|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:37:40 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Od początku nie podobał mi się ten Lucas i w końcu ma za swoje. Sean słusznie postąpił dając mu w pysk. Jednakże zastanawia mnie czy Lucas teraz nie namiesza w ich życiu, ale nie jako mężczyzna ubiegający o May, ale jako urzędnik. Jednak, kiedy rowniez i on dowie się o dziecku, to może da sobie spokoj, chociaż i to niewiadome.
Marie, niby wybrała Chris'a, chce z nim być, jednak widać, że Colin i tak czesto siedzi w jej głowie, a nawet w snach. Powoli zaczyna mnie drażnić ta dziewczyna. ^^
Pozdrawiam!
Ostatnio zmieniony przez Ayleen dnia 13:58:37 18-09-11, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:38:58 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Jestem!
No to mówisz, że już bliżej końca niż dalej? No cóż.....
Co do odcinka - wiedziałam, że Sean tak zareaguje na wieść o dziecku Po prostu nie było innej możliwości? NO i wyznał jej miłość mam nadzieję, że już nic nie zakłóci ich szczęścia. Przynajmniej u nich powinno wszystko skończyć się tak jak powinno
Coś czuję, że ten wyjazd źle się skończy. Chris i Marie chcą gdzieś wyjechać i wcale im się nie dziwię.... Chris został ostrzeżony przez przyjaciela, a Marie miała jeszcze jakieś sny z Colinem w roli głównej. Coś się tu stanie.....boje się pomyśleć co wymyśliłaś....Być może wcale nie dojdzie do tego wyjazdu, dojdzie do jakiegoś wypadku i tak zginie Chris.....sama już nie wiem. Mam masę scenariuszy w głowie, ale czekam na kolejny odcinek i tyle
Pozdrawiam ;* |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:45:21 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Fajnie, że jesteście :*
Aniu - Lucas może i by namieszał, nawet taki miałam zamiar na samym początku, jak wymyśliłam jego postać, ale teraz to ja już naprawdę chcę to po prostu skończyć, więc wiesz
Madziu - owszem, bliżej niż dalej, a dokładniej rzecz ujmując 26 odcinek będzie na 99% ostatni, a potem już tylko epilog |
|
Powrót do góry |
|
|
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:01:08 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Więc jak już koniec to rzeczywiście, wszystko pójdzie jak z płatka. A przynajmniej u nich. Bo wiemy z prologu, jak się skończyło z Chris'em. Wprawdzie już nie mogę się doczekać, jak do tego doszło i co się stało z Colin'em. |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:11:59 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Zawsze potem, mogę napisać coś osobnego z Seanem i May w rolach głównych i tam Lucas miałby spore pole do popisu Mam też już zarodek pomysłu na ewentualną drugą część FGB, ale póki co i tak mam za dużo tego na głowie, więc jeśli w ogóle kiedykolwiek się za to wezmę, to na pewno nie w najbliższej przyszłości;) |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:49:56 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Pomysł ciekawy z dalszym ciągiem, ale wcale Ci się nie dziwię, że nie chcesz tego pisać teraz Ja sama, szczerze mówiąc, nie dałabym rady przy tylu opowiadaniach
W każdym razie czekam na kolejne odcinki. Ciekawa jestem co się stanie z Colinem i Marie. No i jak zginie Chris ..... |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 7 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:01:38 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Wiesz, że kocham ten odcinek, pisałam Ci już o tym i nie zmieniłam zdania
Jedyne, czego żałuję to to, że zmierzamy do końca Już płakałam, nie będę się powtarzać |
|
Powrót do góry |
|
|
Ayleen Wstawiony
Dołączył: 11 Mar 2009 Posty: 4673 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:45:31 18-09-11 Temat postu: |
|
|
Druga część FGB. Tak bez Chris'a? |
|
Powrót do góry |
|
|
BlueSky Wstawiony
Dołączył: 06 Lut 2011 Posty: 4940 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:37:42 24-09-11 Temat postu: |
|
|
Kiedyś bardzo lubiłam Marie, ale moja sympatia do niej zaczęła maleć z odcinka na odcinek. I uważam, iż nie zasługuje ani na Chrisa ani na Colina.
W ogóle nie rozumiem czym ta dziewczyna się kieruje - chciałaby mieć ciastko i zjeść ciastko?
Moim zdaniem to ona nie powinna brać ślubu z Chrisem - tylko wyjechać gdzieś daleko i na spokojnie przemyśleć pewne sprawy ( to znaczy swoje uczucia, a dokładnie to, co czuje i do kogo ).
I zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, iż to właśnie ona głównie przyczyni się do śmerci Christa. I ostatnio zaczęła mi przypominać Femme fatale.
Ostatnio zmieniony przez BlueSky dnia 20:39:02 24-09-11, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:20:13 02-10-11 Temat postu: |
|
|
Odcinek 24.
Chris był nieugięty i do ostatniej chwili nie puścił pary z ust dokąd lecą i nawet kiedy już wylądowali w Cancún, przez myśl jej nie przeszło, że postanowił przesunąć datę ślubu.
- Oszalałeś? – pytała, śmiejąc się i płacząc na przemian.
- Chcę żebyś została moją żoną – odparł poważnie, obejmując ją w pasie. – I chcę, żeby to był najpiękniejszy dzień w twoim życiu.
- Wariat – mówiła roześmiana, zarzucając mu ręce na szyję. – A co z gośćmi?
- Wszystko załatwiłem. Mama, twój ojciec, Sean, Maya i Carla będą tu jutro w południe, a o zachodzie słońca, na plaży, pastor Stoner udzieli nam ślubu. Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś? – spytał, patrząc jej prosto w oczy, a ona tylko pokręciła przecząco głową. Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Była szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. I po raz pierwszy myślała tylko o sobie i Chrisie. Nic innego nie miało teraz znaczenia.
- Nie mam sukienki – jęknęła nagle z zatroskaną miną, wodząc palcami po jego karku.
- Carla z Mayą wszystko załatwią – mruknął, pochylając się by ją pocałować. – Zresztą sukienka będzie ci potrzebna tylko przed pastorem i nie musi być zbyt wyszukana, bo gdy tylko znajdziemy się sami… w naszej sypialni… – mówił coraz ciszej między pocałunkami, powoli kierując się z nią w stronę wielkiego łóżka – w naszym wielkim, wygodnym łóżku… bardzo szybko zedrę ją z ciebie – zakończył, przygniatając ją swoim ciężarem.
- Dlaczego to robisz? – spytała, nim zdążył ją po raz kolejny pocałować. Spojrzał na nią zaskoczony, nie do końca rozumiejąc o co go pyta. – Dlaczego przesunąłeś datę ślubu? – zagadnęła, wpatrując się w niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Prawie tak samo niebieskimi, jak oczy jego brata. Jednak oczy Marie miały głębszy i o wiele cieplejszy odcień. – Chris? – Z zamyślenia wyrwał go jej głos. Wzruszył ramionami. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że boi się, by jego brat nie zniszczył tego dnia. – Nie ucieknę ci – zapewniła szczerze, powoli rozpinając jego koszulę.
- Nie o to chodzi – powiedział cicho, kładąc się na plecach, z rękami za głową. – Sean otworzył mi oczy na pewne sprawy – dodał po chwili, wpatrując się w śnieżnobiały sufit. Marie patrzyła na niego zaciekawiona jednak nic nie mówiła. Podświadomie czuła, że myśli Chrisa, krążą teraz wokół jego brata. – Poprosiłem Colina, żeby został moim świadkiem, ale nie był zachwycony tym pomysłem. On chyba coś do ciebie czuje – powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszała, a kiedy spojrzał jej w oczy, uciekła przed jego spojrzeniem. Podniosła się i usiadła, wspierając dłonie na krawędzi łóżka, tuż obok ud. – On tobie również nie jest obojętny, prawda? – spytał, również podnosząc się do pozycji siedzącej.
- On… – zaczęła, ale zaraz urwała, spoglądając na swojego przyszłego męża. – To ciebie kocham – zapewniła. – Z Colinem, poza tamtą jedną nocą, nigdy nic mnie nie łączyło.
- Nigdy nie pomyślałaś, że mogłabyś się z nim związać?
- Kiedy obudziłam się rankiem, po tamtej nocy, którą spędziliśmy razem… – zawahała się przez chwilę, nie do końca pewna, czy powinna o tym mówić. Wstała z łóżka i podeszła do okna, krzyżując ręce na piersiach. – Został mi po nim tylko kawałek kartki na nocnym stoliku. I wiesz co na nim napisał? – spytała, przenosząc na niego wzrok. – „Pokój jest opłacony do południa”. Koniec i kropka. Żadnego „było wspaniale”, „jesteś cudowna”, „spotkajmy się znowu” – mówiła z żalem. – Wiesz jak się wtedy poczułam? Jak zwykła dzi**a… I zresztą słusznie, bo przecież zgarnęłam za tę noc całkiem niezłą sumkę – uśmiechnęła się kwaśno, do swojego odbicia w okiennej szybie. – Jeśli nawet przez chwilę łudziłam się, że może nas coś połączyć, to kiedy przeczytałam tamtą kartkę, wszystkie złudzenia prysły, jak bańka mydlana. Wziął to, za co zapłacił i zniknął, a ja nie zamierzałam go szukać. Czułam się wystarczająco podle z tym, co zrobiłam. Chciałam spłacić dług ojca i zapomnieć o tym epizodzie – mówiła, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. – Ale potem, kiedy pierwszy raz zabrałeś mnie do siebie, na rodzinny obiad i zobaczyłam go tam, stojącego obok ciebie i Jackie, chciałam zapaść się pod ziemię… Chris, jeśli nie jesteś pewny, czy sobie z tym poradzisz…
- Jestem – powiedział półgłosem, podchodząc do niej. – Jestem absolutnie pewien, że chcę spędzić z tobą resztę życia, niezależnie od wszystkiego… Jeśli chcesz tego tak samo mocno, jak ja, to jutro o zachodzie słońca będziesz już moją żoną…
Przystanęła nad brzegiem morza, wpatrując się w zachodzące słońce i pozwalając by ciepła jeszcze woda, łagodnie obmywała jej bose stopy. Następnego dnia o tej porze miała być już żoną Chrisa i tylko to liczyło się dla niej w tej chwili.
*
Colin siedział wygodnie w fotelu, wpatrując się w cudowny krajobraz za oknem. Propozycja Chrisa nie dawała mu spokoju. W pewnym stopniu podziwiał go, że mimo tego, co się wydarzyło, potrafił wznieść się ponad to wszystko i złożyć mu taką propozycję. Wiedział, że matka będzie na niego wściekła, ale dla dobra ogółu postanowił nie pokazywać się na ślubie brata.
Z rozmyślań wyrwał go szczęk klamki. Po chwili w drzwiach zobaczył Jordan w króciutkich, białych szortach i czarnej górze od bikini.
- Mógłbyś wreszcie ruszyć swój seksowny tyłek z tego fotela i wyjść do ludzi – stwierdziła, rzucając na łóżko plażową torbę.
- Nie mam nastroju.
- Zaraz poprawię ci humor… – mruknęła, zachodząc go od tyłu i kładąc dłonie na jego ramionach. – Rozluźnij się… – szepnęła mu zalotnie prosto do ucha, masując jego barki. Colin jednak nie miał najmniejszej ochoty na amory. – Na plaży chyba szykuje się jakiś ślub – dodała po chwili, stojąc już na wprost niego.
- Też byś tak chciała, co? – spytał, uśmiechając się cynicznie. – Plaża, zachód słońca…
- W życiu! – prychnęła. – Tandetne to i ckliwe tak bardzo, że aż się rzygać chce – skwitowała, rozsiadając się na łóżku. – Mam nadzieję, że twój brat nie będzie wszystkiego robił tak na słodko. Zamówiłeś bilety? Kiedy lecimy?
- Wcale – mruknął nawet na nią nie patrząc.
- Jak to?
- Nie pojedziemy na żaden ślub! – warknął, uderzając dłonią o blat stolika. – Nie pozwolę ci zniszczyć im tego dnia. – Jakieś resztki rozsądku i braterskich uczuć kazały mu powstrzymać ją za wszelką cenę.
- Wcale nie muszę prosić cię o pozwolenie!
- Czy ty naprawdę uważasz, że jeśli to zrobisz, to Chris z podziękowaniami rzuci ci się w ramiona?! Wybaczył jej, że nie powiedziała mu o swojej przeszłości, że spała ze mną za pieniądze…
- Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma – prychnęła, wchodząc mu w słowo. – Jesteś ze mną czy przeciw mnie? – spytała, spoglądając mu w oczy.
- Jesteś szalona.
- A ty jesteś idiotą. Chcesz tę lafiryndę dla siebie, a mimo to, zamierzasz pozwolić by wyszła za twojego brata.
- Bo to jest właśnie miłość, Jordan – powiedział, zadziwiając tymi słowami samego siebie. – Kochać kogoś nie oczekując od niego niczego w zamian i być gotowym poświęcić dla tego uczucia wszystko, nawet własne szczęście… – urwał, uważnie jej się przyglądając. Po jej minie widział, że nie przemawiają do niej takie argumenty. Jordan nigdy nie należała do dziewczyn bujających w obłokach i wierzących w książęta na białych rumakach. Kochała Chrisa, wiedział o tym, ale to było zupełnie inne oblicze miłości niż to, które prezentowała Marie. – Mogę ją kochać całym sercem – zaczął po chwili – ale nie zmuszę jej, by odwzajemniła to uczucie. Tak samo ty nie zmusisz do miłości Chrisa. Oboje powinniśmy dać im spokój.
- Brednie!
- Nie przyłożę do tego ręki – powiedział stanowczo, nalewając sobie whisky.
- Nie musisz. Ktoś inny pomoże mi bez mrugnięcia okiem.
- Rozmawiałaś z nim? – spytał, a gdy zobaczył jej tryumfującą minę, wiedział już że dopięła swego. – Jesteś nienormalna! – krzyknął i czym prędzej opuścił apartament, trzaskając za sobą drzwiami. Miał mętlik w głowie i sam już nie wiedział, co tak naprawdę powinien zrobić. Z jednej strony chciał zagarnąć Marie dla siebie, a z drugiej wiedział, że nie będzie z nim szczęśliwa. Wybrała przecież jego brata.
- Może jeszcze nie wszystko stracone – szepnął, uśmiechając się lekko, gdy w oddali na plaży dostrzegł jej smukłą sylwetkę.
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 18:24:15 02-10-11, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:56:16 04-10-11 Temat postu: |
|
|
Ech.......już miała nadzieję, że jednak Colin się opamiętał, a tu chyba na to się nie zanosi
No cóż....sama nie wiem z kim powinna być Marie. Za to Colina zaczynam coraz bardziej lubić nie wiem czemu, ale ma coś w sobie takiego...hm.....no bo bez wątpienia jest arogancki, ale potrafi też być rozsądny i uczciwy. Nawet jeśli faktycznie odebrałby Marie bratu, to chyba wcale bym nie płakała. Choć jak wspomniałam sama już nie wiem. Coś mi jednak mówi, że coś się tu stanie. Będzie niezły sajgon jak mniemam No i czekam z niecierpliwością na to jak to rozegrasz |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:50:39 08-10-11 Temat postu: |
|
|
Odcinek 25.
Do ślubu zostały nieco ponad dwie godziny jednak Sean i Maya byli zbyt przejęci własnym szczęściem, by miała im się udzielić nerwowa atmosfera przygotowań. Szli spokojnie brzegiem morza, trzymając się za ręce jak para nastolatków, ciesząc się w ciszy swoją obecnością.
- Sean… – szepnęła Maya, przystając na chwilę. Odwrócił się przodem do niej i zbliżył o krok, nie wypuszczając jej dłoni z ucisku. – Co będzie, jeśli Lucas napisze nieprzychylny nam raport i będę musiała wrócić do Indii?
- Nie pleć bzdur – powiedział półgłosem, odgarniając jej długie włosy z twarzy. – Nie pozwolę na to. Żaden sąd na to nie pozwoli – mówił z pełnym przekonaniem. – Spodziewamy się dziecka… – urwał, kładąc dłoń na jej wciąż jeszcze płaskim brzuchu. – Trochę czasu zajęło mi uświadomienie sobie, jak ważna dla mnie jesteś, ale teraz, kiedy już to wiem, zrobię wszystko, żebyś została ze mną na zawsze.
Uśmiechnęła się lekko i ujęła jego twarz w swoje szczupłe dłonie.
- Nie składaj obietnic, których nie będziesz w stanie dotrzymać.
- May… – chwycił jej dłonie w swoje, całując obie, po wewnętrznej stronie. – Nie uwolnisz się ode mnie do końca życia, rozumiesz? Jeśli będzie trzeba, pojadę za tobą na drugi koniec świata…
- Teraz tak mówisz – szepnęła, odwracając wzrok w stronę coraz bardziej wzburzonych fal.
- Hej – chwycił ją pod brodę, zmuszając by spojrzała na niego. – Kocham cię, uwierz w to wreszcie… – urwał, sięgając dłonią do tylniej kieszeni swoich spodni. – Chciałem to zrobić inaczej, ale skoro stawiasz mnie pod ścianą… – mówił, uśmiechając się do siebie i wyciągnąwszy z kieszeni małe, aksamitne pudełeczko oraz podłużną, niebieską kopertę, przyklęknął przed nią. – Mayu, każdego dnia dziękuję losowi, że pozwolił nam się spotkać, dziękuję za każdy dzień spędzony z tobą i za to, że w końcu przejrzałem na oczy. Nie obiecam ci, że będzie łatwo a nasze życie będzie usłane różami, ale przysięgam, że będę robił wszystko, by uczynić cię najszczęśliwszą kobietą na świecie, by nasze dziecko dorastało w szczęśliwej, kochającej się rodzinie…
- Sean… – wyszeptała, zupełnie zszokowana. Nie wiedziała, czy to sprawka hormonów, czy naprawdę się wzruszyła, ale czuła łzy spływające po policzkach i była pewna, że to łzy szczęścia.
- Mam nadzieję, że pozwolisz mi spędzić przy twoim boku resztę życia – kontynuował, otwierając pudełeczko. – Mayu, zostaniesz moją żoną? – spytał, chwyciwszy w palce złoty pierścionek.
- Przecież już nią jestem, wariacie – wychlipała, przyklękając obok niego.
- Ale chcę, żeby wszystko odbyło się jak należy, z całą pompą, białą suknią i wielkim weselem. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Jestem – wyszeptała, ponownie ujmując jego twarz w swoje dłonie. – I będę szczęśliwa bez całego tego zamieszania, nawet bez tego… – mówiła, spoglądając na złoty pierścionek, który Sean kurczowo ściskał w palcach, czekając na właściwy moment, by wsunąć jej go na palec. – Wystarczy mi, że jesteś przy mnie, przy nas – poprawiła się szybko, mimowolnie kładąc dłoń na brzuchu.
- Wiem… zaczęliśmy wszystko od końca, ale chcę, to wszystko naprawić – powiedział cicho i chwyciwszy jej dłoń w swoją, spojrzał jej w oczy, czekając wciąż na jedno, magiczne słowo. Słowo, w którym będzie wszystko, co ich łączyło. – May? – Skinęła twierdząco głową, a on uśmiechnął się szeroko, szczęśliwy, że wreszcie wszystko zaczęło układać się jak należy.
- Tak… – szepnęła, uwiesiwszy się na jego szyi, gdy już wsunął jej na palec pierścionek. – Pójdę za tobą wszędzie – dodała, spoglądając mu w oczy. – Choćby do samego piekła...
- Na razie wystarczy, jeśli pojedziesz ze mną na Bali – powiedział, chwytając kopertę, która leżała tuż obok niego na ciepłym piasku. Zamrugała szybko powiekami. – Tam się pobierzemy…
- Wariat – wyszeptała. Wzruszył ramionami, a kiedy spojrzał na nią, bez zastanowienia przywarła do niego swoimi ustami. – Kocham cię – szepnęła, powoli odpinając guziki jego koszuli i był to pierwszy, ale z pewnością nie ostatni raz, kiedy to ona wyszła z inicjatywą…
*
- Nie mogę za niego wyjść! – panikowała Marie, drepcząc nieustannie od ściany do ściany.
- Nie gadaj bzdur – powiedziała spokojnie Carla. – Podjęłaś taką decyzję i teraz nie możesz się wycofać.
- Ale czuję, że to się źle skończy – jęknęła i usiadłszy na kraju łóżka, ukryła twarz w dłoniach. – Wszystko sprzysięgło się przeciwko nam!
- Przestań! – warknęła Carla, kucając przed nią i chwytając ją za nadgarstki. – Nie maż się, bo cały makijaż zaraz szlag trafi. – Sięgnęła po papierową chusteczkę i delikatnie otarła jej policzki. – Kochasz go? – spytała. Marie, twierdząco skinęła głową. – Więc o co chodzi? To normalne, że w takiej chwili można mieć wątpliwości, ale to jeszcze nie powód, by uciekać sprzed ołtarza. Kochasz Chrisa, a on ciebie. Z Colinem spędziłaś tylko jedną, jak się domyślam, cudowną noc, za którą zresztą zgarnęłaś niezłą sumkę. Pamiętasz po co to zrobiłaś? Dla ojca. Dzięki tobie jest tu dziś z nami i założę się, że nie może się doczekać, kiedy dumny jak paw poprowadzi cię do ołtarza. I nie ma teraz żadnego znaczenia z jakich powód Colin zgodził się, zapłacić ci taką sumę. Nigdy nic cię z nim nie łączyło – mówiła spokojnie, usiłując przekonać nie tylko Marie, ale też samą siebie. Może powinna była popchnąć ją teraz w ramiona Colina, ale nie wydało jej się to rozsądnym wyjściem. Chris zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa i stabilizację, a Colin? Co miał do zaoferowania oprócz cholernie dobrego seksu? – Twoja przyszłość to Chris, inaczej nie byłoby was tu dzisiaj. No, bierz dupę w troki i jazda – dodała siląc się na uśmiech i beztroski ton. – Goście się już niecierpliwią, a pan młody też wiecznie czekał nie będzie. Czekam na dole – zakończyła, puszczając do niej oczko i wyszła, dając jej chwilę dla siebie.
Marie stanęła przed wielkim lustrem i przyjrzała się swojemu odbiciu. Przymknęła oczy i nabrała powietrza, starając się uspokoić. Wiedziała, że Carla ma rację, a jednak ciągle dręczyły ją złe przeczucia.
- Co ty tu robisz? – spytała, odwracając się za siebie, gdy otworzywszy oczy, zobaczyła w lustrze, stojącego przy drzwiach Colina. Zamrugała szybko powiekami, by upewnić się, że to jawa a nie tylko wytwór jej wyobraźni. – Po co przyszedłeś?
- Po ciebie – powiedział, jak zwykle pewny siebie, wsuwając dłonie w kieszenie eleganckich spodni, nie siląc się zupełnie na zbędne uprzejmości. – Ucieknij ze mną.
- Co? – Marie nie wierzyła własnym uszom. Koszmar, który dręczył ją od jakiegoś czasu, właśnie w tej chwili zaczynał stawać się rzeczywistością.
- Proszę – szepnął, stając tuż obok niej. – Wyjedźmy stąd i bądźmy razem – szepnął jej wprost do ucha, delikatnie gładząc jej odkryte ramiona.
- Nie psuj tego, Colin – poprosiła, łamiącym głosem. – Chris by tego nie zniósł…
- Na boga, Marie! Nie obchodzi mnie Chris! – krzyknął. – Chcę ciebie! Naprawdę tego nie rozumiesz? – spytał, zaciskając dłonie na jej szczupłych ramionach, a ona patrzyła na niego zupełnie oniemiała, niezdolna by poruszyć się choć o centymetr, czy powiedzieć choćby pół słowa. W oczach Colina dostrzegła szaleństwo i desperację. – Odkąd uciekłaś od Simona Gallanghera, starałem się być twoim… – zawiesił na chwilę głos, szukając odpowiedniego słowa. – Aniołem – powiedział w końcu, wpatrując się w jej wielkie, niebieskie oczy.
- Co ty mówisz?
- Nie przeczytałaś listu? – pokręciła przecząco głową. Colin uśmiechnął się kwaśno i na chwilę odwrócił tyłem do niej. – Wiem o tobie więcej niż ci się wydaje i chciałem wyznać ci wszystko, ale w tym układzie nie ma to już chyba żadnego znaczenia, prawda? – spytał, przewiercając ją swoim zimnym spojrzeniem na wylot. – Kochasz mojego brata i nie ma w tym momencie znaczenia, ile dla ciebie zrobiłem. Nie chcę żebyś była ze mną wyłącznie z wdzięczności.
- O czym ty mówisz? – spytała cicho, za wszelką cenę starając się odrzucić myśl, że Colin może znać jej przeszłość. I to tę najbardziej mroczną, z czasów, zanim zaczęła pracę w klubie Xaviera.
- Daj spokój, Marie – uśmiechnął się lekko, przysiadając na krawędzi blatu komody. – Wiem wszystko. Wszystko, rozumiesz? I zrobiłem wszystko, żebyś mogła uwolnić się od swojej przeszłości, ale nie wiem, czy to wystarczy. Jordan tak łatwo nie odpuści, a Simon lubi się mścić…
Marie przymknęła oczy. Wspomnienie o Simonie było jak najgorszy koszmar. Był właścicielem sieci kasyn. Tyle wiedziała o nim, gdy go poznała. Zawsze ciągnęło ją do niegrzecznych chłopców, a Simon z pewnością do nich należał i pewnie dlatego szybko stali się parą. Ona szukała swojego miejsca w życiu i fascynował ją wielki świat, jaki otworzył przed nią, a on po prostu lubił otaczać się pięknymi kobietami. Niestety, lubił też mieć nad nimi władzę.
- Jordan postanowiła sprowadzić go na wasz ślub – powiedział półgłosem, uważnie obserwując jej reakcję. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że człowiek, przed którym uciekała, znów miał teraz jej los w swoich rękach. Jeśli zjawi się na ślubie i powie o wszystkim, Chris z pewnością ją znienawidzi. Nie zniósłby faktu, że jego przyszła żona, nie tylko od jego brata wzięła pieniądze za seks i że swego czasu była żoną samego Simona Gallanghera. Tak. Simon Gallnagher był jednym z największych błędów jej życia. Szybki ślub z czarującym, złym księciem, w jednym z jego kasyn w Las Vegas, cała prawda o nim i jeszcze szybszy rozwód, a potem ucieczka, spłacenie długów ojca i teraz jeszcze to…
- Skąd znasz Simona? – spytała, starając się opanować drżenie głosu.
- Studiowaliśmy razem, a potem… potem połączyły nas interesy.
- Od kiedy wiesz, że ja i on…? – spytała. Colin znał Simona i nie miało w tej chwili żadnego znaczenia skąd, a jedynie to, że to zapewne on był tym tajemniczym człowiekiem, dzięki któremu udało jej się uciec z jaskini lwa. Poza tym wszystko wreszcie zaczynało mieć sens. Żaden przypadkowy mężczyzna, odwiedzający nocne kluby, nawet jeśli byłby najbogatszym człowiekiem na świecie, nie zapłaciłby przecież za noc z jakąkolwiek kobietą stu tysięcy.
- Prawie od samego początku. Zobaczyłem cię kiedyś w jego kasynie w Vegas, a on z dumą opowiadał, że jesteś jego żoną. Znam go dość dobrze i wiem, jaki potrafi być dla kobiet, dlatego postanowiłem mieć cię na oku.
- I to ty przysłałeś po mnie wtedy tamtego czarnego mercedesa i zostawiłeś bilet na samolot? – Colin skinął twierdząco. Dziwnie się czuł, przyznając się jej teraz do wszystkiego. To wszystko miało na zawsze pozostać jego tajemnicą, a jeśli już kiedykolwiek miał zamiar jej to wyznać, to z pewnością nie miał zamiaru robić tego w takich okolicznościach. – I od początku wiedziałeś o długach mojego ojca?
- Nie. W klubie Petersena znalazłem się przypadkowo, a kiedy cię tam zobaczyłem, pomyślałem, że może… Nieważne – urwał szybko, zupełnie nie przywykły do mówienia o swoich uczuciach. – Dopiero jakiś czas później, Simon powiedział mi, że od niego uciekłaś i że twój ojciec wisi mu kasę… – Zamilkł i podszedł do niej, jedną dłoń kładąc na jej biodrze, a drugą chwytając ją pod brodę.
- Marie… – szepnął, spoglądając w jej oczy pełne łez. Wyglądał na naprawdę szczerze zatroskanego, ale ona za nic w świecie nie chciała popełnić kolejnego wielkiego błędu, którym niewątpliwie byłby związek z Colinem. Delikatnie dotknęła jego policzka. Przymknął wtedy oczy, przytulając twarz do jej dłoni i całując jej wewnętrzną stronę. – Ucieknij ze mną – powtórzył tak cicho, że ledwo go usłyszała, zamykając jej szczupłą dłoń w swojej. Nie miał już nic do stracenia.
Pokręciła przecząco głową.
- Nie, nie ucieknę z tobą… – szepnęła, patrząc mu prosto w oczy. Odetchnął ciężko. Mimo, że dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał, zakuło go w sercu, gdy usłyszał to z jej ust.
- Chryste, Marie… Kocham cię… – dopiero po chwili, uświadomił sobie, że wypowiedział to nagłos.
- Nie, Colin, ty mnie nie kochasz. Ty masz jakąś cholerną obsesję!
- Nazywaj to, jak chcesz… – powiedział i nim się spostrzegła, zachłannie wpił się w jej usta. W pierwszej chwili chciała go odepchnąć i uciec, ale kiedy zamknął ją w swoich ramionach i mocno przycisnął do siebie, kolana się pod nią ugięły. Nie była w stanie z nim walczyć. Jej ciało domagało się jego bliskości nawet, jeśli rozsądek podpowiadał coś wprost przeciwnego. – Kocham cię… – szepnął, oderwawszy się od niej, z trudem łapiąc oddech. – Pamiętaj o tym…. I o tym, że zrobiłem wszystko, żebyś mogła być szczęśliwa. Teraz… – spojrzał jej w oczy, odgarniając jej jakiś zabłąkany kosmyk włosów za ucho. – Teraz wszystko jest w twoich rękach… – i wyszedł. |
|
Powrót do góry |
|
|
CamilaDarien Wstawiony
Dołączył: 15 Lut 2011 Posty: 4094 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Cieszyn Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:06:34 08-10-11 Temat postu: |
|
|
Świetna telenowela!
Mam jedno małe pytanko:
Jakim programem robisz zdjęcia do obsady i plakat do telenoweli, że tak ładne to wygląda? Proszę o możliwie szybką odpowiedź. |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 7 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:29:43 08-10-11 Temat postu: |
|
|
Colin - aniołem, to prawie jak oksymoron, a jednak Rozumiem chęć stabilizacji Marie, ale gdybym była na jej miejscu już dawno wybrałabym Colina, w końcu rzadko w życiu zdarza się tak niepohamowana chemia, jak jest pomiędzy nią a Colinem.
Maya i Sean, po prostu cud, miód... Trochę przeszli, żeby Sean zrozumiał jak wiele znaczy dla niego żona, ale nareszcie... Cieszę się
Czekam na końcówkę, czuję, że będzie ciekawie, Sin |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:30:13 12-10-11 Temat postu: |
|
|
Odcinek 26.
Kiedy Chris zobaczył kroczącą ku niemu Marie, oniemiał z zachwytu. W prostej, zwiewnej sukni wyglądała niczym Afrodyta, wyłaniająca się z morskiej piany. Gdy pomyślał o tym, jak niewiele brakowało, by ten moment nigdy nie nastąpił, był zły na siebie za własny egoizm.
Kąciki jego ust uniosły się lekko, gdy stanęła tuż obok niego, podając mu rękę.
- Wyglądasz olśniewająco – szepnął, unosząc jej dłoń do swoich ust. Uśmiechnęła się promiennie, ale jej twarz wciąż była spięta. Ścisnęła mocno jego dłoń i oboje zwrócili się w stronę pastora. Niski, czarnoskóry mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną, uśmiechnął się szeroko. Od niepamiętnych czasów był przyjacielem rodziny Dawsonów. Chrisa i Colina znał od dziecka i zawsze traktował ich jak rodzonych synów. Był szczęśliwy, że przynajmniej jeden z nich wreszcie zaczął układać sobie życie, ale martwiła go nieobecność tego drugiego. Chłopcy zawsze mieli trudności z dogadaniem się, ale nigdy nie sądził, że konflikt między nimi narośnie do tego stopnia, że jeden z nich nie przyjedzie na ślub drugiego.
- Moi drodzy – zaczął w końcu, nabrawszy w płuca powietrza. – Zebraliśmy się tutaj…
Marie cała dygotała. Z emocji i ze stresu, że lada moment być może nagle stanie się coś, co przerwie ten bajkowy ślub. Jednak kiedy patrzyła to na sympatyczną twarz pastora, to znów w bijące spokojem i szczęściem oczy Chrisa, wszystko dookoła powoli przestawało mieć dla niej jakiekolwiek znacznie. Chciała się skupić, by zapamiętać wszystko z tej wspaniałej chwili w najdrobniejszych szczegółach, ale nerwy robiły swoje. Z całego przebiegu ceremonii pamiętała tylko kończące wszystko standardowe: “Możesz pocałować pannę młodą”, niewysłowioną ulgę, jaką wtedy poczuła i Chrisa, wpatrującego się w nią roziskrzonym wzrokiem, na chwilę przed tym, nim poczuła jego wargi na swoich i usłyszała wiwaty i oklaski ich wspólnych przyjaciół.
- Co zamierzasz? – spytał Colin, nawet nie zadając sobie trudu, by spojrzeć na stojącego obok niego mężczyznę.
- Po starej znajomości obiecałem ci, że nie zepsuję samej ceremonii – odparł spokojnie, rzucając niedopałek papierosa na ziemię i przydeptując go butem. – Ale to nie znaczy, że nie omieszkam uprzykrzyć życia słodkiej Marie. Nie sądzisz, że to nawet zabawne? – zagadnął nagle, spoglądając na Colina z dziwnym błyskiem w oku. – Moja była żona, która zawróciła ci w głowie do tego stopnia, że gotów jesteś dla niej płaszczyć się przede mną jak błazen, przed chwilą poślubiła twojego brata, a twoja niedoszła bratowa, którą obaj cenimy za gorący temperament w sypialni, jest gotowa na wszystko byle tylko rozpieprzyć w diabły ten bajkowy związek swojego eks. Obie wolą twojego idealnego, nudnego brata, choć żadna z nich nie pogardziłaby nocą z tobą. Czyż to nie dziwne zrządzenie losu?
- Oh Simmie – wtrąciła Jordan, która właśnie do nich dołączyła. – Powinieneś wiedzieć, że grzeczny chłopiec to zawsze doskonały materiał na męża i ojca, ale nigdy na kochanka. Do łóżka, dla przyjemności, chodzi się wyłącznie ze skurwielami.
- Miło mi – zaśmiał się Simon. – Wreszcie wiem, co naprawdę o mnie myślisz.
- Wyjedź stąd – przerwał im Colin, starając się opanować narastającą w nim furię. – I daj im spokój.
- Przeceniasz mnie, stary. Moja wspaniałomyślność ma swoje granice, a ty i ta mała dzi**a w ogóle nie zasłużyliście na mój szacunek – powiedział spokojnie, kierując się w stronę młodej pary, która właśnie przyjmowała życzenia i gratulacje od swoich bliskich.
- Simon! – krzyknął za nim Colin, ale ten uniósł tylko w górę lewą dłoń, dając mu tym samym do zrozumienia, że powinien zostać tam, gdzie teraz stoi. Zresztą, nawet gdyby chciał iść za nim, z pewnością uniemożliwiliby mu to dwaj goryle, którzy nagle wyrośli przed nim jak spod ziemi. – Cholera…
- Nie przejmuj się – powiedziała Jordan, uśmiechając się kpiąco. – Księżniczka za chwilę na powrót stanie się kopciuszkiem – mówiła z satysfakcją, posyłając w stronę młodej pary pełne pogardy spojrzenie. Wiedziała, że Chris być może nigdy z nią nie będzie, ale nie mogła pozwolić, aby był z jakąkolwiek inną kobietą. – Twój brat z czasem zrozumie, że to ja jestem odpowiednią kobietą dla niego...
Colin popatrzył na nią, jakby chciał zabić ją samym spojrzeniem. W tej samej sekundzie dotarło do niego, do czego już doprowadził i to, że za chwilę mogło być jeszcze gorzej.
- Jesteś chora – warknął przez zęby i ruszył w stronę młodej pary, zostawiając za sobą szyderczy chichot Jordan i ją samą. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo zależy jej na Chrisie, ale nie zamierzał teraz drążyć tego tematu. Musiał uratować to, co jeszcze było do uratowania. Jednak kiedy zobaczył, jak z twarzy jego brata powoli odpływa krew, a po policzkach Marie mierzącej wzrokiem to swojego byłego, to znów obecnego męża, powoli spływają łzy, przez myśl przemknęło mu tylko, że nic już nie da się zrobić.
Kości zostały rzucone.
Gdy wszyscy troje wreszcie skierowali się w stronę wynajętego przez Chrisa domu, gdzie nowożeńcy mieli spędzić noc poślubną, a potem jeszcze kilka gorących dni, Colin ruszył za nimi. Zwolnił jednak nieco kroku, gdy zobaczył, że w ich stronę zmierza również Sean Neville, który wygląda, jakby właśnie zobaczył ducha. Ducha, którym niewątpliwie był Simon Gallangher.
Sean, czując na sobie czyjś wzrok intuicyjnie odwrócił się we właściwą stronę, a gdy jego spojrzenie napotkało spojrzenie Colina, odkrząknął lekko.
- Co tu robisz? – warknął.
- Ważniejsze jest to, co on tu robi – mruknął Colin, wzrokiem wskazując Simona.
- Ściągnąłeś go tutaj?
- Nie ja – odparł chłodno Dawson, powoli odwracając się w stronę Jordan, która stała kilkanaście metrów dalej, z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach i nie schodzącym z twarzy, pełnym satysfakcji uśmiechem.
- Chryste – szepnął Sean. – Oboje jesteście popieprzeni – dodał. – Mało już namieszałeś? Zniknij raz na zawsze z ich życia! I zabierz z sobą Jordan – zakończył, kierując się w stronę domu.
- Nie wiem, jaki masz cel, żeby tak kłamać – mówił chłodno Chris – ale nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Simon uśmiechnął się rozbrajająco, spoglądając na Seana, który właśnie wszedł do domu.
- Znamy się nie od dziś – zaczął, patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy. – Posądzasz mnie o kłamstwo, a nie masz pojęcia, ilu kłamców kręci się wokół ciebie na co dzień – dodał. – Począwszy od twojej słodkiej żony, a kończąc na... – zamilkł.
Chris powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem, a kiedy uświadomił sobie, że spoczął on na twarzy jego najlepszego przyjaciela, człowieka, który był mu bliższy niż rodzony brat, pobladł jeszcze bardziej, a jego dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
- To nie tak, jak myślisz – wyszeptał Sean.
- Zabawne, że nie przejmowałeś się swoim przyjacielem, sprzedając mi informacje dotyczące działalności jego firmy. Interesowała cię tylko ilość zer na twoim koncie...
- To prawda? – spytał Chris, a kiedy Sean tylko spuścił głowę, unikając jego wzroku, poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż prosto w plecy.
- A twój brat? – kontynuował swoją tyradę Simon. – Bez mrugnięcia okiem uwiódł twoją pierwszą narzeczoną, a teraz do spółki z nią knuł, jak zepsuć wam to bajkowe przyjęcie, bo jak nastolatek zadurzył się w twojej żonie. – Chris natychmiast przeniósł wzrok na swojego brata, który właśnie do nich dołączył.
- To ona wszystko zaplanowała – mruknął Colin bez przekonania, zamykając za sobą wielkie tarasowe drzwi.
- To żenujące, Cole, wiesz? – roześmiał się Simon. – Żeby dorosły facet krył się za plecami kobiety...
- Nie kryję się za niczyimi plecami! – wrzasnął Colin, gotów w każdej chwili zapoznać Simona ze swoją pięścią. – Mówię tylko jak było – dodał już spokojnie, gdy poczuł na ramieniu dłoń Seana.
- Więc chcesz mi wmówić, że ani przez chwilę nie pomyślałeś o tym, żeby zagarnąć Marie dla siebie?! – pytał rozgoryczony Chris.
- Owszem, pomyślałem! Dostałeś od życia wszystko, choć tak naprawdę nic ci się nie należało! Dom, firma... ojciec zapisał wszystko tobie, choć w twoich żyłach nie płynie ani kropelka jego krwi! – wykrzyczał mu w twarz Colin, jednak dopiero gdy zobaczył jak twarz jego brata staje się biała jak kreda, uświadomił sobie, że powiedział zbyt wiele. – I jeszcze teraz ona wybrała ciebie... – dodał z wyrzutem, ale zaraz urwał, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie, który w zamyśle miał być zapewne wyćwiczonym, cynicznym uśmieszkiem.
- No właśnie! Wybrała mnie, więc uszanuj to – powiedział Chris, zupełnie ignorując uwagę Colina, na temat ojca.
- Tylko, że to ja byłem przy niej, kiedy ty poszedłeś się upić! Gdybym tam nie poszedł, zamiast na ślubnym kobiercu, stałbyś teraz nad jej grobem!
- O czym ty mówisz? – spytał Chris uważnie obserwując brata i stojącą obok niego Marie.
- O tym, że jesteś cholernym egoistą, choć to podobno moja domena. Wiesz ile ją kosztowało zdobycie się na to, by powiedzieć ci prawdę? A kiedy już to zrobiła, ty odwróciłeś się do niej plecami, bo twój ból i rozgoryczenie było ważniejsze od tego, co ona do ciebie czuje.
- Przestańcie! – wrzasnęła nagle Marie, która do tej pory przysłuchiwała się wszystkiemu totalnie osłupiała. – Nie mówicie o mnie, jakby mnie tu nie było! – Obaj spojrzeli na nią przepraszająco. – Mam dość was obu! Nie będę z żadnym z was! Może wtedy się opamiętacie!
- Jesteś moją żoną! – warknął Chris. Marie w przypływie złości ściągnęła pierścionek zaręczynowy wraz z obrączką i wcisnąwszy je w dłoń swojego męża, wybiegła z pokoju.
- Moją żoną też była – wtrącił Simon z głupim uśmieszkiem. Bawiło go to, ile zamieszania wprowadził swoją obecnością i kilkoma zdaniami prawdy, której nikt nie miał odwagi pokazać światu. – Ale uciekła z twoim bratem.
- Po co to robisz? – spytał, Sean posyłając Simonowi mordercze spojrzenie.
- Bo niszczenie komuś życia jest zabawne – odparł beztrosko. – Zwłaszcza, jeśli ten ktoś wcześniej zniszczył twoje życie – dodał. – Miłej zabawy i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia – rzucił kpiąco, wychodząc z domu.
Chris przez chwilę mierzył Colina i Seana wzrokiem zupełnie pozbawionym emocji, ale zaraz wybiegł, uświadamiając sobie, że nie są warci tego, by poświęcić im choć sekundę. Najważniejsza była Marie. Nie mógł zawieść jej po raz kolejny.
- Marie! Stój! – Dogonił ją z łatwością. Długa suknia nie była zbyt wygodnym ubiorem do ucieczki. Mimo to, udało jej się dobiec do parkingu. Wsiadła w pierwsze z brzegu auto, w którym były kluczyki…
[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 19:57:16 12-10-11, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|