Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Junto a Ti (Eillen&Kenaya) - [26.]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:33:27 21-08-16    Temat postu:

Do zakończonych? Serio? No proszę ...
Nie zmienia to faktu, że w tym przypadku podpowiedzi są jednak niewskazane
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:46:27 21-08-16    Temat postu:

O rany, nie sądziłam, że ktoś w ogóle zagląda do zakończonych
Ale Madzia ma rację - podpowiedzi są absolutnie niewskazane
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:51:38 21-08-16    Temat postu:

Ech... dobrze już dobrze. Poddaję się. Ale tylko na razie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:03:08 21-08-16    Temat postu:

Haha ..... dwie na jedną, raczej nie ma szans na wygraną
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:29:57 21-08-16    Temat postu:

Macie szczęście, że tak łatwo ustepuje gdyby nie to, to bym tak długo Wam truła tyłek aż byście ustąpiły
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:37:28 21-08-16    Temat postu:

Haha... my zaprawione w boju jesteśmy i nie straszne nam żadne trucie tyłka
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:40:35 21-08-16    Temat postu:

Bo jeszcze nie znacie moich zdolności
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:16:59 21-08-16    Temat postu:

Nie z takimi sprawami dawałyśmy radę, Moniś
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:27:20 21-08-16    Temat postu:

Oj tam, oj tam. Na razie jestem grzeczna i Wam nie marudzę za bardzo, ale potrafię to robić baaardzo skutecznie ale na szczęście, póki co, nie dajecie mi powodów żeby tak marudzić
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:18:41 03-09-16    Temat postu:




    Z telefonem przyciśniętym do ucha, nerwowo spacerowała po pustej już sali, w której zawsze odbywały się treningi zespołu tanecznego i chwytając się dłonią za kark, rozmasowała spięte mięśnie, w milczeniu wsłuchując się w słowa swojego rozmówcy. Przymknęła powieki i kręcąc bezradnie głową, zrobiła kolejny głęboki wdech.
    - Tak. Rozumiem. Dziękuję, że mnie państwo powiadomili tak szybko ….. – powiedziała siląc się na swobodny ton i wbiła ciemne spojrzenie w panujący za oknem zmierzch. – Na pewno. Do widzenia – pożegnała się i rozłączyła, przez chwilę wpatrując się jeszcze w wyświetlacz swojego telefonu, jakby chciała go zaczarować i w jakiś magiczny sposób sprawić, by ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Westchnęła i oparła się plecami o zimną ścianę z czerwonej cegły, a potem osunęła się po niej na podłogę i usiadła, podciągając kolano zdrowej nogi do piersi. Szybko napisała do Adama krótką wiadomość, by go powiadomić, że niestety nie udało im się przejść kolejnego etapu castingu do reklamy i odłożywszy telefon na bok, wsparła głowę o ścianę za plecami, tępo wpatrując się w syntetycznie biały sufit, mając cichą nadzieję, że znajdzie tam jakąś cudowną metodę na to jak przekazać tą wiadomość reszcie zespołu, tym bardziej, że naprawdę ciężko pracowali przez ostatnie tygodnie, dając z siebie niekiedy więcej niż sto procent. A co w tym wszystkim najważniejsze pokładali w tym kontrakcie naprawdę duże nadzieje, które po raz kolejny prysnęły jak bańka mydlana. Nie wiedziała, czy będzie potrafiła spojrzeć im w oczy i tak po prostu oznajmić, że ich poświęcenie i wysiłki spełzły na niczym. Przymknęła powieki i skrzywiła się mimowolnie, pocierając palcami czoło, a kiedy usłyszała czyjeś ciężkie kroki, uniosła wzrok i niemal natychmiast pochwyciła błyszczące spojrzenie wchodzącego do sali Tomasa. Uśmiechnęła się do niego blado, ale szybko umknęła wzrokiem, gdy jego szeroki uśmiech nagle zgasł i zaczął jej się przyglądać z troską wyraźnie malującą się w ciemnych tęczówkach.
    - Cześć – przywitał się i powoli podszedł do niej, ale kiedy Corrie nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem, usiadł obok na podłodze. – Wszystko w porządku? – zapytał cicho tym swoim schrypniętym głosem, przypatrując się uważnie profilowi jej ślicznej twarzy, który starała się skrzętnie ukrywać przed nim za kurtyną włosów. Wzruszyła bez słowa ramionami, a Tomas nie zastanawiając się długo, wyciągnął dłoń i założył jej zbłąkane pasmo za ucho, ściągając na siebie jej smutne spojrzenie. – Co się stało? – zapytał ponownie, niestrudzenie wpatrując się w jej oczy, a potem zupełnie spontanicznie przesunął kciukiem po jej kości policzkowej czule gładząc skórę. Corrie przymknęła powieki, czując przemożną potrzebę by wtulić twarz w jego dłoń zwłaszcza, że była silna i przyjemnie ciepła, a jego dotyk w jakiś magiczny sposób okazał się po prostu kojący. Uśmiechnęła się smutno, mimo wszystko zwalczając w sobie tę pokusę, a potem powoli odwróciła głowę i wbiła spojrzenie w jakiś mało istotny punkt przed sobą.
    - Przed momentem dostałam właśnie telefon od organizatorów castingu do reklamy, w którym moja ekipa brała ostatnio udział. Udało nam się przejść przez dwa najtrudniejsze etapy, a ostatni poszedł nam naprawdę dobrze, przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało, bo okazało się, że jednak wybrali kogoś innego – westchnęła ciężko i przygryzła policzek od środka, nadal beznamiętnie patrząc w lustra na przeciwległej ścianie.
    - Przecież na tym nie poprzestaniecie. Na pewno trafi się wam jeszcze niejedna propozycja i będziecie mogli pokazać, na co was stać – powiedział Tomas, starając się choć odrobinę podnieść ją na duchu, ale uśmiechnęła się tylko niewyraźnie.
    - Wiem, ale zdaję sobie również sprawę z tego, że kolejne porażki odbijają się na człowieku, podłamując jego pewność siebie i świadomość własnych umiejętności – przyznała całkiem przybita, na krótki moment wracając do niego wzrokiem. - Tancerz musi wychodzić na scenę z czystym umysłem, bez kłębiących się z tyłu głowy myśli, że się nie uda. Wychodzisz po to, żeby wygrać, tylko wtedy jesteś w stanie całkowicie się otworzyć i dać z siebie maksimum. Jeśli założysz sobie na ręce kajdany przegrasz każdą bitwę. I o to właśnie się martwię – powiedziała cicho, opierając głowę o ścianę za plecami. Przymknęła powieki i zrobiła głęboki wdech, ledwie zauważalnie kręcąc głową. – Tu nie chodzi o mnie, bo wygrzebywałam się z gorszych dołów. Chodzi mi o resztę ekipy, Tomas. Każdy inaczej radzi sobie z porażkami, które są nieodłączną częścią życia, bez względu na dziedzinę. Jedni wyciągają wnioski, podnoszą się i prą do przodu, odważnie chwytając garściami wszystko, co los rzuci im pod nogi. A inni zaczynają się wycofywać, chować w swojej skorupie tracąc przy tym szansę na spełnienie marzeń i odniesienie sukcesu, a przez to gubią gdzieś po drodze samych siebie – stwierdziła zduszonym głosem i drgnęła lekko, gdy poczuła jak Tomas niespodziewanie sięga po jej dłoń i powoli splata z nią palce. Spojrzała na ich złączone ręce i zmarszczyła odrobinę czoło, kiedy kciukiem pogładził delikatną skórę wywołując tym jednym, z pozoru niewinnym gestem, dreszcze rozchodzące się po całym ciele i przyjemne ciepło rozlewające się w jej rozżalonym sercu.
    - Nie masz wpływu na wszystko, Corrie – odezwał się głębokim, schrypniętym głosem pełnym ciepła i empatii, a gdy spojrzała mu w oczy błyszczały w sposób, którego nawet nie potrafiła nazwać.
    - Po prostu nie wiem jak mam im o tym powiedzieć – przyznała bezradnie, wolną dłonią zakładając pasmo włosów za ucho. - Widziałam ich determinację, pasję i miłość do tego, co robią. Widziałam łzy, ból i momenty, gdy przekraczali własne granice, po to by dać z siebie wszystko. Widziałam nadzieję i wiarę w to, że tym razem w końcu się uda. I to wszystko po to by za chwilę ktoś znów zatrzasnął im drzwi przed nosem. Wiem, że takie jest życie i bywają gorsze problemy. Nie unikniemy podobnych sytuacji, ale mimo wszystko nie mam bladego pojęcia jak mam im o tym powiedzieć – dodała wzruszając ramionami i nerwowo zbierając z czarnych legginsów jakieś niewidzialne pyłki.
    - Nie zawiodłaś ich, Corrie – powiedział Tomas spokojnym i pewnym głosem, jakby w tej chwili siedział jej w głowie i bez problemu czytał jej myśli niczym otwartą księgę. Uśmiechnął się do niej lekko, gdy udało mu się w końcu wyłowić jej błyszczące spojrzenie.
    - Chciałabym mieć pewność, że tak jest – szepnęła i odruchowo sięgając do wisiorka ukrytego pod materiałem białej, luźnej koszulki, ponownie wbiła wzrok w lustra przed sobą, starając się jednocześnie w jakiś sposób poukładać ten chaos, jaki miała w tej chwili w głowie. Odkąd kilka dni temu wyszli z tego przeklętego castingu intuicyjnie wyczuwała, że to nie skończy się dla zespołu tak jak tego oczekiwali, ale aż do dzisiaj nie dopuszczała tych myśli do głosu, wciąż naiwnie licząc na to, że się jednak myli. Wystarczył jednak jeden telefon by wątły płomień nadziei jaki tlił się w jej sercu, zgasł na dobre i nie mogła wyzbyć się poczucia, że nienaumyślnie mogła się przyczynić do tego, że teraz wszyscy znów stali w miejscu.
    Westchnęła ciężko i kręcąc głową z rezygnacją, delikatnie wyswobodziła dłoń z uścisku Tomasa, a potem sprawnie podniosła się z podłogi, nie mając zamiaru dłużej użalać się nad sobą. Tym bardziej, że Tomas wcale nie przyszedł tu po to by wysłuchiwać o jej problemach, z pewnością miał wystarczająco swoich własnych, a ona jakoś sobie poradzi.
    - Dobra koniec tego dobrego, proszę pana – powiedziała siląc się na swobodny ton i mocniej ścisnęła rękawy czerwono-czarnej koszuli w kratę, którą miała przewiązaną w pasie. - Wygrałeś z moim kuzynem w kręgle, a ja obiecałam ci nagrodę i zamierzam się wywiązać z danego słowa. A to oznacza taneczną harówkę, a nie towarzyskie pogaduchy – dodała tonem surowego, bezkompromisowego nauczyciela, a potem chwyciła go za obie dłonie i pociągnęła do siebie, zmuszając by również podniósł się z podłogi. - Choć mimo wszystko dziękuję – szepnęła i uśmiechnęła się do niego ciepło, ale nie dała mu nawet szans na odpowiedź, tylko od razu podeszła do ustawionego na parapecie odtwarzacza i mrużąc lekko oczy przejrzała grzbiety poukładanych w specjalnej walizce płyt, szukając czegoś odpowiedniego na pierwszą lekcję tańca. - Słuchasz jakiejś konkretnej muzyki, Tomas? - zagadnęła wciąż z nosem w płytach, chcąc przerwać tę dręczącą ciszę między nimi, tym bardziej, że przez cały ten czas wyraźnie wyczuwała na sobie gorące spojrzenie Lozano, które skutecznie ją dekoncentrowało i musiała natychmiast skupić się na czymś innym niż reakcje własnego ciała, jeśli chciała przetrwać najbliższych kilkadziesiąt minut.
    – Muzyka, której słucham chyba niekoniecznie nadaje się do fikania w trykotach ani we fraku – zaśmiał się, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej bioder i cholernie zgrabnych nóg. Nie był już wcale pewien czy dobrze zrobił, ogrywając Raula, bo na własne życzenie skazał się na tortury, tym bardziej, że Corrie, być może zupełnie nieświadomie, działała na niego jak żadna inna kobieta do tej pory i z każdym kolejny spotkaniem odczuwał to coraz dobitniej. Machinalnie zwilżył wargi językiem, a potem zbliżył się do niej i oparł się ramieniem o ścianę, przyglądając się, jak myszkuje w płytach. – Back in Black AC/DC? – zagadnął, kiedy jego wzrok przykuła czarna okładka płyty. – Pierwszy album nagrany bez Bona Scotta – powiedział, jakby sam do siebie, po czym spojrzał na Corrie, natychmiast tonąc w ciemnej głębinie, wpatrujących się w niego błyszczących tęczówek. – Nie sądziłem, że słuchasz takiej muzyki. Don't try to push your luck, just get out of my way – zacytował fragment tekstu, uśmiechając się łobuzersko. – To powinna być twoja dzisiejsza myśl przewodnia.
    Corrie uśmiechnęła się łagodnie na te słowa i delikatnie zagryzając dolną wargę, wsunęła pasmo włosów za ucho.
    - Mówisz? To może powinnam sobie to wymalować czarną farbą na suficie i patrzeć na to codziennie jak tylko otworzę oczy, żeby przypadkiem nie zapomnieć – odparła z rozbawieniem i zerkając przelotnie na Tomasa, puściła do niego oko, a potem jak gdyby nigdy nic wróciła wzrokiem do płyt. - A to, że uczę baletu te małe urwisy nie oznacza, że moja taneczna droga sprowadza się wyłącznie do fikania w rajstopach i pointach, a już tym bardziej, że słucham muzyki wyłącznie rodem z Jeziora łabędziego. Zdarza mi się czasem wywijać w spodniach z krokiem przy kolanach i trząść tyłkiem w rytm dancehallu - powiedziała zaczepnie, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że igra z ogniem i jawnie go prowokuje, ale nie mogła się powstrzymać. I nie chodziło już wyłącznie o to, że Tomas niewiele przy tym robiąc, bez trudu wydobywał z niej kokieteryjną kobiecą naturę, ale o to, że czuła się w jego towarzystwie po prostu swobodnie. - AC/DC z kolei puścił mi kiedyś tata i tak już zostało – dodała, nonszalancko wzruszając ramionami, a potem wyciągnęła jedną z płyt ze składanką i szybko rzuciła okiem na spis utworów. - Szybka, czy wolna? - zagadnęła dając Tomasowi tylko pozorny wybór i bezwiednie przygryzając dolną wargę, w końcu znów popatrzyła na wpatrującego się w nią zaciekle Lozano.
    Tomas przełknął ślinę i prowokująco przesunął językiem po dolnej wardze, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu trzęsącej tyłkiem Corrie. Przymknął na chwilę powieki i odchrząknął lekko, przywołując się do porządku.
    – Jak szaleć, to szaleć – stwierdził i z premedytacją rozciągnął usta w szatańskim uśmiechu, by w jego policzku uwidocznił się ten cholerny dołeczek, którego będąc dzieckiem szczerze nienawidził, a który zaczął doceniać, gdy uświadomił sobie, że na jego punkcie bzikowała większość kobiet. – No chyba, że masz ochotę się poprzytulać i wypłakać żale w mój podkoszulek. Nie mam absolutnie nic przeciwko. I dziś, wyjątkowo, zgadzam się na wszystko – zapewnił, wciąż szczerząc się jak głupek po czym sięgnął po płytę w czarnej okładce, by zająć czymś ręce i mieć pretekst do oderwania wzroku od Corrie. – A AC/DC i ich Back in Black to naprawdę dobry przykład dla ciebie na dzisiaj – zaczął po chwili wpatrując się w spis utworów, który znał na pamięć. – Po śmierci Bona Scotta bracia Young odszukali wokalistę, o którym mówił im Bon, Briana Johnsona, i z nim dokończyli materiał, nad którym pracowali. Zyskali nowy, ostrzejszy wizerunek, bardziej ekspresyjnego wokalistę i wszystko zaczęło się wtedy dla nich od nowa. Kiedy coś się kończy, coś innego się zaczyna, Corrie. To, że tym razem się nie udało nic nie znaczy. Być może za klika tygodni, miesięcy, los się odwróci i te gamonie pożałują, że się na was nie poznali, a wtedy to wy będziecie sobie wybierać współpracowników i dyktować warunki – dodał, odkładając płytę. – To od czego zaczynamy? Jakieś rock’n’rollowe szaleństwo czy tortury przy walcu i tego typu rzeczach? – zagadnął, mrugając do niej z rozbawieniem.
    Corrine uśmiechnęła się do Tomasa z wdzięcznością, ale nie skomentowała w żaden sposób jego słów, mimo iż wiedziała, że jest w nich dużo racji, bo przecież sama była najlepszym na to dowodem. Pół roku temu coś się dla niej skończyło i choć to był najboleśniejszy cios jaki do tej pory zaliczyła od życia, wtedy zaczął się dla niej nowy etap i tego się trzymała. Tylko, że teraz nie chodziło już wyłącznie o nią i nie o siebie się martwiła. Miała tylko nadzieję, że reszta zespołu podejdzie do tego z równym spokojem i cierpliwością.
    Odetchnęła głęboko, starając się uwolnić umysł od przygnębiających myśli, a potem wyciągnęła płytę z opakowania i umieściła w odtwarzaczu.
    - Walc raczej do niczego nam się nie przyda, a jeśli chodzi o przytulańca … - urwała i starając się stłumić cisnący jej się na usta uśmiech, przygryzła policzek od środka. - Naprawdę bardzo jestem ci wdzięczna za twoją gotowość do poświęceń i chęć użyczenia podkoszulka – odparła i ściągając do tej pory rozpuszczone włosy w wysoki kucyk, zmierzyła Tomasa błyszczącym spojrzeniem. - Ale może innym razem. Dzisiaj mam zamiar z pełną premedytacją cię wykorzystać do poprawienia sobie humoru, a na to zawsze najlepsze są taneczne szaleństwa – dokończyła z psotnym uśmiechem i wcisnęła przycisk odtwarzania, a gdy tylko w sali rozbrzmiały pierwsze dźwięki wybranej przez nią melodii, przez którą całe jej ciało budziło się do życia, spojrzała Tomasowi prosto w oczy, bez skrępowania chwyciła go za rękę i poprowadziła przez salę, po chwili zatrzymując się przed niską ławką ustawioną pod oknami.
    - Ufasz mi? - spytała w końcu, uważnie zaglądając mu w oczy.
    Tomas przez chwilę przyglądał się jej bez słowa, ale nie dlatego, że zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie znał jej wprawdzie jeszcze dobrze i niewiele o niej wiedział, ale nie miał powodu, by jej nie ufać i już teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Corrine jest absolutnie wyjątkową istotą i miał naprawdę ogromne szczęście, że los postawił ją na jego drodze. Zastanawiał się za to czy on sam jest osobą, która ma jakiekolwiek prawo, by choćby w minimalnym stopniu uczestniczyć w jej życiu. Nie chciał teraz mówić jej o swojej przeszłości, bo to nie był jeszcze ten etap znajomości, by wykładać wszystkie karty na stół, a czuł, że im dłużej będzie milczał, tym trudniej będzie mu później wszystko wyznać. Już przyzwyczaił się do obecności Corrie w swoim życiu i nie chciał nawet myśleć, że ten piękny, kolorowy motyl mógłby kiedyś odlecieć i zniknąć na zawsze, a tym właśnie groziło wyznanie przez niego wszystkich grzechów, jakie miał na sumieniu, z pięcioletnią odsiadką na czele.
    Westchnął cicho i uśmiechnął się lekko, wpatrując się w jej na pozór radośnie błyszczące oczy, w których jednak wciąż czaił się smutek. Miał nadzieję, że nigdy w życiu nie będą miały takiego wyrazu przez niego, ale teraz powinien skupić się na tym, żeby zrobić wszystko, by naprawdę poprawić jej humor.
    Skinął twierdząco głową, wsparł dłonie na wąskich biodrach odzianych w szare, dresowe spodnie i podejrzliwie zmarszczył czoło.
    – Ale zdajesz sobie sprawę, że to zabrzmiało jakbyś właśnie miała rozbrajać bombę i od tego czy przetniesz właściwy kabelek zależało nasze życie? – zagadnął ze śmiertelnie poważną miną. – Z przyjemnością jednak pozwolę ci się wykorzystać w jaki tylko sposób zechcesz i kiedy zechcesz – dodał, ściszając głos do zmysłowego szeptu. – I jak rozumiem nie będziemy ćwiczyć ramy z kijem od szczotki i tych innych dyrdymałów, jak w „Tańcu z gwiazdami”? 
    Corrie uśmiechnęła się szeroko, przez chwilę siłując się z Tomasem na spojrzenia, a potem zrobiła odważny krok w jego stronę i przechyliła lekko głowę na bok, celowo przedłużając tę naładowaną iskrami ciszę jaka zapadła między nimi.
    - Nie szykujemy się na mistrzostwa świata w tańcu towarzyskim tylko na wesele, panie drużbo, i masz się przede wszystkim dobrze bawić, a nie wykonywać choreografię i pamiętać o wyimaginowanym kiju od szczotki – powiedziała z rozbawieniem, z pełną premedytacją nie reagując na dwuznaczność jaką przesiąknięte były wypowiedziane przez niego szeptem słowa i ani na moment nie odrywając przy tym wzroku od jego błyszczących ciemnych tęczówek, chwyciła go za nadgarstki. - Poza tym, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to właśnie mam zamiar rozbroić bombę, ale właśnie przyznałeś, że mi ufasz, więc nie ma już odwrotu – zaśmiała się, powoli opuszczając jego ręce z powrotem wzdłuż tułowia. - A teraz rozluźnij się i …. zamknij oczy – poprosiła cicho, a na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech, kiedy Tomas w milczeniu przypatrywał jej się podejrzliwie spod zmrużonych powiek. - Chyba się mnie nie boisz? - droczyła się, unosząc wymownie jedną brew, ale Tomas uśmiechnął się tylko jednym kącikiem ust w taki sposób, że w jego policzku jak na zawołanie pojawiło się to urocze wgłębienie od którego dostawała już świra, a potem spojrzał na nią tak jakby mówił „sama tego chciałaś” i bez oporów przymknął powieki, całkowicie się jej poddając.
    Corrine korzystając z okazji, że Lozano jej nie widzi, po raz ostatni omiotła jego przystojne rysy gorącym spojrzeniem jak ostatnia napalona kretynka i w końcu kręcąc głową z dezaprobatą, obeszła Tomasa, wskoczyła na ławkę stojącą za nim i pochyliła się tuż nad jego uchem.
    - Nie myśl o niczym, tylko słuchaj – powiedziała cicho i łapiąc głęboki oddech, usiłowała za wszelką cenę skupić się na płynącej z odtwarzacza muzyce, a nie na prowokującym zapachu Tomasa, który bezlitośnie wdzierał się w jej nozdrza, wywołując burzę w całym jej ciele, jaka swoje źródło zdawała się mieć gdzieś w środku jej brzucha. Bezwiednie zwilżyła wargi językiem, a potem bez ceregieli otoczyła szeroki tors Tomasa ramieniem i delikatnie ułożyła drobną dłoń na jego piersi w miejscu, gdzie pod skórą swój wyraźny rytm wybijało jego serce. - Słuchaj, Tomas, i daj się ponieść – szepnęła jeszcze i przymykając powieki, zaczęła delikatnie wystukiwać palcami takt zgodny z rytmiczną melodią, do której śpiewał dla nich Nicky Jam.
    Tomas zatrzymał na chwilę powietrze w płucach. Nie pamiętał kiedy i czy w ogóle kiedykolwiek czuł się tak spięty pod wpływem bliskości kobiety. Ciepło ciała Corrie tuż za jego plecami, jej oddech tuż przy jego uchu i delikatny dotyk dłoni na jego piersi, obudziły do życia wszystkie uśpione zakończenia nerwowe w jego ciele, sprawiając, że krew w żyłach zaczęła mu szybciej krążyć, przywołując na myśl wszystko to, o czym nie powinien był nawet śnić. Pomyślał, że pamiętanie o wyimaginowanym kiju od szczotki byłoby o wiele prostsze niż skupienie się w tej chwili na płynącej z głośnika muzyce i uśmiechnął się pod nosem. Odruchowo nakrył jej dłoń swoją i odetchnął kilka razy głęboko, starając się oczyścić umysł ze wszystkich myśli, w większości nieprzyzwoitych, jakie za sprawą Corrine, niespodziewanie zaczęły przewijać się po jego głowie z prędkością światła. Niemyślenie o niczym w takich warunkach wydawało mu się absolutnie niemożliwe, tym bardziej, że to naprawdę była bomba, która mogła wybuchnąć nim zostanie rozbrojona. Miał ochotę powiedzieć Corrie, że boi się samego siebie i tego, wszystkiego, co być może zupełnie nieświadomie w nim wyzwalała pozornie niewinnymi gestami, ale zamiast tego zwilżył wargi językiem i uśmiechnął się lekko, uświadamiając sobie, że jego place, przykrywające jej dłoń, zaczęły wystukiwać dokładnie ten sam rytm.
    – Podoba mi się ten stan – mruknął z aprobatą, starając się skupić na muzyce, a nie na tym, że Corrie wciąż była zdecydowanie zbyt blisko. – Ale chyba wolałbym patrzeć swojej partnerce w oczy. 
    - Pamiętaj, Tomas, że to ja w tym duecie jestem nauczycielem – powiedziała ze śmiechem. - I nie robię tego, żeby cię pomacać – choć to jest z pewnością przyjemny bonus, dodała już w myślach i pokręciła głową, karcąc siebie samą za kierunek w jakim zmierzały jej myśli, choć przecież była profesjonalistką, a przynajmniej do tej pory, tak o sobie myślała. - Dobra, to teraz spróbujemy czegoś innego. Tylko nie otwieraj oczu – uprzedziła łagodnym tonem, a potem nie przestając nawet na moment wygrywać palcami rytmu, w którym ku jej zadowoleniu Tomas zdążył się odnaleźć, ostrożnie zeszła z ławki i stanęła przed nim. - Postaraj się skupić na muzyce i pozwól jej tu dotrzeć, Tomas – powiedziała cicho, wciąż trzymając dłoń na jego piersi. - Niech robi z tobą co chce. Przepłynie przez ciebie, zakołysze, wypełni, a ty po prostu czuj – dodała szeptem i robiąc dokładnie to samo o co w tej chwili prosiła Tomasa, zaczęła delikatnie poruszać biodrami w takt powtarzanych dźwięków, nie odrywając przy tym wzroku od twarzy swojego ucznia. - A teraz spróbuj poruszać się ze mną – zaryzykowała, powoli ruszając tyłem w głąb sali i korzystając przy tym z faktu, że Tomas wciąż przykrywał jej dłoń własną, pociągnęła go za sobą.
    – Ale przecież ja nawet nie śmiem negować, że to ty tu jesteś mistrzem – zaśmiał się, stwierdzając w duchu, że to wcale nie muzyka, ale Corrine robi z nim co chce. O opcji poruszania się razem z nią wolał nawet nie myśleć, tym bardziej, że miał w głowie całkiem inny rodzaj ruchu niż ten, o który prosiła. Chociaż sam już nie był pewien czy dwuznaczność w tym stwierdzeniu była na pewno wyłącznie wytworem jego wyobraźni. W każdym razie, Corrie z całą pewnością nie ułatwiała mu skupiania się na muzyce. – Za to mam wątpliwość co do macania i niejasne przeczucie, że każesz mi mieć zamknięte oczy, żeby bezkarnie się na mnie gapić – dodał, uśmiechając się lekko w ten swój charakterystyczny sposób i niepewnie układając wolną dłoń na jej talii. Westchnął cicho, gdy uświadomił sobie, że Corrie kołysze biodrami i z trudem powstrzymał się przed otwarciem oczu. Wyraźnie czuł na sobie jej spojrzenie, był pewien, że wpatruje się teraz w jego twarz i naprawdę wolałby patrzeć teraz w jej oczy. Być może jego wyobraźnia przynajmniej nie podsuwałaby mu wtedy obrazów wcale niezwiązanych z tańcem. Zbliżył się do niej, nie pozostawiając zbyt wiele przestrzeni między ich ciałami i przesunął dłoń na jej plecy, już po chwili idealnie dopasowując się do rytmu, w którym się poruszała.
    Corrine zwilżyła wargi językiem i z trudem przełknęła ślinę, czując, że nagle zaschło jej w gardle. Jeśli kiedykolwiek sądziła, że lekcje tańca dla Tomasa, jakie zresztą sama wymyśliła, to będzie dla niej jak chleb powszedni, szybko została pozbawiona tych złudzeń i dlatego właśnie poprosiła go by zamknął oczy. Owszem na początku chciała, żeby wczuł się w muzykę i skupił na niej, a to było możliwe tylko jeśli pobudzi do życia pozostałe zmysły, nie pozwalając by cokolwiek go rozpraszało. Jednak później fakt, że nie widziała jego gorącego spojrzenia, którym świadomie czy nie, ale skutecznie ją dekoncentrował, stał się luksusem pozwalającym jej zachować choć szczątki profesjonalizmu, jaki przy nim zdawał się wyparowywać niczym woda w upalny dzień.
    - Zdecydowanie za dużo gadasz – powiedziała, siląc się na swobodny ton i ani przez chwilę nie przestała się poruszać chociaż świadomość bliskości Tomasa odbierała jej zdolność koordynowania własnych ruchów, a to jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. - Poza tym dotyk i moje gapienie się są akurat nieuniknione, panie mądralo. Za to ja mam przeczucie, że zostałam wprowadzona w błąd, bo nie poruszasz się jak ktoś, kto potrzebuje lekcji tańca – zaśmiała się i instynktownie przygryzając dolną wargę, przebiegła roziskrzonym spojrzeniem po jego twarzy, jakby chciała zapamiętać najdrobniejszy nawet szczegół na wypadek gdyby taka okazja miała się już nie powtórzyć. - I możesz otworzyć oczy, jeśli ci to pomoże.
    Tomas odetchnął z ulgą i uśmiechnął się zawadiacko, ale nie otworzył oczu od razu, jeszcze przez chwilę delektując się jej bliskością i roznoszącym się wokół zapachem pomarańczy, który zdawał się w jakiś cudowny sposób idealnie pasować do rozbrzmiewającej z głośników muzyki. W końcu, wciąż kołysząc się do rytmu, powoli podniósł powieki i natychmiast zatonął w ciemnej głębinie, wpatrujących się w niego zaciekle tęczówek.
    – Mam świetną nauczycielkę – stwierdził głębokim głosem ani na moment nie odrywając spojrzenia od oczu Corrie. –  Nigdy nie mówiłem, że nie mam poczucia rytmu, ale nie nazwałbym tańcem poczucia rytmu, przestępowania z nogi na nogę i gibania się w takt muzyki, bo to potrafi każdy. Poza tym naprawdę nie mam pojęcia o walcach, rumbach i tego typu rzeczach i idąc tutaj, byłem święcie przekonany, że kij od szczotki już na mnie czeka. Jestem bardzo mile zaskoczony wersją z macaniem i dotykaniem – dokończył rozbawiony. Jego wzrok na krótki moment umknął w stronę jej ust, a on złapał się na tym, że cholernie chciałby się przekonać, jak smakują. Szybko jednak odrzucił te myśli, wracając spojrzeniem do jej oczu. 
    Corrie roześmiała się wesoło na te słowa i przechylając lekko głowę na bok, popatrzyła mu głęboko w oczy.
    - To może zaskoczę cię jeszcze bardziej jak powiem, że walc, rumba i cała reszta tańców towarzyskich to nie jest moja bajka – przyznała i powoli splatając z Tomasem palce jednej dłoni, odsunęła się od niego na odległość ramienia, a potem uniosła ich złączone ręce na wysokość piersi. - Wolę salsę i bachatę, a ta druga mogłaby ci się spodobać, bo tam to można się macać i ocierać o siebie do woli – zaśmiała się i puściła do Tomasa oko. - A to … - dodała, wskazując na jego biodra i poruszające się stopy. - … to nie jest tylko poczucie rytmu. Ale skoro tak dobrze ci idzie, to spróbujemy czegoś jeszcze….. Zaczynasz od lewej nogi, a ja od prawej. Krok do przodu. Dostawiasz. Krok do tyłu. Dostawiasz. Dwa do przodu, dostawiasz, a potem znów jeden do tyłu i od nowa – poinstruowała przez cały ten czas poruszając się zgodnie z własnymi wskazówkami. - Tylko nie zapomnij o biodrach – dodała z rozbawieniem, żartobliwie klepiąc go po boku, po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce i pytająco zajrzała Tomasowi w oczy. - Gotowy?
    Tomas skrzywił się lekko i zmarszczył czoło, drapiąc się w tył głowy. Wyglądało na to, że za moment przestanie być miło i będzie musiał naprawdę porządnie się skupić. Z drugiej strony to przecież nie mogło być aż tak trudne. Do przodu, dostawić, do tyłu, dostawić, dwa do przodu, dostawić, do tyłu, powtórzył szybko w myślach. Odetchnął głęboko i skinął twierdząco głową, spoglądając jej w oczy.
    – Zaraz zrobisz ze mnie jakiegoś zboczeńca – mruknął, zgrywając obrażonego. – A przypominam, że sama ostatnio mówiłaś, że wolisz sceny z „Dirty Dancing”, a taniec to najlepsza gra wstępna – dodał z łobuzerskim błyskiem w oku, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. – I właśnie dlatego spodziewałem się, że wolisz coś mniej sztywnego niż tańce towarzyskie – dokończył, spoglądając na swoje stopy. Wyczekał odpowiedni moment i niepewnie wykonał pierwsze kroki, bo poruszanie się do rytmu to jedno, a wykonywanie konkretnych kroków w rytmie, to całkiem co innego. Zwłaszcza w parze.
    - No i rezultat jest taki, że oboje wylądowaliśmy w salsie – odparła z rozbawieniem. - Poza tym pamiętam co mówiłam, tak samo jak pamiętam, że miałeś się rozluźnić i dobrze się bawić, a minę masz taką jakbyś bał się, że za chwilę nadepniesz na jakiś wojenny niewypał – zażartowała, chcąc rozładować jego zdenerwowanie, przez które całego jego ciało widocznie się spięło, a potem wsunęła palec wskazujący pod jego podbródek i skierowała na siebie spojrzenie błyszczących brązowych tęczówek. - Nie patrz na swoje stopy, Tomas – poprosiła, uśmiechając się łagodnie i nadal poruszając się w takt rytmicznej i celowo zapętlonej melodii wypełniającej salę, chwyciła go naprzemiennie za ręce, uniosła nad swoją głową i okręciła się pod nimi tak, że teraz stała tyłem do Tomasa, dopasowując przy tym kroki do tańczonej przez niego kolejności. Ułożyła jego szeroką dłoń na swoim biodrze i przykrywając ją swoją, którą odruchowo wybijała rytm, popatrzyła mu w oczy w lustrze. - Teraz jedziemy na tym samym wózku. Poruszaj się ze mną i nie licz kroków – poradziła, obdarowując go szerokim uśmiechem.
    – Ja się po prostu staram skupić – odparł Tomas, odważnie patrząc jej w oczy w lustrze. – A ty mi wcale tego nie ułatwiasz – westchnął, starając się wykonywać kroki równo z Corrie i na nowo odnaleźć właściwy rytm. – Ty czujesz się w salsie jak ryba w wodzie, a ja jak słoń w składzie porcelany i naprawdę nie chciałbym ci przez własną nieudolność zrobić krzywdy – dodał poważnym tonem, ponownie spoglądając na swoje stopy. – Tańczyłaś kiedyś lambadę? – spytał, gdy przypomniało mu się, że kiedy był dzieckiem cały świat oszalał na jej punkcie. Pamiętał teledysk z chłopcem, który wywijał ze starszą od siebie dziewczynką i pamiętał siebie na szkolnych dyskotekach, kiedy usiłował robić dokładnie to samo i podobno wychodziło mu to z całkiem przyzwoitym skutkiem. Uśmiechnął się do swoich wspomnień i spojrzał w lustro, szukając w nim spojrzenia Corrie.
    Ona jednak ledwie zauważalnie skinęła głową i odruchowo wsuwając zbłąkany kosmyk włosów za ucho, uśmiechnęła się z rozrzewnieniem, gdy przed oczami jak na zawołanie pojawiły jej się obrazy sprzed kilku lat. - Tańczyłam raz i to bardzo dawno temu. Kiedy byłam jeszcze w szkole średniej, złapałam wakacyjną pracę dorywczą na warsztatach tanecznych w Brazylii. Ostatniego dnia zostaliśmy zaproszeni na pożegnalną zabawę do knajpki usytuowanej nad samą plażą. Właściciel był rodowitym Brazylijczykiem i mimo swojego sędziwego wieku sześćdziesięciu pięciu lat miał w sobie nieograniczone pokłady energii, które chętnie pożytkował wywijając na parkiecie, a mnie tamtego dnia wybrał sobie na partnerkę – powiedziała, uśmiechając się szeroko na to wspomnienie i w duchu dziękując opatrzności za to, że nadal udawało im się podtrzymać rozmowę. Tak naprawdę tylko to pozwało jej zachować profesjonalizm i skupić myśli na czymś innym niż ciepło wyraźnie bijące z wysportowanego męskiego ciała poruszającego się zaledwie kilka centymetrów za nią i dotyk silnej dłoni na biodrze, od którego całe jej ciało pokrywało się gęsią skórką, choć właściwie jej taneczny partner nie robił nic więcej. Przymknęła na moment powieki, jakby usiłowała w ten sposób odciąć się od wszystkich nieprzyzwoitych wizji jakie zaczynały już kiełkować jej w głowie, a potem odchrząknęła cicho i robiąc wszystko by brzmieć swobodnie, wróciła do swojej opowieści. - Tamtego dnia śmiałam się więcej niż przez ostatni miesiąc i mimo tego, że kilka razy omal nie wylądowałam tyłkiem na podłodze i miałam całą masę siniaków, to była najlepsza koślawa lambada jaką kiedykolwiek miałam okazję zatańczyć – roześmiała się wesoło i kręcąc głową z niedowierzaniem, ponownie pochwyciła wzrok Tomasa w lustrze. - A ty? Bo domyślam się, że to pytanie nie jest wcale przypadkowe? - zagadnęła, uważnie mu się przyglądając, a kiedy odruchowo znów spojrzał na swoje stopy, westchnęła ciężko. - Tomas … - upomniała, czekając, aż znów spojrzy jej w oczy. - To miłe, że się o mnie martwisz, ale nawet jeśli tak wyglądam, to nie jestem ze szkła i nie uważam, żebyś miał cokolwiek wspólnego ze słoniem, a trochę już przypadków widziałam. Kontrolujesz się, uważasz na swoje ruchy, a przez to jesteś spięty i nie czujesz się dobrze – zauważyła, po czym sprawnie odwróciła się znów przodem do Tomasa robiąc to w taki sposób, że jego dłoń wciąż spoczywała na jej biodrze. Przebiegła drobiazgowym spojrzeniem po jego przystojnych rysach oraz uroczym wgłębieniu w prawym policzku, którego zawsze zachłannie wypatrywała i instynktownie zwilżyła wargi językiem. - Co mam zrobić, żebyś się rozluźnił? - spytała zanim w ogóle zdążyła pomyśleć co mówi, zupełnie nieświadomie ściszając przy tym głos do szeptu, gdy pod wpływem jego gorącego spojrzenia, struny głosowe zapomniały jak prawidłowo działać. Czując wyraźnie, że nagle brakuje jej już powietrza, łapczywie zaczerpnęła tchu i ani na moment nie odwracając błyszczącego spojrzenia od nieustannie świdrujących ją brązowych tęczówek, wysiliła się na beztroski uśmiech.
    Tomas miał wrażenie, że jego serce na chwilę zatrzymało się w piersi. Nie powinna była zadawać takich pytań, a już z pewnością nie w takich okolicznościach, kiedy skupienie się na muzyce i krokach przychodziło mu z naprawdę dużym trudem, bo większość swojej energii, jeśli nie całą, zużywał na wyrzucanie z głowy wszystkich nieprzyzwoitych obrazów przedstawiających co i w jaki sposób mógłby robić z jej ciałem, żeby ciągle prosiła o więcej. Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta wcześniej, właściwie nie robiąc nic szczególnego, wywierała na nim takie wrażenie, odbierała rozum i sprawiała, że czuł się jak napalony, niewyżyty gówniarz, który z trudem się kontrolował.
    Przeklął w duchu i odruchowo zwilżył wargi językiem, uśmiechając się lekko.
    – Najbardziej koślawa i jedyna. Lambada – uściślił, gdy zmarszczyła czoło, spoglądając na niego pytająco. – Powinniśmy chyba nad tym popracować – dodał cicho. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, a na usta wypełzł łobuzerski uśmieszek. Nim zorientowała się co się dzieje, okręcił ją wokół własnej osi w jedną i drugą stronę, a potem ustawił nogę między jej udami, układając szeroką dłoń na jej plecach i powoli odchylił jej ciało w tył. – Czy teraz jestem wystarczająco rozluźniony? – spytał, pochylony nad nią tak, że poczuła jego ciepły oddech na dekolcie, a potem pomógł się jej wyprostować i przyciskając jej ciało do swojego, zajrzał w jej oczy.
    Corrine wpatrywała się w niego bez słowa przez dobrą chwilę, bo nie była pewna czy powinna, a co więcej czy jest w stanie wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk, nie mówiąc już o wyartykułowaniu przynajmniej jednego logicznie złożonego zdania. To co Tomas wyprawiał z jej ciałem i z nią samą, było wręcz niemożliwe do zrozumienia. Naprawdę nie miała pojęcia co miał takiego w sobie, że tak na nią działał, ani czy robił to celowo, czy taką umiejętność miał już zakodowaną w genach, ale przy nim wypracowana przez lata w balecie samodyscyplina przestawała istnieć, ustępując miejsca pierwotnej naturze, która pozbawiała ją możliwości kontrolowania własnych reakcji.
    - Wygląda na to, że tak – odparła cicho, usiłując walczyć z drżeniem głosu i ostatkiem silnej woli powstrzymując się przed poruszeniem biodrami, które znajdowały się teraz zdecydowanie zbyt blisko jego bioder. - Chętnie się przekonam co potrafisz - szepnęła, a jej wzrok mimowolnie zsunął się z błyszczących niebezpiecznie brązowych tęczówek na zapraszająco rozchylone usta. - W lambadzie – dodała już nieco pewniejszym głosem i bezwiednie zagryzając dolną wargę, w końcu wróciła spojrzeniem do jego hipnotyzujących oczu, a potem uśmiechnęła się lekko.
    Tomas uśmiechnął się jedynym kącikiem ust, wciąż trzymając ją blisko siebie. Otaksował jej twarz drobiazgowym spojrzeniem, jakby chciał wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół, a jego dłoń powoli zsunęła się po jej plecach aż do przewiązanej na wysokości bioder koszuli.
    – Może będziesz miała okazję, chociaż dawno tego nie robiłem – zaczął po chwili, ściszonym głosem, chwytając jej dłoń, którą miała opartą o jego tors, a która wciąż delikatnie wystukiwała rytm muzyki, jakby była zaprogramowana tylko na tę czynność. – W sensie nie tańczyłem lambady. W ogóle nie tańczyłem – sprostowywał, zupełnie bezwiednie wykonując kolejne kroki salsy, których uczyła go Corrie i lekko kołysząc biodrami tuż przy jej ciele
    Corrine przez chwilę jeszcze wpatrywała się uważnie w oczy Tomasa, jakby chciała zajrzeć w głąb jego duszy i dojrzeć to, czego być może nie widział nikt inny, a potem uśmiechnęła się lekko, uświadamiając sobie, że Tomas nie tylko załapał wszystkie kroki, jakie do tej pory mu pokazała, ale przede wszystkim sprawiał wrażenie naprawdę odprężonego. Sama postanowiła więc pójść w jego ślady i pozwoliła sobie odpłynąć w muzykę, tym bardziej, że Tomas naprawdę potrafił prowadzić i trudno było uwierzyć w to, że dawno nie tańczył. Oparła drugą dłoń na umięśnionym ramieniu, które wciąż ciasno obejmowało ją w pasie i przymykając powieki, przekrzywiła lekko głowę na bok, ani na chwilę nie przestając poruszać się w takt muzyki na ugiętych lekko kolanach. Czując wyraźnie jak biodra Tomasa kołyszą się prowokująco do rytmu, mimowolnie przygryzła dolną wargę i przesunęła opuszkami palców wzdłuż jego boku, zatrzymując się w miejscu, gdzie pod materiałem bawełnianego podkoszulka wyraźnie odznaczał się brzeg dresowych spodni.
    - Gratuluję. O to właśnie mi chodziło – powiedziała cicho i poklepując go lekko po biodrze, uśmiechnęła się szeroko. Nie otworzyła jednak oczu, żeby na niego spojrzeć, bo to groziło tym, że jej opanowanie i wewnętrzna równowaga legną w gruzach. Zamiast tego poszła drogą, która w tych okolicznościach zdawała się być najbezpieczniejsza i całkowicie zatraciła się w salsie.
    Uśmiechnął się pod nosem i korzystając z tego, że miała zamknięte oczy, gapił się na nią jak ostatni głupek, zastanawiając się co jest w niej takiego, że tak bardzo ciągnie go do niej i że wbrew zdrowemu rozsądkowi nie potrafi przerwać tej gry między nimi, która rozpoczęła się jakiś czas temu, a która teraz zaczynała zmierzać w coraz bardziej niebezpieczne rejony. Jej zapach uderzał mu do głowy, jak najlepszy narkotyk, delikatny dotyk przyprawiał o dreszcze i rozpalał go od środka, krusząc lód wokół jego serca, a każde spojrzenie zdawało się przenikać przez mur, którym się otoczył i zuchwale zaglądać we wszystkie te miejsca jego duszy, które dla innych pozostawały ukryte.
    Przymknął powieki i ciesząc się chwilą, całkowicie skupił się na muzyce.
    – Co tu się wyrabia? – zagrzmiał Raul, który pojawił się nie wiadomo skąd i stojąc w drzwiach sali, ze skrzyżowanymi na szerokiej piersi ramionami, przyglądał im się podejrzliwie, prawdopodobnie od dobrych paru chwil.
    – Uczymy się tańczyć – odparł Tomas beztrosko, niechętnie odsuwając się od Corrie i uśmiechając półgębkiem. Jego kumpel zawsze miał cholerne wyczucie czasu i doskonale wiedział, kiedy się pojawić, żeby koncertowo pomieszać mu szyki i w brutalny sposób ściągnąć na ziemię.
    Raul uniósł wymownie jedną brew i spojrzał na niego z miną z serii „i tak ci nie wierzę”, a potem przeniósł wzrok na swoją kuzynkę, która uśmiechnęła się do niego promiennie, spoglądając na niego dokładnie tak, jak robiła to za każdym razem, gdy Raulowi włączał się program nadopiekuńczego, starszego, zazdrosnego brata.
    – Chodź – powiedziała Corrie, wyciągając do niego rękę i mrugając z rozbawieniem. – Pokażemy twojemu kumplowi jak się tańczy salsę.
    – Odbijamy, stary – zaśmiał się Raul z wyraźnym zadowoleniem, zajmując miejsce Tomasa przy Corrie.
    – Umiesz tańczyć? – zagadnął Lozano, chwytając się pod boki i przyglądając kumplowi z rozżaloną miną, jakby ten skrywał przed nim nie wiadomo jak istotny sekret.
    – Gdybyś ty miał taką kuzynkę, też byś umiał – odparł rozbawiony.
    – Nie mówiłeś…
    – Bo nie pytałeś – zaśmiał się Raul. – Gotowa? – zwrócił się do Corrie, która energicznie skinęła głową, jednocześnie mrugając nad ramieniem kuzyna do Tomasa z rozbawieniem…


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 16:13:38 03-09-16, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:39:24 06-09-16    Temat postu:

Wow, wow, wow
Czytam, czytam i czytam z zapartym tchem, aż tu nagle bum! Koniec
Ach, że też ten Raul musiał przyjść akurat w takim momencie, jak już się zaczęło robić naprawdę gorąco... Czuję, że chyba niedługo Corrie i Tomas nie wytrzymają tego napięcia, jakie jest między nimi
W ogóle odcinek mega cudny, pięknie wytworzona atmosfera tego, co działo się na tej sali. Normalnie czułam się jakbym oglądała to w jakimś filmie albo i na żywo. Po prostu mega talenty nooo... Czekam coraz bardziej niecierpliwie na next
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:53:04 06-09-16    Temat postu:

Że aż tak? No to możemy sobie chyba z Madzią pogratulować Dziękujemy Ci za ten budujący komentarz :*
Haha... Raul, to Raul Jeśli po rozdziale pozostał niedosyt, to świetnie, bo właśnie o to chodziło A resztę komentarza, tradycyjnie zostawiam bez komentarza i zapraszam znów
Powrót do góry
Zobacz profil autora
moniadip91
Motywator
Motywator


Dołączył: 21 Lut 2015
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 9:51:24 07-09-16    Temat postu:

Aż tak
Wiem, wiem. Raul też jest cudowny i w ogóle, no... Ale wyczucie czasu ma kiepskie
Z chęcią zawitam znów, gdy pojawi się następny odcinek, nie musicie się martwić o to, zjawię się nawet nieproszona
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:37:08 07-09-16    Temat postu:

W takim razie aż mi się gęba od ucha do ucha szczerzy z radości
Haha... no cóż, ktoś musi to wyczucie mieć, a w tym przypadku padło na Raula
Cieszy nas to bardzo i zjawiaj się kiedy tylko znajdziesz czas i ochotę, zawsze Cię tu z otwartymi ramionami powitamy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:45:12 12-09-16    Temat postu:



    Nerwowo krzątał się po swoim mieszkaniu, co i raz zerkając na zegarek i nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Nie pamiętał już kiedy ostatnim razem denerwował się tak bardzo. Chyba nawet stojąc przed surowym obliczem sędziego, odczytującego wyrok w jego sprawie, nie czuł się tak jak teraz. Miał ochotę napić się czegoś mocniejszego, by nieco się rozluźnić, ale wiedział, że to nie jest dobry pomysł. Wreszcie miał wszystko w swoich rękach i miał ogromną szansę zrobić w końcu krok naprzód. I to całkiem spory. Być może to właśnie świadomość tego jak wiele może zyskać, jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, paraliżowała go w tej chwili najbardziej i sprawiała, że znów czuł się jak nastolatek przed egzaminem dojrzałości. Pamiętał, że jako dziecko marzył o studiach, ale potem życie zweryfikowało te marzenia. Wychowywała go jedynie matka, która z marną pensyjką pielęgniarki ledwo wiązała koniec z końcem, często odmawiając sobie drobnych przyjemności, byle tylko jemu zapewnić wszystko, czego potrzebował. Ceny studiowania na najbardziej renomowanych uczelniach były dla nich zbyt wysokie. Koszt rocznej nauki wahał się od czterech i pół tysiąca dolarów amerykańskich w Universidad Iberoamerica do ośmiu tysięcy dolarów w Tecnologico de Monterrey, a do tego trzeba było jeszcze doliczyć koszt utrzymania i specjalistycznych podręczników. Nie było ich stać na taki wydatek, a zdobycie stypendium graniczyło z cudem i najczęściej wiązało się z wręczeniem łapówki. Były jeszcze mniej renomowane uczelnie, gdzie roczna nauka kosztowała około tysiąca dolarów, ale poziom nauczania pozostawiał tam wiele do życzenia, a uczelnie takie, otwierane z nastawieniem przede wszystkim na zysk, często działały nawet nielegalnie. Kiedy poznał rodzinę Barosso wydawało mu się, że złapał pana boga za nogi. Sądził, że szybko zarobi i w końcu uda mu się wyjechać, ale ojciec Nicolasa skutecznie omamił go swoimi brudnymi pieniędzmi, w krótkim czasie mianując go swoim szefem ochrony. W końcu przestał myśleć o studiach, bo po co miał się męczyć, skoro kasa sama płynęła do niego szerokim strumieniem?
    Westchnął ciężko i przesunął dłońmi po zmęczonej twarzy. Kątem oka zerknął na otwartą, grubą książkę zalegającą na stoliku do kawy, a kiedy drzwi wejściowe zaskrzypiały cicho, przeniósł spojrzenie w tamtą stronę.
    – Mógłbyś w końcu nasmarować te zawiasy – zauważył Raul, bez skrępowania wchodząc do jego mieszkania jak do siebie. – Zbieraj się – dodał, na co Tomas skrzyżował przedramiona na szerokiej piersi i spojrzał na niego spod sugestywnie uniesionej brwi. – No co?
    – Czepiasz się, a poza tym znów wchodzisz tu jak do siebie – mruknął Tomas, zgrywając obrażonego. – Mógłbyś pukać z czystej przyzwoitości.
    – To zacznij zamykać drzwi – odgryzł się Rivera.
    – Chyba będę musiał – odparł śmiertelnie poważnym tonem Tomas.
    – Nie straszne mi twoje gołe dupsko – zaśmiał się Raul.
    – A nie przyszło ci do głowy, że mógłbym nie być sam?
    Raul przewrócił oczami i pokręcił głową, jakby usłyszał właśnie największą niedorzeczność świata.
    – Od kilku tygodni nie słyszałem żadnych arii, które dochodziłby zza tych o k r o p n i e_ s k r z y p i ą c y c h drzwi – odparł, wskazując kciukami za swoje plecy. – Nie widziałem też żebyś przyprowadzał tu jakieś d**y, więc wnioskuję, że masz posuchę.
    – Nie interesuj się – bąknął Tomas. – Przyszedłeś po coś konkretnego czy tylko pozawracać gitarę?
    Raul skrzywił się lekko i wspierając dłonie na biodrach przez chwilę wpatrywał się w ciemne tęczówki Tomasa, jakby za pomocą samego spojrzenia, chciał mu wszystko przekazać.
    – Znowu pokłóciłeś się z Lily – bardziej stwierdził niż zapytał Lozano.
    – Mieliśmy małą wymianę zdań – przyznał Raul. – Wolałem wyjść nim któreś z nas powie o jedno słowo za dużo.
    – Znów poszło o dziecko?
    – O to, że w ogóle nie interesuję się przygotowaniami do wesela. A przecież to nieprawda – westchnął Raul. – Ja po prostu nie mam pojęcia o tych wszystkich dyrdymałach, na które zwracają uwagę kobiety. Jest mi wszystko jedno czy obrusy będą zielone, białe czy czerwone, czy stoliki będą kwadratowe, czy okrągłe i jakie kwiaty będą w wazonach – jęknął bezradnie.
    Tomas przez chwilę patrzył na kumpla, a w końcu zaśmiał się niemal w głos, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    – To wcale nie jest śmieszne – żachnął się Raul. – Zrozumiesz, kiedy ciebie jakaś panna weźmie w obroty, ale dobra, dość tego biadolenia – zakończył, zacierając dłonie. – Zbieraj się, idziemy na piwo, ja stawiam.
    – Wybacz stary, ale mam inne plany.
    – Inne plany? – tym razem to Rivera skrzyżował dłonie na piersi i spojrzał na Tomasa zaciekawiony.
    – Wychodzę. Co w tym dziwnego?
    – Dokąd?
    – Na egzamin.
    – Egzamin?
    – Zamieniłeś się w papugę czy jaki czort? – zaśmiał się Tomas, licząc, że uda mu się w miarę szybko zbyć kumpla.
    – Nie zmieniaj tematu.
    – Jestem starym bykiem, muszę w końcu coś ze sobą zrobić. Nie mogę przecież przez całe życie pracować o twojej ciotki. To znaczy, nie zrozum mnie źle, jestem jej naprawdę bardzo wdzięczny, ale bycie chłopcem na posyłki czy pełnienie zaszczytnej funkcji złotej rączki, to nie jest szczyt moich marzeń.
    – Jaki egzamin? – powtórzył Raul.
    – Powiem ci, jak wszystko się uda.
    – Od kiedy to jesteś taki przesądny? – zagadnął Rivera.
    Tomas wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie z łobuzerskim błyskiem w ciemnych tęczówkach, a gdy rozległo się delikatne pukanie do drzwi, bez słowa poszedł otworzyć.
    – Cześć – przywitał się ze stojącą w progu blondynką, cmokając ją w policzek. – A co tu robi nasza królewna? – spytał, biorąc od niej radośnie gaworzące dziecko.
    Mecha przewróciła oczami i westchnęła ciężko, wchodząc do mieszkania i stawiając torbę ze wszystkimi niezbędnymi akcesoriami dla małej pod ścianą.
    – Opiekunka się rozchorowała i nie mam jej z kim zostawić – westchnęła. – Może powinieneś tam pojechać sam? Ja pojadę na kolejny termin.
    – Mowy nie ma – zaoponował Tomas. – Coś wymyślimy – dodał, delikatnie muskając wargami policzek Vicky. – A ostatecznie możemy ją chyba wziąć ze sobą.
    – To nie jest dobry pomysł. Jak się rozwyje, to jej nie uspokoję, a nie wiadomo ile nam tam zejdzie.
    Raul odchrząknął znacząco, ściągając na siebie spojrzenie blondynki i swojego kumpla, który najwyraźniej zapomniał o jego obecności w swoim mieszkaniu.
    – Masz gorsze maniery od przeciętnego muła, Lozano – stwierdził Raul, podchodząc do nich, a Tomas uśmiechnął się głupio i wolną dłonią podrapał się w tył głowy w zakłopotaniu. – Raul Rivera – przedstawił się.
    – Mecha Fernandez – odparła blondynka, odwzajemniając uścisk dłoni.
    – Miałem już okazję poznać Vicky i świetnie się razem bawiliśmy, więc jeśli nie ma pani nic przeciwko, chętnie zajmę się chrześnicą mojego kumpla – dodał, szczerząc się jak głupek na widok rozpromienionej buźki Victorii, która zaczęła radośnie machać rączkami, gdy tylko go zobaczyła.
    – Naprawdę? Będę bardzo wdzięczna. Będziemy – poprawiła się szybko, zerkając na Tomasa. – I mów mi po imieniu.
    – Z przyjemnością – odparł Raul i wyciągnął dłonie po małą. – Chodź do wujka, księżniczko – powiedział, unosząc Victorię nad głowę i ku jej uciesze powoli odwrócił się z nią wokół własnej osi.
    – Jesteś pewien? – zapytał Tomas, a Raul w odpowiedzi skinął twierdząco głową.
    – Ale gdy tylko wrócicie, powiesz mi co to za cholerne tajemnicze egzaminy.
    – Powiem ci, jeśli wszystko się uda.
    Raul pokręcił głową z dezaprobatą i kopnął Tomasa w tyłek kolanem.
    – Na szczęście – zaśmiał się, gdy Lozano zgromił go surowym spojrzeniem.
    – Chodźmy, bo się w końcu spóźnimy – stwierdził Tomas, sięgając po swoją kurtkę, która wisiała na oparciu kanapy.
    – Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Mecha, spoglądając na Raula i rozanieloną Vicky w jego ramionach.
    – Nie ma za co, dla mnie to sama przyjemność. Dla Vicky chyba też – zaśmiał się. – Powodzenia – dodał, gdy Tomas otwierał drzwi, by przepuścić ją przodem. – Policzymy się później. Wisisz mi kolejkę albo nawet dwie – zwrócił się do kumpla szeptem, gdy Mecha była już na korytarzu, a Tomas zbierał z szafki przy drzwiach pęk kluczy. Lozano jak rozkapryszony dzieciak wystawił złośliwie język i pokazał mu środkowy palec, a potem bez słowa zamknął za sobą drzwi.
    – Masz ogromne szczęście, że masz takiego przyjaciela – stwierdziła Mecha, jakimś zduszonym głosem.
    Tomas zatrzymał się w pół kroku i chwycił ją za rękę, zmuszając by odwróciła się w jego stronę.
    – Ojciec Vicky jest kretynem, ale ty nie jesteś sama – powiedział, kiedy udało mu się wyłowić jej spojrzenie. – Pamiętaj o tym.
    – Pamiętam – odparła, wysilając się na uśmiech. – Dziękuję. Chodź, bo naprawdę się spóźnimy…

    Tymczasem Raul pokręcił głową z dezaprobatą i chwytając za pasek torby, którą pod ścianą chwilę temu zostawiła Mecha, sprawnie zarzucił go sobie na ramię i popatrzył na Vicky, kompletnie zaabsorbowaną srebrnym łańcuszkiem jaki miał zawieszony na szyi.
    – Mówię ci, księżniczko, skopać twojemu ojcu chrzestnemu zadek to mało – zaśmiał się i wygodniej układając ją sobie na ramieniu, ruszył do salonu. – Chodź… zobaczymy co twoja mama dla ciebie przygotowała – powiedział i zajmując miejsce na kanapie, ostrożnie posadził sobie Vicky na kolanie, a potem otworzył torbę i szybko przeszukał jej zawartość. – Proszę, ślicznotko – odezwał się, wręczając jej grzechotkę, ale zabawka szybko wylądowała u jego stóp, kiedy Victoria zdecydowanie bardziej zainteresowana była jego biżuterią niż kolorowym kawałkiem plastiku. Roześmiał się w głos na ten widok i czule zmierzwił jej krótkie włoski. – Prawdziwa kobieta z ciebie rośnie, szkrabie – mruknął, ale kiedy ponownie zajrzał do torby, niespodziewanie w jego kieszeni rozdzwoniła się komórka. Przewrócił oczami z irytacją, po czym podniósł się, sięgnął po telefon i znów usiadł, zerkając na wyświetlacz, na którym brylowało zdjęcie roześmianej Liliany. Odetchnął głęboko i przymykając powieki, przesunął kciukiem po ekranie, po chwili przystawiając aparat do ucha.
    Gdzie jesteś? – spytała cicho Lily głosem pełnym skruchy i niepewności.
    – U Tomasa – odparł krótko Raul, zerkając na Vicky, która z wyrazem skupienia wyraźnie malującym się na pyzatej buzi, obracała w palcach jego łańcuszek, mając przy tym głęboko w nosie to co działo się dookoła.
    Aha… – usłyszał po drugiej stronie linii i mimowolnie uśmiechnął się do siebie, bo był niemal w stu procentach pewien tego, że w tej właśnie chwili jego narzeczona niespokojnie chodzi po pokoju i mimowolnie przygryza opuszkę kciuka. Zawsze tak robiła gdy się denerwowała, albo nad czymś zastanawiała i była przy tym tak cholernie urocza i słodka, że miał ochotę zacałować ją na śmierć. I nawet, jeśli jeszcze kilka minut temu był naprawdę wściekły i mocno nabuzowany, cała złość momentalnie mu przeszła. – To pewnie gdzieś się wybieracie… to znaczy…– westchnęła ciężko, a Raul wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokręcił głową z rozbawieniem. – Późno wrócisz?
    – Miśku, a możesz zebrać swój tyłeczek i przyjść tu do mnie? – zagadnął ze śmiechem. – Ja jestem chwilowo… uziemiony – dodał, zerkając przelotnie na Vicky.
    Ale…
    – Po prostu przyjdź – poprosił łagodnym tonem i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, rozłączył się i odłożył telefon na niski stolik do kawy, a potem przechylił głowę i spojrzał na chrześnicę swojego kumpla. – Bóg was stworzył, żebyście doprowadzały facetów do szewskiej pasji, ale bez was byłoby jeszcze gorzej, wiesz, bąblu? – poskarżył się tak jakby półroczne dziecko mogło go zrozumieć, albo przynajmniej krzepiąco poklepać po ramieniu. Westchnął cicho i zaśmiał się z własnej głupoty, a kiedy ciszę w mieszkaniu przerwało pukanie do drzwi, uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Proszę! – zawołał i ku niezadowoleniu Vicky odchylił lekko kołnierzyk koszulki, za którym po chwili zniknął srebrny łańcuszek i zanim mała zdążyła się rozpłakać poprawił ją na swoich kolanach tak, że siedziała opierając się pleckami o jego brzuch. – Idzie do nas fajna ciocia – zakomunikował cicho tuż przy jej uchu i instynktownie uniósł wzrok akurat w tym samym momencie, w którym zdezorientowana Liliana stanęła w progu salonu. – Cześć, ciociu! – zawołał i chwytając małą rączkę Victorii, pomachał do narzeczonej.
    Liliana mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok i wsuwając pasmo włosów za ucho, dyskretnie rozejrzała się po mieszkaniu.
    – A gdzie Tomas? – spytała, powoli przemierzając salon i ani na moment nie odrywając przy tym błyszczącego spojrzenia od wpatrzonych w nią rozpalonych brązowych tęczówek.
    – Pojechał na jakiś egzamin razem z mamą tej księżniczki – wyjaśnił, a kiedy Lily pytająco uniosła brew, wzruszył tylko nonszalancko ramionami. – Nie chciał zdradzić o co chodzi, ale wyglądał na przejętego, więc wnioskuję, że to coś dla niego bardzo ważnego – wyjaśnił, obserwując czujnie narzeczoną, kiedy ta przykucnęła przed nimi i uśmiechnęła się ciepło do Vicky.
    – A na ciebie spadła rola niani? – zagadnęła z rozbawieniem i palcem wskazującym delikatnie trąciła mały nosek, zwracając na siebie uwagę dziecka. – Cześć, śliczna.
    – Sam się zgłosiłem – odparł, natychmiast wyławiając pełne uczucia, błyszczące spojrzenie Liliany. – Opiekunka się rozchorowała i Mecha nie miała jej z kim zostawić. Nie pojadą przecież na egzamin, czegokolwiek on by nie dotyczył, z małym dzieckiem, które w każdej chwili może się rozpłakać, nie? Poza tym świetnie się z Vicky dogadujemy i będziemy się fantastycznie bawić. Zgadza się? – zagadnął ze śmiechem, po czym na wyciągniętych ramionach uniósł dziewczynkę nad głowę, aż zaczęła radośnie gaworzyć, energicznie machając przy tym rączkami i nóżkami, a potem zbliżył ją do swojej twarzy i znów podniósł, tylko podsycając tym jej apetyt na wygłupy. – Jak ładnie poprosisz, to możemy przemyśleć twoją kandydaturę na nieobsadzone jeszcze stanowisko starszego specjalisty do dziewczyńskich spraw niecierpiących zwłoki – dodał ze śmiertelnie poważną miną, zwracając się tym razem bezpośrednio do Lily, która przygryzając policzek od wewnątrz z trudem panowała nad wybuchem śmiechu. Raul ostrożnie postawił sobie Vicky na udach i przykładając policzek do jej policzka, zmrużył oczy, jakby rozważał podjęcie decyzji, która zaważy na dalszych losach świata. – Jak myślisz, wspólniczko, ciocia spełnia nasze kryteria?
    – Twoje raczej spełniam – odparła Lily celowo ściszając głos do szeptu i uśmiechnęła się psotnie, gdy Raul przechylił głowę na ramię i zmierzył ją gorącym spojrzeniem, jak zwykle tym nieinwazyjnym natarciem wywołując na jej ciele przyjemne dreszcze.
    – To akurat nie ulega najmniejszym wątpliwościom – mruknął zmysłowym półgłosem, wciąż nieustępliwie wpatrując się w jej zielone tęczówki, przez co tym bardziej nie była w stanie oderwać od niego spojrzenia. – Ale potwornie nie znoszę się z tobą kłócić.
    Liliana zrezygnowana przysiadła na piętach i przymykając powieki, nerwowo przeczesała włosy palcami.
    – Wiem – westchnęła i niepewnie przygryzając dolną wargę w końcu popatrzyła mu w oczy. – Chyba niepotrzebnie się uniosłam, ale te całe przygotowania i ilość spraw do załatwienia zaczynają mnie powoli przerastać…
    – Naprawdę uważasz, że się nie interesuję organizacją wesela? – wszedł jej w zdanie, a kiedy zamiast odpowiedzieć wzruszyła ramionami, całą swoją uwagę skupiając na zbieraniu jakichś niewidzialnych pyłków ze spodni, pokręcił bezradnie głową i odetchnął głęboko. – Miśku, ja po prostu nie znam się na tych wszystkich dekoracyjnych detalach, kolorach, tkaninach i całej reszcie. Nie robi mi to różnicy. Wybrałaś sobie faceta, który jest skonstruowany w najprostszy sposób z możliwych. Najważniejsze jest dla mnie to, żebym mógł wsunąć ci na palec obrączkę i nazwać moją żoną. Prawie jak u jaskiniowców – zażartował, a widząc łagodny uśmiech powoli rozświetlający śliczną twarz narzeczonej i czułość błyszczącą w cudownych zielonych oczach, odetchnął z ulgą.
    – Ale w jeansach to już mi nie pozwolisz iść do ślubu – bardziej stwierdziła niż zapytała, z trudem tłumiąc śmiech.
    – Bo jesteś moją księżniczką. Koniec i kropka – odparł zdecydowanym tonem, a potem puścił do niej oko i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – No, chodź tu, kotku – nakazał i z pewnością nie była to prośba. Lily parsknęła śmiechem, ale bez oporów uniosła się na klęczkach i odważnie sięgnęła do jego ust. – Ale za to godzić się z tobą uwielbiam – mruknął Raul prosto w jej usta, gdy się od siebie odsunęli, a siedząca na jego kolanach kruszynka zaczęła go szarpać za koszulkę.
    – Nie wątpię – odparła rozbawiona. – To, co? Zostałam przyjęta do waszego tajemnego kręgu?
    – Co myślisz, Vicky? – spytał, spoglądając na dziewczynkę, a ona jak na zawołanie wyciągnęła do Liliany swoje pulchne rączki, gaworząc przy tym rozkosznie. Uśmiech Lily w jednej chwili zgasł, gdy tylko uświadomiła sobie czego domaga się dziecko. Przełknęła z trudem ślinę i uśmiechając się nerwowo, z przerażeniem wyraźnie malującym się w zielonych tęczówkach spojrzała Raulowi w oczy. – Chyba znasz odpowiedź. Weź ją, a ja przygotuję dla niej mleko – powiedział i uśmiechnął się zachęcająco, ostrożnie podając jej Victorię.
    – Nie jestem pewna, czy… – zaoponowała Lily, gwałtownie kręcąc przy tym głową, ale widząc, że Raul nie ustąpił instynktownie wyciągnęła ręce i z bijącym niespokojnie sercem, przytuliła do siebie dziewczynkę, jakby bała się, żeby mała przypadkiem nie wyśliznęła jej się z objęć.
    – Poradzisz sobie, skarbie, a ja zaraz wracam – zapewnił Raul, czule całując Lily w czoło, po czym wyciągnął z torby butelkę oraz opakowanie z mlekiem modyfikowanym i zniknął w kuchni. Liliana odprowadziła go wzrokiem, a potem popatrzyła na Vicky, niespokojnie wiercącą się w jej ramionach i przygryzając policzek od wewnątrz, rozejrzała się po salonie, jednocześnie zastanawiając się czym może zająć małą. W końcu sięgnęła po wiszący na podłokietniku fotela koc i rzuciła go na dywan przed sobą, kilkoma niezdarnymi ruchami wolnej ręki, którą nie przytrzymywała Victorii, rozłożyła materiał i położyła ją na nim. Dziewczynka wpatrywała się w Lilianę wielkimi jak spodki oczami, w których powoli zaczynały się pojawiać łzy, a gdy maleńkie usta wygięły się w podkówkę zapowiadając bezlitosną dla bębenków arię, Lily niewiele myśląc chwyciła leżącą na kanapie torbę i szybko przekopując wnętrze, wyjęła z niej białą pieluchę tetrową. Zasłoniła nią swoją twarz, a po chwili powoli wyłoniła się zza materiału, modląc się w duchu by to zadziałało, przynajmniej dopóki Raul nie skończy urzędować w kuchni.
    – A kuku! – zawołała, powtarzając cały proceder jeszcze dwa razy i uśmiechnęła się promiennie, dostrzegając błysk radości w jasnych oczach Vicky i uroczy uśmiech przyozdabiający dziecięcą twarzyczkę. – A teraz Vicky zrobi a kuku – powiedziała i parsknęła śmiechem, kiedy tylko leżąca na kocu kruszyna, zamachała rączkami zrzucając z siebie pieluchę i pisnęła radośnie, po chwili śmiejąc się już głośno, w tak niesamowicie zaraźliwy sposób, że Lily nie potrafiła się powstrzymać by jej nie zawtórować, ocierając przy tym łzy z kącików oczu.
    Po kilku minutach takiej zabawy w progu salonu z butelką mleka w ręku stanął zaintrygowany Raul, który widząc śmiejącą się do rozpuku chrześnicę Tomasa i opadającą z sił narzeczoną, która nie mogła przestać chichotać, parsknął niekontrolowanym śmiechem.
    – A co tu się wyczynia? – spytał i nie mogąc oderwać oczarowanego spojrzenia od tego cudnego obrazka, podszedł bliżej, po chwili przysiadając na kocu, obok Liliany.
    – Bawimy się – odparła swobodnym tonem, jakby to była w jej wykonaniu najnormalniejsza rzecz pod słońcem, po czym uśmiechnęła się do gaworzącej Victorii i wróciła do zabawy, wywołując kolejną falę zaraźliwego dziecięcego śmiechu.
    Rivera przypatrywał się narzeczonej jeszcze przez dobrą chwilę, zastanawiając się czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego jak pięknie teraz wygląda. Taka rozluźniona, spokojna i w pełni zaangażowana w zabawę z dzieckiem, z cudownym, szerokim uśmiechem na ustach i zielonymi oczami iskrzącymi się niczym świetlna flara. Raul nigdy jeszcze nie widział jej takiej podekscytowanej. Promieniała, a on właśnie zakochał się w niej po raz milion pierwszy w przeciągu wszystkich tych siedmiu lat bycia razem. Uśmiechnął się na tę myśl jednym kącikiem ust, a Lily jakby podświadomie wyczuwając na sobie jego spojrzenie, uniosła wzrok i nieśmiało wsunęła pasmo włosów za ucho.
    – Co? – spytała, ale on tylko uśmiechnął się szerzej i pokręcił przecząco głową, dochodząc do wniosku, że to nie jest odpowiedni czas na poważne rozmowy, a już tym bardziej, nie chciał psuć im wszystkim tej beztroskiej chwili. Może jego kobieta jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale miała głęboko zakorzeniony w sobie instynkt macierzyński i nigdy nie powinna w to wątpić. Wiedział, że bała się zajść w ciążę i obawiała się tego, że nie będzie potrafiła być dobrą matką, bo nie miała przecież w życiu wzorca, ale on miał tę pewność od zawsze, teraz dostał tego potwierdzenie. Lily potrzebowała tylko czasu by zobaczyć to samo co widział on, gdy na nią patrzył.
    – Chodź do wujka, brzdącu, flacha czeka – powiedział, biorąc Vicky na ręce, a potem posadził ją sobie na kolanie i podał jej butelkę, którą od razu chwyciła w swoje drobne rączki, ze smakiem pochłaniając zawartość. – Rośnie nam tu chyba mały głodomór – zaśmiał się Raul i spojrzał na roześmianą Lily, której właśnie teraz w kieszeni zaczęła wibrować komórka. Uniosła się lekko i sięgnęła po telefon, przelotnie zerkając na wyświetlacz.
    – To tata – powiedziała i przystawiła aparat do ucha. – Co tam, tatuś?
    Cześć, niuńka, co u was słychać? – usłyszała po drugiej stronie ciepły, lekko zachrypnięty głos pułkownika Bruce’a Montenegro i mimowolnie uśmiechnęła się do siebie na ten dźwięk.
    – Oprócz tego, że nie wiemy w co ręce włożyć, bo tyle jest pracy, to jakoś leci – odparła z rozbawieniem i oparła się plecami o kanapę. – A u ciebie wszystko w porządku?
    Jasne! Znasz przecież swojego staruszka, mnie życie się boi i nawet nie próbuję zdominować – zażartował, wywołując tym stwierdzeniem jak zawsze wesoły śmiech córki. – Jak kawiarnia? – spytał po chwili, a jego słowom towarzyszyło charakterystyczne kliknięcie zapalniczki, które kompletnie rozłożyło jej nadzieję na to, że ojciec rzuci palenie.
    Powinieneś rzucić – powiedziała z dezaprobatą, ściągając na siebie rozbawione spojrzenie Raula, który pokręcił tylko głową bez słowa.
    Wiem – rzucił krótko Bruce, powoli wypuszczając z ust dym. – To jak się mają sprawy kawiarni? – powtórzył, zgrabnie zmieniając temat, na co Liliana westchnęła tylko z rezygnacją, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że kontynuowanie dyskusji na temat palenia na niewiele się w tej chwili zda, niezależnie od tego jak mocne argumenty wysunie na poparcie swojej racji.
    – Wszystko powoli toczy się do przodu, tato. Miałam ostatnio kilka rozmów kwalifikacyjnych i nawet udało mi się znaleźć jedną dziewczynę, która idealnie by się nadawała do tej pracy, ale zadzwoniła do mnie wczoraj i obwieściła, że wyjeżdża z miasta, więc znów muszę rozpocząć poszukiwania. Na samą myśl ogarnia mnie już zniechęcenie. Nie mogę przecież zatrudnić kogoś kto pojęcia nie ma o robieniu kawy – rzuciła z przekąsem i odchylając głowę do tyłu, wsparła ją o siedzisko kanapy, z nadzieją spoglądając w sufit.
    Jesteś po prostu zbyt wymagająca, niuńka – zaśmiał się Bruce, po raz kolejny zaciągając się nikotynowym dymem.
    – Bardzo śmieszne, tato. Naprawdę się ubawiłam – fuknęła, ale słysząc dudniący śmiech ojca, nie była w stanie dłużej pozostać poważna.
    Córciu, może nie powinnaś patrzeć tylko i wyłącznie na doświadczenie, hm? Parzenia kawy, robienia drinków i całej tej masy innych rzeczy, jakie będą potrzebne przy obsłudze kawiarni można się nauczyć, ale charyzmy się nie wyuczysz. To trzeba mieć w sobie – powiedział rzeczowym i pewnym głosem, zupełnie jakby znał tajniki tego biznesu od podszewki i od dwudziestu kilku lat prowadził całą sieć gastronomiczną, choć całym jego życiem było przecież wojsko i trenowanie kolejnych rekrutów. – Jeśli interes ma ci wypalić i chcesz ściągać klientów ze względu na atmosferę, nie wystarczy ładny wystrój i kwalifikacje. Potrzebujesz kogoś, kto nie tylko szybko się uczy i ma smykałkę do tych wszystkich kawiarnianych spraw, ale również kogoś, kto ma podejście do ludzi. Dobrego obserwatora, który przyciągnie ich do siebie, wczuje się w ich samopoczucie i sprawi, że poczują się swobodnie, a potem wrócą.
    – Wow! – rzuciła Lily z podziwem. – Nie wiedziałam, tato, że jesteś takim specem od gastronomii. Nie chcesz zmienić profesji? Zostań moim menadżerem, zapłacę ci! – powiedziała, siląc się na śmiertelnie poważny ton, a trybiki w jej głowie niemal natychmiast zaczęły działać na najwyższych obrotach, gdy słowa ojca dały jej do myślenia.
    Twój staruszek został stworzony do innych celów. A jak przygotowania? Dajecie radę?
    – Tak, tato. Mamy Jackie, Corrie i Tomasa, to przyjaciel Raula z wojska i główny drużba. Jakoś ogarniamy cały ten bałagan.
    Gdybyście potrzebowali jakiejś pomocy, to dajcie znać – poprosił cicho, a w jego głosie oprócz troski pobrzmiewała wyraźna nuta poczucia winy i Liliana doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec czuje się źle z tym, że go przy niej nie ma i nie może się przyłączyć do organizacji wesela.
    – Dobrze. A kiedy planujesz przyjechać? – spytała, po czym uniosła głowę i popatrzyła na Raula i Vicky. Mała zdążyła już skończyć swoją butlę i teraz leżała z powrotem na kocu, łapiąc za głowę wujka, który raz za razem dotykał nosem małego brzuszka, wywołując tylko ten jej zabójczy śmiech.
    Nie wiem jeszcze dokładnie, ale… – urwał na chwilę, gdy po salonie rozniosło się głośne zaraźliwe dziecięce rechotanie, przez które śmiał się już nie tylko Raul, ale również ona sama. – Niuńka, czy w ten subtelny sposób chcesz mi właśnie oznajmić, że szczęśliwie zostałem dziadkiem? – zażartował Bruce, potęgując tylko w ten sposób rozbawienie córki.
    – Nie! – rzuciła ze śmiechem. – To Vicky, chrześnica Tomasa. Chwilowo z Raulem się nią opiekujemy.
    Szkoda, już miałem nadzieję… – westchnął Bruce, celowo robiąc to aż nazbyt dramatycznie.
    – Tato… – upomniała Lily, ale w jej głosie nie było już tej zwykłej nieugiętości jaka wybrzmiałaby w nim jeszcze jakiś czas temu. Spojrzała na roześmianą Victorię i przygryzając odruchowo dolną wargę, pokręciła głową z niedowierzaniem. – Kończę, tatuś. Zdzwonimy się, tak?
    Jasne. Kocham cię, córcia.
    – Ja ciebie też. Pa – rzuciła na pożegnanie i rozłączyła się, przez chwilę jeszcze w milczeniu wpatrując się w ciemny ekran telefonu i ponownie analizując usłyszane dzisiaj słowa ojca.
    – Co jest, miśku? – spytał zaniepokojony Raul, starając się jednocześnie wyłowić spojrzenie narzeczonej, gdy uparcie wgapiała się w swój telefon.
    – Zastanawiam się… – zaczęła i mrużąc lekko oczy, w końcu popatrzyła we wpatrujące się w nią ponaglająco ciemne tęczówki. – Myślisz, że Tomas zgodziłby się na pracę w mojej kawiarni? – spytała bez ogródek, a rozciągający się na ustach Rivery szeroki, łobuzerski uśmiech w zupełności wystarczył jej za odpowiedź...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 14 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin