Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 55, 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:27:14 05-02-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 167 cz. 1
CONRADO/QUEN/ANITA/FELIX/IVAN/ARIANA/LUCAS/LIDIA/BASTY/JORDAN


Conrado Saverin wielu rzeczy w życiu próbował. Zdarzyło mu się też kilka razy stoczyć szermierczy pojedynek, nie tylko na scenie uniwersyteckiego teatru, gdzie odgrywał w spektaklu „Trzej Muszkieterowie” rolę Aramisa. Jako stały bywalec wśród londyńskiej elity czasami był zmuszony do tego typu rozrywek, choć nigdy nie należały do jego przyjemności. Przedsiębiorca z Chile był prostym facetem – wolał piłkę nożną lub tennisa od szermierki czy gry w polo, ale to nie znaczyło, że kiepsko sobie z tym radził. Jego syn szybko pojął, że godzina, którą mieli razem spędzić na nauce tego sportu jest tak naprawdę meczem.
Jego syn. Conrado nadal nie mógł wyjść z szoku, że ten chłopiec żyje i stoi tuż przed nim, demonstrując swoje najlepsze ruchy. Szpadę trzymał prawą dłonią, która była dość niepewna, bo w końcu to nie ręka wiodąca, ale Saverin ucieszył się, kiedy zobaczył, że Quen próbuje wrócić do pełni sprawności. Czuł się dumny.
– Zróbmy przerwę – zarządził sam z siebie, przez kratkę w ochronnej masce widząc, że Ibarra się zmęczył. – Nie powinieneś się forsować.
– To chyba ja miałem być dziś nauczycielem, prawda? – Quen zdjął maskę i otarł pot z czoła. Nie oponował jednak, bo ręka dawała mu w kość i przydałoby mu się wytchnienie.
– Co cię trapi? – Conrado przysiadł na ławeczce w sali ćwiczeń i wyciągnął w stronę nastolatka butelkę z wodą. Quen zajął miejsce przy nim, biorąc napój i obracając go w dłoniach machinalnie. Saverin bardzo się powstrzymał, żeby się nie roześmiać. – Ach, to przez Carolinę?
– Cicho, nie musisz tego oświadczać wszystkim naokoło! – Ibarra zawstydził się trochę, bo wokół nich kilka innych par trenowało szermierkę. Nie mógł jednak zaprzeczyć. Opowiedział mu o całym zajściu na imprezie u Torresów i o chłodnym traktowaniu przez Nayerę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że może mu zaufać. Kiedy skończył, Conrado miał niewyraźną minę. – I co, nie zwymyślasz mnie za igranie z dziewczynami?
– Nie, bo wiem, że zrobiłeś to nieumyślnie. – Conrado zastanowił się przez chwilę. – Ale za picie na imprezie, kiedy nie masz jeszcze osiemnastu lat…
Ibarra był pewien, że ktoś podmienił Saverina, kiedy ten trzepnął go otwartą dłonią w potylicę. Potarł się po obolałym miejscu, będąc w zbyt wielkim szoku, by się bronić lub wyzwać nauczyciela od tyranów.
– I jak można nie pamiętać, że się z kimś całowało? Całujesz setki dziewczyn w szkole?
– Nie! – zaprzeczył szybko Quen, trochę się zawstydzając. – Po prostu byłem zdenerwowany, okej? Ona mi się podoba już od dawna i nie wiem, jak się przy niej zachować. Jakbyś nie zauważył, Carolina bywa trudna.
– Cóż, jest dosyć wyniosła – zauważył zgodnie z prawdą Saverin, bo i jego czasami młoda Neyera de la Vega onieśmielała, szczególnie kiedy przypominał sobie o jej matce, Mercedes.
– Dziękuję! – Enrique ucieszył się, że Conrado mu przyklasnął, a nauczyciel szybko pokręcił głową, sugerując, że wcale nie to miał na myśli, żeby nie wyjść na dupka. – Próbowałem z nią pogadać, ale trzyma się z koleżankami i wciąż mi posyła te mordercze spojrzenia. Nie mam kiedy dorwać jej samej. One wciąż chodzą stadami.
– To domena dziewczyn. – Conrado przypomniał sobie swoje młodzieńcze czasy. Andrea zawsze trzymała się w towarzystwie Sorayi i Debory, żeby nie musieć być skazaną na rozmowę z nim sam na sam. – Nie możesz tego odwlekać w nieskończoność. Musisz z nią porozmawiać i powiedzieć jej, że ją lubisz.
– Już jej powiedziałem.
– Po pijaku się nie liczy.
– A ty nigdy nie zrobiłeś nic głupiego?
– Ja? – Conrado zastanowił się przez chwilę. Nie miał sobie nic do zarzucenia w kwestiach damsko-męskich kiedy był w jego wieku. – Przeproś i bądź szczery, to najlepsze co możesz zrobić.
– Ona mi tego nigdy nie zapomni.
– To na pewno. – Saverin nie mógł się już dłużej powstrzymywać i wybuchnął śmiechem. Quen przez chwilę wyglądał na oburzonego, ale po namyśle, on też się roześmiał. – Kobiety lubią wyciągać na światło dzienne rzeczy z przeszłości. Przygotuj się, że będzie grała tą kartą za każdym razem, kiedy przeskrobiesz coś innego. A przeskrobiesz jeszcze wiele razy. Ważne jest przyznanie się do błędu i pamiętaj – ona ma zawsze rację.
– To strasznie stereotypowe. A gdzie równość i te sprawy? – Ibarra westchnął, ale i on wiedział, że tym razem to po prostu on nawalił. – Dzięki, Saverin.
– Za co?
– Za uświadomienie mi, że jestem idiotą. Możemy skończyć szybciej? Muszę chyba odwiedzić kwiaciarnię.
Conrado kiwnął głową z dobrotliwym uśmiechem i patrzył, jak jego syn truchtem udał się do wyjścia z sali treningowej. Może nie było go przy nim, kiedy był dzieckiem, ale mógł mu doradzić, kiedy stawał się mężczyzną. A do tego Quen miał jeszcze długą drogę.

***

Anita przebrała się w kostium kąpielowy i Felix nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem na widok dziecięcych dmuchanych rękawków. Wylicytowała go i miał udzielić jej lekcji pływania.
– No co? – zapytała, sama nie mogąc przestać się uśmiechać. – Nigdy nie nauczyłam się porządnie pływać. Mam traumę z dzieciństwa.
– W porządku, o nic nie pytałem. – Castellano wzruszył ramionami.
W gruncie rzeczy był ciekawy. Miał dziesięć lat, kiedy Anita rozstała się z Bastym. Wydarzenia sprzed lat wydawały mu się teraz tak odległe, że miał wrażenie, że nie zna dobrze własnej matki. Było tyle rzeczy, których jeszcze o niej nie wiedział. Ale przecież nie chciał wiedzieć. Musiał się uszczypnąć, żeby przekonać samego siebie, ale ona chyba sama postanowiła zagadać, nie mogąc wytrzymać tej napiętej atmosfery.
– Miałam może z trzynaście lat. Skoczyłam z pomostu do jeziora i liczyłam, że pewien chłopiec, który mi się podoba, mnie uratuje. To było takie głupie… – Anita weszła do basenu i złapała się krawędzi, opierając na niej przedramiona. – Myślałam, że wyniesie mnie na brzeg i zrobi usta-usta jak w tym nowym serialu „Słoneczny Patrol”. Możesz się domyślić, że moja fantazja szybko legła w gruzach. Nawet na mnie nie spojrzał, a ja nałykałam się wody.
Felix usiadł nad basenem po turecku. Cieszył się, że na pływalni były też inne pary uczniów z darczyńcami, więc w gwarze nie było aż tak niezręcznie.
– To był Ivan?
– Kto?
– Ten chłopak, który ci się podobał.
– Nie. Dlaczego akurat on? – Anita roześmiała się perliście, mrużąc oczy jak to miała w zwyczaju. – Dlaczego miałabym chcieć zwrócić uwagę Ivana?
– Tak pomyślałem. To świetny pływak.
– Tak, ostatecznie Ivan mnie wyciągnął i oczywiście posłał mi niezłą wiązankę przekleństw. A ja się czułam jak totalna idiotka.
– A więc kto taki zawrócił ci w głowie? Chyba nie tata, co? – Felix udał, że wcale go to nie interesuje, ale tak naprawdę nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie, że jego rodzice mogli kiedykolwiek spotykać się z innymi osobami. Zawsze żył w przeświadczeniu, że Sebastian i Anita była zakochani po uszy od czasów szkolnych, ale może było to dopiero później.
– Nie. – Vidal się roześmiała. – Gianluca Mazzarello.
– Poważnie? Brat mojego nauczyciela? – Skrzywił się, nie mogąc się powstrzymać.
– Podobał mi się, miał takie ładne ciemne oczy. Zawsze był bardzo grzeczny i kulturalny, zupełnie nie w moim typie. Ja wolałam bad boyów.
– Tak, tata to ucieleśnienie niegrzecznego chłopca. – Nastolatek teraz już jawnie parsknął śmiechem. Śmiesznie było słuchać matki opowiadającej o swoich młodzieńczych zauroczeniach.
– W każdym razie, moja mama często zapraszała rodzinę Mazzarello do nas do domu, chciała pielęgnować swoje włoskie korzenie, a oni byli najbliższym łącznikiem. Zauroczenie Gianlucą przeszło jak ręką odjął, kiedy przez cały dzień później kaszlałam mułem z jeziora. – Wokół roześmianych oczu Anity Vidal pojawiły się drobne zmarszczki. – Z twoim tatą było inaczej. Przyjaźniliśmy się, ale dopiero później stwierdziłam z dnia na dzień, że ten facet na pewno zostanie moim mężem.
– A co cię do tego przekonało?
– Pocałunek. – Anita zawsze była dosyć otwarta w tych tematach. Nie krępowało ją mówienie o intymnych rzeczach, a teraz kiedy jej syn był prawie dorosły, mogła sobie przy nim pozwolić na jeszcze więcej. – To było zatrważające.
– Aż tak źle całował? – Felix ze zdumieniem stwierdził, że nawet miło mu się prowadziło tę rozmowę.
– Nie! Całował bardzo dobrze. – Vidal szybko wyjaśniła, żeby uniknąć nieporozumień: – Ale byliśmy na cmentarzu.
– Randka na cmentarzu? Nie posądzałbym taty o takie wybryki.
– I słusznie, bo to był pomysł Ivana.
– Zabraliście Ivana na pierwszą randkę? Czy wy wszędzie z nim chodziliście? – Nastolatek poczuł, że wzbiera w nim pewna irytacja. Pamiętał insynuacje Primrose z wycieczki szkolnej i zaczął pilniej obserwować szeryfa i nauczycielkę muzyki.
– Nic z tych rzeczy, to było spotkanie w gronie przyjaciół. Właściwie to głupia gra. Zakradliśmy się na cmentarz w środku nocy. Nie przeczę, wypiłam kilka drinków jak na zbuntowaną nastolatkę przystało, więc to nie była mądra decyzja. No i ktoś postawił nam wyzwanie, żebyśmy włamali się do którejś z krypt i przynieśli jakieś znaleźne.
– A to nie jest czasem bezczeszczenie zwłok czy coś takiego? – Castellano trudno było uwierzyć, że jego ojciec robił takie rzeczy w młodości, ale w końcu wszyscy byli kiedyś młodzi i głupi. Poza tym to Molina był pomysłodawcą, a to mówiło samo za siebie.
– Pewnie tak, ale wtedy o tym nie myśleliśmy. Przypomniało mi się, że Aurelia Ibarra została pochowana razem z porcelanową lalką. Wydawało mi się, że wygram, jak ją przyniosę. Chciałam iść z Salvadorem, ale on spękał, więc poszłam sama, zgrywając twardą, a w środku cała się trzęsłam. Wiem, że zrobiło się zamieszanie, bo nocny strażnik nas przyuważył i zaczął ścigać. Następne co pamiętam to że całuję się z twoim tatą w ciemnej krypcie Ibarrów.
– Wiedziałaś, że chcesz wyjść za tatę w oparciu o nieco upiorny epizod na cmentarzu? – Felix wolał upewnić się, że się nie przesłyszał. W jego głosie dało się usłyszeć zwątpienie, nie kupował tego.
– Nie chodziło tylko o to. To w jaki sposób kierował grupą, zawsze miał zdolności przywódcze, wszyscy się go słuchali. Był taki odpowiedzialny i porządny.
– Czyli był nudny.
– Nie ma nic nudnego w przestrzeganiu zasad i porządku. – Anita zwróciła synowi uwagę, bo choć sama zawsze była spontaniczna i pełna życia, nauczyła się, że jest też druga strona medalu.
– Ale się rozwiedliście. – Felix powiedział to, choć wcale nie planował. Nie chciał wracać do tamtych wydarzeń z 2008 roku, nie chciał przypominać sobie o tym, że on też kiedyś musiał wyciągać matkę z wody i ją reanimować, ale tak po prostu wyszło.
– Jakaś część mnie zawsze będzie kochała twojego tatę, Felix. Jest mi bliski. Ale czasami już tak się dzieje. – Vidal wzruszyła lekko ramionami, machając pod wodą nogami i unosząc się na powierzchni dzięki swoich ochronnym rękawkom. – Pierwsza miłość nie musi być tą ostatnią. W większości przypadków nią nie jest.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Nigdy nie był prawdziwie zakochany. Lubił wiele dziewczyn, podobały mu się, ale nigdy tak jak Lidia Montes. Mógł założyć, że się zakochał, ale czy można było mówić o miłości, jeśli tak naprawdę nie wiedział, jak ona powinna wyglądać? Nie wspominając już o tym, że to uczucie było kompletnie nieodwzajemnione. Nie chciał się z tego zwierzać matce. Był pewien, że doradziłaby mu coś, ale nie mógł się na to zdobyć. Już i tak ich rozmowa zeszła na osobiste tory, a przecież obiecał sobie, że będzie utrzymywał z Anitą czysto biznesowe stosunki – oprócz lekcji muzyki łączyły ich tylko próby do musicalu, nic poza tym. Kobieta musiała chyba wyczuć jego zmieszanie, bo zmieniła temat.
– Zbliżają się urodziny dziadka. Organizujemy dla niego z Valentiną przyjęcie upamiętniające. Chcemy, żeby każdy, kto go znał i kochał, przyszedł i bawił się wspólnie przy dobrej muzyce. Byłoby miło, gdybyś pomógł. Dziadek byłby z ciebie dumny.
Nie kłamała, naprawdę widziała w synu swojego zmarłego ojca. Felix też był kochany i dobroduszny, walczył z niesprawiedliwością i bronił uciśnionych. Właśnie za to ludzie zawsze kochali Valentina.
– To świetny pomysł – odezwał się po chwili, kiedy po wewnętrznych rozważaniach uznał, że sumienie zabrania mu skrytykowanie tej inicjatywy. Valentin Vidal zasłużył na godne upamiętnienie, szczególnie w takim czasie, kiedy wyszły na jaw pewne rzeczy dotyczące jego śmierci. Pani Angelica Pascal też chciałaby, żeby ludzie wspominali go dobrze. – Kiedy porządkowaliśmy z Jordim rzeczy dziadka przed festiwalem romskim, znaleźliśmy mnóstwo piosenek, których nigdy nie zagrał publicznie. Nigdy ich nie wydał. Może moglibyśmy je zaśpiewać w barze jako hołd dla niego?
– Byłoby wspaniale! – Anita ucieszyła się, słysząc tę propozycję. Wiedziała, że Felix robi to dla dziadka, a nie dla niej, ale i tak było jej miło, że mogą porozmawiać bez skrępowania. – Twój dziadek nie był zainteresowany sprzedawaniem muzyki. Jasne, to było kuszące, ale nigdy nie robił tego dla pieniędzy. Chodziło o tę radość, dzielenie się pasją. – Przypomniała sobie ojca z nostalgią. Nie znała drugiego takiego człowieka, był jedyny w swoim rodzaju. – Zdarzyło mu się nagrać parę amatorskich płyt z orkiestrą z Monterrey, ale dla niego ważniejsze było pisanie muzyki i granie jej w gronie ludzi, na których mu zależało. Lubił edukować przez muzykę i twierdził, że muzyka to najlepsze lekarstwo. Wśród Cyganów mówili nawet na niego „Uzdrowiciel”. Na początku się nabijali, ale z czasem to się przyjęło. Coś co miało być wyzwiskiem, stało się wizytówką Valentina Vidala.
Felix pokiwał głową, bo doskonale to rozumiał. Vidal umiał dotrzeć do innych poprzez muzykę. Udało mu się dotrzeć do milczącej Vedy, która teraz szła na Juilliard. Uczył Salvadora Sancheza, który mógł się poszczycić wieloma muzycznymi nagrodami. Jednym z jego uczniów był śpiewak operowy z Monterrey. No i był też Jordan, który dzięki Valentinowi znalazł ujście dla swoich negatywnych emocji i częściej walił w struny niż swoich kolegów. Valentin Vidal leczył muzyką, tego nie dało się ukryć. Leczył zagubione dusze.

***

Pueblo de Luz, rok 1992

Jak to zwykle bywało w takich sytuacjach – człowiek był mądry po szkodzie. Mleko się rozlało, kości zostały rzucone, piwo nawarzone, jak zwał tak zwał. W przypadku Anity Vidal o kilka łyków niedobrego trunku za dużo. Początkowo dodał jej on odwagi, ale teraz odparowywał z głowy, pozostawiając tylko uczucie, że jest okropnie głupia. Co ją podkusiło, żeby leźć na cmentarz i rozdzielić się ze znajomymi ze względu na jakiś głupi zakład? Wakacje w Pueblo de Luz nie należały do najbardziej rozrywkowych, więc zwykle wałęsali się po okolicy i spędzali czas nad jeziorem. O tej porze był już jednak zakaz kąpieli, a pogoda zrobiła się wyjątkowo chłodna, więc z braku lepszych pomysłów, wszyscy udali się na cmentarz. Panna Vidal nie była bardzo religijna, ale nawet ona uważała, że zmarli zasługują na spokój. Jej duma była jednak większa niż strach. Nagadała Salvadorowi, że jest tchórzem, więc teraz wyszłaby na idiotkę, gdyby wycofała się w stronę bramy cmentarza. Musiała wygrać, bo nie zniosłaby głupich komentarzy koleżanek albo zwycięskiego uśmiechu Ivana Moliny, który na pewno przyniesie najlepszą zdobycz z jednej z krypt.
Oślepiające światło latarki dało jej znać, że nie jest sama. Zarządca cmentarza kręcił się w kółko tuż po tym jak dostał anonimowy cynk, że ktoś spróbuje się włamać na przykościelny teren. Cholerny Giacomo Mazzarello, to na pewno jego sprawka. Głupi kapuś. Przyspieszyła kroku, chcąc znaleźć jakąś kryjówkę, ale wtedy potknęła się o zabłąkany stary znicz. Dał się słyszeć brzęk szkła i jej stłumione przekleństwo, kiedy złapała się za stopę. Już po niej – grabarz na pewno już ją dostrzegł. Pewnie poćwiartuje ją i schowa w jednym z tych starych grobowców. Wyobraźnia po alkoholu zaczęła płatać jej figla. W tym samym momencie poczuła, że czyjeś długie ręce wciągają do jednego z rodzinnych grobowców i przyciskają do ściany.
– Jezu Chryste przenajświętszy! – Krzyknęła, czując, że włosy stają jej dęba. Myślała, że to jakiś umarlak wstał z grobu.
– Shhhh! – Usłyszała stłumione westchnienie i ta sama osoba, która ją wybawiła, zatkała jej usta dłonią, by siedziała cicho.
Promienie latarki zarządcy przedostały się do uchylonych drzwi krypty i dzięki temu Anita mogła dostrzec porcelanową lalkę Aurelii Ibarry, przedwcześnie zmarłej córeczki Augusta i Brigidy, rodziców Rafaela. Domyśliła się, że któryś z jej znajomych wpadł na dokładnie ten sam pomysł co ona. Ubiegł ją w pozyskaniu trofeum, więc wystarczyło tylko zabrać lalkę i uciec na miejsce zbiórki, unikając zarządcy. W teorii wydawało się to być bułką z masłem, ale w praktyce nadal próbowała uspokoić szaleńcze bicie serca. Któryś z jej kolegów przycisnął ją do ściany i mogła jedynie czekać w ciszy, aż sytuacja się uspokoi. Bała się odezwać, by nie zwrócić uwagi natrętnego zarządcy.
Poczuła znajomy zapach i mimowolnie wciągnęła go do płuc, czując, że jej wnętrzności wykonały jakiś dziki taniec. Stali tak przez chwilę, nasłuchując. Kiedy zrobiło się względnie spokojnie, chłopak oderwał dłoń od jej ust i miała wrażenie, że wsłuchuje się w odgłosy z zewnątrz, by upewnić się, że mogą już wyjść. Bała się, że usłyszy jej bicie serca, bo w tej chwili już w ogóle nie mogła tego kontrolować. To nie była romantyczna chwila, daleko jej było to romantycznej, a jednak Anita Vidal miała motylki w brzuchu, kiedy poczuła, jak silne ręce obejmują ją i udaremniają zrobienie hałasu. Słyszeli kroki grabarza i jakieś podniesione głosy – ich koledzy chyba zostali złapani a może dopiero uciekali. Poruszyła się niespokojnie i jej dłoń natrafiła na charakterystyczny kożuszek przy kołnierzu kurtki dżinsowej. W tamtej chwili pomyślała tylko o jednym. Bez zastanowienia stanęła na palcach i odnalazła jego usta, nie przejmując się otoczeniem ani tym, że mu się narzuca. Gdyby mu się nie podobało, mógłby ją przecież odepchnąć, ale ku jej wielkiemu szczęściu, nie zrobił tego. Odwzajemnił pocałunek i szczerze mówiąc, w tamtej chwili była pewna, że gdyby zeszła z tego świata, nie miałaby nic przeciwko być pochowaną w krypcie Ibarrów razem z nim.
– Basty – szepnęła w końcu, kiedy oderwał się od niej, by zaczerpnąć nieco powietrza. Nie bardzo wiedziała, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Przeprosić? Podziękować? Może poprosić, żeby nie przerywał, bo było tak miło.
Wtedy poczuła jednak jak uścisk jego ramion zelżał. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość i była pewna, że go przestraszyła swoim nagłym pijackim atakiem czułości w krypcie. Nie miało to jednak znaczenia, bo właśnie w tamtej chwili Anita Vidal postanowiła sobie, że ten facet będzie należał do niej, jakkolwiek głupio to brzmiało.[/i]

***

Basty załamał ręce na widok Salvadora Sancheza zakutego w kajdanki i prowadzonego niezbyt delikatnie przez Ivana na komisariat policji.
– Czy to na pewno konieczne? – zapytał, ale szeryf posłał mu taki wzrok, że wolał nie ingerować.
– Napaść na funkcjonariusza policji, Basty. Znasz przepisy. – Ivan zdawał się świetnie bawić, ale jednocześnie był też mocno wkurzony. – I przeszukajcie go. To w końcu wielki gwiazdor z Ameryki. Nie wiadomo, czy nie znajdziecie czasem jakiegoś magicznego proszku w jego kieszeniach.
– Nie no, Molina, teraz to już przeginasz! – Na twarzy Sala pojawiły się rumieńce, kiedy szeryf zdjął mu kajdanki i popchnął w stronę celi, zamykając za nim kratę.
– Masz prawo zachować milczenie, więc dobrze ci radzę, stul dziób. – Molina skrzywił się i jego dłoń powędrowała do szczęki. – Mamy jakiś lód?
– W kuchni. – Ursula zmrużyła oczy i wskazała na pomieszczenie pracownicze, gdzie szeryf udał się z nietęgą miną. – Umówić ci wizytę u dentysty?
– Nie, dzięki. Do okulisty też nie poszedłem. Dlaczego zachowujesz się jak moja matka?
– Jezu, chciałam tylko pomóc. – Panna Duarte trochę się zezłościła, bo chciała dobrze. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Bastym.
– k***a, chcę się widzieć z szeryfem, co tak trudno zrozumieć? Nie kumasz, jak do ciebie mówię po hiszpańsku, mam po francusku?!
Harmider w recepcji komisariatu był nie do zniesienia. Basty Castellano przejął dowodzenie, dłonią uspokajając strażnika, kiedy rozpoznał awanturującego się młodzieńca.
– Theo, o co chodzi? – zagadnął młodego Serratosa, który z nieuczesanymi włosami wyglądał na prawdziwie wściekłego.
– O to mi, k***a, chodzi! – Wyciągnął w stronę policjanta kartkę z wyklejonymi z gazety literami. Ktoś przysłał mu list z pogróżkami. – „Wynoś się z miasta na własnych nogach albo wyjedziesz nogami do przodu w czarnym worku” – przeczytał na głos, upewniając się, że wszyscy ich słyszą. – Ktoś musi za to odpowiedzieć.
– Od jak dawna to trwa? – Basty zaprosił go gestem do biurka dla petentów, postanawiając spisać raport. –Te pogróżki?
– Od jebanych trzech lat, Basty, dobrze o tym wiesz. Myślisz, że dlaczego mama i Vero musiały wyjechać z miasta?
– Bez obrazy, Theo, ale wracając tutaj wiedzieliście, na co się piszecie. – Ursula wtrąciła się do rozmowy, ale od razu tego pożałowała. Na twarzy Teodora pojawiła się prawdziwa furia, gdy ją zobaczył.
– Ty serio śmiesz mi spojrzeć w twarz i mówić mi takie rzeczy? Ty? – Theo odchylił głowę do tyłu i roześmiał się histerycznie. – Siedź cicho, Urs, nikt cię nie pytał o zdanie.
– Nie tym tonem, Theo, mówisz do funkcjonariusza policji – upomniał go Basty, czując, że traci cierpliwość.
– Rób, co ci każą, Theo, bo wylądujesz tu gdzie ja – krzyknął ze swojej celi Salvador, który zaszył się w kąciku, ale doskonale słyszał wszystko, co działo się na komisariacie.
– Nie no, naprawdę? Przyskrzyniliście Salvadora Sancheza? Co on wam zrobił? Zakłócał porządek swoim graniem na saksofonie? Co się w tym mieście odpierdala? – Serratos złapał się za głowę, kompletnie tego nie rozumiejąc.
– Napaść na funkcjonariusza, więc uważaj, Theo. Nie chcesz trafić do celi. – Ursula podparła się pod boki, by dodać sobie autorytetu.
– Nie chciałem też widzieć cię w łóżku z moim ojcem, a jednak ten widok wyrył mi się w pamięci jak tatuaż. – Serratos ze złością zacisnął szczupłe palce na krawędzi biurka. – Nie praw mi kazań, Ursulo. Skoro pieprzysz się z wszystkimi jak leci, nie stanowisz dla mnie żadnego autorytetu.
Dał się słyszeć huk, kiedy Ivan Molina wyszedł z kuchni, rzucając po drodze worek z lodem. Po chwili złapał Theo za kark, wbijając w niego palce i pchnął go na krzesło z groźną miną.
– Metody w policji Pueblo de Luz nie zmieniły się ani na jotę. Twój ojciec też lubił bić, nie? Co się tak wkurzasz, Ivan? No tak, zapomniałem, z tobą też Ursula sypiała, prawda? – warknął młodzieniec, rozcierając kark. – Powiedz mi, Ivan, jest tu w tym mieście kobieta, której nie przeleciałeś?
– Zamknij ryj, Theo, albo za chwilę wylądujesz w celi zamiast Sala. Jestem pobłażliwy tylko ze względu na Ulisesa. – Molina mówił poważnie. Tego wieczoru miał ochotę kogoś zamordować i bardzo musiał się kontrolować.
– Nie udawaj, w nosie miałeś mojego ojca, nie kiwnąłeś palcem, żeby oczyścić jego imię, a rzekomo był twoim mentorem. – Teodoro ze złością spojrzał tym razem na Basty’ego. – Zajmiesz się tym? Złapiesz ich? Ja sobie poradzę, ale nie pozwolę, żeby moja siostra i matka musiały to znosić. Vero płacze po nocach, boi się spać, bo Cyganie kręcą się nam pod oknami.
– To po kiego diabła się sprowadzaliście z powrotem? – Ivan zmarszczył nos, kompletnie tego nie rozumiejąc. – Wiedziałeś, że Cyganie was nie cierpią, a i tak tu wróciłeś?
– To mój dom, Ivan. Nie zamierzam uciekać.
– Zabawne, trzy lata temu nie oglądałeś się za siebie.
– Ivanie Molina, możesz mi wytłumaczyć, co ty wyprawiasz?
Na komisariat wparowała rozsierdzona Anita Vidal. Szeryf podparł się pod boki i odgiął głowę do tyłu, żałując, że nie pojechał od razu do dentysty, kiedy miał okazję.
– Cofam wcześniejsze pytanie. – Theo zaśmiał się kpiąco, a jego wzrok powędrował od Anity do Ivana. – Jednak jest taka kobieta odporna na twoje „wdzięki”.
– Sal, trzymasz się? – Anita podbiegła do krat celi i zwróciła się do przyjaciela, który próbował zgrywać twardziela, ale otoczenie kryminalistów nie było miłe. – Masz go natychmiast wypuścić, Ivan. Co on ci takiego zrobił?
– Ile masz czasu? Mogę wymieniać całą noc. To kwestia jego istnienia, Ani.
– Co ty jesteś, James Potter? Pogięło cię, Ivan? Nawet Felix i Ella nie są tak dziecinni jak ty! – Właścicielka baru wydmuchała głośno powietrze, sprawiając, że kilka pasm jej włosów uniosło się w powietrze. Była prawdziwie wściekła, a jednocześnie tak ładna, że Ivan miał ochotę sam sobie przyłożyć z plaskacza, żeby się otrzeźwić.
– Spędzi noc w areszcie, nic mu nie będzie. – Molina obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem do kuchni, po drodze podnosząc z podłogi worek z lodem i przykładając go do twarzy. Ursula chciała chyba powiedzieć, że to niehigieniczne, ale machnął tylko na nią ręką i wszedł do pomieszczenia pracowniczego. Anita podreptała za nim. – Nie masz pojęcia, co ten gnojek mi powiedział.
– Domyślam się. Wjechał tobie na ambicje, ty zarzuciłeś mu, że jest fajtłapą – stare dzieje, Ivan. Nie jesteście już w liceum. Dlaczego nie możecie ze sobą normalnie rozmawiać? Obu wam zależy na Vedzie.
– Szczerze? Gdyby zależało mu na Vedzie, wyjechałby stąd, zamiast mącić jej w głowie. – Molina oparł się plecami o kuchenny blat i wpatrzył się w ścianę, trzymając lód przy twarzy. Wcale go już nie bolało, robił to chyba tylko po to, by zająć czymś ręce. – Nie mogę uwierzyć, że stajesz po jego stronie.
– Ivan, znam cię. – Anita roześmiała się gorzko, załamując ręce nad uporem przyjaciela. – Musiałeś go porządnie sprowokować, skoro cię uderzył. To nie w jego stylu.
– Mówimy o facecie, który sypiał z mężatką i zrobił jej dziecko. Nie ma czegoś takiego jak „styl Sancheza”.
– Boże, Molina, jak ty mnie czasami wkurzasz! Zawsze potrafiłeś doprowadzić mnie do szewskiej pasji, ale teraz przechodzisz samego siebie. – Kobieta zacisnęła pięści, modląc się o cierpliwość. Prawdą było, że ona i Ivan w młodości byli bardzo podobni i często ze sobą rywalizowali. W dorosłym życiu udało im się znaleźć wspólny język, ale bywały takie momenty jak ten, kiedy po prostu miała ochotę trzepnąć go w tył głowy.
– Ja ciebie? To ty zawsze się wcinałaś w moje życie, chociaż cię o to nie prosiłem – warknął, ze złością wrzucając worek z lodem do zlewu, czemu towarzyszył hałas kruszonych kostek lodu. – Ani, naprawdę nie chcę ci powiedzieć o parę słów za dużo, więc wyjdź i skup się na przygotowaniach do urodzin Vala.
– Jak mam to zrobić, kiedy przymknąłeś jednego z uczniów ojca, który miał wystąpić?! – Właścicielka Czarnego Kota oddychała szybko, czując, że zaraz weźmie od niego klucze i sama wypuści Sala.
– Boże, kobieto, jak ty potrafisz tylko jęczeć. Co ten Basty w tobie widział?
– A co ma z tym wspólnego Basty? – Anita się zezłościła. Teraz wyglądała jak ta nastolatka, zbyt dumna, by nie przyjąć wyzwania na cmentarzu. – Typowy Ivan „Groźny” Molina – jak nie ma argumentów, zaczynają się wycieczki personalne. Chcesz, żebyśmy się przerzucali wyzwiskami związanymi z rozwodem? Też masz jeden na koncie, przypominam ci na wypadek, gdybyś nie wiedział.
– Nie mam na to czasu. – Ivan westchnął i wyminął ją w miejscu, zabierając swoje klucze i wychodząc z komisariatu. Po drodze rzucił jeszcze polecenia służbowe do ochroniarzy: – Sanchez ma zostać do rana, jak ktoś go wypuści przed czasem, wylatuje z pracy, jasne?
– Tak jest, szefie. – Jeden z policjantów niemal zasalutował, bojąc się reprymendy i odprowadził Ivana wzrokiem do wyjścia.
– A ty dokąd? Jeszcze nie skończyłam! – Anita jeszcze wymachiwała w jego stronę palcem, nie przejmując się, że Basty i spółka patrzą na nią jak na wariatkę.
– Do domu! – krzyknął ze złością, odwracając się i przez chwilę idąc tyłem. – Mam w mieszkaniu cholernego szczura i muszę go nauczyć, żeby nie sikał mi na panele!

***

Victoria nie odstępowała Javiera na krok, kiedy doktor Fernandez szył jego dłoń. Widok krwi nie był przyjemny, ale dzięki znieczuleniu i delikatności chirurga Magik nie miał się czego obawiać. Jego żona miała jednak nietęgą minę, uważała, że Javier ostatnio był dosyć nieostrożny i widziała, że coś go trapi.
– Wzywałeś mnie? – Jordan wszedł do zabiegowego, omiatając wzrokiem wszystkich zebranych. – Awantura domowa? – zapytał ironicznie, opierając się o blat z umywalką i patrząc uważnie, jak Aldo dokonuje swojej magii.
– Serio, on tu pracuje? – Reverte, który miał okazję poznać już młodego stażystę, jęknął cicho i zwrócił się do lekarza. – To jakaś ukryta kamera?
– Nic podobnego. Może się to wydać dziwne, ale to mój najzdolniejszy uczeń – oznajmił Osvaldo, z lekkim śmiechem obserwując krzywą minę pacjenta.
– Jestem twoim jedynym uczniem – przypomniał mu Jordan i przysunął sobie stołek, by usiąść przy chirurgu i widzieć z bliska, jak zakłada szwy. – Dlaczego nie używasz szwu ciągłego? Jest szybszy.
– Ale mniej dokładny. Szanuję czas pana Reverte, ale bardziej chciałbym postawić na estetykę – wyjaśnił Aldo, głową wskazując na ranę, by Jordan nieco się przybliżył i mógł obserwować.
– Czyli innymi słowy, nie ufa ci. – Jordan przełożył na ludzki język, zwracając się do Magika, który drugą ręką ściskał dłoń swojej żony. – Jak nie będziesz uważał i przerwiesz szew ciągły, powoduje to całkowite rozwarcie brzegów rany. Aldo uważa chyba, że jesteś ryzykantem, więc wybrał dłuższą ale bezpieczniejszą opcję ze szwem pojedynczym.
– Cóż, pan Reverte jest zapracowanym człowiekiem. Wolimy nie ryzykować, że wróci od razu do pracy i chwyci za nóż. – Aldo powiedział to takim tonem, jakby nakazywał mężczyźnie odpoczynek. Czuł jednak, że właściciel Gry Anioła nie był skory do słuchania zaleceń lekarza, więc wolał dmuchać na zimne.
– Zabrzmiało złowieszczo. On jest właścicielem restauracji a nie rzeźnikiem. – Jordan skrzywił się, a jego prawa dłoń bezwiednie zaczęła naśladować ruchy Alda, co nie uszło uwadze Victorii.
– Ktoś mnie przedstawi? – zapytała w końcu kobieta, czując się jakby pojawiła się na imprezie bez zaproszenia. Blady Magik szybko zreflektował.
– Wybacz, kochanie. Jordan to krewny twojego szefa, burmistrza Barosso. – Przypomniał sobie, że spotkał Jordana tylko raz i nie zapałał do niego sympatią.
– Jeszcze nigdy nie zostałem w ten sposób przedstawiony. – Jordi się skrzywił i kiwnął lekko głową pani Reverte na powitanie.
– A jak cię zwykle przedstawiają?
– „Wkurzający syn Fabiana” – oznajmił, co sprawiło, że Aldo lekko zachichotał, czym zwrócił na siebie uwagę Jordana. Ponownie skupił wzrok na ranie. – Teraz to się popisujesz. Pojedynczy szew materacowy poziomy z dodatkową pętlą? Osvaldo ma bzika na punkcie blizn, a tak będzie najestetyczniej. Gość wie co robi, taki szew nie zagłębia się w tkankę i blizna jest mało widoczna.
– Tak sobie teraz myślę. – Magik oparł głowę o oparcie i zastanowił się nad tym głęboko. – Czy to normalne, że ordynator szpitala zaszywa takie rany?
– Tak, jeśli pacjent jest ważnym przedsiębiorcą, a lekarz jest jednym z najlepszych chirurgów plastycznych w kraju. – Fernandez uśmiechnął się serdecznie. Znał się na swoim fachu i wiedział, że jest świetny. – Poza tym dobrze jest czasem oderwać się od biurka i sterty dokumentów.
– Albo od powiększania biustów – dodał Guzman i ziewnął szeroko. – Potrzebujesz mnie tu jeszcze? Jak nie chcesz blizny, to jeszcze trochę ci to zajmie, a ja nie mam całego wieczoru.
– Wybacz, Jordan, że zabieram ci twój cenny czas, ale myślałem, że wróciłeś na staż, bo chcesz się czegoś nauczyć. – Aldo rzucił pacjentowi i jego żonie znaczące spojrzenie w stylu „co za dzieciak”.
– Właściwie to nie obraziłbym się, gdyby pan doktor się trochę streścił. Chciałbym wrócić do pracy, Paco został sam z Violettą Conde, nie chcę go tym obarczać. – Magik szybko pożałował swoich słów, bo Victoria ścisnęła jego wolną zdrową dłoń.
– Słyszałeś, co doktor mówił? Masz się nie przemęczać i nie wolno ci nadwerężać dłoni.
– Nie zamierzam nadwerężać, po prostu…
– Bez dyskusji, Javi. – Jasnowłosa spojrzała na męża takim wzrokiem, że nawet jeśli chciał oponować, wolał to przemilczeć.
Osvaldo zaśmiał się cicho pod nosem i westchnął.
– Ostatnio właśnie o tym rozmawiałem z przyjaciółką – podzielił się swoją hipotezą, nie przerywając profesjonalnego szycia rany. Tęsknił za takimi zwykłymi rozmowami z pacjentami. Szycie go odprężało. – Związek bez kłótni nie ma najmniejszego sensu. O miłości można mówić tylko wtedy, kiedy jest ta pasja i chęć do nawrzucania sobie nawzajem. Państwo chyba nie są długo po ślubie, prawda?
– W lutym będzie rok – przyznał Javier, z miłością zerkając na Victorię. Niewątpliwie był to bardzo trudny rok dla nich obojga.
– To piękne, że nie tracą państwo tej namiętności. Kłótnie dodają tylko pikanterii w związku. Prawda, Jordan? – zwrócił się do nastolatka, który prychnął po jego słowach.
– Gdyby szczęście w związku liczone było na podstawie kłótni, to moi rodzice uchodziliby za największą parę kochanków wszech czasów. Chociaż czy ja wiem? Żeby się kłócić, trzeba najpierw ze sobą rozmawiać.
Osvaldo bez skrępowania się roześmiał, bo doskonale znał zarówno Fabiana i Silvię i dla nikogo nie było tajemnicą, że ta dwójka nie była parą zakochanych gołąbków.
– Mogę już iść? – Jordi mruknął od niechcenia, ale jego dłoń nadal zapamiętywała każdy ruch Osvalda.
– Wybacz, że cię tak nudzę.
– Nie o to chodzi, po prostu mam napięty grafik. – Guzman wywrócił oczami, bo wcale nie chodziło o to, że nie był zainteresowany, ale ze szkołą, zajęciami pozalekcyjnymi i stażem w szpitalu, miał niewiele czasu na sen.
– Dzisiaj się spóźniłeś, a wiem, że nie było żadnych treningów po szkole. – Osvaldo podejrzliwie łypnął na podopiecznego spode łba. Silvia prosiła go, żeby miał oko na jej syna i zamierzał usłuchać, bo również węszył drugie dno w powrocie nastolatka na staż.
– Muszę się spowiadać z tego, co robię po szkole? – Guzman westchnął, doskonale wiedząc, że matka ma uszy i oczy wszędzie. – Była licytacja, odbębniłem dodatkową godzinę z Santillaną, to straszna nudziara. Zadowolony? – Wytłumaczył się, czując się jakby stał na dywaniku u dyrektora.
– Z Juliettą Santillaną? – Osvaldo podniósł zdumiony wzrok na nastolatka, odrobinę za mocno szarpiąc szwy, ale Javier nic nie poczuł dzięki znieczuleniu. – Co ty z nią robiłeś?
– Masz jakieś kosmate myśli? Czy ja ci wyglądam, jakbym romansował z nauczycielką? Mam swoje zasady, Aldo. – Jordan poczuł się dotknięty, że kolejna osoba insynuuje jakoby był jakimś zboczeńcem. – To ta licytacja na parafię – kopaliśmy piłkę i obgadywaliśmy ojca. Sam wiesz, jak jest. – Jordan zerknął na Javiera i Victorię, którzy nie rozumieli z tej rozmowy nic a nic i wytłumaczył: – Mój ojciec sypiał z nauczycielką historii. Stare dzieje.
– To ty o tym wiesz? – Osvaldo był blady jak ściana, ręce lekko mu zadrżały przy dłoni pacjenta.
– Jasne, że wiem. Nie jestem głupi, wbrew temu co mi wszyscy wmawiali od dziecka. – Muszę już iść. Mam jeszcze innych pacjentów, wiesz?
– Tak? – Aldo ochłonął po pierwszym szoku jakim była informacja, że syn przyjaciela wie o romansie Fabiana z Juliettą. Na twarz przywołał lekki uśmiech. – Powiedz lepiej, że idziesz pograć w karty z Izanem Pereirą, a nie ściemniasz.
– Hej, gnojek zabrał mi najlepszych wojowników. Próbuję się odkuć, to kwestia honoru. – Guzman wstał z miejsca i odstawił obrotowy stołek w kąt. Raz jeszcze zerknął na ranę Javiera. – Idę – oznajmił, ale zapatrzył się odrobinę zbyt długo.
– Idź, idź. I nie siedź u Izana za długo, ma jutro badania kontrolne, powinien się wyspać. – Pouczył go Aldo i pożegnał wzrokiem. Kiedy Guzman zniknął w swoim białym kitlu z pluszową pandą przy kołnierzu, zaśmiał się lekko pod nosem.
– Uprawiacie w szpitalu hazard? – Javier odwrócił głowę, żeby nie patrzeć na igłę zatapiającą się w jego skórze. Wzrok skupił na swojej pięknej żonie, która skutecznie odwracała jego uwagę.
– Nic podobnego. Izan jest naszym wieloletnim pacjentem na oddziale pediatrycznym. Właśnie przeszedł przeszczep nerki, ale musimy wykonać szereg testów, by go wypisać. Biedaczek nudzi się tutaj, nie ma wielu dzieci w jego wieku, a jeśli już jakieś się pojawiają, to szybko stąd wychodzą. To oczywiście świetnie, nie chcemy mieć tu zbyt wielu chorych dzieci, ale Izan nie ma tutaj przyjaciół. Jordan dotrzymuje mu czasem towarzystwa po godzinach stażu. Grają w jakieś dziwne karty z japońskimi wojownikami. Nie wiem, nie znam się na tym. Sam mam dwie córeczki.
Victoria spięła się lekko i Javier poczuł jak jej dłoń zaciska się na jego zdrowej ręce. Magik dobrze wiedział, że Aldo nie robi tego umyślnie, nie mógł przecież wiedzieć, że wzmianka o dzieciach jest bolesna. Uścisk zelżał, kiedy Victoria odetchnęła głęboko kilka razy. Doktor był miły, nie wypadało robić scen w szpitalu, kiedy on starał się, jak mógł, by poskładać Javiera do kupy.
– W jakim są wieku? – zapytała z grzeczności. Nie cierpiała small talk, ale niezręczna cisza byłaby jeszcze gorsza.
– Chanelle ma siedem, a Deisy skończyła sześć. – Aldo miał szeroki uśmiech na twarzy, kiedy opowiadał o rodzinie. – Obie to niezłe bajerantki. Chanelle chce zostać lekarką, ale ostatnio stwierdziła, że weterynarze są lepsi, bo mogą do woli głaskać zwierzaki. A Deisy od niedawna nosi okulary i zgrywa mądralę. Myślałem, że mając córki nie będę się musiał chociaż martwić o zajęcia po szkole. Obie chodzą na balet, ale Deisy ostatnio wkręciła się w sporty i teraz błaga mnie o lekcje łucznictwa.
– Ciekawy wybór – stwierdził Javier, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
– I nie ma tu mowy o zbiegu okoliczności, jak się pan zapewne domyśla. – Fernandez zachichotał, kręcąc głową, bo w gruncie rzeczy on też był wdzięczny Łucznikowi Światła za uratowanie córki. – Deisy jest zapatrzona w El Arquero de Luz, nad łóżkiem powiesiła nawet jego portret pamięciowy z gazety. Czyli na ścianie wisi u niej twarz w czarnej kominiarce, wyobrażają to sobie państwo? Myślałem, że tę fazę mam za sobą. Kiedy mój syn dorastał, suszył mi głowę o dołączenie do łuczniczej drużyny, ale potem stracił zapał i postawił na piłkę nożną. Całe szczęście, bo to dużo tańsza opcja dla rodzica.
– Hmm ciekawe. – Magik uniósł jedną brew i spojrzał na żonę, która jednak miała nieodgadniony wyraz twarzy.
Fernandez dokonał ostatniego wiązania i odłożył sprzęt na bok.
– Gotowe. Jest pan cały i zdrowy. Żadnego zakażenia. Szwy powinny się wchłonąć, ale na wszelki wypadek proszę się do mnie zgłosić. Chciałbym mieć pewność, że wszystko goi się prawidłowo. Czasami się zdarza, że fragmenty szwów odpadają same zamiast się rozpuścić, ale mogą się też wrosnąć. Nie spodziewam się, żeby to miało miejsce, byłem wyjątkowo dokładny. Ale nie zaszkodzi obserwować. – Ordynator zdjął rękawiczki i wyrzucił je do specjalnego kosza na odpady medyczne. – Proszę chwilę odpocząć, pielęgniarka przyniesie państwu dokumenty.

***

Drżącą dłonią próbował zapiąć guziki od koszuli. To trwało zbyt długo. Joaquin Villanueva nigdy nie był oazą spokoju czy cierpliwości. Przeklął pod nosem i kontynuował, próbując powstrzymać dygotanie. Nie było to łatwe i chyba czas przyjąć do wiadomości, że nie odzyska już pełnej sprawności. Był zbyt dumny, by skorzystać z porad lekarzy, a doktora Sergia Sotomayora mógłby odwiedzić, ale tylko w kostnicy. Nie cierpiał go i nie było to żadną tajemnicą. Miałby teraz prosić go o pomoc i się przed nim płaszczyć? Niedoczekanie. Pukanie do drzwi jego pokoju w pensjonacie El Tesoro sprawiło, że tylko bardziej się zirytował, bo już prawie udało mu się zapiąć ostatni guzik. Postanowił zignorować natrętnego gościa i skupić się na swojej koszuli, ale tym razem ktoś już wyraźnie się dobijał.
– Czego, k***a?! – Krzyknął, mając nadzieję, że osoba po drugiej stronie doskonale go słyszy.
Ze złością chwycił laskę i podszedł do drzwi na tyle szybko, na ile pozwalało mu nie do końca sprawne ciało i otworzył je zamaszystym gestem z wściekłością wymalowaną na twarzy. Ariana Santiago była chyba ostatnią osobą, której się spodziewał. Zmarszczył brwi.
– Czego? – zapytał, wychylając głowę przez drzwi i rozglądając się wokół, czy aby na pewno przyszła sama. Jego chora wyobraźnia podpowiadała mu, że to jakiś spisek i bibliotekarka przyprowadziła do niego rehabilitanta, swojego ex chłopaka Sotomayora. Nic jednak bardziej mylnego. Niby po co miała to robić? Nie lubiła nawet szefa Templariuszy i nie interesowało jej jego zdrowie, więc o co mogło jej chodzić?
Dziewczyna bez słowa wcisnęła mu wyrwaną stronę z lokalnej gazety. Trochę zabolało, kiedy dźgnęła go w pierś, ale nie dał tego po sobie poznać. Ciekawość zwyciężyła – rozprostował papier i skupił się na treści artykułu. Była to relacja z jego ostatniego spotkania z wyborcami w Valle de Sombras. Kampania wyborcza trwała w najlepsze, a on nie zamierzał marnować czasu. Musiał dostać się do rady miasta. Dziennikarz, który napisał artykuł cytował wypowiedzi Joaquina i wspominał o kilku obietnicach wyborczych. Villanueva nadal nie rozumiał, o co chodzi.
– Skargi i zażalenia można kierować do mojego sztabu – poinformował ją od niechcenia. – Przecież i tak nie możesz głosować, prawda?
– Nawet gdybym mogła, w życiu bym na ciebie nie zagłosowała. – Ariana postanowiła wyrazić się w tej sprawie jasno. – Bardziej interesuje mnie twój „sztab wyborczy”. – Z jawną kpiną wypowiedziała ostatnie słowa i wpatrzyła się w niego, ciskając gromy z oczy. – Lucas ci to napisał.
– Co? – Szef Templariuszy nie był w stanie połączyć faktów.
– To twoje exposé – wytłumaczyła, pukając w kartkę papieru, jakby chciała podkreślić, o co jej chodzi. – To twoje dramatyczne przemówienie do ludu, twój manifest wyborczy. – Santiago oddychała ciężko, czując się zmęczona tą gonitwą myśli, która towarzyszyła jej od kiedy przeczytała artykuł w gazecie. – Co to ma być, jakiś nowy rodzaj tortur? Najpierw go uprowadzasz i trzymasz Bóg wie gdzie, robiąc mu Bóg wie co, a teraz każesz mu prowadzić swoją kampanię i pisać przemówienia? Do reszty zwariowałeś?
– Po pierwsze, gringa, nikogo nie uprowadziłem…
– Nie nazywaj mnie tak – warknęła, omiatając jego sylwetkę chłodnym spojrzeniem. Tylko Hugowi uchodziło na sucho używanie tego sformułowania w stosunku do jej osoby. – I nie ściemniaj. Wiem dobrze, że Templariusze porwali Luke’a, nigdy nie wyjechał do Waszyngtonu. Hugo wszystko mi powiedział.
– Naprawdę? No to Hugo albo nie zna faktów albo cię okłamał. – Joaquin ze złością cofnął się w głąb pokoju. Był trochę zły, kiedy zauważył, że dziewczyna wchodzi za nim i zatrzaskuje drzwi. – Lucasa porwali Los Zetas, ale to prawda, był przez jakiś czas pod naszą kuratelą. Nic mu nie jest, jeśli o to się martwisz.
– Jakoś ci nie wierzę. Nie jesteś znany ze swojej prawdomówności. – Ariana cała trzęsła się ze złości. Zadzieranie z szefem kartelu narkotykowego nie było mądre, ale w tej chwili Villanueva był w dosyć opłakanym stanie i nie był w stanie jej przestraszyć. – To co robisz jest po prostu obrzydliwe. Jak możesz zmuszać go do tego, żeby pisał dla ciebie takie teksty?
– Nikt nikogo do niczego nie zmusza. – Villanueva powrócił do zapinania ostatniego guzika i zerknął z irytacją w lustro, w którym widział odbicie wzburzonej bibliotekarki. – Harcerzyk jest dorosły, a że jest też cholernie mądry, to tylko z korzyścią dla mnie.
– Nikt nie uwierzy w te bzdury. – Ariana zaśmiała się kpiąco, choć tak naprawdę nie miała przekonania. – Jesteś przestępcą, a nie typem, który praktykuje obywatelskie nieposłuszeństwo. Jest różnica.
– Praktykuje co?
– W swoim przemówieniu cytowałeś Henry’ego Davida Thoreau… nawet nie przeczytałeś tego, co Luke podstawił ci pod nos? – Santiago nie mogła w to uwierzyć. Od chwili, kiedy przeczytała artykuł, była pewna, kto jest autorem słów wypowiedzianych przez Joaquina. Hernandez był przewodniczącym samorządu, kiedy chodzili do liceum oraz udzielał się w kółku dyskusyjnym małego ONZ. Umiał przemawiać, był oczytany, czego nie można było raczej powiedzieć o Villanuevie.
– Cytowałem kogo?
– Szkoda mojego czasu. – Dziewczyna wywróciła oczami. – Gdzie on jest? I nie chcę słyszeć „jest bezpieczny”, „ma się dobrze”, „nie musisz się tym martwić”. Chcę go zobaczyć i upewnić się, że jest cały i zdrowy. Zaprowadź mnie do niego.
– Uważaj, czego sobie życzysz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:29:52 05-02-24    Temat postu:

cz. 2

Walki w klatce u Hrabiego stały się jego rutyną, jego sposobem na radzenie sobie ze stresem. Nie chodziło już tylko o przetrwanie, a raczej o znalezienie sensu w tym wszystkim, co przeżył, co zrobił, co się wokół niego działo. Im więcej gąb obijał na ringu, tym lepiej się czuł, ale tylko na chwilę. Po walce znów wracało uczucie dojmującej pustki, którego nie mógł wypełnić absolutnie niczym. Poza tym nawet nie miał czym.
Tego wieczoru, kiedy kładł na łopatki jednego z ludzi Hrabiego, a sędzia odliczał sekundy, by móc ogłosić jego zwycięstwo, Lucas Hernandez oddychał miarowo i spokojnie. Patrzył na zakrwawionego faceta, który był chyba półprzytomny, ale żywy, i nie odczuwał zupełnie nic. Ale właśnie tego wieczoru po raz pierwszy od dawna coś poczuł i nie wiedział, czy to przyjemne uczucie. Zobaczyć znajomą twarz w tłumie nie było trudno – wśród oprychów i obleśnych facetów, wymachujących plikami banknotów, Ariana z przestraszoną miną i rozwianymi włosami bardzo się wyróżniała. Coś wielkiego i oślizgłego opadło mu na dno żołądka, kiedy ją ujrzał. Nie widział jej od pięciu miesięcy, nie licząc kilku fotografii, które pokazał mu kiedyś Joaquin, chcąc go zmanipulować. Wolał nie ryzykować zbliżenia się do niej. Zresztą i tak nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Kiedy miał wyjechać do Waszyngtonu tuż po swoich urodzinach na początku lipca, już sobie wszystko wyjaśnili. Ona nie chciała z nim być, nie chciała wracać do Stanów. Miała nowe życie, a on tylko przypominał jej o starym. Wyszło na dobre, bo w tej chwili Luke był wrakiem człowieka i nikogo nie chciał obarczać takim brzemieniem. Między innymi dlatego wyprowadził się od Javiera i Victorii.
– Po jaką cholerę ją tu przyprowadziłeś, Wacky? – Zezłościł się, kiedy wchodził do szatni, a zanim dreptał powoli Joaquin podpierający się o lasce i jego przerażona była dziewczyna. – Gdzie ty masz głowę?
– Nie krzycz, ja go poprosiłam. – Ariana poczuła, że to odpowiednia chwila, żeby się odezwać.
Joaquin wyczuł, że na niego czas. Wycofał się, zamykając drzwi do szatni i zostawiając ich samych w niezręcznej ciszy. Luke usiadł, a jego kolano zaczęło samo z siebie nerwowo poskakiwać. Już chyba nigdy nie pozbędzie się tego tiku. Nie patrzył na Arianę, mimo że bardzo go kusiło. Ale wiedział, że jeśli to zrobi, ona dostrzeże w jego oczach wszystko to, co zrobił, czym się stał. Nie mógł na to pozwolić, za bardzo się bał.
– Co on ci zrobił, Luke? – zapytała cicho, ale czuł, że nie tak chciała zacząć tę rozmowę. – Dlaczego to robisz? Jeśli cię zmusza…
– Joaquin do niczego mnie nie zmusza. – Hernandez wreszcie skupił się i spojrzał jej w twarz. Malowało się na niej prawdziwe przerażenie, ale sam nie wiedział, czy to otoczenie klatek, brudna szatnia, w której „wojownicy” zmywali z siebie krew przeciwników czy może widok jego bezwzględności podczas walki. Nie miał litości dla swojego oponenta. Co prawda nie zabił go, to zdarzyło mu się tylko raz, ale i tak nie było to nic, czym można by się pochwalić. – Robię to, bo chcę. Potrzebuję tego.
– Dlaczego?
– Muszę znaleźć Odina.
– Myślisz, że szef Los Zetas wkroczy sobie pewnego dnia do klatki i stanie z tobą oko w oko? – Santiago nie wytrzymała i zakpiła z niego, bo jego słowa brzmiały irracjonalnie. Nie rozumiała tego i nie chciała zrozumieć. Jej wzrok powędrował do jego ramion i zgięć w łokciach. Siniaki już się pogoiły, ale blizny pozostały. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, jak sobie z nim poczynali Templariusze. – To oni ci to zrobili? Dlaczego im pomagasz, oni mają cię gdzieś. Joaquin pozwoliłby ci umrzeć!
– Ale tego nie zrobił. – Luke wzruszył ramionami. Jego związek z Villanuevą był dużo bardziej skomplikowany i nie sposób go było tak po prostu zdefiniować. Nie byli przyjaciółmi, nie byli tez wrogami. W tej chwili byli sprzymierzeńcami ze wspólnym wrogiem. – Nie powinnaś tu przychodzić.
Poczuł jak siada koło niego i kładzie mu dłoń na kolanie, by uspokoić drżenie. Nie była głupia, wiedziała, co to takiego syndrom odstawienia i jak bardzo musiało to być trudne dla Lucasa. Tym bardziej trudne, że był kompletnie sam. Domyśliła się, że Javier na pewno już o wszystkim wiedział. Magik był najljalniejszym przyjacielem, jakiego można sobie wyobrazić. Przeszedłby naokoło całą kulę ziemską, by znaleźć Harcerzyka i na pewno doskonale zdawał sobie z wszystkiego sprawę. Ale zbyt dobrze znała Luke’a, by wiedzieć, że wolał być sam, niż obarczać przyjaciela swoimi problemami. Ariana mogła nie rozumieć, dlaczego Luke się ukrywa i dlaczego współpracuje z kartelem, ale przynajmniej musiała to uszanować. Mieszkając przez ponad rok w Meksyku już dawno musiała przyznać, że ta okolica rządziła się swoimi prawami.
– Co mnie zdradziło? – zapytał Hernandez po dłuższej chwili, jakby sam nie mógł już wytrzymać tej kłującej w uszy bolesnej ciszy, podczas której miał wrażenie, że jest oceniany przez byłą dziewczynę. Widziała w nim potwora, czuł to. I nie była wcale daleka od prawdy. – Skąd wiedziałaś, że jestem w Meksyku? Nie spodziewam się, że Wacky sam by cię poinformował.
– Jego ostatnie wystąpienie wyborcze – wyjaśniła, obserwując jego kolano, które nadal podrygiwało, mimo, że próbowała je uspokoić. Czuła się bezsilna, nie wiedziała, co robić w takich przypadkach. – „Nade wszystko powinniśmy być ludźmi, dopiero zaś potem obywatelami.” Henry David Thoreau. Joaquin raczej nie wygląda na takiego, co czytuje filozoficzne pisma amerykańskich transcendentalistów, prawda?
– Cóż, właściwie to mało czyta. – Luke dodał trochę złośliwym tonem. – Wróciłem do starych lektur. W mieszkaniu, które przygotowali dla mnie Victoria i Javier, jest całkiem spora biblioteczka. I tak nie mam zbyt wiele do roboty.
– Dlaczego się nie ujawnisz? Ludzie nadal myślą, że jesteś w Waszyngtonie.
– Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem, Diaz będzie zadawał niewygodne pytania, a Los Zetas dowiedzą się, że kartel mnie wypuścił. Wolimy mieć element zaskoczenia. Magik poinformował Oscara, że jestem bezpieczny, prosiłem go o to. Skontaktowałem się też z dziadkiem Samuelem i powiadomiłem go o moich planach zostania na dłużej. Nie był zachwycony, ale rozumie, że muszę to zrobić sam. Skoro już jestem tak blisko, mogę równie dobrze rozpracować kolejny kartel.
– Twój dziadek się zgodził? Przecież on jest…
– Twardym sukinsynem, wiem. Jest wrzodem na tyłku, ale wie też, że FBI nie kiwnie palcem, by mi pomóc. Po pierwsze nie może, a po drugie – sami mnie w to wkopali. To będzie afera na grubszą skalę.
– Jak się z tego wytłumaczysz?
– To plan na później, teraz wolę o tym nie myśleć. – Luke zerknął na swoje kolano i dłoń Ariany, całą siłą woli próbując skupić się, by przestać zachowywać się jak ćpun na głodzie. Miał nadzieję, że nie widziała, jak bardzo był teraz żałosny.

***

Urodziny ojca zawsze były nostalgicznym wydarzeniem. Anita i Valentina wolały skupić się na radości i wielu dobrych wspomnieniach, ale czasem umysły same nasuwały negatywne myśli i przypominały sobie, że los okrutnie zabrał im Vala zbyt szybko. Wszyscy, którzy znali i kochali nauczyciela muzyki, a takich nie brakowało, zobowiązali się pomóc przy organizacji wydarzenia upamiętniającego zmarłego, także sześćdziesiąta piąta rocznica jego urodzin miała być niezapomniana. Anita Vidal specjalnie w środowe popołudnie zamknęła bar na kilka godzin, by razem z rodziną i przyjaciółmi mogli w spokoju przejrzeć rzeczy ojca i wybrać odpowiednie utwory do zaprezentowania szerszej publiczności. Zastanawiali się też nad zaaranżowaniem miejsc na sali w El Gato Negro. Obecny układ ze stolikami musiał ulec zmianie – spodziewano się mnóstwa gości i nie sposób byłoby ich w ten sposób pomieścić. Do przestawiania krzeseł i stolików Tina Vidal zaprzęgła Carlosa i Oscara.
– To chyba trochę okrutne, nie uważasz? – Felix zwrócił się szeptem do ciotki, która wydawała się być niezrażona zmęczeniem obu panów.
Castellano wiedział, że Carlos od lat wzdychał do jego ciotki, ale jakoś do tej pory Jimenez nie miał szczęścia w tym jednostronnym uczuciu. Tina nic sobie z tego nie robiła, wręcz powiedziała mu wprost, że nic z tego nie będzie, ale nie zamierzała rezygnować z dodatkowych rąk do pracy, kiedy sierżant Jimenez tak chętnie garnął się do pomocy.
– O co ci chodzi? Chcieli pomóc. – Tina wzruszyła ramionami i zagwizdała na dwóch osobników. – Nie guzdrajcie się z tym tak, ma być gotowe na jutrzejszy wieczór!
Jak gdyby nigdy nic wróciła do przeglądania starych pudeł, które przyniosła do baru Anita. Znajdowały się tam stare albumy ze zdjęciami, kasety oraz teksty piosenek. Niektórym łezka zakręciła się w oku.
– Szkoda, że pani Angelici z nami nie ma. Spodobałoby jej się to. – Anita uśmiechnęła się na widok kilku zdjęć przedstawiających jej ojca i panią Pascal w młodości. Przyjaźnili się praktycznie od dziecka i gdyby Angelica żyła, na pewno zrobiłaby furorę na imprezie, opowiadając najróżniejsze historie z czasów ich świetności.
– Chciałaby, żebyśmy urządzili bibę stulecia. – Salvador zaśmiał się, zaglądając Anicie przez ramię, z nostalgią wpatrując się w stare fotografie. – Angelica to była żyleta – stwierdził na widok pani Pascal w stroju kąpielowym, gdzie mogła mieć niewiele ponad dwadzieścia lat.
– Atrakcyjna z niej babka. – Właścicielka baru schowała zdjęcia i wyciągała kolejne skarby, podczas gdy pozostali bliscy znajomi Vala już planowali oprawę muzyczną.
– Znałaś mojego dziadka? – Felix zwrócił się nieśmiało do Lidii, która zaoferowała, że z chęcią pomoże przy organizacji.
Dziewczyny ze szkoły zobowiązały się zająć dekoracjami – wycinały z papieru ozdoby i obwieszały nimi bar, przeplatając kolorowymi światełkami, by nadać lokalowi niepowtarzalnego nastroju. Większość młodzieży znała Vala, był również ich nauczycielem muzyki. Choć byli młodzi, kiedy Vidal umarł, to na każdym z nich wywarł jakieś wrażenie.
– Poznałam go – przyznała Montes, mrużąc oczy, jakby wytężała pamięć. – Kiedy moja mama jeszcze żyła, ciotka Esmeralda czasem nas odwiedzała. Twój dziadek przychodził z nią, był bardzo miły i przynosił mi smakołyki. Pamiętam, że pierwszy raz spróbowałam czekolady właśnie od niego.
– Dziadek napisał mnóstwo piosenek dla Esmeraldy – zauważył Felix, kartkując stare zapiski Valentina.
Stronice były pożółkłe i wyblakle, zwykle pisane odręcznie, ale zdarzały się też maszynopisy. Jordan porządkujący pudło kawałek dalej prychnął po tych słowach, czym tylko zirytował Felixa.
– Jak chcesz coś powiedzieć, to powiedz, a nie mi tu prychasz. – Castellano zacisnął bezwiednie dłoń na tekstach piosenek, które już kiedyś wpadły mu w ręce, kiedy przygotowywali wspólnie festiwal romsko-meksykański na Dzień Założyciela.
– Wybacz, po prostu to przecież jasne, że te piosenki nie są dla Esme. – Guzman wzruszył ramionami, nie rozumiejąc, dlaczego musi to tłumaczyć przyjacielowi.
– Dla babci Felicii nie pisałby utworów w cygańskim stylu. – W głosie Castellano dało się wyczuć pewną siebie nutę.
Jordan uśmiechnął się i protekcjonalnym gestem poklepał Felixa po ramieniu. Kilka par oczu zerknęło na nich z ciekawością.
– Przepraszam. – Jordi przeprosił za swój kpiący uśmieszek. – Ale jesteś taki naiwny, że to nawet urocze. Ty nadal wierzysz, że twój dziadek kochał w życiu tylko twoją babcię?
– Nie nabijaj się z niego, nie jego wina, że o miłości ma pojęcie jak szóstoklasista. – Valentina Vidal chciała chyba stanąć w obronie siostrzeńca, ale tylko bardziej go upokorzyła w oczach dziewczyny, która mu się podobała, a która stała tuż obok. Felix spłonął rumieńcem, rzucając wylęknione spojrzenie Lidii, która jednak miała to gdzieś, zbyt zaaferowana analizą kilku tekstów piosenek i zastanawiając się, czy mogą być o Esmeraldzie Montes.
– Valentin był niezłym amantem – przypomniał wszystkim Salvador na wypadek, gdyby o tym zapomnieli. – Chłopak z gitarą zawsze był w modzie.
– Nie pogrążaj się, Sanchez. – Ivan Molina zagrzmiał nad nimi wszystkimi, przekraczając próg baru i stawiając na jednym ze stolików wielki karton ze sprzętem do imprezy. Huk sprawił, że kilka osób podskoczyło w miejscu. – Jeśli porównujesz siebie do Valentina, to jesteś żałosny. Val miał zawsze przy sobie łańcuszek dziewczyn, a ty się jąkałeś jak tylko niechcący jakaś laska otarła się o ciebie łokciem.
– Ivan, nie bądź złośliwy. – Anita skarciła przyjaciela wzrokiem, a Molina poczuł satysfakcję na widok lekko zaróżowionych ze złości policzków zdobywcy Grammy. Noc w areszcie może dobrze mu zrobiła.
– Jeśli już ktoś przypomina tutaj Valentina… – kontynuował Ivan, ale nie dokończył i nikt nie dowiedział się, kogo tak naprawdę miał na myśli, bo tym razem do Salvador z niego zakpił, wchodząc mu w słowo.
– Może ty? Ha! O muzyce nie masz bladego pojęcia. – Uśmieszek zwycięstwa pojawił się na twarzy muzyka, kiedy stwierdzał ten fakt. Miał jednak pewną przewagę nad szeryfem.
– A kto mówi o muzyce?
– Ivan subtelnie chciał się pochwalić, ile lasek zaliczył w liceum – poinformowała wszystkich Valentina, a kiedy siostra trzepnęła ją w dłoń, by zważała na słowa w obecności młodzieży, podniosła wzrok znad tekstów piosenek i spojrzała po wszystkich, nie rozumiejąc, co powiedziała nie tak. – No przecież mówię prawdę.
– Ivan, miałeś dużo dziewczyn? – Veda przysiadła po turecku w kącie baru i głaskała Mozarta, któremu Valentina przygotowała małe legowisko. Nastolatka wpatrzyła się w policjanta wielkimi oczami. Zabrał ją do baru, by pobyła trochę wśród ludzi i pomogła w oprawie muzycznej, ale nie spodziewał się, że doprowadzi tym do niezręcznych konwersacji. No i nie wiedział, że Salvador będzie miał czelność się tu pojawić po tym, jak spędził noc w celi.
– Trochę ich było. – Molina podrapał się po głowie, nie chcąc wchodzić w szczegóły. – I nie potrzebowałem gitary, żeby zgadzały się pójść na randkę – dodał złośliwym tonem i z łatwością można było wywnioskować, do kogo kieruje te słowa.
– No pewnie, miałeś inne argumenty. – Sal zacisnął jedną pięść, bardzo żałując, że nie może raz jeszcze przywalić szeryfowi za te wszystkie lata zniewag, których doświadczył z jego strony.
– Jakie argumenty, Ivan? Zaciągałeś dziewczyny do łóżka podstępem i manipulacją? – Veda wprawiła wszystkich w osłupienie tym pytaniem. Ivan poczuł, że ta rozmowa zeszła na tory, na które nie powinna.
– Nie! – Zaprzeczył gwałtownie i jednocześnie trochę się oburzył. To nie jego wina, że był w szkole popularny. – Coś ty jej naopowiadał? – zwrócił się do Jordana, który miał skonsternowaną minę, że znów mu się obrywa.
– Jak coś złego to zawsze ja, tak? – warknął Jordi, krzywiąc się i wywracając oczami w swoim stylu, bo miał już dość bycia posądzanym o tego typu rzeczy. Postanowił zmienić temat, by odwrócić uwagę Vedy od romansów Ivana oraz by zażegnać kryzys między Moliną a Sanchezem, którzy piorunowali się wzrokiem. – Babcia Sera i pani Angelica zawsze opowiadały, że Val był najprzystojniejszym chłopakiem w okolicy, ale według mnie przesadzają. Valentin nadrabiał urokiem osobistym.
– To prawda, urok to on miał – przyznał Salvador, z ulgą witając powrót do oryginalnego tematu. Rozmarzonym wzrokiem wpatrzył się w scenę. – Nie znałem go, kiedy był tak młody, ale nawet w dorosłym życiu miał „to coś”. Kobiety za nim szalały i nie jedna chciała, żeby napisał dla niej piosenkę.
– Tak, mój ojciec miał duszę romantyka. W życiu kierował się zasadą „2M”. – Anita westchnęła, a kiedy reszta znajomych zerknęła na nią, czekając na wyjaśnienia, dodała: – „miłość i muzyka”. Miłość jest muzyką, a muzyka miłością – mój tata zawsze to powtarzał i kierował się tą filozofią. Przede wszystkim chciał nieść ludziom radość, dlatego w jego repertuarze raczej nie znajdziemy smutnych czy melancholijnych piosenek. Większość z nich to żywe kawałki do tańca. Im więcej instrumentów, tym lepiej. Typowo meksykański klimat.
– Albo cygański – wtrąciła się Valentina z lekkim niesmakiem, odkładając na bok nuty, które nie przypadły jej do gustu. – Felix, co zaśpiewasz? – zapytała, będąc pewna, że jej siostrzeniec musi czynić honory jako najmłodszy rodzynek z ich muzycznej gromadki.
– Ja, Oscar i pan Adalberto chcemy wykonać „Historię miłosną”. – Castellano był trochę zawstydzony tym faktem, ale żeńskiej części organizatorów imprezy spodobał się ten pomysł.
– Uwielbiam tę piosenkę, twój dziadek śpiewał ją na weselu Normy i Gilberta. Na pewno będziecie brzmieć świetnie.
Anita rozpromieniła się, wymieniając spojrzenia z synem, ale ten szybko odwrócił wzrok. Nie powinna odnieść mylnego wrażenia, że chce odnowić z nią relację, na to było za późno. Robił to tylko dla dziadka.
– Przecież to piosenka o utraconej miłości, jest dosyć depresyjna. I on to śpiewał na ślubie? – Jordan skrzywił się, bo motywy Valentina były dla niego czasem niezrozumiałe. – Z pośród tylu żywych i radosnych piosenek Vala, wy musieliście wybrać najbardziej smętną i melancholijną? – W jego głosie dało się wyczuć lekki wyrzut, kiedy zwracał się do Felixa.
– Co, jesteś zazdrosny, że wystąpimy z tenorem z opery w Monterrey? Don Adalberto ma mnóstwo pomysłów i chce zaaranżować to na instrumenty smyczkowe, więc może… – Felix próbował po raz kolejny wyciągnąć rękę do byłego kumpla, ale nic to nie dało.
– Nie, dzięki – odpowiedział mechanicznie syn Fabiana, nie mając ochoty pracować w grupie. Miał wrażenie, że Felix proponuje mu to z litości.
– Ja pomogę – odezwała się Veda, podnosząc wysoko rękę i oferując swoje umiejętności gry na wiolonczeli. Ivan trochę kręcił nosem, bo w końcu Veda miała szlaban, ale występ nie wymagał specjalnej obecności na próbach – Vidalowie i spółka stawiali na żywioł. Poza tym nastolatka tak się ucieszyła, że nie miał serca jej mówić, że za dużo na siebie bierze.
– No ale chyba ty też coś zaśpiewasz, Jordi? – Valentina Vidal podparła się pod boki i spojrzała na Guzmana, jakby nie chciała słyszeć o odmowie. – To by była totalna hańba, gdybyś nie wystąpił na urodzinach taty. Wszyscy jego utalentowani uczniowie się zgłosili. Tata zawsze uważał, że masz potencjał i mówił, że uczeń przerośnie kiedyś mistrza. Może jednak się pomylił? – Ostatnie pytanie rzuciła w eter, prowokując Jordana, bo dobrze go znała i wiedziała, że nie znosił przegrywać.
– Dziadek by ci tego nie darował – dodał Felix na wszelki wypadek, żeby trochę wjechać chłopakowi na ambicję.
Ku ich zdumieniu ani Felix ani Tina wcale nie musieli używać perswazji. Jordi powziął decyzję, że wystąpi i bez ich manipulacji. Wyglądał jednak, jakby ze sobą walczył, kiedy nieśmiało przesunął po blacie stolika kilka stronic z nutami.
– Chciałbym zaśpiewać to – powiedział, wzruszając jednocześnie ramionami, jakby to nie było nic takiego. Wiedział jednak dobrze, że Felix nie da mu żyć. Już po chwili Castellano się roześmiał, tylko udowadniając mu, że miał rację.
– Przecież ty kompletnie nie lubisz takich klimatów. – Felix był pewien, że Jordan się z niego nabija. Już miał zamiar go zwymyślać za robienie sobie dowcipów z poważnych spraw, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by wiedzieć, że mówi poważnie. – Ty tak serio? Jesteś pewien? Przecież to jest typowa meksykańska biesiada. Ty uważasz, że takie piosenki to wiocha. Romskich przyśpiewek śpiewać nie chciałeś – przypomniał mu, a Guzman musiał wznieść oczy do nieba.
– Jest różnica między wesołą piosenką a cygańskim graniem przy ognisku, w dodatku z akordeonem. – Guzman wzdrygnął się ostentacyjnie, chcąc pokazać, co sądzi o tym instrumencie. – Val uwielbiał takie utwory, gdzie można było grać na gitarze, śpiewać i tańczyć jednocześnie. I chociaż tańczyć zdecydowanie nie zamierzam, to dla niego mogę zrobić wyjątek i zagrać coś żywego. – Jordi ponownie wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że wcale go to nie rusza. – Poza tym jak Salvador zagra na trąbce, to będzie dodatkowa gratka dla fanów Valentina.
– Rozumiem, że wyboru nie mam? – Sanchez westchnął, podchodząc do Felixa i patrząc na utwór, który wybrał Jordan. – Dawno nie grałem na trąbce.
– To jak jazda na rowerze. – Jordi posłał mu uśmiech półgębkiem, jednocześnie rzucając mu małe wyzwanie. – Wolałbyś zagrać coś w stylu więziennego bluesa na harmonijce? – zakpił, czym sprawił, że Salvador zacisnął pięści, z ukosa zerkając na Molinę. – Myślałem, że tylko mnie Ivan ma ochotę zakuć w kajdanki. Witaj w klubie.
– Jordi, wróćmy do tematu proszę. – Anita odchrząknęła, przywołując wszystkich do porządku i nie chcąc wchodzić na niebezpieczne tereny, tym bardziej że Ivan był bardzo z siebie zadowolony.
– Chcę zagrać na gitarze, tutaj wejdą chórki… – Mówił dalej Guzman niby od niechcenia, ale widać było, że dokładnie to przemyślał.
– Nie zdradzaj wszystkiego, zrób nam niespodziankę. – Anita przerwała mu, wreszcie mogąc się szczerze uśmiechnąć.
Salvador zmarszczył czoło, w głowie układając aranżację. Zawsze lepiej czuł się z saksofonem, a stary instrument Valentina tylko kurzył się w barze, więc pora go było wykorzystać.
– A jakbym tak zagrał na saksofonie, a tutaj wejdzie jeszcze trąbka i puzon? – podpowiedział, zerkając na Jordana, jakby chciał się upewnić, że to dla niego w porządku. Nie chciał zakłócać jego procesu twórczego, ale Guzman był otwarty na pomysły doświadczonego muzyka. Był tylko jeden szkopuł.
– A znasz kogoś, kto gra na trąbce albo puzonie? Ja nie mogę zagrać, śpiewając i grając na gitarze jednocześnie.
– Kogoś możemy zwerbować. Dzieciaki z San Nicolas mają sekcję dętą, prawda? – Sanchez uśmiechnął się, bo zapewne sądził, że kryzys został zażegnany.
– Super, tego mi było trzeba. Więcej dawnych znajomych gapiących się, jak robię z siebie idiotę na scenie – rzucił ironicznie pod nosem szatyn, postanawiając się jednak nie kłócić. Występ miał być dla Valentina, więc był gotów zacisnąć zęby.
– Dlaczego idiotę? Uważam, że to świetnie, że próbujesz sił w różnych stylach. – Anita pogłaskała chłopaka po ramieniu, z zaintrygowaniem przyglądając się tekstowi piosenki, który go zaciekawił. – Nigdy wcześniej nie słyszałam tego utworu, mój ojciec nigdy z nim nie występował. Tytuł jest dość ciekawy – przyznała, podchodząc bliżej i biorąc od Felixa nuty. Po chwili się roześmiała. – Dobrze, że Dick i Horacio nie są zaproszeni na przyjęcie. Pewnie by nas zwymyślali za to, że ta piosenka to świętokradztwo. Po tytule „Ave Maria” można się spodziewać, że to będzie pieśń religijna.
– Ach, Maria, to pewnie ona. – Salvador ponownie się rozmarzył, łącząc fakty na widok imienia w tytule utworu. – Wielka miłość Valentina.
– Cyganka? – zapytała Lidia z ciekawością. Wszyscy zaczęli się przysłuchiwać temu, co muzyk miał do powiedzenia.
– Ano. – Sanchez oparł się o stolik i zaczął snuć opowieść. – Val mi o niej opowiadał. Podobno była najpiękniejsza w całym taborze. Miała skórę jak mleko a włosy jak jesienne liście.
– Opisywał swoją ukochaną czy Królewnę Śnieżkę? – Zakpił Ivan, mając ochotę trzepnąć Sala w głowę, ale niestety stał za daleko. Poza tym reszta kobiet w pomieszczeniu słuchała go teraz jak urzeczona, więc Molina mógł tylko zgrzytać zębami.
– Królewna Śnieżka miała kruczoczarne włosy – przypomniała szeryfowi Veda.
– Jeden pies. A propos psów, pilnuj, żeby Chopin nie zasikał Anicie podłogi – zwrócił jej uwagę Molina, a dziewczyna się oburzyła.
– To jest Mozart! – Dla pewności sprawdziła jednak, czy piesek nie zapaskudził lokalu, po czym ponownie skupiła wzrok na Salu, który dzielił się z nimi faktami z życia Valentina, o których nikt wcześniej nie wiedział.
– Śmialiście się, że te utwory na pewno nie są dla Felicii czy Esmeraldy – przypomniał im Salvador, dłonią wskazując na pokaźny plik tekstów i nut, kiwając przy tym głową. – Na pewno znakomita większość tekstów Vala jest dla Marii.
– Mój ojciec był Casanovą. – Valentina zawiesiła się przez chwilę, gapiąc się w przestrzeń i zastanawiając się, jak się z tym czuje.
– Żadnym tam Casanovą, Val był romantykiem. – Salvador sprostował, przypominając sobie rozmowy z dawnym mentorem.
– Co się z nią stało? Gdzie teraz jest ta Maria? – Felix zainteresował się tą historią, bo jakoś nigdy nie przypuszczał, że w życiu dziadka mogła być kiedykolwiek inna kobieta niż babcia albo druga żona, Esmeralda.
– Nie wiadomo. Val do końca swoich dni się nie dowiedział. – W głosie Sancheza dało się wyczuć gorzką nutę. – Maria zniknęła z dnia na dzień bez pożegnania. Nikt jej już później nie widział.
– Zniknęła? – Jordan prychnął, zwracając na siebie uwagę kilku oburzonych osób. – Nagle wsiąkła w Pueblo de Luz? Tutaj nic nie znika tak po prostu. Albo ją zamordowali i zakopali w lesie albo wywieźli za miasto, gdzie też zamordowali i ukryli ciało – dodał bardzo pesymistycznie, nie pozostawiając cienia wątpliwości co do tego, jak to miasteczko funkcjonuje.
Kilka osób się skrzywiło po jego słowach, bo chociaż każdy wiedział, że to była niespokojna okolica, oględnie mówiąc, nikt nie chciał myśleć o czarnych scenariuszach.
– To wcale nie jest takie rzadkie wśród romskich dziewcząt. – Lidia sprowadziła wszystkich na ziemię, przypominając sobie historie, które sama słyszała będąc dzieckiem. – Wiele kobiet chce się uwolnić od władzy patriarchy i ucieka pod osłoną nocy, organizują specjalne ucieczki. Kiedy tabor przenosi się z miejsca na miejsce, wtedy jest najlepsza okazja. Te, które nieco bardziej się boją, pozorują swoje uprowadzenie albo śmierć, bo nie chcą być nakryte na gorącym uczynku. Kara byłaby wtedy surowa.
– Nie rozumiem. Po co miałaby uciekać, jeśli kochała dziadka? – Felix zmarszczył czoło i wpatrzył się wyczekująco w Salvadora, który zdawał się być najlepiej poinformowany.
– Może to była nieodwzajemniona miłość. Może nie chciała być z dziadkiem Valentinem i uciekła – podpowiedziała Ella, zerkając po wszystkich w poszukiwaniu sprzymierzeńców, którzy poprą jej teorię.
– Nie znam szczegółów, ale nie wyobrażam sobie, by można nie odwzajemniać uczuć Vala. – Salvador uśmiechnął się smutno w stronę młodej panienki Castellano. – Valentin był załamany, kiedy zniknęła. Napisał wtedy „Historię miłosną”, tak mi opowiadał, kiedy zapytałem go o genezę utworu. To zawsze była jedna z jego smutniejszych piosenek, jeśli nie najsmutniejsza. – Sal wpatrzył się w dal i wyrecytował słowa utworu: – ”Nie jesteś już przy mnie, kochanie. W duszy mam tylko samotność. A jeśli nie będę mógł cię już zobaczyć, dlaczego Bóg sprawił, że cię pokochałem, żebym cierpiał jeszcze bardziej? Zawsze byłaś powodem mojego istnienia, adorowanie cię było moją religią. I w twoich pocałunkach odnalazłem ciepło, które przyniosły miłość i pasja. To historia miłości, nie ma drugiej takiej, która pozwoliła mi zrozumieć wszystko co dobre, wszystko co złe, która dała światło mojemu życiu, wyłączając je później. Och, cóż za mroczne życie. Bez twojej miłości nie będę żyć.” Kochali się, to pewne. Maria de la Rosa była pierwszą wielką miłością Valentina.
– Chwila, powiedział pan „de la Rosa”? – Lidia zrobiła duże oczy, słysząc znajome nazwisko. – Maria Rosalinda de la Rosa?
– Być może, nie znam drugiego imienia – przyznał Sanchez nieco zaintrygowany jej reakcją. – Ale Valentin nazywał ją często „różyczką”, jest sporo piosenek z tym zdrobnieniem.
– Przecież to była narzeczona Barona Altamiry! – Lidia była w totalnym szoku po tym odkryciu. Kilka osób zerknęło na nią z ciekawością po tej informacji. – Właściwie to była jego pierwszą żoną! To był niezły skandal, słyszałam od kobiet z taboru. Maria była córką ówczesnego patriarchy, więc Baron myślał, że lepiej nie mógł trafić. No ale się pomylił.
– No i masz, Anito. Mówiłem, że powodem waśni dwóch facetów zawsze musi być kobieta. – Ivan przypomniał sobie ich rozmowę na szkolnym obozie, ale właścicielka baru zbyt była zainteresowana odkryciem Lidii, by zwrócić uwagę na jego słowa. Przysłuchiwała się uważnie temu, co panna Montes miała do powiedzenia na ten temat.
– Twierdzisz, że dziadek miał romans z tą całą Marią de la Rosa, kiedy ona była żoną Barona? Nie zrobiłby tego. – Felix wypowiedział te słowa z pewnością siebie, kręcąc głową i odrzucając tę teorię, ale w gruncie rzeczy nie miał stuprocentowej pewności. Miłość potrafiła nawet z najbardziej rozsądnego człowieka zrobić głupca, a Valentin Vidal zawsze kierował się sercem.
– Nie, myślę, że musieli się spotykać jeszcze przed zaślubinami. – Lidia przygryzła wargę, przypominając sobie opowieści przekazywane ustnie wśród Romów. – Skandal wybuchł po nocy poślubnej, Baron okrył się hańbą.
– Dlaczego okrył się hańbą? – Felix nadal nie do końca rozumiał. Romskie zwyczaje nie były mu specjalnie bliskie.
– Nie zdała próby prześcieradła. – Jordan od razu domyślił się, co jest na rzeczy i postanowił uświadomić byłego przyjaciela. Zacisnął pięści na samą myśl o tych staromodnych tradycjach cygańskich. – Po nocy poślubnej Cygan wywiesza przed namiotem czy domem zakrwawione prześcieradło, żeby pokazać, że dziewczyna była dziewicą, kiedy brał ją za żonę.
– Co? To przecież jest chore – skwitował Felix, krzywiąc się, bo nie mógł sobie tego wyobrazić. – Z biologii nie jestem może orłem, ale przecież dziewczyna chyba nie musi… no wiecie… krwawić przy pierwszym razie.
– Nie, Felix, nie musi. To cygańskie zabobony i brak edukacji. Mizoginia i totalne upodlenie kobiet. – Valentina szarpnęła plik kartek z cygańskimi piosenkami i wrzuciła je do pudła z prawdziwą furią wymalowaną na twarzy. – Oczywiście Baron musiał się jej jakoś pozbyć. Jego ojciec, Abraham, był ugodowym człowiekiem, pewnie chciał, żeby Baron przebaczył Marii i żeby żyli długo i szczęśliwie, ale to urągało dumie Barona, więc nie zdziwiłabym się, gdyby zatłukł młodą żonę na śmierć i zakopał jej ciało w jakimś rowie…
– Tina! – Anita podniosła głos, patrząc na siostrę z niedowierzaniem. Makabryczna wizja wszystkim się jednak udzieliła.
Ella i Veda wyglądały na przerażone, wymieniając spojrzenia i nie rozumiejąc z tego wszystkiego nic a nic. Zrobiło się trochę depresyjnie, a w tym wszystkim Valentina wyglądała na naprawdę wściekłą.
– Mówię, jak jest. Mieszkałam z Cyganami, wiem, do czego są zdolni. Tata odpowiada za śmierć tej dziewczyny, taka jest prawda. – Valentina była wzburzona i biorąc pod uwagę wszystkie okropieństwa, których doświadczyła z rąk Barona, było to dosyć zrozumiałe. Atmosfera celebracji urodzin Vala totalnie zgęstniała.
– Ja myślę, że uciekła. – Lidia odezwała się po chwili ciszy, chcąc podbudować resztę towarzyszy. – Nie bronię Barona, ale Maria de la Rosa jako córka patriarchy mogła liczyć na jego ochronę. Patriarcha mógł też anulować ich małżeństwo. Nie stanowiła zagrożenia dla Altamiry, nadal mógł tylko zyskać będąc jej mężem.
– Cóż, według mnie Tina może wcale nie być tak daleka prawdy. – Ivan nie miał złudzeń, że Baron Altamira był zdolny do wszystkiego, nawet jako nastoletni młodzieniec. Poza tym poznał Romów od najgorszej strony i mógł sobie wyobrazić wszystkie możliwe okropności. – Jeśli przez zdyskredytowanie córki patriarchy mógł doprowadzić do obalenia jego władzy, to pewnie to starał się zrobić. No i przecież w końcu Abraham został przywódcą taboru, a Baron stał się bezkarny. Mógł sobie przebierać w kobietach, wybierać te, które mu odpowiadały. Cholera, żałuję, że nie złoiłem tyłka Baronowi, kiedy miałem szansę.
Usłyszeli huk, kiedy Tina odstawiła pudło na ziemię i wyszła na zaplecze szybkim krokiem. Wszyscy spojrzeli po sobie zmartwieni. Anita wzrokiem nakazała im zostać, jej siostra potrzebowała chwili dla siebie i postanowiła to uszanować. Zarządziła dalsze porządki, przywołując na twarz uśmiech, ale prawdą było, że i jej odechciało się imprezować.

*

Felix nigdy nie rozmawiał z ciotką o tym, co przeżyła, kiedy przez rok mieszkała z macochą i jej nowym partnerem w cygańskiej dzielnicy. To nie mogło być dla niej łatwe. Wychowała się w atmosferze ciepła, była traktowana jak księżniczka przez Valentina oraz resztę rodziny – była niespodzianką od losu, bo kiedy Felicia Vidal zaszła w ciążę po raz drugi, nie była już młoda i zmarła z powodu komplikacji okołoporodowych. Val zmarł trzynaście lat później i to wszystko zmieniło. Esmeralda, która miała być jak matka, praktycznie nie pozostawiła dziewczynce wyboru, zabierając ją do swojego ludu, a Anity nie było stać, by przygarnąć siostrę do siebie – w tym czasie wychowywała sama dwójkę dzieci, pracując na trzy etaty, a jej mąż przebywał na misji w Afganistanie, ryzykując codziennie życie. Pieniądze, które Vidal tak pieczołowicie oszczędzał i odkładał na edukację dla Tiny, zostały roztrwonione z prędkością światła, kiedy Baron Altamira, nowy patriarcha, położył na nich swoje łapy. Zresztą nie tylko na majątku nauczyciela położył łapy i Felix domyślał się już, dlaczego Cygan to zrobił.
Tina porządkowała skrzynki z alkoholem na zapleczu baru. Była to czynność zupełnie niepotrzebna, bo rano przeprowadziła już inwentaryzację, ale bardzo potrzebowała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Felix słyszał jak siostra jego matki szarpie za pudła i przestawia je z kąta w kąt, niepotrzebnie robiąc hałas. Widocznie jednak potrzebowała się wyładować i brzęk butelek obijających się o siebie jej pomagał.
– Chcesz pogadać? – zapytał, przystając w miejscu, bo bał się podejść bliżej, by nie oberwać butelką. Słyszał, że Tina potrafiła być agresywna, raz nawet zdarzyło jej się grozić jednemu z klientów baru tak zwanym „tulipankiem”.
– Wyglądam, jakbym chciała gadać? Wracaj do reszty, Felix. Nie denerwuj mnie i ty.
– W porządku, ja też jestem zły. Cały czas. To jest męczące. Czasem pomaga wygadanie się.
Była to prawda. Maskował to, ale ostatnio było to coraz trudniejsze. Cholernie się bał, że zamienia się w matkę, że tłumi w sobie emocje i w końcu coś w nim pęknie i stanie się taki jak Anita Vidal przed laty. Podzielił się zresztą tą obawą kiedyś z Victorią Diaz de Reverte. Widząc ciotkę w takim stanie poczuł jednak, że może mają więcej wspólnego niż mu się wydawało.
– Wybaczyłam jej, Felix. – Valentina zrozumiała, do czego jej siostrzeniec pije. – Wiem, że była chora. Nie mogła tego przewidzieć.
– A jednak ją obwiniasz.
– Nic na to nie potrafię poradzić. – Tina zatrzymała się w miejscu i wzruszyła ramionami. Było jej wstyd. – Prosiłam Anitę tyle razy, żeby mnie stamtąd zabrała, ale nie chciała słuchać. Mówiła, że mam wytrzymać i że zabierze mnie, jak tylko Basty wróci z wojska. Ale to się wciąż przedłużało, a ja zaczęłam tracić nadzieję. Wiele razy zastanawiałam się, co ja takiego złego zrobiłam. Byłam posłuszna, chodziłam na lekcje, nawet próbowałam się asymilować z Romami, nie wychylałam się… ale jemu ciągle było mało. Teraz wiem, że nie chodziło o mnie, a mojego ojca. To wszystko jego wina.
– Nie mów tak. Dziadek Val nie zasłużył na to.
– Dlaczego? Romansował z cudzą kobietą, Felix! Musiał wiedzieć, że jest obiecana Baronowi, a jednak nie umiał utrzymać fiuta w spodniach. – Valentina roześmiała się gorzko. – Mój ojciec był święty, tak wszyscy go wspominali, a jednak do pięknych kobiet zawsze miał słabość. Szkoda, że trafił na Barona.
– Myślisz, że Baron chciał się zemścić na dziadku za Marię poprzez skrzywdzenie ciebie? – Felix posmutniał, bo sam ten pomysł był absurdalny, ale ich rodzina doświadczyła w życiu tyle zła, że wcale by się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było. – Dziadka nie mógł już zranić, on nie żył.
– To bez znaczenia. – Valentina prychnęła, odrzucając do tyłu długie włosy. – Nie wiesz, jacy oni są. Cyganie mają się za rasę panów. Wydaje im się, że wszystko im się należy, a do kwestii honoru podchodzą wyjątkowo stanowczo. Szczerze mówiąc, odechciało mi się świętować.
– A ja myślę, że gdyby dziadek żył, to nakopałby staremu Altamirze do dupska i jeszcze zaśpiewałby o tym na scenie.
– Tata zawsze nadstawiał drugi policzek. Nigdy nikogo by nie uderzył. – Valentina skrzywiła się, bo kiedyś uważała to za piękne, a teraz wiedziała, że jej tata był po prostu słaby.
– Dick kiedyś od niego oberwał. Podejrzewam, że Horacio też, nawet jeśli nie pięściami to werbalnie na pewno. Baron należy do tej samej kategorii ludzi. – Felix nie miał pojęcia, jak może poprawić ciotce humor, ale mógł chociaż spróbować. – Nie znamy szczegółów tamtego zajścia i pewnie nigdy się nie dowiemy. Nie możemy oczekiwać, że Baron powie nam prawdę, co nie? – Zaśmiał się pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Z satysfakcją stwierdził, że kąciki ust Valentiny uniosły się lekko po jego słowach. – Dziadek zrobił wiele dobrego i to warto zapamiętać. Nie możemy obwiniać go o coś, co do czego nie mamy pewności.
– Może masz rację. – Tina westchnęła, dając za wygraną. – Kiedy to zrobiłeś się taki mądry? I dlaczego udzielasz innym rad, a sam chowasz urazę do Anity?
– To zupełnie co innego. – Castellano szybko pokręcił głową. Wiedział, że ciotka będzie próbowała go przekabacić i postanowił od razu postawić sprawę jasno. – Ja to pamiętam, byłem tam, widziałem. Takich rzeczy się nie wybacza, Tina. Po prostu nie.
Valentina nie była odpowiednią osobą, by się z nim kłócić, skoro sama dopiero co przyznała, że mimo wszystko żal do siostry w niej pozostał i nie potrafiła się go wyzbyć, mimo że bardzo chciała. Mogli ruszyć dalej, ale czasami przeszłość nie pozwalała całkowicie zacząć nowego rozdziału.

*
Conrado czekał aż Lidia dokończy przygotowania do imprezy Valentina i przypatrywał jej się wyczekująco. Czuła na sobie jego wzrok i doskonale wiedziała, co jej opiekun ma na myśli – chciał, żeby zaprosiła koleżanki na pidżama party. To nie było w jej stylu, Lidia Montes nie należała do „dziewczyńskich” nastolatek, które lubią się spotykać, plotkować o chłopakach i robić zabiegi upiększające. Właściwie to nigdy nie miała prawdziwych przyjaciółek, trzymała się na dystans. Teraz jednak mogła liczyć na przyjaźń Primrose oraz kiedy pogodziła się z Olivią, zbliżyła się też do reszty koleżanek. Może Saverin miał rację i powinna się bardziej asymilować. Westchnęła ze zniecierpliwieniem, kiwając na niego ręką, by dać mu znać, że ma poczekać na nią w samochodzie, po czym zwróciła się do Vedy z zaproszeniem na wieczór. Balmaceda wyglądała na podnieconą perspektywą spędzenia czasu z rówieśniczkami, bo nigdy nie miała takiej sposobności. Spojrzała przymilnym wzrokiem na Ivana, który tylko sztywno pokręcił głową.
– Zasady to zasady. Masz szlaban, rozkaz mamy. – Molina był niewzruszony, nawet kiedy nastolatka zrobiła maślane oczka.
– Ale ja nigdy nie byłam na pidżama party – powiedziała, uznając to za najlepszy argument w sprawie.
– A szlaban kiedyś miałaś? No właśnie. – Szeryf sam sobie odpowiedział na to pytanie. – Przyjdzie czas na wszystkie pierwsze razy. Byle nie za szybko! – dodał w obawie, żeby nie przekręciła jego słów po swojemu.
– Pierwszy raz mam już za sobą i wcale mi się nie podobało – przyznała zgodnie z prawdą, nie krępując się tym, że słuchało ich kilka osób w barze. Zdawała się nie zauważyć reakcji Salvadora, który się zapowietrzył i musiał przysiąść na stołku barowym.
– I całe szczęście, nie będziesz próbowała po raz kolejny. – Ivan zagarnął ją ramieniem, zanim zdążyła zaprotestować i pożegnał się z wszystkimi, opuszczając bar.
– Oddychaj, Sal. – Anita postawiła przed przyjacielem szklankę wody z lodem, a on wypił ją szybko, czując, że robi mu się gorąco.
– Możesz przekazać Marianeli, żeby przyszła, jeśli ma ochotę. – Lidia zwróciła się do Jordana, bo oprócz Vedy tylko Nela jeszcze nie wiedziała o babskiej imprezie.
– A co ja jestem, sekretarka? Sama jej przekaż – rzucił Guzman jak zwykle oschłym tonem.
– A ja mogę przyjść? – Ella uśmiechnęła się szeroko w stronę Lidii, która nie bardzo wiedziała, jak na to zareagować. Siostra Felixa była przecież sporo młodsza.
– Ty, młoda damo, masz do odrobienia kilka zaległych prac domowych. Pan Mazzarello żalił się na wywiadówce, że strasznie się opuściłaś. – Anita zrobiła srogą minę, chcąc pokazać Elli, że jest zawiedziona jej postawą. Ostatecznie jednak nie mogła winić córki, niektóre przedmioty po prostu nie były jej konikiem.
– To wszystko przez Felixa! – Pożaliła się trzynastolatka, szukając poparcia wśród osób, które jeszcze krzątały się po barze. – Nie chciał napisać za mnie cholernego wypracowania!
– Wyrażaj się! – Krzyknął w jej stronę Carlos, ale został zignorowany, kiedy razem z Oscarem ustawiali instrumenty na scenie.
– Może ty mógłbyś mi pomóc, Jordi? – Ella spojrzała na sąsiada, który kończył pomagać i też zbierał się do wyjścia. Matka nie mogła wiedzieć, że podczas szlabanu pozwalał sobie na takie wycieczki do El Gato Negro.
– Pomóc to znaczy napisać za ciebie? – Prychnął i dał dziewczynce pstryczka w czoło. Potarła obolałe miejsce trochę zirytowana. – Mascarpone to pajac, wystarczy wchodzić mu w tyłek i da ci czwórkę na koniec semestru.
– Odezwał się lizus. – Felix wyszedł z zaplecza razem z ciotką i wywrócił oczami po tych słowach. – Nie ucz jej takich rzeczy, pomyśli, że wszystko w życiu przychodzi z łatwością.
– Co to znaczy „wchodzić mu w tyłek”? – Ella była zaintrygowana pomysłem Guzmana. Na brata machnęła dłonią, bo poganiał ją, by wrócili razem do domu. – Masz dla mnie jakieś wskazówki?
– Po prostu go chwal – mów, że ma świetne pomysły, że lekcje są super, że jego wąs jest twarzowy, nawet jeśli wygląda jak frajer ze starych filmów z lat siedemdziesiątych. – Jordi wzruszył ramionami, zabierając nuty do „Ave Maria” i chowając je bezpiecznie w plecaku.
– A więc stąd te piątki z włoskiego? Wyszło szydło z worka. – Felix wydawał się być niepocieszony. Do tej pory był pupilkiem Giacomo Mazzarello, ale od kiedy Jordan wrócił do Pueblo de Luz, nauczyciel znalazł sobie drugiego ulubieńca, a Felix nie lubił się dzielić tytułem, jego duma trochę na tym cierpiała.
– Piątki mam, bo jestem dobry – sprostował Guzman, posyłając w stronę byłego kumpla cwaniacki uśmieszek. – I akurat ty nie powinieneś nikomu prawić kazań na temat bycia faworyzowanym. Chyba zapomniałeś, że nauczycielka hiszpańskiego jest twoją macochą?
– Leti nikomu nie odpuszcza. Wcale nie faworyzuje Felixa. – Lidia stanęła w obronie przyjaciela, a Jordan tylko prychnął, chyba po raz setny tego dnia. – Dupek.
– No dobra, ale pomożesz z piosenkami, prawda? – Castellano dał za wygraną i zmienił temat, widząc, że Guzman już zbiera się do wyjścia. – Znasz chwyty dziadka Vala jak mało kto.
– Jasne, że pomogę. Przecież mówiłem, że wystąpię.
– I na pewno zaśpiewasz?
– Czy ty mnie sprawdzasz? – Jordi wywrócił oczami, ale Felix wolał się upewnić, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia.
– Chcę mieć pewność, że nas nie wystawisz.
– To miłe, że tak we mnie wierzysz – mruknął sarkastycznie Guzman, a żeby nie było wątpliwości, dodał: – Ja dotrzymuję obietnic.
– No ja myślę. Nawet jeśli twoja matka się tu pojawi na występach?
– Nie pojawi się, będzie na delegacji. A nawet gdyby to mam to gdzieś. Robię to dla Valentina, nie dla nikogo innego.

***


Pueblo de Luz, rok 1992

– Masz te swoją cholerną kurtkę – warknął Ivan, ściągając po drodze dżinsową kurtkę z białym kożuszkiem przy kołnierzu i rzucając ją przyjacielowi, kiedy spotkali się przy wyjściu z cmentarza. – Wyglądam w niej jak farmer. Zabieraj to.
– Wybacz, chciałem dobrze. Trzęsiesz się jak osika w tej koszulce. – Basty wziął swoją własność i narzucił sobie z powrotem na ramiona.
Wcześniej dał mu tę kurtkę, bo Ivan jak zwykle zgrywał twardziela, kiedy szwendali się po mieście. Molina pewnie zostałby w jeziorze przez całą noc, gdyby nie oficjalny zakaz kąpieli po określonej godzinie. Włosy nadal miał lekko wilgotne, a że nie zabrał ze sobą nic na zmianę, cały chłodny wieczór spędzał w luźnej koszulce bez rękawów i kąpielówkach. Castellano nie był typem, który narzuca swoje zdanie, preferował lekką perswazję, ale widząc, że z kumplem jest jak grochem o ścianę, zdjął z siebie wtedy ciepłą kurtkę, którą wcisnęła mu matka przed wyjściem i podał ją Ivanowi ze spojrzeniem, które mówiło „nie bądź dziecinny”. Teraz jednak Molina wydawał się rozzłoszczony – widocznie jego misja na cmentarzu nie poszła zgodnie z oczekiwaniami i nie udało mu się przynieść drogocennego trofeum.
– Wszyscy są? Ten głupek Mazzarello nas podkablował! – Krzyknął jeden z kolegów, kiedy zebrali się w bezpiecznej odległości od parafialnego cmentarza. – Myślicie, że nam się oberwie?
– Nie. Wszyscy się tu zakradają po zmroku, to nic wielkiego – odpowiedział kolejny z grupy znajomych. – Sal, spękałeś?
Salvador Sanchez zamrugał kilka razy powiekami. Nie uznałby tego za tchórzostwo, raczej zdrowy rozsądek. Anita jednak nie pozwoliła przemówić sobie do rozumu, zawsze była uparta i zgrywała twardzielkę.
– Anita nie wróciła z wami? – zapytał Sal, spoglądając po towarzystwie i poprawiając na nosie okulary. – Rozdzieliliśmy się.
– Super, Sanchez. Nawet tego nie potrafisz dobrze zrobić. – Ivan ze złością kopnął kępkę trawy i ruszył przed siebie, mijając kościół.
– Zaczekaj, a co z Ani? – Ursula Duarte pisnęła, wyciągając szyję w stronę nagrobków, jakby spodziewała się dostrzec tam swoją przyjaciółkę.
– A co mnie ona obchodzi? – Molina warknął, odwracając się do nich i idąc przez chwilę tyłem. – Jak jest na tyle głupia, że dała się złapać, to jej problem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:40:33 07-02-24    Temat postu:

TEMPORADA III CAPITULO 168 cz. 1
BASTY/JORDAN/VERONICA/CONRADO/QUEN/ARIANA/LUCAS/LIDIA/NACHO/FELIX/IVAN


Nagły rozgardiasz na najspokojniejszej ulicy w Pueblo de Luz nie wróżył niczego dobrego. Kosze na śmieci na posesji Serratosów płonęły, budząc ogólną ciekawość. Kilkanaście mieszkańców zebrało się późnym środowym wieczorem, obserwując jak strażacy robią z tym porządek.
– Co tu się stało? – Basty Castellano miał na sobie dzienne ubranie, ale jego sąsiedzi byli już w większości w nocnych strojach. Jedna z kobiet wyrwała się z łóżka z wałkami na głowie, nie mogąc przegapić okazji, by dowiedzieć się, co jest grane.
– Jak to co? Pieprzeni Cyganie, Basty. – Theo Serratos groźnie napinał mięśnie. Wyskoczył z łóżka bez koszulki i w samych spodniach dresowych, żeby przegonić chuliganów, ale mu się to nie udało. – Może teraz zainteresujecie się sprawą? – Wskazał na napis na białej elewacji budynku, który głosił „nie chcemy was tutaj”.
– Musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie – zaczął Felix, któremu nie podobał się ton, jakim młody Serratos mówił. – To mógł być każdy. Twój tata naraził się wielu osobom…
– Tak? I każdy biega z puszką spreju i pudełkiem fajerwerków w błyszczących koszulach i skórzanych kamizelkach? – Dwudziestojednolatek miotał iskrami z oczu. – Basty, chcę, żeby za to odpowiedzieli. Moja siostra jest przerażona, zbili szybę w jej oknie.
– Wszystko w porządku? – Jordan wywabiony hałasami z ulicy pojawił się przy sadzie Delgadów, choć już szykował się do spania. Veronica była roztrzęsiona i nie namyślając się długo, wtuliła się w niego, nie mówiąc ani słowa. Poklepał ją lekko po plecach, patrząc wyczekująco na zastępcę szeryfa, jakby liczył na jakieś deklaracje złapania sprawców.
– Gdzie wasza mama? – zapytał Basty, nigdzie nie widząc Teresy.
– Jest na konferencji w San Nicolas, wróci pojutrze. Basty, tak nie może być. – Theo nieco się uspokoił, ale nadal miał ogromne pretensje. – Podam rysopis, widziałem kilku z nich. Znam ich.
– Dobrze, pojedziesz ze mną na komendę.
– Nie! – Veronica krzyknęła, błagalnym wzrokiem prosząc brata, żeby nie zostawiał jej samej. – Nie będę tu spać sama, nie zostanę tu. Boję się.
– Możesz spać u nas – zaproponował Jordan i prawie natychmiast pożałował swoich słów, kiedy zdał sobie sprawę, że wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. – Rodziców nie ma, ale na pewno nie mieliby nic przeciwko.
– Dobrze, zajmij się nią. – Theo pokiwał głową. Ufał Jordanowi, że jeśli chodziło o bezpieczeństwo Veronici, ochroniłby ją.
– No to chodźmy. – Guzman zwrócił się do nastolatki, która cały czas się trzęsła. Potarł lekko jej ramię, jakby chciał ją trochę ogrzać, ale wiedział, że nie drży z zimna.
– Tato, co Cyganie mają do Serratosów? – zapytała Ella, która z psem Syriuszem u boku była pierwsza na miejscu zdarzenia. – Ulises nie lubił Romów?
– Przygotował projekt wysiedlający ich z miasteczka. Nigdy go nie przegłosowano, ale uraza pozostała – wyjaśnił zastępca szeryfa. – Theo, wsiadaj – zwrócił się do poszkodowanego, który zdawał się nie być świadomy, że jest praktycznie półnagi.
– Lepiej, żebyście wyciągnęli konsekwencje wobec tych drani, Basty. Tym razem nie spocznę, póki ich wszystkich nie przymkniecie – powiedział tonem nieznającym odmowy.
Pies Syriusz zaczął szczekać przeraźliwie, kiedy wyczuł zagrożenie. Theo cofnął się lekko, bo bliski był temu, by pogrozić policjantowi palcem. Chyba dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przesadził. Na jego twarzy widać było skruchę, ale zbyt był wściekły, by przeprosić na głos.
– Cicho, Syriusz. – Ella uspokoiła psa i razem z Felixem powlekli się do domu.
Tymczasem dom Guzmanów jeszcze nigdy nie wydawał się taki pusty i cichy. Jordan miał wrażenie, że słyszy bicie własnego serca, kiedy przekraczał próg w towarzystwie Veronici.
– Tak dawno tu nie byłam. Nic się nie zmieniło – szepnęła, choć wcale nie musiała.
Nikogo nie było – Fabian i Silvia pracowali do późna, a Debora wyskoczyła ze znajomymi na drinka do Czarnego Kota. Nela została zaproszona na pidżama party u koleżanek i Jordi cieszył się, że się asymilowała, ale tej nocy wolałby, żeby jednak była obecna.
– Możesz spać w pokoju Neli. Nie będzie miała nic przeciwko – powiedział, wiedząc, że jego siostra nie będzie mu miała za złe.
– Pamiętasz? Tutaj się mierzyliśmy. – Veronica wskazała na filar w kuchni, na którym zapisywali swój wzrost. Teraz pokryty był warstwą kremowej farby i wszystkie pozostałości z przeszłości zostały zamazane. Z nostalgią wspominała stare czasy. – Byłam wyższa od ciebie. Przegoniłeś mnie dopiero w piątej klasie. Ale naprawdę urosłeś dopiero w te wakacje, kiedy… – Nie mogła już dalej dokończyć, bo chodziło jej o lato tuż po tym, jak jej ojciec się zabił.
– Ja mam wrażenie, że cały czas rośniesz – powiedział, żeby odgonić niezręczną atmosferę. – Masz jakiś… – Podszedł do niej i przyłożył jej do czubka głowy wyprostowaną dłoń, by zmierzyć z własnym wzrostem. – Metr siedemdziesiąt siedem?
– Siedemdziesiąt pięć, ale chyba jeszcze rosnę – sprostowała z cichym śmiechem, a on poczuł, że to był błąd.
Była tylko kilka centymetrów niższa od niego, a to oznaczało, że stojąc w takiej odległości, mógł doskonale policzyć jej rzęsy. Szybko się odsunął i wskazał schody na górę. Czuł, że chciała pogadać jak za dawnych czasów, kiedy potrafili nie spać całą noc i snuć jakieś niestworzone historie, ale nie miał na to siły.
– Dobranoc. Gdybyś czegoś potrzebowała, będę tuż obok. – Wskazał na drzwi do swojego pokoju i szybko wszedł do środka, zostawiając ją na korytarzu. Po chwili usłyszał jak drzwi do pokoju Neli również się zamykają.

***

Nastoletnie dziewczęta stłoczyły się w pokoju Lidii Montes, każda w pidżamie i ze śpiworem. Miały filmy DVD i babskie czasopisma, ale i tak wiedziały, że przegadają całą noc, bo było o czym rozmawiać. Na podłodze ułożyły miękkie poduszki i koce, a z głośnika cichutko dobiegały dźwięki jakiegoś popowego kawałka, na który uparła się Olivia Bustamante. Rose podłączyła swój telefon do telewizora i wyświetliła video rozmowę z Kiraz Torres, która była uziemiona przez swojego ojca i nie była w stanie dołączyć na dziewczyńskie pidżama party po pamiętnej imprezie. Była też Amelia Estrada i większość gości nie była zachwycona jej towarzystwem.
– Po co ją zapraszałaś? – zapytała półgębkiem Primrose, kiedy pomagała Lidii nosić z kuchni napoje i miski z popcornem. Córka gubernatora rozłożyła się na dużym łóżku Lidii i malowała paznokcie u stóp, gadając jak najęta.
– Nie chciałam, ale usłyszała, jak zapraszałam Olivię i Ruby na wycieczce, a gubernator stał tuż obok i tak się ucieszył, że jego córka znajdzie nowe koleżanki, że nie miałam serca wyprowadzać ich z błędu.
– Ugryzie nas to w tyłek, zobaczysz. Nie można porządnie obgadać Bazyliszka.
Lidia nic nie mogła na to poradzić. Początkowo chciała zaprosić tylko kilka koleżanek. Conrado nie lubił, kiedy była sama w domu, a przy tylu obowiązkach z bliźniakami Fabricio i Emily nie będą jej przecież dotrzymywać towarzystwa każdego wieczoru. Rzucił kiedyś pomysłem, by zaprosiła przyjaciółki na noc, a ona się zgodziła, choć to zupełnie nie były jej klimaty. Nastolatki jednak z radością przyjęły jej propozycję i rozglądały się z ciekawością po wnętrzu domu Saverina, który stał się dużo bardziej przytulny, od kiedy Montes w nim zamieszkała.
– Nie, dziękuję. Nie maluję paznokci. – Marianela Guzman poprawiła na nosie okulary, kręcąc głową, kiedy Olivia wyciągnęła w jej stronę lakier.
– Och, daj spokój. Pomaluję ci takim jasnym. – Bustamante wyszukała najbardziej neutralny kolor i w końcu po dłuższych namowach córka Fabiana się zgodziła. – Dlaczego Adora nie przyszła?
– Nie może zostawić córki na całą noc – odpowiedziała Ruby, niepewnie przyglądając się błyszczącym naklejkom na paznokcie. Odłożyła je i położyła sobie na kolana miskę z popcornem.
– Zazdroszczę jej – szepnęła Sara, nakładając sobie na twarz maseczkę w płachcie i przyklepując ją tak, by nie zmarnowała się ani kropelka nawilżającej esencji.
– Też byś chciała być nastoletnią mamą karmiącą piersią? – Ruby zdziwiła się ze śmiechem w oczach i kilka dziewczyn też się roześmiało.
– Zazdroszczę, że Marcus sypia u niej z gołą klatą.
– Skąd wiesz, że jest goły? Zaraz… jak to Marcus u niej sypia? – Lidia zmarszczyła czoło, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. – Przecież nie są ze sobą, prawda?
– No niby nie, ale pomaga jej przy Beatriz. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Nie wierzę, że nic nie jest na rzeczy. – Rosie usiadła po turecku na puchatej poduszce, zatapiając dłoń w misce z popcornem.
– Marcus powiedział, że pójdzie ze mną na bal bożonarodzeniowy – zwierzyła im się panna Duarte, ale zaraz potem dodała, żeby źle nie zrozumiały: – Jeśli do tego czasu nie znajdę chłopaka.
– Kłamca. – Amelia Estrada prychnęła z pogardą. – Chłopaki powiedzą wszystko, byleby tylko zaciągnąć nas do łóżka.
– Marcus nie jest taki. – Olivia zwróciła się do córki gubernatora ze wzrokiem, który mógłby zabić. – Nie powinnaś się odzywać, jeśli go nie znasz.
– Ależ znam. Czy to nie ten wysoki przystojniak, co gra w piłkę? Chodzę do żeńskiej szkoły z internatem, słyszę różne plotki. – Mia powiedziała to lekceważącym tonem, ale widać było, że sprawiło jej radość, kiedy wszystkie dziewczyny spojrzały na nią, czekając aż rozwinie myśl. – Mamy w szkole żeńską drużynę piłki nożnej. Wiecie przecież, że kilka razy do roku organizowane są koedukacyjne obozy, prawda? Dziewczyny plotkują.
– A co dokładnie mówią? – Soleil nie wydawała się być zbyt zainteresowana, ale Amelia robiła takie pauzy po każdym zdaniu, że reszta nastolatek zaczynała się niecierpliwić.
– Dajcie spokój, przecież wiecie, co się robi na takich obozach, nie? Piłkarki są bardzo łatwe. Wszyscy mają razem zajęcia, śpią w tym samym hotelu… resztę sobie dopowiedzcie. – Córka gubernatora przybrała wszystkowiedzącą minę, irytując tym samym wszystkie osoby w pomieszczeniu.
– Dziwnie to powiedziałaś, ale akurat trochę się zgadzam. – Sara Duarte westchnęła ciężko. – Mam znajome w San Nicolas i opowiadały mi, że tak mniej więcej to wygląda. No wiecie, Marcus jest nastoletnim chłopcem i też ma swoje potrzeby.
– Fuj, Saro, nie usprawiedliwiaj go. – Rose się skrzywiła. – Bzykanie się na potęgę z obcymi dziewczynami?
– Nie, nic takiego nie powiedziałam, po prostu… no wiecie… nie chodził z dziewczynami z naszej szkoły od czasu Veronici. Wiem, że spotykał się z jedną z San Nicolas i miał jakąś na obozie w San Diego. – Sara wzruszyła ramionami, ale nikogo nie udało jej się zwieść.
– Mówię to z ciężkim sercem, Saro, ale powinnaś spróbować. – Olivia wyglądała jakby dokonywała ważnej życiowej decyzji. Kiedy nikt nie wiedział, co ma na myśli, wytłumaczyła: – Powinnaś powiedzieć Marcusowi, że jest dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Kochasz się w nim od lat.
– Ty też.
– Tak, ale to co innego. Ty go pierwsza zaklepałaś.
– Jak to „zaklepała”? – Lidia zmarszczyła nos i wymieniła spojrzenia z Rose i Sol. Primrose napiła się soku pomarańczowego, wywracając oczami, bo nie rozumiała, jak można się tak zafiksować na jakimś tam facecie.
– No normalnie, dziewczęcy kodeks, który cholerna Veronica Serratos oczywiście złamała. – Olivia zacisnęła pięści ze złości, przez co Marianela pisnęła, bo podrapała ją po stopie, kiedy malowała jej paznokcie. – Wybacz, Nelka. Po prostu nie cierpię Vero. Jak dobrze, że jej nie zaprosiłaś, Lidio.
– Przecież ja jej nie znam. – Montes nie widziała problemu. Prawdą było, że zaczynała jej się udzielać ta niechęć do byłej Marcusa.
– I dobrze, bo to podstępna żmija. Słodko-pierdząca Veronica, na której widok wszystkim chłopcom odwala. Kiedy ona była w pobliżu, cała reszta z nas przestawała istnieć.
– Zazdrosna jesteś? – Rose odezwała się z sarkazmem. Przecież każdy to wiedział. – Nie przeczę, jest bardzo ładna. Wysoka, zgrabna, ma długie nogi…
– Tak, tak, wygląda jak pieprzona modelka a do tego ma dobre serce. – Olivia wydmuchała głośno powietrze, sprawiając, że kilka kosmyków jej blond włosów uniosło się do góry. – W każdym razie Sara i Veronica przyjaźniły się od dziecka, były jak siostry. No a Sara z kolei przyjaźniła się też z Marcusem. Rozmawiałyśmy kiedyś o tym, kogo zaklepujemy jako przyszłego męża i Sara podała Marcusa. Kilka dni później Veronica już z nim chodziła.
– Upraszczasz. – Duarte była trochę zawstydzona, że znalazła się na świeczniku. – Ale tak mniej więcej było.
– W każdym razie, ja sobie Marcusa już odpuściłam. – Bustamante oznajmiła to oficjalnie wszem wobec. – Bardzo cenię jego przyjaźń i nie wymieniłabym jej na nic innego. Ale ty, Saro, lepiej się pospiesz. Z jednej strony masz mamuśkę Garcię i jej niepodważalne atuty, a z drugiej… żmija Serratos wróciła do miasteczka. Już próbuje zapuścić wici na swojego ex. Nie widzieliście, jak kokietuje i zamiata rzęsami? Jak flirtuje i prosi się o komplementy? „Ścięłam włosy, ładnie wyglądam?”, „Jestem tak chuda, że wszystkie dżinsy na mnie wiszą”… Och, wybaczcie. Poniosło mnie trochę.
– No właśnie widzimy. – Sol posłała Rosie i Lidii przerażone spojrzenie i wszystkie trzy parsknęły w miskę z popcornem.
– Dobra, laski. Koniec tego obgadywania Veronici. Wróćmy do poważnych tematów. Kto wam się najlepiej podoba w szkole? – Primrose klasnęła w dłonie i przysiadła na kolanach, by lepiej widzieć koleżanki. – Nela, może ty się odezwiesz. Nic nie mówisz.
– Ja? Co? Och… nie, wolałabym nie. – Guzmanówna zrobiła się czerwona jak burak.
– Spokojnie, Nela, tutaj jesteśmy same swoje. – Olivia rzuciła szybkie spojrzenie na Amelię Estradę, która w skupieniu poprawiała swój pedicure. Chyba obawiała się, że ewentualne przecieki mogą wyjść z jej strony. – Możesz powiedzieć, że podoba ci się Felix. Nie dziwię ci się, jest słodki.
– Co, naprawdę? – Primrose wydawała się być zaciekawiona. – Felix słodki? Niby w którym miejscu?
– Oj, Rosie, ja wiem, że nie jest w twoim typie… – Sara się roześmiała, poklepując lekko przyjaciółkę po plecach. – Ale przyznaj – Felix ma uroczy uśmiech i bardzo ładne zęby.
– Ładne zęby? A co ty, stomatolog?
– No ale on jest chyba gejem, nie? – Mia Estrada oderwała się od swoich paznokci.
– Nie jest, ale połowa szkoły nadal tak myśli. – Sara wybuchła śmiechem. – Felix Castellano gejem? Na pewno nie z jego totalnym brakiem wyczucia stylu.
– Nela, nawet nie wiesz, jak twoje wyznanie może zażegnać wojny i wprowadzić pokój na świecie. – Zażartowała Lidia, prawie przybijając koleżance piątkę. – Jak zaczniesz chodzić z Felixem, to twój brat wreszcie się z nim pogodzi i dadzą nam żyć na tych piekielnych próbach do musicalu.
Nela spaliła jeszcze większego buraka, a Rosie zacisnęła usta w wąską kreskę, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałować. Castellano wpadł jak śliwka w kompot, ale niestety Montes kompletnie tego nie odwzajemniała, a teraz zaczęła nawet dopingować Marianelę.
– Caro, ty nie musisz mówić, kto ci się podoba, bo wszyscy wiemy. – Rose zmieniła temat, zwracając się do Nayery, która wzrokiem nakazała jej zaczekać z dalszymi pytaniami.
– Mia, mogłabyś iść na dół i przynieść trochę lodu? – Carolina zwróciła się do córki Victora Estrady niezwykle uprzejmie, a ta pokiwała głową ochoczo i wyszła z pomieszczenia, dając im nieco prywatności. – Ta wredna małpa działa mi na nerwy.
– Wiemy, wiemy. Więc co jest między tobą i Quenem? Zdeklarował się w końcu?
– No… tak jakby. Powiedział, że mnie lubi na imprezie u Kiraz, kiedy poszliśmy na siedem minut w niebie, ale..
– I co? Było jak w niebie? – Soleil musiała powstrzymać się od śmiechu na widok rozanielonej miny Caroliny.
– No nie bardzo, bo mam wrażenie, że on tego w ogóle nie pamięta! Totalny tępak. Dlaczego faceci to idioci? – Carolina ze złością założyła czarne pasmo włosów za ucho. Nigdy się tak nie zachowywała. Zawsze panowała nad emocjami, więc dlaczego serce szybciej jej biło na samo wspomnienie tego chłopaka?
– Quen to tępak, ale bardzo cię lubi – wyjaśniła jej Lidia, postanawiając stanąć w obronie chłopaka, który nieświadomie stał się dla niej kimś na kształt przyszywanego brata. – Nie umie tego okazać, ale szaleje na twoim punkcie.
– Jakaś ty spostrzegawcza. – Primrose nie mogła powstrzymać złośliwej nuty po słowach Lidii. Trudno było uwierzyć, że widziała takie rzeczy u innych, a nie dostrzegała uczuć Felixa. – Zgadzam się z Lidią, Quen jest totalnie w tobie zabujany. Gdyby było inaczej, nie prosiłby o radę Jordana. To coś znaczy.
– Za dobrych rad to mu chyba nie udzielił, co? – Lidia prychnęła, a Rosie stwierdziła, że liczą się intencje.
– W każdym razie… trochę się boję – przyznała im Carolina, spuszczając wzrok, bo nikomu o tym jeszcze nie mówiła. – Chłopcy mają jakieś oczekiwania. Może jemu się wydaje, że powinnam zrobić pierwszy krok i no wiecie…
– Iść z nim do łóżka? W życiu! – Olivia pokręciła głową tak gwałtownie, że rozplątał jej się kucyk związany różową wstążką. – Znam Quena od pieluch i jest wkurzający, ale nigdy, przenigdy by cię do niczego nie zmuszał. Żaden chłopiec z naszej szkoły by tego nie zrobił.
– Tak, powiedz to Ignaciowi. – Sara pogłaskała łagodnie Nelę po plecach, ale musiała zgodzić się z przyjaciółką. – Oli ma rację, poza paroma wyjątkami trafili nam się dżentelmeni.
– Co najwyżej tacy, co bzykają się w lesie na wycieczce albo na piłkarskich obozach – dorzuciła swoje trzy grosze Rose i wszystkie parsknęły śmiechem, bo ironia aż się wylewała po tych słowach.
– A wy znów o seksie? – Amelia wróciła z wiaderkiem pełnym kostek lodu, które pokładła dziewczynom do szklanek. – Czy wy wszystkie już to robiłyście? Myślałam, że to w stolicy nastolatki zaczynają szybciej.
– Dla twojej wiadomości – nie, nie wszystkie. – Sara oznajmiła dyplomatycznie, nadal ubolewając nad swoim statusem dziewicy. – Ale mam zamiar. Do końca roku niewiele czasu, ale do końca roku szkolnego to już na pewno przeżyję swój seksualny debiut.
– Za nisko się cenisz – stwierdziła Lidia, kładąc się na brzuchu na podłodze i machając w powietrzu nogami.
– Ty nigdy o tym nie mówisz, Lidio. Wyglądasz na doświadczoną w tych sprawach. – Duarte nieświadomie sprawiła, że Montes zakrztusiła się ziarenkiem popcornu.
– Doświadczona? Tak, w całowaniu plakatu Orlando Blooma nad łóżkiem. – Nerwowy chichot Lidii wypełnił pomieszczenie, kiedy ze wstydu zakryła twarz rękami. – Nigdy się nawet nie całowałam.
– No nie mów! Myślałam, że w twojej kulturze… to znaczy… no wiesz u Cyganów… Jezu, przepraszam. – Olivia przerwała w porę tę kompromitację, bo tylko się pogrążała.
– Spokojnie, masz rację. W kulturze mojego ojca dziewczyny w moim wieku mają już mężów a często i dzieci. Ale ja nie jestem taka, odcinam się od tego. Bardziej utożsamiam się z kulturą mamy, która pochodziła stąd. No i… nie wiem, to chyba nie jest żaden wstyd, co?
– Bycie dziewicą nie jest powodem do wstydu – odezwała się ze spokojem Ruby i kilka dziewczyn pokiwało głowami twierdząco. Amelia Estrada spijała każde słowo z ich ust, bo jako młodsza koleżanka była jeszcze mniej doświadczona niż one.
– No ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jakiś chłopak skradł ci całusa, nie? – Sara szturchnęła łokciem Lidię. – No i wiemy, skąd ta obsesja Łucznikiem Światła. Skoro miałaś nad łóżkiem plakat Legolasa…
– Oj, nie wypominaj!
– No dobra, dziewczyny, my tu gadu-gadu, a ja chciałabym wspomnieć, że najładniejszy tyłek w szkole ma Remmy Torres. – Primrose uniosła ręce, jakby się poddawała. – Sorki, Kiraz – rzuciła w stronę telewizora, gdzie córka dyrektora patrzyła się w obiektyw ze śmiechem.
– Pójdę mu zaraz powiedzieć – zapowiedziała organizatorka pamiętnej domówki i ku ich rozpaczy zawołała do swojego pokoju brata. – Dziewczyny pozdrawiają i mówią, że masz ładny tyłek.
– Dziękuję. Chyba. – Usłyszały głos Torresa i zachichotały, chowając głowy w poduszki.
– Twoja bielizna zrobiła furorę na ostatniej imprezie.
– Kiraz, możesz nie dyskutować o moich majtkach i iść już spać?
– Remmy pozdrawia – skróciła całą rozmowę dziewczętom, które zanosiły się śmiechem.
– Lidia widziała tyłek Remmy’ego z bliska – poinformowała wszystkich Sol, pijąc do ich numeru tanecznego w czasie przerwy w meczu podczas tygodnia sportowego. – I jak było?
– Nie macałam go po tyłku, jeśli o to pytasz. – Montes musiała otrzeć z oczu łzy rozbawienia. – Remmy jest miły. Nie zadziera nosa, jak można by się spodziewać po synu dyrektora.
– Ale nie jest w twoim typie? – Sol doskonale zrozumiała jej słowa.
– Proszę cię, Słoneczko, w jej typie jest pewien zamaskowany bohater. Zorro z Pueblo de Luz. – Sara wróciła do poprzedniego tematu, kiedy Lidia już myślała, że skończyły tę rozmowę. – To prawda, że widujesz Łucznika na mieście? Spokojnie, nie powiem nic mojej mamie. Ja też jestem po stronie El Arquero.
– Widziałam go kilka razy, to wszystko. – Montes wzruszyła ramionami. Nie miała informacji, na które zapewne liczyły jej koleżanki. – Uratował mnie na El Tesoro przed moim ojcem. To w porządku gość.
– Tak, taki się wydaje – zgodziła się Sara, a reszta dziewczyn była nieco rozdarta. – Myślisz, że kto to może być?
– Nie mam pojęcia.
– Ale nie masz żadnych podejrzanych? A co z listą, którą kiedyś robiłaś na lekcji?
– Wyrzuciłam ją. – Lidia znalazła się pod ostrzałem spojrzeń reszty babskiej grupy. – Uznałam, że tak właściwie mało mnie interesuje, kto się kryje za maską. Liczy się to, co robi dla miasteczka, a robi naprawdę kupę dobrej roboty.
– A wy jak myślicie, kto to może być? Wiecie, że policja podejrzewa kilka osób? – Sara zwróciła się do pozostałych. – Moja mama podejrzewa Theo Serratosa.
– Ty spędzasz z nim sporo czasu na treningach szermierki, Ruby. Zauważyłaś coś dziwnego w jego zachowaniu? – Olivia podłapała temat, bo sama również chciała znaleźć El Arquero i poprosić go o pomoc w walce z Oliverem Brunim.
– Nie wiem, jest w porządku, ale trochę z niego buc. – Valdez powiedziała całkiem szczerze, a reszta zachichotała. – No wiecie, napina mięśnie, chwali się szybkością, gada jakby pozjadał wszystkie rozumy. Ale chyba jest dobry. Quen bardzo go lubi.
– To dziwne, bo Felix niezbyt za nim przepada – przypomniała sobie Rosie.
– Mi się zawsze podobał, chociaż był starszy – wyznała Olivia. – Teraz wydaje się dużo bardziej dojrzały. Wytatuował się i nosi się bez koszulki, kosząc trawnik.
– A skąd ty możesz wiedzieć? Mieszkasz po drugiej stronie miasta. – Carolina ugryzła się w język, by powstrzymać się od śmiechu.
– Wracam tamtędy z ośrodka kultury i czasem go widzę. – Olivia wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic takiego. – Kupiłabym kalendarz, jeśli on byłby na którymś miesiącu.
– Nic mi nie mów, Oli, ja nadal jestem podłamana tym, że nie wyszło z tym pomysłem. – Sara wygięła usta w podkówkę. – A wszystko przez Jordana! Nie mógłby choć raz się przemóc?
– I rozebrać dla jakichś starych bab? – Carolina uniosła brwi nieco zawiedziona takim płytkim zachowaniem koleżanek. – Akurat w tym go popieram, to nieprzyzwoite. Poza tym oczekujemy jakiegoś obnażania od chłopaków, nie zdając sobie sprawy, że oni mogą się czuć niekomfortowo. My nie chciałybyśmy się rozbierać do zdjęć.
– Może po prostu Jordan nie ma się czym pochwalić. – Lidia machnęła tylko ręką.
– No nie wierzę. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć? – Sara złapała się za głowę. – Nie rujnuj mojej wyobraźni!
– Jezu, przepraszam. – Montes wrzuciła sobie do ust garść popcornu, wywracając oczami. – Może ma jakieś kompleksy czy coś.
– No nie wiem, może. Ale w mojej głowie nie ma powodu, żeby mieć. Mam bujną wyobraźnię – stwierdziła bez ogródek Sara, a Kiraz na ekranie telewizora parsknęła głośnym śmiechem. – Wybacz, Nelka, że to mówię na głos, ale… twój brat to ciacho. I tak, zdarza mi się myśleć o różnych rzeczach, kiedy gapię się na chłopaków podczas nudnych lekcji. Moja wyobraźnia dopowiedziała sobie obraz pod jedną z tych wielgaśnych bluz w stylu oversize. Podejrzewam, że moja wyobraźnia wcale nie odbiega tak daleko od rzeczywistości.
– Yyyy… – Marianela nie wiedziała chyba, co powiedzieć. Kilka osób zdusiło uśmiechy.
– No co? To prawda. Kiedy wróciliście do miasteczka po kilku latach, prawie go nie poznałam. – Duarte przypomniała sobie początek roku szkolnego. – Jordi wyładniał, faza dojrzewania była dla niego więcej niż łaskawa. Kiedyś był taki mały, chuderlawy i głośny, wszędzie go było pełno. Teraz jest taki spokojny, tajemniczy i opanowany.
– Tak, powiedz to doktorowi Fernandezowi, który przez to „opanowanie” Jordana musiał operować syna – rzuciła Carolina z sarkazmem, bo słowa Sary nie trzymały się kupy.
– Wiecie o co mi chodzi, nie? Faceci, którzy zgrywają niedostępnych, są strasznie pociągający. Mnie to kręci.
– Ale on nie zgrywa niedostępnego, po prostu taki jest. Za wysokie progi na twoje nogi. – Olivia zarechotała, po czym oberwała poduszką w twarz. – Mówię przecież samą prawdę! Słyszałaś przecież, z jakimi dziewczynami Jordan chodził. Dalia Bernal to była druga najładniejsza dziewczyna po Veronice Serratos, tak ładna, że ja w pełnym makijażu i prosto od fryzjera czułam się przy niej jak kaszalot, a ona dopiero co wstała z łóżka. Trzeba mu przyznać, że ma dobry gust. Lubi wysokie i długonogie piękności przypominające modelki.
– Tak, ale takie chłopaki to same kłopoty. Rasowy Casanova, tylko seks mu w głowie. Nawet na szkolnej wycieczce nie mógł się powstrzymać – zauważyła Soleil, a kilka osób pokiwało głowami.
– No i jeździ też na obozy piłkarskie, jeśli wiecie, co mam na myśli – dodała swoje Amelia Estrada, zaczynając już wszystkich porządnie denerwować. Nadal miała za złe Jordanowi, że traktował ją jak gówniarę i chyba postanowiła dać upust emocjom. – Słyszeliście chyba, że spotykał się z laską z obozu i jeździł potem do niej regularnie, aż w końcu matka się dowiedziała i zakazała mu schadzek? Rodzice tej dziewczyny, jak dowiedzieli się, że ich piętnastoletnia córka jest aktywna seksualnie, omal nie wysłali jej do klasztoru. Ci Gomezowie są strasznie konserwatywni.
– Skąd ty w ogóle to wszystko wiesz? – Carolina nie kryła złości wobec córki gubernatora. – Nie rozpowiada się takich rzeczy. Nie wierzę w ani jedno słowo.
– Ja też coś tam słyszałam i wiem, że faktycznie Jordan jeździł do Nuevo Laredo na schadzki. Ale według mnie to nawet romantyczne, że poświęcał tyle czasu, by tylko ją zobaczyć. – Sara się rozmarzyła.
– Nazywasz romantycznym to, że był tak napalony, że nie mógł wytrzymać i musiał jeździć na seks, zamiast zrobić sobie dobrze w zaciszu własnego pokoju? – Rzuciła Lidia Montes złośliwie, prychając pod nosem na widok miny Sary. – Masz dziwne pojęcie o romantyzmie.
– Mój brat wcale taki nie jest – odezwała się nieśmiało Marianela, bo zaczęły ją krępować te rozmowy. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi.
– Co jak co, ale przynajmniej się z tym nie kryje. – Rose wzruszyła ramionami, jakby nie usłyszała słów Neli. – Lepsze to niż udawanie świętoszka, a bzykanie wszystkiego, co się rusza na boku.
– Ty nic nie mówisz, Sol. A tobie który chłopak się w szkole podoba? – Zwróciła się do niej Amelia, której w ogóle na tej imprezie nie powinno być.
– Mnie? – Soleil wskazała na siebie palcem niepewnie, nie wiedząc, co właściwie może powiedzieć.
– Czas na pizzę! – Lidia klasnęła w dłonie, wyrywając ją od odpowiedzi i wyciągnęła menu lokalnej pizzerii, uzgadniając z resztą, co zamówić.
– Dzięki – szepnęła jej na ucho Sol, kiedy zeszły na dół, by odebrać zamówienie.
– Drobiazg. Też nie lubię, jak wypytują o intymne rzeczy. Nie każdy lubi się zwierzać.
– Nie chodzi o to, że nie lubię, po prostu…
– Jasne, nie musisz mówić. – Montes uśmiechnęła się, płacąc dostawcy i wracając na górę z pudełkami.
– Dziewczyny nie chcą grać w prawda czy wyzwanie – pożaliła się Amelia, kiedy gospodyni rozdawała pudełka z pizzą.
– No i dobrze, bo nie mamy po siedem lat. Czy ty nie powinnaś już czasem spać? – Montes zwróciła się do niej, trochę niezbyt uprzejmie, ale już jej było wszystko jedno.
– Mam szesnaście lat, nie chodzę spać po dobranocce.
– Aha. – Lidia z kamienną twarzą odwróciła się od niej i zrobiła minę do Caroliny, która miała ochotę jej przybić piątkę.
– Ja mam grę, w którą zagramy. – Olivia klasnęła w dłonie i sięgnęła po kawałek pizzy wegetariańskiej, mimo że wegetarianką nie była. – Nazywa się: zgadnij kim jest Łucznik.
– No nie! Znowu? – Lidia nie mogła uwierzyć, że nie chcą zostawić tego tematu za sobą. – To naprawdę już się robi nudne.
– Spokojnie, chcę, żeby każdy dał się ponieść fantazji. To tak na niby, żeby było zabawnie. – Bustamante się roześmiała i pierwsza zaczęła. – Uważam, że Łucznikiem Światła jest Conrado Saverin. Po pierwsze – cieszy się nieposzlakowaną opinią, jest sprawiedliwy i uczciwy, nigdy nie kłamie…
– Ykhmm. – Lidia zakrztusiła się pizzą.
– Po drugie – kontynuowała Olivia, jakby w ogóle nie zauważając reakcji gospodyni. – Jest milionerem, pomaga potrzebującym, a Javier Reverte nazywa go Robin Hoodem. To chyba mówi samo przez się? No a poza tym jest przystojny i ma ładny tyłek.
– Olivio! – oburzyła się Montes, ale nikt sobie nic z tego nie robił. – A kto twierdzi, że Łucznik ma ładny tyłek?
– Nie mówiłaś tak?
– Nie gapiłam mu się na tyłek! – Brunetka zarumieniła się aż po koniuszki uszu. Nigdy w życiu nie przeszłoby to jej nawet przez myśl.
– Mój błąd, wydawało mi się, że mówiłaś coś o jego spodniach, że to nie lateks.
– Bo to nie jest lateks ani skóra tylko… bo ja wiem? Jakiś spandeks? – Dziewczyna zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym otrząsnęła się z tych głupich myśli. – Nie patrzę się mu na tyłek, to obleśne.
– Jak uważasz. Kto następny? – Olivia rozejrzała się po wszystkich, czekając aż ktoś podniesie rękawicę.
– Uważam, że to może być Theo Serratos. – Sara zdecydowała się zdradzić obawy swojej mamy. – Jest młody, wysportowany, biega szybko jak antylopa, a jego ojciec był wytrawnym łucznikiem. Theo ma wytatuowany łuk na lewej kostce.
– Boże, a ty skąd wiesz takie rzeczy? – Rose wydawała się być zdumiona taką liczbą szczegółów.
– Widziałam kiedyś, zrobił sobie jeszcze w liceum. Matka prawie go zabiła.
– Okej, przekonujące argumenty. – Carolina pokiwała głową i sama się zastanowiła. – Miałam inny typ, ale teraz na użytek tej zabawy tak sobie myślę… czy to nie jest czasem Carlos Jimenez? Posłuchajcie – ataki zaczęły się na krótko po jego pojawieniu się w miasteczku, jest wysportowany, w końcu to żołnierz, więc jest doskonałym strategiem, a jako strażak ma też stałą łączność ze wszystkimi jednostkami służb porządkowych w miasteczku, więc ma informacje z pierwszej ręki. Jest też największym poszkodowanym – jego ojciec zginął w katastrofie mostu. Nic dziwnego, że chce się zemścić.
– Hmm ciekawy punkt widzenia. – Primrose zastanowiła się przez chwilę, po czym dodała swojego kandydata: – Ja myślę, że to Remmy Torres. Szybko biega i ma tak ładny tyłek, że wyglądałby dobrze w każdym materiale – lateks, skóra, dżins…
Wszystkie dziewczyny się roześmiały, a Lidia dodatkowo pokręciła głową z cichym „jesteś niemożliwa”.
– Ale przypominam, że my w mieście jesteśmy od niedawna. – Kiraz odezwała się z video rozmowy, ale Primrose miała już na to gotową odpowiedź.
– Może wpadał z wizytami, kiedy nie wiedzieliście. – Sama zaśmiała się po tym absurdalnym stwierdzeniu. – Albo to albo Łuczników jest kilku. Następnym razem po prostu trzeba sprawdzić ich tyłki. Czy w policji rysują portrety pamięciowe tyłków?
– Nela, a ty jak uważasz? – Carolina powstrzymała ochotę do śmiechu i zwróciła się do kuzynki, ignorując otwarte usta Mii Estrady, jakby za wszelką cenę nie chciała jej dać dojść do głosu. Nadal miała jej za złe, że córka gubernatora kręci się wokół Quena.
– Wolę nie. – Guzmanówna zamknęła się w sobie, dłonią masując kolano nogi, która ucierpiała w katastrofie mostu.
– No weź, Nelka, to tylko zabawa. – Olivia szturchnęła ją piąstką, a dziewczyna się zmieszała.
– No dobrze… – szepnęła, ponownie poprawiając okulary na nosie. – Jest wysportowany i silny. Na El Tesoro to mogła być zemsta wobec wuja Ernsesta i księdza Horacia. Joaquin Villanueva i Templariusze też mu się nieźle narazili…
– O kim mówisz?
– O moim fizjoterapeucie, doktorze Sergio Sotomayorze. – Po jej słowach nastała chwila ciszy, podczas której Nela pożałowała, że w ogóle się odezwała. – Przepraszam, ale zapytałyście.
– Nie przepraszaj. – Lidia od razu ją uspokoiła, marszcząc brwi, bo teoria Neli wydała jej się ciekawa. – Rozwiniesz, dlaczego chciałby się zemścić?
– Słyszałam, że doktor Sotomayor wychował się w tutejszym sierocińcu. Musiał wiedzieć z pierwszej ręki o kradzieżach ojca Horacia, więc chciał pomóc dzieciakom i sumę z aukcji na El Tesoro przeznaczyć dla potrzebujących, a nie wpychać do kieszeni księdza. Poza tym przy okazji chciał się zemścić na wuju Erneście de la Vega, psując przyjęcie w jego dawnym domu. Ernesto był właścicielem fabryki, w której Sergio pracował w Monterrey i doprowadzał do nadużyć, nie płacił robotnikom. Joaquin zasłużył na strzałę, bo podpalił tę fabrykę, a doktor ucierpiał w pożarze – ma blizny na plecach. Templariusze i Lalo Marquez są winni rozprowadzania towaru, który zabił wiele osób, a także od którego uzależniła się była żona Sotomayora. Cyganie, jak wiadomo, prowadzili interesy z Templariuszami, więc im dostało się rykoszetem.
– Nela, cicha z ciebie istotka, ale jesteś dobrą obserwatorką, co nie? – Primrose pokiwała głową z podziwem, szukając poparcia u reszty koleżanek. – Długo nad tym myślałaś?
– Trochę. Jeżdżę cały czas na fizjoterapię do doktora Sotomayora i dużo rozmawiamy. Wydaje się być takim człowiekiem, który chce pomagać innym bezinteresownie. Takie odniosłam wrażenie.
Lidia zagryzła wargę, nie odzywając się ani słowem. Kiedy już postanowiła, że nie ma dla niej znaczenia tożsamość Łucznika, wszystkie dziewczyny wyskakiwały z sensownymi kandydatami. Oczywiście Conrada mogła odrzucić, to by było dziwne, no i w końcu Saverin nie prosiłby jej o znalezienie informacji o sobie samym. Remmy i jego zgrabny tyłek był tylko żartem Primrose. Ale pozostała trójka brzmiała bardzo wiarygodnie. Jeśli miała być szczera, bardzo chciała te tropy sprawdzić.

***

Nie zdążył jeszcze zasnąć, ale był bliski odpłynięcia w objęcia Morfeusza, kiedy usłyszał, jak drzwi do jego pokoju powoli się uchylają. Po chwili poczuł, że jego materac lekko się obniża pod czyimś ciężarem.
– Jordi… śpisz? – Głos Veronici Serratos brzmiał czysto i wyraźnie w pustym pomieszczeniu, mimo że szeptała.
– Nawet gdybym spał, już byś mnie obudziła – mruknął, podciągając się do pozycji siedzącej i patrząc na nią wyczekująco. – O co chodzi, nie możesz zasnąć?
– Nie chce mi się spać – wyznała, skubiąc palcem skórkę przy paznokciu od kciuka. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. – Jordan…
– No? – Czekał cierpliwie, obserwując zarys jej sylwetki w ciemnym pokoju. Przez zasunięte rolety nie docierało tutaj nawet światło z ulicznej latarni.
– Czy ty… – Zawiesiła głos, poprawiając się nieco na jego materacu, jakby z nerwów nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji. Jedno kolano podwinęła pod udo i wreszcie znalazła w sobie odwagę, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Czy ty chciałbyś się ze mną kochać?
Był pewien, że się przesłyszał, przez chwilę nie dotarły te słowa do jego świadomości, a kiedy już to nastąpiło, czekał aż nadejdą kolejne albo chociaż wybuch śmiechu, który sygnalizowałby mu, że żartowała. Ona jednak mówiła serio.
– Słyszałeś, co powiedziałam? – odezwała się, kiedy z jego strony przez dłuższy czas nie było żadnej reakcji.
– Słyszałem.
– I co ty na to?
– Pewnie.
– Serio? – Zdziwiła się, otwierając oczy szeroko. Chyba spodziewała się odmowy.
– Oczywiście. Miałbym przepuścić taką okazję? – Jordi wyglądał na oburzonego samym pomysłem, że miałby odmówić dziewczynie, która sama do niego przyszła w środku nocy. – Ale jestem trochę zmęczony. Możesz być na górze?
– Jordan…
– No co? Zapytałaś.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie mówił poważnie, że tylko się z niej naigrywał, uruchamiając swój zwykły sarkastyczny ton. Kiedy zapaliła lampkę przy nocnym stoliku, zobaczyła też na jego twarzy wymalowaną prawdziwą złość.
– Co ty sobie wyobrażasz, Vero? Jestem jakąś męską dziwką, do której się chodzi z takimi propozycjami?
– Nie, nie, wcale nie! Po prostu pomyślałam, że…
– Że zrobię dla ciebie wszystko – odpowiedział za nią, czując, że nieświadomie właśnie to miała na myśli. Kiedyś tak było, wiele rzeczy by dla niej zrobił, ale teraz był starszy i mądrzejszy. – Za kogo ty mnie masz? Nie możesz do mnie przychodzić, kiedy jesteś skrzywdzona i jest ci źle. Nie możesz mnie prosić o takie rzeczy, nie masz prawa.
– Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Wcale nie chodzi o to, że chcę cię wykorzystać. Po prostu… – Zawahała się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Wszystko, co chciała powiedzieć, brzmiało dokładnie tak, jakby go wykorzystywała. – Chciałabym coś poczuć.
– Poczuć? – Jordan lekko prychnął po tym wyznaniu. – Poczuć mnie w sobie?
– Nie bądź złośliwy.
– Wiesz, jak to brzmi, prawda? – Nie zamierzał przebierać w komentarzach. Bardzo go rozzłościła. – I co? Chcesz, żebym cię przeleciał i sprawił, że coś poczujesz, a jutro pobiegniesz do kogoś innego, żeby i jego przetestować? A może chcesz porównać mnie i mojego brata?
– To naprawdę nie fair, że wciąż wyciągasz to na światło dzienne. Sprawa z Franklinem była jednorazowa i dobrze o tym wiesz.
– Więc jeśli była jednorazowa, to było okej? – Guzman skrzywił się, nie wierząc, że można być tak cynicznym. – A może tak naprawdę chcesz sobie pofantazjować o Franklinie, kiedy będziesz się kochać ze mną?
– To naprawdę nie tak, nie wierzę, że w ogóle mogłeś tak powiedzieć. – W oczach Veronici stanęły łzy i to ten moment, kiedy wszystko stawało się trudniejsze.
Nie cierpiał tego. Tego efektu, jaki na niego miała. Myślał, że się uwolnił, ale zapach jej pomarańczowego szamponu do włosów mieszał mu w głowie i nienawidził się za to. Nie cierpiał, kiedy płakała, bo była wtedy chyba jeszcze ładniejsza, a on nigdy nie mógł jej odmówić. Tak dał się ponieść tym myślom, że nawet nie zauważył, jak się do niego zbliżyła i musnęła wargami jego policzek – najpierw jeden, potem drugi, przy okazji mocząc je od łez. Pocałowała go w kącik ust i dopiero wtedy ocknął się z letargu.
– Vero… – zaczął, chcąc jej powiedzieć, żeby przestała, ale wtedy poczuł jej wargi na swoich i nie mógł już zaprotestować, bo skutecznie zamknęła mu usta, dosłownie.
Całowała go najpierw powoli, potem coraz zachłanniej, a w miarę jak posuwała się dalej, jej policzki całkiem już wyschły od łez. „Krokodyle łzy” – pomyślał. Czy zawsze wiedziała, że ma nad nim taką władzę, czy może była tego nieświadoma? Niewinna Veronica Serratos, tak słodka i miła, tak kochana, że wszyscy tracili dla niej głowę, a ona oplatała sobie każdego wokół palca. Była zbyt dobra, by wiedzieć. Nigdy nie wykorzystywała tego celowo. Ale może podświadomie jakaś część jej wiedziała, jak wykorzystać swój urok.
– Vero, przestań – poprosił między pocałunkami, sam jednak nie znajdując w sobie wystarczająco siły i samokontroli, żeby ją odepchnąć. Może to jeszcze pozostałości jego wyidealizowanego obrazu pierwszej miłości, a może on też chciał coś poczuć. Nie chciał być sam.
– Nic nie mów.
Veronica położyła mu palec na ustach i zaczęła składać mokre pocałunki na jego szczęce i szyi, powoli schodząc w stronę obojczyka, na którego punkcie był dosyć przewrażliwiony, zupełnie jakby wiedziała, choć przecież nie miała prawa wiedzieć, bo niby skąd? To też powiedziała jej Dalia? Wiedziała, co chłopak lubi, bo zmarła przyjaciółka opowiadała jej o jego łóżkowych upodobaniach? W tamtej chwili był przekonany, że tego nie przerwie, że pozwoli jej zrobić ze sobą cokolwiek chciała. Mimo że to ona przyszła do niego, by spełnił jej niecodzienną prośbę, to on tak naprawdę był pod jej urokiem. Dopiero kiedy chwyciła jego dłoń i wsunęła ją sobie pod cienką koszulkę, w której spała, kładąc na swojej piersi, zdał sobie sprawę, że to nie w porządku. Właściwie to wiedział o tym od początku, ale dopiero teraz zmusił się całą siłą woli, by to skończyć, zanim na dobre się zacznie. Przerwał pocałunek i zabrał rękę, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość. Nie ufał sobie przy niej.
– Coś nie tak? – zapytała, zamiatając rzęsami w konsternacji, jakby naprawdę nie miała pojęcia, o co mu chodzi. To był najważniejszy sygnał, który tylko upewnił go w jego decyzji.
– Nie mogę, Vero. Nie chcę tego – powiedział i chociaż jego ciało krzyczało coś wręcz odwrotnego, umysł podpowiadał mu, że to prawda. – I ty też nie.
– Co ty mówisz? Chcę, bardzo chcę. – Wyciągnęła do niego ręce, pochylając się do kolejnego pocałunku, ale chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał na odległość wyciągniętych ramion.
– Szukasz sposobu na wypełnienie pustki, ale nie zrobisz tego w ten sposób. – Mówił teraz poważnym tonem, który zupełnie do niego nie pasował. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała go takim poważnym. Z każdym słowem jego oczy błyszczały w ciemności coraz wyraźniej. – Tak samo było wtedy, z Franklinem?
– Dlaczego wciąż o tym wspominasz? – Zirytowała się. Wyrwała dłonie z jego delikatnego uścisku, nie mogąc zrozumieć, dlaczego wciąż jej przypominał o sytuacji sprzed dwóch lat. To był w końcu jej największy błąd, o którym wolałaby zapomnieć.
– Bo tak właśnie było – chciałaś stłumić emocje po śmierci ojca. Szukałaś czegoś na pocieszenie. Nie jesteś typem osoby, która pije czy bierze dragi. Jesteś podchmielona po lampce szampana w Nowy Rok. – Jordi uśmiechnął się smutno, mimo woli przypominając sobie stare czasy. – Traktujesz seks jak ucieczkę od problemów, ale nie idzie tak uciekać w nieskończoność. Będziesz wciąż ranić innych, a przede wszystkim siebie. To nie w porządku.
– Nie wiesz, o czym mówisz. – Vero pokręciła głową, choć w klatce piersiowej poczuła dziwaczny ucisk, który tylko potwierdzał słowa Guzmana. – Jesteś moim przyjacielem, zależy mi na tobie. Przyjaciele mogą sobie pomóc od czasu do czasu, prawda?
– Idąc ze sobą do łóżka? – Jordi uniósł jedną brew. Nastolatka brzmiała teraz tak, jakby za wszelką cenę chciała o tym przekonać samą siebie.
– Chodzi o to, że cię nie pociągam? – zapytała, szukając jakichś sensownych argumentów. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś jej odmawia, to dla niej nowa sytuacja. – Nie podobam ci się? Chcesz, żebym się umalowała albo zgasiła światło? – Sięgnęła dłonią do lampki nocnej, ale ponownie ją powstrzymał chwytając za przegub dłoni. Kompletnie nie o to mu chodziło.
– Vero, jesteś najładniejszą dziewczyną w miasteczku. Zawsze byłaś. Nie musisz się malować, żeby się podobać. Nie musisz też wchodzić chłopakom do łóżka.
– Więc co jeszcze mogę zrobić? – W jej oczach ponownie zalśniły łzy i wygięła trzęsące się od płaczu usta, nie mogąc nad nimi zapanować.
– Możesz wstać i iść spać do siebie. – Odsunął się od niej jeszcze dalej, chcąc być bardziej dobitny w swoich słowach. Łzy przykleiły się do jej rzęs, tworząc coś na kształt wachlarza z kropelkami rosy. Wyglądała jeszcze ładniej, o ile to w ogóle możliwe, ale ze zdumieniem musiał stwierdzić, że nie budziło w nim to już takich emocji jak wcześniej. – Idź już. Proszę cię, Vero.
Ostatnie zdanie wypowiedział niemal błagalnym tonem i wiedziała, że dyskusja została zakończona. Pokiwała głową zawstydzona, wiedząc, że jutro ciężko jej będzie spojrzeć mu w twarz. Wstała i podeszła do wyjścia w swojej krótkiej koszulce, ukazując długie zgrabne nogi, ale nic już nie powiedziała. Zamknęła za sobą cicho drzwi i wszystko wróciło do stanu sprzed kilku minut.
Jordan uderzył kilka razy pięścią w poduszkę, by nadać jej odpowiedni kształt. Wiedział jednak, że tej nocy i tak już nie zaśnie.

***

Ofelia Ibarra jakoś się trzymała. Nie na darmo nazywana była pierwszą damą Pueblo de Luz – nigdy nie okazywała słabości, zawsze była pełna klasy i elegancji. Jednak choroba powoli ją wyniszczała i nie dało się tego ukryć. Kiedy Conrado Saverin złożył jej wizytę, korzystając z okazji, że Lidia bawi się na swoim pidżama party z przyjaciółkami, Ofelia wydawała się doskonale wiedzieć, po co do niej przyszedł.
– Zastanawiałam się, kiedy pana zobaczę – przyznała szczerze, stawiając przed nim filiżankę herbaty.
Usiedli na tarasie w El Tesoro, gdzie mogli swobodnie porozmawiać. Kobieta była blada, pod oczami miała cienie, straciła sporo kilogramów, ale mimo wszystko uśmiechała się serdecznie.
– Od jak dawna pani wiedziała? – zapytał z ciekawością, bo wystarczyło mu jedno spojrzenie w jej twarz, by domyślić się, że połączyła fakty.
– Ciężko powiedzieć. Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy pojawił się pan w mieście. Fernando przyszedł wtedy do mnie i Rafaela, mówiąc, że pewien człowiek będzie próbował do nas dotrzeć i będzie opowiadał nam niestworzone historie, ale nie możemy wierzyć w ani jedno słowo, bo to jego śmiertelny wróg. Parafrazuję oczywiście. – Pani Guzman de Ibarra dodała na koniec, upijając kilka łyków ciepłej herbaty. – Kiedy ktoś taki jak Fernando Barosso zadaje sobie tyle trudu, by przekonać mnie, że ktoś nie jest wart zaufania, sprawa zaczyna dla mnie śmierdzieć z daleka.
– Ale mimo to nie ufała mi pani. Nie chciała pani, żeby pani mąż poparł moja kandydaturę, nie chciała pani być ze mną kojarzona. – Przypomniał jej Saverin, w gruncie rzeczy nie mając jej za złe.
Pomyślał, że jego syn nie mógł trafić lepiej. I nie chciał czuć wdzięczności do Fernanda, to było absurdalne, ale jednak jakaś część jego zastanawiała się, dlaczego Barosso oddał Enrique na wychowanie do tak dobrej i kochającej rodziny, a nie zostawił go gdzieś w przytułku albo na ulicy. Mógł tylko się domyślać, że to miała być zasłona dymna, Conrado nigdy miał się nie dowiedzieć, gdzie jest jego syn. Domy dziecka łatwo było prześwietlić, ale rezydencja burmistrza miasteczka na prowincji? To już było dużo bardziej skomplikowane. Saverin bardzo chciał też wierzyć, że może resztki człowieczeństwa Fernanda zwyczajnie nie pozwoliły mu na skrzywdzenie niewinnego niemowlęcia, ale wątpił, by ten motyw był prawdziwy.
– Bałam się, bo Fernando jest potężnym człowiekiem. Jeśli on miał z panem jakiś zatarg, nie chciałam być w to uwikłana. – Ofelia wytłumaczyła swoje postępowanie. – Z czasem przekonałam się, że jest pan dobrym człowiekiem. Ma pan jego uśmiech, wiedział pan o tym? Czy może raczej to on ma uśmiech po panu. – Przypatrywała się mężczyźnie z ciekawością jednocześnie trochę go pesząc. – Przepraszam. Jestem nadal w lekkim szoku.
– Nie dziwiła się pani? Kiedy Fernando zjawił się u państwa z dzieckiem i zaoferował je w zamian za poparcie i lojalność, dlaczego nie zadawała pani pytań, nie dociekała pani, skąd to niemowlę się wzięło w jego rękach? – Nurtowała go ta kwestia. I chociaż teraz nic już nie mogło cofnąć biegu wydarzeń, Conrado starał się zrozumieć.
– Chciałabym móc panu powiedzieć, że miałam opory, wyrzuty sumienia, ale niestety nie mogę. – Ofelia uśmiechnęła się smutno, wracając do samego początku w swojej opowieści. –
Wie pan pewnie, że jako dziecko chorowałam. Stwierdzono u mnie białaczkę, moja rodzina przeżyła prawdziwe piekło. Naświetlanie, chemia – to był koszmar. Na szczęście przeszczep szpiku się udał, miałam szansę na normalne życie. Niestety nie mogłam już zajść w ciążę, mimo że bardzo tego pragnęłam. To były najgorsze lata. Moja matka Serafina straciła kontakt z rodziną Barosso, kiedy wyszła za mąż za mojego ojca. To był mezalians, wydziedziczyli ją, bo zechciała zostać żoną rolnika. Później już trochę inaczej śpiewali, kiedy Guzmanowie dorobili się na swoich ziemiach i wkrótce większość gruntów rolnych i lasów Pueblo de Luz zaczęło być naszą własnością. Fernando chyba miał nadzieję, że moja rodzina pomoże mu kiedyś zdobyć to wszystko, łącznie z El Tesoro.
– Pani ojciec dziedziczy El Tesoro w przypadku kiedy wszyscy z rodziny de la Vega wymrą, zgadza się?
– Tak. Fernando wiedział jednak, że u mojego ojca niczego nie ugra, moja matka również była sceptycznie nastawiona. Nie chciała odnawiać kontaktów po latach, pogodziła się z tym, że uwolniła się od tej rodziny. Barosso wiązał wielkie nadzieje z moim bratem, ale Fabian nie jest łatwym przeciwnikiem. Poznał go pan, prawda? – Ofelia zaśmiała się cicho, a Conrado przytaknął, bo zdążył poznać Guzmana na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie był to człowiek, który daje sobie w kaszę dmuchać. – Mój brat w życiu nie poszedłby na ugodę z wujem Fernandem, więc myślę, że ja zostałam potraktowana jako najsłabsze ogniwo tej rodziny.
– Sądził, że jeśli dotrze do pani i pani męża, pomogą mu państwo kiedyś zdobyć wpływy w całej okolicy?
– Tak przypuszczam. Mój mąż zawsze chętnie słuchał tego, co ludzie mieli do powiedzenia, więc i Fernanda chętnie wysłuchał. Barosso kreślił mu piękną wizję naszego miasteczka, przekonywał, że chce współpracować. Myślę, że na pewnym etapie sam nawet w to wierzył. Więc kiedy pojawił się z dzieckiem w naszym domu letniskowym w Veracruz, gdzie ja przeżywałam prawdziwe piekło, bo nie mogłam zostać matką, nikt nie zadawał dużo pytań. – Ofelia skrzywiła się lekko, bo teraz kiedy o tym myślała, miała poczucie, że mogła postąpić inaczej. – Wystarczyło mi, że spojrzałam na tego pięknego chłopca i wiedziałam, że jest mój. Przepraszam.
– Niech pani nie przeprasza. – Conrado położył jej rękę na dłoni, która spoczywała na blacie stolika. – To nie jest pani winna. Pani dała Enrique dom, ciepło i miłość, której potrzebował. To Fernando jest tutaj tym złym.
– Powiedział, że rodzice dziecka to narkomani, którzy zginęli w wojnach karteli w stolicy. Nie kwestionowałam tego. Nawet jeśli mój umysł podpowiadał mi, że to nie była do końca prawda, uparłam się i tego się trzymałam. Wmawiałam sobie, że będę lepszą matką niż ta, która to biedactwo zostawiła. Teraz strasznie mi głupio, wiedząc, że pańska żona wcale nie porzuciła dziecka, a zostało jej zabrane. Mogę tylko się domyślać, że te porachunki karteli to historia, którą opowiadał pan światu, by ukryć, kto tak naprawdę stał za tą zbrodnią. Bardzo, bardzo mi przykro.
Saverin kiwnął głową, bo nic więcej nie mógł powiedzieć. Ofelia nie zawiniła w tej sprawie. Zresztą nadal nie znała wszystkich szczegółów i większości rzeczy mogła tylko się domyślać.
– Quen zarzucił mi kiedyś, że go kupiliśmy. – Głos pani Ibarra zatrząsł się lekko po tych słowach. – I miał rację. Choć nie zapłaciliśmy w dosłownym tego słowa znaczeniu, Fernando kupił sobie naszą lojalność. Rafael był na jego skinienie, pomagał mu, czasami przymykał oko na wiele spraw. Z początku nie widzieliśmy w tym nic złego. Później zaczęło się wszystko komplikować, ale mój mąż nigdy nie chciał mi o tym mówić. Nie bronię go, wiem, że popełnił wiele złego i dlatego teraz pokutuje w więzieniu, ale Rafael to dobry człowiek. To brzmi absurdalnie, ale tak jest. Nie chciał narażać mnie i Quena, dlatego trzymał mnie na dystans. Twierdził, że im mniej wiem, tym lepiej. Dlatego niestety nie pomogę panu, jeśli po to pan przyszedł. Niestety nie mam brudów na wuja Fernanda.
– Zupełnie nie to jest celem mojej wizyty. – Saverin zapewnił ją, dziękując jednocześnie za szczerość. – Przyszedłem podziękować.
– Podziękować? – Zdziwiła się, mrugając lekko wilgotnymi powiekami.
– Za te wszystkie lata. Wychowała go pani jak swojego i za to będę pani zawsze dozgonnie wdzięczny. Chciałbym też zapewnić, że pani i pani mąż macie moje wsparcie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by don Rafael został potraktowany sprawiedliwie. Wyciągniemy go z więzienia, nieważne ilu jeszcze prokuratorów przekupi Barosso. A pani będzie miała zapewnioną najlepszą opiekę, proszę się o to nie martwić.
– Tak czułam, że kłamie. – Ofelia zachichotała cichutko pod nosem. – Kiedy Fernando powiedział, że jest pan egoistą, jakiego świat nie widział. Myślę, że tak naprawdę on się pana boi, bo właśnie w tym pan go prześcignął – umie pan okazywać miłosierdzie i wybaczać.
– Co do tego nie byłbym taki pewny, pani Ofelio. – Saverin pokręcił głową, czując, że nie zasłużył na tak miłe słowa.
– Wiem swoje. – Pani Ibarra ponownie się uśmiechnęła. – Kiedy chce mu pan powiedzieć? Bo wnioskuję, że również po to pan przyszedł – chciał pan znać moje zdanie. Nie będę ukrywała, że jest ze mną źle, nie zostało mi wiele życia i chciałabym spędzić resztki czasu, jakie mi zostały, wiedząc, że mój syn jest w dobrych rękach. Chcę odejść, będąc całkowicie szczera. Mój mąż nadal nie ma o niczym pojęcia, nie odpisuje na listy, nie chce widzeń, więc mogę mówić niestety tylko za siebie, ale domyślam się, co on by na to powiedział – Quen powinien poznać prawdę. Jesteśmy mu to wszyscy winni.
– Nie jestem pewien, czy to jest odpowiedni moment. – Conrado podzielił się z Ofelią swoimi obawami. – Właśnie ze względu na pani chorobę, jego rekonwalescencję oraz fakt, że Fernando Barosso nadal bardzo chce mnie skrzywdzić, a co za tym idzie, może też uderzyć w Enrique.
– Odpowiedni moment może nigdy nie nadejść, Conrado. – Ofelia zwróciła się do niego bezpośrednio, ale doskonale rozumiała, co ma na myśli. – Chciałabym wiedzieć, że nie zostawiam syna na lodzie. Mój brat, Fabian, obiecał, że się nim zajmie i wiem, że dotrzyma słowa, ale jednak chciałabym, żeby Quen miał prawdziwą rodzinę. Fabian jest dobrym człowiekiem, ale brakuje mu ojcowskiego ciepła.
– Niestety rozczaruję panią, ale ja też nie jestem obdarzony rodzicielskimi cnotami. – Lekki grymas zagościł na twarzy Conrada, kiedy wypowiadał te słowa.
– Myślę, że jest pan dla siebie zbyt surowy, Conrado. Widzę, jakie ma pan podejście do młodzieży – uczniowie pana uwielbiają, rodzice również. Słyszę różne rzeczy na zebraniach rady rodziców i koła gospodyń. Jest pan godny zaufania, ludzie to widzą i szanują. Ma pan anielską cierpliwość i myślę, że byłby pan świetnym ojcem. Zresztą już nim pan jest – dodała, a on przez chwilę miał wrażenie, że puściła do niego oczko. To jednak tylko światło lampy płatało mu figla, odbijając się w smutnych oczach pani Ibarra. – Pomógł pan Lidii i dał pan jej dom. Liczę, że pewnego dnia również Enrique znajdzie u pana miejsce.
– Jakie miejsce?
Oboje podskoczyli na dźwięk zaciekawionego głosu nastolatka, który wparował na taras z zaciekawioną miną. Przywitał się z mamą całusem w policzek i przyjrzał się Saverinowi niepewnie.
– Chodzi o kółko przedsiębiorczości. Twoja mama uważa, że powinieneś się zapisać. – Saverin skłamał gładko, sprawiając, że Ofelia przez chwilę była wytrącona z równowagi.
– Nie mamy kółka przedsiębiorczości. – Chłopak podrapał się po głowie.
– Czas najwyższy, żeby ruszyło. Nie na darmo Eric DeLuna dopracowuje naszą aplikację. Przyda ci się to. Eric stworzył też specjalną symulację gry na giełdzie. Można kupować i sprzedawać akcje.
– Mówisz o spekulacjach? – Quen zastanowił się nad tym przez chwilę. – Przecież to jest jak hazard.
– I tu i tu jest pewne ryzyko, ale jednak gra na giełdzie jest dużo bardziej legalna.
– To ja chyba wolę pokera u Joaquina Villanuevy. – Enrique oberwał za te słowa lekkiego kuksańca w brzuch od matki i ściszył głos, by szef kartelu go czasem nie usłyszał.
– Kupiłeś kwiaty? – zapytał znienacka Saverin, piorunując Quena wzrokiem.
– Kupiłem, ale już zwiędły, bo ona gdzieś polazła i pocałowałem klamkę.
– O czym mówicie? – Ofelia zaciekawiła się tą rozmową, nieco rozbawiona, że Saverin konwersował ze swoim synem tak swobodnie, a jednak z takim dystansem.
– Młodzieńcze miłości bywają trudne – podsumował Conrado, a Enrique spalił buraka.
– Miłości? – Ofelia z lekkim uśmiechem spojrzała na syna, który trzymał jej dłoń na ramieniu, drugą drapiąc się nerwowo po karku.
– Carolina jest na jakimś głupim pidżama party u Lidii i nie mogłem z nią porozmawiać. Mówiłem, że one wszędzie chodzą stadami!
– Zaśpiewaj jej serenadę – podsunęła Ofelia, wymieniając rozbawione spojrzenia z Conradem, który zaczął zbierać się do wyjścia.
– Przecież ja nie umiem śpiewać!
– Grasz główną rolę w musicalu – przypomniała mu matka, a on jeszcze bardziej się zawstydził.
– Tak, ale to głównie kwestie mówione. Te śpiewane pewnie ktoś zaśpiewa za mnie. A ja będę rapował.
– Rapował? – Saverin cofnął się jeszcze, kompletnie zbity z tropu.
– Tak. I na twoim miejscu zacząłbym ten musical bardziej kontrolować, bo niedługo to i Lidia będzie miała scenę łóżkową.
– Co proszę? – Conrado wybałuszył oczy ze zdziwienia, ale Quen tylko machnął ręką i pociągnął go do wyjścia, bo chciał z nim pomówić na osobności.
– To prawda, co mówiła mi Astrid? Że złożył pan prośbę o widzenie z moim ojcem? – zapytał, zmieniając ton głosu na bardziej poważny.
– Tak, to prawda. Wiem, że odmawia wizyt od innych osób, chciałbym go osobiście poinformować o okolicznościach śmierci pułkownika Jimeneza. Wątpię, by o tym wiedział. Zdaje się, że Fernando Barosso skutecznie blokuje mu informacje z zewnątrz. – Saverin postanowił być tak szczery, jak to tylko możliwe. Był również inny powód chęci jego wizyty w więzieniu – miał zamiar porozmawiać o tym, że jest biologicznym ojcem Enrique.
– Myśli pan, że mój tata może coś wiedzieć na temat katastrofy mostu, prawda? – Młody Ibarra szybko połączył fakty. Był jednak nieświadomy drugiego motywu Saverina. Czasami potrafił być bardzo naiwny i była to cecha, której Conrado nie lubił, ale jednocześnie którą podziwiał. Chciałby być tak nieświadomy wielu rzeczy jak jego syn. Zasłużył na tę młodzieńczą niewinność, nie powinien musieć dorastać zbyt szybko.
– Podejrzewam, że musiał coś na ten temat wiedzieć.
– Zrobisz coś dla mnie? Przekażesz mu ten list? Poprzednich nie odczytał, a przynajmniej nie odpisał. Napisałem o chorobie mamy. Chciałbym, żeby wiedział. – Quen wyciągnął z plecaka kopertę i wręczył ją Saverinowi, który pokiwał głową i schował list w wewnętrznej kieszeni marynarki. – Dziękuję. To miło, że pomagasz. Astrid mówiła, że zaangażowałeś swoich prawników, którzy pomagają Normie przy apelacji taty. Doceniam to. Uściskałbym cię, ale to dziwne. Wciąż dziwnie mi się mówi do ciebie na ty.
– Możemy uścisnąć sobie dłonie. – Zaproponował Saverin lekko rozbawiony jego zmieszaniem. Wyciągnął dłoń w stronę syna, uważnie go obserwując. Quen uścisnął ją lekko, jakby się bał, że jeśli zrobi to mocniej, Saverin w odwecie zmiażdży mu drugą kończynę.
– Jesteś w porządku, Saverin. I pomyśleć, że napisałem na ciebie anonimową skargę do dyrektora, kiedy zacząłeś uczyć u nas w szkole.
– Słucham?
– Nic, nic.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:47:33 07-02-24    Temat postu:

cz. 2

Kiedy zszedł rano do kuchni już w pełni ubrany do wyjścia, atmosfera była gęsta. Veronica siedziała przy stoliku, jedząc tost z dżemem i gapiąc się w okno beznamiętnie. Ubrana była w jedne z jego treningowych spodenek i za duży T-shirt. Nie skomentował tego.
– Cześć – przywitał się, podchodząc do lodówki, by wyciągnąć jogurt. Czuł, że nie przełknie nic innego. – Jak spałaś?
– Dobrze – odpowiedziała oschle, nawet na niego nie patrząc.
– Pomyślałem, że pójdziemy do ciebie, żebyś wzięła swoje rzeczy, a potem mogę cię odprowadzić na autobus do San Nicolas.
– Nie trzeba, poradzę sobie. Możesz iść do szkoły.
– Jesteś na mnie zła? – Nie planował o to pytać, ale ta oziębłość tak od niej biła, że poczuł dreszcz na plecach.
– Nie, nie jestem. Dlaczego miałabym być zła? – Pytanie zdawało się być retoryczne i wyczuł jej emocje, mimo że nie chciała nawet na niego spojrzeć.
– Okej. – Dał za wygraną, postanawiając zrezygnować ze śniadania.
– Ale tak na przyszłość. – Veronica wstała od stolika i zabrała pusty talerz, by schować go do zmywarki. – Jak dziewczyna pcha ci się w ramiona, to nie odmawiaj.
– Jesteś zła, bo się z tobą nie przespałem.
– A żebyś wiedział, że jestem zła! – Veronica trochę zbyt zamaszystym gestem otworzyła zmywarkę, uderzając Jordana w biodra. Rozmasował obolałe miejsce. – Przychodzę do ciebie z sercem na dłoni… dosłownie, nawet nie miałam stanika… a ty mnie tak upokarzasz.
– Wow. Zawsze lubiłaś dramatyzować. – Guzman tylko westchnął. Jeśli sądził, że będą mogli przejść do porządku dziennego po tym, co się wydarzyło w nocy, to grubo się mylił.
– Nie rozumiem. Myślałam, że lubisz seks.
– A kto nie lubi? – Jordi nie wiedział, czy powinien się roześmiać. Jej zdziwienie byłoby urocze, gdyby tak bardzo nie kaleczyło jego dumy.
– Więc dlaczego? Nie chodzisz z nikim, o ile mi wiadomo. Jesteś wolny. A ja praktycznie wepchnęłam ci język do gardła. Czy nie mówiłeś ostatnio o pocałunkach po francusku? W czym problem, Jordan?
– Jeśli nie rozumiesz, to niestety ci nie pomogę. – Guzman zatrzasnął drzwiczki od zmywarki i ruszył do korytarza, by włożyć buty. Ona niestety nie skończyła rozmowy i poczłapała za nim.
– Co jest złego w dwójce przyjaciół, która sobie od czasu do czasu pomaga?
– Masz na myśli przyjaciół z przywilejami? – Jedna brew powędrowała do góry, kiedy zerkał na nią znad swoich trampków.
– Na przykład.
– Pragnę zauważyć, Vero, że my od dawna nie jesteśmy już przyjaciółmi. – Bardziej dobitny być już nie mógł. Zamaszystym gestem zawiązał ciasno buty, jakby chciał podkreślić swoje słowa. – Przestaliśmy nimi być, kiedy zdecydowałaś się przespać z Franklinem i zdradzić Marcusa.
– Nieprawda. – Veronica pokręciła gwałtownie głową, zakładając ręce na piersi. Jedna noga nerwowo zaczęła tupać o posadzkę. – Zerwałeś znajomość na długo przed tym. Przestałeś się do mnie odzywać po śmierci mojego taty.
– Opowiadasz bzdury. – Próbował ją zbyć. Wstał i chwycił klamkę od drzwi, ale dopadła do niego i zagrodziła mu drogę.
– Zaprzeczysz, że się zmieniłeś po śmierci mojego ojca? Serio? Ja też się zmieniłam, Jordan. Nigdy nie chciałeś o tym ze mną rozmawiać, a to ty byłeś przy nim, kiedy on… – Nie mogła dokończyć. Zamrugała kilka razy powiekami, żeby powstrzymać łzy. – Zniknąłeś na kilka dni, nie odpowiadałeś na wiadomości. Nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie jesteś.
– Byłem w Veracruz u dziadków – odpowiedział mechanicznie, ale nie dała się zwieść.
– Łżesz jak pies. Pojechaliśmy tam z Marcusem i Gilbertem. Nie było cię w Niezapominajce ani w mieszkaniu dziadków w mieście. Gdzie byłeś, Jordan?
Szczęk klucza w drzwiach oboje sprowadził na ziemię. Chwilę później Silvia Olmedo stanęła na progu z zakupami. Pracowała całą noc i prosto z pracy pojechała do marketu. Pewnie planowała coś zjeść, przebrać się i zaraz wyjeżdżała w kolejną delegację.
– Veronica, dzień dobry – przywitała się, odkładając klucze na komodę przy drzwiach. – Co ty tu robisz?
– Napadli na nasz dom. Jordi był na tyle miły, że pozwolił mi zostać u was. Mam nadzieję, że nie masz mu za złe. Strasznie się bałam, że oni wrócą.
– Oni? – Silvia zmarszczyła brwi, spoglądając ponad głową Veronici na syna, który wolał się nie odzywać. Wszystko, co by powiedział, uznałaby za kłamstwo, więc wolał nie kusić losu.
– Cyganie – wyjaśniła Serratos, ze szczegółami streszczając jej wydarzenia poprzedniej nocy. Cóż, kilka detali oczywiście pominęła.
– Idź do redakcji, artykuł sam się nie napisze – rzucił w stronę matki Jordan, widząc jak trybiki obracają się już w głowie dziennikarki węszącej sensację.
– A ty dokąd? Nie odwieziesz Veronici do szkoły? – Olmedo zdziwiła się, widząc, że nastolatek już wychodzi z domu.
– A czym? Deskorolką? – warknął ze złością i po chwili już go nie było.

***

Lucas Hernandez nie potrzebował wybawienia. Czuł jednak, że Ariana właśnie to próbowała zrobić. Wiele by dał, by nie dowiedziała się o jego obecności w miasteczku – wtedy o wiele łatwiej byłoby mu to wszystko wytrzymać. Santiago jednak nie zamierzała zostawić go w spokoju. Od Javiera dostała jego adres i zjawiła się w jego mieszkaniu późnym wieczorem.
– Nie powinnaś tu przychodzić, to niebezpieczne – pouczył ją, szybko rozglądając się po klatce schodowej kamienicy, jakby chciał się upewnić, czy nikt jej nie śledził, po czym wciągnął ją do środka i zamknął drzwi na wszystkie spusty. – Roi się tu od Templariuszy.
– Podobno to twoi kumple – zauważyła z przekąsem, kierując się do kuchni. Na blacie położyła pudełko z ciastem, które wcisnął jej Magik. Sam nie mógł odwiedzać Luke’a za często właśnie z powodów bezpieczeństwa. – Dlaczego Victoria wynajmuje mieszkania członkom kartelu?
– Ją zapytaj. – Hernandez nie był typem plotkarza.
Prawdą było, że sam nie do końca to wszystko rozumiał. Informacja o tym, że Dante Gomez jest przyrodnim bratem pani Reverte, a w dodatku jej wujem, nadal była dla niego nowością. Miał wrażenie, że świat stanął na głowie. Podobało mu się mieszkanie w tej części miasta, w kamienicy, która zdawała się chronić sekrety mieszkańców. Nikt nie zadawał tutaj pytań i nikt się nie narzucał, a Hernandez mógł pozostać niezauważony. Dodatkowym atutem była stała obecność Dante. Luke był dorosły, nie lubił, kiedy ktoś mu matkował, ale nawet on musiał przyznać, że Gomez był mu potrzebny. Nie ufał sam sobie, a Dante miał za zadanie upewnić się, że Lucas nie sięgnie po żadne świństwo. Miał też zadbać o to, by nie pojawił się u niego syndrom odstawienia, nawet jeśli wiązało się to z dostarczeniem agentowi FBI substytutów. Można było na niego liczyć.
– Co tu robisz, Ari? – zapytał w końcu, bo nie miał pojęcia, dlaczego tak usilnie próbowała go ratować. Nie potrzebował ratunku, a ona zachowywała się tak, jakby chciała zapewnić mu dawkę normalności, przychodząc tutaj z domowymi ciastkami i krzątając się po kuchni w poszukiwaniu naczyń.
– Nie dawało mi to spokoju. – Santiago nie przestawała się ruszać, otwierając różne szafki i zaglądając do nich, ale tak naprawdę nie widząc, co w nich jest. – Przejrzałam raz jeszcze ten artykuł w gazecie i obejrzałam nagranie w Internecie ze spotkania Joaquina z wyborcami. Te słowa, które mu napisałeś… naprawdę w nie wierzysz?
– Nieważne, w co ja wierzę. Ludzie mają pójść zagłosować, to o to chodzi.
– Dużo o tym myślałam i… Luke? – Ariana zatrzymała się w końcu i odetchnęła, jakby chciała sobie dodać odwagi. Spojrzała byłemu chłopakowi głęboko w oczy. – Czy ty nie jesteś przypadkiem Łucznikiem Światła?
Hernandez milczał, zastanawiając się, jak na to zareagować. Panna Santiago zagryzała nerwowo wargę i czekała na jakiś konkret, a jedyne, co on mógł w tej chwili zrobić, to posłać jej uśmiech pełen politowania. Nie chciał tego, nienawidził sprawiać, że kobiety czuły się przy nim jak mniej inteligentne, ale tak po prostu wyszło. Jej sugestia była kompletnie pozbawiona sensu.
– Wysłuchaj mnie. – Poprosiła, składając ręce jak do modlitwy, a on wiedział, że nie spocznie, dopóki nie przedstawi mu swojego punktu widzenia, więc usiadł na krześle i czekał, co ma mu do powiedzenia. Ariana ponownie odetchnęła. – Myślę, że Łucznik atakuje przy ludziach, kiedy ma namacalne dowody na winę swoich ofiar. Tak było chociażby z Jose Balmacedą albo Baronem Altamirą, bo wszyscy wiedzą, że to szuje. Pozostali dostają sekretne wiadomości. Pablo Diaz, Lalo Marquez, nawet Oliver Bruni… Carlos twierdził, że Łucznik go dorwał, ale nikt nie wie dlaczego i co było w tej wiadomości. Myślę, że mogłeś posłać mu strzałę, bo nie lubisz wojskowych. Zawsze byłeś pacyfistą, a Oliver był na wojnie, robił zapewne wiele złych rzeczy.
– Zaraz, Pablo też dostał strzałę? Skąd o tym wiesz? – Luke poczuł, że sporo rzeczy go ominęło, kiedy był w niewoli u Templariuszy i nadal starał się nadrobić zaległości. Dziwiło go, skąd Ariana ma tyle informacji. Wzmiankę o Oliverze pozostawił bez komentarza, bo miał jedynie ochotę zmiażdżyć czaszkę temu człowiekowi, kiedy słyszał jego nazwisko.
– Powiedzmy, że córka szeryfa Castellano lubi podsłuchiwać służbowe rozmowy swojego ojca, a później rozmawia o tym z Jaime w bibliotece. – Santiago nie chciała wchodzić w szczegóły. Zdarzało jej się podsłuchiwać, kiedy pracowała w miejscowym liceum, ale nie to teraz było ważne. – Myślę, że poza oficjalnymi wiadomościami Łucznik prowadzi prywatną wendettę, atakuje osoby, które w jakiś sposób mu się naraziły.
– Twierdzisz, że ta trójka, którą wymieniłaś, Diaz, Marquez i Bruni, mi się narazili? Niby w jaki sposób? – Nieco zaintrygował go jej tok myślenia. – Myślisz, że jestem Łucznikiem? Naciągana teoria, biorąc pod uwagę, że pogodziłem się z Pablem, nie mamy żadnego konfliktu. Moja relacja z Lalem jest dosyć poprawna, a ten Oliver… nie znam go. – Skłamał, ale uznał, że im mniej Ariana wiedziała, tym była bezpieczniejsza.
– Ale pojawiłeś się w mieście, żeby obnażyć korupcję szeryfa Diaza, prawda? Słuchaj, nie twierdzę, że to ma sens, ale myślę, że narkotyki mieszają w mózgu i można łatwo się w tym wszystkim pogubić. Może robisz to niekontrolowanie. Może byłeś jednym z eksperymentów Joaquina.
– Żartujesz, prawda? – Luke wolał się upewnić. Nie był w nastroju do dowcipów. – Czytałem „Frankensteina”, Ari. Powieści gotyckie nie są dla mnie. Dla ciebie najwyraźniej też nie, skoro ubzdurałaś sobie, że Templariusze zrobili ze mnie jakiegoś monstrualnego mściciela. – Luke westchnął z politowaniem. – Wybacz, ale muszę cię rozczarować – nie biegam po miasteczku z łukiem i strzałami.
– Znasz Biblię.
– Co? – Hernandez przymknął oczy, masując sobie nasadę nosa. Nie rozumiał, co to ma do rzeczy.
– Czytałeś Biblię, prawda?
– To była szkolna lektura. Ty też czytałaś.
– Tylko fragmenty. Ty ją znasz, przeczytałeś z ciekawości. Nawet ja zasnęłam, próbując, a wiesz, że uwielbiam wszystkie książki. – Ariana bardzo pragnęła udowodnić swoje racje. – Te wszystkie cytaty, które zawarłeś w wypowiedzi Joaquina… „Należy kultywować szacunek dla sprawiedliwości, a nie dla prawa.” Wiesz, co mawiał Thoreau, prawda? „Jeżeli rządowa machina wymaga od Ciebie abyś był pośrednikiem niesprawiedliwości wobec innych, wtedy, powiadam Ci, złam prawo.” Brzmi kropka w kropkę jak motto El Arquero de Luz.
– Ariano… widzę, co próbujesz zrobić, ale… – Hernandez zastanowił się nad tym. Poczuł ukłucie w sercu, kiedy zdał sobie sprawę, jak bardzo musi być teraz żałosny, skoro kobieta, którą kochał tak desperacko próbowała znaleźć usprawiedliwienie dla jego moralnego stoczenia się. – Nie szprycują mnie już. Ostatnie ataki Łucznika nie miałyby sensu. Poza tym byłem z Javierem i Evą, kiedy Lalo dostał strzałę od El Arquero za parkingiem „Gry Anioła”. To chyba wystarczający dowód, prawda? Mam alibi.
– Nie, jeśli Łuczników jest więcej niż jeden. – Santiago miała już gotową odpowiedź.
Teraz Lucas nie wytrzymał i się roześmiał. To miasteczko nigdy nie przestanie go zadziwiać.
– Twierdzisz, że każdy wybiera sobie ofiary i atakuje tych, których mu wygodnie? A ja na jakimś objechanym haju stałem się mścicielem. Masz pojęcie, jak idiotycznie to brzmi? Ja nawet nie umiem strzelać z łuku. Miałem łuk raz w ręku na wycieczce w podstawówce. To wszystko.
– Musi być jakieś wytłumaczenie.
W jej głosie pobrzmiewała frustracja. Zaczynała wariować w tym miasteczku, zbyt pochłonięta wszystkimi tajemnicami, których nie potrafiła rozwiązać. Potrzebowała odpowiedzi.

***

Willa rodziny Serratos zdecydowanie wyróżniała się na tle innych domów w Pueblo de Luz. Otoczenie sadu Delgadów również dodawało jej uroku. Jordanowi zawsze ten dom kojarzył się z domem bogaczy z południa Stanów Zjednoczonych, które widywało się w filmach o wojnie secesyjnej. Nie był tutaj od lat, bo dom stał pusty, kiedy przejął go bank. Nikogo nie było stać na utrzymanie tego miejsca, a jednak teraz Theo Serratos pospłacał długi ojca i wykupił rodzinną nieruchomość. Guzman wolał nie wnikać, jak dwudziestojednolatek tego dokonał. Nie chciał tu przychodzić, ale kiedy Nela znalazła na swojej szafce nocnej wisiorek Veronici, oczywiście musiał być tym, który zwróci dziewczynie własność. Jordi próbował nieśmiało zainsynuować, że to Marianela powinna przejść się do sąsiadów, ale jego siostra na samą myśl robiła się blada ze strachu. Nie lubiła przebywać wśród ludzi, zwłaszcza takich, którzy ją zagadywali lub stawiali w niezręcznej sytuacji. Przykry obowiązek spadł więc na jej brata, który rozważał przez kilka chwil, czy nie powinien czasem zostawić łańcuszka na klamce i po prostu stąd czmychnąć. Jego niepewność spotęgował widok charakterystycznego samochodu na podjeździe. Niebieska honda civic była mu dobrze znana, sam jeździł nią kilka razy w San Nicolas de los Garza. Wiedział więc, że Veronica nie była w domu sama.
– Nie bądź dziecinny – powiedział sam do siebie pod nosem. Nawet jego samego zaczynały irytować te myśli.
Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, krótko i stanowczo. W kieszeni ściskał srebrny łańcuszek, chcąc już to mieć za sobą. Prawdą było, że wcale nie chodziło o ostatnią noc w jego domu i o to, co zaszło, a może raczej, do czego nie doszło, w jego pokoju. Był zdenerwowany, bo nie chciał znów podnosić tematu Ulisesa i tego, dlaczego zniknął trzy lata temu, dlaczego zerwał kontakt z Veronicą. Na samą myśl, poczuł, że oblewają go zimne poty. Te wszystkie uczucia jednak przeszły jak ręką odjął, kiedy drzwi otworzyły się na oścież i zobaczył w nich znajomą sylwetkę. Nie była to jego przyjaciółka, ani też jej brat, Theo. Nie była to nawet Teresa Serratos. To był Yon Abarca, czyli właściciel hondy civic, jego kolega z drużyny piłkarskiej ze szkoły w San Nicolas. Kolega to mocne słowo, byli raczej rywalami, a tak się złożyło, że jego rodzice często spotykali się z rodziną Guzmanów. Sam widok Yona nie był szokujący, bo spodziewał się go, ale to, że otworzył mu bez koszulki, trochę go zirytowało – zupełnie jakby Yon na siłę próbował zaznaczyć swój teren. Jordan nie mógł się powstrzymać i prychnął pod nosem.
– Zgubiłeś coś, Guzman? – zapytał Abarca, zakładając ręce na piersi i prężąc się, jakby chciał się popisać. Zachowywał się tak, jakby był u siebie, a Jordi wiedział, że nie byłby takim palantem, gdyby Theo był w pobliżu.
– Ja nie, ale Veronica tak. Możesz ją zawołać? – Jordan nie miał siły nawet rzucać złośliwych komentarzy, miał po prostu ochotę uciec stamtąd jak najszybciej.
– Vero jest pod prysznicem. Coś jej przekazać?
Komentarz był zupełnie niepotrzebny, ale Yonowi widocznie sprawił wiele satysfakcji, kiedy spoglądał z góry na byłego kolegę z drużyny. Może chciał go zranić tymi słowami, może po prostu się pochwalić – Jordan wolał nie wnikać w jego motywy i pozostawił te słowa bez komentarza. Wyciągnął w jego stronę łańcuszek, którego tego ranka panna Serratos zapomniała z pokoju Marianeli.
– Zwróć jej to, proszę. Zostawiła u mnie.
Obserwował jak brwi Yona powoli zbiegały się w jedną ciemną kreskę, kiedy próbował przetworzyć tę informację. Stał na progu nie swojego domu, znacząc terytorium i dobitnie pokazując, że odwiedza Veronicę bynajmniej nie po to, by odrobić zadanie domowe, a tymczasem Jordan bezczelnie śmiał mu powiedzieć, że dziewczyna ostatnią noc spędziła u niego. Abarca wyglądał na wściekłego, a Guzman jeszcze nigdy nie miał tego tak bardzo gdzieś. Nie był zszokowany, raczej rozczarowany, że miał rację co do panny Serratos, która zawsze dostawała to, czego chciała. Wiedział o tym doskonale. Kiedy przyszła do niego w nocy, nie chciała tak naprawdę jego – chciała tylko uciec, szukała chwilowych wrażeń, a on był pod ręką. Jordan ją odrzucił, więc zwróciła się do kolejnej rybki ze swojego akwarium gotowej rzucić wszystko i przybiec do niej w podskokach, bo Veronica Serratos właśnie tak działała na facetów.
– Wreszcie możesz bez skrupułów latać z wywieszonym językiem za Veronicą – zauważył złośliwie Abarca, próbując zamaskować zazdrość, którą poczuł na widok rywala z boiska. – Pewnie się cieszysz, że Dalia nie żyje.
Jordan nie rozumiał, jak komuś coś takiego może przejść przez gardło. Jak można się cieszyć z czyjejś śmierci? Jak można posądzić o to drugiego człowieka? Miał ochotę mu przyłożyć, pomyślał o tym, zacisnął w kieszeni dłoń, ale tym razem nie miał nawet na to siły. Dawny Jordi by się nie wahał, a Abarca skończyłby pewnie na ostrym dyżurze, ale ostatnimi czasy nauczył się tego, że czasem lepiej jest odejść niż dać komuś w zęby. Chciał właśnie to zrobić, kiedy kapitan drużyny z San Nicolas przestąpił kilka kroków do przodu, by wyjść mu naprzeciw.
– Jesteś żałosny, Guzman.
– Oddaj jej ten łańcuszek, okej? – Szatyn nie miał ochoty wdawać się w bezsensowne dyskusje i odwrócił się od niego, ale ten złapał go za przegub, by mu to udaremnić.
– Myślisz, że nie wiem, co próbujesz zrobić?
Abarca był wściekły, ale w jego oczach dało się też dostrzec coś jeszcze – strach. Bał się, że ją straci, choć tak naprawdę nigdy jej nie miał. Nie było tajemnicą, że zgrywał wielkiego twardziela, ale zależało mu na Veronice. Ona jednak nigdy nie była nim zainteresowana. Po prostu się przyjaźnili, czasem spędzali razem czas, obracali się w tym samym kręgu znajomych, ale nigdy nie łączyło ich nic więcej. Widocznie jednak dzisiaj Veronica potrzebowała pocieszenia i zmieniła zdanie. Yon nie miał pojęcia, dlaczego był potrzebny Veronice akurat teraz, ale nie dbał o to, dopóki nie zobaczył znienawidzonej twarzy Jordana na progu willi Serratosów. Mógł jedynie się domyślać, że wcale nie był pierwszym wyborem ślicznej dziewczyny. Był tylko nagrodą pocieszenia.
– Przychodziłeś na mecze siatkówki pod pretekstem dopingowania Dalii, ale ja nie jestem idiotą – powiadomił swojego rozmówcę Yon, próbując zachować resztki godności.
– Sprawiasz wrażenie, jakbyś był – wszedł mu w słowo syn Fabiana, nie mogąc się powstrzymać. Ta absurdalna sytuacja zaczynała go coraz bardziej irytować.
– Przychodziłeś, żeby się pogapić na Veronicę. Tylko wtedy mogłeś to robić bezkarnie. Zawsze żal mi było Dalii, że musi chodzić z kimś takim jak ty. Nie wiem, co ona w tobie widziała. Musiała chyba wiedzieć, że ślinisz się od lat na widok jej przyjaciółki, nie była aż tak głupia. No ale skoro sama Vero nie wie, że czujesz do niej miętę, to może ona też nie jest zbyt bystra.
– Skończyłeś już?
– Ja nawet nie zacząłem! – Yon dźgnął go w pierś palcem wskazującym. Złość aż z niego kipiała. Próbował mu dopiec, powołując się na jego zmarłą ex dziewczynę, ale tak naprawdę przeraźliwie się bał. – Nie myśl sobie, że teraz, kiedy Vero wróciła do miasteczka i mieszkacie kilka domów od siebie, do czegoś między wami dojdzie. Ona zasłużyła na kogoś lepszego.
– Na kogoś takiego jak ty? – Jordan prychnął po tych słowach.
– Za kogo ty się uważasz?
– Za sąsiada, który zwraca własność sąsiadce. – Dla niego było to jasne. Nie rozumiał, dlaczego każdy wszędzie musiał doszukiwać się podtekstów, ale zazdrość już tak na ludzi działała. Guzman machnął ręką i ponownie chciał już odejść, kiedy poczuł szarpnięcie za rękę. Jeszcze jedno ostrzeżenie i jego postanowienie o niewszczynaniu awantur szlag trafi. Nie cierpiał kiedy ktoś go dotykał bez jego pozwolenia. Postanowił sprostować, mimo iż wiedział, że jego słowa i tak nie przekonają Yona: – Nie jestem zainteresowany Veronicą. Jest cała twoja. Możecie nadal robić to, cokolwiek robicie.
– Nie potrzebuję twojego pozwolenia ani błogosławieństwa!
– Zabawne, bo dokładnie tak się zachowujesz. – Miał już tej rozmowy serdecznie dość. Zbiegł kilka schodków na dół, a wtedy usłyszał za plecami głos Yona.
– Przestań wreszcie się łudzić, że ona kiedykolwiek spojrzy na ciebie inaczej niż tylko jak na przyjaciela. Przestań jej mącić w głowie i próbować zwrócić na siebie uwagę. To nic nie da! Miał w zanadrzu kilka odzywek, kusiło go bardzo, by powiedzieć Yonowi „skoro jesteś tak przekonany o cnocie Veronici, zapytaj ją, co robiła wczorajszej nocy w moim pokoju”, ale powstrzymał się. Z szacunku do panny Serratos, z szacunku do jego uczuć, ale przede wszystkim z szacunku do samego siebie. Nie było warto.

***

Przyjaciele i byli uczniowie Valentina Vidala tłumnie przybyli na uroczystość jego urodzin, mimo że był to środek tygodnia i wielu z nich miało rano zobowiązania. Ojciec Anity i Tiny był jednak kochany przez wszystkich i każdy chciał oddać mu cześć, pobawić się przy jego utworach i wypić za jego pamięć. Właścicielki baru El Gato Negro były w szoku, bo lokal pękał w szwach i nie miały gdzie sadzać gości. Dla przybyłych nie miało to chyba większego znaczenia, nie zamierzali siadać przy stolikach i jeść – przechadzali się w tłumie, witając się ze znajomymi i wesoło gawędząc, nadrabiając zaległości towarzyskie. Instrumenty już były uszykowane na scenie, a dzięki pomocy nastolatków dekoracje cieszyły oko. Valentina załatwiła skądś fotobudkę, gdzie każdy mógł zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia i przyczepić je na tablicy, którą później siostry miały zamiar wywiesić w honorowym miejscu w barze, razem z ręcznie napisanymi wiadomościami dla ich ojca.
Ivan miał opory, kiedy wchodził do Czarnego Kota w towarzystwie Eleny i jej córki. Było tu głośno, roiło się od ludzi, a Veda nie cierpiała hałasu. Na uszach miała swoje charakterystyczne słuchawki tłumiące dźwięki otoczenia, ale zapowiedziała, że kiedy będzie grała muzyka, nie będą jej już potrzebne. Sama miała zagrać na wiolonczeli i akompaniować kilku uczniom Vidala, w tym Felixowi, który do trio zaprosił Oscara i słynnego na Amerykę Łacińską śpiewaka operowego, don Adalberta. Był on przyjacielem Valentina i nie wahał się ani chwili, by rzucić wszystko i przyjechać dać występ w zwykłym prowincjonalnym barze. Oczy Vedy powędrowały do fotobudki, z której właśnie wychodzili Basty Castellano z żoną i córką, zanosząc się śmiechem. Zastępca szeryfa miał na nosie duże świecące okulary, Leticia kapelusz czarownicy, a Ella doklejone wąsy, które upodabniały ją do jakiejś postaci z bajki. Trzynastolatka z radością zabrała zabawne zdjęcia, które zostały jej wydrukowane na miejscu i kilka z nich przykleiła do pamiątkowej tablicy, pisząc parę słów dla dziadka.
– Mamusiu, czy my też tak możemy? – zapytała Veda, wskazując palcem na budkę do zdjęć ustawioną w rogu lokalu, a Elena przez chwilę nie wiedziała, co jej córka ma na myśli.
Spojrzała na Ivana niepewnie, bo w oczach nastolatki miało to chyba być zdjęcie rodzinne. Jak miała jej wyjaśnić, że przecież ona i Ivan nie byli razem i nie zamierzali zakładać wspólnie domowego ogniska? To nie było odpowiednie miejsce ani odpowiedni moment. Veda miała jednak dar przekonywania i już po chwili ciągnęła zarówno mamę jak i szeryfa, by zrobić sobie kilka fotek w zabawnych kostiumach.
– Za kogo on się uważa, Ani? – Salvador ze złością obserwował, jak jego córka wychodzi z fotobudki w towarzystwie Ivana i Eleny z szerokim uśmiechem na twarzy. – W co on sobie pogrywa?
– Sal, to wcale nie jest tak jak myślisz. – Anita stanęła w obronie Moliny, próbując uspokoić przyjaciela, kiedy razem stali przy barze i pomagali kelnerkom z zamówieniami. Była zła na Molinę za to, że zamknął Sancheza w areszcie, ale wiedziała, że jeśli chodziło o pannę Balmaceda, Ivan był szczery.– Ivan naprawdę troszczy się o Vedę. Okej, nie powinien cię aresztować, ale…
– To ja powinienem się o nią troszczyć, Ani. Nie on. – Sanchez odwrócił wzrok od swojej ukochanej i łudząco przypominającej ją córki. – Molina próbuje sobie zrekompensować stratę córki. Ktoś w końcu musiał mu to powiedzieć – nie zastąpi Gracie, nieważne jak się stara. Zresztą jemu nigdy tak naprawdę nie zależało na Deborze i Grace, on nie chciał zakładać rodziny, przecież to było widać, że czuł się jak niewolnik w tym małżeństwie. Chciał jechać na wojnę, może się mylę? Zabiłby się przy pierwszej okazji, bo zawsze strugał bohatera, ale dla niego to lepsze niż bycie małomiasteczkowym gliną z kredytem hipotecznym.
– Salvadorze. – Anita zacisnęła usta, nie chcąc powiedzieć nic więcej, ale czuła, że Sanchez w złości ponownie wszedł na grząski grunt.
– Skoro jesteś taki odważny, to może powiedz mi to w twarz, Sanchez. – Ivan stanął nad nimi, swoim głębokim głosem sprowadzając oboje z nich na ziemię. – Widocznie jedna noc w areszcie to dla ciebie za mało.
Salvador nieco się zmieszał, bo próbował tylko wyładować swoją frustrację i zwierzyć się przyjaciółce. Nie zamierzał konfrontować się z Ivanem, który mógł mu w każdej chwili przyłożyć. Wyraz twarzy Moliny był nieodgadniony, ale nie wyglądał jednak, jakby miał zamiar przywalić Salowi za te słowa, może dlatego, że nie chciał robić scen na imprezie upamiętniającej Vala. Anita jednak widziała dobrze w jego oczach, że słowa Salvadora mocno go zabolały. Szeryf starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Ivan… – Anita chciała coś powiedzieć, ale Molina tylko odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Gdzie Ivan? Na ostatnim zdjęciu zamknął oczy, trzeba je powtórzyć. Boli go ząb, a on uparcie odmawia pójścia do dentysty. – Veda zwróciła się do właścicielki baru z rumieńcami zachwytu, a kiedy nie otrzymała odpowiedzi, przeniosła wzrok na Sala. – Chciałbyś zrobić sobie zdjęcie ze mną i z mamą? Ona uwielbia twoje piosenki, to będzie jak fotka z gwiazdą.
– Yyyy. – Sal nie wiedział, co odpowiedzieć, ale na szczęście z pomocą przyszła mu Elena, która szybko położyła córce dłonie na ramionach.
– Może innym razem, Ropuszko. Przy zdjęciach zrobiła się już kolejka.
– Szkoda. Poszukam Tuptusia, muszę go namówić na wspólne zdjęcie. Nie wywinie mi się. – Veda uśmiechnęła się do towarzystwa i zniknęła w tłumie, nakładając swoje wyciszające słuchawki.
Anita wycofała się powoli, zostawiając Sala i Elenę samych. Przyda im się nieco prywatności, choć w głośnym barze trudno było mówić o miejscu na intymną rozmowę.

*

Felix uderzał nerwowo zwiniętym w rulon zeszytem z nutami o kolano. Mieli wystąpić jako pierwsi, bo ich piosenka była smutna i woleli nie dawać jej na koniec wieczoru, żeby nie psuć innym zabawy. Zerknął ze zniecierpliwieniem na zegarek, kiedy Lidia pojawiła się przy nim i reszcie znajomych.
– Co tak długo? – zapytał i chociaż przemawiała przez niego troska, zabrzmiało to tak, jakby robił jej wyrzuty. – Miałaś nie szwendać się sama po mieście, to niebezpieczne. A jakby napadli cię Romowie?
– Uspokój się, Felix, Eric mnie podwiózł. Nie musisz się zachowywać, jakbyś był moim ojcem. – Nastolatka trochę się zezłościła, bo miała już po dziurki w nosie tego pilnowania.
Castellano się zmieszał, ale na szczęście nie musiał na to odpowiadać, bo jego przyjaciele zastanawiali się właśnie głośno, ile dziewczyn w przeszłości miał jego dziadek. Czuł, że zapadnie się zaraz pod ziemię. Młodzież była w zdecydowanej mniejszości w El Gato Negro – większość przybyłych to ludzie starsi. Ignacio Fernandez rozzłościł się, kiedy barmanka Maria Elisa Marquez odmówiła nalania mu drinka.
– Jestem pełnoletni! – krzyknął, uderzając otwarta dłonią w blat.
– W takim razie poproszę dowodzik. – Kelnerka wyciągnęła przed siebie dłoń z taką miną, że od razu wiadomo było, że nastolatek nic nie wskóra.
– Zostawiłem w domu.
– Więc nie ma drinków.
– Czy ty zawsze musisz pić, żeby się dobrze bawić? – Remmy Torres stał z boku i przypatrywał mu się z ciekawością.
– A co ciebie to obchodzi? – Nacho nawet nie chciał na niego patrzeć. W pamięci miał ich bliskie spotkanie na imprezie, którą zorganizowała jego siostra i wolał się upić, żeby o tym nie pamiętać. – Nawet nie znałeś Vidala, wiec po co przyszedłeś?
– Felix mnie zaprosił, jesteśmy sąsiadami – wyjaśnił, a Nacho tylko się wzdrygnął. – Nie wyglądasz, żebyś był w nastroju do świętowania. Czy to nie ty mówiłeś ostatnio, że siostry Vidal są psychicznie chore? – W głosie Jeremiah usłyszeć można było karcącą nutę, ale postanowił przypomnieć o tym Ignaciowi, bo gdziekolwiek pojawił się szkolny chuligan, nigdy nie zostawiał suchej nitki na Felixie i jego rodzinie.
– Anita jest szurnięta, to fakt. Ale Valentin nie był taki zły. – Nacho odszedł od baru i stanął pod ścianą koło Torresa. – Kiedyś w miasteczku funkcjonowała darmowa lecznica dla Cyganów, mój ojciec przyjmował tam pacjentów z taboru, a Valentin to nadzorował. Bawiłem się tam, czekając aż mój ojciec skończy pracę. Pewnego razu banda tych cygańskich gnojków mnie dopadła, przewodził im ten sukinsyn Jonas Altamira. Nawet jako dziesięciolatek był wredny. Vidal ich odprawił, dał im takie kazanie, że poszło im w pięty. Jonas miał minę gorszą, niż jakby mu przywalił. Dobrze, że nie żyje. To znaczy Jonas, nie Valentin – dodał szybko, nieco się zawstydzając tym nagłym wyznaniem.
– Myślisz, że zasłużył na śmierć, bo jako dzieciak wyżywał się na słabszych? – Remmy próbował zrozumieć punkt widzenia Ignacia. Ten chłopak był zagadką i maskował się pod fasadą twardziela, ale w gruncie rzeczy był po prostu zagubiony.
– Nie byłem wcale słabszy, ich było więcej – wytłumaczył się szybko, ale na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec. Wzrok skupił na gościach baru, którzy krążyli po wnętrzu i rozmawiali wesoło ze swoimi znajomymi. – Nie mówię o znęcaniu się nad dzieciakami. Zasłużył na śmierć za to, co zrobił Tinie i Dalii i pewnie wielu innym dziewczynom.
– A co takiego im zrobił?
– Nie słuchasz plotek na mieście? – Nacho westchnął, nie wierząc, że musi to tłumaczyć. – Każdy wie, że kiedy Valentina Vidal mieszkała u Cyganów, Jonas i jego koledzy nie byli dla niej zbyt mili. Baron na to pozwalał, sam zresztą się w końcu doigrał, bo ciotka Felixa nieźle go urządziła. Mówiłem, że to szalona suka, ale przynajmniej miała większe jaja niż niejeden policjant w tej okolicy, żeby zrobić to, co należy. A o Dalii Bernal pewnie słyszałeś – Jonas zgwałcił ją i zadźgał na śmierć. Mówią, że gwałcił nawet jak już nie żyła. Chory skurwiel. Więc tak, uważam, że zasłużył na śmierć. Dziwię się tylko, że to Łucznik dopadł go pierwszy. Gdyby to była moja dziewczyna, wyprułbym Jonasowi flaki.
– Idziemy? – Remmy zadał mu to pytanie tak nagle, że Nacho nie miał pojęcia, o co mu chodzi.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas stali w kolejce do fotobudki, a kiedy nadeszła ich kolej, Remmy zasunął za nimi kotarkę i wrzucił pieniążek do automatu.
– Chcesz opaskę pirata czy kapelusz czarownicy? – zapytał Torres, wybierając wśród rekwizytów pozostawionych w środku do zabawy.
– Nie chcę się przebierać. Chcę… – Nacho się zawahał. Remmy patrzył na niego roześmianymi oczami i po prostu jakoś tak wyszło.
Dał się ponieść, choć wcale tego nie planował. Czuł, że syn dyrektora cały czas z nim flirtuje, a może tylko to sobie wyobraził? Wiedział jedynie, że od czasu imprezy w jego domu nie mógł zapomnieć o jego ustach, choć bardzo się starał. Dobijało go to, bo nie chciał się tak czuć. Gardził sobą za te uczucia, ale jednak musiał się przekonać. Remmy wydawał się być zaskoczony prawie tak samo jak sam Fernandez, ale odwzajemnił pocałunek, dłoń wplatając w jego włosy na karku. I pewnie trwałoby to dłużej, gdyby nie głośne pikanie sygnalizujące koniec sesji zdjęciowej oraz błysk flesza, który na chwilę oślepił ich oboje. Fernandez odskoczył od Torresa, z trudem łapiąc oddech i rozglądając się po niewielkim wnętrzu budki do zdjęć, nie rozumiejąc skąd te odgłosy. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.
– Zrobiłeś to specjalnie? – wyrzucił mu, w nerwach przestępując z nogi na nogę. – Chciałeś mnie upokorzyć, o to ci chodziło? Dlatego tu mnie zaciągnąłeś?
– O co ci chodzi? – Remmy zmarszczył czoło, totalnie nie rozumiejąc tej reakcji. – To ty pocałowałeś mnie. I nie ma w tym nic złego.
– Nic nie rozumiesz! – Ignacio ze złością odsunął kotarkę, z ulgą stwierdzając, że nikogo nie ma w pobliżu. Dłonią sięgnął do wnęki przy budce, z której powinny zostać wydrukowane zdjęcia. Przez chwilę miał wrażenie, że czas się zatrzymał, a serce zaczęło mu bić ze strachu jak szalone. – Gdzie te zdjęcia? – warknął, rozglądając się wokół budki, jakby był w amoku.
– Nie wiem, może się nie wydrukowały. – Remmy wzruszył ramionami, bo reakcja Nacha była zdecydowanie zbyt gwałtowna. – Spokojnie, na pewno nikt ich nie widział.
Fernandez jednak nie był przekonany. Miał ochotę się rozpłakać, tak bardzo był wściekły i zawstydzony. Zostawił Torresa samego i wyszedł, mając ochotę zapaść się pod ziemię.

*

– Później już być nie mogłeś, co? – Felix z wyrzutem zwrócił się do Jordana, który pojawił się w barze praktycznie na ostatnią chwilę.
– Przecież mówiłem, że przyjdę. I jestem.
Guzman domyślał się, że Castellano jest zestresowany występem na cześć Vala. Piosenka, którą mieli zaśpiewać z Oscarem i don Adalbertem, była dosyć trudna. Wyżywał się na nim ze względu na tremę, więc postanowił mu to wybaczyć. Z niesmakiem jednak omiótł wzrokiem sylwetkę Felixa od stóp do głów.
– No co? Wykrztuś to z siebie, nie znoszę, kiedy tak się patrzysz. – Felix westchnął ze zniecierpliwieniem. – Co znów jest nie tak?
– Zamierzasz tak wyjść na scenę? – Jordan skrzywił się na widok ubrania przyjaciela. – Skąd ty wytrzasnąłeś tę koszulę, z tyłka Syriusza? Przecież jest tak pognieciona, że nie mogę na ciebie patrzeć.
Castellano z niepokojem spojrzał w dół na marszczenia zwykłej białej koszuli, którą miał na sobie. Nie pomyślał o prasowaniu, zbyt zajęty ćwiczeniem piosenki, by dobrze wypaść. Ze zdziwieniem patrzył, jak Jordi zaczyna odpinać guziki swojej jasnoniebieskiej idealnie gładkiej i zapewne drogiej koszuli.
– Nie chciałeś pozować do kalendarza, a teraz zamierzasz rozebrać się na scenie? – Zakpił, ale szatyn spojrzał na niego z politowaniem, ukazując zwykły biały T-shirt, który miał pod spodem.
Podał mu elegancką koszulę, sam wkładając koszulkę w jeansy, uznając, że wygląda dosyć przyzwoicie, by wyjść tak na scenę, śpiewając żywą piosenkę. Utwór Felixa wymagał lepszego stroju, nie mógł wyglądać jak łachmyta.
– Ja wyglądam dobrze we wszystkim, więc mną się nie przejmuj – rzucił ze zwykłą nonszalancką nutą, kiedy Felix niepewnie przyglądał się koszuli. – Daj spokój, twoja dziewczyna patrzy. Chcesz się jej pokazać jak jakiś bezdomny żul?
Castellano przestraszonym wzrokiem zerknął na Lidię, która rozmawiała kawałek dalej z Rosie i resztą. Wątpił, by coś tak błahego jak strój było w stanie ją zainteresować, ale wiedział, że musi się odpowiednio prezentować na scenie z Oscarem i don Adalbertem, więc ściągnął pogniecioną koszulę i włożył elegancką od Jordana.
– I zrób coś z tymi włosami, rosną ci szybciej niż u Trzynastki.
Felix przygładził włosy, nie mając nawet siły zezłościć się na byłego kumpla. Był wkurzający, ale mówił w dobrej wierze.
– Tuptuś, gdzie ty się podziewałeś? Musimy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. – Veda postawiła chłopaka przed faktem dokonanym, ciągnąc go w stronę fotobudki i zupełnie ignorując błagalne spojrzenie, które posłał Felixowi. Castellano zbyt był zajęty studiowaniem tekstu do ostatniej chwili, by przejmować się ratowaniem kumpla.
– Nienawidzę zdjęć – poinformował ją Jordi, zatrzymując się w miejscu i udaremniając jej zaciągnięcie go do obleganego przez wszystkich miejsca, gdzie można było sobie zrobić pamiątkowe fotografie. Wolał nie zostawiać żadnego śladu, że był tutaj tego wieczora na wypadek, gdyby zdjęcia wpadły w ręce jego matki. – Naprawdę, Bambi, nie dzisiaj. Nie mam nastroju. Idź zajmij rozmową Salvadora. Inaczej on i Ivan zaraz się pozabijają wzrokiem.
– Dlaczego? – Veda zmarszczyła nosek, nie bardzo rozumiejąc.
– Ty tego nie widzisz? – zdziwił się chłopak, czując, że chyba nie jest odpowiednią osobą, by jej to tłumaczyć. Była zapatrzona w obu mężczyzn, ale niewątpliwie obaj mieli sporo wad. Molina w szczególności. – Zapytaj mamę. – Wyrwał rękę z jej uścisku i czmychnął, zanim był zmuszony wkładać sombrero w budce do zdjęć.
Tymczasem Anita wyszła na scenę, by powiedzieć kilka słów i przywitać gości. Pierwsi mieli wystąpić Felix, Oscar i don Adalberto z „Historią miłosną”. Veda i kilkoro innych uczniów Valentina akompaniowało im na instrumentach smyczkowych. Wprawili wszystkich w prawdziwie nostalgiczny nastrój. Felix i Oscar starali się dotrzymać kroku słynnemu tenorowi, który dawał im wskazówki i był bardzo miły. Kiedy skończyli śpiewać, brawom nie było końca. Ktoś nawet zagwizdał i kiedy Felix wytężył wzrok, wśród publiki dostrzegł wiwatującą Rosie. Wywrócił oczami i zszedł ze sceny z szerokim uśmiechem na twarzy – był zadowolony z występu.
– Byłeś świetny, Felix! – Lidia rzuciła mu się na szyję, będąc pod prawdziwym wrażeniem jego umiejętności wokalnych, których zwykle nie pokazywał, chowając się za pianinem. – Wow!
Castellano cieszył się, że światła są przyciemnione i nie widać jego zaróżowionych policzków, kiedy panna Montes oderwała się od niego, wyszczerzając w jego stronę zęby. Nad jej głową zobaczył Jordana z miną, która świadczyła, że pozjadał wszystkie rozumy.
– Mówiłem, to ta koszula – szepnął Guzman, ale na szczęście nikt go nie słyszał.
Kolejne piosenki były już dużo bardziej żywe, z reguły występujący tylko śpiewali, ale zdarzyli się też co śmielsi przyjaciele Vidala, którzy poruszali biodrami przy akompaniamencie latynoskich rytmów autorstwa jubilata. W przerwach między piosenkami niektórzy wychodzili na scenę, by podzielić się zabawnymi anegdotami związanymi z Valentinem. Zasada była jedna – zero płaczu. Wszyscy mieli się świetnie bawić i zachowywać się tak, jakby to rzeczywiście były urodziny. Anita Vidal wystąpiła z piosenkę, która jeszcze nigdy nie ujrzała światła dziennego, a skłoniła ją do tego rozmowa dnia poprzedniego. Teraz nie było bowiem wątpliwości, że jej ojciec napisał utwór „Rosalinda” dla swojej ukochanej z młodości. Właścicielka El Gato Negro zrobiła furorę, schodząc ze sceny i śpiewając między gośćmi, którzy klaskali i gwizdali, świetnie się bawiąc.
– Jest urodzoną piosenkarką, prawda? Ma świetny kontakt z publicznością. – Veda klaskała w rytm muzyki, z uśmiechem patrząc na Anitę, która kręciła się wokół, próbując sprawić, by wszyscy czuli się tak, jakby duch jej ojca z nimi był.
– Chyba tak – mruknął Ivan, który obserwował scenę, nie będąc jednak w stanie bawić się tak jak reszta.
Wciągnął głośno powietrze, kiedy Anita podeszła do Salvadora i zarzuciła mu na szyję różowe puchate boa. Veda parsknęła śmiechem na widok speszonej miny Sancheza, który jednak zatańczył przez chwilę z Anitą, zanim kobieta wróciła na scenę, by się wszystkim ukłonić. Wystąpiło jeszcze wiele znajomych Vidala, a potem przyszedł czas na wystąpienie pani Valerii, jednej z najstarszych przyjaciół Valentina i Angelici.
– Mój Boże, ale on byłby dzisiaj wami zawiedziony – powiedziała, wprawiając w osłupienie połowę sali, która nie znała jej poczucia humoru. Druga połowa ryknęła śmiechem, czekając na to, co kobieta ma zamiar powiedzieć. – Pięknie śpiewacie, doprawdy pięknie. Prawie idealnie. Wstydźcie się.
– O co jej chodzi? – Lidia zmarszczyła brwi, czując, że umyka jej jakiś ważny element układanki.
– Dziadek uwielbiał, kiedy muzyka była od serca, nie liczyła się dla niego perfekcja – wytłumaczyła Ella, ocierając z oczu łzy śmiechu. – Lubił dużo improwizować, dodawał różne dziwne dźwięki, te no… onomeje. – Dziewczynka szukała odpowiedniego słowa w głowie.
– Onomatopeje, wyrazy dźwiękonaśladowcze. – Felix poprawił siostrę i poczochrał jej włosy na czubku głowy, czym zasłużył sobie na mordercze spojrzenie. – To prawda, kiedy dziadek prowadził zajęcia, szczególnie z trudną młodzieżą w poprawczaku, zachęcał ich do wyrzucenia z siebie negatywnych emocji właśnie poprzez takie bliżej nieokreślone dźwięki. Kiedy śpiewał przy ognisku, też to robił. Śmialiśmy się wtedy, że nie daje nam skończyć żadnej piosenki. Słowo daję, ciągnęły się w nieskończoność.
– Cicho tam, Castellano. – Valeria odezwała się ze sceny, uciszając wnuka Valentina i kilka osób parsknęło śmiechem. – Jak mówiłam, Valentin chciałby, żebyście kontynuowali jego dziedzictwo i bawili się muzyką, bo o to w tym wszystkich chodzi – o tę wspólną radość, dzielenie się miłością. Perfekcja nie istnieje.
Za plecami Felix usłyszał krótkie prychnięcie i nawet nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że to Jordan. Po przemówieniu Valerii nastąpiła chwila przerwy, a potem Valentina wystąpiła ze swoją piosenką.
– Wszystkie są o miłości. Twój dziadek to był jednak kochliwy. – Primrose trochę naigrywała się z Felixa, kiedy czekali na kolejne utwory. – Valentin Vidal to musiał być prawdziwy amant. Spójrzcie na tytuły jego piosenek – Maria, Rosalinda, Esmeralda, Amanda… całą książkę telefoniczną można wyśpiewać.
– Nic lepiej nie mów, Felix od wczoraj przeżywa objawienie, że jego dziadek miał jakieś dziewczyny przed jego babcią. – Quen niemal przybił sobie piątkę z Rosie, ale na widok miny Castellano szybko udał, że zapina usta na niewidzialny zamek i wyrzuca kluczyk.
Po kazaniu Valerii kolejni uczniowie Vidala dali się już bardziej ponieść i zamiast stawiać na perfekcję, pokazali nieco więcej serca, naśladując Valentina, jego charakterystyczne vibrato i onomatopeje, co wywołało na sali tylko więcej śmiechu i radości. Theo Serratos wypił kilka drinków na odwagę i wyciągnął na scenę Eddie’ego Vazqueza, śpiewając jedną z nowszych piosenek nauczyciela muzyki i myląc przy tym tekst, czym irytował Eddie’ego, ale jednocześnie obaj świetnie się bawili. Potem zaśpiewali jeszcze jedną piosenkę wspólnie z Valentiną i Marią Elisą, a brawom nie było końca, bo skutecznie rozgrzali publikę, stawiając na humor i radosną atmosferę, zamiast perfekcyjne wchodzenie w dźwięki. Następnie przyszła kolej na Jordana, który pocierał nerwowo jedną dłoń o drugą.
– Idziesz, młoda? – zapytał Ellę, która wydawała się być zbita z pantałyku. Przez chwilę nie wiedziała, czy chłopak mówi do niej czy do kogoś innego. – No chyba chórki same się nie zaśpiewają, nie?
Trzynastolatka wypięła dumnie pierś i w podskokach powędrowała za kulisy, by się przygotować. Nie występowała tego wieczoru, bo żaden utwór nie był odpowiedni do jej wieku i Basty kręcił nosem, poza tym nie była piosenkarką jak mama czy ciocia Tina. Śpiewała czasem w dzieciństwie z Felixem, ale to jej brat był naczelnym muzykiem w ich domu. Chórki były dla niej jednak sporym wyróżnieniem i cieszyła się, że Jordi o niej pomyślał.
– Ty też chodź, Castelani, zanim się rozmyślę – rzucił od niechcenia w stronę Rosie, która przez chwilę udawała, że nie chce jego łaski, ale kiedy Salvador zagwizdał zza kulis, by ich przywołać, ruszyła przed siebie, dołączając do Elli.
Wszystkie światła skierowane były na scenę, a co za tym idzie, widowni praktycznie nie było widać. Jordan pomyślał, że to świetnie, nie będzie musiał spoglądać w twarze znajomych, zastanawiając się, czy Yon Abarca jest wśród nich i czy czasem nie wyciągnie zaraz zgniłych pomidorów, by go nimi obrzucić. Podejrzewał, że kapitan piłki nożnej z San Nicolas mógł przyjść z Veronicą i miał szczerą nadzieję, że nie pobiegnie zaraz naskarżyć do jego matki o tym, co Jordan robi w czasie, kiedy rzekomo powinien mieć szlaban. Jordi czuł się dziwnie, ale tym razem inaczej niż podczas uroczystości upamiętniającej panią Angelicę – wtedy stał w cieniu, zaśpiewał i zszedł ze sceny, nie patrząc na nikogo. Teraz jednak wszyscy oczekiwali, że porwie tłum, tak jak to robił zawsze Valentin, a on zwyczajnie nie miał na to ochoty. Poza tym nie był jak Vidal, nie potrafił robić tego tak jak on.
Przysiadł na stołku, który podstawił mu Salvador. Sanchez uśmiechnął się zachęcająco i odszedł do sekcji dętej ze swoim saksofonem. Jordan poprawił sobie statyw do mikrofonu i przez ramię przełożył pasek od gitary klasycznej z podpisem Carlosa Santany, którą pożyczyła mu na ten wieczór Anita. Dopiero to dodało mu pewności siebie – lubił mieć zajęte ręce, mógł skupić się na chwytach gitarowych i nie myśleć o tremie. Ta gitara była zresztą cząstką Valentina, dziwnie było mieć ją w rękach na scenie, gdzie za chwilę miał wykonać utwór, którego mentor nigdy wcześniej publicznie nie zaśpiewał. Gwar na widowni ucichł i wreszcie mogli zacząć. I kiedy zaczął grać, wszystkie te negatywne myśli i obawy, które kołatały mu się w głowie, odeszły jak ręką odjął.
Goście kiwali się w rytm muzyki i klaskali, śmiejąc się, bo Sal i dwoje chłopców ze szkoły w San Nicolas wyglądali zabawnie z saksofonem, trąbką i puzonem z boku sceny. Ella i Rosie dostały statywy z mikrofonami i robiły chórki, śmiejąc się, bo piosenka była wyjątkowo radosna, a melodia zachęcała do poruszania biodrami. Tekst nie był wysokich lotów, Valentin w swoim utworze wyrażał nadzieję, że jego ukochana wreszcie zwróci na niego uwagę i będą mogli być razem. Melodia pozwalała Jordanowi na pole do popisu jego gry na gitarze, wreszcie mógł pokazać co potrafi, kiedy jego palce śmigały po strunach gitary, jakby robiły to instynktownie.

Powiedz mi tylko jedno słowo, które przywróci mi życie i pozostanie w mojej duszy.
Bo bez ciebie nie mam nic. Otul mnie swoimi pocałunkami i daj mi schronienie.
I kiedy cię widzę, nie wiem, co czuję. I kiedy cię mam, płonę od środka.
I co raz bardziej i bardziej się w tobie zakochuję, jesteś tym czego chcę, jesteś moim skarbem.

Ave Maria, kiedy będziesz moja
Jeśli mnie zechcesz, oddam ci wszystko
Ave Maria, kiedy będziesz moja
Zaprowadzę cię do samego nieba.

Bez ciebie czuję się tak zagubiony, wskaż mi drogę do wyjścia i zawsze zabieraj mnie ze sobą.
Chroń mnie swoją miłością, rozpal mnie swoim ogniem.
O nic więcej cię nie proszę.


Kiedy przyszedł czas na przejście w piosence, Jordan dał się ponieść, dodając od siebie solo na gitarze, a Felix wywrócił oczami ze śmiechem. ”Ave Maria” kompletnie nie było w jego stylu, ale zdołał nadać piosence niepowtarzalnego charakteru.
– Ale się popisuje – mruknął niby karcącym tonem Castellano, ale doskonale wiedział, że dziadkowi Valentinowi by się to spodobało.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Felixa Jordan poszedł nawet o krok dalej i dodał kilka improwizacji wokalnych zupełnie w stylu dziadka. Valeria skakała pod sceną jak nastolatka, krzycząc coś o tym, że Valentin powstał z grobu, bo dokładnie o to jej chodziło. Kiedy skończył śpiewać, rozległy się gromkie brawa, a Jordan szybko czmychnął ze sceny.
– A ty dokąd? – Sal praktycznie złapał Jordana za koszulkę na karku, kiedy ten już myślami opuszczał bar, zanim będzie zmuszony z kimkolwiek rozmawiać. – Ja ci pomogłem, teraz twoja kolej.
– Co? – Guzman został po raz kolejny postawiony przed faktem dokonanym, kiedy Sanchez wetknął mu w dłonie gitarę elektryczną.
– Val mówił na ciebie „młody Santana”, nie? Pokaż, co potrafisz. Felix, ty też chodź. Zrobimy taką bibą, jakby chciał Valentin. Znacie nuty na pamięć, jestem przekonany.
Sanchez uśmiechnął się, niemal popychając obu nastolatków z powrotem na scenę. Felix niepewnym wzrokiem spoglądał na Jordana, który już stroił sobie gitarę, tym razem stając na scenie w bardziej naturalnej pozycji. Anita zerknęła ze śmiechem na Salvadora, który chwycił mikrofon, a różowe boa powiesił na statywie. Zgrywał teraz wielką gwiazdę, ale każdy kto go znał, wiedział, że to skromny człowiek.
– Valentin uwielbiał wspólne granie. Jeśli ktoś nie potrafił grać, nie przeszkadzało mu to ani trochę. Nam z kolei czasem więdły uszy – dodał ze śmiechem ze sceny, patrząc na Anitę i przypominając sobie wszystkie te chwile z młodości. – Miałem przyjemność wiele razy grać z Valem ramię w ramię i to były naprawdę cenne lekcje. Bo chociaż był genialnym muzykiem, to tak naprawdę największym jego instrumentem było serce. – Sal uporządkował kilka kabli na scenie, upewniając się u swoich młodych pomocników, że są gotowi do gry. Kiedy obaj kiwnęli mu głowami, trochę popisując się na swoich gitarach, mężczyzna uśmiechnął się i zwrócił się ponownie do widowni. Elena i Veda stały bardzo blisko i pomimo oślepiających świateł widział je bardzo dobrze. – I jak kochani? Zatańczmy. Chcę zobaczyć, jak tańczycie.
Valentina i kilka osób wybuchło śmiechem, bo właśnie tak często zaczynał swoje występy Vidal. Felixowi i Jordanowi nie trzeba było tłumaczyć, o jaką piosenkę chodzi, od razu pojęli, że Salvador zostawił na koniec największy przebój Vidala. Obaj uśmiechnęli się do siebie i na chwilę zapomnieli o wszystkich nieporozumieniach. Sal swoją charakterystyczną chrypką próbował jednocześnie uchwycić ducha autora piosenki, jak i dodać od siebie coś nowatorskiego, czego efektem było to, że utwór ”Baila Morena” porwał wszystkich w klubie.
Ivan Molina miał ochotę mu przyłożyć, pięści go świerzbiły od poprzedniego dnia, ale wiedział, że jeśli się skusi, Salvador skończy nie w celi komisariatu, a w kostnicy. Musiał przymknąć na kilka chwil powieki, żeby się uspokoić i pohamować żądzę mordu. Widok Anity i Eleny klaszczących w rytm muzyki i patrzących jak urzeczone w Sancheza był dla niego kompletnie niezrozumiały. Co one w nim widziały?
– Pozwolisz? – Molina wyciągnął dłoń w stronę matki Vedy, która ze zdumieniem pozwoliła się poprowadzić na parkiet.
– Ty tańczysz, Ivan? – Veda zaśmiała się radośnie, odwracając wzrok od Sala na scenie i z nadzieją patrząc na mamę i szeryfa, którzy zaczęli się kołysać w rytm muzyki. Molina nad głową Eleny posłał Sanchezowi taki złośliwy uśmieszek, że nie sposób go było nie zauważyć, nawet w blasku reflektorów.
Sanchez tylko mocniej zacisnął palce na mikrofonie, postanawiając dokończyć występ. Był w końcu profesjonalistą. W pewnym momencie wystawił mikrofon do publiczności, gdzie sześćdziesięciopięcioletnia Valeria zaśpiewała kilka improwizacji, budząc tym ogólną radość. Wszyscy śpiewali, nawet Felix i Jordan się ośmielili i robili chórki przy jednym ze statywów, a Sal zachował się jak prawdziwy rockman i wykorzystał swoje doświadczenie na scenie.
Wieczór można było zaliczyć do udanych i jedyne, nad czym można było ubolewać to fakt, że Valentin nie był w stanie tego zobaczyć. Anita Vidal wiedziała jednak, że jej ojciec czuwał nad nimi, gdziekolwiek teraz był i na pewno był dumny ze wszystkich i z każdego z osobna.

*

Organizowanie przyjęcia było przyjemne, ale sprzątanie już niekoniecznie. Wszędzie walały się serpentyny i konfetti, ale Anita nie przejmowała się bałaganem. W tej chwili najbardziej liczyła się ta chwila spędzona w gronie najbliższych, miała swoją rodzinę przy sobie, nawet jeśli nie było tak jak dawniej. Usiedli w pustym już barze przy ciepłej herbacie. Sal zrobił sobie herbatę po irlandzku, bo ostatnie wydarzenia nieco nim wstrząsnęły. Basty pojechał odwieźć panią Valerię do San Nicolas de los Garza, więc jego dzieci zostały jeszcze w Czarnym Kocie, omawiając wrażenia. Felix był cichy, ale wyglądał na zadowolonego z siebie i w tej chwili nie przeszkadzało mu nawet towarzystwo matki. Natomiast Elli buzia się nie zamykała, komentowała szczegółowo każdy występ, chwaląc się swoimi chórkami przy „Ave Maria” i chyba nie zamierzała dzisiaj kłaść się spać.
– Cóż to był za wieczór. – Don Adalberto zagrzmiał swoim tenorem, klepiąc się po wydatnym brzuchu i spoglądając po wszystkich obecnych w barze z uśmiechem. – Valentin byłby z was wszystkich taki dumny. Zawsze chwalił się, że jego uczniowie tyle osiągnęli. Gwiazda estrady, zdobywca Grammy… – Śpiewak pokiwał głową z uznaniem, puszczając oczko do Salvadora, który uniósł wysoko kubek z herbatą, jakby chciał wznieść toast. – A ty Felix, kiedy cię ostatnio widziałem, ledwo odrastałeś od ziemi, a spójrz na siebie teraz. Przydałby się nam ktoś do zespołu w operze. Szepnę dobre słówko.
– To bardzo miłe, ale nie myślę o śpiewaniu zawodowo. – Castellano lekko się zawstydził, obracając w dłoniach swój kubek i rozmyślając nad tym wieczorem pełnym wrażeń. – Ale gdyby miał pan znajomości w gazetach w stolicy…
– Dziennikarstwo? Mój drogi, to trudny zawód. Trzeba być gotowym na to, że ludzie będą cię nienawidzić – albo za kłamstwa albo za mówienie prawdy. – Adalberto mówił pół żartem pół serio. – Jordan oczywiście zwiał, zanim zdążyłem go uściskać. Nigdy nie lubił przytulasów, ma to po Fabianie. Pan sekretarz oczywiście się nie pokazał. Dlaczego mnie to nie dziwi?
– Berty, nie smęć już, proszę. – Valentina wydmuchała głośno powietrze, nie chcąc słuchać narzekań starego znajomego, ale Adalberto chyba chciał trochę nadrobić zaległości towarzyskie.
– Ivan też się zmył, żeby ze mną nie gadać. Ktoś mi wyjaśni, o co chodzi z szeryfem i Eleną Balmacedą? Od kiedy to ze sobą mieszkają i wychowują razem dziecko? Myślałem, że mam zwidy, jak dzisiaj widziałem ich razem na parkiecie. Musiała naprawdę zawrócić mu w głowie. No cóż, Ivan zawsze miał słabość do pięknych kobiet, zupełnie jak Valentin. – Śpiewak roześmiał się, bo choć tego nie rozumiał, nie był osobą, która mogłaby krytykować takie działania.
– Wieczór był udany, tylko to się liczy. – Valentina podeszła do pamiątkowej tablicy, którą goście ozdobili fotografiami i zapiskami, po czym powiesiła ją na honorowym miejscu nad barem.
– Cieszę się, że chociaż Vala już z nami nie ma, to jego dziedzictwo przetrwało. – Adalberto podszedł do kontuaru i wpatrzył się rozmarzonym wzrokiem w tablicę. Jego wzrok natrafił na wycinki z gazet dotyczące El Arquero de Luz, które Tina tak gorliwie zbierała. – Człowiek w czerni.
– Co pan powiedział? – Lidia ocknęła się z letargu i uniosła głowę, którą wcześniej oparła na ramieniu Rosie. Była zmęczona, ale nie mogła wrócić sama do domu, miała czekać na pana Castellano, który miał odwieźć też ją i Primrose. – Powiedział pan „człowiek w czerni”? Dlaczego tak pan nazwał Łucznika Światła? – Serce zabiło jej szybciej na wspomnienie książki, która leżała bezpiecznie w szufladzie biurka jej pokoju w domu Saverina. Książki o pięknej Buttercup i człowieku w czerni.
– Tak mi się skojarzył. To z tego filmu „Narzeczona dla księcia”. Ale tamten miał szpadę zamiast łuku.
– Jest film? Czytałam tylko książkę. – Lidia poczuła, że robi jej się gorąco. Skąd don Adalberto wytrzasnął porównanie do postaci z powieści, którą dostała w prezencie od Łucznika? To nie miało sensu.
– Zmywamy się, dzieciaki. Ani, dzięki za miły wieczór. – Basty Castellano przekroczył próg baru niezauważony i wszyscy wzdrygnęli się, słysząc jego głos.
Lidia była niepocieszona, bo chciała się dowiedzieć więcej, ale nie było jej to dane. Skojarzenie Adalberta nie mogło być przypadkiem i postanowiła to sprawdzić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:09:24 13-02-24    Temat postu:

TEMPORADA III CAPITULO 169 cz. 1
FABIAN/LIDIA/ARIEL/CONRADO/FELIX/NACHO/MARCUS/VERONICA/


Z baru El Gato Negro dochodziły głośne śmiechy i dźwięki radosnej muzyki, ale Fabian Guzman nie wszedł do środka. Zamiast tego zaparkował po drugiej stronie ulicy i oparł się o samochód, zaciągając się papierosem.
– To obrzydliwie – usłyszał za plecami ciche syknięcie i po chwili podeszła do niego Norma Aguilar. – Nie wiedziałam, że palisz.
– Nie palę – odpowiedział mechanicznie, ale ona uniosła wysoko brwi, więc musiał się wytłumaczyć. – Mieliśmy z Valentinem umowę – wypalaliśmy po jednym co roku w jego urodziny.
– Yhmm i chcesz mi powiedzieć, że to jest twój pierwszy papieros w tym roku? – Prawniczka zrobiła minę, która świadczyła, że tego nie kupuje.
– Masz mnie. To chyba czwarty, nie dotrzymałem obietnicy. – Guzman uderzył się w pierś dla emfazy i zaciągnął się po raz ostatni, wydmuchując dym i podchodząc do kosza na śmieci, gdzie zgasił peta. – Tak lepiej?
– Znacznie lepiej. – Norma oparła się o samochód, stając obok niego i zakładając ręce na piersi. – Nie wejdziesz? Kilka osób chętnie by cię zobaczyło.
Fabian nie mógł się powstrzymać i zachichotał pod nosem zupełnie nie w swoim stylu.
– Chyba sama w to nie wierzysz – odparł, bo nie był towarzyskim typem.
– Valentin cię lubił.
– Val lubił wszystkich. No, prawie wszystkich – dodał gorzko, żałując, że wyrzucił papierosa, bo miał ochotę zaciągnąć się po raz kolejny. Wyczerpał jednak limit w tym roku.
– Wciąż o tym myślisz, prawda? – Norma wpatrzyła się w dal. Nie musiała spoglądać w oczy Guzmana, by wiedzieć, co chodziło mu po głowie. Mężczyzna nigdy się nie zwierzał, ale w jego umyśle trwały zaciekłe bitwy myśli. – W liście pożegnalnym Angelica wspomniała, że Valentin miał dowody na przestępstwa Ricarda Pereza. Wiedziałeś o tym. Musiałeś wiedzieć, pewnie ty jej o tym powiedziałeś.
– Brzmisz jak Ivan. – Guzman wsadził ręce do kieszeni spodni i odchylił się wygodniej, wsłuchując się w latynoskie rytmy dobiegające z „Czarnego Kota”. – Domyślałem się, że Valentin wie dużo więcej, niż się do tego przyznaje. Nie był jednak człowiekiem, który porywał się z motyką na słońce, na pewno chciał mieć zabezpieczenie i konkrety, zanim przekaże dowody policji. Tamtego dnia, kiedy umarł, pojechałem do jego mieszkania po skrzypce Jordana. Dick opuszczał budynek w pośpiechu, chowając coś pod marynarką. Połączyłem jedno z drugim. Nie było dowodów, nie było sensu tego roztrząsać. – Fabian wzruszył lekko ramionami, ale widać było, że ta sprawa go męczyła.
– Angelica wspomniała też, że Perez i Horacio zostawili Vala na pewną śmierć, nie udzielili mu pomocy. O tym też wiedziałeś? To już jakiś konkret dla policji.
– Angelica powiedziała mi dopiero, kiedy pisała ten list. – Tym razem policzek Guzmana zadrgał nerwowo, bo to nim wstrząsnęło. Pięści zacisnęły się mimowolnie w kieszeniach. – Kłamała do samego końca, żeby chronić Jordana. Nie chciała, żeby Ricardo i Hernan coś mu zrobili. Skłamała, że podsłuchała ich rozmowę w kościele, wcale ich tam nie widziała. To Jordan spotkał ich wtedy w szkole i poprosił o pomoc, kiedy Valentin się przewrócił. Nie powiedział mi o tym. Powiedział Angelice, a ona kazała mu milczeć. – Fabian zrobił pauzę, bo choć nie chciał się do tego przyznać, bolało go to, że jego syn musiał to znosić sam. Odchrząknął lekko, bo jego głos zabrzmiał nienaturalnie. – Miał dziewięć lat, prosił o pomoc, a dwóch starych facetów po prostu go tam zostawiło z umierającym Valentinem. Myślę, że Angelica pojęła, jakie to niebezpieczne zadzierać z nimi. Mieli po swojej stronie największe szychy w okolicy, wywinęliby się. Nie chciała, żeby Jordan rozpowiadał o tym, że widział ich w szkole, bo wtedy znalazłby się na ich celowniku.
– Masz mu za złe, że nie przyszedł z tym do ciebie? Gdyby to zrobił, zgłosiłbyś to?
– W tym rzecz, Normo. Nie wiem. – Mówił zgodnie z prawdą i to właśnie go bolało. – Mój własny syn nie sądził, że jestem godny zaufania na tyle, żeby mi o tym powiedzieć, więc jak to o mnie świadczy?
Norma nic nie odpowiedziała. Nie chciała go pocieszać czy dawać mu fałszywych komplementów, że jest świetnym ojcem, bo każdy wiedział, że daleko mu było do ideału. Z baru po drugiej stronie ulicy wyszedł mężczyzna, wpatrując się w przyjaciółkę i jej towarzysza.
– Kto to taki? – zapytał Guzman, marszcząc brwi. Nigdy wcześniej go tutaj nie widział.
– Michael, przyjaciel rodziny – wyjaśniła, odrywając się od samochodu i posyłając Fabianowi smutny uśmiech. – Powinnam wracać. Na pewno nie wejdziesz?
– Znajdzie się przynajmniej jedna osoba, która mnie tam nie chce, Normo. – Guzman parsknął delikatnym śmiechem i gestem kazał jej wracać.
– Nie pal już więcej.
– Nie będę. Skończyłem z tym.
Patrzył, jak jego dawna miłość przebiega przez ulicę i znika we wnętrzu lokalu Anity razem ze swoim wojskowym przyjacielem, ale nie zamierzał jeszcze odjeżdżać. Oddychał głęboko, wsłuchując się w muzykę, doskonale rozpoznając głos syna płynący z głośników. Nie był tam mile widziany.

***

Było coś frustrującego w wysłuchiwaniu grzechów innych ludzi. Chciał im pomóc, naprawdę. Tak bardzo, że aż go skręcało, kiedy nie dawali sobie przemówić do rozsądku, kiedy zdawali się w ogóle nie odczuwać wyrzutów sumienia. Ariel Bezauri szybko zdał sobie sprawę, że chociaż był popularny, jeśli chodziło o prowadzenie mszy, to kolejki do jego konfesjonału wcale nie były tak liczne. A to wszystko za sprawą jego słowotoku i długich wywodów na temat dylematów moralnych. Stary proboszcz zastępujący ojca Horacia zadawał na odczepnego kilka zdrowasiek do odmówienia w ramach pokuty, ale Ariel starał się być bardziej kreatywny, zachęcał do przychodzenia na spotkania wspólnoty odnowy w Duchu Świętym, a także skłaniał do głębokiej refleksji i proponował inne formy zadośćuczynienia aniżeli tylko puste słowa modlitwy. I to nie było mile widziane. Dlatego kiedy usłyszał ruch po drugiej stronie kratki w konfesjonale, był przygotowany, że tym razem zada grzesznikowi do odmówienia dziesiątkę różańca, bo nie miał już siły.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitał się, przywołując uśmiech na twarzy. Na nic im było umartwianie się i dołowanie na siłę. Grzesznik musiał wiedzieć, że jest dla niego nadzieja.
– Nie przyszedłem się spowiadać. – Usłyszał znajomy głęboki głos i wyprostował się jak struna. – Ariel.
– Debora ci powiedziała? – Domyślił się i przez szpary w kratce przyjrzał się Conradowi Saverinowi. – Byłem ciekaw, kiedy mnie poznasz i czy w ogóle. Nie wiem, czy mam się czuć mile połechtany, że tak wydoroślałem, czy może czuć się urażony, że się postarzałem i dlatego nie skojarzyłeś.
– Miałeś sześć lat, kiedy się ostatnio widzieliśmy – przypomniał mu Saverin. – Szmat czasu.
– Prawie osiemnaście lat, Conrado. – Ariel nie był gotowy na tę rozmowę. Gdyby miał czas, by się na to przygotować, zapewne lepiej panowałby nad emocjami, ale teraz wzięły nad nim górę. Poluzował koloratkę i odetchnął głęboko. – Jak się masz?
– Naprawdę mnie o to pytasz? – Saverin zaśmiał się cichutko pod nosem. – Nie cierpisz mnie.
– Mało powiedziane. – Bezauri prychnął i założył ręce na piersi. Może dobrze, że dzieliła ich ścianka konfesjonału. – Wyjechałeś bez słowa i nie dawałeś znaku życia. Pisałem listy do ciebie, ale wszystkie wracały.
– Dokąd je wysyłałeś?
– Do Santiago, do Chile, na twój stary adres. Prudencia mi go podała. – Ariel wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że wcale go to nie obchodzi, a jednak było zupełnie na odwrót. – Wiedziałeś, że mama zmarła krótko po Andi? Mówili, że to z rozpaczy, ale jako syn lekarza w to nie wierzyłem. Musiał być bardziej racjonalny powód. Nie było. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, musiałem dojść do wniosku, że mamę zabiły nerwy. Nie mogła się z tym pogodzić. Tata rzucił się w wir pracy, awansował. Jest teraz szefem oddziału kardiochirurgicznego w stolicy. Pomaga ludziom tak jak kiedyś, ale przynajmniej dobrze mu za to płacą.
– Cieszę się, twój ojciec to świetny specjalista. Co u ciebie, Ariel? Jest tyle rzeczy, o które chciałbym cię zapytać…
– Naprawdę? – Kapłan zaśmiał się odrobinę zbyt głośno i musiał zakryć usta ręką. Byli w kościele sami, ale i tak wolał uniknąć plotek. – Miałeś osiemnaście lat, żeby się dowiedzieć, co u mnie słychać. Osiemnaście lat, Conrado – powtórzył, jakby to nie zostało już wypowiedziane dosyć dobitnie. – Miałeś się mną opiekować, obiecywałeś. Byłem mały, ale pamięć mam bardzo dobrą. Nie rozumiałem tego – dlaczego ktoś mógłby zrobić coś tak okropnego Andrei, jak mogło im to ujść na sucho, ale przede wszystkim nie mogłem zrozumieć, jak ty mogłeś uciec tak z dnia na dzień? Nie mogę zaprzeczyć, ale przeszło mi to przez myśl.
– Co takiego? – Conrado chciał pozwolić szwagrowi wypowiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu, więc starał się mu nie przerywać. Był jednak pewien, że zna odpowiedzieć na swoje pytanie.
– Że to ty ją zamordowałeś. Nie jestem z tego dumny, ale kiedy siedzi się w czterech ścianach, za oknem szaleją wojny karteli, twój ojciec naraża się, lecząc narkomanów i przestępców, a matka znajduje się w głębokiej depresji, takie myśli same się nasuwają. Różne scenariusze sobie dopowiadałem. – Ariel podzielił się z nim swoimi najbardziej skrywanymi uczuciami. Nigdy o tym nie mówił. – Miałem w głowie taki scenariusz, gdzie ty dowiadujesz się, że Andi cię zdradziła i że jej dziecko jest owocem jej romansu, więc w szale rozpruwasz jej brzuch. Makabrycznie. Ale nawet jako sześciolatek, co prawda z bujną wyobraźnią i znający mnóstwo telenowel dzięki doni Prudencji, wiedziałem, że nie byłbyś do tego zdolny. Więc szukałem dalej – potem byłeś jakimś tragicznym bohaterem, który wyjechał szukać odpowiedzialnych za śmierć Andi, by ją pomścić. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego w ogóle się nie pożegnałeś albo dlaczego nie zadzwoniłeś, nie napisałeś ani razu. Myślałem, że nie żyjesz.
– Był taki okres, kiedy praktycznie tak było. – Saverin musiał być całkiem szczery. Był martwy w środku, przy życiu trzymała go tylko żądza zemsty, a od kiedy poznał Fabricia, również i on. Guerra był jego kotwicą, która sprawiała, że unosił się na powierzchni i za to był mu dozgonnie wdzięczny. – Ludzie myśleli, że nie żyję.
– Wiem, słyszałem od Templariuszy. – Ariel zaśmiał się na samo to wspomnienie. Wyczuł, że jego rozmówca jest zaintrygowany, więc poczuł się w obowiązku, by wytłumaczyć. – Szukałem cię wszędzie. Dostałem cynk, że pomagałeś trochę kartelowi w Monterrey, żeby się wzbogacić. Ale później zniknąłeś z powierzchni ziemi. Byłem przekonany, że umarłeś i szczerze mówiąc, nawet mnie to ucieszyło. Nie dostałem odpowiedzi, ale wydawało mi się, że to doskonałe zakończenie tej historii. Wyobrażałem sobie, że przedawkowałeś narkotyki w jakiejś norze albo że po prostu zabił cię wrogi kartel. I wszystko było w porządku, aż tu nagle natrafiłem na twoje zdjęcie w Internecie. Wtedy debatowałem, czy powinienem wstąpić do seminarium czy nie.
– Zostałeś księdzem przeze mnie? – Conrado zmarszczył brwi. Żałował, że nie widział twarzy kapłana, bo nie był pewny, czy ten się z niego nie nabija.
– Nie, nie pochlebiaj sobie. – Bezauri sprostował. – Ale nie przeczę, że moja motywacja mocno wzrosła. Mogłem wyjechać na stypendium do Watykanu i przybliżyć się choć trochę do ciebie. Otwierałeś wtedy hotel we Włoszech. Miałem cały monolog, którym cię uraczę, kiedy się w końcu spotkamy. Ale ty wyjechałeś. O ironio, z powrotem do Ameryki Łacińskiej. Los robił sobie ze mnie jaja. I już właściwie miałem się poddać, kiedy dowiedziałem się, że kandydujesz na burmistrza miasteczka pod Monterrey. Nie mogłem w to uwierzyć. Mieszkałem w Monterrey przez jakiś czas, znam tę okolicę i to po prostu nie mieściło mi się w głowie. – Ksiądz wychylił głowę z konfesjonału i teraz spojrzał już prosto w oczy swojego szwagra. – Co ty tu robisz, Conrado? Jak taki facet jak ty, który tyle w życiu osiągnął, choć nikt nie dawał mu specjalnie szansy, robi w tej dziurze na prowincji? Studiowałem teologię, uczyłem się o religiach, o Bogu, o tajemnicach wiary… ale to jest dla mnie największa zagadka – co ty tu, do cholery, robisz?
– Miło cię widzieć, Ariel. – Conrado tylko uśmiechnął się smutno. W głosie młodzieńca słychać było pretensję, gniew i żal, ale było też w nim coś jeszcze – radość, że w końcu go odnalazł, choć starał się to uczucie głęboko ukryć. Wiedział, że brat Andrei najchętniej by go teraz uderzył, ale nie mógł się powstrzymać. On też się cieszył, że widzi tego dzieciaka, którego kiedyś obiecał chronić. Niestety nie dotrzymał tamtej obietnicy, tak samo jak wielu innych.

***

Lidia wiedziała, że Conrado najpewniej zarwie kolejną nockę w ratuszu i postanowiła to wykorzystać. Kiedy Basty Castellano odwiózł ją do domu po przyjęciu w Czarnym Kocie, pożegnała się grzecznie, ale Rosie przypatrywała jej się niepewnie, jakby doskonale wiedziała, o czym jej przyjaciółka myśli. Nie pomyliła się. Lidia przebrała się i udała, że idzie spać, informując o tym Fabricia i Emily, tak jak robiła to co wieczór, po czym wymknęła się po cichu i pobiegła czym prędzej do sadu Delgadów. W dłoniach ściskała pospiesznie napisany liścik. Droga nie była oświetlona, ale nie bała się, bo znała ją na pamięć i mogłaby tam trafić już z zamkniętymi oczami. Chatka zarządcy Gastona była cicha i ponura tak jak zawsze i jedynymi odgłosami w okolicy był szum liści i pohukiwanie sów. Panna Montes wrzuciła liścik do skrzynki na listy, z lekką irytacją stwierdzając, że pozostałe wiadomości, które tutaj odkładała, leżały nieodczytane od ostatniego razu. Zaczęła kręcić się w tę i z powrotem, wypatrując w ciemności znajomej sylwetki, choć wiedziała, że to kompletna strata czasu – Łucznik potrafił przemknąć niezauważony, jeśli chciał. Nie spodziewała się jednak, że jest przez niego obserwowana przez cały czas.
– Musi ci się bardzo nudzić – powiedział zmodulowanym głosem, który każdemu innemu człowiekowi zjeżyłby włos na karku, ale Lidia już była do niego przyzwyczajona. Wzdrygnęła się jednak lekko, bo nie była przygotowana na takie spotkanie.
Spojrzała w górę i zobaczyła ciemniejszy kształt w oknie na piętrze chatki. Łucznik siedział na parapecie i spoglądał na nią z ciekawością, a przynajmniej tak jej się wydawało. Być może naprawdę zaintrygowała go jej determinacja i kompletny brak zdrowego rozsądku.
– Mieszkasz tu? – zapytała, choć wcale nie planowała. Opuszczona chatka była pusta i idealnie nadawała się na kryjówkę, bo nikt tutaj nie przychodził. Łucznik nic jednak nie odpowiedział, więc poczuła, że nie warto go prowokować. – Przyniosłam ci list.
– Kolejny?
– Jakbyś odpisywał na poprzednie, to nie byłoby problemu. – Dziewczyna założyła ręce na piersi, próbując ukryć to, że trzęsie się lekko z zimna. Wieczór był chłodny, a ona miała na sobie tylko krótkie spodenki treningowe i koszulkę siatkarską. – Jesteś naśladowcą? Jesteś jak Człowiek w Czerni?
– Słucham? – Mimo zmodulowanego głosu wydawał się zaintrygowany. Poruszył się lekko na parapecie, żeby móc ją lepiej widzieć z góry.
– Jesteś straszliwym piratem Robertsem? – ponowiła pytanie, wybierając analogię znaną im obojgu. – W książce, którą mi dałeś jest ta postać człowieka w czerni czy też Pirata Robertsa, ale tak naprawdę to zwykły oszust, przywdziewa maskę i udaje pirata, który dawno już odszedł na emeryturę, żeby legenda przetrwała i żeby ludzie z nim nie zadzierali. Jesteś kolejnym Łucznikiem, który kontynuuje dziedzictwo poprzednika?
Wielkie było jej zdziwienie, kiedy El Arquero się roześmiał. Zabrzmiało złowieszczo, biorąc pod uwagę modulator głosu. Lidia lekko się zawstydziła. Starała się jak mogła, by porównanie do książki było jak najbardziej adekwatne, ale może się pomyliła. Cała książka była utrzymana w żartobliwym tonie, więc może dla niego to wszystko też było jednym wielkim żartem?
– Podobała ci się książka? – zapytał, pozostawiając jej pytania bez odpowiedzi. Wydawał się być autentycznie zaciekawiony jej opinią, co tak ją wytrąciło z równowagi, że zapomniała, po co tu w ogóle przyszła. Odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Bardzo. Jest totalnie w moim stylu, choć zupełnie inna. Wiesz co mam na myśli?
– To pastisz.
– Co?
– Taka konwencja literacka, nieważne. Myślałem, że zajmiesz się czymś pożytecznym, a jednak wciąż głupoty ci w głowie. Masz pojęcie, jak niebezpieczne jest przychodzenie tutaj po nocach?
– O czym ty mówisz? To najnudniejsza dzielnica pod słońcem. Okej, kręcą się tu ostatnio Cyganie, ale są niegroźni. – Lidia wzruszyła ramionami, próbując zgrywać twardzielkę. Czuła, że nie odpowie jej na to pytanie i nie dowie się, czy przed nim był już kiedyś w miasteczku inny Łucznik. Zmieniła więc front. – Oglądałeś ten film?
– Oczywiście, że tak – przyznał, co uznała za dobry znak, bo nadal z nią rozmawiał i jeszcze jej nie pogonił. Miała wrażenie, że dobrze się bawi, nabijając się z niej. – To stary film.
– A ty oglądałeś go w kinie? Byłeś na premierze? – Oczy Lidii zwęziły się podejrzliwie, kiedy próbowała poznać jakieś szczegóły dotyczące wieku Łucznika. – Najpierw czytałeś książkę, a potem obejrzałeś ekranizację czy na odwrót?
– Wiem, co próbujesz zrobić, ale nie uda ci się to, więc lepiej sobie daruj. – Głos El Arquero miał jej chyba pogrozić, ale był tak rozbawiony, że zepsuło to efekt. – Ale w porządku, zagram w twoją grę. Film jest z 1987 roku. Książka z 1973 roku. Najpierw czytałem.
– To właściwie nic nie znaczy.
– Więc po co mnie o to pytasz? Szukasz jakichś poszlak, żeby donieść na mnie na policję?
– Nie! – Panna Montes zaprzeczyła szybko i poczuła się bardzo głupio. Przysiadła na drewnianych stopniach przed domkiem, nie chcąc, żeby w świetle gwiazd dostrzegł jej zaróżowione policzki. – Nie interesuje mnie już kim jesteś.
– Yhmm – mruknął, bo wcale jej nie wierzył, a ona mu się nie dziwiła. Zmieniała zdanie kilka razy na minutę.
– Jasne, chciałabym wiedzieć, kim jesteś. Chciałabym, żeby ludzie zobaczyli, ile dobrego robisz dla miasteczka. No i chciałabym oczyścić twoje imię i udowodnić, że to nie ty zabiłeś Jonasa Altamirę, ale nie mam jak. Silvia Guzman twierdzi, że jestem głupia i powinnam to zostawić jej.
– Rozmawiasz o mnie z redaktorką Luz del Norte? – Łucznik pewnie miał ochotę złapać się za głowę i dziewczyna miała wrażenie, że ubolewa nad jej głupotą.
– Spotkałyśmy się tutaj, ona też zostawia ci wiadomości. – Lidia machnęła dłonią w stronę skrzynki na listy. – Ja też mogę wykonywać poważniejsze zadania, wiesz? Pracowałam dla Templariuszy, nie boję się ciężkiej pracy.
– Ciężkiej pracy? Chyba handlowałaś narkotykami w szkołach, prawda? – Upewnił się, a ona od razu zrozumiała do czego pije. Nie brzmiało to zbyt poważnie.
– Wiesz, o co mi chodzi. Mam kontakty i wtyki, umiem pozyskiwać informacje. Tak tylko mówię. Silvia Guzman nie jest wiarygodnym źródłem informacji.
– Być może masz rację – przyznał jej i na chwilę oboje zamilkli. Ta cisza była tak niezręczna, że Lidia w końcu nie wytrzymała.
– Miałeś się ukrywać. Dlaczego chodzisz po mieście i ryzykujesz, że zostaniesz złapany przez policję? – Martwiła się i nie dało się tego ukryć. Łucznik potrafił o siebie zadbać i cieszyła się, że mogła go widywać, ale wydało jej się to bardzo niebezpieczne.
– Podobno sad Delgadów jest najbezpieczniejszym miejscem w miasteczku. – Taka odpowiedź musiała jej wystarczyć. Czuła, że El Arquero pracuje nad jakąś sprawą i nie mówi jej wszystkiego.
– Przyjrzałeś się doktorowi Del Bosque? Pisałam o nim w jednym z ostatnich listów, tych, które zdążyłeś zabrać – dodała gorzko, bo trochę bolało ją, że nowe newsy z Pueblo de Luz leżały w skrzynce nieodczytane, a były to poważne sprawy jak na przykład wypuszczenie na wolność Jose Balmacedy. Po cichu liczyła, że El Arquero zajmie się Jose i trochę go poturbuje, choć wiedziała, że to raczej nie w jego stylu.
– Temu anestezjologowi ze szpitala w Valle de Sombras? Za mało konkretów.
Uznała za dobry znak to, że otrzymał jej wiadomość i nie zbywał jej pytań, ale nie podobało jej się, że znów dawał jej odczuć, że jest wkurzającą smarkulą, która nie zna życia i oskarża ludzi bezpodstawnie.
– Gdybym miała konkrety, to poszłabym na policję. – Tym razem Lidia trochę się oburzyła. Za kogo on się uważał? Przecież to chyba normalne, że nie prosiłaby go o pomoc, gdyby wszystko było jasne. – Mógłbyś się mu przyjrzeć i sprawdzić, czy ma coś nielegalnego na koncie? Może stanowić zagrożenie dla pacjentów, jeśli rzeczywiście pije w pracy.
– Naprawdę myślisz, że jestem wszechmogący? Nie jestem Bogiem. Gdybym był, nie potrzebowałbym ciebie czy pani redaktor Olmedo.
– Przepraszam, tak tylko pomyślałam, że…
– Że jestem bohaterem, który zbawi to miasteczko i będzie na każde skinienie mieszkańców? To tak nie działa. – Wyciągnął rękę i zerwał jedno jabłko z gałęzi drzewa, które rosło blisko domku zarządcy. Zaczął je obracać w dłoniach. Lidia wytężyła wzrok, by go bliżej zobaczyć, ale w ciemnościach nie widziała nic prócz czarnego kształtu. – Ale przyjrzę się temu – zapewnił ją po chwili ciszy, co nieco ją uspokoiło. Dzięki temu wiedziała, że rzeczywiście mu zależy i wcale jej nie zbywa.
– Musisz bardzo lubić jabłka – powiedziała nagle, czym wprawiła go w osłupienie. Poczuła się zobligowana, żeby wyjaśnić. – Ciągle w tym sadzie? Mi by już zbrzydły.
– Myślisz, że siedzę tutaj i obżeram się jabłkami?
– Jakie owoce lubisz? – zadała to pytanie tak od niechcenia, jakby rozmawiała o pogodzie. To była taka głupota, która nie wnosiła do ich relacji absolutnie nic, ale i tak chciała zapytać. – Ja lubię brzoskwinie. Ale nie takie miękkie i soczyste, te mi nie smakują. Wolę takie lekko twarde, kiedy jeszcze nie są tak słodkie.
– Czyli niedojrzałe? – Temat był dziecinny i pozbawiony sensu, ale Łucznik wcale jej nie skarcił za mówienie takich głupot. Nawet lekko go zdziwiła, może zaintrygowała. – Jak można lubić niedojrzałe owoce?
– Nie niedojrzałe, po prostu… takie w sam raz. W Pueblo de Luz nie jadłam dobrych brzoskwiń od lat. Może to kwestia pestycydów. Plotki mówią, że Violetta Conde faszeruje chemią swoje truskawki, może to samo ludzie robią z brzoskwiniami. A ty co lubisz? Jabłka?
– Jabłka mi się już przejadły. – El Arquero oparł głowę o ramę okna, a ona cierpliwie czekała, czy powie jej coś więcej. W końcu była zmuszona się poddać, oczywistym było, że lokalny strażnik sprawiedliwości ma jej już dosyć i nie będzie odpowiadał na takie dziecinne pytania. Miała już wracać do domu, kiedy usłyszała jego mechaniczny głos. Wydawało jej się, że tak długo ociągał się z odpowiedzią, bo sam się musiał zastanowić. – Lubię mango.
– Mango?! – Lidia roześmiała się w głos.
– A co w tym śmiesznego? Sama pytałaś.
– Wiem, ale po prostu nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Myślałam, że wybierzesz gruszkę, śliwkę albo zwykłą truskawkę.
– Czy to jakiś test psychologiczny? Owoc jaki wybiorę powie ci, jakim jestem człowiekiem? – Łucznik mimo zmodulowanego głosu brzmiał, jakby sam był rozbawiony. – Czy po prostu uważasz mnie za totalnie pozbawionego wyrazu i dlatego przewidywałaś równie pospolitą odpowiedź?
– Wybacz, ale nosisz się cały na czarno w kominiarce i masz zmodulowany głos. Brak wyrazu to jakby twój znak rozpoznawczy. – Lidia wzruszyła ramionami i trudno się było nie zgodzić z tym stwierdzeniem.
Lekko się speszyła, kiedy dostrzegła jak ciemny kształt przechyla się na swojej pozycji i patrzy na nią badawczo z pierwszego piętra chatki. Nie było wysoko, mogli swobodnie konwersować bez zbędnego krzyczenia. Lidia mimo woli oplotła się ramionami.
– Dlaczego numer „cztery”? – zapytał, wskazując palcem na jej strój sportowy. W pośpiechu ubrała swoje treningowe dresy. Jej numerem na boisku siatkarskim była czwórka. – Nie wiesz, że ta liczba jest uznawana w wielu kulturach za pechową? To nie za dobrze wróży dla twojej drużyny, skoro jesteś kapitanem.
– Skąd wiesz, że gram i jestem kapitanem? – Oczy jej się zaświeciły, kiedy zdała sobie sprawę, że Łucznik może o niej tyle wiedzieć. Jej entuzjazm jednak opadł po jego kolejnych słowach.
– Masz swoje nazwisko na plecach, a pod numerkiem „4” pasek kapitana. – El Arquero znów zabrzmiał tak, jakby uważał ją za kompletną idiotkę.
– No tak – przyznała ponurym tonem, karcąc się za uczucie zawodu, które poczuła. – Wiem, że „czwórka” jest pechowa – przyznała, bo choć nie była bardzo mądra, to jednak znała niektóre ciekawostki. – Przez skojarzenie ze słowem „śmierć”, które brzmi podobnie w azjatyckich językach. Specjalnie wybrałam sobie koszulkę z tym numerem, bo „trzynastka” wydała mi się oklepana. Lubię robić różne rzeczy na przekór innym.
– Nie da się ukryć – skwitował, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że jej wycieczki do sadu Delgadów również nie były zbyt mądre.
Czuła, że go zmiękczyła, skoro nawet sam do niej zagaił, więc postanowiła kuć żelazo póki gorące:
– Mogę ci czasem zostawić tutaj list?
– Przecież już to robisz.
– Tak, ale pytam, czy odpiszesz? Bardzo głupio jest pisać listy do samej siebie. – Montes trochę się zmieszała. – Nie zabiłoby cię to, gdybyś odpisał „OK, rozumiem”, „Tak, Lidio, dziękuję za cynk”, „dobrze, Lidio, sprawdzę tych kryminalistów i dam ci znać”.
– Dobrze, Lidio Galadrielo Montes, jeśli uznam za stosowne, to odpiszę. Zadowolona?
– No powiedzmy, że doszliśmy do jakiegoś kompromisu. – Montes wzruszyła ramionami, udając, że wcale jej to nie obeszło, ale w środku aż ją nosiło, żeby skakać z radości. – Dziękuję.
– Jak sobie życzysz.
Na jej twarzy pojawił się tak szeroki uśmiech, że czuła jakby zaraz miały pęknąć jej policzki. Właśnie taką frazą zwracał się parobek do Buttercup w książce, którą dostała od Łucznika. Wiedziała, że użył tych słów celowo i tylko bardziej jej się to spodobało. Wiedziała, że El Arquero nie miał na myśli nic romantycznego, ale i tak poczuła się mile połechtana. No i miała wrażenie, że łączy ich jakiś szyfr, którego nie znał nikt inny. Miło było dla odmiany czuć się ważną i potrzebną.

*

Kiedy na palcach wślizgiwała się z powrotem do domu, szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Łucznik odprowadził ją do domu, choć pewnie myślał, że go nie widziała, kiedy skradał się za nią w bezpiecznej odległości. Wolał się upewnić, że trafi bezpiecznie, biorąc pod uwagę to, że nadal była na celowniku Romów. Było to bardzo miłe i cieszyła się, że udało jej się nawiązać relację ze swoim idolem.
Ciche kliknięcie włącznika od światła sprowadziło ją jednak na ziemię i poczuła się przyłapana na gorącym uczynku. Conrado stał w przedpokoju i patrzył na nią z takim zawodem w oczach, że aż zabolało ją serce. Sprzeciwiła mu się, nie usłuchała i zawiodła jego zaufanie.
– Conrado – zaczęła, kręcąc głową, jakby już na zapas chciała zaprzeczyć oskarżeniom. – To nie tak jak myślisz.
– Nie udałaś, że idziesz spać, kiedy tak naprawdę wyszłaś z domu po zmroku, nie mówiąc nikomu dokąd się udajesz? – zapytał, czekając na konkretne odpowiedzi.
– Cóż, właściwie to tak właśnie było, ale…
– Masz pojęcie, jak się przestraszyłem, kiedy wróciłem, a ciebie nie było? Poszedłem do Fabricia, a on twierdził, że widział, jak szłaś spać.
– Wymknęłam się później – przyznała, spuszczając głowę zawstydzona. – To już się nie powtórzy.
– Oczywiście, że nie, bo nie pozwolę na to. Staram się, jak mogę, żebyś była bezpieczna. Może nie powinienem cię zostawiać samej, za dużo pracuję i zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę cię więzić w domu, więc jeśli czujesz, że przetrzymuję cię tu na siłę…
– Wcale tak nie uważam! – wtrąciła szybko, bo nie chciała, żeby czuł się przez nią źle. Jak miała mu powiedzieć, że naraziła się na niebezpieczeństwo, bo chciała pogawędzić z miejscowym bohaterem i wyjaśnić sprawę postaci z książki, którą niespodziewanie przywołał don Adalberto? To było niedorzeczne.
– Mogę wiedzieć chociaż, gdzie byłaś? – zapytał, a ona przygryzła wargę, czując, że jeśli mu powie, nawet spokojny Saverin się wścieknie. Powiedziała więc pierwsze co jej przyszło do głowy i za chwilę miała tego pożałować. – Byłam u chłopaka.
– Och – wyrwało się Conradowi, bo mocno go tym zaskoczyła.
Lidia powtarzała sobie w głowie, że właściwie nie skłamała aż tak bardzo, ale jej sumienie gryzło ją niemiłosiernie, kiedy obserwowała skonsternowaną minę Saverina.
– Przepraszam. Wiem, że nie powinnam. Ale odprowadził mnie do domu z powrotem – dodała szybko, co w sumie też nie było do końca kłamstwem, bo El Arquero upewnił się, że wróci cała i zdrowa.
– Znam go? – Zastępca pani burmistrz wydawał się być trochę zawstydzony, nie chciał stawiać jej w niezręcznej sytuacji czy prawić jej umoralniających kazań. Miała prawo do wielu rzeczy, nie był jej ojcem i nie mógł jej mówić, jak powinna się zachowywać. Wolałby jednak, żeby była z nim szczera.
– Tak – przyznała, bo byłoby dziwne, gdyby nie kojarzył swoich własnych uczniów. W głowie zaświtała jej tylko jedna osoba, która mogłaby potwierdzić to alibi. – Byłam u Felixa.
– Okej. – Conrado zamyślił się przez chwilę, jakby przetrawiał tę informację. – Idź się połóż, jutro rano masz szkołę. Jutro porozmawiamy.
Lidia pokiwała głową, nie bardzo wiedząc, czy ta konfrontacja należała do udanych czy może położyła ją na całej linii. Źle się czuła okłamując Conrada, ale wiedziała też, że nie zrobiła nic złego. No tak, ale gdyby nie robiła nic złego, to czy musiałaby na ten temat kłamać? Wyrzuty sumienia przeszły jednak jak ręką odjął, kiedy przypomniała sobie o Łuczniku Światła. Chyba powoli zaczynał jej ufać. Zasnęła z szerokim uśmiechem na ustach.

***

– Felix, pozwól na chwilę. – Conrado zatrzymał Castellano po piątkowej lekcji przedsiębiorczości i przywołał go do swojego biurka. – Porozmawiajmy.
– Coś nie tak z pracą domową, profesorze? – zagadnął uczeń nieświadomy motywów nauczyciela.
– Nie, wszystko w porządku, świetnie sobie radzicie z projektem. – Saverin oparł się biodrami o krawędź biurka. – Jesteś odpowiedzialnym chłopcem, prawda Felix?
– Tak mi się wydaje. – Castellano podrapał się lekko po głowie, zastanawiając się nad tym. Zawsze był tego zdania, umiał zadbać o siebie, Ellę i dom. Pod nieobecność ojca czy matki świetnie sobie radził, a to można by chyba uznać za względnie odpowiedzialne. Po chwili jednak w głowie pojawiły mu się przebłyski ostatnich miesięcy – zawieszenie w prawach ucznia, pogrywanie z Lalem Marquezem, wycieczka do El Paraiso na wieczór hazardowy, powstrzymanie na własną rękę Patricia przed zastrzeleniem Jonasa Altamiry zamiast powiadomić o tym ojca… niewątpliwie było wiele niezbyt mądrych decyzji na jego koncie. – Jestem nastolatkiem, czasem robię głupie rzeczy – przyznał, uśmiechając się przepraszająco, choć w sumie nie wiedział, dlaczego przeprasza.
– Hmm. – Conrado mruknął i podszedł do niego kilka kroków. Poprawił nastolatkowi kołnierzyk od koszuli i wyprostował kilka marszczeń na marynarce od mundurka. Strzepnął niewidzialny pyłek z jego ramion i uśmiechnął się. – Lepiej, żebyś nie robił zbyt dużo głupot, Felix. Obserwuję cię.
– Słucham?
– Możesz już iść. – Conrado poprawił pływakowi krawat, zaciskając go odrobinę zbyt mocno pod szyją.
Kiedy Felix wszedł do klasy na kolejną lekcję, musiał się natrudzić, by poluzować krawat. Wyglądał na totalnie wytrąconego z równowagi.
– Saverinowi chyba odbija – poinformował swoich przyjaciół, przysiadając się do ławki koło Primrose. – Kazał mi zostać po lekcjach, mówił coś o odpowiedzialności i że nie mam robić głupot. I podobno ma na mnie oko, cokolwiek to znaczy.
– Och, to moja wina. – Lidia zawstydziła się, ukrywając twarz w dłoniach. Kiedy wszyscy spojrzeli na nią z ciekawością, wyjaśniła. – Mogłam mu zasugerować, że ze sobą chodzimy.
– Co proszę? – Castellano był pewien, że się przesłyszał.
– Przepraszam, byłeś pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy. Bardzo był zły?
– Nie był zły, ale biła od niego taka pasywna agresja, że aż mnie zmroziło. Dlaczego Saverin ma myśleć, że się ze sobą spotykamy?
– Nieważne, to ciebie nie dotyczy.
– No chyba jednak trochę tak, skoro jestem w jakimś sekretnym związku, o którym nie miałem pojęcia. – Brunet lekko się zirytował. Dla Lidii widocznie nie było to nic takiego, ale jego duma cierpiała.
– Wszystko mu wyjaśnię, nie przejmuj się. Po prostu jeśli cię zapyta, powiedz, że w nocy byłam u ciebie.
– Yyyy co?
– Felix! Będziesz mnie krył czy nie?
– Okej, ale… no nie mów, że znów szwendałaś się po mieście?
– Cicho bądź. – Lidia się oburzyła i odwróciła głowę. Za bardzo się wstydziła. – Naprawię to.
– To twoja szansa, głupku. – Rosie szepnęła Felixowi na ucho, kiedy nauczycielka weszła do sali, by zacząć zajęcia. – Byłeś pierwszą osobą, o której pomyślała. To chyba coś znaczy, nie? Myśli o tobie.
– Rose, to kompletnie nie tak. – Castellano ostudził zapał przyjaciółki. – Jestem jej jedynym bliskim kumplem, musiała mieć na pewno jakieś alibi. Ona nie myśli o mnie w ten sposób.
– Ale może w końcu pomyśli, jak postawisz ją pod ścianą.
– Wow, dzięki za świetną radę. – Felix uciszył przyjaciółkę wzrokiem i skupił się na lekcji matematyki, próbując nie myśleć o Lidii, która kawałek dalej przepisywała beznamiętnie jakieś działanie z tablicy. Wiele by dał, by na niego spojrzała inaczej niż na kumpla. Może przekreślił wszystko, udając geja na początku ich znajomości? Może po prostu odpowiedni moment nigdy nie nadejdzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:12:01 13-02-24    Temat postu:

cz. 2

Nauka nie przychodziła Ignaciowi łatwo. Jego ojciec odczuwał pewnie wstyd, że jego syn powtarzał klasę i nie miał żadnych perspektyw. Osvaldo zawsze był w szkole kujonem, a na medycynie był pierwszy na roku. Światowej klasy specjalista miał syna tumana, a to bolało. Nacho dorastał w przekonaniu, że do niczego się nie nadaje. Zawsze był porównywany z Marcusem, Franklinem, Jordanem, nawet z Quenem, który przecież orłem w nauce nie był, a to było niesamowicie uwłaczające. Dlatego szybko się nauczył, że najlepiej będzie skupić się na tym, w czym jest dobry czyli na sianiu zamętu. Jedynym przedmiotem, z którym Ignacio jako tako sobie radził była chemia – może ze względu na zamiłowanie do niebezpiecznych i często niedozwolonych substancji. Wiedział jednak, że musi dostać co najmniej czwórkę, żeby mieć jakiekolwiek szanse na dostanie się na studia. Jego mierne stopnie z innych przedmiotów nie były mu w stanie zagwarantować niczego. Nie miał pojęcia, co chciałby robić w przyszłości, ale naturalne wydawało się pójście w ślady ojca, więc musiał chociaż spróbować. Szlag go trafiał, kiedy myślał o Jordanie, który dostał specjalne zaproszenie od Osvalda na staż w szpitalu. Aldo zachowywał się tak, jakby incydent sprzed trzech miesięcy wcale nie miał miejsca, jakby syn Fabiana wcale omal nie zabił Nacha. I to go wkurzało najbardziej.
Tak naprawdę jednak wolał skupić się na swojej wściekłości i frustracji w stosunku do ojca i jego podopiecznego, bo dzięki temu nie musiał myśleć o Remmym Torresie. O Remmym w ciasnej szafie w jego domu, o Remmym w samej bieliźnie przy stole do piwnego ponga, o Remmym w mokrych włosach pod prysznicem po treningu albo o Remmym w fotobudce na przyjęciu urodzinowym Valentina Vidala. To uczucie było gorsze od kaca, gorsze od bólu po złamaniu nosa, gorsze nawet od upokorzeń, których doświadczał, od kiedy Conrado Saverin wziął się za dyscyplinę w szkole. Nie rozumiał tego i nie chciał zrozumieć. Nie chciał się tak czuć, robił wszystko, co mógł, by zapomnieć o koledze z drużyny, ale pech chciał, że wszędzie go widywał – na treningach, na lekcjach, na korytarzach, w stołówce… Unikał go jak ognia, skupiając swoją uwagę na wyżywaniu się na słabszych albo próbując odreagować na siłowni, ale wiedział, że to uczucie wcale nie zniknie ot tak, bo tak naprawdę nie chodziło wcale o syna dyrektora, a o niego samego. Nienawidził się za to i brzydził się sobą. Dlatego chwytał się jak tonący brzytwy i postanowił skupić się na nauce, a przynajmniej spróbować.
Dayana Cortez była jedną z tych nauczycielek, które nie dawały sobie w kaszę dmuchać, ale w przeciwieństwie do reszty, ona jedna nie była specjalnym autorytetem. Julietta Santillana umiała budować dyscyplinę i polegała na regulaminach, a Elodię Fernandez wszyscy lubili i szanowali. Dayany bardziej się bali ze względu na plotki jakoby związana była z szefem kartelu. Kobieta niewątpliwie miała wiedzę, by porządnie nauczyć ich chemii do egzaminów, ale po prostu nie lubiła uczyć, a może tutejsza młodzież tak ją wypaliła. Ignacio musiał spróbować poprosić ją o szansę, by pozwoliła mu się zapisać na kółko chemiczne. Mogło mu to pomóc, podwyższając ocenę końcową i dobrze wyglądałoby na świadectwie, ale kobieta tylko roześmiała się kpiąco, kiedy przedstawił jej swoją propozycję.
– Pani profesor, mogłaby mnie pani raz poratować… – Próbował uruchomić swój czar, ale na pannę Cortez nie działały jego triki. Była dorosłą kobietą, inną od dziewczyn, które znał ze szkoły. Mimo woli przesunął wzrokiem po jej szczupłej sylwetce, zatrzymując się nieco dłużej na jej odsłoniętych kolanach. Nie uszło to jej uwadze.
– Oj, Fernandez, słyszałam plotki, że popalasz zioło pod trybunami, ale nie sądziłam, że wypaliłeś wszystkie szare komórki. – Nauczycielka oparła się o biurko rozbawiona. – Na moje zajęcia przyjmuję tylko wybitnych uczniów, nie mam czasu użerać się z rozkapryszonymi chłopcami, którym nagle zachciało się iść na medycynę, bo ich tatuś jest ordynatorem.
– Przyjęła pani na kółko Lidię Montes. – Miał być przymilny, ale nie mógł powstrzymać pretensji w głosie. Nie cierpiał Lidii i strasznie go to frustrowało.
– Lidia jest moją najlepszą uczennicą. Wkurzająca, ale ma talent i doświadczenie.
– W handlowaniu dla pani narzeczonego? – Nacho nie mógł się powstrzymać. Kiedy Dayana zerknęła na niego z lekkim zdumieniem, uśmiechnął się, bo zdał sobie sprawę, że ma nad nią przewagę. – Tak, ludzie już gadają. Podobno bierze pani ślub z gangsterem. To znaczy… z przedsiębiorcą. Woli chyba takie określenie. No i podobno będzie radnym w Valle de Sombras, ludzie są nim zachwyceni. Nie mogę tego zrozumieć.
– Czego? – Panna Cortez dała za wygraną, bo z upartymi nastolatkami ciężko się było kłócić.
– Co pani w nim widzi? Bez obrazy, ale Joaquin Villanueva to typ spod ciemnej gwiazdy. Jasne, nosi się w drogich ciuchach i zgrywa dobroczyńcę, finansując szkolne przedstawienia czy tę poradnię do spraw uzależnień, ale to zwykły wieśniak, zwyczajny robotnik bez statusu społecznego. Pani natomiast jest klasą samą w sobie. – Podszedł nieco bliżej i oparł dłonie na biurku po dwóch stronach Dayany, zamykając ją tym samym w pułapce. – Wykształcona, samowystarczalna, ambitna, cholernie seksowna – dodał na koniec, wzrok zawieszając odrobinę za długo na dekolcie nauczycielki.
– To niestosowne, Ignacio – zwróciła mu uwagę, ale nie zmieniła pozycji. Właściwie to poczuł, że mu ulega, choć niespecjalnie się o to starał.
– Mam osiemnaście lat.
– Nie o tym mówię.
– Mam wrażenie, że rzadko to pani słyszy. Że jest pani atrakcyjna. Pani narzeczony chyba nie prawi pani często komplementów, co?
– Nie twoja sprawa, o czym rozmawiam z moim narzeczonym. Odsuń się, Fernandez.
Poczuł, że trochę ją uraził, być może uderzył w czuły punkt. Nie sądził, by Joaquin Villanueva żenił się z nią z miłości, musiał istnieć inny powód i zdecydował się to wykorzystać. Kobiety lubiły w końcu czuć się potrzebne, kochane, pożądane… Dayana Cortez nie była wyjątkiem. A co mogło być bardziej ekscytujące od usłyszenia takich słów z ust młodego i względnie atrakcyjnego chłopaka? Musiała to poczuć chyba po raz pierwszy od dawna.
– Gdybym był na miejscu Villanuevy, mówiłbym to pani codziennie. – Ignacio nie usłuchał rozkazu, teraz za bardzo się rozkręcił, by móc się wycofać. Przybliżył się do nauczycielki jeszcze bardziej, kolanem rozsuwając jej złączone nogi, by móc się do niej pochylić. – Mówiłbym pani, że jest pani piękna. Że w tej sukience wygląda pani obłędnie. – Znów wzrokiem powędrował od jej odsłoniętych nóg do dekoltu. – Mówiłbym, że mam ochotę…
– Mnie pocałować, naprawdę? – Dayana zaśmiała się cicho, nieco się z niego nabijając. Czuła się atrakcyjna, ale rzeczywiście dawno nikt jej tego nie powiedział, a od Joaquina nie mogła raczej liczyć na wyznania miłosne. Zrobiło jej się miło, ale jednocześnie nie zapomniała, że rozmawia z krnąbrnym nastolatkiem, który pochlebstwami próbuje utorować sobie drogę do dobrej oceny.
– Nie. – Ignacio pokręcił głową, a na jego ustach pojawił się lubieżny uśmieszek. – Powiedziałbym, że mam ochotę zerwać z ciebie tą sukienkę i przelecieć cię na tym biurku.
Ignacio Fernandez nigdy nie był romantykiem, nie dało się tego ukryć. Przyszedł z jednym zamiarem – dostać się na kółko chemiczne i podwyższyć stopnie. Teraz miał jednak jeszcze jeden cel – chciał za wszelką cenę pozbyć się wstydliwych myśli na temat Remmy’ego Torresa. A co było lepszym rozwiązaniem jak zbliżenie się do seksownej pani profesor? Starał się odciąć i kompletnie nie myśleć ani o Remmym ani o nikim innym, kiedy bez uprzedzenia wpił się w usta nauczycielki, jednocześnie podsadzając ją na biurko i podwijając jej sukienkę. Nie oponowała. Wręcz przeciwnie, z jej ust wydobył się cichy jęk zachwytu, który tylko bardziej go zmotywował. Nawet jeśli po tej akcji nie osiągnie zamierzonego rezultatu i jego oceny nie ulegną poprawie, to przynajmniej nie będzie czuł do siebie takiego obrzydzenia – tak sobie powtarzał. Sądził, że w ten sposób udowodni swoją męskość, że odegna wszelkie wątpliwości, które mogły pojawić się w najczarniejszych odmętach jego świadomości. I może miał rację, może działało to przez chwilę.
Oderwał się od Dayany dopiero, kiedy usłyszał jakiś hałas za drzwiami do klasy chemicznej. Oboje doprowadzili się do porządku w ekspresowym tempie. Dayana miała przerażoną minę, kiedy dochodziła do siebie, poprawiając sukienkę i próbując uspokoić drżenie nóg. Nacho natomiast wiele by dał, by zobaczył go któryś z kumpli. Chciałby im pokazać, że jest prawdziwym samcem alfa, który jest w stanie bzykać się z surową nauczycielką, może nawet oczekiwał za to medalu. Widząc jednak twarz panny Cortez, wiedział, że to poważna sprawa, więc szybko się ogarnął i wyskoczył na korytarz, by złapać intruza. Dopadł go na końcu korytarza, a właściwie ją, gdy w pośpiechu próbowała wyjść ze szkoły.
Marianela Guzman była bliska omdlenia, tak bladej i przerażonej chyba nigdy nikt jej nie widział. Kiedy opuszczała bibliotekę i usłyszała hałasy z sali chemii, nawet przez myśl jej nie przeszło, co może zobaczyć przez małą szybkę w drzwiach. Próbowała oddalić się niezauważona, ale jej wrodzone niezdarstwo jak zwykle jej na to nie pozwoliło.
– Jak komuś o tym powiesz… – warknął Ignacio, przyszpilając ją do metalowych szafek. Nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Niewiele mógł Neli zrobić, jej brat już raz omal go nie zabił za zadzieranie z nią, drugiego razu wolał nie ryzykować. Panienka Guzman wkurzała go jednak, była niesamowicie irytująca i że też to akurat ona musiała go widzieć w kompromitującej sytuacji z Dayaną.
– Nikomu nie powiem, przysięgam! Nic nie widziałam! – Pisnęła, jąkając się lekko i skurczając się w sobie, bo nie było jej zamiarem przeszkadzanie komuś w tak intymnej sytuacji. Wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. – Proszę, chcę wrócić do domu – szepnęła cicho, zamykając oczy, żeby nie widzieć furii na twarzy Ignacia.
– Nic nie wdziałaś. Jeśli piśniesz choć słowo, gorzko tego pożałujesz, jasne?! – Dla podkreślenia swoich słów, uderzył w szafkę tuż nad głową Neli, a ona podskoczyła w miejscu, sprawiając, że książki, które trzymała w dłoniach, wypadły na podłogę.
– Nela, jesteś gotowa?
Ignacio poczuł, że zimny pot oblewa mu plecy, kiedy usłyszał głos Fabiana Guzmana od strony szkolnego wejścia. Korytarz był pusty a sekretarz gubernatora stał, spoglądając nieufnie na niego i córkę, która w pośpiechu zbierała książki trzęsącymi się rękami. Fabian podniósł ostatni tom i zerknął na córkę z troską.
– Poczekaj w samochodzie – poprosił, a dziewczyny nie trzeba było dwa razy przekonywać. Czmychnęła szybko, a Nacho chciał chyba zrobić to samo, ale Fabian go zatrzymał. – Uważaj, Nacho. Nie pozwolę ci znów pogrywać sobie z moją córką. Mam cię na oku.
– Gdzie tu sprawiedliwość? – Fernandez postanowił na głos wyrazić swoje myśli. Irytowało go to, że zawsze to on był tym najgorszym. – Kiedy Jordan w szale posyła mnie do szpitala, wszyscy traktujecie go łagodnie, ale kiedy ja coś spieprzę, to idę do poprawczaka. Spokojnie, Fabian, twój synalek omal mnie nie zabił, kiedy ostatnio zbliżyłem się do Marianeli, więc nie będę już niczego próbował.
– Oczywiście, że nie będziesz, bo nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkie szczęście miałeś, że to na Jordana wtedy trafiłeś, a nie na mnie. – Guzman mówił śmiertelnie poważnie i po raz pierwszy Ignacio poczuł strach. Było to jednak zupełnie inne uczucie, niż kiedy obawiał się pobicia ze strony jego syna. – Jeśli się dowiem, że krzywdzisz Nelę, w jakikolwiek sposób, chociażby tylko zaczepiasz ją słownie, będziesz miał ze mną do czynienia.
– Jakiego haka masz na mojego ojca? – Nacho nie mógł się powstrzymać. To nie dawało mu spokoju, czuł się totalnie bezsilny. – Jakim cudem Jordanowi uszło na sucho pobicie mnie? Czym zaszantażowałeś mojego tatę? Zawsze kryliście swoje tyłki, ale żeby aż tak? Chodzi o tę Karinę, na pewno o nią. Ojciec miał z nią romans i pewnie chce to ukryć przed Rebecą. Nie rozumiem was.
– Idź do domu, Nacho. – Fabian nie zamierzał mu tego tłumaczyć, ewidentnie chłopak zaczynał się czegoś domyślać, ale to Aldo powinien być z synem szczery.
– A co on ma na ciebie, że za niego sprzątasz? – Ignacio tym razem wydawał się być jeszcze bardziej zaintrygowany. Fabian Guzman nie był typem, który robił ludziom przysługi, musiało być w tym drugie dno. – Mój tata musi wiedzieć na twój temat coś bardzo paskudnego, skoro ma cię na każde skinienie. Nawet doradzasz mu prawnie, musisz naprawdę się bać.
– Twój ojciec i ja przyjaźnimy się od lat. Jeśli nie rozumiesz, co to znaczy „przyjacielska przysługa”, to niestety nie mam czasu, by ci to teraz tłumaczyć. – Fabian wydawał się być niewzruszony, co tylko bardziej zdenerwowało Ignacia. – Trzymaj się z dala od Marianeli, Ignacio, jeśli nie chcesz mieć złamanej innej części ciała.
– Dowiem się, co to takiego, Fabian! – Krzyknął jeszcze za sekretarzem gubernatora Ignacio, mimo że ten był już przy wyjściu ze szkoły. – Dowiem się, jakie sekrety ukrywacie i ogłoszę to wszystkim. Dopilnuję, żeby napisali o tym we wszystkich gazetach, nawet Silvia będzie się biła o te historię! Obiecuję ci to!
Fabian nie był osobą, która wdawała się w utarczki słowne, więc nic nie odpowiedział, ale jego spokój i opanowanie były niesamowicie irytujące, kiedy wyszedł ze szkoły, pozostawiając syna ordynatora wściekłego i przestraszonego.

***

Próbował skupić się na najnowszym materiale na bloga. Jose Balmaceda nadal był gorącym tematem i Felix po raz kolejny czuł moralny obowiązek, by wytłumaczyć lokalnej społeczności, a przynajmniej tej młodszej części, która zaglądała na bloga „Kryształowy Głos”, o co konkretnie chodzi w sprawie zawalenia mostu i w sprawie Victorii Diaz. Szczerze mówiąc, sam nie do końca to rozumiał. Jako syn policjanta był uczony od dziecka, że prawda i sprawiedliwość zawsze zwyciężają, że trzeba kierować się w życiu uniwersalnymi zasadami etycznymi, ale kiedy dorósł, zdał sobie sprawę, że rzeczywistość jest zupełnie inna. Czasami ci źli nie tylko nie ponoszą kary za swoje występki, ale też są traktowani jak ofiary, a z tym pogodzić się nie mógł. Pracował więc nad artykułem, który miałby to w przejrzysty i możliwie jak najbardziej obiektywny sposób przekazać opinii publicznej, ale podniesione głosy z pokoju siostry bardzo mu to utrudniały. Z lekkim rozdrażnieniem wparował do pomieszczenia, nawet nie pukając, i spojrzał na siostrę, która kłóciła się ze swoim najlepszym przyjacielem. Wyrywali sobie nawzajem telefon.
– Nie jestem zboczeńcem, to chłopak z pierwszej liceum wysłał mi ten link! – tłumaczył się Jaime z rumieńcami na twarzy i widać było, że jest naprawdę skruszony.
– Co wy wyprawiacie, nie mogę się skupić na lekcjach. – Felix zamarł z ręką na klamce, czekając na wyjaśnienia.
Ella wyrwała Jaime telefon i podskoczyła do brata, pokazując mu jakiś profil na mediach społecznościowych. Wydawała się być bardzo przejęta. Jej starszy brat zmarszczył brwi i wziął do ręki smartfon.
– To naprawdę nie moje, ja nawet nie mam konta na instagramie. – Sotomayor poczuł, że przedstawiciel tej samej płci go zrozumie, ale Felix już go nie słuchał.
Na profilu zamieszczone były zdjęcia dziewczyn, młodych dziewczyn, bez wątpienia nastolatek, sądząc po mundurkach. W postach nie było widać twarzy, a jedynie niektóre odsłonięte części ciała, głównie dekolty, nogi i pośladki. Castellano zacisnął rękę na telefonie aż pobielały mu kostki.
– Skąd to macie? – zapytał, sprawdzając szczegóły profilu, ale ciężko było stwierdzić, kto jest zboczonym autorem fotek.
– Już mówiłem, pokazał mi jeden znajomy z pierwszej liceum jak graliśmy w piłkę po szkole. Podobno wszyscy oglądają te zdjęcia. Zobacz, ile ma obserwujących. Powiedziałem, że to nie w porządku i chciałem zapytać Ellę, co sądzi o tym, żebym przekazał to waszemu tacie do sprawdzenia, ale naskoczyła na mnie, że oglądam pornografię. – Jaime spuścił głowę, bo jego dobre intencje zostały odwrócone przeciwko niemu.
Ella nieco się udobruchała i poklepała kolegę po plecach, ale zaraz potem spojrzała wyczekująco na brata.
– No i co z tym zrobimy? Tata ma masę spraw na głowie, a policja nie ma żadnych narzędzi, żeby się tym zająć.
– Zgłosimy do admina, że treści zamieszczone na profilu naruszają dobra osobiste. Nie sądzę, żeby te dziewczyny wyraziły zgodę, by być na tych zdjęciach. Widać, że są zrobione z ukrycia. – Felix starał się myśleć racjonalnie. Również uważał, że zbyt wiele takich treści było zamieszczanych w Internecie i policja po prostu nie była w stanie tego ogarnąć.
– Już to zrobiłam, zgłosiłam każdy post i samo konto, ale w rezultacie właściciel profilu tylko zmienił je na „prywatne”. Obserwujących stale przybywa. – Ella była naprawdę wściekła. Kiedy jej brat spojrzał na nią zdumiony, wyjaśniła: – Założyłam fałszywy profil, podając się za chłopaka i zaobserwowałam to konto, dlatego widzę posty. – Castellano musiał mocno się postarać, żeby się nie uśmiechnąć. Nie powinien pochwalać takiego zachowania, ale był dumny z młodszej siostry, bo on sam zrobiłby dokładnie to samo. – Felix, to są dziewczyny z San Nicolas de los Garza. Spójrz na te mundurki, poznaję ten szmaragdowy kolor, bo zawsze mi się podobał.
– Podobał ci się kolor czy chłopaki noszący koszulki drużynowe w tym kolorze? – prychnął Jaime, ale Ella zmroziła go wzrokiem i się przymknął.
– A te zdjęcia, o tutaj, zrobiono w damskiej toalecie w ich szkole. – Trzynastolatka przewinęła do odpowiedniego postu, pokazując bratu. – Byłam tam jak pojechaliśmy na mecz wyjazdowy, pamiętasz? Jakiś zbok musiał się ukryć w żeńskiej łazience i pstrykać fotki z ukrycia, to obrzydliwe.
– Zgadzam się, to okropne. – Castellano zamyślił się, zastanawiając się, co mogą zrobić. Kiedy Ella gadała jak najęta, przewijając posty, znajomy kształt mignął mu wśród szmaragdowych mundurków. – Poczekaj!
Chwycił mocniej telefon i wpatrzył się w post z niedowierzaniem. Nie był zboczeńcem, to nie tak, że znał nogi koleżanek, ale akurat te poznał, bo na krótkich spodenkach widniał numer „4” – drużynowy numerek Lidii Montes. Musiano jej zrobić zdjęcie, kiedy była w San Nicolas na meczu siatkówki i na samą myśl Felixowi zrobiło się gorąco ze złości. Ile jeszcze koleżanek tutaj znajdzie?
– Powiem ci, co myślę, starszy bracie. – Gabriella Castellano odchrząknęła, by dodać sobie powagi. – Jako kobieta i feministka nie mogę na to pozwolić. – Po jej słowach Felix i Jaime wymienili spojrzenia ciekawi, do czego to zmierza. Ella potrafiła być uparta i kiedy coś sobie postanowiła, zwykle dopinała swego. – Chociaż można by zmasować atak na tego zboka i zamknąć mu konto na instagramie, jestem pewna, że znajdzie inny sposób, by dzielić się swoim chorym hobby i stworzy kolejny profil. A bo to mało mamy social mediów? Myślę, że trzeba tego gnojka znaleźć i dać mu porządną karę dla przykładu, żeby nigdy więcej nie przyszło mu już na myśl uprzedmiatawianie dziewczyn w ten sposób.
– Tylko nie to. – Jaime jęknął, przeczuwając do czego zmierza jego przyjaciółka. – Ona znów chce prosić o pomoc Łucznika Światła! Ello, ten facet nie zajmuje się takimi sprawami.
– A skąd wiesz? Wymierza sprawiedliwość i łapie degeneratów, a ten zbok z instagrama czym się różni od takiego Pereza czy Horacia? Pewnie tylko tym, że jest młody. Teraz to tylko „niewinne” zdjęcia. – Ella zrobiła cudzysłów, nasączając swoje słowa sarkazmem. – Ale następnym razem to może być coś gorszego. Dick Perez też kiedyś był nastolatkiem, może u niego jego zboczenia też zaczęły się od zdjęć?
– W jego czasach to raczej były obrazy olejne – zauważył ze śmiechem Felix, ale po raz pierwszy nie miał ochoty kłócić się z siostrą czy próbować wyperswadować jej tego pomysłu. Nie wiedział co prawda, czy ta robota była dla Łucznika, ale przecież mógł się tym zająć „La Voz de Cristal”. Był synem policjanta, znał trochę procedur, a przede wszystkim miał mnóstwo samozaparcia i kontaktów, które mogły doprowadzić go do autora fotografii. – Tylko co zrobimy, jak już znajdziemy tego zboczeńca?
Ella założyła ręce na piersi i spojrzała po obu chłopcach, jakby rzucała im wyzwanie.
– Jak to co? Nakopiemy mu do tyłka!

***

Veronica musiała sobie zdawać sprawę, że nie była mile widziana w miasteczku. Próby do musicalu wiązały się z nieustannymi krzywymi spojrzeniami ze strony dawnych koleżanek. Jedynie chłopcy i Primrose Castelani traktowali ją życzliwie, bo niczym im się nie naraziła. Ona przychodziła jednak do ośrodka kultury z uśmiechem, przynosząc babeczki czy inne smakołyki, chwaląc pomysły reżysera i chłonąc uwagi jak gąbka. Dla niektórych, w tym dla Olivii Bustamante, była w tym jeszcze bardziej irytująca. Normalny człowiek powinien się zezłościć, obrazić, walnąć coś, ale nie Veronica Serratos. Odpowiadała uśmiechem na uszczypliwe komentarze, które słyszała za plecami, a przez to wydawała się tylko bardziej idealna.
Marcus w tym wszystkim nie bardzo wiedział, jak się zachować. Z jednej strony miał koleżanki, które zdawały się nad nim litować i poświęcały mu więcej uwagi niż zwykle, a z drugiej była jego ex dziewczyna, która przyjacielsko zagadywała go w sprawie scenariusza czy też na inne codzienne tematy. Jeśli miał być całkiem szczery, nie czuł się komfortowo z żadną ze stron. Olivia prawiła mu kazania i wręcz odciągała od panny Serratos, a z kolei ta druga zachowywała się, jakby nic się między nimi nie wydarzyło. Dwa lata to długi okres czasu, szczególnie w tak młodym wieku. Wiele się pozmieniało przez ten czas i Marcus nie był już taki sam jak kiedyś. Zresztą nikt z nich nie był. Jego wrodzony takt i uprzejmość nie pozwalały mu jednak zbywać Veronici, więc zawsze grzecznie z nią konwersował, tak jak i tego dnia podczas przerwy w próbach.
– Podobno macie imprezę bożonarodzeniową. Brzmi świetnie, zazdroszczę wam. – Veronica założyła za ucho pasmo włosów. Nie mogła się przyzwyczaić, że są teraz o połowę krótsze niż jeszcze nie tak dawno temu. – W naszej szkole nie będzie żadnego balu. Rada szkoły stwierdziła, że to nie przystoi, kiedy nadal mamy żałobę po pani Angelice.
– Myślę, że pani Pascal cieszyłaby się, wiedząc, że życie ruszyło dalej. Zawsze lubiła takie potańcówki – przyznał szczerze, porządkując kilka rekwizytów za kulisami.
– Też tak uważam. Mama próbowała wpłynąć na radę szkoły, ale oni nie chcą zmienić zdania. – Veronica westchnęła, jakby pogodziła się z losem. – Na pewno będzie miło. Jaki macie motyw przewodni?
– Jeszcze nie wiem, wszystko jest w fazie planowania. – Delgado w gruncie rzeczy mało interesowało, jakie ozdoby pojawią się na imprezie. Jako przewodniczący miał właściwie inne zadania. To Sara zajmowała się stronę techniczną takich przedsięwzięć. – Jeśli nie znajdą się pieniądze, być może imprezy wcale nie będzie. Jeszcze nic nie jest pewne.
– To by było bardzo przykre. Osobiście z chęcią wróciłabym do waszej szkoły, choćby tylko po to, by pójść na świąteczny bal. To głupie, prawda?
– Trochę – przyznał ze śmiechem. – W swojej szkole jesteś przewodniczącą samorządu, kapitan cheerleaderek i drużyny siatkarskiej. Jesteś dosyć zajęta. Tutaj niewiele się dzieje.
– Ale impreza świąteczna zawsze miała swój urok. Chciałabym się wybrać.
– Może jeszcze będziesz miała okazję – powiedział, a ona się zasępiła.
Zupełnie jakby nie wiedział, do czego zmierzała. A może wiedział, tylko specjalnie udawał, żeby jej nie zaprosić? Myślała, że daje mu dobitne wskazówki, że chętnie by się z nim wybrała, ale jednak Marcus Delgado albo nie chciał tego słyszeć albo po prostu był typowym nastoletnim chłopcem, który nie wychwycił aluzji. Natomiast Olivia Bustamante słyszała całe zajście i doskonale zrozumiała jej zamiary.
– Vero, pozwolisz na momencik? – Blondynka poczuła, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Panna Serratos wydawała się odrobinę zdziwiona prośbą o rozmowę, ale kiwnęła grzecznie głową i udała się za koleżanką kawałek dalej, gdzie pod pretekstem sprawdzenia scenografii mogły swobodnie porozmawiać. – Z całym szacunkiem, ale co ty odwalasz?
– Słucham? Nie rozumiem, co masz na myśli. – Dziewczyna spojrzała z góry na koleżankę w kompletnym osłupieniu.
– Próbujesz poderwać Marcusa, o co w tym chodzi? Wiesz, jak bardzo to jest nie w porządku?
– Kompletnie nie mam pojęcia, dlaczego tak uważasz. Byłam miła, tylko rozmawialiśmy.
– Tak? – Olivia założyła ręce na piersi. – Wypytywałaś go o bal bożonarodzeniowy. Chcesz, żeby cię zaprosił, prawda? Może od razu przenieś się z powrotem do naszej szkoły i przestań odstawiać tę dziwaczną szopkę, bo nikogo nie zwiedziesz. Wiesz przecież o Marcusie i Adorze.
– Z tego co wiem, nie chodzą ze sobą. – Veronica poczuła silną potrzebę, żeby się wytłumaczyć. W jej odczuciu nie robiła nic złego, ale może rzeczywiście dla osoby postronnej to było coś niemoralnego. – Marcus mi mówił.
– Marcus mówi różne rzeczy. Zresztą nieważne. Nawet jeśli z nikim nie chodzi, to nie usprawiedliwia twojego zachowania. – Bustamante postanowiła się wyrazić jasno. – Złamałaś mu serce, Vero. Poszłaś do łóżka z jego rywalem, z gościem który później omal go nie zabił na boisku. Nie możesz teraz wchodzić z buciorami w jego życie i próbować go odzyskać, to tak nie działa.
– Wybacz, Oli, ale kim ty właściwie jesteś, żeby zwracać mi uwagę? Przyjaźnisz się z Marcusem, rozumiem, ale on nie potrzebuje adwokata, umie sam rozmawiać. Gdyby przeszkadzała mu moja obecność na próbach, powiedziałby coś.
– W ogóle go nie znasz, co? Nie przyzna, że czuje się niekomfortowo, żeby nie wprawić ciebie w zakłopotanie. To jest cholerny Marcus Delgado, zawsze stawia dobro innych ponad własnym. Uważam, że to, co robisz, jest po prostu obrzydliwe. – Olivia nazwała rzeczy po imieniu i wcale tego nie żałowała. – Zaprzeczysz, że spałaś z Yonem Abarcą?
– Co… jak…? – Veronica się zmieszała. – To nie ma nic do rzeczy, a poza tym to nie twoja sprawa.
– Proszę cię, gdybyś chciała się z tym kryć, to nie pozwoliłabyś, żeby ktoś go widział, jak opuszcza twój dom nad ranem. Jego niebieska honda civic szpeci okolicę. – Olivia skrzywiła się na wspomnienie buca z konkurencyjnej szkoły. – To okropne, że uprawiasz seks z Yonem, a następnego dnia próbujesz poderwać Marcusa, tak się nie robi.
– Nie muszę ci się tłumaczyć. – Veronica uznała tę rozmowę za zakończoną. Poczuła się strasznie niesprawiedliwie, a jednocześnie odczuła wstyd, bo nie sądziła, że ktoś widział Yona u niej w domu. – Jeśli Marcus mi powie, że czuje się nieswojo, to uszanuję to.
– Na pewno nie zaprosi cię na bal, jeśli na to liczysz. Obiecał już komuś innemu.
– W nosie mam ten wasz głupi bal, Oli. – Teraz panna Serratos brzmiała już zupełnie inaczej. Trudno było powiedzieć, czy się zirytowała, zezłościła czy może po prostu chciało jej się płakać. – Chcę po prostu spędzić miło czas. Chcę być taka jak wy. Dlaczego mi nie wolno?
Miała zaszklony wzrok, kiedy wymijała blondynkę tak szybko, że Olivii rozwiały się włosy. Kiedy zniknęła za drzwiami, Lidia ze skonsternowaną miną zwróciła się do panny Bustamante.
– A tej co się stało?
– Nie wiem, może ma okres. Kontynuujmy próbę bez niej i tak tylko wszystkim miesza w głowach.
– Felix skończył szybciej, jesteśmy wolni. – Lidia poinformowała koleżankę, która wydawała się odczuwać ulgę. Montes natomiast podeszła do Delgado. – Choć za mną – nakazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Marcus przestał porządkować rzeczy i zdziwił się tym poleceniem, ale usłuchał. Już po chwili panna Montes posadziła go na niskim stołku, na ramiona zarzuciła ręcznik, a on usłyszał charakterystyczny i nieco złowieszczy dźwięk nożyczek, kiedy wzięła się za ujarzmianie jego fryzury.
– Felix o tym wie? – zapytał, co nawet jego rozbawiło. Dziewczyna bez jego zgody dokonywała zmiany jego wizerunku, a on przejmował się, co powie na to reżyser przedstawienia, co za absurd. – Mówił, że dłuższe włosy pasują do roli gangstera.
– Akurat w tym się zgadzam z Guzmanem, wyglądałbyś jak tani żigolak. – Skrzywiła się, ucinając kilka dłuższych pasm włosów przy twarzy chłopaka. – Widzę, że czujesz się w tych włosach niekomfortowo, dlaczego nie poszedłeś do fryzjera?
– Nie wiem, tyle się działo, że nie miałem czasu. Niespecjalnie zwracam uwagę na wygląd – przyznał zgodnie z prawdą, a ona prychnęła pod nosem. Podobał się większości dziewczyn w miasteczku, więc to stwierdzenie zabrzmiałoby bardzo arogancko, gdyby nie zdążyła już poznać Delgado i gdyby nie wiedziała, że rzeczywiście był skromnym chłopakiem. – Zauważyłam, że masz jakieś porachunki z trenerem Brunim. – Tym nagłym oświadczeniem wprawiła go w osłupienie, nawet nie poczuł, jak wzięła maszynkę i podgoliła mu włosy na karku. – Dam ci dobrą radę – nie zadzieraj z nim.
– Wiesz, kim on jest? – zapytał, odwracając lekko głowę, by móc na nią spojrzeć, ale jej zmysł fryzjerki mu na to nie pozwolił. Gapił się więc dalej w przestrzeń, bo nawet nie miał lustra i czekał, aż Lidia powie coś więcej.
– Słyszałam, jak twój brat rozmawiał z nim w Czarnym Kocie o tym, że Oliver dostał strzałę od El Arquero. Dla mnie to już wystarczający dowód, że to nie jest dobry człowiek. – Lidia nie znała szczegółów, ale Łucznik był dla niej autorytetem. – Łucznik nie ściga dobrych ludzi. Poza tym widzę, jak Oliver i Lalo piorunują się wzrokiem na korytarzach. Marquez ewidentnie go nie lubi, a że to wszystko zbiegło się z pojawieniem się Los Zetas w miasteczku, to dodałam dwa do dwóch. Po prostu uważaj, Marcus, to chcę powiedzieć. Pozwól działać El Arquero.
– I liczyć, że wpakuje Oliverowi strzałę w kolano? – Delgado czuł, że dziewczyna ma rację, ale jednak nie mógł się z tym zgodzić w stu procentach. – Łucznik tylko straszy tych ludzi, bawi się z nimi w kotka i myszkę, nie podejmuje żadnych konkretnych działań. Au! – Jęknął i złapał się za ucha, kiedy poczuł, że fryzjerka zahaczyła o nie nożyczkami. Był pewien, że zrobiła to specjalnie. – El Arquero de Luz jest potrzebny w mieście, nie kwestionuję tego. Ale żeby coś się zmieniło, potrzeba bardziej drastycznych działań.
– Co masz na myśli? – Montes obeszła chłopaka i spojrzała mu prosto w twarz, dokonując ostatnich poprawek jego włosów.
– Jonas Altamira.
– Łucznik go nie zabił. – Brunetka pokręciła gwałtownie głową, nawet nie chcąc zaczynać tego tematu.
– Wiem. – Marcus lekko się uśmiechnął, choć temat ewidentnie był poważny. Lidia uważnie słuchała, co ma jej do powiedzenia. – Może jeśli nie weźmiemy tego we własne ręce, w tym mieście nigdy nic się nie zmieni. Przestępcy będą chodzić na wolności, dalej kraść, gwałcić i mordować i będzie im to uchodziło na sucho. Wystarczy spojrzeć na Jose Balmacedę. Wiesz, że wyszedł z aresztu? Jego czyn został uznany za mało szkodliwy. A on sam dostał nadzór kuratora i jakieś żałosne godziny prac społecznych. – Delgado prychnął z oburzeniem, bo na samą myśl gotował się ze złości. – Jose chodzi na wolności, a jego żona i córka drżą o życie. Fernando Barosso ma się dobrze w fotelu burmistrza, a większość zdaje sobie sprawę, że facet nie jest kryształowy, delikatnie mówiąc, i że miał więcej wspólnego z katastrofą mostu niż się wydaje. Chodzi mi o to, że w tym kraju nie ma sprawiedliwości.
– Więc chcesz wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć ją Oliverowi? Co on w ogóle takiego zrobił, po za oczywistym faktem, że jest członkiem kartelu? Jest aż tak źle?
– Jest źle, a i tak nie wiem wszystkiego. – Marcus przyznał szczerze, postanawiając nie okłamywać dziewczyny, skoro sama wyszła z tym tematem. Bruni jednał sobie ludzi i udawał porządnego człowieka, ale był zepsuty do szpiku gości i Lidia także to dostrzegła. – Ktoś powinien podjąć odpowiednie działania.
– Łucznik nie zabija ludzi.
– W tym sęk, Lidio. – Marcus przeczesał świeżo obcięte włosy palcami, czując niebywałą ulgę. Kiedy dziewczyna pokazała mu lusterko, żeby mógł się przejrzeć, prawie się nie poznał. I wcale nie chodziło o fryzurę, a o kolejne słowa, które wypowiedział: – Może powinien.
Lidię zamurowało i nie była w stanie się do tego w żaden sposób odnieść. Sama powiedziała kiedyś coś podobnego i wówczas czuła się okropnie. Kiedy mówiła, że Jonas Altamira zasłużył na śmierć i że to żadna strata, nawet gdyby El Arquero za tym stał, nie mówiła wtedy poważnie, ale słuchając Marcusa poczuła, że może jakaś cząstka niej też tak myślała. Otrząsnęła się, odkaszlnęła i lekko ułożyła Marcusowi włosy palcami, kiwając głową z uznaniem dla swojego fryzjerskiego kunsztu. Mama dobrze ją wyuczyła.
– Wyglądasz przyzwoicie, Trzynastka. Wreszcie widać twoje oczy. Pod tą grzywą pewnie nic nie widziałeś.
Marcus czuł, że specjalnie zmieniła temat i w gruncie rzeczy był jej wdzięczny. Nie mógł jednak tego powstrzymać. Od czasu śmierci Jasona Mirandy – „zabójstwa Jasona Mirandy”, podpowiedział mu jego umysł – wydawało mu się, że jego postrzeganie świata się zmieniło. Nic już nie było takie samo i nigdy miało nie być.

***

Felix miał zamiar zagadać do Veronici po próbie do musicalu, ale ta szybko zniknęła. Zdziwił się, że wraca do domu sama. Mogła go poprosić, odprowadziłby ją, bo w końcu i tak zmierzali w tę samą stronę. Panna Serratos była jednak zamyślona i powłóczyła nogami, jakby nie bardzo się zastanawiała, dokąd idzie.
– Theo pozwala ci chodzić samej po zmroku? – zapytał, doganiając ją i poprawiając sobie plecak na ramieniu. Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie.
– To Pueblo de Luz, Felix, a nie „CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas”. Mój brat nie trzyma mnie pod kloszem.
– Sporo się zmieniło od twojej wyprowadzki. W miasteczku nie jest już tak bezpiecznie jak kiedyś. Zresztą zaczynam myśleć, że tutaj nigdy tak naprawdę nie było bezpiecznie. – Castellano lekko się zasępił i na chwilę zapomniał, po co w ogóle chciał ją zaczepić.
– Możesz ze mną rozmawiać? – zapytała, kiedy szli wolnym krokiem w stronę Miasta Światła. Kiedy zobaczyła jego zdziwioną minę, ponownie pojawił się na jej twarzy lekki uśmiech i wytłumaczyła: – Olivia chyba zabroniła chłopakom ze szkoły ze mną gadać, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
– Olivia jest… – Felix zaczął, ale nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, które nie uraziłoby blondynki, więc wolał ugryźć się w język.
Rozumiał stosunek dziewcząt do panny Serratos, ale sam uważał, że nie zasłużyła na takie traktowanie. To co zrobiła Marcusowi było wstrętne, ale nie było powodem do takiej wrogości ze strony innych. Zamiast to roztrząsać, zdecydował się jednak przejść do sedna sprawy.
– Chciałem cię prosić o pomoc – poinformował i wyciągnął w jej stronę telefon, przedstawiając krótko sprawę zboczeńca z instagrama, o którym poinformowali go Ella i Jaime. – Wydaje się, że ten chłopak chodzi do waszej szkoły, zdjęcia są zrobione wewnątrz. Ella uważa, że to uczennice z San Nicolas, ale jest tu też sporo fotografii innych nastolatek. Moich koleżanek również.
Zatrzymali się, by Veronica mogła skupić wzrok na postach. Czuła ogromny niesmak. Na fotografiach nie było widać twarzy, ale wiedziała, że to jej znajome ze szkoły, poznawała niektóre stroje i buty. Znalazła też wiele zdjęć, które przedstawiały ją samą.
– Zabawne – powiedziała gorzkim tonem, co zupełnie przeczyło jej słowom. – Zawsze miałam kompleksy ze względu na mój biust, a raczej jego brak, a większość fotek, o ironio, zrobił mojemu dekoltowi. Poznaję łańcuszek.
Felix lekko się zmieszał, nie chciał wprawiać jej w zakłopotanie, a tym bardziej sam nie chciał wyjść na jakiegoś zwyrodnialca, przyglądając się jej biustowi na tych obrzydliwych zdjęciach. Veronica jednak zdawała się być przyzwyczajona do tego typu zachowań. Była oburzona, ale bardziej ze względu na koleżanki niż samą siebie. Jako najatrakcyjniejsza dziewczyna w mieście musiała liczyć się z pożądliwymi spojrzeniami ze strony rówieśników i nie tylko.
– Wiem, o czym myślisz, Felix. Zdaje ci się pewne, że to któryś z członków drużyny piłkarskiej z naszej szkoły? – upewniła się, a on musiał przyznać szczerze, że przeszło mu to przez myśl. – Nie wydaje mi się. Większość z nich to dupki, ale nie aż takie. No i mają dziewczyny.
– A co to ma do rzeczy? – Castellano nie przekonywał ten argument. – Mnóstwo osób jest w związkach, a i tak szuka dreszczyku emocji gdzie indziej.
– Tak, ale… – Veronica nie potrafiła tego wyjaśnić. – Znam tych chłopaków. Patricio by się wściekł, gdyby o tym wiedział. To porządny gość.
Felix wolał tego nie komentować. Poznał Patricia Gamboę jakiś czas temu i w jego oczach nastolatek był rozchwiany emocjonalnie, delikatnie mówiąc. Nie sądził, że byłby w stanie zabić Jonasa Altamirę, ale sam fakt, że pojawił się pod komisariatem z bronią ojca, w dodatku kompletnie pijany, raczej nie przemawiał na jego korzyść. Do tego był też Yonatan Abarca, kapitan i największa gwiazda. Takie zachowanie w stylu macho pasowało do tych gości. Poinformował o tym Veronicę, ale ona pokręciła głową.
– Yon też by tego nie zrobił. Można o nim wiele powiedzieć, ale ma jakieś zasady. Poza tym spójrz! – Panna Serratos zdała sobie z czegoś sprawę. – Sporo tych fotek jest zrobionych cheerleaderkom podczas treningów albo meczy. Piłkarze nie mogą mieć telefonów na boisku, to główna zasada trenera. W czasie rozgrywek w ogóle nie mogą korzystać z komórek, bo trener zamyka je w swoim gabinecie. – Veronica głośno się zastanawiała, bo i ją zaczęła ta sprawa intrygować. Przejechała do starszych postów. – Spójrz, ten profil istnieje już od dawna. Te zdjęcia są bardzo stare, chyba z zeszłego roku…
– Co się stało? – Felix zaniepokoił się, kiedy Veronica zbladła.
Dziewczyna nie była w stanie odpowiedzieć. Wcisnęła mu szybko telefon w ręce i na chwiejących się nogach podeszła do rosnących przy drodze krzewów, gdzie zwymiotowała. Castellano był w szoku, chciał jej jakoś pomóc, ale już po chwili wróciła do niego, wycierając usta i krzywiąc się.
– Przepraszam, po prostu… to Dalia. – Wyjaśniła, wskazując na fotografię, która przedstawiała szczupłą sylwetkę w długiej białej sukience z rozporkiem, który ukazywał zgrabne nogi. – Poznaję tę sukienkę i podwiązkę. Miała je na sobie na balu debiutantek w zeszłym roku. Boże, jaka była wtedy szczęśliwa. – Veronica zamyśliła się, czując, że wiruje jej w głowie. Wydawało jej się, jakby to zdjęcie wykonano w poprzednim życiu. W końcu Dalii nie było już wśród żywych.
– To też ona? – Felix zdawał się powoli rozumieć schemat. Fotografie dziewcząt były czasem opatrzone fragmentami sprośnych tekstów piosenek albo emotikonami. Każda uczennica miała swoją ikonkę, a w przypadku Dalii Bernal nie było mowy o pomyłce – jej imię zobowiązywało do wyboru właśnie emoji z tymże kwiatem. – Tu jest pełno jej zdjęć, na boisku, w łazience, w szkolnej ławce, nawet na basenie. Wygląda to tak, jakby ten profil został założony, żeby stalkować Dalię, a po jej śmierci przerodził się w coś bardziej… uniwersalnego. – Nastolatek zacisnął jedną dłoń w pięść, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Poczuł, że jemu też jest niedobrze, więc nie był nawet w stanie sobie wyobrazić, jak musi się czuć Veronica, która przecież przyjaźniła się z Dalią.
– Jak tak teraz myślę, to Dalii często wydawało się, że ktoś ją obserwuje. Myślałam, że ma paranoję, ale może czuła na sobie wzrok tego gościa? Na samą myśl dostaję gęsiej skórki. – Panna Serratos wzdrygnęła się, ale na szczęście nie zamierzała już wymiotować. Teraz była bardziej wkurzona i zdeterminowana. – Nie może mu to ujść na sucho, Felix.
– Zgadzam się, dlatego chciałem cię prosić o pomoc. Ella z chęcią przekazałaby tę sprawę do Łucznika Światła, ale uważam, że najlepiej jest się tym zająć „od środka”. Ty masz kontakty, znasz wielu chłopców z San Nicolas. Mogłabyś się zorientować. – Castellano przygryzł wargę, zastanawiając się, czy to dobry pomysł. Veronica jednak w ogóle się nie wahała i od razu wyraziła swoją gotowość do pomocy. Cieszyła się, że ma zajęcie.
– Ella ma zabawne pomysły. – Zaśmiała się cicho, kiedy szli już dalej wzdłuż ulicy, na której oboje mieszkali. – Ale jeśli poprawi jej to humor, ja też mam łuk i strzały i nie zawaham się ich użyć.
– Zabrzmiało złowieszczo. – Felix skrzywił się i udał, że sąsiadka nieco go przeraża, ale zarobił za to tylko lekkiego kuksańca w bok. – Nadal nie wykluczam Yona i jego kumpli z kręgu podejrzanych – zaznaczył, chcąc być całkowicie szczerym. Stanęli już przed jej domem i rozmawiali jeszcze przez chwilę, omawiając plan działania. – Myślę, że dobrze by było, gdybyś podpytała subtelnie Yona, w końcu jesteście dość… blisko.
Zawahał się, nie wiedząc, czy może sobie na to pozwolić. Nie chciał plotkować, ale mimo woli słyszał już od Olivii Bustamante, że Veronica spędziła noc z kapitanem drużyny z jej szkoły. Nie chciał jej oceniać. Na szczęście ona nie odebrała tego w taki sposób, wydawała się być jedynie trochę zawstydzona i spuściła głowę.
– W porządku, Felix, wiem, co o mnie mówią. – Założyła za ucho pasmo włosów i wpatrzyła się beznamiętnie w swoje buty. – Podpytam i będę ostrożna.
– Ostrożność to podstawa. Gdyby wydawało ci się, że ktoś nabiera podejrzeń, od razu daj mi znać i zmienimy plan. Wtedy poproszę Jordi’ego, żeby podpytał starych kumpli czy coś…
– Nie, tylko nie to! – Veronica szybko pokręciła głową, chwytając Felixa za ramiona i zmuszając go, by na nią spojrzał. Była śmiertelnie poważna. – Ani słowa o tej sprawie Jordanowi. Jak się dowie, to nie będzie, co zbierać. Rozprawi się z nimi sam i nie będzie go interesowało, kto tak naprawdę jest winny. Zdajesz sobie sprawę, że niektóre z tych zdjęć Dalii zrobiono, kiedy chodziła z Jordim? Wkurzy się, lepiej go nie prowokować.
– W porządku, nic mu nie powiem. Zresztą i tak nie za bardzo mnie słucha, jest uparty jak osioł.
– W końcu się opamiętacie, jak zawsze. Nigdy nie potrafiliście wytrzymać i godziliście się po kilku dniach, bo nie mogliście bez siebie żyć. – Dziewczyna się roześmiała, ale Castellano nie był co do tego taki przekonany.
– Tym razem jest inaczej, to nie jest kłótnia o to, kto ukradkiem podglądał, kiedy liczył do stu w grze w chowanego – wyjaśnił oględnie, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Felix, czy Jordan mówił ci coś? – zaczęła po chwili, ponownie spuszczając zawstydzona głowę.
– Co masz na myśli? – Nie miał pojęcia, co takiego chodzi jej po głowie, ale wydawała się przejęta.
– Tę noc, kiedy Cyganie napadli na mój dom. Czy rozmawiał z tobą o tym?
– Nie, ledwo z nim gadam. Dlaczego pytasz, coś jeszcze się później stało? Romowie zrobili coś złego?
– Nie, nie, tak tylko pytam bez powodu. – Poczuła ulgę, że Jordan pozostawił dla siebie to, co zaszło w jego sypialni tamtej nocy. Nadal było jej wstyd na samą myśl. Nagle wpadło jej do głowy coś jeszcze. – A czy rozmawiałeś z nim wtedy trzy lata temu, tuż po śmierci mojego taty? Czy mówił ci coś na ten temat?
– Wtedy już ze sobą nie gadaliśmy od tygodni. – Tym razem to Castellano spuścił głowę, bo jemu też było wstyd, choć z zupełnie innych powodów. – Wiem, że wyjechał wtedy do dziadków do Veracruz, żeby odpocząć trochę i odreagować stres po tym, jak Ulises… no wiesz.
– Tak, ja też tak myślałam.
– Co chcesz powiedzieć? – Castellano zmarszczył czoło, bo zaciekawił go ton głosu dziewczyny. Nie było im jednak dane kontynuować tej rozmowy.
– Dzięki, że ją odprowadziłeś, Felix. – Theo Serratos zmierzał do nich z przeciwległej strony ulicy. – Wracasz ze szkoły? – zapytał siostrę, a ona pokręciła głową.
– Miałam próbę do musicalu, mówiłam ci.
– Musicalu? – Serratos podrapał się po głowie. Czasami wpuszczał coś jednym uchem, a wypuszczał drugim.
– A ty gdzie byłeś? – Siostra zainteresowała się, dokonując oględzin starszego brata, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Tak się tylko włóczę po mieście, sporo się pozmieniało od kiedy byłem tu po raz ostatni. Jabłonie urosły. – Wskazał palcem na sad Delgadów, a Felix zmarszczył brwi.
Pożegnał się z nimi i wrócił do domu, przekazując Elli aktualizację sprawy o kryptonimie „złap zboka”, jak roboczo nazwała ją jego siostra. Sytuacja była obrzydliwa i niewątpliwie wymagała reakcji, ale jakaś cząstka Felixa cieszyła się, że to coś przyziemnego. Napalone nastolatki na social mediach byli dużo lepsi od morderców i wojen karteli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:16:22 18-02-24    Temat postu:

Temporada III C 170

Javier/Victoria/Elena/Salvador/Emily/Fabricio/Tommy/Charlie/Nicholas/ Alba/Cornelia

Hermes chrapał pod stolikiem kawowym od czasu do czasu przebierając przez sen łapami. Victoria znajdowała się w kuchni zaś Alexander z poważną miną i słuchawkami zawieszonymi na szyi wpatrywał się w swojego tatę. Javier z trudem powstrzymał się od uśmiechu udając obolałego pacjenta.
— Jesteś bardzo chory tatusiu — oznajmił poważnym głosem. — Potrzebujesz lekarstw — zeskoczył z kolan ojca i podreptał do kuchni. Javier ze swojego miejsca widział jak podsuwa sobie jedno z krzeseł i pod czujnym okiem Victorii wychodzi na nie wyciągając z szafki zapas ze słodyczami i układa je na talerzyku. Gdy Magik usłyszał dziecięce tuptanie Magik zamknął oczy i zrobił zbolałą minę. Alec bezceremonialnie wpakował mu się na kolana. — Otwórz buzię — poprosił. Gdy Magik zrobił to syn wrzucił mu do buzi cukierka. Czuł jak jak słodycz czekolady rozpuszcza mu się na języku. Popatrzył na malca zdrową ręką bezwiednie gładząc go po włosach. Alec z byle kim nie dzielił się swoim zapasem łakoci.
— I od razu mi lepiej — oznajmił. Alec zmarszczył nosek w zadumie.
— Nie zmyślasz?
— Nie, ale dla pewności powonieniem dostać jeszcze jedną czekoladkę.
— To leki tatusiu nie cukierki — poprawił go maluch — Nie możesz ich nadużywać.
— To może po obiedzie? — zasugerowała Victoria wchodząc do salonu i siadając obok męża i synka. — zazwyczaj leki przyjmuje się z pełnym brzuchem a tatuś nie jadł obiadu. I ty też nie.
— Zupa w przedszkolu nie była dobra — oznajmił malec — więc nie zjadłem — dodał i uśmiechnął się do taty. — Mamy naleśniki zjem.
— Ciesze się — Javier poczochrał synkowi włosy. — Z serem?
— Z serem — potwierdziła Victoria spoglądając na rękę męża. Wiedziała, że poważne rozmowy będą musiały zaczekać aż Alec pójdzie spać. Były pewne kwestie których pod żadnym pozorem nie należało poruszać przy czterolatku. Alec jednak tego wieczoru nie zamierzał opuszczać boku swojego chorego taty i wpakował się do ich łóżka z całym zastępem maskotek, aby na koniec dnia zasnąć w połowie wymyślanej przez siebie bajki.
— Kochany z niego malec — stwierdził Javier, który po całym dniu zajadania się czekoladkami wyczerpał limit na najbliższy kwartał. Wargami musnął czoło synka i usiadł. Victoria wykonała ten sam gest. Musieli wreszcie poruszyć słonia w pokoju. Victoria zeszła na dół pierwsza nastawiając wodę na herbatę. Gdy Magik do niej dołączył do niej poczuła jak jego ręka oplata jej talię. Oparła mu głowę na piersi i zamknęła oczy. Javier wtulił twarz w jej włosy. Odkąd Victoria przestała korzystać z prostownicy kręciły się. Były niczym miękki słodki puch. Zaciągnął się ich zapachem.
— Magik.
— Pięć minut — poprosił — daj mi pięć minut — wymamrotał z twarzą wtuloną w jej włosy. Tęsknił za czasami gdy ich życie było nudne i nieskomplikowane. Brakowało mu jego Victorii. Kobiety która często się śmiała, w której oczach igrały radosne ogniki. Od dziesiątego października nie widział tego ciepła w jej oczach i odnosił wrażenie, że to wszystko jest już zarezerwowane dla ich syna. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał ją.
— Bałam się że zrobisz coś głupiego — wyznała
— Pójdę i go zabiję? — doprecyzował o co jej chodzi. Bezwiednie skinęła głową. — Myślałem o tym — wyznał szczerze. — Myślę o tym każdego cholernego dnia. Jestem bogaty stać mnie na wynajęcie sicario który zrobiłby co trzeba. Nie musiałbym daleko szukać. W obecnych czasach co najmniej trzy osoby zabiłby by dla mnie i nie wzięły za to ani jednego centavo.
— Javier
— Nie zamierzam tego robić chociaż chciałbym. Chciałbym skrzywdzić go tak jak on skrzywdził ciebie. Skrzywdził nas. Chciałbym cofnąć czas i przekonać cię żebyś nigdy nie przyjmowała propozycji pracy dla Barosso, albo jeszcze wcześniej — rzucił — przekonać cię żebyś została ze mną w Nowym Jorku zamiast wracać do tego pieprzonego miasta. Może wtedy nic złego by się nie stało a moja żona nie układałaby się z potworami.
— Potworami?
— Joaquin — wymienił pierwszego potwora — przetrzymywał Luke miesiącami, szprycował go prochami, zmusił do walk w klatkach, Barosso.
— Barosso jest moim ojcem — rzuciła Victoria ani myśląc odsuwać się od Magika. Położyła dłonie na jego rękach. — i jest największym potworem jakiego znam, ale ja jestem jego ulubioną córką. I to będzie jego zgubą.
— Co zaplanowałaś? — zapytał ją wprost.
— Odbiorę mu wszystko — odpowiedziała na to blondynka.
— Za wiele to on nie ma — mruknął — wątpię żeby przejął się rozwodem z Cornie.
— Nie to spłynie po nim jak po kaczce, ale publiczne upokorzenie zapamięta na długo. — uśmiechnęła się kącikiem ust. — Odbiorę mu miasto. — Javier zamrugał powiekami zaskoczony.
— Miasto? — powtórzył — chcesz zdetronizować króla i zostać królową? Tak się da?
— Oczywiście że się da. Rada Miasta może odwołać burmistrza — poinformowała go obracając się w jego ramionach — Dlatego potrzebuje Joaquina, Andresa Ingrid i Nadii po mojej stronie bo w tej jednej kwestii musi być stuprocentowa zgodność. Obecnie tylko to może sprawić że Fernando Barosso coś poczuje. Tylko to.

***

Księżyc zaglądał przez niewielkie okienko w celi do środka oświetlając pomieszczenie swoim blaskiem. Nie żeby jakiekolwiek światło było potrzebne. W celi mimo później pory światło nie zostało zgaszone, Salvador nie otrzymał ani koca którym mógłby się przykryć czy też poduszki. Jego towarzysz w celi zdaniem bruneta musiał być stałym bywałem gdyż brak wygód mu nie przeszkadzał i już po kilku minutach spał jak gdyby nigdy nic. Jeśli sądził, że leżenie na ziemi na kempingu nie należy do najwygodniejszych to siedzenie na twardej podłodze i bezmyślne gapienie się w kraty było jeszcze gorsze. I właśnie dlatego poprosił Ursulę o kartkę papieru i długopis. I od dwudziestu minut tępo wpatrywał się w słowa, które zapisał; Nie mogę spać bo siedzę w celi. Cóż Sanchez popisałeś się nie ma co, pomyślał kąśliwie i parsknął krótkim śmiechem. Piosenka na miarę kolejnej Grammy. Westchnął i przekreślił zdanie.
W tym roku ku rozpaczy swojego menadżera Salvadora Sancheza ominie sezon nagród. Odmówił występu na Grammy, nie zamierzał pojawiać się na Tony ani angażować w wiosenny czy też letni sezon przedstawień w Nowym Jorku. Nie wejdzie też do studia a na jego mediach społecznościowych zapadła cisza. Zablokował możliwość wysyłania do niego prywatnych wiadomości , ale pod ostatnim zdjęciem kończącym trasę koncertową codziennie pojawiały się komentarze „gdzie się podziewa?” Nie odpowiadał na nie i chociaż kusiło go usunięcie profilu wiedział że jedynie doleje oliwy do ognia. Sanchez chciał odpocząć. Od blichtru, od fleszy, od hałaśliwego miasta i poznać córkę. Sal nadal nie mógł uwierzyć, że ma córkę. Piękną, mądrą utalentowaną córkę. Popatrzył na kartkę papieru i pomyślał o jej matce.
Elena odkąd sięgał pamięcią była starszą siostrą Grety i odkąd sięgał pamięcią mu się podobała. Była nie tylko ładna, ale przede wszystkim mądra lecz Salvador Sanchez w okularach w grubych oprawkach, z strzechą trudnych do okiełznania włosów zawsze był „przyjacielem Grety” „tym młodszym dziwnym chłopakiem” a wszystko się zmieniło gdy pomogli uciec Grecie z miasta. To właśnie wtedy pod wpływem emocji Salvador Sanchez pocałował ją na tamtej pustej stacji kolejowej. Uśmiechnął się z nostalgią do swoich wspomnień.
Nie miał pojęcia co robić. Nigdy nie całował żadnej dziewczyny, nigdy nie grał w „siedem minut w raju” czy inne zabawy na domówkach bo na domówki nikt go nie zapraszał. Gdy już na jakieś wylądował to tylko za sprawą Ani która wszędzie go ze sobą ciągała. Odciągała go od nauki, od wiolonczeli i sprawiała że miał normalne licealne doświadczenia. I dziś był jej za to cholernie wdzięczny bo dzięki Anicie Vidal zaprzyjaźnił się z Gretą a później mógł w przypływie emocji i adrenaliny pocałować jej siostrę.
Elena i Greta pochodziły z muzykalnej rodziny co w społeczności cygańskiej nie jest aż tak powszechne jak się wszystkim może wydawać. Salvador dopiero dziś zadawał sobie sprawę jak głupie i nieodpowiedzialne było wymykanie się do taboru i spędzanie z nimi czasu, ale niewidzialna siła ciągnęła go w tamto miejsce. I już jako nastolatek wiedział, że ma imię nazwisko i duże ciemnobrązowe oczy. Elena Dominguez była śliczną starszą siostrą, która nawet po ślubie z Jose wymykała się do grupki swoich cygańskich znajomych. Salvador był jeszcze wtedy dzieciakiem gdy Elena po raz pierwszy chwyciła go za rękę i przyłożyła do swojego brzucha aby mógł poczuć ruchy jej dziecka. Było w tym coś niezwykłego i intymnego,. Lubił grać gdy ona śpiewała, lubił czytać jej wiersze i komponować do nich muzykę. Lubił przyjmować jej komplementy chociaż rumienił się od nich jak dojrzała truskawki. Był w niej zakochany na długo za nim zaczął się ich romans. Dziś mając niemalże czterdziestkę na karku domyślał się że Greta musiała o tym wiedzieć. Parsknął śmiechem. W obozie nie było pewnie osoby, która by nie widziała ile uwagi poświęca starszej siostrze swojej przyjaciółki. Sal był pewien, że ojciec Eleny doskonale zdawał sobie sprawę, że mają romans i że Veda jest jego córką. Salvador postukał długopisem w kolano.
Ursula Duarte zgodnie z rozkazami przełożonego wypuściła go dopiero o piątej rano. Po nieprzespanej nocy Sal Sanchez popatrzył na nią nie mając nawet dostatecznie dużo energii żeby się z nią spierać czy kłócić. Grzecznie opuścił komisariat a w lokalnej ledwie co otwartej piekarni kupił pieczywo i słodkie bułeczki kierując się wprost do swojego domu. Po kuchni krzątała się Nieves, która wróciła z dyżuru. Usiadł ciężko na krześle przesuwając dłonią po twarzy. Przyjął od niej kubek z kawą.
— Gdzie się szlajałeś całą noc? — zapytała go siostra.
— W areszcie
— Co?
— Ivan mnie aresztował — wyjaśnił. Nieves zacisnęła usta w wąską kreskę.
— Za co?
—Przywaliłem mu.
— Co? Sal
— Nazbierało mu się przez te wszystkie lata — odpowiedział wymijająco.
— Wiem, ale — kobieta westchnęła sięgając po bułeczkę — Myślałam że jesteś pacyfistą.
— Czasem nawet pacyfiści tracą cierpliwość. Mogę cię o coś zapytać? — zaczął. Siostra skinęła głową. — Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś?
— O czym?
— O Elenie — szatynka zmarszczyła brwi. — o tym że ma drugie dziecko. Mieszkałaś tu jeszcze przez jakiś czas. Wyjechałaś na studia na jesieni więc Elena była dopiero co w ciąży. Za każdym razem gdy dzwoniłem do domu i pytałem co słuchać w mieście? Ty słowem nie wspomniałaś o Vedzie.
— Nie sądziłam że to cię interesowało — odpowiedziała wymijająco siostra. Chciał krzyczeć. Chciał wykrzyczeć młodszej siostrze że właśnie to go interesowało! Elena. Nikt inny tylko ona.
— Wiedzieliście?
— O czym? O Vedzie?
— O tym że on ją bije — doprecyzował. W progu rozległo się westchnięcie Bolivara. Nieves popatrzyła na ojca to na brata i sięgnęła po kolejną bułeczkę — Pójdę obudzić Matyldę do szkoły — zsunęła się z krzesła i wyszła z kuchni. — Wiedzieliście?
— To nie była nasza sprawa.
— To nie jest też „nie” — odparł na to. — Wiedzieliście że ją bije i nie zrobiście nic żeby go powstrzymać.
— Salvadorze — zaczął Bolivar nalewając sobie kawy do ulubionego kubka — To co działo się między Eleną a jej mężem było ich sprawą — powtórzył dobitnie. — Nie możesz wracać tutaj i robić nam wymówek. Nigdy nie powiedziała nam że Jose ją bije.
— Tak a siniaki miała bo jest niezdarna — odwarknął. Jeśli po wyjściu z aresztu miał ochotę na słodkie bułeczki to teraz stracił wszelki apetyt. — Dlaczego nigdy nie powiedzieliście mi o istnieniu Vedy? Tak trudno było powiedzieć „sąsiadce urodziło się dziecko. To dziewczyna. I nazwali ją Veda” To dwa zdania, góra trzy. Dlaczego?
— Dlatego że musiałeś ruszyć dalej. — odwarknął ojciec tracąc resztki cierpliwości. Z hukiem odstawił kubek na blat a gorący napój oblał mu palce. — Wyjechałeś stąd, wyrwałeś się. Mogłem nie być zadowolony ze ścieżki kariery jaką obrałeś ale cieszyłem się że układasz sobie życie. Miałam ci powiedzieć o Elenie, o Vedzie? — parsknął śmiechem chociaż nie było w tym nic wesołego. — Wróciłbyś. — Salvador zamrugał powiekami. Potrzebował kilku minut za nim sens słów ojca dotarł do niego ze zdwojoną siła.
— Ty wiesz?
— Oczywiście że wiem — odparł na to Bolivar. — Nie sądziliście że we dwóch byliście aż tak przebiegli.
— We dwóch.
— Przepraszam, we trójkę — starł kawę z blatu. — Przyznaje rozczarowałeś mnie ukrywając romans brata z mężatką , ale German potrafił być przekonywający gdy czegoś chciał.
— Zaraz — zaczął wchodząc mu w słowo — German i Elena? — zapytał ojca z niedowierzaniem. Bolivar Sanchez jeden z najinteligentniejszych ludzi jakich Sal znał myślał że German i Elena. Parsknął śmiechem. — czy ja cię dobrze rozumiem, że Elena i German mieli romans? — wykrztusił z niedowierzaniem. Gdy ojciec odwrócił się i popatrzył mu w oczy Salvador zrozumiał że mówi on śmiertelnie poważnie.
— Nie rób ze mnie głupca — poprosił go Bolivar — Kryłeś go przez te wszystkie miesiące, a nawet może i lata — brunet przesunął otwartą dłonią po twarzy. To w innych okolicznościach byłoby i nawet zabawne.
— Nie powiedzieliście mi o Vedzie bo domyśliłbym się że to dziecko — urwał — że Veda jest jego córką? — upewnił się czy dobrze zrozumiał co jego staruszek ma do przekazania. Gdy dyrektor kliniki skinął głową Salvador roześmiał się. To byłby zabawne gdyby nie fakt że Bolivar poprzekręcał wszystko. Tak Salvador krył German ale nie dlatego że miał romans z mężatką tylko dlatego że miał romans z żonatym mężczyzna. — A co na to Jose?
— Został sowicie wynagrodzony za uznanie Vedy. — wyjaśnił mu Bolivar. Salvador nie dowierzał własnym uszom.
— Zapłaciliście mu za uznanie Vedy? — wyjąkał. — Tato on ją bił a wy mu płaciliście żeby nie szargać dobrego imienia syna? — w innych okolicznościach pewnie by się roześmiał. Zsunął się z krzesła i wyszedł z kuchni. Musiał odetchnąć.

****

Siedziała na podłodze w łazience z dzieckiem owiniętym miękkim ręcznikiem ustami przyciśniętymi do jego małej główki. Charlie Guerra spoglądał na nią z szeroko otwartymi jasnymi oczami swojego ojca. Drobne paluszki zaciśnięte miał w maleńkie piąstki. Różowe usteczka poruszyły się zaś blondynka bezwiednie uśmiechnęła się. Gdy była dzieckiem Thomas zawsze powtarzał że „dzieci wywracają świat do góry nogami” Ona siedząc mu wtedy na kolanach wywracała oczami i prychała pod nosem, aby po chwili ulec jego łaskotkom i chichotać w ojcowskich ramionach. Dziś mają trójkę dzieci wiedziała, że ojciec miał rację.
Dzieci nie tylko wywracają świat do góry nogami, one nadają światu sens. Westchnęła ostrożnie, żeby nie poślizgnąć się na mokrej podłodze powędrowała do sypialni gdzie Fabricio Guerra leżał na łóżku w pozycji półleżącej z Tommy śpiącym na jego piersi. Obaj chłopcy upodobali sobie ojcowską klatę do popołudniowych drzemek. Guerra zazwyczaj ściągał wtedy koszulę więc jego żona miała na czym zawiesić oko. Blondyn posłał jej zmęczony uśmiech zerkając na główkę synka pokrytej drobnym jasnym meszkiem. Maluch wypluł smoka otwierając oczka.
— Kryzys zażegnany? — zapytał żonę powoli podnosząc się do siadu. Tommy przekręcił główkę wargami muskając skórę ojca.
— Tak — zapewniła męża zapinając synkowi body w Myszkę Mickey. Ostrożnie wzięła malucha na ręce przekładając na rozłożony wcześniej rożek. — Pójdziesz dać mu butelkę? Mleko jest w kuchni — poinformowała go. Guerra skinął głową i zatrzymał się przy żonie. — Conrado wpadnie na kilka minut, po dokumenty — dodał. Emily popatrzyła na męża z uniesioną brwią.
— W porządku, ale dla Tommiego lepiej będzie jeśli tatuś da mu butelkę.
— Conrado dał by sobie radę — stwierdził mąż instynktownie stając w obronie przyjaciela.
— Conrado radzi sobie z bandą nastolatków, ale z Tommym i Charlie byłby jak dziecko które zgubiło rodziców w centrum handlowym — tym razem to Fabricio zmarszczył brwi — Wpadłby w panikę i zaczął płakać.
— On nie płacze.
— Tych dwóch maluchów pokonałby nawet jego. Idź i zrób mi kawę — Guerra skinął głową i popatrzył na chłopca na rękach mamy. Uśmiechnął się. Nie potrzebował iksa żeby odróżnić chłopców. Fizycznie byli do siebie podobni, lecz ich zachowanie diametralnie się od siebie różniło. Fabricio wszedł do salonu. Na jego widok Severin uniósł brew.
— Koszula w praniu? — zapytał go uświadamiając mu , że paraduje przed nim w samych dresach. Conrado nigdy nie sądził, że zobaczy przyjaciela z noworodkiem na rękach w dresach.
—Co? — zapytał i dopiero po chwili zrozumiał co Conrado ma na myśli. — Nie, Tommy lubi sobie pospać gdy nie mam na sobie koszuli. To podobno wzmacnia więzi czy coś w takiego — rzucił — Rączki umyłeś?
— Tak.
— świetnie, siadaj — Severin usiadł na kanapie podejrzewając co się święci. Gdy Guerra podszedł do niego z maluchem na rękach spiął wszystkie mięśnie gdy przyjaciel podał mu syna.
— Który to? — zapytał go zerkając na malucha, który otworzył szeroko oczy.
— Tommy — poinformował go. — Pójdę po butelkę — oznajmił i poczłapał do kuchni. Conrado zerknął na malca, który ku jego przerażeniu był mniejszy niż lalka- bobas którą miała jego siostra. Gdy do salonu weszła Emily ich oczy spotkały się na jedną krótką chwilę. Jasnowłosa odłożyła do koszyka Mojżesza śpiącego Charliego i podeszła do Severina ostrożnie zabierając z jego rąk dziecko.
— Dzięki — wymamrotał gdy uwolniła go od słodkiego niemal trzykilogramowego ciężaru dziecięcego ciałka.
— Trzymałeś go jak bombę przed eksplozją — wyjaśniła siadając obok Severina. Guerra wszedł do kuchni — wolałam uniknąć katastrofy — zwróciła się do męża. — A co u ciebie Conrado? — zapytała oddając synka mężowi — Powiedziałeś synowi, że jesteś jego ojcem?
— Emily — syknął Fabricio.
— No co? Jestem ciekawa, spragniona miejskich plotek. Od tygodni siedzę w pieluchach.
— Nie, rozmawiałem z jego matką — wyznał. — A w szkole jest nowy nauczyciel — dorzucił mając nadzieję, że to odwróci ich uwagę. — właściwie to dwóch. Jeden będzie uczył biologii, drugi zaś wykładał socjologię wojny.
— Socjologię wojny? — Emily zmarszczyła brwi przypatrując się nauczycielowi przedsiębiorczości. — Wysoki, chudy Irlandczyk? — zapytała go.
— Tak, Michael McConville — przypomniał sobie jego dane. — Skąd wiesz?
— Pracowałam z nim kiedyś — odpowiedziała oględnie. Fabicio karmiący Tommego popatrzył na żonę.
— Ty i Michael?
— Co? Nie , on już wtedy się z kimś widywał — przypomniała sobie blondynka. — Pracowaliśmy razem przy kilku sprawach — przypomniała sobie kobieta jednocześnie wstając i podchodząc do kołyski w której spał Charlie — Ostatni raz to chyba było sześć lat temu w Kolumbii — ostrożnie zabrała smoczek, który malec wypluł. — Pamiętam, że pierwszą rzeczą jaką musiał zrobić w Bogocie to wynająć skrytkę pocztową. Pisał z kimś lisy. Pewnie z żoną.
— Nie wiesz?
— Na misjach zagranicznych im mniej wiesz o współpracownikach tym jest bezpieczniej — wyjaśniła przysiadając na brzegu kanapy . — wyjaśniła mężczyznom — ale wiem, że to na pewno musiała być jego żona.
— Skąd ta pewność?
— Tatuaż — wyjawiła — na serdecznym palcu lewej dłoni miał irlandzki węzeł, który dla niektórych jest symbolem nierozerwalnego węzła małżeńskiego. Nigdy nie wypytywałam o szczegóły — ostrożnie wzięła synka z rąk męża i wtedy do mieszkania wszedł Eric używając kluczy Alice. — Hej — przywitała go blondynka. Tommy — przywitał się z malcem pochylając się nad siedzącą na kanapie Emily. — To Tommmy? — upewnił się.
— Tak — potwierdziła. — Charlie śpi w kołysce — poinformowała go.
— Nie umyłeś rąk.
— Zdezynfekowałem je zaraz po wejściu — poformował Guerrę jego konkurent.
— Chcesz go potrzymać? — zapytała Erica.
— Mowy nie ma — syknął Guerra podnosząc się z kanapy..
— Dlaczego nie? Już trzymałem Erica na rękach.
— On ma na imię Charlie i że co? Kiedy mu na to pozwoliłaś?
— Gdy wpadł do szpitala — poinformowała go jasnowłosa. — Kochanie włożyłbyś koszulkę — poprosiła mężem bezwiednie przesuwając wzrokiem po jego klatce piersiowej. — Czyste są w pralni. — Guerra ugiął się pod naporem jej spojrzenia i podreptał do pralni. W progu salonu odwrócił się jednak — DeLuna nie dotykaj mojego syna — syknął do mężczyzny na odchodnym.
— Poradzisz sobie z wyjęciem go? — zapytała Erica. — Trzeba ich przewinąć — doprecyzowała i wstała widząc niepewną minę bruneta. — Weź Tommiego
— Fabricio
— Fabricio nie chcę się kłócić z kobietą w połogu — odpowiedziała na to i podała mu maleństwo które otworzyło oczka i zamrugało. Guerra posłał mu ostre spojrzenie.
— Co ja ci powiedziałem DeLuna
— idź na górę — rzuciła w jego stronę Emily. — Przewinę chłopaków.
— Pomogę ci
— Eric mi pomoże a ty porozmawiaj z kimś dorosłym kto nie jest twoją żoną — podeszła do Fabricio i pocałowała go w policzek. Po chwili z Charlie w ramionach podążyła za Ericiem. Zastała go w sypialni. Przysiadł na łóżku kołysząc lekko ramionami. Chłopczyk na jego rękach zmrużył oczka.
— Coś od niego brzydko pachnie — zauważył. Emily popatrzyła na niego z lekko uniesionymi brwiami — Mam dobry węch — dodał.
— Wiem — odpowiedziała na to młoda mama. Eric wstał i podłożył Tommiego na przewijaku. Popatrzył na jego mamę która rozsiadła się na łóżku. — Nie krępuj się — rzuciła.
— Chcesz żebym ja go przewinął? — upewnił się nauczyciel. Emily przytaknęła skinieniem głowy. Eric przegryzł dolną wargę wpatrując się w malca z konsternacją. Ostrożnie ściągnął mu miniaturowe spodenki. Emily odłożyła na łóżko jego brata zbliżając się do Santosa który ze skupioną miną rozpiął maluchowi body w misie. Nie mogąc się dłużej powstrzymać parsknęła śmiechem. Popatrzył na nią lekko oburzony.
— To kupa nie ładunek wybuchowy który jak zrobi bam rozpierdzieli dzielnice — wytłumaczyła mu. — Daj ja to zrobię.
— Nie — zaprotestował, a ona uniosła zaskoczona brew do góry. — Przewinę go — zapewnił mamę bliźniaków i ostrożnie odpiął pampers krzywiąc się gdy zapach stał się ostry i wyraźny. — On je tylko mleko? — upewnił się. Emily podstawiła mu środki czystości. Eric działając bardziej instynktownie najpierw sięgną po wacik i nasączył go wodą z miseczki. Emily z uznaniem pokiwała głową. DeLuna nie zamierzał się przyznawać że obejrzał kilka filmików instruktażowych na youtube żeby być przygotowanym na taką ewentualność. Robił to jednak ostrożnie. Oglądanie filmików czy ćwiczenia na lalce Alice były niczym w porównaniu z przewijaniem małej drobnej istotki. Zapiął pampersa i uśmiechnął się triumfalnie do jego mamy.
— Brawo, przewinąłeś noworodka — Emily odwzajemniła uśmiech i ostrożnie podniosła malca z przewijaka. Położyła go na łóżku obok brata. Rozwinęła rożek Charliego. Maluch nawet nie drgną. — Co słychać?
— W porządku — odpowiedział brunet przysiadając na łóżku. Emily przymknęła powieki.
— Śmiało — zachęciła go — możesz się położyć.
— życie jeszcze mi miłe — odpowiedział na to.jednak coś w jej spojrzeniu kazało mu wypełnić tę prośbę. Położył się obok.. Emily miała zamknięte oczy.
— Opowiedz mi o nowym koledze z pracy — poprosiła go sennym głosem.
— O nowym biologu? To wnuk Dicka — otworzyła oczy — Wiem to bo sprawdzałem Dicka, jego syn Gael zmienił nazwisko po osiemnastych urodzinach, poślubił swoją ciężarną dziewczynę a po kilku latach wpakował się na drzewo. On i pasażer zginęli na miejscu. Osierocił dwójkę dzieci; córka miała kilka tygodni. Jak myślisz dlaczego wrócił?
— A dlaczego ludzie wracają do domu Ericu? — zapytała go sennym głosem. Eric miał jeszcze kilka pytań, ale jasnowłosa zasnęła. Poprawił kocyk dwóch maluchom i wpatrywał się w ich śpiącą mamę.

***
Kapelusze z szerokim rondem stały się elementem jego garderoby na praktykach w Tennessee gdzie całe dnie spędzał wśród rozkładających się w imię nauki ciał. Lubił obserwować jak ludzkie ciała zmieniają się z godziny na godzinę pod wpływem różnorakich warunków; inaczej rozkładały się pozostawione na ostrym słońcu inaczej rozkładały się w wodzie. Zostawił ten świat za sobą gdy zrozumiał, że Trupia Farma jest szalenie interesującym miejscem ale praca tam dzień po dniu całe życie? To było zdecydowanie zbyt nudne i statyczne. Poza tym martwił się sytuacją w domu. Alegra regularnie zdawała mu relacje z wydarzeń w miasteczku, które z tygodnia na tydzień stawały się coraz dziwniejsze. I niepokojące. I to ostatnie wydarzenia spowodowały, że Will zdecydował się wrócić do domu i dostał pracę jako nauczyciel biologii w ogólniaku. Powrót w szkolne mury nie był może szczytem jego marzeń, ale oszczędności przywiezione ze Stanów nie starczyłby mu na długo. Miał dwadzieścia sześć lat i nie zamierzał wracać na garnuszek matki. Wilhelm Menchaca miał swoją dumę.
To był jeden z powodów który skłonił go nie tylko do powrotu do miasta ale także do przyjęcia posady nauczyciela biologii w lokalnym ogólniaku. Will lubił uczyć. Lubił przyciągać uwagę młodzieży nowinkami ze świata biologii chociaż nie łudził się, że lokalna młodzież będzie walić drzwiami i oknami na jego zajęcia. Dla wielu z nich lekcje te były przykrym obowiązkiem który należało wypełnić. Miał jednak nadzieję że jeśli znajdzie chociaż jeden chłonny umysł to będzie to jego sukces. Gdy drzwi pokoju otworzyły się w progu stanęła jego matka. Martha Menchaca de Cruz ze ścierką przewieszoną przez ramię. Kobieta ramieniem oparła się o framugę przyglądając się swojemu dorosłemu już synowi.
— Zapuściłeś wąsy — zauważyła na powitanie.
— Być może dzięki temu przestaną prosić mnie o dowód w sklepie — odpowiedział na to i wstał. Uściskał swoją mamę. Kobieta odsunęła go od siebie po chwili i uważnie mu się przyjrzała. — Wyglądasz jak swój dziadek — skrzywił się na te słowa. Ostatnie czego chciał to być porównywany do człowieka który miał wiele grzeszków na sumieniu. Wiedział jednak że będzie to nieuniknione. Obaj uczyli tego samego przedmiotu.
— Dzięki mamo — rzucił kąśliwym tonem Will.
— Nie powinieneś był wracać a już na pewno nie powinie nieś przyjmować tej posady. Te wszystkie skandale z udziałem twojego dziadka.
— O których nie wspomniałaś ani słowem na naszych rozmowach. Ledwie wyciągnąłem to od Allegry. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
— Bo dokładnie wiedziałam co zrobisz. Nie musisz się w to mieszać to nie twoja sprawa.
— Och na Boga
— Nie wzywaj imienia Boga na daremno Wilhelmie — odpowiedziała na to matka. — Ostatnie czego chciałam to żebyś uwikłał się w ten skandal.
— Nic mi nie będzie — odpowiedział na to i pocałował ją w policzek. — Muszę iść. Obiecałem dyrektorowi, że wznowię działanie szkolnej szklarni — chwycił skórzana kurtkę i kapelusz wychodząc. Dziesięć minut później otworzył drzwi szklarni i podszedł do rośliny którą wcześniej tutaj znalazł. Roślinka prezentowała się dość marnie. Ostrożnie by jej nie uszkodzić włożył ją do reklamówki i ruszył do klasy do biologii.
Uczniowie klasy czwartej o profilu humanistyczno-artystycznym już tam byli. Siedzieli w swoich ławkach. Gdy Will wszedł do klasy zamarł na kilka sekund na widok fotografii Dicka Pereza z czasów młodości. Podobieństwo było wręcz uderzające. Odstawił roślinę na podłogę i zdjął kapelusz odkładając go na stolik.
— Dzień dobry — przywitał się nie zamierzając grać z młodzieżą w głupią grę „kto przyczepił zdjęcie?” — Nazywam się Will Menchaca i będę waszym nowym nauczycielem biologii — poinformował znajdującą się w środku grupę młodzieży przysiadając na brzegu biurka. Jego spojrzenie padło na Rosie. Z kolczykiem w nosie ściętymi na krótko jasnymi włosami nie przypominała tamtej małej dziewczynki którą jeszcze kilka minut temu miał w pamięci. — Po rozmowie z dyrektorem doszliśmy do wniosku że przyda wam się więcej zajęć praktycznych dlatego pomożecie mi uporządkować szkolną szklarnię.
— Szkoła ma jakąś szklarnię?
— Tak — odpowiedział Will — została ona zaniedbana przez poprzednią administrację, lecz szkoła nie może sobie pozwolić na marnowanie zasobów dlatego też nauczycie się czegoś pożytecznego.
— Gumki zakładać już umiemy — odpowiedział Ramon z końca sali. Kilku osób parsknęło śmiechem.
— To świetne wiadomości — pochwalił go kręcąc głową z niedowierzaniem. — W dalszej części roku nauczycie się jak pikuje się pomidory czy ogórki — wyjaśnił — czy jak w naturalny spsób pozbyć się szkodników — dorzucił bezwiednie chwytając w palce długopis lezacy na biurku. Zaczął obracać go w palcach. — Dziś porozmawiamy o roślinach — wstał i z odstawionej siatki wyciągnął doniczkę z rośliną i postawił ją na biurku — wczoraj wpadłem na kilka minut do szklarnii i znalazłem to maleństwo — pogładził ją po liściu. — Jej łacińska nazwa to Cannabis sativa — wyjaśnił. — Ktoś mi powie co to jest?
— Zielona roślinka — odezwała się Rosie przyglądając się intensywnie krzaczkowi. — wygląda trochę jak marihuana.
— Tak — potwierdził Will — to zielona roślinka to konopia włóknista i tak w odpowiednich warunkach mając odpowiednie narzędzia na się z jej liści zrobić skręta ale nie jest to konopia indyjska tylko roślina z tego samego gatunku — urwał widząc jak kilka osób wymienia między sobą spojrzenia. — Konopia jak każdy gatunek rośliny ma kilka podgatunków albo jak wolicie odmian i każda z tych odmian ma inne właściwości. Z tej — wskazał na roślinę — można zrobić susz a z szuszu skręt ale ma on niski poziom substancji psychoaktywnych więc właściwości rośliny są inne, ale jak bardziej popularna kuzynka jest w Meksyku nielegalna więc będę musiał to zgłosić do dyrekcji a dyrekcja na policję.
— I nie możemy urwać sobie po liściu? — zapytała go zaczepnie Rosie. Popatrzył na swoją kuzynkę i pokręcił przecząco głową.
— Niestety nie moja droga — odpowiedział — Jeszcze jakieś pytania?
— Widziałeś się z nim? — wypaliła Rosie. Will zrozumiał, że to interesuje młodzież zdecydowanie bardziej niż właściwości lecznicze rośliny znajdującej się na jego biurku.
— Nie — odpowiedział chłodniejszym tonem. — I nie zamierzam się z nim widywać — zapewnił nastolatkę.
— Do majtek naszych koleżanek też się nie będziesz dobierał — zapytał go Ignacio Fernandez. Odnalazł go wzrokiem.
— Nie — odpowiedział mu ze stoickim spokojem. Obiecał sobie że nie da się wyprowadzić z równowagi grupie nastolatków — A teraz przejdziemy do szklarni i zrobimy tak porządek.
— Nie mamy ochoty sprzątać — jęknęła Anna.
— A ja nie mam ochoty słuchać twojego marudzenia więc w gęsiego — zarządził uznając że trochę pracy fizycznej im nie zaszkodzi.

***

Opuszkami palców musnęła malutki lekko zadarty nosek wpatrując się w śpiącego w kołysce chłopczyka. Wpatrywała się w słodką małą twarzyczkę, maleńkie zaciśnięte w piąstki paluszki każdego dnia uczyła się ich od nowa. Byli kapryśni jak starsza siostra, lecz kształt i kolor oczu odziedziczyli po ojcu. Podbródek i kształt ust również, lecz podskórnie Emily widziała w nich zarówno męża jak i siebie. I ku swojemu zaskoczeniu diametralnie się od siebie różnili.
Tak fizycznie byli nie do odróżnienia, lecz gdy brało się ich na ręce to wiedziała, że Tommy jest cięższy od Charliego, lecz to Charlie jest tym niecierpliwym bratem. Chciał wszystko zaraz i natychmiast. Młodszemu synkowi nie przeszkadzała mokra pielucha, lecz obaj byli łasuchami. Butelka mleka działała cuda, podobnie jak smoczek- najlepszy pacyfikator. Uśmiechnęła się lekko mimo zmęczenia.
Nie łatwo było być matką dziesięciolatki, lecz chłopcy wymagali zupełnie innych czynności. Alice potrafiła się ubrać, pod czujnym okiem ojca potrafiła usmażyć naleśniki i obficie posmarować je czekoladą gdy jej młodsi bracia wszystkie potrzeby manifestowali płaczem i krzykiem. I dopiero po trzech tygodniach zaczęli odnajdywać się w nowych rolach i w rytmie dnia. Odróżniać jeden płacz od drugiego czy wyrobić u chłopców nawyk spania i jedzenia w tym samym czasie. A i tak każdy dzień zaskakiwał ją czymś nowym. Śpiący Charlie wypluł smoczka, którego ostrożnie podniosła i zatkała. Tommy nadał ciamkał swojego i Emily wiedziała, że wypluje go dopiero gdy się obudzi. Fabricio pocałował ją we włosy.
— Poprosiłem Conrado, żeby z wami posiedział — wyznał Guerra napotykając ciemne oczy żony. — Dotrzyma ci towarzystwa.
— Mam towarzysza — wskazała stopą na śpiącego pod kołyską psa. Charlise ucieknie gdy tylko chłopcy zaczną płakać. Schowa się pod stołem i będzie siedział tam tak długo aż kryzys zostanie zażegnany. — Będziesz miała z kim porozmawiać.
— To ja już wolę prowadzić dyskusję ze ścianą — uśmiechnęła się lekko a Guerra pochylił się i pocałował ją lekko w usta. Bezwiednie oddała pocałunek.
— Będę spokojniejszy — zauważył i wiedziała że z tym argumentem nie wygra. Wyciągnęła dłoń i pogładziła go po policzku kierując swoje palce ku bliźnie po operacji, którą teraz zakrywały włosy. Emily nie powiedziała tego na głos ale chciała żeby ich synkowie odziedziczyli po ojcu skłonność do kręcenia się. Odcień był jej obojętny, na razie główki chłopców pokrywał lekki jasny meszek. - to tylko rutynowy rezonans. - przypominał jej. Dla Emily nie było nic rutynowego w tej procedurze. — Wrócę za dwie godziny z dobrymi wiadomościami.
— Trzymam za słowo — odezwał się Conrado Severin stojący w progu salonu. Skorzystał ze swojego kompletu kluczy domyślając się że chłopcy są w trakcie swojej drzemki. Fabricio popatrzył na przyjaciela to na pakunek w jego rękach.— Przyniosłeś mi prezent? — zapytał — zaznaczam, że preferuje drogi alkohol.
—To dla chłopców — wyjaśnił napotykając spojrzenie Emily., która parsknęła śmiechem rozbawiona.
— Dziękujemy w ich imieniu — odezwał się blondyn.
— Eric cię odbierze — wyznała. Fabricio posłał jej pełne zdziwienie spojrzenie — Ja toleruje twojego kumpla ty mojego — wyjaśniła. — Nie możesz prowadzić samochodu po kontraście.— dodała. Rozmawiała na ten temat z ciotką. Co prawda Coco wróciła już do Londynu, ale i tak do niej zadzwoniła.
— Niech ci będzie — mruknął. Nie zamierzał się o to kłócić. Jeśli dzięki temu Emily będzie spokojniejsza to poświęci DeLunie kilka minut. Popatrzył na pochrapujących chłopców. Alice upierała się żeby ubierać ich w identyczne ubranka, lecz chłopcy brudzili je w zastraszającym tempie więc bardzo rzadko występowali w identycznych ciuszkach. Wstała z krzesła i wzięła go za rękę. Stanęła na palcach i pocałowała go lekko w usta.
— Idź już, Eric pewnie czeka przed domem. Tak będzie prowadził w obie strony. Guerra westchnął i jeszcze raz utkwił spojrzenia w maluchach. Chciał ich pocałować, ale wiedział, że Tommy i Charlie są jak dwie muchy śpiące na bębnie. Wystarczył najdrobniejszy dotyk, żeby ich obudzić. Pożegnał się z Conrado i zostawił żonę i synków pod czujną opieką Severina.
— To dla — zaczął czując się trochę głupio z kolorową torbą prezentową, ale Lidia się uparła. Emily obdarzyła go nieco łagodniejszym spojrzeniem i wzięła od niego pakunek z ciekawością zaglądając do środka.
— Umyj ręce — mruknęła ostrożnie wyciągając ze środka maleńkie body z pingwinkiem. Wpatrywała się w ubranko r przełknęła ślinę. — Zapamiętałeś — odezwała się po chwili.
— Ty i Fabricio jesteście jak pingwiny więc to głupie
.— Nie — zaprzeczyła sama sobie niedowierzając. — to urocze. To głupie, ale i urocze. Dziękuje — w torbie był drugi identyczny komplet i dwie książeczki kontrastowe. Severin skinął głową. — Możesz podejść — zapewniła go — wbrew temu co myśli mój mąż nie pobije każdego kto się zbliży do chłopców, ale najpierw umyj ręce a ja wrzucę ubranka do pralki i tak muszę wstawić pranie.
Conrado po chwili wrócił do salonu i ostrożnie zbliżył się do kołysek zerkając to do wnętrza jednej to do wnętrza drugiej. Chłopiec leżący w kołysce po prawej stronie wypluł smoka i otworzył oczka wiercąc się niespokojnie. Severin westchnął gdy poczuł wibracje telefonu. Zerknął na wyświetlacz i odebrał
— Stęskniłeś się już?
— Tak, słuchaj będziesz musiał pomóc Emily z karmieniem — zaczął Guerra. —To nic trudnego — zapewnił go. — Śpią dalej?
— Ten po prawej ma otwarte oczy.
— Ten po prawej to Tommy — wyjaśnił mu rozbawiony blondyn weź go na ręce.
— Twoja żona mnie zabije.
— Zabije cię jeśli Tommy obudzi brata — wyjaśnił. — To nic trudnego.
Może dla ciebie, pomyślał Severin spoglądając na synka przyjaciół. Conrado nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z noworodkami. Co prawda zapobiegawczo obejrzał kilka filmików instruktażowych i podnosił pluszową maskotkę, ale Tommy zdecydowanie nie był misiem tylko żywym maleńkim chłopczykiem którego buzię wykrzywił grymas,
— Damy sobie radę — zapewnił przyjaciela — ale muszę się rozłączyć.,
— Wiem, opiekuj się nimi — poprosił go Guerra.
— Zawsze — zapewnił go i rozłączył się odkładając telefon do kieszeni pochylił się nad kołyską i odkrywając malucha. Tommy był wielkości pluszowej pandy. Odtwarzając kroki z filmiku podniósł dziecko i ułożył w bezpiecznej łokciowej pozycji. Usiadł z im na kanapie uznając że tak będzie bezpiecznej.
— Właśnie sprawiłeś że przegrałam zakład.
— Zakład?
— Tak, założyłam się z mężem że odważysz się wziąć żadnego z nich na ręce.
— Fabricio powiedział że Tommy obudzi brata.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i usiadła obok niego zerkając na synka, który ziewnął szeroko mrużąc oczka. Gdy Conrado poruszył ramionami na boki chwyciła go za łokieć. Stanowczo chociaż delikatnie.
— Nie bujaj go — zaznaczyła — nie lubi tego — doprecyzowała. — Żaden z nich nie lubi bujania dlatego kołyski mają odpięte bieguny — wskazała na nogi kołysek i zerknęła na synka, który smacznie drzemał na rękach Conrado. — Nigdy nie miałeś okazji — powiedziała nagle. Gdy ich oczy się spotkały zmieszała się się — chodzi mi o Quena — wyjaśniła i wstała żeby spojrzeć na drugiego z chłopców. Charki8e przeciągał się w kołysce. — Przepraszam.
— Nie — wszedł jej w słowo — i masz rację. Nigdy nie trzymałem go na rękach gdy był taki malutki — urwał — nie wiem czy kiedykolwiek w swoim życiu na rękach tak małe dziecko.
— Jak go podniosłeś?
— Dzięki filmikom instruktażowym i pluszowej pandzie która jak sądzę należy do Aleca — popatrzyła na niego i parsknęła śmiechem. To było podobne do Conrado Severina. Być przygotowanym. — Mogłem pomyśleć że Fabricio będzie chciał mi — urwał — któregoś z nich wcisnąć na ręce. Wolałem być przygotowanym.
— Maniak kontroli — rzuciła jasnowłosa — jesteśmy do siebie zbyt podobni żebym mogła cię polubić — odpowiedziała na to bezwiednie się uśmiechając. Usiadła przy kołysce i wsunęła do środka dłoń, Małe paluszki zacisnęły się na jej małym palcu. — Sprawdziłam biologicznego ojca Alice — wyznała — Jest matematykiem w szkole podstawowej — wyznała gładząc maleńkie paluszki.
— Ulżyło ci?
— Nie wiesz nawet jak bardzo — odpowiedziała i zaśmiała się krótko. — Jest do bólu zwyczajny. Mieszka w Londynie, jeździ piętnastoletnim sedanem i ożenił się z sympatią z liceum. Mają dwójkę dzieci. Za pieniądze z banku opłacił czesne na studiach. Nudny i zwyczajny facet.
— Równowaga zachowana.
— Nie kpij — poprosiła go. — Alice wystarczą moje geny żebym wiedziała że za kilka lat nie będę spała po nocach bo ona będzie włóczyć się po mieście — odpowiedziała.
— Być może nie będzie aż tak źle.
Emily podniosła na niego wzrok.
— Adderall — powiedziała — Miałam siedem lat gdy przez kolejne trzy lata handlowałam lekami na receptę. Bardzo szybko przekonałam się że leki na ADHD wyglądają jak aspiryna ale pielęgniarka pracująca w szkole jako hasło do szafki z lekami ustawiła imię swojego kota. — Conrado uniósł brew. — Nie była zbyt bystra. Rozmawiałeś z Lidią?
— Tak, więcej tak nie postąpi — Emily z trudem powstrzymała uśmiech. — Jest rozsądna.
— Żadna nastolatka nie jest rozsądna jeśli chodzi o facetów. Pytam czy rozmawiałeś z nią o kwiatkach i pszczółkach.
— Lidia nie uprawia seksu
— Jeszcze — poprawiła go — Lidia jeszcze nie uprawia seksu. Powinna być przygotowana
— Mam jej kupić gumki?
— Nie — odpowiedziała — to może zrobić sama. Nie sprzedają ich na receptę. Powinna mieć realna oczekiwania i mieć świadomość że chłopcy są chłopcami — popatrzyła na Severina — Czy ty urodziłeś się już taki stary i opanowany? — zapytała go i westchnęła. — Nastoletni chłopcy na pewno są równie opanowani jak ty.
— Felix — zaczął — Felix to dobry chłopak — odparł na to — Po za tym rozmawiałem z nim.
— Posłałeś mu jedno z lodowatych spojrzeń i myślisz — popatrzyła na swojego śpiącego synka — Każdy nastolatek z dobrego domu może okazać się potworem z koszmarów. Miałam piętnaście lat gdy pierwszy raz zabiłam człowieka w obronie własnej — wyznała — Wbiłam mu kawałek szkła w tętnicę szyjną a auto które prowadził. Drugiemu roztrzaskałam głowę kawałkiem cegły — dorzuciła — A później biegłam przez pięć kilometrów nie czując bólu złamanej ręki. Kiedyś powiedzistwałabym ci wszystko że wiem wszystko o potworach kryjących się pod łóżkiem czy w szafach dziś wiem że nawet mnie ludzkie okrucieństwo zaskakuje. I tak wiem. Lidia dorastała w rodzinach zastępczych, domach dziecka i obozie cyganów. Widziała zło, doświadczyła zła ale ty jako ktoś kto swoimi traumami obdarowałby nie jednego bohatera literackiego powinieneś wiedzieć że to nie ci których uważamy za złych są najgorsi. Prawdziwe potwory — urwała —są tymi którym ufamy najbardziej.
— Kim on jest? — zapytał ją. Nie planował tego. Nie planował wdawać się z nią w dyskusje na temat dobra i zła. Natury ludzkiej. Sam wiedział po sobie że nawet ci dobrzy i kryształowi są zdolni do strasznych rzeczy.
— Kiedyś był moim najlepszym przyjacielem — wyznała — i wydawało mi się że już zawsze nim będzie , a później stał się pierwszym który pokazał mi że system nigdy nie będzie chronił kobiet i jeśli chcemy być bezpieczne musimy obronić się same — wstała — pójdę przynieść im butelki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:31:43 18-02-24    Temat postu:

cz2
***
„Czarny kot” pękał w szwach. Salvador stał za barem i był wdzięczny losowi, że od Eleny oddziela go kawałek drewna. Skupił się więc na wycieraniu i tak już idealnie czystego kufla. Elena popatrzyła na byłego kochanka i przysiadła na barowym stołku. On bezwiednie sięgnął po odpowiedni dzbanek i nalał do niego jasnego płynu stawiając wysoką szklankę obok jej dłoni. Popatrzyła na niego zaskoczona.
— Nadal lubisz mojito? — zapytał.
— Pamiętasz — wymamrotała kompletnie zaskoczona tym odkryciem.
— Pamiętam wiele rzeczy — mruknął Sanchez — pamiętam jak siadywaliśmy przy ognisku a ty śpiewałaś swoje wiersze do mojej muzyki.
— Żadnej nie nagrałeś — odpowiedziała na to.
— Co?
— Miałeś cały notes, lecz nigdy nie nagrałeś żadnej z tamtych piosenek.
— Miałem prawa autorskie tylko do muzyki nie do tekstów — odpowiedział. Wyjątek stanowił tylko jeden tekst, za który Elenie zapłacił krótko po wydaniu swojej pierwszej płyty. Spotkali się wtedy w restauracji w sąsiednim mieście, a ona po trzech latach poprosiła go o wykupienie praw autorskich do kilku piosenek. Zapłacił jej chociaż nigdy żadnej z nich nie nagrał. — Te pieniądze były dla Vedy — domyślił się.
—Zdiagnozowano u niej autyzm — wyjaśniła — Terapia behawioralna kosztowała fortunę. Byłeś jedyną osobą, którą znałam, która miała takie pieniądze. Gdy cię wtedy zobaczyłam u Valentina — urwała — powinnam była powiedzieć ci prawdę. Byłam
— Zdesperowana — i nieświadoma że moim rodzice płacą twojemu mężusiowi, dodał w myślał. To nie był dobry czas ani miejsce na takie rewelacje.— Zaśpiewaj ze mną.
— Co?
— Tak jak dawnej.
— Mamy rozpalić ognisko? — zapytała go spoglądając mu w oczy.
— Co? Oczywiście że nie. Rozpalanie ognisk w pomieszczeniu jest nie jest bezpieczne. — odpowiedział jej pytaniem na pytanie i domyślił się że Elena sobie z niego żartuje. Elena połknęła uśmiech chociaż zdradzały ją radosne ogniki w oczach. — Pamiętasz „ostatnią nadzieję?” — skinęła głową — zaczęlibyśmy od tego , a później popłynęli z prądem.
— Skąd będę wiedziała kiedy?
— Będziesz.

Jego palce bezwiednie zaczęły przesuwać się po strunach gitary. Chciałby zapomnieć, ale w chwilach największego twórczego kryzysu zawsze wracał do tej piosenki, do jej piosenek. Miał do nich prawa, mógł je nagrać, ale czuł że to nie na miejscu. Nie należały do niego i bez niej nie miały najmniejszego sensu. Ostatni raz grał je na jednym z ognisk wpatrując się jak ognień igra w jej włosach. Teraz odnalazł ją wzrokiem i po raz pierwszy zaczął śpiewać „Kołysankę dla nieznajomej” , którą napisał dla niej. W łóżku., trzymając ją w ramionach i jeśli dobrze policzył ich córka urodziła się tego samego roku, na początku listopada. To był jeden z tych utworów, który nagrał, lecz nigdy nie wypuścił. To był ich utwór. Popatrzył jej w oczy. Obejmowała ich córkę.
— To jego nowy numer?
— Stary — odpowiedziała Elena mimowolnie zerkając na koszulkę z ropuchą którą Veda nie miała pojęcia, że tego samego dnia gdy Elena zabrała Salowi tę koszulkę kochali się niecierpliwie poczęli ją. Salvador musiał myśleć o tym samym. — Nigdy jej nie nagrał.
— I dobrze :kocham cię jak zapalniczka płomień” brzmi strasznie tandetnie — stwierdziła. Elena popatrzyła na Salvadora który stroił gitarę i zapewne słyszał słowa bo popatrzył jej w oczy.
— Ma rację — szepnęła obserwując jak jego usta rozciągają się w uśmiechu. Podszedł do Jordana i wręczył mu mikrofon i wyszeptał mu coś do ucha. Sam wrócił do pianina i zaczął grać w nadziei, że Elena dotrzyma słowa i zaśpiewa z nim chociaż ten jeden raz.
— Miał pod nosem czarny wąs — usłyszał jej głos i uśmiechnął się. W jego życiu były takie piosenki, które potrafił zagrać z pamięci z całym bagażem wspomnień z tyłu głowy.

Veda zmarszczyła nosek zerkając to na mamę, która usiadła na ławeczce obok Salvadora śpiewając z nim piosenkę której nigdy w swoim życiu nie słyszała. Plecami oparła się o pierś Ivana, którego ręce ujęła tak aby mężczyzna objął ją w pasie. Było strasznie dużo ludzi i Veda potrzebowała jego silnych rąk. Utkwiła wzrok w mamie, która całą swoją uwagę skupiła na Salvadorze patrząc na niego jakiś tak inaczej. Przemknęło jej przez myśl, że na Jose nigdy nie patrzyła w ten sposób. Z tym błyskiem w oku. Z nim nigdy nie śpiewała piosenek o miłości.
Veda przypominała sobie, że Jose nie tolerował śpiewania w domu. Elena nie nuciła nawet przy gotowaniu, radio zawsze było wyłączone zaś w Stanach. Elena była inna. Wolna i teraz oparta o plecy Sala śpiewając razem z nim była po prostu szczęśliwa. Veda po raz pierwszy od śmierci brata zauważyła szczery uśmiech na jej twarzy, który był przeznaczony dla kogoś innego niż Veda.
Do lokalu wszedł wysoki ciemnowłosy mężczyzna, którego nikt nie zauważył. W pomieszczeniu panował tłok i ludzie byli zbyt zajęciu słuchaniem Eleny i wymianą komentarzy żeby zwrócić na niego uwag. On zaś utkwił spojrzenie w swojego nadal małżonce i zmarszczył brwi. Sądził, że Elena wybiła sobie z głowy te wszystkie muzyczne fanaberie. Pokręcił w rozbawieniu głową i odnalazł Ivana Molinę, lecz to Veda zauważyła go jako pierwsza. On zaś popatrzył na scenę to na Sancheza i zmarszczył brwi. Niemożliwe, żeby aż tak się pomylił.
Siedemnaście lat temu bracie byli do siebie podobni. Ciemnowłosi, ciemnoocy, lecz tylko jeden doprowadzał go do szału rzępoląc na tej swojej wiolonczeli. Gdy zauważył go Molina Vedę odsunął od siebie zostawiając ją pod opieką Jordana i Anity. Sam zaś podszedł do Jose.
— To impreza zamknięta — syknął.
— Spokojnie szeryfie nie mam zamiaru robić scen — zapewnił unosząc do góry dłonie — chcę tylko pogadać z Eleną.
— Ona nie chcę rozmawiać z tobą. — chwycił go za łokieć i wyprowadził go z budynku.
— To widzę — odparł — Zawsze myślałem że to German ją posuwał — zaczął gdy znaleźli się na zewnątrz zaskakując tym wyznaniem szeryfa. — Gdy wziąłeś je pod swoje skrzydła, że Veda to twój bękart. W tamtych latach pieprzyłeś wszystko co się rusza — odsunął się od niego — ale że poleciała na Okularnika? Upadła dość nisko.
Ivan popatrzył na niego z pogardą Świerzbiły go pięści więc schował je do kieszeni kurtki. Balmaceda zaś wyciągnął w jego stronę kopertę.
— Przekaż to mojej żonce — poprosił uśmiechając się kącikiem ust. — Ta szopka niedługo się skończy i zobaczymy jak ten mały bachor zareaguje na kłamstwa swojej mamusi. — odszedł pogwizdując pod nosem z zadowoleniem.

***

Salvador Sanchez obronił dyplom siedemnaście lat temu i od tamtego pamiętnego czerwcowego popołudnia nie grał na wiolonczeli. Trzymał się od niej z daleka. Od grania na niej czy od słuchania. Wszystko przypominało jej dawno utraconą ukochaną. Odkąd jednak wrócił do miasta jakaś niewidzialna siła przyciągała go do instrumentu. Po rozmowie z ojcem mimo ulewnego deszczu poszedł wprost przed siebie , a nogi poniosły go do garażu Guzmanów. Wślizgnął się do środka zerkając na instrument oparty na nóżce. Nie zapalił światła, lecz kilka znajdujących się w środku świec. Przysiadł na stołu i zaczął grać.
Pierwsze dźwięki były fałszywe sprawiając, że artysta skrzywił się mimowolnie. Jego palce odzwyczaiły się od instrumentu, ale pamiętały kilka podstawowych dźwięków. Powieki Salvadora opadły, gdy dźwięki zaczęły układać się w zadowalającą go melodię. Pozwolił, żeby poprowadziła go muzyka. To rozmowa z ojcem wyprowadziła go z równowagi. Dorzuciła cegiełkę do i tak mocno zachwianego stanu emocjonalnego, który jeszcze na początku grudnia nie zdawał sobie sprawy, że ma dziecko. Piękne, mądre utalentowane dziecko. Jego dziecko.
Im więcej czasu spędzał w jej towarzystwie, im więcej nuty widział zapisanych jej dłonią tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że spłodził córkę która była stworzona do rzeczy wielkich i pięknych. Urodziny Valentina jedynie utwierdziły go w przekonaniu, że gdy jej imienniczka spotka ją w Juliard będzie nią zachwycona. I da jej wycisk.
Veda Abudabi dobiegła siedemdziesiątki i nadal trzymała się dumnie i prosto mimo blizn zdobiących jej twarz. Nosiła je z dumą niczym zbroję. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Profesor Abudabi była dla wielu młodych wiolonczelistek ikoną. Stała się gwiazdą muzyki klasycznej mimo wszystko. Gdy zaczął grać „Mario czy ty wiesz?” po raz kolejny pomyślał o ojcu i poczuł jak żółć napływa mu do ust.
„Chcieliśmy, żebyś ruszył dalej. Nie mogłeś żyć przeszłością, musiałeś się stąd wyrwać. German by tego chciał. Nie chciałby, żebyś utknął w tym mieście obserwując jak jego dziecko dorasta” Salvador w pierwszej chwili naprawdę nie zrozumiał o czym mówi jego ojciec. Potrzebował kilku sekund aby sens słów Bolivara dotarł do jego szarych komórek. Salvador nie dowierzał własnym uszom. Bolivar Sanchez nie tylko wiedział, że w żyłach Vedy płynie jego krew. Pomylił się jedynie co do syna.
Bolivar Sanchez i jego żona zdawali sobie sprawę że ich wnuczka mieszka za płotem, lecz sądzili, że ojcem dziecka jest ich zmarły syn German. Nie żyjący mieszkający w Nowym Jorku Salvador! Sanchez w pierwszej chwili roześmiał się. Był to gorzki śmiech. Od śmierci Germana minęło siedemnaście lat a oni nadal żyli w zaprzeczeniu. Pierwszym była orientacja ich syna, drugim myśl, że Salvador mógłby mieć romans z zamężna sąsiadką albo jakąkolwiek inną kobietą. Świadomość, że jego rodzice nie wierzą w jego męskość była upokarzająca.
Ich romans zaczął się na krótko przed śmiercią Germana. To brat pożyczał mu samochód na schadzki z kobietą. Czarnego dwudrzwiowego mustanga, który po wyjeździe mężczyzny na studia kurzył się w garażu. Salvador do pewnego stopnia rozumiał pomyłkę rodziców.
German był rówieśnikiem Eleny. Był przystojnym i przebojowym mężczyzną studiującym medycynę, który przyciągał kobiece spojrzenia. Wysoki mówiący pełnymi zdaniami był wszystkim czym chudy patykowaty brat chciał być. Chciał być jak German. Chciał przestać się jąkać na widok ładnej dziewczyny, chciał przestać piszczeć na widok pająków. Chciał być Germanem Sanchezem a był jego cieniem. Młodszym upierdliwym bratem, któremu obiecał, że wróci do domu . Obiecał i uśmiechnął się.
Salvador był jednym z nielicznych którzy wiedzieli o jego związku z o ironio żonatym partnerem. W dniu śmieci German Sanchez dał mu na zawsze kluczyki od swojego mustanga i zamknął go w mocnym żelaznym uścisku szastając „Kocham cię nicponiu” Gdyby wtedy wiedział, że wręczenie prezentu (który bardzo chciał), i spontaniczne wyznanie miłości to czerwone flagi być może udałby mu się przekonać go do zmiany zadania. Tak nie mogli być razem w Pueblo de Luz, ale świat jest wielki mogli być razem gdziekolwiek indziej. Wybrali jednak śmierć. Salvador Sanchez pociągnął nosem koszmarnie fałszując ostatnie dźwięki Alleluja..
— Sal ty mięczaku — wymamrotał sam do siebie artysta wycierając mokre policzki wierzchem dłoni.
— Nie da się ukryć — rzucił Guzman sprawiając, że brunet podskoczył spoglądając na syna Fabiana i Sylvii.
— Co ty tu robisz?
— Mógłbym raczej o to spytać ciebie, Veda ci powiedziała gdzie trzymamy klucz? — bezwiednie skinął głową. Jordan westchnął spoglądając na niego znad trzymanych w dłoniach kartek, — Wiesz, że to nie ma najmniejszego sensu? — pomachał przed nim trzymanymi papierami — Przygody na jedną noc nie są dla mnie, — przeczytał Jordan z — Chciałbym, żebyś mi powiedział, jak się czułeś tamtej nocy — urwał — z Pomocy, nadal jestem w tej restauracji. Z tego jest nie jedna a trzy piosenki.
— Po pierwsze nie ładnie tak grzebać komuś w rzeczach — zauważył Sal
— Nie trzeba było zostawiać tego na podłodze — odgryzł się nastolatek.
— Po drugie to luźne myśli które zapisałem w areszcie — wyjaśnił — Słowa czasem do mnie przychodzą — dodał. — i nie musisz tłumaczyć ich na hiszpański.
— Nie tłumaczę, napisałeś je po hiszpańsku — rzucił Guzman.
— Niemożliwe — Sal wyrwał mu kartki z rąk — Nie pisałem po hiszpańsku od lat
— Widać ktoś wraca do korzeni — rzucił Guzman napotykając spojrzenie mężczyzny. — Grasz na wiolonczeli na której nie grałeś od lat bo ci się znudziła — ostatnie słowo wyraźnie z satysfakcją podkreślił, piszesz po hiszpańsku romantyczne kawałki. Veda ma na ciebie dobry wpływ.
— A co z tym wszystkim ma wspólnego Veda? — zapytał go bezwiednie sięgając po długopis i zaczął oznaczać wersy. Jordan przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem.
— Zawsze tak pracujesz?
— Tak czyli jak?
— Chaotycznie — doprecyzował. — Każdy wers to inny tekst, każda nuta należy do innej piosenki?
— Tak a co?
— Nic, widziałeś nuty Vedy?
— No, jest świetna jej „Sonata dla nieobecnych” jest naprawdę świetna i kawałek na którym pracujecie też — Jordan skrzywił się i mimowolnie rozejrzał jakby oczekiwał że Sylvia czy Fabina wyłonią się z cienia. — Dlaczego pytasz?
— Nie zauważyłeś, że jej nuty to jeden wielki chaos? Każdy wers to inna melodia. Żeby je zagrać musiałem je przepisać na czysto w dodatku zielonym długopisem.
— Zielony oznacza że tekst jest ukończony — mruknął Sanchez. — Czerwony nie mam pojęcia a żółty pracuje nad tym co w tym trudnego do zrozumienia?
— Boże ty i Veda jesteście ulepieni z tej samej gliny — rzucił Sanchez popatrzył na niego. — I jeszcze to imię
— Veda ma imię po Vedzie Abudabi wiolonczelistce z Afganistanu która mimo przeciwności losu została pierwszą afganką w nowojorskiej orkiestrze symfonicznej.
— Ta jej ojciec ją zabił?
— Jej ojciec chciał ją zabić przez spalenie — poprawił go Salvador — Miała poparzone czterdzieści procent ciała — wyjaśnił. — Po roku wróciła z sonatą „Ocalić od śmierci” Piękny utwór. Słyszałeś go może?
— Nie, ale jestem pewien że Veda potrafi go zagrać w nocy o północy. To dziwne.
— Niby co jest dziwne?
— że Elena Balmaceda wybrała jej imię po afgańskiej wiolonczelistce.
— Imię wybrałem je na Elena — wyznał bezwiednie tak pogrążony w poprawieniu tekstu że nie zdawał sobie sprawy z wagi własnych słów. — Miałem przeczucie że to będzie dziewczynka. — Jordan otworzył usta i zaraz je zamknął trochę mając nadzieję, że się przesłyszał i wszystkie puzzle zaczęły wskakiwać na swoje miejsce. Sal był sąsiadem Eleny, Sal w młodości jeździł mustangiem., był pewien że Sal miał tatuaż chociaż rzadko pokazywał się bez koszulki, Sal grał na wiolonczeli, sal pisał teksty trzema różnymi długopisami, Sal w chaosie odnajdywał słowa i muzykę
— Masz przejebane — stwierdził nastolatek i dopiero teraz zwracając uwagę mężczyzny. — Veda jest twoją córką. Jak mogłeś więc
— Nie wiedziałem — wypalił — nie miałem pojęcia Elena — przesunął otwartą dłonią po twarzy — powiedziała mi — urwał — nieważne co mi powiedziała ale nie wiedziałem. Mam dziecko od siedemnastu lat i nie wiedziałem że je mam więc chociaz ty ze mnie zejdź
— Ivan nie daje ci żyć?
— Ivan — prychnął pod nosem — doprowadza mnie do szału. Zachowuje się jak ojciec Vedy, smali cholewki do Eleny — palce zacisnęły się mimowolnie na długopisie — co ona w nim widzi?
— Przyjaciela
— Co?
— P-r-z-y-j-a-c-i-e-l-a — przeliterował syn Fabiana — mieszkają razem.
— I sypiają
— Tylko w głowie Vedy — odpowiedział. Patrzenie jak tych dwoje zabija się wzrokiem było zabawne ale ktoś musiał uświadomić Sala w pewnych kwestiach. — Poza tym po twoim popisie jestem pewien że jeśli chodzi o Elenę to beznadziejny z ciebie aktor
— O co ci chodzi?
— O co mi — urwał i parsknął śmiechem. — ty tak serio? Oglądałeś Epokę lodowcową?
— Co?
— Taka bajka dla dzieci — Sak wywrócił oczami w odpowiedzi — no to ty jesteś wiewiórką, ona twoim orzeszkiem, tylko Ivan uważa że bujasz się w Anicie.
— Co? Ja i Anita? Skrzywił się — ona jest dla mnie jak siostra i dlaczego Ivana obchodzi to w kim się bujam?
— Bo Ivan widzi to co chcę zobaczyć. Nieważne — Jordan machnął ręką. — Kiedy powiesz Vedzie prawdę?
— Nie wiem — odpowiedział na to Sanchez. — Elena nie chcę zrzucać na nią zbyt wiele — wyjaśnił. — Veda nie lubi niespodzianek. — Jordan na końcu języka miał informacje że Veda już szuka faceta , który wymknął się jej matce. Uznał jednak że zrzucanie na Sala zbyt dużej liczby informacji naraz może rozsadzić jego szare komórki więc stosownie do sytuacji milczał. — Veda ci coś mówiła?
— Tylko wyrazy miłości i uwielbienia — odpowiedział na to — to jest dobre — wskazał na trzymane w rękach nuty — cholernie depresyjne i smutne ale dobre.
— Dzięki, twoje teksty też są dobre — Jordan prychnął w odpowiedzi. — Będziesz kimś wielkim tylko musisz pozwolić aby i reszta świata się o tym dowiedziała.

***
Wybrała butelkową zieleń. Zieleń znajdowała się w herbie rodowym jej matki. Diazowie byli jedną z najstarszych rodzin w mieście, ale nie byli arystokracją. Dorobili się swojego majątku w mało elegancki i legalny sposób. Jej pradziadek Horacio Diaz, który zmarł na długo za nim Victoria i jej brat przyszli na świat słyną z wielkiego ego i chuci. Jeśli wierzyć opowieściom jego córki. Nie przepuścił żadnej. Prababka miała za zadanie – urodzić mu syna, wychowywać jego dzieci i odwracać wzrok gdy ten sprowadza sobie do domu kochanki. Pradziadek uznał, że jego rodzina jest na tyle znakomita, że zażyczył sobie zaprojektowanie herbu rodowego, który wybito na pierścieniach. Sygnety mogli nosić tylko i wyłącznie mężczyźni. Horacio wybrał nie tylko kolor, nie tylko rodzinne motto ale także zwierzęcego patrona.
Wilk. Symbol stada, symbol rodziny, którą Horacio lubił się chwalić. Miał liczną gromadkę dzieci, bękartów z różnymi kochankami więc Victoria zakładająca kolczyki pomyślała że miał w nosie wszystkie składane jego babce przysięgi. Ludzie którzy zdradzają, mordują i budują rodzinną potęgę na krzywdzie innych nie wiedzą co to rodzina, szacunek czy miłość. Dzisiejszy wieczór miał być triumfem miłości. O ile ślub ojca był dla publiki to syna był z miłości. Nicholas i Alba byli szczęśliwi. Jej starszy brat znalazł kobietę, która go kochała, która wzięła go pod pantofel, lecz panu młodemu nie przeszkadzało to ani trochę.
Gdy państwo Reverte w towarzystwie synka pojawili się w ogrodzie jasne oczy Alexandra natychmiast odnalazły czekoladową fontannę, która zapewne była fanaberią ojca pana młodego niż Nico. Ten drugi nie przepadał nawet za słodyczami. Victoria nie miała pojęcie dlaczego w ogrodzie znajdowały się niektóre osoby, lecz Fernando zaprosił ich zapewne dla poklasku niż innych pobudek. Javier uśmiechnął się lekko na widok Aleca w towarzystwie córek doktora Fernandeza.
— Widzę, że nie tylko mój syn jest łasuchem — zauważył gdy gdy doktor Fernandez wrzucił do ust piankę z czekoladą.
— A kto nie lubi słodyczy? — zapytał z czułością spoglądając na dwie córeczki, które uznały, że najlepszą zabawą jest gonitwa po ogrodzie w towarzystwie nowego znajomego. — Nie częstuje się pan? — zapytał Javiera.
— Nie — odpowiedział Magik. Fernando raczej nie zatrułby fontanny dla dzieci, ale kto go tam wie? — Alec nakarmił mnie słodyczami gdy wylądowałem na chorobowym — wyjaśnił zaś Aldo pokiwał ze zrozumieniem głową zerkając na starszego syna stojącego przy barze. — I żaden ze mnie pan proszę przejdźmy na ty skoro widziałeś już moje żyły — zaproponował mąż Victorii
— Z miłą chęcią Javierze, jak ręka?
— Goi się — odpowiedział na to mężczyzna odnajdując wzrokiem małżonkę, która beztrosko gawędziła z Albą Flores de Barosso. — Dziękuje.
— Nie ma za co
— Nie tylko, że mam rozpuszczalne szwy ale — urwał — byłeś w zespole który uratował jej życie — wyjaśnił. — Dziękuje — Aldo skinął głową odnajdując wzrokiem syna do którego podszedł Remmy Torres. Nastolatek oparł się łokciem o bar przypatrując się synowi lekarza.
— Mam coś na twarzy? — zapytał go opryskliwie Nacho.
— Nie — odparł na to syn Cerano wyciągając z rąk chłopaka szklaneczkę z alkoholem i kładąc go poza zasięgiem jego rąk. Ignacio posłał mu rozdrażnione spojrzenie.
— Jestem pełnoletni.
— Wiem — odpowiedział na to nastolatek. — To jednak nie oznacza, że masz się upić jak wieprz.
— Co cię to obchodzi? — zapytał go nie patrząc na Torresa tylko przed siebie.
— Twoja wątroba mnie nie obchodzi — mruknął — ale jutro mamy z samego rana trening i wolałbym, żebyś nie miał w krwi procentów.
— Jutro jest niedziele — przypominał mu. — Żadnych treningów.
— Poprawię się — odchrząknął i popatrzył na profil Nacho. Zirytowany brunet popatrzył na syna dyrektora i przełknął ślinę. — Ty i ja mamy trening. Razem.
— Nie zamierzam z tobą trenować.
— Zamierzasz jeśli chcesz obronić chociaż jednego karnego w tym sezonie. Musisz się nauczyć czytać grę zawodników. Pokopiemy trochę w piłkę i porozmawiamy o chłopakach.
— Nie zamierzam z tobą dyskutować o chłopakach!
— Z drużyny — doprecyzował rozbawiony — a ty myślałeś jakich mam na myśli?
Ignacio poczuł jak robi musi gorąco. Torres był zdecydowanie zbyt blisko. Torres zbyt mocno działał mu na nerwy. Szarpnął węzeł krawata który ani drgnął, że też posłuchał ojca i pozwolił zawiązać sobie to cholerstwo!
— Daj — łagodny głos Torresa lekki niczym piórko dotyk jego palców sprawiły że podskoczył. Remmy albo tego nie zauważył albo to zignorował i sprawnie rozwiązał węzeł.
— Nie dotykaj mnie — w jego głosie było słychać zarówno desperację jak i błaganie. Gdy Remmy był blisko nie kontrolował siebie i swoich uczuć. Remmy zabrał ręce , a on odsunął się na bezpieczną odległość za nim i odwrócił się na pięcie i nie odszedł wchodząc do domu. Szatyn dał mu chwilę za nim ruszył za nim.

***
Conrado Severin nie rozumiał dlaczego Fernando zaprosił go do swojego domu? Zastępca Jimeny domyślał się że mężczyzna robi to dla zachowania pozorów jak i był to pomysł Victorii. Jasnowłosa siedziała przy jednym z okrągłych stolików z synkiem na kolanach, który pierwszy go zauważył i zeskoczył z kolan mamy biegnąc w jego kierunku. Był zaczerwieniony i zgrzany, lecz to nie przeszkodziło mu ani przez chwilę aby nie wymusić na Conrado wzięcie go na ręce.
— Nie odwiedzasz nas — powiedział z wyrzutem maluch obejmując go mocno za szyję.
— Mam dużo pracy — odpowiedział na to Severin. Alec nie był jednak zadowolony z odpowiedzi bo wygiął usteczka w podkówkę.
— Musisz do nas przychodzić — oznajmił — Tatuś jest szczęśliwy gdy przychodzisz — oznajmił a kilka stojących najbliżej osób przysłuchiwało się paplaninie chłopczyka.
— Przyjdę.
— Jutro na kolację — odpowiedział i zeskoczył z rąk biegiem udając się do mamy aby oznajmić jej o gościu na kolacji. Victoria podała mu szklankę z sokiem. — Wujku! — krzyknął — chodź do nas! — pomachał do niego radośnie. Conrado mógł nie być w najlepszych relacjach z jego mamą, ale chłopcu odmówić nie potrafił. Zbliżył się do żony Magika i usiadł na wolnym krześle. — Mama upiecze kurczaka, bo tatuś ma chorą rękę.
— Chorą rękę? — popatrzył na bandaż na dłoni Magika.
— To nic takiego.
— Wymaga dużej ilości tabletek — odpowiedział chłopiec i zsunął się z kolan mamy — przyniosę mu je.
— Tabletek?
— Ciastek — doprecyzowała Victoria przyglądając się czterolatkowi z rozbawioną miną. Javier skrzywił się bezwiednie i sięgnął po dzbanek z wodą. Upił łyk. —Nie wiesz że słodycze to lek na całe zło? — zapytała Severina odnajdując wzrokiem nowo przybyłego gościa. Manuel Dominguez krążył po ogrodzie, lecz jego spojrzenie ciągle wędrowało do pani Barosso. Gdy popatrzył na Victorię ta jedynie uśmiechnęła się półgębkiem obserwując ten przedziwny taniec. Conrado miał wrażenie, że Cornelia robi wszystko aby aby Manuel się do niej nie zbliżył.
— Ja nakarmię tatusia— zaczął Alec przywołując go do rzeczywiści — a ty zatańcz z mamusią — wskazał na parkiet i podał Javierowi cały talerz ciastek. Chwycił rękę Conrado i Victorii łącząc je ze sobą.
— Alec, tata nie zje kolacji — powiedziała żona Magika — najpierw nakarm go kurczakiem — wskazała na półmisek — leków nie przyjmuje się z pustym brzuszkiem.
— W punkt mamusiu — oznajmił Alec z uśmiechem zaś Victoria udała się z Conrado na parkiet.
Conrado Severin był inteligentnym facetem i świetnym obserwatorem i nawet on zauważył, że Victoria czujnie obserwuje Cornelię i Manuela niczym jastrząb. Burmistrz Dominguez opuścił namiot kilka chwil po tym jak wyszła z niego pani Barosso.
— Co ty knujesz? — zapytał ją Severin.
— Nie wiem o czym mówisz — odpowiedziała na to Blondynka mocnej ściskając go za przedramię gdy się zachwiała. Nadal miała problem z koordynacją ruchową. Severin mocnej ją przytrzymał. — Weź sobie trochę popcornu ze stołu dla dzieci i obserwuj z pierwszego rzędu — rzuciła krzywiąc się z bólu gdy zbyt gwałtownie obróciła biodrem. Cały ciężar ciała oparła na brunecie ze świstem wypuszczając powietrze z płuc.
— Vicctorio — jego głos złagodniał.
— Pomożesz mi wyjść? — zapytała. On obrócił się tak by mogła chwycić go za przedramię i wyprowadził ją poza obręb namiotu do kuchni. Blondynka usiadła na jednym z krzeseł. W pomieszczeniu kręcili się ludzie od cateringu.
— Lepiej?
— Tak, cholerne biodro ciągle daje o sobie znać — odpowiedziała sięgając do kieszeni marynarki i wyciągnęła ze środka telefon. Conrado zmarszczył brwi.
— Z twoim biodrem wszystko w porządku?
— Nadal boli — odpowiedziała — i usiądź — poprosiła go — możemy mnie teraz nienawidzić.
— Nie nienawidzę cię Victorio jestem jedynie
— Rozczarowany — dokończyła za niego jednocześnie przesuwając palcami po ekranie komórki. W końcu udało się zrobić dokładnie to co zamierzała i dopiero wtedy popatrzyła na Severina. — Kiedyś zrozumiesz.
— Co? Współpracujesz z nim, chronisz go.
— Pracuje dla miasta i chronię miasto. Czy ty nie rozumiesz, że jeśli miasto zostałaby uznane za winnego to by zmusiło nas o wypłacenie rodzinom odszkodowań.
— Chodzi więc o pieniądze — prychnął Conrado.
— Chodzi o to że jeśli miasto zostanie pozwane w pozwie cywilnym i sąd zasądzi odszkodowania dla poszkodowanych to Valle de Sombras nie utrzyma się na powierzchni i zbankrutuje i według prawa zostanie wchłonięte w granice administracyjne innego miasta.
— Co?
— Nie znasz prawa stanu Nuevo Leon? — zapytała wkładając w swój głos tyle zdumienia na ile było ją stać. — W ciągu ostatnich dziesięciu lat — zaczęła w stanie upadło wiele małych miast i miasteczek i aby uniknąć katastrofalnych skutków dla mieszkających na jego terenie ludności stworzono prawo które mówi że w przypadku ogłoszenia upadłości miasto zostaje wciągnięte przez inne znajdujące się najbliżej jego granic administracyjnych. — wyjaśniła jak dziecku i wstała i podeszła do kuchennych drzwi upewniając się że są otwarte. Ujęła Conrado za łokieć i wrócili do sali. Nikt nie zauważył mężczyzny wślizgującego się do środka i kierującego się do piwnicy.

Cornelia wślizgnęła się do biblioteki oddychając coraz szybciej i szybciej. Bezwiednie przyłożyła dłoń do brzucha gdzie dzieci uporczywie wciskały jej kończyny tu i tam. Pogładziła się po brzuchu w nadziei, że to uspokoi maluchy, lecz efekt był odwrotny od zamierzonego bo zachęciło ich to do większych harców. Usiadła w fotelu. Dźwięk otwieranych drzwi i widok burmistrza Monterrey jej nie zaskoczył. Manuel zatrzymał się na kilka krótkich sekund za nim do niej nie podszedł.
— Co ty wyprawiasz Cornie? — zapytał ją. — ślub z Barosso i udawanie ciąży?
— Udawanie? — zapytała go z niedowierzaniem. — Ja jestem w ciąży — wstała i chwyciła go za rękę przykładając do swojego wydatnego brzucha. Dominguez poczuł ruch. Szybki i pewny i nie do pomylenia z niczym innym. Cornelia spojrzała mu w oczy.
— Zaraz — wymamrotał — który to miesiąc? — zapytał ją gdy umysł pracował na najwyższych obrotach — chwileczkę chcesz powiedzieć — wyjąkał — że jest moje? Norwegia — wypuścił ze świstem powietrze. — Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Dlaczego? A co ci miałam powiedzieć? — zapytała go — chcesz się pobawić ze mną w rodzinę? Manny miałeś swoje problemy. Choroba Sol, jej przeszczep nie mogłam — urwała — poza tym jasno dałeś mi do zrozumienia że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, że to co się stało w Oslo cóż zostaje w Oslo.
— I właśnie dlatego postanowiłaś poślubić Barosso? Ty i on?
— Och proszę cię — warknęła odsuwając się od niego — nie obrażaj mnie. Nigdy nie pozwolę się temu bydlakowi dotknąć.
— To po co ten cyrk ze ślubem?
— Dla Inez — odpowiedział. Manuel westchnął. — Ten bydlak zasłużył sobie nie cierpienie za to co zrobił Inez i jej dzieciom. Wiesz o tym tak dobrze jak ja — syknęła — On ją skrzywdził.
— Inez nie była święta — przypominał jej.
— Tak, ale gdy zaczęła z nim sypiać sama była jeszcze dzieckiem i za nim zdążyła się zorientować była w ciąży. Miała swoje problemy, ale nie zasłużyła na to co później ją spotkało.
— A Victoria?
— Victoria nie ma z tym nic wspólnego — odpowiedziała — to był mój pomysł — zapewniła go. — I nic mi nie jest — dodała — Dba o mnie. Traktuje jak więźnia, ale o mnie dba.
— Nie zostaniesz tu ani chwili dłużej — odpowiedział na to — i nie obchodzi mnie czy traktuje się jak księżniczkę czy nie — syknął i popatrzył na jej okrągły brzuch. — Zabieram cię stąd. Chryste to moje dziecko.
— Dzieci — poprawiła go a on otworzył szeroko oczy. — To bliźniaki. Chłopczyk i dziewczynka — uśmiechnęła się mimowolnie na widok jego miny i skrzywiła po chwili wypuszczając ze świstem powietrze. Manny bezwiednie chwycił ją za łokieć czując jak wbija mu paznokcie w rękę.
— Skurcz — domyślił się , a ona pokiwała go głową. — Kochanie to jest dom w którym chciałabyś wychować dzieci. Spójrz jak to wszystko się skończyło. Dimitrio udawał martwego, Nicholas uzależnił się od narkotyków i próbował zabić żonę swojego brata, z którą podobno chciał się żenić uśmiechnął się kącikiem ust — Victor skończył zabity przez swoją matkę, a Victoria.
— Victoria przeżyje nas wszystkich — stwierdziła rudowłosa opierając głowę na piersi mężczyzny.
— Nie zostaniecie tutaj — stwierdził.
— Jak ty sobie to wyobrażasz? — zapytała go podnosząc na niego wzrok. — Mówiłeś że nie chcesz więcej dzieci, że pieluchy to nie dla ciebie i chyba wspomniałeś że jesteś za stary — uśmiechnęła się lekko.
— Coś wymyślimy, jakoś to poukładamy, ale ty wy — poprawił się — musicie być bezpieczni — bezwiednie pogładził ją po policzku. — Każe podstawić auto — powiedział wyciągając telefon z kieszeni marynarki.

Dwadzieścia minut później Victoria usiadła obok Sylvii podając jej szklaneczkę ze złotym płynem. Uśmiechnęła się lekko stukając się z nią swoją szklanką. Barosso rozmawiał z kimś odwrócony do niej plecami.
— Dajmy im jeszcze kilka minut za nim nagranie trafi na twoją stronę — powiedziała pociągając łyk soku. — Nie chcę żeby Alec tutaj był — wyjaśniła zerkając na synka, który już przysypiał na rękach u taty.
— Mam pozbyć się ostatniego fragmentu? — zapytała ją dzienikarka. ‘
Victoria popatrzyła na nią to na Barosso.
— Jeśli możesz mi oddać te przysługę to będę wdzięczna.
— Wdzięczna tak bardzo że gdy to się skończy udzielisz mi wywiadu na wyłączność? — Victoria uśmiechnęła się kącikiem ust.
— Tak — odpowiedziała na to blondynka. — Fernando Barosso został porzucony przez swoją żonę, która wybrała ojca swojego dziecka — wyjaśniła — Tylko tyle mają zapamiętać goście z tego przyjęcia.
— Twój brat będzie rozczarowany — zauważyła odnajdując panna młodego tańczącego z żoną.
— Mój brat wiedział doskonale na co się pisze — mruknęła wstając. Sylvia również wstała i obie ruszyły do rozmawiających ze sobą mężów.
— To prawda?— zapytała ją. — Twój brat nie żyje przez niego? — Victoria skinęła głową. — Zasłużył więc na wszystko co dla niego zaplanowałaś. — Sylvia nie otrzymałaby tytułu „Matki roku” ale brzydziła się przemocą. Zwłaszcza wśród tych najmłodszych. Gdy kobiety Victoria podeszła do męża obejmując go w pasie. Alec odkleił główkę od ramienia ojca.
— Spać— pożalił się.
— Zbierajmy się do domu — oznajmiła Victoria — powiem Dante żeby podstawił auto, tylko skorzystam z toalety — Victoria ruszyła do wnętrza domu wchodząc do toalety gdzie zamknęła za sobą drzwi. Przekręciła klucz w zamku i od razu podeszła do wanny. Przyklęknęła odsuwając jedną z obluzowanych płytek. Ze środka wyciągnęła kartę pamięci i doczepioną do niej karteczkę z prostą notatką „Mam nadzieję, że to się na coś przyda. Ps. Wisisz mi wielką przysługę” — Jeśli tylko to się na coś przyda. — wymamrotała do siebie chowając kartę pamięci do biustonosza. Umyła ręce wychodząc na zewnątrz. Przy barze zastała Conrado. — Osiemnasta pasuje tobie i Lidii?
— Słucham?
— Na kolację — doprecyzowała — nie chcesz chyba rozczarować czterolatka, który chcę jedynie pomalować ci kilka paznokci.I zostań jeszcze kilka minut gwarantuje że nie pożałujesz.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:50:17 03-03-24    Temat postu:

Temporada III C 171

JAVIER/ALEC/VICTORIA/EMMA/ADORA/SOL/ROSIE/RUBY/REMMY/CERANO/KIRAZ/SALVADOR/ELENA/VEDA /VENETIA /MICHAEL
cz1
Joaquin zacisnął usta w wąską kreskę spoglądając na Emmę leżącą na plecach w basenie. Brunet uniósł wysoko brew, a ona zaś uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Gdy wymusiła na nim ich zaległą randkę spodziewał się że zabierze go na kolacje. Zjedzą w publicznym miejscu, on będzie słuchał o jej dzieciach. Nuda standardowa kolacja, ale nie przewidział, że każe mu wyczyścić cały grafik i zabierze go na basen. Stojąc przed nią w kąpielówkach czuł się jak idiota więc wszedł do wody czując pod stopami dno zbiornika. Emma wyprostowała się i wyszczerzyła w uśmiechu.
— Będzie fajnie — zapewniła on gdy ten popatrzył na nią z politowaniem.
— Fajnie jak na kombajnie — mruknął.
— Co? Czy ty właśnie powiedziałeś suchar? — parsknęła śmiechem , a na basenie pojawił się Sergio popatrzył to na niego to na Emmę.
— Nie zrobiłaś tego — wysyczał a ona uśmiechnęła się niewinnie. Gdyby stał przed nim ktokolwiek inny Joaquin by go utopił.
— Zrobiłam — odpowiedziała mu. — Potrzebujesz rehabilitacji.
— Nonsens, potrzebuje świętego spokoju
— Tego będziesz miał aż nadto po w trumnie — machnęła ręką rozchlapując na boki wodę. — Wszystko będzie dobrze — zapewniła go. — Wyluzuj — podpłynęła do niego bliżej — dym wychodzi ci uszami — szepnęła mu do ucha. Zamroził ją wzrokiem. Emma McCord była niczym natrętna mucha. Zamknął jej drzwi przed nosem a i tak wleciała oknem. — Jesteś mi to dłużny.
— Nie jestem ci nic dłużny — syknął.
— Zabiłeś na moich oczach człowieka — przypominała mu obejmując go za szyję. Pchnęła go lekko w stronę krawędzi basenu. — a ja siedzę cicho jak myszka więc jesteś mi to dłużny.
Emma McCord sprawiała, że Joaquin miał ochotę ją udusić. Po raz pierwszy odkąd ją poznał miał ochotę ja utopić albo zafundować jej paskudna śmieć za każdym razem gdy czuł na sobie dotyk jej rąk zmuszający jego ciało do ćwiczeń. Nie odzywał się ani słowem ni nie zapytał skąd wie co robić? Oddychał, starał się skupić na tym a nie na fakcie że jego ciało w jej ramionach jest bezwolne. Całkowicie poddawał się temu co Emma chciała. Syknął gdy objęła go w pasie kładąc rękę na jego brzuchu. Broda Emmy wylądowała na jego ramieniu. Odwrócił do tyłu głowę spojrzał w jej oczy.
Były zielone. Nie jak drogocenne kamienie. Przywodziły mu na myśl oczy kota. Wielkiego przebiegłego kocura chociaż Emma swoim zachowaniem i sylwetką przywodziła raczej cwaną bardzo chytrą dbającą o linię kotkę. Wargami szybko cmoknęła go w usta.
— Twoje zachowanie jest niestosowne
— Moje? — zapytała go rozbawiona. — To ty zachowujesz się jak obrażone dziecko. — urwała — Zachowujesz się jak mój czteroletni syn któremu nie pozwalam jeść ciasteczek przed obiadem — wytłumaczyła — Nie musisz się wstydzić swoich słabości.
— Ja się nie wstydzę — obrócił się gwałtownie stając z nią twarzą w twarz. — Jak możesz być tak ładna a jednocześnie tak tępa? — zapytał ją i obrócił się na pięcie wychodząc z basenu.
— Tępa? — zapytała go z niedowierzaniem brunetka wchodząc z wody. — Nie jestem tępa.
— Jesteś bardziej niż myślisz — odpowiedział jej na to powoli ruszając do męskiej szatni. Emma nie miała najmniejszego problemu aby wejść za nim i zatrzasnąć za sobą drzwi.
— To nie było miłe.
— Wiesz co nie jest miłe? — zapytał ją — zastawiać na mnie pułapkę nie jest miłe — warknął. Rehabilitacja? Na basenie? Czy tobie w tym Londynie rozum odjęło?
— Potrzebujesz rehabilitacji — odparła na to — Wiem, wiem męska duma nie pozwala ci prosić o pomoc, ale tego potrzebujesz.
— To czego potrzebuje to, żebyś zostawiła mnie w spokoju i swoje dobre rady wsadziła sobie — urwał zaciskając usta w wąską kreskę.
— No gdzie? Śmiało możesz powiedzieć — zachęciła go — jestem dużą dziewczynką zniosę kilka obelg
— Wsadź je sobie w dupę — warknął — Czy nie nie pomyślałaś w jakiej sytuacji mnie stawiasz? Nie przyszło ci do głowy, że mam wrogów którzy tylko czekają na moje potknięcie? W tym mieście są ludzie, którzy pragną mojej śmierci a teraz wyjdź chcę się ubrać.
— Joaquin
— Wyjdź — warknął.
***

Conrado Severin nie przewidział, że Javier Reverte poza zaproszeniem go na kolację zaprosi go do ubierania choinki o której biznesmen nawet nie pomyślał. Nie przyszło mu do głowy, żeby kupić drzewko. Uśmiechnął się lekko na widok rozradowanej buzi Alexandra, który dyrygował gdzie powinny zawisnąć konkretne bombki. Choinka była pełna barw. Jego tata raz za razem przeczesywał jasne loczki synka, aby finalnie unieść go ku górze aby mógł zawiesić gwiazdę na czubku drzewka, które już po chwili rozświetliły światełka. Maluch uśmiechał się od ucha do ucha chwytając Lidię za rękę i ciągnąc ją do swojego pokoju, żeby się z nim pobawiła. Dorośli zostali sami. Javier zaprosił go do kuchni gdzie z lodówki wyciągnął filet łososia.
— Wybacz Conrado, że zaganiam cię do garów — zaczął rozglądając się za deską do krojenia — ale — uniósł obandażowaną dłoń — miałem mały wypadek i wylądowałem na L4.
— Co się stało? — zapytał zaniepokojony mężczyzna.
— Kaczka i jabłka — wyjaśnił jakby to cokolwiek tłumaczyło. — To nieistotne. Do wesela się zagoi — machnął ręką gdy do kuchni weszła jego żona. — Jak nastroje w rezydencji burmistrza Montereey? — zapytał.
— Jak przed egzekucją — odpowiedziała na to jasnowłosa i uniosła brew na widok Conrado krojącego filet na mniejsze części — zagoniłeś gościa do garów?
— Gość nie ma nic przeciwko — zapewnił ją Conrado. Victoria podeszła do lodówki wyciągając butelkę czerwonego wina. Severin zerknął na jasnowłosą. Victoria wyglądała inaczej niż kilka godzin wcześniej na weselu. Była bez makijażu w leginsach i za dużej męskiej koszuli, która sądząc po wzrokach należała do męża. Uwadze bruneta nie uszedł także fakt, że pani Reverte częściej się uśmiechała. Gospodyni wbiła korkociąg w korek — Sylvia ujawniła nagranie w trakcie toastu Barosso — zaczął ciemne oczy utkwiwszy w jasnowłosej kobiecie — przy okazji był naprawdę piękny. Masz świetne pióro — pochwalił ją.
— Dziękuje — odpowiedziała nawet nie zaprzeczając, że napisała każde słowo. — Szkoda, że nie mogliśmy tego zobaczyć.
— Przyznajmy jednak, że są pewne wydarzenia, które zdecydowanie wolimy oglądać z perspektywy kanapy — wszedł jej w słowo mąż z jednej szafek wyciągając naczynie żaroodporne, w którym Conrado układał skropione sokiem z cytryny kawałki fileta. — ale powiedz mi w skali od jeden do dziesięciu jak bardzo było mu to niewsmak?
— Dwanaście — powiedział po krótkim zastanowieniu Conrado. Javier zachichotał zaś ucieszony z psoty niczym dziecko. — Dlaczego mam wrażenie, że nie taki pierwotnie był plan? — zapytał Victorię. Kobieta odwróciła się w ich stronę.
— Pierwotny plan był dużo bardziej skomplikowany.
— Od początku mówiłem Dzwoneczkowi, że to niewykonalne — wszedł małżonce w słowo Reverte. — Mówiąc w skrócie Cornelia miała zniknąć a policja miała oskarżyć go o zabójstwo jej i ich dzieci — skrócił całą historię sprawiając, że brwi Conrado zrównały się z linią włosów.
— I miałeś rację — przyznała blondynka upijając łyk wina. — Uznałam, że dla wszystkich zainteresowanych tak będzie lepiej — westchnęła siadając naprzeciwko Conrado. Bezwiednie zaczęła obracać kieliszkiem w dłoniach. — Dzieci Cornie zasłużyły na rodziców, którzy się tolerują. Dorastanie w rezydencji Barosso to nic dobrego — popatrzyła Severinowi w oczy — wiem co mówię. — Brunet skinął głową i wstał podchodząc do piekarnika. Do środka włożył rybę. — Frytki? — zapytał spoglądając na pokrojone w słupki zmienniaki.
— Alec wybierał menu na kolację — wyjaśnił — i sprawdzę co robią dzieci. Ta cisza nie zwiastuje nic dobrego — pocałował żonę w policzek i wyszedł z kuchni.
— Mogę o coś zapytać? — zwrócił się do Victorii brunet zerkając na nią przez ramię. Skinęła lekko głową. — Dlaczego mam wrażenie, że wesele Nicholasa i Alby, wywołanie skandalu to jedynie dywersja ukrywająca twoje prawdziwe intencje? — Wasze? — poprawił się szybko. Rozmówczyni uśmiechnęła się lekko utwierdzając go tylko w przekonaniu. Sięgnęła do kieszonki na piersi i podała mu kartę pamięci. Uniósł lekko brew.
— Na karcie znajdziesz zdjęcia dokumentów, które jasno wskazują na to, że Jose Balmaceda Senior regularnie wypłacał najpierw Stefano a po jego śmierci żonie na końcu samemu synowi — wytłumaczyła — był to udział w zyskach firmy Balmaceda i Syn. Wpłaty co prawda podchodzą z późnych lat osiemdziesiątych do dziewięćdziesiątego czwartego, ale to zawsze jakiś punkt zaczepienia
— Skąd to masz? Jak?
— Barosso księgi przechowywał w piwnicy gdzie przetrzymywał Gwen — wyjaśniła. — Pamiętam treść zeznań mamy — zaczęła — mówiła o kartonach z dokumentami. W tamtym momencie nie wiedziała co to jest. Po za tym była bibliotekarką nie finansistką.
— Jak to zdobyłaś? Cały czas byłaś na przyjęciu
— Nie licząc momentu gdy poszliście do kuchni — do pomieszczenia wszedł Magik — Dzieciaki układają lego — dodał — wtedy Victoria zapętliła monitoring. Nikt nie widział jak — urwał — nasz znajomy — uznał, że Conrado nie pochwaliłby współpracy z zamaskowanym samozwańczym mścicielem. Magik sam miał co do tego wątpliwości ale musiał przyznać że facet za maską spisał się śpiewająco. — wślizgnął się do środka przez pozostawione kuchenne drzwi, do piwnicy gdzie cyknął kilka fotek. — Conrado popatrzył to na jedno to na drugie.
— W razie wpadki jestem twoim alibi — domyślił się kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Tak — przyznała.
— Igracie z ogniem. Jeśli Fernando się dowie — zaczął.
— Fernando ma teraz ważniejsze sprawy na głowie — odparła na to blondynka wstając krzesła. Z szafki wyciągnęła głęboką patelnię i napełniła ją olejem. — Został publicznie ośmieszony.
— Ludzie mu współczują — rzucił Severin.
— Publicznie — odparła na to jasnowłosa. — Publicznie okazują mu wsparcie lecz wszyscy wiemy że ta sytuacja ich bawi. Dał się omamić i oszukać kobiecie która koniec końców porzuciła go dla młodszego.
— Cornelia i Manuel są parą? Skąd w ogóle wiedzieliście?
— Nie, w Oslo dali się ponieść emocjom i zapomnieli o gumkach — odpowiedział za żonę Javier. — Na prośbę Victorii włamałem się do hotelowego monitoringu — wyjaśnił — Były przesłanki, że jest tatusiem, ale potrzebowaliśmy dowodów więc czary- mary — pstryknął palcami — mieliśmy dowody i mogliśmy działać. I tak mogliśmy uprzedzić dwójkę najbardziej zainteresowanych, ale reakcja Mannego musiała być naturalna. Na szali jest jego kariera polityczna, ale dadzą sobie radę.
— Mają szansę na bycie rodziną — do środka wbiegł Alec z radośnie poszczekującym Hermesem.
— Układam lego szybciej od Lidii — oznajmił wyraźnie z tego faktu zadowolony. Nastolatka uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi — spójrz — pokazał Victorii policyjny pojazd — sam go ułożyłem. Zostanę konstruktorem i będę tworzył nowe lego — oznajmił. Javier z czułością zmierzwił malcowi włosy.
— Konstruktorem? — Javier uśmiechnął się i wziął malca na ręce — wczoraj chciałeś być Batmanem — przypomniał mu ojciec. Alec namyślał się przez chwilę.
— Mogę być jednym i drugim — obwieścił — za dnia będę konstruktorem muszę zarabiać pieniążki na moje samochody — wyjaśnił rezolutnie. — Nocą będę ścigał bandytów jak Łucznik. — popatrzył na rodziców. — Mogę zapisać się na łucznictwo? — zapytał — Jak dorosnę wpakuje strzałę w oko panu który sprawił że mamusia jest smutna — w kuchni zapadła cisza. Rodzica malca nie zdawali sobie sprawy, że chłopczyk słyszy nie jedną ich rozmowę. Victorię rozczuliła determinacja w głosie malca. Bezwiednie wyciągnęła do niego ręce. Oparła sobie chłopczyka na zdrowym biodrze cmokając go w policzek.
— Wiesz co skarbie — zaczęła — ty już sprawiasz że czuje się lepiej — zapewniła chłopczyka. Wychodząc z nim z kuchni — Javier podrapał się po głowie nie wiedząc co powiedzieć. Conrado podszedł do rozgrzanego oleju i wrzucił na niego pierwszą porcję frytek
— My staramy się trzymać go od tego z daleka — zaczął
— Javier
— Nie rozmawialiśmy z nim — wydukał — o wielu rzeczach nie wie
— Wiele rozumie — wtrąciła się Lidia sięgając po dzbanek z wodą i szklankę.
— Mówił ci coś?
— Tylko tyle że mama — znaczy Victoria jest smutna bo stało się coś złego. Nie umie tego nazwać. Mówił też że Victoria nie śpi — Javier westchnął najwyraźniej ich rezolutny czterolatek wiedział więcej niż oboje chcieli. — To co na kolację? — zmieniła temat Lidia. — Jestem strasznie głodna.

***
— Wyglądasz jak postać z kreskówki — stwierdziła brunetka stojąca w progu jego pokoju z torbą z jedzeniem na wynos.
— A ty nie wiesz kiedy odpuścić.
— Gdybym odpuszczała za każdym razem gdy macho na mnie nawrzeszczy już dawno wąchałabym kwiatki od spodu — uniosła do góry torbę. — Wpuścisz mnie do środka?
— Co to?
— Oferta pokojowa — wyjaśniła i bezceremonialnie weszła do pokoju zajmowanego przez mężczyznę. Joaquin zamknął za nią drzwi. — Obiecałeś mi randkę — przypominała mu.
— Miałaś swoją randkę — odpowiedział na to gdy odłożyła torbę z jedzeniem i zaczęła myszkować po szafkach aneksu kuchennego w poszukiwaniu talerzy czy sztućców.
— To było spotkanie przed randką — odpowiedziała mu na to. — Nie masz sztućców? Talerzy? — odwróciła się w jego stronę — Tylko mi nie mów że jesteś wampirem? — zapytała go z błyskiem w oku.
— Jadam w restauracji — odpowiedział — Ty czasem nie masz dzieci którymi powinnaś się zająć?
— A ty narzeczonej? — odparowała. — Są u brata. Sam i Luna uwielbiają swoich wujków więc korzystam z wolnej chaty — wyjaśniła i zsunęła z ramion kurtkę rzucając ją niedbale na jedno z krzeseł. — Mógłbyś chociaż pochwalić że ładnie wyglądam — odparła na to szatynka — wystroiłam się dla ciebie i wcisnęłam w szpilki. Nie znoszę szpilek.
— Nikt ci nie kazał — odwróciła głowę i popatrzyła na niego przez ramię. Pół godziny przerzucała wieszaki aby znaleźć sukienkę na wieczór. — Teraz ty wyglądasz jak postać z kreskówki, której para idzie z uszu — dorzucił wiedząc że to ją tylko rozzłości. Emma zrzuciła z nóg szpilki bez których było jej wygodniej ale była też o jakieś dwanaście centymetrów niższa. — Po za tym ile ty masz lat żeby nosić groszki?
— Trzydzieści dwa ile ty masz lat żeby mnie pouczać?
— Tyle samo — odpowiedział równie zdziwiony jak ona.
— Myślałam że jesteś po czterdziestce — odparła otwierając torbę. Po pomieszczeniu rozszedł się zapach smażonego jedzenia — ale to pewnie przez używki wyglądasz tak staro — wargi Joaquina zacisnęły się w wąską kreskę gdy Emma jak gdyby nigdy nic wyciągała jedzenie.
— Jeśli zjem z tobą tą głupią kolację dasz mi spokój?
— Będziemy kwita — odparła na to. — Daj to żarcie.
Emma przyniosła ze sobą prosty posiłek składającą się z hamburgera i frytek. Mężczyzna usiadł przy stole, zaś szatynka stała oparta biodrem o blat i przyglądała się mężczyźnie. — Kiedy masz urodziny? — zapytała go.
— Szóstego czerwca — odpowiedział wrzucając do ust frytkę. — A ty?
— Drugiego lutego — odparła i usiadła naprzeciwko sięgając po burgera. Oboje skupili się na jedzeniu chociaż Emma kątem oka dostrzegła jak mężczyzna krzywi się przy ruchach ramieniem. — Nie rozciągnąłeś się — stwierdziła odkładając jedzenie na bok. — Po rehabilitacji — doprecyzowała. Mężczyzna wzniósł oczy do nieba mając wrażenie, że wszystkie siły działają przeciwko niemu. Szatynka wstała. — Rozbieraj się i kładź do łóżka zaraz wrócę.
— Co proszę? — wymamrotał.
— Na brzuchu — doprecyzowała wstając. — Joaquin to dzień na moich zasadach więc bądź tak łaskaw wykonywać moje polecenia. — Szef Templariuszy nie miał najmniejszej ochoty wykonywać jej poleceń. Szatynka od kilku godzin rządziła nim wedle własnego uznania, lecz bezwiednie sięgnął do guzików koszuli rozpinając kilka. To tylko jeden wieczór — pomyślał kładąc się do łóżka i zamykając oczy. Nie otworzył ich nawet wtedy gdy usłyszał jak Emma wraca. Może gdy pomyśli że zasnął i da mu święty spokój. Nic bardziej mylnego. Córka Thomasa wspięła się na łóżku i bezceremonialnie usiadła na jego pośladkach. Podskoczył gwałtownie gdy poczuł jej ciepłe dłonie na swoich ramionach.
— To tylko ja — mruknęła najwyraźniej rozbawiona jego reakcją. Przesunęła ręce wzdłuż jego barków kierując je ku dołowi a później ku górze. — Odpręż się — poprosiła go łagodnie. Nie chciał się odprężać. Odprężony człowiek traci czujność. On nie mógł sobie na to pozwolić jednak pewny dotyk Emmy sprawił, że powieki zaczęły mu ciążyć a jego ciało stało się bezwolne i posłuszne jej.
— Co ty ze mną robisz? — wymamrotał z nosem wtulonym w poduszkę. Nie odpowiedziała pochylając się nad nim i zmuszając jego ciało do podniesienie się. Joaquin zamrugał powiekami. Plecami opierał się o jej klatkę piersiową. Głowa bruneta wylądowała na jej ramieniu zaś jej ręce pogładziły go po klatce piersiowej wędrując ku dołowi. — Emma — wychrypiał jej imię, lecz nie powiedział niczego więcej bo odnalazł drogę do jej ust. Oddała pocałunek jedną nogę pewnie przerzucając przez jego nogi. Usiadła na nim okrakiem z palcami zanurzonymi w jego włosach. Jej biodra poruszyły się ocierając o wyraźne wybrzuszenie. Oboje popatrzyli w dół to w swoje oczy. W zielonych oczach Emmy dostrzegł błysk triumfu.
— Jestem lepsza niż nie jedna niebieska tabletka — szepnęła i otarła się o niego znowu. Wargi szefa kartelu zacisnęły się w wąską kreskę. Pokręcił on przecząco głową. To był cholernie zły pomysł, lecz Emma wykonała ruch ponownie z wargami przy jego wargach, z ciałem przy ciele sprawiając że palce chwyciły wiązanie na jej plecach i pociągnęły lekko w dół wstążkę rozwiązując ją. Ręce ułożył na jej nagiej skórze. Emma zaś odsunęła się nieznacznie zsuwając z ramion górną część sukienki. — Mam przestać? — zapytała go. Popatrzył jej w oczy. Wiedział, że to zły pomysł. Wiedział, że jest dla niej złym wyborem. Wiedział, że Emma sprawia, że zachowuje się jak ktoś inny. Był przy niej miękki, słaby. Gdyby ktoś inny zaprowadził go na rehabilitację, zmusił jednym uśmiechem do wejścia do basenu i wykonywania ćwiczeń w miejscu w którym każdy mógł ich zobaczyć skończyłby z kulką w głowie. To była jednak Emma. Przypominająca małego, psotnego elfa, który robił z nim co tylko chciał. Która ku jego przerażeniu sprawiała, że po raz pierwszy czuł się że żyje. Pokręcił więc przecząco głową i ją pocałował. Chrzanić rozsądek, pomyślał. Byłby głupcem gdyby pozwolił jej teraz wyjść z tego łóżka i pokoju.

***
Zaproszenie na kolację do Delgadów sprawiło, że Tia miała okazję zobaczyć męża w zachowującego się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Michael był zawsze oazą spokoju, który podnosił wzrok znad czytanej książki za każdym razem gdy marudziła, że nie ma co na siebie włożyć. Dziś to jego ubrania było rozrzucane po łóżku a on po raz kolejny zamieniał czarną koszulę na białą koszulę. Nettie wstała i podeszła do męża obejmując go w pasie. Bezwiednie zaczęła zapinać guziki które on rozpiął. Odwrócił do tyłu głowę i popatrzył jej w oczy.
— Ta jest dobra?
— Tak kochanie — zapewniła go. Jeśli za chwilę nie wyjdą to się spóźnią — ta jest dobra — potwierdziła i pocałowała go lekko w usta. Odgarnęła mu przydługie włosy z czoła. — Wszystko w porządku?
— Tak, dlaczego miałoby nie być?
Na końcu języka miała odpowiedź lecz zachowała ją do siebie wiedząc, że Michael nie musi wiedzieć, że zachowuje się gorzej niż ona przed pójściem na premierę. Zerknęła na kwiaty wetknięte do słoika po kawie to na zestaw klocków lego. Nie była pewna czy Hogwart lego to nie za dużo, ale w sklepie z zabawkami taktownie milczała gdy go kupował. Sama planowała upiec u Normy suflety czekoladowe, lecz zrobione zakupy leżały w bagażniku ich auta. Wolała żeby Michael żył w błogiej nieświadomości aż do samej kolacji. Nie powiedziała mu także, że ustaliła to z Normą biorąc jej numer telefonu z jego telefonu. Obawiała się, że jeszcze jedna informacja i jej małżonek dostanie ataku serca. Musiała jednak przyznać, że ten stresujący się kolacją facet był uroczy.
— Idziemy?
— Tak — sięgnął po marynarkę lecz wyjęła mu ją z rąk. — Tak jest idealnie — zapewniła go. To była kolacja u przyjaciół nie Królowej. Nie potrzebował marynarki. Gdy piętnaście minut Norma otworzyła im drzwi Tia poczuła jak palce jej męża mocnej zaciskają się na jej dłoni.
— Wejdźcie — powiedziała i wzięła od niego bukiet tulipanów. — Carlos jest w pracy ale kazał was pozdrowić chociaż zaskoczyło mnie że zna ciebie Tia.
— Poinformował mnie o jego śmierci — wyjaśniła — więc „zna mnie” jest trochę na wyrost. Jestem jednak pewna że dałam mu wtedy w twarz.
— Uderzyłaś go w twarz?
— Powiedział mi — urwała. Nigdy nie poruszyli tego tematu — nie musiał się odzywać a już wiedziałam.
Michael chrząknął.
— A składniki na ciasto?
— Jakie ciasto? — popatrzył na żonę. — Mieliśmy przynieść ciasto? Tia gdzie tym masz głowę?
— Na właściwym miejscu a składniki na suflet czekoladowy są w bagażniku — wyjaśniła mężowi żona.
— Pójdę po nie — odpowiedział.
— Weź lego krzyknęła za nim.
— Lego?
— Dla Marcusa
— Ja nie układam lego — Marcus wysoki i szczupły nastolatek którego Norma zmusiła do włożenia koszuli do ciemnych dżinsów pojawił się w progu przyciągnięty hałasem w progu.
— Dziś układasz — odpowiedziała na tą uwagę Norma spoglądając na syna. Marcus westchnął i grzecznie podziękował za Hogwart. Pomyślał o Elii która byłaby zachwycona taki prezentem. Michael odniósł zakupy do kuchni odkładając je na stół. Do kuchni weszły Tia i Norma, która w szafce wazon.
— Pomóc ci? — zwrócił się do Normy.
— Nie, Tia mi pomoże — odpowiedziała mu — Idźcie poukładać z Marcusem lego w salonie.
— Na pewno? — upewnił się zerkając na kobiety.
— Tak idź — szatynka podeszła do niego i stanęła na palce lekko całując w usta. — Poradzimy sobie — zapewniła go bezwiednie wyciągając dłoń i ścisnęła jego palce. Michael skinął głową wracając do salonu. Odwróciła się do Normy kobiety popatrzyły na niego i równocześnie parsknęły śmiechem. Nettie przycisnęła dłoń do ust.
— Jakim cudem on jest szpiegiem? — zapytała ją Norma.
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała na to kobieta. — Trzy razy się przebierał — wyznała podchodząc do matki Marcusa. — To takie urocze.
— Ile czasu wybierał lego?
— Godzinę — odpowiedziała— Gdy powiedziałaś mu że Marcus lubi zagadki chciał kupić jeszcze zestaw małego detektywa , ale powiedziałam mu „następnym razem”
— Mam ochotę go uściskać. — wyznała matka nastolatka podchodząc do piekarnika i zaglądając do środka. Nettie stanęła za jej plecami.
— Pieczeń? — zapytała rozpoznając w mięsie stary irlandzki przepis.
— Odgrzebałam stare przepisy — wyznała — uznałam że Michael poczuje się bardziej w domu. Przesadziłam? — zapytała ją.
— Nie — odpowiedziała jego żona. — Będzie zaskoczony, że pamiętasz — dodała pociągając nosem.
— Też masz wrażenie, że wolałby spotkać się z Talibami w ciemnej uliczce niż zjeść rodzinną kolację? — Nettie pokiwała głową i obie się uśmiechnęły. — Boże to okropne się tak z niego nabijać — wyznała otwierając lodówkę. Wyjęła ze środka butelkę wina. — Napijesz się?
— Chętnie. I tak wiem, ale trochę sobie sam na to zapracował — zauważyła. — N?ie odzywał się przez lata.
— To nie do końca jego wina — postawiła kieliszek przed Tią — Gdy zginął Adrian kazałam mu się wynosić.
— Mówiłaś poważnie?
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała — Byłam zła, straciłam męża więc Michael oberwał rykoszetem, ale potraktował moje słowa dosłownie — westchnęła upijając łyk wina. — Gdy emocje opadły szukałam go wszędzie ale ten zakuty łeb. Przepraszam
— Nie masz za co. On ma zakuty łeb.
— Po kilku tygodniach na grobie męża znalazłam Purpurowe serce. Oznaczenie wojskowe — wyjaśniła — Adrian i Michael zostali odznaczeni. Oczywiście mój mąż pośmiertnie wtedy coś we mnie pękło — upiła łyk alkoholu — Pojechałam do dowództwa nawrzeszczałam na jakiegoś żołnierza który — uśmiechnęła się z nostalgią do własnych wspomnień — wezwał na pomoc swojego dowódcę dopiero on łaskawie mi powiedział że Michael wrócił na front. Głupek. I dobrze ze mi przypomniałaś — powiedziała i wstała — Medal musi wrócić do właściciela.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:13:06 03-03-24    Temat postu:

Cz2

***
Gdy wróciły do salonu aby nakryć do stołu Michael siedział na podłodze naprzeciwko Marcusa obaj układali jakieś elementy zamku.
— Nie uważasz więc, że gdyby Hitler zginął podczas trwania pierwszej wojny światowej i ten Brytyjczyk go zastrzelił.
— Co? Jaki? To bzdura
— Co? — zdziwił się szatyn.
— Angielski żołnierz ulitował się na Hitlerem i go nie zabił chociaż miał go na muszce to bzdura — wyjaśnił nastolatkowi sięgając po kolejne elementy i wpinając je na odpowiednie miejsca. Zerknął do instrukcji. — Jeśli Hitler spotkałby brytyjskiego żołnierza skończył by z kulką w głowie.
— Michael — upomniała go Norma. Nigdy nie lubiła rozmów o wojnie w swoim domu. Ani minionej ani trwającej obecnie.
— To prawda Normo — odpowiedział jej na to. — Gdy dochodzi do walki twarzą w twarz żaden żołnierz nie będzie się zastanawiał strzelić czy nie strzelić na widok innego w obcym mundurze. Na wojnie nie ma — urwał — nie powinno mieć się kryzysów moralnych. Działasz jak automat, Jeśli Hitler spotkał jakiekolwiek żołnierza wrogiej armii to przeżył tylko dlatego że tamtemu zacięła się broń nie z powodu kryzysu moralności tego drugiego. I lepiej nie zadawaj takich pytań waszej nauczycielce, bo pałę postawi ci z miejsca.
— Nie będę — zapewnił go. — Co jest jeszcze mitem?
— Hitler nie był zakochany w Żydówce — powiedział pierwszą rzecz która przyszłą mu do głowy.
— Mógł mieć żydowskie korzenie?
— Mógł. To jedna z kwestii spornych. Jedni uważają, że to absolutna bzdura drudzy, że dziadek od strony ojca był Żydem bo miał żydowsko brzmiące nazwisko, podobnie było z jego matką. Panieńskie nazwisko matki Hitlera brzmiało Salomon w tamtym okresie nosiło je także wielu Żydów. Dlaczego interesuje cię Hitler?
— To jeden z największych zbrodniarzy wojennych, poza tym sam zacząłeś ten temat.
— Omawiają drugą wojnę światową na historii — dorzuciła Norma nakrywając do stołu z Tią. — Michael ma habilitację z historii — wyznała. Tia popatrzyła zaskoczona na męża — jaki tytuł miał twój doktorat. Coś tam coś tam Adolf Hitler.
— Napisałeś doktorat o Hitlerze? — zapytała go żona ubiegając tym samym Marcusa.
— Napisałem doktorat o nazizmie jego źródłach i konsekwencjach. I nie był tylko i wyłącznie o Hitlerze.
—Wiem — przyznała Norma. — Marcus jak chcesz poczytać to stoi tam na półce — wskazała na półkę z książkami. Michael gapił się na nią w milczeniu. — Tak zatrzymałam twój doktorat — przyznała układając sztućce. — Nettie pomożesz mi w kuchni? — Panie wyszły a Marcus podniósł się z podłogi podchodząc do szafki z książkami gdzie odnalazł pozycję.
— Narodziny zła. Jak fanatyzm Hitlera zalał Niemocy i Europę — przeczytał nastolatek. — „Dla Adriana i Normy moich przyjaciół którzy zawsze byli przy mnie, nawet wtedy gdy moje pomysły były równie sensowne co latające dinozaury. Dzięki za towarzystwo w szaleństwie” — popatrzył na siedzącego na kanapie Michaela. — Zadedykowałeś doktorat moim rodzicom? — zapytał go zdziwiony.
— Michael uważał że ja i Adrian byliśmy jego inspiracją — od odpowiedzi uchroniła go Norma. — Siadajcie do stołu.
— Jak to wy? — Marcus skupił się na matce. Wiele słyszał na temat relacji rodziców, ale rzadko od osób które ich znały. — Kiedy poznałeś mamę i tatę?
— Na długo za nim ptaszki zaczęły o tobie ćwierkać — odpowiedział na to mężczyzna siadając przy stole. Kolano bezwiednie zaczęło podrygiwać. Tia położyła na nim dłoń. — Kłótnie Normy Adriana stały się na Harwardzie legendą.
— Nieprawda — zaprotestowała kobieta.
— Prawda — odgryzł się mężczyzna sięgając po sztućce — To był konflikt którego żadne z nich nie potrafiło racjonalnie wyjaśnić ale wrzeszczeć nad moją głową? Już tak.
— Nad twoją głową?
— Tak, dzieliliśmy gabinet we trójkę — doprecyzował Michael — więc każdego dnia wysłuchiwałem ich awantur, a później relacji z tych awantur — westchnął i popatrzył na kolację to na Normę.
— Mamo co to jest? — chłopak trącił widelcem rodzynkę.
— Polędwica z czerwoną kapustą i rodzynkami — odpowiedział mu Michael. — To stare irlandzkie danie — wyjaśnił nastolatkowi. — Pamiętałaś przepis?
— Zatrzymałam swoje stare przepisy — wyjaśniła mu — śmiało, smakuje zapewne lepiej niż pamiętasz.
— Nie musiałaś — wydukał głośno przełykając ślinę. Noga podrygiwała nerwowo pod jego stołem. Jedzenie było idealne.
— Wiem, ale chciałam — dorzuciła Norma. Kolano zadrgało. Marcus zauważył to kątem oka jak i rękę jego żony która na nim ląduje lecz nie skomentował tego ani słowem.
— Skoro aż tak się nienawidzili to jakim cudem skończyli razem?
— Sprawdzałem wtedy prace — zaczął Michael — a Adrian i Norma znowu zaczęli swoją sprzeczkę. Adrian użył jej kubka zamiast swojego
— Nieprawda
— Prawda — odparował. Jedzenie i opowiadanie przychodziło mu łatwiej niż miałby siedzieć i milczeć. — Miałem dosyć bo wcześniej jedno drugiemu zabrało zszywacz i nie włożyło zszywek. Tak kłócili się o pierdoły. Miałem dość więc uznałem, że zamknę ich niech się pozbijają albo ze sobą prześpią.
— Michael!
— Co? Gdy zaczęliście się ze sobą spotykać i ze sobą sypiać ja wreszcie mogłem odetchnąć jakby narodził się nowy dzień.
— Mówiłeś że dowiedziałeś się o nas gdy chciał mi się oświadczyć — przypomniała mu.
— Kłamałem — wyznał. Norma cisnęła w niego bułeczką którą sprawnie chwycił. — Gdy byli już razem nie chcieli żeby ktokolwiek się dowiedział więc dalej się kłócili.
— Pozwoliłeś nam na to. Niemal pozbawiłam go oka!
— Oj tam — machnął ręką
— Co?
— Podczas jednej z „kłótni” twoja mama chwyciła wazon z kwiatami i roztrzaskała go tuż obok głowy Adriana. Jeden z odłamków zranił go w policzek.
— To dlatego miał bliznę — odparł na to Marcus przypominając sobie zdjęcia. Michael uśmiechnął się półgębkiem znad talerza pieczeni. To były dobre wspomnienia. Bolesne , ale dobre.

***
Ignacio Fernandez obudził telefon. Wściekle dzwoniący telefon. Nastolatek zaklął pod nosem i odebrał.
— Halo — wymamrotał zaspanym głosem chłopak.
— Czekam przed domem — usłyszał w odpowiedzi. — Masz dziesięć minut.
— Mam kaca — odpowiedział na to
— A ja mam to w d***e, wskakuj pod prysznic albo sam cię pod niego zaciągnę.
— Wal się Torres — syknął do telefonu i wtulił twarz w poduszkę. Nie zamierzał wstawać. Nie zamierzał iść na trening. Nie zamierzał spędzać czasu w towarzystwie tego chłopaka.
Remmy popatrzył na zegarek. Było dwadzieścia po siódmej, lecz Nacho ani nie zadzwonił ani nie zszedł na dół co spowodowało w nim jedynie wzrost irytacji. Fernandez raz mógł go całować tak jakby był jedynym powodem dla którego oddycha, raz nienawidzić, lecz Remmy bardzo poważnie traktował swój czas i treningi więc grzecznie zapukał do drzwi, które po chwili otworzył mu lekko zaspany ojciec kolegi.
— Przepraszam że pana budzę doktorze — zaczął z niewinnym uśmiechem — Nacho umówił się ze mną na trening — wyjaśnił — na siódmą a minęło już kilka minut czy coś się stało?
— Trening na siódmą w niedzielę? On ledwie wstaje do szkoły — mężczyzna przeczesał palcami włosy. Był lekko nieprzytomny — wejdź — powiedział — pokój Ignacio jest na końcu korytarza.
— Dzięki, ma pan może wiadro?
— To mu się nie spodoba — zaznaczył świadom co syn dyrektora knuje.
— Trudno, nie jestem tu po to żeby było mu dobrze — odparł i w jednej z łazienek napełnił garnek zimną wodą.
— Mnie tu nie było — Aldo wycofał się z pomieszczenia. Remmy pokiwał głową i wszedł do środka. Nacho chrapał w najlepsze. Nie chciałeś po dobroci, pomyślał Remmy to zrobimy to inaczej — i chlusną w niego lodowatą wodą. Nacho wyskoczył z łóżka
— Do reszty cię popierdoliło! — wydarł się przeczesując palcami włosy. — Chcesz mnie utopić?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą Remmy bezwiednie przesuwając po jego sylwetce, Ignacio był nagi jak go Bóg stworzył. Nastolatek chwycił poduszkę zakrywając się. — Ubierz się mamy trening. — powiedział i wyszedł.

Gdy powiedział, że mają trening Ignacio sądził, że pojadą na szkole boisko nie do domu Torresa. Syn Ado nieufnie przyjrzał się szatynowi który zgasił silnik spoglądając to na dom na na kolegę z drużyny.
— Myślałem że jedziemy na boisko.
—Jesteś na kacu — odpowiedział na to Torres. — Do niczego mi się tam nie przydasz. Wysiadaj poćwiczymy karne.
— Gdzie w twoim ogródku?
— Nie, na PlaySation .— odpowiedział na to Torres wywracając oczami. — Chodź — zachęcił go i ruszył do wnętrza domu. Ignacio niechętnie powlókł się za nim. Pokój do którego zaprowadził Remmy był zwyczajny. Żadnych plakatów idoli na ścianach nic ciekawego i nawet telewizor nie był zbyt duży. Nacho niepewnie usiadł na łóżku.
— Twój ojciec bardzo był wściekły za imprezę?
— Był — odpowiedział na to Remmy — ale każdy byłby wściekły gdyby znalazł w swoim pokoju damskie majtki.
Nacho parsknął śmiechem.
— To miał na myśli Ramon mówiąc że zostawił komuś w łóżku prezent.
— Zużytą gumkę mógł wyrzucić już do kibla — zauważył Remmy odpalając FIFA. Zalogował się jako użytkownik i podszedł do Nacho wręczając mu pada. — Poćwiczymy karne. — wyjaśnił mu. — Wybierz sobie piłkarza — gdy wybrał Messiego Remmy nie skomentował tego słowem i sam wybrał pierwszego lepszego napastnika.
Obserwując grę chłopaka Remmy doszedł do dwóch wniosków; Bruni postawił go na bramce, żeby nie wyrzucać go z drużyny po drugie nie czytał kompletnie mowy ciała „gracza” a Remmy bardziej oczywistych wyborów dokonywać już nie mógł. Gdy dziesiąty gol z rzędu wylądował w siatce Ignacio rzucił pada na łóżko.
— Przynajmniej to nie podłoga — wymamrotał szatyn i usiadł obok niego. — Nie czytasz gry — stwierdził wprost ryzykując mordercze spojrzenie chłopaka. Po chwili zaryzykował i usiadł za jego plecami. Zmienił mu napastnika na pierwszego lepszego bramkarza z listy i podał mu swój pad. — Zamienimy się — stwierdził i po chwili obronił trzy karne z rzędu.
— Nienawidzę cię
— Wiem, ale nie czytasz gry
— Co?
— Jako bramkarz — odparł — nie czytasz gry. Nieważne czy grasz w FIFA czy na boisku masz ten sam problem i spóźnione reakcje — dodał Remmy i otoczył go ramionami. Poczuł jak cały się spina. — wyluzuj — szepnął mu do ucha. — skup się na ekranie.
Łatwo ci mówić, pomyślał Fernandez gdy do jego nozdrzy wdarł się zapach jego perfum. Broda Torresa wylądowała na jego ramieniu.
— Zacznijmy od podstaw; jak się strzela karne?
— Normanie — odwarknął a Remmy westchnął i opadł na miękkie poduszki przymykając oczy. — Nie rozumiem dlaczego tak bardzo ci zależy skoro wszyscy inni mają to w d***e? — zapytał go nastolatek. — Bo leżałeś siedem minut w błocie dopóki Bruni cię nie podniósł?
— Zaraz co? — Remmy podniósł się na łokcie i wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami.
— No trener Bruni wbiegł wtedy na boisko i wezwał odpowiednie służby. — wyjaśnił mu Fernandez — nie wiedziałeś?
— Nie — usiadł przeczesując palcami włosy — niewiele pamiętam z tamtego dnia.
— Ale tego karnego pewnie pamiętasz? — Remmy uśmiechnął się półgębkiem. Pamiętał go doskonale. Ignacio siedział bokiem wpatrując się w niego ciemnymi oczami. Nastolatek westchnął w duchu przeklinając dzień w którym pojawił się w szkole.
— Nie odpowiedziałeś — przypomniał mu. — Dlaczego ci zależy?
— Jeśli wygramy cokolwiek w tym sezonie to znaczy że mogę — wyznał kompletnie zaskakując tym samego siebie. Nie mówił o tym nikomu. Trenerowi, siostrom czy ojcu. Sam sobie tego głośno nie powiedział. — Jeśli wygramy to wtedy mogę być zawodowcem. Mimo cukrzycy, mimo tych miesięcy przerwy mogę być zawodowcem i robić to co kocham.

***
Wesele Nicholasa i Alby zakończył się nie małym skandalem gdy na stronie poczytnej gazety pojawiło się nagranie rozmowy. Nagrane z ukrycia informujące wszystkich o rzeczach które powinny zostać za zamkniętymi drzwiami rezydencji Fernando Barosso nie podane do informacji publicznej. Sylvia jednak dotrzymała słowa i informacja o tym, że Fernando jest jej ojcem dziennikarka zachowała dla siebie odpowiednio modyfikując nagranie przed wrzuceniem jej na stronę. Następnego dnia rano rewelacje na temat burmistrza Valle de Sombras stały się newsem na skalę całego stanu. Manuel Dominguez zatrzasnął klapę swojego laptopa świadom, że za wyciek informacji jedynie z pozoru odpowiada Sylvia.
Victoria była niewątpliwie córką swojej matki. Córką obojga rodziców. Gdy spotkał się z nią po raz pierwszy wiedział o jej pokrewieństwie łączącym ją z Barosso. Zrobiła na nim ogromne wrażenie, dziś nieco go onieśmielała i przerażała gdyż dotarło do niego, że ta mała pucołowata dziewczynka którą pamiętał ze zdjęć wyrosła na zdolną do wszystkiego kobietę. Ku swojemu przerażeniu dotarło do niego że Inez gdyby miała okazję patrzeć na rozgrywkę między ojcem a córką byłaby zachwycona postawą Eleny Victorii. Byłaby z niej dumna. Odrzucił połączenie od swojego rzecznika prasowego. Pod rezydencją którą zajmował kłębił się tłum reporterów. Dziś każdy chciał wiedzieć wszystko o romansie Cornelii i Manuela. Tylko że romans istniał tylko w głowach publiki. Prawda była bardziej skomplikowana.
Tamtego wieczoru w Oslo wypili za dużo. Do wynajmowanego pokoju hotelowego zamówili kolację, butelkę wina z której zrobiło się dwie i od słowa do słowa wylądowali na podłodze na miękkim dywanie kochając się po raz pierwszy. Był pewien, że później zaniósł ją do łóżka gdzie doszło do kolejnego zbliżenia. To był pierwszy raz kiedy nie myślał o córce walczącej o życie w szpitalu.
Dziś nie odbierała telefonów i nie potrafił być nawet o to zły. Nie gdy jednonocna przygoda z ówczesną szefową sztabu staje się tematem numer jeden w mediach stanowych. Manuel był pewien, że dotrze również do mediów krajowych. Przesunął otwartą dłonią po włosach gdy usłyszał zgrzyt klucza w zamku. Odwrócił do tyłu głowę i popatrzył na swojego zastępcę i jednego z najbardziej zaufanych ludzi.
— Zapewniłeś mnie że w twojej szafie nie ma żadnych trupów — zaczął brunet Inigo Peña wchodząc do kuchni. Peña Powiedziałeś „jestem jak otwarta księga żadnych tajemnic” Wyobraź sobie więc moje zaskoczenie gdy w środku nocy budzi mnie Felicia i mówi „włącz wiadomości” a tam ty i Cornelia dyskutujący na temat waszej wspólnie spędzonej nocy.
— Inigo — zaczął
— Gdy razem stanęliśmy do wyborów powiedziałem ci o sobie wszystko — zaczął — Powiedziałem ci kogo, gdzie i ile razy ponieważ wiedziałem, że tylko tak nawzajem będziemy chronić sobie tyłki. Gdy wygrałeś zapytałem cię jeszcze raz; czy masz jakieś trupy w szafie o których nie wiem co mi powiedziałeś?
— że wiesz wszystko — odparł na to.
— Widać fakt że pierdoliłeś swoją szefową sztabu jakoś ci umknął albo ja nie umyłem tamtego dnia uszu.
— Posłuchaj
— Nie to ty posłuchaj — zaczął patrząc na niego ze złością. — Gdy powiedziałeś mi że to Cornelia Baptista będzie twoją szefową sztabu powiedziałem
— nie
— Tak byłem przeciwny. Wdowa po Romo, bliska współpracowniczka Inez Romo, która według plotek krążących po mieście kropnęła swojego pierwszego męża — wyliczył — powiedziałem ci wtedy — urwał i machnął ręką. Manny milczał ten wywrócił oczami — zbyt seksowna babeczka i nie utrzymasz przy niej fiuta w spodniach. I co k***a? Miałem rację!
— Nie drzyj się.
— Dziennikarze i tak nie usłyszą niczego nowego — odpowiedział i sięgnął po piwo do lodówki. — Mogłeś użyć gumek.
— Nie pomyślałem
— A trzeba było. Nie masz siedemnastu lat żeby dawać się ponosić porywom namiętności — pociągnął łyk alkoholu. — I co teraz?
— Ustąpię z urzędu
— Po moim k***a trupie! — warknął Pena. — Po moim trupie. Wydamy oświadczenie — zaczął mężczyzna — bla bla bla nie utrzymałem fiuta w spodniach ale nie moja wina bo to ona mnie uwiodła. Zrzucimy winę na nią.
— I stracimy cały kobiecy elektorat na rzecz Russo.
— A tak Russo — przypominał sobie — już nazwała cię — wyciągnął telefon — aż to sobie zapisałem „niszczycielem wartości który za nic ma Boga i rodzinę. Manuel Dominguez depcze po wszystkim w co my porządni obywatele wierzymy. Pertraktuje z potworami — urwał — zapewne pije do twojej umowy z Victorią Reverte — reprezentuje niemoralność i rozpustę do Oslo wyjechał aby ulżyć swojej chuci — dokończył — Russo jest w formie jak nigdy i sam dostarczyłeś jej amunicji, ale skoro Clintona nie odwołali to i ciebie nie odwołają.
— Sam odejdę.
— Nie, po pierwsze ona nie jest stażystką po drugie nie po to urabiałem się po łokcie w tej kampanii żebyś odszedł przez rozporek — zamilkł — Cześć Cornie, ładne wdzianko,.
— Cześć — Manuel odwrócił do tyłu głowę. Cornelia zeszła na dół w jego szlafroku z mokrymi opadającymi na ramiona włosami.
— Wydacie wspólne oświadczenie — zaczął — gdzie powiecie prawdę
— Prawdę?
— Czy w myślicie że jesteście pierwszą i ostatnią parą która po jednej wspólnej nocy zaliczyła wpadkę? Nie. Jesteście na świeczniku więc wszyscy patrzą tobie na rozporek a tobie na brzuch więc powiecie prawdę. Zbliżyliście się do siebie, wspólna praca, długie godziny razem i daliście się ponieść emocjom, żadnego słowa o alkoholu — zaznaczył — poryw namiętności zaowocował konsekwencjami. Was kopnęło podwójnie więc wyraz współczucia. Znaczy gratulacja — poprawił się szybko. — Przy odrobinie szczęścia zachowasz urząd.
— Napisze tekst oświadczenia — powiedziała Cornie kierując się do leżącego na stole laptopa. Kliknęła i bez słowa wpisała odpowiedni ciąg znaków. Manny stanął za jej plecami
— Tekst oświadczenia macie na mejlu.
— Muszę spotkać się z córką — zwrócił się do kobiety. — Dotrzymasz Cornelii towarzystwa?
— Skoro nie mam wyboru — odburknął Pena.
— Nie masz, nie długo wrócę — zapewnił rudowłosą. Gdy wyszedł i odjechał w kuchni panowała napięta cisza. Ingo popatrzył na rudowłosą to na jej wystający brzuch gdy zsuwała się z krzesła żeby nalać sobie soku
— Kiedy termin? — zapytał ją.
— W lutym — odpowiedziała pociągając łyk soku ze szklanki. — Jaki masz plan? — zapytała go. — Oświadczenie jest dobre, ale nie wystarczy. Znam cię Ingo masz asa w rękawie.
— Ty nim jesteś — odpowiedział na to. — Miasto musi być po waszej stronie, nie po stronie Russo. Nie po to urobiliśmy się po łokcie, żeby Manny teraz ustąpił z urzędu w oparach seks skandalu.
— Co wymyśliłeś?
— Trafisz do szpitala — bezwiednie położyła dłoń na brzuchu — tam zrobią ci kilka badań. To wszystko. To twoja pierwsza ciąża, miałaś ostatnio dużo stresów. To bliźniaki więc — urwał — wszystko może się zdarzyć. W telewizji kilka razy wystąpi lekarz, pogada w śniadaniówce o ciążach mnogich i ich komplikacjach, ryzyku wcześniactwa. Odwrócimy koło — zapewnił i wstał. — Cornie spójrz na mnie — poprosił łagodnie — Nie wiem jaki miałaś plan, nie wiem co strzeliło ci do głowy aby brać ślub z Fernando Barosso, nie wiem po jaką cholerę rozgrzebałaś sprawę Inez gdy tyrałem jak wół żeby nikt nigdy się nie dowiedział o wkładzie Manuela w upadek rodzinki twojego męża i nie wiem dlaczego on darzy cię taką sympatią ale wiem że nie pozwolę aby to zrujnowało mu życie. Rozumiesz — skinęła głową.

***
— Nienawidzę cię — wymamrotała Garcia de Ozuna spoglądając na leżącego naprzeciwko niej mężczyznę, który szczerzył zęby w najbardziej głupkowatym i bezczelnym uśmiechu. Gdyby nie pozycja deski w której znajdowała się od niemalże dwóch minut zapewne kapitan Cruz przełożony jej matki dostałby w nos. Ze świstem wypuściła powietrze zastanawiając się jak dała się w to wszystko wmanewrować? Niech diabli wezmą idealną klatę Marcusa Delgado!
— I opuść — powiedział a Adora padła na matkę ukrywając w niej twarz. — Powoli — doprecyzował a nastolatka parsknęła śmiechem. — To co wskoczysz jeszcze na rowerek? — zapytał. Szatynka podniosła na niego wzrok. Nienawidziła tego faceta, który po czterdziestu pięciu minutach jogi uśmiechał się od ucha do ucha kiedy ona czuła się jak przeciśnięty przez praskę czosnek.
— Powinnam — zerknęła w stronę drzwi — Bea — wymamrotała podnosząc się niemrawo do siadu.
— Jest w dobrych rękach — zapewnił ją kapitan i wstał wyciągając do niej rękę. Najpierw posłała mu zirytowane spojrzenie , a po chwili chwyciła jego dłoń i wstała. Nogi nadal drżały jej po wysiłku.
— Dziś odpuszczę sobie rowerek — powiedziała , a on skinął głową w zrozumieniu. — Dzięki, że mi pan pomaga.
— To żaden problem — zapewnił ją — jeszcze kilka lat temu byłem instruktorem jogi — Adora uniosła brew — Dobrze masz mnie młoda to było — bardzo dawno temu — dodał uznając że wyliczenie tego nie ma sensu. — Nie możesz narzucać na siebie takiej presji — zaczął gdy zaczęli się rozciągać. — Niedawno urodziłaś dziecko , a to moja droga nie lada wyczyn.
— Nie narzucam na siebie presji — to oczywiście było kłamstwem. — To — westchnęła — wszystko wina Delgado i jego idealnej klaty.
— Chodzi więc o chłopaka
— Nie — zdmuchnęła z czoła pasa włosów — Marcus nie widzi we mnie dziewczyny — zmieniła nogę i przycisnęła ją do pośladków. — Nie mam pojęcia kogo we mnie widzi , ale na pewno nie dziewczynę. Nie jestem w jego typie.
— Marcus ma swój typ?
— Tak, im dłuższe nogi i chudszy tyłek tym lepiej — odwarknęła — I jeśli moja matka chcę mnie zapytać o Marcusa może zrobić to sama.
— Pilar nie wysłała mnie na przeszpiegi — zaznaczył — Martwimy się o ciebie — Adora westchnęła i opadła na matę.
— Nic mi nie jest — zapewniła go. — I nie robię tego dla Marcusa — dodała — tylko dla siebie. On nawet nie wie że tu przychodzę. No chyba, że Carlos się wygadał — uniosła ciało na łokciach. — Myśli pan że mu powiedział?
— Myślę, że sama możesz go o to zapytać — odparł kapitan wstając. Adora również wstała i sięgnęła po bluzę. — A jak tam twoje mięśnie Kegla?
— Nie będę z tobą o tym rozmawiać — odpowiedziała mu i ruszyła do drzwi — i dziękuje za polecenie fizo — powiedziała przy drzwiach — jest lepiej. — pokiwał z zadowoleniem głową zaś nastolatka wywróciła w odpowiedzi oczami i zeszła na dół gdzie w sali wypoczynkowej znalazła córkę w wózku otoczoną przez grupę strażaków.
— Nie dawno zasnęła — oznajmił Castiel poruszając wózkiem do przodu i do tyłu. Adora nałożyła przez głowę bluzę i podeszła do wózka. Beatriz spała z zadowoloną minką.
— Wybij to sobie z głowy Carlos — odezwał się Francisco Castelani wkraczając do pomieszczenia.
— Ciszej — syknął Castiel przykładając palec do ust — obudzisz ją.
— Przepraszam, ale nie
— Dlaczego nie? — zapytał go Carlos — to szczytny cel.
— To — urwał — Tony nie zgodzi się żebym pozował do kalendarza.
— Nikt nie będzie się rozbierał — zapewnił go Jimenez — chociaż taki zdecydowanie lepiej by się sprzedał.
— O czym mówicie?
— O kalendarzu mężczyźni z Pueblo de Luz wyjaśnił jej Carlos. — Zbieram grupę mężczyzn którzy byli by skłoni zapozwać do zdjęć. Oczywiście pieniądze przekazane zostałby na odbudowę parafii
— To fajny pomysł
— Tak, ale on nie chcę zostać panem Kwietniem — wskazał palcem na ojca Rosie.
— Tłumaczyłem ci, że Tony — zaczął
— A ja ci mówię, że nikt nie każde ci wyskakiwać do tego kalendarza z gaci. Castiel został panem lipcem.
— Zawsze możecie to zrobić w stylu kalendarza dżentelmenów — zasugerowała Adora
— Dżentelmenów?
— Tak czarno-białe zdjęcia — wyjaśniła — taki kalendarz z klatą. Rose zapewne nie miałby nic przeciwko — zapewniła Castelaniego biorąc wózek. — Będę uciekać za nim Bea zgłodnieje.
— Adora — Carlos zaczepił ją gdy zmierzała do wyjścia. — Marcus wszędzie szukał tej bluzy.
— to przekaż mu że mam ją na sobie — odpowiedziała i poczuła jak oblewa się rumieńcem — znaczy że jest u mnie. Na razie — pospiesznie wyszła z remizy. Carlos uśmiechnął się półgębkiem. — To co Frank kwiecień?
— Będziesz się tłumaczył przed moją żoną — odparł na to strażak. — Adora chodzi w bluzach Marcusa — powiedział głośno zerkając na Pilar.
— Tak, a chłopak śpi u niej w łóżku i rozprasza ją swoją gołą klata. — dodał Cruz. Pilar posłała mu ostre spojrzenie
— Carlosie — zwróciła się do mężczyzny — przekaż swojemu bratu że jeśli złamie mojej córce serce to osobiście go wykastruje.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 16:17:09 03-03-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:46:52 03-03-24    Temat postu:

Temporada III 172



Soleil Padilla de Dominguez obróciła się na równoważni i pewnie odwiodła nogę do bogu. Ćwiczenie było proste i znane jej od szóstego roku życia. Mogła go wykonać wyrwana ze snu w środku nocy i wiedziała, że tylko to jej pozostało. Od kilku miesięcy wiedziała, że ćwiczenia z Madame są bezcelowe i nie przyniosą efektów. Nie chodziło o jej brak zapału raczej utratę serca. Parsknęła krótkim śmiechem.
Serce straciła bezpowrotnie. Przynajmniej to stare. Rudowłosa urodziła się z wrodzoną wadą serca, której nie wykryto aż do piętnastego roku życia. To właśnie wtedy zemdlała na zawodach stanowych. I dopiero wtedy leżąc w szpitalnym łóżku przyznała się mamie, że źle czuła się od dawna.
Szybko się męczyła, nie mogła złapać tchu i często już w trakcie rozgrzewki miewała zadyszki. Rzuciła balet nie dlatego żeby skupić się na gimnastyce, ale uprawianie dwóch dzień sportu było zbyt wielkim wysiłkiem dla jej obolałego serca. Nieuleczalna wada serca była wyrokiem śmierci. Jej serce było zbyt zużyte aby działać prawidłowo.
Jej nowym domem stał się szpital, a przenośne płucoserce jej nowym najlepszym przyjacielem. Nie sądziła, że znajdzie się dla niej nowy organ, lecz gdy w kwietniu tego roku jej matka odebrała telefon zaczął się dla niej nowy etap w życiu. Dla kogoś to życie jednak musiało się skończyć.
Soleil nie wiedziała nic o dawcy serca. Nie wiedziała czy był to chłopak, a może dziewczyna. Nie znała jej/jego wieku ani stanu cywilnego. Takie były procedury transplantacyjne. Rodzina dawcy nie wiedziała nic o biorcy i odwrotnie. Tłumaczono to polityką prywatności lecz Soleil za każdym razem gdy dotykała blizny między piersiami, gdy na nią patrzyła chciała wiedzieć kim był lub była osoba która uratowała jej życie. Wykonała obrót i popatrzyła na wejście do sali gimnastycznej w której stała Rose Castelani. Dziewczyna-elf, pomyślała gdy jej serce bezwiednie zaczęło bić szybciej na jej widok.
—Jak ty to robisz? — zapytała ją jasnowłosa wchodząc na równoważnię. Zachwiała się — Ja nie umiem utrzymać równowagi.
— To kwestia przyzwyczajenia, skąd wiedziałaś że tu jestem?
— Od twojej mamy — odpowiedziała — Jak się czujesz?
— Ty też już wiesz? — odpowiedziała pytaniem na pytanie rudowłosa zaś Rosie skinęła głową. Sol zeskoczyła z równoważni. — Mój ojciec został bohaterem skandalu więc czuje się fantastycznie — mruknęła — Całą kampanię wyborczą ignorowałam bieliznę która przychodziła do niego pocztą, moje nauczycielki które na jego widok dostawały ślinotoku, ale teraz — wsunęła za ucho kosmyk włosów. — On będzie miał z nią dzieci.
— Będziemy chodzić z wózkami — zapewniła ją.
— A ja głupia myślałam że moi rodzice się zejdą — wyznała zawstydzona. — Gdy zachorowałam trzymali wspólny front. Zawsze trzymali się razem, ale gdy leżałam w szpitalu. To takie głupie.
— Nie wcale nie — zapewniła ją Rosie. To twoja mama i twój tato to jasne że chciałaś żeby byli razem. Mogę cię o coś zapytać— zaczęła nastolatka — właściwie to dlaczego leżałaś w szpitalu?
— Miałam chore serce — wyjaśniła odwracając się w jej stronę . — Kilka miesięcy temu miałam przeszczep serca — wyjawiła. Nigdy nikomu o tym nie mówiła. To była jej tajemnica.
— Przeszczep serca — powtórzyła głucho Rosie — a kiedy?
— W kwietniu — odpowiedziała — dlaczego pytasz?
— Z ciekawości — odpowiedziała nastolatka spoglądając jej w oczy. Serce nastolatki bezwiednie zabiło mocnej.
***
Adora zerknęła na śpiąca w wózku córeczkę. Dziewczynka spała z rozrzuconymi na bok rączkami. Smok poruszał się szybko w jej usteczkach. Nastolatka zatrzymała się na chwilę i poprawiła małej kocyk. Do uszu nastolatki dobiegł śmiech i wtedy zobaczyła Marcusa Delgado idącego naprzeciwko niej z Veronicą. Mocnej zacisnęła ręce na rączce od wózka. Marcus zauważył ją pierwszy. Uśmiechnęła się chociaż z trudem.
— Hej — odezwał się pierwszy.
— Cześć — odpowiedziała patrząc na niego to na jego towarzyszkę. — Cześć Vero.
— Cześć Adoro, to mała Beatriz?
A którzy by inny? , pomyślała.
— Tak — odpowiedziała jej — Wracamy do domu
— Byliście w remizie? — zapytał ją Marcus sam chętnie zaglądając do wózka.
— Tak, zanosiłam mamie obiad — skłamała. Nie zamierzała się przyznawać że trenuje codziennie po szkole z kapitanem.
— Słodka jest — stwierdziła Veronica przyglądając się śpiącej dziewczynce.
— Wpadnij kiedyś na noc — wtrącił się do rozmowy Marcus — nie jest wtedy takim słodkim aniołkiem.
— A wtedy Marcus wkracza do akcji i zaczyna kangurowanie — odparła na to Adora nie mogąc się powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości. Veronica była bystrą dziewczyną i pewnie wiedziała że jeśli mowa o kangurowaniu to tatusiowie nie mają na sobie koszulek. — nic jej tak nie uspokaja jak leżenie na jego klacie. — Marcus popatrzył to na jedną to na drugą.— Spieszę się.
— Odprowadzimy cię
— Zapewne macie lepsze rzeczy do roboty
— To tylko kawałek i nie powinnaś iść sama — stwierdził chwytając rączkę wózka. Zrobił to instynktownie. Adora posłała mu zaskoczone spojrzenie gdy położył dłoń na jej dłoni.
— Podobno ci się spieszyło
— Tak chodźmy.
— Adoro z kim wybierasz się na bal? — zagadnęła ją Veronica.
— Nie idę — odparła szatynka.
— Nie idziesz? — zapytał ją Marcus jakby się przesłyszał.
—Tak
— To z kim pójdę ja? — wypalił za nim zdążył ugryźć się w język.
Adora popatrzyła na niego zaskoczona.
— Nie sądzę abyś miał większy problem ze znalezieniem sobie partnerki — odparła na to szatynka. — Zawsze możesz zabrać ze sobą Veronicę — dorzuciła gdy zatrzymali się przed furtką.
— Zaczekaj tu — zwrócił się do Vero i wszedł na teren posesji z Adorą, nastolatka otworzyła drzwi. — Co to było?
— Co?
— To tam — wskazał na dwór. — Możesz pójść z Veronicą? Serio Adoro? A może ja chcę z tobą iść? — zapytał ją.
— Dlaczego?
— Bo jak nie ja to kto? — palną bez namysłu Delgado. Oczy Adory rozszerzyły się ze zdumienia.
— Co proszę? Jak nie ty to kto? — wydukała
— To źle zabrzmiało — Marcus przeczesał palcami włosy. Beatriz zakwiliła w wózku. Adora podeszła do córeczki wyjmując ją ze środka.
— Co ty nie powiesz? — mruknęła kołysząc się lekko na boki — Idź już sobie, Vero czeka — machnęła ręką.
— Adoro
— Nie będę jej przy tobie karmić — odpowiedziała — więc idź do niej — powiedziała niemal błagalnym głosem. — Ona nie może się ciebie doczekać.

***
Veda Balmaceda uśmiechnęła się od ucha do ucha i poruszyła głową na boki gdzie założone na czubek głowy uszy renifera zadzwoniły radośnie. Nastolatka podreptała w kierunku winyli i wyciągnęła ze środka płytę z kolędami na dźwięk których Ivan Molina pijący w kuchni wodę wszedł do salonu. Veda potrząsała radośnie głową na boki zaś przygarnięty przez nią psiak zaszczekał radośnie kręcą się wokół jej nóg.
— To twoje pierwsze Boże Narodzenie — obwieściła przyklękając przy psiaku. Mozzart, którego kategorycznie zabroniła mu nazywać „Szczurkiem” zakręcił się dokoła i oparł dwie łapki o kolana brunetki szaleńczo merdając przy tym ogonem. Ivan w tym roku wyjątkowo zgodził się na choinkę. Wybrana przez Vede i Elenę pyszniła się obok kanapy zielona i pachnąca. Zadaniem mężczyzny było nie tylko wtaszczenie jej na górę na czwarte piętro, ale także upewnienie się czy nie przynieśli żadnego nieproszonego gościa. I dopiero wtedy Veda zaakceptowała zielony krzak. Pies miał kategoryczny zakaz zbliżania się do drzewka. Zwierzak jednak ani razu nie zainteresował się krzakiem woląc gryźć jeden z kapci Ivana skryty pod stołem — muszą być wyjątkowe.
Zgodnie z meksykańską tradycją choinka powinna zostać ubrana wraz z rozpoczęciem się miesiąca a rozebrana drugiego lutego. Ivan przestrzegał tej tradycji gdy żyła Grace. To jej ubieranie drzewka czy rozpakowywanie prezentów przynosiło najwięcej frajdy. Po jej śmierci, rozwodzie z Deborą Ivan nie widział sensu w ozdabianiu swojego domu dlatego też większą część ozdób choinkowych oddał do kościoła. Zostawił tylko te , które miały dla niego szczególne znaczenie. Tkwiły jednak w szafie w obawie, że szalony pies je zniszczy. Gdy krótko przed pierwszym grudnia oznajmił, że nie ma świątecznych ozdób i nie ubiera choinki Veda patrzyła na niego jakby sam z choinki się urwał. Gdy zapytała „dlaczego?” Sam nie wiedział co odpowiedzieć. Jak wyjaśnić nastolatce, że bez córki świętowanie Bożego Narodzenia nie miało sensu?
— Zawsze pracuje w święta — odparł. Co było prawdą. Inni mieli rodziny i zawsze układał dyżury tak, żeby te najważniejsze dni to on pełnił dyżur.Wpadał jedynie do Castelanów na kolację. Veda posmutniała na te słowa, lecz po chwili w jej oczach pojawiły się psotne ogniki.
— To nic, że nie masz ozdób. Zrobimy je sami.
Nie żartowała i mieszkanie Ivana od kilku dni było pełne kolorowych kartek, zapachu farb akrylowych i brokatu. Korowe błyszczące drobinki były wszędzie nawet na psim nosie, który nastolatka z lubością ucałowała. Gdy rozległ się dźwięk dzwonka pies zaszczekał radośnie i pobiegł przywitać kolejnego gościa. Ivan za nim otworzył drzwi chwycił psiaka biorąc wiercące się zwierze na ręce. W progu stał Jordan, który na widok małego zwierzątka wybałuszył ze zdziwienia oczy.
— Co ty tu robisz?
— Zaprosiłam go — odpowiedziała Veda.
— Poznać Mozarta — doprecyzował i zerknął na wyrywającego się zwierzaka.
— Tak — chwyciła go za łokieć i wciągnęła do środka. — I nie tylko po to — uśmiechnęła się chytrze sprawiając że Jordan miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. — Robimy ozdoby świąteczne, bo Ivan nie ma żadnych.
— Ozdoby świąteczne — powtórzył głucho nastolatek zerkając to na radośnie dzwoniące uszy Vedy to na stół zastawiony kolorowymi dodatkami. — Nie dam sobie wcisnąć niczego na głowę — zaznaczył i przyklęknął przy psiaku, którego Ivan postawił na podłodze. Zwierzę nieufanie traciło wyciągniętą rękę aby po chwycić ząbkami za jeden z palców nastolatka.
— Uważaj gryzie — odpowiedziała Veda i pochyliła się nad Mozartem drapiąc go za opadniętym uszkiem. — Lubi gryźć kapcie Ivana — wskazała na jeden z mocno sfatygowanych butów. Gdy rozległ się dźwięk domofonu Ivan westchnął.
—Kogo jeszcze zaprosiłaś?
— Salvadora — odparła wpuszczając gościa do środka. Ivan wzniósł oczy do nieba. — Jest samotny.
— Kochanie — odezwała się Elena przesuwając palcami po włosach córki. Veda otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Na widok piosenkarza uśmiechnęła się od ucha do ucha. Sal bowiem zgodnie z umową przyniósł pizzę. Potrząsnęła głową dzwoniąc dzwoneczkami i chwyciła jedną z leżących opasek. Gdy Sal ugiął kolana założyła mu ją na głową. — Cześć — zwróciła się do mężczyzny.
— Cześć — odpowiedział. Ostatni raz widzieli się na urodzinach Valentina. Elena przełknęła ślinę nadal pamiętając rękę Sala swobodnie obejmującą ją w tali.
— Jak wyglądam?
— Jak przygłup — odpowiedział mu Ivan — czyli jak dla mnie bez zmian.
— Nie przejmuj się nim — Veda posłała policjantowi zirytowane spojrzenie i wprowadziła piosenkarza do kuchni. Salvador odniósł pizzę i wszedł do salonu gdzie Jordan siedział na podłodze bawiąc się z psiakiem kapciem Ivana. Zwierzak warczał i szczekał na podskakujący na podłodze klapek szaleńczo merdając przy tym ogonem. — Był dziś u dentysty.
— Ivan? — zdziwił się Jordan — On nienawidzi dentystów — urwał — właściwie to każdego przedstawiciele instytucji medycznych. Poszedłeś tam z własnej woli?
— Żartujesz sobie? — zapytała go Veda siadając i wyciągając rękę do Mozarta. Zwierze ochoczo chwyciło ją za sweter — zaciągałam go tam podstępem.
— Okłamałaś mnie, tak kończy się zadawanie z tobą — wskazał na Guzmana. Veda uśmiechnęła się niewinnie gładząc po futerku pieska
— To było kłamstwo w dobrej wierze więc się nie liczy jako kłamstwo — odparowała nastolatka przesuwając dłonią po psim futrze. Zadowolony Mozart położył się na jej nogach łasy i gotowy na kolejne pieszczoty. — Ząb cię przynajmniej nie boli a ciocia spisała się koncertowo — dodała.
— Byliście u Grety? — zdziwiła się Elena łypiąc na córkę.
— Tak byli — odparł na to Salvador. — Nie poznał jej.
— Veda
— Nic mu nie powiedziałam , poprosiłam tylko żeby kupił po drodze pizzę
— Greta mi powiedziała — wyjaśnił Salvador. — Wracam od niej.
—Też bolał cię ząb?
— Nie ja mam zęby w idealnym stanie — odpowiedział
— Ja też. Lubię chodzić do dentystów — wyznała nastolatka. — To takie śmieszne uczucie gdy ci wierci w zębie — wstała i odłożyła drzemiące zwierzątko do kojca. — mnie to łaskocze — wyznała i zajęła jedno z miejsc przy stole. — Zaczynamy? — zapytała ich.

***
Klucz do sali wziął z pokoju nauczycielskiego wziął kilka minut po południu. Dyrektor Cerano Torres bardzo uprzejmym głosem poinformował go, że nie może mu zaproponować luksusów, lecz Michael nie potrzebował luksusów. Mógł poprowadzić zajęcia w bibliotece gdyż zapisana na zajęcia grupka była nieliczna. Nie przeszkadzało mu to jednak. Lubił prowadzić zajęcia w kameralnych kilkuosobowych grupach. Gdy zgadzał się podjąć tego zadania wiedział, że uczniowie nie będą walić do niego drzwiami i oknami gdyż „socjologia wojny” nie brzmiała jakoś specjalnie zachęcająco. Dla niego to była przyjemna odskocznia od prawdziwego zadania, którego nie zamierzał wykonywać po łebkach.
Klasa była stara, zaniedbana i jak podejrzewał służyła za składzik na wszystko co niepotrzebne. Stare rozkładane krzesła stały jedno obok drugiego na końcu niewielkiego pomieszczenia. Michael zapalił światło i odłożył na biurko swoją torbę otwierając na roścież wszystkie okna. Do środka wpadł powiew świeżego powietrza. Przy drzwiach postawił krzesło, aby drzwi nie zatrzasnęły się pod wpływem przeciągu i zaczął porządkować salę aby nadawała się na pierwsze zajęcia. Nie były to luksusy, ale Michael ich nie potrzebował. Kilka minut po szesnastej do klasy zajrzał Marcus Delgado z plecakiem na ramieniu. Nastolatek pochylił głowę i wszedł do środka rozglądając się po pomieszczeniu.
Bywał tu od czasu do czasu aby coś wynieść lub przynieść. Klasa w piwnicy niegdyś była klasą do języka francuskiego, lecz z czasem stała się składzikiem na wszystkie graty, których Dick Perez zabraniał wyrzucać. Im mniej zajęć odbywało się w szkolnych piwnicach tym więcej rupieci znoszono na dół. Jedną salę przystosowano do działalności kółka dziennikarskiego i szkolnej gazetki, drugą dostał Michael. Trzecia nadal była zamknięta na klucz i nieużywana. Anakonda regularnie rozpowiadała, że w klasie numer trzy straszy. To co zaskoczyło Marcusa to muzyka płynąca z leżącego na blacie głośnika. Chłopak przesunął wzrokiem po szczupłej sylwetce mężczyzny bezwiednie skupiając wzrok na jego lewej kostce.
— Broni nie można wnosić do szkoły — powiedział zwracając tym samym uwagę nauczyciela. — To wbrew przepisom. — Michael popatrzył to na nastolatka to na swoją niepozornie wyglądająca kostkę. — Jestem spostrzegawczy. Wczoraj też byłeś uzbrojony.
— Trudno jest się pozbyć niektórych nawyków — wyjaśnił oględnie odsuwając się od zawieszonej mapy. Nastolatek zbliżył się do mężczyzny.
— Mapa Europy z okresu drugiej wojny światowej — domyślił się zaś brunet pokiwał głową. — Będziemy rozmawiać o drugiej wojnie światowej?
— Nie tylko — odpowiedział na to — ale skupimy się raczej na sylwetkach ludzki, którzy stali za drugą wojną światową niż za konkretnymi bitwami.
— Myślałem, że opowiesz o tym co się dzieje na Bliskim Wschodzie — odparł na to Marcus. — Irak, Afganistan.
— Wszystko w swoim czasie. Nie możemy przeskoczyć do współczesności nie znając historii chociaż konkluzja będzie raczej niewesoła.
— Ludzkość nie umie uczyć się na błędach — mruknął Marcus.
— Między innymi — odpowiedział na to nauczyciel. — Od drugiej wojny światowej minęło siedemdziesiąt sześć lat, a na świecie zawsze będzie toczyła się jakaś wojna. Marcus podszedł do biurka i sięgnął po leżącą na biurku kartkę. — Lista lektur — Marcus przesunął wzrokiem po kartce i odwrócił ją na drugą stronę — dla chętnych oczywiście.
— Dziś narysujemy śmierć — przeczytał pierwszy tytuł który rzucił mu się w oczy.
— O ludobójstwie w Rwandzie z 1994 roku — wyjaśnił Michael. — Ten wątek jak i wojna w Bośni i Hercegowinie jak i jej następstwa również. Nie będę was zanudzał średniowieczem czy podbojami Alexandra Wielkiego — wyjaśnił chłopakowi — wolę skupić się na współczesnych konfliktach, które dotykają najbardziej bezbronnych.
— Cywilów — domyślił się nastolatek. — Nasze ciała ich pole bitwy. Są po angielsku.
— Tak, większość z nich jest dostępna po angielsku, niektóre po francusku. Niestety wiele z nich nie zostało wydane w Meksyku. Być może uniwersytet ma je w swoich zasobach.
— To całkiem możliwe — mruknął Delgado.
— No chodź — Veda Balmaceda wciągnęła do środka Jordana i uśmiechnęła się do nauczyciela — będzie zabawnie.
— Masz dziwne pojęcie o tym co jest zabawne Vedo — powiedział spokojnie Jordan.
— Wczoraj było zabawnie — przypominała mu a on westchnął. Wczoraj nie było zabawnie. Wczoraj Veda zmusiła go do namalowania kliku bombek chociaż musiał przyznać że przepychanki słowne między Salvadorem i Ivanem były zabawne. Patrzenie jak tych dwóch próbuje udowodnić kto jest lepszym opiekunem Vedy było zabawne. Przez chwilę. Niby dorośli faceci a w oczach Jordana zachowywali się gorzej od jego kolegów z rocznika. A o sporej części nie miał najlepszego zdania.
— Właściwie to dlaczego zaprosiłaś Salvadora? — zapytał gdy usiedli na dwóch sąsiadujących ze sobą krzesłach
— to samotny facet — przypomniała mu nastolatka — Potrzebował towarzystwa — uśmiechnęła się kącikiem ust co nie umknęło uwadze chłopaka. — i mama też jest samotna.
— Wreszcie ci powiedzieli.
— to ty wiedziałeś i mi nie powiedziałeś? — zapytała go oburzona uderzając go zwiniętym w rulon zeszytem w ramię.
— Nie moja w tym rola. Veda — ściszył głos — czy ty bawisz się w swatkę?
— Od razu w swatkę — odpowiedziała — on tak dziwnie patrzy na mamę.
— Jak wiewiórka na orzeszka — wymamrotał pod nosem Jordan.
— co?
— Nic nic — odpowiedział na to. Do klasy zaczęli schodzić się inni uczniowie. Carolina za nią wszedł Quen który usiadł obok kuzyna.
— Ty tutaj?
— Carolina mnie zaciągnęła — wyjaśnił swoją obecność
— Nie wyglądasz na takiego co się specjalnie opierał.
Ruby Valdez posłała Marcusowi rozdrażnione spojrzenie i usiadła na uboczu. Krzesła ustawiono w kształt koła.
— nie ma ławek — zauważyła Anna
— Jak na spotkaniu AA — dorzuciła jej koleżaneczka.
— A co uczęszczasz? — zapytała ją Veda. Jordan parsknął śmiechem gdy tamta zarumieniła się jak piwonia.
— Niestety będziemy musieli się obejść bez takich luksusów jak ławki.
— To jak mamy notować?
— Nie musicie notować — odpowiedział mężczyzna wprawiając ich w osłupienie. — Wiem że to zajęcia dodatkowe i każdy z was przyszedł tutaj aby nabić sobie punkty na studia
— To takie jest zaliczenie z przedmiotu?
— Napiszecie referat. Listę tematów do wyboru podam na następnych zajęciach. Każdy z was przygotuje krótką prezentację na temat wybrany z sylabusa — dodał i rozdał im spięte kartki. — Będziecie mieć piętnaście minut na prezentacje przed rozpoczęciem zajęć. Możecie pracować w parach.
— Ja jestem z Jordanem.
— Veda
— Co? Nie lubię publicznych wystąpień więc ty będziesz mówił ja będę ładnie wyglądać — odpowiedziała on wywrócił w odpowiedzi oczami.
— To ja jestem z Caroliną — wypalił Quen zerkając na koleżankę.
— Na przyszłych zajęciach chciałbym żebyście podali mi informacje kto z kim będzie pracował. Dziś jednak zaczniemy od czegoś luźniejszego.
— Kartele narkotykowe jako forma lokalnego terroryzmu — przeczytał głośno Marcus z sylabusa. — może zaczniemy od tego? — zapytał nauczyciela. Nie zamierzał zaczynać od środka.
— Od tego mam zacząć?
— Od tego że kartele narkotykowe to nie terroryści — do dyskusji wtrąciła się Anna oglądająca swoje paznokcie.
— To zorganizowane grupy przestępcze, które używają metod przymusu bezpośredniego lub pośredniego aby wymusić określone działanie. — powiedział spokojnie Michael — to luźna definicja. Dla was kartele mogą nie być terrorystami, nie dlatego że patrzymy na świat nieco inaczej ale dlatego że w wasze społeczeństwo nie traktuje karteli jak terrorystów. Zabrzmię brutalnie ale kartele stały się częścią kolorytu nowomeksykańskiego. Nie da się mówić o Meksyku w oderwaniu o karteli narkotykowych.
— To część naszej kultury — wszedł mi w słowo Marcus.
— Poniekąd tak. — Michael odgarnął z twarzy włosy — Nie jest wam jednak łatwo żyć w kolebce narodzin karteli
— Co masz na myśli? — popatrzył na niego zaskoczony. — Templariusze, Zetki, La familia dwie róże — wymienił — to cztery największe kartele narkotykowe regionie oczywiście dwa z nich się rozpadły w podobnym do siebie czasie.
— La famila zaczęła od przemytu marihuany do stanów. Horacio Diaz handlował pomarańczami w których przemycał narkotyki. I to mu wystarczało aby żyć na przyzwoitym poziomie jego syn jednak miał inne plany — bezwiednie wstał i podszedł do zawieszonych map. Odnalazł tą która go interesowała przedstawiała ona Meksyk. — Felipe zauważył że coraz więcej ludzi chcę opuścić Meksyk. Amerykanie już w latach osiemdziesiątych nie byli zbyt chętni aby rozdawać zielone karty obcokrajowcom więc po przejęciu władzy po śmierci ojca zaczął on „pomagać” ludziom przedostawać się na drugą stronę przez ten szlak— wskaźnikiem przesunął po mapie — możecie podejść bliżej jak chcecie — zachęcił ich. Marcus stał z tyłu gdyż był wysoki i dobrze wszystko widział. — Granica Meksyk- USA liczy sobie mniej więcej 3200 tysiące kilometrów — przesunął wskaźnikiem po \mapie. Felipe wykorzystywał tylko niewielki jej wycinek. Nie wykorzystał najbardziej ruchliwej części czyli El Paso i Juarez gdzie była silna konkurencja kojotów lecz ten malutki fragment — wskazał na Nevo Laredo Reynosę. —Tutaj miał swoje szlaki. Musicie wiedzieć, że granica w latach osiemdziesiątych była mniej strzeżona niż teraz. Wystarczyło dać w łapę komu trzeba a przygranicznicy przymykali oko na przemykających ludzi.
— on na tym nie skończył?
— Nie, w pewnym momencie dotarło do niego że granicę przechodzą także kobiety i są w różnym wieku.
— Postanowił na nich zarobić — domyślił się jeden z uczniów. Michael skinął głową. — Według zeznań Eleny Rodriguez odsiadującej wyrok dożywotniego pozbawienia wolności jego wspólniczki pierwszy dom publiczny powstał latem osiemdziesiątego siódmego roku. Diaz wyparł innych przemytników i zapanował nad 3200 kilometrową granicą gdy kobiety przestały do niego przychodzić po pomoc porywał je. Miał swoje bandy które wyłapywały kobiety w luksusowych kurortach i przerzucały przez granicę. W latach dziewięćdziesiątych proceder rozlał się za granicę. Interpol szacuje że przez jego ręce przeszło na całym świecie około miliona kobiet gdzie najmłodsze uprowadzone miały nie więcej niż trzynaście lat. Oczywiście wraz z rozwojem technologii ewoluowały również metody. Interpol zamknął sprawę la familii oficjalnie w 2014 roku gdy zlikwidowano ostatnie nielegalne domy publiczne.
— on walczył z Inez w Monterrey — przypominała mu Soleil
— Tak, walczyli o terytorium. Monterrey spłynęło krwią. Obie organizacje upadły w mniej więcej tym samym czasie — doprecyzował nauczyciel. - cofnijmy się jednak o krok i zacznijmy od początku; czym dla was jest wojna? - zapytał ich.

***
Bea rozpłakała się ile sił w małych płuckach sprawiając, że Adora z trudem przełknęła ślinę i wzięła małą na ręce kołysząc lekko na boki. Wagi przycisnęła do dziecięcej główki w nadziei, że to uspokoi maleństwo, którego paluszki zacisnęły się mocno i gwałtownie na jej koszulce. Szczepienia były nieprzyjemne, lecz konieczne. Szatynka wstała i zaczęła spacerować po gabinecie Juliana Vazqueza, który posłał jej przepraszający uśmiech. Sam miał córeczkę w podobnym wieku i Lucy reagowała identycznie jak mała Beatriz. Nie znał dziecka, któremu wbijanie igły w kończyny by się podobało. Dziewczynka stopniowo ucichła. Adora położyła ją na stole i sięgnęła po body. Córeczka spoglądała na nią z wyrzutem.
— Wiem, wiem — wymamrotała Adora — nie jestem teraz twoją ulubioną osobą — popatrzyła na lekarza. — Sam szczepisz Lucy? — zapytała go zwracając się do niego po imieniu. Dziwnie byłoby zwracać się do niego „panie doktorze” byli przecież rodziną.
— Nie — zaprzeczył. — To byłby nieetyczne poza tym nie byłbym wstanie ukuć Lucy. Nie mówiąc już o tym, że na pewno by mi tego nie zapominała — zerknął na czubek głowy niemowlaka. — Jeśli zacznie gorączkować podaj jej ibuprofen dla dzieci — doradził pediatra. — Cały dzień może być marudna i pospała — dodał. Adora ostrożnie wzięła małą na ręce i opuściła gabinet. Kilka czekających na swoją kolejkę kobiet zerknęło na nią z ciekawością. Adora była pewna, że jest najmłodszą matką wśród zebranego na korytarzu tłumku. Ułożyła dziewczynkę w wózku i przykryła kocykiem wychodząc na zewnątrz. Miała nadzieję, że pewnego dnia ludzie przestaną się na nią gapić jak na kosmitkę.
Przychodnia lekarza rodzinnego działała w miasteczku jako stały element opieki zdrowotnej od czasów otwarcie darmowej kliniki. Lekarze na stałe pracujący w klinice w Pueblo de Luz przyjeżdżali kilka razy w tygodniu aby każdy mieszkaniec miał szansę na dostęp do specjalisty niezależnie od zasobów portfela. Młoda mama poprawiła córeczce kocyk wychodząc na zewnątrz. Zerknęła na godzinę. Było kilka minut po dziesiątej rano co oznaczało że jej klasa miała teraz drugą godzinę fizyki. Adora jeszcze rok temu nie przypuszczała, że zamiast na lekcje będzie chodzić na szczepienie i jakaś mała cząstka jej cieszyła się z tego jednego dnia przerwy. Nie było jej łatwo być mamą i licealistką. Bea zmrużyła oczka zapadając w drzemkę. Szatynka uśmiechnęła się lekko i pomyślała o Marcusie.
Napisał do niej kilka wiadomości, dzwonił lecz nie odebrała ani nie odpisała. Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Nie po tym co od niego usłyszała. Córka Pilar przyzwyczaiła się do docinków dzieciaków ze szkoły. Ich krzywych spojrzeń, plotek na swój temat czy napisów na drzwiach od łazienki. Bolały, lecz wpisały się w jej codzienność. W ich oczach mogła być gruba jak wieloryb, puszczalska. Wielokrotnie słyszała niewybredne komentarze na swój temat czy Marcusa. Według szkolnych plotkar Marcus o Adora byli kochankami, bo tylko tak zatrzymała go przy sobie mając „taki bagaż” Nikt nie wiedział, że gdy Marcus zostawał u niej na noc to Bea spała między nimi. Jedynie raz Adora przez sen przytuliła się do chłopaka. Po przebudzeniu zrozumiała dlaczego jej mała córeczka tak lubi spać na jego torsie. To było bezpieczne miejsce. Ciepłe i bezpieczne. Nikt nie wiedział o tym że Marcus od jakiegoś czasu odsunął się od niej. Gdy pojawiał się u nich w domu skupiał się na Beatriz. To jej opowiadał jak mu miną dzień, to do niej się uśmiechał, to ją trzymał w ramionach gdy marudziła po kąpieli przed nocnym karmieniem. Adora była na drugim planie.
Nie dziwiła mu się. Nie była ładna ani szczupła. Nie była Veronicą długonogą byłą dziewczyną Marcusa z nieskazitelną cerą i perfekcyjnym makijażem. Adora miała raptem metr sześćdziesiąt i pełne kształty. Nie malowała się, nie stroiła w krótkie spódniczki czy obcisłe spodnie. I nie była kochanką Marcusa. Marcus Delgado nie myślał o niej jak o dziewczynie. Była matką Beatriz. Bezwiednie pociągnęła nosem. A ona głupia chciała pójść z nim na ten bal! Była na tyle głupia, że upatrzyła już sobie sukienkę. Weszła do cichego i pustego domu. Dziś do powrotu brata ze szkoły była sama z córeczkę. Gdy telefon wetknięty do torby zasygnalizował przyjście kolejnej wiadomości westchnęła wyjmując aparat. Była to reklama nowego telefonu. Nastolatka opadła na kanapę zamykając oczy. Wczoraj wygadała się Ruby. Powiedziała jej wszystko bo miała wrażenie, że jeśli nie powie o tym głośno to zaraz eksploduje.
W tym samym czasie Ruby Valdez siedziała na jednym z krzeseł w bibliotece zerkając na Marcusa Delgado i miała ogromną ochotę zwinąć w rulon zeszyt i kilka razy zdzielić go nim po łbie. Coś jednak ją powstrzymywało. Nie była tą która robi sceny, a on nie był tym, który lituje się nad innymi. I to w złym sensie. Nastolatka wprost nie mogła uwierzyć, że ten bystry i inteligentny chłopak chciał iść z Adorą z litości na głupi bal. Ruby nie miała z kim iść. Każdy kolega spoglądał na nią i nie próbował się do niej odzywać. Fakt nie robiła niczego aby przyciągnąć do siebie chłopaków wręcz przeciwnie odpychała ich od siebie. To nie było trudne biorąc pod uwagę wszystkie plotki jakie krążyły na jej temat w szkole. Delgado miał być tym lepszym, a był takim samym imbecylem jak reszta. Wstała i podeszła do niego.
— Musimy porozmawiać — rzuciła bez zbędnych wstępów. — Teraz — dorzuciła. Marcus podniósł się z krzesła i odeszli od grupki znajomych z którymi siedział i właśnie wtedy Ruby Valdez zwinęła w rulon zeszyt i mimo niemałych trudności zdzieliła go nim po głowie. — to za Adorę a teraz idziemy — odparła i wyszła. Delgado nie pozostało nic innego jak podążyć za nastolatką odprowadzony zaciekawionymi spojrzeniami znajomych.
— Ruby
— Jak mogłeś? — zapytała go. Miałeś być tym lepszym, mądrzejszym ale jak ja z tobą nie pójdę to nikt nie pójdzie? Czy ty zdajesz sobie sprawę jak bardzo ją zraniłeś?
— Wiem, — odparł spoglądając na czubki swoich butów — chciałem ją dziś przeprosić ale nie przyszła do szkoły.
— Bea miała szczepienie więc została w domu — odparła na to i westchnęła. Gdy patrzył na nią z tak żałosną miną nie miała nawet siły na niego krzyczeć. Usiadła na jednej z wolnych ławek przed biblioteką. — Miło że chociaż wiesz, że zachowałeś się jak skończony imbecyl. Jeśli chcesz się wymiksować to jej chociaż o tym powiedz.
— Wymiksować?
— Wiesz co mam na myśli. Tu nie chodzi o ciebie uświadamiającego sobie że dziecko to zbyt duża wyj odpowiedzialność dla nastolatka tu chodzi o dziecko które emocjonalnie myśli że jesteś tatą więc gdy cie nie ma ona wypłakuje sobie oczy bo tęskni z twoim gadaniem i klatą.
— Zaraz, wypłakuje sobie oczy? Dlaczego Adora nie zadzwoniła do mnie?
— Mam cię drugi raz zdzielić po łbie? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. — Posłuchaj mnie jestem ostatnią osobą która będzie wtrącała się w cudze życia, ale do szału doprowadza mnie to że stawiasz Roque na pieprzonym piedestale po tym wszystkim co zrobił Adorze? Wiem że nie żyje i tak wiem że ćpanie wyprało mu mózg ale to go w nim nie usprawiedliwia — warknęła. — Był przerażonym nastolatkiem gdy dowiedział się o ciąży, ale nie uważasz, że spychanie jej ze schodów żeby poroniła i wyłudzanie pieniędzy spycha go z pomnika?
— Zaraz o czym ty mówisz? — zapytał ją.
— O — wydukała Ruby — Adora ci nie powiedziała — mruknęła wsuwając za ucho niesforny kosmyk włosów. — To było krótko po tym jak mu powiedziała — wyjaśniła. — Najpierw kazał jej zrobić skrobankę , a później sam zajął się problemem.
— Spychając ją ze schodów?
— Nie spadła, bo ty stanąłeś na jej drodze — wyjaśniła. — Nie pamiętasz? On ją popchnął, ty ją złapałeś — wyjaśniła i sięgnęła do torebki wyciągając ze środka pendrive — Myślę że powinieneś tego posłuchać. Roque czasem nagrywał mi „relacje z życia”
— Byliście w kontakcie?
— Nie, odsłuchałam te wiadomości po powrocie do miasta i myślę że ty też powinieneś — wstała zostawiając dysk obok. — Zwrócić mi go za kilka dni — poprosiła. — Ona się go bała. Pod koniec jego życia zwyczajnie w świecie się go bała
***
Zgodnie z wieloletnią tradycją szkoły uczniowie klas czwartych ubierali placówkę z okazji świąt Bożego Narodzenia. Wiele lat temu przyjęto , że szkołę przyozdabia się w świąteczne ozdoby wraz z dniem dwunastego grudnia gdyż to właśnie wtedy ludzie tłumnie rozpoczynali pielgrzymowanie do Matki Boskiej z Guadalupe- patronki kraju. W tym roku Sara Duarte jako członkini szkolnego samorządu kręciła nosem na widok świątecznych ozdób, które prezentowały się dość ubogo. Koledzy i koleżanki z rocznika mieli przynieść własne ozdoby, ale wielu albo zapomniało, albo co gorsza nie zamierzało się podporządkować prośbie stwierdzając że „to tylko głupia choinka.”
— Panie dyrektorze — powiedziała do Cerano który jako jeden z nielicznych nauczycieli mógł sobie pozwolić aby pracować w auli. Mężczyzna siedzący na jednym z krzeseł z dokumentami w dłoniach podniósł wzrok na dziewczynę — z tego nie da się ubrać choinki — uniosła rozerwany łańcuch który najlepsze lata miał już za sobą.
— Rok temu jakoś sobie poradziliście — rzucił w odpowiedzi.
— Rok temu szkoła wyglądała duch Bożego Narodzenia — wyjaśniła sprawiając że brwi dyrektora zbiegły się w jedną linię.
— Sara próbuje powiedzieć ze nie możemy ubrać drzewek, bo nie mamy czy ubrać drzewek — z pomocą przyszła jej Kiraz która usiadła na krześle obok łypiąc na ojca to na koleżankę.
— Z nim trzeba prosto z mostu.
— Szkoła nie ma pieniędzy aby kupić nowe ozdoby — westchnął i rozejrzał się po auli — gdzie jest twój brat?
— Poszedł do kwiaciarni — wyjaśniła — będzie zapraszał pannę na bal — dodała. — Mam pytanie — zaczęła znowu — można iść w parze jednopłciowej?
— Jeśli ktoś ma takie preferencje — odpowiedział na to Cerano Torres — to droga wolna.
— Kupisz ozdoby świąteczne?
— Jasne, ale wtedy nici z balu — odpowiedział na to córce.
— Nie możesz go odwołać! — syknęła córka
— Nie odwołuje ale jeśli szkoła zakupi ozdoby świąteczne nie będzie mieć środków na organizacje potańcówki — wyjaśnił córce — wystarczająco prosto — drzwi zaskrzypiały i do środka weszła nauczycielka od sztuki i ZTP— Świetnie są panie — uśmiechnął się — Proszę wspólnie z uczniami wykonać ozdoby świąteczne — wyjaśnił nie mając czasu na ceregiele. — Łańcuchy, gwiazdy, aniołki — wytłuścił wzdychając. Miał wrażenie, że czasem i nauczyciele zachowywali się jak dzieci.
— To świetny pomysł — podchwyciła szybko nauczycielka od ZTP — na zajęciach już wykonujemy świąteczne wianki czy choinki z szyszek.
— Doskonale i problem panno Durte rozwiązany to do pracy — klasnął w dłonie.
— Zamierzasz nam pomóc? — zdziwiła się córka. Cerano popatrzył na nią nieco urażonym wzrokiem.
— Tak, zamierzam i jutro klasy czwarte pójdą pod opieką wychowawców do fabryki bombek znajdującej się w sąsiednim mieście. Mają panie kolorowe kartki? —zapytał je — Nikt tu nie ma całego dnia.
Uczniowie byli zaskoczeni równie mocno co nauczyciele czy dzieci Cerano Torresa, który zwołał całą gromadę uczniów i rozdzielił między nimi zadania, które mieli wykonać w grupkach. Do auli przyniesiono kilkanaście różniej wielkości gipsowych kulek, które należało pomalować wedle własnego uznania. Cerano dał młodzieży pełną dowolność z zaznaczeniem że motywem przewodnim jest Boże Narodzenie. Veda, która wczorajszego wieczoru spędziła czas na malowaniu bombek ku niezadowoleniu Jordana który uważał to za kompletną stratę swojego czasu zaciągnęła go do grupki tworzącej świąteczne wianki i po dwudziestu minutach gu zaskoczeniu Guzmana zaczęła nucić świąteczny przebój lat dziewięćdziesiątych. Kopnęła go pod stołem. Zacisnął usta w wąską kreskę. Nie zamierzał brać w tym udziału, lecz inni uczniowie nie podzielali jego entuzjazmu. Felix sięgną po telefon i włączył odpowiednią playlistę ze świątecznymi hitami
Remmy Torres był wielkim fanem Bożego Narodzenia. To był prawdopodobnie jedyny czas w roku który spędzali razem w domu jako rodzina. Nauczyciele wymienili się i do środka wszedł Olivier Bruni który poświęcił lekcje wychowania fizycznego aby uczniowie mogli przygotować ozdoby świąteczne. Nie był z tego powodu zadowolony odnajdując w tłumie swojego ulubionego ucznia który na uszach zawiesił sobie dwie kolorowe bombki rozsypując brokat przy każdym ruchu głową. Gdy zaczął śpiewać All i want for chrismas zakładając sobie na głowę papierową koronę Cerano Torres odnalazł wzrokiem pierworodne dziecko kręcąc z niedowierzaniem głową. Tanecznym krokiem podszedł do Sary z bukietem tulipanów przerzucając bukiet przez jej ramię.
— Pójdziesz ze mną na bal? — zapytał ja na oczach wszystkich koleżanek.
— Ja? — wydukała nastolatka spoglądając na niego z szeroko otwartymi oczami.
— Tak, wiem że jestem nowy, ale świetnie tańczę — przedstawił argumenty — no i genialnie wyglądam w eleganckim wydaniu. To mam po ojcu. — no i dodam że mam świetny tyłek.
— A ja jako twój ojciec i nauczyciel udam że tego nie słyszałem — odparł na to Cerano podając mu bombkę — zawieś to gdzieś wyżej. — polecił.
— śliczna bombka panie dyrektorze — wyjąkała Sara.
— Tata za nim zastał dyrektorem był nauczycielem sztuki — wyjaśnił — malowanie bombek i cała reszta to dla niego pikuś. Potrzymaj kwiatki — wycisnął Sarze bukiet do rąk i zawiesił bombkę na wysokości jej oczu. Musiał ją objąć obiema rękami. Sara wpatrywała się w jego profil.
— Chętnie pójdę z tobą na bal — odpowiedziała a on uśmiechnął się.
— świetnie — cmoknął ją w policzek oddalając się tanecznym krokiem. — Tak się to robi Fernadez — trącił go biodrem. — Ty z kim idziesz?
— Na pewno nie z tobą — Remmy łypnął na niego unosząc brew. — Z Anną.
—Szkoda — zbliżył się do niego szeptając mu do ucha — ale nie martw się znajdziemy jakąś jemoiołkę na uboczu i sprawie że zapomnisz o całym bożym świecie — czmychnął w bok za bim Fernadnez zdjązył go uderzyć. Fo auli weszła Laticia wychowawczyni klasy z czapką świętego Mikołaja na widok której kilka osób jęknęło.
— Losowanie mikołajkowe — wyjaśniła Toresowi Anna — można wylosować nawet nauczyciela — skrzywiła się — w tamtym roku miałam Dicka.
— Wyrazy współczucia, co mu kupiłaś?
— Skarpety w renifery
Remmy parsknął śmiechem i podszedł na wuefisty.
— Nie lubi pan świąt?
— Ty za to lubisz zachowywać się jak — w głowie szukał odpowiedniego słowa — dzieciak.
— Mam siedemnaście lat — przypomniał mu — jestem dzieciakiem — Leticia podeszła do nich z czapką i potrząsnęła zawartością — nie można się zamieniać — przypomniała im gdy obaj zanurzyli rękę w ręce w czapce. Ich palce spotkały się w miękkim materiale. Popatrzyli sobie w oczy. Olivier wyciągnął pierwszą kartkę, Remmy drugą. Rozwinął ja i przeczyła nazwisko. Z trudem powstrzymał się od spojrzenia na trenera. Uśmiechnął się jednak kącikiem ust a w auli rozbrzmiała piosenka.
— Zostaw Felix — poprosił kolegę
— To nie świąteczny przebój
— Wiem, ale uwielbiam ten numer — wyjaśnił i zanucił na całe gardło Unwriten. — Torres popatrzył na syna. Córka usiadła obok niego.
— Wychowałem błazna.
— W domu przy ubieraniu choinki zachowywaliście się identycznie — przypomniała sobie Kiraz — kręciliście tyłkami do Last Chrismas ale spokojnie tatku nagranie jest dobrze zabezpieczone — uśmiechnęła się i pokręciła głową — Zachowuje się jak błazen bo ty nie możesz — wyjaśniła staruszkowi i wstała podchodząc do brata. Remmy chwycił jej dłoń i obrócił ją dookoła. Oboje równocześnie zaczęli śpiewać refren.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 17:07:20 03-03-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:12:48 08-03-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 173 cz. 1
JORDAN/NACHO/MARCUS/JOAQUIN/FELIX/FABIAN/ELLA/ARIANA/HUGO/LIDIA/ŁUCZNIK



Deisy i Chanelle miały niezłą frajdę, bawiąc się w salon fryzjerski i kosmetyczny. Kiedy skończyły, Jordan miał ochotę rzucić się z mostu, ale widok ich roześmianych buzi rekompensował skazy na męskim honorze. Przejrzał się w lusterku podstawionym mu przez sześciolatkę i nawet on musiał parsknąć śmiechem. We włosy miał wpięte kolorowe spinki, a na twarzy naklejki z serduszkami. Córki ordynatora piszczały z uciechy. Czekały na brata, który mógłby odwieźć je do domu, bo jako że zebranie rady szpitala się przedłużało, Osvaldo został uziemiony w pracy. Młody Guzman jak na stażystę przystało otrzymał niezbyt wdzięczne zadanie zaopiekowania się dziewczynkami.
– Fuj. Wyglądasz jak dziewczyna. – Ignacio Fernandez wszedł do gabinetu ojca i z prawdziwym obrzydzeniem przyjrzał się rywalowi z boiska.
– Więc ci się nie podobam? – Guzman odparł od niechcenia, zabierając się za sprzątanie bałaganu po wspólnej zabawie. Nie chciał mu dopiec, ale te słowa same cisnęły mu się na usta.
– To byłeś ty? – Fernandez zrobił się blady jak ściana. Przełknął głośno ślinę, przypatrując się synowi Fabiana, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. – Ty zabrałeś te zdjęcia?
– Jakie zdjęcia? – Jordi skrzywił się, nawet na niego nie patrząc. Nie miał pojęcia, o czym mówi, widocznie marihuana pomieszała mu w głowie.
– Nie ty wziąłeś moje zdjęcia z fotobudki?
– A na cholerę mi twoje fotki, Nacho? – Guzman był zdziwiony samym tym pomysłem. – Pokazałeś fiuta do obiektywu i teraz się boisz, że ktoś widział?
– Jordan, nie przy dzieciach. – Doktor Vazquez stanął w progu i zwrócił uwagę stażyście, który tylko wywrócił oczami. Dziewczynki były tak zajęte sobą, że nawet nie zwróciły na te słowa uwagi. – Nacho, twój tata prosił, żebym dał ci kluczyki do auta.
Fernandez został brutalnie wyrwany z rozmyślań. Jordan potrafił ściemniać, ale wyglądało na to, że to rzeczywiście nie on wziął zdjęcia jego i Remmy’ego w dosyć intymnej sytuacji. Więc kto? Przyjął kluczyki do auta ojca i machnął ręką na młodsze siostry, które wydawały się być niepocieszone, bo miały ochotę pobawić się jeszcze w szpital z doktorem Julianem. Kiedy cała trójka Fernandezów wyszła, Jordan rozmasował sobie kark i rozprostował kości.
– Pasuje ci to – stwierdził Julian, przypatrując się uczniowi z uwagą. Im dłużej go znał, tym bardziej zaczynał rozumieć, co Osvaldo próbował osiągnąć, proponując chłopakowi staż. Guzman był zdolny i chociaż wzbraniał się przed medycyną, a już w szczególności pediatrią, miał do tego smykałkę.
– Spinki do włosów? – Nastolatek z nietęgą miną doprowadził swoją fryzurę do porządku. Kilka naklejek nie chciało się odkleić od jego policzków. – Co dzisiaj robimy? Nie mam ochoty już niańczyć więcej dzieci. Nawet mi za to nie płacą.
– Dzisiaj mam nieco inny przypadek. Chodź za mną.
Vazquez wskazał drzwi, śmiejąc się pod nosem. Jordan cały czas pozował na takiego, którego nie bardzo obchodzą sprawy szpitala, ale widać było, że przywiązywał się do pacjentów, dopytywał o nich, kiedy już zostali wypisani. Chciał się uczyć, a może po prostu próbował jakoś zabić nudę. Julian sądził raczej, że ta pierwsza opcja była bliżej prawdy. Usiedli w pokoju Vazqueza na kanapie, a pediatra rozłożył przed nimi na stoliku papiery.
– Poproszono mnie o konsultację. Znajomy z San Nicolas de los Garza ma zagwozdkę. Jego pacjentka skarży się na chroniczny ból w całym ciele, którego przyczyny w żaden sposób nie można zlokalizować. – Julian pokazał mu kartę z historią pacjentki. – Badania niczego nie wykryły, rezonans był według nich stratą pieniędzy, bo w klinice w San Nicolas liczą każdy grosz, ale pozostaje faktem, że dziewczyna cierpi i coś trzeba z tym zrobić. Stałe przebywanie pod wpływem leków przeciwbólowych nie jest rozwiązaniem. Tym bardziej, że jeśli nie jest znana przyczyna, nie można jej przepisać silnych leków, a tylko takie łagodzą chwilowo dolegliwości. Masz jakieś pomysły?
Jordi zastanowił się przez chwilę. Julian Vazquez zdawał się albo testować go na każdym kroku, albo rzeczywiście chciał go skłonić do myślenia. Lubił takie zagadki, więc nie oponował. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie rzucił kilku złośliwości.
– Będziemy się teraz bawić w doktora House’a? Pojedziemy do domu pacjentki i będziemy szperać w jej koszach na śmieci albo oglądać ściany w poszukiwaniu tajemniczych grzybów, których nazwy nikt nie zna? – Prychnął lekko, ale nie pozwolił Vazquezowi przetworzyć tych pytań, bo zaczął się głośno zastanawiać. – Z karty wynika, że dolegliwości zaczęły się przed wakacjami. Miała jakiś wypadek, uraz?
– Dopytałem i nic na to nie wskazuje. Dziewczyna była aktywna, jeździła na rowerze, dobrze się odżywiała, prowadziła zdrowy tryb życia. – Lekarz uzupełnił luki w informacjach, ciekaw, czy Jordan dojdzie do podobnych wniosków co on.
– A uraz psychiczny? – dopytał nastolatek i policzki Juliana lekko zadrgały.
– Psychiatra już wystawił opinię. – Vazquez wyciągnął z akt pismo z urzędową pieczątką.
– Niech zgadnę, zapewne uważa, że dziewczyna zmyśla, żeby zwrócić na siebie uwagę? – Na samą myśl Guzman zacisnął mocniej szczupłe palce na papierze.
– Bingo. Rodzice dziewczyny się rozwodzą i psychiatra uważa, że wmawia sobie ból, żeby opóźniać ich rozstanie albo nawet skłonić ich do powrotu do siebie. Jej dolegliwości zaczęły się krótko po tym, jak rodzice poinformowali córkę o rozwodzie. Dla psychiatry to reakcja wyparcia.
– Być może coś w tym jest, ale to nie znaczy, że udaje. Wiele jest przypadków, gdzie taka psychiczna trauma wpływa na odczuwanie bólu. Jedni nie odczuwają go w ogóle, inni ze zdwojoną mocą. Ona naprawdę może cierpieć fizycznie, bo właśnie tak podpowiada jej mózg. Dlaczego psychiatra to bagatelizuje? I dlaczego dochodzi do takiego wniosku, nie przebadawszy jej gruntownie?
– Dziewczyna była na tygodniowej obserwacji na oddziale psychiatrii dziecięcej w Monterrey. Doktor Rivera w swojej opinii opisał, że u pacjentki zdiagnozował osobowość chwiejną emocjonalnie typu borderline.
– Jaki lekarz? – Jordan sądził, że się przesłyszał, musiał sprawdzić w aktach dwa razy, by się upewnić. – Juan Carlos Rivera?
Poczuł, że robi mu się gorąco i miał wrażenie, że zaraz coś rozwali na wspomnienie znienawidzonego lekarza. Znów wydawało mu się, że jest zamknięty w czterech ścianach i wysłuchuje tych jego bredni. Nawet teraz z łatwością mógł sobie przypomnieć, jak doktor wmawiał mu, że to, co widział, było tylko wymysłem jego wyobraźni. Teraz to samo próbowali zrobić z tą młodą dziewczyną, która cierpiała z powodu niesklasyfikowanego bólu. Postanowił sobie, że dowie się, co jej dolega chociażby tylko po to, by udowodnić lekarzowi, że się myli.

*

Monterrey, rok 2012

Wałkowanie wciąż tego samego tematu było nie tyle nudne, co po prostu wyczerpujące emocjonalnie. Zresztą Jordan czuł się też zmęczony fizycznie. Nie mógł spać, prawie nie jadł, zaczynał myśleć, że traci rozum. Otoczenie tylko potęgowało to uczucie – oddział dziecięcy szpitala psychiatrycznego w Monterrey miał już taki efekt.
– Już mówiłem. – Powtarzał te słowa tyle razy, że w końcu zaczął wątpić, czy wypowiada się po hiszpańsku, skoro nikt nie potrafił go zrozumieć. – Zabił go tamten facet. Zastrzelił go.
– Jak wyglądał? – Lekarz mówił lekko zniecierpliwionym tonem. Zerknął na zegarek, z wyraźną niechęcią kontynuując to przesłuchanie, bo inaczej nie dało się nazwać tej sesji terapeutycznej. – Potrafisz go opisać?
– Nie widziałem jego twarzy. – Jordan miał wrażenie, że rzuca grochem o ścianę. Dłonie zacisnął w kieszeniach, poprawiając się nieco na skórzanej kanapie w gabinecie psychiatry. – Czarne włosy, skórzana kurtka. Był na motorze.
– Widziałeś motocykl?
– Nie, ale słyszałem warkot silnika. Doktorze… – Jordan mówił już teraz błagalnym tonem. – Powiedziałem już wszystko. Nie zmuszajcie mnie do tego, żebym znów przez to przechodził, jeśli mi nie wierzycie.
– Nie chodzi o to, że ci nie wierzymy, Jordan. – Człowiek w białym kitlu wyciągnął coś z akt i przesunął po stoliku w jego stronę. – Chodzi o to, że twoja wyobraźnia podsuwa ci różne rzeczy, które nie zawsze są zgodne z rzeczywistością. Czy tamten człowiek, którego widziałeś, wyglądał tak?
Guzman miał ochotę coś rozwalić. Lekarz pokazywał mu zdjęcie postaci z gry komputerowej, w którą zdarzało mu się grać. Młody motocyklista z bronią był tak stereotypowy, że trudno było o większe uproszczenie sprawy.
– Nie jestem szalony. Wiem, co widziałem.
Ciągle to samo. Czy ktoś kiedykolwiek weźmie go na poważnie? Ulises Serratos nie popełnił samobójstwa, wiedział to, widział to! Siedział ukryty w szafie na dokumenty, bo sam burmistrz kazał mu się schować i nie wychodzić pod żadnych pozorem. Ojciec musiał go wynieść z tej szafy na rękach, bo kiedy go znaleźli, nie był w stanie poruszać nogami. Trząsł się cały i na samą myśl znów odczuwał dreszcze. Nie rozumiał z tego nic a nic. Ulises zostawił list pożegnalny, a jego lekarze potwierdzili, że miał depresję, manię prześladowczą, próbę samobójczą na koncie. Nie wytrzymał presji – tak mówiono. Jego grzeszki zaczęły wychodzić na światło dzienne, miasto dowiedziało się, że Serratos wyprowadzał sporą kasę z budżetu ratusza i po prostu wolał ze sobą skończyć. Ale Jordan wiedział, że to nieprawda. Uli by tego nie zrobił.
Dlaczego wszyscy mieli go za wariata? Policja zbadała sprawę, nie znalazła niczego podejrzanego, a sam czternastolatek nigdy nie był znany z prawdomówności. Chciał tylko zwrócić na siebie uwagę, tak mu wmawiali, ale nie wiedzieli o czym mówią. Kiedy minął pierwszy szok po śmierci burmistrza, Jordan próbował wszystkiego, nawet pokwapił się do Theo Serratosa, licząc, że chociaż syn zmarłego go wysłucha. Usłyszał jednak, że jest szukającym atencji gówniarzem. Zabolało, ale nie tak jak wysłanie go na przymusową terapię przez rodziców, którzy obawiali się, co powie społeczność Pueblo de Luz, kiedy wyjdzie na jaw, że ich syn ma zwidy, że wymyśla niestworzone historie, bo inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Nikt nie widział żadnego motocyklisty w gabinecie Serratosa, nie było żadnych dowodów. Nikt nic nie słyszał. A Jordan jak zwykle kłamał jak z nut.
– Dobrze, Jordan, to koniec na dzisiaj. Odpocznij. – Lekarz zachowywał się tak, jakby robił mu wielką łaskę. Guzman wiedział, że wcale nie jest mu przyjazny. Chciał usłyszeć z jego ust, że skłamał, żeby znaleźć się w centrum uwagi albo że przywidziało mu się, bo za dużo naoglądał się filmów kryminalnych. Nic z tego, nie ugnie się.
Warkot silnika motocyklu i głos tego mężczyzny, który zabił Serratosa śniły mu się po nocach. Ulises z dziurą w głowie także. Jak mógł sobie normalnie odpoczywać? To oni wszyscy powariowali, jeśli uważali, że to w ogóle możliwe. Wrócił do swojego pokoju pod okiem pielęgniarki, która nie odstępowała go ani na krok. Podała mu leki, którym przyjrzał się z niepewną miną.
– Co to jest? – zapytał, obracając w dłoniach mały plastikowy kieliszek z tabletkami.
– Lekarstwo. Weź i połóż się spać – odparła, chcąc już wyjść z pomieszczenia, ale zirytowany ją zatrzymał.
– Jakie lekarstwo? Jak mam wziąć coś, nie wiedząc, co to takiego? – Był wręcz oburzony. Mieli go chyba za głupka. – Moi rodzice o tym wiedzą?
– Twoi rodzice wyrazili zgodę. Chcieli, żeby cię przyjęto na oddział. – Pielęgniarka miała minę, jakby zawracał jej niepotrzebnie głowę. Myślał, że może zagrać tutaj kartą wpływowych rodziców, ale jak mogło to przejść, jeśli Fabian i Silvia byli ludźmi, którzy go tutaj wysłali? – Weź lekarstwo.
Stanęła i głową wskazała na tabletki. Jordan przechylił kieliszek i wsypał sobie pigułki do ust, popijając wodą. Kiedy pielęgniarka wyszła, wypluł wszystko do umywalki w łazience.
– Macie mnie chyba za idiotę – warknął sam do siebie, spoglądając w swoją twarz w lustrze. Wyglądał okropnie – miał cienie pod oczami, bo nie mógł spać, a nieuczesane włosy zaczęły mu się wywijać we wszystkie strony. Miał wielką ochotę zbić lustro, ale nawet na to nie miał siły.
– Oni mają to gdzieś. Ważne, że zgadza się hajs. – Usłyszał za plecami obcy głos, na dźwięk którego podskoczył w miejscu. – Twój nowy współlokator. – Chłopak starszy od niego, wysoki i żylasty, pomachał mu ręką całą w bliznach i siniakach. Nie uszło to uwadze Jordana. – Lubię eksperymentować – wyjaśnił i rzucił się w ubraniu na swoje łóżko.
– To nie twoje pierwsze rodeo, co? – Guzman wyszedł z łazienki i zatrzasnął drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Jego łóżko było idealnie zasłane, wszystkie rzeczy leżały w określonym porządku, ale nowy współlokator miał prawdziwy bałagan i nie zanosiło się, żeby go posprzątał. Jordan zignorował go i podszedł do okna, łapiąc za kraty i mocno szarpiąc.
– Nic z tego, koleś. Przyspawane na amen. Stąd jest tylko jedna droga ucieczki – przez gabinet doktora. Albo go zadowolisz swoimi odpowiedziami, albo będzie to trwało w nieskończoność. – Co przeskrobałeś?
– Widziałem, jak ktoś morduje przyjaciela rodziny, a wszyscy myślą, że kłamię, bo facet popełnił samobójstwo. Ty? – Jordan dał za wygraną i oparł się biodrami o parapet. Nie mógł usiedzieć w miejscu, musiał się ruszać. Jego nowy kolega jednak nie miał problemu z bezczynnością. Położył się z ręką pod głową i wgapił się w sufit.
– Próbowałem się zabić. Trzy razy.
– Nieźle. – Jordanowi opadły ręce – trafił do pokoju z gościem, który miał prawdziwe problemy. To na nim powinni się skupić lekarze, nie na Jordanie. Sarkazm w jego głosie chyba jednak nie został wyłapany.
– No chyba nie bardzo. Nieskutecznie. – Szesnastolatek roześmiał się tak, że Jordi poczuł na plecach dreszcz. – Dam ci radę – mów, że się z nimi zgadzasz, przyznaj się do kłamstwa, tańcz, jak ci zagrają. Inaczej nie ma szans stąd wyjść, chyba że masz fajnych starych, którzy zapłacą za wypis.
– Moi rodzice zapłacili, żeby mnie tu zamknęli, więc… – Guzman uznał, że nie musi dokańczać tej myśli. – Dlaczego chciałeś się zabić?
– A potrzebuję mieć powód?
– Zawsze jest jakiś powód.
– Nie zawsze. Czasami po prostu nie chce się żyć.
– To się nazywa depresja i to się leczy. Możesz pozwolić im sobie pomóc, może będą potrafili…
– Trafiam tu już trzeci raz, poprzednio byłem w placówce w Juarez. Jedyne, czego się nauczyłem to to, żeby nie chować żyletek pod materacem. Zawsze je znajdą. – Chłopak zaśmiał się ponownie, a Jordan już nie wiedział, co na to odpowiedzieć.
Kolejny dzień wcale nie był lepszy. Te same pytania z ust lekarza, te same leki od pielęgniarki, które skończyły dokładnie tak samo – w ściekach. Współlokator nie mówił dużo, zwykle gapił się w ścianę albo oglądał filmiki na youtube, śmiejąc się w głos, czego Guzman nie mógł kompletnie zrozumieć. Psychiatra znów praktycznie wmawiał mu paranoję, insynuując, że Jordi za dużo czasu spędza w wirtualnej, fantastycznej rzeczywistości i nie odróżnia tego, co dzieje się w grach czy komiksach a co w prawdziwym życiu. Młody Guzman wiedział jednak, że nie jest szalony, więc powtarzał do znudzenia tylko jedno zdanie: „Nie zwariowałem”.
– Wiesz, że oni nie przestaną? – Nowy kolega zdawał się trochę nabijać z samozaparcia Jordana, który codziennie kręcił się po ich wspólnym pokoju na oddziale i albo szarpał za kraty albo robił pompki czy brzuszki, czując się bezsilny w tej pułapce. – Na twoim miejscu bym się poddał. Niczego nie tracisz, a możesz zyskać.
– Masz Internet, nie? – Jordan podszedł do kolegi, widząc jego tablet. Oczy mu się zaświeciły. – Mogę pożyczyć, żeby napisać maila?
– Pewnie. Ale czy to coś da? Skoro zabrali ci komórkę i cię nie odwiedzają, to chyba nie chcą kontaktu, nie?
Czternastolatek z lekką złością wziął tablet i zalogował się na swoją pocztę. Rzadko pisał maile i nagle zdał sobie sprawę, że przecież jego współlokator ma rację. Do kogo miałby napisać? Rodzice odpadali z wiadomych względów. Franklin tak samo – uznał go za głupka i cieszył się, że ktoś wreszcie się za niego wziął, a Nela z kolei nie miała żadnej władzy, by go stąd wyciągnąć. Pomyślał o Felixie – on na pewno poruszyłby niebo i ziemię, żeby znaleźć przyjaciela. No tak, ale przecież już się nie przyjaźnili i Castellano miał go gdzieś. Poza tym był przekonany, że rodzice wymyślili jakąś świetną wymówkę, żeby usprawiedliwić jego nieobecność w szkole. Silvia nie przyznałaby się znajomym, że jej syn jest w wariatkowie na obserwacji. Ivan i Basty odpadali – byli z policji i oni też nie brali go na poważnie, byli przekonani o samobójstwie Ulisesa. Pomyślał o Veronice i aż go zmroziło. Jak mógł prosić ją o pomoc? Była na pewno załamana po śmierci taty, a jego nie było przy niej, żeby ją pocieszyć. Kątem oka zobaczył, że właściciel tabletu przypatruje mu się z taką miną, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Oddał mu własność i położyć się spać. Przetrwa to jakoś. Nie złamie się.
Kolejne dni jednak wcale nie były lepsze, coraz dłuższe sesje z terapeutą, wałkowanie tego samego w kółko. Odniesienia do brutalnych gier i komiksów, które czytał, jakby chcieli mu na złość wmówić, że jest po prostu uzależniony i nie rozróżnia fikcji od rzeczywistości. Jednak dopiero ten dzień, w którym zobaczył matkę był tak naprawdę trudny. Nawet się ucieszył, co było do niego kompletnie niepodobne. To uczucie jednak wyparowało, kiedy zauważył jej wściekłą minę. Musiała chyba bardzo się wstydzić, przychodząc tutaj, bo na nosie miała duże przeciwsłoneczne okulary, a włosy związała, żeby nie przypominać samej siebie. Mógł z nią chwilę porozmawiać w gabinecie doktora.
– Mamo, ja już nie chcę tu być. Zabierz mnie do domu. – Nie zamierzał błagać, ale nie mógł powstrzymać tej desperackiej nuty w swoim głosie. Zaczynał tracić rozum dopiero tutaj, w miejscu gdzie znajdowali się ludzie prawdziwie potrzebujący pomocy. Silvia jednak była niewzruszona.
– Masz problemy, Jordan. – Silvia powiedziała to takim tonem, że już wiedział, że nie uda mu się jej przekonać. – Wmówiłeś sobie, że coś widziałeś i teraz powtarzasz te kłamstwa, nie zdając sobie sprawy, jak one wpływają na innych. Wiesz, jak ranisz tych wszystkich ludzi, którzy lubili Ulisesa? Oni chcą ruszyć dalej i zapomnieć, ale jeśli będziesz im wciąż podsuwał jakieś absurdalne pomysły…
– To nie są absurdalne pomysły, to jest czysta prawda! – Uniósł się, wstając z kanapy i patrząc na matkę z góry. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Miał dość. – Ulises się nie zabił. Nie zrobił tego, wiem to. Zastrzelił go człowiek w czarnej kurtce. Widziałem go, słyszałem go. Dlaczego mi nie wierzysz, do cholery?!
– Wyrażaj się! – zwróciła mu uwagę i teraz wyglądała na naprawdę wściekłą. – Myślałam, że nie będę musiała tego robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru.
Patrzył na nią z niepokojem. Wyciągnęła z torebki teczkę i położyła ją na stoliku. Głową wskazała na nią, żeby zachęcić go do otworzenia. Nie chciał oglądać tego, co się tam znajdowało, ale wiedział, że matka będzie tu siedziała tak długo, aż tego nie zrobi. Poczuł, że zaraz zwymiotuje. W środku były zdjęcia z gabinetu Ulisesa z dnia kiedy został zastrzelony. Przedstawiały denata z dziurą w głowie.
– Raport koronera. Przyczyna śmierci: samobójstwo przez strzał w głowę. Widzisz? O tutaj. – Wskazała palcem na kilka zdjęć pokazujących ranę postrzałową z bliska.
– Nie chcę na to patrzeć. – Odwrócił głowę, ale podstawiła mu tylko zdjęcia bliżej pod nos.
– Ulises się zabił, Jordan. Taka jest brutalna prawda. Wiem, że go lubiłeś. Ja też go lubiłam. – Silvia poklepała się po piersi, chcąc być bardziej dosadna. Traciła jednak cierpliwość, rozmawiając z nastolatkiem po raz kolejny na ten sam temat i nie była w stanie się kontrolować. – Ale to nie zmienia faktu, że Serratos się zastrzelił. Koniec kropka. Nie chciał dłużej żyć, Jordan. Zamknął cię w szafie, żebyś tego nie oglądał. Rozumiem, to traumatyczne. Dopowiedziałeś sobie scenariusz, bo nie potrafiłeś pojąć, dlaczego to zrobił.
– Zamknął mnie tam przez tego faceta na motorze! Widział, że po niego idzie i nie chciał, żeby i mi się stała krzywda! – Teraz Jordan już krzyczał, choć czuł, że żadne wrzaski nie przemówią do Silvii Olmedo. – Powiedział, że mam nie wychodzić, cokolwiek zobaczę czy usłyszę. Miałem tam zostać i siedzieć cicho. Po co kazałby mi być cicho, jeśli chciał się zabić?
– Nie chciał, żebyś kogoś zaalarmował.
– To nie ma sensu! W ratuszu nikogo nie było, byliśmy sami! To nie ma sensu – powtórzył, ale już sam nie wiedział, co tak naprawdę ma sens, a co nie. – Nie jestem szalony, nie zwariowałem. Wiem, co widziałem.
– Pani Guzman, możemy kontynuować sesję? – Lekarz przeszkodził im, wchodząc do gabinetu. Silvia w pośpiechu zabrała raport z oględzin zwłok i schowała do torebki, kiwając głową.
– Nie, nie możemy! – Jordan się wkurzył i podszedł do drzwi za matką. – Chcę wrócić do domu. Nie zostanę tu ani minuty dłużej.
– Zostaniesz. To dla twojego dobra.
– Chyba twojego! – wrzasnął za nią, ale ona już wyszła na korytarz. Słyszał szybkie postukiwanie jej obcasów. – Nie zostawiaj mnie tutaj, słyszysz?! Wracaj tu! Nie jestem wariatem!
– Uspokój się, chłopcze. – Doktor złapał go za ramię i był to błąd. Duży błąd.
Biały kitel śmignął w powietrzu tak szybko, że pielęgniarki na korytarzu nie zdążyły zarejestrować, co się stało. Psychiatra wywinął orła i upadł, uderzając się głową o róg komody. Jordan wykorzystał okazję i wybiegł za matką, ale jej już nie było widać na korytarzu.
– Zostawcie mnie, nie jestem wariatem! Mówię prawdę, do cholery! – wrzeszczał jeszcze ochrypłym głosem. Kilku strażników musiało go przytrzymać, by przestał się wierzgać. Poczuł, że ktoś wkłuwa mu długą igłę w ramię i po chwili stracił świadomość.
– Gratuluję, twój pierwszy atak histerii. Brawo, brawo. – Współlokator zaśmiewał się do rozpuku, a Jordan miał ochotę mu przywalić, ale głowa mu pękała.
Dopiero co się obudził po gigantycznej dawce leków uspokajających. Kiedy doszedł do siebie, chciał wstać i natychmiast iść do zarządu szpitala. Nieważne, że nikt by go nie przepuścił, musiał powiedzieć swoje. Poczuł jednak gwałtowne szarpnięcie z powrotem na łóżko.
– Co to ma być?! – warknął, szarpiąc za nadgarstki, które przypięte były do łóżka puchowymi kajdankami czy czymś w tym rodzaju.
– To dla twojego bezpieczeństwa – zażartował szesnastolatek. – Tak mówią. Ale chodzi o to, żebyś nie plątał się pod nogami i żebyś nie atakował pielęgniarek. Ten lekarz jest na zwolnieniu lekarskim, założyli mu szwy. Ironia losu, nie?
– Mało mnie to obchodzi. Czy moja matka tu była?
– Nie. – Kolega przyznał zgodnie z prawdą. – Rodzina nie ma prawa odwiedzin w pokojach. Czasem pojawiają się w sali widzeń. Moi przychodzą codziennie.
– Więc dlaczego nie wychodzisz się z nimi zobaczyć?
– Bo nie chcę. Nie odczuwam takiej potrzeby. Chcą mnie na siłę ratować, ale tak naprawdę ulżyłoby im, gdyby mnie nie było.
– Jeśli przychodzą, to im zależy. – Jordan poczuł irytację. Wiele by dał, by zamienić się z tym chłopakiem. Jego rodzice chyba go kochali, skoro próbowali mu pomóc i byli ciekawi co u niego. On natomiast mógł liczyć na odwiedziny tylko, jeśli matka miała nadzieję zmusić go do fałszywych zeznań.
– Lekarstwo. – Pielęgniarka pojawiła się znienacka i tym razem już się nie patyczkowała – wsypała Jordanowi tabletki do gardła siłą. Był skrępowany, więc sam leków wziąć nie mógł. Wypluł je z prawdziwą wściekłością. Wiedział, że pielęgniarka wykonywała tylko swoja pracę, ale w tej chwili nie miało to dla niego znaczenia.
– Nie rób scen, Jordan. To tylko leki na uspokojenie.
– Jestem oazą spokoju – rzucił z sarkazmem, a jego kolega z pokoju parsknął śmiechem. – Co to za tabletki?
– Mówiłam już – lekarstwo na sen.
– Ale jakie? Nazwa, producent…?
– To tylko lorazepam.
– Tylko? – Jordan prychnął. Szczerze w to wątpił. – Pewnie nie ma szans, żebym zobaczył ulotkę, co? – Pielęgniarka ze zniecierpliwieniem wpatrzyła się w okno i wsypała do kieliszka nowe pigułki, bo poprzednie walały się po podłodze. – Weź je, proszę, i miejmy to z głowy.
Wziął lek i popił, a ona wyszła z pomieszczenia. Wkurzony wypluł wszystko do kosza na śmieci, który stał koło łóżka, czując, że zaraz zwymiotuje. Jego nowy kolega wydawał się być rozbawiony.
– Powinieneś spróbować, dają niezłego kopa. Ja bym nie odmawiał.
– Nie jestem wariatem, nie potrzebuję tego. Poza tym nie wiem nawet, co to jest. Nikt nam nic nie mówi. Traktują nas jak gówniarzy, którzy o niczym nie mają pojęcia.
– No i słusznie. Ty masz chyba ledwo czternaście lat, co? Nie zachowuj się jak dorosły, to nikomu nie wyszło jeszcze na dobre. Mówiłem ci, że stąd jest tylko jedno wyjście. Ale skłamałem.
– Co to ma znaczyć? – Guzman lekko się zaintrygował. Jeśli istniała szansa ucieczki, to miał zamiar ją wykorzystać.
– Jest jeszcze inna droga, ale ty nie jesteś na nią gotowy. Znam cię krótko, ale wiem, że to nie w twoim stylu.
– Nie ściemniaj, tylko mów! – Jordi podniósł się nieco na łóżko i szarpnął za więzy, ale w tej chwili nikogo nie mógł przestraszyć.
– Zobaczysz w swoim czasie – odpowiedział tajemniczo współlokator.
Kolejna sesja, kolejne głupie pytania, kolejne powtarzanie jak mantra „nie zwariowałem”, „wiem, co widziałem”. Próbował powoływać się na ojca, na wuja, który był szeryfem, ale na nic się to zdało. Nowa doktor psychiatrii była równie nieustępliwa co konował, którego wysłał na oddział chirurgii swoim wybuchem dnia poprzedniego. Wrócił z sesji wściekły, wymęczony i totalnie pozbawiony nadziei, że kiedykolwiek się stąd wyrwie. Kiedy przekroczył próg swojego szpitalnego pokoju, od razu pojął, że coś jest nie tak. W jego nozdrza uderzył silny zapach środka odkażającego. Mimowolnie się skrzywił i zakrył twarz rękawem bluzy. Posłanie jego współlokatora było puste, jego rzeczy zniknęły, a dwie pracownice zmieniały właśnie pościel.
– Gdzie ten chłopak? – zapytał kobiety, które wykonywały starannie swoją pracę, przygotowując miejsce dla ewentualnego nowego pacjenta. – Wypisali go?
– Nie wiem – powiedziała jedna z nich, a on poczuł, że chyba wie, co się stało, choć wtedy jeszcze nie chciał tego przyjąć do wiadomości.
Wózek z brudną pościelą upewnił go jednak, że te pesymistyczne myśli były prawdziwe. Niegdyś białe posłanie, teraz były szkarłatne od krwi szesnastolatka, był tego pewien. Gdzieś musiał przemycić te żyletki. Jednak mu się udało. Podłoga lśniła czystością, a okno było otwarte, żeby wywietrzyć pomieszczenie, ale Jordan czuł, że gdyby przyszedł tutaj godzinę wcześniej, zobaczyłby morze krwi na posadzce.
– Więc to jest ten drugi sposób? – zapytał na głos, ale nikt mu nie odpowiedział. Wcale zresztą tego nie oczekiwał. Bardziej mówił do siebie, więc może rzeczywiście zaczynał wariować.
Wóz albo przewóz. Albo zaczniesz gadać tak jak chcemy, albo zgnijesz tutaj na zawsze, a jedyna droga ucieczki prowadzi przez śmierć. Im dłużej tam był, tym bardziej zaczynało mu odbijać i wiedział, że w końcu nie wytrzymałby tego, musiałby uciec tak czy inaczej.
– Co widziałeś, Jordan? Tamtego dnia, kiedy umarł Ulises? – Pani doktor zaczęła ich rozmowę jak każdego dnia. Głos miała spokojny i opanowany, niemal usypiający. – Opowiedz mi o tym.
Wpatrzył się tępo w okno, zaciskając w kieszeni dłoń tak mocno, że był pewien, że paznokcie zraniły wnętrze dłoni do krwi. Wytrzymał jednak.
– Ulises kazał mi się schować i nie wychodzić pod żadnych pozorem. Zamknął szafę. – Mówił beznamiętnym tonem jakby wyuczył się tego wszystkiego na pamięć. Kolejne słowa powinny być trudniejsze, ale słyszał je tyle razy, że wcale tak nie było. – Usiadł za biurkiem. Zastrzelił się.
– Popełnił samobójstwo? – Pani doktor zanotowała coś w swoich notatkach, z ciekawością patrząc na chłopaka, jakby chciała się upewnić, że wierzy w to, co mówi. Wzrok miał tak pusty, że ciężko był ocenić.
– Ulises miał problemy – powtórzył tak machinalnie, że nawet jego zaskoczyło, jak bardzo naturalnie to zabrzmiało. – Miał depresję, manię prześladowczą. Już kiedyś próbował ze sobą skończyć. Tym razem mu się udało.
– Słyszałeś strzał? – zapytała pani doktor, a on pokręcił głową, trochę zbyt gwałtownie.
– Nie. Miał tłumik.
– Skąd wiesz? Widziałeś, jak to zrobił?
– Przez szparę w drzwiach szafy – wyjaśnił. – Widziałem już kiedyś tłumik. Wuj jest szeryfem, a dziadek poluje hobbystycznie. Widywałem broń.
– Przez szparę w szafie chyba niewiele zobaczyłeś.
– Tak, na szczęście. Widziałem jak przykłada lufę do… Widziałem jak to zrobił. Tylko tyle. Nic więcej. – Głos mu się lekko załamał, ale na szczęście udało mu się z tego wybrnąć.
– Dlaczego skłamałeś, że ktoś wszedł do ratusza i groził burmistrzowi bronią?
– Chciałem zwrócić na siebie uwagę. Byłem niewidzialny, a dzięki temu rodzice wreszcie mnie zauważyli. Chciałem poczuć się ważny.
– Wysłali cię tutaj. – Psychiatra zmrużyła oczy, a on poczuł, że może ta kobieta wcale nie jest tak bezduszna, jak z początku myślał. Może jednak go przejrzała.
– Nie chciałem uwierzyć, że Ulises mógł to zrobić, dlatego wymyśliłem historię o człowieku na motorze, żeby jakoś to usprawiedliwić. – Sam spojrzał na lekarkę, w gruncie rzeczy mając gdzieś, czy mu wierzy czy nie. Teraz już mu było wszystko jedno. – Mogę już wrócić do mojego pokoju? – Skończył tę rozmowę. Męczyło go to całe kłamanie i chciał się wreszcie wyspać. Może tym razem uda mu się zdrzemnąć.
– Możesz. Odpocznij trochę. Rano przyjedzie twoja mama.
– Muszę się z nią widzieć?
– Raczej tak, bo zabierze cię do domu.
Nie poczuł wcale ulgi, raczej okropne obrzydzenie do samego siebie, że musiał kłamać, żeby zostać wysłuchanym. Kiedy mówił prawdę, nikt mu nie wierzył i to bolało najbardziej. Zdradził pamięć po Ulisesie, żeby samemu wydostać się z tarapatów i gardził sobą za to. A najgorsze było to, że chyba sam zaczynał wierzyć, że wariuje i człowiek w skórzanej kurtce był tylko wytworem jego wyobraźni.

***

Nie odbierała jego telefonów i nie odpisywała na wiadomości. I chociaż Marcus Delgado chciał dać jej wolną przestrzeń, by mogła w spokoju go zwymyślać po swojemu, musiał przeprosić, bo inaczej postąpiłby wbrew swojej naturze. Dodatkowo po tym czego dowiedział się od Ruby, musiał złożyć wizytę przyjaciółce. Czuł wściekłość, ale oprócz tego dochodziły wyrzuty sumienia. Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby bardziej się postarał, gdyby pomógł Roque tak jak powinien. Zrobił za mało i za późno. Kiedy Gonzalez odepchnął jego wyciągniętą po raz kolejny rękę, nie narzucał mu się i zostawił go w spokoju i to go dręczyło.
– Mogę wejść? – zapytał, kiedy Adora otworzyła mu drzwi. Nie wyglądała na zachwyconą, więc pomyślał, że nie jest mile widziany.
Ona jednak zrobiła mu przejście i wprowadziła do swojej sypialni. Obciągnęła jedynie nieco jego bluzę, którą miała na sobie i przygładziła lekko włosy. Że też musiał przyjść akurat kiedy ona desperacko potrzebowała prysznica. Bea na widok Marcusa zakwiliła, by wziął ją na ręce.
– Słyszałem, że ktoś tutaj jest dzielną dziewczynką i wytrzymał szczepienie – zamruczał cicho w stronę dziecka. – Ja nigdy nie cierpiałem strzykawek.
– Nie powinieneś jej do tego przyzwyczajać – odezwała się w końcu panna Garcia de Ozuna, patrząc jak brunet chwyta maleństwo w ramiona. – Znów nie będzie mogła bez ciebie zasnąć.
– Wybacz, nie mogę się powstrzymać. – Delgado uśmiechnął się, podstawiając Beatriz swoją dłoń, by mogła chwycić go za kciuk. Była urocza, a on lubił spełniać jej zachcianki. – Nie znam się na tym. W podręcznikach można znaleźć całe mnóstwo sprzecznych informacji.
Adora patrzyła przez chwilę na przyjaciela, który kołysał w ramionach jej córeczkę. Byli dziwaczną karykaturą rodziny. Nie łączyły ich więzy krwi, ale jednak jakoś zdawało to egzamin. Pytanie tylko na jak długo.
– Przepraszam, Adoro. Ostatnio najpierw mówię, a potem myślę. To do mnie niepodobne. Nie chciałem, żebyś tak to odebrała. Nie chodziło mi o to, że nikt z tobą nie pójdzie na bal…
– W porządku, daj sobie spokój. – Urwała mu w pół słowa, ale on chciał dokończyć.
– Nie powinienem był brać za pewnik, że idziemy razem. Nie musimy wszędzie razem chodzić i spędzać ze sobą tyle czasu, jeśli nie chcesz. Zdaję sobie sprawę, że przeze mnie spotyka cię mnóstwo przykrości w szkole i w miasteczku. – Delgado wypowiedział to, co leżało mu na sercu. Adora nie przerywała mu już. Zastanawiała się, czy to możliwe, że on naprawdę jest tak niedomyślny. – Powinienem był dać ci przestrzeń i nie wnikać w to, z kim chcesz iść na bal. Czy w ogóle chcesz iść.
„Chcę iść z tobą, głąbie”, przemknęło jej przez myśl, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Marcu wyglądał dzisiaj inaczej niż zwykle. Oprócz tego, że był zamyślony, zdawał się też emanować złością, ale wiedziała, że nie jest zły ani na nią ani tym bardziej na tego małego aniołka, który rozłożył się wygodnie w jego umięśnionych ramionach.
– Ruby powiedziała mi o tym, co zrobił Roque. Jaki był przy tobie. Przepraszam.
– Dlaczego za niego przepraszasz?
– Bo… sam nie wiem. – Nie zamierzał jej mówić, że to wszystko jego wina. Wiedział, że wtedy by zaprzeczyła, a nie lubił robić z siebie ofiary. Czuł się odpowiedzialny, obojętnie co powtarzali mu inni. – Nie byłem pewny, czy powinienem słuchać tych nagrań. Ruby mi je dała, ale nie chcę naruszać waszej prywatności. – Jedną ręką trzymał Beę, a drugą sięgnął do kieszeni i położył dysk na komodzie. – Powiesz mi, jeśli będziesz chciała i kiedy będziesz na to gotowa.
Stali w ciszy i słychać było tylko śmiech niemowlaka, w którego zapatrzony był Marcus. Jego wzrok w pewnym momencie padł jednak na matę do jogi leżącą gdzieś w kącie.
– Ćwiczysz? – zapytał z zaciekawieniem, bo jakoś nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali. – Mogłaś powiedzieć, moglibyśmy razem. Co prawda do pilatesu się nie nadaję, moje plecy mnie wykończą, ale na pewno łatwiej jest znaleźć motywację, kiedy ma się towarzysza. Jeśli chcesz, możemy…
– Nie, dzięki. – Adora ucięła dyskusję. Jeszcze tego brakowało, żeby miała mu się pokazać spocona i różowa od wysiłku. Jako sportowiec miał dobrą formę, więc pewnie uznałby ją za żałosną. – Ty sobie uprawiaj jogging z sąsiadami.
Miała oczywiście na myśli Veronicę. Dom Delgadów położony był na skraju miasteczka, a najbliżej znajdowała się willa Serratosów. Marcus miał w zwyczaju biegać codziennie rano trasą wokół sadu, kierując się nad jezioro, gdzie często spotykał innych znajomych, w tym i pannę Serratos od kiedy wprowadziła się z powrotem do miasteczka. Adora widziała ich, jak właśnie wracali z joggingu i może uznała, że to ich zwyczaj.
– Ostatnio rzadziej biegam, stawiam raczej na ćwiczenia siłowe – poinformował ją, nie wyczuwając lekkiej nuty zazdrości. Nie przyszłoby mu nawet do głowy, że mogłaby być zazdrosna. – Czy między nami jest okej? Nie chcę, żebyśmy się kłócili przez moją głupotę. Raz jeszcze przepraszam.
Pokiwała tylko głową, obserwując jak chłopak odkłada Beatriz do łóżeczka. Uspokoiła się pod wpływem jego obecności i powoli zaczynała zasypiać.
– A co do balu… – Marcus zawahał się, a Adorze szybciej zabiło serce. Pomyślała, że może zaprosi ją tak, jak należy i miała przez chwilę wrażenie, że rzeczywiście się nad tym zastanawia. – Nie przejmuj się mną i idź z kimś, kogo lubisz. Zasługujesz na to, żeby wyrwać się trochę z domu. Moja mama powiedziała, że nie ma nic przeciwko, żeby popilnować Beatriz przez wieczór, więc jeśli tym się przejmujesz, to spokojnie, ale nie musisz się martwić.
– A ty? – zapytała, udając, że nie bardzo ją to ciekawi. Czuła jednak, że zna odpowiedź na to pytanie i Veronica Serratos na pewno już zaznaczyła swój teren, zaciągając byłego chłopaka na bożonarodzeniową imprezę. – Masz już partnerkę?
– Tak – odparł, uśmiechając się lekko. – Pewnie z panią księgową, która autoryzowała budżet. Jako przedstawiciel samorządu muszę wszystkiego dopilnować, nie myślę o tańcach. – Wysilił się na żart, bo kompletnie nie myślał o tak trywialnych rzeczach jak szkolne potańcówki.
Pożegnał się z nią i zostawił ją samą z córeczką, czując, że jeszcze nie końca jest między nimi dobrze i nie byłoby w porządku, gdyby został na noc. Poza tym czuł, że i tak nie byłby w stanie zmrużyć oka, za bardzo zaprzątał sobie głowę Roque. Gdyby przyjaciel żył, na pewno powiedziałby mu do słuchu. Teraz jednak nic już nie miało znaczenia.

***

Jordan już dawno nauczył się, że jego matka nie ma poczucia humoru, co najwyżej cięty język. Teraz również nie było mowy o jakichkolwiek żartach z jej strony, ona serio chciała pojawić się na weselu Nicolasa Barosso i Alby Flores. Nastolatek kompletnie tego nie rozumiał. Jeśli chciała iść na przyjęcie i węszyć skandale, to miała drogę wolną, ale po co ciągnęła na nie całą swoją rodzinę? Byli spokrewnieni z Barosso tylko poprzez babcię Serafinę, która była kuzynką Fernanda. Jordan nigdy w życiu nawet nie rozmawiał z burmistrzem, a jego synów widział kilka razy w życiu. Tak naprawdę już doktor Flores była mu bliższa od wuja Nicolasa, bo ją chociaż widywał na stażu w klinice i kilka razy miał okazję obserwować jej pracę. Ale to w żaden sposób nie uprawniało go do bycia obecnym na ich ślubie, o czym poinformował Silvię. Ta jednak nie chciała słyszeć o odmowie.
– Wróciliśmy do miasteczka już kilka miesięcy temu, a ty nadal stronisz od ludzi. Nie asymilujesz się, nie chcesz chodzić na spotkania towarzyskie, nie spotykasz się z przyjaciółmi… – Sivia wymieniała to wszystko, czując ogromny zawód. Jordan potrafił być czarujący, kiedy pohamowywał swoje ironiczne poczucie humoru, i chciałaby się pochwalić nim przed znajomymi z pracy, ale niestety nie dawał jej ku temu zbyt wielu okazji.
– Jakimi przyjaciółmi? – Nastolatek zatrzymał się z ręką na rączce od lodówki autentycznie zdumiony. – Nie mam żadnych, zadbałaś o to.
– O nie, nie będę tego słuchać. – Dziennikarka zmusiła się do krzywego uśmiechu, kręcąc palcem wskazującym, jakby chciała dać synowi ostrzeżenie. Czuła się niesłusznie oskarżona. – Nigdy nie zabroniłam ci spotykać się z przyjaciółmi. Nie widujesz się w ogóle z Yonatanem czy z Patriciem, ale to nie moja wina.
– Nie są moimi przyjaciółmi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś choć trochę interesowała się moim życiem. Mówię o prawdziwym życiu, a nie tym, które dla mnie zaplanowałaś. – Nie miał ochoty jej dogryzać, czuł się tym wszystkim po prostu zmęczony. Marzył o tym, żeby się położyć, a ona znów musiała się do czegoś przyczepić. – Kolegowałem się z Patriciem, dopóki nie kazałaś mi zacząć chodzić z Dalią. Wiedziałaś, że Pat się w niej kochał? Znienawidził mnie za to.
– To tylko młodzieńcze miłostki, Jordan.
– A z Yonem zawsze rywalizowałem. Był wściekły, bo strzelałem więcej goli od niego. Kiedy Franklin skończył szkołę, a ja zacząłem zwracać uwagę skautów, Abarca przestał ze mną normalnie rozmawiać.
– Nie gadaj głupot. To tylko konkurencja na boisku.
– Nie znoszę Yona. Wiedziałaś, że nabijał się z Neli? On i jego kumple prawie codziennie doprowadzali ją do płaczu, bała się chodzić do szkoły, lunch jadła w kantorku u woźnej, bo nie mogła normalnie funkcjonować.
– Nela nigdy się nie skarżyła. – Silvia miała odpowiedź na wszystko. Brzmiało to tak, jakby dla zasady chciała odeprzeć wszystkie argumenty syna albo jakby po prostu myślała, że ten zmyśla. Druga opcja wydawała się dużo bardziej prawdopodobna.
– A co miała ci powiedzieć? Że się boi, że chce rzucić szkołę, że te obiadki z dziadkiem Mariano i rodziną Abarca to dla niej tortura? Nela wie, że tylko by cię zawiodła i nie chce ci sprawiać problemów. W ogóle jej nie znasz.
– Nie odwracaj kota ogonem, Jordan. – Pani Olmedo de Guzman brzmiała już dużo bardziej stanowczo. – Chcesz za wszelką cenę zrobić ze mnie wiedźmę, która narzuca ci, z kim masz się spotykać, a z kim nie. Nie obwiniaj mnie o to, że przestałeś się przyjaźnić z Felixem. To tylko i wyłącznie twoja wina.
– Masz rację, w tym akurat się zgodzę. Nie było warto.
Jego gorzki ton głosu nieco ją zdziwił, bo kompletnie nie miała pojęcia o czym mówi. Nigdy nie wiedziała, jak bardzo chciał, żeby zwróciła na niego uwagę, żeby powiedziała mu dobre słowo, pochwaliła, dała komplement. O przytuleniu czy zwykłym „kocham cię, synku” mógł pomarzyć i już dawno się z tym pogodził, ale świadomość, że zawsze był traktowany jako zło konieczne sprawiła, że chciał w jakiś sposób udowodnić swoją wartość. Nie przyznał się wtedy, że esej, który Silvia wysłała na konkurs, nie został napisany przez niego, bo miał wrażenie, że matka pierwszy raz jest pod wrażeniem jego umiejętności, że pierwszy raz jest z niego dumna. Teraz wiedział, że to ściema. Ona nigdy nie doceni niczego, co on zrobi. Powinien się bardziej postarać, by wycofać pracę z konkursu, powinien się przyznać. Stracił przyjaciela, próbując zyskać w oczach matki, a nie zyskał absolutnie nic, czuł się tyko gorzej.
– Z Veronicą też przestałeś się kolegować sam z siebie. Nigdy nie zabraniałam ci kontaktów z nią. Przeciwnie, wydawało mi się, że ona jedna ma na ciebie dobry wpływ, hamowała trochę twój temperament.
Zaschło mu w gardle i nie mógł nic powiedzieć. To prawda, nie zabroniła mu się spotykać z panną Serratos. Nawet często go pytała, dlaczego już jej nie odwiedza. Myślałby kto, że skoro razem się przeprowadzili do sąsiedniego miasta, będą też nadal razem się trzymali, ale ich drogi się rozeszły. Jak mógłby nadal przyjaźnić się z Veronicą, znając prawdę o Ulisesie i nie mogąc jej wyjawić? Jordan znów poczuł się jak ten przestraszony czternastolatek, który nie mógł ustać na nogach, bo tak zdrętwiały od podkurczania ich w ciasnej szafie na dokumenty. Po śmierci Ulisesa zniknął na jakiś czas, a rodzice wcisnęli wszystkim kit, że jest w odwiedzinach u dziadków w Veracruz, podczas gdy on przebywał na oddziale zamkniętym w Monterrey, gdzie próbowano mu wmówić, że jest łgarzem i wariatem, bo widzi rzeczy, których nie ma. Wydostał się stamtąd tylko dzięki temu, że przyjął ich punkt widzenia i przyznał się do kłamstwa. Co za ironia losu – musiał skłamać, że kłamał, aby wydostać się z tamtego piekła. Veronica dociekała, ciągnęła go za język, chciała wiedzieć, jakie były okoliczności śmierci ojca, bo nie wierzyła, że byłby w stanie się zabić. Ale nie mógł jej tego powiedzieć, za bardzo się bał, że przymkną go na dobre w psychiatryku. A jako że nie mógł być szczery z przyjaciółką, musiał zerwać tę znajomość. Nie byłby w stanie patrzeć Veronice w oczy i opowiadać wciąż te kłamstwa: „Ulises miał problemy. Popełnił samobójstwo”.
– Wiele decyzji podjęłaś za mnie, mamo. – Odezwał się cicho, poddając się. – Mogłabyś chociaż uszanować to, że nie mam ochoty na spotkania towarzyskie z twoimi znajomymi. Nie robię problemów, nie rozpijam się na imprezach, nie ćpam, nie robię nic złego. Po prostu daj mi choć raz święty spokój i pozwól mi się wyspać w weekend. Czy proszę o wiele?
– Wesele Nicolasa Barosso to nie tylko uroczystość rodzinna, ale też doskonała szansa, żeby pokazać się w towarzystwie. Bez dyskusji, Jordan. I włożysz wizytowe buty.
– Nie ma mowy. Mam staż w szpitalu. Doktor Gonzalez robi resekcję jelita i Julian załatwił, żebym mógł być na galerii.
– Kto? – Silvia podniosła zdziwiony wzrok znad zaproszenia na ślub Nicolasa i Alby, jakby w ogóle już syna nie słuchała.
– Doktor Vazquez, nieważne. – Wywrócił oczami, żałując, że w ogóle się odezwał. Mógł po prostu wyjść z domu i pewnie nawet by nie zauważyła. – Ja odpadam, ale bawcie się dobrze na weselu rodziny Adamsów. Na pewno węszysz jakiś skandal, dlatego tak się cieszysz na samą myśl.
Silvia nie mogła go nawet wyprowadzić z błędu. Na samą myśl uśmiechnęła się sama do siebie. Stanowiła z Victorią Diaz zgrany duet, kto by się spodziewał.

***

Joaquin Villanueva miał sporo do przemyślenia, a mało czasu. Emma skutecznie odwracała jego myśli od interesów albo wkurzając go i zmuszając do fizjoterapii, albo biorąc sprawy w swoje ręce i sama bawiąc się w uzdrowicielkę. Ich wspólne chwile niewiele miały jednak wspólnego z medycyną. Dlatego szef Templariuszy musiał mocno się skupić, by wziąć się w garść i w końcu załatwić kilka ważnych kwestii.
Był cholernie zaintrygowany postawą Victorii Diaz. Słyszał o niej, kiedy zasiadała w firmie Grupo Barosso, a jej ślub z Javierem Reverte był dość głośny, ale wtedy uważał ją za zwykłą szarą myszkę, typową kujonkę z wysokim IQ i smykałką do komputerów – kompletnie nie jego typ. Teraz jednak zdał sobie sprawę, że to osoba, która wie czego chce i potrafi po to sięgać, nawet jeśli przy okazji postronni obserwatorzy ucierpią. Imponowało mu to. Słyszał o Inez Romo różne opowieści, ale legendarna działaczka Dwóch Róż bardziej działała mu na nerwy, nigdy nie rozumiał kobiet, które porzucają lub zabijają własne dzieci. Victoria natomiast odziedziczyła wiele cech po matce, ale w jej wydaniu robiły one dużo lepsze wrażenie. I Villanueva nie miał innego wyjścia jak po prostu pójść za ciosem i przyjąć jej propozycję współpracy. Wiedział, że kobieta ma swoje własne pobudki, by zemścić się na Fernandzie i szanował to. Uważał, że mogli połączyć siły i razem stworzyć zgrany zespół. Dlatego kiedy pukał do drzwi Jose Balmacedy, na jego ustach błąkał się delikatny zarozumiały uśmieszek, który przerodził się w szeroki uśmiech, kiedy właściciel firmy budowlanej otworzył mu drzwi.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytał trochę zdumiony gospodarz na widok tego faceta na swoim progu.
– Mam nadzieję. Przyszedłem odebrać swoją własność. Pozwolisz? – Joaquin nie czekał na odpowiedź. Laską, na której się podpierał, szturchnął nieco drzwi wejściowe, by otworzyły się na oścież i wszedł do środka, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu. Puste butelki po alkoholu rzucały się w oczy jako pierwsze. – A więc tak wygląda dom kogoś, kto stracił wszystko.
– Czego chcesz, nasłała cię moja żona? – Jose nadal trzymał dłoń na klamce i pozostawił drzwi szeroko otwarte, jakby w obawie, że w zaciszu własnego domu może paść ofiarą przemocy. Wolał dmuchać na zimne.
– Jose, ty tak na serio? – Villanueva zdjął okulary przeciwsłoneczne, które kupił tego ranka i schował je do kieszeni marynarki, by móc spojrzeć Balmacedzie prosto w oczy. Emma powtarzała mu, że nie musi nosić okularów i pewnie miała rację, bo sądząc po tempie, w jakim kobiety z tej rodziny je niszczyły, była to kosztowna impreza. On jednak lubił dodawać sobie powagi. Światło słoneczne drażniło też jego oczy i czuł się bez nich jak cholerny wampir. – Spójrz na mnie. Czy wyglądam ci na typa, który przyszedłby, zapukał od frontu, a potem skatował cię w twoim własnym domu? Wysil trochę mózgownicę.
– Skąd mam mieć pewność, że jesteś sam? Że nie wyskoczą skądś zaraz twoi ludzie.
– Nie potrzebuję brać ze sobą bandy zbirów. Gdybym chciał cię pobić, po prostu wysłałbym tutaj Ivana Molinę. Myślę, że szeryf z chęcią wykorzystałby ciebie jako swój worek treningowy po raz kolejny. – Na wspomnienie znienawidzonego policjanta dłonie Balmacedy zacisnęły się w pięści. – Ale spokojnie. Nie przyszedłem rozmawiać o twojej żonie czy o twoim rywalu do jej serca. Mówiąc całkiem szczerze, mam gdzieś to, co zrobiłeś ze swoim życiem. Jednak tak jak ty jestem biznesmenem i muszę dbać o moje interesy, a zatem… – Z wewnętrznej kieszeni eleganckiej marynarki wyciągnął dokumenty, które otrzymał od Victorii. Położył je na wysepce w kuchni. – Nieźle sobie poczynałeś. Jak bardzo źle ci się wiodło, że musiałeś pożyczać kasę od kartelu? Jose, jestem nieco zawiedziony.
– Nie możesz. El Pantera nie żyje. – Jose Balmaceda zaczął powoli składać wszystko do kupy. Umowa pożyczki, którą zaciągnął, była na wyciągnięcie ręki, a on bał się zerknąć, ile odsetek powinien zapłacić.
– Czytałeś uważnie umowę? Sądzę, że nie. – Joaquin roześmiał się, nadal z ciekawością rozglądając się po domu. Z lekkim obrzydzeniem patrzył na zakurzone półki i komody. – Umowa nie wygasa z chwilą śmierci jednej ze stron. Może spodziewałeś się, że Esteban Chavez jest twoim wybawicielem i pożycza ci z własnej kieszeni? Nie, Jose. Podpisałeś umowę z kartelem, z całą organizacją jeśli wolisz takie określenie, a nie z osobą prywatną. Esteban mógł ci wciskać kit, obiecywać gruszki na wierzbie i znając go, nie zdziwiłbym się, że tak właśnie zrobił. W końcu nic z odsetek, które oddawali mu ludzie twojego pokroju nie trafiało do budżetu kartelu.
– O czym ty mówisz?
– El Pantera okradał kartel, o tym mówię. – Joaquin uznał, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. – Pobierał pieniądze ze wspólnej kasy i trudnił się lichwą na boku, żeby zarobić na swoje zachcianki. Problem w tym, że wszystkie dokumenty podpisywał w imieniu kartelu. Nie wykaraskasz się więc tak łatwo. Trzysta tysięcy peso piechotą nie chodzi. Dodaj odsetki za ostatni rok… – Mężczyzna zagwizdał cicho, chcąc podkreślić skalę problemu. – Czuję, że odbudujemy budżet Los Caballeros Templarios szybciej niż nam się wydaje.
– Przecież sam pożyczasz ludziom kasę, tak słyszałem.
– Ja pożyczam z dobroci serca i z własnej kieszeni. – Villanueva dotknął swojej klatki piersiowej i zrobił poważną minę. – Pożyczam i odbieram spłatę w wyznaczonym terminie. Jeśli ktoś chce mi odpalić coś ekstra, droga wolna, bardzo mi miło, ale nigdy nie pobieram odsetek. A już na pewno nie takich jak mój poprzednik. Sprawa śmierdziała z daleka, naprawdę nie spodziewałeś się, że w końcu ugryzie cię to w tyłek? Czy liczyłeś, że El Pantera zginie gdzieś w wojnie karteli i ujdzie ci to wszystko na sucho? Niestety, nie tym razem, kolego. – Joaquin tym razem zrobił zirytowaną minę. Czuł, że El Pantera po prostu zdradził jego rodzinę Templariuszy, robiąc takie interesy na boku. – Ciekawi mnie jednak, po co ci były takie pieniądze, Jose? Taki facet jak ty, z klasą, z własną firmą musiał się uciekać do tak desperackich kroków jak bratanie się z najgorszym ścierwem w społeczeństwie?
– I kto to mówi? – Balmaceda pozwolił sobie na odrobinę drwiny, widząc, że szef kartelu nie jest w stanie mu zagrozić w aktualnej formie, w jakiej się znajdował. – Ty też jesteś jednym z nich.
– Ja jestem przedsiębiorcą, mój drogi, jest różnica. – Kiedy właściciel domu prychnął pogardliwie, Wacky poczuł, że musi mu wytłumaczyć: – El Pantera był zwykłą kanalią i żył tylko z tego, co kartel zarobił na handlu. Ja jestem właścicielem baru, mam źródło dochodu. Mówiłem ci, aż tak bardzo się od siebie nie różnimy.
– Nie mam pieniędzy, jestem bankrutem. Powinieneś o tym wiedzieć, skoro jesteś tak dobrze poinformowany. – Jose zatrząsł się ze złości. Spokój u Joaquina jego tylko bardziej wytrącił z równowagi. – Straciłem wszystko – syna, żonę, firmę… nie mam nic. Niby jak mam cię spłacić?!
– Coś wymyślisz. – Joaquin poklepał nowego znajomego po ramieniu z lekkim uśmiechem. Następnie wyciągnął z kieszeni okulary i zanim wyszedł, założył je na nos. – Jak przedsiębiorca przedsiębiorcy dam ci oczywiście uczciwy okres spłaty. Idą święta, a to wydatki. Pewnie będziesz chciał kupić córce jakiś prezent. – Zakpił z niego, delektując się jego zdenerwowaniem. – Masz czas na po świętach. Nie potrzebujesz się ze mną kontaktować, bądź pewien, że ktoś na pewno się zgłosi. I nie bój się, nie będzie to Ivan Molina. Chociaż… kto wie, może poproszę go o interwencję.
Zostawił Balmacedę w wściekłą miną i wsiadł do auta, za którego kierownicą siedział Roman Pereira zwany „Chicle”.
– Obserwuj go, donoś mi o wszystkim. Muszę wiedzieć, z kim się skontaktuje po naszej rozmowie, gdzie ma ulokowane środki. Zorientuj się w sytuacji, Chicle.
Niski młodzieniec z tatuażem na szyi pokiwał głową, pokazując gotowość do misji.

***

– To nie może się więcej powtórzyć.
– To samo mówiłaś ostatnim razem.
Na ustach Ignacia Fernandeza pojawił się krzywy grymas, kiedy zapinał rozporek spodni od mundurka. Klasa chemii stała się miejscem schadzek z nauczycielką i normalnie byłby to powód do dumy, z chęcią pochwaliłby się kumplom, ale nie był na tyle głupi, by ryzykować. Był już pełnoletni, ale nadal był uczniem i tym razem mogłoby nie skończyć się na punktach karnych czy zawieszeniu w prawach ucznia. Tym razem mógł wylecieć. I o ile los Dayany Cortez nie bardzo go interesował, sam nie chciał też stać się celem szefa kartelu narkotykowego, który pewnie wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, że jego narzeczona trochę za bardzo spoufala się ze swoim wychowankiem. Nacho bardziej od tego wszystkiego obawiał się jednak swoich prawdziwych uczuć i tego, że im więcej przebywał z Dayaną i im bardziej starał się je w sobie stłumić, tym stawały się intensywniejsze. Seks z nauczycielką wcale nie sprawiał mu takiej przyjemności, jak mógłby się spodziewać i to go przerażało.
Dayana wciąż powtarzała, że to nie przystoi, że to już koniec, ale jednak zawsze mu ulegała, a on skrzętnie to wykorzystywał. Kobieta zdawała się mieć jednak resztki skrupułów, bo bardzo dbała, by nikt ich nie nakrył. Musiała zadowolić się zapewnieniom Nacha, że wszystko ma pod kontrolą, a on z kolei musiał uwierzyć Marianeli Guzman, że nie piśnie słówka na temat tego, co widziała pewnego popołudnia. Fernandez czuł, że Nela nie sypnie, w końcu w ogóle mało się odzywała, więc dlaczego teraz miałaby zacząć mówić? Zresztą, kto by jej uwierzył, nawet gdyby puściła parę z ust? Ona i jej brat nie byli zbyt wiarygodni.
– Przeszkadzam?
Oboje Dayana i Nacho podskoczyli w miejscu na dźwięk głosu od strony drzwi. Mimo że byli ubrani i doprowadzeni do porządku i tak czuli się przyłapani na gorącym uczynku. Uczeń stanął na progu z plecakiem przewieszonym przez ramię i jakąś kartką w dłoniach. Wyraźnie czekał na zaproszenie, by wejść. Chemiczka w końcu zreflektowała.
– Danny, witaj. Wejdź, proszę. Jak ci idzie nadrabianie zaległości? – zapytała kobieta nad wyraz uprzejmie, co zdziwiło nawet Nacha. Dayana Cortez nie zwracała się tak do innych uczniów.
– Wolno – odpowiedział chłopak nieco zrezygnowanym tonem, patrząc jak nauczycielka podpisuje mu kartkę z ocenami. – Podobno nie przyjmuje pani do kółka chemicznego nikogo poniżej piątki?
– Niestety. – Dayana oddała mu papier i zdusiła w sobie ochotę by kopnąć w łydkę Ignacia, który prychnął głośno po słowach ucznia. Sam starał się dostać na kółko i wiedział, że to wymaga poświęceń dużo większych niż niewinna minka i smutny ton głosu. – Ale przemyślałam twój przypadek i postanowiłam dać ci szansę. Przydzielę ci korepetytorkę, która pomoże ci w zaległościach. Lidia Montes jest moją najlepszą uczennicą.
– Żenada. – Nacho mruknął pod nosem, co nie pozostało niezauważone. Uczeń nazwany Dannym zmarszczył brwi.
– Nacho, prawda? Nie skończyłeś szkoły w zeszłym roku?
Po tych słowach Fernandez zacisnął pięści ze złości, mając ochotę przywalić temu kolesiowi. Kojarzył go z widzenia, ale nigdy nie zamienił z nim słowa. Danny jednak wcale nie miał niczego złego na myśli, po prostu nie był na bieżąco ze szkolnymi sprawami. Z powodów zdrowotnych ominęła go spora część zajęć. Dayana poinstruowała chłopaka, jak ma się skontaktować z Lidią w sprawie korepetycji, po czym zerknęła na Fernandeza z wściekłością.
– Co z tobą? Masz pojęcie, kim jest ten chłopak? – warknęła, wskazując na drzwi klasy, za którymi dopiero co zniknął siedemnastolatek.
– Twoim kolejnym młodocianym kochankiem? – wysilił się na żart, który tylko zasłużył na spojrzenie zimne jak lód. – Wiem, kim on jest. To Daniel Mengoni, syn prezeski DetraChemu, największego zakładu chemicznego w Nuevo Leon. Nie rozumiem tylko, po co wchodzisz mu w tyłek? Zachowujesz się tak, jakbyś chciała dostać awans i pracować w branży zamiast uczyć dzieciaki w szkole. Może pora się przekwalifikować.
– Jesteś tępy, Ignacio. – Taka odpowiedź musiała Nachowi wystarczyć. Dayana widocznie miała go już dosyć i wyprosiła go z klasy.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 19:20:28 08-03-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:23:03 08-03-24    Temat postu:

cz. 2

Nauczyciel włoskiego, Giacomo Mazzarello, nie cieszył się zbytnią popularnością wśród uczniów. Był dosyć sztywny i niezbyt miły, ale dla swoich pupilków zmieniał nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Uczniowie wybierali język włoski jako przedmiot dodatkowy ze względu na podobieństwo do hiszpańskiego, licząc na „łatwą piątkę”. Wielkie było ich zdziwienie, kiedy okazywało się, że rodowity Włoch nie lubił pobłażać nieukom, a już w szczególności tym, którzy wybierali jego przedmiot z braku laku. Dlatego Lidia Montes nie miała łatwo. Myślała, że podreperuje swoją średnią, jeśli Felix pomoże jej przy zadaniach z gramatyki, ale szybko się okazało, że Mazzarello lubi odpytywać uczniów wyrywkowo, a tutaj przyjaciel nie mógł jej pomóc. Od początku roku szkolnego jedną z ulubionych rozrywek Giacomo stało się odpytywanie właśnie Lidii, jakby za wszelką cenę chciał ją złamać. Uczyła się pilnie, ale nieważne co robiła, i tak zawsze popełniała jakieś błędy.
– No i nici z łatwej piątki – warknęła sama do siebie, siadając z powrotem w swojej ławce i krzywiąc się w stronę Felixa, kiedy po raz kolejny została wytypowana do odpowiedzi przy tablicy i niestety nie spełniła oczekiwań belfra.
Nadzieja przyszła jednak w chwili rozdawania prac pisemnych. Tutaj Lidia była już przekonana, że dostała co najmniej czwórkę, bo dała wypracowanie do poprawy Felixowi. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy Mazzarello wręczył jej kartkę bez słowa, jakby nie miał do czego się przyczepić. Panna Montes wystawiła w górę kciuk w stronę Castellano i pomachała mu swoją kartką, pokazując pozytywną ocenę z uśmiechem. Felix odwzajemnił uśmiech, ciesząc się, że przyjaciółce w końcu się udało. Jordan, z którym dzielił ławkę bardziej przez przypadek niż z wyboru, sprowadził go na ziemię.
– Co się tak szczerzysz? – zwrócił się do niego Guzman, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi, powędrował wzrokiem za spojrzeniem byłego kumpla w stronę Lidii i wywrócił oczami. – Odrabiasz za nią zadania domowe? Całkiem owinęła cię wokół palca.
– To nie tak – zaprzeczył stanowczo Castellano, ale musiał przyznać przed samym sobą, że nawet gdyby Lidia tak zrobiła, nie miałby nic przeciwko. – Po prostu jej pomagam. Co w tym złego?
Jakby w odpowiedzi na to pytanie Giacomo Mazzarello położył przed brunetem arkusz papieru i z lekkim zawodem w głosie mruknął:
– Opuściłeś się, Felix. Spodziewałem się czegoś więcej.
Castellano wpatrywał się w swoją ocenę z lekkim niedowierzaniem. Pracował nad tym wypracowaniem kilka dni! Otrzymał jednak mizerne osiemdziesiąt punktów, które w ogóle go nie satysfakcjonowały.
– Pomagasz Lidii kosztem własnych ocen – zauważył Jordi, a Felix poczuł się dotknięty, bo wcale tak nie było. Miał już zamiar coś odpowiedzieć, ale nauczyciel zaczął wychwalać pod niebiosa kolejny esej.
– Oczywiście jest też jedna perełka, znakomite wypracowanie…
– Patrz i ucz się. – Na ustach młodego Guzmana pojawił się zwycięski uśmieszek, kiedy wyciągał dłoń po swój arkusz papieru. Nie patrzył na Mazzarello, a na Felixa.
Wielkie było zdziwienie ich obu, kiedy nauczyciel przeszedł obok ich ławki i zamiast położyć pracę na wyciągniętej dłoni Jordana, odłożył na biurko innego ucznia. Guzman zamrugał kilka razy oczami, nie do końca wiedząc, co się wydarzyło, a Giacomo kontynuował swój wywód.
– Świetna robota, Danielu. Oby tak dalej – pochwalił chłopaka belfer, po czym podał ostatnią kartkę Guzmanowi. – Nieźle, Jordan.
– Co to ma być? – warknął szatyn, wpatrując się z irytacją w tłuste „98 punktów” na swoim papierze. – Odjął mi dwa punkty za jakąś literówkę i mówi „nieźle”? Wypracowanie jest cholernie dobre!
Felix nie mógł się powstrzymać – oburzenie na twarzy byłego kumpla było tak zabawne, że po prostu parsknął śmiechem w swój własny esej. Jordan był wkurzony, kompletnie nie rozumiał, dlaczego Mazzarello nagle postanowił czepiać się jakichś detali. Odwrócił się gwałtownie w stronę ucznia, który został pochwalony. Daniel Mengoni z lekkim uśmiechem zażenowania chował wypracowanie do torby.
– To jakaś kpina. – Jordi wysyczał przez zaciśnięte zęby. – To istny nepotyzm.
– Co? – Felix również spojrzał na Daniela z klasy biologiczno-chemicznej, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi Guzmanowi.
– To jego siostrzeniec, ma rodziców Włochów. Oczywiste, że włoski to praktycznie jego język ojczysty. Po co on tu w ogóle chodzi na te zajęcia? – Jordan zatrzasnął podręcznik trochę zbyt gwałtownie.
– Co się tak burzysz? To nie tak, że spadnie ci średnia. Poza tym włoski to przedmiot dodatkowy. – Castellano wzruszył ramionami. Jego również ubodła ocena i jeśli miał być szczery, sam też uważał, że to nie do końca fair, by nauczyciel faworyzował swojego siostrzeńca, ale umiał pogodzić się z losem. – On chyba nie chodził wcześniej na te zajęcia, co?
Jordan już go jednak nie słuchał, tak był wściekły na Mazzarello. Felixowi ten ponury humor udzielił się jednak dopiero przed klasą chemiczną, kiedy zobaczył, że Lidia rozmawia z Danielem serdecznie. Podszedł do niej dopiero kiedy Mengoni się ulotnił.
– Czego chciał? – zapytał przyjaciółkę, starając się mówić zdawkowo, ale w rzeczywistości umierał z ciekawości. – Nie wiedziałem, że go znasz.
– Bo nie znam. Dayana Cortez poprosiła, żebym udzielała Danielowi korków z chemii. – Montes wzruszyła ramionami, bo nie była to wielka sprawa. – Mogę zarobić dodatkowe punkty, więc się zgodziłam.
– Czy on czasem nie jest na profilu biologiczno-chemicznym? Po co mu korepetycje?
– Nie wiem. – Lidia wzruszyła ramionami, nie wyłapując zazdrosnej nuty w głosie przyjaciela. – Podobno chorował i opuścił sporo lekcji, a teraz musi nadrobić zaległości.
– I zapisał się na lekcje włoskiego? Jego rodzice są Włochami, więc po co?
– Pewnie z takiego samego powodu jak wszyscy inni – chce polepszyć swoją średnią. Wszystko okej, Felix? Jakoś dziwnie wyglądasz.
– Tak, wszystko dobrze. – Spróbował się uśmiechnąć i weszli razem do klasy.
Nie podobało mu się to uczucie zazdrości, kiedy Lidia oświadczyła później, że będzie musiała wcześniej urwać się ze spotkania nad projektem do Saverina, bo idzie do domu Daniela, by się z nim uczyć. Choć nie znał Mengoniego, poczuł, że zaczyna go nie lubić.

***

Spotkali się w bibliotece, by zrobić raport na zajęcia z przedsiębiorczości. Praca w grupach weszła już im w krew i większość uczniów była dosyć zaangażowana w zadanie, które postawił przed nimi Conrado Saverin. Lidia, Felix i Jordan mieli jasno określone zadania i zwykle pracowali w ciszy, żeby jak najszybciej uwinąć się ze swoją pracą. Natomiast kilka stolików dalej siedzieli Quen i Carolina. Młody Ibarra miał duże trudności ze skupieniem się na projekcie, bo bardziej od książek i zeszytów zainteresowany był swoją partnerką. Panna Montes obserwowała chłopaka przez chwilę z daleka, czując niepokój. Zaczynało ją męczyć to, że była w posiadaniu sekretu, którego nie mogła zdradzić. Kiedy Felix oświadczył, że idzie na chwilę poszukać jakiegoś podręcznika, zdecydowała się zagadać do Guzmana, który był jej jedynym powiernikiem tej tajemnicy.
– Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? – Lidia pochyliła się nad stolikiem i zniżyła głos do takiego szeptu, że Jordan, do którego kierowała te słowa, miał trudności w zrozumieniu. Kiedy spojrzał na nią jak na idiotkę, wytłumaczyła ze zniecierpliwieniem: – O jego prawdziwym ojcu! – Wskazała palcem na niczego niespodziewającego się Quena przy stoliku niedaleko.
– Nigdy – odparł, dokańczając pisanie kilku zdań. – To nie moja rola. Poza tym nie zamierzam ułatwiać zadania Saverinowi.
– To nie jego wina! – Montes naburmuszyła się po tych słowach. Nie znała szczegółów, ale wiedziała, że Conrado nie zrobił nic złego.
– Skoro tak bardzo ci zależy, sama powiedz Quenowi prawdę. Ciekawe, jak zareaguje, kiedy dowie się o tym od ciebie, a nie od ojca. Chociaż może wiadomość z ust siostrzyczki będzie dużo bardziej znośna – dodał w swoim złośliwym stylu, a Lidia przez chwilę w ogóle nie wiedziała, co ma na myśli. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, zarumieniła się po koniuszki uszu i pokręciła gwałtownie głową.
– Nie jestem córką Conrada. Jeśli już ktoś powinien powiedzieć Quenowi, to tylko ty albo twoja ciotka. On powinien dowiedzieć się tego od członka rodziny. Twoja ciocia chyba zna prawdę? Sądząc po tym, jak spoliczkowała Conrada na pogrzebie pułkownika…
– Deb wie, ale dopiero od niedawna. Saverinowi oberwało się z innego powodu. Naprawdę nie mam na to czasu – uciął zbędne dyskusje, bo zaczynała go irytować. Jego szkolny grafik był tak napięty, że nie mógł sobie pozwolić na zaprzątanie sobie głowy takimi bzdurami.
Zresztą nie było już sposobności rozmawiać, bo Felix wrócił z podręcznikiem. Chwilę później do ich stolika podszedł uczeń z klasy biologiczno-chemicznej, zwracając się nieśmiało do Lidii, czy mogą już iść na korepetycje. Castellano spiął się na widok chłopaka i zacisnął dłoń na długopisie.
– Cześć, mamy razem włoski, prawda? – zagadnął Daniel życzliwie, patrząc to na jednego chłopca z klasy humanistycznej, to na drugiego. Żaden nie był specjalnie gościnny. – A my się chyba znamy – zwrócił się do Jordana, który nawet na niego nie spojrzał.
– Nie sądzę, Damian – mruknął, przekręcając jego imię.
– Daniel – poprawił go uczeń, a Jordan nic sobie z tego nie robił.
– Jak wolisz.
– Nie znamy się osobiście, ale widziałem cię w zeszłym roku na balu debiutantek. Ty i Dalia byliście parą wieczoru.
Dłoń Jordana zacisnęła się mimowolnie na kartce papieru. Zupełnie zapomniał o tak nic nieznaczącym szczególe z życia jak ukoronowanie jego i Dalii na króla i królową balu debiutantek. W ogóle nie chciał tam iść, matka go zmusiła, a Dalia była wniebowzięta, że zostaje wprowadzona na salony u jego boku. Nie przypominał sobie, by widział tam wtedy Mengoniego, ale ostatecznie nie zwracał większej uwagi na pozostałych snobów, które tam były. Daniel zrozumiał chyba, że nie ma co drążyć tematu, bo kolega, z którym uczęszczał na kilka dodatkowych przedmiotów, nie wydawał się być zainteresowany rozmową. Spojrzał więc na Felixa, szukając bratniej duszy, ale Castellano nie był w stanie się uśmiechnąć. Patrzył z niepokojem, jak Lidia wrzuca do swojego plecaka niedbale zeszyty i długopisy luzem.
– Odwaliłam moją część raportu. Resztę zróbcie sami. Tylko się nie pozabijajcie – powiedziała, ostatnie zdanie kierując bardziej do Guzmana niż do przyjaciela, który w tej chwili nawet zapomniał o jego obecności.
– No to cześć! – Mengoni zwrócił się do nich, podnosząc rękę, by pokiwać na pożegnanie, ale nie uzyskał żadnej reakcji, więc zrezygnowany opuścił ją i wskazał Lidii drzwi wyjściowe.
Zostali sami, ale Felix zdawał się być nieobecny. Gapił się na zegarek i obracał w dłoniach nerwowo długopis, co zaczęło niebywale irytować Jordana.
– Możesz przestać? Zaczynasz mnie wkurzać. – Guzman nie podniósł wzroku znad książki, ale na jego twarzy pojawił się krzywy grymas.
– Och, sorki. – Felix odłożył długopis i spróbował się trochę uspokoić, ale nie było to łatwe. W głowie miał obraz Lidii i jej nowego kolegi pochylających się nad jakimś skomplikowanym zadaniem z chemii. – Hej, ty jesteś dobry z chemii. Nie mógłbyś udzielać korepetycji temu całemu Danielowi?
– Nie mógłbym. – Teraz w głosie szatyna nie było już słychać irytacji, raczej współczucie. – Skoro jesteś taki zazdrosny, to wiesz, co musisz zrobić.
– Co takiego?
– Powiedzieć Lidii, że ją lubisz. – Jordan miał ochotę potrząsnąć brunetem, którego policzki lekko się zaróżowiły po tym stwierdzeniu. – I zaprosić na bal, jeśli nie chcesz, żeby ktoś cię ubiegł. Potrafisz być prawdziwym wrzodem na tyłku, pomagając innym, ale jeśli chodzi o własne problemy, to nie umiesz sobie poradzić.
– To było wredne. I nie zrozumiesz… – Felix się zawstydził i odwrócił wzrok.
– Czego? Tego, że jej nie mówisz, bo boisz się odrzucenia? – Jordi odłożył zeszyty i po raz pierwszy spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. – Nigdy się nie dowiesz, co ona o tym myśli, jeśli nie spróbujesz.
– Łatwo ci mówić. Przypomnij mi, jak to było z Veronicą? Latami się w niej kochałeś i nigdy nie powiedziałeś jej, co czujesz.
– To co innego.
– Niby dlaczego? To dokładnie taka sama sytuacja. – Castellano się oburzył, ale w gruncie rzeczy nie był przekonany.
– Nie, to zupełnie inna sprawa. Ja i Vero przyjaźniliśmy się od dziecka, a ona chodziła z Marcusem. Ty i Lidia nie znacie się aż tak dobrze, a ona chyba jest wolna, prawda? Więc musisz kuć żelazo, póki jest gorące. – Guzman wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. – Choć osobiście nie mam pojęcia, co w niej widzisz…
– Gadasz jak Quen. – Felix zgniótł kartkę papieru w kulkę i rzucił nią w twarz byłego kumpla. Jordan musiał się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. – Po prostu mi się podoba. Jest dobra, troskliwa, ma zasady…
– Wow, to takie seksowne. „Dziewczyna z zasadami”. – Jordan zakpił, za co zarobił jeszcze cios kolejną kulką z papieru.
– Nie każdy patrzy tylko na wygląd.
– Masz mnie za takiego powierzchownego dupka? – Jordi tylko prychnął, nie chcąc nawet prostować słów Castellano. Przyzwyczaił się, że tak wszyscy o nim myśleli.
– Poza tym Lidii wcale niczego nie brakuje – dodał Felix nieco ciszej, jakby w obawie, że zostanie uznany za jakiegoś zboczeńca.
– Pewnie, co kto lubi. Ma jakiś metr pięćdziesiąt pięć wzrostu. Będziesz musiał zgiąć się wpół, żeby ją porządnie pocałować.
– Poca-pocałować? – Castellano zająknął się i poczuł, że zaschło mu w gardle. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że o tym nie myślał. – Po prostu nie chcę stracić jej przyjaźni, to wszystko.
– Okej, w porządku. – Jordan wrócił do zadania z przedsiębiorczości. – Ale wiedz, że inni nie będą zwlekali. A kiedy my tutaj dyskutujemy w najlepsze, Daniel Mengoni ma usta Lidii na wyciągnięcie ręki.
– Zamknij się. – Felix spłonął jeszcze większym rumieńcem, ale tym razem bardziej z zazdrości.
Nie mogli kontynuować tej złośliwej wymiany zdań, bo do ich stolika w bibliotece podeszła jakaś dziewczyna z klasy niżej. Była to Maya Del Bosque, z którą Jordan pojawił się na tegorocznym balu debiutantek. Felix nadal uważał, że wykorzystywanie córki lekarza w ten sposób nie było w porządku, ale Maya zdawała się nie być zrażona. Traktowała Jordana jak starszego kolegę, który mógł jej posłużyć dobrą radą. Zwierzyła im się, że na mikołajki wylosowała jakiegoś chłopca ze swojej klasy, któremu kompletnie nie wie, co kupić. Poprosiła o radę, a oni o dziwo chętnie podzielili się z nią pomysłami.
– Wiesz, co może lubić? – zapytał Castellano, próbując trochę podbudować Mayę, która zdawała się być zrezygnowana.
– Nie wiem, on z nikim nie gada. Siedzi tylko z nosem w tych komiksach albo gra na telefonie – odpowiedziała, załamując ręce.
– Trzeba było tak od razu. – Jordan dodał jej otuchy. – Dowiedz się, jakie komiksy lubi. Pomogę ci coś dla niego wybrać.
– Serio? – Maya się zdziwiła, ale w gruncie rzeczy wiedziała, że Guzman jest w porządku gościem. – Super, dziękuję ci, Jordi. I przy okazji chciałam zapytać, dlaczego nie śledzisz mnie na instagramie?
– Instagramie? Nie korzystam z social mediów. – Guzman skrzywił się, nie rozumiejąc, skąd w ogóle takie pytanie. Pożegnał się i wyszedł z biblioteki, zabrawszy swoje rzeczy.
– Dziwne. – Maya podrapała się po głowie, nie do końca rozumiejąc sytuację. – Mogłabym przysiąc, że śledzę jego profil…
– Jordan nie cierpi tego typu rzeczy – wyjaśnił jej Felix w imieniu byłego kumpla, ale poczuł się zaintrygowany. – Pokażesz mi ten profil?
Maya Del Bosque wyciągnęła swój telefon i w końcu odnalazła to, czego szukała. Rzeczywiście na koncie znajdowało się kilka zdjęć Jordana, ale wszystkie wyglądały, jakby zrobił je ktoś inny. Nie były to typowe selfie. Zresztą Jordi nigdy w życiu nie zrobiłby sobie selfie i nie wstawiłby do Internetu. Felixowi coś tu nie grało. Wziął od dziewczyny telefon i przejrzał profil, czując, że robi mu się gorąco za kołnierzykiem koszuli od mundurka. Wyglądało na to, że ktoś nieźle sobie poczynał nie tylko w San Nicolas de los Garza, ale również w Pueblo de Luz i tworzył konta, robiąc ludziom zdjęcia bez ich wiedzy.
– To chyba coś złego, prawda? – Maya wyczytała z twarzy Felixa, że mają do czynienia z czymś paskudnym. – Powiesz mu?
– Tak, ale najpierw to zbadam.
– Dlaczego?
– Nie poznałaś Jordana? Wolę mieć wszystkie informacje, zanim uwolnię bestię.

***

Daniel Mengoni szybko łapał materiał, więc Lidia miała ułatwione zadanie. Dodatkowe punkty same dopisywały się do jej świadectwa, a ona po raz pierwszy w życiu była wdzięczna Dayanie Cortez, że dała jej taką misję. Chłopak z klasy biologiczno-chemicznej pilnie słuchał i notował jej wskazówki, a jeśli czegoś nie wiedział, czy nie był pewny, nie bał się pytać. Był inny niż koledzy z jej klasy, którzy zawsze musieli pokazać, że są najlepsi we wszystkim, a kiedy wytykano im słabości, od razu mieli reakcję wyparcia. Dlatego była to miła odmiana. Kiedy skończyli korepetycje, Daniel zaproponował, by została na kolacji, ale poczuła, że będzie to nadużycie gościnności. Już i tak czuła się jak Kopciuszek w dużym domu na obrzeżach Pueblo de Luz. Nie były to luksusy na miarę Fernanda Barosso, ale dało się odczuć, że rodzina Mengoni była dobrze sytuowana. Jednym z takim znaków był chociażby rodzinny portret, który wisiał nad kominkiem.
– Masz naprawdę dużą rodzinę – szepnęła z wzrokiem utkwionym w obrazie, nie mogąc się powstrzymać. Coś w tym wielkim domu sprawiało, że bała się podnieść głos. Może to jej przesądna natura, a może po prostu instynktownie poczuła się jak intruz. – Zaraz, czy to nie…?
– Tak, masz mnie. Giacomo Mazzarello to mój wuj. – Daniel podrapał się nerwowo po głowie, czując się speszony. Lidia jednak wcale nie patrzyła na nauczyciela włoskiego. Jej wzrok padł na kobietę na obrazie.
– Marlena Mengoni to twoja mama? – W jej głosie dało się słyszeć podziw. – Nie do wiary.
– Mówisz o niej, jakby była jakąś wielką idolką. – Daniel lekko się zdziwił jej reakcją, a trochę wydawał się być rozbawiony.
– W branży chemicznej jest jak Beyonce dla fanów muzyki. – Montes poinformowała go dobitnie i skupiła wzrok na pozostałych twarzach. Coś przewróciło jej się w żołądku. Jedna z tych twarzy była jej dobrze znana, choć nigdy nie widziała tego faceta osobiście.
– To mój wuj, Gianluca. Znasz go? – Danny zainteresował się jej reakcją, a ona tylko pokręciła głową.
Nie mogła mu przecież powiedzieć, że prowadziła prywatne śledztwo, a twarz jej wuja przewinęła jej się na fotografii starej drużyny łuczniczej i klubu przetrwania, które prowadził Ulises Serratos. To stamtąd kojarzyła tę twarz. Nie miała pojęcia, że Marlena wywodziła się z rodziny Mazzarello. W gruncie rzeczy mało wiedziała o tej włoskiej familii, jedynie to, co powiedział jej Felix, ale Marlena jako przedsiębiorczyni i gwiazda w świecie przemysłu chemicznego była dla niej autorytetem. Uczyła się chemii z jej podręczników, więc dziwnie się czuła, będąc teraz w jej domu i rozmawiając jak gdyby nigdy nic z jej synem.
– Powinnam już wracać. Robi się późno – mruknęła, zdając sobie sprawę, że trochę za bardzo dała się ponieść.
– Odprowadzę cię. I tak muszę iść do apteki. – Uśmiechnął się i wskazał dziewczynie drzwi, a ona wolała nie wnikać, co takiego potrzebował z apteki, bo było to dosyć osobiste pytanie, a oni dopiero co się poznali.
Zanim wyszli, oczy Lidii zdążyły jeszcze zarejestrować jeden bardzo ważny szczegół, szczegół, na widok którego zakręciło jej się w głowie. Na ścianie w hallu wisiał w antyramie stary łuk i postrzępiony skórzany kołczan. Lidia rozdziawiła buzię ze zdumienia i zatrzymała się w połowie wyjścia. Że też wcześniej nie zwróciła na to uwagi.
– Ach, to. Głupia rodzinna pamiątka. Dziadek wygrał jakieś zawody, kiedy był młokosem. – Nastolatek wzruszył ramionami, jakby nie chciał o tym rozmawiać. Wydawało się, że ma już po dziurki w nosie chwalenia się dziadka. – Idziemy?
Lidia wyszła za nim, ale przez całą drogę powrotną myślała tylko o tym łuku. Czy to możliwe, by któryś członek rodziny Mazzarello był Łucznikiem Światła? Wiedziała, że nie może teraz wrócić do domu, za bardzo ją nosiło. Poprosiła nowego kolegę, by odprowadził ją do kliniki dla potrzebujących, która jakiś czas temu została otwarta dzięki pomysłowi Felixa i projektowi grupy uczniów. Conrado zaproponował jej wtedy praktyki w placówce i się zgodziła. Teraz nie potrzebowała dodatkowej gotówki, bo Saverin dawał jej kieszonkowe, ale i tak była to świetna okazja do zdobycia doświadczenia. Kilka razy w tygodniu po szkole pomagała w recepcji, przyjmowała pacjentów, zdarzało jej się obserwować pracę lekarzy i pielęgniarek, porządkowała leki. Na czym jak na czym, ale na lekach się znała. Zawsze była świetna z chemii, ale dilowanie u Joquina tylko ten talent rozwinęło. Lidia udała przed Dannym, że ma tego dnia dyżur w przychodni i pożegnała się z nim, czekając aż zniknie za rogiem, po czym pognała, ile sił w płucach w stronę sadu Delgadów.
Było już ciemno i nie był to może najlepszy pomysł, ale i tak musiała to zrobić. Przeskoczyła przez ogrodzenie i truchtem dobiegła do chatki zarządcy Gastona. W skrzynce na listy niczego nie znalazła, ale wcale jej to nie zdziwiło. Łucznik obiecał, że nie będzie ignorował jej wiadomości, ale nie spodziewała się, by pisał do niej sam z siebie. Uśmiechnęła się, rozpinając plecak i wyciągając z niego hermetycznie zamknięte opakowanie, które włożyła delikatnie do skrzynki. Na wierzchu liścik w srebrnej kopercie zaadresowany był do El Arquero de Luz. Chciała, żeby wiedział, że ktoś o nim pamięta.

***

Kiedy Hugo powiedział jej, że za dużo na siebie wzięła, sądziła, że to tylko jego zwykły sposób, by się z niej ponabijać, ale coraz częściej zaczynała sądzić, że wcale nie żartował. Ariana Santiago odzwyczaiła się od nauki i taka była prawda. W liceum uchodziła za kujonkę, miała świetne stopnie i zawsze była głodna wiedzy, ale przez lata szare komórki powoli obumarły. Ciężko było wrócić teraz do intensywnego zakuwania, a niestety Fabian Guzman nie oszczędzał swoich studentów, podobnie jak reszta profesorów na studiach zaocznych Autonomicznego Uniwersytetu Nuevo Leon. Fabian był chyba jednak najbardziej wymagający i do tego cholernie inteligentny – sam tworzył egzaminy z przedmiotów, których nauczał i nigdy ich nie powtarzał, przez co znalezienie właściwych odpowiedzi graniczyło z cudem. Ariana musiała pracować dwa razy ciężej, bo oprócz nauki zajęta też była pracą na dwa etaty, pomaganiem Camilowi, a teraz jeszcze zamartwianiem się o Lucasa. W rezultacie spała niewiele, jadła chyba jeszcze mniej, a w głowie miała prawdziwą pustkę.
Ostatnie wieczory spędzała w bibliotece bynajmniej nie dla rozrywki czy ze względów zawodowych. Po prostu przekopywała stare książki w poszukiwaniu odpowiedzi na testowe pytania, bo Fabian Guzman zdawał się władać całym Internetem – nawet zwykle nieomylny wujek Google zawodził w przypadku skomplikowanych zadań profesora. Santiago ostatnimi czasy miała wrażenie, że praktycznie zamieszkała w szkolnej bibliotece, która była również biblioteką miejską. Już prawie nie pamiętała jak to jest oglądać światło dnia. Zwykle też nie piła kawy o jedenastej wieczorem, ale wiedziała, że żeby móc zakuwać całą noc, będzie jej to potrzebne. Tak więc zrobiła sobie życiodajny napój w pokoju nauczycielskim i już wracała z powrotem do biblioteki, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest w niej sama.
W półmroku dało się słyszeć szelest papieru, kiedy ktoś w pośpiechu przewracał stronnice tylko po to, by odłożyć książki z powrotem na półkę na swoje miejsce. Przez chwilę Ariana myślała, że wypiła za dużo kawy i zaczyna mieć majaki, ale nie było mowy o pomyłce. Chwyciła ciężki podręcznik do prawa, którego przeznaczenia do tej pory nie mogła zrozumieć, po czym zaczęła powoli skradać się w stronę regałów, skąd dobiegał hałas.
– Kim jesteś? Pokaż się! Jestem uzbrojona! – krzyknęła, zbierając w sobie odwagę, która była zapewne rezultatem nieprzespanych nocy i kofeiny. Żałowała, że nie wymyśliła czegoś bardziej groźnego, ale nie było czasu. Intruz stał dosłownie kilka metrów od niej i zamarł z książką w dłoniach. – Odejdź albo wezwę ochronę!
– Jaką ochronę? – Zmodulowany mechanicznie głos zabrzmiał złowieszczo w przestronnej i cichej bibliotece, gdzie podłogi wyłożone były miękką wykładziną tłumiącą kroki. – To placówka publiczna, nie stać jej na ochroniarza. Jest tylko monitoring i stary woźny, który kończy pracę o dziewiętnastej.
Ariana zamarła, prawie zapominając o ciężkim prawniczym tomiszczu w dłoniach. Miała przed sobą nikogo innego jak El Arquero de Luz i to nią głęboko wstrząsnęło. Zdawał się nie być speszony, że go nakryła, a może po prostu dobrze się z tym krył. Nic nie dało się wyczytać z jego zamaskowanej twarzy ukrytej w półmroku.
– Jesteś dobrze poinformowany. – Tylko tyle udało jej się powiedzieć, kiedy w szoku przyglądała się ciemnemu kształtowi odznaczającemu się na tle światła księżyca wpadającego do środka przez duże okno. – Czego tutaj szukasz? To chyba niebezpieczne, biorąc pod uwagę, że ściga cię policja.
– Poradzę sobie. – Łucznik nawet na nią nie spojrzał, był zaczytany w kolejną książkę, którą przeglądał w pośpiechu i zaraz znów odkładał na półkę. – Odłóż to, jeszcze zrobisz sobie krzywdę – dodał po chwili od niechcenia, a ona od razu zrozumiała, że ma na myśli podręcznik w twardej oprawie, który nadal spoczywał w jej dłoniach.
Zapewne byłaby w stanie go nim ogłuszyć, gdyby umiała odpowiednio się nim zamachnąć. Nie miała jednak na to siły, a nawet gdyby miała – Łucznik był wyższy, silniejszy i szybszy, na pewno zareagowałby w porę. Poza tym pewnie nawet nie chciał jej skrzywdzić, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Ariana zmarszczyła czoło. Nie podobało jej się to, że nie została uznana za godnego przeciwnika, ale ciekawość zwyciężyła. Odłożyła książkę w kąt i przypatrywała się z dystansu swojemu nowemu znajomemu.
– Czego tutaj szukasz o tej porze?
– Przecież nie mogę sobie wejść do biblioteki w świetle dnia, by wypożyczyć książkę, prawda? No wiesz, szuka mnie przecież policja – przywołał jej własne słowa i sięgnął po kolejną książkę z półki.
– Jestem kierowniczką biblioteki. Może będę potrafiła pomóc, jeśli powiesz mi, czego konkretnie szukasz – zaproponowała, będąc trochę podekscytowana tą akcją. Brakowało jej adrenaliny, a jedno spotkanie z lokalnym bohaterem, który był podejrzany o morderstwo, dostarczyło jej więcej wrażeń niż ostatnie tygodnie, które spędziła nad lekturami.
El Arquero de Luz po raz pierwszy na nią spojrzał. Nie widziała go dobrze, ale wydawało jej się, że przekrzywił lekko głowę, jakby szacował, na ile może sobie przy niej pozwolić. Uznała to za dobry znak, więc przestąpiła kilka kroków w jego stronę i omiotła wzrokiem półki, które przeszukiwał.
– Po co ci stare szkolne kroniki?
– To nie powinno cię interesować.
– Włamałeś się do mojej biblioteki, więc jednak trochę mnie to interesuje.
– Twojej biblioteki? To nawet nie jest własność szkoły, a miasta. Ale dobrze, niech ci będzie. – Łucznik dał za wygraną i gestem wskazał równiutko ułożone cienkie książeczki ze zdjęciami absolwentów. – Wiesz, gdzie znajdę starsze roczniki?
– Starsze? – Ariana zerknęła na etykiety przy półkach. Te były z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. – Do czego ci to potrzebne?
– Chcesz pomóc czy wolisz prowadzić przesłuchanie? – Zamaskowany westchnął i zabrzmiało to dziwacznie przez modulator głosu, a ona już wiedziała, że nie dowie się zbyt wiele.
– To stare akta, są zapewne w archiwum. Daj mi chwilkę. – Ariana poszła do swojego biurka, wzięła przepustkę i udała się na tyły biblioteki. Łucznik przypatrywał jej się cały czas, jakby nie chciał pominąć jakiegoś ważnego kroku. – Widzisz? Jestem kierowniczką. Tylko ja mam tutaj dostęp. Beze mnie by ci się nie udało.
– Mógłbym ukraść kartę dostępu i zrobić to sam, ale oczywiście, dziękuję za pomoc.
Trudno było stwierdzić, czy Łucznik się z niej nabija czy rzeczywiście był jej wdzięczny. Widziała go po raz pierwszy z bliska i o dziwo wcale się nie bała. Może to kwestia jej ostatnich podejrzeń, ale instynktownie czuła, że zamaskowany strzelec nie wyrządzi jej krzywdy. Wbrew temu co mówiono o nim w mieście nie był wcale mordercą. Wprowadziła go do ciemnego pomieszczenia i poświeciła latarką w stronę półek z zakurzonymi książkami.
– Dlaczego składujecie tutaj starsze egzemplarze? – zapytał, palcem w czarnej rękawiczce wskazując po kolei etykiety z latami i wyszukując tych ksiąg, które najbardziej go interesowały.
– To szkolne akta, do większości z nich nikt już nie zagląda. Nie ma potrzeby marnować na nie miejsca na półkach. Dlaczego pytasz? – Ariana uruchomiła swojego wewnętrznego detektywa.
Łucznik już jej nie odpowiedział – zbyt był zajęty przeglądaniem kronik obejmujących lata 1965-1970. Tym razem kartkował kroniki uważnie, podświetlając je latarką, by móc się dobrze wczytać. Ariana pozwoliła sobie na nieco śmiałości i podeszła bliżej, omiatając sylwetkę Łucznika. Nic jej ona nie powiedziała – zamaskowany miał na sobie ubrania, które skutecznie maskowały jego figurę, więc w gruncie rzeczy nie była nawet pewna czy to kobieta czy mężczyzna. Zajrzała Łucznikowi przez ramię i zobaczyła znajomą twarz na jednym ze zdjęć.
– To Dick Perez, prawda? Jego wnuk uczy biologii i wygląda kropka w kropkę jak on.
El Arquero wzdrygnął się lekko, chyba nie spodziewał się, że bibliotekarka podejdzie tak blisko. Nic nie powiedział i zaczął gorączkowo przeglądać resztę informacji. Kilka razy prychnął pod nosem.
– W sekcji sportowej go raczej nie było – powiedział sam do siebie, chcąc chyba pominąć sukcesy sportowe uczniów, ale wtedy coś przykuło jego uwagę, bo zawahał się na jednej ze stronnic. – Zatrzymam to sobie, dobrze? – Praktycznie postawił ją przed faktem dokonanym i schował kronikę pod kurtką. Chwycił jeszcze kilka innych książek, ale nie znalazł tego, czego szukał, bo wydawał się być zawiedziony. – Dziękuję – powiedział niespodziewanie, sygnalizując koniec myszkowania w archiwum.
Wyszli i Ariana zamknęła drzwi, cały czas z ciekawością go obserwując. Nie uszło jej uwadze, że poruszał się po bibliotece bezszelestnie, ale jednocześnie dosyć nienaturalnie stąpając i skręcając między półkami. Na widok jej zdziwienia, wytłumaczył, wskazując palcem na sufit.
– Monitoring. Unikam kamer. Spokojnie, nie powiążą cię ze mną. Nikt się nie dowie, że tutaj byłem.
– Co najwyżej uznają, że gadam sama do siebie, kiedy obejrzą materiał i zobaczą, jak moje usta się poruszają, a w pobliżu nikogo nie ma. – Arianie było już właściwie wszystko jedno. – Zresztą nie pierwszy raz.
Łucznik nie skomentował tego, choć zabrzmiało to co najmniej tak, jakby bibliotekarka przyznawała się, że jest niespełna rozumu. Ariana po raz kolejny omiotła go spojrzeniem, ale ponownie nie była w stanie niczego stwierdzić. Postanowiła zaryzykować.
– Lucas? – zapytała tak cicho, że nawet nie była pewna, czy rzeczywiście wyszło to z jej ust. Zamaskowany strzelec podniósł lekko wzrok i chociaż panował mrok, z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak mruży oczy. Szybko pokręciła głową, odrzucając od siebie te myśli. – Nieważne, przepraszam – dodała, nie chcąc wyjść na jeszcze większą wariatkę.
El Arquero ruszył w stronę oszklonego tarasu. Oczywiście, że nie zamierzał wychodzić drzwiami. Nawet jeśli w budynku nie było ochrony, było to zbyt ryzykowne. Poza tym główne wejście do szkoły było opatrzone kamerami monitoringu. Zeskoczenie z tarasu wydawało się więc dużo mniej niebezpieczną opcją. Łucznik podziękował raz jeszcze skinieniem głowy i poprawił sobie za pasem kronikę, żeby upewnić się, że nie wypadnie, kiedy on będzie schodził na dół – nie było wysoko, ale i tak istniało pewne ryzyko. Wtedy Ariana zauważyła błysk na jego prawym nadgarstku. Zmarszczyła brwi, ale nie była w stanie bliżej się przyjrzeć, bo człowieka w czerni już nie było.

***

Być może posłanie strzały prosto w oko Ricarda Pereza byłoby dużo lepszym rozwiązaniem – takim, które przyniosłoby ukojenie wszystkim przez niego poszkodowanym. Być może. Ale Łucznik Światła w to nie wierzył. Miał wielką ochotę to zrobić. Kiedy Silvia Olmedo przekazała mu wiadomość od Victorii Diaz de Reverte, sam musiał przyznać, że to kusząca propozycja, ale nie byłby sobą, gdyby to zrobił. Powolne tortury były czymś, na co Dick Perez zasługiwał o wiele bardziej. Miał stracić wszystko – dobre imię, posadę, żonę i rodzinę. Miał co wieczór wpatrywać się w ciemność za oknem i szczękając zębami ze strachu zastanawiać się, kiedy El Arquero po niego przyjdzie. Nie znał dnia ani godziny. Było w tym coś pokrzepiającego – dyrektor stracił swoje dotychczasowe życie i reputację, ale to nadal nie było to. Nadal nie czuł, że dopełnił dzieła i wiedział, że ofiary Pereza pewnie nigdy nie zaznają ukojenia. To go najbardziej denerwowało, ale chyba nie tak jak to, że Dick mógł mieć na koncie jeszcze wiele innych przewinień, o których opinia publiczna mogła nigdy się nie dowiedzieć.
Stojąc w cieniu drzew i obserwując dom byłego dyrektora, wyciągnął zza pasa szkolną kronikę, którą zabrał z biblioteki i przekartkował ją po raz kolejny. Wiedział to. Czuł, że jest coś więcej. Domyślał się, że Ricardo miał ręce splamione krwią. Nie wiedział tylko jak to udowodnić. Nie było żadnych śladów. Podniósł głowę i jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Dicka, który w oknie na piętrze stał jak sparaliżowany, wpatrując się w ciemność. Łucznik uniósł dłoń w czarnej rękawiczce i pomachał mu. Perez zachwiał się w miejscu i schował się natychmiast wewnątrz sypialni. Cholerny tchórz.
Nie było sensu przesiadywać pod jego domem. Nogi Łucznika poprowadziły go do bazy w starym sadzie Delgadów. Nie wiedział właściwie dlaczego, ale stało się to jego rutyną. Dłoń w czarnej rękawiczce automatycznie sięgała do skrzynki na listy i zawsze czekała tu na niego jakaś niespodzianka. Liściki, które zostawiała mu Lidia Galadriela Montes były nawet zabawne. Tym razem jednak oprócz liściku w skrzynce znalazł coś jeszcze. W mroku nie do końca mógł się przyjrzeć, więc poświecił sobie latarką. Liścik głosił: „Bieganie po mieście bywa męczące. Nie pomijaj posiłków i pamiętaj o witaminach. Jeśli nie masz czasu, przegryź coś, co doda ci energii. L.G.M”.
Z zaciekawieniem przyjrzał się opakowaniu z przekąską i kiedy zobaczył co to takiego, parsknął głośnym śmiechem. Suszone mango. Nie spodziewał się, że Lidia zapamięta taki szczegół z ich rozmowy i że zada sobie trud, by dostarczyć mu cennych składników odżywczych. Było to głupie, lekkomyślne, narażała się i wciąż nie słuchała jego poleceń, ale nic nie mógł na to poradzić, że prezent mu się spodobał. Uśmiechnął się szeroko pod kominiarką i od razu otworzył opakowanie, wkładając sobie do ust pokaźną porcję. Zwykły suszony owoc, ale smakował jak pokarm bogów. Ten jeden jedyny raz postanowił puścić to spoufalanie się płazem. Mango było zbyt dobre.

***

Hugo nie był zły, raczej rozczarowany, kiedy Ariana opowiedziała mu następnego ranka, co się wydarzyło w nocy w bibliotece.
– A co, miałam do ciebie dzwonić, żebyś przybiegł i mógł mu się przyjrzeć? – warknęła zirytowana oburzeniem przyjaciela, kiedy siedzieli w cichej bibliotece. – Nie dałbyś mu rady.
– Mówiłaś, że się nie przyjrzałaś – mruknął podejrzliwie, sądząc, że Santiago coś ukrywa.
– Bo to prawda. Ale biorąc pod uwagę to, co robi w miasteczku, masz zbyt kiepską kondycję, by się z nim mierzyć. – Poczuła się o wiele lepiej, wbijając kumplowi tę małą szpileczkę, ale on miał to chyba gdzieś.
– Muszę wiedzieć, czy mój trop jest właściwy. Powinnaś się bardziej postarać. – Delgado machnął na nią ręką, uznając, że zaangażowanie jej w odkrywanie tożsamości Łucznika Światła było błędem. Zresztą jak wszystkie zadania, które jej powierzał.
– Ja? Sam się postaraj, ja sobie wypruwam flaki. Donoszę ci o wszystkim, co wyda mi się dziwne. Mówię ci nawet, co Fabian Guzman je na lunch, a ty tak się odwdzięczasz?
– Takich informacji akurat nie potrzebuję. – Brunet skrzywił się i jego wzrok padł na drzwi po drugiej stronie biblioteki. – Mówisz, że Łucznik zabrał tylko szkolną kronikę? Widziałaś chociaż którą?
– Masz mnie za idiotkę? – Santiago naburmuszyła się i nie zamierzała odpowiadać, ale kiedy jego wzrok zaczął wywiercać dziurę w jej czaszce, poddała się: – Taką starą, z 1966 roku. Był w niej Ricardo Perez.
– Skubany szuka czegoś na dyrektora? – Hugo zaczął się głośno zastanawiać, a Ariana w tym czasie przyglądała mu się uważnie.
– Skąd ta obsesja na punkcie Łucznika? I nie wciskaj mi znów kitu, że chcesz pierwszy odkryć jego tożsamość, zanim zrobi to Fernando albo Joaquin i wykorzysta do własnych celów. Myślę, że sam masz ukryty motyw. – Bibliotekarka założyła ręce na piersi i odchyliła się na krześle, świdrując przyjaciela spojrzeniem. – Czy Łucznik… złożył ci wizytę?
Nie była pewna, czy chce znać odpowiedź na to pytanie. Wiedziała, że Delgado nie jest kryształowy, robił różne przekręty dla Fernanda Barosso, ale El Arquero de Luz nie atakował zwykłych rzezimieszków, on wymierzał sprawiedliwość złodziejom, gwałcicielom i mordercom. Hugo nie był żadną z tych osób. A może był? Włosy zjeżyły jej się na karku, kiedy nie uzyskała od niego żadnej odpowiedzi. Jej brak był jak potwierdzenie.
– Miał coś błyszczącego na nadgarstku – przypomniała sobie nagle, usilnie próbując zmienić temat, żeby nie spanikować. Zmarszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć każdy szczegół. – Jakby koralik.
– Masz na myśli coś takiego? – Hugo podniósł w górę swoją prawą dłoń, a na jego nadgarstku zabłyszczała paciorkowa bransoletka.
– Tak, to mogło być coś podobnego! – Ariana ucieszyła się, że mają punkt zaczepienia, ale Hugo ostudził jej zapał.
– Powodzenia w poszukiwaniach, połowa miasta takie nosi.
– Skąd masz swoją?
– Od Jaime. W podstawówce dzieciaki kupują to badziewie i się tym wymieniają, tworzą bransoletki z inicjałami albo z nazwami ulubionych zespołów. Za moich czasów mieliśmy kolekcjonerskie karty albo znaczki, moda się zmieniła. – Brunet przyjrzał się swoim paciorkom. Jego bransoletka była prosta i składała się z koralików w kolorze czarnym i srebrnym. Całości dopełniała niewielka zawieszka w kształcie motoru. – Jaime próbuje zaimponować dziewczynie i daje się wciągnąć w tę błazenadę. Zdaje się, że córka szeryfa Castellano prowadzi mały biznes na boku.
– Wiem, że nie chcesz znać mojej opinii, ale i tak to powiem – Łucznik jest w porządku. Nie wygląda na takiego, który chciałby się układać z Fernandem czy Joaquinem. Możesz więc być spokojny.
– Wiem, gringa. – Hugo uśmiechnął się lekko, pocierając nadgarstek z bransoletką. Ton jego głosu nie brzmiał jednak zbyt pewnie. – Właśnie dlatego, że jest porządnym gościem, potrzebuję go, żeby zakończyć to raz na zawsze.

***

Bal bożonarodzeniowy zbliżał się wielkimi krokami i dzięki dyrektorowi Torresowi nie trzeba było rezygnować z imprezy. Musieli obciąć nieco koszty, ale potańcówka miała odbyć się na takich samych zasadach jak co roku, a to oznaczało, że uczniowie, a właściwie głównie uczennice, większą część lekcji przeznaczali na dyskutowaniu, kogo zaproszą na bal oraz jakie stroje wybiorą. Leticia pozostawiała im czasem otwartą salę lekcyjną, zanim zaczynali godzinę wychowawczą. Mieli więc chwilę czasu, by pogadać zanim rocznie się język hiszpański.
Carolina nieśmiało poprosiła Quena, by poszedł z nią na stronę, a kilku kolegów posłało w jego stronę głupkowate uśmiechy. Zmieszał się, ale nie aż tak, jak kiedy zapytała go, czy pójdzie z nią na bal. Uznała, że jeśli ma czekać, aż on się do tego zabierze, pewnie nigdy tego nie zrobi. Ibarra nie wiedział nawet, jak wiele trudu sprawiło jej to jedno niewinne pytanie. Nayera była dumna, nigdy nikogo o nic nie prosiła, a jednak przez niego zachowywała się jak jakaś głupia nastolatka. No cóż, w końcu była nastolatką. Bardzo chciałaby jednak, żeby Enrique odpowiedział od razu, zamiast gapić się na nią wytrzeszczonymi oczami.
– No więc? Pójdziesz ze mną? – ponowiła pytanie, próbując ukryć błagalną nutę w głosie. Miała wrażenie, że cała klasa nasłuchuje, mimo że stali na korytarzu.
– Nie – odpowiedział i następne co pamiętał to jak siada na krześle w swojej ławce i ktoś wali go mocno w tył głowy.
– Idiota – warknęła Lidia, która przypadkiem wszystko usłyszała. Szpiegowanie było jednym z jej nielicznych talentów. Zrobiło jej się przykro, kiedy widziała, jak Carolina szybkim krokiem udała się do łazienki. Quen natomiast miał minę jak ostatni błazen. – Dlaczego jej odmówiłeś? Przecież chcesz z nią iść!
– No jasne, że chcę! – oburzył się chłopak, dopiero teraz odzyskując mowę w gębie. – Ale ona zaprasza mnie już drugi raz, a wcześniej zaprosił ją w moim imieniu Jordi. To ja muszę w końcu ją zaprosić, to ja mam być mężczyzną, co nie?
– To staroświeckie podejście. – Olivia usiadła na ławce kolegi i zacmokała z niesmakiem. – Trzeba było powiedzieć, że pójdziesz i mieć to z głowy. Musiałeś ją tak upokarzać?
– Upokarzać? Nie wiedziałem… – Ibarra chciał wstać z krzesła i iść za dziewczyną, która mu się podobała, ale Bustamante wcisnęła go z powrotem na miejsce.
– Siadaj, pogorszysz tylko sytuację. Ale lepiej żebyś umiał jej to porządnie wytłumaczyć. I lepiej kup jakieś ładne kwiaty.
– A ja tam uważam, że to było romantyczne. – Sara postanowiła wtrącić swoje trzy grosze. Siedzieli w grupie znajomych, gdzie mogli wymienić się spostrzeżeniami. – Quen chce wziąć byka za rogi, chce być dżentelmenem.
– Nie ma w tym nic romantycznego, Saro. Skąd ty bierzesz te dziwne pomysły? – Lidia pokręciła głową. Lubiła pannę Duarte, ale ta miała czasami klapki na oczach.
– Nie zwracaj na nią uwagi, Lidio. – Rosie zaśmiała się cicho pod nosem. – Remmy Torres zaprosił ją na imprezę, więc teraz kozaczy. Pewnie widzi jak ptaszki z bajki Disneya ubierają ją w suknię balową, a ona i syn dyrektora tańczą wolniaka do białego rana.
– Nie przesadzaj. – Sara lekko się zarumieniła, ale poczuła się mile połechtana. Remmy był miłym chłopcem i cieszyła się, że nie zostanie bez partnera. Po chwili jednak lekko posmutniała. – Ale to oznacza, że Marcus ze mną nie pójdzie.
– Głupia, i tak by z tobą nie poszedł. Mówiłam ci, że masz mu powiedzieć, co czujesz, zamiast czekać aż sam się zorientuje. – Olivia wywróciła oczami. – Marcus idzie z Adorą!
– Nieprawda. – Ruby Valdez wtrąciła się do rozmowy. – Delgado sobie nagrabił. Chyba idzie z Veronicą Serratos.
– Wszyscy święci, trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! – Blondynka udała, że mdleje i Quen musiał ją przytrzymać, żeby nie obaliła się na podłogę prosto z jego ławki. – Marcus mnie wykończy. A jeśli zobaczę Veronicę na balu to nie ręczę za siebie. Ostrzegałam ją, żeby sobie uważała.
– Groziłaś jej? – Felix wszedł do klasy i usłyszał ostatni fragment rozmowy. Nie spodobało mu się to. – Co wy wszyscy do niej macie? Okej, zrobiła źle, ale to było tak dawno temu. Mogłybyście dać już spokój. Każdy zasługuje na drugą szansę.
– Cieszę się, że o tym wspominasz. – Olivia uśmiechnęła się złośliwie w stronę bruneta, który był dla niej jak kuzyn. – Rozmawiałeś już z Anitą?
Castellano nie odpowiedział i postanowił już w ogóle się nie wtrącać. Po prostu nie podobało mu się, jak ludzie traktowali pannę Serratos. Uważał, że to nie fair. Zajął miejsce w ławce obok Lidii, czując, ze zaczynają mu się pocić ręce. W pewnym momencie zrobiło się jakoś ciemno. Kiedy podniósł wzrok zdał sobie sprawę, że to Jordan stanął nad jego ławką, tworząc cień. Wyciągał w jego stronę małą zwiniętą karteczkę.
– Zamień się ze mną – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Felix zmarszczył brwi, czekając aż powie coś więcej. Jordi posłał więc ukradkowe spojrzenie wszystkim wokół, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem. Zniżył głos do szeptu. – Mikołajkowe prezenty. Zamień się, a załatwię ci sam–wiesz–kogo.
– Co wy tam tak szepczecie? – Primrose nastawiła uszy. – Wiecie, że nie można się wymieniać, prawda? Takie zasady.
– Jesteś z policji, Castelani? – Guzman wywrócił oczami i ponownie skupił się na Felixie. – Wymienisz się?
– Kogo masz? – Castellano wziął do ręki karteczkę byłego przyjaciela i nie mógł powstrzymać głośnego wybuchu śmiechu na widok nazwiska profesor Santillany. – Współczuję. Nie, nie zamienię się za żadne skarby.
– A o co chodziło z tym sam–wiesz–kim? – Lidia nachyliła się bliżej, nieświadomie sprawiając, że serce Felixa wykonało fikołka.
– Dobra, nieważne. Dzięki za nic, Felix. – Jordan wyrwał mu kartkę z ręki i zajął miejsce w swojej ławce pod oknem.
– A wracając do balu, to z kim idziecie? Ja myślę nad zaproszeniem Enzo. Wygląda na takiego, co dobrze tańczy. – Olivia słowa te kierowała bardziej w stronę Rose, która była spokrewniona z Diazem.
– A ty Lidio, nie chciałabyś pójść ze mną? – Felix odważył się zapytać, siląc się na zdawkowy ton. – Moglibyśmy pójść jako przyjaciele.
– Kurczę, Felix, naprawdę mi przykro. – Montes wyglądała jakby mówiła szczerze. – Ale w sumie to już mnie ktoś zaprosił, a ja się zgodziłam.
– Kto? – Felix i Rosie wypowiedzieli to pytanie razem, oboje byli zszokowani, bo Lidia nie była typem dziewczyny chodzącej na bale.
– Daniel z biol-chemu. Udzielam mu korków z chemii.
– Daniel? Ten faworyzowany przez Gorgonzolę Daniel? – Castellano skrzywił się na wspomnienie chłopaka z lekcji włoskiego. Wiedział, że go nie polubi, a teraz utwierdził się w tym jeszcze bardziej. – Skąd ta nagła sympatia? Ledwo się znacie.
– Nie wiem, wydaje się być w porządku. Zaprosił, więc się zgodziłam. – Lidia wzruszyła ramionami, ale uwadze Rosie się uszedł fakt, że przyjaciółka zdaje się coś ukrywać. Nie chciała tego mówić jednak przy wszystkich.
– A ty Nelka, z kim się wybierasz? – Olivia zwróciła się do Marianeli, która cichutko siedziała w ławce z Sarą. Blondynka wzrokiem dawała Felixowi znać, że powinien zaprosić na bal swoją sąsiadkę, ale on kompletnie nie kumał, o co jej chodzi.
– Żartujesz? Ktoś miałby zaprosić to coś na tańce? Przecież ma dwie lewe nogi. – Kumpel Ignacia zarechotał złośliwie, a po chwili jęknął, kiedy Nacho dźgnął go łokciem, ostrzegawczo wskazując głową drzemiącego na swojej ławce Jordana. Lepiej było go nie prowokować.
Nela się zawstydziła i poprawiła na nosie duże okulary. Spuściła głowę i wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać.
– Hej, nie przejmuj się. Nie musisz mieć partnera. Możemy iść razem, jeśli chcesz – zaproponowała grzecznie Ruby, kładąc dziewczynie dłoń na plecach.
– Ale ja już mam partię. Dziadek go poprosił. – Mina Marianeli zwiastowała, że wolałaby spłonąć na stosie niż iść na bal z kandydatem, którego podstawił jej dziadek, ale nie miała tyle asertywności, by przeciwstawić się rodzinie. Nigdy nie miała głosu. – Idę z Yonem.
– Żartujesz? Z Yonatanem Abarcą, kapitanem drużyny z San Nicolas? Dziewczyno, ale masz szczęście. – Olivia chyba nie zdawała sobie sprawy z relacji, jaką jej koleżanka miała z gwiazdą konkurencyjnej szkoły. – Gdyby mnie zaprosił Yon Abarca… przecież to najfajniejszy chłopak w tamtej szkole! Ale zaraz, czy on nie sypia z Veronicą?
– Oli, czy mogłabyś przestać rozpowiadać takie głupoty? Jakbyś się czuła, gdyby ktoś opowiadał naokoło o twoim życiu miłosnym? – Castellano nie wytrzymał i wreszcie powiedział, co myśli. Nadal był zawiedziony, że Lidia szła na imprezę z kimś innym, ale i tak nie mógł pozostać obojętnym, kiedy słyszał takie obmawianie za plecami.
– Dajcie Neli spokój, nie widzicie, że jest roztrzęsiona? – Quen stanął w obronie kuzynki, trochę jej współczując. – Nie jest tajemnicą, że Ramona Abarca chce wyswatać syna z Marianelą. Chciałaby, żeby Yonatan został zięciem gubernatora.
– Ale Fabian nie jest gubernatorem – zauważyła rozsądnie Lidia, na co Quen posłał jej tylko spojrzenie, które mówiło „to tylko kwestia czasu”.
– Nie rozumiem. Jeśli nie chcesz z nim iść, to dlaczego się zgodziłaś? Gdyby mój dziadek kazał mi iść z jakimś bufonem na szkolne tańce, to bym go wyśmiała. – Rosie próbowała dodać Neli otuchy. Ona jednak nie była tak bezpośrednia jak reszta rówieśników.
– No ale jej dziadek jest w porządku i nie jest gwałcicielem. – Nacho nie mógł się powstrzymać i powiedział to na głos, dając im znać, że podsłuchuje ich intymną rozmowę.
– Zamknij japę, Nacho, to ciebie nie dotyczy. – Enrique machnął ręką na szkolnego chuligana i wytłumaczył pozostałym koleżankom, już nieco ciszej: – Mariano nie zna słowa „nie”. Pan każe, sługa musi. A wiecie, jaka jest Nela. Ale spokojnie, Nelka – dodał już nieco głośniej w stronę kuzynki. – Wszyscy tam będziemy, Yon nie będzie robił ci przykrości, masz moje słowo.
– No jasne, że nie będzie niczego próbował, skoro w pobliżu będzie jej psychiczny brachol. – Ignacio skrzywił się, z niepokojem obserwując Jordana i zastanawiając się, czy słyszał te słowa. On jednak zdawał się nie zwracać na nich uwagi, z głową opartą o blat ławki i skierowaną w stronę okna. Drzemał w najlepsze. – Abarca nie jest głupi. Przyjdzie, odbębni kilka tańców, powie Mariano Olmedo jak to się świetnie bawił z jego wnuczką no i jest ustawiony, nie musi się już martwić o ciepłą posadkę w wakacje.
– Jesteś głupi – skwitowała Sara, choć ta obelga nie bardzo obeszła Nacha. – A poza tym Jordan nie idzie na bal. Nie kupił biletów.
– Jeszcze ma czas. Pewnie pójdzie z Vedą, ostatnio dużo czasu spędzają razem. Pewnie Ivan Molina mu nie daruje, jak nie przypilnuje Vedy. – Olivia machnęła ręką, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. Spojrzała na młodego Guzmana, który drzemał na ławce ze słuchawkami w uszach, kompletnie odcinając się od dyskusji rówieśników.
– Veda idzie z Diego Ledesmą, mówiła mi dzisiaj, że ma zamiar tańczyć, a Jordan to gbur, który woli podpierać ścianę. – Primrose przypomniała sobie rozmowę z panną Balmacedą.
– Ja myślę, że wcale nie pójdzie. – Quen uśmiechnął się jedną stroną twarzy, bo doskonale znał charakter kuzyna, który stronił od takich imprez. – Może jeśli matka go zmusi, ale wydaje mi się, że jest na takim etapie, gdzie nawet Silvia nie może mu mówić, co ma robić.
– Może pójdzie sam – podpowiedziała Sara, a po chwili wszyscy podskoczyli w miejscu, kiedy usłyszeli głos samego zainteresowanego.
– A może wolałby, żebyście gadali nieco ciszej, skoro już macie czelność i obgadujecie go, kiedy on jest tuż obok? – Jordi podniósł głowę ze złością wymalowaną na zaspanej twarzy. Słuchawki widocznie miał w uszach tylko dla zasady, żeby nikt do niego nie zagadywał.
– Aleś ty wrażliwy. – Ibarra udał, że nie robili nic złego, chociaż w gruncie rzeczy trochę mu było głupio, że tak go obmawiają. – Dyskutujemy o imprezie świątecznej i ile biletów potrzebujemy. Ty nie idziesz, więc temat zamknięty.
– A kto ci powiedział, kuzynku, że się nie wybieram? – Guzman kłócił się chyba tylko dla zasady. Miał taką osobowość, że z chęcią poszedłby na tę potańcówkę, tylko żeby udowodnić swoje racje.
– Bo nie masz pary – wtrąciła się Lidia, wywracając oczami, bo te kłótnie zaczynały ją nudzić.
– A skąd możecie to wiedzieć? Może chcę kogoś zaprosić.
– Veronica idzie z kimś innym – wtrącił się Felix, a po chwili zdał sobie sprawę, że wypowiedział te słowa na głos i poczuł się bardzo głupio. Nie chciał stawiać Jordana w takim położeniu, nawet jeśli już się nie przyjaźnili. Odkaszlnął lekko, jakby chciał zamaskować swój komentarz.
– Może mam na oku kogoś innego? – Jordan jak zwykle robił sobie z nich żarty, nikt go już nie brał na poważnie.
– Serio? Przecież dziewczyny ze szkoły ci się nie podobają. – Sara wydawała się być zaintrygowana. – To znaczy tak słyszałam – dodała szybko, bo w końcu legendarne już były kosze, które Jordan dawał uczennicom liceum.
– A kto powiedział, że to musi być ktoś z naszej szkoły? – Chłopak ponownie udał oburzonego.
– Dobra, z nim nie można normalnie rozmawiać. – Quen urwał dyskusję, bo prowadziła donikąd. – Wpisz dla niego jeden bilet, a dla mnie dwa. Zaproszę Carolinę, naprawię to. – Podniósł do góry pięść, jakby chciał zasygnalizować reszcie, że da z siebie wszystko.
– Hej, Lidio! – Anna Conde weszła do klasy nonszalanckim krokiem i stanęła nad ławką jej i Felixa. – Ptaszki ćwierkają, że wyrwałaś Włocha z biol-chemu.
– Ptaszki? – Montes zmarszczyła brwi, patrząc na szkolną plotkarę jak na idiotkę.
– Wyrwała? – Felix wypowiedział te słowa dokładnie w tym samym czasie, czując jak zasycha mu w ustach.
– Ano. Tamara dorwała go dzisiaj po lunchu i powiedział, że już ma partnerkę. Chyba należą się gratulacje. – Anna skrzywiła się, jakby na siłę próbowała pogratulować Lidii dobrej partii.
Montes kompletnie nie wiedziała, o co chodzi. Spojrzała po koleżankach, szukając wytłumaczenia, kiedy Anakonda usiadła na swoim miejscu. Sara klasnęła w dłonie, jakby coś sobie przypomniała.
– Słyszałam, jak dziewczyny w łazience opowiadały dzisiaj, że Daniel popłakał się po lekcji wfu. Jest dosyć wrażliwy i wydaje się romantykiem. Pewnie o to jej chodziło.
– Jeśli wypłakuje sobie oczy to jest beksą, a nie romantykiem. – Jordan wtrącił się do rozmowy ze swojej ławki, prychając pod nosem.
– Odezwał się wielki macho. Nadal nie możesz przeboleć, że dostał lepszą ocenę od ciebie? – Lidia zaśmiała się kpiąco z Guzmana. – Co w tym złego, że płacze? Prawdziwy facet nie boi się łez. Ty nigdy tego nie robisz?
– Ja nie płaczę – odparł pewnym siebie tonem Guzman i była to prawda. Naprawdę nie pamiętał, kiedy uronił łzę. Nie zdarzało mu się to ani na filmach, ani na pogrzebach. Do pogrzebów był już przyzwyczajony. – I jestem na tyle pewny swojej męskości, że takie docinki nie robią na mnie wrażenia.
– Oboje się zamknijcie, głowa mi pęka. – Olivia potarła swoje skronie, jakby chciała podkreślić intensywność migreny. – Danny jest w porządku, chodziłam z nim na sks-y w zeszłe wakacje. Zawsze był miły i uśmiechnięty, nie to co niektórzy. – Bustamante posłała kilku kolegom znaczące spojrzenia. – Wydaje mi się, że nadal przeżywa rozstanie z dziewczyną. Więc tak, jest romantykiem.
– Wy dziewczyny macie dziwne rozumowanie. – Quen pokręcił głową, nie mogąc zrozumieć, skąd ta fascynacja romantykami.
Urwali jednak dyskusję, kiedy zadzwonił dzwonek i w drzwiach pojawiła się Leticia Aguirre.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 23:04:29 18-03-24, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:38:13 08-03-24    Temat postu:

cz. 3

Cieszył się, że może wyrwać się na chwilę ze szkoły. Ostatnio się tam dusił, potrzebował przestrzeni. Jako przewodniczący szkoły zajął się organizacją balu bożonarodzeniowego, nie chcąc zostawiać wszystkiego na głowie Sary i pozostałych. Uznał, że zamówienie ciast na imprezę w kawiarnio-cukierni Camila Angarano powinno zostać załatwione przez niego. W końcu Camilo był jego wujem, taki ten świat był mały. Javier Reverte zobowiązał się zająć cateringiem i przekąskami na ciepło, ale wspólnie uznali, że słodkościami zajmie się Camilo.
– Mówiłam, że ma być z odtłuszczonym mlekiem, bitą śmietaną i syropem.
– Dziewczyno, ja się nie rozdwoję. Nie widzisz, że jestem dzisiaj sam?
Marcus stanął grzecznie w kolejce za elegancko ubraną młodą dziewczyną. Kawiarnia pękała w szwach, co było dosyć niecodzienne, a Eddie Vazquez został na placu boju zupełnie sam. Nicolas zapewne cieszył się spóźnionym miesiącem miodowym, a Ariana i tak pomagała jak mogła, dzieląc obowiązki między studia, bibliotekę i kawiarnię. Camilo był chory i pracował mniej przez liczne badania, które wciąż odbywał w szpitalu. Delgado przypatrywał się uważnie Vazquezowi, który próbował ogarnąć bieżące zamówienia. Wydawał się być zestresowany i Marcus wcale mu się nie dziwił.
– Jestem już, jestem. – Dzwonek przy drzwiach obwieścił pojawienie się kolejnej osoby w lokalu. Valentina Vidal w biegu spięła długie włosy w wysoki koczek i przyjęła od Eddiego fartuszek z logo kawiarni. – Parę klientów i już masz problem? Spróbuj czasem kelnerować w Czarnym Kocie w godzinach szczytu.
– Wy macie więcej kelnerek – odgryzł się, ale w gruncie rzeczy był wdzięczny, że stara znajoma odpowiedziała na wezwanie w swój dzień wolny. – Kto pije z odtłuszczonym mlekiem i bitą śmietaną? Czy to się nie wyklucza? – zwrócił się do klientki, która tupała niecierpliwie nogą.
– Jeśli szefowa każe, to nie wnikam. – Dziewczyna westchnęła, odgarniając z twarzy kilka pasm włosów. – Och, przepraszam. Pewnie chcesz zamówić. – Jej wzrok padł na wysokiego bruneta za nią w kolejce, więc przesunęła się w miejscu, by mógł złożyć zamówienie u Eddiego. Przypatrywała mu się dłuższą chwilę z zaciekawieniem w oczekiwaniu na poprawne zamówienie od Valentiny. – Ty jesteś Marcus – powiedziała niespodziewanie, sprawiając, że brwi Delgado uniosły się w uprzejmym zdziwieniu.
– Znamy się?
– Ty mnie chyba nie, ale ja ciebie tak. Wiem o tobie tyle, że mogłabym napisać książkę. Czuję się tak, jakbym była z tobą w długoletnim związku. – Dziewczyna zaśmiała się, choć nieco ponuro. – Wybacz, to zabrzmiało bardzo creepy. Jestem Laura. Chodziłam z Franklinem. Zawsze starał się tobie dorównać, na boisku i poza nim. Stąd moja obszerna wiedza. Mówił o twoich wynikach na boisku, o twoich ocenach…
– Ach – wyrwało się z gardła Marcusa, kiedy ściskał jej dłoń na powitanie, a ona parsknęła śmiechem.
– Tak, dokładnie takie reakcje mnie spotykają. Nie przejmuj się, zerwaliśmy z Franklinem krótko po meczu o mistrzostwo tamtej wiosny. Nie poznałam go wtedy. Zachował się jak nie on. – Zmieniła ton głosu i wpatrzyła się w przestrzeń, a on doskonale wiedział, że ma na myśli finał, kiedy to Guzman sfaulował go tak, że omal nie przekreślił nie tylko jego kariery, ale też sprawności. – Przepraszam, pewnie nie lubisz o tym mówić.
– W porządku, to było dawno. – Marcus wzruszył ramionami. Usiedli przy jednym ze stolików, czekając na zamówienie Laury i kartę ciast, z których chłopak miał wybrać jakieś na szkolne tańce. – Nie mam mu za złe.
– Jesteś święty? Słyszałam, że tak mówią, ale nie spodziewałam się, że to prawda. Ja bym go znienawidziła.
– Nie ma sensu nienawidzić kogoś, kogo już nie ma – odpowiedział machinalnie i sam również zreflektował, że mógł zabrzmieć na bezdusznego. – Również przepraszam.
– Jak twój kręgosłup? Wyglądało to wtedy okropnie. Pamiętam, że siedziałam zaraz przy boisku. Widziałam to z bliska. – Laura skrzywiła się, a Marcus machinalnie potarł dłonią lędźwie.
– Jest dobrze. Fizjoterapia i leczenie pomogły. Serio – dodał, bo widział w jej oczach prawdziwe przerażenie.
– Dobrze to słyszeć. Bo dla mnie wyglądało to jak scena z filmu. – Laura zdawała się być dość bezpośrednią osobą, konwersowała z nim jak ze starym znajomym. Chyba zapomniała, że spieszy się do pracy. – Oglądaliśmy kiedyś taki film o Batmanie. Jestem pewna, że wybrał go Jordan, bo Franklin nie cierpiał tych bzdetów science-fiction. Jest tam taka scena, gdzie ten łysy koleś chwyta Batmana i praktycznie przełamuje go na pół, łamiąc mu kręgosłup. Dla mnie tak to właśnie wyglądało. Myślałam, że Franklin cię zabił.
– Jak widzisz żyję i mam się dobrze. – Delgado uśmiechnął się pokrzepiająco, patrząc, jak Valentina pakuje zamówienie Laury.
– Proszę. I tak na przyszłość… – Tina pozwoliła sobie na kilka dobrych rad: – Fabian nie dodaje cukru do kawy. Kto ci zlecił takie zamówienie?
– Szefowa. – Laura Montero nieco się zdumiała, gorączkowo szukając swoich notatek. – Jest jak byk napisane, że dla Fabiana dwie kostki cukru.
– Ktoś cię zrobił w balona, kochana. – Tina puściła oczko do Marcusa i odeszła, zostawiając ich samych.
– Pracujesz dla Fabiana Guzmana? – zainteresował się tematem.
Laura była świeżo po liceum, dopiero co zaczęła naukę na pierwszym roku studiów. Dostać się na staż u Fabiana to jak wygrać na loterii. Pomyślał jednak, że znajomość z jego synem mogła utorować jej drogę.
– To tylko staż. I właściwie pracuję dla działu prawnego biura gubernatora. – Wypięła dumnie pierś wyraźnie z siebie zadowolona. – Ale chciałabym uczyć się pod Fabianem. To znaczy pod jego kuratelą, nie że z nim sypiać – dodała szybko, natychmiast poważniejąc, jakby nie chciała, żeby Marcus sobie o niej źle pomyślał. – Guzman to dupek, ale jest cholernie inteligentny. W San Nicolas jest legendą. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego nie ubiegał się o reelekcję jako burmistrz. Widać posada gubernatora bardziej go kusi.
– Dajesz radę pogodzić pracę ze studiami? – Marcusa zdumiał jej zapał. Słyszał od wielu znajomych, że studia prawnicze na uczelni w San Nicolas de los Garza to nie przelewki, głównie za sprawą profesora Guzmana.
– Jest ciężko, ale nie ma rzeczy niemożliwych. – Laura upiła łyk jednej z kaw, które miała zabrać do pracy. – A niech to. No cóż, czego oczy nie widzą… – Wzruszyła ramionami, przykrywając kubek pokrywką z niewinnym uśmiechem. – To dla szefowej.
– Wybacz, jeśli to zbyt bezpośrednie pytanie, ale jak ci się udało dostać na staż do biura gubernatora? Fabian nie przyjmuje praktykantów.
– Niestety. – Laura się skrzywiła. – Powiedzmy, że twój kumpel miał u mnie dług wdzięczności. – Widząc, że brunet nie pojęcia, o czym mówi, wyjaśniła: – Jordan. Pomogłam mu, kiedy mieliście jakąś wycieczkę w lesie. Chciał żebym z jakiegoś powodu dała mu i jego koledze alibi. Tym kolegą byłeś ty. Nie wnikam, co tam robiliście naprawdę. W każdym razie, możesz przekazać Jordi’emu, że miałam kupę problemów przez te jego pomysły.
– Przykro mi. Nie chcieliśmy sprawiać ci kłopotów. – Delgado poczuł się winny, że ich nocna eskapada, by śledzić Olivera Bruniego miała negatywne konsekwencje dla osób postronnych. Laura jednak tylko machnęła ręką.
– Szeryf waszego miasteczka dzwonił do mojego dziadka, by potwierdzić, czy rzeczywiście byliście wtedy w naszym domku nad rzeką – wyjaśniła, a Marcus pokiwał głową. Jordan miał nosa, czuł, że Ivan tego tak nie zostawi i będzie chciał sprawdzić, czy mówił prawdę. – Ściemniał mojemu dziadkowi, że martwi się, bo w okolicy grasują kłusownicy. Mój dziadek jest komendantem głównym policji w Monterrey. Pozwala mi korzystać z domku, kiedy chcę, więc oczywiście potwierdził, że mogłam tam wtedy być. Ale potem musiałam się dużo nasłuchać o tym, że jestem nieodpowiedzialna, bo wybieram się na biwak w trakcie sezonu myśliwskiego. A ja w tym czasie zakuwałam w bibliotece do egzaminu.
– Więc staż masz dzięki szantażowi? – Kąciki ust Delgado lekko się uniosły, kiedy zdał sobie sprawę, że Laura musiała mocno nacisnąć Jordana, żeby jej to załatwił.
– Zaraz tam szantażowi. – Laura wywróciła oczami, ale zaczęła też nerwowo pukać palcem w stolik. Widocznie trochę się tego wstydziła. – Powiedziałam gówniarzowi, żeby lepiej się postarał i pogadał ze starym, bo się dla niego narażałam przez wzgląd na Franklina i stare dzieje. Co by nie mówić o Jordanie, dotrzymuje obietnic.
– Dobra, Marcus, co to miały być za ciasta? Tylko nie mów, że czeka mnie pieczenie tysiąca babeczek, bo cię uduszę. – Eddie Vazquez wręczył Delgado kartę i stanął nad nim z notesem i długopisem, podczas gdy Valentina obsługiwała na bieżąco nowych klientów.
– W takim razie przykro mi, ale uczniowie zażyczyli sobie cały stos muffinów. – Marcus pokiwał głową, jakby rozumiał ból Vazqueza. Eddie wyglądał, jakby miał zaraz zrzucić fartuszek i złożyć wypowiedzenie. – Weźmiemy też kilka lekkich ciast i tortów.
– To ciasta na bal bożonarodzeniowy? – zagadnęła Laura, kiedy Eddie odszedł wpisać zamówienie do kalendarza. – Pani Angelica przyniosła tę tradycję do naszej szkoły, kiedy została dyrektorką. Zawsze lubiła takie imprezy z muzyką i tańcami. – Zasępiła się przez chwilę na wspomnienie zmarłej nauczycielki, po czym uśmiechnęła się krzywo. – Pamiętam jeden z moich bali. Skończył się po pół godzinie.
– Aż tak źle? Samorząd nie postarał się z organizacją? – Delgado z zaciekawieniem patrzył w twarz starszej o rok dziewczyny, która próbowała pozować na starszą niż była w rzeczywistości poprzez elegancki ubiór. A może po prostu chciała zaimponować szefostwu w biurze gubernatora, stąd te szpilki i idealnie wypracowana koszula i ołówkowa spódnica.
– Nic z tych rzeczy, Veronica Serratos zawsze stawała na wysokości zadania jeśli chodzi o imprezy. – Laura zaśmiała się cicho. – To głupie, ale wróciliśmy do domu, bo Franklin chciał się uczyć. Nie mogłam mu przemówić do rozsądku, że ma jeszcze dwa tygodnie przerwy świątecznej. On myślał już o studiach, choć był dopiero na czwartym roku liceum. Fabian i Silvia nakładali na niego ogromną presję. Zabawne, bo potem już nie chodziłam na bale, a sama siedziałam w książkach. Może jestem hipokrytką.
– Nie jesteś. Żyjemy w takim pędzie i zewsząd nakładana jest na nas taka presja, że to normalne. Mierzymy się z wygórowanymi oczekiwaniami, którym próbujemy sprostać. – Uspokoił ją, a ona wydawała się być zaintrygowana jego słowami.
– Ciekawe. Franklin zawsze mówił o tobie jak o kimś, kto nie musiał się starać, kto zawsze był najlepszy we wszystkim. Mówił, że twoi rodzice cię wspierają, obojętnie co chcesz robić w życiu i nikt nigdy nie wytyczał ci specjalnej ścieżki.
– Być może tak było. Ale presja jest wszędzie wokół nas, nie tylko ze strony rodziców, prawda?
– Chyba masz rację. – Laura uznała, że to koniec rozmowy. Z lekkim uśmiechem przyglądała się jeszcze jak Eddie i Valentina kłócą się o to, że kelnerka z Czarnego Kota rzekomo zepsuła kasę, a ona twierdziła, że w ich lokalu jest inny sprzęt. – Trzymaj się, Marcus. Pewnie gdzieś się jeszcze zobaczymy. I baw się dobrze na swoim balu. Niewiele ich już zostało w szkole średniej. Ja żałuję, że nie wykorzystałam swojej szansy i nie bawiłam się, kiedy miała okazję.
– Chciałabyś pójść? – Odezwał się nagle. Była to dla niego naturalna reakcja. Marcus Delgado był typem, który lubił sprawiać przyjemność innym, często kosztem własnego dobra.
– Na bal? Z tobą? – Dopytała, jakby nie była pewna, czy chłopak mówi na serio. – Dlaczego?
– Bo to może być twoja ostatnia szansa na bycie po prostu dzieckiem, zanim zostaniesz wziętą prawniczką szkolącą się pod okiem Fabiana Guzmana.
– Podoba mi się ten argument. – Laura Montero pokiwała głową z uznaniem i wyciągnęła przed siebie dłoń, na której on położył swój telefon. Wbiła mu swój numer i oddała z uśmiechem.

***

Ella przypatrywała się niepewnym wzrokiem, jak do bramki ich domu zbliża się wysoka i piękna nastolatka. Veronica Serratos miała ten niebywały talent, że odwracały się za nią głowy, gdziekolwiek by się nie udała. Nawet teraz z krótkimi włosami spiętymi w kucyk, z którego kilka pasm włosów wyswobodziło się na wolność, w zwykłych szarych legginsach i sportowej koszulce, wydawała się promienieć. Nie miała makijażu, pewnie ledwo co wstała z łóżka i tylko umyła twarz, ale wyglądała bardzo ładnie, a to było nie do zniesienia.
– Hej, Ella! Wow, nic tu się nie zmieniło. Nadal lubisz pracować w ogródku? – przywitała się serdecznie panna Serratos, a Ella odłożyła grabie, wstała z miejsca i otrzepała brudne ogrodniczki.
– Jak widać. Silvii nie podoba się mój ogródek, ale to nic w porównaniu z ogrodem Torresów. To tamten. – Dziewczynka wskazała na dom naprzeciwko, zaraz obok Guzmanów. – U nich wygląda jakby straszyło.
– Zauważyłam. – Veronica uśmiechnęła się szeroko i nawet zęby miała idealnie białe i proste. – Wpadnij kiedyś do nas, nasze rabatki są totalnie zaniedbane, nikt nie ma czasu, żeby się tym zająć. Zwykle to mój tata o nie dbał.
– Pamiętam. Uczył mnie o nasionach. – Ella przypomniała sobie z nostalgią stare czasy. Miała dziesięć lat, kiedy Ulises popełnił samobójstwo, ale dobrze go znała, ich rodziny zawsze były ze sobą blisko. – Co ty tu właściwie robisz? Guzmanów nie ma w domu.
– Guzmanów? – Veronica nieco się zdziwiła, po czym odwróciła głowę w stronę domu po drugiej stronie ulicy. Rzeczywiście wydawał się być pusty, co było dziwne, bo ranek był wczesny, ale tamta rodzina była zabiegana jak mało która. – Właściwie to przyszłam do twojego brata. Cześć, Felix! – przywitała się z kolegą, który właśnie pojawił się w drzwiach domu w swoim dresie do biegania. – Lecimy?
– Tak. Ello, Leticia mówi, że masz wrócić na śniadanie. – Castellano przebiegł obok siostry i poczochrał jej włosy. Trzynastolatka z lekką irytacją przygładziła czuprynę.
– A wy dokąd? – zdziwiła, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Mamy śledztwo do opracowania. – Brat posłał siostrze pokrzepiający uśmiech, jakby nie chciał, żeby się martwiła, ale Ella tylko się zasępiła.
– To ja to odkryłam, mnie też powinniście zaangażować! – krzyknęła za bratem, ale on już machał jej ręką na pożegnanie.
– Obiecuję, że jak coś odkryjemy, damy znać.
– Nie uważasz, że twój tata powinien o tym wiedzieć? – Veronica zaczęła tę rozmowę dopiero, kiedy truchtem dobiegli nad jezioro w Pueblo de Luz. Postanowili połączyć śledztwo z porannym joggingiem. Dzięki temu mogli swobodnie wymienić się informacjami. – Basty zawsze znał się na rzeczy.
– Mój tata ma tyle pracy, że nie ma w co włożyć rąk. Robi nadgodziny i nie pamiętam, kiedy ostatnio miał wolne. – Castellano nieco się zasępił. Nie chciał niepokoić ojca bez konkretów. – Poza tym sama wiesz, że policja zamiata takie rzeczy pod dywan. Nie mówię, że mój tata by to zignorował, ale ma niejako związane ręce. Powiedz lepiej, czego udało ci się dowiedzieć.
– Pogadałam z Yonem i mogę potwierdzić – on nie miał z tym nic wspólnego. – Panna Serratos mówiła szczerze. Nie było mowy, by kapitan szkolnej drużyny z San Nicolas maczał palce w robieniu po kryjomu zdjęć koleżankom. – To raczej nikt z drużyny. Ale w szkole mamy klub audiowizualny, takie pozostałości z przeszłości, kiedy uczyli się nasi rodzice. Jest tam kilka osób, które pasjonują się kamerami i fotografią. Planuję ich przepytać.
– Hmm. – Felix mruknął sam do siebie. – Czy w takich klubach zazwyczaj nie są… no wiesz..
– Ofermy? – Podpowiedziała Veronica. – Nie lubię tego słowa.
– Ja też nie, ale wiesz co mam na myśli, prawda? To niegroźne typki, nie skrzywdziliby muchy. Niby po co któryś z nich miałby zakładać konto z obrzydliwymi zdjęciami koleżanek?
– Nie wiem, ale po co miałby to robić piłkarz, który nie może się opędzić od dziewczyn? – Panna Serratos odbiła argument według tej samej logiki. – Nie zaszkodzi spróbować. Dziewczyny zaczynają się bać. Pod spódniczkami od mundurków noszą dłuższe getry albo w ogóle zakładają spodnie od dresu. Na szczęście nauczyciele się nie czepiają, bo wymawiamy się chłodną pogodą.
– Zastanawiałem się, czy ci o tym powiedzieć, ale… wydaje mi się, że to konto ze zdjęciami dziewczyn to nie jest odosobniony przypadek. Chłopaków też to dotyka. – Felix wyciągnął swój telefon i pokazał koleżance kilka profili, na które natrafił, łącznie z tym, który pokazała mu Maya.
– To same zdjęcia chłopaków z drużyn sportowych. – Veronica skrzywiła się, przesuwając palcem po ekranie. – Ale nie są aż tak obleśne jak te nasze. Nikt nie robi wam fotek pod prysznicem. To wygląda na konta fanowskie. Dla sportowców też takie robią.
– No tak, masz rację. – Felix pokiwał głową, ale jednocześnie przygryzł nerwowo wargę. – To konto pokazała mi Maya Del Bosque. Myślała, że to profil Jordi’ego, więc zaczęła go obserwować, ale nigdy nie odpowiedział. Sprawdziłem i to konto zostało założone dawno temu. Jest tu kilka zdjęć Jordana zrobionych z ukrycia, głównie na boisku w szkole w San Nicolas. Potem konto jakby przestało być aktywne. Ale po nitce do kłębka natrafiłem na to. – Castellano wskazał dziewczynie ławkę nad jeziorem, gdzie usiedli. W telefonie otworzył bloga.
– To… chore. – Veronica pokręciła głową, widząc liczbę zdjęć i wpisów.
– Też nie byłem w stanie znaleźć innego słowa. To jakaś psychofanka Jordana. Te zdjęcia są robione nie tylko na boisku, gdzie praktycznie każdy może przyjść obserwować mecz. Te są robione w szkole, w bibliotece… – Castellano przewijał powoli fotki. W końcu doszedł do najnowszych.
– Powiesz Jordanowi? Lepiej tego nie rób. Wpadnie w szał.
– Tak też pomyślałem. Chcę dowiedzieć się więcej, zanim komukolwiek o tym powiem. To wydaje się śmierdzieć z daleka.
– Zgadzam się z tobą. Chciałabym jakoś bardziej pomóc. Szkoda, że nie mogę zrobić nic więcej.
– Może mogłabyś. Chłopcy cię lubią, myślę, że mogliby puścić parę z ust, gdybyś ich odpowiednio podeszła. Może moglibyśmy dowiedzieć się, kim jest zbok z San Nicolas.
– Już wypytałam, kogo mogłam. Po weekendzie zajmę się klubem audiowizualnym.
– Nie próbowałaś jeszcze w naszej szkole. – Felix uśmiechnął się, jakby wpadł na genialny pomysł. – Te zdjęcia szybko się rozprzestrzeniają. Jaime mówi, że link do konta na instagramie dostał od licealisty z Pueblo de Luz. A gdyby tak popytać u nas?
– Nie mam za bardzo dojścia. – Veronica nieco się zasępiła.
– Właśnie dlatego pomyślałem, że doskonałą okazją byłby bal bożonarodzeniowy. Ludziom rozwiązują się języki, pierwszoklasiści chętnie sięgają też po procenty. Myślę, że trudno nie będzie.
– No tak, ale ja się nie wybieram. Może jestem żałosna, ale miałam nadzieję, że Marcus mnie zaprosi. Nie zrobił tego. – Panna Serratos westchnęła ze zbolałą miną. Czuła, że nie ma szans u byłego chłopaka, ale i tak wiele by dała, by go odzyskać.
– Och, przykro mi – wyrwało się z ust Felixa, który zagryzł nerwowo dolną wargę. – A chciałabyś pójść ze mną? Nie mam partnerki. Możemy przeprowadzić śledztwo wspólnie.
– To będzie w porządku? Na pewno nie masz nikogo, z kim chciałbyś pójść?
– Mam, ale ona idzie z kimś innym, więc… – Castellano wzruszył ramionami, godząc się z losem.
Veronica uśmiechnęła się szeroko, wyciągając w jego stronę drobną dłoń, jakby chciała przypieczętować ich umowę.
– Znajdźmy tego gnojka. A potem zajmijmy się psychofanką Jordi’ego.
– Dokładnie, wszystko po kolei. – Felix odwzajemnił uścisk dłoni, zgrywając detektywa. –Nie będzie pozwolenia na zadzieranie z naszymi znajomymi.

***

Fabian nie wnikał w to, co robiła jego żona, ale czuł, że tym razem naprawdę igrała z ogniem.
– Nie powiesz mi, że nie ucieszyło cię ośmieszenie Fernanda Barosso. – Silvia wymusiła na mężu zeznanie, ale on nie mógł jej tego potwierdzić.
– Wszyscy uważają go za ofiarę, współczują mu. Nie osiągnęłaś absolutnie nic. I od kiedy to masz wtyki wśród ludzi Barosso? – Mężczyzna podniósł wzrok na żonę autentycznie ciekawy jej metod.
– Mam swoje źródła, czy naprawdę muszę to wszystkim powtarzać? – Kobieta wywróciła oczami i stanęła z ręką na klamce w jego gabinecie. Wpadła tylko na chwilę przekazać ważne kwestie. – Rozmówiłam się z Kariną.
– Niby jakim prawem? – Mówił spokojnym tonem, ale wiedziała, że jest zły. Guzman rzadko podnosił głos, jego dezaprobata wyrażała się bardziej w jego zmarszczonym czole i spiętych mięśniach pleców.
– Takim, że nie zamierzam pozwolić, żeby na światło dzienne wyszły twoje układy z Aldem. Albo co gorsza, nasze sekrety. Nie bój się, załatwiłam to, czego wy nie potrafiliście.
– Szantażowałaś ją? – Fabian nie wiedział, czy ma czuć podziw czy obrzydzenie. Zdawał się być neutralny w tym aspekcie.
– Przypomniałam jej, co oznacza bycie matką. Nie będzie niepokoiła Ignacia do końca roku szkolnego, obiecała mi to. Nie chcę, żeby Nacho znów powtarzał klasę.
– Powiedziałaś Karinie, że Nacho jest jej synem. Zwariowałaś?
– Nie, ja jedyna myślę trzeźwo. Ty i Osvaldo macie jakieś dziwaczne pojęcie o macierzyństwie. Każda matka chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Karina rozumie, że w tym momencie dla Nacha najlepsze jest ukończenie szkoły. Podziękujecie mi później. – Silvia machnęła ręką, po czym jej wzrok spoczął na aucie, które zatrzymało się za oknem biura gubernatora. – Co tu robi auto Marleny Mengoni?
– Przyjechała osobiście? Tego się nie spodziewałem. – Fabian podszedł do parapetu i wyjrzał przez okno z rękoma włożonymi do kieszeni eleganckich spodni. – Wydaliśmy rozporządzenie zakazu używania jej pestycydów na terenie całego stanu Nuevo Leon, więc chyba trochę się zdenerwowała.
– Naprawdę musiałeś zadzierać z córką włoskiego mafioso? Poważnie, Fabian, nie poznaję cię.
– Czy to nie ty właśnie wypuściłaś materiał o burmistrzu Valle de Sombras? – przypomniał jej, jakby chciał powiedzieć, żeby nie wtrącała się do jego interesów. Kobieta podniosła dłonie, dając za wygraną.
– Okej, powodzenia. Mam nadzieję, że nie pamięta już jak dałeś jej kosza w liceum.
– O czym ty mówisz?
– Nie pamiętasz? Marlena zaprosiła cię na bal wiosenny, a ty jej odmówiłeś na oczach całej szkoły. To było wredne, nawet jak na ciebie.
– Nie przywiązuje wagi do tak mało znaczących rzeczy – odparł, bo rzeczywiście nie pamiętał aż tak czasów liceum i każdego szczegółu.
Silvia opuściła gabinet męża po drodze mijając się z Marleną, która z ciekawością przypatrywała się dziennikarce. Pani Mengoni była zajętą kobietą, ale poważne sprawy lubiła załatwiać osobiście, a nie przez pośredników. Szczególnie kiedy te poważne sprawy wymagały rozmówienia się ze starym znajomym. Fabian Guzman spodziewał się raczej urzędowego pisma aniżeli takiej wizyty, ale mimo to wiedział, że nie uniknie konfrontacji.
– Mamy mały zgrzyt, Fabian. – Marlena usadowiła się na krześle naprzeciwko jego biurka i założyła nogę na nogę. – Czego chcesz w zamian za wycofanie zakazu?
– Jeśli sugerujesz łapówkę, to wiedz, że wystarczy mój jeden telefon, żeby zajęła się tym prokuratura. Po starej znajomości udam, że tego nie słyszałem.
– No tak. Fabian Guzman zawsze miał swoje zasady. – Marlena uśmiechnęła się lekko, ale widać było, że irytuje ją ta sytuacja. – I tak nie mam niczego, co mogłabym ci dać. Pieniędzy nie potrzebujesz, nie jesteś chciwy. Jedyne czego chcesz to stołek gubernatora, a tego zagwarantować ci nie mogę. Tylko twój teść mógł cię umieścić w tym miejscu i utorować ci tę drogę. Muszę ci to przyznać – wiesz, jak prowadzić interesy. Nawet jeśli te interesy oznaczają małżeństwo z Silvią Olmedo. Dziwię się trochę, że jeszcze się nie rozwiedliście. Norma jest wolna, tak słyszałam.
– A ja słyszałem, że truskawki Violetty Conde w tym roku urosły do rozmiarów arbuzów. Nie mydl mi oczu, Marleno, tylko zrób porządki w swojej firmie. DetraChem wypuszcza takie świństwa na rynek bez wcześniejszej weryfikacji? Mam wrażenie, że to zabieg celowy i wiedzieliście, jak szkodliwe są to chemikalia. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego chcesz zaprzepaścić lata pracy i narazić na szwank reputację. Wycofaj ze sprzedaży te środki przeciw szkodnikom, a będziesz mogła w spokoju kontynuować interesy.
– Masz jakieś dowody?
– Dowody? Chcesz zdjęć truskawek Violi? – Fabian nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się z politowaniem. – Chyba zapominasz, że mój ojciec jest rolnikiem. Połowa ziem uprawnych w Pueblo de Luz należała do niego.
– Proszę cię, Fabian. Na rolnictwie znasz się gorzej niż ja na prawie. – Marlena machnęła ręką. Nie było tajemnicą, że Guzman nie był zainteresowany rodzinnym biznesem. Kobieta wstała z miejsca i wyprostowała elegancką koszulę. – Wycofaj zakaz. W przeciwnym razie będziemy mieli mały kłopot.
– Nie zwykłem zmieniać zdania w tak poważnych sprawach. Wybacz, Marleno, ale mam spotkanie u gubernatora. – Dobitnie dał jej znać, że to czas, by opuściła jego gabinet
Wtedy do drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie i po chwili w szparze w drzwiach ukazała się młoda dziewczyna.
– Fabian. To znaczy… panie Guzman. – Laura poprawiła się szybko, zdając sobie sprawę, że sekretarz gubernatora nie jest sam. – Jest problem z pana autem.
– Jaki znów problem? – Mężczyzna nieco się zirytował. Właśnie dlatego nigdy nie zatrudniał praktykantów z pierwszego roku.
– Odholowali – powiedziała tylko osiemnastolatka i wycofała się, po cichu zamykając drzwi.
– To twoja sprawka? – Fabian zwrócił się od razu do Marleny, która chwyciła swoją torebkę i ruszyła do drzwi.
– Przynajmniej teraz mnie wysłuchasz. Chodź, zawiozę cię. No i poznam wreszcie Victora Estradę. Może jemu uda mi się przemówić do rozsądku.

***

Ella kopała w ogródku z dziką zawziętością, wyobrażając sobie, że każdy wyrwany chwast jest kępką włosów na głowie Giacomo Mazzarello. Nauczyciel był jej zmorą. Tym razem jednak przegiął i nie zamierzała mu tego wybaczyć.
– Co się tak znęcasz nad tymi biednymi słonecznikami? Nie po to się narażałem, kradnąc nasiona ze szkolnej szklarni. – Jordan oparł się ramionami o płot, przypatrując się z troską, jak dziewczynka wyżywa się na roślinach.
– To Gorgonzola. Nie cierpię go, po prostu go nienawidzę! – wyrwało jej się głośno z maleńkich płuc, które wymagały specjalnej opieki. Po tych słowach rozkaszlała się i w jej oczach stanęły łzy.
Guzman nie czekał na pozwolenie, przeskoczył przez płotek i wbiegł do środka domu Castellanów. Po chwili wrócił z maską i butlą tlenową. Podstawił ją Elli i upewnił się, że jej oddech się unormował.
– Dzięki – powiedziała ochrypłym głosem, pozwalając poprowadzić się na schodki, gdzie usiedli, by mogła trochę odpocząć. Jordan w tym czasie złapał jej nadgarstek i zmierzył tętno. – Trzeci raz nie odrobiłam zadania i dał mi karę. Zabronił mi iść na dyskotekę świąteczną! Dasz wiarę?
– Macie dyskotekę? To straszny obciach.
– Nie dla mnie! Ja chciałam iść! – Ella podparła ramiona na kolanach i złapała się za głowę. – A najgorsze, że tata stwierdził, że to dobrze, bo i tak by mnie nie puścił. Chodzę do szkoły i nic mi nie jest. Dlaczego na dyskotece miałoby być inaczej?
– Tańczycie, pocicie się, potem wychodzicie na zewnątrz ochłonąć bez płaszczy. Twój tata ma rację, mogłabyś tylko nabawić się dodatkowych infekcji. Nie mówiąc już o tym, że zaczyna się sezon grypowy, twoi koledzy z klasy pewnie już chodzą z katarem i wszystkich zarażają. – Jordan skrzywił się, jakby chciał pokazać Elli, że nic nie traci, ale nie udało mu się jej przekonać. – Przykro mi. Jak chcesz to mogę dać mu nauczkę.
– Mojemu tacie? – zdziwiła się, a on się roześmiał. Miał ładny uśmiech, szkoda że tak rzadko go pokazywał.
– Nie, głupolu. Mogę zrobić jakiś dowcip Mascarpone. Mnie też zdenerwował. – Opowiedział jej o faworyzowaniu siostrzeńca przez nauczyciela włoskiego. – Może przebiję mu opony w samochodzie, co sądzisz?
– Widziałeś jego auto? Importowane, szkoda twojego kieszonkowego. – Ella sprowadziła go na ziemię. Miło było snuć plany zemsty, ale oboje wiedzieli, że i tak nic nie wskórają.
– Masz rację, nie po to odkładam kasę i nic sobie nie kupuję, żeby teraz płacić belfrowi.
– Dlaczego nic sobie nie kupujesz? Czasem można zaszaleć.
– Niczego nie potrzebuję. Oszczędzam na studia – powiadomił ją, a ona pokiwała głową. Zazdrościła mu dyscypliny. Ona kieszonkowe wydawała na bieżąco.
Po drugiej stronie ulicy zaparkowało błyszczące auto. Jordan zmarszczył brwi, bo nie rozpoznawał rejestracji. Za kierownicą siedziała jakaś kobieta, a na miejscu pasażera jego ojciec. Prychnął pod nosem. Teraz sprowadzał kochanki w środku dnia i to w dodatku do ich domu? Chyba całkiem oszalał. Spiął się cały i nie uszło to uwadze bystrej trzynastolatki, której wzrok pobłądził w stronę Fabiana wysiadającego samotnie z auta.
– To siostra Giacomo Mazzarello, Marlena Mengoni – powiadomiła sąsiada, który podejrzliwie patrzył za odjeżdżającym z jego podjazdu autem. – Prezes największego przedsiębiorstwa w branży chemicznej, DetraChemu. Po co Fabian się z nią zadaje?
– Nie wiem, nie jest w jego typie – mruknął w odpowiedzi, patrząc na ojca, który zniknął w drzwiach domu.
– A wy co tutaj tak siedzicie, dlaczego nie wejdziecie do środka? – Leticia Aguirre pojawiła się przy bramce do ogródka z uśmiechem od ucha do ucha. Niosła w rękach pokrowiec z sukienką. Kiedy wzrok obojga dzieciaków spoczął na jej kreacji, zachichotała jak nastolatka. – To na bal bożonarodzeniowy. Twój tata zgodził się być moim partnerem – powiedziała do Elli, naśladując swoje uczennice.
– Basty zbyt wielkiego wyboru nie miał. Obiecywał ci wierność w zdrowiu, chorobie i podczas głupich szkolnych tradycji. – Jordan uśmiechnął się złośliwie kącikiem ust, za co zarobił kuksańca od Elli. Wpatrywała się w sukienkę Leticii z wielkim żalem.
– Ja też powinnam dostać sukienkę.
– Oj, skarbie, bardzo mi przykro, że pan Mazzarello zabronił ci pójść na dyskotekę w podstawówce, ale taka jest polityka szkoły. – Leti pocałowała pasierbicę w czoło i zaprosiła ich do środka na ciepłą herbatę, ale odmówili i posiedzieli jeszcze chwilę przed domem.
– To naprawdę nie jest katastrofa. – Jordi zwrócił się do dziewczynki, choć wiedział, że i tak jej nie udobrucha. – Będzie jeszcze wiele potańcówek. Bal na koniec podstawówki to jeszcze większa żenada, ale spodoba ci się.
Ella nic nie powiedziała. Z obrażoną miną przypatrywała się, jak w stronę domu zbliżają się dwie wysokie sylwetki. Usłyszeli ciche śmiechy i głosy, a po chwili przy bramce wyłonili się Felix i Veronica. Na ich widok przestali rozmawiać.
– Och, cześć – przywitała się panna Serratos z sąsiadami, którzy nie wyglądali na radosnych.
– Coś się stało? – zapytał Felix, widząc maskę tlenową w dłoniach byłego przyjaciela.
– Nic się nie stało. Trzymaj, ja muszę spadać. – Jordan oddał Elli sprzęt i wstał ze schodów, otrzepując spodnie.
– Dzisiejsza próba do musicalu odwołana. Awaria sprzętu w ośrodku kultury. – Castellano zwrócił się do Guzmana, który przeszedł obok niego, nawet na niego nie patrząc. Veronice również nie poświęcił uwagi.
– W porządku, i tak mam lepsze rzeczy do roboty – odparł i po chwili już go nie było. Usłyszeli tylko trzaśnięcie drzwiami po drugiej stronie ulicy.
– I jak, udało wam się coś ustalić? – Ella spojrzała w górę na brata i jego przyjaciółkę, czując się trochę poirytowana. Nagle atmosfera zrobiła się dosyć gęsta.
– Tak, śledztwo trwa. – Felix posłał Veronice ukradkowe porozumiewawcze spojrzenie. – Na razie obserwujemy, ale spokojnie, El. Złapiemy tego zboczeńca, nie będzie już nikogo upadlał.

***

Jordan sam przed sobą musiał przyznać, że dużo się uczył. Obserwacja lekarzy w akcji była dużo ciekawsza niż uczenie się tego wszystkiego z podręczników medycznych. Miał wrażenie, że ordynator celowo wybiera mu ciekawe przypadki, jakby chciał podtrzymać jego zainteresowanie, ale może tylko to sobie wmawiał. Tym razem również miał dla niego specjalne zadanie. Młody Guzman zdziwił się, kiedy ordynator osobiście w białym kitlu poprowadził go na oddział, gdzie mieli się zobaczyć z pacjentką. Był przekonany, że tego dnia pracuje z doktorem Vazquezem.
– To pacjentka pediatryczna – zauważył, przypominając sobie datę urodzenia, którą widział przez chwilę w karcie.
– Zgadza się. – Aldo tylko uśmiechnął się nieznacznie i wskazał na drzwi szpitalnej sali na oddziale otolaryngologii i chirurgii plastycznej.
Jordan zmarszczył brwi, czytając plakietkę na drzwiach. Po chwili westchnął i przeniósł wzrok na Alda.
– To nie jest operacja krzywej przegrody nosowej, prawda?
– Nie – przyznał Osvaldo i podał chłopakowi kartę nastolatki. – Dziewczynka zgłosiła się celem wykonania zabiegu plastyki podbródka i korekcji nosa.
– To jakiś obłęd. Ma dopiero piętnaście lat. – Jordan zniżył głos do szeptu, nie chcąc by osoby po drugiej stronie drzwi go usłyszały. – I jej rodzice nie mają nic przeciwko?
– Jej mama wyraziła zgodę. Elsa bardzo tego chce.
– A dla ciebie to w porządku? – Nastolatek wydawał się być zaintrygowany. Nie znał Osvalda od tej strony. Wiedział, że był profesjonalistą, ale wydawało mu się, że dba też o dobro pacjentów. – Jesteś lekarzem, wiesz przecież, że ta dziewczyna jeszcze dojrzewa, jej struktura twarzy się zmienia. Nie lepiej poczekać?
– W tym rzecz, Jordan. Jestem lekarzem. Moim zadaniem jest działanie na korzyść pacjenta. Pacjentka źle czuje się w swoim ciele i chce zmiany. Jej mama wyraziła zgodę, nie ma żadnych przeciwwskazań.
Jordan ugryzł się w język, żeby nie zaproponować wizyty u terapeuty. Wiedział, że to może tylko pogłębić zły stan emocjonalny dziewczyny, bo sam miał przykre doświadczenie z psychologami. Osvaldo otworzył przed nim drzwi do sali i weszli wspólnie. Nastolatka siedziała na łóżku po turecku, oglądając coś na swoim telefonie, a jej mama rozpromieniła się na widok ordynatora.
– Elso, poznaj Jordana. Jest naszym stażystą. – Fernandez przedstawił pacjentce młodego człowieka w białym kitlu, uśmiechając się serdecznie. – Dotrzyma ci towarzystwa, podczas gdy ja dopełnię formalności z twoją mamą. Pozwoli pani? – Aldo wskazał opiekunce drzwi i po chwili piętnastolatka została sam na sam z Guzmanem.
– Coś ciekawego? – Chłopak spróbował zagadać, wskazując palcem na telefon w jej dłoniach.
Niechętnie wyciągnęła z uszu słuchawki i wzruszyła ramionami, pokazując jakieś video na youtubie o operacjach plastycznych.
– Chcę być przygotowana – wyznała, a on tylko pokiwał głową.
Nie mógł tego pojąć, ale nie jemu było oceniać, jak ktoś powinien postępować z własnym ciałem. Widocznie jednak musiał zrobić dziwną minę, bo dziewczyna to zauważyła.
– Wiem, co sobie myślisz. Że to głupie, że mam dopiero piętnaście lat. Taki chłopak jak ty tego nie zrozumie.
– Taki jak ja? – Jordan zmrużył oczy, patrząc na pacjentkę uważnie.
– Taki, który wygląda, jakby Taylor Swift mogła napisać o nim piosenkę. – Dziewczyna zarumieniła się lekko i spuściła wzrok.
– Taylor Swift jest przereklamowana. – Guzman rzucił tę uwagę od niechcenia, chwytając krzesło, by przysunąć sobie bliżej łóżka pacjentki. Usiadł na nim okrakiem, kładąc ramiona na oparciu i wpatrzył się w dziewczynę z zaciekawieniem, bo wydawała się być oburzona jego stwierdzeniem.
– Taylor życiem! Jestem Swiftie.
– Okej, co kto lubi. – Jordan wzruszył jednym ramieniem i ponownie skupił wzrok na pacjentce. – Mogę cię o coś zapytać? – Kiedy otrzymał skinienie głowy, odważył się wypowiedzieć na głos swoje obawy. – Nie wolisz zaczekać? Okres dojrzewania jest paskudny i każdemu daje w kość, ale potem będzie lepiej, zaufaj mi. Sam przez to przeszedłem.
– Nabijają się ze mnie, dręczą. Mam tego dosyć. To nie jest coś co tak łatwo przemija – wyznała Elsa, nerwowo obracając w dłoniach swojego iPhone’a. – „Brzydka, pryszczata, garbatonosa” – zaczęła wymieniać wyzwiska, którymi raczą ją rówieśnicy. – Żadna dziewczyna nie chce się ze mną przyjaźnić, jestem pośmiewiskiem. Mieszkam w Monterrey, to duża szkoła, a nie mam tam ani jednej przyjaznej duszy. – Elsa starała się na niego nie patrzeć. Peszyło ją, że rozmawia z przystojnym chłopakiem, który poświęca jej uwagę. W szkole nie mogła na to liczyć. Była więc zdeterminowana i za wszelką cenę chciała doprowadzić sprawę do końca.
– I myślisz, że zmieniając wygląd sprawisz, że inni cię polubią? Bez obrazy, ale jeśli wyznacznikiem przyjaźni jest to, jak prosty jest twój nos albo ile ważysz kilogramów, to chrzanić taką przyjaźń. – Guzman nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że powinien być obiektywny, ale nie był lekarzem, więc mógł sobie pozwolić na szczerość. Nie byłby sobą, gdyby nie wyraził swojej opinii.
– Nie wiesz, jak to jest, kiedy inne dzieciaki wciąż obmawiają cię za plecami, jak obrzucają się wyzwiskami…
– Zdziwiłabyś się. – Jordan uśmiechnął się lekko, a kiedy podniosła na niego zdumiony wzrok, wyjaśnił: – Dzieciaki są okrutne w każdym wieku.
– Jak sobie z tym radziłeś? – zapytała autentycznie zaciekawiona.
– Zwykle pięściami – przyznał, czując się z tego całkiem dumny. – Zawsze znajdzie się coś, co inni będą w tobie krytykowali. Nawet najbardziej atrakcyjne gwiazdy nie są wolne od krytyki. Ludzie są zawistni, zazdroszczą, zawsze będę szydzić i obmawiać za plecami. Nie da się ich całkowicie zadowolić, nieważne czy masz idealnie gładką cerę czy może kilka niedoskonałości, do czegoś będą musieli się przyczepić.
– Komuś ładnemu łatwo tak mówić. – Dziewczyna prychnęła lekko i w jej oczach stanęły łzy. – Tu nie chodzi o zwykłą krytykę. Tu chodzi o to, jak na mnie patrzą, jak mnie traktują. Jakbym była trędowata, jakby mogli się czymś zarazić. Jakby sama rozmowa ze mną była skazą na ich honorze. Nie mówiąc już o chłopcach… już wolałabym, żeby w ogóle nie zwracali na mnie uwagi niż patrzyli na mnie z takim obrzydzeniem.
– Widocznie w twojej szkole są same głupki.
– Przestań. – Pacjentka poczuła, że stażysta się nad nią lituje. Kilka łez spłynęło jej po policzkach i szybko je otarła. – Pięknym ludziom wszystko przychodzi łatwiej. Nie lubię, kiedy ktoś mi wmawia, że liczy się piękno wewnętrzne.
– Kiedy tak jest. Choćbyś i była największą pięknością na świecie, z brzydkim sercem nie zajdziesz daleko.
– Naprawdę? – Elsa prychnęła, bo słyszała to już tyle razy, że zaczynało być irytujące. – A ty co byś zrobił? Umówiłbyś się ze mną?
– Nie – odparł natychmiast i zgodnie z prawdą. Nie było sensu czarować dziewczyny miłymi słówkami.
– No właśnie. Bo jestem szkaradą a tacy faceci jak ty nie chodzą na randki z takimi jak ja.
– Nie umówiłbym się, bo nie chodzę z młodszymi dziewczynami – sprostował Jordan, a po chwili dodał, wykorzystując jej chwilę zdumienia: – Ale rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić. Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne.
– Naprawdę?
– Pewnie. Myślę jednak, że taka zmiana powinna być dla ciebie samej, a nie po to, by zadowolić innych. Jeśli źle się czujesz w swoim ciele i operacja pomoże ci odnaleźć pewność siebie i może pokochać siebie samą, to świetnie. Ale jeśli jest to tylko środek do tego, żeby inni patrzyli na ciebie inaczej i polubili cię, to nie jest to dobry pomysł. Wszystko robione ze złych pobudek nigdy nie kończy się dobrze. Liceum to tylko maleńki kawałek twojego życia, który przeminie bezpowrotnie. Czy naprawdę warto poświęcać się w ten sposób?
– Chcę po prostu mieć normalne życie.
– Możesz. Nie zwracaj uwagi na idiotów ze szkoły. Zwykle to stado baranów, które idzie za tłumem i nie myśli samodzielnie. Wiem, co mówię. – Jordan skrzywił się na wspomnienie swoich własnych szkół, do których uczęszczał. – Znajdź w sobie jakąś pasję, coś co lubisz, zapisz się na zajęcia dodatkowe poza szkołą. Poznasz mnóstwo nowych ludzi, którzy będą patrzyli na ciebie taką, jaką naprawdę jesteś, a nie na łatkę, którą przyczepili ci szkolni rówieśnicy. Jeśli oczywiście dasz im się poznać, a nie tylko będziesz skupiała się na tych cechach, które uważasz za swoje wady.
– To rada z życia wzięta? – Zainteresowała się nastolatka, bo jakoś trudno jej było uwierzyć, że taki chłopak mógłby kiedykolwiek mieć takie problemy.
– Nie do końca. Osobiście nie potrzebuję aprobaty innych, zawsze robiłem to, na co miałem ochotę i guzik mnie obchodziło, co inni o mnie sądzą. Na palcach jednej ręki mogę wymienić ludzi, których opinia ma dla mnie znaczenie. Na nich się skupiam, a nie na jakichś matołach, których imion za parę miesięcy nie będę nawet pamiętał. Dlaczego mam się przejmować jakimiś gamoniami?
– Kim są ci ludzie, z którymi się liczysz? Rodzice?
– Ha! – Jordan prychnął, ale powstrzymał się, by nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. – Na przykład moja babcia. Kiedy u niej jestem, uważam, żeby zjeść wszystkie warzywa. W przeciwnym razie będę miał poważne kłopoty. Mojej babci nie chcę podpaść. – Jordan wzdrygnął się teatralnie, jakby chciał pokazać, że Serafina potrafiła napędzić mu stracha. Z powodzeniem udało mu się rozśmieszyć nastolatkę, co uznał za swój osobisty sukces. – Nie powiem ci, co masz zrobić, a czego nie, bo to twoja decyzja. Ale ważne jest, żebyś dogłębnie przemyślała swoje powody.
– Ja po prostu chciałabym, żeby mnie lubili, to wszystko. – Elsa przygryzła policzek od środka, a usta ponownie jej zadrgały. Nie płakała już jednak, była bardziej zrezygnowana. – Myślałam, że kiedy wrócę po przerwie świątecznej do szkoły z nową twarzą, będzie inaczej.
– Elso, rekonwalescencja po takich zabiegach trochę trwa. Poza tym… nieważne. – Urwał, jakby nie chciał jej straszyć. Już i tak czuł, że przekroczył swoje kompetencje i nie powinien tego robić.
– Dokończ, proszę. Chcę wiedzieć, co chciałeś powiedzieć. – Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem, więc się ugiął, choć nie chciał być okrutny.
– Jeśli wrócisz po przerwie świątecznej z nową twarzą, koledzy i koleżanki to zauważą i gwarantuję ci – nie przestaną tego komentować. Będziesz na językach wszystkich. Wydaje mi się, że to może jeszcze tylko pogorszyć twoje samopoczucie. Sam nie wiem, czy warto jest przez to przechodzić, ale to tylko moje zdanie. – Wzruszył ramieniem, sygnalizując jej, że to tylko jego opinia.
Do sali wrócił Aldo w towarzystwie matki Elsy. Dyskutowali jeszcze o czymś, ale urwali i doktor zwrócił się do pacjentki.
– Elso, przyjmiemy się na oddział, przejdziesz badania wstępne, a za kilka dni będziemy mogli zabrać cię na blok. Mam zamiar wykonać oba zabiegi łącznie, żeby zminimalizować szok i stres. Bez obaw, to częsta procedura.
– Łącznie? Szok? – Elsa zamrugała powiekami, bo nie do końca docierały do niej te informacje.
– Każda operacja to obciążenie dla organizmu. Jesteś poddawana narkozie, potem dochodzą dolegliwości bólowe, które towarzyszą regeneracji. Wydaje mi się, że będzie to dla ciebie dużo lepsze rozwiązanie, żebyśmy zrobili to jednocześnie. Zgodzisz się, Jordan? – Osvaldo zwrócił się niespodziewanie do ucznia, który studiował kartę pacjentki.
Chłopak podniósł wzrok na ordynatora trochę zdziwiony, że jest pytany o zdanie w tej sprawie. Sam nie był pewny.
– Tak, chyba tak – powiedział to jednak bez przekonania, wracając ponownie do informacji w karcie dziewczyny. – Po co właściwie ta operacja brody?
– Słucham? – Matka dziewczyny spojrzała na chłopaka, jakby nie do końca rozumiała, co sugeruje. Aldo wydawał się być zaintrygowany.
– Nie lubię swojej szczęki. Jest brzydka – oznajmiła Elsa, która lekko się ośmieliła przy Jordanie.
– Nosisz aparat? – zapytał, a ona pokręciła głową. Przyjrzał jej się uważnie. – Zawsze oddychasz przez usta?
– Zazwyczaj. Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. – Dziewczyna wymieniała zdumione spojrzenia z matką, a następnie obie wbiły wzrok w lekarza i młodego ucznia.
– Przed zabiegiem zaleciłbym wizytę u ortodonty. Takie wady zgryzu można wyleczyć aparatem ortodontycznym. W skrajnych przypadkach jest potrzebna operacja. No i ważne są też ćwiczenia oddechowe. Powinnaś starać się oddychać przez nos. Nie masz krzywej przegrody, wywiad laryngologiczny jest w porządku, więc musisz po prostu wypracować w sobie ten nawyk. To dużo daje.
– Nie potrzebuję operacji? – Elsa zamrugała powiekami zdziwiona.
– To zależy tylko od ciebie. – Aldo uśmiechnął się lekko, a Jordan zmarszczył brwi. Chyba już pojął, o co ordynatorowi chodziło. – Ale Jordan ma rację. Dobrze byłoby skonsultować się ze stomatologiem i ortodontą. Zabieg jest zawsze inwazyjny. Jeśli można polepszyć swój komfort zwykłym aparatem ortodontycznym i fizjoterapią, to dlaczego by nie spróbować? – Fernandez spojrzał po wszystkich, jakby głosił dobrą nowinę. – W takim razie mogę cię zapisać na samą korekcję nosa. Z zabiegiem brody wstrzymajmy się do czasu konsultacji.
– Yyyy doktorze? – Elsa nieco się zmieszała. Spojrzała na matkę, szukając wsparcia. – Czy muszę się decydować już dzisiaj? Czy nie mogłabym… przemyśleć tego na spokojnie? Ferie są krótkie. Nie wiem, czy jest sens robić zabieg teraz. – Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Guzmana, przypominając sobie jego wcześniejsze słowa.
– Oczywiście, jak sobie życzysz. Macie moją wizytówkę, wiecie gdzie mnie szukać. – Aldo uścisnął dłoń młodej pacjentki i jej matki.
– Dam namiary na dobrego ortodontę. Siostra się u niego leczyła w dzieciństwie. – Jordi poinformował matkę i córkę, przypominając sobie o starym lekarzu Neli.
– Jordan? – Elsa wydawała się speszona, ale kiedy chłopak odwrócił się w jej stronę, odważyła się zapytać: – A dasz też namiary na dermatologa?
– Jasne. – Nastolatek uśmiechnął się serdecznie, ale poczuł się w obowiązku, by poinformować ją, na co się pisze: – Ale wiedz, że Astrid to straszna gaduła.
Kiedy obaj lekarz i uczeń opuścili szpitalną salę i przeszli kilka kroków, wreszcie mogli na spokojnie porozmawiać.
– Dobra robota, Jordan. – Osvaldo pochwalił swojego stażystę z prawdziwym błyskiem w oku. Guzman miał ochotę mu przyłożyć.
– Wal się, Aldo – powiedział, a kiedy na twarzy ordynatora pojawił się wyraz głębokiego zdumienia, wyjaśnił: – Wykorzystałeś mnie. Wcale nie miałeś zamiaru robić jej tych operacji. Pewnie jej matka kazała ci ją jakoś przekonać, żeby zmieniła zdanie. A ty postępem sprowadziłeś mnie, bo wiesz, że nie owijam w bawełnę.
– Po prostu pomyślałem, że rozmowa z tobą dobrze jej zrobi. – Ordynator poczuł potrzebę, żeby się wytłumaczyć, ale w gruncie rzeczy nie czuł się winny. Chciał pokazać Elsie, że nie musi się spieszyć z zabiegiem, że jest jeszcze młoda, ale ona nie chciała tego słuchać. Myślał, że lepiej przyjmie te informacje od młodego przystojnego chłopaka.
– Pomyślałeś, że jak popatrzy na ładną buźkę, to się rozpromieni i nagle przestanie uważać, że jest brzydka? Co ty masz w głowie, Aldo? Ciebie nikt w szkole nigdy nie przezywał, nie obrzucał błotem, więc pewnie tego nie rozumiesz, ale to nie jest taka prosta sprawa. – W głosie nastolatka dało się słyszeć wyrzut.
– Myślałem, że jesteś przeciwny zabiegom. Sam mówiłeś, że to obłęd w tak młodym wieku. I miałeś rację.
– Tak, bo ja to ja! Ja nie muszę się z tym zgadzać, ale rozumiem ją. A ty umyłeś ręce i zwaliłeś brudną robotę na mnie. Chciałeś, żebym ją odwiódł od jej pomysłu. To nieetyczne.
– Nieetyczne byłoby gdybym to ja próbował odwieźć ją od operacji. Jako lekarz nie mogłem tego zrobić. Poinformowałem ją o potencjalnych komplikacjach, ale na tym moja rola się kończy.
– Więc wysłanie mnie, stażysty bez jakichkolwiek uprawnień czy przygotowania medycznego, było twoim zdaniem moralne? Wiesz co, Aldo? Chyba wreszcie zaczynam rozumieć, dlaczego przyjaźnisz się z moim ojcem. – Jordi pokręcił głową z niedowierzaniem. Był jednocześnie zły i zniesmaczony, a także zawiedziony postawą ordynatora. – Może mój ojciec tańczy jak mu zagrasz, może masz na niego takie haki, że możesz go wykorzystywać, jak ci się podoba, ale ze mną tak nie będzie, jasne? Ostatni raz mi to zrobiłeś. Nie jestem moim ojcem.
– To jasne jak słońce. – Aldo ku jego wielkiej irytacji nie przestawał się uśmiechać. Jordan zostawił go więc i ruszył w drugą stronę korytarza. Ordynator czuł, że nie pomylił się co do niego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:59:17 19-03-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 174 cz. 1
JORDAN/FABIAN/CONRADO/QUEN/MARCUS/LIDIA/ARIEL/SILVIA/IGNACIO/FELIX


Jordan nie cierpiał jeździć do dziadków od strony matki. Myślał, że etap udawania normalnej, szczęśliwej rodziny mieli już z głowy, ale jednak ojciec i matka nadal nalegali, by od czasu do czasu pokazał się dziadkowi Mariano i babci Anastazji. Nawet staż w szpitalu nie mógł go uchronić od tego przykrego obowiązku, bo Fabian odebrał go prosto z kliniki i nie było mowy o wymówkach. Guzman musiał jednak jeszcze coś załatwić w biurze gubernatora, więc Jordan utknął przez chwilę w poczekalni dla petentów, czując, że to totalna strata czasu.
– Czy to testy z pierwszego roku medycyny? – Usłyszał nad uchem znajomy głos i podniósł wzrok znad swojego telefonu komórkowego, gdzie rozwiązywał próbne egzaminy dla zabicia czasu. Laura Montero nachylała się nad nim, naruszając jego sferę prywatną. Kiedy zobaczyła jego uniesione do góry brwi, odsunęła się, wywracając oczami: – Dobra, już nic nie mówię.
– Widzę, że się zadomowiłaś na stażu w biurze gubernatora. Nie ma za co. – Dał jej znać, że powinna być mu wdzięczna.
– Nie miałeś wyjścia, musiałeś spłacić dług. – Laura przypomniała mu o ich umowie. – Nie przesadzaj, nie zrobiłeś dużo. Wystarczyło pogadać z ojcem i szepnąć o mnie dobre słówko. Fabian mnie zna i wie, że jestem bystra, potrzebował tylko, żeby ktoś mu o tym przypomniał.
– Odbiło ci? Ja z ojcem nie gadam. – Guzman się oburzył. Jeśli myślała, że załatwił jej praktyki przez Fabiana, to teraz musiała się mocno zdziwić. – Wziąłem Octavię z działu kadr na ładne oczy, żeby rozpatrzyła twoją aplikację.
– Tak, bo już w to uwierzę. – Osiemnastolatka założyła ręce na piersi i czekała na wyjaśnienia.
– No dobra, mogłem ją trochę zaszantażować. – Kiedy Laura przez dłuższą chwilę przypatrywała mu się powątpiewająco, uznał, że musi wytłumaczyć: – Powiedziałem jej, żeby zaprosiła cię na rozmowę, jeśli nie chce, żeby na światło dzienne wyszedł fakt, że miała romans z moim ojcem parę miesięcy temu. Proste.
– Okej. W każdym razie dzięki. – Nastolatka przełknęła dumę i uznała, że może wyrazić swoją wdzięczność. – Pomożesz mi? Która według ciebie będzie mi lepiej pasowała? – Wyciągnęła w jego stronę telefon, na którym pokazała mu kilka zdjęć wieczorowych sukienek.
– A co ja, Trinny i Susannah? Wyglądam na takiego, co zna się na damskich kreacjach? – Jordi wziął od niej telefon i od niechcenia przyjrzał się sukienkom. – Bierzesz ślub?
– Głupi jesteś? To ma być sukienka na bal. Marcus Delgado mnie zaprosił. Podobno tematem przewodnim jest biel.
Jordan zamiótł kilka razy rzęsami, patrząc ze swojego krzesła w górę i zastanawiając się, czy dziewczyna nie robi sobie z niego jaj. Kiedy stwierdził, że nie ma mowy o żartach, parsknął kpiącym śmiechem.
– A myślałem, że Trzynastka już głupszy być nie może.
– Spotkałam go przypadkowo i tak jakoś wyszło. – Laura lekko się speszyła i czekała na jego werdykt w sprawie stroju. Wskazał jej gustowną białą sukienkę, która nie odkrywała za dużo. – Jesteś pewny? To w końcu bal, a nie wizyta w kościele. – Osiemnastolatka niepewnie przyglądała się wyborowi młodszego kolegi. Ona chciała pokazać swoje atuty, a tymczasem w tej sukni nie mogła się niczym pochwalić.
– Faceci nie lubią, kiedy odsłaniasz wszystkie karty od razu. Zostaw też pole dla wyobraźni.
– Proszę cię, znam nastoletnich chłopców. Nikt nie jest tak dojrzały. – Nie była przekonana, co do propozycji Jordana, a on nie zamierzał jej przekonywać. Zrobi, co będzie chciała. – No dobrze, w każdym razie dzięki. Zobaczymy się chyba na balu.
– Nie sądzę. Nie wybieram się.
– Cały ty. – Westchnęła z prawdziwą irytacją. Młodszy brat Franklina bywał prawdziwym wrzodem na tyłku. – Przestań wciąż zgrywać takie gbura i zabaw się choć raz w życiu. Nie wiem, zaproś Izzie, jestem pewna, że chętnie przyjedzie.
– Jesteś w kontakcie z Izzie? – Uniósł jedną brew podejrzliwie, węsząc drugie dno.
– Pewnie, że tak. Tyle razy odwoziłam cię do Nuevo Laredo, że się z nią zakolegowałam. Jak tak teraz o tym myślę, to za te wszystkie przysługi, kiedy chodziłeś z Izzie, powinieneś mi załatwić staż sam z siebie. Nie powinnam musieć w ogóle prosić. Kryłam ci tyłek przed Silvią.
– Jak miło z twojej strony. – Wysilił się na krzywy uśmiech, nasączając swoje słowa sarkazmem.
– Nie ma za co – odparła, udając, że jego podziękowanie jest szczere. Widocznie zauważyła jednak jego zmarszczony nos i nieco się zatroskała, bo zwróciła się do niego już łagodniejszym tonem. – Wiesz, Jordan, może za sobą nie przepadamy, ale gdybyś chciał pogadać…
– W tej chwili chciałbym skupić się na pytaniach egzaminacyjnych, więc…
– Wiesz, co mam na myśli. – Panna Montero zebrała całe swoje pokłady cierpliwości. Jordi był nie tylko młodszym bratem jej byłego chłopaka, ale był też kolegą ze szkoły. Oboje stracili ważną osobę i o takich rzeczach powinno się rozmawiać. – Nie gadaliśmy szczerze od czasu wypadku Franklina. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jeśli chcesz, możemy się umówić na kawę czy coś. Mi to pomaga.
– Nie piję kawy i nie potrzebuję się zwierzać – odparł automatycznie już nieco bardziej poirytowany.
– To dziwne, że o nim nie mówicie. Że wszyscy zachowujecie się tak, jakby nic się nie wydarzyło.
– Dziwne to jest to, że idziesz na szkolną potańcówkę z kolesiem, którego Franklin omal nie zabił. – Jordan poczuł, że Laura przekracza pewną granicę. Nie chciał rozmawiać o bracie i nie cierpiał być tak osaczony.
– Jordi… – Montero wyglądała tak, jakby w ogóle nie usłyszała jego słów. Obracała w dłoniach telefon, odwracając wzrok, jakby bała się o to zapytać. – Czy Franklin… chciał się zabić?
Nastolatek przełknął głośno ślinę, skupiając się całą siłą woli na swojej komórce i próbując odpowiedzieć na ważne pytanie z zakresu chorób wieńcowych. Litery jednak zaczęły zamazywać mu się przed oczami. Laura stała i czekała na odpowiedź.
– Franklin był dobrym chłopakiem, troskliwym. Okej, był ambitny i czasami zachowywał się jak dupek, ale… Jordan, proszę. Muszę wiedzieć. – Teraz spoważniała i wyglądało na to, że naprawdę ją to gryzie. – Czy kiedy podczas tamtego meczu finałowego faulował Marcusa, był pod wpływem psychotropów?
– Lauro, te dokumenty same się nie skserują. Myślałem, że jesteś tutaj, żeby się uczyć, a nie plotkować i siedzieć na instagramie. – Głos Fabiana Guzmana zagrzmiał, wyrywając ich oboje z pewnego transu. Drzwi do gabinetu sekretarza trzasnęły i zobaczyli jego zmarszczone czoło. – Jordan, zbieraj się, jedziemy.
Siedemnastolatek szybko schował telefon do kieszeni i wyszedł za ojcem, zostawiając Laurę bez odpowiedzi. Nie mówił o tym nikomu, nie chciał kalać pamięci Franklina. Kiedy wszyscy uznali, że jego śmierć była nieszczęśliwym wypadkiem, nie kwestionował tego, żeby nie sprawiać przykrości matce. Tylko raz wybuchnął i powiedział, co mu leżało na sercu, kiedy Silvia tak zażarcie broniła pierworodnego syna, że nie docierały do niej żadne argumenty. Ale i tak nikt go nie wziął na poważnie. Znów był tym głupszym bratem, który próbuje zwrócić na siebie uwagę i opowiada niestworzone historie. Ani matka, ani ojciec nie wierzyli, że Franklin mógł się zabić. Nie wierzyli albo nie chcieli.
Bez słowa jechał z ojcem autem w stronę domu dziadków. Miał jednak wrażenie, że Fabian mocno się powstrzymuje, by nie odnieść się do tego, co powiedziała Laura, i miał rację. Kiedy zaparkowali na podjeździe, na którym już stało auto Silvii, a Jordan odpiął pas z zamiarem opuszczenia wozu, ojciec go zatrzymał.
– Nie wiem, co naopowiadałeś Laurze, ale… – zaczął, a jego syn nie mógł powstrzymać zirytowanego prychnięcia.
– Jeśli podsłuchiwałeś, to powinieneś wiedzieć, że nic jej nie powiedziałem, to były tylko jej obserwacje.
– Dobrze. Szerzenie takich oszczerstw jest nie na miejscu.
– Co jest oszczerstwem? Stwierdzenie faktu, że Franklin mógł zabić Marcusa, faulując go podczas tamtego meczu? Mógł zakończyć jego karierę w mgnieniu oka. – Tym razem Jordan spojrzał prosto w twarz ojca. Miał ochotę mu przyłożyć, ale bardziej był po prostu urażony, że znów wychodzi na łgarza. Nie wspomniał ani słowem o substancjach, pod których wpływem jego brat mógł się wtedy znajdować. Chodziło o samo zdarzenie, tego nikt nie mógł kwestionować. Franklin zrobił to z premedytacją, a nie przypadkowo. Założył ręce na piersi i czekał, aż ojciec coś powie. Jakaś część jego chciała, żeby Fabian odetchnął i poprosił go o wyjaśnienia, żeby powiedział, że go wysłucha. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Fabian zdawał się okłamywać samego siebie.
– Piłka nożna bywa brutalna. Twój brat grał ostro.
– Skąd wiesz? Nigdy nie przychodziłeś na mecze. Nie było cię wtedy, nie widziałeś tego. Nie zachowuj się teraz tak, jakbyś był wielkim specem od piłki nożnej. – Jordan zacisnął palce na ramionach. On to pamiętał, jakby to było wczoraj, ale dopiero kilka miesięcy później dowiedział się o tym, że Franklin wspomagał się lekami. Może gdyby zainteresował się nim wcześniej, jego brat nadal by żył.
– Wiem, że to była poważna kontuzja, Jordan, nie rób ze mnie kretyna. – Tym razem w głosie ojca dało się słyszeć karcącą nutę. – Wiele rzeczy uchodzi ci płazem, ale nie pozwolę, żebyś odzywał się do mnie w taki sposób. Jestem twoim ojcem i zasługuję na chociaż odrobinę szacunku.
Fabian wysiadł z auta i zamknął drzwi. Zirytował tym Jordana, który poszedł w jego ślady. Poczuł ogromną ochotę, by dopiec ojcu.
– Bolało? – zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Sekretarz gubernatora okręcił się na pięcie w połowie drogi do drzwi wejściowych domu teściów. – Czy bolało cię, kiedy Franklin sfaulował Marcusa?
– Co ty bredzisz, Jordan? – Guzman już dawno przyzwyczaił się, że jego syn nie szczędzi w słowach i ironii. Czasami po prostu nie miał siły się z nim spierać. Wyglądało na to, że to jedna z takich sytuacji.
– Franklin nie chciał zranić Marcusa, tylko ciebie. To ciebie atakował na tym boisku, nie jego.
Ojciec wpatrywał się w syna, jakby nie do końca rozumiał przekaz. Poczuł jednak ukłucie w klatce piersiowej i jego dłoń mimowolnie powędrowała w tamtą stronę, by rozetrzeć obolałe miejsce w okolicy serca. Nie zdążył już niczego powiedzieć, bo drzwi otworzyły się i babcia Anastazja zagarnęła ich do środka.
– Jordan, skarbie, wieki cię nie widziałam. Przytyło ci się trochę – zauważyła, kładąc dłonie na jego ramionach i dokonując bliższych oględzin. – Dobrze że wreszcie jesz, jak należy.
– To mięśnie, babciu. – Nastolatek wywróci oczami i wszedł za Anastazją do domu, kątem oka, obserwując Fabiana, który jednak został jeszcze na zewnątrz, twierdząc, że musi odebrać telefon.
Cóż, może jednak go zabolało.

***

Centrum handlowe w San Nicolas de los Garza było jak zupełnie nowy świat. Lidia nigdy tam nie była i nie pamiętała, by kiedykolwiek odwiedziła tyle sklepów z sukniami. Kiedy poprosiła Emily, by pomogła jej coś wybrać na bal bożonarodzeniowy, nie spodziewała się, że będzie to tak duże przedsięwzięcie i oprócz kreacji będzie też potrzebowała butów i torebki, a zapewne także fryzjera. Montes nie była dziewczyną, która lubiła się stroić. Gdyby to od niej zależało, na imprezę poszłaby w dżinsach i trampkach, ale wiedziała, że to nie przystoi. Poza tym Daniel ją zaprosił, więc byłoby głupio pokazać mu, że takie przyjęcia nie bardzo ją interesują. Sklepy w Pueblo de Luz miały ograniczony asortyment, ale Lidia czuła, że tam odnalazłaby coś dla siebie. W San Nicolas dostawała oczopląsu od tych wszystkich kiecek. Niektóre z nich były bardzo ładne i dziewczyna odczuła żal, że jej się podobają. Nie powinna się cieszyć z takich głupot. To zbyt wielka ekstrawagancja.
– Dzięki, że ze mną poszłaś. Nie mogłam prosić o to Conrada – zaczęła, kiedy razem z Emily przeglądały ubrania na wieszakach. – Czy to na pewno w porządku odrywać cię tak od bliźniaków?
– Nie ma sprawy, Lidio. Przyda mi się chwila odpoczynku, a Fabriciowi korona z głowy nie spadnie, jak spędzi z dziećmi sam trochę czasu. – Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła spomiędzy ubrań krótką srebrną sukienkę. – Co sądzisz? Myślę, że ładnie byś wyglądała w srebrze.
– Tematem przewodnim jest biel – zauważyła dziewczyna, z lekkim niepokojem patrząc na odkrywającą kolana kreację.
– I myślisz, że któraś dziewczyna będzie się tego trzymała? – Guerra uniosła jedną brew, uśmiechając się pod nosem. – Każda nastolatka chce się wyróżnić i wyglądać wyjątkowo. Podejrzewam, że sporo osób się wyłamie.
– Cóż, jak nie lubię rzucać się w oczy.
– Przymierz. Myślę, że spodoba się Felixowi.
– Felixowi? – Lidia podniosła wzrok na kobietę, zastanawiając się, co ma na myśli. – Och, no tak… nie idę z Felixem.
– Zerwaliście?
– Co? Nie. – Montes nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem. Odetchnęła głęboko i postanowiła być szczera. Jakoś czuła, że może zwierzyć się Emily, że nie będzie jej osądzała. – Conrado wyszedł z założenia, że ze sobą chodzimy, a ja go nie poprawiłam.
– Okej. – Emily podała dziewczynie sukienkę i poprowadziła ją do przymierzalni. Sama usiadła na wygodnej kanapie i czekała. – A można wiedzieć, dlaczego chciałaś, żeby Conrado uważał, że spotykasz się z tym chłopcem?
– Nie chciałam tego, po prostu… tak jakoś wyszło. – Lidia wcisnęła się w opięta sukienkę, czując, że to kompletnie nie jej styl. Emily była odmiennego zdania, kiedy jej się pokazała, ale widząc minę nastolatki, podała jej kilka innych propozycji. – Nie zrozum mnie źle. Cieszę się, że mam Conrada i że się o mnie troszczy. Wreszcie mam dom, nie chcę tego zepsuć. Ale… – Zawahała się. Powinna być wdzięczna, a ona wciąż coś wymyślała. – Brakuje mi swobody, którą miałam wcześniej. Chciałabym móc wracać do domu, kiedy chcę, oczywiście w granicach rozsądku – dodała szybko i pokazała się w kolejnej sukience. Ta miała bufiaste rękawy i przywodziła na myśl upiorne lalki dla dzieci, więc Emily machnęła ręką, by Lidia się przebrała.
– Lidio, zdajesz sobie sprawę, że chodzi o twoje bezpieczeństwo, prawda? Baron Altamira nie rzuca słów na wiatr.
– Wiem, ale chciałabym, żeby Conrado mi trochę zaufał.
– Więc skłamałaś, że masz chłopaka, żeby dał ci trochę przestrzeni? – Emily poczuła coś na kształt podziwu i litości. Lidia umiała kłamać i manipulować, jeśli chciała. Była dobrą dziewczyną, ale nie mogła uciec przed tym, że praktycznie wychowała ją ulica. – Mogę o coś zapytać? Kiedy mówisz, że idziesz na spotkanie z chłopakiem, dokąd znikasz?
– Och, trochę tu, trochę tam. – Lidia odezwała się zza kotary w przymierzalni. Dobrze, że Emily jej teraz nie widziała, bo wyczułaby ściemę. Montes zerknęła w lustro na swoje zaróżowione policzki. Nie powinna czuć się winna, a jednak. Wiele ryzykowała, chcąc zobaczyć się z El Arquero de Luz. Nie chciała, żeby miał przez nią kłopoty. – Po prostu potrzebuję oddechu. Ale nie martw się, jestem bezpieczna.
– Yhmm. – Emily założyła ręce na piersi i czekała, aż Lidia pokaże jej się w ostatniej już sukience. – Więc z kim idziesz na bal?
– A z takim gościem z biol-chemu, udzielam mu korepetycji. Nic szczególnego – dodała, jakby w obawie, że Emily zacznie jej wykład o bezpiecznym seksie. – Co sądzisz o tej?
– Jest śliczna. Ty jesteś śliczna. – Emily stanęła za nią i uśmiechnęła się do niej w lustrze. Prosta biała sukienka była po prostu dziewczęca. Nie za nadto elegancka czy balowa, ale też bardziej wyszukana niż na co dzień. Sięgała za kolana i zakrywała ramiona, przez co Lidia zdawała się być dużo bardziej spokojna.
– Ja śliczna? – Montes prychnęła. Nigdy nikt jej nie powiedział, że jest ładna i sama też nigdy tak o sobie nie myślała. W takiej sukience musiała jednak przyznać, że wyglądała całkiem znośnie. – Niech będzie. – Zerknęła na metkę i oczy wyszły jej z orbit. – O nie, ta odpada.
– Conrado płaci. – Emily zamachała jej przed nosem kartą kredytową Saverina i nie chciała słyszeć o odmowie.
Lidia wybrała też proste buty bez obcasów i elegancką kopertówkę i zakupy mogły zaliczyć do udanych, więc poszły na obiad i mogły trochę porozmawiać.
– Mogę cię o coś spytać? – Montes poczuła się ośmielona na tyle, by zacząć ten temat. Serce zabiło jej nieco szybciej, kiedy zdała sobie sprawę, że może wreszcie zdobyć informacje, o które poprosił ją Łucznik Światła. – Dlaczego Conrado tak nienawidzi Fernanda Barosso?
– Skąd pomysł, że się nienawidzą?
– Proszę cię, Emily. – Nastolatka wywróciła oczami. – To jasne jak słońce. Dlaczego się tak nie lubią? Czy Barosso zrobił coś Conradowi?
– Dlaczego pytasz o to mnie, a nie Saverina? – Emily była podejrzliwa i miała ku temu solidne powody.
– Bo wiem, że on nie powie mi prawdy, a ty go nie lubisz, więc pomyślałam, że uchylisz rąbka tajemnicy.
– Nieprawda, nie chodzi o to, że nie lubię Conrada… – Guerra musiała zmienić tor wypowiedzi, bo jednak wszystko wskazywało przecież na brak sympatii między nimi. – Nie przepadamy za sobą, ale się tolerujemy. Conrado to najlepszy przyjaciel mojego męża, są jak bracia. Muszę go akceptować.
– To nie była odpowiedź na moje pytanie.
– Nie zdradzam sekretów innych, nawet tych, których tylko „toleruję”. Dlaczego o to pytasz?
– Bez powodu. Fernando jest złym człowiekiem.
– To prawda.
– Conrado jest dobry.
– Hmm kwestia dyskusyjna. – Emily nie mogła się powstrzymać. Po chwili jednak uspokoiła Lidię. – Conrado nie jest taki sam jak Fernando, to na pewno.
Nie zamierzała wdawać się w szczegóły. Nie pochwalała wielu działań swojego „szwagra”, ale z Fernandem Barosso nie mógł się równać. Lidia nie musiała jednak wiedzieć wszystkiego. Powinna zachować resztki niewinności. Nastolatka pokiwała tylko głową, uznając dyskusję za zakończoną. Wyglądało na to, że Łucznik Światła będzie musiał jeszcze trochę poczekać na odkrycie tajemnicy konfliktu Saverin-Barosso, a Lidię bardzo to ucieszyło. Oznaczało to bowiem, że będzie mogła dłużej być mu przydatna, a co za tym idzie, będzie mogła częściej go widywać.

***

Quen był idiotą i wiedział o tym. Przy dziewczynach, a właściwie przy tej jednej konkretnej, która mu się podobała, tracił zdrowy rozsądek. Nie rozumiał tego. Nigdy się z Caroliną nie lubili, właściwie to nie szczędzili sobie złośliwości, więc dlaczego z dnia na dzień nie mógł przestać o niej myśleć? Musiał pokazać, że jest facetem, który na nią zasługuje. Problem polegał na tym, że nie był specem od romantyczności. Nie zamierzał tym razem pytać o radę kolegów. Marcus sam nie potrafił sobie poradzić ze swoim życiem uczuciowych – z jednej strony miał Adorę, matkę z dzieckiem, z drugiej Veronicę – najpiękniejszą dziewczynę w mieście, która przy okazji była jego ex, która złamała mu serce, a na dokładkę była śliczna studentka, którą zaprosił na bal. Enrique miał ochotę palnąć Delgado w łeb, ale nie był do tego odpowiednią osobą. Mógł też co prawda poprosić o pomoc kuzyna, ale dobrze wiedział, czym to się kończy – spoliczkowaniem lub totalną kompromitacją. Jordan uważał, że powinien wziąć byka za rogi, a Quen czuł się sparaliżowany strachem.
– Można wiedzieć, co ty tutaj odpierdalasz?
Podskoczył w miejscu, słysząc zachrypnięty głos w pobliżu. Joaquin Villanueva stał przed nim z wkurzoną miną, podpierając się o lasce. Enrique nerwowo podrapał się po karku, wzrokiem omiatając swoje przedsięwzięcie. Na trawniku w ogrodzie przed głównym budynkiem pensjonatu El Tesoro ułożył świeczki, które układały się w słowo „Bal?”. Uważał, że to romantyczne, a przynajmniej na tyle bliskie romantyzmu jak może być. Kiedy zapytał Olivię Bustamante, co o tym sądzi, przyklasnęła mu i powiedziała, że dziewczyny lubią takie pierdoły. Nie był tylko pewny, jak zareaguje na to Carolina. Nie przewidział też reakcji jej brata gangstera.
– Yyyy ja tylko… no… właściwie… – Zmieszał się, bojąc się podpaść Villanuevie, który wywiercał mu dziurę w czaszce. – Próbuję zaprosić Carolinę na bal. Nie wolno mi? – Ostatnie słowa wypowiedział prowokacyjnym tonem.
Ku jego zdziwieniu Joaquin się zaśmiał, z politowaniem omiatając świeczki tworzące romantyczny klimat w ten ciemny wieczór.
– Spokojnie, młody, nic mi do tego, co ona robi ze swoim życiem. Nawet jeśli wybrała taką miernotę jak ty, to jej sprawa. – Quen poczułby się pewnie urażony, ale bardziej odczuł ulgę, słysząc, że szef kartelu nie chce go pobić. – Poza tym czego ty się właściwie spodziewałeś? Że cię zastrzelę? Gdybyś ją skrzywdził, zawisłbyś na moście przybity za jaja. Ale na twoje szczęście most się zawalił, więc…
– Nie skrzywdzę jej – powiedział z pełnym przekonaniem Enrique i była to prawda. Nigdy nie zrobiłby umyślnie niczego, co mogłoby ją zaboleć, ale był też nastolatkiem i czasem po prostu robił różne głupoty, nie rozumiejąc życia i dziewczyn przede wszystkim.
– No ja myślę. – Joaquin kiwną mu głową i odszedł w stronę budynku, w którym zamieszkiwał. Po drodze krzyknął jeszcze ze śmiechem: – To nie jej okno, matole. Jej pokój jest po drugiej stronie.
Enrique zaklął i szybko pogasił świeczki. Przeniósł wszystko w odpowiednie miejsce i kiedy odetchnął kilka razy na odwagę, mógł przystąpić do akcji. Garść kamyczków powoli zmniejszała się w jego dłoni, kiedy rzucał nimi w okno Caroliny, próbując zwrócić jej uwagę. Już po chwili jej zirytowana twarz pojawiła się we wnęce na piętrze. Od razu rozpoznał, że przeszkodził jej w nauce. Tylko wtedy miała tak poważną minę.
– Czego chcesz? – warknęła, nie mogąc ukryć złości za to, jak ją potraktował w szkole, kiedy jej odmówił.
Quen odsunął się w miejscu i pokazał na świeczki z zaproszeniem, czekając z nadzieją wymalowaną na twarzy. Mina Nayery była nieodgadniona, a on zaczął się stresować, kiedy długo nie odpowiadała.
– No więc? – zaczął w końcu, czując, że dłonie zaczynają mu się pocić. – Pójdziesz ze mną na bal świąteczny?
– Nie.
Jedno słowo a zabolało jak tysiąc sztyletów wbitych w pierś. Skrzywił się, nie wiedząc, czy czasem się nie przesłyszał.
– Słyszałaś, co powiedziałem?
– Tak.
– I nie chcesz ze mną iść?
– Nie. – Carolina ponownie go zmiażdżyła, patrząc na niego z poważną twarzą.
– To ja się tutaj produkuję, robię z siebie bałwana, a ty mi mówisz „nie”? – Nie mógł uwierzyć, że ten pomysł nie zadziałał. – Jak to?
– Tak to, idioto. Nie pójdę z tobą i już. Nie rozumiesz po hiszpańsku?
– Jesteś dziwna.
– Sam jesteś dziwny. Daj mi spokój, mamy jutro sprawdzian z matmy.
Zniknęła za oknem, zostawiając go z oburzoną miną. Ta dziewczyna doprowadzała go do szału! Przypomniał sobie wreszcie, dlaczego nigdy wcześniej mu się nie podobała. Była dumna, wyniosła, wredna i patrzyła na niego z góry, pokazując na każdym kroku, że jest od niego lepsza we wszystkim. Cholerna Caro z tą jej poważną miną i tymi długimi lśniącymi włosami. Okrutna i piękna. A niech to, wpadł jak śliwka w kompot.

***

Conrado nie był typem religijnym i do kościoła nie było mu po drodze. Był jednak filantropem, a dodatkowo informacja o tym, że jego szwagier był kapłanem w miejscowej świątyni zobowiązywała go do większego zaangażowania. Wiedział, że Ariel ma mu za złe i nie mógł go za to winić. Zostawił małego chłopca i nigdy nie dawał znaku życia. Chłopak przemierzył cały świat, by go odnaleźć, a w końcu obaj spotkali się w tym zapomnianym przez Boga miejscu. To była prawdziwa ironia losu.
Po pożarze wywołanym przez byłego proboszcza parafia straciła nie tylko wiele cennych pamiątek i relikwii, ale także ozdób świątecznych. Ksiądz Ariel poprosił podczas niedzielnej mszy, by parafianie podzielili się tym, co mają, głównie chodziło mu o choinki, by udekorować kościół. Conrado stanął na wysokości zadania i sprowadził na kościoła tuzin drzewek, które teraz ekipa wnosiła i ustawiała w różnych kątach świątyni, przyozdabiając je światełkami.
– To miłe, że pomagasz. Czy my też możemy wziąć jedną choinkę? Zauważyłam, że nie masz nawet sztucznej. – Lidia przypatrywała się ochotnikom, którzy wzięli się do pracy, korzystając z okazji, że nie odbywała się żadna msza.
– Chciałabyś mieć choinkę? – Saverin się zdziwił. Nastolatka nie wydawała się nigdy przejmować takimi tradycjami. Wychowała się wśród Romów i pewnie nigdy nie obchodziła takich świąt.
– Dlaczego nie? – Wzruszyła ramionami, ale w jej oczach odbiły się światełka, sygnalizując Conradowi, że bardzo chciałaby poczuć tę normalność i ducha Bożego Narodzenia. Uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Weźmiemy jedną i ubierzemy ją wspólnie. Dawno tego nie robiłem.
– Pewnie jakieś… osiemnaście lat? – podsunęła, a on tylko objął ją ramieniem, dając jej kuksańca. – Zaprosimy na święta Quena i panią Ibarrę?
– Myślę, że spędzą je w gronie rodzinnym – poinformował ją Conrado, doskonale rozumiejąc, do czego dziewczyna zmierza, ale uważał, że byłby to kompletny brak taktu.
– A ja myślę, że byłoby miło, gdybyś spędził święta z synem. – Lidia trochę się oburzyła. Jej opiekun potrafił być uparty jak osioł. – Porozmawiam z Prudencją. Zaaranżujmy duże święta na El Tesoro.
– Lidio… Ofelia ma rodziców i rodzeństwo. Na pewno będzie chciała spędzić święta z Guzmanami.
– Chyba nie znasz Guzmanów. – Lidia roześmiała się kpiąco. – No i co z tego? Guzmanowie mogą przyjść, w końcu Prudi to też ich rodzina. Debora na pewno poparłaby mój pomysł.
– Debora mnie nie cierpi.
– I czyja to wina? – Lidia nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić kilku złośliwości. – Ty jesteś dla Prudencji rodziną, więc to naturalne, że się tam pojawisz w święta. Fabricio i Emily też są mile widziani, bo pan McCord chyba nie zamierza wyjeżdżać na święta. Myślę, że to ci dobrze zrobi. Nie będzie niezręcznie w większym gronie. Nie byłoby miło mieć raz syna przy wigilijnym stole?
– Być może – odpowiedział krótko Saverin, woląc nie wdawać się z nią w dyskusję.
– Dzięki, Conrado. To miłe, że pomogłeś. – Ariel wyłonił się zza gałęzi jednego z drzewek, które niósł, przerywając ich intymną rozmowę. Był prawie tak wysoki jak ta choinka. – Cześć, Lidio, będziesz pomagała stroić drzewka?
– Ja? – Lidia rozejrzała się po wnętrzu. Kilka starszych parafianek już wchodziło na drabiny, by zawiesić bombki, które przyniosły z własnych domów. – Okej.
– Proszę księdza, cudowna inicjatywa.
Zanim Lidia zdążyła odejść, by pomóc parafianom, do zebranych przy ołtarzu podeszła elegancka kobieta w towarzystwie młodzieńca. Montes przypatrywała się swojej guru, Marlenie Mengoni, jak ta wita się z księdzem uściskiem dłoni. Daniel stojący obok matki posłał Lidii promienny uśmiech.
– Pani Mengoni, zna pani chyba burmistrza Saverina? – Ariel wskazał wielką dłonią na Conrada, który miał ochotę go poprawić, ale ubiegła go sama Marlena.
– Zastępcę burmistrza, zgadza się? – Kobieta uścisnęła dłoń bruneta krótko i stanowczo. Lidia obserwowała to wszystko ze zmarszczonymi brwiami. – Nie mieliśmy okazji się poznać, ale może niedługo będziemy mieli okazję razem pracować. Kandyduję do rady miasta.
– Chyba sobie jaja robisz!
Ksiądz Ariel wyglądał na zdezorientowanego tym nagłym zbiegowiskiem. Po słowach pani Mengoni usłyszeli szybki stukot obcasów Silvii Olmedo, która dopadła do nich z taką miną, jakby nie wiedziała, czy powinna się roześmiać czy przekląć. Wpadła pokazać się w towarzystwie i podrzucić pudło starych bombek, które u niej w garażu tylko się kurzyło, a czekały ją takie rewelacje.
– To dom Boży, Silvio, zachowuj się. – Marlena zwróciła jej uwagę poważnie i przeżegnała się w stronę nadpalonego starego krzyża, który wisiał za ołtarzem.
– Myślę, że Bóg ma w nosie mój dobór słów. Za to faryzeuszy nie cierpi, mówił o tym poprzez proroków czy coś w tym stylu. Prawda, Arielu? – Dziennikarka zwróciła się do księdza, ale nie czekała na odpowiedź. – Jakim cudem wpadłaś na pomysł kandydowania do rady? Myślisz, że przeforsujesz prawo zezwalające na używanie twoich trujących pestycydów?
– Ty i twój mąż jesteście źle poinformowani. – Marlena nie poświęciła Silvii zbyt wiele uwagi. Odwróciła głowę, pożegnała się z Conradem i zwróciła się bezpośrednio do Ariela. – Przyszłam w sprawie mszy świętej w intencji mojej matki. Pójdziemy do biura parafialnego?
– Tak, oczywiście. – Bezauri odłożył choinkę na miejsce, kiwnął głową w stronę pozostałych zebranych i wskazał Marlenie drzwi wyjściowe.
– I ty się na to zgadzasz, Saverin? – Silvia popatrzyła bezpośrednio na Conrada, który jak zwykle miał uprzejmie zdziwioną minę. Nie był typem, który na impertynencje odpowiadał tym samym. – Marlena Mengoni w radzie miasta to kłopoty murowane.
– Przepraszam, ale mówi pani o mojej mamie. – Daniel wtrącił się uprzejmie do rozmowy, czym zwrócił na siebie uwagę Silvii, która zmierzyła go od stóp do głów i nic nie powiedziała.
– Jeśli tak bardzo przeszkadza pani czyjaś kandydatura do rady, może sama się pani zgłosi? – Lidia stanęła w obronie Mengonich, nie rozumiejąc tego negatywnego stosunku dziennikarki do tej rodziny. Silvia tylko prychnęła, wyczuwając ironię w głosie dziewczyny.
– Sarkazm nigdzie cię nie zaprowadzi, tak samo jak szlajanie się po nocach – odparła złośliwie.
– Słucham? – Saverin przestąpił kilka kroków do przodu, dopiero teraz czując się poirytowany zachowaniem Silvii. Nie podobały mu się te insynuacje.
Pani Olmedo de Guzman zerknęła z ukosa na Lidię i od razu zrozumiała, że panienka Montes nie poinformowała opiekuna o swojej fascynacji Łucznikiem Światła i wieczornych wędrówkach po miasteczku. Nie była kapusiem, więc nie zamierzała jej wsypać. Dała za wygraną.
– Uważaj, Conrado, kogo wpuszczasz do rady. Może się to okazać koń trojański.
– Nie mi wybierać radnych, Silvio. – Saverin zwrócił się do niej bezpośrednio, starając się być dosyć dobitnym. – To wybór obywateli.
– Więc oby dokonali dobrego wyboru. Do widzenia. To znaczy, z Bogiem – poprawiła się ironicznie i wyszła z kościoła szybkim krokiem przy akompaniamencie stukania obcasów.
– Dziwna kobieta – skwitował Daniel, ale już nie było czasu o tym dyskutować, bo jego matka wróciła z biura w towarzystwie Ariela. Poprowadziła syna do pierwszego rzędu ławek, bo zaraz miała się rozpocząć wieczorna msza w intencji jej matki. – Do zobaczenia w szkole. – Pomachał Lidii dłonią, a ona ucieszyła się, że nie palnął czegoś głupiego przy Conradzie. Nadal nie powiedziała mu, że na bal wybiera się z Danielem, a nie z Felixem.
– Lidio, zostań. Po wieczornej mszy z intencją będzie też próba chóru kościelnego. – Ariel zwrócił się uprzejmie do dziewczyny, zapewne sądząc, że będzie to dla niej interesujące.
Dziewczyna poczuła się zaintrygowana. Powiedziała, że bardzo chętnie zostanie, a Conrado obiecał, że odbierze ją za parę godzin. Usiadła w jednej z ostatnich ławek i uważnie obserwowała rodzinę Mengonich siedzącą z przodu. Nie widziała ich twarzy, ale pomyślała, że osobami, które dołączyły do Marleny i jej syna, musieli być jej bracia. Wszędzie poznałaby charakterystyczny wąsik nauczyciela włoskiego, Giacomo Mazzarello. Oprócz tego był również mężczyzna na wózku inwalidzkim i jakaś młoda dziewczyna, która nie bardzo była zainteresowana mszą. Lidia również nie należała do wiernych, nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w kościele na modlitwie poza niedawną mszą pogrzebową pani Angelici Pascal. Nie czuła się komfortowo, kiedy proboszcz zastępujący ojca Horacia zaczął głosić kazanie. Jej myśli błądzili wokół Łucznika Światła. Zastanawiała się, co łączy go z rodziną Mazzarello i czy to możliwe, że któryś z tych ludzi był zamaskowanym strzelcem. Byli religijni, zapewne znali Biblię na wylot. Mieli też w rodzinie łuczniczą tradycję. Lidia sama już nie wiedziała, co o tym myśleć.
Nawet nie zauważyła, kiedy msza się skończyła i parafianie opuścili budynek. Dopiero kiedy rozpoczęła się próba chóru, zdała sobie sprawę, że siedziała w świątyni zadumana przez dobre pół godziny po zakończeniu modlitwy. Kilka osób krzątało się po wnętrzu, wieszając bombki na drzewkach, ale księdza Ariela nie było widać. Chór stał przy ołtarzu i co tu dużo mówić, był kiepski, nie dało się ukryć. Dzieci w wieku Elli Castellano i młodsze niespecjalnie trafiały w dźwięki i Lidia pomyślała, że to wina rodziców, którzy próbowali wszędzie wcisnąć swoje pociechy, by czuć się zaangażowani w życie parafii. Kolędy nie brzmiały w ich ustach zbyt dobrze. Rozpoznała Belindę Conde i wszystko stało się jasne. Belinda i jej starsza siostra Anna dzieliły ten sam kompletny brak słuchu muzycznego. Opiekunką chóru była zakonnica z klasztoru, która przygrywała dzieciakom na keyboardzie i Lidia uznała, że chociaż to była dobra decyzja. Śpiew przy akompaniamencie organów byłby nie do zniesienia. Z ciekawością spojrzała w górę na balkon, na którym zwykle chór zajmował miejsce podczas mszy. Tam też znajdowały się zabytkowe organy. Teraz balkon był pusty, ale uwadze Lidii nie uszedł nieznaczny ruch.
Pewnie było to lekkomyślne z jej strony, ale nie mogła się powstrzymać. Opuściła swoją ławkę i wdrapała się po krętych schodkach na chór. W mroku kościoła doskonale rozpoznała ciemną sylwetkę Łucznika, który siedział z boku i przysłuchiwał się próbie.
– Zaczynam sądzić, że mnie śledzisz – mruknął, zerkając na nią z ukosa.
– To ja mogę myśleć, że ty śledzisz mnie. Co ty tu robisz?
– To miejsce publiczne – zauważył rozsądnie, jakby chciał pokazać, że przecież każdy jest mile widziany w domu Bożym. – Tego nie idzie słuchać.
Lidia spojrzała w dół na dzieciaki dyrygowane przez zakonnicę i parsknęła śmiechem.
– Nie lubisz muzyki, co? Śpiewy Cyganów też ci przeszkadzały. Ale zgadzam się, uszy krwawią. – Lidia przysiadła w odpowiedniej odległości od Strzelca, czując, że nie spodobałoby mu się, gdyby podeszła bliżej. – Rodzice lubią wmawiać dzieciom, że są dobrzy we wszystkim, czego się podejmują. Stąd pełno beztalenci w programach typu „Mam Talent”.
– Bez przesady, to tylko dzieci – szepnął, a kiedy zawstydziła się, że wypowiedziała na głos swoją kontrowersyjną opinię, uśmiechnął się pod kominiarką. Wiedziała, że się uśmiecha, bo widziała jego roześmiane oczy. – W każdym razie, na mnie już czas.
– Już idziesz? – Nie udało jej się powstrzymać nuty zawodu w głosie. Chciała z nim trochę porozmawiać, bliżej go poznać. On jednak wyglądał na speszonego, że go tutaj zobaczyła.
– Obowiązki wzywają. – Patrzyła jak podchodzi do uchylonego okna z witrażem. Oczywiście nie zamierzał wychodzić głównym wejściem. Miała ochotę zwrócić mu uwagę, że to niebezpieczne, ale straciła rezon po jego kolejnych słowach. – Dzięki za mango. Było całkiem dobre.
– Zjadłeś?
– Chyba nie było zatrute? – odparł na jej pytanie, bo chyba odpowiedź była oczywista, skoro przyznał, że mu smakowało.
– Oczywiście, że nie! – oburzyła się i spaliła buraka, ale na szczęście w nikłym świetle na chórze nie można było tego dostrzec.
– Też mam coś dla ciebie.
Serce zabiło jej szybciej po tych słowach. Kolejna książka? Może coś znaczącego, jakiś list, może zadanie, w którym mogłaby się sprawdzić? Nic z tych rzeczy. Łucznik rzucił w jej stronę jakiś mały przedmiot, który wyciągnął z kieszeni kurtki. Złapała go w locie tuż przed swoją twarzą, dziękując w duchu za refleksy, których nauczyła ją gra w siatkówkę. Spojrzała na małą puszkę spreju. Był go gaz pieprzowy i poczuła ogromny zawód, nawet irytację.
– Skoro jesteś na tyle nierozważna, że włóczysz się po nocach, zadbaj chociaż odpowiednio o swoje bezpieczeństwo – upomniał ją, po czym zasalutował i wyskoczył przez okno, sprawiając, że serce Lidii podeszło jej do gardła.
Wyjrzała przez okno za nim, z ulgą stwierdzając, że nic mu się nie stało i ześlizgnął się po ścianie z winorośli. Po chwili już go nie było na horyzoncie, a ona przypatrywała się gazowi pieprzowemu. Wiedziała, że nie o to mu chodziło, ale uznała to za przyzwolenie, by wychodzić częściej na spotkania z nim. Mimo wszystko była mu wdzięczna, że o niej pomyślał i dbał o jej bezpieczeństwo.

***

Silvia Olmedo de Guzman była konkretną kobietą i nie znosiła słowa „nie”. Dlatego wyglądała na bardzo zniecierpliwioną, kiedy przedstawiła swoją propozycję przyjaciółce, a ta miała niezdecydowaną minę.
– Ja do rady miasta? – Rebeca Fernandez nie była przekonana. Nie miała normalnej pracy, była influencerką i większość swojego dnia poza zajmowaniem się dziećmi poświęcała na wrzucanie filmików i zdjęć do Internetu, gdzie doradzała innym młodym mamom. Nie nadawała się na przedstawiciela ludu.
– Pomyśl o tym, Rebe! – Silvia miała ochotę nią potrząsnąć, czas ich gonił, a ona nie mogła pozwolić, by Marlena Mengoni dostała miejsce w radzie. – Ludzie cię lubią, zagłosują na ciebie. Będziesz miała mnóstwo materiałów na swojego tiktoka.
– Ludzi nie interesuje polityka, tylko ubrania i gotowanie, Silvi. – Żona ordynatora przygryzła wargę niepewnie. – A Aldo co na to powiedział?
– Aldem się nie przejmuj. – Olmedo machnęła ręką. Prawdą było, że to jemu pierwszemu złożyła propozycję, ale totalnie ją wyśmiał. Na pewno byłby wściekły, wiedząc, że próbuje przekabacić jego niewinną żonę.
– A dlaczego ty nie kandydujesz? – Rebe zmarszczyła nos, nie do końca rozumiejąc sytuację. – To totalnie twoja brożka, sprawdziłabyś się.
– Mam w tym mieście mnóstwo wrogów, nikt przy zdrowych zmysłach nie zagłosowałby na dziennikarkę, która obsmarowała połowę rodzin w miasteczku. Poza tym mam za duże powiązania z gubernatorem, a rada miasteczka powinna być bezstronna.
– Przykro mi, Silvi, ale to jednak nie dla mnie.
Redaktorka Luz del Norte wiedziała, że już nic więcej nie ugra. Rebeca byłaby idealną kandydatką – słodka idiotka, która nie skrzywdziłaby muchy i którą można było odpowiednio nakierować. „Manipulować” – podpowiedział Silvii cichy głosik w głowie, ale natychmiast go w sobie zdusiła. Musiała znaleźć inną opcję, problem w tym, że nie miała pojęcia, gdzie jej szukać.
– Szukasz kandydatów do rady? – Ignacio Fernandez podsłuchiwał całą rozmowę z przedpokoju i teraz wyłonił z cienia, osaczając dziennikarkę tuż przy wyjściu. – Ja mam osiemnaście lat.
Chwilę zajęło pani Guzman zrozumienie, co Nacho ma na myśli. Jej oczy zamieniły się w małe szparki, kiedy odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się tak głośno, że aż odbiło się echem od ścian.
– Tak, Nacho, masz też coś na twarzy. – Wskazała palcem na jego twarz, a on ze strachem potarł policzki, nie wiedząc, o co jej chodzi. – Mleko pod nosem – wyjaśniła, a on wydawał się być oburzony.
– Mam mnóstwo kumpli, zagłosują na mnie. Ludzie chcą świeżej krwi w radzie, a nie jakichś starych zgredów – poinformował ją z pełnym przekonaniem i trudno się było z tym nie zgodzić, ale Pueblo de Luz nadal pozostawało „miastem starych ludzi”. Ignacio po prostu się do tego nie nadawał.
– Nacho, technicznie rzecz biorąc, masz oczywiście rację. – Postanowiła wyłuszczyć mu to możliwie jak najbardziej delikatnie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i to co działo się obecnie w jego życiu i o czym nie miał pojęcia. – Ale nadal jesteś uczniem. Skup się na szkole, a nie na polityce.
– Wiem, co sobie myślisz – że nie mam najlepszej opinii w miasteczku i zgodzę się z tym, ale… – Nacho szybko zasygnalizował, że jest jeszcze druga strona medalu. – Mieszkańcy uwielbiają mojego ojca! Ma autorytet, a więc ja, jako jego syn, też mogę liczyć na spore poparcie.
– Wiesz, co, Nacho? – Silvia pokiwała głową, jakby doznała nagłego olśnienia. – Masz absolutną rację.
– Naprawdę? – Zamrugał powiekami zdziwiony tą nagłą zmianą frontu. – Czy to znaczy, że będę dobrym kandydatem?
– Boże broń! – Silvia zgasiła go w mgnieniu oka, ale po chwili się uśmiechnęła. – Ale dałeś mi świetny pomysł. Wiesz, co? Jak chcesz, to potrafisz logicznie myśleć.
Kobieta poklepała chłopaka po ramieniu i wyszła, machając dłonią w stronę Rebeki, która krzątała się w kuchni. Nacho wydawał się jeszcze przez chwilę oburzony, ale musiał przyznać, że dziennikarka miała rację – nie nadawał się do polityki i powinien skupić się na szkole.
– Ignacio, byłabym zapomniała! – Macocha przywołała go do rzeczywistości, kiedy on już chciał wrócić do swojego pokoju. – Jest list do ciebie.
– List? – Nacho nie pamiętał, kiedy ostatnio otrzymał jakiś list. Matka wysyłała mu czasem pocztówki, ale ostatnimi czasy trochę ucichła. – Od kogo?
– Nie wiem, nie ma nadawcy. Dziwne. – Rebeka zastanowiła się przez chwilę obracając w dłoniach kopertę, po czym podała ją pasierbowi i wróciła do swoich zajęć.
Fernandez po powrocie do swojej sypialni przyjrzał się swojemu imieniu i nazwisku na kopercie, po czym rozerwał ją jednym zwinnym ruchem. Oblał go zimny pot, kiedy na podłogę wypadła zwartość koperty. Były to dwa cienkie paski z fotografiami z fotobudki, kiedy on i Remmy zostali uchwyceni w kompromitującej sytuacji. Ktoś wziął te zdjęcia, a teraz mu je oddał. W co sobie pogrywał? Dlaczego ich nie wykorzystał i nie oświadczył całemu światu, że szkolny chuligan jest… no właśnie, kim? Nacho sam już nie wiedział. Nie odebrał tego jak odruch dobrej woli. Ktoś, kto drażnił go w ten sposób na pewno miał jakieś ukryte motywy i zamierzał go szantażować. Tak sobie powtarzał jeszcze długo, chowając te zdjęcia w odmętach szuflady biurka. Mógł je przecież zniszczyć, wyrzucić, spalić… więc dlaczego tego nie zrobił?
Na te i na wiele innych pytań Ignacio nie znał niestety odpowiedzi.

***

Zbliżające się święta Bożego Narodzenia miały zapewne wprowadzić pozytywny nastrój, ale Quen nie był w stanie się cieszyć. To że Carolina traktowała go chłodno to mało powiedziane, ona w ogóle go ignorowała, a rozmawiała z jego kolegami, co było dla niego totalnie niezrozumiałe.
– Trzeba było nie zachowywać się jak bęcwał – skwitowała jego skwaszoną minę Lidia, kiedy siedzieli w klasie Leticii i dokańczali zaległe prace domowe.
– Ja przynajmniej nie idę na bal z beksą – odgryzł się, mając ochotę wystawić w jej stronę język.
– Daniel nie jest beksą! – oburzyła się dziewczyna, zaciskając dłonie w pięści. – To po prostu wrażliwy chłopak. Felix, poprzyj mnie.
– Ja? – Castellano oderwał na chwilę wzrok znad telefonu i popatrzył na przyjaciółkę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Nie wiem, nie znam go. Ty zresztą też nie.
– Ale nazywanie kogoś beksą tylko dlatego, że uronił parę łez jest nie w porządku. – Montes założyła ręce na piersi i wyciągnęła szyję, by zobaczyć, co takiego zajmuje uwagę kumpla. – Z kim ty tak wciąż piszesz?
– Nieważne. – Schował telefon do kieszeni i zajął się lekcjami.
– Felix ma rację, ledwo znasz tego Danny’ego, a stajesz w jego obronie. Może to jakiś świr. – Quen wypowiedział te słowa na głos i kilkoro uczniów spojrzało na nich z zaciekawieniem.
– Daniel nie jest świrem. – Olivia stanęła nad ławką Ibarry, zakładając ręce na piersi. – A poza tym on przynajmniej miał jaja, żeby zaprosić dziewczynę na imprezę.
– Przecież zaprosiłem Carolinę, o co ci chodzi? Mówiłaś, że ten sposób ze świeczkami to pewniak! – Enrique wyglądał na jednocześnie rozzłoszczonego i zawstydzonego. – Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić.
– Nie poddawaj się. Bo z tego co widzę jedyną beksą w tej klasie jesteś ty, użalając się w tej chwili nad sobą.
Quen się oburzył, a złośliwy chichot kuzyna z ławki pod oknem tylko bardziej go rozjuszył.
– Teraz to już podsłuchujesz? – warknął w stronę Jordana, który właśnie rozprostowywał kości po krótkiej drzemce, którą uciął sobie w trakcie przerwy.
– Nie muszę, mówicie bardzo głośno. I uważam, że Olivia ma rację. Przestań się mazać i zrób to jak należy. Chyba, że znów mam to zrobić za ciebie. – Guzman uniósł brwi, jakby rozważał taką ewentualność, a Quen szybko pokręcił głową. Musiał to zrobić sam.
– Macie rację, nie mogę się mazać. Nie będę beksą jak Daniel Mengoni.
– Hej! – Lidia się oburzyła, ale wszyscy koledzy zachichotali wokół niej. – Wszyscy jesteście tacy wielcy macho?
– Powiem ci coś o facetach, Montes. – Jordan uruchomił swój ton głosu, którego używał, gdy objawiał jakąś tajemną prawdę. – Znam tylko dwa rodzaje facetów, którzy wypłakują sobie oczy – alergicy i prawiczki.
– Daniel nie jest prawiczkiem. – Sara wtrąciła się do rozmowy z takim przekonaniem, że można by uznać ją za ekspertkę w tej dziedzinie. Kiedy wszyscy spojrzeli na nią zdumieni, wytłumaczyła: – No, przecież miał dziewczynę, prawda?
– A co to ma do rzeczy? – Jordi zaśmiał pod nosem w swoim złośliwym stylu. – Też miałem dziewczyny, z którymi nie sypiałem i co z tego?
– Mówię wam, że nie jest. Nie wygląda.
– No to jest alergikiem. – Felix musiał połknąć uśmiech. Zerknął na przyjaciela z błyskiem w oku i przez chwilę sprzymierzyli się w swojej niechęci do ucznia z klasy biologiczno-chemicznej, ale po chwili obaj przypomnieli sobie, że przecież już się nie przyjaźnią i odwrócili wzrok.
Quen westchnął tylko, nie mając siły się z nimi spierać. Akurat w tym samym momencie do klasy weszli Marcus i Ruby.
– Gratulacje, Trzynastka. – Guzman podszedł nieco bliżej do ławki przewodniczącego i udał, że jest pod wrażeniem. – Nie spodziewałem się, że jesteś taki szybki.
– O co ci chodzi? – Delgado był już tak przyzwyczajony do tekstów kolegi, że nawet się nie obrażał.
– O Laurę. Podobno zaprosiłeś ją na bal bożonarodzeniowy. Nie wiem, w co ty pogrywasz, ale złamiesz więcej niż jedno kobiece serce jeszcze przed wigilią. To nowy rekord. – Jordan wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nie jemu to oceniać, po czym wyszedł do łazienki.
– Zaprosiłeś Laurę Montero na bal? Oszalałeś?! – Olivia zdzieliła Marcusa książką od hiszpańskiego w ramię. – Jesteś naprawdę… naprawdę…
– Kim jest Laura Montero? – Ruby również wyglądała na zirytowaną.
– Byłą cheerleaderką z San Nicolas de los Garza – wyjaśniła Bustamante, czując, że jej przyjaciel jest naprawdę bardzo niedomyślny.
– To ta laska, którą urządzała imprezę w środku lasu, kiedy Delgado i Guzman wyrwali się podczas wycieczki. No wiecie, ta do której poszli na schadzkę. – Ignaco zarechotał ze swojej ławki, jak zwykle podsłuchując ich dyskusję. – Niezła z niej d**a.
– Licz się ze słowami, Nacho. – Marcus zwrócił się groźnym tonem do Fernandeza, który tylko uniósł ręce, jakby dawał za wygraną.
– Spoko i tak bym jej nie tknął. To Franklin ją obracał, więc nie jestem zainteresowany. Ale tobie najwyraźniej nie przeszkadza to, że dzielicie się tymi samymi dziewczynami.
Marcus wstał gwałtownie od stolika, przewracając go razem z książkami i zeszytami. Kilka dziewczyn pisnęło ze strachu, kiedy podszedł rozjuszony do Nacha, prawie stykając się z nim nosami.
– Co ty powiedziałeś? – spróbował do sprowokować, by wypowiedział na głos swoje obelgi, ale Ignacio tylko zarechotał z satysfakcją. Wszyscy i tak wiedzieli, co insynuował.
– Zaprzeczysz, że macie podobny gust?
– Marcus, odpuść. – Felix stanął pomiędzy nimi, na dłużej zatrzymując wzrok na szkolnym chuliganie. – Po co to robisz, Nacho? Mało ci jeszcze operacji?
– Oddaję notatki z przedsiębiorczości. – Adora stanęła w drzwiach klasy z ciekawością, przyglądając się tej scenie i ściskając w dłoniach zeszyt. – Wszystko okej?
– Tak, wszystko dobrze. Tatuś małej Beatriz trochę dał się ponieść emocjom.
– Stul dziób, Nacho. – Olivia stanęła obok Felixa z drobnymi piąstkami zaciśniętymi w pięści.
– Ale wy wszyscy wrażliwi. – Chłopak zajął miejsce w swojej ławce, z niepokojem przyglądając się srogiej minie Felixa Castellano.
Może to on wziął jego zdjęcia? On jeden nie chciałby ich wykorzystać przeciwko niemu. Był dobry i chociaż Nacho wyrządził mu tyle krzywd, on nigdy nie odpłacił mu tym samym i nigdy nie zdradził jego sekretu. A może miał ukryty plan i chciał go szantażować z ukrycia tajemniczymi wiadomościami?
– Notatki. – Adora położyła na stoliku zeszyt, kiedy Marcus podniósł go do pionu.
– Dziękuję – powiedział tylko i wyszedł z klasy cały roztrzęsiony.
– Trzynastce zaczyna odwalać. – Lidia westchnęła sama do siebie, a Felix spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
Trudno się było nie zgodzić z tym faktem. Marcus się zmienił i nikt nie wiedział, co tak naprawdę było tego powodem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 55, 56, 57, 58  Następny
Strona 56 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin