Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:29:34 30-08-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 077
SILVIA/VALENTINA/ELLA/JOAQUIN/LALO/MARCUS/NORMA/LIDIA


Silvia nie przywykła do tego, że dowiaduje się o czymś ostatnia, dlatego kiedy w rozmowie z Javierem przypadkowo usłyszała o wywiadach z kandydatami do rady miasteczka, poczuła się oszukana.
– Myślałem, że wiesz. Czy twój mąż nie jest czasem opiekunem samorządu w liceum? – Głos Magika wydobył się zestawu głośnomówiącego, którego używała w aucie. Zacisnęła tylko palce na kierownicy – oczywiście, że Fabian o niczym jej nie poinformował, bo i po co? Kolejne słowa przyjaciela tylko bardziej wytrąciły ją jednak z równowagi. – Julietta Santillana odezwała się do mnie i do kilku innych kandydatów. Zgodziłem się, bo to fajna okazja do dyskusji z młodzieżą i wymiany poglądów.
– Julietta? – Silvia zaklęła głośno i zatrąbiła na idiotę, który śmiał zająć jej miejsce parkingowe pod redakcją. Ku jej zdumieniu, z auta wysiadł Armando Romero, uśmiechając się przepraszająco.
– Na kogo ty tam tak trąbisz? – zapytał Javier, krzątając się w kuchni i również rozmawiając przez tryb głośnomówiący. – Niedługo narobisz sobie wrogów w każdym mieszkańcu Pueblo de Luz.
– Dobrze zrobiłeś, że się zgodziłeś, to niezły PR – przyznała, choć niechętnie. Fakt, że był to pomysł byłej kochanki męża pozostawiła bez komentarza dla własnego zdrowia psychicznego. Opuściła szybę, przyzwalając, by Armando oparł się przedramionami o jej okno i zajrzał do środka.
– Nieładnie jest trąbić na ludzi – pouczył ją, a kiedy Magik z telefonu mu przytaknął, przywitał się z nim serdecznie. – Witaj, Javier. Wstałeś skoro świt?
– Muszę zaprowadzić syna do przedszkola, poza tym mam robotę. Odezwę się później, nie wiem jeszcze, kto i kiedy przeprowadzi ze mną wywiad, ale dam znać. I, Silvio, chyba przyda ci się kawa – zakończył rozmowę dobrą radą, ale zanim się rozłączył, słychać było jeszcze głosik małego Alexandra.
– Dlaczego ciocia Silvia zawsze tak krzyczy? – rezolutny maluch pochłaniał właśnie naleśniki, ale doskonale wyczuwał emocje rozmówczyni tatusia.
– Ciocia Silvia ma bardzo donośny głos.
– Wujek Fabian nigdy nie podnosi głosu.
– Tak, wujek Fabian jest ucieleśnieniem perfekcji. Na razie, Javier. – Olmedo rozłączyła się, trochę zbyt gwałtownie wciskając czerwoną słuchawkę na aparacie i spojrzała na Romero, który cały czas stał obok, niemal zaglądając do środka. – Naruszasz moją sferę prywatną. Czego chcesz? – Ponagliła go, a kiedy nadal miał na twarzy ten dziwaczny uśmieszek, podniosła nieco szybę, by trochę go nastraszyć perspektywą uciętych opuszków palców.
– Naprawdę przyda ci się kawa. Ja stawiam? – Wskazał na redakcyjną kafejkę, ale ona nie miała humoru. – Daj spokój – wkręciłaś się w te wybory, a nawet nie kandydujesz. Wyluzuj trochę, okej? Nic się nie stanie, jak twoi „Avengersi” sami zaczną podejmować decyzje.
– Byłabym spokojniejsza, gdyby podejmowali dobre decyzje. Komu jeszcze zaproponowano wywiad? – Pytanie było skierowane bardziej w eter, ale o dziwo Armando miał dla niej odpowiedź.
– Wszystkim, Julietta Santillana odezwała się do wszystkich kandydatów do rady miasteczka Pueblo de Luz. – Zdziwił się, że Silvia o tym nie wiedziała. – Rozmawiałem z Leticią Aguirre i Ingrid Lopez. Ingrid zaprosiła mnie na spotkanie z uczniami z kółka dziennikarskiego, żebym opowiedział o moich podróżach. Zgodziłem się, Javier ma rację – może być fajnie.
– To miło, że wszyscy informujecie mnie na bieżąco. Masz zamiar przestawić auto? To moje miejsce. – Wskazała palcem na samochód dziennikarza, który blokował jej wjazd.
– Nie widzę tabliczki z twoim nazwiskiem. – Armando teatralnie wyciągnął szyję. – Ale oczywiście, jeśli bardzo ci zależy, to zaraz przestawię samochód.
– Kto jeszcze się zgodził na wywiad poza Javierem?
– Don Antonio i Marlena Mengoni. Aha i Theo Serratos. – Przypomniał sobie rozmowę z nauczycielkami, które wtajemniczyły go trochę w trwające w szkole wydarzenia. – Z tego co wiem, Adam Castro odmówił…
– Adam co zrobił? – Kobieta znów podniosła głos, ale było to silniejsze od niej. Dlaczego wszyscy podejmowali pochopne decyzje bez konsultacji z nią? – Przepraszam, muszę jechać.
– Nie przestawiać samochodu?
– Obejdzie się. – Wycofała z piskiem opon z parkingu i już kilka minut później parkowała pod kancelarią Navarro & Asociados, w której pracował Castro. – Adaś, widzę, że jesteś bardzo zajęty – przywitała się z ironią, kiedy zastała go w gabinecie pochylonego nad papierami. W eleganckim garniturze prezentował się bardzo przystojnie jak na mecenasa z wyższej półki przystało. – Ale telefon to chyba potrafisz odbierać, co? Dlaczego nie powiedziałeś mi o wywiadach w szkolnym radiowęźle? Muszę wiedzieć takie rzeczy.
– Wybacz, ale nie mam czasu pisać do ciebie z każdą pierdołą. – Castro poluzował krawat, bo spotkanie z byłą narzeczoną zwykle podnosiło mu ciśnienie. – Kandyduję do rady, ale mam tez pracę, Silvie, ważną pracę – podkreślił, zerkając ostentacyjnie na drogi zegarek. Kiedyś nosił taki z powycieranym skórzanym paskiem, który ciągle się psuł, a kiedy kupiła mu porządny, by miał w czym się pokazać w sądzie, odmówił przyjęcia prezentu, twierdząc, że jest za drogi. Teraz mógł sobie pozwolić na wszystko co najlepsze i dobrze wiedziała, że w mieszkaniu miał całą szufladę takich zegarków zasponsorowanych przez dzianych klientów. Na chwilę straciła rezon, przyglądając się jego nadgarstkom. – Odmówiłem, bo nie mam na to czasu. A poza tym nie wiem, czy chciałbym, żeby Jordan przeprowadzał ze mną wywiad dla całej szkoły, nie mam ochoty, żeby sobie ze mnie kpił przy kolegach.
– Dlaczego Jordan?
– Bo wywiady przeprowadzają kandydaci do samorządu szkolnego.
– Jordan kandyduje do samorządu? – Kobieta rozdziawiła oczy ze zdziwienia, a Adam załamał ręce.
– Doprawdy, Silvie, jak na kogoś, kto z taką łatwością wyszukuje brudy na miejscową elitę, jesteś naprawdę do tyłu z tym, co dzieje się w twoim własnym domu. Jak mogłaś nie wiedzieć?
– Daruj sobie, Adam. – Ucięła dyskusję, nie mając ochoty na wykłady moralne. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że nie miał nawet ochoty ciągnąć tego tematu.
– Adam, don Mariano pyta, czy wypijesz z nim drinka przed dzisiejszym rejsem. – Młoda kobieta zajrzała do gabinetu mecenasa, stukając krótko w uchylone drzwi. Na widok Silvii speszyła się lekko i zawahała, jakby nie wiedziała, czy powinna wejść do środka czy wyjść. – Przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa.
– Jakbyś pukała, zanim wejdziesz, to byś wiedziała. Przekaż don Mariano, że mam dziś rozprawę, nie wiem, kiedy się wyrobię. Możesz odejść.
– Adaś, nie za ostro dla asystentki? – Silvia uniosła brwi złośliwie i zwróciła się do dziewczyny, która spanikowana utknęła w progu, nie wiedząc, w którą stronę się udać. – Wejdź do środka, nie stój tak w progu.
– To nie jest asystentka, tylko aplikantka i powinna pracować nad pismami, które zleciłem jej w zeszłym tygodniu. Camila, możesz odejść. – Tym razem powiedział to tak dobitnie, że nie pozostawił cienia wątpliwości, że chciał się jej pozbyć. Nie chciał, żeby rozmawiała z Silvią, a to z kolei sprowokowało Silvię, by zechcieć z nią porozmawiać.
– Miło poznać, Silvia Olmedo de Guzman. – Dziennikarka wystawiła dłoń, uśmiechając się na powitanie. – A ty jesteś Camila…?
– Urquiza, proszę pani. – Dziewczyna uścisnęła dłoń, pokorniejąc przy wpływowej pani redaktor.
– Urquiza? – Silvia rzuciła Adamowi krótkie spojrzenie, jakby jednocześnie go karciła i chciała zrobić mu na złość. Pracował z córką Pameli w jednej kancelarii i mógł wykorzystać trochę kontakty na rzecz kampanii, ale on nigdy nie myślał strategicznie, wszystko było na jej głowie. – Córka Pameli, zgadza się? Chodziłam z twoją mamą do szkoły.
– Camila, to pismo miało wyjść wczoraj. – Castro naprężył wszystkie mięśnie, widząc tę interakcję.
– Ale z ciebie dżentelmen. – Silvia prychnęła, sadowiąc się na fotelu w jego gabinecie, nie czekając na zaproszenie. – Nie za młoda dla ciebie?
– Słucham? – Był pewien, że się przesłyszał, ale kiedy blondynka wskazała na zamykające się za Camilą drzwi, musiał poluzować mocniej krawat. – Nie bądź śmieszna, to córka wspólnika, dziecko nepotyzmu, które muszę niańczyć. Twój ojciec ją uwielbia, zaprosił ją nawet na wspólne wędkowanie.
– Zupełnie zapomniałam, że co roku organizuje te głupie męskie wypady.
– Fabiana nie będzie, ma inne zobowiązania – odpowiedział automatycznie prawnik, jakby był do tego wyszkolony.
– Oczywiście, że tak. Dziwię się, że ty będziesz.
– Tak, ja też, bo nigdy nie dostawałem zaproszenia. – Podniósł wzrok znad papierów, patrząc na nią porozumiewawczo. – Przyszłaś mi suszyć głowę o ten wywiad, Silvie? Naprawdę nie mam czasu. Angażuję się w kampanię, ale są rzeczy, których nie przeskoczę. Julietta Santillana mówiła, że nie wyklucza kolejnej tury, więc może następnym razem, kto wie…
– Flądra się tutaj zadomowiła, prawda? – Olmedo zacisnęła palce na poręczach fotela. Na samą myśl o tej kobiecie, ogarniał ją wstręt do granic możliwości. – Ona też będzie na tym rejsie?
– Nie sądzę, to męski wieczór. Nie wiem, po co don Mariano zanudza kobiety nocnym polowaniem na ryby. Chyba poczuł się w obowiązku pokazać solidarność z feministkami czy coś w tym rodzaju, bo to ostatnio modne. – Castro wzruszył ramionami. – Wiem, że niektórzy faceci zabierają córki, więc męski wypad to będzie tylko z nazwy. Gubernator wpadnie z synem zaraz po meczu, podejrzewam, że jego narzeczona zostanie w domu z Amelią, to nie są jej klimaty.
– Dziś jest mecz. – Silvia pokiwała głową, sprawdzając terminarz w telefonie. – Pueblo de Luz kontra San Nicolas, zgadza się? Cóż, może zobaczę się z gubernatorową.
– Idziesz na mecz? – Adam kompletnie zapomniał o dokumentach i zerknął na swoją była nieprzytomnie. – Obejrzeć piłkę nożną? Ty nigdy nie chodzisz na mecze.
– Czas zacząć, skoro gubernatorowa tak chętnie to robi. Na razie, Adam, połamania obcasów w sądzie, czy jak to się tam mówi. Ładny zegarek – dodała już ciszej i wyszła, zanim zdążył ją zapytać, o co jej chodziło.

***

Słowo się rzekło, sama wpadła na ten pomysł i teraz już nie mogła tego odkręcić. Valentina Vidal często najpierw mówiła, a potem myślała. W tej chwili potrzebowała odskoczni, potrzebowała odciągnąć swoje myśli od poniedziałkowej kłótni z Theo, dlatego gorączkowo przeglądała media społecznościowe i kontakty w telefonie, szukając odpowiedniej kandydatki na podwójną randkę z Eddiem. Słowa młodego Serratosa kołatały jej jednak w głowie, nie mogła o nich zapomnieć i czuła, że robi jej się niedobrze na samą myśl. Czy mówił prawdę? Czy Ulises naprawdę traktował ją jak małego szpiega i nigdy tak naprawdę nie planował jej adoptować? Pamiętała tamten dzień, kiedy uciekła z domu Barona i Esmeraldy – to były najgorsze godziny w jej życiu. Zadzwoniła do Anity z budki telefonicznej, ale ona się rozłączyła, nie pomogła, nie zabrała jej do domu, a ona tak strasznie się bała.

Pueblo de Luz, 12 lipca, rok 2008

Umiała szybko biegać, wychowała się wśród chłopców i ta umiejętność przydawała jej się w taborze. Czasami w duchu dziękowała chłopakom, że pozwalali jej się z nimi bawić, bo dzięki temu jakoś przetrwała wśród cygańskich gnębicieli. Biegła ile sił w nogach, nie zważając na zadrapania na twarzy, kiedy gałązki drzew smagały ją boleśnie, bo musiała przedrzeć się przez las. Pierwszym miejscem, do którego się udała był dom siostry – przytulny i z bujnym ogrodem, w spokojnej okolicy, gdzie nigdy nie działo się nic złego. Dom, w którym znalazłby się dla niej kąt, gdyby Anita tylko zechciała jej go dać. Rozumiała, że było ciężko – z pieniędzmi było krucho, Basty musiał zaciągnąć się do armii, Ella wciąż potrzebowała terapii i leków, a Anita harowała na trzy zmiany. Valentinie nie trzeba było dużo – mogłaby spać na kanapie, wszystko jej było jedno, ale niestety to nie wystarczyło. Esmeralda nadal pozostawała jej macochą, więc po śmierci Valentina zabrała ją do „swoich”, jak to mówiła. Pueblo de Luz przestało być jej przychylne, bo to Val dawał jej immunitet. Miało być normalnie, a przynajmniej tak blisko normalności, jak to tylko możliwe. Niestety dorastanie wśród młodych Romów, w dodatku z Baronem Altamirą za cienką drewnianą ścianą, dla Tiny było koszmarem nie do opisania.
– Co tu się dzieje? – zapytała sama siebie, czując, że zaraz się rozpłacze.
Pod domem Castellanów roiło się od dziennikarzy, kompletnie nie było przejścia. Wóz z logo Luz del Norte rozstawił się na podjeździe u Guzmanów, których chyba nie było w domu – zresztą jak zwykle o tej porze roku, bo dzieciaki wybywały do Veracruz prosto po szkole, a ich rodzice pracowali non stop.
– Już wiedzą – pomyślała na widok fleszy aparatów. – Już wiedzą i mnie szukają.
Pognała jak najdalej od tego zbiegowiska, nie chcąc zostać złapaną. Wiedziała, że nie może dać się złapać, bo jeśli ją złapią, zabiją ją. Nie miała na myśli rzecz jasna policji, a Barona i jego ludzi. Zostawiła go zakrwawionego w obskurnej kuchni w drewnianej chatce, ale na pewno już go znaleźli i wszczęli alarm. Musiała udać się do jedynej osoby, której prawdziwie ufała. Na szczęście mieszkał rzut beretem od jej siostry i drogę znała na pamięć, podobnie jak kod do drzwi – to zawsze była data urodzin Veronici.
– Tinie, co się stało, nic ci nie jest?
Serratos poderwał się od biurka, kiedy wpadła do jego gabinetu w poszarpanym ubraniu. Ściągnął z kanapy pled i okrył ją bez zastanowienia, przyklękując przy niej, by upewnić się, że nie jest ranna. Poza zdartymi kolanami i zadrapaniami tu i ówdzie, niczego jednak nie dostrzegł. Opowiedziała mu, co się wydarzyło, nie pomijając żadnych szczegółów. Wiedziała, że to ważne. Ulises był prawnikiem, na pewno wiedział, co robić w takich sytuacjach, na pewno ją z tego wyciągnie. Miała czternaście lat, broniła się, więc nie wsadzą jej do więzienia. Oczy ojca chrzestnego były jednak tak przestraszone, że powoli zaczynała tracić nadzieję.
– Musisz to dokładnie powiedzieć policji, Tina. Niczego nie pomijaj, każdy szczegół jest ważny – upomniał ją, gładząc ją po włosach, by trochę ją uspokoić. Serce mu się krajało, kiedy ją taką widział, a jednocześnie dłoń zaciskała się na kolanie, jakby wyobrażał sobie, że to rękojeść łuku.
– Nie mogłam iść do Anity, tam już jest pełno dziennikarzy. Już o wszystkim wiedzą, Uli…
Ulises odwrócił wzrok, nie chcąc, by wyczytała z jego spojrzenia prawdę. Tak, redaktorzy już zwęszyli sensację, ale wcale nie ze względu na nią. Jak miał jej powiedzieć, że jej siostra i siostrzenica leżały w szpitalu po wypadku, który spowodowała Anita? On sam nadal był roztrzęsiony. Wrócił nad ranem z San Nicolas tuż po telefonie od Gilberta Jimeneza. Marcus i Felix kategorycznie odmówili pójścia spać i zostali w szpitalu przy Elli.
– Połóż się w pokoju Veronici, jesteś roztrzęsiona, powinnaś się wyspać – zaproponował, prowadząc ją do sypialni córki.
– Nie, nie chcę spać, nie mogę. Ale gdzie jest Vero?
– W Veracruz – odparł, mając nadzieję, że nie słyszy, jak załamał mu się głos. – Wiesz przecież, że grandzą tam z Jordanem przez całe lato. Może pojedziesz tam do nich, przeczekasz to wszystko? Felix i Marcus dołączą później.
– Mam niańczyć dzieciaki? Jestem na to za duża.
Ulises uśmiechnął się, ale nie udało mu się już ukryć łez. Tina wybuchła płaczem na ten widok. Był dla niej najlepszy, zawsze mogła na niego liczyć i od śmierci taty tylko on o nią dbał, tylko on się starał, tylko on chciał ją stamtąd wyciągnąć, kiedy wszyscy inni, łącznie z Anitą, się poddali. Widzieć go we łzach było okropne, bo zdawał się potwierdzać jej najgorsze obawy, że już nie da się nic zaradzić jej sytuacji, że już na zawsze okrzykną ją kryminalistką i skończy gdzieś za kratkami – takie scenariusze pojawiały jej się w głowie.
– Uli, czemu płaczesz? Uli, nie możesz. – Otarła mu łzy z policzków, nie chcąc ich widzieć. Ulises zawsze był tym wrażliwym wujkiem, romantykiem z bujną wyobraźnią i darem do opowiadania ciekawych historii. Widziała go wzruszonego, widziała go sentymentalnego, ale nigdy nie widziała, żeby płakał.
– Bo mi przykro, Tinie, tak bardzo mi przykro – szepnął, a głos całkowicie mu się załamał, kiedy wtulił głowę w jej ramię, przytulając ją mocno do siebie. – Tak bardzo cię przepraszam.
– To nie twoja wina. Ty się starałeś, robiłeś wszystko, co mogłeś. Jesteś najlepszy…
Ulises jęknął tylko głośniej, doskonale wiedząc, że jest żałosny, bo to on powinien pocieszać ją, a nie odwrotnie. On był dorosły, on powinien wiedzieć lepiej. Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że oboje podskoczyli w miejscu, a reszta wydawała się dla Tiny jedną wielką i rozmytą plamą, bo pamiętała to jak przez mgłę – policję kłócącą się z Ulisesem, jakiegoś Cygana, który wygrażał się każdemu i Ivana Molinę, który wyglądał jak wrak człowieka, jakby właśnie stracił wszystko, co miał najcenniejsze. Valentina nigdy go takim nie widziała. On i Ulises dzisiaj nie byli sobą.
– Przyjechałem prosto ze szpitala, co się dzieje? – Oczy Ivana były dziwnie wilgotne, ale nie płakał jak Serratos. Pociągał tylko nosem, jakby się przeziębił, zresztą był blady i wyglądał na chorego. I miał na sobie dresy pod brązową skórzaną kurtką, a dresy nosił tylko do spania, więc widocznie przyjechał tutaj w pidżamie. – Tknij ją, gnoju, a przysięgam, że ci nogi z d**y powyrywam – warknął w stronę policjanta, który zabrzęczał kajdankami tuż przy uchu Valentiny, sprawiając, że zatrzęsła się tylko jeszcze mocniej.
– Molina, nie jesteś szeryfem, więc odsuń się i daj mi pracować. Nie masz dziś dyżuru – odparł posterunkowy odpowiedzialny za zatrzymanie.
– Lepiej się módl, żebym nigdy nim nie został, bo pierwsze, co zrobię po objęciu stanowiska, to zamiana twojego już i tak nędznego życia w piekło. – Ivan odepchnął gościa i przyjrzał się Valentinie z troską. – Tina, nic ci nie będzie. Zabiorą cię tylko na przesłuchanie, poproszę Ursulę, żeby przy tym była, będziesz bezpieczna…
– Ivan, odsuń się, nie ty będziesz decydować o procedurze, na litość Boską! Ulises, uspokoisz go wreszcie? – Policjant kazał dwóm posterunkowym odsunąć Molinę na bok, by nie przeszkadzał w śledztwie. – Ty chyba masz dzisiaj inne rzeczy do roboty, co? Wziąłeś wolne, wracaj do szpitala…
– Ivan, jesteś chory? – Valentina wiedziała, że to głupie pytanie, ale wyrwało jej się, zanim zdążyła je powstrzymać. Co takiego Ivan robił w szpitalu z samego rana? Wziął wolne? On nigdy nie brał wolnego, nigdy nie chodził do lekarza, bo był na to za twardy, więc co się działo i dlaczego nikt nic jej nie mówił?
Molina odwrócił się do niej plecami i nie odpowiedział – nie był w stanie. Przedstawicielka opieki społecznej przyjechała tak szybko, jak się dało i to ona pokierowała całym procesem.
– Tina, wyciągnę cię, słyszysz? – Ulises miał nadzieję, że do dziewczynki dociera to, co mówi. Sam był w amoku, ale to jedno wiedział na pewno. – Nie zostawię cię samej, zadbam o ciebie, nie pozwolę im cię skrzywdzić, rozumiesz?
– Wiem, Uli. Ty zawsze o mnie dbasz.


Poczuła się jak ostatnia idiotka, kiedy zdała sobie sprawę, że być może nigdy tak nie było. Może płakał, bo miał wyrzuty sumienia, że zawiódł. A Ivan zbyt był pochłonięty sprawą Anity, by cokolwiek zrobić, ona dowiedziała się o wszystkim dopiero po fakcie.
– Ale opiekował się tobą w poprawczaku, prawda? Poprosił o specjalny przydział i był twoim wychowawcą – zauważyła Raquel, jakby czytając z twarzy Valentiny, kiedy siedziały w pokoju nastolatki w starym domu rodzinnym Vidalów. Przykro było patrzeć, jak Tina rozpamiętuje słowa Theo i odtwarza te nieprzyjemne chwile w głowie. – Może nie wszystko jest takie, jak się wydaje, pewnie jest też druga strona medalu.
– Której nigdy nie poznam. – Valentina uśmiechnęła się smutno, bo choć rozumiała, że Raquel chciała jej ulżyć, nie była w stanie powiedzieć nic, co choć trochę ukoiłoby jej zszargane nerwy. W tej chwili tylko jedna rzecz mogła to zrobić. – Pomóż mi znaleźć jakąś partię dla Vazqueza. Kogoś ładnego, ale nie nachalnie ładnego, jakąś miła, nudną dziewczynę, z którą będzie mógł ględzić o książkach i siedzieć w ciszy albo zmieniać pieluchy.
– Szukasz dla niego randki w ciemno czy przyszłej żony? Tak czy siak źle się do tego zabierasz. – Nastolatka nie bardzo wiedziała, co właściwie jest celem tej podwójnej randki. – I dlaczego jesteś złośliwa?
– Nie jestem.
– Dlaczego nie umówisz go z kimś atrakcyjnym i rozrywkowym, z kimś, z kim dobrze by mu się rozmawiało?
– Mam go umówić z samą sobą? Proszę cię. – Tina machnęła ręką, nie czekając, aż Raquel dokończy zdanie, że właściwie to nie jest taki zły pomysł. – Mam chyba kogoś – jest ładna i mądra, ale też ambitna, nie sądzę, żeby szukała czegoś na stałe.
– Kogo?
– Laura Montero, znasz ją? Studiuje prawo na uniwerku w San Nicolas de los Garza. Fajna dziewczyna, ale jakimś dziwnym trafem singielka. Przypadek? Nie sądzę.
– Trochę się pogubiłam – chcesz znaleźć dla Eddiego kogoś, z kim dobrze będzie się bawił czy po prostu odbębnić zadanie? Czy celem randek w ciemno nie powinno być znalezienie sobie partnera lub partnerki? – Gutierrez zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Masz rację, to bezcelowe – przyznała, pozostawiając bez komentarza jej uwagi. – Powinniśmy skupić się na tobie i znaleźć twojego księcia z bajki. Przepraszam, ostatnio nie miałam do tego głowy.
Zajęły się przeglądaniem mediów społecznościowych, ale akurat Anita wróciła z pracy i usłyszały, jak krząta się w kuchni. Obie zeszły na dół, by ją powitać i zjeść z nią kolację, bo specjalnie czekały.
– Wszystko okej? – Raquel zabrała się za przygotowanie posiłku, podczas gdy Anita zaparzała sobie ziółka.
– Ziółka? Wow, to musiał być ciężki dzień – zakpiła Valentina, czując lekkie wyrzuty sumienia, bo wiedziała przecież, że jej siostra jest abstynentką. Trochę ją to jednak zaintrygowało. – Co się stało?
W odpowiedzi na pytanie Anita przesunęła po blacie mały klucz do drzwi. Wydawała się być spięta.
– Klucz? – Raquel zmarszczyła czoło.
– Gianluca dał ci klucz do mieszkania, a ty panikujesz? – Tina nie mogła powstrzymać kpiącego uśmieszku. – Przepraszam, ale to takie zabawne! Dlaczego panikujesz, to tylko klucz?
– Tina, mam prawie czterdzieści lat. Nikt nigdy nie dawał mi klucza do mieszkania. – Anita przyjęła od Raquel gorący kubek z herbatą ziołową i usiadła na kuchennym krześle, przeczesując włosy palcami.
– No tak, bo wchodziłaś oknem.
– To nie jest zabawne.
– Trochę jest.
– Czy Gianluca chce, żebyś z nim zamieszkała? – Raquel podeszła do tego racjonalnie. Jej opiekunka nie była chyba zachwycona tą perspektywą, a może po prostu się bała.
– Nie, to nie ten etap. Chce tylko, żebym czuła się, jak u siebie w domu.
– Mogłaś mu powiedzieć, że Ivan mieszka niedaleko, więc już jeden dom w tamtym budynku masz.
– Tina…
– No co? Taka prawda. – Valentina wzruszyła ramionami. Jej siostra przyjaźniła się z Moliną, odkąd pamiętała. Ivan uczył ją różnych trików, był jak starszy brat, którego po cichu zawsze podziwiała. Uwielbiała Basty’ego i uważała go za świetnego szwagra, który nawet po rozwodzie odwiedzał ją w poprawczaku i starał się załatwiać przepustki, by mogła spędzić z nimi urodziny czy inne święta. Ale to jednak Ivan był tym, którego widziała u boku swojej siostry i nie potrafiła tego wytłumaczyć. A sądząc po reakcji Anity, ona chyba też zaczynała sobie zdawać sprawę, że ktoś inny zaprząta jej głowę. – Nie bierz tego klucza, Ani.
– Co? – Właścicielka El Gato Negro nie rozumiała, skąd taka rada. – Dlaczego?
– Bo nie powinnaś robić czegoś, na co nie masz ochoty. Nie powinnaś się zmuszać. – Tina wzruszyła ramionami. – Lubię Lucę, jest fajny i miły dla oka, pracowity, ułożony, ale jest trochę… nudny.
– Jest dorosłym mężczyzną, Valentina – sprostowała barmanka, sama nie wiedząc, dlaczego tak ją to oburzyło. – Dorosłość jest nudna, wyobraź to sobie. Nie jest jak na filmach. Nuda nie jest zła.
– Byłaś żoną Basty’ego przez dziesięć lat, z czego razem spędziliście jakichś, bo ja wiem, siedem? Kochałaś Basty’ego, on kochał ciebie, byliście razem wspaniali, ale to nie zdało egzaminu, bo brakowało wam pasji i tak naprawdę łączyły was już tylko dzieci. On był wciąż w rozjazdach, ty pracowałaś na kilka zmian i tak naprawdę nie miałaś czasu za nim zatęsknić, a powinnaś.
– Co ty chcesz powiedzieć, Tina?
– Chcę powiedzieć, że Anita, którą znam, nie cierpiała nudy. Tamta Anita chciała przeżywać miłość, chciała przygody, motylków w brzuchu i tych wszystkich innych dupereli.
– Oj, Tina, skąd ty możesz to wiedzieć?
– Bo ja też tego chcę – oświadczyła, mówiąc na głos to, co od zawsze chodziło jej po głowie. – Bo ci zazdrościłam, kiedy byłam młodsza i mówiłam sobie, że kiedyś też taka będę i będę miała swojego rycerza w lśniącej zbroi i nawet jak czasem będę miała ochotę go kopnąć, to wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko. To właśnie jest miłość – gość, który rzuca wszystko i jedzie trzymać cię za rękę, choć ty jesteś tego kompletnie nieświadoma. Gość, który usuwa się w cień, żeby nie stawać na drodze przyjaciołom. Gość, który wybiera twoje szczęście ponad swoje własne, bo z jakiegoś powodu wydaje mu się, że nie jest wart twojej miłości.
– Czytałaś ostatnio jakieś harlekiny, o to chodzi? – Anita pokręciła głową ze śmiechem, kompletnie nie rozumiejąc.
– Eh, jesteś beznadziejna, siostrzyczko. – Valentina załamała ręce. Naprawdę nie chciała ingerować i to sama Ani miała sobie w końcu zdać z tego sprawę, ale widocznie mimo tych prawie czterdziestu lat, nadal była niedomyślna jak piętnastolatka, która mylnie interpretowała znaki. – Chodź, Queli, musimy znaleźć twojego księcia, żebyś nie popełniała błędów Anity.

***

Gabriella Castellano tak bardzo cieszyła się, że tata nie musi sprzedawać domu, by zapłacić za jej leczenie, że już snuła plany, jak przeprowadzić remont, by pomieścić maleństwo. Leticia zapewniła ją, że jeszcze trochę minie, zanim dzidziuś pojawi się na świecie i mają czas, by o tym pomyśleć, a poza tym na samym początku i tak będzie musiał spać w pokoju z mamą, ale ona się tym nie przejmowała – wolała być przygotowana.
– Felix i tak nie będzie potrzebował swojego pokoju, bo wyjedzie na studia – oznajmiła na przerwie, kiedy Jaime zapytał ją, dlaczego koloruje w zeszycie ściany pokoju brata na żółto. – A kanarkowy jest uniwersalnym kolorem zarówno dla dziewczynki jak i dla chłopca, a nie wiemy, co nam się trafi. Chciałabym dziewczynkę – dodała szybko, ale uznała, że nie ma co wybrzydzać – będzie kochała i siostrzyczkę i braciszka, więc wszystko jej było jedno.
– Twojemu bratu może być przykro – zauważył niepewnie przyjaciel, siadając okrakiem na krześle i nachylając się nad jej ławką. Wzięła to naprawdę na poważnie. – On wyjedzie na studia, ale chyba będzie wracał, nie?
– To przekima się na podłodze, a poza tym przecież mówię – dzidzia będzie spała najpierw z tatą i Leti. Felix nie ma dużo rzeczy, więc upchniemy je gdzieś w garażu albo na strychu. Nie patrz tak na mnie, on też nie może się doczekać, kiedy zacznie studia i wyjedzie.
– No nie wiem, twój brat stał się dosyć popularny w liceum. Widziałaś jego instagrama? Ma dużo obserwujących, głównie dziewczyn. – Jaime podzielił się z nią tymi wieściami, pokazując jej najnowszy post Felixa, który okazał się być zdjęciem krajobrazu z cytatem z reportażu Armanda Romero. – Nie kumam tego szumu, on publikuje takie nudne rzeczy.
– Nie nudne, tylko wartościowe – odgryzła się, bo nie lubiła, kiedy ktoś inny od niej dokuczał jej bratu. Rzeczywiście jej starszy brat rzadko publikował zdjęcia, na których był on sam, zwykle były to jakieś fragmenty artykułów albo satyryczne grafiki. Te fotografie, do których pozował sam, łącznie z jego story, miały jednak mnóstwo wyświetleń i polubień. – Też byś miał tyle wyświetleń, jakbyś kogoś uratował i to dwa razy! Felix wyciągnął z wody syna burmistrza Veracruz, a teraz poskromił węża czyhającego na tę biedną dziewczynę z Nuevo Laredo. Zupełnie jak Harry uratował Ginny w Komnacie Tajemnic.
– Bez przesady. – Naburmuszył się trzynastolatek, sprawdzając swój profil. – A ty mogłabyś czasem polubić moje posty…
– Nie mam na to czasu, Jaime, nie widzisz? Jestem zajęta witaniem na świat nowej istotki. – Ella rozpromieniła się cała, czując, że ten rok na pewno będzie lepszy od poprzedniego – tata był szczęśliwy, Leti spodziewała się dziecka, jej badania kliniczne miały ruszyć lada chwila i nikt nie musiał sprzedać nerki, żeby za nie zapłacić, a Felix zdobywał popularność w szkole – co mogło pójść nie tak? Jeszcze gdyby tylko Felix pogodził się z mamą, Ella byłaby całkowicie ukontentowana. No cóż, rok dopiero się rozpoczął, więc przyjdzie czas i na inne radykalne zmiany.
– Nie ciesz się przedwcześnie – rzuciła kąśliwie dziewczynka siedząca nieopodal i przysłuchująca się temu z ciekawością. – Twój brat albo siostra mogą się urodzić tacy jak ty. Tak mówi moja mama.
– Twoja mama powinna się czasem zamknąć – warknął Jaime, z niepokojem obserwując blade policzki Elli, która zaczęła szybciej oddychać, a to nie wróżyło nic dobrego. – Nie słuchaj jej, El.
– Ale mówię prawdę. – Belinda Conde wdała się w matkę i siostrę, nie było co do tego wątpliwości. – Przecież tak może być, to tak jak dziedziczenie koloru oczu. Może twoje rodzeństwo nawet nie przeżyje.
Ella wstała gwałtownie od stolika i Jaime w pierwszym odruchu chciał ją złapać za ręce, bo sądził, że uderzy Belindę, a nie chciał, by miała kłopoty, ona jednak nie zamierzała uciekać się do fizycznej przemocy. Słowa znajomej z klasy ją ubodły, ale była ponad to.
– Musisz mieć bardzo smutne życie, Beli, skoro życzysz komuś czegoś tak okropnego. Nawet nie wiesz, jak to jest żyć z taką chorobą i ile to kosztuje poświęcenia mnie i moją rodzinę. Ale nie martw się, bo cokolwiek się nam przytrafi, przynajmniej mamy siebie. – Panienka Castellano zawsze pocieszała się tą myślą – tata i Felix mieli siebie, a teraz i Leti, więc kiedy jej zabraknie, będą mieli na kim polegać. – I żal mi ciebie, bo nos sobie chociaż zoperujesz jak twoja mama, ale serca sobie nie wymienisz.
– Mój nos? – Belinda chwyciła się oburącz za twarz, spoglądając z niepokojem na koleżanki, które nagle spuściły wzrok, jakby wolały nie komentować jej urody. – Moja mama nie miała żadnej operacji. Odszczekaj to!
– Miała, obejrzyj jej zdjęcia z liceum. Mówi, że schudła i to zmieniło kształt jej nosa, ale Jordan twierdzi, że to ściema i zrobiła sobie operację za granicą. Odziedziczyłaś po niej nie tylko brzydką urodę, ale też brzydką duszę.
– Gabriella Castellano. – Giacomo Mazzarello wszedł do klasy, bo było już po dzwonku. – Natychmiast do dyrektorki.
– Bardzo chętnie, profesorze. – Dziewczynka spakowała swoje zeszyty do plecaka i z godnością założyła tornister na plecy. – Ponoszenie kary za mówienie prawdy w tym mieście stało się już chyba tradycją – dodała pompatycznym tonem, pozując na starszą, niż była w rzeczywistości.
– W takim razie zapraszam, możesz opowiedzieć pani dyrektor, jak pięknie się wyrażasz i jak traktujesz koleżanki. – Nauczyciel włoskiego nie cierpiał niesubordynacji. Wskazał jej drzwi, a ona stanęła w progu i odwróciła się do klasy w teatralnym geście, jakby właśnie poświęcała się, idąc na ścięcie. Pokręciła lekko głową, kiedy Jaime wyrywał się, by powiedzieć nauczycielowi, że przecież to Belinda zaczęła. – Mam nadzieję, że pójdziesz w końcu po rozum do głowy i zajmiesz się nauką, a nie głupotami. Od prawie czternastoletniej uczennicy, która niedługo idzie do pierwszej klasy licealnej oczekiwałbym większej dojrzałości.
– A ja od nauczyciela oczekiwałabym, że nie układa się z terrorystami – odgryzła się i zanim zdążył zareagować, zniknęła, trzaskając drzwiami. – Na co czekacie? – Zwrócił się rozeźlonym tonem do reszty klasy. – Wyciągnijcie kartki, robimy sprawdzian ze słówek. Nie słyszeliście? Forza, foglietto e penna, subito!


***

Od kiedy na El Tesoro zawitała młodzież z sąsiedniego stanu, hacjenda przypominała bardziej hałaśliwą dzielnicę Monterrey niż oazę spokoju, za którą wcześniej ją uważał Joaquin. Zdążył się przyzwyczaić do ciszy i trochę mu jej brakowało, ale zdecydowanie lepiej odnajdywał się w zgiełku miasta – tam nie było okazji wsłuchiwać się we własne myśli, a to mu odpowiadało, bo jego myśli nie zawsze były przyjemne. Właściwie to gościły w nich same makabryczne obrazy, a to dlatego, że nie znał niczego innego. Dzieciństwo nie było usłane różami, młodość upłynęła pod znakiem zakładów poprawczych i handlu na ulicach, ale jako dorosły mógł w końcu sobie to wszystko zrekompensować. Teraz to on dowodził jednym z najniebezpieczniejszych karteli i to on dyktował warunki, a przynajmniej tak właśnie to wyglądało do niedawna. W okolicy źle się działo, wojna między kartelami wisiała w powietrzu i mogła wybuchnąć lada moment, a Villanueva zdawał sobie sprawę, że jego ludzie kompletnie się na to nie przygotowali. Trzęśli całą okolicą od lat, Esteban Chavez Senior, a potem jego syn, wyrobili sobie renomę na rynku i każdy wiedział, że nie można z nimi zadzierać, choć rzecz jasna wielu próbowało. Nikt jednak nie przewidział, że Los Zetas znów zaczną się liczyć w grze, a stało się to głównie za sprawą Olivera Bruniego, o którym wiele można by mówić, ale lojalności do swoich ludzi nikt nie mógł mu odmówić. Natomiast tajemniczy Odin zdawał się mieć kompletnie inne podejście do interesów i stawiał bardziej na powolne rozgrywanie partii szachów i badanie terenu, a Joaquina tylko bardziej to wkurzało – wolałby wiedzieć na czym stoi i mieć to z głowy.
– No nareszcie – warknął sam do siebie, widząc reflektory auta zbliżającego się ścieżką na wzgórze. Wyrzucił peta na trawę i rozgniótł go butem, podnosząc się do pionu. Czuł się jak stary dziadek, bo stawy miał zesztywniałe i kiedy zbyt długo siedział w miejscu, ciężko się było rozruszać. Nadal uparcie odmawiał wizyty u fizjoterapeuty, ale ostatnio sam zdał sobie sprawę, że chyba już dłużej nie może tego odkładać, nie jeśli chciał znów liczyć się w okolicy i siać postrach. No i kiepsko by wyglądał przy Emmie, podtrzymując się stale o lasce. Wbrew pozorom, to nie on był tutaj tym zamożniejszym, do którego lgnęła młodsza kobieta – to raczej on miał więcej korzyści z tej relacji niż ona i czasem zastanawiał się, dlaczego w ogóle dała się uwikłać w taki układ, skoro mogła mieć każdego innego faceta. Może lubiła niebezpieczeństwo, a może oboje byli tak psychicznie poturbowani, a wręcz popaprani, jak czasami zdawało się Joaquinowi, że ciągnęli do siebie, widząc to podobieństwo i wyczuwając pokrewną duszę. – Co ci tak długo zajęło, Lalo?
– Miałem być dokładny. – Marquez wysiadł z auta, przecierając zmęczone oczy. Zarwał kilka nocek, wykonując obowiązki służbowe i jeszcze dostawała mu się reprymenda od niecierpliwego szefa. Jego mina wyrażała wszystko i Joaquin nie musiał już o nic więcej pytać, ale i tak zamienił się w słuch i z uwagą przeanalizował sprawozdanie z rekonesansu, jaki Eduardo wykonał w Nuevo Laredo, śledząc Los Zetas. – Jest źle, są uzbrojeni po same zęby.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że są jak mała armia. Tyle lat się nie wychylali i odbudowywali reputację, a po drodze zbierali całkiem pokaźny arsenał. Mają Barretty kaliber 50. Jedna salwa rozwali ci pancerne SUV-y jak puszki po piwie. Widziałem też SCAR-y, granatniki M203, to takie jakich używa oddział specjalny.
– Żartujesz sobie? Skąd, do cholery, mają taki sprzęt? – Villanueva na samą myśl o arsenale Los Zetas dostawał białej gorączki. Mogli wparować do Valle de Sombras pod osłoną nocy i zrównać El Paraiso z ziemią lub gorzej – wykosić największe szychy ze snajperki. – Wiedziałem , że niektórzy z nich to komandosi, ale żeby aż tak?
– Broń „zaginęła” w transporcie – to oficjalna wersja. – Lalo sam się skrzywił, wyjaśniając szefowi całą sprawę. – Te karabiny to nie byle co. To broń policyjna, stanowa. Model AR-15 z programu współpracy z USA powinna być w magazynie w Reynosa.
– Czyli…?
– Albo zgubili ich kilkadziesiąt, albo ktoś je “oddał” kartelowi. W zeszłym roku „spłonął” magazyn w Matamoros. Dwa tygodnie później Los Zetas dostali nowy transport. Domyśl się, co tam się zadziało.
– A skąd ty to, k***a, wiesz? – Joaquin nagle się wściekł. Skoro Lalo miał taką wiedzę, dlaczego mówił mu to dopiero teraz. – Bo chyba oni ci tego nie powiedzieli.
– Korzystanie z Internetu nie boli, Wacky. Poza tym widziałem numery seryjne. Policja z Tamaulipas jest umoczona i jestem prawie pewien, że Zetki mają swoich funkcjonariuszy w Nuevo Leon. – Na sama myśl Lalo zaciskał i rozluźniał dłoń, jakby tylko czekał, aż będzie miał okazję, by wcisnąć spust. – Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale dobrze, że mamy Hernandeza.
– Dojrzewasz, Lalito. – Joaquin prychnął, ale zbyt był przejęty, by sobie żartować w takim momencie. – Mamy kilku gliniarzy, którym można zaufać.
– Chyba nie mówisz o Pablu Diazie?
– Pojebało cię? Ufam tylko Luke’owi, ale Basty Castellano też ma głowę na karku, no i jest byłym wojskowym, więc rozumie, z kim się mierzymy. Niechętnie to mówię, ale przyda nam się też Molina, dobrze mieć szeryfa po swojej stronie. Pogadaj z nim…
– Nie. – Lalo zbladł i pokręcił głową, nie mogąc wykonać tego rozkazu.
– Co to znaczy „nie”? – Villanueva obnażył żeby z wściekłą miną. – Kiedy mówię „skacz”, pytasz „jak wysoko”. Co ci przeszkadza w Molinie – to że szpieguje dla Barosso? Z taką marną policyjną pensją też chciałbym dorobić na jego miejscu. Poza tym ty też donosisz Fernandowi, więc z Moliną możesz sobie podać rękę.
– Po prostu… nie chcę. – Lalo wykręcił się, nie chcąc o tym rozmawiać. – Pogadam z Hernandezem, na więcej nie licz. Trzech Muszkieterów i tak nic nie wskóra, jeśli w kieszeni Los Zetas siedzi większość stanowych w Tamaulipas. Oni tam się tak rozbestwili, że żyją jak królowie, wszystko im wolno.
– Chcesz powiedzieć, że jesteśmy w czarnej d***e i przegramy tę wojnę, jeśli w końcu do niej dojdzie?
– Kiedy do niej dojdzie – poprawił go Marquez, raz jeszcze przecierając twarz, bo to było zbyt wiele – przejechał za dużo kilometrów, a za mało spał, by planować strategię wojenną. Od tego zawsze był El Pantera, ale Joaquin nie znał się na kartelach tak jak on, więc siłą rzeczy stał się doradcą, a nie wiedział, jak ma się z tym czuć. – Trzeba się przygotować, Wacky, dosyć z rozpraszaniem się wyborami i randkowaniem – musisz zacząć brać to na poważnie i działać.
– Cały czas działam. Myślisz, że miałem ochotę kandydować dla hecy? Nie, chcę mieć władzę, żeby coś zrobić z tymi cholernymi Zetkami.
– Legalnie? To do ciebie niepodobne. – Marquez wydawał się zdziwiony tym wyznaniem. – Musisz się ustatkować, być bardziej poważny i dać przykład naszym chłopakom, żeby byli gotowi za ciebie walczyć, kiedy już przyjdzie czas. Bo będzie ciężko, Wacky, bardzo ciężko.
– Ustatkować? Co, mam się może ożenić?
– Nie wiem, rób co chcesz, ja idę się przespać. – Lalo ruszył do swojego auta. – Muszę skupić się na pracy, dowalali mi obowiązków, jak mnie nie było.

***

Lidia nie była w najlepszym humorze w środę rano, kiedy pojawiła się w szkole. Miała wrażenie, że ostatnio nic jej nie wychodzi. Wygrały wczorajszy mecz, ale praktycznie walkowerem, co niezmiernie ją wkurzało, bo przecież tak bardzo się starała. Conrado dał jej reprymendę, bo pyskowała trenerowi, a ona miała ochotę krzyczeć. Dodatkowo opiekun chciał, by poznała bliżej jego nową dziewczynę, a ona czuła, że powoli schodzi na dalszy plan i przygotowywała się już do tego, że niedługo ich drogi się rozejdą – to w końcu nieuniknione, jeśli Saverin zechce zamieszkać z panią prokurator i jej dzieckiem. Lidia będzie musiała się wynieść, ale nie miała pojęcia dokąd – na pewno nie wróci do ojca i na pewno nie pójdzie do kolejnej rodziny zastępczej. Jeśli będzie trzeba, to ucieknie stąd, taki miała już kiedyś plan. Pomyślała, że może Eric pozwoliłby jej się u siebie zatrzymać, ale przecież nie mogła go tym obarczać. Na razie jednak mówili tylko o wspólnych posiłkach, a nie o mieszkaniu pod jednym dachem, więc Conrado i Ronnie nie byli jej priorytetem. Pierwszeństwo w jej głowie miało teraz znalezienie prawdziwego mordercy Jonasa Altamiry, by oczyścić Łucznika Światła z zarzutów.
Jej śledztwo utknęło w miejscu i nie była w stanie znaleźć Manfreda, który dobrze się kamuflował, w dodatku Quen miał rację i dzieciaki niespecjalnie chciały głosować na kandydatkę, która więcej obiecywała miastu, niż samym uczniom. Może minęła się z powołaniem i powinna od razu próbować swoich sił w radzie Pueblo de Luz? Na samą myśl parsknęła śmiechem – to miejsce dla ludzi, którzy tylko dużo gadają, a nic nie robią. Pan Valentin Vidal zasiadał na purpurowym krześle przez wiele lat, ale nawet jemu nie udało się pojednać tych wszystkich grup społecznych, które ścierały się ze sobą w okolicy. Lidia miała wrażenie, że ci ludzie, którzy pchają się do polityki, nawet jeśli zaczynają ze szlachetnymi intencjami, w końcu przechodzą na ciemną stronę mocy. Czy właśnie nie tak było z Ulisesem Serratosem? Wszyscy mówili, że to dobry człowiek – najlepszy – ale koniec końców okradał miasto, wyprowadzał spore sumy jako burmistrz i naraził się niebezpiecznym ludziom, skoro ktoś postanowił go kropnąć. Tego ostatniego oczywiście nigdzie nie powtarzała – Guzman jej zaufał, a ona nie zdradzała zaufania, nawet jeśli kogoś nie lubiła. Myślała o tym jednak bardzo często, zastanawiając się, kto taki chciałby upadku Ulisesa? Jedyna sensowna osoba, która przychodziła jej do głowy to Baron Altamira, ale ewidentnie ojciec Veronici i Theo miał wielu wrogów. Montes miała teorię o tym, że Theo zdawał sobie sprawę z prawdziwej przyczyny zgonu ojca i teraz mścił się na wszystkich zamieszanych, ale nadal brakowało jej dowodów. Potrzebowała Manfreda Marina i jego zeznań, musiała za wszelką cenę upewnić się, że to właśnie młody Serratos posłał śmiertelną strzałę prosto w gardło Jonasa Altamiry – może gdyby posiadała tę stuprocentową pewność, wtedy jakoś łatwiej byłoby jej się z tym oswoić.
Tymczasem mijała Theodora na szkolnym korytarzu, a on witał się z nią i uśmiechał, co tylko bardziej ją konfundowało – czy robił to specjalnie, żeby uśpić jej czujność, a może tylko ją prowokował? Zaczynała popadać w paranoję. Faktem było, że Theo był lubiany – miał sporo przyjaciół, uczniowie również traktowali go jak kumpla, a on sprawdzał się na tyle w roli asystenta szermierki, że podobno miał też pomóc przy nowo powstającej drużynie lekkoatletycznej, a to znaczyło, że będzie go oglądała jeszcze częściej i to ją dobijało, bo musiała poznać prawdę. Wystarczyło, że w szkole kręciło się już dwóch pełnoprawnych członków kartelu, którzy na pewno mieli na swoim koncie sporo trupów – nie potrzebowali dodatkowego mordercy.
– Wszystko w porządku? Nie słyszałaś, jak cię wołam.
Podskoczyła w miejscu, kiedy usłyszała nad głową głos Daniela. Wydawał się zatroskany, zapewne miała przestraszoną minę, więc szybko doprowadziła się do porządku i zapewniła go, że zamyśliła się tylko na temat zadania z włoskiego.
– Wiesz, jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Mój wuj jest naprawdę wymagający, nie wiem co go ugryzło w tym semestrze, ale przepraszam za niego. – Zrobił przepraszającą minę i uznała, że to nawet słodkie, ale nie powinien przepraszać za Giacomo Mazzarello, który uwziął się na nią od kiedy trafiła do tej szkoły.
– Dzięki, ale myślę, że Giacomo się połapie, jak nagle moje wypracowania nie będą miały błędów.
– Możemy napisać z błędami, zrobimy tak, żeby się nie połapał – zaproponował i uśmiechnął się szeroko, widząc, że Lidia nawet rozważa jego propozycję.
– To nie przejdzie. Kiedyś poprosiłam Felixa, żeby napisał esej za mnie, ja go tylko pozmieniałam i przepisałam, a on wpisał mi uwagę w dzienniku, że kupuję wypracowania od kolegów. – Montes wzruszyła ramionami. Czuła się niesprawiedliwie i Mozarella ją wkurzał, ale przestała się nim aż tak przejmować, bo miała większe zmartwienia na głowie.
– To nie fair, a Felix nie dostał uwagi?
– Felix był zawsze jego ulubieńcem. – Lidia wzruszyła ramionami. – Co jest z nauczycielami i ich maskotkami? To obrzydliwe, że niektórzy wybierają sobie jakiegoś ucznia i traktują go jak księcia albo księżniczkę, dają im fory i więcej możliwości…
– No nie wiem… to prawie tak jak dostać staż w prestiżowej firmie.
– No właśnie. Hej! – Lidia po chwili zdała sobie sprawę, że pije do niej. Mengoni uśmiechnął się ponownie i na chwilę zagapiła się w jego dołeczki w policzkach. – Ja na to zasłużyłam.
– Wiem, Lidio, jesteś niesamowita – wyrwało mu się, przez co musiał odchrząknąć i szybko się poprawić, żeby nie wyjść na dziwaka. – Jesteś bardzo dobrą uczennicą. Moja mama bardzo cię chwali i podobno na stażu w DetraChemie też dobrze się odnajdujesz. Podoba ci się tam?
– Tak – przyznała zgodnie z prawdą. Laboratoria to jej żywioł, choć nigdy nie miała okazji zobaczyć tak nowoczesnego sprzętu. Czasem musiała szczypać się w kolano, kiedy pracownik DetraChemu wprowadzał ją w jakiś projekt, bo nie do końca wierzyła, że dostała tę szansę od losu. Starała się jak mogła, bo nie chciała podpaść, a biorąc pod uwagę to, że zgodziła się na te praktyki głównie, by odkryć machlojki pani Mengoni, miała sporo do stracenia. – Dużo się uczę, jest mnóstwo pracy. Twoja mama to geniusz. I nie wiem, czy wiesz, ale ona już ci szykuje miejsce w zarządzie DetraChemu.
– Niestety wiem. – Uśmiech zszedł z twarzy Daniela po jej słowach, a ona nie była pewna dlaczego. Każdy dzieciak cieszyłby się, że jest ustawiony i ma pracę na długie lata, on jednak nie do końca był zachwycony perspektywą objęcia kierownictwa nad chemicznym gigantem. – Moja mama nie rozumie, że mam inne pasje i inne plany. Chciałaby, żebym przejął rodzinny interes, a że jestem jej jedynym synem, nie bardzo mam wyjście. Ja wolałbym jednak iść w ślady taty – dużo bardziej od chemii interesuje mnie zarządzanie. Profesor Saverin chce zrealizować mój projekt.
– Wow, naprawdę? – Lidia poczuła się trochę głupio. Miała wrażenie, że od kiedy znała Daniela, rozmawiali głównie o niej, a ona niewiele wiedziała o nim. Był mądrym chłopakiem, miał dobre stopnie, choć na pewno nie wybitne – daleko mu było do Marcusa Delgado czy Jordana Guzmana – ale radził sobie w szkole i udzielał się w klubie przedsiębiorczości. Nie miała pojęcia, że aż tak bardzo mu na tym zależało. – Co to za projekt?
– Don Conrado ci nie mówił?
– Nie rozmawiamy o innych uczniach, mamy taką politykę w domu. I, proszę cię, nie mów do niego „don Conrado”, jest na to za młody. – Lidia skrzywiła się na samą myśl. Czuła, że jej opiekunowi też nie spodobałoby się takie kadzenie.
– W każdym razie zrobiłem projekt klubu dla młodzieży w Pueblo de Luz, Conrado był pod wrażeniem i wydaje mi się, że chce porozmawiać o tym z moim tatą. Mój ojciec inwestuje w kluby, jest deweloperem.
– Tak, słyszałam. – Brunetka zacisnęła usta w wąską kreskę, woląc nie mówić, że Adriano Mengoni udziela się w barach o wątpliwej reputacji i że ma pełne prawo, by przypuszczać, że handluje w nich prochami od Los Zetas.
– Trochę się bałem, że może mogłaś coś powiedzieć Saverinowi i dlatego przyjął mój projekt. Po ostatnim razie, wydawało mi się, że jest na mnie trochę cięty… – Chłopak zawstydził się i przeczesał włosy z tyłu głowy, by zająć czymś ręce.
– Co? Nie, nigdy w życiu! Jeśli Conrado mówi o realizacji twojego projektu to tylko dlatego, że naprawdę mu zaimponowałeś, ja nie miałam z tym nic wspólnego. I tak, jeszcze raz cię przepraszam za tamto… Veda jest specyficzna – dodała, szczypiąc się ukradkiem w rękę. Było jej głupio zwalać winę na przyjaciółkę, ale przecież słowo się rzekło i nie mogła teraz tego odszczekać, zapadłaby się pod ziemię, gdyby wydało się, do kogo tak naprawdę należała bielizna, którą Conrado zwrócił Danielowi, sądząc, że to jego.
– Tak, jest dosyć zabawna, lubię ją. – Mengoni uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem, bo nadal było mu trochę wstyd na myśl, że profesor, którego podziwiał, mógł mieć o nim złe zdanie. – A skoro już o sympatiach mowa… Chciałabyś usiąść dzisiaj ze mną na meczu? Mam bilety od Kevina, on zawsze wszystko załatwia.
– Mecz? – Lidia zmarszczyła brwi. – Nie wybieram się.
– Naprawdę?
– Nie cierpię piłki nożnej.
– Serio? – Wydawał się być w ogromnym szoku po tej informacji, a ona nie była pewna, dlaczego. Przecież nigdy nie pokazywała przesadnego entuzjazmu w związku z tym sportem. – Myślałem, że… nieważne. Skoro tak to może chciałabyś się pouczyć po szkole? Jeśli Conrado ci pozwoli oczywiście – dodał, chcąc być dżentelmenem, ale ona niestety miała w głowie tylko męską bieliznę i nie chciała powtórki z rozrywki.
– Niestety nie mogę, muszę wpaść do przychodni dla potrzebujących i ogarnąć dokumentację. Przez staż w DetraChemie zrobiło mi się trochę zaległości. Ale spotkamy się chyba na wieczornym rejsie? – Dopytała dla pewności, bo wydawało jej się, że wszyscy znajomi don Mariana mieli się zjawić ze swoimi synami.
– Tak, pewnie. Nie sądziłem, że dasz się wyciągnąć na ryby.
– Conrado chce spędzić ze mną trochę czasu. – Lidia zawahała się przez chwilę i miała ochotę dorzucić „Ze mną, Ronnie i Reą”, ale się powstrzymała. Chciała iść na ten rejs i mieć na oku Theo i Olivera. Jeśli Adriano Mengoni również się wybierał, może uda jej się zauważyć coś podejrzanego. – Ty lubisz łowić?
– Niespecjalnie – przyznał, wzruszając ramionami. Nie było to jego hobby, ale też nie odmawiał, kiedy ktoś go zapraszał. – Wuj Gianluca chętnie mnie zawsze zabiera, byliśmy nawet ostatnio. Rejs jachtem brzmi jednak dużo zabawniej niż sterczenie nad rzeką. Podobno don Mariano wkłada w te wypady mnóstwo pieniędzy i zawsze zaprasza sporo znajomych.
– Twoi wujowie też będą? – dopytała i nie dało się ukryć lekko jękliwej nuty w głosie, bo nie miała ochoty oglądać nauczyciela włoskiego po godzinach.
– Nie wiem, czy Giacomo się wybiera, ale Gianluca na pewno będzie. Alex ubłagała go, żeby zabrał i ją, choć zwykle zabierają tylko chłopaków.
– Alex lubi łowić ryby?
– Nie. – Tym razem w głosie Daniela dało się wyczuć dziwną, gorzką nutę. Zwykle był uprzejmy i zwracał się do wszystkich z szacunkiem, ale tym razem Lidia miała wrażenie, że nie jest zachwycony tą perspektywą. – Mogę się tylko domyślić, że Alex ma ochotę kogoś tam zobaczyć. To co, widzimy się wieczorem?
– Tak, pewnie. – Montes nie zdążyła zarejestrować pożegnania, bo akurat zadzwonił dzwonek na lekcje. Wyglądało na to, że na rejsie don Mariana pojawi się całkiem pokaźna grupka jej kolegów ze szkoły.

***

Norma Aguilar nigdy czuła, że się starzeje – nie przywiązywała wagi do zmarszczek, często sobie z tego żartowała, ale był to dla niej naturalny proces. Dopiero kiedy docierało do niej, z czym wiążą się upływające lata, ogarniała ją nostalgia. Jej syn był już dorosły i nie dało się temu zaprzeczyć. Za sześć tygodni kończył osiemnaście lat, a ona nie była gotowa, by wyfrunął z gniazda. Nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko, no ale w końcu nie przewidziała też, że w wieku niespełna czterdziestu sześciu lat będzie podwójną wdową, a do tego babcią. Mała Beatriz to jej oczko w głowie, mimo że nie łączyła ich ani jedna kropelka krwi. Czuła dumę, kiedy widziała, jak bardzo Marcus się zaangażował i jak dbał o Adorę i małą, bo właśnie tak starała się go wychować i wiedziała, że Adrian również byłby zachwycony synem. Miała jednak pewne obawy, których nie mogła się tak po prostu pozbyć, a wynikały one z prostego faktu – była matką.
– Skarbie, idę dziś na mecz z Joelem, czy Adora będzie chciała do nas dołączyć? – zapytała, krzątając się po domu w poszukiwaniu eleganckich butów. Zwykle ułożona i zorganizowana ostatnio częściej zachowywała się jak nastolatka, a to wszystko za sprawą młodszego faceta. Sama czuła ciarki żenady, kiedy zdawała sobie sprawę, że stała się jedną z tych kobiet, ale nic nie mogła na to poradzić, bo za bardzo lubiła Joela.
– Zapytam ją, ale pewnie będzie wolała usiąść z Miguelem – odparł, odrywając się na chwilę od śniadania, które jadł w kuchni w środowy poranek. Mama była wystrojona, a on przekrzywił lekko głowę, by się jej przyjrzeć – Norma promieniała.
– No tak, to żadna frajda siedzieć koło teściowej. W porządku? – Norma roześmiała się, kiedy Marcus zakrztusił się płatkami śniadaniowymi i poklepała go kilka razy między łopatkami. – Tylko żartowałam.
Delgado nic nie odpowiedział, ale dopiero teraz uderzyło go to, że dorośli dzielili się na dwie grupy – na tych, którzy uważali, że jego związek z Adorą prędzej czy później zakończy się sakramentalnym „tak” i na tych, którzy twierdzili, że to tylko faza i chłopak nie da rady wytrwać, wychowując nie swoje dziecko. W końcu mieli dopiero po siedemnaście lat i cóż z tego, że niedługo mieli być pełnoletni, skoro dziecko to ogromna odpowiedzialność.
– Marcus, może to nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy, ale czy zastanawiałeś się już, co będzie? – Norma w końcu znalazła ulubione buty, które zwykle nosiła do sądu na szczęście. Pochyliła się, by je założyć, więc nie mogła przyjrzeć się minie syna, który nie do końca rozumiał, co ma na myśli. – Mówiłam, że nie ma to dla mnie znaczenia i zaakceptuję każdą twoją decyzję, ale mamy już luty…
– Och. – Wyrwało mu się, kiedy w końcu pojął, do czego zmierzała. – Nie, jeszcze nie wiem.
– Harvard wydłużył rekrutację, nie zaszkodzi wysłać podania. Nie chcę się mieszać, naprawdę, ale myślę, że lepiej dmuchać na zimne. Ja czułabym się spokojniejsza, wiedząc, że masz różne możliwości i możesz wybierać.
– Nie wyobrażam sobie wyjechać na studia do Stanów, mamo. Nie chcę być daleko od Adory i Beatriz, a przecież nie mogę jej prosić, żeby pojechały ze mną, prawda? – Marcus trochę się zasępił. Tak bardzo wciągnął się w sprawy karteli, tak bardzo uwziął się na Oliverze Brunim, że zapomniał o tak przyziemnej rzeczy jak chociażby składanie podań na studia. Ani razu nie myślał o tym, co będzie później i dopiero teraz matka mu to uświadomiła. Od lat miał tylko jedno marzenie i zaraz po szkole chciał zaciągnąć się do armii. Tylko od czasu kiedy poznał Adorę, wydawało się to być odległym marzeniem i musiał przewartościować całe swoje życie. Nie, właściwie to było wcześniej – od kiedy zabił Jasona Mirandę.
– Marcus, źle się czujesz? – Norma z troską przyjrzała się nastolatkowi, kładąc mu dłoń na czole. Widocznie rozmyślanie o swojej zbrodni sprawiało, że zaczynał wyglądać, jakby miał gorączkę. – Nie musimy o tym rozmawiać dzisiaj – dziś skup się na meczu, to jest teraz najważniejsze. Potem idziesz na tej rejs don Mariana?
– Dostałem zaproszenie, ale chyba się wymigam. Zobaczę, jakie plany na wieczór ma Adora.
– Dobrze, ale nie siedź za długo, jutro rano masz szkołę. Carlos będzie na rejsie sam?
– Nie, Carlos zabiera Olivera.
– Są ze sobą bardzo blisko, prawda? Oli wydaje się naprawdę fajnym facetem.
Po raz kolejny uderzył go fakt, jak bardzo Bruni owinął sobie ludzi wokół palca, skoro nawet jego własna matka tak ślepo mu ufała. Norma Aguilar w sądzie widziała różnych przestępców, rozmawiała ze zbrodniarzami, a nie wyczuła tego fałszu bijącego od trenera? Musiał się dobrze maskować.
– Wrócimy do tematu, Marcus. Musisz to sobie dobrze przemyśleć, bo lada chwila przegapisz okazję i rekrutacje będą już zamknięte. Nie narzucam ci niczego, wiesz o tym. – Postanowiła wyrazić się w tej sprawie jasno – jako matka chciała dla niego jak najlepszych perspektyw, więc siłą rzeczy liczyła, że pójdzie w ślady jej i Adriana, ale zamierzała zaakceptować każdą decyzję. Chłopakowi zrobiło się żal, kiedy zdał sobie sprawę, że matka pochwaliłaby każdą decyzję, tylko nie tę, którą on podjął lata temu. Nie pozwoliłaby mu się zaciągnąć, wiedział o tym. – Porozmawiaj z Adorą, może wypracujecie jakiś kompromis. Będzie ciężko z małym dzieckiem, więc nie sądzę, że plany na stolicę wypalą.
– Dlaczego?
– Skarbie, tutaj Adora ma dom – ma rodziców, brata, to cały system wsparcia, którego potrzebuje. – Norma myślała nieco innymi kategoriami. Młodość rządziła się swoimi prawami, ale rodzicielstwo to zupełnie inna bajka. – Może będzie musiała przemyśleć na nowo swoje plany.
– Nie będę jej zmuszał, żeby tutaj została. Jeśli będzie chciała jechać do stolicy, wymyślę coś i pojadę razem z nią.
– Chcę tylko powiedzieć, żebyś nie podejmował decyzji pochopnie. – Kobieta pocałowała go w czubek głowy, wzdychając lekko, jakby powstrzymywała się przed powiedzeniem tego, co naprawdę chciała.
Marcus zaczął się zastanawiać, czy jego mama nie należała właśnie do tego typu osób, które uważały, że jego związek z Adorą nie przetrwa próby czasu. To do niej niepodobne, zawsze bardzo im kibicowała, zresztą to ona bardzo im ułatwiała randkowanie, opiekując się Beą, kiedy była taka potrzeba i kiedy nie mogła tego zrobić Pilar. Może uważała, że historia lubi się powtarzać i że skoro jej relacja z Fabianem nie zdała egzaminu, kiedy dzieliło ich tyle kilometrów, tak jej syn skończy tak samo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:49:38 30-08-25    Temat postu:

TEMPORADA, CAPITULO 078 cz. 1
FELIX/YON/IZZIE/JORDAN/SILVIA/ARMANDO/FABIAN


Mecze piłki nożnej w Pueblo de Luz od zawsze cieszyły się dużą popularnością – nawet mieszkańcy, którzy nie mieli dzieci czy krewniaków w drużynie, chętnie przychodzili popatrzeć i dopingować, kupując bilet za symboliczną opłatą. Tak też stało się i tym razem ku wielkiej radości księdza Ariela, który dziękował wszystkim za hojne datki, ciesząc się z sukcesu turnieju charytatywnego. Trybuny pękały w szwach i Felix odczuł pewną niesprawiedliwość z tego powodu, bo na spotkaniach dziewczęcego zespołu siatkówki raczej nie pojawiały się takie tłumy. No ale jednak piłka nożna to sport narodowy, więc szczególnie mężczyźni brali to wszystko na poważnie. Castellano wzrokiem szukał Quena, by usiąść z nim, ale ten gdzieś mu zniknął, więc razem z Ruelle usiedli blisko boiska – Rue jako siostra Remmy’ego miała zapewnione lepsze bilety, a on trochę się nabijał, że dziewczyna wykorzystuje znajomości w dyrekcji. Robił to dla zgrywy i rozładowania napięcia, które ostatnio wszystkim towarzyszyło. W gruncie rzeczy cieszył się, że nie musi siedzieć zbyt daleko boiska, bo ciekawił go ten mecz tym bardziej, że Yon Abarca miał dzisiaj nie zagrać, a to oznaczało, że szanse wydawały się po stronie Pueblo de Luz.
– Tu jest wolne, raczej nikt już nie przyjdzie. – Castellano pomachał ręką do Sary, która przedzierała się między rzędami, szukając swojego siedzenia.
Przywitała się z Rue, siadając obok i rozglądając się po ludziach. Była wdzięczna Felixowi, bo właśnie zdała sobie sprawę, że bilet, który został jej przypisany, zakładał miejsce koło Veronici, a akurat wolała uniknąć przebywania z nią tak blisko. Zawstydziła się lekko, kiedy córka dyrektora przyjrzała się z ciekawością jej granatowej koszulce z numerem „13” i nazwiskiem „Delgado” na plecach. Przyjaźniła się z Marcusem od dziecka i zawsze mu kibicowała, więc nie uważała, by tym razem miała z tego zrezygnować. Rue jednak nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się przyjaźnie. Felix natomiast cały czas wyciągał szyję i analizował tłum, jakby czegoś szukał.
– Czekasz na kogoś? Lidia nie przyjdzie, musiała iść do przychodni – poinformowała go bez ogródek Duarte, ale chłopak akurat tym razem wcale nie myślał o brunetce.
– Felix próbuje ustalić, kto podrzucił węża do szafki Isabelli Gomez – wyjaśniła panna Torres, czytając w Felixie jak w otwartej księdze. Prowadził kilka śledztw na raz i chyba powoli zaczynał popadać w paranoję. – Ubzdurał sobie, że ktoś sabotuje zawodników.
– Nie ubzdurałem sobie, jak to wiem. – W głosie Castellano słychać było pewność siebie. Zmarszczył czoło na widok dziewczyn z Nuevo Laredo, które trener prowadził do vipowskiej loży. – To nie jest przypadek, że ktoś to zrobił. To niebezpieczne, potencjalnie śmiertelne, a ja nie rozumiem, dlaczego tylko ja biorę to na poważnie. Nawet mój tata uznał, że to zwykły dowcip.
– Nie znam ludzi, którzy dla żartów podrzucają kolegom do szafki grzechotnika. – Rue musiała przyznać mu rację. – Ale dzieciaki często nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich dowcipów.
– Nic mi nie mów. – Sara skrzywiła się na samą myśl. – Jakiś dowcipniś doprawił lemoniadę na pikniku na El Tesoro. Wymiotowałam cały dzień i noc, a nawet kolejnego dnia kręciło mi się w głowie.
– Co to znaczy „doprawił”? – Chłopak niemal widział, jak nad jego głową zapala się czerwona lampka. – Alkohol?
– Nie wiem, może środek na przeczyszczenie, ale czułam się nie do życia. – Sara wzdrygnęła się, bo nadal ciężko jej było coś przełknąć od niedzielnego spotkania na El Tesoro.
– Ja też piłam lemoniadę, nic mi nie było. – Rue zmarszczyła brwi, nie do końca wierząc w teorię Sary. – Jesteś pewna, że nie zaszkodziło ci nic innego?
– Jadłam tylko kanapkę i piłam lemoniadę i to napój smakował obleśnie, żałuję, że w ogóle wypiłam, ale chciało mi się pić po meczu.
– Ktoś zatruł ci drinka. – Felix przypomniał sobie wrotkarnię i akcję z Veronicą – co prawda tam sprawa była nieco bardziej poważna, bo Vero naprawdę odpłynęła i musiała dostać elektrolity, ale i tak uznał takie zachowanie za obrzydliwe. – Podpadłaś komuś?
– Ja? – Sara wskazała na siebie palcem i wybuchła śmiechem. Nigdy celowo nikomu nie nadeptywała na odcisk i prawdę powiedziawszy, ostatnio trzymała się na uboczu. – Nie, nie sądzę. Nie wydaje mi się, żeby ktoś chciał mnie otruć.
– Nie mówię o otruciu, ale o „dowcipie”. – Felix zakreślił cudzysłów w powietrzu. – Młodzież ma różne głupie pomysły.
– Może, ale jeśli picie było doprawione to na pewno nie ja byłam celem.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo wypiłam napój Lidii. Podała mi go, a ja, głupia, wypiłam duszkiem bez zastanowienia.
– Co? – Felix wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Rue. – Ktoś chciał otruć Lidię.
– No, nie wiem, Felix, ale jeśli masz rację to prędzej ją niż mnie.
– Ktoś targetuje kapitanów drużyn – odezwał się, kiedy poskładał to sobie w głowie. – Chce wyeliminować najsilniejszych zawodników, żeby mieć fory w turnieju.
– Naciągana ta teoria. – Córka Cerano nie była przekonana. Patrzyła na Felixa lekko sceptycznie.
– Być może, ale innej na razie nie mam. Ktoś chciał zatruć Lidię – mógł ją wyeliminować z udziału we wtorkowym meczu, może nawet wysłać na izbę przyjęć. Izzie zdążyła rozegrać świetne spotkanie, ale mogła przecież znaleźć węża szybciej, przed meczem, żeby doznać szoku i w ogóle nie zagrać. Winę za to poniósłby Abarca, w końcu wszyscy widzieli jak kłócił się z Gomez, no i słyszałem, że za sobą nie przepadają. Trzech kapitanów zostało wyeliminowanych – Yon dzisiaj nie gra, Izzie mogłaby na dobrą sprawę zrezygnować z piątkowego spotkania, a Lidia, gdyby wypiła więcej doprawionego napoju, pewnie leżałaby w szpitalu.
– Co chcesz powiedzieć, że to ktoś ze sportowców? – Rue rozejrzała się po zawodnikach, którzy ich otaczali. Jeśli to prawda, to mogli szukać igły w stogu siana. – To musiałby być ktoś z męskiego liceum w Nuevo Laredo albo siatkarki z San Nicolas – tylko oni nie oberwali.
– Nie tylko oni. – Felix wskazał palcem na boisko. – Pójdę ostrzec twojego brata, lepiej dmuchać na zimne.
Remmy wysłuchał go w skupieniu, rozciągając się przed spotkaniem, ale jego mina świadczyła, że nie do końca w to wszystko wierzył. Felix wiedział, jak to brzmi, ale wolał na wszelki wypadek dać znać kapitanowi – nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić.
– Okej, Felix, będę uważał. Ale zdajesz sobie sprawę, że noga to sport kontaktowy? Losowe sytuacje się zdarzają.
– Dopóki nie wymyślę nowej teorii, uważaj. – Poprosił go, a Torres podniósł ręce, jakby się poddawał, uznając, że przecież dodatkowa ostrożność mu nie zaszkodzi. – Powodzenia. – Wycofał się z boiska, chcąc wrócić na trybuny, ale ku jego zaskoczeniu wpadł na dziennikarza, którego reportaże pochłaniał ostatnio z zapartym tchem. – Armando Romero. Miło pana poznać. – Wyciągnął dłoń, by się przywitać, czując się, jakby poznał właśnie gwiazdę rocka. Armando zdawał się być nieco speszony.
– Wow, to mi się nie zdarza – przyznał, ale uśmiechnął się, ściskając dłoń młodzieńca i przypatrując mu się badawczym wzrokiem. – Jesteś wnukiem Valentina Vidala, prawda?
– Tak, Felix Castellano. Skąd pan wiedział?
– Wykapany z ciebie dziadek. Niezła fryzura – dodał, ale kompletnie bez cienia złośliwości. Felixowi zaimponował fakt, że nie zbywał nastolatka, a raczej prowadził dojrzałą dyskusję.
– Idziemy, mamy miejsca w sektorze D. – Silvia Olmedo trzepnęła Armanda w ramię i wskazała dłonią wyższe trybuny.
– Silvia? – Felix musiał przetrzeć oczy ze zdziwienia na widok sąsiadki w takim miejscu. – Ty na meczu?
– Tak, ja na meczu. O co ci chodzi, Felix? – Zirytowała się tym głupim pytaniem. Zaciągnęła Armanda niemal siłą na to wydarzenie, dobrze wiedząc, że Fabian i tak się tutaj nie pojawi, a zależało jej, by pokazać się w towarzystwie. Skoro Julietta Santillana chodziła na wszystkie mecze, ona nie mogła być gorsza.
– Ale ty nigdy nie chodzisz na mecze… – Wyrwało mu się, bo właściwie nie pamiętał, by kiedykolwiek się tutaj zjawiała. Może kiedy Franklin grał w małej lidze, ale to też rzadko.
– Nie gadaj głupot i idź na trybuny. Co to za fryzura? – Prychnęła i odeszła, ciągnąć Romero za rękaw kurtki.
– Niezbyt to było grzeczne, chłopak chciał się tylko przywitać. – Armando skarcił Silvię, która nie wydawała się zawstydzona swoim brakiem manier. – Bardzo przypomina Valentina.
– Ma zakusy na bycie reporterem, odbywa staż w redakcji Ingrid Lopez.
– W takim razie musi być dobry.
Olmedo nic nie odpowiedziała, więc Armando uśmiechnął się pod nosem. Cała Silvia – jeśli nie mogła zaprzeczyć, wolała coś przemilczeć, a przecież to nie typ, który daje innym komplementy. Rozejrzał się po tłumie uczniów i wyłowił z niego swojego bratanka.
– Kai, hej, Kai! – Pomachał mu ręką, ale bratanek ewidentnie zmierzał w przeciwnym kierunku. Przyspieszył kroku i złapał go za łokieć. – Hej, młody, nie słyszysz, jak cię wołam?
– Och, cześć, nie słyszałem.
Malachai Romero nie był zbyt dobrym kłamcą, a może po prostu Romero potrafił rozpoznać ściemę. Nie mieli okazji pogadać, od kiedy przyjechał na stare śmieci i miał wrażenie, że nastolatek go unika. Nie wiedział, co jest tego powodem, ale postanowił uszanować jego granice. Teraz jednak zrozumiał, dlaczego tak właśnie było, kiedy akurat przeszła obok nich grupka trzecioklasistów, który uchodzili zapewne za królów w jego klasie.
– Suń się, Romero, blokujesz przejście. Powinieneś założyć pomarańczową kamizelkę, żeby cię było widać z daleka. Jak twoja mamusia. – Zarechotał złośliwie jeden z nich, a drugi pchnął Kaia z barku.
– Co proszę? – Armando już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na te zaczepki, ale powstrzymało go błagalne spojrzenie chłopaka. – Pozwalasz im na to, dlaczego dajesz się tak traktować? Rozwaliłbyś ich, gdybyś chciał, jesteś od nich większy.
– Mam ryzykować, że mnie zawieszą? Nie, dzięki. – Młody poczuł się okropnie zażenowany tym, że wuj musiał być świadkiem tych drwin. On już do nich przywykł i nie robiły na nim wrażenia, ale Armando nie miał pojęcia, jak wygląda jego życie w szkole. – Przyszedłeś sam?
– Nie, jestem tu z Silvią.
– Z Silvią? – Kai wytrzeszczył oczy, a kiedy zobaczył towarzyszącą mu blondynkę, pokornie ukłonił głowę. – Dzień dobry, pani Olmedo.
– Mój bratanek, Kai. – Przedstawił ich sobie dziennikarz, nadal lekko wytrącony z równowagi po spotkaniu z tymi gogusiami drwiącymi z chłopaka. – Pamiętasz go?
– Tak, kojarzę. Pracujesz na El Tesoro, zgadza się? – Kobieta kiwnęła mu sztywno głową. Nie była raczej osobą, która chętnie nawiązywała kontakty, jeśli nie było jej to potrzebne do własnych celów.
– Tak, dona Prudencja pozwala mi tam dorobić. Doglądam koni, sprzątam hacjendę… drobne prace, ale głównie pomagam dziadkom w gospodarstwie.
Armando zmarszczył brwi, bo brzmiało to tak, jakby chłopak się tłumaczył. Nie musiał tego robić, to nie jego zadanie. Był pracowitym i uczciwym chłopcem, nigdy się nie uskarżał, choć nie miał kolorowego życia. Romero odniósł jednak wrażenie, że Kai bardzo się stara, by nie być postrzeganym przez pryzmat rodziców i trochę go to bolało, bo przez to zdawał się tracić pewność siebie. W duchu podziękował sobie, że przyjął propozycję Ingrid Lopez i Leticii Aguirre – zamierzał spotkać się z młodzieżą i opowiedzieć jej o swojej pracy reportera, który zwiedził kawał świata. Przy okazji będzie mógł mieć Kaia na oku.
– Muszę iść, zaraz się zacznie. Na razie. – Kai pożegnał się z wujem, a ten dał się poprowadzić Silvii na ich miejsca.
– Wyczuwam napięcie. Wszystko okej? – zapytała go, kiedy już usiedli. Podała mu kubek z kawą na wynos, który zakupiła w foodtrucku przed szkołą. Ariel specjalnie go zamówił, by goście mieli czym się częstować podczas obserwowania gry, a ona była wdzięczna, bo piłka nożna nie należała do zbyt pasjonujących widowisk, więc wolała mieć kofeinę pod ręką.
– Tak, wszystko gra. Twój syn gra w reprezentacji szkoły, a ty zdobyłaś takie beznadziejne miejsca, nie było nic lepszego? – zapytał, by zmienić temat. Zirytował ją tym, ale jeszcze bardziej wkurzyły ją jego kolejne słowa. – Gubernator i jego narzeczona siedzą w loży VIP.
– Zamknij się, bo pożałuję, że wzięłam cię ze sobą.

***

Ostatnie przekazanie wskazówek, ostatnie spojrzenie na strategię i chłopaki z drużyny już mieli wychodzić na boisko. Remmy zarządził okrzyk bojowy i powoli zaczęli udawać się w stronę sędziego, by zadecydować, który zespół rozpocznie spotkanie – Pueblo de Luz czy San Nicolas, w którym podczas nieobecności Yona Abarci, obowiązki kapitana pełnił Patricio Gamboa.
– Guzman, siadaj. – Bruni zatrzymał swojego napastnika, który już szedł za kapitanem.
– Co proszę? – Jordan dla pewności się rozejrzał, bo nie do końca wierzył, że te słowa są skierowane do niego. – Ja?
– Tak, ty, dobrze słyszałeś. Siadasz na ławkę, nie będziesz grał. – Oliver nie zamierzał się powtarzać. Przemawiał tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale ten chłopak zawsze pyskował i zaczynało to być już męczące.
– A niby z jakiej racji? – oburzył się, bo został postawiony przed faktem dokonanym. Grał w stałym składzie, a trener wcale nie zapowiadał, że dzisiaj dają sobie odpocząć i wystawiają rezerwowych, więc nie rozumiał tej decyzji.
– Z takiej, że nie zamierzam patrzeć, jak dostajesz zawału na boisku.
– Debora z tobą rozmawiała, tak? – Jordan napiął mięśnie, kiedy zdał sobie sprawę, co jest powodem tej nagłej decyzji Olivera. – Nagadała ci głupot.
– Żadnych głupot. Podobno możesz mieć jakąś chorobę genetyczną i musisz się najpierw przebadać, zanim będziesz mógł grać. To niebezpieczne i ja nie zamierzam ponieść odpowiedzialności, jeśli dopuszczę cię do gry i coś ci się stanie. Dyrekcja zresztą też nie – dodał dobitnie, chcąc mu pokazać, że nie ma sensu się spierać.
– To jakiś absurd, jestem zdrowy!
– Więc przynieś mi zaświadczenie od lekarza i będzie po krzyku, wrócisz do składu. – Bruni wzruszył ramionami, nie ustępując ani trochę.
– Torres gra z cukrzycą. – Jordan przeszedł do kontrataku. – To chyba zakrawa na faworyzację, nie sądzisz?
– Torres ma zaświadczenie od lekarza, że może grać, pilnujemy jego poziomu insuliny. I zresztą właśnie dlatego, że mam go w drużynie, nie mogę sobie pozwolić, żeby drugi zawodnik padł mi na środku murawy, zrozumiano? Siadaj na ławkę – powtórzył, odwracając się w stronę graczy. Spotkanie miała rozpocząć drużyna Pueblo de Luz.
– To jakaś kpina! Nie możesz mnie wykluczyć, nie masz prawa…
– Słyszałeś trenera, Guzman, usiądź na ławkę i przestań się awanturować. – Hugo podszedł do chłopaka i położył mu dłoń na ramieniu, chcąc, żeby ten się wycofał. To był wielki błąd.
Jordan poczuł, jak krew zaczyna mu szybciej buzować w żyłach. Przez chwilę stracił rezon i był pewien, że mógłby przerzucić sobie asystenta trenera przez ramię i pogruchotać my kości, ale w porę się powstrzymał. Przymknął powieki i nabrał powietrze do płuc.
– Zabieraj tę brudną łapę, jeśli nie chcesz skończyć jak Zimowy Żołnierz – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a Hugo cofnął dłoń, wyczuwając, że groźba była całkiem poważna. – Zamierzasz mnie trzymać na ławce do końca sezonu? Ja muszę grać!
– Nie do końca sezonu, Guzman, a do czasu, aż upewnię się, że nic nie zagraża twojemu zdrowiu. I zacznij się wreszcie odzywać z szacunkiem, nie jesteśmy twoimi kolegami. – Oliver machnął ręką na ławkę rezerwowych. – Reyes, wchodzisz.
– Ja? – Dino kopara opadła do ziemi po słowach trenera. Hugo musiał go szarpnąć, by podniósł się do pionu. – Ale przecież ja nie…
– Co, nie potrafisz? Przemyśl dobrze, co chcesz powiedzieć. – Oliver zmroził go wzrokiem, a chłopak tylko przełknął głośno ślinę. – Tak jest, trenerze. – Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie Jordanowi, który wyglądał, jakby miał go zamordować.
– Co tu się dzieje? – Silvia Olmedo zauważyła zamieszanie i zeszła do stanowiska trenera w towarzystwie Armanda Romero. Wyglądała na rozjuszoną. – O co chodzi, dlaczego nie pozwalasz mu grać?
Guzman patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Poprosiła go o kalendarz spotkań, ale nie sądził, że naprawdę się tutaj pokaże. Armando Romero analizował wszystko wokół, na dłużej zatrzymując wzrok na Jordanie. Uśmiechnął się lekko, ale nastolatek tego nie odwzajemnił.
– Jaką chorobę, co ty opowiadasz, Bruni? – Olmedo była gotowa do bitki, słysząc jakieś głupoty z ust tego głupiego trenera.
– Proszę porozmawiać ze szwagierką, to ona poprosiła mnie, żebym nie wystawiał pani syna, który zachowuje się jak gówniarz i nie daje sobie przemówić do rozsądku.
– Deb?
– To dla jego dobra. – Debora przepchała się do stanowiska razem z Eliasem Rochą.
– Chyba sobie jaja robicie. – Jordan miał wrażenie, że znalazł się w jakiejś głupkowatej komedii z cyklu „W krzywym zwierciadle”. – To jakiś absurd, mogę grać, bo nic mi nie jest. I wolałbym, żebyście nie gapili się na mnie jak na trędowatego – dodał, tym razem już kierując swoje słowa do Eliasa i Armanda, którzy przyszli tutaj właściwie nie wiadomo po co.
– Mój znajomy lekarz, świetny specjalista od kardiologii, doktor Arcadio Bezauri przyjechał do Pueblo de Luz. Poprosiłam go, żeby przebadał ciebie i Fabiana. Aldo już dał mu pozwolenie i udostępnił gabinet, więc jutro możesz iść do niego na wizytę i…
– Nie miałaś prawa, Deb. – Był wściekły i trudno się było dziwić. Sądził, że ciotka tylko rzuca puste groźby, ale ona naprawdę powiadomiła trenera, by go zawiesił i zmusił do poddania się specjalistycznym badaniom.
– Jordi, musisz… – Deb odsunęła się, kiedy Jordan z wściekłością ją minął, kierując się do szatni.
– Nic nie muszę, dajcie mi wy wszyscy święty spokój – warknął, czując, że zaraz wybuchnie. Ręce mu się trzęsły i miał ochotę coś rozwalić. Na jego nieszczęście wpadł na Felixa, który zatroskany poszedł zobaczyć, co się stało. – Co znowu? – Guzman nie wytrzymał, kiedy były przyjaciel zastąpił mu drogę do szkoły. – Zjeżdżaj, Fel.
– Jordi, przebadaj się. Serio, to cię nic nie kosztuje.
– Zejdź mi z drogi, Felix – powtórzył, mając wrażenie, że jeszcze chwila a wybuchnie tu i teraz. – Uknułeś to z Deb, tak? Poszliście do trenera, żeby skłonić mnie do badań. Zgadnij, Felix? W d***e mam te badania i nie podejdę do nich, więc narobiłeś sobie we mnie wroga i niczego nie zyskałeś.
– To dla twojego dobra…
– Dla mojego dobra? – Prychnął pogardliwie, bo te słowa brzmiały jak dowcip. – Wiesz, co? Dla twojego dobra to ja radzę ci się odsunąć, bo inaczej sezon pływacki przesiedzisz w gipsie.
– Co?
– Jajco. Spadaj.
Pchnął go barkiem i ruszył szybkim krokiem do łazienki. Na szczęście obyło się bez klasycznego ataku paniki w stylu Guzmana, ale mało brakowało. Był wściekły – na Deb, na Felixa, na trenera, na mordercę Ulisesa, który śmiał go dotknąć, patrzeć na niego i do niego mówić, a jedyne czego chciał Jordan to sprawić, że ten człowiek zniknie z powierzchni ziemi. Miał gdzieś, że ciotka umawia się z Ponurakiem, ale czy naprawdę musiała go zabierać w to miejsce i pokazywać rodzinne brudy? To był jego nauczyciel! Co prawda nie chodził do niego na lekcje, ale mimo wszystko robiła mu totalny obciach i sprawiła, że ludzie zaczną go postrzegać jak słabeusza. A matka i ten dziennikarz? Prawdę mówiąc, pojawienie się Silvii Olmedo na trybunach chyba bardziej go dziwiło niż to, że Debora sypiała z fizykiem. Jordan czuł, że zaraz oszaleje.
– Jordan.
Usłyszał głos matki rozchodzący się echem po męskiej łazience, a do tego nie był przyzwyczajony. Odwrócił się powoli w jej stronę, szukając kogoś za jej plecami, ale na szczęście tym razem była sama.
– Co? – Czekał na reprymendę, jak to zwykle bywało. Nie chciał się z nią kłócić, nie miał na to siły, więc po prostu miała powiedzieć, co chciała i wyjść.
– Ten cały Cardo to podobno dobry specjalista, ludzie go chwalą. Deb dała mi do niego numer, umówię cię jutro po szkole.
– Nigdzie się nie wybieram, nie jestem chory. A po szkole nie mogę – dodał, zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok. – Jest mecz siatkówki. Trener każe być obecnym.
– Pokazałeś już, że nie słuchasz się trenera. Zresztą raz cię usprawiedliwi. – Silvia wywróciła oczami. Był uparty jak osioł i ciężko z nim było rozmawiać. – Ostatni raz dowiaduję się takich rzeczy od osób trzecich, jasne?
– Jakich rzeczy?
– Takich, że możesz być chory i odmawiasz leczenia. Ojciec mówił, że przebadał cię doktor Vazquez. Wiem, że kłamstwo to twoje drugie imię…
– Właściwie to „Leopoldo”. – Wszedł jej w słowo, zastanawiając się, czy ona w ogóle wie, jak ma na drugie imię. Nigdy przecież nie interesowała się niczym, co go dotyczyło, chyba że mogła na tym skorzystać albo obawiała się, że jego wybryki zniszczą jej reputację.
– …ale nie rozumiem, po co kłamać w takiej sprawie. Zdrowie to podstawa i jako przyszły lekarz powinieneś o tym wiedzieć. – Udała, że nie dosłyszała jego słów. Zapisała sobie w telefonie numer do doktora Bezauri i ustawiła alarm, by pamiętać o kontakcie. – Daję ci czas na ochłonięcie, więc doceń to. Mogłabym umówić konsultację już dzisiaj.
– Dzisiaj jadę z dziadkiem Mariano na ryby.
– Poważnie? – Silvia węszyła podstęp. – Ty nigdy nie jeździsz na ryby…
– Ty nigdy nie przychodzisz na mecze, więc…
– Dam ci znać, o której wizyta. Przyjadę po ciebie, więc lepiej, żebyś nie uciekał z lekcji, bo zadzwonię na policję.
– Czekaj, jedziesz ze mną? – Nie miał nawet okazji wymyślić jakiejś sarkastycznej odzywki, bo tak go zdziwiły słowa matki.
– Muszę dopilnować, żebyś się tam stawił. Nie pozwolę, żebyś znów się wyłgał i dał papiery do podpisania jakiemuś konowałowi albo co gorsza – sam sobie podrobił zaświadczenie.
– Nie poddawaj mi pomysłów, mamo.
Silvia nie miała siły na konfrontację. Opuściła szatnię i wróciła w stronę boiska. Julietta Santillana wyciągała szyję, by zobaczyć, co się stało, a to tylko dolało oliwy do ognia.
– Pani Olmedo, dobrze pani zrobiła. Chłopak potrzebuje dyscypliny – odezwał się do niej Oliver Bruni, który obserwował kątem oka swoich graczy. – Potrzebuje czasem twardej ręki.
– Masz dzieci, Oliver?
– Nie, proszę pani.
– Widać. – Silvia zmierzyła go z pogardą w swoim stylu. – Nie waż mi się mówić, jak mam wychowywać moje dzieci. I jeszcze raz odezwiesz się tak do mojego syna, to pożegnasz się z posadą trenera.

***

Nie czuł się komfortowo, kiedy Veda władowała się na krzesełko tuż obok niego, ale nic nie mógł na to poradzić, że się do niego przykleiła. Jego ego było mile połechtane, kiedy okazywała mu uwagę, ale jednak wolałby, żeby nie robiła tego na oczach swojego ojca, który pilnował jej jak pies policyjny. Sam zresztą był policjantem i go nie lubił, a o to nie mógł go winić, bo w końcu Yonatan Abarca nie grzeszył dobrą reputacją, a aktualnie zawieszono go w prawach ucznia.
– Przyszedłeś. A myślałam, że zaszyjesz się obrażony w domu.
Yon jęknął tylko głośniej, kiedy Izzie Gomez wpakowała się na siedzenie tuż za nimi i teraz z ciekawością przyglądała się jemu i towarzyszącej mu Vedzie, kiedy czekali na rozpoczęcie meczu – gospodarze Pueblo de Luz przeciwko gościom z San Nicolas de los Garza.
– Zawiesili mnie przez ciebie. Nie mogę grać przez ciebie. Więc zrób mi przysługę i lepiej się nie odzywaj, okej? – Naprawdę nie miał ochoty na sprzeczki, a Izzie ze swoim gadulstwem potrafiła być czasem męcząca.
– Przepraszam, Yon, próbowałam im powiedzieć, że to nie ty podłożyłeś tego węża, ale nie chcieli słuchać. Nie mogłam nic zrobić. – W głosie Isabelli dało się słyszeć autentyczny żal, bo naprawdę starała się jakoś usprawiedliwić kolegę z piłkarskich obozów, tylko ani trener, ani pani dyrektor Serratos, nie chcieli wziąć tego na poważnie. Yon prychnął tylko, więc wolała już go nie prowokować. Jej ciekawski wzrok spoczął ponownie na brunetce, która patrzyła na nią wielkimi sowimi oczami. – A my chyba już gdzieś się widziałyśmy… – zaczęła, nie bardzo wiedząc, gdzie już widziała tę piegowatą twarzyczkę.
– Znasz Vedę? – Yon zapomniał, że miał się boczyć i odwrócił się lekko zdziwiony. – Ach, tak, widziałaś ją raz na wideo rozmowie. Veda, to Izzie, Izzie to Veda. Izzie ruchała się z Jordanem, Veda tylko się z nim przyjaźni.
– Nie ma potrzeby być wulgarnym. – Gomez skarciła go, obracając na palcu pierścionek z różańcem. Yon tylko głośniej prychnął.
– Jak mam iść do piekła, to przynajmniej za coś przyjemnego.
– Przyjaźnisz się z Jordanem? Super! Nie wiedziałam, czy on ma jakichś przyjaciół, to straszny samotnik. – Brunetka rozpromieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, że poznała właśnie bratnią duszę. Nie czekając na zaproszenie, zeszła o rząd niżej i wgramoliła się na siedzenie koło Vedy, sprawiając, że Yonatan zacmokał z niesmakiem. – Musimy koniecznie się bliżej poznać. Będziesz jutro na integracji? Musisz, przyjdzie większość sportowców i mówiłam Olivii Bustamante, żeby przyprowadziła jak najwięcej fajnych osób. A skoro znasz Jordana, to musisz być fajna, bo on nie przyjaźni się z byle kim.
– Czego nie można powiedzieć o tobie. – Yon wywrócił oczami, przysłuchując się temu z niesmakiem.
– Strzelasz fochy, bo nie zdałeś testu. – Izzie miała chyba ochotę wyciągnąć w jego stronę język, by się z niego ponabijać, ale w porę się powstrzymała. Abarca potrafił być wrzodem na tyłku, ale zabawnie było spędzać z nim czas.
– Jakiego testu? – Veda odezwała się po raz pierwszy zaciekawiona tymi złośliwościami. Izzie wydawała się miła, choć buzia jej się nie zamykała. Yon natomiast zachowywał się jak mruk, którego nic nie obchodzi, ale zapuszczał żurawia i obserwował ich interakcję.
– Testu przyjaźni! – Izzie roześmiała się perliście, odrzucając do tyłu długie włosy. Podczas meczu zwykle wiązała je w wysoki kucyk lub warkocz, ale teraz jako kibic mogła pochwalić się nimi wszem wobec. – Mam taki mały zabobon…
– Zabobon? Raczej bzika – poprawił ją Abarca, bo to co mówiła zdawało mu się niedopowiedzeniem. – Nie dawałaś ludziom spokoju na obozach, bombardowałaś ich głupimi pytaniami, a potem na podstawie ich odpowiedzi decydowałaś, czy warto się z kimś przyjaźnić.
– Wybierałam tylko osoby, z którymi czułam więź – zdementowała, a zaraz potem dodała z satysfakcją. – Nie zdałeś, ale i tak dałam ci szansę jako koledze. Niestety nie sprostałeś wyzwaniu, ale nie szkodzi – i tak traktuję cię jak dobrego znajomego i nie mam żalu.
– Dzięki Bogu. – Yon chwycił się za serce, udając, że jest jej dozgonnie wdzięczny za ten zaszczyt. – Tylko nie rób Vedzie tego testu.
– Dlaczego? Chcę go przejść. – Veda nastawiła się dosyć entuzjastycznie do tego przedsięwzięcia. Nigdy wcześniej nikt nie egzaminował jej na swoją przyjaciółkę – wydawało się to dziwne i zabawne zarazem, więc chciała spróbować.
– To bardziej jak test kompatybilności – pytam cię, co wolisz albo proszę, żebyś odpowiedziała „tak” lub „nie” i jeśli nasze opinie się pokrywają, możemy zostać dobrymi koleżankami – wyjaśniła na szybko zasady panna Gomez, a Veda pokiwała głową, bo zrozumiała w czym rzecz. – Gotowa? Pierwsze pytanie – czy Ross i Rachel mieli przerwę?
– Veda ogląda tylko romansidła, nie zna sitcomów – palnał Yon, ale ku jego zdumieniu Ropuszka odpowiedziała na pytanie całkiem poważnie.
– Nie, Ross próbował się wyłgać, że ją zdradził. Nie mieli przerwy, a on niby ją tak kochał, a zaraz poleciał do innej.
– Bardzo dobrze! – Izzie klasnęła w dłonie niczym przedszkolanka dopingująca grupę pięciolatków grających na tamburynach. – Też tak uważam! Nie powinien iść do łóżka z inną, jeśli ją kochał. Powinni na spokojnie porozmawiać.
– A co odpowiedział Yon, skoro nie zdał? – zainteresowała się Veda, patrząc na chłopaka, który wolał skupić się na Patriciu i reszcie kumpli z drużyny rozgrzewających się na murawie, niż słuchać tych bredni. Chyba już go to znudziło.
– Powiedział, że to oczywiste, że mieli time out, zupełnie jak w meczu i że wtedy wszystkie chwyty są dozwolone. – Izzie zacmokała cicho, patrząc na Yona spod byka. – A zaraz potem dodał, że mało interesują go fikcyjni bohaterowie i nie ma czasu oglądać takich bredni, bo musi trenować. Prawdę powiedziawszy to była dla mnie pierwsza czerwona flaga – jeśli ktoś nie ma czasu na swoje pasje i hobby, bo cały czas pracuje, to ciężko się z kimś takim zaprzyjaźnić.
– Co ty gadasz, piłka jest moją pasją i jego moim hobby! Właśnie dlatego tak mi zależy. – Abarca wkurzył się, będąc tuż obok, podczas gdy one traktowały go jakby wcale go tu nie było. – Jeździłem na te obozy grać w piłkę, a nie nawiązywać przyjaźnie.
– No dobrze, niech ci będzie. Ale czasem można obejrzeć jakiś serial albo przeczytać książkę. Kiedy ostatnio przeczytałeś coś więcej niż tylko posty na instagramie?
– Tylko ty potrafisz pisać epopeje na instagramie, ale mam dla ciebie newsa, Izzie, nikt i tak nie czyta tych wypocin, a faceci czekają na fotki w bikini.
– Widzisz, Vedo? Właśnie dlatego nie zdał. – Izzie potraktowała jego słowa jak żywy przykład swojej teorii.
– No i o co tyle krzyku? Jordan też nie powinien zdać, ale ci się podobał, więc przymknęłaś oko na jego bzdurne odpowiedzi.
– Nieprawda, jego odpowiedzi były niekonwencjonalne. Uznałam, że przeciwieństwa się przyciągają. – Izzie uśmiechnęła się do Vedy, bo czuła, że akurat ona ją zrozumie. – Kolejne pytanie – który jest twoim ulubionym z braci Jonas? Bo chyba znasz Jonas Brothers?
– Tak, ale wolę inny rodzaj muzyki – przyznała wiolonczelistka, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nikt nie chciał oblać testu, nawet jeśli to tylko zabawa. – Ale chyba nie mam ulubieńca, przykro mi.
– Nie szkodzi! Ja zawsze byłam „dziewczyną Joe”. – Isabella rozmarzyła się teatralnie, a zaraz potem znów się roześmiała, jakby sama nabijała się z własnej niedojrzałej natury. – Nie ufam nikomu, kto mówi, że jego ulubionym bratem jest Nick. Przez Nicka się rozpadli i tego nigdy nie wybaczę.
– Nick Jonas nie może spać w nocy z tego powodu – zakpił z niej Yon, przedrzeźniając jej głos. – Na pewno wypłakuje sobie oczy w swoją pościel z jedwabiu, a potem jeszcze dodatkowo w Porsche…
– No dobrze, Vedo, a teraz trzecie pytanie i najważniejsze. – Izzie udała, że go nie słyszy i wyprostowała się jak struna, miną pokazując, że bierze to na poważnie i od tej odpowiedzi zależał końcowy wynik. – Taylor Swift czy Ariana Grande?
– Oczywiście, że Taylor. – Ropuszka nie musiała zastanawiać się dwa razy. Chwilę później Izzie przytulała ją już jak koleżankę, informując ją, że zdała.
– Ten test to ściema. Tak naprawdę nie ma dobrych ani złych odpowiedzi, próbuję tylko zobaczyć, jak ludzie się zachowają. Są tacy, którzy mnie zbywają i nie chcą w ogóle się w to bawić. Są tacy jak Yon, którzy komentują, jakie to głupie, ale odpowiadają dla świętego spokoju. No są też tacy jak Jordan, którzy wdają się ze mną w dyskusję i nie boją się przedstawić swoich argumentów, nie próbują na siłę się ze mną zgadzać i być kompatybilnym, bo mają swoje własne preferencje, rozumiesz? – Podzieliła się z nią swoją psychologiczną gierką. – Myślę o psychologii – dodała konspiracyjnym szeptem. – Zawsze pasjonował mnie ludzki umysł.
– To bardzo ciekawe – stwierdziła Veda, nadal nie do końca będąc pewną, czy zdała. – A nie lepiej po prostu spędzić z kimś więcej czasu i dowiedzieć się co lubi? Przecież w takiej rozmowie może kłamać.
– To prawda, może. Ale to idzie wyczuć.
– Naprawdę?
– Pewnie. Jak byłam młodsza, zdarzało mi się, że ludzie mnie wykorzystywali, bo byłam naiwna i robiłam to, co mi kazali, ale od kiedy stosuję tę metodę, przesiewam ziarna od plew – pochwaliła się swoją pomysłowością Isabella. – Od razu widzę, czy ktoś jest wartościowym człowiekiem i czy w ogóle jest sens się z nim zadawać, to oszczędza mi mnóstwo kłopotów w przyszłości.
– Yon nie jest twoim zdaniem wartościowym człowiekiem? Skoro nie zdał? – Veda przypatrywała się kątem oka Yonatanowi, który krzyczał jakieś wskazówki do Patricia i drużyny, choć trener kazał mu się uspokoić.
– Yon jest pogubiony i ma dużo kompleksów, żeby być najlepszym. Wszystko co mówi, biorę z przymrużeniem oka. Ale nie jest zły, tylko trochę niezdarny emocjonalnie, chyba tak bym to ujęła. – Izzie również zmierzyła znajomego wzrokiem, a zaraz potem przeniosła wzrok na Vedę. – Podoba ci się, tak? To fajny chłopak, ale musisz uzbroić się w cierpliwość, bo z nim nie jest łatwo, ale myślę, że masz dużą szansę przebić się przez jego skorupkę, jak go odpowiednio przyciśniesz.
– Tak sądzisz? – Wiolonczelistka wydawała się zachęcona słowami nowej koleżanki, która przecież znała Yona dosyć dobrze i to w okolicznościach poza szkołą, kiedy nie musiał aż tak się wysilać, by być lubianym. – Ale on nie lubi mnie.
– Lubi, lubi. Tylko pewnie sam jeszcze o tym nie wie.

***

Miami, Floryda, rok 2013

Yon miał szczęście, że niczego sobie nie złamał i rekonwalescencja przebiegła tak szybko – w przeciwnym razie mógłby pożegnać się z marzeniem, by grać w szkolnej reprezentacji. Mógł przeklinać Jordana, przez którego zwichnął dłoń na początku roku szkolnego (nie zamierzał mu zapomnieć tej zniewagi, jednej z wielu zresztą), ale teraz wolał skupić się na nadrabianiu zaległości. Kiedy dostał koszulkę z numerem „9”, czuł się jak pan i władca, a pomimo swojej niechęci do rodziny Guzmanów, musiał stwierdzić, że Franklin był dobrym kapitanem. Osobiście wybrał go do kadry w drugim semestrze, dostrzegając jego potencjał, a Abarca szczycił się swoją pozycją, bo pierwszoklasiści zwykle nie dostawali się do składu. Wreszcie miał szansę pokazać, na co go stać i udowodnić, że zasługuje na to miejsce. Lata jeżdżenia na koedukacyjne obozy piłkarskie nie poszły na marne i cieszył się z tego powodu, nawet jeśli spotykał na nich osoby, których nie lubił.
Bracia Guzman nie przegapili żadnego z obozów, a on już nauczył się ich jakoś tolerować. Jordan działał mu jednak na nerwy od lat, a ta nienawiść pogłębiła się tylko, kiedy zaczęli chodzić do jednej szkoły i ewidentnie lecieć na tę samą dziewczynę. Yon na samą myśl dostawał szału, ale nie miał wątpliwości, że jego konkurent kochał się w ślicznej Veronice. Co z tego, że ona miała chłopaka i tego nie odwzajemniała? Po prostu go to irytowało. Zresztą Marcus Delgado też przyjechał na zgrupowanie, ale wolał o nim nie myśleć – dopóki wysoki brunet nie wchodził mu w drogę, on też nie zamierzał się denerwować. To miał być nowy rozdział w życiu – pierwszy raz obóz odbywał się w Miami i chociaż zwykle rodzice musieli wyłożyć na to sporo kasy, tym razem opłaty były już uregulowane – zaproszono tylko najlepszych z najlepszych, nastolatków z wybitnymi wynikami i on się załapał, a z tego mógł być dumny.
Autokar przywiózł ich pod kompleks sportowy z pensjonatem prosto z lotniska i podczas tej podróży wiele dzieciaków już nawiązywało przyjaźnie, inni odświeżali znajomości z poprzednich obozów, ale on nie był zainteresowany zdobywaniem kolegów. Miał przyjaciół w domu, tutaj przyjechał po to, żeby wygrywać, a sądząc po Jordanie, który ze słuchawkami na uszach przespał całą drogę z lotniska, on również się nie patyczkował. Yon wysiadł z autobusu, delektując się wilgotnym powietrzem. Przejechał dłonią po króciutko przystrzyżonych włosach, które sprawdzały się najlepiej dla sportowca, bo nie musiał ich układać i martwić się zbędnymi kosmetykami. Z satysfakcją zmierzył wzrokiem rywala, który prowizorycznie wcisnął na głowę czapkę, obracając jej daszek do tyłu.
Obozy zawsze zaczynały się sesją zapoznawczą w postaci obiadokolacji w hotelu. Trenerzy wychodzili z założenia, że trzeba najpierw się bliżej poznać, by móc potem stworzyć silną drużynę. Yon nigdy tego nie lubił – i tak znał większość tych ludzi, bo twarze się powtarzały, a obozy odbywały się kilka razy w roku i jeździł na nie od lat. Poza tym zwykle nie było na kim zawiesić oka, bo piłkarki nie należały do zbyt urodziwych. Nie chciał jednak zrobić złego wrażenia przed organizatorami, którzy mieli wtyki w Fundacji Diega Maradony i innych programach stypendialnych, więc robił dobrą minę do złej gry.
– Mam na imię Yon, a ty…? – przedstawił się, czując, że byłoby niegrzecznie zignorować wysoką dziewczynę stojącą obok niego. Nie była atrakcyjna, właściwie wyglądała dosyć „męsko” z jego perspektywy, bo ubrana była w sportowy dres, włosy gładko zaczesane w kucyk, zero makijażu czy chociażby błyszczyku do ust, no i od razu było widać, że jest wysportowana, a łydek mógłby jej pozazdrościć nie jeden piłkarz. Biedactwo.
– Nie przyjechałam tutaj szukać przyjaciół, więc daruj sobie – odparła z dziwnie brzmiącym akcentem, po czym odeszła.
– A proszę cię bardzo, też mam to gdzieś. – Właściwie to się ucieszył, że może zrezygnować z tego small talku. Na jego nieszczęście dopadła do niego inna osóbka, która zdawała się być totalnym przeciwieństwem poprzedniczki.
– To Samantha Gutierrez, gra w prywatnym liceum w Austin, są mega dobre. – Brunetka pokiwała głową z powagą, chcąc podkreślić, że to nie przelewki. – Dostała nagrodę dla najlepszej rozgrywającej w zeszłym roku. A ty jesteś Yon Abarca?
– To ja. – Chłopak podrapał się po skroni, zastanawiając się, skąd rozmówczyni o tym wie. Wzrokiem zmierzył plakietkę na piersi dziewczyny. – Isabella?
– Izzie Gomez. – Przedstawiła się, wyciągając w jego stronę dłoń i potrząsając nią gwałtownie. – Sprawdziłam wszystkich uczestników, jak tylko ogłosili, kto dostał zaproszenie. Jesteś najmłodszym zawodnikiem w licealnej kadrze San Nicolas od czterech lat, prawda?
– Cóż, nie chwaląc się… – Yon przywdział nonszalancką pozę, udając, że to nic takiego. – W ostatnim meczu byłem najlepiej punktującym napastnikiem…
Głośne prychnięcie, które od razu rozpoznał, sprawiło, że odwrócił się ze złością w stronę jego źródła.
– Coś ci nie pasi, Guzman? – warknął, czując, że dłonie same zaciskają się w pięści.
– To był sparing i grała sama rezerwa, a ty zdobyłeś dwa gole – dopowiedział Jordan, rechocąc pod nosem złośliwie, bo opowieści Abarci i jego pewna siebie postawa zawsze niezmiernie go bawiły.
– I zdobyłem najwięcej! Przypomnij mi, ile ty strzeliłeś?
– Żadnego, w tym czasie miałem wolne i wypoczywałem przed ważnymi meczami, w których gram w pierwszym składzie. – Jordan parsknął krótkim śmiechem raz jeszcze. – I nie jesteś najmłodszym zawodnikiem – w kadrze jesteś dopiero od kilku miesięcy.
– Tak, ale ja zostałem wybrany uczciwie, a nie dlatego, że mój brat jest cholernym kapitanem!
– Wmawiaj to sobie.
– Oooo jesteś bratem Franklina Guzmana? To legenda! – Izzie Gomez przywitała się z chłopcem w czapce z daszkiem, ciesząc się, że ma okazję nawiązać kontakty. – Jane Williams twierdzi, że Franklin dostanie powołanie do kadry juniorów, podobno już trwają rozmowy, widziała jego mecz wyjazdowy i mówi, że gra jak natchniony. – Isabella popatrzyła po sali, szukając w tłumie wysokiego piłkarza. – Myślisz, że twój brat mógłby dać mi autograf? No wiesz, na wypadek gdyby potem stał się sławny.
– Spróbuj go zapytać, może nawet da ci swoją koszulkę. – Jordan wywrócił oczami, nie mając ochoty słuchać pochwalnych hymnów na cześć brata.
– Przysiądziecie się do mnie? Nikogo tu nie znam – wyznała lekko speszona brunetka. Yon dostrzegł cieniutki drucik na jej zębach, ale nawet mimo aparatu ortodontycznego miała ładny uśmiech.
– Przecież znasz życiorys każdego z uczestników – przypomniał jej z podejrzliwym błyskiem w oku, a ona zaśmiała się tak, że wydała z siebie dźwięk podobny do „chrumkania” świnki. Yon skrzywił się nieznacznie.
– Tak, ale nigdy nikogo nie poznałam. To mój pierwszy obóz – wyznała konspiracyjnym szeptem, kiedy Yon nachylił się do niej. Szept był jednak tak donośny, że wszyscy mogli ją usłyszeć.
– Co ty nie powiesz… Okej, usiądę z tobą. – Udał, że robi jej wielką przysługę, jednocześnie wzdychając teatralnie jak gwiazdor. – Może zapoznam cię z Franklinem i kilkoma innymi ziomalami. – Abarca ponownie zacisnął dłonie w pięści, kiedy po raz kolejny Jordan prychnął pod nosem po jego słowach.
– Ale z ciebie pozer, Abarca. Bawcie się dobrze, zdobywając przyjaźnie. – Guzman poklepał go w protekcjonalnym geście po plecach i poszedł w zupełnie innym kierunku, mijając po drodze stolik brata i jego kumpli, bo nie miał ochoty z nimi usiąść.
– Ładny jest, jak ma na imię? – Izzie rozmarzonym wzrokiem odprowadziła chłopca, wyciągając szyję, by zobaczyć, gdzie usiadł. – Przyjaźnicie się?
– Ja z Jordanem? Niby w którym momencie tej rozmowy wysnułaś taki wniosek? – Abarca się zirytował. Guzman jak zwykle pojawił się na chwilę, zamrugał rzęsami jak u baby, po czym wszyscy padali u jego stóp. Miał tego serdecznie dość. – Nie, nie przyjaźnię się z Guzmanem, jesteśmy śmiertelnymi wrogami.
– Zabawny jesteś. – Izzie uśmiechnęła się promiennie, nałożyła kilka przekąsek na talerz i pociągnęła Yona ze sobą do wolnego stolika. – Zaprzyjaźnijmy się!
– Co? Zawsze to robisz? – Jego usta wygięły się w lekkim niesmaku. Wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom, że nie będzie się asymilował i skupi się na piłce nożnej, siedział z nią przy stoliku i jej słuchał, mimo że gadała głupoty. – Zagadujesz do obcych ludzi, próbujesz się z nimi zakumulować tak naprawdę nic o nich nie wiedząc…
– Uczę się w katolickiej szkole żeńskiej, Yon, zagadałabym do ciebie nawet gdybyś miał na szyi wielki znak „nie podchodź”. – Izzie wgryzła się w swoją zdrową przekąskę, śmiejąc się z jego miny. – Chciałabym poznać nowych ludzi, zakolegować się. To źle?
– Chyba nie – przyznał, wzruszając ramionami. Zerknął w stronę otwartego bufetu, zastanawiając się, czy mają tutaj ostre tacos. Nigdy wcześniej nie był w Miami.
– Mam do ciebie kilka ważnych pytań. – Izzie nie wyglądała na zawstydzoną, raczej podekscytowaną nową znajomością. – To mój test przyjaźni. Gotowy?
– Co? – Nie zdążył przetworzyć jej słów, bo już strzelała jak z karabinu.
– Czy Ross i Rachel mieli przerwę? – Zamrugała szybko powiekami, z uwagą obserwując jego minę. Była przyzwyczajona, że ludzie krzywo na nią patrzą, kiedy wyciąga ciężką artylerię w postaci testu, ale taka już była i jej potencjalny przyjaciel powinien to zaakceptować.
– W sensie fikcyjne postaci z serialu? Dobrze się czujesz? – Abarca rozejrzał się po sali, szukając pielęgniarki, bo wiedział, że personel medyczny zawsze był dostępny na obozach. – Po co mnie o to pytasz?
– Bo chcę poznać twoją perspektywę – to jedno z najbardziej kontrowersyjnych pytań w historii telewizji. – Gomez nie pozostawiła wątpliwości, że ta kwestia jest dla niej ważna. – No bo chyba oglądałeś „Przyjaciół”, nie? Każdy ich zna.
– Coś tam widziałem. – Yon wzruszył ramionami. Nie był komediowym typem, wolał filmy akcji z efektami specjalnymi albo horrory, na których mógł zgrywać supermana i objąć dziewczynę ramieniem. Nie to że chodził na randki, jeszcze nawet nie skończył piętnastu lat, ale zawsze tak to sobie wyobrażał. Był kilka razy w kinie z Veronicą, Dalią i Patem i za każdym razem miał ochotę wykonać taki gest, ale tchórzył. Może więc sam był sobie winien, że Vero nadal miała chłopaka, a on jak ostatni przegryw czekał na swoją szansę. Zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią, nie bardzo wiedząc, jakiej odpowiedzi Isabella oczekuje. Właściwie to nie miał pojęcia, dlaczego aż tak bardzo mu zależy, żeby zdać ten durny test, ale nie lubił przegrywać, za to lubił robić wrażenie na ładnych dziewczynach, a Izzie pomimo aparatu na zębach i gadatliwej, bezpośredniej natury, była całkiem ładna. – Mieli time out, to oczywiste. W życiu czasem jest jak w meczu, trzeba zrobić sobie przerwę, a wtedy wszystkie chwyty dozwolone. – Starał się zabrzmieć jak dorosły, który wie, o czym mówi. Chciał jej zaimponować, ale po jej spojrzeniu poznał, że chyba nie trafił z odpowiedzią.
– Nie uważasz, że Ross zdradził Rachel?
– No skoro mieli przerwę…
– Ale jej chodziło o to, żeby każdy pobył sam na sam, żeby trochę ochłonęli i się nie kłócili.
– No właśnie…
– Przecież on poszedł do łóżka z pierwszą lepszą.
– Jezu, po co pytasz, jak nie podoba ci się odpowiedź? – Abarca się zirytował. Izzie otworzyła szeroko oczy, czekając aż on poprawi swoją odpowiedź, ale już miał dosyć. – A zresztą co mnie obchodzą bohaterowie sitcomu, to tylko głupi serial, a ja mam lepsze rzeczy do roboty, nie mam czasu na bzdury. Jeszcze jakieś idiotyczne pytania?
– Mam kilka. – Izzie spuściła lekko głowę, jakby teraz bała się już odezwać. – Ale skoro uważasz to za stratę czasu, to chyba nie ma sensu ich zadawać.
– Spróbuj, może nie będą aż tak głupie.
– Kto jest twoim ulubionym z braci Jonas?
– Ty tak na serio? – Kiedy upewnił się, że rzeczywiście go o to pyta, uderzył się otwartą dłonią w czoło. – Co mnie obchodzi… – W porę urwał, kiedy zobaczył jej wyraz twarzy. – Nie wiem, nie znam ich. Ten co gra na gitarze.
– Który?
– No ten, co tam stoi na scenie i gra.
– Nie wiesz, który jest który, co? – Izzie zachichotała, uznając, że to nawet urocze. – Wystarczy powiedzieć, opowiem ci o nich, nie musisz udawać, że ich znasz.
– Wcale nie udaję! – Mimo próby pozowania na starszego niż był, wyszedł na niezłego dzieciaka ze swoim oburzeniem. Szybko odchrząknął i wgryzł się w przekąskę, by czymś się zająć. – To koniec testu?
– Nie. Jeszcze jedno pytanie – Ariana czy Taylor?
– A która śpiewa więcej o seksie? – Zamyślił się, próbując sobie przypomnieć, którą słyszał ostatnio w radiu.
– Żadna. – Izzie zarumieniła się, słysząc te słowa. – To znaczy Ariana ma bardziej zmysłowe teksty, ale… no wiesz!
– Aleś ty pruderyjna. Katolickie liceum, co?
– Wcale nie jestem pruderyjna. Po prostu nigdy tego nie robiłam. A ty?
– Co? – Zakrztusił się i zrobił się czerwony jak burak, ale dobrze się złożyło, bo Izzie nie pomyślała, że się zawstydził. – Pewnie. Robię to cały czas – skłamał bez ogródek, właściwie nie wiedząc dlaczego, ale jego męska duma cierpiała.
– Ach, rozumiem. Ja też bym chciała. Może nie teraz, ale niedługo. Chciałabym zobaczyć, jak to jest, bo w szkole mówią, że to grzech i że bardzo boli, ale gdyby naprawdę bolało, to kto chciałby się w ten sposób torturować? Myślę jednak, że zacznę od małych kroczków i chciałabym najpierw przeżyć swój pierwszy pocałunek.
– Ty się nawet nie całowałaś? – Abarca zakpił z niej, odzyskując dawny animusz. Poczuł się jak wielki pan, choć w rzeczywistości udało mu się skraść całusa dwóm koleżankom ze szkoły i nie miał wielkiego doświadczenia. Musiał jednak się szkolić, bo kiedy już zacznie chodzić z Veronicą, będzie gotowy. – Najpierw zdejmij aparat, bo poranisz mu język.
Isabella zakryła usta dłońmi z prawdziwym przerażeniem w oczach. Zranił ją, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Miała kompleks z powodu swojego aparatu, ale przecież nie mógł o tym wiedzieć.
– Więc Ariana? – zapytała, markotniejąc.
– Nie, Taylor. – Przypomniał sobie kawałki, do których podśpiewywała jego mama przy gotowaniu. Nie znała za dobrze angielskiego, więc czasem wymyślała słowa i było to całkiem zabawne. – Chyba wolę tę blondi.
– Okej. – Izzie uśmiechnęła się, ale szybko zamknęła usta, jakby przypomniała sobie o swoim aparacie i nie chciała go pokazywać. – No to miło cię poznać, Yon…
– I to tyle? – Abarca poczuł się oszukany. To on spędza z nią tyle czasu, a ona znika sobie i idzie dalej szukać znajomych? – Zdałem chociaż?
– Powiadomię cię jeszcze. – Gomez dodała urzędowym tonem, wyciągając szyję i szukając nowym osób do zapoznania. – Idę pogadać trochę z dziewczynami… Oj, może lepiej nie – dodała, widząc, że Samantha Gutierez i Jane Williams siedzą obok siebie, nie zamieniając nawet słowa, a przecież obie były z Texasu. Jej wzrok pobłądził dalej i spoczął na Jordanie, który ze słuchawkami na uszach jadł w ciszy swój obiad, czytając przy tym książkę albo podręcznik.
– Wytrzyj ślinę. – Yon podał jej serwetkę, zirytowany faktem, że kolejna osoba z jego otoczenia tak była zainteresowana jego rywalem. Co on w sobie miał? Był dupkiem, traktował wszystkich z góry, uważał się za lepszego, bo jego stary był burmistrzem San Nicolas, a na dodatek wszystko mu wychodziło, a to Abarcę tylko bardziej mierziło. Dalia Bernal była w niego zapatrzona od pierwszego dnia liceum, a on miał już dosyć słuchania, jaki to Jordan Guzman nie jest piękny, wspaniały, seksowny i wszystko inne. Dla niego Jordan Guzman był fujarą, która z nieznanego mu powodu w jedno lato trochę wyładniała i teraz to wykorzystywał. – Na twoim miejscu bym się tak nie podniecał, szukaj dalej – ostrzegł ją, czując się lekko zazdrosny. Po raz pierwszy był w centrum zainteresowania, ale niestety to szybko mijało, kiedy Guzman pojawiał się na horyzoncie, a Izzie ewidentnie była nim zauroczona.
– „Szukajcie, a znajdziecie”, Ewangelia według świętego Mateusza – zacytowała z entuzjazmem, stając na palcach i obserwując Guzmana. – Opowiesz mi o nim trochę? Chcę zrobić dobre wrażenie.
– Pewnie, że ci opowiem – Guzman to idiota. – Yon nie zamierzał szczędzić w słowach. Prawdę mówiąc, miał tyle do powiedzenia, że czuł, że nie starczy im czasu do końca kolacji, a potem miała nastąpić cisza nocna i zakaz odwiedzin między częścią żeńską i męską, więc nie wiedział, kiedy będzie miał okazję to powtórzyć. – Nie odpowie na żadne z twoich pytań, jeśli tego oczekujesz. Zwichnął mi rękę na początku roku szkolnego. Nadal trochę boli. – teatralnie rozmasował nadgarstek i skrzywił się, pozując na ofiarę. – Jest niepoczytalny. – Widząc, że Izzie nie przekonał żaden z tych argumentów, dodał już z pełną premedytacją. – A poza tym jest gejem, więc nie masz szans.
– Och, to przykre. – Isabella zmarkotniała po tej wiadomości. – Ale jest taki przystojny…
– No, geje zwykle o siebie dbają, nie? Myślisz, że dlaczego nie ma ani jednego pryszcza? Bo używa kosmetyków dla bab, ma siostrę bliźniaczkę i czasami mi się mylą w szkole. – Nie była to prawda i wiedział o tym, ale Izzie nie musiała. – Mówię ci, woli facetów. Chłopaki z drużyny nie chcą się przy nim przebierać, że też nie wspomnę o prysznicu.
– To przykre, myślałam, że dzieciaki są teraz bardziej tolerancyjne. – Izzie trochę się zezłościła. Wychowano ją w wierze katolickiej, jej rodzina propagowała tradycyjne, konserwatywne wartości, ale ona zawsze wyznawała miłość do drugiego człowieka bez względu na orientację. – Musi mu być bardzo ciężko tak samemu. Chciałabym zostać jego przyjaciółką.
Yon nie uzyskał zamierzonego efektu, ale dał za wygraną. Przyzwyczaił się już, że Guzmanowie zawsze dostawali wszystko na tacy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:51:52 30-08-25    Temat postu:

cz. 2

Miami, Floryda, rok 2013

Odważyła się zagadać pierwszego dnia zajęć tuż po treningu. Obserwowała z ukrycia Jordana Guzmana i słowa Yona wydawały jej się okrutne – bo to przecież takie marnotrawstwo, żeby taki ładny chłopiec miał odmienne preferencje. Jego wybranek musiał być ogromnym szczęściarzem. Izzie nie zrezygnowała jednak z zamiaru zaprzyjaźnienia się z bratem Franklina. Zdążyła poznać już wiele nowych osób i pomimo swojego gadulstwa, udało jej się przekonać do siebie całą grupkę osób. Na swój sposób była urocza, bezinteresownie miła i zawsze słuchała drugiej osoby, co czyniło ją świetnym materiałem na przyjaciółkę. Odchrząknęła lekko, badając teren, kiedy razem z Jordanem stanęła przy automacie z wodą mineralną.
– Cześć – przywitała się, całą siłą woli zmuszając się, by nie uśmiechnąć się szeroko. Po słowach Yona bała się pokazywać zęby, żeby nie odstraszyć potencjalnego kolegi. – Izzie, pamiętasz mnie? Rozmawialiśmy wczoraj.
– Mój brat trenuje ze starszą grupą, mają trening wieczorem – odparł machinalnie, zarzucając sobie torbę na ramię i nalewając wody do kubeczka.
– Co? Nie, nie, nie chcę rozmawiać z Franklinem. Chciałam się przywitać z tobą. Yon mi o tobie opowiadał…
– O Boże, słuchasz Yona Abarci? To powodzenia. – Guzman chciał odejść, ale go zatrzymała.
– Nie gniewaj się, chciałam się czegoś o tobie dowiedzieć, bo wydałeś mi się skryty, a chciałabym się zaprzyjaźnić.
– Po co? Obóz zaraz się skończy i gwarantuję ci, że nikt z tych osób się do ciebie nie odezwie ponownie. – Jego sceptyczna postawa trochę ją zdziwiła. Miała w głowie obraz osób homoseksualnych jako pozytywnych i radosnych, a on był, co tu dużo mówić, prawdziwym gburkiem.
– Nie wydaje mi się. Wymieniłam się już numerami telefonów z kilkoma osobami, a nawet daliśmy sobie namiary na nasze instagramy i będziemy się nawzajem obserwować. – Pochwaliła się, ponownie robiąc ten błąd, że wyszczerzyła zęby. Zakryła je dłonią, co nie uszło uwadze Jordana, ale nic nie powiedział. – A ty jaki masz nick? Może mogłabym cię śledzić?
– Nie.
– Och.
– Nie mam instagrama.
– Ale dlaczego? Myślałam, że wasza społeczność raczej jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych.
– Nasza społeczność? Nastoletni piłkarze z Meksyku faktycznie lubią się popisywać w Internecie, ale ja nie jestem jednym z nich – odparł, marszcząc czoło po jej słowach. Dziwnie się zachowywała.
– No trudno. Ale możemy wymienić się numerami. Zawsze fajnie jest pogadać z kimś znajomym.
– Nie dla mnie. Nie lubię ludzi.
– Bzdura, każdy lubi ludzi.
– Nie ja.
– Jesteś introwertykiem?
„Nie, po prostu wszyscy przy mnie umierają” – pomyślał, ale zamiast tego pokiwał głową.
– Coś w tym guście. Dlaczego zakrywasz usta? – zapytał, kiedy zrobiła to po raz kolejny.
– Oj, bo… no… nie chcę, żeby było widać.
– Dlaczego?
– Bo się wstydzę.
– Twoi rodzice wydali pewnie kupę kasy na ten aparat, jak na moje powinnaś się nim chwalić na prawo i lewo, bo jest wart więcej niż niejedne sportowe buty z autografem, którymi chwali się Sebastian Garmendia. – Jordan brodą wskazał chłystka, który przechwalał się nieopodal, pokazując obuwie z najnowszej kolekcji.
– Rzeczywiście, niezły z niego pozer – przyznała, bo poznała rzeczonego chłopca i nie zapałała do niego sympatią. – Jak strzeli gola, to wydaje z siebie dziwne dźwięki.
– Jak łoś na rykowisku?
– Nie słyszałam nigdy łosia na rykowisku.
– Ja też nie, w Meksyku nie ma łosi. – Jordan ku swojemu zdumieniu sam się uśmiechnął po tym stwierdzeniu. – Co najwyżej jelenie.
– Wow, znasz się na przyrodzie? Zauważyłam, że dużo czytasz…
– Tylko trochę, mój nauczyciel dużo mi opowiadał, zabierał nas na wycieczki w góry i… – Guzman się zawahał. Dlaczego opowiadał o tym obcej osobie? Zbliżała się pierwsza rocznica śmierci Ulisesa, wolał odrzucić od siebie te myśli. Chwilowa wzmianka o mentorze przywołała jednak dobre wspomnienia.
– Jesteś miły, ale Yon mówił, że nie. Nie lubicie się? – Na szczęście Izzie wybawiła go od konieczności wyznań na temat Serratosa.
– Mało powiedziane. – Kąciki ust Jordana uniosły się na samą myśl, że ktoś mógłby pomyśleć, że on i Abarca się przyjaźnią. Każdy kto ich znał, wiedział, że są śmiertelnymi wrogami. – Od lat spotykamy się na tych obozach i od lat jest takim samym wrzodem na tyłku. A teraz chodzimy razem do szkoły.
– To niezła kaszana – zgodziła się z nim, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nikt już tak przecież nie mówił. Co za obciach, dlaczego tak się przy nim kompromitowała i dlaczego tak jej zależało, żeby dobrze wypaść? – Podczas testu odniosłam wrażenie, że jest trochę zarozumiały.
– Trochę? – Guzman powstrzymał wybuch śmiech. – Jakiego testu? Sprawnościowe mamy dopiero wieczorem…
– Mówię o moim teście, teście przyjaźni. – Izzie wytłumaczyła krótko, co ma na myśli. Z jakiegoś dziwnego powodu stresowała się, opowiadając o tym nowemu koledze. – Mogę zadać ci kilka pytań? To nie potrwa długo.
– Strzelaj.
– Masz ulubionego brata Jonas?
– Co? – Jordan pomyślał, że się przesłyszał. – Nie. Skąd pomysł, że miałbym mieć ulubieńca w męskim zespole?
– Oj, czyli nie są w twoim typie?
– Hę? – Jordan przekrzywił głowę, nie wiedząc, o co jej chodzi, a ona szybko przeszła do rzeczy.
– Ale na pewno ich znasz, jakbyś ich ocenił?
– Nick ma musicalowe przygotowanie, grywał na Broadwayu… – Guzman zamyślił się nad odpowiedzią, czym tak ją zdziwił, że wylała wodę ze swojego kubeczka. Jeszcze jej się nie zdarzyło, żeby ktoś w ten sposób podchodził do rzeczy. – Ale ma irytującą barwę głosu, nie idzie go słuchać, nie mówiąc już o tym, że ma zbyt duże parcie na szkło. Ta jego solo kariera – za kilka lat nikt o nim nie będzie pamiętać. Joe jest frontmanem, ma charyzmę, ale tańczy na scenie, jakby ktoś wrzucił mu do majtek gorącego ziemniaka, popisuje się i jest wkurzający, a kiedy śpiewa, jego mimika jest nie do wytrzymania. W dodatku jaki szanujący się muzyk gra na tamburynie? Od tamburynu tylko krok do akordeonu, okropność. Więc chyba odpowiedzią byłby ten najstarszy – to instrumentalista, jest cichy, nie wychyla się, ma dobrą technikę, nie pozuje, nie udaje…
– Masz na myśli Kevina? – Izzie otworzył szeroko oczy. Nikt nigdy nie wymieniał Kevina, to była nowość. – Tego, który miał reality show „Married to Jonas”?
– Miał reality? O, nie, odwołuję to w takim razie. – Guzman wzdrygnął się ze wstrętem. – Ludzie, którzy pokazują swoje prywatne życie światu, żeby zarobić parę groszy? Nie, to nie moja bajka. Czy te pytania to tak na serio? – dodał, nie bardzo rozumiejąc, co jego odpowiedzi wnoszą do rozmowy. Izzie słuchała go jednak jak urzeczona.
– Pomagają mi ustalić, z kim mam najlepszą kompatybilność. Jeśli mamy podobny gust, chętnie się zaprzyjaźnię.
– Niech zgadnę, Yon nie zdał? – Jordan pokręcił głową, mając niezłą frajdę na samą myśl. – Muszę już iść.
– Poczekaj, jeszcze kilka pytań! – Isabella musiała przywrócić się do rzeczywistości, bo na chwilę odpłynęła, zatracając się w ładnych, rozmarzonych oczach chłopaka. Abarca nie kłamał – Jordan miał długie rzęsy i błyszczące, ciemne oczy, które budziły zaufanie. – Kogo wolisz Taylor Swift czy Arianę Grande?
– W jakim sensie?
– To znaczy?
– Pytasz o wygląd czy wokal, a może repertuar? Nie kumam.
– Odpowiedz, jak wolisz. – Dała mu wolną rękę, z ciekawością przysłuchując się każdemu słowu, które wypływało z jego warg. Trochę się zagapiła.
– Wokalnie Ariana bije Taylor na głowę, nie ma porównania. A Taylor jest totalnie przereklamowana…
– Hej! – Oburzyła się, bo sama była wielką fanką. – Chcę pojechać na jej koncert!
– Powodzenia, weź zatyczki do uszu.
– Taylor jest świetną wokalistką, nie powiesz, że nie!
– Jest poprawną wokalistką. Jej atutem jest to, że sama pisze sobie piosenki i umie grać na wielu instrumentach, ale to żaden talent.
– Doprawdy? A sam na ilu instrumentach grasz? – Izzie nie lubiła, kiedy ktoś obrażał jej ulubiona artystkę.
– Daj mi jakiś instrument, to się przekonasz – odpowiedział, zakładając ręce na piersi. Być może poczuł, że rzuca mu wyzwanie, a może go zirytowała.
– Znasz się na muzyce – zauważyła, przypominając sobie to, co mówiło Jonasach. Może to nie jego typ, ale ich kawałki musiał znać. Pomyślała, że to pasuje – geje zwykle byli wrażliwymi muzycznie ludźmi. Nigdy jednak nie słyszała o geju, który nie lubiłby Taylor Swift.
– Po prostu nie rozumiem fenomenu Taylor. Śpiewa okej, piosenki ma średnie, ale widocznie trafiają do mas, skoro robi taką karierę, umie opowiadać historie i to chyba tyle. – Jordan wzruszył ramionami. – Na pewno nie uważam, żeby pójście na jej koncert było warte czekania w kilometrowych kolejkach i czatowania kilka dni wcześniej na otwarcie sprzedaży biletów.
– A jaki wokalista jest tego wart?
– Taki, który mnie porusza.
– Czyli?
– Poza tym Taylor śpiewa o swoich byłych. – Jordan celowo pominął jej pytanie i kontynuował wyrażanie opinii. – Jakby chodziła z nimi tylko po to, by mieć materiał źródłowy. To słabe…
– Taylor jest artystką.
– Niech będzie. – Dał za wygraną, woląc się nie kłócić. – Mogę już? Chcę wziąć prysznic – zapowiedział, wskazując na drzwi do szatni. Izzie postanowiła zaryzykować, mimo że zranił ją na wskroś swoją niechęcią do Swift.
– Mam jeszcze jedno, ostatnie pytanie. – Spoważniała, chcąc pokazać, że traktowała to wszystko na serio. To ostatni sprawdzian, zanim podejmie decyzję, czy mogą się przyjaźnić, a mimo jego poprzedniej odpowiedzi, naprawdę bardzo chciała dać mu szansę. Mieć przystojnego przyjaciela to jedno z marzeń do odhaczenia. Przystojny chłopak też byłby super, ale na to liczyć nie mogła, skoro on był gejem, więc przeszła do rzeczy: – Czy Ross i Rachel mieli przerwę?
– Nie – odparł bez zastanowienia, sprawiając, że jej policzki zakwitły, jakby właśnie odnalazła swoją bratnią duszę. Wszystko, co mówił o Taylor Swift uciekło w zapomnienie, a ona już była gotowa przytulić go, by przypieczętować przyjaźń. Jego kolejne słowa sprowadziły ją jednak brutalnie na ziemię. – Oni po prostu ze sobą zerwali.
– Wcale nie! – Oburzyła się.
– Wcale tak. – Jordan bardziej niż zirytowany dziecinnym zachowaniem wydawał się być rozbawiony, że ktoś może przywiązywać aż taką wagę do fikcyjnych bohaterów. – Rachel powiedziała, że powinni zrobić sobie przerwę, ale w związku nie ma czegoś takiego jak „przerwa”. Jej chodziło o zwykłe zerwanie i każdy, kto jej broni, jest w błędzie. Co nie zmienia faktu, że Ross zachował się jak idiota, idąc do łóżka z dziewczyną z ksero. Ale to zupełnie inna kwestia.
– Nieprawda, to była wina Rossa. – Izzie miała na ten temat odmienną opinię. Trochę zmarkotniała, słysząc jego przemądrzały ton głosu.
– O co tyle krzyku? Przecież Ross i Rachel to najbardziej toksyczna para telewizji. W ogóle nie powinni być razem.
– Ale to Ross zdradził Rachel.
– Technicznie rzecz biorąc, nie zrobił tego. Za to na pewno zdradził Julie.
– Kogo?
– Tę paleontolożkę, którą poznał na wykopaliskach w Chinach? – Guzman wywrócił oczami. Skoro już wchodzili w polemikę, powinna wiedzieć, o co mu chodzi. – Pasowali do siebie, ale Rachel nagle ubzdurała sobie, że jest zakochana w Gellerze, więc robiła wszystko, żeby odciągnąć go od Julie. Całowała się z Rossem, kiedy on był z inną. Oboje byli toksyczni i oboje siebie warci. Ale w końcu to tylko sitcom – dodał na koniec, chcąc podkreślić, że nic z tego nie ma znaczenia i nie powinno się do tego przywiązywać aż takiej wagi.
– Przecież to główni bohaterowie. Pocałunek się nie liczy, to nie zdrada. – Izzie trochę się naburmuszyła. Za wszelką cenę chciała udowodnić swoją rację, ale brakowało jej argumentów.
– Jak to nie? Pocałunek zawsze coś znaczy – mruknął cicho, czując się trochę niekomfortowo, rozmawiając o tym z praktycznie obcą osobą.
– Robiłeś to już? – zapytała bez ogródek, a on uniósł wysoko brwi. – Całowałeś się? Pewnie tak… Czy jest inaczej, kiedy robi się to z chłopcem, a kiedy z dziewczyną?
– Chyba nie rozumiem pytania. – Jordan zmrużył powieki, czując się teraz już bardzo skonfundowany.
– Całowałeś pewnie sporo dziewczyn, zanim zdałeś sobie sprawę z… no wiesz z czego.
– Z tego, że gadasz od rzeczy? – podsunął jej właściwe słowa, mając totalny mętlik w głowie. – Co to ma do rzeczy, z iloma osobami się całowałem?
– No nie ma – przyznała, ale poczuła się trochę wytrącona z równowagi. Skoro tak lekko o tym mówił, to może mógłby jej zrobić przysługę. – A może mógłbyś pocałować mnie?
– Co? Nie! – Jordi oburzył się, odskakując na bezpieczną odległość, kiedy Isabella ruszyła w jego stronę. – Ledwie cię znam. A może ty chodzisz i całujesz się z byle kim?
– Nigdy się nie całowałam – przyznała, ale nie wyglądała na zakłopotaną. Miała dopiero piętnaście lat, to chyba normalne? Wiele dziewcząt, które znała nie miały za sobą pierwszego całusa. No ale w końcu chodziła do szkoły katolickiej, a ona rządziła się innymi prawami, więc może w tym rzecz. – Nie mógłbyś mi zrobić przysługi? Tak po przyjacielsku.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo… bo to dziwne – oznajmił, spoglądając na nią wymownie, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że narusza jego sferę osobistą. – Poza tym pierwszy pocałunek nie powinien tak wyglądać.
– Wolę wybrać, jak będzie wyglądać i mieć nad tym kontrolę, niż potem płakać do poduszki, bo chłopak, z którym się całowałam miał nieświeży oddech. Ty masz ładne zęby.
– A jaki to ma związek?
– Dbasz o higienę jamy ustnej – poinformowała go rezolutnie, co sprawiło, że w pierwszej chwili się zdziwił, że zwraca na takie rzeczy uwagę, a następnie parsknął śmiechem. – Nie nabijaj się ze mnie!
– Nie nabijam się, po prostu twoja logika mnie rozbraja. – Guzman złapał się za brzuch dla podkreślenia komizmu sytuacji.
– Ale przecież nie powinno ci to robić różnicy, skoro wolisz chłopaków.
– Że co proszę? Kogo wolę? – Jordan zakrztusił się, nie mając nic w ustach. Chwila wystarczyła mu, by domyślić się, w czym rzecz. – Abarca nagadał ci głupot, tak?
– Więc nie jesteś gejem?
– A wyglądam na geja?
– Masz ładną skórę i długie rzęsy… ślicznie pachniesz – dodała, teraz już zakłopotana, bo nie była pewna, w co wierzyć, a w co nie. Miała wrażenie, że znów padła ofiarą dowcipu. To wszystko przez to, że była zbyt naiwna, zbyt łatwowierna i za bardzo chciała nawiązywać nowe przyjaźnie. Znów dała się oszukać.
– Śmierdzę po treningu – poprawił ją, patrząc na nią z politowaniem.
– Nieprawda, w ogóle nie śmierdzisz. – Gomez chyba nie zdawała sobie sprawy, jak absurdalnie brzmi ta rozmowa dla Jordana, który powoli się niecierpliwił. – Nie wiem, o co chodzi, ale to wkurzające. Musisz mieć chyba jakiś naturalnie ładny zapach. Feromony czy coś.
– Jesteś dziwna – powtórzył, ale nie miał nic złego na myśli. Izzie Gomez była dziwaczna, ale na swój sposób urocza.
– Ale mogłam się domyślić – dodała, mierząc teraz jego sylwetkę od stóp do głów. – Czapka baseballówka, bluza oversize, wiszące dresy... a to wszystko w odcieniach czerni i szarości. Nie lubisz Taylor Swift i nie masz nawet instagrama. Dlaczego Yon powiedział, że jesteś gejem?
– Bo mnie nienawidzi? Bo nie przegapi żadnej okazji, żeby mi dopiec i zrobić ze mnie pośmiewisko? A może po prostu mu się spodobałaś i był zazdrosny. – Jordan wzruszył ramionami.
– Ja jemu? Nie… – Dziewczyna spaliła buraka. – Tak tylko gadaliśmy po koleżeńsku.
– Dla czternastolatka jak dziewczyna go zagaduje i pokazuje mu uwagę to prawie tak, jakby wyznała, że go kocha – oświecił ją, a kiedy zobaczył jej reakcję, uśmiechnął się promiennie.
Izzie była prawie pewna, że ugięły się pod nią kolana, ale w ogóle ich nie czuła, więc nie mogła tego zweryfikować. Jordan Guzman miał śliczny uśmiech i widziała go po raz pierwszy w pełnej okazałości. Zrozumiała, dlaczego Yon był o niego zazdrosny. Abarce niczego nie brakowało, był fajnym chłopakiem, ale jednak przy Guzmanie wypadał blado, bo od Jordana biła jakaś dziwna aura, której nie potrafiła wyjaśnić, zupełnie jak jego zapachu, co brzmiało irracjonalnie, ale tak właśnie było – Jordan pachniał niczym, co znała. Nie kojarzyła takich perfum ani detergentów, więc jedynym sensowym wytłumaczeniem wydawały się feromony.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś mnie pocałuje przez ten aparat – wyznała, nie bardzo wiedząc, dlaczego to robi. Przecież jego i tak to nie interesowało. A ona zapragnęła się z nim zaprzyjaźnić i nie obraziłaby się też, gdyby połączyło ich coś więcej, ale tego nie śmiała mu powiedzieć.
– Też nosiłem aparat, to nic takiego – wyznał, a kiedy ona rozdziawiła usta, wyjaśnił. – Invisalign. Teraz noszę retencyjny na noc.
– Wow.
– Co takiego?
– Nic, po prostu. – Speszyła się i szybko zmieniła temat. – Pocałujesz mnie? Tak na szczęście. Przyjaciele też tak czasem robią.
– Powiem ci, jak będzie – strzel dzisiaj więcej goli ode mnie, to się zastanowię.


***

Mecz poszedł gładko, nic złego się nie wydarzyło, a Pueblo de Luz wygrało pomimo osłabionego składu. Właściwie San Nicolas również grało w lekko okrojonym zespole i musieli wykorzystać rezerwowych, ale i tak chłopaki mogli być dumni ze zwycięstwa.
– Widzisz, Felix, jakoś żyję. Chyba pomyliłeś się co do tego, że targetem napastnika są kapitanowie drużyn. – Remmy zwrócił się do kolegi, kiedy ten razem z Rue zeszli bliżej boiska, by pogratulować wygranej.
– Nie miałem innego tropu – przyznał Felix, biorąc porażkę na swoje barki. – Po prostu coś mi tutaj nie gra.
– Taka codzienność w Pueblo de Luz. – Torres wzruszył ramionami. – Przepraszam, idę pogratulować Patriciowi.
– Nie przejmuj się, Felix, nie każda teoria się sprawdza. – Pocieszyła go Rue, klepiąc go po ramieniu. – Może po prostu to zbieg okoliczności, że wszystkie te osoby są kapitanami? Może jest jakiś inny wzór – na przykład ktoś bardzo nie lubi całej trójki.
– Taaak. – Castellano zamyślił się nad tym głęboko. – Rozumiem nie lubić Abarci, ale Lidia i Izzie nikomu się nie naraziły. Przemyślę to jeszcze. – Pokiwał głową, dając przyjaciółce znać, że musi się zastanowić. – Wydaje mi się, że coś mi umyka, więc muszę to na spokojnie rozbić na czynniki pierwsze.
– A nie miałeś czasem pracować nad tą sprawą z Ruby?
– Nie moja wina, że Pueblo de Luz to studnia bez dna – nierozwiązane sprawy to nasza codzienność. Jakoś to pogodzę. Lubię to – przyznał, uśmiechając się lekko.
– Adrenalinę?
– Też, ale bardziej ten moment, kiedy udaje mi się połączyć kropki. Lubię rozwiązywać zagadki i lubię, kiedy mi to wychodzi.
– Daj znać, jakbyś czegoś potrzebował. Mam mnóstwo inspiracji z „true crime”.
– Będę pamiętać, przyda się świeże spojrzenie na sprawę.

***

Pueblo de luz, lipiec, rok 2008

Trzask drzwi do jego domowego gabinetu oderwał Ulisesa Serratosa od pisania długiego, wściekłego maila. Nie musiał patrzeć na gościa, by wiedzieć, że jest zły – znał go tak dobrze, że słyszał to w jego krokach i sposobie, w jaki oddychał. W końcu niecodziennie Fabian Guzman, jego najlepszy uczeń, tracił nad sobą panowanie.
– To do ciebie niepodobne wchodzić bez pukania – rzucił od niechcenia, nadal stukając zawzięcie w klawiaturę. – Oszczędź mi, nie jesteś w stanie sprawić, że poczuję się jeszcze gorzej, więc nawet nie próbuj.
– Mówiłem ci, ostrzegałem cię, prosiłem cię… – Fabian nie posłuchał, zbyt był roztrzęsiony po tym, czego się dowiedział paradoksalnie od znajomego w sądzie rodzinnym, a nie od szwagra, który miał komplet informacji. Ivan Molina, chyba po raz pierwszy od kiedy go poznał, całkowicie się rozpadł. Guzman nie wnikał, nie interesował się małżeństwem siostry, która i tak za nic miała sobie jego rady i postanowiła wyjść za biednego policjanta, ale odczuwał pewne politowanie, dostrzegając jak bardzo Ivan przeżywał wypadek Anity. Nie przeżywał go jak przyjaciel rodziny, przeżywał jak zdruzgotany mąż i chyba nawet Debora zdawała sobie z tego sprawę. Fabian wściekł się tym bardziej, że Ulises go nie powiadomił, a zamiast tego poświęcił się dalej swojej misji wypędzenia z okolicy Cyganów, jakby to było teraz najważniejsze. – Patrz na mnie, jak do ciebie mówię – dodał nieznoszącym sprzeciwu tonem i dopiero wtedy Serratos oderwał się od komputera.
– I kto tu jest teraz nauczycielem? – Mężczyzna spróbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Miałeś rację – czy to chcesz usłyszeć? Zawiodłem, dobrze? Przyznaję się do tego. Dlatego teraz musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby wyciągnąć Valentinę z tego bagna.
– Masz pojęcie, co to dla niej oznacza? Uli, mówiłem ci, że Baronowi nie można ufać, że gra jest niewarta świeczki, on za bardzo nienawidził Valentina. Kwestią czasu było, kiedy zrobi coś takiego. Na litość Boską, dlaczego mnie nie słuchałeś?
– Tak, to moja wina. – Ulises uderzył się kilka razy w piersi aż zadudniło. Czuł palące wyrzuty sumienia i próbował wszystko naprawić, ale nie wiedział, czy to jeszcze możliwe. – Kto by pomyślał, że można nienawidzić kogoś nawet po tylu latach? A wszystko za sprawą jednej kobiety, dasz wiarę?
– To nie jest śmieszne, Ulisesie. – Fabian nie miał nastroju do żartów, więc blady uśmiech na twarzy radnego Pueblo de Luz wcale go nie uspokoił.
– Zapomniałem, że trójkąty miłosne to twoja specjalność. – Serratos zatrzasnął wieko od laptopa ze złością. – Próbuję to naprawić, uruchomiłem wszystkie kontakty, ale nie mam pojęcia, dlaczego to tak długo trwa.
– Dziewczyna nie ma nikogo, Uli, to jest ten problem. Esmeralda nie kiwnie palcem, a Anita nie jest w stanie… Basty złożył wniosek o wcześniejszy powrót z misji. Może polecieć z następnym transportem ewakuacyjnym, jeśli dowództwo da zielone światło, Norma i Gilberto sprawdzają, czy uda się to przyspieszyć. Ale nawet Basty nic nie wskóra, Valentina nie jest pod jego opieką.
– Anita wyjdzie z tego, nic jej nie będzie. – Ulises zdawał się przekonywać samego siebie. Kiwał głową, jakby próbował w to uwierzyć za wszelką cenę. – Wyjdzie z tego.
– Próbowała zabić siebie i własną córkę – nie, nie wyjdzie z tego, a na pewno nie prędko. Nie jest w stanie zadbać o siebie, a co dopiero o dzieci czy o siostrę, która też nadal jest dzieckiem. Mówią o placówce w Monterrey.
– Odwyk?
– Raczej psychiatryk, na odwyk przyjdzie czas później. Coś ty sobie myślał, Uli? Mówiłem ci, że trzeba jak najszybciej zabrać Valentinę z romskiego obozu, to nie jest miejsce dla niej!
– Wiem o tym! – Serratos podniósł głos, mając już dość tych pretensji. Wszystko to wiedział, nie potrzebował słuchać tego na okrągło. – Myślałem, że może… że może jeśli wytrzyma trochę dłużej…
– Myślałeś, że przejdziesz do historii jako ktoś, kto dokonał niemożliwego i pozbył się raz za zawsze Barona i jego ludzi. Świetny PR do kampanii na burmistrza.
– Oszalałeś, za kogo ty mnie masz? Myślisz, że chodzi mi o własne korzyści, że robię to dla stołka? – Mężczyzna oburzył się, krzywiąc się na samą myśl. – Robię to dla nich wszystkich.
– Dla kogo?
– Dla Veronici, dla Theo. – Ulises sądził, że to oczywiste. – Dla Franklina, Jordana, Nelki, Gracie, Felixa, Elli, Marcusa, Quena, Roque i wielu innych. – Serratos zacisnął palce na krawędzi biurka. – Chcę stworzyć dla nich lepszą przyszłość.
– Bawiąc się w Odyseusza i podstawiając Baronowi konia trojańskiego? To okrutne, Uli, nawet jak na ciebie. – Fabian nie krył niezadowolenia. Idea może i była szczytna, ale wykonanie krzywdziło innych. – Cel nie uświęca środków, myślałem, że o tym wiesz, czy nie tego mnie uczyłeś? Czasami mam wrażenie, że ten facet, który nauczył mnie strzelać z łuku, gdzieś zniknął. Nie poznaję cię.
– Nie miałem racji, Fabian, pomyliłem się – ci ludzie znają tylko przemoc i tylko przemocą można im stawić czoła, nie widzisz tego? Minęły czasy, kiedy wystarczył drogi garnitur i dyplom z prestiżowej uczelni, teraz trzeba sobie pobrudzić ręce.
– Ja nie zamierzam, więc powodzenia. – Fabian ze złością odwrócił się od biurka przyjaciela i już miał zamiar wyjść, kiedy Ulises go zatrzymał.
– Pozujesz na świętego, ale daleko ci do tego, Fabian i obaj o tym wiemy. Co, myślisz, że tylko Aldo zna twoje sekrety? – Ulises uśmiechnął się ponownie. Nie próbował go szantażować ani nawet zastraszyć, tylko pokazać, że zna go jak własną kieszeń. – Znam cię najlepiej, Fabian, ty też nie możesz na to wszystko patrzeć. Jesteśmy tacy sami.
– Różnica jest taka, że ja nie wysłałbym niewinnego dziecka na rzeź, a ty dokładnie to zrobiłeś. Wiedziałeś, z czym to się wiąże, wiedziałeś, że Valentina jest w niebezpieczeństwie, a jednak miałeś to gdzieś. Nie, Uli, nie jesteśmy tacy sami. Strzelasz lepiej z łuku i na tym kończą się twoje zalety. – Policzek Guzmana zadrżał, kiedy wypowiadał te słowa. Nigdy nie sądził, że będzie patrzył na przyjaciela z pogardą. Tak wiele go nauczył, a jednak sam w najważniejszym momencie nie zdał egzaminu z moralności. Chwycił za klamkę, chcąc wyjść stąd jak najszybciej, ale nagle coś sobie przypomniał. – Sara Duarte.
– Słucham? – Serratos nie miał pojęcia, dlaczego nagle padło to nazwisko.
– Wymieniłeś sporo dzieciaków, ale o niej zapomniałeś.
Zatrzasnął drzwi ze złością, wydmuchując głośno powietrze dopiero wtedy, kiedy mentor zniknął mu z oczu. Musiał doprowadzić się do porządku, zanim wyjdzie do ludzi. Serce waliło mu jak szalone, choć zwykle potrafił nad tym zapanować. Wzdrygnął się, kiedy zobaczył, że ktoś mu się przypatruje.
– Nie podsłuchiwałem! – zapewnił nastolatek, wycofując się parę kroków na korytarzu, bojąc się reprymendy. Fabian rozluźnił czoło, patrząc jak młody Serratos chowa za plecami sportowy łuk, sprawiając wrażenie przestraszonego.
– Nie musisz go chować.
– Nie powiesz tacie?
– Słyszałeś przecież, że obecnie nie mamy ochoty ze sobą rozmawiać. – Kącik ust uniósł mu się lekko po tych słowach. Theo spojrzał na łuk niepewnie, jakby walczył sam ze sobą.
– Postrzelasz ze mną? Wiem, że jesteś zajęty, ale tata nigdy nie chce…
– Obu przyda nam się trochę powietrza, chodź. – Fabian wskazał schody na dół, a czternastolatek, choć bardzo zdziwiony, poprowadził go do ogrodu, gdzie na jednym z drzew zawieszona już była tarcza.
– Co będzie z Valentiną? – zapytał pochmurnie syn Ulisesa, mrużąc jedno oko, kiedy celował. Ręce lekko się trzęsły, przez co strzała zboczyła z toru i spadła na ziemię.
– Nie wiem – odparł całkiem szczerze Guzman. Podwinął rękawy koszuli i wziął łuk od dzieciaka, stając w lekkim rozkroku.
– Ale chyba nie trafi do Czyśćca, prawda? – Słychać było niepokój w głosie chłopca. Wychowali się razem z Tiną, byli jak bliskie kuzynostwo i naprawdę nie chciał, żeby skończyła w tej niesławnej placówce.
– Nie pozwolę na to. – Profesor spojrzał mu głęboko w oczy, chcąc pokazać, że mówi poważnie. I mówił – po jego trupie Tina wyląduje w Czyśćcu, a wiedział, że Baron Altamira ma wystarczające kontakty, by właśnie tam spróbować ją umieścić. Romowie nie cieszyli się dobrą reputacją, ale wiele „szych” było im winnych przysługę i na samą myśl go skręcało.
– Będziesz jej obrońcą?
– Nie zajmuje się obroną.
– Ty oskarżasz i wsadzasz ludzi za kratki.
– Tak, można tak powiedzieć. – Mężczyzna wstrzymał lekko oddech, zamknął jedną powiekę i wydmuchując powietrze leciutko, wypuścił strzałę, trafiając w sam środek tarczy.
– Dlaczego zamykasz jedno oko, Fabian? – Theo patrzył na niego zafascynowany. Guzman zawsze budził respekt i kiedyś nie rozumiał, dlaczego przyjaźnił się z jego ojcem, skoro zdawali się być tak różni. – Tata strzela, mając oczy otwarte. Nie rozumiem…
– Twój tata jest najlepszy, to dlatego – przyznał Fabian, nie czując jednak ani krzty zazdrości.
– Więc tylko najlepsi nie przymykają oczu?
– Każdy ma swoją technikę, grunt to nie chybić.
– Ty nigdy nie chybiasz.
– Chybiam bardzo często, ale staram się, żeby nikt nie widział. – Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Pracując tyle lat w prokuraturze, jednocześnie godząc zawód z karierą akademicką i udzielając się w radzie miasta, nauczył się odpowiednio ukrywać słabości. Jeden nieostrożny ruch wystarczył, by ktoś wykorzystał tę słabość przeciwko tobie. – Grunt to nie dać się złapać.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 20:13:35 30-08-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:58:52 03-09-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULOO 079 cz. 1
ADAM/JORDAN/IGNACIO/QUEN/CONRADO/LIDIA/DANIEL/ARCADIO/YON


Nie czuł się dobrze na wypożyczonym jachcie, chociaż lubił luksus. Prawdę powiedziawszy, Adam Castro nie przepadał za takimi wypadami i zwykle nie miał też na nie czasu. Jeśli pojawiał się na eleganckich przyjęciach, to raczej wyłącznie w okolicznościach zawodowych. Tak więc i teraz musiał sobie powtarzać, że robi to stricte z powodu zobowiązań jako prawnik. Humberto Navarro obiecał mu awans, jeśli wytrwa z Marianem Olmedo, więc zagryzał zęby, zakasał rękawy i szedł po swoje. Starszy jegomość witający go na „kutrze” przedstawił go wszystkim jako swojego drogiego przyjaciela, a on zastanawiał się, czy ojciec Silvii przypadkiem nie upadł na głowę. Ten sam człowiek, który na każdym kroku wytykał mu, że nie jest dość dobry dla jego córeczki, ten sam, który ostatecznie wyperswadował mu małżeństwo, teraz szczycił się znajomością z nim i cenił jego profesjonalną pomoc – cóż za hipokryzja!
Adam przyjął od mężczyzny drinka, uznając, że przyda mu się coś na rozluźnienie. Na statku panował chaos, kiedy odbijali od brzegu, a on właściwie nie wiedział dlaczego – większość z tych ludzi widziała się pewnie jeszcze tego samego dnia, a zachowywali się, jakby minęły całe wieki. Osvaldo Fernandez opowiadał jakąś zabawną historię z bloku operacyjnego, a Mariano wydawał się zafascynowany. Taki właśnie był ojciec Silvii – lubił mieć wokół siebie wpływowych ludzi, lubił otaczać się tymi, którzy mogli w każdej chwili oddać mu przysługę albo po prostu tymi, którzy „dobrze wyglądali”. Znajomość z niektórymi otwierała mu wiele drzwi, a odpowiedni image liczył się dla niego najbardziej. Castro wzniósł lekko szklaneczkę z whisky, witając się ze znajomymi, ale nie miał wielkiej ochoty rozmawiać. Javier Reverte przyszedł się przywitać i nawet on wydawał się lekko przytłoczony.
– Nie tak wyobrażałeś sobie wędkowanie, co? – Adam nie musiał pytać. Ludzie, którzy nie wychowali się w tej okolicy i którzy nie znali don Mariana, mogli przeżył mały szok.
– Myślałem o kilku osobach, kameralny rejs po rzece, klasyczny spinning i dobre piwo. Ten facet zatrudnił kucharza, a nie ma ryb. Czy ktoś w ogóle zamierza tu łowić? – Reverte rozejrzał się po mężczyznach. Bardziej zajęci byli dyskusją ze swoimi towarzyszami – starsi integrowali się z młodszymi, rozmawiali o sprawach mniej lub bardziej przyziemnych – o dzisiejszym meczu, o planach na weekend, o podaniach na studia, a także o budowanie statku, którym powoli wypływali coraz dalej w kierunku Monterrey.
– Nie – odparł mecenas bez zastanowienia. – Nikogo nie obchodzą ryby, Javier. To my jesteśmy rybami.
– Co ty gadasz, upiłeś się już? – Magik zmierzył wzrokiem prawnika żony. Wyglądał na trzeźwego, wypił jednego drinka, ale może pozory myliły.
– Mariano Olmedo to rybak i zarzuca sieci – zawsze to robi i pielęgnuje swoje znajomości, organizując takie imprezy kilka razy w roku. Byłeś z nim chyba na polowaniu, prawda? To jest mniej więcej to samo.
– Ach, no tak. – Właściciel „Gry Anioła” przypomniał sobie, że właśnie takie odniósł wrażenie ostatnim razem, kiedy wybrali się polować na ptactwo jesienią. – On ma niezły talent do wkurzania ludzi, ten cały Mariano. Na dłuższą metę ciężko byłoby z nim wytrzymać. To dziwne, że tyle ludzi tak chętnie wraca na te spotkania.
– Tu się z tobą zgadzam. – Adam obserwował uważnie pana Olmedo, który właśnie przedstawiał ministrowi sprawiedliwości wnuka, mówiąc o nim w samych superlatywach. – To dziwne, bardzo dziwne.
– Słyszałem, że jesteś na stażu w klinice w Valle de Sombras, to imponujące – zagadnął chłopaka grzecznie Sergio Barragan, kiedy Mariano rozpływał się nad talentami wnuka.
– Mam po prostu dużo szczęścia, ojciec przyjaźni się z ordynatorem. – Jordan nie bardzo zainteresowany był rozmową. Od czasu meczu, a raczej rozgrzewki, bo w spotkaniu nie zdołał wziąć udziału, chodził nabuzowany i nie miał ochoty tutaj być. Sergio uniósł lekko brwi, ale Mariano obrócił to wszystko w żart, wybuchając teatralnym śmiechem i kładąc dłoń na ramieniu wnuka. Jego palce nieznacznie się na nim zacisnęły, jakby dawał mu sekretne znaki.
– Cały Jordan, niezły nicpoń z niego. Ale fakt faktem Aldo nie przyjąłby go, gdyby nie widział w nim potencjału. Będzie świetnym lekarzem – pierwszym w rodzinie – dodał z dumą głośno i dobitnie, szczycąc się tym, jakby było czym.
Jordan pozwolił mu na ten samolubny moment, sam odpływając myślami. Czy był sens powtarzać, że nie zamierzał aplikować na medycynę? Nikt i tak go nie słuchał. Jego wzrok machinalnie powędrował w stronę osób, które bardziej go interesowały, bo nie zależało mu na podlizywaniu się ministrowi. Adriano Mengoni dyskutował żywo z Conradem Saverinem, a jemu w głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Jakie interesy robiła ta dwójka razem? Zastępca pani burmistrz od początku wydawał mu się dosyć śliskim gościem – mało o nim wiedział, pojawił się znikąd i praktycznie przejął dowodzenie, a nie znał tej okolicy, nie wychował się tu, nie znał tutejszych ludzi i zwyczajów. Z czasem jego stosunek do Saverina się zmienił i podobało mu się, że był on jednym z niewielu dorosłych, którzy nie zbywali go, kiedy coś mówił. Kiedy wyraził niepokój, że Marlena Mengoni może maczać palce w zatruwaniu jeziora, nie zbeształ go jak inni, a raczej oznajmił, że sam przygląda się bliżej tej sprawie. Może można mu zaufać, może nie jest taki jak wszyscy? Za to mąż Marleny to zdecydowanie podejrzany typek i co do tego Guzman nie miał absolutnie żadnych wątpliwości. Wystarczyło już to, że jego żona była meksykańską Poison Ivy, ale dodatkowo robił pokątne interesy w swoich licznych klubach, obracał się w towarzystwie Olivera Bruniego, a dla Jordana to wystarczający powód, by go nie lubić.
– Mieliśmy umowę, Jordan, miałeś nie robić mi wstydu. Nie odzywaj się tak przy ministrze, to nie przystoi. – Mariano wypowiedział te słowa półgębkiem, jednocześnie posyłając uśmiechy na prawo i lewo i kiwając głową na powitanie wszystkich, którzy akurat przechodzili obok. Sergio odszedł poszukać synów, a pan Olmedo uznał, że to dobry moment, by przypomnieć młodzieńcowi, jak powinien się zachować.
– Nie powiedziałem nic złego, same fakty. Przecież sam lubisz wykorzystywać znajomości, więc w czym problem? – Nastolatek tylko załamał ręce, bo nic nie mógł na to poradzić, że taką już miał naturę. Naprawdę się starał, a już sam fakt, że tutaj przyszedł był wystarczającym poświęceniem, bo tak naprawdę miał ochotę rzucić się wpław i wrócić do miasta. Pewnie by tak zrobił, gdyby nie świadomość, że w rzece mogły znajdować się trujące odpady.
– Nie tym tonem, Jordan. – Mariano upomniał go, odciągając go na bok. – Sergio ma nastoletnią córkę, to pannica z dobrego domu, znana rodzina. Kontakty w ministerstwie sprawiedliwości są na wagę złota.
– Kolejna? – Nie mógł powstrzymać jęknięcia. – Zgodziłem się na pięć, dziadku, nie dokładaj mi więcej…
– Zgodziłeś się, ale jakoś nie zauważyłem, żebyś traktował to poważnie. – Teraz Mariano wydawał się już być obrażony jego postawą.
– Czy jego córka nie ma czasem piętnastu lat? Nie umawiam się z młodszymi dziewczynami, dziadku, nie ma opcji.
– Jordan, to tylko kolacja.
– Nie obchodzi mnie to, to nie w porządku, nie pisałem się na to. – Pokręcił głową, dając znak, że wszystko ma swoje granice.
– A myślisz, że jak to wyglądało w moich czasach? Tak właśnie poznawało się ludzi, tak się zaczynało wiele małżeństw.
– Dobrze więc się składa, że ja jeszcze nie zamierzam się żenić. Mam siedemnaście lat. Zgodziłem się być twoją wizytówką, a nie towarem. – Jordan się zirytował. Kiedy dziadek zaproponował, że umówi go na kilka randek w ciemno z córkami wpływowych ludzi, zaśmiał mu się prosto w twarz. Zgodził się jednak, kiedy został zapewniony, że to nic zobowiązującego i chodzi bardziej o zaprezentowanie się w towarzystwie i pokazanie znajomym Mariana. Dziadek miał go w garści, a to wszystko za sprawą hojnych dotacji i rozkręcenia fundacji „Nueva Esperanza”, która zajmowała się badaniami klinicznymi nad mukowiscydozą. Mariano wykorzystał jego słabość i zrobił mu przysługę, ale u niego to zawsze było „coś za coś”, nigdy nic za darmo. To miało być pięć spotkań, ale widocznie dziadek już miał większe plany.
– Ja i twoja babcia właśnie tak się poznaliśmy – poinformował go Olmedo, uważając, że nie ma czego się wstydzić. – W dzisiejszych czasach macie Internet i Bóg jeden raczy wiedzieć, co tam robicie w mediach, ale kiedy ja byłem młody, to rodzice przesiewali kandydatów i wybierali odpowiednich dla swoich dzieci.
– Ty i babcia byliście zaaranżowanym małżeństwem? – Nastolatek zmarszczył czoło. Nigdy nie widział, żeby rodzice mamy jakoś okazywali sobie uczucia – to raczej jedno z tych tradycyjnych małżeństw, gdzie żona siedzi cicho i mąż przejmuje stery. Nigdy jednak nie widział też między nimi jakichś spięć, nigdy nie odczuł, że dziadek źle traktuje babcię – jedynie często nie dawał jej dojść do słowa, ale tak robił z każdym, a poza tym Anastasia Olmedo z natury była po prostu cichą osóbką i trochę ginęła przy wygadanym i przedsiębiorczym mężu. – Nie wiedziałem.
– Tak to kiedyś wyglądało – powtórzył dziadek, pokazując mu, że nie taka od zawsze była kolej rzeczy. – Czy byłem zachwycony? Nie. Ale rodziców się słuchało, to była świętość. I z perspektywy czasu jestem wdzięczny, że dali mi możliwości – nie postawili mnie przed faktem dokonanym i nie wyjawili, kto będzie moją wybranką w dniu wesela, jak zdarzało się u niektórych moich kolegów, ale mogłem spotkać się z tymi pannami, poznać je, porozmawiać… Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, Jordan, że ja tylko daję ci sugestie. Wybrałem panny, które najlepiej odpowiadają tobie statusem i wiekiem. I nie, nie każe ci się z nimi żenić, jesteś na to za młody – standardy się zmieniły i wolałbym, żebyś najpierw się ustabilizował, usamodzielnił, zaczął studia i znalazł pracę. Ale nie zaszkodzi wyrabiać sobie markę już teraz.
– Markę na rynku matrymonialnym? – Jordan dopytał sceptycznie, czując, że zaczyna go mdlić na samą myśl. Gardził sobą, że w ogóle przystał na tę propozycję, ale nie miał innego wyjścia.
– Dokładnie. I z tego co wiem, masz już całkiem niezłe powodzenie, twoje nazwisko bardzo często przewija się w rozmowach matek.
– Skąd wiesz, o czym rozmawiają matki? Masz wtyki w Klubie Debiutantek? – Jordan rzucił to mimochodem, ale kiedy dziadek posłał mu srogie spojrzenie, wiedział, że ma rację. – Nawet tam?
– Jordan, muszę dbać o kontakty. Człowiek o takiej pozycji musi wiedzieć, co w trawie piszczy. I tak, matki młodych dam często o tobie wspominają. Podejrzewam, że Alicia Bernal wystawiła ci świetną opinię. Biedaczka, nadal przeżywa śmierć córki…
Jordan zacisnął dłonie w pięści. Jeśli dziadek zacznie go wypytywać o jego byłą, chyba naprawdę skoczy za burtę i w nosie będzie miał ewentualne ścieki z DetraChemu. Na szczęście nic takiego się nie stało.
– Te matki mają listę najlepszych kawalerów z okolicy, same dobre partie. Jesteś na tej liście, Jordan, wykorzystaj to.
– To obrzydliwe – skwitował, czując się jak kawał mięcha. Wiedział, że wyższe sfery rządziły się swoimi prawami, dlatego nie cierpiał tych balów debiutantek, ale faktem pozostawało, że był na kilku z nich i pokazywał się w lokalnym towarzystwie, bo tego od niego wymagał urząd ojca. Teraz zaczynał tego żałować. – Czuję się jak pionek na balu w erze regencyjnej.
– Nie bądź śmieszny i zacznij się trochę przykładać. Podobno wczoraj się spóźniłeś i byłeś opryskliwy. Panienka Mendoza nie była tobą zachwycona, ale jest gotowa spotkać się ponownie, jeśli popracujesz nad manierami. – Dziadek łaskawie przyzwolił na drugą „randkę”, która przypominała bardziej negocjacje biznesowe.
– Panienka Mendoza to straszna nudziara – odparł Jordan, krzywiąc się na samo wspomnienie poprzedniego wieczora, który spędził w towarzystwie najnudniejszej dziewczyny, jaką kiedykolwiek poznał. Nie miała swojego zdania absolutnie na żaden temat, nawet odnośnie jedzenia nie mogła się zdecydować, przeszukując kartę przez kilkanaście minut. – Miałem ochotę przebić sobie bębenki widelcem, kiedy jej słuchałem. Skąd ty je bierzesz, dziadku, czy nie ma już normalnych dziewczyn?
– Pan Mendoza jest w Nuevo Leon przejazdem tylko przez najbliższy tydzień. To wysoki urzędnik PEMEX–u, nadzoruje kontrakty, inwestycje i restrukturyzację w północnym Meksyku. Chciałem ugościć jego i jego rodzinę jak należy. Liczyłem, że pokażesz tej dziewczynie jakieś ciekawe miejsca, oprowadzisz ją, zainteresujesz okolicą…
– Dziadku, to jest Pueblo de Luz. Niby co jej miałem pokazać – syf nad jeziorem, opuszczone i zarośnięte brudem kino, a może stadion piłkarski? Tu nic nie ma, na pewno nic co zainteresowałoby córkę potentata przemysłu naftowego w Meksyku. – Guzman musiał znaleźć w sobie naprawdę duże pokłady cierpliwości, by rozmawiać z dziadkiem. Do niego nic nie trafiało, a on musiał robić dobrą minę do złej gry, skoro już sam się w to wkopał i poprosił o pomoc dla Elli. Powinien wiedzieć lepiej – dla Mariana Olmedo nic nie było bezinteresowne.
– Powinieneś się bardziej wysilić i roztoczyć swój urok.
– Jak roztoczę swój urok, to zostaniesz pradziadkiem.
– Jordanie! – Mariano zagrzmiał, a chwilę później odchrząknął, kiedy zdał sobie sprawę, że mówi za głośno i ktoś mógł ich usłyszeć. – Panienka Mendoza rzeczywiście może nie grzeszy inteligencją, a skoro odmawiasz spotkań z młodszymi dziewczętami…
– Kategorycznie.
– To umówię na jutro spotkanie z Laurą Montero. Grywam z jej dziadkiem w golfa i on też myśli już o tym, by zapewnić Lauricie dobry start w przyszłość. To przemiła, urocza dziewczyna, inteligentna i rok starsza od ciebie, więc powinna odpowiadać ci dojrzałością.
– Laura chodziła z Franklinem. – Patrzył na dziadka i nie wierzył, że można być takim hipokrytą. Czego to ludzie nie zrobią dla wpływów? – Nie umówię się z nią, to porąbane.
– Wyrażaj się, młody człowieku. I z tego co wiem, Laura i twój brat zerwali ze sobą dawno temu, jeszcze przed tą okropną tragedią. Chyba utrzymujesz z nią kontakt?
– Tak, ale…
– Więc nie powinno być problemu, dobrze ją znasz, więc spotkanie powinno być czystą przyjemnością. Daj sobie szansę, ja nie każę ci się oświadczać Jordan.
– Wiem, że nie. Ty po prostu chcesz, żeby wszyscy mówili, jakiego masz świetnego wnuka. – Jordan zacisnął dłoń na kluczyku w kieszeni, ale to był wyższy poziom negatywnej energii, której ciężko się było pozbyć. – A ty chciałbyś się umówić z dziewczyną, która straciła dziewictwo z twoim bratem?
– Yhmm może rzeczywiście nie przemyślałem tego jak należy. – Mariano udał, że bardzo zainteresował go księżyc, bo wpatrzył się w niebo i nie skomentował nieodpowiednich komentarzy wnuka, widocznie nawet dla niego było to zbyt wiele. Oczy miał zresztą dziwnie wilgotne i chyba rozmyślanie o zmarłym Franklinie sprawiło, że nieco się ugiął. – Tak się składa, że chrześniaczka oficera Gwardii Narodowej zaczęła w tym roku studia na UANL, zorganizuję spotkanie. Pamiętaj, że dałem ci kartę bez limitu, dobrze ją wykorzystaj.
– Pamiętam.
Mariano odszedł porozmawiać ze swoimi gośćmi, bo zbyt długo poświęcił uwagę jednej osobie, a to nie przystoi gospodarzowi. Cały on – sądził, że pieniędzmi i towarzyskimi gierkami człowiek był w stanie kupić sobie pozycję. Jordan odwrócił się i wpadł prosto na Ignacia Fernandeza, którego usta zdobił tak malowniczo złośliwy uśmiech, że nie było wątpliwości co do tego, czy słyszał zaistniałą rozmowę.
– Chodzisz na randki w ciemno, Jordan? Serio? – Wyraźnie go to ucieszyło. Aż się rozpromienił, a ręce praktycznie zacierał na myśl o tym, komu by można o tym powiedzieć.
– Spróbuj pisnąć komuś słówko, a wylądujesz za burtą. Lepiej mnie nie sprawdzaj – warknął Jordan, ledwie widocznie otwierając usta, bo tak był wściekły. Na samą myśl, że ktoś mógł się o tym dowiedzieć, robiło mu się gorąco.
– Dziadek szuka ci żony, czy on zwariował? Kto przy zdrowych zmysłach chciałby cię na męża?
– Oj, Nacho, sam o tym myślałeś, co?
– Zamknij się, Jordan, pytam poważnie. – Fernandez zignorował sarkastyczny przytyk. – Masz siedemnaście lat, czy don Mariano się dobrze czuje? I od kiedy to chodzisz na randki, myślałem, że nie randkujesz?
– Powiedz o tym komuś, a będą to twoje ostatnie słowa. Ostrzegam cię! – Guzman pogroził mu palcem i wściekły poszedł się przejść po pokładzie, by rozchodzić negatywne wibracje, które nim wstrząsały.
Nacho pokręcił głową z niedowierzaniem, śmiejąc się pod nosem. Jeszcze niedawno poleciałby wygadać tego newsa całej szkole, ale teraz odczuwał jakąś dziwną lojalność wobec kolegi z klasy. Mieli umowę, ostatnio trochę się do siebie zbliżyli, a on nie czuł parcia, by wszystkim uprzykrzać życie – to całkiem nowe uczucie, którego syn ordynatora jeszcze nigdy nie zaznał.
– Coś ty taki radosny? – Remmy odnalazł go w końcu, bo od początku rejsu gdzieś mu uciekał i ciężko się było znaleźć sam na sam na tej łodzi. Wszędzie roiło się od znajomych z liceum, ich rodziców i opiekunów, a każdy zagadywał i ucinał krótki small talk, więc nie łatwo mógł się wyrwać.
– Tak po prostu, świat chyba stanął na głowie. – Nacho ponownie zachichotał, sam tym faktem zdumiony.
– Dlaczego?
– Bo zakumulowałem się z Guzmanem. Chyba.
– To rzeczywiście dziwne – zgodził się z nim Remmy. Nad głową Ignacia dostrzegł jednak Davida Barragana i przełknął głośno ślinę, co nie uszło uwadze Nacha.
– Idź się przywitać, twój były lustruje cię wzrokiem cały wieczór. – Napił się swojego drinka – miał już osiemnaście lat i don Mariano uznawał, że to dorośli mężczyźni, więc było mu wolno. Zirytowały go te powłóczyste spojrzenia, które syn Sergia rzucał Torresowi – niby za kogo on się uważał?
– Jesteś zazdrosny?
– Nie, po prostu wkurzony, że ten gnojek się tu pałęta. Idę poszukać Guzmana. Do czego to doszło… – dodał i wyminął go, by po chwili zniknąć w tłumie.
Wcale nie podobało mu się to uczucie zazdrości, kiedy widział spojrzenia wymieniane pomiędzy dwoma byłymi kochankami (brzmiało to okropnie w jego głowie, ale tak właśnie było). Nie chciał być widziany z Remmym, bardzo się przy tym pilnował, nie chciał związku, nie chciał się „ujawniać” – zresztą właściwie nie wiedział, co miałby ujawnić, jeśli sam jeszcze tego nie przetworzył i miał nadzieję, że to tylko taka „faza” i mu przejdzie. Podświadomie wiedział, że to wcale nie jest etap i nie przeminie jak katar albo grypa, ale wolał w to wierzyć, bo inaczej mógłby zwariować. Potrzebował swojej dziewczyny, ale niestety Carolina nie przyjęła jego zaproszenia – to za dużo testosteronu jak na nią. Może to i dobrze. Dzisiaj nie miał nastroju do udawania.

***

Nie ma to jak odkryć, że masz chorobę morską, kiedy wokół aż roi się od znajomych ze szkoły. Lidię Montes dopadło pasmo nieszczęść, nie było innego wytłumaczenia. Tak bardzo nie chciała, żeby ktokolwiek ją teraz zobaczył, że chętnie wskoczyłaby do wody, byleby tylko się ukryć. Pal licho, że nie umiała pływać i panicznie bała się wody – zanieczyszczona rzeka jeszcze nigdy nie wydawała jej się tak kuszącym miejscem, kiedy alternatywą było pokazanie się wszystkim kolegom jako blade, spocone widomo, które lada chwila mogło zwymiotować. W duchu dziękowała sobie, że tego dnia nie miała okazji zjeść żadnego porządnego posiłku, więc nawet nie miała co zwrócić. Prosto ze szkoły Eric zawiózł ją do przychodni, gdzie zajęła się uprzątnięciem dokumentacji, a potem Conrado odebrał ją, by mogli razem zjawić się na rejsie. Jedna wielka szczęśliwa rodzinka – Saverin, Veronica Russo i mała Rea. Lidia zazdrościła dziewczynce – ona była nieświadoma, co się tutaj wyprawiało, nie znała tych wszystkich powiązań. Ona mogła zyskać tatę, więc była w tym wszystkim wygrana. Lidia natomiast coraz bardziej czuła, że Conrado się od niej odsuwa, a może to ona sama się odsuwała, robiąc to z premedytacją? Jeśli mniej się przywiąże, mniej będzie boleć rozstanie – to zawsze była jej dewiza.
Oparła spocone czoło o chłodny metal barierki, błagając niebiosa, by przestało tak okropnie bujać i chcąc jak najszybciej zabić do brzegu. Nie mówiła nikomu, bojąc się zrobić z siebie pośmiewisko. Głupio było jej się przyznać, że nigdy nie płynęła takim luksusowym jachtem – właściwie to nigdy nie płynęła statkiem w ogóle. Jakaś część niej była podekscytowana tym wieczorem, bo miała spróbować czegoś nowego, ale niestety wycieczka nie sprostała jej oczekiwaniom. Najbardziej ubolewała jednak nad tym, że nie jest w stanie obserwować Olivera Bruniego i Adriana Mengoniego. Theo Serratos dyskutował żywo z Quenem i jakimiś facetami, których nie znała i zdawał się zachowywać normalnie, a ona nie miała dzisiaj siły na śledztwo. Na dodatek zapach smażonej ryby sprawiał, że tylko bardziej przewracało jej się w żołądku.
– Coś ty sobie myślał, Adam, przyprowadzając ją tutaj? – Usłyszała znajomy głos Jordana Guzmana, który już prawił komuś wyrzuty. Wywróciła oczami, bo choć zniżył głos do donośnego szeptu, zirytował ją swoim wiecznym ujadaniem – jakby choć raz nie mógł po prostu ugryźć się w język.
– Myślisz, że chciałem ją wziąć? Twój dziadek ją zaprosił, przestań na mnie warczeć, bo to niczego nie zmieni. – Mecenas Castro wydawał się być wyjątkowo spokojny, zważywszy na fakt, że nastolatek odzywał się do niego kompletnie bez szacunku.
– Ona dla ciebie pracuje? Jak mogłeś ją zatrudnić?
– Jest córką wspólnika, Jordan, jest córką Urquizy. Naprawdę sądzisz, że miałem coś do gadania? Uwierz mi, mnie też się to nie podoba.
– Mama nie może się o tym dowiedzieć. – W głosie Guzmana dało się słyszeć błagalną nutę, co Lidię trochę zdziwiło, bo nigdy nie słyszała, by tak mówił. Zaczęła się zastanawiać, o kim rozmawiają.
– Wiem, ode mnie się nie dowie. – Adam zapewnił go i zrobił to tak, że Montes sama by mu uwierzyła, choć nie miała pojęcia, co czy raczej kto jest przedmiotem dyskusji. Castro miał coś w sobie, co sprawiało, że łatwo było mu zaufać. Pomyślała, że jeśli kiedykolwiek będzie potrzebowała prawnika, to uderzy w pierwszej kolejności do Normy Aguilar, a w drugiej do niego. Fabian Guzman był dla niej odrobinę zbyt onieśmielający i wiedziała, że już nie praktykował czynnie. Miała jednak nadzieję, że do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie. Jej chora wyobraźnia podpowiadała jej dziwne scenariusze.
– O kim rozmawialiście? – odezwała się znienacka, kiedy Guzman skończył pogadankę z mecenasem i ruszył przez pokład, mijając ją w ciemności.
– Jezu, Montes, dlaczego się tak skradasz? – Złapał się za pierś, odchylając się lekko i zatrzymując się w miejscu gwałtownie. Nie spodziewał się, że ktoś ich słyszał.
– Nie skradam się, cały czas tu siedzę.
– Dlaczego?
– Podziwiam uroki rejsu, takie piękne krajobrazy. – Lidia wskazała na ledwie widoczny horyzont. Było ciemno i liczyła, ze nie zobaczy, jak włosy przykleiły jej się do czoła. On zmarszczył lekko brwi, jakby wyczuwał coś podejrzanego. – Więc o kim mówiliście? Ktoś zaszedł ci znów za skórę? Twoja była?
– Wypluj to. – Jordan wzdrygnął się z takim wstrętem, że nie szło tego udawać. Czasem robił to teatralnie, jakby się z niej nabijał, ale teraz naprawdę jego mina wyrażała głęboką pogardę. – Nie interesuj się, Montes. Idź lepiej pozwiedzać jacht. Byłaś na najniższym pokładzie? Zajmij się czymś innym niż podsłuchiwanie.
– Spadaj – odgryzła się, czując się coraz bardziej zielona na twarzy. – Gadałeś z Adamem Castro i jedyne, co zrobiłeś, to prawienie mu wyrzutów o jakąś kobietę, zamiast zapytać go o Manfreda.
– Co masz na myśli? – Zdziwiła go tym pomysłem.
– No przecież Adam był adwokatem Jonasa, tak? Tamował krwawienie, kiedy Jonas oberwał strzałą. Myślę, że jemu też zależy na odnalezieniu prawdziwego sprawcy! Może mógłby uruchomić kontakty, trochę nagiąć zasady i postawić Manfreda na komisariacie – wtedy będziemy go mogli przesłuchać i zmusić do puszczenia pary z ust. Manfri jest świadkiem, czy tego chce czy nie.
– Naprawdę sądzisz, że Adamowi zależy na czymś więcej niż tylko grubym czeku od klienta? Podjął się obrony Jonasa, bo dostał za to kupę kasy od Barona Altamiry – nie pytaj, skąd on miał fundusze, ale ten facet sprzedałby własną nerkę, żeby tylko pomścić syna i swoją reputację. – Na ustach Jordana pojawił się grymas obrzydzenia na wspomnienie patriarchy. – Adam nam nie pomoże. I nie może nic wskórać, nikt nie wie, że Manfri ma informacje dotyczące sprawcy, a on sam za bardzo się boi zemsty… – Guzman zniżył głos do szeptu, podchodząc kawałek bliżej i rozglądając się, czy nikt nie słyszy. – On boi się nie tylko ludzi Altamiry, ale też Los Zetas. Tak czy siak jest po uszy w szambie. A Castro to nie jest miłosierny Samarytanin, widziałaś jaki nosi zegarek? Odkąd pamiętam, zależało mu tylko na kasie. Nie bez powodu nazywają go „Żniwiarzem” – kosi od klientów jak za zboże.
– Tak po prostu pomyślałam…
– Więc nie myśl. Idź pod pokład albo na rufę i przestań mi zawracać głowę.
– Nigdzie nie idę, nie będziesz mi rozkazywał! – warknęła, ale nie zabrzmiała przekonująco, bo głos miała słaby i nadal było jej niedobrze. Guzman tylko westchnął i odszedł, zostawiając ją samą i całe szczęście, bo była gotowa rzucić go rybom na pożarcie, jeśli będzie ją dalej traktował w tak protekcjonalny sposób.
Nie było jej dane długo cieszyć się spokojem, bo Quen zaszedł ją od tyłu, udając, że próbuje wyrzucić ją za burtę. Oberwał za to łokciem w brzuch i zgiął się wpół, przeklinając swój dowcip.
– Dlaczego nie odstawiasz „Titanica” z Beksą Mengonim? – zapytał, szybko się odsuwając, na wypadek gdyby nadszedł kolejny cios. – To było na dziobie, nie? „Jestem królem świata!” czy jakoś tak. – Ibarra podrapał się po głowie. – Czemu siedzisz sama na dziobie?
– Bo nie chcę, żeby ktoś mnie widział. Jakbyś nie zauważył, źle się czuję. – Zrobiła wymowną minę, a on trochę się speszył, że wcześniej nie zauważył. Rzeczywiście była trochę blada i mniej wygadana niż zazwyczaj.
– Skoro masz chorobę morską, to dlaczego przyszłaś?
– Nie wiedziałam, że mam – przyznała, teraz czując się jak totalna idiotka.
– Chcesz, żebym kazał im zawrócić? Albo odstawimy cię na brzeg i wezwiemy ci taksówkę.
– Wow, dzięki, Quen. Taksówkę w środku dżungli? Może jeszcze dyliżans zaprzężony w jednorożce? Jakiś ty pomysłowy!
– Boże, za dużo czasu spędzasz z Jordanem, jego sarkazm ci się udzielił. Chciałem tylko pomóc. – Quen wzruszył ramionami.
– Ja wiem, dlaczego ja tutaj siedzę, a ty?
– Tak po prostu. – Ibarra spuścił lekko głowę. Nie chciał chyba jej tym zadręczać, ale miała taką minę, że w końcu dał za wygraną. – Mój ojciec lubił te rejsy, pokazywał mi, jak wędkować. Mnie nigdy to nie interesowało. Tak sobie pomyślałem, że może powinienem bardziej uważać i spędzać z nim więcej czasu, kiedy mogłem. Nie doceniałem tego, co mam, a teraz już za późno.
– Nie mów tak, twój tata wyjdzie z więzienia. Conrado i Ronnie nad tym pracują, wiem to – zapewniła go, bo zrobiło jej się żal przyjaciela. Quen rzadko mówił o takich sprawach, więc naprawdę musiało mu to doskwierać. – Conrado nigdy nie rzuca słów na wiatr.
– Mam nadzieję. – Uśmiechnął się blado, a zaraz potem zmienił temat, bo zrobiło się depresyjnie. – Słyszałaś, że zamierza zrealizować projekt Mengoniego? Ten z kółka przedsiębiorczości, to dodatkowe zadanie dla chętnych, a ten odwalił jakiś biznes plan rodem z „The Apprentice”. Nie wydaje ci się to dziwne?
– Co takiego, że Daniel jest pracowity i chciało mu się zrobić coś ponadprogramowo, podczas gdy ty wolałeś się lenić?
– Auć. – Udał, że go to uraziło. – Bardziej chodzi mi o to, że Mengoni spędza z tobą dużo czasu, a teraz jego projekt będzie poddany głosowaniu na sesji rady miasta, jak tylko Conrado i Fabricio go zweryfikują pod kątem prawnym. Mengoni nie zaprosił cię jeszcze na randkę, nie?
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że jakby mi się podobała dziewczyna, to bym ją zaprosił. Nie wydaje ci się, że on cię wykorzystuje?
– Quen, to okropne, co powiedziałeś. Twierdzisz, że nie mogłabym mu się spodobać tak po prostu? – Lidia poczuła się urażona jego słowami. Miała kompleksy, często kwestionowała, czy na pewno Daniel myśli o niej w ten sposób, skoro od czasu sylwestra nie wykonał żadnego ruchu, ale słowa Ibarry były po prostu okrutne. – Nie mógł nic ugrać, kręcąc się koło mnie. Nic mu nie załatwiłam. Jeśli już, to ja skorzystałam na tym układzie, bo to jego mama dała mi staż w DetraChemie.
– To co innego, wszyscy wiedzą, że jesteś najlepsza z chemii, ty na to zasłużyłaś. A on nagle dostał praktyki w przychodni, Conrado go uwielbia…
– Ach, więc jesteś zazdrosny? Że twój oj… Conrado – poprawiła się szybko, czując, że robi jej się gorąco. – Że Conrado poświęca mu więcej uwagi niż tobie? Ale z ciebie narcyz!
– Nie, to wcale nie to. A zresztą, zapomnij o tym co powiedziałem. Po prostu słyszałem, że Felix i Jordan nie lubią Mengoniego, a oni znają się na ludziach, więc tak po prostu głośno myślę.
– Nie znam go za dobrze, ani mnie ziębi ani grzeje – przyznał Felix, podsłuchując ostatnią część rozmowy i zachodząc ich od tyłu. Oboje podskoczyli. – Nie kumpluję się z Mengonim, ale ma dużo przyjaciół w szkole, więc chyba nie jest taki zły?
– Ja ci tu robię przysługę, Felix. – Quen syknął przez zaciśnięte zęby, mając ochotę potrząsnąć Castellano, który nie wykorzystywał swojej szansy z Lidią. – Mógłbyś czasem trochę współpracować?
– Co? – Felix nie rozumiał ani słowa. Quen tylko machnął na nich ręką i odszedł, zostawiając ich samych. – Co się dzieje, Lidio, jesteś blada. Quen tak cię wkurzył?
– Nie, to chyba choroba morska. Strasznie buja, a ja nigdy wcześniej nie byłam na statku. Nie lubię wody – wyznała, bo zakręciło jej się w głowie na sam widok tafli, którą przebijał dziób łodzi.
– Chodź na dolny pokład, tam mniej buja, jest klimatyzacja i można się położyć. Albo na rufę – mniej czuć podskoki i są wygodne kanapy. Dobrze widać horyzont, więc trochę się uspokoisz – Elli zawsze to pomagało. Dziób to najgorsze miejsce przy chorobie morskiej.
– Naprawdę? Jezu, dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział? Dzięki, Felix. – Lidia uśmiechnęła się do niego blado i dała się poprowadzić na tył statku. W kajutach panował zbyt duży harmider, bo dzieciaki zmęczone towarzystwem dorosłych poszły spędzać tam czas sami.
– Lidio, mogę cię o coś zapytać? – zagadnął, bo chodziło mu to po głowie od czasu meczu i nie mógł tak po prostu o tym zapomnieć. – Pamiętasz piknik na El Tesoro? Graliście w siatkówkę, a potem gruchnął ten artykuł o El Arquero…
– Tak, pamiętam. Co się stało, znów coś z Łucznikiem? Coś mu się stało? Złapali go? – Montes prawie zapomniała o złym samopoczuciu, tak się przestraszyła.
– Nie, nic z tych rzeczy. – Poczuł się lekko zazdrosny, widząc jej reakcję dotyczącą zamaskowanego strzelca, ale próbował nie dać tego po sobie poznać. – Piłaś tego dnia lemoniadę?
– Nie wiem, Felix, sporo jadłam i piłam tamtego dnia. Głównie magdalenki Normy, są przepyszne. Mogłam pić lemoniadę. Dlaczego pytasz?
– Tak po prostu, chyba zaszkodziły mi cytryny – skłamał, uznając, że nie musi jej tłumaczyć wszystkiego.
– Mi nic nie było. Daniel przynosił mi napoje, więc niespecjalnie przywiązywałam do tego wagę, wiesz?
– Och, rozumiem.
Felix zacisnął dłonie w pięści. Może jednak Mengoni bardziej grzał, niż ziębił i to w złym tego słowa znaczeniu.

***

Debora nie wspominała, że gospodarz wydarzenia jest taki… absorbujący. Doktor Bezauri długo próbował znaleźć odpowiednie określenie, które mógłby przypisać nowo poznanemu mężczyźnie. Don Mariano wydawał się zafascynowany przybyłym ze stolicy lekarzem i zasypywał go mnóstwem pytań, jednocześnie przedstawiając go wszystkim, którzy nawinęli mu się pod rękę. Cardo nie przepadał za takim przepychem, stokroć bardziej wolał zwykły stary, staromodny kajak niż luksusowy jacht, który pan Olmedo próbował chyba przerobić na kuter rybacki i „męską jaskinię”, ale z marnym skutkiem. Cardo nie pochwalał takiej rozrzutności, a zdecydował się tutaj zajrzeć tylko dlatego, że Ariel postanowił zrezygnować z tej wątpliwej przyjemności. Nie chciał być tym, przez którego syn porzuca swoje plany, więc wybrał się razem z nim, co z kolei chyba nie ucieszyło Ariela, a on już domyślił się dlaczego.
Spotkanie po latach z zięciem wpłynęło na niego zupełnie inaczej, niż by mógł przypuszczać. Wpadłszy na Conrada Saverina podczas zwiedzania statku, nie miał pojęcia, jak się zachować i co powiedzieć. Bo jak wyrazić wszystkie uczucia, które kotłowały się w nim od osiemnastu lat? Więc nim zdążył się powstrzymać i przeanalizować dokładnie to, co powinien zrobić, odezwał się uprzejmym tonem głosu.
– O, Conrado. Ty żyjesz.
Mariano Olmedo miał minę jakby ktoś smagnął go po twarzy biczem, a jego głowa obracała się od jednego do drugiego, jakby czekała na przedstawienie.
– Zna pan zastępcę burmistrza? – zapytał gospodarz, a Cardo uznał za stosowne, by odpowiedzieć, bo tego wymagały dobre maniery.
– Owszem, poznaliśmy się, choć nie dość dobrze.
Tym razem to Saverin miał minę, jakby zobaczył ducha. „Znali się nie dość dobrze”? Conrado mógłby przysiąc, że podczas jednej z rozmów wiele lat temu, powiedział panu Bezauri, że jest on dla niego jak ojciec i że chciałby mieć kogoś takiego, jak on. Cardo zaoferował mu wtedy, by mówił mu „tato”, a choć wzbraniał się przed tym, w końcu uległ ku wielkiej radości Andrei, która czasem się z tego nabijała, twierdząc, że jej narzeczony podlizuje się przyszłemu teściowi. Conrado uznał, że zasłużył na to chłodne powitanie i prawdę mówiąc, na miejscu Arcadia, pewnie byłby jeszcze bardziej oszczędny w słowach i użyłby czynów, ale na szczęście teść go nie uderzył. Zamiast tego pobłądził wzrokiem w stronę towarzyszki Conrada i malutkiej dziewczynki, która dreptała po pokładzie z pluszowym króliczkiem.
– Rea, wracaj tutaj, nie oddalaj się! – Wołała za nią pani prokurator Russo. – Andrea!
Conrado chyba jeszcze nigdy nie odczuł tak wielkich wyrzutów sumienia, kiedy zobaczył ból wymalowany na poznaczonej zmarszczki twarzy Arcadia. Z jego perspektywy wyglądało to tak, jakby zięć uciekł od odpowiedzialności i ułożył sobie życie z dala od dawnych znajomych, jakby zapomniał o Andrei i ich „nienarodzonym” dziecku. Jeszcze nigdy imię córki Ronnie nie wydało mu się tak bardzo ironiczne jak teraz.
– Cardo, skusisz się na węgorza? Mój kucharz przyrządza wybornego węgorza, tutejsze są najlepsze – zagadnął go Mariano, wytrącając go z rozmyślań.
– Może później – odparł tylko grzecznie i odszedł na bok, by ochłonąć. – Praktycznie słyszę twoje zakłopotanie – odezwał się, słysząc za sobą kroki syna. Był wysoki i postawny, więc nie sposób było pomylić jego kroków z nikim innym. Rzeczywiście Ariel miał przepraszający wyraz twarzy i głaskał się po karku z zażenowaniem. – Mogłeś uprzedzić. Debora też…
– Nie wiedziałem jak. Przepraszam, tato. – Ksiądz podszedł do ojca i oparł się obok o barierkę. Oboje spojrzeli w stronę horyzontu, który był ledwie widoczny w ciemności. Jedynie księżyc i światła statku dawały nikłą poświatę, kiedy sunęli powoli rzeką. Zapach smażonego węgorza uderzył ich w nozdrza, ale oboje go zignorowali.
– Przyjąłeś tę posadę, żeby być bliżej niego. – Przed mężczyzną nie dało się ukryć takich rzeczy. Był w końcu mądrym człowiekiem, w dodatku miał również specjalizację z psychiatrii, co prawda dziecięcej, ale zasady obowiązywały te same. Czytał w Arielu jak w otwartej księdze. – Zostałeś księdzem, żeby go odnaleźć?
– Nie, to było powołanie – zaprzeczył pomówieniom, ale czuł, że i tak nie przekona ojca tak łatwo. – Chciałem się z nim spotkać i porozmawiać. Szukałem go wiele lat.
– On nie chciał być znaleziony, chciał, żebyśmy myśleli, że nie żyje.
– Być może, ale to nie znaczy, że on nas nie potrzebuje.
– Mam mu współczuć? – Cardo miał minę, jakby oburzył go ten pomysł. Jego syn jednak nic nie powiedział, więc uznał to za potwierdzenie. – Wszyscy straciliśmy Andi. Nie on jeden cierpiał. Mógł jednak mieć na tyle przyzwoitości, by pomóc nam przez to przetrwać. Byłeś malutki, Ariel, nie pamiętasz tego.
– Pamiętam aż za dobrze. – Tym razem to Ariel odczuł lekką niesprawiedliwość. To, że był mały, nie znaczyło, że mniej odczuwał. Andrea w dużej mierze go wychowała, kiedy rodzice poświęcali się dla dobra ogółu. – Pamiętam, jak to było. Pamiętam, że mama nie mogła tego znieść i to ją zabiło. Pamiętam, że wyjechałeś – więcej cię nie było w domu, niż byłeś. Nie mam pretensji, z wiekiem zrozumiałem, że każdy inaczej radzi sobie z żałobą – dodał szybko, kiedy ojciec chciał się jakoś usprawiedliwić. – Wiem, że nigdy nie chciałeś dla mnie takiej kariery.
– Ciężko nazwać to karierą, Ariel. – Cardo nic nie mógł na to poradzić, ale tak właśnie czuł. – W tej „branży” ciężko piąć się w hierarchii, chyba że chcesz zostać papieżem.
– Kto wie, niezbadane są wyroki nieba – rzucił młodzieniec, czym sprawił, że ojciec przymknął na chwilę powieki, a na jego ustach zabłąkał się cień uśmiechu. – Chciałeś, żebym poszedł w twoje ślady, ale ja tego nigdy nie czułem. Medycyna nie była dla mnie, wolę leczyć duszę niż ciało.
– Nigdy nie narzucałem ci żadnej drogi.
– Wiem.
– Czy chciałem dla ciebie jak najlepiej? Czy wolałbym, żebyś był teraz lekarzem albo choćby budowniczym czy sklepikarzem? Tak, nie będę tego ukrywał. – Mężczyzna postanowił być szczery. – Ale przede wszystkim pragnę twojego szczęścia. Choć nie ukrywam, że liczyłem na wnuki.
– To jeszcze da się załatwić.
Arcadio z uprzejmym zainteresowaniem przyjrzał się nastolatkowi, który wypowiedział te słowa. Chłopak czekał, aż ksiądz go przedstawi, kołysząc się lekko w miejscu i wydymając wargi, a kiedy to nie nastąpiło, sam wyciągnął dłoń w jego stronę.
– Quen Ibarra, jestem uczniem Ariela i siostrzeńcem Debory – przedstawił się chłopak, a Cardo jak zahipnotyzowany przypatrywał mu się przez chwilę, zanim odwzajemnił uścisk dłoni. Było w tym chłopcu coś znajomego i coś obcego jednocześnie i nie potrafił tego wyjaśnić. – Wiele się słyszy o księżach, którzy odchodzą w stan świecki, bo poznają jakąś kobietę. Kto wie, może i to samo czeka Ariela? Byleby była pełnoletnia – dodał gorzko, rzucając ostrzegawcze spojrzenie kapłanowi, który skarcił go spojrzeniem, nie rozumiejąc, skąd ten przytyk.
– Deb zawsze opowiadała o swoim siostrzeńcu, bratankach i bratanicy. – Arcadio uśmiechnął się, bo choć chłopak zdawał się nie mieć filtra, miał w sobie cechę, która sprawiała, że łatwo go było polubić. – Jest z was wszystkich bardzo dumna.
– Tak, Deb daleko do „ciotki klotki”, my też zawsze mogliśmy na nią liczyć – przyznał, bo taka była święta prawda. Deb była fajną ciocią, która ich kryła, kiedy coś przeskrobali. Zresztą Ivan, nawet z tą swoją szorstką powierzchownością, również był spoko wujkiem i dzieciaki często traktowały tę dwójkę po prostu jak kumpli. – Co pana sprowadza na prowincję? Don Mariano strasznie się podnieca, że pan tutaj przyjechał, ale tutaj nie bardzo jest co robić.
– Debora poprosiła mnie o konsultację. Mam przebadać Fabiana i jego syna.
– Zna pan wuja Fabiana?
– Poznaliśmy się, to porządny człowiek. Bardzo nam pomógł po śmierci mojej córki – przyznał Arcadio, nie czując skrępowania. Właściwie to czuł się przy tym chłopcu całkiem swobodnie, może to kwestia jego wieloletniej pracy z młodzieżą.
– Ach, nie wiedziałem. Przykro mi – dodał, nie bardzo wiedząc dlaczego. Zwykle kiedy ktoś umierał, mówiło się takie rzeczy. On spóźnił się o jakieś osiemnaście lat, ale czuł, że to ważne, by przekazać swoje kondolencje. On sam nigdy nie poznał Andrei Bezauri, ale poprzez jej sztukę, czuł z nią dziwną więź. Obraz „La Tempestad” wisiał u niego w pokoju w domu Guzmanów. Zaczęty przez zmarłą żonę Saverina, a skończony przez niego – mieli podobne style, ale rzucały się w oczy różnice, dzięki czemu obraz był wyjątkowy. A może tylko Quenowi tak się wydawało. – Mam jej obraz – wyrwało mu się, choć pewnie nie powinien tego mówić. – Obraz pana córki, którego nie zdążyła dokończyć. Dostałem od Conrada, to znaczy od profesora Saverina. Dokończyłem go. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko. Mogę panu pokazać, jeśli pan chce.
– Tak, chętnie. – Arcadio zamrugał powiekami, które zrobiły się dziwnie wilgotne i nie potrafił tego wytłumaczyć. – Bardzo chętnie go zobaczę. Dziękuję.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:03:26 03-09-25, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:01:48 03-09-25    Temat postu:

cz. 2

Poczuła się dużo lepiej na rufie. Tutaj wydawało jej się, jakby jechała dużym samochodem. Mogła zatopić się na miękkiej kanapie obitej skórą w kolorze czerwieni. Nawet rubaszny śmiech don Mariana aż tak jej nie przeszkadzał. Zrobiło jej się jednak niedobrze, kiedy zobaczyła, że w jej stronę zmierza Daniel w towarzystwie swojego ojca.
– Lidio, poznaj mojego tatę. – Chłopak z uśmiechem przedstawił ich sobie, a ona trochę spanikowała – czy miała się przyznać, że już widziała tego mężczyznę i miała o nim niezbyt pochlebną opinię?
– Miło cię poznać, Lidio. Adriano Mengoni, ale możesz mi mówić Adria. – Mężczyzna uścisnął jej dłoń, jakby była dorosła, a ją uderzył fakt, że zachowywał się tak normalnie – jak zwykły ojciec poznający koleżankę syna. – Nareszcie się spotykamy. Dani dużo mi o tobie opowiadał.
– Tato… – Siedemnastolatek spalił buraka, czując zażenowanie, kiedy rodzic zrobił mu obciach. Adria miał wyraźną uciechę. – Lidia pracuje u mamy w DetraChemie.
– Ooo. – Usta dewelopera ułożyły się w okrągłą literę „o”, kiedy przysłuchiwał się temu z zainteresowaniem. Dziewczynę uderzyło to, jak bardzo zaintrygował go ten fakt. No tak, w końcu on sam miał doświadczenie z przemysłem chemicznym, tylko od innej strony – bardziej handlowej, jak przypuszczała. – Moja żona musi cię bardzo cenić, nie daje takiej szansy byle komu.
– Wiem i jestem za to bardzo wdzięczna – przyznała, czując, że zaczynają jej się pocić ręce, więc schowała je za plecami.
– Montes, prawda? Jesteś od tych Montesów z AlphaPharmy? Mają sieć aptek na południu…
– Nie, proszę pana. To znaczy, Adria – poprawiła się, mając nadzieję, że się nie pogrąża. Zrobiło jej się trochę wstyd, że nie ma żadnych wpływowych rodziców czy dziadków – była biedną półsierotą z cygańskimi korzeniami i nie pasowała do idealnego wizerunku, który tworzyła rodzina Mengoni.
– Lidia jest kapitanem drużyny siatkówki, wczoraj wygrały mecz w turnieju księdza Ariela. – Miało się wrażenie, że Daniel odczuwał satysfakcję, chwaląc ją przed ojcem, ale ona czuła się przez to tylko bardziej speszona. To nie było coś, z czego byłaby nudna – wygrana w turnieju o ziemniaka, w dodatku walkowerem, to praktycznie większa porażka niż zwycięstwo. – I kandyduje na urząd przewodniczącego szkoły.
– No proszę, ścieracie się łeb w łeb? A to ciekawe. Będę zatem kibicował wam obojgu i niech wygra najlepszy lub najlepsza. – Adriano uśmiechnął się i raz jeszcze uścisnął nastolatce dłoń, zanim odszedł, by zamienić kilka słów z don Mariano.
– Twój tata jest miły – odezwała się szczerze, bo akurat miłej aparycji i dobrych manier nie mogła mu odmówić. – Jesteś jego mini kopią.
– Często to słyszę. – Chłopak potarł nerwowo kark, bo poczuł się lekko zawstydzony. – Rzadko widuję tatę, więc korzystamy z okazji, kiedy się nadarzają.
– On często podróżuje?
– Tak, wynajduje miejsca pod inwestycje, robi sporo interesów z zagranicznymi firmami. Ostatnio głównie w San Nicolas, dlatego jest w okolicy na dłużej. Planujemy razem biwak w górach, nie pamiętam, kiedy ostatnio tam byliśmy.
– Taki męski wypad? Super, cieszę się. – Lidia odwzajemniła uśmiech. Było widać, że przy tacie Daniel czuł się dużo swobodniej niż przy mamie i wcale mu się nie dziwiła. Marlena była onieśmielająca, ale w dużo gorszym stylu niż sam Adriano. On budził respekt, ale też sympatię, a ona sprawiała, że zaczynało się zastanawiać, czy czasem nie powinno się przeprosić za coś, czego nawet się nie zrobiło.
– Tak, ja też się cieszę. – Daniel potarł dłonie, jakby mimo wszystko trochę się stresował taką wycieczką. Nie była pewna, co jest tego powodem, ale nie dane jej było o to zapytać, bo usłyszeli głos jednego z dzieciaków, którzy wybrali się w rejs ze znajomymi pana Olmedo.
– Kurczę, Łucznik!
Lidia dopadła do dzieciaka jako pierwsza, czekając na więcej szczegółów. Ten trzymał w dłoni telefon, bo właśnie czytał artykuł w internetowym wydaniu gazety.
– Co jest, kolejny felieton Romero? – Ignacio wyrwał chłopakowi komórkę, by przeczytać tekst.
– Hej, to moje!
– Cicho siedź, Gaudini. – Nacho wyciągnął w górę rękę, by tamten nie mógł dosięgnąć. – To gazeta twojego starego, nie? „Bella Notte”, on jest tam redaktorem naczelnym. Wiedziałeś, że to pójdzie dziś do druku. Idiota!
– Nie, nie wiedziałem! – Mario Gaudini, uczeń szkoły w San Nicolas i przewodniczący klubu audiowizualnego, raz jeszcze spróbował wyrwać komórkę, ale bezskutecznie.
– Co piszą? – Lidia z zapartym tchem czekała na to, co powie Nacho. Ten omiatał wzrokiem tekst i w miarę czytania oczy robiły mu się coraz bardziej okrągłe. – Znaleźli go, mają trop?
– Nie, to stek bzdur – warknął syn ordynatora, podając telefon Lidii, by mogła sama zobaczyć. Zdjęcie przy artykule przedstawiało zniszczony sklep po strzelaninie w El Paraiso, kiedy to Jonas Altamira wjechał w niego, niszcząc witrynę i omal nie raniąc ludzi, w tym Deisy Fernandez. – Piszą, że El Arquero de Luz sprzymierzył się z przestępcami i że pracuje dla kartelu Templariuszy – że jest ich sicario.
– CO?! To niedorzeczne! – Montes poczuła, że wszystko się w niej gotuje. – Jak oni mogą? Twój ojciec nazywa się dziennikarzem, pisząc takie wyssane z palca plotki? Czy to mają być rzetelne media? „Bella Notte” to zwykły szmatławiec.
– Hej, wypraszam sobie! – Mario poczuł się dotknięty, że ktoś śmie obrażać prace jego ojca. Sam w końcu też był szkolnym redaktorem. – Przecież krążą plotki, że El Arquero de Luz pomógł kartelowi, nie? Więc chyba jest jednym z nich?
– Uratował życie mojej siostrze, głąbie. Licz się ze słowami. – Nacho wyciągnął rękę w stronę chłopaka, jakby chciał go uszczypnąć, ale w porę się powstrzymał.
– Dlaczego stajesz w obronie El Arquero? – Quen podejrzliwie przyjrzał się synowi ordynatora. – Zawsze gadałeś, że to złodziej i morderca.
– Może zmieniłem zdanie, okej? – Osiemnastolatek się zirytował. – Łucznik nie jest z kartelem, jest ponad to.
– Redakcja Bella Notte aż huczy, bo Luz del Norte biją rekordy popularności swoimi felietonami o Łuczniku – wyjaśnił im Felix, któremu nie były obce takie praktyki. – Wpis na instagramie ma mnóstwo lajków, a to tylko pierwszy post z serii – są setki komentarzy i listów, które napływają do redakcji i przedstawiają Łucznika w dobrym świetle. Gazeta z San Nicolas nie chce zostać w tyle, więc pokazuje drugą stronę medalu.
– Pokazuje niewłaściwą stronę medalu – poprawiła go Montes. – Kłamią i publikują te kłamstwa, żeby zmylić opinię publiczną.
– Bez obrazy, ale skąd wiesz, że to kłamstwa? – Gaudini odezwał się przemądrzałym głosem. – Podobno Łucznik pobił też dwóch złodziejaszków i wysłał ich do szpitala, a to niezgodne z prawem. Nawet wasz głupi szeryf wie, że to bezprawie i takie „obywatelskie zatrzymanie” nie powinno mieć miejsca. Łucznik jest zwykłym oprychem i zbójem.
– To nieprawda. – Daniel nie pozostał obojętny na te przytyki. Lidia zerknęła na niego z ciekawością. – Dzięki niemu aresztowano tamtych złodziei, którzy obrobili sklep pani Gonzalez.
– Sami się zgłosili na policję ze strachu! Bo bali się tego pożal się Boże Łucznika. – Mario prychnął, wkurzając wszystkich wokół. – A Pani Gonzalez zwichnęła rękę bardziej przez tego idiotę, bo niepotrzebnie się wmieszał. Może gdyby puścił złodziei w spokoju, oni nie zaczęliby rozrabiać.
– To złodzieje, okradliby ją ze wszystkiego! – Daniel wydawał się oburzony.
– Co tak stoisz, Thiago, nie możesz czegoś powiedzieć? – Ignacio zwrócił się do kuzyna sam się sobie dziwiąc, że prosi go o wyrażenie opinii. – Ty chyba strzelasz z łuku, nie? Nie masz pojęcia, kto to może być?
– Na pewno nikt z mojej drużyny. Jest nas niewiele i nikt nie jest tak dobry. I nikt nie jest na tyle bezczelny, by popisywać się o zmroku, bawiąc się w mściciela – skwitował tę dyskusję Thiago, ale Nacho chyba nie na taki efekt liczył.
– Ariel, ty nic nie powiesz? – Quen zapytał księdza, który podszedł do nich ciekawy tego zbiegowiska. Ksiądz miał niewyraźną minę, chyba nie do końca rozumiał, dlaczego jest o to pytany. – No wiesz, Biblia to twój konik. Może ty coś podpowiesz?
– Wykorzystywanie Biblii to niecnych celów nigdy nie jest czymś, co pochwalę. – Kapłan postanowił być z nimi szczery.
– Ale on nie wykorzystuje Biblii do niecnych celów! Jedynie do obnażania prawdy i hipokryzji tych wszystkich snobów! – Lidia podniosła głos, a kilka osób stojących niedaleko odwróciło się w ich stronę, bo byli dosyć głośni.
– Weź tak nie krzycz na Ariela, on nic nie zrobił – szepnął jej na ucho Quen, kiedy towarzystwo się rozeszło i nikt już nie mógł ich podsłuchać. – Poza tym chyba logiczne, że nie może się rzucać w oczy, prawda?
– O czym ty mówisz? – Lidia zmarszczyła nos, bo artykuł we włoskiej gazecie wytrącił ją z równowagi.
– Lidio, no przecież Ariel jest Łucznikiem… – Wypowiedział te słowa niczym brzuchomówca, ledwo wydając z siebie dźwięki, by nikt nie słyszał.
– Quen. – Dziewczyna westchnęła i podparła się pod boki, bo nie miała już cierpliwości. – Nie, nie jest.
– Owszem, jest. Wszystko się spina, a ja jestem tego pewien.
– Nie, nie ma możliwości, żeby Ariel był El Arquero. Przykro mi, że muszę przebić twoją bańkę. – Brunetka musiała objawić mu prawdę, bo jej przyjaciel zaczynał trochę za bardzo polegać na swojej teorii. Lubił Ariela, ona zresztą też, ale niestety tym razem nie trafił. – W niedzielę na wieczornym występie chóru z Nuevo Laredo, widziałam się z Łucznikiem. Ksiądz Ariel prowadził wtedy nabożeństwo, był cały czas przy ołtarzu. Chcesz mi powiedzieć, że nagle zniknął, przebrał się w kominiarkę i poszedł na zakrystię?
– Nie, był cały czas w pierwszym rzędzie – oklaskiwał chórzystki. Zaraz, jaką zakrystię, co ty tam robiłaś?
– Nieważne, po prostu mi zaufaj. To nie Ariel.
– A więc kto? – Teraz Enrique trochę się zezłościł. Od dawna podejrzewał kapłana i był o tym święcie przekonany. – Patrzyłaś mu w oczy, mówiłaś, że to może być on!
– Mówiłam, że nie jestem pewna. Quen, ja spotykam El Arquero tylko pod osłoną nocy, kiedy jest ciemno i też nie jestem w stanie się dobrze przyjrzeć, ale po oczach akurat jestem w stanie poznać. Na przykład teraz – patrzę w twoje oczy i widzę w nich bezdenną głupotę.
– Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. – Ibarra odwrócił się od niej obrażony. Jak mógł być tak ślepo przekonany, że to ksiądz Ariel? – Może ty jesteś jakaś dziwna i po prostu nie umiesz poznać. Ja mógłbym być tym Łucznikiem i pewnie nie połączyłabyś kropek. Nie wierzę ci.
– To trudno, nie musisz, ja swoje wiem. – Dała za wygraną, unosząc ręce, jakby się poddawała. Nie zamierzała nikogo przekonywać o słuszności swoich słów, każdy wierzył, w co chciał.
– Więc niby dlaczego moja intuicja mi podpowiada, że to on? Ciągnie mnie jakoś do niego, czuję zaufanie, sam nie wiem. Wydaje mi się bliski, choć przecież znam go bardzo krótko…
Lidia pobladła raz jeszcze, ale tym razem nie miało to związku z chorobą morską.
– Może po prostu go polubiłeś.
– Nie, to nie to. To samo miałem, kiedy poznałem jego ojca, Arcardia. Widziałaś go? To ten lekarz ze stolicy, Debora go zaprosiła, żeby zbadał Fabiana i Jordana.
– Nie miałam okazji. – Lidia zacisnęła usta w wąską kreskę. Widziała, że ksiądz Ariel zawitał na rejsie w towarzystwie swojego ojca, ale wolała im nie przeszkadzać i się nie narzucać. Już i tak wystarczyło, że Conrado był spięty w towarzystwie byłego teścia. – Nie zadręczaj się, Quen. To tylko takie dziwne uczucie, to minie.
– Łatwo ci mówić. Zabujałaś się w Łuczniku, więc to logiczne, że nie chcesz, żeby okazał się być księdzem.
– Ciiiicho! – Lidia zakryła mu usta dłonią. – Nie wygaduj takich głupot!
– Ariel jest niewiele starszy, ale to i tak dziwne, Lidio. Romans z księdzem brzmi creepy. Widziałem „Ptaki Ciernistych Krzewów”, moja mama to lubiła i powiem ci jedno – nic w tym romantycznego.
Lidia z oburzenia nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Quen wykorzystał jej zmieszanie i uciekł, gdzie pieprz rośnie.

***

Joel mógł twierdzić, że łowienie ryb to fajne, męskie zajęcie, ale Yon wolał po prostu kopać piłkę. I tak był dwa dni w plecy z powodu zawieszenia w prawach ucznia, które nie było jego winą, więc wolałby spędzić wieczór trenując przed piątkowym meczem, w którym miał już nadzieję zagrać – nadal czekał na decyzję trenera. Wujek przekonał go jednak, że męskie wyjście dobrze mu zrobi i wspominał, że na rejsie będzie też Veda, czego Yon nie rozumiał. Niby po co mu o tym mówił? I tak widział tę dziewczynę przy każdej możliwej okazji, miał wrażenie, że ona jest wszędzie. Mimo wszystko tego wieczora ubrał się z wyjątkową starannością, wybierając czarną koszulę i skórzaną kurtkę tak na wszelki wypadek, gdyby w pobliżu miał się też kręcić Wolfgang Barragan.
– I jak, dobrze się bawisz, Yon? Zauważyłem, że trochę się dystansujesz, ale zupełnie niepotrzebnie. Chętnie się z tobą zaprzyjaźnię, w końcu niedługo będziemy rodziną. – Victor Estrada wiedział, jak wprawić nastolatka w zakłopotanie. Brodata twarz gubernatora znalazła się zdecydowanie za blisko jego twarzy i musiał się trochę odsunąć. To, że ten mężczyzna żenił się z ciotką Juliettą, nie znaczyło, że Yon zamierzał traktować go jak wujka. Estrada był w porządku, ale nie chciał spędzać z nim dodatkowego czasu – to obciach.
– Wolałbym być wśród rówieśników, niż balować z wapniakami, bez obrazy – wyznał, opierając się plecami o barierkę i wzrokiem omiatając towarzystwo na pokładzie. Widział Theo Serratosa, ale Veronici nigdzie nie było, przez co poczuł ulgę i smutek jednocześnie. Cholerna Veronica.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, roi się tutaj od twoich kolegów, nie musisz zabawiać mnie rozmową, totalnie to rozumiem. – Gubernator nie chował urazy, był w porządku gościem. – Romeo gdzieś się tutaj kręci, on też nie przepada za zbiegowiskami. Byłoby miło, gdybyś go trochę rozruszał, to strasznie nieśmiały chłopak i nie mam pojęcia, po kim to ma. Żadne z jego rodziców nigdy na nieśmiałość nie mogło narzekać.
Yon nic nie odpowiedział. Romeo Estrada był niezdarą i żadna z niego dusza towarzystwa, delikatnie mówiąc. Wolał nie informować gubernatora, że chłopak stracił młodo matkę i na pewno nie czuje parcia, by szukać sobie przyjaciół. Victor był spoko, ale chyba nie domyślał się wszystkiego. Jego kolejne słowa tylko to potwierdziły.
– Kiedy rodzina się powiększy, będę na ciebie liczył, że będziesz dobrym kuzynem. – Estrada uśmiechnął się na widok uniesionych do góry brwi chłopaka. – Ale masz minę! Spokojnie, jeszcze nie teraz! Ale myślę o tym.
–Ty myślisz? – Abarca nie wiedział dlaczego, ale poczuł totalne politowanie wobec tego człowieka. Znał ciotkę Juliettę i wiedział, że to nie jest typ do rodzenia dzieci. – Sorki, Victor, to nie jest moja sprawa, ale ty poznałeś Julie, nie? Wiesz, z kim się żenisz?
– Oczywiście, że tak, Yon, co masz na myśli?
– No przecież ona… no wiesz… – Yon podrapał się po głowie, nie wiedząc, jak go uświadomić. – Okej, będę mówił prosto z mostu. Ciotka Julie to nie jest raczej matczyny typ. Właściwie to tak daleko jej od figury matki, jak to możliwe. Nie wiem, czy kiedykolwiek trzymała mnie na rękach, jak byłem mały, ale wiem, że na pewno nie odwiedziła mamy, kiedy ona była w ciąży. Nie interesowały jej dziecięce zdjęcia, zawsze liczyła się tylko kariera. Rozumiesz, co chce powiedzieć?
– Nie, nie bardzo. – Mężczyzna założył ręce na piersi. Perspektywa nastolatka była fascynująca.
– Nie sądzę, żeby Julietta chciała mieć dzieci. Abstrahując od jej wieku, ona po prostu nie lubi dzieci, nie ma instynktu macierzyńskiego, nie chce rodziny. Kumasz?
– Yon, tego nigdy się nie planuje, to samo wychodzi…
– Kobiety planują. Faceci nie. – Tak mu się przynajmniej zawsze wydawało, więc chociaż marne miał doświadczenie, odczuł powinność, by przekazać to Victorowi. – Jeśli sądziłeś, że Julietta będzie siedzieć w domu, rodzić dzieci i zajmować się gotowaniem, to chyba powinieneś przemyśleć ten pierścionek, który jej dałeś. Tak szczerze mówiąc, ona jest taką kobietą sukcesu, że nie zdziwiłbym się, gdyby sobie coś podwiązała. No wiesz, kobiety tak robią – podwiązują jajowody czy coś, żeby nie mieć dzieci. Jakoś mi to do niej pasuje. Nie planuj przyszłości z kimś, kto nie ma takich samych planów. Sorry – dodał na koniec, jakby przepraszał go za brutalną szczerość, ale nie mógł się powstrzymać i zostawił go z osłupiałą miną. Victor Estrada musiał to sobie ułożyć w głowie.

***

Zapach ryb mu przeszkadzał, ale jeśli miał być szczery to wcale nie alergia na owoce morza sprawiła, że poszedł na chwilę położyć się na dolnym pokładzie z dala od zgiełku. Conrado Saverin nie spodziewał się spotkać tutaj teścia, a Debora i Ariel jakoś zapomnieli mu napomknąć, że Cardo zawita w okolicy. Prawdę mówiąc, i tak nie przygotowałby się na to spotkanie, bo i jak? Nie było możliwości, by to zrobić. Może jednak wtedy po prostu zrezygnowałby ze swojej obecności albo nie zabierałby Ronnie i Rei. Nie mógł zapomnieć tego wyrazu bólu, kiedy Cardo patrzył na maleńką Andreę drepczącą po pokładzie. Nie miał pojęcia, czy widział w niej mini wersję własnej córki, czy może obraz wnuczki, którą mógłby mieć, gdyby los okrutnie nie zabrał jego Andi. W każdym razie Saverin odczuł wyrzuty sumienia.
– Rea jest zmęczona tym bieganiem, to jedyny plus. Kiedy tak biega po pokładzie, martwię się, że zaraz wypadnie. – Veronica Russo przysiadła obok niego na skórzanej kanapie i położyła sobie jego głowę na kolanach. – Lidia się nią zajęła. Rozmawiałeś już z Lidią?
– O czym?
– O nas.
– A jesteśmy „my”? – zapytał zawadiacko, ale spoważniał, kiedy dostrzegł zniecierpliwienie. – Nie było okazji. Nawet my nie mieliśmy okazji zdefiniować „nas”.
– Nie chcę, żeby sądziła, że zabieram jej opiekuna.
– Na pewno tak nie myśli.
– Nie znasz się na nastolatkach, co? – Russo zaśmiała się cichutko, gładząc Saverina po czarnych pofalowanych włosach.
– Mój teść tutaj jest – oświadczył, czym zbił ją z tropu. – Ojciec Andrei. Arcadio Bezauri.
– Ten kardiochirurg? I jak się czujesz?
– Bywało lepiej. Ale nie powinienem się nad sobą użalać, zasłużyłem na to. – Conrado nie miał co do tego wątpliwości. Wyrzuty sumienia, kajanie się i to uczucie, że już nigdy nie będzie szczęśliwy – zasłużył na to wszystko i powinien cierpieć. – Cardo mnie nienawidzi, a ja nie mogę go winić. Sam siebie nienawidzę.
– Przecież to nie twoja wina.
– Sam sprowokowałem Fernanda, to tylko i wyłącznie moja wina, Ronnie – zakończył tę dyskusję, a ona dobrze wiedziała, że nic co powie go nie przekona. Nawet gdyby chciała coś powiedzieć, to harmider na górnym pokładzie sprawił, że Conrado poderwał się z miejsca i usiadł na kanapie.
Oboje pobiegli schodami na górę, szukając źródła zamieszania. Don Mariano był czerwony na twarzy i zgięty wpół krztusił się i dusił, uderzając się pięścią w mostek. Kucharz przyrządzający zławiane na bieżąco ryby, kręcił się pod jego nogami, nie wiedząc, co zrobić. Powoli do pana Olmedo zaczęli przepychać się ludzie.
– Jadł ryby, zakrztusił się ością. – Osvaldo Fernandez w pośpiechu odstawił drinka i ruszył do mężczyzny. Julian Vazquez i Gabriel Nunez byli tuż za nim w asyście. – Zrobię Heimlicha.
– To nie jest ość! – warknął Jordan, podbiegając do pokładowej apteczki. – To reakcja alergiczna. Gdzie do cholery jest epipen?! – zwrócił się z wyrzutem do kapitana, który wskazał mu strzykawkę. – Przeterminowany i bezużyteczny. – Jordan rzucił nim o pokład.
Lidia przepchała się przez tłum, trzymając Reę za rączkę. Wcisnęła dziewczynkę w ramiona Quena i wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Guzmanem – zrozumieli się od razu, bo oboje pomyśleli o tym samym. Don Mariano zaczął jeszcze bardziej rzęzić, powoli robiąc się blady na twarzy i osunął się na pokład. Osvaldo przekazywał jakieś instrukcje kapitanowi i Julianowi, chyba chcieli zabić do brzegu, by udzielić pomocy starszemu mężczyźnie. Na jego skórze zaczęła pojawiać się dziwna wysypka, a on sam miał już tak spuchnięty język i gardło, że nie mógł nie tyle mówić, co i nabierać sam powietrza.
– Rea ma alergię na cynamon! – Lidia przypomniała sobie, co mówiła pani prokurator. Dopadła do niej i Conrada, patrząc błagalnie na jej torebkę. – Masz epinefrynę, prawda?
Ronnie Russo wygrzebała w pośpiechu epipen ze swojej torebki. Lidia chwyciła go w biegu i ruszyła w stronę don Mariana. Osvaldo Fernandez wyciągnął dłoń po lekarstwo, ale epipen umknął przed jego rozprostowanymi palcami i spoczął w dłoni nastolatka, który sprawnie wbił go w udo dziadka i zaaplikował epinefrynę. Wszyscy wstrzymali oddechy i czekali na to, co się wydarzy. Ku ich uldze, po kilku sekundach oddech pana Olmedo się wyrównał, choć twarz nadal miał blado-siną. Na jego języku pojawiły się bąble, ale przynajmniej nie puchł już dalej i kryzys został zażegnany.
– Wasza dwójka, do mnie. – Osvaldo Fernandez był wściekły, było to widać gołym okiem, kiedy zabili do najbliższego portu i przyjechała karetka, by zabrać pacjenta na obserwację do szpitala. Jego życiu nic nie zagrażało, ale musieli mieć pewność. – Co to miało być?
– Uratowaliśmy mu życie, mógłbyś podziękować. Ty z tym swoim Heimlichem mogłeś mu bardziej zaszkodzić – zauważył Jordan swoim zwykłym aroganckim tonem, ale zamknął się, kiedy kątem oka dostrzegł srogą minę Juliana Vazqueza. Jego opiekun stażu stał z rękoma założonymi na piersi, podczas gdy on i Lidia siedzieli na kanapie na podkładzie i wysłuchiwali reprymendy. – Nasza reakcja była poprawna, dlaczego nam się obrywa?
– Nie jesteście lekarzami – przypomniał mu Vazquez.
– Wy jesteście, a nie pomogliście. – Guzman nie zamierzał szczędzić w słowach. – To był wstrząs anafilaktyczny.
– Skąd wiedzieliście?
– Toksyny w rzece – wyjaśniła Lidia, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. – Don Mariano musiał mieć jakąś ukrytą alergię, strzelam że na metale ciężkie. Nikiel, kadm, ołów, rtęć – może kombinacja wszystkich na raz tak na niego zadziałała.
– Nie potwierdzono obecności tych substancji w wodzie, nie mieliście prawa tak reagować.
– Na litość Boką, przecież uratowaliśmy don Mariana! – Lidia zerknęła na Jordana, szukając w nim sprzymierzeńca. On jednak milczał, jakby dawał im pole do popisu. – Człowiek omal nie zginął, bo zachciało wam się jeść zatrute ryby, oto co się wydarzyło – rzuciła dobitnie, nie dbając o to, że jest niegrzeczna.
– Mimo wszystko, to my jesteśmy dorośli, my jesteśmy specjalistami. Nie powinniście działać na własną rękę – upomniał ją Osvaldo, a chociaż go lubiła, teraz poczuła się na niego zła. – Dlaczego nie podałaś mi epinefryny, tylko Jordanowi?
– Bo jemu ufam – wyrwało jej się, zanim zdążyła się powstrzymać. Cóż, mówiła prawdę. Guzman podniósł na nią wzrok sam zdziwiony tym nagłym wyznaniem.
– Aha, czyli nam nie ufasz? – Julian zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc, jak ma się do tego ustosunkować.
– Bez obrazy, ale miałam do czynienia w życiu z tyloma lekarzami i tyloma „specjalistami” – Zakreśliła w powietrzu cudzysłów. – Że wiem, do czego są zdolni.
– Wasza dwójka wciąż pakuje się w kłopoty. Przymykałem na to oko, bo widzę w was potencjał, ale tak dłużej nie może być. Pamiętasz, co ci mówiłem, Jordan? Pycha kroczy przed upadkiem. – Fernandez załamał ręce. Już nie wiedział, jak ma do nich mówić, żeby zrozumieli. – Tym razem się udało, tym razem skończyło się szczęśliwie. Ale co gdyby się nie powiodło? Co, gdybyście się pomylili?
– Wolę działać, niż czekać na rozwiązanie, które spłynie na mnie z nieba niczym Duch Święty. Jesteś hipokrytą, Aldo. – Jordan się zezłościł. Był roztrzęsiony, w końcu jego dziadek otarł się o bardzo niebezpieczną dla zdrowia i życia sytuację, ale akurat teraz zachował trzeźwość umysłu. – Ty tylko czekasz i liczysz, aż problemy same się rozwiążą, boisz się reagować i ponosić ryzyka. Jesteś po prostu zbyt bierny.
– Porozmawiam sobie z twoimi rodzicami.
– Proszę bardzo.
– Nie muszę chyba mówić, że do czasu wyjaśnień nie zbliżycie się do pacjentów?
– A co, boisz się, że ich wyleczymy?
– Nie wkurzaj mnie, Jordan. – Aldo przymknął powieki, modląc się o cierpliwość. – Idźcie już, ja muszę złożyć raport i wyjaśnić, dlaczego moi stażyści mają gdzieś polecenia.
– Każdy obywatel ma w obowiązku udzielić drugiej osobie pomocy medycznej, jeśli jego zdrowie czy życie nie jest aktualnie zagrożone – przedstawiła mu swój punkt widzenia Lidia. – Nawet nie wiedziałby pan o epipenie Rei. Apteczka na statku jest pusta, niedostosowana do rejsu dla tak dużej grupy osób. Jeśli o mnie chodzi, to ktoś powinien ponieść za to odpowiedzieć i poważne konsekwencje, ale to na pewno nie jesteśmy my. Chodź, Guzman, idziemy – zarządziła, czym tak był zdziwiony, że wstał i powlókł się za nią, schodząc schodkami z pokładu na twardy grunt. Lidia odetchnęła z ulgą. – Twój dziadek mógł skończyć jak Eloy. Dobrze, że pomyślałeś z tym epipenem.
– Dobrze, że Rea ma alergię na cynamon. Brzmi okropnie, ale wiesz, o co mi chodzi. – Przeczesał zakręcone od wilgoci kosmyki na karku i wydmuchał głośno powietrze. – Sprawa jest poważna, to już druga ofiara, na szczęście nie śmiertelna.
– Myślisz, że Eloy też miał alergię na metale ciężkie?
– Raczej tak, nie umarłby od samego kontaktu skóry ze skażoną wodą. Musiał ją spożyć i uaktywniła się alergia tak jak u dziadka. On uwielbia węgorze, nigdy nic mu nie było. Węgorze silnie akumulują toksyny z otoczenia.
– Tak i te metale są stabilne termicznie – nie rozkładają się pod wpływem ciepła, więc nawet dobrze usmażona ryba nadal zawiera toksyczne pierwiastki. Marlena Mengoni mnie przeraża – dodała na koniec, choć właściwie tego nie planowała. Przerażało ją to, że nie są w stanie jej powstrzymać, nie mogąc nic udowodnić.
– Tak. – Jordan kiwnął głową, bo sam już zaczynał to odczuwać. – Mnie także.
– Lidio. – Głęboki głos Conrada wyrwał ich oboje z zamyślenia. – Wracajmy do domu. Zabierzesz się z nami, Jordan?
Chłopak tylko pokiwał głową, nie miał nawet siły oponować. Tuż po tym, jak odstawili go wypożyczonym autem do domu, Saverin zwrócił się bezpośrednio do Lidii.
– Lidio, chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać.
– Wiem, Conrado, to był impuls. Wkurza mnie, że doktor Fernandez tak na nas wsiadł, my tylko chcieliśmy pomóc panu Olmedo, on się dusił!
– Wiem, ale mogłaś dać działać lekarzom – oni znają się na tym dużo lepiej niż ty, czy ja.
– Nie sądzę, oni sobie drinkowali i mieli w nosie, co się dzieje. Nie pomyśleli nawet o toksycznych rybach.
– Na ich obronę – to brzmi niedorzecznie, ale rozumiem cię, bo sam czekam na raport z COFEPRIS-u w sprawie jeziora. – Conrado zapewnił ją o tym, a ona poczuła wdzięczność, że chociaż on jej nie zbywa. – Do tego czasu jednak proszę cię, żebyś zachowała ostrożność. Daję ci naprawdę dużo swobody, ale może pora wyznaczyć pewne granice.
– Chcesz mi dać szlaban? – Montes zachichotała, czując, że Saverin nie byłby do tego zdolny.
– Tylko jeśli dasz mi ku temu powód. Będziesz bardziej uważała? Proszę? – dodał, wpatrując się jej głęboko w oczy, jakby chciał ją przyłapać na kłamstwie.
Pomyślała o swoich nocnych eskapadach, o wymykaniu się do El Arquero, o chodzeniu po klubach w poszukiwaniu Manfreda, o śledztwie w DetraChemie, gdzie na własną rękę próbowała znaleźć dowody na Marlenę, o śmierci Eloya, o którym wiedziała tylko ona, Jordan i El Arquero de Luz. Miała więc lekkie wyrzuty sumienia, kiedy powiedziała, patrząc mu w oczy:
– Będę, obiecuję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:22:38 12-09-25    Temat postu:

Temporada IV 080
Veda/Michael/ Allegra/Victoria/ Lucia/Gloria/Gideon/Diego/Jorge
Michael McConville po Złotych Globach nie miał czasu na odpoczynek. Wrócił do Pueblo de Luz kilka minut po piątej. Nie było sensu, żeby kłaść się spać więc zaparzył sobie duży kubek kawy i chciał jakoś przetrwać poniedziałek. Jedna lekcja potem kolejna i nie dało się nie zauważyć, że wszystkich zdecydowanie bardziej od historii interesują sobotnie Złote Globy. Michael poleciał do Los Angeles, aby wspierać żonę, a stał się obiektem niechcianego zainteresowania. Wszedł do pokoju nauczycielskiego i na jedno z wolnych krzeseł odłożył swoją torbę, a z szafki wyciągnął swój kubek. Napełnił go kawą i upił łyk. W pomieszczeniu, mimo iż znajdowali się tam nauczyciele panowała dziwna cisza. Brunet westchnął i zajął miejsce przy stole. Kubek odstawił na stolik i dopiero wtedy zauważył ramkę ze zdjęciem. Usiadł na swoim krześle i sięgnął po fotografię.
Nie oglądał zdjęć z gali zrobionych przez znajdujących się tam fotografów. Nie interesowało go to chociaż Nettie jeszcze na lotnisku wybierała i zapisywała te które chciała wywołać. To było jedno z tych zdjęć, które podobało jej się najbardziej ze wszystkich i nie pochodziło z czerwonego dywanu, lecz za jego kulis, kiedy stali w kolejce do grawerowania. Nettie odpięła długi ciężki tren i on jedną dłonią obejmował jej talię, w drugiej trzymał kawałek materiału. Patrzyli na siebie i tą chwilę uchwycił jeden z fotoreporterów. To prawdopodobnie było jedyne zdjęcie, na którym Michael się uśmiechał.
─ Piękna z was para ─ usłyszał i podniósł wzrok na Leticię. Nauczycielka hiszpańskiego posłała mu ciepłe spojrzenie i położyła przed nim plik fotografii. Michael popatrzył na nią zaskoczony. ─ Nie mogliśmy się powstrzymać ─ dodała.
─ To pani je wywołała?
─ Nie ─ odpowiedziała ─ Pan DeLuna je przyniósł ─ wyjaśniła żona Sebastiana. No tak tylko Santos mógłby poświęcać swój wolny czas na wywoływanie zdjęć tylko po to, żeby go wkurzyć. Michael mimowolnie zaczął przeglądać zdjęcia. Oni wspólnie na czerwonym dywanie, przy stoliku, Nettie siedząca mu na kolanach zaraz po powrocie do stolika po tym jak zdobyła statuetkę, on całujący ją w ramię. Mężczyzna pokręcił jedynie głową i odłożył zdjęcia. ─ To jak tam wielkie Hollywood?
─ Wielkie przereklamowane i nudne ─ odpowiedział machinalnie mąż Tii. To czego nie mógł nie zauważyć nauczyciel historii to, że Tia odnalazła się w tym świecie pełnym blichtru, sztucznego śmiechu i przereklamowanego szampana. Tamtego wieczoru była niczym lampa, wokół której krążyły ćmy. Przyciągała wszystkim swoim światłem. Uśmiechnął się lekko pod nosem, ponieważ natrafił na swoje ulubione zdjęcie. Nie powiedział tego oczywiście, żonie, ale przedstawiało ono Nettie siedzącą mu na kolanach. Proste zwyczajne, kiedy wiedział, że mogła mieć na sobie absurdalnie drogą sukienkę, której on znaczenia nie rozumiał. Makijaż i biżuterię, ale dla niego była po prostu Nettie. Jego Nettie. Przesunął otwartą dłonią po twarzy odkładając na bok zdjęcia. Rourke miał rację. Michael był beznadziejnie zakochany w swojej żonie.
***

─ Opowiesz mi o tych okolicznościach ─ zapytała ją łagodnie dziennikarka. Tia milczała dłuższą chwilę wpatrując się we fronty kuchennych szafek. Westchnęła mimowolnie. To była długa i skomplikowana historia.
─ Po przeprowadzce do Belfastu byłam samotnym znudzonym dzieckiem ─ zaczęła. ─ Wyrwano mnie z mojego naturalnego środowiska ze wszystkiego co mi znane i drogie i zamieszkałam z grupą zupełnie obcych ludzi. Gill wychodził z pracy za nim ja zdążyłam wstać czy nawet zejść na śniadanie, wracał, kiedy już spałam albo kładłam się spać. Nie przychodził mi życzyć „dobrej nocy” To nie ten typ ojca.
─ A jaki to typ ojca?
─ Który nie tyle nie ma czasu, żeby zbudować więź z dzieckiem, on po prostu nie chciał niczego ze mną zbudować. Byliśmy dwójką nieznajomych, których prawo zmusiło do zamieszkania pod jednym dachem. Moja mama była chora nie mogła się mną opiekować, on był moim najbliższym krewnym, więc opieka społeczna czy sąd zadecydowali, że zamieszkam właśnie z nim. W Belfaście. I myślę, że mając jedenaście lat miałam jeszcze nadzieję, że los daje nam drugą szanse, że nie będę mieć mamy, ale będę mieć tatę. I jakoś to będzie. Rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała, że tych straconych lat nie odda nikt ─ uśmiechnęła się. ─ Nie żeby chciał.
─ Kiedy zrozumiałaś, że jedyne co od niego dostaniesz to dach nad głową?
─ Myślę, że dość szybko ─ odpowiedziała. ─ Po tygodniu, może dwóch, kiedy dotarło do mnie, że wychodzi z domu za nim ja zejdę na dół ,wraca, a kiedy już śpię, Pamiętam, że leżałam w łóżku i słyszałam jak życzy dobrej nocy mojemu przyrodniemu bratu albo wstanie do Verity w nocy która wtedy była malutka. Do mnie nie przyszedł nigdy.
─ I co wtedy robiła Tia?
─ Wymykała się z domu ─ odpowiedziała jej. ─ Były wakacje, Patrick mimo małej różnicy wieku miał swoich przyjaciół, do których cóż ja nie miałam dostępu. Verity miała wtedy jakieś dwa albo trzy latka, więc byłam samotnym dzieckiem, które godzinami włóczyło się po Belfaście. I nikt tego nie zauważył.
─ To straszne ─ zauważyła Brown. ─ Nie chodzi tylko o to, że pozostawiono cię samej sobie, ale myślę, że musimy powiedzieć to jasno i klarownie był rok dziewięćdziesiąty szósty i Belfast nie był najbezpieczniejszym miejscem dla jedenastolatki.
─ Nie był ─ zgodziła się z nią. ─ To był bardzo newralgiczny czas dla Irlandii Północnej. Nie wiem czy już wtedy trwały rozmowy pokojowe między IRA, a rządem, ale Gill brał czynny udział w rozmowach. Siadał przy stole i negocjował ze stroną rządową, a ja włóczyłam się po mieście. I jeszcze wtedy mówiłam ze swoim akcentem.
─ Zaraz „swoim akcentem?” Co to do diabła znaczy?”
─ To był jeszcze ten moment, kiedy chciałam się dopasować, chciałam być zaakceptowana przez niego, przez rówieśniczki, bo chodziłam do szkoły katolickiej dla dziewcząt i zaczęłam od akcentu. Tak dziś wiem jak absurdalne to było. Miałam jednak jedenaście, dwanaście lat i dopiero mój mąż wyjaśnił mi podczas jednej z rozmów, że robiłam z siebie idiotkę. Akcent się zmienił, ale słownictwo pozostało ─ dziennikarka pokiwała głową.
─ Ja wiem o co chodzi ─ zaczęła ─, ale nasi słuchacze w większości nie mają pojęcia. Jak to wyjaśnić w najprostszy sposób?
─ W najprostszy ─ zaczęła Tia i zastanowią się. ─ Akcent z Belfastu ma charakterystyczne brzmienie, rytm i melodię mowy, które mogą się wydawać się „szorstkie” lub „twarde” dla osób spoza regionu. Myślę, że to jeden z najbardziej rozpoznawanych akcentów na świecie, ale do brzegu ─ machnęła ręką w powietrzu. ─ W Belfaście, ale myślę i całej Irlandii nie liczy się dokładnie z jakim akcentem mówisz, ale jak mówisz. Zwroty, odniesienia i to mówi twojemu rozmówcy więcej niż ty sama często chcesz przekazać. ─ wzięła głęboki oddech ─ W Belfaście mówienie o konkretnych dzielnicach lub używanie specyficznych zwrotów jest często związane z politycznymi lub społecznymi podziałami, więc sposób mówienia mówi nie tylko o miejscu pochodzenia, ale też o przynależności lub poglądach. To jak mówisz cię demaskuje więc ja mogłam opanować belfacki akcent w sposób poprawny. To słowa mojego męża nie moje ─ dodała i roześmiała się.
─ I gdybyśmy byli teraz w Irlandii w Belfaście zapytano by cię mniej lub bardziej subtelnie z której jest dziennicy?
─ Tak. Na pewno by o to zapytali.
─ Dla ciebie to nie ma znaczenie?
─Żadnego ─ odpowiedziała. ─ Więc to, że ja naśladowałam akcent nie miało znaczenia, bo nie znałam odpowiedniego slangu. Nikt nie usiadł ze mną i nie wytłumaczył mi, że włóczenie się samotne po Belfaście niezależenie czy mówimy o tych dziennicach czy tamtych dla jedenastoletniej dziewczynki może być niebezpieczne.
─ być może założyli, że wiesz?
─ Nie wiem. Wiem jedynie to, że to ja miałam się dopasować do ich życia nie oni do mnie. To ja zmieniłam swój akcent, przyjęłam sakramenty, chodziłam do katolickiej szkoły i zdałam nawet na medycynę.
─ Przyjęłaś sakramenty?
── Przekonwertowano mnie ─ wyjaśniła. ─ Po raz drugi mnie ochrzczono, przyjęłam komunię, sakrament bierzmowania w obrządku katolickim.
─ Chciałaś tego?
─ Szczerze, chciałam realizować swoje marzenia i plany. Moja babcia, która jeszcze wtedy żyła uważała, że mój talent pochodzi od Boga i to jemu w pierwszej kolejności powinnam dziękować. Podprogowo dostawałam informacje, jeśli chcesz dalej mieć lekcje tego, tamtego i owego i chodzić na castingi to musisz dać coś od siebie. Tak więc jednego dnia mnie ochrzczono ponowie, drugiego dnia z grupką ośmiolatek przyjęłam komunię a w następnym tygodniu był sakrament bierzmowania.
─ Kiedy zrozumiałaś, że to nie ma sensu?
─ Mój chrzest wypadł w dniu mojej pierwszej miesiączki ─ wyznała ─ I może nie byłoby z tego powodu wielkiego dramatu, gdyby nie fakt, że mnie znużono trzykrotnie w lodowatej wodzie. Byłam ubrana w białą sukienkę, dojrzewałam, a krew ściekała mi po nogach. Brzuch bolał mnie tak bardzo, że pamiętam, że pomyślałam „to przynajmniej jak umrę pójdę do właściwego nieba”
─ Masz żal do babci?
─ Nie sądzę, wiele jej zawdzięczam. Wiem, że gdyby nie jej podejście „Bóg dał ci talent, nie możesz go zmarnować” być może byśmy dziś nie rozmawiały, bo spełniłabym życzenie Gilla byłabym bardzo nieszczęśliwą lekarką. Los jednak chciał, żeby trafiła pod skrzydła Iana.
─ Pamiętasz pierwsze spotkanie?
─ Jakby było wczoraj. Zgubiłam się i trafiłam do jego domu. Weszłam do środka a on oglądał „Okno na podwórze” Pamiętam, jak zauważył mnie i wstał i cofnął film żebym mogła obejrzeć go od początku. Od tamtej pory widywaliśmy się regularnie. Oglądaliśmy razem filmy, czytaliśmy scenariusze był moim pierwszym nauczycielem aktorstwa. I myślę, że był pierwszym mężczyzną, do którego z przyjemnością mówiłabym „tato.”

***
Obudził się jeszcze przed świtem i wiedział, że już nie zaśnie. Kilka minut przekręcał się z jednego boku na drugi, lecz po kwadransie może dwudziestu minutach wstał i podreptał do kuchni, gdzie z jednej z szafek wyciągnął kawiarkę. Thiago Fernandez nie wyobrażał sobie początku nowego dnia bez kubka gorącej słodkiej kawy. Napełnił dolny zbiornik kawiarki wodą i włożył lejek do dolnego zbiornika następnie nasypał kawę świeżo zmielonej kawy do zbiornika. Upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu i dopiero wtedy włączył gaz i ustawił na nim kawiarkę. Z szafki wyciągnął swój kubek i usiadł na krześle plecami opierając się o ścianę. Zamknął oczy.
Jeszcze kilka tygodni temu wiódł nudne studenckie życie, które kręciło się głównie wokół studiów. Studiowanie dwóch kierunków studiów, z dwóch różnych dziedzin nauki, których z pozoru niewiele łączy było wyzwaniem logistycznym. Dziś jednak jego myśli nie zaprzątał plan zajęć, lecz Jos Luis Montenegro. I był na siebie z tego powodu zły. Człowiek, który go spłodził i go porzucił nie powinien być obiektem jego myśli, aż do wczorajszego spotkania. W trakcie, którego Jose Luis go nie rozpoznał. Thiago nie był pewien czy czuje się bardziej rozbawiony czy upokorzony.
Był bardzo mały, kiedy uświadomił sobie, że jego rodzina różni się od innych rodzin w miasteczku. Pierwszy raz dotarło to do niego, kiedy był przedszkolakiem. Na przedstawienia z okazji Dnia Niepodległości czy Święto Flagi przychodzili zarówno mama jak i tata. W jego przypadku była to tylko mama. Laurki na Dzień Ojca rysował dla Fabiana czy wuja Alda. Nigdy nie rysował dla laurek dla Jose Luisa. Mógł go spłodzić, ale nigdy nie był jego ojcem. To co było frustrujące to, że wczorajsze spotkanie pokazało, że przez dziewiętnaście lat Montenegro się nim nie zainteresował. Gdyby wykazał cień zainteresowania wiedziałby, jak wygląda jego syn! Thiago westchnął i otworzył oczy. Kawa bulgotała cicho. Brunet wstał i wyłączył gaz. Była jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mu spać i miła na imię Allegra. Przelał czarny napój do kubka.
Kiedy spotkał ją w Sylwestra nie mógł później o niej zapomnieć. Gdy ponownie się spotkali w klubie nie mógł się jej oprzeć i uprawiali seks w klubowej łazience. I mimo, że wiedział, że ma tylko siedemnaście lat nie potrafił wybić jej sobie z głowy. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin dowiedział się, że tajemnicza dziewczyna jest nieletnia i został wykorzystana przez ojca swojego ex chłopaka, z którym Thiago mieszkał i z którym się przyjaźnił. Jakby było mało rewelacji Thiago kumplował się także z Cesarem. Bratem Allegry. Student oczywiście nie zamierzał się chwalić koledze, że spał z jego siostrą. Lubił swoje życie.
To co próbował od wczoraj zrozumieć to Cesar i jego długi język. Brunet bez oporów wyznał mu, że jego siostra nie tylko została zgwałcona, ale także, że dziadek zabrał ją na aborcję do Stanów. I poniekąd zrobił to z troski o siostrę, bo żaden dwudziestokilkulatek nie chciałaby się mierzyć z czymś takim. To co irytowało Thiago to podejście przyjaciela, który był zdania, że skoro Allegra została zgwałcona to nikt jej nie zechce. Jakby była uszkodzoną zabawką. Niepełnowartościowym produktem.
─ Zamierzasz pić tą kawę? ─ usłyszał pytanie. Zamrugał powiekami i popatrzył na Davida stojącego w progu.
─ Chętnie się podzielę ─ odpowiedział. David Barragán wyciągnął z szafki kubek i postawił go obok kubka kolegi. ─ Wszystko ok?
─ Tak, dlaczego pytasz? ─ zapytał go nalewając mu kawy.
─ Stoję tu od pięciu minut ─ odpowiedział zabierając kubek. Upił łyk czarnego płynu i westchnął z zadowoleniem. ─ Co jest?
─ Kiepsko spałem ─ odpowiedział na to brunet siadając przy stole. Sięgnął po cukierniczkę. ─ Czemu ty tak wcześnie wstałeś?
─Kiepsko spałem ─ odpowiedział David. Thiago uniósł brew. ─ Odrabiam praktyki w szkole ─ zaczął brunet ─ w której uczy się mój były ─ dodał. ─ A jaką ty masz wymówkę porannej pobudki?
─ Przepałem się z siedemnastolatką ─ odpowiedział za nim zdążył się ugryźć w język. David uniósł brew.
─ To nie jest temat do rozmów przy kawie. Co ci strzeliło do głowy? ─ zapytał go David upijając łyk kawy.
─ Nie wiedziałam, że ma siedemnaście lat ─ wyjaśnił. ─ Nie rozmawialiśmy zbyt dużo ─ David parsknął śmiechem. ─ Poznałem ją w Sylwestra i wylądowaliśmy u mnie ─ dodał ─ później spotkałem ją w klubie i od słowa do słowa ─ upił łyk kawy ─ no wiesz. Wylądowaliśmy w kiblu. Tego samego wieczoru dowiedziałem się, że jest na tym samym roku co mój kuzyn tylko w równoległej klasie. I spotykała się z JJ-em.
─ Zaraz co? ─ zmarszczył brwi. ─ Poznałem dziewczynę JJ.
─ Poznałeś Allegrę?
─ Zaraz jaką Allegrę? ─ zapytał go w odpowiedzi. ─ Stellę. Dziewczyną JJ-a była Stella. Estrella. Nie pamiętam nazwiska, ale studiuje na tym samym wydzielę co mój brat. ─ David urwał i dopiero po chwili dotarł do niego ten szokujący fakt. ─ Kręcił z nimi obiema?
─ Na to wychodzi ─ David wstał i sięgnął po kubek z szafki. Napełnił go resztą kawy z kawiarki. ─ Chwila Allegra? ─ zapytał go gwałtownie się odwracając się w stronę siedzącego na krześle Thiago. Ich oczy się spotkały. ─ Stary masz przejebane ─ stwierdził.
─ Dlaczego? ─ zapytał go wchodzący do kuchni zaspany Cesar. W kuchni panowała cisza ─ Thiago ma przejebane? ─ młodzi mężczyźni popatrzyli na siebie. Cesar stał odwrócony do nich plecami z głową w lodówce. Brunet pokręcił przecząco głową.
─ Wiedziałem się wczoraj z facetem, który mnie spłodził ─ wypalił pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy. ─ Facet nie miał pojęcia kim jestem ─ dodał. Cesar odwrócił się gwałtownie trzymając w dłoniach butelkę mleka.
─ Twój stary cię nie rozpoznał? Słabo ─ stwierdził Cesar otwierając butelkę i pociągając łyk napoju. ─ Zaraz, a kim właściwie jest twój stary? ─ zapytał go zaciekawiony chłopak. ─ Nigdy o nim nie mówisz.
─ Nie mówię, bo nie ma o czym mówisz ─ odparł na to chłopak. Popatrzył na Davida to na Cesara. ─ Jose Luis Montenegro ─ skapitulował w końcu.
─ Co do tego ma ten plant? ─ zapytał go David. Thiago posłał mu przeciągłe spojrzenie. David zrozumiał. ─ k***a, Jose Luis to twój ojciec? ─ Thiago przytaknął, a David parsknął śmiechem.
─ Jesteś synem jakiegoś celebryty? ─ zapytał go Cesar przysuwając sobie krzesło.
─ Cesar czasem mam wrażenie, że ty i ja żyjemy na dwóch różnych planetach, które od czasu do czasu wchodzą ze sobą w koligacje ─ stwierdził brunet. ─ Jose Luis Montenegro to nowy minister edukacji ─ wyjaśnił mu David. ─ Oblałem jego auto farbą po jednej z konferencji i w mojej sprawie interweniował ojciec u dziekana ─ zaczął tłumaczyć. ─ Załatwił mi przeniesienie tutaj zamiast relegowania z uczelni.
─ Dlaczego oblałeś mu samochód farbą?
─ Nazwał nas „ideologią” ─ wyjaśnił mu Thiago. ─ Wiesz, że David jest gejem? ─ zapytał Cesara. ─ Ja jestem panasekuslany. ─ Cesar potrzebował chwili, aby przetrawić zdobyte informacje. Napił się jeszcze mleka wprost z butelki. Na ten widok jego współlokatorzy skrzywili się mimowolnie.
─ Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś?
─ A ty byś się przyznał do ojca który cię zostawił, kiedy byłeś jeszcze w pieluchach a teraz nie wie nawet jak wyglądasz?
─ Pewnie nie ─ przyznał mu rację Cesar. ─ Ale skoro ty wolisz facetów a ty ─ wskazał na Thiago ─ kogoś tam ─ machnął ręką. ─ To żaden z was nie będzie zarywał do mojej siostry.
David milczał. Thiago też się nie odezwał ani słowem. Nie wyjaśnił mu także, że co kryje się za ładną nazwą jego orientacji seksualnej. Dla nich wszystkich lepiej będzie, jeśli Cesar nie będzie wiedział.
─ Kojarzycie Eddiego Vazqueza? ─ zapytał ich. ─ Szuka chętnego na randkę.
─ Dla siebie? Sam się z nim umów ─ odpowiedział mu.
─ Nie dla siebie, dla dziewczyny. Tiny. Valentiny.
─ Zaraz szuka randki dla Valentiny Vidal? Czenmu sam się z nią nie umówi? ─ zapytał go zdziwiony Thiago.
─ Przyjaźnią się ─ Thiago i David wymienili się spojrzeniami. ─ A co wy tacy zdziwieni? Można się przyjaźnić z dziewczyną?
─ Ja tam w przyjaźń damsko- męską wierzę ─ zapewnił go David. ─ Jeśli jedno z nich jest homo. ─ dodał.
─ Chwila, a co z naszą przyjaźnią? ─ wskazał na jego i siebie. ─ Męsko-męską?
─ Oczywiście, że wierzę ─ widząc niedowierzanie w oczach przyjaciela dodał. ─ Pociągam cię seksualnie?
─ Co? Nie ─ odpowiedział na to Cesar. ─ Jesteś przystojny nie przeczę, ale kręcą mnie dziewczyny.
─ Adora ─ dodał Thiago.
─ Nieprawda, przyjaźnię się z Adorą ─ zaprotestował chłopak.
─ Przyjaźnisz się z nią, bo jest zajęta ─ rzucił David. ─ Gdyby była stanu wolnego to zamiast na zajęcia z klubu „przyjaciół robotów” zaprosiłbyś ją na kolację ─ tego Cesar nie skomentował. ─ Sam się umów z Tiną.
─ Chodzi o to, że w czwartek mam seminarium ─ odpowiedział.
─ Wiesz, że semestr się dopiero zaczął? ─ zapytał go Thiago. ─ Nic się nie stanie, jak ominiesz jedno.
─ Razem ze mną na seminarium chodzi Dulce, z którą już umówiłem się na korepetycje z matmy.
─ Ty potrzebujesz korepetycji z matmy? ─ zapytał go zdziwiony David.
─ Oczywiście, że nie potrzebuje korków i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem nie otworzymy zeszytów ─ poruszył wymownie brwiami. ─ I dla odmiany to ty będziesz słuchał jak moje łóżko skrzypi.
─ Co? Niby kiedy słyszałeś, jak się pieprzę?
─ A o Sylwestrze już zapomniałeś? ─ odpowiedział mu pytaniem na pytanie Cesar. ─ I nie tylko skrzypienie łóżka słyszałem. ─ To kim jest ten kociak?
─ Nikim ─ odpowiedział mu. ─ A na czwartek mam plany.
─ Z kocicą?
─ Jem kolację z mamą ─ odpowiedział na to brunet.
─ Ja jestem gejem ─ odezwał się David. ─ Zapytaj Gabriela jak wstanie może on pójdzie na randkę w ciemno za ciebie, bo ty musisz zaliczyć seminarium po godzinach
***
Tego ranka padał deszcz, lecz Raquel nie zamierzała zmieniać swoich planów. Odkąd zamieszkała z Anitą Vidal wróciła także do regularnych treningów. Deszcz czy palące słońce nie były wstanie jej zatrzymać. O kierunku jednak decydował sąsiad. Nauczyciel fizyki Elias Rocha podobnie jak ona biegał, każdego ranka. I Raquel za każdym razem, kiedy miała wyjść z domu najpierw obserwowała, który kierunek wybierze mężczyzna? Wolała mijać go na trasie niż biec z nim tą samą trasą. Tego ranka wyszedł jednak z domu za nim nastolatka zdążyła podejrzeć, czy zdecydował się pobiec w prawą czy lewą stronę. Musiała zgadywać. I wybrała źle. Widziała jego plecy. Szczupłe ubrane w czerń plecy.
Od dnia, w którym dowiedziała się, że nauczyciel fizyki i Kosmiczny Książę z opowiadań jej mamy to jedna i ta sama osoba unikała Rochy. Tak miała z nim zajęcia, tak nadal uwielbiała fizykę i tak nadal patrzyła przez okno czy wybierze kierunek w prawo czy w lewo, ale na tym jej stalking powinien się skończyć. To było cholernie niezręczna sytuacja, bo Kosmiczny Książę w spisanych ręką mamy opowieściach nie zawsze miał na sobie swój kosmiczny kombinezon. A Raquel nie chciała się zastanawiać czy pieprzyk na prawym pośladu jest wymysłem wyobraźni jej matki czy realną czarną kropką!
Ze świstem wypuściła powietrze z płuc i zwolniła. Nie chciała zrównać się z nauczycielem i biec z nim ramię w ramię. To byłoby niezręczne dla nich obojga. Koniec końców on był dla niej jedynie Kosmicznym Księciem, a ona dla niego córką kobiety, którą kiedyś kochał. Życie Raquel było zdecydowanie prostsze bez tej wiedzy. Tina jednak lubiła mówić i się wygadała. Wygadała się także, że kobieta, która kilka razy wymykała się z domu nauczyciela to była w przeszłości żoną Ivana Moliny. Według młodszej z sióstr Vidal szeryf Molina bardzo chętnie nastroiłby fortepian Anity. A Anita nie miałaby nic przeciwko.
─ Ktoś i mój fortepian mógłby nastroić ─mruknęła pod nosem i poślizgnęła się tyłkiem lądując w kałuży. Z wściekłością uderzyła w wodę rozchlapując ją na boki. Zdecydowanie powinna skupić się na bieganiu a nie na rozważaniach na temat swojego życia seksualnego. Życia, które przestało istnieć wraz ze zniknięciem z niego Gabriela. ─ On już i tak pewnie o mnie zapomniał ─ wymamrotała. I zobaczyła przed sobą dłoń. Uniosła do góry głowę i popatrzyła na Eliasa Rochę. Podała mu rękę, a on mógł jej wstać ─ Nie śledzę pana ─ wypaliła wyciągając z uszu słuchawki, które założyła sobie na szyję. Rocha usta zacisnął w wąską kreskę.
─ Słucham?
─ Nieważne ─ odparła na to szatynka. ─ Też biegam tą trasą ─ wyjaśniła wskazując kierunek. ─ Codziennie, to moja trasa. Pięć kilometrów w jedną stronę i z powrotem ─ obróciła się i wskazała kierunek powrotny. ─ Pan także biega?
─ O czym doskonale wiesz, bo codziennie obserwujesz w którą stronę pobiegnę ─ odparł na to nauczyciel. Raquel poczuła jak na jej policzki wpełza rumieniec.
─ Ja pana wcale nie śledzę ─ wymamrotała. Rocha popatrzył na nią z politowaniem i obrócił się do niej plecami. Fizyk ruszył truchtem przed siebie. Raquel niepewnie ruszyła za nim. ─ Sprawdził pan ostatnie kartkówki? ─ zagadnęła do niego zrównując się z nauczycielem. Rocha spojrzał na nią z góry.
─ Sprawdziłem ─ potwierdził.
─ I jak mi poszło? ─ zadała kolejne pytanie. Brunet zacisnął usta w wąską kreskę i truchtał dalej nie odzywając się ani słowem. Nie zamierzał jej informować, że była w gronie najlepszych. ─ Moim zdaniem poszło mi śpiewająco.
─ A moim zdaniem w trakcie joggingu nie powinno się tyle mielić ozorem ─ odpowiedział na to Elias.
─ Mam podzielną uwagę ─ odparła na to szatynka. Elias posłał jej kolejne chłodne spojrzenie. Raquel z trudem powstrzymała się od uśmiechu. ─ Poza tym rozmowa w trakcie biegu pomaga wyregulować tempo. Dostosowuje swoje tempo do pańskiego.
Elias Rocha wypuścił ze świstem powietrze z płuc i mimo nasilającego się bólu mięśni przyspieszył. Ostatnie czego chciał to przebywać w towarzystwie swojej uczennicy dłużej niż to konieczne. Wystarczało mu to, że widział ją na szkolnym korytarzu i na lekcjach. Nie chciał spędzać z nią czasu w swoim czasie wolnym. Kiedy on przyspieszył ona również. Gdy on zawrócił, ona również wykonała zgrabny obrót. Łypnął na nią.
─ Byłam w drużynie lekkoatletycznej ─ wyjaśniła mu z lekkim uśmiechem. ─ Brałam udział w mistrzostwach stanowych. ─ dodała. Elias już na nią nie patrzył. Ciemne oczy utkwił przed siebie. Nie chciał dłużej rozmawiać z Raquel, która tak boleśnie przypominała mu utraconą ukochaną. Kiedy zbliżył się do swojego domu bez pożegnania czy jednego spojrzenia ruszył do drzwi frontowych za którymi po chwili zniknął odprowadzany przez nią wzrokiem. Zamknął je za sobą i oparł się o nie plecami zamykając oczy. Dłoń przycisnął do klatki piersiowej i rozmasował klatkę w okolicach serca.
Raquel była marą z przeszłości. Ze swoim naturalnym talentem do fizyki, porannym bieganiem czy przegryzaniem końcówki długopisu w trakcie rozwiązywania zadań była marą z jego przeszłości. Sprawiała, że coraz częściej i intensywnej myślał o Selenie. O dźwięku jej śmiechu, o planach na przyszłość, o marzeniach. Czy to nie ona pokazała mu, że zasługuje na więcej? Na przyszłość? Wierzyła w niego. Wierzyła i dopingowała go, kiedy pokonywał kolejne trudności. Była w jego narożniku. A gdy ją stracił z trudem utrzymał swoje dobre wyniki w nauce. To dało mu stypendium naukowe, miejsce na uniwersytecie a później stanowisko pracy. Nie lubił jej, ale już wtedy nie łudził się, że będzie astronautą, który podbije kosmos. Raquel boleśnie przypominała mu utraconą ukochaną, a co za tym idzie utraconą przyszłość. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc i zamknął oczy przyciskając dłoń do piersi. Zacisnął palce w pięść pocierając obolałe miejsce. To zaraz minie pomyślał. To zawsze mijało.

***
Pierwsza pogłoski o rozłamie między burmistrzem a jego zastępczynią pojawiły się we wtorkowy poranek, gdy z drzwi zniknęła tabliczka z jej danymi. Polo Costa, który za plecami był nazywany „naczelnym plotkarzem Ratusza” sączył małymi łykami kawę i dyskutował z jedną z pracownic na temat przyszłości Victorii w ratuszu. Kiedy z drzwi znika tabliczka z nazwiskiem nie wróży to zmian na lepsze. Ku zaskoczeniu pracowników żona Javiera pojawiła się w pracy, jak gdyby nic się nie stało. Drzwi bez nazwiska obdarzyła jednym krótkim spojrzeniem, a później zwołała spotkanie najbliższych współpracowników i powiedziała im tyle ile mogła im powiedzieć.
─ Trwają rozmowy w prawie mojego kontraktu ─ powiedziała krótko do pracowników. ─ Nikt nie straci pracy ─ zapewniła ich i zagoniła z powrotem do pracy. Sama zaszyła się w swoim biurze świadoma, że za zamkniętymi drzwiami wrze jak w ulu. Cóż, pomyślała. Nie ja włożyłam kij w mrowisko. I sięgnęła po szkic kontraktu przygotowanego przez Adama. Prawnik działał szybko i sprawnie i uwzględnił wszystkie jej prośby oraz sugestie Fabiana. Mecenas w przypiętej do pliku dokumentów karteczce sugerował także, aby kwestie negocjacji zostawiła w jego rękach i na spotkaniu się nie pojawiła. Nie był to brak szacunku raczej działanie czysto taktyczne. Victoria była zajętą kobietą i kwestie formalne zostawiała w rękach prawników.
Jasnowłosa zaczynała od zera. Przegryzła dolną wargę wpatrując się w listę nazwisk spisanych ręką Fabiana Guzmana. Nie była zaskoczona, kiedy zauważyła, że znajdują się na niej same kobiety. Końcówką pióra postukała w kartkę i westchnęła. Potrzebowała planu. I to dobrego planu. Kobieta westchnęła, a do jej gabinetu weszła Isabela Falcon. Starsza siostra Araceli cicho zamknęła za sobą drzwi.
─ Trzy osoby zaczepiły mnie na korytarzu z pytaniem „czy jesteśmy na wylocie?”
─ Wiesz, że nie ─ odpowiedziała jasnowłosa.
─ Wiem ─ zapewniła ją szatynka zajmując krzesło naprzeciw niej. ─ Przeczytałam proponowany przez ratusz kontrakt i listę poprawek od Castro ─ zaczęła kobieta. ─ i przede wszystkim Departament Polityki Społecznej i Zdrowia Publicznego wymaga zwiększenia nakładów finansowych. Zatrudnia największą liczbę pracowników, ale występuje w nim największa rotacja. Ludzie albo odchodzą, albo przenoszą się do innych działów, gdzie występuje mniejsze bądź zerowe obciążenie psychiczne. Nie ma szkoleń, mentoringu, a osoba prowadząca daną sprawę zmienia się co kwartał. To jednak pikuś w porównaniu z tym co się dzieje w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, którym obecnie nikt nie zarządza.
─ A co z Delfiną Ledesmą?
─ Delfina Ledesma obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim ─ zaczęła Isabela. ─ Według tego co udało mi się ustalić panuje tam burdel i chaos. A i miastu kończy się kontrakt na wywóz śmieci, na osiedlach pojemniki na odpady są zbyt małe, a mieszkańcy nie mają pojęcia jak prawidłowo segregować śmieci. A Biuro Równości i Różnorodności to wydmuszka bez jakiejkolwiek władzy.
─ Jednym słowem „jestem w d***e”
─ Wielkiej i ciemnej ─ potwierdziła Isabela.
─ Pierwszy krok po przejęciu nadzoru?
─ Audyt ─ odpowiedziała bez wahania Falcon. ─ Szczegółowy, audyt firmy zewnętrznej. Nikomu się to nie spodoba, ale to jedyny sposób na poznanie skali problemów ─ wyjaśniła i urwała, bo stojący na biurku telefon rozdzwonił się. Odebrała.
─ Tak Claro ─ odezwała się.
─ Przyszedł mecenas Castro ─ zaczęła asystentka.
─ Wpuść go ─ poleciła i rozłączyła się. Do gabinetu wszedł mecenas Castro. Adam zamknął za sobą drzwi spojrzał to na Victorię to na Isabelę. ─ Isabela, Adam, Adam Isabela ─ przedstawiła ich sobie. ─ Isabela to moja szefowa sztabu. Omawiamy kolejne kroki, kiedy przejmę nadzór nad departamentami. ─ wyjaśniła. Adam podsunął sobie krzesło i z teczki wyciągnął plik kartek.
─ To propozycja nowej umowy między tobą a ratuszem ─ zaczął ─ uwzględniłem wszystkie twoje życzenia. ─ zapewnił ją. ─ Egzemplarz przesłałem także do kancelarii reprezentującej burmistrza ─ zaznaczył. ─ To znacznie usprawni negocjacje.
─ Dzięki Adam ─ odparła nie odrywając wzroku o dokumentu.
Dwadzieścia minut później mecenas Adam Castro, którego media nadały przydomek „Żniwiarz” wszedł pewnym krokiem do jednej z salek konferencyjnych znajdujących się w ratuszu. Zamiast kawy zdecydował się na wodę i zajął jedno ze znajdujących się przy długim stole krzeseł. Był kilka minut przed czasem. Lubił pojawić się wcześniej. Był to dla niego wyraz szacunku czasu oponenta. Rozpiął marynarkę i zdążył pociągnąć łyk zimnej wody, gdy do środka wszedł Anthony Reynolds. Panowie przywitali się zdawkowym „dzień dobry”
─ Victoria do nas nie dołączy? ─ zapytał Tony zajmując fotel naprzeciwko Adama.
─ Pracuje ─ Castro. ─ Burmistrz do nas nie dołączy?
─ Pracuje ─ odpowiedział na to Anthony. Najwyraźniej obaj uznali, że negocjacje przebiegną sprawniej i szybciej, jeśli Victoria i Fernando zostaną z nich fizycznie wykluczeni. Adam zdążył już poznać co nieco Victorię i wiedział, że niewiele trzeba, żeby ta dwójka skoczyła obie do gardeł. ─ Przejdźmy do konkretów.
Anthony Reynolds nie był łatwym przeciwnikiem do negocjacji. Uparcie bronił swoich postulatów, nie zgadzał się z postulatami strony przeciwnej rekomendując własne. Adam już po kwadransie rozmowy wiedział, że czeka go długi i wyczerpujący dzień. Było jednak to co lubił najbardziej.
─ Konstytucja stanowa gwarantuje jej prawo do urzędniczej pensji niezależnie od formy podpisanego kontraktu ─ zaczął po przerwie Castro. ─ To wy wyszliście z propozycją kontraktu B2B jedyne o co prosimy to zawarcie aneksu do umowy zawierającego informację o wynagrodzeniu, które mieści się w ustawowych widełkach. Bez tego Reynolds nie mamy o czym dalej rozmawiać.
─ Victoria prowadzi firmę.
─ Tak ─ wszedł mu w słowo Adam ─ ma swoją firmę, która zajmuje się nowymi technologiami, cyberbezpieczeństwem nie doradztwem politycznym. Zabieracie jej biuro i każecie pracować zdalnie więc chcemy zająć jedno z budynków miejskich.
─ Victoria ma firmę, w której zapewne znajdzie się pomieszczenie jedno czy dwa do przyjmowania interesantów ─ stwierdził Tony.
─ Tak, Victoria ma swoją firmę ─ zgodził się z nim adwokat. ─ Chcę jednak oddzielić pracę w BTC od pracy w ratuszu, dlatego musi mieć przestrzeń biurową do wykonywania swoich obowiązków. Poza tym jak ty i burmistrz to sobie wyobrażacie? Że pracownicy departamentu będą opuszczać miejsce pracy i spotykać się z koordynatorką w kawiarniach? Nie muszę ci przypominać, że na spotkaniach będą omawiane dane wrażliwe?
─ Na prośbę Victorii zostanie utworzone Biuro do spraw równości i różnorodności ─ zaczął. ─ Nowa agenda dostanie przestrzeń biurową, z której Victoria będzie mogła korzystać. W urzędzie są także salki konferencyjne z których pracownicy mogą korzystać, więc nie widzę, gdzie leży problem? ─ Adam nie odpowiedział nic, gdyż bardzo chętnie wyjaśniłby dokładnie, gdzie leży problem. Kłopot w tym, że do objaśnienia sytuacji nie użyłby języka typowo prawniczego.
─ Wrócimy do tej kwestii ─ zapewnił go. ─ Przejdźmy teraz to zakresu obowiązków ─ zaczął Adam. Dzień zapowiadał się na dużo dłuższy niż początkowo zakładał.
***
Szorty znalezione w pudłach w piwnicy miały wysoki stan i naszyte na kieszeniach stokrotki. Nastoletnia dziewczyna obróciła się wokół własnej osi uśmiechając się półgębkiem do swojego odbicia w lustrze. Stopy wsunęła w ulubioną parę trampek. Ostrożnie podeszła do lustra. Makijaż wykonała dzięki dostępnym filmikom w Internecie. Wyglądała na starszą i dojrzalszą, ale dokładnie o taki efekt jej chodziło. Lucia i tak pewnie nie zauważy, że brakuje jej kilku kosmetyków. Wsunęła za uszy włosy, lecz po chwili odrzuciła do tyłu.
Urodę odziedziczyła po mamie. Jej jasnobrązowe włosy, jej oczy i kiedy była młodsza zastanawiała się czy ojciec cierpi za każdym razem, kiedy na nią patrzy? Przypomina mu o żonie, którą stracił? Która go zdradziła? Nastolatka westchnęła sięgając po skórzaną kurtkę. Była na nią za duża, ale Glorii właśnie to się w niej podobało najbardziej. Przez ramię przewiesiła torebkę, do środka wrzuciła telefon i paczkę gum do żucia a w dłoń chwyciła klucze. Nie chciała się nad tym teraz zastanawiać. Miała randkę.
Paolo poznała na forum dzieci z rozbitych domów. Założyła tam konto w dniu rozprawy rozwodowej rodziców. Tata był przytłoczony problemami związanymi z Jorge, mama z dnia na dzień zniknęła jej pozostała więc internetowa grupa wsparcia. To tam właśnie poznała Paolo. Był od niej starszy, ale nie przeszkadzało jej to. Było wręcz odwrotnie. Interesował się nią starszy dojrzalszy chłopak, który doskonale rozumiał jej problemy, bo jego spotkała dokładnie taka sama rzecz! Jego rodzice się rozwiedli. On został sam z matką. Ojciec był alkoholikiem i zniknął z jego życia, kiedy miał czternaście lat. Gloria pisząc z nim czuła, że może powiedzieć mu wszystko. Zdradziła mu wiele swoich sekretów. Powiedziała mu o mamie i jej zdradzie, o dziecku, które poczęło się w jej wyniku i o tym, że powiedziała o tym bratu. Bratu, który w akcie szału rozwalił samochód jej nauczyciela ze starej podstawówki. To właśnie przez wybryk Jorge i fakt, że mama sypiała z panem Samaniego Gloria Ochoa musiała zmienić szkołę. I wszyscy znali powód. O nogi dziewczynki otarł się duży czarny gruby kocur. Przyklęknęła i podrapała Bizcocho za czarnym uchem. Kot zamruczał donośnie.
─ Będziesz sam tylko przez chwilę ─ zapewniła puchate zwierzę i wyprostowała się. ─ Myślisz, że mnie pocałuje? ─ zapytała go. Bizcocho zamiauczał żałośnie. ─ Nie będę robiła sobie nadziei ─ obiecała kotu i wyszła z domu.

***
Diego Ledesma nigdy nie lubił swojej twarzy. Nie uważał się za przystojniaka, ale teraz za każdym razem, gdy patrzył w lustro widział chłopaka z polem martwej tkanki na policzku. Rana miała nierówne obramowane na czerwono krawędzie, gdzie rozpoczął się proces gojenia. Diego wiedział, że tą tkankę nazywamy ziarninową. I o ile brzegi rany były wyraźnie zarysowane czerwonym pasmem skóry to w centrum nadal zalegała martwa twarda skorupa. Doktor Fernandez mówił o przeszczepie, ale mówił także że „ciało potrzebuje czasu.” Szatyn wolał rozmawiać o swoim ciele, o bliźnie na policzku, a nie o tym, że nadal ma koszmary. A Helena zaczęła nieśmiało przebąkiwać o terapii i potrzebie rozmowy. Siedemnastolatek nie chciał rozmawiać. Ani z Giovannim, ani z Heleną. Z nikim.
W przeciągu miesiąca nauczył się dbać o swoją twarz i nienawidził jej dotykać. W trakcie mycia czuł pod palcami czuł zgrubienie, ale ojciec Nacho zapewniał go, że to normalne. To naturalny proces gojenia. Nastolatek raz w tygodniu spotykał się z chirurgiem i zamykał oczy poddając się oględzinom. W domowym zaciszu natomiast przemywał twarz delikatnym hipoalergicznym mydłem a następnie używał wazeliny. Po odpowiednim natłuszczeniu przyklejał na policzek sylikonowy plaster, który ułatwiał utrzymanie odpowiedniej wilgotności. Plaster stanowił także dobrą barierę przed drobnoustrojami. A dzięki specjalnej masce mógł także wrócić do gry. I nie wcale nie czuł się jak upiór w operze. Wymusił uśmiech i wyszedł z łazienki kierując swoje kroki na szkole boisko, gdzie odbywał się trening. To był jego pierwszy trening od tamtych wydarzeń.
─Ledesma ─ usłyszał swoje nazwisko. ─ Co ty tu robisz? ─ zapytał go Olivier Bruni. Diego zrobił krok w stronę trenera, a później kolejny. Z kieszeni sportowej bluzy wyciągnął kartkę. Podał ją wojskowemu.
─ Zgoda lekarza ─ wyjaśnił. ─ Doktor Fernandez zgodził się żebym brał udział w treningach jak i meczach ─ dodał, kiedy Bruni przesuwał wzrokiem po dokumencie. ─ Na początku będę grał w ograniczonym wymiarze czasu.
─ Umiem czytać ─ odparł chłodno trener. ─ A wy na co czekacie? ─ zwrócił się do stłoczonych wokół nich pozostałych graczy ─ Rozgrzewka. Okrążenia wokół boiska. Diego, ty zostań ─ polecił i zaczekał aż reszta oddali się. ─ Jesteś pewien, że chcesz wrócić?
─ Tak ─ zapewnił go. ─ Potrzebuje tego.
─ Na boisko ─ wydał polecenie. Diego skinął głową i rozpiął zamek bluzy. Zsunął ją z ramion niedbale rzucając na pobliską ławkę. Ruszył truchtem przed siebie. Nie okłamał Oliviera naprawdę potrzebował. Treningi pozwolą mu zająć myśli. Nie będzie myślał o ojcu, który w więziennej celi popełnił samobójstwo, ani o matce, która ocknęła się ze stanu katatonii i chciała zobaczyć swoje dzieci. O czym Diego nie powinien wiedzieć, ale zachciało mu się w nocy pić a woda, którą trzymał przy łóżku skończyła się.
Delfina chciała zobaczyć swoje dzieci. Diego nie chciał widzieć swojej matki. To normalne, pomyślał. Po tym przez co przeszli razem z Aurorą i zaczęli odzyskiwać poczucie bezpieczeństwa spotkanie z matką kruszyło mury. Zatrzymał się i oparł dłonie na udach oddychając płytko.
─ Wszystko ok? ─ Jorge wyhamował i truchtam obok przyjaciela.
─ Zadyszka ─ wyjaśnił Diego prostując się. ─ Nie biegałem od miesiąca ─dodał. ─ potrzebuje kilku treningów.
─ Jak chcesz możemy biegać razem ─ odparł Jorge. ─ W sensie biegam każdego ranka i jak chcesz dołączyć.
─ Do ciebie i Rory? ─ zapytał go Diego unosząc brew. Jorge popatrzył na przyjaciela i przełknął głośno ślinę. Nastolatek poczuł jak na policzki wpełza mu rumieniec. Diego ku jego zaskoczeniu roześmiał się.
─ My ─ wyjąkał Ochoa ─ tylko razem biegamy ─ dodał. ─ Rory potrzebowała towarzystwa więc do niej dołączyłem. Ja nic nie próbuje. Posłuchaj ─ zaczął ─ jesteśmy przyjaciółmi.
─ Wyluzuj ─ powiedział rozbawiony Diego. ─ Jest ok ─ zapewnił go. ─ Jeśli chcesz zaprosić Aurorę na randkę, to masz moją zgodę.
─ Dzięki ─ wymamrotał. ─ I nie zamierzam zapraszać twojej siostry na randkę ─ Diego popatrzył na niego z uniesionymi brwiami. ─ To znaczy lubię Rory, jest miła i w ogóle, ale to moja przyjaciółka. Tylko przyjaciółka.
─ Jasne, słuchaj nie musisz mi się tłumaczyć ─ zapewnił go. ─ Wiem, że między wami coś było ─ zaczął ─ no, ale wam to koncertowo spieprzyłem.
─ Diego.
─ Przepraszam ─ wymamrotał zawstydzony. ─ Na tamten moment to wydawał się dobry pomysł.
─ Rozumiem ─ zapewnił go. ─ Wasz ojciec to kawał chuja.
─ Był ─ Ochoa wyprostował się gwałtownie i popatrzył na chłopaka. ─ Zabił się w więzieniu ─ doprecyzował. ─ Biegniemy? ─ wskazał na trasę. ─ Za nim Bruni nas opieprzy.
─ Jasne, biegnijmy ─ Jorge ruszył truchtem przed siebie. Diego do niego dołączył.
***
Z pracy wracała późnym popołudniem, a przednią szybę zrosiły krople deszczu. Marlena Megoni właścicielka prywatnej firmy wracała właśnie z pracy do domu. Palcami wystukiwała rytm na kierownicy i kiedy przed przednią szybą zobaczyła porzucony trampek pomyślała, że wzrok płata jej figle. To był długi dzień. Popatrzyła jeszcze we wsteczne lusterko. To był but. Mały jakby dziecięcy. Zatrzymała się i cofnęła. Nie wyłączając silnika wyszła na zewnątrz. Ostrożnie podniosła z ziemi but i rozejrzała się. Była pośrodku niczego.
Droga była prosta i dość wąska. Po obu stronach znajdował się chodnik i rowy melioracyjne. Kobieta wychyliła się do przodu i zajrzała do środka. I wtedy dostrzegła kształt. Rów znajdował się jakieś dwa metry w dół. Był stromy i brudny. Kobieta wróciła do auta i chwyciła komórkę wybierając numer alarmowy. Po tym jak odezwał się dyspozytor podała swoje dane oraz miejsce, gdzie się znajduje.
─ Czy może pani zejść na dół? ─ zapytał ją spokojny głos po drugiej stronie. Marlena popatrzyła na swoje buty i westchnęła. Cóż jeśli je zniszczy po prostu kupi nowe. Ostrożnie, żeby się nie pośliznąć zeszła na dół i pomyślała, że dziewczynka wygląda jak powykręcana i porzucona przez dziecko zabawka. Ostrożnie przyłożyła palce do jej szyi. Puls był mocny i wyczuwalny. Odgarnęła jej mokre kosmyki włosów.
─ O mój boże ─ wyrwało się Marlenie.
─ Co się dzieje? ─ zapytał ją od razu dyspozytor.
─ Znam ją ─ odpowiedziała Marlena. ─ Tak mi się wydaje. Gloria ─ zwróciła się do niej po imieniu przypominając sobie imię dziecka. ─ Słyszysz mnie dziecko? ─ z gardła dziewczynki wydobył się przeciągły jęk. ─ Zaraz pojawi się pomoc ─ zapewniła ją. ─ Nie ruszaj się ─ poleciła.
Gloria Ochoa zamrugała gwałtownie oczami wpatrując się w burzę loków nad sobą. Nastolatka głośno przełknęła ślinę bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Nie z powodu bólu, ale coś w głosie kobiety nakazało jej leżeć nieruchomo. Odgłos nadjeżdżającej karetki.
Pilar zatrzymała ambulans tuż obok samochodu osobowego. Zaciągnęła ręczny i wyszła z szoferki. Z tylnej paki wyszedł Carlos Jimenez z torbą przerzuconą przez ramię i ruszył do rowu. Pochylił się nad wykopem dostrzegając dorosłą kobietę i dziecko. Pewnie zszedł na dół.
─ Co się stało? ─ zapytał bez ogródek Marlenę Megoni.
─ Trudno mi powiedzieć ─ odpowiedziała uprzejmie Marlena. ─ Wracałam z pracy do domu, kiedy dostrzegłam trampek, zatrzymałam się i znalazłam Glorię. ─ wyjaśniła przebieg całej sytuacji.
─ Dzień dobry Marleno ─ przywitała się z nią Pilar. ─ przywitała się kobieta.
─ Był dobry ─ odpowiedziała na powitanie brunetka. ─ Podasz mi dłoń żebym mogła się stąd wydostać? ─ zapytała ją.
─ Oczywiście ─ Pilar pomogła jej wyjść. Marlena przesunęła wzrokiem po swoich eleganckich brudnych spodniach. Kostium był do wyrzucenia. ─ Zapewne będziesz musiała udzielić kilku odpowiedzi policji ─ ruchem głowy wskazała policyjne auto, z którego wysiadł Sebastian Castellano.
─ Zapewne ─ rzuciła sucho Marlena ruszając w stronę policjanta. ─ Rodzice tej dziewczynki powinni lepiej jej pilnować, ale po niektórych matkach nie można oczekiwać zbyt wiele ─ rzuciła na odchodnym.
─ Miło się rozmawiało. Samanego właź do rowu ─ poleciła strażakowi. Mężczyzna skinął głową. ─ Jak sytuacja? ─ zwróciła się do Carlosa przy użyciu radia.
─ Dziewczynka jest przytomna i kontaktuje. Otwarte złamanie kości udowej, rana cięta na czole ─ wyrecytował mężczyzna.
─ Przyjęłam. Załóżcie kołnierz ortopedyczny, zabezpieczcie złamanie.
─ Przyjąłem ─ padło w odpowiedzi. Dziesięć minut później Marlena Megoni odjechała z miejsca zdarzenia, a Carlos oraz Samaniego wyciągnęli bezpiecznie z rowu ranną nastolatkę i okryli ją kocem termicznym. Gloria poruszała oczami to w lewą to w prawą stronę. Pilar pochyliła się nad nią.
─ Chcę do mamy ─ powiedziała cicho dziewczynka. ─ Ja chcę do mamy ─ poruszyła głową na boki i jęknęła z bólu.
─ Zaraz spotkasz się z mamą ─ zapewniła ją Pilar delikatnie odgarniając jej włosy z twarzy. ─ Wszystko będzie dobrze.
─ Będzie na mnie taka zła.
─ Nie będzie ─ zapewniła ją sanitariuszka.
─ Będzie wzięłam jej rzeczy bez pytania ─ wykrztusiła patrząc na nią szklistym wzrokiem.
─ Mam tylko jedno pytanie
─ Basty
─ Wiesz kto cię potrącił?
─ Mówił, że ma na imię Paolo ─ wykrztusiła ─, ale wyglądał inaczej niż na zdjęciu. Był starszy.
─ Starszy jak twój brat? ─ zadał kolejne pytanie, mimo iż stojąca obok Pilar chrząknęła znacząco. To nie był dobry moment na zadawanie pytań.
─ Starszy jak pan ─ odpowiedziała. Basty wymienił szybkie spojrzenia ze strażaczką. ─ Możecie jechać ─ zwrócił się do niej i obserwował jak Gloria Ochoa zostaje umieszczona w karetce, która już po chwili zmierzała na sygnale w stronę szpitala. Wyciągnął komórkę i wybrał numer szeryfa. ─ Ivan, mamy problem ─ powiedział bez ogródek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:26:17 12-09-25    Temat postu:

Cz2
**
Emma McCord przechyliła na bok głowę i pochyliła się nad ladą uważnie przyglądając się wystawionej tam biżuterii. Szatynka zdmuchnęła z czoła przydługie kosmyki grzywki bezwiednie przegryzając dolną wargę. Potrzebowała pierścionka. I to nie byle jakiego; był jej potrzebny pierścionek zaręczynowy. Coś eleganckiego z klasą. I chociaż przyszły narzeczony nie wiedział o jej planach matrymonialnych to Emma chodziła po tym świecie wystarczająco długo, aby wiedzieć, że kamień jest równie ważny jak cena. Joaquin uchodził za bogatego człowieka i gdyby od niego zależało co znajdzie się na jej palcu zapewne skończyłaby z cyrkonią zamiast kamienia. I właśnie dlatego postanowiła, że pierścionek kupi sobie sama. Pierścionek miał się przede wszystkim podobać jej. Jemu nie musiał. To co ją zaskoczyło to szeroki wybór. Emma nie chciała znanego projektanta biżuterii chciała czegoś bardziej unikatowego niż Tiffany. I ani trochę nie obchodziło jej, że ślub był czystą transakcją, a nie związkiem dwójki zakochanych ludzi.
Małżeństwo to przede wszystkim związek biznesowy dwojga ludzi. Czy nie dlatego decydujemy się na ślub? Dla ni8ższych podatków? Jesteś cyniczna, pomyślała, ale Emma McCord raz była już zamężna. I był to biznes. Dwa razy była zakochana; raz, w człowieku który ją sprzedał. Po raz drugi w kobiecie uzależnionej od alkoholu, która dała jej córkę. I właśnie dlatego stawiała biznes ponad miłość.
Sam był w przedszkolu, Luna ucinała sobie drzemkę w wózku więc Emma korzystając z okazji weszła do salonu jubilerskiego. Nie planowała kupować pierścionka. Nie dopóki nie otrzyma jasnej deklaracji od bruneta, ale wolała być przygotowana.
─ W czym mogę pomóc? ─ usłyszała tuż obok siebie. Ekspedientka uśmiechnęła się, a Emma przeniosła na nią jasnozielone oczy.
─ Szukam pierścionka ─ powiedziała po prostu. ─ Zaręczynowego ─ dodała. Kobieta zachowała kamienny wyraz twarzy. Zwyczaj był inny; to zazwyczaj mężczyźni kupowali pierścionki dla wybranek i rzadko zdarzały się sytuacje, gdzie to wybranka wybierała pierścionek sama. Cóż jej matka tak zrobiła. Z pomocą karty przyszłego męża. Babka nie czekała na oświadczyny i sama wybrała datę ślubu. Emma idąc za przykładem swoich przodkiń sama kupowała sobie pierścionek nie wiedząc czy Joaquin zdecyduje się na zalegalizowanie ich związku. I czy oni w ogóle byli w związku? Tak uprawiali okazjonalnie seks, ale żeby od razu nazywać to związkiem? ─ Mój narzeczony ma kiepski gust, jeśli chodzi o biżuterię ─ wyjaśniła chociaż podejrzewała, iż to kłamstwo. Wolała nie informować obcej sobie kobiety, że Joaquina nie stać nie pierścionek, który sobie upatrzyła.
─ Doskonale panią rozumiem ─ zaczęła kobieta ─ coś wpadło pani w oko?
─ Tak, ten z rubinem ─ wskazała na błyskotkę na miękkiej poduszeczce. Sprzedawczyni weszła za ladę i ze środka ostrożnie wyciągnęła interesujący Emmę pierścionek. Błyskotka miała w sobie magnetyzm, który sprawiał, że Emma nie mogła oderwać od niego jasnych oczu.
─ Piękny prawda? ─ zapytała ją sprzedawczyni. Emma nie mogła się nie zgodzić. Miał w sobie to „coś” , a rubin pasował zarówno do Emmy jak i Joaquina. Kobieta wsunęła go na palec. Pasował idealnie
─ Wezmę go i zapłacę kartą ─ odpowiedziała kobieta niechętnie zsuwając go z palca.
─ Oczywiście, cena
─ Nie gra roli ─ weszła jej w słowo Emma i uśmiechnęła się lekko. Były takie chwile, kiedy naprawdę lubiła być bogatym bananowym dzieckiem. Pół godziny później weszła z wózkiem do lokalu sztabu wyborczego Joaquina który sąsiadował z jego lokalem El Parassio. Knajpa była jednak o tej porze zamknięta, a ustawione rusztowania jasno świadczyły o trwających tam pracach remontowych. Bruneta zastała pochylonego nad dokumentami. Wypięła córeczkę z wózka i postawiła ją na podłodze. Luna od razu podreptała do kandydata na radnego.
─ Miałaś być czterdzieści minut temu ─ odezwał się na powitanie.
─ Coś mnie zatrzymało ─ odpowiedziała na to z rozbawieniem obserwując jak Luna stoi przy jego kolanie opierając na udzie mężczyzny małe rączki. Z torby przyczepionej do wózka wyciągnęła teczkę i podała ją brunetowi. Sama zaś wzięła córkę na ręce. ─ Dokumenty do podpisania ─ wyjaśniła. ─ Joaquin otworzył teczkę i popatrzył na nagłówek.
─ Intercyza przedślubna? ─ przeczytał powoli. ─ Nie przypominam sobie żebyśmy się zaręczyli.
─ A ja przypominam sobie, że miałam ci udzielić pożyczki na poczet kampanii wyborczej i twoich dalszych politycznych sukcesów ─ odparła i postawiła na ziemi wiercącą się Lunę. ─ I chyba nie sądziłeś, że wypiszę ci gruby czek nie oczekując niczego w zamian?
─ Oczekujesz małżeństwa? ─ zapytał ją.
─ Oczekuje biznesowego układu ─ poprawiła go. ─ Dostaniesz fundusze na kampanię, na swój polityczny rozwój, a nawet przymknę oko, jeśli kupisz za te pieniądze broń na czarnym rynku, żeby cóż polować na kaczki ─ machnęła ręką i z wózka wyciągnęła pluszową kaczuszkę. Luna przytuliła do niej policzek.
─ Czego chcesz w zamian?
─ Gwarancji, że kiedy oberwiesz ja nie oberwie rykoszetem ─ odpowiedziała szczerze siadając posadziła sobie córkę na kolanach. ─ Jeśli wpadniesz za nielegalne interesy ja umyję od tego ręce. Będę jednak lojalną żoną i będę cię wspierać. Znajdę dla ciebie prawnika, odmówię składania wyjaśnień korzystając z tego, że małżonkowie nie mogę przeciwko sobie zeznawać.
─ Co ty będziesz z tego miała?
─ Jesteś szefem kartelu narkotykowego ─ zaczęła ─ ludzie nie zbyt skłonni, żeby z tobą zadzierać i ─ urwała i westchnęła ─ Zapewne nadepnę na odcisk kilku osobom a związek z tobą da mi i moim dzieciom gwarancję bezpieczeństwa.
─ Zostaw sprawę małej Foy w spokoju ─ odparł na to nieprzekonany co do małżeństwa Joaquin. Co prawda tego samego oczekiwała od niego panna Cortez, ale Emma była inna. Dla Emmy to był biznes.
─ Nie mogę, złożyłam obietnicę ─ wstała, a on popatrzył na przytulone do niej dziecko. Luna McCord była uroczym bobasem. A on nawet nie lubił dzieci.
─ Ta mała jest Cyganką ─ powiedział. Emma zatrzymała się i zerknęła na dziewczynkę. Czarne loczki wiły się na czubku jej głowy, a równie ciemne oczka spoglądały ufnie na mamę. Drobna rączka odnalazła ucho Emmy. ─ Czyje to dziecko?
─Moje ─ odpowiedziała warami muskając czubek jej główki. ─ Luna jest moim dzieckiem.
─ Nie pytam o papierek, który podpisał sędzia ─ odpowiedział Joaquin i wstał podpierając się na lasce. Zrobił krok w jej stronę. Ona zupełnie instynktownie zrobiła krok do tyłu. ─ Emmo ─ imię wypowiedział miękko ─ jeśli ten układ ma działać muszę wiedzieć kogo nie wpuszczać do domu na kolację.
─ Baron Altamira ─ odpowiedziała kapitulując. Joaquin zmarszczył brwi. ─ Jonas jego syn to biologiczny ojciec Luny ─ wyjawiła. ─ Margo i Jonas znali się z taboru ─ zaczęła ─ dorastali razem. Margo była córką jakiegoś Cygana, który przyjaźnił się z Baronem, ale sprawiała problemy więc ojciec się jej pozbył.
─ Pozbył?
─ Sprzedał ją ─ wyjaśniła mu zirytowana. ─ Margo trafiła do Juarez stamtąd do Stanów a ze Stanów do Europy, później wróciła do Meksyku i wpadli na siebie z Jonasem w Drabinance i zaczęli się spotykać ─ zerknęła na Lunę ─ reszty możesz się domyślić.
─ I jak rozumiem Baron nie wie, że ma wnuczkę. Dlaczego po prostu nie spakujesz się i nie wrócisz do Londynu?
─ Tu jest cała moja rodzina Joaquin ─ odparła na to, a on westchnął. ─ Potrzebujesz pieniędzy z pewnego źródła, które będzie trzymać gębę na kłódkę. Nie możesz iść po pożyczkę do banku, bo żaden bank nie udzieli ci kredytu, a nawet jeśli posiadasz zdolność kredytową, to wieść o tym rozniesie po mieście szybciej niż grypa w przedszkolu. ─ usta mężczyzny zacisnęły się w wąską kreskę.
─ Nie chcę mieć dzieci ─ odparował. ─ Jeśli planujesz powiększać gromadkę ─ machnął ręką na Lunę. Dziewczynka oderwała główkę od ramienia mamy ciemnymi oczkami przyglądając się zegarkowi na jego nadgarstku. Emma skinęła głową wsadziła córeczkę do wózka. Z torby wyciągnęła przekąskę.
─ Ja także ─ zapewniła go. ─ Chcę jednak seksu ─ odparowała uśmiechając się do córeczki.
─ Seksu? ─ powtórzył Wacky przysiadając na brzegu biurka.
─ Jestem kobietą, która ma swoje potrzeby więc w miarę możliwości będziemy uprawiać seks. To także jest ujęte w intercyzie. Jeśli chodzi o kontakty pozamałżeńskie ─ zaczęła spokojnie Emma dając drugiego flipsa córce. ─ Zachowaj dyskrecję.
─ Zaraz, dajesz mi zgodę na romanse?
─ Tak, ale dyskretne i używasz gumek. Nie chce niczego złapać. Wszystko jest zapisane w intercyzie. ─ usta Joaquina zacisnęły się w wąską kreskę. ─ I kupiłam już pierścionek. Skoro ja będę go nosić to chcę nosić coś co mi się podoba. ─ z torby wyciągnęła kupiony pierścionek. ─ Zrób to, kiedy uznasz za stosowne.

***
Ivan Molina przekręcił klucz w zamku i od progu wiedział, że Veda ma plany na ten wieczór. Drzwi od łazienki były otwarte na oścież roznosząc po korytarzu i niewielkim mieszkanku Moliny zapach kosmetyków do kąpieli. Ivan odwiesił swoją kurtkę na wieszak i zajrzał do salonu, gdzie Veda urządziła sobie swoje „centrum dowodzenia” Na blacie dostrzegł porozkładane kosmetyki. Mozart leżał na kanapie. Czarno-biały łepek opierał o zagłówek uważnie przyglądając się swojej pani.
─ Wybierasz się dokądś? ─ zapytał córkę, która odsunęła od oka coś co zdaniem Ivana wyglądało jak kredka do malowania dziecięcych obrazów. Brunetka odwróciła do tyłu głowę i popatrzyła na niego z lekko zmarszczonymi brwiami.
─ Dziś jest mecz otwarcia ─ przypomniała mu brunetka ponownie spoglądając na swoje odbicie w lustereczku. Ułożyła usta w dziubek.
─ Nie grają twoi koledzy ze szkoły ─ przypomniał sobie rozpiskę meczów, która pokazywała mu Ursula Duarte. ─ Tylko te wymoczki z San Nicholas.
─ Nasi grają w środę ─ powiedziała przechylając głowę w bok ─, ale Olivier Bruni wymaga, żeby członkowie drużyny sportowych pojawili się na trybunach ─ odpowiedziała na to po zastanowieniu usta pociągając jedynie bezbarwną pomadką. odpowie
─ Nie jesteś w żadnej drużynie sportowej ─ przypomniał jej. Nastolatka w odpowiedzi wywróciła oczami.
─ Jezu tato ─ jęknęła i wstała. ─ Wiem, że nie jestem w żadnej drużynie sportowej, ale grają chłopcy z San Nicholas ─ zrobiła pauzę ─ i będzie Yon ─ dodała, a nozdrza Ivana rozchyliły się nieco, kiedy ze świstem wciągnął w płuca powietrze. ─ I Wolf ─ rzuciła kolejnym nazwiskiem.
─ Yon i Wolf? ─ powiedział bardzo powoli Molina, gdy dziewczyna go mijała. Rozpoznał jedną ze swoich koszulek, ale tego nie skomentował. Brunetka natomiast zamknęła mu przed nosem drzwi od swojego pokoju. Policjant ruszył za nią i chwycił za klamkę i nacisnął. One jednak nie ustąpiły. ─ Zamknęłaś się w pokoju? Od kiedy te drzwi mają zamek?
─ Od dziś! Zapłaciłam ślusarzowi, żeby go wstawił.
─ Co proszę? Nie będziesz mieć zamków w drzwiach ─ warknął Molina.
─ Jestem nastolatką tato ─ przypomniała mu ─ muszę mieć prywatność, zwłaszcza kiedy jestem na golasa ─ odpowiedziała. ─ Kocham cię, ale nie chcę żebyś widział moje cycki ─ dodała. ─ Cholera gdzie są te czerwone majtki? ─ zapytała samą siebie.
─ Po co ci czerwone majtki? ─ zapytał zaraz Ivan.
─ Będę w nich paradować w trakcie przerwy ─ oznajmiła mu. ─ Znalazłam! ─ krzyknęła triumfalnie Veda. ─ I nie stój pod drzwiami, bo jeszcze przypadkiem walnę cię w nos ─ dorzuciła. Mężczyzna westchnął i wrócił na kanapę i usiadł wzdychając ciężko. Mozart wskoczył mu na kolana. Szeryf bezwiednie zaczął drapać go za uchem.
Przegryzła dolną wargę wpatrując się w dwie koszulki. Jedna z dziewiątką, druga z numerem jeden na plecach. I kusiło ją założenie tej na której to dziewiątka pyszniła się na plecach, ale problem polegał na tym, że Yonatan jej nie chciał. Nie pragnął każdego centymetra jej ciała, nie chciał nawijać sobie na palec jej długich włosów, nie chciał całować ją w czubek piegowatego nosa. A Wolf? Wolf pięknie grał na flecie i ożywiał każdą nutę, którą napisała. Miał ładny uśmiech i prawdopodobnie mógłby nawinąć na palec kilka kosmyków jej włosów, pocałować ją w nos czy trzymać ją za rękę, kiedy idą ulicą. Nie miałby nic przeciwko bycia chłopakiem dziewczyny z autyzmem. Sięgnęła po koszulkę, którą dała jej dziś mama Wolfa.
Dżinsowa spódniczka była krótka i opinała jej pośladki. Koszulkę Wolfa zebrała i związała na boku w supeł. Była dużo, za duża na jej drobne ciało. Po krótkim namyśle chwyciła rajstopy. Swoje ulubione w skaczące ropuszki. Stopy wsunęła w kowbojki. Dzięki obcasom była nieco wyższa. Niemal w podskokach wyszła z pokoju i weszła do salonu. Ivan oderwał wzrok od swojego telefonu i zamarł wpatrując się w córkę, która raz stanęła bokiem do lutra, raz „twarzą w twarz” Chwyciła klamerkę uwalniając długie gęste włosy które kaskadą opadały na jej plecy.
─ W tym idziesz? ─ zapytał ją Ivan.
─ Tak ─ potwierdziła ─ i wyglądam za****ście ─ obróciła się wokół własnej osi aż obcasy zaskrzypiały na podłodze. Veda chwyciła wygłuszające słuchawki i zawiesiła je sobie na szyi. ─ Ktoś odwiezie mnie do domu.
─ Hej, młoda damo ─ Ivan Molina wstał. ─ Idę z tobą
─ Ty nie lubisz pliki nożnej ─ przypomniał jej
─ Ty uważasz ją za głupią.
─ To prawda, ale widok biegających po boisku chłopców dziwnie mnie cieszy ─ odpowiedziała. ─ Dobra jak chcesz możesz iść mnie pilnować i tak kupiłam ci bilet, ale ostrzegam siedzimy obok mamy Wolfa.
Dwadzieścia minut później Veda weszła na trybuny rozglądając się za swoimi miejscami. Na widok mamy Wolfa pomachała do niej ochoczo. Sędzina uśmiechnęła do nastolatki.
─ Dobry wieczór ─ przywitała się z matką Wolfa. ─ Pamięta pani mojego tatę? ─ wskazała na mężczyznę za jej plecami. Ivan miał usta zaciśnięte w wąską kreskę. Na powitanie skinął sztywno głową i popatrzył na córkę, która zbliżyła się do banerów oddzielających publiczność od boiska ciemnymi oczyma błądziła po rozgrzewających się chłopakach i odnalazła tego którego szukała. Wsunęła palce do ust i zagwizdała głośno i przeciągle. Złapał piłkę i podążył za dźwiękiem. Kiedy ich oczy się spotkały Veda pomachała do niego i obróciła się plecami. W półmroku wiedział jedynkę na jej plecach. Rzucił piłkę zmiennikowi i truchtem ruszył w stronę nastolatki.
─ Jesteś ─ zauważył palcami przeczesując ciemne włosy ─ w mojej koszulce ─ dodał bezwiednie przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce. ─ Skąd ją masz?
─ Włamałam się do twojego pokoju i zgarnęłam z szafy ─ odpowiedziała. Wolf zmarszczył brwi, a ona roześmiała się. ─ Żartuje, twoja mama mi ją dała ─ wyjaśniła. ─ I chyba myśli, że jestem twoją dziewczyną.
─ Co ty nie powiesz?
─ Nie wyprowadzałam jej z błędu ─ dodała. ─ Przeszkadza ci to? ─ zapytała go.
─ Nie ─ odpowiedział. ─ Moja mama ─ urwał ─ cóż polubiła cię.
─ Taki mój urok, matki mnie kochają ─ wyjaśniła. Wolf parsknął śmiechem. ─ Strzelisz dla mnie bramkę? ─ zapytała go. Wpatrywał się w nią z konsternacją.
─ Muszę cię rozczarować, ale bramkarze nie strzelają bramek ─ odparł ─ my ich bronimy. ─ wyjaśnił i poczuł mocne uderzenie w plecy. Zachwiał się, ale utrzymał się na nogach. Odwrócił do tyłu głowę i popatrzył na wściekłego kapitana, który kazał mu wracać na boisko. ─ Muszę wracać ─ wskazał ruchem głowy boisko. ─ Będziesz mi kibicować? ─ pokręciła przecząco głową.
─ Kibicuje dziewczynom ─ wyjaśniła zaskoczonemu bramkarzowi. ─ Siostrzeństwo przede wszystkim. Skinął lekko głową i zaczął się oddalać. ─ Hej Wolf! ─ krzyknęła ─ ale obroń dla mnie jakąś bramkę!

W porządku, nie musisz kłamać. Wystarczy powiedzieć, że nie chcesz się spotkać. Nie jestem małym dzieckiem, nie musisz owijać w bawełnę. Nie lubię tylko, kiedy ludzie mnie wykorzystują i bawią się moim kosztem. Na razie.
Od dobrych dwudziestu minut leżała na brzuchu w swoim łóżku wpatrując się w treść wiadomości nadesłanej przez Yona jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i rozważała swoje opcje. Mogła się z nim spotkać twarzą w twarz i wyznać, że to ona jest Cillą. Obawiała się jednak, że napastnik ją odrzuci. Była niemal stuprocentowo pewna, że to zrobi. On nie chciał mieć dziewczyny z autyzmem. Nie chciał także potraktować jej jako „dziewczyny na zastępstwo” Serce chłopca bowiem należało do kogoś innego. On kochał Veronicę i tą z nią chciał być. Jej włosami się bawić, ją całować w nos. Ją w nos pocałował Wolf, ale to nie jego usta chciała czuć na swoim nosie.
Musiała mu odpisać. Wiedziała to. Jeśli Yon nie otrzyma odpowiedzi, to ona go straci. Straci Elvisa, któremu zdradza swoje tajemnice. Straci przyjaciela dzięki któremu zaczęła poznać swoje ciało. Straci kogoś kto teraz tak strasznie jej potrzebuje. I ona tak strasznie potrzebuje jego. Westchnęła i zaczęła pisać.
„Anonimowość daje mi poczucie bezpieczeństwa i kontroli” zaczęła brunetka. „Pisząc z Tobą nie boję się, że mnie wyśmiejesz czy odrzucisz, a kiedy zobaczysz moją twarz wszystko się zmieni. Kurtyna opadnie i wtedy to co nas łączy zniknie na zawsze. I już nie będę mogła ci napisać, że śniłeś mi się w nocy nagi z głową między moimi nogami albo, że boję się iż stracę swoją szansę na studiowanie na wymarzonej uczelni. Zobaczysz mnie i na pewno nie będziesz chciał całować mnie w nos, ani trzymać mnie za rękę kiedy się boję. To co jest między Elvisem a Cillą działa ponieważ nie znamy swoich twarzy ani swoich historii. Jesteśmy w bańce i chcę pozostać w jej bańce tak długo jak będzie to możliwe, bo kiedy ona pęknie to złamie mi to serce. Nie wykorzystuje Cię bardzo lubię. Dla mnie Elvis jesteś najważniejszy.

Sala informatyczna była cicha i pusta. Ciemnowłosy mężczyzna wślizgnął się do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Ostrożnie jakby podchodził do groźnego przeciwnika, a nie do komputera. Ściągnął torbę, którą miał przewieszoną przez ramię i odsunął krzesło siadając na krześle. Kilka chwil wpatrywał się w procesor za nim jego wzrok padł na włącznik. Wcisnął go i włączył monitor. Michael nie przepadał za nowymi technologami, ale to nie znaczy, że nie potrafił z nich korzystać. Palcami wystukał rytm na biurku za nim nie chwycił za myszkę i nie wszedł do Internetu. Przysunął sobie klawiaturę i powoli zaczął wystukiwać odpowiednią frazę. Imię i nazwisko swojej matki. Nacisnął enter, a wyszukiwarka wypluła z siebie szereg wyników.
Pierwsze co zobaczył to jej zdjęcie. Jedno z nielicznych fotografii jego matki, które dla wielu nie było zwykłą fotografią, lecz symbolem. Jean McConville dla jednych była symbolem bezsensownej śmierci. Zaginiona czterdzieści dwa lata temu, wywleczona z domu na oczach swoich przerażonych dzieci. Dla innych była symbolem zdrady. Dla niego była matką, której nie pamiętał. Czasem, kiedy leżał w łóżku i trzymał w ramionach śpiącą żonę próbował sobie przypomnieć. Tembr jej głosu, dźwięk jej śmiechu, ale nie miał wspomnień z tamtego okresu. Jego umysł zbyt młody. Jego traumą była niepamięć.
Kliknął w zdjęcie. Była kobietą, której twarz zapadała w pamięć. I Michael ani trochę się nie dziwił, że to ona stała się symbolem bezsensownego terroru IRA w latach siedemdziesiątych. Miała wyraźne mocno zarysowane kości policzkowe, które nadawały jej rysom szlachetny wygląd. Ciemne oczy patrzyły wprost w obiektyw. Na ustach błąkał się delikatny uśmiech. a Michaelowi przemknęło przez myśl, że to Rourke musiał wykonać tą fotografię. Żyli na skraju ubóstwa więc wątpił, że matka wydawałaby pieniądze na robienie sobie zdjęć. I tą twarz pokochał Rorke. A może ją wykorzystał? Michael sam już nie wiedział, gdzie leży prawda?
Oficjalną przyczyną „wyroku” na jego matkę była kolaboracją z Anglikami. Rourke podczas ostatniego spotkania wyznał, że Capaldi wydał rozkaz porwania i zabójstwa jego matki przez wzgląd na ich romans, ale Jaen mieszkała w jednym budynku z ludźmi którzy należeli do IRA. I czy Rourke nie wykorzystał jej wiedzy na własną korzyść? Mógł go spłodzić, ale jednocześnie nim manipulował. Historyk nie był przecież idiotą.
I czy widział w nim Jean? Michael miał jej rysy twarzy. „Irlandzką szczękę” z której żartowała jego żona. Westchnął mimowolnie przymykając powieki. Ścisnął nasadę nosa. Jetlack go wykańczał. Podobnie jak tęsknota za żoną. Nie widzieli się raptem kilka godzin, ale sam fakt, że dzielił ich kontynent sprawiał, że czuł ścisk w żołądku.
─ Zakochany głupiec ─ wymamrotał sam do siebie.
─ Tego już nie ukryjesz ─ usłyszał i podskoczył boleśnie tłukąc sobie kolano. ─ Niby zakochany, a gapisz się na jakaś babkę ─ wskazał na wyświetlane zdjęcie. ─ Wyglądasz koszmarnie. ─ stwierdził i pochylił się nad monitorem. ─ To twoja mama? To po niej masz tą szczękę.
─ Znasz odpowiedź ─ odpowiedział na Michael otwierając powoli oczy.
─ Googlujesz własną matkę? ─ zdziwił się DeLuna. ─ Sprawę jej zabójstwa znasz na pamięć ─ chwycił myszkę i cofnął. Bardzo szybko natrafił na artykuł, który go zainteresował. Tekst dotyczył wystawy upamiętniającej Jean organizowanej przez jej córkę. Santos kliknął w materiał video i włączył mikrofon.
─ Na polecenie Prokuratora Generalnego przeprowadzono szczegółowe dochodzenie dotyczące zarzutów wobec Jean McConville. Po wnikliwej analizie zgromadzonych materiałów śledczy nie stwierdzili żadnych dowodów potwierdzających współpracę matki dziesięciorga dzieci z władzami w celu ujawniania członków IRA. W związku z powyższym Jean McConville zostaje oficjalnie oczyszczona z wszelkich zarzutów. ─ oznajmiła pewnym głosem dziennikarka stojąca przed jednym z bloków. ─ To właśnie w tym bloku przy Divis Flats, przed czterdziestoma dwoma laty rozegrał się dramat matki dziesięciorga dzieci, którą według słów szesnastoletniego syna uprowadziła grupa sześciu osób czterech mężczyzn i dwie kobiety. Sprawców nigdy nie udało się ustalić.
─ Znasz ich nazwiska? ─ zapytał go z zaciekawieniem Santos przysuwając sobie krzesło.
─Seamus Gallagher. Miał czterdzieści pięć lat. Jego ojciec zginął w czasie irlandzkiej wojny o niepodległość. Declan O’Neill był chłopakiem mojej siostry, który zapił się na śmierć w wieku dwudziestu lat. Rory Campbell był mechanikiem, przerobił nie jeden bagażnik samochodu. Robił skrytki na broń i ludzi. To w bagażniku jego samochodu przewieźli moją matkę na tamtą plażę. Brigid Lynch była wtedy w szóstym miesiącu ciąży. Maria Doherty położna. Odbierała mój poród.
─ Zabiłeś, któregoś z nich? ─ zapytał go Santos. Michael powoli otworzył oczy.
─ Nie ─ odpowiedział szczerze. ─ Ministerstwo Sprawiedliwości pragnie wyrazić głęboki żal z powodu krzywdzących podejrzeń, które przez lata obciążały pamięć Jean McConville. Składamy szczere przeprosiny jej rodzinie oraz wszystkim, których te podejrzenia dotknęły, jednocześnie podkreślając konieczność zachowania szacunku dla ofiar i prawdy historycznej. ─ Brunet wstał i podszedł do okna wyglądając na dziedziniec. ─ Nie byłbym lepszy od nich gdybym ich zabił.
─ No, ale skąd wiesz, że to byli oni? Torturowałeś któregoś, żeby się przyznał? ─ Michael uśmiechnął się kącikiem ust. Sugestia Santosa bardziej go rozbawiła niż uraziła.
─ Nie. Na Divis Flats w październiku siedemdziesiątego drugiego roku wywiązała się strzelanina między RUC a IRA. Do naszej klatki doczołgał się jeden z rannych policjantów i mama wpuściła go do środka. Opatrzyła jego rany na naszym kuchennym stole, a do IRA donosiła sąsiadka. Nie musiała daleko chodzić, bo większość z nich mieszkała w naszym bloku. Wywlekli ją w środku nocy, wywieźli i zastrzelili za zdradę ojczyzny.
─ Bo uratowała facetowi życie? ─ zdziwił się Santos.
Michael westchnął i potarł palcami zmęczone oczy.
─ To były inne czasy ─ wyjaśnił ─ czasem wystarczył tylko cień podejrzeń, żebyś skończył z kulką w głowie.
─ Twój brat był w IRA ─ zaważył całkiem przytomnie Santos. ─ Zmarł w trakcie głodówki w więzieniu ─ Michael uśmiechnął się gorzko.
─ Patrick ─ podał jego imię. ─ I nie zmarł w trakcie głodówki ─ machinalnie go poprawił ─ ale w strzelaninie, to Siv zmarła w wyniku powikłań po głodówce. Jakiś idiota dał jej czekoladę zmarła na skręt jelit. ─ doprecyzował. Santos zamilkł i dłuższą chwilę. ─ Potrafisz kogoś namierzyć znając tylko imię?
─ A co będę z tego miał?
─ Dożyjesz kolejnych urodzin ─ odpowiedział chłodno Michael. Santos skrzywił się. Nauczyciel podszedł do swojej teczki i wyciągnął z niej dokumenty. ─ Mój brat został adoptowany zimą osiemdziesiątego roku ─ podał mu kartki. ─ Chcę żebyś go dla mnie odnalazł.
─ A co nie masz numeru telefonu? ─ zapytał go
─ Finn przeszedł tranzycję latem dziewięćdziesiątego ─ dodał. ─ Nie mamy ze sobą kontaktu. ─ Santos sięgnął po teczkę i zaczął zapoznawać się z danymi.
─ Znajdę go ─ przełknął ślinę ─ Ją.
***
Yonatan albo raczej Elvis nie odpisał na jej wiadomość wysłaną w trakcie przerwy między pierwszą a drugą połową. Veda pocztą pantoflową dowiedziała się, że został zawieszony w prawach ucznia i zapewne z tego powodu był strasznie smutny. Brunetka bowiem nie wierzyła, że mógłby podrzucić Isabeli węża do szafki. To nie było w jego stylu. I to było powodem wcześniejszego wyjścia Vedy ze szkoły. I zrobiła to zgodnie z zasadami. Tata zwolnił ją z lekcji. To, że Ivan Molina zrobił to nieświadomie. Przebierając się w swoim pokoju w ulubioną parę dżinsów. Stopy wsunęła w kowbojki i po dłużej chwili zastanowienia i z szuflady wydobyła biustonosz. Założyła go i chwyciła za telefon i zrobiła kilka zdjęć swojego biustu. Wybrała to, które uznała za idealne i wysłała Elvisowi z dopiskiem „dzień dobry” Włożyła koszulkę. Miała dziś ambitny napięty grafik.
Czterdzieści minut później zapukała do domu Yonatana. Odrzuciła do tyłu ciemne włosy unosząc ku górze kąciki ust. Zapukała jeszcze raz. Po chwili drzwi otworzyły się. W progu stanął Yon. W rozciągniętej koszulce, dresach z rozczochranymi włosami. I ta fryzura sprawiła, że Veda uniosła dłoń i poruszyła palcami. Ależ miała ochotę zanurzyć w nich palce.
─ Veda ─ zdziwił się. ─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytał ją.
─ Stoję ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą.
─ Dlaczego nie jesteś w szkole? ─ zadał kolejne pytanie.
─ Tata zwolnił mnie z lekcji ─ odpowiedziała mu.
─ Twój tata ─ zaczął marszcząc brwi ─ Ivan ─ upewnił się ─ zwolnił cię z lekcji, żebyś mogła spotkać się ze mną?
─ Nie głuptasie ─ odpowiedziała mu brunetka ─, żeby zabrać mnie do ginekologa ─ wyjaśniła. Brwi Yona zmarszczyły się. ─ Podrobiłam jego podpis ─ wyjaśniła w końcu. ─ To nie takie trudne. Tata pisze jak kura pazurem.
─ Ale dlaczego napisałaś, że zabiera cię do ginekologa? ─ to tego Yon nie potrafił zrozumieć. ─ a nie na przykład do dentysty?
─ Dentystką jest moja ciocia. Nie lubi Ivana ─ wyjaśnił ─ a ginekolog? Ginekolog to taki lekarz, który wprowadza zamęt i skrępowanie, więc nie muszę się nikomu z niczego tłumaczyć, bo to krępujące. Przebieraj się ─ poleciła wpychając go do środka. ─ Zabieram cię stąd?
─ Dokąd? ─ zapytał ją zaskoczony.
─ Mam dla ciebie niespodziankę ─ dodała ─, więc przebieraj się ─ machnęła ręką. ─ chyba, że chcesz jechać w tym? ─ przesunęła wzrokiem po jego stroju. Dziewczyna rozsiadła się wygodnie na krześle i zaczęła przyglądać z zaciekawieniem modelowi samolotu schnącego na podkładce.
─ Nie ruszaj tego ─ poprosił.
─ Nie dotknęłam go nawet jednym paluszkiem ─ odparła na to i odwróciła do tyłu głowę. Yon ściągnął przez głowę koszulkę i rzucił ją na łóżko. Po chwili dołączyły do niego spodnie. Veda obróciła się na krześle przechylając na bok głowę przesuwając spojrzeniem po jego ciele.
─ Gapisz się na mnie ─ stwierdził Yon.
─ Gapię ─ potwierdziła. ─ Masz ładne ciało ─ skomplementowała zaskoczonego bruneta. Sięgnął po dżinsy. ─ Od biegania masz tyłek jak jabłuszko. Też bym chciała mieć tyłek jak jabłuszko.
─ To zacznij biegać ─ odpowiedział na to Yon.
─ Nie lubię sportu ─ stwierdziła ─, ale chciałabym nauczyć się pływać. Umiesz pływać? ─ zapytała Yona.
─ Umiem ─ odpowiedział ─ a co chcesz żebym cię nauczył?
─ To miłe, że to proponujesz ─ klasnęła w dłonie. ─ Zgramy nasze grafiki ─ oznajmiła stawiając go przed faktem dokonanym. ─ A teraz wkładaj skarpetki ─ otworzyła jedną z szuflad, gdzie znalazła parę skarpetek ─ Wkładaj, nie możemy się spóźnić.
─ Dokąd? Zrobiłaś rezerwację w restauracji?
─ Nie, to coś dużo lepszego niż jedzenie ─ oznajmiła i przyjrzała mu się uważnie. ─ Będziesz zachwycony.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:47:14 13-09-25    Temat postu:

Temporada IV C 081
Veda/Primrose/Lucia/Gideon/Lucia/Allegra/ Emma
Yonatan Abarca był zaskoczony niespodzianką od Vedy, że przez pierwsze kilka minut lotu siedział spięty i zdezorientowany. Nie spodziewał się bowiem, że dziewczyna, żeby poprawić mu humor zorganizuje im lot awionetką! Brunetka oparła mu brodę na ramieniu i wyjrzała przez okienko. Pueblo de Luz i Valle de Sombras z lotu ptaka prezentowały się nadzwyczaj dobrze. Veda splotła palce z palcami Yona, a on mimowolnie spojrzał na ich splecione dłonie.
─ To nie jest randka ─ zaznaczył. Veda zamrugała powiekami. Jej twarz była niebezpiecznie blisko jego twarzy. Pokiwała gorliwie głową.
─ To przyjacielski wypad ─ zapewniła go. To oczywiście była randka. I randka będzie kontynuowana na pikniku. I kiedyś pewnego dnia Yon to zrozumie. Dziś miał się jedynie dobrze bawić. ─ Ja po prostu troszkę boję się latać ─ stwierdziła ściskając jego dłoń.
─ Ze mną nic ci nie grozi ─ zapewnił ją drugą dłonią lekko gładząc ją po ręce. Nastolatka nie miała lęku przed lataniem, ale czasem odnosiła wrażenie, że przez to, że dziewczyny się boją to chłopcy czują się potrzebni. Veda westchnęła cichutko i skupiła się na obserwowaniu widoku za oknem.
To wcale nie było łatwe, bo Veda łaskotała go swoim oddechem w szyje. Drobnymi palcami ściskała jego dłoń, ale widok jaki się rozciągał był po prostu niesamowity. Wszystkie zmartwienia, ludzie, którzy go otaczali na ziemi nagle zrobili się mali. A on wreszcie mógł odetchnąć. Awionetka zanurzyła się w chmury, a słońce przebiło się złotymi smugami przez mleczną biel. Towarzysząca mu dziewczyna westchnęła spoglądając to w jedno okno, to odwracając głowę w stronę drugiego. To nie był jej pierwszy lot samolotem, ale doznania były zupełnie inne. W końcu z Nowego Jorku nie leci się maleńką awionetką, która nurkuje w chmurach. A już na pewno nie ma się obok siebie chłopca, którego bardzo się lubi. Samolot lekko się przechylił. Veda zapiszczała, a potem nerwowo zaśmiała się , chowając twarz w jego ramię. Instynktownie otoczył ją ramieniem.
─ Wcale się nie boisz ─ mruknął półgłosem wprost do jej ucha. ─ To pretekst, żeby się do mnie przytulić ─ dodał. Veda podniosła na niego ciemne migdałowe oczy. Długie rzęsy rzucały cienie na zaróżowione policzki.
─ To ty mnie przytuliłeś ─ odwróciła kota ogonem Veda. Yon nie odezwał się ani słowem. Usta zacisnął w wąską kreskę i pokręcił w rozbawieniu głową. Chmury rozstąpiły się nagle i ukazało się jezioro, które skrzyło się w promieniach słońca. Veda wychyliła się do przodu niemal nos przyklejając do szyby.
─ Wygląda jak lustro.
─ którego lata się kurzyło w szufladzie u babci ─ za te słowa zarobił od dziewczyny kuksańca w bok.
─ Jest zanieczyszczone ─ przypomniała mu ─ ale jednak piękne. ─ dodała po chwili.
─ Jak ktoś lubi rdzę ─ skomentował Yon.
Samolot sunął nad taflą chmur, a słońce odbijało się w szybie rzucając złote plamy na policzki Vedy. Piegi błyszczały na jej lekko zadartym nosie, a on robił wszystko, aby nie pokazać jak bardzo podoba mu się przygotowana przez nią niespodzianka. Dziś miał wrażenie, że Veda słuchała go z uwagą i przygotowała dla niego coś wyjątkowego. Lot był zorganizowany całkowicie pod niego i dopasowany do jego pasji. I jego planów na przyszłość.
─ Dziękuje ─ powiedział. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
Awionetka zatrzęsła się przy pierwszym kontakcie z pasem, a potem jeszcze dwa razy szarpnęła, zanim wyhamowała. Veda zacisnęła powieki i paznokcie wbiła w ramię Yona,
– Już, już… – szepnął chłopak, przesuwając kciukiem po jej dłoni. – Dotknęliśmy ziemi.
Silnik jeszcze warczał, samolot toczył się powoli po pasie, ale Yon czuł, że ona nawet nie oddycha. Dopiero kiedy maszyna się zatrzymała i zapadła cisza, Veda wypuściła powietrze z płuc, jakby przez ostatnie minuty wstrzymywała oddech. Nie puściła go jednak. Siedziała wtulona w jego ramię, z nosem ukrytym w materiale koszuli. Jej włosy łaskotały go w szyję.
– Już po wszystkim – dodał miękko.
Yon uśmiechnął się pod nosem. To nie była randka, ale Veda pozostała przytulona do jego boku jeszcze przez kilka minut.
***
Piknik urządzili w sadzie brzoskwiniowym. Yon wbił zęby w skrzydełko pokryte ostrą panierką. Veda wrzuciła do ust pomidorek koktajlowy i położyła się na kocu wyciągając przed siebie smukłe nogi.
– To było niesamowite – stwierdziła unosząc ciało na łokciach. – Podobało ci się? – zapytała go. Yon poniósł na nią wzrok.
– Tak – zapewnił ją. Jej twarz rozpromienił uśmiech. Opadła z powrotem na koc.
– Mi też się podobało – odpowiedziała wpatrując się w chmury. – Bardzo mi się podobało – dodała.
– Veda – zaczął – jak za to zapłaciłaś?
– Online – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Zabukowałam nam lot i zapłaciłam online. Użyłam karty taty.
– Ivana?
– Salvadora – poprawiła go. – Ivan nie dał mi swojej karty. Dlaczego mnie o to wszystko pytasz? – zapytała go.
– Taki lot kosztuje.
– Miałam pieniądze i chciałam zrobić dla ciebie coś miłego – odparła na to Veda siadając. – I to nie była randka, ani to – rozłożyła szeroko ręce – też nie jest randka i mam dla ciebie prezent.
– Veda – jęknął.
– Dla przyjaciela – z plecaczka wyciągnęła niewielkie pudełeczko. Yon ostrożnie wziął od niej przedmiot i uchylił wieczko. Nastolatek zamarł. W środku znajdowała się bransoletka z zawieszką w kształcie samolotu.
– To twój pierwszy samolot – wyjaśniła i przysunęła się do niego. Wyjęła bransoletkę z pudełeczka i zapięła ją na nadgarstku chłopaka. – Kiedyś będziesz miał duży i prawdziwy i do mnie przylecisz. I się nim przylecimy. – Yon połknął uśmiech.
– Myślisz, że tak długo pozostaniemy ze sobą w kontakcie? Za parę miesięcy wyjeżdżasz do Nowego Jorku, a później – urwał. – Nigdy nie wie co będzie później.
– Ja wiem, że kiedyś będziemy pić kawę i jeść sernik wiedeński, a jak będziesz chciał mnie znaleźć to szukaj dziewczyny z bransoletką z samolotem – pokazała mu swój nadgarstek. – Po niej zawsze mnie namierzysz.
– Na razie to my namierzyliśmy rabusiów – usłyszeli czyjś głos. Veda popatrzyła zaskoczona na mężczyzn. – Jesteście zatrzymani.
– Za co?
– Za wtargnięcie na teren prywatny.

***
Primrose Castellani przegryzła dolną wargę i wycofała auto ze szkolnego parkingu, kiedy tylko młodszy brat zniknął jej z oczu. Zawróciła i skierowała się z powrotem do domu. Fransico i Antonia postanowili skorzystać z prezentu od dzieci i spędzić tydzień w wynajętym przez nich domku. Żadnych zmartwień, gotowania obiadów czy pracy a jedyne co miało zaprzątać im głowę to błogie lenistwo. Rodzice nastolatki nie musieli wiedzieć, że córka wpadła na pomysł wynajęcia dla nich domku, żeby pozbyć się ich z domu. Blondynka postanowiła utrzymać w tajemnicy fakt, iż sprawa Jules Ortegi ponownie trafi na wokandę. I zrobi to jak najdłużej będzie to możliwe. Sama zaś chciała sprawdzić jak największą liczbę nazwisk z dokumentów, które znalazła na dysku. Weszła do domu i od razu skierowała swoje kroki do sypialni. Palomy również nie było. Pojechała na pielgrzymkę więc Rosie miała dom tylko dla siebie. Thor i Loki podnieśli łby ze swoich posłań.
─ To dla wyższego dobra ─ rzuciła w ich stronę zwierząt i chwyciła laptop. Położyła go obok siebie a spod materaca wyjęła listę nazwisk. Rose wykonała ją ręcznie. Dane osobowe dzieci, matek, okazjonalnie ojców chociaż w większości przypadków rubryka na dane ojca była pusta. Siedemnastolatka nie znalazła jednak aktu urodzenia Jules. A odkąd dziewczyna znalazła dysk usiłowała przypomnieć sobie wszystko co zmarła ukochana mówiła o rodzinie. Nie miała jednak zbyt wielu informacji. Rose wyświetliła akt urodzenia dziewczyny.
Jules Ortega a właściwie Julia Maria Ortega urodziła się czternastego sierpnia dziewięćdziesiątego ósmego roku. W rubryce „matka” jak i „ojciec” były puste miejsca. Julię znaleziono przed remizą strażacką. Imię wybrała pielęgniarka mająca tamtej nocy dyżur na oddziale ratunkowym. Taka sytuacja miała miejsce rok wcześniej, kiedy to znaleziono Federico Ortiza. Chłopca podrzucono do kościoła w Pueblo de Luz. Chłopiec trafił do sierocińca w marcu dziewięćdziesiątego siódmego roku. Jules w sierpniu dziewięćdziesiątego ósmego roku. I gdyby nie śmierć Jules i jej niespodziewana ciąża nikt nie domyśliłby się, iż są rodzeństwem. Nikt poza Ricardo Perezem i Hermanem Fernandezem. Rose dopiero teraz zrozumiała, dlaczego Dick jest tak mocno zaprzyjaźniony z kapłanem.
─ Sekrety zbliżają ludzi ─ pomyślała zsuwając z kolan laptop. Bezwiednie sięgnęła po posegregowane akty urodzenia. Pierwszy dokument był datowany na rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty. Ostatni był z dwutysięcznego czwartego roku. Czyściec zamknięto w lutym dwutysięcznego piątego. A skoro ośrodek założono w połowie lat siedemdziesiątych dzieci urodzone tam piętnaście lat później zapewne nie były pierwsze a na pewno nie były ostatnie. Rose uważała (a Felix się z nią zgadzał), że pierwsze dzieci trafiły do tutejszego sierocińca dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Herman Fernandez na dobre zadomowił się w tutejszej parafii. I zaczął pracować jako duchowy przewodnik w poprawczaku. Czy Jules lub Fredie mogli być jego dziećmi? Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe.
To co jednak udało się ustalić Rosie to, że każde dziecko, do którego aktu urodzenia dotarła Jules zostało porzucone. Znajdowano je w różnych miejscach. Szpitalach, kościołach czy przed remizami strażackimi. Ktokolwiek porzucał dzieci chciał, aby zostały one odnalezione. Policja miała ważniejsze sprawy na głowie niż zostawione tu i tam dzieci. Na korzyść oprawców przemawiał fakt, że policja z góry zakładała, iż rodziny nie było stać na utrzymanie dziecka więc zostawienia go przed remizą czy też kościołem było tą „lepszą” opcją.
I gdyby nie dziecko kwestia pokrewieństwa między Jules a Freddie’em nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Chłopczyk, który przyszedł na świat chorował na poważne wady wrodzone, które mogły zostać wywołane przez zbyt bliskie pokrewieństwo rodziców. Cierpiał na Zespół Pottera i zmarł w ciągu dwóch godzin od przyjścia na świat. Dziecko Jules zasługiwało na więcej. Jej narzeczona zasługiwała na więcej. Loki wyciągnął się u jej boku. Instynktownie podrapała psa po brzuchu. Odchyliła do tyłu głowę i zamknęła oczy. I wtedy rozdzwoniła się jej komórka. Popatrzyła na wyświetlacz. Dzwoniła Lidia. Odebrała i ustawiła głośnomówiący.
─ Halo ─ odezwała się i ponownie zamknęła oczy.
─ Hej ─ przywitała się Lidia. ─ Wszystko w porządku? ─ zapytała ją przyjaciółka.
─ Tak ─ odpowiedziała Rosie. ─ Dlaczego pytasz?
─ Nie ma cię drugi dzień w szkole ─ odparła na to Lidia. ─ Jesteś chora?
─ Co? Nie ─ zaprzeczyła. ─ Musiałam ─ zaczęła ─ zabrać Lokiego do weterynarza ─ pies poderwał łeb z jej ud. Podrapała go czule pod szyi ─ Zżarł coś i dostał biegunki ─ dodała. ─ Ktoś o mnie pytał?
─ Bruni ─ poinformowała ją Lidia. ─ Opuściłaś trening. Gramy dziś mecz ─ przypomniała jej brunetka. Rose westchnęła.
─ Pies mi zachorował ─ powtórzyła nieprzerwanie drapiąc go po szyi. ─ O, której jest mecz?
─ O piętnastej. Na pewno wszystko ok?
─ Tak ─ skłamała gładko. Ostatnio nic nie było dobrze. Czuła się jakby jej świat był ostatnio zbudowany z kostek domina. Jeden ruch palca i wszystko się wali. Popatrzyła na zegarek. ─ Będę za kwadrans ─ poinformowała przyjaciółkę i podniosła się z podłogi. Pożegnała się z Lidią i rzuciła telefon na łóżko. Spod łóżka wyciągnęła torbę sportową i zaczęła ją sprawdzać. Jedna rzecz po drugiej. Nie chciała niczego zapomnieć. Przerzuciła sobie torbę przez ramię i ruszyła do wyjścia.
***
Brunet uśmiechnął się kącikiem ust, kiedy wszedł do salonu z torbą przewieszoną przez ramię. Jasnowłosa przyłożyła palec do ust. Santos pokiwał głową i wycofał się do kuchni odstawiając na blat torbę z przyniesionymi zakupami. Na paluszkach wrócił do salonu ramieniem opierając się o framugę. Z torby obijającej się mu o biodro wyciągnął aparat. Takie chwile wymagały uwiecznienia.
Emily siedziała na rozłożonej kanapie z dwójką śpiących maluchów w ramionach. Jeden z nich spał na jej piersi, drugi na zgiętych kolanach. Santos ustawił się w odpowiedniej pozycji i wykonał zdjęcie. Żona Guerry posłała mu ostre spojrzenie, które również zostało uwiecznione na kliszy.
─ Santos ─ syknęła blondynka. ─ Nie rób mi teraz zdjęć ─ zaznaczyła zerkając na przeciągającego się na jej zgiętych nogach chłopczyka. Była w prostych czarnych legginsach i koszuli męża. Bez makijażu z włosami związanymi w niedbały kok. To nie był dobry moment na robienie jej zdjęć. ─ I dziękuje za kupienie kilku rzeczy ─ dodała.
─ To żaden problem ─ zapewnił ją i odłożył aparat. ─ Uwolnić cię? ─ zapytał rozbawionym głosem.
─ Tak poproszę ─ odpowiedziała. Nauczyciel informatyki podszedł do blondynki i pochylił się nad nią. Zdecydowanie łatwiej było mu podnieść chłopczyka śpiącego na jej zgiętych nogach niż tego wtulonego w jej pierś. Rozpoznał Charliego. Malec zamlaskał przez sen, kiedy go podnosił. ─ Dzięki ─ Emily powoli wstała i podeszła do wózka. W jednej z dwóch gondol ułożyła Toma i delikatnie pogładziła go po brzuszku. Uśmiechnęła się. Santos z drugim z bliźniaków na rękach stał i wpatrywał się w Emily. ─ Nie odkładasz go? ─ zapytała.
─ Tak, już ─ wymamrotał odpowiedź układając malca w drugim wózku. ─ Mają twój nos ─ palnął bez zastanowienia. I tym razem to Emily połknęła uśmiech.
─ Nie da się ukryć, zaproponowałabym ci kawę ─ zaczęła. Santos w odpowiedzi machnął jedynie ręką. Drzemiące niemowlęta i buczący ekspres do kawy nie byli dobrym połączeniem.
─ Planujesz kolację? ─ zapytał chcąc przerwać panującą między nimi ciszę, gdy przechodzili do kuchni. Emily zaczęła wyciągać ze środka produkty.
─ Fabricio zaprosił Veronicę z Conrado na kolację ─ wyjaśniła. ─ Chcę poznać dziewczynę brata.
─Conrado ma dziewczynę? ─ zdziwił się Santos. Popatrzyła na niego z politowaniem wykładając rybę na talerz. ─ Ok obiło mi się o uszy, że się z kimś spotyka. Jestem zaskoczony, że interesuje cię jego życie miłosne.
─ Fabricio interesuje jego życie miłosne ─ odbiła piłeczkę ─ więc gotuje kolację. Zostaniesz?
─ Nie chcę się narzucać ─ zaczął DeLuna.
─ Nie narzucasz się ─ zapewniła go Emily. ─ Alice się ucieszy. I będzie Tia z Michaelem.
─ On mnie nie lubi ─ odpowiedział od razu.
─ Mężowie rzadko lubią kochanków swoich żon ─ odparowała Emily oprószając rybę solą oraz pieprzem. ─ Trzeba usmażyć rybę ─ obróciła się i włączyła piekarnik. Ustawiła odpowiednią temperaturę.
─ Dlaczego odnoszę wrażenie, że to ja mam smażyć rybę?
─ Odnosisz bardzo dobre wrażenie ─ odpowiedziała na to Emily. ─ Ja muszę skoczyć pod prysznic, przebrać się więc ─ popatrzyła na Santosa. ─ Dasz sobie radę to tylko ryba je Wellington. I zerkaj proszę na chłopców, powinni spać. I wrzuć do piekarnika frytki jak się nagrzeje.
Santos został sam w kuchni i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdy nie był typem kucharza i spędzał w kuchni mało czasu. Zazwyczaj jedynie coś odgrzewał w mikrofalówce, czasami gotował wodę na kawę. Nie smażył ryb. Dziesięć minut później rozległo się pukanie do drzwi. Santos zaprzestał przetrząsania szafek w poszukiwaniach oleju. W progu domu stała Venetia Capaldi. Z bukietem kwiatów i kilkoma torebkami przewieszonymi przez nadgarstek.
─ Cześć ─ przywitała się z nim zaskoczona. ─ Jest Emily?
─ Pod prysznicem ─ odparł i kiedy uniosła brew natychmiast pożałował swojej szczerości. ─ Ogarnia się przed kolacją ─ doprecyzował. ─ Wejdź. Tia odłożyła torby prezentowała na podłogę w salonie i na paluszkach, bez butów podeszła do wózka, w którym drzemali chłopcy. ─ Pomożesz mi w kuchni?
─ Już idę. ─ odpowiedziała i podążyła do kuchni. Na widok bałaganu na blacie uniosła brew. ─ To co jest w planach? ─ zapytała myjąc ręce.
─ Ryba z frytkami ─ odpowiedział. ─ Nie wiem czy Emily ma w planach jakąś sałatkę ─ dodał. Venetia ściągnęła z siebie marynarkę i podwinęła rękawy koszuli. Zajrzała do lodówki wyciągając ze środka miskę z przygotowaną wcześniej sałatką. Dostrzegła także opakowanie z ciastem z cukierni. W jednej z misek dostrzegła przygotowaną wcześniej panierkę do ryby.
─ Znajdź olej, wlej go na patelnię i podpal ─ podała mu konkretne instrukcje. Popatrzył na nią zaskoczony. ─ Patelnie zapewne są w któreś z dolnych szuflad, a przy kuchence masz wąską szafkę idealną do trzymania oleju.
─ Gotowałaś tu kiedyś?
─ Nie ─ zaprzeczyła ─ bywam czasem w kuchni. Santos wywrócił w odpowiedzi oczami. Po chwili usłyszeli kwilenie. ─ Idź ─ machnęła ręką. ─ Zajmę się tym.
─ Dzięki ─ odparł i ruszył do salonu. Ostrożnie wyjął z wózka marudzące niemowlę. Chłopczyk przywarł do niego i umilkł. ─ Ktoś tu chciał na rączki ─ wymamrotał i ruszył do kuchni. Popatrzył w zamyśleniu na Capaldi.
W pierwszej chwili do głowy by mu nie przyszło, że Emily Guerra i Venetia Capaldi są siostrami, a tym bardziej bliźniaczkami. Obie co prawda miały owalny kształt twarzy, prosty nos, lecz pokrewieństwo zdradzał dopiero uśmiech. Nie oczy, które, co prawda miały zbliżony kształt, ale różne kolory. Ich zdradzał uśmiech. Brunet westchnął cicho. Camille jednak okazała się być cholernie dobrą aktorką. Nigdy bowiem nie zdradziła mu, że odnalazła uprowadzoną córkę. Santos bowiem chociaż nikt go o to nie prosił sprawdził to i owo z tamtego okresu i dowiedział się kilku interesujących rzeczy.
W czasie, gdy Venetia Capaldi studiowała na RADA Camille była jednym z pracowników naukowych. DeLuna kompletnie nie znał się na przedmiotach nauczanych w szkole aktorskiej, ale Camille zapewne nie wykładała historii teatru czy innego mało przydatnego przedmiotu. Była jedną z tych osób, które przede wszystkim stawiały na praktykę niż teorię. Pod jej czujnym okiem Tia Capaldi szkoliła swój całkiem niezły warsztat. W trakcie tych poszukiwań Santos dowiedział się, że młodziutka wówczas studentka swoje pierwsze kroki na scenie aktorskiej stawiała już jako trzynastolatka. Brunet dotarł do artykułów z tamtego okresu i jej pierwsza dużą rolą była kreacja Lady Makbet, gdzie zagrała u boku Liama Nessona. I jeśli wierzyć recenzjom owinęła sobie jego i publiczność wokół małego palca. Poza tym Santos widział do czego jest zdolna.
Nie obejrzał serialu w całości. To nie była produkcja, do której siadasz z popcornem i dla której zarywasz jedną czy dwie noce. „The family portret” miało zaledwie siedem odcinków, ale z każdym kolejnym atmosfera robiła się coraz gęstsza, a w powietrzu unosił się zapach rozkładu. On po obejrzeniu fragmentów czuł, że musi wziąć długi prysznic.
Thomas zrobił rzecz, której się po nim nie spodziewał. W sumie to nie wiedział, czego się po nim spodziewać, gdyż reżysera znał jedynie z niezbyt pochlebnych opowieści jego byłej żony. Tak bywał w domu McCordów na długo za nim związek Toma i Camille się rozpadł, ale był wtedy dzieckiem i wiele rzeczy mu umykało. Poza tym trudno było obserwować dynamikę między małżonkami, kiedy jedno z nich ciągle było nieobecne. On jednak oglądając serial skupiał się na postaci granej przez Evę, która wypadała w serialu zdecydowanie lepiej niż w nie jednym filmowym hicie. I być może było to spowodowane tym, że wreszcie grała kogoś kto miał jakiś charakter. A nie był głupią blondynką z cyckami na wierzchu. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że to Tia Capaldi była gwiazdą tego serialu. A Złotego Globa wygrała jak najbardziej zasłużenie.
─ Gratuluje nagrody ─ odezwał się DeLuna przestępując z nogi na nogę. Charlie zmrużył oczka i przysypiał na jego rękach.
─ Dzięki ─ odpowiedziała Tia przenosząc na niego spojrzenie.
─ Mąż nie miał czasu odebrać cię z lotniska?
─ Nie wie, że dziś przylatuje ─ odpowiedziała na to. ─ Udało mi się złapać wcześniejszy lat.
─ Robisz mężowi niespodziankę ─ powiedział powoli Santos ─ a nie boisz się?
─ Czego?
─ No, że jak go weźmiesz z zaskoczenia to mu serce nie wytrzyma? Twój mąż ma już swoje lata ─ skomentował. Tia wywróciła oczami. ─ Nie martw się jednak na zdjęciach aż tak nie rzuca się to w oczy.
─ Zdjęciach?
─ Z Globów ─ doprecyzował. ─ Michael zachowywał się jak prawdziwy gentelman. Ten moment, kiedy poprawia ci teren albo daje marynarkę. Publiczność była nim zachwycona. Media społecznościowe pieją z zachwytu.
─ Nie wiedziałam, że interesujesz się tym co media piszą o mnie w prasie? ─ zdziwiła się. ─ To co się wydarzyło w maju ─ zaczęła ─ niewiele dla mnie znaczyło ─ stwierdziła sucho odwrócona do niego plecami. ─ To był tylko seks, Santos.
─ Nie dlatego ─ zaczął. Tamta jedna noc jak widać długo będzie odbijać mu się czkawką. ─ Jesteś siostrą Emily ─ powiedział ─ I pewnego dnia to szambo wybije. Ludzie na razie myślą, że sypiałaś albo nadal sypiasz z Thomasem, ale naprawdę łudzisz się, że to nigdy nie wyjdzie na jaw? Popatrz w lustro.
─ A co to ma niby znaczyć?
─ Wyglądasz jak jego pierwsza żona ─ wypomniał jej. ─ Jak mogłaś tego nie zauważyć, kiedy Camille uczyła cię w RADA? ─ Tia aż się obróciła posyłając Santosowi pełne zaskoczenia spojrzenie.
─ Sprawdziłeś mnie?
─ Sprawdziłem Camille ─ poprawił ją. ─ Była twoją opiekunką roku, nauczycielką przez trzy lata i przygotowała cię do sztuki dyplomowej i nigdy nie wyrwało się jej, że jest twoją matką?
─ Wyobraź sobie, że nie ─ odwarknęła w odpowiedzi szybkim krokiem podchodząc do piekarnika, aby ocenić stan frytek. ─ Nie zachowywała się jak matka ─ wyznała mu wzdychając. ─ Moja słodka, słodka Charlie ─ wymamrotała. Santos zmarszczył brwi. ─ Nigdy nie powiedziała wprost, że jest moją matką, ale nigdy nie zwróciła się do mnie inaczej jak Charlie. ─ wyznała mu. ─ RADA to był jeden z najgorszych i najlepszych okresów w moim życiu ─ dodała palcami przeczesując długie brązowe włosy. ─ To skomplikowane.
─ Jak wszystko w tej historii ─ odpowiedział. Popatrzyła na niego posyłając mu blady uśmiech.
─ Nigdy nie poznawaj swoich idoli ─ odpowiedziała na to wyciągając talerze z jednej z szafek.
─ Camille była twoją idolką? ─ skrzywił się. Wiedział, że każda aktorka ma fanów, ale bycia fanem Camille uważał co najmniej za dziwne.
─ Wychowałam się na jej telenowelach ─ wyznała kręcąc w rozbawieniu głową. ─ I nie były to produkcje wysokich lotów, ale miałam jakieś siedem lat. Skąd ty znałeś Camille? ─ zapytała go rozkładając sztućce.
─ Moi dziadkowie dla niej pracowali ─ wyjaśnił. ─ Susana i Frank James ─ doprecyzował. Tia podniosła na niego zaskoczony wzrok. ─ Ona była gosposią, a on ogrodnikiem.
─ Wiem, twoja babcia piekła świetne maślane ciasteczka. ─ wyznała. Do kuchni weszła Emily i uśmiechnęła się pod nosem na widok Santosa z niemowlakiem. Podeszła do niego i uwolniła go od tego słodkiego maleńkiego ciężaru. Pocałowała synka w nosek. Ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi.
─ Idealnie ─ powiedziała i poszła przywitać gości.
***
Kłótnia z Vedą, telefon od Sebastiana z informacją o wypadku Glorii Ochoa sprawiły, że Ivan Molina przypominał rozjuszonego byka, od którego lepiej trzymać się z daleka. Szeryf Pueblo de Luz warczał bowiem na każdego kto odważył się do niego odezwać. Oberwało się nawet posterunkowemu Sanchezowi za głupie „dzień dobry.” Nie pomógł mu także fakt, że on i Salvador dzielą to samo nazwisko. A oliwy do ognia dolała Marlena Mengoni stawiała siebie na piedestale. I, że też ona musiała znaleźć małą Ochoa w tamtym rowie! Policjant ścisnął nasadę nosa wpatrując się w informatyczny bełkot, z którego zrozumiał, że „Paolo” usunął swoje konto na portalu społecznościowym. Ivan natomiast otrzymał wydruk wiadomości jakie wymieniał z dziewczynką i włos zjeżył mu się na głowie. Rozległo się pukanie w futrynę. W progu stała Cameron Moreno ─ nowy nabytek komendy wciśnięty mu przez „górę.”
─ Mogę na słówko, szeryfie?
─ W sprawie? ─ zapytał od razu Molina. Nie miał czasu na pierdoły.
─ Wypadku nieletniej Glorii Ochoa ─ odpowiedziała i podła mu teczkę. ─ Rozmawiałam z doktorem Vazquezem ─ i zajrzała do swoich notatek Sotomayor’em. Dziewczynka, w trakcie której rozmowy ze stażystą powiedziała, że samochód którym po nią przyjechał sprawca był niebieski. Nie rozpoznała marki ani nie zapamiętała numerów tablic rejestracyjnych. Potwierdziła także, że sprawca był w wieku między czterdzieści a czterdzieści osiem lat. Raz mówiła, że jest w wieku zastępcy Castellano, raz Fabiana Guzmana.
─ Gloria ma trzynaście lat ─ poinformował ją suchym tonem. ─ Jest dziewczynką i byłby cholernie zdziwiony, gdyby odróżniła nissana od BMW. Rozmawiałaś z nią? ─ zdziwił się. Był w szpitalu i osobiście chciał zadać kilka pytań Glorii, ale Gideon Ochoa nie przepuścił go nawet przez prób.
─ Rozmawiałam z lekarzami, którzy byli świadkiem rozmowy między nią a stażystą ─ przewertowała notes ─ Jordanem Guzmanem. ─ Ivan zacisnął usta w wąską kreskę, ale nie odezwał się ani słowa. ─ Sprawca ją urobił.
─ Pani detektyw myślę, że na wnioski przyjdzie jeszcze pora ─ odpowiedział chłodno Ivan zerkając na rozłożone dokumenty. ─ Coś jeszcze?
─ Część rozmów między dziewczynką a „Paolo” wiedział pokazałam ojcu ─ wyjaśniła. ─ Jeśli sprawca rzeczywiście jest przed lub po czterdziestce to pan Ochoa może go znać.
─ I miałby go rozpoznać po kilku wiadomościach wymienionych z córką? ─ popatrzył na nią z politowaniem. ─ Szczegóły, które podawał Glorii prawdopodobnie były zmyślone. Ona nie musiała ich kwestionować. W jej oczach jego historia się kleiła. My musimy kwestionować, każdą kropkę i każdy przecinek.
─ Wiem, ale uważam, że część podanych przez niego faktów jest prawdziwa. Mógł pochodzić z rozbitej rodziny. Pisał, że jego matka umarła, a ojciec ożenił się po raz drugi. Trzeba się przyjrzeć mężczyznom, którzy mają przyrodnie rodzeństwo.
─ Nie masz dzieci co?
─ Mam córkę ─ odpowiedziała tym go zaskakując. ─ Rue ─ podała imię dziewczynki.
─ Nie czytałaś jej bajek? ─ zadał kolejne pytanie. ─ Śmierć matki, ponowny ożenek ojca i dwie przyrodnie siostry ─ wyliczał na palcach idąc do drzwi. ─ Kopciuszek ─ odpowiedział. ─ Tą bajeczkę wymyślono dawno temu. Przydaj się na coś i sprawdź monitoring z okolicy. Szukaj niebieskiego samochodu. ─ dodał i wyszedł ze swojego gabinetu.
Dwadzieścia minut później wszedł na oddział pediatryczny i skierował się od razu do sali, w której umieszczono Glorię. Lekko zapukał do drzwi i zajrzał do środka. Popatrzył na łóżko. Gloria spała. Lucia siedziała przy jej łóżku wpatrzona w córkę. Ivan nie odezwał się ani słowem dał jej jedynie znak ruchem głowy, żeby wyszła z nim na korytarz. Lekarka niechętnie wstała i wyszła.
─ Złapaliście go? ─ zapytała go od razu. Ivan pokręcił przecząco głową. ─ To co ty tutaj robisz? ─ zapytała go. ─ Nie powinieneś go szukać?
─ Szukamy go ─ zapewnił ją. ─ Jak czuje się Gloria?
─ Jest ─ urwała ─ zdezorientowana, wystraszona, zawstydzona ─ osunęła się na krzesło. ─ Jak mogłam tego nie zauważyć? ─ zapytała samą siebie.
─ To nie twoja wina ─ stwierdził Ivan. ─ Gdzie jest Gideon?
─ Nie wiem, kiedy przeczytał te wiadomości ─ wypuściła ze świstem powietrze ─ był taki wściekły, taki zraniony. Dzwoniłam, ale nie odbiera.
─ Nie wiedział o ciąży? ─ zapytał go łagodnie. Skinęła głową.
─ Nie, nikt nie wiedział albo myślałam, że nikt nie wie ─ wypuściła ze świstem powietrze. ─ Muszę wracać do córki, po prostu go złapcie.
─ Pani doktor ─ Lucię zaczepiła pielęgniarka. ─ Doktor Núñez prosi panią do gabinetu zabiegowego. Prosił żebym przekazała, że albo pójdzie pani sama albo siłą. ─ Lucia westchnęła. ─ Posiedzisz przy niej, dopóki nie wrócę. To nie powinno zająć zbyt wiele czasu. ─ Ivan skinął głową.
***
─ Ma pani żyły w okropnym stanie ─ stwierdziła pielęgniarka pochylając się nad jej ręką. Lucia Ochoa popatrzyła na swoją rękę i mapę maleńkich żył pod skórą. Cienkich i zniszczonych. I nie zamierzała tłumaczyć siostrze Agacie, że jej żyły wyglądają w ten sposób z powodu chemii, którą brała dożylnie trzy razy w tygodni. Chemii, która wyniszczyła jej organizm, a jednocześnie uratowała życia. Lekarka westchnęła i syknęła z bólu. To była trzecia próba pobrania krwi. Pielęgniarka zacmokała z dezaprobatą. ─ Pójdę po motylek ─ stwierdziła i wstała.
Lucia zamknęła oczy i westchnęła. Tego właśnie się obawiała. Pielęgniarki miały doświadczenie w pobieraniu krwi pacjentom o różnym stanie zdrowia, ale Lucia Ochoa nienawidziła igieł. Od czasów choroby jej córka była cienka jak pergamin, żyły były słabe i ledwie widoczne. Popatrzyła na dłoń i używając jednej ręki zdjęła opaskę uciskową. Popatrzyła na kilka znajdujących się blisko siebie ukuć i westchnęła. Kiedy usłyszała dźwięk kroków nie otworzyła nawet oczu. Obróciła głowę w drugą stronę.
Pielęgniarki uwielbiały gadać i snuć teorie spiskowe. Jordan bardzo szybko przekonał się, że lepiej je mieć po swojej stronie niż przeciwko sobie. To jednak nie oznaczało, że popierał te wszystkie brednie, które czasem wychodziły z ich ust. I był pewien, że Lucia Ochoa nie zaraziła się żadną śmiertelną chorobą o swoim wyjeździe do Stanów. Nie dawała sobie w żyłę jak twierdzili co niektórzy, a stan jej naczyń krwionośnych był taki a nie inny z zupełnie innych powodów.
─ Dzień dobry ─ odezwał się pierwszy. Lucia otworzyła oczy spoglądając na niego zaskoczona. Jordan Guzman podszedł do komputera, gdzie znajdowało się zlecenie. Zerknął na zestaw badań i elektroniczny podpis lekarza.
─ Dzień dobry ─ wymamrotała Lucia. Guzman odłożył na bok wciśnięty przez pielęgniarkę motylek i odwrócił się w stronę szefowej neurochirurgii. Nie była w swojej najlepszej formie. Blada i drobna. Nie wyglądała jak lekarka raczej jak pacjentka po przejściach. Stażysta przysiadł na krześle i sięgnął po lateksowe rękawiczki. ─ Mogę? ─ zapytał łagodnie. I dopiero wtedy na niego spojrzała. Westchnęła.
─ Skoro musisz ─ odpowiedziała tylko. Jordan sięgnął po opaskę uciskową i środek dezynfekujący. Lucia wzdrygnęła się, kiedy poczuła, jak palcem przesuwa po zgięciu jej łokcia. ─ Przepraszam ─ wymamrotała ─ Nie jestem wielką fanką igieł ─ wyjaśniła. ─ Mogę je wbijać w cudze ciała, ale ─ zamilkła. Jeszcze kilka lat temu nie miała problemów z pobieraniem krwi, ale od czasu leczenia igły kojarzyły jej się jedynie z bólem i śmiercią.
─ Lekarze to najgorsi pacjenci ─ stwierdził jedynie Guzman sięgając po igłę. Zerknął na Ocha. ─ Widziałem małą Maripiose ─ zaczął świadom, że Lucia zdecydowanie woli rozmawiać o swoich pacjentach niż o stanie swoich żył. ─ Przewinąłem ją i dałem butelkę ─ dodał wbijając igłę. ─ A ona z wdzięczności mnie obrzygała ─ dodał obserwując jak do próbówki spływa cienka stróżka krwi. ─ Uroczy z niej dzieciak.
─ To prawda ─ zgodziła się z nim szatynka. Mała Maripiosa, której wycięła guza była uroczym bobasem, który przespał dwie godziny na jej klatce piersiowej. Mała nie miała matki, która by ją tuliła więc pracujący na oddziale lekarze i pielęgniarki robili wszystko, żeby maleńka nie czuła się taka samotna i opuszczona. ─ Guz był łagodny ─ poinformowała go chociaż nie musiała. Jordan zakręcił jedną fiolkę i sięgnął po kolejną. ─ Chociaż w trakcie badań znalazłam w nim trzy zęby.
─ Czytałem raport ─ odpowiedział. W guzach dość częstymi znaleziskami były zęby, włosy. ─ To prawda, że lekarz nie poinformował rodziców o guzie? ─ zapytał a Lucia prychnęła w odpowiedzi.
─ Nie pozwoliło mu na to jego sumienie. Obawiał się, że pacjentka przerwie ciążę z powodów medycznych ─ wyjaśniła mu chociaż nie musiała. Jordan był inteligentnym nastolatkiem wiedział, że w stanie Nuevo Leon aborcja była dozwolona tylko w trzech przypadkach; jej udowodniono, że była wynikiem gwałtu, z powodu ciężkich wad płodu oraz zagrożenia życia i zdrowia matki. Jedynie w stolicy kraju aborcja była zalegalizowana i powszechnie dostępna. W całym Meksyku pomoc w aborcji czy sam zabieg była traktowana jak przestępstwo i tak traktowana. ─ Tej całej sprawy by nie było, gdyby dano jej wybór.
─ Jest pani
─ Za prawem wyboru Jordan ─ weszła mu w słowo i popatrzyła na profil nastolatka. ─ Ta sytuacja ─ zaczęła i umilkła. Sama stanęła przed takim wyborem. Mogła przerwać ciążę, ale nie zrobiła tego. Nie potrafiła. To był jej mały synek. ─ Obyś nigdy nie musiał się z czymś takim mierzyć ─ dokończyła. Ostatniego czego chciała to obarczać go swoją historią.
─ Ostatnia próbka ─ powiedział. ─ Jak się czuje Gloria?
─ Dobrze ─ odparła. Słyszałam co wczoraj zrobiłeś ─ zaczęła lekarka ─ dziękuje. ─ Jordan skinął tylko głową i ostrożnie wysunął igłę i przycisnął gazik do niewielkiej ranki. Przykleił go plastrem. ─ Proszę tutaj przycisnąć ─ powiedział i wstał z próbkami podchodząc do blatu. Zaczął metodycznie przyklejać odpowiednie oznaczenia. Rozległo się lekkie pukanie do drzwi. W progu pojawił się Gideon. Lucia zamrugała powiekami zaskoczona i wstała. To był błąd. Zachwiała się jedną rękę opierając na fotelu, na którym siedziała. Gideon pokonał dzieląca ich odległość i objął ją w pasie. Oparła mu głowę na piersi oddychając szybko i płytko. Było jej niedobrze. Z pomocą byłego męża usiadła z powrotem na krześle.
─ Zawołaj kogoś dorosłego ─ poprosił Jordana. Chłopak wyszedł.
─ Gideon ─ wymamrotała Lucia. ─ To tylko zawrót głowy.
─ Przestań ─ syknął ─ Proszę cię przestań kłamać ─ powiedział i usiadł na krześle. ─ To tylko zawrót głowy, bo nie zjadłaś śniadania, schudłam tylko kilka kilogramów ─ rzucił ─ po prostu przestań udawać, że wszystko jest dobrze.
Głos ugrzęzł jej w gardle, a do środka wszedł Gabriel.
─ Zemdlałaś
─ Nie
─ Tak ─ powiedział Gideon. ─ Runęłabyś jak długa gdybym cię nie złapał ─ twierdził Ochoa posyłając byłej żonie karcące spojrzenie. ─ Kiedy będę wyniki? ─ zapytał zerkając na ustawione na specjalnej podstawce próbki krwi. ─ I potrzebujecie jej aż tyle?
─ Zleciłem rozszerzony panel badań. Standardowych u pacjentów w reemisji ─ powiedział spokojnie Gabriel. W pomieszczeniu zapadała cisza. Gideon popatrzył na swoją byłą żonę to na lekarza. Człowieka, którego znał od lat. Głosował na niego.
─ Reemisji? ─ powtórzył powoli jakby mylił go słuch.
─ Tak ─ potwierdził Gabriel i podniósł na byłego męża lekarki wzrok. Ich oczy się spotkały. Popatrzył szybko na lekarkę, która torpedowała go wzrokiem.
─ Miałaś raka? ─ to pytanie skierował bezpośrednio do byłej żony. ─ Miałaś raka i mi o tym nie powiedziałaś? ─ Był tak zaskoczony, że kolana się pod nim ugięły. Usiadł na krześle i popatrzył na Lucię. Nie patrzyła na niego tylko na swoje drżące dłonie. ─ Luli? ─ jego głos brzmiał miękko. Podniosła na niego wzrok. Od lat nikt się do niej nie zwracał.
Gabriel poruszył się niespokojnie a Jordan Guzman wycofał z pomieszczenia zabierając ze sobą próbki krwi.
─ Zabiorę cię na salę segregacji ─ zaczął lekarz. ─ Podłączymy ci kroplówkę
─ Nie
─ Lucia ─ głos zastępcy Aldo Fernandeza zabrzmiał ostro i chłodno w pomieszczeniu. ─ Słaniasz się na nogach ─ przypomniał jej. ─ Byłaś u dietetyka, którego polecił ci Aldo?
─ Gabriel ja nie mam czasu
─ Ja nie mam czasu słuchać twoich wymówek ─ warknął. ─ Mogłaś pokonać raka, ale musisz o siebie zadbać inaczej l4 potrwa dłużej niż siedem dni.
─ Położę się w swoim gabinecie ─ odpowiedziała zsuwając się z fotela. ─ Ivan jest u Glorii ─ zwróciła się do Gideona. ─ Spała, kiedy wychodziłam, ale powinna się obudzić i wiedzieć, że któreś z nas przy niej jest.
***
Coroczny wypad na ryby organizowany przez Mariano Olomedo był przez większość mieszkańców postrzegany jako elitarne wydarzenia, na które dostęp mają tylko nieliczni obywatele zamieszkujący Dolinę czy też Pueblo de Luz. Dla Allegry był zbędnym wydatkiem, gdzie najbogatsi puszyli się i stroszyli piórka. Ku jej rozczarowani rodzice nastolatki wcale nie byli wyjątkiem. Matteo dostał zaproszenie jako kapitan straży pożarnej. Matka z powodu zlecenia nie mogła mu towarzyszyć, starszy brat wymigał się „ważnymi sprawami na uczelni” więc to Allegra miała nie tyle łowić ryby co ładnie wyglądać i się uśmiechać. Uśmiechnęła się kącikiem ust, kiedy do Matteo Cruza dotarło, że nigdy tu nie zamierza łowić ryb. Przy takimi natężeniu hałasu wszystkie potencjalne zdobycze i tak czmychnęły w głębiny.
─ Żałosne ─ mruknęła pod nosem wdzięczna za to, że z domu nie rusza się bez słuchawek, a i na otwartej przestrzeni jest całkiem niezły zasięg. Wsunęła jedną maleńką słuchawkę do ucha, a potem drugą i włączyła aplikację muzyczną maksymalnie zwiększając głośność. Nie miała najmniejszej ochoty na jakiekolwiek dyskusje.
Ciemne czujne oczy szukały inspiracji wśród osób zebranych na pokładzie. Allegra większość z tych osób znała. Ze szkoły, z kolejki w aptece czy kwiaciarni matki, gdzie od czasu do czasu pomagała przy imprezach okolicznościowych. I wtedy jej wzrok padł na chłopaka w skórzanej kurtce. Jego włosami targał chłodny wiatr. Znała tę twarz. Znała nie tylko jego twarz. Przyłożyła ołówek do kartki i zaczęła szybkimi ruchami dłoni szkicować jego profil. Cholera, pomyślała. Ta twarz była tworzona nie tylko do płótna, a ona po raz pierwszy żałowała, że nie potrafi rzeźbić. Jego twarz przywodziła na myśl te ciosane w kamieniu.
Thiago Fernandez pożałował wejścia na pokład jachtu, kiedy tylko zobaczył Jose Luisa rozmawiającego z jednym ze znajdujących się tam gości. Mężczyzna stał odwrócony do Thiago plecami, ale chłopak doskonale widział jego profil. Dumnie wyprostowane plecy, nadmierna gestykulacja, a wiatr niósł jego nadęty ton. Thiago nie słyszał jego słów, ale był pewien, że rozmowa toczy się na temat edukacji i jego książki. Wyciskał ten gniot wszędzie, a on nie byłby zdziwiony, gdyby miał przy sobie jeden egzemplarz. Rzecz jasna gotowy do złożenia autografu z dedykacją. Dwudziestodwulatek przymknął powieki unosząc twarz ku górze. Ostatnie promienie słońca tego dnia łaskotały go w policzki. Gdzieś obok rozległ się radosny wybuch śmiechu. Thiago otworzył wzrok i popatrzył w stronę rufy, na której stała para. Brunet parsknął śmiechem. A on sądził, że czasy świetności „Titanica” przeminęły.
─ Romantyzm nie umarł ─ wymamrotał, a dziewczyna stojąca na rufie roześmiała się plecami opierając się o chłopaka. W chwilach takich jak te chciał być tym beztroskim nastolatkiem, który ze swoją dziewczyną wejdzie na rufę i będzie po prostu słuchał jej śmiechu. Powstrzymał się od śmiechu, gdy zobaczył jak szeryf Ivan Molina z bojową miną rusza w stronę chichoczącej brunetki. Nie słyszał słów, ale postawa szeryfa jasno wskazywała, że nie jest zachwycony romantyczną postawą nastolatką. Uśmiechnął się kącikiem ust. To musiała być Veda. Thiago co nieco słyszał o tym, że szeryf zamieszkał z wdową po Jose Balamcedzie i ich nastoletnią córką. Najwyraźniej dziewczyna weszła w fazę „randek” z czego szeryf nie był zachwycony nie był. Zirytowany chwycił znajdującą się na nadgarstku gumkę do włosów i związał je w niski kucyk. Poruszył głową na boki. Miał nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje. Popatrzył na Jose Luisa, ale on nadal stał odwrócony do niego plecami. Przesunął wzrokiem po zebranych na pokładzie i wtedy ją zobaczył. A jego głupie zdradzieckie serce wykonało fikołka.
Siedziała nieopodal ze szkicownikiem w dłoniach. Wiatr targał jej włosami, ale ona nie zwracała na to uwagi. Była skupiona. Thiago znał tę minę. Widział te minę zaraz po przebudzeniu po wspólnie spędzonej nocy. Popatrzyli sobie w oczy. „Króliczek” albo raczej Allegra przechyliła głowę na bok, a kąciki jej ust uniosły się ku górze. Ten uśmiech ściągnął oczu. Siedemnastolatka postukała palcem w tył karku. Zmarszczył brwi, a ona wywróciła oczyma i wstała. Podeszła do niego szybkim krokiem i chwyciła go za zawiązane włosy jednym pociągnięciem pozbywając się gumki do włosów. Kilka osób zerkało w ich stronę z jawną ciekawością.
─ Zdecydowanie lepiej ci w rozpuszczonych ─ stwierdziła i usiadła tam, gdzie stała kompletnie ignorując fakt, że może komuś przeszkadzać. Thiago po krótkim wahaniu usiadł naprzeciwko niej.
─ Znowu mnie szkicujesz?
─ Też wolałabym żebyś był nagi, ale nie wiem co na to strażnik Teksasu ─ ruchem głowy wskazała na Molinę który cały czas łypał na Yona i Vedę. ─ Striptizu Kate Winslet raczej by nie poparł.
─ A ja wolałbym, żebyś od razu mi powiedziała, że masz siedemnaście lat ─ odparował chłopak. Popatrzyła na niego zdziwiona. ─ Jesteś dzieckiem.
─ Dzieckiem? Misiu w tamtym kiblu nie myślałeś o mojej metryce ─ przypominała mu. ─ A gdzie się podziało stare dobre „wiek to tylko liczba?”
─ Nie sypiam z licealistkami ─ odparł.
─ Zaktualizuj bazę danych, bo to raczej już nie aktualne. Poza tym, dlaczego się tak spinasz? ─ zapytała go i zmarszczyła brwi. ─ O Jezu ─ wyrwało się Allegrze. ─ jesteś jednym z tych.
─ Jednym z tych?
─ Z kręgosłupem moralnym, który uważa, że jak przeleci nieletnią to złamie jej serce i duszę i zafunduje wieloletnią traumę, bo ona była w liceum a on był studentem.
─ To nie jest zabawne.
─ Skądże ─ odparła. ─ To jest po prostu głupie. Jeśli cię to uspokoi ─ zaczęła. ─ Nie oczekuje od ciebie niczego poza dobrą zabawą. Nie zniszczyłeś mnie więc wyluzuj Misiu. Zaskoczyłeś mnie jednak?
─ Czym? Kręgosłupem moralnym?
─ Przynależnością do grona snobów ─ odpowiedziała mu na to.
─ Do snobów? ─ powtórzył rozbawiony. ─ Przyszedłem z wujem i kuzynem ─ wyjaśnił. Allegra zmarszczyła brwi w zadumie. ─ Doktor Fernandez to mój wuj ─ wyjaśnił. Nastolatka odnalazła doktora Fernandeza i popatrzyła to na Thiago to na lekarza.
─ Jesteś synem Elodii ─ połączyła ze sobą kropki. ─ Uczy mnie matmy ─ dodała.
─ Wiem ─ dodał on. Popatrzyli na siebie. I to ona zaczęła się pierwsza śmiać. ─ I wolałabym, żeby nie dowiedziała się o ─ urwał.
─ Że bzyknąłeś jej uczennicę? Ja będę milczeć jak grób ─ zamknęła usta na klucz niewidzialnym kluczykiem. ─ No chyba, że da mi to jakieś profity. Myślisz, że postawiałby mi lepszą ocenę za robienie ci dobrze?
─ Nie licz na to ─ odparł chłopak. ─ I to między nami się już więcej nie powtórzy ─ zaznaczył.
─ Szkoda, liczyłam, że wymkniemy się pod pokład i odstawimy Kate i Leo. ─ zgromił ją spojrzeniem. ─ Dobrze już dobrze panie Moralny ─ spojrzała na niego. ─ Wolę nazywać cię „Misiem”
─ Thiago ─ podał swoje imię. Uniosła brew. ─ Mam na imię Thiago. ─ Oddasz mi gumkę do włosów?
─ Nie ─ odpowiedziała na to. ─ Nie chcesz ze mną sypiać ─ zaczęła ─ w porządku. Tego kwiatu jest pół światu, ale będziesz mi pozował?
─ Co? ─ zamrugał powiekami. Nie wiedział co go bardziej zaskoczyło jej stwierdzenie, że jak nie on to ktoś inny czy prośba o pozowanie.
─ Masz piękną twarz ─ stwierdziła po prostu. Brew studenta uniosła się do góry. Allegra przysunęła się bliżej. Ich kolana otarły się o siebie. Dziewczyna pewnie uniosła jego podbródek ku górze. Bezwiednie wyciągnęła dłoń palcem przesunęła po jego brwi.
─ Idealny łuk ─ skomplementowała. ─ I masz rzęsy, za które niektóre dziewczyny płacą fortunę u kosmetyczki. ─ paznokciami przesunęła po linii jego żuchwy. Pod opuszkami palców czuła jego zarost. Instynktownie złapał ją za nadgarstek, ale nie odsunął. Jej kciuk obrysował jego wargi. Pod palcami czuł jej spokojny puls, kiedy jego serce biło zdecydowanie niezbyt spokojnie. Nie powinna tak na niego działać a jednak działała
***
Białe spodnie z wysokim stanem i złotymi ozdobnymi guzikami podkreślały jej szczupłą talię. Dobrała do nich ciemnogranatową bluzkę z dekoltem w kształcie łódki, która odsłaniała jej obojczyki. Ivan Molina mógł zrzędzić, że odsłoniła zbyt dużo ciała, ale Veda była na niego obrażona więc każdy jego argument zbijała lodowatym milczeniem.
Ivan Molina wczorajszego wieczoru dał jej szlaban! Tygodniowy szlaban tylko dlatego, że skłamała! To było małe niewinne kłamstewko dotyczące wizyty u ginekologa. Nikomu nie stała się krzywda. Awionetka, którą wynajęła, żeby dać Yonowi trochę radości nie runęła w przepaść! Wrócili szczęśliwie do domu. I gdyby nie pracownik sadu, w którym urządzili sobie piknik ich nie nakrył nikt by się nie dowiedział o ich małej eskapadzie. Łypnęła na ojca.
Ivan jeszcze nigdy nie był tak zły jak wczoraj. Nie krzyczał. Veda dzięki krzykowi jest wstanie rozpoznać stan ducha w jakim dana osoba się znajduje. Im wyższy tembr głosu tym większa złość, a Ivan mówił spokojnie. Zbyt spokojnie jak na człowieka, który wyjął je drzwi z zawiasów i wyniósł na klatkę schodową opierając o ścianę. Veda nie mogła uwierzyć, że tata zabrał jej drzwi! Mama mu przytaknęła, a brunetka była pewna, że Elena i Salvador się pokłócili. I pokłócili się przez nią. Westchnęła cicho i popatrzyła na telefon. Elvis się nie odezwał. Nie skomentował nawet zdjęcia, które mu wysłała. A wybrała bardzo ładne zdjęcie.
─ Jesteśmy na miejscu ─ odezwał się Molina. ─ Wysiadaj. ─ Veda niechętnie opuściła samochód. ─ Gdzie masz jakąś kurtkę? ─ zapytał ją Ivan. Brunetka wsunęła na nos przeciwsłoneczne okulary.
─ Nie pasowała mi do koncepcji ─ odburknęła. ─ Nie rozumiem, dlaczego nie mogłeś zabrać na rejs ─ urwała w głowie szukając jakiegoś znajomego ojca, którego interesowało łowienie ryb ─ kogoś z komendy tylko ciągnąć tutaj mnie.
─ Chciałem spędzić z tobą trochę czasu ─ odparł na to Ivan.
─ Dałeś mi szlaban ─ wypomniała mu ─ zabrałeś drzwi ─ przypomniała. ─ Będziemy spędzać ze sobą dużo czasu, skoro nie będę mieć prywatności. Poza tym ja nic nie wiem o łowieniu ryb ─ dodała. ─ Nie mówiąc już o zanieczyszczeniu środowiska. ─ Wiesz, ile chemikaliów ─ przerwała swoją tyradę i zatrzymała się gwałtownie, kiedy jej ciemne oczy padły na zacumowany jacht. Zsunęła z nosa okulary i zaczepiła je na czubku głowy.
─ To nasza łudź? ─ zapytała go.
─ Tak, Mariano Olomedo co roku wynajmuje tę łudź
─ Jacht ─ poprawiła go mimowolnie Veda. ─ To nie łudź to jacht. ─ Ivan zatrzymał się podszedł do córki.
─ Pływa po wodzie? ─ zapytał ją. Pokiwała głową. ─ Tak więc to łudź. Idziemy?
─ Tak pływa po wodzie, ale to elegancki jacht ─ odpowiedziała na to brunetka idąc za ojcem.
─ Tak, a co się stało z zanieczyszczeniem środowiska? ─ zapytał ją.
─ Jeden rejs więcej niczego nie naprawi ─ odpowiedziała. Ivan połknął uśmiech, ale chwycił jej dłoń kiedy chciała chwycić z tacy kelnera kieliszek z szampanem. ─ Jesteś niepełnoletnia. ─ przypomniał jej. Veda nic nie odpowiedziała tylko zrobiła kilka kroków przed siebie. Jacht był piękny. Ivan podał jej szklankę z wodą. ─ Dzięki.
─ Robi wrażenie co? Szeryfie Molina ─ przywitał się z mężczyzną Wolfgang. Veda obróciła się i popatrzyła na bruneta. ─ Cześć, Veda. ─ przywitał się z dziewczyną. ─ Pięknie wyglądasz.
─ Dzięki ─ ujęła Wolfa pod ramię. ─ Co ty tutaj robisz?
─ Wujek mnie wyciągnął ─ wyjaśnił. ─ Przyszedłem razem z kuzynostwem ─ dodał.
─ A jest może twoja mama? ─ zapytała go. ─ Tata miałby towarzystwo ─ zauważyła. ─ I nie łaził za nami ─ dodała półgłosem.
─ Kręci się tutaj ─ odpowiedział chłopak.
─ Słyszałeś tato? ─ zwróciła się do ojca dziewczyna. ─ Masz znajomą w swoim wieku ─ obróciła się ─ to może poszukasz mamy Wolfa i dotrzymasz jej towarzystwa?
─ Pozwól, że sam będę szukał sobie towarzystwa ─ odpowiedział na to Molina łypiąc na idącego obok córki Wolfa. Nie ufał temu chłopakowi za grosz.
─ Andrea! ─ Ronnie Russo chwyciła w pasie córeczkę podnosząc ją ku górze. Dziewczynka wydała z siebie pełen niezadowolenia pisk ─ Zwolnij, Myszko ─ oparła sobie małą na biodrze. ─ Cześć Wolf ─ przywitała się z nastolatkiem. Brunet zrobił krok do przodu i wziął od niej dziewczynkę.
─ Cześć księżniczko ─ przywitał się z siostrą cmokając ją głośno w policzek. Rea roześmiała się radośnie i zamachała nogami kopiąc brata w żebra. Skrzywił się i postawił ją na pokładzie trzymając za rączkę. Mała pociągnęła go za rękę robiąc kilka kroczków do przodu. ─ Zaraz wrócę ─ zwrócił się w stronę nastolatki i ruszył za dziewczynką, która uznawała bieganie po pokładzie za świetną zabawę.
Veda popatrzyła na Ivana, a za jego plecami dostrzegła znajomą chłopięcą sylwetkę. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Yon także ją zauważył. Zatrzymał się spoglądając na dziewczynę to na policjanta stojącego obok niej. Miał wybór albo Veda albo Estrada. Wybrał Vedę.
─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytała go. ─ Nic nie mówiłeś, że będziesz na rejsie. Mnie zmusił tata ─ dodała ─ i zabrał mi drzwi ─ dorzuciła jeszcze. Yon popatrzył na szeryfa to na Vedę. Nastolatka chwyciła go za rękę. ─ Chodź ─ pociągnęła go. ─ Wiesz, że nigdy nie płynęłam jachtem? ─ wyznała mu idąc go z nim stronę rufy. Oparła dłonie na barierce. ─ Piękny widok.
─ Jeśli ktoś lubi brudną rzekę ─ skomentował. ─ I zatrute ryby.
─ Yon ─ obróciła się i uderzyła go w ramię. ─ Rejsy są romantyczne.
─ Może, te we dwoje ─ powiedział niechętnie. ─ Ten jest pełen starych pryków. ─ dodał. ─ Veda tutaj cuchnie rybą ─ dziewczyna pociągnęła nosem i skrzywiła się.
─ Można się do niego przyzwyczaić ─ stwierdziła obracając się do niego plecami. Objęła się ramionami i potarła je.
─ Zimno ci? ─ zapytał. ─ Gdzie ty masz kurtkę?
─ Miałam nadzieję, że tata się ze mną podzieli ─ wyznała zgodnie z prawdą. ─ To jednak się nie stanie więc trochę zmarznę. ─ Yon westchnął i ostrożnie ściągnął sweter.
─ Masz ─ podał jej przez ramię swój ciemnozielony sweter ─ ale jest do zwrotu ─ zaznaczył.
─ Dziękuje ─ wzięła od niego ciepłe okrycie i włożyła. ─ I właściwie jest jeszcze jedna jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić ─ zaczęła dziewczyna. ─ Znasz film „Titanic?” ─ Chłopak zmarszczył brwi. Byli na jachcie więc skojarzenie nasuwało się samo. Stali przy rufie i kiedy uświadomił sobie te dwie rzeczy z jego ust wyrwało się krótkie:
─ Nie
─ Nie znasz Titanica? ─ zdziwiła się Veda.
─ Nie będę odstawiał z tobą Titanica.
─ Dlaczego nie?
─ Veda to głupie ─ stwierdził.
─ Nie Yon ─ zaprotestowała. ─ To romantyczne ─ ponownie się obróciła w jego stronę. ─ To bardzo romantyczny film.
─ Taa jasne, facet umarł, bo laska nie podzieliła się z nim kawałkiem drzwi ─stojąca naprzeciwko niego dziewczyna popatrzyła na niego w milczeniu.
─ Skoro ty nie chcesz to poproszę kogoś innego ─ wyminęła go. Yon w przypływie impulsu chwycił ją za dłoń. Popatrzyła na niego, to na ich splecione palce.
─ Zrobię to ─ skapitulował nastolatek. ─ Spędziłem z tobą ─ zaczął ─ bardzo miły dzień ─ dodał. ─ Jestem ci dłużny.
Rozpromieniła się, a uśmiech jaki pojawił się na jej ustach sięgnął oczy. Zrobiła krok do przodu, a ona stanęła odwrócona do niego plecami.
─ Nie pozwolisz mi spaść? ─ zapytała stawiając stopę na pierwszym stopniu.
─ Nie, złapię cię ─ zapewnił ją i objął ją w pasie. Stanął za jej plecami i zerknął na jej twarz. Veda zamknęła oczy. Wiatr tańczył z jej włosami, a słońce rzucało światło na jej piegowate policzki. Objął ją drugą ręką.
─ Otwórz oczy ─ szepnął jej do ucha. Veda zatrzepotała powiekami i je uniosła ku górze. Słońce chyliło się ku zachodowi. Popatrzyła na Yona, który trzymał ją w ramionach skupiony i czujny. Oparła głowę o jego ramię.
Śmiała się lekko, beztrosko – cała sobą chłonęła chwilę. To była jej scena, jej „Titanic”. Czuła jednak coś jeszcze, jego pewny mocny uścisk na jej tali. Teraz ściskał ją inaczej. Mocnej
Jakby chciał powiedzieć bez słów: „jesteś moja, nie puszczę”. To był tylko gest, ale serce Vedy trzepotało w piersi jak skrzydła motyla.

Emma zgodziła się towarzyszyć Joaquinowi w trakcie rejsu Mariano Olomeda. Sączyła małymi łykami ulubione białe wino wpatrując się w horyzont. Na jachcie panowała przyjemna dla ucha cisza. Goście obecni na rejsie próbowali się otrząsnąć z wydarzeń, które miały miejsce kilka minut temu. Gospodarz siedział na jednej z kanap otoczony przez lekarzy zapewniających, że wszystko będzie dobrze. Emma westchnęła kątem oka dostrzegając Joaquina. Brunet stanął obok niej. Jedną dłoń oparł na barierce uniemożliwiając jej odejście.
─ Jesteś piękną kobietą ─ zaczął. Szatynka uniosła brew.
─ A od kiedy ty jesteś facetem, który prawi kobiecie komplementy? ─ zapytała go zdziwiona.
─ Nie możesz po prostu powiedzieć „dziękuje”? ─ zapytał ją
─ Nie lubię pięknych słówek ─ odparowała zadzierając głowę do góry. ─ Ani pustych obietnic. Na tym etapie znajomości powinieneś to wiedzieć.
─ A ty powinnaś wiedzieć, że nie mogę i nie zamierzam ci niczego obiecywać ─ odparował.
─ To po co jest ten cały wstęp? ─ zapytała go.
─ Po to, bo próbuje ci się oświadczyć! ─ odwarknął. Emma umilkła w jednej chwili. Jej usta rozchyliły się nieznacznie. Kilka osób zerkało w ich stronę ─ możesz więc się zamknąć i mnie posłuchać? ─ brunetka bezwiednie skinęła głową. ─ Emmo ─ jej imię wypowiedział miękkim chociaż drżącym głosem. Ściągnął przeciwsłoneczne okulary i schował je do kieszeni marynarki. Spojrzał jej w oczy. ─ nie uklęknę, bo nie pozwala mi na to kolano ─ zaczął ─ ale wiem, że nie oczekujesz o de mnie wielkich gestów czy słów ─ urwał ─ Cholera nie patrz tak na mnie ─ wymamrotał. Uśmiechnęła się kącikiem ust. On pochylił się nad nią ─ ale obiecuje ci, że zabije każdego kto spróbuje skrzywdzić ciebie lub twoje dzieci ─ Emma otoczyła rękoma jego szyję ─ wyrwę im zęby i zrobię z nich naszyjnik. ─brunetka odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. ─ Obiecuje, że moje interesy nigdy nie wpłyną na twoje życie. I jedyne czego od ciebie chcę to twoja kasa. ─ jego ręce otoczyły jej talię. Przyciągnął ją do siebie układając ręce niebezpiecznie blisko jej pośladów. ─ I oczekuje odrobiny seksu ─ szepnął. Parsknęła śmiechem w jego szyję. Chciał ją pocałować, ale przyłożyła palce do jego ust.
─ Musisz zadać pytanie ─ oznajmiła. ─ Bez tego nie będzie pocałunków ─ w jej oczach błyskały psotne ogniki.
─ Emmo ─ zaczął ─ zostaniesz moją żoną? ─ zapytał ją. Ujęła jego twarz w swoje dłonie i go pocałowała. Oddał pocałunek.
─ Nie zapomniałeś o czymś? ─ zapytała go. Joaquin sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej czarne pudełeczko. Otworzył je. Emma patrzyła na pierścionek to na Joaquina. Mężczyzna wyciągnął go i wsunął na palec. Wargami musnął jej dłoń. Przyciągnął ją do siebie.
─ Zadowolona? ─ szepnął jej do ucha.
─ Tylko jeśli później klękniesz ─ odpowiedziała. Pokręcił w rozbawieniu głową i ponownie ją pocałował. Za ich plecami rozległy się wiwaty i oklaski.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:47:20 14-09-25    Temat postu:

TEMPORADA IV, CAPITULO 082 cz. 1
FELIX/YON/LIDIA/IZZIE/QUEN/NACHO/OLIVIA/VERONICA/MARCUS/JORDAN


Nigdy nie spodziewał się, że będzie odgrywać scenę z Titanica na luksusowym jachcie. Zawsze musiał być ten pierwszy raz, a Veda zasłużyła, bo zrobiła mu miłą niespodziankę. Wzdrygnął się jednak, kiedy na chwilę został oślepiony lampą z telefonu komórkowego i nie szczędził w słowach. Dopadł do chłystka, który ośmielił się zrobić mu zdjęcie, złapał go za przód jego marynarki – gość ubierał się jak jakiś goguś z country klubu – i przyszpilił go do barierki.
– Ostatnio testujesz moją cierpliwość, Gaudini – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Lubisz robić mi zdjęcia i wstawiać na tego swojego głupiego bloga, tak? Może ostatnim razem nie wyraziłem się zbyt jasno, więc co ty na to, żebym wyrzucił cię za burtę, żebyś nauczył się trochę pokory?
– O co tyle krzyku, myślałem, że lubisz pozować! Wciąż wstawiasz fotki na insta, jeśli już, to robię ci przysługę! – Mario próbował się wyszarpnąć, ale palce Yona zakleszczyły się na jego ubraniu tak skutecznie, że nie było to możliwe. – Chyba chcesz, żeby ludzie widzieli, jaki z ciebie ogier, nie?
Abarca w pierwszej chwili nie miał pojęcia, o co mu chodzi, ale po chwili dotarło do niego, że przecież na zdjęciach musiała znaleźć się też Veda i wyglądali na parę na romantycznym rejsie. Nie chciał, by koledzy ze szkoły pomyśleli, że się z nią spotyka.
– Nie, nie chcę, żebyś się zakradał i robił mi fotki z ukrycia jak jakiś pieprzony paparazzi!
– Paparazzo.
– Co k***a?
– W liczbie pojedynczej to „paparazzo”, a nie „paparazzi”. Mam ojca Włocha, mierzi mnie przeinaczanie włoskich słów.
– Dobra, makaroniarzu, zaraz będziesz inaczej śpiewał. – Kapitan drużyny z San Nicolas wykorzystał, że był większy i silniejszy i uniósł chłopaka tak, że prawie przewiesił go przez poręcz.
– Auaaa, to Armani! – Mario jęknął żałośnie, z rozpaczą obserwując, jak Yon rozciąga mu klapy drogiej marynarki. – Usunę fotki, Jezu!
Abarca puścił go, ale nie odsunął się, dopóki szkolny dziennikarz nie wykasował wszystkiego.
– Masz mnie za idiotę, Gaudini? Usuń też z chmury, pajacu – dodał, a kiedy Mario udawał, że nie wie, jak to zrobić, sam wyrwał mu telefon i upewnił się, że zdjęcia zostały usunięte. – Obrzydliwe – skwitował na koniec, kiedy zobaczył, że jego galeria pełna jest fotografii innych uczniów, którzy zdecydowanie nie wyrazili na nie zgody.
– No co? Daje publice to, czego chce. – Mario wzruszył ramionami.
– Niezły z ciebie poeta. Mario, tak? – Felix Castellano pojawił się znikąd, zachodząc ich obu od tyłu. Nawet Yon wzdrygnął się lekko, kiedy zobaczył cień wyższego chłopaka nad sobą. – Lubisz dodawać ciekawe podpisy do swoich fotografii, prawda? Cytaty ze sprośnych piosenek, przekleństwa, obsceniczne metafory…
– Nie wiem, o czym mówisz. – Koleś poprawił marynarkę i próbował wyminąć pływaka, ale ten zagrodził mu drogę. – To znęcanie się nad słabszymi! – oburzył się, kiedy próbował zrobić to samo z drugiej strony, ale tam napotkał Abarcę.
– Idź się poskarż tatusiowi. Ach nie, jego tutaj nie ma. – Yon uśmiechnął się lekko, czując się jak ryba w wodzie. Zdarzało mu się gnębić takie ofermy, a ten wyjątkowo sobie zasłużył.
– Nie jesteś niewiniątkiem, Mario. – Felix przeszedł do ataku. Wyciągnął z kieszeni komórkę i pokazał mu profil na instagramie z okropnymi zdjęciami dziewczyn. – La_descarada_69 – to twój profil?
– Nie mam pojęcia, co insynuujesz…
– Wracaj tu, gnojku. – Abarca pociągnął go za kołnierz od marynarki i przytrzymał mocno, kiedy ten znów próbował czmychnąć. Z zaciekawieniem spojrzał na ekran telefonu Felixa i na jakiego twarzy pojawiło się zrozumienie. – To twoja sprawka.
– Nie wiem, o co mnie oskarżacie. Jestem niewinny!
– Przed chwilą widziałem twoją galerię w komórce, masz mnóstwo zdjęć dziewczyn, przestań chrzanić! – Piłkarz nie cierpiał, kiedy ktoś próbował zrobić z niego idiotę.
– O Jezu, jakbyś ty nie miał gorszych rzeczy w telefonie! – Mario wywrócił oczami, dając za wygraną i przestając się wykręcać. – I jakbyś nigdy nie korzystał z tego profilu! Widzę, kto ogląda story…
– Jesteś oblechem, Gaudini. – Yon spojrzał na niego jak na karalucha, a kiedy ponad nim dostrzegł minę Castellano, poczuł w obowiązku, by się wytłumaczyć. – Kumple czasem wysyłają mi różne linki, skąd mam wiedzieć, do czego prowadzą? Mogłem się domyślić, że to ty stoisz za tym instagramem, tylko taki przegryw jak ty mógłby coś takiego zrobić, wiedząc, że sam nie ma szans, by kiedykolwiek zobaczyć cycki na żywo.
– To nie jest mój profil, okej? Odwalcie się ode mnie obaj. – Mario strzepnął niewidzialny pyłek z ramienia marynarki. – To otwarte konto, każdy może tam publikować, nie mam z tym nic wspólnego.
– Nie ściemniaj, Mario, jesteś przewodniczącym klubu audiowizualnego i kółka dziennikarskiego. Prowadzisz media społecznościowe liceum w San Nicolas, a na wielu z tych zdjęć widnieje twój znak wodny. – Felix przypomniał sobie wszystko, co udało mu się ustalić w Veronicę. Kiedy patrzył na Maria, widział, że stereotyp się zgadzał.
– Idiota – skwitował raz jeszcze Yon.
– Och, patrzcie, detektyw się znalazł. – Mario z oburzeniem znosił te oskarżenia. – Zobacz sobie, możesz prześledzić IP urządzeń, jest ich mnóstwo. Nie jestem właścicielem tego profilu. Czy zdarzyło mi się tutaj coś wstawić? Owszem, ale nie tylko mnie. Ludzie to uwielbiają.
– Jeśli nie ty jesteś właścicielem, to kto nim jest i dlaczego tyle osób ma dostęp do danych logowania? – Wewnętrzny śledczy Castellano pracował na zwiększonych obrotach.
– Bo ja im je udostępniłem. Eh, nic nie kumacie. – Gaudini westchnął tylko i przeszedł do wyjaśnień, jakby właśnie tłumaczył im, że dwa plus dwa jest równe cztery. – Dostałem kiedyś anonimową wiadomość z linkiem do tego konta i danymi, więc rozkręciłem to trochę i puściłem w eter.
– Jak to dostałeś wiadomość, od kogo?
– Była anonimowa, głąbie, przecież mówię. – Mario może i był mniejszy i słabszy, ale miał charakterek i lubił podskakiwać silniejszym. – Nie wiem, od kogo była, ale nie wnikałem.
– Kiedy to było? – Castellano czuł, że ma mętlik w głowie. Kiedy już wydawało mu się, że rozwiązał jedną zagadkę, pojawiała się kolejna.
– A bo ja wiem, jakiś rok temu. Właściwie to zaraz minie równy rok, bo przysłano mi to przed walentynkami rok temu.
Felix gorączkowo przejrzał profil w poszukiwaniu starych postów. Yon obserwował go uważnie.
– Ty też jesteś zbokiem, Castellano? Mogłem się domyślić. Dlaczego Vero się z tobą zadaje? Pewnie nie wie, że walisz konia do jej półnagich zdjęć w Internecie!
– Ogarnij się, Yon, ja próbuje ustalić, kto za tym stoi. – Siedemnastolatek skarcił wzrokiem znajomego z konkurencyjnej szkoły i w końcu odszukał posty ze stycznia i lutego 2015 roku. – Do tego momentu pojawiały się głównie posty o Dalii, a potem profil się rozrósł i zaczął uwzględniać inne dziewczyny z San Nicolas i z innych szkół.
– Jak to Dalii? – Yon wkurzony wyrwał Felixowi komórkę z rąk, by się przekonać. Rzeczywiście zmarła przyjaciółka była na większości zdjęć i choć nie było na nich widać twarzy, nie było mowy o pomyłce – jej numerek drużynowy i długie, zgrabne nogi były bardzo charakterystyczne. – Co to, jakiś pieprzony stalker czy co?! – Spojrzał na Castellano, szukając wyjaśnień.
– Tak mi się wydaje, jeszcze tego nie rozgryzłem. – Syn Basty’ego poczuł się bezsilny, bo nadal nie był blisko rozwiązania tej sprawy. – Próbuję zrozumieć, co mogło się wydarzyć, że osoba, która wcześniej ją stalkowała, właściwie to oczerniała w mediach, dodając te obrzydliwe, świńskie podpisy i zdjęcia, nagle straciła zainteresowanie. Przyjaźniłeś się z nią, nie zauważyłeś niczego podejrzanego? – zwrócił się do Abarci z nadzieją. Był dupkiem, ale zależało mu na przyjaciołach, a przynajmniej tak chciał myśleć.
– Dalia zawsze była duszą towarzystwa, wciąż kręciło się wokół niej sporo typów. Ona jednak świata nie wiedziała poza Guzmanem. Nie wiem co ci mogę powiedzieć, nie zadawała się raczej z ofermami, którzy robiliby jej zdjęcia.
– Może chłopak, któremu dała kosza? Mówisz, że było ich sporo, ale Dalia chodziła z Jordanem…
– Wtedy już ze sobą nie chodzili – przypomniał sobie Yon, wytężając pamięć. – Zerwali w jego urodziny we wrześniu, potem na chwilę się zeszli po sylwestrze, a właściwie kij ich tam wie, co między nimi było. W każdym razie Dalia chodziła jak nowo narodzona, cała w skowronkach. Mówiłem jej, że niepotrzebnie sobie robi nadzieję, bo Jordan kocha się w innej, ale nie słuchała.
– Więc byli ze sobą niezobowiązująco, tak? – Felix czuł się nieswojo, wypytując o intymne szczegóły życia byłego przyjaciela, ale to kluczowe dla śledztwa, więc musiał jakoś wytrzymać.
– Nie wiem, moim zdaniem on ją zwodził. Miziali się pod trybunami i takie tam. Ale potem gruchnęła ta plotka i Jordan strasznie się wkurwił i zwyzywał ją przy całej szkole. Skurwiel.
– Jaka plotka?
– No wiesz… – Abarca trochę się zmieszał. Podrapał się po czole, nie wiedząc, jak to ugryźć. Rzucił szybkie spojrzenie Mario, jakby chciał pokazać, że nie zamierza przy nim rozmawiać. Gaudini jednak tylko się roześmiał.
– Proszę cię, ten news pojawił się pierwszy na moim blogu i nigdy nie został potwierdzony. Chodziło o sprawę Franklina Guzmana.
– Jaką sprawę Franklina? – Felix zamienił się w słuch. O co mogło chodzić, że wszyscy zachowywali się w ten sposób?
– Pewne źródło głosiło, że jego śmierć nie była wypadkiem i celowo wjechał na drzewo.
– To niedorzeczne. – Felix postanowił stanąć w obronie zmarłego kolegi, nawet jeśli nie znał sam wszystkich szczegółów. Nie podobało mu się omawianie takich spraw z obcymi. – Co to za „źródło”? Kolejna anonimowa wiadomość na instagramie?
– Jakbyś zgadł. – Mario zaskoczył go swoją odpowiedzią. – Dostałem cynk, że tak właśnie mogło być i że Dalia Bernal o tym rozpowiada. Więc napisałem artykuł. No co? Sam jesteś dziennikarzem, Castellano, wiesz przecież, że trzeba publikować to, czego chcą ludzie.
– Nie, Mario, nie publikuje się niesprawdzonych faktów.
– Ale Dalia sama o tym rozpowiadała! No a przecież nie wymyśliła sobie tego sama, wiedziała od Jordana. No chyba kto jak kto, ale Guzman by wiedział, co naprawdę wydarzyło się w tym samochodzie, nie? Chyba że druga plotka była prawdziwa i sam rozpowiedział tę, żeby odwrócić uwagę od faktu, że inni uważają, że to jego wina. No wiesz, że to on prowadził i to on zabił Franklina, ale wszystko zamieciono pod dywan.
– Ja pierdzielę, Mario, większej bzdury w życiu nie słyszałem. Jesteś nienormalny. – Felixowi zrobiło się po prostu przykro. Nie miał pojęcia, że o Jordanie krążyły aż takie opowieści. Zerknął z ciekawości na tego plotkarskiego bloga z San Nicolas, w końcu sam prowadził anonimową działalność jako Kryształowy Głos, ale w życiu nie przyszłoby mu do głowy, by tak postąpić samemu.
– W każdym razie moje źródło mi to przekazało, puściłem to w eter, a skoro Jordan definitywnie zerwał z Dalią i zgnoił ją przy całej szkole, no to chyba coś musiało być na rzeczy, nie? Dalia zresztą rozumem też nie grzeszyła…
– k***a, Gaudini, naprawdę cię dzisiaj wywalę za burtę! – W oczach Yonatana pojawiły się groźne błyski. Dalia nie zasłużyła, by mówić o niej w ten sposób.
– Jezu, dobra już nic nie mówię. Próbuję tylko powiedzieć, że to nie ja jestem odpowiedzialny za tego insta, ja tylko przesłałem to dalej. Może jeszcze jakieś pytania czy kończymy to przesłuchanie? – Chłopak stanął zniecierpliwiony z rękoma założonymi na piersi, czekając na to, czego jeszcze mogą od niego chcieć.
– Tylko jedno. – Felix nagle coś skojarzył. Przeklikał się przez media społecznościowe, wyszukał pewien profil, po czym pokazał go Mariowi. – Czy ta osoba oglądała posty albo wysyłała coś na konto „la_descarada_69”?
– Proszę, proszę, ktoś tutaj bardzo się zaangażował i odrobił zadanko domowe. – Gaudini uśmiechnął się złowieszczo, kiedy zobaczył zdjęcie profilowe, które pokazał mu syn policjanta. – Tak, przyznaję, że otrzymałem wiadomość od tego dżentelmena i tak, jego prośba została zrealizowana i zdjęcia zamieszczone. Mogę już iść?
– Spierdalaj. – Yon machnął na niego ręką, a kiedy zniknął, zwrócił się do Castellano. – Po co go wypytujesz o Daniela Mengoniego, co on ma z tym wspólnego?
– Wysłał zdjęcia swojej byłej dziewczyny, Marty Landeros, z prośbą o publikację z obelżywym napisem. To chyba nie pasuje do miłego i uczynnego chłopca z katolickiej rodziny, nie uważasz? – Castellano miał coraz więcej powodów, by nie lubić syna Marleny. – To revenge porn.
– W sensie z zemsty za zerwanie opublikował jej pikantne fotki, które sama mu wysłała, kiedy byli razem? Jaki facet dzieli się takimi rzeczami z innymi? Ja pierdolę. – Yon, choć sam nie był niewiniątkiem, poczuł odrazę. Co innego prosić dziewczynę o takie zdjęcia, jak to często robił z Cillą, sam wysyłając jej swoje, a co innego pokazywać je potem swoim kumplom albo jeszcze gorzej – całej szkole i całemu Internetowi. – Ten Mengoni to jakiś popapraniec? Wiem, że kochał się w Dalii, ale chyba nie sądzisz, że on to zaczął?
– Niczego nie wykluczam. Dalia zerwała z nim po koloniach tuż przed rozpoczęciem liceum, mógł być zraniony i czuć się zdradzony, może później coś między nimi było i ona zrobiła mu nadzieję, która później legła w gruzach? To była śliczna dziewczyna, podobała się wielu chłopakom.
– Nie ma mowy – Dalia od pierwszego dnia liceum gadała tylko o Jordanie, to było męczące. Mówię ci, że zakochała się na zabój. Nie zwodziła innych kolesi, bo żaden inny jej nie interesował.
– Ale chyba miała innych chłopaków? Ona i Jordan zaczęli ze sobą chodzić dopiero jakoś w drugim semestrze drugiej klasy, tak?
– Tak, spotykała się z kilkoma gamoniami, ale z żadnym na poważnie. Takie tam trzymanie za rączkę i kilka buziaków, czy to właściwie się liczy?
– No nie wiem, może dla kogoś takiego jak Daniel kilka buziaków wystarczy, by uznać to za poważny związek.
– Castellano, jesteś albo genialnym detektywem albo cholernym wścibskim psem, który szuka niepotrzebnie sensacji.
– Wiem, jak to brzmi, ale nie daje mi to spokoju. – Felix poczuł się w obowiązku, by go o tym poinformować. – I moja intuicja podpowiada mi, że ostatnie wydarzenia są związane z tym instagramem, to nie jest przypadek.
– O czym mówisz? – Yon nie do końca rozumiał, o co chłopakowi chodzi. Na chwilę nawet zapomniał, że jest na niego wściekły, bo przyjaźnił się z Veronicą i na pewno też do niej wzdychał.
– O wężu w szafce Izzie Gomez. Wiem, że to nie ty – zapewnił go po raz kolejny. – Ale czuję, że ktokolwiek to był, takie praktyki nie są mu obce i już nie raz odwalał takie numery.
– I co, złapiesz go?
– Spróbuję.

***

Nie spodziewała się znaleźć odpowiedzi w skrzynce na listy, więc tym bardziej uradowała się na jej widok, kiedy w czwartek rano wybrała się do sadu Delgado. Chciała zostawić kolejną wiadomość i poinformować swojego zamaskowanego przyjaciela o incydencie na jachcie poprzedniego wieczora. Uznała, że powinien o tym wiedzieć, by poprowadzić dalej śledztwo w sprawie toksyn z DetraChemu – w końcu sam twierdził, że brakuje mu dowodów, by posłać strzałę Marlenie Mengoni, która zresztą na niego dybała i chciała go za wszelką cenę zdyskredytować. Lidia nie wątpiła, że nauczycielka maczała pace we wczorajszym artykule w „Bella Notte” – w końcu właścicielem gazety był Włoch, zapewne jej dobry znajomy.
Z uśmiechem na ustach wyciągnęła karteczkę od El Arquero ze skrzynki – powoli zaczynał jej ufać na tyle, by wymieniać z nią listy, a z tego mogła być dumna. Entuzjazm opadł jednak tak szybko, jak się pojawił, kiedy przeczytała, co napisał. Powiedzieć, że była zawiedziona, to jak nic nie powiedzieć – Lidia Montes była po prostu wściekła.
– Oho, co to za zrywanie się o świcie? – Fabricio zagadnął ją, kiedy zobaczył, że skrada się z powrotem do domu. Miał na nią oko na prośbę Conrada, ale Lidia była sprytna i często udawało jej się przemknąć niezauważenie. Guerra przygotowywał śniadanie w kuchni Saverina, czując się jak u siebie w domu, ale po minie dziewczyny widział, że chyba nie miała ochoty na posiłek. – Nie znam nikogo, kto wstawałby tak wcześnie, by iść na wagary. Po angielsku mówimy – play hooky.
– Nie idę na żadne wagary – obruszyła się, choć nie była zła na niego, jemu po prostu oberwało się rykoszetem.
– Ktoś tutaj wstał lewą nogą. – Fabricio wlał ciasto na gofry do gofrownicy z lekkim uśmiechem, bo Lidia była dzisiaj wyjątkowo humorzasta. – Wiesz, jak to powiedzieć po angielsku? – Bombardował ją takimi pytaniami, sprawdzając jej wiedzę z zakresu angielskich słówek i idiomów, co czasami kompletnie ją zaskakiwało. Kiedy poprosiła go o korepetycje z języka obcego, nie sądziła, że będą nastawione na konwersacje i użyteczne słownictwo – myślała, że wykuje z nią testy na pamięć i przerobi podręcznik. Sposób Guerry dużo bardziej jej się podobał i naprawdę sporo się nauczyła, domyślając się wielu rzeczy z kontekstu, kiedy ten używał swojego brytyjskiego akcentu. Często mówił do niej całkowicie po angielsku, żeby się z tym osłuchała, a kiedy nie rozumiała, nie tłumaczył od razu na hiszpański, tylko opisywał dane słówko, by w końcu sama do tego doszła. Dzisiaj jednak nie miała humoru do tych gierek. – Get out of bed on the wrong side. – Sam sobie odpowiedział na to pytanie, kiedy ona nabuzowana stała już przy schodach i zaciskała dłoń na poręczy. – Wstałaś z łóżka nie z tej strony, co trzeba i masz kiepski humor. Are you feeling a bit under the weather today, Lidia? Lidia?
Dziewczyna wyglądała jakby mogła zabić go wzrokiem i chyba już w ogóle go nie słuchała, więc się zatroskał.
– A jak powiedzieć po angielsku, że wszyscy faceci są beznadziejni? – Prychnęła głośno i wbiegła na górę do swojego pokoju, trzaskając drzwiami, by wyrazić swoją frustrację. Fabricio podrapał się po głowie, nie wiedząc, o co chodzi.
„Dzięki” – jedno krótkie, bezpłciowe słowo. Ona tak ryzykowała, wypruwała sobie flaki, codziennie zrywała się z rana, leciała po szkole do sadu Delgado, żeby tylko przekazać mu informacje, a on miał czelność napisać zwykłe „Dzięki”. Nawet nie „Dziękuję, Lidio, doceniam to.” – to by jeszcze przełknęła – ale to było zwykłe, krótkie, koleżeńskie „Dzięki”.
– Dupek – warknęła sama do siebie, podchodząc do nocnego stolika, chwytając frezję z origami i ciskając nią do kosza na śmieci. Wściekłe spojrzenie spoczęło na pięknej rzeźbionej pozytywce i szybko się opamiętała, nurkując z powrotem po papierową ozdobę. Za bardzo dawała ponieść się emocjom, przecież Łucznik był strasznie zajęty, nie miał czasu pisać do niej (romantycznych) listów. – Nie, to ja jestem idiotką – dodała, kiedy dotarło do niej jak niedojrzale się zachowuje. Słowa Quena na wczorajszym rejsie były oburzające – sugerował on, że zakochała się w El Arquero, ale nic bardziej mylnego! Lubiła go, podziwiała, była trochę zauroczona jego poczuciem sprawiedliwości i lojalności, ale bywały w końcu takie chwile, kiedy ją drażnił. Poza tym był obcy, był dorosłym mężczyzną, a ona tylko głupią nastolatką. – Quen naprawdę lubi opowiadać głupoty – przekonała sama siebie, chwytając swoją torbę do szkoły.
– Dzisiaj mecz, jak twój nastrój? Ostatnio trochę dałaś się ponieść. – Rosie przypomniała jej, kiedy witały się na szkolnym korytarzu.
– Trochę. Cieszę się, że jesteś w szkole – kryłam cię, ale powoli kończą mi się wymówki. Dla mnie samej również – dodała, wzdychając, bo kłamanie dorosłym nie było trudne, ale kłamanie Conradowi to wyższy poziom i czuła się z tym źle. – Ostatnio tyle się dzieje, że aż się we mnie gotuje.
– To pewnie zespół napięcia przedmiesiączkowego, chciałabyś zamordować dosłownie wszystkich – zauważyła córka Toni i Francisca, kiedy Lidia przymrużonymi oczami odprowadziła wzrokiem Giacomo Mazzarello do pokoju nauczycielskiego.
– Dzisiaj będę oazą spokoju – zapewniła przyjaciółkę, wydmuchując powoli powietrze i przymykając powieki, by pokazać, że próbuje się zdystansować. Wcale jednak w to nie wierzyła. Po ostatnich ekscesach, szczególnie po wczorajszym zajściu na statku, cały czas odczuwała silne emocje, które nie tak łatwo udawało się wyładować. – Lidia Montes nie wpakuje się dzisiaj w żadne kłopoty. – Ponowny długi wydech miał zapewne podkreślić jej afirmację. – Lidia Montes będzie odpowiadała dobrocią, nawet jak ktoś ją wkurzy. Lidia Montes wcale nie ma ochoty kopnąć niektórych osób w krocze…
– Nie mów tego na głos, to nie przystoi kandydatce na urząd przewodniczącej. – Rosie pokręciła głową z cichym śmiechem. Lidia się starała, ale nie zawsze jej wychodziło.
– Masz rację, muszę wziąć się w garść. Quen brutalnie mnie uświadomił, że nie obiecałam niczego uczniom i że powinnam się bardziej postarać. Wkurza mnie. – Skrzywiła się, bo choć kilka ostatnich pomysłów przyjaciela było niedorzecznych, w tym jednym akurat miał rację – Lidia miała bardziej holistyczne podejście, chciała od razu zmieniać świat i nie pomyślała, że powinna najpierw zacząć od mniejszych rzeczy.
– Bzdura, telefon zaufania przysłuży się wszystkim. – Primrose machnęła ręką, sygnalizując, że Ibarra nie wie, o czym mówi. – I pomyślimy jeszcze, w jaki sposób przekonać niezdecydowanych. Martwi mnie trochę postawa dziewczyn – głosują na chłopaków chyba tylko dla zasady. Z kolei pierwszoroczni idą ślepo za Ignaciem. Chyba się go boją.
– Dziwisz się? Jego kumple grozili połowie z nich. Jeśli zostanę przewodniczącą, nie będzie miejsca na takie praktyki.
– Kiedy zostaniesz przewodniczącą – poprawiła ją całkiem poważnie, a brunetka spojrzała na nią z politowaniem. – No co? Masz za mało pewności siebie, nie wierzysz w swoje możliwości. Zaufaj mi, Lidio, dasz radę!
– Nic mi nie mów. – Lidia trochę się zasępiła. Ostatnio kiepsko u niej z poczuciem własnej wartości. – Widziałaś, że Veronica dołączyła do sztabu Guzmana? Mamy przerąbane.
– Dlaczego?
– Dlatego, że za nią z kolei pójdzie cała rzesza wgapionych w nią lizusów, którzy liczą na swoją szansę. – Montes wskazała palcem na grupkę trzecioklasistów, którzy przepychali się przy drzwiach, bo każdy chciał być tym, który dopadnie pierwszy do Vero, by otworzyć jej drzwi i pomóc z książkami. – A myślałam, że rycerstwo już wymarło – dodała złośliwie na widok spiętych młodziaków, którzy zgrywali dżentelmenów. – Żenada.
– To rzeczywiście problem, Vero była przewodniczącą w San Nicolas i zna się na rzeczy. Jak dziewczyny opanują kampanię Jordana, to on może to wygrać. Ale tym samym tylko udowodni, że to kobiety rządzą światem. Alex jest jak petarda – nie rzuca się w oczy, ale uwija się jak mrówka przy tych wyborach, Jordan nic nie musi robić, jedynie ładnie wyglądać.
Cichy chichot gdzieś obok sprawił, że obie odwróciły głowy zdziwione, bo nie sądziły, że ktoś je podsłuchuje. Uśmiechnięta brunetka w koszulce z logo żeńskiej szkoły z Nuevo Laredo i kilka jej koleżanek stało w równym rządku pod biblioteką, czekając na zajęcia, które zorganizował dla nich ksiądz Ariel. Przyjechały na turniej, ale nie mogły się przecież nudzić na wyjeździe, więc zaproponowano im oraz siatkarzom udział w mini wykładach w liceum Pueblo de Luz.
– Macie tutaj naprawdę rozwiniętą rywalizację między rówieśnikami, nie spodziewałam się. – Izzie Gomez nie wydawała się być wścibska, raczej autentycznie ciekawa i zafascynowana życiem w tak małej społeczności. – Wszyscy traktujecie te wybory bardzo poważnie.
– U was tak nie jest? – zagadnęła ją Rosie, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Lidii. Isabella była trochę zbyt gadatliwa jak na ich gust, choć wyglądała na sympatyczną i nie miała złych intencji.
– U nas przewodniczącą wybiera rada rodziców. U chłopaków jest tak samo. – Gomez wzruszyła ramionami, bo nie miała na to wpływu. Poczuła, że słowa Rose są jak zaproszenie do rozmowy, więc podeszła do nich bliżej. – Jesteś gorącym tematem – oświadczyła, zwracając się do Lidii, która nie miała pojęcia, o co jej chodzi. – Po wtorkowym meczu, chłopaki wciąż gadają, jaka z ciebie żyleta. Andres prawie się popłakał, pokazując siniaki po twoich zagrywkach.
– Który to Andres? – Montes założyła ręce na piersi i czekała na informacje, jakby miała zamiar iść zaraz zbesztać tę beksę z Nuevo Laredo.
– Ten mały i szybki libero. Powiedział trenerowi, że jak będziecie grali w mieszanych składach, to on gra tylko jeśli będzie z tobą w jednej drużynie, bo ma zbyt delikatną skórę i nie przetrwa twoich serwisów. – Dziewczyna zachichotała, ale nadal patrzyła na Lidię z podziwem.
Pewnie nie powinna, ale Montes poczuła się mile połechtana tymi słowami. Było jej trochę przykro, że napędziła strachu gościom z Tamaulipas, ale czuła też dumę, że chociaż w czymś była dobra.
– Za to Iker mówi, że jesteś przerażająca.
– Który to – ten kapitan, co się wciąż szczerzy jak głupi do sera?
– Ano. Chciał zagadać po meczu, ale go zbyłaś. Nie rozumiał, dlaczego się wściekłaś, skoro wygrałyście.
– Praktycznie dali nam wygrać – wytłumaczyła Lidia, czując lekką irytację. Chłopcy z Nuevo Laredo byli strasznie mili i to ją wkurzało. Może po prostu nie przywykła do takiego poziomu kultury, bo w ich szkole dżentelmeni to gatunek wymarły. – A Ikerowi nie musi podobać się mój charakter. Niech następnym razem zagra na sto procent swoich możliwości, to zmierzymy się jak trzeba.
– Lubię cię. – Izzie oświadczyła bez ogródek. Nie miała problemu z mówieniem otwarcie, kiedy kogoś polubiła. – Masz w sobie tę cechę.
– Jaką cechę?
– Taką, przez którą łatwo cię polubić, choć wcale się nie starasz, żeby ludzie cię polubili. Taki już twój urok. Przez to, że wcale nie próbujesz imponować innym, jesteś dużo bardziej atrakcyjna. – Isabella pokiwała głową, jakby mówiła sama do siebie. Kiedy Primrose uniosła jedną brew, wyjaśniła: – Och, nie miałam na myśli w tym sensie. Chociaż nie mam nic przeciwko, kocham każdego człowieka, bez względu na to, do której płci go czy ją ciągnie.
– Okej. – Rose nie była pewna, czy ma się roześmiać na widok paniki na twarzy Izzie, która tłumaczyła się, jakby powiedziała coś złego.
– Lidio, masz ulubionego brata Jonas? – zagadnęła Izzie ni z gruszki, ni z pietruszki, więc obie Lidia i Rose musiały poprosić o powtórzenie, bo kompletnie nie miały pojęcia, o co jej chodzi. – No wiecie, w zespole Jonas Brothers – który z braci jest twoim ulubionym?
– A oni przypadkiem się nie rozbili? – Rose zmarszczyła nos, patrząc na Lidię i zastanawiając się, jak jej buzujące tego dnia emocje wytrzymają to przesłuchanie. Ona jednak trzymała się dzielnie, o dziwo.
– Nawet nie wiedziałam – przyznała Lidia i ku swojemu zdumieniu, sama zaczęła rozważać odpowiedź. Nie miała pojęcia, czemu służył ten wywiad, ale Isabella wzięła ją z zaskoczenia, więc niegrzecznie byłoby ją zignorować. – Chyba Joe, sama nie wiem. Reszta zawsze stała w cieniu, to on najbardziej się rzucał w oczy jako lider.
– Ja też jestem „dziewczyną Joe’ego”! – Pochwaliła się Izzie i miało się wrażenie, że zaraz wyściska Lidię za wszystkie czasy, mimo że spotykały się po raz drugi w życiu. – Ma największą charyzmę i prezencję sceniczną.
– Ale prostuje włosy, to duża czerwona flaga. – Lidia zastanowiła się nad tym. Była wyczulona na punkcie ludzkich fryzur, więc może to jakieś zboczenie, ale w pierwszej chwili właśnie to rzucało jej się w oczy u nowo poznanych osób. W tej chwili również zauważyła, że panna Gomez ma długie, mocne i lśniące włosy, których mogła jej pozazdrościć nie jedna koleżanka. – Cała trójka ma naturalne loki, nie rozumiem co w tym złego, by to pokazywać. Nie znam ich za dobrze, właściwie to przypadkiem obejrzałam kiedyś Camp Rock – rodzice zastępczy mieli kablówkę – i byłam zawiedziona fryzurą Joe’ego, nie mogłam brać tego na poważnie – widziałam tylko te pióra na głowie i grzywkę, która chyba nie polubiła się z prostownicą.
– Taka była kiedyś moda – wyjaśniła jej Rose, po czym poinformowała też Izzie, na wypadek, gdyby jeszcze na to nie wpadła: – Lidia jest świetną fryzjerką.
– Wow, masz dużo talentów! I zgodzę się, Joe wyglądał dużo lepiej w drugiej części Camp Rock.
Lidia wolała nie wdawać się w dodatkową dyskusję, informując nową znajomą, że nie miała okazji obejrzeć drugiej części, by się przekonać, ale pierwsza i tak nie podobała jej się na tyle, by do tego wrócić. Lubiła wiele oklepanych gestów, często podobał jej się kicz, ale opowiastki z Dineya w przeważającej większości reprezentowały żenujący poziom. Nawet taka niepoprawna romantyczka jak ona wiedziała, że to niemożliwe, żeby wielki gwiazdor z boysbandu zakochał się w córce kucharki, w dodatku jedynie po tym, jak usłyszał jej głos, to nierealne. Faceci patrzeli na wygląd, a nie na wnętrze – tego była pewna.
– Szkoda, że jest taki niski – dodała Izzie prawdziwie zbolałym tonem, jakby pomijając ten fakt, miała zamiar próbować swoich sił u sławnego piosenkarza. – A powiedz, czy uważasz, że Ross i Rachel mieli przerwę? – Gomez trzymała kciuki za nową koleżankę, która była na dobrej drodze, by dołączyć do wąskiego grona osób, które zdały test przyjaźni. Veda Balmaceda zdała wczoraj na meczu, więc może przy dobrych wiatrach zdobędzie kilka nowych znajomych po swojej wycieczce do Pueblo de Luz.
– Nie mam pojęcia, nie znam kontekstu. Widziałam tylko urywki „Przyjaciół”, nie zawsze miałam kablówkę – wyznała, drapiąc się po głowie, jakby Izzie zadała jej śmiertelnie poważne pytanie. – Ale wydaje mi się, że Ross to zakompleksiony dupek.
– Wolisz Taylor Swift czy Arianę Grande? – Teraz kapitan drużyny z Nuevo Laredo trzymała już za plecami splecione palce, bo byli na ostatniej prostej.
– No nie wiem… Żadna jakoś do mnie nie przemawia, są zbyt komercyjne. Czy nie ma już prawdziwych gwiazd estrady? Kiedyś to były divy, teraz już takich nie ma. Gloria Estefan, Whitney Houson albo Celine Dion. Byłam w życiu na jednym koncercie i był to koncert Celine. Nie powiem, wzruszyłam się tam. – Lidia wyznała bez krępacji. Była na tym koncercie z mamą i to jedno z ostatnich wspomnień, które dzieliły, jeszcze zanim wiedziały, że jest chora. Bilety były okropnie drogie, ale mama obsługiwała jakiś catering pokoncertowy i dostała wejściówki. Były daleko od sceny, miały ograniczony widok, ale pamiętała to uczucie, kiedy muzyka przejmowała ją do szpiku kości. Jej mama też bardzo lubiła takie klimaty. Tęskniła za nią.
– Naprawdę? – Izzie wydawała się urzeczona, kiedy słuchała Lidii. Ręce złożyła jak do modlitwy, więc Rosie zapytała ją, czy ona właśnie się modli. – Och, nie, po prostu jestem w lekkim szoku. Więc nie wybierzesz ani Taylor ani Ariany?
– Wybrałabym Taylor, ale tylko dlatego, że znam więcej jej piosenek. Głównie tych starszych z jej ery country – te mi się podobały. O nowych nie mogę się wypowiedzieć, ale większość brzmi dla mnie po prostu tak samo. Za to Ariana miała być chyba nową Mariah Carey, ale mnie to jakoś nie porywa, nie wiem – może się po prostu nie znam i wolę inną rozrywkę.
Nie była pewna, czemu miały służyć te odpowiedzi, ale dziewczyna uściskała ją serdecznie, a zaraz potem wyściskała Rose, jakby właśnie zostały przyjęte do klubu przyjaciół Isabelli Gomez.
– A dlaczego mi nigdy nie zadałaś tych pytań? – Barbara Urquiza stała obok i przysłuchiwała się im z truskawkowym lizakiem w ustach. Znów miała tę minę, która świadczyła, że nie bardzo się przejmuje swoją reputacją ani tym, że wtrącała się do rozmowy, która jej nie dotyczyła. – Jestem gorsza czy jak?
– Nie. – Izzie trochę się speszyła. – Po prostu wiem, że to nie twoje klimaty.
Nie trzeba było być geniuszem, by widzieć, że Izzie tolerowała Barbarę ze względu na drużynę, ale raczej nie chciała być jej bliską przyjaciółką. Miały zupełnie odmienne charaktery i czuć to na kilometr.
– Spoko, nie mam żalu, tak się tylko zgrywam. – Bari parsknęła śmiechem, jakby uważała, że bycie przyjaciółką Isabelli było poniżej jej godności i miała ciekawsze pomysły na spędzanie czasu. Omiatając wzrokiem Rose, a następnie przeniosła spojrzenie na Lidię. – Nie kumam tego. Co mój kuzynek w tobie widzi? Jesteś ładna, ale poza tym zupełnie różna od niego. On jest przeraźliwie nudny, ułożony i świętojebliwy, a ty masz charakterek i dużo więcej ikry od niego. Hmmm ciekawe.
– Bari, musimy iść! – Izzie zwróciła się do niej, kiedy zobaczyła, że ksiądz Ariel przyszedł ich powitać i wpuścić do biblioteki. Było jej trochę wstyd za koleżankę z drużyny, więc wzrokiem przeprosiła nowe znajome, zanim odeszła. – Widzimy się dzisiaj na integracji? Liczę, że nauczycie mnie trochę odbijać piłkę – fajnie będzie pograć, ale bez liczenia punktów.
– Nie lubię tej Barbary – skwitowała Lidia, kiedy obie odprowadziły wzrokiem uczennice z katolickiego liceum. Same podreptały pod salę lekcyjną. – Dziwnie się zachowuje. Zaczynam sądzić, że wszyscy, którzy mają coś wspólnego z rodziną Mazzarello, są dziwni.

***

Integracja na El Tesoro miała być niewinną posiadówą przy ognisku, z kiełbaskami, przekąskami i przede wszystkim dobrą zabawą przy piłce. Lidia nie była przesadnie towarzyską osobą, ale nawet ona uznała, że przyda im się taka odskocznia od szkoły. Jej duch rywalizacji ostatnio opętał ją do tego stopnia, że naprawdę wszystko brała za bardzo do siebie, więc może jeśli trochę wyluzuje i zagra niezobowiązująco w siatkówkę na boisku otoczonym drzewami na hacjendzie de la Vegów, dostanie trochę endorfin i wreszcie będzie mogła się odstresować. Conradowi również spodobał się pomysł, by młodzież bliżej się poznała, ale ona wolała nie myśleć, czy mówił tak z perspektywy nauczycielskiej, czy może cieszył się, że ma wolną chatę i może spędzić wieczór z Ronnie.
Korzystając z okazji, że tego dnia po szkole i meczu nie miała żadnych dodatkowych zajęć, przyjechała prosto na hacjendę i była jedną z pierwszych osób z Pueblo de Luz, które to zrobiły. Izzie Gomez wzięła od niej numer i chyba naprawdę chciała się bliżej zaprzyjaźnić, bo kiedy tylko Montes pojawiła się na wzgórzu, została osaczona przez panią kapitan z Nuevo Laredo, która poprosiła ją, by znalazły odpowiednie miejsce do gry w siatkówkę. Miały czas do zabicia, póki czekały na resztę zaproszonych gości, więc zgodziła się bez wahania i odeszły w ustronne miejsce. Nie uszło jednak jej uwadze, że Izzie wybrała taką miejscówkę, by móc swobodnie zerkać na odbijających piłkę chłopaków, ale żeby za bardzo się nie rzucać w oczy. Lidia pomyślała, że panna Gomez była całkiem sympatyczną osóbką z mnóstwem energii. Pytała ją o różne rzeczy – o to co lubi, a czego nie, o szkołę w Pueblo de Luz, o to co dzieciaki robią w wolnym czasie – była autentycznie zafascynowana życiem na wsi.
– A tata Olivii Bustamante zna mojego. Zabawne, prawda? – opowiadała, odbijając piłkę dołem z uśmiechem od ucha do ucha. – Byliśmy z nimi wczoraj na kolacji. Mój tata przyjechał obejrzeć mój jutrzejszy mecz, zatrzymał się w tej samej gospodzie co tata Olivii.
– Tak, to rzeczywiście mały świat – przyznała bez entuzjazmu, bo Olivia cały czas gadała o swoim ojcu i szczerze mówiąc, Lidia trochę jej współczuła. Sama nie miała dobrego kontaktu z tatą, więc wiedziała, jak to jest, ale blondynka chyba na siłę próbowała przekonać wszystkich, łącznie z samą sobą, że jej tata bardzo się dla niej stara. Montes w to nie wierzyła – gdyby chciał, mógłby odwiedzać córkę częściej, a nie tylko od święta.
– Przyszedłeś!
Izzie wyrwała ją z rozmyślań, wypuszczając piłkę i biegnąc w stronę Jordana, który przyszedł na hacjendę z kwaśną miną. Rzuciła mu się na szyję, a zaraz potem przywitała się z Quenem i Marianelą, którzy mu towarzyszyli i jasne było, że to oni go tutaj zaciągnęli, a przynajmniej jego kuzyn. Lidia posłała Neli lekki uśmiech z daleka, a ta machnęła nieśmiało dłonią, rozglądając się niepewnie po okolicy i kierując swoje kroki w stronę padoku dla koni. Quen natomiast od razu udał się w stronę pensjonatu, gdzie umówił się z Barbarą – Lidia wolała tego nie komentować, bo kuzynka Daniela zaczynała porządnie działać jej na nerwy.
– Długo to potrwa? – zapytał znudzonym tonem Guzman, jakby nudziła go już sama myśl spędzenia wieczoru w gronie znajomych ze szkoły i przyjezdnych gości.
– No weź, jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Przygotowałam coś super! – zapowiedziała Izzie, tajemniczo zawieszając na chwilę głos i wyraźnie czekając, aż ktoś ją zapyta, co takiego wymyśliła.
– O wow, powiedz, co takiego? – Nawet nie udawał, że naprawdę go to ciekawi, przez co zarobił srogie spojrzenie od brunetki. Nie mogła się jednak na niego zbyt długo gniewać.
– Będziecie mieli niespodziankę – odparła tylko, a zaraz potem wskazała ręką na Lidię, która odbijała piłkę sama nad głową. – Lidia zdała test przyjaźni.
– O Boże… – Guzman wywrócił oczami. – Widzę, że zapuszczasz tu korzenie.
– Próbuję mieć więcej znajomych. Wiesz, jak ciężko kogoś poznać, kiedy chodzi się do żeńskiej szkoły katolickiej? – Gomez wydawała się tym faktem strasznie podminowana. Nim ktokolwiek zdążył zauważyć, wyciągnęła coś ze sportowej torby i wcisnęła w dłonie Guzmanowi. – Mam coś dla ciebie. Założysz jutro na mecz, żeby mi kibicować.
– Powinienem chyba kibicować mojej drużynie, prawda? – przypomniał jej, zerkając z politowaniem na błękitną koszulkę bez rękawów z numerem Izzie, którą mu podarowała. – Może przyjdę.
– Nie pozwolili ci grać, więc chyba będziesz na trybunach po naszej stronie? – zauważyła, a jemu trudno było się z tym spierać.
Mało obchodziła go jego drużyna, była tylko środkiem do osiągnięcia celu, którego i tak nie uda mu się już zrealizować. Wkurzało go to, że został pozbawiony szansy zagrania, ale jednocześnie cieszył się, że nie musi użerać się z Brunim i Delgado. Miał już pierwszą wizytę u kardiologa i czekały go kolejne, a on zastanawiał się, jak się z tego wszystkiego wykręcić.
– Idę się przejść – oznajmił, bo nie miał ochoty witać się ze wszystkimi, którzy powoli napływali na hacjendę.
– Ale przyjdziesz jutro na mecz, prawda? Nie daruję ci, jeśli się nie pojawisz! – Izzie krzyknęła za nim i wydęła usta, dając mu jasno do zrozumienia, że nie chcę słyszeć odmowy. – I założysz koszulkę!
– Nie założę, jest za ciasna. – Machnął jej ręką na odczepnego, wkładając sobie błękitną koszulkę do tylnej kieszeni spodni.
– Specjalnie wzięłam większą! Co ty jesz, drożdże i odżywkę białkową? Zrób dobry uczynek i załóż choć raz coś obcisłego, żeby było na co popatrzeć. – Panna Gomez zaśmiała się na widok skrzywionej miny Jordana, który już czmychał, gdzie pieprz rośnie. – Daj tłumowi to, czego chce!
– Widownia chce oglądać ładne dziewczyny na murawie, a nie mnie w ciasnej koszulce. Zastanowię się. – Pomachał jej ręką na odchodnym i tyle go widziały.
– Jest uparty jak osioł, ale przyjdzie – skwitowała Izzie, śmiejąc się radośnie. – Ten wasz trener jest okropny – skrzywiła się i nie uszło uwadze Lidii, że na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Chciała ją zapytać, co miała na myśli, ale nie było jej to dane, bo nowa koleżanka przejęła piłkę. – Dobrze odbijam? – zapytała ją Isabella, starając się odpowiednio układać ramiona, a Lidia wiedziała, że po prostu chce zrobić dobre wrażenie na płci przeciwnej, która grała niedaleko.
– Dobrze. Nigdy nie grałaś? – zdziwiła się, bo w końcu brunetka wyglądała na wysportowaną dziewczynę.
– Od zawsze kopię tylko piłkę. – Gomez roześmiała się na widok jej zdziwionej miny. – Zawsze byłam za niska na siatkówkę.
– Ja jestem niższa od ciebie – zauważyła Montes i była to szczera prawda. Nie wróżyła sobie świetlanej przyszłości w tym sporcie, ale w licealnych rozgrywkach świetnie się sprawdzała.
– Tak, ale musisz być dobra, skoro jesteś kapitanem. Pewnie wysoko skaczesz, co?
– Jestem całkiem niezła. – Lidia udała, że strzepuje niewidzialny pyłek ze swoich ramion, a Isabella się roześmiała.
– Masz chłopaka? – zapytała bez ogródek, odbijając piłkę trochę mocniej niż powinna, bo siatkarze nieopodal zdawali się patrzeć w ich stronę, a ona chciała im zaimponować.
– Nie. – Lidia zawstydziła się lekko, a zaraz potem podrapała się po skroni. – Nie znam się na związkach. To skomplikowane.
– Skąd ja to znam. – Izzie pokiwała głową. – Nie że z własnego doświadczenia, ale tak w ogóle. Związki są skomplikowane, ale co ja tam mogę wiedzieć. Nigdy nie miałam chłopaka.
– Myślałam, że chodziłaś z Jordanem. – Montes się zaintrygowała.
– Co? Nie. – Gomez uśmiechnęła się nieznacznie po jej słowach. – Przyjaźnimy się tylko. To była trochę inna relacja.
– Nie muszę znać szczegółów. – Lidia wolała ukrócić temat. Słuchanie o przygodach łóżkowych Guzmana nie było na liście jej rzeczy do zrobienia. – Chociaż przyznam szczerze, że dziwię się, jak możecie się przyjaźnić, skoro jesteście tak różni. No wiesz, on jest ponurym gburem i dupkiem, a ty jesteś taka wesoła i optymistyczna.
– Jordan dupkiem? Przecież to słodki misiek! – Izzie udała zdziwienie, ale roześmiała się po minie Lidii, bo doskonale wiedziała, co ta miała na myśli. – Jordi tylko dużo warczy, ale tak naprawdę to uroczy szczeniaczek.
– Szczeniaczek? – Lidia prychnęła. – Prędzej pitbul. – Potrząsnęła głową, kiedy przed oczami stanął jej znany piosenkarz zamiast groźnego psa. Powstrzymała w sobie ochotę, by się roześmiać.
– On po prostu niespecjalnie lubi ludzi, dystansuje się. Nie mogę powiedzieć, że mu się dziwię, w końcu sporo w życiu przeszedł. – Gomez przyjęła piłkę dołem i potknęła się, kiedy zagapiła się za długo na chłopaków po drugiej stronie. Szybko jednak odzyskała równowagę. – Ale Jordi jest słodki, naprawdę, a przynajmniej potrafi być, jeśli tylko tego chce. Jest troskliwy i kochany. Jest romantykiem.
– Ha! – Tym razem Lidia nie mogła się już powstrzymać i parsknęła głośno, sprawiając, że Izzie podskoczyła przestraszona. Piłka do siatkówki poleciała gdzieś w bok, bo nie zdążyła jej odbić. – Wybacz, ale to takie śmieszne. Guzman romantykiem? W życiu bym go o to nie posądziła.
– Może słabo go znasz. Zresztą on raczej tego nie pokazuje. To tsundere – wyjaśniła Gomez, idąc po piłkę, która potoczyła się po trawie.
– Tsundere? – Montes zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy już kiedyś słyszała gdzieś to pojęcie, ale nic jej ono nie mówiło.
– Tak, to taki archetyp postaci z japońskich komiksów.
– Lubisz anime, Izzie? Nie zgadłabym.
– Czego to nie zrobi dziewczyna, żeby tylko chłopak zwrócił na nią uwagę? – Gomez westchnęła, jakby chciała pokazać, że to było nie lada wyzwanie. – Tsundere to taki typ oziębły na zewnątrz, ale miękki w środku. Jordan zachowuje się czasem jak sarkastyczny dupek i udaje, że nic go nie obchodzi, ale w środku jest kochany, robi te wszystkie słodkie rzeczy, ale często tak, że nawet tego nie zauważysz. Robi to niby od niechcenia, nigdy nie powie wprost. Kiedyś pojechał ze mną na koncert Taylor Swift, choć nawet jej nie lubi. Wciąż narzekał, że to strata czasu i pieniędzy, ale wiedział, że inaczej bym nie pojechała, więc się poświęcił. To taki typ, który nigdy w życiu by się nie przyznał, że mu na czymś zależy. Mówię ci, słodki szczeniaczek.
– Tsundere. Zabawne słowo – skwitowała, uznając jednak, że Izzie jest dosyć nieobiektywna. Wydawała się też trochę naiwna, ale nie jej było oceniać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:49:33 14-09-25    Temat postu:

cz. 2

Widok Caroliny i Nacha po wtorkowym meczu wyrył mu się w pamięci. Miał okropny tydzień, choć starał się tego nie pokazywać, więc integracja na El Tesoro była właśnie tym, czego potrzebował. Barbara Urquiza skutecznie odciągała jego myśli od byłej dziewczyny, a jemu było to na rękę. Komu nie podobałaby się seksowna, pewna siebie dziewczyna, która na niego leci? Enrique Ibarra był tylko nastolatkiem i potrzebował stymulacji, jakkolwiek obrzydliwie to brzmiało. Bari zadbała o przekąski na hacjendzie, więc kiedy wszyscy już się zebrali i mogli usiąść razem przy ognisku, zdążył już poczęstować się ich sporą częścią.
– To nie jest galaretka – stwierdził, krzywiąc się lekko, kiedy na języku rozlał mu się dziwaczny posmak słodkiej wódki w formie truskawkowego gluta, którego konsystencja nie przypadła mu do gustu.
– Jest, ale trochę doprawiona. Nie jadłeś nigdy „pijanych galaretek”? Jesteś taki niewinny. – Dziewczyna uśmiechnęła się na widok jego zaróżowionych policzków. – W ogóle się nie spodziewałam, że jesteście tacy pruderyjni. Znam trochę osób z tych okolic i to nie są niewinne istotki, a tu proszę…
– Nie jestem miękką kluchą – sprostował, nie chcąc, żeby wzięła go za frajera. Jednocześnie posłał jednak tak żałosne spojrzenie w stronę Caroliny, która usiadła obok Olivii i Ruby na drewnianej ławeczce, że tylko potwierdził słowa Bari.
– Zapomnisz o niej, misiu, moja w tym głowa – zapewniła go, szczypiąc go w policzek, przez co poczuł się tylko bardziej jak ostatni przegryw.
– Okej, młodzieży, pora zacząć integrację! – oznajmiła Isabella Gomez, kiedy wszyscy zebrali się w spokojnym zakątku El Tesoro. Sama pomysłodawczyni miała na piersi przyklejoną plakietkę, na której napisała swoje imię. – Na początek fajnie by było, żeby wszyscy się przedstawili. Jest nas sporo, nie każdy się zna, będzie po prostu łatwiej. – Posłała w ruch kilka flamastrów i identyfikatory, by ludzie mogli się nawzajem lepiej zidentyfikować. – To pomysł z obozów piłkarskich – zawsze musieliśmy się najpierw zapoznać, żeby zbudować „sportowego ducha”, pamiętacie? – zwróciła się do kilku piłkarzy, którzy nie byli jej obcy.
– Żenada, mnie wszyscy znają, nie będę tego robił – oświadczył Yon, prychając i ostentacyjnie podając karteczki dalej.
– Racja. Ty jesteś Johnny, prawda? – zwrócił się do niego kapitan siatkarzy z Nuevo Laredo, a Ignacio Fernandez parsknął śmiechem, czym zwrócił na siebie uwagę chłopaka. – Ty nie musisz się przedstawiać. Ignacio Fernandez, numerek jeden.
Nacho poczuł, że robi mu się gorąco. Ten sam koleś zaczepił go po wtorkowym meczu i – czy to możliwe? – chyba z nim flirtował. Upił kilka łyków piwa, które Barbara kazała przynieść jakimś swoim pomagierom.
– Yhmm, komu piwa? – zapytał, żeby nieco się rozluźnić i zmienić temat.
– Nie powinniśmy, my nie mamy osiemnastu lat. Nauczyciele się wkurzą – zwróciła mu uwagę Anna, ale chwilę później tego pożałowała.
– A widzisz tu jakichś nauczycieli? Bo ja nie. Astrid pewnie łyknęła już tabletkę na sen i śpi w budynku obok, z głównej hacjendy nawet nas nie widać. – Delgado? – Podał Marcusowi butelkę, uprzednio pozbywając się kapsla, a Marcus zmarszczył czoło. – No co jest, Trzynastka, już nie jesteś przewodniczącym szkoły, nie jesteś nawet kapitanem drużyny. Nie jesteś szkole nic winien. Masz kobietę i dziecko, zasłużyłeś na trochę wytchnienia, nie?
Marcus nie skomentował jego słów. Przyjął butelkę, ale odstawił ją obok siebie. Parę łyków jeszcze nikogo nie zabiło, a Nacho miał rację – jego idealny wizerunek i tak już dawno legł w gruzach.
– Przygotowałam dla nas super rozrywkę na dzisiaj – poinformowała wszystkich Izzie, zakładając włosy za uszy i ciesząc się na samą myśl. W dłoniach trzymała plik notatek, naprawdę się przyłożyła. – Jest nas naprawdę bardzo dużo, więc nie będzie łatwo, ale liczę, że wszyscy będziemy się dobrze bawić i spędzimy miły wieczór. Mam tutaj dla każdego pewną rolę do wylosowania…
– Hola, Hola, Isabello, nie pędź tak, daj odpocząć. – Bari wstała z miejsca i otrzepała króciutkie szorty, które miała na sobie. Wieczór był dosyć chłodny, ale chyba jej to nie przeszkadzało. – Daj tym biedakom trochę odsapnąć. Dziewczyny miały dzisiaj zaciekły pojedynek na boisku siatkarskim, piłkarze też chcą trochę odreagować po środowym spotkaniu. Jak sama wspomniałaś – nie znamy nawet swoich imion, więc musimy najpierw się bliżej poznać. – Błysk w oku dziewczyny nie wróżył niczego dobrego. – Znacie grę w „Jeszcze nigdy”? Czy na tej waszej prowincji gracie tylko w butelkę jak małe dzidzie?
– Sama pochodzisz z tej prowincji – przypomniała jej Olivia, trochę zła, że ktoś śmiał im zwracać uwagę. – Twoja mama pochodzi z Pueblo de Luz.
– Ale ja mieszkałam całe życie w mieście, kochanieńka – rzuciła dobitnie Urquiza, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że ma się za lepszą od nich, a przynajmniej bardziej doświadczoną.
– Ale w tej grze chyba pije się alkohol? – zapytała niepewnie Liliana, bo choć chciała należeć do towarzystwa, pewnych rzeczy nie zamierzała robić wbrew swojej woli.
– Ojejku, czy widzieliście kiedyś coś bardziej niewinnego? – Bari usiadła obok niej i odgarnęła jej kosmyk włosów z twarzy. – Taka śliczna i niewinna. Twoja mama też taka była, dopóki nie poznała szeryfa Moliny.
– Słu-słucham? – Lily Paredes zamrugała powiekami, nie będąc pewna, o co właściwie chodzi.
– Barbara. – Daniel zwrócił się do kuzynki karcącym tonem. Dziewczyna tylko wywróciła oczami.
– W tej grze podajemy jakąś czynność, na przykład – jeszcze nigdy nie jeździłam na snowboardzie. Osoby z towarzystwa, które kiedyś próbowały swoich sił na desce, muszą się napić. Zasady są proste jak konstrukcja cepa.
– A jak ktoś nie pije alkoholu? – zapytała Rose, wypowiadając głośno to, co tak zdenerwowało wcześniej Lily.
– Nie wyglądasz mi na abstynentkę, ale śmiało – weź sobie trochę soczku. To tylko zabawa. – Barbara nie bardzo rozumiała, dlaczego tyle czasu poświęcają na tłumaczenie zasad.
– Okej, ja zacznę. – Ignacio zatarł ręce, nie bardzo analizując nastroje pomiędzy gospodarzami a gośćmi, które chwilami bywały napięte. Lubił dobrą rozrywkę i tego wieczora też zamierzał się dobrze bawić. – Nigdy nie…
– …nie oblałem czwartej klasy liceum. – Quen wszedł mu w słowo, co spowodowało głośne wybuchy śmiechu. – Pij, pij, Nacho, nie ma tu innej osoby, która by kiblowała.
– Quen. – Felix zwrócił mu uwagę, ale zasłużył sobie tylko na oburzony wzrok kumpla.
– Mówię tylko prawdę. A ty po czyjej jesteś stronie?
– Ewidentnie niczyjej. – Castellano ukorzył się i odsunął na bok, licząc, że jego ojciec nigdy nie dowie się, że pozwolił na picie alkoholu wśród nieletnich. Niby nie miał nad tym władzy, ale i tak było mu głupio.
– Niech ci będzie, Ibarra. Skoro tak stawiasz sprawę… – Ignacio wypił kilka łyków swojego piwa i wytarł kąciki ust, przechodząc do kontrataku. – Nigdy nie miałem starego, który siedziałby w kiciu.
– Nacho… – Carolina skarciła go cicho, szturchając łokciem w bok. Nie wiedzieć czemu to tylko bardziej zezłościło Ibarrę, który wypił cały kubeczek swojej wódki z sokiem.
– Nigdy nie miałem operacji plastycznej. – Enrique teraz skupił wzrok już tylko na Ignaciu.
– Niezła próba, ale to nie była operacja plastyczna – sprostował Nacho, uśmiechając się lekko i robiąc dobrą minę do złej gry, kiedy w rzeczywistości był już naprawdę rozeźlony.
– A co takiego? Miałeś rozkwaszony nos i tatuś musiał ci go poskładać. To plastyka nosa, geniuszu! – Ibarra zarechotał, a kilka osób mu zawtórowało.
– To nie była operacja plastyczna! Jordan? – Nacho zwrócił się do naczelnego przyszłego lekarza, który ze znudzeniem gapił się w przestrzeń, obserwując ich przepychankę słowną. – Powiedz mu, że to nie był zabieg kosmetyczny!
– Fachowo nazywamy to rynoseptoplastyką pourazową – odpowiedział machinalnie, czując, że to będzie bardzo długi wieczór.
– I ty Brutusie przeciwko mnie? – Ibarra syknął przez zaciśnięte zęby, mając ochotę przyłożyć Ignaciowi na widok jego miny, która wyrażała samozadowolenie. – Jeszcze nigdy nie pobiłem nikogo do nieprzytomności… Pij, Jordan. Aż się udławisz.
– Co za żenada. – Guzman tylko pokręcił głową, a dla świętego spokoju wypił kilka łyków swojej wody, bo alkoholu pić nie zamierzał. – Zadowolony, dzieciaku?
Lily patrzyła na Jordana z lekko otwartymi ustami, nic z tego nie rozumiejąc. Ignacio natomiast wyraźnie świetnie się bawił.
– Jeszcze nigdy nie przyprawiono mi rogów. – Fernandez zarechotał tak, że aż kilka osób się skrzywiło. – Och, no weźcie, połowa z was musi się napić. No, Delgado, wybacz, ale ty też musisz wychylić kielona.
Marcus rzucił szybkie spojrzenie w stronę Adory. Obiecali sobie, że spędzą ten wieczór jak para nastolatków – zwyczajni, bez niemowlaka, który czekał na nich w domu, po prostu będą dzisiaj mieli po siedemnaście lat, ale może to był zły pomysł. Veronica, która siedziała gdzieś z boku spuściła głowę, zakrywając twarz włosami.
– Coś mi się wydaje, że nie wszyscy są tutaj szczerzy. – Ignacio omiótł wzrokiem towarzystwo, zatrzymując się na dłużej na członkach drużyny pływackiej. – Phillip, już zapomniałeś, jak Irene wcisnęła język do gardła Castellano?
– Ja pierdolę. – Pływak wzdrygnął się na samą myśl i wypił duszkiem swojego drinka. Felix miał ochotę zapaść się pod ziemię.
– Nie pijesz, Guzman? – Yon Abarca chyba nie mógł zbyt długo usiedzieć, nie będąc w centrum zainteresowania. – Pij, rogaczu.
– Odwal się, Abarca. – Jordan nie zamierzał odpowiadać na zaczepki, ale Yon ewidentnie sam się prosił o kolejnego plaskacza. Fakt, że Veda się do niego przylepiła i nie odstępowała ani na krok wcale nie ułatwiał sprawy.
– Yon, odpuść. – Pat poprosił przyjaciela, nie chcąc być w to wciąganym. Jeden całus miał mu się odbijać czkawką już do końca życia? Nie chciał do tego dopuścić.
– Chwila moment, Olivia, ty nie wypiłaś. – Anakonda ze złośliwym wyrazem twarzy zwróciła się do blondynki, która przyglądała się temu wszystkiemu z wyraźną uciechą. – Miałaś przecież operację plastyczną.
Olivia spaliła buraka, bo był to jeden z jej najgorszych kompleksów. Kilka lat temu ubłagała mamę, by pozwoliła jej zrobić operację uszu, które w dzieciństwie odstawały i narażały ją na wyśmiewanie kolegów.
– Zrobiłaś sobie plastykę odstających uszu, wcześniej wyglądałaś jak Dumbo! – Anna i jej koleżanki zaśmiały się szyderczo. Olivia próbowała ratować swoją dumę i z podniesionym czołem wychyliła plastikowy kieliszek z alkoholową galaretką.
– Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu w szkole – spojrzała na dziewczynę z nienawiścią, licząc, że Conde poczuje jej gniew.
– Co za nuda, wszyscy muszą się napić. – Ignacio nic sobie z tego nie robił, że oberwało mu się rykoszetem i po prostu dokończył swoje piwo. Kilka osób zrobiło to samo. – Olivia zaczyna bardziej rozumieć tę grę, więc rozkręćmy to. Jeszcze nigdy nie byłem nadal prawiczkiem lub dziewicą. – Rozejrzał się po wszystkich, jakby ich prowokował. Nikt nie zdobył się na odwagę, by wypić. – No co wy, aż tak się wstydzicie?
– Może nie normalizujmy wyjawiania intymnych szczegółów całemu światu, dobrze? Niektórzy może nie chcą o tym mówić. – Izzie wkroczyła do akcji, widząc, że kilka osób się waha. – Poza tym to wyzwanie było źle sformułowane.
– Jeśli nie są intymne, to gdzie tutaj zabawa? – Fernandez prychnął.
– Zgadzam się z tym orangutanem, bez intymności nie ma frajdy. – Barbara przejęła piłeczkę, widząc, że Ignacio ma z wszystkimi na pieńku. – Jeszcze nigdy nie straciłem lub straciłam dziewictwa z kimś, kto jest w tym towarzystwie. Do dna, moi drodzy!
Uniosła wysoko swój plastikowy kubek rozglądając się po wszystkich, jakby ich analizowała. Ucieszyła się, kiedy Enrique postanowił być szczery i się przyznać, wychylając kolejny kieliszek z galaretką. Jego była, Carolina, chyba zmarkotniała. Niektórzy wznosili toasty alkoholem, inni poczuli się w obowiązku, by wypełnić powinność i napić się chociażby wody albo słodkiego napoju. Yon Abarca przez chwilę bił się z myślami, ale i on się napił, głównie po to, by skupić się na czymś innym niż tylko widok Veronici, która w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Na El Tesoro było mnóstwo ludzi, sporo dziewczyn z San Nicolas, na pewno nikt nie dojdzie do tego, z kim kapitan Abarca uprawiał seks po raz pierwszy.
Ku zdumieniu Quena, Bari Urquiza również napiła się ze swojego kubka, uśmiechając się tak, że nie potrafił tego rozgryźć. Nie zdążył tego jednak przetworzyć, bo ktoś znów zadał pytanie.
– Skoro tak, to może w drugą stronę – zaproponował Philip Delacroix, jakby chciał dopiec swojej byłej. – Jeszcze nigdy nie rozdziewiczyłem nikogo w tym towarzystwie. Niekoniecznie straciłem z tą osobą dziewictwo. Zdrówko, Irene. – Uniósł w górę butelkę z piwem, wypinając dumnie pierś i przybijając sobie piątki z kolegami.
– Dupek. – Irene Souza pokazała mu, co o nim myśli, krzywiąc się na ten widok i wymierzając w jego stronę środkowy palec. – Zadowolony jesteś z siebie?
– Bardzo, ale nie tak jak ty po pierwszym razie.
– Dałabym ci co najwyżej trójkę na szynach.
Po słowach Irene kilka osób zabuczało i naśmiewało się z pływaka przez dobrych kilka minut. Yon Abarca wypił do końca puszkę napoju i zgniótł ją głośno i wyraźnie. Sara Duarte poczerwieniała na twarzy, popadając w paranoję, że ktoś mógłby połączyć fakty. Yon natomiast w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Bardziej wydawał się być po prostu w bojowym nastroju, kiedy sięgał po kolejną puszkę, tym razem coca-coli.
– Marcus, a ty nie pijesz? – Barbara zwróciła się uprzejmie do Delgado, w którego stronę obróciły się wszystkie głowy, czekając na jego reakcję.
– Nie wydaje mi się – odparł beznamiętnie, bo gra nie bardzo go interesowała. Przypatrywał się jedynie kolegom i zastanawiał się, czy Adora dobrze się bawi, czy może powinni urwać się szybciej.
– Och, mój błąd. – Barbara odwróciła się z powrotem i usiadła bezceremonialnie na kolanach Quena. – Iker, powiedz coś, milczysz jak zaklęty.
Kapitan siatkarzy z Nuevo Laredo, wysoki osiemnastolatek z postawionymi włosami zastanowił się nad kolejnym wyzwaniem w grze. Zamiast alkoholu pił proteinowego shake’a, przez co kilka osób z niego drwiło.
– Nigdy nie straciłem dziewictwa dwa razy. Na zdrowie! – Uniósł butelkę z napojem i wypił bez krępacji.
– Co to znaczy „dwa razy”? – Sara Duarte zmarszczyła czoło i nie była jedyną, która tego nie zrozumiała. – Dziewictwo można stracić tylko raz.
– Można, jeśli robisz to po raz pierwszy z dziewczyną i po raz pierwszy z chłopakiem – wyjaśnił jej, a ona dopiero po chwili załapała, o co chodzi i spaliła jeszcze większego buraka. Liczyła, że sama będzie miała szansę na swój „drugi pierwszy raz”, ale nie miała na myśli takich eksperymentów.
– Bari? – Quen z zaskoczeniem patrzył, jak dziewczyna na jego kolanach wypiła swojego drinka i dolała sobie kolejnego, tym samym przyznając się, że jest w podobnej sytuacji jak Iker.
– Nie lubię etykietek – odparła tajemniczo w odpowiedzi na jego pytanie. – I nie lubię się ograniczać. Kto następny?
– Może ja! – Amelia Estrada z zapartym tchem uczestniczyła w spotkaniu młodzieży, ciesząc się, że jest częścią starszej grupy jako zawodniczka siatkarskiej drużyny. W dłoniach trzymała swojego drinka, ale piła oszczędnie, by nie powtórzyć sytuacji z imprezy u Damiana. Czuła się dorosła i to uczucie jej się podobało. – Jeszcze nigdy nie kochałam się w kimś bez wzajemności.
– To okrutne – stwierdził jakiś siatkarz z Nuevo Laredo, a kilku kumpli poklepało go po plecach pokrzepiająco – wyglądało na to, że przechodził właśnie poważne zerwanie.
– Okej, to może teraz ja? – Jeden z chłopców drużyny piłkarskiej z San Nicolas zgłosił się na ochotnika. – Jeszcze nigdy… nikt nie zrobił mi dobrze.
– W sensie? – Mimo pozowania na dorosłą, panienka Estrada miała chwilowe zaćmienie umysłu.
– Zrobić laskę, minetę, ogólnie oral… jak zwał tak zwał. Uhuhu, ktoś tutaj mógłby pracować w lodziarni, co? – dodał złośliwie, kiedy jego koleżanka ze szkoły, Marta Landeros, wypiła siarczysty łyk.
– Wal się – odgryzła się, patrząc na świntucha z politowaniem. – Jeszcze nigdy nie wysyłałam komuś seksownych fotek. – Kapitan siatkarek z San Nicolas sama się podłożyła i wypiła do dna, zaznaczając, że w jej kubeczku nie zostało ani kropli. Dla pewności przechyliła go nad swoją głową, by wszyscy dobrze widzieli. – No i mam nauczkę, żeby tego więcej nie robić.
Lidia obserwowała dziewczynę z uwagą. Była bardzo ładna i totalnie widziała ją u boku Daniela. Zastanawiała się, czy właśnie o nim mówiła w kwestii tych seksownych zdjęć, ale nie zdążyła tego przetworzyć, bo kilka osób zagwizdało, kiedy Yon Abarca wypił słodki napój z puszki, niespecjalnie się z tym kryjąc.
– No co? Mam się czym pochwalić – ukrócił te podśmiechiwania, czując się bardziej dumny, niż zawstydzony. Kiedy jednak Veda siedząca tuż przy nim, również się napiła, zakrztusił się swoim piciem i nie mógł już nic więcej powiedzieć.
– Jeszcze nigdy nie miałam ochoty przespać się z kimś z tego grona. – Barbara nie odpuszczała, a Quen chyba jednak wolałby, żeby nie siedziała na jego kolanach, kiedy wypowiadała takie słowa, jednocześnie popijając sporo ze swojego kubka. Zaczął się zastanawiać, czy mówiła o nim czy może o kimś innym.
– Czy wszystkie twoje wyzwania muszą być związane z seksem? – Lidia nie wytrzymała i w końcu się odezwała. Enrique czuł się niekomfortowo, Carolina tym bardziej, bo widziała, jak uciekała zbolałym wzrokiem, Nacho już powoli wydawał się wstawiony piwem, Felix z zażenowaniem podważał kciukiem etykietę na zamkniętej butelce piwa, a Amelia Estrada, choć miała dopiero szesnaście lat, sączyła wódkę z sokiem. Barbara wydawała się chłonąć strach i zakłopotanie, a Lidia nie lubiła takich ludzi. – Może już wystarczy? Izzie się napracowała nad tą integracją, nie marnujmy czasu na takie bzdury. Może niech Izzie pokaże nam, co na dziś zaplanowała…
– Spokojnie, laleczko, po co te nerwy? Ktoś tutaj chyba poczuł się lekko pominięty, skoro nie mógł się napić. Wyzwania są dla ciebie zbyt pikantne, słoneczko? – Bari zadrwiła z niej, z premedytacją pijąc do faktu, że dziewczyna najprawdopodobniej była dziewicą. Lidia nie czuła wstydu, raczej irytację, że żyli w takich czasach, kiedy coś takiego było powodem do drwin. Może była po prostu staroświecka. – Skoro tak bardzo chcesz się pobawić, Lidio Montes, to może… jeszcze nigdy nie balowałam w klubach dla studentów? Jeszcze nigdy nie chodziłam do klubów w towarzystwie chłopaków, z którymi nawet nie chodzę? Jeszcze nigdy nie kłamałam w żywe oczy, że wcale nie byłam gdzieś, gdzie ewidentnie byłam.
– Język ci się plącze od wódki. – Montes zwróciła jej uwagę, czując się jednak trochę nieswojo, bo Bari utrafiła w czuły punkt. Widziała ją w „Supernovie” i teraz wykorzystywała to przeciwko niej, jakby chciała ją szantażować czy coś w tym guście.
– Nie podoba mi się ta zabawa. Może wrócimy do domu? – Nela szepnęła to bratu na ucho, ale wyostrzone zmysły Barbary Urquizy zadziałały z prędkością światła.
– Kochanie, to pewnie dlatego, że sama nigdy nawet się nie całowałaś. Nie ma problemu, mogę cię nauczyć.
– Hej. – Jordan zmroził ją wzrokiem, jakby chciał jej zasygnalizować, że jeśli tylko podejdzie o krok bliżej do jego siostry, to będą mieli problem.
– O, przepraszam. Zapomniałam, że wy, Guzmanowie, jesteście strasznie przewrażliwieni. – Nastolatka uniosła ręce w geście poddania, czując jednak, że ma ich wszystkich w garści. Postanowiła wyciągnąć ciężkie działa: – Coś mało się angażujesz w grę, Jordanku. Nie mam pojęcia, o co cię zapytać, za mało cię znam. Może… jeszcze nigdy nie spałem z siostrą Bari. Zaprzeczysz?
– Co? – Jordan nie miał pojęcia, skąd jej to przyszło do głowy.
– Wykazujesz niezdrowe zainteresowanie moją siostrą, Camilą, kłóciłeś się wczoraj z Adamem Castro, który zabrał ją na rejs. Czyżbyś miał coś do ukrycia? Cami jest chyba dla ciebie trochę za stara, nie uważasz?
– W nosie mam twoją siostrę. – Teraz powoli już tracił cierpliwość. Sama wzmianka o Camili Urquizie podnosiła mu ciśnienie i to nie w przyjemnym tego słowa znaczeniu. Nikt nie wiedział, dlaczego tak bardzo przeszkadzała mu ta kobieta, a on nie zamierzał tego zdradzać, szczególnie komuś takiemu jak Barbara, która była znana ze swoich dziwnych pomysłów. Nie bez powodu wyrzucili ją ze szkoły w San Nicolas. Wyraz zdegustowania na jego twarzy był jednak tak zauważalny, że chyba ją przekonał.
– To dobrze, byłoby niezręcznie. Twój dziadek odezwał się do mojego, wiedziałeś o tym? – Barbara chyba lubiła siać zamęt. Nie musiała mówić wprost, ale od razu zrozumiał, co miała na myśli – dziadek Mariano chciał go umówić z nią na randkę w ciemno. Jeśli tak, to się przeliczy, bo Jordan nie zamierzał spędzać nawet jednego wieczoru w towarzystwie tego energetycznego wampira. – Powiedziałam mu, że nie jesteś w moim typie.
– To się dobrze składa, bo ty też nie jesteś w moim – odparł zgodnie z prawdą, bo takie zaczepki w ogóle na niego nie działały i w gruncie rzeczy miał gdzieś, co sobie pomyśli.
– Racja, ty wolisz niskie, wyszczekane brunetki, prawda?
– Kogo? – Zmarszczył brwi, ale zanim Barbara zdążyła ponownie zaatakować, Quen wszedł jej w słowo.
– Hola, hola, o co chodziło z tym dziadkiem? Dlaczego don Mariano próbuje zaaranżować wasze spotkanie?
– Jeszcze nigdy nie spotykałem się z kimś w sekrecie. – Ignacio Fernandez uznał, że to dobry moment na reakcję. Spojrzał porozumiewawczo na Jordana, chcąc dać mu do zrozumienia, że zrobił mu przysługę, ucinając temat dziadka i aranżowanych randek w ciemno. Kilka osób zawahało się przed napiciem. – No dajcie spokój, nikt z was nie miał sekretnego związku? Może wstydziliście się w szkole, bo baliście się, co ludzie powiedzą…
– Nie posądziłbym cię o bycie tchórzem, Ignacio. Chodzi ci o zakazany owoc?
Ten gość, Iker, zaczynał działać mu na nerwy. Jeśli to nie było flirtowanie, to on nie wiedział co. Chciał go wydać, chciał zmusić do zwierzeń, a może po prostu dobrze się bawił, testując jego cierpliwość? Nie podobało mu się to wcale. Postanowił więc trochę podbudować swoje ego.
– Na przykład spotykanie się z nauczycielem – sprostował Nacho i wypił ostentacyjnie kolejne piwo niemal duszkiem. – Co się tak gapicie, mam osiemnaście lat.
– Ja pierdolę, z kimś z waszej szkoły? – Yon Abarca był jednocześnie zdegustowany i rozbawiony, że można być aż takim idiotą. – Jakim trzeba być przegrywem, żeby romansować z nauczycielką? Czego się nie robi za trójkę w dzienniku, co? Ale pacan.
– Pierdol się, Abarca, jakbyś ty był niewiniątkiem…
– Nie sypiam z nauczycielkami, głąbie. – Abarca popukał się w skroń, pokazując mu, co o nim myśli. – Ale hej, przez łóżko do kariery to u was rodzinne…
– Co to niby ma znaczyć?
– To że twoja matka była nikim, a wystarczyło małżeństwo z ojcem i zaraz założyła własne modowe imperium.
– Odpierdol się od mojej matki, Abarca! Patrz na swoją rodzinę. Jeśli już o karierowiczach mowa, Bazyliszek wcisnęła się do łóżka gubernatora. Julietta to twoja ciotka, nie? – Nacho poczuł się w obowiązku, by stanąć w obronie matki. Miał wiele żalu do rodziców, Marisa nie była nawet jego biologiczną mamą, ale kochał ją mimo wszystko, a Yon jak zwykle był dupkiem. – Zresztą z tego co wiem, nie tylko w łóżku Victora Estrady dobrze się zadomowiła…
– Ignacio. – Jordan nie wytrzymał i postanowił się odezwać, choć wcześniej starał się nie reagować. Nie było powodu, by Amelia i Romeo musieli słuchać tych bzdur. Zresztą piętnastolatek już większość prawdy znał i wolał o tym nie rozmawiać. Mia natomiast obracała głowę od jednego chłopaka do drugiego, oczekując jakiegoś wyjaśnienia na temat przyszłej macochy i jej potencjalnych kochanków.
– Sorry. – Nacho wycofał się, chyba zdając sobie sprawę, że posunął się za daleko. Rzucił pospieszne spojrzenie w stronę rodzeństwa Estrada – chyba zaczynał mięknąć, skoro miał wyrzuty sumienia.
– Dlaczego się wtrącasz, Jordan, co ci do tego? Przestań się zachowywać, jakbyś wszędzie rządził. A może już uważasz, że El Tesoro jest twoje? – Skumulowana z całego tygodnia złość znalazła w końcu swoje ujście u Yona i postanowił wyładować się na rywalu z boiska. – Jeszcze nigdy nie byłem dziedzicem wielkiej fortuny. Musi być miło mieć tyle perspektyw i nawet się nie starać.
– Co ty chrzanisz, Yon? – Jordan poddał się i załamał ręce, bo nie miał siły się z nim spierać. Zaczynał żałować, że w ogóle tam przyszedł.
– Don Mariano ma wpływy w całej okolicy, a to wszystko kiedyś będzie należało do ciebie – odezwał się znienacka Daniel Mengoni i chociaż bardzo się starał, nie udało mu się powstrzymać nuty zazdrości w głosie.
– Pytał cię ktoś o zdanie, Donatello? – warknął w jego stronę Guzman, czując ogromną irytację, bo syn Marleny zdawał się mieć sporą wiedzę na temat jego rodziny.
– Właśnie, Mengoni, stul dziób. – Yon również nie lubił, kiedy ktoś wtrącał się do rozmowy, nawet jeśli teoretycznie mu pomagał. – Myślisz, że jesteś wielkim panem, bo masz kasę i wpływy, a twój stary jest zastępcą gubernatora. Nie musisz się o nic starać, a i tak zawsze wszystko dostajesz na tacy. Nigdy nie ponosisz za nic odpowiedzialności, zawsze i tak wychodzi na twoje.
– Yon, to przecież wcale nie tak… – Veronica chciała do niego podejść i go uspokoić, ale spojrzał na nią takim wzrokiem, że pożałowała, że w ogóle się odezwała
Nie rozmawiali od tamtej soboty, kiedy przyszła do niego znienacka i chciała się z nim kochać. „Chciała go poczuć całego” – Yon na samą myśl czuł się jak ostatni kretyn, że dał się na to wszystko nabrać. Ciężko było na nią patrzeć, ale jeszcze ciężej było widzieć, jak posyła te powłóczyste spojrzenia w stronę Marcusa Delgado albo jak staje w obronie Jordana. On nigdy nie był dla niej numerem jeden i szczerze mówiąc, nigdy nawet nie był numerem dwa i dopiero teraz to do niego dotarło. Bolało jak cholera.
– Jeszcze nigdy nie miałem złamanego serduszka. – Barbara udała dziecięcy szczebiot, ewidentnie nabijając się z Abarci. Posłał jej mordercze spojrzenie.
– Jeszcze nigdy nie nakręciłem seks-taśmy, którą widziało pół miasta, łącznie z moją matką – odgryzł się, bo niezmiernie go zirytowała swoją spostrzegawczością.
– Winna, przyznaję się bez bicia. Chociaż jak chcesz uderzyć czy ugryźć, to też nie będę oponowała. – Dziewczyna ewidentnie nic sobie nie robiła z tych przytyków. Quen zmarszczył nos, przyglądając jej się z bliska, kiedy chichocząc popijała dalej alkohol. – Jeszcze nigdy nie zostałam zawieszona w prawach ucznia. Ale z ciebie rebeliant, Yon.
– To nie była moja wina – warknął i właściwie nie musiał już nawet popijać napoju, bo wszyscy przecież wiedzieli, że właśnie spędził dwa dni niesłusznie oskarżony o podłożenie węża w szafce Izzie Gomez. To dało mu do myślenia. Rozejrzał się po towarzystwie. – Jeszcze nigdy nie wrobiłem kogoś w coś, czego nie zrobił. Nigdy nie podłożyłem koleżance węża.
– O jakiego węża pytasz, bo ja regularnie wkładam mojego węża w koleżanki. – Juan Pablo uniósł dłoń, jakby sam się zgłaszał do odpowiedzi i chwalił się wszem i wobec.
– Fuj, to obrzydliwe, wypad stąd! – krzyknęło kilka dziewcząt, a te z Nuevo Laredo wyglądały na prawdziwie oburzone takimi obscenicznymi komentarzami.
– Jeszcze nigdy nie czułem się tak zagrożony, że próbowałem wyeliminować kapitan piłkarek. No co, nikt nie zdobędzie się na odwagę, by się przyznać? – Abarca intensywnie spoglądał na każdego, teraz już nie dbając o to, czy ktokolwiek go polubi.
Felix, idąc za jego śladem, uważnie obserwował reakcje. Szczególną uwagę zwrócił na Daniela Mengoniego, który trzymał butelkę wody w dłoniach – była praktycznie nietknięta. Albo kłamał podczas gry albo naprawdę był niezłym niewiniątkiem, które nigdy nie robiło nic ze wspomnianych rzeczy, skoro płynu w ogóle nie ubyło.
– Nie sądzę, by to był ktoś stąd, Yon. – Izzie postanowiła ukrócić temat. Chciała się dobrze bawić, ale czuła, że nastrój nieco się popsuł.
– A niby kto inny, krasnoludki? Przestań być taka ufna wobec ludzi, Izzie, zawsze to robiłaś i jak zwykle się na tym sparzyłaś. – Abarca po raz kolejny posłał pogardliwe spojrzenie w stronę Guzmana. Jak on go nie cierpiał! – Jeszcze nigdy nie nosiłem drutów na zębach.
– Masz na myśli aparat? – Veda zamrugała powiekami, patrząc na niego z dołu. Miała już trochę wzięte od wypitego alkoholu.
– Tak, obleśne druty, w które włazi jedzenie i kaleczą język przy całowaniu. Do dotyczy też tych silikonowych nakładek, które nakładasz na noc. Pij, pięknisiu – rzucił w stronę Jordana.
– Widocznie nie umiesz się całować, skoro przeszkadza ci aparat. – Guzman prychnął tylko, bo te dziecinne zaczepki musiał znosić od kilku lat i znał je od podszewki. – Mam się niby wstydzić, że mam proste zęby? – Wypił swoją wodę do końca i zgniótł butelką jedną dłonią w malutki kwadracik. – Jeszcze nigdy mama nie musiała depilować mi brwi.
– To nie była depilacja! Zresztą… – Yon przymknął powieki, licząc do trzech na uspokojenie. Miał dosyć bujne owłosienie na ciele, co zawsze wypominał mu Joel, uważając, że to cecha charakterystyczna rodziny Santillana. Brwi szczególnie dawały o sobie znać od najmłodszych lat, więc Ramona musiała je odpowiednio ujarzmić. – Moja przynajmniej dzwoniła do mnie na obozach.
– Chłopcy, chyba zapomnieliśmy, jaki był cel tego spotkania. – Izzie stanęła pomiędzy nimi, jakby spodziewała się bójki.
– Właśnie, CHŁOPCY, to jest kluczowe słowo. – Barbara stanęła koło niej, nabijając się z tych dwóch. – Znajdźcie sobie jakąś piaskownicę, chłopcy, a mężczyzn zapraszam do prawdziwej gry w siedem minut w niebie…
– Chyba już wystarczy. – Lidia wcześniej myślała, że Bari po prostu ją irytuje, teraz zdała sobie sprawę, że dziewczyny po prostu nie dało się lubić, szczególnie po alkoholu.
– Jak będziesz grzeczna to pozwolę ci zaciągnąć ich obu do stodoły. – Bari szepnęła jej na ucho, zanosząc się takim śmiechem, że Lidii włosy zjeżyły się na karku, bo kompletnie nie wiedziała, o co jej chodzi.
– Lidia ma rację, przyszliśmy się integrować, a nie dzielić jeszcze bardziej. – Felix postanowił być głosem rozsądku. Początkowo liczył, że to Marcus przejmie dowodzenie, ale on popijał swoje piwo, co tak go zdziwiło, że musiał wkroczyć sam. – Zróbmy przerwę, ochłońmy trochę i posłuchajmy, co takiego przygotowała Izzie. Jak zaraz wszyscy się pokłócimy, to nikt nie wytłumaczy tego nauczycielom, a przypominam wam, że oni wyrazili zgodę na to zgromadzenie i tylko dlatego tutaj jesteśmy pod opieką Astrid.
– Jestem z Felixem, to rozsądny plan. Przyniosę kiełbaski na grilla. – Veronica z ochotą zgłosiła się, by pomóc, bo bezczynne siedzenie nie leżało w jej naturze.
– Tak, Vero, ty się znasz na parówkach jak mało kto – zadrwił członek drużyny z San Nicolas, przybijając sobie piątkę z innym kumplem. Dziewczyna potknęła się i poczerwieniała na twarzy.
– Zamknij mordę, Estevez – zagrzmiał Yon, a ten zrobił wielkie oczy.
– Ty też, Abarca? Jezu nie wiedziałem, że ona naprawdę wszystkim daje d**y. Jakbym wiedział, to bym ustawił się w kolejce. Delgado, czy ty jesteś jedynym, który nie zamoczył? – Głośny rechot odbił się echem po pobliskich drzewach i kilka osób podchwyciło te drwiny z pięknej siatkarki, której oczy powoli napełniały się łzami.
– Przerwa. – Sara wstała z miejsca jako pierwsza, zduszając w sobie ochotę, by podejść do Veronici i ją przytulić. Nie przyjaźniły się już, ale czasami takie myśli ją nachodziły, jakby robiła to z przyzwyczajenia. Ciężko było słuchać, jak inni się z niej nabijają, a Vero rzadko kiedy stawała w swojej obronie.
– Spotkajmy się za dziesięć minut. – Poprosiła wszystkich Isabella, oddychając z lekką ulgą, kiedy Felix zgarnął rozrabiaków i trochę ostudził towarzystwo.
– Może za piętnaście? Mam kilka pomysłów, jak spędzić tę przerwę. – Barbara roześmiała się, kiedy Quen przełknął głośno ślinę, po czym pociągnęła go do swojego pokoju w pensjonacie.

***

Starała się jak mogła, by być silną, ale to wcale nie było łatwe – ciągłe uśmiechanie się i udawanie, że wszystko jest okej, kiedy doskonale wiedziała, że wcale tak nie było, męczyło ją. Komentarz kolegi z poprzedniej szkoły przelał czarę goryczy, sprawiając, że pozwoliła sobie na cichy szloch, kiedy wszyscy rozeszli się po hacjendzie, by trochę rozprostować kości. Pociągała nosem raz za razem, gorączkowo szukając chusteczek czy chociażby serwetek, by doprowadzić się do porządku, zanim wrócą znajomi, ale nigdzie ich nie widziała.
– Zawsze szybko łapałaś katar.
Usłyszała tuż nad uchem i zakrztusiła się łzami, spoglądając na Jordana, który podszedł do stołu z przekąskami, by wziąć sobie kolejną butelkę wody. Tak zdziwiły ją jego słowa, że dostała czkawki. Nie miała kataru i oboje o tym wiedzieli. Z wdzięcznością przyjęła od niego jego bluzę.
– Sezon siatkarski dopiero się zaczyna, nie możesz się rozchorować. Zawsze łatwo chorujesz, wystarczy, że lekko zmarzniesz – przypomniał jej.
– Ty za to nigdy nie łapałeś nawet grypy.
Ich dzieciństwo było piękne, a przynajmniej Veronica tak chciała je zapamiętać. Ich paczka zawsze mocno się trzymała i jakoś przetrwała, nawet pomimo złych momentów. Wszystko co miało miejsce przed śmiercią jej ojca, było dla niej warte zapamiętania i często chciała po prostu wrócić do tych czasów, kiedy życie było prostsze i kiedy mogła liczyć na przyjaciela, bez względu na to, co się działo. Kiedy była chora, zawsze rezygnował z planów i z nią zostawał, by pooglądać razem filmy albo po prostu pograć w gry. Była mu za to wdzięczna. Zawsze był jej najbliższą osobą i żałowała, że tak wszystko się potoczyło, że teraz nie potrafili nawet normalnie rozmawiać. Liczyła, że może współpraca przy kampanii wyborczej to zmieni, wydawało jej się, że są na dobrej ku temu drodze.
– Znasz mnie, ja nigdy nie choruję – odparł pewnym siebie tonem, sprawiając, że na jej twarzy zagościł uśmiech. – Zrób sobie przerwę, dobrze ci zrobi.
Veronica pokiwała nieśmiało głową i korzystając z okazji, że normalnie rozmawiają, chciała zagadać o coś jeszcze, ale jego już nie było. Zrezygnowana wcisnęła dłonie do kieszeni jego rozpinanej bluzy i zdziwiło ją, kiedy napotkała opór – w jednej z kieszeni znalazła paczkę chusteczek higienicznych. Cały Jordan.
– Świetnie się bawisz, nie? – Yon Abarca obserwował ich z daleka, nie mogąc nic na to poradzić, że jego serce ściskało się, kiedy widział ją we łzach. – Chcesz wykorzystać okazję i ją pocieszyć? Liczysz, że wyląduje u ciebie w łóżku?
Jordan zmierzył go wzrokiem, nie chcąc nawet strzępić sobie na niego języka. Zamiast tego wskazał brodą Vedę, która odeszła na chwilę z dziewczynami, ale i tak wypatrywała Yona i czekała tylko, kiedy będzie mogła się przy nim pokręcić.
– Nie baw się nią – ostrzegł go poważnym tonem, uznając, że czas najwyższy powiedzieć to głośno i wyraźnie. – Jeśli nie jesteś zainteresowany i jest dla ciebie tylko odskocznią, odpuść. Chcesz zranić mnie, wykorzystując Vedę, ale nie zrobisz tego. Ranisz tylko ją, a ona na to nie zasłużyła. Nie pozwolę na to.
– Co zrobisz, uderzysz mnie? Kolejny raz? – Abarce wszystko już było jedno i wyglądał tak, jakby naprawdę na to liczył.
– Chcesz, żebym to zrobił, lubisz być w centrum uwagi, inaczej nie potrafisz funkcjonować – podsumował go, bo tak właśnie czuł. Znali się w końcu nie od dzisiaj.
– Veda sama się do mnie przylepiła, nie moja wina, że się jej podobam. – Wzruszył ramionami, pozując na nonszalanckiego. – Zazdrościsz, że na mnie leci? A może plujesz sobie w brodę, że to ja miałem Vero pierwszy przed tobą, co? Nawet twój brat spróbował jej pierwszy.
– Jesteś obrzydliwy – skwitował, nie wiedząc nawet, jak to skomentować. Był zmęczony, a w dodatku Abarca jak zwykle testował jego cierpliwość.
– Jesteśmy tacy sami, Guzman. – Yon wyprostował się, chcąc pokazać wyższość. Jordan nie był dużo wyższy od niego, ale jednak bardziej onieśmielający ze swoją sylwetką i szeroką klatką piersiową. Irytował go, bo choć zwykle ukrywał się pod workowatymi dresami, laski i tak na niego leciały, a Yon zaczynał sądzić, że większość dziewczyn była po prostu powierzchowna. – Nie różnimy się zupełnie niczym.
– Postawmy sprawę jasno, Yon. – Jordi wydobył z siebie ostatnie pokłady cierpliwości. – Znamy się od lat, obaj gramy w piłkę nożną, chodziliśmy razem do szkoły, jeździliśmy na sportowe obozy, znamy tych samych ludzi i chodzimy do tego samego okulisty, ale to wszystko, co mamy ze sobą wspólnego. Nie – nie jesteśmy tacy sami. Właściwie to jesteśmy tak daleko od siebie, jak to tylko możliwe. Nie zamierzam mieszać się do twoich spraw pod warunkiem, że ty nie mieszasz się do moich. Ale jeśli myślisz o złamaniu serca tej niewinnej dziewczynie, nie będę stał z boku i się przyglądał. Ostrzegam cię.
Yon już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale jego już nie było. Zerknął na Vedę, która popijała drinki cały wieczór i kręciła się blisko niego, czym trochę go peszyła. Tak, początkowo chciał wkurzyć Jordana i tak, mógłby wykorzystać, że ma ją obok i po prostu dać upust emocjom, ale nawet on nie był aż takim draniem. Byłoby prościej, gdyby Cilla zechciała się z nim spotkać, może wtedy mógłby jakoś zapomnieć o Veronice.

***

Przerwa w integracji wszystkim dobrze zrobiła. Kilka osób wymieniało się uprzejmościami z boku, jeszcze inni popijali skrycie alkohol, korzystając, że jest darmowy. Carolina wpatrywała się w oddalony główny budynek hacjendy, gdzie zamieszkiwała rodzina de la Vega i zastanawiała się, jakie numery musieliby tutaj odwalić, żeby Astrid przyszła i to ukróciła. To był właśnie problem z jej starszą siostrą – choć była mądrzejsza i wykształcona, to jednak chciała zachowywać się jak ich koleżanka, a nie nauczycielka. Tego wieczora była po prostu siostrą, a nie pilnującą ich opiekunką, na której ciążył obowiązek ze szkoły, a szkoda, bo Caro bardzo by chciała, by ten wieczór w końcu się zakończył. Bolało ją, kiedy widziała, jak Quen świetnie się bawi w towarzystwie atrakcyjnej piłkarki, która myślała tylko o jednym. Teraz też zniknęli w pokoju w pensjonacie, a jej pękało serce. Najgorsze jednak było to, że nie mogła mieć pretensji, w końcu to ona zakończyła to, co było między nimi i miała swoje powody.
– Wiesz, może gdybyś nie zerwała z nim bez słowa wyjaśnień, to wszystko nie miałoby miejsca – oświeciła ją Lidia, zachodząc ją z boku i zdając się czytać w jej myślach. – Jest ci przykro, widać to. Dlaczego go okłamałaś i zaczęłaś chodzić z Ignaciem, jeśli wcale tego nie chciałaś? Teraz on pociesza się w ramionach tej okropnej Urquizy.
– Wolałabym, Lidio, żebyś nie prawiła mi morałów, kiedy sama nie jesteś królową cnót – odparła, przywdziewając maskę i starając się nie dać po sobie poznać, że utrafiła w czuły punkt.
– Nie muszę ci się tłumaczyć, Caro, nie rozmawiamy teraz o mnie, tylko o tobie i Quenie. On cierpi.
– Właśnie widzę. – Carolina prychnęła, pokazując dłonią pensjonat, gdzie Ibarra spędzał mile czas z Barbarą. – Proszę cię, żebyś się w to nie wtrącała. Ja ci nie mówię, że zachowujesz się nieodpowiedzialnie, chodząc po klubach w towarzystwie jakichś chłopców. Nie zaprzeczyłaś słowom Barbary. Mówiła prawdę?
– A co to ma do rzeczy? Nikogo nie powinno interesować, co robię w swoim wolnym czasie. – Montes nieco się oburzyła. Carolina odwracała kota ogonem, by wywinąć się od poważnej rozmowy, a to jej się nie spodobało.
– Wyobraź sobie, że niektórych to interesuje. A jeśli tego nie widzisz, to nie jesteś tak inteligentna, jak mi się wydawało. – Carolina brodą wskazała na chłopaka, który nieśmiało zbliżył się do nich, by porozmawiać z Lidią, po czym zniknęła, zostawiając ich samych.
– Bari jest czarną owcą rodziny, przepraszam za nią – odezwał się Daniel, naprawdę skruszony i zawstydzony zachowaniem kuzynki. – Wiesz, Lidio, naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć, ale nie rozumiem, dlaczego skłamałaś, kiedy Bari powiedziała, że widziała cię w klubie w San Nicolas.
Zrobiło jej się głupio – nie tylko dlatego, że została przyłapana na kłamstwie, ale też dlatego, że Daniel zdawał się być naprawdę zraniony jej postępowaniem. Lubiła go i nie chciała, by źle o niej myślał.
– Nie chciałam mieć problemów, już i tak Conrado jest mną zawiedziony – wyjaśniła, bo choć nie było to całkiem zgodne z prawdą, nie było też totalnym kłamstwem. – Byliśmy na otwarciu klubu całą grupką znajomych. Była też Valentina Vidal – dodała, teraz już czując się jak świnia. Tinę spotkała tam przypadkowo, zdecydowanie nie wybierała się na dyskotekę w jej towarzystwie. Uznała jednak, że Mengoni lepiej zniesie tę informację, jeśli będzie miał zapewnienie, że nie była tam z samymi chłopakami. Postanowiła nie wspominać, że towarzyszył jej Guzman i Fernandez, bo sama się tego wstydziła. – Twoja kuzynka naprawdę ostro przegina. Jak to jest, że wszyscy jesteście tak różni? No wiesz… ty, Alessandra, Barbara…
– Poczekaj aż poznasz resztę. – Daniel zaśmiał się, widząc jej minę. – Nie poznałaś jeszcze Camili i kuzynów od wuja Neria.
– Ach, Camila. To ta która pracuje w kancelarii z Adamem Castro? – Lidia przypomniała sobie, że Jordan kłócił się z prawnikiem na rejsie i to właśnie ta dziewczyna była tego powodem. – Co jest z nią nie tak? Gorsza niż Barbara chyba być nie może.
– Gorsza? Cami to ideał, przynajmniej według ciotki Valerii. Skończyła prawo z idealnymi wynikami, umie zachować się w towarzystwie, w przeciwieństwie do jej młodszej siostry.
– Więc dlaczego Jordan tak jej nie lubi? – Wyrwało jej się, choć wcale tego nie planowała.
– Nie wiem, Lidio, ale Jordan zdaje się nikogo nie lubić. Ty powinnaś wiedzieć lepiej, skoro się z nim przyjaźnisz… – Przyjrzał jej się uważnie, trochę zawstydzony, że wypowiedział to na głos. Montes roześmiała się w głos po jego słowach.
– W życiu! Tolerujemy się ze względu na Quena, ale nie jesteśmy przyjaciółmi.
– Spędzacie ze sobą dużo czasu. Wczoraj na rejsie… Dobrze, że don Marianowi nic się nie stało, ale… sam nie wiem, zdawaliście się rozumieć bez słów.
– Och, to. – Lidia zmarszczyła czoła, nie potrafiąc tego wytłumaczyć. – Pracujemy razem w przychodni, więc to chyba takie przyzwyczajenie.
– Rozumiem – odparł cicho, nie do końca zgodnie z prawdą. Nastąpiła głucha cisza, która tak kłuła w uszy, że było to aż bolesne, więc dziewczyna musiała się odezwać pierwsza.
– Marta dobrze się bawi. – Wskazała palcem na ładną siatkarkę, która roześmiana dyskutowała z grupką chłopaków z Nuevo Laredo. – Widziałam, jak rozmawialiście. To twoja była, prawda?
– Lidio, to naprawdę nie tak, jak myślisz. – Postanowił od razu wyłożyć sprawę jasno, kręcąc głową i dając jej znać, że nic go nie łączy z byłą dziewczyną. Ona jednak mu przerwała.
– Pomyślałam, że po prostu rozmawiacie jak dwójka dobrych przyjaciół – uspokoiła go, bo naprawdę tak uważała. Nie widziała w ich zachowaniu niczego podejrzanego – tutaj wiele osób spotykało starych znajomych, więc zapewne oni również wymienili kilka uprzejmości. – Bo rozumiem, że nadal się przyjaźnicie?
– Niespecjalnie – przyznał, czym trochę ją zdziwił. – Nie chowam do niej urazy i mam nadzieję, że ona do mnie również. Rozmawiamy czasem przy okazji, ale nie nazwałbym tego przyjaźnią. Nie do końca wierzę, że istnieje przyjaźń damsko-męska.
– Ja mam sporo przyjaciół chłopaków – zaznaczyła i kiedy wypowiadała te słowa, zdała sobie w końcu sprawę, do czego zmierzał. Właściwie to wyczytała to z jego oczu. Przypomniały jej się słowa Remmy’ego Torresa, który twierdził, że ma szczęście, bo przyjaźni się z jednym biseksualnym chłopakiem i jednym, który uchodził w szkole za geja. Chłopcy nie lubili, kiedy wokół dziewczyn, które im się podobały, kręciło się za dużo heteroseksualnych facetów. Może właśnie o to mu chodziło. Potwierdził jej przypuszczenia, zdobywając się na odwagę i w końcu wypowiadając to na głos.
– Naprawdę cię lubię, Lidio – wyznał i przekroczył kilka kroków, by znaleźć się bliżej niej. Zrobiło jej się trochę cieplej, mimo że wieczór był chłodny. Byli sam na sam w ustronnym miejscu po raz pierwszy od dawna. Liczyła, że może będą mieli okazję spędzić trochę czasu na inauguracyjnym pikniku, ale tak się nie stało, więc może tym razem mogła liczyć na swoją upragnioną dawkę nastoletniego romansu. Jego kolejne słowa trochę jednak zbiły ją z tropu. – Nie wiem tylko, czy ty mnie też, więc jeśli tracę tutaj czas…
– Ja też cię lubię. – Weszła mu w słowo, trochę zbyt entuzjastycznie jak na jej gust, ale było już za późno, żeby to cofnąć.
– Naprawdę? Bo przyznam szczerze, trochę mnie onieśmielasz.
– Ja onieśmielam ciebie?
Dla pewności wskazała na siebie palcem, by potwierdził, że mówił właśnie o niej – niziutkiej siatkarce z talentem do chemii, która przez ostatnie lata przemykała po szkole niezauważona, a która nie potrafiła nawet zdobyć się na zaproszenie chłopaka na kawę.
– Pewnie, że tak. – Daniel wyznał to bez oporów, przez co policzki jej poróżowiały, bo nigdy nie słyszała takiego komplementu z ust atrakcyjnego chłopaka. – Jesteś śliczna, wysportowana, udzielasz się w szkole, zdobyłaś szacunek nawet mojej mamy, a to nie jest łatwe. Poza tym jesteś pewną siebie i doświadczoną dziewczyną…
Ona pewna siebie? Ona doświadczona? Spaliła jeszcze większego buraka, kiedy zdała sobie sprawę, że na pewno sądził, że jest dosyć frywolna. Jego kuzynka, Bari, właściwie podkreśliła to dzisiaj podczas gry w „Jeszcze nigdy”.
– Daniel. – Lidia odważyła się w końcu odezwać. Skoro twierdził, że jest pewna siebie, to musiała te pokłady odwagi w sobie wykrzesać. – Czekam, aż zaprosisz mnie na randkę od czasu sylwestra.
– Och – wyrwało mu się i podrapał się po głowie, nie wiedząc, co powiedzieć. – Obiecałem, to prawda. Głupek ze mnie, przepraszam. Ostatnio sporo się dzieje i nie chcę nikogo obarczać moimi problemami – wyznał, czym trochę ją zdziwił. Jakie problemy mógł mieć chłopiec z dobrego domu, przykładny syn i uczeń, którego lubili wszyscy w szkole? I dlaczego miało to wpływać na jego umiejętność randkowania? – Chętnie zabiorę cię na kawę. Jeśli się zgodzisz – dodał szarmancko na koniec, czym wywołał uśmiech na jej twarzy.
– Bardzo chętnie się z tobą wybiorę, kocham kawę.
– Ja też. – Odwzajemnił uśmiech, ale zaraz potem trochę zmarkotniał. – Choć nie powinienem jej pić…
– Możesz się napić herbaty – dopowiedziała szybko, bojąc się, że zaraz zmieni zdanie, a on przyznał jej rację. – A więc randka?
– Jutro po szkole? Nie lubisz piłki nożnej, ja też mogę sobie odpuścić mecz, więc…
– Pewnie! – Lidia uszczypnęła się w ramię, kiedy zdała sobie sprawę, że trochę za bardzo dała się ponieść emocjom. Wreszcie miała pójść na pierwszą randkę w życiu, to było warte wszystkiego. Chociaż niekoniecznie kłamania Conradowi… Będzie musiała mu powiedzieć, dokąd idzie. Lubił Daniela, nie powinien robić z tego tytułu problemów. To nie tak, że szli do jakiegoś hotelu. Na samą myśl zrobiło jej się gorąco. Na razie chciała jedynie miło spędzić czas z miłym chłopakiem, który w końcu – po wielu próbach – zaprosił ją na prawdziwą randkę!
– Więc… do zobaczenia?
Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale w jednej chwili Mengoni znalazł się bardzo blisko niej. Wbrew temu co o niej myślał, nie miała doświadczenia, ale nawet taka cnotka jak ona czuła, że chce ją pocałować. Nie zamierzała mu w tym przeszkadzać – ostatnio zbyt wiele się działo i zbyt wiele okazji przeszło jej koło nosa, więc jeśli chciała przeżyć romans z prawdziwego zdarzenia, trzeba było korzystać. Przymknęła powieki i czekała na to, co się wydarzy, mając cichą nadzieję, że tym razem będzie lepiej niż w sylwestra, którego zrujnowało pojawienie się węża, który otarł się o jej kostki. Poczuła oddech Daniela na swoim policzku, a sama wstrzymała swój.
– Och, przepraszam!
Czar prysł, Daniel odskoczył od niej jak oparzony, ledwie muskając jej wargi swoimi, a ona poczuła ogromną irytację. Złość ustąpiła jednak wstydowi, kiedy zdała sobie sprawę, że przeszkodził im nie kto inny jak Felix Castellano, na którego twarzy malowało się zażenowanie wymieszane ze smutkiem. Zrobiło jej się go żal.
– Izzie woła wszystkich do gry, zaraz zaczynamy. – Felix szybko odwrócił wzrok i odszedł w stronę ogniska, a oni powlekli się za nim. Zapowiadał się długi wieczór.

***

Nikt nie rozumiał, dlaczego Isabella Gomez zaprosiła ich do stodoły, zamiast po prostu opowiedzieć o grze przy ognisku. Szybko jednak stało się jasne, że zrobiła to dla klimatu – było ciemno, w powietrzu unosił się zapach siana i drewna. Młodzież stłoczyła się w środku, otulając się ramionami.
– No i co to ma być niby za gra? – zapytał Ignacio, który powoli się niecierpliwił. Z jego ust wydobyła się para, co tylko dodawało atmosfery grozy.
– Zagramy w mafię – poinformowała wszystkich pomysłodawczyni, sprawiając, że kilka dziewczyn pisnęło ze strachu, bo pojawiła się znienacka, trzymając przed sobą lampkę kempingową, którą oświetliła swoją twarz jak w horrorze. – Mafiosi są wśród nas, skrywają się, udają przykładnych cywilów, ale w rzeczywistości to bezlitosne dranie, którzy tylko czekają, aż nadejdzie noc, by wyeliminować swoim wrogów. Dobre, co? – zapytała, rezygnując na chwilę ze swojej przesadnie budującego nastrój tonu głosu. – Zaraz rozdzielę wam role.
– Mafia? Jak w to się gra? – Liliana Paredes była podniecona perspektywą takiego wieczoru, ale niestety nie miała pojęcia, o czym Izzie mówi – wychowała się na salonach, w ambasadzie i rządowych placówkach, a tam grano raczej w brydża, a nie w gry towarzyskie.
– Losujemy role – jesteś albo cywilem albo mafią. Wygrywa ta drużyna, której większość graczy utrzyma się do końca. Zadaniem cywilów jest rozpracowanie mafii i wyjawienie ich tożsamości. Jeśli pod koniec gry cywile znajdą większą część kryminalistów, wygrali grę. Jeśli natomiast to mafiosi umiejętnie się ukryją i odstrzelą dobrych obywateli, wygrana przypadnie im. – Izzie uśmiechała się szeroko, wyraźnie uznając, że to prosta i ciekawa gra. – Będziemy grać w rundach. Na rundę składa się dyskusja, wymiana poglądów, możliwość zawarcia sojuszy i omówienie strategii. Potem zapada „noc” podczas której mafiosi uzgadniają między sobą, którego z cywilów eliminują. Po nocy przychodzi czas na kolejne dywagacje i omówienie podejrzeń. Gracze muszą się naradzić i zdecydować, kogo postawić w stan oskarżenia, kto według nich jest mafią. Oskarżeni mogą się oczywiście bronić i kłamać, ot cała filozofia gry.
– Czyli to jak życie w Pueblo de Luz – skwitował Nacho, zacierając ręce. – U nas też członkowie kartelu czają się na każdym kroku i mieszają z cywilami. Bułka z masłem. Mamy nad wami przewagę – dodał w stronę gości z sąsiedniego stanu.
– Nie wątpię, że macie tutaj wysoki poziom przestępczości – odezwał się Iker, który chyba za punkt honoru obrał sobie wkurzanie go, bo wciąż odzywał się niepytany. – Ale my pochodzimy z Nuevo Laredo, to dosłownie siedziba jednego z najniebezpieczniejszych karteli – Los Zetas. O nich chyba słyszeliście?
– A słyszałeś o Templariuszach? Rozejrzyj się dobrze – w tym gronie jest mnóstwo osób, które straciły członków rodziny przez wojny karteli.
– To nie jest licytacja – przypomniała mu Carolina, a on trochę złagodniał. Rzeczywiście, nie było sensu przerzucać się takimi informacjami.
– Więc wystarczy tylko znaleźć członków kartelu. Mafiosów – poprawił się Patricio Gamboa, upewniając się, że wszyscy rozumieją zasady. – Grałem w to kilka razy, lubię tego typu gry – pobudzają wyobraźnię i można się wcielić w ciekawą rolę. Niektórzy wymyślają sobie specjalną postać i zostają w charakterze przez cały wieczór.
– Mogę więc sobie wymyślić, że jestem księżną, a wy moimi sługami i znajdziecie moich wrogów mafiosów i przyniesiecie mi ich głowy, tak? – Amelia Estrada trochę za bardzo popłynęła.
– Ta gra ma sens tylko wtedy, kiedy wszyscy się zaangażują. – Marcus odezwał się po raz pierwszy od dawna. – Podoba mi się to, pobudza szare komórki. – Pomyślał, że może być to dobry sprawdzian przed faktycznym wyłapywaniem przestępców czających się w mieście.
– Mi też – zgodził się z nim Felix, dla którego takie łamigłówki stanowiły prawdziwą pożywkę dla mózgu. Grupa była pokaźna, a to znaczyło sporo tropów i potencjalnych podejrzanych.
– Cieszę się, bo sporo nad tym myślałam. – Izzie ucieszyła się z ich entuzjazmu. Zeskoczyła z kostki słomy, na której wcześniej stała, by wszyscy mogli ją dobrze widzieć, po czym nakazała wszystkim stanąć w kółeczku i obeszła ich, dając im do wylosowania karteczkę z ich rolą. – Zapamiętajcie tę rolę i nikomu jej nie zdradzajcie, bo wtedy nie będzie zabawy.
– Nie mogę więc powiedzieć, że jestem mafią? – zapytał ktoś z drużyny w San Nicolas.
– Czy ty się właśnie przyznałeś, matole? – Yon, który wiele razy grał już w podobną grę, miał ochotę palnąć się otwartą dłonią w czoło po słowach chłopaka z drużyny. – Masz trzymać dziób na kłódkę, a tożsamość wyjawiasz tylko swoim, to znaczy innym mafiosom.
– Abarca, czyżbyś był w mafii? – Wolfgang Barragan odbił piłeczkę, trochę się z niego nabijając.
– Nie cierpię, kiedy ktoś psuje grę głupimi pytaniami. Oczywiście, że nawet jeśli byłbym w mafii, to bym kłamał, że jestem cywilem. O to chodzi w tej zabawie. Pierwszy raz w to grasz, Wolfie? – Teraz to on zadrwił z chłopaka, prychając pod nosem. – Cały czas grasz na swoim flecie w zaciszu pokoju i nigdy ci się nie zdarzyło zagrać w mafię?
– Proponuję, żebyśmy zaczęli grę od przedstawienia się – przerwała mu Izzie, czując, że są bliscy kłótni. – Niech każdy powie kilka słów o sobie – może być to wymyślona rola, jakieś back story, coś co sprawi, że inni wam uwierzą.
– A ty nie grasz? – Lidia zdziwiła się, że Izzie jako jedyna nie miała swojej karteczki. Montes swoją schowała do tylnej kieszeni dżinsów. Przydzielono jej rolę cywila, co niespecjalnie ją zdziwiło, bo z rachunku prawdopodobieństwa wynikało, że właśnie taką rolę dostanie.
– Ja będę mistrzynią gry. Ktoś musi wszystko koordynować, bo inaczej zrobiłby się chaos. Będę zapraszała do siebie mafiosów, którzy powiedzą mi, kogo chcą wyeliminować. Będę też gościła detektywa i doktora. To dodatkowe funkcje, które grają po stronię cywilów. Detektyw w każdej rundzie ma możliwość sprawdzić jednego zawodnika – wtedy ja mogę mu powiedzieć, czy dana osoba jest w mafii czy nie. Detektyw może się tą wiedzą podzielić z resztą grupy na każdym etapie gry lub zatrzymać tę wiedzę dla siebie i obserwować przebieg wydarzeń. Miejcie na uwadze, że funkcja detektywa jest trudna, więc wyjawienie swojej tożsamości grupie może wiązać się z ryzykiem, że taka osoba padnie ofiarą mafii zbyt wcześnie.
– Oczywiście, że mafia chciałaby wyeliminować detektywa – tylko on może mieć sto procent pewności, kto z nich jest przestępcą – zgodziła się Ruby, która miała z Patem niepisany pakt, że będą się trzymać razem. Czytała mu z twarzy i widziała, że wylosował funkcje cywila, podobnie jak ona, więc nie będą musieli się spierać. Może nawet uda im się urwać na chwilę w ustronne miejsce i spędzić trochę czasu sam na sam.
– Dokładnie tak – detektyw to silny zawodnik, podobnie zresztą jak lekarz. Lekarz w każdej rundzie może uratować jednego gracza przed nocnym morderstwem. Jeśli jest pewien, że któryś z cywilów jest zagrożony – być może ma dobry tok rozumowania i prawie rozpracował mafię, tym samym stając się jej celem – może go ochronić, podając jego imię w rozmowie ze mną. Wtedy nawet jeśli członkowie kartelu zabiją tę osobę w nocy, powróci ona do gry, ponieważ miała immunitet.
– Dobrze już, wystarczy tych wyjaśnień, to prosta gra, a jeśli ktoś nie kuma, to wyjdzie w praniu. Zagrajmy w końcu. – Nacho wypił do końca swoje piwo, zgniatając karteczkę ze swoją rolą i chowając ją do kieszeni. – Ja zacznę. Jestem Nacho, jestem cywilem, synem lekarza i projektantki mody, gram w piłkę…
– …i bzykasz nauczycielki, tak wiemy. – Yon dokończył za niego, niecierpliwiąc się jego długim wstępem. Kilka osób zaśmiało się złośliwie. – Yon Abarca, ale mnie już wszyscy znacie. Kadet szkoły lotniczej z doświadczeniem w wyłapywaniu kretów. Do usług. – Spojrzał po wszystkich, jakby już w tym momencie szukał jakichś podejrzanych oznak.
– Oooo możemy sobie wymyślić, kim jesteśmy? W takim razie ja występuję w nowojorskiej orkiestrze symfonicznej. Nie lubię mafii. – Veda nie pozostawiła żadnych wątpliwości, że jest czysta jak łza. Yon zacisnął usta, żeby się nie uśmiechnąć.
– Wolfgang, gram w tej samej orkiestrze co Veda. – Bramkach z San Nicolas nie miał oporów, by błysnąć zębami w stronę wiolonczelistki, co tylko zirytowało Yona.
– Nikogo nie interesuje, że lubisz polerować swój flet – warknął, ale nikt nie zdążył tego usłyszeć, bo reszta uczniów poszła w ich ślady, przedstawiając się kilkoma słowami.
Niektórzy naprawdę wczuli się w rolę – Olivia Bustamante zaczęła ckliwą historyjkę o swoim wymyślonym dzieciństwie, więc musieli jej przerwać, by ograniczyła się do kilku zdań. Jeszcze inni w ogóle nie byli wylewni i tak jak Jordan powiedzieli po prostu „cywil” i to musiało im wystarczyć. Jednak jeden chłopak z Nuevo Laredo się wyłamał.
– Jestem mafią – oświadczył, a kiedy jego koledzy z drużyny zaczęli mu dokuczać, że psuje zabawę, trochę się obruszył. – No co, trzeba wprowadzić trochę zamętu, bo będzie nudno! Przyznałem się, że jestem mafią, więc gdybym naprawdę nią był, to byłbym skończonym idiotą, prawda? Więc chyba logiczne, że jestem cywilem. Natomiast mafia nigdy mnie nie wyeliminuje, bo będą chcieli zostawić sobie kozła ofiarnego, na którego zrzucą ewentualne podejrzenia. To układ idealny!
– Głupku, może mafia cię nie zabije, ale my to zrobimy. – Kapitan siatkarzy, Iker, uświadomił go dobitnie, czym sprawił, że uśmieszek zszedł gościowi z twarzy. – Możemy zacząć głosowanie? Za chwile zapadnie noc.
– Zgadza się. Zapraszam do dyskusji. – Izzie odsunęła się w cień, przysłuchując się ich dywagacjom. Decyzja była jednoznaczna i wszystkie kciuki powędrowały w dół, kiedy Iker wskazał kolegę z drużyny jako potencjalnego mafiosa.
– No weźcie, ja się tylko tak zgrywałem! – próbował się tłumaczyć chłopak, którego strategia niestety zawiodła.
– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. – Nacho zgodził się z Ikerem, z radością pokazując kciuk w dół niczym cesarz rzymski skazujący wojownika na śmierć.
– Pepito, zostałeś wyeliminowany. – Izzie oznajmiła to grobowym tonem, a zaraz potem poprosiła o werble, które zrobiła dla niej koleżanka i wyjawiła wszem wobec, że osoba, którą właśnie oskarżyli, była w rzeczywistości cywilem. Pepito pokazał wszystkim swoją karteczkę. – Pepe nie bierze już udziału w zabawie. Możesz obserwować, ale nie wolno ci wymieniać uwag z zawodnikami. Możesz stanąć koło mnie.
– Więc jak kogoś wyeliminujemy, to ta osoba już nie gra? – zapytała jakaś dziewczyna z San Nicolas, jakby to jeszcze nie było jasne. Wszyscy postanowili się sprężyć i bardziej przyłożyć do zadań, bo inaczej groził im śmiertelnie nudny i samotny wieczór, a tego nie chcieli.
– Dobrze więc, pora zatem, aby zapadła noc. – Isabella znów zniżyła głos do szeptu, traktując na poważnie swoją pozycję koordynatorki zabawy. – Żeby nikogo nie zdradzić, będę spotykała się z mafiosami po kryjomu, a oni po krótkiej naradzie dadzą mi znać, kogo chcą odstrzelić tej nocy. Cywile – odejdźcie odpocząć i cieszcie się z być może ostatnich dni w świecie żywych – dodała grobowym tonem i wszyscy rozpierzchli się ponownie po hacjendzie, uzgadniając, że wrócą za dziesięć minut do ogniska, by ponownie dyskutować swoje tropy. Czas ten mogli poświęcić na wybadanie kolegów i wyłapanie, kto z nich kłamie.
– A ilu jest tych mafiosów, ilu musimy złapać? – zapytała Sara, która lubiła tego typu gry.
– Tego wam nie powiem, bo to zbyt duże ułatwienie. To wiem tylko ja i sami mafiosi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:51:58 14-09-25    Temat postu:

cz. 3

– Isa gada jak najęta, ale to jej się udało. – Barbara Urquiza zaśmiała się ochryple, kiedy razem z Quenem oddaliła się od towarzystwa.
– Bari, wszystko okej? Chyba za dużo wypiłaś – stwierdził, widząc, że nogi trochę się uginają pod dziewczyną. – Zawsze tak balujesz?
– W żeńskiej szkole? Nie. Ale urządzam imprezy od czasu do czasu.
– Gdzie?
– W moim mieszkaniu.
– Masz swoje mieszkanie? – Ibarra podrapał się po głowie. Nigdy jeszcze nie poznał siedemnastolatki, która miałaby własne lokum.
– Tak to już jest. – Barbara zdawała się robić dobrą minę do złej gry. – Jeszcze nigdy moja własna matka nie próbowała się mnie pozbyć, bo psuję jej reputację – zaszczebiotała i wypiła kilka łyków swojego napoju, nawiązując do wcześniejszej gry.
– Matka wywaliła cię z domu?
– Nie, przeniosła do innego stanu, bo w San Nicolas żadna szkoła już mnie nie chciała przyjąć. Wywalili mnie z dwóch, wieści się rozeszły, więc przyszedł czas na resocjalizację w zgodzie z Jezusem – wyznała, pokazując mu krzyżyk, który nosiła na szyi. – Ale nie ma tego złego.
Quen z szeroko otwartymi oczami obserwował jak dziewczyna otwiera krzyżyk, który miał wewnątrz skrytkę. W środku było kilka malutkich okrągłych tabletek. Bari rozkruszyła jedną na kolanie i wciągnęła proszek nosem.
– Chcesz? – zapytała, a on z przerażeniem nie wiedział, co robić. – To nie jest nic strasznego. Tylko takie tabletki na lepszy humor. Dobrze ci to zrobi, bo chodzisz jak struty.
– Nie biorę narkotyków.
– To nie są narkotyki.
– Tak, miałem kiedyś kolegę, który mówił to samo. Przedawkował lewy towar kartelu i teraz leży na pobliskim cmentarzu, a jego córka nigdy go nie pozna. – Ibarra nie zamierzał skończyć tak jak Roque. Bari przypatrywała mu się z uwagą.
– Jak chcesz, zawsze mam trochę, jeśli zmienisz zdanie. – Wzruszyła ramionami i wytarła nos.
– Kiedy ostatni raz widziałaś mamę? – zapytał ją, teraz trochę jej współczując. Zdał sobie sprawę, że Bari może i była pewna siebie, ale jednak cześć jej zachowania to po prostu maska, którą przywdziewała, by jakoś sobie wmówić, że nie potrzebowała matki. Nie wierzył, że to była prawda – każdy potrzebował matki, on był tego doskonałym przykładem.
– W wigilię, głupolku, nie siedzę w Nuevo Laredo cały czas. – Dziewczyna dała mu pstryczek w nos. – Jesteśmy normalną rodziną, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
– Nie znam normalnych rodzin, które wysyłałyby dzieci do sąsiednich stanów za złe sprawowanie. Jak ja zrobię coś nie tak, to po prostu obcinają mi kieszonkowe albo dostaję szlaban. – Quen zamyślił się na chwilę. Właściwie to tęsknił za czasami, kiedy dostawał jakąś karę, wtedy czuł, że ma rodziców. Teraz był cholernie samotny, mimo że zewsząd otoczony ludźmi.
– Ja mam kilka kart kredytowych i fundusz powierniczy, rodzice mnie zabezpieczyli na wiele lat – pochwaliła się, ale coś w jej głosie dało mu do myślenia i kazało twierdzić, że wcale nie podobało jej się takie rozwiązanie. – Babcia Valeria daje hojne kieszonkowe. No ale jestem jej ulubioną wnuczką, choć reszta kuzynostwa by się nie zgodziła.
– I zawsze tak robisz? No wiesz, uciekasz ze szkoły, chodzisz po klubach, upijasz się i lądujesz w łóżku z obcymi chłopakami?
– Nie jesteś obcy, jesteś Enrique Fernando Ibarra III. – Nastolatka udała, że nie wie, o czym mówi. Oczywiście znała jego pełne imię, datę urodzenia i pesel, w końcu ukradła mu jego portfel z dokumentami. – Twój stary siedzi w więzieniu. Mówiłeś, że rodzice są w rozjazdach.
– Nie lubię zwierzać się obcym ludziom.
– Już nie jestem obca. Myślę, że poznaliśmy się dość dobrze. – Bari przesunęła się obok niego na ławeczce przy ognisku i położyła mu dłoń na udzie, kreśląc kciukiem okręgi i doprowadzając go do szału.
– Nie ma o czym mówić – tata jest za kratkami, mama jest chora, a ja mieszkam u wuja i ciotki.
– U Guzmanów?
– Tak. Dobrze znasz Jordana?
– Prawie wcale. Chodziliśmy razem do szkoły, potem mnie wywalili. Nie jest w moim typie – dodała, jakby sądziła, że Quen czuje się zagrożony.
– O co chodziło z tymi dziadkami, że chcą zaaranżować wasze spotkanie?
– Don Mariano lubi otaczać się wpływowymi ludźmi, a mój dziadek jest znanym sędzią. – Barbara machnęła na to ręką i nie czekając na zaproszenie, usiadła na nim okrakiem. Przymknął oczy, kiedy otarła się o jego krocze, jakby celowo doprowadzając go do tego stanu. – Cała moja rodzina to wielkie szychy. Dziadek sędzia, ojciec prawnik i wspólnik w kancelarii, mama jest właścicielką agencji reklamowej. No i jestem też ja. Na razie zasłużyłam się społeczeństwu tylko pokazując tyłek do kamery, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
Quen westchnął głośno, kiedy niespodziewanie poczuł, jak jej ręka wślizguje się w jego spodnie. Zdecydowanie nie tego się spodziewał, kiedy mieli zawiązywać sojusze.
– Bari, nie tutaj – poprosił ją, z paniką w oczach rozglądając się po okolicy.
– Ciii, wszyscy są zajęci grą. – Dziewczyna wyraźnie świetnie się bawiła, przygryzając jego płatek ucha, nie przerywając jednak powolnych ruchów dłonią. Z czasem trochę podkręciła tempo, sprawiając, że niekontrolowanie zacisnął dłonie na jej biodrach. – Tak, właśnie tak, dobry chłopiec – wyszeptała mu do ucha, co było cholernie seksowne, ale jednocześnie sprawiło, że poczuł się jak ostatni śmieć, bo przypominało jedno z tych głupkowatych frazesów rodem z filmów porno.
– Bari, ja… – Nie dokończył, bo poczuł, jak dziewczyna chwyta jego dłoń i bezceremonialnie wciska ją sobie w szorty. Coś w nim pękło. Dosłownie.
– Nie przejmuj się, zdarza się najlepszym – zaszczebiotała mu do ucha, a on nie wiedział właściwie, czy bardziej mu wstyd, bo doszedł tak szybko, w dodatku praktycznie w miejscu publicznym, czy bardziej chodziło o to, że czuł się wykorzystany.
– Z kim straciłaś dziewictwo? – zapytał ją znienacka, kiedy doprowadzał się do porządku. – Kiedy graliśmy w „Jeszcze nigdy”, napiłaś się, kiedy padło pytanie o utratę dziewictwa z kimś z towarzystwa. Wiem, że to na pewno nie byłem ja. Czy koleś, z którym nakręciłaś seks-taśmę jest tutaj?
– Boże broń, to taki kretyn z innego liceum w San Nicolas. – Dziewczyna prychnęła na samo wspomnienie.
– Skoro to kretyn, to po co włączałaś kamerę?
– Tak dla hecy – wyznała, poprawiając szorty i dolewając sobie do kubka wódki z butelki.
– Więc… powiesz mi? – upomniał się, ale ona udała, że nie wie, o czym mówi, więc nie ciągnął jej za język. Czuł jednak, że Barbara Urquiza miała sporo do ukrycia.

*

– Niestety, ale tej nocy zginął pewien prawy i sprawiedliwy obywatel. Iker Savedra. – Izzie zrobiła dramatyczną pauzę, kiedy obwieszczała im przy ognisku wyniki „nocnej narady” mafiosów.
– To bez sensu – skwitował Remmy, kiedy wszyscy dali upust emocjom po tej nowinie. – Przecież ten gość praktycznie pomógł zdrajcom wyeliminować jednego cywila, sam pierwszy go wskazał. Prawdę mówiąc, myślałem, że to on jest z mafii.
– A nie jest? – Nacho spojrzał najpierw na Torresa, a potem na siatkarza, który znów miał ten dziwny wyraz twarzy, jakby flirtował samym spojrzeniem. Musiał się napić, bo nie podobał mu się ten wzrok.
– No raczej, że nie jest, gdyby był, to nie mógłby zostać wyeliminowany. Mafiosi nie odwalają swoich. Nie pij już więcej, Nacho – poprosił, przyglądając mu się z troską.
– A co cię obchodzi, ile wypił Nacho, zostaw go w spokoju. – Juan Pablo poklepał po plecach swojego wiernego kumpla i zatarł ręce, rozglądając się po pozostałych uczniach. – Runda druga?
– Chwila moment. – Rose zaczęła łączyć fakty. Zmarszczyła brwi i omiotła wzrokiem towarzystwo. – To znaczy, że lekarz nie uratował Ikera. Więc kogo ocalił?
– Tego nie mogę wam wyznać. – Isabella przyznała ze skruchą.
– To może lekarz niech się bardziej postara, bo w takim tempie przegramy całą grę jako cywile.
– Tak, tak, Castelani, niezła próba. – Juan Pablo zacmokał głośno. – Próbujesz zamydlić nam oczy i dowiedzieć się, kto jest doktorem, żeby zabić go w nocy. Jesteś mafią, ale pozujesz na cywila, to tylko twoja gra.
– To gra nas wszystkich, wiesz w to chcesz. – Machnęła na niego ręką, woląc się nie spierać.
– A policjant? – Ruby również była zaintrygowana. – Kogo sprawdził detektyw? Czy był to mafioso czy cywil?
– Tego również nie mogę wam powiedzieć, tę wiedzę posiada tylko pan detektyw. Albo pani detektyw – poprawiła się szybko panna Gomez, ale niestety już się wydało, że rola policjanta przypadła chłopakowi. Było ich sporo, więc nie miało to większego znaczenia, ale i tak pluła sobie w brodę. – Być może detektyw zechce wyznać swoją tożsamość. Nie? No to gramy dalej. Proszę o dyskusję, zdecydujcie, kogo postawić w stan oskarżenia.
– Guzman, jesteś mafią – odezwał się niemal natychmiast Yon, sprawiając, że wszystkie pary oczy przy ognisku zwróciły się w stronę Jordana.
– Okej. – Jordan wydawał się niewzruszony tym oskarżeniem.
– „Okej”? Przyznajesz się? Niewinny by się bronił. – Abarca za punkt honoru uznał sobie wyeliminowanie go w grze. Skoro w życiu nie mógł się od niego uwolnić i zawsze z nim przegrywał, to chociaż w głupiej zabawie będzie mógł go pokonać. – Grałem z tobą wiele razy w tę grę na obozach i wiem, jak się zachowujesz. Kłamiesz jak z nut, byłbyś idealnym mafioso.
– W porządku, więc mnie wyeliminuj. – Guzman wzruszył ramionami. – Mam to gdzieś.
– No hej, wtedy nie ma zabawy, ty chcesz zostać wyeliminowany. – Olivii nie podobała się taka postawa, bo chciała trochę się rozerwać i zapomnieć o problemach, a kłócący się ciągle chłopcy wcale nie pomagali. – Kiedy jednak tak o tym myślę, Jordi rzeczywiście byłby idealnym mafioso. Pokerowa twarz, nigdy nic nie zdradzasz… Gdzie byłeś tego wieczora, Jordan? Czyżbyś spiskował przeciwko Ikerowi? – Wczuła się w rolę, przesłuchując podejrzanego. Kilka osób to podłapało.
– Widziałem cię, jak szedłeś do stodoły, zapewne na spotkanie z Izzie – dorzucił Patricio, świetnie się bawiąc.
– Pewnie się bzykali na sianie. – Yon prychnął, czym zasłużył sobie na zbolały wzrok Isabelli, ale nic sobie z tego nie robił.
– Nieprawda, był razem ze mną – odezwała się nieśmiało Alessandra, sprawiając, że wszyscy z ciekawością odwrócili w jej stronę głowy. Niektórzy pytali, kto to w ogóle jest, inni byli zaintrygowani.
– Więc z tobą się bzykał na sianie? – dopytał Juan Pablo, a inni zarechotali.
– Nic podobnego, omawialiśmy projekt do szkoły – wyznała, czerwieniąc się po tych oskarżeniach.
– Tak to się teraz nazywa. – Abarca nie mógł się powstrzymać. – Nie posądzałbym cię o to, Jordan. Wiem, że sypiasz, z kim popadnie, ale ze świruską Mazzarello? Nisko upadłeś.
– Nie nazywaj jej tak. – Jordan zezłościł się, kiedy po słowach Yona inni koledzy z San Nicolas zarechotali złośliwie. – Byłem w stodole z Alex, przyznaję. Trwało to jednak zaledwie pięć minut. W tym czasie widziałem kilka innych osób, które się tam kręciły.
– Niby kogo?
Jordan zwrócił głowę w stronę Daniela Mengoniego, który wyglądał na uprzejmie zdziwionego tym oskarżeniem.
– Jesteś dziwnie milczący, Donatello, choć zwykle lubisz odzywać się niepytany. Jaką rolę odgrywasz w tej grze? – Jordan przeszedł do kontrataku, wykorzystując okazję, że może trochę przepytać gościa, który działał mu na nerwy.
– Jestem cywilem – wyznał Daniel bez krępacji. – Próbuję znaleźć mafię tak samo jak reszta. Ale zgadzam się z Yonem, że ty jesteś podejrzany.
– Pięknie odwracasz uwagę. – Guzman uśmiechnął się półgębkiem, czując wstręt na myśl, że ten gość jest z rodziny Mazzarello. – Cały wieczór kręciłeś się po hacjendzie, szukałeś kogo wyeliminować. Jesteś mafią.
– Po czym to wnosisz?
– Po tym, że cię nie lubię – odpowiedział zgodnie z prawdą, co zresztą było już oczywiste dla większości uczniów. – Widzę, jak analizujesz, jak chłodno oceniasz sytuację. Sam nie rzucasz ślepo oskarżeń, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale podłapujesz to, co mówią inni. Kiedy głosowaliśmy w pierwszej rundzie na tego matoła, który ogłosił wszem wobec, że jest mafią, ty się zawahałeś. Sprawdziłeś, kto na niego głosuje i dopiero wtedy go wskazałeś.
– Musi ci się nudzić, skoro zamiast grać w grę, obserwujesz mnie.
– Mam cię cały czas na oku, Mengoni.
– Okej, okej, wstrzymajcie konie. – Izzie musiała ukrócić dyskusję, bo Jordan i Daniel sztyletowali się wzrokiem, sprawiając, że reszta graczy na chwilę zapomniała o rozgrywce. – Może ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć?
– Cicho, Isa, daj im czas na konfrontację. Jezu, ale z ciebie nudziara. – Barbara odezwała się niespodziewanie, przyglądając się z ciekawością, jak jej kuzyn w końcu pokazuje pazurki.
Wywiązała się dyskusja, podczas której kilka osób odezwało się niepotrzebnie, czym zwrócili na siebie uwagę kolegów. W stan oskarżenia została postawiona Alex, która broniła Jordana, a także Marcus i Adora, którzy zniknęli w czasie przerwy.
– Ja wam robię przysługę – stwierdził Nacho, mrugając porozumiewawczo do Delgado, kiedy głosował na niego. – Będziesz mógł się szybciej urwać i spędzić czas bardziej aktywnie.
– Czy są jakieś ostatnie przemyślenia? Nie? No dobrze, a więc Marcus – zostałeś wyeliminowany. Pokaż wszystkim swoją tożsamość. – Koordynatorka gry poprosiła piłkarza, by pokazał wszystkim karteczkę z napisem „cywil”.
– Dlaczego go wyeliminowaliście, głąby? – Miguel pokręcił głową, ubolewając nad szybką śmiercią swojego przyszłego szwagra. – Marcus jest dobrym obserwatorem, pomógłby nam znaleźć mafię.
– Cóż, właśnie na tym polega ta gra, czyż nie? – Bari uśmiechnęła się złowieszczo, spoglądając po wszystkich, jakby szukała zaczepki. – Mafii zależy na wyeliminowaniu silnych graczy, tych którzy analizują i obserwują zachowania. Wtedy mają gwarancję, że nie zostaną złapani.
– No dobrze, ale na razie mamy problem, bo cywile przegrywają. – Jorge podwinął rękawy bluzy, postanawiając wziąć się do roboty i znaleźć tych przestępców. Sprawa jego siostry tylko bardziej go motywowała. Mimo że ten wieczór miał być zabawą, zaczął to traktować poważnie.
– I dobrze by było, żeby doktor i detektyw wreszcie wzięli się do roboty – rzucił Ignacio ostrzegawczo. – Te funkcje są ważne, nie wiem dlaczego ich nie wykorzystujecie?
– Jeśli detektyw ma trochę oleju w głowie, będzie wiedział, kogo sprawdzić – oznajmił znienacka Jordan, nie przestając świdrować Daniela wzrokiem. Ten nie pozostał mu dłużny.
– Okej, młodzieży, pora się rozejść. Za chwilę nastąpi noc i kolejne nocne morderstwo. Spędźcie miło czas, póki możecie. Wśród żywych. – Izzie znów zawiesiła tajemniczo głos i zniknęła, tym razem kierując się do stajni, gdzie miała spotkać się z mafiosami i wysłuchać ich planu.

*

– Kadet szkoły lotniczej? Wow, to super przykrywka. – Veronica zaszła Yona od tyłu i wyszeptała mu to do ucha, sprawiając, że na jego karku pojawiła się gęsia skórka.
– To nie przykrywka, to moje marzenie – wyznał, zastanawiając się, jak to możliwe, że znali się tak długo, a ona o tym nie wiedziała. To prawda, nie wyznawał tego każdemu, ale jednak mogła go zapytać. Ona jednak nigdy nie pytała go o to, kim chce być, jakie są jego ambicje. Jedyne pytania, które słyszał z jej ust w ostatnim czasie to „u ciebie czy u mnie?” albo „mogę być na górze?”. Kiedyś wydawało mu się to seksowne i nie zastanawiał się nad niczym więcej, ale teraz zaczynał dostrzegać, że ona nigdy nie traktowała tego na poważnie. – Vero, nie zachowuj się tak, jakby wszystko było okej. Nie jest okej.
– Och, przepraszam. – Dziewczyna zmarkotniała i odsunęła się na bezpieczną odległość skruszona. – Po prostu… Wiesz, Yon, ja naprawdę nie szukam teraz chłopaka.
– Nie szukasz, bo liczysz, że Delgado rzuci tę mamuśkę i padnie ci do stóp, tak? – prychnął, bo przecież to było jasne jak słońce. – Powiedziałem ci, co czuję, wyznałem ci całą prawdę, a ty po prostu zdeptałaś moje uczucia i miałaś je gdzieś.
– To nieprawda. – Panna Serratos zaprzeczyła, kręcąc głową gwałtownie, bo było jej przykro, że mógł tak pomyśleć.
– Wyszłaś bez słowa, nie zareagowałaś w żaden sposób, kiedy ci powiedziałem, że cię kocham. Więc jak inaczej to nazwiesz? Jesteś okrutna. – Naprawdę tak czuł. Bolało go okrutnie, że tak go potraktowała, a jednocześnie czuł, że wcale nie może się na nią złościć, bo przecież nigdy sobie niczego nie obiecywali. Liczył jednak, że ona w końcu go polubi, że spojrzy na niego inaczej. To jednak się nie zdarzyło. – Dzwonisz do mnie tylko wtedy, kiedy masz ochotę na seks. I nie rozumiem tego, skoro nawet seks ze mną cię nie uszczęśliwia.
– Nie mów tak, to nieprawda. – Vero powtórzyła raz jeszcze, teraz już rumieniąc się na twarzy. – Lubię spędzać z tobą czas. Gdyby tak nie było, nie sypiałabym z tobą.
– Doprawdy? Przecież widziałem, Vero, nie rób ze mnie głupka. – Abarca teraz już nie mógł powstrzymać grymasu bólu. Najbardziej bolało to, że nie była z nim szczera, a on miał siedemnaście lat – niby jak miał się domyślić, czego ona chciała, jeśli nie chciała mu tego powiedzieć? – Zawsze się starałem robić wszystko, żeby cię zadowolić. Ostatnio nawet… – Zniżył głos do szeptu, bojąc się, że ktoś ich podsłucha. – Ostatnio nawet nie użyliśmy gumki, bo powiedziałaś, że tego chcesz, że tak jest lepiej i chcesz spróbować. Robiłem dla ciebie wszystko, ale tobie wciąż nie wystarcza. Czy ty w ogóle kiedyś ze mną doszłaś czy tylko udawałaś?
– Co?
– Miałaś orgazm?
– To nie jest najważniejsze, Yon.
– Dla mnie jest. Dla facetów jest – poprawił się, bo czuł, że chociaż większość z jego kolegów ścigała własną przyjemność w łóżku, jemu sprawiało przyjemność dogadzanie jej. Jeśli nie sprostał zadaniu, czuł się jak totalny przegrany, jakby nie był facetem. – Udawałaś, że ci dobrze, a wcale tak nie było. Mogłaś mi powiedzieć, oszczędzilibyśmy sobie nawzajem czas.
– To wcale nie tak, Yon. – Veronica otarła wilgotne oczy, a jemu serce zamarło. Naprawdę nie chciał jej znów widzieć we łzach, bo to sprawiało, że tylko bardziej miał ochotę ją przytulić. – To nie jest twoja wina, tylko moja. Ja myślę… ja chyba… Ja jestem zepsuta.
– Co ty gadasz?
– Nie umiem… nie mogę… – Veronica teraz już niemal szeptała. Tak bardzo się wstydziła do tego przyznać, ale nie chciała też, by sądził, że to jego wina. – Nie umiem osiągnąć orgazmu. Nie potrafię. Nieważne co robię, nigdy nie wychodzi. Nawet kiedy jestem sama… Myślałam, że może ty mógłbyś… ale to nie wystarcza.
– Więc o to chodziło? – Yon zmartwił się, kiedy widział ją tak roztrzęsioną. Nie chodziło tylko o seks, to był dużo poważniejszy problem i siedział w jej głowie, nawet on to wiedział. – Więc wymyślałaś wciąż te różne rzeczy, żeby sprawdzić, czy tym razem się uda?
– Nigdy nie wychodziło, choć bardzo się starałam. I wiem, że ty też. Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro, Yon, że nie mogłam ci pokazać, jak bardzo mi dobrze, bo…
– Bo nie było ci dobrze.
– Było! – poprawiła się szybko, ale jednak nie dał się zwieść. – Tylko nie tak, jakbym tego chciała. Naprawdę coś jest ze mną nie tak i nie wiem co. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał. Przepraszam, jeśli dostarczyłam ci powodów do zmartwień i przeze mnie myślałeś, że nie jesteś wystarczająco dobry. Jesteś, ale to ja jestem tutaj problemem.
– Mogłaś mi powiedzieć, coś byśmy wymyślili. – Skarcił się w duchu, że w ogóle to rozważa. Przecież ona go nie kochała, nie chodziło przecież tylko o seks, chodziło o coś więcej. – Może moglibyśmy wymyślić coś razem, może mógłbym pomóc…
– Myślisz, że to jeszcze możliwe? – zapytała, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek, a jego uderzyło, jak blisko się znalazła, choć nie zarejestrował faktu, kiedy się przybliżyła. Była wysoka, nie musiał się nawet schylać, by ja pocałować. Dał się ponieść, zanim zdążył się powstrzymać. – Auu! – Jęknął lekko, kiedy skaleczył się, próbując odpiąć zamek jej bluzy. Wtedy powrócił do rzeczywistości. Krew z powrotem napłynęła do mózgu, zamiast pobudzać inne części ciała. – Masz jego bluzę. Pachniesz jak on.
– Słucham?
– Nieważne. Nie mogę. – Odsunął się od niej na bezpieczną odległość. – Chcę być najważniejszy, Vero, nie chce być numerem dwa, nie chcę być numerem trzy. Chcę być numerem jeden. Jeśli nie możesz mi tego dać, to nie mamy, o czym rozmawiać.
Czekał, naprawdę czekał, aż go zatrzyma i powie, że oczywiście, będzie dla niej najważniejszy, ale nic takiego się nie zadziało. Zatopiła tylko dłonie w kieszeniach wielgaśnej bluzy Jordana, czym tylko bardziej złamała mu serce. Pokiwał tylko głową, przełykając łzy, bo czuł, że był bliski płaczu, choć nigdy nie był beksą. Odszedł w przeciwnym kierunku, zostawiając ją samą. Jej problemy nie powinny być jego problemami.

*

Podczas przerwy zwierzyła się dziewczynom odnośnie swojej rozmowy z Danielem. Veda wydawała się zachwycona perspektywą randki Lidii, Rose jednak patrzyła na to trochę sceptycznie.
– I serio nie przeszkadza ci to? – wskazała ręką na Daniela, który w przerwie od gry rozmawiał ze swoją byłą, Martą Landeros. – Ona jest super ładna i popularna. To kapitan siatkarek i cheerleaderek. Taka trochę nowa Veronica w San Nicolas.
– Tak, jest śliczna – przyznała Lidia beznamiętnie. – Daniel twierdzi, że są znajomymi. Nie przeszkadza mi to ani trochę.
– To dziwne, Lidio – stwierdziła Primrose, marszcząc lekko nos. – Nie to, że ze sobą gadają, bo można być w dobrych stosunkach ze swoimi byłymi, ale dziwne jest to, że w ogóle cię to nie rusza. Nie jesteś ani trochę zazdrosna?
– Dlaczego miałabym być?
– Bo jeśli ktoś ci się podoba, to zazwyczaj zwracasz uwagę na to, z kim ta osoba rozmawia, do kogo się uśmiecha, z kim się spotyka. – Castelani poczuła się trochę jak mentorka, która objaśnia Lidii świat. – Kiedy Jules rozmawiała z innymi dziewczynami, byłam o nią zazdrosna. Nie w takim toksycznym, chorobliwym sensie, ale jednak coś mi się przewracało w żołądku. Nie czujesz tego?
– Nie. – Lidia złapała się za brzuch, zastanawiając się, czy coś z nią było nie tak. – Ale przecież nic ich nie łączy.
– To nie ma znaczenia. Kiedyś ze sobą chodzili. Całowali się. Pewnie ze sobą spali. Słyszałaś, co mówiła Marta podczas gry w „jeszcze nigdy” – nie należy do cnotliwych, a on jest tylko nastoletnim chłopakiem. – Rose próbowała to jakoś jasno wytłumaczyć, ale Montes nie do końca pojmowała. – Veda, poprzyj mnie. Też jesteś zazdrosna, jak chłopak, który ci się podoba gada z kimś innym, nie?
– Oczywiście. Bo powinien rozmawiać tylko ze mną – oświadczyła, zadzierając brodę, jakby rzucała wyzwanie wszystkim dziewczynom. Kątem oka widziała, jak Yon znika w stodole z Veronicą i zrobiło jej się przykro. – Nie lubię tego uczucia. Jak ją widzę, to cała się napinam.
– Kogo?
– Veronicę – wyznała.
– Witaj w klubie. – Lidia zaśmiała się ochryple. – No co? – zapytała, widząc uniesione do góry brwi Rose. – To co innego. Vero dybie na moją pozycję w drużynie, to naturalne że mi przeszkadza.
– Tak, ale to inny rodzaj zazdrości. Ona nie poluje na twojego faceta. – Rose naprawdę nie miała pojęcia, jak jeszcze może jej to wpoić do głowy. – No nie wiem, Lidio, ale wydaje mi się, że jak się kogoś lubi, to odrobina zazdrości jest naturalna. Jeśli tego nie czujesz… to chyba nie ma między wami odpowiedniej chemii.
– Chemii? Jestem świetna z chemii, Rose, znam się na niej. Lubię Daniela, a on mnie. Idziemy razem na kawę.
– I chcesz iść z nim na kawę? – Castelani wolała dopytać. – Może tak bardzo zafiksowałaś się na tym, że chcesz iść z nim na randkę, że próbujesz sama sobie wmówić, że to jest właśnie to.
– Nie rozumiem.
– Lubisz Daniela, podoba ci się, bo to ładny i miły chłopak, ale czy kiedy o nim myślisz, czujesz motylki w brzuchu? Nie możesz spać, bo ciągle zaprząta ci głowę? Kiedy myślisz o randce z nim, widzisz siebie i jego idących ulicą za rękę z kubkiem kawy czy może tarzających się w pościeli?
– Rose! – Lidia poczerwieniała na twarzy i uciszyła przyjaciółkę, żeby przypadkiem nikt nie usłyszał. – Nie ma nic złego w wyjściu na kawę. Prawda?
– Oczywiście, że nie. Dwoje ludzi spędzających razem czas sam na sam. To randka tak czy tak. Ważne czy będą buziaki – dopowiedziała Veda, czym tylko bardziej zawstydziła Lidię, która nie miała pojęcia, co o tym myśleć. – Lubię Daniela, jest naprawdę miły.
– Tak, wiem. Za miły – dodała Rose, a widząc minę Lidii, przeprosiła ją uśmiechem. – Nie gniewaj się, Lidio, Dani jest fajny, ale trochę zbyt grzeczny. Nie mówiłaś, że lubisz romanse z prawdziwego zdarzenia? Z nim jest… cóż, bezpiecznie.
– Nie ma w tym nic złego. – Brunetka nie miała pojęcia, co ma na to odpowiedzieć. Słowa Rose miały sens, zresztą sama zwierzyła się w tej sprawie Emily tuż po sylwestrze. Nie znaczyło to jednak, że nie chciała spróbować. Podobał jej się spokojny charakter Daniela, lubiła z nim rozmawiać, choć jego rodzice napawali ją lekkim przerażeniem. Jeśli miała być szczera, to w głowie miała inną wizję romantycznej randki, ale przecież nie mogła powiedzieć głośno, że ukrywanie się w skąpanym w księżycowym świetle sadzie Delgadów i całus pod jemiołą z El Arquero de Luz wywarły na niej dużo większe wrażenie niż sylwester z Danielem.
– Zaraz przyjdę – oznajmiła nagle Veda, kiedy dostrzegła zdenerwowanego Yona opuszczającego w pośpiechu stodołę. Pobiegła czym prędzej za nim. – Co ci jest, wszystko okej?
– Wracaj do ogniska, Veda. – Abarca szybko odwrócił głowę, by nie dostrzegła zaczerwienionych oczu. Jeszcze czego, żeby mu współczuła.
– Fajny pomysł z tym kadetem szkoły lotniczej, wymyśliłeś sobie przykrywkę do gry. Myślisz, że kto jest mafią? Nie sądzę, żebyś to był ty, nie umiesz tak dobrze udawać. – Veda zachichotała, praktycznie wisząc mu na ramieniu. – Chcesz pogadać?
– Nie, nie mam ochoty gadać – wyznał, odwracając się w jej stronę gwałtownie. Dyszał ciężko, jakby przebiegł kilometr i na chwilę się zawiesił, patrząc w jej wielkie oczy, w których odbijały się gwiazdy. – Nie chcę już gadać.
To był impuls. Wyciągnął dłoń w jej stronę i założył jej za ucho pasmo długich czarnych włosów. Veda wydawała się zdziwiona tym nagłym gestem czułości, ale instynktownie wtuliła policzek w jego dłoń. Miał ją na wyciągnięcie ręki – ona go chciała, ona wiedziała o nim więcej niż dziewczyna, w której kochał się od czterech lat. Była ładna, zgrabna, ewidentnie też nie miała nic przeciwko, sądząc po tym jak na niego patrzyła. Była niziutka, dzięki czemu czuł, że ma kontrolę. Lubił mieć kontrolę, jak każdy facet. Drugą dłoń położył na jej biodrze i przyciągnął ją bliżej do siebie, sprawiając, że otworzyła usta ze zdziwieniem, bo tego się nie spodziewała. Wiedział, że może się poczuć lepiej tu i teraz, że wszystkie zmartwienia ulecą, ale wiedział też, że będzie to tylko chwilowe, a potem wszystko wróci ze zdwojoną siłą. Zawiesił usta tuż nad jej nosem, który zadzierała w uroczy sposób, jakby próbowała go sprowokować, by wreszcie ją pocałował. Chciał tego, ale zdał sobie sprawę, że poczułby się tylko jak świnia. Jordan miał rację, nie powinien wykorzystywać tej niewinnej dziewczyny w taki sposób. Nie mógł dać jej tego, czego chciała, nie chciał z nią chodzić, nie szukał dziewczyny, a przynajmniej nie był gotowy, by zapomnieć o Veronice.
– Wracajmy do ogniska, zaraz kolejna runda – wyszeptał cicho, po czym szybko ją puścił i odszedł w kierunku grupy. Chyba zwariował, jeśli w ogóle rozważał coś takiego.

***

Izzie wydawała się być ucieszona, że gra tak dobrze się przyjęła. Uczniowie bardzo się zaangażowali i rzeczywiście było widać, że wszyscy powoli się integrują, tworząc małe grupki i sojusze.
– Tej nocy zginął… – Gomez zawiesiła głos, delektując się widokiem zaciekawionych nastoletnich twarzy. – Nie zginął nikt.
– Jak to, co to ma być? – Jorge zdenerwował się, rozglądając się po wszystkich podejrzliwie. – Przecież mafia musiała kogoś zabić.
– Oj, Jorgito, czyżbyś był w mafii i twoje plany się nie powiodły? – Olivia założyła ręce na piersi, mierząc go wzrokiem. – Coś za bardzo się ciskasz.
– Lekarz uratował osobę, która miała zginąć – wyjaśnił im Felix, a Izzie pokiwała głową. – Lekarz pokrzyżował szyki mafiosom.
– W takim razie nie pozostaje nic innego jak dowiedzieć się, kto miał zginąć. – Adora straciła zapał do gry, bo Marcus został wyeliminowany i prawdę mówiąc, liczyła, że i jej się pozbędą, żeby mogła spędzić z nim czas.
– Nie powiem wam tego, to by popsuło zabawę. – Izzie zrobiła niewinną minkę. – Czas na dyskusję. Zapraszam.
– Zastanówmy się, jacy byli główni podejrzani w poprzedniej rundzie – zaproponowała Ruby, która z Patriciem opracowywała strategię. – Yon zwrócił uwagę na Jordana, a ten z kolei na Daniela. Cała trójka nadal jest wśród żywych.
– Być może cała trójka to członkowie kartelu i robią nas wszystkich w balona, oskarżając się nawzajem – podsunął Patricio, ale inni nie byli zbyt przychylni temu pomysłowi. – No co?
– Każdy kto zna Yona wie, że nienawidzi Jordana. Gdyby byli w jednej drużynie, wydałoby się to – zauważył Felix, który bardziej przyglądał się Mengoniemu. – Mam kilka pytań do ciebie, Daniel. Powiedziałeś, że jesteś cywilem…
– Bo nim jestem.
– Masz z kimś sojusz?
– Niespecjalnie. Zależy mi tylko na wyeliminowaniu członków kartelu. – Chłopak miał niewzruszony wyraz twarzy. Castellano zabawił się w policjanta.
– Podejrzewasz kogoś?
– Poza Jordanem? Na razie nie mam innych tropów. – Daniel nie czuł się skrępowany, mówiąc o tym otwarcie.
– Podczas przerwy rozmawiałem z Danim na ten temat, potwierdzam, że mówi prawdę – jest cywilem. – Kevin Del Bosque stanął w obronie swojego kolegi. – Za to coraz bardziej przekonuję się, że Guzman nie mówi nam prawdy.
– Co za kpina. – Jordan nie wytrzymał. Mengoni działał mu na nerwy, a jeszcze bardziej wkurzało go to, że wszyscy zdawali się mu ślepo wierzyć. Kevina mógł zrozumieć, był dosyć naiwny i przyjaźnił się z tym frajerem od dziecka, ale reszta? Felix ze spokojem zdawał się przyjąć wyjaśnienia Daniela, choć wcale nie były przekonujące. – Ja też mam kilka pytań do Mengoniego.
– Śmiało, nie mam nic do ukrycia. – Daniel machnął ręką, dając mu przyzwolenie na przesłuchanie.
– Jesteś pewien? – Jordi uniósł jedną brew. Teraz już nie zamierzał się powstrzymywać. – Odpowiesz na wszystkie pytania?
– Jeśli będę potrafił, jasne.
– Okej. Jesteś mafią?
– Nie, nie jestem. Ale odpowiedziałbym tak nawet, jeśli byłbym jednym z nich. Tak działa ta gra, prawda? – przypomniał mu, ale Jordan tylko się rozgrzewał.
– Przez cały wieczór mnie unikasz, choć chciałem z tobą pogadać w przerwie. Dlaczego?
– To oczywiste. Szukasz na mnie haków, a ja nie chcę się wystawiać. Wiedziałem, że będziesz próbował pogrążyć mnie w grze, więc wolałem się nie konfrontować.
– Czyżby? – Teraz Guzman już jawnie prychnął. Gra polegała na szukaniu tropów. Gdyby nie miał nic do ukrycia, porozmawiałby z nim, ale Mengoni za bardzo się bał, że zostanie odkryty. Jordan go przejrzał. – W porządku, mam jeszcze jedno pytanie.
– Zamieniam się w słuch.
– Co masz w kieszeniach, Mengoni?
– Słucham? – Teraz Daniel wydawał się być zdziwiony, bo zeszli na tory, których się nie spodziewał. Zresztą wszyscy w grupie spoglądali to na jednego, to na drugiego w lekkim szoku. – Jaki to ma związek z grą?
– Członkowie kartelu handlują prochami. Co masz w kieszeniach? – powtórzył, patrząc na niego intensywnie i czekając na jakieś oznaki, które dałyby mu większe pole do manewru.
– Zdajesz sobie sprawę, że to tylko gra, a nie prawdziwy kartel? – Jorge zwrócił uwagę Jordanowi, stając w obronie kolegi z klasy. Guzman chyba za bardzo wczuł się w rolę.
– Skoro nie masz nic do ukrycia, Donatello, pokaż, co masz w kieszeniach. – Szatyn nie widział w tym nic złego. Niewinny ton głosu nikogo jednak nie zwiódł. – Chcesz mi powiedzieć, że jeśli teraz byśmy cię przeszukali, nie znaleźlibyśmy żadnych prochów?
– Oczywiście, że nie. – Teraz Daniel wydawał się być już nieco wytrącony z równowagi.
– Więc miałem zwidy, kiedy widziałem, jak bierzesz jakieś prochy za stajnią, tak?
– Daniel? – Kevin w niemym szoku spojrzał na przyjaciela, nic z tego nie rozumiejąc.
– O Boziu, to się dopiero robi interesujące, dajcie popcorn. – Barbara założyła nogę na nogę i oparła głowę na ramionach, przypatrując się z zapartym tchem tej konfrontacji, podobnie jak reszta uczniów.
– Nie biorę prochów – sprostował Mengoni, a żyłka na jego skroni zaczęła pulsować groźnie, zupełnie jak u jego matki. To tylko podziałało na Jordana jak płachta na byka.
– Więc lorazepam z przychodni dla potrzebujących też sam wyskoczył z szafki zamkniętej na klucz? – Guzman zamrugał rzęsami, udając, że jest tym faktem bardzo zdziwiony. – Zniknęły leki, do których dostęp mieli tylko nieliczni, a dzisiaj już po raz drugi widzę, jak bierzesz potajemnie jakieś leki. Więc zadaję ci proste pytanie – jeśli nie masz nic do ukrycia, wystarczy, że pokażesz co masz w kieszeniach.
– Guzman. – Lidia zdenerwowała się, kiedy usłyszała, że wyciąga na jaw sprawę lorazepamu. Myślała, że mają to za sobą, ale on widocznie o tym nie zapomniał.
– Nie muszę się tobie tłumaczyć. – Te słowa Daniela musiały im wystarczyć. Nie zamierzał wywracać kieszeni na drugą stronę ani stawać w swojej obronie.
– Dobrze więc. Wiem, na kogo zagłosuję.
W głosowaniu jednak większość osób wskazała Ignacia, uznając, że był on zbyt cichy podczas obrad i to do niego niepodobne, a tym samym podejrzane. Ignacio okazał się być cywilem, przez co wszyscy jęknęli z zawodem.
– Guzman, odpuść, co ty wyprawiasz? – warknęła w stronę Jordana Lidia, kiedy znów udawali się na przerwę.
– Próbuję sprawdzić, czy syn Marleny jest tym, za kogo się podaje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5936
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:54:57 14-09-25    Temat postu:

cz. 4

Nacho był wkurzony. Chciał pograć w grę, ale niestety nie było mu to dane. Piwo trochę uderzyło mu do głowy i stracił gadane, przez co padł ofiarą tej brutalnej zabawy i teraz mógł się jedynie kręcić po El Tesoro i obserwować jak wszyscy świetnie się bawią.
– Nie chwaląc się, wszedłem do głównego składu piłkarskiego.
Ignacio cofnął się w stronę stajni, pod którą stała grupka osób. Chłopak z klasy niżej przechwalał się w grupce dziewczyn z Nuevo Laredo, które były tak niewinne i nietknięte, że Nachowi zrobiło się nawet żal tego gościa, który próbował swoich sił u cnotek-niewydymek. Postanowił nawet trochę mu pomóc, ale wtedy usłyszał jego kolejne słowa.
– I znam Łucznika Światła, to mój dobry znajomy.
– Coś ty, k***a, powiedział? – Fernandez dopadł do szesnastolatka i niemal uniósł go nad ziemię, kiedy potrząsnął przodem jego kurtki. – Znasz El Arquero de Luz?!
– Chłopie, spłoszyłeś mi dziewczyny! – Jęknął Dino Reyes, z przerażeniem w oczach patrząc na szkolnego chuligana, który zaraz mógł mu przyłożyć.
– Jakbyś miał u nich szansę… Hej, ja cię znam. – Nacho skojarzył fakty. – Ty jesteś Dildo.
– Dino – poprawił go, czerwieniejąc na twarzy.
– Dildo ci lepiej pasuje. O co chodzi z Łucznikiem? Skąd go znasz? Kim on jest?
– No… tego… on… nie mogę powiedzieć, to tajemnica.
– Daruj sobie i gadaj, zanim poznasz mój gniew i wsadzę ci pięść tam, gdzie nie chciałbyś, żeby się znalazła.
– Kręci cię fisting? Zaskakujesz mnie, Ignacio Fernandezie. – Iker Savedra zaszedł ich od tyłu, sprawiając, że obaj podskoczyli. – Zostaw biedaka i zmierz się z kimś swoich rozmiarów.
– Spłoszyłeś gnojka, a miał mi przekazać ważną informację! – Ignacio wściekł się, kiedy Reyes czmychnął gdzie pieprz rośnie. – Śledzisz mnie? Wciąż się za mną kręcisz, podobam ci się czy jak?
– Myślałem, że to oczywiste. – Iker nawet nie zaprzeczył, czym sprawił, że Nacho zamrugał nieprzytomnie powiekami, bo nie spodziewał się takiej szczerości. – Ale ty masz dziewczynę.
– Mam – przyznał, przełykając głośno ślinę. Iker chyba to zauważył, bo uśmiechnął się, jakby przejrzał go na wylot.
– Podasz mi swoją komórkę? – poprosił, a kiedy Nacho w niemym szoku podał mu telefon, wpisał się do jego kontaktów i oddał mu ją z tym samym flirciarskim spojrzeniem, którym raczył go cały wieczór. – Odezwę się czasem, jeśli to nie problem. Jeśli zmienisz swój status, też daj mi znać.
Gapił się w komórkę jeszcze przez dłuższy czas po tym, jak Iker zniknął mu z oczu i zastanawiał się, czy to wypity alkohol namieszał mu w głowie, czy to naprawdę właśnie się wydarzyło. Może sam przed sobą bał się do tego przyznać, ale inni to dostrzegali i to go przeraziło.

*

Olivia świetnie się bawiła, bo to był udany tydzień – jej tata przyjechał do miasta, był na dzisiejszym meczu siatkówki, a mama dawała jej wolną ręką, wiedząc, że i tak nie wygra z ojcem. Koledzy ze szkoły rozkręcili imprezę, ona poznała mnóstwo nowych ludzi, więc nic nie mogło pójść źle. Jedynie widok podminowanego Jorge trochę psuł jej humor, bo kręcił się po El Tesoro i próbował znaleźć mafiosów, choć bezskutecznie.
– Wiem, o co ci chodzi – powiedziała mu nad uchem, kiedy on nalewał sobie lemoniady przy stole w ogrodzie. – Chcesz znaleźć mafię w grze, bo to daje ci poczucie kontroli. Przykro mi z powodu tego, co spotkało Glorię. Chcesz o tym pogadać?
– Tata mnie wygonił. Kazał iść się rozerwać, bo Glorii nie jestem w stanie pomóc. Musiała tak strasznie się bać. Jak złapię tego drania, to…
– Wiem. Na pewno okropnie się bała, jest taka młodziutka. Nie powinna przez to przechodzić. – Poczuła dreszcz na plecach, który nie miał nic wspólnego z chłodnym wieczorem. Przypomniał jej się dotyk tego potwora i czuła ulgę, że Glorię to ominęło. – Pomogę ci, Jorge. Chcesz się poczuć lepiej, więc się poświęcę.
– Olivio. – Ochoa rozejrzał się wokoło, by upewnić się, że nikt ich nie słyszy. – Tutaj przy wszystkich? Naprawdę mi pochlebiasz, ale nie potrzebuję twojej „pomocnej dłoni”.
– O czym ty… Fuj, ty świntuchu, nie o to mi chodziło! – Uderzyła go otwartą dłonią w ramię, ale nie mogła powstrzymać cichego śmiechu na samą myśl. – Zdradzę ci sekret. Jestem w mafii. – Szepnęła mu na ucho, czym trochę go zaskoczyła. – Potrafię dobrze udawać, Jorge. Nie znasz mnie od tej strony.
– Udajesz głupią blondynkę, a tak naprawdę rozdajesz karty?
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Ja jestem głupią blondynką. – Bustamante nawinęła na palec pasmo złotych włosów i uśmiechnęła się niewinnie. – Wskaż mnie w kolejnym głosowaniu, ulży ci, jak złapiesz choć jednego złoczyńcę.
– Nie jesteś złoczyńcą, nie tym prawdziwym. – Ze złością zacisnął palce na plastikowym kubku. – A to nie jest zwykła lemoniada – dodał, wypluwając zawartość z powrotem do kubka. – Czy ta Urquiza wszystkich nas chce otruć?
– Otruć? – Felix pojawił się znienacka, wąchając lemoniadę zaciekawiony. – To wódka.
– Brawo, Sherlocku. – Blondynka wywróciła oczami. – Ta Barbara to jakaś zmora. Za punkt honoru obrała sobie skłócenie nas wszystkich. Widzieliście, jak się zachowuje? Zdradza sekrety, nastawia nas przeciwko sobie. Nawet własnego kuzyna wrzuciłaby pod pociąg. A biedny Quen daje się na to nabrać, bo ma z tego korzyści.
– Jakie korzyści? – Castellano nie rozumiał, o czym mówiła.
– Seksualne. Nadążaj, Felix. Wy, faceci, potraficie być czasem tak ślepi. – Wywróciła oczami i gestem nakazała, by wracali do ogniska, bo nadchodziło ostateczne starcie.
– Tej nocy również nikt nie zginął – poinformowała ich Isabella z wyraźną uciechą.
– Lekarz znów ochronił właściwą osobę. – Jorge zmarszczył brwi, kątem oka widząc, że Olivia daje mu znać, by ją wyeliminował. Bardziej sprawiłoby mu frajdę znalezienie jej kolegów z fikcyjnego kartelu, którzy kryli się jak zawodowcy. Nie mógł postąpić inaczej, jak tylko przejść do ataku. – Okej, pora, żebyś się wytłumaczył, Jordan. Zbyt wiele dowodów przemawia na twoją niekorzyść.
– Jakich dowodów? Że dobrze kłamię? – Guzman nie wiedział, czy bardziej go to irytuje czy bawi. – Powiedziałem już, co miałem powiedzieć, a skoro wy jesteście takimi idiotami, że wyeliminowaliście Nacha, to już chyba nic co powiem, nie przemówi wam do rozsądku.
– Ja pierdolę, Guzman, mógłbyś się zamknąć? Wnioskuję, żeby pozbyć się Jordana. – Yon podniósł dłoń i kilka osób mu przytaknęło. – Powód – działa mi na nerwy. Jesteś pieprzonym mafioso, wiem to.
– Nie, nie jest – odezwał się Felix, wzdychając cicho. Pora było wyjść z cienia, bo ta gra zaczynała robić się trochę zbyt poważna. – Jordan nie jest w mafii.
– Skąd wiesz? – Abarca nie uznawał takiego argumentu.
– Bo go sprawdziłem. – Castellano czekał, aż reszta graczy połączy fakty. – Jestem detektywem.
– Długo ci to zajęło. – Jordan prychnął. – Nie mogłeś im wcześniej powiedzieć?
– Wiedziałeś? – Syn Basty’ego podrapał się po głowie.
– Jasne, że wiedziałem, znam cię od dziecka. Sprawdziłeś mnie już w pierwszej rundzie, widziałem to po twoim wyrazie twarzy.
– To żaden dowód, Castellano chroni twój tyłek – wszyscy wiedzą, że jesteście dwoma kochasiami. – Yonatan nie uznawał tych argumentów. – Może obaj jesteście w mafii i właśnie tak próbujecie uśpić naszą czujność. Prawdziwy detektyw powinien się teraz ujawnić.
– Ja jestem prawdziwym detektywem – powtórzył Felix, z lekkim politowaniem patrząc na kapitana drużyny z San Nicolas.
– No więc kogo jeszcze sprawdziłeś? I dlaczego nie podzieliłeś się z nami swoimi wnioskami, skoro gramy rzekomo w jednej drużynie?
– Taka jest gra, Yon, nie można się wystawiać na świecznik, bo mafia może to wykorzystać. A mafia gra bardzo dobrze.
– Udało ci się kogoś z nich rozgryźć?
– Tak. – Felix przyznał się, pocierając nerwowo dłonie. Wzrok skierował na Daniela Mengoniego.
– Nie wierzę, macie jakiś układ. – Kevin Del Bosque otrzepał ręce, jakby się poddawał i chciał skończyć grę. – Dani nie umie tak dobrze kłamać, on nie jest w mafii.
– Sprawdziłem go. Jest.
– Nie wierzę ci. – Kevin nic sobie nie robił z zapewnień Felixa. – I nie mamy też pewności, że jesteś detektywem. Może ten prawdziwy detektyw ukrywa się wśród nas. – Rozejrzał się, jakby czekał, aż ktoś się odezwie, ale wszyscy milczeli. – Kogo jeszcze sprawdziłeś?
– Ciebie. Jesteś czysty.
– No pięknie, ale to świetne zagranie. – Abarca zaczął teatralnie bić brawo. – Castellano, jesteś mistrzem. Próbujesz odciągnąć od siebie uwagę. Kiedy ktoś rzuca na ciebie cień podejrzeń, ty odbijasz piłeczkę, mówiąc tej osobie, że jej ufasz, bo na pewno jest czysta. Teraz Kevin ma już sieczkę w mózgu, bo nie wie, komu wierzyć.
– To tylko gra. Każdy musi sam podejmować decyzje. – Felix wzruszył ramionami. – W pierwszej rundzie sprawdziłem Jordana – znam go na wylot, ale nie zawsze wiem, kiedy kłamie. Dzięki temu upewniłem się, że jest cywilem. Dało mi jednak do myślenia to, co mówił o Danielu, więc go obserwowałem. Widziałem jak znikał kilka razy w stodole i wracał później jak gdyby nigdy nic. Izzie czekała w stodole na mafiosów. To prosta kalkulacja. Natomiast Kevin cały wieczór był przy Danielu, przyjaźnią się, więc stwierdziłem, że nie zaszkodzi i jego zweryfikować. On jest cywilem.
– Super, więc teraz musimy zawierzyć ci na słowo i wyeliminować Daniela, tak? Ja się na to nie zgadzam. – Olivia wypięła dumnie pierś, chcąc pokazać, że nie wierzy w ani jedno słowo. – Ja tam wierzę Danielowi. Jest ostatnim ze sprawiedliwych w tym mieście.
– Dlaczego mówisz tak, jakbyście mieszkali w Gotham City? – Yon prychnął, nie rozumiejąc jej metafor. – Co w nim niby takiego wspaniałego?
– Daniel walczy z niesprawiedliwością i jest łu… uczynny – poprawiła się, puszczając konspiracyjnie oczko do Daniela.
– Ja pierdolę. – Jordan ponownie nie mógł się powstrzymać i burknął pod nosem, bo po prostu opadały mu ręce. – Olivia, daj spokój i przestań mu słodzić. Jesteś z nim w zmowie.
– Wypraszam sobie! Przez cały wieczór nawet nie zamieniłam z nim słowa.
– I to cię wydało. – Guzman oświecił ją, sam mając już serdecznie dość tej gry. – Normalnie wciąż za nim latasz, ale dzisiaj jakoś dziwnie ucichłaś i nie chciałaś, żeby ktoś was razem widział. Klasyczne zachowanie mafii.
– Próbujesz przekierować podejrzenie na mnie? Ja nadal uważam, że to ty.
– Och, na litość boską, niech mnie ktoś wreszcie wyeliminuje, bo nie wytrzymam tu z wami. Abarca? – spojrzał z nadzieją na konkurenta z San Nicolas, ale ten nie był przekonany.
– Chciałem cię wywalić z gry, ale widząc, jak bardzo nie chcesz w nią grać, jestem zmuszony cię w niej zatrzymać, żeby cię wkurzyć. – Yon wzruszył ramionami, uśmiechając się złośliwie. – Nadal obstaję przy tym, że wszyscy jesteście w mafii i próbujecie odstawić ten teatrzyk, żeby nas zmylić. Mengoni, co masz na swoją obronę?
– Jestem cywilem, tylko to mam do powiedzenia i to powinno się samo obronić. – Syn Marleny nie próbował się nadmiernie tłumaczyć, po prostu pozostawił decyzję w rękach reszty. – Tak jak powiedział Kevin, nie lubię kłamać i nie przychodzi mi to tak łatwo jak niektórym.
– Cóż, może i dużo kłamię, ale przynajmniej nie ćpam – podsumował go Jordan, a ciche szepty poniosły się po towarzystwie, które czuło się speszone tą całą wymianą zdań.
– Zacznijmy głosowanie. – Izzie z troską przyglądała się przyjacielowi, który wydawał się trochę wytrącony z równowagi. Nie to było jej intencją, kiedy planowała tę grę. Podczas głosowania najwięcej głosów zdobyła Olivia, którą wskazał Jorge, a za nim poszła większość grupy. – Gratulacje! Udało wam się znaleźć pierwszego członka kartelu!
– Jest! W końcu! – Zawodnik z San Nicolas wyciągnął ręce w górę w zwycięskim geście. – A właściwie to co jest wygraną w tej grze?
– Satysfakcja i dobra zabawa. A myślałeś, że co? – Isabella zdumiała się tym nagłym pytaniem. – Myślałem, że osobie, która poprawnie wytypuje mafiosów można postawić coś extra. Na przykład loda…
– Jesteście obrzydliwi. – Izzie trochę posmutniała, widząc, jak kilku kolesi z San Nicolas zanosi się okropnym śmiechem. – Kobiety to nie przedmioty.
– Dobra, dobra, chodźmy na naradę i znajdźmy tych kryminalistów.

*

Odnalazła go siedzącego na skarpie i wpatrującego się w dół w oświetlone miasteczko. Obok stały dwie butelki po piwie, a on właśnie kończył trzecią, co nieco ją zmartwiło.
– Dlaczego pijesz sam? – Adora usiadła obok niego i wtuliła się w jego ramię. Marcus tylko uśmiechnął się smutno.
– Nie miałem ochoty być w towarzystwie. Zostałem wyeliminowany. A ty jaką masz wymówkę? – zapytał ze zdziwieniem, bo przecież powinna dalej grać z resztą.
– Sama się wyeliminowałam. Nikt nawet nie zauważył, obrzucają się mięsem przez cały wieczór. Myślałam, że możemy zagrać we własną grę – siedem minut w raju – zaproponowała, ale zdała sobie sprawę, że jej chłopak nie do końca był w nastroju na igraszki. – Chcesz porozmawiać? Wygląda na to, że masz ciężki dzień.
– Nie, wszystko jest okej.
– Nie rób tego, Marcus.
– Czego?
– Nie okłamuj mnie, kiedy widzę, że wcale nie jest okej. – Odsunęła się od niego z lekką pretensją. On patrzył w dal, jakby celowo unikał jej wzroku. – Nic nie jest w porządku i widzę to. Pijesz samotnie. Od kiedy w ogóle pijesz?
– Mam prawie osiemnaście lat.
– Tak, ale nigdy tego nie robiłeś.
– Nacho miał rację – czasem bycie idealnym jest po prostu męczące. – Nie planował wypowiadać tych słów, tak po prostu się stało. – Mama chce, żebym złożył podania na studia.
– To chyba dobrze? Każda matka chce jak najlepiej dla swojego dziecka. – Adora przestraszyła się, że weszli na niebezpieczny grunt. Nie rozmawiali o przyszłości i o tym, co będzie później. – Wybrałeś już uczelnię?
– Nie i prawdę mówiąc, nie wiem, czy w ogóle chcę iść na studia.
– I to tak bardzo cię martwi, że zapijasz to piwem? Marcus… masz jeszcze czas, by się zastanowić. Nie chciałam pokrzyżować ci planów – dodała już nieco ciszej, bojąc się, że może wahał się ze względu na nią i Beatriz.
– Nie pokrzyżowałaś, Adoro, nie myśl tak. Nie to chciałem powiedzieć. – Przyłożył czoło do jej czoła, chcąc ją zapewnić, że między nimi wszystko gra i jakoś to wszystko się ułoży. – Chodzi o mnie. Mam takie poczucie beznadziejności, jakbym do niczego już się nie nadawał.
– Jesteś najlepszych uczniem w szkole.
– Już nie. Średnia mi spadła. I tutaj akurat winię ciebie – dodał ze śmiechem, cmokając ją krótko w usta. – Rozpraszasz mnie.
– Bardzo przepraszam, że przeze mnie nie możesz uczyć się po nocach.
– Za to podszkoliłem się w biologii, za to dziękuję. – Zarobił kuksańca w bok po tych słowach, więc pocałował ją nieco dłużej, żeby jakoś ją udobruchać. – Wracaj do reszty, ja za chwilę przyjdę.
– Na pewno? – Martwiła się, bo nie był sobą. Nosił w sobie dużo sekretów, jego głowa pełna była różnych zmartwień, którymi się z nią nie dzielił, a to ją niepokoiło, bo znosił to wszystko całkiem sam. Pokiwał głową, więc chcąc dać mu przestrzeń, wstała i odeszła w stronę ogniska.
– Marcus jest świetny, prawda? – Usłyszała dziewczęcy głos gdzieś z boku i odwróciła się w jego stronę. Barbara Urquiza opierała się o ścianę stajni, obracając w dłoniach butelkę piwa. – Taki milczący cierpiętnik, ale seksowny.
– Mówisz do mnie? – Adora wolała się upewnić, bo była to niecodzienna uwaga. – Tak, Marcus jest wyjątkowy.
– I świetny w łóżku – dodała Bari, czym sprawiła, ze Garcia de Ozuna prawie się zakrztusiła, choć nie miała nic w ustach. – Bo chyba sypiacie ze sobą? Byłoby dziwnie, gdybyście tego nie robili, skoro wychowujecie razem dziecko. Quen mi mówił. Powinszować.
– Przepraszam, ale kim ty właściwie jesteś, żeby mówić mi takie rzeczy? – Dziewczyna zirytowała się taką postawą. Kuzynka Daniela przechodziła samą siebie. – Cały wieczór świetnie się bawisz, wbijając kliny między ludzi. Próbujesz zrobić to samo ze mną i Marcusem, ale niby po co? Co ty z tego masz? Lubisz wkurzać innych? Nie wystarczy ci ta gra w „jeszcze nigdy”, gdzie skłoniłaś ludzi do wyznania najintymniejszych sekretów?
– Nie wszyscy byli szczerzy, prawda? Niektórzy dobrze się maskują.
– Co to ma znaczyć?
– Zapytaj swojego chłopaka. Ciao! – Puściła jej oczko, wnosząc butelkę z piwem do góry, po czym zniknęła w oddali, zostawiając ją z milionem pytań.

*

– Moi drodzy. – Isabella Gomez zwróciła się grobowym tonem do wszystkich. – Nadszedł ten wiekopomny moment. Koniec rozgrywki. Dam wam teraz szansę, żebyście wyłonili ostatnich mafiosów. Tym razem, dostaniecie dwa głosy i możecie wskazać dwie osoby. Jeśli wam się uda wytypować poprawnie – drużyna cywilów wygra. Jeśli natomiast przy życiu zostanie choć jeden mafioso – mafia wyjdzie z tej potyczki z tarczą.
– No dobra, dobra, ale może powiedz, kto zginął tej nocy? – Jorge trochę obawiał się, że wystawił się na świecznik, typując Olivię i reszta mafiosów go zabije, ale nic takiego nie miało miejsca.
– Tej nocy nikt nie zginął. Doktor ochronił osobę, którą mafiosi chcieli wyeliminować.
– To dobrze, to znaczy, że doktor robi dobrą robotę. – Veronica pokiwała głową, przekonując o tym wszystkich obecnych.
– Nie do końca, bo jednak jeden cywil zginął w pierwszej rundzie. Doktor nie ochronił Ikera, dlaczego? – Miguel zadał to pytanie głośno, ale nikt nie miał dla niego odpowiedzi. – Miejmy to z głowy i zacznijmy dyskusję. Już późno.
– Tak, a ty masz co robić w nocy – rzucił jakiś kolega z drużyny zapaśników i kilka osób zagwizdało z uciechą, nabijając się z Miguela, który zapewne znikał u jakiejś dziewczyny.
– Pacany – mruknął tylko, ale trochę połechtało to jego ego. – Myślę, że pora rozstrzygnąć te wojnę między Guzmanem a Mengonim – o co tutaj chodzi, który z nich jest mafią? Nie wierzę, że obaj, nie są na to aż tak bystrzy. Musimy znaleźć jeszcze dwie osoby. Myślę, że prawdziwy mafioso jest wśród nich, a jeden to osoba, której w ogóle nie podejrzewaliśmy od początku. Lily? – odezwał się w stronę dziewczyny, która siedziała obok niego. – Jesteś strasznie cicha.
– Nie no, Miguel, daj spokój. – Remmy się roześmiał. – Lily jest na to zbyt niewinna. Nie zna dobrze tej gry.
– No i właśnie dlatego byłaby idealnym zdrajcą, bo nikt nie bierze jej na poważnie.
– Ja myślę, że to będzie dziewczyna – oznajmiła Marta Landeros, wzrokiem błądząc po wszystkich koleżankach. – Jest wśród nas mistrzyni manipulacji, więc stawiam na nią. – Palcem wskazała na Veronicę, która od razu się zawstydziła.
– Nie jestem w mafii – wyznała, czując się jednak trochę zdradzona. Jeszcze dwa miesiące temu była z tymi dziewczynami w jednej drużynie, były razem cheerleaderkami, a teraz traktowały ją jak konkurentkę i nie było to miłe uczucie. – Ale jeśli taka jest wasza wola…
– No nie, nie zgrywaj ofiary. – Veda odezwała się niespodziewanie, sprawiając, że wszyscy bez wyjątku podnieśli głowy zaskoczeni, bo wcześniej nie rzucała się w oczy, obserwując całą grę w ciszy. – To strasznie nie fair, przekierowywać winę na kogoś, żeby to ta osoba czuła się winna.
– Vedo, ja nie chciałam powiedzieć nic złego. Czy wszystko okej? – Serratos patrzyła zaskoczona na koleżankę, która już lekko się wstawiła. Sądziła, że się lubią, ale może źle to zrozumiała.
– Nie jest okej. Zrobiłaś kupę złych rzeczy i wszyscy o tym wiedzą, więc dlaczego nie wolno ci tego wypunktować?
– Okej, mam wrażenie, że tutaj już nie chodzi o grę w mafię. – Remmy zmarszczył czoło, przypatrując się kuzynce z troską.
– Veda. – Jordan również zwrócił się do przyjaciółki, oczywiście winiąc Yona za to, że tego wieczora piła. Nie dała sobie przemówić do rozsądku.
– Ty też się nie odzywaj. Cały wieczór pilnujesz mnie jak jastrząb, a ja naprawdę nie jestem już dzieckiem.
– Nie, nie jesteś – zgodził się z nią, uznając, że to ostateczny sygnał, by zakończyć tę rozgrywkę. Wstał z miejsca i wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. – Jestem cywilem, możecie wierzyć lub nie, wisi mi to. Możeciecie zagłosować na mnie i przegrać albo wybrać Mengoniego, który jest w mafii razem z Remmym Torresem.
– Co? A niby dlaczego nagle wciągasz w to mnie? – Kapitan piłki nożnej ze zdumieniem spoglądał na napastnika z drużyny. – Myślałem, że się kumplujemy, Guzman, to trochę poniżej pasa.
– Poniżej pasa jest to, że cały wieczór kombinujesz z Mengonim, jak się mnie pozbyć. Myślisz, że nie wiem, że od początku próbujecie mnie wyeliminować? Robiliście to z wszystkimi graczami – Iker ma łeb na karku, pozbyliście się go jako pierwszego. Zmanipulowaliście grupę, by wyrzuciła Trzynastkę, bo on też był już na waszym tropie. Felixa wywalić nie mogliście, bo przyznał wszem wobec, że jest detektywem, a wiele osób mu nie uwierzyło, co dawało wam kartę przetargową i mogliście zrzucić na niego podejrzenie w każdej chwili. Nacho już zaczynał coś podejrzewać, bo napomknął o tym w jednej rundzie, więc Torres go wywalił, twierdząc, że plącze mu się jezyk od wypitego piwa. Tak, przejrzałem was.
– Piękne to, Guzman, naprawdę. – Yon Abarca nie wierzył w ani jedno słowo wychodzące z ust rywala. – Tylko skoro tak wszyscy się na ciebie uwzięli i wszyscy chcieli się ciebie pozbyć od początku, to wyjaśnij nam łaskawie, jakim cudem ty jeszcze żyjesz?
– Bo jestem doktorem, matole. – Jordan nie wierzył, że naprawdę jeszcze nikt tego nie skumał. – Od drugiej rundy mafiosi próbowali mnie wykończyć, ale im się nie udawało, bo za każdym razem ratowałem siebie.
– Ratowałeś swój tyłek. – Lidia spojrzała na niego ze złością, odzywając się po raz pierwszy od dawna. – Jakie to typowe dla ciebie, Guzman. Co za egoista.
– Jestem egoistą i wiesz co? Dobrze mi z tym. – Wzruszył ramionami, nie odczuwając nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. – Gdybym uratował kogoś innego, sam bym odpadł. Więc tak, cieszę się, że ratowałem własną skórę, ale nie mogę powiedzieć, żeby gra z wami była przyjemnością, skoro nie widzicie tego, co macie pod nosem. Mengoni od początku zgrywa niewiniątko, ale wszyscy ślepo mu wierzycie, bo „on nie potrafi kłamać”. Zgadnijcie co? Mengoni jest wytrawnym graczem, który okręcił was sobie wokół palca i nawet wystawił swoją koleżankę z drużyny, Olivię. Był gotów poświęcić jednego ze swoich, byleby tylko sam przetrwać.
– To tylko gra – skwitował Remmy, nie rozumiejąc, dlaczego Jordan tak się spina. – Zagłosujmy więc i skończmy to, skoro tak źle ci się z nami integrować. Kto jest za tym, że mafiosami są Jordan i Daniel? Jordan i ja? Ktoś ma inne tropy?
– Obstawiam Abarcę – odezwał się Wolfgang, na co Yon tylko obnażył wściekle zęby, żałując, że mecz był dopiero jutro i nie mógł mu dac wycisku na boisku.
– Więc… – Izzie policzyła szybko głosy. – Większość jest zdania, ze Jordan i Daniel są mafiosami.
– Nie, to bez sensu! – Alex jęknęła, nie rozumiejąc, dlaczego wszyscy popełniają taki błąd. – Jak mogą być ze sobą w drużynie, kiedy tak jawnie się oskarżają. Ludzie, myślcie trochę! Mafiosami są Remmy i Daniel.
– Alex, ciebie tu w ogóle nie powinno być, mama się wścieknie – zwrócił jej uwagę kuzyn, czym sprawił, że poczerwieniała ze wstydu.
– Nie mów tak do niej. Ma takie samo prawo być tutaj jak ty. – Jordan zirytował się, że Mengoni śmie komuś zwracać uwagę. – A może się boisz, że twoja mamusia dowie się o tabletkach, które łykasz sobie wieczorami jak tik-taki?
– Chłopaki, dosyć! – Isabella w końcu tupnęła nogą, nie mogąc już dłużej tego znieść. – Głosujmy!
– Guzman i świruska Mazzarello – powiedział głośno i wyraźnie Abarca. – Za bardzo stawaliście w swojej obronie i cały wieczór gadaliście tylko ze sobą. Jesteście mafią na bank.
– Okej, w takim razie głosy policzone. Jordanie, Alessandro, decyzją grupy zostaliście wyeliminowani. Możecie teraz pokazać karteczki ze swoimi rolami. – Izzie odsunęła się na bok, by dać im przestrzeń.
Alex podeszła do ogniska, wyciągnęła swoją karteczkę z napisem „cywil” i wrzuciła ją do ognia. Nie wyglądała na zadowoloną, łypała groźnie na kuzyna, który jednak nie patrzył w jej stronę. Wzrok skupił na Jordanie, który również wstał i nie zawracał sobie głowy innymi graczami – ciemne oczy uktwił w synu Marleny Mazzarello. Rozwinął karteczkę z napisem „Doktor” i upewnił się, że wszyscy dobrze ją widzą, zanim wrzucił do ognia.
– No nie… przegraliśmy? – Sara nie wierzyła własnym uszom. Dała się sprowokować Yonowi i zagłosowała na Jordana i Alex. Abarca też był zdziwiony, ale właściwie wszystko mu było jedno. – Więc kto był w mafii?
Olivia roześmiała się perliście, podchodząc do swoich kolegów z drużyny. Daniel Mengoni i Remmy Torres przybili sobię piątki. Obaj mieli karteczki z napisem „mafia”.
– Wszystkich nas oszukaliście, brawo. – Jorge udał, że bije im brawo. Atmosfera była jednak gęsta, bo nikt nie chciał, by mafia wygrała.
– Ale kłamałeś tak dobrze… Dani, nie poznaję cię. – Kevin Del Bosque był w szoku. Podszedł jednak do przyjaciela i pogratulował mu wygranej męskim uściskiem. – Brawo, chłopaki, dobra robota. I dziewczyny – dodał w stronę Olivii, która uśmiechnęła się zwycięsko.
– To tylko gra, Kevin, zabawa. – Mengoni odezwał się spokojnym tonem, patrząc jednak ponad głowami innych w stronę Guzmana. – Ta gra polega na kłamstwie. – Przeszedł kilka kroków, które dzieliły go od Jordana, wyciągnął z kieszni małą fiolkę i wcisnął mu ją w ręce. – Żelki z melatoniną. Mam problemy ze snem. Zadowolony?
– Nie to widziałem. – Jordan nie odwrócił wzroku, wytrzymując dzielnie spojrzenie syna nauczycielki.
– Ale z ciebie idiota, Guzman. Jak mogłeś go tak oskarżyć przy wszystkich! – Lidia miała ochotę nim potrząsnąć, kiedy dopadła do niego pod koniec gry, kiedy reszta młodzieży rozpierzchła się na przerwę. – Myślałam, że sprawa lorazepamu jest zamknięta. Nie mamy dowodów, że to Daniel. On nie byłby do tego zdolny! Jak mogłeś go tak wystawić przy wszystkich?
– On nie jest tym, za kogo się podaje – odparł tylko, patrząc na nią ze złością. Dlaczego tego nie widziała? Podobno była bystra, ale ewidentnie zaślepiona. – Wiem, co widziałem. To nie były żelki z melatoniną.
– Może nie wiesz, co widziałeś. Może tak się nakręciłeś, bo nie lubisz jego rodziców, że za punkt honoru obrałeś sobie nie lubić też jego, choć nic ci nie zrobił.
– Nie brał żelków z melatoniną, tłumaczę ci to, Montes. Chcesz mi powiedzieć, że brał je też podczas sylwestra? Wtedy widziałem, jak łyka tabletki po raz pierwszy. Po co brałby melatoninę, wiedząc, że będzie siedział nad jeziorem do późnej nocy? To się nie trzyma kupy. – Jordan postukał się kilka razy w skroń, chcąc dać jej do zrozumienia, że powinna uruchomić myślenie. – Wiem, że on coś ukrywa. I udowodnię to.
– Żal mi cię, Guzman, naprawdę. – Lidia nie miała nic więcej do dodania. Odeszła w stronę znajomych wściekła jak osa.
– To co, kto chce teraz zagrać w „siedem minut w niebie”? – Barbara Urquiza łatwo się nie poddawała.

***

Ten wieczór był okropną stratą czasu. Yon czuł się tylko gorzej, o ile to w ogóle możliwe. Uciekł przed Vedą, zanim zdążyła go zaciągnąć do stodoły na siedem minut w niebie. Problemem było to, że chętnie wykorzystałby ten czas, ale nie zasługiwała na to, by się nią bawił, a przecież nie mógł jej obiecać związku. Nie chciał dziewczyny. Nie chciał nikogo innego niż Vero. Był wdzięczny Vedzie za przejażdżkę awionetką, choć głupio mu było, że wydała na niego tyle pieniędzy. Uważał nawet za zabawne, że dozorca sadu brzoskwiniowego ich podkablował. Wolał jednak nie spotkać teraz szeryfa Moliny, bo ten gość był przerażający. Veda dostała szlaban, a on się dziwił, że facet wypuścił ją na tę integrację. Gdyby wiedział, co przez chwilę chodziło Abarce po głowie, pewnie urwałby mu jego ulubioną część ciała, więc Yon gwałtownie pokręcił głową, klepiąc się kilka razy po twarzy, jakby sam siebie chciał otrzeźwić i pozbyć się tych niechcianych myśli. Potrzebował kogoś, sam nie wiedział kogo. Kogoś, kto pozwoliłby mu zapomnieć o Vero. Był ktoś taki, jedna jedyna osoba. Zaszył się w szopie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Długo bił się z myślami, ale w końcu wyciągnął telefon i odblokował kontakt Cilii. Zdziwiły go nieodebrane wiadomości. Myślał, że o nim zapomniała, a jednak, ona odpowiedziała na jego focha. Z zapartym tchem zaczął czytać, co mu napisała: ”Anonimowość daje mi poczucie bezpieczeństwa i kontroli. Pisząc z Tobą nie boję się, że mnie wyśmiejesz czy odrzucisz, a kiedy zobaczysz moją twarz wszystko się zmieni. Kurtyna opadnie i wtedy to co nas łączy zniknie na zawsze. I już nie będę mogła ci napisać, że śniłeś mi się w nocy nagi z głową między moimi nogami albo, że boję się iż stracę swoją szansę na studiowanie na wymarzonej uczelni. Zobaczysz mnie i na pewno nie będziesz chciał całować mnie w nos, ani trzymać mnie za rękę kiedy się boję. To co jest między Elvisem a Cillą działa ponieważ nie znamy swoich twarzy ani swoich historii. Jesteśmy w bańce i chcę pozostać w jej bańce tak długo jak będzie to możliwe, bo kiedy ona pęknie to złamie mi to serce. Nie wykorzystuje Cię bardzo lubię. Dla mnie Elvis jesteś najważniejszy”.
Było w tej wiadomości kilka rzeczy, które podniosły mu ciśnienie – przede wszystkim „dla mnie Elvis jesteś najważniejszy”. Może nie powinien się tak czuć, ale czytając te słowa, zrobiło mu się ciepło na sercu. Nigdy nie był dla nikogo najważniejszy, więc nawet jeśli kłamała – nie zdziwiłby się, gdyby tak było – w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia, bo właśnie to potrzebował usłyszeć. Czytał jej wiadomość w kółko i robiło mu się tylko bardziej gorąco, zdecydowanie niżej, już nie w okolicy serca, a raczej podbrzusza. Wyobrażała go sobie. Śniła o nim nago, śniła o tym, że robi jej dobrze. On też o tym myślał. Wielokrotnie to sobie wyobrażał. Co by zrobił, gdyby się spotkali? Pewnie długo by nie rozmawiali i przeszliby do czynów. Palcem zescrollował niżej i zobaczył kolejną wiadomość, a raczej zdjęcie, które mu wysłała. Teraz już naprawdę nie mógł się kontrolować. Co było z nim nie tak? Poczuł się jak ostatni zboczeniec, ale to było silniejsze od niego – jego dłoń powędrowała do majtek, które robiły się powoli za ciasne. Potrzebował jakiejś ulgi i żałował, że nie ma tutaj Cilii, która mogłaby go dotknąć i uwolnić od tej męczarni. Założyła czerwony stanik. Wspomniał kiedyś, że uważał czerwone koronki za cholernie seksowne, a ona to zapamiętała, choć nie lubiła nosić staników. Chciała zrobić mu przyjemność i to jej się udało. Nie wiedział, czy czasem nie przegina, może po tym Cilla go wyśmieje, ale postanowił zaryzykować, nawet jeśli wychodził na jakiegoś niewyżytego zboka. Uruchomił aparat w telefonie i ustawił światło. Wcześniej robił zdjęcia w bieliźnie, wysyłał jej fotki swojego brzucha – z czego jak z czego, ale ze swojego ciała Yonatan Francisco Abarca był niebywale dumny. Teraz chciał, by zobaczyła, do jakiego stanu go doprowadza. Jeśli wierzyć w to, co mówiła, ona również się bała, że czar pryśnie. Cóż, nie musiała się bać.
– Widzisz, jak na mnie działasz, Cilla? – zapytał, wystukując wiadomość jedną ręką, drugą wykonywał powolne ruchy, oddychając ciężko i myśląc o Cilli w czerwonej bieliźnie. – Nie stracisz mnie. Zobacz, co ze mną robisz. Szaleję na twoim punkcie.
Przyspieszył, oddychając coraz płyciej i starając się stłumić jęki rozkoszy, które wydobywały się spomiędzy jego warg. Ile by dał, by to nie jego ręka właśnie go zadowalała, a ręka Cilli. Spróbował ją sobie wyobrazić. Jak wyglądałaby jej dłoń? Pewnie była dużo mniejsza od jego, może miała długie paznokcie, którymi by go drażniła, a może krótko obcięte, ale nie miało to żadnego znaczenia, bo wiedziałaby, co robi. A gdyby nie wiedziała, on nie bałby jej się powiedzieć, czego pragnie. Bransoletka na nadgarstku zabrzęczała głośno, kiedy osiągnął szybsze tempo.
– Cholera – mruknął sam do siebie, starając się ją zignorować. – Cholera. – Zawieszka z samolotem brzęczała mu w uszach coraz głośniej, drażniąc jego skórę, ale w zadziwiająco przyjemny sposób. Veda miała taką samą. – Ja pierdolę.
Nie mógł przestań, było za późno, kiedy już się rozkręcił. Wysłał kolejne zdjęcie do Cilli, mając nadzieję, że nie uzna go za zwyrodnialca. Odczuwał lekki wstyd, kiedy doprowadzał się do porządku. Nadal miał niedosyt i chciałby spotkać Cillę w realu. Ale może miała rację. Może ta bańka była tym, czego aktualnie potrzebował.

***

Potrzebował ochłonąć, dlatego wyszedł na chwilę i oparł się o ogrodzenie padoku dla koni. W stadninie dziadka Mariana konie zawsze były zamykane na noc, stajenny sumiennie je odprowadzał i każdy miał swój własny boks. Dona Prudencja wychodziła jednak z założenia, że te stworzenia potrzebowały więcej wolności, więc nie narzucała im żadnej rutyny, a Jordan poczuł do niej wdzięczność. To majestatyczne zwierzęta, miał przed nimi respekt i od wielu lat nie jeździł konno właśnie z tego powodu. Zbyt wiele razy zdarzyło mu się widzieć, jak ludzie traktują te stworzenia i nie chciał ich bardziej męczyć. Na El Tesoro miały potrzebny ruch, świeże powietrze i wpływało to pozytywnie na ich układ oddechowy i psychikę. Jordan obawiał się trochę drapieżników, ale ciotka Prudencja zadbała i o to – żaden wąż czy kojot raczej nie powinien się tutaj przedostać. Obserwacja koni pomogła mu wyrównać tętno i nieco uspokoić emocje, choć nadal był zirytowany i najchętniej wygarnąłby Mengoniemu jeszcze bardziej.
Usłyszał za sobą sprężyste kroki i od razu wiedział, do kogo należą. Tylko jego przyjaciółka, zdolna piłkarka, znajdowała w sobie tyle energii o tak późnej porze, by chodzić w ten sposób.
– Nie przeproszę go. – Postanowił wyrazić się w tej sprawie raz a dobrze. Czuł, że właśnie to było celem Izzie – przekonać go, by odrzucił dumę na bok. Jeśli tak to słabo go znała. – Wiem, że koleś coś ukrywa i dowiem się, co to takiego.
– Nie chcę cię przekonywać do przeprosin. Chciałam zapytać, co u ciebie? Jak się czujesz?
Zerknął na nią kątem oka, kiedy wdrapała się na ogrodzenie i usiadła na nim okrakiem, przypatrując mu się z troską. Nie cierpiał tego spojrzenia, czuł się jak ostatni kretyn, kiedy tak wszyscy na niego chuchali i dmuchali. Wzruszył tylko ramionami, nie wiedząc, jak ma na to odpowiedzieć.
Isabella Gomez była chyba najsympatyczniejszą osobą, jaką w życiu poznał. Była urocza, nie sposób było się na nią gniewać, nawet jeśli czasem przekroczyła pewne granice i wypytywała o osobiste rzeczy. Jordan zawsze czuł się dobrze w jej towarzystwie, Izzie potrafiła sprawić, że zapominał o problemach. To ona pierwsza zaproponowała ich mały układ, kiedy kilka lat temu byli na koedukacyjnym obozie piłkarskim. Gdyby nie ona, nigdy w życiu nie przeszłoby mu przez myśl, że mogliby iść razem do łóżka. Przyjaźnili się i nigdy nie myślał o niej inaczej.
– Mogę cię o coś zapytać, Izzie? – zwrócił się do przyjaciółki, choć wcale tego nie planował. Nie był typem, który pytał o takie rzeczy, ale nie mógł się powstrzymać. Może po prostu potrzebował jakiegoś zapewnienia, że nie był totalnie beznadziejnym przypadkiem. – Co ty we mnie widziałaś?
– Ty tak serio pytasz? – Gomez dopiero po minie Jordana poznała, że wcale się z niej nie nabija, naprawdę chciał znać odpowiedź. Spoważniała i westchnęła, zanim odpowiedziała: – Podobałeś się wszystkim dziewczynom na obozie.
– Więc jesteś powierzchowna, tak? – Uniósł wysoko brwi, trochę się z niej naigrywając. – Pytam poważnie. – Sam wdrapał się na ogrodzenie, siadając tuż obok niej i czekając, co ma mu do powiedzenia.
– A ja ci poważnie odpowiadam: podobałeś mi się. – Izzie wzruszyła ramionami. Wiedziała, że nie o to pytał, więc dała za wygraną. – Byłeś szczery. Nigdy nie udawałeś kogoś, kim nie jesteś, nie popisywałeś się przy innych. Kiedy wychodziłeś na boisko, to po to żeby grać i wygrać, a nie żeby prężyć mięśnie przed dziewczynami jak inni twoi koledzy. Mówiłeś zawsze to, co myślisz, nawet jeśli to była brutalna prawda. Lubię szczerych ludzi, podziwiam cię.
– Też jesteś szczera.
– Nie jestem. Przez cały czas muszę się pilnować, by nie palnąć czegoś, czego później będę żałować. Boję się przeciwstawić rodzicom, zawsze tak było. Podobałeś mi się, bo wiedziałam, że przy tobie mogę więcej, mogę być wolna. Czekałam zawsze na te obozy, bo wtedy odżywałam i byłam po prostu sobą.
Jordan pokiwał głową. Przyjaźnili się, zawsze dobrze się dogadywali, a pewnego wieczora na obozie doszło też do czegoś więcej i od tego czasu zżyli się jeszcze bardziej. Izzie była jego opoką w trudnych chwilach, rozumieli się, bo oboje musieli sprostać nierealnym oczekiwaniom rodziców i wszystkich wokół. Poza tym Izzie była ładna, wysportowana, świetnie grała w piłkę, a Jordi po prostu lubił spędzać z nią czas. Ufał jej – była pierwszą osobą od czasu Felixa, z którą rozmawiał na poważne tematy. Na najlepszego przyjaciela nie mógł już wtedy liczyć, więc świadomość, że miał Izzie była dla niego pokrzepiająca.
– Byłeś moją pierwszą miłością – szepnęła niespodziewanie, wyrywając go z rozmyślań. – I jak na razie jedyną.
– Nigdy mi nie powiedziałaś – wyjąkał, spoglądając na nią w niemym szoku.
Poczuł się głupio, bo wydawało mu się, że ich układ przyjaciół z przywilejami nigdy nie wyszedł poza kontrolę. Nie sądził, że w tej relacji mogły kiedykolwiek pojawić się głębsze emocje, nigdy nie dała mu tego odczuć. Wiedział, że jej na nim zależy, a jemu zależało na niej, ale to wszystko w dużej mierze dzięki ich przyjacielskim relacjom, niczemu więcej, a przynajmniej z jego strony.
– A co miałam ci powiedzieć? – Izzie roześmiała się cicho, ale widać było, że to wspomnienie nadal lekko ją peszy. Nigdy nie zamierzała się do tego przyznawać, ale tak jakoś wyszło. – Hej, Guzman, kocham cię do szaleństwa, może pójdziemy na prawdziwą randkę, jak już skończymy uprawiać seks w moim pokoju hotelowym na obozie? To było nierealne.
– Dlaczego?
– Bo wiedziałam, że ty tego nie czujesz. – Izzie nie odczuwała żalu z tego powodu. Zależało jej na Jordanie, ale już nie w ten sposób. – Mieliśmy układ, który zdawał egzamin. Oboje byliśmy zadowoleni i nie chciałam tego psuć. I tak, był taki moment, kiedy chciałam czegoś więcej, ale nie ośmieliłam się nic powiedzieć, bo nie chciałam tracić tego, co mieliśmy. Nie chciałam tracić przyjaciela. Kiedyś przez przypadek prawie powiedziałam „kocham cię”, kiedy kochaliśmy się u mnie w pokoju. Myślałam, że zejdę na zawał, kiedy zdałam sobie sprawę, że prawie się zdradziłam. Zauważyłeś wtedy moją miną i zapytałeś, czy zrobiłeś coś nie tak, czy mnie boli i czy masz przestać. A ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć, bo ostatnie czego chciałam, to żebyś przestawał. Byłam żałosna, wiem o tym.
Jordi patrzył na nią smutnym wzrokiem, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. Ona się uśmiechała, już dawno puściła to w niepamięć, ale on zaczął się zastanawiać, czy właśnie tak ją traktował – tylko jak przyjaciółkę z przywilejami, tylko jak kogoś, do kogo ucieka się, kiedy jest ci źle i potrzebujesz bliskości. Czy wykorzystywał ją tak samo jak robił to z Dalią? Było mu wstyd, że tego nie zauważył, że nie wiedział nic o jej uczuciach. Poczuł się jak skończony dupek.
– Izzie…
– Nie musisz nic mówić, naprawdę. – Gomez uśmiechnęła się, bo co było, minęło. – Nie mam ci za złe. Uważam, że to był piękny czas i będę to wspominała nawet jak już będę starą pomarszczoną zakonnicą…
– Nie będziesz zakonnicą.
– Nigdy nie mów nigdy. – Isabella zaśmiała się perliście. Złapała Jordana za rękę i mocno ścisnęła. – Kocham cię. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, a ty na mnie, obojętnie co by się działo. Zawsze będę „Izzie z okienka”, do której możesz się wspiąć i opowiedzieć o ciężkim dniu.
– Izzie, ja… – Zwykle był wyszczekany, ale teraz brakowało mu języka w gębie. – Ja chciałbym móc cię pokochać.
– Wiem, przecież jestem zajebista. – Gomez odrzuciła włosy do tyłu, naigrywając się trochę z jego słów, ale jemu nie było do śmiechu, bo wiedział, że ona robi tylko dobrą minę do złej gry.
– Chciałbym cię pokochać w taki sposób – powtórzył i mówił całkiem szczerze. – Ale ja chyba nigdy nie będę do tego zdolny.
– Do miłości? Nonsens. Zawsze to powtarzasz, ale nie znam drugiego takiego faceta – kochanego, czułego, współczującego. Jesteś wyjątkowy, Jordan, zawsze byłeś. Nieważne jak bardzo próbujesz przekonać samego siebie, że jesteś nic nie wart, w końcu musisz uwierzyć, że zasługujesz na to, by być kochanym. Wydaje ci się, że ciebie nikt nie kocha, ale mogę powiedzieć z ręką na sercu, że jest wiele osób, dla których jesteś ważny. Sama mogę nazywać się tą szczęściarą. I powiem ci coś jeszcze, coś z czego sam sobie nie zdajesz sprawy – sam też kiedyś w końcu kogoś pokochasz.
– Nie, Izzie, za dużo osób przeze mnie cierpi. Ludzi, których kochałem nie ma już wśród żywych. Nigdy nikomu więcej tego nie zrobię.
– To nie jest coś nad czym masz kontrolę. – Gomez uszczypnęła go lekko w policzek. – To się dzieje niezależnie od twojej woli. Myślisz, że ja się chciałam zakochiwać? Wiesz, ile razy musiałam siebie przekonywać, że to tylko przyjacielski seks? Nie żałuję jednak ani sekundy, bo miłość to cudowne uczucie, Jordi. Chcę, żebyś kiedyś to przeżył. I jestem pewna, że doświadczysz tego szybciej, niż ci się wydaje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:31:42 26-10-25    Temat postu:

Temporada IV C 083
Emily/ Fabircio/Ronnie//Alice/Emma
Emily Guerra oparła dłonie o blat i przymknęła na chwilę powieki. Kolacja przebiegała we względnie przyjaznej atmosferze głównie za sprawą męża, który podtrzymywał konwersację między zabranymi, a jasnowłosa obserwowała go z przyjemnością. Ostatnio nie miał okazji do rozmowy z dorosłymi więc zamienił się w „duszę” całego towarzystwa, które w większości miało nastroje wręcz grobowe. Usłyszała za sobą kroki i poczuła jak silna dłoń obejmuje jej talię. Westchnęła kładąc dłoń na jego ręce.
─ Veronica wydaje się być całkiem sympatyczna ─ stwierdził Fabricio wargami muskając szyję żony.
─ Jest lepsza od poprzedniej dziewczyny Conrado ─ podsumowała jasnowłosa. Fabircio zmarszczył brwi i dopiero po kilku sekundach zrozumiał.
─ Emily ─ jęknął ─ mówisz o mojej siostrze.
─ Wiem ─ obróciła się w jego ramionach ─ i podtrzymuje swoją opinię. Ronnie wydaje się milsza i niewymagająca ─ teraz brew męża uniosła się ku górze. ─ Nie wymaga od Conrado wielkich gestów i miłości do grobowej deski. ─ wyjaśniła.
─ Nadia tego nie wymagała.
─ Nie ona oczekiwała ─ poprawiła go ─, że Conrado zaprzestanie swojej małej wojenki z Fernando i zamieszka z nią na przedmieściach ─ wyślizgnęła się z objęć męża i włączyła czajnik. Z jednej z szafek wyciągnęła imbryk. ─ Dom z ogródkiem pies i „żyli długo i szczęśliwie” Pewnie łudziła się, że cofnie wazektomię i zrobią sobie bobasa.
─ Zaraz ─ wszedł jej w słowo ─ skąd wiesz, że Conrado miał wazektomię?
─ Fernando uprowadził jego pierworodnego syna ─ przypomniała mu. ─ Rodzina, dzieci to słabości, które twój wróg może wykorzystać przeciwko tobie więc najlepszą taktyką jest nie zakładanie rodziny w przyszłości.
─ Conrado założył rodzinę z Lidią.
─ Nawet w najlepszym planie zemsty pojawiają się niespodziewane okoliczności.
─ Mówisz o Lidii czy o mnie? ─ zapytał ją obserwując jak odkłada filiżanki na tacę. Jego ręka ponownie otoczyła jej talię i przyciągnęła do siebie. Jasnowłosa westchnęła cicho. Fabricio pochylił się nad żoną wargami muskając jej szyję.
─ Mamy gości ─ przypomniała mu, ale kiedy ją pocałował bez oporu oddała jego pocałunek obracając się w jego ramionach. Uniosła dłonie i zanurzyła palce w jego włosach. Były miękkie w dotyku i lekko falowane. Pod palcami wyczuła jego bliznę po operacji. ─ A to za co? ─ zapytała go, kiedy się od siebie oderwali.
─ Za to, że zgodziłaś się zaprosić kilka osób ─ odpowiedział. ─ Chociaż jestem pewien, że na liście gości nie było Tii z mężem ani tym bardziej DeLuny.
─ Tia to żona Michaela ─ przypomniała mu blondynka. ─ A Santos to przyjaciel rodziny.
─ Tia to też twoja siostra, a Santos ─ westchnął ─ to ─ popatrzył jej w oczy, a między nimi zawisła cisza. Fabricio mógł dokończyć swoją odpowiedź, ale nie chciał mówić wszystkich swoich obaw na głos. Słów nie da się cofnąć. Westchnął ─ to Santos. Nie ufam mu.
─ A mnie? ─ zapytała go. ─ Ufasz mi?
─ Zróbmy tą herbatę ─ padło w odpowiedzi. Guerra odsunął się, a jasnowłosa stała przez chwilę w kompletnym osłupieniu.
─ Pomóc wam z herbatą? ─ do kuchni wszedł Conrado. Spojrzał to napięte plecy przyjaciela, to na Emily i jej pobladłe policzki.
─Możesz pomóc Fabircio , bo skoro nie ufa mi w kwestii z Santosem to pewnie też i robienie herbaty znajduje się na jego liście ─ odwarknęła i wyszła z kuchni. Conrado odprowadził ją wzrokiem.
─ Nic nie mów.
─ Nie zamierzałem.
─ Nie ufasz żonie? ─ zapytał go wprost Severin. Fabircio z trzaskiem odłożył filiżankę na spodek, a talerzyk pod delikatną porcelaną pękł. Fabricio zaśmiał się gorzko. ─ Myślałem, że terapia pomaga. Mówiłeś ─ zaczął i urwał. ─ To jaka jest prawda? ─ zapytał go.
─ Prawda jest taka, że nie mogę zdzierżyć jak on na nią patrzy ─ warknął wrzucając potłuczoną porcelanę do odpowiedniego kosza na śmieci. ─ Zachowuje się jednak jak dorosły facet, któremu ani trochę nie przeszkadza, że je kolacje w towarzystwie faceta, który kocha się w jego żonie. A terapia? To jedna wielka kpina. Przychodzi tam ze mną, ale każda jej odpowiedź jest wymuszona, wyciągam z niej informacje i czuje się idiota, który narusza jej bezpieczną przestrzeń. Jakbym jej nie znał. Jakbym poślubił kogoś innego, kto z dnia na dzień przestał istnieć ─ wyrzucał z siebie kolejne słowa Guerra. ─ Ja jej nie znam ─ wykrztusił. ─ Co, jeśli „moja Emily” kobieta, w której się zakochałem nie istnieje i była tylko iluzją stworzoną tylko po to żebym się w niej zakochał? ─ ze świstem wypuścił powietrze. ─ Muszę zapalić ─ wymamrotał i otworzył jedną z szafek wyciągając paczkę papierosów i zapalniczkę. Conrado nie próbował go zatrzymać, kiedy wychodził, a jego wzrok padł na elektroniczną nianię. Była włączona. Bez słowa wyłączył ją i zaczął przygotowywać herbatę. Miał tylko nadzieję, że druga elektroniczna niania nie znajduje się w jadalni, gdzie wszyscy czekają na herbatę.
Przy stole zostali sami. Gospodarze opuścili pomieszczenie kilka minut temu. Emily zajrzała tylko na chwilę informując zebranych, że Conrado przyniesie z Fabricio herbatę, a ona musi zajrzeć do dzieci. Alice była w swoim pokoju, lecz zamiast czytać książkę oglądała serial, zaś chłopcy spali. Do jadalni wrócił Conrado, ale sam za to z herbatą. Lidia popatrzyła na swojego opiekuna prawnego marszcząc brwi. Po chwili do salonu weszła Emily z chłopczykiem na rękach.
─ Ktoś się tutaj obudził ─ powiedziała zerkając na chłopczyka na jej rękach. ─ Lidio pójdziesz po Tommiego? ─ zapytała ją.
─ Jasne ─ nastolatka z przyjemnością wyszła z jadalni.
─ To może przejdziemy do salonu ─ zasugerowała pani domu. ─ Gdzie jest Fabricio?
─ Zaraz przyjdzie ─ odpowiedział na to Severin. Popatrzyli sobie w oczy. Jasnowłosa uciekła wzrokiem pierwsza. To wcześniej się jej nie zdarzyło. Kobieta obróciła się na pięcie i udała się do salonu. Tam na kanapie i rozłożonym na jej kocyku ułożyła synka. Charlie przyciągnął się i beknął. Obok malca Lidia ułożyła Tommiego. Veronica popatrzyła to na jednego malucha to na drugiego.
─ Conrado wspominał, że macie bliźnięta ─ zaczęła. ─ Ja czasem ledwie daję radę z jedną Reą, która nie może usiedzieć pięciu minut w jednym miejscu. Nie wyobrażam sobie mieć jeszcze jednego dziecka.
─ Nie planujecie więc dzieci? ─ to pytanie zadał Santos. Conrado zgromił go spojrzeniem.
─ Wpadka raczej wam nie grozi ─ skomentowała Emily ─ no chyba że urolog spieprzył sprawę ─ dodała opuszkiem palca gładząc maluszki synka. Poza tym bliźnięta są czymś normalnym w mojej rodzinie ─ wyjaśniła.
─ Normalnym?
─ Moi rodzice są z bliźniąt i mieli bliźnięta więc ─ westchnęła ─ byłam skazana na to, żeby mieć dwójkę.
─ Masz siostrę bliźniaczkę?
─ Miałam ─ odpowiedziała machinalnie ─ to znaczy mam ─ Ronnie która przysiadła na brzegu i zmarszczyła brwi. ─ To długa historia ─ machnęła wolną dłonią. W salonie zapadła cisza. „Długa historia” przysiadła na kanapie zerkając na profil swojej bliźniaczki. ─ Masz rodzeństwo?
─ Tak brata ─ potwierdziła Ronnie.
─ Też jest prawnikiem?
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ Jest księgowym. Z wykształcenia.
─ A co robi zawodowo?
─ Siedzi w więzieniu ─ odpowiedziała na to ze stoickim spokojem Ronnie uśmiechając się do niemowlaka. ─ Zawsze chciałaś pracować w służbach? ─ zapytała Emily odwróciła do tyłu głowę spoglądając na Severina. ─ Twoja legenda cię wyprzedza ─ wyjaśniła.
─ Jak wszędzie, gdzie moja żona pójdzie ─ powiedział Fabricio, który wszedł do salonu.
─ Nie ─ odpowiedziała ignorując słowa męża. ─ Był taki moment, gdzie chciałam iść inną drogą, ale ─ urwała ─ czasem życie pisze inny scenariusz. Wybrałam psychologię na Oksfordzie.
─ Poszłabyś w ślady ojca? Widziałam jego ostatni serial ─ zaczęła ─ chociaż Conrado zasnął.
─ Gratulacje ja nie przebrnęłam przez jeden odcinek ─ odparła ostrożnie podnosząc niespokojnego Tommiego. Ułożyła go w bezpiecznej pozycji fasolki. ─ Serial jest zapewne świetny, ale oglądanie swojego dzieciństwa w technikolorze i w rozdzielczości HD nie jest na liście moich życzeń.
W salonie zapadła cisza. Tommy zmrużył oczka i przytulił policzek do jej sukienki. Wolną dłonią przesunęła po małym lekko zadartym nosku. Spojrzała męża i stłumiła westchniecie.
─ Gdybym została aktorką pewnie nigdy nie spotkałbym Fabricia..
─ Poznaliście się na uczelni?
─ Nie chociaż studiowaliśmy w tym samym czasie ─ wyjaśniła zerkając na męża. ─ Pamiętam wykłady ze statystki, w poniedziałek o ósmej rano ─ pokręciła w rozbawieniu głową i lekko zakołysała synkiem w objęciach. ─ Trzy godziny wykresów, liczb i wzorów ─ Emily wzdrygnęła się mimowolnie.
─ Myślałam, że psychologowie lubią statystki?
─ Nie mam nic przeciwko statystyce, ale ta akademicka pełna wykresów i liczb z kosmosu?
─ To nie były „liczby z kosmosu” ─ do rozmowy wtrącił się Fabricio który wziął na ręce Charliego, który poruszył się i skupił jasne oczka na tacie. Guerra pochylił się nad maluszkiem. ─ To była algebra i arytmetyka.
─ Algebrę jeszcze rozumiałam, ale macierze korelacji?
─ Kowariancji ─ poprawił ją Guerra zerkając na żonę. ─ To po prostu miara, jak dwie rzeczy rosną albo spadają razem. Jeśli X i Y idą w tym samym kierunku, kowariancja jest dodatnia. Jeśli jedno rośnie, a drugie spada — ujemna. Zero oznacza, że w zasadzie nie mają ze sobą liniowego związku. ─ wyjaśnił mężczyzna jakby od zdanego egzaminu ze statystki minęło raptem kilka godzin, a nie lat.
─ Ktoś na roku wpadł na pomysł, żeby odkupić notatki od bardziej ogarniętego studenta ─ wyjaśniła blondynka. ─ Jeden z nielicznych egzaminów do którego musiałam się uczyć.
─ Jaki miałaś wynik? ─ zapytał zaciekawiony mąż zerkając z ciekawością.
─ 45% ─ odpowiedziała. Guerra popatrzył na nią i parsknął śmiechem. ─ Tak ledwie zdałam ─ przyznała. ─ W drugim podejściu. Jedyna poprawka na cztery lata.
─ Kto by pomyślał, że pani profiler oblała statystykę ─ rzuciła lekko rozbawionym głosem Lidia. ─ Czy ty w swojej pracy nie opierasz się na statystykach.
─ Opieram, ale w przypadku statystyk kryminalnych za każdą cyferką stoi człowiek, historia a za tamtymi liczbami, które nadal uważam był „wzięte z kosmosu” nie stało zupełnie nic.
─ A od kogo były te notatki? ─ zaciekawił się Conrado zerkając to na Emily to na Fabricio, który zerkał co chwila na żonę.
─ Nie wiem ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą Emily. ─ Moja współlokatorka studiowała z jakąś dziewczyną, która spotykała się z tamtym chłopakiem czy coś takiego ─ wyjaśniła. Fabricio popatrzył na żonę i uśmiechnął się kącikiem ust.
─ I to cię pchnęło do profilowania? Statystyka?
─ Nie, samobójstwo mojej współlokatorki ─ odpowiedziała jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. ─ Powiesiła się na klamce ─ dodała
─ I niech zgadnę postanowiłaś zbadać jej śmierć?
─ Nie, było wręcz odwrotnie ─ odpowiedziała na pytanie Lidii wstając. Ostrożnie ułożyła synka w wózku stojącym w rogu pomieszczenia. Bezwiednie pogładziła go po brzuszku. ─ Na studia namówił mnie Leo ─ przyznała ─ chciał, żebym miała „normalne życie”, a psychologię wybrałam na zasadzie „coś wybrać trzeba” I padło na psychologię.
─ Miriam ─ powiedział spokojnie Fabricio. Żona spojrzała na męża. ─ Twoja współlokatorka nazywała się Miriam. Natalia się z nią przyjaźniła ─ dodał przypominając sobie ten szczegół z przeszłości. Emily uśmiechnęła się blado.
─ To było zabójstwo? ─ zapytała wyraźnie zaciekawiona Lidia. Emily usiadła obok niej.
─ Nie ─ zaprzeczyła ─, ale Miriam odebrała sobie życie z powodu faceta ─ westchnęła i ryzykując kolejną mars na czole Severina dodała ─ uwiódł ją wykładowca. Ona zaszła z nim w ciążę, a on przekonał ją do aborcji, z którą ona nie była sobie wstanie poradzić.
─ Złapałaś go ─ domyśliła się Lidia. Emily bezwiednie skinęła głową.
─ „Złapałam” to zbyt mocne słowo, chociaż zeznawałam przeciwko niemu.
─ Ty byłaś tą studentką, o której huczał cały kampus ─ przypomniał sobie. ─ Przywaliłaś mu kastetem. ─ Emily parsknęła śmiechem. Michael uniósł brew.
─ Kastetem? ─ powiedział powoli. ─ Robem czy Bobem?
─ Miałaś dwa? ─ zdziwił się Guerra.
─ Mam cztery ─ odpowiedziała spokojnie. . ─ Rob i Bob oraz dwie siostrzyczki Gill i Jill.
─ Miałam imiona?
─ Oczywiście, że mają. Jeden z zestawów moich noży ma imiona po trzech Muszkieterach. Nigdy nie nadaliście imion swoim zabawkom? ─ zdziwiła się.
─ Miałem pluszowe misie i samochodziki nie zestaw kastetów ─ odparł na to mąż blondynki.
─ I pewnie żaden z nich nie był wysadzany kryształkami Swarowskiego?
─ Co?
─ Dzięki temu wiesz kto to jest Swarowsky. Poza tym, kiedy zaczęłam prowadzić swoje małe śledztwo w sprawie Millera od razu do ciebie zadzwoniłam. I wcale nie prosiłam, żebyś przyjeżdżał na gościnne występy.
─ Obiecałem Leo, że będę cię pilnował.
─ I pilnowałeś ─ zapewniła go Emily. ─ A wszystkim moim koleżankom z roku spadały majtki.
─ Emily ─ jęknął Michael, a Santos parsknął śmiechem. ─ Przesadzasz.
─ Michael prowadziłeś wykłady w piątki o siedemnastej trzydzieści i miałeś pełną aulę studentek i ja wiem, że wykłady o traumie w ujęciu historycznym były szalenie interesujące, ale dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich nie przychodziło na te wykłady z powodów edukacyjnych tylko estetycznych.
─ A ten jeden procent?
─ Ten jeden procent to jestem ja i lesbijki. ─ Santos roześmiał się, a Charlie rozpłakał się rzewnie. Fabrricio posłał wrogowi ostre spojrzenie. Emily wstała wyjmując wybudzonego z drzemki malca. Charlie wcisnął buzię w szyję mamy przyciskając usteczka do jej szyi. Po chwili odsunął się i rozpłakał jeszcze bardziej. ─ Pójdę go nakarmić ─ oznajmiła i wycofała się do pokoju gościnnego, gdzie było ich „centrum dowodzenia”

***
─ To nie toaleta ─ stwierdziła po prostu.
─ Następne drzwi ─ poinstruowała ją blondynka uśmiechając się lekko pod nosem. Rudowłosa skinęła lekko głową i wycofała się. Emily wiedziała, że powinna wrócić do reszty gości, ale chciała jeszcze chwilę zostać z chłopcami. Tylko raz będą tacy mali.
─ Dzięki ─ usłyszała i obróciła do tyłu głowę. Ronnie weszła do środka i ostrożnie podeszła do wózka. ─ Pamiętam, kiedy Rea była taka mała. Nie chciałam jej zostawiać nawet na minutę, a kiedy spała ─ urwała. ─ Przepraszam.
─ Nie szkodzi ─ Emily popatrzyła na śpiące maluchy. ─ Mam dokładnie to samo. Lubię patrzeć, kiedy śpią.
─ Jeszcze raz dziękuje za zaproszenie.
─ Drobiazg, mój mąż nie mógł się doczekać, kiedy pozna dziewczynę Conrado. Musiał upewnić się czy jesteś go godna ─ puściła do niej oczko.
─ Myślisz, że zdałam?
─ Tak, śpiewająco ─ zapewniła ją.
─ Właściwie to poznałaś kiedyś tatę Andrei ─ przypomniała jej. ─ Prokurator Barragán ─ podała nazwisko. ─ Konsultowałaś dla niego jedną ze sprawą, którą nadzorował. ─ Emily zmarszczyła brwi. Zdarzało jej się konsultować przypadki poza granicami Stanów Zjednoczonych. W Meksyku była ich zaledwie garstka.
─ Sprawa Cataliny Salazar ─ przypomniała sobie blondynka, kiedy wycofały się z pokoju zostawiając śpiących chłopców. ─ Pamiętam, że dostałam ją, bo jako jedyna w zespole mówiłam płynnie po hiszpańsku. Twój Cristobal miał fantastyczną intuicję ─ pochwaliła go.
─ Mój?
Emily zacisnęła usta.
─ Mieliśmy trochę czasu na rozmowy ─ dodała wyjaśniająco. ─ Byłaś wtedy w dość zaawansowanej ciąży ─ przypomniała sobie. Miał USG w ramce na biurku.
─ Wiem, miał je wymienić, kiedy Rea się urodzi ─ wyjaśniała.
─ Przykro mi z powodu jego śmierci. ─ powiedziała po prostu. ─ Był jednym z tych dobrych ─ dodała. Ronnie skinęła głową, a mężczyźni siedzący w salonie spojrzeli na panie zaskoczeni.
─ Poznałaś Cristobala? ─ zapytał ją zdziwiony Conrado. Emily sięgnęła po pozostawiony przed kilkoma minutami kubek herbaty. Upiła łyk. Napój zdążył jednak już ostygnąć.
─ Tak, pomagałam mu przy jednym śledztwie ─ wyjaśniła spokojnie Emily.
─ A jakim? ─ zaciekawił się wyraźnie Santos.
─ Sprawa dotyczyła porwanej z centrum handlowego dziewczynki ─ odpowiedziała na jego pytanie Emily. ─ Cristobal miał szczęście, że wtedy byłam w Teksasie.
─ Znaleźliście ją?
─ Tak, jej ciotka ukryła ją w jednym ze znajdujących się na terenie centrum magazynów z odzieżą.
─ Zaraz ─ zaczęła Lidia ─ ciotka?
─ Tak, ciotka upozorowała porwanie Cataliny ─ Conrado chrząknął, a ona spojrzała na niego marszcząc brwi. ─ Ma siedemnaście lat ─ zwróciła się do bruneta ─ a ty zamiast chrząkać powinieneś pokazać jej jak trzymać klucze między palcami, żeby w razie potrzeby posłużyły za broń ─ Santos parsknął śmiechem. A Severin zamroził go spojrzeniem. ─ Jeśli nie to podaruje jej któryś z moich kastetów.
─ Emily! Nie zgadzam się, żeby Lidia chodziła z kastetami po ulicy.
─ Ja w jej wieku chodziłam.
─ Ty w jej wieku należałaś do grupy, która polowała na przestępców ─ przypomniał jej Conrado. ─ Lidia to nie ty.
─ Masz rację ─ zgodziła się ─ Lidia nie jest mną i na pewno nie będzie nosić na dłoniach kastetów wysadzanych kryształkami Swarowskiego ─ puściła do dziewczyny oczko. ─Nie rób z tego wielkiej sprawy ─ poprosiła go. ─ Michael uczył mnie samoobrony jak byłam w wieku Lidii i jakoś nie narzekał. I od czasu do czasu widział moje majtki w bławatki.
─ Co proszę? ─ wyrwało się Fabricio. ─ Widział cię w bieliźnie? ─ popatrzył na Michaela, który przełknął łyk herbaty.
─ A ja widziałam go nago ─ odparowała Emily i od razu tego pożałowała.
─ Ty i Emily? ─ zapytała męża zaskoczona Tia.
─ Co? Nie ─ zaprzeczył. ─ Raz weszła do łazienki jak brałem prysznic ─ wyjaśnił posyłając przyjaciółce chłodne spojrzenie. ─ Nigdy nic nas nie łączyło ─ wyjaśnił.
─ Michael był moją Cristiną ─ wyjaśniła Emily. Nie ja byłam tym McCordem który się w nim kochał ─ dorzuciła dodatkowo i teraz wszyscy wędrowali spojrzeniem od Michaela do Emily i z powrotem. Santos sięgnął po ciasteczko.
─ Leo się we mnie nie kochał ─ wykrztusił z siebie zaskoczony brunet. ─ W tamtym okresie ─ zaczął
─ To było raczej zauroczenie ─ zaczęła, ale urwała ─ zaraz nigdy ci się do tego nie przyznał? ─ Mina Michaela wystarczyła jej za odpowiedź. Upiła łyk herbaty, a do jej uszu dotarł płacz dzieci. ─ To ja zajrzę do chłopców.
**
Gloria Ochoa spała. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu, Ciemnowłosy mężczyzna z lekko posiwiałymi skroniami siedział w fotelu od czasu do czasu odrywając wzrok od wyświetlanych na ekranie tabletu informacji. Przesunął palcem po ekranie przekręcając wirtualną stronę. Wargi mężczyzny zacisnęły się w wąską kreskę. Po rozmowie z Gabrielem zadzwonił do jednej osoby, która mogła mu udzielić informacji. Carla Balmaceda była mu to winna. Kartę medyczną byłej żony otrzymał zaraz po zakończonej rozmowie i chociaż nie był wstanie zrozumieć całego medycznego żargonu to wybijały się dwa; rak i ciąża.
A on nadal niedowierzał chociaż czarno na białym wielokrotnie powielał się ten sam zapis. Ciąża stwierdzona za pomocą testu ciążowego z krwi zlecona krótko po przyjęciu Lucii na odwyk. Diagnozę raka szyjki macicy otrzymała będąc w szesnastym tygodniu ciąży. Dwa dni później się sędzia orzekł ich rozwód i odebrał jej władzę rodzicielską nad dwójką małoletnich dzieci. Według Ivana Gloria nawiązała kontakt z „Paolo” dwa tygodnie później.
Była w ciąży i mi nie powiedziała, przemknęło mu przez myśl. Była ze mną w ciąży i mi nie powiedziała, poprawił się mimowolnie. I o ile na początku miał wątpliwości to, gdy jego wzrok padł na imię wpisane do aktu urodzenia zniknęły. Thiago żył cztery dni. Odszedł we śnie w ramionach mamy. Wygasił ekran i zamknął oczy opierając głowię o oparcie fotela.
Ochoa nadal nie dowierzał. Lucia urodziła dziecko. Ich dziecko. Chłopiec zmarł, a ona cudem przeżyła pierwszą dawkę chemii. I mierzyła się z tym całkiem sama. Tak miała Carlę, ale dla niej była przede wszystkim pacjentką nie siostrą. Była sama, bo była zbyt uparta, żeby do niego zadzwonić. Odblokował tablet i zamknął dokument. Ostatnie czego chciał to, żeby Gloria natknęła się na dokumentacje medyczną mamy. Mężczyzna odłożył tablet na stolik opierając łokcie na kolanach. Ukrył twarz w dłoniach.
Odesłał Jorge do domu, bo syn czytał w nim jak w otwartej książce, a Gideon zastanawiał się, kiedy on tak wydoroślał? Westchnął. Rozwód wszystko zmienił. Jorge spędzał więcej czasu w domu wykonując proste domowe obowiązki. Metodą prób i błędów nauczył się robić pranie, smażyć naleśniki i wbił sobie do głowy, że wlewanie płynu do naczyń do zmywarki zamiast kapsułek nie jest najlepszym pomysłem. Nosił zbyt wiele na swoich barkach, pomyślał Ochoa.
Gloria o ciąży Luci dowiedziała się pierwsza. Według tych kilku wiadomości, które Ochoa przeczytał okazało się, że szpital, w którym odbywała odwyk Lucia wysłał jej kartę medyczną na ich adres. Dziewczynka zapoznała się z jej treścią, a później powiedziała o wszystkim bratu. On pomyślał dokładnie to samo co Gideon. Lucia nie tylko go zdradziła, ale także zaszła w ciążę z kochankiem. I to było powodem rozwalonego samochodu. Żadne nie powiedziało jednak o tym ojcu. Mężczyzna wrócił do pierwszych tygodni po rozwodzie. Było ciężko. Mężczyzna westchnął splatając dłonie na karku.
A myślał, że już wychodzą na prostą. Otworzył oczy i popatrzył na córkę. Gloria w tym miesiącu kończyła czternaście lat. Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wślizgnęła się Lucia, która ostrożnie położyła mu dłoń na ramieniu. Popatrzył na nią. Była blada zmęczona a w nadgarstku miała wpięty wenflon. Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Kobieta podążyła za nim. Dłonie oparł na parapecie skupiając się na oddechu. Stanęła obok niego. Plecami oparła się o ścianę spoglądając na byłego męża.
─ Jeśli chcesz odpocząć ─ zaczęła ─ zostanę z Glorią ─ dodała. Gideon nie odezwał się ani słowem. Położone na parapecie dłonie zacisnął w pięści.
─ Bo Gabriel i tak przykuje cię do stojaka z kroplówką? ─ zapytał.
─ Nie chcę wracać do domu ─ odpowiedziała na to Lucia wpatrując się w ścianę. ─ Nie chcę jej zostawiać ─ dodała. ─ A kroplówkę już wzięłam.
─ Super ─ mruknął i westchnął. ─ Miałaś niebieską koszulę ─ zaczął. Lucia oderwała wzrok od plakatu dotyczącego obowiązkowych szczepień i dzieci i spojrzała na byłego męża ─ na rozprawie rozwodowej miałaś moją niebieską koszulę ─ doprecyzował. ─ Byłaś w ciąży, miałaś raka i nic mi nie powiedziałaś.
─ Gideon
─ Thiago ─ powiedział tylko. ─ Nazwałaś go Thiago ─ wymamrotał za nim głos mu się nie załamał. ─ Byłaś w ciąży ─ powtórzył ─ umierałaś i nic mi nie powiedziałaś. ─ Byłem twoim mężem przez dwadzieścia lat i miałem prawo wiedzieć.
─ Zostałbyś ─ wymamrotała cicho. ─ Gdybyś się dowiedział, zostałbyś.
─ I pomyśleć, że kiedyś ten twój ośli upór cholernie mnie w tobie pociągał ─ wyznał i usiadł na parapecie
─ Jedź do domu ─ poprosiła go.
─ Zjedź mi z oczu, bo nie mam ochoty z tobą o tym rozmawiać ─ dopowiedział. Popatrzyli sobie w oczy.
─ Nie wiedziałaś, który z nas jest ojcem? ─ zapytał ją wprost.
─ Wiedziałam, że jest twoje ─ wyznała. ─ Pamiętasz nasz wypad pod namiot? ─ zapytała go. Popatrzył na nią zaskoczony i parsknął śmiechem. ─ Gdybyś wiedział zostałbyś, a na to nie mogłam ci pozwolić ─ powtórzyła. Gideon westchnął i zsunął się z parapetu bezwiednie biorąc ją za rękę. Przyciągnął ją do siebie i przytulił.

**
Otuliła się za dużym o kilka rozmiarów wełnianym swetrem męża wpatrując się w punkt przed sobą. Otuliła się ciaśniej miękkim swetrem zerkając na ciemnowłosego mężczyznę siedzącego naprzeciwko niej. Zerknęła na zegarek.
─ Możemy zacząć bez Fabricio ─ zasugerował terapeuta, kiedy Emily poruszyła się niespokojnie na kanapie. Uznałaby ją za całkiem wygodną, gdyby nie fakt, że była to kozetka u psychologa. Wstała i podeszła do okna. ─ Możemy także wspólnie pomilczeć. ─ dodał psychiatra. Emily ciaśniej owinęła się swetrem. ─ Twojego męża?
─ Słucham?
─ Sweter ─ doprecyzował. ─ Jest twojego męża?
─ Tak, od jakiegoś czasu ciągle mi zimno ─ wyjaśniła i popatrzyła na drzwi. Spodziewała się, że wpadnie przez nie spóźniony, z przepraszającym uśmiechem błąkającym się na pełnych wargach. Klamka jednak ani drgnęła. ─ To pewnie przez hormony.
─ Być może.
─ Masz inną teorię? ─ zapytała go wracając na kozetkę. ─ Chętnie posłucham.
─ Kiedy ostatni raz mąż cię przytulił? ─ zapytał ją ─ albo kiedy ty ostatni raz przytuliłaś się do niego? Nosząc jego sweter czujesz się bliżej niego? ─ zadał kolejne pytanie, a kiedy wstała on dostał swoją odpowiedź. Ona zaś prychnęła świadoma, że mowa ciała zdradza więcej niż wypowiedziane słowa. Ponownie podeszła do okna.
─ Pewnie jakoś przed porodem ─ odpowiedziała niechętnie na jego pytanie.
Za szybą niebo było ciężkie od chmur, które sprawiały, że całe pomieszczenie zdawało się jeszcze ciaśniejsze. Emily przez chwilę obserwowała powolny ruch gałęzi drzew, szukając w tym obrazie jakiegoś ukojenia. Czuła, że pytania terapeuty zaczynają rozplątywać w niej coś, co od dawna próbowała schować głęboko pod powierzchnią codziennych obowiązków i uprzejmych uśmiechów. Przez moment miała ochotę odpowiedzieć, że nie pamięta, jak to jest czuć czyjeś ramiona wokół siebie bez powodu, bez lęku, że coś zaraz się rozsypie. Westchnęła cicho, przecierając dłonią zaparowaną szybę. W głowie kołatała jej się myśl, że może to nie tylko hormony, a raczej narastający dystans, którego nie potrafiła już zignorować.
─ Urodzili się chłopcy i wszystko inne zeszło na dalszy plan ─ dodała.
─ Opowiedz mi o tym ─ poprosił lekarz. ─ o porodzie. Chłopcy urodzili się w terminie?
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ Sześć tygodni przed terminem. Wokół szyi Tommiego owinęła się pępowina i musieli ciąć. Najpierw urodził się Charlie, a Tommego wyciągnęli po siedmiu minutach, ale nie słyszałam, jak płacze. Nie płakał, bo ─ urwała walcząc z łzami ─ nie oddychał, bo nie da się oddychać z pępowiną owinięta wokół szyi.
Przez chwilę w gabinecie zapadła cisza, którą wypełniło tylko ciche tykanie zegara na ścianie. Emily poczuła, jak jej serce przyspiesza, a dłonie zaczynają drżeć. Zacisnęła je w pięści wbijając paznokcie w skórę. Ból jednak nie nadszedł. Popatrzyła na swoje paznokcie i zdziwiła się. nie obgryzała ich od czasów nastoletnich.
─ Wszystko się dobrze skończyło ─ zapewniła go. ─ Chłopcy są zdrowi i radośni. Piszczą, gdy się ich przytula. Sam wiec widzisz, że nie mamy czasu na przytulanie się.
─ Ani na seks ─ dodał lekarz, a ona parsknęła śmiechem. ─ To kiedy ostatni raz uprawialiście seks? ─ zapytał.
Emily zawahała się, próbując przypomnieć sobie ten moment, który w jej pamięci zdawał się rozmywać jak mgła. Przez dłuższą chwilę milczała, a jej wzrok ślizgał się po ścianach gabinetu.
─ Kilka miesięcy temu, kiedy odzyskał pamięć ─ zawahała się. ─ Chyba. Niech zgadnę; dlatego zakładam jego sweter, bo brakuje mi seksu?
─ Niekoniecznie, myślę, że to czego ci brakuje to jego bliskość. Jest obecny fizycznie, ale jednocześnie jest bardzo daleko od ciebie. A co pamiętasz z połogu?
─ Mleko i krew ─ odpowiedziała.
Emily na moment zamilkła, cofając się myślami do tamtych pierwszych tygodni. Czuła się wtedy zagubiona, zmęczona do granic możliwości, a każdy dzień zlewał się z kolejnym w jednym długim, nieprzespanym ciągu. Wspomniała o nieustannym poczuciu niepokoju, o tym, jak drobne rzeczy – płacz czy ruch dzieci – potrafiły wywołać lawinę emocji, których nie umiała powstrzymać.
─ Gdzie w tym wszystkim był Fabricio?
─ Pomagał mi ─ odparła. ─ Najlepiej jak potrafił. Wstawał w nocy do chłopców, przewijał ich, gotowanie było na jego głowie ─ wyjaśniła. ─ No i to on kąpie dzieci. To znaczy pomagam mu, ale to on ich kąpie. W wanience. Ja nie mogłam się schylić więc to on kąpał, kąpie dzieci.
Terapeuta zmarszczył brwi.
─ Nie ma nic złego w tym, że twój mąż kąpie dzieci.
─ Wiem
─ Skąd więc ta obronna postawa? Dlaczego ty nie lubisz ich kąpać? ─ Emily popatrzyła na lekarza i westchnęła.
─ On lepiej sobie z tym radzi ─ odparła. ─ Ma pewniejsze ręce ─ dodała. ─ Nie umiem tego wyjaśnić ─ lekarz uniósł brew, ona zaś prychnęła niczym bardzo wkurzona kotka. ─ Kiedy byłam w ich wieku niemal się utopiłam podczas kąpieli. ─ wyznała na jednym wydechu. ─ Śmiało możesz doszukiwać się w tym drugiego a może nawet trzeciego dna.
─ Nie doszukuje się w tym żadnego dna, Emily ─ zapewnił ją lekarz. ─ Nie jestem twoim wrogiem ─ zapewnił ją. Kiedy usłyszał, jak prycha kącik jego ust uniósł się ku górze. Emily usiadła na kanapie nerwowo poprawiając rękawy swetra. ─ Dlaczego nie chcesz kąpać swoich dzieci?
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
─ To głupie.
─ Nie, tutaj nie ma głupich odpowiedzi ani pytań. Tak więc dlaczego nie nie zanurzasz chłopców w wodzie? Bo mówimy o tym momencie kąpieli. Twój mąż trzyma chłopców, gdy są zanurzeni w wodzie ─ pokiwała głową. ─ Namydlasz ich spłukujesz pianę.
─ W kąpieli są śliscy ─ wymamrotała.
─ Boisz się, że ich upuścisz? Jak twoja mama ciebie.
─ Co? Nie. Ona ─ jąkała się blondynka. ─ To nie był przypadek, to znaczy ─ urwała i wypuściła ze świstem powietrze. ─ Zrobiła to celowo. Zanurzyła mnie pod wodą i gdyby nie mój ojciec ─ przerwała i znowu wstała. Nie była wstanie spokojnie usiedzieć w miejscu. ─ A tą scenę mogłeś zobaczyć w jego najnowszym serialu. ─ urwała.
─ To właśnie tak się dowiedziałaś?
─ Nie ─ zaprzeczyła. ─ To było kilka miesięcy temu. Po jej śmierci porządkowaliśmy rzeczy w Londynie i natknęliśmy się na dokumentację medyczną, gdzie był podany powód hospitalizacji. Camille spędziła dwa lata na oddziale psychiatrycznym. Gdy wyszła nigdy już nie była taka sama.
─ Nigdy nie nawiązałyście więzi?
─ Nie ─ odpowiedziała. ─ Dla Camille dzieci były narzędziem kontroli mojego ojca. Dzięki nam prowadziła wygodne życie, zdobywała role. A to jej dzieci zapłaciły za to najwyższą cenę ─ wyjaśniła z bladym uśmiechem.
─ Musisz mieć więc silną więź z ojcem ─ zauważył. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. \ ─ I tak i nie ─ odpowiedziała wzruszając ramionami. ─ To skomplikowane ─ dodała i westchnęła. ─ Zatrudnił dla mnie nianię ─ Edę. To ona wstawała do mnie w nocy, zmieniała mi pieluchy, nuciła kołysanki.
─ Była mamą ─ podsumował.
─ Była ─ potwierdziła jasnowłosa wsuwając za ucho kosmyk włosów. ─ Jest teraz dyrektorką szkoły, do której chodzi Alice.
─ Jak się z tym czujesz?
─ za****ście. Pogodziłam się z jej odejściem. Nigdy jej nie szukałam więc dlaczego, kiedy ją zobaczyłam to ─ urwała i westchnęła sfrustrowana.
─ Zabolało? ─ zasugerował lekarz, a ona mimowolnie pokiwała głową.
─ Chcę żebyś zrobiła listę osób z którymi musisz porozmawiać ─ wyrwał kartkę z notesu i położył ją na stoliku między nimi. Dał jej także długopis. ─ Niania, która odeszła, ojciec który nakręcił serial o twoim dzieciństwie i nie zapytał cię o zdanie, mąż za którego bliskością tęsknisz.
─ Dorzuć siostrę, której przyszły mąż to gangster ─ rzuciła z ironią, ale usiadła i niechętnie wzięła do rąk długopis i zapisała. Eda Gomez, Thomas McCord, Emma McCord, Fabricio Guerra ─ zawiesiła długopis nad kartką i zapisała jedynie Cardo. ─ podniosła na niego wzrok.
─ I kiedy potkamy się w przyszłym tygodniu ─ zaczął ─ chcę żebyś skreśliła jedną osobę z listy. Tak działał notes Czarnej Wdowy. ─ Emily zmroziła go spojrzeniem i wstała.
─ To nie jest żaden przełom ─ zaznaczyła stojąc przy drzwiach. Chciała już stąd wyjść.
─ Nie ─ zgodził się z nią lekarz ─ Rozmawiałaś ze mną, bo nie miałaś wyboru. Nie było z tobą Fabricio, który wypełniłby niezręczną ciszę. To mały krok.
─ Dla człowieka wielki dla ludzkości ─ zironizowała. Lekarz uśmiechnął się kącikiem ust. ─ Do zobaczenia w poniedziałek.
***
Nie założyła sukienki. Nie lubiła sukienek. Od słodkich cukierkowych kreacji wolała stare dżinsowe ogrodniczki swojej mamy i koszulę, którą zabrała z szafy taty. Była na nią dużo, za duża, ale Alice Guerra lubiła za duże ubrania prawie równie mocno jak zapach perfum taty, którym przesiąkł materiał. Czuła się wtedy bezpiecznie. Jakby był tuż obok, a nie tylko w zasięgu wzroku jedenastoletniej dziewczyny. Drobne szczupłe palce oparła na balustradzie i wychyliła się do przodu. Rzeka była paskudnie brudna i Alice Guerra prędzej zemdleje z głodu niż zje wyłowioną z tej rzeki rybę. Zerknęła na gospodarza. Nie znała go zbyt dobrze, ale nie lubiła go jednocześnie. Przypominał jej babkę. Camille także lubiła otaczać się potężnymi przyjaciółmi. Różnica między Mariano a Camille polegała jednak na tym, że jej siła słabła z każdym rokiem. Alice to widziała.
W domu babki była raczej dzieckiem, na które rzadko zwracano uwagę. Dorośli zwłaszcza w otoczeniu zmarłej aktorki ignorowali dziewczynkę. Była zbyt mała, aby być odpowiednim towarzystwem do dyskusji. A Alice spędzała luksusowe przyjęcia przycupnięta gdzieś w kąciku i przysłuchiwała się toczącym w jej najbliższym otoczeniu dyskusjom. Ludzie w jej towarzystwie mówili rzeczy, których normalnie nie powiedzieliby absolutnie nikomu. Zwierzali jej się ze swoich problemów, których kilkulatka nie rozumiała. Nie znała znaczenia większości słów, które do niej kierowano. Nikt w niej towarzystwie się nie hamował. Aż do teraz.
Była odcięta od informacji. Nie wiedziała kto wyszedł z odwyku, kto odbierał dzieci pod wpływem leków na receptę ani kto z kim sypiał. I dopiero teraz docierało do niej, że to jest normalność. Dzieci są dziećmi, a dorośli są dorośli. I fakt, że dorastała wśród dorosłych wcale nie ułatwiał jej odnalezienie się w świecie nastolatków. Była kilka lat przed nimi. Westchnęła zerkając na Fabricio.
Kochała go tak jak dziecko może kochać ojca. Dał jej pierwszą w życiu lalkę. Szmaciankę z dwoma rudymi warkoczami do której tuliła się w nocy. Wieczorami przychodził do niej do pokoju i czytał jej na głos. Uwielbiała mościć się w jego ramionach, przytulać do jego boku o po prostu słuchać jego głosu. Miał w sobie coś kojącego. Zasypiała przy nim i myśl, że mogła go stracić paraliżowała ją. I właśnie dlatego szukała jego towarzystwa. Chciała spędzać z tatą jak najwięcej czasu. Była pewna, że nie długo nie będzie miała do tego okazji.
Kiedy ich oczy się spotykały pomachała do niego wymuszając uśmiech. Kiedyś pozna prawdę i już nigdy nie zobaczy czułości w jego oczach. Przestanie ją kochać. Znienawidzi ją tak jak nienawidziła jej Camille. Przełknęła ślinę opadając na jedną z kanap. Od tygodni zastanawiała się czy tata będzie ją kochał, kiedy pozna całą prawdę? Kiedy się dowie, kto jest jej biologicznym ojcem? Ona sama w to nie wierzyła, aż do dnia wypadku.
Kilka miesięcy wcześniej w biurku Camille znalazła plik fotografii. Na każdym z nich był Santos Eric DeLuna. Młodszy o kilka lat, ale to nadal był Santos z kręconymi włosami, tym samym zamyślonym uśmiechem, który wchodził i wychodził z różnych miejsc. Jej uwagę przyciągnęły te zdjęcia na których budynku był napis „Bank spermy” Do zdjęć dołączona był plik dokumentów. Na żadnym z nich nie było imienia ani nazwiska przyjaciela, ale dziś miała pewność, że to on był „dawcą” Był jej biologiczną tatą. A Fabricio go nienawidził.
Alice nie znała szczegółów ich konfliktu, ale sprawę dodatkowo komplikował fakt, że Santos DeLuna jest zakochany w jej mamie. Mogła być tylko dzieckiem, ale sposób w jaki na nią patrzył nie dało się z niczym pomylić. Każde jego spojrzenie, każdy jego gest sugerował, że obdarzył kobietę silnym ciepłym uczuciem. Nie wiedział, że ma z nią córkę. Alice bezwiednie potarła dłonią klatkę piersiową. Serce kołatało się w jej piersi. Głośno przełknęła ślinę i zamknęła oczy.
─ Hej ─ usłyszała męski spokojny głos. Otworzyła oczy i popatrzyła na mężczyznę. Miał smukłą szczupłą twarz. ─ Weź mnie za rękę ─ poprosił łagodnym głosem. ─ Alice niepewnie położyła jedną dłoń na jego dłoni i ścisnęła jego palce. Były długie i szczupłe. Zacisnęła na nich swoją drobną dłoń. ─ Co widzisz?
─ Okulary ─ powiedziała łapiąc kolejny oddech.
─ Na czym siedzisz?
─ Kanapa
─ Gdzie jesteś?
─ Na jachcie ─ odpowiedziała mu.
─ Świetnie, a teraz powtórz ─ poprosił łagodnym głosem.
─ Okulary, kanapa, jacht ─ zaczerpnęła głośno powietrza i powtórzyła i jeszcze raz. I kolejny, aż jej oddech się wyrównał i uspokoił. ─ Dziękuje ─ wyszeptała i puściła jego dłoń. Odsunęła się od niego i usiadła w rogu kanapy.
─ Jestem Arcadio ─ przedstawił się.
─ Masz dziwne imię ─ stwierdziła jedenastolatka. ─ Alice ─ podała swoje. ─ Skąd znasz tą technikę? ─ zapytała go przyciągając do siebie nogi. Oparła brodę o kolana.
─ Jestem lekarzem ─ odpowiedział na jej pytanie dziewczynki uważnie jej się przyglądając. Arcadio nie mógł pozbyć się wrażenia, że gdzieś już tą dziewczynkę spotkał. ─ Leczę ludzkie serca i czasem umysły ─ wyjaśnił. Dziewczynka popatrzyła na niego ciemnymi oczami.
─ Jesteś kardiologiem ─ domyśliła się ─ i psychologiem.
─ Psychiatrą ─ poprawił ją uśmiechając się lekko. Powędrował wzrokiem w stronę, gdzie patrzyła Alice. Wysoki jasnowłosy mężczyzna stał nieopodal dyskutując o czymś z Conrado Severinem.
─ To mój tata ─ wyjaśniła i ochoczo pomachała do Fabricio. ─ A to jego brat.
─ Conrado to brat twojego taty? ─ zdziwił się Arcardio. ─ Nie wiedziałem, że ma brata.
─ Są braćmi z wyboru ─ wyjaśniła mu jedenastolatka uśmiechając się lekko. ─ Wybrali być swoją rodziną ─ dodała. ─ Poznali się w Londynie ─ zaczęła i umilkła marszcząc nos. Cardo poczuł jakby niewidziana dłoń zacisnęła się na jego wnętrznościach. Było w ty coś dziwnie znajomego. ─ Zaraz ty znasz Conrado? ─ zapytała go. Przytaknął skinieniem głowy. ─ Ale ten świat mały.
─ Jesteś tutaj tylko z tatą? ─ zapytał zmieniając temat. Nie chciał dyskutować o swoim powinowactwie z Conrado Severinem. Zwłaszcza z jedenastolatką.
─ Tak ─ potwierdziła ─ Mama została w domu z moimi braćmi.
─ Masz braci?
─ Dwóch; Charlie i Tommy. To bliźniacy ─ odpowiedziała i chwyciła telefon, który miała przy sobie. Odblokowała go i weszła w galerię. Cardo pochylił się nad dziewczynką, która weszła do galerii odnajdując odpowiednie zdjęcia. Wyświetliła fotografię dwóch niemowląt. ─ To Charlie ─ wyjaśniła wskazując na jedno z dzieci ─ a to Tommy. Tylko my potrafimy ich odróżnić ─ dodała wyraźnie z tego faktu ucieszona.
─ Cieszysz się, że jesteś starszą siostrą?
─ Aha ─ potwierdziła ─ Lubię słuchać ich jak trajkoczą. Mama mówi, że chłopcy mają swój własny język. Czasami siedzi przy nich i ich słucha. I jest wtedy smutna.
─ Smutna? ─ zainteresował się Cardo. Alice przytaknęła skinieniem głowy. ─ I to sprawia, że ty jesteś smutna?
─ Czasami. Mama dużo płaczę, kiedy myśli, że nikt nie słyszy, czasami jest nieobecna. Myślami. I chodzi w taty swetrze. Takimi niebieskim.
─ I to cię smuci?
─ Tak. ─ potwierdziła. ─ Nie dlatego mam ataki paniki ─ zapewniła go. Ja mam sekret
─ Jaki sekret? ─ zapytał ją lekarz.
Alice przegryzła dolną wargę i ponownie popatrzyła w stronę Fabricio, który dyskutował o czymś z Conrado Severinem.
─ Alice, czy ktoś cię skrzywdził? ─ zapytał wprost wpatrując się w Severina.
─ Conrado każe mi jeść warzywa ─ odpowiedziała na to. ─ „Dla mojego dobra” ─ wywróciła oczami, a Arcardio Bazuri ponownie poczuł efekt dejavu. Jakby kiedyś spotkał tą dziewczynkę, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd? ─ Nie jest złym człowiekiem ─ zapewniła go. Telefon leżący na jej kolanach rozdzwonił się. ─ To mama ─ pokazała mu zdjęcie kobiety wyświetlone w kształcie połączenia i odebrała.
─ Cześć mamo ─ przywitała się Alice z uśmiechem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:35:20 26-10-25    Temat postu:

Cz2
***
Chłodny wiatr igrał z jej ciemnogranatową jedwabną spódnicą. Emma otuliła się ciaśniej marynarką narzeczonego szczupłe palce opierając na barierce. Ciemnowłosa kobieta zerknęła w bok. Joaquin rozmawiał przyciszonym głosem z Mariano Olomedo. Organizator rejsu niemal się przekręcił w wyniku reakcji alergicznej. Wydawał się jednak czuć się lepiej. I był zadowolony z faktu, że na jego wynajętym jachcie doszło do „zjednoczenia dwóch serc.” Cóż na pewno ona i Joaquin doszli do porozumienia i żadne serce nie było zaangażowane w negocjacje.
─ Należą się wam gratulacje ─ usłyszała spokojny męski głos. Popatrzyła w bok. Adriano Mengoni zatrzymał się obok niej. W dłoniach trzymał dwa kieliszki wina. ─ Pamiętam, że lubisz czerwone ─ podał jej kieliszek, który przyjęła. Mąż Marleny w drugą dłoń ujął dłoń Emmy i kciukiem przesunął po kamieniu na jej palcu. ─ Piękny. Rubin to niecodzienny wybór ─ zauważył puszczając jej dłoń.
─ Ja i Joaquin jesteśmy niecodzienną parą ─ odpowiedziała obracając w palcach kieliszkiem wina. Popatrzyli sobie w oczy. Szatynka upiła łyk alkoholu przenosząc spojrzenie na majaczący się w oddali port w stronę, którego płynęli. Popatrzyła na pierścionek i uśmiechnęła się. ─ Jest piękny ─ stwierdziła poruszając palcami. Pierścionek z rubinem połyskiwał na jej palcu.
─ Twój narzeczony ma świetny gust ─ skomentował. Emma przyglądała mu się przez chwilę nie będąc pewną czy komentuje jej pierścionek czy też ją samą. Upiła łyk alkoholu a jej ciemnozielone oczy spoczęły na mężczyźnie nieopodal, którego Emma przyłapała na gapieniu się na nią. Nieznajomy szybko odwrócił wzrok.
─ Adria ─ zaczęła ─ kim jest tamten facet? ─ zapytała stojącego obok męża Marleny. Ciemnowłosy powiódł spojrzeniem po zebranym tłumie. ─ Ten, w tym ciemnoniebieskim garniturze?
─ Isandro Bianchi ─ podał jego personalia. Emma zmarszczyła brwi. ─ Jego rodzina od lat siedzi w przetwórstwie mleczarskim ─ dodał.
─ Mam nietolerancję laktozy ─ odpowiedziała krótko. ─ Dlaczego mi się tak przygląda?
─ Być może podziwia twoją urodę? ─ zasugerował. Emma posłała mu pełne politowania spojrzenia. ─ Ostatnio nie ma przy sobie kobiety, która grzałaby jego łóżko.
─ Rozwód?
─ Tragiczny wypadek ─ dodał. ─ Jego żoną była ─ urwał ─ albo nadal jest Paulina Bianchi.
─ To z nią żona Hildago była w SPA ─ domyśliła się reszty Emma. Upiła łyk kieliszka wina ─ Co masz na myśli mówiąc „była żoną lub nadal jest?” ─ zacytowała jego wcześniejsze słowa.
─ Paulina Bianchi przeżyła tamten napad ─ wyjaśnił ─, ale z tego co słyszałem uraz głowy spowodował, że choruje na „syndrom zamknięcia” Bianchi obwinia policję o stan w jakim znajduje się obecnie jego żona.
─ A napadu dokonali policjanci?
─ Nie, być może okoliczna banda Cyganów ─ odbił piłeczkę Adria. ─ Sprawców nadal nie złapano. Śledztwo przydzielono do tutejszej komendy, ale Ivan Molina nie kwapi się do odnalezienia sprawców.
─ Dlaczego nie przesłuchali Pauliny?
─ Ona nie mówi.
─ Zdziwiłabym się, gdyby mówiła, ale może się komunikować ze światem zewnętrznym za pomocą mrugnięć ─ wyjaśniła mu. ─ Niech zgadnę mąż pilnuje jej niczym jastrząb?
─ Tak, przeniósł ją do prywatnego hospicjum. Isandro bardzo przeżył tą tragedię.
─ Przeżył ją tak bardzo, że buduje na niej swoją karierę polityczną? ─ zapytała go z powątpiewaniem w głosie. Uśmiechnęła się, kiedy oczy jej i Isandro spotkały się ze sobą. Mężczyzna odwrócił wzrok. ─ A co mówiono o jego małżeństwie z Pauliną?
─ Zgodne, szczęśliwe i trwałe.
─ O twoim też pewnie tak mówią.
─ Ich ślub był sporym skandalem.
─ A co oburzyło stare dewotki? Panna młoda szła do ołtarza z brzuszkiem?
─ Nie, jej niski status ekonomiczny. Rodzice Pauliny byli nauczycielami. Matka pracowała w podstawówce ojciec w ogólniaku nijak mieli się do imperium mleczarskiego, ale Isandro był nieugięty. Albo Paulina, albo żadna.
─ A ty wiesz o tym, bo?
─ Nasze rodziny znają się od dawna ─ wyjaśnił jej. ─ Byłem jego świadkiem. ─ doprecyzował mąż Marleny kątem oka zauważając, iż Isandro Bianchi zmierza w ich kierunku. Mężczyźni przywitali się ze sobą uściskiem dłoni. Adria przedstawił Isandrowi Emmę.
─ Winszuje zaręczyn ─ powiedział bezceremonialnie mierząc szatynkę uważnym spojrzeniem. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie odwróciła wzroku, on zrobił to pierwszy. Uśmiechnęła się kącikiem ust i upiła łyk wina. ─ Chociaż nie spodziewałem się, że ktoś z reputacją Joaquina zwiążę się z córką znanego reżysera.
─ A ja nie spodziewałam się, że lokalnego biznesmena interesują plotki.
─ Bo panią interesuje tylko przeszłość innych niż swojego narzeczonego ─ odparował. Adria powędrował spojrzeniem to do Emmy, która wpatrywała się w mężczyznę wyraźnie zaskoczona. ─ Juan Pablo Hidalgo to mój bliski przyjaciel.
─ Któremu jak rozumiem nie zepsuł się telefon ─ Adria stojący między rozmówcami zacisnął usta w wąską kreskę próbując się nie roześmiać.
─ Dlaczego pani w tym grzebie?
─ Dlaczego pana to interesuje? ─ odpowiedziała pytaniem na pytanie Emma robiąc krok do przodu.
─ Juan Pablo jest moim przyjacielem ─ odpowiedział spokojnie. ─ Jest dla mnie jak brat, a rodzina z wyboru czasem łączy mocnej niż krew.
─ Skoro tak dobrze zna pan Juana Pabla to pewnie miał pan okazję poznać także Bonnie? ─ zapytała go Emma. Na tacę przechodzącego obok kelnera odstawiła kieliszek.
─ Tak, poznałem ją ─ przyznał chociaż dość niechętnie. ─ Mignęła mi przed oczami raz czy dwa ─ dodał.
─ A kiedy dowiedział się pan o jej zaginięciu?
─ Kiedy ludzie zaczęli jej szukać ─ udzielił chłodnej odpowiedzi brunet.
─ Przyjaciel do pana nie zadzwonił?
─ Proszę sobie wyobrazić, że nie mieliśmy wtedy telefonów komórkowych ─ odparował
─ A co stacjonarne nie działały? ─ zapytała go z niewinnym uśmiechem.
Isandro Bianchi zacisnął usta w wąską kreskę i nie odezwał się ani słowem.
─ To co spotkało Bonnie to wielka rodzinna tragedia ─ odezwał się po chwili ─ grzebanie w niej nikomu nie przyniesie ulgi.
─ Skoro ma pan takie zadanie na ten temat to dlaczego oferuje pan wysoką nagrodę ze wszelkie informacje na temat napastników pańskiej żony i jej serdecznej przyjaciółki? ─ zapytała. Isandro zrobił krok w jej stronę, ale na drodze stanął mu Adria, który ostrożnie położył mu dłoń na piersi.
─ Nie jest tego warta ─ odpowiedział. ─ Celowo cię prowokuje. ─ Isandro zrobił krok do tyłu i się wycofał. Odwrócił do tyłu głowę i spojrzał na Emmę, która łokcie oparła o barierkę i patrzyła w ślad za mężczyzną.
─ Nerwowy człowiek ─ skomentowała.
─ Prowokowanie go to głupota
─ Prowokowanie go dostarcza nowych informacji. Stracił nad sobą panowanie, kiedy wspomniałam o jego żonie. Masz papierosy? ─ zapytała go. Adria wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki papierośnicę i otworzył ją. Emma wzięła jednego cienkiego papierosa i włożyła sobie do ust. Brunet podał jej ogień.
─ To nic zaskakującego ─ odbił piłeczkę Adria ujmując Emmę pod ramię i prowadząc ją w stronę kanap. Usiedli. ─ Isandro bardzo kochał swoją żonę.
─ Pytanie; jak bardzo ona kochała jego? ─ zapytała go. Adria uniósł brew. ─ Raz na kilka tygodni Paulina i Clarissa wyjeżdżały do SPA. Nie do San Nicholas ani do Monterrey ─ zaciągnęła się papierosem ─ opuszczały stan.
─ Jakby bały się, że ktoś je tam spotka i rozpozna ─ dodał. ─ Myślisz, że miały sekretny romans? ─ Emma nie odpowiedziała. Do siedzących na kanapie podszedł Joaquin. Mężczyzna usiadł obok i wyjął papierosa z palców Emmy. Zgniótł go w popielniczce. Popatrzyła na niego zaskoczona, kiedy wziął ją za rękę i splótł ze sobą ich palce.
─ Zaraz będziemy w porcie ─ odezwał się Adria. ─ Poszukam Daniel ─ oznajmił i wstał. ─ Jeszcze raz gratuluje ─ dodał i oddalił się.
─ A idź w cholerę ─ mruknął Joaquin. Emma patrzyła na niego rozbawiona. Mężczyzna bezwiednie gładził palce narzeczonej.
─ Zazdrosny? ─ zapytała go.
─ Nie ─ zaprzeczył. ─ Nie ufam mu ─ wyjaśnił. Narzeczeni popatrzyli sobie w oczy.
─ Ja też nie ─ odpowiedziała na to Emma przerzucając sobie nogi przez uda narzeczonego. Druga dłoń wylądowała na jej gładkich udach. ─ Jest zbyt gładki. Nie ufam gładkim ludziom. ─ popatrzyli sobie w oczy. ─ A ty o czym plotkowałeś z gospodarzem?
─ O rynku nieruchomości ─ odpowiedział. ─ Ma kilka domów w ofercie, które moglibyśmy obejrzeć ─ dodał. ─ Powiedziałem, że muszę to z tobą skonsultować.
─ A wspomniałeś, że to ja płacę za dom? ─ zapytała go. Joaquin uniósł wolną dłoń i wsunął za ucho kosmyk włosów szatynki. Pochylił się nad nią i pocałował ją w usta.
─ Jaki jest twój wymarzony dom? ─ zapytał ją zębami skubiąc jej podbródek. Spojrzała mu w oczy i przesunęła usta na jego nos wsuwając się na jego kolana.
─ Dzieci śpią dziś u Alfreda ─ wyjawiła.
─ Alfreda?
─ Byłego kochanka mojego świętej pamięci męża ─ odpowiedziała. Popatrzyli na siebie. Joaquin roześmiał się serdecznie.
***
Javier Reverte nie czytywał szmatławców, ale kiedy na okładce zobaczył twarz żony nie mógł się powstrzymać i sięgnął po wątpliwej jakości czasopismo pozostawione przez klienta i rozłożył je. Autor grafiki „rozdarł” wspólne zdjęcie Victorii z burmistrzem, a nagłówek krzyczał o „rozłamie w Ratuszu” autor tekstu powoływał się na „źródło bliskie burmistrzowi” Jasnowłosy przez chwilę zastanawiał się czy to sam Fernando nie dostarczył świeżej garści ploteczek, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu.
Informacja ta wcale nie poprawiała nadszarpniętego wizerunku burmistrza, który według wielu dał się wodzić za nos swojej zastępczyni. Jedni zapewne chwalili go, że wreszcie pokazał Victorii kto w tej relacji dzierży władzę, ale była także druga strona medalu. Rozłam między dwójką włodarzy miasta wcale nie wróżyły mu świetlanej przyszłości. Jego żona, kiedy minął już pierwszy szok wywołany postępowaniem Fernando była zadowolona z takiego obrotu spraw. Uznała, że jeśli Fernando chcę rządzić miastem, ona nie będzie mu wchodziła w drogę. Nie zamierzała jednak stać u jego boku. Była oczywiście gotowa publicznie brać udział w organizowanych przez niego wydarzeniach czy inicjatywach, ale z tym zastrzeżeniem, że sama będzie je wybierać. Tak więc od momentu podpisania kontraktu burmistrz, kiedy pojawiał się publicznie Victorii nie było u jego boku. Oliwy do ognia dolało oświadczenie opublikowane w mediach społecznościowych przez rzeczniczkę prasową jasnowłosej, które informowało mieszkańców o jej nowym zakresie obowiązków. Javier wyrzucił magazyn do odpowiedniego kubła na śmieci i wycofał się z głównej sali do swojego gabinetu na zapleczu.
Kampania wyborcza do Rady Miasta była na finiszu. Magik spotykał się z mieszkańcami, udzielił wywiadu dla lokalnej rozgłośni radiowej i starał się być widocznym. To pod względem wizualnym wcale nie było trudne chociaż po stracie dziecka barwniejsze koszule odwiesił na wieszak. W zadumie włączył laptopa i zalogował się do sieci. Zaczął od obowiązków; odpisał na wiadomości, zapłacił dostawcom za towar, a zapłacone faktury odłożył do odpowiednich segregatorów odłożył do odpowiednich teczek. Ponownie jeszcze raz zapoznał się z algorytmem panny Poots za nim nie rozdzwonił się jego telefon. Uśmiechnął się a widok imienia żony. Odebrał, ale nie rozpoznał przestrzeni, w której znajdowała się jasnowłosa.
─ Twoje nowe biuro? ─ powiedział na „dzień dobry” przysuwając nos bliżej ekranu.
─ Tak, burmistrz przekazał nam w ramach nowego kontraktu do dyspozycji jedną z kamienic. Za odpowiednim do okoliczności czynszem ─ dodała. Javier prychnął.
─ Czytałem jego oświadczenie ─ zaczął w tle słysząc psie szczekanie. Hermes zwiedzał pomieszczenia w towarzystwie małego Alexandra, którego Victoria zostawiła dziś w domu ─ planujesz je skomentować?
─ Nie ─ odpowiedziała krótko podchodząc do okien. Otworzyła je na rozcież wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza ─ Według Bilie i Olimpii publiczna przepychanka doleje oliwy do ognia. Zamiast wykłócać się o każdy punkt umowy będę działać ─ wyjaśniła.
─ Dałaś się wypchnąć z ratusza ─ stwierdził Magik. To Victorię bolało najbardziej, że Fernando z taką łatwością się jej pozbył. ─ Jak myślisz kto dostał twój gabinet?
─ Jego szef sztabu ─ odpowiedziała sucho blondynka ─ ale zabrałam mu wszystkie meble.
─ Ani trochę nie jesteś małostkowa ─ stwierdził Magik.
─ Zapłaciłam za nie ─ odpowiedziała na to ─ i pomachałam Fernandowi fakturami na pożegnanie. ─ Javier parsknął śmiechem. ─ Trochę farby ─ zaczęła ─ chcesz nam pomóc?
─ W malowaniu ścian? ─ zapytał.
─ Tak, Alec wybierał kolor ─ stwierdziła.
─ Będzie niebiesko ─ usłyszał radosny dziecięcy głosik. Alexandra wcale nie zasmucił fakt, że nie poszedł dziś do przedszkola. Było wręcz odwrotnie. Mały biegał między pomieszczeniami, z psem. Hermes szczekał głośno i radośnie.
─ Niebiesko?
─ Wybrał kolory do mojego gabinetu ─ wyjaśniła ─ będzie więc niebiesko. Mamy już farby, pędzle brakuje tylko silnego mężczyzny, który będzie nim machał.
─ Ja jestem silnym mężczyzną ─ zaprotestował w tle Alexander. Victoria przyklęknęła i cmoknęła synka w policzek. Usiadła na podłodze sadzając sobie malca na kolanach ─ I zaprojektowałem dla mamusi nowiutkie logo ─ poinformował go.
─ Logo?
─ Będzie na papeterii i na plakatach i na ścianie!
─ A co to za logo? ─ zapytał zaciekawiony Magik.
─ Ręce ─ odpowiedział. ─ Wszyscy pracownicy mamusi, mamusia i ty tatusiu odbijemy swoje rączki na ścianie w okręgu! Olimpia jest zachwycona moją pomysłowością, bo ręce będą różnej wielkości i nawet Hermes odbije swoją łapkę. I ty oczywiście. ─ zapewnił go. ─ I wykorzystamy wszystkie kolory tęczy. I wszystko będzie w kole. Bo u mamusi wszyscy są równi.
─ Mamusia powinna zwolnić wszystkich i zatrudnić ciebie, bo świetny z ciebie strateg.
─ Ja jestem tylko jej największym fanem i sam będę mógł zaprojektować kącik dla dzieci ─ obwieścił. ─ Cały pokój tatusiu! CAŁY ─ powtórzył z powagą maluch. Hermes cisnął piłkę obok chłopca i trącił go psykiem w kolano. ─ Idę się bawić z Hermesem ─ dorzucił i zeskoczył z kolan Victorii biegnąc do znajdującego się na tyłach kamienicy ogrodu.
─ Ręce w kształcie koła. Rośnie pod naszymi skrzydłami strateg ─ stwierdził ─ ale to dobry ruch
─ I dlatego liczę, że twoja dłoń będzie obok mojej ─ oznajmił
─Zaraz u was będę ─ zapewnił żonę Javier.
─ Tylko włóż wygodne ciuchy.
─ Moje ubrania są zawsze wygodne ─odbił piłeczkę Magik wstając. ─ Do zobaczenia.
Victoria pożegnała się i rozłączyła. Wstała. Zeszła na dół po schodach, które swoje najlepsze lata miały za sobą i rozejrzała się wokół. To miejsce miało potencjał. Był głęboko zagrzebany, ale był. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Dante z dwoma wiaderkami farby.
─ Mam fakturę ─ oznajmił na wstępie. Jasnowłosa skinęła głową.
Zaczęli więc od zera i od razu. Nie zamierzała czekać i chociaż coś z tyłu jej głowy mówiło, że powinna zaczekać, znaleźć ekipę remontową, ale na przekór wszystkiemu postanowiła odnowić biuro własnymi rękoma. Trochę na złość Fernando, trochę dla własnej satysfakcji więc dziś nie miała na sobie eleganckiego kostiumu, lecz spodnie, które najlepsze lata miały już dawno za sobą, za dużą koszulę męża i twarz nietkniętą makijażem. I kiedy do środka wszedł Magik z pączkami dla wszystkich i w malarskiej czapce uśmiechnęła się.
─ Ktoś zamawiał rewolucję? ─ zapytał.
Victoria popatrzyła na męża i roześmiała się serdecznie. Nie liczyła czasu jaki spędziła przesuwając wałkiem malarskim po ścianie odkrywając, że ta prosta czynność ma w sobie coś kojącego i odprężającego. Nie przejmowała się nawet, że daleko jej o profesjonalnego malarza, albo że jej koszula jest poplamiona. I pomyśleć, że kiedy podpisywała nowy kontrakt buzowała w niej wściekłość.
Była wściekła, zła, upokorzona. Miała kontrolę. Przez jedną krótką chwilę miała kontrole na Fernando. A może to wszystko było jedynie złudzeniem, w które wierzyła? Może jej ojca nie da się kontrolować? A ona dała się jedynie nabrać? Westchnęła cicho i poczuła jak czyjeś dłonie lądują na jej obolałych ramionach. Javier bezceremonialnie pochylił się nad żoną i pocałował ją w szyję. Wtuliła się w jego tors.
─ Alec? ─ zapytała krótko.
─ Projektuje „kącik dla dzieci” ─ oznajmił. ─ Nasz synek ma ambitne plany ─ stwierdził mężczyzna, a Victoria parsknęła śmiechem. ─ Chcę przynieść tu swoje zabawki. Te którymi się nie bawi. A i Hermes wbiegł w farbę więc wszędzie są psie łapy. Trzeba je zamalować.
─ Zostaw ─ machnęła ręką. ─ Są niebieskie?
─ Mają wiele kolorów ─ otworzyła oczy i popatrzyła na męża. ─ Zostają?
─ Zostają ─ odpowiedziała i obróciła się w jego objęciach. Stanęła na palcach i go pocałowała. Miękko, czule. Palce zanurzyła w jego włosach wtulając się całą sobą. Jej palce zostawiły ślady niebieskiej farby w jego włosach.
─ Dzwoneczku ─ wymruczał opierając ją o ścianę. Victoria zacisnęła zęby na jego dolnej wardze. Ktoś chrząknął tuż obok nich. Javier oderwał się od żony i popatrzył w tamtym kierunku.
─ Victor ─ wymamrotała Victoria. Gubernator stanowy zacisnął usta w wąską kreskę starając się z całych sił, żeby się nie roześmiać. Najwyraźniej w czymś im przeszkodził. ─ Co ty tutaj robisz? ─ zapytała go odsuwając się od ściany
─ Byliśmy umówieni ─ przypomniał jej. ─ Ludzie z ratusza mnie tutaj pokierowali? Co to a miejsce?
─ To moje nowe biuro ─ wyjaśniła. ─ Na mocy nowego kontraktu zostało mi przydzielone przez burmistrza ─ Victoria obróciła się i popatrzyła na ścianę. Parsknęła śmiechem. Do środka wbiegł Alexander i popatrzył na ścianę i dwa odbicia postaci. Ząbki wyszczerzył w uśmiechu i za nim rodzice do zdążyli powstrzymać przycisnął swoje ciałko do ściany. Victoria na widok trzech sylwetek obok siebie poczuła szczypanie pod powiekami. I to nie z powodu zapachu farby. Alec odsunął się i przyjrzał trzem odbiciom.
─ I teraz trzeba to pomalować ─ oznajmił i wyszedł z gabinetu szukając swoich akwareli.
─ To może przerwa? ─ zasugerował ─ opowiesz mi co to za miejsce? ─ zapytał. Jasnowłosa skinęła lekko głową a Estrada wyciągnął komórkę i wybrał numer restauracji z okolicy. Czterdzieści minut później zajęli miejsca w ogrodzie na tyłach kamienicy. Siedzieli na kocach, zajadali się pizzą i rozmawiali. Alexander wędrował spojrzeniem to do mamy to do wujka Victora i zajadał pizzę.
─ Co za bubek ─ skomentował Estrada, a Alec zachichotał wtulając się w mamę. Victor Nia wargami musnęła jego włosy. ─ I co zamierzasz?
─ Urządzę się tutaj ─ odpowiedziała plecami opierając się o ścianę. ─ Nie mogę się wycofać ─ stwierdziła ─ nie chcę ─ poprawiła się. ─, ale nowy kontrakt podciął mi skrzydła. Fabian ostrzegł mnie, że tak będzie.
─ Fabian ─ zaczął Victor ─ cóż Fabian planował strategie polityczne już w pieluchach, ale jakoś damy sobie radę.
─ My? ─ zdziwiła się Victoria.
─ Oczywiście, że my ─ zapewnił ją Victor a Alexander ziewnął wtulając się w mamę. ─ Podwinę rękawy i pomaluje kilka ścian.
─ I odbijesz rękę na ścianie ─ dorzucił sennie Alec.
─ Oczywiście ─ mężczyzna czułym gestem zmierzwił przysypiającemu chłopcu włosy. ─ I poproszę Fabiana, żeby dał ci listę ekspertów od polityki społecznej, zdrowia czy kogo będziesz potrzebować.
─ Victor ─ zaczęła jasnowłosa. Uciszył ją uniesieniem dłoni.
─ Żadne „Victor” Victorio. Pomogę, stan pomoże.
─ Mamusiu zgódź się ─ poprosił ją Alec podnosząc się i obejmując za szyję. ─ Ja chcę na drzemkę ─ dodał przytulając się. ─ Zmęczyłem się.
***
Felieton Sylvii Olmedo de Guzman ukazał się kilka minut po dziesiątej rano. „Nowa umowa ─ stare zwyczaje. W ratuszu znowu pachnie polityczną kontrolą” w ciągu dwudziestu minut zebrał kilkanaście polubień i jeszcze więcej komentarzy i wybijał się w topce „najchętniej czytanych artykułów” Sylvia nie mogła się powstrzymać i w swoim tekście cytowała konkretne paragrafy nowej umowy Victorii z Urzędem Miasta w Valle de Sombras, które dodatkowo podbijały wartość. Sylvia co prawda przekazała treść umowy mężowi, ale i sama zrobiła z niej użytek. Nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała zaznaczonych na czerwono smaczków. Nowy kontrakt Victorii sprawił, że wyczuła krew. Kiedy drzwi się otworzyły i zamknęły z trzaskiem nie podniosła wzroku.
─ Nowa umowa Victorii Diaz de Reverte z Urzędem Miasta w Valle de Sombras jest perfekcyjnie piękna w formie podejrzanie piękna w treści ─ przeczytała jasnowłosa. ─ nic dziwnego, skoro były prawnik zastępczyni burmistrza to obecny prawnik burmistrza.
─ Im dalej tym jest lepiej ─ zaripostowała. ─ Ja osobiście lubię „jeśli wśród czytelników znajdą się osoby, które znają Victorię Diaz de Reverte osobiście (a zapewne są) to powinni zdać sobie sprawę z jednej rzeczy; z każdego paragrafu zrobi oręż. Każde ograniczenie to dla niej nowy korytarz, którym może wejść od zaplecza. Każdy nowy zapis to tylko narzędzie do znalezienia luki. Każda luka to nowa zmiana.
─ To nie jest śmieszne.
─ Nigdy nie śmieje się z własnych tekstów ─ odparła Sylvia. ─ Poza tym stawiam cię w dobrym świetle ─ Victoria opadła na krzesło. ─ A gdzie pączki?
─ Nie wiem, czy zasłużyłaś na pączki ─ odparła na to blondynka. ─ Czytałaś komentarze? ─ zapytała. Victoria przez chwilę spoglądała na żonę Fabiana za nim nie sięgnęła do torebki po słodkie przekąski. Otworzyła pojemnik i pokazała zawartość. ─ Sama smażyłam ─ Sylvia uniosła brew. ─ Nie mogłam zasnąć ─ dodała i wstała. Sylvia sięgnęła po domowej roboty pączka i wbiła w niego zęby. Był pyszny. ─ Naprawdę musiałaś go publikować? I nie pomyślałaś, że Barosso może cię pozwać?
─ Tylko we fragmentach. Wybrałam te najbardziej soczyste i Barosso mnie nie pozwie.
─ Skąd ta pewność?
─ Boi się mojej drugiej połówki ─ odparowała Sylvia i parsknęła śmiechem na widok jej zaskoczonej miny. ─Bycie jego żoną czasem się opłaca ─ stwierdziła i sięgnęła po drugiego pączka. ─ Fabian się wścieknie, ale dobry ruch z Estradą ─ Victoria przestała spacerować po gabinecie i popatrzyła na Sylvię ─ ta relacja na jego Instagramie jak wspólnie malujecie ścianę w twoim gabinecie i odbijacie rączki w kolorach tęczy ─ doprecyzowała. ─ Wiesz, że jesteś viralem? ─ Sylvia chwyciła swoją komórkę i weszła w odpowiednią aplikację i wyświetliła przypiętą do profilu głównego relację. Podała komórkę Victorii. Oczy za okularami robiły się coraz większe i większe.
Na krótkim kilkuminutowym filmiku, ktoś nakręcił jak ona i Victor Estrada malowali jedną ze ścian. Ramię w ramię pokrywali ją niebieską farbą a w tle leciało Keep Holding On w wykonaniu obsady serialu Glee. Relacja robiła furorę wśród internautów. Jedna z bohaterek najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy ze swojej nagłej popularności.
─ Nie wchodziłaś ostatnio na Instagram? Wszyscy chcą wiedzieć skąd masz pasa? Hermes z pędzlem w pysku ─ urwała ─ Nie wiedziałaś?
─ Nie prowadzę swoich kont na mediach społecznościowych. Na telefonie nie mam nawet aplikacji, bo ciągłe powiadomienia tylko mnie wkurzały. Cholera zatrudniam od tego ludzi.
─ I twoi ludzie dobrze się spisują, bo nowa umowa wyjdzie Fernando bokiem. A ja mam kolejny felieton do napisania.
─ Fabian pomyśli, że wykorzystuje zasięgi Victora, żeby podbić własne ─ jęknęła blondynka. ─ A chciałam go poprosić, żeby wpadł na trening Alexandra.
─ Ktoś od ciebie wykorzystał zasięgi ─ Sylvia wzruszyła ramionami. ─ I nie ma w tym absolutnie nic złego. Dziwne, że Victor się zadzwonił, żeby się pochwalić, że jesteście tacy popularni. Kto zajmuje się twoimi kontami?
─ ─ Zatrudniłaś siostrę Violi Conde? ─ zapytała ją zdumiona kobieta. ─ Jako swoją rzeczniczkę prasową? ─ Victoria potwierdziła skinieniem głową. ─ Co cię podkusiło?
─ Jej referencje. ─ Sylvia wywróciła w odpowiedzi oczami. ─ Poza tym one nie zamieniły ze sobą słowa od pięciu lat. Nie obawiam się, że będzie wynosiła informacje.
─ Nie rozmawiają ze sobą?
─ Tak twierdzi Billie ─ wyjaśniła ─ ale sprawdziłam to. Według bilingów Billie nie rozmawiała ani z rodzicami, ani z siostrami od pięciu lat. Od tego ślubu.
─ Od ślubu, który się nie odbył ─ poprawiła się. ─ Wszyscy czekali w koście, ale panna młoda się nie pojawiła ─ wyjaśniła Sylvia. ─ Mogłam być zaproszona na to „wydarzenie sezonu” ─ dodała. ─ Napisałam krótki tekst.
─ „O znikającej pannie młodej” ─ podała tytuł blondynka. ─ Czytałam go.
─ Billie zdradziła ci, dlaczego zniknęła w dniu swojego ślubu? Zapytałaś ją?
─ Nie ─ odpowiedziała Victoria. ─ Mam ważniejsze problemy na głowie niż odgrzewany kotlet ─ westchnęła. ─ Otwieram „Centrum integracji społecznej” i będę pracować stamtąd.
─ A co z ratuszem? Jak chcesz kontrolować co robi Fernando? Jak chcesz wiedzieć co robi Fernando? ─ Victoria nie odpowiedziała. ─ Masz tam lojalnych ludzi? ─ zadała kolejne pytanie Sylvii.
─ Sylv ─ jęknęła blondynka. ─ Chcę rozwiązać jeden problem na raz. Fernando chcę rządzić miastem, niech rządzi miastem. Ja będę robić swoje.
─ Czyli siedzieć na minie ─ rzuciła z przekąsem sięgając po pączka. ─ Zdajesz sobie z tego sprawę? Dostałaś najgorszą robotę ze wszystkich. Opieka społeczna to beczka prochu jedna iskra ─ Victoria otworzyła oczy i spojrzała wymownie na dziennikarkę. ─ Co zamierzasz?
─ Powołam dwóch może trzech niezależnych ekspertów, którzy przeprowadzą audyt. Ośrodek pomocy społecznej potrzebuje nowego początku, kadry, świeżego spojrzenia. Nowej kierowniczki.
─ Powodzenia ─ skomentowała to dziennikarka. ─ Wiesz, że gonisz za ideałem? Pracownicy socjalni mają za dużo spraw, za mało czasu i dostają za małe pieniądze. Nie mówiąc o zagrożeniu zdrowia i życia. Po aferze z Delfiną Ledesmą ─ zaczęła i urwała głośno westchnęła. ─ Kto przejmie kierownictwo nad ośrodkiem?
─ Karina de la Torre ─ poinformowała ją. Sylvia potrzebowała kilka chwil, żeby to przetrawić.
─ Odbiło ci? ─ zapytała ją Sylvia. ─ Karina? Wiesz, że ona szantażuje ─ urwała i popatrzyła blondynce w oczy ─ Ona jest ostatnią osobą, która powinna kierować MOP-sem. Są bardziej wykfalifikowane osoby.
─ Nikt inny się nie zgłosił ─ wyjaśniła jej Victoria. ─ Delfina Ledesma przebywa na zwolnieniu lekarskim i długo nie będzie zdolna do pracy. Jej zastępczyni jest na wypowiedzeniu. Razem z nią odeszły jeszcze dwie osoby. Brakuje mi personelu, inni też grożą odejściem. Potrzebuje kogoś kto opanuje ten chaos.
─ Wybrałaś osobę godną zaufania ─ rzuciła z ironicznym uśmieszkiem Sylvia. Dziennikarka wstała. ─ Fabiana zachwyci twój pomysł.
─ A co mam zrobić? Myślisz, że nie wiem, że opieka społeczna jest przeciążona i niedofinansowana? Że większość z nich, a może oni wszyscy są wypaleni zawodowo? ─ wstała i przeciągnęła się. ─ Miałam do czynienia z pracownikami tutejszej opieki ─ poinformowała ją. ─ Raz napisałam donos ─ opadła na krzesło. ─ To było krótko po tym jak Gwen urodziła martwe dziecko ─ Sylvia uniosła brew. ─ A Pablo po dziś dzień myśli, że nie wiem ─ uśmiechnęła się smutno. ─ Chciałam, żeby mnie stamtąd zabrali. Chciałam być gdziekolwiek. Przyszła do nas Delfina w towarzystwie innej urzędniczki ─ zaczęła. ─ To był wtorek, Pablo ściągnął mnie ze szkoły do domu, w którym było czysto. Żadnych butelek, śmieci, obiad na kuchence.
─ Uprzedzili go ─ domyśliła się Sylvia. ─ Był trzeźwy? ─ pokręciła przecząco głową.
─ Był po kilku kieliszkach, ale nie na tyle pijany, żeby ktoś kto go nie zna zauważył ─ wyjaśniła. ─ Gwen była zaskakująco przytomna. Pamiętam, że siedziałam na kanapie i słuchałam jak przez czterdzieści minut sobie żartują, a później wyszli. Gwen wróciła na górę, a Pablo otworzył sobie piwo a później, jak gdyby nigdy nic odwiózł mnie na dworzec. Parę godzin później próbowałam się zabić.
─ Pablo wiedział?
─ Że to ja napisałam donos czy, że byłam bliska śmierci? ─ zapytała. ─ Nie wiem. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wiem, że niczego nie naprawię, ale mogę chociaż spróbować, żeby takich przypadków było jak najmniej. Ja nie miałam bezpiecznej przestrzeni i chcę stworzyć bezpieczną przestrzeń. I właśnie dlatego przełknę dumę i zaproponuje Conrado Severinowi współprace ─ Sylvia uniosła brew. ─ Jego poradnia biznesowo-prawna ─ doprecyzowała.
─ W której udziela się nowy adwokat burmistrza ─ przypomniała jej Sylvia. Victoria obojętnie wzruszyła ramionami. ─ Stąpasz po cienkim lodzie.
─ Dobrze, że całkiem nieźle pływam ─ odparła na to.
***
Wymarzony dom Emmy okazał się trudniejszy do znalezienia niż Joaquin przypuszczał. Przy każdej oglądanej nieruchomości miała jakieś „ale” Nie chciała mieszkać w klasycznej meksykańskiej hacjendzie, nie chciała basenu na terenie posiadłości. Jeden ogród był za duży, inny był za mały. Emma chciała mieć miejsce na „ogród zimowy” cokolwiek to oznaczało, mini plac zabaw dla dzieci i koniecznie chciała, żeby dzieci miały domek na drzewie. Ciężko było jej dogodzić, a on musiał uzbroić się w cierpliwość, bo w jednym miała rację ─ to ona płaciła za dom. Westchnął, kiedy Emma zatrzymała się auto przed bramą wjazdową. Don Mariano miał dołączyć do nich za kilka minut. Szatynka pierwsza wyszła z samochodu i zapatrzyła się na dom za bramą. Joaquin zdjął kłódkę z furtki i lekko ją pchnął. Emma weszła pierwsza.
─ I co myślisz?
─ Myślę, że śmiało mógłby tu mieszkać dam Hrabia Dracula ─ odpowiedziała.
─ Daj mu szansę ─ poprosił. ─ Żaden wcześniejszy ci się nie podobał ─ przypomniał ją.
─ Były brzydkie ─ odpowiedziała. ─ Ten wygląda jak zamek Draculi.
─ Według Don Mariano poprzedni lokatorzy mieli włoskie korzenie ─ odpowiedział.
─ Hrabia Dracula pochodził z Rumunii ─ wyjaśniła mu. Wacky westchnął i wyciągnął z kieszeni klucze. Ruszył do drzwi Emma poszła za nim. Mężczyzna otworzył drzwi i pchnął je z lekkim skrzypieniem. ─ I zaraz wyleci nietoperz ─ mruknęła kobieta. On zniknął we wnętrzu i włączył alarm.
─ Rozmawiałam z tatą ─ zaczęła Emma wchodząc do środka. Joaquin zamknął za nimi drzwi. Mrok rozjaśniało słońca wpadające przez duże witrażowe okno. ─ Podobno poprosiłeś go o zgodę za nim mi się oświadczyłeś ─ powiedziała powoli.
─ Poprosiłem go o zgodę ─ potwierdził brunet, kiedy Emma weszła w głąb domu. Salon był pełen popołudniowego światła i drobinek kurzu unoszących się w powietrzu. Szatynka obróciła się wokół własnej osi.
─ Dlaczego?
─ Tak wypadało ─ odpowiedział na to Joaquin robiąc krok w jej stronę. ─ Co myślisz?
─ Duży jasny salon ─ rozejrzała się ─ z oddzielną kuchnią ─ pewnym krokiem przeszła do pomieszczenia, które można było zaadoptować na kuchnię. Jasną i przestronną. Tuż obok za przesuwanymi drzwiami znajdowała się jadalnia z widokiem na ogród. Zadbany i chociaż opuszczony.
─ Jest miejsce dla twojej oranżerii ─ mruknął tuż przy jej uchu lekko przegryzając płatek.
─ Chcesz zobaczyć sypialnię?
─ Czy ty coś sugerujesz?
─ Nie ─ odpowiedział ─ to ty od wczoraj zachowujesz się jak napalona kotka ─ Emma prychnęła pod nosem i wyminęła go. Joaquin pokręcił w rozbawieniu głową, ale poszedł za nią. Wspięli się po masywnych schodach na górę. Odnalazł Emmę na balkonie w głównej sypialni. ─ Wyobraź sobie, że pojesz tutaj rano kawę.
─ A sąsiad strzela do mnie z kuszy ─ zripostowała. ─ Wiesz kto mieszka po sąsiedzku?
─ I co z tego?
─ Chciał cię zabić ─ przypomniała mu. ─ Tutaj będzie miał nas wszystkich na widelcu ─ odparowała obracając się.
─ Nie spadnie ci włos z głowy zapewnił ją. Ona prychnęła z pogardą. ─ Będziesz miała ochronę, ty i dzieci. W domu zawsze będzie ktoś kto będzie dbał, żeby nic wam się nie stało ─ zapewnił ją.
─ Nie traktuj mnie jak rekwizytu ─ odpowiedział z oburzeniem.
─ Jesteś moją partnerką ─ Sam był tym faktem zaskoczony. Nie spodziewał się bowiem, że kiedykolwiek spotka na swojej drodze kobietę, którą będzie traktował ją równą sobie. Westchnął i wziął ją za rękę. Na palcu połyskiwał rubin. Kolejne słowa zaskoczyły go jeszcze bardziej, bo wydobyły się z jego ust. ─ Zaufaj mi ─ poprosił. Gdy ich oczy się spotkały jej spojrzenie złagodniało. Wykorzystał jej konsternacje i ją pocałował. Oddała pocałunek zarzucając mu ręce na szyję. Pchnął ją lekko na balustradę. W odpowiedzi Emma ugryzła go w dolną wargę. Laska na której się opierał wyślizgnęła się z jego rąk i z głośnym brzdękiem opadła na posadzkę. Brunet przyciągnął ją bliżej do siebie i przesunął dłońmi wzdłuż jej ciała obie ręce układając na jej pośladkach. Posadził ją na balustradzie i stanął między jej udami.
─ Nie upuść mnie ─ wymamrotała, a on poczuł jak mocnej do niego przylega.
─ Nie upuszczę ─ zapewnił i ponownie ją pocałował zdrową rękę wsuwając między jej uda. Nigdy nie był fanem seksu. Wolał inne atrakcje, ale przy Emmie zdarzało mu się, że myślał fiutem. I bynajmniej nie chodziło o jego zaspokojenie. Dotykał jej powoli czując pod palcami miękkość koronki i wilgoć. Angielka westchnęła, a on przesunął w bok materiał wsuwając w nią palce. Jęknęła, kiedy niespiesznie zaczął ją pieścić. Kobieta poruszyła biodrami. Jedną nogą przerzuciła przez jego biodro. Jej kolejny jęk stłumiły jego usta.
Emma nie lubiła tej słabości. Słabości do jego pewnych palców i innych części ciała. Czuła się wtedy zaspokojona i całkowicie bezbronna. Nienawidziła być bezbronna. Zadrżała wtulając się w jego pierś.
─ Panie Villanueva! ─ do ich uszu dotarł głos Mariano Olmedo. Emma zamrugała powiekami, a Javier ze spokojem zabrał dłoń i poprawił jej majtki. Odsunął się stawiając jej stopy na ziemi. Zmroziła go spojrzeniem.
─ Jesteśmy na górze! ─ odkrzyknął uśmiechając się do Emmy i na jej pokryte rumieńcem policzki. Pochylił się nad nią wargami muskając czubek jej nosa. Prychnęła i odwróciła się do niego plecami. On ruszy na spotkanie z Mariano.
**
Gabriel Barragán dał się namówić na randkę w ciemno głównie przez błagalny ton w głosie Eduardo Vazqueza. Poznany na zajęciach dodatkowych młody mężczyzna potrzebował dodatkowej osoby na spotkanie. Cesar miał już plany na wieczór, jego brat odpadał przez swoją orientację więc chłopakowi pozostał tylko Gabriel. Niezbyt chętny Gabriel, który idąc na miejsce spotkania zastanawiał się, dlaczego to robi? Nie szukał przecież dziewczyny. Szukał Raquel. To jej zdjęcie nadal miał na tapecie w telefonie. Za każdym razem, gdy odblokowywał telefon widział na jej roześmianą buzię.
I on szedł na randkę w ciemno. Parsknął krótkim śmiechem mijając stanowiska z ciętymi kwiatami. Zatrzymał się i popatrzył na ładne chociaż proste bukiety. Czy znajoma Eddiego spodziewała się kwiatów? Na randki zwłaszcza na wczesnym etapie budowania relacji chłopak przynosi ze sobą kwiaty czy czekoladki. Zdecydował się na cztery białe tulipany przewiązane niebieską wstążką i ruszył z nimi do wybranej przez Eddiego knajpki,
Brat Julina wybrał restaurację znajdującą się w jednej z bocznych uliczek. Małą, z klimatycznym ogródkiem na tyłach. W sam raz na pierwszą randkę. Gabriel podał szefowej sali nazwisko znajomego i już po chwili siedział przy jednym ze stolików. Rozglądając się po tarasie pomyślał, że Raquel by się tutaj spodobało. I dla niej wybrałby goździki. Uwielbiała te mała niepozorne kwiatki. Chwycił za telefon i odblokował go. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie Raquel. Najchętniej wstałby i wyszedł z lokalu. Nie pozwalała mu na to kultura osobista. Nie chciał wystawić dziewczyny o imieniu Tina.
Tina jest sympatyczna, tak powiedział do niego Eddie. Sympatyczna, miła i ładnie się uśmiecha. Tak ją opisał barista. Czekając na swoje towarzystwo wszedł do sieci. Odkąd zaginęła Raquel poziom zainteresowania popełnionymi w okolicy zbrodniami wzrósł. I to właśnie z Internetu dowiedział się o aresztowaniu Ramona Lebrona w małym sennym miasteczku w Pueblo de Luz. I nawet jeśli widział mężczyznę jedynie raz w życiu, a mężczyzna ze zdjęcia miał charakterystyczny czarny pasek na oczach to chłopak rozpoznał go bez trudu. To był ojciec Raquel. I wtedy po raz pierwszy pomyślał, że jego ukochana dziewczyna jest w okolicy. Przegryzł dolną wargę zapoznając się z najnowszym tekstem.
Zbrodnia popełniona przez Ramona Lebrona przyprawiała go o dreszcze. Pięćdziesięcioletni mężczyzna w kwietniu dziewięćdziesiątego czwartego roku wspólnie z dwójką przyjaciół włamał się do jednego z domków jednorodzinnych znajdującego się na przedmieściach Pueblo de Luz. Zabił młode małżeństwo ─ właścicieli sklepu spożywczego. ich nastoletnia córka przed dwadzieścia jeden lat uznawana była za zaginioną. Aż do stycznia dwa tysiące szesnastego roku. To właśnie wtedy szeryf Molina dokonał aresztowania Ramona Lebrona, a prokuratura postawiła mu kilka zarzutów, gdzie najłagodniejszym było włamanie. Żaden jednak artykuł nie mówił nic o córce. Dla mediów Raquel Lebron nie istniała. Dla dwudziestoletniego chłopaka była całym światem. I właśnie dlatego poprosił kuzyna o kontakt do prokurator Russo. O ile utrzymywanie informacji o Raquel w tajemnicy przed mediami rozumiał to była kochanka wuja powinna wiedzieć o istnieniu dziewczyny. Komórka w jego rękach rozdzwoniła się. Na wyświetlaczu pojawiło się imię kuzyna. Był sam na tarasie więc odebrał.
─ Hej ─ przywitał się z nim brunet.
─ Hej, po co ci numer do Ronnie? ─ zapytał go wprost Wolfgang jednocześnie chwytając kluczki do samochodu.
─ Muszę z nią porozmawiać ─ odpowiedział wymijająco i wstał. Zbliżył się do balustrady tarasu wpatrując się w jedną z uliczek, na którą wychodził. ─ Chodzi o sprawę Lebrona ─ wyjaśnił. ─ Prowadzi ją była twojego ojca.
─ Lebrona? ─ powtórzył nazwisko. ─ Zaraz czy to nie ten facet, który zabił tą rodzinę w dziewięćdziesiątym czwartym?
─ Ten sam ─ potwierdził Gabriel. ─ Słuchaj muszę się z nim zobaczyć.
─ Po co?
─ Muszę znaleźć jego córkę ─ odpowiedział nawet nie próbując znaleźć wymówki. ─ Raquel to moja dziewczyna.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wolfgang siedział na miejscu kierowcy i gapił się na zamknięte drzwi od garażu. Dzięki Veronice Wolfgang dostał się na praktyki do prokuratury, ale nie podejrzewał, że kuzyn ma dziewczynę.
─ Wyślę ci numer do Ronnie ─ powiedział ─, ale nie powinieneś skonsultować tego z wujem? ─ zapytał ostrożnie.
─ Chcę załatwić to sam ─ odparł na to. Wolf westchnął.
─ Prześlę ci numer, ale ─ urwał i westchnął. Ostatnie czego Veronica się spodziewała i chciała to syn ministra Sprawiedliwości na widzeniu u mordercy ─ nie obiecuj sobie zbyt wiele.
─ Wiem ─ mruknął ─ i dzięki. ─ rozłączył się. I po chwili otrzymał numer telefonu do pani prokurator. Miał już wybrać numer, kiedy poczuł klepnięcie w plecy. v ─ Gabriel ─ chłopak usłyszał swoje imię i odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał znajomy głos. Eddie Vazquez uśmiechał się do niego. ─ Tutaj jesteś. Laura mówiła, że się znacie ─ wskazał na brunetkę obok niego ─ a to ─ odchrząknął ─ to Valentina, znaczy Tina . ─ machnął ręką w stronę Tiny, która wpatrywała się w chłopaka z lekko rozchylonymi ustami.
─ Cześć ─ pierwszy odezwał się brunet. ─ Gabriel ─ wyciągnął w jej stronę rękę.
─ Cześć ─ wykrztusiła Tina podając mu rękę. Barragán chwycił bukiet kwiatów i podał jej. ─ To dla ciebie ─ dodał i uśmiechnął się lekko
─ Dzięki. ─ popatrzyła na bukiecik tulipanów. ─ To miłe z twojej strony, że pomyślałeś o kwiatach ─łypnęła na Eddiego, któremu do głowy nie przyszło, żeby kupić Laurze kwiatki.
Gabriel nie miał pojęcia jak to skomentować. Nie chodził na pierwsze randki. Od zaginięcia Raquel nie był na żadnej randce. Raquel była jedną dziewczyną, z którą był na jakiejkolwiek randce.
─Pomyślałem, że to miły gest ─ wykrztusił i stanął obok Tiny. ─ Usiądziesz? ─ zapytał odsuwając jej krzesło. Kelnerka zacisnęła usta w wąską kreskę, ale nie protestowała i usiadła. Gabriel usiadł naprzeciwko niej. Siostra Anity spojrzała na siedzącego naprzeciwko niej chłopaka i stłumiała westchnięcie.
To był chłopak Raquel. Miał nieco dłuższe włosy, na czubku nosa okulary w ciemnych oprawkach, ale to był tamten chłopak ze zdjęcia. Zgadzało się także imię. I kupił jej kwiaty! W innych okolicznościach uznałaby to za fajny i dobrze rokujący gest, ale to do diabła był chłopak, przez którego Queli wypłakiwała sobie oczy. Cała czwórka złożyła zamówienia. Tina oddała kelnerce kartę.
─ Lubię tulipany ─ dodała. ─ To ładne wiosenne kwiaty. Bardzo ładne.
─ To prawda ─ zgodził się z nią. ─ Myślałem jeszcze o goździkach ─ urwał ─, ale ─ przełknął ślinę ─ to kwiaty dla kogoś innego ─ dokończył myśl w roztargnieniu przewracając jedną ze szklanek. ─ Przepraszam.
─ Nie szkodzi, rzadko to robisz?
─ Randki? ─ zaśmiał się. ─ To aż tak rzuca się w oczy? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. ─ Tak, ostatni raz ─ urwał ─ to było dawno temu ─ dokończył myśl. David uczulił go, że dziewczyny nie lubią, kiedy na randach mówi się o „byłych” Dla niego jednak Raquel nie była byłą. Była jego. ─ To skomplikowane.
─ Lubię skomplikowane historie ─ odbiła piłeczkę Tina uśmiechając się kącikiem ust. Oparła łokcie na stole i zatrzepotała rzęsami.
─ Mi avestruz ─ powiedział. Tina zmarszczyła brwi.
─ Nazywałeś ją „avestruz?” ─ upewniła się Tina. ─ Struś?
─ Byliśmy w jednej drużynie lekkoatletycznej ─ wyjaśnił. ─ Zawsze była szybsza o de mnie. Czasami nie mogłem jej dogonić, to znaczy mogłem, ale nie chciałam była moim avestruz ─ przełknął ślinę.
─ Była? ─ zapytała ją. ─ Kiepskie rozstanie?
─ Nie, tak ─ sięgnął po wodę ─ To skomplikowane ─ palcami przeczesał ciemne włosy. ─ Zaginęła ─ wyjaśnił ─ a ja nie mogę jej znaleźć. Opowiedz coś o sobie ─ poprosił.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3556
Przeczytał: 1 temat

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:39:15 26-10-25    Temat postu:

Temporada IV 084

Ruby/Veda/ Remmy/David/Ingrid/Julian/Rosie

Westchnęła cicho i zamknęła oczy czując jak dłonie jej chłopaka wślizgują się pod koszulkę. Dłonie miał ciepłe lekko drżące, ale lubiła, gdy drżały. Lubiła czuć ich ciepło na swojej skórze. Lubiła jego pocałunki i szerokie ramiona w których czuła się bezbronna i bezpieczna. Patricio Gamboa otarł się nosem i jej szyję, a dłonie powędrowały ku zapięciu jej biustonosza. Lubiła seks z Patricio. Chwyciła koszulkę i ściągnęła ją przez głowę rzucając za plecy. Po chwili dołączył jej biustonosz, a Ruby poczuła jego usta na swoich piersiach. Westchnęła cicho. Patricio oderwał wargi od jej sutka i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się lekko palcami przeczesując jego ciemne włosy. Pchnęła go lekko na stok siana dłonie opierając na jego klatce piersiowej. Ręce Patricio mimowolnie wślizgnęły się pod spódniczkę. Ruby cieszyła się, że Olivia namówiła ją na zmianę stroju.
Przez chwilę między nimi zapanowała cisza, przerywana jedynie cichym szelestem siana pod ich ciałami i odległym dźwiękiem muzyki dobiegającym z imprezy. Ruby poczuła, jak serce bije jej mocniej. Paznokciami przesunęła po jego klatce piersiowej i pochyliła się nad nim wargami dotykając jego ust. Ruby Valdez nigdy nie podejrzewała, że po tym wszystkim przez co przeszła polubi seks, ale życie po raz kolejny ją zaskoczyło. W ramionach chłopaka wszystkie niepewności i lęki znikały. Przypomniała sobie, jak jeszcze niedawno unikała własnego odbicia w lustrze, bo bała się tego, co zobaczy. Teraz jednak, kiedy jej wargi pieściły jego szyję a dłonie sunęły po nagiej klatce piersiowej czując każde drżenie mięśni czuła się czuła się akceptowana taka, jaka jest – z bliznami, wspomnieniami i marzeniami, które powoli przestawały być tylko cichymi szeptami w jej głowie. Pewnie sięgnęła do klamry jego paska, która ustąpiła z cichym kliknięciem. Rozpięła jego spodnie wsuwając ją powoli do środka. Najpierw zaczęła go pieścić bez bawełniany materiał bokserek czując jak oddech leżącego pod nią nastolatka przyspiesza. Z gardła Pata wydobył się jęk, który stłumiła swoimi wargami. Pewnie wsunęła rękę w bokserki i objęła jego członek dłonią.
─ Ruby ─ wypowiedział jej imię ochrypłym głosem czując jak ogarnia go jeszcze większe podniecenie. Dłoń Ruby niespiesznie poruszała się w górę i w dół testując jego samokontrolę. Chłopak zadrżał i sięgnął między ich ciała, delikatnie chwytając ją za nadgarstek. Ruby popatrzyła na niego zaskoczona.
─ Nie chcesz? ─ zapytała go.
─ Chcę ─ wychrypiał. Chciał jej, pragnął jej, ale nade wszystko chciał jej sprawić przyjemność. Zsunął jej dłoń za swojego członka i ustami musnął jej usta, a druga dłoń wsunęła się pod dżinsowy materiał spódniczki. Ruby zatrzepotała powiekami, a po chwili je zamknęła całkowicie poddając się jego dotykowi. Patricio ostrożnie przekręcił ją tak, że to teraz ona leżała pod nim. Najpierw spojrzał jej w oczy a po chwili pocałował. A ona całkowicie się temu poddała.
Strój na integracyjną imprezę wybrała bardzo starannie. Postawiła na klasyczny zestaw składający się z białej bluzki na cienkich ramiączkach i długiej czarnej spódnicy z głębokim rozcięciem. Stopy wsunęła w ulubione trampki w drobne żółte stokrotki. Wiedziała, że wygląda dobrze, ale nie mogła nie zauważyć , że nie miało to znaczenia bo Yon ledwie zwracał na nią uwagę. Trzymała się go blisko. Nie mógł jej nie zauważyć, ale jednak czuła się dla niego niewidzialna.
A przecież prawie ją pocałował. Tak bardzo chciała, żeby ją pocałował. Przytulił, zabrał do szopy i zaszył się z nią na kilka minut w niebie. On wolał być w niebie z Vero, pomyślała sięgając po dzbanek z sokiem i kolorowy jednorazowy kubek. Napełniła go i upiła łyk. Był słodki. Wiśniowy. Jej ulubiony. Pociągnęła jeszcze jeden łyk. Ktoś z obecnych przyniósł , ktoś inny włączył muzykę. Jej ciało mimowolnie zaczęło się kołysać.
Veda lubiła tańczyć, ale nie miała zbyt wielu okazji ani partnerów do tańca. Jej były chłopak nie lubił tańczyć. Nie lubił wielu rzeczy. Nie lubił książek ani muzyki. Nie zabierał jej do kina, ale chciał, żeby przychodziła na niego mecze. Veda ich nawet nie lubiła. Były zbyt głośne, zbyt tłoczne. Przełknęła ślinę i poczuła, jak ktoś uderza ją w ramie.
─ Wybacz maleńka ─ usłyszała głos jednego z chłopaków. ─ Cukierka na przeprosiny? ─ Zapytał. Veda spojrzała na Juana Pablo ciemnymi oczami i skinęła lekko głową. Chwycił ją za dłoń i wysypał dwie tabletki. ─ Smacznego. ─ Veda przyjrzała się tabletkom na dłoni. Były małe, białe. Niepozorne. Wrzuciła je do ust i popiła sokiem.
─ Dzięki
─ Nie ma są co ─ chłopak błysnął zębami w uśmiechu. ─ Cholera ─ powiedział. ─ Ładna jesteś ─ zrobił krok w jej stronę. Veda pociągnęła nosem. Juan Pablo nie pachniał zbyt dobrze. I nie podobało jej się jak na nią patrzył.
─ Wiem ─ odpowiedziała, a on się roześmiał.
─ Tutaj jesteś ─ czyjeś ręce objęły ją w pasie. Podskoczyła przestraszona i obróciła do tyłu głowę, żeby zobaczyć ciemnowłosego chłopaka. ─Obiecałaś mi taniec ─ dodał i pociągnął ją w stronę prowizorycznego parkietu, gdzie kołysało się kilka osób.
─ Nie obiecałam ci tańca ─ Veda odezwała się dopiero po chwili.
─ Nie ─ potwierdził Wolfgang obracając Vedę wokół własnej osi. Lekko przyciągnął ją do siebie ─ I przepraszam, że cię tak złapałem, ale nie wyglądałaś jakbyś była chętna na rozmowę z tamtym typem.
─ Śmierdział. ─ oznajmiła.
─ Mam nadzieję, że ja nie śmierdzę ─ ku zaskoczeniu chłopaka nastolatka Veda pociągnęła nosem.
─ Nie ─ wydała werdykt ─ chociaż wylewasz za sobą za dużo perfum.
─ Serio? ─ zdziwił się osiemnastolatek. ─ Nie lubisz mocnych perfum? ─ zapytał i zmarszczył brwi. ─ Zaraz to dlatego uciekłaś wtedy z kina?
─ Między innymi ─ potwierdziła. ─ Mam wrażliwy węch ─ wyjaśniła spoglądając na niego dużymi ciemnymi oczami. ─ Drażni mnie wiele rzeczy ─ dodała. ─ Perfumy, metki ubrań, włoski na nogach ─ podała przykłady nastolatka. Wolf słuchał z uwagą lekko kiwając głową jednocześnie prowadząc ją w tańcu. Muzyka zmieniła się. Z drażniącego uszy utworu zmieniła się w rytmiczną i pełną życia salsę. Chłopak bezwiednie obrócił swoją partnerką.
─ Jeden taniec ? ─ zaproponował. Skinęła głową i nie zaprotestowała, kiedy przejął kontrolę. Jej ciało dało się porwać muzyce. A obserwujący sytuację z boku Yon zacisnął dłonie w pięści. Nie potrafił oderwać oczu od tańczącej dziewczyny. Spódnica rozchyla się z każdym krokiem ukazując parę cholernie zgrabnych nóg. Top, który miała na sobie subtelnie podkreślał krągłość jej piersi, które przylgnęły do szerokiego torsu bramkarza. Niewiele myśląc ruszył w kierunku tańczącej pary i przy kolejnym obrocie pociągnął Vedę do siebie. Zderzyli się. Zaskoczona zdezorientowana zadarła do góry głowę i popatrzyła na niego dużymi oczami, które w świetle zawieszonych lampek wydawały mu się być coraz większe.
─ Co robisz?
─ Odbijany
─ Nie lubisz tańczyć publicznie ─ przypomniała mu. – Wstydzisz się, kiedy ludzie patrzą.
─ Dziś mam ochotę. Spadaj Barragán
Veda zmarszczyła nosek. Popatrzyła na Wolfa to na Yona i zatrzymała się. Yon spojrzał na nią zaskoczony.
─ Dlaczego zawsze widzisz mnie tylko wtedy, kiedy dobrze bawię się z kimś innym? ─ zapytała go. ─ Cały wieczór albo mnie do siebie przyciągasz albo mnie od siebie odpychasz ─ zrobiła krok do tyłu.
─ Veda robisz scenę ─ wymamrotał. ─ Chodź ─ wyciągnął do niej rękę, ale ją odtrąciła. ─ Veda robisz z siebie idiotkę.
─ W d***e to mam ─ odpyskowała robiąc jeden krok w jego stronę. ─ Dla ciebie tańczenie z kimś to idiotyzm? Nie ─ sama sobie odpowiedziała ─ tańczenie z kimś kto nie jest tobą to idiotyzm!
─ Jesteś pijana
─ A ty jesteś idiotą! Przyszłam tutaj dla ciebie ─ tym wyznaniem go zaskoczyła. ─ Ubrałam się tak z myślą o tobie ─ ciągnęła dalej nie przejmując się tym, że kilka osób zerka w ich kierunku z jawną ciekawością. ─ A ty nawet mnie nie widzisz! Ty… ty mnie nie lubisz, prawda? — spytała nagle. — Gdybyś mnie lubił, to byś nie patrzył na mnie tak, jakbyś żałował, że w ogóle mnie znasz.
— Veda, nie zaczynaj…
— Nie, powiedz! — przerwała, nagle podnosząc głos. — Bo raz jesteś miły, a raz zachowujesz się, jakbym była jakimś problemem, który musisz rozwiązać! Nie jestem problem Yonatan! Yon nawet nie zdążył zareagować, gdy Veda podeszła do niego szybkim, chwiejnym krokiem. Oczy miała błyszczące od łez i alkoholu, a dłonie zaciśnięte w drobne pięści. Zanim cokolwiek powiedział, zaczęła uderzać go w pierś. Nie mocno, ale każdy cios i tak go bolał.
─ Ty widzisz tylko mój autyzm! ─Jej głos się załamał, ale mówiła dalej, jakby każde słowo było walką z bólem, który dusił ją od środka. — Nie mnie, tylko to! Patrzysz na mnie i myślisz „biedna dziewczyna, trochę inna, trochę trudna, trzeba uważać, żeby jej nie zranić”! A ja nie jestem porcelanowa, Yon! ─Jej pierś unosiła się gwałtownie.
— Jestem człowiekiem. Z autyzmem, ale człowiekiem! I jestem mądra, rozumiesz? Mądra! Może uczę się wolniej, może czasem potrzebuję więcej czasu, żeby coś pojąć, ale się uczę. Próbuję! Staram się każdego dnia! Dla ciebie jednak nigdy nie będę wystarczająco dobra, bo nie jestem nią głos jej się─ załamał.
─ Veda ─ Yon chwycił ją za nadgarstek, ale mu się wyrwała. Bransoletka, którą miała rozpięła się i została w jego dłoni. Była taka sama, którą miał na nadgarstku. Veda otarła łzy grzbietem dłoni, choć kolejne zaraz pojawiły się na jej policzkach.
— Wiesz, co jest najgorsze, Yon? — wyszeptała, głos miała chrapliwy od płaczu. — Że ja naprawdę chciałam być… tą pierwszą. Tą jedyną. ─ Zerknęła na niego — spojrzenie drżało między gniewem a rozpaczą.
— Chciałam być dla kogoś pierwszym wyborem, a nie tą „inną dziewczyną, co trzeba ją zrozumieć”. Ale im bardziej się staram… tym gorzej na tym wychodzę. Jej głos złamał się przy ostatnim słowie. — Zawsze jestem prawie. Prawie wystarczająca, prawie dobra, prawie normalna. Zacisnęła dłonie w pięści i potrząsnęła głową. — I już nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak… czy po prostu ludzie nie potrafią mnie zobaczyć taką, jaka naprawdę jestem.
─ Wiedziałam, że ona nie jest normalna usłyszała rozbawiony dziewczęcy głos. Ale patrzy się na to lepiej niż na nie jedną telenowelę. Veda zrobiła krok do tyłu później drugi i zniknęła gdzieś w gęstwinie drzew.
─ Stary masz przejebane usłyszał tuż przy swoim uchu. Gdybym wiedział, że zbierze jej na taką gadkę to nie dałbym jej tych tabsów.
─ O czym tym brędziesz Juan Pablo? Jakich tabsów?
─ Od kumpla, sprzedał mi po okazyjnej cenie. Nowinka na ryneczku, ale nie mówił, że to jakieś pierdolone serum prawdy Yon odepchnął go i pobiegł w ślad za Vedą. Jeśli coś jej się stanie.
─ Oddychając szybko i ciężko kiedy wpadł do stajni z imieniem Vedy na ustach. Jordan zmarł, a Izzie zeskoczyła ze swojego miejsca na ziemię.
─ Jest tutaj Veda? ─ zapytał Guzmana, którego wszystkie mięśnie napięły się gwałtownie.
─ Co to znaczy czy jest tutaj Veda?
─ No bo nigdzie jej nie ma! ─ wrzasnął Yon rozglądając się w panice po stajni. ─ Nawrzeszczała na mnie, a później uciekła a Juan Pablo powiedział, że dał jej jakieś tabsy. ─ Cała krew z twarzy Jordana odpłynęła. Pchnął chłopaka na ścianie.
─ Nogi z d**y ci powyrywam, jeśli spadnie jej chociażby jeden włos z głowy.
***
David Barragán obrócił w dłoniach butelką wody plecami opierając się o drzewo. Głośna muzyka, wybuchy śmiechu czy rozlegająca się nieopodal kłótnia to wszystko tworzyło kakofonię dzięków, które drażniły jego uszu. Przyszedł na imprezę tylko przez wzgląd na siostrę, którą, odkąd zaczął studia widywał rzadko. Cristina od rozwodu rodziców uczęszczała do szkoły z internatem w New Laredo. Rodzice zgodnie uważali, że to najlepsze rozwiązanie. David natomiast nazywał je „wygodnym” Ojciec mógł swobodnie rozwijać swoją karierę polityczną. Matka pracować w Stanach bez wyrzutów sumienia. Cristina z zaistniałej sytuacji raczej nie była. I nie przypominała dziewczynki z ich ostatniego spotkania. Dorosła i teraz na oczach starszego brata uwiesiła się z głośnym chichotem na szyi jego byłego chłopaka z radosnym okrzykiem:
─ Bambi! ─ krzyknęła wskakując mu na plecy. Osiemnastolatek zgiął się w pół pod jej ciężarem. Siostra natomiast bezceremonialnie pocałowała go w usta i zeskoczyła z jego pleców.
─ Cris ─ wykrztusił zaskoczony Remmy. Siostra Davida stała przed nim z błyszczącymi oczami i uśmiechem od ucha do ucha. ─ Co ty tutaj robisz?
─ Przyjechałam na turniej ─ odpowiedziała. ─ Nie widziałeś mnie w pierwszym meczu? ─ zapytała go. ─ Byłam świetna ─ dodała robiąc krok w jego stronę. Wyciągnęła dłoń palcami przeczesując palcami jego jasne włosy. ─ Powinnam dać ci w pysk zamiast buziaka ─ stwierdziła.
─ Słucham?
─ Złamałeś mojemu bratu serce ─ otwartą dłonią uderzyła go w pierś.
─ Myślę, że nieco przesadzasz ─ odpowiedział. Cris zacisnęła usta w wąską kreskę i pokręciła przecząco głową.
─ On naprawdę cię kochał ─ zaskoczyła go tym wyznaniem. ─ Po tym jak wylądowałeś gębą w błocie i zabrała cię karetka pojechał za tobą. Siedział przy twoim łóżku, trzymał cię za rękę, kiedy spałeś i robił te wszystkie romantyczne rzeczy, które robią zakochani. ─ wyjaśniła i zmarszczyła brwi. ─ Rue ci nie powiedziała? ─ zapytała go.
─ Nie, zaraz David siedział przy mnie w szpitalu? Zerwaliśmy.
─ Zerwanie nie znaczy, że uczucia wyparowały ─ odpowiedziała brunetka. ─ A David naprawdę strasznie przeżył wasze zerwanie. Płakał. ─ Remmy przełknął ślinę bezwiednie wzrokiem odnajdując swojego byłego chłopaka. Odkąd zaczął mijać go na szkolnych korytarzach, unikał go. Kiedy wylądowali na jednym statku cały rejs spędził blisko ojca, że nawet Cerano spoglądał na niego podejrzliwie. Teraz szukał go wzrokiem. Bezwiednie palcami przeczesał włosy, kiedy ich spojrzenia się spotkały, a żołądek chłopaka wykonał fikołka. A nie powinien. ─ To co kolacja?
─ Co? ─ wyrwany z rozmyślań Remmy popatrzył na nastolatkę. ─ Kolacja? ─ powtórzył.
─ Tak, będę jeszcze kilka dni w tej twojej dziurze więc może wyskoczymy na kolację? ─ Remmy zmarszczył brwi.
─ Czy ty zapraszasz mnie na randkę? ─ zapytał zdumiony takim obrotem spraw. ─ Przed chwilą ciosałaś mi kołki na głowie ─ zaczął i urwał. ─ Nie.
─ Dlaczego? ─ zrobiła krok w jego stronę. ─ Jestem mądra, jestem ładna i ─ pochyliła się nad nim ─ nie jestem już dziewicą, jeśli tego się obawiasz ─ szepnęła mu do ucha. Remmy nie potrafił określić czy Cris sobie z niego żartuje czy mówi poważnie.
─ To ─ wykrztusił ─ schlebiasz mi ─ zaczął ─, ale jesteś jeszcze dzieckiem Cris.
─ Jestem kobietą Remmy ─ poprawiła go. ─ A ty lubisz też kobiety.
─ A teraz ma chłopaka ─ oboje usłyszeli głos Davida. Uwieszona na ramieniu Remmego nastolatka obróciła się w jego stronę zirytowana. ─ Kiraz mi mówiła, że się z kimś widujesz.
─ Kiraz?
─ Byliśmy na kawie ─ odpowiedział. Remmy ścisnął palcami nasadę nosa. ─ Raz czy dwa. Mogła coś wspomnieć więc siostrzyczko poszukaj sobie kogoś kto gra w twojej lidze ─ zwrócił się do siostry.
─ I kogoś kto nie jest twoim byłym ─ dodała podchodząc do brata. Cmoknęła go w policzek. ─ Myślałam, że Bambi ci już przeszedł.
─ A ja myślałem, że nie pijesz ─ odbił piłeczkę wyczuwając od siostry woń alkoholu. ─ Jesteś dzieckiem Cris ─ w odpowiedzi dziewczyna prychnęła i beknęła. ─ Chodź odprowadzę cię do pokoju ─ zaproponował chwytając siostrę pod łokieć.
─ Nie chce iść spać.
─ A ja nie chcę dzwonić do ojca z informacją, że jego piętnastoletnia córka się upiła. ─ odparował zirytowany. Pociągnął ją w stronę pensjonatu.
─ Jak już będziesz dzwonił to przekaż mu, że uprawiałam też seks ─ dodała z przekąsem. ─ Bambi chodź z nami ─ poprosiła go. ─ Z Davida zrobił się straszny nudziarz, odkąd studiuje psychologię. Czy studia nie polegają na tym, żeby się na nich bawić? Używać życia?
─ Nie wiem. Jestem jeszcze w liceum ─ słysząc odpowiedź starszy brat Cris parsknął śmiechem. Wspólnie odprowadzili dziewczynę do pokoju. David pomógł się siostrze położyć do łóżka i okrył ją kołdrą. Remmy stał w drzwiach i po prostu go obserwował. Dla Davida i Gabriela Cristina zawsze była oczkiem w głowie. Małą siostrzyczką, z którą David grał w piłkę a Gabriel robił pierwsze zdjęcia.
David odgarnął kosmyki włosów z czoła siostry i pochylił się nad nią. Wargami musnął jej skroń. Cris wymamrotała coś przez sen i przekręciła się na brzuch. Brunet poprawił jej koc i wstał. Popatrzył na Remmego i głupie serce wykonało głupiego fikołka. Torres stał oparty o framugę z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia i mu się przyglądał.
─ Chodź. Bambi ─ zwrócił się do niego ─ niech śpi.
Obaj wyszli z pokoju. David cicho zamknął za sobą drzwi.
─ Pijasz kawę z Kiraz ─ odezwał się przerywając ciszę. Ręce wsunął w kieszenie narzuconej na ramiona bluzy. ─ Nie wiedziałem nawet, że byliście ze sobą w kontakcie.
─ Na pierwszym roku miałem praktyki w ośrodku w którym odbywała wyrok ─ wyjaśnił mu student psychologii. ─ Ty i bramkarz? ─ Remmy zatrzymał się gwałtownie. Barragán również stanął.
─ Kiraz ci coś wspominała?
─ Nie ─ odparł ─ dla kogoś kto cię za to trochę oczywiste ─ wyjaśnił.
─ Ja i Nacho to skomplikowane ─ mruknął w odpowiedzi Remmy kiedy szli w kierunku zebranych.
─ Bo ma dziewczynę? Nie oceniam ─ dodał szybko unosząc ręce w geście poddania się ─ po prostu ─ urwał ─ cieszę się, że układasz sobie życie. ─ zapadła między nimi niezręczna cisza. ─ Przepraszam nie powinienem był cię wtedy całować. To nie było fair.
─ Było minęło ─ rzucił Remmy nonszalancko wzruszając ramionami. Popatrzyli na siebie, lecz obaj szybko uciekli wzrokiem. Żaden z nich nie chciał rozdrapywać starych ran.
─ Cieszę się, że teraz jesteś szczęśliwy ─ wymamrotał. Remmy bezwiednie skinął głową.
─ A ty? Masz kogoś?
─ Co? Nie ─ odpowiedział. ─ Skupiam się na studiach i grze. ─ dodał. ─ Jestem w drużynie uniwersyteckiej. Nadal myślisz o zawodowstwie?
─ Tak ─ odpowiedział. ─ Składam papiery na uniwersytet w San Nicholas. I jeśli się dostanę ─ urwał.
─ Będziemy w jednej drużynie ─ dokończył za niego David uśmiechając się kącikiem ust.
***
Przywitała go głośna muzyka, śmiech i ktoś wymiotujący w krzakach. Na jego widok kilka wyraźnie nietrzeźwych osób rozpierzchła się po terenie, potykając przy okazji o swoje nogi. Ivan Molina przy którego nogach kręcił się Mozart wypuścił ze świstem powietrze i ruszył przed siebie. Nie instresował go żaden z tych dzieciaków. Wydał jasne polecenie; każdy małolat miał zostać spisany. A jeśli któryś skakał to zatrzymany do wyjaśnienia. Sam zaś rozejrzał się po tłumie szukając córki. Veda po niego zadzwoniła. Zdezorientowana wystraszona i walcząca z łzami. A tego zignorować nie zamierzał. ─ Guzman! ─ warknął, aż kilka osób podskoczyło. Ciemnowłosego chłopaka nigdzie nie było. ─ Gdzie jest Guzman? ─ zapytał chwytając za łokieć jakiegoś małolata.
─ Jordan? ─ zapytał głupio.
─ Nie, Franklin ─ odwarknął Ivan wywracając oczami.
─ Franklina nie widziałem, ale Jordan szuka tej małej ─ wyjaśnił.
─ Jakiej małej?
─ No tej, tamtej laseczki, której ja osobiście podpaść bym nie chciał ─ wyjaśnił kiwając głową. ─ Taką awanturę Yonowi zrobiła, że lepiej się na to patrzy niż na telenowele mojej babci ─ wyjaśnił. ─ No a i tak się popłakała i uciekła. I Jordan musi ją teraz szukać. Baby ─ pokręcił głową. ─ Ivan zaczerpnął tchu.
─ Sanchez!
─ Tak szeryfie ─ posterunkowy znalazł się przy szeryfie. ─ Co potrzeba?
─ Przebadaj tego padalca alkomatem ─ wydał polecenie.
─ Ale szeryfie ja jestem trzeźwy jak noworodek. Taki co się dopiero urodził. ─ doprecyzował nastolatek.
─ I test na narkotyki ─ teraz jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a Ivan uśmiechnął się z satysfakcji. ─ A i Juan Pablo ma skończone osiemnaście lat więc na dołek z nim.
─ Na jaki dołek?
─ Dla dorosłych, ale gwarantuje spodoba ci się tam ─ zapewnił go złośliwie Ivan. ─ Świeżo malowany.
Ivan Molina nie był w nastroju na pogaduszki. Podwładni jak i wstawiona młodzież ustępowali mu z drogi i jedynie Mozart wiernie dreptał przy jego nogach i zły humor szeryfa mu ani trochę nie przeszkadzał. Wezwani na miejsce funkcjonariusze spisywali lokalną młodzież, wzywali rodziców lub opiekunów prawnych więc w ciągu kilku minut na El Tesoro zaroiło się od zaniepokojonych, a później wkurzonych ojców lub matek. Szeryfa jednak guzik to obchodziło!
Astrid miała pilnować gówniarzy, ale wolała smacznie spać w swoim łóżku niż zainteresować się młodzieżą, która urządziła sobie imprezę z alkoholem i narkotykami w tle. On już sobie z nią porozmawia, ale najpierw musiał znaleźć Vedę. Pchnął drzwi do stajni i zaczął sprawdzać jeden boks za drugim. Konie rżały i przebierały kopytami i prychały wyrwane z drzemki.
Pchnął drzwi do jednego z pustych boksów i zamarł w progu. Jego oczy przyzwyczaiły się już do panującego w pomieszczeniu półmroku, ale kiedy zrozumiał na co patrzy to wolałby być ślepy. Nastolatka pisnęła i okryła się koszulką. Z ust Ivana wydobyła się wiązanka przekleństw.
─ Ubierać się! ─ warknął. Mozart siedział przy jego stopach i zawtórował panu szczekaniem. ─ Rodzice was odbiorą ─ odparł i obrócił się na pięcie wybiegając ze stodoły. Ruszył szybkim krokiem w stronę drzew. Pies dreptał z przodu z nosem przyciśniętym do ziemi. Szukał swojej pani. Mozart zatrzymał się i poderwał do góry czarno-biały łepek i pobiegł w tylko sobie znanym kierunku głośno szczekając. Molina ruszył za nim i zamarł po kilku dużych krokach.
Jordan niósł Vedę na rękach. Dziewczyna wtulała się w nastolatka. Na koszulce chłopaka widniało kilka ciemnych plam po tuszu do rzęs.
─ Nic jej nie jest ─ zapewnił go chłopak. ─ Jest przemarznięta ─ Jordan postawił ją na ziemi. Veda zachwiała się.
─ Jestem leciutka ─ wybełkotała nie zdejmując rąk z jego karku. ─ Zanieś mnie do domu ─ poprosiła go pociągając nosem. Ivan zsunął z ramion kurtkę i położył ją na ramionach córki. Veda bez słowa wsunęła ręce w rękawy i otuliła się charakterystyczną brązową kurtką szeryfa. Otuliło ją ciepło i znajomy zapach. Jordan ponownie wziął ją na ręce.
─ Gdzie zaparkowałeś?
Pół godziny później wślizgnął się na miejsce kierowcy zerkając na miejsce pasażera. Veda poruszyła się przez sen, ale nie obudziła. Policjant pochylił się nad siedzeniem i zapiął pas. Pies zeskoczył za kolan Vedy, aby gdy tylko Ivan zapnie pas usadowić się na nich ponownie. Policjant odpalił silnik, a na fotel pasażera wślizgnął się Jordan zatrzaskując drzwi.
─ Ciszej ─ syknął ─ obudzisz ją.
Ivan otwartą dłonią przesunął po zmęczonej twarzy. Nie planował spędzać wieczoru na zajmowaniu się pijaną młodzieżą lub przyłapywać ich na seksie w stajni. Skrzywił się i ścisnął nasadę nosa. Zdecydowanie nie chciał mieć tego obrazu przed oczami. Po kwadransie i odwiezieniu do domu Jordana do domu zatrzymał się przed swoim blokiem. Zerknął na córkę i westchnął. Miał przeczucie, że czeka ich długa noc.
***
Julian Vazquez zacisnął dłonie na kierownicy i zerknął na Ruby. Dziewczyna nie mówiła zbyt wiele. Pożegnała się ze swoim chłopakiem i bez marudzenia wsiadła do samochodu. Brunet zerknął na nastolatkę dostrzegając w jej włosach źdźbła siana. Zaparkował przed domem, a szatynka czmychnęła z samochodu za nim on zdążył zgasić silnik. Lekarz wszedł za nią do domu i zerknął na żonę, która stała z córeczką na rękach.
─ Porozmawiamy w kuchni ─ zarządził.
─ Ruby, idź pod prysznic i do łóżka ─ dziewczyna spojrzała to na jedno to na drugie i ruszyła do łazienki. ─ Ma jutro szkołę ─ przypomniała mężowi.
─ I musimy z nią porozmawiać o ─ urwał i ruszył za żoną do ich sypialni. Ingrid położyła córeczkę do łóżeczka. ─ Ona miała słomę we włosach ─ wykrztusił Vazquez.
─ Zauważyłam ─ odpowiedziała na to żona.
─ I to nie była jej koszulka ─ wyrzucił z siebie kolejną informacje. ─ urwał ─ Ingrid czy ty mnie słuchasz?
─ Tak.
─ Miała słomę we włosach, inną koszulkę ─ wymienił po raz kolejny brunet siadając na łóżku ─ i pachniała ─ urwał ─ tak jak nastolatka pachnieć nie powinna ─ popatrzyli sobie w oczy. ─ Ty wiesz?
─ Ale co?
─ Ona uprawia z nim seks ─ powiedział do szybko. ─ W jakieś stodole. Z naszą Ruby!
─ Nie krzycz ─ odparła na tą uwagę żona biorąc zdezorientowaną Lucy na ręce. Wargami musnęła jej skroń.
─ Zaraz ty wiesz? ─ zapytał ją.
─ Weź dziecko
─ Ingrid
─ Julian weź dziecko za nim zrobisz coś głupiego ─ Julian wziął od niej córeczkę. Mała przywarła do niego drobnym ciałkiem. Brunet przycisnął nos do dziecięcej główki. ─ Wiem od jakiegoś czasu ─ popatrzyła na męża, który siedział z Lucy na kolanach.
─ O tym, że ona i ten rozgrywający.
─ Jest stoperem ─ poprawiła go, a Julian wywrócił w odpowiedzi oczami.
─ To niech zastopuje swoje kogucie konkury do naszej Ruby ─ odpowiedział ─, bo inaczej ja sobie z nim porozmawiam.
─ I co zrobisz?
─ Jak to co? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie. ─ Wezmę tępy nóż i utnę mu jego sprzęcik i go nim nakarmię. ─ Ingrid połknęła uśmiech. ─ Nie patrz tak na mnie ─ poprosił.
─ Jak?
─ Jakby moje zachowanie cię bawiło ─ odpowiedział i oddał jej Lucy. Dziewczynka pociągnęła mamę za bluzkę. ─ Jeszcze jakieś rewelacje? ─ zapytał i wstał
─ Ruby urodziła dziecko ─ wyznała mu żona siadając z córką w fotelu. Przystawiła małą do piersi. Julian usiadł po raz kolejny na łóżko. ─ Po tym jak Perez ją zgwałcił ─ doprecyzowała ─ urodziła dziecko. Córeczkę.
─ Co się z nią stało? Umarła?
─ Trafiła do adopcji ─ odpowiedziała. ─ Do dobrych ludzi. Sprawdziłam. Kochanie mi też nie podoba się to, że Ruby uprawia z nim seks, ale to ─ urwała ─ etap dorastania. ─ Vazquez westchnął głośno opadając na łózko. Spojrzał na żonę.
─ Jeśli zrobi jej dziecko zabije go. ─ Ingrid nie skomentowała tego ani słowem. Pewnych rzeczy Julian nie musiał wiedzieć.

***
Od śmierci Jules Rose Castelani nie całowała się. A do gry w butelkę zaciągnęła ją Olivia. Blondynka trochę kręciła nosem, ale uległa zaznaczając, że „tylko pięć minut” Nie była w nastroju do zabawy nawet tak niewinnej jak „gra w butelkę” Kiedy butelka po piwie wskazała na nią westchnęła. Bardziej z rezygnacją niż chęcią. Podniosła wzrok i popatrzyła na Sarę, której policzki pokrył rumieniec. Ktoś zagwizdał. Rose wywróciła oczami i wstała wyciągając rękę do Sary. Dziewczyna ujęła ją niepewnie i podniosła się z podłogi.
Drzwi od szopy zamknęły się z głośnym skrzypnięciem. W pomieszczeniu panował zaduch i półmrok. Sara wpadła na plecy Rosie potykając się o jakiś leżący na ziemi kabel.
─ Jesteś cała? ─ zapytała ją blondynka.
─ Tak ─ zapewniła ją Sara. ─ Przepraszam, ciemno tu.
─ Taki zapewne był zamysł ─ odpowiedziała na to Rosie. ─ Ma budować klimat.
─ Klimat?
─ Do macanek ─ Rose odwróciła się w stronę Sary plecami opierając się o ścianę. Przymknęła oczy.
─ Ty nie jesteś w nastroju ─ zauważyła Sara ─ do macanek? ─ doprecyzowała. ─ Przepraszam ─ wymamrotała.
─ Nie masz za co ─ Rose machnęła ręką. ─ Też nie wyglądasz na zachwyconą, że upolowałaś mnie zamiast jakiegoś przystojniaka.
─ Wolę twoje towarzystwo niż jakiegoś przystojniaka ─ zapewniła ją Sara. ─ Mam dość facetów ─ dodała. ─ To świnie.
─ Jeden z powodów, dlaczego wolę dziewczyny ─ odparła Rosie uśmiechając się w ciemnościach.
─ A co u ciebie?
─ W porządku
─ Rose ─ oparła Sara robiąc krok w stronę przyjaciółki. ─ co się dzieje? Od trzech dni nie byłaś w szkole ─ zauważyła Sara ─ a nawet kiedy jesteś wydajesz się być nieobecna myślami.
─ Freddie czeka drugi proces ─ wypaliła. Sara zamrugała powiekami zaskoczona. ─Ma nową prawniczkę, która ─ urwała i zamknęła oczy ─ chciałabym chociaż na chwilę przestać myśleć o tym, że morderca Jules za kilka miesięcy może być wolny.
Sara zbliżyła się do niej, stanęła na palcach i ją pocałowała.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 69, 70, 71  Następny
Strona 70 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin