Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 68, 69, 70  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:13:53 11-06-25    Temat postu:

cz. 2

Rzadko płakała, ale zdecydowanie nie dlatego, że nie miała ku temu powodów, po prostu nigdy nie było na to czasu. Użalanie się nad sobą nie leżało w jej naturze, musiała być twarda i silna, bo tylko tak można było przetrwać. Nie było łatwo dorastać w domu dziecka i obserwować, jak najmniejsze pociechy, w których wychowaniu ona pomagała, znajdowały kochające rodziny i odchodziły, zostawiając ją samą. Carolina Andrea Nayera była najstarszą wychowanką sierocińca przy Klasztorze Miłosierdzia i z roku na rok jej nadzieje, że znajdzie się ktoś, kto chciałby ją adoptować, drastycznie malały. Kiedy miała kilka lat, jeszcze na to liczyła, jeszcze o tym marzyła. Czesała długie, czarne włosy, ubierała najlepszą sukienkę i czekała, próbując zrobić dobre wrażenie, kiedy tylko jakaś miła para odwiedzała ojca Horacio w jego biurze. Starała się – była grzeczna, posłuszna we wszystkim, pracowita, nie grymasiła, nigdy nie narzekała na niesmaczny obiad na stołówce. Myślała, że jeśli będzie idealna, ktoś w końcu ją zechce, ale to się nigdy nie wydarzyło. Nie pamiętała, kiedy jej myślenie się odwróciło, ale w pewnym momencie przestała już w ogóle marzyć o opuszczeniu murów domu dziecka. Czekała tylko na swoje osiemnaste urodziny, wiedząc, że to jedyna szansa, by się wyrwać. Imała się różnych prac, zbierała pieniądze i odkładała je do skarbonki na poczet przyszłych studiów. Każde dziecko, które odchodziło z sierocińca mogło liczyć na niewielką pomoc od państwa, ale ona wolała dmuchać na zimne. Wszystko już miała rozplanowane – edukacja, tymczasowa praca, konkursy, stypendium, studia – i nie było tam miejsca na rodzinę. Nie było też miejsca na miłość, ale los chciał, że się zakochała. Wolałaby, żeby Enrique Ibarra nigdy nie pojawił się na jej drodze.
Usiadła na snopku siana tuż za stajnią i rozpłakała się rzewnie, nie mając pojęcia, co ma robić. Po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu nie miała żadnego planu i to ją przerażało, podobnie jak myśl, że to wszystko było jej winą. Trzeba było trzymać się na dystans, trzeba było – tak jak sobie początkowo zakładała – odciąć się od ludzi, nie nawiązywać przyjaźni, bo te i tak nigdy nie trwają zbyt długo. Trzeba było zostać w sierocińcu, zamiast dać się wpisać w rodzinny rejestr de la Vegów. Nienawidziła tego. Nienawidziła bycia dziedziczką El Tesoro. Jeszcze tydzień temu cieszyła się, że ma rodzinę – kochającą przyrodnią siostrę, trochę ekscentryczną, ale dobroduszną ciocię, a nawet brata, któremu, choć nigdy by się do tego nie przyznał, zależało na niej na jego własny pokręcony sposób. Jeszcze tydzień temu była zakochana w cudownym chłopaku, miała przyjaciół i świetne perspektywy na przyszłość, ale teraz czuła, że wolałaby się nigdy nie urodzić.
Myślami wróciła do zeszłego piątku. Quen obchodził wtedy swoje osiemnaste urodziny w barze El Gato Negro. Razem z Nelą natrudziły się, by wszyscy świetnie się bawili, ale jej chłopak nie miał humoru. Było jej przykro, ale nie winiła go za to – miał na głowie naprawdę mnóstwo spraw, choroba mamy przytłaczała go bardziej, niż chciał o tym mówić. Wypił za dużo, był zmęczony, więc pod koniec wieczoru odpłynął na całego i Jordanowi z trudem udało się go wcisnąć na tylne siedzenie auta Fabiana. Pamiętała, jak chłopak odwiózł ją na El Tesoro, a Nela zapewniła ją, że da znać, jak dojadą do domu, ale ona i tak martwiła się stanem Quena – nie kacem, którego niewątpliwie miał dnia kolejnego, a bardziej jego stanem psychicznym. Kręciła się po hacjendzie, czekając na wiadomość od Marianeli lub Jordana, ale ta nie nadchodziła, więc zaczęła się niepokoić. I właśnie wtedy nieopatrznie podsłuchała rozmowę, której nie powinna była słyszeć, a która wywróciła jej życie do góry nogami.
Niektóre pokoje na El Tesoro miały to do siebie, że wchodziło się do nich bezpośrednio z ogrodu – każdy miał osobne wejście. Tamtego wieczora jej brat, Lucas Hernandez oraz Eduardo Marquez rozmawiali przed drzwiami Joaquina, a ona nie mogła się powstrzymać, choć zwykle nie należała do osób wścibskich. Kiedy usłyszała imię swojego chłopaka, po prostu nie mogła przestać, a w miarę słuchania czuła, że zaczyna jej się kręcić w głowie. Sama już nie wiedziała, dla kogo pracuję Lalo – dla Barosso czy dla Villanuevy – ale w tej chwili nie miało to znaczenia. On jeden zdawał się widzieć, że w tej wojnie cierpią niewinni. Po tym czego się dowiedziała, nie mogła normalnie spojrzeć Quenowi w oczy. Jak miała mu powiedzieć, że to Mercedes Nayera była powodem, dla którego on wychowywał się bez matki? Ibarra był przekonany, że jego biologiczni rodzice to jacyś narkomani, którzy sprzedali go Fernandowi za działkę, ale nie mógł się bardziej mylić. Jego ojciec był tuż obok, a on nie miał o tym zielonego pojęcia. Całą sobotę kręciła się po okolicy, bojąc się odpowiadać na wiadomości Quena, bo nie wiedziała, jak z nim rozmawiać, czuła się tym wszystkim przytłoczona. Nie spała dwie noce, sądząc, że dojdzie w końcu do jakiegoś rozwiązania, ale tak się nie stało, więc kiedy skonfrontował ją w niedzielę przed kościołem, postanowiła raz na zawsze to zakończyć, by wszystkim oszczędzić cierpień. Nie zniosłaby jego cierpienia, gdyby poznał prawdę, nie zniosłaby tych wyrzutów sumienia. Jednak tych wcale się nie pozbyła. Po zerwaniu było tylko jeszcze gorzej. Sama mówiła mu, żeby ruszył dalej, kłamała, że nie chce z nim być, więc nie powinno jej to ruszać, że on rzeczywiście już kogoś sobie znalazł – atrakcyjną piłkarkę z Nuevo Laredo. A jednak bolało jak cholera i nie mogła przestać płakać.
– Coś się stało? Zawołać lekarza?
Wzdrygnęła się w miejscu, odwracając głowę i wycierając oczy wierzchem dłoni, czując wstyd, że została przyłapana na takim akcie słabości. Chłopak zerkał nieśmiało po okolicy, upewniając się, że nie ma nikogo w pobliżu, wyglądał na zatroskanego.
– Nie, nic mi nie jest. – Carolina odchrząknęła, bo jej głos był zachrypnięty od płaczu. – Wszystko w porządku, potrzebowałam chwili dla siebie.
Nadal płakała, łzy spływały jej po twarzy i ginęły za kołnierzykiem eleganckiej białej sukienki, na której ubranie namówiła ją Astrid. Prawie nic nie widziała, wizję miała zamgloną od płaczu, ale nie uszło jej uwadze, że jej towarzysz nie ruszył się z miejsca.
– Nie mam chusteczek. Proszę. – Wyciągnął w jej stronę bandanę, którą miał zawiązaną na nadgarstku. Przyjęła ją od niego z wdzięcznością i otarła oczy, mając nadzieję, że opuchlizna zaraz zejdzie i będzie mogła wrócić na piknik dalej udawać, że wszystko gra. – Potrzebujesz czegoś? Coś do picia, jakieś lekarstwo, przejażdżkę? – Dłonią wskazał na padok dla koni niedaleko. Carolina wstała z miejsca, odzyskując trzeźwość umysłu.
– Tak – oświadczyła, prostując się z godnością. – Zawieziesz mnie do miasta?
– Na koniu? – Chłopak wydawał się zbity z pantałyku. Nie to miał na myśli, kiedy proponował przejażdżkę.
– Nie. Masz może samochód? – zapytała, rozglądając się po hacjendzie, jakby spodziewała się dostrzec jakiś wóz.
– Mam, ale nie jest zbyt reprezentacyjne, to auto dostawcze. – Wolał być szczery. Ona wyglądała bardzo ładnie, on był w pracy, więc nie przejmował się ubiorem. Poplamione dżinsy i flanelowa koszula na pewno nie dodawały mu uroku, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– Nie szkodzi, potrzebuję pilnie dostać się do Valle de Sombras.
Chłopak zgodził się i już po chwili siedziała w jego aucie, które rzeczywiście pozostawiało wiele do życzenia, ale jej to nie przeszkadzało. Czekał cierpliwie, aż powie mu, dokąd się wybierają, ale ona zamyśliła się tak, że dopiero, kiedy położył jej dłoń na ramieniu, zdała sobie sprawę, że coś do niej mówił.
– Dokąd?
– Wiesz, gdzie mieszka Fernando Barosso?
– Czy wiem? – Nastolatek parsknął cichym śmiechem. – Pewnie, wszyscy wiedzą.
– Jedź, proszę, muszę z nim porozmawiać.

*

Kolejny raz dzwonił do Victorii i kolejny raz uruchamiała się automatyczna sekretarka, zarówno na prywatnym i służbowym telefonie. Fernando zaczynał sądzić, że córka po prostu robiła mu na złość i zablokowała jego numer. To uwłaczające nagrywać wiadomość, której pewnie i tak nie odsłucha, ale był do tego zmuszony. Niestety jego zastępczyni nie popierała inicjatywy bankietu dla wpływowych mieszkańców i nie zamierzała też mu pomagać w przygotowaniach, a to oznaczało, że po raz pierwszy od dawna wszystko było na jego głowie.
Z irytacją wszedł do gabinetu w swoim domu – przynajmniej tutaj czuł się ważny, tutaj ludzie mu się kłaniali, tutaj załatwiał najważniejsze sprawy. W ratuszu mimo piastowania wysokiego urzędu, miał wrażenie, że zawsze stoi w cieniu swojej córki, która ostatnio pokazywała, że rzeczywiście jest krwią z jego krwi i sam nie był pewien, czy mu się to podoba.
– Carolino – odezwał się zaskoczony, zatrzymując się w progu na widok brunetki, która podniosła się z fotela, by stawić mu czoła. – Rosa nie przyniosła ci nic do picia? Przejdźmy do salonu, napijemy się herbaty.
Wydawał się zdumiony, ale jednocześnie ucieszony z tych niezapowiedzianych odwiedzin. Chciał ugościć dziewczynę w bardziej przytulnym miejscu, ale ona go zatrzymała. Nie przyszła tutaj nadrabiać zaległości towarzyskie.
– Nie trzeba, to nie potrwa długo. Po prostu musiałam się tego dowiedzieć – oznajmiła, zaciskając nerwowo opuszki palców na materiale białej sukienki. – Dlaczego?
– Dlaczego…? – Fernando nie wiedział, o co chodzi. Zmarszczył gęste brwi i przeszedł za biurko, udając, że nie zauważył, że nastolatka odsunęła się, kiedy był blisko niej. – Nie rozumiem.
– Noszę jej imię – wytłumaczyła, sama nie wiedząc, dlaczego akurat to ją tak ubodło. Poczuła się jednak skalana i potrzebowała odpowiedzi. – Zrobił pan to specjalnie? Chciał mnie pan naznaczyć? Chciał pan mu dopiec? Musiał pan wiedzieć, że w końcu się tu zjawi, że będzie szukał tam, gdzie to najbardziej oczywiste. Chciał pan ze mnie zrobić przynętę.
– Moja droga, nie rozumiem, co masz na myśli.
– Andrea Bezauri. To pan wybrał mi drugie imię, pan rejestrował moje narodziny. Po prostu chcę wiedzieć, dlaczego?
– To piękne imię.
Fernando usiadł powoli w fotelu, patrząc na dziewczynę uważnym spojrzeniem. Była piękna zupełnie jak jej matka, choć Mercedes miała nieco bardziej surowe rysy – może po prostu tak ją zapamiętał, a może to życie tak ją doświadczyło, że nauczyła się wyniosłości. Carolina miała osiemnaście lat i była już dorosłą kobietę, ale kiedy tak stała przed nim i przemawiała z bólem w głosie, wydała mu się być po prostu dzieckiem.
– Nie, to nie jest tylko imię. To kara. Chciał pan go ukarać, a ukarał pan mnie. A może to jakiś przebłysk wyrzutów sumienia? Nie, pan ich nie ma, nigdy ich pan nie miał. Jak pan może patrzeć rano w lustro? Jak pan może spojrzeć swojemu synowi prosto w oczy? Pozbawił pan dziecko matki. Nie wiem, czy można być większym potworem. – Naprawdę szczerze wątpiła, czy było coś, co Barosso mógł zrobić, co przewyższyłoby okrucieństwo, z jakim potraktował Saverina i jego rodzinę. Nie była w stanie tego wybaczyć. – Zabił ją pan.
– Nie, dziecko, nie ja to zrobiłem. – W głosie Barosso zabrzmiało rozeźlenie, jakby uznał, że przeinaczyła fakty, jakby próbował przeforsować swój tok myślenia. – Andreę Bezauri zabił jej mąż, Conrado Saverin. To jego powinnaś winić, nie mnie.
– To właśnie pan sobie powtarza, kiedy pan zasypia? Wszystko pan tak usprawiedliwia? Czy kiedykolwiek bierze pan odpowiedzialność za swoje czyny? – Czuła, że jest bliska płaczu, więc zagryzła drżące wargi, nie chcąc marnować łez na tego człowieka, bo nie zasługiwał na nie.
– Conrado Saverin zabił twoją matkę, a ty mu współczujesz? – Odbił piłeczkę.
– Nie współczuję jemu, tylko jego synowi. Odebrał go pan rodzicom, zabił mu matkę. Quen na to nie zasłużył.
– Dałem mu dobre życie – stwierdził gorzko Fernando, sam będąc zdziwiony swoją wspaniałomyślnością. – Mogłem go oddać do sierocińca, mogłem utopić w rzece, mogłem dać parze narkomanów na ulicy, ale nie zrobiłem tego. Wychował się w dobrej rodzinie, nigdy niczego mu nie brakowało. To co dzieje się teraz, nie jest moją winą.
– Rafael Ibarra siedzi w więzieniu przez pana.
– Nie przeze mnie, a przez swoją głupotę.
– Naprawdę ma pan tupet. – Carolina spróbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło. Serce tłukło jej się w piersi, bo czuła, że nic co powie, nie przemówi do rozsądku tego przeżartego złem człowieka. – Obwinia pan Conrada Saverina o śmierć mojej matki, ale prawda jest taka, że to ona zdecydowała o tym, jak odejdzie. Saverin nie musiał jej w tym pomagać.
– Mercedes cię kochała, chciała, żebyśmy wspólnie założyli rodzinę. Mieliśmy plany, wspólną przyszłość, ale Saverin nam to odebrał. – Barosso zacisnął palce na krawędzi biurka. Wspomnienia bolały i budziły od dawna skrywany gniew. Pragnął zniszczyć Conrada bardziej niż kiedykolwiek, kiedy tak widział, jak córka Merche stawała w jego obronie.
– Moja matka przedawkowała narkotyki, wiedząc, że była blisko rozwiązania. Zabiła nie tylko siebie, chciała zabić też mnie.
– Nie zrobiłaby tego. To Saverin…
– Saverin nie jest święty – przerwała mu, czując, że musi to powiedzieć. Nie ukrywała, że nie darzyła sympatią profesora, głównie za sprawą Fernanda, który wpajał jej do głowy te wszystkie rzeczy o tym, że był przyczyną śmierci jej matki, ale zawsze czuła też, że nie zachowywał się przy niej naturalnie. Nie mogła też usprawiedliwić faktu, że był w okolicy już prawie od roku, a jednak nadal nie powiedział synowi, kim tak naprawdę jest. Bawił się uczuciami Quena, zgrywając przyjaznego nauczyciela, a w rzeczywistości był ojcem, który szukał go niemal osiemnaście lat. – Ale to pan z premedytacją pozbawił kobietę życia, uprowadził dziecko, a biedną ciotkę Prudencję okaleczył pan na całe życie.
– Och, tylko nie ta nieszczęsna Prudencja. Stara krowa wiedziała, na co się pisze, pomagając temu zdrajcy Saverinowi. Zawsze pchała się tam, gdzie jej nie chcieli, więc się doigrała. Gdyby nie stała na drodze, gdyby nie uparła się, że odbierze poród, nic by jej się nie stało. Nie opowiadała ci? – Fernando uniósł wysoko brwi, widząc, że Carolina nie wie, o czym mówi. – Miała wybór – mogła odejść i zostawić Andreę, moi ludzie odebraliby poród, ale ona chciała z nią być do końca. Głupia.
Carolina oddychała szybko, czując, że brakuje jej powietrza. Fernando Barosso nie odczuwał wyrzutów sumienia, nie miał żadnej refleksji, liczyła się tylko jego strata i jego ból. Wszyscy inni cierpieli przez niego, ale dla niego nie miało to znaczenia.
– Nie pozwól, żeby wypaczyli ci myślenie, Carolino, ta twoja pożal się Boże cioteczka i siostra, które wmawiają ci, że cię przede mną chronią, a tak naprawdę cię izolują. Obawiają się ciebie, bo jesteś spadkobierczynią i możesz im odebrać to, co tak skrzętnie ukrywały tyle lat.
– To największa bzdura, jaką słyszałam w życiu. Nikt nie musi mi mówić, co mam myśleć, jak mam czuć, jestem dorosła i sama potrafię zadecydować o sobie. A pan zniszczył mi życie. Skoro tak bardzo kochał pan moją mamę, skoro snuliście razem takie plany, skoro chciał pan mnie uznać jak własną córkę i nawet nadał mi pan drugie imię, dlaczego umieścił mnie pan w sierocińcu? Dlaczego pozwolił mi pan tam gnić przez ostatnie osiemnaście lat? – Teraz już nie mogła powstrzymać łez, kilka kropel spłynęło po jej policzkach, ale natychmiast je otarła, nie chcąc, by wyczuł jej słabość. Fernandowi zadrgały lekko wargi, ale nie dał po sobie poznać, że jej łzy zrobiły na nim wrażenie.
– Pisałem do ciebie listy.
– Słucham?
– Listy. Byłem twoim darczyńcą. – Fernando wyznał, odwracając lekko wzrok, bo widok brunetki był zbyt bolesny. Jakby Merche powstała zza grobu, tylko młodsza, piękniejsza i bardziej skrzywdzona. – Przysyłałem ci paczki, każde dziecko je otrzymywało. Tobie nigdy niczego nie brakowało.
– Mówi pan o sukienkach? O słodyczach zza granicy? – Carolina prychnęła. Nie chciała tego, wszystkie smakołyki zawsze lądowały w brzuchach jej młodszych kolegów, a sukienki przerabiała, żeby inni mieli co na siebie włożyć, bo czuła się winna, że tylko jej przysyłano takie prezenty. – Rzeczywiście, mieliśmy taki program. Dzieci wysyłały własnoręcznie zrobione laurki i drobne upominki, a darczyńcy czasem odwdzięczali się czymś więcej niż tylko czekiem na konto parafii. A ja myślałam, że pan chce mnie adoptować. Teraz już wiem, że nie musiał pan tego robić. Moja mama ustanowiła pana opiekunem prawnym, ale pan nie zniósłby takiej odpowiedzialności. Wolał pan zrobić ze mnie szczura laboratoryjnego. I siedział pan tu sobie w swojej willi, czekając, aż Conrado Saverin się tu zjawi, a wtedy pan mógłby zadać mu ostateczny cios. Chciał pan dać mu fałszywą nadzieję, że jego córka jest tuż obok, a kiedy okazałoby się, że to nie ja, delektowałby się pan chwilą, kiedy powie mu, że tak naprawdę jego dziecko od dawna już nie żyje, że te poszukiwania od początku były pozbawione sensu. Zacierałby pan ręce i śmiał się za plecami Saverina, wiedząc, że jego syn jest tutaj. I nawet gdyby Saverin zabił pana w szale, pan byłby zachwycony, bo razem z panem umarłby ten sekret, a Conrado cierpiałby do końca życia. Może nawet odebrałby sobie życie opętany szaleństwem. Czy właśnie taki scenariusz pan snuł? Tak to pan sobie zaplanował? Jeśli tak, to pańskie plany posypały się jak domek z kart.
– Moja droga, wiedziałem, że spotkam się z Conradem, to była kwestia czasu. I tak, moje plany nie wypaliły, pogodziłem się z tym. – Barosso pokiwał głową, biorąc to na swoje barki. – Jednak teraz Saverin ma o wiele więcej do stracenia. Bo widzisz, obojętnie co zrobi – jest na przegranej pozycji. Jeśli powie biednemu Enrique, że jest jego ojcem i że był tutaj przez ten cały czas – chłopak go znienawidzi. Jeśli jednak zdecyduje się milczeć – on sam będzie cierpiał, wiedząc, że jest tak blisko swojego dziecka i nie mogąc nic z tym zrobić. A jeśli dodać do tego fakt, że Andrea Bezauri zginęła przez lekkomyślność i pychę Saverina, myślę, że mogę śmiało zaliczyć ten scenariusz do udanych. Moje plany nigdy specjalnie nie zakładały tego, żeby nastawić ojca i syna przeciwko sobie, ale skoro już samo tak wyszło, głupio by było nie skorzystać.
– Jest pan chory, wie pan o tym? – Carolina nie dowierzała w to, co słyszy. – Jak pan mógł?
– A ty, dziecko, jak ty możesz? – Wszedł jej w słowo, mając dość tych manipulacji i grania na emocjach. Wiedział, co zrobił, wiedział, jakie są tego konsekwencje i nie zamierzał za to przepraszać. – Znasz prawdę, nie wnikam, kto ci powiedział – może Prudencja, a może Astrid? Tak, obie wiedziały, zapewniam cię o tym. Skoro ja jestem potworem, bo uknułem tę całą intrygę, to jak określiłabyś siebie, skoro znając wszystko, nadal milczysz, zamiast powiedzieć swojemu chłopakowi prawdę.
– Zerwałam z nim – wyznała, właściwie nie wiedząc, dlaczego. Zabolało ją serce, kiedy wypowiedziała na głos te słowa. Nie mogła o tym z nikim porozmawiać, nikomu nie mogła powiedzieć. – Nie mogę spojrzeć mu w oczy, wiedząc, że to przeze mnie on nie ma matki.
– Nie przez ciebie, Carolino, a przez własnego ojca, ustaliliśmy już to. Uważam, że dobrze zrobiłaś – ten chłopak nie był dla ciebie odpowiedni, jesteś dla niego za dobra. Powinnaś znaleźć sobie kogoś bardziej na swoim poziomie, a nie takiego prymitywa, jak mój chrześniak.
– Trzymał go pan do chrztu, wiedząc, że jego matka nigdy nie zobaczy, jak jej syn dorasta, bo pan wysłał ludzi, by zamordowali ją z zimną krwią. I pan się dziwi, że nikogo przy panu nie ma?
– Słucham? – Fernando zamrugał powiekami, nie wiedząc, do czego Carolina zmierza. Ona przestała już płakać. Teraz była tylko blada, a oczy, choć napuchnięte, widziały wyraźniej niż wcześniej.
– Tak wielki, piękny dom. Ja marzyłam o jakimkolwiek, byle własnym. A pan mieszka w takim miejscu, z tyloma pokojami, z rzeźbionymi meblami, z ogrodem i fontanną, która wygląda jak z jakiejś bajki. Ale jest pan w tym domu zupełnie sam. – Nie próbowała mu dopiec, po prostu stwierdzała fakty. Uderzyła ją ta ironia losu, a rezydencja, którą kiedyś podziwiała z daleka, teraz wydała jej się przeraźliwie smutna. – Bez dzieci, bez wnuków, bez przyjaciół, a jedynie z wrogami czyhającymi za rogiem. Wszyscy pana opuścili, został pan sam i już nigdy nie będzie pan miał nikogo, bo pana serce nie zna miłości, nie umie pan okazywać empatii czy chociażby zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Już na zawsze zostanie pan słabym, samotnym i rozgoryczonym człowiekiem, którego zemsta opętała do tego stopnia, że nawet, kiedy już się dokonała, pan nie potrafi przestać i wciąż sięga po więcej, zatracając po drodze ostatnie resztki duszy, która kiedyś sprawiła, że jakimś cudem, nie wiem jakim, moja matka chciała z panem ułożyć sobie życie na nowo. Nie powiem, że jest mi pana żal, bo nie jest. Chcę tylko, żeby pan wiedział, że nigdy, przenigdy, panu nie wybaczę i nie dam rozgrzeszenia. Nie za mnie, nie za moją matkę, a już na pewno nie za Quena. I jeśli nie powiedziałam policji tego co wiem, to tylko i wyłącznie dlatego, że nie chcę, aby on cierpiał. Już wystarczająco zniszczył pan mu życie, on nie zniósłby kolejnego ciosu.
– Carolino…
Barosso podniósł się z miejsca, ale było już za późno, bo dziewczyna wyszła, zamykając za sobą drzwi. Nie trzasnęła, nie miała siły, ale jakimś cudem miało to większy efekt, niż gdyby wykrzyczała mu to prosto w twarz. Wpakowała się do samochodu zaparkowanego przed rezydencją Barosso, który szpecił nieco okolicę swoim zarysowanym lakierem. Chłopak spojrzał na nią z troską, nie wiedząc, czy ma ruszać, czy może woli chwilę posiedzieć w ciszy. Dała mu jednak znać, by jechał przed siebie i chwilę później byli już z powrotem na El Tesoro.
– Dziękuję. Nie powiem ciotce, że wyszedłeś z pracy, nie przejmuj się – zapewniła go, poprawiając sukienkę i przeglądając się w lusterku, by upewnić się, że nie widać po niej, że płakała. Nie nosiła makijażu, więc żadne smugi od tuszu do rzęs jej nie zagrażały. Wyglądała tak jak zwykle, tylko odrobinę bardziej smutno, ale w końcu była dobrą aktorką. Wystarczyło przywołać lekki uśmiech. – Przepraszam, nie zapytałam cię nawet o imię.
– Ja? – Chłopak wskazał na siebie, jakby spodziewał się, że zwróciła się do kogoś innego. – Malachai – przedstawił się, szybko jednak żałując swojej decyzji.
– Jak prorok Malachiasz? – Cień uśmiechu przewinął się po twarzy Caroliny. – Przepraszam, nie chciałam się nabijać.
– Nie, w porządku, przyzwyczaiłem się. Rodzice mieli trochę świra, chcieli żebym dokonywał wielkich rzeczy jak w Biblii. Wszyscy mówią mi po prostu Kai – przywitał się raz jeszcze z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
– Miło było cię poznać, Kai. – Carolina podziękowała raz jeszcze i wysiadła, zatrzaskując drzwi.
– Właściwie to chodzimy razem do szkoły, ale skąd miałabyś o tym wiedzieć – dodał już sam do siebie, bębniąc palcami po kierownicy. Śliczne dziewczyny nie dostrzegały chłopaków jak on, a on też nigdy za takimi się nie uganiał. Westchnął tylko, zaciągając hamulec ręczny.

***

W Pueblo de Luz niewiele się działo i zawsze miała wrażenie, że się tutaj dusi. Od dziecka ciągnęło ją do wielkich miast, chciała zwiedzać świat, obcować z kulturą, poznawać nowych ludzi i być po prostu wolna, bo tutaj nie można było nawet myśleć o prawdziwej niezależności, kiedy wszyscy obserwowali każdy twój krok i porównywali cię z innymi. Debora Guzman w młodości była niepokorna, robiła wszystko na opak, byleby tylko w jakiś sposób zaznaczyć swoją obecność. W szkole uchodziła za raczej przeciętną uczennicę, daleko jej było do starszego rodzeństwa, za to w kwestii imprez i łamania szkolnego regulaminu prześcignęła ich obydwoje. Wiele osób mówiło jej, że miała wszystko podane na tacy, bo urodziła się w dobrym domu, a jej rodzina utorowała jej ścieżkę, ale nie mogli się bardziej mylić. Wcale nie było łatwo dorastać w cieniu Ofelii i Fabiana, szczególnie, że wiedziała, dlaczego w ogóle przyszła na świat. To nigdy nie stanowiło tajemnicy i matka też temu nie zaprzeczała, że kiedy Ofelia zachorowała w dzieciństwie na białaczkę, najlepszym rozwiązaniem był przeszczep szpiku od rodzeństwa i to dlatego Serafina i Leopoldo zdecydowali się na kolejne dzieci. Jednak ani Fabian ani Debora niestety nie mogli poratować starszej siostry, która w końcu znalazła swojego genetycznego bliźniaka w bazie. W dzieciństwie czasem miała z tego powodu wyrzuty sumienia, choć przecież zupełnie to od niej nie zależało. Kiedy Ofelia wyzdrowiała, Deb mogła jednak w końcu skupić się na sobie.
Była późnym dzieckiem, więc ze starszym rodzeństwem niewiele ją łączyło. Kiedy ona szła do podstawówki, Ofelia kończyła studia, a Fabian był w liceum i wiódł prym jako przewodniczący szkoły i wzorowy uczeń. Ona jednak zawsze pakowała się w kłopoty, a już szczególnie, kiedy chciała zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej, potrafiła robić z siebie prawdziwą idiotkę. Z perspektywy czasu niczego jednak nie żałowała i miło wspominała tamte czasy, również nauczycieli, którzy zaszczepili w niej pasje i pomogli się rozwijać. Jedną z takich osób była dla niej Angelica Pascal – to właśnie jej lekcje historii, a w szczególności tematy poświęcone historii sztuki, sprawiły, że Deb chciała obrać właśnie ten kierunek. Angelica była też artystką amatorką, więc wspólnie malowały, rzeźbiły czy lepiły z gliny. To dzięki niej złożyła papiery na studia do stolicy, a potem dostała się na pierwszy staż w konserwatorium sztuki. Pani Pascal motywowała ją, by sięgała po więcej, by nie spoczywała na laurach, a ona chętnie to robiła.
W Mexico City odżyła, poznała świat, o którego istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. W głowie już planowała kolejne podróże, marząc o wycieczce z plecakiem po Europie i czując prawdziwą ekscytację. Jako młodziutka dziewczyna miała jednak pewną wadę, a mianowicie – była zakochana. Mówili jej, że jest głupia, bo rezygnuje z marzeń dla faceta, ale ona wcale tak tego nie widziała. Wracała w rodzinne strony zawsze z utęsknieniem, bo wiedziała, że jeśli jest jedna rzecz na tym świecie, która nigdy się nie zmienia, to jest nią właśnie Ivan Molina. To nic, że przyjaciółki mówiły jej, że on ją wykorzystuje, to nic że dla wielu ten związek był toksyczny – zrywali ze sobą i schodzili się tyle razy, że ciężko jej było to zliczyć, ale i tak nie umiała tego przerwać. Kiedy zaszła w ciążę, wszystko jednak diametralnie się zmieniło.
Wiele można było mówić o Ivanie – że jest nieodpowiedzialny, lekkomyślny, że brakuje mu ogłady i szacunku do drugiego człowieka, że jest egoistą i wiecznym dzieciakiem, który nikogo nie słucha – ale kiedy trzeba było, stanął na wysokości zadania. To on zaproponował małżeństwo, choć wcale tego nie oczekiwała. Chciała jednak dać swojemu dziecku pełen dom i wiedziała, że Molina, nawet ze wszystkimi swoimi wadami, jest w stanie im to zapewnić. Leopoldo Guzman nie był zachwycony, nawet przez jakiś czasu nie odzywał się do córki, kiedy dowiedział się o ślubie, ale w końcu musiał się z tym pogodzić. Ludzie w miasteczku też różnie gadali, ale Deb nie zwracała na to uwagi. Ivan nie był może najzamożniejszym kandydatem na męża, ale dbał o nią i nigdy niczego im nie brakowało. Mieszkanie w nowym budownictwie w Pueblo de Luz stanowiło przydział od miasta, który przysługiwał Molinie z tytułu pracy w policji. Wykupił je za okazyjną cenę, a ona wyremontowała po taniości, wykorzystując do tego swoje artystyczne zapędy. Sypialnia dziecięca stanowiła dla niej wyzwanie, bo nie mogła zdecydować się na odpowiedni kolor. Różowy był zbyt oklepany, niebieski podobnie, więc w rezultacie przemalowywała pokoik Gracie kilka razy, przez co Ivan robił jej awanturę. Raz naszedł ją, jak malowała gwiazdki na suficie, stojąc na drabinie i nieźle się wściekł. Musiała obiecać, że już nigdy tego nie zrobi. Podobał jej się taki opiekuńczy Ivan i wiedziała, że starał się jak mógł, by nie iść w ślady ojca. Chciał być lepszy dla niej i Gracie, bo Antonio nie mógł tego zapewnić jemu i Claudii. W rezultacie dziewczyna z małego miasteczka, która marzyła o wielkim świecie, utknęła na prowincji z mężem policjantem, który nie zarabiał kokosów, ale jakoś sobie radzili. Dorabiała na boku, sprzedając swoje obrazy, wazony i ozdoby, nie chcąc rezygnować ze swojej pasji, choć dobrze wiedziała, że w większym mieście jak San Nicolas miałaby dużo więcej perspektyw. Nie żałowała jednak, że została. Dzięki temu, że zaszła w ciążę, Ivan musiał też porzucić swoje plany o wstąpieniu do wojska razem z Bastym, a dla niej była to wielka ulga. Wiedziała bowiem, że Molina raczej nie wróciłby już z armii, był po prostu zbyt brawurowy.
Po śmierci córeczki wyjechała, nie oglądając się za siebie. Nie widziała już sensu życia w tym miejscu, ponownie zaczęła się dusić. Dlatego fakt, że po latach znów tutaj powróciła wydawał się totalną abstrakcją. Wmawiała sobie, że to tylko tymczasowe, że jest tutaj, by być bliżej Ofelii, że musi pomóc Quenowi, Neli i Jordanowi, że oni jej potrzebują. Prawda była jednak zupełnie inne – to ona potrzebowała ich.
Debora Guzman westchnęła, przeczesując bezwiednie długie włosy palcami i przypatrując się gromadce roześmianych maluchów biegających po El Tesoro i umorusanych czekoladowymi lodami. Uśmiechnęła się na ten widok, bo dawno nie widziała śmiechu dzieci. Choć wielu uważało, że się do tego nie nadawała, ona uwielbiała być mamą. Kiedy los brutalnie jej to odebrał, miała wrażenie, że straciła sens życia. Po Gracie nic już nie było takie samo. Cóż, prawie nic.
Violetta Conde głośno plotkowała, obmawiając wszystkich po kolei. Teraz uwzięła się na dziennikarza Armanda Romero, który przyszedł na piknik chyba bardziej z ciekawości, niż dlatego że miał na to ochotę. Zdawał się nie być w ogóle zrażony długim językiem Violi, a Deb pomyślała, że facet musi mieć nerwy ze stali, skoro jest w stanie słuchać tej paplaniny. Zostawiła ich i odeszła do szwedzkiego bufetu, by napić się mrożonej herbaty. W oddali dostrzegła nawet Eliasa Rochę, co sprawiło, że kąciki ust lekko jej zadrgały. Zaprosiła go tutaj niezobowiązująco, ale nie spodziewała się, że się pojawi. Być może jednak tylko wykonywał polecenie służbowe, bo kręcił się po hacjendzie z nietęgą miną i doglądał nastolatków, jakby próbował złapać ich na gorącym uczynku.
– Więc to prawda, co mówią. Spotykacie się?
Odwróciła głowę w stronę bruneta, który nalewał sobie wody tuż obok niej. Chwilę zajęło jej rozpoznanie Giacomo Mazzarello, a jeszcze dłużej zastanawiała się, dlaczego go nie poznała.
– Byliśmy na paru randkach – odparła, nie widząc powodu, by kłamać. Violetta Conde już na pewno doskonale znała harmonogram ich spotkań, zawsze była wścibska i to ona pierwsza rozniosła plotkę po mieście, kiedy Deb zaszła w ciążę. – Zgoliłeś wąsy – dodała, kiedy w końcu połączyła kropki. – Skąd ta zmiana?
– Uczniowie wykorzystywali to przeciwko mnie – odparł śmiertelnie poważnie, więc nie była pewna, czy żartuje. – Kampania wre?
Giacomo wskazał palcem na przypinkę na piersi kobiety, do której założenia zmusiła ją Silvia. Przyszłaby na piknik tak czy siak, ale oficjalnie miała się pokazać, by promować swoją kandydaturę. Podobno jej wyniki w sondażach mogły być lepsze, ale Deb nie analizowała wszystkiego tak jak jej bratowa. Uśmiechnęła się jednak, spoglądając w dół na gadżet.
– Dałabym ci jedną, ale chyba wiem, na kogo ty zagłosujesz. – Wysiliła się na żart, bo oczywistym było, że brat będzie głosował na siostrę.
– Cóż, dobrze więc, że wybory są tajne i nikt nie będzie zaglądał mi przez ramię przy urnie.
Tym razem to on się uśmiechnął, co ją zdziwiło. Nigdy nie był przyjacielskim typem. W szkole żył raczej na uboczu, a zauważano go jedynie dlatego, że uchodził za kapusia, który skarżył na kolegów. Dla Debory zawsze był jednak miły, w końcu kochał się w niej całe dzieciństwo, choć ona nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Guzmanówna była w szkole popularna – grała w siatkówkę, chodziła z największym gwiazdorem i kapitanem drużyny pływackiej, manifestowała też swoje poglądy i otwarcie wyrażała swoje zdanie, co nie raz przysporzyło jej problemów. Potrafiła przyjść do szkoły w absurdalnie krótkiej spódniczce, by pokazać co myśli o zakazach dotyczących szkolnych mundurków. Kosztowało ją to wtedy niezły łomot linijką od Dicka Pereza. Na szczęście jej starsi koledzy wzięli wtedy sprawy w swoje ręce i pokazali dyrektorowi, gdzie raki zimują. Deb pod wieloma względami czuła się blisko Giacomo, bo choć oboje się od siebie różnili, to jednak mieli ze sobą coś wspólnego – zawsze żyli w cieniu swojego starszego rodzeństwa i tak też pozostało do dnia dzisiejszego.
– Uważaj, Giaco, Violetka kręci się gdzieś, a jej uszy mają daleki zasięg. Lepiej nawet nie sugeruj, że nie popierasz Marleny, bo obróci się to przeciwko tobie.
– Na co dzień mam do czynienia z bandą nastolatków, poradzę sobie i z Violettą Conde – zapewnił ją, popijając swoją wodę. Uważnie przypatrywał się dawnej koleżance ze szkoły. – Marlena nie gra czysto.
– To prawda. Wykupiła wszystkie przestrzenie reklamowe w Pueblo de Luz. Powiesić plakat wyborczy w innym miejscu niż na płocie sąsiada graniczy z cudem.
– Przepraszam – wyrwało mu się, choć wcale tego nie planował.
– Za co? To nie twoja wina, że Marlena ma serce z kamienia. – Debora roześmiała się, bo w gruncie rzeczy nie była aż tak bardzo nastawiona na zwycięstwo jak Silvia, która wciąż motywowała swoich Avengersów do działania. Zgłosiła się do rady miasteczka, bo chciała coś udowodnić sobie i Ivanowi. Chciała mieć też pretekst, by tutaj zostać, ale nikt nie musiał przecież o tym wiedzieć.
– Nie miałem na myśli Marleny – szepnął, ale nie zdążyła zapytać go, o co mu chodziło, bo jak na zawołanie przy szwedzkim bufecie pojawiła się miejska plotkara.
– Dzień dobry – przywitała się z obojgiem z obrzydliwym uśmieszkiem na maźniętych czerwoną szminką wargach. – Przepiękna pogoda, prawda?
– Tak, to prawda, idealna na piknik – zgodziła się z nią Debora, odliczając do trzech w swojej głowie, ale Viola wystrzeliła jeszcze zanim doszła do numeru „1”.
– A Fabian nie chciał przyjść? Silvia mówiła, że jest zajęty nawet w niedzielę, biedaczek. Bo chyba z jego sercem wszystko w porządku? Wiesz, ludzie gadają.
– Tak, chyba wiem, kim są ci „ludzie”. – Deb ugryzła się w język, by nie powiedzieć nic więcej. – Mój brat ma się dobrze. Ma jednak inne zobowiązania.
– Ale chyba popiera twoją kandydaturę? Szczerze mówiąc, trochę się dziwię. – Conde udała, że ta myśl dopiero przyszła jej do głowy, ale nikogo nie zwiodła – wiadomo było, że od dawna się z tym nosiła i tylko czekała na odpowiedni moment, by zaatakować. – Bo w końcu Fabian zawsze dbał o to, żeby w jednostkach samorządowych nie było nepotyzmu. Pamiętam, jak przez niego radny Iglesias musiał zrezygnować z funkcji.
– Nie zrezygnował z własnej woli, był zmuszony, kiedy na światło dzienne wyszło, że kupował głosy – przypomniał Giacomo, szybko jednak żałując, że się odezwał, bo Viola zmroziła go wzrokiem.
– Cóż, w każdym razie to dziwne, żeby siostra człowieka, który pracuje w biurze gubernatora, zasiadała w radzie miasteczka.
– Nie jest to niezgodne z prawem.
– Być może nie, ale na pewno źle widziane.
– Podobnie jak plotkowanie o sprawach, które cię nie dotyczą.
– Nie zrozum mnie źle, Deb, ja po prostu chcę wszystkiego co najlepsze dla naszej społeczności.
– Dlatego nie kandydujesz?
– Nie musisz być bezczelna. – Policzki Violi lekko poróżowiały po tej zniewadze. Może i by kandydowała, gdyby niektórzy kandydaci nie mieli na nią solidnych haków. Javier Reverte dobitnie dał jej do zrozumienia, że nie powinna tego robić. – Ale muszę ci powiedzieć, Deboro, że cię podziwiam. To naprawdę odważne wystawiać się tak na ocenę opinii publicznej, tym bardziej że nigdy nie cieszyłaś się specjalnie dobrą sławą. – Zrobiła dramatyczną pauzę, być może licząc na jakieś sprostowanie ze strony Guzmanówny, ale ona milczała, wbijając widelczyk w kawałek marchewkowego ciasta Rebeci Fernandez. Viola uznała zatem, że ma prawo kontynuować. – Ludzie zawsze ci współczuli, bo utknęłaś w małżeństwie z Ivanem, ale kiedy wyjechałaś, cały hejt obrócił się przeciwko tobie. To przykre, ale nigdy nie zaprzeczyłaś plotkom, więc niby co mieli myśleć?
– Niby jakim plotkom? – Deb dała za wygraną. Wiedziała, że Conde karmiła się właśnie takimi pytaniami, ale nie miała siły, by się z nią spierać. Właściwie to nawet trochę ją ciekawiło, jak jej rozwód z Ivanem został odebrany przez sąsiadów. Słyszała co nieco na jednym z wieczorów w El Gato Negro, poprztykała się wtedy z Marleną, ale od Violi mogła się dowiedzieć nieco więcej.
– No jak to, Debbie, nie udawaj niewiniątka. – Viola otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, jakby chciała podkreślić, że to przecież oczywiste. – To ty forsowałaś rozwód. Ivan nie chciał się zgodzić, to wie przecież każdy. Pytanie brzmi dlaczego tak bardzo ci zależało? Wniosek nasuwa się sam.
– Myślę, że wystarczy. Deb, przejdziemy się popatrzeć, jak dzieciaki grają w piłkę? – Giacomo wtrącił się do rozmowy, przeczuwając, do czego zmierza Violetta. Deb jednak go nie słuchała.
– Niby jaki to wniosek? – ponagliła Violę do odpowiedzi.
– A taki, że chociaż to Ivan nigdy nie był znany z wierności, to jednak ty złamałaś przysięgę, proste. – Conde nie kryła zadowolenia z siebie. – Poznałaś kogoś i chciałaś się uwolnić. Bądźmy szczerzy, Debbie, ty nigdy tutaj nie pasowałaś, nie chciałaś wracać do Pueblo de Luz. Gdyby nie ciąża, twoja noga nigdy by tutaj nie postała. Tak całkiem szczerze, wydaje mi się, że ci ulżyło, kiedy zmarła Gracie, bo przynajmniej mogłaś znów być wolna…
Nie planowała tego, ale to było silniejsze od niej – zamachnęła się pięścią, zupełnie tak jak uczył ją kiedyś chrześniak. Żadna z niej bokserka, ale potrafiłaby się obronić w ciemnej alejce i spowolnić przeciwnika. Teraz miała ochotę rozkwasić nochal Violetty. Wielkie jednak było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że to nie pani Conde wije się z bólu, a Giacomo Mazzarello zakrywał twarz rękami.
– Boże, Giaco, wszystko okej? – zapytała z przerażeniem, a to uczucie tylko się pogłębiło, kiedy mężczyzna odsłonił twarz i zobaczyła krew tryskającą mu z nosa.
– Oburzające, Deboro, naprawdę oburzające! – Viola złapała się za pierś, która poruszała się szybko po tym wstrząsającym widowisku. Cudem uniknęła kontuzji, kiedy Giacomo w porę stanął między kobietami. – I ty chcesz kandydować do rady miasteczka? Jak ktoś taki może w ogóle ubiegać się o urząd? Możesz być pewna, że nie będę milczeć!
– Tego jednego wszyscy akurat jesteśmy pewni. – Deb zacisnęła ponownie pięść, ale nie odważyła się już pogrozić nią pani Conde, która odeszła na trzęsących się nogach, zapewne już w głowie układając scenariusz tych wydarzeń, którzy przekaże dalej. – Dlaczego to zrobiłeś? – Guzmanówna zwróciła się do nauczyciela języka włoskiego, kiedy już zostali sami.
– Wolałabyś dostać pozew od Violetty? – odpowiedział pytaniem na pytanie, krzywiąc się z bólu i przyjmując od niej serwetki, by zatamować krwawienie.
– Wolałabym dać jej w zęby i zamknąć jej gębę. Bardzo boli? – Zatroskała się, kiedy on bezskutecznie walczył z krwotokiem z nosa.
– Nie, tylko lekko szczypie. Tyle razy obrywałem od Ivana, że jestem przyzwyczajony, ale ty też walisz mocno.
Zacisnęła mocno usta, by się nie roześmiać, bo sytuacja nie była zabawna.
– Możemy zaraz porównać – zagrzmiał nad nimi głos Moliny, którego zwabiły jęki Violetty. – Przyłóż lód.
– Tak zrobię. – Giacomo odsunął się nerwowo od Ivana, jakby zakorzeniony był w nim refleks z młodości i rzeczywiście bał się oberwać.
– Nie mówiłem do ciebie, pajacu, tylko do niej. – Szeryf zwrócił się do byłej żony, która trzymała się za prawą pięść. – Zrób okład.
– Nic mi nie jest.
– O co poszło?
– O to, że wyciera sobie gębę moją rodziną. Jak zwykle.
– A to powód do rękoczynów?
– Każdy powód jest dobry, przecież sam stosujesz tę zasadę – odgryzła się, nie wiedząc, czemu tak bardzo zirytowała ją jego troska. Odeszła, zostawiając go z osłupiałą miną.
– Nic nie zrobiłem – odezwał się Giacomo, kiedy opanował już sytuację z nosem. Zawinął w ściereczkę kilka kostek lodu z turystycznej lodówki, w której chłodziły się napoje i przyłożył ją sobie do nosa.
– Oczywiście, że nie. Jak zwykle wy, Mazzarello, nigdy nic nie robicie – warknął szeryf i również odszedł, zostawiając Włocha samego z wyrzutami sumienia.

***

Czuła, że świat się kręci. Nie była pewna, czy to trawa, po której stąpała była niestabilna, czy może ona sama lewitowała, ale wiedziała jedno – nie czuła się dobrze. W jednej chwili grała w siatkówkę ze znajomymi i rozmawiała z nimi o Łuczniku Światła i profilu na instagramie, w drugiej miała mroczki przed oczami i szła, słaniając się na nogach. Oblały ją zimne poty, a w żołądku tak jej się przewracało, że mogło to oznaczać tylko jedno. Sara Duarte zwymiotowała pod drzewem, jedną ręką przytrzymując się grubego pnia. Miała wrażenie, że ktoś wykręca jej wnętrzności. Noga nadal dawała o sobie znać po pamiętnej kąpieli w jeziorze, kiedy skaleczyła się jakimś obrzydliwym drutem, ale wracała już do siebie i liczyła na powrót do drużyny siatkówki. Co prawda trener Bruni dawał jej czas na rekonwalescencję, ale ona obawiała się o swoje miejsce, tym bardziej teraz kiedy Amelia Estrada okazała się być naprawdę niezłą zawodniczką. Sara potrzebowała tych dodatkowych punktów na świadectwie. Teraz kiedy rezygnowała z samorządu uczniowskiego, musiała mieć coś innego, co dobrze wyglądałoby w podaniach na studia. Jednak nawet kiedy już czuła się na tyle dobrze, żeby zagrać amatorski mecz, znów wydarzało się jakieś nieszczęście. Nie wierzyła, że ma takiego pecha. Jej ciałem ponownie wstrząsnęły torsje i zapragnęła się położyć. Dona Prudencia na pewno udostępniłaby jej jeden pokój, ale nie miała siły dostać się do pensjonatu. Chciała wrócić do domu.
– Trzymam cię. – Usłyszała głos tuż nas sobą i zdała sobie sprawę, że zachwiała się, niemal upadając pod drzewo prosto w swoje wymiociny. Chwyciła się przedramienia swojego wybawcy, ale kiedy zdała sobie sprawę, kto to taki, szybko puściła go z przerażeniem. – W porządku, możesz się mnie złapać. Nie wyglądasz dobrze.
Yon Abarca na twarzy miał wymalowany grymas pośredni między obrzydzeniem a zatroskaniem. Sądząc po kluczykach w jego rękach, chciał się zmyć z pikniku, korzystając, że wszyscy są zajęci. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo znów zwymiotowała, prosto na jego buty.
– Przepraszam – wymamrotała, sama czując odrazę i wstyd, bo jeszcze nigdy jej się coś takiego nie zdarzyło. – Nie wiem, co mi jest. Źle się czuję.
– Pewnie coś zjadłaś. Żarcie stoi w pełnym słońcu, może coś się popsuło – podsunął, strzepując nogą fragmenty jedzenia ze swoich butów. Nie mógł jej za to winić, bo nie zrobiła tego specjalnie. Poprowadził ją na ławeczkę kilka metrów dalej i po chwili wrócił z butelką wody.
– Zjadłam tylko kanapkę z serem i wypiłam lemoniadę. Była ohydna – przypomniała sobie, bezwiednie wycierając usta, w których nagle jej zaschło. Z wdzięcznością przyjęła od Yona wodę i upiła kilka łyków. – Idź już, na pewno nie chcesz, żeby ktoś cię ze mną zobaczył.
Yon zacisnął szczękę. W jej głosie było słychać nutkę smutku, a jemu zrobiło się głupio. To prawda, że po ich jednorazowym wyskoku podczas balu bożonarodzeniowego, od razu zaznaczył, że nie powinna nikomu o tym mówić, bo to dla niego zniewaga. Nie chciał, żeby ktoś się dowiedział, a już tym bardziej Veronica. Widocznie dotrzymała słowa, bo nie słyszał na ten temat żadnych plotek, ale teraz poczuł się parszywie, bo wszystkie emocje z ostatnich dni skumulowały się, sprawiając, że był zły na samego siebie.
– Wracaj pograć w piłkę – ponagliła go, nie chcąc, by tutaj z nią siedział, bo czuła się niekomfortowo na wspomnienie swojego pierwszego razu.
– Nie mam ochoty. Mój bramkarz działa mi na nerwy – warknął, na samo wspomnienie Barragana czując, że robi mu się gorąco. Ten gość na zbyt wiele sobie pozwalał.
– To wracaj do domu.
– I mam cię tu zostawić, żebyś zemdlała i rozbiła sobie głowę? Nie sądzę. – Usiadł obok niej i zajął się czyszczeniem swoim tenisówek. – Czemu przyszłaś tutaj sama i nikomu nie powiedziałaś, że źle się czujesz? Wyglądasz jak śmierć.
– Nie chcę nikomu robić kłopotu – wyznała, odgarniając włosy ze spoconego czoła. Po zwymiotowaniu czuła się odrobinę lepiej, ale jeszcze nie na tyle, żeby wrócić na piknik.
– Ale chyba nie jesteś… no wiesz… – Yon nagle zrobił się blady jak ściana. Wymiotująca dziewczyna kojarzyła się w przeważającej większości tylko z jednym.
– Nie jestem w ciąży – sprostowała, a na samą myśl znów zrobiło jej się niedobrze. Tego akurat była pewna. Jeszcze czego, żeby jej pierwszy raz okazał się nie tylko beznadziejny, pozbawiony uczuć, to jeszcze zostawiłby jej pamiątkę na całe życie. – Coś musiało mi zaszkodzić. Mam po prostu pecha. Wciąż mi się coś przytrafia. Nie wiem, co ja robię nie tak, że imają się mnie nieszczęścia. Najpierw ta głupia noga, teraz to… za jakie grzechy?
– Może to klątwa – podsunął całkiem poważnie, a kiedy ona spojrzała na niego sceptycznie, uniósł wysoko ręce, jakby chciał się jakoś usprawiedliwić. – Tak tylko mówię. Mama opowiadała mi o romskich klątwach. Twój ojciec nie jest czasem przeklęty?
– Nie znam mojego ojca.
– No widzisz, może go przeklęli i na tobie się to odbija. Guzman jest przeklęty – dodał, chcąc jakoś ubarwić swoją teorię.
– Wierzysz w takie bzdury? – Sara wyglądała na nieprzekonaną. Za bardzo jednak źle się czuła, by przeanalizować jego słowa.
– Nie wiem, skądś ten mit się wziął, nie? Klątwa ojców przechodzi na dzieci.
– Cóż, nie znam swojego ojca, nigdy go nie poznam, więc i nigdy się nie dowiem. – Nie miała siły się w to zagłębiać, a on chyba to wyczuł, bo już do tego nie wracał.
– Dlaczego nie powiedziałaś Veronice, że ze sobą spaliśmy? – wypalił nagle, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego. Z jednej strony nie chciał, żeby Vero dowiedziała się o jego przygodach, z drugiej może wtedy poczułaby się zazdrosna? Sam już nie wiedział.
– Bo mi zakazałeś. A poza tym nie rozmawiam z nią od dawna. – Zwiesiła głowę i zaplotła dłonie na karku, czując lekkie ukojenie w tej pozycji. Nie było idealnie, ale jakoś musiała sobie radzić. – Gdybym wiedziała, że ty i ona… nigdy bym z tobą nie poszła do łóżka.
– Raczej na materac w składziku przy salce gimnastycznej.
– Tak, jesteś romantykiem.
– Przepraszam.
Sara zdziwiła się przeprosinami, ale przyjęła je, bo choć sama była sobie winna, on też nie potraktował jej wtedy zbyt grzecznie.
– Jesteś dupkiem.
– Wiem.
– Veda tak bardzo cię lubi, a ty traktujesz ją tak podle – zauważyła, czując współczucie na myśl, że ta kochana istotka jakimś cudem zakochała się w nim, podczas gdy on świata nie widział poza Veronicą.
– Nie traktuję jej podle. Jestem miły – obruszył się, a kiedy ona prychnęła, dał za wygraną. – No okej, czasem jestem szorstki, ale nie chcę, żeby się do mnie za bardzo przywiązała, już teraz ma taką tendencję. Nie potrzebuję kolejnych dramatów z dziewczynami, nie mam na to siły. Czy Veronica kiedykolwiek o mnie w ogóle wspominała? – zapytał, porzucając swoją nonszalancką postawę i zdając sobie sprawę, że jest żałosny, ale nic nie mógł na to poradzić. – Kiedy jeszcze się przyjaźniłyście.
– Wspominała o tobie. Mówiła dużo o chłopakach z drużyny, mówiła, że się przyjaźnicie. Że spotykacie się całą paczką i że robicie te noce wyzwań, które wymyślił Franklin Guzman. Lubiła je. – Przypomniała sobie Sara, wiedząc jednak, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. – Nie dołuj się, Yon, dla Vero zawsze liczył się tylko Marcus, nigdy nie miałeś u niej szansy, oni są „endgame”.
– Czym są? – Abarca zmarszczył brwi, nie rozumiejąc dziwnych odniesień.
– Są kanonem. W kulturze popularnej tak się mówi, kiedy fikcyjne postacie są sobie przeznaczone. OTP.
– Co?
– One True Pairing – jedyne prawdziwe sparowanie. Tak się mówi, kiedy komuś bardzo kibicujesz i chcesz, żeby byli razem.
– Ale my nie jesteśmy postaciami fikcyjnymi, to jest prawdziwe życie. – Trochę się zirytował słysząc te głupoty, ale zaczął się nad tym głębiej zastanawiać. – Że niby Veronica jest przeznaczona Delgado? To chyba jakieś żarty.
– Ja tak zawsze myślałam, byli razem idealni. Idealna para. Wyglądali razem świetnie.
– Co z tego? Ładni ludzie po prostu do siebie pasują.
– Może. W każdym razie zawsze myślałam, że będą razem już zawsze. Ulises śmiał się zawsze i nazywał Marcusa zięciem, to było nawet całkiem zabawne. Ale jednak w życiu nie zawsze się układa jak w bajce, czasem nie wychodzi tak, jak byśmy chcieli.
– Veronica nadal go kocha. – Zasępił się, spuszczając wzrok i gapiąc się w swoje oczyszczone tenisówki, ale prawie ich nie widział. – Wciąż lata za nim i za Jordanem. Wkurza mnie to.
– To jej to powiedz.
– Powiedziałem. – Yon poczuł się okropnie. Wyjawił Vero, że ją lubi, że chciałby czegoś więcej, a ona jednak w ogóle się do tego nie odniosła, licząc, że nadal będą kontynuować ich układ przyjaciół z przywilejami. Jemu to już nie pasowało. – Nie zrobiło to na niej wrażenia. Nie wiem, czego ona chce.
– Jest zagubiona – stwierdziła Sara, bo choć już się nie przyjaźniły, znała ją jak mało kto. – Po śmierci taty coś w niej pękło. Kiedy przespała się z Franklinem…
– Nie przypominaj mi. – Yon skrzywił się ostentacyjnie.
– To było w rocznicę śmierci Ulisesa. Była samotna.
– Dlaczego ją usprawiedliwiasz?
– Nie robię tego, nie chcę tego. Ale myślę czasem o tym, co by było gdyby. – Sara westchnęła cicho, rozmasowując sobie mostek. Czuła się odrobinę lepiej, ale nadal paliło ją w przełyku. – Przestać zadręczać się Veronicą i skup się na tym, co masz obok siebie. Vedę – dodała, kiedy w jego oczach dostrzegła pustkę. – Daj jej szansę, ona jest taka słodka i tak cię lubi. Mógłbyś być trochę grzeczniejszy.
– Właśnie o to chodzi – mógłbym się z nią spiknąć i co z tego? Poszlibyśmy do kina, pewnie wylądowalibyśmy potem u mnie w aucie i co? Oberwałoby mi się, że wykorzystuję laskę z autyzmem. Jordan przetrąciłby mi kostki u nóg.
– Więc po co w ogóle z nim zadzierałeś? Wiedziałeś, że przyjaźni się z Vedą, kiedy zacząłeś się przy niej kręcić. Celowo zgodziłeś się iść z nią na imprezę we wrotkarni, żeby jemu dopiec.
– I właśnie dlatego nie chcę się z nią umawiać. Jest ładna, ale byłaby dla mnie odskocznią od Vero i potem byłoby tylko gorzej. Poza tym nie lecę na dziewczyny, które się na mnie rzucają.
– Tylko na te, które nie chcą mieć z tobą nic wspólnego? Sorry. – Przeprosiła, widząc wyrzut na jego twarzy. – W każdym razie ja ci nie pomogę. Ale uważam, że to okrutne zwodzić Vedę i dawać jej nadzieję, że coś z tego może być. Jeśli nie chcesz się z nią angażować, lepiej być szczerym.
– Przecież jej mówiłem! Mówiłem, że nie szukam dziewczyny. Nie moja wina, że każdy miły gest ona odbiera jak randkę. Wolę być oschły, żeby sobie nic nie wyobrażała. – Pokiwał głową, sam siebie upewniając w tej decyzji.
– Jak chcesz, nie mam siły się spierać. Idę się trochę położyć na kocu w cieniu, może mi przejdzie – zapowiedziała, wstając ostrożnie z miejsca.
– Na pewno nie chcesz lekarza? Jest tu chyba kilku.
– Nie, to tylko lemoniada musiała mi zaszkodzić. Trzymaj się, Yon. – Pomachała mu ręką i odeszła.
On natomiast wyciągnął z kieszeni komórkę i postukał w nią paznokciem. Przez całą poranną mszę zaglądał do wiadomości, czekając na odpowiedź od Cillii, ale ta nie nadchodziła. Matka musiała go strofować, bo nie słuchać księdza odprawiającego nabożeństwo, tylko gapił się w smartfona. Czyżby korespondencyjna przyjaciółka nie odczytała esemesa? Niemożliwe, najpewniej po prostu nie chciała odpisywać, może ją zaskoczył, a może ją przeraził. Może zrobił źle, może nie powinien tego robić, ale po wczorajszej konfrontacji z Veronicą było mu tak źle, że nie myślał trzeźwo. „Chciałbym się z tobą spotkać na żywo. Muszę cię zobaczyć.” – głosiła wiadomość, którą wysłał. Wysłał jej wielki znak zapytania, czekając, aż w końcu odpowie.
Może nie tylko Vero go nie chciała. Może nikt go nie chciał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3549
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:07:42 16-06-25    Temat postu:

Temporada IV C 069
Wolfgang/Felicia/Mauricio/Jorge/Gideon/Lucia/Javier/Emily/Veronica/ Veda/
Mgła była gęsta i biała jak mleko. Młody mężczyzna włączył długie światła mocniej zaciskając szczupłe palce na kierownicy. Zmrużył oczy. Widoczność na drodze była kiepska i tylko ośli upór sprawił, że Wolf nie zawrócił. Teraz kiedy wjeżdżał na teren jednego z magazynów było już za późno na odwrót. Zwolnił przed bramą i opuścił szybę. Muzyka dudniła gdzieś tuż za rogiem a w kroku dostrzegł migające dyskotekowe światła. Spojrzał na wbudowany w deskę rozdzielczą zegarek. Było kilka minut po dwudziestek trzeciej. Do głównego wyścigu zostało dobrych kilka minut. Najpierw publiczność rozgrzewała muzyka i tańczące w jej rytmie skąpo odziane dziewczyny. Alkohol a jeśli ktoś miał ochotę to Oli substancje dające dużo mocniejszego kopa. On się nie szprycował. Tak raz czy dwa zdarzyło mu się wypalić skręta czy zażyć jedną czy dwie piguły ale porzucił te zwyczaje gdy zaczął siadać za kółko, gdy następnego dnia miał widzieć się z młodszą siostrzyczką. Wolfganga w przeciwieństwie do wielu nastolatków nakręciło go ani pinie ani ćpanie . Te rozrywki uważał za prymitywnie. Jeśli chciał się odprężyć włączał muzykę, film który widział już wiele razy albo najprościej wyrywał panienkę.
Miał urok, urodę i pieniądze więc dziewczyny przychodzące na wyścigi szukały wrażeń. Nie związków, komplikacji a szybkich numerków, skoków adrenaliny. Szukały zwycięzców. Wolf nie miał problemu z wygrywaniem. Zaparkował auto obok lśniącego niebieskiego auta i wyłączył silnik. Siedział przez chwilę w aucie za nim nie otworzył drzwi wychodząc na chłodne powietrze. Ruszył do magazynu który organizatorzy wyścigów przerobili na klub.
Głośna muzyka, ciała wijące się w jej rytmie niespecjalnie go tej nocy interesowały. Uwagę bruneta przyciągnął barman rozlewający drinki. Nigdy nie wnikał czy Mauricio Hildago stojąc za barem sprzedaje coś więcej niż proste do przyrządzenia napoje. Piwo nalewane było z beczek, wódka wyciągana z wypełnionych lodem wiaderek. Nic za czym ktokolwiek by tęsknił w razie wpadki. Nic co trzeba by było pakować i zabierać. Organizatorzy wyścigów, właściciele nocnego klubu nie dbali o pozwolenia więc w razie wpadki wszystkie znajdujące się tutaj sprzęty zostawiliby za sobą. Stać ich było na kupno nowych. Pieniądze przechodziły z rąk do rąk, a wydarzenie przynosiło stały dochód. Zajęcie było na tyle intratne, że jego kumpel ryzykował wpisem do akt i nawet będąc nieletnim obsługiwał gości.
Wolfgang lubił to miejsce, które jeszcze kilka lat temu było halą magazynową. Miejscówka miała swój niewątpliwy klimat. Chłopak podejrzewał, że w przeszłości była to hala produkująca części do samochodów. Nierozmontowana porzucona taśma produkcyjna służyła za kontuar baru. Nieliczne sprzęty były poustawiane na paletach czy starych drewnianych skrzyniach ustawionych jedna na drugiej. Raz to miejsce zamieniało się w klub nocny, raz w klatkę z bijatyką na gołe pięści.
─ Cześć ─ przywitał się z nim barman stawiając przed nim butelkę wody. Pieniądze przeszły z rąk do rąk. Szybko i sprawnie. Bez zbędnych pytań czy wydawania reszty. ─ Ścigasz się w taką pogodę? ─ zapytał go marszcząc brwi.
─ W taką pogodę stawka jest wyższa ─ przypomniał mu. Mauricio uniósł brew kręcąc w rozbawieniu głową.
─ Nie ścigasz się dla kasy ─ odpowiedział. I miał rację. Brunet nie ścigał się dla pieniędzy. Jako syn sędziny i zmarłego prokuratora nigdy nie narzekał na brak gotówki. Po śmierci ojca otrzymywał regularnie rentę od państwa jako rekompensatę za zabitego ojca. Zabójstwo Cristobala Barragána potraktowane zostało jako „śmierć na służbie” więc i kasa była większa. Pieniądze były jednak cały czas na jego koncie. Sącząc małymi łykami wodę popatrzył na bruneta obsługującego kolejnych spragnionych klientów.
Mauricio Hildago i Wolfgang Barragán znali się od pieluch. Ich rodziny znały się i przyjaźniły od bardzo dawna. Jeśli wierzyć rodzinnym plotkom ojciec Mauricio zarywał do jego ciotki, kiedy ta była jeszcze w ogólniaku. I żyła. Siostra jego ojca. Oczko w głowie całej rodziny zginęła w tajemniczych okolicznościach. Według oficjalnej wersji zmarła na rzadką chorobę mózgu, według nieoficjalnej wersji dostępnej tylko dla rodziny weszła do jeziora w Pueblo de Luz z kamieniami w kieszeniach i utopiła się. To po jej ulubionym kompozytorze nastolatek miał imię. Historia Mauricio była zupełnie inna.
Chłopak został znaleziony na progu remizy strażackiej i przewieziony do szpitala gdzie swoje dzieci rodziła Clarissa Hildago. Tamtej nocy na świat miały przyjść bliźnięta. I przyszły, ale jedno z nich chłopiec któremu pośmiertnie nadano imię Adam zmarł. Jego młodszy albo starszy brat Vittorio przeżył. Juan Pablo w swojej wspaniałomyślności uznał, że adopcja dziecka zaraz po śmierci dziecka to genialny pomysł. Wrócili do domu z dwójką dzieci. A trzecim w trumnie. Mauricio zawsze odstawał od reszty rodzeństwa i zarówno on jak i Wolf byli pewni, że był także od nich starszy.
─ Jedziesz ze mną? ─ zapytał gdy ruch przy barze zelżał i chłopcy mieli okazję wymienić kilka słów. Hildago uniósł brew. ─ Co?
─ Od kiedy proponujesz mi siedzenie pasażera? ─ zapytał go. ─ Zarywasz do mnie? ─ zapytał go rozbawiony. Wolf parsknął śmiechem.
─ Nie jesteś w moim typie ─ odpowiedział na tę uwagę bezwiednie przeczesując palcami włosy. ─ Jakoś nie mam ochoty jeździć dziś sam ─ dodał.
─ To nie jedź ─ odparł na to. ─ Pogoda jest do d**y.
─ Nie truj ─ rzucił i upił łyk wody. ─ bo zaraz pomyślę, że ty zarywasz do mnie ─ dodał i obrócił się w stronę rozkołysanego na parkiecie tłumu. Zgniótł trzymaną w dłoniach pustą butelkę, a jego ciemne oczy padły na dziewczynę tańczącą na stole. Zamarł i zamrugał powiekami jakby w obawie, że zawodzi go wzrok. ─ Chyba sobie k***a ze mnie żartujesz ─ wymamrotał sam do siebie osiemnastolatek.
Felicia Núñez była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć w magazynie. Usta zacisnął w wąską kreskę i przeklinając zaczął przeciskać się przez kołyszący się w rytm muzyki tłum. Im bliżej był kuzynki tym większa ogarniała go wściekłość. To nie było miejsce dla Feli. Nie przejmując się jej reakcją chwycił ją pod kolana i przerzucił ją sobie przez ramię.
─ Co jest k***a?! ─ usłyszał jej piskliwy głos. Zadarła do góry głowę dłonią pociągnęła go za włosy. ─ Wolf!
─ Cześć kuzyneczko ─ przywitał się i wyszarpał swoją głowę z jej uścisku i zaczął iść do wyjścia. Jego ciemne oczy napotkały oczy Hildago który zgrabnie przeskoczył przez bar i ruszył w ich stronę.
─ Ej Jaskiniowcu! ─ na zewnątrz usłyszał pełen wyrzutu wrzask. Nie zatrzymał się jednak tylko szedł w stronę swojego samochodu. I dopiero przy swoim dogerze zrzucił Fię z ramienia stawiając ją na ziemi. ─ Nie tak traktuje się damy!
─ Nie tak traktuje się smarkule , które nie powinny tutaj być ─ warknął i odwrócił się w stronę wkurzonego głosu. Patrzył wprost na twarz bardzo, bardzo wkurzonej Amelii Estrady. Na wyścigach brakowało jedynie córki gubernatora!
─Nogitsune! ─ usłyszał i zaklął. ─ Na start.
─ Ja dziś nie jadę ─ odpowiedział bezwiednie przesuwając Fię za swoje plecy. Obrócił się w stronę mężczyzny. ─ Kiepska pogoda na wyścig.
─ I właśnie dlatego postawiłem na ciebie ─ nieznajomy podszedł do niego i dźgnął go palcem w pierś. ─ Dwadzieścia patyków, ale zero presji. Przypilnuje twoich panienek ─ zapewnił go. Wolf zacisnął usta w wąską kreskę.
─ Zaraz wyścig? ─ Amelia Estrada odezwała się chociaż powinna siedzieć cicho. Jej oczy błyszczały jak choinka w Boże Narodzenia ─ a mogę machać flagą? ─ zapytała i zatrzepotała powiekami w stronę osiłka.
─ Jasne, że możesz ─ mężczyzna przesunął wzrokiem po jej ciele. Dłuższą chwilę wpatrywał się w jej dekolt.
─ Jesteś z jego ekipy? ─ zapytał Amelię, która pokiwała entuzjastycznie głową, nie wiedząc bardzo co to znaczy. ─ Jak przegrasz jest moja.
─ Nie ─ odpowiedział ─ jak wygram cała twoja kasa jest moja ─ zrobił krok do przodu. Słyszał jak Fia za jego plecami ze świstem wypuszcza powietrze. Osiłek uśmiechnął się półgębkiem i odszedł. Wolf rozejrzał się po tłumie przypatrujących się im ludzi wzrokiem odnalazł Maurcio. Nie musiał nic mówić. Nastolatek przecisnął się do nich. ─ Zabierz je stąd ─ powiedział tylko. Hildago pokiwał głową.
─ Mam machać flagą ─ przypomniała mu Amelia.
─ Nie będziesz machać żadną flagą ─ wycedził przez zaciśnięte zęby Wolf. ─ Grzecznie pójdziesz z moim kolegą i obie zapomnicie o tym miejscu.
Mgła nie ustępowała a Wolf siadając za kierownicą miał wrażenie, że widoczność jest jeszcze gorsza niż w chwili w której przyjechał na teren starych magazynów. Sięgnął po schowany do schowka telefon komórkowy i wysłał krótką wiadomość do Mauricio informując go, że kiedy ruszą ma zabrać dziewczyny w „ich miejsce” Sam zatrzymał się na prowizorycznym pasie startowym. Telefon wylądował z powrotem w schowku z którego Wolf wyciągnął stare znoszone rękawice. Wsunął je na dłonie. Dziś w tym świetle wyglądały jak zakrwawione. Oparł głowę o zagłówek i przymknął na chwilę powieki.
Wyścigi w taką pogodę zakrawały na samobójstwo. Ledwie widać drogę, nie widać przeciwników, a każdy błysk samochodowych lamp cię oślepia. W głośnikach rozległo się odliczanie.
—Trzy...— mruknął pod nosem Dwa... Jeden... Start.
Jego samochód zerwał się z miejsca z głuchym rykiem. Opony pisnęły na mokrym betonie a on wjechał we mgłę. Samochody ruszyły niemal równo. Tylko że Wolf nie jechał po równo. On atakował trasę. Każdy zakręt traktował jak zagadkę do rozwiązania, każdy ślizg — jak taniec z Kostuchą.
Przeciwnik próbował wymusić tor, ale Wolfgang nie odpuszczał. Zderzaki musnęły się w zakręcie, a wtedy on przyciął ostrzej, ścinając skrót przez zewnętrzną. Znał tę trasę. Wiedział, gdzie beton był wilgotniejszy, gdzie opony tracą przyczepność. Nieraz trenował tutaj sam, gdy nikt nie patrzył. Na prostej odczuł lekkie drżenie. Spojrzał w lusterko — przeciwnik trzymał się blisko. Za blisko. Wcisnął gaz do dechy.
Silnik zawył. Mgła zrobiła się niemal biała a on w niej zniknął. Na zakręcie odbił ostro w prawo, tak blisko bariery, że słyszał, jak metalowa flaga startowa zaszurała o lakier. Jeden błąd i poszedłby w obrót. Ale nie dziś. Nie tej nocy. Nie mógł przegrać i nie chodziło o pieniądze. Miał w d***e pieniądze. Chodziło o głupią Amelię Estradę. Wolf znał Węża aż za dobrze i zdawał sobie sprawę, że jeśli przegra upomni się o nagrodę. Na ostatniej prostej wyskoczył z mgły jak pocisk. Kiedy Wolf przeciął linię mety, tłum eksplodował. Racę ktoś rzucił w powietrze. Muzyka skoczyła o kilka decybeli, a on wiedział, że przyjechał pierwszy. I dopiero gdy w tłumie nie dostrzegł ani bruneta ani dwóch dziewczyn odetchnął z ulgą.

***
Mauricio Hildago zabrał ich do McDonalda znajdującego się w centrum miasta. Usiedli w jednym z boksów, a brunet przyniósł im po porcji dużych frytek. Sam dla siebie wziął kawę. Fia podejrzała, że drugi papierowy kubek kawy jest dla jej kuzyna. Sięgnęła po frytkę wbijając w nią zęby. Nie tak spodziewała się zakończyć ten wieczór, a jej oczekiwania nie były zbyt wygórowane.
Amelia Estrada w podziękowaniu za zabranie ją z imprezy urodzinowej Damiana zaproponowała jej wspólny wypad na miasto. Fia która nie miała zbyt wielu koleżanek zgodziła się bez zawahania i dopiero będąc na miejscu wyścigu zdała sobie sprawę jak głupie i nieodpowiedzialne to było.
Wsiadły do nieznanego samochodu prowadzonego przez wytatuowanego mężczyznę o krótkim karku. Do auta wpuszczono ich tylko dlatego, że Amelia wyświetliła kod QR na swoim telefonie. Jak jej wyjaśniła było to wirtualne zaproszenie na imprezę w starym magazynie w San Nicholas. Zaproszenie, które otrzymała po rozwiązaniu quizu. To zakrawało na szaleństwo! A jeszcze większym szaleństwem była obecność Mauricio za barem i Wolfa biorącego udział w wyścigach, które była pewna, że są nielegalne. Brunet, który przyprowadził ich do knajpy mówił niewiele, a na każde zadane pytanie odpowiadał „kiedy przyjedzie Wolf” Nie dało się nie zauważyć, iż brunet był spięty i zjadał frytki tylko po to żeby zająć czymś ręce, a nie z głodu. Drzwi od restauracji otworzyły się i do środka wszedł Wolfgang. Osiemnastolatek od razu do nich podszedł. Kiedy usiadł obok Felicii dziewczyna zauważyła kolczyk w kształcie słonia w jego uchu.
— Wygrałeś? — Hildago odezwał się pierwszy.
— A co wątpiłeś? — odpowiedział pytaniem na pytanie sięgając po kawę. Upił łyk i skrzywił się. Zdjął nakrętkę i sięgnął po stojący na stole cukier. Rozerwał cztery opakowania i wsypał do środka. Zamieszał.
— W taką pogodę — odparł na to brunet kiedy Wolf pił kawę. — Dostały zaproszenie online — poinformował ich.
— Która? — zapytał sięgając po frytki.
— Ja a co?
— A to, że doradzam sprawdzić stan konta — odpowiedział zgryźliwym tonem. — Nie uczą was w szkole, że nie pobiera się załączników z nieznanego źródła? — zapytał i popatrzył na Felcię. — Rodzice wiedzą dokąd się wybrałaś?
— Twoja mama wie, że ścigasz się w wyścigach organizowanych przez kartel narkotykowy? — odbiła piłeczkę Fia. — Myślą że nocuje u koleżanki. — odpowiedziała.
— Zaraz — do rozmowy włączyła się Amelia. — Te wyścigi organizują gangsterzy? — zapytała go z szeroko otwartymi oczami. Wolf nie odezwał się ani słowem. Popatrzył na Fię, to na Mauricio.
— Boże miej nas wszystkich w opiece — powiedział jedynie. Amelia zmarszczyła brwi. — To był wasz pierwszy i ostatni wyścig.
— Bo ty tak mówisz? — zapytała go.
— Bo gdy jeszcze raz zobaczę którąkolwiek z was na miejscu wyścigu powiem waszym rodzicom gdzie się włóczycie nocami zamiast grzecznie spać w łóżkach albo grać w scrabble.
— Nie gram w scrabble — odwarknęła Amelia.
— To widać — odpowiedział na to i wstał. — Zbieramy się, odwiozę was do domu.

Felicia i Amelia zostały bezpiecznie odwiezione do domu gubernatora. Wolf zaczekał aż wejdą do środka za nim nie wycofał z podjazdu i nie odjechał w ciemną noc. Chłopak bez słowa sięgnął do zewnętrznej kieszeni skurzanej kurtki wyciągając z niej zwitek banknotów.
— Twoja dola.
— Wolf
— Nie marudź tylko bierz — odpowiedział rzucając mu pieniądze na kolana. — Potrzebujesz ich bardziej o de mnie. Poza tym chcę żebyś miał na nie oko.
— Myślisz, że tam wrócą? Fia nie jest głupia.
— Fia tak, ale córka gubernatora ma bardzo mały móżdżek — wyjaśnił. Chłopcy popatrzyli na siebie. Maurcio skinął lekko głową i schował pieniądze do kieszeni bluzy.
***
Jorge Ochoa spacerował w tę i z powrotem po kuchni co chwila zerkając na wyświetlacz komórki. Lucia nie odbierała. Dzwonił trzykrotnie. Nastolatek chciał zapytać czy mama zabierze Glorię do kościoła? Ona jednak nie odebrała. Ani pierwszego połączenia, ani dwóch kolejnych. Wykonywał je w odstępie piętnastu minut. Nie chciał być namolny. Był namolny, ale to była jego mama. Ścisnął nasadę nosa. Czoło oparł o lodówkę i zamknął oczy. Lewa stopa nerwowo wystukiwała rytm.
Proszę bądź trzeźwa, pomyślał szatyn ponownie wybierając numer mamy. Jeden sygnał. Drugi i cztery kolejne aż do zgłoszenia się poczty głosowej. Ona śpi, podpowiadał upierdliwy głosik w jego głowie. Miała ciężki dyżur. Może też spać pijana albo naćpana, podpowiedział mu Jorge-pesymista. Dwukrotnie uderzył pięścią w lodówkę.
— A co złego zrobiła ci lodówka? — zapytał go ojciec. Jorge zamrugał powiekami.
— Nic — odpowiedział nastolatek. — Jakie masz plany na dziś? — zapytał ojca obracając się. Plecami oparł się o lodówkę przenosząc spojrzenie na zegarek wiszący na ścianie. Do kolejnego telefonu do mamy zostało dziesięć minut. Nie żeby odliczał.
— Zamierzam zabrać dzieci na piknik parafialny — odpowiedział na to Gideon — ale najpierw chciałbym się napić kawy.
— A co ci nie pozwala? — zapytał go nastolatek.
— Syn tarasujący mi swoim ciałem drzwi do lodówki — odpowiedział ojciec. — Zdechło tam jakieś zwierzę?
— Co? Nie. Skąd taki pomysł? — wyrzucił z siebie kilka pytań na raz Jorge odsuwając się od lodówki i wyciągając ze środka butelkę z mlekiem. — Jak się spało?
— Całkiem nieźle — wziął od syna mleko i zmarszczył lekko brwi. — Co się dzieje?
— Nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządeczku. — Gideon uniósł brew. — Mama nie odbiera — wypalił. — Dzwoniłem, chciałem zapytać czy będzie na pikniku i czy zajmie się nami wieczorem gdy ty pójdziesz umierać z nudów do rezydencji Fernando Barosso, ale nie odbiera telefonu.
— Lucia zapewne śpi — odpowiedział na to Gideon. Wątpił, że nie odbiera z powodu wizyty w kościele na porannej mszy. To nie było w jej stylu. — Wyprasowałem ci koszulę.
— Dzięki —odparł na to Jorge. — Tato — zaczął gdy ojciec upił kilka łyków kawy — zajrzysz do mamy? — zapytał. Kurator zamarł z kubkiem w dłoni. — proszę — dodał błagalnie nastolatek. Ostrożnie odstawił kubek na blat i popatrzył uważnie na syna. Wiedział dokładnie o czym Jorge myśli. Sam przez lata się z tym zmagał. Ciężki dyżur, który odsypia? Operacja , która się przeciągnęła czy kac? Żaden nastolatek nie powinien przez coś takiego przechodzić. Skinął lekko głową.
— Zabierzesz siostrę do kościoła — zaznaczył brunet. Syn pokiwał głową. — Idź sprawdź czy wstała.
— Dziękuje — powiedział i wyszedł z kuchni w obawie, że Gideon zmieni zdanie. Pół godziny później zatrzymał auto przed blokiem w którym mieszkanie miała jego była żona i wyłączył silnik. Dłuższą chwilę siedział i wpatrywał się w drzwi. Przerabiał to wielokrotnie przez dwadzieścia lat ich małżeństwa. Robił to, żeby syn nie musiał, a i tak czuł że zawodzi jako ojciec. Jorge zasłużył na więcej niż widok pijanej albo naćpanej matki. Obecnie nic nie było wiadome. Chwycił za klamkę i otworzył drzwi wychodząc na świeże powietrze. Odetchnął dwukrotnie za nim ruszył do odpowiednej klatki.
Nie dzwonił, ale użył kluczy syna. Wszedł i pociągnął lekko nosem. W mieszkaniu unosił się charakterystyczny zapach szpitala. Kiedy jeszcze byli małżeństwem potrafił po zapachu, porzuconych butach poznać czy Lucia jest w domu. Była. Dłuższą chwilę wpatrywał się w znoszone trampki za nim ruszył na rekonesans mieszkania. Pokoje dzieci były ciche i puste. W niewielkiej sypialni nie zastał żony. Drzwi prowadzące do łazienki były lekko uchylone.
— Lucia — zapukał delikatnie w białe drewno. — Wejdę — zakomunikował i zajrzał do łazienki. Lucia była w wannie. Oczy miała zamknięte, a głowę opartą o zagłówek wanny. Na miękkich nogach podszedł do wanny i przyłożył palce na jej szyi. Odskoczyła gwałtownie boleśnie uderzając się w łokieć.
— k***a — warknęła masując drugą dłonią łokieć. — Gideon? — popatrzyła zaskoczona na byłego męża. — Co ty tutaj robisz?
— Nie odbierałaś telefonu — wymamrotał w odpowiedzi. Odwrócił się plecami kiedy uświadomił sobie, że jego była żona jest w wannie. Naga. — Babeczki — powiedział pierwszą rzecz jaka przyszła mu na myśl. — Miałaś upiec jakieś babeczki.
— Jorge zabrał je wczoraj. Gideon — uśmiechnęła się pod nosem — podasz mi ręcznik?
—Co?
— Ręcznik — powtórzyła nawet nie próbując ukryć swojego rozbawienia. — stoisz obok niego.
— Ta tak — wymamrotał i podał jej przez ramię puchate okrycie. Lucia owinęła się ręcznikiem. Wyszła z wody i odkręciła zawór. — Ciężki dyżur? — zapytał kiedy stanęła przed lustrem palcami przeczesując krótkie włosy. Brunet widząc to zmarszczył brwi. — Kiedy ścięłaś włosy? — zapytał.
— Co? — zapytała go ii kiedy spojrzała w lustro zrozumiała co były mąż ma na myśli. Nie miała na sobie peruki pod którą skrywała odrastające po chorobie włosy. — Jakiś czas temu — odpowiedziała. Gideon patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. — Mogę się ubrać? — zapytała go.
— Jasne, zrobię ci kawę — zaproponował i wyszedł z łazienki za nim zdążyła odpowiedzieć. Lucia przymknęła powieki. Całe szczęście peruka leżała w jednej z szuflad w sypialni. W ręczniku przemknęła z łazienki do sypialni, aby się ubrać. W dżinsach i luźniej koszulce weszła do kuchni, zaś Gideon postawił przed nią kubek z kawą.
— Dzięki — upiła łyk kawy i westchnęła czując znajomy smak na języku. — Jorge chciał czegoś konkretnego? Miałam siedem nieodebranych połączeń — powiedziała mając nadzieję, że jej głos brzmi normlanie. Od rozwodu minęło niemal trzy lata, a ona nadal tęskniła za jego kawą.
— Czy zostaniesz z nimi wieczorem? Idę na to przyjęcie do Barosso — przypomniał jej. Lucia usiadła na wysokim stołu — no i czy wpadniesz na piknik? Jadłaś?
— Co? — przymknęła powieki. Jej zmęczony umysł działał na wyjątkowo wolnych obrotach. — Może wpadnę na piknik — odpowiedziała calowo omijając odpowiedź dotyczącą jedzenia. Osvaldo nie byłby zadowolony gdyby dowiedział się że pani ordynator nie pamięta kiedy jadła ostatni posiłek. Gideon natomiast zajrzał do lodówki i wyciągnął z niej jajka. — I tak chętnie zostanę z nimi wieczorem. Co to za przyjęcie u Barosso? I co ty robisz?
— Jorge nazywa to „przyjęciem dla snobów” Elodia mnie zaprosiła — wyjaśnił. — Śniadanie — odpowiedział — kiedy ostatni raz jadłaś? Ty coś jesz?
—Gideon nie musisz — zaczęła.
— Wiem — odwrócił do tyłu głowę — nadal jesteś matką moich dzieci — dodał. — I znam cię. Nie jadłaś śniadania wczoraj nie jadłaś kolacji i pewnie pominęłaś obiad.
— Zjadłam batonika — przypomniała sobie. Nie widziała jego twarzy, ale była pewne, że przewrócił oczami. — Miałam ciężki dzień — wyjaśniła — wycinałam potworniaka u noworodka — dodała chociaż nie zapytał. Czasem kiedy byli jeszcze razem opowiadała mu o pracy. — Był wielkości piłeczki pingpongowej, ale badanie wykazało brak komórek nowotworowych — urwała i westchnęła. — Zostanę z nimi wieczorem. — Gideon zsunął omlet na talerz i postawił go przed byłą żoną. — Dziękuje.
— Nie ma za co — odpowiedział. — A to co? — wskazał na bliznę na obojczyku. Lucia bezwiednie poprawiła ramiączko.
—Nic — skłamała sięgając po widelec. — Jak tam kot?
— Gruby — odparł. — Śpi w łóżku Glorii nawet kiedy jej nie ma. Upiekłaś babeczki? — podniosła na niego i zmarszczyła brwi. Ochoa się roześmiał. — Kupiłaś — sam sobie odpowiedział.
— U Camillo — odpowiedziała. — Ja i babeczki? — zapytała go rozbawiona. — Vola Conde wie, że ja nie umiem piec — przypomniała mu. — Poza tym to dobre babeczki.
— Nie twierdzę, że nie są smaczne — odpowiedział na to Gideon spoglądając na byłą żonę. — Schudłaś — zauważył — nie jesz, nie śpisz masz jedną operację za drugą — zaczął wymieniać. Uśmiechnęła się blado. Dwadzieścia lat małżeństwa zrobiło swoje. Znali się aż za dobrze.
— To nie jest początek spirali — zapewniła go uśmiechając się do niego blado. — Wszystko jest dobrze.
— Nie wyglądasz dobrze.
Parsknęła śmiechem.
— Komplement, który chcę usłyszeć każda kobieta — powiedziała. — Operowałam przeszło dziesięć godzin — wyjaśniła. — Potrzebuje snu i będę jak nowa. — zapewniła go przed wyjściem. Zamknęła drzwi i oparła czoło o drewno. Zamknęła oczy. Nie skłamała. Potrzebowała snu , a może za kilka godzin będzie może przypominać człowieka.
**
Nie przypuszczała, że pojawienie się na pikniku bliźniąt wywoła tak wielkie poruszenie, ale jednak przyciągnęła do chłopców uwagę której ani się nie spodziewała ani tym bardziej nie chciała. Kilka par oczu zerkało w jej stronę. Emily czuła przyklejające się do niej spojrzenia. To było jej pierwsze oficjalne wyjście po porodzie. Tak spacerowała z chłopcami po osiedlu na którym mieszkali, jeździła na zakupy czy odprowadzała córkę do szkoły, ale większość czasu spędzała z dziećmi. W domu i kiedy po raz trzeci usłyszała „o bliźniaki” przypomniała sobie dlaczego tak polubiła swoje ciche cztery ściany i towarzystwo psa. Jasnowłosa pomyślała, że wywołałaby mniejszą sensację przychodząc z wypchanym jednorożcem. Pchnęła do przodu wózek, a jej ciemne oczy spoczęły na znajomej burzy blond włosów. Pani Guerra połknęła uśmiech. Tylko Javier Reverte mógł założyć spodnie z lnu w odcieniu fuksji i czuć się w nich jak przysłowiowa „ryba w wodzie” Mężczyzna odwrócił się i rozpromienił się na widok przyjaciółki ruszając pewnym krokiem w jej stronę.
— Wyszłaś z jamy — przywitał się z nią. Emily zatrzymała podwójny wózek i przytuliła się na powitanie do przyjaciela — i zabrałaś ze sobą dwa małe skrzaty — Javier z ciekawością pochylił się nad wózkiem. Popatrzył to na jednego chłopca to na drugiego. — Jak w ich odróżniacie?
— Jeden ma x na stopie — odpowiedziała. Popatrzył na nią marszcząc brwi. Parsknęła śmiechem, — po prostu wiemy — odpowiedziała mu. Javier pokiwał głową, a Emily uśmiechnęła się półgębkiem. Z pełną świadomością ubrała chłopców w identyczne bodziaki. — Gdzie żona? — zapytała go ruszając przed siebie.
— Alec chciał przekąskę — wyjaśnił Magik kładąc dłonie na rączce wózka. Emily nie zaprotestowała, chwyciła go pod ramię. — Gdzie mąż?
— Plotkuje z Giovannim Romo o systemie finansowania małych lokalnych przedsiębiorstw — wyjaśniła — a Alice bawi się z Sofią. — Dlaczego ludzie gapią się na mój wózek? — zapytała go.
— To bliźnięta — przypomniał jej — Ludzie gapią się na twój wózek, bo twoje dzieci to dwa słodkie jednorożce — wyjaśnił. — Rzadko występują w naturze.
— Powiedz to mojej rodzinie. Tommy i Charlie to bliźnięta urodzone w czwartym pokoleniu. U nas jesteś krytykowana za to, że wyskoczyło z ciebie jedno a nie dwoje dzieci.
— Serio? — zdziwił się Javier.
— Tak — potwierdziła. — Moja ciotka Coco urodziła tylko jedną córkę, ledwie przeżyła , a babka i tak wypominała jej, że mała jest jedynaczką.
— Twoja babka była uroczą kobietą — stwierdził blondyn i uśmiechnął się gdy jeden z maluchów otworzył oczy. Lekko skręcił wózkiem wjeżdżając na poletko zieleni, wózek ustawił w cieniu. — Piękne wyglądasz — powiedział po prostu.
— Dziękuje — bezwiednie wygładziła palcami sukienkę. — Fajne spodnie — skomplementowała.
— Wiem — Javier bezceremonialnie obrócił się wokół własnej osi. — Są lekkie i zwiewne, a twoja siostra randkuje z Joaquinem — wyjaśnił i ruchem głowy wskazał na znajdującą się w zasięgu wzroku parę. Emma trzymała na rękach Lunę , a szef Templariuszy gawędził z Thomasem McCordem. — Tom wie czym zajmuje się Joaquin?
— Moim zdaniem woli nie wnikać czy zajmuje się Joaquin. — odpowiedziała na tą uwagę jasnowłosa zerkając do wózka. Tommy zmrużył oczka obracając główkę w bok. Emily bezwiednie zaczęła lekko kołysać wózkiem. — Dogaduje się z Emmą — zauważyła.
— Dogaduje się z moją żoną — szepnął Magik. Emily uniosła brew. — Wróg mojego wroga — wyjaśnił krótko. — Czy mi to pasuje? Niekoniecznie, ale małżeństwo to kompromis.
— Wiem coś na ten temat — odpowiedziała na to młoda mama. — Ja ciągle zawieram z mężem kompromisy — mężczyzna uśmiechnął się. — Co?
— Och nic — odpowiedział na to. — Dorastasz, a twoja siostra dogaduje się z gangsterem i kto wie może zostanie twoim nowym szwagrem — jasnowłosa zamroziła go spojrzeniem, Reverte roześmiał się.
— Wolałabym hydraulika — odpowiedziała i zaczęła się śmiać. Zasłoniła dłonią usta.
— Brakowało mi tego śmiechu — stwierdził Reverte łypiąc na chłopców. — Jeden ma otwarte oczka — zauważył — o i wygląda jak miniaturowy Fabricio, tylko nos się nie zgadza — stwierdził marszcząc swój.
— To Tommy — przedstawiła chłopca. — Chcesz go potrzymać? — zapytała go blondynka.
— Myślałem, że nigdy nie zapytasz — odpowiedział na to i z kieszeni spodni wyciągnął płyn dezynfekujący ręce. Emily nie skomentowała tego. Zauważyła jednak, że mężczyźni z jej otoczenia zaczęli nosić te specyfiki po kieszeniach odkąd urodziła chłopców. Obniżyła budę jednego z wózku , a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
— Dzień dobry mój maleńki — powiedziała miękko ostrożnie wyciągając chłopczyka z gondoli — ktoś bardzo chcę cię poznać — zwróciła się do niego lekko kołysząc ramionami. — Tommy poznaj wujka Javiera — zrobiła ostrożnie krok w stronę mężczyzny — Javier poznaj swojego chrześniaka — przedstawiła malucha mężczyźnie. Blondyn ostrożnie wziął chłopczyka z rąk mamy.
— Dzień dobry Tommy — przywitał się wpatrując się w jasne dziecięce oczka. Tommy ziewnął przytulając policzek do koszuli Magika. — Lubi mnie — powiedział. Jasnowłosa nie mogła powstrzymać uśmiechu.

***
Długie rude włosy opasały na jej ramiona kiedy siedziała na rozłożonym na trawie kocyku obok bawiącej się córeczki. Ronnie bezwiednie przeczesała palcami włosy córeczki. Mała Andrea na piknik zabrała ze sobą Arkę Noego. Nie jedno czy dwa zwierzątka, lecz statek z całą wesołą gromadka. Raz chrumkała świnka, raz ryczała krowa i za każdym razem Andrea obracała do tyłu główkę upewniając się, że mama na nią patrzy. Patrzyła i niedowierzała.
Andrea Barragán de Russo była jej cudem. Najlepszym co ją w życiu spotkało chociaż kiedy wykonała pierwszy z trzech testów ciążowych wpadła w panikę. Była w trakcie aplikacji prokuratorskiej, dostawała najgorsze z możliwych spraw , a ojciec jej dziecka był nie tylko jej szefem, ale także był żonaty. Dziś nie wyobrażała sobie dnia bez swojej córeczki. Kiedy zaryczał lew kilka siedzących najbliżej osób spojrzało w ich stronę. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem instynktownie przyciągając córeczkę bliżej siebie.
Veronica miała zupełnie inne plany na ten dzień. Przede wszystkim chciała zabrać córeczkę na spotkanie z babcią. Monse Russo już od jakiegoś czasu przebąkiwała coś o obiedzie w trakcie którego będzie mogła dokładnie przyjrzeć się wnuczce. I ocenić córkę w roli matki. Rudowłosa nigdy nie przepadała za ich wspólnymi chwilami więc poczuła ulgę gdy Montserrat zadzwoniła do niej z informacją o wyjeździe z przyjaciółkami do SPA. Kobieta tłumaczyła się , iż kompletnie zapomniała o umówionym spotkaniu. Ronnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego , że matka kłamie.
Gdyby mogła ustawić sobie na Facebooku status relacji z matką na pewno wybrałaby „to skomplikowane.” Między obydwiema kobietami było całe mnóstwo niedopowiedzeń, niewyjaśnionych spraw, kłamstw i wzajemnego żalu. W opinii Monse córce daleko było do ideału i robiła wszystko na opak. To co dla córki było największym darem od losu, dla niej ujmą. Uśmiechnęła się lekko na widok ciemnowłosego mężczyzny trzymającego w dłoniach koszyk piknikowy.
— Mam kilka smakołyków — powiedział na wstępie siadając obok Ronnie. Koszyk postawił obok Rei. Dziewczynka porzuciła swoją zabawkę unosząc klapę koszyka i zaglądając z ciekawością do środka. Popatrzyła to na Conrado to na koszyk.
— Wziąłem dla ciebie owocki — poinformował dziewczynkę wyciągając ze środka kolorowe szaszłyki. — Żadnego cynamonu — poinformował mamę i córkę kiedy Rea z ciekawością zsuwała z patyczka truskawkę rozgniatając ją w rączkach. — Rea — powiedział gdy oblizywała paluszki. Brunet instynktownie po torbę wyciągając z niej mokre chusteczki. — Co? — zapytał napotykając spojrzenie Ronnie.
— Zupełnie nic — odpowiedziała wyciągając z rączek córeczki szaszłyk. Z koszyka wydobyła plastikową miseczkę i zsunęła do niej owoce. — Żadnych patyczków do ciekawskich dziecięcych rączek — oznajmiła stawiając przed dziewczynką miseczkę. — Conrado — zaczęła — rozmawiałeś o nas z Lidią? — zapytała go.
— Z Lidią? Wie, że się spotykamy — poinformował ją
— A wie, że nie chcę cię jej ukraść? — zmieniła swoje pytanie. Ich oczy się spotkały. — Jesteśmy przyjaciółmi — zaczęła — sypiasz ze mną, kąpiesz moją córkę i przynosisz jej owocowe szaszłyki — wymieniła — a ja nie lubię wciskać się między wódkę a zakąskę.
— Nigdzie się nie wpychasz, Lidia wie ile dla mnie znaczy — zapewnił ją.
— Czyli rozmawialiście? — zapytała go. — O tym ile dla ciebie znaczy — zmarszczył brwi. — Conrado kiedy mój ojciec sypiał z coraz młodszymi asystentkami bałam się powiedzieć o tym matce, bo bałam się, że któraś z nich zniszczy moją rodzinę. Nie chcę być tą która zniszczy twoją rodzinę.
— Niczego nie niszczysz — zapewnił ją.
— Powiedz to Lidii — odpowiedziała na to i opadła z westchnieniem na koc. — Wiem jak to jest zniszczyć rodzinę.
— Ronnie — jej imię wypowiedział miękko obserwując jak Andrea chwyta w ciekawskie paluszki owoce wkładając je sobie do buzi. — Nie zniszczyłaś ich rodziny.
— Wystawiła jego walizki za drzwi kiedy gruchnęła wiadomość o tym, że jestem w ciąży. Wolf zaczynał liceum a przez kolejne miesiące nie rozmawiał z ojcem. Proszę porozmawiaj z Lidią — powiedziała poważnym tonem.
— Porozmawiam z nią — zapewnił rudowłosą i pochylił się nad kobietą lekko muskając jej usta swoimi. Zamrugała powiekami zaskoczona, kiedy popatrzył na nią z szelmowskim uśmiechem. — Ludzie i tak gadają. — wyjaśnił. Uśmiechnęła się lekko i zerknęła na córeczkę, która wstała i potuptała przed siebie wprost do brata. Wolf uniósł dziewczynkę wysoko do góry. Rea zapiszczała z uciechy brudząc jego policzki sokiem z owoców. Chłopak oparł ją na biodrze.
— Wolf — Veronica wstała boso podchodząc do nastolatka. — Nie wiedziałam, że cię tutaj spotkamy — zaczęła. Rea owinęła rączki wokół szyi starszego brata przytulając policzek do jego koszulki.
— Wymóg trenera Durana — odpowiedział. — Nie przedstawisz mnie? — zapytał zerkając na Conrado to na Veronicę. — Nowy facet? Nie zajęło ci to wiele czasu.
— Wolf — weszła mu w słowo — to nie tak jak myślisz — zaczęła — To Conrado, przyjaźnimy się.
— Wszyscy przyjaciele cię tak całują? — zapytał ją. — A może to on jest ojcem?
— Wolf — Ronnie zamrugała powiekami zaskoczona. — Oczywiście, że nie jest ojcem Rei, nawet się wtedy nie znaliśmy.
— Powiedz to tamtym trzem babom — wskazała palcem na Violę Conde otoczoną wianuszkiem przyjaciółek — one twierdzą inaczej i dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? Rea była w szpitalu?
— Miała wstrząs anafilaktyczny — wyjaśniła kobieta. — Na cynamon.
— Mamy to w genach — cmoknął ją czule w policzek i przeniósł wzrok na Conrado. — A ty to kto? — zapytał go.
— Conrado — podał mu rękę. — Miło cię poznać.
— Wiele o nie słyszałeś? — zapytał go.
— Właściwie to nie — Wolf parsknął krótkim uśmiechem i wolną ręką sięgnął po wetknięty do tylnej kieszeni dżinsów telefon komórkowy.
— Muszę zmykać Księżniczko — zwrócił się do siostry całując dziewczynkę w policzek i stawiając ją na ziemi — ale widzimy się dziś wieczorem — zapewnił ją. — Wezmę dla nas pizzę. — popatrzył na Ronnie — masz randkę z tym gogusiem — wskazał ruchem głowy na Severina. — Będę u was koło dziewiętnastej.
**
Piknik cieszył się dużym zainteresowaniem zarówno wśród dzieci jak i dorosłych. Wokół panował gwar rozmów, pisk dzieci , a nawet szczekanie psów. Emily bezwiednie zetknęła do wózka świadoma, że nie było szans, żeby chłopcy zasnęli w takim natężeniu hałasu. Zetknęła na Alice i Fabricio, którzy świetnie się bawili grając w babinktona. Lotka uderzała to w jedną rakietę to w drugą i kobieta nie miała sumienia przerywać im zabawy. Pchnęła lekko wózek w kierunku prywatnej posiadłości Prudencji Vegi. Starsza kobieta udostępniła im jeden z pokoi znajdujących się w domu jakby przeczuwała, iż chłopcy będą potrzebować miejsca na drzemkę. Jasnowłosa mimowolnie uśmiechnęła się na widok mężczyzny idącego z na przeciwka.
─ Zajęty? ─ Zapytała Santosa DeLune
─ Nie ─ odpowiedział. ─ Czego potrzebujesz?
─ Twoich rąk ─ odpowiedziała mu. Santos przewiesił aparat przez szyję i położył dłonie na rączkach wózka.
─ A gdzie Guerra?
─ Gra z Alice ─ odpowiedziała prowadząc go na teren prywatny, należący do rodziny Vega. Z torebki wyciągnęła klucze l, które przekazał jej Conrado. ─ w babinktona. Nie chce im przeszkadzać, a chłopcy potrzebują czystych pieluch l, mleka i snu.
─ Służę pomocą
─ Na to liczę ─ odpowiedziała na to kiedy weszli do środka do przygotowanego na parterze pokoju. Tutaj Emily mogła pozbyć butów i wyciągnąć z gondoli synka. Tommy przytulił policzek do jej sukienki bezwiednie chwytając w usteczka materiał jej sukienki. Kobieta pochyliła się i pocałowała go w główkę. ─ Najpierw czysta pieluszka ─ poinformowała go, kiedy Santos wyciągał z torby podkład i rozłożył go na łóżku ─ a później jedzonko ─ wyjaśniła chłopcu odkładając go na przewijak. Tommy otworzył szeroko oczy i zmarszczył nosek. Santos na drugim podkładzie położył Charliego.
─ Mogę? ─ Zapytał czując na sobie jej wzrok.
─ Ty tak
─ Ja? A kto nie może? ─ Zapytał z ciekawością ściągając chłopcu spodenki.
─ Conrado któżby by inny?. On przez całe swoje życie nie zmienił ani jednego pampersa.
─ To mój drugi w życiu.
─ Wiem po prostu ─ urwała sięgając po czystego. ─Ty nie trzymasz moich dzieci jak C4 ─ wyjaśniła. ─ on tak ─ zapięła pampers i body. Poprawiła spodenki i uniosła do góry chłopczyka. Usiadła z nim w fotelu bezwiednie rozpinając guziki niebieskiej sukienki. ─ Butelka Charliego jest w torbie. Ta po prawej ─ doprecyzowała zasłaniając dekolt ciemną pieluchą. Santos skinął głową układając chłopca w bezpiecznej pozycji fasolki. Wolną dłonią wyciągnął smoczek i wsunął ten od butelki.
─ Dziękuję za zaufanie ─ powiedział. ─ Zabrałaś ze sobą aparat ─ zauważył chcąc wypełnić ciszę. Charlie wlepił w niego swoje jasne oczka. Ledwie widoczne brwi marszczył się za każdym razem, kiedy pociągał z butelki. ─ Myślisz, że bierze mnie za Fabricia?
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ Używacie innych perfum ─ wyjaśniła mu z czułością zerkając na chłopca przy piersi to na Santosa. ─ Chciałam odkurzyć stary aparat i przy okazji zapomniałam, że teraz wszystko jest cyfrowe i pewnie nawet w Valle dr Sombras nie ma zakładu fotograficznego który wywołuje klisze.
─ Założyłem w szkole kółko fotograficzne ─ wyjaśnił. ─ Jestem w trakcie przygotowywania ciemni ─ wyznał. Emily popatrzyła na niego z lekkim uśmiechem. ─ Co?
─ Zupełnie nic.
─ Wyduś do z siebie ─ odparł, Emily skrzywiła się bezwiednie zaglądając pod narzuconą na ramie pieluchę.
─ Nie gryź mnie ─ poprosiła synka.
─ Mają zęby?
─ Nie dziąsła im w stu procentach wystarczą , żeby mnie podgryzać. Zaczynasz zapuszczać korzenie, ktoś tu się przywiązuje do młodzieży.
─ Ktoś tu chce utrzymać etat. ─ Powiedział ─ Ministerstwo wprowadziło nowe wymogi, więc kombinuje jak zwiększyć liczbę godzin. — wyjaśnił.
─ Kombinujesz, bo lubisz te dzieciaki ─ odbiła piłeczkę Emily kiedy Santos odłożył na bok butelkę i popatrzył na blondynkę.
─Musi mu się odbić ─ wyjaśniła
─ Wiem, mam go przełożyć przez ramię?
─ Na razie nie , no chyba że chcesz mieć zawartość jego żołądka na swojej koszuli ─ Santos skrzywił się, Charlie beknął Emily popatrzyła na synka, który przysnął przy piersi. Ostrożnie wysunęła pierś z jego ust. Tommy uśmiechnął się przez sen. Schowała pierś do miseczki, zapięła guziki sukienki. ─ Najedzone dziecko to szczęśliwe dziecko ─ skomentowała wstając. Delikatnie odłożyła synka na łóżko przysiadając na jego grzechu. Pogładziła go lekko po brzuszku. Maluch zamlaskał przez sen i wyciągnął się. ─ Możesz położyć go obok ─ zapewniła go. Santos delikatnie odłożył Charliego obok brata.
─ Są tacy mali ─ zauważył ─ chociaż Tommy jest dłuższy ─ zauważył i zerknął na ich mamę. Emily skinęła lekko głową zgadzając się z nim. Blondynka po krótkim wahaniu położyła się obok.
─Śpią dłużej kiedy ktoś jest obok ─ wyjaśniła. Brunet niepewnie położył się po drugiej stronie zerkając na młodą mamę. ─ Chciałabyś mi pomóc? ─ zapytał. ─ Przy kółku fotograficznym. Znasz się na tym ─ zauważył. Emily miała jednak zamknięte oczy, Santos rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś koca. ─ Nie śpię ─ usłyszał.
─ Jeśli masz ochotę na drzemkę to śmiało, przypilnuje chłopców.
─ Chętnie ─ odpowiedziała ─ pomogę ci przy kółku ─ doprecyzowała. ─ I wypożyczę sprzęt. Mam kilka aparatów które się kurzą w pokrowcach. I twoje kółko ma świetne wyczucie czasu, bo postanowiłam odkurzyć stare hobby albo znaleźć sobie nowe ─ przekręciła się na bok. ─ Kocham moje dzieci, ale moje szare komórki obumierają. Eric zaczęłam czytać kryminały.
─ A to źle?
─ Po około czterdziestu stronach wiem kto zabił ─ wyjawiła. ─ To żadna frajda.
─ Przerzuć się na romanse ─ zażartował i oberwał po głowie poduszką, która stłumiła jego wybuch śmiechu. ─ albo romantasy.
─ Na co?
─ Romantasy. Romans i fantastyka. ─ wyjaśnił jej mężczyzna. Emily uniosła brew.
─ Spędzasz za dużo czasu z młodzieżą ─ stwierdziła kobieta krótko. ─ I przez ciebie Michael czyta Harrego Pottera..
─ Jest na to za stary ─ stwierdził. — Pewnie ma wiele „ale”
— Całą listę — zapewniła go. Santos pokręcił w rozbawieniu głową. O ile nie negował sięgania po klasyki literatury dziecięcej ludzi w różnym wieku to Irlandczyk był zbyt osadzony w rzeczywistości, aby cieszyć się z lektury powieści skierowanej dla dzieci. — Powiedz mu to.
— I wywołaj kolejną zmarszczkę na jego czole? — zapytał ją. — Nie dzięki. On chce mnie uczyć samoobrony. — wyznał po chwili.
— To nie jest głupi pomysł — zauważyła całkiem przytomnie Emily sięgając po wypluty przez syna smoczek. — Dla własnego bezpieczeństwa powinieneś znać podstawy. Michael to dobry nauczyciel — zapewniła go. — Cierpliwy.
— I złamie mnie jak zapałkę — zauważył przytomnie brunet. — On mnie nie znosi
— Mnie też kiedyś nie lubił. — odpowiedziała na to blondynka. Santos zmarszczył brwi.
— Ty nie spałaś z jego żona — wyrwało się Santosowi. Spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Los postanowił z nich zakpić z nich oboje. Z bruneta, który przespał się z siostrą- bliźniaczką. I z niej, bo przez trzydzieści lat rodzina McCord myślała, że Charlotte nie żyje.
— Nie, ale dzieliłam z nią łono — przypomniała mu — a mój mąż nie tylko mieszkał z nią po sąsiedzku i się z nią przyjaźnił, ale także wziął ślub w obecności pluszowych maskotek i psa. — Santos zacisnął usta w wąską kreskę. Tylko to uchroniło go od roześmiania się w głos. — Wyśledziłam ją.
— Co? Kiedy?
— Kiedy dowiedziałam się, że jest żoną Michaela — wyznała. Popatrzyli na siebie, — Chciałam wiedzieć czy ona na niego zasługuje więc kupiłam bilety na przedstawienie w którym występowała. Grała wtedy w „Najszczęśliwszej”
— Grała w sztuce w trakcie której niemal się urodziła? Bóg ma jednak poczucie humoru.
— To był zapewne pomysł naszej matki — odparła na to żona Fabricio. — Była fantastyczna. I wtedy pomyślałam, że wygląda jak moja matka. I to podobieństwo mnie niepokoi. Ile czasu komuś zajmie za nim połączy kropki? Moja rodzina przeszła zbyt wiele. A dość o mojej jak ty się czujesz?
— Ja? Dziś się nie wyspałem.
— Santos
— Emily — odparł. — Nie zamierzam upominać się po rodzinny spadek. Nie chcę go. Ten „dziedzic Los Zetos” to bujda na resorach. Jeśli mój wujaszek chcę rządzić mafią droga wolna.
— I właśnie dlatego musisz brać lekcje samoobrony — odpowiedziała. — Są w tej organizacji ludzie którzy wierzą w te bzdury jak „prawowity dziedzic” Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla Alice. Ona cię potrzebuje.
— Co się dzieje? — zapytał wprost. Emily przekręciła się na plecy i wpatrzyła się w sufit.
— Alice ma ataki paniki — wyjawiła. — Od jakiegoś czasu.
— Dlaczego nic nie mówiłaś?
— Dlatego, że ja wiem od „jakiegoś czasu” — odpowiedziała i wstała. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. W oddali widziała córeczkę bawiącą się z tatą. — Nie powiedziała nam, bo nie chciała nas martwić ani zostać wzięta za wariatkę. Poza tym Leo doradza „małe kroczki” A ja się z nim zgadzam — westchnęła. — Mamy plan dnia, pilnujemy, żeby nie była sama, ale jednocześnie chcemy, żeby miała przestrzeń, chcesz się przyłączyć?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3549
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:30:35 16-06-25    Temat postu:

Cz 2
**
Nie było jej dane się wyspać. Po godzinie może dwóch z płytkiej drzemki wyrwał ją dźwięk telefonu. Wtuliła twarz w poduszkę mając nadzieję, że komórka za chwilę umilknie. Umilkła, aby po chwili rozdzwonić się znowu. Jęknęła i wymacała dłonią aparat.
— Halo — wychrypiała podnosząc do góry głowę.
— Pani doktor — usłyszała — mamy na izbie pacjenta z wyciekiem płynu mózgowo-rdzeniowego — oznajmiła jedna z rezydentek. Lucia przekręciła się na plecy. — Potwierdziłam to rezonansem magnetycznym.
— Zamów blok i zawiadom Marqueza — odpowiedziała.
— Doktor Marquez skończy dopiero za kilka godzin, a pacjent od tygodnia chodzi z wyciekającym nosem płynem mózgowordzeniowym. Chłopak myślał, że to katar. — Lucia westchnęła i usiadła na łóżku.
— Zamów blok operacyjny, zdobądź zgodę na zabieg od pacjenta — popatrzyła na zegarek, — Będę za jakieś pół godziny. Do szpitala dotarła po dwudziestu minutach z dużym kubkiem kawy w dłoniach poruszając głową na boki. Łokciem pchnęła drzwi prowadzące na bok i stanęła przez ścianą. Pacjent był już na stole. Uśpiony i gotowy do zabiegu. Lucia upiła jeszcze jeden łyk kawy za nim nie wyrzuciła kubka do kosza na śmieci. Odkręciła kran i ochlapała twarz lodowatą wodą.
— Pacjent jest gotowy — usłyszała głos rezydentki. Lucia wyprostowała się i wsunęła dłonie pod kran. Popatrzyła na młodą kobietę. Lucia przypomniała sobie jej imię; Ruth. Ruth była rezydentką trzeciego roku.
— Świetnie — odparła na to kobieta. — Będziesz moderatorem — oznajmiła. dziewczyna zamrugała powiekami zaskoczona i po chwili obróciła do tyłu głowę jakby spodziewała się zobaczyć za swoimi plecami kogoś innego. — Przeprowadzałaś samodzielnie zabiegi?
— Tak, ale nie taki — odparła.
— Chcesz być moderatorem czy mam wezwać twojego kolegę? — zapytała wprost. Być może zasugerowanie odebrania operacji solo nie było zbyt edukacyjne, ale Lucia była zbyt zmęczona aby się teraz nad tym zastanawiać.
— Chcę — zapewniła ją dziewczyna i podeszła do zlewu. — Będzie pani na bloku? — upewniła się.
— Przeprowadzę cię przez zabieg krok po kroku — zapewniła ją Lucia. Stanęła z boku i za maseczki posłała blady uśmiech anestezjolog. Poruszyła głową na boki i skinęła lekko głową Ruth. Młoda rezydentka uniosła endoskop. — Zaczynamy od początku.
— Wprowadzam endoskop do prawego nozdrza — odezwała się drżącym głosem rezydentka, a Lucia mimowolnie popatrzyła na jej ręce. Miała nadzieję, że nie trzęsą się jak jej. Splotła je za plecami. Skupiła się na obrazie przed nią. Wnętrze było wilgotne, a ruch rąk młodej lekarki pewny. — Płyn sączy się z spod kości sitowej. Zerknęła na lekarkę. Lucia przełknęła ślinę i skinęła lekko głową.
— To pulsowanie oznacza, że wyciek jest aktywny — przypomniała jej lekarka. Rezydentka wprowadziła przez drugi kanał narzędziowy maleńką pincetę i skalpel diatermiczny. Odsłoniła delikatnie śluzówkę, nie rozrywając jej. Lucia zawsze myślała o tym jak o obieraniu winogrona. Jeden zły ruch i będą w tarapatach. W ciągu kolejnych minut starannie oczyściła brzeg przetoki i odsłoniła twardówkę.
– Gotowa na przeszczep? – zapytała, Ochoa. W głosie rezydentki było napięcie.
Lucía kiwnęła głową. – Sięgnij po fragment powięzi. Ten przygotowany wcześniej. Użyj żelu fibrynowego. Najpierw przyłóż, potem unieruchom.
Na ekranie pojawił się maleńki płatek tkanki – jak listek mchu. Rezydentka chwyciła go szczypczykami i ostrożnie ułożyła na uszczelnionym brzegu przecieku.
– Dociskaj przez pięć sekund. Głos Lucii był cichy.
Krople potu spłynęły Lucii po plecach. Poruszyła głową na boki a jasne oczy utkwiła w ekranie. Jeszcze tylko kilka minut, pomyślała obserwując jak Ruth sprawnie przeszczepia fragment miękkiej tkanki umieszczając go w miejscu przecieku. Lekarka bardzo ostrożnie wysunęła narzędzia. W jej oczach dało się zauważyć błysk zadowolenia.
– Dobra robota – pochwaliła ją Lucia. – Przewieźmy pacjenta na oddział intensywnej opieki medycznej.
– Oczywiście – zgodziła się z nią Ruth. Lucia usiadła dopiero wtedy gdy blok opustoszał. Wyciągnęła przed siebie drżące dłonie i po raz pierwszy pomyślała, że nie powinno jej tutaj dziś być. Powinna spać. Popatrzyła na zegarek. Nie miała siły, aby iść na piknik. Chciała, ale ledwie trzymała się na nogach. Ostrożnie podniosła się z krzesła i ruszyła do wyjścia. Jednorazowy fartuch, obuwie, maseczka wszystko wylądowało w koszu na odpadki medyczne. Jedynie czepek schowała w kieszeń spodni za nim nie ruszyła powolnym krokiem do swojego gabinetu. Tam na niezbyt wygodnej kanapie się położyła i zamknęła oczy.
Starzejesz się, pomyślała z przekąsem. Jeszcze kilka lat temu mogła spędzić dzień i noc na sali operacyjnej. Obecnie zmęczenie przychodziło dużo szybciej. Mogła oczywiście rzucić pracę w cholerę, ale co by wtedy robiła? Miała alimenty do zapłacenia, ratę długu który zaciągnęła u siostry. Carla Balmaceda spłaciła jej należności wobec nowojorskiego szpitala. Lucia musiała zwrócić pieniądze siostrze. Drzwi otworzyły się. Do środka wszedł Osvaldo Fernandez
– Nie masz lepszego sposobu na spędzanie niedzieli? – zapytała go. Przysiadł na krześle bezwiednie ujmując jej nadgarstek i popatrzył na swój zegarek. Nie miała siły się z nim kłócić. – Nie mam kaca – zapewniła go.
– Powinnaś być w domu – zauważył mężczyzna. – Marquez
– Marquez zakładał klipsy na tętniaka – wyjaśniła swoją obecność kobieta. – a ten chłopak długo by nie pociągnął – popatrzyła na niego i zmarszczyła brwi na widok eleganckiego garnituru. – Kto po ciebie zadzwonił? – zapytała go wprost.
– A czy to ważne? – odpowiedział pytaniem na pytanie. W odpowiedzi wzruszyła jedynie szczupłymi ramionami. Bez słowa sięgnął po przyniesione ze sobą narzędzia. Lucia obserwowała jego pewne ruchy. Skrzywiła się kiedy igła zagłębiła się w żyle.
– Nie chce leków – wymamrotała sennie.
– To tylko glukoza i elektrolity. – zapewnił ją. – W tym tygodniu na stole chcę mieć komplet twoich badań – zastrzegł ją.
– A co martwisz się, że mój rak powrócił? – zapytała go. – Przerzuty dotarły ją do mózgu – powiedziała zmęczonym kpiącym tonem. – Guz mózgu, to pewnie mnie czeka w niedalekiej przyszłości.
– Lucia
– Moja prababka umarła na „sprawy kobiecie” – oznajmiła – i jej siostra chyba też, a mój synek miał udar – parsknęła śmiechem. – Bóg jeśli istnieje ma poczucie humoru.
– To dziś? – zapytał łagodnie. Pokręciła przecząco głową.
– Wczoraj – wyjaśniła. – Miałby już roczek – przymknęła powieki. Sama nie wiedziała kiedy zasnęła.
**
Veda Molina de Sanchez nie należała do osób, które podsłuchują cudze prywatne rozmowy, ale nie była winna temu, że akurat rozmawiali pod drzewem na którym siedziała! Dziewczyna chciała pomyśleć więc uznała, że drzewo z rozłożystymi gałęziami to idealne miejsce. Poza tym gdzieś w górze ładnie śpiewał ptak. Chciała nagrać jego świergot gdyż idealnie pasowałby do solówki na flecie. To było to czego szukała. I nie dość, że podsłuchała rozmowę, której słyszeć nie powinna to jeszcze nie miała pojęcia jak zejdzie z tego przeklętego drzewa!
Brat nauczył ją chodzić po drzewach, lecz nie nauczył jej schodzić z drzew. Zawsze jej pomagał, a Veda bynajmniej nie zamierzała prosić o pomoc kręcącego się nieopodal Yonatana. Ostrożnie przysiadła na gałęzi i zamknęła oczy. Była w kropce. Tak wielkiej jak wielki jest ocean! Chłopiec, którego bardzo, bardzo lubiła jej nie chciał! Dla niego była jedynie dziewczyną z autyzmem. Słodką, głupiutką dziewczyną z autyzmem. Bezwiednie wygładziła sukienkę i westchnęła ciężko wchodząc w wiadomości. Sms od Elvisa z prośbą o spotkanie pozostał bez odpowiedzi.
— Nie mogę się z tobą spotkać — szepnęła. — Odrzucisz mnie kiedy tylko się zobaczymy. Co miała mu odpisać? Prawdę? „To ja Veda” czy wymówkę; „jestem z innego kraju” Nie chciała go okłamywać. I nie chciała go stracić. Wzięła głęboki oddech i odpisała. „Nie jestem gotowa, żeby się z tobą spotkać” Nie była. Zaraz po wysłaniu wiadomości telefon wysunął się z jej palców i uderzył przechodzącego chłopaka w głowę wpadając za jego koszulkę. Wolfgang zadarł do góry głowę , a komórka Vedy spadła na ziemię.
— Veda, co ty tam robisz?
— Podziwiam piękno natury — odfuknęła nastolatka. Wolf uniósł w rozbawieniu brew. — A jak myślisz co ja tu robię? — zapytała go. — Utknęłam!
— Dlaczego weszłaś na drzewo skoro nie umiesz z niego zejść? — zapytał ją całkiem racjonalnie Wolf. Wracał właśnie z polanki gdzie rozgrywali towarzysko mecz.
— Chciałam nagrać świergot ptaków — odpowiedziała — do partytury, do partii na flecie poprzecznym, twojej partii. Poświęcam się dla sztuki — dodała.
— Wezwać kogoś z drabiną? — zapytał. Veda przegryzła dolną wargę i zastanowiła się. To była bardzo interesująca propozycja, ale nie tak interesująca i kusząca jak myśl, że równie dobrze Wolf może ją złapać.
— Tu jest jakieś dwa metry — zauważyła.
— Plus minus — odpowiedział na to chłopak — a co?
— A to, że możesz mnie złapać — odpowiedziała. — Zsunę się a ty mnie złapiesz — wyjaśniła. — Tylko nie patrz na moje majtki — zastrzegła. Wolf połknął uśmiech.
— Nie będę — zapewnił ją. Veda położyła obie dłonie po obu stronach ciała przegryzając dolną wargę. Wolf ustawił się i bardzo ostrożnie położył rękę na butach koleżanki. Był dość wysokim chłopcem. Brunetka niepewnie zsunęła się z drzewa cały ciężar ciała opierając na ramionach. Po sekundzie lub dwóch poczuła jak ręce Wolfganga lądują pewnie na jej tali. Puściła się kory i wydała z siebie pisk. Brunet stracił równowagę i wylądował na ziemi, na tyłku boleśnie tłukąc sobie kość ogonową.
Siedziała na nim okrakiem z rękoma przerzuconymi przez jego ramiona. Ręce położyła na ziemi po obu stronach jego głowy. Powieki miała mocno zaciśnięte.
— Jesteś już bezpieczna — zapewnił ją kolega. Veda otworzyła najpierw jedno, później drugie oko i wlepiła je w bruneta.
Wolf Barragán był przystojnym chłopakiem z błyskiem w oku. Był też wysportowany. Czuła pod sobą jego mięśnie. A może tylko jej się tak wydawało? I ją złapał. I może to nie był romantyczny chwyt, ale jej pomógł. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, pocałowała go. Miękko i czule.
Był zaskoczony , ale jego usta nie protestowały kiedy brunetka musnęła jego usta swoimi. Jego ręce przyciągnęły ją bliżej siebie, a ciało uniosło się. Dłonie Wolfa wylądowały na jej tali. Lekki zarost przyjemnie połaskotał ją w policzek. Dłonie przesunęły się z ziemi na jego ramiona , a po chwili ciekawskie paluszki zanurzyły się w jego włosach. Westchnęła z zadowoleniem. Włosy bruneta były odpowiedniej długości.
— Nie ma za co — wymamrotał w odpowiedzi osiemnastolatek. Veda zamrugała powiekami.
—Yon — wymamrotała i zamrugała powiekami zaskoczona, kiedy twarz, którą zobaczyła nie zgadzał się z tym co chciała zobaczyć. Wolf skrzywił się mimowolnie, a Veda wyślizgnęła się z jego ramion. Sięgnęła po leżącą na ziemi komórkę i zerknęła na wyświetlacz. Na razie Elvis/Yon nic nie odpisał na jej wiadomość. — Dziękuje za pomoc.
— Nie ma za co — odpowiedział na to brunet.
— Przepraszam — dodała także. — nie planowałam cię całować ani tym — urwała.
— Zwracać się do mnie imieniem mojego sąsiada — dopowiedział za nią. Skinęła lekko głową. — Nie szkodzi. — zapewnił ją.
— Szkodzi — plecami oparła się o pień drzewa. Wolf oparł dłoń tuż przy jej głowie. — i przepraszam, że wtedy uciekłam z kina — dorzuciła. — Miałam atak paniki — wyjaśniła i przegryzła dolną wagę. — i napisałam do Yona żeby mnie stamtąd zabrał.
— Wiem — odpowiedział. — Okna mojej sypialni wychodzą na jego pokój — wyjaśnił — widziałem was. — dodał. I widział także Vero wychodzącą z jego domu w sobotni poranek. To jednak przemilczał. — Bitwa na poduszki?
— Aha i robił pompki , a ja siedziałam mu na plecach — dorzuciła i uśmiechnęła się na samo wspomnienie. — Wolf, on mnie nie chce — wyznała znienacka, a Barragán pomyślał, że jego sąsiad to chłopak o bardzo małym rozumku. Veda była śliczną dziewczyną. Miała swoją pasję i była piekielnie inteligentną osóbką tylko dureń nie chciałby się z nią spotykać. — A ja go — urwała — bardzo lubię — dodała chociaż po jej główce chodziły inne słowa. To nie była tylko sympatia.
— Dlaczego mi to mówisz? — zapytał ją.
— Komuś muszę się zwierzyć, bo wybuchnę. Jeśli ty chcesz też możesz mi wyznać swój sekret — zmarszczył brwi.
— Mam żal do kochanki mojego ojca, że jest w związku z nowym facetem — wypalił chociaż wcale nie planował mówić tego głośno. — Szybko się pocieszyła.
— Mój ojczym złapał mnie za pierś — dodała Veda. Oczy Wolfa rozszerzyły się ze zdumienia. — ale już umarł — dorzuciła — to znaczy ktoś go zabił. To nie byłam ja.
— Dobrze wiedzieć — odparł Wolf.
— Veda! — podskoczyła na dźwięk swojego imienia. — W ich stronę zmierzał Ivan Molina. — Co ty tutaj robisz?
— Stoję i rozmawiam z przyjacielem — odpowiedziała. — Tato poznaj Wolfa, Wolf poznaj mojego tatę Ivana. Wolf gra na flecie — dodała. Ivan uniósł brew i mocno uścisnął dłoń chłopaka.
— On gra na flecie.
— Poprzecznym — doprecyzowała Veda.
— A okulary zostawił w domu?
— Tak, nosze je tylko do czytania — odpowiedział nastolatek uśmiechając się pod nosem.
***

Alexander został pod opieką Leopolda Guzmana. Ojciec Fabiana sam zaproponował, że zabierze malca na organizowany wieczorem koncert , a Victoria nie miała serca odmawiać synkowi, który z dziadkiem Polo odnalazł wspólny język. Chłopczyk pożegnał się z rodzicami z uśmiechem od ucha do ucha, a blondynka zerknęła na swoją komórkę. Miała kilkanaście nieodebranych połączeń od Fernando Barosso. Połączeń, które w trakcie pikniku sama świadomie zignorowała, było także kilka smsów na które równie świadomie nie odpisała. Uważała przyjęcie za zbędne więc nie zamierzała ingerować w jego organizację.
Wiedziała jednak listę gości, a Fernando Barosso uwzględnił ją jako „współorganizatorkę’” Blondynka nie miała specjalnej ochoty na uczestnictwo w przyjęciu, ale nie mogła pozwolić, aby Fernando był tam bez jej nadzoru. Nie miała do niego zaufania a intuicja podpowiadała jej iż to pierwszy krok do pokazania iż ma kontrolę nad ratuszem, miastem i swoją zastępczynią. Victoria zamiast wtrącać się postanowiła obserwować rozwój wydarzeń. Stojąc przed lustrem wygładziła palcami niewidzialne fałdki na sukience. Miała ubrać prostą małą czarną sukienkę, ale Alexander wyciągnął z szafy „sukienkę dla księżniczki” Sukienka była kopią (chociaż znając jej matkę był to oryginał) czarno-białej sukienki Grace Kelly z filmu „Okno na podwórze „Jasnowłosa obróciła się wokół własnej osi, a tiulowa spódnica obróciła się wraz z nią.
— Wiem jak sprawić, żeby moja żona czuła się jak księżniczka — stwierdził stojący w progu Magik. Victoria uśmiechnęła się kącikiem ust. Po jego spodniach w kolorze fuksji nie było już ślady. Reverte postawił na prosty elegancki look. Podszedł do żony przytulając ją do siebie. — Wolałbym spędzić ten czas w domu przed telewizorem — pożalił się.
— Ja także, ale nie mogę zostawić Fernando samego. To zbyt niebezpieczne. Widziałeś listę gości — przypomniała mu. — Są na niej wszyscy, którzy mają znaczenie.
— Wiem i dlatego idę tam razem z tobą — zapewnił go. — Sergio przyjdzie?
— Nie — odpowiedziała — pan minister sprawiedliwości odwołał swój udział. W stolicy zatrzymały go pilne sprawy państwowe — wyjaśniła mężowi opierając głowę na jego ramieniu.
— Pilne sprawy?
— Powiedziałam mu wprost że nie powinien przychodzić — wyznała szczerze Victoria. — Wolałabym, żeby ktoś nie chlapnął przy stole, że Sergio zjadł z nami kolację. — Javier pokiwał ze zrozumieniem głową. Wolałbym w ogóle pana ministra nie widywać, ale jego żona już o tym wiedziała.
— Przedstawienie musi trwać — powiedział podając jej szal.
— W rzeczy samej musi — zgodziła się nim drapując szal na ramionach.
Rezydencja Fernando Barosso otworzyła się na gości równo o godzinie dziewiętnastej trzydzieści. Victoria wzięła z tacy kelnerki kieliszek z białym winem i rozejrzała się po luksusowej jadalni. Pamiętała ją czasów swojego dzieciństwa kiedy ona i Alex biegali wokół eleganckiego długiego stołu kiedy dorośli załatwiali swoje sprawy. Chowali się pod stołem z deserami co jakiś czas podbierając słodkie smakołyki. Dziś na przyjęciu nie było najmłodszych jedynie grupa dorosłych, która starała się utrzymać między sobą poprawne relacje. Jasnowłosa upiła łyk niepokoju podchodząc do Sylvii Guzman.
— Przyszłaś z mężem? — zapytała ją wprost. Mężczyzna obrócił się, a usta Victorii zacisnęły się w wąską kreskę. Sylvia połknęła uśmiech na widok zaskoczonej miny. — Nie jesteś Fabianem — zauważyła.
— Nie, Armando Romero — przedstawił się podając jej dłoń.
— Victoria Reverte — podała mu swoją dłoń. — Miałam nadzieję, że przyjdziesz z Fabianem — zauważyła blondynka.
— Mój mąż jest zajętym człowiekiem — odpowiedziała — i myślę, że chcę od ciebie odpocząć — stwierdziła wprost. Victoria zamrugała powiekami zaskoczona i parsknęła śmiechem. — Wyglądasz jakbyś urwała się z balu u Disneya — zauważyła komentując jej tiulową sukienkę.
— Alec wybierał — wyjaśniła — zobaczył ją wśród innych i koniecznie chciał abym ją założyła. Cóż mogę rzec, mój syn ma świetny gust.
— A mąż gruby portfel — usłyszeli za plecami kobiecy rozbawiony głos. — właśnie mi powiedział, że to oryginalna sukienka z „Okna na podwórze” Jestem zazdrosna — stwierdziła Emma sącząc wino.
— Moja szafa stoi przed tobą otworem — zapewniła ją.
— Towarzyszę Joaquinowi — wyjaśniła swoją obecność obracając do tyłu głowę. Brunet dyskutował o czymś szeptem z jednym z gości. Mężczyzna popatrzył wymownie na Emmę. — Przepraszam, muszę ocalić mu skórę — odpowiedziała i ruszyła w stronę bruneta, który bezwiednie przesunął spojrzeniem po jej sylwetce. W odpowiedzi szatynka wywróciła oczami.
— Zajmujesz miejsce u szczytu stołu — poinformowała ją Sylvia kiedy kobiety wyszły na zewnątrz zaczerpnąć powietrza. Romero został w środku chcąc przywitać się z kilkoma dawno niewdzianymi starymi znajomymi.
— Podobno współorganizowałam to przyjęcie.
— Podobno miasto nie ma pieniędzy na zbędne wydatki — odparła na to Sylvia. — Sypnęłaś jednak groszem? — zapytała zaciekawiona.
— Musze cię rozczarować, ale nie. Burmistrz zadecydował się urządzić przyjęciem wbrew mojemu sprzeciwowi — odpowiedziała zgodnie z prawdą chwytając Sylvię pod ramię i schodząc z tarasu. — Byłaś tutaj kiedyś?
— Nie słyszałaś? — zapytała ją. — Ja i moje dzieci jadamy z burmistrzem niedzielne obiadki — panie popatrzyły na się i obie wybuchnęły śmiechem. Victoria pociągnęła ją w stronę części z kwiatami ciętymi. Jej jasne oczy bezwiednie powędrowały do huśtawki owiniętej zieloną winoroślą.
— Ja i Alejandro często wymykaliśmy się tutaj podczas nudnych przyjęć — wyznała puszczając ramię Sylvii i podchodząc do huśtawki. Opuszkami palców musnęła bluszcz.
— Obiło mi się o uszy, że to Pueblo de Luz odbuduje most w zagajniku zakochanych. Skomentujesz to?
— Na stronie nie ma oficjalnego oświadczenia? — odpowiedziała pytaniem na pytanie jasnowłosa spoglądając na dziennikarkę. Sylvia pokręciła przecząco głową. — Sprawdziłaś?
— Tak — potwierdziła — praktykant sprawdził — poprawiła się. — Twój komentarz.
— Decyzję o przekazaniu projektu odbudowy mostu w ręce ratusza w Pueblo de Luz podjęło Ministerstwo Infrastruktury.
— Dla niego to był policzek.
— Lepiej dostać policzek niż kulkę w łeb — stwierdziła sucho Victoria.
— Tego nie napisze — odpowiedziała dziennikarka. — Wracamy? Armando zapewne został dorwany przez Violę, dlaczego zaprosił Violę Conde?
— Dlatego, że chcę żeby to przyjęcie było legendarne — odpowiedziała uśmiechając się. Olomedo westchnęła. Na swój sposób miało to sens. Kobiety wróciły do środka i zatrzymały się w progu. Uśmiech na twarzy Fernando Barosso zgasł kiedy tylko jego ciemne oczy padły na Victorię. Sylvia spojrzała na kobietę stojącą obok.
— Okno na podwórze było ulubionym filmem mojej matki — wyjaśniła szeptem Victoria ustawiając się w taki sposób że Fernando nie był wstanie czytać z ruchu warg . — Tej sukienki wcale nie dostałam od męża — wyznała.
— Dlaczego to robisz?
— Dlatego, że wreszcie mogę. — odpowiedziała na to i podstawiła kieliszek na tacę kelnerki i poszła się przywitać z Camillo Arango. Nie chciała tego przyjęcia, uważała je za zbędne, ale skoro już na nim było to przywita się z kilkoma osobami.

**
Thiago Fernandez mimo ostatnich wydarzeń zdecydował się dotrzymać słowa i towarzyszyć mamie na przyjęciu u Fernando Barosso . Nie był to może idealny sposób na niedzielny wieczór, ale chciał spędzić trochę czasu z mamą. I dlatego wcisnął się w garnitur. Mógł się oczywiście wycofać skoro na przyjęciu będzie jej chłopak, ale od miesięcy nie widział wuja Alda. Doktor Fernandez na widok siostrzeńca uniósł brwi w geście kompletnego zdumienia. Serdecznie jednak uściskał chłopaka.
— Co ty tutaj robisz? — zapytał go.
— Obiecałem mamie randkę — wyjaśnił szatyn palcami przeczesując włosy. — Poza tym jestem studentem — dorzucił. — Nie odmówię darmowego żarcia. — Aldo uśmiechnął się lekko kiedy Thiago wrzucił do ust przestawkę wielości paznokcia. — A co słychać u Nacho? Słyszałem że ma dziewczynę. Spotyka się z dziedziczka fortuny.
— Conde nie mają żadnej fortunny.
— Nacho chodzi przecież z Caroliną— odpowiedział na to chłopak. I urwał bo zdał sobie sprawę że wuj nie miał o niczym pojęcia. — Myślałem że wiesz. Powiedział i sięgnął po szklankę. Upił łyk i usłyszał charakterystyczny śmiech za swoimi plecami. Zetknął na wuja który zupełnie instynktownie wyprostował się.
— Aldo
— Jose Luis— powiedział sztywno
— Nie przedstawisz nas sobie? Pamiętam cię z mojego wykładu, wyszedłeś w towarzystwie koleżanki.
— Wyszedłem ponieważ moja cierpliwość ma swoje granice — odpowiedział chłodno student Fabiana. — Przepraszam pójdę przywitać się z facetem mamy — odrzekł i odszedł podchodząc do Gideona. Jose Luis spojrzał za chłopakiem i zamarł wpatrując się w jego plecy.
— To był Thiago? — zdziwił się oglądając się przez ramię.
— No nie wiem był? — Odpowiedział mu zgryźliwym tonem ordynator. — Przywitam się z siostrą — rzucił i podszedł do Elodii.
***
Pierwszą rzeczą jaką zauważyli goście obecni na przyjęciu to chłód między dwójką jego organizatorów. Przywitali się kulturalnie, ale chłodno. I to była jedna z nielicznych konwersacji jaką odbyli. Fernando Barosso od czasu do czasu zerkał w stronę swojej zastępczyni, ona zerkała czasem na niego, ale kto by było na tyle. Żadnych porozumiewawczych uśmiechów, żadnego uścisku dłoni czy pocałunku powietrza tuż obok policzka.
Wzrok jego wędrował do Eleny za każdym razem, kiedy usłyszał jej głos. Działo się to mimowolnie. Nie chciał patrzeć na córkę, która wyglądała jak miniaturowa baletnica na pozytywce. W sukience matki niewątpliwie przypominała mu o tym co mi ikonę i o tym mógł mieć, bo to czego nie dało się nie zauważyć to, że była niczym płomień, który przyciąga wszystkie ćmy. Piękna inteligentna przy której wszyscy zapominali, że jej matka była seryjną morderczynią. Patrząc wiedział, że Elena Victoria na zbyt wiele sobie pozwoliła. Młoda kobieta sprawiła, że wyglądał na słabego na kogoś kim łatwo manipulować, gdy powinno być odwrotnie! Po wyborach to on miał rosnąć w siłę!
Z pełną świadomością wybrał długi prosty stół ustawiony w ogrodzie. Sam zajął miejsce u jego szczytu Victorie usadzając na jego przeciwległym końcu. Przez chwilę zastanawiał się czy powinna siedzieć blisko niego. Po jego prawej stronie, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Wolał, aby była daleko. Chciał, że y jego syn wraz z zoną zajęli miejsca najbliżej, lecz Nicholas i Alba się nie pokazali. Nie pokazał się też Manuel Dominguez , ale jego zaprosił z czystej zawodowej uprzejmości. W końcu ten człowiek odbił mu żonę. Puste nakrycia szybko usunięto, aby w oczy nie rzucali się nieobecni. Najbliżej niego znaleźli się więc ludzie, którzy go popierali. Nie okazał niechęci nawet wtedy, gdy po jego prawej stronie znalazł się Dick Perez. Marcelo Mozzarello najwyraźniej wolał zająć miejsce obok Victorii.
— Musisz mi wybaczyć don Fernando, ale Victoria jest dużo ładniejsza od ciebie —usprawiedliwił się starszy pan mrugając znacząco do kobiety.
— A ja miałam nadzieję, że to przymioty mojego umysłu ceni pan bardziej — odpowiedziała na to jasnowłosa kręcąc z rozczarowaniem głową. Powinna siedzieć tutaj, pomyślał zły sam na siebie. Victoria u szczytu stołu prezentowała się iście po królewsku. Siedzący obok siebie wymienili między sobą porozumiewawcze uśmiechy.
Fernando przy Victorii usadził osoby, które nie miały dla niego specjalnego znaczenia. Camillo Arango, dziennikarkę z mężem czy innych kandydatów do rady miasta którzy przegrają te wybory z kretesem. Sam wolał lokalnych biznesmenów i swoich starych przyjaciół, którzy trwali przy nim z pokolenia na pokolenie. Conrado Severin zajął miejsce obok Normy. Zaprosił przedstawiciela ratusza w Pueblo de Luz w domyśle mając panią burmistrz nie jej zastępcę z partnerką. Sam dobór towarzyszki zaskakiwał. Kolejny słaby punkt, pomyślał dopisując Ronnie Russo do listy osób, które musi obserwować.
─ Dlaczego moja droga siedzisz tak daleko? ─ rozbawiony lekko zawiedziony głos Victora Estrady.
─ Nie martw się Victorze, znajdę cię ─ odpowiedziała rozbawiona. Na Fernando nie spojrzała, obiecała sobie, że nie będzie mu posyłać pełnych zadowolenia uśmieszków za każdym razem gdy Victor się do niej odezwie.
─ Nie wiedziałem, że ty i pan gubernator znajdzie się tak dobrze ─ zauważył Marcelo sącząc wodę. Victoria bezwiednie zasłoniła dłonią kieliszek kiedy kelner chciał ją poczęstować czerwonym winem.
─ Nie dziękuje ─ powiedziała do kelnera posyłając mu lekki uśmiech.
─ Nie napije się pani do kolacji? Czerwone jest idealne na trawienie.
─ Tak słyszałam, ale mieszanie ze sobą alkoholu i leków wpędzi mnie w dodatkową chorobę ─ odpowiedziała z rozbrajającą szczerością kobieta i parsknęła śmiechem na widok zdumionej miny Marcelo. Do jadalni wszedł spóźniony Fabian Guzman. Victoria bezwiednie chwyciła go za rękę kiedy obok niej przechodził. Popatrzył na jej palce na jego nadgarstku i uniósł brew. ─ Przygotowałam ci miejsce obok Victora ─ wyjaśniła.
─ Mojej żony nie ma?
─ Jest, ale jej prawica jest zajęta ─ opowiedziała rozbawiona blondynka. ─ nawet ona nie podejrzewała, że przyjdziesz ─ wyjaśniła ─ albo wiesz co? ─ zapytała ─ ty usiądź tutaj ─ wstała ─ ja zajmę miejsce obok Vica.
─ Nie sądzisz, że na to pozwolę? ─ syknął jej do ucha i ruszył we wskazanym kierunku. Kiedy usiadła z powrotem na swoim krześle posłała swojemu imiennikowi uśmiech.
─ Fabian prędzej zje całą cebulę niż pozwoli ci się do niego zbliżyć ─ zauważył Marcelo.
─ Tato ─ syknął jego syn.
─ Don Mozzarello jestem z Diazów zamknijcie mu drzwi wlecę oknem.
─ A co jeśli okna zostaną zamknięte? ─ zagadnął do niej mąż.
─ To zostaje jeszcze komin ─ rzuciła wesołym tonem. ─ Skoro Mikołaj się przez niego przeciska i ja się zmieszczę ─ Mozarelko zamrugał powiekami i roześmiał się perliście.
─ Przypominasz mi ją.
─ Moją matkę? Mam nadzieję że ten lepszy profil
─ Nie Inez, twoją biologiczną babkę ─ powiedział to na tyle głośno że kilka głów odwróciło się w ich stronę. ─ Roztaczała wokół siebie dokładnie taki sam czar.
─ Roszpunka ─ powiedziała ─ tak mówiliśmy na Victorię. Tylko zamiast złej porywaczki był paskudny książę ─ wyjaśniła.
─ Całe szczęście ocalił ją dzielny sługa.
─ To naprawdę niesprawiedliwie, że siedzisz tak daleko ─ rzucił w jej stronę mężczyzna.
─ Niesprawiedliwie jest to, że teraz pilnuje cię smok ─ odpowiedziała mu. Fabian popatrzył to na jedno to na drugie. Victoria i Victor najwyraźniej bawili się przednio.
─ Eleno, niekulturalnie jest tak krzyczeć ─ upomniał ją Fernando. On nie musiał podnosić głosu. Victoria popatrzyła na niego po raz pierwszy od dawna to na Victora. Jasne oczy przeniosła na męża, który lekko skinął głową.
─ Masz rację ─ zgodziła się z nim blondynka i wstała. ─ Skoro już na ciebie głosowałam ─ zwróciła się bezpośrednio do gubernatora ─ to zasłużyłam na pięć minut rozmowy . Fabianie podzielisz się krzesłem? ─ zapytała kuzyna.
─ Muszę to powiedzieć, masz piękną sukienkę
─ dziękuje ─ odpowiedziała na to sadowiąc się na krześle Fabiana. ─ wyglądam w niej jak księżniczka Disneya ─ mężczyzna uniósł brew. ─ To słowa Sylvii nie moje ─ dodała.
─ Pokonałaś więc smoka ─ stwierdził.
─ Oswoiłam go ─ powiedziała ─ to wolne i dumne stworzenia.
─ I istnieją tylko w bajkach ─ rzucił Guzman łypiąc na Victorię.
─ Przepraszam pani Reverte ─ zwrócił się do niej kelner ─ chcielibyśmy podawać kolację ─ zaczął. Victoria popatrzyła na mężczyznę i wstała i wyjaśniła mu swój pomysł. Pokiwał głową i oddalił się. Victoria natomiast oparła dłonie na krześle Fabiana.
─ Możemy zrobić ci miejsce obok żony ─ zapewniła go kobieta pochylając się lekko nad jego krzesłem.
─ Nie ma takiej potrzeby ─ odpowiedział chłodno obserwując co się dzieje u szczytu stołu. Marcelo Mozzarello zajął miejsce u szczytu stołu. Victorii, przyniesiono dodatkowe krzesło., i Fabian niechętnie przesunął się w bok. Victoria opadła na jego krzesło.
─ I teraz możemy rozmawiać bez przeszkadzania innych ─ oznajmiła jasnowłosa.

Rozdzielały ich trzy osoby. Thiago siedział obok koleżanki z pracy mamy i grzecznie odpowiadał na pytania jednocześnie grzebiąc w swoim talerzu. Jose Luis Montenegro był ostatnią osobą, która spodziewał się zobaczyć. Był więc wyprowadzony z równowagi. Co jakiś czas zerkał na matkę o za każdym razem obdarzała go pełnym troski spojrzeniem. Czy wiedziała? Pewnie nie. Chłopak zmarszczył brwi. Co Montenegro właściwie tutaj robił? Odwiedzał wyborcę? Wolał się nad tym nie zastanawiać. Wbił widelec w pieczonego ziemniaka.
─ Kieruje fundacją szukającą zaginionych ─ usłyszał głos siedzącej na przeciwko niego szatynki.
─ To musi być satysfakcjonujące zajęcie ─ skomentowała Viola Conde kiwając głową z uznaniem. ─ A widzę że państwo już po ślubie. W prasie nie było żadnego anonsu.
─ Co? ─ Emma bezwiednie spojrzała na swoje dłonie. ─ Och nie to obrączka z mojego pierwszego małżeństwa ─ wyjaśniła. ─ Noszę ją z przyzwyczajenia ─ dodała.
─ a już nie jest pani mężatka
─ Nie , mój mąż zmarł rok temu ─ odpowiedziała. Joaquin popatrzył to na Emmę, to na Violę Conde która słynęła z ciekawości i długiego języka.
─ To straszne, ale mieliście państwo dzieci? Często widuje panią z wózkiem i kilkuletnim chłopcem.
─ Tak , mam dwójkę. Sam kończy w tym roku pięć lat, Luna ma rok i dwa miesiące ─ wyjaśniła kobieta sięgając po kieliszek wina.
─ I została pani z tym wszystkim sama.
─ Nie jestem sama ─ zaprzeczyła szatynka.
─ Tak oczywiście, dzieci są dla pani zapewne wielką pociechą w trudnych chwilach. Wdowieństwo w tak młodym wieku, a co się stało mężowi? Jeśli mogę spytać.
─ Oczywiście to żadna tajemnica , mój mąż został zastrzelony w Sylwestra ─ wyznała z rozbrajającą szczerością kobieta. Przy stole zapadła cisza. Joaquin połknął uśmiech.
─ To okropne, pani córeczka nie będzie znała swojego taty.
─ Luna jest adoptowana ─ wyjaśniła. ─ Otrzymałam prawo do opieki już po jego śmierci.
─ To naprawdę godne podziwu wychowywać nie swoje dziecko ─ skomentowała ten fakt Viola Conde. ─ Nigdy nie wiesz kto ci się trafi. Rodzice są różni.
─ Znałam rodziców Luny ─ odpowiedziała .a to Emma. ─ Jej mama była moją partnerką.
─ Adoptowała pani dziecko przyjaciółki. To zmienia postać rzeczy, w końcu wiedziała pani że to przyzwoita kobieta. ─ Viola skinęła głową. ─ I dobre geny. Z takich obcych dzieci nie wiadomo co wyrośnie.
Emma nie odpowiedziała od razu pomyślała o Margo, pomyślała o Fausto, o swojej matce, która była ostatnia osobą, która powinna mieć dzieci. Margo włącznie z Luną urodziła czwórkę dzieci. Trzej starsi chłopcy również trafili do adopcji. Najstarszy syn kończył w tym roku siedem albo lat.
─ Partnerki, byłyśmy parą ─ wyjaśniła. Viola Conde zamrugała powiekami zaskoczona. Emma popatrzyła na Thiago który uśmiechal się kącikiem ust. ─ tak adoptowała dziecko byłej kochanki..
─ I będą cię za to krzyżować ─ odpowiedział chłopak. ─ Nie za to że adoptowała dziecko za to będą cię podziwiać w końcu nie jest z twojej krwi więc nie wiadomo na kogo wyrośnie ale za to że było to dziecko twojej ex.
─b)rzerabialam to z moim byłym ─ wyznała. ─ najpierw Travis wściekł się że adoptowalam dziecko nic mu o tym nie mówiąc.dwa że to córeczka mojej byłej. I jestem pewna, że gdyby moja ex była moim byłym nie byłoby tematu. Ani problemu.
─ Poczuł się zagrożony ─ zauważył Fernandez
─ Tak chociaż twierdził że to mu nie przeszkadza ale kiedy spotykałam się z przyjaciółkami to jednak siedział i czekał aż wrócę. ─ wyjawiła. Thiago lypnal na Joaquina. ─ Wacky’ego to nie rusza.
─ Szkoda że moja ex nie była tak wyrozumiała ─ odpowiedział Thiago. ─ Zerwaliśmy po tym jak wróciłem po obozie letnim tylko dlatego że myślała że zdradziłem ha z chłopakami z drużyny. Próbowałem jej wyjaśnić że dla mnie liczy siie osobowość że kochał ją i pożądam za to kim jest a nie za to co ma w spodniach.
─ Jesteś sam więc raczej nie zrozumiała.
─ Nie podczas jednego z naszych ostatnich spotkań przyniosła mi broszury o obozach nawracających..
─ Modlitwa cię wyleczy ─ zakpiła Emma. ─ Mój brat wylądował na jednym z takich obozów i jest Leo przed obozem i Leo po obozie.
─ I właśnie dlatego przestałem rozmawiać ludźmi, że jestem panseksualny . Nie z powodu wstydu, ale zmęczenia materiału, gdyż za każdym razem musze im tłumaczyć, że interesują mnie ludzie nie ich członki . Tobie nie muszę
─ Pewnie dlatego że Brytyjczycy są bardziej otwarci.
─ Jest wręcz odwrotnie. Anglicy są zamknięci w sobie i zdecydowanie nie lubimy, kiedy ktoś bez ostrzeżenia wchodzi w naszą przestrzeń. A jednocześnie uważamy, że to jak się identyfikujesz, z kim sypiasz jest tylko i wyłącznie twoją prywatną sprawą.
─ I wszyscy mają takie podejście?
─ Nie tylko ci myślący ─ odpowiedziała na to rozbawiona Emma.
─ I właśnie przez takie myślenie upada moralność ─ skomentował chłodno Joe Luis.
─ Odezwał się prawy i moralny ─ rzucił chłodno w odpowiedzi młody mężczyzna nawet nie próbując ściszyć głosu.
Fabian Guzman nie był zachwycony tym, ze Victoria sama zadecydowała o tym, żeby usiąść obok gubernatora, który zdawał się być całkowicie oczarowany swoją imienniczką. Jego zastępca niekoniecznie. Obserwując jednak jasnowłosą zdał sobie sprawę, że Fernando stracił całkiem dobrą sojuszniczkę. Victoria ani myślała siadać u szczytu stołu i dyskutował tylko w najbliższym kręgu, ona po zjedzeniu kolacji krążyła wokół stołu niczym piękny motyl. Fabian kompletnie nie znał się na modzie, ale sukienka rodem z Disneya, włosy swobodnie objadające kaskadą na plecy i okulary sprawiały, że wyglądała pięknie i niegroźnie. On wiedział jednak, że to fasada i Fernando również, gdyż kilkukrotnie przyłapał burmistrza Valle de Sombras na patrzeniu na córkę. Blondynka natomiast przysiadła na brzegu krzesła Emmy McCord.
─ Zazdroszczę ci tej sukienki ─ stwierdziła szatynka opuszkami palców wygładzając materiał. ─ To oryginał? ─ Victoria przytaknęła skinieniem głowy. ─ Javier ma gest.
─ To prawda. Rozpieszcza mnie, ale nie tylko ja jestem rozpieszczana ─ zauważyła bezwiednie ujmując ją za nadgarstek i przesuwając palcem po bransoletce. ─ Ktoś ma gest.
─ Ma gest , a ja świetny gust ─ uśmiechnęła się zerkając na mężczyznę siedzącego po jej lewej stronie. ─ Gdzie zapodziałaś swojego cherubinka?
─ Cherubinek jest z dziadkiem Polo na koncercie na El Tesoro ─ odpowiedziała. ─ To nie jest przyjęcie dla małego dziecka, Alec by się tutaj nudził.
─ Dziadkiem Polo? ─ Viola Conde siedząca nieopodal niemal wyskoczyła z miejsca słysząc te słowa. ─ Masz na myśli Leopolda Guzmana? Twój synek mówi do niego „dziadku?” Jesteś spokrewniona z Giluzmanami?
─ Oczywiście , że nie ─ skłamała gładko. ─ Alec jest dzieckiem i rozumie świat w bardzo prosty sposób. Jeśli Sylvia i Fabian są jego „ciocią” i „wujkiem” to Polo zyskał niespodziewanie nowego wnuka. A mówiąc o dzieciach widziałam córeczkę Leo. Słodkie maleństwo.
─ Jest słodka ─ potwierdziła Emma. ─ Owinęła sobie tatusiów wokół małego palca.
─ I teraz wiem, że Leo wymienił mnie na lepszy model. Odwołał naszą piątkową sesję.
─ Chodzisz do Leo na terapię? Myślałam, że zajmuje się tylko skomplikowanymi problemami dzieci i młodzieży?
─ Ćwiczę z nim kendo, próbuje wrócić do formy po wypadku, ale moje metalowe biodro niekoniecznie ma ochotę mnie słuchać. ─ wyjaśniła i skrzywiła się mimowolnie. ─ Brakuje mi porannych przebieżek nad jeziorem z Hermesem, ale są dni kiedy nie mam ochoty ruszać się z łóżka. Zwłaszcza kiedy Alec przychodzi do naszego łóżka o trzeciej nad ranem z całym swoim zwierzogrodem.
─ Też wam to robi?
─ Tak l, co najmniej dwa kursy, żeby przynieść wszystkie swoje zabawki.
─ Nie zapominaj o psie ─ dodała szatynka sącząc wino. Victoria parsknęła śmiechem. ─ Sam nie przepada za ciemnością więc idąc do mnie, zapala światło, a to z kolei budzi siostrę więc koniec końców oboje śpią ze mną do rana. Razem z psem.
─ Moi drodzy pozwólmy personelowi sprzątnąć ze stołu. Kawę i herbatę podamy w bawialni. ─ Emma popatrzyła na Victorię i uniosła lekko brew. Victoria w odpowiedzi wzniosła oczy do nieba i panie wstały. Joaquin podał ramię Emmę, za drugie ujęła ją Victoria. ─ Bawialnia jest korytarzem prosto i odbijamy lekko w lewo.
─ Bywasz tutaj?
─ Bywałam ─ poprawiła ją blondynka. ─ Spędziłam tutaj mnóstwo czasu jako dziecko ─ wyjaśniła. ─ Moja matka przyjaźniła się z Fernando Barosso więc ciągła mnie i mojego brata wszędzie gdzie tylko mogła. Czasem mam wrażenie, że znam plany tego domu lepiej od architekta.
─ A mówiąc o dzieciach ─ wróciła do przerwanego wątku Emma ─ podobno twój synek odnalazł nową pasję. Strzały i łuki?
─ Dostał w prezencie od świętego Mikołaja ─ wyjaśniła prowadząc ich do środka ─ więc zapisaliśmy go na kilka lekcji, sądziłam, że się znudzi, ale złapał bakcyla więc korzystając z rad wujka Fabiana zamówiliśmy mu łuk dopasowany do jego sylwetki. ─ zrobiła krok i zatrzymała się bezwiednie się krzywiąc.
─ Wszystko w porządku?
─ To tylko moje głupie biodro daje mi znać, że ma dość szpilek i jutro będzie padać wyjaśniła i zatrzymała się. Puściła Emmę i ściągnęła buty. ─ Od razu lepiej ─ rzuciła i ruszyły dalej.
─ Ty też kiedyś strzelałaś ─ Emma wróciła do przerwanego wątku. ─ Na festynie ustrzeliłaś kukłę. Sam był zachwycony, a ktoś nawet mówił, że jesteś Łucznikiem ─ Victoria roześmiała się słysząc tą uwagę. ─ A strzałę posłałaś sobie dla odwrócenia uwagi.
─ Kurde a myślałam, że lepiej się maskuje ─ stwierdziła wprowadzając gości do gustownie urządzonego wnętrza. I dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że Fernando nic tutaj nie zmienił. Zaprowadziła Emmę i Joaquina do swojego ulubionego miejsca, tuż przy oknie. Z widokiem na ogród. Opadła na jedną z kanap rzucając buty na podłogę.
─ To jakim cytatem cię uraczył? ─ zapytała. Joaquin łypnął na Emmę to na Victorię, która albo była tak świetną aktorką albo pytanie o cytat nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.
─ „I utworzył grupę dwunastu, których też nazwał „apostołami” – żeby z nim pozostali i żeby ich posyłać, aby głosili oraz mieli władzę wypędzania demonów. A w grupie dwunastu, którą utworzył, byli: Szymon, któremu nadał przydomek Piotr, i Jakub, syn Zebedeusza, i Jan, brat Jakuba (i nadał im przydomek Boanerges, co znaczy Synowie Gromu), i Andrzej, i Filip, i Bartłomiej, i Mateusz, i Tomasz, i Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, i Szymon Kananejczyk, i Judasz Iskariot, który później go zdradził.” ─ zacytowała przyjmując filiżankę z kawą od męża. Javier usiadł na podłodze plecami opierając się o kanapę.
─ I nie robi to na tobie wrażenia ─ zauważył Joaquin który do tej pory niewiele mówił. Wyszedł bowiem z założenia iż lepiej nie okazywać zbytniej sympatii zastępczyni burmistrza. Dla nich obojga lepiej będzie jeśli ich sojusz pozostanie tajemnicą. Javier kątem oka zauważył, iż Viola Conde wraz z Marleną Megoni usiadły nieopodal.
─ Uważaj Dzwoneczku ściany mają uszy ─ rzucił po portugalsku. Victoria zerknęła na Violę i Marlenę to na męża który odchylił głowę do tyłu. Pochyliła się i bezceremonialnie pocałowała go w usta. Lekko i czule .
─ Mam to w nosie ─ odpowiedziała, a on roześmiał się. ─ Poza tym kochanie gdybym miała wehikuł czasu i mogła się cofnąć o te kilka miesięcy nie przyjęłabym jego propozycji ─ wyznała. Viola przechyliła się lekko w ich stronę. Javier powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. Jak na kogoś kto udawał, że nie słucha kiepsko jej to wychodziło. Jasnowłosa w sumie miała w nosie czy Viola Conde rozniesie po mieście nowe plotki czy chociaż raz ugryzie się w język. Z PR-em dzisiejszej imprezy niech przejmuje się Fernando. Kto sieje wiatr ten zbiera burzę, pomyślała i rozejrzała się po pomieszczeniu. Skoro Fernando nic nie zmienił w bawialni to miała nadzieję, że nie wyniósł także planszówek. Wzrokiem odnalazła dobrze znaną komodę.
─ Lubicie planszówki? ─ zapytała siedzących obok Emmę i Joaquina.
─ Nie grywam w planszówki ─ odpowiedział brunet. ─ Poza tym tutaj nie ma gier planszowych.
─ Są w tamtej szafce ─ wskazała na mebel ─ przynajmniej kiedyś były ─ dodała i wstała. Oddała pustą filiżankę po kawie przechodzącej kelnerce , a sama podeszła do starego mebla. Javier wpatrywał się w żonę jakby widział ją pierwszy raz w życiu. A znał tę kobietę od jakiś dwunastu lat. Jasnowłosa natomiast otworzyła szafkę i uważnie przyjrzała się zawartości. Tak jak się spodziewała ojciec nie wyrzucił gier, nie wyniósł ich z bawialni na czas przyjęcia. Pewnie nie spodziewał się iż ktoś znacznie myszkować po półkach. Z wierzchu ściągnęła jedno z pudełek i zdmuchnęła kurz.
─ To nie jest odpowiedni czas i miejsce na wyciąganie starych gratów ─ usłyszała głos ojca.
─ Pamiętasz? Nie chciałeś kupić nam monopolu więc musieliśmy stworzyć go sobie sami.
─ Graliście w to godzinami ─ przypomniał sobie ─ ale proszę odłóż to na miejsce. To naprawdę nie jest ani czas ani miejsce na rozkładanie gier.
─ Piękna kolekcja ─ skomentował gubernator Estrada dołączając do nich.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim jasnowłosa. ─ Próbuje właśnie namówić gospodarza na odrobinę rozrywki innej niż polityka ─ rzuciła i sięgnęła po Kalambury. ─ Te karty na przykład stworzyliśmy sami.
─ My? ─ zapytał zaciekawiony gubernator.
─ Ja i Alejandro. Dasz się namówić na partyjkę?
─ Eleno ─ syknął Fernando łypiąc na gubernatora.
─ Uwielbiam „Kalambury” ─ wziął od niej plik kartek. ─ Moi drodzy ─ zwrócił się do zebranych klaszcząc w dłonie ─ co powiecie na odrobinę zabawy?
Nie wszyscy mieli ochotę na „Kalambury” Narzeczona Estrady uniosła brwi w geście zdumienia. Mężczyźnie nie udało się namówić ukochanej do wzięcia udziału w zabawie, więc Victoria do niego dołączyła. Javier połączył swoje siły z Conrado Severinem. Do zabawy dołączyli także Joel z Normą.
Ku niezadowoleniu Fernando Barosso Victoria i Victor zadawali się rozumieć bez słów. Mężczyzna usiadł w wysokim fotelu uważnie przyglądając się córce, która uznała, iż przebywanie na eleganckim przyjęciu bez butów to dobry pomysł. Uważnie obserwował swoich bliskich przyjaciół i widział niesmak na ich twarzach. Nie chodziło tylko o Victorię, która kręciła się na palcach wokół własnej osi, ale także o mężczyznę tworzącego z nią drużynę. Gubernator stanu był pajacem.
─ Postawiłeś na złego konia ─ usłyszał tuż obok głos sędziego Ortiza. Mężczyzna z wyraźnym niesmakiem obserwował całą scenę i roześmiane towarzystwo. Marlena Megoni skryta gdzieś w mroku pomieszczenia także nie potrafiła ukryć swojego politowania względem tych którzy bawili się zdecydowanie lepiej niż ona. ─ Dla własnego dobra musisz się jej pozbyć.
**
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:05:46 28-07-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 070 cz. 1
IVAN/ADAM/FABIAN/SILVIA/OSVALDO/LIDIA/QUEN/LUCAS


Ivan Molina był doskonale zaznajomiony z karą milczenia. On sam preferował wariant ignorowania drugiej osoby, żeby pokazać jej, jak bardzo jest mu obojętna. Swego czasu stosował tę metodę na Anicie tak często, że była to tortura chyba tylko dla niego, bo irytował się, kiedy ona nie szukała jego uwagi i po prostu się poddawała w próbach kontaktu, kiedy on zajęty był podrywaniem innych dziewczyn . Zgrywanie niedostępnego też miał opanowane do perfekcji, bo jako młody chłopak właśnie tak przyciągał do siebie płeć przeciwną. Był zakazanym owocem – szkolnym gwiazdorem, w dodatku uchodził za „niebezpiecznego” albo „bad boya”, jakby to powiedziała dzisiejsza młodzież, przez co koleżanki tylko bardziej do niego lgnęły. Nigdy na to nie narzekał, ale ogarniała go frustracja, kiedy zdawał sobie sprawę, że jego najlepsze metody nie działają na tę jedną dziewczynę, na której zależało mu najbardziej. Tym razem z kolei to Veda postanowiła traktować go w oschły sposób i powoli zaczynało go to wytrącać z równowagi – nie miał zamiaru komunikować się przez Sancheza albo dowiadywać się od innych, że Veda będzie nocować u koleżanki. Jeśli miała mu coś do powiedzenia, to powinna to zrobić prosto w twarz, nawet jeśli obecnie była na niego zła.
– Sal zabierze cię na występ chóru wieczorem, tak? – zapytał, kiedy wyjeżdżali z El Tesoro. Obiecał Elenie, że odwiezie Vedę do domu, ale ona chyba wolała zostać na miejscu. Po tym co widział, nie miał jednak zamiaru jej tam zostawiać – cała zgraja nabuzowanych hormonami nastolatków i kilka wolnych pokoi w pensjonacie to nie była dobra mieszanka. Veda kiwnęła tylko sztywno głową w odpowiedzi. – I po kościele wrócisz na kolację?
– Nie wiem, może wpadnę do Lidii.
– Coś ostatnio za dużo spędzasz z nią czasu.
– Lidia to moja przyjaciółka. – Veda nie pozostawiła wątpliwości, że nie lubi, kiedy ktoś obraża jej przyjaciół, a ton głosu Ivana nie był zbyt taktowny.
– Wiem, wiem, ale mogłabyś ostrożniej wybierać sobie przyjaciółki. Lily na przykład jest bardzo miła, prawda? – Ivan nie wierzył, że właśnie prowadził tę dyskusję.
– Jest miła. Lidia też jest miła.
– Tak, ale ona jest trochę…
– Jest w połowie Cyganką i ci to przeszkadza. W takim razie mnie też nie powinieneś lubić, bo też mam romskie korzenie – oburzyła się, przez co Ivan stracił na chwilę panowanie nad wozem i podskoczyli w miejscu, kiedy nieopatrznie wjechał w dziurę na drodze, przeklinając przy tym siarczyście. – Nie przeklinaj – zwróciła mu uwagę dziewczyna, po czym chyba przypomniała sobie, że miała się do niego nie odzywać, bo odwróciła głowę w stronę okna, ostentacyjnie go ignorując.
– Nie możesz się na mnie boczyć zbyt długo, Veda. – Molina był pewien, że w końcu jej przejdzie, ale wiedział też, że nastolatki potrafiły być uparte. – To niesprawiedliwe.
– Wyrzuciłeś mojego przyjaciela za drzwi. Robiłam mu masaż i naprawdę mogliśmy mieć przełom, ale ty się pojawiłeś i go spłoszyłeś.
– Więc jesteś zła, że przeszkodziłem wam w schadzce, tak? No nieźle… – Ivan prychnął, sprawiając, że Veda skrzywiła się, bo nie cierpiała, kiedy to robił. Jego emocje często były trudne do odczytania. – Chcesz, żebym używał słów, tak? Dobrze więc, będę używał słów – nie podoba mi się, że masz tak dużo „przyjaciół”. – Oderwał na chwilę dłonie od kierownicy, by zakreślić w powietrzu cudzysłów. – Ten dzisiaj, to co za pajac? Wolf? Co to w ogóle za imię Wolf? Brzmi jakby ktoś szczekał.
– Wolf to skrót od Wolfgang. Jest utalentowanym muzykiem, gra na flecie poprzecznym, mówiłam ci. – Veda westchnęła z irytacją. Dlaczego przyjaźń damsko-męska była tak trudna do zaakceptowania przez niektórych? Sama nazwała Wolfa swoim przyjacielem, ale przecież nie ze wszystkimi przyjaciółmi się całuje. Wolf nie był jednak jej chłopakiem, więc właściwie nie wiedziała, jak mogłaby go nazwać.
– Wolfgang. – Molina skrzywił się, kręcąc głową. – Gdyby ktoś o imieniu Wolfgang chodził ze mną do szkoły, pewnie jego głowa często lądowałaby w muszli klozetowej.
– Byłeś dręczycielem. Sala też źle traktowałeś. I w ogóle nic się nie zmieniłeś, nadal nie jesteś zbyt miły dla ludzi.
– Jestem miły dla ludzi, którzy na to zasługują. I wybacz, jeśli nie jestem jak Sal, który pewnie zaprosiłby Amadeusza na herbatkę albo wspólne granie na harmonijkach przy ognisku.
– Na flecie!
– Jeden pies. – Ivan machnął ręką. – Co to za jeden, chodzisz z nim?
– Mówiłam, że to przyjaciel.
– Tak, też miałem wiele przyjaciółek, Vedo. – Ivan nie wiedział, czy ma się roześmiać, czy może wyciągnąć ciężką artylerię w postaci szlabanu. Coraz częściej łapał się na tym, że z chęcią uziemiłby brunetkę i nie wypuścił jej z domu do osiemnastki albo jeszcze lepiej – do trzydziestki. – I mogę cię zapewnić, że byliśmy ze sobą bardzo przyjacielscy.
– Uprawiałeś seks ze wszystkimi swoimi przyjaciółkami? Z Anitą też?
– Co?
Opony zaskrzypiały, kiedy wpadł w maleńki poślizg na zakręcie, bo nie spodziewał się tego pytania. Veda, choć miała się nie odzywać, patrzyła teraz na niego wielkimi ciemnymi oczami z uwagą.
– Uprawiałeś kiedyś seks z Anitą?
– Nie! A poza tym nie powinnaś mnie pytać o takie rzeczy. To nie przystoi.
– Jestem prawie dorosła i mnie to interesuje.
– Szybko pocieszyłaś się po tym całym Yonatanie. Raz na mnie krzyczysz, bo go wyganiam z domu, a w następnej chwili widzę cię blisko flecisty, więc o co chodzi, Veda?
– O nic. – Spuściła głowę, żeby nie wyczytał za dużo z jej oczu. Ivan w wielu sprawach bywał niedomyślny, ale akurat na sprawach damsko-męskich dobrze się znał.
– Kim jest ten cały Wolf, skąd się znacie?
– Jest w drużynie Yona w San Nicolas, stoi na bramce.
– Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Sportowiec? Świetnie. – Molina przymknął na chwilę powieki, ale w porę opanował emocje, by nie powiedzieć, co tak naprawdę sądzi o chłopakach pokroju Wolfa i Yona, których dobrze znał, sam w końcu miał kiedyś naście lat i był nastoletnim bożyszczem.
– Ale nie tylko, jest bardzo miły, a jego mama jest sędziną, pochodzi z dobrej rodziny. Ma młodszą siostrzyczkę, o którą bardzo dba. I nosi okulary do czytania. Tego akurat wcześniej nie wiedziałam. – Zamyśliła się, zastanawiając się, ile jeszcze rzeczy nie wie o swoim nowym koledze. O Yonie wiedziała już bardzo dużo, bo zwierzał jej się też jako Elvis.
– Połowa waszego pokolenia nosi okulary, to jakaś choroba cywilizacyjna, bo wciąż siedzicie z nosem w ekranach – jak nie komputer, to telewizor albo smartfon. Choć nie ukrywam, chyba wolałbym, żebyś oglądała te bzdurki na Netflixie, zamiast biegania za chłopakami.
– Wcale za nikim nie biegam, ja nawet nie lubię biegać – przyznała, bo w końcu aktywności sportowe nigdy nie były dla niej. Mając chłopaka sportowca musiałaby się chyba trochę podszkolić w sportach i popracować nad kondycją. Może wtedy byłaby bardziej atrakcyjna dla Yona? Veronica była wysportowana, musiał lubić wysportowane dziewczyny. Szybko odrzuciła od siebie te myśli – Yon nie lubił jej nie dlatego, że nie uprawiała sportu, a po prostu nie chciał mieć autystycznej dziewczyny.
Ivan chyba zdał sobie sprawę z parszywego nastroju Vedy, bo postanowił nie prawić jej więcej kazań. Przez chwilę walczył ze swoimi myślami, ale w końcu się odezwał.
– Ten Wolf mi się lepiej podoba niż ten cały Abarca. Mówisz, że ma matkę sędzinę? Więc raczej nie wywinąłby żadnego głupiego numeru.
– Twoim ojcem był policjant, a i tak robiłeś głupoty.
– Ja to ja, to co innego.
– Ivan, co dla ciebie było najważniejsze u dziewczyny? – zadała to pytanie nagle, nie zastanawiając się nad nim za bardzo. Molina nie do końca wiedział, o co jej chodzi, więc dopowiedziała: – No, na co chłopcy zwracają uwagę, co się dla nich liczy?
„Nie będę ci poddawał pomysłów” – pomyślał szeryf, ale szybko złagodniał widząc smutne oczy nastolatki. Też miał kiedyś naście lat i złamane serce, choć prędzej połknąłby cytrynę, niż by się do tego przyznał. Na co zwracają uwagę nastoletni chłopcy? Dobrze wiedział na co i na samą myśl krew burzyła mu się w żyłach, bo jeśli jakiś dureń śmiałby na nią spojrzeć w ten sposób, musiałby zbierać zęby z podłogi.
– Bo ja wiem? Lubiłem dziewczyny, które były poza moim zasięgiem – odezwał się w końcu, bo była to szczera prawda. – Większość sama się do mnie garnęła i chociaż łechtało to moje ego, z czasem przestało mi się podobać. Facet musi czasem poczuć się jak myśliwy.
– To brzmi okropnie.
– Wiem, faceci w ogóle są okropni, Vedo, zapamiętaj to. – Ostrzegł ją, podkreślając swoje słowa. Szczerze liczył, że zachowa swoją niewinność jak najdłużej. Miał co prawda świadomość, że Veda przeżyła już swój pierwszy raz, ale liczył, że może uchroni ją przed złamanym sercem. – Faceci to świnie, przyznaję. Zawsze lubiłem dziewczyny, które nie zwracały na mnie uwagi.
– Były takie?
– Była taka jedna. – Molina uśmiechnął się kącikiem ust, zerkając na Vedę w lusterku.
– Dlaczego nigdy jej nie powiedziałeś?
– Bałem się odrzucenia, to oczywiste.
– Ty? – Panienka Molina de Sanchez nie mogła w to uwierzyć. – Zawsze mówisz o sobie jak o jakimś wielkim Casanovie, wszyscy zresztą zawsze też to powtarzają. Podobno mama Sary się w tobie kochała, a Debora za tobą szalała przez lata. Jak ktoś taki jak ty mógł bać się odrzucenia? Jeśli już to my, dziewczyny, możemy się tego bać. Bo chłopcy mają inne oczekiwania, bo chcą kogoś ładniejszego, zgrabniejszego, mniej autystycznego…
Veda poleciała kilka centymetrów do przodu, kiedy Ivan gwałtownie zahamował samochód na środku ulicy. Na szczęście w niedzielę ruch był znikomy, a zresztą był szeryfem, więc nikt i tak by mu nic nie zrobił za stworzenie zagrożenia na drodze, ale i tak się tym nie przejmował.
– Kto ci tak powiedział? Ktoś wyśmiewał się z twojego autyzmu? Wystarczy mi jego imię, Veda, sprawdzę go w systemie i nogi z tyłka powyrywam.
– Nikt tak nie powiedział wprost – sprostowała szybko, sama się sobie dziwiąc, jak ostatnio kłamanie weszło jej w krew. Może tata Ivan miał rację, może przebywanie z Lidią uczyło ją złych rzeczy. Właściwie Yon nie powiedział jej tego prosto w twarz, ale to nie zmieniało faktu, że takie były jego odczucia. – Tak po prostu sobie myślę, że nikt nie chciałby mieć dziewczyny takiej jak ja.
– Coś ci powiem, Vedo i lepiej mnie dobrze posłuchaj. – Ivan obrócił się w jej stronę i upewnił się, że patrzy mu w oczy. – Jeśli ktoś widzi cię tylko przez pryzmat autyzmu i nie liczy się dla niego nic innego, jak na przykład twoje dobre serce, twój ogromny talent i hart ducha, jeśli nie potrafi pokochać cię taką, jaką jesteś, to na ciebie nie zasługuje.
– Ale…
– Żadnego „ale”. – Ivan uciął dyskusję. Był wściekły i miął ochotę rozgromić całą populację nastolatków płci męskiej. – Zasługujesz na wszystko co najlepsze, bo jesteś wyjątkowa, a jeśli ktoś wmawia ci, że jest inaczej, to jest idiotą. Zabraniam ci tak myśleć, okej?
– Okej – powiedziała dla świętego spokoju, bo Ivan nieźle się odpalił.
Miał rację, ale i tak bolało. No bo przecież doskonale wiedziała, że Yon jest idiotą, ale nic na to nie poradziła, że zaczynała się w tym idiocie zakochiwać.

***

Adam Luis Castro lubił swoją pracę i to nawet bardzo, ale ostatnimi czasy jego cierpliwość zostawała coraz częściej wystawiana na próbę. Zawsze myślał o sobie, że jest opanowany, że nie daje się łatwo wyprowadzić z równowagi, ale kiedy twoim klientem jest niedoszły teść, podwładna reprezentuje najgorszy rodzaj nepotyzmu, szef uparcie odmawia ci awansu, a była narzeczona zmusza cię do kandydowania do rady miasteczka, nawet święty miałby dosyć. Do tego te wszystkie spotkania towarzyskie – nie miał nic przeciwko miłej konwersacji i kilku drinkom, ale piknik ze snobami i rozwydrzonymi dzieciakami to zupełnie inny poziom rozrywki i zdecydowanie nie taki, w którym gustował. Adam Castro nie był snobem, a przynajmniej nigdy nie rozpatrywał się w takich kategoriach.
W życiu wcale nie miał łatwo, żaden znany krewny nie utorował mu ścieżki i nawet wpływowy ojciec Silvii nigdy nic dla niego nie zrobił. Nie to, żeby Adamowi na tym zależało – chciał dorobić się wszystkiego sam i między innymi dlatego zamęczał się na studiach, biorąc wszystkie dodatkowe fuchy, żeby trochę zarobić, bo w końcu staże w kancelariach adwokackich w większości były bezpłatne. Zbierał doświadczenie, gdzie mógł, a kiedy po studiach nadarzyła się okazja, został obrońcą z urzędu. Zajęcie to nie przyniosło mu chwały i odbiegało od jego wyobrażeń życia jako pan mecenas, ale kiedy wspominał dawne dzieje zdawał sobie sprawę, że praca w państwówce nie różniła się praktycznie niczym od tego, co robił teraz w renomowanej firmie. Tam też bronił szumowin, tam też imał się najgorszych spraw, których nikt inny nie chciał tknąć, z tą jedną jednak zasadniczą różnicą, że teraz po prostu lepiej mu za to płacili. Znacznie lepiej, a Adam nie zamierzał na tym poprzestać, miał większe ambicje i zmierzał do celu, jakim było zostanie partnerem w kancelarii. Coraz bardziej oddalał się jednak od tego awansu i zaczynał sądzić, że to jego niespodziewany start do purpurowego krzesła w Pueblo de Luz może być jego gwoździem do trumny.
Urwał się szybciej z pikniku na El Tesoro, nie chcąc wciąż wymigiwać się od rozmów z Marianem Olmedo i Valerią Coletti. Oboje wciąż go maglowali na temat tej samej sprawy, choć objęli zupełnie odmienne strategie. Castro nie miał ochoty kłamać, nie miał też ochoty rozpowiadać prywatnych spraw pani Angelici, a tak się składało, że jako wykonawca jej ostatniej woli był w posiadaniu ważnych informacji. Dlatego wsiadł w swoje Maserati i odjechał ze wzgórza z zamiarem zajechania do kancelarii, by dokończyć kilka spraw przed kolejnym przyjęciem u Fernanda Barosso. Zachowanie godne niemal sekretarza gubernatora, bo w końcu była niedziela, ale nie zdążył przetworzyć informacji o tym, że zamienia się w Fabiana Guzmana, bo jadąc przez miasteczko, kątem oka dostrzegł jego syna.
Jordan w niczym nie przypominał rodziców i Adama kiedyś to bawiło, ale teraz zaczynało być niepokojące. Debora mogła mówić swoje, ale Castro nie był głupi – zbyt wiele rzeczy widział, zbyt wiele papierów sądowych przewaliło się przez jego biurko, by uznał, że śmierć Franklina Guzmana była po prostu nieszczęśliwym wypadkiem. Osiemnastolatek chciał się zabić, nie ulegało to żadnej wątpliwości, ale z jakiegoś powodu ten fakt nigdy nie dotarł do rodziny Guzmanów, a Adam zastanawiał się, dlaczego Jordan – wyszczekany i brutalnie szczery, co już wiele razy sprowadziło na niego kłopoty – nie wygadał się przed rodzicami. W końcu również był w tym samochodzie, mógł zginąć, a Adam pamiętał tamte wydarzenia bardzo żywo, bo jako bliski znajomy rodziny pomagał w wielu formalnościach. Silvia i Fabian albo nie byli w stanie, albo po prostu nie chcieli się tym zająć, więc większość tego ciężaru spoczęła na Deborze, która sama próbowała się pozbierać. Pomógł na tyle, na ile mógł, ale sprawa do dzisiaj go nurtowała. Podobnie jak fakt, że Jordi zaparkował rower przed starym gospodarstwem w Pueblo de Luz, zabrał koszyk wypełniony po brzegi smakołykami z El Tesoro, po czym zniknął w środku.
Castro zaparkował po drugiej stronie ulicy, nie przejmując się tym, że jego drogie auto w tej części miasteczka może budzić lekkie zaciekawienie, bo nie pasowało do otoczenia. Znał to miejsce – kiedy był dzieckiem przychodził tutaj czasem, zresztą tak samo jak inne dzieci, które pomagały przy żniwach, a potem zapraszano ich wszystkich na poczęstunek do gospodarza. Teraz stary dom przerobiony był na coś w rodzaju hotelu pracowniczego. Nikt tego tak nie nazywał, ale człowiek, który obecnie dzierżawił ziemię wynajmował kwatery swoim pracownikom. Adam nie wnikał, ale gdyby chciał, mógłby na pewno znaleźć kilka paragrafów, którymi obciążyłby gospodarza – od pogwałcenia prawa budowlanego, przez kwestie podatkowe, a kończąc na najważniejszej sprawie, a mianowicie zatrudnianiu nielegalnych migrantów.
– Matka kazała ci mnie śledzić? – Jordan opuścił budynek kilkanaście minut później, zastając Adama opartego o swój samochód i zamyślonego. Nastolatek nie wyglądał na złego, bardziej zirytowanego.
– Twoja mama mną nie rządzi, Jordan – odparł, wzdychając przy tym, jakby poczuł się dotknięty insynuacjami.
– Wmawiaj to sobie. – Chłopak prychnął, chwytając za pozostawiony wcześniej rower. Czuł jednak na sobie wzrok Adama. – Chcesz coś powiedzieć?
– Stąpasz po cienkim lodzie. – Castro nie ukrywał, że jest zdenerwowany. Sam nie wiedział, dlaczego, ale czuł się po części odpowiedzialny za te dzieciaki, a tak się złożyło, że nastolatek od zawsze robił, co chciał, nie zważając na nic innego. – Policja częściej patroluje okolicę, szukają nielegalnych migrantów. Masz pojęcie, jakie grożą konsekwencje za to, co robisz?
– Żadne. Nie złamałem prawa. Prawo meksykańskie pozwala na udzielanie pomocy humanitarnej migrantom, o ile nie czerpiesz z tego korzyści majątkowych – odparł z pełną stanowczością, tym razem trochę zły, że prawnik wtrąca się w nie swoje sprawy. – Po za tym jestem niepełnoletni.
– Jakie to wygodne – kiedy ci pasuje, jesteś tylko dzieckiem i nie można mieć do ciebie pretensji, ale kiedy ktoś traktuje cię jak dziecko, zgrywasz dorosłego. – Adam zdobył się na ironię.
– Pani Castillo jest sama z dwójką małych dzieci. Haruje jak wół, a i tak nie starcza jej na podstawowe rzeczy i musi dorabiać w różnych miejscach. Jakiś czas temu zraniła się w rękę, ale oczywiście nie ma ubezpieczenia, bo pracuje na czarno, więc przyszła do przychodni. Zaszyłem ją i dałem jej leki, byłem sprawdzić, czy rana dobrze się zagoiła – wyjaśnił, odwracając głowę i udając, że bardzo interesuje go wielkie drzewo rosnące za Adamem. Nie zwiódł jednak mecenasa, który widział, że chłopak jest zawstydzony. – Jak ją złapią, to ją deportują.
– Może wystąpić o azyl. A jeśli dzieci urodziły się w Meksyku, nie odeślą ich, bo mają obywatelstwo meksykańskie.
– Nie, są z Gwatemali. Odeślą całą trójkę, tak działa nasz chory system. A nawet gdyby dzieciaki trafiły pod opiekę państwa, to jeszcze gorzej – wiesz przecież jak wyglądają tutaj przytułki i domy dziecka. Te warunki może nie są idealne, ale przynajmniej Ana nie musi się uciekać do prostytucji, żeby wykarmić dzieci, a właśnie to ją czeka, jeśli ją deportują. – Oczy młodego Guzmana zabłyszczały gniewnie, jakby obwiniał Adama o to, że przyszło im żyć w państwie, którym rządziła niesprawiedliwość społeczna.
– Jordan, nikt nie wsadzi cię do więzienia za to, że przyniosłeś kobiecie antybiotyk czy coś do jedzenia, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, że pewni ludzie bardzo by się ucieszyli, gdyby przyłapali syna zastępcy gubernatora na takich działaniach. Wiesz przecież, że Marlena Mengoni jest w stanie wykorzystać absolutnie wszystko, by zaszkodzić twoim rodzicom.
– To już chyba nie mój problem?
– Nie mówisz serio.
Adam skarcił chłopaka wzrokiem, a Jordan nie mógł udawać obojętnego. Nie zgadzał się z rodzicami w wielu kwestiach, ale nie chciał robić im pod górkę, szczególnie że oboje piastowali dosyć poważne stanowiska, a sam w końcu nienawidził Marleny i nie chciał ułatwiać jej tej wojny. Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo z domku wyleciał mały chłopiec i dopadł do Jordana, ciągnąc go za nogawkę.
– Doktorze Jordan, proszę.
Nastolatek parsknął śmiechem na widok miny Adama po słowach trzylatka, który wręczył mu własnoręcznie wykonaną laurkę z podziękowaniami za pomoc. Buzię miał umorusaną czekoladowymi muffinkami, które Jordan przyniósł mu z El Tesoro razem z innymi smakołykami. Guzman był pewien, że ani on, ani jego braciszek bliźniak nigdy nie próbowali czegoś podobnego. Jeśli mógł sprawić im trochę radości, to zamierzał to właśnie uczynić i nie interesowały go kazania mecenasa.
– Doktor Jordan, serio? – Castro tylko wywrócił oczami. Trochę nawet go to rozbawiło. Kiedy dziecko zniknęło z powrotem w domu, zwrócił się do nastolatka raz jeszcze: – Mówię serio, Jordi, bądź ostrożny. Marlena czeka na każde potknięcie, a policja jest naprawdę zdeterminowana.
– Nie mają nic lepszego do roboty? Może niech zajmą się gwałtami, morderstwami i tajemniczymi zaginięciami, co? – warknął szatyn, chwytając kierownicę od roweru i szarpiąc nią gwałtownie.
– To zasłona dymna. Wolą przykryć swoje afery sprawą migrantów, polecenie komendanta. – Adam skrzywił się lekko, bo znał dość dobrze ten system. Nie zawsze był sprawiedliwy, a właściwie rzadko kiedy taki bywał. – Swoją nieudolność mundurowi muszą zamaskować swoimi sukcesami, choćby najmniejszymi. Podrzucić cię do domu? – zaoferował, widząc, że ten walczy ze swoim rowerem.
– Nie, dzięki – odparł, z lekką pogardą mierząc samochód mecenasa, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że został on sfinansowany z pieniędzy wpływowych ludzi, którzy chętnie wykupywali sobie wolność. Adam bronił najgorsze szumowiny za pieniądze, był w końcu nawet adwokatem Jonasa Altamiry. – I nie musisz na mnie chuchać i dmuchać, Adam.
– Ewidentnie ktoś musi mieć na ciebie oko. Nie chcę powtórki z rozrywki.
– Będziesz mi to wypominał do usranej śmierci?
– Tak, bo zachowałeś się wtedy jak ostatni bachor i nie masz nawet pojęcia, jak bardzo zdenerwowałeś Deborę.
– Przesadziła.
– Zniknąłeś ze szpitala po poważnej operacji, Jordan, nie dawałeś znaku życia. Szukaliśmy cię w szpitalach, na komisariatach, nawet na izbie wytrzeźwień i w kostnicy. Deb odchodziła od zmysłów.
Jordan ugryzł się w język, by nie powiedzieć „a matka nawet nie wiedziała, że zniknąłem”. Adam chyba zrozumiał jego milczenie, bo otworzył usta, chcąc coś dodać, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk, bo nie miał pojęcia, jak to ująć w słowa. Silvia była w żałobie, dopiero co straciła syna, ale nie znajdował usprawiedliwienia dla jej totalnego braku zainteresowania względem drugiego syna, który dopiero co wybudził się ze śpiączki farmakologicznej i pewnego dnia postanowił zrobić sobie wycieczkę to sąsiedniego stanu.
– Po prostu nie rób głupot – rzucił tylko Castro, ostrzegawczo celując w niego palcem. Następnie przeszedł do ofensywy. – Przeczytałeś list od Angelici?
– Nie.
– Dlaczego?
– To moja sprawa. – Jordan się zirytował. Castro potrafił być naprawdę wścibski i nie miał pojęcia dlaczego.
– Podobno go podarłeś.
– Ale go poskładałem.
– Więc przeczytaj. – Adam powoli tracił cierpliwość.
– A co, naprawdę zostawiła mi dom w Acapulco? Dona Valeria będzie niepocieszona…
– Nie wygłupiał się, to poważne sprawy. – Castro sprawił, że kpiący uśmieszek zszedł z ust Guzmana.
– Gdyby to było poważne, powiedziałaby mi to wprost, nigdy nie owijała w bawełnę. – Jordan ponownie poczuł się niesprawiedliwie. Pani Pascal była dla niego prawie jak rodzina, a jednak ona też postanowiła go zostawić jak wszyscy inni – jak Valentin, Ulises i Gilberto. Był cholernie zły i nadal ciężko mu było to przetrawić.
– Wiesz przecież, że takich rzeczy nie idzie przewidzieć.
– Mimo wszystko. – Nastolatek przełożył nogę przez ramę roweru i zerknął jeszcze na Adama pytającym wzrokiem. – Coś jeszcze, jakieś pouczenia, prawne porady, wskazówki?
– Tylko jedna. – Adam otworzył sobie drzwi od strony kierowcy. – Przeczytaj ten cholerny list, Jordan.

***

Ksiądz Ariel Bezauri reprezentował typ osobowości podobny do przewodniczącego szkoły i kiedy Lidia zdała sobie z tego sprawę, zrobiło jej się wesoło. W porę się jednak opamiętała – wybuch śmiechu w pełnym kościele byłby co najmniej niestosowny. Odczuwała lekki podziw, widząc, że kapłanowi udało się zorganizować charytatywny turniej w tak krótkim czasie i chociaż cała szkoła i rada rodziców byli zaangażowani, to jednak formalności dopełniał on sam, a teraz cieszył się, klaszcząc w rytm muzyki i wsłuchując się w występ chóru szkolnego z Nuevo Laredo. Lidia przyszła tutaj dla solidarności z nauczycielem, ale prawdę mówiąc nie miała nic lepszego do roboty. Conrado wychodził wieczorem na jakieś przyjęcie do Fernanda Barosso i chociaż była to idealna okazja do powęszenia i rozwijania swojego śledztwa, nie miała do tego głowy. Saverin zadebiutował w towarzystwie razem z Veronicą Russo, a ona nie wiedziała, jak ma się z tym czuć. Nie znała za dobrze pani prokurator, wydawała się miła, ale Lidia nie sądziła, by musiała ją bliżej poznawać. I tak niedługo kończyła osiemnaście lat, będzie musiała się wyprowadzić od swojego opiekuna zastępczego, nic nie trwało wiecznie. Może właśnie przez to, że nawiedził ją depresyjny nastrój, postanowiła zawitać niedzielnego wieczora w kościele.
Usiadła w ostatniej ławce obok Quena, który jednak gapił się w swój smartfon i przeglądał media społecznościowe, a ona nie miała siły go upominać. Rozejrzała się więc po ławkach, szukając znajomych twarzy – było sporo ludzi ze szkoły, ale też trochę rodziców i mieszkańców. Ariel nikogo nie zmuszał, ale zachęcał, by młodzież przyszła posłuchać, więc niektórzy z braku planów na koniec weekendu zdecydowali się zawitać w świątyni. Nawet Anna Conde uraczyła wszystkich swoją obecnością, choć zrobiła to tylko dlatego, by nie umknęły jej żadne najświeższe plotki. Kilka ławek przed nimi siedział don Leopoldo Guzman z Marianelą i małym Alexandrem, który majtał nogami w powietrzu, poruszając główką w takt muzyki, która niosła się z głośników. Odwrócił się do Lidii i wyszczerzył ząbki, więc chyba podobał mu się ten koncert. Lidia nie była wielką fanką kościelnej muzyki, ale uznała występ gościnnego żeńskiego chóru za całkiem przyjemny. Brunetka stojąca na przedzie była chyba solistką, widać było, że występ sprawia jej radość, choć nie była raczej wybitną piosenkarką. Natomiast szatynka obok niej ewidentnie miała lepsze rzeczy do roboty, niż przykładanie się do śpiewu. Barbara Urquiza przynajmniej tutaj zrezygnowała z pokazywania swojego kolczyka w pępku, ale nie uszło uwadze Lidii, że jej spódniczka była dużo krótsza od spódnic pozostałych dziewcząt.
– Dlaczego kuzynka Daniela puszcza do ciebie oczko? – zapytała Quena, który wydawał się być speszony tym nagłym gestem ze strony chórzystki.
– Że niby Barbara? – Uniósł nieco głos, ale szybko się opamiętał i zniżył go do szeptu. – Bari jest kuzynką Beksy Mengoniego?
– Ano tak, jej babcia jest siostrą dziadka Daniela. – Montes taktownie zignorowała kolejne przytyki pod adresem swojego kolegi. – Więc dlaczego z tobą flirtuje?
– To długa historia i prawdę powiedziawszy, nie sądzę, żebyś chciała ją znać.
– A to niby dlaczego? – Spojrzała na niego z lekkim oburzeniem. Myślała, że się przyjaźnią, a tutaj nagle traktował ją w tak protekcjonalny sposób.
– A to dlatego, że ostatnio się na mnie obraziłaś za bycie „wulgarnym i obrzydliwym”, bo użyłem dość obrazowych słów, by opisać normalne ludzkie zjawiska, więc podejrzewam, że i tym razem zachwycona nie będziesz – odparł, wzruszając ramionami. Lidia zmarszczyła brwi, ale kiedy jej wzrok padł na instagrama Barbary, po którym surfował Quen, dotarło do niej, co miał na myśli.
– Jesteś obrzydliwy.
– A widzisz, nie mówiłem? – Pokiwał głową, bo dokładnie takiej reakcji się spodziewał. Traktował Lidię jak kumpla, ale jednak z pewnych rzeczy wolał się jej nie zwierzać.
– Ledwo zerwałeś z Caroliną… – przypomniała mu, nie mogąc powstrzymać lekkiego wyrzutu. W końcu rozpaczał, a jednak szybko pocieszył się w ramionach innej.
– Poprawka – to ona ze mną zerwała, a ja nie zamierzam zachowywać się jak ostatni frajer, siedzieć w domu zawinięty w koc i zajadać lody.
– Więc chcesz się zemścić, to jest twój plan?
– Nieee. – Przeciągnął sylabę, zaprzeczając jej słowom, choć prawdę mówiąc, liczył, że trochę utrze nosa Carolinie. Może nawet zda sobie sprawę, co straciła i wróci do niego? Na to nie mógł mieć nadziei, a może jednak? Sam już nie wiedział. – Po prostu chcę ruszyć dalej. Theo mówi, że jak się ma osiemnaście lat, to nie powinno się tak przywiązywać do licealnych związków.
– Naprawdę bierzesz przykład z Theo, serio? – Lidia poczuła gęsią skórkę na ramionach. Nie podobało jej się, że jej przyjaciel tak dużo czasu spędzał z młodym Serratosem. Nawet jeśli nie miała niepodważalnego dowodu na to, że gość był mordercą, to i tak nie ufała mu za grosz. – Myślałam, że kochasz Carolinę.
– W tym wieku nie idzie nikogo kochać, nie tak naprawdę – odpowiedział jej trochę zgorzkniałym tonem, zupełnie jakby zmienił cały swój światopogląd przez zaledwie tydzień.
– Jak to nie? Miłość nie zna wieku. – Montes trochę się obruszyła. Co prawda nie znała jej z autopsji, ale wydawało jej się, że miłość nie znała dnia ani godziny, jej romantyczna dusza kazała jej myśleć, że może spotkać swoją drugą połówkę w najmniej oczekiwanym momencie, choćby tu i teraz. Choć kościół do najbardziej romantycznych miejsc wcale nie należał, teoretycznie można było i tutaj się zakochać. Szybko pokręciła głową, oddalając od siebie te irracjonalne myśli.
– Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś dziewczyną. – Ibarra korzystał z tego, że siedzieli na skraju ostatniej ławki i nikt nie mógł ich podsłuchać ani strofować za rozmawianie w kościele. – Ale Theo ma rację – w tym wieku trzeba się wyszaleć, eksperymentować, zdobywać doświadczenia. Młodość jest krótka, więc trzeba z niej korzystać.
– Więc korzystaj, nie będę cię oceniać. Ale nie rób tego w świętym miejscu – dodała, wskazując na krzyż. Poprzedni cenny antyk został zniszczony w pożarze i aktualnie czekano na jego odnowienie. Zabytkowy święty symbol zastąpiono zwykłym drewnianym bez żadnych ekstrawagancji.
– Od kiedy to jesteś taką świętoszką?
– Nie jestem, ale mam respekt – wyznała zgodnie z prawdą.
Była ochrzczona, poszła do pierwszej komunii świętej, przyjęła nawet sakrament bierzmowania – taka była wola jej mamy, a ona ją szanowała. Chodziła też na lekcje religii, bo zawsze były obowiązkowe, choć od kiedy zaczęła naukę w liceum w Pueblo de Luz, stało się to dla niej przykrym doświadczeniem. Ojciec Horacio nigdy nie szczędził złośliwych komentarzy pod jej adresem, nazywając ją nawet poganką. Nie cierpiała tego, ale wytrzymywała, bo pójście do szkoły w miasteczku to jedna z lepszych rzeczy, która jej się przytrafiła. Po śmierci mamy bała się, że już nie będzie mogła się uczyć. Decyzją sądu trafiła pod opiekę ojca, ale przydzielono jej też kuratora i była stale monitorowana w ośrodku pomocy społecznej. Chyba tylko dlatego mogła nadać korzystać z edukacji. Ceferino nie był akademickim typem, delikatnie mówiąc. To ciotka Esmeralda ukończyła szkołę jako jedyna w ich rodzinie i uchodziła za najmądrzejszą. Może właśnie dlatego Baron obrał ją sobie za swoją konkubinę, żonę – Lidia nigdy nie wiedziała, jak nazwać ich relację. Tak więc dziewczyna cieszyła się, że ma możliwość się kształcić, sama uwielbiała się uczyć chemii, była samoukiem i ewidentnie przynosiło to rezultaty, skoro Marlena Mengoni zatrudniła ją nawet na staż w największym chemicznym przedsiębiorstwie. Musiała dostrzec w niej potencjał i chociaż Lidia aktualnie nie ufała tej kobiecie, a nawet trochę się jej bała, to jednak była wdzięczna za tę szansę.
Mogła funkcjonować prawie normalnie dzięki szkole, zajęciom pozalekcyjnym, spotkaniom z przyjaciółmi i właśnie takim imprezom jak ten turniej charytatywny i spotkanie wspólnoty w kościele. Chór śpiewał już kolejny utwór, a Ariel uśmiechał się sam do siebie, jakby gratulował sobie tego przedsięwzięcia. Quen zajął się swoją komórką, a wzrok Lidii pobłądził po zakamarkach świątyni i coś przykuło jej uwagę. Wysoki cień kobiety z burzą kręconych włosów zniknął po cichu za bocznymi drzwiami do zakrystii. Marlena Mengoni powinna być na bankiecie burmistrza Barosso, więc Lidię zdziwiło to nagłe pojawienie się w kościele i to nawet nie po to, by posłuchać występów – ewidentnie kobieta miała własny interes do załatwienia. Montes zerknęła na swojego smartwatcha i stwierdziła, że ma trochę czasu, zanim koncert się skończy. Okazja była zbyt kusząca, by nie skorzystać. Mruknęła Quenowi, że idzie się przewietrzyć, bo jej duszno, ale on machnął tylko ręką, nie przestając scrollować po instagramie Bari.
Wymknęła się więc bezszelestnie z ławki, rzucając ostatnie spojrzenie na chór dający popis przed ołtarzem. Ksiądz Ariel miał wszystko pod kontrolą. Minęła konfesjonały i wejście na balkon – to tam zwykle lubiła siadać, bo można było obserwować parafian w spokoju. Teraz jednak wejście na chór zostało zamknięte, by dać przestrzeń pani Francesce Estradzie do gry na organach. Przemknęła też koło małych zakręconych schodków prowadzących na kościelną wieżę, gdzie niegdyś znajdował się dzwon nawołujący na mszę. Teraz wieża stanowiła graciarnię, wstęp na nią był wzbroniony, o czym informował znak na drzwiach. Wślizgnęła się przez przejście prowadzące do zakrystii. Miejscowy kościół miał mnóstwo zakamarków i wiedziała, że można się stąd dostać na leżącą nieopodal plebanię. Poczuła się jak w jakiejś gotyckiej powieści, jakby przemierzała zamkowe korytarze, by zgłębić jakąś wielką tajemnicę. Nie powinna romantyzować szpiegowania, ale nic nie potrafiła na to poradzić. Przed sobą słyszała postukiwania obcasów Marleny, które jednak w końcu ucichły, a kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że to stary, wyblakły dywan w bordowym kolorze skutecznie blokował dźwięki.
Rozejrzała się po licznych pomieszczeniach, które mijała – wiele z nich opatrzonych było napisami informującymi, że są to salki katechetyczne, w niektórych odbywały się zebrania parafian, w innych wydawano paczki potrzebującym, w jeszcze innym znajdowało się biuro parafialne z archiwami dotyczącymi aktów chrztu, małżeństwa czy zgonu. To tutaj można było załatwić kwestie pogrzebowe czy zamówić mszę gregoriańską w intencji zmarłych. Na końcu korytarza majaczył jednak pokój, który oznaczony był jako gabinet księdza Hernana. Lidia zmarszczyła podejrzliwie brwi, zastanawiając się, po co pani Mengoni odwiedza tego starego zboczeńca. Serce zamarło jej na chwilę, kiedy usłyszała szorstki głos kapłana:
– Zamknij drzwi, z łaski swojej, ściany mają uszy.
Spanikowała, nie wiedząc, dokąd się udać, by pozostać niezauważoną, ale na szczęście nie musiała się o to martwić. Została pociągnięta do przylegającej do gabinetu Horacia biblioteczki. Zduszony okrzyk wydobył się z jej ust, kiedy poczuła, jak czyjeś silne ręce trzymają ją za ramiona. Zadarła głowę do góry i zobaczyła swojego zamaskowanego przyjaciela, który przykładał do ust palec odziany w czarną rękawiczkę, dając jej znać, by nie krzyczała. Poczuła ulgę na myśl, że Marlena nie nakryje jej na podsłuchiwaniu. Łucznik Światła widocznie miał podobny pomysł do niej, skoro znalazł sobie tak dobrą miejscówkę, by podsłuchać rozmowę proboszcza i jego gościa. W pomieszczeniu nie było ściany z prawdziwego zdarzenia, a jedynie regał z książkami. Gdyby ksiądz zdecydował się podejść do półki po jakąś lekturę, najpewniej ujrzałby intruzów kryjących się po drugiej stronie, ale na szczęście na to się nie zanosiło. Było też ciemno i tylko lampa na biurku Horacia rzucała nikłe światło na to, co działo się w środku.
Lidia nie zapytała Łucznika, co tam robił, za bardzo była przejęta. Z jednej strony faktem, że omal nie została nakryta na gorącym uczynku, z drugiej strony dlatego, że znajdowała się niebezpiecznie blisko El Arquero. Czuła bijące od niego ciepło, a on nadal przytrzymywał ją blisko siebie za przedramiona, by nie zdradziła ich położenia. To nie był czas, by czuć się jak głupia małolata, ale cieszyła się, że mrok nie pozwalał mu zobaczyć lekkiego rumieńca na jej policzkach.
– Musi ci bardzo zależeć, skoro składasz mi wizytę osobiście – mówił ojciec Horacio, a Lidia i jej towarzysz zamienili się w słuch. – Było mi przykro, kiedy nie dostałem zaproszenia na niedzielny obiad w twoim domu. Kiedyś byłem tam stałym bywalcem.
– Kiedyś nie rzucano pod twoim adresem takich oskarżeń. Angelica Pascal nieźle cię urządziła, podobno do prokuratury wpłynęło już pismo o możliwości popełnienia przestępstwa. Nie chcę być kojarzona z takimi ludźmi – odparła Marlena, nawet nie próbując udawać.
– A jednak tutaj jesteś, bo czegoś ode mnie chcesz. – Hernan wyraźnie się tym delektował. Zdjął koloratkę i rzucił ją na biurko, drapiąc się po szyi. – Plotki głoszą, że masz na pieńku z Fabianem. Chcesz ode mnie wyciągnąć informacje na jego temat? Mój brat jest jego lojalnym pieskiem, więc radzę uderzać do niego. Jeśli już ktoś może pogrążyć Fabiana Guzmana, to tylko Aldo. Odniosłem wrażenie, że obaj mają na siebie haki i wykorzystują to od lat. – Hernan zaśmiał się ochryple. – Jeśli chcesz, mogę się z nim rozmówić w twoim imieniu.
– Proszę cię. – Pani Mengoni nie mogła powstrzymać pogardliwego prychnięcia po słowach księdza. Zaczęła przechadzać się po jego gabinecie, czym sprawiła, że Lidia obserwująca ją w szparach między półkami, poczuła, że robi jej się gorąco. Łucznik uścisnął lekko jej łokieć, jakby dawał jej ostrzeżenie. – Twój brat z tobą nie rozmawia, Hernan. Odciął się od ciebie, wszyscy to wiedzą, nie masz nad nim żadnej władzy, żadnej karty przetargowej.
– Wiem o czymś, co może zrujnować mu karierę, jemu i Fabianowi, choć on pewnie wyszedłby obronną ręką, jak zawsze.
– Mówisz o Karinie de la Torre? Niczego nie ugrasz, Hernan, bo znając Fabiana, wszystko tak by odwrócił, że on i Aldo wyszliby na bohaterów w obliczu twojego bestialstwa. Swoją drogą, nie wiem czy bardziej jesteś butny czy głupi, skoro narzuciłeś się narzeczonej Barona Altamiry, ale nie mnie to oceniać. I nie bądź taki pewny siebie, bo nie znasz nawet połowy prawdy.
– Jakiej prawdy?
– Może kiedyś ci ją wyjawię. – Marlena uśmiechnęła się na widok zmieszania na twarzy rozmówcy. Zbyt łatwo byłoby wyjawiać mu sekret o prawdziwym ojcostwie Ignacia Ferandeza. Chciała mieć tego asa w rękawie na później.
Lidia zagryzła policzek od środka, słysząc te słowa. A więc pani Mengoni znała całą sytuację i wiedziała, że ksiądz dopuścił się gwałtu na młodziutkiej Cygance, którego owocem był Ignacio. Horacio ewidentnie nie zdawał sobie sprawy, że ma syna, więc odetchnęła z ulgą. Nie przepadała na Ignaciem, ale ostatnio połączyła ich nić porozumienia i nie życzyła mu źle. Chłopak miał naprawdę dużo problemów i lepiej byłoby, gdyby nigdy się nie dowiedział. Doktor Fernandez był dobrym człowiekiem i dobrym ojcem, a Lidia poczuła, że czasami lepiej jest nie mówić prawdy, bo ta może tylko bardziej zranić.
– Co to takiego? – Głos Horacia wyrwał Lidię z letargu. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć w ciemności, co dzieje się w gabinecie proboszcza. Mężczyzna otworzył grubą kopertę i zaczął przeliczać banknoty. – Masz gest, Marleno, ale jeśli chcesz mnie skłonić do gadania, musisz trochę bardziej się postarać, mam swoje potrzeby.
– Tak, wiem, burdel w San Nicolas nie należy do najtańszych. To tylko zaliczka. Jeśli dobrze się spiszesz, będziemy negocjować.
– Na czym ma polegać moje zadanie?
– Poznałeś Łucznika Światła, prawda?
Lidia z niepokojem poderwała głowę i zerknęła na zamaskowanego towarzysza, który poruszył się lekko po tych słowach. Był wsłuchany w rozmowę i nie dał po sobie poznać, że się przestraszył, ale dziewczyna poczuła, że to zły znak, jeśli Marlena interesowała się miejscowym bohaterem.
– Poznać to dużo powiedziane. – Horacio zmarszczył krzaczaste brwi, śliniąc palec i raz jeszcze przeliczając banknoty w obrzydliwym geście. – Uratował mi życie.
– Niektórzy twierdzą, że to on chciał cię zabić – przypomniała mu kobieta.
– Niektórzy mają siano w głowach, ale przecież nie będę dementował plotek, które akurat są mi na rękę.
– Widziałeś jego twarz? – Marlena wydawała się teraz bardzo zaciekawiona. Tak bardzo, że nawet Łucznik wytężył słuch i wzrok, bo to było coś nowego.
– Nie, nikt nie widział. – Horacio odłożył pieniądze i przypatrzył się swojemu gościowi z lekkim rozbawieniem. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że tobie też złożył wizytę? Chcesz go ukarać?
– Nie bądź śmieszny, El Arquero de Luz nic na mnie nie ma. Ale muszę wiedzieć, kto kryje się za maską. Jak dobrze wiesz, miasteczko jest podzielone. Niestety obecnie trwa kampania mająca na celu gloryfikację działań tego troglodyty i ukazywanie go jako jakiegoś bohatera, którym, zapewniam cię, nie jest. Ja po prostu nie chcę, żeby mieszkańcy Pueblo de Luz ucierpieli.
– Oczywiście. – Ksiądz pokiwał głową dla świętego spokoju, ale nie dał się zwieść. – Wybacz, że muszę cię rozczarować, ale niestety nie widziałem jego twarzy. Dobrze się maskuje.
– Masz jakiś pomysł, kto mógłby nim być? – W głosie Marleny pobrzmiewała desperacja, co Lidii wydało się bardzo dziwne. Ponownie zerknęła na Łucznika, który wymienił z nią spojrzenie. Błysk w oku nie pozostawił cienia wątpliwości, że jego również nurtowało, skąd u pani Mengoni ta chorobliwa chęć poznania jego tożsamości.
– Tylko jeden i jest absurdalny. – Horacio zarechotał w obrzydliwym stylu, sprawiając, że Lidii włosy zjeżyły się na karku. – Przypomina mi dawnego kolegę.
– Kolegę? Mówiłeś, że nie widziałeś twarzy.
– Bo nie widziałem. – Mężczyzna trochę się zirytował. Widocznie chciał budować aurę tajemniczości, porcjując emocje i wyjawiając więcej detali stopniowo. Może liczył na dodatkową zaliczkę od pani Mengoni, jeśli pokaże jej, że jednak wie o wiele więcej, niż początkowo się przyznawał. – Jego technika wygląda znajomo. Kiedy wyciągnął mnie z pożaru, miałem wrażenie, że to on. Sam nie wiem, jak to opisać. Ale to jest niemożliwe.
– Dlaczego?
– Bo kolega, o którym mówię, nie żyje od prawie czterech lat.
– Ulises Serratos. – Marlena wyprostowała się jak struna, kiedy zrozumiała, kogo miał na myśli Horacio. – Łucznik Światła przypomina ci Ulisesa?
– Ulises był najlepszym łucznikiem, każdy to wie. W szkole go nie cierpiałem – dodał, krzywiąc się na samo wspomnienie tego mężczyzny. – Miał wszystko – bogatych rodziców, wygląd, popularność, dobre wyniki w nauce, był lubiany przez wszystkich i do tego cholernie dobrze strzelał. Ulises miał naturalny talent. Kiedyś omal nie pozbawił nauczyciela jądra. Znasz tę historię? Barbero, nauczyciel od wuefu, miał taką formę kary, że kiedy ktoś przeskrobał coś na jego lekcjach, upokarzał dzieciaki – kazał ściągać chłopakom spodnie i wystawiał ich na pośmiewisko klasy tak, żeby każdy dobrze widział. Nikt nigdy się nie skarżył, bo Barbero miał chody w ministerstwie, wszyscy zresztą trzęśliśmy się przed nim ze strachu, ale nie Ulises. W końcu nie wytrzymał. Mieliśmy wtedy może ze trzynaście czy czternaście lat. Serratos się wkurzył, wziął łuk z magazynu i strzelił w faceta, mijając jego czuły punkt o milimetry. – Horacio się roześmiał, jakby było w tym coś zabawnego.
– Chybił? – Marlena założyła ręce na piersi, przysłuchując się tej historii z zaciekawieniem.
– Nie. Powiedział wtedy – „Następnym razem, ręka może mi się omsknąć”. Zrobił to z premedytacją. Prawdę mówiąc, gdyby chciał, mógłby postrzelić nauczyciela w jaja i nikt by mu nic nie zrobił – Ulises był uprzywilejowany, jak cała jego rodzina. Tacy ludzie mają łatwiej w życiu.
– Mówisz, jakbyś pochodził z plebsu.
– Pochodzę z dobrej rodziny, ale nie mogłem się równać z Serratosami. Ulises był świetnym łucznikiem, do tego zmierzam.
– Niektórzy twierdzą, że uczeń przerósł mistrza, że to Fabian Guzman przejął pałeczkę po Serratosie – przypomniała mu Marlena, marszcząc brwi, bo przecież doskonale znała talent Fabiana.
– Tak mówią, bo Ulises zrezygnował z kariery sportowej, ale w moim przekonaniu Fabian mógł lizać buty Ulisesowi. Ale przyznaję miał pewną przewagę – Guzman jest raczej sztywny, opanowany, nic go nie rusza, a Serratos łatwo tracił nad sobą panowanie, był dużo bardziej temperamentny, a w łucznictwie ceni się spokój. Za to Ulises był zdecydowanie mniej nudny. Ale tak jak powiedziałem – to niemożliwe, żeby zmarły wstał z grobu i latał po mieście, wymierzając sprawiedliwość, więc…
– To Pueblo de Luz, Horacio, mnie już nic nie zdziwi. – Marlena zamyśliła się po jego słowach. Ocknęła się z letargu dopiero kiedy mężczyzna pomachał jej kopertą z pieniędzmi przed nosem, pytając, co ma dla niej zrobić. – Łucznik Światła psuje mi plany. Nie pasuje do tego miejsca, nie podoba mi się, że ludzie widzą w nim bohatera, a niestety niektórzy zaczynają go na takiego promować. Widziałeś może najnowsze artykuły w Luz del Norte?
– Te bzdury, które napisał Armando Romero? Widziałem. – Horacio zarechotał. – Nie chcesz dopuścić, żeby ludzie widzieli w El Arquero Mesjasza – wolisz, żeby postrzegali go jako Judasza.
– Religia przemawia do ludzi, Hernan, więc twoje porównanie jest jak najbardziej trafne. Znasz ojca Tadeo?
– Czy znam? Grywam w golfa z tym sukinkotem. – Horacio prychnął lekko, jakby chciał pokazać, że zna wszystkie największe szychy.
– Jeśli „gra w golfa” oznacza bywanie w tym samym przybytku uciechy, to wierzę ci. – Marlena wywróciła oczami. – Ksiądz Tadeo jest dyrektorem bardzo znanej rozgłośni radiowej, w której propaguje wartości chrześcijańskie dla całego stanu Nuevo Leon. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałam, miał w planach założyć również kanał telewizyjny. Myślę, że sprawdziłbyś się w takiej roli.
– Chcesz mnie wygonić z parafii? – Hernan spoważniał, patrząc na kobietę z niedowierzaniem. – Nie po to tyrałem, żeby tu wrócić i odbudować reputację, żeby teraz wynosić się na własną rękę!
– Nie rozumiesz, głupcze, że to dla ciebie na rękę? Myślisz, że Adam Castro tak łatwo zostawi oskarżenia Angelici i porzuci pozew? Nie, ten kretyn spełnia ostatnią wolę starej wariatki i gwarantuję ci, że możesz się spodziewać nakazu aresztowania prędzej czy później, bo znajdą kwity na twoje przekręty, a ja na pewno nie będę stawała w twojej obronie, uwierz mi. – Kobieta postanowiła postawić sprawę jasno. – Wynosząc się sam, pokażesz, że jesteś dojrzały, że pokutujesz, że próbujesz nieść misję gdzie indziej – a tą misją będzie nawracanie biednych, zagubionych owieczek i pokazywanie im, że osoba, której tak ślepo wierzą, a która z taką lekkomyślnością używa Biblii do obrzydliwej propagandy, nie jest tą osobą, której powinni zawierzyć.
– A kto nią jest? Ty – zbawicielka z DetraChemu, która zatruwa rolnikom glebę i wodę? Nie rozśmieszaj mnie, Marleno, nigdy nie byłaś niewiniątkiem. – Horacio wyglądał na zdenerwowanego, ale gruba koperta na biurku była bardzo przekonująca. – Dostanę własne biuro?
– Dostaniesz, co trzeba, jeśli będziesz chciał to nawet przeniesienie na misję do Watykanu, tylko zrób swoją robotę jak należy. – Marlena westchnęła ze zniecierpliwieniem i zerknęła na zegarek. – Muszę już iść, jestem spóźniona.
– Przyjęcie u Barosso? Baw się dobrze i pozdrów ode mnie mojego młodszego braciszka – Horacio założył koloratkę, wykrzywiając usta w krzywym uśmiechu.
– Właśnie, Hernan – nie próbuj szantażować już Osvalda, to może się skończyć źle tylko dla ciebie.
– A to niby dlaczego? Chcesz go mieć w garści całkiem sama?
– Ja mam lepsze argumenty od ciebie. – Marlena uśmiechnęła się i pozwoliła księdzu wyprowadzić się z gabinetu.
Dźwięki kroków zaczęły się oddalać, aż w końcu całkiem ucichły. Przez ściany było słychać jedynie przytłumioną muzykę z kościoła – widocznie występ chóru nadal trwał. Lidia spojrzała w panice na El Arquero de Luz, który w milczeniu analizował to, co właśnie usłyszeli.
– Naraziłeś jej się czymś? – zapytała z bijącym sercem. Nie chciała, żeby miał problemy.
– Odmiennym tokiem myślenia, jak sądzę. – Oczy Łucznika zabłyszczały w ciemności, a Lidia nie rozumiała, dlaczego w takiej sytuacji był w stanie się uśmiechać. – Stanowię zagrożenie dla jej propagandy. Jej mafia ma mnie na celowniku, wrabiają mnie w przestępstwa, których nie popełniłem, żeby odsunąć podejrzenia od siebie, pewnie chętnie zrzuciliby na mnie zatrucie wód, a może nawet śmierć Eloya.
– Pozbyli się ciała.
– Mówię tylko, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych.
– Dla nich?
– Dla Marleny Mengoni i jej świty, czyli mafii Mazzarello i kartelu Los Zetas. – Łucznik wzruszył ramionami, jakby nie bardzo go to obeszło. – Czuje się zagrożona, bo od dawna próbuje kreować swój wizerunek jako kogoś, kto zbawi to miasto. Marlena Mengoni chce być widziana jako Matka Teresa z Pueblo de Luz.
– Matka Teresa była okropną osobą – stwierdziła Lidia, przypominając sobie artykuły, na które natrafiła w Internecie. – Okropnie traktowała swoich pacjentów, kazała im cierpieć, nie podawała morfiny, dla niej to był czysty biznes.
– A jednak Watykan planuje jej kanonizację. – Łucznik rozłożył ręce, jakby chciał pokazać absurd tej sytuacji. – To dowodzi, że dla fanatyków religijnych twarde dowody nie mają żadnego znaczenia.
– To porąbane. – Montes nie mogła powstrzymać oburzonego westchnienia, czym rozbawiła El Arquero, który parsknął krótkim mechanicznym śmiechem.
– Tak działa świat. Marlena Mengoni nie jest wyjątkiem – wie, że w tej okolicy pełno jest fanatyków lub po prostu biednych, zagubionych ludzi, którzy znajdują ukojenie w religii i którzy ślepą wierzą w to, co głosi ksiądz z ambony. Próbuje pokazać, że jest bohaterką, bo łączy prawicowe, rodzinne wartości z postępem naukowym i rozwojem, które obiecuje miasteczku. Marlena nie lubi, kiedy ktoś krzyżuje jej plany, a mnie już się to zdarzało.
– W barze El Paraiso, kiedy zmierzyłeś się z Los Zetas?
– Tak. Widziałem ich twarze.
– Twarz Olivera Bruniego. No co? – Lidia poczuła lekką satysfakcję, kiedy zobaczyła zdziwienie w oczach swojego towarzysza. – Jestem bystra, wbrew temu co o mnie myślisz.
– Wiem o tym.
Poczuła się mile połechtana, ale to nie był czas, by cieszyć się z komplementu.
– Dlatego Marlena uknuła ten cały spisek, żeby cię zdyskredytować – ma swojego łucznika, który zabił Jonasa Altamirę, żeby zrzucić winę na ciebie. Liczyła, że się ciebie pozbędzie.
– I jak zwykle się przeliczyła, bo nie tak łatwo się mnie pozbyć. – El Arquero przesunął palcem po książkach, które stały na regałach. Były tu różne wydania Biblii w kilku językach, ale też kilka klasyków literatury światowej. Lidia przypatrywała mu się z ciekawością.
– Dlaczego nie posłałeś pani Mengoni strzały? – zapytała w końcu, czując, że dłużej nie zniesie niepewności. – Wiesz, że nie jest święta, wiesz o zatruciu rzeki i jeziora, o śmierci Eloya. Widzisz, do jakich rzeczy się posuwa – nawet zjednoczyła siły z takim socjopatą jak ojciec Horacio, byleby tylko zdyskredytować ciebie. Ona nie spocznie, dopóki nie złapie cię policja, a przy tym zmiesza twoje imię z błotem. Dlaczego się nie bronisz?
– Z takimi ludźmi jak ona, nie jest tak łatwo – odparł cicho, jakby sam zastanawiał się nad odpowiedzią. – Jak sama powiedziała – nic na nią nie mam. Nie mam dowodu, że to DetraChem odpowiada za skażenie, nie mam nawet dowodu na to, że jest jakieś skażenie – dodał, teraz już śmiejąc się dziwacznie zmienionych głosem, jakby sam stracił już motywację. – Potrzebuję czegoś naprawdę mocnego, a to wymaga czasu.
– A Horacio? Może najwyższy czas złożyć mu wizytę po raz kolejny? Mój kolega, Ignacio, mówiłam ci o nim, pamiętasz? Naprawdę bardzo mu zależy, żeby ksiądz dostał za swoje. Myślę, że teraz, kiedy Hernan chce opowiadać na twój temat bzdury w propagandowej religijnej telewizji, może czas znów go trochę postraszyć? Uratowałeś mu życie, ale on ewidentnie nie jest ci zbyt wdzięczny – zauważyła, próbując trochę zmotywować Łucznika. Prawdę mówiąc, bardzo chciała, by Hernan dostał za swoje – nie tylko w imieniu swoim i Kariny, ale też dla Ignacia. Chciała, żeby Nacho w końcu miał spokój. – Nie mógłbyś wysłać księdzu kolejnego cytatu? Może przy ludziach, żeby każdy widział, zanim Horacio ogłosi, że wspaniałomyślnie zmienia karierę i przenosi się z parafii do telewizji ojca Tadeo. – Lidia prychnęła lekko, bo sam ten pomysł był absurdalny i nadal nie mogła uwierzyć, że w ogóle coś takiego mogło przyjść do głowy pani Mengoni.
– Myślę, że na księdzu cytaty z Biblii nie robią wrażenia. – Łucznik zamyślił się lekko, postukując palcem w czarnej rękawiczce o grzbiet Nowego Testamentu na półce. – Wysłałem już kilka i chyba nie do końca do niego trafiają. Myślę, że warto zmienić lekturę.
– Na jaką? – Lidia uśmiechnęła się szeroko, bo doskonale wiedziała, że błysk w oku Łucznika oznaczał, że miał to już dobrze przemyślane.
– Chyba pora zapoznać ojca Horacia z kodeksem karnym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:08:58 28-07-25    Temat postu:

cz. 2

Był przyzwyczajony do spotkań z ludźmi, których, delikatnie mówiąc, nie darzył sympatią. W świecie polityki to normalne, ale Fabian Guzman zawsze potrafił zachować dobre maniery. Tym razem przychodziło mu to z trudnością, bo oprócz gospodarza miał do czynienia również z kilkoma innymi jednostkami, których obecność potrafiła podnieść mu ciśnienie, co przy jego chorobie raczej nie należało do pożądanych. Ze zdegustowaniem mierzył sędziego Ortiza, który wymieniał szeptem jakieś uwagi z Fernandem Barosso. Na dodatek Victoria Reverte chyba za punkt honoru obrała sobie wyprowadzenie go z równowagi, bo celowo odciągała na stronę gubernatora i nawet zaangażowała go do gry w kalambury, co dla samego Guzmana wydało się po prostu dziecinne. Ta kobieta miała liczne talenty i zdecydowanie korzystała z własnych metod, by osiągnąć cel, choć on nadal do końca nie był pewien, co tak właściwie próbuje osiągnąć. Fabian zbyt długo siedział w polityce i znal brudne gierki ludzi pokroju Barosso, by wiedzieć, że takie prowokacje nie należały do bezpiecznych.
– Panie prokuratorze, może wina?
Usłyszał nad swoim ramieniem i wzdrygnął się, spoglądając na kelnera. Nikt nie nazywał go w ten sposób od jakichś dziesięciu lat. Podziękował, kręcąc głową i chwycił kieliszek wody. Kątem oka widział roześmianą Normę w towarzystwie Joela Santillany, a gdzieś na przyjęciu kręciła się również Julietta, ale o niej wolał nie myśleć. Chciał unikać tej kobiety za wszelką cenę, ale niestety jego przyjaciel Victor uparł się, że powinni się integrować. Fabian na samą myśl czuł, że robi mu się słabo. Odszedł na stronę, wyjął z kieszeni marynarki fiolkę z tabletkami i połknął jedną, popijając wodą. Był tak zabiegany, że prawie znów zapomniał wziąć lekarstw. Po ostatnim zasłabnięciu w domu państwa Reverte wolał jednak dmuchać na zimne.
– Niech zgadnę, nie lubisz kalamburów. Wolisz statki? – Victoria Diaz świetnie się bawiła, naigrywając się z jego poważnej miny i eleganckiego garnituru. – Przyjechałeś prosto z pracy? Brakowało cię na pikniku. Ominęło cię kilka całkiem interesujących rozmów.
– Jestem pewien, że prędzej czy później wszystkiego się dowiem. To małe miasteczko i jak dobrze wiesz, moja żona nigdy nie przegapi najświeższych plotek. – Guzman zignorował przytyk do zabaw imprezowych i skupił wzrok na towarzystwu. Fernando był wyraźnie zdegustowany zachowaniem swoich gości. – Czujesz się bezkarna, bo wiesz, że byłby to zbyt wielki skandal dla Barosso, gdyby nagle odwołał cię ze stanowiska. Ale nawet jeśli nie pozbawi cię całkiem władzy, może ci ją znacznie ograniczyć.
– To znaczy?
– To znaczy, że nie zostałaś wybrana w wyborach powszechnych i dla wielu nadal jesteś widziana jako uzurpatorka w ratuszu. Fernando zawierzył ci pieczę nad Valle de Sombras, mianując cię swoją zastępczynią, czy może raczej pełnomocnikiem wykonawczym, ale to nie znaczy, że nie może tej władzy podzielić. Jest mnóstwo obszarów, w których przydaliby się koordynatorzy, dziwię się, że jeszcze na to nie wpadł. – Fabian wykrzywił usta z politowaniem. Miał wuja za dobrego stratega, ale może ten po prostu działał na oślep. – Fernando Barosso nie ma pojęcia o polityce, ale ma doradców, ktoś w końcu szepnie mu na ucho, że dobrze byłoby odsunąć cię od ważnych decyzji i wrzucić cię do departamentu spraw socjalnych. Raczej nie masz co liczyć na bezpośredni nadzór nad bezpieczeństwem publicznym – nie byłoby to dobrze widziane, gdyby córka szeryfa się tym zajmowała. To prawie jak – chyba uciekło mi odpowiednie słowo – nepotyzm. – Fabian spoważniał, patrząc na swoją kuzynkę spode łba. – No ale w końcu mianował własną córkę zastępczynią, więc nepotyzm raczej nie jest dla niego problemem, prawda?
– Dlaczego tak bardzo interesuje cię, co robi i co planuje Fernando Barosso? Jesteś ponad nim, jesteś gubernatorem. Przepraszam – zastępcą gubernatora – poprawiła się, ostentacyjnie akcentując jego stanowisko i naśladując jego wcześniejszy ton głosu. – Jeśli tak bardzo przeszkadzają ci rządy w ratuszu Valle de Sombras, to dlaczego ich nie zrewidujesz? Możesz przeprowadzić audyt, masz taką władzę. Cóż, a przynajmniej Victor ją ma. – Blondynka wskazała na Estradę, który zaśmiewał się do rozpuku z jakiegoś dowcipu opowiedzianego przez Osvalda. – Dlaczego tego nie zrobisz?
– Mam wszcząć audyt lub inspekcję, by zbadać nieprawidłowości? Tak jak badaliśmy nieprawidłowości przy komisji do spraw budowy mostu? – Fabian zwykle nie był złośliwym człowiekiem, ale po słowach kuzynki nie mógł powstrzymać ironii w swoim głosie. – Jest jednak kilka opcji, żeby pozbawić Fernanda władzy.
– Zabić go – oświadczyła Victoria z pełną premedytacją, patrząc kuzynowi prosto w oczy, ale on nawet nie mrugnął.
– Mówię o legalnych sposobach. Ale masz rację, śmierć jest jednym z nich. – Guzman zgodził się, podchodząc do sprawy racjonalnie. – Jest też możliwość przeprowadzenia referendum odwoławczego, ale dopiero po upływie połowy kadencji, a to oznacza, że musielibyśmy się męczyć z tym człowiekiem jeszcze prawie rok. Są też inne opcje – jeśli naruszy konstytucję, popełni przestępstwo, może został odwołany przez sąd stanowy albo federalny, ale to akurat się nigdy nie wydarzy – twój szef jest bardzo ostrożny i ma znajomych, gdzie trzeba. – Fabian zmrużył oczy, wzrokiem odnajdując sędziego Ortiza. – No i jest też trybunał wyborczy. Jeśli burmistrz został wybrany nielegalnie – fałszerstwo, kupowanie głosów, nielegalne finansowanie kampanii – można unieważnić wynik wyborów. Mogłabyś nawet kandydować – dodał, teraz nie kryjąc już złośliwej nuty.
– Ty wiesz? – Victoria założyła ręce na piersi, przypatrując mu się z ciekawością. Fabian Guzman był dobrym obserwatorem – zwykle mało mówił, ale dużo słuchał i widział.
– Domyślałem się, ale ty to potwierdziłaś.
Spojrzał na nią z błyskiem w oku, ale zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do rozmawiających podeszła Silvia w towarzystwie Armanda.
– Viola Conde cię osaczyła? – Victoria zwróciła się uprzejmie do nowo poznanego dziennikarza, który uśmiechnął się uprzejmie na widok Fabiana. Ten jednak nie był zachwycony z towarzystwa. – Przepraszam, przegapiłam coś? Nie lubicie się? – Odczuła dziwną satysfakcję, widząc, że jej kuzyn niespecjalnie cieszył się z obecności Romero.
– Mało się znamy – wyjaśnił Armando, nie przejmując się reakcją Fabiana. – Chodziliśmy razem do szkoły, ale obracaliśmy się w innych kręgach, ja byłem młodszy. No i sądzę, że Fabian po prostu nie przepada za moim stylem dziennikarskim.
– Nie przepadam za bajkopisarstwem – sprostował Guzman dla jasności. Nie podobało mu się, kiedy ktoś mówił o nim w trzeciej osobie, kiedy stał w pobliżu.
– Daj spokój, Fabian. Kiedy ostatnio przeczytałeś coś dla rozrywki? Konstytucja się nie liczy. – Silvia wywróciła oczami, upijając łyk wina. – Fabian w ogóle nie jest wielkim fanem dziennikarzy.
– Brzmi to zabawnie z ust jego żony-dziennikarki – zauważyła Victoria, ale Guzman chyba miał już dość bycia pomijanym, bo odezwał się niespodziewanie szorstkim tonem.
– Po prostu nie przepadam za ludźmi, którzy wymigują się od zeznań.
Zapadła chwilowa cisza, jakby rozmówcy nie do końca wiedzieli, co mężczyzna ma na myśli. Armando przekrzywił lekko głowę, jakby analizował jego wyraz twarzy, po czym przemówił:
– Przyznano mi dyspensę na podstawie kodeksu postępowania karnego. Zostałem zwolniony z obowiązku zeznań. Zresztą jako prokurator wiesz chyba lepiej, jak to działa, kiedy jest się spokrewnionym z oskarżonym – dodał na koniec, nawet nie próbując wbić szpilki prawnikowi, po prostu był zdziwiony jego reakcją. – Usprawiedliwiłem nieobecność, byłem wtedy na innym kontynencie.
– Bardzo wygodnie.
– Fabian. – Tym razem to Silvia się odezwała, karcąc męża, co tak go zdziwiło, że uniósł wysoko brwi.
Silvia Olmedo strofująca go za to, że był nietaktowny lub kogoś o coś oskarżał? Zwykle bywało na odwrót. Victoria zdawała się mieć ubaw po pachy. Na ich nieszczęście Violetta Conde zobaczyła ich rozmawiających w kącie i przyłączyła się na najświeższe ploteczki.

***

Uśmiechał się i rzucał dowcipami z rękawa, bo taki już był, ale jednocześnie z niepokojem zerkał na swój telefon. Lucia Ochoa miała odpoczywać – zalecenia nie tyle lekarza czy szefa, co po prostu dobra rada przyjaciela. Osvaldo Fernandez pokręcił lekko głową, widząc odpowiedź na ekranie swojego smartfona ”Jeszcze żyję, nie musisz pisać co pięć minut. Do zobaczenia jutro w pracy”. Odetchnął z ulgą i schował komórkę do kieszeni marynarki. Najchętniej wysłałby panią neurochirurg na przymusowy urlop, ale czuł, że to przyniosłoby tylko odwrotny efekt. Sam kochał pracę, lubił być zajęty i czuć się potrzebny, a nic nie potrafiło tak dobrze oderwać myśli od bieżących problemów, jak jakiś skomplikowany zabieg chirurgiczny. Ordynator miał na głowie naprawdę mnóstwo prywatnych spraw i nie miał siły myśleć jeszcze o Karinie de la Torre, z którą niestety musiał się użerać, jako że była kuratorką rodzeństwa Ledesma. Do tego przyjazd byłego szwagra do miasteczka, jego kompletna ignorancja i fakt, że nie rozpoznał własnego syna tylko potęgowały parszywy humor chirurga. No i ta informacja o Ignaciu jakoby spotykał się z dziedziczką fortuny – od tego wszystkiego rozbolała go głowa.
Myślał, że Nacho lubi Remmy’ego – co prawda syn w życiu by się nie przyznał i on sam czekał, aż ten przyjdzie do niego o tym porozmawiać, ale na to się nie zanosiło. Osvaldo kochał syna, kochał go bez względu na jego orientację, bez względu na jego czasem nieodpowiedzialne zachowania. Był jego synem, nieważne co mówiła nauka czy Karina de la Torre. Nie chciał, żeby mu go odebrano, nie chciał go stracić. Więc zamierzał robić to, co kazał Fabian – w końcu on wiedział najlepiej. A przynajmniej tak mu się wydawało.
– Napijesz się?
Aldo sądził, że się przesłyszał, ale nie było mowy o pomyłce. Marlena Mengoni wskazywała miejsce obok siebie przy stoliku. Większość gości rozeszła się, by rozejrzeć się po domu lub pograć w gry, więc mieli sposobność do poufnej rozmowy. Miała taki wzrok, że coś mu podpowiedziało, że lepiej będzie usiąść i jej wysłuchać.
– Gdzie jest Adriano, gra w kalambury? – zapytał, próbując trochę wybadać sytuację. Nie podobało mu się to, że został z tą kobietą sam na sam. Instynktownie poszukiwał wśród gościu przyjęcia jakiegoś sprzymierzeńca, ale go nie znajdował. Marlena go osaczyła.
– Nie, wyszedł odebrać ważny telefon.
– Musi być bardzo zajęty. Rzadko go widuję.
– Dużo podróżuje. Zauważyłam, że Marisa została na dłużej. Zamierza tutaj wrócić? – Marlena upiła łyk wina, wysilając się na uprzejmy ton głosu. Ktoś postronny uznałby to zapewne za zwykłą rozmowę znajomych, ale Osvaldo doszukiwał się podstępu.
– Jeszcze nie wie, rozważa to – odparł zgodnie z prawdą, nie widząc powodu, żeby kłamać.
– W Pueblo de Luz raczej nie może liczyć na wielki utarg. Ludzi nie stać na stroje od projektantów. – Marlena podeszła do sprawy pragmatycznie. – Planuje otworzyć tutaj filię?
– Ma jedną w San Nicolas, myślę, że wystarczy. Na razie zaoferowała się uszyć mundurki wyjazdowe i stroje sportowe dla uczniów – poinformował kobietę, czując, że powoli zbliżają się do prawdziwego sedna tej pogadanki.
– Ach tak, słyszałam o tym. – Marlena uśmiechnęła się z wdzięcznością, jakby sam Aldo zaangażował się w szycie. – Mój Daniel opowiadał mi, że potrzebne będą przymiarki nawet do klubu ONZ. Uważam, że to niepotrzebna ekstrawagancja, ale w końcu szkoła musi się jakoś zaprezentować. No i Daniel ostatnio trochę schudł, więc przydadzą mu się nowe rzeczy.
Patrzyła na niego takim wzrokiem, że dokładnie wiedział, co ma na myśli.
– Nie zdradzam poufnych informacji medycznych – powiadomił ją, co nie było do końca zgodne z prawdą, bo choć początkowo miał opory, był skłonny udostępnić dane Daniela Fabianowi. Ostatecznie przyjaciel z nich nie skorzystał, co bardzo go ucieszyło. – A Fabian nie zamierza wykorzystywać dzieci jako karty przetargowej w waszej durnej grze.
– Tak, to mamy wspólne, prawda? Dobro dzieci. Wszystkich dzieci, nawet tych, które nie są nasze.
– Czego chcesz? – Zniżył głos do szeptu i poluzował krawat. Wypił resztkę wina, chcąc zająć czymś ręce. Wzrok miał rozbiegany, jakby sprawdzał, czy nikt ich nie podsłuchuje. Nienawidził tego – bycia zakładnikiem w tych gierkach.
– Uzmysłowić ci, że nie jestem wrogiem. – Pani Mengoni uśmiechnęła się, w jej mniemaniu dobrodusznie. Również rozejrzała się po towarzystwie i chwilę dłużej zatrzymała wzrok na Guzmanach rozmawiających z Victorią Reverte. – Mają sporo znajomości, twój przyjaciel Fabian i jego żona. Ja też mam ich mnóstwo. Znam potężnych ludzi.
– Nie chcę w to wchodzić, cokolwiek jest między wami – rozstrzygnijcie to między sobą. – Aldo chciał wstać od stołu, ale Marlena go zatrzymała.
– Grasz w złej drużynie, Aldo. Fabianowi nie zależy na nikim oprócz niego samego i nie cofnie się przed niczym. Teraz chroni twoich interesów, ale co będzie, jeśli to jego sprawy zostaną zagrożone? Wypnie się na ciebie, podłoży ci świnię.
– Słabo znasz Fabiana Guzmana. Jest moim przyjacielem.
– Tak, wiem. – Marlena machnęła ręką. – Znam tę waszą przyjaźń – zawsze przysługa za przysługę, lojalność w zamian za milczenie. Myślisz, że jestem głupia? – Kobieta roześmiała się cicho, symulując rozmowę, zupełnie jakby śmiała się z dowcipu Osvalda, ale jemu nie było do śmiechu. Właściwie to na jego czole pojawiły się kropelki potu. – Masz coś na Fabiana. Tak, wiem o tym – dodała, kiedy Aldo zaśmiał się nerwowo. – Musisz coś na niego mieć – coś tak mocnego, że trzymasz go w garści. Mężczyzna taki jak Fabian, z taką karierą, potencjałem i czystą teczką, nie uwikłałby się w żadne brudne gierki, a jednak załatwił dla ciebie sprawę Kariny i nadal ci pomaga. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – dla niego lepiej jeśli na światło dzienne wypłynie sprawa Ignacia i prawdziwego ojcostwa, niż te informacje, w których posiadaniu jesteś tylko ty. Zaprzeczysz?
– Masz interesującą logikę, Marleno. Nie wiem tylko, po co ze mną o tym rozmawiasz. – Osvaldo zacisnął dłoń na kolanie pod stołem. Marlena była cholernie inteligentna, a tacy ludzie byli najbardziej niebezpieczni. – Jeśli chcesz szantażować Fabiana, idź prosto do niego.
– Tak, bo Fabian Guzman jest tak podatny na szantaże. – Prychnęła i tym razem zmroziła Fernandeza lodowatym wzrokiem. – Rozmawiam z tobą, bo wiem, że w przeciwieństwie do twojego „przyjaciela”, nie jesteś egoistą, troszczysz się o syna, troszczysz się o rodzinę. Reprezentujemy podobne wartości.
– Naprawdę? – Aldo nie mógł w to jakoś uwierzyć. Marlena grała kartą idealnej matki, której zależy na dobru dzieci. Cóż, pod tym względem byli podobni, ale nie chciał dać jej się zastraszyć.
– Chcę tylko powiedzieć, że nie musisz ślepo podążać za Fabianem, nie tylko on potrafi ochronić twoje sekrety. Rozmawiałam z Kariną i ona będzie milczeć w zamian za poznanie Ignacia. – Marlena kiwnęła głową kilku znajomym, którzy mijali stół. Uśmiechała się do towarzystwa, wypowiadając się półgębkiem. – Mogę zapewnić bezpieczeństwo tobie i Ignaciowi. Horacio nigdy nie musi się dowiedzieć o tym, że ma syna. I jeśli o mnie chodzi, nigdy się nie dowie, dopilnuję tego.
– I czego chcesz w zamian? – zadał to pytanie, choć wzrok Marleny wszystko zdradzał. Jej oczy utkwione były w sekretarzu gubernatora. Kiedyś Aldo śmiał się, że ta kobieta rozbiera jego przyjaciela wzrokiem, ale teraz nie było to to samo spojrzenie.
– Przekonaj Fabiana, żeby wycofał się ze swojego pomysłu z unią sadowników. To i tak mu się nie uda, on tylko się skompromituje. – Marlena upiła kolejny łyk wina, powracając do swojego lekkiego uprzejmego tonu.
– A jeśli tego nie zrobi, jeśli się nie wycofa?
– To możesz mu powiedzieć, że ujawnisz jego sekrety.
– Więc chcesz, żebym to ja sam szantażował przyjaciela? Jesteś niepoważna. – Osvaldo prychnął nerwowo, bo to, co sugerowała, było niedorzeczne. – Jestem lojalny. Nawet gdybym miał coś na Fabiana, naprawdę sądzisz, że ujawniłbym to tobie?
– Oczywiście. Bo najbardziej na świecie kochasz swoje dzieci. Wszystkie, bez wyjątku. I nie chciałbyś, żeby Ignacio cierpiał, gdyby dowiedział się brutalnej prawdy o swoim poczęciu, prawda? – Marlena zacmokała cicho na widok zbolałej i bladej jak ściana twarzy ordynatora. – Wolisz, żeby Nacho nienawidził ciebie i sądził, że miałeś romans z nieletnią, niż żeby poznał prawdę o twoim bracie. – Marlena wstała od stołu i uśmiechnęła się przyjaźnie. – Zastanów się, Aldo, po jakiej stronie lepiej się opowiedzieć.
Siedział jak wryty, zastanawiając się, czy czasem mu się to nie przyśniło. Z letargu wyrwał go głos siostrzeńca.
– Wszystko w porządku? – Thiago pomachał mu dłonią przed oczami.
– Tak, wszystko dobrze, nie przejmuj się mną. – Blady uśmiech pojawił się na jego twarzy. Kelnerka pochyliła się nad nimi z tacą z drinkami. Chwycił kieliszek wina i bezwiednie wlał sobie jego zawartość do ust. Thiago rozważał przystawki. Wzrok Osvalda powędrował do przedramienia kelnerki, kiedy koszula podwinęła się ukazując cieniutką linię, prawie niewidoczną gołym okiem, ale dla sprawnego chirurga plastycznego było to jak zboczenie zawodowe. – Co to takiego? – zapytał, zanim zdążył się powstrzymać. Kobieta ze strachem opuściła rękaw i odeszła w popłochu.
– Wujku, chyba wypiłeś za dużo wina – zauważył student, a Aldo musiał przyznać mu rację. Jednak nawet lekko zamroczony alkoholem miał pewność tego, co widział.
– To mój szew – powiedział, wskazując palcem kelnerkę, która zniknęła w pośpiechu w kuchni. – Mój popisowy autorski szew.
– Nie widziałem żadnego szwu – powiadomił go siostrzeniec, zajmując miejsce obok niego. Byle jak najdalej od Jose Luisa Montenegro.
– No właśnie, w tym tkwi magia. Tylko ja potrafię go wykonać – jest idealny, nie pozostawia blizn. Jest perfekcyjny.
– Zawsze byłeś bardzo skromny. – Thiago zaśmiał się cicho na widok miny wuja. – To była twoja pacjentka?
– Nie, nie przypominam sobie, żebym ją szył.
– Więc co to znaczy?
– To znaczy, że ktoś bawi się w chirurga po godzinach bez uprawnień i licencji. – Osvaldo zacisnął palce na nasadzie nosa, wzdychając głęboko. – Mówię ci, Thiago, ci Guzmanowie naprawdę mnie kiedyś wykończą.

***

Nie spodziewała się, że Fabian rzeczywiście pojawi się na przyjęciu u Fernanda Barosso i prawdę mówiąc, chyba wolałaby, żeby jednak tego nie zrobił. Nie po to rozpowiadała wszystkim wścibskim plotkarom, że jej mąż jest tak zapracowany, żeby teraz się tłumaczyć, dlaczego spóźnił się na kolację i na dodatek nie siedział koło niej. Guzman miał świetną pamięć i to wcale nie tak, że zapominał o ważnych wydarzeniach – on po prostu miał tyle pracy, że zwykle nie dawał rady wszędzie się pojawić. Na szczęście żona-dziennikarka zawsze stała na straży i miała oczy i uszy wszędzie, więc mogła powtórzyć mu ważne informacje, jeśli w posiadaniu takowych się znalazła. Tym razem jednak Fabian wolał chyba sam trzymać rękę na pulsie. Było coś zabawnego w sposobie, w jakim analizował Victorię i Victora. Gdyby Silvia nie znała swojego męża lepiej, może pomyślałaby, że jest zazdrosny o przyjaciela. On jednak naprawdę przypominał smoka, który strzegł gubernatora jak oka w głowie. Zdawał sobie sprawę, że Estradą łatwo było manipulować, a żona Javiera to mistrzyni manipulacji. Fabian bał się, że gubernator znajdzie się w pułapce, ale Silvia się o to nie martwiła. Victor był nieco naiwny, nieco dziecinny, ale kiedy było trzeba, potrafił odróżnić dobro od zła. Victoria go urzekła, z kolei Fernando nie zaskarbił sobie jego sympatii. Victor Estrada był dobrym sprzymierzeńcem, nawet jeśli realnie nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
– Musisz być zachwycona.
Olmedo wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos Marleny Mengoni. Miała dosyć tej kobiety jak na jeden dzień. Wydawało jej się, że brunetka celowo jej szuka, bo ją prowokować, podczas gdy ona tym razem nie szukała konfrontacji. Nie rozumiała, o co jej chodziło, więc Marlena pochyliła się nad nią lekko i wskazała palcem na Normę i Joela zaśmiewających się do rozpuku niedaleko.
– Norma szybko znalazła sobie mężczyznę. Niektórzy uznaliby, że to niestosowne wchodzić w kolejny związek tak szybko po śmierci męża, no ale Norma już chyba tak ma. O ile mnie pamięć nie myli, po śmierci Adriana, też nie zwlekała zbyt długo. Od razu wsiadła w samolot w Bostonie i przyleciała do Meksyku. – Marlena uśmiechnęła się złośliwie kącikiem ust.
Silvia zacisnęła dłoń. Tym razem nie chciała doprowadzać do rękoczynów, ale to był refleks. Pani Mengoni musiała chyba dostrzec jej reakcję, bo jej usta rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu.
– Święta Norma Aguilar nie wahała się ani chwili, od razu pomyślała o swojej pierwszej miłości. Pewnie liczyła, że Fabian cię zostawi i zaopiekuje się nią i małym Marcusem. Marcus jest małą kopią Adriana Delgado, co za tortury. – Pani Mengoni wzdrygnęła się, ale nie udało jej się ukryć, że ma niezłą frajdę.
– Norma wróciła, bo miała tu przyjaciół i bliskich, potrzebowała wsparcia. – Silvia nie była pewna, dlaczego w ogóle prowadzi tą rozmowę, ale słowa same wypłynęły z jej ust.
– W Bostonie miała rodziców, to chyba wystarczające wsparcie? – Marlena otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – Miałam cię za bystrą kobietę, Silvio. Naprawdę nie wiedziałaś?
– Nie wiedziałam czego? – Tym razem była już zirytowana. Marlena objaśniająca jej świat to najgorsza z możliwych tortur, bo nie cierpiała tej kobiety.
– Ptaszki ćwierkają, że po powrocie do Meksyku Norma spotkała się z Fabianem. Był nawet pierwszą osobą, do której zadzwoniła po śmierci męża. – Pani prezes upewniła się, że każde słowo dotrze do rozmówczyni. – Ale widocznie jej plan się nie powiódł, skoro ty i Fabian nadał tkwicie w tym żałosnym małżeństwie, a ona usidliła Gilberta. Swoją drogą, to bardzo dziwne, że obaj jej mężowie zginęli w dość tragicznych okolicznościach. I za każdym razem pocieszała się dosyć prędko. Tak jak teraz. – Długi palec wskazujący wyciągnęła w stronę Joela Santillany, który niemal z uwielbieniem przypatrywał się kobiecie u jego boku.
– Masz naprawdę popieprzone w głowie, Marleno – stwierdziła Silvia, odstawiając na bok kieliszek wina. Nie chciało jej się zważać na słowa. – Masz jakąś fiksację na punkcie Normy Aguilar i Fabiana Guzmana. A może tylko Fabiana? – Roześmiała się na widok oburzenia w oczach rozmówczyni. – Chcesz go?
– Słucham? – Mengoni odrzuciła do tyłu burzę czarnych loków, kompletnie nie rozumiejąc, o czym dziennikarka do niej mówi.
– Fabiana. – Silvia wybuchła głośniejszym śmiechem, wskazując brodą męża, który rozmawiał niedaleko z Victorem Estradą. – Oddam ci go. Weź go sobie.
– Jesteś nienormalna. – Policzki Marleny zapłonęły rumieńcem, jakby znów była nastolatką, której znienawidzona dziewczyna zrobiła dowcip, pozwalając jej uwierzyć, że przewodniczący szkoły chciałby zabrać ją na bal wiosenny.
– Przecież tego właśnie chcesz, zawsze chciałaś Fabiana i rozumiem – jest przystojny, inteligentny, ma dobre maniery. – Silvia zaczęła wyliczać, ale nie udało jej się ukryć ironii w swoim głosie. – Założę się, że wyobrażasz go sobie, kiedy jesteś w łóżku z mężem. To takie nie chrześcijańskie…
– Silvio! – Oburzona Marlena teraz miała już twarz w kolorze purpury, ale Silvia nie zamierzała na tym poprzestać. – To że twój mąż nie jest ci wierny, jest znane mi i wielu innym osobom, ale to nie znaczy, że możesz kierować takie insynuacje w moją stronę!
– Och, proszę cię, kogo ty próbujesz oszukać? Myślisz, że Adria żyje w celibacie, kiedy wyjeżdża na większość roku? Twój mąż nie różni się niczym od mojego. Ja za to różnię się od ciebie.
– To nie jest licytacja. A ty jesteś okropną osobą, Silvio i zawsze byłaś. Nawet w szkole – okropne, ordynarne zachowanie, okrutne żarty, często moim kosztem, myślisz, że zapomniałam?
– Ja w przeciwieństwie do ciebie nie żyję przeszłością, Marleno. Zdaję sobie sprawę ze swoich wad. Acha – dodała na koniec, jakby coś jej się przypomniało. – Ja z zazdrości nigdy nie próbowałam pozbyć się innych kobiet na drodze.
– Słucham? – Marlena uniosła wysoko brwi, trzęsąc się przy tym z gniewu.
– Twoja kuzynka, Pamela, chodziła z Fabianem przez jakiś czas, pamiętasz? Ładna dziewczyna, trochę zbyt upierdliwa, ale urodą nigdy jej nie dorównywałaś. Wyjechała na stypendium, płakała i błagała rodziców, żeby móc zostać, ale niestety jej ojciec się nie zgodził. Ktoś musiał być bardzo przekonujący i wyjaśnił panu Colettiemu, że jego córka źle się prowadzi. No bo to przecież nienormalne, żeby dziewczynka lat czternaście czy piętnaście miała chłopca, z którym spędza tak dużo czasu i robi Bóg wie co… – Silvia wczuła się w rolę i snuła swoją opowieść, udając wielkie oburzenie. – Pozbyłaś się Pameli z radaru, ale nie przewidziałaś, że Fabian tak szybko skieruje swoje oczęta na inną śliczną pannicę. Bal wiosenny, rok 1985 – coś ci to mówi? – Olmedo zamrugała powiekami, z ciekawością wpatrując się w twarz swojego wroga. Nie miała zamiaru tego wyciągać, po cichu liczyła, że zostawi to na lepszą okazję, ale została sprowokowana. – Biedna Marlenka była skrzywdzona, bo chłopiec, w którym się kochała wcale nie chciał zapraszać jej na potańcówkę. Zaprosił miłą i mądrą Normitę Aguilar. Norma zawsze miała piękne włosy, przyznasz? Trzymałam je, kiedy wymiotowała cały wieczór w toalecie, bo ktoś zatruł jej napój.
– Odbiło ci, Silvio.
– Nie, nie odbiło mi. Myślałam, że to zbieg okoliczności, ale po dogłębnym przeanalizowaniu sprawy – tylko ty znałaś się na tyle na chemii i miałaś dostęp do takich substancji, żeby zatruć sok winogronowy Normy. A jak to było po balu, kiedy sprzątaliśmy na boisku? Miałaś dyżur w sali muzycznej. Marisa mówiła, że się pokłóciłyście, bo strofowałaś ją, że źle zmazuje tablicę. Dziwnym zbiegiem okoliczności wieża stereo wypadła z piętra właśnie z okna sali muzycznej. Gdyby nie mój szybki refleks, Normita pewnie byłaby teraz warzywem albo leżałaby na cmentarzu. Jeśli byłaś zdolna do takich rzeczy, będąc nastolatką, to strach pomyśleć, do czego jesteś zdolna teraz.
– To obrzydliwe insynuacje i nie pozwolę sobie tak ubliżać!
– Więc nie pozwalaj, ale odpełznij tam, skąd przyszłaś. Wiele rzeczy można powiedzieć o moim mężu, nie jest wzorem cnót małżeńskich, ale Norma Aguilar nigdy w życiu nie próbowała go uwieść i nawet ja to wiem. Czy wróciła do Meksyku z nadzieją, że się zejdą? Nie wiem, może. – Dziennikarka wzruszyła ramionami. – Ale nigdy nie próbowała rozbić rodziny, co ty robisz nałogowo. Uczepiłaś się mojej rodziny jak rzep psiego ogona i, doprawdy, nie mam pojęcia, o co ci chodzi, ale jeśli zależy ci tylko na Fabianie, to proszę bardzo – weź go sobie. Jeśli cię zechce – dodała na koniec złośliwie, kiwnęła głową na pożegnanie i odeszła.
Może mogła pożałować swojego ciętego języka, ale w tej chwili nie bardzo ją to obchodziło. Jedno było pewne – Marlena Mengoni nie zamierzała zostawić tej zniewagi w spokoju.

***

Nie znał Ricarda Pereza zbyt dobrze, ale to co o nim słyszał wystarczyło, by wiedzieć, że powinien być za kratkami. Jako stróż prawa miał do czynienia z wieloma takimi łajdakami, a świadomość, że ten człowiek kandydował w wyborach do rady miasteczka i całkiem nieźle radził sobie w sondażach, totalnie rozkładała go na łopatki. Myślał, że tylko w Stanach skorumpowani politycy cieszyli się taką popularnością, a jednak w Meksyku było jeszcze gorzej.
Lucas Hernandez stanął pod drzewem po drugiej stronie ulicy i wpatrzył się w dom Dicka Pereza, analizując każdy zakamarek. Było ciemno, tylko uliczna latarnia i księżyc oświetlały posesję, ale i tak rzucało się w oczy, że trawnik wołał o pomstę do nieba, okna były pozamykane, zasłony zasłonięte, a światła pogaszone i wyglądało na to, że nikogo nie ma w środku. Wyciągnął z kieszeni gumę do żucia w listkach – jego nowe uzależnienie. Chwytał się wszystkiego, byleby tylko nie myśleć o głodzie, a nie mógł przecież podjadać bez przerwy czekoladowych batonów. Przegryzł gumę, czując przyjemną miętową słodycz i oparł się barkiem o pień drzewa, obracając w palcach papierek.
– Wiesz, chyba nie ma go w domu. Nie musisz tutaj siedzieć – odezwał się, przeżuwając powoli gumę.
Dla postronnego obserwatora wyglądałby zapewne jak szaleniec, gadając sam do siebie w środku nocy. On jednak wiedział, że nie jest sam. Cisza trwała jedynie przez kilkanaście sekund, a następnie usłyszał z góry mechanicznie zmodulowany głos.
– Uwierz mi, jest tam.
– Skąd ta pewność? – Luke poderwał głowę i wypatrzył między gałęziami czarny kształt Zamaskowanego Strzelca. Tak czuł, że tutaj go spotka – to chyba jego policyjna intuicja.
– Wykukuje co jakiś czas zza zasłony, sprawdza czy nie ma mnie w pobliżu. – El Arquero machnął od niechcenia ręką w stronę domu byłego dyrektora.
Luke powędrował wzrokiem w kierunku okna na piętrze i parsknął cichym śmiechem, kiedy zobaczył falującą zasłonkę. Dick Perez był więźniem we własnym domu, bojącym się wyjść na zewnątrz, by nie narazić się na gniew tajemniczego bohatera, który już kilka razy złożył mu wizytę.
– Od dawna to robisz? Obserwujesz go w ten sposób, pilnujesz…
– Od jakiegoś czasu.
– Ile strzał już mu posłałeś? Nie pisali o tym w gazetach.
– Kilka. I słusznie, że nie pisali, bo nie robiłem tego pod publiczkę. – El Arquero wydał się trochę oburzony podtekstem słów Lucasa.
– Czemu nie dasz mu popalić świetle dnia, w miejscu publicznym tak jak już robiłeś z innymi jak na przykład z Jose Balmacedą czy Baronem Altamirą? To by go bardziej upokorzyło, może nawet przekreśliłoby jego karierę w radzie miasteczka. Wiesz na pewno, że kandyduje w Valle de Sombras i jest na dobrej drodze, by dostać stołek. – Hernandez wydawał się zaintrygowany, bo w końcu sam ubolewał nad tym faktem. – Obserwowanie go po zmroku i psychiczne tortury nie sprawią, że dostanie wyrok, na jaki zasłużył.
– Ale sprawią, że ja poczuję się znacznie lepiej, wiedząc, że ten stary drań skręca się ze strachu na myśl, że w każdej chwili mogę mu złożyć wizytę. – Zamaskowany poprawił się na gałęzi drzewa i spojrzał w dół na policjanta. – Dick powoli popada w paranoję. Nie chcę mu wlepić strzały, chcę, żeby bał się własnego cienia.
– Strzała miałaby lepszy efekt. Nic tak nie burzy poczucia bezpieczeństwa jak społeczny ostracyzm. – Luke założył ręce na piersi i oparł się wygodniej o pień drzewa. – Jeśli chcesz go zniszczyć, najlepiej zrobisz to, doszczętnie rujnując jego reputację i resztki jakichkolwiek pozytywnych uczuć wobec niego. Twoje strzały dokładnie tak działają – pobudzają do refleksji, skłaniają ludzi do analitycznego myślenia, a wtedy okazuje się, że ci, których mieli za krystalicznie czystych, wcale tacy nie są. Dick Perez to paskudny gość, warto to pokazać otwarcie. Jak na razie mieszkańcy mogą pomyśleć, że plotki na jego temat są mocno przesadzone, skoro największy obrońca sprawiedliwości jeszcze nie złożył panu dyrektorowi wizyty. A byłeś w końcu w sąsiedztwie tuż obok – u Ledesmów, u Renaty Diaz, a nawet u szeryfa Pabla Diaza. Dwa razy.
– To urocze, że ci się zwierza. – Łucznik Światła nie krył niechęci w głosie. – I mam w nosie, co powiedzą ludzie. Przez tyle lat wiedzieli o występkach Pereza i nic nie zrobili, więc dlaczego mam im teraz ułatwiać sprawę i być ich moralnym kompasem? Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że są współodpowiedzialni za wszystko, czego dopuścił się ten człowiek. Poza tym to chyba twoja działka, żeby go przymknąć, prawda? Czy to nie ty czasem pracujesz w policji?
– Słusznie. – Luke pokiwał głową, uśmiechając się do własnych myśli. – Problem w tym, że brak solidnych dowodów. Ofiary nie są skłonne, żeby zeznawać. Niestety żyjemy w brutalnej rzeczywistości.
– Gdybyście się postarali, znaleźlibyście dowody. To nie jest takie trudne, jak wam się wydaje.
– Skoro jesteś taki mądry, dlaczego się za to nie weźmiesz? Zamiast marnować czas, siedząc na drzewie pod domem Pereza, mógłbyś całkiem sporo załatwić.
– Chcesz mi powiedzieć, że jeśli przyniosę ci dowód, przymkniesz Pereza? Załatwisz nakaz aresztowania? – W głosie Łucznika, choć zmodulowanym, pobrzmiewał sceptycyzm, może nawet drwina.
– Jeśli będę miał konkrety, jak najbardziej. Mnie też leży na sercu dobro tej okolicy. Ten człowiek nie tylko nie powinien kandydować na publiczny urząd, ale nie powinien w ogóle chodzić na wolności – podzielił się z nim swoim punktem widzenia.
– Postawisz mu zarzuty za wszystko, czego się dopuścił? Mówię o każdej zbrodni, o każdym występku co do jednego.
– Jest tego aż tyle?
– Pewnie więcej, niż sam wiem.
– Zrobię co w mojej mocy.
– Trzymam cię za słowo. – Łucznik postanowił sobie zapamiętać obietnicę Lucasa. – I może w końcu powiesz mi, czego ode mnie chcesz? Bo nie sądzę, że wybrałeś się na wieczorny spacerek i przypadkiem na mnie trafiłeś. Szukałeś mnie.
– Zgadza się. – Lucas zaśmiał się, kiedy zdał sobie sprawę, że Łucznik pozostawał czujny. – Mam pewną propozycję współpracy.
– Twoi ludzie wystawili za mną list gończy, więc wybacz, ale chyba jednak spasuję.
Lucas usłyszał cichy szelest, a następnie tąpnięcie i El Arquero de Luz wylądował po drugiej stronie, otrzepując ręce. Policjant uznał jednak za dobry znak, że jego rozmówca nie uciekł, gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko wyszedł z tą propozycją.
– To nie są moi ludzie.
– Tak, twoi są w Waszyngtonie, zgadza się? Nie patrz tak na mnie, wisi mi to, dla kogo pracujesz, nie ufam żadnym glinom. – El Arquero postanowił od razu postawić sprawę jasno.
– Może się to wydać dziwne, ale ja ufam tobie. I mamy wspólny cel, więc myślę, że warto zacisnąć zęby i podać sobie dłonie. Chciałbym ci pomóc. – Luke wzruszył ramionami, chcąc pokazać, że to tylko niewinna oferta, nic zobowiązującego. W końcu myślał już nad tym od jakiegoś czasu. – Chciałem zorganizować ci ochronę i status świadka koronnego policji federalnej, ale zostałem ostrzeżony, że to nie w twoim stylu. Teraz widzę, że miała rację.
– Kto?
– Silvia Olmedo.
– Boże, Silvia Olmedo cię przysłała? – El Arquero jęknął, kręcąc głową. Naprawdę musiał ostrożniej dobierać sobie sprzymierzeńców, bo niedługo ci, którzy chcieli mu pomóc, sprowadzą na niego tylko zgubę.
– Nie, sam chciałem się z tobą zobaczyć. Ale mam z nią układ – obojgu nam zależy, żeby utrzymać twoją legendę.
– Legendę? Jesteście śmieszni.
– Co w tym śmiesznego? – Hernandez zmarszczył czoło, przypatrując się swojemu rozmówcy w ciemności i nie mogąc go rozgryźć. Jakoś inaczej go sobie wyobrażał po tylu opowieściach od różnych ludzi. Wiedział, że Victoria i Javier również zadawali się z tym człowiekiem, ale nie wspominali o tym, jaki jest. – Chcemy cię chronić, oczyścić twoje imię i sprawić, że ludzie za tobą pójdą. Jesteś symbolem oporu, obrony uciśnionych, walki o przywrócenie sprawiedliwości. To ważne.
– Boże, ty nie żartujesz. – El Arquero zarechotał mechanicznie. – Jestem gościem, który zabił Jonasa Altamirę, który okradł bogaczy i który grozi niewinnym ludziom – tak to jest widziane.
– Nie przez wszystkich. Spora część miasteczka widzi cię jako prawdziwego bohatera, a nam zależy, żeby utrzymać ten wizerunek, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie poradzić sobie z… cóż, ze złoczyńcami – dokończył, kiedy nie potrafił znaleźć mniej kiczowatego porównania.
– Okej, serio pytam – co ty z tego masz?
– Słucham?
– Jaki masz w tym cel? Silvię Olmedo mogę zrozumieć, ma dziwne pomysły, ale ty? I skąd wiesz, że nie zabiłem Jonasa Altamiry?
– Uwierzysz, jeśli powiem, że podpowiada mi to intuicja? – Luke uśmiechnął się, kiedy odpowiedziała mu głucha cisza. – Okej, posłuchaj, nie będę owijał w bawełnę – mam samolubny motyw. Chcę dopaść Los Zetas i Odina, a im z kolei zależy na twoim upadku. Nie znam cię, ale w myśl starej zasady wychodzę z założenia, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– gów*o prawda. – Oczy Łucznika zamieniły się w małe szparki, kiedy przypatrywał się badawczo całej sylwetce Lucasa, jakby skanował go w poszukiwaniu źródła tej obłudy. – Los Zetas są potężnym kartelem, mają wyszkolonych komandosów z bronią, której pozazdrościłaby im niejedna armia. Nie potrzebujesz gościa z łukiem, żeby się z nimi zmierzyć, jeśli masz wtyki u federalnych. Więc o co chodzi?
– Oliver Bruni. Walczyłeś z nim w El Paraiso, nie próbuj zaprzeczać. – Lucas szybko dokończył zdanie, widząc, że jego towarzysz już nabierał w płuca powietrze, by coś odpowiedzieć. – Widziałeś jego twarz.
– Nie będę zeznawał. Mam zbyt wiele do stracenia, by wystawiać się w ten sposób. Nie chcę też narażać się Bruniemu – on chce mojej głowy, a ja lubię swoją głowę.
– Wiem, to już ustaliliśmy. Po prostu jestem ciekaw. Nadepnąłeś Oliverowi na odcisk do tego stopnia, że Los Zetas chcą cię wrobić w zbrodnię, której nie popełniłeś, byle tylko się ciebie pozbyć. Mają swojego własnego Łucznika Światła.
– Mrocznego Łucznika – wtrącił się Zamaskowany, czym zdziwił Lucasa, który poprosił o powtórzenie. – Znajoma nazywa go El Arquero de Sombra – Mroczny Łucznik. Gość, który się pode mnie podszył i który zabił Jonasa Altamirę.
– Myślę, że i ty nie przepadasz za bardzo za Oliverem i chętnie byś się go pozbył z miasteczka. Mówisz, że masz mieszkańców w nosie, że sami są sobie winni, ale to nieprawda. Gdyby ci nie zależało, nie ochraniałbyś ich, nie patrolowałbyś ulic i nie upewniałbyś się, że taki Pedro Ledesma czy Dick Perez już nigdy nikogo nie skrzywdzą. Jesteś symbolem, stałeś się nim nieświadomie i pewnie trochę cię to przytłacza, ale teraz musisz się z tym pogodzić. Chciałbym wspólnie załatwić Bruniego i Los Zetas, myślę, że możemy stworzyć zgrany duet. Jesteś twardym zawodnikiem.
– A niby dlaczego tak ci się zdaje?
– Bo złoiłeś dupsko Bruna w El Paraiso. Zmierzyłeś się z wyszkolonym, uzbrojonym byłym marines i wyszedłeś z tego cało.
– Kwestia szczęścia. Zlekceważył mnie i nadmiernie się popisywał. – El Arquero wzruszył ramionami. Luke miał ochotę ponownie się roześmiać, widząc ten nagły akt skromności.
– Dokładnie – nie docenił ciebie i twoich umiejętności, a to kosztowało go utratę przykrywki. Bruni cały się skręca, próbując dowiedzieć się, kto kryje się za maską. Chce zemsty za upokorzenie. Sam chętnie stanąłbym z nim oko w oko, ale jako przedstawiciel władzy nie bardzo mam możliwość wyzwać na pojedynek trenera lokalnej licealnej drużyny, sam chyba rozumiesz. – Luke rzucił sarkastycznie.
– Zawsze pozostają klatki u Hrabiego, skoro tak bardzo boisz się o reputację.
– Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc. – Lucas ponowił propozycję, nie tracąc nadziei, że uda mu się przekonać Srebrnego Strzelca. Wiedział, że musi go mieć po swojej stronie, bo jeśli Oliverowi zależało na śmierci tego człowieka, to jemu zależało tylko bardziej, by go ochronić. – Ja mam wtyki i sposoby, jak obejść pewne sprawy. Odznaka policyjna nadal ma pewien prestiż, nawet w Meksyku – dodał ze złośliwym podtekstem. – Ty za to znasz tę okolicę i ludzi jak własną kieszeń, a do tego umiesz dobrze się kamuflować. Razem możemy ich rozgromić, o ile dobrze to przemyślimy.
– Skąd wiesz, że znam tych ludzi? Skąd pomysł, że w ogóle jestem stąd?
– Proszę cię, pytasz na serio? – Luke przekrzywił głowę, sądząc, że Łucznik stroi sobie żarty. – Znasz każdy zakamarek, wszystkie drogi na skróty, wiesz, gdzie jest rozmieszczony miejski monitoring. Do tej pory dokonałeś niemożliwego – żadna kamera w mieście cię nie uchwyciła, a to znaczy, że albo masz cholerne szczęście, albo jesteś naprawdę wprawiony w ich unikaniu. Dlatego też wybrałeś to drzewo. Wiesz, że na tamtym jest kamera Victorii Reverte. – Lucas wskazał palcem w odpowiednie miejsce. Rzeczywiście tam, gdzie stali, byli bezpieczni i obraz nie mógł ich zarejestrować. – To jasne jak słońce, że jesteś z tych okolic. W przeciwnym razie nie miałbyś tylu brudów na tych wszystkich, którzy dostali od ciebie strzały, no i nie zależałoby ci tak bardzo, by ich wszystkich pogrążyć. Mamy podobne priorytety i razem możemy dużo zdziałać. Nie chcemy dopuścić, by Los Zetas roznieśli się po mieście jak zaraza, a do tego to wszystko zmierza, jeśli ich nie powstrzymamy. Nie wierzę, że to mówię, ale z dwojga złego, Templariusze są lepszym wyborem i ty też zdajesz sobie z tego sprawę.
– Nienawidzę Templariuszy. Jeśli o mnie chodzi, mogą gnić zaraz obok Los Zetas, to takie same śmieci.
– A jednak to nie Templariusze chcą twojej śmierci – przypomniał mu Luke. – Prawdę mówiąc, Joaquin Villanueva jest nawet twoim fanem. Jesteś nietykalny, dopóki on sprawuje władzę.
– Sądząc po tym, co on wyprawia, pewnie już niedługo to potrwa. Będzie chyba pierwszym szefem kartelu zasiadającym w ratuszu. Templariusze nie cierpią „białych kołnierzyków”. Villanueva obrał dziwną strategię.
– Czasami trzeba założyć rękawiczki, żeby nie było widać, jak bardzo są brudne.
– Wow, ale z ciebie poeta. A miałem cię za tępego osiłka, który w szkole trenował futbol i zamykał kolegów w szafkach, żeby podbudować swoje ego. – Łucznik trochę naigrywał się z Lucasa. Zaintrygowała go jego propozycja i fakt, że ani przez chwilę nie próbował odkryć jego tożsamości, a to sobie cenił.
– Trenowałem futbol, ale byłem też przewodniczącym szkoły i klubu obrad małego ONZ, reprezentowałem moje liceum na olimpiadzie matematycznej i lubiłem niezależne kino. – Luke pokiwał głową, jakby sam próbował podkreślić, że pozory często mylą. – A teraz ścigam przestępców i próbuje rozbić zorganizowane gruby gangsterskie. Więc jeśli ty też chcesz tego samego, znajdziemy wspólny język.
– Ja zwykle działam solo.
– Wiem, Silvia mnie uprzedziła. – Lucas zacisnął mocno usta, by się nie roześmiać, bo Łucznik wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Musiała kusić go propozycja Luke’a, ale z drugiej strony jego duma i samowystarczalność były zagrożone. – Victoria też mówiła, że jesteś raczej samotnym wilkiem. Ale wilki polują w stadach, na pewno o tym wiesz.
– W Nuevo Leon nie ma wilków. Są kojoty, a one mogą polować samotnie – poinformował go, nadal lekko sceptyczny Łucznik.
– Ale z tego co wiem, mogą też polować w parach. Więc zapolujmy razem.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:14:25 28-07-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3549
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:38:11 31-07-25    Temat postu:

Temporada IV C 072
Thomas Venetia/Michael/ Begoña/ Francisco/Antonia/ Javier/Sergio/Victoria
Cz.1
Thomas McCord uśmiechnął się pod nosem bezwiednie wędrując wzrokiem ku córce, która stała nieopodal przed kilkoma manekinami, które ustawiono przed jej oczami. W krótkim czasie udało mu się ściągnąć kilka sukienek od topowych projektantów jednak tak jak podejrzewał oczy Tii Capaldi wędrowały ciągle do tej samej sukienki. Pierwszy raz w życiu pomyślał, że rozrzutność jego pierwszej żony i zamiłowanie do absurdalnie drogich sukienek zakładanych raz w życiu wreszcie się na coś przyda. I za zgodą trójki pozostałych dzieci sprowadził z Londynu kilka kreacji które idealnie nadawały się na siedemdziesiąte czwarte rozdanie Złotych Globów. Bycie Dobrą Wróżką Chrzestną było cholernie przyjemne. Mężczyzna wstał z fotela.
─ Musisz coś wybrać za nim pojawi się reszta zespołu ─ powiedział, a Tia westchnęła. ─ Mamy kilka zapasowych sukienek jeśli żadna ci się nie podoba.
─ To nie chodzi o to, że żadna mi się nie podoba ─ zaczęła szatynka ─ są piękne.
─ Wyczuwam wielkie „ale?”
─ To za dużo ─ dodała. Thomas ku jej zaskoczeniu wywrócił oczyma w odpowiedzi. ─ Nie jesteś mi nic winien ─ powiedziała w końcu opadając na fotel. Spojrzeniem ponownie powędrowała do sukienki na manekinie i westchnęła. Camille McCord miała obsesję na punkcie mody i lwią część swoich wynagrodzeń przeznaczała na ubrania i dodatki. Nie interesowała ją jednak moda z wybiegów, lecz perełki. Sukienka z filmu „Sabrina” była jedną z nich.
─ Jesteś nominowana ─ przypomniał jej. ─ Nie znam się na modzie, ale nie pozwolę, żebyś odbierała statuetkę w sukience z sieciówki. Popatrzyli sobie w oczy. ─ Zrób staruszkowi tą przyjemność i wybierz jedną. I tak są twoje. ─ machnął ręką i opadł na kanapę.
─ Zaraz co? Jak to moje? Powiedziałeś, że je wypożyczyłeś?
─ Musiałem się więc przejęzyczyć ─ odparł i sięgnął po gazetę
─ Tom! Nie możesz mi kupować sukienek wartych ─ urwała bo drzwi otworzyły się i do środka weszła Eva Medina. Nie była nominowana, lecz Thomas wymógł na niej pojawienie się na gali. Blondynka miała na sobie szlafrok i niezbyt zadowoloną minę usiadła obok reżysera.
─ Nie może się zdecydować ─ wyjaśnił. ─ jakaś babska rada?
─ Tia ─ Eva Medina popatrzyła jej w oczy ─ Kopciuszek dostał jedną i był wdzięczny ty dostałaś dziesięć więc zrób entliczek- pętliczek ─ stwierdziła. Tom posłał aktorce powłóczyste spojrzenie. ─ W każdej będziesz wyglądać pięknie chociaż wszyscy wiemy, że wybierzesz tą którą nosiła sławna Audrey w „Sabrinie” ─ zarówno Tia jak i Tom popatrzyli na nią zaskoczeni. ─ Na planie przez godzinę sprzeczaliście się z którym bratem powinna skończyć Audrey. ─ przypomniała im. ─ Czy to nie ty powiedziałaś, że przez ten film znienawidziłaś trójkąty miłosne?
─ Słyszałaś naszą rozmowę? ─ zdziwił się Tom.
─ Cały plan was słyszał i Tom LuLu cię woła ─ powiedziała.
─ Skoro żona wzywa ─ wstał i wyszedł. Tia patrzyła jak za reżyserem zamykają się drzwi. ─ Włóż ten staroć z lat pięćdziesiątych ─ poradziła jej blondynka sięgając po dzbanek z wodą. ─ Ekipa jest na dole ─ wyjaśniła ─ i próbują wcisnąć Michaelowi plastry pod oczy ─ Tia uniosła brwi. ─ Ma zmarszczki.
─ Niech zgadnę powiedział „nie ma mowy”
─ Powiedział „mam czterdzieści cztery lata to logiczne, że mam zmarszczki” ─ Venetia parsknęła śmiechem. ─ On jest twoim ojcem i chcę cię rozpieszczać. Raz Złoty Glob, raz sukienka warta fortunę a raz Oscar ─ wyjaśniła ─ przestań się przed tym bronić. Facet ma chore serce.
─ Zaraz co? ─ zapytała ją Tia. ─ Tom ma chore serce? ─ zapytała ją zdumiona wstając.
─ Ma ─ potwierdziła i chwyciła ją za nadgarstek. ─ Zrób mu więc tę przyjemność i odbierz statuetkę w któreś z sukienek, które wybrał. Ja doradzam białą z czarnymi kwiatowymi aplikacjami, którą nosiła córka szofera.
─ Dlaczego mi nie powiedział? ─ zapytała ─ Dlaczego powiedział tobie?
─ Nie powiedział mi, usłyszałam przypadkiem jego rozmowę z Leo ─ wyjaśniła ─ Ma kardiopatię takotsubo ─ wyjaśniła.
─ Syndrom złamanego serca ─ wymamrotała szatynka.
─ Sukienka pomoże ─ dodała Eva. Tia chciała coś jeszcze dodać, ale do pokoju wszedł Michael.
─ Nie pozwolę sobie niczego nałożyć na twarz ─ zaznaczył brunet. ─ Mam czterdzieści cztery lata, to normlane, że mam zmarszczki.
─ A ja dalej nie dowierzam, że go do tego namówiłaś ─ stwierdziła Eva wstając.
─ Sam to zaproponował ─ odpowiedziała jej bezwiednie odwracając do tyłu głowę. Eva z ciekawością przyglądała się sukienkom na manekinach.
─ Masz coś przeciwko?
─ Nie bierz co chcesz, ale Ginchevy zostaw mnie ─ zaznaczyła. Eva zgarnęła jeden z pokrowców.
─ Przekażę ekipie jaką sukienkę wybrałaś ─ odpowiedziała i poklepała Michaela po ramieniu. ─ Nie masz pojęcia w co się wkopałeś ─ stwierdziła i wyszła. Kiedy zostali sami Tia z trudem powstrzymywała się od uśmiechu. Kiedy ogłoszono nominacje i okazało się, że „Portret rodziny” został nominowany w kategorii najlepszy mini-serial a Tia otrzymała nominację za najlepszą rolę pierwszoplanową w miniserialu Michael zaoferował, że z nią pójdzie. Rzucił to mimochodem nie odrywając wzoru od sprawdzanych esejów. Venetia nie sądziła, że słowa dotrzyma. I teraz stał przed nią w dżinsach i koszulce z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.
─ Nie chcą, żebyś świecił się przed kamerą ─ wyjaśniła mu. ─ To tylko trochę pudru ─ dodała. Michael McConville westchnął. I wiedział, że był na przegranej pozycji. Przegrał kiedy zgodził się przylecieć z nią do Los Angeles i towarzyszyć jej podczas rozdania nagród. Przygotował się na to. I tak wolałby siedzieć w domu i sprawdzać sprawdziany swojej klasy niż spacerować po czerwonym dywanie, rozdawać uśmiechy czy cokolwiek co robi się w trakcie takich imprez, ale słowo się rzekło.
Oddał więc żonę pod opiekę specjalistów. Jedni nakładali jej specyfiki na twarz, inni zajmowali się jej długimi ciemnobrązowymi włosami mrucząc coś o rozdwojonych końcówkach, a młoda fryzjerka przyglądała się jego włosom. Kobieta nie ukrywała swojej dezaprobaty nad stanem jego fryzury. Nie była zadowolona z faktu, że trafił jej się klient który nie zgodził się na zafarbowanie siwych pasemek. Widać naturalność w Hollywood nie była zbyt modna w tym roku. Ani w ogóle.
─ Pomóc? ─ usłyszał za swoimi plecami głos Thomasa McCorda. Anglik uśmiechnął się do niego lekko i wszedł do środka. Smoking leżał na nim idealnie. Brunet skinął lekko głową i odwrócił się w jego stronę. Muszka wisiała smętnie na jego szyi. ─ Nie uczą tego w wojsku?
─ Nie, uczą patrzeć przez muszkę ─ wyjaśnił historyk.
─ Tia prosiła żebym ci to przekazał ─ Michael wyciągnął dłoń. Tom położył na niej prostą złotą obrączkę. ─ Niechętnie ją oddała ─ dodał. Brunet uśmiechnął się lekko i wsunął ją na odpowiedni palec. Po tylu latach nadal pasowała.
─ Wiesz, że zawsze sądziłem, że Leo zmyśla ─ powiedział znienacka ─ że jego ojciec to znany reżyser ─ Tom uniósł brew. ─ Dorastałem w sierocińcu ─ wyjaśnił ─ tam wiele dzieciaków miało ojca reżysera, który nigdy nie ma czasu.
─ Kiedy dotarło do ciebie, że Leo nie zmyśla? ─ zapytał go zaciekawiony.
─ Kiedy Emily poszła z tobą na jakieś Cezary ─ wyjaśnił. Tom parsknął śmiechem. ─ Jakie szanse Tia ma na statuetkę? ─ zapytał go.
─ Całkiem spore ─ odpowiedział poprawiając mu muchę. ─ Serial został dobrze przyjęty ─ zaczął Tom.
─ A oglądalność spadała ─ dorzucił Michael. Tom uniósł brew. ─ Tia pisała o tym w listach ─ wyjaśnił mu. ─ To przez lata była nasza forma komunikacji ─ dodał. ─ Pisaliśmy do siebie listy, pocztówki. Czasami trudno było nad nią nadążyć, bo jej praca w dużej mierze polegała na podróżach. Raz pocztówka z Pragi , raz z Katowic.
─ Doprowadzało cię to do szału ─ domyślił się reżyser. Michael usiadł na brzegu fotela.
─ Czasami. Kiedy podróżowała z plecakiem po Polsce grając zakonnicę nie miałem zbyt wysokiego ciśnienia, ale kiedy uznała że Bośnia i Hercegowina to świetne miejsce na wycieczkę i bycie kelnerką ─ urwał.
─ To pojechałeś za nią? ─ domyślił się Thomas uśmiechając się kącikiem ust.
─ Gdzie mieszkaliście?
─ W stolicy ─ wyjaśnił. ─ Ciglane ─ dodał. ─ Wkładałem na uniwersytecie, Tia pracowała w teatrze, jeździła trolejbusami i doprowadzała mnie do szału włócząc się po mieście. Tylko ona , aparat, czarny notes.
─ Czarny notes?
─ Zbierała materiały, spisywała pomysły, zbierała przepisy od staruszek. Miała ze sobą rozmówki angielsko-chorwackie, angielsko-serbskie. Na ścianach przyklejała karteczki, bo uczyła się cyrylicy ─ pokręcił w rozbawieniu głową. ─ Zamieszkaliśmy tam zaraz po tym jak odrzuciła rolę w jakimś serialu o królach i smokach ─ machnął ręką ─ dostaliśmy informację, że jest w reemisji i pojechaliśmy na Bałkany. W podróż poślubną. ─ doprecyzował.
─ Ciekawe miejsce.
Michael westchnął.
─ Dałem jej słowo, że jak pokona raka pojedziemy we dwoje gdzie tylko będzie chciała. Wybrała Sarajewo. Mieliśmy zostać tam miesiąc, a zostaliśmy dwa lata. Nettie tam odżyła. Dużo się śmiała i przypaliła nie jeden garnek, ale po dziś dzień pije kawę parzoną po bośniacku ─ parsknął śmiechem kiedy rozległo się lekkie pukanie do drzwi. Do środka zajrzała Eva.
─ Musimy się zbierać ─ poinformowała ich. ─ i Venetia wolała cię do zdjęć ─ poinformowała go kobieta. Michael westchnął i wyminą kobietę. ─ Ładnie wyglądasz ─ powiedział jeszcze za nim nie zszedł na dół i znalazł się w salonie. Ruszył za dźwiękami rozmów. Zatrzymał się w progu tarasu wpatrując się w swoją żonę.
Venetia Capaldi miała na sobie białą suknię z czarnymi kwiatowymi aplikacjami. Młoda kobieta stała odwrócona do niego plecami. Odwróciła się w jego stronę i posłała mu lekki uśmiech zgrabnie odwracając się w jego stronę.
─ Cześć nieznajomy ─ przywitała się wyciągając w jego stronę dłoń w białej rękawiczce. Michael zrobił kilka kroków do przodu delikatnie ujmując jej dłoń.
─ Cześć nieznajoma ─ odpowiedział na powitanie gładząc jej palce. ─ Wyglądasz przepięknie.
─ Dziękuje, ty mój drogi częściej powinieneś zakładać smoking ─ stwierdziła zaciskając mocnej palce na jego dłoni. Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę obejmując ją w pasie. Lekko przyciągnął ją do siebie. Tia oparła dłoń na jego piersi. ─ Wiesz w co się pakujesz? ─ zapytała go. Nie wiedział, ale siedzieli w tym razem.
To były pierwsze Złote Globy w jakich miała uczestniczyć. Nie jako widz z kanapy, ale gość na sali. Gość, który miał szansę na statuetkę. I po raz pierwszy przyprowadzała na takie wydarzenie męża. Michael do tej chwili był jej słodką tajemnicą. Tia Capladi nie lubiła opowiadać o swoim życiu prywatnym. Nie, że miała komu. Nie była aktorką, którą zapraszano do telewizji śniadaniowej czy talk show. Dla Hollywood była debiutantką. Obcą, nieznaną młodą kobietą, która wolała pozostać w cieniu niż błyszczeć. I kiedy natykała się na artykuły których nagłówki krzyczały „debiutantka.” Tylko trochę robiło jej się przykro, bo swój debiut przeżyła w wieku dwunastu lat w Lyric Theatre w Belfaście. Wcieliła się w Lady Makbet i prawdopodobnie była najmłodszą aktorką, która kiedykolwiek otrzymała tę rolę. Była z siebie taka dumna. Ian siedział w pierwszym rzędzie.
─ Jeszcze możemy zawrócić ─ odezwał się Michael gładząc jej smukłe palce. ─ Powiedz tylko jedno słowo, a uciekniemy. ─ zapewnił ią. Tia oparła mu głowę na ramieniu. Poczuła jak usta Michaela muskają jej skroń ─ ale z drugiej strony dałem się dla ciebie pomalować ─ dodał. Venetia roześmiała się. ─ Szkoda byłoby to zmarnować. Netttie ─ zwrócił się do niej poważniejąc. Ścisnął lekko jej palce drugą dłonią ujął ją za podbródek. Popatrzyła mu w oczy. ─ Jedno twoje słowo i cię stamtąd zabiorę ─ zapewnił ją. Uniosła lekko głowę wargami muskając jego usta.
─ Dziękuje ─ szepnęła drżącym głosem.
─ Za chwilę będziemy ─ odezwał się szofer. ─ Trzy minuty ─ dodał. Michael skinął głową Auto zatrzymało się w wyznaczonym dla niego miejscu. Na Michael popatrzył na żonę i uśmiechnął się pokrzepiająco za nim drzwi nie otworzyły się, a brunet nie wyszedł na zewnątrz. Oślepił go błysk świateł. Do uszu dotarły pokrzykiwania fotoreporterów. On jednak zignorował ich skupiając się na kobiecie, której podał dłoń. Palce Tii w otulone miękką białą rękawiczką mocno zacisnęły się na jego dłoni. Szatynka wyszła na chłodne powietrze nie puszczając dłoni męża. Uśmiechnęła się lekko w kierunku ochroniarzy.
─ Dobry wieczór ─ wita się z nimi kobieta w prostym czarnym garniturze. ─ Mają państwo zaproszenia? ─ zapytała z uprzejmym uśmiechem kobieta. Michael bez słowa wyciągnął z zewnętrznej kieszeni marynarki dwa zaproszenia. Jedno z nazwiskiem Capaldi, drugie McConville. ─ Dokument tożsamości? ─ Michael z drugiej kieszeni wyciągnął dwa paszporty. Jeden był niebeski i należał do żony, drugi bordowy. Podał je kobiecie, która szybko zerknęła to w tablet, to na dane w dokumencie. ─ Wszystko się zgadza ─ potwierdziła oddając dokumenty Michaelowi, oraz zaproszenia. Brunet schował je do kieszeni. ─ Założę państwu opaski ─ poinformowała ich ─ uprawniają państwa do poruszania się po czerwonym dywanie oraz w sali jak i w barze. ─ wyjaśniła. Tia podała jej rękę. Kobieta sprawnie zapięła opaskę na jej nadgarstku ─ proszę się nie martwić są one całkowicie niewidoczne dla fotoreporterów. Taką samą opaskę zapięła na nadgarstku Michaela. ─ Mogą państwo wejść.
─ Dziękujemy ─ odpowiedziała za nich Tia robiąc krok do przodu. ─ Nie ma odwrotu ─ zwróciła się do niego kilka chwil wpatrując się w rozłożony przed nią czerwony dywan. Głośno przełknęła ślinę.
─ Chcesz zwiać? ─ zapytał żonę.
─ Na to już zdecydowanie za późno ─ zauważyła kobieta za ich plecami. ─ Przejdźmy tam ─ wskazała im stanowisko znajdujące się na uboczu. Kobieta klasnęła w dłonie ─ wielki wieczór ─ zwróciła się do Tii. ─ i wyglądasz
─ Przesadziłam? ─ bezwiednie przyłożyła dłonie do boków. ─ Wiedziałam że Ginchevy z 51 roku to lekka przesada.
─ Wyglądasz świetnie ─ zapewniła ją ─ skąd ty w ogóle masz sukienkę z Sabriny?
─ Thomas
─ Ok, stop ─ weszła jej w słowo ─ tego lepiej nie mów ─ uprzedziła ją ─ ostatnie czego potrzebujesz to kolejnych plotek, że się pieprzycie jak króliki.
─ Olivia ─ syknęła szatynka.
─ Gdyby ktoś zapytał powiedz, że sukienka pochodzi z prywatnej kolekcji, została ci wypożyczona a kolekcjoner woli pozostać anonimowy.
─ Kolekcjonerka nie żyje ─ rzucił Michael.
─ Tym lepiej ─ zwróciła się do niego ─ a ty to?
─ Michael, mój mąż mówiłam ci że przyjdę z osobą towarzyszącą.
─ Nie pamiętam przedrostka „mąż” ─ powiedziała na to. ─ Poderwałaś go w Meksyku.
─ W Londynie ─ odpowiedział chłodno. Kobieta popatrzyła to na jedno to na drugie. Zatrzymała dłużej wzrok na swojej podopiecznej.
─ Nie mamy zbyt wiele czasu ─ zaczęła ─ więc krótkie pytania szybkie odpowiedzi. ─ Po pierwsze pan mąż idzie z tobą czy szmuglujemy go za kulisami? ─ zapytała.
─ Myślę, że Michael wolałby być przeszmuglowany za kulisami ─ odpowiedziała Tia zerkając za kotarę gdzie rozgrywało się prawdziwe szaleństwo.
─ Powiem wprost jako twoja agentka wolałabym, żeby wyszedł z tobą na czerwony dywan, pstryknął kilka zdjęć, ty pójdziesz dalej on wślizgnie się tyłem ─ wyjaśniła.
─ Mike ─ zwróciła do niego. I to była ostatnia rzecz na jaką miał ochotę, ale odkąd wysiedli z auta, zameldowali się Tia nie puszczała jego dłoni.
─ Dobrze ─ zgodził się. W jej oczach dostrzegł ulgę. Szatynka wypuściła ze świstem powietrze.
─ Hej ─ Michael zrobił krok w jej stronę. Popatrzyła na niego dużymi jasnozielonymi oczami. Pochylił się nad nią wargami muskając czubek jej nosa. ─ Wszystko będzie dobrze ─ zapewnił ją. ─ Jestem tuż obok. ─ skinęła lekko głową. ─ Tia wchodzi pierwsza, dołączysz do niej. Wiesz mi będziesz wiedział kiedy ─ dodała widząc, że otwiera usta.
Venetia niechętnie puściła dłoń męża i instynktownie poprawiła rękawiczki. Upewniła się, że wypożyczona bransoletka nadal znajduje się na nadgarstku. Zdecydowanie wolała nie zgubić biżuterii wartej kilkanaście tysięcy dolarów. Bezwiednie wyprostowała plecy i zrobiła krok do przodu , a później kolejny.
Kiedy była małą dziewczynką marzyła o czerwonych dywanach, wielkich premierach kinowych i nagrodach. Gdy jesteś aktorką liczysz się z tym, że pewnego dnia otrzymasz nominację to takiej czy tamtej nagrody, ale żadne przygotowania nie są wystarczające do tego co dzieje się na czerwonym dywanie w trakcie ceremonii.
Papparazi przekrzykujący się nawzajem. Spójrz w lewo, spójrz w prawo, uśmiechaj się, nie uśmiechaj się. Tia nie była do tego przyzwyczajona i wolała nie przypominać sobie swojego ostatniego wyjścia na czerwony dywan, bo było tak dawno i na pewno nie miała obok siebie Michaela. Szatynka obróciła głowę w bok i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy szczerze, bez zmuszania kącików ust do uniesienia się bo jeśli ona była zdezorientowana to jej mąż błądził we mgle. Ich oczy się spotkały. Michael zrobił krok w jej stronę i pochylił się poprawiając tren jej sukienki. Pokręciła w rozbawieniu głową, a Michael prześlizgnął się zgrabnie za jej plecami. Jedna jego ręka wylądowała na jej tali. Drugą wsunął do kieszeni spodni, żeby nie wsiała zbyt smętnie wzdłuż ciała. I już czuł, że zbliża się ból głowy. Od błysku fleszy można było zwariować. On jednak skupił się na swojej żonie. Ich oczy się spotkały. Szatyn pochylił się nad nią lekko wargami muskając jej skroń.
─ Wszystko ok? ─ zapytał patrząc na nią.
─ Tak ─ obróciła się bezwiednie kładąc dłoń na jego sercu. Michael nakrył jej dłoń swoją. ─ Czy ty naprawdę poprawiłeś mi tren?
─ Był krzywo ─ odpowiedział po prostu. Uśmiechnęła się od ucha do ucha kręcąc w rozbawieniu głowę. ─ Zmykaj ─ powiedziała tylko. Skinął głową i pochylił się składając na jej ustach szybki pocałunek za nim nie wycofał się z kadru.
─ Brawo ─ pochwaliła go agentka Tii obserwująca swoją podopieczną niczym sroka błyskotkę. ─ Jest idealna ─ stwierdza.
***
Begoña Alvarez z płytkiego snu wyrwał dźwięk tłuczonego szkła. Zerwała się gwałtownie do siadu z szeroko otwartymi oczyma spoglądając na zamknięte drzwi od swojej sypialni.
─ Zostaw ─ usłyszała głos ojca ─ ja posprzątam ─ zaproponował, a nastolatka z powrotem opadła na łóżko. Dziewczyna chwyciła w ręce poduszkę i mimowolnie przycisnęła ją sobie do twarzy. Ściany w domu do którego się przeprowadzili były cienkie i przy odrobinie skupienia dało wyłapać kontekst toczących się w pomieszczeniu rozmów. Rodzice będący jakieś dwadzieścia lat po ślubie nadal mieli o czym ze sobą rozmawiać. I czasem, ale tylko czasem chciała żeby po prostu milczeli. Żyłabym wtedy w błogiej nieświadomości, pomyślała odrzucając na bok poduszkę. Przeniosła wzrok na budzik. Było kilka minut po szóstej. ─ Naprawdę zamierzasz go bronić? ─ usłyszała pełen niedowierzania głos ojca.
─ Tak ─ potwierdziła matka. ─ Chłopak ma prawo do obrony.
─ Ten chłopak zabił dziewczynę w wieku twojej córki ─ przypomniał jej. ─ Rose Castellani niemal straciła przez niego życia.
─ Nie zamierzam zaprzeczać jego winie ─ odpowiedziała na to Valeria. ─ Dowody świadczą przeciwko niemu.
─ To dlaczego wyczuwam jakieś „ale” ─ odparł na to Roberto Alvarez. Begona zamknęła oczy. Z łatwością mogła sobie wyobrazić co dzieje się w kuchni. Ojciec stoi oparty o zlew pod którym jest śmietnik do którego trafiło szkło ze zbitego kubka albo talerzyka. Matka siedzi przy stole w kuchni na którym rozłożyła akta kolejnej sprawy.
─ Moim zdaniem chłopakiem ktoś kierował ─ odpowiedziała na to prawniczka. ─ W poprawczaku podczas pierwszej odsiadki psycholog zbadał jego IQ ─ do uszu nastolatki dotarł szelest kartek ─ zdiagnozowano u niego upośledzenie umysłowe w stopniu lekkim. Psycholog podejrzewa także „osobowość zależną.” To w dużej mierze przyczyniło się do jego przyznania się do winy. Mówił to co chcieli usłyszeć. Wierzył, że jeśli przyzna się do zabójstwa i usiłowania zabójstwa to wróci do domu.
─ A ty chcesz wypuścić go na ulice? ─ zdziwił się. ─ Begoña ─ zaczął.
─ Roberto ─ zaczęła prawniczka wstając z krzesła ─ Freddie jest zabójcą, ale ktoś inny pociągał za sznurki.
─ Kto? ─ kobieta urwała. Nastolatka słyszała na matka przechadza się po kuchni. Krok ma ciężki, jakby dźwigała na plecach dodatkowy ciężar.
─ Mam swoje podejrzenia, ale Freddie nie zdradził mi jego nazwiska. Nie ufa mi. Poza tym nie łatwo się z nim rozmawia ─ stwierdziła.
─ A ktoś inny nie może wziąć tej sprawy?
─ Dano ją mnie ─ odpowiedziała. ─ Jestem nowa Roberto, nie mogę wybrzydzać ani stracić pracy.
─ Radzimy sobie ─ zapewnił ją. Valeria Alvarez westchnęła. Małżonkowie oraz podsłuchująca ich rozmowę córka wiedziała, że to kłamstwo. Sprzedali dom, kupili mieszkanie w mieście, a Begoña od poniedziałku wracała do szkoły pod pretekstem, że ostatni semestr musi zakończyć w szkole. To było jednak kłamstwo. Rodziców nie było dalej stać na opłacanie prywatnych nauczycieli. ─ Musimy porozmawiać o Tiramisu ─ zaczął Roberto.
─ Musimy go sprzedać ─ powiedziała wprost.
─ To żywe stworzenie ─ zripostował. ─ Ma swoje uczucia.
─ A my mamy hipotekę do spłacenia ─ odpowiedziała na to. ─ Zgodziłam się na jego kupno bo przekonałeś mnie, że to jej pomoże, a przypomnij mi proszę ile razy u niego była?
─ Raz ─ przypomniał jej. Valeria Alvarez westchnęła. ─ Prudencja Vega chcę odnowić hodowlę, a Tiramisu ma dobrą krew ─ wyjaśnił. Prawniczka uniosła brew.
─ Chcesz zrobić z niego ogiera rozpłodowego.
─ Zostanie tam zamiast trafić do rzeźni ─ dodał. Kobieta wyciągnęła dłoń i pogładziła męża po policzku. ─ To żywa istota Val ─ przypomniał jej. ─ I ona się do niego przekona.
─ Begoña ─ zaczęła matka dziewczyny ─ już nigdy nie będzie jeździć. Nie jak dawniej, nie jak planowała i możesz jej kupić wszystkie konie tego świata, ale tego nie zmienisz.
Nastolatka odrzuciła na bok poduszkę i kołdrę. Bezwiednie uniosła ciało na łokciach i popatrzyła w dół. Tam gdzie jeszcze trzy kata temu znajdowała się lewa kończyna teraz był kikut. Przesunęła się na łóżku sięgając po protezę. Była lśniąca i nowa. Przypięła ją i wstała. Zrobiła jeden krok potem drugi. Proteza była lekka i cicha. I kosztowała majątek. Podobnie jak każda operacja którą przeszła. Nacisnęła klamkę wychodząc na krótki korytarz. Nauczyła się w niej chodzić tak jak nauczyła się uśmiechać i udawać, że powrót do szkolnej ławki ją bardzo cieszy. Kiedy stanęła w progu kuchni zauważyła jak matka zbiera porozkładane na stole dokumenty. Wzrok nastolatki padł na fotografię uśmiechniętej dziewczyny.
─ Wiesz, że Jules była pierwszą dziewczyną z którą się całowałam? ─ zapytała Valerię.
─ Wiem i wasze pierwsze pocałunki nie mają z tym nic wspólnego. ─ odparła matka. Begoña podeszła do stołu i usiadła biorąc do rąk jej zdjęcie. Pochodziło ze szkolnego rocznika i przedstawiło uśmiechającą się lekko nastolatkę. Jej jasne włosy związane były w warkocz.
─ Jako jedyna odwiedzała mnie po wypadku w szpitalu ─ przypomniała kobiecie ─ a ty bronisz jej zabójcę.
─ Kiedyś zrozumiesz, że to co chcemy a to co musimy zrobić, żeby opłacić rachunki to dwie często wykluczające się sprawy. Ten chłopak zabił Jules, z tym nie zamierzam się kłócić, ale ktoś starszy i mądrzejszy przekonał go, żeby to zrobił. Ty jednak już o tym wiesz ─ powiedziała i pochyliła się nad córką. Wargami musnęła czubek jej głosy ─ ale o tym już wiesz. Odwiedź konia, ojciec cię zawiezie.
***
James Castellani skrzywił się mimowolnie kiedy jego wzrok padł na rodziców. Francisco i Antonia Castellani rozłożyli koc w cieniu jednego z drzew i szeptali między sobą niczym para nastolatków na randce niż rodziców niemal czwórki dzieci. Antonia plecami opierała się o klatkę piersiową męża. On obejmował ją ramieniem. Dłoń opierając na jej brzuchu. Ich zachowanie przyprawiało go co prawda o odruch wymiotny, ale jednocześnie cieszył się, że po tych wszystkich miesiącach niepokoju wreszcie mieli trochę spokoju. Nastolatek palcami przeczesał ciemne loki.
─ Nasz syn obserwuje nas jak jastrząb ─ zauważył Francisco wargami muskając policzek żony. Bezwiednie pogładził ją po brzuchu.
─ Pewnie pali się ze wstydu ─ mruknęła Tony kładąc dłoń na jego dłoni . Kobieta była wstanie usiedzieć w jednym miejscu kiedy opierała się plecami po męża. ─ Jak do tego doszło? ─ zapytała go.
─ Taki wiek ─ stwierdził zerkając na ich nastoletniego syna.
─ Mówiłam o mojej ciąży ─ poprawiała go. Francisco połknął uśmiech.
─ Mogę ci to szczegółowo przypomnieć ─ szepnął jej do ucha mężczyzna. Tony zganiła go wzrokiem. ─ Właściwie to kiedy? ─ zapytał ją znienacka. ─ do tego doszło? ─ dokończył myśl bezwiednie gładząc żonę po brzuchu. Popatrzyła na męża z lekko uniesionymi brwiami.
─ A pamiętasz tamten weekend na początku sierpnia? ─ zapytała go.
─ Ten ze wspólną kąpielą i czekoladą? ─ dopytał.
─ Tak ten sam ─ potwierdziła uśmiechając się.
─ Nie mogłaś się mną nasycić ─ stwierdził.
─ I mam za swoje ─ odpowiedziała poprawiając się w jego ramionach. Francisco Castellani z czułością spojrzał na kobietę w jego ramionach. Wargami musnął jej skroń. Pod jego dłonią poruszyło się ich dziecko. ─ Iris będziesz ostatnia ─ zapewniła go kobieta i westchnęła. Ciąża mocno dawała jej w kość i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
─ Tony ─ zaczął ─ może wreszcie rozważysz wyjście za mąż? Za mnie oczywiście ─ dodał pospiesznie.
─ Tak, jasne ─ mruknęła sennym głosem. Na kocu zapadła cisza. Francisco spoglądał z powagą na profil kobiety. Oświadczał się jej już kilka razy, ale zawsze otrzymywał wymijającą odpowiedź. Zawsze znajdowała wymówkę. Była piękną i mądrą kobietą, ale czasami szalenie niedomyślną. Brunetka otworzyła oczy i popatrzyła na męża orzechowymi oczami.
─ Wyjdź za mnie ─ powtórzył. Odsunęła się od niego.
─ Muszę do łazienki ─ wymamrotała w odpowiedzi.
─ Teraz?
─ Mam mały pęcherz ─ odpowiedziała i wstała z koca. Stopy pospiesznie wsunęła w baleriny. ─ Zaraz wrócę ─ zapewniła zaskoczonego Francisco. Tony szybkim krokiem odeszła od męża kierując się przed siebie. Zdarzyła się z kimś ramieniem. ─ Przepraszam ─ wymamrotała.
─ Nic się nie stało ─ odpowiedział Ariel. ─ Dobrze się pani czuje? ─ zapytał ją ksiądz.
─ Tak, Francisco mi się oświadczył ─ wyznała. Ariel wpatrywał się w nią zaskoczony. ─ Nie słyszał ksiądz, że żyjemy na kocią łapę?
─ Przyznam szczerze, że nie interesowałem się tym ─ odpowiedział ksiądz.
─ On czasami tak robi ─ dodała Antonia. ─ Oświadcza mi się raz na dwa czy trzy lata, ale po raz pierwszy mam ochotę powiedzieć „tak”
─ To co cię powstrzymuje? ─ zapytał wyraźnie zaciekawiony Ariel ujmując Antonię pod łokieć i prowadząc ją w nieco bardziej ustronne do rozmowy miejsce. Zatrzymali się bowiem przy stoisku Violi Conde która słynęła z gadulstwa.
─ Po co zmieniać coś co działa? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie. ─ Byłam raz mężatką i nie skończyło się to dobrze.
─ Byłaś mężatką? ─ zdziwił się Ariel. Kobieta spojrzała na niego zaskoczona i parsknęła śmiechem.
─ Czasami zapominam, że jesteś tutaj nowy. Byłam żoną przyrodniego brata Francisco ─ wyjaśniła. ─ Roberto spadł ze schodów i skręcił sobie kark. Byłam w trzecim miesiącu z Rosie, która jest córką Francisco. ─ Ariel uniósł brew, a Tony westchnęła.
─ Długa historia? ─ domyślił się brunet. Castellani uśmiechnęła się pod nosem i pociągnęła księdza w stronę znajdującej się nieopodal ławki. Usiadła na niej.
─ Tak , to długa historia ─ potwierdziła. ─ Mój ojciec chciał żebym wyszła za mąż za Roberto chociaż kochałam Francisco, właściwie odkąd pamiętam. ─ Kobieta westchnęła. ─ Zgodziłam się na ślub, bo myślałam, że Francisco nie żyje. Pojawił się w trakcie pierwszego tańca. A kiedy Roberto mnie odtrącił ─ urwała kiedy dotarła do niej jak to wszystko brzmi i roześmiała się. ─ Roberto był gejem ─ dodała ─ dowiedziałam się już po ślubie. Ja odwróciłam wzrok, a on zaakceptował fakt, że jestem w ciąży.
─ Wiedział, że ojcem jest Francisco?
─ Wiedział ─ potwierdziła. ─ Dlatego sady raczkującą przetwórnię zapisał Rosie. Ku wściekłości mojego ojca. To tak w skrócie.
─ To, może ja powiem w skrócie; jeśli ty i Francisco zdecydujecie się na ślub moje drzwi zawsze będą otwarte.
─ Nawet dziś?
─ Nawet.

Ivan Molina po odwiezieniu Vedy do domu usiadł na kanapie i zamknął oczy. Bycie ojcem nastolatki dawało mu w kość bardziej niż chciał się przed sobą przyznać. Veda była bowiem dziewczyną, która miała swoje zdanie i swoje pomysły, których mężczyzna wolałaby żeby nie realizowała w najbliższej przyszłości. Przygarnięty pies wskoczył nieporadnie na kanapę i położył mu łeb na udach. Ivan popatrzył na zwierzaka. Nie miał siły go strofować, bo jego wszystkie lekcje szły bowiem na marne. I co z tego, że on zabroni mu wskakiwać na kanapę skoro Veda pozwala mu spać w swoim łóżku. Podrapał psa za oklapniętym uchem, Policjant usłyszał dźwięk otwieranych drzwi od pokoju córki.
─ Będzie ci przeszkadzać jak sobie tu przycupnę? ─ zapytała ojca pod pachą trzymając dziecięce organki.
─ Nie ─ odpowiedział. Nie przeszkadzała mu obecność Vedy nawet jeśli grała na tych okropnych dziecięcych organkach. Nastolatka rozłożyła się więc na podłodze z organkami i notesem w którym dostrzegł szereg zapisanych nut. ─ Cała partytura będzie ma flecie? ─ zapytał ją.
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Tylko pierwszy segment ─ wyjaśniła. ─ Na początku wszystko budzi się do życia. Zakwitają kwiaty, dni stają się cieplejsze i coraz dłuższe z jajek wykluwają się ptaszki ─ wytłumaczyła swój pomysł Veda. ─ Świat jest pełen nadziei. ─ podniosła się i położyła sobie notes na kolanach, ─ Spójrz tutaj ─ postukała końcówką długopisu o kartkę. ─ Na początku ─ wskazała końcówką na klucz wiolinowy ─ zawsze zaczynamy od klucz wiolinowego ─ wyjaśniła. To Ivan pamiętał. Poza tym poprosił Francescę żeby co nieco mu wyjaśniła. ─ I w muzyce też mamy alfabet; A, B, C, D, E, F, G ─ wskazała na początek pięciolinii gdzie zapisała literki ─ i każda literka to konkretna wysokość dźwięku i w zależności na której linii napiszemy nutkę taki dźwięk otrzymamy. I jeśli popatrzył na zapis, to na samym początku mamy długie dźwięki.
─ I dlatego na początku mamy całe nuty ─ zauważył Ivan, a oczy nastolatki rozbłysły ─ Twój staruszek coś pamięta ─ dodał widząc jej reakcję. Wolał nie informować Vedy, że Francesca rozrysowywała mu to na serwetce.
─ Dokładnie tak ─ przyznała mu rację zadowolona z jego zainteresowania. I kompletnie wyleciało jej z głowy, że przecież jest na niego obrażona. ─ I dlatego zaczynamy od harfy, która ma bardzo łagodny dźwięk więc słuchacz jest jeszcze w półśnie ─ dziewczyna urwała przegryzając końcówkę długopisu. ─To jak wschód słońca ─ porównała ─ ten moment kiedy niebo powoli jaśnieje, pojawiają się kolory, a ty na to patrzysz i pijesz kawę.
─ Tylko, że uszami ─ odpowiedział. Veda obróciła do tyłu głowę i popatrzyła na ojca marszcząc nosek. ─ W sensie muzyka to twoja kawa o poranku ─ wyjaśnił swoją metaforę.
─ Aha, widzisz rozumiesz ─ pacnęła go z uciechy w kolano budząc tym samym śpiącego Mozarta, który patrzył na swoją właścicielkę zaspanymi ślepkami. ─ Im dłużej trwa partytura, to dźwięk harfy cichnie i pojawiała się flet. Wolf też na początku gra tylko długie ciepłe dźwięki, więc kiedy tego słuchasz nie podejrzewasz, że „coś” nadchodzi.
─ Im krótsze dźwięki, tym szybciej bije serce.
─ A robal chodzi pod skórą ─ dodała kiwając głową.
─ Robal pod skórką?
─ Tak, te kropki jak ci się nagle robi zimno ─ wyjaśniła.
─ Gęsia skórka? ─ dopytał mężczyzna.
─ No, ale flet jednocześnie zwiastuje radość, ale im chłodniejszy jest dźwięk tym wzrasta w słuchaczu poziom niepokoju ─ Veda urwała i przegryzła dolną wargę. ─ Jakby wszystko miało się rozpaść, ale jeszcze się trzyma. Musi. ─ odchrząknęła. ─ Tatusiu ─ zaczęła ─ a nie skoczyłbyś do Guzmanów po moją wiolonczelę? ─ zapytała go. ─ Chciałabym przećwiczyć solówkę.
Ivan zmarszczył brwi. Veda wcześniej słowem nie wspomniała, że będzie potrzebować wiolonczeli. Wstał ponownie budząc psa. Mozart popatrzył na niego zaspanymi ślepkami.
─ Pojadę.
Wolfgang z fletem pojawił się po dziesięciu minutach. Brunetka zaprosiła go do środka, a pies obwąchał gościa w swoim łebku rozważając czy go wpuścić i podgryźć mu kostki?
─ Dzięki, że przyjechałeś ─ zaczęła brunetka wpuszczając do salonu.
─ To żaden problem ─ zapewnił ją nastolatek odkładając instrument na stół. ─ Lily nie będzie? ─ zapytał.
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Miała inne plany. Chcesz wody?
─ Chętnie ─ odpowiedział chłopak i przyklęknął zerkając pod stół gdzie czmychnął Mozart. ─ Cześć maluchu ─ zwrócił się do zwierzaka. ─ Nie pamiętasz mnie?
─ Mozart jest nieśmiały ─ odparła i odstawiła szklankę na stół. ─ Tata pojechał po wiolonczelę więc zagram solówkę ─ dodała. ─ Muszę usłyszeć nas razem. ─ nastolatek pokiwał głową.
─ Jasne, nie ma sprawy. Poćwiczymy jakieś dwie godziny, bo później jestem umówiony ─ wyjaśnił.
─ Masz randkę? ─ zapytała go zaciekawiona Veda.
─ Z mamą ─ odpowiedział rozbawiony osiemnastolatek. ─ Umówiliśmy się w „Czarnym kocie” na kolację. Mama lubi tam chodzić. Mogę nuty?
─ Jasne ─ Veda podała mu zapis, a sama usiadła na kanapie. Wolf odsunął krzesło i usiadł przesuwając wzrokiem po interesującym go fragmencie. Wszystko zaczynało się od długich dźwięków, Veda nie co zmieniła partyturę dodając do niej więcej urwanych szybkich dźwięków. Wolf odłożył utwór na stół i otworzył futerał z fletem.
Muzyka wywabiła z pod stołu psa. Pies wskoczył na kanapę obok swojej właścicielki opierając łepek o uda Vedy. Sapnął cicho. Dziewczyna zamknęła oczy. Wolfgang grał bardzo dobrze. Płynnie. Był naprawdę bardzo dobry. Jej palce bezwiednie poruszały się na zagłówku kanapy. Łagodna muzyka z każdą kolejna nutka stawała się coraz niepokojąca i złowieszcza
A ktoś kiedyś powiedział, że na flecie nie da się zagrać niepokoju. Trzeba tylko wiedzieć jak. Veda pomyślała że harfa też by tutaj pasowała. Była tak zasłuchana, że nie usłyszała kiedy do mieszkania wszedł Ivan.
─ Widzę, że dobrze się bawicie ─ zauważył Molina stawiając na podłodze wiolonczelę. ─ Wolfgang.
─ Panie Molina ─ przywitał się z szeryfem. ─ Będą chciała przećwiczyć partyturę.
─ Właśnie słyszę ─ rzucił chłodno. ─ Twoja wiolonczela ─ oznajmił córce.
─ Dzięki tatusiu ─ Wstała. Ivan rozsiadł się na kanapie. Veda wyciągnęła z pokrowca instrument i popatrzyła na ojca. ─ Chętnie posłucham jak gracie ─ dodał. Brunetka popatrzyła na Wolfa.
─ Dla mnie ok ─ odpowiedział.
Salon Ivana Moliny wypełnił dźwięk fletu i po pięciu minutach miał ochotę odciąć sobie uszy. Wolfgang potrafił grać i obserwując reakcje córki grał bardzo dobrze, ale kiedy słucha się kółko tego samego można dostać od tego obłędu. Policjant podejrzewał, że dzieciaki chcą go wykurzyć. A on mi na to nie pozwoli!
Flet ku uldze uszu Ivana umilkł. Mężczyzna podniósł wzrok z nad telefonu w momencie kiedy Veda zaczęła grać. Przeszli płynnie z fletu do wiolonczeli. Policjant popatrzył na córkę. Jego mała dziewczynka grała z zamkniętymi oczami . Ivan nie znał się na muzyce, ledwie odróżniał jedną nutę od drugiej, ale w ten melodii było coś przejmującego. I chwytającego za serce.
─ Pięknie ─ Skomplementował Wolf uśmiechając się kącikiem ust.
─ Dzięki wymaga dopracowania, ale brzmi całkiem nieźle ─ stwierdziła. ─ Koniec dzieciństwa. ─ podała tytuł. ─ Myślę czy całości nie nadawać dorastanie ale jeszcze nie zdecydowałam. ─ wyjaśniła. Odłożona na blat stołu komórka zaczęła wibrować. Nastolatka odebrała. ─ cześć Rose ─ Słuchała przez chwilę. ─ Twoi rodzice biorą ślub? Jasne że zagram. Kocham ślubu i przyprowadzę ci flecistę ─ oznajmiła uśmiechając się do Wolfa. ─ Spotkamy się w kościele.

***
Rose Castellani nie przypuszczała, że rodzice zdecydują się na ślub. Ona sama nigdy nie poruszała z nimi tego tematu wychodząc z założenia, że to ich prywatna sprawa. Poczuła jednak dzwonek ukucie w okolicach serca kiedy zobaczyła mamę w prostej białej sukience pożyczonej od Marissy Fernandez. Podała jej bukiet irysów przewiązanych prostą wstążką.
─ Wyglądasz pięknie ─ stwierdziła po prostu dziewczyna.
─ Nie wiem czy biała sukienka to nie lekka przesada ─ zaczęła Antonia bezwiednie stając bokiem do lustra. Sukienka nie ukrywała brzuszka tylko go podkreślała.
─ Nonsens ─ odezwała się matka Nacho ─ Wyglądasz przepięknie.
─ Dziękuję za sukienkę.
─ To drobiazg. Lubię ubierać piękne kobiety. Pamiętam twój pierwszy ślub ─ wyznała kobieta. ─ Ta sukienka była paskudna ─ stwierdziła w Tony roześmiała się ─ ale nic nie oburzyło bardziej starych plotkar jak krótkie włosy twojej mamy. To był piękny dla skandal, Viola Conde przez tydzień nie mogła się zamknąć. ─ Tony parsknęła śmiechem. Rosie wrzuciła telefon do torebki
─ Pan młody pyta czy się rozmyśliłaś? ─ Zapytała matkę. Tony uśmiechnęła się do córki bezwiednie gładząc ją po policzku.
─ Napisz mu, że zaraz będziemy ─ odpowiedziała
Spontaniczny ślub nie był w planach na dzisiejsze popołudnie, ale kiedy powiedziała „tak” oboje uznali, że czekali wystarczająco długo na ten dzień. Ariel zgodził się bez wahania udzielić in ślubu na popołudniowej mszy. Rose poprosiła Santosa o bycie fotografem, a Veda obiecała zagrać na wiolonczeli. Dziewczyna nie dociekała skąd zna jakiegoś flecistę? A pod kościołem pojawili się na dziesięć minut przed ceremonią. Francisco spacerował w te i z powrotem przed wejściem do kościoła. Rose uśmiechnęła się pod nosem na widok będącego kłębkiem nerwów ojca. Było w tym coś cholernie uroczego.
Ojciec miał na sobie swój galowy strażacki mundur. Włosy nawet jeśli wcześniej były ułożone to teraz sterczały we wszystkie strony.
─ Zostań w samochodzie ─ nakazała mamie i sama wyszła. Rose szybkim krokiem podeszła do taty. Francisco zatrzymał się gwałtownie.
─ Coś się stało mamie? ─ zapytał ją od razu. Rose nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pokręciła przecząco głową kątem oka zauważając Emily z aparatem.
─ Czeka w aucie ─ odpowiedziała na to Rosie i powstrzymała go przed pójściem po mamę. ─ Spotkacie się w kościele.
─ W kościele? ─ zapytał gdyż z głowy prawdopodobnie wyleciało mu, że zazwyczaj jest tak, że pan młody i jego przyszła żona spotykają się dopiero przy ołtarzu.
─ Tak, chłopcy ją przyprowadzą ─ przypomniała ojcu. ─ Tato ─ zwróciła się do mężczyzny ─ chcesz zwiać? ─ zapytała go.
─ Nie ─ odpowiedział i się wyprostował. Rose poprawiła mu marynarkę. W ich kierunku szedł przez główną nawę Arial. Kilka osób zerkało do tyłu z jawną ciekawością. Ksiądz uśmiechał się od ucha do ucha.
─ Gotowi?
─ Tak ─ odpowiedziała za ojca Rosie.
─ Macie obrączki? ─ zapytał ich. Rose popatrzyła na tatę to na księdza.
─ Tak, tak ─ odpowiedział i sięgnął pod koszulę ściągając łańcuszek na którym znajdowały się dwie proste złote obrączki. Nastolatka patrzyła na ojca zaskoczona.
─ Nosiłeś obrączki na szyi? ─ zdziwiła się dziewczyna.
─ Tak, to mój talizman na szczęście ─ odpowiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
─ Długo na to czekałeś co? ─ zapytał go Ariel.
─ Tylko jakieś osiemnaście lat.
James i Cisco Castellani stali przy samochodzie ubrani w białe koszule i ciemne spodnie. Braci dzielił dokładnie rok różnicy, ale często brano ich za bliźniaków. Starszy z nich, który miał lepszy widok na wejście do kościoła otworzył drzwi i podał mamie dłoń.
─ Tata czeka ─ powiedział James uśmiechając się do matki.
─ A jesteś pewna? ─ zapytał młodszy z braci. ─ Jak chcesz to możemy pomóc ci zwiać ─ zapewnił kobietę. Antonia z czułością spojrzała na swojego synka i pocałowała go w policzek.
─ Na pewno ─ zapewniła ścierając mu szminkę z policzka.
Śluby należały do tych ceremonii, które miały ten rodzaj magii, której nie dało się porównać z niczym innym. Kiedy Antonia Castellani stanęła w progu kościoła za jednym synem po prawej z drugim po lewej stronie i wraz z pierwszymi taktami Ave Maria ruszyła główną nawą zaskoczeni ludzie wstali z miejsc. Ariel najbardziej lubił właśnie ten moment; kiedy pan młody widział swoją wybrankę po raz pierwszy. To właśnie wtedy działa się magia.
***
Eduardo Vazquez był romantykiem. I jak przystało na prawdziwego macho nigdy publicznie nie przyzna się do tego, że jego ulubioną pisarką jest Emily Bronte. I chociaż nie marzył o miłości rodem z „Wichrowych Wzgórz” , a samą Katarzynę uważał , za toksyczną pannę to nie mógł odmówić pisarskiego kunsztu siostrom Bronte. Na próżno było jednak u nich szukać inspiracji, a ciemne oczy zwrócił ku innej angielskiej pisarce, która pisała nieco lżejsze książki. Nie był wielkim fanem Jane Austin, nie rozumiał fenomenu pana Darcego, ale planował wyprawić bal, który przeniesie uczestników do minionej epoki. O jego planach na chwilę obecną wiedziała jedynie Lucy, ale o dochowanie tajemnicy mógł być spokojny. Jego przeurocza bratanica do perfekcji opanowała słowo „mama” a stwierdzenie „wujek Eddie organizuje bal dla Tiny” było powyżej jej możliwości. O balu nie wiedziała nawet główna zainteresowana, ale za nim przekaże jej wieści i zaangażuje w to nieco więcej osób musiał mieć plan.
Młody mężczyzna przegryzł dolną wargę wpatrując się w listę lokali gastronomicznych w których mógłby zorganizować bal debiutantek dla Tiny. I żadna z opcji go nie zadowalała. Kawiarnia Camila była urocza, ale zdecydowanie za mała na taką okazję. „Czarny kot” znajdował się w piwnicy, a gospoda od czasu wyjazdu Ramirezów z miasta świeciła pustkami i nie było chętnego na wynajem od miasta lokalu. Na hotel Severina nie było go stać, a Javier zapewne byłby zachwycony gdyby w „Grze Anioła” zorganizowano przyjęcie. Problem polegał na tym, że żadna z lokalizacji nie pasowała do jego wizji i tablicy na pintreście. Poza tym Tina zasługiwała na więcej niż „Gra Anioła”
Chciał żeby zeszła na dół wyczytana przez mistrza ceremonii w eleganckiej sukience, z piórami wpiętymi we włosy i z uśmiechem na ustach i obowiązkowo drżącym z ekscytacji sercem. Chciał odrobiny blichtru. Zsunął z nosa okulary odkładając je na blat stołu. Wstał i przeciągnął się. Od siedzenie na krześle bolał go już tyłek. Przespacerował się w stronę okna i wyjrzał na ulicę. Było grubo po dwudziestej trzeciej a Ruby Valdez nie wyprosiła swojego chłopaka. Eddie podejrzewał, że para nie gra w scrabble. Skrzywił się mimowolnie. Julian mógł być ślepy jak kret na powierzchni, ale od wiedział, że Ruby i rozgrywający oddają się pewnym rozrywkom. Ręce oparł na parapecie. Nie, ani trochę nie zazdrościł nastolatkom aktywności seksualnej kiedy on od miesięcy żył w celibacie. I żeby nie było ─ był to celibat z wyboru. Gdyby tylko zechciał ustawiałby się do niego kolejka bardzo chętnych kobiet. Eddie Vazquez miał ze sobą ten problem, że on tak bez uczuć, z kwiatka na kwiatek nie potrafił. To krótkotrwała przyjemność. On chciał czegoś na dłużej nie na chwilę.
O jego podejściu do relacji damsko-męskich nie wiedział nikt poza Lucy. Ośmiomiesięczny bobas był powiernikiem jego sekretów. Nie mógł powiedzieć o tym Carlosowi, ani Theo. Obaj zapewne by go wyśmiali , a Carlos zapewne chciałby towarzyszyć Tinie w trakcie balu i skraść jej taniec, a nawet causa. Sama myśl, że to z Carlosem Tina miałaby tańczyć kontredans powodowała u niego grymas niezadowolenia. Lubił Carlosa, ale Valentina Vidal zasługiwała na więcej. Dwudziestojednolatek sapnął z irytacji, a do kuchni weszła Ruby z Lucy na rękach. Dziewczynka tarła piąstkami oczka.
─ A dlaczego nie śpisz Księżniczko? ─ zagadnął do dziewczynki Eddie. Lucy odsunęła piąstki od oczek i wyciągnęła rączki w jego stronę. Szatyn wziął dziewczynkę w ramiona i przytulił. ─ Czemu ona nie śpi? ─ zapytał nastolatkę.
─ Obudził ją mały głód ─ odpowiedziała siostra Ingrid podchodząc do blatu na którym stało opakowanie mleka dla niemowląt.
─ Mam nadzieję, że to „mały głód” , a nie „harce w pościeli” ─ odpowiedział opierając brodę na dziecięcej główce. Ruby popatrzyła na niego przez ramię. ─ Byłem kiedyś w twoim wieku i wiem jakie fiubździu ma się wtedy w głowie.
─ Eddie ─ jęknęła dziewczyna.
─ Masz na sobie jego koszulkę ─ wytknął jej ─ w dodatku nałożoną na lewą stronę ─ dodał.
─ Nie uprawiałam seksu przy niemowlaku ─ odpowiedziała na to zakręcając butelkę i potrząsając nią kilkukrotnie.
─ Uprawiasz więc z nim seks ─ rzucił biorąc od niej butelkę. ─ Cienkie ściany ─ dodał, a twarz Ruby oblał szkarłatny rumieniec.
─ Słyszałeś nas? ─ zapytała go.
─ Nie, słyszałem plotki, że Patricio Gamboa kupował „pigułkę dzień po” ─ wyjaśnił posiadaną wiedzę szatyn. ─ Teraz mam pewność, że była dla ciebie , a nie dla jakieś dziewczyny na boku.
─ Gdzie to słyszałeś?
─ W kawiarni. Odkąd tam pracuje dochodzę do wniosku, że kobiety są jednak innym gatunkiem. Uwielbiają wytykać innym matkom błędy wychowawcze, ale serio Ruby tak bez ubranka? Julianowi wystarczyło raz nie zdążyć ─ zaczął i zerknął na Lucy, która z przymkniętymi powiekami delektowała się ciepłą porcją mleka.
─ Pękła ok? ─ warknęła w jego stronę nastolatka. ─ Ja przynajmniej uprawiam seks.
─ Nie mów lepiej tego przy Julianie ─ odparł na tą uwagę Eddie ─ bo twój rozgrywający straci swoją kolumnę i balkony
─ Eddie, Julian niczego Patricio nie utnie. Nie jest do tego zdolny ─ odparła. Eddie popatrzył to na nastolatkę to na niemowlę zasypiające w jego ramionach.
─ Oczywiście że nie ─ zapewnił ją ─ Julian jest jak typowy tatuś i chętnie uciąłby to i owo twojemu amantowi, ale dobre wychowanie mu nie pozwala. Eddie wolał pominąć fakt iż Julian Vazquez w młodości wcale nie był tak grzeczny jak teraz. Uznał jednak, że Ruby nie musi tego wiedzieć.
***
Anita Vidal nie widziała przeciwskazań aby przyjęcie weselne Antonii i Francisco Castellanich odbyło się w „Czarnym kocie” Pracownicy lokalu przestawili część stolików tworząc jeden długi stół dla najbliższych gości. Zarezerwowano kilka mniejszych stolików dla innych gości. Świeżo upieczeni małżonkowie pojawili się przed lokalem kilka minut po szesnastej. Francisco uśmiechnął się od ucha do ucha do żony i wziął ją na ręce.
─ Francisco! ─ krzyknęła mocnej zaciskając palce na jego ramionach.
─ To tradycja ─ odparł przenosząc żonę przez próg gospody. ─ Na szczęście ─ dodał i postawił ukochaną na ziemi. Kobieta obróciła się w jego ramionach. Palcami przeczesała jego włosy. Wargami musnęła jego usta.
─ Mężu ─ powiedziała miękko. On uśmiechnął się w odpowiedzi. Czekał wiele lat, żeby usłyszeć te słowa.
─ Żono ─ odpowiedział i pocałował ją.
─ Jezu ─ usłyszeli głos młodszego syna. Widok całujących się rodziców dla nastolatka nie był łatwy do przełknięcia.
─ Toni, Francisco ─ do nowożeńców podeszła Anita. ─ Moje gratulacje ─ uściskała serdecznie oboje.
─ Dzięki ─ odpowiedział mężczyzna. ─ Dziękujemy, że udało się zorganizować miejsce na przyjęcie w ─ popatrzył na zegarek ─ trzy godziny.
─ To nic wielkiego ─ zapewniła ich restauratorka wśród gości dostrzegała znajomą brązową kurtkę. Ivana Moliny się tutaj nie spodziewała. Obok niego pojawiła się Veda w towarzystwie przystojnego chłopaka. Anita połknęła uśmiech.
Nuria Barragán planowała zjeść kolację w towarzystwie syna. Spędzić z nim czas. To czego nie miała w planach to kolacja w towarzystwie dziewczyny o imieniu Veda i jej ojca z którym łączyła ją przeszłość. Mało znacząca, ale jednak kilka miesięcy termu przespali się ze sobą. I sędzina nie sądziła, że jeszcze się kiedyś spotkają. A w jego oczach dostrzegła błysk rozpoznania. Sięgnęła po wodę i zerknęła na siedzącego obok syna, który się uśmiechał.
─ To co zamawiasz? ─ zapytała go Veda spoglądając to na menu, to na nastolatka. ─ Ja mam ochotę na camarones a la diabla. ─ oznajmiła nastolatka ─ Ty zamów coś innego ─ poleciła. ─ Wolf popatrzył na nią z nad karty.
─ Chcesz mi podjadać z mojego talerza? ─ domyślił się Wolf.. ─ To ty mi coś wybierz ─ poprosił ─ tylko nie przesadzaj z ostrością.
─ Oczywiście, że będę podjadała ci z talerza ─ potwierdziła Veda. ─ Dlatego zamówiłam coś co lubię, żeby mi smakowało. ─ Wolf połknął uśmiech.
─ Nie lubisz ostrego jedzenia? ─ zapytał go Ivan.
─ Nie przepadam ─ odpowiedział. ─ Wolę bardziej stonowane smaki więc ─ popatrzył na Vedę ─ co proponujesz?
─ Zobaczysz ─ odpowiedziała Veda z uśmieszkiem. Do ich stolika podeszła Raquel.
─ Co dla was? ─ zapytała wyciągając z kieszonki fartuszka notesik i długopis.
─ Dla mnie będą krewetki w diabelskim sosie, dla Wolfa grillowana wołowina. ─ urwała. ─ Tato? ─ zwróciła się do Ivana. Molina popatrzył na córkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Był niezbyt zadowolony, że jego córka zafundowała mu randkę z kobietą którą się kiedyś przespał. Ani on ani sędzina nie zamierzali się tym chwalić przed swoimi dziećmi.
─ Stek z frytkami ─ odpowiedział po chwili. Nie zamierzał wydziwiać.
─ Ja poproszę tortille z kurczakiem w koperkowym sosie ─ zamówiła danie Nuria łypiąc na swojego syna. Wolf był pewien, że za tą kolację dostanie reprymendę. Kiedy Raquel odeszła żeby przekazać zamówienie kuchni i przygotować ich napoje.
─ Muszę ci zadać kilka pytań ─ zwróciła się do Wolfa opierając łokcie na stole. ─ Co śpiewasz pod prysznicem? ─ zapytała go.
─ Nie śpiewam pod prysznicem ─ odpowiedział machinalnie. Matka uniosła brew.
─ Każdy śpiewa pod prysznicem ─ zripostowała Veda. ─ Co Wolf śpiewa pod prysznicem? ─ zwróciła się z tym pytaniem do jego mamy.
─ Ostatnio słyszałam Mama mia ─ odpowiedziała jego mama. Veda się uśmiechnęła się.
─ W życiu bym nie zgadła, że jesteś fanem ABBY ─ odpowiedziała. ─ Jakoś mi do ciebie nie pasuje.
─ A co według ciebie do mnie pasuje? ─ zapytał ją zaciekawiony
─ Jakieś łubu-dubu ─ stwierdziła, a on parsknął śmiechem.
─ To zdecydowanie mijasz się z prawdą ─ stwierdził Wolf. ─ Mam lepszy gust niż klubowe techno ─ wyjaśnił. ─ Zdecydowanie wolę klasycznego rocka albo rock and rolla ─ odpowiedział.
─ A umiesz tańczyć rock and rolla? ─ zapytała go.
─ Jeśli ze mną zatańczysz to się przekonasz ─ odpowiedział na pytanie Wolf. Veda zacisnęła usta w wąską kreskę wyraźnie zadowolona z jego odpowiedzi. Raquel przyniosła im zamówione dania i oddaliła się. Veda powąchała danie. Pachniało przepysznie. Veda zerknęła na dodatki do dania Wolfa i bezceremonialnie zgarnęła mu z talerza frytkę.
Ivan Molina z trudem powstrzymywał się od wstania i wyjścia z lokalu. Veda i Wolf chichotali nad talerzami wyjadając sobie nawzajem jedzenie dyskutując na temat muzyki. Popatrzył na panią sędzinę.
─ Veda wspominała, że jest pani sędzią ─ odezwał się uznając, że powinien coś powiedzieć zamiast siedzieć i milczeć. ─ Jakaś konkretna specjalizacja? Sędziowie mają specjalizacje?
─ Tak mamy specjalizacje ─ potwierdziła Nuria. ─ Ja orzekam w sądzie rodzinnym, orzekam głównie w sprawach rozwodowych, przemocy domowej czy sprawach karnych w które zamieszani są nieletni. ─ wyjaśniła uśmiechając się kącikiem ust. Ivan Molina był całkiem niezłym aktorem, który świetnie udawał, że już nigdy ze sobą nie rozmawiali.
─ Pewnie dlatego nigdy się nie spotkaliśmy. ─ dodał krojąc swój stek. ─ Chociaż nazwisko wydaje się znajome ─ zauważył.
─ Mój wuj został Ministrem Sprawiedliwości ─ odpowiedział za mamę Wolf spoglądając na policjanta. ─ Pewnie stąd to skojarzenia, no i część naszej rodziny mieszka w tym mieście ─ dodał. ─ Z tego co kojarzę to pan i mój wuj jesteście z tego samego rocznika ─ Ivan zmarszczył brwi. ─ Sergio ─ podał jego imię. ─ Kończyliście ogólniak w tym samym czasie. Być może obracaliście się w innych kręgach ─ dodał Wolf. ─ Wujek był kujonem.
─ Pewnie dlatego go nie kojarzę ─ odpowiedział na to Ivan. ─ Był też taki prokurator ─ przypomniał sobie Ivan. ─ Cristobal?
─ Mój ojciec ─ odpowiedział mu Wolf. ─ Pewnie go pan kojarzy bo zastrzelono go na schodach szpitala ─ dodał nastolatek i popatrzył na swój talerz. ─ Veda zjadłaś mi wszystkie frytki.
─ Potwierdzam były pyszne.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 21:54:57 31-07-25, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3549
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:08:34 31-07-25    Temat postu:

Cz2
***
Ogród w posiadłości Fernando Barosso był rozległy i imponujący. Emma wyślizgnęła się na taras bezwiednie wciągając w płuca przesycone zapachem kwiatów powietrze. Nigdy nie była wielką fanką wystawnych przyjęć i unikała już ich jako nastolatka, a napuszona brytyjska śmietanka towarzyska niewiele różniła się od grupy ludzi zebranych w salonie burmistrza Valle de Sombras. Była odrobinę bardziej zróżnicowana, co rzucało się w oczy kiedy tylko spojrzało się na ubrania zebranych. Załóż garnitur , a powiem ci kim jesteś, pomyślała szatynka. Ludzie prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy ile ich strój mówi o nich samych. Na przyjęciu znajdowały się bowiem osoby, które nie najlepiej czuły się pod krawatem i w eleganckich marynarkach lub na takie, których szyte na miarę stroje wieczorowe były noszone niczym druga skóra. Kiedy popatrzyła w stronę Victorii jej pierwszą myślą była „urocza i głupiutka” Znała jednak blondynkę na tyle dobrze, żeby wiedzieć iż tak jest ona urocza, ale zdecydowanie nie jest ona głupiutka.
Ona obserwowała jednak kogoś innego. Juan Pablo Hildago miał na sobie prosty ciemny garnitur, ciemną koszulę i krawat, który co jakiś czas poprawiał. Rozdawał uśmiechy i pił zdecydowanie za dużo wina. Im więcej wlał w siebie kieliszków tym bardziej stawał się głośniejszy i widoczny. I chociaż Emma nigdy nikomu nie wyliczała wypitych kieliszków, to na pewnym rodzaju przyjęć należało zachować umiar. Zwłaszcza gdy miało się świadomość, iż alkohol nam nie służy. Wzrokiem odnalazła Joaquina, który siedział na jednej z kanap i beztrosko gawędził z Victorią.
Kiedy została mu przedstawiona był uprzejmy, ale natychmiast wycofał się do swojej skorupy i swojego grona znajomych. Nie chcesz ze mną rozmawiać, pomyślała szatynka. I to ani trochę jej nie zaskoczyło. Od tygodni próbowała się z nich skontaktować. Dzwoniła, zostawiała wiadomości sekretarce , pisała nawet meile ale Juan Pablo był nieugięty. Emma nie ufała za grosz takim uparciuchom. I na początku przypisywała jego uniki tragicznej śmierci żony, ale minęło sto dwadzieścia dni, a on nadal nie chciał poświęcić jej pięciu minut rozmowy.
Juan Pablo był przystojnym mężczyzną, który zdecydowanie wyglądał na młodszego niż wskazywałaby na to metryka. Nosił zarost, włosy w jej odczuciu estetycznym były odrobinę zbyt mocno przylizane brylantyną, ale była to jedynie kwestia gustu. Emma ponownie pomyślała o jego żonie.
Clarissa Hildago zginęła śmiercią tragiczną. Z akt sprawy, które otrzymała od swojej wtyczki na komisariacie w Pueblo de Luz Clarissa wraz ze swoją przyjaciółką Pauliną wracały ze SPA w San Nicholas. Kobiety zdecydowały się jechać skrótem. Mało uczęszczaną wiejską drogą gdzie złapały kapcia. Sama guma nie należała do rzeczy strasznych to napaść przez grupę mężczyzn już tak. Clarissa została przez nich brutalnie zgwałcona. Jej głowę roztrzaskano o bruk. Na szyi były ślady duszenia. Zmarła na miejscu w wyniku krwotoku śródczaszkowego. Jej towarzyszkę spotkały podobny los, chociaż Paulina Bianchi przeżyła napaść. Obecnie jednak przebywała w szpitalu, a jej więzieniem stało się jej własne ciało. Lekarze orzekli iż cierpi na „syndrom zamknięcia”
To co jednak zwróciło jej uwagę to fakt iż obrażenia Clarie Hildago łudząco przypominają te, które na swoim ciele miała Bonnie Foy. Przyczyna zgonu była niemal identyczna; ślady duszenia, roztrzaskana czaszka i śmierć w wyniku krwotoku. DNA sprawcy nie zabezpieczano, były za to ślady lubrykatu po prezerwatywie. Emma pomyślała, że sprawca się uczy.
─ Obserwujesz go jak jastrząb ─ usłyszała tuż obok siebie rozbawiony męski głos. Jej stronę zmierzał wysoki ciemnowłosy mężczyzna z kieliszkiem wina w jednej dłoni szklaneczką burbona w drugiej ─ zauważyłem, że pijesz czerwone ─ podał jej kieliszek. Wzięła go od niego ostrożnie. ─ Adria ─ przypomniał swoje imię ─ siedzimy obok siebie ─ dodał. Emma skinęła lekko głową i podeszła do wygodnego fotela w rogu tarasu. Mężczyzna podążył za nią i usiadł w fotelu obok. Szklaneczkę oparł sobie o udo. ─ Co takiego zrobił ci Juanito? ─ zapytał ją.
─ Juanito? ─ powiedziała unosząc brew.
─ Dla mnie zawsze będzie „Juanito” ─ wyjaśnił. ─ Trochę niezdarny, trochę nieogarnięty.
─ Juanito nie chcę ze mną rozmawiać ─ wyjaśniła mu szatynka upijając łyk wina.
─ Niech zgadnę; nie ufasz ludziom którzy cię unikają?
─ Nie ufam ludziom, którzy nie chcą znaleźć zabójcy siostrzenicy ─ odpowiedziała. ─ Zajmuję się sprawą zabójstwa Bonnie Foy i zaginięcia jej siostry Matyldy. ─ wyjaśniła mu. ─ Masz może papierosy? ─ zapytała. Mężczyzna z kieszeni marynarki wydobył papierośnicę i zapalniczkę, którą jednym zgrabnym ruchem otworzył. Emma wzięła jednego papierosa i wsunęła do ust. Adriano podał jej ogień. Zaciągnęła się.
─ Śmierć sióstr to była niewątpliwie tragedia. ─ zgodził się z nią.
─ Mamy jeden potwierdzony zgon ─ odpowiedziała na to Emma wypuszczając dym w przeciwnym kierunku niż twarz rozmówcy. Strzepała popiół do popielniczki.
─ Uważasz, że ta druga żyje? ─ zdziwił się. ─ Minęło ile? Dwadzieścia lat?
─ W tym roku dwadzieścia dwa ─ poprawiła go. ─ Znaleziono wózek, nie ciało.
─ Mogły się do niej dobrać dzikie zwierzęta ─ odpowiedział na to mężczyzna również zaciągając się papierosem.
─ I zwierzęta zabrały ze sobą kocyk i torbę z produktami dla niemowląt? ─ zapytała go. ─ Według Marii przy wózku była szaro-różowa torba z pampersami na zmianę, grzechotka w kształcie żyrafy i pluszowy króliczek. Nie wspominając o dwóch smoczkach. Matyldę zabrał człowiek, nie zbłąkany pies.
─ Dlaczego jej nie oddał?
─ Chciał mieć dziecko? ─ zasugerowała. ─ sprzedał na czarnym rynku? Wywiózł poza granicę stanu i wychował jak swoje? ─ rzuciła kolejne możliwe scenariusze. ─ Opowiedz mi o Juanito.
─ Nie czytałaś jego notatki biograficznej na stronie?
─ Tego steku bzdurek? ─ spojrzeli na siebie. Adria popatrzył na nią i parsknął śmiechem.
─ Jest kilka lat młodszy o de mnie ─ zaczął brunet. ─ Nie był zbyt popularny w szkole, ani lubiany. Z tego co słyszałem jego głowa często lądowała w muszli klozetowej, ale był łebski z chemii. ─ przypomniał sobie.
─ I pewnie dlatego poszedł na farmację ─ dodała Emma, a Adria się uśmiechnął. ─ Dla kogo handlował prochami? ─ zapytała wprost. Popatrzył na nią zaskoczony. ─ Niezbyt popularny, niezbyt lubiany, ale łebski z chemii. Tacy albo odkrywają lek na raka, albo handlują prochami. Dla kogo handlował?
─ Sam dla siebie ─ odpowiedział i uniósł brew. Emma skinęła lekko głową. Był na tyle łebski, że robił własne mieszanki leków.
─ Przedsiębiorczy chłopak, który zamienił swoje nielegalny biznes w sieć aptek. A ja się zastanawiałam skąd miał kasę na czesne na studia. I nie było to z tych gorszy, które płacili mu w fabryce.
─ Teraz już wiesz ─ odparł Adria. ─ Tylko nie ja ci o tym powiedziałem ─ zaznaczył. Emma skinęła głową. Nie zdradzała nazwisk swoich informatorów. ─ O co chodzi? ─ zapytał widząc jak marszczy brwi w zadumie.
─ Nie działał sam ─ mruknęła. ─ Miał umiejętności i rynek zbytu ─ zaznaczyła ─ a co z resztą? Większość narkotyków jest produkcji roślinnej? I o ile marihuanę mógł hodować w doniczkach pod łóżkiem to skąd brał składniki na resztę?
─ Dlaczego mnie o to pytasz?
─ Pewnie dlatego, że twoja żona kieruje włoską mafią ─ odparowała bez zająknięcia. Adriano zamrugał powiekami zaskoczony i roześmiał się serdecznie.
─ Proszę cię, nie mów, że wierzysz w te bzdury o włoskiej mafii?
─ Mam je gdzieś, ale twoja żona została dzikim bluszczem nie bez powodu. ─ przypomniała mu kobieta.
─ Trującym ─ poprawił ją Adria.
─ Toxicodendron radicans ─ mimowolnie podała łacińską nazwę rośliny. ─ Jako nastolatka interesowałam się niebezpiecznymi roślinami ─ wyjaśniła mu. ─ Hodowałam nawet mięsożerne rośliny w szklarni matki.
─ Zapamiętam, żeby z tobą nie zadzierać ─ odpowiedział. ─ Skąd takie hobby?
─ Chciałam zabić matkę i nie zostać na tym przyłapana ─ wyznała z rozbijająca szczerością. Adria wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Szatynka roześmiała się mimowolnie. ─ Każda nastolatka przechodzi etap „chcę zabić swoją matkę” To niemal rytuał przejścia. Okazało się jednak to dość kłopotliwe.
─ Bo?
─ Trujący bluszcz naturalnie występuje jedynie w Ameryce Północnej i Kanadzie sprowadzenie go do Londynu zwróciłoby uwagę.
─ Skoro nie przy użyciu roślin to jaki miałaś plan?
─ Zdradzę ci jak poczęstujesz mnie jeszcze jednym papierosem ─ odpowiedziała Adria bez słowa sięgnął po papierośnicę. Zaczekał aż Emma się poczęstuje i podał jej ogień. ─ Atropa belladonna.
Adriano zmarszczył brwi. Gdzieś już słyszał tę nazwę. Emma natomiast siedziała obok leniwie paląc papierosa. Do rozmawiających podeszła Marlena. Brunetka zgniotła papierosa w popielniczce.
─ Przeszkadzam? ─ zapytała.
─ Nie, skąd ─ odpowiedziała na to Emma sięgając po kieliszek z winem który postawiła tuż przy swojej stopie. ─ Ja i Adria dyskutujemy o zaletach płynących z leczniczych właściwości belladonny. Wyleczyła już nie jeden stan zapalny oka.
─ Co?
─ Belladonna substancja czynna której używa się do produkcji atropiny, której stosowanie powoduje rozszerzenie źrenic. Leczy także stan zapalny oka. ─ wyjaśniła rozbawiona Emma zgniatając papierosa w popielniczce. ─ Przepraszam, ale musze zwolnić nianię.
Emma podeszła do Joaquina, który objął ją w tali zdrową dłonią. Wargami musnął jej nagie ramię. To był ich sygnał, że mężczyzna chcę już wychodzić.
─ Kochanie, musimy zwolnić nianię ─ przypomniała mu. Skinął lekko głową, na znak zgody i ruszyli do gospodyni, żeby się pożegnać.

**
Pokój znajdował się na ostatnim piętrze hotelu Severina. Był to luksusowy apartament z zapierającym w piersiach widokiem na Monterrey. Javier Reverte wynajął go i przyjechał na miejsce kilka minut po północy. Zrobił to tylko i wyłącznie dla żony. Victoria nie mogła tutaj przyjechać. Mogła, ale Magik nie chciał, żeby jego żona spotykała się sam na sam z Ministrem sprawiedliwości. Nie był zazdrosny, jedynie ostrożny. Jedno niewinne spotkanie mogło narazić karierę obojga. A na to zazdrosny czy nie, nie mógł pozwolić.
Westchnął. Hermes poderwał do góry łeb i popatrzył na niego jasnymi ślepiami. Zamrugał i położył się z powrotem. Nie działo się nic co wymagało jego psiej interwencji. Javier popatrzył na zwierzaka.
─ Sam chciałeś jechać ─ przypomniał mu blondyn. Mąż Victorii był pewien, że jeśli Hermes mógłby to w tym momencie przewróciłby oczami. Prawda była taka, że sam go zachęcił, żeby z nim jechał. Nie chciał jechać sam. Potrzebował towarzystwa, nawet jeśli to trzydziestokilogramowy pies. Podszedł do rozłożonego na stole planu.
Kiedy po raz pierwszy usłyszał o planach Sergio Barragána założył, że facet kompletnie oszalał. Nie po to Victoria pokierowała tak jego kampanią wyborczą w Internecie aby ułatwić mu jego prywatną vendettę przeciwko Bóg wie komu (dosłownie) Świeżo upieczony poseł i Minister Sprawiedliwości w jednej osobie był jednak nieprzejednany, a swój cel realizował konsekwentnie. Javier nie ufał mu. Nie ufał także Federico Calderonowi, który wykupił teren zamkniętego domu poprawczego aby utworzyć tam magazyny do przechowywania chmielu.
─ Ta i sam wpadł na ten pomysł ─ powiedział głośno. Zrobił jednak tak jak założył i wykupił od miasta owiane złą sławą tereny Czyśćca. Plan był prosty; wyburzenie budynków, wyrównanie terenu, postawienie jednej czy dwóch chłodni i części biurowej. Na inwestycji korzystali wszyscy; miasto Monterrey bo nie tylko zyskiwało dodatkową kasę, ale także pozbywało się zgniłego jajka, Browar, bo chmiel miał być przechowywany na tyle blisko, że jego transport nie stanowił problemu. Diabeł tkwił jednak w szczegółach. Javier był niemal pewien, że za chwilę o Czyśćcu znowu zrobi się głośno. I to nie będzie dobra prasa dla nikogo. ─ A faceci i tak tańczą jak Victoria im zagra ─ rzucił z przekąsem.
Manuel Dominguez po okazyjnej cenie sprzedał działkę Federico Calderonowi, który dla Victorii i wspólnego biznesu przeprowadził się z całą rodziną ponownie do Pueblo de Luz. Blondynka bowiem doskonale zdawała sobie sprawę, że Sergio Barragán będzie jej dozgonnie wdzięczny jeśli na terenie byłego poprawczaka zostaną odnalezione szczątki jego zaginionej siostry. Dodatkowym atutem był fakt, iż Sergio piastował funkcje Ministra Sprawiedliwości, który nadzorował pracę każdej prokuratury i sądu w kraju. Mężczyzna dołoży wszelkich starań aby sprawiedliwość dosięgnęła winnych. Magik był pewien, że na liście potencjalnych winnych znajduje się Dick Perez ─ No to zaczynamy „Grę o tron” ─ wymamrotał , a do jego uszu dotarło charakterystyczne kliknięcie otwieranego zamka. Podniósł głowę. Hermes poderwał się z podłogi i stanął tuż przy jego nogach. Minister wszedł do środka i zatrzymał się gwałtownie w progu.
─ Wiem, że spodziewałeś się kogoś innego ─ zaczął ─ ale jesteś na mnie skazany ─ dokończył myśl ─ i na psa ─ dodał wskazując na zwierzę które siedziało przy jego nogach.
─ Wolałabym omówić dalsze kroki z Victorią.
─ A ja wolałbym być teraz w domu przed telewizorem ─ odbił piłeczkę blondyn. ─ Jesteśmy na siebie skazani więc przejdźmy do rzeczy ─ powiedział. Sergio rozpiął marynarkę zsuwając ją z ramion. Okrycie rzucił niedbale na kanapę i podszedł do stoliczka z alkoholami. Napełnił dwie szklaneczki bursztynowym płynem. Jedną podał Magikowi, drugą postawił na brzegu stołu. Popatrzył na rozłożone na stole plany.
─ Dlaczego Calderon nie przyjechał razem z tobą?
─ Im mniej osób wie o tym, że się znamy tym lepiej ─ odpowiedział na to Magik. ─ Zna historię Czyśćca, jest przygotowany na to, że budowa chłodni może się opóźnić na rzecz policyjnego śledztwa ─ wyjaśnił. ─ W budynkach gospodarczych, internacie został odcięty dopływ prądu, gazu i wody ─ zaczął ─ ekipa, która wejdzie tam w tym tygodniu zaczynie od wyniesienie zalegającego tam sprzętu, dopiero później zostaną rozłożone ładunki wybuchowe i w warunkach kontrolowanych dojdzie do wyburzenia. I dopiero po tym wjedzie ciężki sprzęt który uprzątnie bajzel i przekopie cały teren w celu wyrównania go.
─ Wyrównania? ─ Barragán uniósł brew.
─ Tak brzmi wersja oficjalna. Nie możemy przecież powiedzieć, że szukamy i spodziewamy się znaleźć kości należące do kobiet między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, oraz szczątki noworodków. Calderon daje tym terenom drugie życie i miejsca pracy dla mieszkańców Monterrey i okolic. Firma budowlana, która wygrała przetarg i zajmie się wyburzaniem i sprzątaniem zatrudnia ludzi z wyrokami, bez wykształcenia i bardziej ogarniętych Cyganów. Sergio ─ po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu ─ musisz być jednak przygotowany na to, że nic tam nie znajdziemy.
─ Mia gdzieś tam jest ─ odpowiedział na to ─ czuje to.
─ Świetnie, to skazanie sprawców mamy jak w banku ─ mruknął mężczyzna. ─ Pamiętaj, że Herman Fernandez nauczał tam o Bogu i jego przebaczeniu ─ zaczął Magik narażając ministra na kolejną zmarszczkę ─ miał do zagospodarowania całą metropolię.
─ Pogrzeby się rejestruje.
─ Nie jeśli wykorzystujesz do tego świeżo wykopane groby ─ zripostował.
─ Ciała tam są ─ zapewnił go i usiadł. Palcami przeczesał idealnie ułożone włosy. ─ Od osiemnastu lat szukam Mii ─ zaczął. ─ Za każdym razem kiedy znajdowano niezidentyfikowane ciało młodej kobiety dostawałem telefon od znajomego kornera. Nigdy nie była to Mia. Mogła też urodzić dziecko.
─ Dzieci zazwyczaj przekazywano rodzinie ─ odpowiedział na to Reverte obracając w placach szklaneczką z alkoholem. Upił łyk. Mógł sporo Victoria uparła się żeby to Dante Gomez go zawiózł i na niego zaczekał.
─ Moja mama zadawałaby za dużo pytań ─ odpowiedział na to brunet wpatrując się w plany. ─ Z oficjalnej wersji wynikało, że chłopców i dziewczęta trzymano oddzielnie. Zapytani o to
─ Zapytani powiedzieliby ci, że mają pod opiekę bandę nastolatków, którzy zawsze znajdą sposób, żeby dobrać się sobie nawzajem do majtek ─ odparował Magik brutalnie sprowadzając go na ziemię. ─ Twoja matka mogła nie chcieć ─ urwał i popatrzył na niego ─ każda rodzina ma trupy w szafie ─ powiedział po prostu ─ powinieneś porozmawiać z mamą. Zapytać.
─ O co?
─ O to jak jest to możliwe, że podczas cotygodniowych wizyt nie zauważyła rosnącego brzucha córki ─ powiedział i podał mu plik kartek. ─ Twoją siostrę skazano za nieumyślne spowodowanie śmierci aptekarza ─ przypomniał mu. ─ Była nieletnia więc tak była sądzona. Dostała cztery lata co i tak było niskim wyrokiem.
─ Ojciec przekupił kogo trzeba.
─ Dobrze wiedzieć ─ odpowiedział na to Magik. ─ Odwiedzała córkę co tydzień ─ wrócił do przerwanego wątku przedsiębiorca ─ i jeśli Mia zaszłaby w ciążę to od pewnego momentu nie dało się przeoczyć brzucha. Druga opcja jest taka, że dała nogę.
─ Javier
─Skończyła osiemnaście lat i według dokumentów do których dotarłeś została zwolniona , krótko po swoich osiemnastych urodzinach. Nigdy nie wróciła do domu, bo może nie chciała.
─ Znałem moją siostrę ─ zaczął ─ nie zrobiłaby czegoś takiego.
─ Twoja siostra włamała się do apteki po prochy i zabiła właściciela ─ przypomniał mu Magik ─ I właśnie dlatego doradzam rozmowę z matką, która może wiedzieć więcej niż mówi.
─ Nie lubisz mnie ─ stwierdził Barragán
─ Też byś nie lubił faceta zakochanego w twojej żonie ─ odparował blondyn.
─ Nie kocham się w twojej żonie ─ odparował zirytowany minister podnosząc się z krzesła. Dolał sobie burbona.
─ Nie, a twoje małżeństwo rozpadło się , bo za dużo pracowałeś ─ dodał i westchnął wyciągając swoją pustą szklaneczkę w jego kierunku. Sergio bez słowa ją napełnił. ─ Wracając do przerwanego tematu, rozmawiałem z kimś kto spędził w Czyśćcu trochę czasu.
─ Dowiedziałeś się czegoś?
─ Tylko tego, że kiedy ktoś umarł zakonnice je zabierały. Dzieci jeśli żyły były odbierane krótko po urodzeniu. Niektóre noworodki były oddawane pod opiekę krewnych, inne przepadały bez śladu. Mój informator pamięta także niebieskie beczki.
─ Niebieskie beczki? ─ Barragán zmarszczył brwi.
─ Tak, czasami kiedy któraś nie mogła zasnąć to wyglądała przez okno. Nie było ono duże, ale pamięta, że raz czy dwa wiedziała jak ze starej szopy z narzędziami wynoszono niebieskie beczki.
─ W sam raz na ukrycie zwłok ─ mruknął brunet.
─ Małych ─ dodał Javier i z trudem przełknął ślinę.
─ Gdzie je wywożono?
─ Tego nie wiem, ale po beczki przyjeżdżała firma zajmująca się deratyzacją. Biały wan z logo firmy RataOut by Salazar ─ wyjaśnił. ─ Firma z tradycjami.
─ Dlaczego brzmi znajomo?
─ Pamiętasz jak Inez Romo zabijała wszystko co się rusza? ─ przytaknął skinieniem głowy. ─ Firma należąca do Salazarów zbiła fortunę na czyszczeniu ulic.

***
Ich stolik znajdował się na końcu, w rogu sali. Michael siedział z głową podpartą na dłoni obserwując jak jedyni wyczytują nazwiska zwycięzców, a oni je odbierają. Brunet od półtorej godziny usiłował zrozumieć co w tym atrakcyjnego kiedy nawet żarty prowadzącego klasyfikował jako „żałosne” , a nie „śmieszne.” A mimo to siedział i czekał cierpliwie aż wróci do domu. Nettie natomiast zdawała się doskonale odnajdywać w świecie snobów i złotoustych pochlebców, a Thomas McCord zerkał na nią od czasu do czasu. I może gdyby nie znał prawdy byłby zazdrosny o szepczącą między sobą parkę. Michael jednak zastanawiał się nad zupełnie czymś innym. Ludzie w tym pomieszczeniu byli bogaci, próżni i ślepi. Brali ojcowską dumę za romans.
Thomas był dumnym i kochającym ojcem. Widział to w każdym geście, w każdym spojrzeniu chociaż sam nie miał ojca widział w swoim życiu wiele kochających rodziców aby rozpoznać symptomy. On dorastał bez ojca. Mąż jego matki- Philip zginął za nim Michael przyszedł na świat, jego biologiczny ojciec rzekomo nie mógł go odnaleźć po śmierci Jean. Brunet wiedział, że to kłamstwo. W sierocińcu w którym dorastał on i jego dwaj starsi bracia Colin i Finn byli umieszczeni pod własnymi nazwiskami. Rorke na tamten moment był mężczyzną dzierżącym władzę. Mógł go odnaleźć, ale wolał zostawić go na pastwę instytucji i Michael mu się ani trochę nie dziwił.
Miał żonę, miał rodzinę i stanowisko. Gdyby jego romans z sprzątaczką , matką dziesięciorga dzieci Jean McConville wyszedł na jaw straciłby wszystko. I teraz ponad czterdzieści lat później dwóch nienawidzących się mężczyzn przez których rywalizację on i jego rodzeństwo stracili matkę dzieliło się władzą. I każdy z nich oczekiwał, że Michael wykona swoją powinność. Jeden, że zabije człowieka który dzierży władzę w Los Zates drugi, że ujawni knowania pierwszego z kartelem i ujawni jego udział w zbrodniach IRA. Problem polegał na tym, że jeśli wejdzie zbyt mocno w ten świat i nadepnie na odcisk niewłaściwej osobie może na tym ucierpieć jedyna kobieta którą kiedykolwiek kochał. Odnalazł ją wzrokiem. Stała nieopodal z kieliszkiem szampana w dłoni dyskutując o czymś z mężczyzną którego twarz nie mówiła mu absolutnie niczego. Trwała właśnie przerwa techniczna więc Tia postanowiła skorzystać z toalety i wracając do stolika najwyraźniej spotkała znajomego. Brunet wstał. On także chętnie rozprostuje nogi. Lawirując między stolikami podszedł do żony bezwiednie obejmując ją w tali.
─ Hej ─ odezwała się pierwsza odwracając do tyłu głowę. Popatrzyła to na mężczyznę stojącego naprzeciwko niej to na męża. ─ Michael, Liam, Liam Michael ─ przedstawiła ich sobie kobieta. ─ Ja i Liam występowaliśmy wspólnie w Makbecie ─ wyjaśniła.
─ Raczej po „Liście Schindlera” niż przed ─ Tia popatrzyła zaskoczona na męża. ─ Zdziwiona że bywałem w kinie za nim cię poznałem?
─ Zdziwiona, że nie przespałeś seansu.
─ Na tym filmie nie dało się zasnąć ─ odpowiedział. ─ Zimno ci? ─ zapytał opuszkami palców muskając jej ramiona. Puścił ją i rozpiął swoją marynarkę, aby następnie ją ściągnąć i narzucić na ramiona żony. Tia wsunęła ręce w rękawy i westchnęła z wdzięcznością.
─ W ustach Michaela to największy komplement ─ wyjaśniła. ─ Większość filmów przesypia.
─ Tylko te bez fabuły ─ dodał. ─ Jak ten ostatni na który mnie zabrałaś ─ dodał. ─ ten o facecie, który spał w koniu ─ Tia popatrzyła na męża z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. ─ Pamiętam, bo na tej scenie się obudziłem.
─ A mimo to chodzisz z nią do kina ─ zauważył mężczyzna.
─ Nie lubię kiedy chodzi sama więc ona ma ucztę dla oczu ja mam drzemkę ─ Liam Neeson popatrzył na Michaela i parsknął szczerym śmiechem. Tia zgromiła go spojrzeniem. Brunet natomiast wzruszył obojętnie szczupłymi ramionami. ─ Myślę że powinniśmy wracać na miejsce ─ zwrócił się do żony ─ przerwa się kończy.
─ To prawda, miło było cię spotkać Liamie ─ powiedziała do mężczyzny. Liam skinął lekko głową.
─ Powodzenia ─ zwrócił się do Nettie. Wrócili do stolika. Michael odsunął żonie krzesło na które z gracją opadła. Brunet usiadł obok. Popatrzyła na męża i parsknęła szczerym śmiechem.
─ Coś się stało?
Pokręciła przecząco głową.
─ Mój mąż jest po prostu sobą ─ odpowiedziała Evie
Gdy padło jej nazwisko skamieniała na kilka sekund. Michael wargami musnął jej policzek szepcząc.
─ Sądzę, że teraz musisz wstać i odebrać swój globus ─ szepnął jej do ucha. Zamrugała powiekami i wstała na miękkich nogach podnosząc się z miejsca,
─ Gratuluje ─ szepnął jej do ucha Eva i serdecznie ją uściskała. Tia poczuła jak ktoś zsuwa jej z ramion marynarkę. Obróciła do tyłu głowę i patrzyła jak Michael składa ją i odkłada na oparcie krzesła. Ruszyła na scenę. Nogi miała jak z waty kiedy pokonywała krótkie stopnie. Ostrożnie wzięła z rąk Meryl Streep statuetkę i kopertę. Podeszła do mikrofonu.
─ Muszę pamiętać, żeby oddychać ─ powiedziała ─ ale dajcie mi chwilę,, bo kompletnie się tego nie spodziewałam ─ i potrzebuje minuty, żeby wziąć się w garść. ─ ze świstem wypuściła powietrze z płuc. ─ Dziękuje Hollywoodzkiemu Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej to dla dziewczynki, którą kiedyś byłam naprawdę wiele, wiele znaczy. Louise ─ odnalazła kobietę wzrokiem ─ dziękuje, za zaufanie, bo nieliczni do tej pory wiedzieli, że dostałam rolę Joy bez jakiegokolwiek castingu otrzymałam jedynie scenariusz z karteczką „przeczytaj” ─ urwała i uśmiechnęła się przez błyszczące w oczach łzy ─ przeczytałam scenariusz do czterech pierwszych odcinków a na ostatniej stronie znalazłam karteczkę z adresem i dopiskiem „jeśli jesteś ciekawa zapraszam”. Byłam ciekawa bo dzięki Thomasowi jednego dnia kochałam Joy innego dnia życzyłam jej długiej i powolnej śmierci a ty Tom byłeś ze mną na planie każdego dnia i nagroda jest tak samo moja jak i twoja. Wsiedliśmy wspólnie do kolejki górskiej i wspólnie doprowadzaliśmy się do szału. I mamy na świadków więc nie próbuj zaprzeczać że nie byłam wrzodem na d***e , ale chociaż wiem, że nie jesteś fanem wielkich słów dziękuje za to, że przez kilka miesięcy mogłam być twoją małą córeczką ─ urwała. ─ I wiem, że kończy się mój czas albo raczej go przekroczyłam, ale Olivio nie mam pojęcia gdzie teraz jesteś ale dzięki za ostatnie osiemnaście lat. Wiem, że nie wszystkie moje wybory przypadają ci do gustu, jestem tu gdzie jestem dzięki tobie. I na końcu Michel, kochanie mój partnerze w zbrodni kiedy poznałam cię osiem lat temu uratowałeś mi życie , ale nigdy nie sądziłam, że staniesz się moim życiem. Kocham cię i obiecuje, niedługo wrócimy do domu. Dziękuje
Venetia Capaldi na miękkich nogach zniknęła za kulisami odprowadzana brawami publiczności. Szatynka mocniej przycisnęła statuetkę do piersi. Ktoś z obsługi technicznej wskazał jej drogę na czerwony dywan gdzie mogła zapozować ze statuetką.

***
Wcześniej
Śmierć Francesci Diaz była dla wszystkich sporym szokiem. A u Fernando Barosso wywołała spore niezadowolenie gdyż musiał zatrudnić nowego prawnika. Adam Castro zwany głównie przez media Żniwiarzem odmówił współpracy przez wzgląd na „konflikt interesów” Victoria dotarła do niego pierwsza. Burmistrz więc zwrócił się do drugiej najlepszej kancelarii w stanie Nuevo Leon. I chociaż na początku nie chciał aby jego interesami zajmował się Anthony Reynolds to po namyśle uznał, że Reynolds to profesjonalista, który nie wykorzysta sekretów Victorii, żeby jej zaszkodzić.
─ Don Baroso ─ zwrócił się do niego prawnik ─ z prawnego punktu widzenia nie widzę przeciwskazań aby rozwiązać umowę z Victorią ─ zaczął ─ ale potrzebujemy lepszego powodu ─ zauważył.
─ Zataiła chorobę psychiczną ─ odpowiedział Fernando ─ to nie wystarczy?
─ Obawiam się, że to jedyne co da miastu to pozew o dyskryminację ─ odpowiedział. Fernando w odpowiedzi prychnął pod nosem. ─ Dlaczego chcę pan ją zwolnić? ─ zapytał go wprost mężczyzna. Burmistrz spojrzał na niego przeciągle.
─ Upokarza mnie na każdym kroku ─ zaznaczył Fernando ─ panoszy się jakby to ona została wybrana w demokratycznych wyborach powszechnych. Zapomniała, że to ja dałem jej to stanowisko i ja z łatwością mogę jej to stanowisko odebrać. ─ prawnik pokiwał głową. Nie drgnęła mu nawet powieka kiedy poznał prawdziwe motywy, które kierowały mężczyzną.
─ Nie da się ukryć, że Victoria poczuła się zbyt pewnie na swoim stanowisku ─ zauważył. Barosso ─ i powiem wprost, należy pokazać jej miejsce w szeregu ─ oznajmił i z teczki wyciągnął dokument. ─ Zaznaczę, że to jedynie szkic umowy. ─ Fernando sięgnął po plik i zagłębił się w lekturę.
─ Umowa zawarta między Urzędem Miasta Valle de Sombras reprezentowanym przez burmistrza Fernando Barosso zwanym dalej „Zleceniodawcą” a BTC reprezentowanym przez Elenę Victorię Diaz de Reverte zwanym dalej Zleceniobiorcą. ─ przeczytał i podniósł na prawnika zaskoczony wzrok.
─ Zauważyłem, że pani Reverte została zatrudniona na zasadach umowy o pracę ─ zaczął mecenas. ─ To nie jest zła umowa, jest zgodna z prawem, ale skoro pani Reverte prowadzi własną zarejestrowaną na siebie działalność gospodarczą to dużo korzystniejszą umową dla miasta będzie przejście na umowę B2B.
─ Francesca zapewniła mnie.
─ Pani mecenas nie żyje ─ odpowiedział sucho prawnik ─ Musi pan wybrać najlepszą opcję dla miasta. Jej dotychczasowa umowa nie jest korzystna dla miasta.
─ I jak ma mi to pomóc?
─ Bardzo prosto ─ oznajmił ─ W paragrafie drugim zamiast mglistego opisu stanowiska punkt po punkcie opiszemy zakres jej obowiązków. I teraz panie burmistrzu musimy wybrać gdzie pana zastępczyni jest najbardziej potrzebna.
─ Najbardziej potrzebna?
─ Zapytam inaczej; gdzie panuje największy burdel? Coś musi dostać.
─ Polityka społeczna ─ odpowiedział machinalnie Barosso. ─ Po skandalu z udziałem Delfiny Ledesmy z opieki społecznej panuje tam burdel na kółkach. ─ Prawnik klasnął w dłonie.
─ Świetnie, zostanie więc koordynatorką działań Biura do spraw polityki społecznej i zdrowia i dorzucimy jej coś jeszcze żeby się nie nudziła ─ Anthony popatrzył na rozłożone dokumenty. ─ Lubi pan Biuro Ochrony Środowiska?
─ A czy ja wyglądam na kogoś kogo obchodzą roślinki?
─ Ją pewnie obchodzą ─ odpowiedział. ─ To departament z minimalnym budżetem i czy nie wnioskowała o utworzenie Biura do spraw Równości i Różnorodności?
─ Tak.
─ Niech go sobie utworzy ─ prawnik machnął ręką. ─ Im bardziej będzie zajęta tym lepiej dla pana. Wszystko to wpiszemy w nową umowę i mało tego będziemy oczekiwać efektów.
─ Proszę sporządzić treść umowy ─ polecił Fernando.
─ I jeśli zawiedzie, będzie mógł ją pan spokojnie wylać. A co do jej poprzednich decyzji pozostawimy je bez zmian. My jej nie zwalniamy, my nagradzamy ją za ciężką pracę i wiemy że jej kompetencje przydadzą się gdzieś indziej.
**

Przyjęcie dobiegało końca. Opłaceni na to wydarzenie kelnerzy sprzątali ze stołów, przekładali niezjedzone przez gości jedzenie do pojemników, które Fernando Barosso nakazał, aby rozdzielili między sobą. Blondynka stała oparta ramieniem o framugę salonu. Zdarzało jej się obsługiwać przyjęcia i doskonale wiedziała jakie to wyczerpujące. Ją wyczerpało ciągłe uśmiechanie się do zebranego tłumu gości.
─ Eleno ─ usłyszała swoje imię ─ mogę cię poprosić do siebie przed wyjściem? ─ zapytał Fernando opierając się na lasce zakończonej główką orła. ─ Twój mąż wyszedł?
─ Kryzys w firmie ─ skłamała idąc za Barosso. Mężczyzna przesunął się w bok wpuszczając ją do środka. Zamknął za nimi drzwi. ─ Dante po mnie przyjedzie ─ wyjaśniła jasnowłosa. ─ Fernando za nim mnie opieprzysz ─ zaczęła ─ przepraszam. ─ popatrzył na nią kompletnie zaskoczony.
─ Za co? Że zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed członkami rady i moimi przyjaciółmi czy za to, że zachowujesz się jak to ty byłabyś burmistrzem? Wiem, że mieszkańcy stanu wybrali na gubernatora tego przygłupa ale po tobie spodziewałem się czegoś więcej. Reprezentujesz ratusz a co za tym idzie mnie i miasto a wyglądasz ─ machnął ręką ─ Myślisz, że nie co próbujesz ugrać? Spójrzcie na mnie jestem taka słodka i niewinna.
─ Wiem, że przekroczyłam granice ─ zaczęła ─ i to się więcej nie powtórzy.
─ Masz rację, to się więcej nie powtórzy ─ oznajmił i wyciągnął z szuflady plik kartek. Podał dokument Victorii. Ostrożnie wzięła dokument do rąk.
─ Kontrakt B2B z Urzędem Miasta Valle de Sombras reprezentowanym przez burmistrza Fernando Barosso zwanym dalej „Zamawiającym” a BTC reprezentowaną przez Elenę Victorię Diaz de Reverte ─ urwała. ─ Umowa? Mamy podpisaną umowę o pracę.
─ Tak to prawda, nazwijmy to więc aneksem do umowy, która jasno określa zakres twoich obowiązków i konsekwencji jeśli przekroczysz swoje kompetencje.
─ Muszę to skonsultować z moim prawnikiem ─ odpowiedziała zaskoczona i wyprowadzona z równowagi blondynka przesuwając wzrokiem po tekście umowy. ─ Nie podpisze niczego bez zasięgnięcia opinii mecenasa Castro.
─ Oczywiście ─ zgodził się z nią. ─ Nie spodziewałem się po tobie nic innego. ─ Victoria wstała i podeszła do drzwi. ─ I jeszcze jedno ─ odezwał się. ─ z racji tego, że nie chcemy cię ograniczać będziesz mogła przejść na tryb pracy zdalnej.
─ Pracy zdalnej?
─ Zaskoczona
─ że znasz takie pojęcie ─ odpowiedziała mu.
─ Oczywiście, że znam, a skoro będziesz bywała w ratuszu dwa razy w tygodniu nie potrzebujesz tak licznego personelu. Oczywiście sama zadecydujesz z kim będziesz dalej pracować, a kto otrzyma wypowiedzenie.
─ Z góry zakładasz, że się zgodzę.
─ Nie będziemy kontynuować współpracy jeśli nie podpiszemy nowej umowy ─ odparł na to burmistrz. ─ Oczywiście jestem skłonny do negocjacji ─ odpowiedział na to. ─ Niech twój prawnik skontaktuje się z moim prawnikiem. ─ podał Victorii wizytówkę. Blondynka spojrzała na dane na wizytówce. ─ Chciałbym, żebyś podpisała nową umowę maksymalnie do środy. Nie chcemy paraliżować pracy ratusza.
─ Oczywiście, że nie chcemy ─ odpowiedziała otwierając drzwi i wychodząc. W asyście ochrony wyszła z rezydencji.
***
Adam Castro pokręcił w rozbawieniu głową kiedy Victoria postawiła przed nim eleganckie opakowanie kryształowych szklanek. Mecenas uniósł lekko brew, kiedy przesunęła opakowaniem po blacie stołu.
─ Gałązka oliwna? ─ zapytała.
─ Jestem prawnikiem gdybym obrażał się za każdym razem kiedy ktoś ciśnie szklanką o ścianę nie miałbym klientów ─ odpowiedział mecenas. ─ Ne przyszłość pamiętaj, że wolę regularne przelewy na konto. Wróćmy do interesów ─ wrócił do przerwanego wątku ─ zacznijmy od rzeczy przyjemnych. Stary Browar „Lobo” i jego kierownictwo są bezpieczne ─ zaznaczył. ─ Pani prezes została wyłoniona na podstawie konkursu, przeszła czteroetapową rekrutację i ma doświadczenie w branży piwowarskiej. Jeśli Fernando chcę mieć wpływy do budżetu w przyszłym roku musi to przełknąć i zaczekać do końca kontraktu. Co do restauracji działamy według planu. Potencjalni dzierżawcy mają w Biurze Zarządzania Mieniem Publicznym złożyć odpowiednie dokumenty. Wygra najlepsza oferta.
─ A co jeśli będzie chciał cofnąć wszystkie moje decyzje? Każdy projekt, który przekazałam do realizacji?
─ Nie zrobi tego ─ zapewnił ją. ─ Anthony nie jest głupcem ─ zauważył mężczyzna ─ wie, że przekazałaś odpowiednie dyspozycje odpowiednim departamentom i większość z nich ma status „w toku” Nie mogą kazać zwinąć rusztowań, bo będą musieli zwrócić dotację do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Podobnie jak z rozbudową ścieżek rowerowych w mieście.
─ Fernando chcę się mnie pozbyć ─ powiedziała gorzko sięgając po karafkę z wodą. Rozejrzała się za szklanką. Adam przesunął opakowanie szklanek w jej stronę. Jasnowłosa wydobyła jedną z nich.
─ Wiesz, że najpierw powinnaś ją umyć?
─ Och cicho, tato ─ mruknęła i napełniła szklankę wodą. ─ Może to zrobić? Zwolnić mnie?
─ Jeśli nie podpiszesz nowej umowy ─ postukał palcem w dokument na biurku ─ tak i zwali to na ciebie ─ kobieta prychnęła. ─ Jeśli to podpiszesz ─ wskazał dokument.
─ Będę pracować za darmo ─ upiła łyk wody. ─ Bo co sobie wrzucę w koszty? Kupno rdzy papieru?
─ Jesteś milionerką ─ przypomniał jej.
─ I co z tego? Nikt nie lubi pracy za darmo ─ odpowiedziała blondynka podchodząc do okna. ─ Myślisz, że będą skłonni do negocjacji? ─ zapytała go. ─ Nie chcę żeby ktokolwiek z zatrudnionych stracił pracę.
─ To da się załatwić, dostałaś zielone światło na utworzenie Biura do spraw równości i różnorodności.
─ Chcesz, żebym rozwaliła kolejną szklankę. Oboje dobrze wiemy, że to biurko „wydmuszka”
─ To prawda, ale ludzie zachowają miejsca pracy. Sporządzę listę ─ sięgnął po pióro i kartkę ─ rzeczy, których wymagasz przed podpisaniem umowy. ─ zapisał informację o zachowaniu stanowisk pracy.
─ Chcę pełnej autonomii w ramach działania Biura ─ powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl. ─ Żadne decyzje merytoryczne nie mogą być podejmowane bez mojej wiedzy i zgody. Fundusz pilotażowy 5% z budżetu miasta.
─ Nie dostaniesz tyle ─ zauważył.
─ Wiem, ale chcę mieć z czego schodzić ─ wyjaśniła. ─ Chcę mieć możliwość własnej komunikacji z mediami w sprawach polityki społecznej. Coś jeszcze?
─ Zabierają ci gabinet ─ zauważył prawnik. ─ Potrzebujesz gabinetu zastępczego i musisz mieć asystentkę lub asystenta, który będzie „na miejscu.” I ochrona wizerunku.
─ Co?
─ Burmistrz, ludzie odpowiedzialni za PR nie będą używać twojego wizerunku do promowania polityki burmistrza. Bez twojej pisemnej zgody, a tekst oświadczenia ma być zaakceptowany przez ciebie lub osobę bez ciebie wyznaczoną ─ mówił i pisał jednocześnie. ─ I zasada „czterech ścian” Szczegóły kontraktu znane są mi, tobie prawnikowi burmistrza i jemu samemu. I wynegocjowanie od miasta przestrzeni biurowej poza urzędem.
─ Mam swoją firmę ─ przypomniała mu.
─ Nie ─ zaprotestował. ─ Oddzielimy te dwie funkcje. W mieście jest kilka kamienic, których lokale stoją puste wynegocjujemy albo jedną przestrzeń którą zaadaptujemy na biuro i koszty pokryje miasto, albo całą kamienice. Dam ci całą listę.
─ Chcą podpisać umowę do końca tygodnia ─ odpowiedziała. ─ Do tego czasu nie mogę podejmować żadnych decyzji. ─ Adam skinął głową. Victoria sięgnęła po komórkę. ─ Muszę odebrać dokumenty dotyczące „Alory” ─ wyznała. ─ Dostaliśmy akredytację, ale Fabian zasypał nas prawniczym bełkotem ─ popatrzyła na prawnika, który uniósł brew. ─ Ty ten bełkot rozumiesz ja muszę zrobić zakupy i ugotować obiad ─ odstawiła szklankę, którą nadal trzymała w rękach. ─ Dam ci znać, kiedy umówić spotkanie, myślę, że przeciągnięcie tego do maksimum to dobra decyzja. Skopiujesz mi listę „do negocjacji?”
─ Jasne.
Nie wróciła do ratusza. Nie miała ani potrzeby, ani ochoty, skoro Fernando już szykował jej gabinet dla jednego ze swoich przydupasów, ona musiała znaleźć wyjście z tej sytuacji. I wyjść z niej z twarzą. Opadła na tylną kanapę auta i zamknęła oczy. To był cios, którego się nie spodziewała. Wiedziała, że testuje granicę, wiedziała, że je przekracza, ale nigdy nie przypuszczała, że Fernando da jej do podpisania umowę, na której to ona traci. I to dużo.
─ Dokąd? ─ usłyszała głos brata.
─ Gdziekolwiek ─ odpowiedziała ponownie spoglądając na dokumenty leżące na kolanach. Kontrakt B2B, lista kwestii do negocjacji. Victoria pierwszy raz była w sytuacji, gdzie nie wiedziała czego powinna się domagać? ─ Jedź do Sylvii. ─ poleciła i zamknęła ponownie oczy.
Sylvia Olomedo na jej widok podniosła głowę z nad czytanych dokumentów. Victoria opadła na krzesło naprzeciwko jej biurka i bez słowa położyła przed nią kopię dokumentów.
─ Victoria ja tutaj pracuje ─ odezwała się dziennikarka.
─ Przeczytaj ─ poprosiła ją. ─ Powinnaś załatwić sobie wygodniejsze krzesła ─ stwierdziła.
─ Po co? ─ zapytała ją biorąc przyniesione przez córkę Fernando kartki. Im dłużej to czytała tym jej oczy stawały się coraz większe i większe. ─ Powiedz mi, że tego nie podpisałaś?
─ Nie, musiałam skonsultować to z Adamem ─ odpowiedziała podchodząc do okna.
─ I liczę, że Adam wybił ci to z głowy?
─ Będziemy negocjować ─ odpowiedziała Victoria. ─ Jeśli nie podpiszę nowej umowy , mogę nie pojawiać się w ratuszu.
─ Jeśli nie będziesz pojawiała się w ratuszu ─ zaczęła żona Fabiana ─ to Fernando może rozwiązać ci umowę o pracę na podstawie zaniedbywania obowiązków ─ blondynka spojrzała na nią zaskoczona. ─ Znam kilka terminów prawniczych ─ dodała. ─ I nie możesz tego podpisać. Brak ubezpieczenia, brak urlopu, brak jakiejkolwiek władzy ─ wyliczyła Sylvia. ─ I dają ci nadzór nad dwoma departamentami gdzie w jednym panuje większy bajzel niż w mojej szafie, drugi nikogo nie obchodzi za zgoda na Biuro do spraw równości i różnorodności to ładnie nazwana wydmuszka.
─ Powiedz mi coś czego nie wiem?
─ Potrzebujesz Fabiana ─ odpowiedziała , a Victoria roześmiała się.
─ Tak już widzę jak kuzyn udziela mi darmowej rady politycznej ─ rzuciła kąśliwym tonem.
─ Zrobi to ─ zapewniła ją Sylvia. ─ Poproszę go.
─ Poprosisz? ─ Victoria zmarszczyła brwi. ─ Dam sobie radę sama. Mam Adama.
─ Adam to prawnik ─ przypomniała jej ─ ty potrzebujesz rad od polityka, kogoś kto potrafi pływać w tym bagnie. Nie zapytasz o radę swojego ministra?
─ On nie jestem moim ministrem ─ oburzyła się Victoria.
─ Och proszę cię Vicky ─ jęknęła blondynka rzucając dokumenty na biurko. ─ Facet się w tobie kocha.
─ To mój przyjaciel ─ odbiła piłeczkę Victoria.
─ Który, żeby zjeść z tobą kolację przejechał setki kilometrów. Tak właśnie postępują przyjaciele ─ mruknęła. ─ Fabian ma dziś konsultacje dla studentów ─ poinformowała ją. ─ Zaczyna o osiemnastej.
─ Sylvia
─ A teraz zmiataj ─ podała jej kartki. ─ Mam pracę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3549
Przeczytał: 7 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:15:11 31-07-25    Temat postu:

Temporada IV C 073
Victoria/Venetia

Było dziesięć po szóstej kiedy zapukała do drzwi gabinetu Fabiana Guzmana. Nie czekając na „proszę” nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. Brunet siedział przy biurku. Nie podniósł wzroku z czytanych dokumentów.
─ Spóźniłaś się ─ rzucił sucho.
─ Nie wiedziałam, że na mnie czekasz ─ odpowiedziała. ─ Musiałam porzucić Aleca do domu, miał dziś trening z Veronicą. ─ usprawiedliwiła się ─ Rozmawiałeś z Sylvią ─ nie wiedziała czy to pytanie czy to stwierdzenie. Zastępca Gubernatora podniósł na nią wzrok.
─ Zamierzasz wejść czy będziemy rozmawiać przez próg? ─ weszła i zamknęła za sobą drzwi. On zaś wstał poruszając głową na boki. Od siedzenia w jednej pozycji rozbolał go kark. ─ Rzecz pierwsza, której nie możecie odpuścić to twoje wynagrodzenie ─ Victoria zrobiła krok do przodu i Fabian dopiero wtedy zobaczył siatkę w jej dłoniach.
─ Mam nadzieję, że lubisz mole poblano ─ powiedziała i położyła siatkę na stoliku. Wyciągnęła z niej pojemniki. ─ Siadaj, najlepiej smakuje na ciepło.
─ Nie musiałaś kupować mi kolacji ─ odpowiedział na to Fabian, ale bezwiednie sięgnął do nadgarstka i ściągnął zegarek. Podwinął także rękawy eleganckiej koszuli i usiadł w fotelu sięgając po jedno z opakowań.
─ Nie kupiłam ugotowałam ─ wyjaśniła. ─ To kontrakt B2B ─ przypomniała mu.
─ A o konstytucji pani słyszała? ─ zapytał ją. ─ Rozdział szósty paragraf Artykuł sto dwudziesty trzeci ─ wyjaśnił.
─ "Każdy ma prawo do godziwej i użytecznej pracy, a wynagrodzenie nie może być niższe niż wystarczające do zaspokojenia potrzeb pracownika i jego rodziny." ─ zacytowała blondynka. ─ Chodziłam kiedyś na prawo konstytucyjne ─ wyjaśniła. ─ Coś tam zapamiętałam.
─ A Konstytucję Stanową znasz? ─ zapytał ją Fabian.
─ Do stanowej nie dotrwałam ─ odpowiedziała mu na to ─ Fabian odstawił pojemnik z jedzeniem i wytarł dłonie o serwetkę. Wstał podchodząc do biurka, z którego wyciągnął niewielką książeczkę w zielonej okładce. Wrócił do Victorii i położył dokument przed nią.
─ Ale na studiach tłumaczyli czym jest prawo stanowe i prawo federalne? ─ zapytał ją. ─ Dobra w kraju mamy dwa ważne dokumenty. Konstytucję Stanów Zjednoczonych Meksyku, a każdy stan ma swoją konstytucję. Ta jest nasza. ─ popatrzył na Victorię. ─ Nie przeczytałaś jej przed złożeniem przysięgi? ─ podniosła na niego wzrok. Jej oczy odpowiedziały za usta. Oczywiście, że nie znała konsytuacji. ─ Powiedz Adamowi, żeby przed spotkaniem odświeżył sobie Konstytucję i zapoznał się z ustawą o wynagrodzeniach pracowników administracji publicznej stanu Nuevo Leon. ─ oznajmił. Victoria odłożyła pojemnik z jedzeniem i ku zaskoczeniu kuzyna z torebki wyciągnęła prosty zeszyt A4 i pióro. Fabian nie odezwał się ani słowem. Sięgnął po chleb kukurydziany i przełamał go na pół. Zaczekał aż Victoria zanotuje wszystkie ważne punkty z nich rozmowy. Popatrzyła na niego.
─ Według nowych zasad będziesz koordynatorką Biura do sprawy polityki społecznej i zdrowia oraz Biura do spraw ochrony środowiska ─ zaczął Fabian ─ Sylvia wysłała mi zdjęcia kontraktu ─ wyjaśnił i wstał wrzucając do ust chleb. Z biurka wyciągnął spięte kartki papieru. Podał je Victorii.
─ Co to?
─ Lista ustaw, które jego zastępczyni burmistrza powinnaś znać. Adam z przyjemnością rozwieje wszystkie twoje wątpliwości ─ odpowiedział. ─ Pierwszą rzeczą jaką powinnaś zrobić po przyjęciu funkcji to zapoznanie się z dokumentami czyli zorganizowanie audytu. I nie ty go przeprowadzisz.
─ A indywidualne rozmowy?
─ Ludzie kłamią, papier nie. ─ doparł sucho sięgając po pojemnik. Wbił widelec w soczyste mięso. ─ A co za tym idzie budżet ekspercki. Zatrudnisz dwóch lub trzech niezależnych ekspertów, którzy zjedli zęby na polityce społecznej, którzy przejrzą dokumenty z ostatnich dziesięciu lat. I to ty mówisz.
─ Nie rozumiem.
─ Masz swojego rzecznika prasowego? ─ skinęła głową. ─ Świetnie i tylko on
─ To ona Bliie Conde
─ Pracuje dla ciebie siostra Violi? ─ Fabian bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc. ─ Podpisujesz oficjalne komunikaty, reagujesz na kryzysy medialne i ty mówisz o polityce społecznej. Fernando nie ma tutaj prawa głosu, a ty masz to na piśnie. Podpisałaś Klauzulę Bezpieczeństwa Politycznego?
─ Co?
Kolejne westchnięcie.
─ To taki dokument, który jest twoim gwarantem, że w przypadku wcześniejszego rozwiązania umowy masz odprawę i ochronę wizerunku. Masz mieć zagwarantowany dostęp do danych miejskich i wprowadzasz własny program pilotażowy. To może być cokolwiek. W granicach polityki społecznej, to samo robisz z biurem ochrony środowiska i tą wydmuszką ─ pstryknął palcami.
─ Biuro do spraw równości i różnorodności ─ przypomniała mu.
─ Masz prawnika, to zatrudnij jeszcze księgowego i wara od mojej siostry ─ zaznaczył Guzman. Skinęła głową i wstała. Podeszła do stolika gdzie napełniła szklankę wodą. Fabianowi nie umknął fakt, że drżą jej ręce. ─ Dam ci kilka nazwisk.
─ Dziękuje.
─ Zapisuj wszystko ─ powiedział w końcu ─ i miej kogoś kto będzie czytał gazety, sprawdzał fora internetowe, przeglądał zdjęcia w sieci ─ wymienił. ─ Ty nie masz pojęcia w co się wpakowałaś?
─ Dobitnie mi to pokazujesz więc odpal fajerwerki ─ warknęła upijając łyk wody.
─ A czego się spodziewałaś? ─ zapytał ją Fabian. ─ że Fernando będzie tańczył jak mu zagrasz, bo jesteś jego dzieckiem? Pozwolił ci na to, bo się tego nie spodziewał. Nie spodziewał się, że mu się postawisz, że nie będziesz się go dłużej bać, ale wczoraj swoim zachowaniem zrobiłaś z niego durnia.
─ Myślałam, że polityka jest jak szachy ─ wymamrotała po krótkiej chwili ciszy jasnowłosa ─ dziś wiem, że to nie szachy.
─ Nie w szachach nas wszystkich obowiązuje te same zasady ─ urwał w głowie szukając odpowiednich słów. ─ W polityce, każdy ma inne pionki i gra według własnych zasad. Twoje zasady sprawiły, że stoisz teraz na polu minowym i musisz się nauczyć jak się w nim poruszać.
─ Problem polega na tym, że po raz pierwszy nie wiem jak?
***
Kiedy Olivia Pope zawiadomiła ją, że redaktorka audycji „How I Found My Voice” chciałaby z nią porozmawiać nie lubiąca wywiadów, błysku fleszy Venetia Capaldi powiedziała „tak.” Chociaż ta podróż wiązała się z wycieczką do Londynu, a ona nie znosiła latać. Uwielbiała jednak słuchać BBC One i rozmów jakie Yasmin prowadziła ze swoimi gośćmi. Michael wrócił do Meksyku zabierając ze sobą zdobytą przez Tię statuetkę ona poleciała do Londynu i teraz zatrzymała się przy budynku 36A gdzie Yasmin nagrywała swoje rozmowy z gośćmi. Ceniła je, bo nigdy nie czuła, że są to wywiady, lecz rozmowy. Jak z dawno niewidzianą przyjaciółką. Zrobiła jeden krok potem drugi i już po chwili była w ciepłej recepcji. Pachniało kawą i kurzem. Za kontuarem recepcji siedział elegancki starszy mężczyzna, który podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się ciepło.
─ Dzień dobry ─ przywitała się pierwsza ściągając z głowy czapkę. ─ Jestem umówiona z panią Brown ─ wyjaśniła cel swojej wizyty. ─ Venetia Capaldi.
─ Tak oczywiście ─ powiedział mężczyzna. ─ Proszę się wpisać ─ postukał palcem w leżący na kontuarze zeszyt. Podał jej także długopis.
─ Dziękuje ─ wpisała swoje imię i nazwisko bezwiednie zerkając w stronę cukierków.
─ Śmiało, proszę się częstować ─ zachęcił ją.
─ Dzięki ─ odpakowała jeden z nich wsuwając do ust. Był słodki i orzechowy.
─ Schodami, pierwsze pięto, ostatnie drzwi po lewej ─ poinstruował ją mężczyzna. Skinęła mu lekko głową w podziękowaniu i ruszyła w tamtym kierunku. Wspinając się po schodach z ciekawością przyglądała się fotografiom wiszącym na ścianie. Nie było tutaj znanych twarzy, tylko zwyczajne kobiety uchwycone w trakcie zwyczajnych czynności. Zatrzymała się na chwilę na półpiętrze kiedy zobaczyła starszą panią robiącą na drutach.
─ Prostota czasem jest najpiękniejsza ─ powiedziała sama do siebie.
─ Też tak uważam ─ usłyszała kobiecy lekko śpiewny głos. Odwróciła głowę w bok. Nieopodal stała Yasmin Brown. ─ Venetia? Przepraszam dobrze wymawiam?
─ Tak ─ odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko. ─ I wystarczy Tia ─ powiedziała idąc za dziennikarką. Kobieta zaprowadziła ją do pomieszczenia, które ku zaskoczeniu Tii okazało się być gustownie urządzoną kuchnią i od klasycznej kuchni różniło się tym, że było akustycznie wyciszone.
─ Tia, mogę ci mówić po imieniu? I tam masz wieszak ─ wskazała na staromodny wieszak za jej plecami.
─ Jasne ─ odpowiedziała ściągając płaszcz. Została w wyraźnie za dużym ciemnozielonym swetrze i dżinsach. Z ciekawością rozejrzała się po pomieszczeniu. Było jasne i przestronne. Ręce mimowolnie wsunęła w tylne kieszenie spodni.
─ To męski sweter? ─ zapytała ją Yasmin uruchamiając sprzęt stojący w kuchni.
─ Tak, pożyczyłam od męża ─ odpowiedziała Tia. ─ Pewnie już mu go nie oddam ─ dodała uśmiechając się pod nosem. Podeszła do tablicy gdzie znajdowały się przyczepione karteczki z ręcznie napisanymi słowami. ─ Nigdy nie trać nadziei. Podpisano Camille McCord. ─ przeczytała Tia.
─ Moi goście czasami piszą liściki do siebie z przeszłości ─ wyjaśniła. ─ Camille straciła jedno dziecko, lecz nigdy nie uwierzyła w śmierć córki. ─ wyjaśniła. ─ Uważała, że ją podmieniono w szpitalu.
─ Słyszałam ─ odpowiedziała na to Tia przełykając ślinę. ─ Od niej samej ─ dodała. Uczyła mnie w RADA ─ wyjaśniła. Yasmin skinęła ze zrozumieniem głową. Mówiła o córce, ale nigdy nie powiedziała, że jest jej biologiczną matką. Zabrała ten sekret do grobu.
─ Masz ochotę na herbatę? W taki paskudny dzień ─ zaczęła dziennikarka.
─ Bardzo chętnie ─ odpowiedziała Tia. ─ Ciekawie to urządziłaś ─ zauważyła ─ zaproszeni goście nie czują się jak na wywiadzie tylko w kuchni u przyjaciółki.
─ I taki był pierwotny zamysł ─ odpowiedziała kobieta. ─ Kubek czy filiżanka?
─ Kubek ─ odpowiedziała kobieta. ─ I zwykła czarna będzie w sam raz ─ dodała przeglądając karteczki.
─ Żadnego mleka?
─ Nie do herbaty ─ odbiła piłeczkę. ─ Jakoś nigdy się nie przekonałam do picia herbaty z mlekiem ─ wyznała.
─ Jeśli masz ochotę możesz wybrać kubek ─ odpowiedziała. ─ ─ Szafka po lewo ─ podała odpowiednią lokalizację. Tia otworzyła szafkę i oniemiała. Kubków było całe mnóstwo. Białe, czarne, kolorowe z napisem „Królowa swojej bajki” Jej wzrok padł na inny. Mały i niepozorny. Z wyblakłym misiem Padigtonem. Przełknęła ślinę. ─ Ciekawy wybór ─ zauważyła.
─ Och nie, to kubek na mleko.
─ Kubek na mleko?
─ Miałam taki sam kiedy byłam dzieckiem ─ wyjaśniła. ─ Kubeczek, talerzyk i miseczka ─ doprecyzowała. ─ I to był kubeczek na mleko, miseczka na owsiankę a talerzyk był na ciasteczka dla świętego Mikołaja. ─ wyjawiła czując jak do oczy napływają jej łzy. ─ Przepraszam ─ wymamrotała zawstydzona tym, że rozkleja się na widok kubka.
─ Nie masz za co ─ zapewniła ją kobieta i podała jej przez ramię chusteczki. ─ To co ciepłe mleko? ─ nie była wstanie wydusić słowa. Pokiwała głową, a Yasmin wyciągnęła z lodówki butelkę mleka. ─ Klasyczne czy bez laktozy? ─ Tia parsknęła śmiechem. ─ Klasyczne.
─ Teraz nigdy nie wiadomo ─ odpowiedziała Brown. Tia usiadła na jednym z krzeseł. Po chwili otrzymała ciepły biały napój. Ostrożnie ujęła go w dłonie i powąchała. ─ Miś Padigton?
─ Idol z dzieciństwa ─ odparła na to szatynka upijając łyk mleka. ─ Pamiętam kiedy byłam mała i jechałyśmy z mamą na wycieczkę zawsze zabierała ze sobą kanapki z marmoladą pomarańczową, innej jeść nie chciałam ─ wyjaśniła ─ i kasety z odcinkami.
─ Dzieństwo smakowało marmolada pomarańczową a czym pachniało?
─ Kurzem i starymi książkami ─ odpowiedziała. ─ Moja mama była historykiem ─ dodała. ─Jest ─ poprawiła się ─ wykłada na Oxfordzie. W domu zawsze było pełno książek.
─ Opowiadanie historii masz więc po mamie?
─ Myślę, że tak ─ zgodziła się upijając łyk mleka. ─ Moja mama w swoich pracach skupiała się przede wszystkim na historiach kobiet. Pamiętam jedne takie zdanie które mi kiedyś powiedziała gdy zapytałam ją o pracę. Powiedziała; „mama oddaje głos kobietom o których zapomniała historia”
─ Mocne słowa.
─ Uważałam ją za moją superbohaterkę ─ wyznała. ─ I zawsze opowiadała mu historie ─ przypomniała sobie. ─ Nie zmyślone o smokach, ale prawdziwe. O kobietach, które żyły, oddychały i chodziło po londyńskich ulicach. Uwielbiałam te historie.
─ A masz swoją ulubioną postać historyczną?
─ Anna Boleyn ─ odpowiedziała bez wahania. ─ Margaret de la Poole.
─ A łączy je to, że ściął je ten sam facet ─ odpowiedziała rozmówczyni. Tia parsknęła śmiechem. ─ Powinnam chyba jednak powiedzieć „gratulacje” ─ dodała Yasmin. ─ W niedzielę zdobyłaś swojego pierwszego Złotego Globa? Co było pierwszą myślą, która przyszła ci do głowy kiedy usłyszałaś swoje nazwisko?
─ „To chyba jakaś pomyłka” ─ odpowiedziała jej. ─ To było coś czego kompletnie się nie spodziewałam i wcale nie planowałam jechać na rozdanie nagród, ale moja agentka postawiła mnie przed faktem dokonanym.
─ I być może dlatego siedziałaś z tyłu ─ zasugerowała dziennikarka. ─ Widziałam urywki z gali i jednym z najszerzej komentowanych momentów gali jest to, że nie byłaś nawet w strefie gdzie siedzą potencjalni zwycięscy.
─ To prawda ─ zgodziła się z nią. ─ Nasz stolik był na samym końcu sekcji drugiej ─ wyjaśniła. ─ To znaczy część z nas siedziała w sekcji drugiej więc kiedy wyczytano moje nazwisko miałam spory kawałek do przejścia. Co w sukni z trenem wcale nie jest takie proste.
─ A co pomyślałaś o reakcji osób zebranych na sali? Szłaś w kompletniej ciszy ─ zauważyła Yasmin. Co się myśli w takim momencie?
─ Że chyba nikomu nie powiedzieli, że jestem nominowana. Albo może wszyscy przyszli z gotowym scenariuszem wieczoru, w którym nie miałam roli. Było w tym coś smutnego, ale też... osobliwie znajomego. Jak wtedy, gdy w dzieciństwie przychodzisz na czyjeś urodziny i okazuje się, że cię nie zaproszono.
─ Jak sobie z tym poradzić? Z tym, że za kilka godzin przeczyta się komentarze „dostała nagrodę , bo nikt inny się nie nadawał?”
─ Podziękować i wrócić na swoje miejsce ─ odpowiedziała. ─ Nie da się zadowolić wszystkich, ale to co jest w tej całej sytuacji najsmutniejsze to wcale nie to, że tym jednym zdaniem obraża się mnie, bagatelizuje się pracę, którą włożyłam w wykreowanie postaci
Joy, ale po drodze obraża się także innych. Do wyprodukowania serialu potrzebna jest cała wioska więc oberwało się mi i każdej jednej osobie która za serialem stała. Którą było widać na ekranie lub nie. Smutne jest to, że takie albo podobne komentarze padały z ust kobiet. Ja słyszałam, że „dostałam Złoty Glob bo przespałam się z reżyserem” I ktoś był tutaj niedoinformowany, bo za kamerą stała Louise Clarke, nie Thomas McCord. Thomas napisał scenariusz, ale to fakt, że Lu stała za kamerą mnie przekonał do wzięcia udziału w produkcji. ─ napiła się mleka i odstawiła na bok kubek.
─ Porozmawiajmy więc o Joy ─ zaproponowała prowadząca ─ Oglądałam serial na bieżąco i z każdym kolejnym odcinkiem siedziałam coraz bardziej i bardziej na brzegu fotela. Stworzyłaś coś niesamowitego;. Joy nie da się lubić ─ Tia parsknęła śmiechem. ─ Miałam naprawdę ochotę chwycić mój telewizor i wyrzucić go przez okno. Jak wcielić się w postać, która wywołuje w widzu takie emocje? Jak się przygotować.
Zapadła cisza. Tia dłuższą chwilę milczała zbierając myśli.
─ To nie był łatwy proces ─ wyznała. ─ Alkoholiczka, która uciekła z odwyku, w ciąży, która ląduje koniec końców w swoim rodzinnym domu i obserwujemy jej detoks i całą resztę przyznaje, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam jeszcze za nim padł pierwszy klaps na planie to poszłam na spotkanie AA ─ wyjawiła.
─ To ekstremalne.
─ Tak to prawda, ale ─ zrobiła pauzę. ─ Alkoholizm to choroba i to nie jest choroba na którą zapada się nagle. Jedna zakrapiana impreza i jesteś alkoholiczką. Nie to proces i żeby zrozumieć Joy trzeba rozebrać ją na części pierwsze. I to pokazały mi spotkania AA.
─ Chodziłaś tam jako osoba uzależniona?
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ Znalazłam w sieci informacje o miejscach spotkań, przyjechałam wcześniej i porozmawiałam z osobą prowadzącą te spotkania i powiedziałam prawdę. Powiedziałam, że jestem aktorką i, że gram w serialu i próbuje zrozumieć moją bohaterkę, która jest alkoholiczką. Grupa zgodziła się żebym uczestniczyła w spotkaniach, ale z tym zastrzeżeniem, że nie powiem co się dzieje na tych spotkaniach i nie wykorzystam faktów z ich życia do roli.
─ I słowa dotrzymałaś?
─ Tak ─ odpowiedziała. ─ Postać Joy jest postacią fikcyjną.
─ „Ale?”
─ Każdy znajdzie w niej cząstkę siebie ─ odpowiedziała. ─ Ten kamyk w bucie, który nosi w sobie. Joy jest moim kamykiem w bucie.
─ Ja mam wrażenie, że ty grywasz sama postaci, które uwierają ─ opowiedziała na to Yasmin. ─ Nie jesteś aktorką, która idzie za trendami, a własną wytyczoną samą przez siebie ścieżką, którą rozumiesz tylko ty. Skąd taki plan na karierę? Bo kiedy spojrzałam na twoją filmografię ja mieszkam w Wielkiej Brytanii, znam kilku reżyserów z którymi pracowałaś więc kiedy zobaczyłam cię w Portrecie rodziny zaczęłam cię szukać i obejrzałam „Przemilczane” , „Moja miłość, mój przyjaciel, mój wróg” , „Tłumaczka” to ą trzy produkcje do których udało się mi dotrzeć i widziałam cię na West Endzie w „Najszczęśliwszej” Grywasz w historiach nieoczywistych, trudnych. Twoje filmy to kamyki w butach, które przypominają mi się przy myciu naczyń.
─ I o to mi chodzi ─ powiedziała. ─ Gram w filmach, które sama chciałabym oglądać. I ja nie mówię o malutkich kinach studyjnych gdzie da się znaleźć te filmy, ale o tych molochach, które są łatwo dostępne.
─ I dlaczego to nie działa?
─ Te filmy nie zarabiają ─ odpowiedziała. ─ Jeden mój film wszedł do kina powszechnego. „Moja miłość, mój przyjaciel, mój wróg” zdjęto go po tygodniu. Miał minimalną publiczność i fatalne recenzje. Ja pamiętam, że siedziałam, czytałam je i niedowierzałam. Miałam wrażenie i myślę, że nadal je mam, że ludzie spodziewali się, że dostaną komedię romantyczną, a dostali melodramat. Gdzieś umknęła nam wszystkim idea kina; kino ma przynosić nam radość, smutek, ale ma też w nas pozostawać. Tak jak mówiłaś mamy przypominać sobie o nim najbardziej absurdalnych sytuacjach.
─ Skąd w tobie takie podejście?
─ Myślę, że ja na takim kinie się wychowałam ─ odpowiedziała po prostu. ─ Kiedy byłam dzieckiem miałam szafkę to znaczy moja mama miała szafkę z filmami i u mnie w domu odkąd byłam dzieckiem obowiązywała zasada „najpierw lekcje, później telewizja” Tak więc ja odrabiałam lekcje i zadowolona podbiegałam do szafki z filmami i wyciągałam film na wieczór. Czasem oglądałam go sama, czasem z przyjacielem z sąsiedztwa a czasem z mamą. Nie zawsze jednak mama była wstanie kontrolować co oglądam, a że Fabricio był wyższy o de mnie to sięgał na półki zakazane.
─ Pamiętasz pierwszy zakazany film?
─ Mężowie i żony. Miałam siedem lat i to był pierwszy film gdzie ja zatknęłam się z seksem ─ wyznała i roześmiała się. ─ Miałam po tym filmie koszmary i musiałam przyznać się mamie i wtedy moja mama zabrała niektóre filmy z półek. Ale ja wiele filmów obejrzałam w chwili kiedy byłam na te filmy zdecydowanie za młoda. Głównie dlatego, że Gillderoy nie kontrolował tego co oglądam, co robię więc mając jedenaście lat widziałam „Okno na podwórze”, „Tramwaj zwany pożądaniem”
─ Mama i Gillderoy ─ zauważyła dziennikarka a Tia uśmiechnęła się smutno. Yasmin sięgnęła po dzbanek z wodą i napełniła nią dwie wysokie szklanki. Jedną postawiła przed Tią.
─ Tak mama Cordelia była po prostu moją mamą. Od opatrywania zdartych kolan, do uczenia jazdy na rowerze. Mama po prostu była, a on był Gillderoyem. Ewentualnie Gillem. Co miesiąc był nadawcą przelewu i tam nigdzie nie masz napisane „tata” Imię i nazwisko nadawcy i tytuł przelewu.
─ Pamiętasz te tytuły?
─ Tak to były po prostu nazwy miesięcy.
─ Wiem, że to nie jest łatwy temat, ale jak tłumaczy się to kilkuletniemu dziecku? Bo sądzę, że mając pięć albo sześć lat zaczęłaś pytać „a gdzie tata?”
─ Nie wiem ile miałam lat kiedy po raz pierwszy zapytałam, ale pamiętam, że moja mama zawsze mi mówiła „Gillderoy mieszka w Belfaście, jest prawnikiem i ma dużo spraw na głowie” Ona nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Nie nastawiała mnie przeciwko niemu, ale ja od najmłodszych lat wiedziałam, czym się zajmuje, gdzie mieszka i wszystko inne jest ważniejsze o de mnie ─ sięgnęła drżącą dłonią po szklankę z wodą.
─ I to się nie zmieniło kiedy z nim zamieszkałaś?
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ chociaż zmieniło się wszystko inne.
─ I kiedy poczułaś że wszystko się zmieniło?
─ Kiedy wysiadłam z samolotu w Belfaście ─ odpowiedziała. ─ Pamiętam, że mój przyjaciel pocieszając mnie powiedział „Belfast to przecież Europa” Tak, ale nikt ani mi ani jemu nie powiedział, że to zupełnie inny świat. I mnie bardzo szybko sprowadzono na ziemię. Pamiętam, że przeszłam odprawę, weszłam do hali przylotów i zobaczyłam pracownika z bronią. Nie jakąś mała przy pasku, a karabinem. Druga rzecz , która rzuciła mi się w oczy to ile tu białych ludzi. Dorastałam w Oksfordzie, spędzałam sporo czasu kręcąc się po uniwersytecie, wyjeżdżałam do Londynu gdzie na jednym skrzyżowaniu usłyszysz cztery języki a w klasie masz przedstawicieli różnych religii. Nikogo to nie dziwi. Trzecia rzecz kiedy już trafiłam pod pieczę swoich opiekunów to poszliśmy do katedry żeby się pomodlić o mój szczęśliwy przylot do domu. Ja nie chodziłam do kościoła w Londynie czy w Oksfordzie gdzie spędziłam większość swojego życia. Nie uczestniczyłam w lekcjach religii, nie byłam na tamten moment u komunii. Oczywiście bywałam w kościele na ślubie czy pogrzebie, ale to był mój cały kontakt z kościołem. Czułam się jak Alicja która wpadła do króliczej normy i nie mogłam się wydostać.
─ I wtedy pojawiła się teatr?
─ Tak wtedy pojawił się teatr ─ potwierdziła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:31:51 06-08-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 074 cz. 1
SILVIA/FABIAN/AMELIA/KAI/LIDIA/CONRADO/VALENTINA/OSVALDO/JORDAN/MARCUS/FELIX/YON/JOEL


Wieczór w domu Fernanda Barosso kompletnie go wykończył. To był długi dzień, a na dodatek musiał cały czas czuwać, by Victor nie dał się nikomu zmanipulować. Musiał obserwować i analizować, a to potrafiło dać w kość. Po powrocie do domu wcale nie czekał na niego odpoczynek – od samego progu czuł na sobie wzrok żony, nawet kiedy zdejmował krawat w sypialni.
– Wykrztuś to wreszcie – poprosił, woląc mieć to już za sobą.
– To było totalnie nie na miejscu – uświadomiła go Silvia, opierając się o framugę drzwi i patrząc na niego z czymś na kształt oburzenia. – To do ciebie niepodobne.
– Mówisz o Armandzie Romero? Nie powiedziałem nic, co nie byłoby prawdą – przypomniał jej, rzucając krawat na bok – nie miał siły go nawet odwiesić w odpowiednie miejsce. Zdjął zegarek i odłożył go na stolik nocny, ale Silvia była nieustępliwa, więc dodał: – Brat Romero okradał mojego ojca, kiedy dla niego pracował, a może już zapomniałaś?
– Armando nie ma nic wspólnego z bratem, odciął się od niego.
– Nie miał wyjścia, skoro ten wsiąkł jak kamfora. – Fabian prychnął lekko, kiedy przysiadał na skraju łóżka, by zdjąć buty. Dziwił się, że musi prowadzić tę konwersację. – Nie twierdzę, że Armando jest jak jego brat, ale fakt, że tyle podróżował po świecie daje do myślenia.
– Niby w jakiej kwestii?
– Gdybym był wyjętym spod prawa przestępcą, pewnie szukałbym schronienia za granicą. A kto zapewni lepszy azyl niż brat, który ma odpowiednie kontakty i który co miesiąc zmienia miejsce zamieszkania? – podsunął, patrząc na żonę z uniesionymi brwiami. Ona sama miała dziennikarski instynkt, więc ciężko było uwierzyć, że sama o tym nie pomyślała.
– Proszę cię, Armando nie jest z tych. – Machnęła na niego ręką, bo ten tok rozumowania wydał jej się nieuzasadniony. – Poza tym mówimy o sprawie sprzed lat. Aż tak cię to boli? Jako prokurator zajmowałeś się gorszymi świństwami, a to był zwykły napad z bronią w ręku.
– Zginął wtedy człowiek. – Fabian zastygł z jednym butem w ręce, patrząc na nią z niedowierzaniem. – Banda kryminalistów doprowadziła do śmierci niewinnego człowieka, to nie był zwykły rabunek. A nawet gdyby był, to też trzeba go odpowiednio osądzić, nie uważasz?
– Ale bratowa Armanda wpadła, prawda? Z tego co wiem, odsiaduje wyrok w Monterrey. Wiesz, Fabian, nie zawsze powinno się oceniać człowieka przez pryzmat tego, do jakiej rodziny należy – dodała zupełnie nie w swoim stylu, co nawet ją zdziwiło. Fabian zmarszczył czoło, odpinając kilka guzików koszuli. – Ty na przykład nie cierpisz Mazzarello, ale jakoś nie przeszkadzało ci to chodzić z Pamelą, kiedy byliśmy w szkole.
– To co innego, byliśmy wtedy dziećmi.
– Nieważne. Dlaczego z nią w takim razie chodziłeś?
– Żeby zrobić mi na złość. – Leopoldo Guzman przerwał tę niecodzienną małżeńską sprzeczkę, stając obok synowej w otwartych drzwiach i patrząc na syna spod byka. – Kiedy mu powiedziałem, że absolutnie nie życzę sobie nikogo z rodziny Mazzarello w moim domu, uznał to za wyzwanie. Świetnie się bawił.
– Nie zaczynaj, tato. – Zastępca gubernatora miał ochotę wywrócić oczami. Czuł się tak, jakby ojciec i żona sprzymierzyli się przeciwko niemu. – To nie ma nic wspólnego z tobą.
– Proszę cię – powiedziałem, że jak ożenisz się z kimś o włoskich korzeniach, to cię wydziedziczę, a ty praktycznie zaśmiałeś mi się w twarz. – Staruszek nie tolerował braku szacunku, a jego syn ostatnio mocno sobie grabił swoim zaniedbaniem i niekontaktowaniem się z rodzicami w pilnych sprawach.
– Z czego chciałeś mnie wydziedziczyć? Z pola buraków i fasoli? – Mężczyzna nie mógł dłużej powstrzymać kpiny. Nie było tajemnicą, że nigdy nie miał ambicji, by pociągnąć rodzinny biznes.
– Te buraki zapłaciły za twoje studia. A teraz sam się zachowujesz jak ostatni burak. – Polo wycelował w syna palcem, jakby prawił mu morały. Wiedział, że do niego i tak nic nie dotrze.
– Nie, na studia zarobiłem sam dzięki dorywczym pracom i stypendiom – sprostował lekko urażony. Od zawsze chciał osiągnąć coś więcej, niż być tylko rolnikiem w Nuevo Leon, ale do jego ojca nigdy to nie docierało. Darli ze sobą koty i w wielu sprawach po prostu się ze sobą nie zgadzali. – I spokojnie, wpoiłeś mi do głowy przynajmniej tę jedną lekcję – żeby nigdy nie ufać nikomu z rodziny Mazzarello.
– I dlatego masz na pieńku z Marleną Mengoni? Nie udawaj, może i jestem stary, ale nie głupi. Widzę, że coś się święci. – Polo pokręcił głową na widok kamiennej twarzy syna, po czym przeniósł wzrok na jego żonę. – Na pikniku wyglądałaś, jakbyś miała udusić tę kobietę. I chociaż sam za nią nie przepadam, to jednak uważam, że to trochę niemądre pokazywać to wszem wobec. Szczycicie się swoimi pozycjami, więc może warto zachować odpowiedni do nich poziom kultury? – podsunął, ale czuł, że jego sugestia i tak nie zostanie wzięta na poważnie.
– Pewnie warto, ale nie kiedy to babsko grozi naszej rodzinie. – Silvia nie planowała się skarżyć, ale ona również była już zmęczona. Dzisiejsze konfrontacje z Marleną nie należały do najprzyjemniejszych i najchętniej poszłaby już spać, bo to był długi dzień.
– Co znów ci powiedziała? – Fabian spoważniał jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Wstał z miejsca i czekał na jakieś wyjaśnienia. Silvia trochę się zmieszała, bo wolała nie mówić o takich sprawach przy teściu, ale ten stał tuż obok i patrzył na nią ponaglająco.
– Nic, to samo co zawsze – zbyła pytanie, woląc nie informować męża, że właśnie mogła sprowokować ich rywalkę, oskarżając ją o brudne zagrywki z przeszłości. – Myśli, że Jordan zdemolował jej bilboard, ten przed kościołem.
– Ten, na którym wygląda jak pirat z rogami diabła i z tym śmiesznym napisem przyrównującym ją do złoczyńcy z komiksów? – dopytał Leopoldo dla pewności, przypominając sobie plakat, który widział przed mszą.
– Marlena jest tylko mocna w gębie, plakat wyborczy to jej najmniejsze zmartwienie – uspokoił wszystkich stoicki Fabian. – Pogadam z Jordanem, prosiłem go, żeby nie wchodził Marlenie w drogę.
– Żartujesz, Fabian? Myślisz, że rozmowa przyniesie jakikolwiek rezultat? On zawsze robił to, co chciał i to się nigdy nie zmieni. – Silvia trochę się zirytowała postawą męża. W końcu jego syn odwalał już gorsze numery. – Może skupmy się na razie na tym, co ważne, dobrze?
– Czyli? – Guzman westchnął tylko, bo nie miał siły się spierać.
– Nie powiesz mi chyba, że nie widziałeś, jak Victoria dzisiaj zagrała na nosie Fernanda. Jeśli po czymś takim nadal jej nie ufasz, to nie wiem, co jeszcze musiałaby zrobić, żebyś się do niej przekonał.
Fabian wolał pozostawić jej słowa bez komentarza. Tak, Elena Victoria Diaz de Reverte zrobiła ze swojego ojca – notabene burmistrza miasteczka – idiotę przy wszystkich gościach. Czy jej ufał? Nie. Czy był skłonny się z nią sprzymierzyć, by pozbawić władzy Fernanda Barosso? Zaczynał to coraz częściej rozważać.

***

Anita nie komentowała tego, co jej siostra robi w czasie wolnym, ale Valentina czuła, że raczej nie pochwaliłaby chodzenia po studenckich klubach. Cóż, kiedy była młodsza, nigdy nie miała ku temu okazji, więc chciała wypróbować wszystkiego. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to dziwne, skoro spędzając w pracy tyle godzin przy głośnej muzyce i tańcach, nie miała ich jeszcze dosyć po godzinach, ale to zupełnie coś innego. El Gato Negro było barem z tradycją, typowym meksykańskim lokalem z duszą, którą uwielbiała. Potrzebowała jednak większych wrażeń, chciała przebywać więcej wśród swoich rówieśników, chciała poczuć się częścią ich świata, dlatego tak bardzo podobał jej się wypad do klubu „Supernova”. Co prawda nie czuła, żeby tam pasowała – w końcu roiło się tam od bananowej młodzieży, bogatych snobów, których ona nie cierpiała – ale i tak miło było choć raz wyrwać się z Pueblo de Luz. Eddie Vazquez też okazał się miłym towarzyszem, choć nie należał raczej do rozrywkowych typów.
Tina parsknęła śmiechem sama do siebie, kiedy przypomniała go sobie na zatłoczonym parkiecie. To zdecydowanie nie był jego styl. Następnym razem chciała poszukać czegoś mniej hałaśliwego, może nawet zabiorą Raquel, choć czuła, że Anita raczej nie wyraziłaby na to zgody. A Valentina desperacko potrzebowała jakiegoś impulsu, czegoś, co chwyciłoby ją za serce. Czegoś lub kogoś. W dzisiejszych czasach ciężko było poznać kogoś w realu, większość związków zaczynała się w Internecie, na portalach społecznościowych, a ona tego nie chciała. Chciała romansu z prawdziwego zdarzenia, najlepiej takiego, gdzie główną rolę odgrywa przeznaczenie. Może była idiotką, ale takie już miała staromodne myślenie.
– Jest i nasza księżniczka. – Rozpromieniła się na widok młodego Vazqueza prowadzącego wózek z Lucy. Wpadł na śniadanie do Czarnego Kota i jak zwykle robił za niańkę, było to nawet urocze. – Ciebie też miło widzieć, Lucy. – Tina roześmiała się na widok miny Eddiego, który tylko pokręcił głową, zamawiając jedzenie przy barze. – Mam nadzieję, że brat ci płaci.
– Za co miałby mi płacić?
– Za opiekę nad dzieckiem. – Tina pochyliła się nad wózkiem, obserwując rozkosznego malucha, który wyciągał w jej stronę piąstki. – Mógłbyś sobie dorobić w ten sposób.
– Nie wiedziałem, że masz taką żyłkę do interesów. – Eddie zmarszczył brwi, witając się z barmanką Marią Elisą.
– Tak tylko mówię, to duża odpowiedzialność. W kawiarni nie wyrobisz tyle godzin. To miłe, że pomagasz bratu i bratowej, ale jednak mógłby ci odpalić działkę. Lekarze zarabiają mnóstwo kasy, nie?
– To zależy od specjalizacji. I z tego co wiem, klinika w Valle de Sombras tnie budżet, ile się da.
– Czy Julian ma jakichś fajnych znajomych lekarzy? Albo nawet nie lekarzy, po prostu ludzi, którzy umieją o siebie zadbać i nie są utrzymankami. Pytam czysto teoretycznie. – Valentina zrobiła niewinną minkę, udając, że bawi się z Lucy, kiedy w rzeczywistości kątem oka czekała na reakcję przyjaciela.
– Chcesz, żebym cię z kimś umówił? – Eddie wolał się upewnić, że się nie przesłyszał. Prośba była dosyć niecodzienna.
– Mam pomysł! – Tina klasnęła w ręce, sprawiając, że nawet Lucy zrobiła duże oczy. Eddie zajrzał do bratanicy, by upewnić się, że się nie przestraszyła. – Znajdę kogoś dla ciebie, a ty kogoś dla mnie!
– Czekaj, co? – Przystopował ją, bo gadała bez sensu i nic już z tego nie rozumiał. – Chcesz iść na podwójną randkę?
– Aha. Każde z nas przyprowadzi randkę dla drugiej osoby. Jestem genialna, nie? – Pochwaliła sama siebie, strzepując niewidzialny pyłek z ramion. Szeroki uśmiech na jej ustach jakoś nie przekonał Eddiego. – Wiem, że masz mało kolegów, Eddie, dlatego dobrze by było, żebyś trochę zwiększył zasięg. Pamiętasz, że lubię starszych, nie?
– Bardzo żywo. Nie znam starszych kolesi. Mam szukać ci randki w domu starców?
– Głupek. – Valentina zdzieliła go kuchenną ścierką w ramię. Nie wydawał się zachwycony tym pomysłem. – Chodzenie po klubach jest fajne, ale jednak czasem trzeba wrócić do rzeczywistości, trochę się wyciszyć, wiesz, o co mi chodzi?
– Nie. – Eddie odparł bez ogródek. Mógł zjeść śniadanie w domu, nie pamiętał, co go podkusiło, żeby tutaj przyjść.
– Oboje jesteśmy młodymi singlami, więc w czym problem? No chyba, że z kimś się spotykasz… – dodała szybko, nagle zdając sobie sprawę, że może wybiegła przed szereg i palnęła gafę. Nie wiedzieć czemu, trochę ją to zmartwiło.
– Nie – odparł mechanicznie, bo była to szczera prawda. – Ale randka w ciemno? Sam nie wiem…
– No weź, Eddie, nie bądź nudziarz. – Tina pociągnęła go za rękaw koszuli, próbując go udobruchać. – Będę irytująca, jak się nie zgodzisz.
– Zawsze jesteś irytująca.
– Jestem urocza. – Odrzuciła do tyłu długie włosy, dla podkreślenia swoich słów, robiąc zabawną minę w stronę Lucy, czym zasłużyła sobie na słodki szczebiot dziecka. – Zróbmy choć raz coś szalonego, w tym mieście nigdy nic się nie dzieje.
– Dosłownie kilka dni temu balowaliśmy w klubie dla studentów.
– Balowaliśmy? Parę szotów i bujanie w rytm muzyki to dla ciebie balowanie? – Dziewczyna jęknęła z rezygnacją. – Dobra, jak nie chcesz, to nie. Poproszę Theo, żeby kogoś mi znalazł, ma mnóstwo znajomych, a odkąd studiuje w San Nicolas, obraca się w tych bogatych kręgach.
– Dobrze, już dobrze. – Eddie dał za wygraną. Znając Theo, znalazłby naprawdę dziwnego typa. – Na kiedy chcesz zorganizować tę… randkę? – Ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło, bo pomysł był absurdalny.
– Hmm, nie wiem, zastanowimy się. Nie ma pośpiechu. Wcinaj swoją jajecznicę – rzuciła, kiedy Maria Elisa postawiła przed nim talerz ze śniadaniem. – Będziesz dzisiaj na meczu? San Nicolas kontra Nuevo Laredo.
– Ruby idzie kibicować Patriciowi, więc może się z nią zabiorę.
– Żeby ich pilnować? Ale z ciebie przyzwoitka. – Valentina pokręciła głową ze śmiechem. – Spotkamy się na miejscu? Musisz częściej wychodzić z domu, Vazquez.
– Na szczęście dostarczasz mi aż nadto rozrywek.
– Na koszt firmy. I tak krucho u ciebie z kasą. – Tina powstrzymała go przed zapłaceniem za śniadanie. – Uznaj to za moje podziękowanie za to, że zgodziłeś się znaleźć dla mnie randkę.
– Przecież to nawet nie ty zrobiłaś tę jajecznicę, tylko Maria Elisa – zauważył, ale ona tylko machnęła ręką.
– Ale ja daję ci za darmo, bo jestem siostrą właścicielki. I mam dobre serce – dodała po chwili namysłu, kładąc sobie dłoń na piersi.
Eddie przyzwyczajony już był do jej dziwnych wybryków. Podziękował za śniadanie, wziął wózek z bratanicą i opuścił lokal. Maria Elisa Marquez odprowadziła go wzrokiem.
– Fajny jest. Ma kogoś? – zagadnęła koleżankę z pracy, która przez chwilę się zacięła, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Eeee nie wiem. Chyba tak.
– Szkoda, słodki jest. – Siostra Lalo westchnęła tylko cicho i wróciła do pracy.
– Dlaczego skłamałaś?
– Maryjo Przenajświętsza! – Panna Vidal podskoczyła w miejscu, kiedy usłyszała nad uchem głos Raquel. Odwróciła się w jej stronę z pretensją. – Nie zachodź mnie tak, to niebezpieczne! Mogłam trzymać nóż albo butelkę…
– Słyszałam, że czasem cię ponosi. – Nastolatka przypomniała sobie historie, które krążyły o siostrze Anity. Nie wierzyła w połowę z nich, ale wiedziała, że Tina była kiedyś w poprawczaku, więc może była bardziej nieprzewidywalna niż wyglądała. No i umiała się bronić, to było pewne.
– Co ty tu w ogóle robisz?
– Wpadłyśmy z Anitą na śniadanie przed szkołą, zaczynamy o tej samej godzinie. Nie zmieniaj tematu – dlaczego skłamałaś, że Eddie kogoś ma? Przecież chyba z nikim się nie spotyka? W przeciwnym razie nie chodziłby z tobą po klubach w San Nicolas. – Raquel zmierzyła podejrzliwym wzrokiem starszą koleżankę, do której ostatnimi czasy się zbliżyła. Nie były spokrewnione, ale miło było mieć kogoś na kształt starszej siostry, kto udzielałby rad, pożyczał ciuchy i obgadywał z nią chłopaków. Tina bardzo się też zaangażowała w poszukiwanie Gabriela i była jej za to wdzięczna.
– Nie skłamałam, tylko trochę nagięłam prawdę. – Valentina udała, że nie ma pojęcia, co Raquel miała na myśli. – Znasz Marię Elisę? Ona miała dużo facetów. I przez „dużo” mam na myśli DUŻO. Poza tym jest zbyt rozrywkowa dla Vazqueza, przecież on siedzi z nosem w książkach, a piątkowy wieczór spędziłby najchętniej podgrzewając mleko niemowlakowi.
– Ale Marii Elisie się spodobał. Mogłabyś go z nią umówić, skoro już wymyśliłaś tę podwójną randkę.
– Zaraz, jak dużo słyszałaś? Zresztą nieważne. – Valentina pokręciła szybko głową. Jej włosy zafalowały wokół niej. Anita upominała ją, by spinała je, kiedy pracuje przy jedzeniu, ale klienci jeszcze nigdy nie narzekali, więc nie zamierzała sobie zawracać tym głowy. – Maria Elisa po prostu nie jest dla niego. Jemu znajdę jakąś nudziarę.
– A nie lepiej byłoby, żebyś sama się z nim umówiła? – zaproponowała nastolatka, ale ten pomysł został skwitowany głośnym prychnięciem.
– Mówiłam ci już, Queli, że nie myślę o nim w ten sposób. To kumpel.
– Ariel też jest kumplem, w dodatku księdzem, a jego pocałowałaś.
– To co innego, to było pod jemiołą.
– Pod jemiołą w styczniu.
– Nie wypominaj. – Valentina zrezygnowana opadła na krzesło przy stoliku. – Ja chyba po prostu nie wiem, czego chcę. Albo wróć – poprawiła sama siebie, nie dając Queli przetworzyć tego, co powiedziała: – Chcę liścików pozostawionych w dziupli dla wiewiórek. Nie miałam tego nigdy, wiesz? Wymykania się z domu przez okno, żeby spotkać się z chłopakiem, sekretne liściki przekazywane w szkole, specjalne łamanie regulaminu szkolnego, żeby tylko spotkać się po lekcjach na szlabanie… To było dzieciństwo Anity. U mnie była walka o przetrwanie i zastanawianie się, czy dzisiaj pobiegnę wystarczająco szybko, by wspiąć się na najwyższe drzewo albo czy paznokcie mam wystarczająco długie, żeby podrapać tych Cyganów, którzy próbują się do mnie dobrać. Sorry, Queli, wiem, że to też twoja kultura, ale po prostu nie mogę.
Raquel pokiwała głową ze zrozumieniem. Sama przecież też nie miała kolorowego dzieciństwa. Przeżyła piekło i tęskniła za mamą, a Tina nawet nigdy swojej mamy nie poznała. Miała tylko macochę, która odwracała głowę i starszą siostrę, która w tamtym czasie nie była w stanie zapewnić opieki nawet samej sobie, a co dopiero dzieciom. Teraz Anita miała się już lepiej i była siostrą, którą zawsze powinna być, ale jakiś żal na pewno pozostał.
– Tina, czy ty pójdziesz do sądu z Esmeraldą Montes? – zagadnęła nieśmiało. Ją również czekało kilka poważnych decyzji i dobrze byłoby poznać inną perspektywę.
– Nie muszę, Esme poszła na ugodę. Spłaci mi wszystko co do centavo, Adam Castro o to zadbał. Cóż, Adam albo Łucznik Światła. Albo obaj, sama nie wiem. – Tina podrapała się po głowie.
– Myślisz, że co mogło być w tym cytacie, który El Arquero posłał Esmeraldzie? Nikt tego nie widział. Mógł zrobić to przy ludziach, ale wolał złożyć jej wizytę w tajemnicy. To musiało być coś, czego przekaz zrozumie tylko ona.
– Jestem pewna, że tak właśnie było. – Valentina kątem oka dostrzegła siostrę zmierzającą w ich stronę. Wolała nie kontynuować tego tematu, kiedy ona była w pobliżu. Znała jej stosunek do macochy i wiedziała też, że Anita nie chciała się w to mieszać, wolała zdystansować się od Esmeraldy i zapomnieć o całej sprawie. – Cokolwiek to było, musiało być mocne, skoro Esme Montes była tak wstrząśnięta, że aż cuchnęło od niej bimbrem don Daniora de la Rosy. Łucznik wiedział, co robi. A ja, szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć, co było w tym cytacie. Liczy się dla mnie to, że choć trochę mi zadośćuczyni. Pieniądze nie wrócą mi dzieciństwa, nie wrócą mi taty ani życia, jakie mogłam mieć. Ale sprawią, że poczuję się choć trochę lepiej, wiedząc, że ta kobieta nie żyje sobie na koszt mojego ojca z człowiekiem, który zamienił moje życie w piekło. Choć na taką sprawiedliwość mogę liczyć. Mam nadzieję, że ciebie spotka dużo lepsze zadośćuczynienie i Lebron dostanie to, na co zasłużył.

***

Conrado lubił obserwować po cichu swoją podopieczną i odkrywać coraz to nowe cechy jej osobowości. Lidia wbrew pozorom była całkiem nieśmiałą dziewczyną i kiedy ją konfrontował, prawiąc jej komplementy – na przykład mówiąc, że ładnie śpiewa, kiedy ta nuciła podczas sprzątania nieznane mu melodie – ona szybko go zbywała, zmieniała temat albo wybuchała nerwowym chichotem. Doszedł do wniosku, że nikt nigdy nie komplementował jej za te drobiazgi i coraz częściej docierało do niego, że dziewczyna miała okropne dzieciństwo. Podobnie jak on straciła mamę w młodym wieku, ojciec nigdy nie był zbyt ojcowskim typem i oboje musieli robić rzeczy, których nie chcieli, żeby jakoś przetrwać. Dlatego cieszył się, widząc ją skupioną i zdeterminowaną – nawet w drodze do szkoły planowała swoją kampanię wyborczą, przygryzając ołówek i zastanawiając się nad zmianami, które mogłaby zaprowadzić w placówce, kiedy już zostanie wybrana na przewodniczącą.
– …więc mam pomysł na zagospodarowanie tej salki przy pokoju samorządowym – stoją tam tylko stare graty, a moglibyśmy zrobić z niej użytek. A Fabian powiedział, że…
– Fabian? – Conrado uniósł brew, kiedy zatrzaskiwał drzwiczki do auta, które zaparkował na szkolnym parkingu.
– Profesor Guzman, wiesz o kim mówię. – Lidia wywróciła oczami.
– Mimo wszystko, nauczycielom należy się szacunek – upomniał ją, a ona się roześmiała.
– Niech ci będzie. Profesorze Saverin – dodała, rechocząc pod nosem, a on się uśmiechnął.
– Grabisz sobie – zażartował, prowadząc ją do szkoły. – Więc co to za pomysł z tą salką? Co takiego powiedział profesor Guzman?
– Powiedział, że i tak trzeba będzie to przegłosować na spotkaniu samorządu, ale przed wyborami wszyscy kandydaci wiele rzeczy obiecują, więc mam się upewnić, czy na pewno tego chcą moi wyborcy. – Lidia zastanowiła się nad słowami Fabiana. Odniosła wrażenie, że udzielał jej rad tak, jakby kandydowała do senatu, a nie do zwykłej rady szkoły. – I jeśli tak, to mam w to iść. Większość obietnic wyborczych i tak nie idzie zrealizować, ale czuję, że to akurat będzie strzał w dziesiątkę.
– Więc co to za pomysł?
– Conrado! Nie mogę z tobą omawiać takich kwestii, jesteś w gronie pedagogicznym – upomniała go, zniżając głos do szeptu. – Już i tak dzieciaki gadają, że mam fory, bo jesteś moim opiekunem.
Saverin rozczulił się, widząc ją pełną pasji i zaangażowania. Naprawdę zależało jej na pozycji przewodniczącej, a on był z niej dumny.
– Dobrze, nie będę pytał. Jak zapytają mnie o zdanie, po prostu zagłosuję na ciebie.
– Dzięki. – Lidia parsknęła śmiechem, ale mina jej zrzedła po kolejnych słowach opiekuna.
– Więc myślałem, że może warto byłoby, żebyś bliżej poznała Ronnie. Wiem, że trochę bez uprzedzenia, ale już od jakiegoś czasu o tym myślałem – co powiesz na wspólną kolację u Ronnie dziś wieczorem?
– Ronnie gotuje? – Lidia nie była pewna jak ma na to zareagować. Wcale nie chodziło o jedzenie, czuła się po prostu przytłoczona.
– Może upichcimy coś wspólnie – zaproponował, wiedząc, że Lidia nie ma nic przeciwko przebywaniu w kuchni. Minę miała jednak taką, że zaczął żałować, że to zaproponował. – Przepraszam, czy to za wcześnie? Ronnie chciałaby cię bliżej poznać, a ja chciałbym, żebyś ją polubiła. Spotykam się z nią od jakiegoś czasu i miło byłoby spędzić razem wieczór. Nie chcesz?
– Co? Nie, nie, nie o to chodzi. – Montes szybko pokręciła głową. Nie miała pojęcia, jak to ująć w słowa, jak nie pokazać, że boi się, że zaraz ją wyrzuci na śmietnik tak jak wszystkie inne rodziny zastępcze, w których przebywała. U niego była najdłużej i to do niego jedynego się przywiązała jak do prawdziwego ojca, ale nie mogła mu tego powiedzieć, jeszcze by ją wyśmiał. – Dzisiaj nie mogę, jest mecz inauguracyjny i trener Bruni chce, żeby wszyscy zawodnicy byli na trybunach – oznajmiła, celowo pomijając informację, że wcale nie zamierzała się na ten mecz wybrać, bo miała już w planach coś innego.
– Och, w porządku. Mecz jest chyba o dwudziestej? Możemy spotkać się wcześniej, a potem pójść razem… – zaproponował, ale Lidii ten pomysł się nie spodobał.
– Nie! To znaczy… – Poprawiła się szybko, oddychając głęboko, żeby nie wziął jej za wariatkę. – Mam dzisiaj staż w laboratorium DetraChemu w San Nicolas, to dla mnie bardzo ważne. Na pewno długo to potrwa. A poza tym umówiłam się, że będę dzisiaj nocowała u Vedy, więc od razu po meczu pojadę do niej.
– Ostatnio dużo czasu spędzasz u Vedy.
– Nie mogę?
– Ależ oczywiście, że możesz, Lidio, nie mam nic przeciwko. – Conrado od razu zaznaczył, uśmiechając się zachęcająco w jej stronę. Wzrokiem odprowadził kilku uczniów do klasy i poczekał, aż byli sami na korytarzu. – Cieszę się, że masz przyjaciółki, że wychodzisz do ludzi. A Veda jest naprawdę miłą dziewczyną. Ale czy Ivan Molina nie ma problemu z tym, że tak często tam jesteś?
– Och nie, on też się cieszy, że Veda ma koleżanki – skłamała gładko. Znając Molinę, na pewno przeklinał ją pod nosem, nie przepadał za Romami, więc za pół-Romami pewnie również. – Wezmę autobus z San Nicolas i pojadę spotkać się z Vedą, więc nie wrócę już do domu.
– Lidio…
– Conrado. – Montes westchnęła, patrząc na opiekuna i zamiatając rzęsami, by się ugiął. – Minęło już kilka miesięcy i gdyby Cyganie chcieli mi coś zrobić, to już by to zrobili. Baron Altamira się ciebie boi. No i chyba nie będzie niczego próbował, kiedy będę w domu szeryfa, prawda?
– Mimo wszystko, byłbym spokojniejszy, gdybym sam mógł cię odwieźć. – Saverinowi ciężko było zgodzić się na ten plan, bo nadal odczuwał niepokój, kiedy jego podopieczna wracała sama do domu. Gdyby tylko wiedział, co Lidia odwala po godzinach, pewnie zamknąłby ją w czterech ścianach i nigdy nie wypuścił.
– Zaufaj mi, nic mi nie będzie. A kolację z Ronnie zorganizujemy innym razem, dobrze? Może ja coś ugotuję – zaproponowała dla świętego spokoju. Conrado pokiwał głową, pocałował ją w czubek głowy i odszedł, a ona odetchnęła z ulgą w teatralnym geście.
– Od kiedy to nocowanki u Vedy to tak naprawdę potańcówki w Supernovie?
Podskoczyła w miejscu po tych słowach, a kiedy zdała sobie sprawę, że to tylko Remmy Torres, dała mu kuksańca, bo ją przestraszył. Chłopak roześmiał się gardłowo na ten widok. Stanęli w ustronnym miejscu tuż pod tablicą ogłoszeń.
– Conrado nie musi wiedzieć wszystkiego – oświadczyła, poprawiając nerwowo kołnierzyk od mundurka.
– Spokojnie, nie oceniam.
– No ja myślę! – Lidia prychnęła, a kiedy kolega zapytał ją, co miała na myśli, podparła się pod boki. – Ignacio Fernandez, Remmy? Serio?
– Ach, to. – Syn dyrektora prawie zapomniał, że koleżanka nakryła jego i syna ordynatora na gorącej sesji obściskiwania w jego samochodzie na parkingu klubu Supernova kilka dni temu. – To było za obopólną zgodą.
– Remmy, ja wiem, że to nie moja sprawa, ale… on ma dziewczynę, nie? – zapytała, bo sama już nie była pewna. – Wiem, że cała sprawa jest dziwna i naprawdę nie rozumiem Caroliny, ale jednak chodzi z Ignaciem. To nie w porządku robić to za jej plecami.
– Robić „to”? – Remmy próbował chyba skłonić ją do bycia bardziej dosadną, ale kiedy zobaczył rumieniec wstydu na jej policzkach, dał za wygraną. – Wiem, ale nic na to nie poradzę. To nie tak, że mu się narzucałem, wiesz? Zresztą widziałaś.
– Widziałam aż za dużo. – Lidia wzdrygnęła się ostentacyjnie. Wcale nie chodziło o to, że byli to dwaj chłopcy, a bardziej o to, że to jej znajomi. Nie była przyzwyczajona do takich ekscesów. – Po prostu Ignacio ma ostatnio sporo problemów i trochę się o niego martwię.
– Ty martwisz się o Nacha? – Remmy podszedł bliżej i udał, że sprawdza jej temperaturę na czole. Odrzuciła jego dłoń, wystawiając w jego stronę język, kiedy się roześmiał z jej reakcji. – Myślałem, że się nie lubicie. No ale myślałem też, że nienawidzisz Guzmana, a ty chodzisz z nim tańczyć po klubach…
– Wcale nie byliśmy tańczyć, tylko… – Zawahała się, bo nie było dobrego wytłumaczenia bez wchodzenia w szczegóły, których wyjawiać nie chciała. – To skomplikowane.
– Jak całe nastoletnie życie – przyznał kapitan sportowej drużyny, kiwając głową i opierając się o gablotkę z ogłoszeniami. – A dlaczego okłamałaś Conrada, że śpisz u Vedy? Nie będziesz spała u Vedy, to wiem na pewno. Masz jakieś plany z Danielem?
– Co? Nie. – Lidia po raz pierwszy się roześmiała. Nie miała planów z Danielem i prawdę mówiąc, raczej nie zanosiło się, żeby cokolwiek miało z tego wyjść. Poinformowała o tym kolegę.
– Żartujesz? Przecież on totalnie na ciebie leci. – Jeremiah miał niezłą uciechę, kiedy zobaczył ogromne zdziwienie na twarzy brunetki. – Wypytywał mnie o ciebie. Muszę mu przyznać, że robił to subtelnie. Na twoją korzyść świadczy to, że masz jednego biseksualnego kolegę i jednego geja. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby uświadamiać Daniela, że Felix jest hetero.
– Dlaczego?
– Bo gość widzi kręcących się koło ciebie chłopaków i może pomyśleć, że coś jest na rzeczy. Pytał, czy kogoś masz. To było już jakiś czas temu. – Torres zmarszczył brwi, przypominając sobie dawną rozmowę z synem nauczycielki.
– I mówisz mi dopiero teraz?
– Jakoś wypadło mi z głowy. W każdym razie uwierz mi, ten koleś jest zainteresowany i to bardzo.
– No nie wiem, kiedy już mi się wydaje, że zaprosi mnie na randkę, on wymyśla jakąś wymówkę, że czeka na odpowiedni moment albo coś takiego. Eh. – Montes machnęła ręką. Brakowało jej męskiego punktu widzenia, a przecież nie mogła zapytać o to Conrada. – I nie, nie chcę zaprosić go sama. Uważam, że facet sam powinien przejąć inicjatywę.
– A ja miałem cię za feministkę.
– Jedno nie wyklucza drugiego. – Lidia trochę się naburmuszyła. – Mogę podziwiać kobiety i chcieć niezależności i równouprawnienia, ale chciałabym też, żeby to chłopak się trochę wysilił i zachował romantycznie. Czy proszę o wiele?
– To absolutne minimum – zgodził się z nią, kiwając głową.
– A co jak facet zgrywa niedostępnego? Skąd wiedzieć, czy rzeczywiście udaje czy może naprawdę taki jest? – zagadnęła i tym razem już w ogóle nie miała na myśli Daniela.
– Jak poznasz odpowiedz, daj mi znać. – Remmy zerknął z ukosa na Nacho Fernandeza, który akurat szedł w ich stronę z Caroliną. Na widok Torresa trochę się speszył, ale chwilę później minę miał już wszechwiedzącą.
– Witam moją konkurentkę – przywitał się z niebywale pewnym siebie uśmieszkiem. – Muszę ci podziękować, Lidio, naprawdę dałaś mi sporo do myślenia.
– Cieszę się. Szkoda, że dopiero po osiemnastu latach zacząłeś używać mózgu do czegoś więcej, niż tylko chodzenie i gadanie bez sensu – odgryzła się, zakładając ręce na piersi. – Co znowu?
– Wiesz, że nie zdawałem sobie sprawy z tej salki przy pokoju rady szkoły? Dzięki, że zwróciłaś na nią moją uwagę, mam świetny pomysł, jak ją zagospodarować – oznajmił, najwyraźniej napawając się powoli zwiększającym się oburzeniem koleżanki. – Właśnie mówiłem mojej dziewczynie, że ta salka świetnie by się nadawała na gabinet przewodniczącego. Wcześniej nigdy takiego nie miał, a to poważna funkcja i zasługuje na to, żeby ją odpowiednio docenić.
– Chyba sobie jaja robisz. – Lidia zbladła po jego słowach. Tak się cieszyła, kiedy wpadła na ten pomysł, a teraz miało jej to zostać odebrane. – Nie możesz zrobić tam gabinetu, Nacho, ja już wpadłam na inny pomysł i byłam nawet u profesora Guzmana…
– Tak, a ja przypadkiem to usłyszałem i uznałem, że to nie fair, żebyś tylko ty decydowała, jak możemy zagospodarować tę przestrzeń. – Nacho odbił piłeczkę, zerkając na Carolinę, jakby szukał u niej poklasku, ale ona chyba wolała nie pogrywać w tę samą grę co on. – Powiedziałem więc Fabianowi, że też chcę zgłosić swój pomysł i niech wyborcy zadecydują, co będzie najlepsze.
– Mam konkurować z tobą?
– Nie tylko ze mną. Z tego co wiem, Jordan też zgłosił swoją propozycję.
– CO?! – Lidia teraz już zaciskała dłonie w pięści, czując, że zaraz coś rozwali.
– Ano. – Nacho parsknął śmiechem, widząc jej reakcję. Ostatnio się zakolegowali, ale rywalizacja w wyborach to nadal rywalizacja. – Słyszałem jego zastępczynię, jak o tym mówiła. Podobno Jordan chce zrobić w tym pomieszczeniu coś na kształt pokoju gier. Automaty, jakieś konsole – ogólnie taki chill room. Według mnie całkiem niezły pomysł. W moim gabinecie też można będzie coś takiego ulokować.
– To jakieś żarty. – Lidia nie wierzyła własnym uszom. Miała wrażenie, że tylko ona bierze ten urząd na poważnie.
– Niestety nie, też to słyszałyśmy. – Rose podeszła do przyjaciółki i przywitała się z Remmym. Obok niej stała Lily, grzecznie się wszystkiemu przysłuchując. – Fabian kazał wszystkim zgłosić swoje propozycje, przeanalizuje to i zobaczy, czy jest to wykonalne. Ale wiesz przecież jak to jest – liczy się kiełbasa wyborcza. Kto więcej obieca, ten wygrywa. Nawet jeśli obietnice są niedorzeczne.
– Pomysł z grami nie jest chyba taki zły? – zagadnęła Lily, nie rozumiejąc oburzenia. W końcu młodzież lubiła grać na konsoli, więc było to wyjście im naprzeciw. Swoją uwagą zasłużyła sobie jednak na złość Lidii.
– To totalny absurd! Do szkoły chodzi się uczyć, a nie grać w gry. – Poczuła się zdradzona. Myślała, że Guzman ma jednak trochę więcej oleju w głowie i że idzie się z nim jakoś dogadać, ale chyba się przeliczyła. Ignaciem się nie przejmowała, był zwykłym głupkiem i ludzie na pewno nie zagłosują na niego, żeby mógł mieć własny gabinet. Natomiast pokój z grami, być może rzadkimi i trudno dostępnymi, to było coś, co przemawiało do wielu chłopaków w szkole.
– A ty, Lidio, jaki miałaś pomysł? – zapytała panienka Paredes, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo ją to ubodło.
– To już bez znaczenia, Lily – odparła gorzko, bo straciła nadzieję. A tak się na to cieszyła, myślała o tym od dawna. – Cokolwiek bym nie obiecała, leserzy i tak wybiorą pomysł Guzmana. On traktuje te wybory jak żart, podczas gdy dla mnie to naprawdę ważne.
– Nie wydaje mi się, on też ma całkiem sporo fajnych pomysłów.
– Więc może chcesz być w jego sztabie, co? – Lidia trochę się zirytowała. Lily była miła, ale coś za bardzo stawała w obronie Guzmana. – Nie potrzebuję w mojej drużynie zdrajców. Jeśli wolisz pomysły Guzmana, to droga wolna.
– Lidio, spokojnie, Liliana nie miała nic złego na myśli. – Remmy postanowił zostać głosem rozsądku w tej dyskusji.
– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Może też zagłosujesz na swojego koleżkę z drużyny, co? – warknęła, ale nikt nie zdążył nic odpowiedzieć, bo na horyzoncie pojawił się Jordan i Lidia już całkowicie straciła hamulce. – Hej, ty! – warknęła w stronę chłopaka, który właśnie otwierał swoją szafkę, by zabrać z niej książki na lekcje. – Co ty sobie wyobrażasz? Salka przy pokoju samorządu jest moja.
– Z tego co wiem, to własność szkoły – przypomniał jej, mrużąc lekko oczy, bo nie był pewien, do czego zmierza.
– Wiesz dobrze, co mam na myśli. Chciałam ją wykorzystać w mojej kampanii wyborczej i zrobić coś naprawdę fajnego i wartościowego, a ty jak zwykle musiałeś mi popsuć szyki.
– Uspokój się, Montes, po to jest kampania, żeby obiecywać różne rzeczy, ale to wyborcy zdecydują, co im najlepiej odpowiada. – Nie bardzo rozumiał jej oburzenia, bo w końcu każdy mógł zgłosić swoją propozycję, a przynajmniej tak mu powiedziano i jego ojciec potwierdził to tego ranka.
– Więc można obiecywać gruszki na wierzbie? Myślałam, że tylko Nacho ma tak głupie pomysły, ale serio, Guzman, pokój gier? To słabe, nawet jak na ciebie. – Lidia spojrzała na konkurenta z pogardą. Zdziwiła go, wiec odwrócił się w jej stronę, by jej wysłuchać. – Masz w miasteczku kafejkę internetową z grami, możesz sobie tam iść grać w te strzelanki, nie potrzeba nam tego w szkole. Automaty do gier? To kosztuje mnóstwo pieniędzy, podobnie jak konsole. Wiem, że kandydujesz tylko po to, żeby zrobić mi na złość i udowodnić mi, że liczy się popularność, ale to już naprawdę przechodzi wszelkie granice. Dobrze wiesz, że dzieciaki zrobią wszystko, byleby tylko mniej się uczyć, a mieć więcej wolnego. To prawie tak jakbyś kupował ich głosy! A jesteś synem polityka, powinieneś wiedzieć, że to nieczyste zagranie. – Nie mogła powstrzymać tego wyrzutu w głosie. Naprawdę odczuwała ogromną niesprawiedliwość na myśl, że inni uczniowie podchwycą inicjatywę Jordana. Musiała zrobić chwilę przerwy na oddech, bo aż zaschło jej w gardle po tej tyradzie.
– Skończyłaś już? – zapytał wypranym z emocji głosem.
– Nie. – Lidia wydmuchała głośno powietrze ze złością, sprawiając, że czarne pasmo włosów uniosło się i wylądowało na jej nosie. To ją tylko bardziej rozzłościło, więc szybko odgarnęła włosy i kontynuowała: – To egoistyczne z twojej strony, nie mówiąc już o tym, że po prostu głupie. Dlaczego zawsze myślisz o sobie? Nie mógłbyś choć raz zrezygnować z utrudniania innym życia i po prostu się wycofać? Korona by ci z głowy spadła? Udowodniłeś już, że popularność jest ważna, zdobyłeś podpisy bez żadnego wysiłku, podczas gdy ja rzutem na taśmę się zakwalifikowałam, bo mi pomogłeś. Mogłeś wcale nie pomagać, jeśli teraz masz się tak zachowywać.
– Coś się stało? – Anita Vidal podeszła do nich i musiała chyba zobaczyć złość na twarzy uczennicy, bo w jej oczach pojawiła się troska. – Coś nie tak, Lidio?
– Nie, Ani, wszystko w jak najlepszym porządku. Tylko Guzman testuje moją cierpliwość – odparła, mrożąc swojego przeciwnika wzrokiem. Ten tylko patrzył na nią z niewzruszoną miną, co jeszcze bardziej ją rozeźliło.
– Oj, Lidio, popracuj nad tą cierpliwością, przyda ci się jej dużo. Słyszałam o twoim pomyśle na zagospodarowanie tej salki przy samorządzie i jestem wzruszona. Nigdy nie mieliśmy tutaj telefonu zaufania, a jest potrzebny. Wiem, że dzieciakom ciężko jest się przemóc na wizytę u psychologa, więc anonimowe porady to coś czego nam brakowało. Brawo. – Nauczycielka muzyki pogłaskała nastolatkę po ramieniu, sprawiając, że zrobiło jej się cieplej na sercu. Przynajmniej Anita doceniała jej wysiłki, ale teraz było to bez znaczenia. Lidii szczęka opadła jednak do ziemi, kiedy Vidal zwróciła się następnie do Jordana: – A twój pomysł, Jordi, jest równie świetny. Strefa ciszy dla osób neuroatypowych, żeby mogły zdystansować się od bodźców w trakcie przerw. Veda będzie zachwycona, a przyznam ci w sekrecie, że znajdzie się i kilka innych osób w moich młodszych klasach, które chętnie skorzystają z czegoś takiego. Wasza dwójka naprawdę stanęła na wysokości zadania. – Poklepała ich oboje po ramionach i odeszła w stronę swojej klasy.
– Strefa neuroróżnorodności? Nie pokój gier? – Lidia miała minę, jakby ktoś jej przyłożył. – Mogłeś mi przerwać i sprostować, zamiast się tak gapić i słuchać, jak wyrzucam ci moje żale.
– Mogłem, ale gdzie byłaby frajda? – Jordan zatrzasnął swoją szafkę, spoglądając na nią z góry. – Poza tym lubię patrzeć, jak się tak ciskasz bez powodu, Montes.
– Bardzo śmieszne. – Lidia prychnęła tylko, ale trochę się zmieszała. Nie miara zamiaru tak na niego naskakiwać, nie jej wina, że tak ją irytował. Teraz nie była pewna, czy nadal mogą kontynuować ich śledztwo w sprawie Mrocznego Łucznika, więc wolała zapytać go o to szeptem: – Ale dzisiaj to aktualne? No wiesz, mieliśmy wypytać o Manfreda u studentów w San Nicolas.
– Aktualne.
– Mam staż w laboratorium w DetraChemie, pewnie długo mi zejdzie. Spotkamy się na miejscu?
– Okej.
Tyle musiało jej wystarczyć, bo odszedł, a ona nie była pewna, czy go wkurzyła, zraniła, czy może w ogóle spłynęło to po nim jak po kaczce. Opcja numer trzy wydawała się najbardziej prawdopodobna, znając jego osobowość.
– Co za kretyn mówił mi o pokoju gier? – warknęła, wracając do swojego sztabu wyborczego. – Skąd Nacho słyszał te bzdury?
– Może się przesłyszał – podsunął Remmy, stając w obronie Ignacia. Na widok miny Lidii, szybko się zamknął, żeby jej nie prowokować.
– No i co, Lidio, jeszcze nie wszystko stracone, prawda? Te pomysły będą weryfikowane przez Fabiana i pewnie dyrektora, sprawdzą, czy są wykonalne, a to uczniowie zadecydują, co wolą i na kogo najlepiej zagłosować. – Rose objęła ją ramieniem, chcąc jej dodać otuchy. Lida wyglądała jednak na zrezygnowaną.
– Taaak. Powiedz mi tylko, jak mam z tym konkurować? – Wskazała palcem na korytarz, gdzie żeńskie głowy obracały się za Jordanem, kiedy zmierzał do swojej klasy lekcyjnej. – Praktycznie sikają na jego widok. Mógłby nic nie obiecywać, a i tak na niego zagłosują. A ja co mam zrobić?
– Założyć obcisły top – podsunął Remmy, ale jego żart nikogo nie rozśmieszył. – Twój mózg się sam obroni, Lidio. Masz dobre serce i dobrze je wykorzystujesz. Telefon zaufania to inwestycja, na której wszyscy skorzystają. O ile nie będą dzwonić i robić sobie jaj.
– Tego się obawiam, że nie wszyscy wezmą to na poważnie – zwierzyła im się Lidia, spuszczając głowę.
– A kto miałby udzielać tych porad? Szkolna psycholog?
– Tak myślałam, ale to byłoby sporo roboty. Wiem, że na niektórych amerykańskich uczelniach to funkcjonuje i zajmują się tym studenci w ramach akcji Peer2Peer. Ludzie dzwonią w kryzysie, ale czasem po prostu potrzebują z kimś porozmawiać – nie mają przyjaciół, czują się osamotnieni. Myślę, że fajnie byłoby zaangażować uczniów, przeszkolić ich i moglibyśmy pełnić dyżury.
– To bardzo fajny pomysł – wtrąciła szybko Lily, a Lidia nie była pewna, czy robi to dlatego, że naprawdę jej się podoba, czy może chce jakoś zadośćuczynić swojemu poprzedniemu spoufalaniu się z wrogiem.
– W każdym razie czeka nas dużo pracy, musimy to dobrze zareklamować, a to nie koniec. – Lidia odzyskała nieco zapału. Musiała wziąć się do roboty, jeśli chciała wygrać. – Mam jeszcze mnóstwo innych pomysłów, ale tym razem nie będę ich nikomu wyjawiała, to nie może wyjść poza nasz sztab, bo inaczej będziemy mieli powtórkę z rozrywki. Niby w jaki sposób Nacho mógł słyszeć o tym pomyślę z telefonem zaufania? Rozmawiałam z profesorem Guzmanem w pokoju nauczycielskim i nikogo tam nie było.
– Nie wiem, może jakoś się plotki rozniosły. – Rose wzruszyła ramionami. – W tej szkole ściany mają uszy.
Lidia była pewna jednego – polityka to zdecydowanie brudna gra i Fabian Guzman wcale nie żartował.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:34:21 06-08-25    Temat postu:

cz. 2

Poniedziałki w liceum w Pueblo de Luz zawsze były głośne i chaotyczne, bo wszyscy uczniowie chcieli pochwalić się przed znajomymi tym, co porabiali w weekend. Tym razem spora część szkoły niedzielę spędziła w kościele i na pikniku, więc niespecjalnie mieli pole do popisu. Jednak Amelia Estrada nigdy nie przepuściła okazji, by przedyskutować ważne tematy, a tak się dziwnie złożyło, że tym ważnym tematem zwykle była ona sama.
– No i koniec końców nie machałam flagą, ale było czuć tę adrenalinę, wiecie o czym mówię? – upewniła się u swoich koleżanek z klasy, kiedy czekając na lekcję, siedziały w sali od historii, w której wrzało jak w ulu, bo zgraja szesnastolatków nadrabiała towarzyskie zaległości.
– Ty to masz szczęście – stwierdziła Maya Del Bosque, z zazdrością przyglądając się córce gubernatora. – Mój tata w życiu by mnie nie puścił na takie wyścigi.
– Bo to nielegalne wyścigi – wtrąciła swoje trzy grosze Ruelle, upewniając się u Amelii, która skrzętnie ominęła ten fragment opowieści. – I twój tata też pewnie nie wyraziłby zgody, gdyby wiedział, gdzie idziesz. To brzmi dosyć niebezpiecznie, nigdy nie wiadomo, co się może stać.
– Nie byłyśmy z Fią same, był tam też jej gburowaty kuzyn, Wolfgang – dodała szybko, robiąc trochę naburmuszoną minę. Wiedziała, że może jej zachowanie nie należało do zbyt odpowiedzialnych, ale tak bardzo potrzebowała wyrwać się z domu, że nie miało to żadnego znaczenia. – Jest przystojny, ale zadziera nosa. Nazwał mnie smarkulą.
– Cóż… – Rue zawiesiła głos i wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Mayą, która musiała odwrócił głowę i udać atak kaszlu, by nie wyjść na wredną koleżankę. – Ale chyba nie będziesz już tego więcej robiła, prawda? Twój tata jest gubernatorem i nie powinnaś raczej bywać w takich miejscach.
– Kiedy tutaj nic się nie dzieje! – Amelia wydęła maźnięte błyszczykiem usta i pewnie gdyby stała, tupnęłaby nogą jak obrażone dziecko. – Muszę czasem wyjść do ludzi i się rozerwać, bo inaczej tutaj oszaleję! Poza tym zbyt długo chodziłam do żeńskiej szkoły. Potrzebuję tego.
– Czego?
– Testosteronu! – Mia Estrada popatrzyła na nią, jakby to było oczywiste. – Pueblo de Luz jest nudne, to w San Nicolas jest najlepsza zabawa. A jeśli można przy tym poznać fajnych chłopaków, co czemu nie skorzystać?
– Jak ten Wolf? On gra w drużynie San Nicolas, stoi na bramce – przypomniała sobie Maya, kiwając głową, bo rozumiała punkt widzenia koleżanki. – Dzisiaj jest mecz, wybieracie się? San Nicolas kontro dziewczyny z Nuevo Laredo – inauguracja turnieju księdza Ariela.
– Ja niestety muszę, polecenie służbowe od trenera Bruniego – wszyscy piłkarze i siatkarki mają być na trybunach. – Amelia odrzuciła do tyłu włosy, zakładając nogę na nogę i krzywiąc się, jakby bardzo jej ten rozkaz przeszkadzał. Nie udało się jej jednak zwieść pozostałych dziewcząt.
– Tak, a ty bardzo nad tym ubolewasz. – Rue pokręciła tylko lekko głową, wypakowując na stolik książki i zeszyty od historii, bo lekcja lada chwila miała się rozpocząć.
– Nigdy nie przegapię okazji, żeby pogapić się na przystojnych chłopaków, a Yon Abarca ściąga koszulkę na każdym meczu – przypomniała im, krzyżując palce, jakby chciała pokazać, że liczy, że i tym razem tradycji stanie się zadość. – Wolfgang też jest miły dla oka, nie powiem. I totalnie na mnie leci. No co? – Dłonią trzepnęła Mayę, która zakrztusiła się wodą z butelki po jej słowach. – Totalnie mu się podobam, w przeciwnym razie nie dbałby tak o mnie. Już drugi raz uratował mnie z opresji.
– A ty, Rory, chcesz się wybrać dzisiaj na mecz? Kevin załatwił fajne miejsca tuż przy boisku. – Maya zagadnęła uprzejmie Aurorę, która siedziała nieco na uboczu. Pomyślała, że dobrze jej to zrobi. – Dzisiaj wieczorem o dwudziestej. Możemy po ciebie przyjechać.
Panna Ledesma podniosła przestraszone spojrzenie na koleżankę, nie wiedząc, jak się zachować.
– Muszę zapytać ciocię i wujka – odpowiedziała, uznając to za najbardziej bezpieczną opcję. Jeśli zmieni zdanie, zawsze może zwalić na Helenę i Giovanniego, że to oni zabronili jej pójść.
– Daj spokój, Maya, przecież Rory pewnie pójdzie ze swoim chłopakiem. Chodzisz z Jorge, prawda? – Mia zdawała się nie widzieć przerażonych spojrzeń pozostałych koleżanek, które uznały jej stwierdzenie za nieco nietaktowne w obliczu tego, co Aurora ostatnio przeżyła. – Zazdroszczę, chodzisz z chłopakiem z drużyny sportowej.
– To skomplikowane…
– Skąd ja to znam. – Córka gubernatora przyjrzała się swoim paznokciom, wzdychając teatralnie. Były obcięte krótko i pomalowane bezbarwnym lakierem. Uwielbiała się stroić i malować, ale paznokcie zawsze starała się utrzymywać w schludnym stanie. Głównie ze względu na siatkówkę – to ta jedna jedyna rzecz, w której była naprawdę dobra i nie chciała, by cokolwiek ją ograniczało. – Faceci rzucają się do naszych stóp, ale w większości to same przegrywy. Dlaczego ci warci uwagi mają nas w nosie? Zgrywają niedostępnych, udają, że ich nie interesujemy, a tak naprawdę wszyscy są tacy sami. – Jej telefon zawibrował na blacie stolika, zwiastując jakieś powiadomienie, więc poderwała się gwałtownie, by je odczytać. Wyraz zawodu na jej twarzy trochę rozbawił koleżanki.
– Czekasz na wiadomość od tego Damiana? – zapytała ją Maya, nachylając się nad jej telefonem.
– Oszalałaś? Damian to głąb, a poza tym nawet nie gra w pierwszym składzie – dodała, nie pozostawiając wątpliwości, że dla niej wyznacznikiem atrakcyjności była sportowa popularność. – Wolfgang gra w pierwszym składzie.
– Tak, tak, wiemy. – Ruelle pokiwała głową, ucinając dyskusję. Za chwilę miała się zacząć lekcja, a Amelia potrafiła gadać godzinami, szczególnie o chłopakach.
– Nie bądź taka święta, Rue. Nie wmówisz mi, że tobie nie podobają się sportowcy. – Estrada oparła łokcie na ławce siedzącej za nią koleżanki i zamiotła kilka razy rzęsami w prowokacyjnym geście. – Jesteś w drużynie pływackiej, prawda?
– Jestem i uważam, że przymioty umysłu są dużo ważniejsze od wysportowanego ciała – odparła, czując się nieswojo pod ostrzałem spojrzenia niewiarygodnie niebieskich oczu szesnastolatki – Mia miała nietypową urodę jak na tę część Meksyku. – No co? – Oderwała się od swojego zeszytu i spojrzała najpierw na Mię, a następnie na Mayę, która bezwiednie bawiła się jej piórnikiem. Obu chodziło po głowie dokładnie to samo. – Nie będę opowiadać, jak koledzy z drużyny wyglądają w kąpielówkach.
– Masz wejście za kulisy, Rue, powinnaś to wykorzystać. – Córka gubernatora przygryzła wargę, by powstrzymać uśmiech. – Jest kilku całkiem przystojnych pływaków. Phillip Delacroix z biol-chemu jest mega szeroki w barach. Ignacio Fernandez w ogóle mi się nie podoba, to idiota, ale za to Felix Castellano jest uroczy, choć trochę gapowaty. No ale niestety jest gejem. Musi być miło spędzać z nimi czas na treningach.
– Na treningach się trenuje i pływa, a nie gapi na kolegów – oświadczyła Rue z powagą godną córki dyrektora. Po jej minie było widać, że wolała uciąć dyskusję.
– Niech ci będzie. Ale gwarantuje ci, że chłopaki się na ciebie gapią. Te wasze stroje są strasznie obcisłe. Wiem na pewno, że gapią się na mój tyłek w spodenkach siatkarskich, a zakrywają o wiele więcej…
– Mia!
– No już, już nic nie mówię. – Estrada wywróciła oczami. – Zmierzam do tego, że my, atrakcyjne dziewczyny, nie mamy łatwo. Chłopcy z góry zakładają, że pójdziemy za każdym, że nie mamy żadnych standardów. To męczące, kiedy ktoś wciąż cię zaczepia i pyta, czy pójdziesz z nim do kina…
– Tak, wyglądasz na bardzo zmęczoną. – Maya zachichotała z uciechą. – Czy to nie ty przed chwilą mówiłaś, że podoba ci się uwaga, którą dostajesz od płci męskiej? Mówiłaś, że potrzebujesz testosteronu.
– Tak, ale takiego na poziomie – sprostowała szesnastolatka, dziwiąc się, że koleżanki jeszcze tego nie wyłapały. – Nie poszłabym na randkę z byle wieśniakiem, nieważne jak bardzo by błagał. A tacy niestety często się koło mnie kręcą i zaczepiają.
– Przepraszam?
Jak na zawołanie tuż nad Amelią odezwał się głos kolegi z klasy. Panienka Estrada uśmiechnęła się zwycięsko w stronę koleżanek, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?”. Następnie kontynuowała swój wywód, nie chcąc stracić wątku, ale nastolatek za jej plecami był nieustępliwy.
– Halo? Przepraszam?
Uprzejmy ton głosu zrobił się lekko niecierpliwy, więc Mia odwróciła się gwałtownie i westchnęła, szykując się, by dać chłopakowi kosza.
– Pochlebiasz mi, ale nie – powiedziała stanowczo z miną, która wyrażała lekkie politowanie. Kolega z klasy zmarszczył brwi.
– Siedzisz na moim miejscu.
– Co?
– To moja ławka. Mogłabyś się przesiąść?
Amelia Estrada wyglądała, jakby dostała w twarz. Maya i Rue po cichu usiadły w swojej ławce, obserwując to wszystko i z trudem powstrzymując się od śmiechu. Szesnastolatek czekał cierpliwie na reakcję córki gubernatora, która w końcu odzyskała mowę.
– Jesteś wysoki, nie możesz siedzieć z tyłu? – zapytała z oburzeniem.
– Słabo widzę z daleka – przyznał, czekając niewzruszony, aż nastolatka w końcu się przesiądzie. Dziewczyna prychnęła ze złością i zajęła miejsce koło Aurory Ledesmy.
– Rzeczywiście, ciężko jest być Amelią Estradą – szepnęła cichutko Maya na ucho Ruelle, której kąciki ust uniosły się nieznacznie.
– Spokój, klaso, usiądźcie już.
Michael McConville przekroczył próg swojej sali lekcyjnej, zastanawiając się, co go u licha podkusiło, żeby zaczynać pracę w liceum i jeszcze obejmować wychowawstwo. Cieszył się z sukcesu żony, ale nie było im dane długo świętować, bo szara rzeczywistość wzywała, a on się nie wyspał i na dodatek miał jetlaga, dlatego kwiki i piski rozwrzeszczanych szesnastolatków przyprawiały go o ból głowy.
– I chyba już ustaliliśmy, co robimy z telefonami na lekcjach historii. – Mike przypomniał uczniowi w pierwszej ławce, by nie bawił się komórką, surfując po instagramie. Wyciągnął w jego stronę koszyczek, w którym spoczywał na razie tylko jeden telefon. Za każdym razem uczniowie mieli nadzieję, że wychowawca zapomni o tym zakazie.
– A ty zawsze musisz się wyrwać przed szereg, Romero? – warknął chłopak z pierwszej ławki, odkładając komórkę do koszyczka i mierząc morderczym spojrzeniem nastolatka, który wygonił z ławki Amelię.
– Pan Romero pamięta o zasadach – żadnych telefonów na moich lekcjach. – Michael stanął w obronie ucznia, którego komórka od początku zajęć wyłączona spoczywała na jego biurku, po czym raz jeszcze potrząsnął koszykiem, by zebrać pozostałe urządzenia.
– Jakbym miał takiego starego rzęcha jak on, to też chciałbym się go pozbyć. – Uczeń rzucił kąśliwie, po czym wyciągnął szyję w stronę swojego telefonu. – Czekam na ważne powiadomienie.
– Jak kocha, to poczeka – odparł nauczyciel, robiąc rundkę po klasie i upewniając się, że wszystkie komórki zostały zwrócone. Chwilę dłużej zatrzymał się nad stolikiem zajmowanym przez Amelię i Aurorę.
– Mój tata musi mieć ze mną kontakt. Jeśli coś mi się stanie… No wie pan profesor, jestem w końcu córką gubernatora. – Mia wypięła dumnie pierś, ale na Mike’u jej koneksje rodzinne nie robiły żadnego wrażenia.
– Jesteś pod opieką nauczycieli, Estrada, na pewno nic ci nie będzie.
– A co jeśli coś się stanie mojemu młodszemu braciszkowi?
– Parę dni temu wyparłaś się go na szkolnym korytarzu, a teraz nazywasz go „braciszkiem”? – przypomniała jej Maya z ławki obok, czym zasłużyła sobie na mordercze spojrzenie.
– Mojemu tacie może coś się stać, muszę mieć telefon, żeby był na bieżąco. – Amelia wyciągnęła ciężką artylerię.
– Gdyby twojemu tacie coś się stało, jestem pewien, że panna Santillana dałaby nam znać. Ale może nie snujmy już żadnych czarnych scenariuszy, dobrze? I skupmy się na historii. – Michael przymknął na chwilę powieki, modląc się o cierpliwość, kiedy wracał do swojego biurka, na którym położył koszyczek z telefonami. Nie minęło pięć sekund, kiedy drzwi gwałtownie się rozwarły i stanął w nich spóźniony uczeń.
– Nie zapomniałeś o czymś? – Mąż Venetii odprowadził ucznia wzrokiem do jego ławki. Ten w końcu się zreflektował.
– Ach tak. – Wyszedł z klasy i po chwili rozległo się pukanie. Michaelowi opadły ręce, kiedy sekundę później twarz ucznia pojawiła się w szparze w drzwiach. – Mogę?
– Chodziło mi o „przepraszam”. Siadaj, Reyes. Minus dwa punkty z zachowania za spóźnienie. – Nie miał siły użerać się z nastolatkami, którzy za nic mieli sobie dyscyplinę. Uczeń zajął miejsce koło Kaia Romero. – Jeśli nie ma już więcej spóźnialskich, to może wreszcie zaczniemy lekcję historii. Tak? – Widząc uniesioną do góry dłoń spóźnialskiego, miał ochotę wyjść z klasy i nie wracać.
– I naprawdę będziemy udawać, że pańska żona nie dostała Złotego Globa? Może opowiedziałby nam pan o wycieczce do Los Angeles? Jak było? Poznał pan ciekawych ludzi? Musiało być super. Ale nie opalił się pan. – Reyes przekrzywił głowę, przyglądając się nauczycielowi od stóp do głów.
Michael nie był pewien, czy uczeń mówi serio. Jego irlandzka uroda jakoś kłóciła się z wygrzewaniem na słońcu w Los Angeles, a poza tym i tak nie miałby na to czasu. Spojrzał po klasie i wszyscy patrzyli na niego z zaciekawieniem, chyba po raz pierwszy od kiedy objął wychowawstwo. Dzisiejszej młodzieży trzeba było zapewniać niecodzienne rozrywki.
– Nie pojechałem tam się opalać, tylko wspierać żonę – zapewnił, właściwie nie wiedząc, po co odpowiada na zaczepki. Równie dobrze mógłby zrobić klasówkę i trochę odpocząć po późnym locie.
– Ale poznał pan gwiazdy, prawda? Widziałam w Internecie zdjęcia z gali – zawołała jakaś uczennica. – Bez obrazy, ale chyba nie bawił się pan tam za dobrze. Ta pańska mina mówi „I’m not impressed”. – Wysiliła się na udawany brytyjski akcent, a kilka osób parsknęło śmiechem. – Hollywood to chyba nie są pańskie klimaty.
– Nie bądź głupia – skarcił koleżankę inny uczeń. – Pan profesor zawsze ma taką minę.
Michael nie był pewien, czy powinien podziękować za komplement czy może poczuć się urażony. Jedno za to wiedział na pewno – to nie był czas ani miejsce na tego typu rozmowy i postanowił ukrócić ten wywiad. W końcu to nie on wygrał prestiżową nagrodę.
– Dziękuję za zainteresowanie, ale naprawdę wolałbym, żebyśmy powrócili do tematu zajęć i skupili się na tym, co ważne, a co być może będzie na klasówce, jeśli się nie uspokoicie. I panie, Reyes – zwrócił się do spóźnialskiego ucznia, który wzdrygnął się w miejscu. – Następnym razem, jak będzie pan chciał spisać zadanie domowe od kolegi Romero, to proszę to po prostu zrobić po cichu, najlepiej przed lekcją, zamiast zadawać takie pytania.
Chłopak uśmiechnął się przepraszająco, przełykając głośno ślinę i oddając kumplowi z ławki jego zeszyt od historii.
– On ma oczy dookoła głowy – szepnął Reyes, po czym podskoczył w miejscu, kiedy nauczyciel zagrzmiał:
– I słuch też mam całkiem dobry.
– Jezu.
Kiedy lekcja zbliżała się ku końcowi, Mike był już totalnie wypompowany z sił. Postanowił więc pokrótce przedstawić kolejną pracę domową dla swoich trzecioklasistów.
– Drzewo genealogiczne? Ale że takie prawdziwe? – Uczeń z pierwszej ławki skrzywił się, kiedy usłyszał wytyczne.
– Nie, może być drzewko bonsai. – Maya Del Bosque parsknęła śmiechem na widok jego miny. Sama była tym pomysłem zachwycona. – Będziemy przedstawiać przed całą klasą?
– Jeśli starczy czasu. – Michael pokiwał głową, bo był to dobry sposób na poznanie swoich podopiecznych.
– Jak daleko musimy się cofnąć, do pradziadków? – zapytał uprzejmie Kai, robiąc notatki w zeszycie.
– Jak daleko dacie radę, nie ma reguły. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy nie mają tutaj przodków, a inni mają dosyć rozbudowane rodziny – zaznaczył od razu nauczyciel. – Panna Santillana bardzo zaangażowała się w lokalną historię Pueblo de Luz, jej uczniowie przygotowują projekty związane z miasteczkiem i ważnymi wydarzeniami, więc pomyślałem, że chcielibyście opowiedzieć własne historie i to, w jaki sposób wasi bliscy zapisali się na kartach tego miasta.
– Ha! – Złośliwy chłopak z pierwszej ławki wyszczerzył zęby w kpiącym geście, odwracając się w stronę Kaia. – Wiemy, jak zapisali się twoi starzy – w kronice kryminalnej.
– Bo jak cię zaraz! – Kolega Kaia wstał z miejsca i zamachnął się pięścią w powietrzu, jakby chciał wymierzyć cios, co było bezcelowe, bo złośliwiec siedział kilka metrów dalej.
– Dino, daj spokój. – Romero pokręcił nieznacznie głową, nie chcąc, by jego przyjaciel wdawał się w kłótnie z jego powodu.
– No co? Wszyscy wiemy, że jego mamusi do twarzy w pomarańczowym. A tatuś dał dyla i jest poszukiwany listem gończym.
– Pardo, dosyć. – Michael zmroził wzrokiem ucznia, nie mając zamiaru tolerować takich odzywek.
– No ale sam pan powiedział, że mamy opowiedzieć o tym, czym się nasze rodziny zasłużyły. – Uczeń nazwany Pardo poczuł się niesprawiedliwie. – Jego starzy brali udział w napadzie, w którym zginął człowiek. To chyba niezbyt dobry przykład, nie?
– Panie profesorze, mogę wyjść z Pardo do łazienki? – Dino Reyes podniósł się z miejsca po raz kolejny. – Umyję mu tę brudną gębę mydłem i zaraz mu przejdzie.
– Obaj się uspokójcie. – Michael skarcił uczniów, którzy już skakali sobie do gardeł. – Każdy zrobi takie drzewo, jak uważa. Możecie wspomnieć o tym, czym się zajmowali wasi przodkowie, możecie opowiedzieć o jakimś ważnym wydarzeniu dla miasta, w którym brali udział albo po prostu przedstawić ich imiona. To jest w podstawie programowej – dodał, żałując, że nie ma władzy, by zmienić te kryteria. Ewidentnie szkoła w Pueblo de Luz nie była wolna od uprzedzeń, a takie zadania tylko potęgowały te nierówności społeczne. Kiedy do drzwi rozległo się pukanie, Michael wyglądał już jednak na naprawdę rozeźlonego. – Co znowu? – zapytał, kiedy do środka wszedł Ignacio Fernandez z kolegą.
– Możemy na chwilę, panie profesorze? Mam zgodę od dyrektora na rekrutację sztabu wyborczego. – Nacho wyglądał na dumnego z siebie, kiedy częstował uczniów cukierkami.
– Ignacio Fernandez jako święty Mikołaj? – Rue uniosła wysoko brwi, spoglądając na Mayę.
– Próbuje kupić głosy, to jasne. – Panienka Del Bosque zachichotała, bo było to nawet całkiem zabawne. – Może słyszał, że Daniel ma wysokie poparcie, bo jest miły dla ludzi i sam próbuje teraz tego samego.
– Szukamy chętnych do naszego sztabu wyborczego – mówił Nacho, rozglądając się po towarzystwie w poszukiwaniu jakichś sensownych kandydatów. – Kiedy wygram, oferuję stanowiska w samorządzie szkolnym. No i uścisk mojej dłoni powinien już wystarczyć za wystarczający prestiż. O, mamy chętnego. – Fernandez klasnął w ręce, kiedy jeden z uczniów uniósł wysoko dłoń, zgłaszając się do jego sztabu. – Coś ty za jeden?
– Kai Romero – przedstawił się z lekkim zażenowaniem i obrócił się wokół własnej osi poproszony o to przez Ignacia, który przez chwilę dokonywał oględzin jego sylwetki.
– Przydasz się do wieszania plakatów, niech będzie. Zbiórka na długiej przerwie na boisku. Do widzenia – zwrócił się uprzejmie do Michaela, częstując go cukierkiem. Mike był jednak niewzruszony, więc syn ordynatora położył mu na biurku krówkę i wyszedł z klasy.
– Co ty odwalasz, Kai? Chcesz wspierać Nacho Fernandeza? – Dino złapał się za głowę, kiedy pięć minut później opuszczali klasę. – Nigdy nie ciągnęło cię do samorządu…
– Może pora na zmiany, poszerzanie horyzontów… – Kai wzruszył ramionami, ale tak wyciągał szyję w tłumie, że jego przyjaciel nie dał się zwieść.
– O nie, ty znowu o niej? Chłopaku, ona jest poza twoją ligą, ogarnij się wreszcie. – Dino jęknął, uderzając kumpla w ramię.
– Rozmawiałem z nią – pochwalił się, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. –Na pikniku, wczoraj na El Tesoro.
– I cieszysz się jak głupek, bo po tylu latach gapienia się na nią wreszcie miałeś odwagę powiedzieć głupie „cześć”? – Dino zacmokał cicho i wskazał palcem na Ignacia i Carolinę, którzy rozmawiali niedaleko na korytarzu. – Stary, ona ma chłopaka – to czerwona flaga numer jeden. Dwa – jest od ciebie starsza…
– Tylko o rok – przypomniał mu Kai, ale Dino był na to przygotowany.
– Jest już pełnoletnia, a ty nadal nie miałeś siedemnastych urodzin. To przepaść nie do przejścia. Ona jest mądra i śliczna, udziela się w licznych klubach, podczas gdy ty nie masz na nic czasu, bo harujesz jak wół.
– Chcę po prostu pomóc babci…
– Wiem i szanuję to. Ale może gdybyś wziął sobie do serca moje rady i zaczął się bardziej angażować w życie szkoły, miałbyś u niej jakieś realne szanse. Albo u kogokolwiek innego. – Dino westchnął, ubolewając nad niepoprawnym romantyzmem przyjaciela. – Jak tak dalej pójdzie i będziesz się zamykał w sobie, to zostaniesz prawiczkiem do czterdziestki. A ja nie chcę być przyjacielem prawiczka.
– Sam jesteś prawiczkiem.
– I właśnie dlatego nie chcę. – Reyes czuł, że i tak nic z tego, co powie, nie trafi to jego kumpla, który od lat żył na uboczu i nigdy się nie wychylał, co niespecjalnie go dziwiło, biorąc pod uwagę jego skomplikowane drzewo genealogiczne. – Zgłosisz się?
– Do czego?
– Do drużyny lekkoatletycznej, głąbie! Podobno chcą otworzyć nabór. – Chłopak trzepnął go raz jeszcze w ramę, sprawiając, że ten musiał rozmasować obolałe miejsce. – Biegasz jak Forrest Gump, skorzystaliby na tobie. Nie mówiąc o innych twoich atutach…
– No nie wiem, nie chcę się rzucać w oczy. – Kai podrapał się po skroni, kątem oka nadal podziwiając śliczną brunetkę, do której wzdychał od podstawówki.
– Stary, właśnie zgłosiłeś się do sztabu wyborczego Nacha Fernandeza, żeby tylko być bliżej jego dziewczyny – już się wystawiłeś na świecznik.

***

Odbierając swoje wypracowanie z włoskiego, nie spodziewała się najlepszej oceny, ale zdecydowanie nie uważała, by zasłużyła na tróję i to w dodatku tróję na szynach! Lidia miała wrażenie, że Giacomo Mazzarello celowo dopisał dwa minusy, jakby chciał ją upodlić. Jej wypracowanie było poprawne, nie było wielu rażących błędów gramatycznych, sprawdzała je dziesięć razy, ale nauczyciel widocznie musiał się do czegoś przyczepić. Ze smętną miną zajęła swoje miejsce w klasie i przyjrzała się ocenie wypisanej na papierze czerwonym długopisem z lekkim żalem.
– Przykro mi. Chcesz trochę poćwiczyć do kolejnej klasówki? – Daniel odwrócił się w jej stronę ze swojej ławki, korzystając z okazji, że jego wuj oddawał wypracowania, komentując je po włosku, co nie wszyscy byli w stanie zrozumieć.
– Dziękuję, ale to chyba i tak nic nie da. Twój wujek po prostu mnie nie lubi – pożaliła się, nie mogąc już dłużej udawać. Lubiła Daniela, ale jego rodzina była co najmniej skomplikowana.
– Mam z nim porozmawiać? Może mógłbym…
– Nie, lepiej nie, nie chcę robić ci problemów. No i mam wrażenie, że to by tylko pogorszyło sytuację – powiedziała szybko, widząc zatroskane spojrzenie kolegi. Musiała się z tym uporać sama, tak jak zawsze.
– Chcesz dziś usiąść ze mną na meczu? Kevin załatwił świetne miejsca przy boisku – zaproponował cicho, ale nie musiał zniżać głosu, bo w klasie panował mały harmider w trakcie oddawania prac domowych.
– Chciałabym, ale nie wiem, czy się wyrobię. Mam dzisiaj staż u twojej mamy w San Nicolas – przyznała zgodnie z prawdą. Resztę planów na wieczór wolała taktownie pominąć.
– Kurczę, nie sądziłem, że będę kiedyś zazdrosny o własną matkę. – Daniel uśmiechnął się szeroko, czym zbił ją z pantałyku.
W tym czasie Giacomo kartkował wypracowania i sprawdzał listę ocen ze zmarszczonym czołem.
– Jordan, mi manca il tuo tema – zwrócił się do ucznia. – Nie mogę znaleźć twojego wypracowania.
– Probabilmente perché non l’ho consegnato – odparł jak gdyby nigdy nic Jordan, unosząc lekko głowę znad ławki, na której drzemał. Nie dostarczył eseju, więc nie dziwiło go, że nauczyciel nie mógł go znaleźć.
– Posso sapere perché? – Giacomo chciał się dowiedzieć, jaki był powód nieprzygotowania. Odpowiedź trochę go zaskoczyła.
– Avevo altro per la testa. – Jordan nie zamierzał się wykręcać i po prostu przyznać, że miał inne, lepsze rzeczy do roboty niż pisanie esejów z włoskiego.
– Lo sai che potrei metterti un’insufficienza. – Mazzarello założył ręce na piersi i perspektywa oceny niedostatecznej pewnie innego ucznia by przestraszyła, ale Guzmanowi wszystko było jedno.
– Faccia pure, professore.
– No, oggi segno solo “non preparato”. Ma la prossima volta lo voglio sul mio tavolo. – Giacomo westchnął, decydując się wpisać jedynie “brak przygotowania”. Znał swojego ucznia i wiedział, że jest zdolny, więc nie wątpił, że napisze dobrą pracę następnym razem.
– Va bene… se proprio insiste.
– Dlaczego nie oddałeś wypracowania? – Felix zwrócił się do byłego kumpla, z którym siedział w ławce, kiedy nauczyciel powrócił do przekazywania ocen pozostałym uczniom.
– Mówiłem przecież, miałem inne sprawy na głowie. Nie będę marnował weekendu na pisanie głupich wypracowań z włoskiego. Już wystarczy, że zadaje je co tydzień. Jeszcze ta praca w parach… – Jordan wywrócił oczami, pokazując co myśli o socjalizowaniu się. Kiedy wypowiadał te słowa, wzrok przyjaciela powędrował do ławki w rzędzie obok, w której siedziała Lidia szepcząc coś sobie z Mengonim, który odwracał się do niej z szerokim uśmiechem. Nie uszło to uwadze Guzmana. – Felix, jesteś matołem. Dlaczego nie poprosiłeś jej, żeby była z tobą w parze do tych referatów? Mógłbyś spędzić z nią więcej czasu.
– Mengoni już ją poprosił. – Felix wzruszył ramionami. – Ja jestem w parze z Rue.
– Jesteś beznadziejny. – Szatyn zacmokał cicho, a kiedy Castellano czekał na wyjaśnienia, postanowił go oświecić: – To samo zrobiłeś wczoraj, kiedy praktycznie dawałem ci na tacy gotowe rozwiązanie.
– Co masz na myśli?
– Zapytałem, czy chcesz przejrzeć z nami rzeczy Vala i znaleźć coś o Marii Rosalindzie. Praktycznie zaoferowałem, że będę piątym kołem u wozu, a ty dałeś ciała. Jak zawsze – dodał na koniec, teraz nie mogąc powstrzymać złośliwej nuty. – Jak chcesz kiedykolwiek mieć szansę u Montes, jak w ogóle się nie starasz? A potem dziwisz się, że taki żółw ninja sprząta ci ją sprzed nosa.
– Żółw ninja?
– Donatello. – Jordan nie wierzył, że musi mu to tłumaczyć. – Serio, Felix, ustal priorytety. Nie będę waszą przyzwoitką w nieskończoność.
– Dobrze, już dobrze, aleś się odpalił. – Felix trochę się zmieszał, bo rzeczywiście wycofał się w cień i wolał nie narzucać swojego towarzystwa Lidii, kiedy ona tak dobrze bawiła się z Mengonim, ale może robił źle, może powinien przypomnieć jej o swoim istnieniu. – A ty z kim pracujesz w parze?
– Ja jestem z Alex.
– Naprawdę? – Kuzyka Daniela siedząca w ławce tuż za nimi uniosła zdumione brwi.
– Przecież cię pytałem – przypomniał jej Guzman, a kącik ust lekko mu się uniósł.
– Myślałam, że żartujesz.
– Dlaczego miałbym żartować? Zabawna jesteś. – Jordan parsknął krótko. – Umówimy się jakoś po turnieju, żeby zrobić razem ten referat.
– Ale ja jestem beznadziejna z włoskiego, mówiłam ci przecież – przypomniała, nadal dziwiąc się jego propozycji.
– To nic, jak jestem świetny, więc nie musisz się przejmować. – Uśmiechnął się zachęcająco, po czym powrócił do drzemania w swojej ławce.
Felix uśmiechnął się nieśmiało do skonfundowanej Alessandry. Dziewczyna była cichutka i czasem zapominał, że w ogóle chodziła na te zajęcia. Kiedy Giacomo omawiał właśnie szczegółowo jakiś esej, rozpisując błędy na tablicy, do drzwi rozległo się pukanie i po chwili do środka wpadła grupa młodych ludzi – dziewcząt i chłopców w charakterystycznych błękitnych koszulkach z Nuevo Laredo.
– Giacomo, wybacz, że cię tak nachodzimy – odezwała się Leticia, która stała na czele grupy. – Oprowadzam gości po naszej placówce. Są tutaj nowi i spędzą kolejny tydzień na tym terenie, więc chciałabym, żeby wszyscy ich dobrze przyjęli. Moi drodzy, to jest profesor Mazzarello, nauczyciel języka włoskiego, a to uczniowie czwartych klas. W naszym liceum na ostatnim roku zajęcia z przedmiotów nieobowiązkowych odbywają się w łączonych grupach, dlatego mamy tutaj uczniów wymieszanych z różnych profili.
– Fascynujące – mruknęła cicho Barbara, przysiadając jak gdyby nigdy nic na biurku swojego wuja. – Cześć, Giaco. Zgoliłeś wąsy?
Mazzarello pogładził się po ustach, jakby tęsknił za naturalną ochroną w postaci zarostu. Córka Pameli była prawdziwą czarną owcą i nie podobało mu się, że się tutaj plącze. Zresztą Daniel Mengoni również nie wyglądał na zachwyconego. Nastolatek skarcił wzrokiem kuzynkę, kręcąc przy tym głową, jakby chciał ją upomnieć. Ona puściła mu tylko zawadiacko oczko, wyciągając szyję, by przyjrzeć się uczniom w sali. Swojego nowego znajomego z „Supernovej” nigdzie nie zauważyła. Natomiast reszta uczniów wydawała się być ciekawa szkoły, bo kiwali z uznaniem głowami i uśmiechali się przyjacielsko. Niektóre osoby z Pueblo de Luz nie rozumieli, jak to możliwe, że przybyli mogli być mili dla swojej konkurencji, więc patrzyli na nich podejrzliwie. Wysocy siatkarze górowali nad dziewczętami wzrostem, a piłkarki z kolei analizowały swoich ewentualnych przeciwników na murawie. Izzie Gomez skanowała chłopaków w poszukiwaniu swojego przyjaciela i kiedy jej wzrok natrafił na Jordana, wyciągnęła wysoko dłoń i pomachała mu entuzjastycznie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że to właśnie z nim się wita. Guzman miał ochotę zapaść się pod ziemię.
– Co? – warknął w stronę Felixa, który rzucał mu wszechwiedzące spojrzenia nawet po tym, jak uczniowie żeńskiej i męskiej szkoły z Nuevo Laredo zniknęli za drzwiami w towarzystwie Leticii. – Wykrztuś to wreszcie.
– Nic, po prostu jestem trochę zdziwiony. Poznałem wczoraj Izzie, jest miła. Ale kompletnie nie w twoim typie – dodał, teraz już nie mogąc powstrzymać chichotu.
– Jakbyś wiedział, jaki jest mój typ…
– Na pewno nie ktoś tak wesoły i radosny, no i przyjacielski… przecież ty nie cierpisz ludzi.
– Dziwisz się? – Jordan westchnął i zrezygnował z drzemki, bo i tak nie było mu dane pospać w spokoju. – Poza tym Izzie to tylko przyjaciółka.
– Przecież z nią chodziłeś.
– Nie, nigdy ze sobą nie chodziliśmy – przyznał zgodnie z prawdą, nie rozumiejąc, skąd takie przekonanie u Felixa.
– Och, no więc wy tylko… no… sypialiście ze sobą. – Felix lekko poróżowiał na policzkach, drapiąc się nerwowo za uchem. – Byliście przyjaciółmi z przywilejami.
– I co w związku z tym? – Syn Fabiana z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu na widok miny byłego przyjaciela, który cały się speszył.
– Nic. Po prostu jestem trochę zdziwiony. Jakoś nigdy nie wydawało mi się, żebyś był takim typem.
– Jakim typem?
– Takim, który szuka niezobowiązującego seksu. – Felix rzucił szybkie spojrzenie nauczycielowi, bojąc się, że usłyszy, o czym rozmawiają.
– Ludzie się zmieniają, Fel. Dorastają.
– Może. Ale ty nadal jesteś tym samym cynicznym nerdem, tylko w ładniejszej otoczce. – Castellano miał niezłą frajdę, obserwując oburzenie na twarzy Jordana. – Poznałem wczoraj Izzie, jest miła. Dużo mówi. Bardzo dużo – dodał, a Jordan pokiwał głową, zgadzając się z nim. – Chce zorganizować integrację na El Tesoro, żebyśmy wszyscy się lepiej poznali.
– Cała Izzie, lubi poznawać nowych ludzi, więc wcale mnie to nie dziwi.
– Przyjdziesz na tę integrację? Chyba nie będziesz miał wyjścia.
– To zależy, kto jeszcze będzie – przyznał, wzrokiem mierząc roześmianego Daniela Mengoniego, który działał mu na nerwy. Właśnie odebrał swoje wypracowanie, na którym widniała zielona szóstka. – Żenada.

***

Mecz inauguracyjny miał się odbyć w poniedziałek 1 lutego o godzinie dwudziestej na boisku w Pueblo de Luz. Było już ciemno, więc specjalnie na tę okazję stadion rozbłysnął światłami latarni, co dodawało niepowtarzalnego klimatu.
– Chyba nigdy nie używali tych świateł – stwierdził Yon Abarca, obserwując, jak jedna lampa w rogu boiska mruga dziwacznie, jakby zaraz miała wyzionąć ducha. Nie podobało mu się, że grali na tej wiosce, stokroć bardziej wolał boisko w San Nicolas. Wiedział, że poprzedni dyrektor Miasta Światła, niejaki Ricardo Perez, mnóstwo pieniędzy łożył na drużyny sportowe, więc zespół gospodarzy miał sporo udogodnień, ale jednak przy takich okazjach wychodziły cięcia w budżecie i szukanie tańszych rozwiązań. – Nawet ręczniki mają gorszej jakości – dodał, z pogardą mierząc puchowy ręcznik z logo szkoły, który został mu wręczony przez asystenta trenera.
– Nie marudź, tylko się rozgrzewaj. Co jest z tobą? – Patricio rozciągał właśnie kończyny, mierząc kumpla zatroskanym spojrzeniem. Od kilku dni coś z nim było nie tak. – To nie jest zwykły przedmeczowy stres, co jest grane?
Yon opowiedział mu o tym, co go spotkało, kiedy Veronica odwiedziła go w sobotę w jego domu. Gamboa wyglądał na jednocześnie zmieszanego i współczującego. Wiedział, ile Vero znaczyła dla jego kumpla – kochał się w niej od kiedy mieli po czternaście lat. Wreszcie zdobył się na odwagę, by jej to powiedzieć, ale został brutalnie sprowadzony na ziemię. To musiało boleć.
– Na dodatek Cilla nie chce się ze mną spotkać – dodał Yon, wyciągając z torby sportowej komórkę. Bolały go słowa korespondencyjnej przyjaciółki, która twierdziła, że nie jest gotowa, by się z nim zobaczyć. Czuł, że chodziło o coś innego. – Dlaczego wszystkie laski mnie olewają?
Jak na zawołanie usłyszeli głośny śmiech dochodzący od strony trybun. Wolfgang Barragan rozmawiał sobie w najlepsze z Vedą Balmacedą, zamiast skupić się na rozgrzewce. Patricio z niepokojem obserwował, jak Yon bierze do ręki piłkę i wykonuje wykop, posyłając ją prosto w plecy swojego bramkarza, który zachwiał się i rozmasował lędźwie. Flecista obejrzał się w stronę boiska, a jego kapitan z wściekłą miną krzyknął:
– Na pozycję, Barragan, przećwicz obronę karnych! Co za tępak… – dodał już ciszej bardziej do siebie niż do Patricia.
– Co ci to przeszkadza? Chodzi o Vedę, że ze sobą flirtują?
– To był twoim zdaniem flirt? Proszę cię. I nie chcę, żeby mój bramkarz się rozpraszał, mamy mecz do wygrania. – Yon przekrzywił kilka razy głowę, czemu towarzyszyło głośne „strzyknięcie”. Był cały spięty i bynajmniej nie ze względu na mecz, choć to też nie pomagało w jego sytuacji.
– Przecież mówiłeś, że wygramy z palcem w nosie, że z dziewczynami to nierówna gra, bo są półkę niżej od nas – przypomniał mu Pat, powstrzymując chichot.
– Co takiego powiedział? No proszę, Abarca, chyba będę musiała zrezygnować z mojego planu i jednak nie dawać ci dzisiaj forów. – Izzie Gomez pojawiła się znienacka na murawie, wiążąc długie czarne włosy w wysoki kucyk. Jej słowa miały być zapewne ostrzeżeniem, ale szeroki uśmiech na twarzy trochę się z tym kłócił. – Fajnie tak pograć, co? Jak za dawnych czasów, pamiętasz?
– Tak, bardzo wyraźnie. – Yon zacisnął dłonie na samo wspomnienie. Obozy piłkarskie wcale nie były dla niego dobrym doświadczeniem, bo zawsze musiał rywalizować z Jordanem, z którym jak na złość był też często ulokowany w jednym pokoju. – Mam nadzieję, że macie chusteczki. Twoje laski z drużyny dzisiaj będą wypłakiwać rzekę. A zresztą, czy je w ogóle można nazwać laskami? Ja tam nie mam pewności. – Złośliwie wskazał brodą kilka dziewcząt z umięśnionymi łydkami, które rozgrzewały się kawałek dalej.
– Dupek z ciebie. Ale wybaczę ci, bo widzę, że jesteś nie w sosie i próbujesz swoje niskie poczucie własnej wartości przełożyć na nas. Nie uda ci się to. Ja tu przyjechałam, żeby się dobrze bawić. Ta szkoła jest super – oznajmiła, a kiedy Yon tylko się skrzywił, zwróciła się do Pata. – Prawda?
– Pueblo de Luz ma swoje uroki – przyznał Gamboa, czując lekki wstyd na widok miny przyjaciela, który cały czas rzucał wściekłe spojrzenia albo na swoją komórkę, albo na bramkarza, który posyłał uśmiechy Vedzie. – Słyszałem, że chcesz zorganizować integrację na El Tesoro, to fajny pomysł. Wszyscy będziemy mogli się lepiej poznać. Kiedy chcesz to zrobić?
– Tego jeszcze nie wiem. To zależy, kiedy uda mi się złapać Jordana. Unika mnie, od kiedy tu jestem – zwierzyła się, nie rozumiejąc dlaczego. – Coś mu jest?
– Jest w swoim świecie, jak zwykle. – Pat machnął ręką, żeby się tym nie przejmowała. – Idę do Ruby po buziaka na szczęście. Na razie!
– Obrzydliwość – skwitował Abarca, kiedy jego kumpel pognał na trybuny, by zobaczyć się ze swoją dziewczyną przed rozpoczęciem gry. – A ty co się tak gapisz? – zwrócił się do Isabelli, która lustrowała go z uwagą.
– Zachowujesz się, jakbyś miał zespół napięcia przedmiesiączkowego. To tylko zwykły mecz, Yon, a nie rozgrywki Copa America – przypomniała, jakby jeszcze o tym nie wiedział. – Skauci się nie odzywają, co?
– Pewnie, że się odzywają, dostałem mnóstwo ofert! – odbił piłeczkę, choć w gruncie rzeczy jego reakcja tylko potwierdziła słowa Izzie.
– Chcesz iść na Anahuac, prawda? Pamiętam, że opowiadałeś o tym na obozie, też kiedyś chciałam.
– I co, zmieniłaś zdanie, bo ja tam idę?
– Nie wiem, czy kolejne lata młodości chcę spędzić w katolickiej szkole – przyznała zgodnie z prawdą. – Chyba chciałabym doświadczyć czegoś innego, wiesz? Zobaczyć kawałek świata, poznać nowych ludzi, a nie tylko czytać Biblię jak szkolną lekturę.
– Izzie… – Yon podrapał się po skroni trochę zażenowany, że w ogóle o to pyta. – Co robisz dzisiaj po meczu?
– Biorę prysznic.
– Śmieszne. A potem?
– Wracam do pensjonatu i idę spać. A co? – Panna Gomez otworzyła szeroko oczy, czekając na to, co kolega ma jej do zaproponowania, ale wtedy sama zdała sobie sprawę z tego, co miał na myśli. – O mój Boże, czy ty mnie zapraszasz na randkę?!
– Cicho, nie drzyj się tak! – Uciszył ją, rozglądając się wokoło. – Na żadną randkę, zgłupiałaś? Ja nie chodzę na randki.
– Więc co miałeś na myśli? No nie… – Izzie nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu.
– Wiesz, że wystarczyło powiedzieć tylko, że masz inne plany i to by wystarczyło? – Ze złością zarył swoim korkiem o murawę, mając ochotę zapaść się pod ziemię. – Zapomnij, że pytałem.
– To nawet słodkie. Ale Yon, nawet gdybyś był ostatnim chłopakiem na ziemi, nie poszłabym z tobą do łóżka. – Izzie wypowiedziała te brutalne słowa zadziwiająco miłym tonem. Nie miały być one odrzuceniem, raczej lekcją na przyszłość. – Jesteś przystojny, przyznaję, ale masz okropny charakter. I nigdy nie zapomnę przepłakanych nocy, kiedy dzieciaki się ze mnie nabijały, bo porozpowiadałeś wszystkim, że się puszczam. Nie mówiłeś czasem, że miałam aborcję?
– Mogło mi się wymsknąć – przyznał i nagle uderzyło go jak obuchem w głowę, jak bardzo niedojrzałe i głupie było jego zachowanie. Robił wszystko, byleby tylko uprzykrzyć życie Jordanowi, a w wielu przypadkach obrywało się innym rykoszetem.
– Był moim jedynym przyjacielem, a przez ciebie nie mogłam się już z nim widywać. Było mi przykro – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale to już należy do przeszłości, a ja patrzę w przyszłość, więc jestem gotowa zakopać topór wojenny. I okej, niech ci będzie – dam ci nawet fory na boisku.
– Ja ci dam fory. – Abarca prychnął tylko i odprowadził ją wzrokiem, kiedy zanosząc się wesołym szczebiotem, odbiegła do swoich koleżanek z drużyny. Raz jeszcze wyciągnął komórkę i wybrał numer Cilli. Skoro już zdobywał się na szczerość, to powinien być szczery ze wszystkimi.
W porządku, nie musisz kłamać. Wystarczy powiedzieć, że nie chcesz się spotkać. Nie jestem małym dzieckiem, nie musisz owijać w bawełnę. Nie lubię tylko, kiedy ludzie mnie wykorzystują i bawią się moim kosztem. Na razie.
Kropka na końcu zdania, zero emotikon – bardziej wymowny chyba nie mógł być. Kusiło go, by zablokować jej numer, jakby chciał jej dać nauczkę, ale coś mu podpowiadało, że i tak by jej to nie obeszło. Z jakiegoś powodu dziewczyny niespecjalnie były nim zainteresowane – może jako chłopak na telefon dla Veronici, może jako powiernik i kolega od pikantnych wiadomości dla Cilli, a może jako nauczyciel i spec od mediów społecznościowych jak u Vedy, ale nic poza tym. Może Isabella Gomez miała rację – może naprawdę miał okropny charakter.

***

Ostatnimi czasy stracił zapał do piłki nożnej i coś, co jeszcze kilka lat temu miało mu zapewnić przyszłość na prestiżowej uczelni, a może nawet sprawić, że zagra w krajowej reprezentacji, teraz stało się hobby, do którego podchodził niechętnie, wiedząc, że musi widywać Olivera Bruniego. Marcus Delgado treningi i mecze traktował teraz bardziej jak rekonesans – sprawdzał zachowanie członka Los Zetas, obserwował go, analizował jego kroki i zastanawiał się, jaki jest kolejny. Dlatego pod wieloma względami cieszył się, że tego wieczora nie musi przebierać się w koszulkę drużynową, a wystarczy jedynie zasiąść gdzieś na trybunach i obserwować, jak ksiądz Ariel wita wszystkich zgromadzonych i dziękuje za zakup biletów. Pieniądze ze sprzedaży miały trafić na szczytny cel, ale Marcus jednym uchem wpuszczał, a drugim wypuszczał słowa młodego kapłana. Wzrokiem wyłowił żeńską drużynę z Nuevo Laredo, która kręciła się przy wejściu do szatni pod trybunami, więc ruszył w tamtą stronę.
– Cześć, Izzie, co słychać? – zagadnął brunetkę, która rozpromieniła się na jego widok. – Jak podoba wam się w Pueblo de Luz?
– Hej, Marcus! Jest super! – Kapitan zespołu rzuciła się, by go przytulić z szerokim uśmiechem. Taka już była. – Leticia oprowadziła nas po szkole, nie sądziłam, że jest taka wielka. Myślałam, że w małych miasteczkach są tylko małe placówki, a wasza jest dosyć imponująca. To chyba zabytkowy budynek?
– Podobno – przyznał, zerkając na gmach szkoły w oddali. Tu i ówdzie dobudowano nowocześniejsze pomieszczenia jak sala gimnastyczna, ale reszta pozostawała w raczej tradycyjnym stylu. – Pueblo de Luz to największe miasteczko w okolicy, więc dzieciaki ze wszystkich okolicznych wiosek zjeżdżają tu do liceum. Potem zostaje już tylko San Nicolas, a nie każdy chce dojeżdżać do dużego miasta.
– No jasne, rozumiem. U nas w szkole jest mniej uczniów – oznajmiła, trochę go tym dziwiąc. – Prywatne licea katolickie rządzą się trochę innymi prawami.
– Domyślam się. Hej, Izzie… – Pomyślał, że ten small talk wystarczył i warto przejść do sedna. – Pamiętasz naszą rozmowę ostatnio, kiedy przyjechałaś w odwiedziny do Jordana?
– Jasne. – Izzie trochę się zasępiła. Jej wzrok powędrował do trenera gospodarzy, którzy tego wieczoru zasiadali na trybunach. – Dziwię się, że on w ogóle jest trenerem. Nie lubię go.
– Dobrze go znasz? – Marcus uniósł gęste ciemne brwi, bo ten fakt jakoś mu umknął.
– Nie, właściwie to wcale – przyznała, ale wyraz pogardy na jej twarzy był tak do niej niepodobny, że jasne było, że nie trawi tego gościa. – Ale słyszałam o nim i to mi wystarczy. Samantha była moją współlokatorką na obozach. Nie byłyśmy może bliskimi przyjaciółkami, ale lubiłam ją. Opowiadała mi o trenerze i o tym, jak niesprawiedliwie ją potraktował, mianując na asystenta jakiegoś pięknisia, który miał bogatego ojca. Sam zasłużyła na to stanowisko, ale została go pozbawiona, a potem trener uwziął się na nią z niewiadomego powodu. Kiedy spotkałyśmy się na obozie w San Diego, prawie jej nie poznałam, bo tak była wypompowana z energii. Zwolniła się i wróciła do domu, do Austin, bo źle się czuła. Kilka dni później zadzwoniłam zapytać, czy wszystko u niej okej, ale od jej mamy dowiedziałam się, że Samantha popełniła samobójstwo. To był bardzo ciężki czas.
– Czy Sam wspominała ci kiedyś wprost o swoich konfrontacjach z Brunim? Mówiła, że była zastraszana, szykanowana…? – Marcus wcielił się w rolę detektywa, uznając, że najlepiej potwierdzić wszystkie fakty, by mieć jakiegoś asa w rękawie. Sam nie miał wątpliwości, że Oliver postąpił z panną Gutierez tak samo jak z Olivią Bustamante, bo chciał ją ukarać za rozpowszechnianie plotek. W przypadku Olivii plotki były wyssane z palca, natomiast Samantha mówiła prawdę, co do tego nie miał wątpliwości.
– Nigdy nie zwierzała mi się aż tak, ale na pewno użyła słowa „potwór”, kiedy o nim mówiła. Wydawało mi się to dziwne, myślałam, że trochę przesadza, bo w końcu szkoła go nie wyrzuciła, stanęli po jego stronie i uznali, że nie było żadnej faworyzacji, ale kiedy widziałam, jak Samantha coraz bardziej zamyka się w sobie, zdałam sobie sprawę, że naprawdę musiał zajść jej za skórę. On jest… no wiesz… – Izzie rozejrzała się wokół i gestem nakazała Marcusowi pochylić się w jej stronę, by nie musiała krzyczeć. – On chyba woli chłopców i właśnie dlatego mianował tego całego Aarona na swojego asystenta. Sam mówiła, że mieli romans, widziała ich razem.
Delgado zacisnął dłonie w pięści. Zrobiło mu się gorąco, kiedy zobaczył, że Bruni siada na trybunach obok Sary i innych dziewczyn z drużyny siatkówki. Wzrokiem szukał Olivii, ale ta na szczęście wcisnęła się razem z Ruby do rzędu w innym miejscu. Izzie potwierdziła wszystko, czego już sam się domyślał.
– Mogę wiedzieć, dlaczego o to pytasz? – Gomez zwróciła się do niego nieśmiało. – Wiesz, to tylko plotki, więc trochę mi głupio o tym mówić, ale jeśli u was dzieje się coś podobnego, lepiej to zgłoście. Samantha nie miała siły przebicia – była na stypendium w prywatnej szkole, w dodatku uważano ją za „intruza”, bo jej tata był z Meksyku. Ale wy macie tutaj naprawdę fajnych nauczycieli i myślę, że wzięliby waszą stronę, gdyby trener przesadnie kogoś faworyzował albo próbował uwieść ucznia. Ale na to jest chyba za mądry, żeby próbować po raz kolejny czegoś podobnego.
– Dzięki, Izzie, ale na razie nic się nie dzieje. – Nie zamierzał jej informować o gwałcie, odniósł wrażenie, że ten fakt z życia Samanthy nie był jej znany, więc nie chciał jej przestraszyć. – Po prostu mnie drażni, ma wybujałe ego.
– WEMS. – Izzie pokiwała głową, a na widok uniesionych brwi Marcusa, roześmiała się. – Wielkie ego, mały siusiak. Jak u Abarci. – Jak na zawołanie Yon przebiegał właśnie obok nich i prawie potknął się o piłkę, przeklinając pod nosem. – Och, wyluzuj, Yon, tak tylko się droczę. – Kiedy kapitan z San Nicolas odbiegł na zbiórkę swojej drużyny, zwróciła się raz jeszcze do Delgado. – A dlaczego pytasz o to mnie, Jordan nic ci nie mówił?
– Jordan? A skąd on miałby o tym wiedzieć?
– Kiedy Sam nie wróciła na obóz, był razem ze mną. Przeglądaliśmy jej forum szkolne, szukaliśmy jakichś poszlak i tam natrafiliśmy na wzmiankę o Oliverze. „Tak to jest, jak podpadniesz trenerowi” – ktoś tak napisał. Potem to forum zablokowano, pewnie szkoła je zdjęła, bo to zły PR. To było kilka lat temu, sprawa potem ucichła.
– Nie, Jordan nic mi nie mówił. Prawdę mówiąc, mało gadamy.
– Ale jesteście w jednej klasie. I w jednej drużynie sportowej. – Izzie przekrzywiła głowę, zastanawiając się, jak to możliwe. – Myślałam, że się przyjaźnicie.
– Znasz Jordana, on nie jest typem, który chętnie nawiązuje przyjaźnie – odparł machinalnie, ale dało mu to do myślenia. Jordan wiedział, co Oliver zrobił Olivii, sam Marcus powiedział mu o tym przecież, kiedy razem go śledzili w lesie na szkolnej wycieczce. Dlaczego nigdy nie wspomniał o Samancie? Może nie chciał prowokować Marcusa, wiedząc, że ten i tak jest już cięty na trenera. Zanim Izzie zdążyła coś odpowiedzieć, do rozmawiających podeszła Adora, czekając, aż Marcus ją przedstawi. – To Adora, moja dziewczyna. A to Izzie Gomez, MVP tego turnieju.
– No oczywiście. – Izzie roześmiała się po komentarzu Marcusa, po czym rzuciła się, by pocałować Adorę w oba policzki. – Może spotkamy się na integracji na El Tesoro? Mam mnóstwo pomysłów!
– Daj znać kiedy, zobaczymy, czy czas pozwoli – odpowiedział jej Marcus, po czym pożegnali się, bo dziewczęta były już wzywane do zbiórki, a mecz za chwilę miał się rozpocząć.
– O co chodziło? – Adora przypatrywała się swojemu chłopakowi z niepokojem. On natomiast powędrował wzrokiem do Olivera Bruniego rozmawiającego z Hugiem na trybunach. – Marcus, miałeś uważać.
– Wiem, uważam. – Chłopak uśmiechnął się leciutko, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
– To nie są przelewki. Nie podoba mi się, że o niego wypytujesz. Nie możesz zostawić tego w spokoju?
– Nie mogę pozwolić, żeby znów kogoś skrzywdził.
– Więc idź na policję.
– Tego też nie mogę zrobić, to zbyt potężny człowiek, ma za sobą cały kartel. Kto wie, czy czasem i policja nie siedzi w jego kieszeni. Wolę go obserwować, tak na wszelki wypadek. Obiecuję, że będę ostrożny – zapewnił ją, a kiedy ona nie wydawała się przekonana, spróbował ją udobruchać. – Nocowanie aktualne? Powiedziałem już mamie, że nie wrócę na noc.
– Skoro tak, to po co w ogóle pytasz? – Adora pokręciła głową z niedowierzaniem. Jej chłopak zwykle był poważny, dojrzały i odpowiedzialny, za to go kochała, ale czasami wychodził z niego po prostu nastolatek i miło było widzieć tę stronę jego charakteru. – Aktualne.
– To dobrze. Ale nie wziąłem pidżamy.
– Nie będzie ci raczej potrzebna.

***

Osvaldo Fernandez wypatrzył swojego stażystę na szpitalnym korytarzu zupełnym przypadkiem. Przez całe popołudnie próbował go znaleźć na pediatrii, ale bezskutecznie. Dopiero po krótkiej rozmowie z Gabrielem Nuñezem dowiedział się, że Jordan poniedziałkowe godziny spędzał na owianym złą sławą oddziale onkologii.
– Pozwól na chwilę – poprosił nastolatka, przywołując go do siebie i prostując się, by dodać sobie powagi. Aldo miał dosyć skomplikowaną relację z synem przyjaciela, który wielokrotnie wystawiał jego cierpliwość na próbę. Widział w nim jednak potencjał i prawdę mówiąc, nie znał drugiego tak utalentowanego młodego człowieka, nie licząc siebie samego z dawnych lat. Zaśmiał się sam do siebie z tego absurdu, ale taka była prawda – Osvaldo nie miał sobie równych w chirurgii plastycznej, słynął ze swoich szwów, które nie pozostawały blizn, to jego znak rozpoznawczy. Jego ego troszkę ucierpiało, kiedy zauważył, że ktoś bardzo dobrze naśladuje jego kunszt. Cieszył się, naprawdę, był dumny z Jordana i z tego, że swój gniew i poczucie niesprawiedliwości po katastrofie mostu, w której zginął Gilberto Jimenez, przełożył na coś pożytecznego, zamiast łamać kolegom nosy, ale jednak wolałby, żeby młody Guzman nauczył się trochę pokory – to ta jedna jedyna lekcja, której nigdy nie umiał odrobić i zawsze był do tyłu. – Szukałem cię u Juliana, nie jesteś na pediatrii?
– Nie, Julian działa mi na nerwy – oznajmił jak gdyby nigdy nic nastolatek, a kiedy Fernandez uniósł wysoko brwi, westchnął tylko i się poprawił: – Doktor Vazquez nie pozwala mi rozwinąć skrzydeł. Kazał mi odrabiać godziny w przychodni dla potrzebujących, więc chyba mnie tutaj nie potrzebuje.
– I świetnie spisujesz się w przychodni, doceniam to. – Aldo nauczony był, że dzieci potrzebują zachęty. Problem w tym, że przy Jordanie często sam czuł się jak dzieciak, bo brakowało mu języka w gębie. – Od kiedy interesuje cię onkologia?
– Od kiedy konował, którego zatrudniłeś bez sprawdzania omal nie zabił ciotki Ofelii – odparł zdziwiony, że ordynator w ogóle o to pytał. – Chcę się upewnić, że doktor Nuñez niczego nie sknoci.
– Dlatego nawołujesz pacjentów, żeby przechodzili do kliniki w San Nicolas de los Garza? Córka jednej z pacjentek przyszła do mnie po jej dokumentację, twierdząc, że „ten przystojny młody lekarz” pokierował ją na oddział doktora Rubio, gdzie robią bardziej dokładne badania, a oczekiwanie na wizytę jest krótsze. – Aldo podparł się pod boki. Czasami sądził, że jest aż za nadto wyrozumiały.
– Powiedziałem coś nie tak? Rubio dostaje rocznie takie granty, o których ty możesz pomarzyć. Nasza onkologia wygląda przy San Nicolas jak Volkswagen przy Ferrari – niby oba jeżdżą, ale jednak różnica jest kolosalna. Zdajesz sobie sprawę, ile pacjentka, która wykryje u siebie guza przy samobadaniu piersi, czeka na zwykłe USG w twoim szpitalu? – Jordan rzucił to pytanie mimochodem, ale faktem było, że trochę się zirytował. Aldo kierował wielką placówką, ale pewnie nie zdawał sobie sprawy z całej tej biurokratycznej machiny. – Albo na mammografię? Na wizytę u onkologa? Na pobranie biopsji?
– Staramy się, żeby procedura była jak najszybsza. Mamy braki kadrowe, Jordan.
– Wiem, że macie braki, skoro zatrudniacie ludzi z ulicy – prychnął, teraz już naprawdę rozeźlony. Pacjenci nie zasłużyli na takie traktowanie i nie chodziło tu już nawet o Ofelię, byłby tak samo zły, gdyby chodziło o kogokolwiek innego. Właśnie dlatego tak bardzo wzbraniał się przed zostaniem lekarzem – to go przerastało, nie umiał poradzić sobie z wadliwym systemem. – Pacjentka czekała tygodniami na samo skierowanie, a wiesz, ile czasu zajęło patologowi opisanie wyniku biopsji? Miesiąc. Miesiąc, Aldo – powtórzył dobitnie, choć nie musiał tego robić, bo ordynator doskonale wiedział, że dzieje się źle. – Więc tak, mogło mi się wymsknąć przy córce pacjentki, że na oddziale doktora Rubio są szybsze terminy.
– Kieruję tym szpitalem od lat, Jordan. Naprawdę nie potrzebuję, żeby dziecko mówiło mi, jak mam wykonywać swoją pracę. – Ordynator poluzował krawat, teraz już trochę wytrącony z równowagi. – Masz rację, nie jest idealnie, ale takie są realia. Bycie lekarzem na tym właśnie polega – na podejmowaniu decyzji, które w większości przypadków nie są łatwe, uwierz mi. Twój idealizm jest godny podziwu, też kiedyś taki byłem, ale z czasem trzeba dorosnąć. I nie zapominaj, że dałem ci szansę, bo widzę w tobie „to coś”. Masz talent, ale nie będę tolerował twojej samowolki, a już na pewno nie będę tolerował udzielania przez ciebie świadczeń medycznych poza szpitalem. Nie jesteś lekarzem, Jordi, choćbyś nie wiem, jak był zdolny. Jeśli komuś coś się stanie, nawet jeśli będziesz miał dobre intencje, nigdy sobie tego nie wybaczysz. A odpowiedzialność poniesiemy obaj.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Jordan przywdział swoją maskę, udając, że nie ma pojęcia, co takiego insynuował, a Fernandez nie wiedział, czy ma załamać ręce czy może się roześmiać na ten widok.
– Proszę cię, widziałem mój popisowy szew na losowej osobie na przyjęciu u Fernanda Barosso, a to nie była moja pacjentka.
– I co w związku z tym? Dlaczego oskarżasz mnie? – Guzman udał oburzenie. Aldo nie mógł mu odmówić gry aktorskiej na świetnym poziomie. – To mógł być każdy.
– Nie każdy, bo nikt nie potrafi naśladować mojego szwu poza tobą! – Aldo stracił nad sobą panowanie i podniósł nieco głos. W porę się opamiętał i pożałował swoich słów, kiedy na ustach Jordana pojawił się złośliwy uśmieszek.
– Więc twierdzisz, że robię coś równie dobrze jak ty? – Nastolatek spróbował podpuścić lekarza, który teraz miał ochotę zapaść się pod ziemię. – Ale przecież jestem tylko dzieckiem, Aldo. To niemożliwe.
– Jordan, pycha kroczy przed upadkiem. – Osvaldo potarł twarz jedną dłonią, a drugą wystawił w stronę chłopaka ostrzegawczo. Ten nie mógł przestać uśmiechać się drwiąco. – To była ładna robota, ale nie rób tego więcej. Nie każdy ma ojca gubernatora, który wyciągnie go z tarapatów.
– Zastępcę gubernatora – sprostował Jordan, a uśmiech zszedł z jego twarzy jak ręką odjął.
– Guzman, gdzieś ty się ostatnio podziewał? Nawet doktor Ochoa cię nie widziała. – Julian Vazquez dołączył do nich na korytarzu w stroju chirurga i czepku na głowie.
– Był u Nuñeza – wyjaśnił Aldo, a Julian zareagował podobnie jak on wcześniej.
– Od kiedy to interesuje cię onkologia? – zapytał, mierząc nastolatka w białym kitlu od stóp do głów, szukając podstępu.
– Interesują mnie różne dziedziny, nie ograniczam się. Chcę poznać wszystkie opcje – odparł mechanicznie, wywracając oczami. – Ja już spadam.
– Do meczu jeszcze trochę czasu – zauważył Aldo, zerkając na zegarek. Sam miał zamiar się wybrać i spędzić trochę czasu z Ignaciem, który tego wieczora miał być co prawda tylko na trybunach, obserwując rywali, ale i tak potrzebował tych kilku chwil z synem.
– Nie gramy dzisiaj. – Jordan zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc, po co lekarz o tym wspomina.
– A trener nie kazał wam czasem być obowiązkowo na trybunach? – Julian uniósł jedną brew podejrzliwie. Hugo pracował jako asystent trenera i ostatnimi czasy ich rozmowy obracały się głównie wokół bolączek pracy z nastolatkami, więc wiedział to siłą rzeczy. Miał też świadomość, że tego wieczora na boisku miał się pojawił Patricio Gamboa, chłopak Ruby, a tego gagatka jeszcze nie zdążył rozgryźć.
– Julian, znamy się nie od dziś. Czy ja kiedykolwiek robię to, co mi każą?
– Niestety nie. – Vazquez nie miał czasu na słowne przepychanki ze stażystą. – Myj się, pozwolę ci popatrzeć na wycięcie wyrostka z bliska.
– Wyrostek? Naprawdę? – Jordan złożył ręce jak do modlitwy i otworzył szeroko oczy, jakby opiekun jego stażu właśnie złożył mu propozycję nie do odrzucenia. Vazquez cierpliwie zniósł tę pantomimę, czekając aż skończy się nabijać. – Dzięki, ale spasuję. Spieszę się.
– Rezygnujesz z operacji? Co jest takiego ważnego, randka?
– Nawet kolonoskopia byłaby przyjemniejsza od czegoś, co widziałem już osiemnaście razy. – Jordan nie krył, że potrzebował większych wrażeń. Jeśli Julian chciał go zainteresować, mógłby wybrać coś bardziej hardcorowego, ale oczywiście cieszył się, że żadne z dzieci nie wymaga pilnej interwencji medycznej, tylko prostego, rutynowego zabiegu. To była dobra informacja.
– Przestań marudzić i chodź – nigdy nie jest za późno, żeby się czegoś nauczyć.
– Teraz chcesz mnie uczyć, a wcześniej wygoniłeś mnie do przychodni.
– W której wiele się nauczyłeś.
– Jak zakładać plastry i podawać kroplówki. – Jordan westchnął, wciskając ręce do kieszeni. – Serio, Julian, oglądałem takie zabiegi już wiele razy w San Nicolas.
– Pycha, Jordan…
– Tak, wiem, kroczy przed upadkiem. – Ponownie wzniósł oczy do nieba po słowach Alda. Nie było jego winą, że szybko się nudził, a jako że na medycynę przygotowywał się już od wielu lat, znał te procedury od podszewki. – Wiesz, że chodzę na wykłady ze studentami? Widziałem sekcję zwłok, Julian, wyrostki to dla mnie pikuś.
– No dobrze. – Doktor Vazquez założył ręce na piersi i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z ordynatorem. – Skoro taki z ciebie mądrala, to cię przepytam. Jak wygląda standardowa procedura wycięcia wyrostka u siedmiolatka?
– Znieczulenie ogólne, pozycja na plecach, laparoskopowo: trzy porty – 10 mm w pępku, dwa po 5 mm — jeden nad spojeniem łonowym, drugi w lewym podżebrzu. Kamera, grasper, harmonic albo koagulator.
– Nie zapomniałeś o czymś?
– Ile planowo trwa zabieg?
– Przewiduję, że skończę w trzydzieści minut.
– W takim razie obejdzie się bez cewnikowania. – Jordan patrzył na lekarza z politowaniem. Obaj mężczyźni mieli chyba frajdę, celowo go przetrzymując, nie zdając sobie sprawy, że naprawdę miał ważniejsze rzeczy na głowie. W końcu planował odnaleźć Manfreda. Oglądanie nudnych wyrostków w ogóle go nie pasjonowało.
– A co, jeśli wyrostek jest w pozycji zakątnej? – kontynuował swoje przesłuchanie mąż Ingrid.
– Retrakcja kątnicy, czasem trzeba poszerzyć port lub przejść na klasyczne cięcie – wybrałbym Lanza, wygląda estetyczniej, Aldo doceniłby brak blizn – dodał, uśmiechając się pyszałkowato w stronę przyjaciela ojca.
– A co jeśli pękł?
– Płukanie jamy otrzewnej NaCl, dokładne usunięcie ropnia jeśli jest, dren w okolicę prawego dołu biodrowego, antybiotykoterapia.
– A jak rozróżnisz perforację od nacieku zapalnego?
– Przy laparoskopii – ropa w jamie brzusznej, martwicze fragmenty wyrostka, a naciek to bardziej zbita masa z sieci, jelita i wyrostka, bez uogólnionego wysięku. Leczenie zachowawcze i appendektomia planowa po kilku tygodniach.
– A jak zabezpieczysz kikut?
– Użyłbym podwójnego endoloopa. – Jordan zakończył swoją próbę, teraz już z wyraźnym zniecierpliwieniem patrząc na swojego opiekuna stażu. – Mogę już iść?
– Chwila moment, panie „pozjadałem wszystkie rozumy”. – Julian parsknął śmiechem. – Dlaczego endoloop? Stapler byłby lepszy.
– Julian, ty tak na serio? – Jordan załamał ręce. Wiedział, co obaj lekarze próbowali zrobić, ale nie zamierzał dać im tej satysfakcji. – Jasne, że byłby lepszy. Ale powiedz mi, kiedy widziałeś w tym szpitalu stapler? Tną koszty przy każdej okazji, budżet ledwo zipie. Bez obrazy – dodał w stronę Osvalda, który musiał przyznać mu rację. – Endoloop wystarczy, jest tańszy, a i tak zamyka szczelnie
– Idź na tę swoją randkę, Jordan. Ale odrób pracę domową – naucz się trochę pokory, dobrze? – Vazquez zacmokał cicho z niesmakiem, ale był lekko rozbawiony, kiedy Guzman zasalutował i wyszedł szybkim krokiem ze szpitala. – Jeszcze będą z niego ludzie, wyszkolę go odpowiednio. Będzie genialnym lekarzem – poinformował Osvalda, który tylko uśmiechnął się smutno.
– Nie będzie, Julianie. – Pokręcił głową, bo choć sam miał taką nadzieję, czuł, że akurat charakter Jordana może mu na to nie pozwolić. – Jest cholernie zdolny, ale ma jedną zasadniczą wadę.
– Jaką?
– Za bardzo mu zależy. Przywiązuje się. Lekarz musi oddzielić życie prywatne od pracy, a Jordan Guzman… – Zawahał się, nie wiedząc, jak to ubrać w słowa. – Nie będzie mógł patrzeć, jak ludzie wokół niego umierają, a to niestety część tej roboty. Ta brzydka, niewdzięczna, o której nikt nie mówi, kiedy decydujesz się na tę karierę. Jordi może nie wygląda, ale ma na to zbyt dobre serce. Nie wiesz tego ode mnie – dodał na koniec, zapinając usta na niewidzialny zamek, po czym poklepał lekarza po ramieniu i odszedł. Praca pracą, ale chciał poświęcić też czas swojej rodzinie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:37:41 06-08-25    Temat postu:

cz. 3

Lubiła być wśród ludzi – im ich więcej, tym lepiej W tłumie łatwo było poprosić o pomoc, łatwo było zwrócić na siebie uwagę, gdyby działo się coś niedobrego. W tłumie czuła się bezpieczna, a jako że od dziecka lubiła piłkę nożną, z chęcią wybrała się na mecz inauguracyjny.
– Szkoda, że nasi nie grają – stwierdziła Valentina, siadając z Raquel w odpowiednim miejscu – nie za nisko, nie za wysoko, miejsca były w sam raz. – Ale mam nadzieję, że dziewczyny rozgromią tych gogusiów z San Nicolas. Ups, wybacz, Ruby – dodała, robiąc przepraszającą minę w stronę nastolatki, która razem z Olivią Bustamante zajęła miejsca tuż za nimi.
– W porządku, ja przyszłam dopingować mojego chłopaka – usprawiedliwiła się, a kiedy Eddie chrząknął ostentacyjnie, wywróciła oczami. – A Eddie przyszedł mnie pilnować.
– Nic podobnego, przyszedłem popatrzeć na mecz. Jestem ciekaw, jak grają dziewczyny.
– Tak, jasne. – Ruby wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Olivią. – Jeszcze tego by brakowało, gdyby Julian się tu pojawił…
– Mówił, że może wpadnie, jak skończy wycinać wyrostek u siedmiolatka.
– Powiedziałeś mu o meczu?
– Mogłem napomknąć, że Patricio gra przeciwko żeńskiej drużynie. Może będzie chciał zobaczyć, jaki to rodzaj dżentelmena. – Kąciki ust Vazqueza uniosły się lekko, kiedy usłyszał oburzone szepty Ruby i Olivii za plecami.
– Przyznaj się, Eddie, nic nie wiesz o piłce nożnej, co? – Valentina zwróciła się do niego złośliwie, robiąc minę do Raquel, która usiadła obok i przysłuchiwała się w ciszy tej wymianie zdań. – W szkole wolałeś siedzieć w książkach, niż uprawiać sporty.
– Ty za to chętnie dołączyłabyś do męskiego zespołu piłki nożnej. Słyszałem, że zrobiłaś w podstawówce aferę, kiedy ci nie pozwolili. Mówiłaś, że to dyskryminacja i zapytałaś, czy jak powiesz, że czujesz się chłopakiem, to ci pozwolą. – Eddie uniósł brwi, spoglądając na przyjaciółkę, która nie czuła się jednak skrępowana.
– Cóż, nie pozwolili. A Dick Perez chętnie wezwał do szkoły mojego ojca, by opowiedzieć mu o tym, jakim utrapieniem jestem. – Tina zacisnęła dłonie na nagich kolanach na samo wspomnienie znienawidzonego nauczyciela. – Jak dobrze, że już go wykopali ze stanowiska. Mój tata walczył o to latami. Ulises zresztą też. Ci dwaj byli zmorą Pereza, miał z nimi prawdziwe utrapienie. Teraz nie ma już takich nauczycieli jak oni.
– Moja siostra jest całkiem niezłym hardcorem. – Ruby nachyliła się do nich, by pochwalić się supermocami Ingrid. – Dick wie, że nie może z nią zadzierać.
– Tak, twoja siostra jest jak moja. – Valentina parsknęła śmiechem na samą myśl. – Założę się, że Dick jak widzi Anitę na korytarzu, to ucieka w popłochu. Za bardzo przypomina mu mojego ojca.
– Myślę, że ucieka w popłochu, jak widzi Felixa – odezwała się Olivia. – Odkąd pofarbował włosy, podobieństwo do pana Vidala jest uderzające. Szkoda, że Dick nie dostał zawału.
– Tak, byłoby miło – zgodziła się machinalnie Tina.
– Yhmm, chyba nie powinniśmy rozmawiać o takich sprawach z młodzieżą, nie uważasz? – szepnął jej do ucha Eddie.
– Dlaczego? One są prawie dorosłe i wiedzą, jakim bydlakiem jest Dick Perez. A poza tym nie jesteśmy w gronie pedagogicznym, więc nie grożą nam żadne konsekwencje. – Wzruszyła ramionami.
Alejką między ławkami zmierzały akurat trzy wysokie postacie i wszystkie głowy obróciły się w ich stronę. Veronica Serratos pomachała żywiołowo dłonią w stronę Valentiny i koleżanek z klasy, ale mina jej zrzedła, kiedy Olivia Bustamante ostentacyjnie udała, że jej nie widzi. Tina odwzajemniła uśmiech i patrzyła, jak Theo wciska się do ich rzędu i siada między nią a Eddiem, szturchając ich łokciami. Teresa Serratos, która towarzyszyła dzieciom, była elegancką kobietą, po której nie dało się poznać, że skończyła już pięćdziesiąt lat. Nadal była atrakcyjna i miała figurę modelki, którą córka po niej odziedziczyła. Emanowała poważną energią, a jako dyrektorka szkoły w San Nicolas, miała też respekt.
– Dobry wieczór, Valentino – przywitała się z dziewczyną, która skurczyła się w sobie na trybunach.
– Cześć – przywitała się nieśmiało, czym sprawiła, że Eddie zmierzył ją zdziwionym spojrzeniem. Zwykle wyszczekana córka Valentina i Felicii, teraz wydawała się zbyt pokorna.
Teresa odeszła razem z córką, roztaczając wokół siebie taką aurę, że przez chwilę ciężko było Tinie dojść do siebie.
– Nigdy mnie nie lubiła – wyznała w odpowiedzi na niezadane pytanie Vazqueza. – Nie chciała, żeby Ulises mnie adoptował.
– Głupoty gadasz. Moja mama wszystkich lubi. – Theo wyglądał na zirytowanego po jej oświadczeniu. – Zawsze dobrze cię traktowała.
– Tak, ale to nie znaczy, że mnie chciała. Kiedy zmarł mój tata i trafiłam do romskiego obozu razem z Esmeraldą, a Anita nie mogła się mną zająć, twój tata obiecał mi, że mnie stamtąd zabierze. On jeden o mnie walczył. Myślę, że nigdy mu się to nie udało, bo twoja mama go blokowała. – Zniżyła głos do szeptu, by nikt ich nie podsłuchał. Pozostali kibice nie musieli przecież tego słuchać.
– Zwariowałaś. – Theo prychnął tylko, kręcąc głową. Minę miał jednak taką, jakby walczył sam ze sobą. Żyłka na skroni zaczęła pulsować, co zwykle zwiastowało wybuch. – Moja mama nigdy nic do ciebie nie miała. Odpuść.
– To jedyne wytłumaczenie. – Valentina nie dawała za wygraną. – Myślę, że Ulises nie mógł sobie pozwolić, by zostać moją rodziną zastępczą, jeśli jego żona tego nie chciała. W końcu byli małżeństwem, więc musieli podejmować takie decyzje wspólnie. Wiem, że Uli był dosyć uparty, ale nawet on nie mógł występować przeciwko żonie…
– Przestaniesz wreszcie? – Theo warknął, sprawiając, że Tina odsunęła się ze strachem. Chwilę potem na jej twarzy zagościła złość.
– Nie warcz na mnie, Theo, bo zobaczysz, jak ostre mam paznokcie – odgryzła się, odrzucając do tyłu włosy i prawie smagając nimi po twarzy Raquel.
– Bo nie mogę słuchać twojego jojczenia. Mam dosyć tego, że traktujesz mojego ojca, jak jakiegoś cholernego bohatera, którym on nie był. – Młody Serratos nie wytrzymał i powiedział, co leżało mu na sercu. – Obiecywał ci adopcję? Obiecanki-cacanki, taki już był. Coś ci powiem, Tina – on nigdy nie zamierzał cię przygarnąć. Zrozum to wreszcie.
– Zamknij się, Theo, nie wiesz, o czym mówisz. Ulises mnie kochał – wyznała, czując się głupio, że musi to powiedzieć na głos, ale taka była prawda. Był jej ojcem chrzestnym i choć nie łączyły ich więzy krwi, zawsze czuła się przez niego kochana. Był najlepszym wujkiem i nauczycielem, jakiego mogła sobie wymarzyć. On jeden zawsze ją wspierał, a kiedy trafiła do poprawczaka, upewnił się, że będzie jej wychowawcą, by nie była samotna. Tam też ją ochraniał, zawsze czuwał nad nią jak anioł stróż. Słowa Theo były niesprawiedliwe. – Może masz jakieś niedokończone sprawy z ojcem, ale nie wyżywaj się na mnie, bo na to nie zasłużyłam. Dla mnie Ulises był najlepszy…
– Tak, tak, święty Ulises Serratos. – Theo przerwał jej, wypowiadając te słowa kpiąco. – Obrońca uciśnionych, kochany przez wszystkich. A jednak wyszło szydło z worka – okradał miasto, palnął sobie w łeb przez wyrzuty sumienia, a mnie zostawił z niczym.
– Jesteś zły, że nie zostawił ci majątku? Wow. – Valentina wydawała się teraz naprawdę oburzona. Raquel i Eddie przysłuchiwali się tej wymianie zdań z zaniepokojonymi minami. – I tak miałeś wygodne życie, Theo, nawet po spłaceniu długów ojca. Fabian zadbał, żeby niczego wam nie brakowało, nie wmówisz mi, że było inaczej, bo znam sytuację.
– Jesteś głupia, Tina. – Theo przestał już przejmować się manierami. – Mój tata był świetnym wujkiem, dzieciaki go uwielbiały, wiem o tym. Ale naprawdę sądzisz, że on ze swoimi kontaktami, pieniędzmi, układami i z Fabianem Guzmanem jako doradcą, nie dałby rady nagiąć przepisów i wyciągnąć cię o Cyganów? Naprawdę jesteś taka naiwna, że wierzysz w to, że w ogóle próbował?
– Co masz na myśli? – Pobladła, bo nie spodobał się jej ton jego głosu. Zadarła głowę, kiedy on wstał gwałtownie z miejsca, bo stracił ochotę na oglądanie meczu.
– To, że mój ojciec nigdy nie zamierzał cię wyciągać spod opieki Esmeraldy i Barona. Byłaś mu potrzebna w cygańskim obozie, chciał mieć swojego małego, niepozornego szpiega. – Nie zamierzał tego mówić, po prostu nie miał już siły słuchać hymnów pochwalnych na cześć mężczyzny, który popełnił samobójstwo targany wyrzutami sumienia, który zostawił zrozpaczoną rodzinę z długami, złą reputacją i Romami czyhającymi na życie jego bliskich. – Mała Valentina przybiegała do wujka i wszystko mu zawsze opowiadała – co robi Baron, z kim się spotyka, gdzie trzyma broń i kosztowności. Bo mała Valentina była dobrze wyszkolona przez Ulisesa, który wyhodował sobie małego żołnierzyka w damskiej wersji, która nie rzucała się w oczy.
– Stul dziób, Theo – odezwał się Eddie, czując, że to odpowiedni moment, by przemówić, bo Valentina zaciskała palce na kolanach tak mocno, że zaraz mogłaby poranić sobie skórę paznokciami.
– Mój ojciec nie zamierzał cię adoptować. On cię potrzebował tam, gdzie byłaś, bo tylko tak mógł się dobrać do Barona i spółki i może w końcu wykurzyć ich z miasta, ale to się nigdy nie stało, bo mała Valentina została wyszkolona aż za dobrze i pewnego dnia straciła nad sobą panowanie. Trafienie do poprawczaka to najlepsze, co ci się przytrafiło, uwierz mi. I nie obwiniaj mojej matki, bo nie miała z tym nic wspólnego. Ona chciała cię przygarnąć, nie miała nic przeciwko. Wiem, bo słyszałem wtedy wiele rozmów, których, szczerze mówiąc, wolałbym nie słyszeć. – Serratos przepchał się koło Raquel i stanął jeszcze na końcu ich rzędu, patrząc z góry na Tinę: – I Fabian też o tym wiedział. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj go o to. Pokłócił się wtedy z moim ojcem. Nawet Guzman miał większe skrupuły niż mój stary, rzekomo taki idealny facet. Kto by pomyślał, nie?
– Tina? – Raquel zerknęła z troską na starszą koleżankę, która trzęsła się po tym, jak Theo zniknął im już z oczu.
– Przepraszam na chwilę – powiedziała panna Vidal, wychodząc z rzędu i szybkim krokiem zmierzając do łazienki.
Ciężko było uwierzyć w słowa Theo, ale coś jej podpowiadało, że nie wybuchnąłby tak bez powodu. Jeśli to była prawda, to nie wiedziała już, komu można ufać. Miała wrażenie, że wszyscy w jej życiu ją opuszczali. Mama, tata, Anita, nawet Ulises, którego miała za najlepszego faceta pod słońcem. Cóż, w Pueblo de Luz chyba po prostu nie było porządnych ludzi. Może nadszedł czas , by pogodzić się z tym, że nikt nie był idealny.

***

„Dobry mecz” brzmiało w uszach Yonatana Abarci niczym obelga. Przegrali z dziewczynami, a on dostał żółtą kartkę. Wcale nie próbował sfaulować Izzie Gomez, noga poślizgnęła mu się na wilgotnej murawie, a dziewczyna wykorzystała to przeciwko niemu. Dziewczyny były chytre i przebiegłe, coraz bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu. Nie tylko w związkach bywały okrutne, ale nawet na boisku. Nie mógł uwierzyć, że sędzia tak po prostu podyktował rzut karny dla drużyny żeńskiej z Nuevo Laredo, a Izzie oczywiście trafiła gładko, czego nie mógł wybaczyć bramkarzowi.
– Następnym razem załóż okulary, Barragan, żebyś widział, gdzie leci piłka! – warknął w stronę zawodnika swojej drużyny, który patrzył na niego ze zdziwieniem.
Karny był precyzyjnie wymierzony i ciężko byłoby go wybronić. Coś podpowiadało Wolfowi, że złość kapitana nie jest wcale spowodowana jego złą grą i odczuł dziwną satysfakcję. Szczególnie, kiedy po meczu Veda podleciała do niego na murawę, by pogratulować mu dobrej gry.
– Yon, jeszcze gratulacje i MVP – przypomniał przyjacielowi Patricio, kiedy Yon ruszył od razu do szatni z wściekłą miną.
– Nie interesuje mnie to, idę się myć, jestem zmęczony. – Powlókł się do szatni, w myślach mając nadal roześmianą na trybunach Vedę.
Myślał, że nie lubi sportów, był pewien, że kiedyś tak powiedziała, a teraz kibicowała jego drużynie, ale to nie jego numerek miała na koszulce. Czuł się jak ostatni kretyn. Nie podobało mu się, że patrzyła na jego bramkarza. Lubił, kiedy to jego obdarzała swoją uwagą. Nie znaczyło to, że chciał z nią iść na randkę, nic podobnego, ale jednak łechtało to jego ego. Był przyzwyczajony, że podobał się dziewczynom, że skandowały jego imię, ale teraz mógł liczyć tylko na cheerleaderki. Cóż, nawet na to nie za bardzo, bo ksiądz Ariel uznał, że byłoby to trochę nie fair, biorąc pod uwagę, że zespoły z Pueblo de Luz i Nuevo Laredo nie mają swojego dopingu.
Sytuacji nie poprawiał fakt, że na trybunach siedziała Veronica. Siedziała w sektorze dla kibiców Pueblo de Luz i to bolało, szczególnie, że widział, jak bez przerwy zerkała w stronę Marcusa Delgado. Na szczęście chociaż on był zajęty inną laską, bo chyba by nie wytrzymał, gdyby Vero zaczęła się obściskiwać pod trybunami z innym chłopakiem. Telefon wrzucił do torby, postanawiając już w ogóle nie sprawdzać wiadomości. Cilla i tak mu nie odpisze – pewnie po prostu bawiła się jego kosztem, może naśmiewała się z niego z jakąś koleżanką, może zdjęcia, które mu wysyłała wcale nie należały do niej, tylko były wzięte z Internetu, tak jak mówił Patricio. Yon nie był już niczego pewny. Wziął szybki prysznic i miał zamiar wracać do domu jak najszybciej, bo nienawidził tej wioski i jej mieszkańców, jednak przeciągły pisk dochodzący z sąsiedniej szatni sprawił, że włosy zjeżyły mu się na karku.
Wybiegł z pomieszczenia i akurat natrafił na niewielki tłum uczniów stłoczonych przy drzwiach do szatni dla gości, w której ulokowano dziewczyny z Nuevo Laredo.
– Co jest grane? – zapytał Pata, który stał z Ruby i Felixem niedaleko szatni.
– Nie wiem – przyznał Gamboa, trzymając kurczowo Ruby za rękę.
Po meczu ksiądz Ariel wręczył jeszcze pamiątkową odznakę dla najlepszego zawodnika, jakim okazała się być Izzie Gomez, a następnie młodzież się rozeszła – niektórzy udali się do szatni, inni przystanęli przy boisku, by porozmawiać ze znajomymi albo członkami rodziny. Felix wydawał się zaniepokojony całym tym zamieszaniem. Szukał kogoś dorosłego, ale nikogo nie było w zasięgu wzroku. Dziewczyny z Nuevo Laredo uciekały z szatni w popłochu, niektóre wrzeszcząc w prawdziwej panice. Kibice powoli zaczęli coraz bardziej interesować się tym zbiegowiskiem.
– To wąż, tam jest wąż! – wrzeszczała jedna z piłkarek, która nawet nie zdążyła przebrać się w czyste ubrania i paradowała na samym staniku przed szatnią. – A Izzie nadal tam jest! – dodała, wskazując na drzwi.
– Wezwijcie Protección Civil – poprosił Felix, zwracając się do grupki siatkarek, kiedy już przepchał się przez mały tłum. – Może być jadowity.
– Protección Civil? – Amelia Estrada wpatrywała się w niego, nie wiedząc, kogo ma na myśli. Była przejęta sytuacją i nie myślała logicznie, mimo że komórkę trzymała w dłoni.
– Albo po straż pożarną. – Castellano zirytował się, że musi to tłumaczyć. Sam znał numery alarmowe na pamięć od dziecka, ale to kwestia wychowania. – Wybierz 911 – poprosił i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wpadł do szatni.
Isabella Gomez przylgnęła do swojej szafki, stając na ławeczce, by uniemożliwić dzikiemu zwierzęciu atak. Felix od razu wypatrzył gada na jasnej posadzce. Widywał takie węże w lesie, często tam obozowali z Ulisesem, więc wiedział co nieco na ich temat. Usłyszał skrzypnięcie drzwi za swoimi plecami i kątem oka dostrzegł wysoką sylwetkę Kevina Del Bosque. Wąż sunął powolutku w kierunku Izzie, jakby upatrzył ją sobie na ofiarę, a Felix zadziałał pod wpływem impulsu. Widział to kilka razy, ale nigdy nie sądził, że on sam będzie musiał to robić – chwycił zwierzę za szyję, tuż za głową, tym samym unieruchamiając je i udaremniając mu ukąszenie. Drugą rękę podtrzymał szorstki tułów, by przenieść je z dala od potencjalnej ofiary. Kevin chyba czytał mu w myślach, bo podstawił mu kosz na brudne ręczniki, do którego Felix wrzucił gada, po czym Del Bosque zatrzasnął wieko.
– Co wy, do cholery, wyprawiacie? – zagrzmiał Ivan Molina, kiedy wbiegł do pomieszczenia akurat na koniec tego widowiska. Za nim stał już Oliver Bruni, przypatrując się wszystkim zgromadzonym.
Trener dziewczyn z Nuevo Laredo dopadł do swojej kapitan, by upewnić się, że nic jej się nie stało, ale na szczęście była tylko roztrzęsiona. Ivan szukał wyjaśnień, ale nikt nie mógł mu ich dać.
– Coś ty sobie myślał, Felix? Do reszty ci odbiło? – warknął chwilę później w gabinecie dyrektora Torresa, do którego zostali wezwani wszyscy zamieszani. Ivan był wściekły, o czym świadczyła żyłka na skroni i kciuki wciśnięte w szlufki od spodni, by uwidocznić odznakę policyjną. – Żeby łapać jadowitego węża gołymi rękami! Masz pojęcie, jak szybko zabija grzechotnik?
– Bez pomocy medycznej zgon może nastąpić średnio od 2 do 6 godzin po ukąszeniu – odpowiedział machinalnie Kevin, czym sprawił, że wszystkie pary oczu obróciły się w jego stronę. – Przepraszam, po prostu tak gdzieś przeczytałem. – Spuścił głowę, żałując, że się odezwał, kiedy zobaczył minę szeryfa.
– Jak dobrze, że nic ci się nie stało, Felix. – Anita jako nauczycielka obecna na miejscu oraz matka Felixa również została wezwana do gabinetu. Wyciągnęła instynktownie ręce, żeby przytulić syna, ale on się odsunął i przeszedł kilka kroków do przodu.
– Chyba pan przesadza, szeryfie Molina. Chłopak dał pokaz, jak zachować zimną krew – odezwał się Oliver Bruni stojący w kącie gabinetu.
– Wybacz, Bruni, ale wolałbym, żeby mój chrześniak miał olej w głowie, zamiast zimnej krwi. Nie każdy musi zaraz wstępować do marines. – Molina wkurzył się, że ktoś śmie zwracać mu uwagę. – To jeszcze dzieciaki. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak mogło się to skończyć.
– Ivan, a czy to nie ty przypadkiem podkładałeś kolegom do namiotu węże tak dla hecy? – Felix trochę się zirytował. Wiedział, że zrobił głupotę, ale kazanie od Ivana brzmiało jak hipokryzja.
– Nie odwracaj kota ogonem. Byłeś kiedyś ukąszony? Bo ja tak i to nic przyjemnego.
– Ukąsił szeryfa wąż? – Kevin wydawał się zafascynowany. Wyciągnął szyję, by przyjrzeć się sylwetce policjanta, jakby szukał jakichś oznak na jego ciele. – Gdzie?
– W nogę. I żyję tylko dlatego, że Ulises miał ze sobą surowicę po znajomości i szybko podano mi antivenin. To naprawdę było bardzo głupie – dodał w stronę Felixa, ale w gruncie rzeczy cieszył się, że nic mu nie było. Przeżył małe załamanie, kiedy Patricio Gamboa przybiegł do niego, mówiąc, że Felix bawi się w zaklinacza węży.
– Gdybym tego nie zrobił, mogłoby być za późno i wąż ukąsiłby Izzie. Tak, wiem, że to było lekkomyślne. – Felix postanowił mówić bez ogródek, kiedy zwrócił się do Ivana, a następnie przeniósł wzrok na Cerano Torresa i Teresę Serratos, która jako dyrektorka szkoły również została zaproszona na mecz i teraz próbowała rozwiązać tę sprawę. – Ale chyba ważniejszą kwestią jest to, skąd wąż wziął się w szatni dziewczyn, prawda? Nie powinniśmy się skupić właśnie na tym?
– Był w mojej szafce – odezwała się Izzie z kąta pokoju. Jej trener zarzucił jej na plecy swoją kurtkę, bo nadal była lekko roztrzęsiona. – Po meczu poszłyśmy się przebrać, otworzyłam szafkę, a on wypadł z moich rzeczy na podłogę.
– To oburzające – stwierdził trener, spoglądając po wszystkich członkach ciała pedagogicznego. – Jeśli tak witacie tutaj gości, to chyba nie pozostaje nam nic innego, jak zrezygnowanie z tego turnieju.
– Proszę pana, proszę być rozsądnym. – Ksiądz Ariel próbował załagodzić sytuację. – To mógł być bardzo niefortunny zbieg okoliczności.
– Zbieg okoliczności? – Mężczyzna poczerwieniał na twarzy na samą myśl, że ktoś próbuje mu wmówić takie bzdury. – To jawny atak na kapitan drużyny, w dodatku MVP. Ktoś tutaj chyba chce wyeliminować moje dziewczęta z rozgrywek.
– Proszę pana, pan chyba nie mówi poważnie. Kiedy emocje opadną, spojrzymy na to z szerszej perspektywy – zaapelowała Anita, ale została zgaszona przez trenera, który kręcił zawzięcie głową, nie chcąc dać sobie przetłumaczyć.
– Wasi uczniowie EWIDENTNIE chcą zastraszyć i pozbyć się konkurencji. – Trener Nuevo Laredo nie miał co do tego żadnych wątpliwości, podkreślając swoje zdanie.
– I niby kto chciałby to zrobić? – Ivan uniósł jedną brew bez przekonania, błyskając facetowi po oczach swoją odznaką szeryfa.
– Cóż, tylko jeden młodzieniec faulował moją kapitan i zmył się z boiska przed ceremonią ogłoszenia najlepszego zawodnika. Miał mnóstwo czasu, by podłożyć węża.
– Yon? Nie, to nie mógł być on – odezwała się Izzie z nerwowym chichotem.
– Skąd ta pewność?
– Bo go znam. Nie zrobiłby tego – oznajmiła z pełnym przekonaniem. Wszystkie pary oczu spoczęły na niej, przez co trochę się speszyła. – To pewnie tylko głupi dowcip.
– Dowcip czy nie, trzeba to zbadać. – Teresa Serratos wyprostowała się jak struna, wybijając w komórce numer do trenera Durana, by przyprowadził kapitana zespołu San Nicolas.
– Na was już pora. – Ivan wskazał Felixowi i Kevinowi drzwi wyjściowe. Niechętnie wyszli na zewnątrz.
– Dobra robota, Castellano. – Oliver Bruni wyszedł tuż za nimi, wyciągając wielką dłoń w stronę ufarbowanego na platynowy blond Felixa. – Nie spodziewałem się tego po tobie, ale masz jaja. Będę cię miał na oku.
– Yyyy dziękuję? – Syn policjanta nie miał pojęcia, jak na to zareagować.
W tym czasie Yon Abarca pojawił się na horyzoncie w towarzystwie swojego trenera i zniknął w gabinecie dyrektora. Nie miał pojęcia, o co tyle hałasu, ale z tonu głosu pani dyrektor Serratos wiedział, że to nic przyjemnego. Wysłuchał w napięciu oskarżeń, sądząc, że się przesłyszał.
– Co? To nie ja – oświadczył, prychając lekko dla podkreślenia absurdu tej sytuacji. Wszyscy patrzyli jednak na niego wyczekująco, więc poczuł się przyszpilony do ściany. – Nie zrobiłem tego. Izzie, to nie ja – dodał, zwracając się już bezpośrednio do koleżanki z obozów piłkarskich.
– Zniknąłeś po meczu w szatni, nie poczekałeś z resztą drużyny na ceremonię zakończenia – przypomniała mu Teresa z powagą.
– Tak, bo mi się nie chciało.
– Miałeś żal, że przegraliście.
– Pewnie, że tak! To upokarzające przegrać z dziewczynami. Byłem zmęczony i chciałem szybko się umyć i wrócić do domu, jutro mam klasówkę z geografii. – Yon przeniósł wzrok z Teresy na szeryfa. Przełknął głośno ślinę. – Nie zrobiłem tego. Po jaką cholerę miałbym wrzucać węża do szafki koleżanki? Nic nie wiem o wężach, bałbym się, że mnie ukąsi. Są lepsze sposoby na danie komuś nauczki.
– Więc przyznajesz, że chciałeś dać Izzie nauczkę? – Trener Nuevo Laredo złapał ucznia za słówka. – Kilka moich zawodniczek widziało, jak rozmawialiście przed meczem. Kłóciliście się, jak sądzę. A w trakcie meczu ją sfaulowałeś, dostałeś żółtą kartkę.
– Nie kłóciliśmy się, tylko rozmawialiśmy. I wcale jej nie sfaulowałem, poślizgnąłem się na murawie, a ona to wykorzystała! – Wskazał palcem na Izzie, czując się niesprawiedliwie.
– To prawda, trochę podkoloryzowałam – przyznała szczerze dziewczyna, która nie potrafiła chamsko kłamać w takich sytuacjach. Było jej strasznie przykro, że spotyka to Yona, bo nie uważała, żeby miał z tym coś wspólnego. – To na pewno nie był Yon, znamy się bardzo długo.
– I nie lubicie się, wszyscy o tym wiedzą. – Trener jej zespołu wypiął pierś, chcąc dodać sobie powagi. – Yon Abarca miał mnóstwo czasu, żeby zaplanować atak i coś, co w jego mniemaniu miało być zapewne niewinnym żartem, mogło przerodzić się w śmiertelnie niebezpieczną głupotę. Żądam dla niego kary.
– To jakiś obłęd! Nic nie zrobiłem – powtórzył po raz kolejny, nie mając sobie nic do zarzucenia. Izzie próbowała protestować, ale decyzja Teresy Serratos była niepodważalna.
– Przykro mi, Yon, w takiej sytuacji jestem zmuszona zawiesić cię w prawach ucznia. Tylko na dwa dni, ze względu na brak dowodów, ale jeśli w międzyczasie wyjdzie coś nowego, będę musiała przemyśleć tę decyzję.
– To chore! Dlaczego ponoszę karę za coś, czego nie zrobiłem? W środę gramy mecz z Pueblo de Luz i muszę zagrać!
– Jesteś zawieszony, Yonatanie, koniec dyskusji. Jeszcze dzisiaj rozmówię się z Ramoną i poinformuję ją o całym zajściu.
– Świetnie, więc powiedz jej też, że oskarżasz mnie bezpodstawnie! Co za cyrk – warknął, nie mogąc uwierzyć, że oprócz wszystkich nieszczęść, które ostatnio musiał znosić, to była wisienka na torcie. Wyszedł z gabinetu, gwałtownie trzaskając drzwiami. – Na co się gapicie? – krzyknął w stronę Felixa i Kevina, którzy stali nieopodal, nadal żywo dyskutując na temat węża.
– My cię nie podkablowaliśmy. – Castellano postawił sprawę jasno. – Jeśli o mnie chodzi, uważam, że to nie ty. Nawet ty nie jesteś tak głupi.
– Świetnie. Dzięki, ofermo. – Abarca pociągnął chłopaka barkiem i odszedł w drugą stronę, znikając im z pola widzenia.
– Nie cierpię tego gościa – odezwał się Kevin, krzywiąc się, by pokazać swój stosunek do Yona. – Ta cała sytuacja śmierdzi z daleka.
– To prawda, ale chyba nie sądzisz, że to Yon?
– Sam nie wiem, ale wydaje mi się, że nie. Był zajęty meczem. Gdyby chciał podłożyć Isabelli tę „niespodziankę”, musiałby to zaplanować z wyprzedzeniem. Nie jestem pewien, czy miałby czas, żeby złapać węża, przewieźć go do szkoły i jeszcze wrzucić do jej szafki. – Kevin podrapał się po głowie, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. – Ale, stary, dostałeś komplement od Olivera Bruniego. Być przez niego pochwalonym to jak przybić sobie piątkę z Mahatmą Gandhim.
– Aż tak? – Felix trochę się zmieszał. Właściwie zdał sobie sprawę, że nigdy nie miał żadnej bliskiej interakcji z Oliverem, bo chłopcy uczęszczali na wychowanie fizyczne z Lalo Marquezem. Miał jednak wrażenie, że Bruni był dużo lepszym nauczycielem. – Nieważne. Ja próbuje się tylko dowiedzieć, co się stało.
– Zauważyłeś coś dziwnego, kiedy złapałeś węża w ręce? Swoją drogą, to był niezły hardcore.
– Był zimny – mruknął Castellano, dopiero teraz mając okazję wszystko przetworzyć. Wtedy działał pod wpływem adrenaliny. – To chyba dziwne, co?
– Gady są zmiennocieplne – oznajmił Kevin, przypominając sobie wszystko, czego się nauczył. Chciał zostać weterynarzem, więc miał wiedzę na ten temat, świat zwierząt go fascynował. – Ten grzechotnik poruszał się też bardzo wolno.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że ktoś go schłodził.
– Schłodził? – Felix zmarszczył czoło. – Po co ktoś miałby chłodzić gady? Co za wariat?
– Taki, który wie, że w ten sposób uśpi gada, spowolni go. Na tyle, by przenieść go w pojemniku do szafki Izzie. – Myśli Kevina pognały jak szalone. – To miało być ostrzeżenie albo nauczka. Albo i jedno i drugie. Raczej nikt nie chciał jej zabić.
– No ja myślę! – Castellano miał ochotę złapać się za głowę. Wiedział, że dzieciaki bywały nieprzewidywalne, ale pogrywanie sobie z fauną w ten sposób wydawało mu się po prostu kompletnym brakiem wyobraźni. – Dlaczego mam wrażenie, że ktoś rzeczywiście próbował się pozbyć konkurencji? Chcieli wyeliminować Izzie.
– Albo chcieli pozbyć się Abarci – to jego w końcu zawieszono w prawach ucznia, bo oskarżono go o ten wybryk – zauważył rozsądnie Kevin.
– Może chodziło o jedno i drugie? – podsunął Castellano. – Może ktoś chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Przygryzł policzek od środka, jak to zwykle miał w zwyczaju. Dlaczego miał wrażenie, że już widział podobną sytuację? Czuł, że podobne incydenty miały już miejsce w przeszłości i to nie był odosobniony epizod.

***

Skrupulatnie notowała wszystko, co wydawało jej się ważne. Pod koniec dnia miała już zapisany cały zeszyt i z wypiekami na twarzy zdejmowała biały kitel ze swoim nazwiskiem, podziwiając go przez chwilę i nie mogąc uwierzyć, że znalazła się w tym miejscu. Lidia Montes marzyła o pracy w DetraChemie od dawna. Kiedy jej mama zachorowała, a ona odkryła książki Marleny Mengoni, nie widziała dla siebie już żadnej innej kariery. Chemia stała się jej całym światem, a z czasem zaczęła poszerzać swoje zainteresowania o farmację, a nawet bioinżynierię. Liczyła, że uda jej się zrobić coś wielkiego, że kiedyś dokona przełomu, a jej marzeniem stało się wynalezienie lekarstwa na raka. To absurdalne, głupie, niewykonalne – wiedziała o tym – ale z tyłu głowy miał myśl, że jest w stanie to osiągnąć. Nigdy nie sadziła, że dostanie tę szansę od losu, ale z jakiegoś powodu pani Mengoni ją dostrzegła i zdecydowała się jej zaufać. Czuła się niebywałą szczęściarą, ale jednak ciężko jej było cieszyć się z tego małego sukcesu jakim był staż w chemicznym przedsiębiorstwie, kiedy pamiętała o wszystkich złych rzeczach, których dopuściła się Marlena. Lidia liczyła, że uda jej się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i nie tylko nauczy się nowych rzeczy, ale też zdemaskuje nauczycielkę chemii, która w jej głowie coraz częściej prezentowała się jako przeciwniczka Batmana, Poison Ivy.
Było grubo po ósmej wieczorem, kiedy opuściła gmach laboratorium DetraChemu w San Nicolas de los Garza. Właśnie sprawdzała w Internecie mapę, jaką drogą najkrócej dostać się na kampus uniwersytecki, a konkretniej do akademika studentów prawa, kiedy kątem oka dostrzegła ciemny kształt siedzący na ławeczce pod filią firmy Marleny.
– Mieliśmy się spotkać na miejscu – odezwała się, rozpoznając Jordana. Trochę się speszyła, widząc go tutaj, bo miała w pamięci ich dzisiejszą przepychankę słowną.
– A wiesz, jak dostać się do akademika? – odparł, unosząc brew w swoim stylu. Nie musiała odpowiadać, bo doskonale wiedział, jaka jest odpowiedź. – No właśnie. Poza tym było mi po drodze z autobusu.
Lidia pokiwała tylko głową, nie czując się na siłach, by się z nim sprzeczać. Powlokła się za nim na przystanek autobusowy i dała się poprowadzić, nie negując trasy, którą obrał – w końcu on był bardziej obeznany z tym miastem, bo mieszkał tu przez trzy lata. Kiedy jednak jechali w niezręcznej ciszy, poczuła się w obowiązku, by odezwać się jako pierwsza.
– Sorry za dzisiaj. Mogłeś powiedzieć, że myślisz nad strefą dla osób neuroatypowych, zamknęłabym jadaczkę – oznajmiła, biorąc odpowiedzialność za swoją dzisiejszą gafę. – To miłe z twojej strony, że pomyślałeś o Vedzie i innych.
– Po prostu chciałem mieć w szkole jakieś ciche miejsce do spania. Szkolne ławki są strasznie niewygodne – rzucił od niechcenia, a ona wywróciła oczami. Cały Guzman – nigdy nie przyznałby się, że mu na czymś zależy.
Wysiedli na odpowiednim przystanku i Jordan zatrzymał się przed gmachem akademika. Budynek przypominał Lidii dom bractwa studenckiego z tych głupich filmów o amerykańskich nastolatkach, ale przecież Guzman powiedział jej, że w Meksyku nie ma bractw z prawdziwego zdarzenia. Zdawał się czytać w jej myślach, bo odezwał się cicho:
– Wynajmują ten budynek od uczelni jako zrzeszenie studentów. Mieszkają tutaj, mają klub dyskusyjny, spotykają się na wspólnej nauce, ale po godzinach urządzają dzikie imprezy.
– To chyba niezgodne ze statutem uniwersytetu?
– Dopóki nie robią nic nielegalnego, nikt nie może im nic zarzucić. Chodź.
Syn Fabiana poprowadził ją do środka. Dom wyglądał jak naprawdę stylowa rezydencja jakiejś bogatej rodziny, ale na progu przywitał ich chłopak w koszulce z logo uniwersytetu San Nicolas, a nie lokaj we fraku, więc Lidia odetchnęła z lekką ulgą.
– Kogo to widzą moje oczy! Wejdźcie, wejdźcie, czym chata bogata. – Koleś zaprosił ich gestem do środka, uśmiechając się szeroko. W jednej ręce trzymał plastikowy kubek z trunkiem, co tylko bardziej spotęgowało wizerunek chłopaka z bractwa, który Lidia znała z zagranicznych filmów.
– To jest Manuel, kolega z klasy mojego brata – wyjaśnił półgębkiem Jordan, chcąc jakoś wprowadzić ją w sytuację.
– Jestem trochę skołowany, Jordi. Myślałem, że idziesz na medycynę – zagadnął Manuel, prowadząc ich do wielkiej sali na parterze, gdzie kilku kolegów już się rozsiadło, grając w bilard i popijając piwo. Zapewne był to dla nich zwykły poniedziałek.
– Nie lubię się ograniczać. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, lubię mieć różne opcje – odparł Guzman, z ciekawością rozglądając się po wnętrzu.
– Nic się nie zmieniłeś. – Chłopak zaśmiał się pod nosem, z nostalgią przypatrując się przybyłemu. – Byłeś w klasie lingwistyczno-prawnej tak jak my, nie? Zawsze mnie to nurtowało, dlaczego nie chodziłeś na biol-chem.
– Pani Angelica pociągnęła za sznurki – wyjaśnił, bo taka była szczera prawda. Pani Pascal wiedziała, że Jordan nie chce być lekarzem, więc kiedy rodzice przeprowadzili się z dzieciakami do sąsiedniego miasta i przyszedł czas wyboru klas, trochę wykorzystała swoją władzę i ulokowała swojego ulubieńca w klasie odpowiedniej dla niego, jakby grając na nosie Fabianowi i Silvii. Jordana i tak nie ominęła rozszerzona biologia i wykłady na uczelni, ale mógł chociaż realizować swoje pasje związane z muzyką i szlifować umiejętności językowe.
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, co? Twój stary dawał nam niezły wycisk na zajęciach z prawa, ale jestem mu wdzięczny, bo dzięki niemu zaliczyłem pierwszy rok studiów bez problemu. Drugi rok to jednak zupełnie inna para kaloszy. – Student westchnął, chcąc pokazać, jak ciężkie są to studia. – Przykro mi z powodu Franklina. Bardzo to przeżyliśmy, byliśmy nawet na pogrzebie. – Wskazał siebie i kilku gości kręcących się niedaleko i rozmawiających między sobą. Impreza powoli się rozkręcała i zaczynało przybywać coraz to więcej ludzi.
– To… miło. – Jordan nie bardzo wiedział, jak ma na to zareagować. Jego samego ominął pogrzeb własnego brata, bo w tym czasie leżał w śpiączce farmakologicznej. Nie przyszedł tu jednak po to, by o tym rozmawiać. – W tygodniu nieźle imprezujecie – zauważył, wskazując na butelki po alkoholu.
– Jakoś trzeba się rozerwać, bo nauki jest multum. Napijecie się? – Koleś, nie czekając na zgodę, nalał im obojgu szoty wódki. – Twoja dziewczyna? – zwrócił się do Jordana, który odwrócił się w stronę Lidii z taką miną, że aż miała ochotę go rąbnąć w łeb.
– Koleżanka. Myśli o bioinżynierii. Zastanawiamy się, czy San Nicolas jest dla nas – skłamał gładko, udając, że to jest cel ich wizyty. – Podobno organizujecie drzwi otwarte i pokazujecie studenckie życie, więc korzystamy i sprawdzamy, co najlepiej nam się opłaca.
– San Nicolas jest świetne, studenckie życie tutaj kwitnie. Słyszałem, że pod tym względem prześcignęliśmy UNAM. – Chłopak pokiwał głową, jakby chciał podkreślić swoje słowa. Gdzieś niedaleko jego kolega zakrztusił się, zaciągając się jointem. – Nie pijecie?
Lidia zmieszała się, patrząc z niepokojem na kieliszek postawiony tuż przed nią. Chłopak, z którym rozmawiali już wychylił swojego szota i nalewał sobie kolejnego. Jordan wypił swój kieliszek i odstawił go przed siebie, czym trochę ją zdziwił. Wiedziała przecież, że nie pił alkoholu, ale widocznie próbował uśpić czujność Manuela, który uznałby za podejrzane, gdyby niczego nie wypili.
– Przychodzi do was dużo osób spoza kampusu? – zagadnął Guzman, patrząc jak Manu polewa kolejną porcję.
– Nowi rekruci, ludzie, którzy chcą zwyczajnie zabalować albo frajerzy, którzy wypytują nas o dziwne sprawy. Jakby próbowali nas złapać na kłamstwie albo na czymś nielegalnym. – Manuel zachichotał, ale nie dało się ukryć, że posłał im obojgu ostrzegawcze spojrzenie, jakby i ich o to podejrzewał.
Lidia poczuła, że robi jej się gorąco. Manuel nie wyglądał na groźnego i skoro kolegował się z Franklinem Guzmanem i znał Jordana, na pewno nie był złym dzieciakiem, jednak coś w jego spojrzeniu sprawiło, że zrozumiała, iż powinna bardziej wczuć się w rolę. Postanowiła się przemóc i wypić jednego szota, ale kiedy zerknęła na swój kieliszek, ten był już pusty. Manuel po raz kolejny nalał jej i Jordanowi.
– Często sobie tak popalacie? Bez obrazy, ale śmierdzi tu ziołem, więc jeśli któryś z profesorów się tu zjawi, macie przesrane. A sądzę, że jak znajdą zioło, znajdą też i mocniejszy towar – zauważył rozsądnie Guzman, udając, że jest zatroskany o losy męskiego akademika drugoroczniaków. Jednocześnie wychylił kolejny kieliszek, przymykając powieki ze wstrętem. Kieliszek Lidii również zniknął, zanim zdążyła zauważyć.
– Palimy czasem zioło, to żadna zbrodnia – wyznał Manu w odpowiedzi na pytanie Jordana. – Musimy się jakoś odstresować, zajęcia na drugim roku to nie przelewki, do tego obowiązkowe praktyki. Jak nie masz znajomości, to odpadasz. Musimy sobie jakoś radzić. I tak, zdarzało nam się brać piguły, ale jesteśmy ostrożni.
– Kto wam dostarcza?
– Hej, Jordan, bo pomyślę, że przyszliście tu tylko po to, by się tego dowiedzieć. – Manuel zachichotał, odpalając sziszę. Chwilę później w ich nozdrza uderzył intensywny zapach marihuany.
– Nasz kolega, Manfred, nie możemy się z nim skontaktować. Dostawaliście towar od niego? – zagadnęła Lidia, przejmując pałeczkę. Zignorowała Guzmana, który skarcił ją wzrokiem. – Macie do niego jakiś namiar? Też potrzebuję czegoś, co pozwoli mi przetrwać egzaminy.
– Ach, trzeba było tak od razu. – Na twarzy Manuela wymalowała się ulga, kiedy po raz kolejny nalewał im wódkę, nie dając chwili odpoczynku. Lidia straciła już rachubę, ile wypił jej towarzysz. – Manfri Marin, taki chłopek-roztropek. Tak, zioło jest od niego. Podobnie jak inne lekarstwa.
Lidii i Jordanowi nie spodobał się sposób, w jaki Manu wymówił słowo „lekarstwo”. Patrzyli, jak wyciąga z kieszeni blister z tabletkami podaje dziewczynie, która przyjrzała się małym białym kapsułkom z uwagą.
– To zwykły Concentril – powiedziała z lekkim zawodem. Spodziewała się czegoś mocniejszego. – Dostępny bez recepty jako suplement na koncentrację, sama mieszanka witamin i minerałów.
– Nie, kochana, to nie jest Concentril. Tak wygląda, ale to nie to. Nie pijecie? – Manuel nalał kolejną partię, która zniknęła w zastraszającym tempie. – To Amphexa. Nie wiem, skąd Manfri ją kołuje, ale wystarczy mu powiedzieć, że chcę coś na koncentrację, a on stanie na wysokości zadania. Nie jest tania, ale działa cuda.
Montes skupiła wszystkie swoje szare komórki, zastanawiając się, czy słyszała już o tym leku. Tak, jakiś czas temu DetraChem chciał wprowadzić go na rynek, ale nie dostał atestu COFEPRIS–u, bo zawierał zbyt duże stężenie analogów amfetaminy. Prototyp miał zostać zniszczony. Widocznie zbyt dużo pieniędzy poszło na testy i produkcję, by Marlena tak po prostu się z tego wycofała. Jakimś cudem „lek” trafił na czarny rynek. Lidia zacisnęła dłonie w pięści. Przez chwilę miała ochotę się napić, bo tak nią to wstrząsnęło, ale kiedy zerknęła do swojego kieliszka, ponownie był już pusty. Z niepokojem zerknęła na Jordana, który z trudem powstrzymywał się, by nie wygarnąć Manuelowi, co myśli o tych nielegalnych substancjach. Nienawidził narkotyków.
– Kiedy można spotkać tu Manfriego? Głupio mi brać to za darmo, chcę mu zapłacić. – Montes zwróciła się niewinnie do Manuela, który upalony przestał zwracać uwagę na ich zachowanie.
– Zwykle dzwonię po niego przed egzaminami albo kiedy chłopaki coś potrzebują, ale ostatnio jest słabo osiągalny. Spróbuję ponownie w tym tygodniu, możecie wbić do nas w któryś dzień, może akurat przyjdzie. Będzie maszyna do karaoke. Dobrze pamiętam, że śpiewasz, Jordan? Franklin mówił, że jego młodszy braciszek będzie kiedyś na Broadwayu.
Jordan zacisnął dłoń na kieliszku, spoglądając na Manuela z niedowierzaniem, jakby sądził, że się przesłyszał.
– Tak mówił? – zapytał, na chwilę zapominając, po co tu w ogóle przyszli.
– Tak, zawsze się chwalił, że jego młodszy brat jest genialny i wszystko, czego się dotknie, zamienia się w złoto. Mówił, że jesteś świetny we wszystkim i nadajesz się do każdej kariery. Oprócz polityki – Franklin mówił, że na to jesteś zbyt uczciwy.
Jordan przełknął ślinę, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie miał pojęcia, co miałby na to odpowiedzieć, bo z bratem nigdy nie rozmawiali na takie tematy. Lidia w tym czasie próbowała wykorzystać sytuację, póki była ku temu okazja.
– Skoro znasz Manfreda, to pewnie kojarzysz też Jonasa Altamirę, prawda? – zagadnęła niewinnym tonem. – Jonas przychodził tutaj z Manfrim, dilowali razem?
– Jonas? Wykopałem go kiedyś, jak dowiedziałem się, że zarywa do naszych koleżanek, miał zakaz się tu pokazywać, po tym jak usłyszałem, że rozprowadza te tabsy, co działają jak pigułki gwałtu.
– Eros?
– Słyszeliście o nim? – W głosie Manuela dało się słyszeć odrazę. – Koleżanka z roku miała przykre doświadczenie na jednej imprezie w klubie. Jak dla mnie to pojebane, nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Kazałem Jonasowi się tu nie pokazywać, ale chyba nie bardzo się tym przejął. Manfred mówił, że Altamira ma już narajoną robotę za granicą i że się stąd wynosi.
– Planował wyjechać? – Lidia zmarszczyła czoło, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Jordanem. – Dokąd?
– Kto go tam wie. – Manu wzruszył ramionami. – Podobno miał odłożoną kasę, ale według mnie wcale tyle nie zarobił. Wydaje mi się, że okradał swojego szefa, no wiecie, tego wyżej. Jonas był zwykłym dilerem, w życiu by tyle nie uzbierał, żeby opuścić Pueblo de Luz, a co dopiero Meksyk. Tacy jak on nie mają powodzenia w życiu. Cyganie to najgorsze ścierwo.
– Na nas już chyba pora. – Guzman poderwał się z miejsca w odpowiednim momencie, zanim Lidia otworzyła usta, by powiedzieć Manuelowi do słuchu. Chłopak i tak był już upalony ziołem, więc niewiele z tego zarejestrował.
Wyszli na zewnątrz na rześkie lutowe powietrze i dopiero wtedy Jordanowi zakręciło się w głowie. Przysiadł na schodkach przed akademikiem, pocierając skronie.
– Miałeś rację, studenci prawa to totalne gamonie. – Montes zaczęła chodzić w tę i z powrotem nabuzowana. – Słyszałeś, jak mówił o tych tabletkach? Jakby to były pastylki na kaszel!
– Nie krzycz tak, Montes, głowa mi pęka.
– Upiłeś się? – Lidia przeszła kilka kroków w jego stronę. – Wcale cię nie prosiłam, żebyś pił i za mnie – szepnęła, czując się trochę głupio, jeśli przez nią poczuł się do tego zmuszony. – Myślisz, że mówił prawdę?
– Nie miał powodu, żeby kłamać. – Jordanowi pozostawało jedynie wierzyć w to, co powiedział Manuel. – Przyjaźnił się z moim bratem… Franklin mówił mu o Broadwayu. Dlaczego? – ostatnie pytanie zadał sam sobie, czując się jeszcze gorzej na wspomnienie zmarłego brata.
– Twój brat brał Amphexę? Mówiłeś, że to było coś na koncentrację. – Lidia skupiła uwagę na lekach, bo teraz właśnie to było najważniejsze.
– Możliwe, nigdy nie przyglądałem się etykietom.
– Marlena Mengoni jest zła do szpiku kości. – Dziewczynę aż nosiło po tych rewelacjach. – Zdajesz sobie sprawę, że jeśli to, co mówił Manuel jest prawdą, to ona totalnie zagrała wszystkim na nosie.
– Wypuściła na czarny rynek środek, który nie przeszedł kontroli państwowej. Dopuściła się przestępstwa federalnego. – Jordan pokiwał głową, ale zaraz potem tego pożałował, bo tylko bardziej zaczęło mu wirować w głowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:40:01 06-08-25    Temat postu:

cz. 4

Joel Santillana został ciepło przywitany w akademiku studentów pierwszego roku prawa. Idąc za sugestią Javiera, przywiózł ze sobą beczkę piwa i wszyscy świetnie się bawili, słuchając jego opowieści z licznych podróży. Kiedy wieczór dobiegł końca, Norma czekała już na swojego chłopaka przy aucie pod gmachem domu studenckiego.
– Może rozważysz gościnne wykłady na uczelni? – zagadnęła, kiedy podszedł do niej z uśmiechem na ustach, chwytając ją w talii, by przyciągnąć bliżej siebie. – Profesor Santillana.
– Brzmi jak tytuł mojej siostry, więc spasuję. I chyba masz jakieś zboczenie do profesorów – zauważył, wyginając lekko usta, jakby był obrażony.
– Co? Kto ci tak powiedział? – Norma zachichotała, kiedy broda Joela połaskotała ją w skroń.
– Twój syn. Poza tym wystarczająco często widuję profesora Guzmana. Czuję się niezręcznie, wiedząc, że z nim chodziłaś.
– Jakieś ćwierć wieku temu – sprostowała ze śmiechem na widok miny Santillany. – Boże, ale ja jestem stara.
– Nie jesteś stara, jesteś dojrzała.
– Niech ci będzie. – Wolała się z nim nie kłócić. Zerknęła na zegarek – było już po jedenastej wieczorem. – Więc na czym stanęło, odwiedzisz jeszcze studentów?
– Miło się z nimi gawędziło i myślę, że niektórzy naprawdę zainteresowali się marką. Ich rodziny są dziane, dobrze jest mieć blisko potencjalnych inwestorów. – Pilot uznał, że poszło mu całkiem nieźle. Coś co miało być zwykłym spotkaniem i miłą pogawędką z wymianą doświadczeń, okazało się być całkiem dobrą inwestycją w przyszłość. – Przyszedł też facet z wydziału geografii, mówił, że chętnie zaprosi mnie na zajęcia do jego studentów trzeciego roku. Podobno mam dar gawędziarski. Nie powiem, żeby mnie to dziwiło – w podstawówce wygrałem konkurs recytatorski trzy razy z rzędu.
– Brawo. – Norma pokiwała głową z uznaniem, a Joel parsknął śmiechem, widząc, z jaką powagą to uczyniła. – Wracamy? Marcusa nie ma w domu, nocuje u Adory.
– Nie mogłaś tak od razu? – Joel wywrócił oczami w teatralnym geście, sięgając do klamki auta od strony pasażera. Uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy jego wzrok padł na drugą stronę ulicy.
– Co się stało? – Norma powędrowała wzrokiem za nim i jej oczom ukazały się dwie sylwetki nastolatków na schodach prowadzących do domu drugoroczniaków. – Jordan?
Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, przebiegła przez ulicę, a Joel pobiegł za nią. Lidia zmieszała się na ich widok, nie chciała, by zostali tak nakryci na gorącym uczynku, ale Jordan potrzebował chwili, by dojść do siebie po wypitym alkoholu, więc musieli posiedzieć trochę na zewnątrz.
– Upił się? – Joel prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą. Miało się wrażenie, że nie spodziewał się niczego innego po tej młodzieży.
– Na pewno nie, Jordi taki nie jest. – Norma zatroskała się, przyklękając przy chłopaku, który ukrył głowę między ramionami. – Jak się czujesz?
– Jakbym miał w głowie tornado – odparł machinalnie, czując się jak ostatni głupek. Że też akurat Norma i Joel musieli go takim oglądać.
– Wsiadajcie, odwieziemy was do domów. – Norma nie wypytywała, co tutaj robią. Jedną z jej zalet było to, że nigdy nie zmuszała nikogo do zwierzeń, a dzieciom dawała wolną przestrzeń, by mogły przyjść do niej, gdy chciały pogadać. Za to właśnie młody Guzman tak ją lubił. Podniósł lekko głowę i spojrzał w jej zielone oczy. Czy właśnie za to jego ojciec ją pokochał? Nigdy na ten temat nie rozmawiali. Właściwie to mało rozmawiali w ogóle. Fabian Guzman opowiadający synowi o swojej pierwszej miłości mógłby stanowić osobny okaz w zoo – tego po prostu się nie widywało.
– Zaraz mi przejdzie, wrócę autobusem – mruknął tylko, machając ręką. Lidia uznała to za przejaw skrajnej głupoty.
– Nie wygłupiaj się, Guzman, autobusy jeżdżą o tej godzinie bardzo rzadko. – Lidia zacmokała cicho i przeprosiła Normę wzrokiem.
– Nie mogę wrócić w takim stanie do domu. Dziadek Polo będzie mnie maglował, a akurat jego nie mam ochoty okłamywać – przyznał zgodnie z prawdą, zastanawiając się, czy gdyby nie wypił tych szotów z Manuelem, również zdobyłby się na to, by wypowiedzieć te słowa na głos. Prawdopodobnie nie.
– Dobrze więc, pojedziemy do mnie, tam wytrzeźwiejesz i się zastanowimy, dobrze? Ale nie możesz tutaj siedzieć, bo się zaziębisz. Chodź. – Pani Aguilar chwyciła go pod ramię i pomogła mu wstać. Chwilę później siedzieli już w jej aucie.
– Dlaczego ty nie prowadzisz? Nie umiesz? – zagadnął Jordan z tylnego siedzenia, wiercąc Joelowi dziurę w plecach.
– Wypiłem piwo. Zapewne mniej od ciebie – dodał już trochę obrażonym tonem Santillana. Prawdę mówiąc, trochę skrępowało go to pytanie, bo chociaż potrafił prowadzić auto, zdecydowanie lepiej czuł się w przestworzach. – Co to za okazja? Dlaczego niepełnoletni pili ze studentami w dzień powszedni?
– Żeby uśpić ich czujność i dowiedzieć się, gdzie znajdziemy dilera narkotyków, przez którego omal nie zginęliśmy a któremu teraz próbujemy uratować życie i ocalić przed psychopatycznym kartelem i grupą Cyganów – odpowiedział machinalnie Guzman, pamiętając, by zapiąć pas.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem głośny wybuch śmiechu Normy i Joela. Jordan westchnął tylko leciutko, nie chcąc się tłumaczyć. Lidia zmarszczyła brwi. Mówił prawdę, ale w jego przypadku kłamanie tak mu weszło w krew, że kiedy był szczery, nikt nie brał go na poważnie. Zrobiło jej się go trochę żal. Czy tak samo było w sprawie śmierci Ulisesa? Powiedział rodzicom, jak naprawdę zginął burmistrz, ale nikt mu wtedy nie uwierzył i musiał nosić w sobie ten sekret od prawie czterech lat.
– Lidio, pojedziemy najpierw na Calle de los Jardineros i odstawimy ciebie – zwróciła się do niej uprzejmie Norma, a nastolatka trochę się zmieszała. Uznała, że mama Marcusa jest wyrozumiała i może być z nią szczera.
– Właściwie to powinnam dzisiaj nocować u Vedy… – Przygryzła wargę, bojąc się reakcji dorosłych. Norma pokiwała tylko głową i skierowała auto prosto do Zagajnika Delgadów. Musieli jednak przejechać przez Calle de la Serenidad. Kiedy przejeżdżali obok domu Guzmanów, Jordan zapadł się w siedzeniu, jakby chciał się ukryć. Lidia wyciągnęła szyję i odwróciła głowę w stronę domostw, które mijali. Don Leopoldo siedział na schodkach i chyba czekał na wnuka, bo zerkał raz w jedną, a raz w drugą stronę ulicy.
– Pościelę ci w pokoju Marcusa, on i tak nie wróci dziś na noc. – Norma pogładziła Jordana po plecach, kiedy przekroczyli próg domu Delgado.
– Hmm. – Guzman mruknął cicho, zastanawiając się nad tym. – I ty nie masz z tym problemu?
– Z tym że mój prawie dorosły syn śpi u swojej dziewczyny? – Norma upewniła się, że właśnie o to mu chodziło, a kiedy Jordan pokiwał głową, uśmiechnęła się tak serdecznie, że wokół jej oczu pojawiły się urocze zmarszczki. – A co więcej może się stać, Jordi? Zostanę babcią?
Zaniosła się śmiechem i skierowała swoje kroki do pokoju syna, by przygotować posłanie dla młodego Guzmana.
– Mam nadzieję, że nie dokumentowaliście swoich wybryków na mediach społecznościowych – zagadnął ich Joel, który z instragramem i innego tego typu aplikacjami był dosyć dobrze zaznajomiony głównie za sprawą swojego siostrzeńca. – Jeszcze czego, żeby ktoś się dowiedział, co porabiacie wieczorami.
– Nie mam instagrama – odparł machinalnie Jordan, siadając na stołku barowym i opierając głowę na rękach.
– Serio? – Joel wyglądał na kompletnie zaskoczonego tym faktem. – To dziwne. Jako „chłopak z telebimu” miałbyś mnóstwo obserwujących. Yon ciągle gada o swoich postach i lajkach, o współpracach ze sponsorami i takie tam…
– Yon musi podbudować swoje ego. Ja nie.
Dobitne słowa sprawiły, że Joel zerknął na Lidię, jakby pytał ją, czy Jordan mówi na serio. Ona tylko przymknęła na chwilę powieki, dając mu znać, że z Guzmanem nie idzie wygrać w słownej przepychance.
– Ja też nie mam instagrama. Media społecznościowe obdzierają ludzi z autentyczności. Teraz wszystko robione jest „pod publiczkę”, nie ma już spontanicznych głupkowatych zdjęć, które stanowią fajną pamiątkę, a jedynie wyreżyserowane sceny, fałsz i obłuda. – Montes przedstawiła swój punkt widzenia. – Życie było prostsze, kiedy nie było Internetu.
– Wy, dzieciaki, nie pamiętacie tych czasów.
– Ja pamiętam, bo bardzo długo nie miałam dostępu do Internetu, nie miałam nawet komputera. Jestem w połowie Romką – dodała, jakby to wyjaśniało jej brak kontaktu z cywilizacją.
– Och, to fascynująca kultura – zagadnął ją Joel, a ona uśmiechnęła się z politowaniem.
– W porządku, nie musisz być miły.
– Naprawdę tak uważam. – Santillana zdawał się mówić szczerze. – Uważam, że Romowie mają naprawdę bogate dziedzictwo. Są związani z wieloma kontrowersjami, ale… To chyba część naszej egzystencji, od tego nie uciekniemy. Fascynuje mnie podejście Romów do natury i w ogóle rola zwierząt, szczególnie koni, w obrzędach i rytuałach. To prawda, że nowonarodzone dzieci kładzie się w siodle na koniu, żeby zapewnić im zdrowie i siłę?
– Nigdy o tym nie słyszałam, ale wróżka Eleni wróży czasem z końskiego włosia. – Lidia z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem na widok zaciekawienia na twarzy Joela. – Co do koni to nie jestem specjalistką, boję się ich. W dzieciństwie spadłam z konia i mam traumę. Ale zapytaj Guzmana, on ma własnego kucyka w stadninie, jego dziadek jest dziany.
– Masz własnego kucyka? Nie jesteś za stary na kucyka? – Joel odczuł lekką satysfakcję, widząc minę Jordana. – Twoja siostra wspominała mi o stadninie, bardzo lubi jeździć.
– Nela nie jeździ – sprostował cicho Jordi, rozmasowując skronie.
– Jeździ, opowiadała mi, że jeździła często z waszym bratem. Ty podobno tego nie lubisz. Boisz się? – Joel zacisnął usta w wąską kreskę, naigrywając się z nastolatka, który zwykle był mocny w gębie, ale teraz po lekkim zamroczeniu napojami wyskokowymi, nie był chyba skłonny aktywować swojego ciętego języka.
Guzman miał niewyraźną minę. Po raz kolejny ktoś wspominał tego wieczora jego brata. Jego brat, Franklin, który był dupkiem i z którym nie dogadywał się tak, jak zapewne powinien. Jego brat, który nie stanął w jego obronie, kiedy rodzice wysłali go do psychiatryka, bo „opowiadał niestworzone historie”. Ten sam, który przespał się z Veronicą, doskonale wiedząc, że nie była Jordanowi obojętna. Franklin, który zaczął chodzić z Laurą, choć przecież słyszał, że podobała się jego młodszemu bratu. Franklin, który celowo wjechał w drzewo, który mógł zabić i jego. A jednak ten sam Franklin chwalił się kolegom, że jego młodszy braciszek będzie kiedyś robił karierę na Broadwayu. Ten sam Franklin zostawał z młodszą siostrzyczką po godzinach w stadninie i jeździł z nią w kółko, wiedząc, że z jej fobią społeczną jest to inaczej niewykonalne. Czasami zaczynał sądzić, że w ogóle nie znał swojego brata.
– Jak się wabi? – Joel wyrwał go z rozmyślań, sprawiając, że chłopak zamrugał kilka razy powiekami. – Twoja klacz, jak się wabi?
– La Flecha – odparł machinalnie.
– Jeździsz na niej?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo to okrutne – mruknął tylko i tyle musiało Joelowi wystarczyć.
– Pościeliłam ci, Jordi. Idź się położyć, jutro trzeba wstać do szkoły. – Norma pojawiła się w kuchni, przerywając ich rozmowę. – Lidia poszła się już umyć, zrobiłam jej posłanie w sypialni gościnnej.
– Dziękuję, Normo. – Jordan wstał z miejsca i podszedł do niej, by pocałować ją w policzek.
Ten nagły akt czułości zdziwił Joela, który odprowadził nastolatka wzrokiem do pokoju Marcusa. Norma jednak nie wydawała się zdziwiona.
– Nie patrz tak, to nie jest zły dzieciak – powiedziała szybko, zapewne wyczuwając, co chodziło Santillanie po głowie. – Naprawdę sporo przeszedł, ale to dobry chłopak. Ma dobre serce. Był z moim mężem, kiedy… – Głos jej się lekko załamał, ale na szczęście nie musiała dokańczać, bo mężczyzna ją zrozumiał.
– Chłopak ma jakiegoś gigantycznego pecha czy co? Jakby ciążyło nad nim fatum. – Santillana podrapał się po głowie, nie mogąc tego pojąć. – Był z Gilbertem przy zawaleniu mostu, widział jak ten twój nauczyciel, Ulises, strzelił sobie w głowię… jakim cudem ten dzieciak jeszcze nie oszalał? Yon gadał jakieś głupoty o klątwie, która ciąży na Guzmanach, ale dopiero teraz do mnie dotarło, że może coś w tym jest.
– Klątwy nie istnieją, Joel.
– Więc jak to wyjaśnisz?
– Seria okropnych zbiegów okoliczności. – Kobieta westchnęła tylko głęboko, bo nie miała na to wytłumaczenia. – Czasami dzieją się rzeczy, na które nie mamy żadnego wpływu. Ale to od nas zależy, jak do nich podejdziemy, jak sobie z nimi poradzimy. To uczy nas odporności.
– Może. Ale żaden dzieciak nie powinien zmagać się z tym w tak młodym wieku.
– Tak, zgadzam się z tobą.

*

Zapukała do drzwi i czekała przez chwilę, aż usłyszy „proszę”, ale nic takiego nie miało miejsca, więc po prostu weszła do środka.
– Pssst! Guzman, śpisz? – zapytała, wtykając głowę w szparę w drzwiach.
– Tak głośno szepczesz, że gdybym spał, to już byś mnie obudziła – odpowiedział jej sarkastyczny ton.
– Quen mówi, że masz sen twardy jak kamień – przypomniała sobie, wchodząc do środka na palcach i zamykając za sobą drzwi. – Nie możesz spać?
– Też byś nie mogła, jakbyś miała w głowie helikopter.
– Chryste, naprawdę masz słabą głowę. Po kiego czorta tyle piłeś? – Zacmokała cicho i patrzyła, jak chłopak zapala lampkę nocną i siada na brzegu łóżka. – Zrobiłam ci kawę z cytryną.
– Znów te twoje zabobony? To nie działa, Montes. – Jordan wywrócił oczami, ale przyjął od niej filiżankę z parującym napojem. – Poza tym nie cierpię kawy.
– Jutro mi za to podziękujesz. – Lidia stanęła przy biurku Marcusa i oparła się o nie biodrami. Z talerzyka wzięła sobie jedną magdalenkę i zaczęła ją skubać palcem.
– Norma piecze najlepsze magdalenki – podzielił się z nią swoją fachową opinią, być może zauważając, że ma opory, żeby spróbować. – Pewnie nie jadłaś kolacji, zjedz coś.
– Magdalenki kojarzą mi się z mamą – przyznała, wkładając sobie kęs do ust. Miał rację – były lekkie jak piórko, delikatne i idealnie słodkie.
– Często je piekła?
– Nie, miała na imię Magdalena – odparła, wyciągając w jego stronę smakołyk. Przyjął go od niej i popił kawą.
– Ta kawa jest znośna przy magdalenkach. Co ci jest, Montes, czemu nie śpisz? – zapytał w końcu, bo doskonale widział, że coś ją trapiło. – Boisz się, że Saverin się dowie, gdzie spędziłaś wieczór?
– Nie, Veda będzie mnie kryć, a on mi ufa. – Wzruszyła ramionami, choć pewnie powinna być bardziej odpowiedzialna. Teraz jednak coś innego zaprzątało jej myśli. – Nie mogłam spać, wciąż o tym myślałam.
– O Manfredzie?
– Nie, o Jonasie – przyznała i nie czekając na głupie komentarze kolegi, przeszła do rzeczy. – Nie daje mi spokoju to, co powiedział Manuel – że Jonas chciał wyjechać. Dlaczego miałby to zrobić? Tutaj było całe jego życie, Baron przygotowywał go do objęcia patriarchatu, miałby nieograniczoną władzę…
– Jonas nie nadawał się na przywódcę i nawet Baron nie ma takiej władzy. Nowy patriarcha musiałby być wybrany przez Radę Starszych, więc inni też mieliby coś do powiedzenia – zauważył Guzman, a ona musiała się z nim zgodzić, ale jednak nadal coś jej nie grało.
– Myślę, że Jonas się bał. Chciał wyjechać, bo był na celowniku. Pamiętasz ten wieczór, kiedy zginęła Dalia? Szła na spotkanie z tobą.
– Nie napisałem żadnej wiadomości do Dalii tamtego wieczora. – Jordan od razu wyłożył sprawę jasno. Może się bał, że mu nie uwierzy, może sam siebie potrzebował o tym zapewnić, ale czuł, że to ważne. – Nie pisałem z nią już od bardzo dawna.
– Wiem, że nie. – Postanowiła go w tym zapewnić, żeby nie wziął jej za idiotki, która o coś go oskarża, bo nie to było jej celem. – Ktoś jednak ewidentnie chciał ją tam zwabić tamtej nocy i wiedział, że przyszłaby tylko, jeśli ty ją o to poprosisz. – Jej mózg zaczynał pracować na zwiększonych obrotach, kiedy wypowiadała te słowa. Tak bardzo skupili się na mordercy Jonasa, że nie przerobili wszystkich możliwych scenariuszy tamtych wydarzeń. – Altamira wiedział za dużo. Może już wtedy ktoś próbował się go pozbyć, na przykład wrabiając go w zbrodnię, której nie popełnił? Może Jonas miał odsiedzieć wyrok za kogoś, wziąć na siebie całą winę w zamian za jakieś korzyści? Ale w końcu nie chciał już milczeć, chciał ich wydać i uciec za granicę? Nie wytrzymał presji, zdradził co nieco Manfredowi i dlatego Los Zetas go kropnęli?
– Co sugerujesz, Montes? – Jordan oddychał ciężko na samą myśl, że mogła sugerować niewinność Altamiry w sprawie śmierci Dalii. Do tej pory on sam nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie syn Barona był winny, wszystkie dowody przemawiały przeciwko niemu.
– Wydaje mi się, że Jonas mógł być tylko kozłem ofiarnym.
Jordan przeczesał włosy palcami, wydmuchując głośno powietrze. Lidia dała mu do myślenia. Teraz helikopter w głowie nie miał już nic wspólnego ze spożytym alkoholem.
– Jonas Altamira to szuja – odezwał się pierwszy, wstając z miejsca i zaczynając chodzić w tę i z powrotem po pokoju Marcusa. – To drań, który robił okropne rzeczy. Skrzywdził wiele dziewczyn z taboru i nie tylko. – Wyglądało to tak, jakby próbował za wszelką cenę udowodnić winę Jonasa, ale nie dbał o to. Potrzebował zapewnienia, że ten chłopak był winny, żeby chociaż w jakiś sposób usprawiedliwić jego śmierć.
– Wiem o tym – przytaknęła, dając mu chwilę, by to przetrawił.
– To co mówisz jest…
– Wiem, pozbawione sensu.
– Nie, jest logiczne. Ale nie rozumiem dlaczego padło akurat na Dalię? To się nie trzyma kupy.
– Była śliczna. Może ktoś po prostu nie mógł się powstrzymać. – Lidia przygryzła wargę i szybko pokręciła głową. – Zapomnij, to zabrzmiało strasznie. Nie miałam tego na myśli.
– Zrobili sekcję zwłok, pobrali próbki. Wyodrębnili DNA Jonasa – przypomniał sobie Guzman, sam nie wiedząc, co powinien czuć. Nadal przeważała odraza, gniew, nienawiść i frustracja, bo Jonas nie dostał kary, która zakładała jego wieloletnie cierpienie. Czuł się też kompletnie bezsilny, bo nowa teoria Lidii burzyła całe jego dotychczasowe myślenie.
– Masz rację. – Brunetka pokiwała głową, zgadzając się z nim. Może niepotrzebnie wybiegła przed szereg, wymyślając jakieś konspiracyjne teorie. – Może ktoś go do tego namówił? Z tego co wiem Los Zetas bardzo się starają, żeby siać zamęt i wrabiać Templariuszy. Chcą, żeby policja zainteresowała się ludźmi Joaquina i w końcu wykurzyła ich z okolicy, żeby Zetki mogły przejąć teren. Jonas handlował dla Joaquina, więc łatwo było go z tym powiązać i obwinić Templariuszy o morderstwo Dalii. Policja nie wiedziała jednak, że syn Barona dorabia sobie jako podwójny agent. Myślę, że Los Zetas go do tego zmusili, chcieli zrobić z niego kozła ofiarnego.
– Zmusili niby w jaki sposób? Trzymali mu broń przy skroni i kazali gwałcić Dalię? Montes… – Jordan ukrył twarz w dłoniach. Nawet jego przerastała ta logika, a w głowie miał już naprawdę chore scenariusze tych wydarzeń. – Siedem ran kłutych klatki piersiowej. Dalia była martwa już po trzeciej. A on nie przestał jej gwałcić nawet jak już nie żyła. Widziałem raport.
– Jak?
– Włamałem się do bazy Ivana, lepiej nie pytaj.
– Może był na prochach? – podsunęła Lidia, sama nie będąc przekonana.
– Znałaś go, palił zioło, ale raczej nie brał nic cięższego. Okazjonalnie jakieś tabletki na pobudzenie, nic z tych wynalazków Templariuszy, te tylko dostarczał szczurom laboratoryjnym. – Guzman wziął kilka głębokich wdechów i wtedy go olśniło. Uderzyło go jak obuchem, kiedy skojarzył fakty. W dzień meczu i swoich siedemnastych urodzin był w parszywym nastroju i wyparł sporo rzeczy, ale teraz jego umysł pognał jak szalony. – Zgubiłem wtedy telefon. Zostawiłem go w szatni po meczu. Vincenzo przyszedł do mnie do domu na imprezę urodzinową, by mi go oddać. Nie rozmawiałem z nim, bo jak wróciłem, Nacho dobierał się do mojej siostry i skupiłem się na rozkwaszeniu mu gęby.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś mógł być w posiadaniu twojego telefonu przez jakieś… kilka godzin? – Montes wolała się upewnić. Teraz teoria Yona Abarci o tym, że Jordan wysłał Dalii prośbę o spotkanie wydawała się być logiczna. To nie Jordan, ale ktoś z jego telefonu, podszywając się pod niego. – Tylko spokojnie – dodała, widząc, że Guzmana zaczyna nosić.
– Spokojnie? Jestem spokojny. Jestem oazą pieprzonego spokoju – rzucił, śmiejąc się histerycznie. – W jakim my chorym miejscu żyjemy, że dzieją się takie rzeczy? Wiesz? Bo ja nie mam cholernego pojęcia.
– Też chciałabym to wiedzieć.
Zasępiła się, sama zaciskając dłonie w pięści. Pueblo de Luz potrafiło być piekłem na ziemi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:26:14 25-08-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 075
LIDIA/FELIX/VERONICA/JORDAN/QUEN/ERIC/HUGO


Skorzystała z okazji, że spała w domu Delgado i wymknęła się przed świtem. I tak nie zmrużyła oka, bo cały czas była nabuzowana emocjami i rozmyślała o Jonasie, o Manfredzie, a także o Marlenie, która dopuściła się przestępstwa federalnego, wypuszczając na rynek lek, który nie przeszedł oficjalnej kontroli. Nie mogła tak po prostu tego zostawić. Drogę do sadu jabłkowego pokonała truchtem przez zagajnik, co było miłą odmianą, bo zwykle przychodziła tutaj od drugiej strony – z domu Conrada, a ta trasa była zdecydowanie szybsza. W niedzielę Łucznik Światła powiedział jej wprost, że brakuje mu dowodów na machlojki pani Mengoni, żeby posłać jej strzałę z cytatem, więc zamierzała mu te dowody – a może raczej poszlaki – dostarczyć. Liścik napisała pospiesznie i zwinęła w rulonik, zanim wcisnęła go do skrzynki na listy przy chatce Gastona.
Skradanie się Lidia miała opanowane do perfekcji, więc kiedy zamykała za sobą drzwi wejściowe, wracając do domu Marcusa, czuła się pewnie. Zastygła jednak w półkroku z ręką wyciągniętą w stronę ekspresu do kawy, kiedy zauważyła, że ktoś cały czas jej się przyglądał.
– Poranny jogging? – zapytał sarkastycznie Jordan, a ona zrobiła niewinną minkę.
– Yhmm – przytaknęła. – Muszę być w formie. Dzisiaj mamy mecz z chłopakami z Nuevo Laredo – przypomniała mu, uruchamiając ekspres.
– Obudzisz Normę – zwrócił jej uwagę, kiedy maszyna zawyła na blacie. – I mogłaś chociaż wyjść oknem, a nie zostawiać drzwi wejściowe otwarte, kiedy jesteś w gościach. Ktoś mógł się włamać, Norma już raz została zaatakowana we własnym domu.
– Ktoś tu wstał lewą nogą. Masz kaca czy co? – Skrzywiła się, trochę naburmuszona jego uwagami, ale z niepokojem zerknęła w stronę sypialni pani domu, bojąc się, że dźwięki z kuchni rzeczywiście mogły ją obudzić.
– Nic nie czuję. Twoja mikstura zdziałała cuda.
– A więc jednak przyznajesz, że miałam rację. Kawa z cytryną naprawdę działa. – Na ustach Lidii pojawił się zwycięski uśmiech. – Skusisz się? – Wskazała na espresso, które zrobiła sobie, ale w geście dobrej woli mogła odstąpić je jemu, a sobie przygotować kolejne.
– Nie, dzięki. Nadal nie cierpię kawy.
– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami i usiadła na stołku naprzeciwko niego. – Dlaczego jesteś taki miły? Mam na myśli dla Normy. Jesteś posłuszny, nie pyskujesz, martwisz się o nią…
– Potrafię był miły dla osób, które lubię – wyjaśnił, a ona pokiwała tylko głową, wiedząc, że i tak nie dostanie szczerej odpowiedzi. Jordan dał jednak za wygraną. – Wiedziałaś o tym, że mój tata i Norma kiedyś ze sobą chodzili?
– Słyszałam – przyznała, bo Quen wspominał o tym kilka razy w złośliwym stylu. – Co ona w nim widziała?
– Też chciałbym to wiedzieć. – Guzman parsknął w swoją szklankę wody. – Kiedyś Adrian Delgado złamał mojego ojcu nos – dodał w ramach ciekawostki i w jego głosie dało się wyczuć nutkę satysfakcji.
– Powaga? – Montes wytarła usta wierzchem dłoni, kiedy kilka kropel napoju poleciało nie tam gdzie trzeba. – O co poszło?
– A jak myślisz? – Jordan miał minę, której Lidia nie potrafiła rozgryźć. Od wczoraj zachowywał się dziwnie i nie była pewna, czy to kwestia wypitego nieopatrznie alkoholu czy może ich nocne rozważania, które trochę zburzyły jego dotychczasowy sposób myślenia. – Osvaldo mi o tym opowiadał. Chciał mu zoperować nos, ale mój ojciec nigdy w życiu nie poszedłby pod nóż. Zresztą Aldo wtedy dopiero zaczynał, więc pewnie bał się, że coś spartaczy.
– Twój ojciec daje mi rady w sprawie kampanii wyborczej – pochwaliła się, nie bardzo wiedząc, czy powinna. W końcu byli konkurentami w wyścigu o najwyższe stanowisko w liceum. – Są dosyć… brutalne. – Zdawała sobie sprawę, że polityka to nie przelewki, ale nie sądziła, że w licealnych wyborach czeka ją również tyle niespodzianek i przeciwności.
– Cały Fabian Guzman – myśli pięć kroków do przodu, ma plan na wszystko. – W głosie nastolatka przebijała gorycz. Lidia nie zdążyła go jednak zapytać, co miał na myśli, bo do kuchni weszła Norma, witając się z nimi uśmiechem.
– Na co macie ochotę na śniadanie? – zapytała z prawdziwą uciechą i widać było, że brakuje jej takich poranków w domu pełnym ludzi. Ostatnio dom Delgado był nieco opustoszały, bo Marcus mnóstwo czasu spędzał z Adorą i Beą, Carlos bywał tu rzadko, a i ona sporo pracowała i spotykała się z Joelem, który wyciągał ją w różne ciekawe miejsca.
– Nie kłopocz się, Normo, my już powinniśmy się zbierać. I tak już wykorzystaliśmy twoją gościnność… – zaczął Jordan, ale w tym samym czasie Lidia chwytała już za patelnię, by przygotować coś razem z gospodynią.
– Nie wygłupiaj się, Jordi, nie wypuszczę was bez śniadania. Nie jadłeś nic od wielu godzin, dobrze ci to zrobi. Jajka na bekonie? – zapytała, a on pokiwał tylko nieśmiało głową i ponowie usiadł na hokerze, przypatrując się, jak obie panie uwijają się przy kuchence.
– Guzman pewnie nawet nie wie, jak rozbić jajko – szepnęła konspiracyjnie Lidia, czując niebywałą frajdę, mogąc nabijać się z kolegi ze szkoły, który jakimś cudem przy Normie potulniał jak baranek. – Gotujesz czasem, Guzman?
– Nie – przyznał zgodnie z prawdą. Umiał zrobić proste posiłki, ale z reguły nie miał na to czasu i wolał zjeść coś w biegu albo wpaść na obiad do Czarnego Kota. – I nie sądzę, żeby to było coś dziwnego. Niby jaki siedemnastolatek ma czas na gotowanie? Może taki, który chodzi do gastronomika.
– Myślę, że mógłbyś być zaskoczony.
– A co, Beksa Mengoni zrobił ci kolację przy świecach? Czy zaprosił cię na sesję oglądania „Master Chefa”? – zakpił, chwytając kilka winogron leżących na kuchennym blacie i wrzucając je sobie do ust ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nieeee. – Lidia z oburzeniem odwróciła się w stronę patelni. Właściwie to mało wiedziała o Danielu, nie znała takich szczegółów. Teraz jednak coś jej wpadło do głowy. – Hej, Guzman – zagadnęła lekkim tonem, wykorzystując okazję. – Na czym polega dieta ketogeniczna?
– Chcesz zostać jednym z tych keto-świrów? – Nie podniósł na nią wzroku, tylko obracał w dłoniach winogrono.
– Świrów? To jakaś restrykcyjna dieta?
– Można ją tak określić. Jesz głównie tłuszcze i białko, a węglowodany ograniczasz praktycznie całkowicie. W życiu bym się na to nie pisał.
– No racja, ty wciąż coś jesz.
– Mam większe zapotrzebowanie kaloryczne od większości ludzi, Montes. Mam bardzo szybki metabolizm – usprawiedliwił się, puszczając mimo uszu przytyk. – A dieta keto, jeśli źle stosowana, może zaburzyć gospodarkę elektrolitową, przeciążyć wątrobę i nerki. Ale zaraz… Mengoni jest na keto? To dziwne.
– Dlaczego?
– Czy on czasem nie trenował karate? Białko rozumiem, ale tak bez węglowodanów… Nic dziwnego.
– Nic dziwnego w czym? – Zirytowała się, kiedy zauważyła, że chłopak głośno myśli i mówi bardziej sam do siebie niż do niej.
– Nic dziwnego, że to taki słabeusz. Wymiękł na drążku, cały się spocił, mimo że nie wisieliśmy długo.
– Przecież z tobą wygrał! – przypomniała mu, ale Jordan tylko prychnął i zamyślił się jeszcze bardziej. Lidia miała jeszcze sporo pytań. – Więc nie można jeść owoców, będąc na keto?
– Raczej nie jest to wskazane. Maliny, borówki, truskawki są okej w małych ilościach, ale z jabłek czy bananów lepiej zrezygnować, bo mają dużo cukrów.
– A mango? – Lidia obróciła jajka na patelni – lubiła mocno ścięte.
– Bogate w cukry – odparł i jak na zawołanie Norma wyciągnęła z lodówki butelkę z żółtym płynem.
– Nie pij, jeśli nie chcesz. – Norma zaśmiała się, widząc przez ramię minę Jordana, który z grzeczności wypił podany mu sok, ale nie wyglądał na zachwyconego.
– Jest dobry, ale co za dużo to niezdrowo.
– Don Leopoldo was nie oszczędza, co? Jego mango zawsze było przepyszne, twój dziadek zna się na rzeczy. Szkoda, że trzeba jechać aż do Veracruz, żeby je zjeść. To na eksport to już nie to samo. – Pani Aguilar ubolewała nad tym, że w Nuevo Leon nie prowadzono raczej hodowli tych owoców.
– To samo powiedziałem dziadkowi. Przywiózł kilka skrzynek, żeby sprzedać na rynku, większość owoców była już przejrzała, aż odechciewa się jeść.
Lidia syknęła głośno, kiedy słysząc rozmowę Normy i Jordana, nieopatrznie oparzyła się patelnią.
– Zaraz, wasza rodzina hoduje mango? – zapytała z szeroko otwartymi oczami.
– Tak, Guzmanowie mają plantację w Veracruz, nie wiedziałaś? Pamiętam, że Marcus zawsze bardzo lubił tam jeździć i pomagać. – Norma wróciła myślami do przeszłości, kiedy wszystko było prostsze, a teraz dzieci były prawie dorosłe.
– Dziadek Polo wszystkich zawsze zaciągał do pracy. Nie było mowy o plażowaniu, dopóki owoce nie były poukładane w skrzynkach. Włóż pod zimną wodę – zaproponował nagle, spoglądając na Lidię, która jak zahipnotyzowana wsłuchiwała się w tę rozmowę, trzymając się jednocześnie za oparzony palec.
– Ta dieta keto brzmi strasznie mizernie. – Wróciła do poprzedniego tematu, bo nie dawało jej to spokoju. – Nie móc jeść owoców, które lubisz? Odmawiać sobie czekolady? Nie mogłabym tak. – Wzdrygnęła się na samą myśl. Pomyślała, że powinna jednak przystopować trochę z mango, skoro miało tak dużo cukru. Zaczęła się zastanawiać, co się dzieje z owocami, które już są zbyt dojrzałe i nie nadają się do sprzedaży, ale nie zdążyła o to zapytać, bo do domu wszedł Joel Santillana.
– Wstaliście skoro świt. – Mężczyzna powitał ich, przekraczając próg kuchni i witając się z Normą taktownym całusem w policzek.
Lidia przekrzywiła głowę, przypatrując się tej dwójce. Joel nie został na noc i zaczęła się zastanawiać, czy to dlatego, by nie gorszyć młodzieży, która tej nocy tutaj gościła, czy może miał inny powód. Zrobiło jej się głupio, że przez nią i Guzmana Norma musiała zrezygnować ze swoich romantycznych planów z chłopakiem, ale z drugiej strony trochę się zawstydziła. Zdała sobie sprawę, że Conrado pewnie korzystał z wolnego mieszkania i zaprosił Ronnie albo po prostu nocował u niej – w końcu miała małe dziecko i pewnie nie mogła zostawiać małej Rei za długo z opiekunką.
– Porzucamy? – zaproponował Santillana jak gdyby nigdy nic, a Jordan, do którego skierowane były te słowa, zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. – Macie czas przed szkołą, możemy się trochę porozciągać. – Wskazał na piłkę do baseballa i rękawicę, które przyniósł ze sobą.
– Pewnie – odparł Jordan ku zdumieniu Joela. Lidia jednak nie dała się zwieść, znała zbyt dobrze jego sarkastyczną osobowość. – Wpadnę tylko do domu po mój zmieniacz czasu i cofnę się o jakieś dziesięć lat. Masz mnie za siedmiolatka?
– Wystarczyło powiedzieć „nie”. Jezu. – Santillana wyglądał na przestraszonego tą odpowiedzią. Dzisiejsza młodzież czasami go przerażała. Wyszedł, zostawiając ich samych, by mogli dokończyć śniadanie.
– Serio, Normo, skąd ty wytrzasnęłaś tego pajaca? – Jordi wskazał palcem za plecy, zwracając się do gospodyni, bo było to dla niego niepojęte.
– Jordan… – Mama Marcusa spojrzała na nastolatka spod byka. Nie tolerowała braku szacunku do starszych.
– Przepraszam, ale taka jest prawda. – Chłopak wzruszył ramionami. – Ma czterdzieści lat, a zachowuje się jak dziecko. Nie mówiąc już o tym, że jego siostra jest okropna. Jak wy funkcjonujecie w tym dziwnym miłosnym wielokącie? Przecież to jest co najmniej dziwne.
– Jakim wielokącie, Jordi, co ty mówisz?
– Proszę cię, Normo, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że fajnie jest być w związku z facetem, którego siostra bliźniaczka sypiała z twoim byłym? To porąbane, nawet jak na tę okolicę. – Kiedy wypowiedział te słowa, zdał sobie sprawę, że trochę przesadził, bo po minie pani Aguilar poznał, że nie miała pojęcia o romansie Julietty z Fabianem. – To ja już pójdę, bo spóźnię się do szkoły – oznajmił, cichaczem wycofując się do drzwi.
– Ktoś ci kiedyś mówił, Guzman, że nie masz wyczucia, kiedy się zamknąć? – Lidia wyszła tuż za nim i zamknęła drzwi, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Tak – przyznał, drapiąc się w nerwowym geście za uchem. Mógł lepiej trzymać gębę na kłódkę. – Mam do tego niebywały talent.

***

Całą szkołę obiegły najnowsze filmiki z meczu piłki nożnej i nie zabrakło relacji z małej „niespodzianki” w szatni dziewczyn. Niektórzy byli przerażeni pojawieniem się gada w szkole, inni uznali to za zabawny dowcip, a nawet biblijną metaforę.
– Wąż jak ten od Adama i Evy, kumacie? – Kolega Ignacia opowiadał każdemu, kto akurat nawinął mu się pod rękę. – A te laski są z katolickiej szkoły, więc Biblię znają na pamięć, nie? Ciekawe czy zasmakowały kiedyś zakazanego owocu czy wszystkie są dziewicami? Myślę, że trzeba to sprawdzić. Au!
Juan Pablo ze złością obrócił się w miejscu i rozmasował bark, w który szturchnął go Felix Castellano, przeciskając się przez tłum uczniów do swojej szafki. Miał już dość słuchania tych historii, wystarczyło mu, że od rana był na językach wszystkich, a jego telefon wibrował nieustannie, zwiastując powiadomienia o nowych lajkach i obserwujących.
– Znów stałeś się viralem. – Veronica czekała już na niego przy jego szafce, opierając się o nią plecami i trzymając w rękach książkę od biologii. Uśmiechała się lekko, doskonale wiedząc, że przyjaciel nie będzie zachwycony z tej nowej sławy. Mina Felixa świadczyła o tym, że miała rację. – Jesteś bohaterem, Felix.
– Zrobiłem tylko to, co trzeba było zrobić – odparł, nie rozumiejąc, po co ta sensacja. Wczoraj po powrocie do domu dostało mu się od ojca, a zatroskana Leticia, zapewne w dużej mierze za sprawą hormonów, zrobiła mu kakao i przyniosła późnym wieczorem do łóżka, jakby to miało pomóc na ewentualne ukąszenie przez węża. – To był odruch, zwykły impuls.
– Nie, odruchem byłaby ucieczka. – Serratos nie zgodziła się z nim. Odsunęła się w bok, by mógł zajrzeć do swojej szafki. – Nie dziw się, że ludzie tak reagują, skoro to naprawdę było bardzo cool.
– Cool? Ktoś tak jeszcze mówi? – Castellano teraz wyglądał już na rozbawionego. Uśmiech na jego twarzy został jednak zastąpiony przez zakłopotanie, kiedy grupka dziewczyn z trzeciej klasy przeszła koło nich chichocząc i pokazując go sobie palcami.
– Cześć, Felix – przywitały się z nim, cały czas szepcząc między sobą i uśmiechając się tak, że wolałby, żeby już sobie poszły. – Jesteś super dzielny!
Uciekły tak szybko jak się pojawiły, ale szepty i ciekawskie spojrzenia pozostały. Felix rozłożył ręce.
– Na serio nie zrobiłem tego dla fejmu. Cieszę się, że ten wąż nikogo nie ukąsił, to była niebezpieczna sytuacja – powiadomił przyjaciółkę, która, choć troszkę ze sobą walczyła, widząc jego nową popularność, przytaknęła mu taktownie.
– Wiadomo skąd gad wziął się w damskiej szatni? Przez kanalizację?
– Raczej nie, to było celowe działanie. Ktoś go podłożył do szafki Isabelli Gomez.
– Co, dlaczego?
– Próbuję to ustalić. – Westchnął, przygryzając wargę i zatrzymując się na chwilę z dłonią na opasłym tomie do historii. – Komu mogłoby zależeć na wyeliminowaniu Izzie?
– To na pewno nie był Yon, on nie zrobiłby czegoś takiego – zapewniła go Veronica, a on się z nią zgodził.
– Też tak sądzę, miał za dużo do stracenia. A jednak z jakiegoś powodu nie mogę go wykluczyć z listy podejrzanych. Twoja mama zawiesiła go w prawach ucznia.
– Słyszałam. Próbowałam ją przekonać, ale…
– Ale nawet córka nie ma takiej mocy sprawczej – dokończył za nią, bo znał to z autopsji. – Też chciałbym czasem przekonać do czegoś tatę albo Ivana, ale mają swoje obowiązki i swoje zasady. Życie byłoby prostsze, gdyby bycie chrześniakiem szeryfa miało jakieś dodatkowe przywileje.
Nagły rozgardiasz nie pozwolił im jednak kontynuować rozmowy. Grupka osób posuwała się w kolumnie środkiem korytarza, a na przedzie szedł Ignacio Fernandez z megafonem, wyglądając jak jakiś dziwaczny lider strajku.
– Skrócimy godziny zajęć! – Syn ordynatora z pewnością siebie głosił swoje postulaty. – Pozbędziemy się szkolnych mundurków!
– Co za głąb. – Felix pokręcił głową z niedowierzaniem, słysząc te brednie. – Mundurki to wymóg ministerialny.
– Wprowadzimy jeden dzień wolny od mundurków w tygodniu! – Poprawił się Nacho, patrząc na Felixa spod byka, bo doskonale usłyszał jego słowa. – Zapewnimy wam jedną nieusprawiedliwioną nieobecność w miesiącu! Głosujcie na Ignacia Fernandeza!
Veronica nie była pewna, czy to żart, kiedy ktoś ze sztabu wyborczego Nacha wcisnął jej w dłonie cukierki z wizerunkiem kandydata na papierku. Pokazała jedną Felixowi i wybuchła perlistym śmiechem.
– Dasz wiarę? On naprawdę nie żartował z tymi wyborami, co? – Odpakowała krówkę i wrzuciła ją sobie do ust, składając papierek w równą kosteczkę i przyglądając się Ignaciowi, który zatrzymał się kawałek dalej przy szafce Jordana, którego poklepał po plecach, sprawiając, że Vero aż zakrztusiła się ze zdziwienia.
– Mają koalicję – wyjaśnił jej Felix, sam nadal będąc tym faktem zdziwiony. – Niepisany sojusz przeciwko Mengoniemu.
– Ale dlaczego? Co takiego zrobił im Daniel? To fajny chłopak. – Veronica nie miała pojęcia, dlaczego ktoś miałby sprzymierzać się przeciwko synowi Marleny, który był dobrym kolegą.
– Uważają, że nie nadaje się na przewodniczącego. Jordan publicznie zadeklarował, że sam zagłosuje na Ignacia, jeśli tylko ten będzie miał większe szanse w sondażach, a Nacho mu się odwdzięczył.
– Niesamowite. – Veronica nie mogła wyjść ze zdumienia, bo to zachowanie zupełnie nie pasowało do Jordana, którego znała, a który przecież nie cierpiał Ignacia.
– Niesamowite jest to, że obgadujecie ludzi, którzy stoją tuż obok – odezwał się zirytowany głos Guzmana tuż obok nich. Wskazał na swoją szafkę, która znajdowała się dosłownie metr od szafki Felixa i wywrócił oczami. – I mówiłem serio, Mengoni zostanie przewodniczącym po moim trupie.
– Skoro tak bardzo nie chcesz, żeby wygrał, czas najwyższy wziąć się za kampanię – zauważył rozsądnie Castellano, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem na widok zdegustowanej miny byłego przyjaciela. Zgłosił swoją kandydaturę bardziej jako manifest i teraz musiał kombinować. – Wiesz, jakie postulaty ma Mengoni? On bierze to na poważnie.
– Niby jakie? – Jordan, którego zwykle nic nie ruszało, teraz zmrużył oczy i wpatrzył się w Felixa wyczekująco, jakby liczył na jakieś wskazówki.
– Akademickie. Dzisiaj przed lekcjami agitował na boisku razem z Kevinem Del Bosque – postuluje zwiększenie oferty edukacyjnej, chce więcej zajęć praktycznych, zaproponował organizację wycieczek do zakładów pracy i spotkania ze specjalistami z różnych dziedzin. Nauczyciele są zachwyceni – Leticia już szuka chętnych na warsztaty, a kampania jeszcze nie dobiegła końca.
– Wow, to świetny pomysł! – Veronica trochę za bardzo dała się ponieść emocjom, kiedy o tym usłyszała. Szybko spokorniała pod przeszywającym spojrzeniem ciemnych oczu Jordana. – Mówię tylko, że w szkole mamy mało praktycznych zajęć. Poza ZPT uczymy się głównie teorii, a takie spotkania ze specjalistami bardzo by pomogły w przygotowaniu na studia – uczniowie mieliby szansę zobaczyć, czy kierunek, który chcą obrać jest naprawdę dla nich.
– Jeśli chcieli praktycznych zajęć, mogli iść do szkoły zawodowej i uczyć się profesji – warknął młody Guzman, ze złością szarpiąc się ze swoimi książkami. Mengoni działał mu na nerwy, nawet kiedy nie było go w pobliżu.
– Jordi, wiem, że nie chciałeś, ale może mogłabym pomóc? Wiem, jak prowadzi się takie kampanie i mam mnóstwo pomysłów, a ty masz mało czasu przez ten staż w przychodni i szpitalu, te wykłady w San Nicolas też są czasochłonne… – Veronica zawstydziła się, wychodząc z tą propozycją. Miała świadomość, że Jordan nie chciał niczyjej pomocy, a już szczególnie od niej, ale nie mogła tak po prostu się poddać. Rok 2016 dopiero się rozpoczął, a ona miała nadzieję, że tym razem jej postanowienia noworoczne w końcu uda się zrealizować. – Mogłabym pomóc z plakatami i gadżetami – wiem, jak ogarnąć to niskim kosztem, mam znajomą drukarnię w okolicy. No i umiem rozmawiać z ludźmi, mam dar przekonywania…
Felix zacisnął usta w wąską kreskę, woląc się nie odzywać. Veronica jak na tak atrakcyjną dziewczynę była dosyć naiwna i nie zdawała sobie sprawy, jak działa na innych, szczególnie na płeć przeciwną. Jej „dar przekonywania” zwykle wiązał się z tym, że chłopcy po prostu zrobiliby wszystko, o co by ich poprosiła, licząc na coś więcej w zamian, a ona myślała, że są po prostu mili. Uznał jednak, że pomoc Vero zdecydowanie przyda się Jordanowi. Spodziewał się, że ten będzie się wykręcał, że rzuci jakimś sarkastycznym komentarzem albo powie, że sam sobie poradzi – w końcu nigdy nie prosił o pomoc i był samowystarczalny – ale ku jego ogromnemu zdumieniu Guzman pokiwał tylko głową.
– W porządku – odezwał się cicho, odwracając wzrok, jakby sam się zawstydził, że przystał na tę propozycję. – Możesz dołączyć do mojego sztabu. Jeśli chcesz – dodał niepewnie.
– Mówisz poważnie? – Veronice oczy aż się zaświeciły. – Jejku, tak, bardzo chętnie dołączę!
Niemal podskoczyła, klaszcząc w dłonie po tej propozycji. Felix pomyślał, że Vero bardzo łatwo było zadowolić i chyba robiła sobie niepotrzebnie nadzieję na odnowienie przyjaźni, ale nie jemu było to oceniać.
– Ale to Alex jest moją zastępczynią – doprecyzował Guzman na wszelki wypadek, żeby nie było niedomówień. – Wszystkie decyzje obgadaj z nią, ona zajmuje się moją kampanią.
– A ty w ogóle coś robisz? – Castellano zmarszczył brwi, patrząc na byłego kumpla z lekkim niesmakiem. Wiedział, że Lidia wypruwała sobie flaki, Mengoni miał kilka całkiem sensownych pomysłów i nawet Nacho znakował cukierki swoim wizerunkiem – jedynie Jordan nie wykazywał się żadną większą inicjatywą i wszystko było robione za niego.
– Ja jestem twarzą kampanii, to chyba wystarczający wkład? – oburzył się, nie rozumiejąc zdziwienia Felixa. Następnie zwrócił się znów do Veronici. – Przekaż pomysły Alessandrze, ona będzie robiła zdjęcia i plakaty, może przyda jej się namiar na tę drukarnię.
– Tak zrobię! – Vero uśmiechnęła się promiennie, sprawiając, że nawet zwykle pewny siebie Jordan musiał odwrócić wzrok i skupić się na swojej książce od biologii. Uśmiech Veronici skłaniał facetów do robienia rzeczy, których normalnie pewnie by nie zrobili. Panienka Serratos nie zdawała sobie z tego sprawy i kuła żelazo, póki gorące. – Dzisiaj gramy mecz siatkówki z chłopakami z Nuevo Laredo! Wpadniecie? Przyda nam się publika i doping.
– Jasne, że przyjdę, nie przegapiłbym meczu. Lidia by mnie zabiła, gdybym nie kibicował naszym – wyjaśnił Felix, bo tego ranka widział już Montes w bojowym nastroju, która gotowa była skopać tyłki przeciwnikom.
– Tak, ja też będę.
Tym razem to Felix zakrztusił się krówką, którą dostał wcześniej od Veronici i zaklął po cichu, przeklinając Ignacia i jego pomysły. Kiedy doszedł do siebie, wytrzeszczył oczy w stronę Jordana, nie wierząc własnym uszom.
– Naprawdę? – Veronica zrobiła wielkie oczy po słowach Guzmana. Książka wymsknęła jej się z rąk i upadła na posadzkę. – Przyjdziesz na mecz?
– Tak. Co w tym dziwnego? – Syn Fabiana zmarszczył czoło, nie rozumiejąc tej reakcji. – Bruni kazał przyjść wszystkim piłkarzom, a poza tym możemy się szybciej urwać z lekcji, więc to chyba logiczne.
– Ale wczoraj też kazał wszystkim przyjść, a ciebie nie było – przypomniał mu Felix, węsząc jakiś podstęp. Guzman, którego znał, nigdy nie postępował tak, jak było to od niego oczekiwane – zawsze robił wszystko na opak jakby dla zasady.
– Ale dzisiaj będę – zaznaczył dobitnie trochę poirytowany tym dziwacznym przesłuchaniem.
– Świetnie! – Veronica cała się rozpromieniła po tej informacji. – Jak za dawnych czasów! Zawsze przychodziłeś na mecze, kiedy grała Dalia… – Opamiętała się o sekundę za późno i przyłożyła rękę do ust, żałując, że w ogóle się odezwała, ale Jordan wydawał się niewzruszony. – Pójdę już do klasy. Ale się cieszę! – Uradowana pognała w stronę sali lekcyjnej, zanim ponownie palnęłaby coś głupiego.
Jordan zajął się porządkowaniem swoich książek w szafce, ale cały czas czuł na sobie przeszywający wzrok byłego kumpla. Westchnął ze zniecierpliwieniem i odwrócił się w jego stronę.
– Chcesz coś powiedzieć?
– Od kiedy to jesteś taki miły, co ci się stało? – Felix przyjrzał się mu od stóp do głów, szukając jakichś oznak, że Guzman został podmieniony. – Przyjdziesz na mecz? Dlaczego?
– Przecież mówiłem – wymóg trenera.
– Pozwoliłeś Veronice pomóc w kampanii.
– Ona zna się na tym lepiej niż ja.
– A jutro wybierasz się z nami w rejs organizowany przez pana Olmedo. Nie cierpisz łowienia ryb. I swojego dziadka – dodał po chwili wahania syn Basty’ego, drapiąc się po głowie i próbując dodać dwa do dwóch. – Ostatnio dziwnie się zachowujesz, jesteś jakiś zbyt grzeczny. Dlaczego nie odmówiłeś? Don Mariano powiedział mi, że „poszedłeś po rozum do głowy” – to jego słowa, nie moje. – Castellano wolał to zaznaczyć, bo coś mu tutaj nie pasowało.
– To mój dziadek, Felix, muszę robić dobrą minę do złej gry. Czasem trzeba zacisnąć zęby i zrobić coś, na co się nie ma ochoty, przecież wiesz. – Jordan wzruszył ramionami, ale pomimo naturalnej, dosyć obojętnej postawy, którą prezentował, Felix nadal tego nie kupował. Jego twarz skamieniała, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę.
– Czy chodzi o te badania kliniczne dla Elli? Jordi, jeśli robisz to dlatego, że twój dziadek je finansuje, to… – Zbladł na samą myśl. Nie chciał tego, nigdy o nic nie prosili i zawsze radzili sobie sami, a choć Jordan był dla niego wsparciem w najtrudniejszych chwilach, nigdy nie oczekiwałby od niego takiego poświęcenia.
– To program uniwersytecki i mój dziadek nie jest jedynym darczyńcą, wyluzuj. Nie wszystko kręci się wokół ciebie – dodał już nieco złośliwym tonem, a Felix odetchnął z ulgą, widząc, że wrócili do normalności. Odszedł do klasy, pozostawiając Jordana samego przy jego szafce.
Wycieczka jachtem w męskim gronie zdecydowanie nie należała do ulubionych rozrywek Jordana, ale słowo się rzekło i nie mógł tego odwołać. Miał być grzeczny, więc przynajmniej sprawiał pozory. Felix nie musiał wiedzieć, że miał z dziadkiem mały układzik. Choć całego go skręcało na samą myśl, nie żałował – w końcu dzięki temu Ella i inne dzieciaki miały szansę na normalne życie. Skoro jego dziadek miał więcej pieniędzy, niż był w stanie wydać, warto było to wykorzystać na szczytny cel, nawet jeśli musiał robić niezbyt przyjemne rzeczy.
– Jordi, słyszałeś? – Alex dopadła do niego z rozwianymi włosami cała przejęta. Jej zwykle blade policzki nabrały teraz rumieńców i wyglądało na to, że biegła. Pierwszy raz ją taką widział, bo zazwyczaj była cichutka i się nie wychylała. – Nacho Fernandez właśnie obiecał pierwszoroczniakom wprowadzenie bonów na anulowanie negatywnej oceny w dzienniku! Do tej pory funkcjonowało to tylko podczas tygodnia sportowego.
– Niech obiecuje, co chce. I tak nie uda mu się tego zrealizować. – Guzman wzruszył ramionami niewzruszony tymi wieściami.
– Nie martwi cię to? On może wygrać. Ludzie uwielbiają takich populistycznych głupków. Pnie się w sondażach, za to ty spadasz. – Pokazała mu aplikację na swoim telefonie, którą stworzyła specjalnie do śledzenia opinii ludzi w czasie rzeczywistym.. – Myślę, że musisz założyć sobie przynajmniej instagram. Daniel ma mnóstwo obserwujących i oni podbijają jego zasięgi.
– To wybory samorządowe, a nie kampania prezydencka. – Chłopak prychnął lekko, ale zmarszczył brwi na widok swojego słupka z poparciem, który był niższy od słupka Daniela. Dawno nic tak bardzo go nie zirytowało jak ten mały kolorowy obrazek na telefonie Alex. Mengoni akurat stał kawałek dalej otoczony łańcuszkiem swoich wiernych wielbicieli i przyjaciół. Był popularny – nie szło temu zaprzeczyć – i Guzman skrzywił się na ten widok.
– Nie lubisz go, prawda? – Alessandra zauważyła jego grymas i podążyła za jego wzrokiem w kierunku Daniela. – Mój kuzyn potrafi być wkurzający. Mnie ciągle wnerwia. On… – Alex zawahała się przez chwilę, przygryzając lekko wargę, jakby nie była pewna, czy powinna to powiedzieć. Widocznie uznała, że więzy krwi nie są aż tak silne, bo w końcu się odezwała. – Dani powiedział ciotce Marlenie, że to ty zniszczyłeś jej bilboard przed kościołem.
– Naprawdę? – Szatyn uniósł jedną brew zaciekawiony tą informacją. – Nie dość, że mięczak, to jeszcze kapuś? Co za frajer – warknął sam do siebie, zatrzaskując ze złością szafkę. Mało go obchodziło, że Marlena wie o jego akcie wandalizmu, ale jej syna po prostu nie trawił i wiedział, że coś z nim było nie tak. – Więc co mam zrobić, żeby z nim wygrać? Nie chcę mediów społecznościowych, to za duży problem.
– Ja wszystkim się zajmę, nie będziesz musiał nic robić. Wystarczy tylko, że zrobimy ci kilka zdjęć, nic wielkiego. Jesteś fotogeniczny, więc to nie potrwa długo. – Alex zawstydziła się, kiedy zdała sobie sprawę, że powiedziała głośno to, co powinna zachować tylko dla siebie.
– No nie wiem... – Jordan nadal był sceptyczny do tego pomysłu. Jednocześnie zacisnął dłoń na opasłym tomie od biologii, bo Daniel Mengoni właśnie zabawiał towarzystwo niedaleko i wszyscy wydawali się świetnie bawić. „Dusza towarzystwa czy wilk w owczej skórze?” – takie myśli chodziły Guzmanowi po głowie za każdym razem, kiedy widział syna nauczycielski od chemii.
– Guzman, De Lorente. – Julietta Santillana podeszła do nich żwawym krokiem, postukując obcasami po posadzce. Jordan nabrał ochoty, by zniknąć, gdzie pieprz rośnie, ale czuł, że nie będzie tak łatwo uciec nauczycielce, która ewidentnie czegoś od niego chciała. – Pierwsze zadanie dla kandydatów na urząd przewodniczącego. – Potrząsnęła przed nim niewielkim aksamitnym woreczkiem, dając mu znać, żeby włożył rękę do środka. – Wylosuj.
– Co to takiego, Turniej Trójmagiczny? – Powoli zaczynał mieć tego wszystkiego dość. Zgłosił się, by utrzeć Montes nosa i teraz gryzło go to w tyłek. Nie spodziewał się, że kampania wyborcza wiąże się z takimi niedogodnościami. – Co to za zadanie? I dlaczego to pani nam je przekazuje, a nie mój ojciec? To on jest opiekunem samorządu.
– Profesor Guzman jest zajęty, a ja pomagam w wyborach – przypomniała mu, a sposób w jaki ostentacyjnie wypowiedziała tytuł naukowy Fabiana sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Wolał nie myśleć o tym, czy właśnie tak nazywała go w łóżku, kiedy z nim romansowała. – To nazwiska kandydatów do purpurowych krzeseł w Pueblo de Luz. Rozmawiałam z kilkorgiem z nich i wyrazili chęć współpracy. Waszym zadaniem będzie przeprowadzić wywiad z jednym z kandydatów do rady miasta. Pani Lopez de Vazquez zgodziła się udostępnić do tego radiowęzeł, więc upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zależy nam na zaktywizowaniu uczniów. Wylosuj, Guzman – powtórzyła, potrząsając przed nim woreczkiem.
Nie zapytał, jacy kandydaci zgłosili się do tych wywiadów, bo tak naprawdę miał to w głębokim poważaniu. Kątem oka widział jednak Daniela Mengoniego, który odczytywał swoją karteczkę wylosowaną chwilę wcześniej od Julietty i wyglądał na zachwyconego. Kevin klepał go po ramieniu również uradowany, a to z kolei nie spodobało się Jordanowi. Ze złością wyjął karteczkę i otworzył ją, a kiedy to zrobił, miał ochotę głośno się roześmiać.
– Świetnie, zapiszę to sobie. – Julietta zanotowała jego wybór w swoich notatkach, a Jordan zacisnął palce na karteczce.
Miał być grzeczny i nie pakować się w kłopoty, ale widocznie los przewidział dla niego inny plan. Nie był w stanie uwolnić się od tej rodziny, Marlena Mengoni zdawała się go prześladować. Cóż, po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia kampanii miał zamiar przyłożyć się do jakiegoś zadania i przeprowadzić porządny wywiad z córką Marcelo Mazzarello.

***

Nigdy nie sądził, że zagrzeje w Meksyku tak długo, a już na pewno nie spodziewał się, że będzie sobie wymyślał dodatkowe zajęcia, byleby tylko zachować pełen etat w szkole, w której pracował. Santos Eric DeLuna po raz pierwszy miał dorosłą pracę i właściwie nawet mu to odpowiadało. Wcześniej zawsze pracował na zlecenia i znajdował ludzi, którzy zniknęli jak kamfora, a czasami i takich, którzy wcale odnalezieni być nie chcieli. Nigdy nie zadawał pytań – kasa to w końcu kasa. Zwiedził kawałek świata, sporo się nauczył i zawsze towarzyszyła mu adrenalina, bo siedząc w tabelkach, analizując dane, tworząc kody i algorytmy, czuł się jak ryba w wodzie. A teraz uczył młodzieży podstaw informatyki. Gdyby jego znajomi z „podziemia” hakerskiego o tym wiedzieli, zaśmialiby mu się prosto w twarz. Cóż, czego to się nie robi, żeby być bliżej dziewczynki, która była dla niego jak siostra? Dla Alice zrobiłby wszystko, a tak się składało, że ona nigdzie się stąd nie ruszała, więc zdecydował się zostać na dłużej, przy okazji pomagając Conradowi. Mógł być blisko Alice, ale też jej mamy, ale o tym wolał nikogo nie informować.
– Mama ostatnio mało się uśmiechała. To miło, że udało ci się to uchwycić na zdjęciu.
Poderwał się z miejsca, kiedy usłyszał dziewczęcy głosik za plecami. Na szczęście to tylko Alice zakradła się do niego i zajrzała mu przez ramię na ekran laptopa, na którym oglądał zdjęcia zrobione tej niedzieli na ślubie Toni i Francisca Castelanich. Za długo się zagapił jak jakiś głupi uczniak, ale mała miała rację – Emily McCord ostatnimi czasy nie miała łatwo, więc jej uśmiech uwieczniony na fotografiach był tym bardziej szczególny.
– To świetnie, że wróciła do dawnego hobby – zauważyła jedenastolatka, patrząc na Erica, jakby szukała u niego przytaknięcia.
– Tak, wyjście z domu dobrze jej zrobi.
– Tata też mógłby znaleźć sobie hobby, ale przy bliźniakach jest tyle pracy, że nie ma kiedy, bo w międzyczasie pracuje też dla wujka Conrada.
Santos pozostawił bez komentarza fakt, że blondyneczka nazywała Guerrę swoim tatą. Zdążył się już do tego przyzwyczaić, choć nadal strasznie go to mierziło. Zatrzasnął pokrywę laptopa i schował go do torby.
– Nie musisz przerywać oglądania ze względu na mnie – zauważyła, zakładając plecak.
– Nie oglądałem, robiłem retusz, zanim wywołam dla pary młodej. Nie takiej młodej zresztą – dodał szybko, drapiąc się po głowie. Wydawało mu się, że rodzice Rosie już dawno są po ślubie, a jednak często pozory myliły.
– Nie musisz się wstydzić.
– Wcale się nie wstydzę. Dlaczego urwałaś się z lekcji? – odbił piłeczkę, widząc, że dziewczynka próbuje wykorzystać swój urok i go zagadać, żeby nie zwrócił na to uwagi. Odwiedziła go w jego sali do informatyki w liceum, a wiedział, że powinna mieć jeszcze zajęcia u siebie w podstawówce, która znajdowała się niedaleko. – Znów robisz sobie wagary?
– To nie wagary! – zaprzeczyła, prostując się z godnością i chcąc dodać sobie powagi. – To zasłużony reset dla mózgu. Tak mówi Lidia.
– Tak, z Lidią też muszę się rozmówić, skoro ucieka z lekcji i jeszcze kładzie ci te bzdury do głowy. Chodź, odprowadzę cię. – Położył jej dłoń na ramieniu, ale miała tak zbolałą minkę, że nie miał serca jej strofować.
– A muszę wracać? Dzieciaki są okropne, nie chcę tam być. A pani od angielskiego ma śmieszny akcent.
– Alice, wiesz, że w razie czego możesz ze mną o wszystkim porozmawiać, prawda? – odezwał się kojącym głosem, mając nadzieję, że dziewczynka zdaje sobie z tego sprawę. Kiedy Emily powiedziała mu o jej atakach paniki, poczuł się bezsilny. Żałował, że nie mógł zrobić dla niej czegoś więcej, ale sam nie był przecież psychologiem. – Jeśli ktoś ci dokucza albo jeśli po prostu czujesz się źle w obcym miejscu… wiem, jak to jest. Możesz na mnie liczyć, jasne?
– Wiem – zapewniła go, ale spuściła głowę, wpatrując się w swoje buty i zastanawiając się przez chwilę, jakby badała teren. – Czujesz się źle w Meksyku?
– Czuję się obco. Ale jest coraz lepiej, przyzwyczajam się. – DeLuna pokiwał głową, sam siebie próbując o tym zapewnić. Świadomość, że był dziedzicem wielkiego narkotykowego bossa wcale nie była pokrzepiająca, ale o tym nie zamierzał informować dziewczynki. – Ale mam ciebie, więc się nie martwię.
– Zostałeś dla mnie?
– No pewnie. A po co miałbym wracać na Wyspy, jeśli ciebie tam nie ma? – Dał jej pstryczka w nos, a ona pomasowała obolałe miejsce z bladym uśmiechem na ustach.
– Żałujesz?
– Alice. – Eric przyklęknął przy niej, by mogła mu spojrzeć prosto w oczy. – Nigdy w życiu. Będę tu tak długo, jak będziesz mnie potrzebować, a może nawet i dłużej, bo taki jestem uparty – dodał ze śmiechem, mając nadzieję, że chociaż to rozładuje atmosferę. – Może nie jestem jak mama czy tata, ale możesz ze mną pogadać, opowiedzieć mi, jeśli coś cię boli. Nie zawsze mam rozwiązanie, ale słuchać umiem. Okej?
– Okej. – Pokiwała nieśmiało głową, pozwalając poczochrać się Santosowi po głowie.
Kiedy ją odwiózł i wracał do szkoły na ostatnią lekcję, był trochę spięty – ta cała sprawa z byłą opiekunką Emily, która teraz zarządzała szkołą Alice oraz wszystko, co się działo w domu McCordów („Guerrów” rzadko przechodziło mu przez gardło nawet w jego wyobraźni) musiało być dla jedenastoletniej dziewczynki strasznie przytłaczające. Martwił się o nią, ale martwił się też o Emily – o to, czy wystarczająco się wysypia, czy je odpowiednie posiłki, czy ma czas dla siebie, czy dzieci nie dają jej w kość i przede wszystkim, czy Fabricio dobrze ją traktuje. Tylko spróbowałby tego nie robić, a na pewno by popamiętał. Santos wpadł jak śliwka w kompot i zdawał sobie z tego sprawę, a to chyba gorsze, niż gdyby żył w błogiej nieświadomości, jak zdarza się niektórym.
– Ktoś tutaj buja w obłokach. – Oliver Bruni wszedł do pokoju nauczycielskiego i włączył ekspres, robiąc sobie kawę. Palce Santosa zacisnęły się niekontrolowanie na jego widok. – Co ci jest, masz minę jak moi uczniowie odliczający dni do walentynek.
– Sam odliczam – przyznał na odczepnego, właściwie nie wiedząc dlaczego. Postanowił sobie, że postara się zachowywać przy Oliverze naturalnie, nawet jeśli wymagało to niezręcznych small talków, których tak nie cierpiał. – Leticia Aguirre poprosiła mnie o pomoc w specjalnym walentynkowym projekcie.
– O, no proszę, nie słyszałem o tym. Coś ciekawego? – Bruni oparł się biodrami o blat, na którym stał ekspres, czym zirytował Erica, bo chciał, żeby mężczyzna już sobie poszedł i go nie zagadywał.
– Zwykła matematyka – wzruszył ramionami, woląc nie wchodzić w szczegóły. Leticia chciała, żeby to była niespodzianka, więc zamierzał uszanować jej decyzję. – Lekcje do późna? – zagadnął, wskazując na wielki kubek kawy w dłoniach trenera.
– Siatkarki grają dzisiaj mecz. Nie spodziewam się, żeby to potrwało długo, ale kawa się przyda. Chcesz, Hugo? – zagadnął mężczyzna na widok Delgado, który wszedł do pomieszczenia również dziwnie zamyślony. – Jesteście po jednych pieniądzach czy jak? Ty też się oglądasz za uczennicami, DeLuna?
– Proszę? – Eric sądził, że się przesłyszał. Po jego słowach nawet Hugo na chwilę wyrwał się z letargu spowodowanego jego ciągłymi rozmyślaniami na temat Fabiana Guzmana i analizowaniem każdego jego kroku.
– Hugo rumieni się na widok mojej najlepszej siatkarki i myśli, że nie widzę. Ty i twój kuzyn macie identyczny gust, co? – Oliver rzucił ten komentarz w eter, czekając na jakąś reakcję. Obaj mężczyźni zdawali się być zażenowani. – Proszę cię, Hugo, nie obrażaj mojej inteligencji. Veronica Serratos to śliczna dziewczyna. Ma siedemnaście lat, tak tylko mówię.
– Doskonale o tym wiem, dziękuję za przypomnienie. – Delgado poczuł się urażony insynuacjami. To prawda, miał epizod z byłą dziewczyną Marcusa, ale nie zamierzał tego powtarzać, już i tak czuł się wystarczająco winny, w dodatku wyszedł na idiotę, który nie rozpoznaje wieku dziewczyny, z którą się umawia na randkę przez „Kupidyna”. Od tamtego zdarzenia odinstalował aplikację i nie zamierzał do niej w ogóle zaglądać. Ale prawdą było, że Veronica była bardzo atrakcyjną dziewczyną i wcale nie pomagało, że widywał ją codziennie w szkole i na treningach. Oliver Bruni widocznie widział więcej, niż mówił.
– Wiek zgody w Nuevo Leon może jest niższy, ale to nadal uczennica – zaznaczył Oliver, czym trochę zdziwił Erica, który przecież dobrze wiedział, że trener sam sobie nieźle poczynał, kiedy był nauczycielem w prywatnym liceum w Austin. Wdał się tam w romans z nastolatkiem, którego mianował na swojego asystenta. – Ale to co robicie po szkole, to już nie moja sprawa – dodał Bruni, czym jednak potwierdził Ericowi, że nie pomylił się co do jego osoby.
– Nic nie robimy po godzinach, Bruni, opamiętaj się. – Hugo rzucił przestraszone spojrzenie w stronę drzwi do pokoju nauczycielskiego. Jeszcze ktoś gotów był go zgłosić do rady nauczycielskiej albo co gorsza, na policję. Chyba jednak najbardziej nie zniósłby, gdyby Marcus się o tym dowiedział – to by dopiero była prawdziwa katastrofa.
– Hugo ma rację, Oliverze, takie żarty nie przystoją. Szczególnie, że wiemy, jaką historię mają niektórzy nauczyciele. – Santos odezwał się ze swojego miejsca, dając mu jasno do zrozumienia, że nie toleruje takiej postawy. Oliver jednak uśmiechał się, popijając swoją kawę i sprawiając wrażenie niewzruszonego.
– Mówisz o Dicku Perezie? Tak, chcą mu się dobrać do tyłka. Ale jest chyba pewna różnica między zrobieniem dzieciaka uczennicy a niewinnym flirtem, prawda? Gadasz tak, jakbyś sam tego nie robił. – Bruni spojrzał na niego tak, jakby rzucał oskarżenie. Eric sądził, że się przesłyszał, więc musiał mu to wytłumaczyć. – Jesteś w dobrej komitywie z uczniami, szczególnie z uczennicami. Rozmawiasz, uśmiechasz się, pobłażasz, zachowujesz się jak ich kolega, są z tobą na „ty”…
– Próbuję być przyjazny. Mają wystarczająco dużo sztywnych belfrów i nie potrzebują ich więcej – usprawiedliwił się DeLuna, nie do końca rozumiejąc, do czego zmierza ta konwersacja. – Jestem jeszcze młody i nie chcę, żeby traktowali mnie jak jakiegoś starucha.
– W porządku. Mówię tylko, że niektórzy mogą odnieść mylne wrażenie, to wszystko.
– Mylne wrażenie?
– Jakbyś robił im nadzieję. Nastoletnie dziewczęta inaczej patrzą na wiele spraw. Ty jesteś miły, one myślą, że się zakochałeś… Znam taki typ, widywałem to już w poprzednich szkołach. To nigdy nie kończy się dobrze. Dla faceta mam na myśli. Laskom w tym wieku potrafi odbić.
– A co, któraś jeszcze oskarżyła cię o molestowanie czy tylko Olivia Bustamante była na tyle butna, żeby tak obrzydliwie kłamać? – Santos nie wytrzymał. Miał być przyjacielski, miał być neutralny, ale jego słowa wytrąciły go z równowagi. Chciał go zapytać, czy Samantha Gutierez również się o to prosiła – czy wyobrażała sobie zbyt wiele, kiedy ją zgwałcił i doprowadził do samobójstwa, a przedtem sprawił, że straciła wszystko, łącznie z ambicją, prospektami na przyszłość i dobrą reputacją? Nie powiedział jednak nic na ten temat, wiedząc, że Michael na pewno nie pochwaliłby działania pod wpływem impulsu.
– Przystojni nauczyciele mają gorzej – skwitował to Oliver, a Santos pomyślał, że chyba ten człowiek poczuł się w jego towarzystwie zbyt pewnie, skoro pozwalał sobie na takie komentarze. Nie wiedział jeszcze, czy to dobra czy zła informacja. Powinien zapytać o to McConville’a. – Miej się na baczności, Ericu. Jak wspomniałeś – jesteś młody, przystojny, poświęcasz tym dziewczynom uwagę, pewnie większą niż niejeden kolega ze szkoły, który woli uganiać się za krótszymi spódniczkami. Nie przesadź z tą swoją „przyjacielską” stroną, żeby nie zostało to źle odebrane. Zauważyłem, że spędzasz dużo czasu z moją kapitan siatkarek. Odwozisz czasem Montes po lekcjach albo przywozisz ją do szkoły.
– Jest dla mnie jak młodsza siostra. Jeśli coś insynuujesz, to lepiej to wypluj, bo w nosie będę miał, że jesteś byłym marines i mógłbyś mnie położyć jednym palcem. – DeLuna zmrużył groźnie oczy. Nie cierpiał pomówień.
– Spokojnie, tak tylko uprzedzam. – Oliver uniósł obie ręce, jakby się poddawał. – A ja już nie jestem w takiej formie, jak kiedyś.
Nie uszło uwadze Erica, że mężczyzna potarł swój bark z krzywym grymasem. Widocznie mu dokuczał i Eric odczuł wielką satysfakcję.
– A Hugo powinien skupić się na treningach, a nie na moich siatkarkach. Masz plan szkoleniowy? – Oliver odłożył kubek i nachylił się nad swoim asystentem, zmieniając temat.
– To strategia na jutrzejszy mecz – wyjaśnił Hugo, pokazując trenerowi kropki i kreski, które zrobił na szybko, próbując odzwierciedlić plany, które miał w głowie. Kiedyś marzył o byciu architektem, ale nigdy nie sądził, że to inne plany będzie kreślił na papierze. – Ostatni konkretny sprawdzian z San Nicolas przed fazą punktową. Moim zdaniem musimy uważać na Gamboę, ma za sobą naprawdę równe pół sezonu. Nie zdarzyło się, żeby zagrał słabe spotkanie.
– Abarca też – przypomniał mu Bruni.
– Tak, ale Abarcę łatwo wytrącić z równowagi, a poza tym w środę nie zagra – został zawieszony w prawach ucznia, prawda?
– Zgadza się. Myślisz, że to on wrzucił węża do damskiej szatni? – Oliver skrzywił się na samą myśl.
– Nie sądzę, to był jadowity wąż, a Abarca jest mocny w gębie, ale wygląda, jakby się bał własnego cienia. Nie mógłby raczej tego dokonać, no chyba że miałby pomoc wewnątrz.
– Nieważne, liczy się to, że nie zagra. – Oliver pokiwał głową, klepiąc Huga po plecach i pokazując mu, że odwalił kawał dobrej roboty. – Jutro zwolnię piłkarzy z ostatniej lekcji, potrenujemy jeszcze przed popołudniowym spotkaniem. Musimy poćwiczyć zwody, San Nicolas świetnie kryją, szczególnie Gamboa.
– Nie będą czasem przeciążeni? To trochę dużo jak na charytatywny turniej. – Hugo podrapał się po głowie.
– To dorosłe chłopy, Hugo, niektórzy myślą o piłce na poważnie. Niech się wreszcie przyzwyczają, że życie nie zawsze jest usłane różami.

***

Kropelki potu wystąpiły na jej czoło, kiedy przypatrywała się niewielkiej karteczce z nazwiskiem osoby, z którą miała przeprowadzić wywiad w szkolnym radiowęźle. Gorzej chyba być nie mogło. Lidia zestresowała się do tego stopnia, że kompletnie zapomniała nawet o meczu, który czekał ją zaraz po lekcjach. Niby jak, u licha, miałaby usiąść naprzeciwko Theo Serratosa i zadawać mu pytania odnośnie kampanii do rady miasteczka, kiedy w głowie kołatało jej się tylko jedno pytanie – „Czy to ty zabiłeś Jonasa?”.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – stwierdził Quen, przysiadając się do niej w porze obiadowej. Jak zwykle miał na talerzu tłustego burgera i frytki, a Lidii zrobiło się niedobrze na sam widok.
– Jesz to dzień w dzień?
– Nie ma tutaj wielkiego wyboru. – Ibarra wzruszył ramionami.
– Ale i tak sporo jedzenia się marnuje, zawsze mnie to wkurzało… – Lidia zezłościła się, kiedy kilkoro uczniów niedaleko nich wstało od stołu i wyrzuciło do śmietnika pozostałości swojego lunchu. – Nigdy nie musieli się martwić o jedzenie, więc go nie doceniają. Quen, chyba mam pomysł do mojej kampanii wyborczej!
– Kolejny? Co tym razem, chcesz zabronić ludziom wykupywania obiadów na stołówce? – Zaśmiał się z pełnymi ustami, ale Montes już go nie słuchała.
– A gdyby tak oddać pozostałości jedzenia do przytułku dla bezdomnych albo do jadłodajni dla potrzebujących? Moglibyśmy zrobić z tego mały projekt – u nas godziny lunchu są stałe, jak ktoś nie zje o tej porze, to nie je wcale. Można będzie zrobić happy hour – kiedy uczniowie wrócą na lekcje, potrzebujący będą mogli przyjść na stołówkę i zjeść ciepły posiłek! Co o tym sądzisz?
– Chcesz wpuścić do szkoły bezdomnych? Nie wiem, czy to taki bezpieczny pomysł. – Enrique skrzywił się lekko, ale w jej oczach dostrzegł groźne błyski, więc przytaknął jej dla świętego spokoju. – Tak, jesteś bardzo pomysłowa, Lidio. Nie przewidziałaś tylko jednego – uczniowie mają gdzieś bezdomnych, głodnych i zziębniętych. Po co mieliby zagłosować na ciebie? Całym celem tej kampanii na przewodniczącego jest to, żeby obiecać coś UCZNIOM, a nie przybłędom.
– To nie są przybłędy, a ty masz ograniczony umysł. Pomagałeś mi przecież z paczkami świątecznymi, rozdawaliśmy je w przychodni u Conrada razem z Arielem. Myślałam, że jesteś odrobinę bardziej wrażliwy na krzywdę innych, tym bardziej, że sam… no wiesz… – Lidia zawstydziła się, nie wiedząc, jak to ująć w słowa.
– Jestem teraz biedny jak mysz kościelna i pomieszkuję u wuja jak jakiś menel? Tak, wiem. – Enrique wzruszył ramionami, ale widać było, że trochę mu to doskwiera. Kątem oka zerknął na Carolinę siedzącą przy stoliku z Ignaciem i jego świtą. Ona była jak Kopciuszek, który odkrył, że wcale nie jest biedny i z dnia na dzień stała się dziedziczką najbardziej pożądanej ziemi w okolicy, a on zupełnie odwrotnie – od księcia, syna szanowanego burmistrza, do żebraka. – Pomogę ci, jeśli będziesz chciała – zapewnił Lidię, uznając, że za jej pomysłem kryje się naprawdę szczytny cel. – Ale od razu ci mówię – nie licz na głosy uczniów. Twój wierny sztab może i na ciebie zagłosuje, ale wiesz, kto tak naprawdę rozdaje karty, prawda? Widziałaś chyba sondaże.
– Mamy jakieś sondaże?! – Montes jęknęła, kiedy Enrique wyciągnął telefon i pokazał jej aplikację.
– Serio, musisz założyć sobie przynajmniej instagrama, w dzisiejszych czasach wszyscy mają media społecznościowe.
– Nie potrzebuję ich.
– Potrzebujesz, jeśli chcesz być na bieżąco i móc zyskiwać głosy ludu. – Quen udał pompatyczny ton, zabawiając się w jakiegoś średniowiecznego giermka. Szybko jednak odchrząknął, odłożył swojego burgera i skupił się na jej kampanii. – Ignacio i Daniel mają sporą bazę obserwujących na insta – wrzucają tam posty, ciągle jakieś hasła wyborcze, zbierają popularność, dużo obiecują. Też powinnaś to zrobić.
– A Guzman? – zapytała niepewnie, bo przecież wiedziała, że jej rywal nie korzysta z tych wszystkich modnych aplikacji, a jednak w sondażach był tuż za Danielem. Ona plasowała się na miejscu trzecim, co i tak uznała za sukces przy tych wszystkich populistycznych hasłach Ignacia Fernandeza.
– Mój kuzyn nadrabia twarzą, nie musi się w to bawić. Widziałaś statystyki? Dziewięćdziesiąt siedem procent osób, które deklarują swój głos na niego to właśnie dziewczyny. – Ibarra nie był zachwycony z tego faktu, ale nie było sensu kłócić się ze statystyką. Jordan był popularny, choć nie przywiązywał do tego wagi. Wyglądało na to, że miał rację i jego teoria się sprawdzała – zwykle wygrywał ten, kto był najpopularniejszy i najbardziej lubiany, a nie ten najbardziej kompetentny.
– Skąd w ogóle masz tę aplikację? – Lidia zmarszczyła nos, przewijając palcem po ekranie telefonu przyjaciela. – Komu chce się w to bawić?
– Alessandra ją zrobiła. Poprosiłem, żeby mi ją udostępniła, bo muszę jakoś się podbudować, widząc nazwisko Nacha na ostatnim miejscu. – Ze złośliwym rechotem posłał szkolnemu chuliganowi chłodne spojrzenie. Nie mógł przeboleć, że Caro rzuciła go dla kogoś takiego jak on.
– Też mogę to mieć? To przydatne. Można śledzić postulaty wyborcze… Ta dziewczyna jest genialna czy jak? – Lidia nie mogła powstrzymać nuty podziwu w swoim głosie. Wiedziała, że córka Gianluci Mazzarello pracuje nad jakąś aplikacją dla sportowców na projekt z rozszerzonej informatyki, ale widocznie znalazła czas na coś dodatkowego.
– Jest zdolna, to fakt. Szczerze to nawet nie wiedziałem, kto to jest, dopóki nie została zastępczynią Jordana, ale wiem, że Eric DeLuna ją bardzo lubi, jest świetna z informatyki i pomaga mu też na kółku fotograficznym.
– Mamy kółko fotograficzne? – Dziewczyna zdziwiła się, bo było to sporo nowych informacji jak na jedną przerwę obiadową. Dawno nie miała okazji nadrobić zaległości z przyjacielem, ostatnio ich rozmowy kręciły się raczej wokół jego rozstania z Caroliną i dziwnego zainteresowania kuzynką Daniela, Barbarą, o którym chyba wolałaby nie wiedzieć.
– Gdzieś ty była przez ostatnie dni, pod kamieniem? Jak tak teraz sobie myślę, to wciąż gdzieś znikasz. Conrado mówi, że spałaś u Vedy, ale to niemożliwe, bo widziałem, że Ivan przywiózł Vedę do szkoły samą, a inaczej przywiózłby was obie… Co jest grane, panno Montes? – Ibarra założył ręce na piersi, mrużąc podejrzliwie oczy niczym starszy brat.
To skojarzenie pojawiło się w głowie Lidii mimo woli. Starszy brat… Zawsze odpowiadało jej, że miała tylko mamę, ale posiadanie rodzeństwa na pewno ułatwiłoby jej ostatnie lata, kiedy musiała uporać się ze stratą rodzicielki. Nigdy nie miała nikogo tak bliskiego i miło było wiedzieć, że Quen mimo wszystko wstawiłby się za nią, gdyby było trzeba, zupełnie jak starszy brat. Mimo wszystko te rozważania trochę ją zdołowały. Przecież to nie tak, że kiedykolwiek będą prawdziwą rodziną – do tego Conrado potrzebowałby wyznać mu prawdę. No i musiałby ją adoptować, a do tego nigdy nie dojdzie. Spochmurniała, ale szybko musiała powrócić do rzeczywistości, kiedy dostrzegła czarny cień przy stoliku tuż obok. Pozostawiła pytanie Quena bez odpowiedzi i zwróciła się do Jordana, który w pośpiechu zabierał się za swój obiad.
– Guzman, kogo wylosowałeś do wywiadu? – zapytała z przejęciem, uznając to za swoją ostatnią deskę ratunku. Jeśli ktoś mógł przeprowadzić rozmowę z Theo Serratosem, to tylko on, bo ona była zbyt spięta i zestresowana czekającą ją pogawędką z potencjalnym mordercą Jonasa Altamiry.
– Zgadnij. – Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, że jest jednocześnie zdegustowany i nastawiony bojowo.
– Masz Marlenę? – Oczy zabłyszczały jej po tej informacji. Przesiadła się o jedno krzesło w bok, by móc swobodniej rozmawiać. – Zamień się ze mną.
– Nie ma takiej opcji, Montes.
– Guzman, ja nie dam rady. – Montes wypowiedziała te słowa, ledwo otwierając usta, żeby Quen niczego nie dosłyszał. Tak czy siak wzbudziła jego podejrzenia.
– Dlaczego bawisz się w brzuchomówcę? – Ibarra po raz kolejny omiótł ją spojrzeniem, jakby szukał jakichś oznak podstępu. – Kogo masz?
– Theo Serratosa – wyznała, patrząc porozumiewawczo na Jordana, który zacisnął szczękę, ale nic nie powiedział. Był wkurzająco spokojny.
– No i co za problem? Theo jest spoko. – Ibarra nie wiedział, w czym rzecz. – Trenujemy razem szermierkę po godzinach, poświęca dla mnie swój wolny czas. To super, że możesz przeprowadzić wywiad z kimś młodym, a nie z jakimś starym prykiem. Słyszałem, że Ignacio wylosował detektywa Molinę. Ha! – Wydawał się tym faktem bardzo ucieszony. Antonio nie dawał sobie w kaszę dmuchać i budził lekki strach wśród dzieciaków. – Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Nacha pocącego się ze strachu przed wywiadem z don Antoniem.
– Wywiad jest w radiu, więc nie zobaczysz – prychnął Jordan, czym tylko wkurzył swojego kuzyna.
– Musisz zawsze psuć mi frajdę? Antonio rozgromi Nacha, tego jestem pewien. A Theo jest praktycznie naszym rówieśnikiem, więc rozmowa z nim nie będzie trudna. Chcesz, to mogę z nim zagadać, żebyście szybciej przećwiczyli jakieś kwestie, żebyś lepiej wypadła.
– Nie, dzięki, obejdzie się. – Lidia skrzywiła się na samą myśl, że miałaby prosić o coś brata Veronici. Już i tak miała wrażenie, że asystent trenera szermierki ma ją na swoim radarze, od kiedy razem z Jordanem włamali się do jego domu. Nic nie mówił, ale jej zdaniem wcale nie kupił ich bajeczki o poszukiwaniu książek fantasy, które należały do Ulisesa. – Guzman, zamień się – ponowiła prośbę, praktycznie wciskając chłopakowi swoją karteczkę. – Ja z Marleną mam o czym rozmawiać, mogę gadać o chemii godzinami.
– Uwierz mi, Montes, ja też mam z nią do pogadania. – Jordan zacisnął palce na swojej kanapce. Stracił apetyt, rozmawiając o prezesce DetraChemu. – Mam całą listę tematów, które chcę z nią poruszyć.
– A czy ty czasem nie miałeś być grzeczny i nie prowokować Marleny? – przypomniał mu Enrique, naigrywając się z niego trochę, bo nie co dzień widywano Jordana, któremu coś zakazywano i który się do tych zakazów stosował.
– Kto tu mówi o prowokowaniu? To kulturalna rozmowa dwóch kandydatów. – Ton głosu młodego Guzmana miał zapewne brzmieć niewinnie, ale oboje Quen i Lidia zbyt dobrze go znali, by wiedzieć, że jego słowa mają głębsze dno. Nie uszło jego uwadze, że wymieniają zirytowane spojrzenia. – Sorry, Montes, tym razem ci nie pomogę.
– Świetnie – warknęła tylko, wzrokiem wyszukując pozostałych kandydatów. To również nie umknęło Jordanowi.
– Na swojego kochasia nie licz – rzucił złośliwie, kiedy Daniel przekroczył próg stołówki. Pomachał ręką Lidii, ale minę miał nietęgą, kiedy zobaczył, z kim siedzi przy stoliku. – Michelangelo wylosował Javiera Reverte i jest wniebowzięty. Już tworzy w głowie jakiś biznes plan i szykuje się do inwestycji. Co za pozer – dodał już ciszej, nie mogąc się powstrzymać. Nic nie mógł na to poradzić, że Mengoni działał na niego jak płachta na byka.
– Jak kocha, to się zamieni – rzucił Quen, również z lekką złośliwością. Zarobił tym samym cios frytką, która poleciała w jego stronę rzucona przez Lidię. – I kto tu teraz marnuje jedzenie, co? A co z pomysłem, żeby nakarmić bezdomnych pozostałym żarciem ze stołówki?
– Ciiiicho! – Dziewczyna rzuciła wylęknione spojrzenie w stronę Guzmana, który przysłuchiwał się temu z ciekawością, bo nie miał pojęcia, co mają na myśli. Ku rozpaczy Lidii, Quen wyjawił ten pomysł Jordanowi. – Jesteś ze mną czy przeciwko mnie? Nie rozpowiadaj moich pomysłów, już raz się przez to sparzyłam!
– Podejrzewasz, że ukradnę ci pomysły na kampanię? – Syn Fabiana uśmiechnął się półgębkiem w swoim stylu. – Myślisz, że nie mam co robić tylko sabotować wybory?
– Sama nie wiem, co myśleć, skoro mój pomysł z zagospodarowaniem salki przy pokoju samorządowym został tak chętnie podłapany przez ciebie i Ignacia. Wolę nie zdradzać moich tajnych planów, bo zostaną wykorzystane przeciwko mnie. – Lidia założyła ręce na piersi, chcąc pokazać, że nie ustąpi i będzie walczyć do końca, a on nie miał siły się z nią kłócić.
– A ty, Jordan, słyszałem, że zaangażowałeś Veronicę do swojego sztabu, to prawda? – Ibarra miał radochę, nabijając się z kuzyna. Od kiedy przypadkiem dowiedział się od Felixa, że Jordan czuł kiedyś miętę do Veronici, nie przegapił żadnej okazji, żeby się z nim podroczyć. – Tworzycie zgrany duet…
– Vero nie jest moją zastępczynią – odparł tylko Jordan, nie mając ochoty na dziecinne przepychanki słowne.
– No nie, ale tak tylko mówię – długie godziny spędzone nad kampanią, tworzenie plakatów, gadżetów, agitacja wyborcza… – Quen poruszył porozumiewawczo brwiami, a Jordan wywrócił oczami i wyszedł ze stołówki. Lidia pociągnęła Ibarrę za rękaw od mundurka, by mogli być bliżej siebie.
– To prawda, Veronica pomaga Guzmanowi?
– Tak, a co?
– No to świetnie. Mogę zapomnieć o stanowisku. – Dziewczyna z prawdziwą rezygnacją zsunęła się na swoim krześle, tracąc całkowicie energię. Panienka Serratos siedziała nieopodal przy stoliku otoczona wianuszkiem zapatrzonych w nią chłopców z innej klasy.
– A to dlaczego, przecież kampania jeszcze się nie rozkręciła? Musisz tylko naobiecywać stek bzdur i ludzie na ciebie zagłosują. Politycy wciąż tak robią. – Ibarra wzruszył ramionami, nie wiedząc w czym leży powód jej niezadowolenia.
– Ale ja nie chce być jak politycy, chcę być lepsza – oznajmiła trochę zawstydzona. Zaczynała czuć, że nikt tak naprawdę nie rozumie, po co w ogóle zgłosiła swoją kandydaturę. – Chcę coś zmieniać, a tymczasem oni wszyscy patrzą tylko na wygląd i popularność. – Rozpostarła ręce i wskazała na większość osób w stołówce, którzy w trakcie posiłku albo plotkowali i pokazywali sobie popularne dzieci palcami, albo siedzieli w swoich smartfonach i lajkowali zdjęcia najładniejszych osób w szkole. Poczuła się okropnie, kiedy zdała sobie sprawę, że Guzman naprawdę mógł mieć rację, a ona jak zwykle przegra. Nie cierpiała przegrywać.
– Więc uczesz się jakoś, pomaluj się trochę i ubierz się bardziej dziewczęco, może to coś pomoże.
– Chodziło mi o bycie lepszym człowiekiem, głąbie! – warknęła, posyłając kolejną frytkę w jego stronę. – Musimy zacząć serwować zdrowsze jedzenie – dodała już bardziej sama do siebie.
Może i nie była popularna, może nie miała ogromnej grupy przyjaciół, którzy obserwowaliby ją na mediach społecznościowych i naśladowali każdy jej ruch, ale liczyła, że poparcie ludu dało się zdobyć, pokazując ciężką pracę i determinację. Nie zamierzała się poddawać, ona dopiero się rozkręcała.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:29:23 25-08-25    Temat postu:

TEMPORADA 076 cz. 1
AMELIA/JOEL/KAI/JORDAN/ALESSANDRA/LIDIA/VERONICA/LUCAS/CAROLINA/IGNACIO/HUGO


Sportową koszulkę podwinęła tak, by widać jej było pępek. Nie znosiła bezkształtnych rzeczy i nie rozumiała, dlaczego musiały grać w tych okropnych workach na śmieci. Amelia Estrada lubiła czuć się dziewczęco i wyróżniać się z tłumu, więc miała nadzieję, że Marisa Fernandez zaprojektuje im ładne nowe stroje, dzięki którym będzie mogła pokazać swoje wdzięki. Chłopaki z Nuevo Laredo już się rozgrzewali po drugiej stronie siatki, a ona upewniła się, że dobrze ją widać, kiedy prężyła się do obiektywu swojego smartfona, by zrobić idealne zdjęcie na instagrama.
– Estrada, nie jesteś na plaży – popraw bluzkę. – Podskoczyła, kiedy nad jej głową zagrzmiał surowy głos trenera Bruniego. – I zwiąż włosy, zaraz zaczynamy.
Nadąsała się, ale posłusznie poprawiła koszulkę, odprowadzając go wzrokiem do stanowiska sędziowskiego, gdzie wymieniał ostatnie uwagi z arbitrem, którym okazał się być trener dziewczyn z San Nicolas. Ten turniej to jedna wielka zabawa, a przynajmniej tak właśnie się wszyscy zachowywali, a ona chciałaby zagrać na poważnie. Czuła, że z tą drużyną raczej nie miała na to szans, bo z tego co zdążyła zauważyć na treningach, dziewczyny nie były zbyt zgrane i laski z San Nicolas biły je na głowę, że już o siatkarzach z Nuevo Laredo nie wspominając. Była pewna, że dzisiaj również dostaną łomot, ale przynajmniej ładnie wyglądała – brokatowy eyeliner, który pożyczyła jej Maya był strzałem w dziesiątkę. Wzrokiem odnalazła koleżankę, która pomachała jej ręką z trybun, siedząc tuż obok Ruelle. Mia pomyślała, że panienka Del Bosque pewnie zaciągnęła ją tutaj siłą.
– Mia, skarbie, powodzenia! – Usłyszała donośny głos ojca i zapragnęła zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Brodata twarz Victora Estrady pojawiła się niespodziewanie tuż przed nią, a ojciec pocałował ją w policzek, drapiąc ją zarostem. Wytarła policzek wierzchem dłoni, rozglądając się po trybunach, by upewnić się, czy nikt tego nie widział. Bycie córką gubernatora miało swoje plusy, ale nie lubiła, kiedy pojawiał się w jej szkole i kiedy traktował ją jak małą dziewczynkę, którą przecież już dawno przestała być, ale skąd on mógł o tym wiedzieć? Nie był obecny w jej życiu, kiedy najbardziej go potrzebowała, a teraz udawał ojca roku.
– Tak, powodzenia. – Joel Santillana pojawił się obok gubernatora, z którym zapewne przyjechał do szkoły, ale przynajmniej on miał minę, która wyrażała lekkie zażenowanie, za co była mu wdzięczna.
– Julie nie przyszła? – Amelia zdziwiła się, wzrokiem szukając swojej przyszłej macochy, ale nigdzie jej nie było
– Nie mogła, bardzo jej przykro. – Victor zrobił smutną minkę, przekazując córce przeprosiny od narzeczonej. – Akurat prowadzi wykład, ale na kolejny mecz na pewno wpadnie.
– Super. – Amelia nie miała pojęcia, jak na to zareagować. Nie miała nic przeciwko Juliecie, w gruncie rzeczy słabo ją znała. Kobieta się starała, przychodziła na mecze piłki nożnej i siatkówki, w szkole zachowywała profesjonalizm, doskonale wiedząc, że Mia nie życzy sobie spoufalania się z gronem pedagogicznym, bo to obciach. Julie miała takt, czego niestety nie można było powiedzieć o jej ojcu, który cały rozpromieniony właśnie informował Joela, że jego świętej pamięci żona również grała w siatkówkę i nawet była w juniorskiej reprezentacji Meksyku. Amelia poczuła, że robi jej się niedobrze, więc przeprosiła ich i poszła się rozgrzać.
– Chciałbym taką małą drużynę – oznajmił Estrada jak gdyby nigdy nic, kiedy zasiadł z Joelem na trybunach. W jego oczach widać było dumę, kiedy śledził wzrokiem córkę i inne dzieciaki tak pełne pasji.
– Masz sporo kasy, kup sobie – zaproponował ze śmiechem Joel. Lubił Victora, to był porządny gość, więc nie miał oporów, by spędzić z nim trochę czasu typowo „po męsku”. Norma i tak miała dzisiaj mnóstwo pracy, więc miał wolny dzień. Kiedy przyszły szwagier zaproponował wspólny wypad na mecz jego córki, nie oponował.
– Nie, nie o to mi chodzi. – Oczy gubernatora zaświeciły się jak dwa węgielki. – Chciałbym taką małą gromadkę szkrabów. Myślę, że już niedługo będą takie biegać po naszym podwórku.
Chwilę zajęło Santillanie pojęcie sensu tych słów i nawet wtedy, kiedy już mu się to udało, nadal nie był pewien, czy facet sobie z niego nie żartuje. Victor był gościem do rany przyłóż, ale albo miłość pomieszała mu w głowie, albo był po prostu głupi, jeśli sądził, że Julietta zacznie mu teraz rodzić dzieci, żeby on mógł sobie stworzyć małą drużynę piłkarską. Policzył w głowie do dziesięciu, zanim odpowiedział, żeby nie zabrzmieć wrednie. Postanowił być tak delikatny, jak to tylko możliwe.
– Vic, wiesz o tym, że Julie ma już prawie czterdzieści lat, prawda?
– Joel, to nie jest problem. Mam znajomych, którym się udało po wielu próbach. Nauka idzie tak do przodu… A poza tym zawsze można też adoptować. Mamy środki, mamy dużo miłości do rozdania, dlaczego by tego nie wykorzystać?
– Ymmm chyba mnie nie zrozumiałeś. – Pilot podrapał się po szyi, zastanawiając się, jak to ubrać w słowa. – Julietta raczej nie myśli o dzieciach.
– Nonsens, chcemy założyć rodzinę.
„Ty już masz rodzinę” – pomyślał Joel, czując, że to trochę nie fair w stosunku do jego dzieci, które były już prawie odchowane głównie dzięki szkole z internatem w stolicy. Victor chciał dużej gromadki, domu pełnego dziecięcego śmiechu i na pewno sprawdziłby się jako ten fajny, wyluzowany ojciec, ale nie znał się na dyscyplinie, nie znał się na wychowaniu. A Julietta? Julietta nigdy nie chciała mieć dzieci, a Joel nie musiał jej nawet o to pytać, by o tym wiedzieć. Jako jej brat bliźniak po prostu to czuł, a zresztą każdy kto ją znał wiedział, że na pierwszym miejscu zawsze stawiała karierę. Teraz było już trochę za późno na zakładanie rodziny od podstaw. Julie wybrała Victora, bo już miał stabilizację finansową, już miał dzieci i już wiele rzeczy przeżył, więc nie musiała się o to martwić. Zrobiło mu się trochę żal Victora, bo jeśli sądził, że żeniąc się z Julie, ród Estradów się powiększy, to grubo się mylił. Jego siostra nigdy nie miała wykształconego instynktu macierzyńskiego, nawet w dzieciństwie niespecjalnie lubiła zabawy lalkami-bobasami, nie lubiła bawić się w dom. Nie miał jednak serca informować o tym Victora, który tak się cieszył. Julietta musiała zająć się tym sama.

***

Wyciągał szyję w stronę boiska do siatkówki, szukając wśród rozgrzewających się dziewczyn tej jednej ślicznej brunetki, której nie sposób było przeoczyć. Nigdzie jej jednak nie było i szybko pojął, że został tutaj zwabiony podstępem.
– Nie przyszedłbyś, gdybym powiedział, że Carolina już nie jest w drużynie. – Dino nie odczuwał wyrzutów sumienia, że tak pogrywał sobie z uczuciami przyjaciela. Wzruszył tylko ramionami, przeciskając się przez tłum zbierających się powoli na trybunach kibiców. – Wyluzuj, Kai, chciałem cię wyciągnąć z domu.
– Mam pracę, Dino, nie mogę tak po prostu sobie olewać… – Kai Romero z trudem podążał za żwawym kolegą, który sprawnie lawirował między ludźmi.
– Nic się nie stanie, jak raz to olejesz, okej? Jesteśmy na trzecim roku, już czas najwyższy bardziej się angażować. Proszę cię, Kai, choć raz chcę móc się pochwalić, że mój kumpel jest cool. – Reyes odwrócił się do niego z miną przedszkolaka.
– To chyba pora znaleźć innego kumpla. – Kai nie mógł powstrzymać parsknięcia po jego stwierdzeniu.
– Wyprostuj się trochę i pokaż swoje atuty, to może jakieś dziewczyny wreszcie się do nas odezwą, okej? – Dino rzucił to niemal błagalnym tonem, przez co Malachai prawie się potknął, bo tak go to rozśmieszyło. – Cześć, Mia! Powodzenia dzisiaj! – dodał Reyes na widok Amelii i nawet pomachał jej z entuzjazmem ręką, przekrzykując tłum ludzi, ale nastolatka tylko zmierzyła go wzrokiem, po czym skrzywiła się na widok Kaia, który mu towarzyszył i odeszła odbijać piłkę z Aurorą Ledesmą. – Podpadłeś córce gubernatora, Kai, to nie wróży dobrze.
– Przecież nic nie zrobiłem.
– Podpaść córce gubernatora to prawie tak jak… no, nie mam porównania, ale wiesz o co chodzi – to niedobrze. – Chłopak miał swój własny światopogląd i nie dawał sobie przetłumaczyć inaczej. Malachai natomiast nie miał parcia, by być lubiany, kompletnie mu na tym nie zależało. Chciał przetrwać liceum i wyjechać na studia gdzieś daleko, gdzie nikt nie znałby jego sytuacji rodzinnej i mógłby zacząć od nowa. Czasami zastanawiał się, jak to możliwe, że się przyjaźnią, skoro są tak różni, ale jednak Dino był lojalnym kumplem i zawsze mógł na niego liczyć, nawet jeśli czasem miał dziwne pomysły. – Mówię ci, Kai, musimy zacząć się rozglądać. W tym semestrze trzeba wreszcie wyjść z cienia i pokazać światu, na co nas stać. Dlatego nie mogłem dłużej siedzieć bezczynnie i zapisałem cię do drużyny lekkoatletycznej.
– Dino… – Kai westchnął tylko, chcąc mu powiedzieć, że to nie jest dobry pomysł, ale kolega uciszył go, wyciągając w jego stronę rękę.
– Musisz budować swoje podanie na studia, okej? Zostało półtora roku! Nikogo nie będzie interesowało, że pracowałeś w gospodarstwie w każdy weekend i wakacje. Jeśli to nie była jakaś prestiżowa kancelaria, redakcja największej gazety w stanie albo cholerne ministerstwo, to wszyscy będą to mieli gdzieś. Teraz liczą się tylko kontakty, Kai, musisz w końcu o to zadbać. Proszę cię – dodał na sam koniec, by wyrazić swoją troskę. Jego przyjacielowi nie brakowało inteligencji i miał sporo talentów, ale problemem była jego ambicja – zdawał się zadowalać byle czym i nie dążył do czegoś więcej.
Młody Romero nic nie odpowiedział, bo nie było sensu się kłócić. Mieszkali na prowincji, gdzie nie każdy miał równe szanse. Jeśli nie miało się pieniędzy ani wpływowych krewnych, raczej ciężko było się stąd wyrwać. Może powinien bardziej się uaktywnić, może powinien zacząć budować swoje „portfolio”, ale dla niego nie miało to większego sensu z jednej, bardzo prostej przyczyny – na stałe miał już przypisaną łatkę syna kryminalistów i odczarowanie tego zdawało się po prostu niemożliwe.
Dino wskazał mu miejsca, które wykupił, a on usiadł, postanawiając nie komentować faktu, że niedaleko nich siedziały popularne dzieciaki. Był pewien, że jego przyjaciel celowo wybrał ten rząd, ale nie miał pojęcia, jak udało mu się tego dokonać. Nie miało to jednak w tej chwili żadnego znaczenia, bo nieopodal zobaczył Carolinę Nayerę. Przyniosła ze sobą książkę na mecz, co wydało mu się urocze, bo nawet w takiej chwili nauka była dla niej najważniejsza. Obok niej Ignacio Fernandez rechotał ze swoimi kumplami i nabijał się z siatkarzy katolickiego liceum z Nuevo Laredo, a Kai zastanawiał się, co taka dziewczyna jak ona robi z takim bęcwałem jak on. Zasłużyła przecież na kogoś lepszego. No tak, ale on przecież był nikim i ona nigdy nie zwróciłaby na niego uwagi…
– Mógłbyś?
Dopiero po chwili zreflektował, że stoi nad nim uczeń z klasy wyżej i próbuje przepchać się do swojego miejsca w rzędzie. Długie nogi Kaia skutecznie mu to jednak udaremniały. Jordan Guzman powoli zaczynał wyglądać na zirytowanego, więc Dino w pośpiechu kopnął Kaia w kostkę, żeby zrobił przejście.
– Jasne, sorry – przeprosił szybko Romero, przepuszczając Guzmana. – Cześć – przywitał się, choć właściwie nie wiedział po co, bo syn Fabiana przecisnął się tylko na swoje miejsce i nie zaszczycił go żadnym słowem powitania czy choćby uprzejmym kiwnięciem głową. – Nie lubi mnie – podzielił się swoim spostrzeżeniem z przyjacielem, który gapił się na niego z rozdziawionymi ustami, jakby nie dowierzał, że ten ośmielił się zagaić do popularnego dzieciaka.
– Kai, proszę cię. – Dino Reyes uwielbiał objaśniać mu świat w swoim stylu, a on nie oponował. – Gwarantuję ci, że Jordan Guzman nic do ciebie nie ma. Właściwie to mam niemal stuprocentową pewność, że on nie tylko nie ma pojęcia, kim ty jesteś, ale też ma to po prostu gdzieś.
– Zna mnie, pracowałem latem w sadzie mango jego dziadków w Veracruz, widywał mnie. – Kai nie miał co do tego wątpliwości. Całe lato Guzman chodził swoimi ścieżkami i nie spędzał czasu z siostrą czy dziadkami, ale na pewno wiedział, kto pracuje w sadzie, w końcu sam za dzieciaka tam pomagał. Nie bardzo go to jednak obeszło, bo przywitał się w końcu tylko z grzeczności – miał duży szacunek do don Leopolda i doni Serafiny. Jak na zawołanie pan Guzman pojawił się na sali gimnastycznej ze swoją wnuczką i wyciągnął na powitanie rękę w stronę Kaia. – Don Leopoldo, dzień dobry.
– Nie wstawaj, chłopcze, bo zasłonisz innym widok. – Dziadek Neli przystopował szesnastolatka, który w panice miał chyba ochotę się mu ukłonić. – Kim jest twój kolega?
– Dino Reyes, proszę pana.
– Dino? Co to za imię jak dla supermarketu? – Polo zmarszczył brwi, przyglądając się gapiowatemu chłopcu od stóp do głów.
– Zaczyna się. – Nela, która nie lubiła towarzystwa innych ludzi ponagliła dziadka i tylko kiwnęła nieśmiało głową na powitanie młodemu Romero. Usiedli tuż za nimi i mecz się rozpoczął.

*

Kevin kupił bilety, więc nie martwił się o miejsce na trybunach. Przyszedł głównie po to, by mieć na oku Mengoniego, który nawet teraz mierził go tyłem swojej głowy, siedząc kilka rzędów niżej. Syn Marleny witał się ze wszystkimi znajomymi, którzy powoli schodzili się na salę, by obejrzeć mecz, zbijał sobie „żółwiki” z drugoklasistami, którzy zachowywali się tak, jakby wygrali na loterii, bo starszak zechciał zwrócił na nich uwagę. Uśmiechał się serdecznie do każdego tak, że Jordana aż mdliło. Tak, Jordan zdecydowanie nie cierpiał Daniela Mengoniego – po prostu nie wierzył, że ktokolwiek może być aż tak bezinteresownie miły. Ten gość musiał mieć jakiś ukryty motyw, a on zamierzał go odkryć. Czuł, że konkurent jest bardziej podobny do swojej matki, niż pokazywał, a to mu się nie podobało, bo Marlena była jedną z najniebezpieczniejszych osób, które znał.
– Też powinieneś szukać poparcia u młodszych uczniów – poinformowała go Alessandra, która przysiadła obok niego, po cichu obserwując jego reakcję na spotkanie Daniela z jego młodymi wyborcami. – Oni są podatni, łatwo im dużo obiecać. Jeśli chcesz wygrać wybory, trzeba skupić się w dużej mierze na pierwszej i drugiej klasie, zanim Ignacio Fernandez całkiem ich zbajeruje obietnicą czterodniowego tygodnia szkolnego.
– To właśnie im obiecuje? – Guzman nie miał pojęcia, czy bardziej ma ochotę się roześmiać, czy załamać ręce. Nie był też pewny, kto w tej sytuacji jest głupszy – Nacho, bo obiecuje coś, czego nigdy nie uda mu się spełnić, czy może pierwszoroczniacy, którzy wierzyli w każde słowo. – Nie będę żebrał o głosy, Alex, to nie w moim stylu. To w stylu twojego kuzyna – dodał, krzywiąc się na widok Daniela, który poderwał się z miejsca, by uściskać rękę Conrada Saverina. Wymienili kilka uprzejmości, po czym profesor usiadł niedaleko razem ze swoją dziewczyną, by obserwować mecz Lidii.
– Daniel jest lubiany, nie znam nikogo, kto by go nie lubił. No, oprócz ciebie – dodała po chwili namysłu. – On też za tobą nie przepada.
– Domyślam się, skoro skarży na mnie swojej mamusi – prychnął, wiercąc dziurę w tyle głowy Daniela. – Wiem, dlaczego on mnie tak wkurza, ale nie wiem, co on ma do mnie.
– To chyba ma coś wspólnego z tym, że chodziliście z tą samą dziewczyną… – Alessandra spuściła głowę zawstydzona, skupiając się na swoim smartfonie, bo nie była pewna, na ile może sobie pozwolić przy Guzmanie.
– Z Dalią? Słyszałem, że chodził z nią na letnich koloniach, kiedy mieli po czternaście lat, ale to było dawno. To nie tak, że rzuciła go dla mnie czy coś…
– Nie, nie chodziło mi o Dalię, tylko o Martę…
– Jaką Martę? – Jordan odwrócił się w jej stronę ze zmarszczonym czołem, bo totalnie go zaskoczyła. – Nigdy nie chodziłem z żadną Martą.
– Nie? – Alex była równie zaskoczona. – Z Martą Landeros. Chodziła ze mną do klasy w San Nicolas. Dość wysoka, włosy ciemny blond… Gra w siatkówkę i jest cheerleaderką. O, tam siedzi. – Dziewczyna pochyliła się lekko i wskazała palcem nastolatkę, która razem z koleżankami z siatkarskiej drużyny obserwowała grę swoich konkurentów kilka rzędów niżej. Jordan musiał zmrużyć oczy, by dobrze jej się przyjrzeć z daleka. W pewnym momencie dziewczyna odwróciła się w ich stronę i uśmiechnęła się na powitanie. – To jest właśnie Marta.
– Kojarzę ją z treningów w San Nicolas, ale mogę cię zapewnić, że nigdy nic mnie z nią nie łączyło. Nigdy nie umawiałem się z koleżankami z tej samej szkoły – dodał, bo była to szczera prawda. Zrobił ten błąd z Dalią i potem tego żałował, bo kosztowało go to niepotrzebną dramę, a potem, już po ich zerwaniu, miesiącami byli na językach.
– Och, nie wiedziałam – wyrwało się z gardła Alex, która miała nadzieję, że włosy dobrze zakrywały jej zaróżowione policzki. – No w każdym razie tak mi się wydawało.
– Zaraz, Mengoni myśli, że chodziłem z jego laską i dlatego mnie nie lubi? – Wolał się upewnić, bo to oskarżenie było absurdalne.
– Zerwała z nim pod koniec zeszłego roku szkolnego, a może to było w wakacje? W każdym razie myślałam, że rozstali się przez ciebie.
– Niby dlaczego miałbym mieć z tym coś wspólnego?
– Cóż… nie to że podsłuchiwałam czy coś… – Alex zawstydziła się jeszcze bardziej i zaczęła nerwowo obracać w dłoniach telefon. – Ale twoje imię mogło paść w rozmowie.
– Nie wiem, o co chodzi twojemu kuzynowi, ale nie odbiłem mu laski, to na pewno – usprawiedliwił się, ponownie skupiając uwagę na Mengonim. Być może syn Marleny wyczuł, że o nim rozmawiają, bo odwrócił się w ich stronę, a ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Kiwnął uprzejmie głową na powitanie, ale Jordan nie odwzajemnił tego gestu. Kevin Del Bosque również się odwrócił i pomachał koledze ręką.
– Założę sobie tego instagrama – poinformował ją znienacka, uznając, że jeśli chciał pokonać Mengoniego, musiał się bardziej postarać. – Nie muszę się tam chyba bardzo udzielać, co?
– Skąd, wszystkim się zajmę! – Dziewczyna wydawała się w szoku, że jednak się na to zgodził, ale ucieszył ją ten fakt, bo to oznaczało, że kampania pójdzie do przodu. – Wybierz tylko nick, ja mogę publikować za ciebie jak twoja asystentka.
– Nie jesteś asystentką, jesteś moją zastępczynią – poprawił ją.
– Hej! Naprawdę przyszedłeś! – Veronica Serratos przerwała im rozmowę, machając ręką z boiska i uśmiechając się szeroko. Chyba nie sądziła, że mówił poważnie dzisiaj rano. Wyglądała na tak uradowaną, jakby już wygrała mecz.
– Mówiłem, że przyjdę – uciął krótko, odprowadzając ją wzrokiem na rozgrzewkę z innymi dziewczynami. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie poinformował Alex o kilku ważnych kwestiach. – Byłbym zapomniał, Veronica dołączyła do naszego sztabu. Ma namiary na jakąś drukarnię i mówiła coś o plakatach wyborczych. Ja się nie znam na tych pierdołach, więc mogę liczyć, że zajmiecie się tym razem? Ufam ci, będziesz wiedziała, co trzeba zrobić.
– Och, dobrze. Czy Veronica ma jakąś określoną funkcję? – Blondynka zerknęła na boisko, gdzie panna Serratos promieniała po tym krótkim spotkaniu z dawnym przyjacielem. – Była przewodniczącą w San Nicolas, więc może lepiej, żeby ona została wice…
– Nie, ty jesteś wice. To znaczy będziesz, jak już wygram – poprawił się, nie chcąc, by źle zrozumiała jego słowa. – Nica ma doświadczenie…
– Nica?
– Veronica – poprawił się, przypominając sobie, że powinien zachować profesjonalizm. Żadnych przyjaźni, żadnego spoufalania się. – Prowadziła już takie kampanie, więc zna się na rzeczy, a ty potrafisz zbierać dane i analizować, więc jakoś się uzupełnicie.
– Dobrze – zgodziła się, przytakując mu głową i robiąc notatki na swoim smartfonie. Gra na boisku się rozpoczęła i Jordan zainteresował się meczem, więc głupio jej było odciągać go od akcji. Odchrząknęła nieśmiało i zniżyła głos, by nikt ich nie mógł usłyszeć: – Doktor Ochoa dała mi skierowanie do ginekologa. To normalne?
– Hmm? – Do Jordana w pierwszej chwili nie dotarły jej słowa, bo zbyt zapatrzył się na boisko, gdzie siatkarze z Nuevo Laredo ewidentnie nie przyszli po wygraną i raczej traktowali to spotkanie jak rozgrzewkę, co irytowało Lidię. Montes posyłała mocne zagrywki w stronę przeciwników, zdobywając już trzeciego asa serwisowego, ale pomimo aplauzu widowni widać było po jej twarzy, że jest wściekła, bo nikt nie rzucał się, by odebrać jej zabójczy serwis. Co jak co, ale ból zabójczego serwisu Montes Jordan znał aż za dobrze.
– Podobno muszę iść z opiekunem, ale się wstydzę. Będą mi robić jakieś skomplikowane badania, chcą wykluczyć endometriozę. Nie wiem, czy to dobrze czy źle. Będziesz analizował wyniki?
– Alex, ja nie powinienem z tobą o tym rozmawiać – odezwał się w końcu przepraszającym tonem.
– Dlaczego? Przecież to dzięki tobie w ogóle mnie badają. – Nie rozumiała, dlaczego nie może dać jej wskazówek. – Nie lubię lekarzy, oni nie wiedzą, co mi dolega. Ale tobie ufam.
– Wiem, to frustrujące – przyznał, ale jednak Lucia Ochoa miała rację, Aldo zresztą też – nie powinien się aż tak angażować, nie powinien się spoufalać z pacjentami, szczególnie tymi, którzy byli jego kolegami lub koleżankami ze szkoły, to nieprofesjonalne. – Ale nie jestem lekarzem, więc nie wolno mi z tobą konsultować takich rzeczy. Najlepiej będzie jak zapytasz bezpośrednio lekarza, jeśli masz jakieś obawy. Może twoja mama mogłaby z tobą pójść i…?
– Moja mama wyjechała za granicę. – W głosie Alex zabrzmiała nieznana mu dotąd oschła nuta. Była cięta na matkę, miała do niej wiele żalu, podobnie zresztą jak do ojca, ale nie sądził, że ich relacja jest aż tak skomplikowana. – Mam więc iść do ginekologa z ojcem, który wolne chwile woli spędzać, romansując z barmanką? Zapadnę się pod ziemię.
– Naprawdę chciałbym ci jakoś pomóc, wierz mi. – Jordan westchnął cicho, bo nie miał żadnych słów otuchy. – A Anita jest w porządku – dodał, chcąc podkreślić, że nie powinna czuć się zagrożona przez nową dziewczynę Gianluci.
– Więc mam poprosić ją? – Alessandra wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
– Nie, to musi być prawny opiekun.
– Więc zostaje ciotka Marlena. – Alex zrozumiała przekaz i spuściła głowę zrezygnowana. Jordan nie musiał potwierdzać, bo wiedziała, że ma rację.
– Pomogę, jak tylko będę mógł, ale nie powinienem… sama rozumiesz. – Miał nadzieję, że koleżanka zdaje sobie sprawę, że to trochę bardziej skomplikowane. Na szczęście Alex była inteligentną dziewczyną, pokiwała głową, ale minę miała smętną.
– Rozumiem. – Przytaknęła, postukując nerwowo paznokciem w obudowę telefonu. – Chcesz zrobić dzisiaj zdjęcia do plakatów wyborczych? Mam w szafce mój aparat, noszę na kółko fotograficzne. Możemy to zrobić po meczu.
– Dzisiaj nie mogę, jestem już umówiony – odparł, zerkając na zegarek. Szczerze powiedziawszy, z dwojga złego wolałby już pozować do zdjęć, mimo że ich nie cierpiał, niż wykonywać zadanie zlecone mu przez dziadka. Nie zamierzał jednak zanudzać tym Alex. – Może innym razem? Jutro po rejsie będzie już późno, więc po prostu zobaczymy, kiedy nam obojgu podpasuje jakiś termin.
– Wybierasz się na ryby z don Mariano? Ja też. – Alex była w lekkim szoku i wcale jej się nie dziwił, bo przecież nigdy nie był chętny do spotkań towarzyskich, a tutaj nagle dawał się wyciągnąć dziadkowi na wędkarskie męskie party.
– Ojciec znów zaciąga cię na ryby? – Uniósł brwi, myśląc sobie, że Gianluca Mazzarello to jednak jest matołem.
– Zawsze chciał mieć syna – wyznała, wzruszając ramionami, bo niespecjalnie ją to obchodziło, a może tylko sprawiała takie wrażenie. – Ma za to idealnego siostrzeńca. Daniel też się wybiera z wujem Adriano. – Zerknęła w dół na kuzyna, któremu Kevin właśnie robił fotkę i wrzucał na instagrama. Na ten widok Jordan wywrócił oczami.
– Świetnie. Im nas więcej, tym weselej, prawda? – rzucił sarkastycznie, zastanawiając się, czy będzie w stanie się powstrzymać przed wyrzuceniem Mengoniego za burtę jutro wieczorem.

***

– Świetny mecz!
– Spadaj.
Lidia nie zamierzała być niemiła, tak po prostu wyszło. Przyjmujący zespołu z Nuevo Laredo podawał jej rękę pod siatką, kiedy wszyscy sobie gratulowali, ale ona jej nie uścisnęła. Powiedzieć, że była wściekła to niedopowiedzenie. Wypruwała sobie flaki, traktowała to wszystko bardzo na poważnie, tylko po to, żeby dzisiaj przyjść i poodbijać sobie piłkę, jakby grała sama ze sobą.
– Wygrałyście przecież. – Wysoki chłopak nie rozumiał tej agresywnej postawy, a ją z kolei zirytował fakt, że nie był nawet odrobinę spocony.
– Ale tak jakbyśmy przegrały! – warknęła, nie zważając na to, że blokuje kolejkę. – Daliście nam wygrać, w ogóle nie zamierzaliście zdobywać punktów. Graliście jak barany.
– Montes, zbiórka. – Oliver Bruni zacisnął mocno szczękę, słysząc odzywki swojej kapitan. Z jeszcze większą złością powlokła się w stronę stanowiska trenera i przyjęła ręcznik od Huga. – Takie teksty zachowaj na podwórko, nie życzę sobie prowokacji pod siatką.
– Było już po meczu.
– Nie życzę sobie też żadnych pyskówek – dodał nauczyciel, zakładając ręce na piersi. Krótki rękaw koszulki podwinął mu się, ukazując malowniczą bliznę na lewym bicepsie.
– Trenerze, myślę, że Lidia po prostu jest trochę sfrustrowana. Nasi przeciwnicy niespecjalnie się starali wygrać – wytłumaczyła koleżankę z drużyny Veronica, czym zasłużyła sobie na morderczy wzrok Lidii.
– Nie potrzebuję adwokatki. – Montes zirytowała się tylko bardziej. Kto jej kazał stawać w jej obronie? Nie miała za co przepraszać, a Vero, nie wiedzieć czemu, postanowiła usprawiedliwić ją przed Brunim, który robił z igły widły. – I mówię prawdę – ci goście z Nuevo Laredo grali jak przedszkolaki, przepuścili moje wszystkie zagrywki. Niby jak mamy nauczyć się grać na poważnie, skoro nikt nie gra na poważnie?!
– Lidio. – Conrado zszedł z trybun i stanął tuż koło trenera. Jeszcze tego jej brakowało, żeby Saverin dał jej reprymendę za brak szacunku do trenera. Och, gdyby Conrado wiedział, że trener jest też niebezpiecznym członkiem groźnego kartelu, Oliver pewnie już by siedział za kratkami. Nie mogła mu jednak tego wyjawić. Na jego widok lekko spokorniała, a kiedy dostrzegła Veronicę Russo tuż za jego plecami, poczuła się tylko gorzej – nie tylko dlatego, że zabrał ją na mecz, ale dlatego że była świadkiem jej wybuchu i pewnie miała ją teraz za problematyczną przybłędę, którą Conrado przygarnął z dobroci serca, a która nie miała za grosz wdzięczności. – Trenerze…
– Spokojnie, panie Saverin, znam dość dobrze temperament mojej kapitan, proszę za nią nie przepraszać, bo inaczej niczego się nie nauczy. – Oliver posłał Lidii ostatnie spojrzenie pełne dezaprobaty, po czym poklepał Vero po ramieniu. – Świetne kiwki w drugim secie, tak trzymaj.
Uśmiech zszedł z twarzy panny Serratos jak ręką odjął, kiedy zobaczyła minę Lidii. Wcale nie było jej intencją przyćmiewać pani kapitan. Cieszyła się z pochwał trenera i lubiła grać, więc nawet taki lekki mecz jak dzisiaj sprawiał jej radość. Dodatkowo na trybunach był Jordan, poprosił ją, by pomogła w jego kampanii, a to był pierwszy krok do odzyskania jego przyjaźni. Nawet Marcus i Adora, którzy przyszli razem, nie byli w stanie zepsuć jej humoru, głównie dlatego, że postanowiła w ogóle na nich nie patrzeć.
– Idę się umyć. – Lidia poinformowała Conrada i odeszła w stronę szatni, potrzebowała ochłonąć. – Jezu Chryste! – krzyknęła, kiedy tuż po przekroczeniu progu łazienki ujrzała Izzie Gomez. – Przestraszyłam się! Co wy tu robicie? – Zerknęła na Izzie, Barbarę i kilka innych dziewczyn z Nuevo Laredo, które rozsiadły się na ławeczkach, wyraźnie na nie czekając.
– Wiecie, co wam pomoże rozładować emocje? – Panienka Gomez najwidoczniej już zapomniała o swoim wczorajszym bliskim spotkaniu z grzechotnikiem, bo uśmiechała się przyjacielsko do wszystkich, roztaczając pozytywną energię, która w tej chwili Lidii nie chciała się akurat udzielić. – Integracja!
– Masz już termin? – Olivia bez krępacji ściągnęła koszulkę, zostając tylko na staniku. Musiała już podejmować ten temat z dziewczętami ze szkoły katolickiej, bo nie wyglądała na zdziwioną propozycją. – Jutro nie mogę, mój tata przyjeżdża do miasta i idziemy na obiad – oświadczyła głośno i wyraźnie, żeby każdy dobrze słyszał.
– To świetnie, widzisz go raz do roku, więc moje gratulacje – rzuciła złośliwie Anna Conde, zanosząc się rechotem. Podczas gdy Bustamante piekliła się ze złości, córka Violetty zwróciła się bezpośrednio do Isabelli: – Co masz na myśli, mówiąc „integracja”? Kto niby miałby wziąć w niej udział?
– Wszyscy. – Izzie powiedziała to takim tonem, jakby to było oczywiste. – Wszystkie drużyny sportowe – siatkarki, piłkarze – chętnie poznam was wszystkich bliżej. Rozmawiałam już z laskami z San Nicolas i im pasuje, a Patricio mówi, że kolesiom na pewno też będzie odpowiadał czwartek. Pogramy w jakieś gry, zjemy dobre jedzonko, może jakiś grill? Dona Prudencja na pewno wypożyczy nam sprzęt na El Tesoro. Nie mogę się doczekać! – Klasnęła w ręce, czym tylko zdziwiła Lidię.
– Będziecie tu tylko tydzień. Po co się integrować?
– Nie jest fajnie poznać nowych ludzi? – Gomez przekrzywiła głowę, nie bardzo rozumiejąc sceptycyzm Montes. – Ja się bardzo cieszę, bo w naszej szkole nigdy nic się nie dzieje, a z tymi dziewczynami spędzam tyle czasu, że czasem mam ich dosyć – zażartowała, uśmiechając się przepraszająco w stronę koleżanek z drużyny.
– I vice versa – palnęła Barbara Urquiza, przyglądając się leniwie swoim paznokciom. – Dla mnie bomba, nie przegapię żadnej okazji do imprezy. Ale mam nadzieję, że przyjdą też przystojniacy…
– Tak, zaprosiłam piłkarzy i siatkarzy, przecież mówię…
– Mam na myśli prawdziwych przystojniaków, a nie tych lalusiów w żelu na głowie w stylu Christiano Ronaldo. – Bari roześmiała się kpiąco.
– Uwierz mi, gdyby byli u nas chłopcy wyglądający jak Christiano Ronaldo, to nie byłabym singielką – oświadczyła Olivia, co z kolei Anakonda skwitowała głośnym prychnięciem. – Masz katar, Anno? Może przyda ci się zwolnienie lekarskie, co? – warknęła ze złością, ale szkolna plotkara już nic nie powiedziała.
– Mam na myśli szermierzy albo pływaków. Albo po prostu fajnych kolesi z waszej szkoły. Nie uwierzę, że gwiazdorami są tylko ci pięknisie w rajstopach. Choć muszę przyznać, że Marcus Delgado jest całkiem przyjemny dla oka, nie przeczę. – Bari uśmiechnęła się figlarnie, co kilka dziewczyn z jej drużyny trochę zawstydziło.
– Marcus jest zajęty – powiedziała szybko Veronica, właściwie nie mając prawa, by to robić, ale wolała się upewnić, że Barbara nie będzie niczego próbowała. Znała ją aż za dobrze z poprzedniej szkoły, z której córka Pameli wyleciała za złe sprawowanie.
– A od kiedy to dla ciebie problem? Jaką suką musiałaś być, żeby zdradzić takiego faceta jak on i to z Franklinem Guzmanem? Wszyscy o tym trąbili. – Barbara nie miała filtra i słuchając tego miało się wrażenie, że niespecjalnie zależało jej na dobrych kontaktach z dziewczynami. Wyglądało na to, że przyjazd do Pueblo de Luz po prostu ją nudził i szukała jakichś atrakcji. – Dawałaś komu popadnie, a Marcusowi nie chciałaś, co ci dolega dziewczyno?
– To nie jest odpowiednie miejsce do takich rozmów. – Lidia poszła po rozum do głowy i postanowiła ukrócić te złośliwości. Nie lubiła Veronici, ale dostrzegła w jej oczach łzy i zrobiło jej się trochę żal. Barbara Urquiza zaczynała działać jej na nerwy i nie miała pojęcia, co takiego widział w niej Quen. Chyba będzie musiała go ostrzec przed tą dziewczyną, ona oznaczała same kłopoty.
– Świętoszka się odezwała. – Bari parsknęła śmiechem. Nie wyglądało na to, żeby celowo chciała wbić Lidii szpilkę, bardziej była zaciekawiona jej postawą. – Teraz widzę, co mój święty kuzyn w tobie widzi. Daniel jest idealny do bólu. Ciekawe, czy wie, jak sobie poczynasz na boku, chadzając po klubach z innymi przystojniakami…
– Lidia? – Rose parsknęła śmiechem po tych słowach, bo oskarżenie było absurdalne. Jej przyjaciółka nie tylko nie chodziła na imprezy, ale też nie była typem, który flirtowałby z chłopakami. Montes była zielona w sprawach damsko-męskich, więc była pewna, że Barbara się pomyliła.
– Możecie wyjść? Chcemy się przebrać po meczu. – Sol zwróciła wszystkim uwagę, wyczuwając rozdrażnienie pani kapitan. Barbara uniosła ręce w geście poddania.
– Do zobaczenia w czwartek. – Puściła im wszystkim oczko i wyszła.
– Przepraszam za nią. – Izzie dopadła do Lidii i Veronici ze zbolałą miną. – Naprawdę nie mam nad nią kompletnie kontroli. Prawdę mówiąc, nawet własna matka nie umie jej przypilnować. Ale mam nadzieję, że mimo wszystko wpadniecie w czwartek na El Tesoro? Obiecuję, że będzie fajnie. Ja jestem fajna – dodała, klepiąc się po klatce piersiowej, jakby obiecywała wszystkim, że różni się od Barbary.
– Tak, o tobie też słyszałyśmy, Isabello. – Anakonda syknęła na jej widok i odrzuciła włosy do tyłu, po czym ruszyła pod prysznic. – Ale przyjdę, nie przegapię dobrej zabawy. Mogę przyprowadzić kilka osób?
– Pewnie! Im nas więcej, tym weselej. Felix mówił, że też chętnie wpadnie.
– Felix tak powiedział? – Rose zmarszczyła brwi, bo Castellano raczej do rozrywkowych typów nie należał.
– Tak, wszystkim przyda nam się mała przerwa. A o co chodziło tej dziewczynie? – Izzie szepnęła konspiracyjnie, wskazując palcem na pomieszczenie obok, skąd dochodził szum wody z prysznica.
– Pewnie o to, że sypiałaś z Jordanem Guzmanem – odparła jak gdyby nigdy nic Olivia. Nie zamierzała się kąpać, bo i tak przesiedziała na ławce rezerwowych. Oliver Bruni lubił ją karać w ten sposób, ale nie narzekała, bo przynajmniej nie musiała go znosić. – A Anakonda się w nim kocha od podstawówki.
– Och, ojej. – Izzie zrobiła taką minę, że Olivia parsknęła śmiechem.
– Nie przejmuj się nią, seks to nie zbrodnia.
– Ale grzech – dopowiedziała jedna z dziewczyn z Nuevo Laredo, czym zasłużyła sobie na ciche śmiechy siatkarek. – Wam nie mówią, że to grzech? My słyszymy to bez przerwy. Izzie musiała się spowiadać co tydzień, kiedy jej rodzice się dowiedzieli, że nie jest już dziewicą.
– Nam też mówią o karze boskiej, spokojnie. Ta kwestia pozostaje niezmienna. – Allegra uświadomiła je brutalnie i również zniknęła pod prysznicem.
– Nie rozumiem, dlaczego dziewczęta się na to godzą. – Jedna z pruderyjnych uczennic katolickiego liceum kontynuowała swój wywód. – Przecież podobno to… no… boli. Prawda?
– Co, seks? – Amelia Estrada, która zawsze zwęszyła wszędzie interesujący temat, podniosła wzrok znad swoich butów, które zakładała już po prysznicu. – Nie powinno boleć, kiedy robi się to dobrze. Musisz wybrać kogoś, kto wie, jak się za to zabrać.
– Cicho siedź, Mia, jesteś dziewicą. – Olivia zgasiła ją, sprawiając, że córka gubernatora się zaczerwieniła.
– I co z tego? Mówię prawdę. – Amelia rozejrzała się po wszystkich dziewczętach, ale żadna nie była na tyle chętna, by podchwycić temat. Wolały nie karmić jej ego.
– Ja tam nic nie wiem – szepnęła Sara, która była częścią drużyny, ale nadal grzała ławkę rezerwowych po swojej kontuzji nogi. Powiedzieć, że jej pierwszy i jedyny raz nie był idealny, było niedopowiedzeniem. Yon Abarca był może doświadczonym chłopcem, ale zdecydowanie nie postarał się tak, jak należy, a ona nie miała ochoty powtarzać tego z nikim innym. Prawdę powiedziawszy, trochę ją straumatyzował.
– Tak, nie powinno boleć. – Izzie przytaknęła jej, widząc, że inne dziewczyny nie są zbyt chętne, a ona wolała nie wypytywać je o szczegóły ich intymnego życia. – Ja tyle się nasłuchałam o bólu i karze, która mnie czeka za obcowanie cielesne z mężczyzną przed ślubem, że byłam pozytywnie zaskoczona, jak bardzo może to być przyjemne. Mnie w ogóle nie bolało.
– Ile razy to robiłaś? – Amelia zwróciła się do niej, ale kiedy wszystkie koleżanki spojrzały na nią jak na niedojrzałą smarkulę, dała za wygraną. – Jezu, już o nic nie można zapytać. Był aż tak dobry?
– Po prostu uważam, że powinno się to zrobić z kimś, kogo się kocha – zakończyła to przesłuchanie Isabella, sądząc, że to załatwi sprawę. Mina Amelii Estrady świadczyła jednak, że miała tylko więcej pytań.
– Okej, kwiatuszki, wypad stąd, bo chcemy się przebrać. – Olivia ręką wskazała drzwi do szatni i wyprosiła piłkarki z Nuevo Laredo. – Przyjdziemy w czwartek i tak, zabierzemy przystojniaków, ale też tych mniej urodziwych, bo jesteśmy tolerancyjne i nikogo nie wykluczamy, okej?
– Weźcie kogo chcecie! – Isabella chyba nie przejęła się ironią w głosie blondynki, bo posłała wszystkim serdeczny uśmiech i już jej nie było.
– Jest jeden pozytyw z tego turnieju – skwitowała to wszystko Rosie, kiedy zostały same. – Przynajmniej nie musimy grać z tymi gadułami.

***

Podczas gdy wszyscy kibice skupieni byli na młodych talentach, a ksiądz Ariel, który teoretycznie powinien pozostać bezstronny, dopingował dziewczyny z Pueblo de Luz, machając proporczykiem z logo szkoły, wzrok Lucasa skierowany był w zupełnie inną stronę. Oliver Bruni był wyjątkowo spokojny jak na trenera – wymieniał szeptem uwagi ze swoim asystentem, Hugiem, kreślił coś na podkładce do notowania, ale w przeważającej większości spotkania, po prostu obserwował swoje siatkarki. Mecz nic nie wnosił do tabeli rozgrywek międzyszkolnych, to tylko sparing, turniej charytatywny, który miał otworzyć młodzieży oczy i trochę ją zintegrować, przy okazji przynosząc datki na dobroczynne cele, ale Oliver traktował go jak ostatni sprawdzian przed prawdziwymi zawodami. Podchodził do tego poważnie, a jeśli coś aż tak interesowało Bruniego, interesowało również Luke’a. Nie uszło uwadze policjanta, że mężczyzna kilkukrotnie sięgał po telefon, żeby w końcu go wyłączyć i schować do kieszeni.
– Ktoś się do niego dobija.
Michael McConville siedział tuż obok i robił dokładnie to samo co on – analizował, szukał wzorów, wskazówek – pod tym względem byli tacy sami.
– Ale widocznie on ma ważniejsze rzeczy na głowie – zgodził się z nim Lucas. – Nie dziwi cię, że facet aż tak przywiązał się do swojej pracy? To miała być przykrywka, a tymczasem on naprawdę zaangażował się w trenowanie tych dzieciaków. Carlos twierdzi, że Oliver spędza czas wolny, pracując nad strategią, że nie ma nawet czasu wyjść na piwo.
– Bez obrazy, ale jeśli Carlos to kupuje, to nie jest zbyt błyskotliwy. Bruni owinął go sobie wokół palca, wojsko zbliża ludzi. Nie są przyjaciółmi, są jak mundurowi bracia. Będzie ciężko przemówić Carlosowi do rozsądku.
– Nie chcę mu przemawiać do rozsądku, jest mi potrzebny. – Luke nie odczuł wyrzutów sumienia, wypowiadając te słowa. Jeszcze pół roku temu nie chciałby mieszać przyjaciół do śledztwa, ale teraz łapał się wszystkiego. Michael uniósł brwi w zdumieniu, więc wytłumaczył: – Oliver nim manipuluje, ale są ze sobą blisko, więc siłą rzeczy zdradza mu wiele sekretów. Nie zamierzam próbować ich poróżnić, to tylko obróci się przeciwko mnie, bo tak jak powiedziałeś – Carlos jest śmiertelnie przekonany o tym, że Bruni to równy gość. „Na wojnie wszyscy robią rzeczy, z których nie są dumni” – tak usprawiedliwił go, kiedy dostał strzałę od El Arquero de Luz, Oscar mi opowiadał.
– Cóż, ma chłopak rację – przyznał McConville, ale rozumiał, co Luke ma na myśli. – Jimenez ma swoje własne demony. Są rzeczy, o których nie może porozmawiać z tobą czy Oscarem, a już na pewno nie z Marcusem. Potrzebuje Olivera, tak rodzą się więzi, które potem ciężko rozbić i Bruni o tym wie.
– Wiem, że to okrutne, ale potrzebuję Carlosa tam, gdzie jest. Dzięki temu jestem w stanie choć trochę się przygotować na kolejny krok Odina i Los Zetas.
– Na to nigdy nie będziesz w stanie się przygotować. Bruni nie działa jak typowy członek kartelu, ma inne ambicje, inne priorytety. To nie jest zwykły chłopiec na posiłki – to dziedzic. – Michaelowi z trudem przeszło przez gardło ostatnie słowo. – Tak właśnie siebie rozpatruje. Jest dziedzicem Odina, nie jest „czystej krwi”, jak to mówią, ale należy mu się władza, przynajmniej według niego. Więc czeka, obserwuje, przygotowuje się, aż nadejdzie właściwy moment. Musiał zbudować sobie tę przykrywkę jako trener, bo nie wie, ile tutaj zagrzeje miejsca. To może potrwać tydzień, miesiąc, lata… Ale raczej nie spodziewałbym się, że wojna karteli będzie wisiała w powietrzu tak długo, to raczej nieuchronne.
– Ma bliznę na lewej ręce – zauważył Luke, zastanawiając się, jak to możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegł – spłaszczona, bladoróżowa, ale nadal widoczna blizna na lewym bicepsie, którą dostrzec można było, kiedy rękawek trenerskiej koszulki za bardzo się podwinął. – Nie miał jej w lipcu, kiedy mnie porwali, tego jestem pewien.
– Może to pamiątka po jakichś porachunkach z Templariuszami albo po spotkaniu z Łucznikiem Światła. Spotkali się chyba w El Paraiso jesienią, prawda? – podsunął Michael, ale Luke pokręcił lekko głową.
– Łucznik wybił mu wtedy bark, ale nie przeciął skóry, on nie używa ostrych narzędzi, a strzał użył tylko raz do dwóch osób, by je spowolnić. Łydka członka Los Zetas, którego wtedy złapano, wygoiła się w areszcie, grot nie uszkodził niczego ważnego. Jonas Altamira też nie doznał poważnego uszczerbku, oberwał w kolano, ale sam został zamordowany krótko później, więc kolano to akurat było jego najmniejsze zmartwienie tak czy siak. To nie Łucznik ranił Olivera, to był ktoś inny.
– To była paskudna rana, bo blizna ma kilka centymetrów, cholernie blisko tętnicy ramiennej – zauważył Michael, wytężając wzrok, by zobaczyć miejsce, o którym wspominał Lucas. – Komuś zależało, by go załatwić.
– Ktoś chciał go załatwić, ale mu się nie udało – poprawił go Luke, teraz już porządnie zaintrygowany. – Rana mogła być poszarpana, blizna jest nierówna. Ktoś działał na oślep. To by wyjaśniało, dlaczego Oliver był osłabiony podczas pojedynku w El Paraiso. El Arquero wspominał, że miał dużo szczęścia i Bruni nie spodziewał się go, dlatego udało mu się go obezwładnić i wybić mu bark. Już wtedy miał problem z ręką.
– Rozmawiałeś z El Arquero? – Michael przymknął na chwilę powieki, modląc się o cierpliwość. Każdy z jego ekipy zdawał się działać na własną rękę.
– Wróg mojego wroga… co, zbyt staroświeckie? Eric mówił, że jesteś dinozaurem, sądziłem, że docenisz. – Policzek Hernandeza zadrgał lekko, kiedy zobaczył minę McConville’a. – El Arquero jako jedyny widział twarz Bruna, ma asa w rękawie.
– Tak i jest też wyjętym spod prawa przestępcą poszukiwanym za rozbój z bronią miotającą i zabójstwo syna patriarchy.
– Tak, ale on walczył wręcz z Oliverem. I to właśnie jego Bruni chce dopaść, a znając jego sadystyczne skłonności, pewnie woli go żywego niż martwego.
– Szczerze mówiąc, zadziwiasz mnie, Lucasie. – Michael nie omieszkał podzielić się swoim spostrzeżeniem ze znajomym. Emily dużo mu na jego temat opowiadała, wiedział, po co przyjechał do Meksyku, wiedział, co tu przeżył, wiedział, kto jest jego dziadkiem, ale chyba nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, jak daleko jest się w stanie posunąć, by dorwać Odina i Los Zetas. – Potrzebujesz Carlosa, bo jest blisko z Oliverem, rozumiem to. Nie pochwalam, ale rozumiem. Ale dlaczego wciągnąłeś w to też Arianę, a teraz wciągasz i zamaskowanego samozwańczego bohatera? Skąd wniosek, że on ci pomoże, że w ogóle zechce się w to mieszać? Byłby szaleńcem, gdyby pogrywał sobie z człowiekiem, który chce jego śmierci.
– To prawda – zgodził się Luke, bo sam czasami czuł do siebie wstręt. Od kiedy wyszedł z niewoli u Templariuszy, nic już jednak nie było takie samo jak kiedyś i jego priorytety nieco się zmieniły. – Ale nie znam drugiego człowieka, który rzuciłby wyzwanie Oliverowi i nadal by oddychał, a ty? Bruni wykończył własnego przyrodniego brata, był skłonny poświęcić kolegów z kartelu, byleby tylko ochronić swoją przykrywkę, a jednak Łucznik Światła z jakiegoś powodu nie pozostał obojętny, sprowokował go, a nadal żyje. Uważam to za sukces.
– Ty też go sprowokowałeś i nadal żyjesz, Luke. Oliver jest niebezpiecznym przeciwnikiem, ale każdy ma swoje słabości, które można wykorzystać.
– Wiem i ja je znajdę.
Hernandez wolał nie informować McConville’a, że co prawda wyszedł cało ze starcia z Brunim, ale wcale nie czuł się żywy. Jego cząstka umarła gdzieś w piwnicy u Templariuszy, a może było to w klatce u Hrabiego, może chwilę później, kiedy zmywał z dłoni krew któregoś z Los Zetas – w każdym razie bywały dni, kiedy nie czuł się w pełni człowiekiem, a Łucznik – co by o nim nie mówić – był człowiekiem z krwi i kości i właśnie takiego człowieka potrzebował. Oliver Bruni jeszcze pożałuje przyjazdu do Pueblo de Luz.

***

Miejsca przy samym parkiecie były idealne do tego, by agitować wyborców i Ignacio Fernandez perfekcyjnie to wykorzystał. Wielokrotnie zdarzało mu się, że nazywano go głupkiem, krytykowano jego działania i nawet nabijano się z tego, że powtarzał klasę, ale jednak jeśli chodziło o prowadzenie interesów, miał do tego niezłą żyłkę. Pod wieloma względami kampania na przewodniczącego szkoły to był jego żywioł. Ojciec sypnął dodatkowym kieszonkowym, więc mógł sobie pozwolić na zamówienie gadżetów, dodanie swojego wizerunku na przypinkach, długopisach i cukierkach, którymi zajadali się pierwszoroczniacy. Ci idioci kupowali wszystkie obietnice, które im wciskał, a jemu to wisiało – nie zamierzał być takim szefem samorządu jak Marcus Delgado, który podchodził do wszystkiego odpowiedzialnie, który dyskutował z gronem pedagogicznym i wyjaśniał wszystkie spory, który dbał o budżet, zanim zorganizował jakąś szkolną potańcówkę. Nie – Nacho miał zamiar wygrać te wybory i zaprowadzić tutaj porządek. Nauczyciele i rodzice zbyt długo się rządzili i zakazywali dzieciakom wszystkiego co przyjemne, a on miał zamiar to zmienić. Miał u swojego boku Carolinę, która ze swoim mózgiem ogarniała wszystkie technikalia, a on miał gadane i respekt – szczególnie pierwszoroczni trzęśli przed nim portkami i chętnie deklarowali swój głos, widząc Ignacia i jego kumpli górujących nad nimi wzrostem. Mecz siatkówki niespecjalnie go interesował, ale przyszedł się pokazać, wręczając plakietkę ze swoim hasłem wyborczym nawet samemu Conradowi Saverinowi, który swego czasu upokorzył go przed kolegami, a Nacho nie zapominał takich zniewag. Profesor przedsiębiorczości przyjął gadżet kulturalnie i życzył mu powodzenia, a Fernandez pomyślał, że nigdy nie będzie tak miękki jak zastępca burmistrza. Zamierzał po prostu sięgać po swoje.
Śmieszyło go, że dziewczyny z ich szkoły wygrały mecz walkowerem i nie przestał się z tego nabijać jeszcze długo po zakończeniu meczu.
– Grali jak cioty, ale czego się spodziewać po zgrai katolickich świrów? – zarechotał, przybijając sobie piątki ze swoimi kumplami, którzy mu wtórowali. Carolina stała z boku i czekała, aż będą mogli pójść do domu. Przyszła tylko po to, żeby się pokazać i z całej siły woli próbowała nie patrzeć po trybunach w poszukiwaniu Quena, który siedział gdzieś z Felixem, Rue i Mayą.
– Nie czułem się jak ciota, wygrywając w zeszłym roku Puchar Szkół w Tamaulipas – odezwał się uprzejmy głos od strony męskiej szatni. Wszyscy obrócili się w stronę wysokiego siatkarza, którzy w dresie z logo katolickiego liceum i torbą przewieszoną na ramię właśnie miał zamiar opuścić teren szkoły, ale usłyszał ich drwiny. – I nie czułem się też jak ciota, kiedy odbierałem tytuł MVP zeszłego sezonu. Za to czułem na sobie twój wzrok, kiedy obczajałeś mój tyłek. Ignacio, zgadza się?
– Nie obczajałem twojego tyłka, tylko mówiłem, że macie ciasne gacie jak panienki. – Nacho poczerwieniał po koniuszki uszu i miało się wrażenie, że zaraz buchnie mu z nich para.
– Może będziesz miał jeszcze okazję sobie popatrzeć. Widzimy się w czwartek, tak? Izzie organizuje integrację na El Tesoro. – Chłopak wydawał się niezrażony homofonicznymi komentarzami Fernandeza. Spojrzał po wszystkich jego kumplach, czekając na jakieś potwierdzenie. Kiedy nikt nie odpowiedział, przeniósł wzrok na Carolinę. – Twoja dziewczyna tam będzie, prawda?
– Będę, mieszkam tam – wyznała, kiwając chłopakowi głową, który wydawał się bardzo grzeczny. Na jego szyi połyskiwał medalik z Matką Boską.
– Świetnie. Do zobaczenia, Ignacio. Przyjdę jutro zobaczyć, jak ty spiszesz się na bramce – pożegnał się i odszedł wolnym krokiem, dochodząc do swoich kolegów z drużyny.
– Co za palant, czy on właśnie insynuował, że jesteś pedałem? Mamy dopaść ciotę po lekcjach i dać mu nauczkę? Ci frajerzy z Nuevo Laredo mają jutro jakieś zajęcia zapoznawcze, dyrektor udostępnił im klasę. – Juan Pablo zaczął uderzać pięścią o dłoń, chcąc pokazać gotowość do bitki.
– Daj spokój, jestem kandydatem na przewodniczącego, nie mogę mieć takich kłopotów. – Wzburzony Ignacio odszedł z Caroliną, cały się trzęsąc. – To wszystko twoja wina – syknął w jej stronę, chwytając ją za łokieć. Ludzie zostali jeszcze na sali gimnastycznej, rozmawiając i żegnając się ze swoimi znajomymi, rodzice czekali też na swoje dzieci, które przebierały się w szatni.
– Nie jest moją winą, że swoje własne kompleksy przedkładasz na innych. – Nayera lekko się oburzyła jego oskarżeniem. Nie podobało jej się jego zachowanie.
– To twoja wina, bo sama mnie zmusiłaś, żebyśmy udawali parę, a nie dajesz nic w zamian! – Ignacio rozejrzał się po ludziach, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. – Przypominam ci, że to ty do mnie przyszłaś i to ty mnie szantażujesz, a zachowujesz się jakbyś w ogóle mnie nie znała.
– Trzymałam cię za rękę, prawda?
– Caro, a widziałaś mnie kiedyś, żebym trzymał się z dziewczyną w szkole za rękę? – Nacho złapał się za nasadę nosa, bo powoli tracił cierpliwość. Kiedy przyszła do niego, wyjawiając mu, że zna prawdę o jego orientacji seksualnej i że wyjawi to całej szkole, jeśli nie zacznie udawać jej chłopaka przed Quenem, wpadł w prawdziwą panikę. Ostatecznie uznał jednak, że może na tym tylko skorzystać, bo Carolina była świetną partią. Ona jednak była sztywna i nie pokazywała żadnych uczuć, zupełnie jak robot. – Mogę cię złapać chociaż za tyłek przy kolegach? Obiecywałaś, że też będę miał z tego korzyści.
– I masz. Masz swoją pierwszą damę, okej? – Założyła włosy za uszy, trochę się niecierpliwiąc. Chciała już wrócić do domu, bała się zerkać w stronę Quena. Czuła jego obecność, stał niedaleko i rozmawiał z Conradem Saverinem, a ją aż skręcało i robiło jej się niedobrze na myśl, że on o niczym nie wie, a Saverin jak gdyby nigdy nic traktował go jak ucznia.
– To mi nie wystarcza, Caro. Jak ludzie mają kupić to, że jesteśmy parą, jeśli traktujesz mnie tak ozięble? – Nacho zmienił lekko ton głosu. Teraz zaczynało mu być trochę przykro. Był dupkiem, wiedział o tym, ale jednak zawsze udawało mu się sprostać jakimś standardom, jeśli chodziło o męskość. Jego koledzy już mogli coś podejrzewać, tamten goguś z Nuevo Laredo chyba też to wyczuł, a on za wszelką cenę nie mógł dopuścić, by ludzie się dowiedzieli.
– Może jeśli nie będziesz patrzył się na tyłki siatkarzy, nie będą tego kwestionować – zaproponowała, teraz czując już lekką irytację. – Chodźmy już, Nacho, boli mnie głowa.
– Musimy zmienić naszą umowę, bo to – Wskazał na siebie i ją – nie zdaje egzaminu.
– Co proponujesz?
– Będziesz bardziej okazywała uczucia. Skoro chcesz, żeby ten idiota Ibarra był zazdrosny, musisz mu pokazać, że ma o co.
– Nie chcę, żeby był zazdrosny. Chcę, żeby dał mi spokój.
– Więc mu pokaż, że ruszyłaś dalej. – Nacho załamał ręce. Carolina była śliczna i mądra, ale była też wyniosła, uparta i zadziwiająco niewinna. Czy wszystkie wierzące dziewczyny były takie naiwne?
– Niby jak mam to zrobić?
– Daj mi się chociaż pocałować.
– Nie ma mowy.
– Nie gryzę – dodał, patrząc jej w oczy, by pokazać, że wcale nie ma złych zamiarów. – Chyba że będziesz chciała…
– Idiota. – Trzepnęła go ręką w ramię, a on z trudem powstrzymał uśmiech.
– Caro, wiesz dobrze, że nie jesteś w moim typie, nie będę niczego próbować. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale jesteś przy mnie bezpieczna. – Nacho naprawdę miał na myśli to, co mówił. Nie interesowała go w ten sposób. Swego czasu założył się o nią z Quenem, ale robił to głównie po to, by go wkurzyć, a posiadanie dziewczyny dziedziczki też było kuszącą perspektywą. Ostatnio jednak miał taki mętlik w głowie, głównie za sprawą Remmy’ego Torresa, że zaczynał sądzić, że nigdy mu się nie odmieni, że już na zawsze zostanie zepsuty. – Mogę?
Carolina zawahała się przez chwilę. Nie lubiła Ignacia, oględnie mówiąc. Przez wiele lat był zmorą w szkole, gnębił innych uczniów, również i Quena, dobierał się do Neli na jej siedemnastych urodzinach byleby tylko wkurzyć jej brata, mówił obrzydliwe rzeczy, ale jednak jakaś część jej mu wierzyła. Był słaby i potrzebował tego. Pokiwała tylko nieznacznie głową, dając mu przyzwolenie. Nacho pochylił się nad nią i pocałował ją delikatnie, jakby obawiał się, że jeśli tylko użyje języka, dostanie po gębie, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić na oczach kumpli, którzy przybijali sobie piątki gdzieś niedaleko, ciesząc się, że ich przyjaciel jest takim ogierem. Matoły.
– I co, nie było tak źle, nie? – Nacho uśmiechnął się na widok zdziwionej miny dziewczyny. – Dobrze całuję. Ze mną nie będziesz się nudzić.
– Nacho! – Nie wierzyła, ale ona również się uśmiechnęła. Udało mu się ją rozśmieszyć, choć od tygodnia chodziła jak struta, nie wiedząc, co zrobić z nowo nabytą wiedzą na temat rodziców Ibarry. Poczuła się okropnie, kiedy zobaczyła, że jej były chłopak przechodzi obok, ostentacyjnie nie zaszczycając jej spojrzeniem i zmierza prosto w stronę Barbary Urquizy, z którą opuścił salę gimnastyczną. Na pewno to widział i nienawidziła siebie za to, że musi sprawiać mu przykrość, ale nienawidziła też tego uczucia w sercu, kiedy widziała go z inną.
– No masz, on chyba już o tobie zapomniał – rzucił Ignacio kompletnie bez taktu, a jej naprawdę zrobiło się niedobrze po tych słowach. Widocznie to zauważył, bo nawet taki dupek jak on się zatroskał i złapał ją pod rękę. – Chodź, odwiozę cię do domu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5925
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:31:42 25-08-25    Temat postu:

cz. 2

Oliver Bruni zdenerwował go swoimi insynuacjami. Hugo nie znał go od tej strony i wcale mu się nie podobały żarty z romansowania z uczennicami. Miał wyrzuty sumienia, dostał już naganę od Juliana i Ingrid, na którą zresztą całkiem zasłużył, więc nie potrzebował jeszcze słuchać głupich komentarzy kolegi z pracy. Prawdą było, że od kiedy zaczął pomagać przy treningach piłki nożnej i siatkówki, miał mało czasu na inne zajęcia, co jednocześnie było dla niego błogosławieństwem i zmorą. Z jednej strony Delgado nie musiał wykonywać nieprzyjemnych zadań zleconych mu przez Fernanda, ale z drugiej – musiał znosić jego docinki, że zrobił się zbyt miękki. Prawdę powiedziawszy, Barosso nie narzekał na fakt, że jego prawa ręka zatrudnił się w liceum Pueblo de Luz – uznał to bowiem za świetny pretekst, by mieć oczy i uszy wszędzie. Tak się składało, że w szkole pracowało kilka osób, które burmistrz Valle de Sombras wolał mieć na oku. Nie tylko Conrado Saverin był na jego radarze, ale od pewnego czasu również Fabian Guzman, Theo Serratos i Marlena Mengoni, która z jakiegoś powodu nie dawała się namówić na współpracę, pomimo bardzo podobnych poglądów politycznych. Fernando był zdania, że silne osobowości powinny się trzymać razem, widocznie ona nie podzielała tej opinii.
W każdym razie Hugo oficjalnie został zatrudniony jako asystent w szkole, a Barosso mógł liczyć, że będzie mu donosił o wszystkim, co się tam działo – łącznie z tym, co robiły dzieciaki. Z tym ostatnim Delgado nie czuł się dobrze, nie podobało mu się zdradzanie staremu takich rzeczy, bo uważał, że akurat dzieci nie powinny być uwikłane w te wojnę na linii Saverin–Barosso, ale nic nie mógł na to poradzić – Quen i Carolina stanowili część konfliktu, czy tego chcieli czy nie. Dodatkowo dochodziła Lidia Montes, która zdawała się być pod obserwacją burmistrza, od kiedy Conrado został jej ojcem zastępczym. Hugo czuł wstręt na samą myśl, że jego szef posuwał się do takich rozwiązań i miał szczerą nadzieję, że dzieci na tym nie ucierpią. Saverin doskonale wiedział o poczynaniach Barosso, ale pozwalał na to, wiedząc, że w przeciwnym wypadku przykrywka Huga może się posypać. Tak więc utknął między młotem a kowadłem, bawiąc się w podwójnego agenta i szpiegując tyle osób, że sam zaczynał się już w tym wszystkim gubić. Jego samego interesowała tylko jedna postać – postać faceta, który budził jego respekt, a to nie zdarzało się często.
Fabian Guzman nie omijał żadnego dnia w pracy – nawet kiedy nie pojawiał się w biurze, pracował zdalnie, a jego studenci również nie mogli liczyć na chwilę odpoczynku, bo nawet kiedy pilnie musiał odwołać wykład czy ćwiczenia, zawsze udawało mu się to jakoś odrobić lub zadać projekt. Profesor Guzman był zmorą studentów, ale raczej w pozytywnym tego słowa znaczeniu. On rzeczywiście uczył, nie przychodził na uczelnię, żeby sobie plotkować czy żeby zawierać przyjaźnie – zależało mu na wychowaniu nowego pokolenia i przekazaniu im jak najlepszych praktyk. Bywał surowy, ale jeśli ktoś przygotowywał się do zajęć, nie musiał się o nic bać. Potrafił onieśmielać i Hugo po raz kolejny zdał sobie z tego sprawę, kiedy przekroczył próg auli w liceum Pueblo de Luz, gdzie odbywały się wieczorne zajęcia z pedagogiki dla studentów zaocznych. Fabian już miał przygotowany rzutnik, tablicę i pisak, a kserówki puścił w obieg, by każdy student mógł je mieć u siebie i zerkać, jeśli coś przeoczy na prezentacji. Delgado zagapił się na niego, prawie spadając ze stopnia, który prowadził w dół. To miejsce zwykle kojarzyło się z muzyką i szkolnymi przedstawieniami, ale dzisiaj gwiazdą na scenie był właśnie doktor Guzman.
– To już chyba lekka przesada. – Głęboki głos Fabiana wyrwał Huga z letargu, kiedy podszedł bliżej, by usiąść w jednym z pierwszych rzędów w auli. Profesor nie wyglądał na zachwyconego jego obecnością. – Fernando ma tupet, przysyłając cię nawet tutaj. Nie wystarczy, że wszędzie za mną jeździsz i śledzisz każdy mój krok, teraz musisz nawet niepokoić moich studentów? Zatrudniłeś się w Pueblo de Luz jako asystent trenera tylko po to, by mnie obserwować, mimo że spędzam w liceum tylko parę godzin tygodniowo, sterczysz pod biurem gubernatorskim i znasz mój rozkład dnia, wiesz, o której jem lunch i z kim się spotykam. Naprawdę, Fernando spodziewa się, że znajdziesz coś jeszcze?
– Przyszedłem na wykład – wypalił lekko roześmiany Hugo po tym pełnym pretensji wywodzie. Pokazał profesorowi kartkę z planem zajęć. – Zapisałem się na przyspieszony kurs nauczycielski na UANL, muszę mieć „papierek”, żeby pracować z młodzieżą. – Zacisnął wargi na widok zmarszczki między brwiami Fabiana. Uważnie patrzył, jak Guzman analizuje jego rozkład i wyraz jego twarzy zmienia się powoli ze zirytowanego na zdumiony. – Wybrałem pana zajęcia, profesorze, bo podobno są najlepsze – dodał dla zgrywy, czym tylko zasłużył sobie na chłodne spojrzenie mężczyzny.
– Zajmij miejsce – poprosił go profesor, oddając mu plan z lekkim politowaniem. – Powodzenia.
Hugo zmarszczył nos, nie wiedząc, co to miało znaczyć, ale nie mógł go o to zapytać, bo Fabian odszedł w stronę mównicy, gdzie miał mikrofon i mógł przemówić do studentów, by wszyscy dobrze go słyszeli. Sam Delgado został pociągnięty za łokieć w stronę rozkładanego krzesełka i potknął się o własne nogi.
– Aua, gringa, pogięło cię? Chcesz mi nogi złamać? – Potarł obolałe kolano, kiedy już zajął miejsce obok Ariany Santiago. Oczy miała jak dwa spodki i wyglądało na to, że zwęszyła sensację. – O nie, zaczyna się – szepnął sam do siebie, wiedząc, do czego to zmierza.
– Zapisałeś się na studia? – zapytała w wielkim szoku, co trochę go uraziło. – Ty?
– Na moduł nauczycielski i tak, ja. – Hugo skrzywił się i oparł na swoim siedzeniu, dystansując się od niej, żeby ludzie wokół czasem nie pomyśleli, że przyszli razem. Ariana potrafiła być tą wkurzającą kujonką, która pozjadała wszystkie rozumy, a on poczuł się, jakby wrócił do szkoły. – A co, ja nie mogę się uczyć? Mnóstwo ludzi tak robi.
– Ale do Fabiana? Hugo, czy ty… – Ariana rozejrzała się wokoło i zniżyła głos do szeptu. – Czy tobie podoba się profesor Guzman?
Gringa, na litość Boską, czy ja kiedykolwiek podczas naszej znajomości dawałem jakieś sygnały, że jestem gejem? – Nie wiedział dlaczego, ale jej insynuacja uraziła jego męskie ego. – Chcę go mieć na oku. Zresztą z tego co pamiętam, ty też. A ja cię nie pytam, czy się zabujałaś.
– Bo to przecież oczywiste.
– Że bujasz się w Guzmanie?!
– Zamknij się. – Ariana syknęła, zatykając mu ręką usta. – Nie! Przecież wiesz, że interesuje mnie inny aspekt. Łucznik Światła, pamiętasz? Przecież podejrzewasz Guzmana.
– Ach, tak. Tak, podejrzewam – przyznał, choć nie musiał, bo przecież doskonale o tym wiedziała. Sam kazał jej mieć oko na profesora, wiedząc, że miała z nim sporo zajęć. Teraz sam postanowił zobaczyć Fabiana w akcji.
To zabawne, ale większość „idoli” to zazwyczaj wybitni sportowcy, gwiazdy rocka, a wśród dzisiejszej młodzieży zapewne i influencerzy, którzy całymi dniami siedzą na instagramie. W tej jednak chwili Delgado pomyślał jednak, że to Fabian Guzman naprawdę wymiatał jako profesor, a to odkrycie było szokujące. Obserwując zastępcę gubernatora w jego żywiole, nagle zdał sobie sprawę, że słucha go z wielką uwagą i nawet zrobił kilka notatek, czym sam był zszokowany na koniec wykładu.
– Hmmm – mruknął sam do siebie, chowając długopis do wewnętrznej kieszeni kurtki. Oczywiście nie przyniósł żadnych zeszytów czy książek, a notował na kartkach wyrwanych z notesu Ariany. – Chyba już kumam.
– Co takiego? – Santiago wyglądała na lekko rozbawioną, kiedy przypatrywała się przyjacielowi z boku w trakcie zajęć. Nigdy wcześniej nie widziała go tak skupionego.
– Co one wszystkie w nim widzą. Fabian ma „to coś”, nie umiem tego określić.
– Trafiła cię strzała Kupidyna?
– Nie bądź śmieszna. – Pokręcił głową, ale sam się uśmiechnął, bo w końcu jego słowa mogły zostać mylnie zinterpretowane, gdyby ktoś je podsłuchał bez kontekstu. – Fabian ma władzę, choć nawet się nie stara. Wyrobił sobie renomę, ma tę dziwną aurę wokół siebie, jest po prostu dobry w tym, co robi i sam zdaje sobie z tego sprawę. Rozumiem, dlaczego on tak się go obawia.
– Kto? – Ariana otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy wyszli na chłodne wieczorne powietrze.
– Fernando. – Hugo zamyślił się głęboko, analizując wszystko, co wiedział i czego się domyślał. – Fabian jest niebezpieczny, bo w przeciwieństwie do reszty przeciwników Barosso, jego orężem jest prawo. Działa zgodnie z jego literą.
– To chyba źle? W tej okolicy wygrywa ten, kto gra nieczysto i kto jest po prostu sprytniejszy.
– Też tak zawsze myślałem, ale zastanów się nad tym – taki facet jak Guzman musi znać od cholery grzeszków Fernanda i reszty elity, sam w końcu jest elitą. A zna się na prawie na tyle dobrze, że wie, jak można wykaraskać się z prawnych tarapatów. Zna wszystkie sztuczki i gierki, jest na nie odporny, wie jak je wykrywać i jak im przeciwdziałać. Myślę, że Barosso się boi, bo Fabian milczy. To trochę tak, jakby szantażował go milczeniem i Nanda to dobija, bo nie zna dnia ani godziny. Brzmi znajomo?
– Brzmi jak modus operandi El Arquero de Luz – zgodziła się z nim, bo i ona nad tym rozmyślała. – Ale Łucznik cały czas działa, nie pozostaje bierny, mimo wszystko obnaża dwulicowość elit. Obserwuje, ale też nie boi się sięgać po łuk.
– Może po zmroku Fabian Guzman ma już dosyć bycia grzecznym chłopcem, może czasami nie wytrzymuje ciśnienia.
– Myślisz, że miałby na to czas? Ten facet jest tak zajęty, że nawet nie spędza czasu z własną rodziną.
– Tak na dobrą sprawę, na pewno znalazłaby czas, żeby posłać strzałę czy dwie. Ileż to może potrwać, jeśli ma już obrany cel i przygotowany cytat? – Hugo zastanowił się nad tym głęboko. Nie miał zamiaru demaskować bohatera, próbował go tylko zrozumieć. Tak naprawdę czekał na niego, liczył, że jeszcze się spotkają. Miał nadzieję, że dostanie karę, na jaką zasłużył i wypatrywał jej z utęsknieniem, co było tak absurdalne, że nie ośmieliłby się tego powiedzieć na głos – Julian zjadłby go żywcem, gdyby tylko spróbował. Był po prostu po ludzku ciekawy i chciał, żeby Nuevo Leon, a nawet cały Meksyk, stało się bezpieczniejszym miejscem. Jeśli Łucznik mógł tego dokonać, to on z chęcią by mu pomógł. – Pomyśl tylko – kontynuował swoją opowieść, teraz już bardziej przekonany co do swojej teorii. – Zna tę okolicę, zna tych ludzi – nie musi robić jakiegoś wielkiego researchu, by dorwać się do trupów w ich szafie. Jako były prokurator miał dostęp do tajnych dokumentów, ma też znajomości, jest dobrym słuchaczem i wykorzystuje informacje. Jest też świetnym łucznikiem, był w drużynie uniwersyteckiej, a to coś znaczy – nie znam drugiego człowieka w Pueblo de Luz, o którym by się tak wypowiadano. Jedno wiem na pewno – Fabian jedyny ma środki i umiejętności, żeby odwalić taki numer jak na El Tesoro – wiedział, co będzie wystawione na licytacji, wiedział, ile to jest warte. Wiedział o przekrętach proboszcza – Hernan to jego stary znajomy, brat jego przyjaciela, Osvalda, w dodatku dona Angelica wprost przyznała w liście pożegnalnym, że ona również była świadoma machlojek księdza, a jak wiadomo Angelica była mentorką Guzmana. Mogła nawet dostarczyć mu dowody tuż przed śmiercią.
– Zgadzam się z tobą Hugo i naprawdę, mi też Fabian wydaje się solidnym kandydatem, ale nie rozumiem jednego – jak facet z chorobą serca dałby radę biegać po mieście i skakać po dachach?
– Dobre pytanie. – Hugo załamał lekko ręce, bo na to odpowiedzi nie miał. – Może potężny zastrzyk adrenaliny? Nie mam pojęcia. Tak czy siak, cieszę się, że Łucznik tutaj jest. Cieszę się tym bardziej, że nie lubi Fernanda i co do jednego jestem pewien – El Arquero de Luz nigdy nie zacznie układać się z tymi, którzy znajdują się po ciemnej stronie mocy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 68, 69, 70  Następny
Strona 69 z 70

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin