkiego wydarzenia. Jeden z redaktorów kolumny towarzyskiej przyrównał tę imprezę do wydanego w ubiegłym wieku balu pani Astor, która zaprosiła nań czterystu szczęściarzy, ponieważ tylko tyle osób mogło się zmieścić w jej legendarnej sali balowej. Takie stwierdzenie zostało natychmiast skrytykowane przez konkurencyjną gazetę, która oświadczyła stanowczo, że towarzystwo zaproszone na galę prezentuje się o wiele lepiej niż gromada otyłych snobów u pani Astor, a poza tym gala Błysku jest imprezą charytatywną. Tak więc, nie dość że goście będą o wiele atrakcyjniejsi, to
jeszcze zrobią coś pożytecznego ze swoimi pieniędzmi, oprócz wspierania fachowców, którzy pomogli im uzyskać tak świetny wygląd, czyli chirurgów plastyków, osobistych trenerów, dietetyków, projektantów mody oraz właścicieli klinik i centrów odwykowych. Całe miasto czuło się dzięki tej imprezie o wiele lepiej, myślało o sobie jako o wielkim dobroczyńcy. Burmistrz natychmiast to podchwycił i z charakterystyczną pewnością siebie ogłosił, że
Nowy Jork jest w tej chwili prawdziwym centrum wszechświata. Bardo niewielu ludzi skrytykowało to stwierdzenie, zwłaszcza gdy rozeszła się wieść, że Madonna wystąpi przebrana za Ginewrę, a Donald Trump, bez konsultacji z Madonną, zamówił już wspaniały kostium króla Artura. Rozeszła się też plotka, że ktoś z rodziny Kennedych- nikt dokładnie nie wiedział kto - ma wystawić na aukcji jakąś rzadką pamiątkę po JFK. Wszystko to miało związek z przewodnim tematem gali - Camelotem - i nikt nie wątpił, że ten tajemniczy
przedmiot, cokolwiek miało to być, okaże się bardzo cenny i w najlepszym guście. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali nadejścia tego wieczoru. Wszyscy.
Juli e próbowała skontaktować się z Peg, ale bezskutecznie. Doszła do wniosku, że przyjaciółka pewnie się wstydzi. W końcu podczas ich ostatniej rozmowy zdradziła bardzo wiele swoich intymnych marzeń. Na pewno nie było to dla niej łatwe. Jak na początek dnia pracy było jeszcze niedorzecznie wcześnie, ale nawet gdyby Julie w ogóle poprzedniego dnia nie wychodziła z biura, i tak nie miałaby pewności, że zdąży ze wszystkim na
czas. Cały zespół pracował wczoraj do późna, ale postanowiła pierwsza zjawić się dziś w agencji. Tak będzie najlepiej. Strażnik przepuścił ją machnięciem ręki. Kiedy wyciągnęła
przepustkę, już wrócił do swojego brukowca i pączka. Znakomita ochrona, nie ma co. Uśmiechnęła się i weszła do windy. Mimo wczesnej pory chciała porozmawiać z Peg. Postanowiła zadzwonić do niej natychmiast. Tyle miała jej do opowiedzenia, zwłaszcza o tym profesorze z Uniwersytetu Columbia. Co prawda, nie udało im się do niego dodzwonić i nawet w uniwersyteckiej centrali telefonicznej nikt nie znał jego numeru, ale po południu
wybierała się z Lancelotem na tę uczelnię, żeby czegoś się dowiedzieć na miejscu. To rzeczywiście może być ten sam człowiek, który stworzył komiks o Camelocie. No i Peg nic jeszcze nie słyszała o skradzionych księgach i o tym, co mówił Mel na temat wersji włoskiej i łacińskiej. Julia chciała nawet opowiedzieć przyjaciółce o tym, jak doskonale radzi
sobie Lancelot z pracą z ludźmi w schronisku. Pomagał w przygotowaniach chóru do krótkiego - pięciominutowego -występu podczas gali. Tyle miała jej do powiedzenia. Co z tego, że było dopiero w pół do szóstej rano. Kiedy tylko usiądzie za biurkiem, wykręci numer Peg... W agencji wydarzyło się coś niedobrego. Od razu to wyczuła, gdy tylko wyszła z windy. Drzwi się za nią zamknęły, zanim zdążyła się cofnąć z powrotem do środka kabiny. Nacisnęła guzik ze strzałką w dół, w nadziei, że zaraz nadjedzie druga winda. Zrobiła to, ponieważ nawet z korytarza widać było, że ktoś wdarł się do pomieszczeń agencji.
Kanapy w poczekalni zostały rozprute, szklane przegrody za donicami z kwiatami roztrzaskane. Nawet rośliny wyrwano z ziemi i rozrzucono po całym korytarzu.
Cichy gong oznajmił przyjazd windy i Julie gorączkowo nacisnęła guzik. Nie rozwarła zaciśniętych w pięści rąk, dopóki drzwi się nie zasunęły i winda nie zaczęła zjeżdżać w dół,
do głównego holu. Myśl o tym, żeby zadzwonić do przyjaciółki, zupełnie wywietrzała
jej z głowy, przynajmniej na jakiś czas. Lancelot i Julie jeszcze raz przyjrzeli się wizytówce z adresem profesora Myrddina.
- To musi być tutaj - odezwała się Julie, spoglądając na budynek na terenie Uniwersytetu Columbia. - Nie wiem dlaczego, ale jestem zdenerwowana. Przecież jeśli to ten sam człowiek, który napisał i zilustrował tę książkę, to natychmiast nas pozna. I pewnie wcale nie będzie tym zachwycony. Weszli do dziwnego budynku z napisem nad wejściem: „Sztuki,
nauki humanistyczne i tajemne".
- Jakieś to dziwaczne - wymamrotała.
Lancelot uśmiechnął się. Julie doskonale wiedziała, że rycerz nie czuje się dobrze. Wolałaby, żeby został w domu, ale uparł się, że z nią pójdzie. Sam i Mel również chcieli się do nich przyłączyć, ale musieli wypełnić formularze z firmy ubezpieczeniowej i dokończyć
składanie oświadczeń na policji na temat całego zajścia. Policja uznała, że obrażenia Mela są skutkiem napadu, i potraktowała sprawę bardzo poważnie.
Poza tym właśnie w tej chwili policja badała włamanie do firmy Stickley & Brush.
- To tutaj. Numer siedem- oznajmił Lancelot, kiedy stanęli przed niewielkimi drzwiami. Złotymi literami wypisano na nich „Profesor Ralph Myrddin". Drzwi były dziwnie małe, niepodobne do innych, prowadzących do sal wykładowych i gabinetów. Wydawało
się niemożliwe, żeby za nimi znajdowało się cokolwiek innego niż składzik na szczotki.
Lancelot zerknął na Julie, a potem raz zapukał. Nie było odpowiedzi. Już miał zapukać ponownie, ale drzwi się otworzyły.
- Oczekiwałem was usłyszeli. Powitał ich starzec z fajką w ustach.
- Merlin! - zawołała Julie. Niewątpliwie był to on, miał ten sam kartoflowaty nos, rożowawą czaszkę z kępkami siwych włosów. Teraz był ubrany w zniszczoną tweedową marynarkę
i nadgryziony przez mole sweter, ale nie miała żadnych wątpliwości co do tego, kim jest stojący przed nią człowiek. To był Merlin.
Lancelot patrzył na niego w osłupieniu.
- Nic nie rozumiem.
Jacyś studenci pojawili się w głębi korytarza, więc Merlin otworzył szerzej drzwi.
- Wejdźcie do środka - zaprosił.
To zadziwiające, ale jego gabinet był dokładnie taki sam jak izba w domu w Camelocie, włącznie z długim stołem o grubym blacie, zastawionym najróżniejszymi naczyniami, w których bulgotały jakieś płyny. Na drugim stole piętrzyły się stare księgi o kartkach z pożółkłego pergaminu. W rogu, pogryzając nasiona, skrzeczała papuga.
- Charo - wyszeptała Julie.
- Lancelocie, proszę usiądź- zachęcił Merlin i rycerz po krótkim wahaniu zasiadł w głębokim fotelu.
Julie odwróciła wzrok od papugi. Na tyle doszła już do siebie, że mogła zadawać pytania.
- Merlinie, co się dzieje? Tyle mam ci do opowiedzenia, że nawet nie wiem, od czego zacząć.
- Wiem, wiem, moja droga. Postąpiłaś najlepiej, jak mogłaś. Herbatnika? - Papuga wydała z siebie jeden przeciągły skrzek i Merlin odwrócił się do ptaka. - Nie do ciebie mówię, głupia.
Chodziło mi o naszych gości. - Zerknął na Lancelota; w jego oczach na chwilę ukazała się litość. Zaraz jednak znów spojrzał na Julie. - Ale jak ty się miewasz? Obawiam się, że poddałem was ciężkiej próbie.
- Cóż, ja... - Urwała gwałtownie. - Ty to zrobiłeś? To wszystko był twój pomysł?
- Proszę, siadaj. Kiedy tak stoisz, zaczynam się denerwować. Dziękuję. - Sam też usiadł w fotelu. Wszystkie stojące wokół zniszczone meble pamiętała z Camelotu.
- Co to ma znaczyć, że poddałeś nas ciężkiej próbie?
Zanim odpowiedział swoim wspaniałym brytyjskim, szekspirowskim głosem, przez chwilę zagryzał ustnik fajki.
- To ja, jako młody czarodziej, wymyśliłem całą koncepcję Camelotu.
- Ty stworzyłeś Camelot?! - krzyknął Lancelot.
- Owszem. Widzicie, w tym czasie świat był w okropnym stanie i...
- W jakim czasie? - przerwała mu Julie. - Kiedy stworzyłeś Camelot?
- Niech no się zastanowię. Byłem bardzo młody. Naprawdę bardzo młody. To było chyba około... - Zaczął liczyć na palcach. -Tak, wtedy. Około dwóch tysięcy lat temu.
- Dwa tysiące lat! - Upuściła torebkę na podłogę. Lancelot potrząsnął głową.
- Ale to niemożliwe. Sam Artur mi powiedział, że Camelot tak naprawdę powstał, kiedy on zasiadł na tronie.
- Nic dziwnego, że tak twierdził. Kiepski z niego byłby król, gdyby myślał inaczej. Ale Artur się myli, chociaż Camelot, w takiej postaci, w jakiej znamy go my i reszta świata, rzeczywiście powstał, gdy Artur zasiadł na tronie. Przedtem jednak też istniał,
we wcześniejszej formie. Tak więc stworzyłem go około dwóch tysięcy lat temu, ale wcale nie zakończyłem pracy nad ostateczną postacią tego dzieła. Lancelot nic nie odpowiedział, ale Julie widziała, że obudził się w nim gniew. Merlin jednak wydawał się tego nie zauważać.
- Wybieram sobie - ciągnął - co zechcę, z czasów, które mi się akurat spodobają. Myślałem, że w Camelocie zauważyłaś mój telefon komórkowy. Próbowałem go ukryć, ale zaczął dzwonić dokładnie w chwili, w której poprosiłem, żebyś wyszła.
-Telefon komórkowy...- Zastanowiła się przez chwilę. -Telefon! Czy właśnie z jego pomocą nagrałeś głosy Lancelota i Ginewry na moją automatyczną sekretarkę?
- Oczywiście. Muszę korzystać ze wszystkich dostępnych środków. W minionych latach, kiedy chciałem zwrócić na coś czyjąś uwagę, używałem alfabetu Morse'a lub poczty konnej. Raz spróbowałem sygnałów dymnych, ale skończyło się to całkowitą klęską.- Merlin puścił do nich oko i mówił dalej:- Widzicie, w czasach, kiedy wymyśliłem ideę Camelotu, byłem bardzo młodym czarodziejem, więc mój pomysł miał wiele rażących niedociągnięć. Na przykład, koncepcja Artura i Ginewry. Nie planowałem między nimi żadnego romansu.
- Naprawdę?
Gniew na chwilę zniknął z twarzy Lancelota. Rycerz pochylił się, żeby lepiej usłyszeć tłumaczenie Merłina.
- Naprawdę- ciągnął czarodziej.- Ginewra miała być dla mnie. Potrzebowałem towarzyszki, więc użyłem kilku magicznych formuł i powstała Ginewra.
- Co się nie powiodło? - mimo woli zapytał Lancelot.
- Musicie zrozumieć, że w przypadku każdego mojego zaklęcia istnieje piętnastoprocentowe prawdopodobieństwo, że zdarzy się coś nieprzewidzianego i zepsuje cały efekt. W tym wypadku moim błędem było to, że Ginewra okazała się kobietą z silnym charakterem, uczuciową i inteligentną.
- I co z tego?
- Niestety, z inteligencją wiąże się wolna wola. Ginewra zobaczyła Artura. Wydawało mi się, że ta idiotyczna broda odstraszy każdą kobietę. Niestety, tak się nie stało. Starałem się
coś na to zaradzić, i wtedy przyszedł do mnie Lancelot. - Przyszedłem ci do głowy?- Rycerz wstał i górował teraz nad Merlinem, który nadal siedział w fotelu. - Wymyśliłeś mnie?
Jestem niczym więcej, jak tylko wytworem starego, wtrącającego się w nie swoje sprawy czarodzieja? Julie wstała i położyła dłoń na ramieniu rycerza, ale on nawet na nią nie spojrzał.
Merlin tylko pyknął z fajki.
- Może powinienem wyrazić to inaczej. Powołałem Lancelota. Kiedy powiedziałem, że przyszedł do mnie, to dokładnie to miałem na myśli. Nic nie pamiętasz, chłopcze? Ciemność, mgła. Głód. Boże, byłeś najbardziej wygłodzonym dzieckiem, jakie w życiu widziałem.
- Powołałeś mnie? - Oszołomiony Lancelot usiadł. - Skąd? Skąd ja pochodzę?
- Drogi chłopcze, to nie ma większego znaczenia. Teraz nie jest to już dla ciebie ważne. Ale widzisz, nie mogłem stworzyć całego Camelotu, używając wyłącznie wyobraźni. Wtedy byłby straszliwie nudny. Pomyśl tylko: powołać do życia setki ludzi. Po kilku pierwszych setkach brakuje pomysłów i typy zaczynają się powtarzać. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Więc Lancelot pochodzi z jakiegoś miejsca poza Camelotem odezwała się cicho Julie. - Tak samo jak reszta ludzi.
Lancelot potrząsnął głową.
- Więc nie było we mnie nic szczególnego. Absolutnie nic. Nie ma powodu, żebym walczył o honor, o oczyszczenie swojego imienia. To wszystko nie ma żadnego znaczenia.
- Ależ ma znaczenie! - zawołał z przekonaniem Merlin. Jesteś Lancelotem, najlepszym z najlepszych. Nigdy nie potrafiłbym stworzyć kogoś takiego jak ty. Nie chodzi o to, że jesteś
doskonały, to również byłoby nudne. Cechy twojego charakteru nie przestają mnie zadziwiać. Mogę chyba powiedzieć, że jesteś moim ulubieńcem.
- Więc dlaczego każesz mu tak cierpieć?
- To właśnie te niepewne piętnaście procent. Doszło do głosu, kiedy Ginewra się w nim zakochała. - Wyjął fajkę z ust i zadumał się. - Szczerze wyznam, że nie potrafię pracować z kobietami tak sprawnie jak z mężczyznami. Kobiety zwykle wychodzą mi płytkie, dwuwymiarowe. Zawsze wyglądają przepięknie w sukniach i mają doskonałe nogi, to mój znak firmowy. Kocham kobiece nogi. Ale zawsze czegoś im brakuje. Ginewra była inteligentna, ale zbyt namiętna. Więc kiedy zobaczyła Lancelota... Wiesz, moja droga, co się zdarzyło w oryginalnej wersji tej historii, dobrze ją znasz. Te denerwujące piętnaście procent doszło do głosu i wszystko się popsuło. A ja nie mogłem nic na to poradzić... dopóki nie pojawiłaś się ty.
- Ja?
- Tak, moja droga. Jeszcze zanim powołałem Lancelota, już kochał się w tobie. To była miłość doskonała, jaką sobie dla niego wyobraziłem. Sam nie potrafiłbym jej wyczarować. Wy dwoje, razem, stworzyliście magię, ja tylko przyglądałem się temu z boku. Julie miała wrażenie, że świat wokół niej wiruje.
- Lancelot i ja zostaliśmy reinkarnowani?
Merlin wybuchnął śmiechem.
- Wierzysz w takie bzdury?
Julie potrząsnęła głową. W tej sytuacji takie pytanie brzmiało raczej absurdalnie.
- Ja? Oczywiście, że nie.
- Dobrze. Przez chwilę się o ciebie martwiłem. Nie, nie zostaliście reinkarnowani. Ale zawsze byliście razem, dążyliście ku sobie. Problem polegał na tym, że za każdym razem, kiedy już wszystko zaczynało się między wami układać, coś się działo. Zawsze to samo, najwyżej z niewielkimi zmianami. Znasz tylko jedną wersję wydarzeń. No, teraz dwie, dzięki mojemu dziełu z lat trzydziestych. Wydaje mi się, że nieźle wytrzymało próbę czasu, prawda?
- A więc to jednak ty jesteś autorem komiksu? - Julie przygładziła włosy, starając się pojąć wszystko, co właśnie usłyszała.
- Oczywiście, że jestem. Na świecie nie ma wielu Ralphów Myrddinów. Och, przepraszam cię za tę wiedźmę. Zdaje się, że oboje znacie również jeszcze dwa moje inne osiągnięcia wydawnicze?
Julie i Lancelot spojrzeli na siebie pytająco.
- Chodzi mi o te księgi, po włosku i po łacinie, które ukradł Malvern - wyjaśnił staruszek. - Nie powiecie mi, że już o nich zapomnieliście.
- To ty je napisałeś! - Julie roześmiała się. - W takim razie możesz nam powiedzieć, co w nich jest. Lancelot będzie mógł zwrócić Excalibur królowi i oczyścić swoje imię!
- No, nie jestem tego taki pewien - rzekł Merlin.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Lancelot podniesionym głosem.
- Tu chodzi o coś więcej niż słowa. Niewątpliwie oboje już to wiecie. Jeśli nie, to cóż, obawiam się, że wkrótce powstanie jeszczejedna wersja legendy o Camelocie, z równie nieszczęśliwym zakończeniem.
- Musisz nam powiedzieć coś więcej - prosiła Julie. - To nie fair! Ile jeszcze zakończeń może mieć ta historia?
- Chyba sama wiesz, moja droga. Zawsze odchodziłaś i zostawiałaś Lancelota ze złamanym sercem. Coś ci powiem. Kiedy odchodzisz, Lancelot przestaje się do czegokolwiek nadawać.
Gdybym za każdy klasztor, z którego go wyciągnąłem, dostał choć jedną monetę, to...
- Klasztor! - zawołał Lancelot.
- Proszę, Merlinie - ciągnęła Julie. - Powiedz nam coś więcej, żebyśmy mogli ocalić Camelot.
Staruszek zamyślił się, a potem pochylił do przodu.
- Ty naprawdę nic nie wiesz, co?
- Nie. Więc może byś mnie oświecił.
Merlin odłożył fajkę i spojrzał Julie prosto w oczy.
- Żeby wrócić do Camelotu, będziecie oboje potrzebować czegoś, co już mieliście, ale oddaliście to, i czegoś, co macie, ale o tym nie wiecie.
- Słucham? - zapytała Julie.
- Nie będę powtarzał. Tylko tyle mogę powiedzieć. Pamiętaj, piętnaście procent. A tym razem, moja droga, jesteśmy już bardzo blisko. Szkoda by było zmarnować taką szansę.
- Proszę cię. Nie jestem pewna, czy zapamiętałam to, co powiedziałeś. - Julie zaczynała wpadać w popłoch. - A Lancelot. Czy ty nic nie widzisz? Nie czuje się dobrze. On, no...
- Starzeję się - dokończył za nią rycerz. - Każdy dzień jest dla mnie niczym lata, dziesięciolecia nawet. To postępuje coraz szybciej. Ile czasu mi jeszcze zostało?
Merlin znów zaczął liczyć na palcach, coś do siebie mamrotał, znowu coś liczył, a potem spojrzał w sufit.
- Kiedy jest ten bal dobroczynny? - zwrócił się do Julie.
- Jutro. Dlaczego pytasz?
- Nie odbędzie się na świeżym powietrzu?
- Nie, nie.
- Bardzo dobrze. Nie możemy sobie pozwolić na przełożenie imprezy z powodu deszczu.
- Chcesz powiedzieć, że Lancelot nie pożyje wiele dłużej? Po raz pierwszy, odkąd weszli do pokoju czarodzieja, twarz Merlina, dobroduszna i miła, stała się smutna, wręcz przygnębiona.
- Tak mi przykro. Kiedy tworzyłem Camelot, byłem bardzo młody i wydawało mi się, że postępuję wyjątkowo sprytnie, ustalając kilka zasad. Niestety, już wtedy potrafiłem na tyle dobrze czarować, że teraz nikt tych zasad złamać nie może, nawet ja, choćbym jak najmocniej tego pragnął.
-W takim razie powiedz mi, co muszę zrobić. Powiedz mi to teraz, Merlinie. Nie zostało wiele czasu. Proszę, powiedz mi.
- Nie mogę. Wprawiłem rzeczy w ruch, przygotowałem scenę i nie mam powodów, żeby się obawiać, że tym razem znowu coś się nie uda.
- Czy mógłbyś zdradzić mi coś jeszcze? Coś, co by mi pomogło?
- Już nic więcej nie mogę ci wyjawić. A pomóc możecie tylko sobie sami.
Julie patrzyła na Merlina błagalnie.
- Ja... Proszę... - Lancelot wziął ją za rękę, ale nie chciała wyjść. Wciąż miała nadzieję, że jeszcze coś usłyszy. - Powiedz mi, co mam robić!
- Będziesz wiedziała. Zawsze wiesz, co robić. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem.
- Ale przecież ja ciągle coś psuję! Inaczej bylibyśmy zupełnie gdzie indziej.
- Muszę przyznać, moja droga, że w tym, co mówisz, jest bardzo dużo prawdy.
Lancelot wziął głęboki oddech i skinął głową Merlinowi. Na ustach błąkał mu się uśmiech. Julie zaczęła rozglądać się po gabinecie czarownika, starając się zapamiętać wszystko, co mogłobyjej pomóc... pomóc Lancelotowi. Na jednym z foteli dostrzegła książki. Kiedy Merlin się schylił, żeby podać jej torebkę, zerknęła na nazwiska autorów na okładkach.
- Jane Austen? Mark Twain? - wyjąkała zdziwiona.
Merlin znów parsknął śmiechem.
- Ależ, oczywiście. Kiedy Camelot był już skończony, musiałem sobie wymyślić inne rozrywki. Poza tym... - Pochylił się do jej ucha. - Chyba nie sądzisz, że dwoje zwykłych śmiertelników mogło mieć takie wspaniałe pomysły, co? Teraz już zmykajcie.
Aha, Julio?
Odwróciła się, wciąż oszołomiona tym spotkaniem.
- Powodzenia, moja droga. Mam nadzieję, że zobaczymy się w domu. I to już niedługo.
Wyszli z gabinetu. Nagle coś przyszło Julie do głowy.
- Zaczekaj chwilę... - Jednak drzwi się już zamknęły.
Nie, drzwi do gabinetu Merlina po prostu zniknęły! Tam, gdzie kiedyś się znajdowały, zobaczyła teraz jeszcze mniejsze drzwi do schowka, a zamiast numeru pokoju i nazwiska profesora, widniał napis: „Schowek na szczotki". Julie przekręciła gałkę, otworzyła je i zajrzała do środka. Jej oczom ukazał się... schowek na szczotki, w którym stały kubły i roznosił się zapach środków czyszczących.
Zrozumieli, że teraz naprawdę zostali sami. Nikt inny nie mógł im pomóc.
PO powrocie do domu Julie zastała dwie wiadomości na automatycznej sekretarce. Pierwsza była od Sama. Dowiedział się od policjantów czegoś bardzo interesującego: odciski palców,
które znaleźli w księgarni Pod Kociołkiem i Czaszką, były takie same jak te, które zostały znalezione na miejscu przestępstwa na Manhattanie. Włamano się tam do jakiejś agencji reklamowej i przewrócono ją do góry nogami, chociaż nie było pewności, czy coś z niej zginęło. Odciski palców nie figurowały jednak w żadnej kartotece.
Julie potrząsnęła głową. Nawet słuchając nagrania na sekretarce, starała się przypomnieć sobie słowa Merlina.
- A więc to był Malvern. Dlaczego włamał się do mojej agencji?
Lancelot usiadł.
- Sam nie wiem. Chyba że...
- Że co?
- Sam nie wiem - powtórzył.
Następna wiadomość była z początku bardzo niewyraźna. Julie po chwili rozpoznała głos.
- To Peg - powiedziała do Lancelota. Wiedziała, kto mówi, ale z trudem rozumiała słowa, ponieważ przyjaciółka płakała.
- Julie, Lancelocie, wybaczcie mi - mówiła szlochając. - Tak mi przykro. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię. Nie wiedziałam, kto to jest. Poszłam za nim. Zachowywał się tak, jakby był mną zainteresowany. Wiesz, jak dawno już... - Pociągnęła nosem i mówiła dalej: - Julie, błagam, uważaj. On nie jest dobry. Myślałam, że okaże się inny, a kiedy się zorientowałam, jaki ma podły charakter, było już za późno. Nie skrzywdził mnie, ale wydobył ze mnie wiele informacji, zanim zrozumiałam, o co mu chodzi i jaki jest naprawdę. Potem przeczytałam o włamaniu do
agencji i skojarzyłam pewne rzeczy. On myślał, że miecz jest w twoim gabinecie. Teraz już pewnie wie, gdzie jest naprawdę. Piszą o tym w każdej gazecie. Proszę, wybacz mi. I proszę, na litość boską, bądź ostrożna...
Głos ucichł. Julie natychmiast spróbowała zadzwonić do Peg, ale nikt nie odbierał telefonu.
Lancelot powiedział tylko jedno słowo.
- Malvern.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 20:42:26 05-01-09    Temat postu:

Odcinek 28
W końcu nadszedł wielki dzień.
Większość mieszkańców miasta z niecierpliwością oczekiwała przemarszu całego tłumu sław przez pokryte czerwonym dywanem schody Metropolitan Museum. Transmisja telewizyjna miała się rozpocząć o czwartej po południu. Wcześnie rano ustawiono wokół wejścia do muzeum niebieskie zapory policyjne. Nad głównym wejściem łopotał wielki niebieski proporzec. Z Piątej Alei sprzątnięto wszystkie fruwające po niej gazety, toczące się
puszki i wszelkie brzydkie elementy, zarówno ludzkie jak i nieożywione.
W swoim mieszkaniu Julie przygotowywała się do wiele ważniejszego wydarzenia. Dla innych miała to być tylko widowiskowa gala, okazja, żeby pokazać się w towarzystwie i dać się samemu zobaczyć, wydarzenie sezonu, zorganizowana na Wschodnim Wybrzeżu konkurencja dla rozdania Oscarów. Dla Julii i Lancelota miała to być szansa na ocalenie Camelotu, być może jedyna nadzieja na to, żeby już zawsze byli razem. Po wczorajszym spotkaniu z Merlinem Julie zdała sobie sprawę, że już wcześniej instynktownie wiedziała, iż Lancelot w jej czasach ginie, zapada się w nieistnienie. Z nią czy bez niej, musiał wrócić do Camelotu. Nie miał wyboru, absolutnie żadnego. Ten prosty fakt był całkiem jasny, natomiast rola Julie nadal pozostawała tajemnicą.
Czy będzie wiedziała, co robić, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila? Czy zawiedzie Lancelota, Merlina - wszystkich? Jedno było pewne. W wyniku ostatnich wydarzeń doktor Peg Reilly zmieniła się bezpowrotnie. O spotkaniu z Malvernem nie mówiła wiele i Julie podejrzewała, że w przyszłości też jej więcej nie powie. Jednak potem Peg zadzwoniła i zapytała, czy istnieje jakaś możliwość, żeby jej załatwić zaproszenie na galę. Nie było
to łatwe, Julie musiała porozmawiać z kilkoma osobami, które jej były winne przysługę, ale Peg znalazła się na oficjalnej liście gości. Julie westchnęła i zaczęła się ubierać. Będzie potrzebowała wszelkiego możliwego moralnego wsparcia.
- Pomóc ci? - zapytał Lancelot.
Potrząsnęła głową.
Panowało między nimi napięcie, ale rozumieli się doskonale. Było oczywiste, że Lancelot źle się czuje. Nie mógł temu zaprzeczyć, więc już o tym nie rozmawiali. I tak niczego by to nie
zmieniło. To był fakt, tak samo nie podlegający dyskusji jak kolor nieba albo dzień tygodnia.
Julie robiła wszystko, żeby ich wspólne chwile nie przypominały związku inwalidy z opiekunką. Stawało się to coraz trudniejsze. Musiała panować nad sobą, żeby go nie podtrzymywać, kiedy stawiał niepewne kroki. Uważała, żeby nie patrzeć na niego z troską, kiedy się ubierał. Z radosnym uśmiechem przystąpiła do przygotowań. Nie wahała się, co włożyć. Wybór był tylko jeden: niebieska suknia z Camelotu, ta, którą tam nosiła i którą miała na sobie, kiedy wróciła w swoje czasy. Gdy wsuwała ją przez głowę, czuła się jak uczennica przed wielkim balem na zakończenie szkoły. Spojrzała na siebie w lustrze i zobaczyła, że dzieje się dziwna rzecz. Suknia się zmieniła. W ciągu paru sekund zmieniła się z pięknej kreacji w coś całkiem niezwykłego. Julie odsunęła się od lustra, żeby lepiej się przejrzeć. Fason ten sam. Wciąż była to doskonale skrojona, dość prosta, ale niesłychanie starannie wykończona suknia w ciemnoniebieskim kolorze. Co więc się zmieniło? Przesuwając dłońmi po bokach, Julie dostrzegła, że jej palce zostawiają na materiale zanikającą połyskliwą smugę, jakby zanurzała rękę w strumieniu chłodnej przejrzystej wody. Jednak najważniejsza zmiana polegała na czym innym. Nie dotyczyła samej sukni, tylko Julie. Wydawało się, że promienieje, nawet jej skóra jaśniała. Julie włączyła bezlitosne górne światło, w którym się zawsze oglądała, kiedy ogarniała ją perwersyjna żądza obejrzenia swoich fizycznych niedoskonałości. I w tym świetle wyglądała jak rozsiewająca wokół poświatę nieziemska istota. Kiedy zdążyła wpiąć perły we włosy? Nie pamiętała. Czy i przedtem jej włosy były takie długie, do połowy pleców? Chybaby zauważyła, mimo ostatnich burzliwych wydarzeń, że włosy nagle urosły jej o jakieś pół metra, a cera zaczęła
promienieć. Takie zmiany trudno przeoczyć.
- Julio.
Lancelot stanął za nią. Znów miał na sobie niebieską tunikę, w którą był ubrany, kiedy zobaczyła go pierwszy raz. On również się zmienił, jakby samo włożenie ubrania z czasów, do których należał, miało na niego odmładzający wpływ. Może nie był to jeszcze Lancelot z Camelotu, ale od wielu już dni nie przypominał tak dawnego rycerza jak teraz. Zmiana nie ograniczała się jedynie do wyglądu. Wokół Lancelota unosiła się jakaś aura, coś, co pochodziło wprost z jego duszy i nie miało nic wspólnego z cielesną powłoką. Nic nie mówili. Położył na ramionach Julie ręce, mocne, a jednocześnie delikatne. Zamknęła oczy i oparła się o niego. Otoczył ją ramionami, zamknął w uścisku i mocno przytulił, opierając policzek na jej skroni. Pragnęła, żeby ta chwila trwała wiecznie. Potem, zbyt szybko, odezwał się. Wiedziała, że tak być musi.
- Po dzisiejszej nocy, być może, tak już będzie zawsze. Otworzyła oczy i tylko patrzyła na ich odbicie w lustrze - dwie postaci tak doskonale do siebie pasujące, jakby oświetlone nieziemskim płomieniem.
Razem poszli na spotkanie przyszłości.
Bill nie był pewien, czego się spodziewać. Jego nazwisko naprawdę znalazło się na liście gości. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, w jakim brzmieniu podał organizatorom jego imię Lancelot, czy ktokolwiek to był. William z Avalonu. Brzmiało o wiele bardziej stosownie niż Bill Kowalski. Wielka, wysoka sala muzeum jak zwykle onieśmielała, olbrzymia
kopuła wyginała się ku niebu. Marmurowe posadzki dźwięcznie odbijały kroki nadchodzących gości, w powietrzu unosił się pełen przejęcia nastrój. Wielkie schody o niskich kamiennych stopniach biegły nieskończenie w górę, na następny poziom, a na każdym stopniu stał ktoś sławny albo tylko piękny, dopiero walczący o sławę. Bill rozglądał się ciekawie, sztywno wyprostowany w wypożyczonym smokingu. Niejasno przeczuwał, że chodzi tu o coś więcej niż tylko przetrwanie jego schroniska. Szykowało się coś większego.
Czuł to, podobnie jak to czuli ludzie w wieczorowych strojach, wchodzący do środka. Widać to było po ich twarzach, pełnym wyczekiwania spojrzeniu. Wiedzieli, że wezmą udział
w czymś ważnym.
- Nazywasz się Bill?
Młody człowiek w ostentacyjnie modnym garniturze - nie w smokingu, jak wszyscy inni mężczyźni, z wyjątkiem tych, którzy włożyli stroje historyczne - poklepał go w ramię. Bill skinął głową.
- Tak. W czym mogę pomóc? - Bill roześmiał się. Zastanowiło go, dlaczego oferuje pomoc, chociaż przecież najwyraźniej to on potrzebował tu pomocy.
- Julie Gaffney kazała mi cię odszukać. Nazywam się Max. Jestem asystentem do spraw kontaktów z klientami w agencji S&B. Mam dopilnować, żebyś mógł sobie dokładnie obejrzeć podium przygotowane dla chóru.
- O, to wspaniale!
- Chodź ze mną do sali rycerskiej, tam gdzie wystawione są zbroje. To w niej wszystko się dzisiaj odbędzie. Takie nawiązanie do Camelotu.
- Oczywiście. To całkiem logiczne.
Max poprowadził go do sali. Mijali zamontowane na wysokich stojakach reflektory, których światło odbijało się na wypolerowanych powierzchniach. Proporce w jaskrawych kolorach zwisały ze ścian, jakby przygotowane na średniowieczny turniej rycerski; pod kolumnami stali paziowie w kolorowych pończochach i z uśmiechem wskazywali drogę ludziom z eleganckiego świata, gwiazdom i wszystkim innym szczęśliwcom, którym udało się dostać zaproszenia. Sala rycerska skrzyła się od świateł i w ogóle nie przypominała tego wnętrza, które Bill pamiętał z ostatniej tu bytności, kiedy przyjechali z wizytą przyjaciele z Illinois. Wtedy też zrobiła na nim wrażenie. Stały tu wielkie wypchane rumaki, a siedzące na nich puste zbroje spoglądały na zwiedzających. Teraz nawet metal błyszczał, jakby zaczął żyć własnym życiem. Wszystkie proporce były nowe, zdobione brokatem. Nieruchome konie zdawały się ożywać, jakby za chwilę miały się poruszyć i pogalopować do walki. A rycerze, ci milczący świadkowie dawno minionej przeszłości, którzy wydawali się tacy sztywni i sztuczni, też sprawiali wrażenie niemal żywych, jakby czekali tylko na sygnał, żeby zerwać się do boju i swoją odwagą zawstydzić zwykłych śmiertelników. W środku sali ustawiono nawet fontannę. Tryskająca z niej woda bulgotała cicho, wprowadzając dźwięk i ruch do pomieszczenia, w którym zbyt długo panował martwy spokój. Wokół fontanny pojawiła się oszałamiająca kolekcja kwiatów w pełnym rozkwicie swojego przemijającego piękna.
- Wszystko w porządku? - zapytał Max. - Mam dopilnować, żeby wprowadzono wszystkie zmiany, jakich zażądasz. Jak to mnie Julie nazwała? A, tak. Jestem dzisiaj twoim giermkiem.
Bill roześmiał się.
- Świetnie. Wszystko jest w porządku... - Rozglądał się po sali. - Hej, czy to jakaś nowa zbroja?
- Ta na podium? - Bill skinął głową, więc Max zaczął tłumaczyć:
- Pewnie, że nowa. Julie kazała ją sprowadzić z jakiejś restauracji z New Jersey. To trochę dziwne, ale co szefowa każe, to trzeba robić. Jest tu jeszcze jedna nowa rzecz. Ten miecz na
środku sali pod plastikową kopułą. Niesamowity, prawda? Nie wiem, skąd pochodzi. Julie go gdzieś znalazła. Kiedy tłum trochę zrzednie, powinieneś go sobie dokładnie obejrzeć. Robi większe wrażenie niż klejnoty koronne. Gdybyś mnie potrzebował, to jestem w pobliżu - zakończył Max. Napływało coraz więcej ludzi, elegancki tłum gęstniał, wszyscy uśmiechali się i witali skinieniem głowy nowo przybyłych.
- Czy to nie Elton John?
- Mój Boże, widzieliście, w co się ubrała Madonna?
- Znowu to samo. Donald przyszedł z modelką, a Ivana z jakimś nowym europejskim hrabią.
- Henry Kissinger rozmawia w rogu sali z Colinem Powellem... Nagle nad zgromadzonym tłumem zaległa cisza. W drzwiach pojawiło się dwoje ludzi.
- Kim jest ten facet? Niesamowity...
- Co to za kobieta? Nigdy nie widziałam kogoś takiego... takiego jak ona.
Lancelot, na którego ramieniu lekko opierała się Julia, szedł prosto, nie patrząc na tłum, nie zatrzymując się mimo błysków fleszy i okrzyków ekip z najróżniejszych stacji telewizyjnych. Nadal nie czuł się dobrze. Julie wiedziała, ile wysiłku kosztowało go samo dotarcie na miejsce. Chociaż prezentował się doskonale, tylko ona zdawała sobie sprawę, jakim kosztem się to wszystko dzieje.
- Wiesz, dokąd idziemy? - zapytała.
- Wiem - odparł z uśmiechem.
- Czy w tym, co powiedział nam wczoraj Merlin, znalazłeś odpowiedź na nasze pytania? Ciągle sobie przypominam jego słowa. „Coś, co mieliście, ale oddaliście, i coś, co macie, ale o tym nie wiecie".
- Nic nie wymyśliłem. Nawet Sam i Mel nie potrafili sobie dać z tym rady. Uśmiechnij się. Wkrótce się wszystkiego dowiemy. Kiedy przeszli do sali rycerskiej, inni goście powrócili do przerwanych rozmów i dalej obserwowali przychodzących. W tak barwnym, złożonym z samych sław tłumie nikt nie przykuwał uwagi na długo. Lancelot niemal natychmiast spostrzegł Billa i przedstawił go Julie. Potem przyszła Peg, w pięknej brzoskwiniowej sukni.
- Lancelocie - zwróciła się do rycerza. - Bardzo cię proszę, wybacz mi.
Ujął jej dłoń i ucałował, a trzeźwo stąpająca po ziemi doktor Reilly zarumieniła się po same uszy.
- Wygląda na to, że już się zaczyna. - Bill ruchem głowy wskazał na zbudowaną dla potrzeb gali scenę. Miał rację. Tego wieczoru wystąpili wszyscy, którzy coś znaczyli w świecie rozrywki. Ich popisy przerywały mowy i oświadczenia najbardziej wpływowych ludzi biznesu.
Takie nagromadzenie wrażeń przytępiało zmysły. Julie rozejrzała się i zauważyła, że nawet najwspanialsze występy nie robią już wrażenia na kłębiącym się wokół tłumie. To było zbyt dużo, wszyscy czuli się wręcz przytłoczeni.
Bill odszedł, żeby zebrać chórzystów ze schroniska Avalon, których właśnie przywieziono autobusem. Zbliżała się pora ich występu.
Dotychczas nic się nie zdarzyło, nic nadzwyczajnego. Julie jednocześnie czuła ulgę i narastającą panikę. Jeśli nie dzisiaj, to kiedy? I czy to by znaczyło, że z powodu dopuszczonego przez Merlina piętnastoprocentowego marginesu błędu tym razem nie
dostaną swojej szansy? Lancelot był czarujący; z właściwym sobie niewymuszonym
wdziękiem i dystynkcją gawędził ze wszystkimi. Julie jednak widziała, że jest zmęczony, uśmiechał się z przymusem i kłaniał dość sztywno.
Wiedziała, że rycerz trzyma się ostatkiem sił. Po dzisiejszym wieczorze będzie już całkiem wyczerpany. Stanęła obok niego w chwili, kiedy zapowiedziano występ chóru z Avalonu.
Bill wyszedł na podwyższenie, za nim członkowie chóru, odświętnie ubrani, z pełnymi zapału minami. Jeden chórzysta oddzielił się od innych, ustawiających się na podium. Miał gładko ogoloną twarz i błyszczące oczy. Był ubrany
w żółto-czarną tunikę. Z zadziwiającą łatwością wmieszał się w tłum. Tak wielu ludzi miało na sobie historyczne stroje o podobnym kroju, a jeszcze więcej wybrało na ten wieczór równie jaskrawe połączenia kolorystyczne.
- Panie i panowie... - Bill uśmiechnął się do wszystkich, potem skinął głową rycerzom na koniach. - Szanowna blacho. Jesteśmy chórem Głos Avalonu i mamy zaszczyt zaśpiewać dzisiaj dla państwa przyjemności.
Wieczór rozkręcał się na dobre.
Malvern, lekko pochylony, przemykał między ludźmi. Wszyscy
stali zasłuchani, tylko jemu te dźwięki raniły uszy. I nagle go zobaczył. Excalibur. Błyszczał w blasku reflektorów, drogie kamienie i szlachetne metale świeciły jak przyzywająca go
latarnia. To był właśnie powód, dla którego się tu zjawił. Łacińskie zaklęcia pamiętał doskonale, nauczył się wszystkiego, co udało mu się znaleźć w księgach. Był przygotowany. Teraz, kiedy Excalibur znajdował się w zasięgu jego ręki, chroniony jedynie cienką przezroczystą kopułą, będzie mógł sięgnąć po swoje przeznaczenie. Wszystko nagle wydało mu się aż nazbyt łatwe. Lancelot też tu był. Wyczuwał jego obecność, chociaż jeszcze go nie widział. Lady Julia z pewnością także przyszła. Lady Julia. Uśmiechnął się krzywo. Może zabierze ją ze sobą z powrotem do Camelotu, gdzie zostanie królem. Ginewra nie pociągała go tak jak Julia. Dzięki temu jego zwycięstwo będzie całkowite i absolutne. Ostatecznie pokona Lancelota. Jakże się będzie z niego śmiał. Jak się będzie puszył z dumy!
Wtem dostrzegł ją w tłumie. Lady Julię. Tak, zdobędzie ją. Wkrótce będzie jego. Zrobi z nią, co tylko zechce. Jeszcze inna myśl przyszła mu do głowy. Może zdobędzie je obie,
i Julię, i Ginewrę. A potem, kiedy będzie miał spokojną głowę, zastanowi się, którą sobie zostawić. Może obie. A może żadną. W każdym razie będzie to bardzo przyjemny dylemat, godny króla. Król Malvern. Na tę myśl wyprostował się. Potężny król Malvern. Wielki
Malvern. Już słyszał, jak tłumy wiwatują na jego cześć. W głowie huczało mu od przyszłych pochwał i zachwytów i cieszył się, że nie słyszy śpiewu tego żałosnego chóru. Teraz to już tylko kwestia czasu. Wkrótce świat zaśpiewa hymn pochwalny dla Malverna, najwspanialszego ze wszystkich królów. Lancelot przebiegał wzrokiem tłum, spoglądał na miecz, pilnował Julii. Stała obok pana Swensona, który najwyraźniej był zachwycony przebiegiem imprezy. To dobrze. Jeśli będzie zajęta, nie zauważy zamieszania. Malvern tu był, niebezpiecznie blisko. Lancelot niemal czuł w powietrzu jego zapach.
Usłyszał śmiech Julii. Jego wzrok znów podążył ku niej, takiej pięknej i promiennej. Pochyliła się do któregoś z rozmówców i widział, że najpierw słucha go w skupieniu, a potem wesoło mu coś odpowiada. Samo patrzenie na Julię, jej gesty i ruchy, to był cud, wielka radość. Spoglądając na nią z zachwytem, nagle zdał sobie z czegoś sprawę, z czegoś zwykłego, strasznego i jednocześnie cudownego.
Kochał ją.
Właściwie znał tę prawdę od samego początku. A może nawet jeszcze wcześniej. Nigdy jej. tego nie powiedział. Stojąc z dala od ukochanej, zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś będzie miał okazję jej to wyznać.
Miecz nadal był bezpieczny. Ona również była bezpieczna. Przynajmniej na razie. Przysiągł sobie, że bez względu na konsekwencje postara się, żeby tak było zawsze. Choćby miał stracić życie.
J ulie z niedowierzaniem słuchała dowcipu, który opowiedział jej pan Stickley, trochę rubasznego, ale bardzo zabawnego. Kiedy się śmiała, czuła ulgę. Wszystko wydawało się takie normalne. Chór z Avalonu zszedł ze sceny. Świetnie wypełnili swoje zadanie. Byli na tyle profesjonalnych, doskonałych wykonawców, którzy występowali przed nimi i po nich, niczym powiew świeżego powietrza. Pan Swenson wspomniał coś na temat regularnego
wspierania schroniska, ustanowienia stałej dotacji, a Julie poczuła wielką radość, że ona też ma w tym swój maleńki udział. Kiedy pan prezes opowiadał kolejny dowcip - jak on mógł je
wszystkie zapamiętać? - poszukała wzrokiem Lancelota. Łatwo było go zauważyć, ponieważ górował wzrostem, a z pewnością był najprzystojniejszy w całej sali, a pewnie i na świecie.
Max z agencji zawiadomił ją szeptem, że ktoś z „Daily News" chce zrobić z nią krótki wywiad, więc bardzo niechętnie oderwała wzrok od Lancelota.
Idąc przez tłum, odetchnęła głębiej. Obudziła się w niej nadzieja, że może wszystko się jakoś ułoży. Lancelot przyzwyczai się do tych czasów i będą szczęśliwie żyli tu dalej. Razem
ułożą sobie życie na nowo.
Uśmiechnęła się. To byłoby cudowne.
W szyscy uśmiechali się rozbawieni na widok człowieka
w żółto-czarnej tunice.
- Kto to ma być? Basil Rathbone?
- Nie, nie. Wygląda jak Czarny Książę.
- Wydawało mi się, że Czarny Książę nosi! koronę, a nie
czamo-żółtą tunikę.
- Może to jest Książę Trzmieli.
Zaczęli chichotać, a człowiek w tunice spojrzał na nich z wściekłością.
Śmiech natychmiast zamilkł.
Malvern nadal posuwał się naprzód, wolno, ostrożnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Tłum na chwilę się rozstąpił i wtedy ją zobaczył. Lady Julię. Nie wiedział dlaczego, ale jeszcze raz zmienił plan. Najdotkliwiej mógł zemścić się na Lancelocie w tak oczywisty sposób! Nie zabierze ze sobą lady Julii, żeby znalazła pocieszenie w jego ramionach w Camelocie, ale zostawi ich tu oboje. Jeszcze lepiej będzie, jeśli Lancelot zostanie tu żywy, a lady Julia martwa. To będzie dopiero zwycięstwo! Odbierze mu wszystko, nawet pocieszenie, że lady Julia przeżyła. Lancelot zostanie z niczym! A będzie to bardzo łatwe. Wierny Excalibur dopomoże mu w obu czynach, zakończy życie Julii i zacznie nowe życie Malverna.
Wtedy go olśniło: o tym właśnie mówił łaciński tekst. Dwie rzeczy, dwie wyjątkowe rzeczy. Jedną jest Excalibur; drugąklęska Lancelota, pogłębiona śmiercią Julii. Jakież to doskonałe,
jak wspaniałe, wyważone dzieło sztuki. Znów rozejrzał się za Julią. Musiał sprawić, żeby była blisko niego i blisko miecza. Powinien już zacząć wypowiadać zaklęcia. Recytował z pamięci. Cicho wymawiał magiczne słowa, jakby do siebie, ale wystarczająco głośno, żeby usłyszały je siły, do których były adresowane. Kilku ludzi spojrzało ze zdziwieniem
na samotnego ciemnowłosego człowieka, który najwyraźniej mówił sam do siebie.
- Takie są, niestety, problemy, kiedy rozdają darmowe drinki skomentował ktoś jego zachowanie.
On jednak tego nie słyszał ani też nie obchodziło go, jakie robi wrażenie.
Stojący na drugim krańcu sali Lancelot wyczuł, że coś się zaczęło. Wolno przebiegł wzrokiem po setkach twarzy gości, szukając tego jednego człowieka. Jakby kierowała nim jakaś niewidzialna siła, odwrócił się i ujrzał Malverna, który ukradkiem zbliżał się do Excalibura. Jednak najbardziej przeraził go jego wzrok. Malvern patrzył na Julię wzrokiem wygłodniałej bestii. Ona nic nie zauważyła.
- Julio, strzeż się! - powiedział głośno, aż stojący wokół ludzie spojrzeli na niego ciekawie, lecz ona go nie widziała ani nie usłyszała jego słów. Prowadziła ożywioną rozmowę z jakąś młodą kobietą, która zapisywała jej wypowiedzi. Lancelot wolno skierował się do miecza, nie spuszczając Julii z oczu.
- Daj mi siłę - wyszeptał.
Malvern lekko się pochylił, uniósł łokieć, jednym ciosem roztrzaskał plastikową kopułę i chwycił miecz za rękojeść. Zdziwiony tłum powoli milkł. Lancelot ostrożnie stanął tuż
obok Malverna i wyczekiwał sposobności.
Malvern nadal recytował zaklęcia, lekko podnosząc głos. Z miecza zaczęły się wydobywać jasne promienie. Julie zorientowała się, że powstało jakieś zamieszanie.
- Co się dzieje? - zapytała pana Swensona, który na szczęście był tak wysoki, że patrzył ponad głowami innych.
- Jaki świetny pomysł. - Mrugnął do niej wesoło. - Zdaje się, że to jakieś przedstawienie. Widzę tego aktora, który gra Lancelota, i jeszcze kogoś. Wspaniały początek kampanii, panno Gaffney. Ale ona już biegła do Lancelota, przeciskając się przez ludzką ciżbę. W głowie huczały jej słowa: „Coś, co już mieliście, ale oddaliście, i coś, co macie, ale o tym nie wiecie".
Boże, myślała w popłochu. Pozwól mi zrozumieć te słowa.
Wtem zobaczyła ich obu, Lancelota i Malverna. Zamarła, nie chcąc, żeby jakiś jej nagły ruch rozproszył uwagę tego pierwszego.
Malvern trzymał Excalibur.
Miecz wydawał się ożywać; lekko wibrował, jak skrzydła ptaka. Ostrożnie podeszła bliżej. Gdyby tylko mogła dosięgnąć miecza. Malvern uśmiechnął się drwiąco do Lancelota.
- Wiesz, że tym razem wygram. Mam wszystko. A wkrótce
dostanę również ją, i zrobię z nią, co zechcę. Ale wiesz co? Ona mnie nudzi. Najlepiej się zabawię, jeśli ją zabiję jak... Na te słowa Lancelot, który całą siłą woli panował nad nerwami,
skoczył na oszołomionego Malverna. Ludzie entuzjastycznie bili brawo. Wytrącony z ręki Malverna Excalibur upadł na podłogę, kilka kroków od rywali.
Obaj zwarli się w śmiertelnej walce i tylko Julie wiedziała, o jaką tu chodzi stawkę. Co mam robić, z rozpaczą pytała się w duchu. Obserwowała walczących i podchodziła coraz bliżej.
Nikt nie dotykał miecza. Julie zacisnęła dłonie w pięści. Chciała coś zrobić, ale bała się, że jeśli postąpi nie tak jak trzeba, to zaszkodzi Lancelotowi.
Ludzie byli zachwyceni. Uznali, że to część występów. Widzieli przed sobą troje ludzi w strojach z epoki. Nikt nawet nie podejrzewał, że dzieje się coś złego. Julie podeszła na tyle blisko, że słyszała słowa zaklęć, wypowiadane przez Malverna. A jeśli zaklęcia podziałają? Już sięgał po miecz, ale Julie kopnięciem odrzuciła go dalej. Rysy Lancelota wykrzywiał gniew.
Między łacińskimi słowami Malvern syczał mu prosto w twarz:
- Nie pożegnałeś się z nią, co? A to szkoda!
Przetoczyli się po podłodze, odpychając Excalibur jeszcze dalej. Lancelot zdał sobie sprawę, że wypowiadając zaklęcia, Malvern może rzeczywiście zaraz przenieść się do Camelotu i zabrać go ze sobą, ponieważ byli spleceni w zapaśniczym uścisku. Kątem oka dostrzegł Julie. Jeśli ją teraz opuści, to nigdy nie będzie miał szansy powiedzieć, co do niej czuje, nie wyzna jej miłości. Jeżeli przeniosą się obaj do Camelotu, Julia nigdy już nie będzie musiała bać się Malverna, on oczyści swoje imię, odzyska honor. Dźwięk wydawany przez miecz był teraz głośniejszy, tłumił hałas, jaki robili, przetaczając się po marmurowej posadzce. Mógłby ją ocalić, ochronić... i nigdy już nie zobaczyć jej twarzy, nie usłyszeć śmiechu. Nie mógłby więcej dotykać włosów Julie, czuć zapachu jej perfum.
Zobaczył skraj jej sukni i wystający spod aksamitnej tkaniny czubek pantofelka.
W jednej przerażającej chwili Malvern skoczył na równe nogi i chwycił Julie w pasie.
- Ha! - krzyknął triumfalnie.
Kilka osób jeszcze klaskało, ale zaraz wszyscy znieruchomieli. Nawet rozbawieni gapie zaczynali rozumieć, że dzieje się coś złego. Zdyszany Lancelot wolno podniósł się z posadzki, starając się nie tracić z oczu ani Julie, ani miecza.
Malvern coraz głośniej i głośniej recytował łacińskie zaklęcia. Julie, z początku zaskoczona, teraz próbowała się mu wyrwać, kopiąc go i uderzając łokciem z całych sił.
- Puść mnie, ty wariacie! - zawołała, przekrzykując jego zawodzenie.
Odwróciła się i ugryzła go w ramię. Głos Malverna podskoczył o oktawę, a ludzie zaczęli się z niego śmiać, co doprowadziło go do jeszcze większej wściekłości.
- Wszyscy jesteście skazani! - zawył.
Julie rozejrzała się i zobaczyła Lancelota. Miał taki wyraz twarzy, że mało nie pękło jej serce. Nadal usiłowała się wyrwać swojemu dręczycielowi, lecz nagle zobaczyła przed sobą inną twarz.
Na chwilę zamarła w bezruchu, zastanawiając się, czy to tylko figiel wyobraźni. W środku tłumu stał Merlin, w swoich szatach czarodzieja. Uśmiechnął się z wolna, a Julie poczuła w głowie gonitwę myśli.
„Coś, co już mieliście, ale oddaliście, i coś, co macie, ale o tym nie wiecie".
Staruszek puścił do niej oko.
Julie spazmatycznie chwyciła powietrze. A więc o to chodziło!
Cały czas! Rozwiązanie jego zagadki... Excalibur.
I ich miłość!
Zanim zdążyła cokolwiek uczynić, Lancelot rzucił się na Malverna, a ten zaskoczony rozluźnił uścisk, tylko na chwilę, ale Julie to wystarczyło, żeby chwycić Excalibur.
Tłum rozsunął się na boki. Dźwięki wydawane przez miecz stały się niemal ludzkie, jak ton nakładających się na siebie pieśni. Trzymała miecz pewnie, oburącz. Jego pieśń stawała się coraz głośniejsza. Julie chciała coś powiedzieć, ale miecz ją zagłuszał. Lancelot wreszcie unieruchomił Malverna, z wysiłku zaciskając zęby. Uniósł wzrok i spojrzał na Julie.
Malvern zasługiwał na karę. Nie tylko za to, co zrobił tutaj, ale za wszystkie swoje zdradzieckie czyny. Julie ostrożnie odsunęła jedną dłoń od miecza i w rytm jego
magicznej pieśni wyciągnęła ją do Lancelota. Teraz rycerz miał wybór. Mógł ukarać wroga albo ująć wyciągniętą rękę Julie...
Kiedy Lancelot rozluźnił chwyt, Malvern bezwładnie opadł na posadzkę.
Szlachetny rycerz wolno poszedł w stronę światła, tam gdzie jaśniała piękna aureola miłości. Ręce kochanków się zetknęły. W tej samej sekundzie powietrze przeszył jaskrawy, oślepiający błysk...
Lancelot i Julie zniknęli.
Długo jeszcze w sali panowała cisza, potem rozległy się krzyki i huczne oklaski, powstał radosny gwar. Wszyscy nie posiadali się z zachwytu.
Malvern próbował uciec, ale schwytał go agent ochrony i wyprowadził z sali.
Ludzie patrzyli po sobie, nie bardzo wiedząc, co się właściwie wydarzyło. Zdawali sobie jednak sprawę, że byli świadkami czegoś niezwykłego. Nieważne, co na ten temat napiszą gazety, nieważne, co oni sami powiedzą jutro, jak wytłumaczą sobie to, co się rozegrało. W tej chwili nie mieli wątpliwości, że byli świadkami czystej magii.
Nie tylko byli świadkami magii, ale również jej częścią.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 21:13:32 05-01-09    Temat postu:

Odcinek 29
Pomóż mi - poprosił.
Julie uśmiechnęła się.
- Czy nie zrobiłam już wystarczająco wiele?
Lancelot ujął jej dłoń i delikatnie ucałował.
- Prawdę mówiąc, nie. - Spojrzał na nią znacząco bławatkowymi oczami.
Przez chwilę tylko na niego patrzyła i zastanawiała się, czy kiedykolwiek sama jego bliskość, brzmienie głosu, dotyk ręki przestaną napawać ją dreszczem rozkoszy. I była pewna, że to
cudowne uczucie będzie trwało zawsze. Zawsze.
- A więc czego żądasz od swojego byłego giermka? - zapytała.
- Jeszcze jednego pocałunku - oznajmił stanowczo. - Jako pan młody domagam się tego, co mi się należy.
- Nie możemy zaczekać? Przecież właśnie trwa nasze przyjęcie weselne.
Wielka sala biesiadna na zamku nigdy jeszcze nie była tak pięknie przybrana. Nad wszystkimi drzwiami i oknami wisiały kwiatowe girlandy, stoły uginały się od najrozmaitszych weselnych tortów.
Lancelot spojrzał na setki ludzi, zebranych przed nimi w sali.
Byli tu wszyscy mieszkańcy Camelotu: mężczyźni, kobiety i dzieci. Po lewej siedzieli król Artur i królowa Ginewra, pogrążeni w rozmowie z Merlinem. Co jakiś czas Artur spoglądał na poddanych. Kiedy jego wzrok natrafiał na Lancelota i Julie, spojrzenie mu
łagodniało. Potem znów wracał do rozmowy z czarodziejem.
- Jak myślisz, o czym rozmawiają? - zapytała Julie. Przysunęła
się bliżej do Lancelota i odgarnęła mu lśniące czarne włosy z czoła.
- Może wspominają stare czasy. - Lancelot uśmiechnął się. I dyskutują na temat tego piętnastoprocentowego marginesu błędu. Wybuchnęli śmiechem, ciesząc się taką prostą, zwykłą rzeczą jak wzajemna bliskość.
Umilkli i Lancelot chwycił Julie za rękę.
Westchnęła. Nie miała ochoty odrywać wzroku od jego twarzy.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę wróciliśmy do domu.
Spuścił wzrok i lekko ściągnął brwi.
- Chciałbym cię o coś zapytać.
- Słucham. - Pochyliła się i położyła rękę na jego ramieniu. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.
- Zostawiłaś wszystko, co było ci znajome. Wszystko. Miałaś wspaniałą pracę, wiodłaś dostatnie życie, Julio. Muszę wiedzieć...
- Mów dalej -wyszeptała.
- Czy jest coś, czego żałujesz? Coś, za czym będziesz tęskniła?
- Lancelocie - odparła cicho. - Nie wiesz, że to ty jesteś moim życiem? Zawsze byłeś. Tylko po prostują o tym nie wiedziałam. Tutaj jest mój dom, moje miejsce na świecie.
Przytulił ją do siebie najmocniej, jak potrafił. Widać było, jak bardzo jej potrzebuje.
- Julio - wyszeptał ochryple, a ona zamknęła oczy w nadziei, że ta chwila nigdy się nie skończy. Potem posadził ją sobie na kolanach i delikatnie gładził potężnymi dłońmi. - Tak już będzie zawsze, moja ukochana. Przyrzekam ci. Tym razem tak już będzie zawsze.
I rzeczywiście, tak było.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 21:18:14 05-01-09    Temat postu:

Z dedykacją dla wszystkich tych, którzy czytają.


Odcinek 30
Doktor Peg Reilly bardzo chciała odwiedzić dziwaczny mały sklepik - antykwariat o śmiesznej nazwie Pod Kociołkiem i Czaszką. Dotychczas jej reputacja profesjonalistki i zakorzeniona niechęć do dziwacznych małych sklepików nie pozwalały jej tego zrobić.
Tym razem jednak przyświecał jej chwalebny cel. Za niespełna dwa tygodnie jej siostrzeniec miał skończyć dziesięć lat. Miała zamiar zabrać Nathana i jego kolegów do Karczmy Rycerskiej, restauracji ze średniowiecznym wystrojem. Potrzebowała jeszcze jakiegoś prezentu, który ucieszyłby zafascynowanego opowieściami o rycerzach czwartoklasistę. Zdecydowanym krokiem weszła do sklepu. Jej przybycie oznajmiły wiszące nad drzwiami dzwoneczki. Mężczyzna o miłym wyglądzie stał za ladą.
- Dzień dobry - przywitał ją z uśmiechem. - Czym mogę służyć?
Peg uznała, że sprzedawca wygląda naprawdę niezwykle miło.
- Dzień dobry. Szukam prezentu dla siostrzeńca. Kończy dziesięć lat i... - Pociągnęła nosem. - Czyżbym czuła tu ocet?
Mężczyzna oparł dłoń na biodrze.
- To niewiarygodne! Rzeczywiście, można tu wyczuć zapach octu. Kiedyś mój dziadek miał tu skład z marynatami. Ma pani bardzo wrażliwy nos.
Nie wiadomo dlaczego, ten komentarz sprawił jej wielką przyjemność. Poczuła, że się rumieni, a zdarzało jej się to niezwykle rzadko.
- No, więc... mój siostrzeniec...
- Zobaczmy. Może interesuje go legenda o Camelocie?
- Nie jestem pewna - przyznała. - Właśnie zakończył etap fascynacji Power Rangers.
- To pocieszające - odparł sprzedawca i oboje się uśmiechnęli. - Mam tutaj dużą rzadkość, stary komiks w twardej oprawie. To już klasyka, wydano go sześćdziesiąt lat temu.
Książka była pięknie oprawiona.
- Myrddin? Co za niezwykłe nazwisko.
- Owszem, dość niezwykłe. W zasadzie to tyle samo co Merlin, tylko po walijsku.
- Naprawdę?
Skinął głową.
- Widzi pani, wszystko tutaj jest. Camelot, Merlin, Artur. Tu pojawia się Ginewra, a na następnej stronie...
- Lady Julia! Zawsze była moją ulubienicą.
- Tak? Ja podziwiałem Lancelota.
- Oni są w tej legendzie najlepsi! Raz Julia przebrała się za giermka...
Dokończyli zdanie zgodnym chórem:
- George'a!
- A potem zjawił się podstępny Malvern - ciągnęła Peg. Mimowolnie zadrżała z obrzydzenia.
- Niech pani tylko spojrzy, jak Myrddin wspaniale! sportretował Malverna. To przecież wcielone zło.
- Och, a Lancelot! Wygląda cudownie-stwierdziła z westchnieniem.
- Takie realistyczne ilustracje. Niech pan spojrzy na oczy Lancelota albo na włosy Julii. Jak prawdziwe.
- Powinna pani mieć trochę czasu, żeby zastanowić się nad kupnem. Książka nie jest tania. - Odchrząknął. - Może zaprosiłbym panią na filiżankę kawy? Obejrzy sobie pani całą książkę w spokoju. Zdecyduje, czy... - Poczerwieniał. - Zdecyduje pani, czy to będzie właściwy wybór.
Peg nadal się uśmiechała, patrząc na ilustracje. W końcu podniosła wzrok.
- Ja... tak, wydaje mi się, że to będzie właściwy wybór. A kawa... Jasne. Z przyjemnością.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Wspaniale! Chwileczkę. - Podszedł do zasłony z koralików. - Hej, Mel! Idę na kawę. Niedługo wrócę. - Podał ramię Peg. - Nazywam się Sam.
- A ja Peg - odparła, przyjmując podane jej ramię.
Dzwoneczki zadźwięczały, kiedy drzwi się za nimi zamknęły.

FIN
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Megan
Generał
Generał


Dołączył: 22 Paź 2008
Posty: 7845
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:37:47 05-01-09    Temat postu:

Cudowne zakończenie.
Miłość Lancelota i Juli wygrała. Pokonała niecne knowania przebiegłego Malverna. Mimo jego usilnych starań nie udało mu się zniszczyć świetności Camelotu i króla Artura. I kto by pomyślał, że to wszystko dzięki lichej kobiecie z przyszłości. Miłość to jednak potężna broń z którą nie powinno się igrać. Ślub dał początek wspaniałemu życiu Lancelota i Juli, któremu dotychczas czegoś brakowało. Brakowało tej drugiej połówki jabłka, tego dopełnienia.
Merlin wszystko to jego sprawka. Czarodziej, który nie raz w tej historii mnie zaskakiwał.
No i też Sam i Peg odnaleźli się w końcu. Oboje samotni spotkali się dzięki magii Camelotu...
Maite dziękuję za pięknie przedstawioną krainę ze snów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin