Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:26:49 10-09-14    Temat postu:

83. Greta

Kartki papieru związane byle jak, nadal stanowiły dla niej ważną, o ile nie najważniejszą część życia. I nie mogła ich tak po prostu zagrzebać, spalić, zniszczyć jak wszystko inne co przywodziło jej na myśl samą siebie - bezbronną, poddaną, zrezygnowaną. Powierzyła im nie tylko swój los, ale przede wszystkim drzemiące w niej uczucia, których nikomu innemu wyznać nie potrafiła, ale także i nie mogła. Zbyt dużo było w tych błahych kartkach papieru niej samej, by mogła je wyrzucić czy pozbyć. To był jej ... pamiętnik. Tak, chyba to określenie najlepiej pasowało do tego co miała tam napisane. Nigdy jednak nie pisała dzień w dzień, miała te gorsze i te lepsze nastroje. Te w których w ogóle nie myślała o tym, by coś napisać i te, które pisała jak szalona, rzadko z radości, przede wszystkim wtedy, gdy była zła, pełna bólu i rozgoryczenia, a nie miała nikogo komu mogłaby się wyżalić, powierzyć swoje uczucia z przekonaniem, że nie zostanie wyśmiana ani zdradzona. Bo matka już dawno nauczyła ją, że okazywanie uczuć jest jedynie oznaką słabości. A teraz, gdy siedziała tak na brudnej, zniszczonej podłodze, trzymając w rękach te już stare, sfatygowane zarówno przez czas jak i przez nią samą, czując je opuszkami palców, niemal wciągając ich zapach pomieszany z zapachem pióra - który raczej wyobraziła sobie, wszystkie emocje do niej wróciły. Chociaż nigdy więcej nie chciała ich pamiętać. Chociaż od prawie 10 lat dzień w dzień, robiła wszystko, żeby się ich wyzbyć, żeby przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Ale jak mogła to zrobić, skoro wróciła tu - do Miasta Cieni, tylko i wyłącznie po to, żeby pomścić to co ją spotkało. Żeby odpłacić pięknym za nadobne. Żeby pokazać, że nie jest naiwną wiejską dziewczyną, którą pierwszy lepszy bogacz może się zabawić, a potem porzucić niczym zużytą zabawkę.
Podniosła się z klęczek, omiatając spojrzeniem strych, na którym się znajdowała. To było miejsce wręcz wymarzone dla tych wszystkich rzeczy. Tych które chciała schować tak głęboko, żeby nikt nigdy nie dowiedział się o nich. Ukryć je w otchłani przeszłości, mglistych wspomnień, którymi łatwo było manipulować. A to pomieszczenie nadawało się jak żadne inne.Nikt oprócz niej by tu nie wchodził, nikt nie miałby powodu. Pajęczyny zalęgłe w każdym zakamarku w który by nie spojrzała, a widok za oknem przesłoniony był warstwami kurzu, które jak widać gromadziły się tu przez lata, chociaż dom wynajęła niedawno. A i ona sama po pobycie w tym miejscu będzie musiała się umyć. Musiała długo pomyśleć nad swoim następnym krokiem. Działania pochopne, pod wpływem emocji, zwykle tylko rujnowały wszelkie plany. Wszystko czego się do tej pory dowiedziała, nie kleiło się zbytnio. I to nie tylko w sprawie Barossów i ich informatyczki, ale też tej którą powierzył jej Ignacio. Co prawda zleciła swoim ludziom, aby dowiedzieli się coś więcej na temat, sama miała jedynie dość szczątkowe informację, a żadnych konkretów. Może powinna porozmawiać z jej bratem - Christianem Suarezem?! Ta myśl od jakiegoś czasu chodziła jej po głowie. Jedyne czego nie była pewna to czy Ignacio podzielił się z nim informacją o poleconym jej zdaniu? Szczerze w to wątpiła, ale nie miała żadnego punktu zaczepienia. Postanowiła jednak, że spokojnie poczeka na raport, może tam wyczyta parę ciekawych rzeczy i dopiero wtedy podejmie decyzję. Dzisiaj postanowiła się jeszcze trochę zabawić z rodzinką Barosso. Minął już jakiś czas odkąd rozmawiała z Nicolasem, zresztą nie zachowywał się jak on sam, a szczerze wolała, żeby kolejnym razem było inaczej. Tak samo jak z jego ojcem. Czy bratem. Nie zamierzała ich niszczyć kiedy niemal poddani, patrzyli na nią błagalnym wzrokiem. Nie - to by było za proste. Niczym kopanie leżącego. O wiele przyjemniej będzie bawienie się z nimi w kotka i myszkę, świadome dawanie przewagi sytuacji, a potem uderzanie w najmniej spodziewanym momencie - mocno i precyzyjnie, tak by byli przekonani, że już się z tego nie podniosą. By potem znowu podać im dłoń, pomóc wstać i zacząć wszystko od początku, aż w końcu zdadzą sobie sprawę, że wszystko - ich interesy, firma, klub, a nawet i życie zależą tylko od niej. I to ona zdecyduję kiedy mają żyć, a kiedy umrzeć. A Nicolasa czeka specjalna przeprawa. Myślała o tym odkąd zdała sobie sprawę, że nic w życiu nie jest za darmo. I że za wszystko się płaci. A on powinien zapłacić. I to dużo.
Otrząsnęła się z rozmyślań, gdy poczuła lekki dreszcz przebiegający w dół pleców, wywołany wiatrem, który przedostawał się przez szczeliny i nieszczelne okno. Włożyła wszystko z powrotem do kufra, który tu znalazła i nie oglądając się wstecz wyszła z pomieszczenia, aby przygotować się na spotkanie z jednym z braci Barosso.

Uznała, że granatowa sukienka będzie bardziej odpowiednia niż ta w kolorze karminowym. Szła tam w końcu w interesach - niezbyt uczciwych i odpowiednich, ale jednak w interesach. I chociaż uwielbiała się w kolorze mocnej czerwieni, bo dodawał jej on blasku i pewności siebie, założyła jednak opiętą w górze i rozkloszowaną u dołu sukienkę, idealnie eksponując zgrabne i opalone we włoskim słońcu nogi. Zresztą kolor jej stroju był jedynie dopełnieniem jej osobowości i w tym, równie jak w tamtym da sobie radę z najmłodszym z Barossów. Podeszła do windy naciskając guzik odpowiedniego piętra. Nie była umówiona. Nigdy się nie umawiała, dla niej to była jedynie strata czasu. Każdy i tak ją przyjmował. Bo albo chodziło o nią i to co może zaproponować albo o jej wygląd. Chociaż dla niej to była niemal jedna i ta sama sprawa. Sekretarka niczym wierny pies siedziała na posterunku, pilnując, aby szanownemu panu nikt nie przeszkadzał, zajmując się przy tym pewnie masą zbędnych papierów.
- Ja do pana Alejandra Barosso - odparła, podchodząc bliżej i wpatrując się z oczekiwaniem w dziewczynę.
- Była pani umówiona? - standardowe pytanie, które z każdym kolejnym razem nudziło ją coraz bardziej. Było tak banalne i zarazem tak na miejscu, że sama nie wiedziała czy ją to bardziej rozśmiesza czy denerwuję. Posłała jej słodki uśmiech, kręcąc przecząco głową.
- Ale - odparła szybko - jestem pewna, że zostanę przyjęta. Proszę powiedzieć, że przyszła Greta Ortiz - dodała spokojnie, sadowiąc się wygodnie na białej kanapie na przeciwko stanowiska asystentki i zgarniając w dłonie kolejny nudny magazyn, których w takich miejscach było pełno. A ani nie szło tego obejrzeć ani tym bardziej zrozumieć. Chwilę później sekretarka nieco zdziwiona obrotem spraw, wpuściła ją do gabinetu szefa, dyskretnie wychodząc i zostawiając ją sam na sam z Alejandrem Barosso.
Uśmiechnęła się słodko, rzucając torebkę na jeden z foteli, sama siadając na drugim i wpatrując się w młodego Barosse, który opierał się przedramionami o swój fotel.
- Słucham? - odparł po chwili, uśmiechając się nonszalancko i zasiadając na przeciwko niej, tak że oddzielało ich jedynie duże, dębowe biurko, które musiało zapewne kosztować majątek. Był przystojnym mężczyzną, to musiała przyznać. W końcu fakt, że najbardziej na świecie pragnęła, widzieć go i całą jego rodzinę żebrzącą i błagającą o litość, nie przysłaniało jej rzeczywistego obrazu rzeczy. W końcu najważniejsze było, by nie dać się oślepić jednemu celowi, nie zważając na nic więcej. A musiała przyznać, że w przypadku Alejandra Barossy było na co popatrzeć. A zwłaszcza, gdy prezentował się światu jako szanowany prezes firmy, a nie jako bezwzględny mężczyzna, oczekujący adoracji kobiet, zdolny do niejednego podłego czynu, byleby zdobyć co chce, którego tak niedawno miała szansę poznać. W tym wydaniu podobał się jej o wiele bardziej. Biała koszula z podwiniętymi niemal do łokci rękawami przyjemnie kontrastowała z jego ciemną karnacją. Marynarka, zapewne uszyta na miarę u najlepszego krawca, leżała niedbale przewieszona przez fotel, a spodnie opięte na udach, idealnie podkreślające jego umięśnione nogi. Ją jednak najbardziej fascynowały nieco przydługie włosy, kręcące się przy końcach, którego dodawały jego osobie tajemniczości i nonszalancji.
- Przyszłaś na mnie popatrzeć? - spytał z nutą wyczuwalnej kpiny, niemal śmiejąc się jej w twarz, nie tylko sprowadzając ją na ziemie, ale po raz kolejny udowadniając, że żaden członek z szanowanej rodziny Barossów, nie zasługuję na dobre zdanie. Nie speszyła się na jego słowa, nawet jeżeli wypowiedział je z pełną świadomością, by właśnie taką reakcję w niej wywołać. Zaśmiała się wesoło, odrzucając pasmo włosów do tyłu, obrzucając go jednocześnie przenikliwym spojrzeniem.
- A czy prawo podziwiania piękna jest już prawem zarezerwowanym tylko dla mężczyzn? - spytała lekko, wprawnym ruchem wyciągając papierosa z torebki. Podał jej kurtuazyjnie ogień, a gdy zaciągnęła się głęboko, wpuszczając nikotynę do każdego zakamarka jej ciała, czując przy tym choć przez chwilę ukojenie, ciągnęła dalej - Ale nie. Nie przyszłam, żeby się na pana popatrzeć. Bo - odparła, robiąc znaczącą pauzę i uśmiechając się do niego porozumiewawczo - prawdę mówiąc to mogę zrobić w zaciszu swojego domu, nienarażona na żadne nieprzyjemnie spotkania - dodała spokojnie, a tylko błysk w jego ciemnych oczach, powiedział jej, że zrozumiał aluzję.
- W takim razie czemu zaszczyciłaś mnie swoją obecnością? - spytał gładko, nie bardzo przejmując się jej poprzednimi słowami. Lubił igrać z ogniem. A Greta była dla niego najwyraźniej chodzącą pochodnią.
- Przyszłam porozmawiać o Viktorii Diaz. Oraz jej matce Gwen. A przede wszystkim dowiedzieć się czemu obydwie zostały porwane przez Twojego ojca spod supermarketu?! - przyjemnie jej się oglądało jak jego kpiący uśmiech znika mu z twarzy o wiele szybciej niż się na niej pojawił. W mgnieniu oka stał się poważnym biznesmenem, który nie miał nic wspólnego z brudnymi interesami. A tym bardziej porwaniami.
- Przykro mi, ale nie wiem o czym mówisz - odparł, nie tracąc rezonu, a jedynie lekkie drżenie rąk, wskazywało, że kłamie.
- Tak? - odpowiedziała głupkowato, przeciągając lekko i wpatrując się w niego uważnie - A mi się jednak wydaję, że wiesz. W końcu to dość duży zbieg okoliczności, że dziewczyna którą Twój ojciec porwał, pracuję teraz w Twojej firmie, a Ciebie najwyraźniej łączą z nią bliższe relację niż tylko szef - pracownica. Co jeszcze bardziej mnie zaskakuję to fakt, że niemal do złudzenia przypomina kochankę starego Barossy - młodziutką Inez.
Jeżeli te informację zrobiły na nim wrażenie, to nie okazał tego w żaden sposób. Chociaż Greta niemal słyszała jak jego serce przyspieszyło bić, gdy wspomniała porwanie. Teraz pewnie musiało gnać galopem. Była świadoma tego, że jeżeli cokolwiek wie to nic jej nie powie. Ale nie chodziło o zdobycie informacji. Bo pomimo tego jak gardziła każdym członkiem tej rodziny, wiedziała, że nie są głupi i o swoich sprawkach na prawo i lewo plotkować nie będą. A już zwłaszcza z nią. Kobietą, która niemal bezpośrednio zagroziła ich ojcu - seniorowi rodu. Tacy bezmyślni nie byli. W końcu ileś lat utrzymali się w biznesie.
- Wybacz droga ...
- Greto - wtrąciła ze słodkim uśmiechem błąkającym się na ustach, przygaszając papierosa w popielniczce, którą przed nią postawił.
- Greto - powtórzył, odwzajemniając jej uśmiech - ale naprawdę nie wiem o czym mówisz. Musisz mieć albo szczątkowe informację i wyciągnęłaś z tego dość absurdalne wnioski, albo ktoś Cię po prostu oszukał.
Nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, bo przeszkodził jej nie kto inny jak Nicolas, bezpardonowo wchodząc do gabinetu brata jak do swojego własnego.
- Nie nauczyli Cię pukać?! - zauważył cierpko Alex, podnosząc się i mierząc gościa nieprzyjemnym spojrzeniem. Ona też wstała, chłonąc całą sobą niemą walkę braci i zastanawiając się jak to jest możliwe, że oni naprawdę są spokrewnieni. Ich charaktery były zupełnie różne. Chociaż byli tak samo zniszczeni moralnie. Nicolas spojrzał na nią zaskoczony, nie bardzo wiedząc co ktoś taki jak ona może mieć wspólnego z interesami jego brata i z nim samym.
- Oo Nico jak dobrze, że wpadłeś - zauważyła słodko, co spowodowało, że teraz nie tylko on wpatrywał się w nią bezmyślnie, ale Alejandro także - Nie będę musiała chodzić i szukać Cię nie wiadomo gdzie - odparła, nawiązując do ich ostatniego spotkania - A bardzo chciałabym z Tobą porozmawiać.
- Mógłbyś?! - bardziej rozkazał niż spytał brata o pozwolenie, oczami wskazując drzwi. Alejandro bez słowa skierował się w ich kierunku, nie bardzo przejmując się jak na razie tym, że własny brat wyrzuca go z jego gabinetu, a bardziej zainteresowany przekazaniem informacji ojcu. A jeżeli sam na to nie wpadł, to ona naprowadzi go na odpowiedni kierunek.
- Nie zapominaj o czym rozmawialiśmy Alexie - odparła gładko na pożegnanie, a on w odpowiedzi posłał jej krzywy uśmiech, po czym wyszedł, zostawiając ich samych.
- O czym rozmawialiście? - spytał zdenerwowany Nicolas, wpatrując się w nią z oczekiwaniem
- Interesy - powiedziała oględnie, robiąc ręką jakiś niewyraźny kształt w powietrzu, uśmiechają się przy tym przyjaźnie. Chwycił ją boleśnie za ramię, przyciągając do siebie
- A jakie ty - spytał, niemal wypluwając ostatnie słowa, pokazując przy tym bardziej niż jasno za kogo ją uważa - możesz mieć interesy z moim bratem - jeżeli sądził, że w jej oczach pojawią się łzy czy też zacznie go wręcz błagać, by ją puścił i zostawił w spokoju, to grubo się przeliczył
- Puszczaj - syknęła wściekle, gniewnym gestem wyrywając się z jego uścisku i łypiąc na niego groźnie - Już dawno minęły czasy kiedy obchodziło mnie co masz do powiedzenia, albo czego oczekuję ode mnie Twoja szanowna rodzina - wysyczała zjadliwie, zbliżając się do niego i patrząc mu prosto w oczy - Nie jesteś i nigdy nie będziesz człowiekiem, którego miałabym się bać.
- Naprawdę?! - odparł z wyczuwalną nutą ironii, chcąc zachować resztki męskiej godności.
- Naprawdę - odpowiedziała z całą mocą - A wiesz dlaczego?! Bo jesteś jedynie marną kopią ojca, niezdolną do przemyślanych działań - tym razem to jej ton był kpiący i wyśmiewający, a jego oczy zachmurzone mówiły jej, że zdaję sobie z tego sprawę - Chyba nigdy nie myślałeś, że nie zrozumiałam Twojego idiotycznego pomysłu porwania?! Zrobiłeś to tylko i wyłącznie dlatego, żeby pokazać ojcu, że jesteś podobny do niego - równie bezwzględny, gotowy zrobić wszystko. Nawet zabić człowieka. Ale fakt, że postanowiłeś mnie porwać i to że całkiem dobrze Ci to wyszło, nie uchroniło Cię przed swoją własną głupotą. Bo widzisz kochany, porwanie osoby to nie wszystko. Trzeba jeszcze pomyśleć o przetrzymaniu tej osoby, a ty pokazałeś mi się w całej okazałości i zostawiłeś drzwi otwarte, sądząc, że się nie uwolnię - wyrzekła kpiącą, ostrym, pomalowanym na biało paznokciem, sunąc bo jego ostrych rysach podbródka. Odrzucił jej rękę wściekłym gestem.
- Chyba przez te 10 lat oszalałaś z tęsknoty za mną - odpowiedział wesoło, chcąc pokazać jej, że wcale nie ma racji. Zaśmiała się gromko na jego słowa, wywołując u niego grymas złości.
- Nawet zabawny jesteś, bo chyba nie myślisz, że kiedykolwiek uwierzyłam w to, że to był Twój pomysł, by się mną zainteresować?! Nigdy nie grzeszyłeś inteligencją, a ten pomysł był iście genialny. I oczywiście wpadł na niego Twój ojciec. W końcu nikt by mi nie uwierzył, że zostałam porwana, po tym jak mnie rzuciłeś?! Naprawdę zmyślny plan, by rozkochać mnie w sobie, bo wstyd i upokorzenie byłyby zbyt duże, żebym poszła i zgłosiła to na policji. A i tak wszyscy staliby po Twojej stronie, mówiąc jedynie, że chcę się zemścić na mężczyźnie, który mnie porzucił, wymyślając jakieś bajeczki o porwaniu. - skończyła mówić, gdy zauważyła, że natłok wspomnianych wydarzeń, powoduję u niego jeszcze szybsze bicie serca. Wyprowadzała go z równowagi świadomie, ale nie zamierzała czekać na jego wybuch. Chciała by te negatywne emocje skumulowały się z nim, bo wtedy jego działanie były jeszcze bardziej chaotyczne i mało roztropne.
- Chyba czas bym poszła i pozwoliła braciszkom poplotkować - niemal zaszczebiotała, chcąc pokazać, że te wydarzenia, nawet gdy je sobie przypomina nie robią na niej wrażenia - A o naszej rozmowie, chyba powinieneś powiedzieć ojcu, doradziłby Ci co masz zrobić - dodało słodko, z pełnym przekonaniem, że zrobi jej dokładnie na przekór, tym samym osłabiając się już na samym początku. Pocałowała go kurtuazyjnie w policzek, zostawiając na nim ślad bordowej szminki. Posłała mu jeszcze jeden słodki uśmiech i zostawiła samego, a stukot jej obcasów uderzających o posadzkę, jeszcze przez jakiś czas dudnił mu w uszach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:41:12 11-09-14    Temat postu:

84. COSME

El Miedo płonęło. Z początku ogień był zupełnie niegroźny, tlił się gdzieś w ostatnim, najdalszym skrzydle zamku, pochłaniając najpierw trawę rosnącą przy murze, a dopiero potem liżąc parapet otwartego okna, by tą drogą dostać się do środka, do pokoju i zasmakować w rozłożonym na podłodze dywanie. Potem zajęły się meble, ale żadna z zebranych w posiadłości osób nie miała o tym pojęcia. Jeszcze nie.

Kilka minut później, zajmując po kolei coraz więcej pomieszczeń, pożar dostał się do biblioteki. Stare książki, często zabytkowe, jak również i pamiątki po członkach rodziny Cosme Zuluagi, wszystko to zniknęło w oka mgnieniu, połknięte czerwonymi jęzorami zniszczenia. Kroniki, w których spisane historię rodu, zachowały się jeszcze, miały to szczęście, że właściciel umieścił je na górze, na piętrze, ale i one nie miałyby szans w starciu z płomieniami.

El Loco spędził wiele czasu, rozmawiając ze swoim niespodziewanym gościem, czując, że coraz bardziej ulega jej czarowi. W Nadii było coś, czego nie potrafił określić, ale ciągnęło go do niej. Jakaś nieuchwytna nic zrozumienia. Wyczuwał w niej smutek, tajemnicę ukrytą głęboko w sercu, jakiś ból i być może to właśnie było powodem, dla którego postanowił się nią zaopiekować – w końcu oboje wiedzieli, czym jest prawdziwe cierpienie. Pytał o jej życie, słuchał odpowiedzi co jakiś czas udzielając własnych, ale nie wspominał historii o Tamtej Kobiecie – nie było potrzeby. Nadia i tak już ją znała, a w jego oczach z pewnością wyczytała, ile go kosztowała ta cała sprawa.

Żywo zainteresował się tym, iż wdowa de La Cruz posiada własne wydawnictwo. Przecież, jak ona, kochał książki. Widział, że Nadia się waha, że chce mu coś zaproponować, ale nie ma odwagi. Chciał ją ośmielić, sięgnął po ciastko, jedno z tych, które przed paroma chwilami przyniosła Ariana i powiedział:

- Coś ci chodzi po głowie. Podziel się ze mną. Być może oboje...

Nigdy nie dane mu było dokończyć. Ledwo tylko wyrzekł ostatnie słowo, Nadia zerwała się i popędziła w kierunku drzwi. Zmarszczył brwi, kompletnie zaskoczony, nie rozumiejąc, co się stało. Czyżby powiedział coś nie tak?

I zaraz dostał odpowiedź. Ogień huknął do środka pomieszczenia z taką mocą, że Cosme aż się cofnął. Zdołał jednak chwycić dziewczynę w pasie i odciągnąć od wejścia do pokoju. Spojrzał na nią przelotnie, upewniając się, czy aby na pewno nic jej nie jest. Ale to ona znalazła najlepsze wyjście z sytuacji. Podarła na kawałki stary koc i kazała mu zakryć usta i nos. Wspomniała też coś o środku nasennym, ale Zuluaga nie miał czasu zastanawiać się, skąd ona wie takie rzeczy i czy ma rację. Wykonał polecenie, mrugając kilkakrotnie powiekami, by odpędzić wdzierający mu się do oczu dym.

- Ariana! – wrzasnęła nagle Nadia. – Gdzie ona jest?! Nie widzę jej!

Panna Santiago. Ta, której zaufał, której zwierzył się nie tak dawno temu. Nie, ona nie mogła zginąć! Nie teraz, nie dzisiaj, nie ona...Uratowała go od niechybnej śmierci poza zatruciu gazem, była przy nim, gdy serce odmawiało posłuszeństwa, opiekowała, jak tylko potrafiła, gotując najsmaczniejsze obiady, jakie w życiu jadał, przynosząc sok pomarańczowy...Ta młoda istota, dzięki której zaczął powoli wracać do życia, miałaby spłonąć jak stara kartka papieru? Nie mógł na to pozwolić. Nie zdążył jej przecież nawet podziękować za wszystko...

- Znajdę ją! – obiecał wdowie po Barosso, wymógł na niej obietnicę, że nie będzie na niego czekać, że spróbuje uciec z tego piekła i skoczył w sam środek pożaru.

„Zrobię, co w mojej mocy”. To były jedne z ostatnich słów, jakie wypowiedział, zanim zniknął w czeluściach tego, co do tej pory było jego domem, a dziś mogło stać się grobem. I w gruncie rzeczy nie kłamał. Tyle, że nie chodziło mu o niego samego, a o Arianę. To dla niej chciał uczynić wszystko, co tylko Bóg mu pozwoli, to ją chciał wyratować. Co trzymało go przy życiu? Antonietta, nieżyjąca od dziesięciu lat? Nieznana córka, której być może nigdy nie będzie dane mu spotkać? Pragnął żyć, to prawda. Ale zdawał sobie sprawę, że przy tym wszystkim, co działo się ostatnio w Valle de Sombras, zdarzeniach, jakie odcisnęły na nim piętno, przy fakcie, że co rusz musiał mierzyć się z nową tragedią i coraz bardziej pogarszającym się stanie zdrowia nie będzie w stanie długo chodzić po tej ziemi. Poza tym jaki sens miało kurczowe łapanie się oddechu, troszczenie o siebie i przekładanie własnego dobra ponad anioła zesłanego od Boga. Ponad Arianę Santiago?

Nad jego głową umierało El Miedo. Dach zapadał się coraz bardziej, pozbawiony drewnianych wsporników – prawdą było, że spora część rezydencji zbudowana była z innych materiałów, niż drewno, ale niektóre pokoje wciąż wyglądały tak, jak wzniesiono je wiele, wiele lat temu. Jeżeli dobrze poszukać, zapewne znalazłyby się i miejsca pamiętające czasy średniowiecza. A to nie było dobrą wiadomością. Cosme przedzierał się przez ogień, gubiąc po drodze swój ukochany szalik i nawet się nie odwracając, nie próbując go podnieść, zresztą na całe szczęście, bo ułamki sekund później tuż za nim runęła jedna ze ścian, wzniecając ogromną chmarę pyłu i na moment oślepiając Zuluagę całkowicie.

Otarł oczy brudną ręką, zapominając, że w ten sposób wetrze brudne drobinki jeszcze bardziej. Spojówki zaczęły go piec, zupełnie, jakby pożar trawił gałki oczne, a nie posiadłość. Praktycznie kompletnie niewidomy chwycił się stojącej jeszcze ściany, przesunął po nią dłonią i użył muru jako kierunkowskazu – gdzieś tutaj powinien być zakręt...Palcami drugiej kończyny wciąż przyciskał skrawek koca do warg, chroniąc się w ten sposób przez środkiem nasennym, rozpylonym przez któregoś z mieszkańców miasteczka. Bo że doszło do podpalania, to już wiedział. Pytanie tylko, kto nienawidził go na tyle, by wzniecić pożar samotni?

Odpowiedź była prosta. Wszyscy. Całe miasteczko.

- Ariana! – krzyknął rozpaczliwie, modląc się, by głos okazał się silniejszy od upadających wokoło kamieni, od trzaskających płomieni, od jęku konającego El Miedo.

Bóg zlitował się nad nim, podsuwając właściwy kierunek. Zuluaga klęknął przy leżącym na spopielałej podłodze, zwiniętym w kłębek ciele, czując, jak coś w nim umiera.

Najgorsze jednak było to, co trzymała w zaciśniętej pięści. Arkusz z nutami. Gdy wybuchł pożar, znajdowała się blisko pokoju z fortepianem i próbowała ocalić to, co Cosme tworzył w chwilach smutku. Zrobiła to dla niego...

- Ariana, proszę... – zdążył wyszeptać tuż przed tym, nim rozpętał się Armagedon.

Stary zamek był zbyt zmęczony, by kontynuować walkę. [link widoczny dla zalogowanych] Kikuty murów wpatrywały się niemo w niebo,jakby tam szukając wyjaśnienia, zadając pytanie „Dlaczego?”, wszechobecny wiatr rozwiał co prawda środek rozpylony przez La Vieję, równocześnie jednak z czystą złośliwością przenosił zabójcze języki żywiołu w coraz to nowe punkty.

Pozbawiony dachu nad głową – w przenośni i dosłownie – Cosme Zuluaga zdołał nadludzkim wysiłkiem unieść w górę bezwładne ciało Ariany i poczynić parę kroków naprzód. Chwiał się nie tylko ze zmęczenia, ale i pod jej ciężarem. Zagryzł zęby, czując, jak serce wali coraz szybciej, nieprzerwanie przyspieszając swój rytm, grożąc, że nie dopuści do uratowania córki Marii.

Wzrok, słuch, czucie – tego już nie miał, zabrane zostały przez dym, pożogę, ogłuszający hałas i powstałe z setek poparzeń pęcherze na skórze. Zdał się na pamięć, zmierzając w stronę bramy wyjściowej, gdyż nie sposób było rozeznać właściwej ścieżki.

Zabójczy cios nadszedł w korytarzu.

Jedna z belek runęła w dół, prosto na Zuluagę. Ten, kompletnie na to nieprzygotowany - a jak można być przygotowanym na coś takiego? - za wszelką cenę próbował utrzymać Arianę, na próżno. Wypadła mu z rąk, potoczyła się po posadzce, a przerażony Cosme mógł tylko patrzeć, jak jej sylwetka - a może zwłoki, nie miał przecież możliwości sprawdzić, jakie odniosła obrażenia - oddalają się od niego, a wraz z nimi szansa na uratowanie dziewczyny.

Szarpnął się, chcąc uwolnić lewą nogę, ale bez rezultatu, element, który go przygniótł, był po prostu zbyt ciężki. Spróbował jeszcze raz i jeszcze...wszystko na nic. Zamknął oczy, godząc się z tym, że jego poświęcenie poszło na marne, choć dusza mu krwawiła.

Coś na kształt zimnego oszczepu przeszyło mu duszę. Godząc się? Na marne? Zamierza porzucić Arianę, pozwolić, by pochłonął ją ogień? Czy on kompletnie oszalał? Podniósł ociężałe powieki, dwoma rękami złapał dolną kończynę i pociągnął, wyjąc z bólu, prawie wyrywając sobie nogę ze stawu. Ale i to nie pomogło. Pożar był coraz bliżej, gotów ostatecznie zakończyć cierpienia Zuluagi.

Wróciła do siebie akurat, by zobaczyć, jak jej pracodawca mocuje się z przygniecioną częścią ciała, na poważnie rozważając obcięcie jej – tyle, że nie miał czym. Podniosła się z krwawiącym od upadku na kamienie czołem i aż zachłysnęła, orientując się w sytuacji i rzucając na pomoc uwięzionemu.

- Zostaw mnie. Uciekaj! – słowa Cosme rozległy się ostro w powietrzu. – Mnie i tak już...

- Niech pan się zamknie! – rzuciła Ariana, nie przestając podnosić belki. Pot spływał jej po czole, w głowie się kręciło, ręce ślizgały z wysiłku, jednak nie odpuszczała.

- Powiedziałem, zostaw mnie! Nie po to niosłem cię tutaj, żebyś zginęła dziesięć kroków od drzwi! Uciekaj, póki jeszcze możesz!

- Odbiło ci, czy jak? – Ariana po raz pierwszy zwróciła się do Cosme na ty. – Zapomniałeś już o swojej córce? Opuścisz ją? Porzucisz, jak wyrodny ojciec? Zamiast tracić energię na te głupoty...- przerwała, by szarpnąć dwukrotnie silniej. - ...pomóż mi to podnieść!
- Przecież próbuję...- wytłumaczył się Zuluaga, chwytając ciężki przedmiot po raz kolejny. Miała rację. Powinien, ma dla kogo żyć, walczyć.

El Miedo miało jednak inne plany. Zamek i właściciel były jedną, nierozerwalną całością. Skoro Mojry przecinały nić jednego, niech przetną i drugie. Tuż przed tym, jak Arianie prawie udało się podnieść nieszczęsną belkę, w kuchni obok coś wybuchło, powodując kolejne obsunięcie się kamieni – jak na ironię, na drugi koniec wspornika.

- Wynoś się stąd! – wrzasnął właściciel tego, co zostało z dumnej niegdyś rezydencji. – To nie jest polecenie, to jest cholerny rozkaz!

Nie zareagowała. Chwytając w zmęczone płuca resztki tlenu, jakie im pozostały, wciąż siłowała się z tym razem dwoma przeciwnikami. Głazami i samą belką.

- Ariana, zjeżdżaj! Pokój zaraz się zawali!

- Nie. Za nic, ja...

- Santiago! Czy ja nie jestem nic wart? Czy nawet nie pozwolisz, by moja śmierć miała sens? To, jak szukałem cię po całym El Miedo? Zmiataj, ale już!

Spojrzała na Cosme zrozpaczona. Nie ujrzała jednak łez w jego spojrzeniu, jedynie pogodzenie się z sytuacją i nieme błaganie, by oddała mu chociaż to – skoro nie dano mu było prowadzić godnego życia pośród mieszkańców Valle de Sombras, niech chociaż odejście ma takie, na jakie zasłużył – pełne chwały. Kiwnął głową, jakby próbując dodać jej odwagi do podjęcia decyzji.

- Sprowadzę pomoc – obiecała, choć zdawała sobie sprawę, że nie zdąży już nic dla niego zrobić.

Z rozdartym na pół sercem skoczyła do drzwi, wykorzystując, że ogień na moment przygasł i zrobił jej przejście.

- Dziękuję...- dobiegł ją szept Zuluagi, choć równie dobrze mógł to być jedynie podmuch wiatru.

Na zewnątrz było bezpiecznie. Wypadła z czeluści El Miedo prosto na Nadię, potykając się i upadając prosto na wdowę po Dimitrio.

- Gdzie on jest? – Ariana poczuła, jak czyjeś ramiona ją szarpią, domagając się odpowiedzi. – Gdzie jest Cosme?!

- W środku...- odparła i zemdlała.

***

Ignacio Sanchez dowiedział się o katastrofie w El Miedo od jednego z przechodniów, którego zaczepił, pytając z ciekawości, gdzie też pędzą te wszystkie wozy strażackie. Miał wrażenie, że słowo „pędzą” jest tutaj trochę przesadzone, ale być może mu się wydawało i wcale nie jechały nieco wolniej, niż normalnie.

- El Miedo się pali?! To El Miedo?

- A znasz jakieś inne, idioto? – rozmówca nie miał ochoty na głupie pytania. – Tak, rezydencja tego potwora w końcu...

Były lekarz nie słuchał już więcej, nie kłopotał się też policzkowaniem tego, na którego się natknął, a kto tak źle życzył jego przyjacielowi. Zrobi to później, bo twarz z pewnością zapamięta, Nacho był w tym dobry. Wymagało tego zresztą zajęcie, na jakie się zdecydował.

W tempie, o jakie sam siebie by nie podejrzewał, Ignacio dotarł do rezydencji na wzgórzu, prawie paląc opony samochodu. Na szczęście był mobilny i nie musiał biec do posiadłości – choć zdecydowałby się i na to w razie potrzeby. Wpadł jak rakieta na teren należący do El Loco, rozejrzał się i dopadł do Nadii i Ariany.

Zrozumiał bez słów. Zerwał z siebie kurtkę i uczynił z niej coś na kształt ochronnego kaptura, przeskoczył zawalone wejście do zamku i – kierując się urywanymi wskazówkami Ariany – rozpoczął poszukiwania.

***

Doktor Juarez, był, owszem, na miejscu i to jako jeden z pierwszych. Można by powiedzieć, że napawał się tym widokiem.

- Płoń, El Miedo – szepnął sam do siebie. – Ktokolwiek to zrobił – Bóg, czy człowiek – miał wspaniały pomysł. Nareszcie wykurzymy tego diabła z naszego pięknego miasteczka.

Zgadzała się z nim ponad setka osób. Znamienne było to, że nikt nie rzucił się na pomoc ofiarom.

- Ale...doktorze – odezwała się nieśmiało jakaś kobieta. – Tam, na podwórku...Te dwie osoby, to Ariana Santiago i Nadia de La Cruz. Czy nie powinniśmy...

- Nie. – Juarez obrócił się do niej i nawet obdarzył uśmiechem. – Widzi pani, one świetnie dały sobie radę. A ten El Monstruo, cóż...Siła wyższa, proszę pani, siła wyższa.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy usłyszał, że mała grupka obok niego zastanawia się, czy po pożarze coś ocaleje na tyle, żeby to ukraść.

- Pomyśl tylko – jakiś mężczyzna perorował do kolegi. – Przecież on to gromadził przez lata. Pewnie siedział na pieniądzach. Wiesz, ile zapłacił za naprawę gruchota swojej pomocy domowej? A samo to, że kupił El Miedo po tym, jak władze miasta skonfiskowały je z powodu przestępstw Mitchella Zuluagi? Mówi się też, że wraz z domem wróciły do niego wszystkie pamiątki rodzinne, cały majątek rodu – no, prawie cały, bo miasto wzięło sobie jakiś tam procent. Tam są skarby, wystarczy tylko po nie sięgnąć – zatarł ręce z nieukrywaną radością.

- Ciekawi mnie, gdzie go pochowają. Nie chcę, żeby mnie nawiedzał po nocach.

- I nie będzie. Ciało się spopieli, zobaczysz. W takim ogniu?

Miny im nieco zrzedły, gdy z zamku ktoś wyszedł. A raczej się wytoczył, niosąc coś ciężkiego w ramionach. Odzyskali nieco nadzieję, kiedy zorientowali się, że wychodzącym nie jest Zuluaga, a Nacho.

- Zobacz, Sanchez również zabawił się w grabież. Kto by pomyślał, że...

- Bądź cicho! – prychnął tamten. – Przyjrzyj się dobrze! On niczego nie grabi! On ratuje El Loco!

Istotnie. Ignacio, nie bacząc na to, że jego włosy są nadpalone, a ubranie dosłownie w strzępach, wynurzył się z dogasającego piekła i delikatnie ułożył ciało przyjaciela w bezpiecznej odległości od ruiny.

Nie tracił czasu, ledwo tylko upewnił się, że nic im nie grozi, rozpoczął reanimację. Cosme nie oddychał i nie wyglądało na to, że w ogóle kiedykolwiek zacznie.

Kilkadziesiąt dramatycznych chwil później dopadł do niego Juarez.

- Co robisz, debilu? Zapomniałeś, że nie masz uprawnień? Masz natychmiast przestać i przerwać czynności...

Sanchez zignorował go, nie mógł odpowiedzieć bez przerywania sztucznego oddychania. A poza tym mnie chciał. Wściekły doktor poprawił spadające mu z oczu okulary i pociągnął Nacho za ramię, próbując odsunąć go od nieprzytomnego.

- Oskarżę cię, zobaczysz! Pójdziesz siedzieć do końca życia!

- To ja pana oskarżę o utrudnianie ratowania Zuluagi – rozległ się zimny głos tuż obok Juareza, po czym na obliczu lekarza wylądowała kobieca dłoń, wymierzając mu siarczysty policzek. – Cosme był...jest najlepszym człowiekiem, jaki przytrafił się temu siedlisku demonów, temu zgniłemu Valle de Sombras.

- Jak pani śmie! – doktor nie krył oburzenia.

- Ona ma rację – Ariana stanęła obok Nadii, wspierając ją swoją obecnością, a siebie samą ramieniem przyjaciółki. - Ktoś podpalił jego dom, a wszyscy tutaj jedynie czekają, kiedy wyda ostatnie tchnienie, zamiast mu pomóc. Jeżeli on odejdzie, to będzie moja wina - rozpłakała się.

- Nieprawda...- Nadia próbowała ją pocieszyć, obejmując przyjaciółkę. – Cosme, on...to był jego wybór. Jeżeli stanie się najgorsze, odnajdziemy jego córkę. Przysięgłam mu to, zanim...zanim...gdy widzieliśmy się po raz ostatni...

Nacho, parę kroków dalej wciąż nie przerywając coraz mniej sensownych prób ocucenia przyjaciela, użył jedynego sposobu, jaki przyszedł mu w tej sytuacji do głowy. Mianowicie walnął Cosme w sam środek klatki piersiowej i krzyknął do niego:

- Myślałem, że chcesz spotkać swoją córkę?!

To pomogło. Zuluaga chwycił haust powietrza, wciąż nie odzyskując przytomności. Żył jednak, a to było najważniejsze.

Nacho błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon komórkowy, po czym wezwał karetkę.

- Tylko szybko! Stan jest naprawdę poważny! Jeżeli zobaczę, że się ociągacie...

Wrzucił aparat do kieszeni i chwycił Juareza za kołnierz, po czym potrząsnął doktorem z całej siły.

- Jeśli Cosme coś się stanie, pamiętaj, zabiję cię na miejscu! I jeszcze jedno – jadę w karetce, razem z nim. Żeby dopilnować, czy jakiś idiotyczny pomysł nie wpadnie ci po drodze do głowy.

***

Żadne ze szpitalnych przebudzeń nie jest przyjemne. Nie wiemy, co się dokładnie zdarzyło, jak się zdarzyło, co stało się z naszymi bliskimi, czasami nawet nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy. Te wszystkie uczucia miotały sercem Cosme, kiedy kilka godzin później odzyskał świadomość. Był już późny wieczór, w zasadzie noc, jedna z gwiazd rozjaśniła się na moment, wyglądając zza chmur, jakby chciała powitać właściciela El Miedo wśród żywych. Właściciela...ale czego? Zuluaga poczuł, jak serce mu się kurczy. Pamiętał teraz. Jego schronienie, dom przestał istnieć. El Loco był bezdomny. Nie łudził się, że cokolwiek ocalało. Owszem, nie miał pewności, ale widział zniszczenia, jaki czynił pożar. Kroniki, inne książki, pamiątki po matce – to chyba bolało najbardziej – dywany, pokoje, nuty, fortepian – nic już nie istniało.

Nuty. Fortepian.

Ariana!

Próbował otworzyć usta i krzyczeć, wołać jej imię, ale z pomiędzy warg wydał mu się tylko jakiś charkot pomieszany z jękiem. Spodziewał się pęcherzy na całej skórze, jakby złośliwy los chciał go upodobnić do prawdziwego potwora i sprezentował mu również blizny na twarzy i reszcie ciała. Nie czuł jednak – co było dziwne – bandaży na głowie. Czyżby jednak los oszczędził mu przynajmniej tego?

A co z Nadią? Co z tą dziewczyną, którą tak bardzo polubił? Z tą piękną istotą, która mówiła o nim tak piękne słowa, sprawiła, że poczuł się cokolwiek wart? Co stało się z tymi dwiema kobietami, które były jak światło w jego mrocznym życiu?

- Shhh...Obie żyją i mają się dobrze, są tylko bardzo wystraszone. Tym co się stało i boją się też o ciebie – powiedział nagle ktoś obok jego łóżka.

- Kim jesteś? – Cosme drgnął i jakimś cudem zdołał się odezwać. Nic nie widział w tym mroku. W pokoju nie świeciło się żadne światło, a poblask z korytarza był niewystarczający. Dobrze jednak, że wiedział, iż nie stracił wzroku.

- Naprawdę nie wiesz? – właściciel miękkiego głosu uśmiechnął się lekko, co Zuluaga wyczuł w niewielkiej zmianie tonu - i zaraz potem przysiadł przy jego posłaniu. – Jestem pewna, że serce już zna odpowiedź. Cosme...- kobieta dotknęła opatrunku na jego ręce. – To ja.

- [link widoczny dla zalogowanych]...Więc jednak umarłem...

- Nie, kochanie. Żadne z nas nie jest martwe, ani ty, ani ja. Ciebie uratował Ignacio, wynosząc cię na rękach z płonącego El Miedo. Ja...nie wiem, czy chcesz teraz tego słuchać, ale jestem ci winna wyjaśnienie. Wiele wyjaśnień – westchnęła ciężko.

- Tylko jedno...Moja córka...

Zauważyła, że nie powiedział „nasza”, tylko „moja”.

- Zabrałam ją od ciebie, wyrwałam ci praktycznie z ramion. Wiem, że mnie nienawidzisz, najdroższy. Ale musisz zrozumieć, dlaczego to zrobiłam. Wtedy, być może mi wybaczysz.

- Nie mów do mnie...najdroższy...Córka...Moje dziecko...Oddaj mi ją. Gdzie ona...jest...Oddaj mi...moją...córkę.

- Manolo, mężczyzna, z którym wyjechałam, powiedział, że muszę ją zabrać ze sobą. Nie chciałam, broniłam się, protestowałam, chciałam zostawić ją tobie, ale on powiedział, że to będzie zbyt niebezpiecznie. Dla mnie, dla niej, dla ciebie.

- Kłamiesz. Oddaj mi...

- Cii...Poczekaj. Proszę. Na wszystko, co nas kiedyś łączyło, błagam cię, zaczekaj, aż skończę mówić. On, Manolo Medina...Nie był zwyczajnym mieszkańcem miasteczka. Któregoś dnia, jeszcze gdy byliśmy narzeczeństwem, ty i ja, widziałam coś, czego nie powinnam. Przestępstwo. Na tyle poważne, że jako świadek zginęłabym w sekundę, gdyby kryminalista zorientował się, że go rozpoznałam. Manolo był policjantem, pomógł mi, ale ostrzegł, że muszę uciekać. Jeżeli tamten dowie się, co się stało, zabije nie tylko mnie, ale i dziecko, ciebie...Nie mogłam, po prostu nie mogłam was na to narażać. Medina skontaktował się z przełożonymi i razem z nimi umożliwił mi ucieczkę z kraju. Nikt nie mógł wiedzieć, co się naprawdę dzieje, nawet ty. Zostałam zmuszona, by skłamać najważniejszego dla mnie człowieka na świecie – ciebie...Wykrzyczałam ci te okrutne, zabójcze słowa po to, byś uwierzył, że cię nienawidzę, podczas, gdy ja...Cosme...nigdy nie przestałam cię kochać.

Zuluaga poczuł, że płacze, słyszał, że Antonietta też przełyka łzy.

- Pękało mi serce, widząc cię wtedy, stojącym u stóp schodów, cierpiącym...Tak bardzo chciałam cię objąć, wyznać prawdę...Ale Manolo powiedział wyraźnie – jeżeli dopuszczę uczucia do głosu, moi bliscy będą w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

- Ty zginęłaś...Tamten samochód...

- Nie, Cosme. To nie byłam ja. Dziesięć lat temu wszystko przybrało na sile. Jakimś cudem tamten przestępca dowiedział się, gdzie jestem. Program ochrony świadków nie pomógł. Znalazł mnie i zabił Medinę. To wtedy policja zdecydowała się na ryzykowny krok – na upozorowanie mojej śmierci. Podłożyli ten wóz, ciało, zorganizowali tak, że wszyscy myśleli...

- Skazałaś...na wieki bólu...Wyłem za tobą nocami...jak wilk w korytarzach El Miedo...Samotny...Opuszczony...Bliski szaleństwa...Opłakiwałem każdego dnia...Ciebie i naszą córkę...Valle de Sombras...odrzuciło...nazwało...El Loco...El Monstruo...

- Wybacz mi! Wybacz mi, proszę! - rozszlochała się, chwytając jego pokrytą pęcherzami i zabandażowaną dłoń i całując każdy palec po kilka razy. – Obiecali mi, że cię wypuszczą, przysięgli, że uniewinnią, że nic ci się nie stanie!

- Nic nie stanie? – próbował się zaśmiać, ale sprawiło mu to zbyt wielki ból. – Dziesięć lat powolnego umierania to nic? Wiedziałaś, przez co przechodzę i nigdy...

- Nie mogłam. Dopiero niedawno wszystko się uspokoiło. Przestępca został schwytany, znaleziono na niego mocne dowody, skazano na dożywocie. Już nic nam nie grozi, Cosme, tobie i mnie. Jesteśmy bezpieczni. W końcu możemy...

- Córka. Na Boga, Antonietto, co z nią zrobiłaś?!

Próbował się podnieść, ale na próżno. Syknął tylko z bólu.

- Oddałam ją. Cosme, oddałam ją! Medina mi kazał. Mówił, że to najlepsze wyjście. Policja się nią zajęła, nie wiem nawet, jakie nadali jej imię, wspominali też coś, że zmienią jej datę urodzenia, ale ja nie mam prawa nic o niej wiedzieć, bo inaczej ześlę na nią niebezpieczeństwo. Chryste, wybacz mi!

Sama nie była pewna, czy prosi o wybaczenie dawnego ukochanego, czy Stwórcę.

- Gdy go zamknięto...tak niedawno temu...Kryminalistę...Przyjechałam tutaj, ale ukrywałam się. Mogłam wrócić oficjalnie, bałam się jednak, że mnie znienawidzisz, odważyłam się podejść do ciebie wtedy, w naszym miejscu, dotknąć cię...Uciekłam kiedy tylko otworzyłeś oczy, przerażona tym, co mogło się wydarzyć. Cosme...

- Skończ powtarzać moje imię! – warknął. – Nie chcę cię widzieć, nie chcę, zniknij, przeklęta, zniknij, jak mogłaś...Nie obchodzi mnie, czy żyjesz, czy nie, chcę tylko zobaczyć moje dziecko...

Wyszarpnął rękę z jej dłoni, grożąc:

- Jeżeli zaraz stąd nie odejdziesz, zacznę krzyczeć, nie wiem, skąd wezmę na to siły, bo ledwo mówię, ale zacznę. Chcę zapomnieć, chcę cię pogrzebać, jak ty pogrzebałaś naszą miłość, nasze uczucie. Przynajmniej moje, bo nic a nic nie wierzę w tę twoją bajeczkę. A w ogóle jakim cudem tu weszłaś i nikt cię nie zauważył? Gdzie się zatrzymałaś? W jakimś dole, gdzie Piekło ma styczność z ziemią? Kto wie, być może tam właśnie pochowałaś nasze dziecko!

- Ignacio...udzielił mi schronienia...Wczoraj...Nic ci nie powiedział, bo go błagałam, żeby zaczekał...Kochanie, ja nie wiem! Cosme...ja naprawdę nie wiem, gdzie ona jest! Jezu, wybacz mi! Wybacz mi! – ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc patrzeć na porażonego tym wszystkim i zdruzgotanego, że niczego się nie dowiedział o córce, Zuluagę.

- Ale ja wiem. Spełniłem swoją obietnicę i znalazłem ją. Dokładnie tak, jak ci powiedziałem, że zrobię. Wiem, gdzie jest twoje dziecko, Cosme. Wiem, gdzie jest twoja córka – odezwał się ktoś nagle od progu.

Spojrzeli na niego równocześnie, Cosme i Antonietta.Tym kimś był Ignacio Sanchez.


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:04:47 11-09-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:43:51 11-09-14    Temat postu:

85. LIA

- Lia? Mateńko nie wierzę własnym oczom! – odwróciła się od baru i niemal natychmiast dostrzegła stojącego przed nią dawnego [link widoczny dla zalogowanych], szczerzącego się jak małe dziecko. Rozmowa Christiana i Martina natychmiast ucichła, a ona zeskoczyła ze stołka z szerokim uśmiechem i uściskała mężczyznę serdecznie.
- Cześć Diego – odezwała się wesoło, po czym oboje się od siebie odsunęli.
- Kiedy wróciłaś niña? – zapytał odsuwając ją na odległość ramion i zaglądając w oczy.
- Kilka dni temu – przyznała skruszona zagryzając dolną wargę. Diego spojrzał na nią ciepłym wzrokiem i cmoknął karcąco.
- Wstydziłabyś się. Babcia nie będzie zadowolona, że do tej pory się u nas nie pojawiłaś – upomniał ją rozbawiony po czym zakręcił nią, by lepiej jej się przyjrzeć. Zagwizdał z podziwem cały czas się uśmiechając – wypiękniałaś niña - przyznał, a Lia wywróciła teatralnie oczami śmiejąc się radośnie.
- Musisz kogoś poznać – rzuciła i odwróciła się do Suareza. Wpatrywał się w nią bacznie, a jego twarz wydawała się w tej chwili nie zdradzać żadnych emocji. Uśmiechnęła się do niego zalotnie przekrzywiając lekko głowę i starając się zrozumieć co w tej chwili chodzi mu po głowie – to mój przyjaciel Christian – odezwała się łagodnie – a to Martin – dodała już z mniejszym entuzjazmem wskazując na siedzącego obok Christiana bruneta, który nie zamierzał przestać się na nią gapić. Diego wyciągnął dłoń i uścisnął rękę najpierw Christianowi, a później Martinowi – a to, drodzy panowie, Diego najlepszy tancerz w okolicy – zakomunikowała żartobliwie – i do tego wspaniały nauczyciel salsy skoro dał radę czegokolwiek mnie nauczyć – dodała rozbawiona, na co mężczyzna parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Gdyby każdy mój uczeń miał taki słuch jak ty, byłoby o wiele łatwiej – wyjaśnił obejmując ją ramieniem i zaglądając w oczy podejrzliwie – pamiętasz jeszcze cokolwiek? – zapytał.
- Żartujesz? Tego nie da się zapomnieć – przyznała odruchowo zakładając włosy za ucho.
- Przekonajmy się – rzucił Diego chwytając ją za dłoń i zerkając na Christiana przyjaźnie – pozwolisz, że ja porwę na chwilę? – zapytał, jakby przezornie pytał starszego brata o pozwolenie, by nie zarobić za chwilę w gębę. Christian spojrzał na Lię i uśmiechnął się blado.
- Jeśli tylko ma ochotę – rzucił, a wtedy Diego ruszył na parkiet ciągnąc ją za sobą.
- Ale tak teraz!? – krzyknęła zaskoczona śmiejąc się do rozpuku. Spojrzała przez ramię na Christiana – zaraz wracam! – rzuciła z przepraszającym uśmiechem, a chwilę później stała już obok Diego wśród bawiącego się tłumu, dotrzymując mu kroku. Był to jeden z tych układów, których nie tańczy się w parach, tylko w całej grupie. Pamiętała, że Diego bardzo lubił wychodzić na parkiet i ze swoimi uczniami zatańczyć to, czego akurat nauczyli się na zajęciach. Teraz stojąc wśród roztańczonych klientów gospody czuła, że tęskniła za tymi wieczorami, kiedy przychodziła tu pobawić się i zapomnieć o tym co ją otaczało. Była to jedna z niewielu rzeczy, która przynosiła jej prawdziwą radość. Rozluźniła się i pozwoliła by to muzyka ją prowadziła. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Diego i roześmiała się wesoło widząc aprobatę malującą się na jego twarzy. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła, że dołączyła do nich spora grupka ludzi tańczących te same kroki, a cała reszta zrobiła kółeczko i klaskała im do rytmu. Zakręciła się wokół własnej osi odrzucając włosy do tyłu i wtedy spojrzenia jej i Christiana skrzyżowały się na dłuższą chwilę. Siedział cały czas oparty plecami o bar. Upił łyk swojej tequili nie odrywając od niej świdrującego spojrzenia. Mrugnęła do niego i uśmiechnęła się ciepło powodując, że i on się w końcu roześmiał.
Kiedy muzyka ucichła, Lia odetchnęła głęboko starając się uspokoić oddech po niecodziennym wysiłku. Uściskała po raz kolejny Diego i wymieniła z nim kilka słów zanim zniknął w tłumie. Chwilę później poczuła na swoich biodrach czyjeś dłonie. Zesztywniała w mgnieniu oka i odwróciła się przez ramię, pewna tego kogo zobaczy. Odsunęła się i zgromiła Martina wściekłym spojrzeniem.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwoliła się dotykać – wycedziła przez zęby mierząc się z nim na spojrzenia. Uśmiechnął się cwano i zmierzył jej sylwetkę błyszczącym wzrokiem.
- Daj spokój to tylko zwykły taniec – wyjaśnił robiąc minę niewiniątka, ale jego oczy mówiły zupełnie co innego – możemy się chyba zabawić – bardziej stwierdził niż zapytał robiąc krok w jej stronę.
- Zapomnij – rzuciła uśmiechając się słodko, po czym ruszyła w kierunku baru, gdzie nadal siedział Christian. Kiedy na niego spojrzała dostrzegła błysk satysfakcji w zielonych oczach. Uniosła pytająco brew, ale nie skomentowała tego – jeśli twój kumpel jeszcze raz mnie dotknie, to mu przywalę, obiecuje – zakomunikowała zamawiając u barmana kolejną lemoniadę – co? – zapytała widząc rozbawioną minę Christiana.
- Nic – pokręcił głową cały czas jej się przyglądając. Westchnęła i przechyliła szklankę opróżniając ją do połowy, po czym uśmiechnęła się promiennie - Wydaje mi się panie Suarez, że miał mi pan pokazać, co potrafi na parkiecie – przypomniała zaczepnie. Christian parsknął śmiechem i odstawił tequilę na bar.
- A nadążysz? – odgryzł się rozbawiony, na co Lia prychnęła w odpowiedzi. Suarez chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą na parkiet. Zakręcił nią i przyciągnął do siebie, a kiedy delikatnie uderzyła w jego tors, objął ją w talii, wygiął do tyłu i powoli uniósł znów do pionu. Lia uniosła wymownie brew, a Christian uśmiechnął się szelmowsko wzruszając ramionami. Pchnął ją delikatnie, znów obrócił i zaczął prowadzić w salsie, jak zawodowy tancerz, stosując chyba wszystkie znane jej kroki i skomplikowane zaplecenia rąk, jakich zdołała się kiedykolwiek nauczyć. Kiedy wybrzmiały ostatnie takty szybkiej muzyki, Christian spojrzał na Lię i uśmiechnął się szelmowsko.
- Co się tak gapisz? – zapytała zakładając pasmo włosów za ucho.
- Czekam, kiedy w końcu przyznasz, że tańczę lepiej niż Leo – odparł luzacko, na co Lia roześmiała się w głos.
- Ty tańczysz jak dziewięćdziesiąt procent Meksykanów, a taniec Leo jest…..hm….. – zamyśliła się zerkając ponad jego ramieniem na gibiącego się na parkiecie Sancheza w towarzystwie rozbawionej do łez Margarity – oryginalny – stwierdziła po chwili wskazując ruchem głowy na mężczyznę. Christian powędrował wzrokiem w kierunku, w którym wskazała. Przewrócił oczami i pokręcił głową z niedowierzaniem, a kiedy znów rozbrzmiała muzyka, tym razem zdecydowanie wolniejsza, chwycił Lię za rękę i przyciągnął do siebie.
- Oryginalny, mówisz? – spytał uśmiechając się przy tym łobuzersko.
- Mówię, że kiedyś skończy się moja cierpliwość i w końcu zarobisz – upomniała, wlepiając spojrzenie w jego oczy, ale gdy w odpowiedzi swobodnie wzruszył ramionami, westchnęła cicho i pozwoliła się prowadzić – Długo znasz Martina? – zagadnęła.
- Poznałem go w Stanach, jakieś pięć, może sześć lat temu.
- To jakiś twój dobry znajomy? – zapytała. Christian uśmiechnął się pod nosem.
- W tym świecie nikt nie jest twoim dobrym znajomym, nikomu nie wolno zaufać i możesz liczyć wyłącznie na siebie – Lia skinęła głową ze zrozumieniem i ponad ramieniem Christiana zerknęła na siedzącego znów przy barze Martina, który pochwyciwszy jej spojrzenie, uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, a jego oczy w połączeniu z wyrazem twarzy zdawały się wręcz krzyczeć do niej dwa słowa: „będziesz moja”. Nie musiała go znać, by wiedzieć, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Intuicja jej podpowiadała, że to typ spod ciemnej gwiazdy, a słowa Christiana i to jak reagował za każdym razem gdy Martin rzucał w jej stronę zachłanne spojrzenie, tylko utwierdzało ją w tym przekonaniu. Starała się zawsze unikać takich facetów, a tym bardziej sytuacji, które w jakikolwiek sposób stwarzały okazję do czegoś więcej niż zawieszenie na niej spojrzenia. Jednak w przypadku Martina również to przyprawiało ją o ciarki powodując, że czuła narastające mdłości, kiedy przed oczami przesunęły jej się obrazy z przeszłości. Odruchowo zacisnęła mocniej dłoń na ramieniu Christiana, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, po czym uciekła spojrzeniem chowając go za wachlarzem długich rzęs.
- W porządku? – usłyszała tuż nad uchem cichy głos Suareza, który najwyraźniej wyczuł zmianę jej nastroju. Wypuściła powoli powietrze z płuc, po czym skinęła głową i zajrzała mu w oczy uśmiechając się blado. Miała cichą nadzieję, że jednak niczego po niej nie widać. Jednak kiedy tylko to zrobiła, wiedziała, że przed Christianem naprawdę niewiele da się ukryć, pomijając fakt, na jaki temat przed chwilą prowadzili rozmowę. Wpatrywał się w nią bez słowa, a później przeniósł nieprzenikniony wzrok na Martina. Zacisnął szczękę, aż mięsień na policzku zaczął mu drgać, ale nic nie powiedział. Uśmiechnął się do niej uspokajająco jakby chciał jej powiedzieć, że nic jej nie grozi, a ona naprawdę chciała w to wierzyć.
- Ten cały Diego – odezwał się po chwili chcąc skierować jej myśli na inne tory – chyba bardzo dobrze Cię zna – bardziej stwierdził niż zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć coś ponad zwykłą ciekawość. Lia odsunęła się delikatnie i spojrzała mu w oczy pytająco unosząc brew. Wytrzymał jej spojrzenie i po raz kolejny miała wrażenie, że całkiem nieźle wychodzi mu ukrywanie prawdziwych emocji.
- Nie powiedziałabym, że bardzo dobrze – odparła cicho i odwróciła wzrok– znamy się odkąd po raz pierwszy tu przyszłam ponad pięć lat temu. Diego stwierdził, że nie mogę zmarnować mojego potencjału i zaczął mnie uczyć salsy – powiedziała uśmiechając się do swoich wspomnień – szybko znaleźliśmy wspólny język i dobrze się dogadywaliśmy – powiedziała ciepło.
- Da się zauważyć – stwierdził Christian, a Lia parsknęła śmiechem. Odsunęła się i zajrzała mu w oczy.
- W przeciwieństwie do twojego kumpla, jest niegroźny – zaznaczyła, a widząc niedowierzanie malujące się na jego twarzy, uśmiechnęła się szeroko – poza tym do szaleństwa zakochany w swojej ciężarnej żonie i dwójce wspaniałych dzieci – dodała i uśmiechnęła się łagodnie – widzę, że chyba wziąłeś sobie do serca reprymendę małego Miguela? – zauważyła, a kiedy poczuła jak jego ramiona trzęsą się od śmiechu pokręciła głową.
- Miałem się tobą opiekować. Nie chcę ryzykować, że oberwie mi się od niego po raz drugi – wytłumaczył robiąc niewinną minę, a kiedy spojrzała na niego z powątpieniem, wzruszył jedynie ramionami ciesząc się jak małe dziecko.

***
Kilka godzin później zaparkowała Suzuki Christiana pod jego blokiem i oddała mu kluczyki.
- Dzięki – rzucił uśmiechając się ciepło i spoglądając jej w twarz – odprowadzę cię – zaproponował. Lia zagryzła dolną wargę i skinęła głową na zgodę. W innych okolicznościach zapewne by odmówiła, ale nie miała ochoty spotkać w jakimś ciemnym zaułku Martina. Wolała się naprawdę trzymać od tego typa z daleka. Oboje ruszyli w kierunku ośrodka, spacerując powolnym krokiem uliczkami Valle de Sombras. Lia spojrzała w rozgwieżdżone niebo, na którym nie było już śladów po dzisiejszym deszczu i rozkoszowała się ciszą panującą dookoła. Christian również się nie odzywał. Szedł obok z rękami w kieszeniach patrząc gdzieś w tylko sobie znanym kierunku. Kiedy jednak Lia zerknęła na niego ukradkiem dostrzegła, że myślami jest gdzieś daleko i coś ewidentnie nie daje mu spokoju.
- Zamilkłeś – zauważyła znów zerkając w niebo, by dać mu odrobinę swobody i nie gapić się na niego wyczekująco. Usłyszała tylko jak wzdycha ciężko, a kiedy na niego spojrzała wpatrywał się w nią smutnymi oczami.
- Co się dzieje? – zapytała łagodnie, odruchowo zahaczając palcem wskazującym o jego dłoń. Suarez spuścił głowę spoglądając na ich ręce jakby szukał tam odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania i problemy.
- Powinnaś się trzymać ode mnie z daleka – mruknął wpatrując się w jej wielkie, ciemne oczy.
Lia znacząco uniosła brew. Sądziła, że ten temat jest już zakończony, a Christian przyjął do wiadomości, że będzie na nią skazany – ja przynoszę tylko kłopoty – bąknął pod nosem – wszyscy na których mi zależało, albo nie żyją, albo…..
- Przestań bredzić, bo zaraz cię trzasnę na otrzeźwienie! – warknęła patrząc na niego karcąco, a Christian skrzywił się tylko w odpowiedzi – chyba za dużo procentów w siebie dzisiaj wlałeś – dodała i zamilkła kiedy minął ich jadący na sygnale wóz strażacki. Oboje odprowadzili go wzrokiem, a kiedy zniknął za zakrętem, Christian odetchnął głęboko.
- Lia taka jest prawda, a im szybciej sobie to uświadomisz, tym lepiej dla ciebie – wyrzucił zrezygnowany nawet na nią nie patrząc. Wiedziała, że przeprawa z Christianem w tej kwestii, nie będzie wcale prosta, a tym wywodem, dał jej to tylko do zrozumienia. Czuła jednak, że nie chodziło tylko o ojca i Laurę. Podświadomie wyczuła w jego głosie ból i mogła się jedynie domyślać, że stracił w swoim życiu jeszcze kogoś, kto był dla niego bardzo ważny. Nie miała jednak prawa by o cokolwiek go pytać. Poza tym to nie było ani miejsce, ani czas na takie rozmowy. Odetchnęła głęboko i przystanęła zmuszając by i on się zatrzymał. Spojrzała na niego i delikatnie ujęła jego policzek powodując, że spojrzał jej w oczy.
- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać. Całe życie sama o sobie decydowałam i nie pozwolę tego zmienić, nawet tobie – powiedziała spokojnym ale stanowczym tonem, mając nadzieję, że do Suareza w końcu to dotrze – wbij sobie do głowy, że nie zostawię cię z tym bajzlem samego. Nie mówię tego z przekory, tylko dlatego, że …. – zawiesiła na moment głos wpatrując się w jego zielone oczy i wahając czy powinna to mówić głośno. Nie przywykła do tego by przed kimkolwiek odsłaniać swoje serce czy duszę. Szczerze mówiąc, życie nauczyło ją by tego nie robić, bo za każdym razem to źle się dla niej kończyło. Bała się, ale jeśli miał jej uwierzyć musiała to z siebie wydusić w taki czy inny sposób – nie dam sobie odebrać tego co jest dla mnie ważne. Nie po raz drugi – dodała pewnie przesuwając kciukiem po jego policzku. Po chwili jednak oprzytomniała i cofnęła dłoń, ukrywając spojrzenie pod wachlarzem rzęs , jakby była zawstydzona własnym zachowaniem. Uśmiechnęła się pod nosem przybierając na powrót swobodną pozę pewnej siebie kobiety – nie próbuj więc mnie zniechęcić, bo nic ci to nie da – dodała wzruszając ramionami i patrząc na niego upominająco. Christian przesunął dłońmi po twarzy i pokręcił głową z rezygnacją. Uśmiechnął się półgębkiem i spojrzał na Lię.
- Co ja mam z tobą zrobić? – zapytał bezradnie rozkładając ręce – jesteś niemożliwa i to mnie należy się lanie? – spytał Christian uśmiechając się smutno. Lia tylko wzruszyła nonszalancko ramionami zagryzając policzek od środka – obiecuję Ci , że kiedyś przełożę Cię przez kolano i…..
- Tylko spróbuj – przerwała mu hardo unosząc wymownie brew i krzyżując ręce na piersi. Christian na widok jej bojowej miny zachichotał męskim śmiechem i spojrzał przed siebie.
- Sama się prosisz, bo jesteś cholernie uparta – stwierdził z dezaprobatą przenosząc na nią wzrok.
- Nie mniej niż ty – odbiła piłeczkę i uśmiechnęła się ciepło zerkając na niego z ukosa.
- I do tego lubisz się kłócić – zauważył szczerząc się wesoło – uważaj bo się kiedyś naprawdę doigrasz, mam swoją cierpliwość, ale i ona się w końcu skończy – ostrzegł żartobliwie. Lia parsknęła śmiechem i wywróciła oczami.
- Nie obiecuj panie Suarez, nie obiecuj – skwitowała mierząc się z nim przez chwilę na spojrzenia. W końcu jej oczy rozbłysły łobuzersko, zmierzyła go zalotnym spojrzeniem i mrugnęła, czym wywołała tylko jego gromki śmiech.

***
Kiedy obudziła się dzisiaj rano z przyjemnością stwierdziła, że już dawno tak dobrze się nie bawiła. Pomijając oczywiście fakt, że przez cały wieczór musiała znosić wygłodniałe spojrzenia Martina, który wcale nie zamierzał się z tym kryć. Kiedy tylko mogła unikała go jak ognia i całkiem nieźle jej się to udawało. Miała nadzieję, że i Christian choć na chwilę się rozluźnił i odetchnął od natłoku spraw jakie się na niego zrzuciły. Nie była do tego jednak do końca przekonana, zwłaszcza po tym jak po raz kolejny wczorajszego dnia powiedział, że powinna się trzymać od niego z daleka. Zdawała sobie sprawę, dlaczego postanowił opowiedzieć jej część swojej przeszłości. Jego próby zniechęcenia jej jednak spełzły na niczym, bo nie zamierzała go z tym wszystkim zostawić samego. Nie dlatego, że pragnęła coś komuś udowodnić, czy dlatego, że czuła się zobowiązana dokończyć coś co zaczęła. Chodziło o coś zupełnie innego. Zwyczajnie zależało jej na Christianie i chciała go wspierać. Kiedyś mu powiedziała, że każdy ma jakąś przeszłość, lepszą czy gorszą. Każdy popełnia błędy, a ona nie chciała go oceniać, bo dla niej liczyło się to kim i jaki był teraz. Doceniała fakt, że zaufał jej na tyle, by cokolwiek o sobie opowiedzieć, choć domyślała się, że to jedynie maleńka kropla w morzu.
Zeszła po schodach na dół i stanęła w progu sali treningowej, teraz praktycznie jeszcze pustej. Przygryzła policzek od środka i uporczywie wpatrywała się w drzwi od gabinetu Nacho. Wiedziała, że zachowała się wczoraj paskudnie i powinna z nim porozmawiać, a odkładanie tego na później, nie sprawi, że poczuje się mniej podle. Chciał jej pomóc i martwił się o nią, a ona doskonale o tym wiedziała. Bywały jednak momenty kiedy wolała być sama niż powiedzieć coś czego mocno by później żałowała. Westchnęła i ruszyła przez salę w kierunku biura. Zapukała z nadzieją, że zastanie Sancheza, ale kiedy odpowiedziała jej cisza, a ona zajrzała do pustego pomieszczenia, była zmuszona przełożyć ich rozmowę na kiedy indziej. Wycofała się i wsuwając dłonie do tylnych kieszeni dżinsów ruszyła przed siebie. Wtedy do sali wpadł Miguel, a kiedy ją dostrzegł uśmiechnął się szeroko.
- Cześć , co tu robisz? – zagadnęła odwzajemniając uśmiech. Chłopiec podał jej niewielkich rozmiarów żółtą kopertę.
- Ktoś to przed chwilą przyniósł dla Christiana – wyjaśnił wsuwając drobne dłonie do kieszeni spranych i szerokich dżinsów. Lia zmarszczyła brwi przyglądając się podejrzliwie zaadresowanej do Suareza kopercie. Zerknęła na Miguela.
- Kto to przyniósł? – spytała przygryzając policzek od środka. Miguel wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Miał okulary przeciwsłoneczne i kaptur na głowie – wyjaśnił odgarniając z czoła przydługą grzywkę – powiedział, że to dla Christiana Suareza i poszedł – dodał. Lia zmrużyła oczy znów przyglądając się kopercie. Nie podobało jej się to, a tym bardziej ta cała zabawa w podchody. Dlaczego ktoś po porostu tego nie wysłał, albo nie wrzucił mu do skrzynki? Nic z tego nie rozumiała, wiedziała tylko, że musi to jak najszybciej pokazać Christianowi, bo było wielce prawdopodobne, że to może być jakaś wiadomość o Laurze. Lia uśmiechnęła się ciepło do Miguela.
- Dzięki, przekaże mu to – powiedziała i zmierzwiła mu włosy, po czym wyszła z sali. Wyjęła ze skórzanej kurtki kluczyki do Kawasaki i schowała kopertę do kieszeni. Kilka minut później wbiegła po schodach na piętro i zapukała do mieszkania Christiana opierając się ramieniem o framugę. Kiedy drzwi się otworzyły uniosła wzrok i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć
- Cześć – wyszczerzył się od ucha do ucha i gestem zaprosił ją do środka – nie spodziewałem się od rana tak miłej wizyty – zagadną żartobliwie – chcesz kawy? – Lia pokręciła przecząco głową po czym westchnęła i wyciągnęła z kieszeni kopertę.
- Czy miły to się okaże – stwierdziła gorzko. Christian zmarszczył brwi i odebrał od niej przesyłkę oglądając ją z każdej strony.
- Co to? – spytał idąc do kuchni. Lia wzruszyła ramionami i założyła pasmo włosów za ucho.
- Pojęcia nie mam. Miguel mi to dzisiaj przyniósł – wyjaśniła, a kiedy Christian zerknął na nią przez ramię z pytaniem w oczach, westchnęła – jakiś zakapturzony facet zostawił to dla Ciebie. Miguel nie widział jego twarzy. Uznałam, ze to ważne, więc od razu przyjechałam – wyjaśniła, a Suarez skinął głową ze zrozumieniem i otworzył kopertę. Kiedy przechylił ją nad stołem, wysunęła się z niej płyta CD, w przezroczystym opakowaniu. Spojrzał na Lię unosząc znacząco brwi, a ona wpatrywała się w niego wyczekująco. Przełknął ślinę jakby przygotowując się na to, co może zawierać płyta.
- Zobaczmy w takim razie, co tu mamy – odezwał się wrzucając CD do napędu swojego laptopa. Oparł się dłońmi o blat stołu pochylając się nad komputerem. Kiedy na ekranie wyświetlił się jakiś film, Lia zmarszczyła brwi. Była pewna, że zna miejsce, które pokazywało nagranie, a kiedy chwilę później dostrzegła wystrój tego miejsca, natychmiast zrozumiała. Poczuła się tak jakby dostała czymś ciężkim w brzuch, a cała krew w jednej chwili odpłynęła jej z twarzy. Zacisnęła kurczowo dłonie na oparciu krzesła i tępym wzrokiem wpatrywała się w ekran, modląc się by to nie była prawda. Jednak kiedy zobaczyła na filmie siebie, nagą i półprzytomną, a później Alexa pochylonego nad nią z drwiącym uśmiechem, a do jej uszu dotarły jęki i stłumione męskie dyszenie, wiedziała, że to co widzi to nie żart. Nie miała nawet pojęcia o istnieniu tego nagrania. Christian kiedy tylko się zorientował na co patrzy, w mgnieniu oka wyłączył nagranie. Spuścił głowę, przymykając oczy i klnąc siarczyście pod nosem. Mięsień na policzku zaczął mu nerwowo drgać, a ręce zacisnął w pięści. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo Lia go uprzedziła.
- Zabiję gnoja! – warknęła i nim się spostrzegł wyrwała jak tornado w kierunku drzwi.
- Lia! – krzyknął za nią, ale zignorowała go a chwilę później już jej nie było – szlag! – wysyczał i ruszył za nią. Wciągnął po żołniersku buty motocyklowe, sięgnął po kurtkę i zgarniając kluczyki do Suzuki wybiegł z mieszkania.
Jechała jak pirat drogowy i nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się dotrzeć pod firmę Barosso, nikogo przy tym nie potrącając. Wbiegła do środka, rzuciła szybkim spojrzeniem na tablicę informacyjną chcąc namierzyć, na którym piętrze znajduje się gabinet Alejandra. Nie czekając na windę, która wlekła się w nieskończoność, wbiegła po schodach na odpowiednie piętro. Zignorowała protesty sekretarki i bez pardonu wpadła do zamkniętego gabinetu. Alejandro rozmawiał przez telefon, ale widząc swojego gościa, uniósł głowę i patrzył na nią z wyzwaniem w oczach. Przeprosił rozmówce, po czym odłożył słuchawkę uśmiechając się drwiąco.
- Zamknij drzwi i nikogo nie wpuszczaj – polecił sekretarce, która stała w progu i właśnie otwierała usta, by wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Skinęła posłusznie, po czym wyszła zostawiając Lię i Alejandra samych w gabinecie.
- Skoro tu jesteś, to domyślam się, że miałaś przyjemność podziwiać swoje umiejętności na szklanym ekranie – powiedział Barosso podnosząc się z fotela. Obszedł biurko i nie spuszczając wyzywającego spojrzenia z twarzy Lii, oparł się biodrami o mahoniowy mebel. Wsunął dłonie w kieszenie eleganckich spodni i uśmiechnął się z satysfakcją – Suarezowi podobał się film? – zapytał śmiejąc jej się prosto w twarz. Lia zrobiła kilka kroków w jego stronę.
- Nie miałeś prawa – warknęła mierząc się z nim na spojrzenia. Alejandro wybuchnął gromkim śmiechem i cmoknął karcąco.
- Mówiłem Ci, że mnie wolno wszystko, bo ja w przeciwieństwie do ciebie liczę się w tym miasteczku – rzucił rozbawiony – ale skoro chcesz, możesz iść z tym na policję – zakpił doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Lia tego nie zrobi. Wolałaby umrzeć niż pozwolić na to, by ktokolwiek dowiedział się co zaszło, gdy miała siedemnaście lat. Poza tym i tak nikt by nie uwierzył w jej wersję.
- Po co mieszasz w to Christiana? – wysyczała przez zęby. Nie chciała go w to wciągać i dokładać kolejnego typa do wciąż wydłużającej się listy wrogów. Miał dość własnych problemów, a tą sprawę powinna załatwić sama.
Alejandro potarł brodę udając, że się zastanawia, a Lię trafiał szlag, kiedy widziała, jak dobrze się bawi, po raz kolejny ją upokarzając.
- Wydaje mi się, że kiedyś obiecałem ci, że Cię zniszczę, prawda? Odpłacę ci pięknym za nadobne – przypomniał rzucając w jej stronę wściekłe spojrzenie – a ja dotrzymuję raz danego słowa – dodał rozkładając ręce i śmiejąc się cwano. Lia pokręciła głową z niedowierzaniem. Pamiętała moment kiedy Barosso jej to obiecał. Wtedy myślała, że to małolackie, nic nie znaczące, odgrażanie się. Jak widać Alejandro bardzo wziął sobie do serca to co się stało, kiedy oboje byli nastolatkami. Być może popełniła błąd, że zrobiła to na oczach wszystkich, ale nie o tym wtedy myślała.
- Naprawdę, aż tak cię ruszyło, to że baba pokonała cię na ringu, czy to, że wtedy odrzuciłam twoje zaloty? – zapytała śmiejąc się kpiąco i patrząc na niego z wyzwaniem. Skoro chciał tak z nią pogrywać, to czemu nie. Nie miała zamiaru się go bać. Nigdy więcej. Alejandro łypnął na nią gniewnie.
- Ja nie puszczam płazem upokorzenia, bo mnie się tak nie traktuje – warknął niemal wypluwając każde słowo – poza tym z tego co pamiętam, to i tak w końcu wylądowałaś w moim łóżku – prychnął z satysfakcją mierząc jej sylwetkę zachłannym spojrzeniem – i chętnie znów bym przeleciał to apetyczne ciało – dodał odpychając się od biurka i zmierzając w jej kierunku swobodnym krokiem.
- Mnie się jakoś nie spieszy – odparła ze sztucznym uśmiechem – poza tym musiałeś być wyjątkowo kiepski, skoro niewiele pamiętam – odparła drwiąco. Alejandro zacisnął szczękę i stanął tuż przed nią, chwycił ją w talii i przyciągnął do siebie trzymając w żelaznym uścisku.
- To może ci przypomnę? – zaproponował zbliżając twarz niebezpiecznie blisko jej twarzy. Odepchnęła go mocno mierząc wściekłym spojrzeniem.
- Daruję sobie tą wątpliwą przyjemność – prychnęła z niesmakiem, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła, już na sam mdlący zapach jego obleśnych perfum. Alejandro roześmiał się w głos i obszedł ją powoli.
- Chyba mi nie powiesz, że Suarez ma wyłączność na to by Cię pieprzyć – zaśmiał się kpiąco pochylając się nad jej uchem.
- Nie twój zasrany interes – warknęła czując jak zaczyna kipieć z wściekłości – nie dorastasz mu do pięt, on przynajmniej nie musi niczego dosypywać mi do drinka, by mnie mieć – zadrwiła śmiejąc się w głos. Blefowała, ale to było w tej chwili jedyne co przychodziło jej do głowy. Wiedziała, że wkurzy tym Barossę, jeszcze bardziej, ale nie dbała o to. Nie miała zamiaru wysłuchiwać jego obelg i pozostać dłużną. Jego poczucie wyższości, nad wszystkimi zaczęło jej działać na nerwy i miała nieodpartą ochotę sprowadzić go na ziemię.
- Szybko rozłożyłaś przed nim nogi, jak rasowa dzi**a – wycedził chwytając ją od tyłu i przyciskając do swoich bioder – może powinnaś przemyśleć zrobienie kariery w porno biznesie, zostałabyś gwiazdą – zaśmiał się gardłowo, kiedy szarpnęła się, wyrywając z jego objęć.
- Jesteś żałosny Barosso, żaden z ciebie facet, marna kopia twojego ojca – syknęła odważnie, czym tylko jeszcze bardziej wyprowadziła go z równowagi.
- Tak jak Ty – odgryzł się, szyderczo się śmiejąc – twoja matka musiała być naprawdę dobra w te klocki, skoro tak wielu facetów w tym mieście ją bzykało. Ciekawe, czy wiedziała przynajmniej, kto jest twoim ojcem – dodał kpiąco. Kiedy Lia zacisnęła z wściekłości powieki i przełknęła ślinę, uśmiechnął się z dziką satysfakcją. Wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało – domyślam się po co przyszłaś skarbie – odezwał się po chwili znów do niej podchodząc – mogłabyś w naturze zapłacić za to wspaniałe nagranie – uśmiechnął się lubieżnie przyprawiając Lię o odruch wymiotny – jeśli się postarasz, to może przemyślę sprawę i zechcę oddać ci oryginał – zasugerował dwuznacznie, po czym wyciągnął dłoń by dotknąć jej twarzy. Lia odepchnęła jego rękę zanim zdążył cokolwiek zrobić.
- Możesz sobie pomarzyć – rzuciła – i jeśli Ci ulży to możesz sobie sam zrobić dobrze, oglądając swoje żałosne poczynania na ekranie – wypluła z siebie na jednym wydechu – jeśli w ogóle znajdziesz to, co masz w spodniach – zadrwiła bojowo, a z twarzy Barosso znikł cwany uśmieszek. W mgnieniu oka znalazł się przy niej i przyparł ją do ściany chwytając za sprzączkę paska.
- Zdecydowanie bardziej wolę, jak ty to robisz, bo jesteś w tym wyjątkowo dobra – wycedził przez zęby szarpiąc się z zapięciem jej spodni. Lia zaczęła się szamotać, ale uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch przytrzymując ją ramieniem – dzi**a zawsze pozostanie dziwką – syknął jej prosto w twarz – a ty wyjątkowo zasługujesz na to, by tak Cię właśnie traktować, więc nie wiem po co się tak opierasz. Nigdy nie miałem w swoim łóżku takiej tygrysicy jak ty, która gotowa była zrobić wszystko i skomlała błagając o więcej – zadrwił przyciskając ją z całej siły do ściany i nie zaprzestając zabiegów, by rozpiąć jej spodnie. W oczach stanęły Lii łzy bezradności, ale nie zamierzała się poddać i pozwolić by po raz kolejny zrobił z nią co chciał. Nigdy więcej nie pozwoli na to jemu, ani nikomu innemu.
- Zabieraj łapska sukinsynu! – warknęła i pomagając sobie nogą odepchnęła go z całej siły od siebie, aż zatoczył się do tyłu. Nie zastanawiając się długo wymierzyła mu prawy sierpowy. Barosso spojrzał na nią spode łba i otarł wierzchem dłoni krew z rozciętej wargi. Zamachnął się i kiedy Lia najmniej się tego spodziewała uderzył ją wierzchem dłoni w twarz. Dotknęła opuszkami palców rany na policzku, która powstała od sygnetu zdobiącego mały palec jego lewej dłoni. Wysunęła język zwilżając pęknięte wargi i natychmiast poczuła w ustach metaliczny posmak.
- Żadna zdzira nie będzie podnosić na mnie ręki – ostrzegł. Lia zacisnęła zęby czując jak narasta w niej furia.
- Zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz gnido! – warknęła i rzuciła się do przodu. Wtedy poczuła jak czyjeś silne ramię obejmuje ją w pasie i odciąga do tyłu, a chwilę później do świadomości zaczął docierać łagodny męski głos, który przecież tak dobrze znała.


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 19:29:28 11-09-14, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:59:25 12-09-14    Temat postu:

86. CHRISTIAN

Leżąc na łóżku z dłońmi założonymi za głowę, uśmiechał się do siebie wspominając minioną noc. Dobrze mu zrobił ten wypad. Po raz pierwszy od śmierci Kylie naprawdę świetnie się bawił i po raz pierwszy odkąd wrócił do Valle de Sombras nie myślał o Laurze i swoim ojcu. Jego myśli nieustannie krążyły wokół Lii, która zupełnie nieoczekiwanie dla niego, ale też chyba dla siebie samej, stała mu się naprawdę bliska. Bliższa niż sam przed sobą chciał się do tego przyznać.
– Co ten pajac tu robi? – spytał Leo, przysiadając się do niego i wzrokiem wskazując na Martina, który właśnie tańczył z jakąś dziewczyną. Suarez wzruszył ramionami i leniwie zerknął na parkiet, by ocenić sytuację. Widząc Lię, wirującą w ramionach Diega poczuł ulgę, ale jednocześnie jakieś dziwne ukłucie w sercu. – Zamierzasz pozwolić mu kręcić się koło Lii? – spytał Leo, a Christian przez chwilę zastanawiał się o kim mówi jego przyjaciel. – On wyraźnie ma na nią chrapkę. Widzisz jak się gapi? Tańczy z jedną, a ciągle obserwuje naszą Lię i Diega.
– Lia jest rozsądna i potrafi sobie radzić z takimi palantami – stwierdził Christian, chwytając swoją szklankę, a kiedy pochwycił spojrzenie Lii, wyszczerzył się od ucha do ucha, unosząc szklankę w niemym toaście za jej zdrowie.
– Co między wami jest? – spytał Leo. Christian, który właśnie wychylił zawartość swojej szklanki do końca, parsknął na te słowa i zaczął się krztusić. Leo poklepał go po plecach i wyszczerzył się jak dzieciak. – Potrzebujesz pierwszej pomocy? Zawołam Margaritę – zaśmiał się, a gdy przyjaciel zgromił go spojrzeniem, uniósł ręce w geście poddania. – A tak serio, co się między wami wydarzyło? Wtedy gdy zastałem ją w twoim mieszkaniu, półnagą. Właściwie to was oboje półnagich – poprawił się szybko, krzywiąc się dziwnie na to wspomnienie.
– Nic się nie wydarzyło. Wzięliśmy prysznic.
– Aha – mruknął Leo, uśmiechając się pod nosem.
– Osobno!
– Jasne, zaraz po niezwykle gorącym poranku w twoim łóżku.
Christian przewrócił oczami z rezygnacją i skinął na barmana, dając mu znać, by jeszcze raz napełnił jego szklankę.
– Powiedz lepiej, gdzie poznałeś doktor Santos.
– Na Uniwersytecie Kalifornijskim.
– Na uniwersytecie? – spytał Christian, podejrzliwie wpatrując się w przyjaciela.
– No dobra, w akademiku przy uniwersytecie – poprawił się Leo, uśmiechając krzywo. –Przychodziłem tam swego czasu do jednej z jej koleżanek. Margarita przyłapała nas kiedyś… jak to się ładnie mówi? – zagadnął, marszcząc czoło i drapiąc się w głowę.
– In flagranti?
– Widzę, że dobrze ci robi ta znajomość – zaśmiał się Christian. – Rozbudowujesz zasób swojego słownictwa.
– Nie bądź złośliwy – upomniał Leo, sprzedając przyjacielowi kuksańca. – Coś nowego w sprawie Laury? – spytał po chwili.
– Udało mi się spotkać z Roxy, ale nie jestem pewien czy do czegokolwiek mnie to doprowadzi. Powinienem też porozmawiać z Ignacio i Cosme, ale… mam wrażenie, że to nic nie da – westchnął ciężko i spojrzał na przyjaciela, uśmiechając się lekko. – Bawmy się Leo, na poważne myślenie przyjdzie czas rano.


Rano jednak nie potrafił się zmusić do poważnego myślenia. Ciągle miał przed oczami roześmianą Lię i naprawdę cieszył się, że i ona dobrze się bawiła, a po złym nastroju, w jakim zastał ją nad jeziorem, nie było śladu. Wiedział jednak, że to, co ją gryzło, tkwiło wciąż głęboko w jej sercu, nawet jeśli nie dawała tego po sobie znać. Nie chciał naciskać, lepiej niż ktokolwiek inny, zdawał sobie przecież sprawę z tego, że są sprawy o których cholernie trudno myśleć, a co dopiero opowiadać o nich innym. Musiał uzbroić się w cierpliwość i po prostu być, a w międzyczasie robić wszystko, by widzieć ją w tak doskonałym humorze częściej.
Radosną atmosferę wieczoru psuła jednak nieco jedna rzecz, a właściwie osoba. Martin Amaya. I wcale nie dlatego, że doskonale wiedział czym ten człowiek zajmował się w życiu i jak bezwzględny potrafił być, byle tylko dopiąć swego czy zrealizować powierzone mu zadanie. Nie miał skrupułów, nie miał sumienia i zawsze – prędzej czy później – dostawał to, czego chciał. A teraz chciał Lii.
Christian skrzywił się, gdy przypomniał sobie jak Martin na każdym kroku nachalnie wgapiał się w nią i próbował swoich sztuczek mimo, że dziewczyna kilka razy wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć.

– Zapalisz? – spytał Martin, sięgając do tylnej kieszeni spodni po paczkę papierosów, kiedy wyszli na chwilę przed gospodę. Christian przez moment wahał się, ale w końcu sięgnął po papierosa. – Słyszałem, że szukasz El Pantery – stwierdził nagle Martin, podając mu ogień i opierając się biodrami o maskę swojego SUV–a.
– Skąd wiesz?
– Zapomniałeś, że takie wieści szybko się roznoszą? Dlaczego go szukasz?
– Bo prawdopodobnie był ostatnią osoba, z jaką miała kontakt moja siostra zanim zaginęła – odparł chłodno Christian, zaciągając się nikotynowym dymem.
– Wiesz, że ten facet zajmuje się przede wszystkim dostarczaniem panienek do burdeli – bardziej stwierdził niż zapytał, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie, jakby miał jakąś satysfakcję z tego, że mu o tym mówi. – Jeśli twoja siostra wpadła w jego łapy, to możesz jej już nigdy nie odnaleźć.
– Wiesz gdzie go szukać?
– On jest jak Yeti, stary. Wszyscy wiedzą, że istnieje, ale nikt nie wie nawet gdzie go szukać. Czai się i skrada niczym prawdziwa pantera, by zaatakować w najmniej spodziewanym momencie – stwierdził Martin, przymrużonymi oczami, wpatrując się w bibułkę, tlącą się na końcu papierosa. – Ta blondynka, Lia – zaczął po chwili, spoglądając Suarezowi prosto w oczy. – Zawsze miałeś dobry gust, ale tym razem przeszedłeś samego siebie – zaśmiał się. – Naprawdę niezła d**a, chętnie bym ją…
Christian rzucił na chodnik niedopalonego nawet do połowy papierosa, przydeptał go butem, zaciskając szczęki z wciekłości tak mocno, że policzkach pojawiły mu się pulsujące dołeczki.
– Trzymaj swoje lepkie łapska z daleka od niej – wycedził przez zęby, patrząc Martinowi prosto w oczy.
– Chcesz mi grozić? – zapytał, uśmiechając się kpiąco.
– Tylko przypomnieć ci pewną starą jak świat zasadę, która według mojej wiedzy wciąż obowiązuje.
– Nie wiedziałem, że to twoja kobieta – spróbował się usprawiedliwić, z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
– To już wiesz – zakończył Christian i wszedł do gospody. Martin wiele miał na sumieniu i nie zawsze grał czysto, a właściwie to prawie nigdy, zawsze jednak przestrzegał honorowego kodeksu organizacji, do której należał, a który surowo zabraniał interesowania się kobietami współtowarzyszy. Ów kodeks był dla wszystkich członków organizacji świętszy niż biblia, a nieprzestrzeganie jego postanowień groziło w najlepszym wypadku degradacją w wewnętrznej hierarchii, a w najgorszym nawet śmiercią.


Martin Amaya był zdecydowanie jednym z wielu powodów, dla których Lia powinna się trzymać się z dala od niego. Odprowadzając ją do ośrodka, podjął kolejną próbę przekonania jej, by dała sobie z nim spokój, ale ona zrobiła wówczas coś, czego zupełnie się nie spodziewał, jednym, spontanicznym gestem, krusząc gruby mur, którym starannie otoczył swoje serce. Kiedy dotknęła jego policzka, zatrzymał powietrze w płucach i spojrzał jej w oczy.
Całe życie decydowałam o sobie sama i nie pozwolę tego zmienić, nawet tobie… Nie zostawię cię… Nie dam sobie odebrać tego, co jest dla mnie ważne. Nie po raz drugi…

Po raz pierwszy poczuł wówczas, że Lia naprawdę się przed nim otworzyła i był pewien, że sporo musiało ją kosztować to wyznanie, ale był zbyt mocno zaskoczony własną reakcją na tą sytuację, by wprost, na głos, patrząc jej prosto w oczy przyznać, że jest dla niego równie ważna. Zresztą jego w miarę trzeźwo funkcjonujący – mimo wypitego alkoholu – mózg, podpowiadał, że w obecnym stanie rzeczy nie może sobie pozwolić na to by mieć jakiekolwiek słabości, które mogliby wykorzystać jego potencjalni wrogowie, a tych przecież miał co najmniej kilku. Dość szybko jednak i w okrutny sposób przekonał się, że Lia już stała się jego słabością.
Gdy przyszła do niego z tajemniczą kopertą, okazało się, że Martin, którym zamartwiał się przez cały wieczór, to w tym momencie ich najmniejszy problem. To, co zobaczył na płycie, która była w kopercie, zupełnie zwaliło go z nóg. Nie chciał nawet zgadywać, co musiała czuć Lia, przeżywając wszystko od nowa, w dodatku ze świadomością, że i on teraz był świadkiem jej upokorzenia. Starcie z Alejandrem Barosso zdawało się nieuniknione i musiał dogonić ją jak najszybciej. Zaklął siarczyście, gdy na skrzyżowaniu zajechało mu drogę Porsche, za którego kierownicą siedział nie kto inny jak Nicolas Barosso, który oczywiście nie dostrzegł czerwonego światła dla swojego kierunku jazdy i usiłował zwalić całą winę na niego. Gdy Christian ponownie włączył się do ruchu, zupełnie ignorując jego impertynenckie uwagi, nigdzie w zasięgu wzroku nie miał już Kawasaki Lii.
Przekręcił manetkę z gazem i po kilku minutach parkował już przed siedzibą Grupo Barosso. Od razu wbiegł na właściwe piętro, jak huragan wkroczył do gabinetu Alejandra i wprawnym okiem, szybko otaksował sytuację. Lia, pochylona lekko do przodu trzymała się za twarz, a Barosso stał nad nią niczym kat, z pełnym satysfakcji uśmiechem na twarzy.
– Zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz, gnido! – warknęła Lia, rzucając się w jego kierunku.
Christian bez zastanowienia chwycił ją wpół i odciągnął w tył.
– Lia, nie warto – powiedział cicho, odwracając się z nią tak, że znalazł się między nią a Alejandrem. – Zaczekaj na mnie na dole – dodał, unosząc jej podbródek i z troską wpatrując się w jej zaszklone łzami, sarnie oczy. Lia jednak szybko odwróciła od niego wzrok i zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w jej skórę.
– Proszę, proszę. Rycerz Suarez przybył bronić swojej księżniczki – zaśmiał się Barosso.
– Sama potrafię się bronić! – fuknęła Lia, wyrywając się w jego stronę, ale Christian trzymał ją mocno, uniemożliwiając atak.
– Nie mam pojęcia o co cała ta afera – zaczął nonszalancko Barosso, przewracając teatralnie oczami. – Suarez powinien wiedzieć z kim się zadaje. Sama jęczałaś o więcej jak wyposzczona dzi**a, a teraz zgrywasz świętą, którą nigdy nie byłaś i nie będziesz. Jesteś zwykłą kurwą i taką pozostaniesz do śmierci. – A ty w łóżku też się z nią tak cackasz? – zaśmiał się, zwracając się do Christiana. – Jeśli widziałeś film, którego nasza blondyneczka jest gwiazdą, to wiesz już, że stać ją na o wiele więcej.
Barosso był mistrzem w gębie, ale słowne przepychanki z nim zupełnie mijały się z celem, więc Christian, który zupełnie stracił cierpliwość na te słowa, niewiele myśląc puścił Lię i wymierzył mu prawego sierpowego, po którym Alejandro zatoczył się na swoje biurko, niemal przewracając je ciężarem własnego ciała. Nim zdążył się pozbierać, Christian dopadł do niego, chwycił za koszulę tuż przy szyi i wymierzył kolejny cios. Tym razem jednak Alejandro nie pozostał mu dłużny. Obaj przez kilka sekund wymieniali się ciosami, a gabinet powoli zamieniał się w pobojowisko. W pewnym momencie Christian odepchnął od siebie Barosso tak, że ten wpadł na szafkę ze szklanymi drzwiami, a kiedy szyby rozbiły się, chwycił go za koszulę i pchnął na ścianę, dociskając przedramię do jego tchawicy.
– Co wiesz o El Panterze? – spytał, usiłując wyrównać oddech, a kiedy na ustach Alejandra zobaczył kpiący uśmieszek, docisnął ramię mocniej, na kilka sekund pozbawiając go oddechu.
– Że sprzedał twoją siostrę do burdelu – wycharczał Barosso, ale ton jego głosu mimo sytuacji w jakiej się znajdował, wciąż pozostawał drwiący. – Ale nie martw się, Laurita na pewno świetnie da sobie radę. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest w tych sprawach lepsza niż twoja cnotliwa księżniczka.
Christian odciągnął rywala od ściany, by po chwili ponownie pchnąć go na nią z całej siły i wymierzyć kolejny cios. Gdy Alejandro zatoczył się na niewielką komodę, Suarez spojrzał na niego z pogardą, zwalczając w sobie z trudem, narastającą z każdą sekundą chęć dokonania mordu na tym nędznym karaluchu, bo na miano człowieka przestał zasługiwać dawno temu. Podszedł do niego i szarpnął go za ramię, by ostatni raz spojrzeć mu w twarz.
– Trzymaj się z dala ode mnie i od moich bliskich, bo nie ręczę za siebie – ostrzegł, ale wtedy poczuł, że jakiś twardy przedmiot wbija mu się w brzuch, a kiedy zerknął na twarz Alejandra i zobaczył błysk satysfakcji w jego oczach, cofnął się o pół kroku. Dostrzegł wtedy, że Barosso trzyma pistolet i odruchowo złapał go za dłoń, by wyrwać mu broń. Szamotali się przez chwilę, dokonując w gabinecie kolejnych zniszczeń i właściwie niewiadomo jakim cudem, broń nie wypaliła. W końcu Christianowi udało się wyrwać pistolet. Niemal w tym samym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem i stanęła w nich kobieta, którą obaj dobrze znali. Suarez wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby zdziwiony jej zaskoczonym wyrazem twarzy, ale kiedy dotarło do niego, że stał nad Alejandrem niczym kat, mierząc do niego z broni, odruchowo wypuścił pistolet z dłoni. Rozejrzał się dookoła, szukając wzorkiem Lii i wyszedł czym prędzej, przelotnie spoglądając przepraszająco na brunetkę.
– Pożałujesz tego, Suarez! – warknął za nim Barosso, który z trudem zbierał się z podłogi, ale Christian już go nie słuchał. Minął po drodze przestraszoną sekretarkę, słyszał jeszcze jak ktoś woła, by wezwać policję, ale zupełnie nic sobie z tego nie robił, tym bardziej, że nikt nawet nie próbował go zatrzymać.
Zresztą, zupełnie nie dbał o to, co stanie się z nim. Najważniejsza była teraz Lia.
Zatrzymał Suzuki przed ośrodkiem, pośpiesznie ściągnął kask i od razu skierował się w stronę wejścia. Kiedy jednak usłyszał rumor, dobiegający z garażu, gdzie Lia miała swój prowizoryczny warsztat, pobiegł tam co sil w nogach, ignorując zupełnie promieniujący ból w nadgarstku, który miał oszczędzać i coraz bardziej dające o sobie znać bolące żebra. Zatrzymał się w progu. Skrzynki z narzędziami były powywracane, a Lia stała w bezruchu w środku tego rozgardiaszu, opierając się dłońmi o stolik i oddychając ciężko.
– Pieprzony sukinsyn! – wrzasnęła nagle i jednym zdecydowanym ruchem, zrzuciła ze stołu narzędzia, które się na nim znajdowały, przy okazji z całej siły kopiąc, w stojący tuż obok, stary taboret.
– Lia! – Christian w ostatniej chwili chwycił ją za nadgarstek, powstrzymując przed uderzeniem pięścią w ścianę, ale dziewczyna była takim amoku, że niemal natychmiast mu się wyrwała.
– Zostaw mnie! – warknęła wściekle. – To wszystko jest nic niewarte! Ja jestem nic niewarta! – dodała z furią, przewracając stół.
– Lia! Uspokój się! – chwycił ją za ramię, ale wyszarpnęła mu się. Stanął więc tuż za nią, złapał ją za nadgarstki i unieruchomił, krzyżując jej przedramiona na brzuchu i przyciągając ją mocno do siebie.
– Zostaw! Słyszysz?! Zostaw mnie, do cholery! – krzyczała.
Jej ciało było napięte jak struna, szamotała się jak ryba wyciągnięta z wody i uwięziona w rybackiej sieci. Jeszcze przez chwilę walczyła z nim, usilnie starając się wyszarpnąć, ale Christian trzymał ją zbyt mocno, jednocześnie otulając swoim ciałem, niczym ochronnym pancerzem. Jego bliskość, to, że był tu z nią i walczył o nią z nią samą, po tym wszystkim czego był świadkiem, zupełnie ją rozbiło.
– Lia… – szepnął w jej włosy, ostrożnie zwalniając uścisk na jej nadgarstkach, gdy poczuł, że jej ciało w końcu się rozluźniło. – Nie pozwól, by ten gnojek cię zniszczył. Nie możesz dać mu tej satysfakcji. Pomyśl, ile osiągnęłaś w życiu wbrew wszystkiemu.
– Ale dlaczego, Christian? Dlaczego to wszystko mnie spotyka? – jęknęła bezradnie, a łzy strumieniami popłynęły po jej policzkach. Kiedy całkowicie puścił jej nadgarstki instynktownie odwróciła się przodem do niego, wtulając się od razu w jego szerokie ramiona, jakby nie chciała, żeby widział jej zalaną łzami twarz.
Christian bez zastanowienia zamknął ją w swoich ramionach i kołysał delikatnie, gładząc po plecach. Oddychała nierówno i drżała na całym ciele, pochlipując cicho. Wsunął ostrożnie dłoń pod jej włosy i chwyciwszy ją za kark, w kojącym geście, gładził opuszkami palców wrażliwą skórę. Myśl o tym, co zrobił jej Barosso i do jakiego stanu doprowadzało ją to wciąż po tylu latach, wywołała u niego przypływ kolejnej fali gniewu. Nie dziwił się jej reakcji. Alejandro upokorzył ją wówczas, a teraz zrobił to kolejny raz i to wyłącznie dla własnej satysfakcji, bo jaki inny mógł mieć powód?
Christian zacisnął szczęki z wściekłości. Miał ochotę zabić drania gołymi rękami. I był pewien, że nie miałby nawet wyrzutów sumienia, gdyby kilkanaście minut temu jednak pociągnął za spust.
Delikatny dotyk jej palców, wyrwał go z rozmyślań.
– Co tam się stało? – spytała cicho, opuszkiem kciuka delikatnie przesuwając po jego skórze tuż pod miejscem, w którym miał rozciętą wargę. Wzruszył ramionami i spojrzał jej w oczy, w których zobaczył niemal dokładnie to, co widział gdy była małą dziewczynką, a on uczył ją boksu. Spróbował się beztrosko uśmiechnąć, ale wyszedł mu z tego tylko jakiś dziwny grymas.
– Dostał to na co zasłużył – odparł. – Ja mam tylko trochę potłuczone żebra, a on… – urwał, jakby zastanawiał się na doborem odpowiednich słów. – Zapewniam, że przez jakiś czas, żadna kobieta nie spojrzy na jego gębę z zachwytem – usiłował żartować, by nieco rozluźnić atmosferę, ale kąciki ust Lii ledwo drgnęły.
– Nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty – wyszeptała, opuszczając głowę.
– Lia, kłopoty to moja specjalność, złego diabli nie biorą, a poza tym… – urwał i wsunął jej palec wskazujący pod brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. – Teraz ty posłuchaj, bo nie będę powtarzał dwa razy. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził i obojętnie czy to będzie Martin, Barosso, sam prezydent czy ktokolwiek inny, wszystkich potraktuję jednakowo. A ty uwierz w końcu, że nie ma w tym żadnej twojej winy i przestań się zadręczać.
Lia pokręciła głową z niedowierzaniem i siąknęła nosem, a jej oczy znów zaszkliły się od łez tym razem z zupełnie innego powodu.
– No chodź tu, złośnico – zaśmiał się Christian, przygarniając ją do siebie i całując w czubek głowy. – Chodźmy do Nacho – dodał po chwili. – Powinien obejrzeć twój policzek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:31:13 13-09-14    Temat postu:

87. NADIA

- Jak się czujesz? – zapytała Nadia, wlepiając w Arianę swój uporczywy wzrok, kiedy obie kobiety usadowiły się już w karetce. Zuluaga zaś jechał osobnym ambulansem wraz z Iganciem i pożal się Boże doktorkiem Juarezem.
- Podle. – odparła krótko. – Nie powinnam była ulec jego prośbom i zostawić go samego w tym piekle. – po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza.
- Przecież Igancio go wyciągnął. Cosme nic już nie grozi. – próbowała uspokoić ją brunetka. – Nie obwiniaj się, on chciał cię uratować.
Szatynka w odpowiedzi rzuciła jej jedno z tych spojrzeń, które zdawały się mówić – „wolałabym umrzeć, niż zostawić go samego” – ale nie odezwała się. Reszta drogi do szpitala minęła im już w milczeniu, a Nadia co jakiś czas tylko zerkała kątem oka na owiniętą kocem początkującą pisarkę., na której twarzy wymalowane były bliżej nieopisane emocje. Właściwie, jej oczy nie wyrażały nic oprócz smutku i żalu, pogłębiającego się z każdym kolejnym przejechanym kilometrem. Wdowa po Dimitriu również nie czuła się najlepiej z myślą, że zostawiła Zuluagę samego w środku pośród złowrogo skrzących się płomieni, a sama zdecydowała się na ucieczkę. Zależało jej jednak, by wszyscy wyszli cało z pożaru, a to było jedyne wyjście. Uszanowała jego decyzję, bo wierzyła, że Bóg nad nimi czuwa i pomoże im w tych dramatycznych chwilach grozy.
Kiedy erka zatrzymała się, sygnalizując koniec trasy, Nadia wraz z Arianą wysiadły z pojazdu i podążyły za ratownikiem medycznym, który zaprowadził je do sali przyjęć. Szatynka została wezwana pierwsza, a za nią nadeszła kolej na brunetkę. Przemiła lekarka Paloma – jak wyczytała z jej plakietki przypiętej do fartucha – zbadała ją i zręcznie opatrzyła oparzenia na nodze, nadgarstku oraz w okolicach prawego biodra, po czym stwierdziła, że stan pacjentki jest na tyle dobry, że może ona opuścić klinikę. Faktycznie, Nadia nawet czuła się o niebo lepiej niż ubiegłej nocy, więc ucieszyło ją to. Zanim jednak zamówiła taksówkę, postanowiła odwiedzić swojego drogiego przyjaciela Cosme, który zapewne jeszcze nie obudził się po zastrzyku. Uchyliła drzwi siódemki i cicho weszła do środka, z podziwem obserwując oblicze śpiącego Zuluagi. Ujęła jego prawą dłoń, gdzie wstrzyknięty miał wenflon i usiadła na brzegu łóżka, szeptając na głos jakąś nieznaną sobie modlitwę dziękczynną – wymyśloną na poczekaniu. Była wdzięczna, że Bóg oszczędził tego biednego człowieka i podarował mu drugą szansę. Może było to dość dziwne, bo znała go zaledwie dwa dni (nie licząc przelotnego spotkania w więzieniu 10 lat temu i opowieści Nacho), ale czuła, iż mimo tak krótko trwającej znajomości, już połączyła ich jakaś nierozerwalna więź. Taka, która… Nie, nie ważne. Po prostu więź i tyle – taka jak między dwójką najlepszych przyjaciół. Spojrzała na spokojną twarz Cosme, a później na maskę tlenową, której ścianki parowały przy każdym miarowym oddechu pacjenta. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając, jak kawałkiem koca kazała mu zakryć nos i usta, żeby nie dopuścić, by rozpylony środek nasenny porwał go w szpony podstępnego Morfeusza. Minęło już równo siedemnaście lat, a ona wszystko pamiętała tak dokładnie, jakby zdarzyło się wczoraj. Ten zapach, ból… Nieprzyjemne wiercenie w nosie i w końcu nadchodzącą nieuchronnie senność. To ostatnie poczuła poprzedniego dnia przez ułamki sekund, kiedy wzięła głęboki wdech w palącym się El Miedo – w ten sposób się dowiedziała – i dlatego tak szybko udało jej się zareagować. W przeciwnym wypadku wszyscy by zasnęli, a co za tym idzie, spłonęliby żywcem i zapewne pozostałby po nich jedynie proch. Nawet jeśli na czas zjawiłby się Nacho, to sam nie zdołałby uratować całej trójki na raz i niestety byłby zmuszony kogoś zostawić… Kobieta nie wyobrażała sobie znaleźć się kiedyś w podobnej sytuacji.
Rzuciła Zuluadze ostatnie pełne czułości spojrzenie i ucałowała jego czoło na pożegnanie (co było już co najmniej dziwne i sama nieco się przeraziła swojego zachowania), po czym opuściła jego salę, a następnie szpital.

***

Z samego rana udała się do – plującej jadem na odległość – firmy Barossów. Sekretarka Alejandra bez problemu wpuściła bratową swojego przełożonego do środka, więc kobieta wykorzystała tę niepowtarzalną okazję i wpadła do odpowiedniego gabinetu, z furią zatrzaskując za sobą drzwi. To co tam ujrzała, zszokowało ją do głębi. Chris stał nad – i tak już bardzo poturbowanym – Alexem, z bronią w ręku, której lufa spoczywała tuż przy jego głowie, rozważając zadanie ostatecznego ciosu, a wokoło panował bałagan. Można by nawet rzec, że istne pobojowisko. Ten typek musiał mu naprawdę mocno zaleźć za skórę, skoro syn Andresa zdecydował się na tak radykalny krok. Nadia chciała go powstrzymać – nie dlatego, że zrobiło się jej żal młodego Barosso, tylko dlatego że chciała dołożyć mu też co nieco od siebie – ale Christian ją ubiegł, sam honorowo wycofując się z tej nierównej walki, po czym bezceremonialnie opuścił pomieszczenie ze wściekłym wyrazem twarzy, uprzednio obdarzając brunetkę krótkim spojrzeniem.
- Pożałujesz tego, Suarez! – warknął za nim Alejandro, a potem jak gdyby nigdy nic pozbierał swoje zwłoki z podłogi i stanął tyłem do swojego gościa, wpatrując się zawzięcie w nieciekawy krajobraz za otwartym oknem. Drgnął jednak na usłyszany hałas zamykanych przez przeciąg drzwi, których Suarez wychodząc, nie domknął i dopiero wtedy stanął twarzą w twarz z Nadią de la Cruz. Kobietą, którą dwa dni temu próbował bestialsko zamordować – i to w biały dzień – tuż przy ośrodku Ignacio Sancheza. Dlaczego wybrał tak oczywiste miejsce, gdzie praktycznie każdy mógł go rozpoznać?! I najważniejsze pytanie – jaki miał do cholery powód, żeby pragnąć śmierci Nadii?! Zmierzyła go morderczym wzrokiem z góry do dołu i z niedowierzaniem przyznała, że jako niedoszły zabójca, który chciał wysłać swoją ofiarę do wszystkich diabłów, a na dodatek jak na kogoś, kto przed chwilą dostał po ryju, miał nad wyraz wesołą minę. Najmłodszy Barosso zawsze potrafił świetnie się maskować, ale żeby aż do tego stopnia?! Nie mieściło jej się to w głowie.
- Dobrze się bawiłeś? – zapytała z niezwykłym spokojem w głosie. Musiało ją to wiele kosztować.
- Zajeb*ście, słonko. – odparł, bezczelnie się przy tym uśmiechając. Że też jeszcze miał na to siłę! – pomyślała złośliwie.
- Nawet nie zaprzeczasz. – uniosła brwi w geście zaskoczenia. – Brawo!
- Ale o co Ci chodzi? – udał, że nie wie.
- Masz mnie za idiotkę, Barosso?! – w tym momencie straciła cierpliwość dla tego typa i równocześnie zdała sobie sprawę, jaką głupotę powiedziała. Przecież on miał ją za idiotkę! – Okej, nie było pytania. – dodała, podnosząc ręce do góry.
- Równie dobrze mógł napaść cię Dimitrio. – wypalił nagle bez zastanowienia. – Przecież mamy niemal identyczne głosy.
Zaśmiała się histerycznie, słysząc jego absurdalną wypowiedź, która koniec końców potwierdziła jej tylko tożsamość bandyty. Owszem, głosy mieli prawie nie do odróżnienia, ale zdradziło go coś innego. Bo skoro winowajcą „niby” nie był Alex, to skąd do cholery mógł wiedzieć, że w danej chwili chodziło brunetce o owy napad oraz że osoba, która ją zaatakowała, w ogóle się odzywała?! To chyba mówiło samo za siebie.
- Mój mąż nie żyje. – wyznała, uważnie obserwując reakcję Alejandra, któremu mina od razu zrzedła. – Od pół roku. – dokończyła, co jeszcze bardziej podkopało jego plany wrobienia brata w swoje przestępstwo. – Tylko mi nie mów, że nie wiedziałeś? – zdziwiła się.
- Bo nie wiedziałem. – potwierdził, kuśtykając w kierunku biurka, ale kobieta zastąpiła mu drogę. – Długo nie było mnie w kraju i z nikim nie kontaktowałem się przez ten czas. – dokończył.
- Nie wątpię. Pewnie w Kanadzie retuszowałeś swoje grzeszki, które w dużym stopniu znam, a których dowodów nadal nie zniszczyłam. – odparła, podpierając rękami biodra i unosząc kąciki ust w lekko kpiącym uśmieszku.
- Przyszłaś mnie tu szantażować, skarbie?! – chwycił ją za nadgarstek, boleśnie go wykręcając. Nawet nie jęknęła, tylko mocno się szarpnęła, uwalniając tym samym z jego silnego uścisku. Nie mogła dać mu tej satysfakcji. Tym ruchem zresztą wywołała u niego falę przeszywającego go na wylot bólu.
- Nie dotykaj mnie nigdy więcej, śmieciu! I nie waż się mówić do mnie per skarbie, słonko, czy jakkolwiek inaczej! Dla Ciebie jestem Pani Nadia, czy to jest jasne? – zmusiła się, by na niego spojrzeć, choć tak naprawdę miała nieodpartą ochotę zwymiotować na jego nowiutkie garniturowe buty. Powstrzymała się jednak.
- Chyba sobie żartujesz. – prychnął rozbawiony, wkładając dłonie do kieszeni spodni, pokazując tym gestem, że ma swojego gościa głęboko w poważaniu. Szybko przestało go boleć…
- Wyglądam jakbym robiła sobie jaja?! – gdyby wzrok zabijał, Alex już byłby martwy. – Posłuchaj… Wiem, że to Ty na mnie napadłeś. Zdradziłeś się nie tylko głosem, ale kilkoma innymi szczegółami również, więc nie próbuj nawet zaprzeczać, dwulicowy draniu. – w tym momencie zbliżyła się do niego na niebezpieczną odległość, ukradkiem sięgając ręką do torebki. Miała dla niego małą niespodziankę. – I zapamiętaj, że ja też coś znaczę w tym miasteczku, bo mam pieniądze, więc jedno moje słowo, a możesz trafić z powrotem tam, skąd nie wyciągnęłam cię 10 lat temu, kiedy mi groziłeś. Szantaż za szantaż, mój drogi. Życie niczego cię jeszcze nie nauczyło, naiwny chłopczyku?
Wypowiadając te gorzkie słowa, podpaliła mu zapalniczką spodnie w kroku. Trzymała tlący się płomień przy czarnym materiale dopóty, dopóki Alejandro nie zorientował się, że coś się mu nagle gorąco zrobiło. Wtedy było już jednak za późno. Dla jego dolnej części garderoby i nie tylko…
- Aha, zapomniałabym. – uniosła do góry palec wskazujący. – Słyszałam, że jutro wieczorem organizujesz coroczny firmowy bankiet. Wpadnę na pewno. Za nic nie przegapię tak spektakularnego widowiska, w którym to robisz z siebie potulnego baranka, w rzeczywistości będąc czarną owcą rodziny Barosso. – dodała na koniec, wbijając ostatni (a właściwie przedostatni) gwóźdź do jego trumny i pocałowała opuszki palców, zdmuchując całusa w jego kierunku.
Dotknęła klamki, ale przypomniawszy sobie o czymś ważnym, nie nacisnęła jej. Zawróciła w ostatnim momencie i na odchodne wepchnęła mu do ust zmiętą kartkę papieru, będącą kopią anonimu znalezionego poprzedniego dnia w szpitalu.
- A tym się udław. Życzę smacznego. – powiedziała najspokojniej w świecie.
Brunet łypnął na nią wściekle, niemal szatkując ją wzrokiem i odruchowo chwycił się za swoje częściowo zwęglone jajka, a co za tym idzie, zakrywając jednocześnie sporych rozmiarów dziurę w ubraniu oraz bieliźnie. Stał tak jak słup soli, a jego podbite oczy w sekundzie powiększyły się, wyrażając zszokowanie. Nadia zaśmiała się zdawkowo i wyszła, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Minęła się z jego sekretarką, która trzymała w dłoniach jakieś papiery, a już po chwili usłyszała jej gromki śmiech. Zapewne rozbawiła ją dziwno-śmieszna poza, którą przybrał Alejandro zaraz po gorących torturach, jakie musiały przejść jego biedne (a może nie?) genitalia i jak język posmakował białego tworzywa, a jeszcze w zestawieniu z jego zmasakrowaną buźką, wyglądało to przekomicznie. Spalił buraka, wypluł poślinioną, niejadalną kulkę i wyprosił asystentkę z gabinetu, zamykając się w nim na klucz, a Nadia z triumfalnym uśmiechem opuściła budynek Grupo Barosso.

***

Wróciła do domu i zmęczona usiadła na kanapie, ściągając z nóg wysokie, czarne szpilki. Dom – powtórzyła to słowo w myślach. Czymże był on bez prawowitego i jedynego właściciela? Jej chwilowym schronieniem. Wiedziała, że w zaistniałej sytuacji będzie musiała znaleźć sobie jakieś inne lokum – już dość nadużyła gościnności pięćdziesięcioczteroletniego mężczyzny. Byłaby bez serca, gdyby pozwoliła mieszkać Zuluadze na ulicy, kiedy miał do dyspozycji cały swój rodzinny dom, którego ona nie miała prawa go pozbawić. Tym bardziej, że podczas owego zakupu (niegdyś walącej się ruiny, teraz wyremontowanego apartamentu) jej głównym celem było właśnie zwrócenie Cosme jego własności. Zdawała sobie sprawę, że pełno było tutaj wspomnień (niekoniecznie dobrych), ale prędzej wyzionęłaby ducha, niż zostawiła tego biednego człowieka bez dachu nad głową. Spisała nawet testament – tak na wszelki wypadek – że po jej śmierci Zuluaga dziedziczy swoje dawne mieszkanie, a jej syn Miguel całą resztę.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwoniący telefon, a kiedy spojrzała na wyświetlacz, zobaczyła jakiś nieznany numer. Dynamicznie przesunęła kciukiem po ekranie, odbierając połączenie i po chwili usłyszała po drugiej stronie aparatu głos Amelii. Dziewczyna cierpliwie wysłuchała reprymendy koleżanki, po czym przeprosiła, że tak długo się nie odzywała i podziękowała za wszystko, co Nadia dla niej zrobiła, a na koniec poinformowała, że znalazła idealne dla siebie mieszkanko w centrum i nie wróci. Prosiła też, by brunetka spakowała resztę jej rzeczy, a ona odbierze je przy okazji, gdy będzie w okolicy. Nad zgodziła się na to, więc po skończonej rozmowie rozłączyła się, odłożyła komórkę na stolik i zabrała się do pracy. W duchu odetchnęła z ulgą, bo już zaczynała się martwić o Amelię – na szczęście niepotrzebnie – i chciała zgłosić na policję jej zaginięcie. Ale trzeba było przyznać, że wiadomość o jej rychłej wyprowadzce, spadła jej jak z nieba, bo w obecnej sytuacji było jej to na rękę, skoro sama w najbliższym czasie będzie musiała opuścić mieszkanie i znaleźć coś mniejszego. Jej wzrok w pośpiechu powędrował na najnowsze wydanie gazety z ogłoszeniami, a w kolejnej chwili już trzymała ją oburącz, wertując po kolei poszczególne kartki i zaznaczając czerwonym mazakiem najciekawsze propozycje. Nie chciała nikomu robić kłopotu, a tutaj była tylko nieproszonym gościem. Owszem, Cosme poprosił ją, by dotrzymała mu towarzystwa, ale to było jeszcze w El Miedo, a teraz kiedy ono spłonęło, nie miała pewności czy właściciel wiekowego zamku, nadal miał ochotę na jej obecność w swoim otoczeniu. Tym bardziej tutaj… W domu jego rodziny, gdzie roiło się od setek wspomnień.
- Cholera, kogo tam niesie?! – oburzyła się, że znowu ktoś jej przerywa słodką samotność, gdy usłyszała kilkakrotne pukanie do drzwi.
- Nad, otwórz! Wiem, że tam jesteś! – rozpoznała ją po głosie.
- Już, momencik! – krzyknęła gospodyni (o tak, to było dobre określenie) i już po chwili wpuściła do środka swojego szpiega w spódnicy. – I jak tam trzyma się nasz drogi pan prezes od siedmiu boleści, Alejandro Barosso? – zapytała, przybierając kpiący ton.
- On w ogóle się nie trzyma. – zaśmiała się [link widoczny dla zalogowanych]. – Po twoim wyjściu zamknął się w gabinecie i zalał w trupa. – wyjaśniła, wciąż będąc w wyśmienitym nastroju. – A tak swoją drogą to Suarez i Ty nieźle go urządziliście.
- Sam się chłopina o to prosił. – Nadia wyszczerzyła zęby w triumfalnym uśmiechu, wskazując sekretarce Alexa miejsce w fotelu, a sama usiadła naprzeciwko niej, zakładając nogę na nogę. – Chociaż ja na jego miejscu po takiej akcji, wolałabym utopić się w wannie pełnej wódki, niż jeszcze kiedykolwiek pokazać się gdzieś publicznie. – podsumowała i wybuchła rozbrajającym śmiechem.
- Apropo publicznych występów… – zaczęła blondynka, sięgając do torebki po białą kopertę i podając ją kobiecie. – Oto Twoje zaproszenie na jutrzejszy bankiet Grupo Barosso. Nie rozmyśliłaś się, prawda?
- Jasne, że nie. – odparła bez zastanowienia. – Zniszczymy tego śmiecia raz na zawsze. Poprosiłaś całe miasteczko o przybycie?
- Tak, ale nie zdążyłam poinformować Christiana i jego dziewczyny, bo wyszli w takim pośpiechu…
- Wyszli? – zdziwiła się liczbą mnogą, której użyła przyjaciółka. Przecież nie widziała w firmie nikogo poza Suarezem. – Zresztą nie ważne. Nie martw się, zajmę się nimi, a Ty dopnij resztę spraw na ostatni guzik. Tylko żadnej wpadki, wszystko musi być perfekcyjnie. – zakończyła swój wywód, po raz kolejny tego dnia szeroko się uśmiechając.


Ostatnio zmieniony przez CamilaDarien dnia 18:25:28 13-09-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mina107
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 3548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wa-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:45:23 14-09-14    Temat postu:

88. Amelia

Mieszkanie, które znalazła było spełnieniem marzeń i… idealnym dopełnieniem planu. Małe, ale praktyczne urządzone było prosto i elegancko. Białe ściany, jasne meble i kolorowe dodatki nadawały mu nowoczesny charakter, przestronny balkon optycznie powiększał dwa pokoje, z których można było się tam dostać. Jednak największym jego plusem, zdecydowanie bardziej praktycznym niż radość z ogromnego łóżka czy miękkich foteli, była jego lokalizacja, która dawała Amelii możliwość znajdowania się w samym centrum wydarzeń.
Osoba, która miała tu zamieszkać zdecydowanie nie była tą Amelią Cornado Duarte, którą znał świat. Tamta dziewczyna, była zagubiona, zalękniona, pełna obaw i złych wspomnień. Kobieta, którą widziała rano w lustrze była KIMŚ. Osobą, dla której przeszłość nie miała znaczenia, a ważne było tu i teraz. Cóż przynajmniej tak to miało wyglądać dla osób postronnych - pomyślała wiedząc, że zawsze będzie tak naprawdę tylko i wyłącznie sobą, że pewnych spraw nie da się zapomnieć.
W głębi serca nadal czuła wyrzuty, że opuściła Nadię z dnia na dzień bez żadnej wiadomości. Zanim spakowała do torebki kilka niezbędnych drobiazgów wiele razy zbierała się próbując coś napisać, bez szans. Po prostu musiała odejść. Nie potrafiła po wszystkim co Nadia dla niej zrobiła powiedzieć jej, że z resztą upora się sama.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Zdziwiona otworzyła zanim zdążyła się zastanowić nad tym co robi. Przecież nikt nie wie, że to ja tu mieszkam - przemknęło jej, niestety parę sekund za późno.
-Witaj skarbie - zaczął Nicolas. - Ile to lat ze 3 będzie może 4… No co nie cieszysz się na mój widok? - dodał rozbawiony widząc złość na jej twarzy. - Naprawdę tęskniłem, uwierz mi - powiedział posyłając jej szelmowski uśmiech.
Amelia natomiast w pierwszym momencie zagotowała się w środku. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z nim, miała być nową sobą, miało się to odbyć na jej regułach. - No cóż jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - przypomniała sobie starą maksymę. Musiała obrócić sytuację na swoją korzyść, plan momentalnie rozkwitł jej w głowie.
- Minęło pięć lat Nicolas, pięć lat, podczas, których każdego dnia szalałam z rozpaczy - ciągnęła widząc zniesmaczenie na jego twarzy. - Wiesz jak bardzo chciałam Cię przytulić, pocałować tu - mówiła dotykając paznokciem jego torsu - i tu -przesuwając palec w inne miejsce - a także tutaj - pokazywała zahaczając delikatnie o jego dolną wargę. - I być może kiedyś to zrobię - dodała z niewinnym uśmiechem, wycofując się gwałtownie w inny kąt. - Ale najpierw Nico poznasz demony, które towarzyszyły mi przez ostatnie lata. - dodała chłodno. - Zobaczymy jak sobie z tym poradzisz - ostatnie słowa pozostały tylko myślą.
- Ach umieram z ciekawości, co chcesz mi powiedzieć mignonne.
-Naprawdę? Nie wierzę Ci. Ale dobrze pozwolisz jednak, że trochę rozbuduję tę historię żebyś mógł wejść w tok wydarzeń. A więc… jak pewnie pamiętasz, albo i nie zdarzyło nam się ze sobą sypiać… łączyła nas relacja czystko łóżkowa… nie, nie zaprzeczaj, doskonale wiesz jak było naprawdę. - mówiła widząc jego pewną siebie twarz. - Do dziś zastanawiam się, co pociągało Cię w trzymaniu w łóżku niedoświadczonej małolaty, na dodatek zapatrzonej w Ciebie jak w obrazek. Czyżbyś aż tak lubił rolę nauczyciela? A może brak było Ci zainteresowania wokół twojej osoby? Nie nie odpowiadaj, tylko słuchaj… wracając do rzeczy… zrozumiałe, że szybko Ci się znudziłam. Miałam 18 lat, byłeś pierwszym mężczyzną, z jakim byłam, w dodatku nie umiałam o siebie dobrze zadbać, moi rodzice mnie pilnowali, brat też. Mój ojciec był zbyt dobrym partnerem w interesach, żeby go zlekceważyć, prawda? Więc kiedy zaczął coś podejrzewać musiałeś mnie zostawić. Wierz mi, że rozumiałam Cię. Zastanawiałam się tylko, czy to była twoja decyzja czy decyzja ojca - ciągnęła nie zważając na jego twarz. Wiedziała, że nic jej nie zrobi, był zbyt zaintrygowany. - Teraz pozwól mi, że trochę to pociągnę… Zawsze byłeś na marginesie, byłeś starszy niż Alejandro, nie mogłeś liczyć, więc na odrobinę współczucia i troski ze strony matki, dla ojca natomiast zawsze ważny był Dimitrio, bo sprawiał mu problemy. A no i jego dziwki i ich rodziny. Fernando wykazuje wręcz obsesyjną chęć ingerencji w całe życie tych biednych kobiet, które trafiają do jego łóżka. Jedno trzeba przyznać nie porzuca swoich dzieci. Dziedzictwo krwi zawsze było dla niego ważne. Obsesja numer dwa. Wydłużenie linii rodu, wychowanie kolejnych morderców zawsze było dla tatulka priorytetem. Dziwię się, że ani ty, ani Alejandro nie macie jeszcze potulnych żon, które w klanie Barosso służyłby za klacze rozpłodowe. Tatuś o tym nie pomyślał. No cóż przejdźmy do sedna. Nie byłby zadowolony gdyby dowiedział się, że któryś z Was porzucił swoje dziecko. A tym bardziej syna, prawda, kochanie? A tak właśnie było. Nie mylisz się Nico, byłam w ciąży, oczekiwałam twojego potomka - głos powoli jej się łamał, nie zważała jednak na to, musiała ciągnąć dalej. - Dlatego Cię szukałam. Chciałam, żebyś wziął tą pieprzoną odpowiedzialność za nas. Moi rodzice postawili mi ultimatum, albo Cię znajdę, albo zrobią wszystko, żeby moje dziecko nie ujrzało światła dziennego...
- Dlaczego nie odeszłaś, skoro jak wnioskuję chciałaś tego dziecka? - zapytał cicho z trudem przełykając ślinę.
- Powiedz mi, dokąd? Za co miałam żyć? Nie zdałam nawet matury, nie mówiąc o studiach. Za co miałam żyć? Co miałam wsadzić do gardła najpierw sobie, a później dziecku? Myślisz, że ktoś pomógłby osiemnastolatce z brzuchem. Pomyśl dobrze. Ale wiedz, że tak chciałam tego dziecka, dlatego szukałam Cię, ale zapadłeś się pod ziemię z dnia na dzień. Nikt, powtarzam, nikt nie powiedział mi gdzie jesteś. A teraz wyobraź sobie, co czułam kilka miesięcy później, kiedy szczątki mojego dziecka składano do grobu, kiedy widziałam jak maleńka trumienka znika przysypywana ziemią. Jak znika ostatnia więź z jedynym mężczyzną, jakiego kochałam. Wiesz jak zginęło moje dziecko? Poroniłam, ale ciekawsze jest jak. Moja matka, moja własna matka zrzuciła mnie ze schodów, a następnie skopała. A wiesz, dlaczego, ten chłopczyk umarł? Bo jego tatuś nie umiał wziąć za niego odpowiedzialności, a jego babcia nie chciała, żeby jego matkę nazywano dziwką. A teraz możesz stąd wyjść, udawać, że nic się nie stało, udać się do kolejnej kochanki. Może następnej głupiej dziewczyny. Ale zapewniam Cię, że od tego nie da się uciec. Do końca swoich dni będziesz żył ze świadomością, że zabiłeś swojego synka. Że mogłeś pozwolić mu żyć. Być może zamiast tego słuchać bawiłbyś się teraz z małym chłopczykiem o włosach koloru smoły i zielonych oczkach, w których widać byłoby podziw dla Ciebie. Ale nie, to dziecko nigdy nie powie tato, nigdy się do Ciebie nie uśmiechnie, nigdy nie usłyszysz jak mówi, nie usłyszysz tupotu jego małych stópek. Nie nauczysz go grać w piłkę, nie będziesz słuchał jak się śmieje, jak dokazuje. Zamiast tego gdy będziesz umierać przypomną Ci się moje słowa, uśmiechniesz się, a zaraz potem znów zobaczysz jak mała trumienka w strugach deszczu wpada do głębokiego dołu. I będziesz wiedział, że pierwsze obrazy to tylko złudzenie, że nigdy nie były prawdą. Ale teraz idź! Idź powiedz ojcu, że jego potomek, jego pierwszy wnuk umarł, przez jego syna. Ciekawe czy będzie zadowolony. - wysyczała. - I spróbuj tego nie zrobić, a zadbam, żeby poznał prawdę z moich ust.
Odwróciła się do okna. Miała świadomość, że powiedziała parę słów za dużo, że krzywdziła tym samą siebie, ale… ale pewne siebie oblicze Nicolasa rozjuszyło ją. Jak widać historia podziałała. Wyszedł, bez słowa. Tylko ona sama, gdy usłyszała trzask drzwi płakała rzewnymi łzami. Pozostała jej już tylko jedna rzecz - zadzwonić do Grety.


Ostatnio zmieniony przez mina107 dnia 22:39:31 14-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:46:43 15-09-14    Temat postu:

89. Greta

Nie spodziewała się go. A może raczej nie spodziewała się go tak szybko. Minęła zaledwie chwila - a przynajmniej dla niej, odkąd zostawiła Nicolasa samego w gabinecie brata, udając się sama nie wiedząc gdzie. A teraz przed drzwiami jej domu stał nie kto inny jak Fernando Barosso, z ręką opartą na mosiężnej lasce, z dość finezyjną rączką. Oczekiwałaby raczej, że rozkażę wezwać ją do siebie. Nie bardzo kłopocząc się kimś takim jak ona. Ale skoro postanowił do niej przyjść, oznacza że woli dmuchać na zimne i nie pozwoli kolejny raz wpakować się swojemu synowi w kłopoty. Uśmiechnęła się do niego promiennie, wpuszczając go bez słowa do środka.
- Nie lubię, gdy ktoś mnie pomija. Chodząc i jawnie strasząc moich synów - odparł głęboko, gdy tylko znaleźli się w jej salonie. Nalała sobie szklaneczkę czekoladowego likieru, chcąc zrelaksować się odrobinę, bo właśnie stał przed nią najgroźniejszy z rodu Barossów, który nie da się tak po prostu oszukiwać. Usiadła na kanapie, zakładając nogę na nogę i wpatrując się w niego swoim bystrym wzrokiem - nie było sensu udawania głupiej dziewczyny, która nie wie co robi.
- Pomijać?! Pana?! - odparła zdziwionym tonem - Ja po prostu znam hierarchię obowiązującą w tej rodzinie i nie widziałam powodu, by od razu iść do pana. Zresztą już raz się spotkaliśmy - dopowiedziała słodko, racząc się łyczkiem alkoholu, który przyjemnie zapiekł ją w gardło.
- A więc następnym razem niech pani zwróci się do mnie
- Jeżeli uznam to za stosowne - odparła, nie bojąc się jego jawnych gróźb. Już dawno przestała się bać, któregokolwiek z rodziny Barossów. Była po prostu bardziej rozsądna i rozważna, jeżeli chodziło o starego Barossę, niż w przypadku jego synów, którzy chyba nie odziedziczyli choć krztyny inteligencji po ojcu - Może chce się pan czegoś napić? - spytała wskazując dłonią, stojący za nim barek pełen wyrafinowanego alkoholu. Pokręcił przecząco głową, siadając na przeciwko niej na jednym z foteli.
- Lepiej niech pani mnie posłucha. Miałem do czynienia z wieloma takimi jak pani, które myślały, że mogą wszystko osiągnąć dzięki temu jak wyglądają. Że wystarczy parę razy słodko się odezwać i mężczyzna już leży u ich stóp - słuchała tych słów z rosnącą wściekłością, jednak na twarzy cały czas widniał słodki uśmieszek, jakby jego słowa w ogóle do niej nie trafiały - Niech pani lepiej zniknie, a z chęcią zapomnę, że ktoś taki w ogóle raczył pojawić się w życiu moim i moich synów.
Zaśmiała się gardłowo na jego ostatnie słowa, nie będąc wstanie uwierzyć jak nisko oceniał ją ten wielki Fernando Barosso - właściciel klubu El Paraiso, burdelu cieszącego się sławą nawet poza granicami Valle de Sombars, człowiek który wykańczał przeciwników, zanim Ci w ogóle zdołali pomyśleć o ucieczce. A teraz siedzi tu przed nią, niczym starszy dziadek martwiący się już o dorosłych synów, jawnie jej grożąc, co - ku jej cholernej satysfakcji, sprawiało, że czuła się jedynie lepiej. W końcu taki stary wilk jak Barosso nie zdołał zobaczyć w niej zagrożenia.A to powoduję, że będzie przyjemniej gdy okaże się, że ktoś taki jak ona, spowodował jego upadek.
- Nie bardzo rozumiem? - odparła lekko głupiutkim tonem, racząc się łyczkiem likieru. Odłożyła opróżnioną do połowy szklaneczkę na pobliski stolik, wstając z miejsca. Barosso zrobił to samo. Mierzyli się wzrokiem, co wywoływało u Grety jeszcze szerszy uśmiech na twarzy.
- Widzi pan... - zaczęła lekkim tonem, obchodząc mebel oddzielający ich od siebie, stając na przeciwko niego twarzą w twarz - nie bardzo lubię jak ktoś mnie obraża w moim własnym domu - ciągnęła już ostrzej, mając dość, że każdy członek ich przeklętej rodziny traktuję ją jak osobę słabą i nie zdolną zagrozić nikomu. Jak wszystkie kobiety przemknęło jej przez myśl, gdy jego ciemno oczy świdrowały jej dusze - jakby nadal ją miała - Zresztą nie oszukujmy się pan - zarówno jak pańscy synowie, jak się okazuję inteligencją nie grzeszy.A jeden jak widzę mądrzejszy od drugiego. Nicolas wielki pan na włościach, który nawet po tylu latach niczego się nie nauczył. Alejandro, który oprócz mnie ma o wiele poważniejszych wrogów. Ciekawie co wymyśli, gdy się go pan spyta co też dzisiaj stało się w jego gabinecie - zauważyła słodkim głosem - A teraz odwiedza mnie sam Fernando Barosso - dodała kwaśnym tonem, niemal wypluwając te słowa z ust - I okazuję się, że jednak po kimś synowie inteligencję odziedziczyli. Ale niech pani robi co chcę. Ja zamierzam zrobić to samo - odparła złowieszczo, dłonią wskazując kierunek z którego jeszcze niedawno przyszli. Stary Barosso nie kłopotał się nawet ze słowami pożegnania. Co chciał powiedzieć, już powiedział. A to czy ona go posłucha czy nie, to już jej sprawa.

- Nie wiedziałem, że wolisz starszych - usłyszała kpiący ton za sobą. A tembr głosu był jej tak znany, że w pierwszej chwili sądziła, że się przesłyszała. Lub co gorsza przywidziało się jej to wszystko. On nie może tu być - kołatało się jej w myślach.Gdy się jednak odwróciła stał przed nią nie kto inny jak on. [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:50:44 16-09-14    Temat postu:

90. ARIANA

To wszystko było jak jakiś cholerny, niekończący się koszmar. Wciąż przed oczami miała płomienie liżące ściany zabytkowego domu na wzgórzu. Wciąż czuła zapach spalonych włosów i miała wrażenie, że krztusi się dymem. Kto byłby zdolny do podłożenia ognia pod El Miedo? Ariana była pewna, że to nie był wypadek. Pan Zuluaga nie cieszył się dobrą opinią wśród mieszkańców miasteczka, ale na myśl dziewczynie przyszła tylko jedna podejrzana - Lupita 'La Vieja' Martinez. Na jej wspomnienie ciarki przeszły jej po plecach i musiała powstrzymać odruch wymiotny.
- Hej, Dolores! Podaj miskę, pani będzie wymiotować! - krzyknął ktoś dziarskim głosem, który zupełnie wytrącił Arianę z równowagi.
Siedziała w poczekalni na izbie przyjęć w miejscowej klinice i czekała na wyniki badań. Pan Zuluaga był w stabilnym stanie, ale wolała być przy nim, kiedy się obudzi. Nadal czuła się winna - być może nigdy nie musiałby przechodzić przez kolejną hospitalizację, gdyby nie zostawiła go wtedy samego. Nadia udała się na badania, więc Ariana była skazana na towarzystwo własnych ponurych myśli oraz pielęgniarek, które kręciły się w tę i z powrotem po korytarzu.
Była niezmiernie oburzona okrzykiem młodego mężczyzny, którego jej stan zdawał się bawić. Może rzeczywiście wyglądała komicznie - osmolona od stóp do głów, zapłakana, mająca ubranie w strzępach i zapewne niosąca za sobą silną woń dymu i benzyny. Może ten ktoś uznał ją za nieudolną podpalaczkę? Już miała zamiar zbesztać tego faceta, kiedy przez załzawione oczy rozpoznała w nich Huga - niespodziewanego wybawiciela, który podwiózł ją do domu Cosme, kiedy pierwszego dnia popsuł jej się samochód.
Nagle zapragnęła z całej siły uderzyć chłopaka. Nie tylko dlatego, że rozbawienie na jego twarzy ją irytowało. Po prostu miała dziwne wrażenie, że gdyby wtedy, pierwszego dnia go nie spotkała, nigdy nie znalazłaby się w domu pana Zuluagi i pewnie nigdy żaden pożar nie miałby miejsca. Tak, to wszystko była wina Huga.
- Czego chcesz? - warknęła, choć buntowniczy efekt zepsuły łzy, które nagle wypłynęły jej z oczu jak dwa strumienie.
- Spokojnie, księżniczko - odparł, podnosząc ręce w geście poddania. - Nie jestem tutaj, żeby cię niepokoić. Jak tylko mnie pozszywają, zmywam się stąd. Trochę muszę poczekać, bo najwidoczniej dzisiaj mają urwanie głowy. To chyba przez jakiś pożar. Nie wiesz nic przypadkiem na ten temat?
Powiedział to tonem, który w jego mniemaniu miał zapewne wyrażać żywe zainteresowanie, ale Ariana odebrała to jak atak na swoją osobę - przecież nawet głupi domyślił by się, że ona również jest ofiarą tego pożaru. Zmroziła chłopaka spojrzeniem godnym Bazyliszka i ostentacyjnie odwróciła wzrok w stronę pielęgniarki Dolores, która ślęczała nad jakimiś papierami w recepcji.
- Nie dąsaj się, mała. Tak tylko żartowałem.
- Mówiłam, żebyś nie zwracał się do mnie per "mała"!
Hugo udał, że zamyka usta, po czym odrzucił wyimaginowany kluczyk za siebie. Arianę rozbawiło to mimo woli, ale zdławiła w sobie ochotę do śmiechu. To nie był dobry czas ani miejsce. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się mężczyźnie, który stwierdził, że znalazł się w klinice, żeby go pozszywali.
Miał na twarzy kilka naprawdę paskudnych rozcięć, a do ramienia przyciskał jakiś zakrwawiony opatrunek. Zdecydowanie nie wyglądał jak ofiara wypadku motocyklowego.
- Co ci się stało? - zapytała, a widząc, że patrzy na nią i nie wie o co chodzi, dodała: - No, co jest z twoją twarzą i ramieniem? Kto cie tak urządził? Chyba mi nie wmówisz, że się potknąłeś i nadziałeś na klamkę od drzwi...
Hugo nadal milczał i dopiero wtedy dziewczyna przypomniała sobie, że przecież bawił się z nią w tę dziecinną grę. Westchnęła i przewróciła teatralnie oczami, po czym udała, że odklucza mu usta kolejnym wyimaginowanym kluczykiem, który rzekomo wyciągnęła z kieszeni.
- Tak nie można - stwierdził, marszcząc brwi. - Niby skąd byś miała kluczyk?
- Ten jest uniwersalny - wyjaśniła, sama nie wierząc w to, że prowadzi taką konwersację. - A tak w ogóle to i tak już się odezwałeś, więc nie wiem, o co ci chodzi.
Mężczyzna zaklął, a widząc, że Ariana chichoce, sam również się roześmiał.
- No cóż... - przyznał. - Przynajmniej udało mi się ciebie rozbawić.
- Powiesz mi skąd te rany? - zapytała dziewczyna po chwili, kiedy już przestała się śmiać.
- Eh, mała. Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić. - Hugo uśmiechnął się nonszalancko, ale Arianie nie było już do śmiechu. Coś w jego głosie sprawiło, że nie była do końca pewna, czy to rzeczywiście był żart.
Z rozmyślań wyrwał ją czyjś inny głos - męski i głęboki, którego z początku nie mogła przypisać do właściciela.
- Catalina?
- Szlag! - Ariana zaklęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że to Nicolas Barosso zmierza w ich stronę.
- Słyszałem o pożarze w El Miedo i przyjechałem najszybciej jak mogłem. Nic ci nie jest?
Nicolas wydawał się poważnie zatroskany. Widząc, że Ariana obejmuje się ramionami, starając się zakryć czerwony biustonosz, który wystawał jej spod strzępów koszuli, którą miała na sobie, bez słowa zdjął marynarkę i otulił nią Arianę. Nikt z personelu szpitalnego jakoś nie zadał sobie wcześniej trudu, by dać jej chociaż koc, którym mogłaby się przykryć.
Wzrok młodego Barosso padł na Huga, który nadal siedział na krześle w poczekalni, przyciskając opatrunek do krwawiącego ramienia.
- Hugo. - Kiwnął głową chłopakowi, który odwzajemnił ten gest.
- Nico.
- To wy się znacie? - Ariana nie mogła ukryć zdziwienia.
Miała wrażenie, że motocyklista jest w Valle de Sombras postacią widmo - nikt go nie znał i nikt nie potrafił jej udzielić informacji na jego temat. Ostatecznie musiała przyznać, że niewiele osób pytała o jego tożsamość. La Vieja pewnie wiedziała o nim wszystko.
- Hugo pracuje dla mojego ojca - wyjaśnił oględnie Nicolas, upewniając się, że marynarka dobrze leży na dziewczynie.
- Naprawdę? Czym się zajmujesz? - Panna Santiago odwróciła się do Huga, który uśmiechnął się kątem ust. Widząc minę Nicolasa, który nie wyglądał na zadowolonego, że Ariana, czy może raczej Catalina (nadal nie odkrył jej prawdziwej tożsamości) poświęca więcej uwagi motocykliście, postanowił zakończyć tę rozmowę.
- Robi się późno. Lepiej pójdę po doktora, żeby opatrzył tę śliczną buźkę - wskazał na swoją twarz, po raz kolejny uśmiechając się cwaniacko i wstając z miejsca.
- Miło było was zobaczyć, Nicolasie, i ciebie, Catalino...
Po tych słowach oddalił się, a Ariana dziwnie się poczuła, słysząc to imię z jego ust. Rzeczywiście, nigdy tak naprawdę mu się nie przedstawiła. Teraz podobnie jak Nicolas był przekonany, że nazywa sie Catalina. Trochę się zawstydziła, kiedy zdała sobie sprawę, że chciałaby, aby motocyklista poznał jej prawdziwą tożsamość.
- Podwieźć cię do domu? - zapytał Nicolas, nadal próbując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
- Do jakiego domu? - warknęła, zupełnie zapominając o tym, że jest niegrzeczna. "El Miedo spłonęło, głąbie!" - miała mu ochotę wykrzyczeć w twarz. W porę ugryzła się jednak w język.
- No tak, wybacz mi ten brak taktu. - Nicolas w porę się zreflektował. - Możesz przenocować u mnie, a jutro znajdziemy ci coś w mieście.
Była to kusząca propozycja. Ariana bardzo nie chciała zostawać na noc w szpitalu, ale też bała się, że kiedy Cosme się obudzi, jej przy nim nie będzie. Nim się spostrzegła już szła za Nicolasem i wsiadała do jego porsche. Jutro rano przyjedzie dowiedzieć się, co z panem Zuluagą.
Mieszkanie Nicolasa było urządzone bardzo gustownie, choć w minimalistycznym stylu. Była to typowa kawalerka, z tym że bardziej ekskluzywna i zapewne kosztowała majątek. Młody Barosso odstąpił dziewczynie łóżko, a sam zajął niezbyt wygodną kanapę. Nie narzekał jednak, bo doskonale zdawał sobie sprawę, tak jak również jego ojciec, że aby dojść do celu, należy ponosić ofiary.
- Hej, Nick... - zagadnęła Ariana, powoli pogrążając się w objęciach Morfeusza. Znów użyła amerykańskiej wersji jego imienia.
- Tak?
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co tylko zechcesz.
- Jutro rano, zaraz po wizycie u pana Zuluagi w szpitalu, zawieziesz mnie do Lupity Martinez. Muszę sobie z nią uciąć małą pogawędkę...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:57:33 17-09-14    Temat postu:

91. COSME

Dwie pary oczu wpatrywały się w niego niemo, bez słowa. Nacho prawie słyszał przyspieszone bicie serca Zuluagi - tego serca, które już tak wiele przeszło - jakby organ pytał razem z właścicielem "Gdzie jest moja córka?". Wiedział, że nie może trzymać przyjaciela zbyt długo w niepewności, przeciągać tej chwili dla zwiększenia napięcia. O ile Antonietta mogłaby trochę poczekać - Sanchez jakoś nie obdarzył jej sympatią, choć cieszył się, że wróciła, bo to oznaczało lepsze traktowania Cosme przez mieszkańców Valle de Sombras - to właściciel spalonego El Miedo zasługiwał, by poznać prawdę już teraz, od razu.

- Zdaję sobie sprawę, że to, co powiem, odmieni zarówno twoje życie, jak i jej, dlatego proszę cię, Cosme, zastanów się, czy na pewno chcesz jej o tym powiedzieć. Nie mówię, że będziesz złym ojcem! - Ignacio podniósł dłoń, powstrzymując zniecierpliwionego i dotkniętego jego słowami Zuluagę. - Ale ona...ma już swój dosyć poukładany świat. A w tym świecie jest ktoś dla niej bardzo ważny, o kim również musisz pomyśleć.

- Oczywiście, że chcę - powiedział cicho Cosme. - Jeżeli jednak mówiąc jej o tym, co nas łączy, skrzywdziłbym ją w jakikolwiek sposób, przysięgam, że będę milczał. Chciałbym ją jednak zobaczyć...chociaż raz.

Trudno było nie zauważyć ulgi w zmęczonych oczach synach Mitchella, kiedy zdał sobie sprawę, że to, co właśnie powiedział Sanchez, może oznaczać tylko jedno - jego córka żyje. I prawdopodobnie ma się dobrze.

Nacho uśmiechnął się, jakby próbując dodać przyjacielowi otuchy, po czym podszedł do łóżka, całkowicie ignorując wpatrzoną w niego Antoniettę. W tym momencie mówił tylko i wyłącznie do Zuluagi i to jemu tak naprawdę chciał przekazać tą wiadomość.

- Sądzę, że widziałeś już ją i to wiele razy. Ba, nawet z nią rozmawiałeś.

- Ona jest tutaj? W Valle de Sombras? - Cosme chwycił dłoń przyjaciela i mocno ścisnął. - Kim ona jest? Powiedz mi, proszę. Obiecuję ci, że...

- Nic nie obiecuj, zanim nie poznasz prawdy. I mam wrażenie, że się ucieszysz. - Nacho położył wolną rękę na dłoni Zuluagi i wymienił kobiece imię.

***

Lupita Martinez miarowo stukała czerwonym, długim paznokciem w blat stołu, przy którym, pod drugiej stronie, siedział mężczyzna.

- Jak on się czuje? – spytała, mając całkowitą pewność, że nie będzie miała problemów z uzyskaniem odpowiedzi.

- Dobrze. To znaczy dużo lepiej, niż można by przypuszczać w tej sytuacji. Oczywiście będzie potrzebne kilka przeszczepów skóry, tu, czym tam, ale głównie w miejscach, gdzie tego nie widać pod ubraniem – rozumiesz, kończyny i tak dalej.

- Nie pytam o to, czy nadal pozostanie przystojny – warknęła matka Patrica. – Pytałam, jak się czuje, a nie jak będzie wyglądał.

- Nadal nie rozumiem, skąd wzięło się to całe uczucie. Przecież Zuluaga – nawet biorąc pod uwagę fakt, jak obrzydliwie jest bogaty, to – delikatnie mówiąc – niewłaściwy kandydat na męża. A teraz, kiedy stracił El Miedo i to przez ciebie...

- Najwłaściwszy na świecie! – Guadelupe coraz bardziej traciła humor. – A tobie nic do tego. Fakt, rezydencji już nie ma, trochę mnie poniosło. Nie mogłam jednak dopuścić, żeby porozumiał się z tą szmatą i odkrył prawdę!

- Lupe. – Mężczyzna spojrzał na nią zza szkieł okularów. – Nie zauważyłaś jednej rzeczy. On nadal żyje. Kobiety również. Prędzej, czy później on się dowie. A wtedy marny twój los.

- Dowie? – parsknęła. – Niby jak? Co, polecisz do niego i wyznasz mu, że dałeś mi środek nasenny? Zgoda, on wie, jak bardzo nim pogardzasz, ale nie podejrzewa, że jesteśmy wspólnikami.

- Wiesz, że nie o tym mówiłem. Chodziło mi o coś innego. O to, co wiesz ty i co – od pewnego czasu – wiem i ja. O fakt, który postanowiłaś przemilczeć, użyć jako sposobu, by Zuluaga cierpiał. O te fotki.

- Zamierzasz mu powiedzieć? – wycedziła wściekła Lupe. – Jeżeli piśniesz choć słówko, bądź pewien, że cały świat – a w szczególności Christian Suarez – dowie się o Laurze.

- Proszę bardzo, mów mu, śpiewaj, co tylko zechcesz. - Juarez wstał i pochylił się tak, by móc spojrzeć prosto w oczy Martinez – Wtedy ja porozmawiam sobie z twoim synem o pewnym łączącym nas...pokrewieństwie.

Po czym opuścił pokój.

***

Sala widzeń nie cieszyła się zbytnią popularnością. W tym więzieniu osadzono najgorszych, najbardziej zaprzysięgłych przestępców, którzy postanowili spędzić życie na utrudnianiu mundurowym spokojnego jedzenia pączków w ten najgorszy sposób - paląc, grabiąc i mordując. Wielu z nich czyniło to własnoręcznie, ci najtwardsi jednak, należący do swoistej elity osadzonych, parali się robotą tylko i wyłącznie poprzez tak zwanych "swoich ludzi". Jeżeli już wpadali, to zazwyczaj z całym gangiem, którego byli przywódcami.

Mitchell Zuluaga był wyjątkiem. Chociaż obiecywano mu praktycznie wszystko, łącznie z warunkowym zwolnieniem, nie zamierzał wydać kolegów. Tych, którzy wiernie mu służyli, gdy był na ich czele. To ostatnie wcale się zresztą nie zmieniło. Ojciec Cosme nadal dowodził całą ekipą - tyle, że z więzienia, gdzie żywił się i sypiał na koszt państwa. Jeden z jego najwierniejszych wspólników w przestępstwach - choć zdecydowanie nie można było powiedzieć, że są na tym samym stopniu w hierarchii tej organizacji - prawa ręka [link widoczny dla zalogowanych], zasiadł właśnie przed swoim szefem na starym, kiwającym się krześle i zdał relację z tego, czego się właśnie dowiedział.

- Ten idiota nie potrafił nawet upilnować rezydencji! - mruknął niezadowolony Mitchell. - Całe moje dziedzictwo przepadło. Prawie całe - poprawił się, przypominając sobie o jednym, drobnym szczególe ukrytym w sobie tylko znanym miejscu. Ono z pewnością przetrwało pożar. - Chyba muszę złożyć mu wizytę. Przypomnieć, jak należy traktować dzieło ojca. Nie wiesz, kiedy mnie stąd wypuszczą?

- Wkrótce - odparł krótko Orson, który nigdy nie lubił strzępić języka po próżnicy. Co znamienne dla tego człowieka, wiedział dużo wcześniej i o wiele więcej, niż przydzielony z urzędu adwokat Zuluagi. Mitchell mógł skorzystać z usług jednego ze swoich prawników, ale kiedy został uznany za winnego, wściekł się na tyle, że wydał rozkaz uśmiercenia nieszczęśnika tylko za to, że tamten nie potrafił wybronić go przed sądem. A potem nagle Zuluaga zrozumiał, że kierowanie organizacją z więzienia jest o wiele prostsze i łatwiejsze, niż robienie tego samego i jednoczesne ukrywanie się przed policją. Tu miał dach na głową i wyżywienie - a fakt, że mundurowi i strażnicy byli na tyle głupi, że nie potrafili go przejrzeć i zorientować się, że proceder trwa nadal - nie był już zmartwieniem zainteresowanego.

- Dobrze. Jak sobie radzi El Pantera? - zmienił nagle temat Mitchell. - Liczę, że wykonuje moje polecenia?

- Co do joty.

- A ona?

- Tak samo. Nikt niczego nie podejrzewa.

- To dobrze. To bardzo dobrze - skwitował Mitchell i oparł się wygodniej na swoim krześle, wyraźnie zadowolony.

***

El Miedo było uparte. Zamek ten, zbudowany przed wiekami, poddawał się tylko wtedy, kiedy poddawali się jego właściciele. Tego strasznego dnia, gdy Lupe Martinez podpaliła samotnię Cosme Zuluagi, rezydencja jęczała w bólu nie tylko dlatego, iż jej mury lizał ogień. Posiadłość czuła, choć nie była żywą istotą. Syn Mitchella zdecydował się ratować Arianę, ale równocześnie godził się ze śmiercią. Duch rodu miał zniknąć, zagubić się w mrokach przeszłości, rozproszony poprzez działanie szalonej ręki matki Patrica. Cosme jednak przeżył - i przeżyło El Miedo. Poranione, umęczone, zupełnie, jak Zuluaga, ale wciąż tam stało. Spora część zamczyska przestała istnieć, resztki ścian wyglądały jak ręce wzniesione do Boga z niemym pytaniem, dlaczego to właśnie im przyszło konać pośród płomieni. Ale kilka skrzydeł, jakieś trzydzieści pięć, a może nawet i czterdzieści pięć procent murów wciąż tam było. Ta część, która była wybudowana w kamieniu, nie w drewnie. Przetrwało...jak Cosme.

W jednym ze skrzydeł, które ocalało - a właściwie zaraz pod nim - znajdowała się mała piwniczka, niewidoczna dla tych, którzy nie mieli o niej pojęcia. Nie było w niej okna, jedynie niewielkie drzwi. Dawniej przechowywano tam wino, zresztą kilka beczek wciąż tam stało, zapomnianych przez stulecia. To właśnie tam, pośród wiekowego alkoholu znajdowało się coś jeszcze, ukryte dla ludzkich oczu, nieuchwytne dla niewprawnego obserwatora. Małe, ciche, skulone zwierzę, wychodzące na żer tylko i wyłącznie nocą, kiedy wszyscy już spali i nie mogli zauważyć, że ktoś kradnie im pożywienie.

Błędem było nazwać jednak to coś istotą należącą do jakieś konkretnej rasy, czy też do gatunku...innego, niż homo sapiens. W istocie. W zatęchłej, przypominającej nieco loszek piwnicy pod El Miedo ukrywał się człowiek. Czarna grzywa mogła zmylić, z pewnością jednak mimo brudnych i zakurzonych włosów, głębokiego zarostu na twarzy i nieco chrapliwego głosu, gdy mówił sam do siebie - by nie zapomnieć ludzkiego języka - był to [link widoczny dla zalogowanych]. I co jeszcze bardziej intrygujące i interesujące - doskonale wiedział, kim jest, skąd przybywa i dlaczego wędrował piechotą setki kilometrów, by dotrzeć właśnie tutaj, do Valle de Sombras.

***

Oczywistym było, że Cosme będzie musiał zostać w szpitalu na dużo dłużej, niż ostatnim razem. Wtedy, po zatruciu gazem, wrócił do domu na drugi dzień, teraz spędzi tu zapewne kilkanaście dni, o ile nie miesiąc. Był jednak na tyle uparty, że postanowił skrócić ten okres tak bardzo, jak tylko się da. A już szczególnie znając imię i losy tej, której tak długo poszukiwał. Leżał w szpitalnym łóżku, mając ogromną ochotę po prostu z niego wstać i pobiec do niej, miast czekać na Ignacio. Sanchez obiecał mu, że ją przyprowadzi. Ale kiedy to nastąpi? Jak wiele jeszcze minut będzie musiało upłynąć, nim Zuluaga w końcu wyzna jej prawdę?

Kiedy nadszedł moment największego zniecierpliwienia, próbował się nawet podnieść, ale nie dał rady. Zły na siebie, na cały ten pożar wymruczał pod nosem jakieś słowa, lecz dźwięk ten szybko zastąpił inny - odgłos otwieranych drzwi.

Przestąpiła próg w towarzystwie Nacho, nie mając pojęcia, dlaczego Sanchez tak nalegał na odwiedziny u rannego właściciela zamku - a raczej jego resztek - na wzgórzu. Rozejrzała się niepewnie, nie bardzo wiedząc, czego ma oczekiwać, podczas, gdy Zuluaga wpatrywał się w nią z nabożnym szacunkiem, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Antonietty tu nie było, Cosme wyraźnie zapowiedział, że tą rozmowę chce odbyć sam, jedynie Ignacio mógł być przy niej obecny.

- Podejdź, proszę - odezwał się w końcu, nie potrafiąc powstrzymać łez.

- Dlaczego płaczesz? - spytała, równie poruszona. Wiedziała, wyczuwała, że zaraz wydarzy się coś ważnego, poznała to po minie Zuluagi.

- To ze szczęścia - odparł jej zduszonym głosem, gdy stanęła przy łóżku. - Gdybym tylko mógł cię uścisnąć...Obiecuję, że zrobię to, jak tylko odzyskam siły. Wiesz...- przełknął ślinę, ogarnięty nagłym zwątpieniem i nieśmiałością. Co będzie, jeżeli ona go odrzuci? Albo po prostu nie uwierzy? Spojrzał rozpaczliwie na Nacho, szukając u niego potwierdzenia, że dobrze robi, że nie skrzywdzi swoim wyznaniem własnej córki. Sanchez kiwnął głową zachęcająco. - Od samego początku czułem między nami pewne napięcie, jakieś połączenie, pewnego rodzaju więź, której nie mogłem tak do końca pojąć, zrozumieć. Dopiero Ignacio mi pomógł, rozmawiał z [link widoczny dla zalogowanych], ten potwierdził, że księgi są prawdziwe, sam był przy tym, kiedy cię ochrzczono. Nie ma najmniejszych wątpliwości. Sądziłem, że Bóg zabrał mi cię wiele lat temu. A tymczasem ty stoisz tutaj, taka piękna, inteligentna, wykształcona, mimo wszystkich przeciwności losu potrafiłaś ułożyć sobie życie, nie poddać się...Wybacz mi, proszę. Wybacz mi to, że nie mogłem być przy tobie, kiedy stawiałaś pierwsze kroki, wymawiałaś pierwsze słowa. Tak bardzo cię przepraszam...Za dwadzieścia pięć lat bez rodziny, bez matki i ojca, za tułaczkę od jednego Domu Dziecka do drugiego. Nie wiem, czy po tym, co zaraz powiem, będziesz chciała mnie jeszcze znać, ale błagam na wszystko - nim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, zastanów się! Nie odchodź bez słowa, nawet, jeżeli ogarnie cię gniew. Masz wszelkie prawo być wściekła - na mnie i na Antoniettę, twoją matkę. Ona mi cię zabrała, ja na to pozwoliłem, zamiast walczyć. Jeśli chcesz, jeżeli to jest twoja wola, powiedz słowo, a zniknę z twojego życia na zawsze. Ale wcześniej...pozwól mi choć udzielić ci ojcowskiego błogosławieństwa. Pozwól mi...- głos mu się załamał. - Moja córeczka...Moja Nadia...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kenaya
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 3011
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:46:00 19-09-14    Temat postu:

92. LIA

- Dziękuję – odezwała się w końcu Lia, przerywając ciszę jaka zapadła między nimi w warsztacie, zaraz po tym jak nie udało im się znaleźć w ośrodku Nacho, a Christian uparł się, że sam opatrzy jej zadrapanie. Teraz jednak, to on siedział na ustawionym znów na miejsce stole, który kilka minut wcześniej Lia wywróciła w ataku furii. Stała między jego udami z wacikiem nasączonym środkiem dezynfekującym i przemywała pękniętą wargę i łuk brwiowy, po starciu z Alejandro – dziękuję za wszystko – dodała cicho unosząc wzrok i spoglądając mu w oczy.
- Nie musisz…. – zaczął Christian kręcąc głową, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
- Ale chcę – rzuciła uciekając wzrokiem i sięgając do leżącej na stoliku apteczki. Starała się za wszelką cenę ukryć wzbierające pod powiekami łzy. Zamrugała kilkakrotnie i odetchnęła głęboko – miałeś oszczędzać ręce – przypomniała unosząc wzrok i dotykając wacikiem rozciętej wargi Christiana, robiąc to najdelikatniej jak potrafiła.
- Akurat to była ostatnia rzecz o jakiej myślałem – rzucił nonszalancko uśmiechając się półgębkiem. Lia pokręciła głową z rezygnacją i przeniosła powoli wzrok z jego ust na oczy. Przez chwilę stali tak w milczeniu, ale to ona pierwsza odwróciła wzrok, uśmiechając się swobodnie.
- Dobrze, że Nacho nas nie widzi. Całkiem opadłyby mu ręce, bo musimy wyglądać jak po starciu bokserskim – zażartowała starając się przybrać na powrót swobodny ton. Christian zachichotał łapiąc się odruchowo za obolałe żebra i krzywiąc przy tym odrobinę. Lia przyjrzała mu się badawczo i zagryzła policzek od środka.
- Może zerknę? – zapytała zanim w ogóle zdążyła pomyśleć, co mu proponuje. Christian wyszczerzył się od ucha do ucha unosząc wymownie brew.
- Jednak wolisz jak paraduję bez koszulki – zażartował przypominając jej tym samym, jak jeszcze kilka dni temu sama przyniosła mu koszulkę i kazała się ubierać. Lia wywróciła teatralnie oczami i zaśmiała się wesoło.
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, co? – odparła bojowo, a Christian wzruszył jedynie ramionami i ściągnął ubranie przez głowę, jednym sprawnym ruchem. Lia ukryła spojrzenie pod wachlarzem długich rzęs i fachowym okiem starała się ocenić obrażenie Christiana. Skrzywiła się nieznacznie, kiedy zorientowała się, że to nie tylko obtłuczone żebra. Wyciągnęła dłoń i opuszkami palców przesunęła po jego skórze. Mięśnie Suareza w jednej chwili się napięły, a Lia udała, że tego nie dostrzega i szybko cofnęła rękę.
- Jak widać Barosso tobie również zostawił pamiątkę po swojej okazałej biżuterii – powiedziała z goryczą, odruchowo sięgając ręką do swojej rany na policzku – powinieneś to prześwietlić – odparła unosząc wzrok i spoglądając mu w oczy – mogą być złamane.
- Nic mi nie jest – zbagatelizował wzruszając ramionami. Lia westchnęła i pokręciła głową z dezaprobatą.
- Uparciuch – rzuciła karcąco zerkając na jego twarz.
- I kto to mówi? – bąknął żartobliwie unosząc znacząco brew, a Lia parsknęła tylko radosnym śmiechem.


Uśmiechnęła się do siebie na to wspomnienie. To co dzisiaj zrobił dla niej Christian, spowodowało, że po raz kolejny w jej oczach zebrały się łzy, a w sercu poczuła dziwny ucisk. Nikt nigdy nie stawał w jej obronie. Życie nie raz okrutnie uświadamiało jej, jak wiele jest prawdy w znanej mantrze – jeśli umiesz liczyć, licz na siebie. Odkąd sięgała pamięcią tak właśnie robiła. Potrafiła radzić sobie, kiedy ktoś ją atakował, umiała się bronić przed ludźmi. Bez trudu wznosiła wokół swojego serca mur, odgradzając się od uczuć. Jednak, kiedy ktoś okazywał jej czułość i troskę, zwyczajnie nie wiedziała jak się zachować. Czuła się wtedy bezbronna i najlepszą obroną, dla niej w takich sytuacjach, był atak. Zawsze działało, ale nie tym razem, i nie w przypadku Christiana. Nie poddał się i nie ustąpił, kiedy robiła wszystko by go od siebie odepchnąć. Ofiarował jej swoją bliskość, otworzył dla niej ramiona i walczył o nią. Był przy niej mimo, tego czego był świadkiem i nigdy jej nie osądził. Przeciwnie, wypełniał jej serce spokojem i siłą do dalszej walki, wtedy kiedy miała chwilę zwątpienia. Samą swoją obecnością koił jej ból i odganiał demony. Był jej ostoją, trzymał za rękę i nie pozwolił upaść. Nie pytając o pozwolenie wkroczył do jej świata, stając się kimś naprawdę bliskim. Kimś, komu bezgranicznie ufała, a nie rozdawała zaufania jak prezentów, każdej napotkanej, w swoim życiu, osobie. Miała jednak niejasne przeczucie, że dzisiejsze starcie z Alejandrem, niesie ze sobą kłopoty. Zdążyła poznać Barosso na tyle, by wiedzieć, że nie puści płazem napadu na siebie. Nie rzucał obietnic, a tym bardziej gróźb, bez pokrycia. Niestety w przykry sposób sama się o tym dzisiaj przekonała. Jeśli postawił sobie jakiś cel, dążył do niego po trupach, a tym razem oprócz niej na celowniku, mógł znaleźć się również Christian.
Odetchnęła głęboko i sięgając do tylnej kieszeni jeansów, po zawieszoną tam ściereczkę, wytarła ręce ze smaru. Zamknęła maskę samochodu, po czym wyciągnęła kluczyki ze stacyjki i weszła do gospody, w której bawiła się wczorajszego wieczora. Miała jechać z Christianem do mieszkania, w którym spędził dzieciństwo, kiedy zadzwonił do niej Diego, prosząc o pomoc przy aucie. Nie mogła mu odmówić. W rezultacie Suarez pojechał sam, chcąc po raz kolejny poszukać, czegokolwiek, co może naprowadzić go na trop Laury, a ona spędziła pół godziny, myszkując przy silniku.
Szybko wyczyściła ręce w łazience, po czym skierowała się do baru, za którym stał Diego. Podrygiwał w rytm muzyki, wycierając suchą szmatką, szklanki. Uśmiechnął się do niej szeroko, kiedy wskoczyła na stołek barowy i oddała mu kluczyki.
- I jak? – zapytał niepewnie unosząc brew i wpatrując się w nią wyczekująco.
- Obawiam się, że musisz wymienić akumulator – poinformowała Lia. Uniosła się lekko i przechyliła przez bar, sięgając po leżący na ladzie poniżej, notes i ołówek – sprawdziłam przy okazji parę innych rzeczy, ale wydaje się, że wszystko jest w porządku – dodała siadając z powrotem na miejscu i wyciągając z kieszeni spodni telefon – klemy też są w porządku, więc zostaje tylko akumulator. Nie mam tu ze sobą komputera i nie mogę go podłączyć do samochodu, ale jestem pewna, że w tym tkwi problem – powiedziała zerkając na niego ukradkiem znad komórki, po czym zapisała coś na kartce. Diego westchnął ciężko i oparł się dłońmi o bar – tutaj masz numer telefonu i adres sklepu z częściami – wyjaśniła przygryzając dolną wargę i przesuwając kartkę w jego stronę. Diego uśmiechnął się łagodnie i uniósł skrawek papieru trzymając go w dwóch palcach – zawsze się u niego zaopatruje. Carlos ma sklep w Monterrey, ale najlepsze części – rzuciła chowając telefon do kieszeni i uśmiechając się do Diego przyjaźnie – powołaj się na mnie – dodała mrugając do niego. Diego skinął głową, wyciągnął dłoń i chwytając ją za głowę, cmoknął po bratersku w czoło.
- Dzięki niña – rzucił, po czym złożył kartkę i schował do tylnej kieszeni jeansów. Uniósł wzrok i przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. Kiedy przygryzł policzek od środka, Lia przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- O co chodzi? – spytała uważnie mu się przyglądając. Diego zmrużył oczy i sięgnął po kolejną szklankę, wycierając ją starannie.
- Ja wiem, że ty lubisz boks i te sprawy, ale musisz chodzić taka poobijana? – zapytał krzywiąc się lekko i marszcząc brwi. Lia spuściła wzrok i odruchowo sięgnęła palcami do rany na policzku. Westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru mówić Diego, o tym co się dzisiaj wydarzyło, ani kto jej to zrobił. Po pierwsze nie miało to sensu, a po drugie nikt nigdy się nie dowiedział o sprawie z Alejandro i miała nadzieję, że tak już zostanie. Wystarczyło, że Christian był świadkiem tego wszystkiego.
- Czasem tak bywa – odparła wymijająco, przybierając wyćwiczoną swobodną pozę i uśmiechając się do niego. Diego pokręcił głową z dezaprobatą – jak się czuje Leti? – zagadnęła chcąc jak najszybciej zmienić temat. Diego w jednej chwili się rozpromieniał. Jego oczy rozbłysły prawdziwym światłem, a na ustach zaigrał szeroki uśmiech, sprawiając, że mimowolnie Lia sama również się uśmiechnęła.
- Bardzo dobrze, choć cały czas narzeka, że nie może przestać jeść i czuje się jak balon – zaśmiał się, odstawiając kolejną szklankę na blat.
- Za to jaki uroczy balonik – zażartowała podpierając brodę na dłoni i uśmiechając się do niego wesoło. Diego wyszczerzył się od ucha do ucha.
- Dla mnie zawsze jest piękna – rzucił jakby od niechcenia, wzruszając ramionami, ale kiedy uniósł wzrok Lia, zobaczyła tylko to, co już doskonale wiedziała. Ogromne szczęście i bezgraniczną miłość. Nie raz była świadkiem tego jak wielkim uczuciem darzyli się Diego i Leti. Nie wspominając już o tym, że Diego oszalał na punkcie dwójki swoich wspaniałych dzieci. Uśmiechnęła się do siebie smutno i ukryła spojrzenie, przygryzając delikatnie policzek. Kiedyś jako nastolatka marzyła o takim domu, jak dom Ramirezów. Ciepłym, bezpiecznym, pełnym miłości, ale szybko wyleczyła się w tych marzeń. Zapominając zupełnie o tlącej się w jej sercu iskierce nadziei, że ją kiedyś też tak ktoś pokocha – babcia zaprasza cię na obiad – z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos przyjaciela. Uśmiechnęła się, po czym odchrząknęła cicho.
- Bardzo jest zła? – zapytała mrużąc jedno oko. Diego uniósł dłoń do góry i zbliżył do siebie palec wskazujący i kciuk robiąc między nimi kilkumilimetrową szczelinę.
- Tylko trochę – odparł rozbawiony sięgając po kolejną szklankę – powiedziała, że całkiem zapomni o złości, jeśli przyprowadzisz ze sobą Christiana – dodał uśmiechając się szeroko i wpatrując się w nią w oczekiwaniu na jej reakcję. Lia parsknęła śmiechem i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Masz za długi język – stwierdziła chcąc by zabrzmiało to karcąco, ale widząc jak wesoło się uśmiecha, nie mogła się na niego gniewać. Rzucił ściereczkę na blat i oparł się o niego dłońmi, uważnie jej się przyglądając – właściwie to co między wami jest? – zapytał przerywając ciszę. Lia uniosła wzrok i przez chwilę patrzyła mu w oczy, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Przyjaźnimy się – stwierdziła uciekając spojrzeniem i uśmiechając się łagodnie – kiedyś uczył mnie boksu, a teraz? Chyba się rozumiemy i dobrze się czujemy w swoim towarzystwie, tyle… – dodała nonszalancko wzruszając ramionami. Diego zachichotał pod nosem, spoglądając na nią podejrzliwie.
- Przyjaciel? – powtórzył z niedowierzaniem unosząc pytająco brew. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że Lia nie potrafiła się nie roześmiać – jakoś mi się nie wydaje – stwierdził przekrzywiając głowę, a Lia wywróciła oczami, po czym sięgnęła po leżącą na blacie ściereczkę i rozbawiona, rzuciła mu nią w twarz.
- Daj spokój i nie baw się w swatkę - powiedziała kręcąc głową z dezaprobatą. Diego uniósł ręce w geście poddania.
- Nie mam zamiaru – powiedział zabierając się do przerwanej czynności – zaczekam aż babcia i Leti, zrobią to za mnie – dodał szeroko się uśmiechając. Lia jęknęła z rezygnacją chowając twarz w dłoniach.
- Zamorduję cie kiedyś paplo – rzuciła ze śmiechem, składając dłonie i robiąc jednoznaczny gest, sugerujący uduszenie. Diego parsknął śmiechem i jak małe dziecko pokazał jej język. Lia uśmiechnęła się promiennie i zsunęła się ze stołka, sięgając po skórzaną kurtkę, którą zostawiła tu, kiedy przyszła.
- Naprawdę wpadnij na obiad, dzieciaki się ucieszą – powiedział szczerze, uśmiechając się ciepło. Lia skinęła głowę na zgodę.
- Postaram się.
- Leti już się nie może ciebie doczekać, no i musisz udobruchać babcię – przypomniał mrugając do niej z rozbawieniem – przekonaj Christiana – poprosił. Lia przewróciła teatralnie oczami.
- Dobra. Uciekam, trzymaj się Diego – pożegnała się.
- Jeszcze raz dzięki – rzucił za nią, a Lia w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła, po czym zniknęła za drzwiami. Zarzuciła kurtkę na ramiona i wsiadła na motor, szybko włączając się do ruchu. Mknęła uliczkami Valle de Sombras, mijając po drodze niezadowolonych kierowców, którzy tylko krzywo na nią patrzyli, złorzecząc pod nosem. Uśmiechnęła się i wjechała na drogę, prowadzącą do ośrodka Ignacia. Wtedy jak spod ziemi wybiegła jej na ulicę grupka dzieciaków, którzy wcale nie zauważyli, że włażą pod koła motocykliście. Lii w jednej chwili zrobiło się gorąco. Zaklęła szpetnie i zaciągnęła hamulce tak mocno, że opony zapiszczały na asfalcie. Zarzuciło ją na jedną stronę, więc ostro skręciła, omijając zdumionych i oszołomionych małolatów. Zanim jednak zdążyła zapanować nad swoim Kawasaki, mignął jej przed oczami czarny SUV, a chwilę później przeleciała przez maskę, upadając kilka metrów dalej na ulicę. Jęknęła z bólu, kiedy uderzyła z impetem o twardą powierzchnię, a do jej świadomości, jak przez mgłę dotarł dźwięk, odjeżdżającego z piskiem opon samochodu. Z furią odrzuciła na bok kask i skrzywiła się zaciskając mocno szczękę. Zachłysnęła się powietrzem, a kiedy otworzyła powieki zobaczyła tylko przeskakujące przed oczami ciemne plamy i wirujący dookoła świat. Odruchowo sięgnęła ręką do pleców, ale poczuła jedynie przeszywający ją na wskroś, potworny ból, a w kącikach oczu mimowolnie, zebrały się łzy. Przysunęła do ust zwiniętą pięść, zagryzając ją zębami i walcząc by całkiem nie odpłynąć.
- Nic ci nie jest? – usłyszała nad sobą jakiś męski głos, ale kiedy spojrzała na kucającego przed nią ciemnowłosego mężczyznę, stwierdziła tylko, że nigdy w życiu go nie wiedziała. Starała się pokręcić głową, ale przyszło jej to z wielkim trudem, więc odchrząknęła tylko.
- Nie – wychrypiała po czym jęknęła próbując się podnieść.
- Nie podnoś się – usłyszała stanowczy głos, a mężczyzna odwrócił się zerkając przez ramię – może zadzwonimy po karetkę – odezwał się do kogoś na jego plecami. Lia odetchnęła głęboko, starając się powstrzymać zawroty głowy i przekręciła się powoli na bok, unosząc wzrok.
- Ulicę dalej jest szpital – do jej świadomości dotarł ciepły kobiecy głos, a chwilę później jej spojrzenie padło na twarz, idącej w ich kierunku, blondynki. Dziewczyna przystanęła w pół kroku, a Lię dopadło nieodparte wrażenie, że dobrze ją zna. Zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć gdzie ją widziała, ale jej otępiałe zmysły i zamazany po wypadku wzrok, całkiem odmawiały współpracy. Zamrugała kilkakrotnie – zawieźmy ją do szpitala….proszę – dodała dziewczyna drżącym, ale zatroskanym tonem.
- Możesz się ruszać? – zapytał mężczyzna przyglądając jej się podejrzliwie. Lia skinęła głową, krzywiąc się znów z bólu dochodzącego z pleców. Nie protestowała, kiedy poczuła jak silne ramiona powoli unoszą ją z ulicy. Zachwiała się na nogach i kurczowo zacisnęła dłoń na jego ramieniu, który odruchowo wyciągnął w jej kierunku. Powoli poprowadził ją do otwartych drzwi, które przytrzymała ów blondynka, skutecznie unikając jej spojrzenia. Lia bez słowa wsiadła do auta, a chwilę później para nieznajomych zajęła swoje miejsca, po czym odjechali.
Kilka minut później została przyjęta na oddział doktor Santos, która nie omieszkała gruntownie ją zbadać. Była sympatyczną młodą dziewczyną, z którą świetnie się ostatnio bawili, ale jako lekarz była nieugięta, a Lia nie lubiła się podporządkowywać. Słysząc kolejną już reprymendę z ust Margarity, poddała się nie mając siły na kłótnie, przynajmniej na razie. Teraz leżąc na szpitalnym łóżku, z ułożoną wyżej głową, próbowała sobie przypomnieć twarz dziewczyny, która jej dzisiaj pomogła, bo nie opuszczało ją przeczucie, że dobrze ją zna. W końcu zaczęła się zastanawiać, czy zamroczona bólem nie zobaczyła czegoś, czego nie było. Może jej się tylko wydawało?
Zakryła dłonią oczy starając się powstrzymać wciąż powracające mdłości i narastające zawroty głowy. Do jej uszu dotarły wtedy strzępy jakieś rozmowy, dobiegającej z korytarza, zza uchylonych drzwi. Jedyne co udało jej się wyłapać, to wzmianka o płonącym El Miedo. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ubiegłej nocy, ją i Christiana, mijał wóz strażacki na sygnale. Oboje nie mieli pojęcia co się właściwie dzieje, a teraz okazało się, że po raz kolejny Cosmę Zuluagę, spotkała w tym przeklętym miasteczku, tragedia.
- Jak się czujesz? – dobiegł ją głos doktor Santos, która wkroczyła właśnie do pokoju.
- Lepiej – skłamała, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Wytrzymała podejrzliwe spojrzenie Margarity, która chyba nie była do końca przekonana co do jej słów. Odłożyła na szafkę przy łóżku kartę i sięgnęła do kieszeni białego kitla po latarkę.
- Usiądź proszę – poleciała. Lia uniosła się powoli, krzywiąc się pod nosem, bo ból w plecach, mimo tabletek jakie dostała, nadal był nieznośny. Margarita uniosła wymownie brew – chyba nie tak do końca jest lepiej – bardziej stwierdziła niż zapytała, na co Lia tylko westchnęła ciężko. Usiadła na łóżku, opuszczając nogi na podłogę. Margarita zaświeciła jej, najpierw w jedno, a później w drugie oko, po czym schowała latarkę z powrotem do kieszeni. Ujęła podbródek Lii i uniosła palec wskazujący – spójrz tu – poprosiła i przesunęła palcem w jedną i w drugą stronę, obserwując uważnie jak Lia podąża spojrzeniem za jej ręką – kręci ci się w głowie? – zapytała sięgając po leżącą na stoliku kartę i wyciągając z kieszeni długopis.
- Margarita nic mi nie jest – odparła Lia patrząc jej w oczy i starając się być wiarygodną. Zdusiła w sobie mdłości, które wciąż zarastały, kiedy musiała przebywać w tym cholernym miejscu – chce wyjść do domu – rzuciła chłodno umykając spojrzeniem.
- To nie jest dobry pomysł – powiedziała brunetka kręcąc głową, a kiedy Lia łypnęła na nią gniewnie, odważnie wytrzymała jej wzrok. Przez chwilę siłowały się tak na spojrzenia, a Lia dostrzegła w jej ciemnych oczach bezinteresowną chęć niesienia pomocy. Taką którą do tej pory widziała tylko u Nacho – naprawdę uważam, że powinnaś tu zostać. Przynajmniej na jeden dzień – podjęła łagodnie, a Lia pokręciła energicznie głową.
- Nie – rzuciła chłodno – nie zostanę tu i nikt mnie do tego nie zmusi – dodała ostrzej niż zamierzała, schylając się ostrożnie po stojące przy łóżku buty. Usłyszała jak Margarita wzdycha ciężko.
- Lia…. – jęknęła bezradnie, taksując dziewczynę bystrym spojrzeniem. Lia skupiła całą swoją uwagę na zawiązywaniu butów, jakby od tego zależało jej życie. Musiała się stąd natychmiast wydostać. Wytrzymała i tak wystarczająco długo. Nie było nawet mowy o tym, by została tu na kolejnych kilka godzin, albo nawet całą dobę. Bez względu na wszystko. Czuła jak paraliżuje ją strach, a przed oczami znów przewijają się obrazy z przeszłości, jakby oglądała jakiś pieprzony film. Przymknęła powieki i odetchnęła głęboko, ale kiedy do jej nozdrzy dotarł szpitalny zapach, poczuła się jeszcze gorzej.
- Znam swoje prawa i wiem, że nie możecie mnie tu zatrzymać na siłę – powiedziała patrząc na lekarkę z bojową miną. Nie miała zamiaru się poddać i wyjdzie stąd, za jej zgodą lub bez niej.
- To prawda – przytaknęła Margarita krzyżując ręce na piersi i mrużąc przy tym oczy – nie mam jednak zamiaru niczego ci ułatwić Lia. Dobrze wiesz, tak samo jak ja, że powinnaś zostać na obserwacji, zwłaszcza jeśli chodzi o twój kręgosłup – odezwała się karcąco, a Lia spojrzała na nią z niemym pytaniem i jawnym przerażeniem w sarnich oczach – widziałam twoją dokumentację medyczną – przyznała spokojnie. Lia zacisnęła szczękę i odwróciła wzrok, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Odetchnęła powoli, czując że zaczyna się tu dusić, a to miejsce zwyczajnie ją przytłacza. Właśnie tego chciała uniknąć. Nikt nie miał prawa grzebać w jej przeszłości. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek i kiedykolwiek dowiedział się, czemu musiała, kilka lat temu, stawić czoła. Całą prawdę znał tylko Nacho, a teraz jak się okazuje również Margarita, a to sprawiło, że czuła się naprawdę przerażona – Wypadek nie był groźny, ale każda, nawet najmniejsza stłuczka, może się odbić na twoich plecach Lia – odezwała się po chwili stanowczym i surowym tonem, doświadczonego lekarza, przerywając tym samym milczenie między nimi. Lia zgromiła ją spojrzeniem.
- Nic mi nie jest – wycedziła przez zęby, coraz bardziej wściekła – znam odpowiedzialność i wiem czym mi to grozi, więc daj mi do podpisania te cholerne papiery i pozwól mi stąd wyjść - warknęła, wpatrując się w nią groźnie i zagryzając policzek od środka. Margarita pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Lia widzę, że pobyt w szpitalu cię przeraża – odparła Margarita ciepłym głosem, ściągając jej spojrzenie –nie jestem ślepa, ale uraz kręgosłupa, zwłaszcza taki jaki miałaś ty, kilka lat temu, to nie żarty – przypomniała opanowanym, wyważonym tonem. Lia zagryzła dolną wargę i uniosła zaszklony od łez wzrok.
- Myślisz, że tego nie wiem? Zdaje sobie z tego sprawę, bardziej niż myślisz, ale nie zostanę tu dłużej, więc nie próbuj mnie przekonywać – pokręciła głową mówiąc na tyle stanowczo, że doktor Santos uniosła ręce w geście poddania, wiedząc, że nie wygra tej dyskusji.
- W porządku, nie myśl tylko, że wypuszczę cię stąd samą – rzuciła unosząc znacząco brew i sięgając do kieszeni kitla po telefon. Lia westchnęła i przesunęła dłońmi po twarzy.


Ostatnio zmieniony przez Kenaya dnia 23:03:16 19-09-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:27:38 20-09-14    Temat postu:

93. CHRISTIAN

Sam nie wiedział, po co znów przyjechał do kamienicy, w której się wychował, ale jakaś niewidzialna siła, niewyobrażalnie ciągnęła go w to miejsce. Być może to podświadomość, pchała go tu, wlewając w serce nadzieję, że któregoś dnia spotka tu Laurę. Całą i zdrową. Po tym, co powiedział mu Alejandro, potrzebował tej nadziei bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Za wszelką cenę starał się nie dopuścić do siebie myśli, że Lali faktycznie została sprzedana do domu publicznego. Wmawiał sobie, że to tylko niczym niepoparta złośliwość młodego Barosso, który był cholernie pamiętliwą i mściwą osobą, o czym oboje z Lią mieli okazję się przekonać.
Zacisnął dłonie w pięści, kiedy przed oczami mignęły mu obrazy z nagrania, które przysłał mu Barosso. Był gotów zabić gada i gdyby Nadia nie wpadła do jego gabinetu, być może w ataku furii jaka go opanowała na myśl o tym przez co musiała przejść Lia, pociągnąłby za spust, raz na zawsze pozbywając się tego śmiecia.
– Christian? Co tu robisz, stary?
Gdy za plecami usłyszał męski głos, uświadomił sobie, że stoi już pod drzwiami mieszkania, w którym spędził dzieciństwo. Odwrócił się leniwie i z krzywym uśmiechem spojrzał na blondyna, szukając w pamięci jego imienia i podając mu dłoń na przywitanie.
– Przyszedłeś obejrzeć mieszkanie?
– Obejrzeć?
– Moja matka stwierdziła, że trzeba je wynająć skoro Laura wyjechała i nie płaci czynszu od kilku miesięcy.
Christian zmarszczył czoło, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.
– Przecież to mieszkanie należało do mojego ojca – zauważył. – To nie jej własność, żeby sobie nim rozporządzała według własnego widzi mi się.
– Hej, nie zapędzaj się tak. Moja matka robi różne dziwne rzeczy, ale tu akurat ma rację. Mieszkanie stoi puste, nikt nie płaci czynszu, dlaczego ktoś miałby nie skorzystać z okazji?
– Dlatego, że Laura może w każdej chwili wrócić? – odpowiedział pytaniem Christian, choć sam do końca w to nie wierzył. – Daj mi klucze, Patric – rozkazał Christian, przypomniawszy sobie jego imię mężczyzny, wlepiając w niego groźne spojrzenie. – Daj, bo i tak tam wejdę – uprzedził. – Jestem synem Andresa i mam do tego mieszkania takie samo prawo jak Laura.
– Poczekaj tu chwilę – powiedział Patric, kierując się w stronę mieszkania swojej matki. Christian zmrużył podejrzliwie oczy, gdy uświadomił sobie, że mężczyzna wchodzi do mieszkania starej wiedźmy. Gdy po chwili blondyn wrócił z kluczami, Suarez przez kilka wlokących się w nieskończoność sekund wpatrywał się w nie jak w najcenniejszy skarb. W końcu wsunął klucz do zamka i uśmiechając się lekko, pewnym krokiem wszedł do środka. – Powiedz swojej matce, że ureguluję zaległości czynszowe i że nie musi już szukać najemcy.
Patric skinął głową na zgodę i uśmiechnął się, wsuwając dłonie w kieszenie jasnych jeansów.
– Co jest? – spytał Christian, wyczuwając na sobie jego baczne spojrzenie.
– Zastanawiam się gdzie byłeś przez te wszystkie lata, dlaczego zostawiłeś Laurę samą sobie. Zawsze byliście ze sobą bardzo zżyci, zazdrościłem wam tej relacji, a potem nagle wyjechałeś i już nie wróciłeś.
Suarez nerwowo zacisnął szczęki i posłał blondynowi groźne spojrzenie.
– To długa historia, która nie powinna cię interesować.
– Ale to do mnie przychodziła Laura, gdy było jej źle! – warknął Patric. – Prosiła, żebym cię znalazł, a ja nie potrafiłem jej pomóc, by ty zapadłeś się pod ziemię!
– Co ty mówisz? – spytał Christian, siłując się ze swoim rozmówcą na spojrzenia. – Szukała mnie?
Patric skinął twierdząco głową, a Suarez klapnął na kanapę i przesunął dłońmi po twarzy. Po chwili zastanowienia, z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął zdjęcie.
– Widziałeś go tu? – spytał, gdy Patric chwycił fotografię między palce. Martinez przez chwilę wgapiał się w zdjęcie, a w końcu podniósł wzrok na Christiana i skinął twierdząco głową.
– Zaczął tu przychodzić jakieś pół roku przed wyprowadzką Laury. Wyglądało na to, że znają się dobrze, ale Laura nigdy nas sobie nie przedstawiła, a z czasem bywała tu coraz rzadziej.
– I pozwoliłeś się jej spotykać z facetem, który prawdopodobnie należy do Los Caballeros Templario? – spytał z wyrzutem Christian, na co Patric tylko zaśmiał się gorzko.
– Wybacz stary, ale Laura to dorosła kobieta, a ja… – urwał i spojrzał Suarezowi prosto w oczy. – To nie ja jestem jej starszym bratem, żebym mógł jej czegokolwiek zabraniać – stwierdził dobitnie po czym oddał mu zdjęcie i wyszedł z mieszkania bez słowa, zostawiając go samego, z narastającym poczuciem winy.
Christian westchnął cicho i rozejrzał się dookoła. Mieszkanie wymagało drobnego remontu, ale i tak było lepsze niż kawalerka, którą teraz wynajmował. Wszedł do pokoju, który zajmowali kiedyś z Laurą i wciągnął powietrze w płuca. Usiadł przy toaletce i uśmiechnął się przesuwając opuszkami palców po starym wydaniu „Dumy i uprzedzenia”. Otworzył książkę na stronie, na której Laura zostawiła zakładkę i szybko przebiegł oczami po tekście. Od razu rzucił mu się w oczy zakreślony ołówkiem fragment:
    "Wygląda na to, że twoja siostra jest nieszczęśliwie zakochana. Moje gratulacje. Nieszczęśliwa miłości to obok zamążpójścia najgorętsze pragnienie każdej panny. Ma przynajmniej o czym rozmyślać i czuje się wyróżniona spośród swoich towarzyszek."

Przez chwilę zastanawiał się czy to przypadek, zrządzenie losu, czy jakaś kolejna wskazówka. W końcu zamknął książkę i zajrzał do szuflady. Kiedy jego wzrok spoczął na grubym notesie w skórzanej oprawie, zamykanym na kłódkę, uśmiechnął się do siebie. Zaraz jednak zrzedła mu mina. Gdy udało mu się zerwać kłódkę, zza okładki wysunęło się [link widoczny dla zalogowanych]. Skrzywił się widząc swoją małą siostrzyczkę w najwyraźniej dość zażyłych relacjach z El Panterą, po czym przekartkował pobieżnie notes. Dziwnie się czuł, przeglądając pamiętnik siostry, ale musiał chwytać się wszystkiego, by ją odnaleźć. Stwierdził jednak, że jego uważną lekturą zajmie się po powrocie do domu. Zasunął szufladę i jeszcze raz omiótł wzrokiem pokój. Na nocnej szafce przy łóżku stała ramka ze zdjęciem. Tym samym, które on wciąż nosił przy sobie.
Chwycił ramkę i przesunął kciukiem po gładkiej powierzchni, czując, że jakaś gula ściska mu gardło.
– Lali – szepnął, wpatrując się w jej roześmiane oczy. – W coś ty się wpakowała?
Kiedy zadzwoniła jego komórka, odstawił ramkę na miejsce. – Słucham – mruknął do słuchawki, nie patrząc nawet na wyświetlacz tylko rozglądając się po pokoju. – Jaki wypadek? Dobra, jadę już – zakończył i czym prędzej wyszedł z mieszkania. Zbiegał po schodach tak pochłonięty własnymi myślami, że nie zauważył nawet szatynki, którą niezbyt delikatnie potrącił, mijając się z nią.
– Ej! – krzyknęła za nim. Zatrzymał się w pół kroku i odwrócił przodem do niej. Kiedy zobaczył przed sobą dziewczynę, która kilka dni temu chciała zabić go patelnią, jego usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. – To znowu ty – mruknęła pod nosem, przewracając oczami.
– Też się cieszę, że cię widzę, a najbardziej z tego, że nie masz dziś pod ręką żadnego potencjalnego narzędzia zbrodni – odparł, przyglądając się jej uważnie. Nastrój miała bojowy, ale wyglądała nienajlepiej. Była blada, niewyspana, a na jej skórze dostrzegł kilka otarć i siniaków. – Wszystko w porządku? – spytał, unosząc pytająco brew.
– W jak najlepszym! – wypaliła nagle. – Laura zniknęła, ty łazisz za mną jak cień zamiast zająć się wreszcie czymś pożytecznym, a na dodatek spalił się mój dom, to znaczy dom pana Zuluagi – poprawiła się szybko. – A więc tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Christian nabrał powietrza w płuca i wlepił w nią swoje przenikliwe spojrzenie, wsuwając dłonie w kieszenie beżowych spodni i opierając się ramieniem o ścianę.
– El Miedo spłonęło? – spytał, jakby dopiero teraz dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów.
– Masz problemy ze słuchem?
Christian westchnął ciężko. Nie miał ani siły, ani ochoty na utarczki słowne. Poza tym jak najszybciej powinien się znaleźć w szpitalu.
– Muszę iść – powiedział cicho. – Trzymaj się.
– Christian… – wyrwało się jej. Kiedy zerknął na nią przez ramię, przełknęła nerwowo ślinę i spytała: – Laura się odzywała?
Suarez uśmiechnął się gorzko i pokręcił przecząco głową.
– Masz jakiś trop? Wiesz, gdzie może być?
Christian spojrzał jej w oczy, zastanawiając się przez chwilę czy w ogóle powinien rozmawiać z nią na ten temat.
– Przeglądałam ostatnio nasze maile i… – urwała i przygryzła policzek od środka.
– I…? – ponaglił Christian.
Ariana nabrała powietrza w płuca i wyrzuciła z siebie na jednym oddechu:
– Wydaje mi się, że ona była w ciąży, to znaczy nigdy nie napisała mi tego wprost, ale cieszyła się, że wreszcie nie będzie sama, że będzie miała dla kogo żyć.
Christian zacisnął dłoń w pięść i uderzył w ścianę tak, że aż odpadł z niej gruby płat starej, olejnej farby z cienką warstwą tynku.
– Ona straciła to dziecko – wycedził przez zaciśnięte zęby, unikając spojrzenia Ariany.
Szatynka odruchowo zakryła usta dłonią i zamrugała szybko powiekami, czując, że w jej oczach wzbierają łzy.
"Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci" – wyszeptała cicho, a Christian utkwił w niej zdumiony wzrok.
– "Duma i uprzedzenie" – mruknął, a kąciki jego ust drgnęły lekko. Ariana spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami. Nie wyglądał na kogoś, kto zaczytuje się w powieściach Jane Austen.
– Kiedyś napisała mi tak w mailu – zaczęła cicho – ale nie sądziłam wtedy, że to może coś znaczyć. Wzięłam to za kolejne jej narzekania na twój temat.
– Bardzo psioczyła? – spytał, z trudem wysilając się na beztroski uśmiech.
Ariana wzruszyła ramionami i uciekła wzrokiem od przenikliwego spojrzenia Suareza.
– Było jej źle. Została tu sama – przypomniała z wyrzutem, odważnie spoglądając Christianowi w oczy. – Nie rozumiała dlaczego nagle zacząłeś się zachowywać, jakby przestała dla ciebie istnieć. Miała żal, że nie miałeś dość odwagi, by z nią porozmawiać i powiedzieć jej o wszystkim, chociaż nie bardzo rozumiem co miała wtedy na myśli.
Christian przymknął powieki i zacisnął szczęki z wściekłości. Czyżby Laura jakimś cudem dowiedziała się o wszystkim przed czym tak bardzo chciał ją ustrzec i czego chciał jej oszczędzić?
– Przykro mi, że nie mogę ci pomóc – dodała Ariana. – Gdybym jednak… – urwała, przygryzając policzek od środka.
– Dzięki – Christian uśmiechnął się niewyraźnie. – Przepraszam cię, ale muszę biec – dodał, przypomniawszy sobie, że powinien być teraz zupełnie gdzie indziej. – Uważaj na siebie, mała – zakończył, mrugając do niej zawadiacko i szybko skierował się do wyjścia. Po kilku minutach jak tornado wparował na izbę przyjęć miejscowego szpitala.
– Lia Blanco – powiedział, dopadając Dolores. Ta zmierzyła go uważnym spojrzeniem i uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Nowy dzień, nowa narzeczona? – spytała, a Christian uśmiechnął się głupio, w zakłopotaniu drapiąc się po karku. – Poczekaj tutaj, zaraz się czegoś dowiem – powiedziała i zniknęła gdzieś, a on oparł się plecami o ścianę i skrzywił lekko, masując obolałe żebra. Gdy dostrzegł zmierzającą w jego stronę Margaritę, odepchnął się od ściany i uśmiechnął przyjaźnie.
– Cześć – przywitał się. – Co z nią?
– O ile wiem, to nie jesteś z rodziny, więc nie mogę udzielić ci żadnych informacji – zauważyła, zerkając do karty. Christian przekrzywił głowę w bok i przyjrzał się jej uważnie.
– Daj spokój. Przecież nie pytam o wyniki jej badań, grupę krwi czy cokolwiek innego – jęknął zniecierpliwiony.
– Miała niegroźną stłuczkę, ale… – Margarita urwała i spojrzała Christianowi w oczy, a on poczuł, że serce zamiera mu w piersi. Zbyt dobrze wiedział przecież jakie skutki może nieść za sobą wypadek motocyklowy. – Jeśli zależy ci na niej, to powinieneś ją przekonać, żeby została na obserwacji.
– Ale…
– Nie mogę ci więcej powiedzieć. Jeśli zechce, zrobi to sama – Christian westchnął ciężko i skinął głową ze zrozumieniem. – Ciebie chyba też powinnam obejrzeć – stwierdziła Margarita, przyglądając mu się podejrzliwie, a on dopiero teraz zorientował się, że znów trzyma się za żebra.
– Nic mi nie jest. Serio – odparł, wymownie spoglądając jej w oczy, na co ona uniosła ręce w geście poddania.
– W tamtym korytarzu, drugi pokój po prawej – powiedziała, kręcąc głową z dezaprobatą.
Suarez podziękował uśmiechem i skierował się we wskazaną przed doktor Santos stronę. Mimowolnie zerknął w stronę przeszklonego pokoju po lewej stronie. Kiedy zobaczył Cosme Zuluagę, podłączonego do aparatury medycznej, wypuścił powietrze z ust ze świstem i zatrzymał się na chwilę, przyglądając mu się przez szybę. Nagle zrobiło mu się go żal. Cosme, nie dość, że stracił kobietę, którą kochał, to został jeszcze posądzony o morderstwo, ludzie w miasteczku go nienawidzili mimo uniewinniającego wyroku sądu, a teraz jeszcze stracił swój azyl, którym było El Miedo. Nikt nie zasłużył na taki los i nie życzył tego najgorszemu wrogowi.
Nagle Cosme, jakby wyczuwając na sobie jego spojrzenie, otworzył zmęczone powieki. Ale w jego oczach Christian nie widział przygnębienia czy załamania, ale jakieś nerwowe wyczekiwanie i… nadzieję. Ogromną nadzieję i szczęście, którymi Zuluaga dosłownie promieniał, co w zaistniałych okolicznościach było co najmniej dziwne.
Christian uśmiechnął się lekko, dając mu znak, że wpadnie później, a gdy Cosme skinął głową ze zrozumieniem, od razu skierował się do sali, w której była Lia. Gdy wszedł do środka, leżała zwinięta w kłębek na łóżku. Przysiadł więc za jej plecami i delikatnie dotknął jej ramienia.
– Lia… – zaczął cicho. Odwróciła ostrożnie głowę i podniosła zaspane powieki. Środki uspokajające i przeciwbólowe najwyraźniej wreszcie zaczęły działać i przyniosły ukojenie. – Cześć – przywitał się, uśmiechając się lekko i odgarniając jej włosy z twarzy. – Wiedziałem, że jeździsz jak pirat drogowy, ale sądziłem, że pod tą burza blond włosów jednak jest jakiś mały rozumek.
Lia odwzajemniła uśmiech, jednocześnie posyłając mu karcące spojrzenie.
– Oberwiesz kiedyś za takie teksty – odparła i spróbowała się podnieść, ale wtedy na jej twarzy znów pojawił się grymas bólu.
– Ostrożnie – powiedział, wsuwając ramię pod jej plecy, by pomóc jej się wygodnie usadowić.
– Zabierz mnie stąd – poprosiła, spoglądając mu w oczy. – Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej.
– Margarita…
– Wiem, co mówi Margarita! – przerwała mu, łypiąc na niego groźnym wzrokiem. – Przepraszam… – dodała po chwili, przeczesując gęste włosy palcami. – Ja po prostu… – urwała, czując, że głos jej się załamuje.
– Hej, w porządku – powiedział cicho, gładząc ją delikatnie po plecach. Nie wiedział, co się za tym wszystkim kryje, ale ból i cierpienie, jakie zobaczył w jej oczach skutecznie odwiodły go od zamiaru przekonania jej za wszelką cenę, że powinna zostać w szpitalu.


Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 19:49:33 20-09-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mina107
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 3548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wa-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:41:40 20-09-14    Temat postu:

94. Amelia - (retrospekcje cz.1)
Piosenka, która trochę pasuje, a trochę nie do końca: [link widoczny dla zalogowanych]

Przyjęcia od zawsze były nieodłączną częścią życia Amelii. Przypuszczalnie spędziła na nich ponad pięćdziesiąt procent swojego dotychczasowego życia. Wielokrotnie przychodziła do szkoły nieprzygotowana, a następnie zasypiała na lekcjach, co nie było mile widziane przez grono pedagogiczne. Będąc już starszą mogła zapomnieć o chodzeniu na imprezy czy piżama-party. Zawsze była potrzebna matce i ojcu, jako urocza ozdóbka. Prawdopodobnie już, gdy była w kołysce ktoś postanowił, że to właśnie ona będzie przyciągać najwięcej uwagi, która - o ironio- nie była jej potrzebna.
Dlaczego? No właśnie najwyraźniej nad jej kołyską od małego różni ludzie debatowali, bowiem odkąd pamiętała zaręczona była z Danielem, synem najbardziej wpływowych ludzi w mieście, którzy notabene byli przyjaciółmi jej rodziców. W związku z tym kolejną rzeczą, której została pozbawiona była możliwość randkowania, całowania i całego tego szumu. Faktem jest, że na szczęście do dnia swoich osiemnastych urodzin nikogo takiego nie spotkała, a motylki i przyśpieszone bicie serca znała tylko z opowieści koleżanek.



Ostatnio zmieniony przez mina107 dnia 22:36:12 20-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:10:29 21-09-14    Temat postu:

95. ARIANA

San Antonio, 8 lat wcześniej
- To ona? Ta Mariana?
- Ariana.
- Nieważne. To ona?
- Najwyraźniej.
- Boże, co on w niej widzi? Jest szkaradna!
- Nie przesadzaj. Moim zdaniem jest całkiem ładna.
Głośne prychnięcie i szydercze śmiechy szybko ucichły, kiedy ich w stronę podszedł Lucas w towarzystwie swojej dziewczyny. Bardzo chciał, by jego znajomi ją polubili. Zdawał sobie sprawę, że panna Santiago nie pasowała do otoczenia, w którym zwykle się obracał i chyba za to lubił ją najbardziej. Miał nadzieję, że żadne z jego przyjaciół nie sprawi jej przykrości.
Ariana wyglądała na przestraszoną, ale i podekscytowaną. Widywała wcześniej paczkę Lucasa w szkole, ale teraz miała być wreszcie oficjalnie zaprezentowana jako jego dziewczyna. Uśmiechnęła się nieśmiało na powitanie. Niektórzy pomachali jej niedbale, inni (w tym Eva, dziewczyna, która nazwała ją szkaradną) zupełnie ją zignorowali. Tylko Oscar - chłopak, który stanął w jej obronie - podszedł i ucałował ją w oba policzki zgodnie z hiszpańskim zwyczajem, co Arianie wydało się niezwykle miłe, ale i trochę onieśmielające.
- Więc, Ariano... - zaczął Oscar, widząc, że nikt z jego przyjaciół nie kwapi się by okazać dziewczynie zainteresowanie. - Lucas mówił mi, że jesteś pisarką.
- Żadna ze mnie pisarka - zaśmiała się dziewczyna, próbując nie zwracać uwagi na to, że Eva ją przedrzeźnia za plecami koleżanki. - Marzy mi się pisanie scenariuszy do filmu.
Oscar pokiwał głową z uznaniem, a Lucas posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności - zawsze mógł liczyć na to, że jego najlepszy przyjaciel go wesprze.
Eva natomiast nie zamierzała przestać naigrywać się z nowej dziewczyny Lucasa Hernandeza. Już od dawna się w nim podkochiwała i nie zamierzała teraz pogodzić się z faktem, że znalazł miłość w postaci tej nijakiej, szarej dziewczynki.
- Czym zajmują się twoi rodzice? - zapytała bez ogródek, jakby chcąc pokazać swoją wyższość. Wszyscy wiedzieli, że rodzina Evy Mediny to znani przedsiębiorcy, którzy mieli forsy jak lodu.
Ariana nie przejęła się tym. Nigdy nie odczuwała wstydu ze względu na swoje pochodzenie. Dobrze wiedziała, że "częścią tego, dokąd zmierza, jest świadomość tego, skąd pochodzi"*.
- Mama jest bezrobotna - wyjaśniła bez cienia skrępowania, czując jednak, że Eva zrobi wszystko, by jej dopiec. - A tata pracuje w kinie.
- Wow... - Panna Medina udała podziw, na co jej koleżanki parsknęły głośnym śmiechem. - Ojciec w Hollywood? Jest aktorem? Reżyserem? Producentem?
Lucas zmierzył Evę morderczym spojrzeniem, ale ta nic sobie z tego nie robiła. Musiała pokazać chłopakowi, że nie powinien tracić czasu na tę flądrę, która zupełnie do niego nie pasuje.
Ariana złapała młodego Hernandeza za rękę, chcąc go uspokoić.
- Nie. Pracuje w kinie. Wyświetla filmy, operuje dźwiękiem i światłem.
- Och - wyrwało się Evie, a jej koleżanki zawtórowały jej śmiechem. - Wybacz, myślałam, że jest sławny.
Ariana posłała w jej stronę najsłodszy uśmiech na jaki było ją stać. Nigdy nie przepadała za Evą, choć nigdy tak naprawdę jej nie poznała. Wiedziała, że nie można osądzać książki po okładce, ale sposób, w jaki panna Medina okazywała wyższość wszystkim uczniom, a nawet nauczycielom w ich szkole w San Antonio był po prostu nie do przyjęcia.
- To co? - Niezręczną ciszę przerwał Oscar, zacierając ręce. - Idziemy coś przekąsić?


***

Ariana obudziła się zlana potem, z łomoczącym sercem w piersi. Spała zaledwie kilka godzin i nie wypoczęła jak należy. Dręczyły ją koszmary, w których uciekała przed rozprzestrzeniającym się ogniem. Miała też wizję martwego Cosme i na długo po przebudzeniu nie mogła pozbyć się obrazu jego spopielonych zwłok spod swoich powiek. W snach widziała też inne ciało. Ciało, które leżało bez życia, ale nie chciała rozpamiętywać koszmarów.
- Jak się czujesz? - zapytał Nicolas, kiedy wyszła z łazienki już umyta, ubrana i gotowa do wyjścia. - Zjesz coś?
- Czuję się dobrze, ale chyba jednak nie dam rady nic zjeść. Mam wrażenie, że zaraz wszystko zwrócę. Wciąż czuję zapach spalenizny. Okropność...
Nicolas pokiwał głową ze zrozumieniem. Ostatecznie sam nigdy nie przygotowywał śniadań - zazwyczaj jadł na mieście, ale dla niej mógł zrobić wyjątek. On również nie czuł się tego dnia najlepiej. Spotkanie z Amelią, choć nie dawał tego po sobie poznać, wytrąciło go z równowagi. A szczególnie to, co mu powiedziała. Zdawało mu się, że wszyscy w Valle de Sombras sprzysięgli się przeciwko niemu. Trudno było uwierzyć, że w tak małej mieścinie przeszłość będzie go nawiedzać, najpierw w postaci Grety Ortiz a teraz panny Cornado Duarte.
Może właśnie dlatego tak bardzo zainteresował się Cataliną, a może Arianą? Tego nie był jeszcze pewny. Dziewczyna wydawała mu się niezwykle niewinna i zupełnie nie pasowała do otoczenia skąpców i starych plotkarzy z małego miasteczka usytuowanego w dolinie. Wydawało mu się, że ona jedna nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy nosić nazwisko Barosso. Ona jedna mogła poznać prawdziwego Nicolasa.
- Zawieziesz mnie do szpitala? - Z rozmyślań wyrwał go głos dziewczyny. - Chciałabym odwiedzić pana Zuluagę. Biedaczek, nie ma nikogo...
Kilkanaście minut później byli już w klinice. Nico pożyczył Arianie pieniądze na zakup bukieciku dla pana Zuluagi. Pielęgniarka Dolores wstawiła goździki do wazonu i postawiła na stoliku przy łóżku chorego, który nadal był nieprzytomny. Nie było sensu siedzieć i czekać aż Cosme się obudzi. Był otumaniony przez leki i pewnie nie będzie zachwycony widokiem Ariany - tak przynajmniej myślała dziewczyna. W końcu to przez nią znalazł się w szpitalu - gdyby wtedy nie poszedł jej szukać, mógł wyjść z pożaru cało. A panna Santiago być może byłaby już martwa.
- Nadia...
Ariana rozejrzała się dookoła jakby chcąc sprawdzić, czy czasem wdowa po Dimitriu nie znajduje się w tym samym pomieszczeniu, co ona. To pan Zuluaga majaczył przez sen, nie wiedzieć czemu powtarzając imię właścicielki wydawnictwa.
- Panie Zuluaga... - zaczęła nieśmiało Ariana. - Słyszy mnie pan?
- Wszystko spłonęło...
- Panie Zuluaga?
- Skarby mojej matki...
- Halo?
- Nadia...
Cosme ucichł a Ariana jeszcze przez chwilę czuwała przy jego łóżku, by w końcu stwierdzić, że to najwyższy czas wyjść. Nico czekał na nią przed szpitalem. Kiedy zajęła miejsce obok kierowcy, wyciągnąć w jej stronę maślaną bułeczkę i kubek z kawą. Podziękowała mu uśmiechem i ruszyli w kierunku kamienicy, gdzie mieszkała kiedyś Laura i której właścicielką była Guadalupe Martinez.
Nicolas nie był zachwycony, kiedy dziewczyna kazała mu zaparkować za rogiem. Nie chciał zostawiać jej samej, zważywszy na to, że ostatnie spotkanie z La Vieją przebiegło dość burzliwie. Panna Santiago zapewniła go jednak, że tak będzie lepiej. Wolała nie myśleć, jak Lupita może ją jeszcze oczernić, kiedy zobaczy, że przyjechała pod kamienicę w towarzystwie jednego z Barossów.
Ariana nie spodziewała się, że w drodze na spotkanie ze znienawidzoną starą plotkarą wpadnie na Christiana Suareza. Może potraktowała go trochę zbyt ostro, ale wciąż była oszołomiona po pożarze i dała upust swoim emocjom. Dowiedziała się od Christiana kilku rzeczy i miała nadzieję, że brat Laury zrobi wszystko, co w jego mocy, by odnaleźć siostrę. Ona również była gotowa na wszystko, byle tylko mu pomóc.
Nim się spostrzegła, nogi same ją poniosły pod drzwi do mieszkania znienawidzonej mieszkanki Valle de Sombras. Zapukała.
- Kto się tam dobija, do jasnej cholery? - rozległ się głos, który Ariana bez trudu rozpoznała.
Jej oczom ukazała się Lupita w szlafroku z rozwianymi włosami. Próbowała chyba zakręcić sobie loki, bo na jej głowie wciąż tkwiły nieliczne wałki. Cienkie siwe pasma nie były jednak podatne na zabiegi upiększające i La Vieja wyglądała tak samo jak zwykle, czyli jak typowa wiedźma.
- Czego chcesz? - warknęła, na widok Ariany. Dziewczyna miała wrażenie, że z jej oczu tryskają iskry i że Starucha zaraz zionie ogniem.
- Porozmawiać - odpowiedziała, dzielnie wytrzymując mordercze spojrzenie. - O pożarze. Wiem, że maczałaś w tym palce.
Wcale nie wiedziała, ale postanowiła nie owijać w bawełnę. Intuicja podpowiadała jej, że to właśnie Lupita odpowiadała za próbę morderstwa i zniszczenie mienia Cosme Zuluagi. Przeszła też z La Vieją na ty - nie zamierzała okazywać szacunku komuś, kto na to nie zasłużył.
Ku zdziwieniu Ariany, Lupita nagle zbladła. Zupełnie straciła swój dotychczasowy rezon. Bez słowa przesunęła się w wejściu, żeby wpuścić ją do środka.
- Mamo, kto przyszedł? - z salonu wyszedł wysoki blondyn, którego widok dziewczyny w mieszkaniu pani Martinez musiał nieźle zdziwić.
Panna Santiago domyśliła się, że jest to Patric, syn Guadalupe, o którym wspomniał Camilo podczas pamiętnego starcia w jego kawiarni. Nie wiedziała dlaczego, ale miała wrażenie, że mężczyzna ją zna, ale ona widziała go przecież po raz pierwszy w życiu. Nie miała pojęcia, że Nicolas wynajął Patrica, żeby dowiedział się czegoś dziewczynie z obcym akcentem, która przedstawiła mu się jako Catalina Reyes.
- Patric, zostaw nas. Mamy babskie sprawy do obgadania - zarządziła Lupe tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale....
- Żadnego "ale"! - La Vieja nie zamierzała z nim dyskutować. - Nie powinieneś być w pracy? Zmykaj i to już!
Patric udał się do wyjścia, rzucając ostatnie przeciągłe spojrzenie w stronę Ariany. Kiedy znalazł się już z dala od mieszkania matki, wbił w telefon numer Nicolasa. Chyba czas przekazać mu to, czego zdążył się dowiedzieć o dziewczynie z Texasu.
- A więc... - zaczęła Lupe. Wyglądała jakby miała ugotować się ze złości. Nie sądziła, że ktoś połączy ją z pożarem. - Przyszłaś tutaj, żeby rzucać jakieś niesłuszne oskarżenia pod moim adresem?
- Nie, to twoja działka. Ja tylko mówię jak jest. To ty podłożyłaś ogień pod El Miedo, mam rację?
- Co za bzdury... - prychnęła Lupita, ale jednocześnie spłonęła rumieńcem wstydu, który ją zdradził.
- Nie bój się, nie pójdę na policję - zapewniła ją Ariana, co sprawiło, że Guadalupe wyszczerzyła oczy ze zdumienia. Były teraz jeszcze bardziej wyłupiaste niż normalnie, co tylko upodobniło ją do ropuchy. - Ale chcę czegoś w zamian.
- Szantażujesz mnie?! - Lupita zbliżyła się do Ariany na odległość kilku centymetrów tak, że omal nie stykały się nosami. - Mnie?! Nie wiesz kim jestem i co mogę w Valle de Sombras...
Ariana roześmiała się głośno. To zupełnie nie było w jej stylu, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Prawda była taka, że Lupe w miasteczku była nikim.
- Jesteś starą plotkarą, kłamczuchą i podpalaczką. A do tego niedoszłą morderczynią - powiedziała, powodując, że stara Martinez zrobiła się purpurowa na twarzy. - Doskonale wiem, kim jesteś.
- Więc czego chcesz? Pieniędzy?! Myślałby kto, że taka zdzira jak ty już oskubała biednego Cosme!
- Nie chcę twoich pieniędzy, ale bardzo dobrze, że wspomniałaś pana Zuluagę. Widzisz... - Ariana zawiesiła głos, chcąc rozbudzić ciekawość staruchy. - Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że to, co zrobiłaś było niezwykle głupie. Doprowadziło mnie to do wniosku, że są dwa rodzaje ludzi, którzy robią głupie rzeczy: psychopaci i nieszczęśliwie zakochani. Pomimo tego obłędu w oczach i żądzy mordu, którą u ciebie widzę, mam wrażenie, że nie należysz do tych pierwszych. A to oznacza, że po prostu zakochałaś się w panu Zuluadze...
- Ja? Co? Jak... Jak śmiesz?! - Lupita próbowała protestować, ale nie miało to najmniejszego sensu. Ariana już wiedziała, że ma rację.
- Zazdrość to potężne uczucie. Musisz uważać, Lupe. Kto wie? Może gdybyś przestała zachowywać się jak kompletna wariatka i normalnie porozmawiała z panem Zuluagą, może coś by z tego było? - Ariana wzruszyła ramionami, chcąc pokazać kobiecie, co straciła.
- Więc czego ode mnie chcesz?
- Nie pójdę na policję - powtórzyła panna Santiago. - Ale tylko jeśli obiecasz, że zostawisz nas w spokoju - pana Zuluagę, Nadię i mnie. Nie chcę, by którekolwiek z nas stało się ofiarami twojej chorej miłości. Zaniechasz wszelkich działań niesprzyjających Cosme.
Lupita wyglądała, jakby ją ktoś uderzył. Twarz, jeszcze przed chwilą purpurowa, teraz stała się bladozielona.
- A tak poza tym, to potrzebuję mieszkania - wyrwało się nagle dziewczynie, co nieco otrzeźwiło panią Martinez.
- A co mi niby do tego?!
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale El Miedo spłonęło i to twoja wina - przypomniała jej Ariana, nagle zdając sobie sprawę, co to oznacza - cały jej dobytek zamienił się w proch. Miała nadzieję, że strażakom udało się ocalić jej laptop, na którym pisała swoje powieści. Wiedziała jednak, że to mało prawdopodobne. Spłonęła właśnie ta część zamku, gdzie zamieszkiwała Ariana. - Potrzebuję miejsca so spania, a ty jesteś właścicielką kamienicy.
- Zobaczę, co da się zrobić - warknęła Lupita. - Jest jedno wolne mieszkanie, ale mogą być pewne problemy. Patric nie powinien dawać mu kluczy...
Ariana nie wiedziała, o czym pani Martinez mówi, ale nie próbowała zgłębić tej zagadki. Miała haka na Lupitę i ta, chcąc, nie chcąc - musiała jej pomóc. Panna Santiago ruszyła do drzwi, kiedy właścicielka mieszkania krzyknęła za nią niespodziewanie:
- Skąd mam wiedzieć, że ty dotrzymasz warunków umowy i nie pójdziesz na policję?
Ariana spojrzała na kobietę z wyższością - chyba po raz pierwszy w swoim życiu miała świadomość, że jest od kogoś lepsza.
- No cóż... - zaczęła, chwytając za klamkę. - Chyba będziesz musiała mi po prostu zaufać...

***

- Naprawdę nie robiła żadnych problemów? - dopytywał się Nicolas, kiedy zmierzali w kierunku El Miedo. Dziewczyna miała zamiar zobaczyć, czy dało się ocalić jej rzeczy z pożaru.
- Żadnych.
- Nie pobiłyście się czasem?
- Nie! - odparła zdziwiona, a zarazem rozbawiona takim pomysłem.
- A tak w ogóle, to po co chciałaś z nią rozmawiać?
- Chciałam sobie z nią wszystko wyjaśnić. No wiesz, po tej scenie w kawiarni. Naprawdę nie chcę mieć w mieście wrogów.
To wytłumaczenie chyba zadowoliło Nicolasa, bo nie pytał już o Lupitę Martinez. Nie dał też po sobie poznać jakoby znał już prawdziwą tożsamość Ariany. Patric zadzwonił do niego od razu, kiedy zobaczył pannę Santiago w mieszkaniu matki i wszystko mu wyśpiewał. Nadal jednak prowadził śledztwo i obiecał, że dowie się czegoś więcej. Podobno miał pewien trop, który mógł go doprowadzić do trupa w szafie Ariany Santiago.
El Miedo nie wyglądało tak źle. Znaczna część zamku ocalała, co było zdecydowanie pocieszające. Złą wiadomością było jednak to, że spłonęła większa część rzeczy Ariany, w tym również jej laptop, na którym znajdował się dobytek jej życia. Pluła sobie w brodę, że nie zrobiła kopii zapasowych.
Jeden ze strażaków, którzy nadal kręcili się po domu, podał jej foliowy worek z tym, co udało mu się ocalić - z jej niektórymi ubraniami i kilkoma książkami.
- Wszystko w porządku? - zapytał Nico, widząc jak dziewczyna przygląda się temu, co pozostało z jej dobytku.
- Nie bardzo - odpowiedziała, próbując się uśmiechnąć. - Dziękuję ci, że mogłam u ciebie przenocować i że byłeś dzisiaj moim prywatnym szoferem.
- Zawsze do usług - odparł Nicolas, salutując, co niezmiernie ją rozbawiło. Chyba źle go oceniła. Młody Barosso wydawał się być niezwykle troskliwy i opiekuńczy. - Ale jeśli chcesz się odwdzięczyć...
No tak! Nic na tym świecie nie jest za darmo.
- Tak?
- ...możesz mi towarzyszyć na bankiecie mojego ojca. To firmowe przyjęcie. Będzie sporo pracowników Grupo Barosso, a ja nie cierpię przebywać wśród tych snobów. Miło byłoby mieć jakąś przyjazną duszę przy sobie.
Ariana nie wiedziała, co odpowiedzieć. Po tym, co ostatnio przeżyła, uważała, że zabawa na jakimś wystawnym bankiecie nie jest na miejscu. Trudno jej było też uwierzyć, że dla Nicolasa męczarnią będzie przebywanie w towarzystwie tych wszystkich bogatych ludzi. Czuła się jednak zobowiązana, by jakoś odwdzięczyć mu się za to, co zrobił.
- Zgoda - odpowiedziała. - Pójdę z tobą na ten bankiet.

*"Part of where I'm going is knowing where I'm coming from" - fragment piosenki Gavina DeGraw pt.: "I don't wanna be"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:15:44 21-09-14    Temat postu:

96. Viktoria
Fale rozbijały się o brzeg urwiska, na którym stała sięgając niemal do jej bosych stóp. Zrobiła krok do przodu wpatrując się w niespokojną taflę oceanu. Z ramion zsunęła skórzaną kurtkę zostając jedynie w koszulce i krótkich spodenkach.
Bała się o Pablo, że to on stanie na krawędzi i skoczy tymczasem to Viktoria wpatrywała się jak zahipnotyzowana w wodę mając tylko jedną myśl; skoczyć. Poczuć chłód lodowatej wody na skórze, stracić oddech. Stopy wysunęła z butów.
- To szaleństwo- powiedziała sama do siebie spoglądając w dół. Viktoria nie czuła strachu można by rzecz, że nie czuła niczego po za chęcią rzucenia się w dół. – Ten jeden jedyny raz- mruknęła wyciągając ręce wzdłuż ciała. Rzuciła się w dół. Ten jeden jedyny raz.
Ciało uderzyło o taflę wody zadziewającą siłą. Resztkami świadomości zaczerpnęła powietrza w płuca zanurzając się w wodzie. Mocno zacisnęła powieki. Paznokcie boleśnie wbiła we wnętrze dłoni. Powieki zamknęły się powoli.
- Nie rób tego mamusiu- drobna rączka chwyciła kobiecie ramię usiłując odciągnąć ją do wanny.- Proszę to mój braciszek. Mamo!
- W życiu Eleno musisz czasami coś poświęcić- powiedziała wyciągając ręce z wody.- Nawet syna.
- Nie!
Rzuciła się do przodu. Do lodowatej wody usiłując wyciągnąć ze środka unoszące się na powierzchni ciało. Osunęła się na kolana boleśnie uderzając nimi o Dono wanny. Do drobnej piersi przycisnęła głowę brata. Policzek przytuliła do jego włosów łkając głośno.
- To tylko mały chłopiec- usłyszała własny łamiący się głos.- Mały chory chłopiec.
- Poświeciłam twojego brata to samo zamierzam zrobić z tobą Eleno. – Pogładziła blady mokry od łez policzek dziecka.- Wobec ciebie mam szczególne plany, kiedy nadejdzie pora będziesz jego żoną i matką. Musisz tylko dorosnąć.

Wynurzyła się na powierzchnię otwierając oczy. Półprzytomnym wzorkiem rozejrzała się dookoła. Spienione morska fala uderzyła ją w twarz. Viktoria mimo bólu w płucach zdążyła wziąć głęboki oddech za nim niewidzialna siła pchnęła ją z powrotem pod wodę.

- Coś ty zrobiła?!
Mario Rodriguez popatrzył z przerażeniem to na płonący budynek to na swoją ośmioletnią córkę, która nie patrzyła w jego stronę, lecz na płomienie liżące drewno.
- Powiedziała, że w życiu czasami trzeba coś poświęcić. Ona poświęciła Viktora a ja ją

Ból, który niespodziewanie rozszedł się po ciele wyrwał ją z amoku wspomnień. Wynurzyła się na powierzchnię z trudem łapiąc powietrze w płuca. Słona woda w połączeniu z soczewkami kontaktowymi, które dzisiejszego rana założyła okazała się być kiepskim połączeniem. Rozejrzała się dookoła nie zauważając wokół siebie ani żywej duszy. Dzięki Bogu, pomyślała z przekąsem płynąc w stronę brzegu. Była wdzięczna losowi, że nikt z Ville de Sombras dzisiejszego dnia nie wybrał się na spacer. Ostatnie, czego chciała to plotki mówiące o tym, że córka miejscowego szefa policji skacze z mostu. Osoby postronne mogły to nawet uznać za próbę samobójczą. Vicky zaśmiała się cicho pod nosem na miękkich nogach zmierzając w stronę urwiska, na którym nadal były jej buty i kurtka. Stopy wsunęła w baletki. W momencie, w którym schyliła się, aby podnieść skórzaną kurtkę po ciele rozszedł się ból. Viktoria zacisnęła usta w wąską kreskę tylko po to, aby nie krzyknąć. Palcami złapała przedmiot jednocześnie drugą rękę przykładając do obolałego boku. Kiedy pod palcami wyczula coś ciepłego i lepkiego instynktownie spojrzała w dół niemal natychmiast tego pożałowała. Koszulka nie tylko rozdarła się w wyniku uderzania ciała o wystające skały, ale z paskudnie wyglądającej rany sączyła się krew.
- Niech to szlag- zaklęła szpetnie pod nosem zakładając kurtkę. Palce lewej dłoni miała lepkie od krwi. – I co ja mam teraz zrobić?- Zapytała samą siebie zapinając kurtkę. Instynktownie sięgnęła po telefon. Zaczęła bezmyślnie wertować listę swoich kontaktów. Vicky nie miała zbyt dużego wyboru. Po krótkim wahaniu wybrała numer Magika.
- Witaj słoneczko- przywitał ją po kilku sygnałach jednocześnie ze zmarszczonym czołem przyglądając się wyświetlonym na ekranie tableta danych. To, co znalazł na temat biologicznej matki Eleny ani trochę mu się nie spodobało. Tak samo jak ton głosu Vicky. – W czym mogę służyć?
- Jak szybko możesz być w Ville de Sombras?- Odpowiedziała mu pytaniem na pytanie czując jak zaczyna kręcić jej się w głowie.
- Daj mi godzinę- rzucił do słuchawki-, Co się stało?- Zapytał w pośpiechu pakując swoje rzeczy.
- Skoczyłam z klifu- odpowiedziała siadając na kawałku wystającej skały. – i zrobiłam sobie kuku.
- Słucham? Czyś ty kompletnie oszalała. - Palce zacisnął na kluczykach od samochodu truchtem pokonując odległość między swoim mieszkaniem a samochodem. – Gdzie jesteś? Z resztą nieważne namierzę cię. Jak się czujesz?
- Zabiłam swoją matkę- wyrzuciła z siebie po chwili przyciskając palce do ust. Strzępki wspomnień zaczęły układać jej się w jedną logiczną całość. Tylko tak mogła przeżyć pożar. Sama podkładając ogień.
- Jezu- wyrwało się Magikowi, kiedy wściekle uderzył w klakson na widok czerwonego światła.
- On raczej nie ma z tym nic wspólnego- mruknęła mimowolnie unosząc ku górze kąciki ust.
- Posłuchaj mnie Dzwoneczku- powiedział rzeczowym spokojnym tonem. Teraz ich oboje tylko to mogło uratować. – Zadzwoń do Pabla. – Magik zdawał sobie sprawę, iż telefon do jej wuja nie należy do pomysłów z kategorii „dobrych” jednak nie mieli zbytniego wyboru.
- Dobrze. – Wydukała słabym głosem. Magik w słuchawce usłyszał sygnał zwiastujący koniec rozmowy. Blondyn musiał przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość i modlić, aby Pablo Diaz tym razem nie uniósł się dumą i odebrał telefon od przybranej córki.
***
- Musisz ją z stąd zabrać.- Mario Rodriguez spacerował w tę i z powrotem po kuchni w mieszkaniu swojej teściowej, co chwila zerkając na drzwi prowadzące do pomieszczenia jakby bał się, że śpiąca w pokoju obok córeczka wejdzie tutaj i usłyszy och rozmowę.- Trzeba znaleźć sposób, aby ją wywieźć za granicę.
- Znam pewnego człowieka. Za opłatą przeprowadzi małą przez tunel. Zajmie się nią dopóki Pablo i Gwen nie będą mogli stąd wyjechać- odparła Blanca podając zięciowi kubek z gorącą herbatą. – To nie tak miało wyglądać.
- Nie da się wszystkiego przewidzieć- Pablo splótł ręce na piersiach.- Gdzie teraz jest Inez?
- Kto ją tam wie- odparł spokojnym tonem Mario pociągając łyk herbaty. Mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę, że to on odpowie ze podpalenie i śmierć dwóch osób. Nie miało to jednak dla niego najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko Elena i jej bezpieczeństwo.
Nikt nie widział przyciśniętej do ściany dziewczynki, która z szeroko otwartymi oczyma chłonęła każde słowo.

Otworzyła szeroko oczy oddychając płytko i szybko. Półprzytomnym wzorkiem rozejrzała się po pokoju. Nieporadnie uniosła ciało na łokciach usiłując powrócić z przeszłości do teraźniejszości.
- Dzień dobry śpiochu
Odwróciła głowę w bok dopiero teraz dostrzegając opartego o ścianę Pablo. Przyglądał jej się z niepokojem.
- Cześć- odpowiedziała na powitanie.- Dziękuje za pomoc.
- Proszę. Twój znajomy jest w kuchni. Piecze ciasteczka.
Viktoria mimowolnie uśmiechnęła się.
- Gotowanie go uspokaja. – Wyjaśniła nerwowo miętosząc w dłoniach koc. – Ledwie pamiętam, co się ze mną działo.- Viktoria nie była pewna czy mówi do Pablo chcąc wyjaśnień czy do siebie usiłując tym samym pobudzić umysł do myślenia.
- W samochodzie straciłaś przytomność. Doktor Santos opatrzyła twoje rany a ja przekonałem ją, że lepiej będzie ci we własnym łóżku.
- Dzięki. Jesteś zły?
- Bardziej na siebie niż na ciebie- po raz pierwszy od przebudzenia Pablo podszedł do Viktorii siadając obok niej. Delikatnie, choć niepewnie ujął jej dłonie w swoje.
- Przez chwilę myślałam, że ją zabiłam- powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
- Wiem. Twoja przeszłość to, kim byłaś i nadal jesteś to skomplikowana sprawa. – Spojrzał na ich splecione palce.- Masz na imię Elena Rodriguez. Miałaś brata bliźniaka Viktoria, który został zabity na twoich oczach, kiedy miałaś osiem lat.
- Dlaczego pozwoliliście Inez odejść? Zabiła człowieka.
- Taką umowę zawarł z nią Mario. Obie musiałyście umrzeć, aby żyć.
- Dlaczego?
- Inez zrobiła coś, co zmieniło życie całej waszej trójki. Miała romans z Fernando, Barosso któremu przestała wystarczać. Chciał także i ciebie, kiedy dorośniesz, więc Inez zawarła z nim umowę. Miałaś zostać jego żoną, kiedy skończysz osiemnaście lat. Od takiego losu mogła ocalić cię jedynie śmierć.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 15:39:18 21-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:47:50 21-09-14    Temat postu:

97. NADIA

Po raz kolejny tego dnia ktoś jej przeszkodził. Przeprosiła swojego gościa i poszła otworzyć drzwi, w których stał Nacho we własnej osobie. Wyraz twarzy miał jakiś dziwny, jakby zaraz całe jej dotychczasowe życie miało się wywrócić o 360 stopni.
- Musisz ze mną pójść, Nadio. – rzucił na wstępie, widząc jej zaskoczenie. – Cosme prosił, żebym cię przyprowadził. – wyjaśnił po chwili milczenia.
- Boże… Gorzej się poczuł?! – zapytała przerażona. – Jedziemy! Natychmiast! – krzyknęła, chwytając w pośpiechu letnią kurtkę, wiszącą wówczas na prowizorycznym haczyku na ścianie.
Zatrzymała się jednak w pół kroku, przypominając sobie o obecności sekretarki Alexa. Rzuciła Maritzy przepraszające spojrzenie, a w odpowiedzi kobieta kiwnęła ze zrozumieniem głową, pożegnała się i wyszła. Nadia zaś wraz z Ignaciem udała się do miejscowej kliniki. Po drodze zastanawiała się, dlatego z taką determinacją i zaangażowaniem martwiła się o człowieka, który uratował jej życie? Może czuła, że ma wobec niego dług wdzięczności albo po prostu działo się tak z powodu ogromnej sympatii, jaką go darzyła. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, a przynajmniej nie w chwili obecnej.
Przekroczyła próg sali, na której leżał Cosme Zuluaga i z niemałym zdezorientowaniem zaczęła obserwować jego reakcję. Obawy, że stało się coś poważnego, wzrosły, kiedy zobaczyła łzy spływające mu po policzkach, ale potem baczniej przyjrzała się jego oczom i dostrzegła coś, czego wcześniej nie widziała. Niewyobrażalne szczęście, którego nie dało się opisać w żaden sposób. Słabym głosem poprosił, by podeszła bliżej. Nie rozumiała tego, ale spełniła jego prośbę i już po chwili słuchała jego pięknego, a zarazem wzruszającego przemówienia z trudem dławiąc w sobie płacz. Z każdym kolejnym zdaniem wydobywającym się z ust starszego mężczyzny, zaczynała rozumieć cel swoich odwiedzin tutaj, aż w końcu padło najważniejsze, a zarazem najpiękniejsze wyznanie.
- Moja córeczka… Moja Nadia…
Nadia zaszlochała głośniej po tym, co usłyszała i spojrzała na Ignacia, jakby szukała odpowiedzi w jego obliczu, a kiedy mężczyzna skinął twierdząco głową, była już pewna, że to wszystko prawda. Wreszcie stała się dla niej jasna ta silna więź, którą czuła w pobliżu Zuluagi i każdym kawałkiem swojego ciała chłonęła jego obecność. Tak bardzo brakowało jej ojca… Te dwadzieścia pięć lat (tak, dwadzieścia pięć, nie dwadzieścia siedem!) było prawdziwą walką o przetrwanie. Nigdy nie szukała swojej rodziny. Po prostu nie widziała takiej potrzeby. Żyła w przekonaniu, że skoro zaraz po urodzeniu rodzice ją opuścili, to była dla nich tylko zbędnym balastem, którego trzeba było się pozbyć. Z czasem pogodziła się z tą bolesną prawdą, a teraz nagle okazuje się, że to wyłącznie matka zasługiwała na jej pogardę, a ojciec na bezgraniczną miłość. Nie mogła go o nic winić. Został podle oszukany przez Antoniettę, a że jej nie zatrzymał… No cóż… Był w szoku. On nie spodziewał się takiego ciosu od ukochanej kobiety, a Nadia z pewnością nigdy nie wybaczy jej porzucenia. Wróciła myślami do 1993 roku, kiedy miała zaledwie cztery latka.

1 kwietnia 1993 r., Dom Dziecka w Puerto Rico.

Na prośbę osoby, która ją oddała, przez jakiś czas była wychowywana na uboczu, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Niezmiennie od czterech lat drobna dziewczynka siedziała właśnie na łóżku w swoim pokoju z tylko jednym oknem, w dodatku zamkniętym na dwie żelazne kłódki. Ktoś bał się, że spuści linę i ucieknie? Więc o co w ogóle owe okno montowali, skoro nie mogła nawet go otworzyć, by wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza? Nie rozumiała tego. Dusiła się w tych czterech ścianach, a samotność i brak przyjaciół coraz bardziej ją przytłaczała. Dzisiaj były jej czwarte urodziny, na które nie czekała z taką determinacją jak inne dzieci w jej wieku. Nie chodziło o to, że nie dostanie żadnych prezentów, nie potrzebowała ich. Chodziło o coś znacznie ważniejszego. O to, że ten dzień, który powinien być najpiękniejszym w roku, znowu spędzi sama zamknięta w pokoju, nie mając z kim go świętować. Jej życie nawet w najmniejszym stopniu nie przypominało życia innych wychowanków ośrodka, którzy mogli pochwalić się tortem urodzinowym czy też balonami zwisającymi z sufitów specjalnie na tę okazję. Nadia nigdy tego nie miała i było jej z tym bardzo źle, a przynajmniej do tamtej chwili. Poruszyła się niespokojnie, słysząc klucz przekręcający się w zamku i zeskoczyła z łóżka, lekko się uśmiechając. Wciąż jednak w jej oczach czaił się niewyobrażalny smutek. Nie miała powodów, by być roześmianym dzieckiem. Nie ona. Po chwili do pomieszczenia weszła [link widoczny dla zalogowanych] – dyrektorka bidula, która odwiedzała Nadię od czasu do czasu.
- Podejdź, chiquilla*. – odezwała się zatroskanym głosem kobieta. – Feliz cumpleaños**. – dodała, trzymając czterolatkę za rączki, kiedy ta wykonała polecenie i zbliżyła się do niej.
- Dziękuję. – te życzenia sprawiły, że oczy małej rozpromieniły się na kilka sekund, ale zaraz potem to szczęście zgasło. Przecież kiedy Virginia wyjdzie, ona znowu zostanie sama…
- Za chwilę zejdziemy razem na dół i będziesz świętować swoje szóste urodziny z innymi dziećmi, dobrze? – dyrektorka ujęła jej podbródek w dłoń, zmuszając, by dziewczynka na nią spojrzała.
- Ale ja nie mam sześciu lat, tylko cztery. – odparło zdezorientowane dziecko.
- Od dzisiaj masz. – zaprotestowała kobieta. – I musisz wszystkim tak właśnie mówić, chiquilla.


Spojrzała na Cosme, który z oczekiwaniem wpatrywał się w jej twarz, próbując odczytać z niej jakiekolwiek emocje. Teraz rozumiała, po co była ta cała szopka ze zmianą daty urodzenia i dlaczego przez cztery lata musiała zmagać się z samotnością. Wszystko po to, by rozdzielić ją z ojcem… By jedyny człowiek, który zawsze ją kochał, nigdy jej nie odnalazł.
- Może ja zostawię Was samych. Zdaje się, że macie sobie wiele do powiedzenia. – usłyszała nagle głos Ignacia za swoimi plecami, a po chwili odgłos zamykanych drzwi.
Nadia ujęła dłoń ojca w swoją i uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego ojca dla siebie, tato. – wyrzuciła z ulgą te słowa i ucałowała Cosme w czółko, czując, że ją (jak i jego) zalewa potok łez. Więcej nie zdołała wydusić z nadmiaru wrażeń, a wypowiedziane słowo „tato” chyba najbardziej odzwierciadlało jej uczucia.
- Moja kochana córeczka…
Zuluaga nie posiadał się z radości, że córka go zaakceptowała, ale w obecnej chwili również nie potrafił mówić. Oboje byli tak bardzo zajęci sobą, że nie zauważyli, jak ktoś zza szyby, robi im zdjęcie. Na wyświetlaczu nowoczesnego aparatu fotograficznego mignął wzruszający obrazek córki, tulącej się do swojego ojca…

***

Właściwie nie wiedziała, co tutaj robi, ale musiała się komuś wygadać, a Christian był jedyną osobą, która przyszła jej do głowy. W końcu wspomnienia o greckim Bogu z El Paraiso były wiecznie żywe. Miała wtedy nieodparte wrażenie, że to młody Suarez, ale nie widziała go tyle czasu, że szybko odrzuciła tę dziwaczną myśl. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że jej intuicja nigdy nie zawodzi i powinna zacząć się jej słuchać. Zapukała do drzwi, modląc się, by Chris był w domu. Kiedy jednak odpowiedziała jej głucha cisza, westchnęła ciężko i zbiegła po schodach, wykręcając po drodze numer do Patrica. Po prostu musiała dzisiaj z kimś pogadać, nie chciała być sama, a syn Lupity to przecież też jej przyjaciel sprzed lat. Na szczęście odebrał.
- Patric, wpadnij do mnie, proszę. – rzuciła na jednym tchu. Jej głos brzmiał tak radośnie. – Muszę ci coś powiedzieć!
- Naprawdę? – zapytał z niedowierzaniem. – Tak się cieszę, zaraz u Ciebie będę. – powiedział, chowając telefon do kieszeni i biegiem ruszając w kierunku domu, w którym mieszkała Nadia.
Brunetka czym prędzej złapała taksówkę i już po kilku minutach dotarła do celu. Przed rezydencją na schodach siedział już blondyn i czekał na nią z wielkim bananem na ustach.
- Ja Ciebie też kocham, Nad. – wyznał nieoczekiwanie mężczyzna i wpił się w usta kobiety, która zaskoczona odwzajemniła pocałunek.

*chiquilla - dziewczynka

**Feliz cumpleaños - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 8 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin