Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

FATIMSA - 139-140 odc.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 39, 40, 41
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Telenowele Strona Główna -> Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 11:06:57 31-10-10    Temat postu:

CXXXIV

Tymczasem Aresia usilnie próbowała rozwiązać i odkryć zawartość znaleziska. Torba mocno trzymała, ale odrobina oporu zawsze potrafi zdziałać cuda i tak udało się w końcu wygrać ten pojedynek. Była trochę rozczarowana. Nic oprócz pożywienia i kilku pojemników na wodę. Ktoś wyraźnie dopiero co zabierał się do podróży. Może ten ktoś ma jakiś związek z wczorajszą wybuchową imprezą? Ale byłaby frajda, gdyby tylko udało jej się tego kogoś nakryć. I co więcej on nakryłby i ją. Nago! Nie zamierzała się wycofywać i opróżniała jeszcze kilka kieszonek, aż zabrała się za najważniejszą, wtem rozczarowanie, przybrało wyraz uradowania. W jednej bowiem z kieszeń torby, spoczywało ubranie na zmianę. Jednak nie cieszyła się dlatego, że mogłaby się w nie teraz ubrać. Cieszyło ją coś jeszcze innego. Znała właściciela tych seksownych spodenek i koszulki. O tak! Na samo wspomnienia imienia serce podskoczyło jej i skakało jak oszalałe, chcąc wyrwać się z piersi. A ona jest naga! Och, jakże była podniecona. W tej chwili zapewne Chela dostaje zawału serca, a Fatimsa pali się ze wstydu. Gdyby tylko wiedziały, że kochana Aresia zamienia się w nierządnicę żądną gorącego seksu ze swoim ukochanym Raulem! Lecz nie było go tutaj. Nie szkodzi. Na pewno zbiera zapasy. Urwał się przedwcześnie i zapewne teraz się ukrywa. Czyżby stchórzył i nie chciał wyjechać bez swojej ukochanej Aresii? Jeszcze bardziej robiło jej się gorąco. Była gotowa. Kiedy tylko się zjawi, odda mu się w całej swej okazałości. Zrobi to. Musi tylko cierpliwie zaczekać!

****

Fatimsa od raczej mało budującego spotkania z Aresią, pędziła na poszukiwanie Marcella. Znalazła go siedzącego przed kościołem. Trzymał ręce złożone jak do modlitwy. Dlaczego się modlił? Czyżby wczorajsze wydarzenie, aż tak fatalnie odbiło się na jego psychice? Czy jest coś, w czym morze mu pomóc? Może powinna go teraz zostawić w spokoju? W końcu tak bardzo lubił być chwilami sam? Nie. Czym prędzej odrzuciła ten pomysł. To byłoby po prostu okrutne. Podchodziła bardzo powoli, lecz ten nie reagował. Był zamknięty w swoim świecie, gdzie były litery, słowa i emocje. Tak był bowiem złożony świat Marcella Contagnoliego. Tego Marcello Fatimsa pragnęła poznać. Wiedziała, że nie mówi jej o sobie wszystkiego. Czego się bał? Odrzucenia? Coś ukrywał. Było to wyraźnie widać. Czy powinni wiedzieć o sobie wszystko?
- Marcello? Hej? – zawołała w miarę głośno, tak by ją usłyszał. Odwrócił głowę.
- Fati. Cześć – spod zmierzwionej fryzury, mokrego, wymiętego i brudnego podkoszulka obserwowała ją, przesiąknięta ostrym zapachem potu twarz mężczyzny. Na moment się odsunęła. Jakby ją przestraszył. Wyglądał tak żałośnie. Wydawał się starszy o dziesięć lat. Zupełnie jakby miała do czynienia z kimś obcym.
- Co… co ci jest?
- Wybacz. Klęczę tu jak pijak, i myślę, czy aby ktoś nie poda mi ręki. Eh… - podniósł się z takim wysiłkiem, jakby co dopiero spożył pokaźną ilość alkoholu. Ale tak nie było. Był czysty. Czuła jego oddech.
- Marcello. Jeśli coś się stało, musisz mi natychmiast powiedzieć?
Kiwał się jak kaleka, nie mogący stanąć poprawnie bez kuli. Wczorajsza noc należała do najbardziej pracowitych w jego życiu. Przeżywał gorąco całe przedstawienie od prologu do ostatniego aktu. Potem burza oklasków, wielki wybuch, rzeźnia w posiadłości Artury Rodriguez. Teraz powinien pójść do domu, wziąć wielki, kuchenny nóż i wpakować go sobie prosto w serce. To byłoby najrozsądniejsze wyjście. Fatimsa znowu przybyła za późno. Kiedy jej potrzebował, nie była obecna. Teraz przychodzi na gotowe, kiedy zdążył poczuć krwiożerczą manię wielkości, a niewiele brakowało, a pociągnęłaby ona za sobą poważne konsekwencje. Ojciec Martin miał wyjątkowe szczęście. On się go bał. Marcello Contagnoli lubił czuć strach. Strach miał taki niesamowity zapach. Mógł raz na zawsze skończyć z tym klechą. W konfesjonale odezwały się głosy diabła. Czart zbudził się w jego duszy, jedynie anielska jej część jaką dopieszczał przez te trzy długie lata, potrafiła choć na chwilę go ujarzmić. Marcello Contagnoli był zniszczony. Życie chyliło mu się ku smutnemu końcowi. Razem z Arturą Rodriguez powinien umrzeć na dnie mokradeł, gdyż nie zasługuje na nic więcej. To potwór, bestia której miejsce nie jest wśród żywych.
- Marcello, mówię do ciebie?! – złapała go za rękę i zaczęła potrząsać.
- Nic nie możesz dla mnie zrobić Fati. Nic nie można zrobić. Jest już za późno.
- Przestań pleść bzdury. Jesteś w opłakanym stanie – oceniała straty, a on jak lalka pozwalał się dotykać – idziemy do mnie. Umyjesz się i zaraz kładę cię do łóżka. Pewnie nawet sekundy nie poświęciłeś na sen.
Posłusznie szedł za jej wskazówkami, choć właściwie nie słyszał żadnego jej słowa. Marzyła mu się śmierć. Życie znudziło się już wielkiemu Marcello Contagnoli. Ta drobinka w tym społeczeństwie nie ma najmniejszych szans. Zostanie zdeptana przez Arturę Rodriguez, która przerobiła na sito, jakiegoś faceta i pewnie zrobi to jeszcze raz. Jak żałował, że jej pomógł. Chciał jej przecież dać dłoń wybawienia. Pokazać, że są inne drogi, że tylko wiara w ideały, przegna z duszy bestię. Ale Marcello Contagnoli oprócz wiary miał jeszcze marzenia. A marzenia jak powiadała jego matka, trzeba spełniać za każdą możliwą cenę. Wówczas człowiek zrozumie sens swego życia. Cel uświęca jednak środki. A te bolały jego zszarganą duszę najbardziej.
Kiedy to przekroczyli próg domu panny Flores, natychmiast udali się do łazienki. Mężczyzna był jak lalka w jej rękach. Pozwalał robić ze sobą, co tylko chciała. W końcu dziewczyna musiała sama go rozebrać. Poczuła na twarzy rumieńce wstydu, gdy nagiego wpakowała pod prysznic. Był wyjątkowo lekki jak na mężczyznę. Taki kruchy i niewinny. Zupełne przeciwieństwo Armanda. Oglądała jego nagie ciało, choć uciekała wzrokiem jak tylko mogła. Jego grubą skórę uzupełniało bujne owłosienie zaczynając od stóp, a na piersiach kończąc. Jeszcze bardziej się zawstydziła, będąc świadkiem takiej sceny. Aresia teraz kiwałaby na nią palcem i naśmiewała się. Och, jak jej było wstyd. I jeszcze pewnie matka wszystko widzi, spoglądając z góry. Chyba się zagalopowała. Ale nie miała już wątpliwości z kim chce spędzić resztę życia. Dlatego też podała pomocną dłoń Marcello. Już go nie zostawi. Nigdy.

****

Słońce powoli wracała do swojej komnaty. Królestwo gwiazd ze swoim władcą księżycem, musiało przejąć stery. Insygnia zostały już przekazane. Tej nocy lśniące od ciał niebieskich niebo było prawdziwą ozdobą na wpół zniszczonego miasteczka. Aresia Delami jeszcze długo mogłaby przesiedzieć nago w tej łodzi i oczekiwać przybycia, tego, który nigdy nie przybędzie. Ale zrobiło jej się strasznie zimno. Postanowiła, że ubierze się w ciuszki Raula. On to na pewno zrozumie. Będzie wiedział, że tu była, gdyż zostawi mu coś na pamiątkę. Przycisnęła swoje usta do jednego z termosów, by odcisnąć ślady krwistoczerwonej szminki. Nie chciała wracać tą samą drogą. Tędy też dojdzie do domu. Co prawda droga będzie dłuższa, ale podróż, przez ciemny las, wydaje się ekscytująca. W najgorszym razie może trafić na zboczeńca. Ale będzie nim Raul, wiec nawet nie zapiszczy. Przekraczając boso poszczególne elementy ścieżki, nie natrafiła na żaden ślad, mogący potwierdzić, że był tu Raul Gallegos. To wszystko było takie dziwne. Składało się na wielką zagadkę, a do tej z kolei brakowało klarownej odpowiedzi. To było nieczytelne. Raul znika dwa tygodnie temu, nagle wraca zostawia rzeczy przy brzegu i buszuje w lesie, ale czemu zatem nie wraca? To było szyte zbyt grubymi nićmi. Była zbyt zmęczona by bawić się w ich rozplątywanie, ale jeszcze do tego dojdzie. Była tego pewna.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 13:31:02 31-10-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:30:37 07-11-10    Temat postu:

Zajrzę tutaj wieczorem
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 19:30:13 07-11-10    Temat postu:

Przyznam szczerze, że przez 133 odcinek przebrnąłem dzięki twojemu świetnemu stylowi pisarskiemu, bo trochę powiało nudą w fabule. Jednak nawet najnudniejsze sceny potrafisz ubrać w ciekawe słowa i zdania. Tak czy inaczej, 'rys historyczny' na temat związków i seksu można uznać za pouczający, nawet mi się podobało, że wprowadziłeś takie coś do fabuły.

Najlepszy tekst odcinka, zwłaszcza dzięki kontekstowi - sielankowa atmosfera i ktoś nagle ze spokojem, jakby przy okazji, wyjawia coś tak przerażającego:

Cytat:
- Tak. Jeszcze został najważniejszy problem – westchnął, zamykając teczkę i ostatni raz łykając kawę – mianowicie, niespełna przed godziną, udało się znaleźć w tym całym bałaganie… ludzkie zwłoki.


W odcinku 134 odczułem wielkie nagromadzenie erotyzmu. W detalach można było dostrzec ogień i subtelność. Ponadto wiele napięcia, może aż przesadnie je odbieram, ale poważnie, czytało się w takim dziwnym napięciu, jakby coś miało się zaraz stać.

Najlepszy tekst odcinka:

Cytat:
Przeżywał gorąco całe przedstawienie od prologu do ostatniego aktu. Potem burza oklasków, wielki wybuch, rzeźnia w posiadłości Artury Rodriguez. Teraz powinien pójść do domu, wziąć wielki, kuchenny nóż i wpakować go sobie prosto w serce.


Pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 16:09:29 09-11-10    Temat postu:

No proszę udało mi się w końcu zagiąć pana Piotra, który się troszeczkę wynudził. I tak trzymać. "Fatimsa" to bardzo wielowątkowa opowieść, która mówi o losach całego miasteczka i coraz bardziej to poszerzanie granic w sylwetkach bohaterów, będzie się pogłębiać. Odcinek 133 był następstwem psoty jakiej dokonała Artura, a który trzeba było wyjaśnić. Powiem tylko, że nic nie dzieje się bez przyczyny i fabuła odcinka 133 będzie jeszcze kontynuowana. 2 razy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:51:04 11-11-10    Temat postu:

Ach jak ja uwielbiam Aresię! Ta urocza, wyzwolona seksualnie dziewczyna i jej bezceremonialne podejście do miłości fizycznej. Po prostu perełka w "Fatimsie". Bez niej to nie byłoby to samo... No i to jej zacięcie.

Scenka między Fati i Marcello bardzo mi się spodobała. Ta dziewczyna ma złote serce. Zdołała przezwyciężyć zawstydzenie, by zaopiekować się zmarniałym marzycielem/postacią dramatyczną/artystą-romantykiem. Jakkolwiek Marcella nie nazwiemy, coraz bardziej mnie zaskakuje. Ale to nie oznacza, że nie poczytałabym z chęcią o Armandzie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:05:48 14-11-10    Temat postu:

Mary Rose, ostatnio także coraz bardziej doceniam Aresię, choć uważam, że tutaj prawie każdy z bohaterów jest taki, że gdyby go zabrakło, to nie byłoby to samo
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:23:32 19-11-10    Temat postu:

Moim zdaniem zboczona Aresia od samego początku wyróżnia się na tle innych. Nie zrozum mnie źle, każda z postaci sporo wnosi, a jej wątek jest ciekawy, ale La Reina Diamante byłoby zupełnie inne, gdyby jej zabrakło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 16:44:59 21-11-10    Temat postu:

No tak Aresia, to taka postać, która właściwie przyszła mi na poczekaniu - jako tzw. zapychać, bo zgodnie ze zwyczajem bohaterka żeńska musi z kimś plotkować. Padło na Aresię, która szybko zaczęła żyć zdecydowanie większym życiem, a także reszta bohaterów otrzymała duży kawałek sceny, do pokazania swoich możliwości.
Aresia mogę jedynie zdradzić, że kiedyś seksualne zapędy zostaną jej wynagrodzone. Pytanie tylko z kim?

O Armandzie będzie naprawdę sporo, jak zacznie się jego wątek z rodziną... dobra nic więcej ni mówię.

CXXXV

Marcello powoli budził się. Był bardzo zdziwiony. Zaskoczony, całą sytuacją. Jak to się stało? Nic nie pamiętał, był tak zdezorientowany, że jedyne co potrafił odczytać w tej chwili to wskazówki zegara zwiastujące godzinę 23. i twarz Fatimsy, w niego się wpatrującą.
- Widziałam jak spałeś. Nigdy nie widziałam śpiącego mężczyzny. Wydaje się wtedy taki niewinny jak dziecko.
Przywitała go uśmiechem, podając mu wodę do popicia i dwie pigułki.
- To na dobry sen. Byłeś tak niewyspany i niemrawy, że plotłeś przez całą drogę jakieś głupoty. Że jesteś nieszczęśliwy, że jest za późno, a ja ci mówię, że nie jest za późno. Dokładnie o północy rozpoczyna się nowy początek.
- Co tu się dzieje Fati. Co ja tu właściwie robię? Czy to… - zerwał się z łóżka – czy to twój dom? Dobry boże, czy zrobiłem coś niestosownego? Czy czymś cię uraziłem? Jeśli tak, to…
- Spokojnie Marcello, spokojnie – tłumaczyła bardzo powoli – jesteś tu, ponieważ musisz odpocząć, a twój dom jest zbyt daleko, żebym cię tam taszczyła, zresztą jak jestem u siebie, to wiem gdzie jestem – śmiała się ze swoich słów, gdyż po dłuższej chwili uznała je za bełkot.
- Nie śmiej się, to była raczej rozsądne – przyłączył się do tej chwili radości. Miał przed sobą szczerą Fati, swoją boginię.
- Plotę od rzeczy. Połóż się na razie. Nadal mało spałeś. W dodatku miałeś też gorączkę – odstawiła leki i czym prędzej przykryła go kołdrą. Miał na sobie tylko ciuchy w jakich go znalazła, były one brudne, ale nie miała nic więcej do zaoferowania.
- Wygrzewaj się tu i odpoczywaj, a jutro rano jak już będziesz rześki i wypoczęty, odpowiesz mi na jedno ważne pytanie.
Jakie to pytanie? Czy miało to jakiś związek z tym co wyprawiał ostatnio? Poczuł przez chwilę przerażenie, ale rozpromieniona twarz Fatimsy w porę zbiła go z tropu.
- Wybacz, ale może tak naprawdę nie chcę już wypoczywać i chciałbym jednak poznać to pytanie?
- Hmm… Ciekawa opcja, ale nie jestem do końca pewna czy jest ona wykonalna – posłużyła się pseudonaukowym zwrotem, jakich to nauczyła się słuchając Marcella. Chyba nie miała wyjścia. Co prawda przedwczesna niespodzianka mogła nienajlepiej wpłynąć na jego stan, ale wydawał się taki ciekawski.
- Marcello. Dużo, ale to dużo o tym myślałam.
- O czym? – nie do końca ją rozumiał. Jego myśli nadal krążyły wokół wydarzeń dzisiejszego poranka.
- O nas, Marcello, o nas – od razu na jego twarzy pojawiło się rozpromienienie przemieszane z niedowierzaniem. Więc oni jeszcze istnieją, ona mówi o NAS. Czy MY nadal jesteśmy?
Chciała przerwać, ale jej nie pozwolił.
- Czasami wpatrując się w okno nocą, człowiek patrzy w gwiazdy i wyobraża sobie swoją przyszłość. Moja miała należeć do pewnego królewicza na białym koniu. Ten dostojny pan przyodziany był w piękne wykrojony frak, a jego rumak miał śnieżnobiałą grzywę. Kiedy byłam mała, mama zawsze poiła mnie różnymi baśniami, tak w końcu doszłam do wniosku, że kiedyś tak się stanie. I się stało, choć długo nie chciałam tego pojąć.
Marcello milczał przez cały czas. Teraz chciałby poznać przyczynę jej mętliku, ale zbyt bardzo się obawiał, by o to spytać.
- Wiem co zaraz powiesz. Nie wiesz dokładnie co się wydarzyło, jedynie co wiesz o mnie i o Armandzie to to, że kiedyś byliśmy parą, ale postanowiliśmy się rozstać. To nie do końca była prawda. Będąc roztrzepaną smarkulą, która ledwo wkraczała w dojrzałość emocjonalną, pognałam tropem głupoty i nieroztropności i tak wylądowałam w bagnie pt. Armando Ferrera – westchnęła, jakby z trudem łapała oddech. Wspomnienie o grabarzu zawsze miało dwa oblicza – robiło jej się i ciepło i chłodno na sercu – to był prawdziwy związek bez miłości, opierający się na utrzymaniu pozorów. Wiesz dobrze, jak wygląda sytuacja. Tutaj nie ma mowy o zbyt długim narzeczeństwie. Tutaj jest małżeństwo, że już nie mówić o całowaniu publicznym, które spotyka się zawsze z dość chłodnym przyjęciem. Poznałeś tą filozofię życia Marcello. Dlatego teraz ja chcę, abyś wkroczył w nią razem ze mną. Nie będę się oszukiwała. Marcello to jedyna mężczyzna z którym mogła bym być szczęśliwa! Żaden jakiś tam Armando czy inny chłystek z okolicy. Marcello to jedyny, który po prostu mnie uwiódł samym sobą. Nie musiał się chować! Nie potrzebne mu były fałszywe osłony. Dowiódł swojej miłości. O tym marzy jakaś tam księżniczka. I ja taka chyba byłam, że trzymałam cię tak długo w niepewności. Tak Marcello. Jestem pewna, że cię kocham i chcę za ciebie wyjść.
Contagnoli powoli otworzył usta, jednak jedyne co przyszło mu w tej chwili do głowy, to proste – dziękuję. Jaki był w tej chwili niewinny, a ona jaka głupia. Zobaczył i usłyszał na własne oczy i uszy najgłupszą istotę na ziemi, najgłupszą jaką znał i którą bardzo kochał. Jak potrafił na nią wpłynąć. Rybka wpadła w sidła, które z taką perfidią pielęgnował przez ten długi czas. Słodki, uczciwy Marcello. Nie kryjący się za żadnymi zasłonami. Co za stek bzdur! Gorszego oszczerstwa nie usłyszałby zapewne sam diabeł! Contagnoli był przecież żywym czartem, którego kontrolowało sumienie w jakie została obdarzona istota z krwi i kości. Tylko to pozwalało mu funkcjonować w społeczeństwie. Contagnoli chciał oklasków. Chciał tej mocy. Teraz gdy jej nie miał, czuł się wysuszony. Pozbawiony krwi. Jednak kiedy chwyciła go za rękę, poczuł napływ przyjemnego ciepła i pulsującej krwi w komorach. Fatimsa Flores dawała mu światło, tą nadzieję, o którą walczył. W końcu otrzymał upragniony piedestał. Obserwując jej lśniące, pełne nadziei oczy, podsumował w duszy:
„To jest najprawdziwszy anioł!”
- Fatimsa – wydusił w końcu – nawet nie wiesz jak… jak się cieszę, ale – zawsze gdzieś w przypadku szczęśliwego celu, musi pojawić się kąsająca swymi ostrymi jak tasak kłami przeszkoda. Tą przeszkoda, była cała instytucja jaka zamieszkiwała duszę Marcella. Czuł, że nie może jej po prostu przyjąć. Zresztą to niedorzeczne. Od kiedy to kobieta prosi o to mężczyznę? Dobrze, że byli sami. Gdyby widział go teraz ojciec. Poczciwy Giuseppe wiedział, co dobre dla jego syna. Znakomity profesor historii sztuki, najlepszych amerykańskich uniwersytetów. To była prawdziwa renoma i przykład. Coś co syn wybitnego artysty mógł osiągnąć, ale ten chciał podnieść poprzeczkę, przejść do historii jako WIELKI WIELKI artysta.
- Żadne ale Marcello – przerwała mu w porę – nic się dzisiaj nie liczy. Zostawmy na zawsze przeszłość za sobą. Nawet nie wiesz, jacy możemy być szczęśliwi kiedy raz na zawsze rzucimy w przepaść wczorajsze błędy. Po co zaprzątać sobie nimi głowę? No, po co? Mamy tutaj wszystko, przyszłość przyjaciół i nowych przyjaciół, których na pewno nie zabraknie. Czyste, rześkie powietrze, marzenia no i siebie przede wszystkim. Jesteś cudownym człowiekiem Marcello, nieważne czego byś się dopuścił, jakich występków i tak bym cię kochała, rozumiesz! Zacznijmy wszystko tu i teraz.
Stwórca ponownie Wyciągnął po niego rękę. Czy to już po raz ostatni, kiedy zdążył dopuścić się bluźnierstw i napluł na jego świątynię? Ile jeszcze Jest w stanie mu wybaczyć? A może tu już koniec? Może właśnie osiągnął wymarzony cel – miał przecież anioła. Bez skrzydeł, czy aureoli. Anioła posiadającego kryształową duszę z wszystkimi najcenniejszymi cnotami. Fatimsa Flores była prawdziwym stworzeniem niebiańskim. Cały ten wysiłek, się opłacił. Jego oczy zabłyszczały ze szczęścia. Pociekło kilka łez. Został nagrodzony. Skończyła się długa i wydawać by się mogło bezowocna droga przez cierpienia biblijnego Hioba. Już nigdy więcej przykrości, nigdy więcej smutku. Od teraz całkiem nowe życie! Wszystko pogrzebane, cała przeszłość! Nie mogąc wykrztusić z siebie tego jakim był szczęśliwy, znów zaczął posiłkować się bełkotem, aż w końcu udało mu się powiedzieć coś w miarę inteligentnego:
- Fati, masz rację, ale…
- No jak to? Znowu jakieś ale?
- Poczekaj. Moje „ale” opiera się na pewnej zasadzie, którą właśnie złamaliśmy.
- To znaczy? – odparła zdziwiona.
- To znaczy, że to mężczyzna powinien się oświadczać kobiecie – odpowiedział w miarę poważnie, by wreszcie wybuchnąć śmiechem. Głupiutka Fatimsa rozśmieszyła go jak jeszcze nigdy. Już dawno szczerze się nie śmiał. Nie miał już wątpliwości, że został raz na zawsze rozgrzeszony. Czeka go teraz długie, szczęśliwe życie na ziemi.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 16:52:40 21-11-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:01:39 06-12-10    Temat postu:

Jak ja mogłam przegapić ten odcinek? Przepraszam najmocniej, wydawało mi się, że zaglądał i go nie było Ale jestem głupiutka

Cytat:
Aresia mogę jedynie zdradzić, że kiedyś seksualne zapędy zostaną jej wynagrodzone. Pytanie tylko z kim?

Oj, ja już się nie mogę doczekać

Odcinek uroczy, aniołek i czart z duszą. Marcello chce zacząc od nowa, ciekawe, jak się to ułoży. Prawdą jest, że Fati to dla niego manna z nieba. Kobieta-złoto.

Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 23:31:32 15-12-10    Temat postu:

CXXXVI

Armando okrył się kołdrą i zabrał się do snu. Nie szło mu to łatwo, ciągle wędrował gdzieś daleko pomiędzy tajemniczym zachowaniem Olivii, a Fatimsą która co chwila przed nim ucieka. Gdyby mógł, to z pewnością, już dawno zakończyłby tę farsę, ale za bardzo bolała go wizja porzucenia od tak Olivii. Przecież był niemal pewien, że czuje do niej cos więcej. Ale nie umiał tego dokładnie sobie wyjaśnić. Z pewnością była to wdzięczność, przyjaźń i silne przywiązanie, które po połączeniu w całość stawało się silnym uczuciem. Takim jak miłość. W końcu miotając się na łóżku zrezygnował ze snu. Po co ma się męczyć niepotrzebnie. To nie ma sensu.
Zawędrował wzrokiem do łazienki, zrobił kilka pożytecznych ruchów mydłem po twarzy i dostatecznie przywrócił ją do stanu świadomości. Teraz już nie zmruży oka. Pozostała mu tylko do dyspozycji kawa, której unikał. Armando Ferrera nie żywił się kawą. Nienawidził jej. Ten gorzki posmak, który w pomieszaniu z dwiema łyżeczkami cukru, miał być subtelny, jego nie kusił. Wolał szklankę wody, ale ta nie trzymała go na tyle silnie, po nieudanej nocy. Jutro musi być na nogach. Przyjdzie mu przygotować zwłoki do ich ostatniego pożegnania. Jeszcze nie ustalono, kim była ich właścicielka, ale była to już tylko kwestia czasu. Na samą myśl o pacykowaniu przegrzanego truposza, zrobiło mu się niedobrze. Uroki tej pracy bywają okrutne, ale nikt tak jak on tego nie potrafi. Spoglądając na stolik w saloniku spostrzegł, że ze stojącej nań fotografii wpatruje się niego matka. W takich chwilach bardzo jej potrzebował. Od razu przypomniał sobie o ponownych odwiedzinach przy jej nagrobku. Może uda im się wspólnie odpowiedzieć na pytanie dlaczego, tyle tragedii musi ich spotykać?
- Czeka nas kolejny nieudany, ale zajmujący dzień, co mamo? – poczuł stukot zegara wiszącego na jednej ze ścian. Północ wybiła. Rozpoczynał się nowy dzień, a on już jest pełen sił.
****

Z kolei Olivia o ile chciała spać dobrze, to myśli o zadręczaniu ją przez powrót Sandry, doprowadzały do rozpaczy. Ten smutek nie pozwalał i jej zasnąć. Tę noc będzie musiała spędzić, na oszukiwaniu się, że wszystko będzie dobrze. Tak, nie ma się co martwić. Ona tylko przyjedzie, zrobi wokół trochę bałaganu, a potem zostawi w spokoju biedną Olivię. Sandra Pelaez ma za nadto wyrośnięte ego, by ktoś mógł być lepszy od niej. Olivia jest do niczego, jest jak mała sierotka, bez swojej siostrzyczki. Olivia jest głupia. Głupia, naiwna i myśli, że wszystko jej wolno. Trzeba nauczyć ją moresu.
- Och zamknij się! – wrzasnęła na całą sypialnię, by po chwili przyłożyć usta do twarzy. Właśnie zachowała się jak wariatka. I ona chce stawać przeciwko Sandrze? Z takim nastawieniem? To bezużyteczne. Musi zmienić plany. Ale nic w tej chwili nie przychodziło jej do głowy. Będzie musiała się jednak poddać. Zaraz z samego rana, Armando pobiegnie do swojej Fatimsy, o której z niewyjaśnionych przyczyn ciągle myśli. Co go ciągnie do tej przygłupiej dziewczyny? Czego brakuje Olivii by móc z nią konkurować. Armando dusił się, kiedy pytała go o uczucia. Zupełnie jakby wpakowała mu w usta, zbyt wielki kawałek pożywienia, a ten nie mógł go przełknąć. Fatimsa miała coś, co zniewalało Armanda. Olivia nie chciała prezentować tej zniewagi na zewnątrz. Armando i tak miał dość jej wyskoków zazdrości. Wszystko to było tylko wyraźnym cichym głosem w duszy, który w końcu chciał przemówić, ale teraz kiedy Sandra zbliżała się wielkimi krokami, głos w duszy milczał. Zapadał się w niewidzialnej komorze, by na zawsze zniknąć. Ten strach bolał ją coraz bardziej. Doszła do wniosku, że nie będzie z tym walczyła. Niech Armando będzie szczęśliwy z Fatimsą, skoro ona nie może być szczęśliwa z nim. Sandra za chwilę zrobi porządek. Już dzisiaj powinna ocenić straty spowodowane jej przybyciem. I tak też zrobi.


CXXXVII

Pancho już dawno nie był tak zadowolony. Z niewyjaśnionych przyczyn promieniał bardziej niż zwykle. Kiedy tylko szykował coraz to nowe kompozycje na grób ukochanej Marii Eleny, czuł się lepiej. Poranek na La Reina Diamante zaczął się optymistycznie. Zupełnie inaczej niż wczoraj. Nikt już nie myślał na trzeźwo o wydarzeniach jakie rozegrały się tamtego wieczora. Teraz jedynie identyfikowano zwłoki i szukano przyczyny. Uznano, że to nieszczęśliwy wypadek, choć niektórzy wyczuwali tutaj niemalże skuteczną próbą samobójczą. Ostatecznie pismo starosty rozwiało wątpliwości. Nieszczęsny wypadek.
- Wiedziałem, że już pracujesz. Czyżbyś szykował się do…? – przywitał go głos Nastii, która przyszła dotrzymać mu towarzystwa. Uroczystości pogrzebowe, trzeba było planować w pośpiechu, tej kobiecie, należał się sprawny pochówek wedle boskiego zwyczaju.
- Nastia cześć! – odpowiedział z doskoku. Ręce pełne roboty – rzeczywiście, szykuje się powoli do bukietów żałobnych, ale w pierwszej kolejności…
- Wiem, wiem – domyśliła, dla kogo był przyszykowana ta urocza kombinacja fiołków z niezapominajkami. Znowu kolejny bukiecik na grób Marii Eleny. Nastia poczuła ukłucie. Tym razem zazdrość była jeszcze silniejsza. Ileż można myśleć, o kobiecie, która już dawno nie funkcjonuje wśród żywych i jeszcze oddawać jej miłosną cześć? Uznała to za przejaw głupoty na początku, teraz już podejrzewała obsesję. Dlaczego ten głupiec nie zwróci na nią uwagi. Co jej takiego brakuje?
- Dziwi mnie ten uśmiech. Śmiertelny wypadek w porcie, to nic cudownego – zgromiła go za dobre samopoczucie. Może chociaż przez chwilę zajmie się nią.
- Wybacz, ale takiej kompozycji Maria Elena jeszcze nie wąchała. Będzie szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
- Tak myślę – dodała sztucznie. Phi, jak trup może być szczęśliwy? To czy będzie w stanie to zobaczyć, lub poczuć podlegało jedynie sferze pozagrobowej o nieśmiertelnej duszy, która spogląda z nieba, a w to wierzyło się lub nie. Nastia wierzyła w takie rzeczy, ale miała wrażenie, że Maria Elena odchodząc w zaświaty, zostawiła Pancho wolną, zupełnie nową drogę życia. Nie powinien jej marnować na dopieszczanie tego, co już nie da się poprawić. Doprowadzało ją to do szału. Nawet w takiej chwil on wciąż myśli o nieboszczce. Grób Bezimiennej Kobiety był bardziej zadbany niż pozostałe, nie podlegało to wątpliwości. Ale irytujące było to, że jakiekolwiek działania Armanda, na rzecz poprawienia wyglądu cmentarza paliły na panewce, bo zawsze Maria Elena musiała być wśród nich na piedestale. Ludzie rzeczywiście zdążyli się przyzwyczaić do tej myśli. Co więcej niektórzy nawet przychodzili na jej grób po poradę, lub zamawiały msze w jej intencji. Ta paranoja zaczynała gryźć. Maria Elena zdecydowanie ukradła jej Pancha. Zawsze była przed nią. Nawet przed tym, kiedy była jeszcze nastolatką. Maria Elena, musiała być obecna, nawet w marzeniach sennych. Ileż może czekać, aż w końcu ten zakochany we wspomnieniach głupiec ją zauważy? No ile? Nie mogła już tego znieść. Zamierzała wybuchnąć, wyrzucić mu w twarz, że kocha się w przeszłości i to nieprzerwanie od 20 laty, ale nie potrafiła. Natura Nastii była zbyt spokojna, by móc od tak sobie po prostu eksplodować.
- Wierzę, że Maria Elena ucieszy się i obsypie miasteczko jakimś cudem. Odkąd ona jest wśród nas, czuje na sobie powiew nadziei. A ten tragiczny wypadek, był z pewnością wyważeniem pewnych przeciwieństw. Nie można mieć wszystkiego Nastia – kręcił coś. Opowiadał rzeczy, których ona nie pojmowała – wydaje mi się, że przedwczoraj mieliśmy dwa cudy – jeden objawiony przez anioła, tj. Marię Elenę, a drugi przez szatana, który pokazał jak niszczycielską silę może mieć ogień. Co by nie było, ja jednak ciągle mam przed oczami triumfalny sukces Marcella. Ten facet naprawdę wie, jak tworzyć. I to bez wątpienia z boskim natchnieniem, w tym mojej ukochanej.
- Wiesz… - przerwała mu w porę.
Jeśli się nie zamknie, będzie gotowa się tutaj rozpłakać. Nieświadomie znęcał się nad nią każdym słowem, a dla niej były to jak kamienie. Ciężkie i bolesne.
- Nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o kwiatach, ale mam dla ciebie radosną nowinę. Dzisiejszego dnia, pomimo, że nad jednym życiem zgasła już świeczka to ktoś zupełnie inny właśnie uzupełnia swoje życie o drugą połowę.
- Masz na myśli ślub? – zgadł natychmiast, choć dla Nastii był to kolejny cios. Myśli o innych, ale o sobie już nie.
- Tak, wczoraj, a dokładnie niespełna przed minutami Fatimsa oświadczyła, że wstępuje z Marcellem w związek małżeński
Zaakcentowała specjalnie ostatnie słowo, ale nie zrobiła na nim wrażenia. Pancho umarł dla niej. Był niedostępny, jego serce już dawno zamknięto na trzy spusty i zarezerwowano dla miłości, która istnieje tylko w marzeniach.

****

Fatimsa chwaląc się szczęśliwą nowiną, nie obawiała się plotek. Z dnia na dzień stała się nową skandalistą. Zawierać narzeczeństwo dokładnie w chwili tragicznej śmierci na molo. Ciało jeszcze nie zapakowano do trumny, a tu już ktoś oczekuje oklasków dla przyszłego szczęścia. Co za bezczelność! Nie chciała przejmować się starymi matronami, które zaczną gadać. Obawiała się może trochę ojca Martina, który z pewnością potępi ten nagły wybór, akurat w tej chwili. Ale jeśli zacznie oglądać się na innych nigdy nie będzie szczęśliwa. Fatimsa musiała w końcu zrozumieć, na czym polega szczęście, nawet jeśli nie wszyscy mogą tak się czuć. Podążając tropem Aresii poczuła się dziwnie. Z jednej strony czuła, że jest w centrum uwagi, a z drugiej że czuje rózgę matki, która ją okłada licząc kolejno razy. Zasłużyła sobie na to. Ale to nie jej wina. Już za późno na szukanie idealnych wzorców. Nigdy nie będzie taka jak Estefania Flores. Za bardzo się różniły. Nie ukrywała przed sobą, że w pewien sposób zepsuła ją znajomość z Aresią, ale ta dziewczyna stała mocno na nogach. Ten brak ogłady, infantylizm w niektórych zachowaniach, nieskromna osobowość, ciekawiły ją, a jednocześnie odpychały. Nie chciała być ani swoją matką, ani przyjaciółką. Chciała być sobą. Wczoraj doszła do wniosku, że prawdziwą siebie może jedynie poznać przy Marcello.
- No i co? Ustaliliście datę? Mów wszystko po kolei, i nie próbuj niczego przede mną ukrywać, bo ja i tak się dowiem! – zasypywana przez Aresię gradobiciem pytań, z trudem odnajdywała odpowiedzi na poszczególne pytania. Aresia była bardzo łakoma wrażeń.
- Spokojnie. Już niedługo się tym zajmiemy.
- Tak, do tego czasu te stare kwoki ucichną, choć im też przydałby się facet, może przestałyby jęczeć.
- Zawsze są i zadowoleni i rozczarowani. Nie ma pełnej zgodności, Aresia.
- Może i nie ma. Ale denerwują mnie już te staruchy. Czekaj. Może, napijemy się czegoś szałowego? – zaproponowała, po czym skierowała się w kierunku bufetu, bo właśnie w „Mama Chela” odbywała się powyższa rozmowy. Pewnym ruchem chwyciła za blat, po czym schyliła w poszukiwaniu specjalnych trunków, ukrytych w najniższych szufladkach – Chela zawsze chowa tutaj jakiś niezły bimber. Popija go zawsze przed zakończeniem pracy. Twierdzi, że odrobina spirytusu na dzień nie zaszkodzi. Nie piłam tego świństwa, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. O jest!
- Aresia, przecież nie trzeba…
- Przestań. Siadaj i poczyń łyka! – zachęcała wracając z niewielką karafką, i małymi szklaneczkami – spróbuj, a potem ocenisz, na plus lub minus.
- Dlaczego ja mam pierwsza próbować? – zdziwiła się – ty to zrób!
- Jesteś ode mnie starsza, grubo o sześć lat – przypomniała – chyba nie myślisz, że takiej smarkuli jak ja, jak zwykło mawiać stare pudło Chelita, wolno mi pierwszej próbować. Nie uchodzi dziewczyno.
- Hipokrytka – wycedziła w odpowiedzi Fati – gotowa wypić całą butlę przy ludziach! Jestem ci potrzebna tylko po to, żebyś całej nie wyciamkała!
- Może i tak? Lej wreszcie! – tym stanowczym tonem, Fatimsa do szklanki popłynął niewielki strumień alkoholu. Dziewczyna pochwyciła go w dłonie i jednym, szybkim haustem poczyniła łyk. Skrzywiła się. Nie był to smak jej marzeń.
- I co? Obrzydliwe, nie?
- Trochę.
- To dobrze – spojrzała na nią szatańskim wzrokiem – takie obrzydlistwa najlepiej się tutaj sprzedają.
- Ty kłamliwa żmijo! – zarzuciła nagle Fatimsa – już to piłaś!
- Tak, ale chciałam, żebyś była pierwsza. W końcu to ty masz narzeczonego, ja mam tylko… - i nagle przerwała. Przypomniał jej się wczorajszy incydent. Dlaczego Raul jeszcze się nie ujawnił. Po co miałby się ukrywać?
- Halo? Co tak nagle zamilkłaś?
- Umiesz dotrzymać sekretu? – spojrzała nań poważnie, na co ta się oburzyła.
- Litości! Nikt nie umie trzymać języka za zębami lepiej niż ja! – oszukiwała samą siebie. Kto jak nie ona rozpowiedziała o Bezimiennej Kobiecie z dżungli.
- Raul tutaj jest – mówiła cicho, cały czas obserwując wzrokiem, czy aby nikt nie zakłóca rozmowy.
- Raul Gallegos, ten rybak?
- Właśnie. Wrócił. Wrócił do mnie – dodała ze smakiem.
- Więc… - Fatimsa zaczęła domyślać się prawdy.
- Tak. To ten w którym zabujałam się na maksa. Niezły kąsek. Ciacho jak nic.
- Co to znaczy ciacho?
- No wiesz… słodki jak ciasteczko z kremem.
- Robi mi się niedobrze – odparła gorzko – mówimy o zauroczeniu, czy o, daruj mamo w niebie, żądzy seksualnej?
- Ale z ciebie święta panienka z Coromoto. Opanuj się choć na chwilę, i wyrzuć zasady do śmieci. I jak ty chcesz być żoną? Ach, Fatimsa, nic, a nic cię nie nauczyłam – poruszała ze zrezygnowaniem głową.
Rozmowie przysłuchiwała się dziewczyna o ciemnych włosach i jasnej karnacji. To była Olivia, która słysząc powyższe wyznanie, poczuła, że musi podskoczyć z radości. Czy to możliwe? Fatimsa wychodzi za Contagnoliego? Jeśli to prawda, to cały jej plan wzięli w łeb i jeszcze może wszystko zmienić. Tylko, czy nie brak jej odwagi? To ostatnie trapiło najbardziej. Nie wytrzymała. Musiała być pewna.
- Cześć dziewczyny! – zawołała optymistycznie, na co Fatimsa aż podskoczyła.
- Witam, Olivia. Co tam u Armanda?
- Dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek. Przepraszam, ale chyba przypadkiem usłyszałam, że… no… wychodzisz za mąż? – ten pół-słodki ton wydał jej się zabawny, mogłaby ją zaatakować i spytać, czy aby na pewno wychodzi za Contagnoliego z miłości i rozpocząć długą, pouczającą dysputę, jaką toczyła z siostrą. Ale w tej chwili wychodziła na jaw samolubność i pycha Olivii. Kobieta poczuła przyjemne mrowienie, a serce podskoczyła, kiedy tylko usłyszała potwierdzenie.
- Nawet nie wiesz, jak ci gratuluję. Co ja mówię! Wam, WAM gratuluję. No to przyszła pani Contagnoli, kiedy będą zaślubiny? – spojrzała niemalże agresywnym wzrokiem bijącej radości.
- Jak tylko ucichnie sprawa z pogrzebem – wyjaśniła Fatimsa – a właśnie, skoro już przy tym jesteśmy, ustalono tożsamość zmarłej?
- Chyba tak. Większość stawia, że to ta dziwna kobieta ciągle kręcąca się wokół tej Rodriguez – naprowadziła Olivia chcąc wkręcić się w rozmowę. Przecież chciała napawać się zwycięstwem dziewczyny nad jakimś ciepłym uczuciem do Armanda i powierzenia go w rączki Olivii.
- Tak jak jej tam… no… - próbowała przypomnieć sobie Fati.
- Ligia… chyba Sevalleros – dopomogła Olivia.
- Chyba nawet nie zamieniłam z nią słowa – przypominała sobie Fati – dziwna kobieta.
- Rodriguez też nie lepsza. Jakby wyszły z kryminału – machnęła Olivia dla żartu.
- Nie mów tak, Olivia. Każdy zasługuję na odrobinę współczucia po śmierci – upomniała Fati.
„Nie mogłabym współczuć zabójstwu tego uczucia, jakie żywiłaś do Armanda” – dopadły ją w myślach próżne przechwałki – „to dla mnie jak miód na serce”.
- Słyszałam, że przyjeżdżają jakieś nowe turystki – nagle wyskoczyła Aresia – jeszcze chwila, a to będzie prawdziwa Amazonia. No hombre! No hombre! – zawołała ze śmiechem, po czym posmutniała – z czego ja się niby cieszę? Bez facetów to nic nie ma sensu. Kto mi będzie szeptał do ucha, nosił na rękach, rozpieszczał i czarował?
- Masz rację. Co tam kobieta bez chłopa – dodała Olivia otwierając się coraz bardziej. Może nawet uda jej się zaprzyjaźnić z tymi dziewczynami? Powinna mieć silne oparcie w kobietach, jeśli rzeczywiście zdecyduje się na walkę z siostrą. A ta wizja wydawała jej się bliższa niż kiedykolwiek. Gdyby teraz zostawiła Armanda, zostałby sam. Sam jak palec, nieszczęśliwy. Nie może na to pozwolić. Nawet jeśli Sandra będzie chciała inaczej. W jej myślach rodził się właśnie bezczelny, podstępny plan. La Reina Diamante, musi przyzwyczaić się do skandalistek, bo Aresia i Fatimsa, nie będą ostatnimi.


CXXXVIII

Podstępność nigdy nie szła w parze z Olivią Pelaez. Aż do teraz. Nagle poczuła, że jeśli tylko odrobinę się wysili i zdąży na czas, nic nie przepadnie, a ona triumfalnie zwycięży nad Sandrą. Wręcz już czuła się zwyciężczynią, tej rodzinnej rozgrywki. Ale nie powinna nie doceniać przeciwnika. Sandra gotowa poczynić wszystko, by zrobić jej na złość. Ich bliźniacze podobieństwo zawsze było wyraźnym minusem. Sandra już nieraz podawała się za nią, by odgonić od siostrzyczki nowe sympatię. „Jeszcze nie czas, Olivia. Jeszcze nie dorosłaś, żeby dojrzeć do narzeczeństwa” – zwykła powtarzać. Podstępna lisica wykorzystywała ten najsilniej działający bodziec, by uderzyć w siostrę. Czy było coś co różniło te dwie kobiety od strony anatomicznej? Właściwie to nic. Różnicą zaś w sferze psychologicznej były charaktery, Olivia uległa i kumulująca, Sandra bezpośrednia i przywódcza. Ciekawe, jak zmieniła się przez te miesiące? Raczej nie na lepsze. W duszy Sandry mieszkała władcza Amazonka, która bawiła się uczuciami, a siostrę spychała do biernego obserwatora swych romansów. Tak było od lat. Ale wszystko może się zmienić. La Reina Diamante zbawczo wpłynęła na osobowość Olivii. Kiedy wiedziała już, że może, a właściwie musi uczynić wszystko by dać sobie szczęście, nie zamierzała się zawahać, ani odrobinę.
- Co my w ogóle pijemy? – zwróciła uwagę na zawartość kieliszka. Dziewczęta cały czas oddawały się babskim pogaduszkom przy bimbrze.
- Jakieś świństwo. Pytaj Aresii. Ona to hoduje – dodała pól żartem Fatimsa. Alkohol na chwilę poprawił jej humor.
- Ja tylko rozpowszechniam, mówiąc językiem Cheli – naprostowała dziewczyna – i tak nie wiem co ona tam trzyma, ja nie muszę zaglądać do kielicha.
- Nawet dobre – oblizała się Olivia – rzadko kiedy tykam wódkę, ale to jest naprawdę pyszne.
- Dziewczyny lepiej to zabiorę, bo się jeszcze upijecie – rzekła Aresia brutalnie zabierając karafkę ze stolika.
Wtem usłyszały głos Armanda. Mężczyzna, przybył w poszukiwaniu Olivii. Nie wiedział co ma myśleć, ale był pewien że nic nie wyjdzie z takiego związku, tym bardziej, że cały czas ma szanse w walce o Fatimsę. Marcello chyba był ostatnio zawiedziony, kiedy jego przedstawienie brutalnie przerwano. Armanda nawet to ucieszyło, choć sam pracował na sukces tej sztuki. W owej chwili myśli ludzkie krążą w pobliżu pobudek nieczystych, takich które fascynują człowieka, gdy jego bliźni, za którym nie przepada, potyka się i nieszczęśliwie upada. To sprawiało, że Armando Ferrera czuł się w pewnym sensie pewniej na nogach. Do czasu, aż nie zobaczył potrójnego towarzystwa, które jawiło mu się dość kontrowersyjne. Aresia i Fatimsa razem, to nic nowego, ale popijające bimberek z sekretnej szufladki szefowej i to jeszcze w towarzystwie Olivii, która raczej nie zwracała na Fatimsę większej uwagi i odwrotnie, było nietutejsze.
„Co im się stało?” – pomyślał – „w życiu nie widziałem, tak świetnie zgadanego babskiego tria”.
- Armando! – ujrzała go wtem Olivia, wędrując na ślepo oczami. Uśmiechnęła się. Był jej. Teraz, albo nigdy. Fatimsa podniosła wzrok udając, że nie widzi grabarza. Nie chciała z nim rozmawiać.
- Olivia widzę, że się świetnie bawicie. Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Ja też, Armando, ja też. Ale za nim to zrobimy, chyba powinnam ci wyjaśnić, co tak sprawiło, że się tak wspaniale bawimy.
- Też jestem ciekaw. Raczej nie widuje się was razem.
- To początek wielkiej przyjaźni – dodała od tak sobie Aresia – tym bardziej, że już każda z nas ma zaklepanego narzeczonego – puściło oko uwodzicielsko mówiąc, przy tym – Fati wychodzi za Marcella. To już ustalone! Fati, pochwal się!
Armando jakby rażony piorunem, z trudem zachowywał spokój. Jedno, jedyne słowo, a tak działające na emocje, sprawiające, że dusza człowieka zaczyna przeplatać się w najrozmaitszych kombinacjach do strefy białej, czarnej i kolorowej. Ktoś nieoczekiwanie ja zbluzgał. A serce jakby krwawiło, dotknięte nożem. Mężczyzna z tego wszystkiego usiadł. Będzie musiał poświęcić kilka minut, by się z tym zaprzyjaźnić. A nie będzie to najłatwiejsze zadanie. Olivia chwilę wypatrując w milczeniu reakcję Armanda, widziała, że był to dla niego cios. Ale nie zamierzała w takiej chwili przekonywać go i Fatimsie, ze nie są pewni swych uczuć. Po co? Jeśli ich „związek” ciągle opiera się na niedojrzałości i docinkach. Widziała ich razem. Ciągłe sprzeczki i głupie, kąśliwe, nikomu niepotrzebne uwagi. Też mi para. Fatimsa ma już królewicza i zapewne będzie z nim szczęśliwa. Teraz pora na Armanda. Po części, była bardzo zadowolona z nowo zawiązanej przyjaźni z Aresią i Fati. Od Fatimsy będzie mogła dowiedzieć się samych nowości, a od Aresii plotek pełną gębą. Dziewczyna rzeczywiście była nierozsądna jak mówiono. Inaczej nie powiedziałaby od tak, że Fatimsa wychodzi za mąż przy Armandzie. Ale pomagając jej, sprawiła, że sama nie musiała tego mówić. Mogła poczuć się podle wyznając te rewelacyjne wieści na głos tonem pełnym diabelskiego szczęścia.
Grabarz z La Reina Diamante przez moment czuł się martwy, jak jeden z jego licznych klientów. Teraz już tylko zakopać go do dołka i rzucić ostatniego kwiatka na pożegnanie. Tak właśnie się czuł. Ale i Ferrera nie był umysłem do końca wyważonym i spokojnym. Czasami wybuchała w nim wściekłość, która albo okazywał siłą, albo słowami. Tym razem były to słowa. Spontanicznie użyte, z przekąsem, tak by mogły kogoś ugodzić. Zwłaszcza ją. Fatimsę Flores.
- Co za wspaniała wiadomość. Ja też muszę się czymś pochwalić – po czym dzieląc wzrok na dwoje, odpowiednio wpatrując się w twarz Olivii, a ukradkiem na Fatimsy, odważył się powiedzieć to, co było jedynie chwilą odczucia ulgi ale wiecznego zobowiązania – Olivia, myślałem nad tym, o czym wczoraj rozmawialiśmy. Nie ma sensu dłużej tego odkładać. Wyjdziesz za mnie?
W tym zdarzeniu uczestniczyły tylko cztery osoby. Trzy kobiety, jeden mężczyzna. Dwie obserwatorki, a pozostała dwójka to para oszustów, uciekająca przed tym, co dla nich nieznane. Łgających przed sobą, zasłoniętych niewidzialnymi maskami, bo tak było im bardziej na rękę. Tak teraz maski przybrały wyraz namacalnego reliktu, o którego wartość będą się pojedynkować. Wówczas zanika uczucie miłości, ale chęć popełnienia krzywdy drugiemu człowiekowi wzrasta w pozbawionym złudzeń wnętrzu, które właśnie skaziła grzeszna moc.
- No to mamy już dwa śluby! – zawołała nagle donośnym głosem Aresia, budząc tym samym Fati z otumanienia.
- Tak… Na to wygląda. Pozostaje mi tylko pogratulować, Armando. Wreszcie odnalazłeś swoje przeznaczenie – podała mu rękę w ramach sztucznych, nieszczerych gratulacji.
- Też tak myślę – dodał równie fałszywie jak ona. Wszystko wskazywało na to, że bawiła ich wizja, wspólnego pojedynku na wywołanie słodkiej zazdrości, która zakończy się wrogą nienawiścią. Jak niewiele potrzeba by z ciepłych uczuć stworzyć te najohydniejsze, zahaczające o ciemne bramy tartaru, gdzie tylko upadły anioł rozkłada swe połamane skrzydła i wyszywa z nich długie wzory pełne kłamstw i cierpienia. Miłość może być ohydna, zwłaszcza, jeśli góruje w niej chorobliwa zazdrość.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 23:38:24 15-12-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 18:31:03 20-12-10    Temat postu:

Gdzieś tam pomiędzy ciekawą fabułą, a ciekawymi językiem i stylem, kryje się wiele przesłań - 'Fatimsa' może nie przekazuje ich bezpośrednio, ale pośrednio przez losy bohaterów. Dziś odcinki skłaniały do myślenia.

W scenie z Marcellem [odcinek 135] można się zdziwić i przestraszyć tego, jaką zagadką potrafi być człowiek, czego przykładem Marcello Contagnoli - gdzie kończy się anielskość, a gdzie zaczyna diabelskość, co skłania nas do przekraczania tej niebezpiecznej i kuszącej granicy - czyżby to przez szaloną chęć bycia kimś niezwykle potężnym.

W scenie z rozdartym Armandem [odcinek 136] oraz w scenie między Panchem a Nastią przy grobie Marii Eleny [odcinek 137] nasuwa się na myśl - dlaczego chcemy kochać osoby, które nas kochać nie chcą, a nie chcemy kochać osób, które nas kochać chcą - miłość to strasznie skomplikowana sprawa i wydaje się, że ciężko trafić, by chcieć kochać osobę, która chciałaby kochać i nas.

W scenie z Fatimsą, Aresią i Olivią [odcinek 137] pokazano natomiast, że czasem otaczający nas ludzie potrafią zatruć nam życie tym, że nie spoglądają na osobę, lecz na to, co wypada, a co nie, nie spoglądają na siebie, lecz spoglądają na innych - samo życie.

A na koniec przytoczę ciekawe teksty, których jak zwykle nie zabrakło:

Cytat:
La Reina Diamante, musi przyzwyczaić się do skandalistek, bo Aresia i Fatimsa, nie będą ostatnimi.


Cytat:
W tym zdarzeniu uczestniczyły tylko cztery osoby. Trzy kobiety, jeden mężczyzna. Dwie obserwatorki, a pozostała dwójka to para oszustów, uciekająca przed tym, co dla nich nieznane. Łgających przed sobą, zasłoniętych niewidzialnymi maskami, bo tak było im bardziej na rękę. Tak teraz maski przybrały wyraz namacalnego reliktu, o którego wartość będą się pojedynkować. Wówczas zanika uczucie miłości, ale chęć popełnienia krzywdy drugiemu człowiekowi wzrasta w pozbawionym złudzeń wnętrzu, które właśnie skaziła grzeszna moc.


Pozdrawiam


Ostatnio zmieniony przez Val dnia 18:33:32 20-12-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 21:50:13 29-12-10    Temat postu:

Oj na tyle skomplikowanym i pokręconym, że... zauważyłem, że ludzie są w te klocki na tyle głupi, że popełniają te same błędy, nie ucząc się...

A teraz jeszcze przed nowym rokiem niespodzianka 2 odcinkowa, w odcinku 140 występują wielkie lśniące i nieco kontrowersyjne postaci - Sandra królowa wyzwolenia i Belinda, która jest jeszcze bardziej pokręcona i oryginalna. Miłej lektury.

CXXXIX

Olivia zamierzała kuć żelazo póki gorące. Zwlekanie byłoby teraz gwoździem do trumny. Sandra może w każdej chwili się pojawić. Myśl, że będzie tu za jakieś dwa dni, nieco ją uspokoiła, ale nie dawała pełnej satysfakcji. Musiała uderzyć. Już nie będzie miała więcej okazji. Sandra użyje wszystkich wyćwiczonych sposobów i zniszczy ten związek, jak tylko zauważy, że Armando nie jest w pełni zadowolony. To po prostu da się wypatrzeć. Jednak jeśli w porę zdąży ten związek pobłogosławić, Sandra będzie u progu kapitulacji. Bo niby jak zniszczyć coś co pobłogosławiła boska ręka? Nie ma takiej możliwości. Tym bardziej, że zarówno Olivia jak i Sandra były wierzące. Olivia do końca nie zdawała sobie sprawy z poczynionego kroku. Decydując się na taki krok musiała być pewna swoich uczuć. Z pewnością nie była, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Czas się kurczył. Tylko teraz może go w pełni wykorzystać. Potem będzie za późno.
- Nie Olivia – odpowiedział jej Armando jak tylko dowiedział się, co planuje – to już przesada. Mogę zrozumieć, że jesteś tak szczęśliwa, euforia cię dopadła i takie tam, no ale… pobierać się tu i teraz, uważam za grubą przesadę!
- No, ale po co mamy zwlekać kochany?
- Po co? – wybałuszył oczy – kobieto, zauważ, że mam na głowie pogrzeb! Jutro będziemy chować tę Sevalleros. A ty mi tu wyskakujesz ze ślubem.
- Śpieszy mi się. Po prostu – już nie wiedziała co wymyślić.
- Do czego? Do pożycia małżeńskiego? No wiesz co? – popatrzył na nią, jak na jakąś nimfomankę. Tak różniła się od Fatimsy. Ta nimfomanką nie była, zaś z oczu Olivii wyziewały podobne zapędy.
- No… jesteśmy ze sobą już tak długo. Czas w końcu raz na zawsze podkreślić naszą miłość, nie sądzisz?
- Ty cos kręcisz – burknął – lepiej powiedz prawdę i skończmy ten cały cyrk – machnął ręka, jakby zamierzał raz na zawsze odłożyć rozmowę. Kobieta nie mogła do tego dopuścić.
- Nie Armando. Zaczekaj! Masz rację… masz rację – grunt walił jej się pod nogami. Sandra… Sandra… Sandra… To imię narzucało jej się uparcie, nie mogąc przestać. On musi się zgodzić! Musi!
- Olivia, naprawdę nie mam czasu. Zrozum to wreszcie. Powiedz prawdę.
Mimo wszystko nie przymierzała się do tego zebrała w sobie wszelkie słabości i dała im upust:
- Dobrze… Chodzi o to, że… że nigdy nie marzyłam o wystawnym weselu. Nie chciałam tego i nie chcę, dlatego tak bardzo cię proszę, abyś zrobił dla mnie tą jedna, jedyną rzecz w życiu. Został moim mężem. Nawet jeśli nie będziemy mieli papierka, który to potwierdzi. Może odłożyć oficjalne zaślubiny na później. Nie przeszkadza mi to, ale proszę cię Armando… proszę cię – dopadła do niego chwytając za ręce. Klęczała jak niewolnica, co wzburzyło mężczyznę. Nie ma nic gorszego niż kobieta, która się poniża – tu i teraz. Pragnę, aby ojciec Martin nas pobłogosławił już dziś. O nic innego nie proszę.
Przyparty do muru Ferrera miał tylko dwa wyjścia. Grzecznie odmówić, czym by ugodził w serce dziewczynie, lub po prostu się zgodzić, jak gdyby nigdy nic. Ten cały pomysł z porywaniem się z motyką na słońce, był bez przyszłości, ale kobieta taka jak Olivia miała w darze, coś co określa się wdziękiem i kobiecą przebiegłością. Coś co nie koegzystuje z męskimi przymiotami takimi jak stanowczość, bezpośredniość i siła. Ona miała nakreślony w duszy kobiecy urok i spryt, na który z powodu swej płci jej pozwalano. Gdyby jej teraz odmówił, umarłaby! Tak rozpaczała. Wyglądała tak żałośnie. Przerażenie, jakby zaraz miało wydarzyć się najgorsze. Przez moment nawet doszedł do wniosku, że Olivia mogłaby mieć coś wspólnego z eksplozją w porcie, ale szybko odrzucił ów pomyślunek. To absurdalne! Co prawda, trzymał się ostro zasady, że nie każdemu można zaufać, ale znał Olivię i jej wyskoki. Była słodka, a zarazem gorzka. Umiejętnie potrafiła wyrównać w sobie te dwie cechy, dzięki czemu bywała dla Armanda kandydatką na żonę idealną. Ale on nie do końca ją uwielbiał.
„To silne przywiązanie, ale nie miłość!” powtarzał sobie w kółko.
Jednak sam ją poprosił o rękę. Gra przed Fatimsą, na którą Olivia sama wyraziła zgodę, utwierdziła go w przekonaniu, że Olivia doskonale wie, co się święci, choć nigdy do końca nie dała mu tego do zrozumienia. Jednak chce przejść przez tę próbę. Usilnie związać się z nim na wieki, by utworzyć udane małżeństwo. W gruncie rzeczy nie byłby pierwszy. Wielu było przed nim którzy pobierali się tylko dlatego, że nie chcieli zestarzeć się w samotności, a ta zbliża się zawsze wielkimi krokami, kiedy najmniej się jej spodziewamy. Biedny Ferrera nie za bardzo miał wyjście. Powinien wypić piwo, które sam naważył, bo inaczej spotkają go o wiele gorsze konsekwencje.
- Zgoda Olivia – wyszeptał cichym głosem, tak jakby w domu założono mu kilka pluskiew – zgoda. Dziś wieczorem. My dwoje, i ojciec Martin. Nikt się nie może dowiedzieć, do czasu, aż sprawa z Sevalleros nie przycichnie.
- Oczywiście, kochany, oczywiście – zapewniała choć, już widziała minę siostry, kiedy ta dowie się, że malutka, ciapowata Olivia właśnie połączyła się na wieki z mężczyzną ze snów.


CXL

Sandra Pelaez, kobieta wolno zbliżona do trzydziestki, o ciemnych włosach i wyrazistych oczach, zbliżała się w stronę molo w Esmeraldzie. Pojutrze, wszystkie plany powinny zostać w końcu zrealizowane i uda jej się wypłynąć na szerokie wody, które zawiozą ją do La Reina Diamante. Kiedy dowiedziała się, że wyjazd zostanie przesunięty o najbliższe trzy dni, była wściekła. Nie lubiła czekać, a co gorsza nienawidziła marnować czasu. Nie to miała we krwi. Credo życiowe tej kobiety sprowadzało się do zasady – masz tylko jedno życie, wykorzystaj je należycie. Nigdy nie zdawała sobie co prawda sprawy, ile człowiek potrafi zrobić w ciągu całej swojej egzystencji, na padole zwanym ziemią, ale krok po kroku odkrywała uroki życia, gdy stała się pełnoletnia. Jednocześnie na oku musiała mieć swoją bliźniaczą siostrę Olivię. Kobiety jako, że nie były przeciętnym rodzeństwem, łączyła je więź szczególna. Sandra wolała mieć siostrę przy sobie, w ten sposób, nigdy nie będzie musiała się o nią martwić. Uroki bliźniaczego łańcucha, nie należały do najlepszych, ale zazwyczaj w przypadku głębszego rozstania, miłość siostrzana, potrafiła zadawać ból. Sandra zdawała sobie sprawę, że na dłuższą metę, nie potrafiłaby się zamartwiać o życie Olivii. Dlatego też, gdy nadarzyła się okazja, ruszyła w pogoń za zgubą. Olivia niepostrzeżenie opuściła stolicę. Bystra żmijka, zdążyła nauczyć się co nieco od swojego guru. Nigdy nie była ani harda, ani tym bardziej odważna. Aż do teraz, kiedy udała się samotnie w podróż. Ojciec byłby dumny. Matka nie bardzo, a ona – Sandra – wprost przeciwnie – była bardzo wściekła. Jeśli w porę nie powstrzyma dziwnych zachowań Olivii, utraci ją na zawsze. A musi mieć ją pod kontrolą.
Przeglądając się w lustrze i oceniając stan pięknie zadbanej twarzy, nawet nie spostrzegła, że obok towarzyszyła jej, równie z mocno wyeksponowanym ciałem jak i stylem bycia kobieta. Tę kobietą była Belinda Jackson de Gustamantez. Belinda licząca sobie niedawno ukończone 38 lat, była rówieśniczką Artury Rodriguez. Znały się bardzo dobrze, od czasów szkoły średniej. Jednak od wielu lat toczyły wojnę. Belinda unikała jak mogła Artury, a Artura unikała Belindy. Mimo to jednak, Belinda ukrywając się pod skorupą obojętności, nie potrafiła oprzeć się pokusie podpatrzenia co słychać u starej znajomej. Artura szczerze za nią nie przepadała. Belinda z kolei odwrotnie. O ile udawała chłodność i obojętność, ceniła sobie Arturę. Jej próżność, egocentryczność, miały swoje drugie dno, które skrywała przed innymi. Belinda znała jej tajemnicę i to właśnie sprawiało, że czuła się lepiej. Znała Arturę głębiej, niż Ligia Sevalleros, czy szanowna doña Rosa Isela Landera. Stara matrona, matka Artury, również nie była faworytką Belindy. Będąc jeszcze nastolatką, wysłuchując jej wyniosłych uwag, wydawało jej się, że słyszy samego Judasza. Rosa Isela Landera, mówiła jedno, czyniła drugie. Była hipokrytką, harpią o rudawych włosach, godnych posturze lisicy, kłamliwą żmiją i dziwką, która chętnie zdradziłaby męża, gdyby miała ku temu spore korzyści. Ta wiedźma, która w porę umarła i zamęcza teraz szatana w piekle, zepsuła przyjacielską i ciepłą dziewczynę, jaką była Silvia Landera, od niedawna Artura Rodriguez. Tego Belinda wybaczyć jej nie mogła, ale w porę poznała prawdziwą twarz Artury. Teraz jej zadaniem jest ją przywrócić. Dać światu trochę światła, o które tak od lat zabiegał. Widząc, że nikt nie patrzy, wyciągnęła z torebki, jednego papierosa i zapaliła go. Odetchnęła z ulgą, jakby właśnie osiągnęła największą przyjemność w życiu. Belinda nigdy nie paliła tytoniu. Uważała, że to zbyt pospolite. Bardziej gustowała w niedawno wprowadzonej na szerszą skalę trawce. Marihuana, nie szła oczywiście w parze z zaściankowością miejsc takich jak Esmeralda, czy inne miasta rejonu Alto Orinoko, więc szybko zakończyła rozkoszny obrządek i ukryła ślady. Od jakiegoś czasu pociągały ją poglądy o wielkiej miłości, jaką głosiła świeżo wyhodowana w umysłach młodych subkultura zwana hipisowską. Belinda pomimo swojego wieku, śmiało mogłaby stać się przywódczynią ruchu. Dobrze utrzymana sylwetka i rysy nie zdradzające jeszcze oznak zbliżającej się 40-tki, czyniły ją bardzo młodą.
Obserwując jak Sandra pieści wzrokiem piękna panoramę górzystych terenów, postanowiła przerwać ciszę.
- Bardzo piękne miejsce, ale miejmy nadzieję, że La Reina Diamante, tez jest niezłe.
Sandra obróciła się i przez moment lustrowała Belindę:
- Czy my się znamy?
- Stuknęłyśmy się w hotelu. Jedziemy na tym samym wózku. To znaczy płyniemy. Za jakieś dwa dni.
- A tak! – przypomniała sobie, że właśnie wczoraj widziała kobietę o podobnym wyglądzie – ty musisz być moja współpasażerska. Belinda Jackson!
- Zgadza się. Ściślej rzecz biorąc Belinda Jackson de Gustamantez – po mężu.
- Mężatka? No to moje gratulacje.
W rzeczywistości Belinda kłamała. Nigdy nie była zamężna, a wizja żony przy garach, rodzącą dzieci, wydawała się odrażająca. Swoje drugie nazwisko dodała sobie w sposób nielegalny, by nadać swojej postaci większej wyrazistości, spośród tłuszczy miliona amerykańskich turystów, z którymi miała ciągle styczność.
- Jesteś z tych stron? – spytała Belinda, czując w głosie rozmówczyni wyraźny akcent z północy.
- Prosto ze stolicy, kochana – odparła.
- No to nieźle, ja pochodzę, aż z Acapulco, ale na stałe mieszkam w Stanach.
- No proszę – zdziwiła się Sandra – teraz powinnam chyba zapytać, co cię ciągnie do takiej dziury jak ta na przykład?
- Swojskość, cisza i przede wszystkim… ciepłe domowe ognisko.
Sandra podniosła brwi i odpowiedziała uśmiechem, w myślach zaś, podejrzewała, że kobieta zdrowo bełkocze. Prawdopodobnie wzięła coś, co jej dodała animuszu, bo plotła bzdury. W takich miejscowościach, zapomnianych przez technologię i modernizację, na cisze mogła liczyć, ale nie na domowe ognisko. Tutaj turyści byli obcy, przez co oblepiani przez miejscową ludność. Sandra nie lubiła przebywać z zbytnim tłumie, ceniła bardziej kameralne spotkania, ale widziała, że musi przejść przez najgorsze by dostać się do Olivii.
- Wiesz już, chyba dlaczego przesunęli nasz wypływ, co nie?
- Pewnie. Nieszczęścia chodzą po ludziach – podsumowała – jak to mówią dać dziecku zapałkę i od razu z płomyka robi się ognisko.
Obie kobiety w myślach szukały winnego całego zamieszania. W umyśle Sandry zrodziła się koncepcja, że portowe fajerwerki mogły być wynalazkiem Olivii, która postawiona w krytycznej sytuacji, nie mając pod ręką czujnej siostrzyczki, nie potrafiła się kontrolować. W porę jednak wycofała podobne podejrzenie. Olivia była zbyt tchórzliwa. Belinda zaś była niemal pewna, że Artura maczała w tym palce. Znała ją od kilku stron, a jedna z nich bywała nieobliczalna.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Telenowele Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 39, 40, 41
Strona 41 z 41

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin