Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Miejsce na ziemi - Place on earth
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 25, 26, 27  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
agunia69
Dyskutant
Dyskutant


Dołączył: 20 Paź 2007
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 12:04:06 25-02-09    Temat postu:

Maite Perroni napisał:
agunia69 napisał:
Wstawisz dzisiaj nowy odcinek?


Powinien się pojawić za jakieś 30 minut


Czekam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 12:05:28 25-02-09    Temat postu:

Odcinek 7
Całe popołudnie tego dnia, gdy nadszedł list od Travisa, wydawało się Mary niezwykłe. Siedząc za swoim biurkiem, bez powodu wybuchnęła śmiechem. Rozejrzała się dokoła z zażenowaniem, a potem przeszła w inne miejsce - i tam znowu zaczęła się śmiać. Ludzie pewnie pomyśleli, że dostała kręćka od wąchania farby drukarskiej i kleju.
- Jak się pani miewa w taki piękny dzionek? - spytała ją pani Garrett tuż przed zamknięciem biblioteki; bez wątpienia spodziewała się, że Mary odpowie jak zawsze: „Bardzo dobrze, dziękuję.”
Lecz Mary sprawiła jej niespodziankę.
- Miałabym ochotę śpiewać i skakać - poinformowała ją uprzejmie.
Emerytowana pielęgniarka stanęła jak wryta i, zmarszczywszy mocno brwi, spojrzała na Mary zmrużonymi oczami zza grubych szkieł w drucianej oprawie.
- Powiedziała pani, że ma ochotę śpiewać i skakać?!
- Istotnie. - Mary obdarzyła ją serdecznym uśmiechem.
- Moja droga, powinna pani jakoś temu zaradzić! Najlepiej od razu pójść do doktora Hanleya.
Nie mogąc dłużej utrzymać sekretu przy sobie, Mary udała się po zamknięciu biblioteki prosto do domu Georgeanne McKay.
- O, Mary! Co za miła niespodzianka! - powitała ją ciepło przyjaciółka. Wysoka i smukła jak młoda topola Georgeanne wyszła za mąż miesiąc po ukończeniu szkoły średniej i wiodła odtąd życie szczęśliwe jak w bajce. Dwoje dzieci i wiele lat małżeństwa nie odebrały jej klasycznej urody. Nawet po dwóch trudnych ciążach najlepsza przyjaciółka Mary zachowała smukłą figurę.
Georgeanne była zawsze lubiana i lubiła ludzi; sama jej obecność podnosiła Mary na duchu. Zastanawiając się nad ich wieloletnią zażyłością, Mary doszła do wniosku, że kontakty z Georgeanne były cudowną odskocznią w monotonnej egzystencji.
- Możesz ze mną chwilę porozmawiać? - Mary wiedziała, że zjawia się w porze kolacji, ale musiała bezzwłocznie podzielić się z kimś niezwykłą nowiną!
- Oczywiście. - Georgeanne zaprowadziła ją do kuchni. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia, na stole było pełno talerzy, talerzyków i pustych kartonów po mleku. Ktoś rozsypał sól i białe granulki utworzyły smużkę na blacie. - Benny wyszedł z chłopcami. Chce im kupić nową futbolówkę. Ze starej chyba uszło powietrze. Siadaj, zaraz ci dam coś zimnego do picia.
Mary stała przed lodówką. Zauważyła, że nadal wiszą na niej kolorowe rysunki, a także całomiesięczne menu szkolnych lunchów. Mary wyciągnęła rękę i dotknęła magnesu przytrzymującego jadłospis. Czuła jak wzbiera w niej radość, gdy uświadomiła sobie, że jej życie będzie niebawem równie pełne jak życie przyjaciółki.
Kiedy się odwróciła, Georgeanne stała już z dwiema wysokimi szklankami mrożonej herbaty. Przyglądała się Mary przez chwilę, zanim spytała:
- Wszystko w porządku?
Mary uśmiechnęła się promiennie.
- Jak najbardziej!
Georgeanne uwierzyła. Mary poznała to po spokojnych ruchach przyjaciółki, która wyminęła zagracony kuchenny stół i poprowadziła gościa na frontowy ganek.
- Właśnie myślałam sobie, że ostatnio zbyt rzadko się widujemy. Co byś powiedziała na wspólne sobotnie zakupy? - spytała Georgeanne, siadając na białym wiklinowym krześle.
Brunatne drozdy fruwały z gałęzi na gałąź, chrabąszcze i pasikoniki brzęczały i pobzykiwały wesolutko.
- Zakupy?... Ależ oczywiście. - Mary mocniej ścisnęła pasek torby i usiadła. Wieczorne powietrze było takie wonne! Pomyślała ze smutkiem, że będzie jej brakowało rodzinnych stron, ale w Montanie znajdzie coś, czego Luizjana nie mogła jej ofiarować.
Męża, dzieci, dom.
- Georgeanne - powiedziała ożywieniem - mam dla ciebie wspaniałą nowinę!
- Domyśliłam się tego. Oczy ci się świecą.
- Co sądzisz o jasnoróżowym materiale i tym fasonie, który ci pokazałam w zeszłym miesiącu? Chodzi o tę suknię z koronkową narzutką i z karczkiem ozdobionym atłasową wstążką.
- Uważam, że jest cudowny - powiedziała Georgeanne z przekonaniem. - Czemu pytasz? Chcesz ją sobie uszyć? Mówiłaś, że nadaje się tylko na jakąś wyjątkową okazję.
Mary przytaknęła z zapałem.
- Chodzi o najważniejsze wydarzenie w moim życiu.
- Czyżby w bibliotece miał się odbyć wieczór autorski jakiejś sławy?
Mary ostrożnie otworzyła torebkę i wyjęła list Travisa, jakby to był klejnot, jakby nigdy w życiu nie miała już wziąć do ręki czegoś równie cennego.
- Mam zamiar ubrać się w nią do ślubu.
Georgeanne zdumiała się. Zapadło milczenie tak długie, że aż krępujące.
- Wychodzisz za mąż?
- I to cię aż tak dziwi? - droczyła się Mary, dobrze wiedząc, że jej nowina musiała być prawdziwym szokiem. Wychodzi za mąż - ona, która co najmniej od dwóch lat z nikim się nie umówiła! Ona, która straciła całkiem nadzieję na poznanie kogoś wyjątkowego, na to, że zostanie pokochana i że sama pokocha jakiegoś mężczyznę.
- Ja... doprawdy nie wiem, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia, że się z kimś spotykasz.
- Ten ktoś nazywa się Travis Thompson i mieszka w małym miasteczku o sto mil albo i więcej od Miles City w Montanie. Nie jestem całkiem pewna, kiedy się dokładnie pobierzemy ani gdzie; przypuszczam, że w Grandview, bo to najbliżej rancza Travisa.
- W Montanie! - Reakcja Georgeanne była niemal identyczna jak Mary, gdy po raz pierwszy przeczytała ogłoszenie. Przyjaciółka zachowywała się tak, jakby Mary powiedziała jej, że wychodzi za kosmitę.
Mary pojmowała niepokój Georgeanne. Sama miała z początku wiele obiekcji. Pomyślała, tłumiąc westchnienie, że najlepiej będzie wszystko wyjaśnić od razu.
- Doprawdy, nie mam wyboru: muszę przenieść się do Montany, bo Travis ma tam swoje ranczo: hoduje bydło.
- Będziesz mieszkała na ranczu?!
- Nie martw się. Jestem pewna, że Travis nie zagoni mnie do obrządzania bydła.
Miał to być dowcip, ale Georgeanne potraktowała sprawę całkiem poważnie.
- Jak... jak się spotkaliście? - spytała dziwnie piskliwym głosem.
- Wcale się nie spotykaliśmy, jak dotąd.
- Więc w ogóle nie znasz tego człowieka?! - Georgeanne zerwała się, a potem znów klapnęła na krzesło. Ponownie zapadło milczenie; powietrze zdawało się naładowane elektrycznością. Georgeanne najwyraźniej nie była w stanie uwierzyć w tę historię.
- Poznamy się przed ślubem, rzecz jasna - zapewniła ją Mary z lekkim uśmiechem. - Nie przejmuj się tak! Oboje dobrze wiemy, co robimy.
- Jeśli nigdy się nie spotkaliście, to jakim cudem... Jak zawarliście znajomość? To nie ma przecież sensu... - urwała nagle.
- Odpowiedziałam na ogłoszenie Travisa, który poszukiwał żony - wyjaśniła Mary. Od samego początku zamierzała powiedzieć przyjaciółce prawdę, choćby niemiłą. - Zamieścił ogłoszenie w gazecie wydawanej w Billings. To też w Montanie. Najpierw przeczytała je Sally Givens, znasz ją, prawda? - zwróciła uwagę Georgeanne.
Przyjaciółka ledwie skinęła głową.
Mary wciągnęła powietrze w płuca, chcąc się opanować, i zmusiła się, by mówić dalej.
- Widzisz, brat Travisa i jego bratowa niedawno zginęli w wypadku. Travisowi przyznano opiekę nad trojgiem ich dzieci. Właśnie dlatego zamieścił to ogłoszenie w gazecie.
Tak więc wszystko było już jasne. Prawda, naga i niemiła, wyszła na jaw. A przedstawiała się następująco: Mary była tak zdesperowana, pozbawiona wszelkiej nadziei, że zniżyła się do odpowiedzi na ogłoszenie w prasie. Przyznanie się do tego było przykre, ale mogła bez obawy zwierzyć się przyjaciółce, osobie, która w Petite znała ją najlepiej.
- Ten ranczer... zamieścił ogłoszenie, że szuka żony?
- Tak, i ja na nie odpowiedziałam. Od tej pory wymieniliśmy kilka listów i ostatecznie zarówno on, jak i dzieci wybrali właśnie mnie. - Nie umiała ukryć dumy, która zabrzmiała w jej głosie. Kiedy Georgeanne nadal gapiła się na nią, jakby nagle spadła z księżyca, Mary wyjęła kilka kartek z koperty i podsunęła je przyjaciółce na dowód, że mówi szczerą prawdę.
Być może Mary postąpiła niemądrze, zaskakując w ten sposób przyjaciółkę, ale spodziewała się, że Georgeanne choć w części podzieli jej radość. Przyjaźniły się całe życie; kto jak kto, ale Georgeanne powinna mieć do niej tyle zaufania, by uwierzyć, że ten szalony plan się powiedzie. Nikt inny by jej nie zrozumiał. Mary doskonale mogła sobie wyobrazić, jak wszyscy znajomi wyrzucają jej głupotę, straszą, potępiają, ale przecież nie Georgeanne. Nie najserdeczniejsza przyjaciółka!
- Dzieci? Temu człowiekowi przyznano opiekę nad dziećmi?
- Nad trojgiem.
- Boże święty! - wyszeptała Georgeanne wcale nie modlitewnym tonem. A może jednak było to jakieś rozpaczliwe błaganie?
- Proszę cię, Georgeanne - powiedziała Mary, biorąc ją za rękę i ściskając mocno obiema dłońmi. - Ciesz się moim szczęściem! Dobry, uczciwy człowiek chce się ze mną ożenić.
- P... przecież go wcale nie znasz!
- Ależ znam! Korespondowaliśmy ze sobą. - Mary przerzucała listy.
- Chyba niezbyt długo, bo wspomniałabyś o nim już wcześniej. Jak możesz nawet myśleć o takim szaleństwie? To wcale do ciebie nie podobne! Słowa wystrzeliły jak kapiszony z dziecinnej zabawki: szybko, głośno, nagląco.
- Wyjdę za niego - oświadczyła Mary z godnością.
- Czy komuś jeszcze o tym wspomniałaś? Czy nie uważasz, że lepiej było się kogoś poradzić? Mary, proszę cię, zastanów się poważnie! Jesteś teraz wytrącona w równowagi. Straciłaś w tym roku matkę. Wiem, że śmierć Clintona też była dla ciebie strasznym ciosem. Rozumiesz chyba, że ten pomysł... poślubienia kogoś, kogo nie widziałaś nigdy w życiu... przyszedł ci do głowy tylko dlatego, że straciłaś Savannah i Clintona. Czujesz się rozbita, masz w głowie zamęt, to właśnie pod wpływem tych ciosów. Nie jesteś teraz sobą!
- Doskonale wiem, co robię.
- Niemożliwe! - protestowała Georgeanne - Inaczej nigdy byś nie przyjęła... takich dziwacznych oświadczyn!
- Jeszcze ich nie przyjęłam. To znaczy, jeszcze go o tym nie powiadomiłam.
Georgeanne na sekundę zamknęła oczy.
- Dzięki Ci, Boże! - szepnęła. - Nie możesz opuścić Petite, Mary, po prostu nie możesz! Cóż ja bym bez ciebie zrobiła?
- Dasz sobie radę. Jak zawsze.
- Ale to takie do ciebie niepodobne!
Reakcja przyjaciółki zastanowiła Mary. Zburzyła pewność, którą przedtem Mary tak się upajała. Słysząc własny głos, opowiadający prosto z mostu, co zamierza uczynić, poczuła nagle, że wszystko to jest niedorzeczne! Absurdalne i głupie. A jednak pragnęła wyjść za Travisa Thompsona, pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
- Travis poprosił mnie, żebym do niego zadzwoniła, gdy podejmę decyzję.
- I jeszcze nie zatelefonowałaś do niego?
- Jeszcze nie - potwierdziła Mary. Starała się myśleć jasno, rozważyć logicznie swą decyzję, obiektywnie zbadać wszystkie plusy i minusy. Nie upierała się dłużej przy cukierkowej małżeńskiej idylli, której obraz wylągł się w jej mózgu. Dobrze wiedziała, czego chce i co ją czeka.
Teraz nie była pewna, czy wizyta u Georgeanne jest pomyłką, czy też najrozsądniejszą rzeczą, jaką uczyniła.
Sięgnęła po mrożoną herbatę i wypiła łyczek. Przypomniała sobie przy tym drzwi lodówki w domu Georgeanne. Serce jej się ścisnęło: poczuła tak silną tęsknotę za własną rodziną, że omal nie wybuchnęła płaczem.
Mary uświadomiła sobie ze smutkiem, że przez wszystkie lata ich przyjaźni Georgeanne McKay wcale jej nie znała. Jej życie było tak bogate szczęśliwe, że nie mogła zrozumieć, czym jest dla Mary egzystencja w jałowym, przesadnie schludnym świecie samotności. Przyjaciółka, od szkoły średniej otoczona niezmienną miłością i pożądaniem ukochanego mężczyzny, nie miała pojęcia, co to znaczy być trzydziestodwuletnią starą panną. Reakcja Georgeanne była zdecydowanie egocentryczna. Nie potrafiła docenić, ile znaczyła propozycja Travisa dla kogoś takiego jak Mary.
W zasięgu ręki Mary znalazła się jedyna szansa - być może nawet na szczęście małżeńskie? Były także dzieci, małe, osierocone dzieci, które jej potrzebowały. Po raz pierwszy od wielu lat zbudziła się w niej nadzieja - i było to, do diabła, sto razy lepsze niż wypełnianie pustki życia spłowiałymi marzeniami!
W porządku. Mary sama gotowa była przyznać, że decyzja poślubienia kogoś zupełnie obcego to czyn desperatki pozbawionej wszelkiej nadziei. I co z tego? Przecież przez te wszystkie lata dławiła w sobie właśnie rozpacz. Była już chora od udawania, że wcale tak nie jest. Dość już miała ciągłego wmawiania sobie i innym, że niczego jej w życiu nie brakuje.
Georgeanne musiała wyczuć jej nastrój, bo westchnęła głęboko. - Nie powinnam była podchodzić do tego tak sceptycznie. Kto wie, twój kowboj może okazać się kimś... wspaniałym. Mam nadzieję, że zasięgnęłaś o nim jakichś informacji? Wiesz, że nie jest niezrównoważony psychicznie, nie siedział w więzieniu - różne takie sprawy, o których powinno się wiedzieć.
- Nie muszę niczego sprawdzać - odparła wojowniczo Mary. Teraz przyjaciółka kwestionowała w dodatku jej zdolność oceniania ludzkich charakterów!
Georgeanne robiła się coraz bardziej zaniepokojona.
- Proszę, powiedz, że to tylko niemądry żart! Nie zamierzasz przecież naprawdę tego zrobić, Mary?
- Owszem, wszystko wskazuje na to, że wyjdę za Travisa. - Mary musiała przyznać, że słowa Georgeanne dały jej do myślenia. Jeśli chodzi o wstrzymanie się, póki nie „sprawdzi” Travisa, jak jej radziła Georgeanne, Mary nie uważała tego za konieczne. Jeżeli władze stanowe uznały, że nadaje się on na opiekuna trojga dzieci, nie mógł mieć wiele na sumieniu.
Intencje Georgeanne z pewnością były jak najlepsze, ale po raz pierwszy Mary poznała tę stronę jej osobowości, o której dotąd nie miała pojęcia. Co się zaś tyczy wyjścia za Travisa, Mary podjęła już decyzję.
- Jak możesz w ogóle myśleć o poślubieniu mężczyzny, z którym się ani razu nie spotkałaś? - Georgeanne sięgnęła po mrożoną herbatę tak energicznie, że płyn chlupnął ze szklanki. Upiła łyczek i odstawiła ją ze stukiem na stolik ze szklanym blatem.
- Jestem potrzebna jemu i dzieciom. To mi wystarczy. Wiem, że nie jesteś w stanie pojąć, co to znaczy być komuś potrzebną - odparła Mary ze smutkiem.
- Zupełnie cię nie poznaję. Mary, zupełnie nie poznaję! Zawsze byłaś taka rozsądna! Przeczucie mówi mi, że to się źle skończy. Czy naprawdę masz zamiar przenieść się na drugi koniec Stanów, żeby wyjść za pastucha?!
- Dlaczego nie?
- Bo... jeśli chcesz wyjść za mąż, to nie w ten sposób! Czy ty się chociaż zastanowiłaś nad tym, że jedynym powodem, dla którego on szuka żony, są te dzieci?
- Oczywiście. Ja też wychodzę za niego z tego właśnie powodu.
Odpowiedź Mary jeszcze bardziej zmieszała przyjaciółkę.
- Myślałam... że jesteś szczęśliwa. Zawsze mi się zdawało... W zwykłych warunkach nigdy byś tak nie postąpiła!
- Mylisz się, Georgeanne - zaoponowała Mary zdumiona, że jej przyjaciółka wcale jej nie zna. - To nie jest sprzeczne z moją naturą. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak wzruszona. Czuję się taka szczęśliwa, jakbym wygrała na loterii!
- Pomyślałaś o jego motywach? Czy zastanowiłaś się nad tym, czemu on zamierza się ożenić z nieznajomą kobietą? Chce cię po prostu wykorzystać!
Mary uśmiechnęła się łagodnie, nie zważając na obawy przyjaciółki. Przecież Georgeanne w pewnym sensie sama ją wykorzystywała: jako tło dla własnej osoby, jako pomoc przy dzieciach, gdy były mniejsze, jako krawcową.
- Nie osądzaj tak surowo Travisa. Ja także się nim posłużę. I oboje zdecydowaliśmy się na to ze względu na dzieci. Jestem im potrzebna, a świadomość, że ktoś mnie potrzebuje, jest cudowna!
- Mnie też jesteś potrzebna - sprzeciwiła się Georgeanne, w jej głosie brzmiała nagana. - Przyjaźnimy się prawie od urodzenia! Staram się zrozumieć cię, Mary, naprawdę się staram, ale nie mogę! Chcesz wyrzucić za burtę wszystko, na czym ci dotąd zależało, tylko dlatego, że jakiś kowboj poszukuje żony, a jakimś dzieciom, których nigdy w życiu nie widziałaś, zabrakło matki? Podejmujesz takie ryzyko, i po co?! Co chcesz przez to osiągnąć?
W pewnym sensie Mary doceniała troskę przyjaciółki, ale nie wpłynęło to w najmniejszym stopniu na jej decyzję. Przyszłość rysowała się jasno od chwili, gdy Mary usłyszała, jak Sally i Karen rozmawiają o ogłoszeniu Travisa. W tym właśnie momencie jakiś dziwny dreszcz przemknął Wzdłuż jej kręgosłupa i nagle stała się kimś innym. Szczerze wątpiła, czy kiedykolwiek powróci jej dawna osobowość. To ogłoszenie stało się punktem zwrotnym w jej życiu. Zmusiło ją, by oceniła uczciwie własną egzystencję. Teraz nie byłaby już w stanie przeżyć ani jednego dnia tak jak dawniej: udając, że jest ogromnie szczęśliwa! Żyjąc w świecie marzeń, które się nie spełniały; które nie mogły się urzeczywistnić, o ile sama nie weźmie się do działania! Travis dał jej życiową szansę, a Mary tak była za nią wdzięczna, że miała ochotę tańczyć po ocienionych dębami uliczkach Petite.
- To, co mówię, zupełnie do ciebie nie trafia, prawda? - szepnęła Georgeanne. - Podjęłaś decyzję i już jej nie zmienisz.
Piwne oczy przyjaciółki wpatrywały się w Mary tak uparcie, że pojęła, iż powinna była przedstawić swe racje w sposób bardziej oględny. Nie myślała jednak, że po tylu latach przyjaźni będzie to konieczne!
- Mam wrażenie, że żyłam dotąd pod kloszem - powiedziała Mary, starając się jakoś wyjaśnić przyjaciółce swoje stanowisko. - Spójrz na mnie, Georgeanne! Mam dwadzieścia pięć lat, czy nie uważasz, że to najwyższa pora, bym zaczęła naprawdę żyć?
- Ale wychodząc za nieznajomego, postępujesz tak, jakbyś chciała skoczyć z Mostu Brooklyńskiego w nadziei, że nauczysz się latać!
- Być może - zgodziła się Mary. Nigdy jednak nie miała lęku wysokości, a po raz pierwszy od Bóg wie ilu lat (lepiej nie liczyć!) gotowa była wzbić się w niebo.
- Obiecaj mi choć to jedno - błagała Georgeanne, ściskając oburącz dłoń Mary. - Odczekaj tydzień! Przemyśl sobie wszystko dokładnie, zanim się z nim skontaktujesz. Tydzień to nie tak znów długo! Zrobisz to dla mnie? Tak bardzo cię proszę!
Mary westchnęła, potem niechętnie skinęła głową.


Ostatnio zmieniony przez Maite Peroni dnia 18:07:30 25-02-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
agunia69
Dyskutant
Dyskutant


Dołączył: 20 Paź 2007
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 12:32:54 25-02-09    Temat postu:

Pewnie Travis pomyśli, że juz nie zadzwoni i umówi się z kimś innym, a ona wtedy zadzwoni.
Wszystko przez przyjaciółkę.
Z jednej strony martwi się o Mary, ale z drugiej może jej odebrać szanse na szczęście.
Czekam na Capitulo 8
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andzia2
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 3501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubomierz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:12:57 25-02-09    Temat postu:

eh po co jej ten tydzień
mam nadzieje ze Travis nie będzie szukał nikogo innego
czekam na new
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mili~*~
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 12296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:01:42 25-02-09    Temat postu:

Ach oby tydzien minął jak najszybciej xD
Bo ona usi sie zdecydowac na ten slub xD
Ach Ciesze sie ze ona ma wizje szczęścia ze cos wreszcie wypełni jej pustkę
Jeden tylko bład robisz
Raz ma 25 lat raz 32 xD To w końcu ile ich ma?? Skoro Travis ma 26 xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marz
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3639
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:09:08 25-02-09    Temat postu:

Mam nadzieje, że zadzwoni i to szybciej !!
jej szczęscie powinno się liczyć !! Jesli czuje, że tam z nimi moze być szczęsliwa to nie ma na co czekać !!
Jest wolna sama decyduje o sobie !!
Wizyta u przyjacióki z jednej strony była słuszna, kobieta dobrze mówiła, ale kto nie ryzykuje nie zyskuje. Czasem trzeba spróbować i się nie zastanawiać !!
Czekam na kolejny odcinek
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:09:47 25-02-09    Temat postu:

mili~*~ napisał:
Jeden tylko bład robisz
Raz ma 25 lat raz 32 xD To w końcu ile ich ma?? Skoro Travis ma 26 xD


25 - już poprawiłam ten mój błąd.
Przepraszam, ale pisałam odcinek do jeszcze jednej telenoweli, oprócz tego jeszcze pisze 3 inne na forum, a odcinek pisałam w nocy i mi się trochę pokiełbasiło Postaram się już więcej nie pomylić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andzia2
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 3501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubomierz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:01:46 26-02-09    Temat postu:

czekam na newik
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marz
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3639
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:30:52 26-02-09    Temat postu:

Ja także czekam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 23:15:57 26-02-09    Temat postu:

Odcinek 8

- Wiesz, co sobie pomyślałem? - spytał Scotty, opierając łokcie na kuchennym stole i obejmując dłońmi swą piegowatą buzię. Urwał i zrobił kwaśną minę.
- Co takiego? - spytał Travis, szorując zawzięcie dno żeliwnego garnka. Całkiem zapomniał o gotującej się w nim zupie i zostawił ją na ogniu za długo. Cholera, nie miał pojęcia, że można coś aż tak przypalić! Znajdujące się w zupie kawałki mięsa zwęgliły się, a z jarzyn zrobiła się packa; wyglądało na to, że najlepszy garnek diabli wzięli.
- Myślałem - ciągnął Scotty, marszcząc czoło - że Mary pewnie się rozmyśliła i nie chce już się z nami ożenić!
Travis zaklął pod nosem. Prawdę mówiąc, jego samego dręczyły podobne myśli. Według jego wyliczeń Mary powinna była otrzymać list od niego siedem dni temu. Calutki tydzień! Chyba przez ten czas mogła podjąć decyzję?! Wyłożył karty na stół, był wobec niej całkiem uczciwy i prostolinijny - i pewnie z tego powodu wszystko diabli wzięli.
Poczeka jeszcze kilka dni, a potem przejrzy inne listy, które do niego przyszły, i odpisze na któryś. Niech to jasna cholera! Widać żonę równie trudno znaleźć jak gospodynię!
- Znowu klniesz, wujku? - spytała Beth Ann, wkraczając do kuchni z saloniku i biorąc się pod boki.
Travis pomyślał, że smarkula ma lepszy słuch od nietoperza!
- Może mi się coś tam wymknęło.
- Nie wstyd ci, wujku?
- On się martwi - wyjaśniał cierpliwie Scotty. - A jak się człowiek czymś gryzie, musi sobie jakoś ulżyć.
Chłopak ma tylko osiem lat, a taki mądry! Scotty bardziej przypominał Travisowi zmarłego brata niż Jim i Beth Ann. Czasami coś go aż bolało, gdy patrzył na dzieciaka... ale kiedy indziej robiło mu się trochę lżej na sercu, gdy w oczach Scotty’ego błyszczała inteligencja i urok jego taty.
Jim fizycznie najbardziej przypominał Lee, ale charakter miał zbliżony raczej do Travisa. Niewiele mówił, stał na uboczu i tylko obserwował wszystko, co działo się wokół. Z całej trójki Jim był największym cynikiem i pesymistą. Travis starał się być cierpliwy, ale mówiąc szczerze, miał już dość jego kwaśnych, ironicznych min i humorów. Jeśli Jim tak się zachowywał w dwunastym roku życia, aż strach pomyśleć, co z niego wyrośnie, gdy będzie miał piętnaście lat!
- Możemy sobie wybić z głowy przyjazd Mary - stwierdził Jim. - Obejdzie się bez niej.
- Mnie się ona najbardziej podobała - zauważyła smutno Beth Ann. Przyciągnęła sobie krzesło i siadła koło braci. Ramiona dziewczynki były zgarbione, główka wyraźnie jej ciążyła. Travisowi jakoś udało się uczesać ją w kucyki i choć sterczały krzywo, był bardzo dumny ze swego osiągnięcia.
Scotty przechylił się przez stół i szepnął, starając się, by Travis go nie usłyszał:
- Musimy coś zrobić jak najszybciej, zanim wujek nas całkiem otruje!
- Słyszałem - mruknął Travis. - Nikt jeszcze nie umarł od tego, że obiad troszeczkę się przypalił.
- Troszeczkę?! - oburzył się Jim. - Przez tydzień nie doszorujesz tego garnka!
- Jeszcze słowo, a sam go będziesz szorował!
- Kiedy pani Morgan znowu do nas przyjdzie? - spytała żałośnie Beth Ann.
- Za sześć dni odpowiedział jej Scotty takim tonem, jakby to były najdłuższe dni w historii ludzkości.
Starsza pani nadal przyjeżdżała do nich z wizytą co tydzień. Z początku Travis - jak ostatni głupiec - miał za złe wszelkie wtrącanie się w ich Prawy. Kilka pań z Grandview usiłowało zagłaskać go na śmierć dobrymi radami i współczuciem. Travis wcale sobie tego nie życzył. Był opryskliwy i odnosił się do nich wrogo, kiedy zjawiały się w „Trzech T” obładowane jedzeniem i środkami czystości. Był zbyt dumny, by przyjąć od nich pomoc. Po czterech miesiącach zmienił zdanie. Każdego, kto zjawiłby się na ranczo z czymś do jedzenia, gotów był witać z wielkimi honorami.
Nikt się jednak nie zjawiał, z wyjątkiem Klary Morgan. Emerytowana nauczycielka przyjeżdżała co tydzień z różnymi smakołykami; pogadała z każdym z dzieci i odchodziła. Travis podejrzewał, że to ona przekazywała czynnikom z opieki społecznej długą listę zarzutów. Nie wiedział, czy starsza pani jest jego sojusznikiem czy wrogiem, ale ponieważ jej właśnie zawdzięczali jedyny przyzwoity posiłek w ciągu tygodnia, wolał o to nie pytać.
Zadzwonił telefon i trzy pary błyszczących oczu zwróciły się na Travisa. Nie powinien był im mówić, że prosił Mary, by do nich zatelefonowała. Żałował tego teraz. Jego własne rozczarowanie było wystarczająco duże - po co było jeszcze niepokoić dzieci?
- Odbierzesz? - spytał Scotty po drugim sygnale.
- Przecież się nie pali! - rzucił szorstko Travis, sięgając po ścierkę. Nigdy nie myślał, że kiedyś oparzy się uchem głupiego garnka!
- Może ona nie będzie czekać - ponaglił go Scotty.
- To wcale nie ona - parsknął Jim. - Ona już nie zadzwoni.
Travis wycelował wskazujący palec w stronę starszego chłopca.
- Już ci mówiłem, żebyś nie patrzył na wszystko tak czarno! - skarcił go, sięgając po słuchawkę. Jednak pesymizm Jima niepokoił Travisa. - Tu „Trzy T” - warknął do mikrofonu ze zmarszczonym czołem. Powinien coś zrobić z chłopcem, tyle że sam nie wiedział co.
- Hallo... Czy to Travis?
Głos, który do niego dotarł, był łagodny i kobiecy, z miłym południowym akcentem. Ręka Travisa zacisnęła się na słuchawce, a serce fiknęło koziołka.
- Mary? - rzucił w stronę kuchennego stołu spojrzenie pełne triumfu, jakby od razu wiedział, że to ona.
- Tak, to ja. Prosiłeś, żebym zatelefonowała.
- Zdecydowałaś się? - Travis zawstydził się skwapliwości we własnym głosie. Powinien być spokojny i opanowany, jakby mu było wszystko jedno, co Mary odpowie. Otrzymał przecież masę innych listów! Niektóre nawet godne uwagi. Żaden nie mógł się równać z listem Mary, ale przecież o tym nie wiedziała.
- Nie przysłałeś mi swego zdjęcia. - W jej głosie brzmiał łagodny wyrzut.
- A prosiłaś mnie o to? - Travis starał się nie okazywać zniecierpliwienia, ale cholernie mu to nie szło. Był pewien, że Mary się uśmiechnęła (co za bzdury!). - Słuchaj, jak ci na czymś zależy, to zwyczajnie powiedz. Nie potrafię czytać w myślach.
- Jesteś wysoki?
- Sześć stóp trzy cale. I raczej chudy.
- To dlatego, że sam sobie gotuje! - krzyknął Scotty, a cała trójka zebrana wokół stołu zaśmiała się. Napięcie, dzięki Bogu, zelżało.
Travis uciszył dzieci spojrzeniem. Nie chciał, żeby Mary myślała, że chce się z nią ożenić tylko dlatego, że dobrze gotuje, choć i na tym oczywiście mu zależało. Bóg wie, jak często leżał po ciemku, marząc o posiłkach, które będzie im przygotowywała. Jeśli dostała pierwszą nagrodę za ciasto figowe, to wyobrażał sobie, jakie cuda potrafi wyczarować z jabłek czy brzoskwiń!
Jeśli ci tak zależy na fotografii, to ci ją wyślę - powiedział bardziej opryskliwie, niż chciał. Mógłby ją poinformować, że niejednej kobitce wpadł w oko, ale Mary pomyślałaby pewnie, że się przechwala. Jednak ogólnie uważano, że jest przystojny.
- Nie musisz mi przesyłać zdjęcia.
Travis z trudem się pohamował, żeby nie spytać, po co o tym wobec tego wspominała, do cholery?! Poza tym chciał, żeby odpowiedziała wreszcie na jego pytanie. Pomyślał jednak, że jeśli nie będzie się odzywał, Mary w końcu sama dojdzie do tego, na czym mu zależało.
Zaległa przykra cisza. Travis hamował się z trudem, żeby znów nie wyskoczyć ze swoim pytaniem.
- Zadzwoniłam do ciebie - powiedziała Mary po kilku trudnych do zniesienia sekundach - żeby powiedzieć, że rozważyłam dokładnie twoją propozycję i postanowiłam wyjść za ciebie. Oczywiście, jeśli nadal chcesz mnie za żonę.
Czy ją chce?! Nigdy w życiu jej nie widział, ale wszystko się w nim rwało, by chwycić ją w ramiona i krzyczeć, jak bardzo jest jej wdzięczny! W tym momencie miał wrażenie, że ubyło mu dziesięć lat.
- Fajnie - odparł, starając się (bez powodzenia) ukryć swój entuzjazm. Dał dzieciakom znak, unosząc w górę kciuki i uśmiechnął się od ucha do ucha, kiedy objęły się ramionami i zaczęły tańczyć wokół stołu.
- Chciałabym porozmawiać po kolei z każdym z dzieci, ale przedtem chyba powinniśmy ustalić datę, żebym mogła przygotować się do podróży.
- Jasne. Zadzwonię do linii lotniczych i znajdziesz bilet raz-dwa na swoim biurku. Odpowiada ci sobota?
- Najbliższa sobota?
A którą, do cholery, mógł mieć na myśli?!
- Pewnie. I dzieciaki, i ja chcemy cię jak najprędzej powitać.
- Bardzo mi przykro, ale w żaden sposób nie zdążę.
Łatwo można się przyzwyczaić do takiego miękkiego głosu, pomyślał Travis. Zupełnie jak płynny miód.
- Muszę załatwić wiele rzeczy przed wyjazdem z Petite - dodała Mary. - Postanowiłam oddać meble na przechowanie i wynająć dom. Trzeba uporządkować wiele spraw to zajmie dobrych parę tygodni.
- Tygodni?!
- Myślę, że zajmie to ze dwa miesiące.
- Dwa miesiące?! - Zacisnął dłoń na słuchawce. - Nie możemy tak długo czekać. - Opiekunowie społeczni siedzieli mu na karku. Wszystkie garnki i rondle były przypalone. A jeśli to nie był dostateczny powód, to miał przecież, do cholery, całe ranczo na głowie! Potrzebował koniecznie żony, i to od zaraz!
- W porządku - odparła Mary dość pogodnie. - Wobec tego miesiąc. Pospieszę się jak tylko można, ale muszę mieć trzydzieści dni, żeby doprowadzić do końca wszystkie moje sprawy w Petite.
- Mowy nie ma. - Ton głosu Travisa był tak ostry, że dzieci przejął lodowaty dreszcz. Trzy pary niespokojnych oczu zwróciły się ku niemu. - Tydzień - oświadczył twardo. - Dłużej absolutnie nie mogę czekać. Więc się decyduj. - Udawał bardziej pewnego siebie, niż był w istocie.
- Wujku! - przypomniał mu Scotty, wymachując rękami. - Ona umie świetnie gotować!
- No więc? - nalegał Travis, nie zważając na chłopca.
- Umie śpiewać i układać piosenki! - wtrąciła Beth Ann cichym, błagalnym głosikiem.
- Jeśli tak się sprawy mają - odparła Mary z westchnieniem - to muszę jakoś uwinąć się w tydzień.
Nie była zadowolona, Travis zdawał sobie z tego sprawę, ale nic na to nie mógł poradzić.
Mary zamilkła na chwilę, a potem dodała nieco ciszej:
- Bardzo się cieszę na spotkanie z wami wszystkimi.
- Ja też chciałbym cię jak najprędzej powitać. - Travis był pewien, że Mary nie ma pojęcia, z jakim utęsknieniem na nią czekał!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marz
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3639
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:37:25 26-02-09    Temat postu:

Stanowczy i zdeterminowany !!
Zadzwoniła !! <jupi> Haha
Rozmowa dość dziwna, ale przynajmniej jako tako się dogadali !!
Dzieci sa najlepsze, ich nie można nie kochać !!
Mary je pokocha od pierwszego wjeżenia, a dzieci ją zapewne też. Nie wiem jak bedzie z młodym małżeństwem, ale myśle, że oni reż cos do siebie poczują.
Jedno jest pewne potrzebują siebie nawzajem !!
Czekam na kolejny : !!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andzia2
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 3501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubomierz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:03:57 27-02-09    Temat postu:

zadzwoniła super!!!! xD
Travis mógłby być troszeczkę grzeczniejszy no ale pomińmy to
jest wybuchowy i dlatego
Za tydzień ślub!! heh
czekam na new ! ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 21:58:54 27-02-09    Temat postu:

Odcinek 9

Mysz. To było jedyne słowo, jakie według Travisa pasowało do Mary Warner, gdy wysiadła z samolotu. Serce poszło mu w pięty i trzeba było dłuższej chwili, żeby wróciło na właściwe miejsce. Na jednym mu tylko zależało: na długich nogach. I co dostał? Taką myszkę.
Zgadza się, był niesprawiedliwy. Sam o tym dobrze wiedział. Przysłała mu swoje zdjęcie, więc się orientował, że nie jest wysoka. Ale zupełnie się nie spodziewał takiej... takiej kruszynki!
Wyglądała wypisz-wymaluj na książkowego mola! Nie mogła ważyć więcej niż sto funtów i niższa była od niego o całą stopę, albo i więcej. Ledwie sięgała mu do ramienia. Nie dość, że była taka niepozorna, wydawało się jeszcze, że mocniejszy powiew wiatru przewróci to chuchro, a w Grandview czego jak czego, ale wiatrów nie brakowało! Travis wątpił, by ta cała Mary Warner miała zbyt wiele siły. Wydawało się, że nie zdoła zmienić biegów w samochodzie, a co dopiero mówić o gotowaniu i sprzątaniu całego domu. A do życia na ranczu pasowała, nie przymierzając, jak palma do Alaski!
Ubrana była w sukienkę w kolorze lila; ten delikatny odcień podkreślał rysy jej twarzy - co tu dużo gadać: pospolite. I wydawała się blada jak po tyfusie! W końcu połapał się, dlaczego: nie miała ani krztyny makijażu. Ani różu na policzkach, ani błyszczyka. Nosiła ogromne okulary w rogowej oprawie, zasłaniające prawie całą twarz. Granatowy płaszcz o klasycznym kroju był nie zapięty; na nogach miała czarne półbuty i kapelusz. Pod pachą trzymała jakąś książkę; gdy spojrzał na tytuł, okazało się, że to podręcznik wychowania dzieci. Najwidoczniej wiedziała na ten temat nie więcej od niego. Doskonali z nich będą rodzice! - pomyślał drwiąco. Dziwne, że wcześniej nie przyszło mu to na myśl.
W każdej innej sytuacji Travis był pewny, że nawet by się za nią nie obejrzał. Cholera, ależ była mała!
Całe te oględziny trwały najwyżej dwie sekundy. Potem Travis dał sobie moralnego kopa, zdjął kapelusz i podszedł do niej.
- Mary Warner?
- Tak. - Spojrzała na niego czystymi, błękitnymi oczami.
Miała śliczne oczy. Nie była w jego typie, absolutnie nie, ale piękne oczy zawsze potrafił docenić!
Stała bez ruchu i przyglądali się sobie nawzajem. Przez bardzo długą chwilę milczała, jakby i ona spodziewała się czegoś znacznie lepszego. Travis wyprostował się, czując się niezręcznie pod jej badawczym wzrokiem; pożałował, że przed wyjazdem z rancza nie zdążył wykąpać się i ogolić.
- Jestem Travis Thompson.
- Tak sobie właśnie pomyślałam. - Głos miała niski, z południowym akcentem, a jej uśmiech był nieśmiały i słodki. Uśmiech prawdziwej damy. Taki w stylu Mary Poppins. Przynajmniej Beth Ann się nie rozczaruje. Jeśli o niego chodzi - cóż, przepadło!
Travis poczuł się oszukany. Fotografia, którą Mary mu przysłała, była niewyraźna. O wiele lepiej było na niej widać przyjaciółkę Mary niż ją samą. Wpatrywał się długo w jej wizerunek, wydawało mu się, że dostrzega rzadki urok w tych jasnych oczach i łagodnych rysach. Powinien był przyjrzeć się uważniej! Cały urok, jakiego dopatrzył się na zdjęciu, był wytworem jego własnej wyobraźni.
Zapewne wszystko, co napisała mu o swoich talentach kulinarnych, zaślepiło go, bo teraz nie czuł specjalnego zachwytu żadnego, prawdę mówiąc! Potrzebował kogoś do dzieci tak bardzo, że przystroił Mary w zalety, których nigdy nie posiadała. Powinien był zachować zdrowy rozsądek, ale kiedy przeczytał jej listy i dostał zdjęcie, zaczął sobie wyobrażać Bóg wie co.
Był zaskoczony, że tak dużo kobiet odpowiedziało na jego ogłoszenie. W pierwszym tygodniu otrzymał piętnaście listów, a potem jeszcze więcej, ale wówczas skontaktował się już z Mary. Ze wszystkich tych kobiet tylko ona wydała mu się godna, by wraz z nim wychowywać dzieci jego brata. Żadna opiekunka społeczna nie mogła kręcić nosem na kierowniczkę biblioteki!
Niektóre inne oferty stanowiły dla Travisa nie lada pokusę; przysłały je kobiety ładne, gotowe na wszystko, cholernie seksowne. Zawsze jednak wracał do prostego, szczerego listu Mary.
Zanim wysłał jej bilet lotniczy, dobrze wiedział, że Mary Warner nie jest kandydatką do tytułu „Miss Ameryka”. Nie przygotował się jednak na to, że ujrzy wystraszoną myszkę.
- Myślałam, że i dzieci przyjadą - powiedziała Mary, rozglądając się za nimi.
- Czekają na ranczu. - Travis nie miał samochodu wystarczająco dużego, by wszyscy się w nim zmieścili, i nie zamierzał go na razie szukać. Będzie go stać na taki wydatek pewnie dopiero po sprzedaniu reszty bydła.
- Miałam nadzieję, że je tu spotkam. - Znów uśmiechnęła się do niego łagodnie, potem szybko spuściła oczy.
Mary Warner z pewnością nie była dziewczyną, z którą chciałby umawiać się na randki, ale jej słodki uśmiech jakoś przypadł mu do serca. I te oczy.

Travis był o wiele potężniejszy, niż Mary sobie wyobrażała. Nigdy jeszcze sześć stóp i trzy cale nie zrobiły na niej wrażenia takiego ogromu. Był po prostu przerażający! Ani śladu uśmiechu, a jego spojrzenie, pochmurne i badawcze, budziło w niej lęk. Szopa kasztanowatych włosów aż prosiła się o nożyczki. Zauważyła, że włożył znów kapelusz, jak tylko się przedstawił. Najwidoczniej czuł się niezręcznie bez nakrycia głowy. Dziwnie ją to rozczuliło.
Brwi miał krzaczaste, prawie żółte, spłowiałe od ciągłego przebywania na słońcu. Mary nie wiedziała, co sądzić o jego oczach. Miały dziwną barwę: trochę piwne, trochę zielone. Kiedy się uśmiechał (co mu się rzadko zdarzało), Mary zauważyła, że przybierają kolor whisky. Wyraz twarzy Travisa był nieodgadniony. Miało się wrażenie, że przywykł do ukrywania swoich uczuć.
Jego twarz była ciemna, ogorzała od słońca i wiatru. Napisał, że ma trzydzieści sześć lat, ale wyglądał starzej. Byłby przystojny, gdyby nie twarda, uparta szczęka. Rysy twarzy miał kanciaste, zachowanie szorstkie.
Mary zauważyła, że nie było w tym człowieku żadnej miękkości, nic delikatnego, stonowanego. Nie krył się z tym, jaki jest, i nie zamierzał się z tego tłumaczyć.
Gdyby spotkała go na ulicy, pewnie pomyślałaby, że wygląda jakby wyskoczył z kart powieści Louisa L’Amoura. Kowboj z ubiegłego stulecia, w spłowiałych drelichach, kurtce, która służyła mu za przykrycie, w wytartych butach i czarnym kapeluszu. Mary była niemal pewna, że zeskoczył z końskiego grzbietu, zanim wsiadł do samochodu, by popędzić na lotnisko w Miles City. Nie wystroił się na jej powitanie, ale nie czuła się tym urażona.
Był ranczerem, a z tego, co pisał, wyraźnie wynikało, że od przybycia dzieci stanowczo za mało czasu zostawało mu na zajmowanie się gospodarstwem.
Jedno spostrzeżenie zaniepokoiło ją jednak. Travis Thompson był znacznie bardziej męski od wszystkich przedstawicieli płci brzydkiej, których poznała w swoim życiu. Jego dotyk, nawet leciutkie potrącenie łokciem, przestraszył ją.
Wkrótce zaś Travis będzie miał prawo dotykać ją wszędzie gdzie zechce, tam gdzie jeszcze nikt inny nie położył ręki - a ona mu tego nie zabroni... bo przecież żona powinna pozwolić mężowi na takie rzeczy.
Gdy wyszli na zewnątrz, wiatr przeszył ją jak ostrze noża. Trzęsąc się, zapięła szybko płaszcz i skuliła się z zimna. Travis uprzedził ją, że zima już nadciąga. Zrozumiała, że łagodnego klimatu Petite nie da się porównać z mrozami Montany. Mary myślała, że się przed nimi zabezpieczyła, ale wcale tak nie było. Nie wyobrażała sobie takiego zimna, a przecież był dopiero październik!
Travis umieścił jej dwie duże walizy z tyłu odrapanego pikapa. Resztę rzeczy miano przysłać oddzielnie. Mary nie zdążyła przyjrzeć się uważnie samochodowi. Odniosła jedynie wrażenie, że wytrzyma on jeszcze najwyżej kilkaset mil.
Travis pomógł Mary wsiąść, a potem sam zajął miejsce obok niej. Włączył motor, który zagrzmiał ze zdumiewającą energią, jakby chciał dowieść, że opinia Mary była bezpodstawna. Pogładziła zniszczoną tapicerkę, jakby przepraszając za zbyt pochopny sąd na temat wozu, a także - być może - jego właściciela.
Droga do Grandview trwała prawie dwie godziny. Właściwie prawie ze sobą nie rozmawiali, choć Travis z uprzejmości spytał, jak przebiegła podróż, a Mary zagadnęła o dzieci; potem już nie mieli sobie nic do powiedzenia.
Krajobraz oglądany podczas tej podróży był dokładnie taki, jak Mary przewidywała: nagi i pusty. Jechali mila za milą, bez końca, po kamienistych wzgórzach to w dół, to pod górę, a monotonię przerywały tylko pędzące po szosie w podmuchach wyjącego wichru kępki jakiegoś zielska. Mary miała nadzieję, że ujrzy przynajmniej łąki z kołyszącymi się na wietrze i oświetlonymi słońcem trawami. Nie było jednak ani traw, ani słońca.
- Dziś na ranczu ma dyżur pani Morgan - wyjaśnił Travis, gdy skręcili z szosy w długą, wąską drogę. Po obu stronach stały płoty odgradzające tereny równie kamieniste i jałowe jak cała okolica. Mary zastanawiała się, jak żywe istoty mogły wyżyć na takim pustkowiu.
- Klara Morgan przychodzi co tydzień - wyjaśniał dalej Travis. - Stara się, jak tylko może, pomóc przy dzieciach.
Mary skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć i czy w ogóle jakaś odpowiedź jest potrzebna.
- Nie masz nic przeciwko temu, żeby spać w pokoju chłopców? - spytał szorstko.
- Skądże.
Właśnie w momencie gdy Mary zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie to trwało, Travis zwolnił i wjechał na wysypaną żwirem ścieżkę. Z całą pewnością nie zasługiwała na miano „drogi”. Była stroma, kamienista i pełna wybojów, w których mogła bez trudu ugrzęznąć ciężarówka. Wóz tak podskakiwał na wybojach, że Mary kurczowo czepiała się poduszek, żeby nie wypaść.
Travis zwolnił, gdy zbliżyli się do domu i wjechali na ogromny dziedziniec.
Mary nie bardzo wiedziała, czego oczekuje, ale to, co ujrzała, sprawiło, że ogarnęło ją przerażenie. Ranczo kojarzyło się jej z odcinkami starego serialu telewizyjnego Wirgińczyk: wielki, nieposzlakowanie czysty dom na wzgórzu, górujący nad pięknymi łąkami, otoczony dobrze utrzymanymi zabudowaniami gospodarskimi. To, co miała teraz przed oczami, można było tylko określić jako bezładną zbieraninę pojazdów albo zupełnie zdezelowanych, albo nadających się do gruntownego remontu, oraz walących się budyneczków.
Był też oczywiście dom mieszkalny, ale niewielki i brudny. Deski znosiły kaprysy pogody przez tyle lat, że pokrywająca je niegdyś farba dawno spełzła. Zabudowania gospodarcze przedstawiały się jeszcze gorzej. Niektóre chyliły się na bok i wydawało się, że wystarczy jedna wichura, by runęły. Mary naliczyła aż cztery zardzewiałe samochody - bardzo wątpiła, czy którykolwiek z nich jest na chodzie.
- Niezbyt piękny widok - zauważył Travis, najwyraźniej czytając w myślach Mary.
Obserwował ją uważnie i wszystko wskazywało na to, że czeka, iż Mary zaraz wycofa się ze wszystkiego i oświadczy, że za niego nie wyjdzie. Jeśli istotnie na to liczył, to się rozczaruje! Mary, wyrażając zgodę na to małżeństwo, dobrze wiedziała, że nie powinna liczyć na służbę i warunki jak w luksusowym hotelu. Wyobraźnia trochę ją poniosła, ale była w stanie pogodzić się z rzeczywistością.
- Bardzo tu ładnie.
Spojrzał na nią ze zdumieniem, jakby nie wierzył własnym uszom. Uśmiechnęła się do niego przelotnie i zawstydzona odwróciła głowę.
Zanim Travis pomógł Mary wysiąść z pikapa, drzwi się otwarły i troje dzieci wybiegło na ganek. Przystanęła i na widok całej trójki zrobiło jej się ciepło na sercu. Wyglądali dokładnie tak, jak opisał ich Travis w czasie dwóch krótkich rozmów, które przeprowadzili po jej pierwszym telefonie. Weszła na stopnie ganku. Wszyscy troje gapili się na nią. Ich buzie były bez wyrazu, a okrągłe oczy szeroko rozwarte. Można by pomyśleć, że zeszli z plakatu przedstawiającego dzieci wiejskie podczas Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych.
- Nie zasypujcie od razu Mary pytaniami - ostrzegł Travis, prowadząc całe towarzystwo do kuchni. Po obejrzeniu domu z zewnątrz Mary myślała, że przygotowana jest na wszystko, co znajdzie w środku. W obszernym pomieszczeniu czekała ją jednak niespodzianka. Urządzenia kuchenne, choć nie były niczym nadzwyczajnym, okazały się zdumiewająco nowoczesne. Była tu nawet kuchenka mikrofalowa. Ściany miały wesoły żółty kolor, ale Travis wspomniał już, że pomieszczenie zostało niedawno odmalowane.
Dzieci bez słowa poszły za Mary, tłoczyły się wokół niej i spoglądały na nią, jakby spodziewały się od niej jakichś słów lub czynów.
- Dzień dobry - powiedziała łagodnie i uśmiechnęła się. Jeśli Travis i ranczo sprawiły jej zawód, to te cudowne dzieciaki wynagrodziły to z nawiązką! Rozmawiała z nimi kilkakrotnie, choć bardzo krótko, przez telefon i miała wrażenie, że poznaje dzieci coraz lepiej.
Najmłodsza pociecha uśmiechnęła się do niej nieśmiało.
- Znasz się na czarach?
- Nie. Myślałaś, że jestem wróżką?
- Tak. Jak Mary Poppins.
- To bzdury - wtrącił się Scotty.
Był prawie tak wysoki jak jego starszy brat i dwa przednie zęby właśnie mu rosły. Na nosie miał cynamonowe piegi.
- Najważniejsze - stwierdził Jim, wysuwając się do przodu - kiedy zaczniesz gotować?
- Choćby od razu.
- To fajnie, bo wujek Travis omal nas nie wykończył swoim gotowaniem.
- Na litość Boską, dajcie jej odetchnąć! - sprzeciwił się Travis, który wszedł do kuchni, taszcząc obie walizki Mary. - Zagadają cię na śmierć, jeśli im na to pozwolisz!
- Wcale się jej nie naprzykrzamy!
Travis zamknął drzwi nogą i zatrzymał się na środku kuchni.
- Przedstawcie się przyzwoicie, a ja tymczasem zaniosę walizki. - I zniknął w długim, wąskim korytarzu.
- Ja jestem Jim.
Mary podeszła do niego i uśmiechnęła się.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałam - wyciągnęła do chłopaka rękę, którą potrząsnął.
- Nie jesteś bardzo ładna.
Mary nie obraziła się, ale troszkę ją to zabolało.
- Wiem o tym, ale umiem gotować, a na tym ci podobno najbardziej zależy.
- A ja uważam, że Mary jest ładna - odezwał się z tyłu chłopięcy głosik. - W pewnym sensie.
Mary odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze Scottym.
Chłopiec wyciągnął do niej rękę. Mary uścisnęła ją, a potem objęła dłońmi jego buzię i uśmiechnęła się do niego.
- Dziękuję, że nazwałeś mnie „ładną”.
Ośmiolatek poczerwieniał jak burak.
- Bo jesteś.
- W pewnym sensie - przypomniała mu.
- A ja jestem Beth Ann i wujek zniszczył moją najlepszą sukienkę, więc trzeba mi uszyć nową!
- Zaraz po kolacji zobaczę, co się da zrobić.
- A gdzie pani Morgan? - spytał Travis wróciwszy z sypialni chłopców.
- Musiała wcześniej wyjść, ale zostawiła ci kartkę.
Travis skinął głową, podszedł do tablicy z różnymi zapiskami i zdjął z niej zwiniętą notatkę. Wszystkie dzieci przyglądały się, gdy ją czytał, czekając na jego reakcję. Mary poszła za ich przykładem. Zauważyła, że szczęki Travisa zacisnęły się; zmiął kartkę i wrzucił ją do śmieci.
- Coś złego? - spytała Mary.
- Nie, nic - odparł Travis i uspokoił ją uśmiechem; nie był on jednak zbyt szczery: śmiały się tylko wargi, nie oczy.
- Pani Morgan składa nam gratulacje i wspomina coś o przyjęciu, które koło pań chce urządzić po naszym ślubie.
Scotty szepnął do Mary:
- Powiedziała, że chce cię jak najprędzej poznać!
- Nie zadaję się z tymi z miasta - powiedział z posępną miną Travis. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym nie zawracać sobie głowy tym przyjęciem. - Czekał z napięciem na reakcję Mary.
- Jak sobie życzysz.
- Przyjęcie mogłoby być fajne - zauważył Scotty.
- Scotty! - warknął Travis - Nie masz pracy domowej do odrobienia?
- Jestem głodny.
- Ja też - oświadczyła Beth Ann. - Pani Morgan tak się zajęła sprzątaniem na przyjazd Mary, że zapomniała o kolacji!
- Przyniosła wszystko ze sobą, jak zawsze - wyjaśnił Scotty. - Trzeba tylko odgrzać.
- Ja to zrobię - powiedział dzieciom Travis - a wy tymczasem pokażcie Mary jej pokój.
Wszyscy troje stali niepewnie. - Pamiętasz, co się stało ostatnio? - szepnęła Beth Ann do Travisa, jakby to był sekret, o którym Mary nie powinna się dowiedzieć.
- Potrafię odgrzać jedzenie i nie przypalić go! - zagrzmiał Travis, miotając się po kuchni.
Dzieci zwróciły się z błagalnym wyrazem twarzy ku Mary. Nie przypuszczała, że po wielogodzinnej podróży będzie musiała szykować kolację. Była jednak gotowa zrobić to bez namysłu, bez sprzeciwu, po prostu dlatego, że trzy pary oczu patrzyły na nią wyczekująco.
Przez całe swoje życie Mary nie spotkała nigdy nikogo, komu byłaby tak potrzebna jak teraz tym czterem osobom. Poczuła nagłe ciepło - zupełnie jakby w zimowy dzień zanurzyła się wannie z gorącą wodą. To rozkoszne uczucie przeniknęło ją aż do szpiku kości.
- Wszyscy troje pokażecie Mary jej pokój i oprowadzicie ją po domu - polecił Travis, otwierając lodówkę i wyjmując z niej różne wiktuały.
- Ja się tym zajmę - zaofiarowała się Mary.
- Wykluczone - odparł szorstko. - Miałaś ciężki dzień. Wbrew temu, co plotą te smarkacze, potrafię odgrzać kolację.
- Jesteś tego pewien?
- Na sto procent.
Mary nadal wahała się, póki Beth Ann nie wsunęła swej rączki w jej rękę.
- Najpierw pokażę ci mój pokój, chcesz?
Mary skinęła głową i pozwoliła poprowadzić się dzieciom przez wąski korytarz. Było widoczne, że starano się posprzątać w domu na jej powitanie, ale te wysiłki nie mogły zamaskować ogólnego bałaganu, który rzucał się w oczy na każdym kroku i w każdym pomieszczeniu.
Pokój chłopców był chyba najgorszy. Okno zasłonięte kocem, przybitym do framugi wielkimi gwoździami. Stora się oberwała, jak wyjaśniła Beth Ann, kiedy Scotty huśtał się na niej jak na lianie między łóżkiem a podłogą. Wyrwał przy tym ze ściany karnisz.
We wszystkich pokojach były tapety, ale Mary zauważyła, że są już mocno pożółkłe i nadają wnętrzu domu niechlujny, ponury wygląd.
W największej sypialni Mary zatrzymała się dłużej. Zsunięte zasłony rzucały czarne cienie na drewnianą podłogę. Szafa była wąska i Mary zastanawiała się, jak też garderoba jej i Travisa pomieści się w takiej ciasnocie? Łóżko pospiesznie zasłano, buty i skarpetki Travisa wetknięto w jeden kąt - pewnie on sam uprzątnął je szybko dziś rano.
Salonik był największym pomieszczeniem w całym domu. Mary zdumiała się ujrzawszy, że Travis tak ustawił potężną kanapę, że blokowała główne wejście do pokoju. To była z pewnością pomyłka... a może po prostu od dawna nie zjawił się tu żaden gość? Kamienny kominek zajmował całą ścianę. Po obu jego stronach stały półki z książkami. Mary uśmiechnęła się, przeglądając tytuły: rada była, że Travis podobnie jak ona ceni sobie dobrą beletrystykę.
A zatem nie wszystko przedstawia się tragicznie! - pomyślała Mary. Łączyło ich z Travisem coś więcej, nie tylko miłość do dzieci.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justyna14.93-93
Cool
Cool


Dołączył: 29 Gru 2008
Posty: 510
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:32:37 27-02-09    Temat postu:

przepraszam że nie komentowałam ale po prostu jestem leniwa a co do odcinków to są świetne:) nie moge się doczekać następnego odcinka;)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marz
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3639
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:35:32 27-02-09    Temat postu:

Rozdział jesy cudny.
Oboje spodziewali się czegoś innego, ale narazie żadne się nie wycofało. Mary na pewno zresztą tego nie zrobi. On mnie zdziwił, niech tak nie wybrzydza !!
Dobrze że dzieci są zadowolone, Mary od razu je pokochała, myślę, że Beth Ann nie bedzie jej odstepywać ani na ktok. Zresztą Mary jak ściągnei okulary, inaczej się ubierze albo rozbirze moze okazac się bardzo seksowną kobietą. Moze nie w typie Travisa, ale zawsze...
Czekam na kolejny
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 25, 26, 27  Następny
Strona 5 z 27

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin