Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 56, 57, 58
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:54:44 15-04-24    Temat postu:

Temporada III C 183
VICTORIA/JAVIER/REMMY/ RUBY/EDDIE/LUCIA/JULIAN
Victoria poranek spędziła na porządkowaniu dokumentów, wydawaniu poleceń i odpowiadaniu na wiadomości. Jasne oczy utkwiła w dokumentach leżących przed sobą. Nie dotyczyły one spraw miasta lecz jej firmy nad którą kontrolę sprawował jej mąż w porozumieniu z bratem. Złożyła podpisy w odpowiednich miejscach. Nowy projekt Javiera był śmiały, wielu powiedziałby że bezczelny, lecz zauważyła iż Magik zmienił się na przestrzeni mijającego roku. Był bezczelny, śmiały i pakował się do polityki. To w połączeniu z nową gałęzią firmy budziło w niej niepokój, lecz popierała męża w stu procentach. Palcami przeczesała jasne loki i podpisany dokument schowała do koperty podając go asystentce
─ Przekaż dokument Dante ─ poprosiła kobietę ─ Coś jeszcze?
─ Słyszałaś o tym co stało się na wiecu wyborczym? ─ zapytała przełożoną. Victoria przestała wpatrywać się w plik dokumentów i popatrzyła na pannę Falcon.
─ Słyszałam ─ odpowiedziała ─ nie sądzę że jest osoba, która nie słyszała o strzale w oku burmistrza. Sądzę, że pojawił się na ten temat artykuł a już na pewno wysyp memów.
─ Nie rusza cię to? Podobno cytat sugerował że jest cudzołożnikiem ─ Ilyria usiadała naprzeciwko swojej mocodawczyni. Victoria wolała nie pytać skąd kobieta zna kontekst cytatu.
─ To żaden sekret ─ zaczęła kobieta ─ Fernando Barosso uznał za syna dziecko ze związku ze swoją kochanką fakt że nie potrafi utrzymać zapiętego rozporka jest powszechnie znany więc nie rozumiem skąd to pospolite ruszenie? ─ zapytała kobietę i wstała chcąc rozprostować nogi. Victoria wiedziała relację z wiecu w telewizji. Gdyby wiedziała gdzie łucznik mieszka wysłałaby mu kosz z łakociami w podziękowaniu. Drzwi od jej gabinetu otworzyły się tak gwałtownie że niemal wyleciały z zawiasów. Fernando Barosso nie prezentował się godnie. Nie prezentował się dobrze a cienie pod oczami sugerowały jasno, że tej nocy nie zaznał wiele snu. Victoria z trudem powstrzymała się od uśmiechu. ─ Dostarcz dokumenty do BTC jeszcze przed południem ─ poprosiła ─ Dante cię zawiezie ─ dorzuciła spoglądając na ochroniarza. Brat skinął jedynie głową i gdy asystentka wyszła zamknął za nimi drzwi. ─ Kiepska nocka?
─ Nawet się nie waż ─ warknął w stronę córki siadając na krześle. Bez słowa sięgnął po kruche ciasteczka dla gości. ─ wystarczy, że stałem się pośmiewiskiem całego miasta! Widziałaś te obrazki w Internecie z moją podobizną?
─ Masz na myśli memy? ─ zapytała go. Nie wiedziała czy ma zachować powagę czy się roześmiać. ─ Kilka, są całkiem przyzwoitej jakości ─ wargi zacisnęła w wąską kreskę.
─ To nie jest zabawne. Nazwał mnie cudzołożnikiem?! Mnie ─ wskazał na siebie i wbił zęby w ciasto.
─ A przypomnij mi ile nieślubnych dzieci masz? ─ zapytała go. ─ Fernando całe miasteczko wie że nie umiesz utrzymać zamkniętego rozporka więc w czym problem? ─ zapytała go.
─ Jestem burmistrzem.
─ Tak i cudzołożnikiem ─ posłał jej gromkie spojrzenie, lecz nie przejęła się tym zbytnio wyjęła talerzyk ze słodkościami z jego rąk i odstawiła je na miejsce. ─ Nie ma powodu do histerii.
─ Ja nie histeryzuje ─ oznajmił oburzony.
─ Nie jedynie wpadłeś do mojego gabinetu bez uprzedzenia i wyjadasz mi ciasteczka dla gości. Prawdziwa z ciebie oaza spokoju.
─ Wolałem gdy się mnie bałaś ─ stwierdził nagle ─ zrobiłaś się okropnie bezczelna.
─ A ty słaby ─ odpowiedziała mu na to i sięgnęła po ciasteczko. ─ Skąd ta nagła histeria? Łucznik po raz kolejny złożył ci wizytę i wytknął twoje grzeszki ─ urwała i popatrzyła na niego ─ Czy ty żyłeś nadzieją, że Łucznik nie ma na ciebie oka? Otóż nic nie umknie jego sokolemu spojrzeniu.
─ Skończyłaś?
─ Jeszcze nie zaczęłam. ─ odparła na to. ─ Czemu tak bardzo się tym przejmujesz?
─ Dlatego ─ podał jej karteczkę z cytatem. Victoria zapoznała się z jej treścią. ─ I wiem kto kryje się za maską ─ oznajmił. Kobieta uniosła brew. ─ Alejandro. ─ nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
─ Alejandro nie żyje ─ przypomniała mu dobitnie. On popatrzył na nią z politowaniem. ─ Oficjalnie nie żyje i to nie on.
─ Skąd ta pewność?
─ Zabiłeś go ─ przypomniała mu dobitnie ─ Alex jest teraz w lepszym miejscu i nie ma powodu żeby wracać poza tym Alex nigdy nie lubił Robin Hooda.
─ A co ma piernik do wiatraka?
─ Gdyby Alex przebrał się za zamaskowanego mściciela wybrałby Zorro.
─ Dlaczego Zorro?
─ Dlatego, że uwielbiałam Zorro w dzieciństwie. Alex posłałby strzałę tobie ale mnie swoją ulubioną siostrę zostawiłby w spokoju ─ wyjaśniła mu jako dziecku.
─ W takim razie to Dymitrio ─ Elena wywróciła oczami.
─ Dymitrio Nadia zabrali dzieci i wyprowadzili się z Valle de Sombras ─ oznajmiła. Mieszkają w stolicy i tak Dymitrio wpada od czasu do czasu i strzela do ludzi z łuku. Jeszcze jacyś kandydaci?
─ Conrado.
─ Conrado ma w sobie zbyt wiele dumy i honoru żeby chować się za maską. Jeśli chciałby nazwać cię dupkiem i cudzołożnikiem powiedziałby ci to prosto w oczy. Jeszcze jacyś kandydaci?
─ Ty
Roześmiała się.
─ Ja? Wiesz, że mam kawałek metalu zamiast biodra? ─ zapytała go. ─ Nie mogę biegać z psem ale bieganie po dachach? Żaden problem.
─ Rodzina mnie zdradzi. Moje dzieci
─ Nienawidzą cię i nie chcą mieć z tobą nic wspólnego ─ weszła mu w słowo ─ i zdradzę ci coś. ─ pochylił się do przodu ─ to żaden sekret. Nicholas ożenił się i nie wspomniał ci o tym, Dymitrio się wyprowadził podobnie jak Margarita która jestem niemal pewna nie jest nawet twoją córką, Magdalena nie wie o waszym pokrewieństwie i całe szczęście a Alejandro nie biega po mieście z łukiem bo nie żyje. A ja pracuje z tobą bo skończyły mi się inne opcje więc jeśli chcesz skomleć jak baba to nie w moim gabinecie. I na Boga przestań wyżerać moje ciasteczka!
Fernando zmieszał się i po krótkim pożegnaniu wyszedł. Rozbawiona Victoria sięgnęła po cytat
─ „Brat wyda brata na śmierć i ojciec swoje dziecko; powstaną dzieci przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią.” Przeczytała głośno uśmiechając się pod nosem. Fernando szukał wrogów tam gdzie ich nie było, a tej która przyczyni się do jego zguby nie dostrzegał. Sięgnęła po jednorazową komórkę i wybrała jedyny numer zapisany w pamięci.
─ Nie wyświadczę ci kolejnej przysługi ─ zaznaczył gdy odebrał.
─ Nie po to dzwonię ─ zapewniła go. ─ I dziękuje, Fernando w amoku i histerii niczym dziewica w noc poślubną to coś czego było mi trzeba.
─ Cała przyjemność po mojej stronie. I mogłaś wysłać SMS
─ O proszę jaki nowoczesny ─ rzuciła ─ chcę zapytać gdzie mogę wysłać kosz z łakociami w podziękowaniu.
─ Nie potrzebuje kosza z łakociami.
─ Nie lubisz łakoci. Szarlotka mojego męża bardzo ci smakowała ─ w głosie kobiety słyszał rozbawienie.
─ Wiesz gdzie jest sad Delgadów? Jest tam chatka, tam zostaw łakocie ─ powiedział i rozłączył się.
Dante wzniósł oczy do nieba gdy razem z Victoria wślizgnęli się do sadu rodziny Delgado z absurdalnym koszem domowych łakoci. Alec był zachwycony pichcąc je z mamusią. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Victoria chociaż nie czuła w tym roku ducha świąt to upiekła z synkiem i przyozdobiła kilkanaście pierniczków. W środku znajdowała się nawet miniaturowa choinka przyozdobiona w łuki i strzały. Zostawiła wszystko umówionym miejscu i wróciła do rodziny.
***
Wieczór był pełen śmiechu i radości a Salvador Sanchez z zadowoloną miną opuścił mieszkanie Ivana. To był naprawdę radosny wieczór. Słuchanie paplania Vedy, oglądanie z nia „Księżniczki i żaby” sprawiło że wrócił do domu w wybornym humorze. W tym samym czasie Veda rozsiadła się w salonie z nutami na kolanach. Palcami wystukiwała rytm. Elena podeszła do córki całując ją w wilgotne włosy.
─ Pora spać Ropuszko ─ zwróciła się do dziecka.
─ Jeszcze kilka minut ─ poprosiła ją dziewczyna. ─ Chcę powiedzieć Ivanowi „dobranoc”
─ Ivan ─ urwała gdyż w zamku rozległ się zgrzyt klucza a po otwarciu drzwi do środka wpadł uradowany szczeniak i wskoczył wprost na kolana swojej właścicielki. Nastolatka podrapała rozradowane zwierzę za uszami. Psiak oparł łepek na jej udach i ziewnął. Ivan wszedł do salonu i odstawił pudełko z bombkami na stół. Veda spojrzała to na znane jej pudło to policjanta. Wstała i wtuliła się w jego skórzaną kurtkę.
─ Dziękuje ─ wymamrotała ─ Dziękuje że jesteś tatą, którego nigdy nie miałam.
Zapadła cisza. Ivan przełknął ślinę i pocałował swoją małą podopieczną w czarne włosy.
─ To co sprawdzisz czy wszystkie są w pudełku? ─ zapytał gdy Veda wycierała mokre oczy rękawem koszuli. Nastolatka skinęła głową i podeszłą do stołu powoli otwierając wieko. Przełknęła ślinę. To było coś więcej niż bombki. To była garść wspomnień. Śmiech jej brata, jego radośnie błyszczące oczy, przekomarzanie się przy stole, łaskotki.
Elena bezwiednie pogładziła córkę po włosach czując uścisk w okolicach mostka. Pytana przytakiwała, lecz nie odzywała się zbyt wiele wolała słuchać Vedy, której głos był pewniejszy z każdą zawieszoną bombką. Gdy na czubku Ivan zawiesił Aniołka choinka była kompletna zaś zmęczona Veda zasnęła niemal natychmiast po położeniu się do łóżka. Kobieta z kieszeni kurtki Ivana wyciągnęła paczkę papierosów i wyszła na balkon.
─ Śpi? ─ zapytała policjanta gdy ten pojawił się na balkonie i wyjął paczkę z jej rąk i sam wyciągnął jednego.
─ Tak, nie wiedziałem że palisz ─ odezwał się po chwili i zaciągnął.
─ Rzadko ─ odpowiedziała mu ─ ale to był ─ w głowie szukała odpowiednich słów ─ intensywny wieczór.
─ Gdy wychodziłem dobrze się bawiłaś ─ zauważył policjant.
─ Veda była zachwycona ─ zaznaczyła kobieta. Nie mogła odmówić córce. Nastolatka przeszła wiele, zbyt wiele jak na kogoś tak młodego. Nauczycielka nie była wstanie powiedzieć „nie” ─ Ja ─ westchnęła ─ bycie tutaj z nim nie jest wcale łatwe.
─ Jeśli Sanchez coś odwalił zakuje go w kajdanki ─ zapewnił kobietę.
─ Nie ─ zaprotestowała ─ Sal był w każdym calu gentelman który pozwolił Vedzie na wszystko. Nałożyła mu maseczkę, wybrała kolor paznokci , a na koniec oglądaliśmy „Księżniczkę i żabę” to był idealny wieczór. Sal cóż był ─ urwała w głowie szukając odpowiednich słów.
─ Ciapowatym jąkającym się sobą?
Elena parsknęła krótkim śmiechem.
─ On aż tak bardzo się nie jąka ─ stwierdziła. Tym razem Ivan parsknął śmiechem.
─ Och proszę cię ─ żachnął się Ivan wyciągając żarzącego się papierosa z jej palców. Zgniótł go o ścianę słoika służącego za popielniczkę ─ ja go tylko takiego znam. Jąkałę, który przy każdej ładnej dziewczynie rumienił się jak piwonia. Na widok pająków piszczał nawet jak dziewczyna.
─ Sal się boi pająków i nie zawsze się jąkał.
─ Tylko przy tobie ─ odgryzł się policjant.
─ Ja tam uważałam to za urocze ─ Ivan wzniósł oczy do nieba.
─ Kiedy to się zaczęło? ─ zapytał. Nadal trudno było mu sobie wyobrazić że ten jąkała z jego wspomnień mógł mieć dziewczynę a już na pewno nie wyobrażał go sobie mającego romans z mężatką.
─ Pomogliśmy wymknąć się Grecie z obozu Cyganów i odwieźliśmy ją na pociąg do stolicy i wtedy pocałował mnie na stacji ─ wyznała ─ Nie miał pojęcia co robić.
─ To już brzmi jak Sanchez ─ stwierdził policjant ─ zaraz to było po zakończeniu liceum? ─ skinęła głową . ─ Wiedziałem, że wymyślił te dwie blondynki ─ Elena popatrzyła na tego dorosłego mężczyznę i parsknęła śmiechem i wtedy coś do niego dotarło. ─ Byłaś jego pierwszą, pierwszą? ─ zapytał.
─ Ivan
─ Przepraszam ─ wymamrotał dziwnie ucieszony i zniesmaczony nowo nabytą wiedzą ─ Nie rozumiem co on w sobie ma, że wszystkie kobiety do niego lgnął?
─ Mi zawsze wydawał się cholernie uroczy z tą swoją nieśmiałością ─ wyminęła szeryfa wchodząc do mieszkania ─ a dzięki mnie nabył kilka niezaprzeczalnych zalet ─ uśmiechnęła się lekko pod nosem i zniknęła w sypialni córki. Veda spała. Mozart leżał obok łóżka. Okryła córką kocem. Jedną z niezaprzeczalnych zalet Salvadora była Veda- ich śliczne mądre dziecko. Wargami musnęła czubek głowy dziewczyny. ─ Słodkich snów moja Ropuszko.
***
Piątkowa lekcja wychowania fizycznego miała być łączonymi lekcjami dla dziewcząt i chłopców. Jednej z grup wypadł jeden z przedmiotów więc zrobiło się lekkie zamieszanie. Bruni podjął decyzję aby obie grupy miały zajęcia razem. Chłopcy mieli zostać na dodatkowy trening zaś dziewczyny wrócić wcześniej do domu. Adora stała tego dnia z tyłu i spoglądała na wodę. Próbowała powiedzieć trenerowi, że nie umie pływać, lecz Bruni kazał im się grzecznie przebrać i ustawić w rządku.
─ A ty na co czekasz? ─ zwrócił się do niej oschłym tonem.
─ nie umiem pływać ─ wykrztusiła.
─ To nie zwalnia cię z zajęć ─ odpowiedział będąc wyraźnie nie w humorze. ─ Twój chłopak cię nauczy. Delgado naucz ją pływać. Adora dłuższą chwilę gapiła się na Marcusa w kąpielówkach. Inni gapili się na nią. Niestety nie preferowano pływania w dresach. Na jednej z ławeczek zostawiła swoje rzeczy czując się kompletnie odsłonięta. Olivia na którą zerknęła uniosła kciuk w górę. Marcus zajął dla nich pierwszy tor znajdujący się najbliżej krawędzi. Adora spoglądała na niego z szeroko otwartymi oczami i to na tych oczach postanowił się skupić. Dużych jasnych oczach koleżanki
─ Hej ─ odezwał się gdy przysiadła na piętach.
─ Hej ─ odezwała się niepewnie zerkając na większość koleżanek, która swobodnie pokonywała kolejne okrążenia. ─ Mam wejść do wody? ─ zapytała go. Pokiwał głową. Adora niepewnie wsunęła najpierw nogi a później zanurzyła resztę ciała. Popatrzyła na Marcusa, którego ręka pewnie objęła ją w tali i odwrócił plecami do siebie.
─ Zaczniemy od czegoś prostego ─ wyjaśnił koleżance ─ oprzyj łokcie na krawędzi basenu ─ polecił i gdy Adora go posłuchała poprawił jej pozycję. ─ musisz unieść nogi i biodra,
─ Łatwo ci powiedzieć.
─ No to nie jest łatwe bo biodra
─ Co biodra? ─ zapytała odwracając głowę do tyłu.
─ Nic ─ wykrztusił Delgado ─ są ciężkie.
─ Czy ty sugerujesz, że jestem gruba? ─ zapytała go i niewiele myśląc puściła się krawędzi i niemal od razu zanurkowała pod wodą. Marcus zanurkował wyciągając koleżankę na powierzchnię. Adora uczepiła się jego ramion wbijając mu paznokcie w plecy.
─ Trzymam cię ─ wymamrotał czując na swojej skórze jej gorący oddech. W uszach słyszał dudnienie i nie był pewien czy to jej serce czy też jego. ─ Trzymam cię ─ powtórzył spoglądając jej w oczy. Zapowiadała się bardzo długa lekcja.
***
Olivier Bruni ledwie zwracał uwagę na to co dzieje się na lekcji skupił całą swoją uwagę na szatynie znajdującym się na jednym siebie z kortów. Powinien go upomnieć gdyż chłopak wykonując fikołki stwarzał zagrożenie nie tylko dla siebie ale też kolegów dookoła.
─ Torres jeśli masz robić z siebie błazna to wyłaź z wody ─ krzyknął podchodząc do brzegu basenu. Remmy podpłynął i zerknął na trenera.
─ A trener nie chcę zanurzyć nóg? ─ zapytał go i odepchnął się układając się swobodnie na wodzie. ─ Woda nie jest nawet zimna.
─ Jeremiaiah z wody! warknął Olivier. Chłopak podpłynął do brzegu i wyszedł z wody ku ucieszce żeńskiej części klasy. Kilka koleżanek nie omieszkało chichotać i nie komentować jego sylwetki. Remmy rozbawiony pokręcił głową rozchlapując wodę wokół siebie. ─ Ławka.
─ Dobrze już dobrze ─ odparł na to chłopak i podreptał do ławki. Po drodze zgarnął jeden z ręczników. Opadł na ławeczkę i wyciągnął przed siebie nogi.
─ Jesteś kapitanem drużyny ─ usłyszał głos trenera, który usiadł obok niego ─ a zachowujesz się jak błazen.
─ A to czasem nie jest wpisane w moje siedemnastoletnie DNA? Za parę lat to byłby obciach teraz jest to wręcz wskazane. Wygłupiać się i żyć pełną piersią jakby jutra miało nie być?
─ Dla ciebie i innych nie będzie jutra jeśli z San Nicholas chociaż nie zremisujecie ─ odpowiedział na to Bruni.
─ Ktoś tu jest nie w sosie ─ stwierdził narażając się na kolejne ostre spojrzenie ─ Tęskni pan za narzeczoną?
─ Nie mam narzeczonej ─ odpowiedział machinalnie Olivier.
─ To wiele tłumaczy ─ stwierdził chłopak sięgając do swojej torby po batonik. Jeden wyciągnął w stronę Oliviera.
─ Ty powinieneś jeść batony przy cukrzycy?
─ Po treningu jest to nawet wskazane ─ rozerwał opakowanie i wgryzł się w słodką przekąskę. ─ Mogę o coś zapytać?
─ Nie
─ Dlaczego nie powiedziałeś mi że uratowałeś mi życie? ─ zapytał nawet nie kłopocząc się z odpowiednią formą. ─ Dlatego jestem kapitanem? Bo zawiesiłeś na mnie wtedy oko?
Olivier Bruni ze świstem wciągnął powietrze w płuca.
─ Jesteś kapitanem bo wtedy na boisku zobaczyłem chłopaka jest gotów wypluć sobie płuca niż przegrać ─ warknął ─ nie mówiłem ci wcześniej, że to ja zaalarmowanego zespół ratowników bo rozumiem że nie chcesz wracać do tamtych wydarzeń. ─ Remmy uciekł wzrokiem i zapatrzył się w wodę. ─ Tak myślałem.
****
***
Nie nosiła sukienek, ani obcisłych dżinsów. Ubrania Ruby Valdez od dwóch lat były bezkształtną masą przykrywającą jej nagie ciało. Pilnowała, aby nie odsłaniać ciała, którego w skrytości ducha nienawidziła najbardziej na świecie. Nie lubiła swoich krągłości za które wiedziała nie jedna dziewczyna poszłaby pod nóż do doktora Fernandeza. Zerknęła na Olivię. Jakim cudem? , zapytała samą siebie w myślach. Jakim cudem przeszłyśmy to samo, a zachowujemy się zupełnie inaczej? Westchnęła i obróciła w dłoniach kopertą. Jeszcze dwa lata temu byłaby zachwycona „nocą wyzwań” dziś była przerażona zawartością. Ostrożnie wydobyła ze środka kartkę zapoznając się z treścią zapisaną zgrabnym ładnym pismem. „Włam się do domu znienawidzonego nauczyciela, głosiło zadanie.
─ Nie musisz tego robić ─ usłyszała spokojny głos Yona. Ruby popatrzyła na prowadzącego auto znajomego z sąsiedniego miasteczka. Wybór był żaden; mogła włamać się do domu nauczyciela którym gardziła lub wykąpać nago w jeziorze.
─ Powiedziałam, że to zrobię ─ odezwała się niepewnie wyglądając przez okno. Nastolatek zaparkował przed supermarketem znajdującym się nieopodal miejsca zamieszkania jednego z dydaktyków w liceum w Pueblo de Luz. Ruby wyszła na zewnątrz i zmarszczyła brwi. Gdzieś nad ich głowami rozległ się grzmot.
─ Gdzie jesteśmy? ─ zapytała kierowcę. Yon wyszczerzył zęby w uśmiechu.
─ Uznałem, że wybór może być tylko jeden; Dick mieszka na końcu ulicy ─ wskazał na nieoświetloną drogę. Znajdowali się na tyłach uliczki. ─ Tylko przynieś nam jakiś dowód ─ zaznaczył.
─ Nie idziecie ze mną? ─ popatrzyła na to Yona to na dwie towarzyszące im koleżanki i jednego chłopaka. Yon pokręcił przecząco głową. Poprawiła rękawy swetra ciągnąc je w dół. Ciemnowłosy, ciemnooki nastolatek zerknął to na kapitana drużyny to na koleżanki i westchnął.
─ Pójdę z tobą ─ powiedział. Yon łypnął na niego. ─ Nie może pójść sama ─ rzucił po chwili. Ruby skinęła głową.
─ Mamy przynieść cokolwiek?
─ Dick ma nagrodę dla „najlepszego dyrektora” ─ przypomniał sobie chłopak ─ ją przynieście.
─ Yon ─ skinął Patric
─ No co ? ─ zapytał go zaczepnie kolega ─ równie dobrze możecie przywlec tu kwiaty z jego ogródka i powiedzieć, że to z jego domu. Chcę czegoś z imieniem ─ dziewczęta pokiwały zgodnie głowami. Ruby niechętnie ruszyła przed siebie. Znała drogę. Nie raz nie dwa włóczyła się po ciemnych uliczkach Valle de Sombras w towarzystwie Enzo czy Roque. Byli wręcz nierozłączni. Po jej piętnastych urodzinach wszystko uległo zmienia. Jeden z nich trafił do poprawczaka, drugi przedawkował narkotyki. Cieszyła się, że na wizytę u Rosie standardowo postawiła na czerń. Gdy Patric chciał ją wyminąć uniemożliwiła mu to ręką i przyklęknęła w krzakach. Mieli doskonały widok na tył domu Pereza.
─ To tutaj? ─ wskazał na budynek z ciemnej cegły. Ruby pokręciła głową i wskazała budynek obok.
─ Tu nie chciałbyś się włamać ─ stwierdziła rozbawiona. ─ To dom Pablo Diaza ─ wskazała na zadbaną posesję. ─ poinformowała go. ─ Naprzeciwko mieszka Enzo z matką, obok nich Diego Ledesma ─ doprecyzowała.
─ Dobrze znasz sąsiedztwo ─ zauważył chłopak.
─ Często tu bywałam ─ odpowiedziała ─ Moja ciotka mieszka kilka domów dalej ─ dorzuciła ─ nie raz włóczyłam się po okolicy z chłopakami.
─ Byłaś kiedyś dzika ─ zauważył. Ruby łypnęła na niego zaskoczona. ─ To znaczy ─ wyjąkał chłopak ─ tak słyszałem. ─ Szatynka uśmiechnęła się smutno. Nie mylił się. Kiedyś była dzika. Szalona. Bywały dni gdy tęskniła za czasami gdy słowo „konsekwencje” nie istniało w jej słowniku. Za ucho wsunęła kosmyk włosów i po chwili związała je w wysoki koczek.
─ Sądzę, że nie ma osoby, która by nie słyszała ─ mruknęła. Nie była głupia i wiedziała że Yon celowo wybrał dom Dicka, którego adres był powszechnie znany. Wstała i podeszła do domu znienawidzonego nauczyciela. Pat podążył za nią. Wspięła się na kosz na śmieci i zgrabnie przeskoczyła przez ogrodzenie. Szybkim krokiem podeszła do tylnych drzwi i przyklęknęła przy zamku. Sięgnęła do kieszeni wyciągając ze środka rozkładany zestaw wytrychów. Dostała je jeszcze od ojca.
─ Patric ─ syknęła w stronę stojącego i rozglądającego się chłopaka. Chwyciła go za rękę i pociągnęła go w dół. ─ poświeć tu trochę latarką ─ wskazała na zamek. Nastolatek był zbyt zaskoczony, żeby zaprotestować.
─ Potrafisz otwierać zamki ─ stwierdził zaskoczony. ─ Kto cię tego nauczył?
─ Tata.
─ Był włamywaczem? ─ Ruby parsknęła śmiechem.
─ Nie ─ odparła ─ był specyficznym człowiekiem który nauczył mnie rozpalać ognisko za pomocą dwóch kamieni ─ wyjaśniła mu
─ Nauczył cię też włamywać do cudzych domów ─ zauważył przytomnie chłopak.
─ Nauczył mnie jak przetrwać ─ odpowiedziała na to i uśmiechnęła się gdy usłyszała charakterystyczne kliknięcie. Chwyciła za klamkę i pociągnęła ją w dół. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Ruby wyprostowała się i wstała wchodząc do środka. Instynktownie zasłoniła nos ustami. ─ Co za smród ─ mruknęła. Wolną dłonią chwyciła telefon i włączyła latarkę.
Kuchnia Dicka prezentowała się żałośnie. Wszędzie gdzie nie padło światło leżały brudne naczynia z resztkami zaschniętego jedzenia. Gdy światło padło na siedzącego w zlewie gryzonia Patric pisnął cofając się do tyłu i wpadając na jakieś krzesło. Zwierzę czmychnęło wystraszone zrzucając na podłogę kilka szklanych talerzy i roztrzaskując je w drobny mak.
─ Cicho Pat ─ syknęła Ruby nerwowo łypiąc na boki jakby Dick miały zmaterializować się w progu pomieszczenia. Nastolatkowie zamarli nasłuchując.
─ To była wielka mysz ─ wskazał na miejsce gdzie jeszcze chwilę temu znajdował się gryzoń.
─ To był zdecydowanie bardziej szczur ─ odparła na to ze stoickim spokojem koleżanka. ─ A ty przerwałeś mu posiłek.
─ Przepraszam Szczurku ─ ku zaskoczeniu Patricka Ruby parsknęła śmiechem i ruszyła w głąb mieszkania.
─ Gabinet jest na końcu korytarza ─ powiedziała i zamarła w progu.
─ skąd wiesz?
─ Enzo często włamywał się tutaj gdy potrzebował kasy na prochy ─ wyjaśniła mu nastolatka.
─ nie jesteś tu pierwszy raz?
─ Nie ─ odparła szczerze ─ktoś musiał otwierać zamki. Jemu na głodzie za bardzo trzęsły się ręce ─ pchnęła lekko drzwi od gabinetu Pereza i rozejrzała się po pomieszczeniu omiatając je światłem latarki. ─ Gdzie może być ta cholerna nagroda?
─ Może z nią śpi ─ odparł na to Patric zapalając lampkę na biurku. Biurko usłane było dokumentami. Pojedynczymi zadrukowanymi stronami tekstu z nazwiskami. Ruby wcisnęłą telefon w kieszenie spodni i zaczęła je przekładać. Przy imionach i nazwiskach były daty.
─ Co to jest? ─ Patrick stanął za jej plecami.
─ Nie wiem ─ odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna przesuwając wzrokiem po nieznanych jej nazwiskach i datach. Zapis sięgał połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. ─ Tu są same dziewczyny ─ zauważyła przytomnie Ruby.
─ Spisywał tą listę na przestrzeni ostatnich lat ─ doprecyzował ─ dekad ─ spójrz tu są różne kolory długopisów ─ przekręcił kilka stron do przodu. Ruby zamarła na widok swojego nazwiska. Ruby Valdez 26.05 2013r. Przełknęła głośno ślinę wędrując wzrokiem wyżej. Znała niektóre z tych osób. Oboje zamarli gdy nad ich głowami rozległo się skrzypnięcie i zapalo się światło na schodach.
─ Cholera ─ wyrwało się z ust Ruby gdy w palce chwyciła listę i schowała ją pod sweter. Wyłączyła lampkę na biurku i w ciemnościach popatrzyła na Patricka. Chłopak chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do kąta gabinetu przyciskając do swojej klatki piersiowej. Ruby napięła wszystkie mięśnie. Jej oddech przyspieszył. Dłonie oparła na jego przedramionach i zamknęła oczy.
Podłoga skrzypiała a gdzieś blisko rozległ się dźwięk grzmotu i deszcz zaczął uderzać o szyby okien. Ruby zacisnęła powieki przyciśnieta przez silne ramiona.
Ricardo Pereaza z płytkiego snu wyrwał dźwięk kroków. Były dyrektor szkoły z niepokojem wyjrzał na pogrążony w mroku korytarz i potrzebował chwili aby wyjść na zewnętrz i zejść na dół po starych skrzypiących schodach. Czyży Łucznik miał kolejną wiadomość do przekazania? Zajrzał najpierw do zagraconego salonu aby przejść do gabinetu w który zapalił światło łypiąc na boki. Na pierwszy rzut oka gabinet był pusty. Perez zgasił światło i wycofał się z gabinetu wlokąc się na górę. Nie zauważył ani pary nastolatków ani tego, że z biurka zniknął plik ważnych dokumentów.
***
To tylko głupia gra , pomyślał chłopak wchodząc do bloku w którym mieszkał Olivier. Znalezienie adresu trenera gdy jest się synem dyrektora to dziecinna igraszka. Wślizgnął się do budynku w którym mieszkał nauczyciel i odnalazł odpowiednie drzwi. Nacisnął dzwonek i czekał. Nacisnął go po raz kolejny i uświadomił sobie że jest grubo po dwudziestej trzeci i Bruni pewnie smacznie śpi. Gdy drzwi się otworzyły i w porogu stanął Olivier Bruni ze zmarszczonymi brwiami wiedział, że nie może tego zrobić. To było głupie i dziecinne, że aż się roześmiał.
─ Jesteś pijany? Skąd znasz mój adres?
─ Ze szkolnych akt ─ odpowiedział szczerze palcami przeczesując jasne włosy. Na kartce było napisane „pocałuj trenera” nie było podane gdzie? W co? ─ Przepraszam, że pana budzę, ale muszę wykonać zadanie inaczej czeka mnie zimna kąpiel w jeziorze na golasa więc ─ stanął na palcach bezceremonialnie ocierając się nosem o jego pokryty zarostem policzek. Ich oczy się spotkały. Patrząc mu w oczy wargami przesunął po jego ustach. Na chwilę, na sekundę czas zatrzymał się w miejscu. Bruni jednym ruchem odepchnął go od siebie. Ciało chłopaka boleśnie uderzyło o obręcz schodów.
─ Zmiataj stąd ─ warknął. Nie musiał powtarzać dwa razy. Remmy czmychnął za za nim jego koledzy.

Jeremaiah był wprowadzony z równowagi. Głupia, głupia „noc wyzwań” pomyślał palcami przeczesując ciemnobrązowe włosy i w zamyśleniu wpatrując się w okno. Palcami rozmasował obolały bok. W stu procentach zasłużył na to co go spotkało. Co mu strzeliło do łba żeby całować Bruniego? To głupie nieodpowiedzialne i jako syn dyrektora liceum powinien wiedzieć lepiej, lecz chęć wpasowania się w towarzystwo pokonała zdrowy rozsądek i Remmy Torres nie myślał o konsekwencjach teraz nie mógł przestać myśleć o jego spojrzeniu. Miał ochotę wrzeszczeć, lecz w towarzystwie nie wypadało wrzeszczeć. Auto zatrzymało się przed domem syna ordynatora. Nacho wygramolił się z auta a on podążył jego śladem. Brunet zmarszczył brwi.
─ Nie mieszkasz na tej ulicy ─ zauważył przytomnie Fernandez rozglądając się na boki jakby w obawie, że ktoś ich zobaczy. Torres nie odezwał się ani słowem tylko uniósł twarz do góry pozwalając aby uderzały w nią krople coraz to mocnej zacinającego deszczu. ─ Przeziębisz się ─ otworzył jedno oko i popatrzył na kolegę, chłopaka. Nie miał pojęcia kim dla siebie są? Remmy czuł się w jego towarzystwie. Ignacio wielu przerażał jemu przypominał samego siebie z przed lat. Szatyn westchnął.
─ Martwisz się o mnie?
─ Martwię się że jak złapiesz zapalanie płuc to będziemy grać w osłabionym składzie ─ odpowiedział prychając. ─ Jak tam całuje Olivier Bruni? ─ zapytał go znienacka.
─ Nijak ─ odpowiedział.
─ A jak ty byś się zachował gdyby ktoś pocałował cię na klatce schodowej gdzie każdy mógłby cię zobaczyć? ─ zapytał go zirytowany i przemoczony. Koszulka lepiła mu się do ciała. Zrobił krok w stronę chłopaka ─ gdybym ja cię teraz ─ uśmiechnął się i─ gdybym ja teraz ─ Remmy ostrożnie objął go w pasie przyciągając do siebie ─ pocałunki w deszczu są takie romantyczne ─ szepnął mu do ucha. Dobry wieczór pani Fernandez! ─ krzyknął w stronę macochy.
─ Co wy robicie w tym deszczu? Czy wiecie która jest godzina?
─ Żegnamy się.
─ Nie ma mowy, żebyś wracał do domu w taką pogodę. Przenocujesz u nas ─ Ignacio łypnął to na macochę to na Remmego który szczerzył się w głupkowatym uśmiechu ─ w pokoju Nacho jest dużo miejsca.
─ Dziękuje to bardzo miło z pani strony ─ odezwał się pierwszy Torres wchodząc do środka. Ignacio nie odezwał się ani słowem jedynie wyminął go i chwycił za rękę ciągnąc w stronę swojej sypialni. Zatrzasnął za nimi drzwi przyciskając do chłodnego drewna. ─ Co zrobił Bruni?
─ A jak myślisz? ─ odpowiedział pytaniem na pytanie i zmarszczył brwi. ─ Czy ty jesteś zazdrosny? ─ zapytał go rozbawiony. Nacho prychnął pod nosem. Remmy się zaśmiał zaś Ignacio go pocałował. Palce Remmego zacisnęły się na koszulce kolegi. ─ Mogą cię całować wszystkie dziewczyny świata ─ zaczął
─ A co zazdrosny?
─ Nie ─ odpowiedział ─ bo tylko ja przyprawiam cię o szybsze bicie serca. Nacho mruknął się pod nosem, ale się nie odsunął. W ciemności pokoju mocnej przycisnął go do drzwi czując ulgę, że panuje mrok i Torres nie widzi jego rumieńców. Trącił nosem jego policzek za nim znowu go nie pocałował. Próbował myśleć o jakieś dziewczynie, o pannie Cortez ale w jego głowie był tylko Remmy. Z tymi swoimi wezechwiedzącymi oczami , uśmiechem i włosami wiecznie opadającymi na czoło. Tylko on i do jego szyi przycisnął swoje wargi. Palce zacisnął na jego bokach.
─ Ignacio ─ wymamrotał zbyt zaskoczony jego nagłą chęcią oznaczania jego ciała. Nie był do końca pewien czy ma go za to zrugać czy się temu poddać. Poczuł szarpnięcie ─ czy ty właśnie wyrwałeś mi igłę? ─ zapytał chłopaka sięgając ręką pod koszulkę gdzie poczuł ciepłą krew pod palcami.
─ Ja ─ wymamrotał po omacku odnajdując włącznik światła. Popatrzył na jasną koszulkę chłopaka zbroczoną krwią i zbladł jak prześcieradło ─ Tato ─ wymamrotał pod nosem i za nim Remmy zdażył go zatrzymać nastolatek wybiegł z pokoju do sypialni ojca i macochy. Remmy usiadł na łóżku podciągając do góry koszulkę. Z rany sączyła się krew. Wypuścił ze świstem powietrze po omacku zsuwając z ramion plecak gdy do środka wszedł lekko zaspany lekarz z torbą.
─ Niepotrzebnie pana budził ─ wymamrotał Remmy.
─ Jak to się stało? ─ zapytał chłopaków. Syn Cerano miał ochotę się roześmiać.
─ Cóż ─ zaczął łypiąc na kolegę ─ wygłupialiśmy się i jakoś tak wyszło ─ odpowiedział ─ W plecaku mam zapasowy zestaw ─ wyjaśnił i popatrzył na bladego syna ordynatora ─ Hej ─ odezwał się łagodnie ─ to nic takiego ─ zapewnił go gdy lekarz opatrzał powstałą ranę. Chwycił Nacho za rękę i ścisnął jego palce. ─ Nic mi nie jest ─ zapewnił go. Ignacio usiadł na podłodze ściskając palce nastolatka. Doktor Fernandez miał pewne precyzyjne ruchy i już po chwili rana została odpowiednio opatrzona a nowa igła połączona z pompą. ─ Dziękuje.
─ Proszę i uważajcie ─ poprosił ich lekarz sprzątając brudne waciki. ─ Jest już późno, odwieźć cię do domu?
─ Jeśli to nie kłopot to zostałbym na noc.
─ Żaden ─ odpowiedział lekarz ─ idźcie spać ─ powiedział na odchodnym i zamknął za sobą drzwi. Remmy wstał dopiero teraz puszczając dłoń bruneta. Zsunął mokre dżinsy zostając w samych bokserkach do których paska przyczepił pompę. Ubrania złożył na fotelu i wślizgnął się do łóżka pod czujnym spojrzeniem Ignacio.
─ Jak się będziesz kładł zgaś światło ─ poprosił zamykając oczy.

Ruby przemokła do suchej nitki gdy dotarła pieszo do domu. Była zła, zirytowana i chciała krzyczeć, lecz odetchnęła z ulgą gdy na podjeździe nie zobaczyła auta ani Juliana ani siostry. Zerknęła przez ramię na Patricka.
─ Wejdź ─ stwierdziła otwierając drzwi. ─ Kumple cię wystawili i minie trochę czasu za nim wrócą więc zdążę wysuszyć twoje ubrania. Chłopak wszedł za nią do mieszkania uznając że nie ma specjalnie wyboru. Mógł być w środku lub stać na deszczu. Ruby zaprowadziła go do pralni i zerknęła na niego przez ramię. ─ Daj ciuchy ─ poleciła. ─ chyba że wolisz stać tak w mokrych? Kąciki ust chłopaka drgnęły lekko do góry.
─ A co się tutaj dzieje? ─ oboje podskoczyli na dźwięk głosu Eddiego. Patrick cofnął się do tyłu zerkając na mężczyznę z dzieckiem stojącego w drzwiach pralni. Lucy Vazquez na widok cioci Ruby uśmiechnęła się od ucha do ucha.
─ Nic kolega odprowadzał mnie do domu ─ Eddie zmierzył go uważnym spojrzeniem.
─ Czemu jest mokry?
─ Pada ─ wskazał na deszcz za oknem.
─ Słuszna uwaga, wrzucicie cichy do pralki i do kuchni.
─ Gdzie jest Ingrid? ─ zapytała Eddiego.
─ Pojechała z jedzeniem do męża , bo został na noc w szpitalu więc macie szczęście że nie trafiliście na Mulan. ─ pogroził im palcem ─ ona go herbatką by nie częstowała. Kuchnia ─ polecił.
─ Czemu nie śpisz?
─ Jej zapytaj ─ wskazał na Lucy wtuloną w jego pierś. ─ Księżniczka boi się burzy. I daj mu jakieś suche gacie z tyłkiem na wierzchu po domu latał nie będzie i dzieci gorszył. Para nastolatków weszła do kuchni po kwadransie. Eddie zdążył przygotować dla nich herbatę jak i ciasteczka. ─ No słucham ─ wskazał na dwa krzesła.
─ Nie robiliśmy nic złego ─ zapewniła go Ruby. Eddie pchnął lekko ramkę. ─ Masz szczęście koleżko że nie jestem moim bratem on połamałby ci wszystkie palce.
─ Zostawiłeś to na wierzchu? ─ syknęła Ruby w kierunku bruneta. ─ To tylko głupia zabawa.
─ „Noc wyzwań” ─ popatrzyli na niego zaskoczeni ─ a co wy myślicie, że jesteście jedyni wtajemniczeni? ─ zaśmiał się i wstał gdyż Lucy zaczęła grymasić. ─ Co niego słyszałem od Theo o tej grze ─ wyjaśnił im Vazquez. ─ Włamanie, kradzież? ─ zacmokał ─ dzieci za to jest paragraf. Jeśli chcieliście zaliczyć zadanie to może trzeba było wybrać dom gdzie po sąsiedzku nie mieszka gliniarz.
─ Zaraz skąd wiesz gdzie mieszka Dick? ─ zapytała go podejrzliwie Ruby marszcząc brwi. ─ Co zrobiłeś?
─ Nic ─ wyjąkał ─ mogłem kiedyś obrzucić jego posesję zgniłymi pomidorami ─ oznajmił ─ Nie o mnie tu chodzi tylko o waszą przyszłość.
─ Nie sądzę, żeby ktoś się przejął ─ Eddie popatrzył na niego ostro. ─ To Dick Perez. Eddie westchnął zaś Lucy ziewnęła.
─ Pójdę położyć księżniczkę spać a wy dwoje zastanówcie się nad swoim zachowaniem ─ popatrzył na nagrodę ─ i pozbądźcie się tego paskudztwa. Będziesz tu nocował?
─ Nie przyjadą po mnie.
─ Świetnie.

***
Lucia Ochoa wbiła łyżeczkę w kubełek czekoladowych lodów wrzucając do ust kolejną porcję. Plecami oparła się o zagłówek kanapy wpatrując się w wyświetlony na ekranie laptopa obraz. Średnio interesowały ją wiadomości ze świata, lecz nie znosiła ciszy. Cisza budziła w niej niepokój i sprawiała, że była w ciągłym trybie czuwania. Gdy miała przy sobie męża i dzieci wszystko było inaczej. Dom nigdy nie był cichy. Gloria i Jorge sprzeczający się pilota czy „nie będę po raz kolejny oglądał „Krainy Lodu”” aby na koniec i tak ustąpić i śpiewać na cały głos „Mam tę moc” przy jednoczesnym łaskotaniu siostry. Westchnęła. Tęskniła za tymi czasami. Dziś jednak wiedziała, że jej były mąż i dzieci są szczęśliwi. Szczęśliwi bez niej. Zerknęła na pusty drapak dla kota. Gloria ukradła jej nawet zwierzaka. Nie była zła na sześciolatkę. Wiedziała, że Bonifacemu w domu z ogródkiem będzie dobrze. Lepiej niż w bloku z wiecznie nieobecną właścicielką. Z obrzydzeniem spojrzała na kubełek z lodami. Zamieniała jednak uzależnienie na inne. I to takie od którego się tyje. Wstała z kanapy i zamarła w połowie drogi do kuchni gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Odstawiła kubełek z lodami na blat i poszła otworzyć. Na progu stał Gideon.
─ Z dziećmi wszystko w porządku ─ zapewnił ją. Bezwiednie skinęła głową. ─ Mogę wejść?
─ Tak ─ przepuściła go w drzwiach ─ Co cię sprowadza?
─ Gloria ukradła ci kota ─ przypominał jej bezwiednie zerkając na kubek lodów to na byłą żonę która chwyciła kubełek i wyrzuciła go do kosza.
─ Tak, zauważyłam ─ odparła na to ─ planujecie zatrzymać kota?
─ Gloria nie jest zbyt chętna żeby go zwrócić ─ odpowiedział na to. Lucia oparła się o szafki i bezwiednie się uśmiechnęła gdy ich oczy się spotkały.
─ Kawy?
─ Jadłaś coś? ─ zapytał znienacka Gideon. Stała odwrócona do niego plecami i miała ogromną ochotę uderzyć czołem o szafki. Jej były mąż nadal był sobą. ─ Po za lodami? ─ dorzucił z nutką złośliwości i rozbawienia w głosie. ─ Powinnaś jeść ─ dorzucił. ─ Jesteś jakaś taka sucha ─ zauważył bezwiednie przesuwając wzrokiem po jej sylwetce. Szczupłość jej ciała rzucała się w oczy.
─ Jadam normalne posiłki ─ odpowiedziała uruchamiając ekspres. Nie była wstanie znieść przedłużającej się ciszy. Z lodówki wyciągnęła mleko i uzupełniła pojemnik. Wybrała odpowiedni napój.
─ Jorge chcę zobaczyć swój mózg ─ powiedział. Odwróciła do tyłu głowę i zmarszczyła brwi. ─ Czuje się dobrze ─ zapewnił ją ─ ale powiedział że chcę zobaczyć swój mózg. ─ Lucia postawiła przed byłym mężem kubek kawy. ─ Pamiętasz jaką pije kawę?
─ Robiłam ci tę kawę przez dwadzieścia dwa lata ─ odparła na to. ─ Co się dzieje?
─ Nasz syn się naćpał, to mało? ─ sięgnął po kubek i upił łyk. ─ Niczego nie zauważyłem
─ To nie twoja wina.
─ Nie rozumiesz ─ wstał krążąc z kubkiem po kuchni. ─ Powinienem był coś zauważyć, ale przeoczyłem wszystkie znaki a Jorge też mi nic nie powiedział „bo nie chciał mnie martwić” A teraz jedyne o czym potrafię myśleć to że Jorge ─ urwał
─ Staje się mną ─ dokończyła z a niego lekarka. Westchnęła.
─ Kiedy? ─ zapytał ją ─ Kiedy tobie wymknęło się to wszystko z pod kontroli? Kiedy kieliszek wina do kolacji zamienił się w butelkę? Gdy przy nim siedziałem w szpitalu to jedyne o czym potrafiłem myśleć. Kiedy? I nie wciskaj mi kitu że nie pamiętasz.
─ Straciłam pacjentkę ─ powiedziała powoli ─ Sara Dominguez. Miała czterdzieści pięć lat, trójkę małych dzieci czekających na nią w domu. To miał być rutynowy zabieg, ale nie był. Poroniłam po raz trzeci. I to wszystko się skumulowało. Prochy przyszły później.
─ Kiedy?
─ Gideon
─ Chcę wiedzieć, musze to wiedzieć.
─ Miałam depresję. Po tym jak urodziłam Glorię i zaczęłam łykać antydepresanty
─ A późnej zaczęłaś sypiać z jej nauczycielem
─ To ─ urwała ─ nie tak ─ wymamrotała. ─ Nie było cię i nie, nie rzucam na ciebie winny stwierdzam tylko fakt. Odkąd zostałeś zastępcą burmistrza nigdy nie było cię w domu. Zawsze miałeś jakiś pożar do ugaszenia, sprawę do rozwiązania. Byłam sama w domu z dwójką dzieci i nie miałam z kim porozmawiać więc tak godzinami rozmawiałam z Samaniego bo był jedynym który chciał mnie słuchać. I tak popijałam antydepresanty winem.
─ A ja to przegapiłem
─ Oboje coś przegapiliśmy ─ odpowiedziała na to Lucia ─ Przerósł mnie ─ usiadła na krześle ─ kiedy on mnie przerósł?
─ Sądzę, że w wakacje ─ odpowiedział na to Gideon ─ zaczekaj aż zobaczysz go w garniturze na bal
─ Poczułeś się staro?
─ Nie ─ odpowiedział ─ ale przed balem będę musiał z nim porozmawiać ─ Lucia zmarszczyła brwi ─ o kwiatkach i pszczółkach.
─ Nie rozmawiałeś z nim o seksie?
─ Nie, nie miał dziewczyny ─ skrzywił się ─ jakieś rady?
─ Kup mu gumki ─ odpowiedziała.
─ Nie i tylko tyle?
─ Nie wyręczę cię w tym.
─ Będzie mniej niezręcznie
─ Niezręcznie? ─ parsknęła śmiechem. ─ Ja mam z nim rozmawiać o seksie? Gideon on mnie nienawidzi.
─ Nieprawda. Jest zły, zraniony i za tobą tęskni. Mam wrażenie, że wymyślił ten tomograf tylko dlatego żeby spędzić z tobą trochę czasu ─ wyjawił swoje podejrzenia były mąż. Patrzyła na niego zaskoczona. ─ Kolacja? ─ zapytał. Lucia westchnęła gdy zadzwonił telefon. Zerknęła na wyświetlacz ─ daj mi chwilę. Lepiej żeby ktoś był umierający ─ rzuciła do słuchawki.
─ Tak jakby ─ odezwał się drżący kobiecy głos. ─ chyba za bardzo się wierciliśmy. ─ Lucia wzniosła oczy do nieba. ─ Miała za wysokie ciśnienie więc Noah wywiercił otwory ale wtedy tu jest tyle krwi.
─ Będę za piętnaście minut ─ odpowiedziała i rozłączyła się. ─ Przepraszam, jutro przyślij do mnie po Jorge. Obaj przyjedźcie
Gdy weszła do Sali operacyjnej założono jej niebieski fartuch i rękawiczki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zobaczyła dwóch spanikowanych rezydentów i jednego nastolatka którego nie powinno tutaj być.
─ Co się stało? ─ zapytała podchodząc do Guzmana. ─ Zaczęli mówić jedno przez drugie. ─ Cisza, Dolores czytaj jej kartę ─ rzuciła w stronę pielęgniarki która zaczęła referować spokojnym głosem. ─ Lana Dominguez lat czterdzieści osiem, przyjęta na ostry dyżur z powodu wysokiego ciśnienia, rezydent Beker zdecydował się przeprowadzić zabieg trepanacji czaszki. ─
─ Jakie miała parametry w chwili przyjęcia? ─ odsłoniła gazę. Trysnęła krew. Zaklęła pod nosem
─ 250 na 200, puls 124 ─ powiedziała Dolores czytając dane z karty. Ochoa popatrzyła na dwoje stażystów z trudem hamując wybuch.
─ Leki?
Dolores podała jej listę leków.
─ Podajcie klopidogrel ─ poleciła ─ Dwadzieścia miligramów, ściągnięcie krew i krzyżówkę, a wy co się tak gapicie? ─ warknęła do rezydentów. ─ Myjcie się i w fartuchy ─ popatrzyła na Guzmana. ─ Rozwiercili jej czaszkę muszę wykonać zabieg kraniotomii, zreperować żyły które prawdopodobnie uszkodzili podczas trepanacji której przy okazji pacjentka nie potrzebowała więc możesz zostać i się przyglądać ─ ostrożnie położyła dłonie na jego rękach. ─ Przejmę od ciebie pacjentkę, możesz się odsunąć ─ pozwoliła mu ─ gdy zabiorę gazę tryśnie krew. Dużo krwi ─ wyjaśniła. Guzman skinął głową i odsunął się zabierając ręce i odsunął się na bezpieczną odległość. Nie chciał przeszkadzać gdy dwoje rezydentów wpadło na salę operacyjną Ochoa już wsunęła rurkę odprowadzającą krew w jednej z otworów i w dłoniach trzymała urządzenie służące do zabiegu i zaczęła poszerzać otwór ─ To dlaczego otworzyliście czaszkę pacjentce kardiologicznej wyjaśnicie już szefowi ─ odezwała się po chwili ciszy ─ To nie jest miejsce na quiz więc powiem wprost uszkodziliście żyłę śródkościa ─ poinformowała ich. ─ Jest silnie unaczyniona stąd taka ilość krwi. To się zdarza.
─ Przy trepanacji czaszki? ─ zapytał ją Guzman. Lucia popatrzyła na niego krótką chwilę.
─ rzadko ─ odpowiedziała spoglądając mu krótko w oczy. Wróciła do pacjentki. ─ Jeśli przyjrzycie się uważnie ─ zaczęła ─ i lepiej będzie jeśli spojrzycie na ekran ─ wskazała na niewielki ekran przed sobą ─ zauważycie ten fragment ─ ostrożnie odsłoniła tkanki aby ukazać źródło krwawienia ─ przecięliście to maleńkie naczynie. Barbie chodź tu.
─ Jestem blondynką ─ zauważyła dziewczyna lecz podeszła do lekarki która odsunęła się robiąc jej miejsce ─ ten i ten fragment należy zespolić ze sobą aby zapobiec dalszemu krwawieniu. ─ dziewczyna pokiwała głową ─ na co więc czekasz? ─ zapytała ją.
─ Penseta biopolarna ─ powiedziała nieśmiało. Dolores popatrzyła na lekarkę, która skinęła głową z trudem powstrzymując się od śmiechu.
─ Tak, delikatnie ─ poleciła ─ tu nie musisz się spieszyć. ─ Cofnęła się o krok do tyłu. ─ Przeczytali jej kartę?
─ Nie wiem ─ odpowiedział Guzman ─ gdy pojawiłem się na sali on wiercił dziurę w jej głowie. Karta leżała w nogach łóżka pacjentki. Ciśnienie było wysokie ale nie wiem czy istniało wskazanie do trepanacji czaszki. Ja jestem w liceum.
─ Nie ─ odpowiedziała mu ─ to pacjentka kardiologiczna ─ urwała ─ To była pacjentka kardiologiczna teraz jest neurologiczna
─ Pani doktor skończyłam
─ świetnie, zdejmij kleszczyki i jeśli wszystko zrobiłaś dobrze żyła powinna zacząć różowieć ─ rezydentka ściągnęła kleszczyki. ─ Bardzo dobrze, Ken jaki jest następny krok?
─ Trzeba zamknąć otwór po kraniotomii?
─ Pytasz mnie czy stwierdzasz?
─ Stwierdzam zamykamy, daj to
─ Chwila, to jednorazowy sprzęt poproś o drugie. Do diabła skąd Aldo was wytrzasnął? ─ zapytała samą siebie. ─ Zamknijcie ją ─ poleciła i wyszła. Jordan Guzman podążył za nią. Gdy się umył swoje kroki pokierował na oddział noworodków.
***
Julian Vazquez uśmiechnął się lekko pod nosem na widok nastoletniego podopiecznego, którego serce podbiła maleńka Zia. Gdyby jednak Julian rzucił to chłopakowi prosto w oczy ten zaprzeczyłby i zapewne cały zagotował. On i dzieci? On mający serce? Nigdy w życiu! Ku zaskoczeniu medyka Jordan przypominał mu jego samego z młodości. Charlotte Vazquez również załatwiła mu staż w szpitalu gdy miał szesnaście, siedemnaście lat. Cel matki Juliana był inny niż Aldo; staż nie miał go zachęcić do pójścia na medycynę, lecz powstrzymać go przed włóczeniem się z Giovannim Romo po mieście. Zaśmiał się cicho i krótko. Gdyby Charlotte Romo wiedziała, że średni syn Sebastiana i Sofii zostanie jej zięciem trzy razy by się zastanowiła czy chcę aby syn kontynuował znajomość z synem potężnego wówczas człowieka. Sofia również po cichu liczyła, że Giovanni będzie uczestniczył w stażu. Blondyn wolał jednak od spędzania czasu wśród chorych i umierających uczył się jak zarządzać placówką medyczną. Obecnie spijał śmietankę z poprzedniego zajęcia i kierował przychodnią dla potrzebujących Conrado Severina. Julian wiedział jednak, że Romo od czasu przeprowadzi do Pueblo de Luz zastanawia się przed powrotem do polityki. Natury nie oszukasz, pomyślał lekarz. A tego wielka ciągnęło do lasu. Giovani zawsze najlepiej czuł się wśród hien. Nie zgłosił swojej kandydatury tylko dlatego, że Helena kręciła nosem. Wiedział jednak, że siostra się ugnie. Jeden uśmiech Romo, jedno „Kochana” i przekonałby ją do wyjazdu na safari. Palcami przeczesał ciemne włosy zerkając na wyniki badań Xiomary.
Dziewczynka miała znośne parametry. Jako lekarz wolałby aby miała wyższą saturację czy szybsze bicie serduszka, ale wiedział, że urodzona w trzydziestym tygodniu ciąży dziewczynka i tak całkiem nieźle radziła sobie z sytuacją. Jej drobniutka klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu, jelita pracowały pełną parą o czym świadczyła ilość kupek na dobę. Gdy obok był Guzman parametry małej były jeszcze lepsze. Gdyby to zależało od Juliana najchętniej przywiązałaby go do krzesła, lecz wiedział, że obciążanie kogoś tak młodego tak wielką odpowiedzialnością było nie fair. Jemu wyszło to na dobre, lecz z Jordanem mogło być zupełnie inaczej.
Był bystry. Skory do nauki, w gorącej wodzie kąpany, ale jeśli rzeczywiście wyląduje na medycynie będzie świetnym specjalistą niezależnie od specjalizacji jaką obierze. Odwiesił kartę małej Xio i z oddziału intensywnej opieki medycznej przeszedł do sali gdzie spał pacjent po przeszczepie nerki. Parametry chłopca były dobre i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem chłopiec już w Nowym Roku wróci do domu. Jeśli jego brat udowodni, że jest wstanie zapewnić mu odpowiednie warunki mieszkaniowe. Lekarz westchnął gdy drzwi jego gabinetu w którym się zaszył otworzyły się i do środka weszła doktor Ochoa. Nie potrafił się dogadać z tą kobietą.
Nie miał nic przeciwko kobietom na wysokich stanowiskach w medycynie. Jego matka przetarła szlaki nie jednej przyszłej pani ordynator, lecz Lucia Ochoa go drażniła. Wiedział, że względem niej był nieobiektywny. Zbyt wiele złego słyszał od jej syna. Jorge regularnie uczęszczał do ośrodka. Lekarz wiedział o rzeczach, które nastolatek mówił mu w zaufaniu. Nie zamierzał jednak pod żadnym pozorem dzielić się tym z jego matką. Gdy drzwi jego wzrok padł na kartę chłopaka znajdującą się w systemie i na listę loginów przeglądających dokument sapnął z irytacji i wstał ruszając na siódme piętro gdzie znajdowała się neurochirurgia. Bez pukania wyparował do gabinetu lekarki która uzupełniała dziennik operacji.
─ Nie życzę sobie abyś przeglądała karty moich pacjentów ─ odpowiedział na powitanie. Aldo popatrzył to na Lucię to na Juliana i odstawił kubek z kawą.
─ Nie zleciłeś tomografii.
─ Nie uznałem tego za konieczne ─ odpowiedział na to pediatra. ─ To w tym przypadku zbyteczne.
─ Przedawkował leki ─ przypomniała mu ─ naprawdę mam ci robić wykład z podstaw medycyny jak zażywanie leków z nieznanego źródła wpływa na mózg zwłaszcza tak młody?
─ Prochy miał od Nacho ─ oznajmił lekarce i przełożonemu.
─ Zaraz skąd wiesz?
─ Zapytałem może gdybyś próbowała to syn by ci powiedział ─ urwał ─ ale najpierw musiałby z tobą rozmawiać.
─ Julian ─ jęknął Aldo. ─ wystarczy tej przepychanki. Lucia, sprawdzisz jak radzą sobie rezydenci. Uprzedź ich proszę, że chcę z nimi poważnie pomówić. ─ przypomniał kobiecie. Szatynka skinęła głową i bez słowa wyszła z gabinetu. ─ Odpuść jej.
─ Nie ─ odpowiedział. ─ Dałeś jej pracę ─ zaczął Vazquez ─ nie będę wtrącał się jak obsadzasz dane stanowisko to nie moja rola ale Ochoa? Ochoa ma dwoje dzieci, Półtora roku temu rozwiodła się z ich ojcem i poszła w tango. Zniknęła na rok i wróciła jak gdyby nigdy nic a ty dałeś jej ordynaturę? Zrobiłeś z niej głowę oddziału czy ty wiesz, że operowała naćpana pacjenta?
─ Tak ─ odpowiedział przecierając zmęczoną twarz dłonią. ─ Tamtego dnia osobiście odwiozłem ją na odwyk ─ dodał zaskakując tym wyznaniem Juliana. ─ Jest czysta rok i cztery miesiące. Jej powrót do pracy jest obwarowany szeregiem wymogów które musi spełnić jeśli chcę utrzymać pracę i licencje. Tak Vazquez są rzeczy o których nie wiesz i nie musisz, ale Lucia Ochoa jest właściwie osobą we właściwym miejscu.
─ Tak, dopóki kogoś nie zabije ─ rzucił lekarz.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:59:25 18-04-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 184 cz. 1
FELIX/LIDIA/QUEN/DEBORA/IVAN/SANTOS/CONRADO/IGNACIO/JORDAN/MARCUS


Conrado Saverin był niepozorny, ale Lidia wiedziała, że był pełen niespodzianek. Kiedy dowiedziała się, że wylosował Quena w świątecznej loterii upominkowej, na jej ustach pojawił się wszechwiedzący uśmieszek.
– Ktoś tu chyba oszukał system – zauważyła, bo wydawał jej się to zbyt wielki zbieg okoliczności.
– Mogłem zamienić się z koleżanką z grona pedagogicznego. Uznałem, że wybiorę coś odpowiedniejszego dla Quena. Źle zrobiłem? – Conrado spojrzał na podopieczną, by upewnić się, czy znów nie popełnił jakiejś gafy, ale ona szybko pokręciła głową.
– Uważam, że to urocze. – Uśmiechnęła się, rozglądając się po wnętrzu jednego ze sklepów w domu towarowym w San Nicolas.
Lidia przedstawiła Conradowi pomysł paczek świątecznych dla najuboższych, a on bardzo entuzjastycznie go przyjął. Mieszkańcy miasteczka licznie zaangażowali się w akcję, przynosząc do przychodni produkty pierwszej potrzeby oraz domowe przetwory i rzeczy, które nie psuły się zbyt łatwo. Montes miała następnie popakować je w paczki i rozdać najbardziej potrzebującym. Wybrali się do centrum handlowego wspólnie, by zamiast upominków pod choinkę skompletować kilka paczek i wybrać zabawki, które mieli wysłać anonimowo do lokalnego domu dziecka. Nastolatka była z siebie bardzo zadowolona, ale czuła lekkie wyrzuty sumienia, bo miała też ukryty motyw, dla którego potrzebowała wybrać się na zakupy.
– Szukasz czegoś? Myślałem, że umawialiśmy się na brak prezentów? – Saverin uśmiechnął się lekko, a ona spłonęła rumieńcem. Zupełnie jakby ją przejrzał.
– To dla kolegi ze szkoły, loteria świąteczna, sam rozumiesz.
Montes skłamała na poczekaniu. Prawdą było, że miała już prezent dla Daniela. Kupiła mu zestaw do składania modeli samolotów, bo podczas jednej z rozmów dowiedziała się, że lubi manualne prace w wolnym czasie. Bardzo ją kusiło, by dać mu pod choinkę „Narzeczoną dla Księcia” i zobaczyć jego reakcję, ale ostatecznie za bardzo przywiązała się do tej powieści, by się nią z kimś dzielić. Nikomu nie mówiła o tym prezencie od El Arquero de Luz, chyba spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś się dowiedział, że przeczytała ją już trzy razy. Zakupy z Conradem wykorzystała bardziej jako pretekst, żeby rozejrzeć się za czymś dla Łucznika. Nie wiedzieć czemu coś jej podpowiadało, że tajemniczy mściciel raczej nie ma co liczyć na prezenty. A nawet gdyby się myliła, chciała podarować mu coś od serca, jakiś talizman, coś co będzie go ochraniało, kiedy on walczył z niesprawiedliwością w okolicy. Saverin nie wnikał w jej zakupy, chyba wyczuł, że potrzebuje prywatności, bo oddalił się na trochę, twierdząc, że musi kupić coś dla Guerrów. To były pierwsze święta Tommy’ego i Charliego, a Alice nie przestawała mówić o jakimś zestawie małego projektanta, więc postanowił spełnić zachcianki maluchów.
– Szukasz czegoś konkretnego, kochanie? – zagadnęła ją sprzedawczyni w sklepie, który wyglądał jak skup starych gratów. Lidia odwiedziła go bezmyślnie, zwabiona kolorami i tajemniczą atmosferą.
– Szukam prezentu pod choinkę.
– Dla chłopaka?
– Yyyy – zawahała się, nie bardzo wiedząc, jak na to zareagować. – Można tak powiedzieć.
– Przykro mi, skarbie, ale nie znajdziesz u nas kubków z Mikołajem i pluszowych bałwanków. Mamy tylko to. – Kobieta pokazała jej asortyment, na który składały się różne dziwnie wyglądające kamienie, paciorki, koraliki i inne ozdoby, głównie z religijnymi symbolami. Lidia rozpoznała wizerunek Buddy w jednej z figurek. – Szukasz czegoś na szczęście?
– Właściwie to tak. – Lidia pomyślała, że może jednak istnieją zrządzenia losu. W końcu wychowała się w romskiej kulturze, była dosyć przesądna. Wierzyła w talizmany i miała wrażenie, że ekspedientka umiejętnie to wykorzystuje. Być może sama miała cygańskie korzenie, ale nastolatka wolała jej o to nie pytać. – Ma pani może coś, co przynosi szczęście albo ochroni od złego tego, kto to nosi?
– Czterolistna koniczyna? – podpowiedziała kobieta, wyciągając spod lady przeróżnej wielkości wisiorki, kolczyki i broszki z zieloną połyskującą koniczyną.
– Nie, raczej coś mniej oklepanego.
– W porządku. W takim razie musimy przejść tam, bo tutaj jest półka z chińszczyzną, taniocha dla amatorów. – Machnęła ręką, ośmielając się przy młodej klientce. Może wyczuła w niej bratnią duszę, trudno powiedzieć. Podeszła do szklanej gabloty, otworzyła ją kluczykiem i wysunęła kilka ozdób ułożonych na aksamitnych poduszeczkach.
Lidia na dłużej zatrzymała wzrok na naszyjniku z wisiorkiem przedstawiającym koncepcję yin i yang. Jakoś nie pasowało jej to do Łucznika. Poczuła się strasznie głupio, że tak bardzo się zaangażowała i chciała już poprosić ekspedientkę, żeby schowała rzeczy i podziękować jej, ale zauważyła ciekawą rzecz.
– Czy to krzyż? – zapytała, pochylając się bliżej, by móc się przyjrzeć. Był to srebrny wisiorek z krzyżykiem, ale nieco innym niż te, które widywało się w kościołach. Miał bardziej ozdobne, zaokrąglone krawędzie i spodobał jej się. Cena jednak zwalała z nóg i ekspedientka chyba musiała zauważyć wyraz twarzy Lidii, bo odezwała się z usprawiedliwieniem.
– To filigran, taka technika złotnicza.
Lidii nic to nie powiedziało, ale jakoś intuicja podpowiadała jej, że to dobry wybór.
– Czy to nie jest zbyt… religijne? – zapytała ekspedientkę. Łucznik cytował Biblię i wiele znaków wskazywało, że jest wierzący, ale czy chciałby nosić taką ozdobę? Może uzna to za obraźliwe?
– Krzyż w naszej kulturze przyjął się jako symbol chrześcijaństwa, ale to nie jedyne znaczenie. Ten tutaj nie ma nic wspólnego z Jezusem, to zwykła ozdoba. – Kobieta wydawała się być sympatyczna, ale być może wciskała kit tylko po to, by sprzedać produkt. – Krzyż to zwycięstwo nad śmiercią, odrodzenie, ale może też oznaczać poświęcenie, honor, siłę i odwagę.
– Biorę. – Lidii nie trzeba było dłużej tłumaczyć. Ciężko zarobione w przychodni pieniądze wreszcie mogły się na coś przydać.

***

Felix uwielbiał Święta Bożego Narodzenia. To był jedyny czas w roku, kiedy wszyscy mogli tak naprawdę zapomnieć o życiowych trudnościach, o chorobie Elli, o piętrzących się rachunkach i mogli po prostu cieszyć się swoją bliskością. Castellanowie zwykle spędzali wigilię razem z Ivanem i był to jedyny dzień, kiedy nawet on dawał się namówić na śpiewanie kolęd a raczej mruczenie i dopowiadanie swoich świńskich wersji. Pierwszy dzień świąt natomiast zwykle spędzali u dziadka Gabriela w Monterrey albo odwiedzali znajomych – Jimena i Ursula często organizowały zabawy w ogrodzie, więc wszyscy mogli wspólnie spędzić czas. W tym roku jednak Felix był markotny i nie odczuwał wielkiej chęci do świętowania. Był zły na ojca, że zataił przed nim wybryk Ivana, a jeszcze bardziej był wściekły na samego Molinę, którego postępowania nie mógł zrozumieć. Na dodatek Ella się do niego nie odzywała, więc czuł się po prostu osamotniony w tym całym zamieszaniu.
W sobotę pojechał z Leticią na zakupy do San Nicolas de los Garza, ale tylko przytakiwał na wszystkie pomysły, a sam nie za bardzo wykazywał się inicjatywą. Leticia nic nie powiedziała na jego kolczyk w uchu, więc i on nie czuł potrzeby, by się z niego tłumaczyć. Chodził zamyślony po sklepach i dopiero kiedy przechodzili koło sklepu muzycznego, nieco się ożywił.
– Mam pomysł na prezent dla Elli – oznajmił, wskazując nauczycielce wejście do sklepu, który kiedyś regularnie odwiedzał z najlepszym przyjacielem. Nie mógł uwierzyć, że jeszcze tu stał. – Zawsze chciała się nauczyć grać na ukulele. Jordi trochę ją uczył, ale kiedy Guzmanowie wyjechali z miasta, Ella straciła entuzjazm. Mówiła, że chciałaby do tego wrócić. – Zamyślił się, oglądając kilka instrumentów. – Kupmy coś porządniejszego, dołożę się. I tak nie udało mi się uzbierać na to, co planowałem.
– Planowałeś coś szczególnego dla Elli? – Leti zrobiło się cieplej na sercu. Wiedziała, że Felix stawał na głowie, by spełniać wszystkie zachcianki siostry i choć często się ze sobą droczyli, nie znała innego rodzeństwa, które byłoby tak zżyte pomimo różnicy wieku. – To miłe. Co takiego chciałeś jej podarować?
– To już nieważne. – Felix machnął ręką. Zbierał na wycieczkę do Włoch, ale od kiedy odszedł z redakcji Luz del Norte i nie kontynuował stażu, wiedział już, że w życiu mu się nie uda uzbierać. Zresztą ojciec nie puściłby Elli za granicę. Wymyślił więc inny podarunek, ale i tutaj czekała go porażka. Widząc zaciekawienie na twarzy macochy, wyjaśnił: – Andrea Bocelli daje koncert w stolicy w przyszłym roku. Przedsprzedaż biletów rusza jutro. Pomyślałem, że to fajne zrządzenie losu, w końcu El uwielbia Bocellego, ale brakuje mi kasy.
– Ile ci brakuje? Pożyczę ci – zaproponowała, ale on na samą myśl się zawstydził. Nie lubił pożyczać pieniędzy, nigdy tego nie robił. Pracował dorywczo i odkładał skrupulatnie kieszonkowe na swoje własne zachcianki, a kiedy potrzebował dodatkowej gotówki, sprzedawał swoje rzeczy w Internecie, co z kolei nie podobało się Basty’emu.
– Nie chcę pożyczać, to miało być tylko nasze, wiesz? – mruknął, od niechcenia przeglądając płyty winylowe, żeby zająć czymś ręce.
– Hmm może to dobra okazja, żeby przekazać ci dobrą wiadomość. Miałam to zrobić w szkole, przy wszystkich, ale skoro już o tym wspomniałeś… – Uśmiechnęła się i spojrzała na niego z prawdziwą dumą. – Pamiętasz konkurs, na który wysłałam twój esej z hiszpańskiego? Zdobyłeś pierwszą nagrodę, Felix. Gubernator przesłał do szkoły dyplom i czek na pięć tysięcy pesos.
– Naprawdę?
– Myślisz, że bym cię okłamała? – Leticia dała mu kuksańca. – Zasłużyłeś na to, Felix. Świetnie piszesz i nie mówię tego tylko jako twoja macocha ani też nauczycielka. Tak po prostu uważam i jury również jest tego zdania, skoro przyznali ci tę nagrodę. Ten sukces będzie ładnie wyglądał w podaniu na studia dziennikarskie, nie uważasz?
– Skąd wiesz, że chcę iść na dziennikarstwo? – Potarł nerwowo kark, czując się speszony tymi komplementami.
– Nie obraź się, widziałam broszurki, kiedy sprzątałam twój pokój. Uważam, że to świetny wybór kariery dla ciebie. Zawsze miałeś do tego smykałkę. Masz lekkie pióro i dużo do powiedzenia, jesteś ciekawy świata i nie boisz się dotykać tematów, które niektórych rażą. Zgoda, czasami dajesz się ponieść emocjom… – Leticia lekko się skrzywiła, a on przełknął głośno ślinę. Pani Aguirre de Castellano dobrze znała jego styl pisania, na pewno domyśliła się, że to on jest autorem anonimowego bloga „La Voz de Cristal”, a co za tym idzie, przeczytała podszyty złośliwościami wpis, który napisał w nerwach zeszłego wieczoru. – Ale i tak uważam, że nadawałbyś się do tej pracy. Myślałam jednak, że pójdziesz bardziej w stronę muzyki.
– Jedno nie wyklucza drugiego – zauważył, zastanawiając się nad tym głęboko. – Kocham muzykę i nie chcę z tego rezygnować, ale ciężko się przebić w tym biznesie. Samymi marzeniami nie zarobię na rachunki, a dziennikarstwo zawsze mnie pasjonowało.
– Myślę, że będziesz w tym świetny. Pani Lopez de Vazquez bardzo cię chwali na wywiadówkach. Choć mówi, że masz tendencję do dygresji, w czym się z nią zgadzam.
– Wiem, popracuję nad tym. – Castellano się uśmiechnął. Mimo było wiedzieć, że ma poparcie u Leticii. Była jego wychowawczynią, ale ostatnimi czasy stała się po prostu jego rodziną, więc rozmawiało mu się z nią naturalnie. – Więc mogę jutro polować na bilety koncertowe w przedsprzedaży?
– Nawet musisz. Ella by ci nie wybaczyła, gdyby wiedziała, że taka okazja przeszła jej koło nosa. – Leti wskazała na jeden z instrumentów, które oglądali i wzrokiem zapytała Felixa, czy taki będzie odpowiedni.
– Tak, myślę, że na początek ten w zupełności wystarczy. Weźmy też futerał i inne bajery. Ella uwielbia mnóstwo prezentów, więc popakujemy każdy osobno. Ale się zdziwi, jak zobaczy pojedyncze kostki do gry. – Castellano cały się rozpromienił. Wrócił jego dawny duch świąt.
Kiedy Leticia płaciła za zakupy, on jeszcze kręcił się po wnętrzu sklepu. Kiedyś uwielbiali tu przychodzić z Jordanem i podziwiać instrumenty. Dziadek Valentin kupił mu pierwszą gitarę właśnie tutaj.
– Coś jeszcze potrzebujesz? – zapytała, czekając aż ekspedient zapakuje prezent dla Elli.
– Tak sobie patrzę – mruknął tylko, omiatając wzrokiem półki z płytami z muzyką filmową. Wiedział, że Jordan nie cierpiał prezentów i świąt, a obecnie nie byli już najlepszymi przyjaciółmi, ale od razu pomyślał o nim, widząc kilka tytułów. Nie był to wielki wydatek, więc Felix wziął jedną z płyt i zapłacił za nią przy kasie.
Święta były czasem cudów. Może jeszcze kiedyś się pogodzą.

***

Zbliżające się wybory do rady miasta zaczęły udzielać się nawet nauczycielom. W każdym obudził się duch lokalnego patriotyzmu. Leticia Aguirre próbowała zachęcić młodzież, by stała się bardziej pro aktywna i angażowała się w życie szkoły, Fabian Guzman niestrudzenie pracował z samorządem uczniowskim nad usprawnieniami, a Julietta Santillana zdecydowała się przerobić na zajęciach temat historii Pueblo de Luz i okolic. Program nauczania i tak zahaczał o tę kwestię, więc nauczycielka uznała, że obecna sytuacja aż się prosi o pracę w grupach. Podzieliła uczniów alfabetycznie według dziennika na trzyosobowe grupy, z których każda otrzymała do opracowania jeden temat z historii lokalnej społeczności. Nie mogło zabraknąć osławionego już rozbicia miasteczka i oddzielenia się Valle de Sombras. Były też strajki robotnicze, kryzys gospodarczy, upadek sadownictwa i kilku fabryk. Uczniowie zostali poproszeni o przygotowanie krótkiej prezentacji, którą mieli omówić przed klasą na następnej lekcji po świętach. Sama Julietta zostawiła ich w bibliotece, gdzie znajdowały się wszystkie potrzebne materiały, a sama udała się do dyrektora.
– Coś się ostatnio rozleniwił ten nasz Bazyliszek – zauważyła Rosie, kiedy cała klasa została sama przy stolikach. Ariana Santiago porządkowała jakieś magazyny, ale nikt się nią nie przejmował. Nie traktowali jej jak części grona pedagogicznego i często obgadywali przy niej innych belfrów, a czasami robili to nawet z nią. – Nie dość, że odwołała lekcję z drugą klasą, to teraz zostawia nas samych i liczy, że będziemy się umieli zachować?
– Daj spokój, ona zaraz przyjdzie. – Anakonda jak zwykle była najlepiej poinformowana. Trafiła do grupy z Felixem Castellano i Marcusem Delgado, więc wiedziała, że dobrą ocenę ma w kieszeni. – Na pewno poszła omówić kwestię dotacji na projekt, który wpłynął do szkoły.
– Jaki projekt? – zainteresował się Felix. Jego macocha była nauczycielką, a pierwsze słyszał o takich nowinkach.
– Na rozwój koła do debat, to chyba logiczne. – Anna spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby chciała zasugerować, że sam się powinien tego domyślić. – Profesor Guzman sam o to wnioskował.
– No i pięknie, opłaca się mieć kumpla gubernatora. Victor Estrada szasta naszymi pieniędzmi z podatków i rozdaje jakiejś zapyziałej budzie, w której pracuje jego narzeczona i przyjaciel. – Ignacio nie krył swojej irytacji.
– Nie bądź niemądry, to nie jest dotacja od gubernatora. A poza tym ty nie płacisz jeszcze żadnych podatków. – Anna wydawała się być nadal zła za noc wyzwań. – Słyszałam, jak doktor Guzman mówił o tym pannie Fernandez. Dotacja przyjdzie z samego ministerstwa edukacji i uważam, że to świetnie, bo teraz już jesteśmy pewni, że kółko debat ONZ pojedzie na wycieczkę do Nowego Jorku, skoro mamy odpowiednie fundusze.
– Więc lepiej podszlifuj swój angielski, jeśli chcesz, żeby cię tam zrozumieli. – Nacho skrzywił się, bo sam nie należał do kółka, a co za tym idzie, wycieczka miała mu przejść koło nosa.
– Ja tam uważam, że Nacho ma rację i Guzman pociągnął za sznurki. Jakoś od lat nie mieliśmy żadnego dofinansowania – odezwał się jeden z uczniów. – Moim zdaniem sprawa śmierdzi z daleka i coś musiało być zrobione nielegalnie.
– Rzucanie takimi oskarżeniami jest co najmniej nie na miejscu. – Marcus zabrał głos jako przewodniczący klasy i samorządu szkolnego. – Profesor Guzman wnioskował o tę dotację zaraz na początku roku szkolnego i naprawdę podał solidne argumenty w ministerstwie. Wszystko odbyło się legalnie, widziałem wnioski.
– Poza tym Fabian zawsze działa zgodnie z prawem – dodała Sara jako zastępczyni Delgado w radzie uczniów. Po tych słowach Jordan prychnął lekko pod nosem, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
Wzięli się do pracy i każdy zaczął wertować książki i stare gazety, by znaleźć informacje odnośnie wydarzenia, o którym mieli przygotować wystąpienie. Felix i Olivia sprzeczali się między półkami z książkami. Pannie Bustamante standardowo nie podobała się postawa Castellano wobec Veronici, której przyjęcie do szkoły od nowego semestru stawało się coraz bardziej realne.
– Pozwalasz jej się panoszyć na próbach do musicalu – mówiła blondynka, z prawdziwą złością szarpiąc książki na półkach i sprawiając, że Arianie skakało ciśnienie. – Vero nie jest profesjonalną tekściarską, a podobno pozwoliłeś jej napisać piosenkę!
– Wszyscy jesteśmy amatorami, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. Co w tym złego, że dałem jej szansę? Mówiła, że lubi pisać wiersze, więc jej to zaproponowałem. Jeśli tekst będzie kiepski, to po prostu go odrzucę – tłumaczył, czując, że brakuje mu już cierpliwości do przyjaciółki z dzieciństwa.
– Być może większość to amatorzy, ale ty, Jordan i Veda macie doświadczenie. Po prostu się na tym znacie. A wszyscy wiemy, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Po kiego diabła pozwalasz tej żmii się wtrącać?
– Jesteś bardzo niesprawiedliwa. Już nie pierwszy raz słyszę z twoich ust obelgi pod adresem Veronici i to naprawdę nie jest fajne, Olivio. – Brunet był naprawdę rozczarowany takim zachowaniem. – Wiem, że jesteś zła, bo zależy ci na Marcusie, ale to nie w porządku. Nie widzisz, że ona się stara? Chce, żebyście ją polubiły, a wy nawet z nią nie gadacie.
– Nie gadam ze zdrajcami.
– Jesteś dziecinna. Kiedyś byłyście nierozłączne.
– Nie, to Vero i Sara były jak siostry. Ja nigdy jej nie lubiłam – oznajmiła Bustamante, zakładając ręce na piersi. – A ty udajesz teraz rycerza w lśniącej zbroi, czy o co chodzi? Marcus wie, że zarywasz jego byłą?
– Słucham? – Felix myślał, że się przesłyszał. Wybałuszył oczy ze zdziwienia. – Nikogo nie zarywam, nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy. Idę z Veronicą na bal po przyjacielsku i nic mnie z nią nie łączy.
– Nie idzie się na bal tylko po przyjacielsku. To pojęcie nie istnieje w słowniku.
– Tak? A ty czasem nie idziesz z Enzem?
– To co innego.
– Niby w jaki sposób?
– No bo on jest… no wiesz… on woli…
– No? – Felix nadal obstawał przy swoim. – Jesteś zaślepiona, zżera cię zazdrość i niechęć do Vero za to, co zrobiła w przeszłości. Wrzuć trochę na luz.
– A ty mógłbyś trochę bardziej zainteresować się Lidią, bo jak nic nie zrobisz, to sprzątnie ci ją sprzed nosa inny kandydat! – Blondynka miała ochotę uszczypnąć kolegę w ramię, by nieco przejrzał na oczy, ale zamiast tego dała upust swoim emocjom, wydmuchując głośno powietrze i odchodząc w stronę swojego stolika, który zajmowała wspólnie z Vedą i Rose.
– Ja tam się z nią nie zgadzam, nie słuchaj jej – odezwał się niespodziewanie za jego plecami Ignacio Fernandez. Udawał, że szuka materiałów do projektu, ale w rzeczywistości podsłuchał całą rozmowę spomiędzy półek. – Przegapiłeś swoje okienko z Montes i teraz zostałeś już ulokowany w strefie przyjaźni. Nieważne, co zrobisz, ona nie będzie na ciebie patrzyła inaczej. I mówiąc całkiem szczerze, myślę, że to wyjdzie wam obojgu na dobre.
– O co ci chodzi, Nacho? I dlaczego ja słucham tego, co masz do powiedzenia? – Castellano drugie pytanie zadał bardziej do siebie. Zaintrygowały go jednak słowa szkolnego chuligana.
– Daj spokój, Felix. Nie widzisz, że ty i Lidia jesteście z dwóch różnych światów?
– A ty i Anna to niby ta sama planeta? – warknął, bo chociaż czuł, że Nacho może mieć po części rację, wolał o tym nie myśleć.
– Ja i Anakonda to inna historia. – Nacho machnął ręką, nawet nie kwapiąc się, by poprawić imię swojej byłej dziewczyny. – Ale ty i Montes… No spójrzmy. – Chłopak zastanowił się przez chwilę. – Ona żyła na ulicy, ty pochodzisz z ułożonej rodziny.
– To nic nie znaczy…
– Po drugie, ona była dilerką, układała się z Templariuszami, a ty brzydzisz się takimi zagrywkami. Ona jest śmiała, wybuchowa, nie boi się podejmować ryzyka, a ty jesteś trochę… no wiesz…
– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie ciotą, to przysięgam, że… – Felix nie zdążył dokończyć, bo Nacho wszedł mu w pół słowa.
– Jesteś miękki, wiesz o co mi chodzi. – Nacho wydawał się mocno kontrolować, żeby nie powiedzieć, czegoś gorszego. Rozejrzał się wokół, jakby chciał się upewnić, czy jego kumple czasem nie są świadkami jego rozmowy z chłopakiem, którego gnębił na porządku dziennym. – Potrafisz się postawić, ale tylko kiedy walczysz o jakieś… no wiesz… ideały. – Ostatnie słowo z trudem przeszło przez gardło bramkarza. – Montes wygląda na taką, która jest gotowa złamać regulaminy, a nawet prawo, w każdej chwili. No i jako dilerka u Templariuszy nie raz to prawo złamała. Kradła też na ulicach, zgadza się?
– Do brzegu, Nacho. – Felix założył ręce na piersi, czując się trochę zdenerwowany. Nie co dzień zdarzało się, żeby Ignacio Fernandez dawał komuś rady. – Do czego zmierzasz?
– Za bardzo się od siebie różnicie, to nie ma szansy wypalić. Ty lubisz muzykę klasyczną, co nie? – Kiedy Felix pokiwał głową, Nacho miał ochotę się roześmiać. – A ona pewnie nawet nie wie, kto to Chopin. Ty oglądasz nieme filmy w starym kinie, ona wypożycza głupie amerykańskie bzdety na DVD. Jaką ostatnio książkę przeczytałeś dla rozrywki?
– Cykl reportaży odnośnie konfliktów plemiennych w Afryce – odparł, ściszając głos, bo czuł już, że doskonale wie, o co tak naprawdę chodzi.
– No a ona wybrała „Opowieści z Narnii” do analizy na hiszpański, kiedy pracowałem z nią w parze na początku roku.
– Przeciwieństwa się przyciągają… – Castellano zmarkotniał i zagryzł policzek od środka, sam się sobie dziwiąc, że w ogóle słucha tego, co Nacho ma mu do powiedzenia. Wiedział jednak, że kto jak kto, ale on jeden powie mu prawdę bez zbędnego owijania w bawełnę.
– No niby tak, ale tylko jeśli tych różnic jest na tyle mało, że można się jakoś uzupełnić. Moim zdaniem nigdy nie pasowaliście do siebie z Lidią. Wybacz, stary, ale tak to widzę.
– Nie mów do mnie „stary”, nie jesteśmy kumplami. – Felix się zirytował, zabrał książkę i wrócił do stolika, przy którym pracował z Anną i Marcusem.
Lidia natomiast nie była zachwycona, że trafiła do grupy z Quenem i Jordanem. Miała ich już po dziurki w nosie, bo spędzali ze sobą czas po szkole w przychodni dla potrzebujących.
– Znowu wy? – westchnęła, ale dała za wygraną i zaczęła kartkować jakąś starą gazetę, w której miała nadzieję znaleźć wszystkie informacje, które będą jej potrzebne. – Ostatnio spędzamy ze sobą stanowczo za dużo czasu.
– Praktycznie jesteśmy wszyscy rodziną, więc wcale mnie to nie dziwi – rzucił od niechcenia Jordan, postanawiając szybko skończyć projekt. Uważał to za kompletną stratę czasu. Kiedy Quen patrzył na niego wielkimi oczami, nie rozumiejąc, co ma na myśli, szybko się zreflektował i wytłumaczył: – No w końcu spędzamy razem wigilię na El Tesoro, prawda?
– Racja. – Quen wydawał się niczego nie podejrzewać, a jego kuzyn poczuł coś na kształt litości.
– To mi o czymś przypomniało. Nie robimy sobie prezentów. Kasę, którą byśmy przeznaczyli na podarunki, oddajemy na jakiś szczytny cel. Uzgodniłam to z Conradem i Prudencją. – Lidia wydawała się być zadowolona ze swojego pomysłu.
– Uff, dobrze że mi mówisz. – Jordan udał przejętego. Złapał się za serce jedną ręką, a drugą ostentacyjnie otarł wyimaginowany pot z czoła. – Bo prawie się zapędziłem i kupiłem ci drogą biżuterię pod choinkę.
– Tak tylko mówię. Przecież nie mówiłam, że macie mi coś kupować. – Montes trochę się oburzyła. Czasami sarkazm Jordana był mocno niepotrzebny i trochę ranił uczucia innych. – Możecie kupić sobie nawzajem jakieś drobne upominki i tyle.
– W takim razie może jednak ci coś dam. Kupię ci słownik. – Guzman postukał długopisem w jej notatki, w których aż roiło się od błędów ortograficznych. – Masz pojęcie, jakie to męczące wciąż poprawiać po tobie raporty na przedsiębiorczość? Pisz może na komputerze, tam jest autokorekta.
– Babcia chciała mikser planetarny, będzie niepocieszona – mruknął cicho Quen, jakby w ogóle nie słuchał sprzeczek kolegów z grupy. – Może jednak złożymy się wspólnie, co? Babcia zawsze tak się wysila dla wszystkich, a my nigdy nic dla niej nie robimy.
– Mów za siebie, ja zawsze robię dziadkom prezenty. – Jordi powiedział to niby od niechcenia, ale dało się wyczuć, że do dziadków akurat miał respekt.
– Możecie się umówić, że robicie prezenty. To była tylko taka propozycja. – Lidia wzruszyła ramionami. Chciała dobrze, ale ostatecznie każda rodzina zdecyduje sama, czy obdaruje się prezentami.
– To teraz, kiedy ja wypruwam sobie flaki i pracuję nad prezentem dla Caro, to nagle was olśniło, żeby niczego nie przygotowywać? – Quen odezwał się po chwili, kiedy zdążył przetrawić wszystkie informacje. Poczuł, że jego wysiłki pójdą na marne, jeśli teraz zrezygnuje z podarunku dla swojej nowej dziewczyny.
– Wypruwasz sobie flaki? Jakoś nie zauważyłem. – Jordan posłał mu swój złośliwy uśmieszek numer trzy, obracając w dłoniach długopis. – Usta masz spierzchnięte, kuzynie.
– Zamknij się. – Quen spalił buraka, ale tym razem na jego twarzy zagościła też rozanielona mina, kiedy patrzył się na stolik, przy którym zasiadła Carolina razem z Soleil i innym kolegą z klasy. – W sumie to powinienem ci podziękować, bo dałeś mi dużo rad.
– Więc dziękuj.
– Słucham?
– Mówisz, że powinieneś podziękować, ale nie podziękowałeś. Więc zrób to. – Jordan wpatrzył się wyczekująco w Enrique, który sądził, że ten się zgrywa.
– Dzięki – powiedział w końcu, ale to słowo z trudem przeszło mu przez gardło.
– Swat Guzman, polecam się na przyszłość.
– Jesteś swatem, od kiedy? – Enrique się roześmiał.
– Nie wiem, tak jakoś wychodzi. – Wzruszył ramionami.
– Byłeś skrzydłowym Franklina? Zabierał cię na miasto i kazał ci obserwować dziewczyny i dawać mu sugestie, którą poderwać?
– Coś w tym guście. Pytał, która mi się podoba i potem sam zaczynał się z nią umawiać.
– Och. – Quen trochę się zmieszał, ale o dziwo Jordan nie wydawał się być zły. Bardziej był zajęty projektem na wiedzę o społeczeństwie.
– Cześć, Lidio. Nie powinniście mieć teraz historii? – Do biblioteki wszedł Daniel Mengoni i stanął nad ich stolikiem z uśmiechem na twarzy.
– Mamy WOS i Bazyliszek kazała nam zrobić projekt. Wy już skończyliście? – Lidia zerknęła na zegarek. Było zdecydowanie za wcześnie na koniec lekcji.
– Chciałbym. Mamy okienko, bo Lalo Marquez odwołał lekcję wuef z moją klasą. Dziwny gość. – Daniel wzruszył ramionami i popatrzył po reszcie przy stoliku. – O, cześć, Enrique. Cześć, Jordan.
Ibarra przywitał się z nowym kolegą, ale Jordan w ogóle zdawał się go nie zauważać. Przeglądał starą lokalną gazetę i robił notatki swoim równym ładnym pismem, które nijak nie pasowało do jego charakteru.
– Ej, właściwie to miałem cię o coś zapytać. Udzielasz korków z biologii, prawda? Mój kolega z klasy, Kevin Del Bosque mi powiedział. – Daniel Mengoni mówił uprzejmym tonem i jasne było, że słowa te były skierowane do Guzmana, a nie do pozostałych, więc wszystkie oczy spoczęły na szatynie.
– Udzielam korków tylko Kevinowi. – Jordi chciał dobitnie podkreślić, że nie zamierza marnować swojego cennego czasu na użeranie się z takim patałachem jak on. Daniel chyba wyczuł aluzję.
– Myślałem o mojej kuzynce, ma trochę zaległości, ale w porządku. Znajdę kogoś innego. – Uśmiechnął się i pomachał im ręką, po czym wyszedł z biblioteki z lekturą, którą przyniosła dla niego Ariana.
– Korona by ci z głowy spadła, gdybyś kiedyś był uprzejmy? – Lidia wywróciła oczami.
– Nie mam czasu na bycie miłym. Mengoni jest na biol-chemie, niech sam daje korepetycje kuzyneczce, a nie szuka niewolnika. – Guzman tylko wzruszył ramionami.
– To nieładnie tak się zwracać do ludzi. – Quen podchwycił słowa Lidii i poczuł ogromną ochotę, by odpłacić się złośliwościami kuzynowi. – Przecież Daniel mógłby być twoim braciszkiem. – Jordan podniósł wzrok i pewnie mógłby nim zabić Quena, ale ten tylko się uśmiechnął. – Oj, tak tylko sobie żartuję. Nie słyszałeś, że Marlena Mazzarello podkochiwała się w Fabianie w młodości? Słyszałem, jak Deb rozmawiała o tym z moją mamą. Podobno Marlena zostawiała laurki, jakieś drobne prezenciki w jego szafce…
– Znała jego kod do szafki? – Lidia otworzyła szeroko oczy. – To trochę upiorne.
– Nie wiem czy znała, czy wciskała w szpary w szafce. – Quen wzruszył ramionami. – A akurat ty o obsesji nie powinnaś się chyba wypowiadać, co? – Miał ochotę droczyć się jeszcze dłużej, nawiązując do jej relacji z Łucznikiem Światła, ale dał za wygraną. – Ten Daniel jest dziwny. Skąd wiedział, że masz w tym czasie historię? Zna cały twój plan zajęć?
– Wie, kiedy mam okienka, bo wtedy się spotykamy, żeby uczyć się chemii.
– To i tak dziwne. Ja nie znam nawet własnego planu zajęć na pamięć, a co dopiero planu kogoś innego. – Quen zmrużył podejrzliwie oczy, ale po chwili był zmuszony dać za wygraną. – To o czym mamy robić tę prezentację? – zwrócił się do kuzyna, który miał już większą część zrobioną.
– Powstanie Romów w 1965 roku – poinformował go dobitnie Jordan, wzdychając nad jego głupotą. – Ja omówię przyczyny, Lidia konsekwencje, a ty opowiesz o przebiegu.
– Przebieg jest najkrótszy i najłatwiejszy.
– No właśnie, nie ma czego schrzanić.
Po tych słowach Jordan oberwał papierową kulką w twarz. Quen wziął się jednak do roboty i zaczął wertować archiwalne materiały, jednocześnie wspomagając się Internetem w telefonie, mimo że Julietta tego zakazywała.
– Ej, czy to nie jest młody Valentin? – zapytał uradowany, kiedy znalazł coś w gazecie sprzed pięćdziesięciu lat. Jordan i Lidia pochylili się z ciekawością nad czarno-białą fotografią.
– Rzeczywiście. – Jordi nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się bez cienia złośliwego grymasu. W pierwszej chwili miał wielką ochotę wziąć gazetę i iść do Felixa pokazać mu ją, ale wtedy przypomniał sobie, że przecież już się nie przyjaźnili. – A obok niego stoją Romowie. Po powstaniu miasto wydało dekret, na mocy którego część romskiej młodzieży mogła zacząć uczęszczać do szkoły. Organizowali też spotkania integracyjne. Valentin był zaangażowany jako członek samorządu i młodzieżowej rady miasta.
– Sporo wiesz na ten temat – zauważył Quen ze zdziwieniem.
– Jestem synem Fabian Guzmana. Wiem to siłą rzeczy.
– O wow, patrzcie, może to była dziewczyna Vala. Co sądzicie? Wyglądają na zżytych. – Quen podstawił im bliżej fotografię i zwrócił się do Lidii. – Znasz ją?
– Tak, Quen, znam wszystkich Cyganów w miasteczku. Nawet tych, którzy urodzili się pięćdziesiąt lat przede mną. – Lidia nie kryła protekcjonalnego tonu głosu, ale wytężyła wzrok i uważnie zbadała zdjęcie. – Wiecie, co? To może być Maria de la Rosa. Ta kobieta, o której opowiadał nam Salvador Sanchez przed imprezą z okazji urodzin pana Vidala.
– Narzeczona Barona Altamiry? – Jordan zainteresował się, kartkując gazetę w poszukiwaniu więcej zdjęć, ale to była jedyna fotografia przy artykule mówiącym o nowym programie asymilacji młodzieży meksykańskiej i romskiej. Przypomniał sobie piosenkę z repertuaru Vala, która nigdy nie ujrzała światła dziennego, dopóki nastolatek nie zaśpiewał jej na imprezie upamiętniającej. Według Savadora, „Ave Maria” zostało napisane dla „Różyczki” de la Rosy.
– To może być ona. Ale równie dobrze każda inna Cyganka, skoro się wtedy asymilowali. – Lidia wzruszyła ramionami. Jej wzrok pobłądził jednak do zdjęcia raz jeszcze. – Hej, widziałam już podobne zdjęcie, prawdopodobnie z tego samego okresu.
– Co, gdzie? – Enrique wydawał się autentycznie zdziwiony. On nawet nie wiedział, że Romowie zorganizowali w miasteczku powstanie. Wystarczyło mu, że jego pra pra przodek był założycielem miasta, nie znał każdego szczegółu.
– W starej szkolnej kronice, nieważne. – Lidia pokręciła szybko głową, czując, że powiedziała za dużo. Fotografia widniała na stronicy wyrwanej z kroniki, którą znalazła w kurtce Łucznika. Wyglądało na to, że i on interesował się tamtymi wydarzeniami. Nagle poczuła większą ochotę, by przyłożyć się do projektu. Kto wie, może El Arquero uzna, że dziewczyna się na coś przyda.
– Swoją część odwaliłem, przyłóżcie się do waszych – oznajmił nagle Jordan, zbierając ze stolika swoje rzeczy. – Ja spadam.
– Ale zaraz mamy wuef – zauważył Quen, obserwując ze zdumieniem, jak jego kuzyn się pakuje.
– Nie słyszałeś, co mówił makaroniarz? Lalito zrobił sobie wagary, więc wuef wypada.
– Nie nazywaj tak Daniela! – oburzyła się Lidia, ale nikt na nią nie zwrócił uwagi.
– No ale dadzą nam zastępstwo. Pewnie Bruni znów przejmie.
– Mam to gdzieś. Powiedz, że jestem u dentysty czy coś. – Jordi wzruszył jednym ramieniem, na drugie narzucając pasek od plecaka. – Byłbym zapomniał – odwrócił się jeszcze na pięcie, wyciągnął coś z kieszeni i rzucił w stronę kuzyna, który złapał w locie mały przedmiot. Był to balsam ochronny do ust. – Na twoje spierzchnięte usteczka, kuzynie – dodał, wskazując palcem na swoje własne usta, na których zagościł charakterystyczny złośliwy uśmieszek.
Lidia sama nie wytrzymała i parsknęła kpiącym śmiechem, kiedy Guzman wyszedł z biblioteki. Quen wyglądał na naprawdę oburzonego.
– A ty co się tak śmiejesz, ty się nawet nigdy nie całowałaś!
Oboje zaczęli przerzucać się wyzwiskami czerwoni jak buraki, dopóki Ariana nie zwróciła im uwagi, że są za głośno. Wrócili więc do pracy.

***

Słowo się rzekło i Debora Guzman nie miała już wyboru – jej duma nie pozwalała na wycofanie się z wyścigu o jedno z purpurowych krzeseł. Początkowo miała tylko utrzeć nosa Ivanowi, ale teraz zaczynała być to sprawa osobista, skoro jej rodzony brat nie uważał, by nadawała się do tego zajęcia. Postanowiła pokazać mu, że się myli. Problem polegał na tym, że sama nie czuła się pewnie, kiedy oficjalnie zgłaszała swoją kandydaturę w ratuszu. Skostniałe dłonie pocierała jedną o drugą przed zabytkowym budynkiem, żeby nieco się uspokoić, ale wcale to nie pomagało.
– Jesteś umówiona z Jimeną? – Usłyszała za sobą głęboki głos Conrada Saverina i miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jeszcze tego brakowało, żeby to właśnie on był świadkiem jej kompromitacji.
– Niezupełnie – odpowiedziała, dobitnie dając do zrozumienia, że złość na niego nadal jej nie przeszła. Conrado miał na twarzy wymalowaną życzliwość i było to tylko bardziej wkurzające. Westchnęła cicho i powiedziała bardziej w stronę swoich stóp, niż w jego kierunku: – Kandyduję do rady miasteczka. – Na pewno nie spodziewała się serdeczności w oczach starego znajomego. Była pewna, że ją wyśmieje albo pokaże wyższość jak jej brat, ale ten pogratulował jej decyzji. – Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała, dziwiąc się jego reakcji.
– Oczywiście, że tak. Dlaczego miałoby być inaczej? – Conrado nie do końca rozumiał jej zdumienie. – Zawsze miałaś do tego smykałkę. Byłaś w samorządzie studenckim, prawda?
– Tak, organizowałam głównie imprezy. Nie mam pojęcia o ustanawianiu lokalnego prawa.
– Cóż, coś mi mówi, że rozrywka też jest bardzo ważna, szczególnie w tych niespokojnych czasach. Poradzisz sobie, Deb. Zawsze umiałaś spadać na cztery łapy.
Coś w tym było. Nigdy się nie poddawała – kiedy nie wpuszczali jej drzwiami, waliła oknem. Było coś pokrzepiającego w słowach Saverina, ale nie miała zamiaru mu za nie dziękować. Nadal była wściekła.
– Z twoim bratem wszystko już dobrze? – zapytał uprzejmie zastępca burmistrza, sprawiając, że kobieta musiała poprosić o powtórzenie pytania, bo kompletnie nie rozumiała, o co mu chodzi. – Słyszałem, że w zeszłym tygodniu zasłabł podczas obrad koła ONZ i karetka zabrała go do szpitala. Julietta mówiła, że przyjął go doktor Juarez.
– Czekaj, co? – Debora uniosła jedną dłoń, jakby chciała zatrzymać Conrada i przetrawić te informacje. – Po pierwsze, co to znaczy, że zasłabł? Nic na ten temat nie wiem. Fabian czuje się dobrze, rozmawiałam z nim dzisiaj rano. A poza tym, jaka Julietta, do cholery?
– Julietta Santillana, koleżanka po fachu – wyjaśnił, czując, że nie powinien się zagłębiać w szczegóły.
Nie musiał jednak tego robić, Debora zbyt dobrze znała swojego brata, by się nie domyślić, o co tak naprawdę chodzi. Kiedyś była świadkiem, jak Silvia wyrzuciła Fabianowi, że miał romans z nauczycielką dzieciaków. Widocznie panna Santillana nadal miała słabość do Guzmana. Informacja o zasłabnięciu była dla kobiety totalnym szokiem, ale kiedy przetrawiła ją w głowie, zdała sobie sprawę, że to idealnie pasowało do Fabiana – nigdy nie lubił sprawiać ludziom problemów, nigdy się nie żalił i nawet w dzieciństwie nie mówił, gdy źle się czuł. Może to kwestia dorastania z Ofelią. Bolący brzuszek czy grypa wydawały się totalną bzdurą w porównaniu ze stanem starszej siostry, a Fabian musiał szybciej dojrzeć. Deb poczuła jednak troskę, pomimo chwilowej złości na swojego brata.
– Wybacz, myślałem, że wiesz – usprawiedliwił się Conrado, bo sam nie znał szczegółów. Wiedział jednak, że Guzman nie wziął wolnego, więc chyba nie było to nic poważnego.
– Pogadam z nim. – Deb westchnęła, czując, że i tak niczego nie dowie się od Fabiana. – A ty rozmawiałeś już z Arielem?
– Pracuję nad tym.
– To lepiej pracuj szybciej, bo niezręcznie będzie, jeśli temat Andrei wypłynie przy wigilijnej kolacji.
– Zaprosiłaś Ariela na wigilię na El Tesoro? – Conrado nie wiedział, jak się ma z tym czuć.
– Nie ja, Prudencja i Lidia to zrobiły. Ariel jest nowy w miasteczku i chciały, żeby dobrze się tu poczuł. Twoja podopieczna bardzo się zaangażowała. Ona wie, prawda?
– Tak, ale nie powie Quenowi, jeśli o to ci chodzi.
– Mój bratanek też wie. – Debora postanowiła być szczera. Zaczynała sądzić, że wiedzą wszyscy naokoło tylko nie biedny Enrique. – I to ty powinieneś pogadać z synem. Ja mogę go co najwyżej trochę przygotować na tę rozmowę, ale to nie moja rola.
– Wiem o tym. Załatwię to. Nie chcę psuć świąt, Deb. Wszystkim nam przyda się odrobina wytchnienia, nie uważasz? Twoja siostra się ze mną zgadza. Wrócimy do tematu po nowym roku.
– W porządku. – Debora pokiwała głową, przypatrując się uważnie Saverinowi. Teraz kiedy wiedziała o pokrewieństwie, wydawało jej się to tak oczywiste. – Jestem idiotką, prawda? Możesz to powiedzieć. Nie obrażę się.
– Nie jesteś idiotką, Deb.
– Jestem. Zmieniałam mu pieluchy, kupiłam pierwszy rower. Widziałam tysiące razy jego znamię pod obojczykiem, takie samo jak miała Andrea. Nigdy się nie domyśliłam. Jestem głupia, wiem to.
– Nie mogłaś wiedzieć. – Saverin posłał jej smutny uśmiech, bo przecież wcale jej za to nie winił. Sam odciął się od znajomych, nie kontaktował się z nikim. Nawet gdyby Deb domyśliła się prawdy wcześniej, niczego to nie zmieniało. – To pokrzepiające, wiesz? Że byłaś przy nim. Że miał fajną ciocię przy sobie. Miałaś być matką chrzestną.
– Wiem. Nie poprosiliście mnie o to, ale słyszałam jak szeptacie w kuchni. Byliście uroczy. Andi próbowała cię zmusić, żebyś mnie zapytał, a ty uważałeś, że trzeba poczekać do czasu narodzin.
– Wbrew temu, co mówią, czasem to ja stawiałem na swoim.
– Ale bardzo rzadko – dodała Debora, czując pewną nostalgię, kiedy przypomniała sobie początki znajomości najlepszej przyjaciółki i Saverina. – Pójdę już. Muszę zgłosić swoją kandydaturę. Miasteczko samo się nie naprawi. – Pomachała kartką papieru z formularzem i weszła do gmachu ratusza.

***

Felix i Marcus po jednej godzinie wspólnej pracy mieli serdecznie dość Anakondy. Nawet Delgado o anielskiej cierpliwości musiał kilka razy gryźć się w język, by nie powiedzieć jej do słuchu. Anna się wymądrzała i sądziła, że zna historię miasteczka najlepiej, bo jej mama kandyduję do rady, ale gubiła się w faktach, a szukanie informacji sprawiało jej niemały problem. Dlatego chłopcy odetchnęli z ulgą, kiedy poszła poszukać książek między regałami.
– Mam ochotę przebić sobie bębenki tym ołówkiem. Od jej gadaniny czuję, jakby mózg mi się lasował. – Felix udał, że wkłada do ucha ołówek i przekręca go. Ze stolika niedaleko nich dobiegły podniesione głosy. Lidia, Quen i Jordan jak zwykle się o coś sprzeczali. – Nie wiem, co kupić Lidii na święta. Masz jakiś pomysł?
– Proponuję coś, co jej się spodoba – odpowiedział Marcus znad swojego referatu na wiedzę o społeczeństwie.
– Dzięki, Sherlocku, sam na to nie wpadłem. – Castellano wywrócił oczami, a po chwili powrócił do przypatrywania się dziewczynie, która mu się podobała. – Ty już masz prezent dla Adory, cwaniaku. Nadal nie powiesz mi, co to za wielka niespodzianka?
– To nic takiego – poprawił go, trochę jednak czując się zawstydzony. Sam próbował przekonać samego siebie, że to zwykły upominek. Prawda była jednak taka, że musiał pociągnąć za kilka sznurków. – Ale ty chyba nie wylosowałeś Lidii na loterii świątecznej?
– Nie, ale i tak wypadałoby coś jej dać. – Felix zaczął nerwowo obracać w dłoniach ołówek. – Na loterii wylosowałem Kiraz Torres. Jej też nie wiem kompletnie co dać, ale podpytam Remmy’ego.
– Zakumplowaliście się? – Marcus podniósł wzrok znad swoich notatek. – Quen mówi, że często go odwiedzasz.
– Mieszkamy po sąsiedzku. Remmy jest w porządku.
– Dlatego zabrałeś go na „noc wyzwań”? – Ciemne brwi Delgado uniosły się lekko, kiedy spoglądał na przyjaciela z ciekawością. Felix lekko się zmieszał. – Daj spokój, myślałeś że nie zauważę, że masz dziurkę w uchu. Zrobiłeś sobie kolczyk.
– Aleś ty spostrzegawczy. – Castellano odruchowo złapał się za płatek lewego ucha. – Nie zapraszałem cię, bo wiedziałem, że i tak byś nie przyszedł, jeśli o to ci chodzi.
– No nie wiem, może ktoś powinien was przypilnować, żebyście nie robili głupot. Franklin miał zawsze różne dziwne pomysły.
– Ludzie nadal go wielbią, Yon sztywno trzymał się zasad gry, które ustalił Franklin. Jordan strasznie się wkurzył. – Felix zastanowił się przez chwilę. – Słyszałeś, że podobno ktoś prawie zginął w San Nicolas podczas tej gry?
– To tylko plotki. Chłopak dostał wyzwanie, żeby skoczyć z mostu na główkę, długo nie wypływał. Jordi rzucił się za nim i pokłócił się z bratem, że takich zadań nie powinno być. Ale z tego co wiem, temu uczniowi nic się nie stało, po prostu zmienił szkołę. Chyba nie wytrzymał tej presji. – Marcus zastanowił się nad tym przez chwilę. Sam brał udział w tej grze tylko raz, w pierwszym roku, kiedy Guzmanowie i Serratosowie przeprowadzili się do San Nicolas de los Garza. Nie był zachwycony.
– Hej, Marcus, żeby była jasność – Felix odezwał się niespodziewanie, spuszczając lekko wzrok, bo był zawstydzony tym, co chciał zaraz powiedzieć. – Jeśli chodzi o bal, to idę z Veronicą po koleżeńsku, mam nadzieję, że o tym wiesz.
– Jasne, Felix, nie przejmuj się tym.
– Mówię, bo Olivia twierdzi, że zarywam do Vero, ale to nieprawda. Serio – dodał już nieco bardziej stanowczo i spojrzał prosto w ciemne oczy przyjaciela.
– Okej, naprawdę nie musisz mi się tłumaczyć. – Delgado się uśmiechnął. – Znam cię, Felix, wiem, że nie zrobiłbyś nikomu przykrości.
– Czyli twierdzisz, że gdybym poszedł z nią na randkę, to byłaby to dla ciebie przykrość? – Wewnętrzny detektyw Castellano od razu się uruchomił. – Nadal ją kochasz?
– Nie opowiadaj głupot.
– Tak tylko pytam. – Syn policjanta wzruszył ramionami. – Quen wtedy się od nas oddalił i nie był na bieżąco z niektórymi wydarzeniami, ale ja to pamiętam. Byłeś załamany po zerwaniu z Vero, złamała ci serce. To że wraca do szkoły po świętach musi być ciężkie. Więc jeśli chcesz pogadać…
– Nie ma o czym, Felix. – Marcus uciął dyskusję. – Było, minęło. Naprawdę.
Nie przekonał tymi słowami swojego przyjaciela, ale ten już nie wracał do tego tematu. Zamiast tego skupił wzrok na Lidii, która teraz rozmawiała z Danielem Mengonim, który podszedł do ich stolika. Poczuł ukłucie zazdrości.
– Może Nacho ma rację. Ja kompletnie jej nie znam.
– Co masz na myśli?
– No w sensie… – Felix przygryzł od środka policzek. – Ona zna mnie na wylot, wie o moich zainteresowaniach, zna całą moją rodzinę i przyjaciół. A ja tak naprawdę niewiele o niej wiem, ona nie lubi o sobie mówić. Skąd mam wiedzieć, co jej kupić na święta, jeśli nie wiem, co by chciała dostać?
– Nie czytałeś jej formularza na godzinę wychowawczą? – zapytał Marcus i musiał wytrzymać oburzone spojrzenie Felixa. – Okej, wiem, że to trochę creepy, ale każdy z nas miał wypisać różne rzeczy o sobie, kiedy pracowaliśmy w parach. Nie pomagałeś jej z formularzem?
– Pomagałem, ale tylko poprawiałem wersję Jordana. On wypisał jakieś głupoty kompletnie niezwiązane z prawdą, więc uzupełniłem je na nowo za niego, bo Lidia przejmowała się, że zawali projekt. Leticia dała nam do zrozumienia, że te nasze formularze przydadzą się w drugim semestrze. – Felix poczuł się zaintrygowany, przypominając sobie słowa macochy, która wyglądała na niezwykle uradowaną, kiedy o tym mówiła.
– A może po prostu zapytaj ją wprost, co chciałaby dostać? – zaproponował Marcus, nie mając już innych pomysłów. Sam nie znał Lidii aż tak dobrze. Rzeczywiście, dziewczyna nie uzewnętrzniała się za bardzo. – Albo zapytaj Rosie, one spędzają razem mnóstwo czasu.
– Rosie podpowie mi coś kontrowersyjnego, lepiej nie. Może kupię jej książkę? – Felix zamyślił się głęboko, a Marcus tylko się uśmiechnął.
Nie mogli jednak kontynuować rozmowy, bo Anna Conde wróciła do stolika z naręczem lektur, które zaczęła gwałtownie wertować i dzielić się pomysłami. Dla świętego spokoju zgodzili się na nie, żeby nie musieć się z nią użerać.

***

Lidia Montes była ciekawską osóbką i nie zamierzała łatwo odpuścić swojego śledztwa. Tożsamość Łucznika Światła nadal spędzała jej noc z powiek, a teraz kiedy miała solidnego podejrzanego, postanowiła gruntowanie go sprawdzić. Miała idealną okazję – kilka razy w tygodniu po szkole spotykała się z Danielem albo w przychodni dla potrzebujących albo w jego domu, gdzie odbywali korepetycje. Nie było lepszej szansy na zbadanie podejrzanego jak obserwacja w naturalnym środowisku.
Dom rodziny Mengoni nadal lekko ją przerażał, ale tego dnia atmosfera była nieco inna. Z końca korytarza z jednego z pomieszczeń dochodziła muzyka. Lidia spojrzała zdziwiona w tamtą stronę, kiedy Daniel prowadził ją do swojego pokoju.
– To moja kuzynka, mieszka z nami – uspokoił ją, jakby w obawie, że pomyśli, że kogoś tam przetrzymują.
– Ta, która potrzebuje korków z biologii? – dziewczyna skojarzyła fakty.
– Ta sama. Szkoda, że Jordan nie chciał jej pomóc. Jaki jest jego problem? – Mengoni zapytał z czystej ciekawości. Sam był uprzejmy dla wszystkich, ale Guzman niespecjalnie chciał się asymilować.
– Nie wiem, on jest dupkiem, nie zwracaj na niego uwagi. – Machnęła ręką i przekroczyła próg jego pokoju.
Wcześniej odrabiali lekcje w kuchni, więc była tu pierwszy raz. Sypialnia wyglądała tak, jak powinna wyglądać w jej mniemaniu sypialnia nastoletniego chłopca – plakaty na ścianach, porozrzucana pościel, walające się wszędzie zeszyty i kilka zabłąkanych na podłodze skarpetek, na widok których Daniel spalił buraka i rzucił się, by wszystko posprzątać.
– Spieszyłem się rano – usprawiedliwił się, a ona tylko połknęła uśmiech, rozglądając się po wnętrzu.
– Dlaczego już nie trenujesz karate? – zapytała, wskazując na kilka medali na półkach. Od Anakondy wiedziała, że chłopak miał czarny pas i nie mogła już na niego patrzeć tak samo, od kiedy się o tym dowiedziała. Wcześniej miała wrażenie, że to słabeusz, ale teraz widziała, że był wysportowany, więc kompletnie nie mogła tego zrozumieć.
– To… skomplikowane – wyznał, bez wdawania się w zbędne szczegóły. – Usiądź, zrobiłem ci miejsce. – Wskazał jej krzesło, a sam przysunął sobie drugie do biurka. Kiedy wyciągał z półki podręcznik od chemii, na blat wypadła cała masa papierowych wycinków z gazet. – Kurczę – zaklął pod nosem i zaczął je pospiesznie chować, ale Lidia i tak zdążyła je zauważyć.
Przez całą drogę powrotną myślała tylko o tym i nie mogąc już dłużej znieść tej frustracji. Pobiegła więc do domu Rosie, żeby podzielić się z nią nowinami. Kiedy opowiedziała jej, co takiego zobaczyła u Daniela, Primrose pokiwała lekko głową.
– To ma sens – zauważyła, a Lidia się zdenerwowała.
– Nie, Rosie, to nie ma żadnego sensu! Po co Danielowi wycinki z gazet dotyczące El Arquero de Luz? Artykuły opisujące jego wyczyny, wzmianki w jego atakach…
– No gdybym ja była zamaskowanym mścicielem, chciałabym wiedzieć, co pisze o mnie prasa. Trzeba znać opinię wroga, co nie?
– No może. – Lidia sama już nie wiedziała, co o tym myśleć.
– Jak zareagował, jak go o to zapytałaś?
– Nie zapytałam, zatkało mnie. – Montes pomyślała, że to był ogromny błąd. Mogła go skonfrontować w jego pokoju, zamiast teraz to roztrząsać. – Ale to nie może być on, prawda? To znaczy… Łucznik musiałby być okropnym narcyzem, żeby zbierać wiadomości o sobie samym.
– Ja myślę, że to ma sens. Może jest dumny ze swoich osiągnięć. – Castelani podpowiedziała, sama odpalając komputer i wyszukując artykuł online o tym, jak El Arquero de Luz posłał strzałę Fernandowi Barosso na wiecu wyborczym w Valle de Sombras. Uśmiechnęła się do monitora. – Ja nadal czekam, aż dobierze się do skóry Dickowi. Dlaczego jeszcze nie upodlił go przed wszystkimi?
– Wydaje mi się, że on robi to celowo. – Lidia przysiadła na łóżku obok przyjaciółki i przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Łucznikiem. – Chce powoli torturować Pereza.
– Myślisz, że mój dziadek osobiście mu się naraził? – Castelani spojrzała na Montes z zaciekawieniem. – To by wyjaśniało, dlaczego robi to tak skrupulatnie.
– Myślę, że nie można tego wykluczyć. Nie potwierdził mi tego wprost, ale wydaje mi się, że ma duży żal do Ricarda Pereza. Nie zależy mu na zrobieniu z niego pośmiewiska przed wszystkimi w miasteczku, bo Dick już sam się o to postarał. Łucznik naprawdę chce go powoli męczyć.
– Trochę z niego sadysta. Ale co tam, jeśli chodzi o Dicka, to ja nie mam nic przeciwko. – Rose wzruszyła ramionami. – Pizza na kolację?

***

Ivan Molina raczej nigdy nie był typem, który przepraszał, nawet kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że powinien to zrobić. Tak też było tym razem. Wcale nie chciał okazywać skruchy za swój wybuch, kiedy dowiedział się, co kombinuje Silvia Olmedo, ale nogi same poniosły go do El Gato Negro i chyba podświadomie chciał po prostu zobaczyć Anitę, może nawet się z nią pokłócić, żeby upewniła go w przekonaniu, że słusznie się wściekł. Widok barmanki sprawił, że serce podskoczyło mu lekko, ale na widok osoby, z którą rozmawiała, poczuł że dłonie same zaciskają mu się w pięści.
– Odbiorę cię o ósmej. Do zobaczenia – mówił Gianluca Mazzarello, żegnając się z Anitą. Wychodząc, kiwnął głową Ivanowi, który miał ochotę złapać go za kark i rzucić nim o ścianę.
– Co to miało być? – Molina usiadł na stołku barowym i wskazał kciukiem na mężczyznę, który dopiero co opuścił lokal. – Co jest o ósmej? Powiedz mi, że jasełka w kościele.
– Nie. – Anita roześmiała się głośno. – Przyjedzie po mnie w dniu balu. Idziemy razem.
– Chyba nie mówisz poważnie.
– Dlaczego?
– Daj spokój, Ani. Idziesz na bal z makaroniarzem? – Tym razem to Molina się roześmiał, choć w jego wydaniu śmiech był raczej dosyć ponury. – Już nie pamiętasz, jak musiałem cię wyciągać z jeziora, bo postanowiłaś odegrać teatrzyk, że się topisz, żeby Gianluca cię wyciągnął?
– To było lata temu, Ivan. Mieliśmy jakieś trzynaście czy czternaście lat. Pewnie, moje nastoletnie serce zostało roztrzaskane, kiedy Gianluca bohatersko nie rzucił się do wody, by mi pomóc, ale to było takie dziecinne. Jesteśmy dorośli. – Anita pokręciła głową, trochę nie rozumiejąc reakcji Ivana.
– Ivan nadal żyje czasami liceum – odezwała się Valentina, podchodząc do baru i opierając się o kontuar jednym ramieniem. – To był twój czas chwały, co nie Ivan?
– Zamknij się, młoda – warknął ze złością, sam nalewając sobie wody i wypijając ją duszkiem.
– Właściwie dobrze, że jesteś. – Anita przypomniała sobie o czymś i zwróciła się do przyjaciela z pytaniem. – Czy uważasz, że to dobry pomysł, żebym szła do Basty’ego na święta? Ella mnie zaprosiła, ale wydaje mi się to trochę nie na miejscu. Nie chcę stawiać Felixa w niezręcznej sytuacji.
– Felix dramatyzuje. Jak chcesz iść, to po prostu idź. Basty i Leti nie mają nic przeciwko? – Molina upewnił się, choć dobrze wiedział, że jego najlepszy przyjaciel i jego żona byli dosyć gościnni. – Więc przyjdź, dlaczego nie?
– Tak, Ani, to świetny pomysł. Nie będzie ani trochę niezręcznie. –Valentina wysiliła się na sarkazm. – Tylko ty, twój były mąż i jego nowa żona oraz Ivan, Elena i Veda. Hej, może zaprosicie też Sala i Gianlucę?
– Słucham? – Barmanka nie miała pojęcia, o co chodzi młodszej siostrze.
– Nieważne. Jesteście dziecinni. Też mam sprawę do obgadania z Ivanem. Chodź. – Pociągnęła go za ramię, zanim zdążył zaprotestować i oddaliła się z nim od baru. – Spokojnie, nie zamierzam rozmawiać o twojej dozgonnej miłości do mojej siostry. Chodzi mi o Theo.
– A co mnie on obchodzi? – Molina taktownie zignorował wzmiankę o miłości do Anity i skrzywił się na wspomnienie młodego Serratosa.
– Nie wydaje ci się to podejrzane, że kandyduje do rady? On nigdy nie udzielał się w takich rzeczach. Zgoda, był w samorządzie uczniowskim w szkole, ale w dziale od rozrywki i sportu. To po prostu nie ten typ. On nie jest jak Ulises.
– Może nagle mu się odmieniło? – podsunął szeryf, a widząc zawzięcie w oczach Valentiny, położył jej dłoń na ramieniu i uspokoił. – Theo dużo szczeka, ale jest niegroźny. Pobawi się trochę w tej piaskownicy i mu przejdzie. Ale nie rozumiem, czym tak bardzo się martwisz?
– Jak to czym? Ivan, on nienawidzi tego miasteczka. – Tina mówiła tak, jakby to było oczywiste. – Nie wiem, co on kombinuje, ale po prostu mi się to nie podoba. Czy ty go czasem nie podejrzewasz?
– O co?
– O bycie Łucznikiem Światła.
Ivan Molina nie mógł się powstrzymać i się roześmiał, tym razem już na serio, z prawdziwym rozbawieniem.
– Tina, co ty za bzdury opowiadasz?
– Biega najszybciej w miasteczku, jest wysportowany, pasuje do schematu.
– Jakiego schematu?
– Facet po przejściach jest zmuszony opuścić rodzinne strony, wraca po śmierci ojca po tym jak wyszkolił się w jakiejś dziczy w Europie, żeby wymierzyć sprawiedliwość wszystkim, którzy kiedykolwiek zadarli z nim i jego bliskimi.
– Za dużo naczytałaś się komiksów. – Ivan wzniósł oczy do nieba. – Theo nie był w żadnej dziczy, tylko we Francji. Nie przepadam za żabojadami, ale to chyba w miarę cywilizowani ludzie? W każdym razie, Serratos nie ma za co się mścić i na kim.
– A Ulises?
– Ulises popełnił samobójstwo.
– Tak, ale ludzie wieszają na nim psy i jego reputacja legła w gruzach. Ja myślę, że Theo chce przywrócić dobre imię rodzinie. Serio tego nie widzisz?
– Nie. – Ivan odparł bez zająknięcia.
– Nie masz żadnych podejrzanych o bycie Łucznikiem Światła?
– Może kilku.
– Kogo?
– Tina, naprawdę musimy o tym rozmawiać? – Molina westchnął i podparł się pod boki. Dziewczyna wydawała się być zdeterminowana. – Jestem szeryfem, prowadzę śledztwo. Nie zdradzam podejrzeń.
– Mówisz tak, bo osoba, którą podejrzewasz jest kimś, kogo znam. – Valentina założyła ręce na piersi i mimo, że była sporo niższa, zdawała się spoglądać na mężczyznę z góry. – Kogo podejrzewasz?
– Tina…
– To ja ci powiem, kto jest na mojej liście. Theo… i ty.
– Ja? – Ivan uśmiechnął się kącikiem ust. – Widziałaś mnie kiedyś z łukiem?
– Typowy argument… „Nie umiem strzelać z łuku”, „Nie mam czasu biegać po mieście w ciasnych rajtkach”… Nie ściemniaj mi, Ivan, tylko powiedz wprost.
– Nie jestem Łucznikiem Światła i nie mam pojęcia, skąd w ogóle taka głupota przyszła ci do głowy.
– Łucznik dorwał Barona i Jonasa.
– Tinie. – Ivan lekko spoważniał i westchnął ciężko na widok błyszczących oczu młodej kelnerki. – Baron sobie zasłużył, każdy w mieście o tym wie. A Jonas zginął od strzały, ale choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zabił go Łucznik, to raczej na pewno nie był on.
– Skąd wiesz?
– Bo to nie jest zabójca. Pracuję w tym zawodzie nie od dziś, więc uwierz mi, jeśli ci to mówię.
– Okej. Ale na Theo radzę mieć oko. – Pogroziła szeryfowi palcem i wróciła do pracy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:02:05 18-04-24    Temat postu:

cz. 2

Powiedzieć, że Ignacio Fernandez przeżywał katusze, było niedopowiedzeniem. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, a kiedy tylko ten jeden denerwujący głosik w głowie podpowiadał mu rozwiązanie jego problemów, natychmiast go uciszał, bo nie mógł sobie pozwolić na takie momenty słabości. Nie cierpiał tego, jak działał na niego Remmy Torres. Nie cierpiał tego, że musiał go oglądać codziennie w szkole i na treningach, a nawet w jego własnym domu, kiedy nocowali w jego własnym łóżku. Ale chyba najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, jak zareagował, kiedy tamtego wieczora przypadkowo wyrwał mu pompę insulinową. Nacho martwił się o Remmy’ego, bał się, że stała mu się krzywda. Może dlatego od tamtego czasu unikał kolegi z klasy bardziej niż zwykle.
Nastolatek podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju. Tym razem nie było skrętów, niczego nielegalnego, ale poczuł się jeszcze gorzej. Świadomość, że został nakryty na gorącym uczynku – na rozmyślaniu o synu dyrektora – była gorsza niż to, że ojciec mógłby zobaczyć, jak pali zioło. Rozmyślanie o Remmym wywoływało w nim o wiele większe wyrzuty sumienia. Po usłyszeniu cichego „proszę” Aldo Fernandez wszedł do środka i przysiadł spokojnie na krześle, składając ręce jak do modlitwy. Ignacio jeszcze nigdy wcześniej nie widział podobieństwa między ojcem a jego starszym bratem, do niedawna proboszczem parafii Ducha Świętego, ale teraz zaczął to dostrzegać. Wyraz twarzy ojca był zupełnie inny niż zawsze. Tym razem był naprawdę zły i rozczarowany, a Nacho wiedział już, o co chodzi.
– Przysięgam, że nie wiedziałem, że to amfa! Nigdy bym mu tego nie dał, gdybym wiedział – usprawiedliwił się głośno, chcąc mieć pewność, że ojciec dobrze go słyszy.
– Nacho, to nie ma znaczenia. Coś ty sobie myślał? Handlowanie lekami? I to pewnie nie pierwszy raz? Używałeś mojego bloczku do recept, kradłeś leki ze szpitala? Naprawdę nie rozumiem.
– Po prostu dorabiałem na boku.
– Dorabiałeś? – Aldo nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Brakuje ci pieniędzy, nie masz kieszonkowego? Daję ci więcej niż dostają twoi koledzy.
– Muszę jakoś o siebie zadbać, skoro po poprawczaku pewnie i tak nikt mnie nigdzie nie zatrudni, prawda? Pamiętasz chyba, jak powiedziałeś mi to wprost.
– Nie to miałem na myśli. – Osvaldo westchnął, odchylając głowę do tyłu. Naprawdę nie wiedział, jak z nim rozmawiać. – Czy naprawdę nie mogłeś znaleźć sobie jakiejś wakacyjnej pracy, jeśli chciałeś się bardziej usamodzielnić? Twoi znajomi dorabiają ciężką pracą. Felix miał staż w gazecie, a Jordan zeszłe lato pracował jako ratownik w San Nicolas.
– Felix to, Jordan tamto… możesz mnie wreszcie przestać z nimi porównywać? Nie jestem nimi i nigdy nie będę! – Nacho wstał z łóżka i miał ochotę zapalić papierosa. Szczerze mówiąc, nawet tego nie lubił, ale był zły i potrzebował jakoś się wyładować. Nie znalazł nigdzie fajek, więc zaczął po prostu krążyć po pokoju. – Nie chciałem, żeby Ochoa wyciągnął nogi. On sam mówi, że nic mu nie jest, więc w czym problem? Chcesz mnie wydać policji?
– Nie, Nacho, skąd ten pomysł? Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć? – Aldo miał zbolały wzrok, kiedy patrzył na syna miotającego się po pomieszczeniu. – Chcę ci tylko powiedzieć, że to nie w porządku i musisz z tym skończyć. To twój ostatni rok w szkole…
– Tego nie byłbym taki pewny.
– Twój ostatni rok, Nacho – powtórzył ordynator, mając nadzieję, że przemówi synowi do rozumu. – To czas, żebyś nauczył się odpowiedzialności za konsekwencje swoich czynów. Nie zawsze będę przy tobie, żeby wyciągać cię z tarapatów. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
– Nie. Umierasz czy co? – Nacho wzruszył ramionami, patrząc na ojca jakby opowiadał jakieś głupoty. – Wybierasz się gdzieś? Dlaczego miałoby cię nie być?
– Jesteś dorosły, Ignacio. Takie są fakty. I czas dorosnąć. Nie mówię, że masz znaleźć sobie pracę, na to przyjdzie czas. Ale spróbuj chociaż działać w granicach wyznaczonych przez prawo, dobrze?
– Dlaczego ja dostaję taką gadkę, a oni nigdy nie?
– Co masz na myśli?
– Jordan zawsze robił, co mu się żywnie podobało, mógłby napluć dyrektorowi w twarz i nie miałby żadnych konsekwencji. To samo z Marcusem Delgado, pewnie nawet jego pierdy słodko pachną. – Nacho skrzywił się i kopnął zabłąkaną na podłodze książkę. – To zawsze mnie się obrywa, choć nic nie zrobiłem.
– Sprzedałeś amfetaminę koledze ze szkoły.
– Cóż, Jordan mnie skatował, a dostał za to w nagrodę staż w szpitalu.
– Nie zaczynaj znowu… – Aldo wstał z krzesła i złapał się za nasadę nosa. – Nie chcę cię z nikim porównywać, Ignacio. Chcę, żebyś sam zrozumiał pewne rzeczy, nie mogę ci mówić wiecznie, co jest dobre, a co złe. Wybacz, że nie jestem przy tobie zawsze, kiedy mnie potrzebujesz, ale staram się.
– Trochę za późno. – Ignacio założył ręce na piersi i spojrzał przez okno, żeby nie musieć wpatrywać się w zbolałą minę ojca. Było mu ciężko, ale Aldo wcale się nim nie przejmował. Założył sobie nową rodzinę, miał nowe dzieci, z których mógłby być dumny, a jego traktował jak niepotrzebny bagaż z poprzedniego małżeństwa. – Chciałem mieszkać z mamą, nie pozwoliliście mi.
– Wiesz dobrze, że praca mamy jest wymagająca…
– Wymagająca? Ona projektuje ubrania, do cholery! Można to robić z każdego miejsca na ziemi! Powiedz po prostu, że nie chciała mnie ze sobą zabierać i dlatego utknąłem na tym zadupiu z tobą i twoją plastikową żoną!
Osvaldo nie mógł mu nawet zwrócić uwagi, że brak szacunku wobec Rebeki, która zawsze okazywała Ignaciowi życzliwość i traktowała jak własnego syna pomimo jawnej niechęci ze strony pasierba. Był po prostu w zbyt wielkim szoku na widok cierpienia u syna. Odrzucenie przez matkę bolało – bolało tym bardziej, że nigdy do końca nie dowiedział się, dlaczego jego rodzice się rozstali i jeśli Aldo miał być szczery, Nacho miał się tego nigdy nie dowiedzieć.
– Przykro mi, że tak uważasz. – Osvaldo pokiwał głową, ale nie skomentował słów syna. – Nie będę cię więcej męczył, ale musimy wyznaczyć jakieś granice. Na początek tydzień szlabanu.
– Szlabanu? Mam osiemnaście lat, nie możesz!
– Owszem, mogę, bo nadal jestem twoim ojcem i mieszkasz pod moim dachem, więc nie będę pozwalał na takie wyskoki. To i tak łagodna kara.
– Ale zaraz święta… ja nie mogę mieć szlabanu!
– Kto tak twierdzi? Pójdziesz na bal, bo nie jestem tyranem, ale poza tym ze szkoły prosto do domu, żadnego włóczenia się i sprowadzania kolegów. No chyba że Jeremiah.
– Co, dlaczego jego? – Policzki Nacho zaróżowiły się automatycznie i nie miało to nic wspólnego ze złością na ojca.
– To dobry chłopiec, wydajecie się dogadywać. Nie przypomina tych chuliganów, z którymi zwykle cię widziałem.
– Bo to syn dyrektora, tak? Mogę spotykać się z kumplami, dopóki mają odpowiednie nazwisko. Kto będzie następny? Mam zaprosić na herbatkę Guzmana albo urządzić piknik w ogródku z Delgado? – Na samą myśl dreszcz przeszedł Ignacio po plecach.
– Łapiesz mnie za słówka. Nacho, proszę cię. Po prostu nie pakuj się w kłopoty.
– Boisz się, że zepsuję ci reputację.
– O ciebie się boję, Ignacio, nie rozumiesz tego?! – Aldo podniósł głos, tracąc resztki cierpliwości. Jemu również było ciężko. Starał się jak mógł, ale nie zawsze wychodziło. – Posprzątaj trochę, masz tu jak w chlewie – dodał, żeby uniknąć więcej niezręczności i wyszedł z pokoju syna, zostawiając go samego.
Zszedł po schodach i będąc w kuchni, wystukał wiadomość SMS: ”Przyjedź. To pilne.”
***

Chciała wręczyć Łucznikowi prezent osobiście. Wstydziła się, ale i tak wolała to zrobić w cztery oczy. Nie po to wydała tyle pieniędzy, żeby teraz ktoś ukradł upominek, zanim obdarowywany go w ogóle zobaczy. Co prawda Lidia nie spodziewała się, by do skrzynki na listy zaglądał ktokolwiek inny. Tylko ona, Łucznik, no i Silvia Olmedo wiedzieli o wiadomościach, które tutaj zostawiali. Dziennikarka jednak zbyt zajęta była opisywaniem kampanii wyborczej w gazecie Luz del Norte, by odwiedzać chatkę Gastona, więc Montes była spokojna.
Po sobotnich zakupach z Conradem przyszła wieczorem do miejscówki El Arquero i czekała na niego bardzo długo, ale niestety się nie pojawił. Była zawiedziona, ale ostatecznie nie mogła go za to winić – przecież walczył z niesprawiedliwością w miasteczku, na pewno miał ważniejsze rzeczy do roboty. Przyszła więc również w niedzielę i kręciła się po okolicy, ale i tym razem nie miała szczęścia. Jednak dopiero w poniedziałek poczuła się zirytowana. Zawsze pojawiał się, kiedy go potrzebowała, ale tym razem go nie było? Czy robił jej na złość? Może miał już jej dosyć. Takie myśli krążyły jej po głowie, kiedy obracała w dłoniach pudełeczko z łańcuszkiem, który mu kupiła. Do wigilii było jeszcze kilka dni, ale chciała dać mu prezent wcześniej. Może coś mu się stało? Kiedy zdała sobie sprawę, że to możliwe, przeraziła się nie na żarty. We wtorek przyszła z samego rana, jeszcze przed wizytą w przychodni dla potrzebujących, i zajrzała dla pewności do skrzynki, jakby sądziła, że może El Arquero zostawił jej jakąś notkę, by się nie martwiła. Może jednak się przeziębił od tego biegania po mieście w lekkim ubraniu. Skrzynka była jednak pusta. Postanowiła, że da mu jeszcze jedną szansę, a jeśli nie uda jej się z nim zobaczyć przed świętami, po prostu będzie zmuszona zostawić paczuszkę z liścikiem. Może to i lepiej, nie będzie czuł presji, by przyjąć prezent. Będzie mógł zwyczajnie go zignorować. Było jej przykro, kiedy zdała sobie z tego sprawę, ale nie mogła nic na to poradzić. Ruszyła przed siebie, spiesząc się do przychodni. Quen miał na nią czekać przed domem Saverina, więc musiała się sprężać, jeśli nie chciała zdradzać się z tym, że codziennie szwenda się sama po miasteczku.
Wtorek 22 grudnia był ostatnim dniem przed przerwą świąteczną. Młodzież miała pojawić się w szkole tylko, żeby odebrać podarunki i dokończyć przygotowania do balu, który i tak bardziej ich interesował od lekcji. Quen obiecał Lidii, że wpadnie z rana do przychodni, by zdążyć pakować paczki dla potrzebujących jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, które tego dnia miały rozpocząć się później. Montes była bardzo zaangażowana – sama zaproponowała Saverinowi, żeby zorganizowali zbiórkę na rzecz osób, których nie stać było na urządzenie wigilii, a wielu mieszkańców dołączyło się, przynosząc do przychodni jedzenie, kosmetyki i przydatne rzeczy. Conrado zorganizował również miejską wigilię dla najuboższych, która miała odbyć się w ratuszu i Lidia czuła, że to będą dobre święta.
– Lidio, co chciałabyś dostać pod choinkę? – zapytał w końcu Quen, zaklejając jedno z ostatnich pudeł tuż po tym, jak zapakował do niego suchy prowiant i jakieś ciepłe koce, które podsunęła mu koleżanka.
– Daj spokój, Quen, nie musisz mi nic dawać. Mówiłam ci, że to zbyteczne. Ja nie kupuję prezentów. Lepiej przeznaczyć te pieniądze na jakiś szczytny cel.
Enrique nie trzeba było dwa razy powtarzać. I tak miał ograniczony budżet, a czasu na zakupy pozostało niewiele.
– Czekaj, czy ty mnie przypadkiem nie wylosowałeś w loterii świątecznej? – Montes nagle zdała sobie z czegoś sprawę i zerknęła na przyjaciela podejrzliwie, a on szybko zaprzeczył. – To dobrze. Byłoby to bardzo głupie, biorąc pod uwagę, że dzisiaj mają rozdawać prezenty. – Dziewczyna dała za wygraną i poinstruowała go, gdzie ma odkładać paczki.
– Mam Ariela – wyjaśnił, zniżając głos do szeptu, mimo że byli w przychodni sami, bo było jeszcze bardzo wcześnie. – Kupiłem mu farby, mówił, że maluje, ale ostatnio ma mało czasu. Myślę, że mu się spodoba.
– Super – zgodziła się Lidia, ale kolejne słowa Quena trochę wytrąciły ją z równowagi.
– Myślałem, żeby kupić mu komiks o „Zielonej Strzale”, ale uznałem, że to zbyt oczywiste.
– Po co miałbyś mu kupować taki komiks? Quen? – Dziewczyna podparła się pod boki i zerknęła na kolegę z pretensjami. Wyglądała dosyć groźnie, więc skulił się w sobie.
– Sorry, ale nic nie poradzę, że mi to pasuje. Ariel jest solidnym podejrzanym do bycia Łucznikiem Światła, sama tego nie wykluczyłaś! – przypomniał jej, a ona próbowała zaprzeczyć, ale nie mogła.
– Ale też nie potwierdziłam – sprostowała, bo rzeczywiście, nie mogła jednoznacznie zburzyć tej teorii.
– Patrzyłaś mu w końcu w oczy, nie? Sama mówiłaś, że to może być Ariel.
– Tak, ale to naprawdę nie to samo. Kiedy Łucznik ma maskę, jest inaczej.
– Bo ma wokół siebie aurę tajemniczości, dodatkowo zawsze spotykasz go po ciemku. No i umówmy się, ilu osobom zaglądasz w oczy na co dzień? No właśnie. – Quen ucieszył się ze swojego odkrycia. – Równie dobrze ja mógłbym być El Arquero, a bez maski byś mnie nie poznała. Dopóki jest choć cień szansy, ja będę się tego trzymać. To się wszystko trzyma kupy. Ariel to niezły bad boy.
– Ksiądz Ariel bad boyem? – Lidia uniosła brwi, patrząc na przyjaciela z politowaniem. Czasami naprawdę nie rozumiała, jak to możliwe, że był spokrewniony z Saverinem.
– A co, nie wiedziałaś, że był w poprawczaku? To twarda sztuka.
– Ksiądz w poprawczaku, skąd o tym wiesz?
– Od Theo, znają się ze starych czasów. Zdaje się, że ojciec Theo, Ulises, był wychowawcą w zakładzie poprawczym w Monterrey i Ariel bardzo zbliżył się do rodziny Serratos. – Ibarra pokiwał głową, jakby chciał pokazać, że jest bystry, bo znalazł się w posiadaniu cennych informacji. – Ariel zna kupę rzeczy o tym mieście, bo Theo to niezły plotkarz. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wiedział, co spotkało Valentinę z rąk Barona i Jonasa, no i te wszystkie wyczyny Horacia można sprawdzić w księgach parafii. Ariel to czarny koń, mówię ci. No i w końcu to szwagier Conrada, wiedziałaś o tym? Mówię ci, za dużo zbiegów okoliczności. Obstawiam wszystkie pieniądze na księdza Bezauri.
Lidia zamyśliła się, próbując przetworzyć te wszystkie informacje. Ulises Serratos był najlepszym łucznikiem, jakiego znało to miasto. Trenował przez lata drużynę uniwersytecką. Prowadził klub przetrwania. Miał na pieńku z wieloma ludźmi w miasteczku, a Romowie szczególnie obrali go sobie na celownik. Ulises miał w domu mnóstwo fantastycznych książek, a Alice twierdziła, że egzemplarz „Narzeczonej dla Księcia”, który widziała u Lidii, pochodził właśnie z kolekcji w mieszkaniu Erica, które niegdyś należało do Serratosa.
– Ulises nie żyje, prawda? – zapytała, czując się strasznie głupio. – To znaczy, na pewno umarł, tak? Bo znając to miasteczko, nie zdziwię się, jeśli zmartwychwstał i lata teraz po mieście jako El Arquero de Luz.
– Nie żyje – odparł gorzko Enrique i nie było żadnych wątpliwości, że magiczne zmartwychwstanie nie wchodziło tutaj w grę. – Lubiłem go. Miał swoje za uszami, nie był do końca, no wiesz, moralny. – Ibarra trochę się zawstydził i podrapał się nerwowo po karku. – Ale dla nas, dzieciaków, zawsze był super. Organizował piesze wycieczki, ogniska, zakradaliśmy się z nim na El Tesoro i opowiadał nam jakieś straszne historie. Był zabawny, miał mega bujną wyobraźnię. Dlatego nie rozumiem, dlaczego…
– Zabił się?
– No. – Ibarra wzruszył ramionami, bo pamiętał, jakim szokiem dla wszystkich była informacja o samobójstwie burmistrza. – Miał swoje problemy, demony, z którymi walczył – tak mi to później tłumaczyli. Ale sam nie wiem. Chyba nie rozumiem, jak bardzo nieszczęśliwym trzeba być, żeby chcieć sobie odebrać życie.
Oboje się zadumali i poświęcili chwilę na refleksję, ale zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię przez trzask drzwi i głośne szuranie pudeł po podłodze.
– Co to za syf? – Jordan wszedł do przychodni i omal nie potknął się o kartonowe stosy piętrzące się przy wejściu.
– To żaden syf, tylko paczki dla potrzebujących. Zrobiliśmy zbiórkę i zebraliśmy suchy prowiant dla tych, których nie stać na wyprawienie świąt. Są też domowe przetwory i zabawki dla dzieciaków. – Lidia sprostowała, czując wielką irytację. Nie po to z Quenem się natrudzili, żeby teraz ten dupek wszystko niszczył. Była z siebie dumna i miała ku temu powód. Chciała chyba dalej się wykłócać, ale zdała sobie sprawę, że Guzman tylko jej się przypatruje. – No co, coś ci nie pasuje? – warknęła, bo nie lubiła, kiedy ktoś patrzył na nią z wyższością.
– Jezu, przecież nic nie mówię. – Wywrócił oczami, ominął pudła i zarzucił na siebie kitel, kierując się do pomieszczenia dla wolontariuszy.
– Kiedy będziecie rozwozić paczki? – zagadnął Quen, poprawiając pudła przesunięte przez kuzyna tak, by nie blokowały wejścia. Uważał, że to świetna inicjatywa. Lidia po raz kolejny pokazała, że ma serce we właściwym miejscu. Na co dzień zwykle zgrywała twardzielkę, ale wcale taka nie była.
– Nie będziemy, za dużo zachodu, bo większość potrzebujących nie ma stałego miejsca pobytu. Zgłoszą się po nie tutaj przed wigilią w ratuszu. Ksiądz Ariel obiecał, że pomoże.
– To miłe z jego strony.
– Też tak uważam. Ogłosił tę akcje nawet w ogłoszeniach parafialnych i zachęcał ludzi w kościele, by się dołączyli.
– Chodzisz do kościoła? Od kiedy? – Ibarra podrapał się po głowie. Lidia była ochrzczona ze względu na matkę. Nie praktykowała wiary, a na religię chodziła z obowiązku, więc go to zdziwiło.
– Czasem tam wpadam – odparła od niechcenia, spuszczając nieco wzrok. Nie mogła przecież powiedzieć, że rodzina Mengoni regularnie uczęszczała na nabożeństwa, a ona prowadziła śledztwo. W ten sposób mogła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo miała na oku zarówno Daniela, jak i księdza Ariela. – Dzień dobry, jak możemy pani pomóc? – zwróciła się do kobiety, która weszła po cichu do środka i stanęła za Quenem bez słowa.
Nastolatek obejrzał się przez ramię i zobaczył drobniutką kobietę po trzydziestce z ręką owiniętą ręcznikiem. Przy jej nogach kręciła się dwójka dzieciaków. Od razu było widać, że im się nie przelewa, ale dzieci wydawały się być zadbane, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, by matka źle je traktowała. Jeśli już to ona nie wyglądała za dobrze.
– Ręka – powiedziała cicho, odsłaniając ręcznik i pokazując ranę na przedramieniu.
Quen i Lidia momentalnie się skrzywili i odwrócili głowy na widok krwi.
– Proszę tutaj. – Jordan wyłonił się zza parawanu, odsłaniając go dla pacjentki. Jednocześnie posłał kolegom z klasy oburzone spojrzenie. – Weźcie się w garść – syknął, kiedy kobieta nie mogła go usłyszeć.
Pacjentka przysiadła na kozetce, uważnie obserwując otoczenie. Byli w przychodni sami, nie było innych pacjentów, tylko trójka wolontariuszy, bo pielęgniarka i dyżurny lekarz nie zdążyli jeszcze dojechać. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Proszę się nie bać, wiem, co robię – zapewnił ją Jordan, uśmiechając się pokrzepiająco, ale kobieta nadal miała rozbiegany wzrok.
Szepnęła coś niewyraźnie w stronę dwójki małych dzieci, które chwytały wszystko, co wpadło im w ręce. Jordi przysunął sobie obrotowy stołek, założył rękawiczki i zaczął oczyszczać ranę, kątem oka uważnie ich obserwując.
– Ile mają lat? – zapytał z ciekawością w głosie, dokonując oględzin. Rana nie była głęboka, ale wystarczyła, żeby kobieta zbladła.
– Trzy – odpowiedziała, wstrzymując powietrze.
– Bliźniaki, fajnie. – Jordan pokiwał głową i uśmiechnął się do jednego z berbeci, który zwrócił na niego uwagę. – Też jestem bliźniakiem – zwrócił się do niego, a malec przekrzywił główkę, jakby nie do końca rozumiał, co do niego mówi „ten lekarz”.
– Potrzebujesz czegoś? – Lidia przyszła sprawdzić, co się dzieje, starając się nie patrzeć na krwawiącą ranę kobiety. Nie lubiła widoku krwi, ale starała się do niego przyzwyczaić, pracując w przychodni. Na szczęście w tym miejscu rzadko mieli do czynienia z poważnymi przypadkami.
– Nie. Ale może znajdziesz coś dobrego dla tych dwóch dżentelmenów? – Głową wskazał na małych chłopców, którzy spojrzeli z nadzieją na Lidię. Nie wyglądali na głodnych, matka o nich dbała, ale pewnie rzadko mieli okazję spróbować czegoś słodkiego. Wiedział, że Clementina miała swoje zapasy „na czarną godzinę” w szufladzie biurka w recepcji i Lidia od razu podchwyciła ten pomysł, bo sama nieraz podbierała pielęgniarce dyżurującej krówki.
– Na pewno wolno ci to robić? – szepnęła jeszcze, zanim odeszła, ale zrobiła to tak cicho, żeby pacjentka jej nie usłyszała. – Lekarz powinien być tutaj lada chwila. Możemy poczekać…
– Poradzę sobie. Weź dzieci i daj mi pracować – syknął, a pacjentkę uspokoił i podał znieczulenie. Ćwiczył szwy na bananach i surowych kurczakach w San Nicolas, a niedawno miał też okazję zszywać panią neurochirurg. Był dobrym obserwatorem, często widział, jak Aldo zakłada swoje popisowe szwy, więc nie sprawiło mu to większego problemu. Kiedy został sam z kobietą, zapytał: – Jak to się stało? Jak się pani zraniła?
– Pracuję na zmywaku – wyznała, a Jordan pokiwał głową. Kobieta wciąż rzucała wylęknione spojrzenia w stronę zegarka i drzwi, co Guzmanowi dało do myślenia.
– Ma pani dokąd pójść?
– Tak, tak. – Pokiwała szybko głową, odrobinę zbyt gwałtownie, kiedy Jordi kończył ostatni szew na jej ręce. – Mieszkanie, praca. Wszystko w porządku.
– Rozumiem, dobrze to słyszeć. Skończyłem – oznajmił, podziwiając swoje dzieło. Może mógłby to zrobić lepiej, gdyby się tak nie spieszył, ale i tak uważał, że wykonał kawał dobrej roboty. Najważniejsze, że pacjentka powinna szybko wrócić do zdrowia. – Proszę przyjść po świętach, zerknę na to raz jeszcze. Proszę pytać o Jordana Guzmana, nikogo innego. Jakby mnie nie było, znajdzie mnie pani tutaj. – Z kieszeni kitla wyciągnął notesik i zapisał jej adres. – Rozumie pani?
– Tak, oczywiście. – Miała dziwnie zaszklony wzrok, kiedy odprowadzał ją do wyjścia. Zdawali się rozumieć bez słów.
– Proszę poczekać, jeszcze antybiotyki. – Z oszklonej szafki wyciągnął kilka leków i spakował je kobiecie, instruując jak je przyjmować, a dla pewności zapisał jej jeszcze wytyczne na odwrocie kartki ze swoim adresem. Dwóch małych chłopców odnalazło się przy swojej mamie, każdy z czekoladowym lizakiem w dłoni. – Proszę na siebie uważać.
– Dziękuję. Dziękuję – powtarzała, prowadząc przed sobą dzieci w stronę wyjścia.
– Halo, proszę pani! Musi się pani wpisać na listę! – zawołała za nią Lidia, wyciągając w jej stronę długopis. Jordan spojrzał na nią morderczym wzrokiem, bo ewidentnie przestraszyła pacjentkę, która już odczuwała ulgę, będąc jedną nogą poza przychodnią.
– Proszę się nie przejmować. Do zobaczenia. – Guzman pomachał ręką dwóm małym brzdącom i zamknął drzwi. – Co ci dolega, musisz się tak drzeć? – zwrócił się do Montes, która wymieniała zdumione spojrzenia z Quenem.
– Mamy zasady. Powinna się wpisać na listę pacjentów. Ja to muszę notować w systemie, Guzman. Nie możesz sobie odwalać tutaj samowolki. – Brunetka oburzyła się, wskazując na rejestr pacjentów. – Nie wolno wydawać im leków bez zapisania wszystkiego. Jak mam to potem wytłumaczyć kierownikowi? Że leki same znikają sobie po inwentaryzacji?
– Nie wiem, właścicielem jest twój ojciec zastępczy, więc coś wymyślisz – odciął się, mając zamiar iść się przekimać na jednej z kozetek.
– Przecież nie tylko ta kobieta nie ma ubezpieczenia, to nic takiego. Po to jest ta przychodnia, Jordan. Nikt tu nie będzie nikogo dyskryminował za bycie biednym – zauważył rozsądnie Quen, który nie do końca rozumiał zachowanie kuzyna.
– Za bycie biednym nie, ale za bycie nielegalnym migrantem już tak. – Kiedy oboje spojrzeli na niego zdziwieni, westchnął z dłonią na kotarze przy jednej z kozetek. – Nie słyszeliście jak mówiła? Obcy akcent, bała się w ogóle odezwać. Pewnie jest z Gwatemali, ostatnio był wysyp migrantów zarobkowych. Pracuje za jakieś grosze w jadłodajni, ale lepsze to niż deportacja, prawda? Obudźcie mnie za jakieś pół godziny – uciął dyskusję, zasuwając zasłonkę.

***

Oliver Bruni nie odpuścił swoim podopiecznym wtorkowego treningu. Pomimo luźnych w tych dniu zajęć, wszyscy mieli obowiązek stawić się boisku. Musieli trenować, jeśli chcieli ruszyć pełną parą od nowego roku. Rozgrywki trwały i każda drużyna, szczególnie ta z San Nicolas, brała je na poważnie.
– Hej, jak się czujesz? – Marcus zagadnął Jorge, który pod ostrzałem spojrzeń przebierał się we wspólnej szatni.
– Jak zwierzę w cyrku – odparł, głową wskazując na kilku typów z zespołu, którzy poszeptywali za jego plecami. – Chcę już móc kopać piłkę, żeby nie musieć tego znosić.
– Nie forsuj się, wszyscy to zrozumieją. – Delgado próbował go pokrzepić, ale Ochoa nie był przekonany. Do chłopaków podszedł Nacho Fernandez.
– Yhmm – odchrząknął ostentacyjnie, jakby nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Obaj spojrzeli na niego od niechcenia. – Wszystko gra? – zapytał, zgrywając luzaka.
– Nie podkablowałem cię policji, jeśli o to pytasz – odparł Jorge, wciągając na siebie koszulkę treningową. – Wszystko gra.
– Bo wiesz… nie chciałem. Nie wiedziałem, że to amfa. Mówię serio – usprawiedliwił się Ignacio i Marcus mu wierzył. Nacho dużo gadał i był nieznośny, ale nie zrobiłby tego celowo znajomemu ze szkoły, na dodatek wiedząc, że to syn kuratora.
– W porządku. Możemy o tym nie gadać? – poprosił chłopak, czując, że zaraz trafi go szlag od tych wszystkich szeptów i głupich komentarzy.
Wyszli na boisko, by się rozgrzać. Kilku chłopaków świetnie się bawiło, podając sobie w kole piłkę. Mieli na głowach czapki świętego Mikołaja i widać było, że radosny nastrój im się udzielił. Remmy jako kapitan zarządził rozgrzewkę, a któryś z nich wetknął mu na głowę czerwoną czapkę, nabijając się, że powinien im zrobić prezent i odwołać trening.
– Chciałbym, ale nie ja decyduję. No dalej, chłopaki, musimy być gotowi na mistrzostwa. – Jeremiah klasnął kilka razy w dłonie, by wszyscy zebrali się do kupy. – Nacho, będziesz ze mną w parze.
– Zapomnij. – Fernandez wyminął go i sparował się ze swoim kumplem, unikając wzroku Torresa jak tylko mógł. Unikał go jak ognia od czasu nocy wyzwań.
– Trener powinien serio trochę zbastować. Jeszcze mam zakwasy po ostatnim treningu – jęczał jeden z obrońców, ale po chwili mina mu zrzedła, kiedy ktoś zagrzmiał tuż nad nim.
– Jeśli nie podobają ci się zakwasy, zawsze możesz mieć odciski na tyłku od grzania ławki rezerwowych, jak to dla ciebie brzmi? – Oliver Bruni ze swoją nieodłączną podkładką do notowania strategii miał wściekłą minę. – Co to za błazenada? – warknął, wskazując palcem ich czapki świąteczne.
– No bo są święta, trenerze – wyjaśnił jeden z pomysłodawców.
– Wigilia jest w czwartek, przestańcie zachowywać się jak banda durniów i weźcie się do pracy, jeśli chcecie mieć jakiekolwiek szanse na wejście do ćwierćfinału. – Bruni omiótł wzrokiem wszystkich graczy i jego sokoli wzrok spoczął na dłużej na smukłej sylwetce kapitana, który z uśmiechem na twarzy poprawił swoją czapkę z pomponem. – Kapitan chyba powinien dbać o dyscyplinę w drużynie. Z czego tak rżysz, Torres?
– Są święta, trenerze, trochę radosnej atmosfery nikomu nie zaszkodzi.
– Masz rację. A wiesz co powoduje radosną atmosferę? Endorfiny. A jak podnieść poziom endorfin? Poprzez ruch. Skoro tak wam brakuje tej radości, to myślę, że dwadzieścia okrążeń wokół boiska sprawi wam mnóstwo satysfakcji. No już, biegiem! – Klasnął swoimi wielkimi łapami i gracze pobiegli czym prędzej wokół stadionu. – Na co czekasz, Torres?
– Ja też? – zdziwił się, nie do końca rozumiejąc zachowanie Olivera. Być może podczas nocy wyzwań naprawdę przesadził i teraz Bruni się mścił.
– A dlaczego miałbyś być traktowany inaczej od reszty? Jesteś kapitanem, więc bierz za to odpowiedzialność. Mam ci dołożyć jeszcze dziesięć okrążeń?
– Nie, trenerze. – Remmy ściągnął czapkę i rzucił ją w stronę ławek rezerwowych, truchtając za kolegami, którzy już wykonywali karę.
– Zacznijcie rozgrzewkę w zwykłym trybie, dzisiaj poćwiczymy podania. Macie z tym problem. – Oliver zagwizdał, a reszta chłopców od razu wzięła się do roboty.
Marcus jednak był zaintrygowany postawą Bruna. Korzystając z okazji, że jego koledzy odbiegli kawałek, sam przybliżył się do zapisującego coś w swoich notatkach trenera.
– Też masz ochotę dzisiaj biegać, Delgado? Nie denerwuj mnie, tylko bierz się do roboty – warknął, nawet nie podnosząc wzroku znad podkładki. Czuł na sobie spojrzenie ciemnych oczu nastolatka.
– Piątkowe plany nie wypaliły? – zapytał, rozgrzewając się tuż przy trenerze. – Słyszałem o nocy wyzwań. Ciekawi mnie, czy gdyby Remmy przyszedł do ciebie z własnej woli, czy wpuściłbyś go do mieszkania? Na pewno. Aaron pewnie był u ciebie stałym bywalcem…
– Stul pysk, Delgado. – Bruni syknął przez zaciśnięte zęby. Jego palce automatycznie zakleszczyły się na plastikowej podkładce. – Wydaje ci się, że mnie dobrze znasz, bo słyszałeś parę plotek?
– Nie plotek, faktów – poprawił go Marcus, teraz pozwalając sobie na lekki grymas. – Musisz od czasu do czasu stwarzać pozory, żeby nie dopuścić do podobnej sytuacji co w Austin. Dlatego czasem krzykniesz na Remmy’ego, dasz mu karę, może każesz mu zostać po lekcjach, ale to tylko dodatkowy prezent dla ciebie.
Marcus poczuł, jak silna ręka zaciska się na przedzie jego koszulki. Trener był niższy, ale i tak groźny. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Delgado dzielnie wytrzymał to spojrzenie zimnych stalowych tęczówek, ale w środku cały się gotował.
– To odważne z twojej strony, ale i bardzo głupie, zadzierać ze mną, kiedy wiesz, że mam dostęp do każdego aspektu twojego życia. Jak się czuje mama? Głowa już nie boli?
– Ty sukin…
Nie zdążył dokończyć, bo Oliver wymierzył mu cios w brzuch i musiał zgiąć się wpół. Z jego ust wydobył się stłumiony jęk. Bruni przytrzymał go tak, by nie wyglądało to podejrzanie, gdyby przypadkiem któryś z uczniów koło nich przebiegał. Dla postronnego obserwatora mogło się wydawać, że Marcus nachyla się nad podkładką Bruniego i słucha wskazówek na ucho. Oliver jednak nie instruował byłego kapitana w sprawie piłki nożnej, a raczej dawał mu przestrogę.
– Wiem, gdzie mieszkasz, wiem, gdzie pracuje twoja matka, a nawet jaki rozmiar stanika nosi. Twoja dziewczyna chodzi do tej szkoły, uczę ją wuefu, więc dobrze ci radzę – nie zadzieraj ze mną, Delgado. To będzie ostatnie ostrzeżenie. Nieważne, ile jeszcze cytatów masz w zanadrzu.
Do zamroczonego bólem mózgu Marcusa dopiero po chwili dotarł sens tych słów. Był wściekły, Bruni groził już nie tylko jego matce i bratu, ale też Adorze, a to już było za wiele. Jednak rozbawiło go ostatnie zdanie. Nie mógł się powstrzymać i się roześmiał – nie bez trudu, bo przepona nadal odmawiała mu lekko posłuszeństwa po ostrym ciosie trenera.
– Myślisz, że to ja jestem Łucznikiem? – Zaśmiał się jeszcze głośniej, starając się zignorować ból. – Jesteś głupszy niż myślałem, Bruno.
W oczach trenera dostrzegł zdziwienie i to napędziło go jeszcze bardziej. Z kpiącym uśmieszkiem oddalił się od niego, zostawiając go bijącego się z myślami.

*

– Hej, coś się stało? – Remmy był zmęczony treningiem i trochę zawstydzony sytuacją z Brunim, która najpewniej doprowadziła do kary. Odnalazł jednak Ignacia tuż po treningu w szkolnej szatni. – Unikasz mnie.
– Ja ciebie? Wydaje ci się. – Nacho prychnął, ale nie patrzył na Torresa. Pakował się w pośpiechu i nawet nie kwapił się, żeby wysuszyć mokre od prysznica włosy, które naturalnie mu się lekko kręciły.
– Nie wydaje mi się, nie odzywasz się od soboty. Udajesz, jakby nic się nie stało.
– Bo nic się nie stało. Co miało się stać?
– No nie wiem, może to że całowaliśmy się w twoim pokoju i pewnie doszłoby do czegoś więcej, gdyby nie mała awaria z moją pompą?
– Zamknij się! – uciszył go, pchając w stronę ściany i rozglądając się wokół, by upewnić się, że nikt ich nie słyszał. – Przestań opowiadać o awarii pompy, ludzie mogą mieć dziwne skojarzenia.
– Jacy ludzie? Tu nikogo nie ma, Nacho, możesz być sobą.
– Jestem sobą. Spadaj, Torres, póki jestem miły. – Fernandez wciągnął na siebie czystą koszulkę i zarzucił sobie torbę na ramię. Po chwili już go nie było.

***

Santos zawsze miał niezły ubaw, obserwując wściekłość na znienawidzonej twarzy nauczycielki od historii, ale tego dnia Julietta Santillana weszła na wyższy poziom. Z prawdziwą furią skonfrontowała go w jego sali informatycznej.
– Ktoś tu chyba dostał rózgę pod choinkę – zauważył z przekąsem, próbując skupić się na swoim komputerze, ale rozbawienie było silniejsze od niego. Zerknął w górę na pochylającą się nad jego biurkiem kobietę. Jej idealnie wymodelowana fryzura była lekko rozwiana, bo szła tutaj szybkim krokiem.
– Uważasz, że to zabawne? – zapytała, rzucając mu na biurko torebkę prezentową. – Naprawdę musisz mnie aż tak upokarzać na każdym kroku?
– Bardzo chciałbym sobie przypisać zasługi za rozgniewanie cię w taki sposób, ale niestety pojęcia nie mam, co ty do mnie mówisz. – Zdjął okulary i położył na biurku, chwytając z ciekawością za torebkę z prezentem. Kiedy zajrzał do środka, ryknął śmiechem. – Nie rozumiem oburzenia, bardzo przydatna rzecz. – Z wnętrza wyciągnął paczkę kondomów. Jakiś uczeń widocznie robił sobie z niej jaja. Była też cieniutka książeczka, a właściwie poradnik pod tytułem „Jak przestać być zołzą”.
– Chcesz mi powiedzieć, że to nie ty?
– Nie, Julie, gdybym ja cię wylosował, pewnie nie dałbym ci nic. – DeLuna ubolewał, że nie dostąpił zaszczytu. – Co się tak oburzasz? To jeszcze dzieciaki, no i w końcu cię nie lubią.
– Słucham?
– Nie mów, że sądziłaś, że jesteś ich ulubienicą. – Parsknął ponownie śmiechem, oddając jej torebkę z prezentem. – Nazywają cię za plecami Bazyliszkiem. Całkiem trafna nazwa, twój wzrok może czasem zabić.
Julietta miała moment olśnienia. Eric może i dobrze kłamał, ale w tej sytuacji wcale nie musiał. Wiedziała już, kto mógł być jej tajemniczym świętym Mikołajem i na samą myśl zacisnęła dłonie w pięści. Wyszła z sali informatycznej szybkim krokiem przy akompaniamencie chichotów Santosa.

***

Leticia Aguirre de Castellano w swojej nieodłącznej w ostatnim tygodniu czapce świętego Mikołaja, przyszła do swoich uczniów, niosąc naręcze paczek, które zostały złożone rankiem w pokoju nauczycielskim. Kilku chłopców z klasy pomagało jej z pakunkami i mieli nietęgie miny. Upominków było mnóstwo – jedne maleńkie, inne większe. Wychowawczyni włączyła w radiu kolędy i zaczęła rozdawanie, próbując roztoczyć radosny nastrój świąt. Nawet ci, którzy początkowo byli sceptyczni, teraz z ciekawością wypatrywali swoich prezentów.
– Czy to jest to, co myślę? – Quenowi oczy zaświeciły, kiedy otworzył swój elegancko zapakowany upominek. – Czy to możliwe, że to kluczyki do samochodu? – zapytał, jednocześnie prosząc Rosie, by go uszczypnęła. Zrobiła to z wielką chęcią, śmiejąc się pod nosem.
– Prędzej kłódka do zapięcia od roweru, zejdź na ziemię. – Widząc rozczarowaną minę kumpla, sama chwyciła pudełko i otworzyła je, by zobaczyć, co jest w środku. Było to zaproszenie.
– Wystawa dzieł sztuki Lodovica, to mój ulubiony malarz. – Enrique mimo wcześniejszego zawodu, teraz lekko się ożywił. – W stolicy! O ja cię kręcę. To prezent od Saverina, prawda? – Ostatnie pytanie skierował w stronę Lidii, która nieco się zmieszała. – Och, daj spokój, tylko jego na to stać, a poza tym rozmawiałem z nim kiedyś na aukcji w domu kultury i wie, że podziwiam Lodovica. Nie namalował nic od 2009 roku. Ciekawe dlaczego.
– No to chyba trafiony prezent, nie? – Montes pokiwała głową, gryząc się w język, by nie powiedzieć, że prezentem była tak naprawdę prywatna lekcja malowania z artystą, a nie tylko wstęp do jego galerii. Enrique pewnie zszedłby na zawał.
– Bardzo. Kurczę, myślicie, że ksiądz Ariel będzie chciał jechać ze mną? On też lubi te klimaty.
– Myślę, że ksiądz Ariel ma lepsze rzeczy do roboty niż niańczenie dzieciaków – odezwała się za jego plecami Anakonda, która z nietęgą miną oglądała swój prezent. Może dobrze, że nie wiedziała, od kogo go dostała, bo ta osoba pewnie musiałaby znosić jej kapryśną minę.
– A jej co dolega? – Primrose musiała powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na widok krzywego wyrazu twarzy szkolnej plotkary.
– Plotka głosi, że Violetta Conde zaprosiła księdza do siebie na wigilię, ale się nie zgodził. – Sara Duarte poinformowała ich konspiracyjnym tonem, przysiadając się bliżej znajomych. Tego dnia i tak każdy siadał, gdzie chciał, bo miało nie być normalnych zajęć. – Ariel idzie na święta na El Tesoro, a Viola uznała to za osobistą zniewagę.
– Jaką zniewagę? To chyba logiczne, że Ariel woli spędzić święta ze znajomymi nie? Zna Deborę i Prudencję, no i Saverina. Wiedzieliście, że to jego szwagier? – Quen pochwalił się znajomością tego sekretu, a Lidia zrobiła wielkie oczy. Wolałaby, żeby tego nie rozgłaszał, ale było już za późno. Olivia Bustamante od razu klasnęła w ręce.
– Wszystko jasne! Prawdziwi dżentelmeni trzymają się razem. Takich facetów jak oni brakuje w Pueblo de Luz. Szkoda, że Ariel jest księdzem… – mruknęła z lekkim zawodem.
– No tak, bo gdyby nie był, to na pewno by się z tobą umówił. – Ignacio Fernandez zaśmiał się kpiąco za jej plecami. – Wy, laski, macie jakieś dziwne wyobrażenia. Taki facet jak Ariel w życiu nie zwróciłby na ciebie uwagi, nawet gdybyś była pełnoletnia.
– Co jest, Nacho, chcesz Ariela dla siebie czy o co ci chodzi? – Jordan pociągnął kolegę z bara, wchodząc do klasy taktownie spóźniony i siadając na swoim zwykłym miejscu. Ignacio zacisnął dłonie w pięści, ale nic nie powiedział. – Może zaproś księdza na bal, jak ci się tak podoba.
– Zamknij się, Jordan. Sam nie idziesz na potańcówkę, więc przestań się wtrącać.
– Nie zmieniłeś zdania? – Felix zainteresował się, podnosząc głowę i spoglądając w stronę byłego kumpla. Nadal miał lekkie wyrzuty sumienia ze względu na Veronicę i bał się, że Jordi może mieć mu za złe, że ją zaprosił.
– Nie – odparł krótko Guzman i przyjął od Leticii paczkę ze swoim imieniem. Szczerze mówiąc, nie miał ochoty odpakowywać swojego prezentu. Sam kupił Juliecie paczkę prezerwatyw i zabawny poradnik, mając nadzieję trochę wyprowadzić ją z równowagi. Nauczycielka stała jednak nad jego ławką i zachęcała gorąco do wzięcia udziału w zabawie, więc skrzywił się i rozwiązał ozdobną wstążkę. Szczęka mu opadła na widok zawartości.
– To chyba jakieś jaja! – krzyknął Ignacio, podchodząc do ławki Jordana i dokonując oględzin jego prezentu. – To niektórzy dostali jakieś gówniane kubki, a on coś takiego? Gdzie tu sprawiedliwość?
– Zamknij się, Nacho! Sam kupiłeś Remmy’emu świąteczne skarpety na każdy dzień tygodnia! – krzyknęła Olivia, a Ignacio miał ochotę ją zamordować, kiedy Torres odezwał się ze swojej ławki.
– A więc to ty. Jak miło. – Remmy uśmiechnął się, machając puszystymi czerwonymi skarpetkami w renifery na wtorek.
Jordan nie słuchał już żadnego z nich, przyglądał się z ciekawością sportowej koszulce koszykarskiej z numerem 24 i nazwiskiem Kobe Bryant na plecach. Koszulka w barwach żółto-fioletowych z logo drużyny Los Angeles Lakers była oryginalna, a dodatkowo miała też autograf jego ulubionego zawodnika. Zmarszczył czoło, nie wiedząc, co o tym myśleć.
– Dzięki, siostrzyczko, ale niepotrzebnie się wykosztowałaś – zwrócił się cicho do Neli, kiedy Ignacio poszedł pomstować w drugim końcu klasy i obgadywać go z kolegami.
– Przykro mi, Jordi, ale to nie ja – wyznała cicho Nela, jakby przepraszała brata, że sama o tym nie pomyślała. – Nie mam tyle kieszonkowego. Poza tym wylosowałam Luz Marię z innej klasy.
Nastolatek zmarszczył brwi, ponownie przypatrując się koszulce. Wiedział, że Quen miał Ariela, bo trąbił o tym od dawna pomimo zakazu Leticii, więc to na pewno nie kuzyn podarował mu tak drogi prezent, zresztą jego i tak nie było na to stać. Felix znał go na wylot i wiedział, że Jordi uwielbia Lakersów, ale on miał Kiraz Torres, słyszał jak rozmawiał o pomyśle na prezent dla niej. Pozostawała więc jeszcze jedna osoba. Jordi przysiadł się do ławki Vedy.
– Mówiłaś, że nie masz za dużo kasy. Czy to od ciebie? – Pokazał jej koszulkę, a ona z ciekawością przyjrzała się autografowi i numerowi „24”, takiemu samemu z jakim chłopak grał na boisku piłki nożnej.
– Nie, wylosowałam kogoś innego. Ale to ten koszykarz, którego lubisz, prawda? Mówiłeś mi o nim ostatnio. – Balmaceda wydawała się być ucieszona na widok trafionego prezentu dla przyjaciela. – Ktoś sprawił ci niespodziankę. Nie cieszysz się?
– Nie – powiedział, wracając na swoje miejsce.
– Czy ktoś widział Marcusa? – Leticia rozglądała się po klasie, ale nigdzie nie dostrzegła zwykle rzucającej się w oczy wysokiej sylwetki przewodniczącego.
– Może pan idealny urwał się na wagary? – podsunął Ignacio, ale nikt go już nie słuchał.
– Musiał zostać po treningu, trener go zaczepił – wyjaśnił Remmy w obronie swojego zawodnika, a Leti poprosiła, żeby ktoś przekazał Delgado upominek.
Kiedy wszyscy otrzymali już swoje prezenty i każdy miał chwilę na plotki, Leticia zagoniła ich do pracy przy przygotowaniach do balu, który miał się odbyć kolejnego dnia.
– Jordi, zapomniałeś prezentu! – zawołała za uczniem wychowawczyni, widząc, że wychodzi z klasy z pustymi rękami.
– Nie chcę go – powiedział, wzruszając ramionami. – Jest za drogi i nie na miejscu.
Po tych słowach wyszedł, a Leticia zmieszała się, nie wiedząc, co z tym zrobić.
– Ja wezmę dla niego, Leti. – Veda wyciągnęła ręce, by kobieta oddała jej koszulkę Jordana. Czasami potrafił być prawdziwym uparciuchem.

***


Lidia nikomu nie pokazała, co dostała w prezencie. Dziewczyny trochę się z niej śmiały, że pewnie to coś sprośnego, a ona nie miała siły wyprowadzać ich z błędu. Prawdą było, że serce zamarło jej przez chwilę, kiedy otworzyła paczkę i zobaczyła wydanie DVD filmu „Narzeczona dla Księcia”. Skąd jej tajemniczy Mikołaj o tym wiedział? Nie mogła się skupić na pomaganiu w przygotowaniach do balu, bo cały czas o tym myślała. Eric odwiózł ją do domu i przez całą drogę próbował zagadać, ale odpowiadała tylko półsłówkami.
– Wszystko okej? – zapytał w końcu, zerkając na nią z troską. – Zwykle buzia ci się nie zamyka. Co jest grane, nietrafiony prezent?
– Jaki prezent? – Montes ożywiła się i otworzyła szeroko oczy. – Wiesz, co dostałam?
– Ano wiem. Jeśli ci się nie podoba, to po prostu powiedz. – DeLuna uśmiechnął się lekko. Nie był gościem, który łatwo się obrażał o takie rzeczy.
– Zaraz, to od ciebie? – Wyciągnęła z plecaka płytę DVD i przyjrzała się okładce.
”Nazywam się Inigo Montoya. Zabiłeś mego ojca. Gotuj się na śmierć.” – Santos zacytował, naśladując łamany angielski postaci z filmu. – Myślałem, że się ucieszysz.
– Cieszę się – przyznała zgodnie z prawdą. – Widziałeś ten film?
– Pewnie, jakieś pięćdziesiąt razy. To klasyk. Dziadek Frank go uwielbiał. – DeLuna przypomniał sobie, jak jego dziadek nieustannie katował go tym filmem i zaśmiewał się do rozpuku mimo że znał go na pamięć. – Alice mówiła mi, że czytałaś książkę, więc pomyślałem, że może chciałabyś obejrzeć też ekranizację. To staroć, ale nadal bawi tak samo. Ciężko znaleźć w Internecie, przynajmniej na legalnych źródłach – dodał z błyskiem hakera w oku.
– Chcesz obejrzeć ze mną? Conrado wróci późno, bo ma spotkanie w ratuszu. – Wskazała na drzwi wejściowe, sama nie wiedząc, co sądzić o tym prezencie. To było zbyt wiele na zrządzenie losu, a jednak byłoby to zbyt oczywiste.
– Nie mogę, mam robotę. Poza tym nie chcę wpaść na Guerrę. O, już wykukuje z okna. – Wskazał palcem na okno tej części bliźniaka, którą zamieszkiwała Emily z mężem i wymusił na twarzy uśmiech, machając w tamtą stronę. Pod nosem jednak przeklął kilka razy przez zęby.
Lidia rozumiała, więc pożegnała się z nim i wróciła do domu. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, żeby zaprosić Rosie i resztę spółki albo Felixa i obejrzeć film wspólnie, ale jakoś nie miała nastroju. Czuła, że to sekret, który wolała zostawić dla siebie.

***
Do domu wrócił w podłym nastroju, żałując, że w ogóle wybrał się do szkoły. Cholerny Remmy Torres jak zwykle musiał go zaczepić, mimo że celowo unikał jego spojrzenia. Był nawet odwiedzić pannę Cortez w jej klasie chemii, ale kobiety akurat nie było. Parszywy humor towarzyszył mu przez całą drogę powrotną, a został tylko spotęgowany, kiedy poczuł ciężkie damskie perfumy po przekroczeniu progu domu. Był przekonany, że to jego macocha testuje znów jakieś produkty, które przysyłały jej różne firmy. Rebeca jako influencerka mogła się poszczycić całkiem niezłą bazą obserwujących na instagramie i innych mediach społecznościowych. Jednak kiedy wszedł do kuchni z zamiarem nawrzeszczenia na Rebe, zobaczył własną matkę urzędującą w kuchni i robiącą jakieś placki dla Deisy i Chanelle.
– Ja chcę na słodko – mówiła Deisy, podstawiając talerzyk z wizerunkiem księżniczek Disney’a.
– A wolno ci? – Marisa Fernandez zrobiła podejrzliwą miną, a dziewczynka poprawiła na nosie okulary.
– Oczywiście.
– Przestań kłamać, nie możesz jeść słodyczy, masz podwyższony cukier. – Nacho ze złością rzucił plecak na podłogę, a dziewczynka się zawstydziła i uśmiechnęła się przepraszająco do byłej żony Alda. – Mamo, co ty tu robisz?
– A może tak najpierw mnie przytulisz, co? Chodź tutaj! – Marisa zamknęła syna w szczelnym uścisku, kołysząc się z nogi na nogę. – Niech no ci się przyjrzę. – Wyciągnęła do przodu ramiona i dokonała bliższych oględzin. – Mój synek jest już mężczyzną. I nawet ma włosy na klatce piersiowej – zapiszczała, zaglądając mu za koszulkę, wprawiając go w prawdziwe zakłopotanie.
– Ale ty tak na serio? Przyleciałaś na święta?
Był zdumiony, ale nie mógł powiedzieć, że się nie cieszy. Nie widział matki od dawna, nie licząc kilku okazjonalnych rozmów na Skypie. Z reguły komunikowali się za pomocą wiadomości tekstowych albo Marisa przysyłała pocztówki z różnych części świata. Wyglądało jednak na to, że Święta Bożego Narodzenia spędzi z synem.
– Tak, przyleciała i przywiozła dużo prezentów. Od Mikołaja rzecz jasna – dodała szybko Deisy, mrugając konspiracyjnie do Ignacia, ale zignorował siostrę i raz jeszcze wpatrzył się w twarz matki. – Tata wie, że zostajesz? – Omiótł wzrokiem kuchnię, w której Marisa zadomowiła się jak we własnej. Cóż, kiedyś ten dom był jej domem, więc czuła się jak u siebie.
– A myślisz, że kto mnie zaprosił? – Uszczypnęła go żartobliwie w policzek i nałożyła pokaźną porcję racuchów. – Jedz, zanim wystygną. Pewnie jesteś głodny po treningu.
– Niezbyt – przyznał, bo stracił apetyt po konfrontacji z Remmym w szatni. Placki wyglądały jednak smacznie, więc przysiadł obok Chanelle i zatopił w nich widelec.
– Tata! Zobacz, kto nas odwiedził! – Siedmiolatka wyskoczyła od stołu i dopadła do nóg ojca, omal go nie przewracając. – To Marisa!
– Tak, widzę, kochanie. – Osvaldo posłał córce uśmiech i zwrócił się do byłej żony. – Miło cię widzieć, Mari. Dobrze wyglądasz.
– Tak sądzisz? – Kobieta odpięła guzik eleganckiej marynarki i spojrzała na swoje piersi. – Jak oceniasz robotę?
– Ja bym to zrobił lepiej, ale nie ma tragedii.
– Serio, musicie to robić, kiedy jem? – Ignacio udał, że wymiotuje na swój talerz. Jego rodzice po rozwodzie zachowywali się dziwacznie. Albo jak bliscy przyjaciele albo jak para wrogów, która zwraca się do siebie w sposób pasywno-agresywny. Nie trzeba mu było jeszcze rozmów o operacji powiększenia piersi jego matki.
– Pomyślałem, że wyjdziemy wspólnie na obiad do Gry Anioła. Norma chętnie cię zobaczy.
– Stęskniłam się za nią, ale przy niej dostanę kompleksów. Ta kobieta ma idealne geny, a ja wyglądam jak stara torba.
– Co ty opowiadasz, Mari, wyglądasz super! Poprosiłabym cię o namiary na chirurga, ale… – Rebeca weszła do kuchni i rzuciła w stronę kobiety konspiracyjnym szeptem, wskazując palcem na męża. Osvaldo wywrócił oczami. – Stolik już zarezerwowany, pan Reverte dał nam miejsce na tarasie.
– Świetnie, w takim razie tylko się przebiorę. Nacho, pomożesz? – Marisa spojrzała na syna, wskazując dłonią, by poszedł za nią na piętro.
– Nie chcę oglądać twoich piersi, mamo – mruknął, siadając na łóżku w gościnnej sypialni.
– Nie bądź śmieszny. Odepnij mi tylko sukienkę. – Marisa zaśmiała się i zniknęła za ozdobnym parawanem, który Rebeca postawiła w pokoju i który służył jej przy filmikach z recenzjami ubiorów, które wrzucała do Internetu. – Co u ciebie, jak tam w szkole? Jakieś romantyczne historie?
– Romantyczne? Co? Nie, skąd ten pomysł! – Ignacio odwrócił głowę, choć wcale nie musiał tego robić, bo matka i tak nie widziała jego twarzy, kiedy przebierała się w wyjściowe ubranie za parawanem. – Nie mam dziewczyny – powiedział, właściwie nie wiedząc, po co w ogóle o tym wspomina.
– Szkoda. Twój tata mówił, że idziesz na bal z Anną. Naprawdę nie było nikogo lepszego?
– Mamo…
– No co? Ta dziewczyna jest jak kreda na tablicy. Niby wiesz, że to nie jej wina, ale i tak masz ochotę przebić sobie bębenki, kiedy jej słuchasz.
– Mówisz jak Felix.
– A właśnie, co u Castellanów? Widziałam zdjęcia Basty’ego ze ślubu. Wyglądał tak przystojnie, że zaczęłam żałować, że to nie ja go usidliłam.
– Jezu, mamo, czy ty naprawdę musisz to zawsze robić? – Nacho wzdrygnął się, a Marisa zaśmiała się cicho, wciągając wygodny kostium. Wyszła zza parawanu, wkładając do uszu duże kolczyki. – Tata coś ci mówił?
– To znaczy o tym, że wdałeś się w bójkę, miałeś rekonstruowany nos, a teraz znów się prosisz o bęcki, rozprowadzając w szkole jakieś dziwne tabletki? Coś tam wspominał. – Marisa obróciła się w jego stronę i przyjrzała mu się z bliska. – Wszystko w porządku, synku?
Chciał coś na to odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo z dołu dał się słyszeć dzwonek do drzwi a następnie przeciągły wrzask małej Chanelle:
– Ignaciooooo! Kolega do ciebieeee!
– Co ty tu robisz? – warknął w stronę Jeremiah, kiedy zbiegł po schodach i zobaczył go na progu z jakimś pakunkiem w ręku.
– Moja macocha wysłała mnie z prezentem. W podzięce za pomoc. – Przekazał półmisek z jakimś świątecznym daniem na ręce Rebeci, która serdecznie mu podziękowała, a Ignacio poczuł, że był to tylko pretekst. Nie wiedział, jak ma się z tym czuć.
– Nacho, nie przedstawisz mnie swojemu przystojnemu przyjacielowi? – Marisa oparła podbródek o ramię syna i wpatrzyła się błyszczącymi oczami w gościa.
– To nie jest mój przyjaciel – warknął, ale dał za wygraną. – To syn dyrektora, Remmy. A to moja mama, Marisa.
– Bardzo mi miło, pani Fernandez – przywitał się grzecznie Jeremiah.
– Już nie Fernandez – warknął Nacho, ale Marisa machnęła ręką.
– Zostałam przy nazwisku byłego męża, bo tak było po prostu łatwiej, skoro prowadzę własną firmę. Mów mi po prostu Marisa, Remmy. – Ucałowała chłopaka w oba policzki i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. – Ile masz lat, Remmy?
– Och, nie, nic z tych rzeczy. – Ignacio pokręcił szybko głową i stanął między matką a kolegą. – Przestań werbować wszystkich moich znajomych do swoich pokazów mody, robisz mi obciach!
– Jaki obciach, wiesz ilu młodych mężczyzn dałoby się pokroić, żeby zadebiutować na wybiegu? Marcus i Jordan zawsze mi odmawiali.
– Proponowałaś Jordanowi?
– Oczywiście, że tak. Co w tym złego? – Kobieta kompletnie nie rozumiała postawy syna. Raz jeszcze omiotła wzrokiem zgrabną sylwetkę kapitana piłki nożnej. – Uprawiasz sport, to widać. Chciałbyś zapozować do mojej wiosennej kolekcji?
– Proszę? – Jeremiah nie był pewien, czy to żart czy może Marisa mówi serio.
– Masz dobre proporcje. Masz już co ubrać na świąteczny bal? Jeśli nie, to przywiozłam ze sobą całe mnóstwo strojów, w które z chęcią cię poubieram.
– On nie jest lalką Kena, mamo.
– Mari, nie strasz chłopaka, ledwo go poznałaś. – Aldo również zdążył się przebrać do kolacji i teraz zapinał na nadgarstku zegarek. – Jeremiah, masz ochotę wybrać się z nami na obiad?
– Co? Nie, on nie może. – Nacho odpowiedział za kolegę.
– Dlaczego odpowiadasz za niego? – Oczy Deisy wydawały się nienaturalnie duże, kiedy patrzyła w górę na starszego brata w swoich dziecięcych okularach.
– Nie interesuj się. – Nastolatek zaczął powoli panikować. – Niedługo święta, pewnie musi pomagać w domu.
– Myślę, że znajdę chwilę. Dziękuję za zaproszenie. – Remmy podziękował uprzejmie, a Ignaciowi posłał zalotny uśmiech i szepnął mu na ucho: – Te szałowe skarpetki nie mogą się zmarnować, prawda? – Podwinął lekko nogawkę spodni i pokazał puszyste skarpety w renifery.
Ignacio zaczął wątpić, czy kiedykolwiek się od niego uwolni.

***

Dom rodziny Fernandez zamienił się w prawdziwy dom wariatów. Ignacio w pierwszej dobie po przyjeździe matki miał ochotę zażyć valium z apteczki ojca. Wkurzało go, że wszyscy zachowywali się jak jedna wielka szczęśliwa familia. Deisy i Chanelle skakały wokół Marisy jak małe wytresowane pieski, a kiedy zobaczyły sukienki, które im przywiozła, piszczały jak szalone, sprawiając, że głowa nastolatka pękała. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Marisa kolejnego dnia po kolacji w „Grze Anioła” zaprosiła Jeremiah na przymiarkę smokingów na bal, który miał się odbyć wieczorem. Przywiozła ze sobą mnóstwo strojów, nie wiedząc, który podpasuje synowi, przy okazji miała nadzieję wystroić swoich ulubieńców, a Remmy szybko znalazł się w tym kręgu. Nacho nie czuł się zazdrosny, bardziej zaniepokojony. Nie chciał spędzać czasu z Torresem, ale był zmuszony.
Siedzial wbity w fotel w swoim smokingu, twierdząc, że sprawdza, czy pasuje. W gruncie rzeczy obserwował uważnie, jak Marisa podrzucała Remmy’emu różne koszule i zestawy za parawan, bawiąc się w projektantkę.
– Wiesz, że możesz patrzeć, nie? – Remmy uśmiechnął się, kiedy Ignacio szybko odwrócił wzrok, odsuwając fotel jak najdalej, by nie widzieć nagiej skóry kolegi z drużyny.
– Nacho, prawie cię nie poznałem. – Jordan Guzman stanął w drzwiach gościnnej sypialni i oparł się o framugę ramieniem. – A podobno diabeł ubiera się u Prady. Chyba jednak gustuje bardziej w kolekcji Marisy Fernandez.
– Bo jak cię zaraz… – Ignacio zacisnął pięści, ale nie dane mu było nic zrobić, bo jego matka wróciła z łazienki i rzuciła się Jordanowi na szyję.
– Jordi, skarbie, przyszedłeś!
– Nie dałaś mi wyboru. – Pozwolił ucałować się w oba policzki i dzielnie wytrzymał zatroskane spojrzenie kobiety.
– Tak bardzo mi przykro, Jordi – powiedziała cicho, a on tylko kiwnął głową, nie chcąc o tym rozmawiać. – Była taka śliczna, wyglądała jak gwiazda, kiedy wchodziła do pomieszczenia.
– Podobała jej się ta sukienka od ciebie. Nie chciała jej zdejmować.
– Zaraz, zaraz, wy się kontaktowaliście? – Nacho wskazał palcem to na matkę, to na znienawidzonego chłopaka.
– Oczywiście, że tak. Projektowałam sukienkę Dalii na bal debiutantek w zeszłym roku. – Marisa nie rozumiała oburzenia. – Zrobili furorę.
– Super. – Nacho ze złością odpiął kilka guzików koszuli.
– Widzę, że Mari zrobiła z ciebie królika doświadczalnego, co Torres? – Jordi uśmiechnął się półgębkiem, zwracając się do kapitana, który przebierał się za parawanem.
– Nie przeszkadza mi to. Czasem fajnie się wystroić – odparł, wystawiając głowę i puszczając oczko do Nacha, który szybko udał, że grzebie w swoim telefonie.
– Oferta nadal aktualna, Jordi. Moje drzwi są zawsze otwarte. – Pani Fernandez próbowała podejść Guzmana, ale ten szybko pokręcił głową.
– To nie moja bajka. Czy masz dla mnie to, o co cię prosiłem? – zapytał, zerkając na zegarek. Wpadł tylko na chwilę.
– Mam, mam, oczywiście. – Zniknęła na chwilę i przyniosła mu dwa pokrowce z ubraniami. – Nie marudź, masz to założyć. Będziesz wyglądał świetnie.
– Ale Mari…
– Bez dyskusji!
– Zaraz, to jednak idziesz na bal bożonarodzeniowy? – Ignacio oderwał wzrok od smartfona i spojrzał na matkę z wyrzutem. Zawsze robiła coś za jego plecami i bratała się z jego wrogiem. – Dlaczego jego garniak jest w innym pokrowcu? My jesteśmy gorsi? I po co mu drugi pokrowiec? Z kim idziesz?
– Dzięki, Mari. Ja spadam. – Jordan zignorował kompletnie pytania Ignacia i pożegnał się z projektantką. – Nie torturuj za bardzo Remmy’ego. Na razie Torres! – krzyknął w stronę przebierającego się kapitana, a Jeremiah pomachał mu ręką, wystawiając ją zza parawanu.
Marisa wybrała kilka strojów dla Jeremiah, a on miał na spokojnie zastanowić się w domu, co założy. Kiedy została sama z synem, a ten przebrał się już w zwykle dresy, nieśmiało zaczęła temat.
– Remmy to bardzo atrakcyjny chłopiec.
– Nie wiem, może.
– Ma dziewczynę?
– A co, chcesz go poderwać?
– Nacho. – Marisa uszczypnęła go w policzek i zabrała się za sprzątanie ubrań. – Wyglądał bardzo przystojnie w tym smokingu, nie uważasz?
– A co mnie on obchodzi?
– Tak tylko mówię. Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać, prawda?
– Kiedy? Przecież nigdy cię nie ma – warknął tylko i zostawił ją samą w sypialni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:19:34 22-04-24    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 185 cz. 1
SILVIA/ADAM/HUGO/LIDIA/FELIX/ELLA/JORDAN/OLIVIA/VERONICA/IVAN/SARA/YON


Nie podobało mu się to ani trochę, ale skoro Silvia wjechała mu na ambicję, nie mógł się wycofać. Adam Castro stał w salonie domu Antonia Moliny i z pogardą przyglądał się nagrodom za zasługi w służbie policyjnej. Według niego stary powinien już dawno je zwrócić albo wyrzucić.
– Wykonujesz zawód zaufania publicznego, to powinna być dziecinna igraszka – zauważył Javier, kiedy na kolejnym spotkaniu drużyny „Avengers” powitał adwokata jak starego znajomego. Widząc, że Castro nie do końca jest przekonany co do swojej kandydatury, postanowił podnieść go nieco na duchu. – Ludzie uwielbiają prawników i lekarzy, nie pytaj dlaczego.
– W porządku, Javier, zostaw go. – Silvia uśmiechnęła się kpiąco, przyglądając się plakatom wyborczym i ulotkom, które odebrała z drukarni i postawiła na stoliku do kawy w domu Antonia. – Adaś zawsze miał duże ego, więc ciężko mu się pogodzić z tym, że musi dzielić chwałę z resztą z was.
– Nie chodzi o ego, chodzi o zasady. Ale co ty o tym możesz wiedzieć? – Mężczyzna nie miał siły tłumaczyć jej czegokolwiek. – Myślisz, że nie wiem, co kombinujecie? Chcecie szantażować Violettę Condę, a pewnie i samą Marlenę Mazzarello.
– Marlena nie jest z tych, nie da się. Trochę ją sprawdziłem. – Magik odezwał się z pełnym przekonaniem. Ktoś kto miał w ręku tak potężną firmę i rodzinne wpływy na pewno nie wycofa się tak łatwo z wyścigu o purpurowe krzesło, tego był pewien. – Ale Viola to inna para kaloszy. Myślisz, że one będą grać czysto?
– Szczerze? Nie. – Adam nie miał co do tego wątpliwości. Właśnie tego ranka przejeżdżał obok wielgaśnego bilbordu z twarzą reklamującą kandydaturę prezeski DetraChemu, która niemal zakrywała maleńkie twarzyczki Prudenji de la Vega i Anity Vidal wiszące obok. – Ale mam chyba prawo do swojego zdania, prawda?
– Oczywiście. – Silvia powiedziała to takim tonem, jakby chciała go zbyć. – Od kiedy to jesteś taki porządny? Jeszcze niedawno chciałeś bronić Jonasa Altamiry.
– I chyba już sobie wyjaśniliśmy, kto mnie polecił Baronowi na adwokata, prawda? – odciął się Adam, oczywiście mając na myśli Fabiana. Silvia zbladła i nic już więcej nie powiedziała na ten temat. Zawołała Antonia, by mogli przedyskutować strategię.
– Najlepiej będzie, jeśli ludzie nie będą mnie z wami widywali, nie chcę, żeby moja osoba przyćmiła wasze kandydatury.
– Wybacz, Silvie, ale nie jesteś aż tak wielką gwiazdą. – Molina pogrzebał sobie między zębami wykałaczką, a następnie zachichotał ochryple. – Ale zgodzę się, że to nie jest głupi pomysł. – Mężczyzna postukał palcem w zabłąkaną ulotkę wyborczą z wizerunkiem Anity. – Potrzebujemy jakiejś matki. Viola Conde będzie odwoływała się do chrześcijańskich wartości rodzinnych, Marlena Mengoni tak samo. Obie mają dzieci w wieku nastoletnim. Ciężko z tym rywalizować.
– I myślisz, że Anita stanowi wzór chrześcijańskich wartości, żeby z tym konkurować? Błagam cię, Antonio. – Pani Guzman wywróciła oczami. – Wiem, jak to działa. Pomagałam Fabianowi przy jego kampanii, śledziłam wiele takich wyścigów o stołki i masz rację – zawsze musi być ktoś prorodzinny. Anity nikt nie kupi, próbowała zabić własną córkę. Prudencja jest starą panną ze skłonnościami w drugim kierunku, a Debora uciekła od rodziny, kiedy tylko nadarzyła się okazja, więc…
– Silvio. – Adam przerwał jej tę tyradę z prawdziwym oburzeniem. Mówiła o ludzkich tragediach z taką łatwością, że aż jej nie poznawał. Mogła mieć choć odrobinę więcej wrażliwości dla sytuacji swojej szwagierki i byłej sąsiadki.
– Mówię jak jest. – Dziennikarka wzruszyła ramionami. – Javier jest wystarczającym wzorem. Kochający tata, do tego przedsiębiorca i filantrop. Czego chcieć więcej? Kupi wyborców. Wystarczy zrobić mu kilka zdjęć z małym Alexandrem na spacerze i opatrzyć podpisem „Javier Reverte nie zapomina, co jest w życiu najważniejsze”. – Silvia wydawała się być zadowolona z siebie.
– Nie chcę wykorzystywać synka w ten sposób. Mam nadzieję, że to jest jasne. – Magik zwrócił jej uwagę, a ona machnęła ręką.
– Zdjęcia zrobi się od tyłu, nie pokażemy twarzy. Powiem ci, jak masz się zachowywać i jakie plany mogą spodobać się tutejszym matkom. Wiem, że Alec chodzi dopiero do przedszkola, ale w szkole zaczyna się harówka rodzica. Znam te wszystkie kobiety, wiem, co chcą usłyszeć – że w stołówkach będzie zdrowa żywność i inne bezglutenowe, bezlaktozowe świństwa, że ich bąbelki będą robić kupę pachnącą różami. Przerabiałam to, będąc w radzie rodziców.
Adam Castro prychnął pod nosem, a to jej się nie spodobało.
– Wybacz, Adam, masz coś do dodania? Ile dzieci ty urodziłeś? Ile wychowałeś? – zapytała z prawdziwą złością w oczach. Założyła ręce na piersi i czekała na odpowiedź. Antonio dał sygnał Javierowi, że lepiej się nie odzywać.
– Żadnego. Ale nie trzeba być rodzicem, żeby wiedzieć niektóre rzeczy. Poza tym ty udzielająca rad z rodzicielstwa to trochę tak, jakby Hitler uczył tolerancji. – Castro powoli zaczynał tracić cierpliwość. – Nie jesteś najlepszym modelem do czerpania wzorca, wiesz?
– A co to niby miało znaczyć?
– Nieważne.
– Nie no serio, zacząłeś, to dokończ. Chcesz powiedzieć, że jestem złą matką, tak?
– Nic takiego nie powiedziałem. – Adam westchnął, patrząc przepraszająco na pozostałych mężczyzn w pomieszczeniu. – Możemy wrócić do tematu kampanii?
Javier i Antonio podchwycili pomysł i szybko zmienili tor rozmowy, żeby uniknąć ewentualnej kłótni. Silvia jednak przyszpiliła Adama do muru, kiedy ich spotkanie się skończyło i każde szło w stronę swojego zaparkowanego samochodu.
– Co chciałeś mi powiedzieć, Adam? No, słucham. – Kobieta kiwnęła na niego ręką, dając mu głos. Pomyślała, że może bez obecności innych ludzi przyjdzie mu to łatwiej. – Wypowiedz się, skoro masz tyle ciekawych spostrzeżeń. Trochę to śmiałe z ust kogoś, kto zawsze zarzekał się, że nie chce mieć dzieci, ale posłucham, co masz do powiedzenia.
– Nigdy nie mówiłem, że nie chcę mieć dzieci…
– No to śmiało, co miałeś na myśli?
– Daj spokój, Silvie, czy to nie oczywiste? – Adam nie wytrzymał. Poczuł irytację i jednocześnie coś na kształt litości. Nie chciał tego mówić, ale w końcu coś w nim pękło. – Nie jesteś dobrą matką, nigdy nie byłaś.
– A ty jesteś doskonałym znawcą macierzyństwa, prawda? – Kobieta prychnęła. Była zdenerwowana, poirytowana, ale słowa byłego narzeczonego nie raniły jej, bo wiedziała, że kompletnie nie znał się na tym, co mówił.
– Nie trzeba być znawcą, Silvie. Wystarczy, że dzieciak przychodzi do mnie i prosi o poradę w sprawie wniosku o usamodzielnienie się od rodziców. Dla mnie to sygnał, że ani matka, ani ojciec nie wywiązują się należycie z obowiązków.
– Bzdury opowiadasz.
– Miał jakieś piętnaście lat, przyjechał do mnie do Monterrey, do kancelarii, w której wtedy pracowałem. I mówił całkiem poważnie. Znam go, Silvie, on nie żartował.
– I mówisz mi o tym dopiero teraz?
– Tak, bo nie zdradzam sekretów moich klientów, nawet tych małoletnich. Nie tak jak ty, nagrywając zwierzenia podczas anonimowej grupy wsparcia czy co tam jeszcze wymyśliłaś. – Castro nieintencjonalnie wbił kolejną szpilkę swojej byłej. – Jordan chciał się od was odciąć i szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię.
– Trzeba mu było pozwolić. – Silvia wzruszyła ramionami. – Skoro taki z ciebie świetny prawnik, co cię powstrzymywało?
– Nie bądź głupia, żaden sąd by się na to nie zgodził. A Jordanowi udało mi się to wyperswadować. Nie chciał zostawiać z wami Neli, a wiedział, że ona w życiu nie poszłaby na ten układ. Chcę tylko powiedzieć, że ty udzielająca komuś rad to naprawdę abstrakcja. I można wiele mówić o Violi i Marlenie, ale ich dzieci przynajmniej szanują.
– Zamknij się, Adam. – Silvia warknęła i wsiadła do swojego auta.
– Sama chciałaś, żebym ci to powiedział, czyż nie? – odgryzł się, stając przy spuszczonej szybie w jej aucie i patrząc na nią z góry. – Skoro prawda tak cię boli, to po co o nią prosisz?
– Wszystko poświęciłam dla tej rodziny, Adam. Nic nie rozumiesz. – Odpaliła silnik i wyjeżdżając, rzucił jeszcze w jego stronę: – Od tej pory zajmij się kampanią, a nie pouczaj mnie jak być matką.

***

Hugo Delgado zdecydowanie nie był świątecznym typem, dlatego Ariana stanęła przed trudnym zadaniem kupienia mu prezentu. Nie wylosowała go na szkolnych mikołajkach, ale był jej bliski i chciała mu coś podarować. Chciała mu dać coś kompletnie nieprzydatnego, niepraktycznego, najlepiej jakiś głupi zbieracz kurzu, którego Hugo wcale nie odpakuje i tylko będzie marudził, ale poddała się, nie chcąc go irytować. Zamiast tego wybrała dość niecodzienny upominek.
– Otwórz! – ponagliła mężczyznę, kiedy ten z niepewną miną rozrywał po kawałeczku ozdobny papier. Byli sami w bibliotece, większość uczniów albo już zrobiła sobie wagary albo pomagała w przygotowaniach do balu, bo był to ostatni dzień przed przerwą świąteczną. – Och, daj mi to! – Ariana wyrwała paczkę z jego rąk i zerwała opakowanie jednym sprawnym ruchem.
– Wow, książka. Dziękuję. – Hugo wymusił uśmiech, ale ton jego głosu zdradzał wszystko.
– To nie jest twój prezent. To znaczy jest, ale otwórz! – Ariana wydawała się być podekscytowana.
Brunet dopiero po chwili zaczął kojarzyć fakty. Na okładce znajdowało się nazwisko Ariany i logo wydawnictwa Nadii de la Cruz.
– To twoja książka? – zapytał, nie do końca wierząc, że tak właśnie było. Dla pewności obejrzał egzemplarz ze wszystkich stron. Książeczka była cienka i nie przypominała grubego maszynopisu, który kiedyś przejrzał z nudów i który sprawił, że omal nie przestali się do siebie odzywać.
– Tak! – Uśmiechnęła się, ale po chwili szybko wytłumaczyła: – Ale to nie to, co myślisz. Nad tamtą nadal pracuję. Zmieniam postaci, wolę uniknąć pozwów. To zbiór opowiadań dla dzieci, które tak jakoś powstały w mojej głowie. Nadia uznała, że są warte uwagi i spróbowałyśmy wydać je przed świętami w ramach małej próbki. Podobno dobrze się przyjęła.
– Gratuluję. To naprawdę niesamowite. – Tym razem w głosie Huga nie było już słychać cienia złośliwości. Pokiwał głową z uznaniem, przyglądając się zwyczajnej okładce.
– Głuptasie, otwórz pierwszą stronę! – Panna Santiago nachyliła się nad nim i postukała palcem w stronnicę z dedykacją. – To jest twój prezent.
”Mojemu przyjacielowi, H., który niestrudzenie napędza moją wyobraźnię”. – Przeczytał na głos i przez chwilę się zamyślił. – Wiesz, gringa, rozumiem, że pobudzam twoje chore zapędy, ale żeby przyznawać się do tego w książce dla dzieci? To niesmaczne, nawet jak na ciebie.
– Cicho bądź, to podziękowania! – Ariana uderzyła go lekko pięścią w ramię, a on się roześmiał. – Nie wiedziałam, co ci dać na święta, a myślę, że bardzo się przyczyniłeś do mojej weny.
– No pewnie, że tak, myślisz o mnie o każdej porze dnia i nocy, tak że nawet całą powieść oparłaś na moim charakterze. – Hugo posłał jej zawadiacki uśmiech. – Dzięki, gringa, to naprawdę super. Ja też coś dla ciebie mam. Tylko się nie podniecaj, to nic takiego – uprzedził od razu i wyciągnął w jej stronę mały aksamitny woreczek. Na dłoń kobiety wypadła delikatna bransoletka z koralików. Literki na paciorkach układały się w napis „gringa”.
– Sknera. – Ariana prychnęła pod nosem, ale od razu wsunęła na nadgarstek nową ozdobę i przyjrzała jej się z bliska. – Teraz wszyscy takie noszą, co?
– Dokładnie, nie możesz być gorsza. – Hugo uśmiechnął się, bo chociaż nie było to nic takiego, wiedział, że sprawił jej odrobinę radości.
– Co robisz jutro wieczorem? – Santiago zdziwiła go tym pytaniem. Zastanowił się, czy czasem nie pomylił dat. Widząc jego minę, od razu przeszła do rzeczy: – Idziesz na bal.
– Co? Mowy nie ma. Ja nie chodzę na bale.
– Dlaczego nie?
– Bo jestem facetem, który ma lepsze rzeczy do roboty niż tańcowanie pod krawatem wśród snobów popijających poncz.
– To szkolna potańcówka, a nie przyjęcie u Jane Austen. – Ariana zaśmiała się krótko i postawiła przyjaciela przed faktem dokonanym. – Idziesz ze mną na bal. Nie mam partnera, a chcę iść, więc nie masz wyjścia. Poza tym Fabian Guzman podobno też ma być. Będzie to idealna okazja do szpiegowania, nie uważasz?
Zanim zdążył przetworzyć choćby jedną informację z jej wypowiedzi, pomachała mu ręką i opuściła bibliotekę, pędząc do kawiarni, by pomóc Eddiemu.
– Odczuwam fizyczny ból, patrząc jak się skręcasz. – Eva Medina wyrosła przed nim, sprawiając, że złapał się za serce, bo nie spodziewał się, że czai się pomiędzy półkami.
– Cały czas tam byłaś? – zapytał, wskazując na regały, ale machnął tylko ręką, nie czekając na odpowiedź.
– Mam ochotę tobą potrząsnąć, ale za bardzo mi ciebie żal, żeby jeszcze bardziej cię dołować, więc po prostu cię przytulę.
– Słucham? – Skonsternowany patrzył na czubek głowy Evy, która poklepywała go po plecach w jakimś żałosnym akcie litości. – Nie umieram, wiesz o tym?
– Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że usychasz z miłości. Nie próbuj zaprzeczać – ucięła mu szybko, kiedy tylko otworzył usta, by wyrazić swoje oburzenie. – Od dawna to wiedziałam, mam wrażenie, że pojęłam to szybciej niż ty sam. I tak, żal mi ciebie, bo kochasz kobietę, która zawsze będzie wolała innego. Znam to aż za dobrze. To znaczy w moim przypadku to nie kobieta, ale wiesz, co mam na myśli.
– Zaraz, chwileczkę. – Hugo odsunął się od Evy i wyciągnął przed siebie dłoń, jakby chciał pokazać koleżance, że muszą wyjaśnić sobie kilka spraw. – Nie widziałem cię od dobrych paru dni, bo zaszyłaś się w ośrodku kultury i bawisz się w panią kurator w ratuszu…
– Jestem doradcą do spraw kultury przy burmistrzu.
– Jak zwał tak zwał. Nie odzywasz się, a teraz pojawiasz się znikąd i wysnuwasz jakieś absurdalne wnioski, bo co? Bo dałem jej głupi prezent na święta?
– Nie, idioto. Przecież kochasz się w Arianie od dawna, tak trudno to pojąć? – Eva załamała ręce. Mężczyźni byli tępakami, a dodatkowo mężczyźni z rodziny Delgado ewidentnie mieli problem z rozmawianiem o uczuciach. – Kiedy uciekłeś ze szpitala, poszedłeś do niej.
– Jezu, kiedy to było? Miałem gorączkę. – Hugo westchnął zniecierpliwiony. Zaczynała go wkurzać ta rozmowa, bo Eva kompletnie nie wiedziała, o czym mówi.
– Tak i działałeś instynktownie. Czujesz się przy niej bezpiecznie, jest twoją bezpieczną przystanią. Kochasz ją. – Eva uświadomiła Delgado, nie dbając o to, że wprawia go w zakłopotanie. Ktoś musiał mu to w końcu powiedzieć, bo sam pewnie nadal by się okłamywał.
– Gringa? Irytująca, wkurzająca, wciskająca nochal w nie swoje sprawy gringa? Jesteś pomylona, Evelyn. – Hugo użył pełnego imienia koleżanki, chcąc jej pokazać, jak bardzo absurdalne były jej oskarżenia.
– Dlatego tak bardzo cię ubodło, kiedy opisała postać „Harry’ego” w swojej książce. Nie chciałeś, żeby ona tak cię postrzegała. Chciałeś być w jej oczach kimś lepszym.
– Co ty w ogóle za bzdury opowiadasz? Nie mam zamiaru tego słuchać. – Hugo wycofał się kilka kroków i jego wzrok padł na wysokiego ucznia wchodzącego do biblioteki. – Marcus, weź jej coś powiedz. – Zabrzmiał jak dzieciak z podstawówki, ale było za późno, żeby cofnąć te słowa.
– O co chodzi? – Młodszy z kuzynów wpadł na chwilę po książkę i nieświadomie stał się rozjemcą w jakimś dziwnym sporze, który jednak według Evy Mediny był z góry przesądzony.
– Twój kuzyn kocha Arianę Santiago – wytłumaczyła opiekunka kółka filmowego.
– No tak. I co w związku z tym?
– Ty też? Co to za bzdury, jakaś zmowa przeciwko mnie? – Hugo wydawał się być naprawdę oburzony. Nie wierzył, że nawet racjonalnie myślący Marcus dał się ponieść temu szaleństwu Evy.
– Myślałem, że to jasne. Przecież dlatego nie chciałeś spróbować z Astrid, zgadza się? – Siedemnastolatek nie rozumiał w czym rzecz. Szukał wytłumaczenia u Evy, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
– Co wy w ogóle… o czym wy… Wy w ogóle nie wiecie, o czym mówicie. – Hugo zaśmiał się gorzko, jakby sądził, że to jakiś niezbyt śmieszny żart. – A ty się w ogóle nie powinieneś odzywać, bo zachowujesz się jak ostatni matoł, idąc na bal z laską, którą ledwie znasz zamiast z dziewczyną, dla której byłeś gotów uznać jej dziecko za swoje.
– Słucham?
– Dobrze słyszysz. Kochasz Adorę, to jasne jak słońce, a udajesz, że jesteście tylko przyjaciółmi, bo próbujesz być fair w stosunku do zmarłego przyjaciela. A ty. – Hugo wskazał palcem na Evę. – Ty kochasz się od dzieciństwa w facecie, który nienawidzi cię bardziej niż kogokolwiek na tym świecie. Zamiast ruszyć dalej, żyjesz przeszłością i użalasz się nad sobą.
– Nic z tego co powiedziałeś nie zmienia faktu, że jesteś zakochany w Arianie. – Eva nie przejęła się jego słowami. Sama przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że nieważne co by zrobiła, Lucas nigdy jej nie przebaczy.
– A idźcie oboje do diabła. – Hugo ze złością odwrócił się na pięcie i wyszedł z biblioteki, zostawiając ich samych.
– Co go ugryzło? – Marcus wydawał się trochę zaskoczony reakcją zwykle opanowanego starszego kuzyna.
– Musi to przetrawić.

***

Sad Delgadów zawsze miał jakąś uspokajającą aurę. Rodzina Delgado była prawdopodobnie jedyną w okolicy bez żadnych skandali czy trupów w szafie. Stary Manuel Delgado żył z sadownictwa i chociaż nie był milionerem, cieszył się szacunkiem wśród mieszkańców, a jego jabłka uważane były za najlepsze w całym Nuevo Leon. Potem przyszedł jednak kryzys, nastąpił upadek sadownictwa i wielu lokalnych przedsiębiorców i rolników musiało zwinąć interes. Manuel jednak się nie poddał i nigdy nie sprzedał swoich ziem. Przekazał je synom, którzy dalej kontynuowali tradycję, choć już nie było mowy o powrocie do dawnej świetności. Z kolei wnuki Manuela, Adrian i jego kuzynka Sonia, nie byli tym zainteresowani. Adrian Delgado jako spadkobierca nigdy nie interesował się rodzinnym biznesem. Niebywale inteligentny a do tego odznaczający się odwagą, choć zapewnie inni nazwaliby to brawurą, zdecydował się na kompletnie inny kierunek. Wyjechał do Stanów, rozpoczął studia prawnicze na Harvardzie i zaciągnął się do wojska. Chciał sprowadzić rodzinę do Bostonu, ale Delgadowie bardzo cenili sobie swoją tożsamość i zdecydowali się pozostać na starych śmieciach. Dziadek Manuel zmarł w latach dziewięćdziesiątych, a ojciec Adriana był już stary i schorowany. Jabłonie oddał więc w ręce zarządcy Gastona, który od dawna był zaprzyjaźniony z rodziną i doglądał drzewek, jakby były jego własnymi dziećmi. Norma Aguilar wróciła do miasteczka tuż po tym, jak jej mąż zginął na misji w Afganistanie, by opiekować się chorym teściem, a po jego śmierci kontynuowała współpracę z Gastonem, mimo że sad nie przynosił już takich profitów jak kiedyś. Była to jednak tradycja, którą chciała kontynuować. Ludzie podziwiali Normę, traktowali ją trochę jak matkę chrzestną Pueblo de Luz, bo zawsze dbała o ludzi i chętnie im pomagała. Mieszkańcy nie chcieli jałmużny i Norma wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Zamiast więc stawiać ich w niezręcznym położeniu i oferować pożyczki, proponowała pracę zarobkową przy zbiorach jabłek, koszeniu trawników czy innych pracach pielęgnacyjnych. Obywatele Pueblo de Luz byli jej za to wdzięczni i może właśnie dlatego nikt nigdy nie próbował zdewastować jej własności, mimo że stała opuszczona, praktycznie zachęcając chuliganów do odwiedzin.
Może właśnie dlatego El Arquero wybrał tę lokalizację na kryjówkę – wiedział, że nie ma bezpieczniejszego miejsca.
– Ostatnio często tu przesiadujesz – zagadnęła Silvia, spoglądając na wysoką gałąź, na której rozłożył się Łucznik z założonymi na piersi rękoma.
– Kazała mi pani mieć oko na Serratosa – przypomniał, a ona rozejrzała się wokoło. Musiał mieć niezły widok na willę Teresy i Ulisesa ze swojej gałęzi.
– Tak, ale miałeś się ukrywać i nie wychylać. Tymczasem ty postanowiłeś postrzelać sobie w środku dnia na wiecu wyborczym. – Olmedo była trochę zaintrygowana, a trochę zaniepokojona. Łucznik nie był kuloodporny. Zadzieranie z Fernandem mogło sprawić mu mnóstwo problemów.
– Napisała pani o tym wydarzeniu obszerny artykuł w swojej gazecie, więc chyba powinna mi pani podziękować. Liczba kliknięć i komentarzy wciąż rośnie.
– To urocze, że czytasz prasę. – Nie czekając na zaproszenie, podeszła trochę bliżej. – Czy Victoria Reverte prosiła cię o to? Wiem, że jesteście w kontakcie. – Kiedy nie odpowiadał, dodała już nieco bardziej stanowczym tonem. – Ja jak nikt inny jestem zachwycona perspektywą zobaczenia upadku burmistrza Valle de Sombras, ale pamiętaj, żeby pomyśleć też o sobie. To było bardzo ryzykowne. Ktoś cię widział? – Ponowne milczenie El Arquero było jak potwierdzenie. Silvia zaklęła pod nosem. – Nie możesz być tak nieostrożny. Co w ciebie wstąpiło? Wcześniej miałeś wszystko dokładnie zaplanowane, a teraz dajesz się podejść jak dziecko. Powiem to raz jeszcze – weź na wstrzymanie. Dopóki policja krąży wokół twojej osoby, lepiej ich nie prowokować. A zresztą pal licho policję, myślę, że jesteś na celowniku dwóch walczących ze sobą karteli i to nie skończy się dobrze.
– Joaquin Villanueva zaproponował mi współpracę – pochwalił się, a ona nie była pewna, czy mówi to z dumą czy może raczej z pogardą. Ten mechaniczny głos doprowadzał ją do szału. – Proszę się mną nie przejmować, potrafię o siebie zadbać. Fernando Barosso zaczynał czuć się zbyt pewnie na swojej pozycji, ktoś musiał mu przypomnieć, że to wszystko może runąć lada chwila jak domek z kart.
– Widać, że żaden z ciebie pokerzysta. – Dziennikarka potarła skronie i westchnęła, nie wiedząc, jak jeszcze może przemówić mu do rozsądku.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał, zauważając jej spięte mięśnie i zmarszczone czoło.
– Martwisz się o mnie? – rzuciła z ironią, ale jednocześnie machnęła ręką, jakby chciała mu pokazać, że nic jej nie jest.
Nie była to prawda. W ostatnim czasie pracowała bez wytchnienia, jeśli nie w Luz del Norte to pomagając swojej drużynie „Avengersów” przy kampanii wyborczej, a dzisiaj miała już za sobą kilka naprawdę przykrych rozmów. Zbliżające się święta wcale nie poprawiały jej humoru, podobnie zresztą jak bal bożonarodzeniowy, który miał się odbyć nazajutrz. W głowie miała obraz wełnianej skarpety z imieniem zmarłego syna. Nie zamierzała jednak nic z tych rzeczy wypowiedzieć na głos.
– Nie mam pojęcia, kto to może być – szepnęła tylko, zagryzając wargę, bo to kolejna rzecz, która spędzała jej sen z powiek. – Kto mógł zabić Jonasa Altamirę i chcieć upozorować to tak, by podejrzenie padło na ciebie?
– Czy to nie oczywiste? To Los Zetas, wydali na mnie wyrok śmierci z chwilą kiedy zobaczyłem twarz jednego z nich. – El Arquero zaśmiał się cicho, ale po chwili spoważniał, kiedy Silvia wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. – Nie wspominałem? Musiałem zapomnieć.
– Kto to taki? Musisz mi powiedzieć! – Olmedo wróciła do poprzedniego nieznoszącego sprzeciwu tonu głosu. – Tylko tak mogę ci jakoś pomóc.
– Martwa mi pani nie pomoże. – Łucznik pochylił się na swojej gałęzi i spojrzał na nią z góry. – Im mniej pani wie, tym lepiej. Los Zetas mają swojego strzelca, to jest pewne.
– To niebezpieczne. Gdybym wiedziała, kogo podejrzewasz…
– To nic by pani nie zrobiła. Ja też zamierzam to przeczekać i się nie wychylać, dokładnie tak jak pani radziła. Będę obserwował po cichu. Nie jestem głupi – nie będę szukał kogoś, kto chce mnie zabić.
– A jednak wystawiasz się na srebrnej tacy dla wszystkich swoich wrogów. Patrole policji są ostatnio zaostrzone, monitoring regularnie sprawdzany…
– Umiem sobie z tym radzić.
– Doprawdy? W ferworze łatwo popełnić błędy, a jeden błąd może cię kosztować życie. Twoje życie. Obiecałam, że ci pomogę i dotrzymam słowa. Ale musisz mi mówić o wszystkim, co sam wiesz lub podejrzewasz. Musimy być zespołem. – Silvia wskazała palcem najpierw na niego, a potem na siebie, jakby chciała to bardziej dobitnie zasygnalizować.
– Dlaczego pani to robi? – zapytał znienacka, nie mogąc tego pojąć. Jego zmodulowany głos nie mógł zdradzić żadnych emocji, ale wyczuła, że naprawdę nurtuje go odpowiedź na to pytanie. – Dlaczego mi pani wierzy?
– Po prostu czuję, że mogę ci zaufać. – Kobieta nie rozumiała, skąd to zwątpienie. Wydawało jej się, że odnaleźli już wspólny język, a przynajmniej jakoś udawało im się razem współpracować mimo różnicy charakterów. – Wierzę, że nie jesteś złym człowiekiem.
Łucznik milczał przez chwilę i nie była pewna, czy go tym wzruszyła czy może zezłościła. Cofnął się na swojej gałęzi i nie mogła już zobaczyć nawet zarysu jego postaci. Po chwili drzewo, na którym siedział zatrzęsło się, kiedy ześlizgnął się po nim na dół.
”Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – powiedział, ale zdawało jej się, że się z niej nabija. – Późno już. Niech pani wraca bezpiecznie do domu.
Odszedł, zostawiając ją samą, a ona przysiadła na schodkach drewnianej chatki i siedziała tam jeszcze długo w samotności. Nie miała ochoty wracać do domu.

***

Lidia była zła. Czuła się tak, jakby ktoś wystawił ją do wiatru. Nie powinna, wiedziała o tym, ale nic na to nie mogła poradzić. Miała wrażenie, że El Arquero celowo jej unika, może zdenerwowała go ostatnim razem, kiedy obezwładniła go gazem pieprzowym. Głupi gaz pieprzowy! A tak bardzo chciała wręczyć mu prezent i przekazać informacje, w których posiadanie weszła całkiem przypadkowo. Pomyślała, że Łucznika zainteresuje informacja o powstaniu Romów z 1965 roku. Zrobiła ksero fotografii w starej gazecie i chciała mu je przekazać, sądząc, że właśnie tego szukał. Nie bez powodu miał w kurtce wyrwaną stronicę ze szkolnej kroniki z tamtego okresu. Musiał szukać jakichś haków na Barona Altamirę lub Dicka Pereza, była tego pewna.
Zamaskowany strzelec nie pojawił się jednak ani we wtorek wieczorem, ani w środę rano. Gdyby był w niebezpieczeństwie lub gdyby policja go schwytała, na pewno już by o tym wiedziała, więc czuła lekką ulgę, ale i tak było jej przykro. Schowała materiały i liścik do koperty i zakleiła pieczołowicie, po czym włożyła do skrzynki na listy razem z prezentem świątecznym. Napisała mu, że ma nadzieję, że krzyżyk będzie go chronił, choć czuła, że to głupota i pewnie ją wyśmieje. Trudno, przynajmniej robiła to w zgodzie z własnym sumieniem. Z wielkim żalem wróciła do domu, by przygotować się do balu, który miał się odbyć wieczorem.

***

Olivia zebrała wszystkie dziewczyny w łazience w trakcie balu. Upewniła się, że wszystkie kabiny są puste i nie są podsłuchiwane, po czym otworzyła swoją torebkę i wyciągnęła wielką paczkę prezerwatyw.
– Słuchajcie, laski, bezpieczeństwo przede wszystkim – oświadczyła tak poważnym tonem, że nikt nawet nie próbował się roześmiać.
– Daj spokój, czy to konieczne? – Rosie westchnęła, bo chciała iść tańczyć, a tymczasem Bustamante zebrała tę bzdurną naradę. – Skąd pomysł, że wszyscy będą uprawiać seks po balu?
– I czy to czasem chłopcy nie powinni o tym pomyśleć? – Sara niepewnie wzięła jedną prezerwatywę w opakowaniu i przyjrzała jej się z bliska. Mimo że wciąż rozpowiadała o tym, że chciałaby mieć swój pierwszy raz za sobą, wyglądała na trochę przestraszoną.
– Powinni, ale jeśli masz liczyć na tych dupków, to lepiej licz na siebie. – Olivia pokiwała głową, jakby sama przytakiwała na swoje słowa. – Drogie panie, częstujcie się.
Sara Duarte schowała swoje zabezpieczenie do torebki, woląc dmuchać na zimne. Po cichu liczyła, że tego wieczoru coś się wydarzy, a jako że Remmy jej się podobał, uważała, że to całkiem romantyczne. Pozostałe dziewczęta były niezbyt entuzjastycznie nastawione.
– Lidio, bierz. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda. – Olivia podstawiła przyjaciółce pudełko pod nos, a kondomy zagrzechotały w środku złowieszczo.
– Nie, dzięki. Nie będą mi potrzebne – oznajmiła z pełnym przekonaniem panna Montes. Nawet się nie całowała, a miałaby iść z kimś do łóżka tylko dlatego, że taka była tradycja po balu? Nie znała Daniela długo, lubiła go jako kolegę, ale nie chciała oddawać mu swojej cnoty.
– Masz i nie marudź. Później mi podziękujesz. – Olivia ze zniecierpliwieniem wsypała koleżance garść prezerwatyw do torebki. – Caro! – zwróciła się do przyjaciółki, która również sięgnęła do pudełka. – Ty tak na poważnie?
– Nie wiem, ale tak jak mówisz, lepiej być przygotowaną, prawda? Quen nie myśli o takich rzeczach. – Nayera postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– Quen w ogóle nie myśli, w tym problem. Pewnie mu nawet do głowy nie przyszło, że ten wieczór mógłby się skończyć inaczej niż buziakiem pod drzwiami pensjonatu doni Prudencji. – Primrose zachichotała i kilka dziewczyn jej zawtórowało. – A ty nie bierzesz dla siebie? – zwróciła się do Olivii, która nieco się zawstydziła. Jakoś o tym nie pomyślała.
– Ja jestem z Enzo, to oczywiste, że nic się nie wydarzy. A poza tym mam okres – skłamała na poczekaniu, żeby nie prowokować więcej pytań. – Adoro? Cesar wygląda na porządnego chłopaka, ale może warto pomyśleć?
– Nie będę uprawiała seksu z Cesarem, to tylko kolega. – Adora postanowiła wypowiedzieć się w tej sprawie jasno. Wpatrywała się jednak w pudełko trzymane przez Olivię odrobinę za długo.
– Okej, ale noc jest długa. Może z kimś innym wrócisz do domu… – zaczęła panna Bustamante, grzechocząc zachęcająco pudełkiem, ale Adora nie zdążyła zapytać, co koleżanka ma na myśli, bo drzwi do łazienki otworzyły się szeroko i stanęła w nich Julietta Santillana.
– Co to za zgromadzenie? – zapytała, z ciekawością przyglądając się rumianym buziom i pospiesznie zaciskającym się na torebkach palcom. Olivia Bustamante była chyba czarodziejką, bo pudełko kondomów magicznie wyparowało, a ona przywołała na twarz szeroki uśmiech.
– Właśnie informowałam koleżanki, że jesteśmy tutaj po to, żeby się dobrze bawić i żaden chłopiec nie powinien nas zmuszać do robienia czegoś, na co nie mamy ochoty – powiedziała naprędce, co właściwie nie było aż tak dalekie od prawdy. Julietta zdawała się być pod wrażeniem ich dojrzałości, kiedy wszystkie pokiwały głowami.
– Słusznie, dziewczęta, musicie zadbać o siebie i nigdy nie dawać sprzecznych sygnałów. Jeśli czegoś nie chcecie, od razu o tym mówcie. A jeśli ktoś będzie was do czegoś zmuszać, od razu przyjdźcie z tym do mnie.
– To było nawet miłe z jej strony, prawda? – zauważyła Lidia, kiedy opuszczały łazienkę. Santillana pozytywnie ją zaskoczyła.
– Być może nie jest taka zła. Ale właściwie nie spodziewałam się po niej niczego innego. – Olivia zniżyła głos do szeptu. – Przecież ma kij w tyłku, więc pewnie nie uprawiała seksu od lat.
– Olivio! – Carolina skarciła przyjaciółkę, ale ta tylko zachichotała i oddaliła się od nich w stronę swojego partnera, wskazując na ich torebki i pokazując kciuk do góry, jakby chciała im zasygnalizować, że mają dać znać, jeśli któraś straci tej nocy cnotę.
– Nie zamierzam iść do łóżka z Danielem – powiedziała stanowczo Lidia, patrząc na Carolinę, jakby bała się, że przyjaciółka źle ją zrozumie.
– Ja chciałabym to zrobić z Quenem – wyznała Nayera, również nieco się ośmielając. – Ale boję się, że jak dostanie to, czego chce, znudzę mu się.
– W takim razie nie znasz w ogóle Enrique. – Montes zaśmiała się cicho, kładąc koleżance dłoń na ramieniu, by trochę ją uspokoić. – Ten głupek świata poza tobą nie widzi. I tak, podejmuje dosyć wątpliwe decyzje, zachowuje się jak idiota, ale on nie jest z tych, co chcą zaciągnąć do łóżka i porzucić. Nie będzie cię do niczego zmuszał, więc nie musisz czuć aż takiej presji.
Carolina pokiwała głową, bo było w tym sporo racji i sama czuła, że Quen był porządnym chłopakiem. Postanowiła jednak, że nie będzie się spieszyła i pozwoli losowi zadecydować.

***

Słowa Evy były absurdalne i pewnie w normalnych okolicznościach by ją wyśmiał, ale tym razem było inaczej. Nie podobało mu się to uczucie niepokoju czy może raczej ziarenko niepewności, które w nim zasiała. To bzdura, przecież znał siebie. Pomysł, że mógłby być zakochany w grindze był niedorzeczny. A jednak złapał się na tym, że coraz częściej o tym myślał. O jej uśmiechu, kiedy odpakowywała prezent, o tym błysku w jej piwnych oczach, kiedy znajdowała jakiś ciekawy trop w swoim tajnym śledztwie, myślał o tym, jak marszczy nos, kiedy brakuje jej słów do opisania jakiejś szczególnie trudnej sceny w jej książce.
– Idiota – mruknął sam do siebie, uderzając się w policzek odrobinę zbyt mocno.
Przyłapał się na tym, że wyszykował się na świąteczny bal, nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie miał białego garnituru, zresztą to kompletnie nie był jego styl. Wybrał więc zwykłą białą koszulę i jasne dżinsy, na więcej Ariana nie mogła liczyć. Był jaki był – nieco nieokrzesany, arogancki i uparty jak osioł. Więc dlaczego w ogóle szedł na ten głupi bal? Eva Medina pomieszała mu w głowie.
– Hugo, pozwolisz na chwilę? – Fernando Barosso wyrwał go z rozmyślań, zapraszając do swojego gabinetu.
– Nando, właściwie to wychodziłem… – Próbował się wymigać, jedną nogą był już prawie poza rezydencją, w której mieszkał od pewnego czasu.
– To nie potrwa długo.
Głos szefa nie znosił sprzeciwu. Hugo dał więc za wygraną i wślizgnął się do pomieszczenia, zajmując swoje zwykłe miejsce naprzeciwko biurka.
– O co chodzi? – zapytał, zerkając mimo woli na zegarek. Musiał całą siłą woli skupić się na tym, że wcale nie powinien się spieszyć. Przecież to nie była żadna randka.
– Słyszałeś pewnie o najnowszym wyczynie El Arquero de Luz – zaczął burmistrz, a kiedy Hugo parsknął śmiechem, zmroził go wzrokiem. – Nie widzę w tym nic zabawnego.
– Wybacz, po prostu nie chcę mi się wierzyć, że mając do wyboru całą kopalnię przestępstw i oskarżeń, wybrał akurat cytat o sypianiu z cudzymi kobietami. Zawsze mnie to bawiło.
– Co takiego?
– To, że potrafiłeś zaciągnąć tyle kobiet do łóżka. W twoim wieku to pewnie nie jest łatwe.
– Hugo, bądź poważny! – Fernando stuknął otwartą dłonią w blat biurka, chcąc uspokoić podopiecznego. – El Arquero już drugi raz mi się naraził. Właściwie to trzeci, jeśli liczyć strzałę, którą posłał Elenie Victorii. Nie będę dłużej tego znosić. Nie może sądzić, że się go boję…
– Przecież się boisz – zauważył rozsądnie Delgado, a Fernando syknął tylko, żeby mu nie przeszkadzał.
– Nie może sądzić, że ma nade mną przewagę. Może ten cały Łucznik myśli, że ma mnie w garści, że wie o mnie więcej niż inni. Może sądzi, że się załamię i zacznę popełniać błędy… Niedoczekanie. Chcę jego głowy.
– Co proszę? – Hugo podniósł wzrok znad zegarka, na który co chwilę zerkał, by upewnić się, że zdąży na czas. – Chcesz głowy Łucznika Światła.
– Tak. Chcę go martwego. Jeśli trafi się żywy, nie pogardzę i takim. Wtedy odbędziemy ciekawą rozmowę. Ale tak czy siak jego los jest już przypieczętowany. Chcę go dostać na tacy, a ty mi go dostarczysz.
– Mam zabić El Arquero de Luz? Pogięło cię? – Delgado był pewien, że się przesłyszał. Na chwilę zapomniał o Arianie i balu, który miał się rozpocząć lada chwila. Wpatrywał się w zimne oczy diabła po przeciwnej stronie biurka i poczuł, że zimny pot oblewa mu plecy.
– Masz go schwytać, torturami wyciągnąć od niego informacje, które ma na mój temat, a potem jeśli jeszcze będzie się stawiał, chcę żebyś go załatwił. Prosta robota, Hugo, czego nie rozumiesz? – Burmistrz zaplótł palce obu dłoni, jakby się modlił, a jego podopieczny przełknął głośno ślinę.
– Prosisz mnie, żebym zabił człowieka.
– Nie pierwszy i nie ostatni raz, Hugo. – Barosso przekrzywił głowę, nie wiedząc, w czym rzecz. – Co ci jest, Hugo? Myślałeś, że nasza umowa przestała obowiązywać? Kiedy ostatni raz sprawdzałem, nadal dla mnie pracowałeś. Czy może coś się zmieniło? Masz rozkazy od kogoś innego?
– Nie – odparł, odrobinę zbyt szybko jak na jego własny gust, ale zbyt był zdenerwowany, by się kontrolować.
– Łucznik Światła musi wiedzieć, że nie można ze mną zadzierać. Kto porwie się z motyką na słońce, musi liczyć się z konsekwencjami. Możesz odejść, Hugo. – Fernando machnął na niego ręką, a Delgado opuścił gabinet na nogach miękkich jak z waty.
Nagle bal przestał być jego największym zmartwieniem. Po spotkaniu z Fernandem w ogóle o nim zapomniał i nie pojawił się w szkole. Dlaczego sądził, że się od niego uwolnił? Przecież nie było ucieczki. Paktu z samym diabłem nie można było od tak zerwać.

***

Olivia starała się wprawić wszystkich w dobry nastrój, uśmiechała się cała wieczór i wypychała koleżanki na parkiet. Sama tańczyła bez wytchnienia, a kiedy Enzo się zmęczył, wyciągała na parkiet innych kolegów. Jednocześnie doglądała Ruby i sprawdzała, czy wszystko u niej w porządku. To była pierwsza duża impreza od czasu powrotu Valdez do szkoły i na pewno bardzo to przeżywała, więc Bustamante postarała się, żeby koleżanka dobrze się czuła. W głębi ducha Olivia wcale jednak nie chciała tu przychodzić. Jeszcze parę miesięcy temu dałaby się pokroić, żeby przetańczyć całą noc z fajnym chłopakiem, może nawet chciałaby zakończyć wieczór u niego w domu, o ile byłaby taka możliwość. Teraz miała ochotę zawinąć się w koc i oglądać filmiki z instruktażem makijażu w domu. Dreszcz przeszedł jej po odsłoniętych w białej cekinowej sukience plecach, kiedy jej wzrok napotkał Olivera Bruni na parkiecie z jedną z nauczycielek. Musiała go oglądać codziennie i nienawidziła go coraz bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Nienawidziła tego, że on zdawał się nawet jej nie dostrzegać, jakby w ogóle zapomniał, co takiego jej zrobił, podczas gdy ona bezskutecznie próbowała wybić to sobie z głowy. Nienawidziła też tego, że nikt oprócz Marcusa zdawał się nie widzieć, jak wielką szumowiną był trener. Bruni owinął sobie wokół palca wszystkich – nauczycielki były nim zauroczone, Leticia traktowała go jak dobrego przyjaciela i nawet zaprosiła go na swój ślub! A teraz Ariana Santiago tańczyła sobie z nauczycielem wychowania fizycznego i wesoło gawędziła. Bywały takie momenty, kiedy Olivia miała ochotę wejść na scenę, wyrwać mikrofon z rąk Salvadora Sancheza i obwieścić wszystkim, jakim naprawdę człowiekiem był Bruni. Wiedziała jednak, że będzie ją to kosztowało życie i ten strach był nie do wytrzymania.
– Hej! Olivia, prawda? – Usłyszała za plecami melodyjny głos i wzdrygnęła się, jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Cóż, właśnie rozmyślała nad najróżniejszymi torturami, którym chciałaby poddać Olivera i była przekonana, że wszystkie są nielegalne. – Jestem Laura, przyszłam z Marcusem – wytłumaczyła brunetka, uśmiechając się serdecznie i wyciągając dłoń na powitanie.
– Wiem, kim jesteś – odparła blondynka bez cienia uśmiechu. Zmierzyła Laurę od stóp do głów. Miała na sobie ładną, długą sukienkę z subtelnym rozporkiem, delikatny dekolt i zakryte ramiona. „Przynajmniej nie wygląda jak zdzira” – pomyślała i czekała na to, co dziewczyna ma jej do powiedzenia.
– Nie będę owijać w bawełnę. – Panna Montero zniżyła głos do szeptu i pochyliła się lekko w stronę dziewczyny. – Słyszałam, że masz przy sobie spory zapas…
– Zapas czego? – Olivia zamiotła doczepianymi rzęsami, czując niechęć do tej dziewczyny, mimo że jej nie znała i nie miała ku temu powodu. Na widok zawstydzonej miny Laury, domyśliła się, o co jej chodzi. – Masz na myśli zabezpieczenie? Ktoś tu chyba zaplanował cały wieczór z Marcusem…
– Wolę być przygotowana – wyjaśniła, chyba nie do końca rozumiejąc wrogą minę nowej znajomej.
– Niestety, wszystkie już rozdałam. – Olivia udała, że bardzo z tego powodu ubolewa. W jej torebce znajdował się jednak jeszcze pokaźny zapas prezerwatyw, a wiedziała, że Lidia ma w swojej torebce resztę. Bustamante poczuła się dumna ze swojej interwencji, ale mina jej zrzedła po kolejnych słowach Laury.
– Och, w porządku. – Laura nie wyglądała na zawiedzioną. – Jestem na pigułce, więc nic się nie stało.
Zostawiła blondynkę samą i odeszła szukać Marcuasa, a Olivia momentalnie wytężyła wzrok, by wyłowić w tłumie Adorę. Musiała ją ostrzec. Jeśli nie weźmie się do roboty, tyczka zaciągnie Delgado do łóżka.

***

Ella przeżyła kilka faz emocjonalnych, od kiedy została zawieszona w prawach ucznia przez tego okropnego nauczyciela, Giacomo Mazzarello. Najpierw było poczucie niesprawiedliwości, potem wściekłość i planowanie zemsty, a następnie przeszła do błagania ojca, żeby uprosił o jej powrót do szkoły. Wcale już nie chodziło o to, że zawieszenie zostanie odnotowane w jej papierach, miała to gdzieś. Liczyła, że jakoś uda jej się wziąć udział w szkolnej dyskotece, ale niestety to miało nie nastąpić. Kolejna szkolna potańcówka przeszła jej koło nosa, a ona przeskoczyła do fazy ostatecznej, czyli dojmującego smutku. Nie wiedziała, ile jeszcze zostało jej szkolnych potańcówek, chciała czerpać z życie ile mogła, póki miała ku temu okazje, a tymczasem wszechświat sprzymierzył się przeciwko niej. Felix poszedł na bal bożonarodzeniowy odstrzelony w najmodniejsze ubrania z kolekcji Marisy Fernandez, a tata i Leticia pewnie też świetnie się bawili jako opiekunowie. Jej pozostawało zostanie w domu i nadrabianie szkolnych zaległości, ale kompletnie nie miała do tego głowy. Odpaliła więc maraton z Harrym Potterem. Nie była pewna, czy zdołałaby przeczytać książki pod wpływem silnego emocjonalnego wzburzenia, więc po prostu zawinęła się w koc na kanapie w salonie i z psem Syriuszem u boku ryczała jak bóbr na „Zakonie Feniksa”. Słyszała pukanie do drzwi, ale ściszyła tylko telewizor i postanowiła nikomu nie otwierać. Gdzieś pod koniec filmu, kiedy Harry toczył już pojedynek z Voldemortem w swoim umyśle, jej telefon zaczął uporczywie wibrować, odrywając ją od filmu, który widziała już co najmniej kilkadziesiąt razy. Wolała książki, ale filmy też miały swój urok. Zdziwiła się na widok imienia Jordana na wyświetlaczu, była pewna, że ją sprawdza.
– Cześć – odebrała, pociągając nosem.
– Cześć, młoda, gdzie cię wywiało? – usłyszała głos sąsiada po drugiej stronie słuchawki.
– Nigdzie. Jestem w domu. – Znów poczuła tę ogromną niesprawiedliwość. Niby gdzie miała być? Siedziała grzecznie u siebie, podczas gdy jej koledzy i koleżanki już parę dni temu mieli świetną imprezę, a teraz jej brat walcował w najlepsze.
– Ty płaczesz? – zapytał zatroskany, a ona pociągnęła kilka razy nosem.
– Tak. Syriusz nie żyje.
– Co?! Ale… jak to?
– Bellatrix go zabiła. Oglądam Harry’ego Pottera.
– Nie strasz mnie. – Jordan odetchnął z ulgą po tych słowach. Już myślał, że czarny labrador na dobre opuścił swoją właścicielkę. – A mogłabyś mi otworzyć? Strasznie tu marznę, czekając aż łaskawie ruszysz się do drzwi.
Ella otarła spuchnięte oczy rękawem i ruszyła do korytarza. To pewnie Jordana słyszała chwilę wcześniej, ale zignorowała go, myśląc, że to kolędnicy. Otworzyła drzwi i przez chwilę sądziła, że łzy przyćmiły jej widzenie – musiała potrzeć mocno oczy i wytężyć wzrok, ale nie było mowy o pomyłce. Jordan stał przed nią ze swoim zwykłym uśmiechem półgębkiem w garniturze, który kosztował pewnie więcej niż samochód ojca.
– Wyglądasz… jak książę z bajki – powiedziała, rozdziawiając szeroko buzię. – Nic dziwnego, że ci zimno. Czy ty nie masz koszuli?
– Nie przypominaj mi. Mogę wejść? – Dał jej do zrozumienia, że to czas, by wpuściła go do środka.
Cofnęła się, by go przepuścić, a on wszedł i szybko zamknął drzwi, ostentacyjnie wzdrygając się, by pokazać, że długo na nią czekał. Miał na sobie elegancki nowoczesny garnitur od Marisy Fernandez. Marynarkę nakładało się na gołe ciało, przez co czuł się odsłonięty, ale Marisa twierdziła, że to ostatni krzyk mody i tak ma być, więc postanowił się przemęczyć. W rękach trzymał coś dużego i długiego.
– Wolisz oglądać maraton z nastoletnim czarodziejem czy zatańczyć wolniaka z księciem z bajki? – zapytał, a kiedy ona nadal patrzyła na niego w niemym zdumieniu, odpiął zamek pokrowca, który trzymał i pokazał jej sukienkę, która się w nim znajdowała.
Pies Syriusz przyczłapał do nich, niepewnym wzrokiem przypatrując się prezentowi. Szczeknął dwa razy, by wyrazić swoją aprobatę.
– Jemu się podoba, a tobie? – zagadnął, uśmiechając się zachęcająco. – Poprosiłem Marisę, żeby coś przygotowała. Widziałem, jak patrzysz na tę suknię, którą sprawiła sobie Leticia. Pomyślałem, że chciałabyś coś podobnego. Chyba trafiłem z rozmiarem.
– Jordi, ona jest… jest… – Nie wiedziała, co powiedzieć, ale nie musiała. Widział w jej oczach, że prezent strasznie jej się spodobał. – Ale zaraz, chcesz mnie zabrać na bal? Ale mi nie wolno!
– Kto tak twierdzi?
– Mazzarello. Zawiesił mnie.
– Zawiesił cię w twojej szkole. Zabronił ci iść na dyskotekę w podstawówce. My idziemy do mojego liceum. – Guzman nie rozumiał w czym rzecz. Zrobił niewinną minkę, ale Ella widziała, że sprawia mu satysfakcję robienie żartów z nauczyciela włoskiego.
– Daj mi pięć minut! – krzyknęła, zabierając sukienkę i biegnąc po schodach. U szczytu schodów, zmieniła jednak zdanie: – Niech będzie dwadzieścia!
Jordan roześmiał się i poczekał, aż zejdzie, oglądając do końca „Zakon Feniksa”. Ten Dumbledore zawsze go irytował. To zadziwiające, bo pod wieloma względami przypominał Valentina. Ale Vidal nigdy nie postąpiłby w ten sposób ze swoimi wychowankami, nigdy żadnego nie hodował jak prosiaka na rzeź. Ella pojawiła się wystrojona akurat na napisach końcowych.
– Proszę, to dla ciebie. – Wręczyła mu małą paczuszkę i nakazała rozpakować. – Miałeś dostać po wigilii, ale myślę, że dzisiaj bardziej się przyda.
– Wiesz, że nie cierpię prezentów – mruknął, ale dla świętego spokoju otworzył paczkę i jego oczom ukazał się naszyjnik z paciorków. Dominowały błękitne kolory. – Z bransoletek przerzuciłaś się na naszyjniki? – zapytał, wkładając od razu na szyję ozdobę i wywołując tym samym radość na twarzy trzynastolatki.
– Zbijam na nich większy interes – wytłumaczyła. – Pasuje ci. Teraz przynajmniej nie będziesz się czuł tak odsłonięty.
Jordi podziękował jej uśmiechem. Rzeczywiście nie czuł się komfortowo bez koszuli pod luźną marynarką, a naszyjnik zapewniał trochę prywatności. Wyszli na zewnątrz i na widok auta przed domem Ella prawie się zapowietrzyła.
– Czy to auto pana Mazzarello?
– W rzeczy samej.
– Ukradłeś?!
– Nie, pożyczyłem. – Jordan wydawał się oburzony jej oskarżeniem. – No dobrze, Gorgonzola nie wie, że wziąłem, ale zwrócę, zanim się pokapuje. Wolałabyś iść na pieszo w tej sukience? Nie sądzę.
Ella poczuła się jak gwiazda filmowa, kiedy Jordan otworzył jej drzwi na tylne siedzenie, zupełnie jakby był jej szoferem. Drogie auto nauczyciela włoskiego świetnie się prezentowało, kiedy podjeżdżali z powrotem na parking przed szkołą i dziewczynka trochę żałowała, że nikt ich nie widział, jak z niego wysiadali. Wiedziała, że Jordi zwróci kluczyki tak, że nikt się nie zorientuje, a bardzo chciałaby zobaczyć minę na twarzy znienawidzonego belfra.
– Pozwolisz? – Guzman wyciągnął w jej stronę ramię, by mogła się go złapać, a ona ujęła go pod rękę, unosząc wysoko głowę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:22:04 22-04-24    Temat postu:

cz. 2

Yon Abarca musiał zacisnąć zęby i zabrać na bal bożonarodzeniowy Marianelę Guzman, która trzęsła się ze strachu jak osika. Nie bała się, że kolega z byłej szkoły skrzywdzi ją fizycznie, raczej nie mogła znieść tego pełnego obrzydzenia spojrzenia – przypominały jej się wszystkie chwile w San Nicolas, kiedy była dręczona słownie do tego stopnia, że w ogóle nie chciała chodzić do szkoły. Wiedziała jednak, że nic takiego nie będzie miało miejsca na balu z kilku prostych przyczyn – przede wszystkim będą tam jej rodzice, a Yonatan nie chciał im podpaść, a poza tym nie chciał narażać się Jordanowi, który mógłby go sprać na kwaśne jabłko. Ale największym argumentem w sprawie był fakt, że Yon po prostu nie był takim chłopakiem. Docinki słowne, często okrutne komentarze i naśmiewanie się za plecami – owszem, to jego konik. Ale nigdy nie uciekłby się do przemocy fizycznej wobec dziewczyn. Nela nie bała się też, że będzie ją do czegoś zmuszał. Nie podobała mu się, wiedziała o tym. No bo jak mogłaby podobać się takiemu chłopcu jak on? Była nijaka, ani ładna, ani zgrabna, ani nawet mądra. Przebywanie z nią musiało być prawdziwą torturą dla Abarci, który został postawiony przed faktem dokonanym i po prostu musiał ją zabrać na potańcówkę dla dobra interesów między jego rodziną a Marianem Olmedo.
Teraz też miał nietęgą minę nie tylko ze względu na swoją partnerkę z dwoma lewymi nogami. Widział jak Veronica Serratos wchodzi na salę balową w towarzystwie tego wysokiego gamonia w białym dziwacznym stroju jakby zdjętym z pokazu mody. Veronica przyćmiewała wszystkie dziewczęta, choć wcale się nie starała. Poczuł szybsze bicie serca na jej widok w prostej srebrnej sukni – nie musiała się stroić i wysilać, wyglądała pięknie jak zawsze, a to było praktycznie nie do zniesienia, bo wszystkie głowy odwracały się za nią. Wiele by dał, by móc ją zaprosić i pójść z nią na ich potańcówkę w San Nicolas, ale w tym roku została odwołana ze względu na żałobę po pani Angelice. Yon czuł jednak, że nawet gdyby ją zaprosił, dostałby kosza. Veronica nie myślała o nim w ten sposób, nieważne co próbował zrobić. Tak, przespali się ze sobą, bo on był w pobliżu, a ona nie chciała być sama. Myślał, że może z czasem panna Serratos zobaczy go tak naprawdę, da im szansę, ale ona nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, kiedy przechodziła przez salę, uśmiechając się i rozmawiając po cichu z Felixem Castellano. Nie mógł się powstrzymać, pociągnął Nelę w stronę Veronici i Felixa, mając gdzieś, że stawia ją w niezręcznej sytuacji.
– Cześć – przywitał się, nawet nie patrząc na wysokiego bruneta, tylko zwracając się bezpośrednio do Vero. – Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję. Ty też całkiem dobrze w tym garniturze. – Uśmiechnęła się, odwzajemniając komplement i wskazując jego biały smoking. Wpisał się w tematykę balu.
– A ty co masz na sobie? – Yon zwrócił się do Felixa, z pogardą mierząc jego strój. Nie był to typowy garnitur, a elegancki zestaw z satynową marynarką, która sięgała mu niemal do kolan. – Wyglądasz jak pajac.
– Stary, ja cię ledwo znam. – Castellano nie czuł się obrażony, widział, że Yonowi wcale nie chodzi o jego outfit, a raczej o partnerkę. Nie miał ochoty się kłócić. Był jedynie zażenowany i zatroskany, kiedy jego wzrok padł na czerwoną ze wstydu Nelę stojącą obok, której Yon zdawał się w ogóle nie dostrzegać.
– Nie słuchaj go, Felix, wyglądasz świetnie. To projekt Marisy Fernandez – wyjaśniła Veronica, trochę zła, że Abarca krytykuje jej przyjaciela. – Weź Nelę do tańca, zamiast sprawiać innym przykrości.
Złapała Felixa pod ramię i udała się w stronę bufetu, a Yon zmierzył pogardliwym wzrokiem swoją partnerkę, którą zdawała się przerażać sama myśl, że miałaby z nim zatańczyć. Prychnął tylko pod nosem i sam poszedł w drugą stronę, zostawiając dziewczynę samą i zagubioną. Na szczęście koleżanki ją dostrzegły i zagarnęły do swojego stolika, żeby nie czuła się pokrzywdzona.
Bal rozpoczął się uroczyście i wydawało się, że znakomita większość dobrze się bawi. W pewnym momencie drzwi do sali balowej otworzyły się na oścież i wszyscy odwrócili głowy w tamtą stronę ciekawi, kto taki postanowił się spóźnić. Jordan Guzman nie cierpiał być na świeczniku, ale ten jeden jedyny raz odczuł wielką satysfakcję, mogąc utrzeć nosa znienawidzonemu nauczycielowi jakim był Giacomo Mazzarello. W swoim garniturze w beżowym kolorze prezentował się jak z wybiegu, o czym poinformowała go Marisa Fernandez, ale i tak czuł się nieswojo bez swoich zwykłych sportowych ubrań. Czuł się nagi i nieustannie poprawiał marynarkę, bojąc się, by nie odsłoniła zbyt wiele, bo przecież nie miał nic pod spodem. Wyciągnął ramię w stronę Elli, która nieśmiało przekroczyła próg sali, chwytając go pod rękę. Uśmiechnął się do niej szeroko i poprowadził na parkiet, upewniając się, że wredny belfer ją widzi.
Giacomo Mazzarello omal nie zszedł na zawał, widząc trzynastolatkę z podstawówki na imprezie dla dorosłych. Basty miał również nietęgą minę, ale Leticia położyła mu dłoń na ramieniu i dał za wygraną. Jordan wziął Ellę do tańca, nie przestając się uśmiechać.
– Widzisz? Czasami nie trzeba dziurawić opon, żeby dać komuś nauczkę – szepnął, a ona zachichotała.
Ten jeden jedyny raz czuła się jak księżniczka, jakby była taka sama jak inne dziewczęta. Przez swoją chorobę nigdy nie mogła brać udziału w takich wydarzeniach, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie. Mogła funkcjonować jak każdy inny. Bardzo by chciała, żeby jej tata i Felix też to dostrzegli. Wiedziała, że się o nią martwią, ale jeśli będą chować ją pod kloszem, nigdy nie będzie mogła żyć pełną piersią, a przecież nie miała tyle czasu co oni.
– Dzięki, Jordi, to naprawdę kochane z twojej strony. – Kazała mu się pochylić, po czym pocałowała go w policzek, a on udał, że rozgląda się konspiracyjnie i upewnia, czy nikt ich nie widział.
– Uważaj, bo twój chłoptaś nie będzie zadowolony – pouczył ją, a kiedy zrobiła zdumioną minę, ze swoim zwykłym cwaniackim uśmieszkiem wycofał się chyłkiem z parkietu, na którym magicznie pojawił się Jaime Sotomayor.
Ella spaliła buraka, ale nie było sensu robić scen. Pozwoliła się poprowadzić przyjacielowi, a Jordan miał chwilę dla siebie.
– Co? – warknął, widząc dziwne spojrzenia koleżanek z klasy, na które wpadł poza parkietem.
– Nic – odparła od razu Sara, z ciekawością mu się przyglądając. – Ładnie wyglądasz.
Nic nie odpowiedział, tylko zmarszczył brwi i instynktownie poprawił klapy drogiej marynarki, by nie odkryć torsu.
– To słodkie, co zrobiłeś dla Elli. – Veronica stanęła obok niego i pochwaliła jego dobry uczynek. – To bardzo miłe z twojej strony.
Nie patrzył na nią, nie chcąc wdawać się w dyskusję. Od czasu pamiętnej nocy nie rozmawiali ze sobą i czuł, że pewna granica została przekroczona. Nie wiedział, czego ona od niego chciała. Wzdychała do Marcusa, sypiała z Yonem, a na bal przyszła z Felixem. Więc dlaczego wciąż do niego lgnęła i próbowała zwrócić jego uwagę? Wolałby, żeby już przestała mieszać mu w głowie, naprawdę nie miał siły na jej gierki.
– Ja w ogóle jestem miły – odparł z lekkim wyrzutem. Powiedziała to w taki sposób, jakby to było coś nadzwyczajnego, jakby nigdy nie zdarzało mu się postępować bezinteresownie. Przecież powinna go znać lepiej, wiedziała, że nie był dupkiem.
– Zatańczymy? Lubię tę piosenkę – zwróciła się do niego, niemal automatycznie łapiąc go za rękę i ciągnąc na parkiet, jakby sądziła, że to oczywiste, że z nią pójdzie.
Spojrzał na jej dłoń i delikatnie wyrwał się z uścisku. Uśmiech zszedł z jej pięknej twarzy jak ręką odjął. Nie wierzył, że zachowywała się tak, jakby nic się nie wydarzyło.
– Ja nie tańczę – powiedział tylko i odszedł w drugą stronę.
Widok Jordana rozmawiającego sobie z Veronicą wprawił Yona w prawdziwą furię. Nie omieszkał pociągnąć kolegę z bara, kiedy mijał go przy parkiecie.
– Świetnie się bawisz, co? – zapytał swoim zwykłym protekcjonalnym tonem głosu Abarca. – Udajesz, że nic cię nie obchodzi, ale ślinisz się na jej widok i oczu nie możesz oderwać.
– Całkiem ci się we łbie pomieszało. – Guzman nie zamierzał dawać się sprowokować, już dawno minęły te czasy. Chciał wyminąć dawnego kumpla, ale ten stanął z nim oko w oko i mu to udaremnił. – Mówiłem ci już, mam gdzieś co robisz z Veronicą, jest cała twoja. Nie interesuje mnie.
– Bo już ci uwierzę.
– Jesteś tu z moją siostrą, Abarca. Nie rób scen. – Przekazał mu dobrą radę, sam nie chcąc wikłać się w jakieś afery. Nie chciał sprawiać nikomu problemów tego wieczora, nie chciał też zniszczyć eleganckiego stroju, który wypożyczyła mu Marisa Fernandez. Yon jednak chyba miał zupełnie inne plany.
Ze złością szarpnął go za klapy garnituru i przyciągnął bliżej siebie. Zawsze ze sobą rywalizowali, nawet w dzieciństwie, kiedy wspólnie jeździli na obozy piłkarskie, ale po śmierci Franklina wszystko tylko bardziej się pokomplikowało. Nie miał pojęcia, że zanim pojawił się w San Nicolas de los Garza, to Yon był wielką gwiazdą. Natomiast Jordan przeniósł się tam z jakiejś wiochy i myślał, że wszystko do niego należy, tak przynajmniej wyglądało to w głowie Abarci. Dziewczyny wzdychały do młodego Guzmana, dla którego okres dojrzewania był nad wyraz łaskawy, a Yon poszedł w odstawkę. W dodatku Veronica zdawała się widzieć tylko jego. Abarca wiedział, że traktowała Guzmana jak przyjaciela, ale i tak był jej bliższy niż ktokolwiek, a Yon się bał, że ją straci.
– Z czego tak rżysz? – Yon wkurzył się nie na żarty, widząc, jak Jordan uśmiecha się półgębkiem. Ten uśmiech sprawiał, że miał ochotę rąbnąć go w głowę za każdym razem, gdy go widział.
– Moja matka patrzy – szepnął Jordan, nie przestając się uśmiechać i delektując się widokiem przerażonej miny Yona, który szybko puścił jego ubranie i rozejrzał się po sali w poszukiwaniu Silvii.
Guzman wykorzystał tę okazję, by się oddalić, a Abarca przeklął pod nosem. Ten wieczór to była jakaś katastrofa.

***

Veronica była zachwycona szkolną potańcówką. Wiedziała, że nie jest tu mile widziana – Olivia i Jordan dali jej to już jasno do zrozumienia – ale i tak uwielbiała tę atmosferę. Tęskniła za Pueblo de Luz, za małomiasteczkowym klimatem, za tradycjami, za ludźmi. W San Nicolas była gwiazdą, ale czuła się okropnie osamotniona, nie miała prawdziwych przyjaciół, co w zasadzie było jej winą. Przylgnęła do niej łatka łatwej cheerleaderki, która idzie do łóżka z każdym, kto jej się nawinie. Nie była to prawda, ale z czasem przestała zwracać uwagę na to, co mówią za jej plecami. Po przeprowadzce miała tylko jedną prawdziwą przyjaciółkę, Dalię Bernal, a i z nią nie mogła porozmawiać o wielu rzeczach. Tęskniła za Jordim, za Sarą, za Marcusem… tęskniła bardziej niż chciała się do tego przyznać. Dlatego, kiedy poprosiła mamę o przeniesienie do szkoły w Mieście Światła, jako argument podała świetny program nauczania i koło ONZ prowadzone przez Fabiana. W gruncie rzeczy mało ją obchodziła nauka. W San Nicolas miała praktycznie zapewnione stypendium jako kapitan drużyny siatkarskiej i cheerleaderek, których zadaniem było nie tylko dopingowanie piłkarzy, ale też branie udział w sportowych zawodach. Veronica jednak wolała mieć przy sobie bliskie osoby. Być może miała tego pożałować, bo ci, których uważała za bliskich, wcale nie odwzajemniali tych uczuć, ale w tej chwili jej to nie obchodziło. Miło było pogawędzić z Felixem, który był jednym z jej najstarszych przyjaciół i który jako jedyny razem z Primrose Castelani traktował ją jak człowieka po jej powrocie do miasta. Miło było zatańczyć i poczuć świąteczną atmosferę.
Nie zdawała sobie sprawy, że jej entuzjazm i promienny uśmiech tylko irytują koleżanki. Nie miała pojęcia, że prawiąc im komplementy i próbując zabawić rozmową, powoduje tylko jeszcze większą niechęć.
– Cześć! Daniel, prawda? – zagadnęła chłopca, który towarzyszył Lidii Montes. Znała dziewczynę z prób musicalu, a jego kojarzyła jeszcze z dzieciństwa. – Chodziłeś z Martą z mojej klasy w San Nicolas.
– Och, cześć. – Daniel był w stanie tylko się przywitać. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę swojej partnerki, jakby chciał się upewnić, czy nie ma nic przeciwko, że wspominają jego byłą.
Lidia nie miała nic przeciwko. Właściwie to nawet nie zwróciła uwagi na słowa Veronici. Przypatrywała się jej smukłej sylwetce i lśniącej srebrnej sukience, która na każdej innej dziewczynie wyglądałaby pewnie okropnie zwyczajnie, ale panna Serratos zdawała się promieniować w przyciemnionej sali balowej. Montes przymierzała tę sukienkę na zakupach w San Nicolas. Emily ją wybrała, ale obie zmuszone były stwierdzić, że ten krój kompletnie nie pasuje niskiej brunetce. Widząc teraz Veronicę w tej samej sukni, Lidia poczuła się głupio, że w ogóle próbowała coś takiego przymierzyć. Wyglądałaby co najmniej śmiesznie przy pannie Serratos, ze swoim metr pięćdziesiąt pięć wzrostu. Veronica uśmiechała się szeroko, a włosy, które niedawno podcięła, układały się falami przy jej pięknej twarzy, na której miała tylko drobny makijaż. Nie miała też żadnych ozdób oprócz srebrnego łańcuszka. Jej kreacja była prosta, a jednocześnie już bardziej kompletna być nie mogła. Lidia stojąc przy niej poczuła się po prostu brzydko. Nie lubiła się stroić, dlatego razem z Emily wybrały zwyczajną białą sukienkę – ładną, ale nie szałową. Montes również postawiła na prostotę, ale w jej wydaniu nie dawała ona takiego efektu jak u byłej dziewczyny Marcusa Delgado.
– Fajne buty. Żałuję, że ja o tym nie pomyślałam. Pod koniec wieczoru twoje stopy ci za to podziękują – zwróciła się do niej Veronica, z uśmiechem przyglądając się trampkom Lidii. Dziewczyna zerknęła na swoje białe conversy, czując się totalnie upokorzona. – Widzimy się na parkiecie! – Panna Serratos pociągnęła Felixa na środek sali i zostawiła znajomych samych.
Daniel udał się po coś do picia, a Lidia miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Ona nie robi tego specjalnie – wytłumaczyła Sara byłą przyjaciółkę, kiedy Lidia powtórzyła dziewczynom przy stoliku to, co się właśnie wydarzyło. – Nie chciała cię upokorzyć.
– Nie broń jej, Saro, Veronica zawsze tak się zachowywała. – Olivia pogłaskała Lidię po plecach, próbując poprawić jej nieco humor, ale złość na Vero była tak wielka, że niewiele to pomogło. – Wygląda jak cholerna gwiazda filmowa i patrzy na wszystkich z góry. Nie podoba mi się to, że przyszła tu z Felixem. Wiem, że on nie jest z tych, ale mam złe przeczucia. Wydaje mi się, że Vero może go dzisiaj usidlić.
– Usidlić? – Lidia uniosła jedną brew. Naprawdę nie sądziła, że jej przyjaciel był takim chłopcem, który myślał tylko o seksie.
– Felix jest święty, ale to tylko nastolatek. – Bustamante wzruszyła ramionami. – Każdy z nich rzuciłby wszystko, gdyby tylko Veronica odsłoniła kawałek ciała…
– Olivio, przestań już z tą zazdrością. – Rosie wywróciła oczami. – Veronica jest ładna, to prawda. Ale dlaczego z góry zakładasz, że każdy chłopak na nią leci? Zapewniam cię, że są też tacy, którym w ogóle się nie podoba.
– Tak. Mój partner nie spojrzał na nią nawet przez moment. – Blondynka musiała powstrzymać się od śmiechu. Jasne było, co chciała przekazać. – Mówię tylko, że po feriach wszystko się zmieni. Veronica znów zacznie sobie okręcać naszych chłopaków wokół palca. Bardzo się na nim zawiodę, jeśli Felix straci dzisiaj cnotę z Veronicą.
– Stracić cnotę? Nie wiedziałem, że żyjemy w średniowieczu.
Wszystkie dziewczyny wzdrygnęły się lekko, kiedy zdały sobie sprawę, że ktoś zbliżył się do ich stolika. Jordan nie zamierzał komentować ich bezsensownych rozważań. Przyszedł tylko po telefon Elli, który ta powierzyła którejś ze starszych koleżanek, bo sama nie miała torebki.
– Ella potrzebuje swojego telefonu, chce porobić zdjęcia. – Jordan wystawił dłoń, czekając aż któraś z dziewcząt wręczy mu własność panny Castellano. Te jednak były zbyt zajęte rozmową. Zirytowany westchnął głośno.
– Jest w mojej torebce, weź i spadaj. – Lidia machnęła na niego ręką, chcąc, by szybko sobie poszedł i by mogły kontynuować wymianę spostrzeżeń.
Wkurzony Guzman wziął kopertówkę Lidii i zajrzał do środka. Jedna z jego brwi uniosła się wysoko na widok kontrowersyjnej zawartości, ale nic nie powiedział. W końcu to nie była jego sprawa. Wziął tylko komórkę Elli i oddalił się w stronę parkietu.
– Myślicie, że Felix na coś liczy? – Sara niepewnym wzrokiem przypatrywała się brunetowi w długiej białej marynarce, jak kołysze się na parkiecie z Veronicą. – Ładnie razem wyglądają. Jak para modeli.
– Bo są wysocy. Wysocy ludzie zawsze dobrze wyglądają. – Olivia westchnęła z irytacją.
– I nie, Felix na pewno na nic nie liczy. Przyszedł z Vero po przyjacielsku. Było mu żal, że w San Nicolas odwołano imprezę, a skoro sam nie miał z kim iść… – Rose rzuciła znaczące spojrzenie Lidii.
– Poszłabym z nim, ale już Daniel mnie zaprosił. Przecież się nie rozdwoję. – Montes usprawiedliwiła się, a Rose tylko wyszczerzyła do niej zęby.
Lidia zaczęła sądzić, że lepiej byłoby odmówić Danielowi i przyjść z Felixem. Przy Castellano przynajmniej czułaby się komfortowo. Przy Danielu za bardzo się pilnowała i zaczynała analizować różne rzeczy. Czy źle zrobiła wkładając trampki zamiast niewygodnych szpilek? Może powinna mocniej się pomalować, pójść do fryzjera, przykleić sobie tipsy? Nie była taką dziewczyną, nie czuła potrzeby imponowania innym, ale tego wieczora bardzo jej to wszystko ciążyło.
– Jesteś po prostu nastolatką. To całkowicie normalne – powiedziała jej Kiraz, kiedy zwierzyła się ze swoich obaw.
Przyznała jej rację. Lidia Montes nigdy wcześniej nie miała okazji po prostu być nastolatką. Dopiero teraz zaczynała zgłębiać tajniki nastoletniego życia i wcale nie wiedziała, czy jej się to podoba.

***

Violetta Conde nie byłaby sobą, gdyby nie zaczepiła swojej starej koleżanki ze szkoły siedzącej samotnie przy stoliku i sączącej bezalkoholowego drinka.
– Fabian znów pracuje? – Jej głos miał symulować troskę, ale nikogo nie udało jej się zwieść. Oczywiście chciała jej dogryźć, sugerując, że jej mąż miał lepsze rzeczy do roboty niż spędzanie czasu z żoną. – To przykre, że nie znalazł chwili, by przyjść doglądać balu, mimo że zgłosiłaś was oboje jako opiekunów.
– To przykre, że musisz komentować życie małżeńskie innych ludzi, kiedy sama nie widziałaś swojego faceta od tygodni – odgryzła się Silvia, żałując, że nie skonfiskowała Nachowi jakiegoś wysokoprocentowego trunku, którym mogłaby doprawić swojego zwykłego drinka.
– Mój mąż jest w delegacji! – oburzyła się pani Conde, a jej policzki nabrały czerwonego odcienia, prawie takiego samego jak jej szminka.
– Nie wiedziałam, że w delegacji odwiedza się burdele w San Nicolas. – Pani Olmedo uśmiechnęła się i odeszła od stolika, żeby nie musieć dłużej znosić tej kobiety.
Prawdą było, że Fabian znów ją upokorzył. Miał tu być chociaż na chwilę, pokazać się w towarzystwie, zatańczyć jeden taniec i byłby wolny, ale nie potrafił zrobić nawet tak trywialnej rzeczy. Czuła się parszywie, bo przecież nie wymagała od niego wierności czy nawet miłości, co raczej powinno być oczywiste w małżeństwie. Chodziło jej tylko o odrobinę przyzwoitości i wciskania ludziom kitu. Fabian Guzman widocznie jednak miał ważniejsze sprawy na głowie.
– Zatańczy pani? – Usłyszała zaproszenie za swoimi plecami i nie wiedziała, czy te słowa są kierowane do niej. Ariel Bezauri uśmiechnął się serdecznie, wyciągając w jej stronę dłoń.
– Nie umiem tańczyć – powiedziała szybko, odstawiając swojego drinka i ujmując wielką dłoń wysokiego księdza. Pozwoliła się jednak poprowadzić na parkiet.
– Ja też nie. W seminarium raczej tego nie uczą. Ale to nie jest wielka filozofia, wystarczy się kołysać z nogi na nogę. – Młody mężczyzna zainicjował taniec i od razu stało się jasne, że miał dwie lewe nogi. Był dosyć pokraczny, wysoki i dobrze zbudowany, nie wyglądał na tancerza. – Nie widuję pani w kościele.
– Wybacz, Ariel, ale nie jestem przykładną katoliczką. Jesteś w mieście krótko, ale już powinieneś o tym wiedzieć. – Olmedo zerknęła na swoje stopy, zdając sobie sprawę, że z nich dwojga to ona mogłaby uchodzić za baletnicę. Przejęła więc stery. – Mogę cię zapytać, dlaczego przyjąłeś posadę w tym miasteczku? Bez obrazy, ale abstrahując od faktu, że nie nadajesz się na księdza, ta mieścina niewiele ma ci do zaoferowania.
– Dlaczego nie nadaję się na księdza?
– Daj spokój. Ślepy jesteś? – Silvia wywróciła oczami. Nie była pewna, czy ksiądz się z niej nabija czy naprawdę nie widział oczywistych oczywistości. – Jesteś młody, przystojny, cały świat stoi przed tobą otworem, a zdecydowałeś się dobrowolnie żyć w celibacie i głosić nauki grupy starych zgredów w sutannach, którzy myślą, że wiedzą wszystko najlepiej. O co ci chodzi? Debora wspominała, że byłeś bardzo zdolny, poszedłeś na medycynę. Więc dlaczego nagle obrałeś zupełnie inny kierunek?
– Wcale nie tak bardzo się różni. – Ariel zmarszczył brwi. – Lekarze leczą ciało, księża duszę.
– Dobre sobie. Co jest z tobą nie tak?
– Proszę?
– Musisz mieć jakiegoś trupa w szafie.
– Medycyna nie była dla mnie, nie mogłem się tam odnaleźć. Zawsze chciałem czegoś więcej od życia. Byłem w wielkim dołku, kiedy wreszcie odnalazłem Boga. I od tego czasu mi towarzyszy, nie żałuję swojej decyzji.
– Na razie. – Silvia uśmiechnęła się lekko, ubolewając nad młodzieńczym idealizmem kapłana. – Życie weryfikuje nasze życiowe wybory. Prędzej czy później i ty się o tym przekonasz.

***

Bale to nie była jego bajka, mimo że niejednokrotnie został wybrany królem szkolnych imprez. Ivan Molina w czasach szkolnych był gwiazdą – dziewczyny do niego wzdychały, a chłopcy chcieli być jak on i zazdrościli mu popularności. Szeryf był dupkiem, tak można go było określić w skrócie. Aroganckim dupkiem, który doskonale wiedział, jaki ma efekt na ludzi, ale niespecjalnie się tym przejmował. Czym było kilka złamanych niewieścich serc albo porachowanych w bójkach kości? Jako kapitan szkolnej drużyny pływackiej miał tylko jeden cel – dostać stypendium, wyjechać na studia gdzieś daleko i nigdy nie wracać do tego miasta. Chciał się uwolnić od zapijaczonego ojca, który tłukł jego i matkę, kiedy tylko miał okazję. Chciał się też uwolnić od matki, która nie dawała sobie przemówić do rozsądku i została z ojcem, mimo że błagał ją, by się wyprowadziła i wzięła rozwód. Claudia Molina nie słuchała, nawet kiedy jej syn znalazł sobie dorywczą pracę i szukał mieszkania, by móc zapewnić mamie wolność. Molina był dupkiem, ale nie był bez serca. Rodzina była dla niego ważna, ale z czasem nauczył się, że ważniejsza była ta rodzina, którą sam wybrał, a nie ta, w której się wychował. Castellanowie zawsze traktowali go jak swojego. Gabriel Castellano był poważnym gościem, który miał autorytet w miasteczku i pod wieloma względami stał się dla Ivana wzorem do naśladowania. Kariera w policji była chyba ostatnim wyborem młodego pływaka, ale życie porządnie zweryfikowało jego pierwotne plany.
Kiedy po jednej z kłótni z Antoniem doznał poważnej kontuzji barku, jego pływacka przyszłość legła w gruzach i ciężko było się z tym pogodzić. Była faza buntu, kilka zdewastowanych obiektów, a nawet posiniaczonych kolegów, którzy krzywo się spojrzeli. Ale potem przyszedł czas na zaakceptowanie swojego losu. I właśnie wtedy odbył szczerą rozmowę z Angelicą Pascal, która pomogła mu znaleźć nowe marzenie. Cóż, marzenie to zbyt wiele powiedziane, bo kto chciałby wymierzać sprawiedliwość i być znienawidzonym przez resztę obywateli? Ivana mało obchodziło, czy ludzie go lubią, więc dla niego ta opcja nie była wcale taka zła. Zawsze był pierwszy do bitki, w gorącej wodzie kąpany, silny i wytrzymały. Kiedy jednak dostał się do akademii policyjnej, wiele osób kwestionowało ten wybór. Uważali, że jest zbyt narwany, że nie będzie dobrym gliną. I pewnie wielu z nich miało rację. A jednak w końcu został szeryfem i był nim już od sześciu lat. Nigdzie się nie wybierał.
Powrót na stare śmieci do miejscowego liceum był dla niego jednak przykrym doświadczeniem. Ustrojone wnętrze balowej przestrzeni tylko przypominało mu o jego dawnych sukcesach i co mógłby osiągnąć, gdyby nie jego cholerny ojciec. Obiecał jednak Vedzie, że przyjdzie. No i za nic nie mógłby przegapić głupkowatej miny Salvadora Sancheza, kiedy ten zobaczy go walcującego z Eleną. Ivan nie był może baletmistrzem, ale potrafił prowadzić kobietę w tańcu, kiedy chciał. Miał swój urok, któremu ciężko się było oprzeć, mimo że wiele jego cech krzyczało, że jest czerwoną flagą. Cóż, kobiety same były sobie winne, jeśli potem cierpiały. Przecież nigdy im niczego nie obiecywał.
Telefon komórkowy uparcie wibrował w jego kieszeni, zwiastując pojawienie się kolejnej wiadomości. Ze złością wyciągnął go i zaczął odpisywać. Nie miał ani jednego wolnego wieczora. Już miał wcisnąć przycisk „wyślij”, kiedy poczuł jak czyjaś drobna dłoń wyciąga mu komórkę i chowa za plecami. Anita Vidal wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu. Przypominała teraz nastolatkę, która zawsze tak mu się podobała. Nastolatkę, w której kochał się od kiedy sięgał pamięcią, a która na skutek dziwnego nieporozumienia, zaczęła chodzić z jego najlepszym przyjacielem, za którego później wyszła za mąż.
– Nie bądź smutas, zatańcz trochę. Przestań siedzieć wciąż w telefonie – poprosiła właścicielka baru El Gato Negro, próbując zachęcić przyjaciela do wspólnej zabawy.
– Jestem funkcjonariuszem policji, muszę być pod telefonem. – Wyciągnął dłoń w jej stronę, by oddała mu jego własność, ale ona zaczęła się zgrywać.
– Choć z nami posiedzieć, wspominamy stare czasy. – Wskazała palcem na stolik, który zajmowała z Gianlucą Mazzarello i kilkoma innymi osobami. Prychnął pod nosem.
– Nie, dzięki. Nie cierpię makaroniarzy, przecież wiesz.
– Ivan, to było dawno temu. – Anita machnęła ręką. – Jesteś zły, że Luca dostał stypendium sportowe?
– Nie jestem zły, jestem zdumiony, jak takie beztalencie mogło zwrócić uwagę skautów i tyle. – Molina wzruszył ramionami. Gianluca był od niego rok starszy, byli razem w drużynie pływackiej, ale Ivan nigdy nie czuł się przez niego zagrożony. W basenie czy jeziorze nie miał sobie równych. Zazdrosny był jednak tylko dwa razy – kiedy trzynastoletnia Anita oświadczyła, że Gianluca zostanie kiedyś jej mężem oraz kiedy ta trzydziestoośmiolatka, która stała teraz przed nim, powiedziała, że wybiera się z makaroniarzem na bal. – Czy on przypadkiem nie ma żony?
– Rozwodzi się.
– Jakże wygodnie. – Ivan prychnął pod nosem. – Wrócisz z nim do domu?
– Ivan. Damy się o takie rzeczy nie pyta. – Anita żartobliwie uderzyła go piąstką, a on miał ochotę coś rozwalić na widok jej rozchichotanej miny. Po chwili wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, kiedy kobieta wspięła się na palce i cmoknęła go w usta, uśmiechając się przy tym szeroko. – Jemioła zobowiązuje. Nie ma za co. – Wskazała palcem na roślinę powieszoną nad nimi. Że też dał się zapędzić w taką pułapkę. – Kto tak wciąż do ciebie wydzwania? – Anita z ciekawością zerknęła na wyświetlacz wibrującego telefonu i jej oczy niemal wyszły z orbit. – Fernando Barosso? Ivan, powiedz, że to jakiś żart.
Wyrwał jej komórkę z ręki i wyciszył ją jednym wciśnięciem guzika.
– To prywatne sprawy – wyjaśnił, a Anita nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Prywatne sprawy? Od kiedy to szeryf Pubelo de Luz, który powinien być niezależny, ma prywatne sprawy do załatwienia z burmistrzem Valle de Sombras? – Vidal podparła się pod boki, zmieniając nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. – Myślałam, że Ella przesadzała, kiedy mówiła, że „Ivan zadaje się z nieodpowiednimi ludźmi”. Co ty kombinujesz, Ivan?
– Nic nie kombinuję, możesz przestać? – Molina rozejrzał się wokół, jakby chciał się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. Z daleka Veda kiwała do niego ręką i był pewien, że zaraz poprosi go do tańca. Wolał uniknąć niezręcznej rozmowy. – Nie wtrącaj się w moje sprawy, Ani. Ja też nie będę się wtrącał do tego, z kim sypiasz.
– Słucham? – Vidal zrobiła oburzoną minę, ale przyjaciela już przy niej nie było.

***

Bal trwał w najlepsze, ale nie wszyscy mieli dobry nastrój. Jordi zerknął na zegarek, mając ochotę opuścić już tę potańcówkę. Przyszedł tylko dla Elli, ale musiał liczyć się z tym, że Veda wyciągnie go na parkiet, więc czekał cierpliwie i niedługo zamierzał zbierać się do wyjścia. Stopy go bolały, bo po raz pierwszy od dawna dał się namówić na eleganckie buty do garnituru zamiast zwykłych tenisówek. Marisa Fernandez była zachwycona, kiedy przesłał jej zdjęcie całego outfitu, ale on z chęcią zamieniłby drogie tkaniny na miękką bluzę w stylu oversize. Przysiadł przy jednym ze stolików, dając nogom odpocząć i czekając na koniec tej błazenady zwanej balem. Nieopatrznie wybrał stolik, przy którym siedzieli jego znajomi. Kiedy kilkoro z nich ruszyło na parkiet, Jordan został sam z Danielem Mengonim i zrobiło się niezręcznie.
Daniel wyglądał, jakby usilnie próbował znaleźć wspólny temat do rozmowy, ale Jordanowi nie przeszkadzała niezręczna cisza. Miał gdzieś tego chłopaka i nie odczuwał potrzeby, żeby kogokolwiek zabawiać uprzejmą konwersacją. Mieli po prostu wątpliwą przyjemność siedzieć przy tym samym stoliku.
– Nie pamiętasz mnie, co? – zagadnął w końcu Mengoni, a Jordan spojrzał na niego jak na idiotę. Nie wydawał się tym jednak zrażony. – Chodziliśmy razem na lekcje taekwondo w podstawówce. Zrezygnowałem po kilku spotkaniach, bo dałeś mi taki łomot, że bałem się znów trafić z tobą do pary.
– Widocznie się do tego nie nadawałeś – odparł od niechcenia Guzman, nie rozumiejąc, po co w ogóle zaczyna ten temat. Mieli wtedy może po siedem czy osiem lat, nikt już tego nie pamiętał.
– Przeniosłem się na karate i poradziłem sobie z traumą, a potem znów się pojawiłeś w tym samym klubie sportowym co ja. Uczęszczałeś chyba na wszystkie możliwe zajęcia dodatkowe, co? – Daniel zaśmiał się nerwowo, ale przestał, kiedy zobaczył grobową minę swojego towarzysza.
Rzeczywiście w dzieciństwie Jordi próbował wielu rzeczy, ale wszystko w końcu mu się nudziło. Żeby poradzić sobie z domniemanym ADHD proponowano mu mnóstwo aktywności.
– Potem zrezygnowałeś i przeniosłeś się na piłkę nożną, nigdy nie zdobyłeś pasa. Dlaczego?
– Książkę piszesz? – Zirytowany Guzman obrócił w jego stronę głowę.
– Przepraszam, chciałem zagadać. – Mengoni uniósł dłonie, jakby się poddawał. Z Guzmanem nie było żartów. – Już nie trenuję. Zrezygnowałem po zdobyciu czarnego pasa.
– Mało mnie to obchodzi, David – mruknął, znów przekręcając jego imię.
– Chodź, Daniel, nie ma co z nim dyskutować. Nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. – Lidia wyciągnęła rękę w stronę swojego partnera, proponując taniec. Jordan prychnął pod nosem, kiedy odeszli.
– Mógłbyś być nieco milszy – zauważył Felix, kiedy wrócił do stolika w towarzystwie Veronici. Dziewczyna niepewnym wzrokiem przyglądała się przyjacielowi, który zdawał się siedzieć na balu za karę. Ella bawiła się w najlepsze z Jaime, a on z chęcią pewnie urwałby się do domu, ale Silvia Olmedo miała go na celowniku.
– Ja? – Guzman wskazał na siebie palcem w kompletnym osłupieniu. – To ja tutaj staję po twojej stronie i jeszcze mi się obrywa? Daj spokój, gość totalnie chce zaliczyć twoją dziewczynę, a ty nie masz nic przeciwko?
Felix, który akurat napił się soku, zakrztusił się i omal się nie opluł po tych słowach. Jordan walnął go kilka razy porządnie między łopatki. Veronica przypatrywała się swojemu partnerowi zaniepokojona jego reakcją.
– Nie przejmuj się, Felix. Daniel nie jest taki. To porządny chłopak.
– Wszystkich tak dobrze znasz? – Jordi nie mógł powstrzymać się od prychnięcia. Nie mógł na nią patrzeć.
– Kojarzę go, przyjeżdżał po Martę do szkoły. Zawsze był miły i uśmiechnięty. Nie rozumiem waszej niechęci.
– Jest z rodziny Mazzarello. – Dla Jordana ten jeden argument wystarczył. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, wstał od stolika i udał się w sobie tylko znanym kierunku.
– Myślisz, że Daniel próbuje poderwać Lidię? – Felix zamyślił się, obserwując Mengoniego tańczącego z Montes na parkiecie. Poczuł się jak ostatni dureń, bo nie pomyślał, by szybciej ją zaprosić. Może wtedy poszłaby z nim.
– Myślę, że przyszedł się tutaj dobrze bawić – sprostowała panna Serratos, w gruncie rzeczy nie wiedząc, co innego mogła powiedzieć. – Danny często przyjeżdżał do naszej szkoły, kiedy chodził z moją koleżanką. Zawsze na nią czekał po treningach cheerleaderek. To naprawdę słodki facet.
– Bywał na treningach? – Felixowi coś zaświtało w głowie. Kiedy Vero pokiwała głową, postanowił podzielić się z nią swoją nową teorią. – To znaczy, że mógł mieć możliwość robienia zdjęć na boisku. I w szatni pewnie też.
– Felix, czy ty właśnie sugerujesz, że Daniel jest tym zboczeńcem z instagrama? – Wysoka dziewczyna pokręciła szybko głową, oddalając od siebie tę myśl. Faktem było jednak, że wydało jej się to całkiem prawdopodobne.
– Muszę ostrzec Lidię. – Castellano wstał gwałtownie z miejsca, ale Veronica szybko pociągnęła go z powrotem na krzesło.
– Bądź rozsądny, nie mamy żadnych dowodów. – Przygryzła wargę, przypatrując się chłopakowi w białym garniturze na parkiecie. – Nie chce mi się wierzyć, że to on. Jest taki kulturalny i religijny.
– Wielu psycholi zgrywa dżentelmenów – zauważył brunet, zaciskając pięści pod stołem. – Może ten jego wizerunek świętego to tylko taka przykrywka. Z tego co mówisz wynika, że miał doskonałą okazję, żeby robić dziewczynom zdjęcia. Miał dostęp do obu szkół, a jego dziewczyna pewnie zabierała go też w różne miejsca dla „wybrańców”.
– No może, ale pamiętaj o tym, że najpierw musimy sprawdzić tę lokalizację, którą dostaliśmy od Remmy’ego – przypomniała mu koleżanka. Na czas świąt zrobili sobie przerwę ze śledztwem, ale zaraz po Bożym Narodzeniu mieli w planach pojechać do San Nicolas de los Garza i wybadać współrzędne dostarczone przez Torresa. – No i poza tym wydaje mi się to dziwne. Nie pasuje mi do Daniela łatka psychofana. A pamiętaj, że mamy też do zbadania sprawę tajemniczego bloga ze zdjęciami Jordana. Obie te sprawy muszą być ze sobą powiązane.
– Racja, z tym akurat Mengoni raczej nie ma nic wspólnego. Nie wygląda na geja.
– Na psychola też nie. – Kąciki ust Veronici uniosły się lekko, kiedy to mówiła. To wszystko wydawało się bardzo absurdalne.
– To mi o czymś przypomniało. – Castellano oderwał wzrok od parkietu i skupił się na przyjaciółce. – Mieliśmy w szkolę loterię mikołajkową i Jordi dostał prezent, ale nie wiem od kogo. Oryginalną koszulkę Lakers z autografem Kobe’ego Bryanta.
– Poważnie? – Veronica przez chwilę się ucieszyła, a potem zdała sobie sprawę, że jej były najlepszy przyjaciel na pewno nie przyjął podarunku. Nie lubił takich niespodzianek. – Myślisz, że to psychofanka mu podesłała?
– Niewykluczone. Kto przy zdrowych zmysłach wydałby tyle kasy na obcą osobę? Sprawdziłem w Internecie i ceny takich koszulek plasują się w okolicach setek, a nawet tysięcy dolarów. To nie jest normalne.
– Dziewczyny zawsze dawały mu prezenty – przypomniała sobie Veronica, zamyślając się nad tą nurtującą sprawą. – W San Nicolas wciskały laurki do szafki, a po meczach czatowały przed szatnią, żeby sobie na niego popatrzeć. Jest popularny.
– Tak popularny, żeby go śledzić i wrzucać jego zdjęcia zrobione z ukrycia na bloga? – Felix wyciągnął telefon i pokazał jej kilka nowych fotek. – To cud, że nie pojawiło się nic z szatni piłkarzy. Jak Jordan się dowie, wpadnie w szał.
– Dlatego powinniśmy załatwić to po cichu – zgodziła się z nim Veronica. Wiedziała, jak drażliwy potrafił być Guzman, więc lepiej było dmuchać na zimne.
– Vero, idziesz? – Yon Abarca stanął nad nimi, przerywając ich rozmowę. Był wkurzony i zmęczony. Nie chciał już tutaj dłużej być. – Odwiozę cię do domu.
– Yon, jestem z Felixem – przypomniała mu dziewczyna, czując się zawstydzona jego słowami. Posłała Felixowi przepraszające spojrzenie, ale on nic nie powiedział. Widział, że Abarca przez cały wieczór był zazdrosny, choć kompletnie nie miał o co. Felix traktował Veronicę jak koleżankę.
– No ale chyba nie będziesz wracała z nim? – Kapitan drużyny z San Nicolas zrobił oburzoną minę na samą myśl, że jego ukochana mogłaby spędzić dzisiejszą noc z tym błaznem, zamiast z nim.
– Mieszkamy na tej samej ulicy. – Veronica zignorowała podtekst w jego słowach, ale widać było, że ją tym zranił. Nie chciał tego i od razu poczuł się podle, ale było już za późno, by cofnąć te słowa. – Nie bądź dupkiem. Przyszedłeś na bal z Nelką, odwieź ją do domu. Pogadamy jutro.
– Mogę później przyjść? – szepnął, jakby nie chciał, by Felix go usłyszał, ale niestety Castellano mimo woli doskonale rozumiał każde jego słowo. – Twojej mamy nie ma w domu. Theo pewnie pójdzie imprezować po balu i nie wróci na noc.
– Nie, Yon. Już późno. Wróć do domu. – Veronica zarumieniła się na samą myśl, że coś takiego zainsynuował. Zerknęła szybko na Felixa, jakby upewniała się, czy jej nie ocenia.
– Świetnie. W takim razie do widzenia. Baw się dobrze na głupim balu. – Yon ze złością odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie ludzi.
– Przepraszam cię za niego. – Panna Serratos próbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło. Nie chciała stawiać Felixa w niezręcznym położeniu.
– Nie przejmuj się. On po prostu bardzo cię lubi – zauważył, czując coś na kształt litości wobec kapitana rywalizującej z Pueblo de Luz drużyny.

***

– Mam mały problem. – Quen nachylił się w stronę kuzyna, prosząc go o radę. Na szczęście głośna muzyka stwarzała im doskonałe warunki do intymnej rozmowy. – Skąd mam wiedzieć, że dziewczyna chce… no wiesz.
– Co? – Jordan z uprzejmym zainteresowaniem wpatrywał się w niższego kuzyna, próbując sprowokować go do wypowiedzenia wstydliwych słów na głos.
– No wiesz.
– Nie wiem. Co?
– Jordan! – Quen zaczerwienił się bynajmniej nie ze złości. – Carolina powiedziała, żebyśmy wracali. Nikogo nie ma w pensjonacie. Myślisz, że coś insynuowała?
– Queniu, jeśli dziewczyna będzie gotowa na seks, to ci o tym powie. – Guzman złapał się za nasadę nosa, zastanawiając się, za jakie grzechy musi znosić tego wieczora tylu idiotów. – Będziesz wiedział, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Zaufaj mi.
– Okej, ale… co jeśli to dzisiaj?
– No to chyba dobrze? – Podsunął Guzman, nie do końca rozumiejąc tremę kuzyna. Lubił Carolinę, właściwie to był w niej po uszy zakochany, więc jeśli ona to odwzajemniała i do niczego jej nie zmuszał, to nie wiedział, w czym leży jego problem.
– Nie jestem przygotowany. – Quen zniżył głos do szeptu, mimo że nie było to konieczne, bo muzyka skutecznie ich zagłuszała, kiedy szeptali z boku parkietu. – Masz może gumki?
– Czy ten garniak wygląda ci, jakby miał ukryte kieszenie na prezerwatywy? – Jordi poczuł ogromną irytację. – Nie wychodziłem dziś z domu z zamiarem wylądowania z kimś w łóżku.
– Więc nie masz? – W głosie Quena zabrzmiała rozhisteryzowana nuta.
– Sam sobie odpowiedz na to pytanie, matole. – Jordan pokręcił głową. W końcu uznał jednak, że nie powinien być aż tak surowy. W końcu on też kiedyś przechodził swój pierwszy raz. – Weź kondomy od Lidii, ma ich pełną torebkę.
– Słucham?!
Takiego tonu głosu u Conrada Saverina chyba jeszcze nigdy nie słyszeli. Obaj kuzyni wyglądali na nad wyraz speszonych. Wściekłość na twarzy nauczyciela przedsiębiorczości nie wróżyła niczego dobrego. Kiedy odszedł, zostawiając ich samych, wiedzieli, że nieświadomie sprowadzili na Lidię problemy.
– Pójdę, zanim je skonfiskuje – oświadczył szybko Enrique i ulotnił się z prędkością światła.

***

Gdyby to od niej zależało, w życiu nie przyszłaby na szkolną potańcówkę. Wolałaby spędzić wieczór w zaciszu własnego pokoju, czytając książkę albo ćwicząc grę na skrzypcach, która była tragiczna. Maria Estela Guzman czuła się chodzącą porażką – nie nadawała się do niczego, nie potrafiła nawet powiedzieć „nie”. Dziadek Mariano zawsze traktował ją jak księżniczkę i jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego jedyna wnuczka nie ma ochoty iść na bal, w dodatku w towarzystwie chłopca, który zamienił jej życie w San Nicolas w piekło. Koleżanki o nią zadbały, zabawiały rozmową i próbowały sprawić, by dobrze się czuła na imprezie, ale ona miała ochotę stąd wyparować. Z utęsknieniem wyczekiwała chwili, kiedy ktoś jej powie, że to już koniec i może stąd iść. Bała się sama poprosić mamę o powrót do domu. Nie była też pewna, jak powinna to załatwić. Przyjechała z Yonem Abarcą, ale on gdzieś zniknął. Zresztą i tak nie mogła przecież poprosić go podwiezienie do domu, chyba by umarła z zażenowania. Brat bliźniak również nie był widoczny na horyzoncie, więc pewnie już go tutaj nie było, a ona została sama, zmuszając się całą siłą woli, żeby się nie rozpłakać.
Nie lubiła być wśród ludzi, przerażało ją to. Stresowało ją, kiedy ktoś rozpoczynał rozmowę i oczekiwał jakiejś błyskotliwej odpowiedzi. Marianela zdecydowanie nie była błyskotliwa i na pewno nie należała do interesujących rozmówców. Stanęła przy otwartym bufecie, obserwując fontannę z czekoladowym fondue i wahając się, czy powinna spróbować. Miała dwie lewe ręce do wszystkiego, więc bała się coś zepsuć. Nie chciała robić matce wstydu.
– Pomóc ci? – Usłyszała z boku uprzejmy głos, a kiedy zobaczyła jego właścicielkę, odskoczyła jak oparzona. – Spokojnie, nie gryzę. Nie zabijam też wzrokiem, wbrew temu, co twoi koledzy o mnie mówią. – Julietta Santillana wzięła do ręki specjalny widelec do fondue i rozejrzała się po stole. – Truskawki? – zapytała, a Nela pokiwała nieśmiało głową, obserwując jak nauczycielka nadziewa owoce i wkłada je pod czekoladową fontannę, dokładnie je obtaczając. – Zauważyłam, że nie mówisz zbyt wiele. Dobrze się czujesz?
– Przeważnie mało się odzywam – odpowiedziała, przyjmując od nauczycielki talerzyk i owoce w czekoladzie. Ręce jej się trzęsły i była pewna, że zaraz coś spadnie jej na podłogę. Nauczycielka ją przerażała. Była przyzwyczajona do kpiących uwag innych profesorów, ale panna Santillana była jeszcze bardziej surowa niż niektóre nauczycielki z San Nicolas. – Dziękuję.
– Drobiazg.
– Nela, co ty robisz? Chodź tutaj natychmiast. – Silvia Olmedo pojawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i otoczyła córkę ramieniem. – Gdzie jest Yon?
– Nie wiem – przyznała nastolatka, czując, że palą ją policzki. Skąd miała wiedzieć, gdzie jest jej partner? Cały wieczór jej unikał, a ona nie mogła go za to winić. Była nawet wdzięczna, bo nie chciała spędzać z nim czasu. – Mamo, możemy już wrócić do domu?
– Za chwilę. Idź poszukać brata.
– Ale jego nigdzie nie ma.
– Więc idź do Castellanów – poprosiła, ale w jej głosie było słychać rozkazującą nutę. Julietta patrzyła za dziewczyną, a kiedy ta zniknęła z horyzontu, musiała zmierzyć się z żoną swojego byłego kochanka. – Chyba powiedziałam ci, żebyś trzymała się z dala od moich dzieci. Masz chyba krótką pamięć?
– Jestem nauczycielką pani dzieci. – Julietta nic sobie nie robiła z ostrzeżenia. To był dla niej absurd i nie zamierzała tolerować arogancji dziennikarki. – Pani córka mało mówi.
– Jest nieśmiała.
– Była pani z nią u psychologa?
– Słuchaj no, Julie. – Silvia podeszła kilka kroków, nasączając ostatnie słowo pogardą. Naprawdę nie chciała robić scen przy gościach balu, ale pięści ją świerzbiły. Złamany niedawno kciuk ledwo się zagoił, a ona już czuła, że była skłonna znieść ból kolejnej złamanej kości, jeśli w ten sposób będzie mogła przyłożyć kochance męża raz jeszcze, tym razem porządniej. – Przestań ingerować w sprawy mojej rodziny. Nie interesuj się moimi dziećmi i moim mężem. – Dobitnie zaznaczyła swoje terytorium. Miała tej kobiety po dziurki w nosie, choć właściwie mało ją znała. Wystarczyło jej jednak to, co o niej wiedziała, a wiedziała, że była zwykłą ladacznicą, z którą jej mąż kiedyś sypiał.
– Nie interesuje mnie Fabian, może być pani spokojna. Nie chcę pani odebrać męża.
Silvia zacisnęła pięści. W nosie miała Fabiana, jeśli o nią chodziło to jej mąż mógł sobie sypiać, z kim chce. Tej kobiety jednak nie zamierzała tolerować. W tym jednym względzie zgadzali się z Fabianem, a przynajmniej taką miała nadzieję. Nie miała zamiaru pozwolić, by ta kobieta wchodziła z buciorami w ich poukładane życie i burzyła dotychczasowy spokój.
– Fabian już czuje się lepiej? – zapytała Santillana, sprowadzając ją na ziemię. Kiedy Olmedo zmarszczyła czoło, próbując dociec, o co jej chodzi, zmieszała się lekko i wytłumaczyła. – Przyjęli go do szpitala jakiś tydzień temu. Myślałam, że pani wie.
Redaktorka Luz del Norte poczuła się upokorzona po raz kolejny tego wieczora. Mijali się z Fabianem i o wielu rzeczach sobie nie mówili, ale jako żona powinna chyba wiedzieć o jego hospitalizacji. Miała ochotę zdzielić tę kobietę w twarz i w tej jednej chwili mało ją nawet obchodziło, że każdy mógł ją zobaczyć.
– Silvio, usiądziesz z nami? – Elena Balmaceda pojawiła się, jakby wyczuła napięcie pomiędzy starą znajomą a nauczycielką ze szkoły. – Dziewczyny chcą trochę poplotkować. – Palcem wskazała na stolik, przy którym siedziało kilka znanych twarzy, a Silvia z trudem przywołała na twarz lekki uśmiech.
– Chodźmy. – Pozwoliła się poprowadzić Elenie, posyłając Juliecie ostatnie wrogie spojrzenie.
Nie rzucała słów na wiatr. Jeśli Santillana nie da za wygraną, przyłoży jej raz jeszcze i nie będzie się hamowała.

***

Sara Duarte uwielbiała być nastolatką. Wyczekiwała na ten bal od początku roku szkolnego, a fakt, że została zaproszona przez jednego z najfajniejszych chłopców w szkole tylko bardziej ją ekscytował. Miała nadzieję, że to właśnie był ten wieczór, na który czekała. Na dnie torebki spoczywała prezerwatywa, którą dostała od Olivii i chciała zrobić z niej dobry użytek. Świetnie się bawiła, ale pech chciał, że zgubiła gdzieś swojego partnera. Szkoła była pusta, bo wszyscy bawili się w najlepsze, ale ruszyła szkolnymi korytarzami, wypatrując gdzieś Remmy’ego. Podniesione głosy z sali od historii zwróciły jej uwagę.
Pierwszy raz słyszała, by profesor Santillana mówiła z taką histeryczną nutą. Zwykle była poważna i opanowana, teraz miało się jednak wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Ciekawość zwyciężyła. Schowała się na rogu korytarza i wytężyła słuch.
– Jakieś brudne sekreciki?
Podskoczyła w miejscu, czując, że serce zaraz wypadnie jej z piersi. Yon Abarca stał przy niej z krzywym uśmieszkiem na ustach. Pociągnęła go za ścianę, by nikt ich nie zobaczył i nakazała milczenie.
Mówię ci to po raz ostatni i naprawdę, wierz mi, nie będę się powtarzał.
– Czy to głos Fabiana Guzmana? – Yon wytężył słuch, rozpoznając charakterystyczny ton byłego burmistrza San Nicolas de los Garza. Zwęszył sensację i przyłożył ucho trochę bliżej.
Szybko musiał się jednak cofnąć, kiedy na korytarzu rozległy się ciężkie kroki. Sekretarz gubernatora opuścił salę od historii, ale zamiast udać się na bal, wyszedł ze szkoły w stanie silnego wzburzenia.
– Ona płacze – jęknęła cicho Sara, kiedy ich uszu dobiegł szloch z sali od historii.
– Bez kitu, Guzman ma romans z waszą historyczką? – Yonatan wydawał się ucieszony tym odkryciem.
– Nie bądź niemądry, nie mają żadnego romansu. – Sara skarciła go za takie słowa, ale musiała przyznać, że było to podejrzane.
– Przecież to była kłótnia kochanków, to jasne jak słońce. – Abarca w głowie zanotował kolejne obelgi i przykre komentarze, którymi będzie mógł uraczyć swojego rywala, Jordana. – Guzman nigdy nie umiał utrzymać fiuta w gaciach, to u nich rodzinne. Ale zwykle gustował w młodych, atrakcyjnych studentkach. Wasza nauczycielka od historii jest chyba stara, co?
– Nie jest stara, jest dojrzała – poprawiła go Sara, zastanawiając się, w jakim wieku może być panna Santillana. Zdawała się być kilka lat młodsza od Fabiana. – Nikomu nie mów o tym, co słyszeliśmy – poprosiła, choć tak właściwie nie wiedziała, co usłyszeli. Kłótnię kochanków? Groźby? Cokolwiek to było, panna Santillana potrzebowała chwili, by dojść do siebie w sali od historii, a Sara zaczęła jej współczuć. Nie zasłużyła na takie traktowanie.
– Niedoczekanie! Jeśli o mnie chodzi, to zaraz mógłbym napisać o tym do gazety. Może Jordan przestałby w końcu zadzierać nosa, gdyby jego stary stracił reputację.
– To nie jego wina, że jest lepszy od ciebie. To że jesteś zazdrosny cię nie usprawiedliwia. – Sara odważyła się powiedzieć, co myśli, ale szybko tego pożałowała, bo Abarca miał wściekłą minę.
– Wcale mu nie zazdroszczę. I wcale nie jest lepszy ode mnie.
– Powtarzaj to sobie. – Sara machnęła na niego ręką, upewniła się, że panna Santillana ich nie słyszała i poszła dalej szukać Remmy’ego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 56, 57, 58
Strona 58 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin