Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lilly_Rose
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 6981
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Czarnej Perły :P:P
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:09:33 15-05-08    Temat postu:

Do roli Julia?? hmmm
To zależy ile około ma mieć lat??
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:27:32 15-05-08    Temat postu:

Paulka napisał:
Do roli Julia?? hmmm
To zależy ile około ma mieć lat??


Tak, zeby pasowal do Sonyi, czyli kolo 18, a ja raczej nie kojarze takich mlodych, chytrych i niezbyt milych kolesi z telenowel w tym wieku...

A oto ciag dalszy...

--------------------------------------------------------------------------

Odcinek 23

Raul tej nocy nie mógł zasnąć. Wiedział, gdzie pojechała Andrea i bał się, że jego ojciec odkryje prawdę.

- Wracajcie szybko, jeśli mój tata dowie się, gdzie jesteście, niechybnie was wyrzuci. Jeśli nie zjawicie się do rana, sam po was pojadę, nie mogę dopuścić, żeby ojciec zwolnił Andreę, nie mogę, po prostu nie mogę...Co się ze mną dzieje? Czemu tak bardzo mi zależy na jej pracy u nas w domu?

Przypomniał sobie, jak ją tulił i pocieszał, kiedy dostała tą tragiczną wiadomość. Była taka bezbronna, tak nieświadomie garnęła się do jego objęć, potrzebowała męskich ramion, pomocy, osłonięcia przed światem, przed zagrożeniem, jakie on ze sobą niesie...O czym on myśli? Przecież to zwykła służąca, na dodatek zakochana w największym wrogu jego ojca! Andrea...Andrea Orta...Cóż za piękne imię! Andrea Orta...

W tej samej chwili kobieta, o której tyle rozmyślał, wchodziła ponownie do pewnego cichego, ale i jakże smutnego pokoiku szpitalnego. Wiedziała, że Viviana jest zła, że Felipe może kłamać w wielu sprawach, ale to z majątkiem de La Vega...Z jednej strony serce nie mogło uwierzyć, że Carlos był zdolny do czegoś takiego, przeczyło to wszelkim wyobrażeniem na jego temat, z drugiej zaś Felipe opowiedział tą historię posługując się takimi szczegółami, których na pewno nie zdążyłby wymyślić na miejscu. Czy potrafił tak bardzo jej nienawidzić, że razem z bratową stworzyli historię okradzenia de La Vega, czy też Santa Maria w przeszłości był kimś zupełnie innym? Co było prawdą? Co kryło się za podłymi słowami Felipe?

Rozdarta pomiędzy pragnieniem pozostania przy chorym, a obawą, że jednak brat Carlosa mówił prawdę i w jakimś stopniu może zaszkodzić Carlosowi, usiadła przy łóżku. Ostrożnie, jakby ze strachem, że może przez to pogorszyć jego stan, pogładziła nieprzytomnego po włosach i powiedziała:

- Twój brat...Twój brat powiedział mi, co stało się dziesięć lat temu. W moich wspomnieniach na zawsze pozostaniesz człowiekiem z dobrocią w oczach, z ciepłym uśmiechem, który zapisał się na wieki w moje serce, z głosem opowiadającym o swojej powieści, z wibrującym żartem w tonie, kiedy udawałeś, że się na mnie o coś gniewasz. Nigdy nie zapomnę tego, że wyznałeś mi miłość, zachowam na zawsze nasz pierwszy i jedyny pocałunek, byłeś pierwszym i ostatnim mężczyzną, który mnie pocałował. Dla mnie nie liczy się to, co zrobiłeś dziesięć lat temu, dla mnie liczy się ten Carlos Santa Maria, którego ja poznałam, łagodny, czuły i kochający. I to właśnie w imię tej miłości, w imię tego, co obojgu dane nam było poczuć przez te krótkie chwile, jakie się znaliśmy, muszę odejść, najdroższy. Muszę odejść, byś ty mógł żyć na wolności, byś mógł zachować to, co miałeś do tej pory, bo nie zniosłabym faktu, że jesteś w więzieniu, nie ty, Carlosie Santa Maria!

Nie pocałowała go na odchodne. Nie ufała samej sobie, wiedziała, że gdyby tylko to zrobiła, nigdy by już nie odeszła. Na koniec szepnęła jeszcze tylko:

- Żegnaj, Carlosie, żegnaj na zawsze! - po czym opuściła salę.

Kiedy znalazła się na korytarzu, powiedziała do brata:

- Chodźmy, Juan. Wracamy do domu, do rezydencji Gregoria Monteverde. Rozdział rodziny Santa Maria uważam za zamknięty.

Tylko ona wie, ile wysiłku i siły psychicznej kosztowały ją te słowa. Upust swoim uczuciom dała tylko na sekundę, kiedy odchodząc wraz ze zdumionym ponad wszelką miarę Juanem odwróciła się i powiedziała do Felipe i Viviany:

- Nie zabijajcie go, proszę. Zasługuje chociaż na to, by umrzeć w spokoju.

Pewne zdarzenia na zawsze odciskają nam piętno w duszy. Tak było i tym razem, opuszczając mury szpitala i czekając na taksówkę, która zawiezie ją i jej brata do domu, czuła, że coś w niej umarło, że już nigdy nie będzie taka, jak przedtem. I miała rację. Nie przypuszczała tylko, jak bardzo.

W strugach deszczu wysiadali w ciemną noc przed rezydencją. Weszli bocznym wejściem, przy okazji budząc wściekłą Juanitę, która miała przykazane czuwać właśnie po to, by ułatwić im wejście, ale była za bardzo zmęczona i po prostu zasnęła.

- Pan Raul się niepokoił, kazał natychmiast się zawiadomić, jak tylko wrócicie, pewnie czeka was bura za to, że tyle czasu spędziliście poza domem. Całe szczęście, że pan Gregorio się jeszcze nie zdenerwował, miał czekać do rana, a potem was zwolnić! Wchodźcie, byle szybko, bo zaraz wszystkich pobudzicie!

Zrobili, co im kazała, udali się do swojego pokoju, Juanita pobiegła obudzić Raula, dziwiąc się trochę, dlaczego młody pan zamiast spać po nocach, tak bardzo pilnuje godzin powrotu służby. Darzyła go jednak zbyt wielkim szacunkiem, żeby nie wypełnić tej prośby i już kilka minut później Raul, któy w ogóle nie spał tej nocy, stawił się kompletnie ubrany w pokoju Andrei i Juana.

- Widzę, że już wróciliście. Nie, nie bójcie się, ojciec o niczym nie wie, tylko tyle, że odwiedzacie chorego kuzyna, choć zapamiętał nazwę szpitala. Juanita też mnie nie wyda, że na was czekałem. Jak się czuje wasz...kuzyn? - jakoś nazwisko Santa Maria nie chciało mu przejść przez gardło, stanowiło niezły kontrast z osobą Andrei. Za moment sam skarcił się za poniżanie jej we własnych oczach, ale czekał na odpowiedź.

Dziewczyna nie mogła wydusić słowa, więc jej brat, zobaczywszy w Raulu sprzymierzeńca, opowiedział całą historię.

- Tak, pamiętam sprawę z de La Vega - młodszy Monteverde przysiadł na skraju łóżka i przeczesał ręką włosy. - Faktycznie, Jessica skoczyła z okna, ale było pewne, że popełniła samobójstwo. Carlos zresztą, jako ośrodek zainteresowania mediów, wystąpił wtedy w telewizji, gdzie autentycznie się popłakał nad jej losem i powiedział, że za nic w świecie nie chciał do tego dopuścić, a jej nie dało się wytłumaczyć, że de La Vega sam zrzekł się udziałów w swojej firmie, bo je po prostu sprzedał, a teraz tego pożałował i rozpuszcza plotki o rzekomej kradzieży. Nie sądziłem, że ta sprawa wyglądała inaczej, mimo niechęci mojego ojca do Santa Marii, byłem przekonany, że Carlos mówi prawdę. Nie potrafię wyobrazić go sobie jako mordercy i to kobiety!

To Juan prowadził rozmowę, Andrea była na to zbyt wstrząśnięta:

- Czyli jego brat może po prostu kłamać?

- Nie wiem. Być może zmyślił tą całą bajeczkę, żeby rozdzielić Carlosa i twoją siostrę, a być może to prawda. Sądzę, że musi mieć jakieś dowody, których nie ujawnił, bo nie chciał stracić uzyskanego - legalnie, czy nie - majątku de La Vega, ale teraz posłużył się tym do zastraszenia Andrei. Widzę, że bardzo skutecznie, skoro stwierdziła, że żegna się z Carlosem na zawsze.

- Jak sprawdzić, czy kłamie?

- Nie wiem - powtórzył Raul. - Niech się zastanowię. Jesteście pewni, że jego rodzinka naprawdę chciała go zabić?

- Tak, doktor Bolivares nawet chciał pokazać mojej siostrze wyniki badań o tym świadczących, ale wyniknęła potem ta sprawa z Felipe Santa Maria i...

- Rozumiem...Miejmy nadzieję, że lekarz nadal ma te wyniki, wtedy...Wtedy moglibyśmy mieć broń do walki z piekielną rodzinką Santa Maria.

- Ale oni mogą powiedzieć, że to ktoś inny, na przykład moja siostra, albo ktoś ze służby próbował go otruć.

- Masz rację, Juan. Zaraz, Carlos ma przecież córkę, mało nie oszalał, kiedy ta była chora, wiem o tym, bo akurat przebywałem w mieście. Ona też jest przeciwko ojcu?

- Nie wiem. Andrea nie znała jej zbyt dobrze, nie wiem, czy można jej ufać. Chce pan uczynić z niej naszą wspólniczkę?

- Jest blisko Santa Marii, gdyby tylko chciała nam pomóc, moglibyśmy...Moglibyśmy mieć kogoś, kto pilnowałby Carlosa, kto strzegłby go przed własną rodziną - mój Boże, jak to brzmi! Tylko jak nawiązać z nią kontakt, przecież nie mogę się zainteresować siedemnastolatką! Mam trzydzieści cztery lata i...Julio! Ona ma chłopaka, może przez niego dałoby się coś zrobić, widuję go co jakiś czas w różnych miejscach, co prawda rzadko, bo wybierają różne dziwne lokale, ale być może Julio nam pomoże albo w samej sprawie - przecież pewnie odwiedza córkę Santa Marii w domu! - albo chociaż nawiążemy kontakt z Sonyą!

- Dobry pomysł. Jak mamy panu dziękować, panie Monteverde?

- Nie dziękuj mi, Juanie. Robię to...dla siebie.

Dla siebie, to fakt. Bo to właśnie jego, Raula Monteverde, najbardziej na świecie uszczęśliwiłby teraz uśmiech Andrei Orta.

Doktor Bolivares zakończył badanie pacjenta, do którego go wezwano i udał się do swojego gabinetu, chcąc uporządkować wyniki Carlosa i potem zaprosić Andreę na ich przejrzenie. Szukał już dłuższą chwilę, coraz bardziej nerwowo przekładając papiery z miejsca na miejsce, powoli godząc się z tym, że potrzebne mu dokumenty zaginęły.

- Gdzie ja je położyłem? Przecież to dowód na otrucie Carlosa - sam przed sobą już dawno przyznał się, że wierzy w opowieść Andrei. - Jak teraz udowodnimy prawdę? A może jakimś cudem wzięła je Andrea? - ta myśl nawet brzmiała dośc głupio, ale musiał ją sprawdzić. Pewien, że spotka ją w sali Santa Marii, udał się właśnie tam. Wszedł i natknął się tylko na pielęgniarkę.

- Gdzie jest pani Orta? - zapytał.

- Widziałam, jak wychodzi ze szpitala z tym młodym mężczyzna, chyba jej bratem, dlatego wróciłam do sali.

- Wychodzi ze szpitala? - Victor nie krył zaskoczenia. - Nie siedzi przy pacjencie? Może ktoś ją wezwał? - szukał rozwiązania, ale wiedział, że nic nie wywołałoby dziewczyny z tego pokoju, Carlos był dla niej najważniejszy na świecie.

- Wątpię. Wiem, że rozmawiała chwilę z rodziną Santa Maria i chyba była smutna, a potem wyszła. Wyglądało to, jakby...jakby się z nimi żegnała na zawsze.

- Słucham? - Bolivares już nic nie rozumiał. Opuścił salę i udał się do czekających Felipe i Viviany.

- Podobno rozmawialiście państwo z Andreą Orta, zanim opuściła szpital, a ja właśnie jej szukam. Czy coś się stało?

- Owszem - odezwała się Viviana. - Ta...kobieta oświadczyła, że skoro Carlos jest w takim stanie, to nie zamierza mieć z nami nic więcej do czynienia i po prostu pojechała do domu. I szczerze mówiąc, bardzo dobrze.

- Pojechała do domu? - mina Bolivaresa była jednym wielkim zdumieniem. - Ale przecież...Jest pani pewna?

- Tak, całkowicie - wtrącił się Felipe. - Andrea wyraziła się nawet "Dosyć już czasu poświęciłam temu trupowi, idę się wyspać" i wsiadła do taksówki razem z bratem. Nie zamierza tu wracać. Teraz my się nim zajmiemy, rozumiem, że za kilka dni znajdzie się pod naszą opieką, w domu?

"Pod naszą opieką". Victor już wiedział, co to będzie za opieka, krystalizował mu się obraz warunków, w jakich żył jego pacjent przez ostatnie dwa lata. Mógł przetrzymać Carlosa w szpitalu dokąd tylko się dało, ale niedługo będzie musiał - jesli oczywiście, stan będzie na tyle dobry - oddać go w ręce tych...morderców? Bo chyba tym byli. Zrobiło mu się zimno, kiedy spojrzał w oczy żony Santa Marii.

- Jak już mówiłem, wszystko zależy od jego stanu. Teraz muszę państwa przeprosić.

Odszedł, pełen złych przeczuć. Musi odnaleźć wyniki badań! Musi też odnaleźć Andreę, dowiedzieć się, czemu tak nagle wyszła. Nie mieściło mu się w głowie, że tak po prostu opuściła kogoś, kogo kochała nad życie.

Raul już postanowił. Jak tylko nadejdzie dzień, uda się na poszukiwanie Julia. Orientował się, gdzie mieszka, jeśli nie spotka go w miejscu, w którym go często widział, zejdzie całe miasto w poszukiwaniu chłopaka, którego wybrali na łącznika z Sonyą. Oby im tylko pomógł!

Juan bardzo się martwił o siostrę. Po wyjściu Raula z pokoju starał się nawiązać z nią jakiś kontakt, ale dziewczyna odpowiedziała tylko dziwnie spokojnym głosem:

- O mnie się nie martw, braciszku. Wszystko będzie dobrze, najważniejsze, że jesteśmy razem.

- A...a co z Carlosem Santa Maria?

I wtedy to usłyszał, wypowiedziane matowym tonem, prawie zimnym, zupełnie jak te słowa:

- Nic. Był tylko nic nie znaczącym epizodem w moim życiu, pomyłką. Zamierzam cieszyć się życiem i więcej nie poświęcić ani jednej myśli temu człowiekowi. Nie obchodzi mnie jego los.

- Przecież...przecież się kochacie...- Juan przeraził się tego, co przed chwilą usłyszał, bardziej pogardy dla Carlosa w głosie siostry, niż tego, że nagle zmieniła zdanie.

- Być może kiedyś go kochałam. To uczucie umarło, kiedy zobaczyłam, co z niego zostało po wylewie. Nie zamierzam opiekować się przedmiotem, nie wiadomo, czy będzie nawet mógł mówić, poruszać się, a wyobraź sobie, co by było, gdybym musiała go myć, lub coś w tym rodzaju! Wyjdź, Juanie, jestem śpiąca, ty też odpocznij i nie martw się, wszystko jest w porządku.

- Jesteś pewna? - szok Juana jeszcze nie minął, a po tych słowach jeszcze się pogłębił.

- Oczywiście - nawet się uśmiechnęła. - I powiedz jutro panu Raulowi Monteverde, żeby nie tracił czasu na szukanie Julia, czy Sonyi - oni nic mnie nie obchodzą, rodzina Santa Maria dla mnie nie istnieje.

Juan wyszedł, czuł się dziwnie nieswojo w towarzystwie własnej siostry. Chyba nie zwariowała? Jutro z nią porozmawia, teraz pewnie dziewczyna nie jest sobą.

Kilka sekund później, po tym, jak zamknęły się drzwi za młodzieńcem, w pokoju Andrei rozległ się cichy, ale tak straszny, tak rozpaczliwy szloch, że prawie przechodzący w skowyt. Trwał przez kwadrans, aż wycieńczona dziewczyna nie miała sił i tylko oddychała gwałtownie. Jedynym dźwiękiem, jaki mogły jeszcze wydać jej zmęczone płuca, było imię ukochanego. Tego, którego już nigdy nie spotka i nie zobaczy, tego, którego straciła już na zawsze.

Koniec odcinka 23


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:05:21 16-05-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mili~*~
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 12296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 8:53:40 16-05-08    Temat postu:

Ojej jak smoutno Ale chyba jednak Carlos nie zrobił tego wszystkiego
strasznie wzrószające
piekny odcinek
pozdrawiam i zapraszam do mnie np. Life on way
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:42:16 16-05-08    Temat postu:

mili~*~ napisał:
Ojej jak smoutno Ale chyba jednak Carlos nie zrobił tego wszystkiego
strasznie wzrószające
piekny odcinek
pozdrawiam i zapraszam do mnie np. Life on way


Na pewno w wolnej chwili przeczytam, obiecuje!

A co do Carlosa...hm, mozliwe, ze nie . Ale...na razie tylko rodzina Santa Maria to wie, Wy dowiecie sie...niedlugo .

--------------------------------------------------------------------------

Odcinek 24

Wstał dzień, nowy dzień nie tylko jako coś następujące po nocy, ale także początek nowej przyszłości dla wszystkich ludzi złączonych wspólnymi losami w historii rodziny Santa Maria. Jaskrawe słońce wkradło się do pokoju Carlosa, witając zmartwionego doktora Bolivaresa i stojącą obok pielęgniarkę. Oboje starali się nie okazywać goryczy porażki, jaką czuli. Victor mówił cichym, uspokajającym głosem:

- Wiem, że teraz trudno jest ci się z tym pogodzić, ale nie możesz się poddać. Najważniejsze, że się obudziłeś i to na drugi dzień po wylewie. To już dobrze wróży na przyszłość, nie możesz zakładać, że to, o czym ci powiedziałem, potrwa całe twoje życie. Jeśli będziesz słuchał moich zaleceń, to może kiedyś, w przyszłości...

Zaczekał, aż Santa Maria zilustruje ręką, co chce powiedzieć.

- Nie mów tak! Przeżyłeś bardzo poważne dwa kryzysy, jesteś silny i wierzę, że kiedyś odzyskasz mowę, a może i władzę w nogach! Wylew był bardzo rozległy, mogło cię całkiem sparaliżować, nie chcę powiedzieć, że miałeś szczęście, ale w stanie, jakim byłeś, to, że jedynym efektem wylewu jest utrata mowy, nazwałbym cudem!

Znów chwila przerwy na odpowiedź chorego.

- Za kilka dni powinienem cię wypisać, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Przydzielę ci osobistą pielęgniarkę, pamiętaj, że masz przyjmować posiłki tylko od niej! Później ci wytłumaczę, dlaczego, ona będzie wiedzieć, co wolno ci jeść, a czego nie - Bolivares udawał, że zalecił specjalną dietę, nie chciał na razie szokować pacjenta tym, że próbowano go otruć. - To będzie moja kuzynka, Rosa, jej możesz całkowicie zaufać. Sam też będę cię odwiedzał co parę dni, jak tylko mi praca pozwoli.

Teraz znaki dłonią były conajmniej rozpaczliwe. Victor przez moment nie wiedział, co ma na nie odpowiedzieć.

- Andrea? Ona...była tutaj, kiedy byłeś nieprzytomny, siedziała przy tobie przez cały czas. Bardzo cię kocha. Wróci...wróci, jak tylko będzie mogła, musiała się wyspać, bo inaczej niedługo przyjąłbym ją jako pacjentkę! - gorycz tego kłamstwa Bolivares prawie poczuł na języku. - Dlaczego Rosa, a nie ona? Bo...Rosa ma specjalne kwalifikacje, Andrea też, ale moja kuzynka ma doświadczenie z ludźmi po wylewie. Ależ, uspokój się, będziesz bezpieczny, obiecuję!

Tym razem lekarz nie miał już pretekstu, by nie wpuścić Viviany i Felipe do sali. Noc spędzili w swoim domu, nie mieli zamiaru tracić jej całej na siedzenie w szpitalu. Weszli razem z Sonyą, ona też była bardzo ciekawa, jak wygląda człowiek po wylewie.

- Witaj, kochanie - odezwała się Viviana z uśmiechem. - Doktor Bolivares powiedział nam, co się stało, ale zajmiemy się tobą doskonale w naszym domu. Zadbamy o ciebie tak, jak tylko się da - podeszła i pogłaskała męża po policzku. - Nie bój się, jesteś wśród ludzi, którzy cię kochają, już czekamy, aż do nas wrócisz.

Santa Maria czuł, że wali mu serce. Dawniej spowodowałaby to miłość do żony, tym razem był to strach, pamiętał przecież, co mu wcześniej wykrzyczała. Nie potrafił wydobyć z siebie głosu, był niemową, nikt nie dowie się, co knuje jego rodzina, a on sam skazany jest na śmierć! "Już czekamy, aż do nas wrócisz, zajmiemy się tobą doskonale" - te słowa nie niosły pocieszenia, a groźbę. Andrei nie było w pobliżu, a sam się nie obroni! Wróci do rezydencji...po to, by tam umrzeć?

Nikt nie zwrócił uwagi na jego rozszerzone lękiem oczy, podszedł Felipe i powiedział:

- Ona ma rację, dopiero w domu otrzymasz właściwą opiekę. Zobacz, jest tu nawet Sonya, twoja córka, tęskniła za tobą. Podejdź, Sonyu, przywitaj się z ojcem.

Zrobiła, jak jej kazano. Chwyciła go za rękę ze słowami:

- Dzień dobry, tatusiu. Cieszę się, że niedługo do nas wrócisz.

Sonya. Córka...Ale czyja? Jego? Felipe? Kogoś innego? Córka, której tak wiele poświęcił, a tak naprawdę nigdy jej nie znał. Dopiero teraz to do niego dotarło - to byli obcy ludzie, noszący jego nazwisko, ale całkowicie obcy. Jego śmiertelni wrogowie. I jego rodzina.

Raul Monteverde wstał z bólem głowy. Raz, że mało spał, a dwa, martwił się, co odpowie mu Julio i czy go w ogóle znajdzie. Wiedział, że Julio często przebywa w barze o nazwie "Tambor", który wziął swoją nazwę od bębna wiszącego nad drzwiami. Kiedyś było to całkiem pożądne miejsce, teraz spotykali się tam różni ludzie, nie zawsze o spokojnej przeszłości. Monteverde wielokrotnie widział chłopaka wchodzącego do środka i dziwił się, że jego rodzina nie reaguje, ale z tego, co wiedział, rodzice Julia mało interesowali się potomkiem, wręcz myśleli o odesłaniu go do szkoły wojskowej, ale nie po to, żeby się dokształcił, ale żeby się go pozbyć.

Rzucił ojcu jakieś miejsce, gdzie się udaje i szybko wyszedł, żeby uniknąć zbędnego wypytywania. Za kilkanaście minut znalazł się pod drzwiami swego celu. Wysiadł z samochodu i zniesmaczony przekroczył próg baru.

Ze wszystkich stron otoczyła go głośna muzyka, wwiercająca się głęboko nie tylko w uszy, ale i w mózg. Opierając się hałasliwym dźwiękom zbliżył się do lady, przy której siedział Julio. Młodzieniec popijał piwo i rozmawiał o czymś z siedzącym obok kolegą. Na widok Raula, który dał znak, że ma interes do Julia, kolega zmył się w ciągu kilku sekund. Monteverde usiadł obok, zamówił peirwsze, co mu przyszło do głowy i rozpoczął:

- Ty jesteś Julio, chłopak Sonyi Santa Maria?

- Może - młodzieniec upił łyk piwa. - A co?

- Mam do ciebie sprawę, na której możesz dużo zarobić - Raul powoli zaczął się domyślać, z jakim typem ma do czynienia.

- Zarobić? A ile?

- Dużo. Jak często masz kontakt z Sonyą?

- Chwila, moment, o co chodzi? Jesteś z policji, czy jak? Nic nie zrobiłem tej małej.

- Nie jestem z policji - Raul nawet nie próbował napić się tego, co podsunął mu barman, a tym bardziej zwracać uwagi chłopakowi, że odezwał się do niego po imieniu. - Jest ktoś, kto pilnie potrzebuje twojej pomocy. Jeśli się zgodzisz, zarobisz sporą sumkę.

- Mojej pomocy? Ja nikomu nie pomagam poza samym sobą.

Monteverde tracił cierpliwość, ale nie mógł zrezygnować. Robił to przecież dla Andrei!

- Pewien człowiek potrzebuje ochrony. Jeśli się na to zgodzisz, wynagrodzę cię. Musiałbyś mieć oczy szeroko otwarte i naprawdę się pilnować, żeby nie wpaść w ręce złych ludzi.

- Zaczyna mi się to podobać. Chcę więcej szczegółów. I poza tym, jak się nazywa mój podopieczny?

- Jeszcze nie twój, chyba, że się zgodzisz. Nazwisko podam ci na końcu. Miałbyś chronić tego człowieka przed każdym niebezpieczeństwem, ale tak, żeby samemu się nie zdradzić. Do tego możesz wtajemniczyć w to Sonyę, jeśli uważasz, że będzie pomocna.

- Sonyę? A co ona ma do tego? Dobra, powiedzmy, że się zgadzam - Julio zauważył, że Raul ma na końcu języka przypomnienie, iż nazwisko poda dopiero po zgodzie chłopaka.

Monteverde nabrał tchu. Teraz, albo nigdy, inaczej nie pomoże Andrei.

- Tym kimś, kogo masz chronić, jest jej ojciec, Carlos Santa Maria.

Julio prawie wypluł piwo na Raula.

- Carlos Santa Maria?! Mam chronić tego bogacza? Przed czym i przed kim?

- Przed jego własną rodziną. Zależy im tylko na majątku. Felipe i Viviana próbowali go otruć.

- Otruć? - w oczach Julia błysnął podziw. - Sprytne.

Dopiero teraz Raul zrozumiał, że być może popełnił największy błąd w życiu.

- To są mordercy, Julio! Santa Maria jest w ciężkim stanie i....

- Dobra, dobra, rozumiem - przerwał młodzieniec. - Czyli mam uważać, czy nie chcą go znowu zabić, a przy okazji powiedzieć o tym Sonyi?

- Tak, jeśli uważasz, że będzie po naszej stronie.

Julo chwilę myślał. W głowie liczył, ile skapnie mu z fortuny Monteverde - poznał bowiem Raula od razu.

- OK, zrobię to. Ale muszę dostać zaliczkę. Powiem też Sonyi, ona się przyda. Ile to ma trwać i ile zarobię?

Raul wymienił sumę i określił czas na chwilowo nieokreślony.

- Będziesz dostawał wypłatę co tydzień, w tym samym miejscu. Na każde spotkanie umówimy się osobno, żeby nikt z Santa Maria nas nie widział. Pamiętaj, życie tego człowieka jest w twoich rękach!

- Dobra, dobra - powtórzył Julio. - Wiem, co mam robić. Zaliczka - przypomniał.

Monteverde podał mu zwitek banknotów, któy chłopak skrupulatnie przeliczył.

- Nieźle. OK, za tydzień zdam ci raport, powiedzmy w środę o tej samej porze, zgoda?

Monteverde wyraził zgodę i szybko się pożegnał. Na odchodnym rzucił:

- Jesteś teraz odpowiedzialny za czyjeś życie - i wyszedł.

Julio został sam z uśmiechem na twarzy. Taka suma! Owszem, popilnuje Carlosa Santa Maria, ale tylko, póki nie upewni się, że majątek przypadnie Sonyi, a on, Julio, nie weźmie z nią ślubu. Po ślubie z Sonyą - do tego czasu zarobi mnóstwo pieniędzy od Raula - też pomoże...ale uśmiercić jej ojca. Lecz zanim do ślubu nie dojdzie, on już się postara, by Carlos był w dobrym zdrowiu!

Koniec odcinka 24
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mili~*~
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 12296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 12:35:27 16-05-08    Temat postu:

Świetny odcinek
Biednego Carlosa otaczają ludzie, którzy chca tylko pieniędzy
Nawet Julio pomimo, że mu zapłacą chce go zabić
Biedny Carlos zastanawia mnie jaka jest prawda dotycząca tych de la vega
pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:57:13 16-05-08    Temat postu:

mili~*~ napisał:
Świetny odcinek
Biednego Carlosa otaczają ludzie, którzy chca tylko pieniędzy
Nawet Julio pomimo, że mu zapłacą chce go zabić
Biedny Carlos zastanawia mnie jaka jest prawda dotycząca tych de la vega
pozdrawiam


Sa tez ci, ktorzy chca mu pomoc...ale czy zdolaja? Wlasnie skonczylam pisac 25 odcinek, ale nie wrzucam, bo pewnie taka dawka naraz moich dzielek, to byloby troche za duzo przynudzania ;D. Latynoska muzyka w tle naprawde bardzo pomaga w pisaniu telenowel . A prawde poznacie niedlugo...o rodzinie de La Vega bedzie sporo. Aha, Luisa gra maly Chuy, jak ktos ma jego zdjecie (albo inna propozycje, skorzystam bardzo chetnie, bo Chuy'a wybralam tylko z braku innych pomyslow - to poprosze . A tym czasem zobaczcie aktora, ktory gra Antonia de La Vega - pasuje? .

[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 13:58:48 16-05-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:42:11 17-05-08    Temat postu:

Hm, nikt nie skomentowal Islasa . Jakos mi tak od razu przypasowal do roli Antonia. A oto kolejny odcinek...

----------------------------------------------------------------------------

Odcinek 25

Monteverde we w miarę dobrym humorze wracał do domu. Jakkolwiek zachował się Julio, ważne, że się zgodził. Co prawda nie zrobił na nim zbyt dobrego wrażenia, ale jest nadzieja, że Carlos Santa Maria jest bezpieczny. Oby tylko Julio nie pomylił się w ocenie Sonyi! Jeśli córka jest przeciwko ojcu, to sam Julio może znaleźć się w niebezpieczeństwie, a co dopiero plan uratowania Santa Marii! Ale może, może wszystko się uda?

Przekroczył próg domu i od razu udał się do pokoju Juana.

- Właśnie rozmawiałem z Juliem. Zawołaj Andreę, ja nie mogę iść do niej, bo ojciec może nabrać podejrzeń, jeśli mnie tam zastanie.

Za moment w trójkę zebrali się w pokoju Juana, Andrea siedziała spokojnie, jakby nie dotyczyła jej ta cała sprawa.

- Mam dobrą wiadomość! Julio się zgodził, wtajemniczy też Sonyę, mamy swój kontakt w rezydencji Santa Maria. Sądzę, że twój Carlos będzie dobrze chroniony - Monteverde zwrócił się do Andrei.

- Mój Carlos? Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem, o czym pan mówi.

- Wiem, że nadal go kochasz. Nie martw się, uratujemy go z łap tych harpii.

- Nadal nie rozumiem - zaprotestowała spokojnie dziewczyna. To właśnie ten spokój tak przerażał jej brata i Raula. - Nie kocham tego człowieka. Jest mi całkowicie obcy. Niepotrzebnie pan się trudził, on nic mnie nie obchodzi. Mówiłam wczoraj Juanowi, żeby przekazał panu, żeby pan nie tracił dla mnie czasu. Dziękuję za troskę, ale nie musi pan płacić Juliowi, ani nikomu innemu. Santa Maria to nie moja sprawa.

- Ale...Co ty mówisz...Przecież kiedy dostałaś wiadomość, że on jest w szpitalu...Byłaś zszokowana, chciałaś do niego biec nie bacząc na swoje zdrowie, co zresztą ci się udało. Wiem, że cię zmusili do rozstania z nim i co prawda nie wyobrażam sobie opinii tak zwanej wyższej sfery, choć szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi, ale jeśli będziesz o niego walczyć, to ja...

- Walczyć? Nie, panie Monteverde. Jeszcze raz bardzo dziękuję, ale nie interesuje mnie ten człowiek. Jeśli ma być szczera, to...interesuje mnie zupełnie ktoś inny.

Raul nieco się zmieszał. Co miało znaczyć to spojrzenie, jakie mu rzuciła? Czyżby...? Owszem, podobała mu się, czy ma rozumieć, że to uczucie jest odwzajemnione? Nie do końca świadomie przykrył jej dłoń swoją.

- Ktoś inny? Jestem pewien, że nadal nie zapomniałaś o Carlosie. Chcę, byś wiedziała, że pomogę ci we wszystkim, choćby to wydawało się niemożliwe.

Boże, co on robi! Jeśli Gregorio się dowie! Przecież ojciec tak bardzo nienawidzi Santa Marii! Ale nie mógł się oprzeć oczom Andrei.

- Naprawdę chce mi pan pomóc?

Obaj, Raul i Juan, odetchnęli z ulgą. Czyli to była tylko gra, ona nadal jest tą samą, zakochaną osobą, co wcześniej.

Zaraz jednak musieli zrewidować swoje poglądy.

- Może mi pan pomóc - kontynuowała Orta. - Potrzebuję wsparcia. Chwilami...chwilami czuję się taka samotna...

Monteverde poczuł czułość do tej słabej istotki. Miał dobre serce, więc przytulił ją instynktownie. Ale tego się nie spodziewał - dziewczyna przywarła do niego, jakby nigdy nie miała go puścić, ale w tym uścisku nie było przyjaźni, tylko...tylko...pożądanie? Raul nagle zorientował się, że jej piersi delikatnie, prawie niezauważalnie ocierają się o jego ubranie, powodując odpowiednią reakcję. Chciał nad tym zapanować, ale ciało miało swój umysł, ciało chciało jak najdłużej trzymać tą cudowną dziewczynę w ramionach, złapał się na tym, że pragnie całować ją po szyi, całować i całować, coraz niżej i niżej...

Odsunął się prawie gwałtownie, usiłując ukryć wzburzenie ciała i rozumu. Rozumu, który na kilka sekund stracił.

- Ja...sądzę, że powinnaś dziś odpocząć. Wytłumaczę cię przed ojcem, powiem, że źle się czujesz.

- Dziękuję, panie Monteverde, ale nie trzeba - szepnęła, ale w szepcie znalazł zmysłowość, nie wdzięczność. - Czy mogę jeszcze o coś poprosić?

- O co zechcesz - jak dwuznacznie zabrzmiały jego słowa!

- Proszę, by pan znalazł dla mnie chwilkę czasu dziś wieczór. Potrzebuję...potrzebuję z kimś porozmawiać.

- Dobrze...Postaram się - obiecał i szybko wyszedł, nie chcąc, by zauważyła, że zaczyna go trawić gorączka i na pewno nie jest to oznaka choroby.

Juan ledwo powstrzymał się od krzyku.

- Czy mi się wydaje, czy ty go uwodziłaś?! Nie masz wstydu?! A co z Santa Maria?! A co z twoimi zasadami?!

- Uspokój się, braciszku. Jak już mówiłam, Santa Maria nic a nic mnie nie interesuje. Za to Raul...Jest taki...przystojny i męski...I bogaty - zaśmiała się nagle.

- Nie poznaję cię. Wczoraj szalałaś za Carlosem, dziś próbujesz omotać młodszego Monteverde. Ostrzegam, to się może źle skończyć.

- To już przeszłość. Teraz dla mnie liczy się tylko jedno i bądź pewien, że to zdobędę. Już zdobywam! - znów się zaśmiała. - Widziałeś jego spojrzenie, a ja wiem, że zareagował na moje zachowanie. Zareagował, jak przystoi mężczyźnie! Pewnie jest taki sam gorący w łóżku, skoro tak szybko...

- Dosyć! Oszalałaś? Ty naprawdę chcesz rozkochać w sobie Monteverde?

Odpowiedź dosłownie uderzyła go w głowę.

- Którego masz na myśli?

- Mówię o Raulu! Daj spokój temu, co planujesz, bo...

- Juanie, Juanie. Masz rację, Raula chcę rozkochać - zrobiła znaczącą pauzę. - W końcu mam prawo żyć, czyż nie?

- Raula chcesz rozkochać? Mam rozumieć, że zabierzesz się też za pana Gregoria?

- Oczywiście. Chyba jeszcze coś potrafi, prawda? - rzekła znacząco, akcentując słowo "potrafi".

- Co się z tobą stało?! - miał ochotę nią potrząsnąć. - Rozum ci odebrało? Zamierzasz zadawać się z dwoma mężczyznami naraz, uwieść zarówno ojca, jak i syna i obu się oddać?! Ty...ty...ty chcesz... - brakło mu już słów, chciało mu się płakać.

- Cieszę się, że rozumiesz, braciszku. A potem zdecyduję, który jest lepszy i tym się zajmę na poważnie. Interesująco będzie patrzeć, jak oboje pożerają mnie wzrokiem, a jeśli jeszcze się o mnie pokłócą, będzie jeszcze zabawniej. A teraz wybacz, idę do pracy...czas zarzucić sieci na starszego Monteverde, nie sądzisz?

Juanowi opadły ręce. Nawet nie wyobrażał sobie konsekwencji jej postępowania. Nie wiedział też, do czego ono doprowadzi...

Minęło kilka dni. Dni, które Carlos Santa Maria określił w myślach jako jedne z najczarniejszych w jego życiu. Przeżywał już coś podobnego po tym, jak wyrzucił Andreę po wypadku przy basenie, ale wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swoich uczuć. Teraz był nieprzytomnie zakochany, a wokół niego znajdowali się ludzie, którzy równie dobrze mogliby nie istnieć. Brak Andrei pozostawił niezaleczoną pustkę, nie rozumiał, dlaczego jej nie ma. Czuł się nadal nieco słabo, ale ponieważ Bolivares już znał powód choroby, podawał mu odpowiednie leki i Santa Maria powoli wracał do zdrowia - nie licząc oczywiście niewładnych nóg i utraty mowy. Kiedyś nawet Carlos poprosił o coś do pisania i kartkę papieru, na której napisał tylko jedno słowo: "Andrea?". Wtedy Felipe uśmiechnął się ciepło i odrzekł:

- Już ci mówiłem, że wyjechała. Wezwano ją do rodziny, czy coś takiego. Jesteś wśród bliskich, doktor Bolivares mówił, że niedługo cię wypisze.

To niedługo nadeszło właśnie dzisiaj. Samochód już czekał przed budynkiem, Viviana ze szwagrem i córką pomogli Carlosowi usiąść na wózku i dojechali do wozu, by potem umieścić rekonwalescenta na siedzeniu pojazdu. Otrzymał pocałunek w policzek od żony i słowa:

- Siedź spokojnie, zaraz będziesz w domu. Tęskniłeś, prawda?

A potem ruszyli w drogę ku przeznaczeniu.

Luis nie chciał dłużej czekać. To już tydzień mija od czasu, gdy poprosił o to Antonia.

- Ale proszę cię. Ja tylko chcę zobaczyć, nic złego nie zrobię, obiecuję. Popatrzę z daleka na dom i sobie pójdziemy, nikt nas nie zauważy.

- Mowy nie ma, El Capitan! To zbyt niebezpieczne, a jeśli ktoś nas rozpozna?

- Dobrze się ukryjesz, a mnie przecież nie znają, byłem wtedy małym dzieckiem. Proszę, Antonio, proszę!

- Nie, jeszcze raz nie! Nie zaprowadzę cię do rezydencji Santa Maria!

- W takim razie mam iść sam, tak? - Luis był przebiegły. - To jak tam dotrzeć?

- Nie łap mnie za słowa! Zostaniemy w domu, nie chcę, żebyśmy się w coś wpakowali.

- Przejdę tylko obok, zaufaj mi, proszę. Pragnę jedynie zobaczyć dom...dom, który powinien być nasz. Dom, którego nie mamy....- w oczach chłopca zakręciły się łzy.

- Nie płacz, braciszku - Antonio czuł, że sam ma mokre oczy. Przytulił mocno Luisa. - Mamy siebie, a tylko to się liczy. Nie smuć się już, proszę. Po prostu nie chcę, żeby ktoś mi cię zabrał, wiesz, że rodzina zastępcza pewnie dała znać na policji. A ja, jako były pacjent szpitala psychiatrycznego, nie mam prawa do opieki nad tobą. Jestem szalony, niebezpieczny - żal ścisnął mu gardło.

- Nieprawda! Nie jesteś taki! Kocham cię, Antonio!

- Ja ciebie też, ja ciebie też...Wiesz co? Pokażę ci dom Carlosa Santa Marii, ale tylko z daleka, dobrze? I zaraz sobie stamtąd pójdziemy, zgoda?

- Dziękuję! - Luis zarzucił ręce na szyję Antonia.

Jak dobrze było wiedzieć, że chłopak jest szczęśliwy - chociaż tyle, ile można było w takiej sytuacji. W końcu cóż może wyniknąć z jednego małego spojrzenia na rezydencję? Na pewno nic złego. Jakże się mylił!

Koniec odcinka 25
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mili~*~
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 12296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 20:54:21 17-05-08    Temat postu:

Świetny odcinek Zastanawia mnie dlaczego Andrea tak się zmieniła
Biedny Carlos znajduje sie w gnieździe żmiji. I biedny tęskni za andreą
No i jeszcze ta zemsta czekam na new pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilly_Rose
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 6981
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Czarnej Perły :P:P
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:23:15 17-05-08    Temat postu:

Oj ale miałam zaległości...
Ale na szczęście wszystko nadrobiłam.
Świetne odcinki.
Cieszę sie, że Carlos wraca do zdrowia, powoli bo powoli ale wraca.
No ale Andrea go zostawiła i jest on teraz w nie złym bagnie...
Z Vivianą i z Filipe. Niby Julio ma mieć na niego oko, ale nie sądze żeby wywiązał sie z tego obowiązku, jest on chyba jeszcze gorszy od Viviany.
Dlaczego Andrea sie tak zmieniła? Jeszcze chce rozkochać w sobie ojca i syna, czuje ze jej sie to uda... Choć mam nadzieję ze Juan ją jeszcze jakoś powstrzyma.
No i niestety doktor nie ma tych wyników badań Carlosa wskazujących że Carlos został otruty, stracili jedyny dowód na wine Viviany i Filipe..
Czekam na kolejne odcinki.
Pozdrawiam:*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 2:03:36 20-05-08    Temat postu:

mili~*~ napisał:
Świetny odcinek Zastanawia mnie dlaczego Andrea tak się zmieniła
Biedny Carlos znajduje sie w gnieździe żmiji. I biedny tęskni za andreą
No i jeszcze ta zemsta czekam na new pozdrawiam


Zmienila sie, bo nie chce juz zostac skrzywdzona, a wie, ze stracila Carlosa na zawsze. Piekne slowa z tym gniazdem zmij i bardzo trafne. Czy uda mu sie obronic przed jadem?

Paulka napisał:
Oj ale miałam zaległości...
Ale na szczęście wszystko nadrobiłam.
Świetne odcinki.
Cieszę sie, że Carlos wraca do zdrowia, powoli bo powoli ale wraca.
No ale Andrea go zostawiła i jest on teraz w nie złym bagnie...
Z Vivianą i z Filipe. Niby Julio ma mieć na niego oko, ale nie sądze żeby wywiązał sie z tego obowiązku, jest on chyba jeszcze gorszy od Viviany.
Dlaczego Andrea sie tak zmieniła? Jeszcze chce rozkochać w sobie ojca i syna, czuje ze jej sie to uda... Choć mam nadzieję ze Juan ją jeszcze jakoś powstrzyma.
No i niestety doktor nie ma tych wyników badań Carlosa wskazujących że Carlos został otruty, stracili jedyny dowód na wine Viviany i Filipe..
Czekam na kolejne odcinki.
Pozdrawiam:*


Ciesze sie, ze nadrobilas i dziekuje za mile slowa . Tak, Carlos wraca, ale do nog doszedl mu jeszcze brak mozliwosci odezwania sie. Fakt, bagno jest niezle. Julio to kolejny lecacy tylko na kase, ale wszystko sie moze zdarzyc - w tym odcinku chyba troche Was zaskocze . Zapraszam na kolejny odcinek .

----------------------------------------------------------------------

Odcinek 26

Pokój. Jego własny pokój, schronienie, azyl, gdzie tyle razy znajdował zapomnienie w swojej powieści, we śnie, w marzeniach, kiedy patrzył przez okno. Dni pełne samotności, ale równocześnie spokoju, bezpieczeństwa. Dni złudy i okłamywania. A teraz dni pustki i tęsknoty za Andreą. Dlaczego nadal jej nie ma? Czy to z winy Felipe i Viviany? Czy to oni zabronili dziewczynie do niego przychodzić, a Bolivaresa zmusili do kłamstwa? Czy uległa im na tyle, że porzuciła Carlosa samego, że pozostawiła go tak, jak sobie życzyła jego żona? Przecież raz już się jej postawiła, dlaczego opuściła go teraz, kiedy tak rozpaczliwie jej potrzebuje, kiedy on już wie, kto nastaje na jego życie i w jak wielkim jest niebezpieczeństwie?

Viviana...Tak bardzo ją dawniej kochał, oddałby za nią duszę, nawet wyrzucił Andreę, kiedy dziewczyna zdołała przejrzeć jego żonę na wylot. Boże, cóż z niego za idiota! Ale nie ma zamiaru się poddać, nie ma zamiaru przestać walczyć, już raz rozmawiał z Victorem na temat ćwiczeń nóg i ewentualnej operacji, utrata mowy w niczym mu nie przeszkodzi, jak tylko uporządkuje właśne życie - i zmieni testament, to pierwsze, co zrobi, jak dzięki pielęgniarce lub odwiedzinom lekarza odzyska choć na chwilę kontakt ze światem! - wtedy odszuka Andreę i poprosi o wyjaśnienie. Skoro wyznali sobie miłość, muszą porozmawiać i poukładać sobie dalszą przyszłość. Razem, lub osobno, jeśli okaże się, że i ona go zawiodła.

Drzwi otworzyły się cicho, przez moment miał nadzieję, że to Orta, ale serce musiało przyznać, że do pokoju weszła co prawda młoda i nieśmiała dziewczyna, ale nie było to ta wytęskniona. Przybysz miał jasne, długie włosy, miłe spojrzenie i taki sam uśmiech.

- Dzień dobry! Jestem Rosa Davila, pielęgniarka od doktora Bolivaresa, to mój kuzyn - wyrzuciła z siebie jednym tchem. - Mam się panem opiekować.

Jakże podobne były to słowa do tych, które usłyszał przy powitaniu Andrei Orta w jego domu! Andrea...Bolesny skurcz w sercu przypomniał mu, jak bardzo za nią tęskni. Ta dziewczyna...wygląda na miłą, ale nic, nic nie zastąpi jego wielkiej miłości.

Viviana i Felipe musieli zgodzić się na obecność Rosy w ich domu, ponieważ nie chcieli wzbudzać podejrzeń. Szwagier cierpliwie tłumaczył, że nie mogą też protestować przy nakzaie Victora, że tylko Rosa może przygotowywać i przynosić Carlosowi posiłki.

- Nie martw się - mówił, tuląc Vivianę po kolejnej upojnej nocy - jeszcze znajdziemy okazję, by się pozbyć twojego męża. Na razie musimy odczekać, Bolivares zaczyna chyba coś podejrzewać.

- Nie cierpię go. Może...może da się go jakoś pozbyć?

Felipe namiętnie pocałował bratową.

- Czyżbyś i jego chciała uśmiercić?

- Jeśli będzie to konieczne...

- Viviano, Viviano...Bądź cierpliwa i spokojna, jeśli uznam, że ten doktorek nam przeszkadza, usuniemy go bez problemów. A propos - jutro ma przyjść Julio do Sonyi, co sądzisz o tym chłopaku?

- Nie wiem...Podoba mi się, chyba kocha moja córkę, ona się przy nim dobrze czuje, nigdy nie miałam do niego żadnych zastrzeżeń. Czemu pytasz?

- Za każdym razem, kiedy o nim wspomnę, Sonya robi się dziwna i milcząca, jakby coś ukrywała. Mam nadzieję, że nie zrobiła nic głupiego.

- Głupiego? - zaniepokoiła się Viviana. - Co masz na myśli?

- Jest młoda i lubi się bawić. A Julio to mężczyzna. Spędzili ze sobą już dużo czasu, żeby...żeby znaleźć chwilę na seks, Viviano.

- Sądzisz, że Sonya...mogła zajść w ciążę? Albo że ten chłopak ją skrzywdził?

- Skrzywdził raczej nie, nadal jej oczy błyszczą, kiedy o nim mówi. Ale mam wrażenie, że ona czegoś się boi, jakby miała jakąś tajemnicę, którą nie chce się z nami podzielić i to dotyczy również Julia.

- Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Obyś się mylił, Felipe! - w oczach kobiety zalśnił gniew. Jeśli Sonya nie była na tyle ostrożna, jeśli splamiła się zajściem w ciążę przed ślubem...O własnych błędach, jak wielokrotna zdrada męża i pozamałżeńskie dziecko, Viviana nie pomyślała ani przez chwilę.

Sonya faktycznie bała się tym z kimkolwiek podzielić. Minęło już sporo dni od czasu, kiedy dowiedziała się, że spodziewa się dziecka i jedyną osobą, która o tym wiedziała, był jej ojciec. Wyznała mu to, kiedy sądziła, że on niedługo umrze. Chciała mu dopiec, zobaczyć jego reakcję, ale czy nie powodowało nią jeszcze coś innego? Przecież nie wspomniała poza nim nikomu, nawet własnej, ukochanej matce, z którą łączyło ją tak wiele tajemnic! Wujek też nic nie wiedział, a o Gregorio Monteverde nawet nie pomyślała, nie widziała go od czasu, kiedy obwieścił, co ich łączy. Nie wiedziała, co powie Viviana, w głębi duszy bała się jej reakcji. Ale przecież kiedyś musi się przyznać! A Julio? Co on na to powie? Czy zachowa się jak mężczyzna? A może nikomu nic nie mówić, tylko usunąć to dziecko, a Carlosowi - gdyby kiedyś zapytał - powiedzieć, że to było kłamstwo, albo pomyłka? Ale gdzie się udać, co ma zrobić w tym celu? Jak bardzo potrzebowała czyjejś rady i pomocy! Jedyną osobą, na której wsparcie i dobre słowo mogła zawsze liczyć, był do tej pory Santa Maria. Ten, któremu życzyła śmierci, którym tak gardziła, ten, którego się wyparła, od razu akceptując jego śmiertelnego wroga, Gregorio Monteverde, jako prawdziwego ojca!

- Co mam zrobić...? Ja...tak bardzo się boję...Julio...Julio, nie zostawisz mnie, prawda? - pogrążona w rozmyślaniach nad dalszym postępowaniem nie zauważyła, że po policzku cieknie jej łza. Czyżby...czyżby tak bardzo kochała Julia?

Chłopak był zadowolony. Jutro odwiedzi swoją dziewczynę, jutro zacznie też misję zleconą przez Raula, musi przecież zarobić pierwszą wypłatę. Uśmiechnął się szeroko - będzie bogaty! Potem ślub z córką
Monteverde - Julio pamiętał, iż Sonya wyznała mu, czyim naprawdę jest dzieckiem, ale zamierzał to na razie zachować dla siebie, nie zdawał sobie sprawy, ile osób już o tym wie - i będzie mógł wcielić w życie plan pozbycia się Carlosa, przy czym na pewno pomoże mu Sonya. Nagle przyszło mu do głowy coś, co go zmroziło - musi uważać, żeby Sonya nie zaszła w ciążę, on nie ma zamiaru zajmować się żadnym bachorem!

Gregorio Monteverde był zaskoczony, ale trudno zaprzeczyć, że bardzo przyjemnie. Do tej pory obsługiwany był bez zarzutu, nigdy nie żałował, że zatrudnił rodzeństwo Orta, ale od pewnego czasu zauważył pewną zmianę w zachowaniu dziewczyny. Stała się jakaś...hm, czyżby miał użyć słowa "uwodzicielska"? Poruszała się też inaczej, jakby bardziej kusząco, któregoś dnia aż na moment stracił oddech, tak zafascynował go sposób, w jaki schyliła się przy sprzątaniu.

Dziś prosił o herbatę i kiedy ją dostał, postanowił porozmawiać chwilę z Andreą.

- Zaczekaj - zatrzymał ją, gdy już miała odejść do kuchni. - Usiądź, chciałbym z tobą zamienić kilka słów.

Jeśli zauważyła podobieństwo tej sytuacji do sceny, gdy przyniosła Carlosowi Santa Maria sok, a on prosił, by chwilę z nim została, nie przyznała się nawet przed sobą samą. Zamiast tego wykonała polecenie Gregorio i odrzekła:

- Słucham, proszę pana.

- Lubię posłuszeństwo - Monteverde przez chwilę lubował się tą chwilą. - A więc dobrze - opowiedz mi, kim ty właściwie jesteś. Juan streścił mi nieco wasze życie, kiedy cię przyjmowałem, ale na przykład słowem nie wspomniał o tajemniczym kuzynie, którego ostatnio odwiedzaliście. Jak on się czuje?

- Mój kuzyn? Cóż, powoli wraca do zdrowia - skłamała na miejscu, nie mając pojęcia o stanie zdrowia Carlosa. - Juan nic nie wspominał, bo to długa historia, dość powiedzieć, że kuzyn nie darzył nas zbytnią sympatią.

- Aha, rozumiem, a kiedy zachorował, chciał was widzieć. Cóż, zdarza się. Cieszę się, że już mu lepiej. A ty sama? Czy jesteś szczęśliwa? Ostatnio...ostatnio stałaś się jakaś dziwna.

- Owszem, jestem, proszę pana. Wszyscy są tu dla mnie bardzo mili. Pan również. Chociaż...może czegoś mi brakuje...

- Czego? - był autentycznie ciekaw, ta kobieta wzbudzała w nim dziwne uczucia, których sam nie potrafił określić.

- Nie jestem pewna...Ale...Najbardziej ten brak dokucza mi w nocy, kiedy leżę bezsennie pod kołdrą i myślę o takich dziwnych sprawach. Jakbym...jakbym tęskniła za czymś, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam.

Monteverde sam zaczynał czuć się inaczej, ale w przeciwieństwie do niej on potrafił doskonale nazwać swój stan. Zmienionym głosem pytał dalej:

- Za czym tęsknisz? Może za matką, za rodzinnymi stronami?

- Nie, to coś innego. Jakby paliło mnie od środka, jakby moje ciało marzło, a ja nie miałabym czym go ogrzać. Wiem, mówię bez sensu, ale tak właśnie czuję. Wtedy...wtedy ta dojmująca tęsknota jest największa.

Gregorio przełknął ślinę. O mój Boże, przecież ona wyraźnie go kusi, czy ona tego nie widzi? Ledwo się opanował, by nie zapytać wprost, czy ma ugasić tą tęsknotę.

- Wiesz...może...może mógłbym ci pomóc - zaryzykował. - Chyba rozumiem, o czym mówisz, ja sam czasami...odczuwam podobnie, jak ty. Skoro...skoro oboje się tak dobrze rozumiemy, to może, może...

Przelotny uśmiech triumfu ukazał się na twarzy Andrei, ale Monteverde tego nie zauważył, bardziej skupiał się na opanowaniu własnej reakcji.

- Byłabym taka szczęśliwa, gdyby pan pozwolił mi zrozumieć, czym jest to uczucie, czym ten brak, który gnębi mnie praktycznie każdej nocy.

- W takim razie...w takim razie...czy pragniesz, bym już dzisiaj spróbował odpowiedzieć na twoje pytania?

Wtedy Andrea wstała i zrobiła coś, na co normalnie zareagowałby oburzeniem, ale teraz znajdował się całkowicie pod jej czarem - podszedła do niego i szepnęła mu prosto w ucho:

- Bardzo tego pragnę, panie Monteverde. Najbardziej na świecie.

Za kilka sekund już jej nie było, a Gregorio nagle poczuł się młodszy o kilkanaście lat. Służąca? Cóż z tego i tak nikt się nie dowie! A ona była przecież taka gorąca, taka chętna, a on już tak dawno...Dziś, dziś w nocy pokaże jej, co to znaczy mieć za kochanka Gregorio Monteverde! Tylko niech potem na nic więcej nie liczy, to będzie jedna noc...może dwie, trzy...Ale nic poza tym od niego nie otrzyma!

Andrea zajęła się sprzątaniem kolejnych pokoi, z jej oblicza nie schodził uśmiech triumfu, tym razem już nie musiała się z nim kryć, była w pomieszczeniu sama.

- Jesteś mój, Gregorio, jesteś mój! Twój syn, Raul, jeszcze się opiera, wtedy nie przyszedł do mnie, nie spełnił mojej prośby, kiedy udawałam, że chcę z nim wieczorem porozmawiać, ale i na niego przyjdzie pora! Dziś spędzę pierwszą noc z twoim ojcem, potem przyjdą następne, aż będę mieć w swoich sidłach was obu, ojca i syna. Obaj pomożecie mi osiągnąć moje marzenie - pieniądze i władzę. Dwa czynniki potrzebne mi do zemsty. Nikt mnie już nie zrani, nikt, teraz to ja będę dzielić, rządzić i niszczyć...jak zniszczono moje życie - dodała już nieco ciszej.

Koniec odcinka 26
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:50:56 25-05-08    Temat postu:

No comments, jak widze? .

----------------------------------------------------------------------------------

Odcinek 27

Julio na pewno nie wypił zbyt dużo, umiał się kontrolować przed ważnymi zadaniami. Co więc nie dawało mu spokoju, co męczyło w żołądku, jakby jakieś dziwne przeczucie, niecierpliwe, co powodowało, że pragnął, by jutro nadeszło jak najszybciej, by zobaczyć Sonyę i z nią porozmawiać? Na pewno nie była to tęsknota, raczej jakby strach, strach przed czymś...

Odstawił szklankę, z której właśnie pił. A jeśli...nie, to niemożliwe. Przecież by mu powiedziała. O ile wiedział, stosowała jakieś zabezpieczenia! To jej sprawa, on się w to nie mieszał, on oczekiwał tylko, że w nic go nie wplącze. Dziecko! Ślub z nią weźmie, dla pieniędzy, ale dziecko?

Wyraźnie coś było nie tak. Wychylił ostatnią porcję alkoholu i odstawił szklankę. A niech tam, odwiedzi dziewczynę jeszcze dziś, przynajmniej uspokoi się, że w sprawie ewentualnego potomka miał mylne przeczucia i wszystko jest w porządku, a jego dręczy coś innego.

Jakie to było proste! Uśmiechnąć się przy wejściu, przeprosić zaskoczoną jego wcześniejszą wizytą Vivianę i powiedzieć:

- Proszę o wybaczenie, ale nie mogłem czekać do jutra, miłość nie dawała mi spokoju. Musiałem odwiedzieć Sonyę jeszcze dzisiaj.

I wszystko potoczyłoby się gładko, gdyby nagle nie wszedł Felipe Santa Maria.

- Witaj, chłopcze. Właśnie z tobą chcieliśmy porozmawiać, a skoro jesteś już dzisiaj, to nawet lepiej. Usiądź, proszę.

- Ale ja...- Julio wyczuł jakieś zagrożenie. - Ja przyszedłem tylko na chwilę.

- Nie martw się, nie zabiorę ci zbyt dużo czasu. Chciałbym w zasadzie zapytać tylko o jedno - czy ty i Sonya...czy ona czasem nie spodziewa się dziecka?

Po plecach młodzieńca spłynął zimny pot.

- Dziecka? - wyjąkał. - Nie, ja nic o tym nie wiem, przysięgam. A czy...czy ona coś państwu wspominała?

- Nie - odezwała się Viviana. - Ale ostatnio jest jakaś spokojna, cicha i chcieliśmy wiedzieć, czy ty znasz może powód.

- Spokojna? Nie, ja nic nie zauważyłem - powiedział już pewniej Julio. - Porozmawiam z nią, ale na pewno wszystko jest w porządku.

- Bylibyśmy wdzięczni - odparł Felipe. - Powiadom nas, jeśli się czegoś dowiesz. A teraz już możesz iść do Sonyi, jest na górze.

Julio praktycznie pobiegł po schodach, jeszcze nie ochłonął po tych strasznych pytaniach. Felipe i Viviana zostali na dole.

- On chyba faktycznie nic nie wie, spocił się jak mysz, kiedy zapytałem o dziecko. Czyli jednak się pomyliłem - powiedział mężczyzna.

- Nie zaszkodzi jednak zapytać mojej córki. Zajmiesz się tym, prawda, szwagrze?

- Oczywiście, kochanie - przytulił ją i namiętnie pocałował. - A teraz chodźmy do twojego pokoju zająć się czymś dużo przyjemniejszym...

- Znowu? - żartowała ze śmiechem. - Jesteś nienasycony, Felipe Santa Maria!

- Ciebie - owszem - odparł i za chwilę znów byli razem w łóżku.

Julio dotarł na górę i przywitał się ze swoją dziewczyną. Sonya była zaskoczona wcześniejszą wizytą, ale z drugiej strony wiedziała, że kiedyś musi mu powiedzieć o tym, że chłopak zostanie ojcem. Czy ta chwila właśnie nadeszła?

- Musiałem cię zobaczyć - zaczął on. - Coś mnie męczyło, nie dawało spokoju. Słuchaj, czy ty czasem nie jesteś w ciąży? - zapytał bez wstępów.

- W ciąży? - nagle przycichła. - Czemu tak sądzisz?

- Nic nie sądzę. Ale bardzo się martwię, wiesz, że to by wszystko skomplikowało.

- Skomplikowało? Co masz na myśli? - Sonya nagle musiała usiąść.

- Jak to co? Chyba nie myślisz, że zająłbym się twoim dzieckiem?

- Moim dzieckiem? To byłoby nasze dziecko, Julio....

- Nasze dziecko? Wtedy byłoby tylko twoje, to byłaby twoja wina, bo to ty nie umiałaś...Zaraz, zaraz! Czy to znaczy, że jednak miałem rację? - żyłka gniewu pojawiła się na czole Julia. - Jesteś w ciąży?! - zbliżył się do niej na parę kroków, przez moment chciał nią potrząsnąć, ale w ostatniej chwili się opanował. Gdyby jednak nie była, nie może jej do siebie zrazić! Jej ojciec - którykolwiek z nich - ma tak wiele pieniędzy!

- Nie...- wyszeptała. - Mylisz się. Nie jestem w ciąży.

- Jesteś pewna? - oddech zaczął mu się powoli uspokajać. - Nie kłamiesz mnie czasem, Sonyu Santa Maria?

- Nie, nie kłamię - powiedziała nieco głośniej. - Nie spodziewam się dziecka. Czemu w ogóle tak pomyślałeś?

Julio usiadł przy niej i chwycił dłonie Sonyi.

- Słuchaj, przepraszam. Wpadłem w panikę, bo twoja rodzina podejrzewa, że coś jest nie tak. Wiesz, że na takie sprawy jeszcze za wcześnie, prawda? Ale skoro się nie spodziewasz, to wszystko jest w porządku. Bo gdyby było inaczej, to wiesz...

- To co by się stało? - tak naprawdę nie chciała wiedzieć, ale usta same wypowiedziały to pytanie.

- Gdybyś zaszła w ciążę...wiesz, jestem jeszcze młody...Chcę, potrzebuję żyć, a dziecko...musiałabyś się go, oczywiście, pozbyć w tajemnicy przed naszymi rodzinami. Ale nie mówmy o tym, wszystko jest w porządku, prawda? Prawda? - spojrzał jej w oczy, podnosząc dziewczynie ręką brodę do góry.

- Tak, Julio, prawda...Nie masz się czym martwić. Tak, pozbyłabym się dziecka, ale nie musimy tego robić, wszystko jest w porządku.

- Czyli OK. To teraz pomówmy o czymś milszym, dobrze, kochanie? - zaczynał się uśmiechać. Boże, jak mu ulżyło!

- O czymś milszym? - ona też starała się odzyskać równowagę, choć serce mało nie wyskoczyło z piersi. - Dobrze, to może chodźmy dzisiaj do kina?

- A grają coś ciekawego?

Później rozmawiali już tylko o kinie, ani słowem nie wspomnieli o poprzedniej rozmowie. Tylko Sonyi nieco drżały dłonie.

Raul Monteverde był tak zaskoczony, że aż zapytał ojca:

- Dawno nie widziałem cię w takim dobrym humorze, co się stało?

- Nic, synku, nic. Po prostu dziś czuję się dobrze, wszystko idzie zgodnie z planem - interesy, moje życie, jestem zdrowy, nic mi nie dolega...

- Tato? - Monteverde nagle wpadł na pewien pomysł. Nie wiedział, że dobry humor jego ojca sprawiła perspektywa spędzenia nocy z Andreą Orta.

- Tak, synku?

- Pamiętasz, jak Carlos Santa Maria zdobył majątek rodziny de La Vega?

- Oczywiście, że tak. Czemu pytasz o tego szczura?

- Opowiedz mi o tym. Jak doszło do tego, że taki znany biznesmen jak Antonio de La Vega tak po prostu pozbył się takiego majątku?

- Uzgodnił z Santa Maria, że sprzeda mu majątek za pewną sumę, jeśli ten w zamian obieca mu część udziałów. Mieli być wspólnikami, pół na pół.

- To znaczy, że de La Vega dążył do fuzji firm, prawda?

- Tak, chciał je połączyć dla zysków. Obie był prężne i dobrze prowadzone.

Teraz, Raul! Zadaj to najważniejsze pytanie!

- To dlaczego - zaczął młodszy Monteverde - to dlaczego Santa Maria przejął wszystko i de La Vega został zrujnowany? On sam zwariował, a jego żona popełniła samobójstwo.

- A tak, ta ckliwa historia z braćmi de La Vega i Jessicą. A coś ty się tak nagle tym zainteresował? - zmrużył oczy ojciec.

- Nie wiem, nagle mi się przypomniało, musiałem gdzieś przeczytać podobną historię i mi się skojarzyło. Nie pamiętam tylko, jakim cudem Santa Maria zdobył wszystko. Mógłbyś mi to przypomnieć?

- Podejrzewasz, że okradł de La Vegę, prawda?

- Nic nie podejrzewam, tato. Po prostu zapomniałem szczegółów, ale widzę, że i ty ich nie pamiętasz - prowokował ojca.

- Oczywiście, że pamiętam. W dniu, kiedy de La Vega przyszedł podpisywać dokument, czekało na niego dwóch braci, Carlos i Felipe. Antonio przyszedł sam, uśmiechnięty i zadowolony. Przywitał się z nimi i podali mu do ręki pióro. Usiadł, złożył podpis, znów się uśmiechnął i wyszedł. Nawet nie widział, co podpisał, bo nie przeczytał, ufny w to, co ustalili wcześniej z Santa Maria. Rzucił tylko okiem na pierwszą ze stosu kartek, wyraźnie pisało na niej słowo "fuzja", połączenie. Tak było, on sam potem o tym opowiadał.

- Co więc naprawdę podpisał?

- Sądził, że połączenie dwóch firm, fuzję, korzystną dla obu rodzin. W rzeczywistości zrzeczenie wszelakich praw do "De La Vega Company". O tym, co się stało, dowiedział się kilka dni później, kiedy zaczęto wynosić jego rzeczy z biura.

- Czyli...czyli Santa Maria jednak jest złodziejem?

Monteverde odetchnął głębiej i odpowiedział:

- Odpowiem ci tak - on twierdził, że de La Vega ustalił wcześniej sprzedaż akcji, Antonio zaś utrzymywał, że nic takiego nie ustalał i że go oszukano. Nikt nie dawał wiary jego słowom, zdanie Santa Marii liczyło się bardziej, zresztą to Carlos miał w ręku dokumenty przejęcia firmy, które de La Vega sam podpisał.

- Jaka więc jest prawda? Czy Santa Maria podsunął mu pod pierwszą stroną inne papiery, licząc, że tamten ich nie przejrzy?

- Widzę, mój synu, że sam trafiłeś w sedno. Jak ustalili grafolodzy, podpis na wszystkich kartkach jest podpisem de La Vegi, więc musiało być tak, jak powiedziałeś - na wierzchu kartka dla zmylenia Antonia, z opisem fuzji, pod spodem prawdziwe dokumenty, pozwalające Carlosowi Santa Maria zawładnąć majątkiem de La Vega.

- A...a co myślisz o samobójstwie Jessici? To było samobójstwo, prawda? - Raul był tak wstrząśnięty, że nie pomyślał, iż zbyt natarczywymi pytaniami może wzbudzić zainteresowanie ojca i spowodować, że Gregorio sam zacznie węszyć wokoło tej sprawy, by zaszkodzić Santa Marii.

- Sądzisz, że było inaczej? Że ten kaleka - wtedy jeszcze sprawny - miał z tym coś wspólnego? Że to on ją wypchnął? Wiesz, nie wpadłem na to, ale skoro tak twierdzisz, to może i masz rację, może i tutaj Santa Maria jest winien? Pomyśleć...Carlos Santa Maria mordercą...A tak strasznie płakał, kiedy dziennikarze pytali go, co stało się w jego biurze tego feralnego dnia...Twierdził, że wyszedł na moment po wodę, a kiedy wrócił, ona leżała już na chodniku, a jego brat, Felipe, który sekundę wcześniej wszedł do biura, zdążył tylko zobaczyć, jak Jessica de La Vega skacze z okna i nie zdążył jej powstrzymać. Ale być może obaj kłamali - Carlos, bo ją zabił, Felipe, żeby kryć brata. Być może to ręce Carlosa pomogły biednej kobiecie znaleźć się w niebie? On jest do wszystkiego zdolny, uwierz mi.

Koniec odcinka 27


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:28:27 26-05-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilly_Rose
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 6981
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Czarnej Perły :P:P
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:40:16 25-05-08    Temat postu:

Znów miałam zaległości...Kurczę!
Ale nadrobiłam
Znów świetne odcinki.
Jestem bardzo ciekawa jak dalej potoczy sie wątek Sony, w końcu nikomu oprócz carlosowi nie powiedziała ze jest w ciąży.... Julio wyraźnie nie chce mieć z nią dziecka...Chyba nie źle by się wkurzył gdy się dowiedział o tym że Sonya jest w ciąży. Viviana i Filipe też nie byliby za szczęśliwi... Ciekawe czy usunie dziecko?? W sumie trochę żal mi jej...Była nie dobra i ogólnie zła do szpiku kości ale teraz została sama, nie ma sie komu zwierzyć, pożalić sie, poprosic kogoś o pomoc. Biedna...
Nie no Andrea mnie denerwuje... Na początku, owszem lubiłam ją, chciała pomóc Carlosowi, ale teraz??!! Nie wiem w ogóle co się z nią teraz stało? Co juz nie kocha Carlosa? Juz nie chce go odzyskać? Nie rozumiem jej...
Czekam na newika :*:*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:28:24 27-05-08    Temat postu:

Paulka napisał:
Znów miałam zaległości...Kurczę!
Ale nadrobiłam
Znów świetne odcinki.
Jestem bardzo ciekawa jak dalej potoczy sie wątek Sony, w końcu nikomu oprócz carlosowi nie powiedziała ze jest w ciąży.... Julio wyraźnie nie chce mieć z nią dziecka...Chyba nie źle by się wkurzył gdy się dowiedział o tym że Sonya jest w ciąży. Viviana i Filipe też nie byliby za szczęśliwi... Ciekawe czy usunie dziecko?? W sumie trochę żal mi jej...Była nie dobra i ogólnie zła do szpiku kości ale teraz została sama, nie ma sie komu zwierzyć, pożalić sie, poprosic kogoś o pomoc. Biedna...
Nie no Andrea mnie denerwuje... Na początku, owszem lubiłam ją, chciała pomóc Carlosowi, ale teraz??!! Nie wiem w ogóle co się z nią teraz stało? Co juz nie kocha Carlosa? Juz nie chce go odzyskać? Nie rozumiem jej...
Czekam na newika :*:*


Najwazniejsze, ze je nadrobilas .

Sonya ma spory problem i bedzie sie starala znalezc wyjscie, inna sprawa, czy jej sie powiedzie. Tak to czasem jest, ze jak sie odsuwa jedynego tak naprawde przyjaciela, ktoremu mozna powiedziec wszystko, to potem zostaje sie samemu, a pamietasz, ze to wlasnie Sonya pierwsza podsunela pomysl, zeby zabic Carlosa Santa Maria?

Hm, Andrea ma wlasny plan, owszem, zdaje sobie sprawe, ze bedzie cierpiec i sama zadawac bol, ale ona sie bardzo zmienila po stracie Carlosa, chciala, by zyl wolny, chociaz samotnie. Zapomniala, ze ryzykuje jego zyciem...A moze nie zapomniala...kto to wie . Prawda jest taka, ze zostala smiertelnie zraniona i ta rane moze uleczyc tylko powrot do Carlosa, czego zrobic nie moze, bo inaczej Felipe wsadzi go do wiezienia...jesli nie klamie ).

-------------------------------------------------------------------

Odcinek 28

Antonio się bał. Bał się i był na siebie wściekły, ale teraz nie mógł już nic poradzić. Oto trzyma mocno za rękę swojego małego brata i z walącym sercem zbliża się mało uczęszczanymi drogami do rezydencji Carlosa Santa Maria.

- Pamiętaj, tylko jeden rzut okiem, a potem zaraz stamtąd idziemy, dobrze? - de La Vega po raz tysięczny upewniał się, czy Luis dobrze zrozumiał.

- Tak, oczywiście, obiecałem ci przecież - chłopczyk nie zamierzał zawieść brata. Sam nie wiedział, co go tam ciągnie, ale czuł, że musi zobaczyć dom, który tak naprawdę należał się im. Zmuszono ich do mieszkania w takiej dziurze, a drań, który odebrał im wszystko, żyje sobie wygodnie jak król! Ale do czasu, do czasu - powtarzał sobie Luis, mimowolnie zaciskając pięści.

Kilkanaście minut później skuleni pod rozłożystym drzewem starali się być jak najmniej widoczni. Luis de La Vega szeroko rozszerzonymi oczami wpatrywał się w dom przed nim.

- To tutaj mieszka Santa Maria? - szepnął do brata.

- Tak, braciszku. Piękna posiadłość, prawda? - Antonio nie przyznał się do wzruszenia, jakie ogarnęło mu duszę - ach, zamieszkać tam, nigdy już nie tracić wzroku w tym ciemnym budynku, w tej norze, w jakiej obecnie spędzali życie! - Tak jasna, tak rozświetlona od słońca, tak...szczęśliwa!

Akurat tutaj się mylił, szczęścia w tym domu nie było, ale w blasku dnia budynek faktycznie jakby lśnił od zewnątrz.

- Czy piękna? Czy piękna, Antonio? Nie widzisz, że ona woła, że płacze, byśmy to my weszli w posiadanie tych murów? Dom jest smutny, pragnie, aby jego prawowity właściciel przejął go dla siebie, przekroczył próg i nigdy już go nie opuścił. A wiesz, kto jest jego prawowitym właścicielem, prawda?

- Ja...odszepnął Antonio. - Ten dom jest mój...

- Właśnie. Bo został kupiony za pieniądze z naszego majątku. Czy nadal nie chcesz się mścić? Czy nadal nie chcesz odzyskać tego, o co powinieneś walczyć? Dla pamięci twojej żony, dla sprawiedliwości? Dla mnie?

- Ależ, Luis - Antonio poczuł się urażony, jakby brat obwinił jego za to, iż cierpią biedę, a de La Vega nic nie robi. - Mówiłem ci już, że nie można nic zrobić, a ja wolę być w naszej sytuacji, niż cię stracić. Jeśli się ujawnimy, policja...

- Ciii! - wiedzieli, że z tej odległości nikt nie może ich usłyszeć, ale Luis i tak przerwał wywód brata. Istotnie, w ogrodzie, jaki rozłożył się przed domem, ktoś się pojawił.

- Kto to? - szepnął Luis.

- Nie widzę zbyt dobrze. Chyba ogrodnik.

- Tak, chyba masz rację, pochyla się nad kwiatami. Cóż za piękny ogród! Jessica tak lubiła kwiaty...

Kolejna wrażliwa nuta potrącona w sercu Antonia. Luis przypomniał mu jego ukochaną żonę. De La Vega zorientował się nagle, że ma łzy w oczach. Kwiaty, Jessica, ich pierwsze spotkanie, ślub...

Ta chwila nieuwagi kosztowała go wiele. Luis zdecydował się w sekundzie, wyrwał swoją rękę z dłoni Antonia i pobiegł pędem do ogrodzenia. Brat zamarł na kilka sekund, przerażony tym, co się stało, ale nie mógł zareagować - gdyby ktokolwiek go zobaczył, na pewno by go rozpoznał! Luis dziesięć lat temu był malutki, więc jeśli niczym się nie zdradzi, może wszystko dobrze się skończy.

Tymczasem chłopiec stał już pod ogrodzeniem i wpatrywał się w ogrodnika. Był to starszy mężczyzna, o spokojnej, dosyć łagodnej twarzy, z szorstką, krótką siwą brodą. Piwne oczy rozglądały się wokoło w poszukiwaniu jakichkolwiek uchybień w porządku ogrodu, by zaraz ręce poprawiły to roślinę, to kawałek ziemi. Teraz pochylił się nad małym kopczykiem, jakby zaintrygowany, czy to nie krety zadomowiły się wśród kwiatów, a potem mężczyzna nagle się wyprostował, patrząc prosto na chłopczyka stojącego za ogrodzeniem. Powolnym krokiem podszedł bliżej, Luis ani drgnął, lekceważąc ciche nawoływania zdenerwowanego ponad wszelką miarę Antonia.

- Kim jesteś? - odezwał się ogrodnik.

- Mam na imię Luis - odparł chłopiec.

- Luis - powtórzył mężczyzna. - Ładne imię. Ja jestem Oscar i dbam, aby wszystko w ogrodzie pana tego domu działało, jak należy.

- Dzień dobry, Oscarze - Luis miał we krwi mówienie po imieniu do ludzi zajmujących się domem, był wszakże dziedzicem de La Vega - inna sprawa, że dziedzicem bez majątku. Poza tym spostrzegł, że ogrodnik sam chce, by chłopak mówił do niego w ten sposób.

- Dzień dobry, Luisie - Oscar odrzekł w ten sam sposób. - Lubisz kwiaty?

- Bardzo. Najbardziej róże.

- O tak, to kwiaty symbolizujące miłość, ale i zazdrość. Wszystko zależy od koloru, od ilości kolców na łodydze...Zupełnie, jak intencje, w jakich je dajemy. Chętnie pokazałbym ci kilka z moich ulubionych, ale na to musiałby wyrazić zgodę mój pan. Jeśli zaczekasz, zapytam go o to.

- Twój pan? Jaki on jest? - Luis pragnął wiedzieć wszystko o tym człowieku.

Antonio słyszał całą rozmowę, był wszakże ukryty niedaleko, ale jego nie interesował ani Carlos Santa Maria, ani kwiaty, on chciał jak najszybciej stąd uciec, znaleźć się znów w bezpiecznym, choć biednym domu. Nie mógł, niestety, się ruszyć, teraz od razu stałby się widoczny, a jeśliby się zdradził, każdy łatwo by się zorientował, kim jest chłopiec rozmawiający z ogrodnikiem. Luis musiałby wrócić do rodziny zastępczej, albo do sierocińca, a Antoniowi serce by pękło.

- Mój pan? - zadumał się ogrodnik Oscar. - To dobry człowiek. Zwaliło się na niego wiele nieszczęść, ale modlę się, by wyzdrowiał i by znalazł w końcu radość w życiu. Ostatnio tak bardzo posmutniał, kiedy wrócił ze szpitala...

- Wrócił ze szpitala? - drążył Luis. - Co mu się stało?

- Zemdlał i zapadł na jakąś tajemniczą chorobę, z której na szczęście już wychodzi. Jednak doznał też wylewu i jakby nie dosyć, że od dwóch lat nie ma władzy w nogach, to jeszcze teraz stracił mowę.

- Jest niemową? I to go tak smuci? - chłopiec nie umiał określić, co poczuł na wiadomość o tym zdarzeniu, ale na pewno nie było mu żal pana tego domu.

- Nie...Nie sądzę. Kiedyś jego opiekunką była panna Andrea, miła dziewczyna i on chyba czuł się przy niej dobrze. Wychodzili do ogrodu, spędził tu kiedyś trzy godziny i tak bardzo się śmiał, był taki radosny! A potem ona odeszła i już nic nie jest takie samo...

- Przyjaźniła się z nim?

- Tak, chłopcze. Zaświeciła mu znowu w duszy radość życia, zgaszoną przez jego żonę. Tak, kochał Vivianę, ale nie widział, kim ona jest naprawdę, cała służba widziała, jak ona traktuje męża, ale nikt nie mógł nic powiedzieć. Dopiero Andrea przywróciła go światu, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że pan Santa Maria się w niej zakochał, a ona w nim.

Od słowa do słowa i ogrodnik opowiedział wszystko, co wiedział o ostatnich zdarzeniach. Aż w końcu przyponniało mu się, co obiecał Luisowi:

- Ale, ale, dość gadania. Miałem zapytać pana Santa Maria, czy mogę pokazać ci kwiaty. O, widzisz, właśnie jego nowa pielęgniarka, Rosa, kuzynka doktora Victora, namówiła go na wyjazd do ogrodu. Ciekawe, jak jej się to udało...Ale najważniejsze, że się tu zbliżają.

Istotnie, Rosa przekonała Carlosa, by ten pozwolił się zawieźć do ogrodu. Zgodził się tylko dlatego, że to miejsce kojarzyło mu się z Andreą, a on musiał choć w ten sposób poczuć jej bliskość. W tej chwili wózek z pacjentem hamował przy Luisie i Oscarze; oczy Carlosa spoczęły pytająco na ogrodniku.

- Dzień dobry, panie Santa Maria! - przywitał go Oscar. - Ten młody człowiek pragnąłby zobaczyć moje róże, prosi więc o pana zgodę na wejście na teren posiadłości.

Antonio skulił się jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Carlos Santa Maria! Boże, gdyby tylko mógł teraz wyjść i napluć mu w twarz! Ale co by to dało? Nic. Straciłby tylko brata. Czuł, że gdyby Santa Maria ich poznał, na pewno postarałby się, by Luis już nigdy nie spotkał się z Antoniem. Niemowa, czy nie, ale pewnie jest taki sam, albo jeszcze bardziej okrutny, niż kiedyś.

Ruchem dłoni mężczyzna na wózku dał znak, iż nie widzi przeszkód, aby chłopiec wszedł do środka. Minęło kilka chwil i Luis de La Vega był już w ogrodzie, razem z Oscarem, pielęgniarką Rosą i - co najważniejsze - oko w oko z Carlosem Santa Maria.

Róże udali się oglądać wszyscy, nie tylko chłopiec z Oscarem, ale i Carlos, który nie mógł się oprzeć wrażeniu, że coś go łączy z nieoczekiwanym gościem. Rosa mówiła coś o pięknej pogodzie, ogrodnik zachwalał swoje kwiaty, Luis kątem oka obserwował tego, którego tak bardzo nienawidził. W końcu stanęli przy róży, z której Oscar był najbardziej dumny. Kiedy skończył opowiadać, chłopiec odezwał się:

- Piękne są róże, to prawda. Ale czasami pod złudą piękna i takich samych obietnic kryje się fałsz, oszustwo, jak te kolce, schowane na łodydze.

- Masz rację, chłopcze - poparł go ogrodnik, nie wiedząc, że Luis ma na myśli sytuację z rodziną de La Vega.

Carlos mimowolnie pomyślał o obietnicach Andrei, o tym, jak przysięgała, że będzie o niego walczyć, że go nigdy nie zostawi. A gdzie była teraz? Pracowała nadal jako służąca w domu jego wroga, Gregorio Monteverde? A może gdzieś wyjechała razem z bratem? Porzuciła go, jak psa, jak zwierzę, którym znudzili się domownicy.

Jego uczucia musiały odbić się na twarzy, bo Luis zareagował:

- Widzę, że i pan się ze mną zgadza. Tak, najgorzej jest jednak nie być tym, kogo ugodzi kolec, a tym, który ten ból zadaje. Ranę można uleczyć, choć często boli do końca życia, za to jeśli to my ranimy, skaza na naszej duszy pozostaje na wieki.

- Mówisz jak dorosły, chłopcze - zdziwił się Oscar. - Ale znów masz rację.

Santa Maria obserwował uważnie Luisa. Cóż za dziwny chłopak! Mówi takie rzeczy i zachowuje się tak, jakby - wbrew biednemu ubraniu - otrzymał najlepsze wykształcenie, ewentualnie chociaż obracał się wśród takich ludzi. Nagle zapragnął poznać go bliżej, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Poprosił umówionym znakiem Rose, by podała mu notes i długopis, które miała mieć zawsze przy sobie. Nie służyły już do powstawania kolejnych części powieści Carlosa, nie miał weny nawet na dwa słowa, po prostu musiał jakoś porozumiewać się ze światem. Teraz, gdy pielęgniarka podała mu to, o co prosił, Santa Maria napisał kilka słów i podał Luisowi do przeczytania.

"Czy chciałbyś wejść do domu, żeby chwilkę ze mną porozmawiać? O ile twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu" - odczytał głośno chłopak. - Nie, nie mam rodziców, chętnie pana odwiedzę - zgodził się Luis.

Za kilka minut Luis de La Vega, brat Antonia, który rościł sobie prawa do tego majątku, przekraczał próg domu u boku Carlosa Santa Marii, człowieka, którego szczerze nienawidził.

Koniec odcinka 28


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:29:54 27-05-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bloody
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 23 Lut 2007
Posty: 4501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:17:16 30-05-08    Temat postu:

Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, ale myślę, że zaniedługo to się zmieni, gdyż zmieniłam taktykę;] Od jakiegoś czasu drukuję sobie Twoją telkę i czytam w każdej wolnej chwili;] Przyznam, że dwa razy bardziej się wciągam ;]

Skomentuję to, co przeczytałam, ale nie wiem, od czego zacząć... Prawie przez cały powrót do domu myślałam o Twojej telce, więc tego trochę będzie. No, ale może zacznijmy od fabuły.

Widzę, że akcja nabrała przyśpieszenia. Cały czas coś się dzieje, a to właśnie w Twoich opowiadaniach lubię najbardziej. Najbardziej spodobały mi się sceny, w których Carlos wyrzucił Andreę z domu i ta, w której ona potem do niego przyszła i była dla niego niemiła xD W ciekawy sposób opisałaś to, jak Carlos napił się trucizny i zaczął mdleć.... Podobał mi się ten motyw z obrazkiem;]
Bardzo podoba mi się to, że przy każdej scenie opisujesz myśli i odczucia bohaterów... Dzięki temu mogę ocenić ich charakter, a to mnie najbardziej interesuje. W wielu opowiadaniach mi tego brakuje. I ogólnie to masz naprawdę bogatą wyobraźnię. Cały czas coś się dzieje. Wszystkie pomysły są ciekawe, nie ma jakichś nud w stylu: "Oni się pokłócili, bo jakaś wariatka chciała ich rozdzielić" - a niestety większość telek tak wygląda;] U Ciebie tak nie ma. Poruszasz typowo telenowelowe tematy, o których inni zapominają.... Rzadko u kogo są takie ciekawe wątki typu: Ona pracuje u wroga swego ukochanego, On uratował ją z pożaru i okazało się, że jest dobry, choć wszyscy uważali go za mordercę, Ona myślała, że on nie żyje i wzięła ślub z innym, a ten inny po jakimś czasie oddał za niego życie itp.

Teraz ocenię postaci. Najbardziej polubiłam Juana. Poprostu wydaje się fajnym chłopakiem, nie jest naiwnym sierotą... Andrea przeszła przemianę, co mnie bardzo cieszy. Ale przyznam, że i tak trochę przypomina typową protkę, jest bardzo delikatna... Ale nie jest już irytująca;] A Carlos jest zdecydowanie zbyt naiwny. Przejrzał na oczy, ale powinien zrobić to dużo wcześniej... Nawet jeśli kochał Vivianę, to powinien wyczuć, że ona chce go skrzywdzić... Miłość jest ślepa, ale jeśli jest prawdziwa, to dostrzega wady drugiej osoby;] (Tylko, że wtedy ta osoba się nie zraża do swej miłości)
Felipe, Viviana i Sonya są głównym minusem tego opowiadania... Strasznie, ale o strasznie mnie irytują. Osobiście nie wyobrażam sobie, że ktoś uważa swojego ojca/męża/brata za śmiecia, którego trzeba się pozbyć. Zachowują się tak, jakby jego śmierć była ich największym marzeniem. Mogliby chociaż zdawać sobie sprawę z tego, że zachowują się okrutnie... No chyba, że są psychiczni. Ale wszyscy troje?
Hmmm... Mam w sobie coś takiego, że gdy dokładnie wczytam się w jakieś opowiadanie i je przeżywam, to wtedy mam przed oczyma obraz charakteru autorki/autora. Stwierdziłam, że musisz być osobą bardzo wrażliwą, która jeśli zakocha to na śmierć i życie... Wielką miłość żywi nie tylko do drugiej połówki, ale również np. do rodzeństwa (wywnioskowałam to na podstawie tego, jak Juan trakuje Andreę).
Zgadza się? Ja jestem prawie na 100% pewna, że taka jesteś, bo osoba mniej wrażliwa i romantyczna opisałaby tą telenowelę w zupełnie inny sposób
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gusia12
Motywator
Motywator


Dołączył: 04 Sty 2008
Posty: 252
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: 16:55:40 30-05-08    Temat postu:

zapraszam cię na moją telenowele zakręcona klasa
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 8 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin