Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 40, 41, 42 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:16:42 10-11-19    Temat postu:

Temporada III C 009
Emily/ Victoria/ Fabrcio

Pierwsze promienie słońca połaskotały ja w policzek. Przeciągnęła się leniwie mimowolnie przesuwając dłonią po pustym miejscu. Strona po której sypiał Fabricio była już zimna. Jej mąż od kilku dni wstawał wcześnie rano kładł się późno żartując że Emily wyrabia za nich oboje nadgodziny. Blondynka odkąd była w ciąży miała problem z podniesieniem się z łóżka. I gdyby nie od czasu do czas odzywający się pęcherz i żołądek już dawno dorobił by się odleżyn. Wstała powoli z łóżka kierując swoje kroki do kuchni. Miała nadzieję że mąż przygotował dla niej śniadanie. Emily wreszcie odzyskiwała apetyt. Nadal jadła mało, ale przynajmniej żołądek nie buntował się już tak często jak na początku ciąży. Daleko było jej jednak do huraoptymizmu. Lekarka powtarzała że będzie lepiej, że przy ciąży mnogiej symptomy mogą się nasilac lecz jedynie myśl o dwóch małych istotkach poprawiła jej nastrój. Wychodząc do kuchni instynktownie położyła dłoń na brzuchu.
Informacja o bliźniakach zaskoczyła ich oboje. Pragnęli dziecka jednego ale przewrotny los zgotował im niespodziankę w postaci dwóch maluszków co dla Emily było przede wszystkim błogosławieństwem. W życiu doświadczyła wiele złego, widziała jaki los jest wstanie zagotować człowiek drugiemu człowiekowi jednak te dwie małe Kruszynki dawały jej nadzieję na lepsze jutro. I tak może to było głupie myślenie, lecz po tym co przeszli ona Fabricio i ich bliscy odrobina szczęścia spokoju była nawet wskazana. Sięgnęła po babeczki. Jedzenie ciastek na śniadanie nie było być może zbyt dobrym pomysłem, ale z drugiej strony kto kobiecie w ciąży zabroni. Wzięła z talerza druga ruszając na poszukiwania męża. Wczoraj mówił jej ze będzie pracował z domu. Ponownie i coś jej mówiło że zachowanie Guerry nie jest tylko związane z jej obecnym stanem. Od jakiegoś czasu zachowywał się jak nadopiekuńcza kwoka albo raczej kogut. Emily wiedziała, że coś się za tym kryje. Tylko co?
Zapytany wprost zaprzeczy. Znała ukochanego i doskonale zdawała sobie sprawę że chce aby unikała stresów tylko jego milczenie coraz bardziej ja niepokoiło. Postanowiła dać mężowi czas albo jeśli go nie będzie pomyszkować w jego gabinecie. Rozejrzał się po pomieszczeniu i uśmiechnęła się pod nosem oblizując palce z czekolady.
Na jednej z dwóch tablic znajdujących się w gabinecie były wszelkie informacje na temat kampanii wyborczej Severina na drugiej zaś informacje związane z pracą. Emily spojrzała na wydrukowane wykresy niewiele rozumiejąc z kolorowych szlaczków. Cóż matematyka nie była nigdy jej mocna strona. Podeszła bliżej do tablicy związanej z kampania. Ta była zdecydowanie bardziej interesująca. Fabricio używał do niej języka angielskiego na przemian z hiszpańskim. Wszelkie artykuły dotyczące Conrada, notki prasowe czy sondaże były w urzędowym języku Meksyku zaś plany dnia, pomysły w ojczystym języku ich oboje. W takim mężczyźnie się zakochała.
Pokochała go za analityczny umysł, umiejętność łączenia bycia humanista i umysłem ścisłym, za dobre serce i łobuzerski uśmiech. Emily sięgnęła do przypiętej na tablicy fotografii. Uśmiechnięci od ucha do ucha. Zdjęcie zrobiono na przyjęciu urodzinowym Conrado. Nie pamiętała kiedy je zrobiono, nie wiedziała nawet że ukazało się w prasie, ale podobało się jej. Oboje byli na nim tacy szczęśliwi, radośni i nie udawali niczego. W tamtym momencie mimo zmęczenia była naprawdę szczęśliwa. Uwagę blondynki przyciągnęło jeszcze jedno zdjęcie. Conrado i Fabricio obejmujący się i szczerzący zęby w uśmiechu. Wyglądali nie tylko jak dwaj najlepsi przyjaciele ale bardziej jak bracia. I wiedziała że Fabricio właśnie tak traktuje Conrado. Jak starszego brata, którego nie dane było mu mieć. Zerknęła na terminarz. Fabricio był na pikniku rodzinnym. I jego małżonka niezwłocznie postanowiła się tam udać, ale najpierw zamierzała się ubrać.
***
Victoria wchodząc do pobliskiego parku zmierzwiła synkowi włosy. Hermes idący na smyczy rzucił łbem w prawo to w lewo. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do noszenia kagańca. Javier pomachał im ręką Victoria poczuła jak dłoń synka wyślizguje się z jej dłoni a chłopiec biegiem rusza w jego kierunku. Magik posadził go sobie na ramionach, aby malec lepiej mógł wszystko zobaczyć. Park miejski, który przez wiele lat pozostawał zapuszczony i straszył mieszkańców teraz dostawał nowe życie.
Gideon Ochoa, którego sylwetkę widziała w oddali postanowił kontynuować projekty zapoczątkowany jeszcze za kadencji zmarłego burmistrza. Od stycznie dwa tysiące piętnastego roku firma Hektora Reynoldsa i Deana Samaniego prowadziła pracę rewitalizujące na terenie całego miasta. Pierwszą częścią projektu była całkowita renowacja Parku miejskiego, który straszył swą brzydotą od lat. Dziś miejsce imienia Alfonsa Solano zyska nowe życie. Uczniowie mieszczącej się w mieście szkoły podstawowej we ścisłej współpracy z ośrodkiem kierowanym przez Juliana Vazqueza pomogli w sprzątaniu, dzieciaki, z ośrodka których spora część była uczniami szkoły pomogła także w odbudowie zniszczonych przez czas i ludzi miejskich ławeczek, które pomalowane zostały we wszystkich kolorach tęczy. Tym samym zarówno szkoła jak i ratusz, ale także sam doktor Vazquez wytrącili argumenty z rąk Fernando Barosso. Victoria uśmiechnęła się z satysfakcją.
We wtorek odbywał się ogłoszony przez Gideona piknik rodzinny. Dzieci dostały wolny dzień w szkole i teraz kręciły się po parku zerkając z ciekawością w stronę ustawionej nieopodal sceny, były stragany z jedzeniem, gdzie nawet dostrzegła logo “Gry Anioła” Javier jednak był tutaj przede wszystkim jako tata. Alexander błądził z zachwytem po wszystkich kolorowych budkach. Szarpnął Reverte za włosy wskazując kierunek, w którym chcę pójść.
— Kupię małemu watę cukrową — wytłumaczył żonie i zostawił ją na chwilę tylko i wyłącznie w towarzystwie psa. Hermes siedział obok niej. Po chwili ruszyła w kierunku zaparkowanych radiowozów i wozu strażackiego wokół którego toczyły się dzieciaki. Dziś każdy mógł zajrzeć do środka i włączyć syrenę. Victoria w tłumie dostrzegła Magika i synka, który pałaszową słodką watę cukrową. Reverte postawił dziecko na ziemi. Z pewnej odległości przypatrywała się jak podchodzi do nich Pablo i przyklęka przy maluchu. Po upływie kilku minut Alec wyciągnął upaćkaną watą rączkę i pozwolił zaprowadzić się do radiowozu. Ośmielony i zachęcony przez Diaza wsiadł do środka. I zaczął trąbić w klakson co dorośli skwitowali śmiechem a dzieciaki zaczęły piszczeć z uciechy.
— Jest zachwycony — Victoria aż podskoczyła —wybacz nie chciałem cię przestraszyć.
- Nic się nie stało — odparła z uśmiechem - i masz rację, jest zachwycony. Tłum nadal go przeraża ale wierzę że z czasem stanie się bardziej otwarty – uśmiechnęła się lekko.
- Fabricio wspominał że mamy razem sądzić drzewo – zmienił temat Severin. Nie czuł się zbyt dobrze w tematach około dziecięcych. – rekomendował a wręcz nakazywał buka.
- Nie będzie ich? - Zapytała wyraźnie zaniepokojona blondynka. W ciągu ostatnich tygodni rzadko widywała Emily.
- Kręci się gdzieś tutaj , Fabricio doradzał mi wybór drzewa na wypadek gdyby nie zdążył. - wytłumaczył przyjaciela. Sam czujni rozejrzał się po tłumie ludzi. Gdzieś w oddali minął mu Nicholas Barosso. Victoria chwyciła go pod łokieć i ruszyła w kierunku miejsca gdzie wydawane a nieopodal sądzono drzewa.
- Powiem mu – powiedziała wprost z lekkim uśmiechem na ustach. Mówiła cicho a jej słowa były przeznaczone tylko dla jego uszu.
- To dobry pomysł? – Zapytał ją Conrado jednocześnie rozglądając się za hukiem. Nie miał pojęcia jak wygląda buk.
- Pewnie nie
- Mimo to mu powiesz. Przepraszam – zwrócił się do mężczyzny pilnują ego porządku przy drzewach – macie może buka?
- Tak, proszę za mną został specjalnie dla Pana odłożony - mężczyzna ruszył przed siebie a Conrado i Victorii nie pozostało nic innego jak pójść za nim. Mężczyzna przekazał im drzewko i wrócił do swoich obowiązków. Przed odejściem wskazał im także miejsce. Znajdowało się ono na środku polany. Fabricio zadbał o to aby każdy to zobaczył a przede wszystkim dziennikarze. Conrado uśmiechnął się pod nosem.
- Uważasz, że nie powinnam tego robić?
- Uważam, że powinnaś zrobić to co uważasz sama za słuszne. I być ostrożna. Krew nie woda.
- Wiem, ale wiem także co czuje. Wiele bym dała aby usłyszeć coś takiego od kogoś – uśmiechnęła się – Poza tym ma u mnie dług.
- Zamierzasz go wyegzekwować?
- Być może – Odparła
Fabricio że swojego miejsca widział doskonale cała scenkę uznając, iż wybór miejsca miał w tej kwestii kluczowe znaczenie. Ludzie widzieli ich bardzo dobrze. Uśmiechnięci, szepczący między sobą, dziennikarze którym szepnął słówko że zdjęcia wyjdą lepsze jeśli zrobią je z oddali, kamery telewizyjne. To wszystko razem miało swój urok. Blondyn nie potrafił się jednak odprężyć. Ciągle miał przed oczami Emily na zdjęciach nadesłanych przez przeklętego Santosa!
Pieprzony gad! Intuicja podpowiadają mu, że tym razem były protegowany Przyjęcie la nie zniknie z jego życia tak łatwo. Oczywiście przemilczał ten fakt, brunet miał dużo spraw na głowie a jego gdybania bynajmniej nie poprawia mu nastroju. I to właśnie z powodu Santosa zdecydował się pracować w domu. Miał oczywiście świadomość iż Emily jego nadopiekuńczością jest coraz bardziej zirytowana i podejrzliwa. Nie zdziwiłby się gdyby teraz przerzucała dokumenty na jego biurku w celu uzyskania informacji. Znał ukochana i wiedział że się martwi. Nie powiedział jej tylko dlatego, żeby nie martwiła się jeszcze bardziej co oczywiście miało odwrotny skutek
Fabricio obawiał się że Santos zacznie mówić albo co gorsza sprzymierzy się z Barosso. Staruch wiedział. O Conrado wiele ale czy wszystko? Santos był śliski typem. I należało na niego uważać gdyż mógł przysporzyć im wielu problemów. Spojrzenie blondyna powędrowało w kierunku Cosme, który sądził z Javierem i małym Alexandrem kwiaty. Westchnął cicho.
Rozmawiali że sobą krótko po raz pierwszy od urodzin żony. Trzydziestolatek odnosił wrażenie że mężczyzna ma do niego żal za to jak chłodno potraktował go w kwietniu, jego i Ethana, albo że nie odwiedzał go w ciągu minionych tygodni. Fabricio mimo szczerych chęci nie miał czasu na wypadanie w odwiedziny czy picie herbatki. Pracował na dwa etaty, nie dosypiał a czas który miał dla siebie wolał spędzać w towarzystwie żony, która dostrzegł w tłumie.
Miała na sobie sukienkę w kolorze czerwonym w drobne białe groszki. Włosy rozpuścił. Fabricio zauważył iż blondynka coraz częściej chodzi w sukienkach. Pracując w terenie ów strój nie był zbyt praktyczny. Bieganie za bandytami w sukienkach nie było zbyt wygodne zaś na emeryturze mogła pozwolić sobie na odrobinę snobizmu. Uśmiechnął się do niej kiedy ich spojrzenia się spotkały. Emily podeszła do niego i stanęła na palcach całując go na powitanie w usta. Pachniała czekolada.
- Dzień dobry – przywitał się obejmując ja w tali. – Znalazłaś mnie.
- To nie było wcale takie trudne – odpowiedziała – zostawiłeś grafik przypięty do tablicy.
- Byłaś w moim gabinecie
- Szukałam cię – odpowiedziała wzdychając obróciła się w jego ramionach. Plecami oparła się o jego tors. – Co się dzieje? Zapytała wprost.
- Rewitalizacja parku miejskiego. Sadzenie drzewek, rabat z kwiatami, dzieciaki Ośrodka pomalowany ławki i jak widać – wskazał najbliższą nich – ktoś dobrał się do różowej farby.
- Przestań po prostu przestań – syknęła wyślizgując się z jego objęć. – przestań karmić mnie kłamstwami i powiedz wreszcie prawdę! – krzyknęła a kilka głów odwróciło się w ich kierunku. – Od kilku dni zachowujesz się dziwnie, przesiadujesz całe dnie w domu, nadskakujesz mi
- To się nazywa troska
- Raczej mydlenie oczu – mruknęła. – Ukrywasz coś przede mną – utrwala. – I tak jestem w ciąży – dodała cichszym tonem – ale hormony nie zamieniły mi mózgu w papkę o konsystencji kaszki więc jeśli będziesz chciał pogadać będę w domu – odparła i ruszyła w kierunku parkingu. Fabricio po chwili pobiegł za żona.

***
Castiel Samaniego zrezygnował z udziału w pikniku rodzinnym wymawiając się papierową robotą. Miał prace do sprawdzenia, które już od kilku dni zaległy na jego biurku jednak zamiast przeczytać wypracowania uczennic siedział wpatrując się jakiś punkt przed sobą Ze sterty wypracowań wyciągnął to napisane ręką Glorii. Tematem było : Mój bohater. Gloria opisała swojego tatę Gideona. Tekst zawierał mnóstwo wykrzykników a nad i były serduszka. Cass zazwyczaj przymykał oko na ozdobniki liczyła się treść lecz w tym momencie nie miał ochoty zagłębić się w laurkę jaka córką wystawiła ojcu. Odłożył wypracowanie i zamyślił się.
Gloria Ochoa została jego uczennica Castiela od nowego roku szkolnego. Dziewczynka została przeniesiona z innej placówki do szkoły podstawowej w Valle de Sombras. Uśmiechnięta, drobna dziewczynka za każdym razem kiedy widział ja w trzeciej ławce boleśnie przypominała mu o błędzie który popełnił w styczniu zeszłego roku. Gdyby mógł cofnąć czas, westchnął
Relacje z kobietami zawsze cechowała nieśmiałość. Przy przebojowym, głośnym bracie zawsze cichł, robił się mrukliwy i markotny. We własnych oczach uważał się za kogoś gorszego i zawsze zazdrości bratu pewności siebie. Kobiety lgnęły do niego jak ćmy do światła. Dean przebiera i bawił się kobietami kiedy Cass w obecności starszego brata zapomniał języka w gębie. Fakt iż byli identycznie niczego mu nie ułatwia. To co różnił obu mężczyzn od siebie to pasma siwizny przeplatające się z czernią. A od jakiegoś czasu zarost. To nadawało mu powagi i dodawało lat. Wszystko zmieniło się tamtego styczniowego dnia kiedy poznał Lucie. Po raz pierwszy ktoś widział jego a nie Deana. Czuł się ważny i kochany. Fakt że kobieta była od niego starsza absolutnie mu nie przeszkadzał.
Na początku swojego związku z Lucia nie wiedział że ma męża. Poznali się na szybkich randkach w Klubie Samotnych Serc w Monterrey. Między nimi zaiskrzyło ale sprawy toczyły się własnym tempem. O tym że ma męża dowiedział się we wrześniu kiedy do jego klasy dołączyła Gloria Ochoa wszystko zaczęło układać w logiczna całość. Zawsze spotykali się u niego nigdy u niej, w hotelach w Monterrey, zawsze jej się spieszyło, opowiadała mu o chorej matce która się opiekuje a tak naprawdę miała męża i dwójkę dzieci. Wstał nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zaczął spacerować po kuchni.
Dał się wykorzystać. Lucia uwiodła go swoim zainteresowaniem literatura, sztuka, słuchała go, rozśmieszała go. Przy niej po raz pierwszy od lat się żywy. Wszystko zmieniło się we wrześniu. W ich relacje wdał się chłód jednak dalej kontynuował romans. Mimo świadomości że ma męża, rodzinę nie potrafił z niej zrezygnować. Rzuciła go w listopadzie zeszłego roku zaś w styczniu jej nastoletni syn rozwalił mu samochód. Castiel przekonał Pablo Diaza aby nie oskarżał nastolatka którego uchwycił szkolny monitoring. Diaz nawet jeśli domyśl się powodów wyrzucił policyjny raport do niszczarki. Cass od tamtej pory do pracy dojeżdżał rowerem. Nikomu nie przyznał się do romansu z mężatką. Było mu zwyczajnie wstyd. Zakochał się w starszej od siebie kobiecie, z dwójką dzieci i mężem na karku a Lucia okazała się być nie warta jego uczuć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że każdego ranka w dni robocze widywał jej córkę, na wywiadówce rozmawiał z jej byłym mężem nie mając nawet odwagi aby spojrzeć mu w oczy. Popełnił błąd i będzie płacił za niego do końca życia.
Drzwi do klasy otworzyły się a do środka wpadła Merida radośnie merdając ogonem. Cass instynktownie położył dłoń na jej łbie aby po chwili przenieść spojrzenie na kobietę stojąca w drzwiach.
Yvette Chavez stała w progu ramieniem opierając się o framugę.
- Cześć – odezwała się wchodząc do środka. Castiel wyprostował się posyłając przyjaciółce blady uśmiech. Obserwował jak odkłada klucze na komorę.
- Szukałaś mnie? – zdziwił się mężczyzna.
- Tak szukałam cię skoro od miesięcy mnie unikasz – odpowiedziała robiąc krok do przodu.
- Nie unikam – zaprzeczył a Yvette prychnęła pod nosem dając mu jasno do zrozumienia co myśli.
- Unikasz mnie – powtórzyła – od wesela Javiera i Victorii ciągle mnie zbywasz, ciągle słyszę nie mam czasu, innym razem i tak w kółko. Co zrobiłam nie tak?
- Spałaś z moim bratem – wypalił za nim zdążył ugryźć się w język. – Widziałam cię w jego łóżku.
- Byłam pijana
- To cie nie usprawiedliwia – wszedł jej w słowo.
Yvette jednym uderzeniem dłonią w udo przywołała do siebie suczkę, przypięła jej smycz do obroży.
- Wracajmy do domu maleńka – ruszyła w kierunku drzwi. Zamknęła je cicho za sobą z trudem przełykając ślinę. Yvette Chavez mieszkała niedaleko, lecz trasę pokonała równym miarowym tempem nie zwracając uwagi na przybierający na sile deszcz. Przezroczyste krople mieszkały się z łzami
Taka ja właśnie zobaczył Dean. Bez słowa doprowadził ja do mieszkania w pod dachem przytulił do siebie. Nie mówię nic. Kiedy zasnęła pojechał do brata gdyż domyśla się że to ten kretyn doprowadził ja do płaczu. Wszedł do środka korzystając z zapasowych kluczy. Najpierw skierował się do kuchni i wyciągnął z lodówki dwa piwa. Jedno postawił przed bratem na stoliku do kawy z drugiej butelki pociągnął solidny łyk.
- Spała że mną w jednym łóżku - odezwał się – w mojej koszuli, ale nie uprawialiśmy seksu. Jest słodka, urocza bywa straszliwie naiwna, ale nie w moim typie – wyciągnął z kieszeni telefon i odblokował go w galerii znajdując odpowiednie zdjęcie. Położył telefon na blacie widząc jak spojrzenie brata wędruje w tamtym kierunku. Upił łyk piwa.
- Nazywa się Gael Cordoba – przedstawił mężczyznę z fotografii i dopiero teraz odważył się spojrzeć na brata. – Jestem gejem.
- Te wszystkie kobiety...
- Przedstawiłem ci kiedyś któraś? – Zapytał go. – Zmyślałem je.
- Dlaczego?
Dean wybuchną śmiechem.
- Dlaczego? Serio? – pokręcił w rozbawieniu głową – Jestem gejem braciszku. Wiem o tym od szesnastu lat i lata zajęło mi zrozumienie, że nie jestem zboczeńcem. Jestem normalny, to że kocham inaczej nie czyni mnie złym człowiekiem czy grzesznikiem jak nazywa nas babcia. Społeczeństwo nienawidzi ludzi takich jak.
- Ja cię kocham – powiedział wprost. – Gej czy nie zawsze będziesz moim bratem.
***
Dean i Castiel Samaniego Chris Evans
Gael Sebastian Stan.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:47:21 24-11-19    Temat postu:

Temporada III C 010
Victoria /Alba/ Dean/Castiel/ Nicholas
Rewitalizacja parku okazała się być sukcesem a piknik rodzinny cieszył się tamtego dnia dużym zainteresowaniem. Burmistrz Ochoa trafił w dziesiątkę kontynuując politykę zamarłego Solano jednocześnie świadomie czy też nie utarł nosa Fernando. Mężczyzna bowiem twierdził, iż ośrodek dla młodzieży jest wylęgarnią przestępców. Wspólnie z Julianem Vazquezem pokazali wszystkim jak bardzo kontrkandydat w wyborach się myli. To były dobre dzieciaki, trochę nieokrzesane, ale zyskiwały przy bliższym poznaniu. Victoria wpatrując się w swoje zdjęcie z Conrado opublikowane na okładce jednej z gazet uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją.
Ona i Conrado wyglądali jak para spiskowców. Uśmiechnięci, szepczący między sobą i wspólnie sadzący drzewko. A w środku skwaszony Fernando. Fabrcio nie mógł wpaść na lepszy pomysł, aby tamtego dnia trzymać dziennikarzy z daleka. Barosso nie miał powodów do zadowolenia i bynajmniej sytuacja nie miała się zmienić w najbliższym czasie. W jednym z brukowców wydawanym w Monterrey, ale dostępnym w kioskach w miasteczku ukazał się artykuł jakoby Tristan Sawyer miał coś wspólnego z Barosso. Autor tekstu jasno sugerował iż mężczyzna jest jego siostrzeńcem. Fakt był to najnowszy news, ale po raz pierwszy okazał się w prasie drukowanej. Victoria nawet wracając z porannych zakupów udając zaskoczoną przed sprzedawczynią zakupiła codziennik. Skłamałaby mówiąc, że nie cieszy jej zła prasa Barosso.
Całe życie się go bała. Przerażał ją nawet wtedy kiedy mijała go na ulicy i gdyby ktoś w sierpniu zeszłego roku powiedział jej że pewnego dnia pojawi się ktoś kto może mu zagrozić zapewne wybuchnęła by śmiechem. Byłby jeszcze bardziej rozbawiona gdyby ktoś dodał, że ona będzie miała w sobie tyle siły, aby tej osobie pomóc. Życie całe szczęście potrafi zaskoczyć.
Victoria postanowiła tą siłą podzielić się z innymi kobietami, młodymi dziewczynami a nawet tymi najmłodszymi. Fabricio, któremu jakiś czas temu przedstawiła swój pomysł najpierw zmarszczył brwi a później uśmiechnął się szeroko. Victoria musiała przestać być jedynie piękną ozdobą dołączoną do kampanii, ale także aktywnie działać. Dlatego też wpadła na pomysł zajęć z samoobrony Nikt poza Magikiem i najbliższym kręgiem znajomych nie wiedział, że pasją Victorii. Dzięki sztukom walki czuła się silna, mocno stąpała po ziemi. Czuła się także bezpieczna. I chciała aby mieszkanki miasta także czuły się silne i bezpieczne.
Sala gimnastyczna była pełna kobiet i zaciekawionych rozchichotanych mężczyzn którzy usiedli na trybunach i szeptali między sobą. Sądzą zapewne, że zwariowałam, przemknęło jej przez myśl. I tak i ona myślała jeszcze kilka lat temu kiedy Peter Pan zaczął ją uczyć aikido wyglądała dokładnie tak jak obecne na sali kobiety. Była przerażona i zaciekawiona jednocześnie. Obserwowała jego i Magika z szeroko otwartymi oczami a po latach od tamtych wydarzeń była dumną posiadaczką czarnego pasa i tytułu instruktorka aikido. Teraz chciała aby te wszystkie wylęknione kobiety przestały się tak czuć. Zbyt dobrze znała to uczucie. Zsunęła z ramienia torbę. W tłumie dostrzegła Emmę, Nadię, Arianę. Wiedziała bowiem, że przyszły ją tutaj wspierać i była im za to niezmiernie wdzięczna. Na trybunach rozsiadł się Magik z Aleckiem, Fabrcio obok którego siedział Conrado. Cieszyła się z ich obecności.
Victoria zrezygnowała z tradycyjnego stroju aikido co zapewne nie spodobałby się jej instruktorowi ze Stanów Zjednoczonych, ale uznała iż trening ma być przyjemnością i minimalnym wydatkiem dla miejscowych kobiet. Nie chciała obciążać ich dodatkowymi kosztami. Na sali rozłożono maty, które miały chronić przed urazami.
— Dobry wieczór — przywitała się uśmiechając się lekko do kobiet. Chciała tym samym dodać im otuchy. — Dziękuje za tak liczne przybycie — zaczęła — zarówno wam jak i naszej publiczności. Wiem, że jesteście przestraszone i nie macie pojęcia czego spodziewać. Obawiacie się, że zrobicie coś złego albo naszej publiczności, która wybuchnie śmiechem. Byłam na waszym miejscu i powiem wprost to nie będzie łatwy wieczór a następnego dnia będziecie czuć mięśnie z których istnienia nie zadawałyście sobie sprawy. I jeśli będziecie przychodzić regularnie to z czasem znajdziecie równowagę między ciałem a duchem. Zapomnijcie po publiczności to wasz czas. I tak ci tam z tyłu — wskazała na nich ręką — będą się śmiać będziecie to słyszeć bardzo wyraźnie. Będą komentować i stwierdzą, że upadłyśmy na głowę trudno kiedy skopiemy im tyłki gwarantuje zmienią zdanie.
— Skopałaś kiedyś tyłek takiemu komuś? — zapytała niepewnie jakaś szatynka z tyłu.
— Tak.
— I co się z nim stało?
— Został moim mężem — odparła z rozbrajającą szczerością. — Zacznijmy więc od rozgrzewki.

***
Chrzest święty połączony z przyjęciem urodzinowym Alexandra okazał się być sukcesem. Zarówno świeżo upieczeni rodzice jak i goście zakończyli wieczór w szampańskich nastrojach i z uśmiechami na ustach. Victoria mimo początkowych obaw była zadowolona a mały Alec był zachwycony. Chłopiec zasnął późno w nocy z uśmiechem na ustach. Po raz pierwszy spał sam w swoim pokoju co państwo Reverte uznawali za spory sukces. Na początku tygodnia jednak należało wrócić do rzeczywistości, która miała dużo bardziej wyblakłe kolory niż wczorajszy wieczór.
Victoria postawiła przed synkiem miseczkę czekoladowych płatków śniadaniowych i zmierzwiła malcowi włosy.
Nicholas Barosso nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Fakt popełnił kilka czynów które potępiała jednak ich konsekwencje bezpośrednio nie dotknęły Revertówny więc była skłonna spojrzeć na niego przychylniejszym okiem. Wiedziała bowiem jak to jest żyć ze skutkami swoich niekoniecznie dobrych wyborów. To co jednak ją zastanawiało; to czy można mu ufać? Czy Nicholas nadal jest ślepo lojalny ojcu czy też nie? Nie miała pojęcia czy wyjawienie mu prawdy o Alejandrze nie będzie miało zgubnych skutów dla nich wszystkich? Westchnęła ściągając tym samym spojrzenie Alexandra, który chwycił ją za rękę i zacisnął na niej swoją dłoń.
— Wszystko w porządku skarbie — zapewniła go. — Mama się zamyśliła — odłożyła do zlewu kubek po kawie i podeszła bliżej dziecka, które nadal trzymało ją za rękę. Aleca nada łatwo było spłoszyć, albo zmartwić. Pogładziła go czule po policzku. Hermes leżący nieopodal poderwał do góry łeb a ogon uderzył o podłogę. Do kuchni wszedł Javier. Alexander zeskoczył z krzesła i podbiegł do ojca.
— Cześć smyku — pochylił się nad chłopcem i pocałował go w czubek nosa. — Cześć żono — zerknął na nią. — Alec może zabierzesz Hermesa do ogrodu? — zasugerował dziecku. — Pobiega za piłeczką. — Chłopczyk wziął od Magika nową piłkę dla psa i podskakując pobiegł we wskazane miejsce. Hermes z ochotą pobiegł za małym przyjacielem. — Chcesz mu powiedzieć — stwierdził gdy tylko za Aleckiem zamknęły się przesuwane drzwi.
— Uważasz, że nie powinnam.
— To nadal Barosso. Może i ćpanie wyprało mu mózg, ale krew to nie woda Dzwoneczku.
— Jeśli powiem mu, że jego brat żyje będzie miał wobec nas dług.
— Albo poleci z jęzorem do ojca.
— Biorę ten scenariusz pod uwagę.
— Mimo to nadal chcesz mu powiedzieć — wtrącił się ponownie Reverte zerkając w kierunku biegającego po ogrodzie chłopczyka.
— Tak. Javi ja wiem jak to jest stracić brata i obwiniać się o jego śmierć jeśli to przekona Nico do nas
— To równie dobrze może zadziałać w odwrotny sposób skarbie — wtrącił się małżonek. — Nicholas może wydać nas przed Fernando.
— Nie zrobi tego.
— Skąd ta pewność? — zapytał ją zaciekawiony mąż.
— Krew nie woda — odpowiedziała a blondyn zmarszczył brwi. — Obiecał chronić brata za wszelką cenę i go zawiódł wiesz mi lub mnie będzie moim dłużnikiem.
— Tristan, Nicholas kto następny? — zapytał. i wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. — To teściunio i Marcela. Obiecali go popilnować kiedy my będziemy mieć randkę— powiedział a Victoria zmarszczyła brwi. — Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że to będzie trójkąt z facetem o nazwisku Barosso.
***
Dla Alby Flores chrzest święty Alexandra nie był łatwym wydarzeniem. O ile sama ceremonia była prosta i całkiem przyjemna to przyjęcie, które po niej nastąpiło już nie koniecznie zaliczyłby do przyjemnych wydarzeń. Matka i rodzeństwo zerkali z ciekawością w jej kierunku. Za każdym razem kiedy mijała ich lub siedząc przy stole czuła na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Dlatego też postanowiła zająć się dziećmi. Obecne na przyjęciu w różnym wieku wymagały uwagi. A Alba z przyjemnością biegała, nosiła na rękach swojego chrześniaka.
Alba i Victoria mieszkały na przeciwko siebie. Pablo Diaz po powrocie do miasta kupił dom po okazyjnej cenie i remontował go kawałek po kawałku. Damian Diaz pomagał od czasu do czasu kuzynowi a ich córki poznały się i zaprzyjaźniły. Alba była jedyną osobą z miasteczka, które Victoria zwierzała się ze swoich problemów, dla każdej z nich powrót do domu ze szkoły był koszmarem i to ten koszmar zbliżył je do siebie. Powierzały sobie najskrytsze tajemnice i kiedy przypadkiem spotkały się na ulicach Chicago dziecięca przyjaźń odżyła ze zdwojoną siłą.
Alba wiedziała, że Vicky zakochała się w Magiku , a Victoria wiedziała o problemach sercowych Alby. Kuzynki wzajemnie się doradzały sobie i wspierały się. I nawet wtedy kiedy Alba wyjechała z lekarzami bez granic panie utrzymywały ze sobą kontakt. I dlatego też szatynka zgodziła się być matką chrzestną Alexandra. Uroczego słodkiego chłopczyka. Fakt, iż ponownie spotka swoją rodzinę był dla niej kwestią drugorzędną. Mimo to unikała rozmowy z nimi. Dlatego tez stojące na progu rodzeństwo zaskoczyło ją i wybiło z rytmu. Nie miała pojęcia skąd mają adres, lecz z drugiej strony podejrzewała iż palce maczała w tym siostra Clementina. W kuchni do której ich zaprosiła zapadło niezręczne milczenie. Szatynka obróciła w dłoniach kubkiem kawy.
— Co was do mnie sprowadza? — zapytała ich w prost.
— Może tęsknota? — zasugerował Arturo.
— Może powiesz coś w co uwierzę — odparowała Alba.
— Chodzi o ojca — wtrąciła się Rocio spoglądając na najstarszą z rodzeństwa z lekko zmarszczonymi brwiami.
— Umarł? — zapytała
— Jeśli chciałaś żeby umarł nie trzeba było go ratować — odparował Arturo. — Tobie nie drgnęła nawet ręka.
— Tym lepiej dla niego. Straciłby nogę albo co gorsza życie. Upił się w szpitalu?
— Nie.
— To o co chodzi?
— Ojciec ma długi — powiedziała wprost Rocio — u niebezpiecznych ludzi.
— Alkoholik i hazardzista cóż za atrakcyjne połącznie — mruknęła — jeśli sugerujesz, że będę spłacała jego długi to pomyliście adresy.
— Jest mu winien czterdzieści tysięcy peso.
Alba usiadła.
— Chcemy rozłożyć dług na raty — zaczął Arturo — ale on powiedział, że będzie rozmawiał tylko z tobą.
— Słucham?
— Będzie negocjował tylko z tobą Albo.
— Dlaczego?
— Nie wiemy — odezwała się szatynka — powiedział Arturo, żeby przyprowadził siostrę. Tą lekarkę.
Alba westchnęła głośno. Nie miała najmniejszej ochoty na pertraktacje z gangsterami
— Kiedy?
— Dziś wieczorem.

***
Nicholas Barosso był zaskoczony prośbą Victorii o spotkanie jednak zgodził się po pikniku rodzinnym wieczorem przyjechać do jej firmy. Zignorował jadące za nim auto z ludźmi ojca, którzy od wpadki z narkotykami śledzili każdy jego ruch. Wszedł na górę czując się nie co dziwnie krocząc korytarzami, które jeszcze kilka miesięcy temu były częścią rodzinnego biznesu. Zapukał a drzwi otworzył mu Javier Reverte,
— Telefon — wyciągnął dłoń i westchnął głośno kiedy mężczyzna spojrzał na niego niezrozumiałym wzrokiem. — Chcesz spotkać się z moją żoną czy też nie? Brunet niechętnie podał mu komórkę.
— Bawimy się w konspirację? — zapytał ją Nico. Victoria siedziała fotelu przy biurku. W tym miejscu kiedyś stało biurko Alejandra.
— Nie, gdybym chciała bawić się w konspirację zaprosiłabym cię bardziej prywatne miejsce bez monitoringu i ludzkich spojrzeń.
— Czego więc chcesz? — zapytał ją.
— Jest czysty — poinformował ją mąż siadając na czarnej kanapie — ale ma ogon.
— Tego się spodziewaliśmy.
— Może któreś z was łaskawie wyjaśni mi o co w tym wszystkim do cholery chodzi?
— Alejandro żyje — powiedziała wprost Victoria. — Jest w bezpiecznym miejscu.
— Słucham?
— Daleko stąd, ale to oczywiście może się zmienić — stwierdził sokojnym głosem Reverte. Nicholas ku zaskoczeniu ich oboje usiadł.
— Gdzie on jest?
— Bezpieczny — odpowiedziała na jego pytanie Victoria. — I tak pozostanie — zapewniła go zerkając na męża.
— Alex żyje — powtórzył powoli
— To już ustaliśmy — odparł zniecierpliwiony Magik. — — Jest bezpieczny za siódma górą za siódmą rzeką i to czy pozostanie bezpieczny zależy tylko i wyłącznie od twojej uprzejmości i dobrej woli bo tylko ona — wskazał ruchem dłoni na Victorię stoi między więzieniem a twoim bratem.
— Nie wyda go.
— Jesteś stuprocentowo pewien? — zapytał go Magik.
— Panowie — wtrąciła się do rozmowy wstając. — Alex pozostanie bezpieczny niezależnie czy spełnisz moją małą prośbę czy też nie. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać Nico.
— Czego więc chcesz?
— Chcę abyś powiedział swojemu ojcu o naszym spotkaniu — zaczęła — Chcę żebyś powiedział, że próbowałam cię przeciągnąć na naszą stronę i chcę żebyś powiedział, że zgodziłeś się być naszym podwójnym agentem.
— Co? — odezwali się równocześnie Magik i Nicholas.
— Dlaczego?
— Wreszcie zadałeś jakieś dobre pytanie — odparł wyraźnie naburmuszony ponieważ nie wtajemniczony Magik.
— To proste uważasz że zabiłam twojego brata i chcesz znaleźć dowody na moją winę.
— Co? Nie ma mowy — odparł Nicholas i poderwał się z krzesła ruszył do wyjścia.
— Alba.
Jedno imię sprawiło, że się zatrzymał i odwrócił do tyłu głowę.
— Nigdy nie spała z twoim ojcem — powiedziała powoli. — Odurzył ją, rozebrał i położył w swoim łóżku, ale jej nie tknął. Zrobił coś gorszego.
— Tak zgwałcił twoją matkę wszyscy o tym już wiedzą.
— Alba była w ciąży kiedy wyjeżdżała z miasta. Była w czwartym miesiącu , kiedy poroniła
— Nie wierzę ci — warknął.
— Obok mojego brata jest inny grób Nikole Flores. — Akta Alby ze szpitala. Przygnębiająca lektura do poduchy.
— Przestań! — warknął. — Ty jesteś dokładnie taka sama jak Inez. Wykorzystujesz ludzkie słabości i tragedie żeby osiągnąć swój cel.
— W przeciwieństwie do Inez znam granice.
— Jesteś pewna? — zapytał ją i wyszedł
***
Dean czuł pewnego rodzaju ulgę kiedy powiedział bratu, że jest gejem. Jakby z pleców zdjęto mu ciężki plecak a on wreszcie mógł się wyprostować. Trzydziestolatek był zaskoczony, iż Cass z taką łatwością zaakceptował fakt, że jego młodszy o siedem minut brat jest homoseksualistą Chciał nawet poznać Gaela i Dean momentalnie zaprosił go na kolację. Nie zdążył nawet pomyśleć o konsekwencjach po prostu stwierdził, że to świetny pomysł. Teraz siedział na wysokim barowym stołku obserwując jak jego chłopak gotuje.
Gael był zawodowym kucharzem. Pracował jako szef kuchni w jednej z restauracji w Pueblo de Luz i od dwóch lat był jego chłopakiem. Dean potrzebował dużo czasu, aby zrozumieć kim jest naprawdę. I zaakceptować fakt, iż w miłości do mężczyzny nie ma nic złego. To nie chore ani perwersyjne. Miłość do mężczyzny była jego wersją normalności. Nie wszyscy jednak podzielali jego wizję. I o ile Castiel byłby wstanie zaakceptować brata geja to Diana nie zaprobowałaby tego, ani jego dziadkowie.
Diana Samaniego była samotną matką. I o ile braciom udało się ustalić tożsamość biologicznego ojca to tsk naprawdę nigdy z nią o tym nie rozmawiali. Temat Claudia Montenegro w ich domu nie był poruszany. Dziadek nigdy bowiem nie wybaczył swojej córce upokorzenia jakie zafundowała mu przed trzydziestoma laty rodząc bliźnięta. I o ile same narodziny dziecka powinny być radością to w roku osiemdziesiątym piątym nadal były hańbą. To był jeden z powodów dlaczego Dean tak długo ukrywał przed rodziną swoje prawdziwe ja.
Babcia Anna zapewne nazwałby to karą boską. Matka puściła się i zaszła w ciążę, urodziła dzieci i jeden z nich idąc tokiem rozumowania starszej kobiety musiał zostać naznaczony przez Opatrzność piętnem geja. Kolejny powód aby się nie urodzili. Mężczyzna westchnął. Był zmęczony podwójnym życiem.
Miał dość słuchania Diany domagającej się synowej i wnuków, rodzimych obiadów podczas których słucha, iż mężczyzna w jego wieku powinien mieć żonę i dzieci. Co z tego, że ma świetnie płatną prace, własne mieszkanie w Monterrey skoro jest samotnym trzydziestolatkiem. Ileż to razy chciał wykrzyczeć rodzinie „ JESTEM GEJEM!” I zawsze wycofywał się. Nie z powodu wstydu, a raczej strachu. Obawiał się, że straci rodzinę, kiedy wyzna prawdę. Dźwięk dzwonka wyrwał go z zadumy.
W progu stał Castiel z butelką wina w dłoni. Brat uśmiechnął się do niego nieśmiało.
— Wejdź — zaprosił go do środka i zaprowadził do kuchni. — Cass to mój chłopak Gael, Gael to mój brat Castiel.
Panowie uścisnęli sobie dłonie.
***
Alba była wyczerpana. Spotkanie z przywódcą Templariuszy okazało się być bardziej wyczerpujące niż sądziła, że będzie. Mężczyzna zgodził się rozłożyć dług ojca na raty i zamknąć mu rachunek. Damian był niewypłacalny a on nie lubił niewypłacalnych ludzi. Alba w obecnej chwili marzyła o kubku gorącej herbaty.
— Alba — za swoimi plecami usłyszała znajomy głos.
— Nie dziś Nico — warknęła wsuwając klucz do zamka.
—Proszę tylko o pięć minut — powiedział robiąc krok w jej stronę.
Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi.
— Pięć minut i wychodzisz.
Brunet wszedł do środka cicho zamykając za sobą drzwi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:43:18 08-12-19    Temat postu:

Temporada III C 011
Ingrid/Julian/Nicholas/Alba
Ariana prowadziła auto Ingrid kierując się wskazówkami trasy, którą ustawiły w mapie Google. Szatynka wpatrywała się milcząco w horyzont zaś Santiago kilkukrotnie we wstecznym lusterku widziała pełne troski spojrzenie Juliana posyłane w kierunku żony. Vazquez był wyraźnie niezadowolony z wycieczki. Podobnie jak Hugo. Mężczyzna wraz z Julianem zajmował tylną kanapę auta i wcale nie miał ochoty na wycieczkę. Ingrid jednak zagroziła mu inwazją mysz. Brunet siedział jednał zasępiony we własnych myślach. Podobnie jak pomysłodawczyni ich dzisiejszego wyjazdu. Ingrid maksymalnie rozłożyła fotel i wyciągnęła się. Jechała z zamkniętymi oczami co jakich czas unosząc powieki aby sprawdzić gdzie są.
Pomysł wycieczki zrodził się w niej już dawno, lecz ciągle zwlekała ciąża, ślub groźba śmierci miały pierwszeństwo nad odwiedzaniem miejsc związanych z jej przeszłością lecz spotkanie z szefem Templariuszy przypomniało jej o złożonej samej sobie obietnicy; że kiedyś tam wróci.
Tak to było szaleństwo, emocjonalnie wyczerpujące szaleństwo, ale jakaś masochistyczna cząstka jej osobowości chciała zobaczyć tamto miejsce jeszcze raz. Zdziczałe opuszczone i przerażające. Chciała przekonać się czy siła wspomnień będzie równie silna. Chciała raz na zawsze pożegnać się z przeszłością. Oczywiście będzie to symboliczne tamte wspomnienia zawsze będą w niej tkwić.
Ośrodek wychowawczy dla dziewcząt zawsze miał złą sławę. Mieszkańcy nazywali go po prostu czyśćcem gdyż piekło przy tym musi być pestką. Podobnie jak w czyśćcu są udręczone dusze tak w Ośrodku byłi wychowankowie którzy z jednej strony pragnęli śmierci a z drugiej wyzwolenia. Samobójstwo nie było niczym nowym, ale popełnić je nie było tak łatwo. Nie w takiej liczbie na tak miały metraż. Kiedy już któraś wieszała się albo ostrym kawałkiem kamienia podcinała sobie żyły one to ignorowały. Pozwalały im odejść. Śmierć jak i walka o przetrwanie były czymś normalnym. Mawiano, że albo jesteś myśliwym albo zwierzyną. Ingrid nigdy nie była zwierzyną.
Na zewnątrz ośrodek był przedstawiany jako szansa dla najbardziej zdeprawowanych dziewcząt, na nowe życie. Mogły się tutaj uczyć, skończyć szkołę, nauczyć się szyć czy hyblować deski. Tak było za dnia nocą zamykano je w klatkach i mawiano że w życiu nie ma nic za darmo. Zapewniamy wam dach nad głową, jedzenie, edukacje więc my chcemy rozrywki. Do czyśćca przywożono osadzonych w ośrodku wychowawczym chłopców i szczuto jednych na drugich. Obserwatorzy walk obstawiali zakłady kto wygra. Nie tylko obstawiali. Niektóre z nich zmuszano do prostytucji. Wybierano te najładniejsze, najmniej posiniaczone a Ingrid zawsze wiedziała, że uniknęła takiego losu tylko dlatego że znała rodzinę Romo. Dyrektor ośrodka wiedział, że z nim lepiej nie zadzierać. Co nie oznaczało całkowitej ochrony uniknęła gwałtu nie klatki. I to tak obrosła w legendę.
Legendę o Mulan. Tutaj rzadko kto mówił do niej Ingrid była po prostu Mulan. Upartą, waleczną, młodziutką osóbką która bez oporów łamała komuś czy to nadgarstek czy to plac. Czasem zastanawiała się skąd w trzynastoletniej dziewczynce było tyle siły aby przetrwać trzy lata piekła? Po dziś dzień nie znalazła na to odpowiedzi. Wiedziała doskonale, że to miejsce uczyniło z niej osobę, którą jest teraz. Dlatego też kiedy Ariana zgasiła silnik a głos towarzyszący im całą drogę stwierdził „Jesteś na miejscu” otworzyła oczy.
Budynek nadal robił wrażenie. Mimo że miejsce zamknięto w dwa tysiące dziewiątym roku, a ogrodzony plac był pusty. To kraty w oknach sprawiły, iż poczuła nieprzyjemny ucisk w dołku. I nie miało to nic wspólnego z jej obecnym stanem. To miejsce nadal miało swoją siłę. Po tylu latach. Wyszła z auta wpatrując się w starą zardzewiałą bramę. Ruszyła w tamtym kierunku świadoma, że przyjaciele i mąż ruszą za nią.
— Co to za miejsce? — Zapytała Hugo Ariana wpatrując się w plecy przyjaciółki. Julian szedł obok żony trzymając ją za rękę.
— Ośrodek wychowawczy dla dziewcząt zwany szerokiej publiczności jako czyściec — odpowiedział wsuwając ręce w kieszenie spodni.
O czyśćcu zarówno męskim jak i żeńskim krążyły niezbyt pochlebne opnie i legendy. Mówiono o podziemnym klubie walki, który utworzył dyrektor, o prostytucji zarówno wśród dziewcząt jak i chłopców i o tajemniczym pożarze który położył kres temu miejscu i ujawnił szereg nieprawidłowości w traktowaniu wychowanków. Patrząc na plecy przyjaciółki zastanawiał się a nawet był pewien, że ta dwójka maczała w tym swoje paluszki. Poza tym Ingrid albo raczej znana tutaj bardziej jako Mulan była do tego zdolna. Hugo kilka razy wśród Templariuszy słyszał opowieści z czasów kiedy siedzieli w czyśćcu, kilku z nich opowiadało o Mulan. Dopiero niedawno połączył ze sobą te dwie kobiety. Teraz przekraczając próg ośrodka, którego drzwi otworzyła Ingrid używając przy tym wsuwki do włosów zrozumiał jak przerażające musiało być to miejsce w czasach swojej świetności. On jedynie o nim słyszał ona żyła tutaj przez trzy lata.
Ingrid wiedziała dokąd idzie. To zaskakujące, że po tylu latach nogi same ją niosą do jej celi. Stłoczone na małej powierzchni dziewczęta w różnym wieku o różnym temperamencie były jak bomba z opóźnionym zapłonem. Jedna iskra wystarczyła aby zaczęła się walka. Nie miały łóżek jedynie twarde materace obok siebie, wiaderko zamiast toalety, cotygodniowe zimne prysznice i zakonnice prowadzące lekcje. Mówiące o boskim planie, krające za byle przewinienie. I pomyśleć, że w tym piekle rodziły się dzieci.
Zadrżała mimowolnie kładąc rękę na brzuchu. Jedne szyły do klatki kiedy domyśliły się, że są w ciąży. Nie chciały rodzić dzieci oprawców ani rodzić w takim miejscu. Inne rodziły je w bez lekarza, leków przeciwbólowych otoczone przez równie przerażone nastolatki. Dzieci te które miały szczęście urodzić się żywe oddawano oczywiście rodzinie. Żadna jednak niezainteresowała się jak to możliwe że otoczona przez kobiety dziewczyna zaszła w ciążę. Zakonnice które po porodzie zabierały dziecko również nie zadawały pytań. Jakby miały pod opieką same Matki Boskie a ich dzieci to zdecydowanie zmajstrował Duch święty. Niektóre nazywały ją szczęściarą. Nie zgwałcono jej i to było jej jedyne szczęście. Teraz wchodząc do swojej dawanej celi czuła się spokój.
Ściany były wydrapane, pokryte brunatnymi plamami, podłoga z której zniknęły materace była popękana i pokryta śladami krwi osadzonych tutaj nastolatek, czasem była to krew ich dzieci, którym dane było przyjść na świat w formie krwistoczerwonego skrzepu tkanek i krwi.
— Skarbie — usłyszała za sobą głos Juliana, który spojrzał na ukochaną żonę z troską. — Dlaczego chciałaś tutaj przyjechać?
— Coś mnie tutaj ciągnie — odpowiedziała gładząc jego palce. —
Znalazłam swoje stare pamiętniki, które pisałam w poprawczaku i po wyjściu i to co mnie zaskoczyło to, że o tak wielu rzeczach zapomniałam. O samobójstwie Klaudii, o Anie morderczyni, która zabiła ojczyma, który ją gwałcił, o Marlenie która na podłodze urodziła martwego synka a dwa dni później poszła na randkę z której nie wróciła. Żywa — dodała na końcu.
— Chcesz o tym napisać?
— Po artykule o Gwen redakcja dostała listy o kobiet, które spotkał podobny los. Napisała do mnie Agatha. Siedziałyśmy w jednej celi — doprecyzowała zerkając na Huga i Ari którzy stali w progu — chcę się spotkać.
— Tutaj? — Wydukała lekko zdezorientowana Ariana a szatynka skinęła głową jakby spotkania w zamkniętym poprawczaku były czymś całkiem normalnym. Po chwili rozległy się kroki a na korytarzu stanęła szatynka. Lopez wyszła ze swojej dawnej celi i kobiety przez chwilę wpatrywały się w siebie.
— Wspominałaś coś o zmianach — Zaczęła Agahta podchodząc bliżej — a ja naiwnie sądziłam, że chodzi o twój stan cywilny. Gratuluje.
— Dzięki ty też świetnie wyglądasz — Popatrzyła jej niepewnie w oczy. — Pamiętasz?
— Czasem chciałbym nie pamiętać — Wyznała Agatha wzdychając. — Sprawdzimy czy stołówka nadal tak beznadziejnie karmią?
Usiadły na stole, jak za starych czasów kiedy nikt nie patrzył.
— Przepraszam — wydukała Ingrid — obiecałam zadzwonić a nigdy nie podniosłam słuchawki.
— Ja też mogłam zadzwonić, ale obie potrzebowałyśmy od siebie przerwy a teraz ty potrzebujesz położnej.
— Tak się składa, że odebrałaś więcej porodów za nim zdobyłaś dyplom a skoro teraz go posiadasz to mam nadzieję, że pomożesz mi to przetrwać.
— Poród do bułka z masłem. Przyniosłam coś — powiedziała i wyciągnęła korkociąg na którego widok Ingrid zaczęła się śmiać.
— Nie wierzę że go zachowałaś — pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Co to za korkociąg? — zapytał Julian siadając na przeciwko pań.
— Kiedyś Ingrid i mnie zabrano z innymi dziewczynami do jakieś szychy, lubił seks sadomaso a Ingrid mu się spodobała. Dziewczyny go związały i zakneblowały, rozebrały wszyscy sądzili, że Ingrid zrobi mu dobrze, ale żadna nie zauważyła, że trzyma korkociąg on też nie. Przebiła go na wylot
— A nasz don Juan musiał zaprzyjaźnić się z ciernikiem.

Nicholas Barosso pogładził po łebku kolorowego kota Alby wpatrując się w plecy jego właścicielki. Herbata, którą zrobiła zdążyła już wystygnąć. Oboje milczeli jakby rozmowa była zbyt trudna.
— Przepraszam — powiedział w końcu.
—Zamknij się
— Powonieniem być przy tobie kiedy mnie potrzebowałaś
—Przestań po prostu przestań — wymamrotała nie odwracając się. — Byliśmy dzieciakami, które naiwnie sądziły że mogą wygrać z twoim ojcem, mogą go przechytrzyć, ale się przeliczyliśmy i nie ma sensu wracać do przeszłości.
— Mogę to zrobić.
— Cofnąć czas?
— Nie przechytrzyć mojego ojca

Naprawdę w to wierzył. Fernando Barosso nie miał już tej samej siły przebicia co kiedyś. Dwóch synów nie żyło ten który mu pozostał jest narkomanem a córka wyjechała nieoglądając się za siebie. Został mu tylko Nicholas, który od kilku dni odgrywał rolę grzecznego synka. Chodził z nim na spotkania z wyborcami, uśmiechał się do kamer. Wiedział, że zdobycie zaufania Fernanda nie będzie łatwe, ale był na dobrej drodze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:27:17 29-12-19    Temat postu:

Temporada III C 012
Emily/Fabrico/ Javier

W chwili w której jego nóż po raz ostatni zagłębił się w jej ciele naprawdę sądziła, że to koniec. Po osiemnastu godzinach tortur była wyczerpana i jedyne czego pragnęła to zasnąć. Nie obchodziło jej czy się obudzi czy zaśnie na zawsze. Chciała jedynie spać i wymazać z pamięci obraz jego uśmiechniętej twarzy. Lekarze uważali, że miała szczęście w końcu jego nóż tylko o milimetry minął jej serce. Zmieniliby zdanie gdyby mieli świadomość, iż z bliznami które jej pozostawił będzie żyła do końca życia. Aaron mógł ciągle w kółko i w koółko powtarzać, iż jest ocalałą, ale nie on żył z koszmarami a idąc ulicą nie oglądał się za sobie. Dlatego też zostawiła za sobą Londyn.
W mieście jej dzieciństwa nic jej nie trzymało. Oficjalnie zatrudniona była w FBI, jej ojciec mieszkał w Mieście Aniołów z matką nie utrzymywała kontaktów a siostra prawdopodobnie od dawna była martwa więc po przylocie do Stanów wsiadła do samochodu i ruszyła w trasę. Dopiero na granicy meksykańsko-amerykańskiej zrozumiała dokąd prowadzi ją droga.
Meksyk nie należał do jej ulubionych państw w Europie, Była tutaj kilkukrotnie i zawsze pakowała się w kłopoty, wywoływała dyplomatyczne kryzysy, zamykała prawych obywateli w więzieniach przecież gwałt i rabunek, nierząd nie jest absolutnie zły, Była zbyt wyzwolona, zbyt europejska, zbyt uparta i dumna aby odpuszczać tylko dlatego że wkurzy jednego mafioso albo dziecięciu. W kraju Azteków zdecydowanie miała więcej wrogów niż przyjaciół. Emily jednak nie szukała przyjaciół. Szukała siostry, żywej czy martwej, szukała człowieka zwanego Fausto Geuerrą teraz do jej listy dołączył Mario Rodriguez. Seryjny morderca z pogranicza, rzeźnik z El Paso, którego zamierzała złapać. Żywy czy martwy to nie miało znaczenie. Dlatego też postanowiła wybrać się na wycieczkę.
Chciała spacerować tymi maleńkimi uliczkami, chciała oddychać tym samym powietrzem, którym on oddychał, chciała poznać jego historię zanurzyć się w początki jego morderczej ścieżki. Chciała poznać historię człowieka który oznaczył ją na całe życie. Tylko dzięki temu złapie go i bynajmniej nie planowała zamakać go w małej celi. Już raz pokazał, że potrafi z niej uciec a Emily McCord nie pozwoli aby dwa razy popełniono ten sam błąd. Zatrzymała auto na parkingu, wyłączyła silnik i wyszła na zewnątrz. W uszach dudniła jej muzyka. Z przyzwyczajenia zapięła beżowy płaszcz skrywając tym samym kaburę z bronią.
Delikatnie położyła dłoń na biodrze czując się bezpiecznej z ciężarem glocka na lewym biodrze. W obecnej sytuacji wolała mieć go blisko siebie. Bądź co bądź Meksyk nie był zbyt przyjazny obcym samotnym kobietom a na pewno nie był przyjazny agentce Interpolu, która przekreśliła niejedną karierę. Uśmiechnęła się pod nosem. Był czternasty marca dwa tysiące jedenastego roku. i było zaskakująco zimno. Zamknęła auto i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Dłonie wsunęła w kieszenie płaszcza. Mijając jakiś sklep przejrzała się w witrynie. Wyglądała jak bogata paniusia z wielkiego miasta a płaszcz, który miała na sobie był wart tyle co wynajem jednopokojowego mieszkanka w Dolinie cieni i ku własnemu zaskoczeniu nie obchodziło jej to.
Zazwyczaj starała się nie afiszować swoim funduszem powierniczym. Była bogata, lubiła drogie ubrania jednak potrafiła wtopić się w tłum. Jadąc tutaj podjęła odwrotną taktykę. Postanowiła rzucać się w oczy, chciała aby ją zauważono gdyż intuicja podpowiadała jej że Mario Rodriguez nadal ma w tym mieście przyjaciół. A już na pewno ma tutaj rodzinie. Zatrzymała się na chodniku spoglądając na blondynkę opierającą rower o budynek miejskiej komendy. Dziewczyna poprawiła na nosie okulary i z reklamówką w której dało się dostrzec opakowanie z jedzeniem na wynos. Elena Rodriguez trzymała się całkiem nieźle jak na kogoś kto od kilku dobrych lat leżał w ciemnym grobie.
Mario Rodriguez był strasznym gadułą. To jedna z cech, których się u niego nie spodziewała. Niektórzy mordercy podczas zabijania milczą innym gęba się nie zamyka. I Rodrigiez należał do tej drugiej kategorii jednak Emily nie spodziewała się, że zamiast przechwałek nad własnym geniuszem będzie słuchała o jego małej córeczce Elencicie. Dziewczynka musiała umrzeć, żeby przeżyć. A Emily chcąc czy nie chcąc została zapoznana z rodziną, dramatyczną historią rodzinną. Słuchała o tym jak wychował się bez ojca, a matka sprzedawała go podofilom za kilka marnych peso, o małżeństwie z niejaką Inez, która była „szurnięta”. Z czułością mówił jednie o dwójce swoich dzieci; Viktorze i Elenie. To jednak nie zrobiło na niej specjalnego wrażenia Będący psychopatą i mordercą Rodriguez miał wypaczoną wizję ojcostwa. Dawno temu zapewne bez pamięci kochał swoje dzieci, teraz to było jedynie wspomnienie tamtych dni i uczuć.
Stojąc na przeciwko wejścia do komendy zastanawiała się dlaczego tak naprawdę tutaj przyjechała? Poznać wroga swego? Odnaleźć jego słabą stronę i wykurzyć go z kryjówki? Wiedziała przecież że go tutaj nie znajdzie. To czego nie mogła mu odmówić to inteligencji. On był zbyt znany a miasto zbyt małe aby mógł tak po prostu wrócić i obserwować jak dorasta jego córka. Poza tym Elena Rodriguez albo raczej Victoria Diaz bywała w Dolinie Cieni rzadko.
Ukończyła z wyróżnieniem szkołę z internatem, studiowała w Stanach Zjednoczonych na jednej z najlepszych amerykańskich uczelni i prawdopodobnie żyła w błogiej nieświadomości przeszłych wydarzeń. Nie pamiętała, albo świetnie się przed wszystkimi maskowała. Miasteczko w którym dorastała również przejęło postawę pasywną. Mieszkańcy nie chcieli pamiętać o Mario i jego żonie. To bolesne wspomnienia takie które naznaczają na całe życie Emily jednak chciała z kimś porozmawiać, z kimś kto ma informacje na temat tamtych wydarzeń dlatego też zamiast udać się do Diaza skręciła w lewo szybkim krokiem idąc przed siebie. Klub El Parasio nie trudno było odnaleźć a Alejandro Barosso stał oparty o mur wpatrując się w nią intensywnie. Przeszła na drugą stronę ulicy.
— Dzień dobry agentko McCord — przywitał się — Alejandro Barosso — wyciągnął dłoń.
— Emily — uścisnęła ją lekko.
— Wejdźmy do środka — gestem wskazał kierunek. — Nie wyglądasz jak agentka FBI — stwierdził — raczej jak bogata turystka z angielskich przedmieść.
— Jestem bogatą paniusią z londyńskich przedmieść — powiedziała wprost wchodząc do lokalu. Alejandro skierował ją do jednego z boksów.
— Gdzie jest Mario Rodriguez? — zapytała kiedy usiedli.
— Od razu do rzeczy
— Nie lubię marnować czasu Alex.
— Ja też nie, ale nie mam pojęcie gdzie on jest — wzruszył ramionami. — Wyjechał i sądząc po nagłówkach amerykańskich gazet pozostawił za sobą kilka śmierdzących trupów. Nie wiem gdzie jest — powtórzył.
— Wiem o listach Alex. Tych, które pisał do ciebie w więzieniu, po ucieczce, po pierwszym morderstwie w Teksasie. Wiem to ponieważ miałam wątpliwą przyjemność spotkania go. Potrzebuje tych listów aby go złapać.
— Złapać czy zabić? — pochylił się do przodu — Te listy są u jego córki.
— Naprawdę? — zdziwiła się Emily również pochylając się do przodu. — a więc w pudełku stojącym pod stolikiem są buty, które zamierzasz oddać do szewca? — uśmiechnęła się pod nosem. — Gdybyś naprawdę chciał dać te listy Elenie zrobiłbyś to dawno temu, wiesz jednak, dawno temu obiecałeś ją chronić przed ludźmi, którzy chcą ją skrzywdzić więc kiedy Mario przysłał list opisujący jego pierwsze morderstwo jego nazwisko również znalazło się na liście.
Alejandro podniósł pudełko po butach z podłogi i postawił je na stoliku. Z kieszeni wyciągnął jeszcze jeden list i położył go na wierzchu.
— W tym ostatnim kazał cię pozdrowić.


***
Rozpaliła w kominku i usiadła na podłodze spoglądając na listy znajdujące się w pudełku. Fabrcio siedział obok niej zerkając z ciekawością na koperty to na zamyśloną Emily, która bezlitośnie jeden po drugim wrzucała koperty do palącego się ognia. Nie pytał od kogo są te listy ani dlaczego jako odbiorca widnieje syn Fernanda
— Mario Rodriguez pisał listy do córki, wysyłał je do Alexa i na początku biła z nich nostalgia i smutek, ale później była już tylko przemoc — westchnęła.
— Przeczytałaś je wszystkie?
— Wielokrotnie oprócz jednego — wyciągnęła list— tego z angielskim stemplem. Nigdy nie miałam odwagi aby go przeczytać nadal nie mam — przyznała i wrzuciła go do ognia. Położyła głowę na kolanach męża wpatrując się w czerwone płomienie. — Rodriguez pokazał mi że jestem tylko człowiekiem, którego łatwo można zabić — popatrzyła na męża, który przyglądał jej się z uwagą. — Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale w chwili w której cię poznałam byłam na zakręcie zarówno zawodowym jak i prywatnym Tak byłam żywą legendą Interpolu bali się mnie bandyci niektórzy współpracownicy, ale w życiu prywatnym — splotła palce z palcami męża. — Byłam sama. Wracałam po pracy do domu z pracą w końcu bandyci sami do mnie nie przyjdą a później pojawiłeś się ty. — usiadła na jego kolanach i objęła go za szyję. — Wprowadziłeś do mojego świata kolory dlatego wiem, że od kilku dni coś cię trapi. Niewiele śpisz, jesz i ciągle przesiadujesz w domu.
— Pojawił się ktoś z przeszłości Conrado — powiedział w końcu. — Śledził cię — wyznał — nas — Emily powoli wstała z jego kolan. — Nie jest typem mordercy.
— Od razu mi lepiej — mruknęła usta zaciskając w wąską kreskę. — Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?
— Sam wiem od kilku dni — zaczął
— Dni? — weszła mu w słowo. — Wiesz o tym od kilku dni. Oczywiście inaczej nie zachowywałbyś się jak nadopiekuńcza matka- kwoka.
— Zrobił ci zdjęcia, które wysłał Conrado. Nam obojgu, chciałem cię jedynie chronić.
— Nie mnie chroniłeś — mruknęła i wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. — Biegnij otworzyć — rzuciła kąśliwie, a kiedy wrócił do salonu z Conrado rzuciła jedynie — o wilku mowa.
Brunet spojrzał na przyjaciela czując, że pojawił się w niewłaściwym momencie.
— Co słychać u twojego wroga numer dwa, trzy ma może dziesięć? Wybacz pogubiłam się w ich ilości.
— Mogłem wspomnieć o Santosie.
— Świetnie facet ma imię — zrobiła krok do przodu i sięgnęła po rzuconą na kanapę kurtkę. — Podyskutujcie sobie o nim ja wychodzę.
— Emily zachowujesz się dziecinnie.
Parsknęła śmiechem.
— Winę za moje dziecinne zachowanie zrzuć na hormony — odparła i wyminęła męża a Conrado nie uraczyła nawet spojrzeniem. Fabrcio ruszył za żoną.
— Zaczekaj — krzyknął — Emily na litość boską, nie zachowuj się tak.
— Będę zachowywała się jak żywnie mi się podoba a jeśli tobie to się nie podoba złóż papiery rozwodowe.

***
—Pozwoliłeś jej odjechać? — zdziwił się Conrado opierając dłonie na kuchennym blacie. Fabrcio spojrzał na niego z pod byka. — Hormony?
— Jest w ciąży — skapitulował i przesunął dłonią po twarzy — Jak dorwę Santosa to urwę mu jaja i go nimi nakarmię.
— Chciałbym to zobaczyć chociaż pewnie widok byłby paskudny — uśmiechnął się do niego lekko. — Gratuluje tatuśku.
Fabrcio odwzajemnił jego uśmiech wstał i podszedł do lodówki. Wyciągnął dwa piwa. Jedno otworzył i podał Conrado.
— To bliźniaki — powiedział powoli.
Conrado nie mógł zrobić nic innego jak uściskać go po bratersku.
— Nigdy ci o niej nie opowiadałem. Nie licząc tego jednego epizodu wiedziałem, że jeśli ci powiem to będziesz próbował odwieść mnie od tego pomysłu, ale ja chciałem wiedzieć. Chciałem się jedynie przekonać jak daleko jest się wstanie posunąć żeby dorwać mnie i mojego ojca. — upił łyk piwa. — Była jak matrioszka dłużej ją znalałem tym więcej chciałem o niej wiedzieć. Chciałem zedrzeć z niej wszystkie warstwy boże gadam jak potłuczony.
— Nie, jak facet, który nie widzi świata poza swoją kobietą. Chodź zawiozę cię.
— Dokąd?
— Do żony głuptasie. Tak się składa, że znamy pewnego geniusza, który z łatwością namierzy jej telefonu.
Javier Reverte nie musiał namierzać telefonu Emily. Przyjaciółka siedziała na jego kanapie pociągając nosem iu pomstując szalejące hormony, które były dużo większym sprawcą jej łez niż mąż. Victoria była w pracy razem z małym Aleckiem więc blondynka w spokoju mogła wypłakać się na ramieniu Magika. Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi Reverte ruszył w tamtym kierunku, a na widok dwóch mężczyzn westchnął i każdemu z osobna posłał pełne politowania i złości spojrzenia. Emily podniosła wzrok na męża i wybuchnęła płaczem. Reverte natomiast pociągnął Conrado do gabinetu Victorii dając małżeństwu nieco prywatności.
— Nicholas jest po dobrej stronie mocy. Przynajmniej na razie.
— Co?
— Nie co tylko kto — poprawił go Magik — Victoria przekonała go, że lepiej być z nami w drużynie niż przeciwko nam. O co się pokłócili?
— Nie powiedziała ci?
— Nie, tylko z płaczem się do mnie przytuliła nie powiem że nie mam wprawy w pocieszaniu płaczących niewiast, ale doprowadzanie do łez ciężarnej to już lekka przesada.
— Powiedzieli ci?
— Nie musieli mam kartę medyczną Emily na szybkim wybieraniu.
— Dlaczego jestem zaskoczony?
— Bo jestem pełen niespodzianek — odparł Magik wyglądając na korytarz. — Nie słyszę wystrzałów.
— Jak przekonaliście Nicholasa?
— Kobieta, dwa złamane serca i jedno nienarodzone dziecko mają siłę perswazji — powiedział — Standard.
— Nicholas stracił dziecko? — Javier wyglądający na korytarz wyprostował się gwałtownie.
— Dawno temu z Albą — wyszedł na korytarz i machnął na Conrado ręką. Fabrcio posłał wchodzącym do salonu mężczyznom lekki uśmiech. Blondynka siedziała na jego kolanach opierając mu głowę na ramieniu i obejmując go za szyję. — Zrobimy kolację. — zerknął przez ramię na parę, która była zajęta wymienianiem czułych pocałunków. Magik się uśmiechnął.
— Powinienem odwieźć ich do domu — zaczął.
— Daj im trochę czasu — wtrącił się Reverte sięgając po mleko z lodówki. — Niech się sobą nacieszą. To tylko kolacja, przecież cię nie otruję — zachichotał — poza tym każdy lubi naleśniki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:14:23 02-02-20    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 013

HUGO/ CONRADO

Hugo chodził zamyślony od czasu wycieczki do ośrodka wychowawczego dla dziewcząt. Ingrid jednak zmusiła go do podróży, a wiedząc, przez co ona i Julian ostatnio przechodzili, zgodził się jechać, by ją udobruchać. Podróż przez wspomnienia nie była łatwa, ale potrzebna. Ingrid dobrze to zrobiło. Jednak w ciągu całego pobytu w Czyśćcu (czy raczej w tym, co z niego pozostało) Delgado nie mógł przestać myśleć o Joaquinie i jego matce. Nic na to nie mógł poradzić. Villanueva również trafił do ośrodka poprawczego i nie miał łatwego dzieciństwa. Jednak w jego przypadku było zupełnie inaczej niż u Ingrid. Mulan musiała walczyć o przetrwanie każdego dnia. Dziewczęta miały stokroć gorzej w takim miejscu. Joaquin natomiast był zadowolony z pobytu w Czyścu. Hugo pamiętał, że Villanueva mało mówił o poprawczaku, ale kiedy to robił, mówił z rozrzewnieniem o starych czasach. Hugo mógł się tylko domyślać, że pobyt w okrutnym ośrodku nie mógł być gorszy niż piekło, które w domu zgotowywał mu codziennie starszy brat Angel.
Hugo wiele zawdzięczał Joaquinowi, ale też wiele przez niego stracił. Miarka się przebrała, kiedy obecny szef Templariuszy podpalił fabrykę Ernesta Vegi. Ucierpieli na tym niewinni ludzie, nie mówiąc już o tym, że Camilo, Sergio i Astrid również mogli zginąć tamtego felernego dnia. Ale Delgado nikomu nie powiedział, kto stał za podpaleniem. Część jego próbowała usprawiedliwić Joaquina. Ernesto Vega był podłym człowiekiem, który traktował nie tylko swoich pracowników jak śmieci, ale też własną rodzinę. Nadal na myśl o bliznach na ciele Astrid robiło się Delgado niedobrze i ze złości zaciskał pięści, kiedy przypomniał sobie jak Ernesto traktował córkę i żonę. Ale nic nie usprawiedliwia takiej zbrodni. Nie zasłużył na śmierć, a przynajmniej nie taką, z rąk szaleńca.
Hugo długo nad tym rozmyślał – przez całą drogę do czyśćca i z powrotem a także długo po powrocie. Kiedy Joaquin zaczął taki być? Nie było dobrej odpowiedzi na to pytanie. Był zły do szpiku kości? Niekoniecznie. Nauczył się, jak przetrwać. Włączał mechanizm obronny, tak samo jak Ingrid. On jednak nauczył się tego już we wczesnym dzieciństwie. Matka zostawiła go jak miał siedem lat, co kompletnie zniszczyło jego ojca, Jorge, który rzucił się w wir pracy zapominając o trzech dorastających synach. Jedyny normalny członek rodziny, Renzo, wyjechał do stolicy, a Joaquin później już nigdy mu tego nie wybaczył. Został sam, skazany na łaskę lub niełaskę Angela, starszego o trzy lata brata, który, krótko mówiąc, był podłym sukinsynem.
Hugo nie był psychologiem, ale za to dobrym obserwatorem. Joaquin lubił otaczać się ludźmi słabszymi od niego, głównie dlatego, że sam zawsze czuł się słabszy w obliczu Angela, który siał postrach w całej okolicy. Może to głupie, ale Delgado czasami nawet współczuł Joaquinowi. I rozumiał też, dlaczego tak bardzo najmłodszy Villanueva lgnął do rodziny Angarano. Potrzebował ciepła domowego ogniska, a nikt nie był większą ostoją ciepła i dobroci jak Sonia Delgado. Wacky traktował Huga jak brata, a Leonor jak własną siostrę, bo w rodzinnym domu, choć nie był sam, był przeraźliwie samotny.
Delgado uśmiechnął się sam do siebie na wspomnienie własnej matki. Kochał tę kobietę najbardziej na świecie i bardzo przeżył jej śmierć. Ale przynajmniej miał czas ją poznać, być blisko niej i czuć się kochanym. Joaquin nigdy tego nie zaznał. Mercedes Nayera była wyrachowana i zimna, a przynajmniej takie wrażenie odnosił Hugo patrząc na jej zdjęcia. Nigdy sam jej nie poznał, był za mały by ją pamiętać. Na pewno nigdy nie dała swoim synom miłości, której potrzebowały. Uciekła od nudnego życia, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Później poznała Fernanda i zapomniała o Bożym świecie, zapomniała o synach, którzy wychowywali się bez niej, w biedzie, codziennie walcząc o przetrwanie na ulicach Monterrey. Mercedes Nayera była żywym dowodem na to, że ludzie, którzy nie są gotowi do macierzyństwa, nie powinni mieć dzieci.
Delgado nie znał tej kobiety osobiście, ale wiedział, że nie zapałałby do niej sympatią. Jaka kobieta porzuca własne dzieci? Sonia Delgado zginęła, pomagając innym. Osierociła dwójkę dorosłych już dzieci, ale nigdy nie zostawiłaby ich z własnej woli. Hugo mimowolnie zacisnął pięści, myśląc nad tym głęboko. „Niektórzy nie mają wyboru” – pomyślał – „A ci, którzy go mają, podejmują złe decyzje”. Czy Mercedes naprawdę aż tak bardzo nienawidziła bycia matką i żoną? A może życie u boku Jorge Villanuevy, niegdyś dość zamożnego spadkobiercy jubilerskiego interesu, a potem zubożałego robotnika, nie sprostało jej ambicjom? Może to właśnie u boku Fernanda Barosso, hojnego biznesmena, który obdarowywał ją drogimi prezentami i obsypywał komplementami, poczuła że żyje? Hugowi nie dawało to spokoju. I nie zamierzał spocząć, póki nie dowie się całej prawdy, a tak się składało, że żeby do niej dotrzeć musiał najpierw dowiedzieć się, kto był ojcem Caroliny Nayery. Delgado czuł, że musi rozwikłać tę zagadkę za wszelką cenę, bo tylko w ten sposób, będzie mógł naprawdę zniszczyć Fernanda. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Camilo wreszcie wrócił z sanatorium w Veracruz i wydawał się być nowo narodzony. Na widok syna w kawiarni rozpromienił się i uściskał go, nie zważając na Nicolasa, który kręcił się za ladą, lekko nadąsany.
– Jak się czujesz? – zapytał Hugo ojca, siadając przy jednym ze stolików w kawiarni. Było jeszcze wcześnie i nie było klientów, co bardzo mu odpowiadało, bo miał zamiar zadać tacie kilka pytań o Mercedes.
– Jak nowo narodzony. – Właściciel kawiarni uśmiechnął się dobrodusznie, a Hugo dobrze wiedział, że nawet gdyby ojciec czuł się źle, nie przyznałby tego przed swoimi dziećmi. Wyglądał jednak zdrowo i pobyt w sanatorium zdecydowanie mu posłużył. Mógł odpocząć po zawale i Hugo odetchnął z ulgą, czując, że kryzys już minął.
Rozmawiali przez chwilę o zdrowiu ojca, ale Camilo był spostrzegawczy i wkrótce zdał sobie sprawę, że jest jakiś powód, dla którego syn przyszedł do niego tak wcześnie rano. Hugo przesunął po stoliku zdjęcie grupy znajomych, a Camilo spojrzał na nie, uśmiechając się na widok burzy loków swojej zmarłej żony.
– Zawsze tryskała energią – rozmarzył się, gładząc z czułością zdjęcie.
– Masz więcej zdjęć? – zapytał Hugo i po chwili Camilo wrócił z góry z opasłym albumem.
Hugo nigdy nie był sentymentalny i nie przywiązywał wagi do fotografii tak jak jego matka, która starannie grupowała zdjęcia. Zapewne nauczyła się tego od swojej przyjaciółki ze szkolnych lat, Ofelii. Delgado bez trudu rozpoznał na wielu zdjęciach pułkownika Jimeneza, przyjaźnił się z Sonią w liceum i Hugo już dawno zdążył wywnioskować, że Gilberto czuł do Sonii miętę. Było to zresztą widać na zdjęciach. Nawet na czarno-białych fotografiach Hugo z łatwością mógł domyślić się, że Gilberto rumieni się na widok przyjaciółki.
– Kto to? – zapytał Hugo wskazując na wysokiego młodzieńca, którego jego matka obejmowała jak młodszego brata na jednym ze zdjęć.
Camilo musiał wytężyć wzrok, by przyjrzeć się ciemnowłosemu, zawstydzonemu młodzianowi. Odwrócił fotografię na drugą stronę, by przeczytać podpis i powiedział:
– To Adrian, kuzyn twojej matki. Byli razem blisko w dzieciństwie.
– No tak… – Hugo przypomniał sobie słowa Gilberta Jimeneza. Jego pasierb, Marcus, był synem Adriana, a co za tym idzie, kuzynem Huga. Delgado wciąż zapominał, że gdzieś w rejonach Pueblo de Luz miał kiedyś dalszą rodzinę. Większość z jego krewnych już umarła, ale ten dzieciak coraz częściej pojawiał mu się na drodze. Przyjrzał się uważnie zakłopotanej twarzy Adriana na zdjęciu, który tutaj mógł mieć najwyżej piętnaście lat, ale wyglądał nadzwyczaj dojrzale, wysoki i smukły. Marcus bardzo go przypominał. – Właściwie to chciałem cię o coś zapytać.
– Domyślam się. Chyba nie bez powodu wzięło cię na wspominki. – Camilo schował fotografię do albumu i uśmiechnął się do syna. – O co chcesz zapytać?
– O Mercedes Nayerę. Co o niej wiesz?
Nicolas poruszył się niespokojnie za ladą, ale żaden z nich nie zauważył, że syn Fernanda przysłuchuje się tej rozmowie.
– Niewiele. – Camilo przyznał ku zawodzie syna. – Wiem tylko, że wychowała się w tej okolicy i nie cieszyła się dobrą sławą w młodości. Pochodziła z biednej rodziny, dzieci w Mieście Światła jej dokuczali. Wtedy zaprzyjaźniła się z Sonią. Wiesz, jaka była twoja mama. Zawsze stawała w obronie słabszych. A potem Mercedes poznała Jorge Villanuevę i wyszła za mąż, sądząc że jej los się odmieni. Niektórzy mówili, że go usidliła i celowo zaszła z nim w ciążę. Chciała jak najszybciej uciec z rodzinnego domu, a Jorge wydawał się wtedy dobrą partią. Niestety nie wszystko poszło po jej myśli. Stary Villanueva stracił majątek, a ona została uwięziona w małżeństwie bez miłości i z dzieckiem, które… No, sam wiesz jaki był Angel. Do aniołka było mu daleko.
Hugo pokiwał głową, doskonale to rozumiejąc. W tamtych czasach nie robiono dzieciom takich badań jak teraz, szczególnie ludzi z niższych klas społecznych, a do takich zaliczali się Mercedes i Jorge, nie było na to stać. Oczywistym jednak było, że pierworodny syn Jorge i Mercedes miał problemy psychiczne, mówiąc oględnie.
– Nie wiem, może Mercedes wykończyła opieka nad dzieckiem. W końcu coś w niej pękło – ciągnął dalej Camilo. – Kiedy ją poznałem, to było jakoś w 1987, kiedy przeprowadziliśmy się do Meksyku zaraz po twoich narodzinach, wydawała mi się kompletnie wyzuta z emocji. No a potem uciekła, zostawiając wszystko za sobą. Sonia zawsze powtarzała, że Mercedes zabiła jej własna ambicja.
– Mama utrzymywała z nią potem kontakt? – zapytał Hugo, ciekawy co takiego mogą znaczyć te słowa.
– Zdaje się, że widziały się kilka razy, ale za każdym razem twoja mama wracała z tych spotkań smutna i zamyślona. Niewiele mówiła o starej przyjaciółce z dzieciństwa. Ale jak wiesz pomagała Jorge i jego synom jak tylko mogła. Czuła, że to jej obowiązek, skoro Mercedes uciekła od odpowiedzialności. Poczekaj… – Camilo nagle sobie coś przypomniał i poszedł na górę, zostawiając syna z osłupiałą miną.
Nicolas wykorzystał okazję, by przysiąść się do stolika Delgado.
– Zgubiłeś się? – warknął Hugo, mierząc Nico zdegustowanym spojrzeniem.
– Dlaczego interesujesz się Mercedes? – zapytał młody Barosso bez ogródek. Hugo zmarszczył czoło.
– Mam swoje powody i nie muszę ci się tłumaczyć.
– Jeśli to ma związek z moim ojcem…
– Wszystko w tym pieprzonym miasteczku ma związek z twoim pieprzonym ojcem.
– A więc to prawda. Działasz z Viktorią i Javierem? Współpracujesz z Conradem, żeby zniszczyć mojego ojca? – Delgado uśmiechnął się zawadiacko. Nicolas zaczynał myśleć po swojemu, bez ojca dyszącego mu nad karkiem i mówiącemu mu, co ma robić. – Wiem, że Alejandro grzebał w przeszłości Mercedes. Rozmawiałeś z nim o niej, mam rację? Pomagałeś mu, gdy był w El Tesoro.
– „Pomagałeś” to za dużo powiedziane – odrzekł Delgado, odchylając się na krześle i zakładając ręce na piersi. – Ale Alex wiedział sporo na temat Nayery i jej związku z Barosso. Wiedział sporo o El Tesoro.
– Dlatego musiał zginąć?
– Zginął, bo nie pasował do roli syna przyszłego burmistrza miasteczka. Dobrze o tym wiesz. Zbiegły morderca nie wychodzi dobrze na zdjęciach w gazecie u boku najważniejszego człowieka w okolicy.
Nico pochylił się nad stolikiem i wyszeptał tak, że Hugo ledwo go usłyszał.
– Wiem, że Alex żyje.
Hugo ponownie zmrużył oczy. Coś w zachowaniu Nicolasa mu się nie podobało, zupełnie jakby ostatnie wydarzenia go odmieniły. Od kiedy wrócił z odwyku zachowywał się inaczej, ale do tej pory sądził, że to pozory, nakaz prokuratora, wskazówki ojca, by nie rujnował mu dobrej reputacji. Prawdą było jednak, że coś w Nicolasie pękło. Być może była to domniemana śmierć brata a być może prawda, jakiej się dowiedział o dawnej miłości życia (o której Hugo jednak nie miał pojęcia).
– I co w związku z tym? – odpowiedział Hugo, czując jednak lekką irytację. Viktoria i Javier ostatnio coraz mniej wtajemniczali go w swoje plany, a był pewien, że to oni uświadomili Nicolasa.
– Jestem po waszej stronie.
Hugo się uśmiechnął. Nie wesoło czy zawadiacko w swoim stylu, ale kpiąco, trochę przypominając tym uśmiechem samego Alejandra.
– Nigdy nie będziesz po mojej stronie, Nico. Działam solo.
– Czyżby? Teraz wszystko układa się całość. Nienawidzisz mojego ojca i chcesz, by cierpiał. Chcesz się zemścić, widzę to w twoich oczach. Może wcale nie różnimy się tak bardzo od siebie…
Delgado nie zdążył zapytać, co Nicolas miał na myśli, bo z mieszkania nad kawiarnią wrócił Camilo z wielkim pudłem, a młody Barosso wycofał się na zaplecze z jakąś dziwną determinacją w oczach, która nie dała Hugowi spokoju.
– Pamiętniki twojej matki. Nigdy nie sądziłem, że je odkopię. To jak naruszanie jej prywatności, ale myślę, że możesz się z nich dowiedzieć tego, czego potrzebujesz. Widzę po tobie, że to niezwykle ważne.
Hugo spojrzał na ojca ze zdziwieniem. Poznanie Mercedes, jej motywów, jej relacji z Fernandem, tożsamości biologicznego ojca Caroliny – to wszystko rzeczywiście było dla Huga niezwykle ważne. Ale nie był pewny czy był w stanie zagłębiać się w osobiste zapiski matki. Przyjął jednak od ojca karton z dziennikami, postanowiwszy, że spróbuje chociaż znaleźć wzmianki o Mercedes, nie naruszając prywatności Sonii Delgado. Być może te dzienniki pomogą mu znaleźć klucz do zniszczenia Fernanda Barosso.

***

Conrado coraz częściej się martwił. A zwykle zamartwianie się nie leżało w jego naturze. Zadręczał się ponurymi myślami, poczuciem winy i wyrzutami sumienia – to prawda. Ale bardzo rzadko martwił się tak, jak teraz, a tak się złożyło, że miał się o kogo martwić. Wiedział, że Fabricio i Emily umieją o siebie zadbać. Nie znał bardziej walecznej kobiety niż Emily, ale teraz, kiedy spodziewała się bliźniąt, można było ją łatwo zranić. Czuł się głupio, że przez niego państwo Guerra się pokłócili. Czuł, że pojawienie się Santosa DeLuny wywróci do góry nogami życia ich wszystkich, ale przede wszystkim mogło zagrozić misji zniszczenia Fernanda, a na to Saverin nie zamierzał dać przyzwolenia. Nie był jednak w stanie dać Santosowi tego, czego zażądał. Hotel w Monterrey był już gotowy do użytku i lada moment miało nastąpić otwarcie, ale Conrado prędzej spaliłby nowiutki budynek niż przekazał kierownictwo temu lekkomyślnemu dzieciakowi, któremu przed laty nieopatrznie zaufał.
Saverin potarł się po czole po cienkiej bliźnie, pamiątce po dawnym starciu z Santosem. Co by o chłopaku nie mówić, nożami rzucał celnie, prawie jak Emily. DeLuna wiedział o Conradzie wiele – o jego przeszłości z Fernandem, o tym, do czego Saverin się uciekł, by zemścić się na starym Barosso. Wiedział też o niezbyt legalnych początkach a także kilku epizodach w późniejszym życiu milionera. A to wszystko sprawiało, że mógł nieźle zamieszać. Nie groził otwarcie jego przyjaciołom, ale wymowne wiadomości i zdjęcia, które od miesiąca regularnie przysyłał Conradowi nie świadczyły o jego pokojowym nastawieniu. Santos był w gorącej wodzie kąpany, był wściekły i chciał zniszczyć Conrada. Ale Saverin nie zamierzał dopuścić do tego, by pogrążył również jego przyjaciół.
Dlatego kiedy siedzieli u Javiera i Viktorii po wspólnej kolacji, a Fabricio udał się na pogawędkę z Magikiem, postanowił szczerze porozmawiać z Emily.
– Santos nie będzie was niepokoił, obiecuję ci to – powiedział jej, kiedy zostali sami, a ona spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Złość, którą wcześniej poczuła, już jej minęła. Ale świadomość, że jest przez kogoś obserwowana nie była miła, dlatego zdenerwowała się na Fabricia.
– Skąd możesz to wiedzieć, Conrado? Bez obrazy, ale twoi wrogowie nie mają żadnych zahamowań.
– Santos to zwykły dzieciak, chce forsy, a tacy nie są niebezpieczni.
– Dlaczego mam wrażenie, że sam w to nie wierzysz? – Emily nachyliła się lekko do Conrada i spojrzała na niego jak psycholog analizujący pacjenta. – Kim jest Santos DeLuna, Conrado? I dlaczego Fabricio tak bardzo przejmuje się jego pojawieniem się w okolicy?
– Znasz, Fabricia. Jest po prostu nadopiekuńczy. – Saverin spróbował się uśmiechnąć, a widząc, że Emily zaczęła niecierpliwie postukiwać palcami o stolik, dał za wygraną. – Fabricio go nie lubi, bo kiedyś z nim przegrał.
– Ściemniasz.
– Nic podobnego. – Conrado uśmiechnął się lekko na wspomnienie dawnych wydarzeń. – Santos pracował w jednym z moich pierwszych hoteli. Było mi żal dzieciaka, ciężko pracował na utrzymanie, pomagał dziadkom, którzy go wychowali, nie miał rodziców. Chłopak miał ogromny talent do tenisa. Jak wiesz często z Fabriciem kibicowaliśmy na regatach wioślarskich i przez to zaczął się nasz konflikt – Cambridge i Oxford nie przepadają za sobą, a sport traktują bardzo poważnie. Nie tylko wioślarstwo, ale też inne dyscypliny. No i tak się złożyło, że drużyna Cambridge zapłaciła Santosowi sporą sumkę, żeby zastąpił ich zawodnika w jednym z turniejów tenisa. Nagięli przepisy, załatwili DeLunie fałszywy papierek, że niby studiuje na ich uczelni i voila! Cambridge wygrało. Fabricio, jak to Fabricio, zwęszył podstęp od razu i oskarżył mnie. Poszperał trochę, dowiedział się, że Santos to zwykły chłopak na posyłki, dorabiający jako kelner w moim hotelu, no i mi się oberwało, choć nie miałem z tym nic wspólnego.
– Żartujesz. – Emily słuchała z ciekawością, bo nigdy tej historii nie słyszała.
– Czy wyglądam, jakbym żartował? – Conrado się uśmiechnął, co przeczyło jego słowom. – W każdym razie wtedy jeszcze się nie lubiliśmy z twoim mężem. Było też kilka rękoczynów, ale to opowieść na inny wieczór. Santosowi też się oberwało, a dzieciak chciał tylko zarobić trochę kasy. Jego samego nie było stać na to, by profesjonalnie trenować tenisa. Więc sama rozumiesz, zwietrzył okazję.
– A duma Fabricia została urażona, bo przegrał. Dlatego zaczął węszyć wokół Santosa?
– Dokładnie tak.
– Conrado, wiesz że jestem za mądra na to, by uwierzyć, że głupie studenckie oszustwo jest powodem niechęci mojego męża do tego całego Santosa? – Emily założyła ręce na piersi i wpatrzyła się w Conrada wyczekująco. – Co tak naprawdę jest na rzeczy?
– Wiedziałem, że cię nie przekonam, ale długo chciałem opowiedzieć historię, w której ktoś kopie tyłek Fabcia w tenisa.
– Doceniam, że się tym podzieliłeś, ale domyślam się, że nie o to chodzi.
– Słuchaj, Em, przygarnąłem Santosa pod swoje skrzydła i pomagałem mu jak mogłem. Chłopak miał talent i szkoda było to zaprzepaścić. Ale wkrótce okazało się, że DeLuna miał swoje własne plany. Zdradził mnie przy pierwszej lepszej okazji, szantażował i próbował wykorzystać przeciwko mnie moje słabości. Miarka się przebrała. Fabricio wiedział, że tak będzie, przejrzał go, zanim ja to zrobiłem. W późniejszych czasach, kiedy już się przyjaźniliśmy, wciąż mi powtarzał, żebym nie ufał Santosowi, ale ja, głupi, nie posłuchałem go.
– Więc po co Santos wrócił? Skoro to on zdradził ciebie, dlaczego nadal chce ci dopiec? Obrał to sobie za punkt honoru? Nie rozumiem.
– Sprawy wymknęły się spod kontroli. – Conrado oparł się na krześle, lekko zamyślony. – Myślałem, że go trochę nastraszę i będzie po kłopocie. Kilka siniaków miało załatwić sprawę.
– Boże, Conrado… Co ty zrobiłeś?
Saverin nie odpowiedział. Już i tak powiedział zbyt dużo i bał się, że Fabricio będzie miał mu to za złe.
– Patrzyłem na niego w tej ciemnej alejce, czując, że powinienem mu pomóc, że to zaszło za daleko. Ale nie mogłem. Część mnie żałowała, że wynająłem zbirów, żeby dali mu nauczkę, ale z drugiej strony wiedziałem, że jeśli Santos zacznie sypać, nigdy nie dorwę Fernanda. Więc go tam zostawiłem.
Emily westchnęła ciężko, nie wierząc w to, co słyszy.
– Santos jednak przeżył. Krwotok wewnętrzny, wstrząs mózgu, stalowy pręt w nodze i przekreślona kariera tenisisty. Cena za to, co wiedział o mnie.
Długo siedzieli w ciszy, bo żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Teraz wydawało się jasne, dlaczego Santos ponownie pojawił się w życiu Conrada. Chciał zemsty, podobnie jak Conrado chciał się zemścić na Fernandzie. Fabricio to czuł i dlatego tak się bał. Kiedy po kilkunastu minutach Fabricio i Javier wrócili roześmiani od ucha do ucha, żaden nie zauważył, że Conrado i Emily odbyli tę rozmowę. Nie dali tego po sobie poznać. Conrado obiecał Emily, że włos jej z głowy nie spadnie. Santos był nieprzewidywalny, ale nie był mordercą. A przynajmniej Santos, którego Conrado kiedyś znał nim nie był. Pytanie tylko, jakim człowiekiem Santos DeLuna był teraz?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:20:34 14-02-20    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 014
Lukrecja/Fabrcio/Emily/Nicholas
Złość, która czuł po przegranym meczu tenisa wyparowała z niego a ściślej rzecz ujmując została wypocona. Fabricio spędził dwie godziny wściekle uderzając piłeczką o ścianę raz za razem wyładowując swoją wściekłość na rzeczach martwych. Wolał to od wrzeszczenia na ludzi mu bliskich. I to wcale nie przegrana frustrowała go najbardziej. Z nią był wstanie się pogodzić. Nienawidził przegrywać. Jak każdy. Mecz który rozegrał z Santosem uważał za swój najlepszy w całej swojej sportowej karierze lecz był zły z zupełnie innego powodu.
Wygrali dzięki oszustwu! Fabricio od chwili w której go zobaczył przeczuwał ze coś tutaj śmierdzi. Pierwszy raz widział go na oczy a grał fenomenalnie więc niemożliwe że pojawił się tak znienacka. Jak królik w kapeluszu ulicznego Magika. A wystarczyło niewiele aby poznał prawdę.
Pierwsza rzeczą jaką przyszła mu na myśl było pójście na policję. Pojechał nawet pod najbliższy posterunek policji starym wysłużonym rowerem i był gotów wejść do środka i złożyć donos o popełnieniu przestępstwa. Takowe zostało popełnione i nie trzeba wielkich śledczych umiejętności aby je odkryć. Zrezygnował z tego. Nie chciał bowiem zwracać na siebie nie potrzebnej uwagi. Myślał także o po prostu wykonaniu telefonu z budki, ale nagrania z monitoringu łatwo sprawdzić. Rozmówił się także z Severinem ,ale on zgrywał wielkie niewiniątko. A Santos Deluna go wyśmiał. Tak, po prostu zwyczajnie patrząc mu prosto w oczy. Najgorsze nadeszło jednak dziś rano kiedy pojawił się na wydziale.
Plakaty były wszędzie a młoda twarz ojca spoglądała na niego hardo. W tamtej chwili poczuł jak świat usuwa mu się z pod nóg. To była jego tajemnica. Ich rodzinny sekret. Fabricio o przestępczym życiu ojca wiedział niewiele. Tak wiedział że w młodości Fausto został aresztowany w Meksyku i w Stanach. To było dawno temu. Mężczyźni nie poruszali tego tematu. On nie pytał ojciec mu nie opowiadał zbyt wiele o tamtych chwilach. Teraz od liczby i rangi zarzutów kręciło mu się w głowie. Nie chodziło bowiem o kradzież cukierka w spożywczym.
A Fabricio wylądował na dywaniku u samego rektora gdzie mężczyzna z miną pełna współczucia zasugerował urlop dziekański. Tak będzie lepiej, powtarzał. Blondyn zastanawiał się dla kogo? Bynajmniej nie jego. Większy cios przyszedł później kiedy to pojawił się w pracy.
Zwolniono go ze stażu. Kolejny mężczyzna, kolejne pełne współczucia spojrzenie, dobrotliwy uśmiech i stwierdzenie że nie pasuje do wizerunku firmy. Przynajmniej nie kłamał. Szczerość bolała i sprawiła że wyładowywał swoją frustrację dopóki jego nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa. Bolał go każdy mięsień, ale przynajmniej czuł że żyje. To tylko ściana, mur do którego go przyparty musiał znaleźć sposób aby go rozwalić. I znalazł. Tylko czy jest gotów postawić wszystko na jedną kartę? To co chciał zrobić było pomysłem szalonym. I kosztownym. Blondyn westchnął i resztkami sił poszedł pod prysznic.
Najbliższy bar znajdował się w hotelu należącym do Severina. Fabricio chciał coś zjeść, wypić kilka drinków. Potrzebował też miejsca gdzie mógł usiąść i pracować.
Na początek zamówił jedynie dzbanek kawy, po dwóch godzinach poprosił o dostarczenie drukarki i rdzy papieru. Okazało się to wykonalne a liczby uspokoiły jego skołatane nerwy. Świat cyfr zawsze tak na niego działał. Wyuczone schematy, postępowanie zgodnie z zasadami i przyjemny szum drukarki wyrzucający kolejne partie dokumentów. To działało na niego niczym plaster.
Ojciec zawsze mu powtarzał ze czasem kiedy jest się przypartym do muru należy po prostu rozwalić ścianę. Fabricio wiedział, że informacje o przestępczej karierze jego ojca mu nie pomogą wręcz przeciwnie. Pracodawcy do których aplikował skutecznie go spławiali twierdząc iż nie pasuje do ich wizerunku lub po prostu milcząc. Nie chciał także biec po pomoc do ciotki. Karolina zatrudniłaby go od ręki jednak on miał własny plan na przyszłość.
Santos Deluna dostrzegł Fabricio przy jednym ze stolików. Blondyn był tak zaabsorbowany praca że go nie dostrzegł. Tak samo nie zauważył Conrado Severina który wszedł do restauracji zawiadomiony przez pracowników. Fabricio Guerra zajął dwa stoliki, wypił dwa dzbanki kawy i nie wszczął żadnej awantury co uważano za spory sukces.
— Zajmę się tym — zapewnił pracowników. — długo już tam siedzi?
— Pięć godzin — poinformował go pracownik.
Conrado skinął głową i ruszył w kierunku stolika przy którym siedział blondyn.
— Cześć — przywitał się. Blondyn podniósł na niego wzrok i zamrugał. Ich ostatnia rozmowa nie skończyła się zbyt dobrze. Fabricio zarzucił Conrado oszustwo , a Conrado próbował go przekonać że nie miał z tym nic wspólnego. Blondyn miał zupełnie odmienne zdanie i konieczna była interwencja ochrony.
— Zasłaniasz mi światło słoneczne — mruknął kciukami pocierając zmęczone oczy.
— Światło słoneczne już dawno zaszło — poinformował go i Odsunął krzesło aby następnie usiąść. Fabricio spojrzał na zegarek. Ściągnął z nosa okulary i poruszył głową to w lewą to w prawa stronę
— Nad czym pracujesz?
— Nad nie twój interes — mruknął ale za nim zdążył go powstrzymać Conrado wziął jeden ze spiętych dokumentów. Przeczytał nagłówek i spojrzał na blondyna że zdziwieniem. — Kaprys bogatego dzieciaka — dodał.
— Drogi — stwierdził i zagłębił się w lekturze. Po dziesięciu minutach wziął czerwony długopis i polecił kelnerowi aby przyniósł karty dań.
— To jest naprawdę dobre — pochwalił go a Fabricio spojrzał na niego z powątpiewaniem. — Nie wierzysz mi?
— Wiem że to jest dobre — wyrwał mu skoroszyt z rąk. — W powietrzu czuje jakieś ale.
— Dlaczego chcesz to zrobić? Masz
— Wszystko? — dokończył za niego Guerra a brunet skinął głową. —To proste chce więcej i chce osiągnąć to sam. Taki tam kaprys bogatego dzieciaka.

***
W tamtej hotelowej restauracji założył swoją firmę. To był kaprys bogatego dzieciaka. Mógł zaczekać, rok czy dwa lata. Pracować u Karoliny, nabyć doświadczenia jednak wybrał trudniejsza drogę lecz nigdy nie żałował. Teraz znajdował się w nowym hotelu Conrada i rzucił wściekle rakieta o ścianę.
Santos Deluna ponownie pojawił się w życiu ich obu, burzył ich spokój, spowodował że Fabricio pokłócił się z żoną. Pojawił się aby znowu zatruwać im życie. Tak jak kiedyś. Fabricio nigdy nie uzyskał stuprocentowej pewności że to Deluna odpowiadał za ulotki rozwieszone po kampusie. Informacje o Fausto były ogólnodostępne i wystarczyło wpisać ich nazwisko do Google i wcisnąć enter. Tamtemu młodemu chłopakowi wystarczyło samo podejrzenie ale Fabricio dorósł i nie był już tego taki pewien. Tak nazwał Santosa dupkiem, oszustem użył kilku jeszcze gorszych epitetów opisujących jego paskudna osobowość (nie mylił się) ale to nie był przekonywujący motyw. Blondyn westchnął głośno.
— Powinieneś nosić Dzwoneczek — powiedział głośno dostrzegając w progu przyjaciela.
— A ty powinieneś przestać się tak martwić. Od tego wypadają włosy — Fabricio odwrócił się a Conrado rzucił mu butelkę z woda która złapał. — Kiepsko wyglądałbyś z łysym plackiem na głowie.
— Nie martwię się — zapewnił przyjaciela. Conrado popatrzył na niego z politowaniem. — Nie chodzi o Santosa — zapewnił go — Nie tylko o niego.
— Emily — domyślił się — znowu się pokłóciliście?
— Nie — usiadł na podłodze — dla odmiany uprawiamy seks — westchnął. — O tym niekoniecznie musisz wiedzieć — uśmiechnął się pod nosem.
— Co się dzieje?
— Ma koszmary — zaczął — Płaczę, budzi się przerażona i zdezorientowana i próbuje mi wmówić ze to tylko hormony.
— Próbowałeś z nią rozmawiać?
— Wielokrotnie, ale zazwyczaj Emily mamrocze coś o hormonach zaczyna mnie całować i możesz domyślić się jak to się kończy. Czuję podskórnie że coś jest nie tak.
— Zapytaj wprost.
— Pytałem — zapewnił go — Najpierw spogląda na mnie oczami kota że Shreka a później — westchnął — przepraszam, masz masę własnych problemów
— Nie przepraszaj o tego są przyjaciele. I moja rada — zaczął — rozmowa w związku jest tak samo ważna jak seks. A wracając do moich problemów to mam nadzieje, że pamiętasz o przyjęciu dobroczynnym? — zapytał go.
— Tak pamiętam. Jedzmy, nie chcę żebyś się spóźnił.

Przyjęcie zatytułowano „Sen nocy letniej” co było jasnym nawiązaniem do Szekspira. Przybyłym gościom przed wejściem do okazałej rezydencji rodziny Castelanich dano jedno zadanie mieli wybrać dla siebie maskę. Pomysłodawczyni nie tylko nawiązywała do Hamleta, ale także w żywe oczy kpiła z mieszkańców miasta. Tutaj każdy udawał kogoś kim nie był, dziś wedle przesłania miał być sobą. Conrado Severin nie miał bynajmniej ochoty na uczestnictwo w przyjęciu, ale przyznał rację Fabrciowi. Nie pokona Fernanda bez poparcia elit. Sięgnął po maskę i założył ją. Wchodząc do ogrodu z Evą u boku rozejrzał się po ogrodzie. Państwa Reverte nie dało się przeoczyć, tak samo jak Fernanda Barosso i jego syna Nicholasa. Brunet był oddalony od ojca i najwyraźniej chciał być zupełnie w innym miejscu.
Jak co roku celem wiosennego bankietu była aukcja dzieł sztuki lokalnych artystów. W tym roku zdecydowano się na podzielenie środków. Część pieniędzy zostanie przekazana na Szpital miejski i rozbudowę oddziału ratunkowego, część na remont tutejszej szkoły podstawowej. Oba cele były szczytne więc skupiły bogatszą mniejszość do pomocy biedniejszej większości. W tym roku zainteresowanie aukcją było tak duże, że przyjęcie z Ratusza przeniesiono do jednego z domów w dzielnicy willowej Valle de Sombras.
[link widoczny dla zalogowanych] zasugerowała burmistrzowi, iż przeniesienie przyjęcia do jej rezydencji będzie wygodniejsze dla wszystkich uczestników. W jej salonie i ogrodzie było zdecydowanie więcej miejsca niż w Sali ślubów miejskiego Ratusza. A pani domu miała pretekst, aby sprowadzić wszystkich zainteresowanych do swojej posiadłości. Zadbała także o odpowiedni catering, najwyższej klasy alkohol i subtelną muzykę. Teraz stała przed lustrem w długiej czerwonej sukni.
— Śmiało możesz to powiedzieć — zwróciła się do mężczyzny stojącego w progu jej sypialni. — Wiem, że chcesz.
— Uważam, że popełniasz błąd.
— Myślisz, że niebieska byłaby lepsza? — zapytała go świadoma, że bynajmniej nie wybór sukienki ma na myśli. — Rozmawialiśmy o tym.
— To raczej był komunikat nie rozmowa. To przyjęcie mogło odbyć się w ratuszu.
— Wiem, ale zasugerowałam Gideonowi, że będzie lepiej urządzić je tutaj im mniej uszu podsłucha moją rozmowę z Conrado Severinem tym lepiej. A jeśli obawiasz się obcych szwendających się po domu to Victoria Reverte zapewniła mnie że bez moich odcisków palców nikt nie przekroczy progu zamkniętego gabinetu. Przestań więc się zamartwiać.
— A maski?
— Ludzie boją się oficjalnie poprzeć Severina maski zapewnią złudzenie prywatności. To jaką maskę wybrał dla siebie Severin wiele powie mi o człowieku.

***
Dla Nicholasa Barosso ojciec był wzorem do naśladowania. Kiedy był dzieckiem chciał być taki jak tata. Być silny i charyzmatyczny jak on, mieć wpływowych przyjaciół, rozległą sieć kontaktów jednak teraz mając trzydzieści trzy lata widział postać ojca zupełnie inaczej. Nie jako dobroczyńcę lecz złoczyńcę dlatego też podjął się roli podwójnego agenta na usługach Victorii Reverte. Mógł mieć jedynie nadzieję, że jego plan się powiedzie i jego psychika wytrzyma pomysły ojca. Na chwilę obecną nic nie wskazywało aby plan miał się powieść a Nicholas musiał znosić pomysły ojca i angażować się w kampanię wyborczą ojca.
Była to dla niego tortura. Spotkania z wyborcami, wiece wszechobecne na każdym kroku media z wycelowanymi w niego kamerami i aparatami. Każdego dnia o poranku powtarzał sobie „będzie warto” Teraz znajdując się w ogrodzie pełnym pokus nie był tego taki pewien. Miał ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść jednak widok Conrardo Severina w masce „upiora z opery” zatrzymał go na miejscu. Chciał wreszcie z nim porozmawiać. Hugo go zbył, Vitoria kazała uzbroić mu się w cierpliwość więc pora aby ucią sobie pogawędkę z wrogiem numer jeden Fernando Barosso. Ku jego zaskoczeniu i zaskoczeniu wszystkich obecnych na przyjęciu gości Antonia Castelani serdecznie uściskała Fabricio Gurrę ewidentnie witając go w swoim domu jak dobrego, starego dawno niewidzianego przyjaciela. Fabrcio przedstawił ich sobie i usiedli przy głównym stole zajmowanym przez panią domu i kilku najbliższych przyjaciół.
— Fabrcio nie wspomniał, że się znamy? — zapytała wprost Conrado sięgając jednocześnie po kieliszek wina przyniesiony przez kelnerkę.
— Nie — przyznał zgodnie z prawdą zerkając na przyjaciela. — Zapewne wypadło mu z głowy.
— W tym wieku — popatrzyła na Fabricio z lekkim uśmiechem na ustach.
— A skąd się znacie? — zapytała Emily.
— Ojciec Fabrcio znał mojego ojca — wyjaśniła — Mieszkałam o u nich kiedy studiowałam na Oksfordzie — wyjaśniła zerkając na Fabrcio. — Grywaliśmy razem w szachy, ale to stare dzieje — upiła łyk wina. — Miałam nadzieję, że pana tutaj spotkam i będę miała okazję podziękować osobiście za ocalenie ośrodka, wiele dla mnie znaczył kiedy dorastałam.
— Cała przyjemność po mojej stronie — skłonił lekko głowę.
— Skarbie — zwrócił się Fabricio do żony. — Zatańczymy? — Emily spojrzała zaskoczona na męża.
— Dlaczego by nie? — podała mu dłoń i razem ruszyli na parkiet.
— To było subtelne — skomentowała i mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem — Panie Severin — odezwała się pierwsza. — Interesujący dobór maski — zauważyła kiedy ściągnął ją z twarzy.
— Interesujący dobór tematyki — Conrado ściągnął z twarzy maskę odkładając ją na stolik.
— Uznałam, że pan doceni wybór — powiedziała — Grywał pan w tatrze na studiach — widząc jego zaskoczoną minę dodała — Wszystko co wiem na pański temat wiem od Fabricia — Lubię wiedzieć dla kogo otwieram swój portfel. Wypisałam już czek i zamierzam wypisać kolejny.
— Doceniam to.
— Nie proszę o oklaski tylko o pańskie zwycięstwo. — odparła. — Conrado — zwróciła się do niego po imieniu — przejdźmy do mojego gabinetu — wstała — wolę porozmawiać w cztery oczy. Proszę nie martwić się o narzeczoną Francisco dotrzyma jej towarzystwa.

***
— Wszystko idzie zgodnie z planem? — zapytała męża.
— Tak, poszli uciąć sobie pogawędkę bez świadków i może my powinniśmy zrobić to samo — zasugerował Guerra lekko ujmując ją za podbródek. — Coś cię trapi kochanie — powiedział wprost. — Nie chcesz o tym rozmawiać Wiem że coś ukrywasz i chce o tym porozmawiać.
— Na środku parkietu? — zapytała go.
— Nie — wziął ją za rękę i ruszyli przed siebie. Znaleźli się na górze w jednym z gościnnych pokoi.
— Fabricio — zaczęła — To tylko hormony — zaczęła kiedy zamknął za sobą drzwi.
— Nie kłam. Chcę Ci pomóc być dla ciebie wsparciem, ale nie musisz mi całej prawdy. To nie są tylko hormony — wziął ja za rękę. — Cokolwiek cię trapi da się to rozwiązać.
— Boję się że je stracę.
— Kochanie — wyciągnął rękę w jej kierunku a ona bez słowa wślizgnęła się w jego ramionach. Pocałował ją w czoło. — Wszystko będzie dobrze. Lekarka powiedziała że wszystko będzie dobrze.
— Kiedyś też w to wierzyłam — westchnęła i wstała. — Poroniłam pięć lat temu — wyznała opierając dłonie płasko na parapecie. — Miałam romans z kolegą z pracy i zaszłam w ciążę Prowadziliśmy ciężkie śledztwo w sprawie seryjnego mordercy. Śledztwo tkwiło w miejscu byliśmy sfrustrowani, trochę wypiliśmy i samo tak wyszło.
— Emily — blondyn zrobił niepewnie krok do przodu.
— Przeżyłam osiemnaście godzin tortur tylko dlatego że po raz pierwszy w życiu miałam dla kogo żyć. Nie miało szans — głośno przełknęła ślinę — Serce przestało bić. Tak po prostu. Wróciłam do pracy po miesiącu.
— Kochanie — położył dłonie na jej ramionach.
— Rzuciłam się w wir pracy. Tak było łatwiej. Uznałam że ignorowanie problemu sprawi że on zniknie. I wszystko było dobrze aż do jednej spawy. Zaginęła kobieta w ciąży, a żeby było zabawniej była to żona mojego kochanka.

***

Śledztwo tkwiło w martwym punkcie już od tygodnia. Nie mieli absolutnie niczego żadnego punktu zaczepienia żadnej najmniejszej wskazówki że popełniono przestępstwo. I prawdopodobnie gdyby nie chodziło o żonę jednego z nich śledztwo zostało by przez FBI umorzone. Intuicja mówiła jej jednak że coś jest na rzeczy. Kobieta w ciąży nieważne jak wściekła na męża nie porzuca go bez słowa bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. ubrania zostały w szafie wyszła z domu w cienkim płaszczu sandałach a karta kredytowa nie została użyta przez kolejne sześć tygodni to zdecydowanie nie było normalne i budziło uzasadniona wątpliwość. Dlatego pozostali w Seattle aby pomóc rozwikłać tajemnicze zniknięcie. Poza tym Emily czuła się odpowiedzialna za to co się stało.
Miała romans z mężem. Na początku próbowała tłumaczyć sobie samej że kiedy spędzasz z nim z kimś tyle czasu ile ona i Matt, kiedy rozumiecie się niemal bez słów zdarza się tak że granica między pracą a życiem prywatnym zostanie przekroczona i nie byłoby w tym nic złego. Biuro nie zabrania związków między agentami. Pojawia się wtedy kiedy ta druga strona ma żonę którą znasz którą lubisz przypadkiem dzielicie łóżko z tym samym facetem.
Nie wiedziała że to co robią jest złe nie potrafiła tego przerwać. Matt bo pierwszym facetem od bardzo dawna w którym czuła się bezpieczna a może nawet kochana może dlatego tak trudno było jej zakończyć romans. Była przecież tylko człowiekiem który poza pracą nie miał absolutnie niczego. Relacje z rodziną były napięte, pracy poświęcała się całkowicie więc kiedy na horyzoncie pojawił się ktoś kto o nią zabiegał kupił jej kwiaty na urodziny rozśmieszał ją i pracował z nią ramię w ramię raz czy dwa uratował jej życie poczuła się wyjątkowa. I to on zdecydował się zakończyć ich związek.
I dopiero wtedy dostrzegła jak naiwna była. Zachowała się jak głupiutka nastolatka a nie dorosła kobieta. Powinna była się domyślić albo chociaż zauważyć iż człowiek którego uważała za przyjaciela wykorzystał jej własne słabości i pragnienia. Zrozumiała to kiedy oznajmił że on Jenny spodziewają się dziecka i poprosił o przeniesienie. Matt był zupełnie nieświadomy że nie tylko jego żona była w ciąży. Emily nigdy mu nie powiedziała. Nikomu nie powiedziała. To był jej problem do rozwiązania. W grudniu wzięła urlop i planowała odwiedzić nie tylko rodzinny Londyn ale także klinikę. Wszystko zmieniło się kiedy stanęła przed frontowymi drzwiami placówki. Po raz pierwszy naprawdę zapragnęła dziecka. Tak Matt okazał się być palantem, ale ona była wstanie poradzić sobie bez jego pomocy. Los miał dla niej zupełnie inne plany.
I nie myślała o tym od pół roku. Zepchnęła żałobę na dalszy plan, zrobiła wszystko aby wrócić do pracy i nawet jeśli współpracownicy wiedzieli ze coś jest nie tak, że nagle zamiłowanie do joggingu nie pojawiło się bez powodu nie pytali nie była gotowa na rozmowę. Aż do chwili kiedy w jej życiu ponownie nie pojawił się kochanek. Zburzył jej spokój. Dlatego teraz biegła przed siebie.
Musiała stamtąd wyjść gdyż wiedziała, że jeszcze pięć minut przed weneckim lustrem a tama pękłaby. Słowa mężczyzny którego wreszcie zdecydował się przycisnąć Derek były jak maleńkie igiełki wbijane wprost w jej serce. Przyznał się żonie do romansu dlatego tamtego dnia Jenny wyszła z domu bez słowa wyjaśnienia w płaszczu i sandałach. Ukochany mąż złamał jej serce to jednak nie tłumaczyło jej zniknięcia. Kobieta w ciąży nieważne jak wściekła na męża nie przestaje chodzić na badania do lekarza. Dba o siebie i o dziecko. Jenny by tak nie postąpiła. Nikt nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Matt zabił żonę, ale dla Emily i śledczych zajmujących się ta sprawa wniosek nasuwał się sam. Blondynka zawróciła w kierunku komendy.
Pol godziny później wbiegła po schodkach ignorując ciekawskie spojrzenia policjantów, koledzy kiedy weszła do Sali konferencyjnej zamilkli wpatrując się w nią przez chwilę. Wyszarpnęła słuchawki z uszu.
— Powiedział coś istotnego? — zapytała ich.
— Nie — odparł Derek — Gdzie może być Jenny?
— Miejmy nadzieję że wśród żywych — mruknęła pociągając łyk wody. — Wszyscy o tym myślimy ktoś musi powiedzieć to głośno. — Jenny dowiedziała się że jest niewierny, małżeńska kłótnia i trup.
— Zarzeka się że tego nie zrobił
— A co ma powiedzieć? Zabiłem żonę i nienarodzone dziecko? — zapytała ich. — Porozmawiam z nim.
— To nie jest dobry pomysł Emily — wszedł jej w słowo Derek.
— Bo z nim sypiałam? — zapytała wprost. W pomieszczeniu zapanowała cisza. — Jeśli zabił Jenny zasłużył na karę. Agent FBI czy nie — wyminęła ich i weszła do pokoju przesłuchań.
— Gdzie jest ciało twojej żony?
— Nie zabiłem żony — zaprzeczył — Emily znasz mnie, kochałem Jenny i naszego synka. One nie miały znaczenia.
— One? — zapytała go i roześmiała się. — Lista nazwisk — przesunęła kartkę i długopis. — Nie pomiń żadnego nazwiska


***
— Fernando Barosso przekonał mojego ojca aby wydać mnie za mąż za Castelaniego. Roberto był właścicielem niewielkiego wtedy gaju pomarańczowego, posiadł najżyźniejsze ziemie w regionie na których mój ojciec chrzestny chciał koniecznie położyć łapy. Nie potrzeba było wiele aby przekonać do tego mojego równie chciwego ojca. — upiła łyk wody — Roberto był pijakiem i rozpustnikiem ale nie był złym człowiekiem i wbrew wszystkiemu co usłyszysz na jego temat nigdy mnie nie zgwałcił ani nie uderzył. Zmarł krótko po naszej pierwszej rocznicy ślubu.
— Fernando maczał w tym palce? — zapytał wprost Conrado.
— Nie wiem a on raczej nam nie powie — uśmiechnęła się smutno. — Po jego śmierci odziedziczyłam wszystko. Ja i Francisco. Nie przechwalam się, ale to czyni ze mnie miejską elitę. Nie wygrasz tych wyborów bez naszego poparcia i myślę, że teraz to wiesz.
— Antonio — zaczął.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, do środka szybkim krokiem wszedł Francisco z Evą.
— Wybacz, że przeszkadza, ale mamy problem na dole.
— Dwudziesty pierwszy wiek, ale ludzie nadal wszczynają burdy po pijaku — mruknęła.
— Tym razem to coś poważniejszego — zapewnił ją brunet. — Chodzi i Nicholasa Barosso, całe szczęście doktor Vazquez był na miejscu.
— Co się stało? — zapytał Conrado.
— Nie jestem lekarzem, ale na moje oko to wyglądało jak atak padaczki.
— Wybacz Conrado, ale muszę uspokoić gości — ruchem dłoni wskazała kierunek wyjścia z gabinetu.
— Oczywiście, poszukamy z Evą Fabricia i Emily — ujął narzeczoną pod ramię i wyszli.
— Atak epilepsji?
— Na to wygląda, a mówiłem nie urządzaj przyjęcia tutaj — mruknął — Gotowa zażegnać kryzys?
— Zawsze.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:04:02 19-12-21, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:17:35 18-04-20    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 015

HUGO/ ARIANA/ QUEN


Hugo czuł, że coś się w nim zmieniło – nigdy nie należał do osób bojaźliwych. Cholera, robił w życiu takie rzeczy, że nie było miejsca na strach. Teraz jednak odczuwał panikę na myśl o zajrzeniu do zapisków matki. Pamiętniki Sonii Delgado leżały w pudle pod jego łóżkiem w domu Ibarrów, zakurzone i pełne odpowiedzi na pytania, których tak desperacko łaknął. I chociaż powtarzał sobie, że to dla dobra ogółu, ciężko mu było się przemóc i przeczytać intymne wspomnienia matki. Bezwiednie obracał w dłoniach płytę, którą jakiś czas temu wręczyła mu Viktoria, płytę z wiadomością od Alejandra Barosso. Tego też się bał. Co takiego Alex miał mu do przekazania i dlaczego nie mógł zrobić tego osobiście, kiedy widzieli się ostatnio w El Tesoro? Na te i inne pytania, które kłębiły mu się w głowie niczym czarne chmury nad Valle de Sombras, Hugo nie znał odpowiedzi. Prawdą było jednak, że syn Fernanda Barosso był bardzo skomplikowanym człowiekiem, nawet jeśli Delgado zawsze się wydawało, że łatwo go rozszyfrować.
W misji pokonania Fernanda nie było jednak miejsca na strach. To, co miał usłyszeć, nie mogło być gorsze od tego, co już w życiu widział, a widział dużo. Sięgnął po komputer stojący na nocnym stoliku, uruchomił go i już po chwili odtwarzał płytę. Na widok wymęczonej twarzy Alejandra poczuł coś na kształt mieszaniny zdegustowania i litości. Alex był jaki był, zrobił to, co zrobił, ale nie zasłużył na los, jaki go spotkał w więzieniu, a już na pewno nie powinien „zginąć” z rąk własnego ojca. Alex mówił o ojcu z wyrazem pogardy, Hugo przewinął nagranie, by znaleźć interesujące fragmenty. Nadal nie przywykł do myśli, że można Alejandrowi współczuć. Wolał nie zagłębiać się za bardzo w jego życie.
– …więc jeśli zastanawiałeś się, dlaczego mój ojciec tak bardzo chce pozyskać El Tesoro – znasz już odpowiedź – mówił Alex z pewnością siebie. – Ale jednego nie przewidziałeś, a i ja nie do końca to pojmuję. El Tesoro już leży w jego rękach. Nie musiał się nawet specjalnie starać.
Hugo zmrużył oczy, zastanawiając się, co Alejandro miał na myśli. El Tesoro należało do Astrid, nie do Fernanda. Barosso skutecznie blokował transakcję pomiędzy Conradem a panną Vega dzięki swoim licznym znajomościom, ale chyba nie o to chodziło Alexowi. Z jego słów wynikało, że Fernando był już właścicielem El Tesoro, ale nie trzymało się to kupy. Niby w jaki sposób mógłby kupić hacjendę bez wiedzy prawowitej właścicielki? Chyba, że Astrid już dawno mu ją sprzedała, ale udawała przed Conradem. Tę myśl Hugo szybko od siebie odrzucił – Astrid nie należała do takich osób. Więc o co mogło chodzić Alejandrowi? Delgado przewinął nagranie kilka razy, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytania, ale Alex nie powiedział niczego nowego. Historia miłości Fernanda i Mercedes nadawała się na kiepską telenowelę i nic poza tym.
Wściekły na Alexa i na samego siebie Hugo rozłożył na podłodze swojej sypialni wszystkie materiały, które udało mu się zgromadzić i zaczął je analizować. Stare artykuły z gazet, akt urodzenia Caroliny, zdjęcie paczki przyjaciół z Pueblo de Luz… Miał w głowie pustkę, ale czuł że to ważne, by rozwikłać te zagadkę. Jeśli istniał jakikolwiek cień szansy, że pokrzyżuje plany Fernanda, było warto spróbować.
Z lekkim oporem sięgnął po pamiętniki matki i zaczął je czytać. Być może tam znajdzie wskazówki, których tak bardzo potrzebował.

***

Ponury nastrój po śmierci Roque Gonzaleza udzielił się wszystkim w liceum Pueblo de Luz, nie tylko jego przyjaciołom, którzy znali prawdę na temat jego śmierci. Restrykcje nałożone na miejscową młodzież nie przypadły do gustu nastolatkom, którzy obwiniali Quena, Marcusa i resztę o sytuację w jakiej się znaleźli. Zupełnie jakby to była ich wina, że Roque przedawkował to świństwo, które podsunął mu Wacky. Enrique Ibarra miał już tego wszystkiego po dziurki w nosie – postanowił ignorować krzywe spojrzenia kolegów ze szkoły czy poszeptywania za plecami podczas treningów szermierki, ale z jego wybuchowym charakterem było to niezmiernie trudne. Nie zrobili przecież nic złego. Mogli co prawda zgłosić to wcześniej na policję, ojciec Felixa wiedziałby co robić, ale jeśli prawdą było, że policja Miasta Światła miała jakiś dziwny układ z Templariuszami, na niewiele by się to zdało. Faktem było, że Roque nie żył i nic nie wróci mu życia. Ale może istniało coś, co przywróciłoby sprawiedliwość w mieście i sprawiło, że społeczeństwo dojrzy na własne oczy jakimi kłamstwami karmi ich opinia publiczna. Śmierć Roque nie była „nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności”. To było morderstwo, a przynajmniej według Marcusa Delgado, który za cel honoru obrał sobie wymierzenie kary szefowi kartelu. Choć Enrique bardzo chciał wierzyć, że Marcus się myli, w głębi duszy również czuł, że są to winni zmarłemu koledze.
Do tego wszystkiego dochodziły prywatne problemy i odkrycie, którego niedawno dokonali – Quen nie mógł przestać myśleć o fotografii matki. Jeśli miał być szczery sam ze sobą, od zawsze czuł się obco w domu Rafaela i Ofelii. Zupełnie jakby do nich nie pasował, często żartował, że został adoptowany, bo nie wdał się w żadne z rodziców – burmistrz i jego żona byli bezinteresownymi ludźmi, którzy często więcej uwagi poświęcali celom charytatywnym niż własnemu synowi, ale kochali go i wiedział o tym. Problem w tym, że przez całe życie go okłamywali, a jednej rzeczy Quen nienawidził najbardziej na świecie – kłamstwa. Nie chciał też wierzyć w podejrzenia Marcusa jakoby Rafael miał coś wspólnego z pokątnymi interesami Fernanda Barosso, które wiązały go pośrednio z kartelem Templariuszy, ale musiał przyznać, że sam już nie wiedział, jaką osobą jest Rafael. Jeszcze parę dni temu uważał go za ojca, burmistrza, przykładną głowę rodziny. Teraz wydawał mu się obcym człowiekiem, który w dodatku może być przestępcą.
Takie myśli kłębiły mu się w głowie całymi dniami – podczas lekcji, podczas kozy w szkolnej bibliotece, podczas treningów szermierki czy lekcji online z Davidem Duranem (po sprawie z Roque wszystkie dzieciaki miały zakaz opuszczania granic Pueblo de Luz, przez co Quen nie mógł spotykać się ze swoim korepetytorem, a ten również nie mógł przyjechać, ponieważ miał własne problemy ze zdrowiem). Tak więc Enrique utknął w mieście, które jeszcze do niedawna wydawało mu się skrajnie inne od sąsiedniego Valle de Sombras, z przyjaciółmi, z którymi od dawna nie utrzymywał tak bliskich kontaktów, a których teraz połączyła wspólna chęć zemsty.
Denerwowało go to, że musi spędzać tyle czasu z Marcusem, który wmanewrował go w kampanię wyborczą ojca, przy której pomagali, szukając jakichś poszlak mających powiązać burmistrza z dilerem Wackym. Zawsze żył w cieniu młodego Delgado i nigdy mu się to nie podobało, dlatego odsunęli się od siebie i już od dawna nie spędzali ze sobą tyle czasu. Musiał jednak przyznać, że Marcus i Felix byli chyba jedynymi ludźmi, których mógł określić mianem przyjaciół. Razem się wychowali i jako dzieciaki spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Często dołączał też do nich Roque i razem tworzyli coś na kształt zgranej paczki.
Marcus był zawsze tym rozsądnym i niepakującym się w kłopoty, szkolny prymus i miejscowy młody dżentelmen – marzenie każdej matki. Był dobry absolutnie we wszystkim, przez co można było go albo kochać albo nienawidzić, nie było opcji po środku. Roque był cichy i małomówny, ale za to lojalny i pomocny, kiedy go potrzebowali. Jego problemy z narkotykami zaczęły się później, kiedy ojciec zostawił matkę dla jakiejś lafiryndy z Monterrey. Felix natomiast był totalnie postrzelony i to on był głównym prowodyrem ich psot, zawsze potrafił ich rozśmieszyć. Syn zastępcy szeryfa lubił zwracać na siebie uwagę i chociaż uchodził za szkolnego klowna, miał też w sobie ciepło, które sprawiało, że ludzie do niego lgnęli. No i był też on – Enrique Ibarra III, miejscowy VIP, robiący na złość rodzicom, mający dość stereotypów i ram, w które go wrzucano z powodu pochodzenia. Nie zamierzał zostać kolejnym burmistrzem czy miejscowym bohaterem, miał duszę artysty, ale dobrze wiedział, że nigdy nie spełni swoich marzeń, nie w tej dziurze zabitej dechami.
– Ostatni raz tak się spotkaliśmy trzy lata temu – powiedział Felix, obracając w dłoniach piłkę do baseballa.
Siedzieli w jego pokoju na poddaszu w schludnym domku z nieco wybujałym ogrodem.
– Cztery – poprawił go Enrique, a obaj Marcus i Felix spojrzeli na niego zdziwieni.
– Liczyłeś? To nawet słodkie.
W stronę Felixa poszybowała poduszka, na której siedział na podłodze Quen. Prawdą było, że chociaż sam zerwał znajomość z kolegami, tęsknił za ich wspólnymi wybrykami. Nie pamiętał dlaczego przestali się widywać. Czy to dlatego, że każdy z nich w końcu poszedł w swoją stronę, czy może dlatego, że wieczna zazdrość o Marcusa nie pozwalała mu się już z nim przyjaźnić? Delgado i Castellano przyjaźnili się cały czas, to Quen i Roque zdecydowali się pójść własną drogą i prawdą było, że ostatnie cztery lata były dla Enrique bardzo samotne. I smutne było, że potrzeba było tragedii, śmierci Roque, by na nowo połączyć paczkę przyjaciół.
– U ciebie zawsze było najfajniej – powiedział Marcus, rozglądając się po sypialni przyjaciela. – Można było swobodnie pogadać.
– O tak – przyznał Quen. – Mama Marcusa zawsze zaglądała co pół godziny, żeby przynieść nam coś do jedzenia albo picia, a mój ojciec wciąż chciał grać partyjkę szachów z Marcusem. Ojciec Felixa zawsze był spoko.
– Jeśli akurat był w domu – dodał Castellano i uśmiechnął się krzywo. Kochał ojca, ale wiedział też, że oprócz życia rodzinnego miał obowiązki jako stróż prawa. Był z niego dumny – chyba jako jedyny policjant w okolicy nie był skorumpowany i jeszcze zależało mu na tym miasteczku.
– Czy twój tata mówił coś o Roque? Wiadomo coś w sprawie Wacky’ego? – zapytał Marcus, a Felix pokręcił głową.
– Sprawę umorzyli, nadal uważają, że to samobójstwo. Pseudonim „Wacky” nigdy nawet nie pojawił się w rozmowach. Ojciec mówi, że mam siedzieć cicho i się nie wychylać. – Felix prychnął, nie rozumiejąc ojca.
– Martwi się o ciebie, to zrozumiałe – zauważył Marcus, a Quen pokiwał głową.
– Po prostu chciałbym, żeby to się już skończyło i ten drań dostał za swoje. – Felix Castellano przeczesał włosy ręką, wzdychając ciężko.
– Myślicie, że możemy go dorwać? – Quen zapytał poważnym tonem, nie spoglądając na przyjaciół, bo wiedział, że wszystkich trapi to samo. – Uda nam się udowodnić winę Wacky’ego?
Nikt nic nie odpowiedział, bo żaden nie znał odpowiedzi na to pytanie. Rozmawiali jeszcze długo, snując plany pogrążenia Templariuszy i wyrzucenia ich z okolicy raz na zawsze – im bardziej były nierealne, tym więcej sprawiały im frajdy. Nawet jeśli wiedzieli, że żaden z tych planów nie ma szansy powodzenia, dawało im to dziwną satysfakcję i pozwoliło na chwilę oderwać się od bólu po śmierci kolegi. W pewnym momencie jednak wszyscy troje podskoczyli w miejscu, słysząc hałas dochodzący z dołu.
– Co to było? – wyszeptał Enrique z przerażeniem w oczach, zerkając na Marcusa, który rozcierał obolałą głowę – poderwał się z miejsca, uderzając w spadzisty sufit.
Felix chwycił kij baseballowy i obrócił go kilka razy w ręce, wychylając głowę z pokoju niczym jakaś parodia szpiega. Wszyscy troje zeszli ostrożnie na dół do kuchni, skąd dobiegł hałas.
– Boże, Ella, mało nie dostaliśmy zawału! – Felix odłożył kij, widząc że to tylko jego młodsza siostra zbiła szklankę.
– Przepraszam. – Dziewczynka spojrzała na nich przerażona, zagarniając szkło na szufelkę.
– Zostaw to, zrobisz sobie krzywdę!
Felix powiedział to stanowczo, ale nie ze złością, raczej z troską. Quen i Marcus wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Znali historię rodziny Castellano i sami również traktowali Ellę jak własną siostrę. Felix był czasem nadopiekuńczy, ale to dlatego, że przez większość swojego życia musiał pełnić rolę nie tylko starszego brata, ale także matki i ojca.
– Przepraszam – powtórzyła, a zaraz potem jęknęła, bo kawałek szkła rozciął jej palec.
– Głupia, to nie twoja wina. – Felix zgarnął jednym zwinnym ruchem szkło na szufelkę i wyrzucił do kosza na śmieci. – Pokaż rękę. – Zacmokał cicho na widok rozcięcia – było dość głębokie. – Będzie blizna – nastraszył ją, a kiedy zobaczył zaszklone oczy trzynastolatki, uśmiechnął się promiennie i poczochrał jej włosy. – Tylko się z tobą droczę, do wesela się zagoi.
– Co ty tu robisz, dzieciaku? – zapytał Enrique, bezceremonialnie siadając na blacie w kuchni i wgryzając się w jabłko leżące na tacy. – Już po dobranocce.
– W takim razie dlaczego TY jeszcze nie śpisz? – odgryzła się dziewczynka, a Marcus stłumił wybuch śmiechu. – Nie mogłam spać.
– Coś cię boli, wszystko dobrze? – zapytał Felix, marszcząc czoło. Czasami ta troska go wykańczała. Kiedy siostra budziła się w nocy z atakiem kaszlu, kiedy szła do szkolnej pielęgniarki, bo źle się poczuła. Kiedy znikała w łazience na odrobinę za długo – nawiedzały go czarne scenariusze.
Ella Castellano chorowała na mukowiscydozę i marniała w oczach. Coraz częściej traciła apetyt i nie była w stanie pochłaniać tyle kalorii, ile powinna przy swojej przypadłości. Sama dziewczynka nie traciła pogody ducha i była promyczkiem w życiu Felixa i jego ojca. W swoim krótkim życiu przeżyła wiele, ale nie traciła nadziei na lepsze jutro. Tak bardzo kochała kwiaty, że uparła się, by ojciec pozwolił jej pracować w ogródku, chociaż nie powinna narażać się na infekcje ani zbyt przemęczać. Była upartą nastolatką, umiała postawić na swoim.
Teraz jednak wyglądała tak bezbronnie, że Felix całą siłą woli musiał się skupić na opatrywaniu palca siostry, starannie go odkażając, będąc nazbyt skrupulatny.
– Próbujecie złapać tego typka Wacky’ego? Czy on jest tym dilerem, który dostarczył narkotyki Roque? – zapytała nagle Ella, sprawiając że Quen zakrztusił się jabłkiem, a Felix spojrzał na nią wielkimi oczami. – Podsłuchiwałam was – wyjaśniła bez cienia skrępowania, a chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
– Nieładnie jest podsłuchiwać! – zwrócił jej uwagę Enrique, niemal wytykając w jej stronę język jak dziecko. – Poza tym jak już musisz być taka wścibska, to słuchaj ze zrozumieniem. Mówiliśmy o wackach, a nie o żadnym Wackym.
– Hej, rozmawiasz z moją młodszą siostrą! – upomniał go Castellano, a Ibarra uniósł ręce w geście poddania.
– Och, dajcie spokój, przecież nie jestem już dzieckiem. Wiem, co tutaj się dzieje. Chodzi o Roque.
– Kiedy zrobiłaś się taka mądra, Ella? – Marcus uśmiechnął się w jej stronę, ale uśmiech ten był nieco smutny ze względu na wspomnienie przyjaciela.
– Anna, siostra mojej koleżanki Belindy, uważa, że przez was wszyscy w szkole mają teraz godzinę policyjną i nie wolno im opuszczać miasteczka. I że to wszystko wasza wina. Uważa, że Roque popełnił przez was samobójstwo, że przedawkował narkotyki, bo odrzuciliście go z waszej paczki. I teraz nikt was w szkole nie lubi. Poza Marcusem, jego lubią wszyscy.
– Dzięki, że to dodałaś, bo już się obawiałem. – Quen wywrócił oczami, ale Ella nie zwracała na niego uwagi. Spojrzała na starszego brata, domagając się odpowiedzi.
– Czy Anna ma rację? Roque zabił się przez was?
Anakonda? – Felix wybałuszył oczy ze zdumienia. – Wierzysz w to, co mówi Anakonda?!
– Nie nazywaj jej tak, ma na imię Anna Conde, przecież wiesz!
– Słuchaj, Ella, mówię ci prawdę – Roque nie popełnił samobójstwa, a już na pewno nie zrobił tego przez nas. Dzieciaki w Pueblo de Luz lubią opowiadać niestworzone historię, a już szczególnie Anakonda mogłaby zostać bajkopisarzem. Nie zajmuj się sprawami, które ciebie nie dotyczą.
– Kiedy nie chcę, żeby połowa miasta nienawidziła mojego brata. – Ella się naburmuszyła, a zaraz potem dodała: – No i byłoby słabo, gdybyś okazał się mordercą.
– Felix mordercą? – Quen zaśmiał się w głos. – Spokojna głowa, mała. Jedyne, co Felix zabił to swój dobry gust – tylko spójrzcie na te ohydne żółte dresy.
Felix zerknął na stare, powyciągane spodnie, które miał na sobie.
– Hej! To moje ulubione!
Ella roześmiała się i atmosfera się rozluźniła do momentu, kiedy nie zaczęła strasznie kaszleć.
– Czas już na ciebie. Chodź, zaniosę cię do łóżka.
– Mam nogi, poradzę sobie. – Trzynastolatka próbowała się sprzeciwiać, ale przerwał jej napad tak gwałtownego kaszlu, że nie mogła dłużej oponować. Felix wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni na piętrze.
– Jesteśmy idiotami – powiedział Marcus, patrząc na szczyt schodów, gdzie przed chwilą zniknął jego najlepszy przyjaciel z siostrą.
– Ty to wiem, ale ja dlaczego? – Quen udał oburzonego.
– Żyjemy w swoich poukładanych światach, mamy wszystko, czego potrzebujemy, kochające rodziny, pieniądze, zainteresowania. A i tak udaje nam się zawsze na coś narzekać. Podczas gdy oni mają tylko siebie a jakoś udaje im się przetrwać kolejny dzień z uśmiechem. – Delgado zamyślił się, a Enrique musiał przyznać mu rację, choć raczej trudno było mu uwierzyć, że Marcus kiedykolwiek mógł na coś narzekać – był ucieleśnieniem cnót i przykładnym synem.
– Cóż, ja mogę nie mieć tego, co do tej pory uważałem za swoje – odezwał się w końcu Ibarra, po raz pierwszy wypowiadając na głos swoje obawy. Czuł się z tym głupio, szczególnie, że zwierzał się Marcusowi, który zawsze miał rację i był tak do bólu idealny. – Moja mama może nie być moją mamą, a mój ojciec może nie być moim ojcem, a do tego może maczać palce w narkotykowym biznesie Templariuszy.
– Nieważne, co się okaże, Quen. – Delgado spojrzał na przyjaciela z dzieciństwa i zapewnił go swoim głębokim głosem: – Nieważne, czy w twoich żyłach płynie krew Ibarrów. Są ważniejsze rzeczy od więzów krwi. Wiem, co mówię.
– Łatwo ci mówić, ty swojego ojca znałeś, a Gilberto to równy gość. Moi starzy okłamywali mnie całe życie.
– Byłem mały, kiedy zginął mój tata, ale masz rację – przynajmniej go pamiętam. To jednak nie zmienia faktu, że Ibarrowie dali ci miłość, wychowali jak własne dziecko. Może nie są biologicznymi rodzicami, ale ty zawsze będziesz ich dzieckiem.
Enrique odwrócił głowę, żeby nie dać po sobie poznać, że się wzruszył. Taki już był, chował emocje do kieszeni, a najlepiej zamykał na cztery spusty na dnie swojego serca, żeby nikt nie poznał, co tak naprawdę myśli lub czuje. Tak było łatwiej – im mniej pokazywał emocje, tym trudniej było go zranić. Przynajmniej takie miał wrażenie.
– Chodźmy spać, jutro trzeba wcześnie wstać – zarządził Marcus.
– Zapomniałem. – Enrique wywrócił oczami. – Myślą, że jak każą nam chodzić do kościoła, to nagle wszyscy się nawrócimy?
Kolejnego dnia miała się odbyć msza w intencji Roque Gonzaleza i choć żadne z nich nie czuło się w nastroju do odstawiania szopki, zgodnie stwierdzili, że należy tam pójść i oddać cześć zmarłemu. Mieli wstać wcześnie i wrócić do swoich domów, by móc się przebrać w coś odpowiedniego i pod kościół zajechać w towarzystwie swoich rodziców, którzy od czasu śmierci Roque pilnowali ich jak oka w głowie. Powlekli się więc do pokoju Felixa i Quen położył się na materacu na podłodze. Marcus zajął łóżko Felixa – oboje wiedzieli, że Castellano całą noc spędzi w fotelu przy łóżku siostry, za bardzo bojąc się zostawić ją samą.

***

Arianę obudziło łomotanie do drzwi. Przez chwilę rozważała powrót do snu, ale łomotanie nie ustępowało, więc ze złością ruszyła otworzyć. Na jej progu stał Hugo, unosząc w powietrzu papierową torbę z jedzeniem.
– Potrzebuję twojej pomocy, gringa – oświadczył, wpakowując się do jej mieszkania i od razu udając się do kuchni, jakby był u siebie.
– Masz pojęcie, która jest godzina? – Ariana wskazała na zegarek na kuchence mikrofalowej dla podkreślenia swoich słów. – Poza tym jest sobota. Czego chcesz?
– Pamiętasz jak kiedyś udawaliśmy małżeństwo, żeby wydobyć informację o Fernandzie od jego terapeuty?
– Tak, ale co to ma do rzeczy?
– Cóż… – Hugo wypakował zakupy na stół kuchenny, po czym ukląkł na jedno kolano i z poważną miną oświadczył: – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją fałszywą żoną raz jeszcze?
– Oszalałeś? – Ariana pewnie by się zezłościła, gdyby nie było tak wcześnie rano. W obecnej sytuacji jednak mogła się tylko roześmiać. – Naprawdę masz coś z głową.
– Słuchaj, wiem że to głupie, ale muszę sprawdzić pewien trop, a małżeństwo to najlepsza przykrywka.
– Jaki trop? – Ariana zmrużyła podejrzliwie oczy, sięgając po jedną z kanapek przyniesioną przez Huga. – To ma związek z Barosso? Kolejne mroczne sekrety?
– Można tak powiedzieć. Nie mogę zbyt wiele zdradzić, ale jestem bliski rozwiązania zagadki i, choć niechętnie to przyznaję, potrzebuję twojej pomocy.
– Dobrze. – Ariana się zgodziła, co zdziwiło Huga do tego stopnia, że zastygł w pozycji klęczącej na dobrą minutę. – Ale wiesz, że nic nie ma za darmo. Oczekuję pełnego zaangażowania, musisz mi zdradzić wszystko, co wiesz.
– Eh, zapomnij. Aż tak bardzo cię nie potrzebuję.
Hugo wstał i ruszył do wyjścia. Mógł się spodziewać, że Santiago tak zareaguje – była wścibska i zawsze lubiła wiedzieć, w co się pakuje, za co zresztą nie mógł jej winić. Nie chciał jednak zdradzać wszystkich tajemnic Fernanda.
– Okej, w takim razie powodzenia w szukaniu innej fałszywej żony. Hej! Może Eva Medina będzie wolna?
Hugo przeklął pod nosem, a panna Santiago uśmiechnęła się zwycięsko.
– Dobra, ale nie będziesz się odzywała niepytana i będziesz robić wszystko, co ci każe.
– Czyli jak w małżeństwie z lat 50tych? Umowa stoi. – Ariana oblizała palce, które ubrudziła majonezem i wyciągnęła rękę w stronę Delgado, by dobić targu.
– Obrzydliwość – skwitował Hugo, ale uścisnął jej dłoń. – Tylko ubierz się ładnie.
– Co to ma znaczyć? Zawsze się ładnie ubieram.
– Niech ci będzie, tylko się pospiesz.
Pół godziny później Hugo parkował już swój służbowy samochód od Rafaela Ibarry przed sierocińcem przy Klasztorze Miłosierdzia w Pueblo de Luz.
– Manuel i Catalina Santamarina. Byliśmy umówieni z ojcem Horacio – przedstawił się Hugo siostrze przełożonej.
Podczas drogi do pobliskiego miasteczka Hugo zdradził Arianie swój plan – chciał dowiedzieć się więcej na temat Caroliny Nayery, której prawnym opiekunem nadal pozostawał Fernando Barosso. Ariana nie rozumiała dlaczego Fernando oddał dziewczynkę do domu dziecka i nie wychował jak swojej córki, skoro rzekomo kochał jej matkę, Mercedes, i miał zamiar uznać dziecko za swoje. Jak to możliwe, że ksiądz Horacio zezwalał na takie procedery, jaki układ łączył go z Barosso? Santiago czuła, że kręci jej się w głowie od nadmiaru informacji. Była jednocześnie oburzona i zła na Fernanda, z drugiej strony było jej żal dziewczyny, którą często widziała w bibliotece miejscowego liceum. Carolina Nayera przypominała Arianę z czasów szkolnych – wolała spędzać czas na czytaniu i nauce niż na zabawach z przyjaciółmi. Santiago czasami tęskniła za tymi czasami, zanim Lucas się nią zainteresował, zanim poznała jego paczkę, zanim zdarzył się wypadek. Carolina również wplątała się bagno przez swoich znajomych. Było między nimi wiele analogii i nie można było temu zaprzeczyć.
– Wszystko dobrze, pani Santamarina? – ojciec Horacio spojrzał na zamyśloną Arianę z troską. Kobieta ocknęła się z letargu i zdała sobie sprawę, że siedzą w gabinecie kapłana przy herbacie, a on sam jest zajęty opowiadaniem o wychowankach sierocińca. – Rozumiem, że wizyta w tym miejscu może się wydać pani nieco przytłaczająca. Mogę panią jednak zapewnić, że te dzieci potrzebują miłości i są w stanie wiele dać. Niestety z roku na rok przybywa wychowanków, a chętnych małżeństw do adopcji brakuje.
– Moja żona i ja od dawna się staramy, ale niestety nie przynosi to rezultatów – powiedział Hugo, przybierając dramatyczny ton, a Ariana poczuła lekką irytację. Urządzali sobie szopkę dla własnego śledztwa, a tymczasem dla wielu ludzi niemożność spłodzenia dziecka była prawdziwą tragedią. – Widzi, ojciec, uznaliśmy, że już czas porzucić nadzieję i zwrócić się do Boga.
– Dobrze trafiliście, synu.
Ojciec Horatio poinstruował ich jednak, że muszą być absolutnie pewni swojej decyzji co do adopcji i polecił im klinikę leczenia niepłodności. Potem poprosił siostrę przełożoną, by oprowadziła ich po sierocińcu, a sam udał się na nabożeństwo.
– Stary obłudnik – warknęła Ariana, kiedy szli z Hugiem korytarzem.
– Cicho, bo Cerber cię usłyszy. – Hugo zniżył głos do szeptu, wskazując na tęgą zakonnicę, kroczącą przed nimi.
– Ten cholery Horacio udaje niewiniątko, każe nam się zastanowić, kiedy oboje dobrze wiemy, że pod stołem zgarnia sporą sumkę od Barosso.
– Ściślej rzecz ujmując, nie wiemy, ale się domyślamy – doprecyzował Hugo. Jego też uderzyła obłuda księdza, który próbował im wmówić, że najpierw powinni się całkowicie upewnić, że są gotowi na adopcję i zrobić badania. – Zrobimy badania, przyniesiemy mu papierek i dowiemy się więcej.
– Chyba nie mówisz poważnie? – Ariana spojrzała na Huga jak na idiotę. – Mamy się badać, żeby zaspokoić tego degenerata? Pewnie ma umowę z kliniką leczenia niepłodności.
– Niewykluczone.
– A to świetlica – powiedziała siostra przełożona, wskazując na pomieszczenie, przy którym się zatrzymali, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jej goście w ogóle nie są zainteresowani wycieczką.
– Jest i gwiazda wieczoru – szepnął Hugo, wskazując na Carolinę, bawiącą się z młodszymi dziećmi.
Siostra Faustyna musiała chyba dostrzec ich zainteresowanie Nayerą i błędnie je zinterpretowała.
– Ach, Carol… Złote dziecko, choć z niezłym temperamentem. Jest z nami od siedemnastu lat.
– To chyba… długo? – zagaiła Ariana, a siostra westchnęła głęboko.
– Biedaczka, nikt jej nigdy nie przygarnął, a z czasem było coraz trudniej – starszych dzieci nikt nie chce adoptować, wszyscy wolą niemowlęta. To prawdziwa tragedia, przecież nawet starsze dzieci potrzebują miłości. Carolina jest z nami najdłużej, patrzyła jak jej siostry i bracia opuszczają to miejsce, pomagała nam z nowymi wychowankami… A za niecały rok opuści nas zawsze.
– Zabrzmiało złowieszczo – mruknął Hugo, co nie uszło uwadze Faustyny.
– Kiedy skończy osiemnaście lat stanie się odpowiedzialna za siebie. Dlatego tak pilnie się teraz uczy i zbiera fundusze na studia.
– I nikt nigdy się po nią nie zgłosił? Rodzice lub opiekunowie nie wrócili? – zapytał Hugo, starając się subtelnie rozwiązać siostrze język.
– Niestety. – Faustyna zamyśliła się głęboko. – Chociaż jest pewien człowiek, anonimowy darczyńca. Często wpłaca pieniądze na fundację klasztoru, dzięki niemu Carolina i wiele innych dzieci mogły pójść do dobrych szkół.
– Filantrop w ciele Fernanda Barosso – wysyczał przez zaciśnięte zęby Hugo, kiedy opuścili mury domu dziecka.
– Myślisz, że to o nim mówiła?
– A o kim innym? Słuchaj, gringa, ta dziewczyna to inwestycja Fernanda, to normalne, że na nią łoży. Poza tym wydaje mi się, że właśnie znaleźliśmy sekretne miejsce, w którym stary zgred ulokował swoje fundusze. Macki Mauricia Rezende nie miały szansy go tutaj dosięgnąć. Pomyśl tylko – wpłaca miliony na fundację, z czego jakieś marne grosze dostają się sierotom. Fernando to szczwany lis. Wyparł się odpowiedzialności za córkę Mercedes, ale chciał ją sobie pozostawić jako własność. Czy to ma dla ciebie sens?
– Nie.
– No właśnie, dla normalnych ludzi nie ma. Ale mówimy o Fernandzie. Jestem pewien, że hoduje ją jak ciele na rzeź.
– Nie mów tak.
– Kiedy to prawda. Znam Fernanda jak własną kieszeń i wiem, że nie utrzymywałby dziewczyny, gdyby nie miał w tym ukrytego motywu. Bezpieczne przechowanie pieniędzy, układ z Horacio to jedno, ale fakt, że nadal pozostaje opiekunem prawnym Caroliny to coś zupełnie innego. On ma jakiś demoniczny plan, a ja jestem o krok od odkrycia, co mu chodzi po głowie. Mam wrażenie, że przegapiłem coś ważnego.
– Może mnie uda się czegoś dowiedzieć – powiedziała z pełną determinacją Ariana.
– Tobie? – Hugo miał pewne wątpliwości. – Bez urazy, ale żaden z ciebie detektyw. I wolałbym, żebyś nie grzebała w sprawach Barosso – oboje wiemy jak to się kończy. Wiesz już, do czego jest zdolny.
– Może właśnie dlatego chcę pomóc? – Ariana czuła, że to właściwe. Po raz pierwszy nie myślała o materiale do książki, ale o bezpieczeństwie mieszkańców miasteczka. Cokolwiek planował Barosso, tylko on mógł na tym zyskać, a to oznaczało, że wielu ludzi może ucierpieć. Za bardzo polubiła to miasto, zbyt wielu przyjaciół tutaj miała, by przyglądać się jak Fernando niszczy to, na czym jej zależy. Pomyślała o tych wszystkich ludziach, których już skrzywdził – o Nicolasie i Alejandrze, o Hugu, o Viktorii… Musiał ponieść karę. – Porozmawiam z Cosme, może on będzie coś wiedział.
– Zuluaga? – Delgado nie był przekonany co do tego pomysłu.
– Dlaczego nie? Mieszka tu najdłużej i zna mroczne sekrety Fernanda. No i nienawidzi go prawie tak samo jak ty, więc chyba nie zaszkodzi spróbować?
– Jak chcesz, bylebyś za dużo mu nie zdradzała. Już i tak dużo ryzykuję, wtajemniczając cię w to wszystko.
– Spokojnie, umiem być ostrożna. Poza tym chyba lepiej, że nie jesteś w tym wszystkim sam? Można oszaleć od tych wszystkich tajemnic i sekretów.
Hugo nic na to nie odpowiedział, bo wiedział, że miała rację. Potrzebował podzielić się z kimś swoimi teoriami konspiracyjnymi, bo by oszalał. Normalnie zwróciłby się z tym do Juliana lub Conrada, ale doktorek miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, a Conrado zawiódł jego zaufanie razem z Viktorią snując spiski za jego plecami. Choć trudno mu było to przyznać, Ariana Santiago była w tym momencie całkiem dobrym sprzymierzeńcem.


***

Msza w intencji Roque Gonzaleza odbyła się 17 maja w miejscowym kościele pod wezwaniem Ducha Świętego w Pueblo de Luz, tym samym w którym za nieco ponad dwa tygodnie ślubować mieli Conrado Saverin i Eva Medina. Na mszy obowiązkowo stawili się przyjaciele Roque wraz z rodzicami. Quen chciał usiąść w ostatniej ławce, ale ugiął się pod ostrzałem spojrzenia matki i zajął miejsce w drugim rzędzie po lewej, tuż obok Felixa, Elli, Marcusa i jego mamy, którzy przywitali się z nim, Ofelią i Rafaelem skinieniem głowy.
– Gdzie Gilberto? – zapytał szeptem Rafael, siadając obok Normy Aguilar i rozglądając się po powoli wypełniającym się kościele.
– Rozmawia z Bastym przed kościołem – odpowiedziała mama Marcusa, również szukając wzrokiem męża. – Powinni już tu być, zaraz się zacznie.
Norma przeniosła wzrok na rząd ławek po drugiej stronie, gdzie siedziała rodzina Roque – matka była zrozpaczona, ale nie płakała. Już nie miała sił. Byli z nią dziadkowie zmarłego chłopca i kilku najbliższych krewnych. Gdzieniegdzie można było też dostrzec znajomych Roque ze szkoły. Jimena Bustamante ze swoją córką Olivią usiadła w bezpiecznej odległości – na tyle blisko, by wszyscy widzieli, że stanęła na wysokości zadania jako kandydatka na burmistrza, a na tyle daleko, by nie przypominać ludziom, że jej córka brała udział w fatalnych wydarzeniach. Norma uśmiechnęła się do niej lekko, ale Jimena niestety tego nie widziała, bo przy drugiej ławce jak spod ziemi wyrósł ojciec Horacio, który miał poprowadzić mszę.
– Organista się rozchorował. Felix, mógłbyś? – zapytał, a Castellano, który zbyt był skupiony na modlitwie by dotarł do niego sens tych słów, spojrzał na księdza jak na idiotę. Dopiero po chwili zrozumiał, że duchowny prosi go, by zajął miejsce organisty – świetnie grał na pianinie i w ogóle znał się na muzyce, często zastępował też starego organistę, który piał jakby go obdzierali ze skóry, fałszując niemiłosiernie, więc Horacio zdecydował się go zaangażować.
– Nigdzie nie widzę taty – powiedział nieprzytomnie Felix, spoglądając ze strachem na młodszą siostrę, która już wypychała go w stronę krętych schodów prowadzących na chór.
– Basty zaraz przyjdzie, zaopiekuję się Ellą, spokojnie – zapewniła go Norma, a on rzucił ostatnie wylęknione spojrzenie siostrze i udał się z Caroliną i resztą chóru na górę.
– Żenada – mruknął Quen do Marcusa, kiedy kościół zaczął się wypełniać ludźmi ze szkoły. – Połowa z nich nawet nie znała Roque, a ci którzy go znali wyzywali od ćpunów i mieli go w d***e, a teraz udają żal.
– Może mają wyrzuty sumienia – podsunął Delgado, sam nie bardzo w to wierząc.
– Bzdura. Nauczyciele i rodzice kazali im tu przyjść. Z chęcią bym coś rozwalił – warknął Enrique, ale akurat nie mógł sobie na to pozwolić, bo do kościoła wkroczył nie kto inny jak Fernando Barosso.
– A ten co tutaj robi? – Marcus zmarszczył czoło, przyglądając się starcowi z ciekawością. Quen obok niego cały zesztywniał na ławce.
– Jak to co? Kampania wyborcza musi się toczyć.
Postukiwanie laski Fernanda rozległo się echem po kościele. Stanął na środku jak jakaś wielka gwiazda, uścisnął sobie dłoń z księdzem sprawującym ceremonię i wymienił z nim kilka słów dramatycznym szeptem. Potem jak gdyby nigdy nic podszedł do pierwszej ławki, by osobiście złożyć kondolencje pani Gonzalez. Marcus wyrwał się z miejsca, chcąc podejść do Barosso i powiedzieć mu jak niestosownie się zachowuje, szczególnie że wiedział, że stary robi interesy z Templariuszami, ale Enrique w porę go powstrzymał.
– Nie chcemy skandalu – syknął Quen, a Marcus musiał się z nim zgodzić. Nie było to mądre.
Norma posłała synowi troskliwe spojrzenie, ale nie patrzył na nią – wzrok utkwił w Fernandzie, który teraz odwrócił się i miał zająć miejsce z tyłu kościoła. Musiał przejść główną nawą, pokazując się wszystkim zgromadzonym wiernym, dzięki czemu był w centrum uwagi. Nagle dało się słyszeć ponurą muzykę z filmu „Ojciec chrzestny” w wersji na organy. Enrique nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Nawet kąciki ust Marcusa zadrgały lekko i oboje mogliby przysiąc, że Ofelia i Norma zakamuflowały wybuchy śmiechu, udając kichnięcie. Jednak Rafael Ibarra siedzący razem z nimi wydawał się być oburzony tym zachowaniem. Nie on jeden – ochroniarze Fernanda wyglądali teraz jak dwa pawiany w buszu, próbując znaleźć źródło owego dźwięku, choć pewnie nie zdawali sobie sprawy z metafory. Barosso jednak nic nie powiedział i spokojnie zajął miejsce w ławce. Enrique pomyślał, że chyba podobało mu się, że ktoś uważa go za miejscowego ojca chrzestnego. Felix grał tylko przez chwilę, bo zaczęła się msza i nie było już miejsca na wygłupy.
Ksiądz mówił jakieś nic nieznaczące frazesy o Roque, którego nawet tak naprawdę dobrze nie znał – chłopak chodził do kościoła, ale Horacio nigdy specjalnie nie zajmował się parafianami, którzy nie łożyli na utrzymanie kościoła, a do takich należała jego matka. Msza w intencji jej syna została ufundowana przez rodziców przyjaciół zmarłego. Enrique pomyślał, że Horacio to straszny nudziarz, który powie wszystko z ambony byleby tylko dostać odpowiednią sumkę od parafian. Rozejrzał się po kościele – Gilberto Jimenez i Sebastian Castellano stali przy wyjściu ze złożonymi do modlitwy dłońmi. Miał dziwne wrażenie, że przypominają teraz ochroniarzy, którzy mają zamiar bronić bezpieczeństwa zebranych w kościele. Miałoby to sens – jeden był byłym wojskowym, a drugi policjantem, który też miał swoje doświadczenie w armii.
W pewnym momencie stało się coś, w co Enrique nie do końca mógł uwierzyć. Pociągnął Marcusa za rękaw koszuli, ale nie musiał tego robić, bo teraz i Marcus to dostrzegł, zresztą nie on jeden – drzwi do świątyni rozwarły się z głośnym skrzypnięciem i rozległo się postukiwanie obcasów drogich butów z włoskiej skóry. Elegancki garnitur i standardowe okulary przeciwsłoneczne, które przybysz zdjął, gdy przekroczył próg kościoła, nie budziły wątpliwości co do jego tożsamości.
Joaquin „Wacky” Villanueva wszedł spóźniony na mszę w intencji chłopaka, do którego śmierci de facto się przyczynił, i usiadł w tylnej ławce, przyjmując minę pełną pokory. Horacio kontynuował nabożeństwo, ale przyjaciele Roque nie byli w stanie się skupić.
– Jak on śmie… – warknął Enrique, ale bardziej zaniepokojony był o Marcusa, który aż trząsł się z gniewu. Przez chwilę Ibarra miał wrażenie, że Marcus wstanie, podejdzie do ambony i wykrzyczy wszystkim, że oto właśnie do kościoła zawitał morderca Gonzaleza. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
Ella Castellano złapała Marcusa za rękę. Dłonie miała zimne jak lód, ale przeniknęło go uspokajające ciepło. Dziewczynka była dość bystra i być może połączyła wszystkie fakty, bo szepnęła „nie warto, on by tego nie chciał”. Mówiąc „on” nie miała oczywiście na myśli Joaquina, a Roque. Delgado poczuł, że siostra przyjaciela ma rację. Nic by nie dało zrobienie sceny w środku mszy, wyszedłby na szaleńca, a poza tym okazałby brak szacunku Roque. Czuł jednak, że Wacky nie będzie łatwym przeciwnikiem skoro nie miał za grosz poczucia moralności, zjawiając się tutaj.
Po mszy Quen pożegnał się z przyjaciółmi i musiał spełnić swoje obowiązki jako syn burmistrza. Rafael i Ofelia stali przed kościołem, wymieniając jakieś uwagi z Fernandem.
– Mówiąc szczerze, uważam że to kompletny brak szacunku – mówił Fernando, choć w jego głosie pobrzmiewała raczej kpina a nie oburzenie. – Bardzo się dziwię Saverinowi, że nie przyszedł na tę mszę, szczególnie że niby tak bardzo zależy mu na tutejszej młodzieży.
– A niby po kiego grzyba miał tu przychodzić? – Enrique nie zastanowił się dwa razy, zanim wypowiedział te słowa. Nie lubił Conrada, ale uznał słowa wuja za niesprawiedliwe. – Co mu niby do jakiegoś dzieciaka z Pueblo de Luz?
– Enrique… – upomniała syna matka, ale zupełnie ją zignorował.
– O ile mi wiadomo Saverin i ty, wuju, ubiegacie się o stanowisko burmistrza w Valle de Sombras, a nie w Pueblo de Luz. Twoje pojawienie się tutaj też nie przysporzy ci wyborców, jeśli o to ci chodziło.
– Och, Enrique, zupełnie nie rozumiesz polityki. – Barosso był trochę zirytowany a trochę rozbawiony jego zachowaniem.
– To mnie oświeć.
– Saverin w swoim programie wyborczym nawołuje do wspierania młodzieży, zwłaszcza trudnej młodzieży. Walczył o utrzymanie ośrodka Ignacia Sancheza, a teraz kiedy pod jego nosem dzieje się taka tragedia, umywa ręce. Czyż Roque nie był wychowankiem Sancheza? Nie uczęszczał na zajęcia w jego ośrodku? Potwierdzają się moje słowa – ośrodek Sancheza to wylęgarnia narkomanów i przestępców. Ale rada miasta zdecydowała, że ośrodek powinien działać…
Quen nic na to nie odpowiedział, bo tak było w istocie. Roque często przebywał w ośrodku Sancheza, ale niestety jego uzależnienie było silniejsze.
– To nie zmienia faktu, że Pueblo de Luz to oddzielne miasto – dokończył swój wywód Enrique, choć nie miał zbyt wielu argumentów. – Chyba że z jakiegoś powodu zależy ci na poparciu mieszkańców Miasta Światła? – Enrique rzucił subtelne spojrzenie na swojego ojca, na tyle jednak widoczne, by Fernando zrozumiał jego aluzję – Rafael był jego marionetką w Pueblo de Luz, a to oznaczało, że jeśli Barosso wygra wybory w Dolinie Cieni, będzie władał całą okolicą, nabijając się każdego wieczoru z głupoty zaściankowego społeczeństwa przy szklaneczce brandy przed kominkiem. A przynajmniej tak Enrique sobie wyobrażał wuja po wygranych wyborach.
– Zależy mi na całym stanie Nuevo Leon, synu. Zależy mi na przyszłości całego Meksyku. Conrado Saverin jednak woli chodzić po balach i przedstawieniach teatralnych zamiast zająć się na poważnie polityką.
Enrique zmrużył brwi. Zabrzmiało to co najmniej tak, jakby Fernando miał ambicję zostać gubernatorem, a może nawet prezydentem.
– Bez obrazy, wuju, ale skąd możesz wiedzieć czym zajmuje się Conrado Saverin? Śledzisz go czy jak? – Quen poczuł się na tyle swobodnie, że się roześmiał. – Może właśnie w tej chwili, kiedy ty zajmujesz się takimi bzdurami, on tworzy plan gospodarczy dla miasta albo zajmuje się innymi pożytecznymi sprawami. A może – wyliczał Quen – jest zbyt zajęty w niedzielę, spędzając czas ze swoimi bliskimi, przyjaciółmi i rodziną. Ty chyba jeszcze pamiętasz co to takiego?
– Enrique! – Tym razem Ofelia nie wytrzymała.
– Dzieciak wie, co mówi – do zebranych podszedł Joaquin Villanueva i przywitał się ze wszystkimi, wzrok zostawiając na dłużej na latorośli Ibarrów. – Ma charakterek. Niezły byłby z niego burmistrz.
Quen prychnął, spoglądając na przybysza morderczym wzrokiem. Nie spuszczał z niego wzroku, kiedy Fernando przedstawił go jako przedsiębiorcę z Monterrey, z którym robił interesy.
– Jaki to rodzaj interesu, wuju? Coś jak handel? – Enrique igrał z nimi, ale nie dbał o to. Był wściekły i chciał dać im popalić. Ofelia załamała ręce nad jego brakiem manier, ale Rafael był zbyt zaabsorbowany towarzystwem nowego znajomego.
– Właściwie to rozrywka – wyjaśnił Joaquin, uśmiechając się szeroko i rozumiejąc aluzję siedemnastolatka. – Prowadzę bar w Valle de Sombras. To właściwie kasyno. Chcemy razem z Fernandem poszerzyć działalność.
– Chcecie założyć klub ze striptizem?
– Nie do końca.
– Przepraszam, nie dosłyszałem pana imienia. – Enrique zmarszczył czoło, świdrując mordercę Roque wzrokiem, choć dobrze wiedział, że nie mógł przestraszyć tym szefa kartelu.
– Joaquin Villanueva – przedstawił się. – I wystarczy Joaquin, nie jestem aż taki stary by mówić do mnie per pan.
– Czyli w zdrobnieniu to pewnie Wacky?
– Właściwie to Juaco, ale mam dużo przyjaciół w Kanadzie, stąd Wacky. Dziwię się, że o tym wiesz. – Jego mroczne spojrzenie sugerowało jednak, że zdawał sobie sprawę o zaangażowaniu paczki przyjaciół w sprawę – Roque musiał zdradzić im tożsamość dilera.
– Ach rozumiem. Że taki z ciebie świr?
– Enrique, naprawdę, miejże trochę dobrych manier!
– Nic się nie stało, zabawny ten wasz dzieciak. – Joaquin patrzył cały czas na Enrique i sposób w jaki wypowiedział słowo „wasz” wcale się Quenowi nie spodobał. Zupełnie jakby wiedział, że Ofelia i Rafael nie są jego biologicznymi rodzicami. Ale przecież to niemożliwe…
Quen próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie było mu to dane. Matka pożegnała się ze znajomymi i poprowadziła go do samochodu za łokieć.
– Auć, nie tak mocno – pisnął Quen, rozcierając obolałe ramię, ale kiedy spojrzał na matkę, serce mu się ścisnęło.
– Wiem, że jesteś zdenerwowany i że bardzo przeżywasz śmierć przyjaciela, ale błagam cię – nie prowokuj Fernanda Barosso. Rozumiesz?
– Ale…
– Rozumiesz mnie?!
Enrique nie miał nawet odwagi, by zapytać dlaczego. Coś w spojrzeniu matki go sparaliżowało. Pokiwał posłusznie głową, a Ofelia odetchnęła z ulgą i wsiadła do samochodu. Wyglądało na to, że niektórzy mieli już po dziurki w nosie tajemnic.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:17:23 24-04-20    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 016
Alba/Nicholas/Fabrcio/Emily

Palcami przeczesała krótkie ścięte w modnego boba włosy ciesząc się z podjętej przed kilkoma godzinami decyzji. krótka fryzura była zdecydowanie bardziej praktycznym rozwiązaniem zwłaszcza dla lekarki pracującej na ostrym dyżurze. Nad krótkimi włosami łatwiej jest zapanować, stwierdziła kiedy udała się do salonu fryzjerskiego siostry. Prawa była jednak taka, że potrzebowała pretekstu aby się z nią zobaczyć. Siostry nie mogły się bardziej od siebie różnić i być jednocześnie tak do siebie podobne. Alba sama zdawała sobie sprawę z absurdu tego określenia, ale taka była prawda. Każda z nich na swój sposób uciekła z domu, w zupełnie innych okolicznościach. Starsza z nich wybrała pociąg do stolicy, młodsza małżeństwo.
Desperackie czasy wymagają desperackich metod, nie mogła przypomnieć sobie, kto to powiedział, ale była w tym krzta prawdy. Siostry dorastały w rodzinie, której dalekiej było od ideału. Ojciec pił i bił, wynosił z domu wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Telewizor, mikser a kiedyś sprzedał nawet czajnik. Wszystkie zarobione pieniądze przepijał, albo przegrywał, więc Rocio pragnęła zupełnie innego życia i ucieczki. Wybrała, co prawda drastyczną metodę, ale skuteczną. Wiedziała, bowiem, że ojciec prędzej zorganizuje jej wesele niżeli pozwoli, aby panna z brzuchem żyła pod jego dachem. Alba musiała przyznać, iż siostra podjęła mądrą decyzję. Tak została nastoletnią matką, ale przynajmniej była szczęśliwa. Tego samego nie mogła powiedzieć Renata Diaz. Jej mama nie zaznała szczęścia u boku męża.
Renata Diaz wyszła za mąż za Damiana w szóstym miesiącu ciąży na oczach całego miasteczka i na ustach. Wszyscy komentowali jej wielki brzuch a Damianowi gratulowano nikt nie zapytał szesnastoletniej wówczas dziewczyny czy tego chcę. Puściła się, więc trzeba było zorganizować wesele, tak zawsze powtarzał świętej pamięci dziadek. Uczucia nie miały najmniejszego znaczenia, ani siniaki skrywane przez młodą mężatkę. Bije, ma temperament, pije po pracy musi się odprężyć. Wszyscy wiedzieli i nie był to ich problem. Alba westchnęła. Od ślubu minęły trzydzieści trzy lata a mentalność ludzi z miasteczka nie zmieniła się tak bardzo.
— Pani doktor usłyszała za swoim plecami głos pielęgniarki mającej nocy dyżur. — Karetka wiezie do nas pacjenta — zaczęła — Mówią, że to atak padaczki — Alba podeszła do siostry mając wrażenie, że kobieta chcę coś dodać — to Nicholas Barosso.
— Nicholas Barosso ma padaczkę? — Zapytała zaskoczona.
— Druga wersja jest taka, że znowu ćpa i znowu przedawkował, więc pierwsza wersja jest zdecydowanie lepsza.
Ciekawe, dla kogo, pomyślała lekarka, lecz nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego ruszyła na izbę SOR. Kierowca parkował już przed wejściem, Alba wyszła im naprzeciw.
— Mężczyzna lat trzydzieści trzy, podejrzenie padaczki ewentualnie przedawkowanie. Przytomny i kontaktowy.
— Dzięki, do czwórki — wskazała kierunek jednocześnie zapoznając się z kartą pacjenta, którą wypełnił sanitariusz. Podano mu trzy miligramy lazepanu- leku przeciwdrgawkowego. Wzięła głęboki oddech i weszła do sali. Nicholas był blady a na czole skrzyły się kropelki potu. Elegancki garnitur nosił ślady trawy na, którą upadł. Nie miał krawata.
— Siostro pobierzemy krew do badań na morfologię, poziom alkoholu we krwi, test narkotykowy, podstawowa toksykologia. A także proszę podłączyć drugą kroplówkę.
— Oczywiście
— Jak się czujesz? — zwróciła się bezpośrednio do bruneta, który w pozycji półleżącej wpatrywał się w nią oszołomiony. Podeszła do niego i zaświeciła mu latarką w oczy. — Pamiętasz, co się stało?
— Ścięłaś włosy — odezwał się mimowolnie wyciągając rękę do jej twarzy. Alba chwyciła go za nadgarstek i spojrzała mu w oczy.
— To mało istotne — odparła. — Pamiętasz, co się stało?
— Zakręciło mi się w głowie —przełknął ślinę niepewnie spoglądając jej w oczy — później upadłem. Nic nie piłem, ani nie brałem.
— To rutynowa procedura — wyjaśniła. — Musimy ustalić przyczynę ataku i być może uda się ją wyeliminować.
— Wiem co mi dolega Albo — powiedział sprawiając, że zatrzymała się w progu. — Mam padaczkę, mój ojciec ma dokumentację medyczną wystarczy poprosić.
***
To nie był dla niej udany wieczór, dlatego też z ulgą opuściła rezydencję Castellanich i pieszo udała się do domu. Fabricio został na przyjęciu. Nie miała mu tego za złe, wręcz przeciwnie potrzebowała czasu, aby uporać się z własnymi myślami. I najlepiej będzie, jeśli zostanie z nim sama. Nie myślała o byłym partnerze od lat. Matt był kimś więcej niż kochankiem, był, co niechętnie przyznawała jej pierwszą miłością.
Parsknęła śmiechem. życie, które prowadziła przed rokiem dwa tysiące dziewiątym nie sprzyjało związkom. Emily zdawała sobie sprawę, że przez pracę, którą wykonuje jakiekolwiek bliższe relacje były problemem a nie ułatwieniem, mogły zostać wykorzystane przeciwko niej, więc się nie angażowała. Do czasu aż nie przeniesiono jej do FBI.
Emily nie dano prawa wyboru, co zawsze wypominała Aaronowi. Przyjaciel i mentor postawił ją przed faktem dokonanym i potraktował jak kukułcze jajko, które należy przerzucić do innego obcego gniazda. Narozrabiała, lecz spodziewała się bardziej zwolnienia niż przymusowego przeniesienia do innej Agencji i to po drugiej stronie globu. Po latach była mu za to wdzięczna, ale w wieku dwudziestu trzech lat miała ochotę go zamordować. Uśmiechnęła się z nostalgią. Z pierwszym aresztowanym podejrzanym wjechała do jeziora. Dostała drugą szansę tylko, dlatego, że Aaron się za nią wstawił. BAU stało się rodziną, której nie miała od dawna. Przyznanie się do romansu z jednym z nich było dla niej jedną z najtrudniejszych rzeczy, jaką zrobiła. I z tych samych powodów nie powiedziała mężowi wcześniej.
Było jej po prostu wstyd. Romans z kolegą z zespołu to jedno. Matt miał żonę a Emily czuła się odpowiedzialna za rozbicie rodziny. I cierpiała z powodu złamanego serca. Straciła kochanka i dziecko. I była się, że historia z ich dziećmi się powtórzy.
— Dobry wieczór — usłyszała, a mężczyzna za kierownicą opuścił szybę po stronie pasażera. —Trochę chłodno jak na samotny spacer — zagadnął. Emily obdarzyła bruneta nieufnym spojrzeniem.
— Mieszkam niedaleko — rzuciła chłodno robiąc krok do przodu.
— Zna więc pani okolicę — usta nieznajomego rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu. — Planuje kupić dom w tej okolicy.
—I postanowił pan urządzić sobie zwiedzanie w środku nocy? — zapytała nieufnie.
— W środku dnia każde sąsiedztwo wygląda przyjaźnie, ale to w środku nocy możemy odkryć jego prawdziwe oblicze — skomentował. — Może podrzucę panią do domu?
— Nie ma takiej potrzeby mieszkam już tutaj — wskazała na swój dom.
— Robi wrażenie — skomentował i wyłączył silnik. Wyszedł z auta spoglądając na dom. — Rzadko spotyka się taki piękny dom w tej części świata. To styl amerykański?
— Według opisu z folderu w biurze nieruchomości dom to styl Indii Zachodnich. A jeśli chodzi o okolicę to mieszka tutaj niewiele osób, głównie rodziny z dziećmi, właściciele prywatnych przedsiębiorstw. Ludzie są mili chociaż w większości przypadków ciekawscy — uśmiechnęła się a telefon w małej koktajlowej torebce zawibrował. Emily wyciągnęła aparat zerkając na wyświetlacz. — Przepraszam muszę to odebrać
— Oczywiście i tak zająłem pani dużo czasu. do widzenia a może nawet do zobaczenia.

***
W życiu są takie chwile na które nie da się przygotować. Los bywa przewrotny i zaskakuje człowieka w najmniej spodziewanym momencie dlatego też Emily McCord odbierając telefon z Londynu nie spodziewała się, że usłyszy tak zaskakujące wieści. Camille nie żyła. Zginęła w wypadku samochodowym na drodze krajowej nr.19 prowadzącej ze Szkocji do Londynu. Według policjantów prowadzących śledztwo zawiniły fatalne warunki na drogach. Szosa była śliska, a prędkość jazdy zbyt duża więc wystarczyła chwila nieuwagi aby auto z wyrodną matką wypadło z drogi odbierając kobiecie życie. Według lekarza śmierć nastąpiła natychmiast. I to nie śmierć matki była dla blondynki szokująca, a informacja iż Camille nie podróżowała tej nocy sama. Towarzyszyła jej dziesięcioletnia jasnowłosa dziewczynka.
Alice Caroll Adams miała krótko ścięte blond włosy i duże wystraszone brązowe oczy. Była w rodzinnej posiadłości w towarzystwie pani z opieki społecznej i psa. Zwierzak opierał łepek na jej udach. Według lekarzy miała jedynie kilka siniaków i zadrapań., jej życiu nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Emily natomiast niepewnie przekroczyła próg swojej starej sypialni. Nie była pewna co ją przerażało bardziej dziesięcioletnie dziecko wpatrujące się w nią czy list od matki który teraz czytał w salonie jej mąż w towarzystwie jej brata zaglądającego mu przez ramię. To co zaskakiwało ją jeszcze bardziej to fakt, iż matka nadal mimo tylu lat potrafiła ją zaskoczyć i dotkliwie zranić.
— Cześć — odezwała się niepewnie pierwsza.
— Przeczytałaś list od Camille? — zapytała ją głaszcząc po łebku psa.
— Tak — odpowiedziała Emily siadając na podłodze na przeciwko dziewczynki.
— I co teraz?
— Szczerze to nie mam pojęcia
— Zostawię was same — Opiekunka społeczne wstała i pogłaskała dziesięciolatkę po głowie. — Dobranoc Alice.
— Dobranoc — wymamrotało dziecko, a po wyjściu kobiety całą swą uwagę skupiła na Emily, która rozglądała się po pokoju. Blondynka czuła się tak jakby trafiła do króliczej nory albo na drugą stronę lustra gdzie musi się zmierzyć z nową rzeczywistością. — Nie chciała wiele zmieniać — wyjaśniła wystrój wnętrza. — Jej zdaniem dzięki temu mogłam ciebie bliżej poznać — uśmiechnęła się niepewnie. — Kiedy pogrzeb?
— Jutro rano odbędzie się nabożeństwo — odpowiedziała
— A później wrócę do Szkocji, do szkoły — opuściła oczy, a jej ręka zaczęła nerwowo gładzić psie futro.
— Nie lubisz tej szkoły?
— Nie, ale dzięki temu jestem bliżej ciebie.
Emily poczuła jak coś ściska ją w dołku i nie miało to nic wspólnego z jej obecnym stanem.
— Przepraszam, że przeszkadzam — w progu pojawił się Fabrcio. — Wujek Leo pyta czy masz ochotę na kolację? — zawrócił się do dziewczynki. — Będzie składał zamówienie, możesz wybrać restaurację — poinformował ją. Dziewczynka zeszła z łóżka.
— Wystarczy, że powiesz że chcesz z nią porozmawiać — odpowiedziała. — Cheshire — zawołała psa. Małżonkowie zostali sami.
— Alice Caroll — powiedziała powoli podnosząc się powoli z podłogi. — Nazwała ją po moim ulubionym pisarzu z dzieciństwa. Doskonale wiedziała co robi. — głośno przełknęła ślinę. — W jej wieku uwielbiałam Alicję w krainie czarów i nie ważne jak doskonała jest ekranizacja stworzona przez mojego ojca w mojej wyobraźni to Camille jest Czerwoną Królową — poczuła jak ramiona męża otaczają jej talię. — Ten pokój jest jak wehikuł czasu — zaczęła — Te same książki, łóżko, kolory ścian. Nie zostawię jej tutaj, nie odeślę jej do szkoły z internatem — westchnęła — Wiem, że się na to nie pisałeś, żadne z nas się na to nie pisało, ale to tylko mała dziewczynka Nie mogę jej zostawić, po prostu nie mogę.

***
Dla Fabrcio i jego żony miniony weekend był intensywny i trudny. Bal charytatywny podczas którego trwania blondyn dowiedział się o romansie z przeszłości i utraconym dziecku był niczym w porównaniu z rewelacjami prosto z Londynu. Fabrcio w obecnej sytuacji czuł się jak tytułowa Alicja, która wpadła do króliczej nory. Problem polegał na tym, że Alicja z czasem mogła wydostać się ze świata magii, Fabrcio żył w nowej rzeczywistości i ciągle próbował się w niej odnaleźć. I byłby prościej gdyby co chwila nie wyskakiwało coś nowego, przemknęło mu przez myśl kiedy o poranku sączył małymi łykami kawę wpatrując się w artykuł wyświetlony na ekranie laptopa. Zamknął go jednak po chwili. Nie miał dziś głowy do polityki gdyż jego myśli znajdowały się zupełnie gdzieś indziej. Na górze, przy żonie i małej śpiącej w jej ramionach dziewczynce.
Alice Caroll Adams. Do blondyna nadal nie docierało to wszystko. To było ostatnie szaleństwo, jak scenariusz telenoweli. Camille w krótkim liście wyjaśniła nawet iż to scenariusz telenoweli w której grała był inspiracją dla jej działań. Fabrcio nie mógł się nadziwić jak kobieta względem własnych dzieci mogła być taka okrutna. Wszystko zaczęło się jednak od operacji wyrostka robaczkowego. To właśnie podczas zabiegu Camille „pożyczyła” kilka komórek jajowych swojej najmłodszej córki i je zamroziła a natomiast jedenaście lat temu otrzymała telefon od kliniki leczenia niepłodności iż takowe komórki są zamrożone. Camille uznała takowy telefon za znak, aby zrealizować swój plan. I tak naradziła się Alice. Biologicznie dziesięciolatka była córką Emily a Fabrcio miał ochotę ożywić teściową i zgotować kobiecie los gorszy od śmierci. Na łaskę nie zasługiwała. Mężczyzna mimowolnie pomyślał o Alice. Przebywając w Londynie Fabrcio ledwie mógł oderwać oczy od małej blondyneczki. Widział w niej swoją żonę. W jej blond włosach, brązowych oczach a nawet niepewnym uśmiechu. Jasnowłosa była jednak przede wszystkim dzieckiem. Zdezorientowanym i przerażonym, które obecnie spało przytulone do jego żony. Dźwięk dzwonka wyrwał mężczyznę z zadumy. W progi stał Conrado Severin, który na widok zmęczonej twarzy przyjaciela zmarszczył brwi.
— Kiepsko wyglądasz — stwierdził. Fabrcio wpuścił go do środka.
— Ciebie też miło widzieć — odparł i spojrzał na siatkę trzymaną w dłoniach przez Severina.
— Domyślam się że macie pusta lodówkę — wyjaśnił wchodząc do jego kuchni. Torbę postawił na blacie i zaczął rozpakowywać zakupy.
— I postanowiłeś nam je zrobić? — zapytał go blondyn sięgając po pozostawiony kubek z kawą.
— Miałeś dziwny głos przez telefon — zaczął — Jak się czuje Emily? — zapytał
— Pochowała matkę — odpowiedział — po czymś takim nawet Rambo nie czułby się dobrze — westchnął i usiadł. — Chcesz dłuższą wersję czy krótszą?
— Dłuższą — odpowiedział czując, iż za pogrzebem Camille kryje się coś więcej.
Fabrcio wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Conrado natomiast słuchając zaczął wyrabiać ciasto na naleśniki. Przyjaciel był jednak tak zaangażowany w swoją opowieść, że nie zwrócił na to uwagi i dopiero jak po kuchni rozszedł się zapach śniadania uświadomił sobie, że od wylotu z Londynu nie miał nic w ustach.
— Jak to znosisz?
— Ja? — zapytał zdziwiony.
— O samopoczucie Emily będzie pytał , każdy — odparł stawiając przed nim talerz. — O twoje tylko ja.
— Nie wiem — pokręcił głową. — Ona jest jej córką — powiedział powoli — nieważne, że przez dziesięć lat jej matką była Camille biologicznie Alice jest dzieckiem Emily. — Fabricio chciał coś jeszcze dodać, ale do środka weszła Emily z Allice u boku. Dziewczynka popatrzyła na Conrado i na Emily.
— Dzień dobry — wydukała
— Dzień dobry — odpowiedział Conrado uśmiechając się lekko. Fabrcio zapomniał wspomnieć o podobieństwie jakie niewątpliwie dzieliła z Emily.
— Obudził nas ten zapach — pogładziła Alice po włosach — Uwielbiamy naleśniki — dodała próbując dodać małej odwagi. Wcale jej się jednak nie dziwiła, że mała była milcząca a jedną ręką mocno obejmowała ją w pasie. — Skarbie wyciągniesz talerze? — zwróciła się do męża po angielsku.
— Jasne
— Ten pan to twój wujek Conrado — wyjaśniła — wujku Conrado poznaj Alice.
Fabrcio wyciągając talerze z szafki i układając je na stole obserwował jak Conrado równie niepewny jak Alice wita się z małą oficjalnym uściskiem dłoni. Mężczyzna nigdy nie czuł się dobrze i swobodnie w towarzystwie dzieci, ale Fabrcio miał cichą nadzieję, że to on zostanie ojcem chrzestnym jednego z bliźniąt. Usiedli przy stole w kuchni.
— A wujek to ma męża czy żonę? — zapytała Alice kiedy cisza się przeciągała. Fabrcio parsknął śmiechem
— Wujek żeni się nie długo. — odpowiedział za przyjaciela. — Z kobietą Evą. Mam tą przyjemność być jego drużbą.
— Nie rozmawialiśmy o tym — zauważył Conrado.
— To nie jest temat do rozmowy, to oczywista oczywistość — stwierdził puszczając do przyjaciela oczko. — Czy czasem jednym z obowiązków drużby jest organizacja wieczoru kawalerskiego
— Co to takiego? —zapytała zaciekawiona Alice.
— To takie przyjęcie — odparł Fabrco. — Conardo musi z hukiem pożegnać stan kawalerski — mrugnął do niego blondyn.
— Acha, taka stypa
Conrado parsknął śmiechem.
— Coś w tym stylu. Będę się zbierał — powiedział wstając. — Fabrcio odprowadzisz mnie do samochodu?
— Jasne.
Mężczyźni wyszli na zewnątrz.
— Nie myśl nawet o tym
— O czym? — zapytał z niewinną minką.
— Ty już dobrze wiesz o czym — odpowiedział Conrado.
— Myślę o tym jak poszła ci rozmowa z Nicholasem czy w ramach zacieśniania współpracy przebrałby się za striptizerkę?
Conrado roześmiał się i po chwili spoważniał.
— Dostałem jego grafik do końca miesiąca. Miejsca i godziny spotkań, nazwiska.
— To dobrze — stwierdził Guerra — Czemu kręcisz nosem? — zapytał go Fabrcio
— Nadal mam wrażenie, że mam do czynienia z chłopcem, który ma uraz do tatusia.
— Ten urażony synek może nam się przydać — Conrado spojrzał na niego zaskoczony. — Mówiłem, że gra fair się skończyła, a dzięki grafikowi dowiemy się którzy sojusznicy są dla niego istotni a na których nie należy zwracać uwagi. — Brunet zmarszczył brwi. — Jakie spotkania zapisujesz w kalendarzu?
— Nie prowadzę kalendarza — odparł
— jaki cudem ty kierujesz firmą? — zapytał kręcąc głową. — Istotne. W kalendarzu umieszczasz istotne spotkania. Dlatego zadam ci pracę domową przejrzyj ten kalendarz i wyłap tych istotnych. Nazwiska które się powtarzają, które coś ci mówią. Użyj kolorowych zakreślaczy.
— Dobrze, ale też masz pracę domową?
— Jaką?
— Porozmawiaj z żoną.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 17:18:13 24-04-20, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:20:06 19-07-20    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 017

ARIANA/QUEN/LUCAS/CONRADO/HUGO


Ariana siedziała przy kuchennym stole w mieszkaniu Ingrid i Juliana, obracając w dłoniach kubek z herbatą. Od kiedy pracowała w kawiarni odczuwała dziwną niechęć do kawy, dlatego Ingrid uraczyła ją jakimiś ziółkami. Ingrid dysponowała teraz wyostrzoną intuicją i od razu rozpoznała, że coś jest z jej przyjaciółką nie tak, choć nie zmuszała jej do zwierzeń – czekała aż Ariana sama jej powie, co ją trapi. Problem w tym, że Santiago sama nie wiedziała, jak się z tym czuć. Prawie nie słyszała słów Ingrid, która poprowadziła ją do świeżo wyremontowanego pomieszczenia, które miało służyć za dziecięcy pokoik.
– No a tutaj w rogu postawimy sex-huśtawkę – zakończyła swój wywód Ingrid, przypatrując się Arianie z troską. – Co o tym myślisz?
– Tak, to świetny pomysł – przyznała bezwiednie Santiago, do której nie dotarł sens tych słów.
– Dobra, kochana, mów co jest grane, bo nie wytrzymam! – Lopez stanęła naprzeciwko Ariany, złapała ją mocno za ramiona i potrząsnęła. – Co ci jest?
– Nic mi nie jest…
– Tak? Przez ostatnie piętnaście minut w ogóle nie słyszysz, co do ciebie mówię. Gdybym cię nie znała, to uznałabym, że jesteś jakimś zboczeńcem, który cieszy się na myśl o sex-huśtawce w dziecięcym pokoju.
– CO?!
– Ano właśnie, w ogóle mnie nie słuchałaś. Widzę, że coś cię gryzie. Jesteś jakaś nieswoja. Opowiadaj.
Nim się obejrzała, Santiago już opowiadała Ingrid o swojej wyprawie z Hugiem do sierocińca. Co prawda obiecała Delgado, że nikomu się nie wygada, ale pominęła ważne szczegóły z zaznaczeniem, że jest to związane z Barosso i pozwoli go zniszczyć, a Ingrid obiecała, że nie użyje swoich dziennikarskich zapędów, by zbadać szczegółowo ten temat – w końcu mogłoby to zaszkodzić Hugowi, którego Fernando nadal uważał za wiernego mu człowieka.
– I co, serio zrobiliście te testy w klinice leczenia bezpłodności? – Ingrid nieco się skrzywiła. Wydawało jej się dziwne, że Hugo jest zdolny zabrnąć aż tak daleko, byleby tylko odkryć sekrety swojego szefa i jego powiązań z ojcem Horatio.
Ariana wyciągnęła jakiś urzędowo wyglądający dokument z torebki i pokazała go Ingrid. Oczy Lopez rozszerzały się w miarę czytania, a na końcu była bliska płaczu, kiedy złapała Ari za rękę.
– Przykro mi. Jak się z tym czujesz?
– Właściwie to nie wiem – przyznała szczerze Santiago, odgarniając włosy z twarzy i zastanawiając się nad tym głęboko. – Zawsze myślałam, że to naturalne, że kiedyś wezmę ślub i będę mieć dzieci. Nigdy się na tym nie skupiałam. Ale teraz, kiedy wiem, że dzieci mieć nie będę, nie wiem jak mam się z tym czuć. To nie tak, że marzyłam o gromadce szkrabów albo że moją jedyną życiową ambicją było rodzenie dzieci i zajmowanie się domem. Po prostu chyba wystarczyła świadomość, że jeśli zechcę, mogę je mieć.
– Rozumiem. A ja wciąż paplałam o ciuszkach i smoczkach, na pewno uważasz mnie za jakąś bezduszną kobietę. – Ingrid była na siebie zła, ale przecież nie mogła przewidzieć tego, przez co przechodzi jej przyjaciółka.
– Oszalałaś? – Ariana zezłościła się na nią za to, że w ogóle przyszło jej to do głowy. Podeszła do niej i przytuliła ją do siebie, z niemałym trudem, bo brzuch Lopez był coraz większy. – Będziesz mamą i to najwspanialszą na świecie! To naturalne, że zaprzątają ci głowę te wszystkie rzeczy. A ja… sama nie wiem, co mam czuć i chyba to jest trochę przerażające. Bo czy nie czyni to ze mnie potwora, jeśli powiem, że chyba odczułam lekką ulgę?
– Ulgę?
– Tak. – Santiago zamyśliła się nad tym. – Mogę skupić się na sobie, na mojej książce i w ogóle… I nie muszę myśleć o życiu, które mogłabym wieść. Teraz wszystko jest w moich rękach. To ja o wszystkim decyduje a nie zrządzenie losu albo pęknięta prezerwatywa.
– Mówisz jak Nie-Ariana. Kim jesteś? – Lopez zachichotała przez łzy, które kręciły jej się w oku.
– Nie, mówię poważnie. Przecież zawsze można dziecko adoptować, prawda? Wystarczy spojrzeć na Vicky i Javiera. Alec jest ich promyczkiem szczęścia. Byłam w tym sierocińcu i widziałam te dzieci – wszystkie zadbane i zdrowe, a jednak niechciane. To takie przykre. No i ta Carolina… wyobraź sobie żyć przez siedemnaście lat ze świadomością, że nikt cię nie chce, nie ma nikogo. Jest otoczona ludźmi a jednak jest sama. To mi uświadomiło, że trzeba żyć tu i teraz i bardziej troszczyć się o tych, którzy nas otaczają.
– Więc nie jest ci przykro? – Ingrid wskazała na kopertę z wynikami badań.
– Może to jeszcze do mnie nie dotarło, może kiedyś poczuję się przez to inaczej, ale teraz… Poza tym i tak nie mam kandydata na ojca na horyzoncie, więc o czym tu w ogóle myśleć. – Ariana spostrzegła spojrzenie Ingrid, więc szybko wycelowała w nią oskarżycielsko palec, jakby spodziewała się, co ta chce zaraz powiedzieć. – Tylko proszę mi do tego nie mieszać Lucasa, dobrze?
– Wcale o nim nie myślałam. – Na ustach Ingrid pojawił się kpiący uśmieszek. – Ale dobrze wiedzieć, że to on pierwszy przyszedł ci na myśl.
– Zamknij się!
– No dobra, już dobra… – Ingrid roześmiała się serdecznie i usiadła przy stole, a Ariana zrobiła to samo. – A ten ortopeda? Sergio, tak? Coś tam ze sobą kręcicie?
– Nic ze sobą nie kręcimy, nie. To znaczy byliśmy może na dwóch randkach, ale czy ja wiem czy wspólną kawę albo wizytę na meczu można nazwać randką? To trochę pogmatwana sytuacja.
– Dlaczego pogmatwana?
– Cóż, pomyślmy… – Ariana udała, że jest detektywem, rozbijającym wszystkie poszlaki na czynniki pierwsze. – Sergio jest byłym mężem Leonor, córki mojego szefa. Ma z nią syna i walczy o prawa rodzicielskie. Mnie z kolei Leonor nienawidzi, bo za bardzo się mieszam w ich życie, a poza tym uważa, że pogrywam sobie z Sergiem i jej bratem Hugiem, który z kolei nie cierpi Sergia…
– Jak na to spojrzeć, to wcale nie jest skomplikowane. Olej Norrie, to zimna suka, która myśli tylko o sobie, w ogóle nie przejmuje się dobrem swoich dzieci.
– To nie do końca prawda…
– Czyżby? A więc dlaczego zabroniła widywać się synowi z ojcem, co? No i nie zapominajmy, że puściła się z jakimś gościem, kiedy była jeszcze żoną Sergia.
– Żałuję, że ci to powiedziałam.
– Nie, dobrze zrobiłaś! Ktoś musi zmienić twoje nastawienie. Posłuchaj – masz prawo spotykać się z kim chcesz. Sergio czy Hugo… Nie przerywaj mi! – dodała, bo Ariana już zamierzała zaprotestować. – Leonor nie ma prawa ci tego dyktować, tym bardziej skoro sama zachowuje się jak hipokrytka. Czy ona czasem nie zaręczyła się z Ethanem Crespo? Myślałby kto, że powinna myśleć o dobru dzieci, a ona myśli o własnym szczęściu i nie przejmuje się tym, jak to odbiorą jej synowie. Jaime jest już na tyle duży, że rozumie wiele spraw. Wiesz, że przychodzi do ośrodka Juliana, prawda? Dzieciak ma w sobie tyle gniewu, że czasami mam wrażenie, że patrząc na niego, widzę siebie z dawnych lat, z czasów Czyśćca. Julian też jest zaniepokojony. Jaime długo nie miał żadnego męskiego autorytetu. Dorastał ze wspomnieniem wujka, który był jego wzorem, a Leonor to wszystko przekreśliła. Teraz, kiedy wrócił Sergio, Jaime ma wreszcie szansę na odbudowanie relacji, ale co robi Leonor? Planuje ślub i nie widzi, że jej synowie coraz bardziej się od niej oddalają. Dlatego nie przejmuj się tym, co ci powie ta zołza. Jest zgorzkniała. Pewnie dlatego, że dawno nikt jej nie przeleciał.
– Ingrid!
– No co? Też na pewno o tym pomyślałaś. – Ingrid uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy Arianie zadrgały kąciki ust.
– Możemy już nie mówić o Norrie i jej życiu miłosnym? Mamy ważniejsze rzeczy na głowie. – Widząc uniesione wysoko brwi Lopez, dodała: Baby shower dla twojej Kruszynki!
– Co? Nie wiem czy to dobry pomysł… – Ingrid spodobał się ten pomysł, ale biorąc pod uwagę sytuację przyjaciółki, czuła się trochę winna, że ją tym obarcza.
– Nie ma o czym mówić, zorganizuję ci przyjęcie i będziesz zachwycona! Trzeba należycie potraktować naszą małą księżniczkę.
– Zaraz tam księżniczkę, nie przesadzaj… – Ingrid machnęła ręką, spuszczając wstydliwie wzrok, a Ariana się roześmiała.
– Mówiłam o Lucy!
Zarobiła za te słowa kuksańca w bok, a potem wypadła z mieszkania Ingrid twierdząc, że ma dużo do roboty w związku z baby shower. Lopez jeszcze przez chwilę patrzyła na zatrzaśnięte drzwi z troską. Miała szczerą nadzieję, że Arianie naprawdę nic nie jest.

***

Quen był nie w sosie od czasu mszy w intencji Roque. Nie mógł wyrzucić z pamięci słów Joaquina Villanuevy i swojej matki. Czuł, że zaczyna popadać paranoję, podejrzewając wszystkich o jakieś ukryte zamiary. Bo przecież nie było możliwe, by Wacky wiedział o tym, że został adoptowany. Enrique sam jeszcze tego nie potwierdził. Jednak sposób w jaki szef kartelu wypowiedział „wasz syn” wtedy, przed kościołem, był co najmniej dziwny. W dodatku Ofelia, zwykle opanowana i podchodząca do wszystkiego z zimną krwią, zaczynała tracić nad sobą panowanie. W jej ostrzeżeniu, by nie prowokował Fernanda Barosso było coś złowieszczego. Enrique Ibarra złapał się za głowę i mocną nią potrząsnął, jakby chciał oddalić od siebie te ponure myśli. Obwiniał Marcusa za to, że zaszczepił w nim to uczucie paranoi. Teraz już wszędzie widział podstęp i nikomu nie ufał, nie wiedział, co jest prawdą a co kłamstwem. Zgodził się jednak pomóc przyjacielowi w tej misji przeciwko Templariuszom. Oficjalnie po to, by dać Roque sprawiedliwość na jaką zasłużył, nieoficjalnie – by dowiedzieć się, jakie relacje łączą Rafaela Ibarrę z Fernandem Barosso i kartelem narkotykowym. Nadal nie chciał wierzyć, że burmistrz Pueblo de Luz byłby zdolny do układania się z przestępcami. Czuł, że w tej całej sprawie jest jakieś drugie dno. Nie ulegało wątpliwości, że wuj Nando manipulował jego ojcem, ale Quen nie wiedział, czy Rafael jest aż taki głupi, by się tego nie domyślić, czy może pozwala na to z innych, sobie tylko znanych powodów.
– Dziś wieczorem w El Paraiso. – Z rozmyślań wyrwał go szept Marcusa, który tego dnia usiadł koło niego na hiszpańskim.
– Czy naprawdę musimy wchodzić sami do paszczy lwa? Jeszcze chciałbym trochę pożyć…
– Musimy. Jeśli interesy Wacky’ego i Barosso są związane z tym klubem, to będzie idealna okazja, by wykryć, co oni tam robią. – Oczy Delgado błyszczały determinacją. – Wskakuj w gajer, idziemy na wieczór hazardowy. Nie spocznę, póki nie dowiem się, co oni tam knują.
– Czy nie uważasz, że lekko przesadzasz? Troje nastolatków w barze dla dorosłych to chyba nie jest dobry pomysł.
– Troje? – Felix, który siedział za nimi, przechylił się do przodu i zniżył głos do szeptu. – Bez urazy, ale mnie w to nie mieszajcie. Dopiero co zdjęli nam zakaz opuszczania miasteczka, nie uśmiecha mi się znów wylądować na komisariacie. Poza tym mój ojciec…
– Tak, wiemy, że twój ojciec jest zastępcą szeryfa. – Quen wywrócił oczami. W głębi duszy zgodził się z nim jednak – nie powinni wychylać się przed szereg. Mogli prowadzić swoje śledztwo z ukrycia, a tymczasem Delgado miał inny plan. – Wiesz co, chyba masz lekką obsesję – zwrócił się Enrique do Marcusa, któremu oczy znów zabłyszczały.
– Jeśli obsesją jest chęć pomszczenia przyjaciela i pozbycie się Templariuszy z terenów miasteczka raz na zawsze to owszem, mam obsesję. Ale wydawało mi się, że wy dwaj zgodziliście się mi pomóc?
Quen i Felix wymienili spojrzenia i spuścili głowy. Żaden z nich nie spodziewał się, że plan Marcusa zabrnie aż tak daleko.
– Jeśli macie cykora to w porządku. – Delgado uniósł ręce i nie zamierzał ich więcej przekonywać. – Pójdę sam, nie powstrzymacie mnie.
Quen sam nie wierzył, że to robi, ale o godzinie ósmej wieczorem wkroczył do baru Joaquina Villanuevy, odstrzelony w swój najlepszy garnitur, z nieco zakłopotaną miną. Razem z Felixem uznali, że nie mogą zostawić Marcusa samego. Czy tego chcieli czy nie, tkwili w tym razem i teraz, kiedy odnowili przyjaźń po latach, musieli się trzymać razem. Enrique czuł się niebywale głupio, od biedy można było poznać, że nie jest pełnoletni. Wątpił jednak, by któryś z oblechów przy barze czy stole do pokera rozpoznał w nim syna burmistrza Pueblo de Luz. Może po prostu uznali go za dzieciaka żądnego wrażeń. W każdym razie prócz kilku chichotów i krzywych spojrzeń, nie czekały go nieprzyjemności ze strony klienteli El Paraiso. Marcus z jego ponad 190 cm wzrostu wyglądał jak dorosły i ze swobodą poruszał się po barze, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Enrique zaklął pod nosem, bo kiedy tak patrzył na kumpla, nasunęło mu się skojarzenie z Jamesem Bondem. Delgado miał coś z popularnego agenta, może to kwestia tego, że był synem żołnierza i pasierbem pułkownika, ale miał smykałkę do tajnych akcji.
– Jak on to robi? – Ibarra aż podskoczył, kiedy ktoś podszedł do niego przy barze. Złapał się za serce i odetchnął z ulgą, kiedy zdał sobie sprawę, że to tylko Felix Castellano. Wystrojony w białą dwurzędową marynarkę mógł uchodzić za syna bogatego przedsiębiorcy.
– Jest albo bardzo odważny albo bardzo głupi – skwitował Quen, odrywając wzrok od Marcusa, który przyglądał się właśnie grupce ludzi grających w ruletkę. – Chyba nie będzie stawiał, co?
Ale w tym samym momencie czerwone kotary po przeciwległej stronie sali rozsunęły się i do przestronnej sali hazardowej wkroczył Joaquin Villanueva w towarzystwie swojej prawej ręki Lalo Marqueza. Bystre oczy Marcusa od razu spostrzegły okazję, kiedy Joaquin przysiadł do stolika Black Jacka, rozpoczynając nową rozgrywkę.
Quen prawie opluł się lemoniadą, którą popijał przy barze (barmanka Maria Elisa, która kojarzyła ich z widzenia, od razu rozpoznała, że nie są pełnoletni i kiedy zamówili dwie szkockie, dostali tylko lemoniadę). Marcus jak gdyby nigdy nic dokonał wpisowego i siedział już przy jednym stoliku z Joaquinem, który przypatrywał mu się z lekkim uśmieszkiem.
– Myślisz, że wie, co tu jest grane? Rozpoznał go? – zapytał zaniepokojony Felix, a Quen pokręcił głową, bo sam był tego ciekaw. Joaquin mógł widzieć Marcusa w kościele, ale wątpił, by zaprzątał sobie głowę bandą nastolatków z Pueblo de Luz, pewnie nie widział w nich zagrożenia. Bardziej mogło go intrygować, dlaczego ktoś jest na tyle głupi, że zasiada z nim to partyjki Black Jacka. Po większości graczy przy stoliku można było poznać, że są bardzo spięci, Delgado wydawał się jednak rozluźniony.
Tymczasem Lucas i Javier pojawili się w barze spóźnieni. Magik w ogóle nie miał ochoty wracać do tego miejsca po pamiętnym wieczorze, kiedy to Wacky upatrzył sobie za cel Raula, który potem marnie skończył, podobnie zresztą jak jego żona. Poczuł jednak, że jego moralnym obowiązkiem jest towarzyszenie Hernandezowi, który podobnie jak Marcus (o czym nie mieli pojęcia), korzystał z każdej okazji to rozpracowania Templariuszy. Wieczór hazardowy przy alkoholu (i być może mocniejszym towarze na zapleczu baru) był idealną okazją do wybadania Joaquina, ale też jego ludzi. Lucas jako agent FBI był dobrym obserwatorem. Wiedział też, że aby dowiedzieć się więcej o Villanuevie musi zbliżyć się do jego ludzi i sam stać się jego człowiekiem.
– Nadal uważam, że to głupi pomysł. – Javier popijał swojego drinka przez słomkę, rozglądając się po barze z nietęgą miną. – A mogłem się wybrać na otwarcie hotelu Conrada. Vicky musi się tam porządnie nudzić beze mnie.
– Daj spokój, nie będzie sama. Przecież będzie tam jej nowa przyjaciółka, Eva Medina. – Lucas wypowiedział te słowa ze złośliwą nutą.
– Hej, to naprawdę niesprawiedliwe. Eva nie jest taka zła… – Lucas spojrzał na niego spode łba, więc Magik dał sobie spokój. – Nie usprawiedliwiam tego, co zrobiła. Ale wydaje mi się, że chce odpokutować, a przynajmniej próbuje.
– Tak, wiem, że ty i Vicky bratacie się ostatnimi czasy z moimi wrogami, ale to rozmowa na inny czas.
Javier chciał chyba zaprotestować, ale wzrok Luke’a padł na stolik do Black Jacka i uniósł rękę, by go uciszyć.
– Co jest? – zapytał Magik, bo oczy Lucasa zamieniły się w małe szparki, kiedy zobaczył, kto siedzi obok Joaquina Villanuevy. – To pasierb półkownika Jimeneza. Co on tu robi? – Reverte zmarszczył czoło, również przypatrując się rozgrywce.
– Nie wiem, ale to nie wróży niczego dobrego. Chodź.
Podeszli nieco bliżej, by móc się lepiej przyjrzeć grającym. Lucas skupił się na Joaquinie – szef kartelu uśmiechał się półgębkiem, ale jego oczy pozostawały zimne i skupione. Javier natomiast zacmokał cicho, przypatrując się młodemu Delgado.
– Co jest? – Hernandez oderwał wzrok od Villanuevy i spojrzał na przyjaciela z niepokojem.
– Młodemu chyba życie niemiłe. – Javier pokiwał głową, po czym upił łyk swojego drinka przez słomkę, co wyglądało dość komicznie i nie pasowało do powagi sytuacji. Widząc zdumione spojrzenie Luke’a, dodał: – Liczy karty.
– Co?
– Bardzo bym się zdziwił, gdyby Joaquin pozwalał na to w swoim barze. Wystarczy wspomnieć biednego Raula, któremu zdarzyło się oszukiwać w pokera.
– Joaquin wie? – szepnął Lucas. Był dobrym obserwatorem, ale na hazardzie i oszustwach w kasynach się nie znał.
– Nie sądzę, młody dość dobrze się z tym kryje. Ale jako że jestem geniuszem, widzę to, co jest nieuchwytne dla zwykłego oka. – Javier uśmiechnął się w stronę przyjaciela, jednak sam lekko się spiął. Raul marnie skończył, Marcus mógł podzielić jego los. – Jednak w końcu zrozumie, młody gra dość odważnie i podwaja stawki. Na pewno nie puści mu tego płazem.
– Nie podoba mi się to – mruknął Lucas, a kiedy Javier na niego spojrzał, głową wskazał Enrique i Felixa, którzy stali z boku, zaciskając pięści i obserwując grę w Black Jacka, którą teraz śledziło również wielu klientów El Paraiso.
– To te dzieciaki, których przyjaciel przedawkował Heliosa? – zapytał Reverte, a Hernandez odpowiedział półgębkiem.
– To nie był Helios. Wyniki toksykologii to potwierdziły. To kolejna mieszanka, podobna receptura, ale z pewnymi modyfikacjami. Joaquin nie próżnuje, chyba obrał sobie za cel zostanie nowym Cayetanem Cortezem.
– Mówiłeś, że on nie chce być jak Cortez. Że chce opracować narkotyk, który nie zabija tak jak to robił Zeus.
– Tak mi powiedział. Ale w przypadku Joaquina nigdy nie można niczego wykluczyć, już sam nie wiem, co mu siedzi w głowie.
Powrócili do obserwowania gry. Teraz przy stoliku zostali już tylko Marcus i Joaquin. Kiedy Delgado wyciągał rękę, by zabrać wygrane żetony, Joaquin złapał go za przegub i mocno ścisnął, tak że jego paznokcie wbiły się w opaloną skórę nastolatka. Marcus skrzywił się, ale nie wyrwał ręki, zamiast tego spojrzał na Joaquina z nienawiścią w oczach.
– Ktoś chyba nie zapoznał się z regulaminem baru – wysyczał Wacky przez zaciśnięte zęby.
Felix poruszył się niespokojnie i wykonał ruch, chcąc podejść do przyjaciela i mu pomóc, ale Quen złapał go za łokieć i pokręcił głową – nie mogli zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi.
– Ktoś tu chyba nie umie przegrywać – odgryzł się Delgado, dzielnie wytrzymując spojrzenie przekrwionych oczu Joaquina. Przez chwilę panowała cisza, wszyscy zebrani w barze wstrzymali oddechy, a po chwili Joaquin się roześmiał. Kilka osób się rozluźniło i pozwoliło sobie na chichot, ale nie uczynili tego zbyt pewnie. Nie było mądrze nabijać się z szefa.
– Ile masz lat, dzieciaku? – zapytał bez ogródek Joaquin, zaciskając dłoń coraz mocniej na nadgarstku chłopaka. – To już chyba twoja pora do spania. Nie powinieneś wałęsać się sam po nocach między dorosłymi. Coś mogłoby ci się przytrafić.
– Czy to groźba?
– Nie, stwierdzenie faktu. Wiesz co robimy w tym barze za liczenie kart?
– Podwieszacie na łańcuchach pod sufitem? – mruknął Marcus, teraz już w ogóle nie przejmując się, że prowokuje szefa Templariuszy. Zdrowy rozsądek wyparował i zostało tylko poczucie gniewu i niesprawiedliwości.
– Nie. – Joaquin się roześmiał i machnął na Lalo, który podał mu srebrny nóż myśliwski. – Odcinamy palce.
Chwycił mocno dłoń Marcusa i położył ją płasko na stoliku do Black Jacka, a ten spróbował się wyrwać, ale na próżno. Zamachnął się gwałtownie i już miał zamiar zadać cios, kiedy tuż przy nim pojawili się Lucas i Javier.
– Daj spokój, Wacky, to tylko dzieciak – odezwał się Hernandez, czym zasłużył sobie na mordercze spojrzenie ze strony Lalo.
– Nie wtrącaj się, Hernandez – mruknął Marquez, po czym zaczął podjudzać swojego szefa, by wykonał „wyrok”. – Dalej, Wacky. Takie mamy zasady. Musisz dać ludziom przykład.
– Guzik prawda – odezwał się Javier, ale zaraz potem tego pożałował, bo klienci El Paraiso od dłuższego czasu przypatrywali się spode łba jego eleganckiemu garniturowi. Widać było, że pochodzi z elity i nie chcieli mieć z nim do czynienia. Wielu wiedziało również, że jego teściem jest miejscowy szeryf, co również nie przysporzyło mu przyjaciół w barze. – Chłopak wygrał uczciwie. Nie jego wina, że jest bystrzejszy od was.
– Mamy tu swoje zasady! – Lalo podszedł do Javiera i wymierzył w niego oskarżycielsko palcem. – Żaden paniczyk w garniaku od Dolce & Gabbana nie będzie nam mówił jak mamy prowadzić interesy.
– Po pierwsze, Lalo, to jest Armani. – Magik strzepnął niewidoczny pyłek ze swojego garnituru. – Po drugie, dziwny to sposób na prowadzenie interesów – oskalpowanie nastolatka.
– Nikt nic nie wspominał o oskalpowaniu, ale to też ciekawy pomysł. – Marquez wyszczerzył zęby a kilka osób zachichotało.
– Daj spokój, braciszku, to tylko nastolatek. – Maria Elisa podeszła do brata i podparła się pod boki, dodając sobie powagi.
– Siedź cicho, kobieto, nie masz o niczym pojęcia. – Lalo zacisnął zęby, czując się upokorzony, że jego młodsza siostra śmie zwracać mu uwagę przy wszystkich zebranych.
– Wacky. – Maria Elisa zwróciła się do Joaquina, który nie zwracał uwagi, co się działo za jego plecami. Nadal ściskał dłoń Marcusa i świdrował go wzrokiem szaleńca. – Puść Delgado i wróćmy do gry. Takie porachunki nie sprzyjają prowadzeniu interesów.
– Delgado? – mruknął Villanueva, wpatrując się w Marcusa. – Nazywasz się Delgado?
– Co ci do tego, jak się nazywam? – warknął Marcus, a Quen poczuł przemożną ochotę, by go walnąć albo nim potrząsnąć. To nie była pora na takie odzywki, trzeba było stąd szybko zwiewać.
Joaquin poluzował uścisk i Marcus wreszcie wyrwał dłoń.
– Dzisiaj ci się upiekło dzięki nazwisku. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia. Żebym cię tu więcej nie widział. Ciebie i tych dwóch pozostałych siusiumajtków. – Wskazał głową na Enrique i Felixa, którzy skurczyli się w sobie. – Lucas! – Joaquin zwrócił się do Hernandeza, który nadal stał obok niego, z niepokojem obserwując tę scenę. – Odprowadź pana Delgado i jego przyjaciół do wyjścia.
Marcus nie podniósł się z miejsca. Wpatrywał się w Joaquina z taką samą intensywnością jak on w niego, nie zamierzał dać za wygraną.
– Chodź – powiedział Lucas, kładąc mu rękę na ramieniu, ale ten się wyrwał.
– Marcus. – To Felix przemówił mu do rozsądku i w końcu cała piątka opuściła bar.
– No, to dopiero udany wieczór. – Javier odetchnął z ulgą, kiedy znaleźli się na ulicy. – Co wam do łbów strzeliło, żeby się pakować do El Paraiso? Twój ojciec jest chyba pułkownikiem, co? Co on na to powie?
Marcus nic nie odpowiedział, rozcierał tylko obolały nadgarstek.
– Dzięki za ratunek – mruknął Quen w stronę Javiera i Lucasa.
– Dziękujesz mu? – Marcus nie mógł uwierzyć własnym uszom. – To jeden z nich!
– Hej, hej wypraszam sobie. – Javier lekko się oburzył, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Delgado nie mówi o nim.
– Wiemy, że współpracujesz z Templariuszami, widzieliśmy cię. Więc daruj sobie te heroiczne czyny. Niczego ci nie zawdzięczamy. – Marcus choć młodszy był wyższy od Lucasa, który stojąc z nim twarzą w twarz po raz kolejny odniósł wrażenie, że już się kiedyś spotkali.
– Gliniarz właśnie ocalił wam dupsko, więc wypadałoby powiedzieć „dziękuję” – zwrócił mu uwagę Javier, nie bardzo rozumiejąc, skąd taka złość u młodego Delgado. Poznał go na przyjęciu urodzinowym Conrada i wydawał mu się wtedy całkiem sympatyczny i dobrze wychowany. Teraz widział drugą twarz nastolatka – liczącego karty młodego gniewnego.
– Nie potrzebuję pomocy skorumpowanego gliny, który popełnił krzywoprzysięstwo. Idziemy.
Ruszył w dół ulicy, a Quen i Felix rzucili dorosłym posępne spojrzenie i powlekli się za nim.
– Skąd on wie? – zapytał Javier, patrząc jak trzech nastolatków oddala się w stronę Pueblo de Luz. – Powiedziałeś mu?
– Oszalałeś? Czy wyglądam na kogoś, kto zwierza się z takich rzeczy?
– Więc skąd wie?
Lucas wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że złość Marcusa jest spowodowana nie tylko współpracą policjanta z Templariuszami.

***

Tymczasem przyjęcie z okazji otwarcia hotelu Conrada w Monterrey okazało się być sukcesem. Symboliczne przecięcie wstęgi i toast były zwieńczeniem wielomiesięcznej pracy Saverina i jego sztabu. Mężczyzna od dawna zastanawiał się, czy to rzeczywiście dobry pomysł kontynuować budowę hotelu w tych niespokojnych czasach, niektórzy w Valle de Sombras mogli krzywo na to patrzeć. W końcu Fernando też był przedsiębiorcą i wielu ludzi straciło przez niego pracę. Teraz Conrado mógł wyjść na głupka, który pokazuje swoją wyższość i chwali się bogactwem, podczas gdy powinien walczyć o fotel burmistrza. Eva przekonała go jednak, że powinien pokazać się z tej strony wyborcom. Osiągnął wiele w krótkim czasie i należało się tym pochwalić. Była to obietnica stabilnych rządów w miasteczku, co z pewnością przekona wielu mieszkańców Valle de Sombras.
– Świetne przemówienie. Krótko i na temat. – Julian Vazquez uścisnął dłoń Conradowi, podchodząc do niego z Ingrid. Dostał zaproszenie jako kierownik ośrodka dla młodzieży i do samego końca bił się z myślami czy je przyjąć. Ostatecznie uznał, że przyda im się obojgu romantyczny wieczór we dwoje. Wszyscy goście mieli bowiem zagwarantowany nocleg w hotelu.
– Dziękuje, nie lubię przynudzać przy toaście. – Conrado się uśmiechnął i zerknął na Vicky, która dotrzymywała mu towarzystwa tego wieczoru. Eva tańczyła właśnie z obecnym burmistrzem Monterrey po drugiej stronie sali balowej.
– Javiera nie ma? – zdziwiła się Ingrid, rozglądając się po towarzystwie, jakby spodziewała się, że Magik zmaterializuje się pod stolikiem.
– Umówił się z Lucasem. Wolałam nie ingerować. Robi się nieco wrażliwy, kiedy chodzi o Harcerzyka. A Alexander został z moim ojcem.
Emily, która stała z Fabriciem obok nich zacisnęła usta, co nie uszło uwadze Conrada, ale nie zamierzał pytać, o co chodzi. Wszyscy życzyli sobie dobrej zabawy i wrócili do swoich zajęć. Pułkownik Jimenez z żoną Normą Aguilar wywijali po parkiecie jak para z „Tańca z gwiazdami” i nawet Cosme Zuluaga, który otrzymał zaproszenie z tej okazji, walcował z Arianą w dość dobrym humorze.
– Mogę spytać, dlaczego go zaprosiłeś? – Fabricio zmarszczył czoło, przypatrując się uśmiechniętemu ojcu. Dziwnie było go widzieć w takim stanie.
– To w końcu twój ojciec.
– Proszę cię, o ile mi wiadomo nigdy oficjalnie go nie poznałeś.
– I właśnie o tym musimy porozmawiać. Dlaczego nie przedstawiłeś mnie własnemu ojcu? Wstydzisz się mnie?
– Gdyby ktoś to usłyszał, pomyślałby, że jesteśmy kochankami.
– Boże, broń. – Do mężczyzn podeszła Nadia w ponętnej srebrnej sukni z głębokim dekoltem. – Nie zrozumcie mnie źle, możecie kochać kogo chcecie, ale zważywszy na naszą historię, byłoby to dość…
– Skomplikowane? – podpowiedział Fabricio, a Nadia się skrzywiła.
– Miałam zamiar powiedzieć obrzydliwe, ale to też pasuje.
Wszyscy troje się roześmiali.
– Miło mi, że przyszłaś, Nadio. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. – Conrado pocałował ją w policzek, a ona spojrzała na niego spode łba.
– Muszę dbać o swój wizerunek. – Odrzuciła do tyłu długie czarne włosy i spojrzała na Saverina. – Ale nie pochlebiaj sobie, nie jestem tu dla ciebie. W ogóle jak wielkie ego trzeba mieć, żeby nazwać hotel własnym nazwiskiem?
– Wszystkie ładne nazwy były już zajęte. Poza tym to całkiem niezłe nazwisko, nie uważasz? Sama chciałaś je nosić, przypomnę ci.
– Błagam, oszczędźcie mi tego. – Fabricio skrzywił się i pokręcił głową, a oni się roześmiali.
– Tak się tylko droczymy. No, Saverin, gratuluję otwarcia hotelu. A teraz wybaczcie. – Nadia uśmiechnęła się do nich i zniknęła w tłumie, a oni powrócili do swojej poprzedniej rozmowy.
– Zaprosiłeś mojego ojca. Dlaczego mam wrażenie, że masz w tym ukryty cel?
– Dlaczego wszystko, co robię, musi mieć jakiś ukryty cel? – Conrado uśmiechnął się tajemniczo.
– Właśnie przez takie gesty. – Fabricio wskazał na niego oskarżycielsko palcem. – Co ci chodzi po głowie? Fakt, że Cosme Zuluaga jest zapartym przeciwnikiem Fernanda Barosso odgrywał tu chyba kluczową rolę.
– Jest też jednym z mieszkańców Valle de Sombras, który nie cieszy się zbyt dobrą sławą. Naprawdę myślisz, że próbuję zdobyć jego względy w wyborach? Myślisz, że ma jakiś posłuch wśród mieszkańców? Bo ja miałem raczej wrażenie, że z większością z nich ma na pieńku.
– Cóż, nie jest to do końca nieprawdą… Ale w takim razie po co go zaprosiłeś?
– Bo jest ojcem mojego najlepszego przyjaciela i może chciałem, żeby mieli okazję swobodnie porozmawiać.
– Conrado… – Fabricio złapał się za nasadę nosa i pokręcił głową.
– Nie wtrącam się. – Saverin uniósł ręce. – Nie musisz nic robić, jeśli nie chcesz. Ale gdybyś się zdecydował, masz ku temu okazję.
– O czym tam dyskutujecie? – Viktoria i Emily podeszły do mężczyzn, którzy urwali rozmowę.
– O tym, że Conrado ma wielkie ego, bo nazwał hotel własnym nazwiskiem.
– Właśnie miałam o to zapytać. Co jest z tobą? Wszystkie ładne nazwy były już zajęte?
– Wyobraź sobie, że tak, Emily. Poza tym kiedy zaczynałem w branży hotelarskiej nie miałem zbyt wielkiego polotu i nie sądziłem, że odniosę taki sukces tworząc całą sieć hoteli. – Conrado uśmiechnął się, a Emily pokiwała głową z uznaniem.
– Trzymajcie szczęki, widzicie kto właśnie wszedł? – Vicky wpatrywała się w wejście, w którym stanął nie kto inny jak Fernando Barosso.
– Zaprosiłeś go? – Fabricio spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.
– Byłoby niegrzecznie tego nie zrobić.
– Powiedział Stalin, zapraszając Hitlera na herbatkę. Pogięło cię?
– Spokojnie, jest tu prasa, obejdzie się bez skandali. – Saverin był przekonany o słuszności swoich słów, a zaraz potem jego wzrok padł na osobę, która towarzyszyła Fernandowi.
– Czy to… – zaczął Fabricio, ale nie dokończył.
– Hugo! – Viktoria wpatrywała się w znajomego z niedowierzaniem. Nie rozmawiali od czasu sprawy z Alejandrem, nigdy nie udało im się tego porządnie przedyskutować. Delgado nadal miał jej za złe, że razem z Javierem uknuli spisek za jego plecami, nie pytając go o zdanie. A ona była przekonana o słuszności tego, co zrobiła.
– Wrócił do bycia salonowym pieskiem Barosso? – Fabricio upił łyk szampana wpatrując się w Huga, który trzymał się z boku, uważnie obserwując gości.
– Musi robić dobrą minę do złej gry. To jego praca.
– A skąd pewność, że on rzeczywiście jest po twojej stronie, Conrado? – Fabricio wypowiedział słowa, które Saverinowi nigdy nie przyszłyby do głowy. W Hugu widział siebie z młodszych lata i dobrze wiedział, co znaczy utracić członka rodziny z rąk Fernanda Barosso. Hugo mógł nie darzyć Conrada sympatią, ale zrobi wszystko, by pogrążył Barosso, a w tej chwili to Saverin był jego najlepszą szansą na powodzenie.
– Idą tutaj – szepnęła Viktoria i już po chwili do zebranych przy stoliku podszedł Fernando, podpierając się o lasce, w towarzystwie Huga, który nie dał po sobie poznać, że zna przybyłych.
Krótkie gratulacje wypowiedziane ze złośliwym uśmieszkiem zostały utrwalone na fotografii zrobionej przez jednego z dziennikarzy obecnych na sali. Fernando zobaczył w tłumie znajomych, do których odszedł, pozostawiając Huga przy stoliku Saverina. Zrobiło się niezręcznie.
– Dobrze cię widzieć – zaczął Conrado, a Hugo prychnął. Nie chciał z nim rozmawiać. Saverin wiedział o sprawie z Alexem i nie poinformował go o tym. Cały czas współpracował z Javierem i Viktorią i to im bardziej ufał, choć to on narażał codziennie życie.
– Daruj sobie, nie chciałem uczestniczyć w tej szopce.
– Szopce? – Conrado uniósł brew, wpatrując się w Huga wyczekująco.
– Tyle mówisz o ludziach i o tym, co chcesz dla nich zrobić, kiedy uda ci się wygrać wybory, ale tak naprawdę jesteś taki sam jak on. – Hugo wskazał głową Fernanda, który rozmawiał w najlepsze z jakimiś urzędnikami i w ogóle nie zwracał na nich uwagi. – Myślisz tylko o sobie.
– Uważaj na słowa – upomniał go Fabricio, a Hugo się roześmiał.
– Wszyscy jesteście tacy sami. Uprzywilejowani, bogaci, macie wszystko, czego dusza zapragnie. Bawicie się na wystawnych przyjęciach, a jedyne co macie do zaoferowania zwykłym ludziom to puste słowa. – Spojrzał na wszystkich po kolei, zatrzymując wzrok nieco dłużej na Viktorii, do której miał osobisty żal. – Pławcie się w swoim luksusie, ale nie udawajcie, że rozumiecie, co czują ci wszyscy biedni ludzie, którym rzekomo chcecie pomóc. Bo nikt z was tego nie wie. Nikt z was nigdy nie musiał się martwić, że nie ma co włożyć do garnka, żeby nakarmić dzieci albo że nie ma czym napalić w piecu. Fernando to łajdak i egoista, który poświęcił rodzinę dla własnej korzyści, ale przynajmniej wszyscy o tym wiedzą. Wy udajecie „tych dobrych”, ale czcze obietnice to nie wszystko. Myślicie, że jak wesprzecie akcje charytatywne i wypiszecie gruby czek to rozwiąże to wszystkie problemy? Wy będziecie mogli spać spokojnie w nocy, ale ci ludzie nie potrzebują waszej litości czy jałmużny tylko zapewnienia, że są czegoś warci.
Po tych słowach zostawił ich samych.
– Gość ma tupet, nie ma co. – Fabricio wyglądał na oburzonego, ale Conrado wpatrywał się w plecy Huga zamyślony.
– On ma rację. Tylko mówimy, co chcemy zrobić, ale niczego w tym kierunku nie robimy. Fundacja to plan który wymaga dopracowania, a tym ludziom potrzebna jest realna pomoc tu i teraz.
– Więc co, zamierzasz zabawić się w Robin Hooda i rozdać cały swój majątek ludziom z miasteczka? Wiem, że Magik nadał ci taki pseudonim, ale to nie rozwiąże ich problemów.
– Hugo ma rację, ci ludzie nie potrzebują jałmużny. – Conrado zastanowił się nad czymś głęboko. Muszę coś załatwić. – Bez słowa ruszył do wyjścia, ale ku swojemu zdumieniu zdał sobie sprawę, że drzwi wyjściowe są zamknięte.
– Co się dzieje? – zapytała Eva, która podeszła do niego z zaniepokojoną miną.
– Drzwi są zamknięte – odpowiedział spokojnie Saverin, ale brwi miał zmarszczone. – Od zewnątrz.
– Co?
Rozejrzeli się po sali, ale wszyscy goście bawili się w najlepsze. W tej samej chwili telefon w kieszeni Conrada zawibrował i to samo stało się z komórką Evy w jej kopertówce. Na sali dało się słyszeć dźwięk przychodzących wiadomości, wszyscy otrzymali je w tym samym czasie. Oboje Eva i Conrado wyciągnęli telefony i przeczytali wiadomość – była identyczna:
Panie i Panowie! Mieszkańcy Monterrey i okolic! Pora zacząć grę. To będzie niezapomniana noc.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:03:55 02-05-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 018
CONRADO/ ARIANA/ HUGO

Zapanowało zamieszanie, goście spoglądali na siebie z konsternacją. Nikt nie rozumiał treści wiadomości, którą każdy z nich otrzymał. Wpatrywali się wyczekująco we właściciela hotelu, który jednak nie był sprawcą ogólnego rozgardiaszu.
– Moi drodzy, bardzo was proszę o spokój – zaapelował, chwytając za mikrofon i wchodząc na podest, na którym siedziała orkiestra. – Postaramy się jak najszybciej wyjaśnić zaistniałą sytuację a tymczasem…
Urwał, bo usłyszał głos dobiegający z głośników. Za jego plecami na wielkim telebimie, na którym do tej pory wyświetlały się zdjęcia hotelu, teraz można było zobaczyć zarys ciemnej sylwetki. Głos był zmieniony w jakimś programie do obróbki dźwięku i nie ulegało wątpliwości, że sytuacja była nieciekawa.
– Witam wszystkich zebranych, mam nadzieję, że dobrze się bawicie. – Nie było widać twarzy człowieka, który przemawiał, a tubalny głos był tak zmieniony, że nie można było poznać, czy to mężczyzna, czy kobieta – pewnym jednak było, że nie jest to przyjaciel Conrada, raczej ktoś, kto chciał go pogrążyć.
– O w mordę – wymsknęło się Fabriciowi, kiedy wzrokiem omiatał zebranych, szukając jakichś oznak, że wśród gości znajduje się sabotażysta. – Mówiłem Conradowi, że zapraszanie Fernanda to nie jest dobry pomysł.
– Myślisz, że to on za tym stoi? – szepnęła Viktoria, która stała tuż obok. Sama przyglądała się Barosso i Hugowi, ale nie zauważyła niczego niepokojącego. Fernando miał na twarzy swój zwykły wyraz pogardy, a Hugo lekko zmarszczone czoło, jakby sam zastanawiał się, co jest grane.
– Pewnie zastanawiacie się, co to wszystko oznacza – mówił dalej tajemniczy głos, a wśród gości zapanowała kompletna cisza. – Otóż postanowiłem urozmaicić wam atrakcje na ten wieczór. Jako elita macie na pewno sporo do zaoferowania. Ale też sporo do ukrycia…
Eva spojrzała na Conrada, który spiął wszystkie mięśnie, wpatrując się w telebim. To miała być niezapomniana noc, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
– Drzwi hotelu pozostaną zamknięte do świtu. Nikt stąd nie wyjdzie i nikt nie wejdzie, więc nawet nie próbujcie kontaktować się ze światem zewnętrznym. To niegroźna zabawa, nikt nie umrze, spokojnie. No, chyba że ze wstydu…
Głos roześmiał się dziwacznie zmodulowanym głosem, przez co włosy zjeżyły się ludziom na karku.
– Co jakiś czas dostaniecie wiadomości SMS z zadaniem do wykonania. Musicie je wykonać rzetelnie i przesłać mi dowód. W przeciwnym razie na światło dzienne wypłyną niezbyt miłe informacje na wasz temat. A wisienką na torcie będzie oczywiście nasz szanowny gospodarz Conrado Saverin. Wielkie brawa.
Osobnik zainicjował aplauz, ale nikt nie podłapał jego toku myślenia. Wszystkie oczy skupiły się na Conradzie. Oczywistym było, że ktokolwiek to zaplanował, miał na pieńku właśnie z Saverinem i to o niego im chodziło. Jego osobiste porachunki mogły mieć teraz negatywny wpływ na całą elitę Valle de Sombras, Monterrey i okolic. Nikt nie miał zamiaru zdradzać swoich mrocznych sekretów, a z pewnością każdy miał jakiegoś trupa w szafie. Pytanie tylko skąd tajemniczy wróg Conrada mógł o tym wiedzieć i jakie zadania wyznaczył dla gości.
– Drzwi sali balowej zostaną otwarte za kilka minut, od tego momentu będziecie mogli swobodnie poruszać się po hotelu, by wykonać zadania, które dla was przygotowałem. Możecie również z własnej woli ogłosić swój największy sekret i opuścić hotel przed świtem, ale to ja zdecyduje, czy ta tajemnica jest na tyle ważna, że zasługujecie na wolność. Chciałbym również poinformować, że wasze telefony zostały zhakowane i wszelkie próby złamania zasad będą surowo karane. Na razie to tyle. Wyczekujcie wiadomości ode mnie. Zawsze wam oddany, Pan V.
Telebim się wyłączył, ale zamiast zdjęć hotelu pozostał biały. Zmodulowany głos jeszcze rozbrzmiewał w uszach gości, kiedy ponownie zapanowało zamieszanie. Wielu z nich chciało wyjaśnień od Conrada, który jednak nie był w stanie im ich udzielić. Próbował uspokoić zebranych, ale nawet jego głęboki, uspokajający głos nie był w stanie opanować poruszenia.
– Panie i panowie, proszę was, zachowujmy się rozsądnie – zwrócił się do wszystkich Fabricio, przejmując mikrofon od Conrada. – Pan Saverin nie miał z tym nic wspólnego i myślę, że każdy tutaj zebrany zdaje sobie z tego sprawę. Wszyscy padliśmy ofiarą jakiegoś żartownisia, ale mogę państwa zapewnić, że złapiemy osobę odpowiedzialną za ten głupi żart i opuścimy hotel bezpiecznie. A tymczasem, bawmy się dalej, proszę zachować spokój.
– Mówiąc ludziom, żeby zachowali spokój, siejesz jeszcze większą panikę – zauważyła Emily, kiedy Fabricio zszedł ze sceny.
– A co mam im powiedzieć? Żeby jak bydło ruszyli do wyjścia?
– Myślę, że w tej sytuacji mamy tylko jedno wyjście – powiedział Conrado do zebranych przyjaciół. Fabricio, Emily, Viktoria, Nadia, Julian, Ingrid, Ariana i Cosme otoczyli go ciasnym kręgiem, wpatrując się w niego wyczekująco. – Musimy grać w jego grę.
– Co takiego? – do zebranych podszedł Hugo. – Jesteś porąbany? Nie mam zamiaru dawać sobą pogrywać, przez jakiegoś matoła z dziwną ksywką. Pan V? Kto to w ogóle jest?
– Nie mam pojęcia, kto to jest i dlaczego to robi, ale na razie pozostaje nam granie w jego grę – w ten sposób zyskamy trochę czasu, może uda nam się jakoś ogarnąć sytuację i sprawdzić wyjścia.
– Na to bym nie liczyła – odezwała się Viktoria, która sprawdzała właśnie swój telefon w nadziei, że uda jej się powiadomić Javiera – bez skutku. Ktokolwiek zhakował ich telefony, uniemożliwił kontakt ze światem zewnętrznym. – Hotel jest monitorowany, jeśli „Pan V” zhakował nasze telefony, ma też na pewno wgląd we wszystko, co robimy. Mógł przejąć monitoring.
– Czy jesteś w stanie to sprawdzić? – spytał Conrado. – Na ochronie będziesz miała dostęp do sieci monitoringu, może uda ci się ją wyłączyć tak, by ten gość nie mógł nas obserwować.
– Mogę spróbować. To nie powinno być trudne.
– Pójdę z tobą – zaoferował Hugo, kierując się do wyjścia razem z panią Reverte.
– A tymczasem my musimy tańczyć jak nam zagra? – zapytał Cosme, mrużąc oczy i przypatrując się ciekawskim wzrokiem Saverinowi. Dopiero co go oficjalnie poznał, ale już wiedział, że ten człowiek oznacza kłopoty.
– Ty akurat nie masz zbyt wiele do ukrycia – zauważył Fabricio. – Twoje życie to otwarta księga, miasteczko zna twoje najmroczniejsze sekrety.
– Co nie oznacza, że uśmiecha mi się granie z tym szaleńcem w kotka i myszkę i wywlekanie moich bolesnych wspomnień na światło dzienne.
– A nie lepiej po prostu wyjawić sekret i się stąd wydostać? Mogę spróbować, a potem powiadomię odpowiednie służby i to wszystko się skończy – zaproponowała Nadia, której nie uśmiechało się grać w upiorną grę.
– Bardzo bym się zdziwił, gdyby Pan V ci na to pozwolił. – Julian uśmiechnął się w jej stronę z politowaniem. – Byłby głupi, gdyby pozwolił komuś opuścić hotel.
– Przecież sam powiedział…
– Daj spokój, chyba mu nie uwierzyłaś? Sam zresztą powiedział, że to on zadecyduje czy waga wyjawionej tajemnicy jest na tyle duża, by pozwolić komuś odejść. Pan V, kimkolwiek jest, nie jest głupi. Przecież to oczywiste, że ktokolwiek opuści próg hotelu, od razu powiadomi policję o tym, co się tutaj dzieje. Wieści szybko by się rozeszły i jego gra przestałaby mieć sens. Podejrzewam, że była to tylko zachęta, żeby goście zaczęli rozpowiadać swoje mroczne tajemnice, tym samym wywołując zamieszanie.
– W takim razie gość jest porąbany – skwitowała Nadia. – Ale nie zamierzam siedzieć tu bezczynnie do świtu!
– Wszyscy musimy się teraz uspokoić – oznajmiła Ariana, która obejmowała Ingrid ramieniem. Jej przyjaciółka miała spędzić romantyczny wieczór z mężem, a tymczasem była narażona na dodatkowy stres, który w jej stanie nie powinien mieć miejsca. – Na razie nikt z nas nie dostał żadnej wiadomości, więc nie ma powodów do obaw, prawda?
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, telefon zawibrował.
– Czyj? – zapytała Nadia, automatycznie sięgając po swoją komórkę, by sprawdzić, czy to aby na pewno nie jej komórka.
– Nie nasz. – Conrado wskazał na zebranych przy sąsiednim stoliku gości z Pueblo de Luz.
Pułkownik Jimenez zachowywał powagę i po raz pierwszy od kiedy Saverin go poznał, Gilberto przypominał wojskowego. Wcześniej był po prostu sympatycznym żartownisiem, teraz jednak bił od niego spokój godny żołnierza. Większość obecnych na sali balowej przypatrywała mu się z niepokojem, łącznie z jego żoną, Normą Aguilar. Był bowiem pierwszą osobą, która dostała wiadomość.
Zerknął na wyświetlacz komórki i wczytał się w treść SMS-a beznamiętnie. Wszyscy wstrzymali oddechy. Gilberto jednak nie wydawał się być przejęty. Schował komórkę do wewnętrznej kieszeni marynarki i bez słowa podszedł do baru. Minął osłupiałego barmana, wyciągnął pięć kieliszków i nalał do nich tequili, po czym wypił wszystko, jeden po drugim i skrzywił się znacząco. Dopiero po chwili zauważył, że wszyscy mu się przypatrują.
– Miałem wypić pięć shotów, jeden po drugim.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, niektórzy nawet się roześmiali. Jeśli wszystkie zadania były podobnej natury, nie było o co się martwić.
– Też bym się z chęcią napił – przyznał Fabricio, poluzowując krawat. Zadanie Jimeneza było łatwe, więc wielu gości się rozluźniło.
– To tylko rozgrzewka – powiedział cicho Conrado, po części do swoich przyjaciół, a po części do siebie samego. – On chce uśpić naszą czujność.
– Myślisz, że zadania będą coraz trudniejsze w miarę upływu czasu? – zapytała Eva, ale nie można było odczuć w jej głosie niepokoju.
– Myślę, że Pan V ma w zanadrzu niejednego asa w rękawie.
– Pieprzyć to. – Nadia również ruszyła do baru i pociągnęła ostro z butelki.
– Nadio… – Cosme zacmokał z dezaprobatą, ale go zignorowała.
– Nie będę tańczyć jak mi zagra.
W tym momencie zaczęły powoli rozlegać się dźwięki przychodzących wiadomości. Goście z niepokojem zerkali na wyświetlacze smartfonów, bojąc się, jakie zadanie ich czeka. I tak na przykład burmistrz Monterrey musiał zaśpiewać piosenkę z filmu Desperado, co też zrobił, nieco speszony, przy akompaniamencie zespołu. Dwóch biznesmenów z Pueblo de Luz miało tańczyć kankana. Nieco pokracznie, ale zrobili to i wysłali film video na dowód, że wykonali zadanie. Niektóre wyzwania były komiczne, przez co goście nieco się rozluźnili i zapomnieli o powadze sytuacji. Kiedy jednak jeden z przedsiębiorców dostał wiadomość według której miał polizać muszlę sedesową, oburzony stwierdził stanowczo, że to uwłaczające i nie zrobi tego, bo ma swoją godność.
– Zaczyna się. – Emily wymieniła spojrzenia z mężem i z Conradem. Od początku spodziewali się, że gra rozpocznie się tak naprawdę dopiero w chwili, gdy ktoś nie wykona zadania.
– Więc jeśli odmówił, to Pan V wyjawi jego sekret? – zapytała Ingrid, ale nikt nie musiał jej odpowiadać. Wszystkie telefony komórkowe na sali zawibrowały w tym samym momencie. Zdjęcie, które każdy otrzymał w wiadomości MMS było dość wymowne: przedsiębiorca w objęciach innego mężczyzny w jakimś klubie dla vipów, nieźle sobie używali. Pod zdjęciem był podpis: Panie prezesie, następnym razem wynajmij prywatny pokój…
– Jak mogłeś?! – Dał się słyszeć trzask – żona mężczyzny musiała dowiedzieć się o niewierności i w dodatku odmiennej orientacji męża dopiero teraz. – I to z moim bratem?!
– Auć! – Fabricio skrzywił się, spoglądają na parę. Żona była czerwona z wściekłości, ale nie tak jak jej mąż ze wstydu. – Niezły moment, żeby poznać prawdę – przy tych wszystkich ludziach.
Nie mogli jednak dłużej na ten temat dyskutować, bo telefon zawibrował w dłoni Evy Mediny. Conrado spojrzał na nią z niepokojem – wiedział, że Eva nie należy do osób bojaźliwych, ale mimo wszystko martwił się, jak to na nią wpłynie.
Eva wczytała się w wiadomość SMS i prychnęła. Rozejrzała się po zebranych, jakby kogoś szukała.
– Co jest, co to za zadanie? – dopytywał się Fabricio, ale mu nie odpowiedziała. Wepchnęła mu do ręki swojego iPhone’a, odepchnęła go i Saverina, którzy stali jej na drodze, i ruszyła prosto w stronę stolika, przy którym siedział Fernando Barosso.
– O… mój… Boże – powiedziały jednocześnie Nadia, Ariana, Emily i Ingrid.
Eva pochyliła się nad Fernandem i wpiła się w jego usta jak pijawka. Wszyscy zebrani na sali rozdziawili gęby w szoku, a Fabricio spojrzał zdumiony na wyświetlacz telefonu i przeczytał na głos:
„Pocałuj kogoś, kogo najbardziej nienawidzisz”
– Mocne – skwitowała Nadia, krzywiąc się z niesmakiem.
Eva wróciła po chwili do zebranych i wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia.
– Zaraz się porzygam – stwierdziła.
– A zrobiłaś zdjęcie jako dowód? – spytał Fabricio, a ona zmroziła go wzrokiem, bo o tym zapomniała, a nie była w stanie powtórzyć zadania. – Spokojnie, zrobiłem za ciebie. – Pokazał jej zdjęcie, a ona wysłała je jako dowód, po czym oświadczyła, że musi umyć zęby.
– Rozdzielmy się i zobaczmy czy uda nam się znaleźć jakieś wyjście, którego nie zablokował. Vicky i Hugo być może już to rozpracowali – zakomenderował Conrado.
– Czy to aby na pewno dobry pomysł, rozdzielać się? – zapytał Cosme, który chyba nie polubił Conrada.
– Idźcie, ja zostanę z Ingrid. Nie powinna się przemęczać – odezwał się Julian, a Ingrid chciała chyba zaprotestować, ale prawdą było, że nogi zaczęły ją już boleć. Była późna godzina i najchętniej położyłaby się do łóżka.
– Może Ingrid położy się w którymś z hotelowych pokoi? – zaproponowała Emily.
– Z chęcią, ale ktoś powinien przypilnować gości. Ktoś z nich może zrobić coś głupiego. – Wszyscy przyznali Ingrid rację i pokiwali głowami.
Właśnie ustalali jak się rozdzielić, kiedy SMS-a dostał Cosme. Fabricio i Nadia spojrzeli na ojca, bojąc się, jakie zadanie zostało mu przydzielone. Wszyscy wpatrywali się w pana El Miedo wyczekująco, a on zatkał usta dłonią, wczytując się w wiadomość.
– Co jest? Co się stało, Cosme? – spytała Ariana, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Sieciowa – wyjaśnił Zuluaga. – Zapomniałem zapłacić abonament.
Fabricio zamknął oczy i zacisnął szczęki, oddychając głęboko, jakby modlił się o cierpliwość. Emily ścisnęła jego dłoń, by dodać mu otuchy.
– Więc postanowione – odezwał się Conrado. – Ja i Fabricio udamy się do mojego biura i zobaczymy, czy uda nam się stamtąd z kimś skontaktować…
– A niby jak miałoby się wam to udać? – Nadia popijała już kolejnego drinka. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że była lekko zestresowana tą całą sytuacją.
– Mam telefon satelitarny – odpowiedział Saverin jak gdyby nigdy nic i powrócił do omawiania planu. – Reszta sprawdzi wyjścia ewakuacyjne. Eva i Emily przeszukają wyższe piętra. Ariana, Nadia i pan Zualuaga – najlepiej trzymajcie się parteru. Sprawdźcie siłownie, basen i korty tenisowe…
– A to niby dlaczego? Sugerujesz, że jestem za stary, żeby wejść na pierwsze piętro? – Cosme obrzucił Conrada pogardliwym spojrzeniem, ale on zupełnie się tym nie przejął.
– Miałem na myśli, że we troje szybciej sprawdzicie większy obszar, u góry są w większości pokoje i korytarze, ale jeśli pan chce, może się pan udać na dach…
– Bezczelność – mruknął Cosme, ale Nadia pociągnęła go za łokieć w stronę wyjścia i już nie był w stanie oponować.
– Do zobaczenia później. – Ariana pomachała ręką w stronę Ingrid i Juliana i podreptała za przyjaciółką i jej ojcem.
– Gdyby były jakieś problemy, pułkownik i jego żona chętnie pomogą. – Saverin wskazał doktorowi Vazquezowi Gilberta i Normę, siedzących przy sąsiednim stoliku.
Julian pokiwał głową i odprowadził ich wzrokiem do drzwi. Eva i Emily również ruszyły do wyjścia i zostali przy stoliku sami z Ingrid.
– Na pewno nie chcesz się położyć?
– O niczym innym nie marzę, ale wolę trzymać rękę na pulsie. Sam przecież wiesz, że pod latarnią najciemniej. – Wzrok Ingrid padł na Fernanda Barosso, który zamówił sobie u kelnera krwisty befsztyk i zajadał się nim teraz w towarzystwie dwóch ochroniarzy.
– Myślisz, że to jego sprawka? – zapytał Vazquez swoją żonę, ale ona tylko pokręciła głową, przygryzając wargę.
– Jak na razie nie dostał żadnego SMS-a z zadaniem, więc kto wie…
– Cóż, nie zaszkodzi go obserwować. – Julian podstawił Ingrid drugie krzesło, by mogła wyciągnąć się wygodnie. – Czas pokaże. A do świtu pozostało go całkiem sporo.

***

Viktoria i Hugo zmierzali do stanowiska ochrony w milczeniu. Oboje przyświecali sobie latarkami w telefonach, by widzieć dokąd zmierzają. Oprócz holu głównego i sali balowej, większa część hotelu skąpana była w ciemnościach.
– Nie zamierzasz się teraz do mnie odzywać? – zapytała w końcu Viktoria, nie mogąc już znieść tej niezręcznej ciszy.
– Nie mam nastroju na pogawędki – Delgado kierował się wskazówkami, które otrzymali od Conrada. – To chyba gdzieś tutaj…
– Daj spokój, nadal jesteś na mnie zły za tę sprawę z Alexem. Wyrzuć to z siebie.
– Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? Tutaj?
– A będzie lepsza okazja? O ile ściany nie mają uszu, myślę, że możemy swobodnie pogadać.
– Okej. – Hugo zatrzymał się za zakrętem. – Jestem zły. Nawet wściekły. Wiesz, kim jest Alex. Wiesz, co zrobił. Wiesz, kim jest jego ojciec. A mimo to pozwoliłaś mu odejść jak gdyby nigdy nic. A z Fernanda zrobiłaś ofiarę, który stracił syna w „tragicznych okolicznościach”. – Hugo zakreślił w powietrzu cudzysłów, powołując się na domniemany zgon Alejandra Barosso w pożarze El Tesoro.
– Musiałam to zrobić. Nie zasłużył na śmierć, a już na pewno nie z rąk własnego ojca. – Viktoria spojrzała Hugowi w oczy. Nie mieli ze sobą okazji szczerze porozmawiać od dawna. – Wiem, że ty też tak uważasz. Żal ci go, tak samo jak mnie.
– Być może, ale ja bym nie zrobił niczego za twoimi plecami! Uknuliście to z Conradem i nie zamierzaliście mi powiedzieć.
– Pracujesz dla Fernanda…
– Więc o to chodzi? Nie ufacie mi? – Hugo roześmiał się gardłowo, a potem zniżył głos do szeptu i wysilił się na ironię. – No tak, w końcu codziennie ryzykuję życie, będąc podwójnym agentem. To naturalne, że nie jestem godzien zaufania.
– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Powstrzymałbyś nas.
– Masz rację.
– I co byś zrobił? Oddałbyś Alexa w ręce policji, a Fernando i tak by się do niego dobrał. – Hugo nie skomentował tego, bo była to prawda, ale i tak poczuł się źle, kiedy Viktoria i Javier zataili przed nim swój plan sfingowania śmierci młodszego z synów Barosso. – Tu wcale nie chodzi o Alexa, tylko o ciebie. Wiem, że jest ci ciężko…
– Proszę cię…
– Nie, mówię serio, Hugo. Te rzeczy, które mówiłeś w El Tesoro… – Hugo przełknął ślinę. Wcześniej nie zwierzał się nikomu oprócz Juliana. – Domyślałam się, że praca, jaką wykonujesz dla Fernanda, nie jest do końca legalna, ale chyba nigdy nie przeszło mi tak naprawdę przez myśl, ile musiałeś dla niego wycierpieć i jakie rzeczy musiałeś robić. Przykro mi…
– O nie, tylko nie to. – Hugo wywrócił teatralnie oczami, a Viktoria zmarszczyła brwi. – Nie mów mi, że jest ci mnie żal tak jak Alexa, tego nie zniosę. – Pani Reverte nic nie odpowiedziała, co tylko utwierdziło Huga w przekonaniu, że ma rację. – Wszystko, co robiłem dla Fernanda, robiłem z własnej woli, okej? Nikt nie trzymał mi gnata przy skroni.
– Chyba sam w to nie wierzysz. – Vicky założyła ręce na piersi i przyjrzała się koledze badawczo. Robił straszne rzeczy, ale nigdy nie dla własnej korzyści, ale po to, by ochronić swoich bliskich.
– Nieważne. Wolę być znienawidzony niż żałosny, jasne? Więc daruj sobie to moralne kazanie w stylu „nie jesteś złym człowiekiem, tylko czasami robisz złe rzeczy”.
– Nie miałam tego na myśli… po prostu… myślałam, że chyba możemy zostać przyjaciółmi. Wiedz, że możesz na mnie liczyć. Na Javiera też.
Hugo nie spodziewał się tego wyznania. Nie miał w życiu wielu przyjaciół, a z państwem Reverte przeżył już niemało przygód.
– Przyjaciółmi? – Hugo mimo woli zaśmiał się ponuro. – Widziałem jak Julian podpala twoją biologiczną matkę żywcem. Myślę, że pewna granica została już przekroczona.
– Więc możemy być partnerami? – Vicky wyciągnęła w jego stronę rękę na zgodę.
– O wiele bardziej wolę „przyjaciół”. – Przyznał Hugo, po czym przez chwilę grymasił dla zgrywy i również uścisnął jej dłoń na zgodę. – Ale nie okłamuj mnie i nie zatajaj przede mną ważnych informacji. Wszyscy siedzimy w tym razem.
– Obiecuję. – Żona Javiera uśmiechnęła się w jego stronę. – Ale to działa w dwie strony. Może powiesz mi, czy udało ci się już dowiedzieć czegoś więcej na temat Mercedes i jej córki? I co było na płycie od Alexa?
– Mam mętlik w głowie. Mercedes była przyjaciółką mojej matki w czasach szkolnych i na dodatek jest… matką Joaquina.
– Villanuevy? Szefa Templariuszy? – Vicky otworzyła oczy ze zdziwienia.
– Ano właśnie jego. Przypadkiem połączyłem ze sobą fakty. Ta cała historia jest nieźle popaprana. Ale wygląda na to, że Mercedes Nayera zostawiła ojca Joaquina z trójką dzieci i wyjechała, żeby spełnić swoje marzenie o byciu piosenkarką. Potem zaszła w ciąże, poznała Fernanda, a on chciał się z nią ożenić i uznać dziecko za swoje.
– I wtedy, kiedy wszystko zaczęło się jej układać, spotkała Conrada i po tym spotkaniu popełniła samobójstwo, co potem skłoniło Barosso do zabójstwa Andrei, żony Saverina. Mam rację?
– Przynajmniej według Alexa, ale mi tutaj coś nie pasuje.
– Co masz na myśli?
– Tożsamość ojca dziecka. Próbuję i próbuję to sobie ułożyć w głowie, ale wciąż czegoś mi tutaj brakuje, ostatniego elementu układanki. Wiesz, że Fernando oddał Carolinę do sierocińca niedługo po jej narodzinach, prawda? – Viktoria pokiwała głową, bo pamiętała to z opowieści Alexa i z informacji znalezionych w sejfie Barosso. – Ale nadal pozostał jej opiekunem prawnym, bo Mercedes przed śmiercią wyznaczyła go na prawnego opiekuna. Czy to twoim zdaniem ma sens?
– Nie ma.
– Dokładnie. I jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju – Alex w nagraniu, które mi pozostawił, powiedział, że Fernando nigdy specjalnie nie musiał się starać i że El Tesoro już leży w jego rękach.
– W sensie, że to on jest właścicielem posiadłości? Niby w jaki sposób? Myślałam, że należy do twojej koleżanki, Astrid Vegi, chyba tak jej było na imię?
– Tak, bo należy. Odziedziczyła El Tesoro po ojcu. Jedyne co pozostało jej po tym potworze to blizny i stara, zrujnowana posiadłość. – Hugo prychnął a po chwili oczy mu rozbłysły, kiedy zatrzymał się gwałtownie. Viktoria wpadła na jego plecy i lekko się od nich odbiła.
– Co jest?
– Jasny gwint, chyba to rozpracowałem.
Wymienili spojrzenia, Viktoria zaintrygowana, Hugo ucieszony, ale nie mogli dłużej na ten temat dyskutować, bo usłyszeli trzask.
Nie zdawali sobie sprawy, ale zdążyli już podejść blisko stanowiska ochrony. Celowo obrali drogę tak, by omijać monitoring hotelu, by Pan V w razie czego nie zauważył, jak nadchodzą. Widocznie dopiero ich głosy uświadomiły mu, że ktoś się zbliża, bo uciekł z pomieszczenia w popłochu. Hugo puścił się za nim biegiem, ale mężczyzna był dość szybki i zdążył przywołać windę. Kiedy Delgado do niej dobiegał, drzwi już się zamykały. Spod ciemnego kaptura widać było tylko cwaniacki uśmieszek.
Hugo zaklął, dysząc ciężko, zgięty w pół. Był pewien, że gdyby był w formie, zdołałby dogonić mężczyznę. Niestety, chyba jeszcze nie całkiem doszedł do siebie po postrzale. Uważnie obserwował panel windy.
– Pojechał na dach – poinformował Viktorię, kiedy wrócił do stanowiska ochrony. Vicky już się rozsiadła przy monitorach i obserwowała sytuację.
– Nie widział jak nadchodzimy. Albo dobrze się kamuflowaliśmy, albo nie bardzo zwracał na nas uwagę.
– Chcesz powiedzieć, że chciał, żebyśmy go znaleźli? – Hugo zmarszczył brwi, wzrokiem omiatając monitory.
– Nie. Chyba po prostu mało go interesujemy. Spójrz. – Viktoria wskazała na monitoring. – Obserwował głównie Conrada i Fabricia. A tutaj Evę i Emily. To raczej oczywiste, że to wróg Conrada.
– Albo ma na pieńku z Fabriciem.
– Albo z nimi dwoma.
Hugo przytaknął.
– Raczej tu nie wróci, wiedząc, że się tutaj kręcimy. W takim wypadku nie ma sensu wyłączać monitoringu. Poradzisz sobie?
– A ty gdzie się wybierasz? – Viktoria odwróciła się na obrotowym krześle i spojrzała na Huga zdumiona, bo jedną nogą już był za progiem.
– Jak to gdzie? Na dach. Złapać tego gnoja.
– Nie masz pewności, że jest na dachu. Mógł cię zmylić i wysłać tam windę, a potem zjechać do piwnicy.
– Więc sprawdźmy. – Delgado nachylił się nad Viktorią i poprosił, by pokazała mu widok z dachu. Przestronny taras widokowy był pusty.
– Widzisz? To jak szukanie igły w stogu siania.
W tym samym momencie obraz zaczął migać, po czym podgląd kamer powoli zaczął się wyłączać.
– Co jest? Ty to robisz? – zapytał Hugo.
– Niczego nie dotykałam. Zhakował system z innego miejsca. Odłączył nas.
– Jesteś w stanie przywrócić obraz?
– Spróbuję, ale może to trochę potrwać.
– Świetnie. I tak nie mamy nic lepszego do roboty do świtu. – Hugo zerknął na zegarek. – Czyli jeszcze przez jakieś sześć godzin.
Zaczął przeglądać zawartość szafek. Były tam uniformy dla ochroniarzy, jakieś segregatory z planami budynku i zasadami BHP. Były też krótkofalówki.
– Masz. – Podał Vicky jedną, a sam wziął kilka ze sobą. – Conrado był na siódmym piętrze?
– Tak. Spróbuję przywrócić system, będę cię informowała na bieżąco.
– Dzięki. Zamknij drzwi od środka. Lepiej dmuchać na zimne.
– Jasne.
– To do zobaczenia później.

***
– Dlaczego mam wrażenie, że nie idziemy po telefon satelitarny? – Fabricio zmrużył podejrzliwie oczy, idąc za Conradem do jego gabinetu.
– Masz słuszne wrażenie. Nie ma sensu nikogo informować o tym, co tutaj się wydarzyło.
– Myślisz, że prasa się nie dowie? Kilku najważniejszych dziennikarzy jest właśnie w tym momencie na sali balowej w twoim hotelu! W sobotnim wydaniu porannym pojawi się mnóstwo pikantnych artykułów na temat tutejszych vipów, a pierwsza strona będzie należała do ciebie. Już widzę te nagłówki: „Conrado Saverin i jego Igrzyska Tajemnic – kandydat na burmistrza pokazuje drugą twarz”. – Fabricio dał się ponieść fantazji, a Conrado spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Niezbyt chwytliwy ten tytuł.
– Słuchaj, oni wszyscy posądzą cię o zorganizowanie tego widowiska, a nawet jeśli tego nie zrobią, to mogę się założyć, że Fernando zrobi wszystko, by wykorzystać to przeciwko tobie. Wybory już siódmego czerwca. Powinniśmy to zgłosić i zrobić wszystko, by znaleźć osobę za to odpowiedzialną.
– Proszę cię, Fabricio, nie udawaj, że nie wiesz, kto za tym stoi. – Weszli do gabinetu Conrada i na chwilę zapadła cisza. Fabricio przypatrywał się przyjacielowi badawczo.
– Santos? – Guerra parsknął śmiechem. – To idiota, nie umiałby czegoś takiego wymyślić.
– Jest dobrym hakerem.
– Nie dość dobrym. Parę lat studiowania informatyki w podziemiu nie czyni z niego hakera.
– Nie wiemy, co porabiał, od kiedy nasze ścieżki się rozeszły.
– Nawet jeśli, to skąd niby miałby wiedzieć o tych wszystkich sekretach miejscowej elity? Ten przedsiębiorca i jego romans ze szwagrem na przykład? Musiałby śledzić wszystkich i czekać na ich potknięcie, a do Meksyku przyjechał stosunkowo niedawno.
– Albo tylko nam się tak wydaje – zauważył rozsądnie Conrado, który nie zwykł lekceważyć żadnego przeciwnika.
– Rusz głową, Conrado. Takie przedsięwzięcie to za mało jak dla jednej osoby. A o ile pamiętam, Santos DeLuna nie był graczem zespołowym.
– Tu masz rację. – Conrado wyciągnął z kieszeni telefon, który właśnie zawibrował. – A prasą się nie martw. Redaktor naczelny Luz del Norte właśnie został oskarżony o branie łapówek, więc nie sądzę, że cokolwiek napisze, nie tylko jutro ale w ogóle.
– Myślisz, że zdołasz przekonać wszystkich gości, żeby siedzieli z dziobem na kłódkę po dzisiejszych wydarzeniach?
– Myślę, że nikogo nie będę musiał przekonywać. – Podał Fabriciowi swój telefon, gdzie spływały coraz to nowe wiadomości z sekretami gości hotelu – jedne wyjawiali sami, chcąc wydostać się z piekielnej pułapki, drugie wyjawiał za nich Pan V jako kara za niewykonanie zadania. – Ci ludzie zrobią wszystko, by zachować te sekrety między nami. To coś w rodzaju „quid pro quo”. Coś za coś. Ja nie powiem, że u ciebie w hotelu miało miejsce takie wydarzenie, bo inaczej będę się musiał przyznać że zdradziłem żonę, wziąłem łapówkę, lubię przebierać się w damskie ubrania.
– Co? Kto przebiera się w babskie łaszki? – Fabricio wybałuszył oczy.
– Sędzia Rosales. Gdzieś tam powinno być zdjęcie. – Conrado niedbale wskazał na swój telefon, a Fabricio się roześmiał, kiedy natrafił na fotografię.
– Mimo wszystko, uważam, że to trochę nierozsądne. Nie można wykluczyć, że wieść się rozniesie.
– Nie wykluczam tego. Jeśli się to wyda, przyznam się do wszystkiego i przeproszę. – Conrado podszedł do sejfu i wyciągnął z niego broń, którą schował za pasem.
– Poważnie? Zamierzasz wziąć ze sobą pistolet?
– Przezorny zawsze ubezpieczony.
W tym momencie do drzwi gabinetu ktoś zapukał i po chwili wszedł Hugo.
– Udało wam się? – zapytał Guerra, trochę zdumiony widząc Delgado tutaj.
– Niestety, gnojek był na miejscu i nas stamtąd obserwował. Nie udało mi się go dogonić. Cholernie szybko biega.
Fabricio rzucił Conrado spojrzenie w stylu „a nie mówiłem”. Oboje wiedzieli, że po kontuzji Santos nie mógł być w pełnej kondycji.
– Przyjrzałeś mu się? – zapytał Conrado. – Widziałeś jak wyglądał?
– Nie za bardzo, było ciemno. Miał czarną bluzę z kapturem i skórzaną kurtkę, cwaniacki uśmieszek…
– Na pewno nie patrzyłeś w lustro? – Zadrwił Fabricio, a Hugo zmroził go wzrokiem.
– Wyglądał na wysportowanego. Ale dziwnie biegł. Szybko, ale jakby utykał na jedną nogę.
Tym razem to Conrado spojrzał na Fabricia i uniósł jedną brew z miną „miałem rację”.
– Okej, czyli jednak Santos.
– Santos? Co za Santos? – spytał Hugo, a oni machnęli ręką, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Trzymajcie. – Rzucił każdemu z nich po jednej krótkofalówce.
– Dzięki, przyda się. A gdzie Vicky?
– Próbuje naprawić monitoring, ten pajac nas zhakował i odłączył system, ale wydaje mi się, że jechał na dach, więc właśnie tam zmierzam.
– Nie, ty zjedź na dół i pomóż Viktorii. Ja pójdę na dach – zarządził Conrado, a Fabricio spojrzał na przyjaciela z lękiem, widząc jak poprawił broń za pasem. Nie bał się o Saverina ale o to, co może zrobić, jeśli spotka Santosa.
– Jeśli już ktoś ma iść to tylko ja. Chętnie skopie tyłek DeLunie.
– Oboje jesteście głupi. Wasze kobiety błąkają się po hotelu, więc proponuję wam najpierw je znaleźć, a potem udać się z powrotem na bankiet. Conrado powinien sprawiać chociaż wrażenie, że panuje nad sytuacją.
– Cóż, coś w tym jest. Wracaj na przyjęcie, ja i Bestia znajdziemy dziewczyny i rozejrzymy się za Santosem. W razie czego jesteśmy w kontakcie – zarządził Fabricio, wskazując na krótkofalówkę, którą dostał od Huga. W tym samym momencie jednak dostał wiadomość z zadaniem. Przeczytał je i odetchnął ciężko: – Cóż, przynajmniej wiem już na pewno, że stoi za tym Santos. Kto inny miałby taką frajdę, pogrywając sobie ze mną?
– Co masz zrobić? – Conrado nachylił się nad telefonem przyjaciela, by móc przeczytać treść wyzwania.
„Daj się uderzyć nieznajomemu”
– Bardzo chętnie bym pomógł, ale wszyscy wiedzą, że się przyjaźnimy. – Saverin uśmiechnął się lekko i spojrzał wymownie na Huga.
– Wolisz z prawej czy z lewej? – zapytał jak gdyby nigdy nic Delgado, a Fabricio uniósł rękę, żeby go powstrzymać.
– Chwila, moment! Tylko nie w twarz.
– Nie marudź.
Hugo wymierzył Fabriciowi cios w brzuch, przez który Guerra jęknął cicho i złapał się biurka.
– Zabiję tego Santosa, przysięgam – wysyczał Fabricio przez zaciśnięte zęby.
Rozdzielili się i każdy udał się w swoją stronę.
– Czy Conrado dostał już jakieś zadanie? – zapytał Hugo Fabricia, kiedy zmierzali na wyższe piętra, rozglądając się za Evą i Emily.
– Nie, nie wydaje mi się. Dlaczego?
– Wydaje mi się to dziwne. Kimkolwiek jest ten cały Pan V czy tam Santos, chyba zależy mu na zniszczeniu Conrada, a w ogóle nie próbuje wyjawić jego sekretów. Może to wszystko to jedna wielka ściema?
– Nie mam nawet siły zastanawiać się, co ty do mnie mówisz – mruknął Fabricio, masując sobie obolały brzuch. – A ty dostałeś jakieś zadanie?
– Tak, dwa.
– I?
– Olałem je.
– Co? – Fabricio zatrzymał się w połowie korytarza, patrząc zdziwiony na towarzysza. – I nie wyjawił twoich sekretów?
– Nie. Bo żadnego haka na mnie nie ma. Dobrze zacieram za sobą ślady. – Huga nie bardzo to zdziwiło. Dostał dwa banalne zadania, ale zignorował je i nie miał z tego powodu żadnych konsekwencji. Ktokolwiek stał za tym wszystkim, nie kontrolował całkowicie swojego planu albo zależało mu tylko na konkretnych osobach.
Weszli na taras widokowy i zaczęli się rozglądać. Evę i Emily znaleźli nad małym basenem z nocnym widokiem na Monterrey. Moczyły nogi i o czymś rozmawiały spokojnie.
– Nic wam nie jest?
– Nie, a wam? – Emily pocałowała męża, nieco zdziwiona, że go tutaj widzi. – Wszystkie wyjścia ewakuacyjne zamknięte. Próbowałyśmy sforsować jedne drzwi, ale dostałyśmy wiadomość ostrzegawczą. Jeśli będziemy próbować uciec, wyjawi sekrety nie nasze, ale naszych bliskich.
– Musiał coś wymyślić, żeby ludzie nie próbowali się z stąd wydostać. – Hugo podszedł do balustrady i wyjrzał za nią. – Wysoko.
– A co, chciałeś się spuścić po linie na dół? To nie jest mission impossible. – Eva zacmokała cicho.
– Czy któraś z was dostała jakiś challenge? – zapytał Fabricio, rozglądając się po dachu, jakby miał nadzieję dojrzeć Santosa czającego się gdzieś w ozdobnych roślinkach.
– Musiałam przespacerować się po balustradzie i wykąpać się nago – odpowiedziała Eva.
Fabricio spojrzał na żonę, ale ona pokręciła tylko głową.
– Ja rozbierać się nie musiałam. Nie dostałam żadnej wiadomości oprócz tej ostrzegawczej. Gdzie Conrado?
– Zszedł na dół, zobaczyć jak sytuacja z gośćmi.
– A ty zostawiłeś Viktorię samą? – zapytała nagle Eva Huga, który omiatał wzrokiem ulicę.
– Spokojnie, jest bezpieczna, przed chwilą z nią rozmawiałem. – Delgado wskazał na krótkofalówkę. – Nie widziałyście tu kogoś podejrzanego? Nikogo tu nie było oprócz was?
– Było dwóch kelnerów, przyszli zapalić. Chyba trochę sobie popili w stresie. Poza tym nikogo nie widziałam, a ty? – Medina zwróciła się do Emily, a ta pokręciła głową.
– Ja też nie. Lepiej wracajmy na dół, tutaj nic po nas. A jak wysiądzie generator prądu to się stąd nie wydostaniemy.
– Spokojnie, drzwi i windy mają zasilanie awaryjne. – Fabricio ją uspokoił, ale zgodził się, że lepiej zrobią, czekając ze wszystkimi w sali balowej.
W windzie każde z nich dostało jednak kolejną wiadomość od Pana V. Informowała ona o tym, że jeśli ktoś nie może wykonać zadania, może to za niego zrobić inna osoba. Jeśli go jednak nie wykona, zostaną wyjawione sekrety obu tych osób.
– Czy to nie mija się z celem gry? – zdziwiła się Eva.
– Jeśli zależy mu na wyjawieniu jak największej liczby sekretów, to niekoniecznie – zauważyła Emily. – Podejrzewam, że skoro pojawił się taki komunikat, to trudność zadań również wzrośnie.

Nie myliła się. Zadania coraz częściej wymagały od uczestników gry rozproszenia się po hotelu, co dla wielu z nich stanowiło problem, bo nie znali infrastruktury, a poza tym w miejscach wyłączonych z dzisiejszego przyjęcia, oświetlenie było znikome.
Ariana, Nadia i Cosme sprawdzili wyjścia na parterze i piwnicę z winami, ale nie mieli szczęścia. Po drodze napotykali coraz to więcej gości. Niektórzy wykonywali swoje zadania, które wymagały fizyczności, na siłowni. Inni skakali na główkę do basenu. Jeszcze inni odbywali ze sobą mecze tenisa czy siatkówki.
– Jak wiele trzeba mieć do ukrycia, żeby robić z siebie małpę? – zapytała Ariana, przypatrując się z ciekawością starszej, otyłej kobiecie, w której rozpoznała słynną restauratorkę z Monterrey, która już od pół godziny biegała na bieżni. – Przecież ta kobieta dostanie zaraz zawału!
– Coż, niektórzy wolą umrzeć niż wyjawić swoje ciemne sekrety. W tej okolicy każdy ma trupa w szafie – skwitował Cosme, nieco grobowym tonem, który zjeżył Arianie włos na karku.
Telefon Nadii zawibrował, zwiastując zadanie. Miała spędzić w saunie dwadzieścia minut i namówić do tego jeszcze jedną osobę.
Ariana jęknęła, kiedy Nadia spojrzała na nią wzrokiem szczeniaczka. Nie cierpiała przebywać w saunie, upały ją męczyły, ale oczywistym było, że nie mógł tego zadania wykonać Cosme, zdrowie mu na to nie pozwalało.
– To całkiem łatwe zadanie, spodziewałam się czegoś mocniejszego – zauważyła Nadia.
– Chyba nie narzekasz? – Cosme był lekko zdziwiony.
– Nie, oczywiście, że nie! – Nadia szybko sprostowała. – Ale niepokoi mnie to.
Umówili się, że Cosme poczeka na nie nad basenem. Chwyciły puchowe ręczniki i weszły do oszklonej sauny parowej. Żadna z nich nie miała ochoty się rozbierać do bielizny, więc pozostały w swoich zwykłych sukniach wieczorowych. Nadia ustawiła temperaturę na dotykowym panelu elektronicznym wewnątrz sauny i czas na dwadzieścia minut. Drzwi zablokowały się, dając im pełną prywatność na ten czas.
– Trzeba przyznać, że gdyby nie ten szaleniec, przyjęcie byłoby całkiem udane. – Powiedziała Nadia, siadając na ławeczce i odchylając głowę do tyłu i śmiejąc się.
– Tak, mogłyśmy korzystać z hotelowych atrakcji zupełnie za darmo. – Ariana również się roześmiała.
Rozmawiały tak przez jakiś czas, starając się nieco wyluzować po tym stresującym wieczorze. Dla Ariany było to jednak trudne, już zaczynała odczuwać nieprzyjemne skutki wysokiej temperatury.
– Która godzina? – zapytała w końcu Santiago.
– Dochodzi druga. Jak ten czas leci. Siedzimy tu już dwadzieścia minut. Zróbmy sobie zdjęcie z zegarkiem i wyślijmy temu palantowi. – Nadia zrobiła zdjęcie i wysłała je jako dowód wykonanego zadania.
– O, ojciec już się chyba niepokoił. – Nadia wskazała na Zuluagę, który pukał w oszklone drzwi zdenerwowany i ciągnął za klamkę, próbując otworzyć drzwi, ale bezskutecznie. – Dziwne, drzwi powinni się otworzyć automatycznie po ustawionym czasie. – Nadia podeszła do panelu sterowania i próbowała włączyć drzwi. Coś kliknęło, piknęło, ale nic się nie zadziało.
– Nie działają? – Ariana lekko spanikowała. – Zmniejsz temperaturę, bo się tutaj ugotujemy.
– Nie mogę.
– Co?
– Nie da się, zobacz!
Sauna była już mocno zaparowana, więc Ariana musiała nieźle wytężyć wzrok, by zobaczyć panel dotykowy. Temperatura to się zwiększała, to zmniejszała, jakby ktoś nią manipulował.
– Co jest, do cholery? Co to za szmelc?
Cosme dobijał się do drzwi i coś wykrzykiwał, ale go nie słyszały, szklane ściany tłumiły dźwięk.
– Jakaś wada systemu? – zdziwiła się Ariana, której zaczynało robić się słabo.
– Niemożliwe, Conrado na pewno by takiego gówna nie dopuścił do użytku. Wszystko jest zasilane elektronicznie. – Nadia rozejrzała się po wnętrzu, jakby szukała czegoś do pomocy. – Pan V chyba za dużo filmów się naoglądał.
Ariana usiadła na ławeczce i zaczęła ciężko oddychać.
– Nie znoszę… upałów…
– Czy ty przypadkiem nie jesteś z Texasu?
Santiago nie odpowiedziała, zaczynało brakować jej powietrza. Już 20 minut spędzone w saunie było dla niej udręką, a temperatura stale się zwiększała. Prawie nie słyszała jak Nadia puka w szybę i pokazuje na migi ojcu, by pobiegł po pomoc. Czuła, że jej mózg wypełnia się parą, która teraz przysłoniła już prawie cały widok w kabinie.

***

Conrado, tak jak uzgodnili, zszedł na bankiet. Ku jego zdumieniu wielu gości się rozproszyło po hotelu, grając w chorą grę Pana V. Wzrokiem instynktownie wyszukał Fernanda. Nie znalazł go, a to go zaniepokoiło.
– Pali cygaro na patio – odpowiedział na niezadane przez niego pytanie Gilberto Jimenez. – Obserwowałem go przez cały wieczór. Udało wam się skontaktować z kimś?
– Niestety nie. Wszystko w porządku? – Zapytał Saverin, rozglądając się po wszystkich zebranych w sali. Jedni wyglądali na zmęczonych życiem, inni byli rozdrażnieni.
– Obyło się bez większych skandali. Chociaż prezes banku próbował sobie odciąć palec u ręki, żeby nie wyszło na jaw jak okradał własny bank.
– Co? – Conrado niemal złapał się za głowę, słysząc tę niedorzeczność.
– Tak, ale spokojnie. Doktor Vazquez w porę go powstrzymał, teraz go opatruje. Podał mu też jakieś leki uspokajające. Jeśli chodzi o pieniądze, to ci bankierzy zawsze mają coś do ukrycia.
Saverin tylko pokiwał głową, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Ingrid drzemała na małej sofie niedaleko wejścia. Nie chciał jej budzić. Szum w krótkofalówce dał Conrado znać, że ktoś próbuje się z nim skontaktować.
– Viktoria? Tu Conrado. Wszystko okej?
– Mamy problem.
– Kolejny? Dopiszmy go do listy. Co się stało?
– Pan V… Blokuje mnie. Zhakował cały system, nie mogę się przedrzeć. Wpuścił wirusa. Cała sieć hotelowa zaraz padnie.
– Co masz na myśli?
Nie musiał czekać na odpowiedź. Światła w sali balowej zgasły i wszystko pogrążyło się w ciemności. Kilka kobiet krzyknęło, ktoś upadł, potykając się o krzesło, ale ogólna panika nieco się uspokoiła, kiedy zapaliły się światła alarmowe, zasilane dodatkowym generatorem.
– Wysiadł prąd. To miałaś na myśli? – zapytał Conrado, a Viktoria przytaknęła głową, choć nie mógł jej widzieć.
– Prąd, serwery, klimatyzacja, także monitoring. Nic tutaj więcej nie wskóram.
– Dobrze, to nie jest teraz ważne. Wracaj do nas na salę, musimy się zastanowić, co dalej.
– Pójdę po nią, nie powinna wracać sama – zaoferował się pułkownik Jimenez i Conrado podziękował mu wzrokiem.
– Poczekaj na Gilberta, już do ciebie idzie. Pod żadnym pozorem nie wracaj sama. Pozostań na tym kanale.
– Jasne. Do zobaczenia.
Pożegnali się i w tym samym momencie Julian wrócił ze swoim pacjentem. Dla świętego spokoju ulokowali prezesa banku na miękkim fotelu, po czym pozostawili go pod opieką żony.
– Nie ma wody – oznajmił Julian, kiedy zostali sami. – Lodówki wysiadły. Chciałem mu zrobić okład z lodu i akurat zauważyłem. Trzeba będzie zrobić nowe zapasy.
– Nie martwię się o zepsute mięso czy produkty spożywcze. Do świtu pozostały jakieś – zerknął za zegarek – cztery godziny. Jeśli uda nam się przeżyć bez większych szkód, to będzie to cud.
– To chyba niezbyt dobra prasa dla kandydata na burmistrza? – Julian uśmiechnął się ponuro, a Conrado przetarł zmęczone oczy.
– Miewałem o wiele gorszą. Powinieneś chyba zabrać Ingrid do pokoju. Niech wypocznie, tutaj jest za duże zamieszanie.
Julian zgodził się i poszedł zabrać Ingrid do pokoju hotelowego. Dzięki zapasowemu generatorowi drzwi na karty magnetyczne powinny działać. Conrado krążył wśród swoich gości i próbował uspokoić sytuację. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że wielu obecnych doskonale się bawi, zapewne sądząc, że to jakaś atrakcja wieczoru. Wielu z nich jednak, w obawie że na światło dzienne wyjdą ich mroczne sekrety, sami je wyjawiali. Saverin zaczął się zastanawiać, czy nie takie właśnie było założenie Pana V czy może Santosa. Niemożliwym było przecież, żeby znał sekrety wszystkich obecnych gości. Conrado nadal był przekonany, że DeLuna nie działał sam. Telefon w jego kieszeni obwieścił przychodzącą wiadomość.
”Zjedz talerz krewetek”.
Uśmiechnął się sam do siebie. O tyle, o ile reszta zadań była raczej wysyłana losowo na numery gości, tak był pewien, że to jedno zadanie zostało przeznaczone specjalnie dla niego. Bez wahania, odpisał: Jeśli to zrobię, umrę. Chcesz tego, Santos?”
Sam nie wiedział, co go podkusiło. Może chciał się przekonać, czy to ten sam zawadiaka z pasją, którego znał przed laty. Santos, którego wtedy znał, nie był skłonny do morderstwa. Do drobnych oszustw, kradzieży, szantażu – owszem. Ale nigdy nie do przemocy. Cóż, z wyjątkiem tego jednego razu, kiedy we wściekłości rzucił w Saverina nożem, po czym została pamiątka w postaci cienkiej blizny na czole.
Santos nie odpowiedział na pytanie, a według zasad każdy z uczestników miał pięć minut na wykonanie zadania. W przeciwnym razie, został ujawniany jego sekret. Conrado miał dwa wyjścia – mógł zjeść owoce morza i dostać wstrząsu anafilaktycznego, czekając w nadziei, że któreś z gości znajdzie w apteczce strzykawkę z adrenaliną i mu ją poda lub mógł czekać, co się wydarzy i jaka tajemnica ujrzy światło dzienne – to, że pierwszego miliona dorobił się na pracy papierkowej u Templariuszy? To, że pożar w banku w Monterrey sprzed dziewięciu lat był jego sprawką? To że od lat prowadzi wojnę z Fernandem Barosso i że to on zabił mu żonę? A może to, że miłość Fernanda popełniła samobójstwo, pchnięta przez Conrada? Sekretów było niewątpliwie dużo.
Saverin zdecydował się zaryzykować i zawierzyć Santosowi. Sam nie wiedział dlaczego. Minęło pięć minut i dostał kolejną wiadomość. Rozejrzał się po gościach, ale był chyba jedyną osobą, która wiadomość dostała, co nieco go uspokoiło. Treść wiadomości zawierała nowe zadanie. Czyżby Santos poszedł po rozum do głowy? Może rzeczywiście uznał poprzednie wyzwanie za zbyt ryzykowne?
Powiedz, kto naprawdę zabił Andreę. Powiedz albo ja to zrobię.
Saverin spiął się cały, wpatrując w wyświetlacz komórki. Tego również nie mógł zrobić z dwóch powodów – oskarżyłby Fernanda, nie mając na to jakichkolwiek dowodów. Barosso wszystkiemu by zaprzeczył, a Conrado zostałby uznany za kłamcę i szaleńca, który chwyta się brzytwy, tonąc przez ostatecznym porachunkiem w wyborach na burmistrza. Po drugie, chciał zemsty na Fernandzie za śmierć żony i dziecka. A takie wyjawienie światu prawdy nie dawało mu żadnego ukojenia.
Prawie nie zauważył jak Hugo, Emily, Fabricio i Eva wrócili. Viktoria i Gilberto również zdążyli powrócić do zebranych. Bił się z myślami. Co by zrobił Fabricio? Pewnie doradziłby mu coś mądrego, co nie zadowoliłoby ani Conrada, ani Santosa. Kątem oka dostrzegł Fernanda, który wrócił z papierosa w towarzystwie ochroniarzy i widok tej jego obrzydliwej gęby i wspomnienie ostatniego starcia w jego rezydencji sprawiło, że w jego sercu zapłonął żywy ogień. Zapragnął go zranić i zniszczyć, tak jak on zniszczył mu życie, zabijając miłość jego życia i odbierając mu szansę na szczęście. Pozbawił go wszystkich członków rodziny, kazał patrzyć jak umierają, zmusił do błąkania po świecie i długich bezowocnych poszukiwań zaginionego dziecka, by na końcu zdeptać nadzieje i poinformować go, że synka również pozbawił życia.
Nogi same go poniosły na podest, ręka sama sięgnęła po mikrofon, choć zasilanie padło i sprzęt i tak nie działał. Nie potrzebował jednak mikrofonu. Głowy same się odwróciły w jego stronę. W migotliwym świetle awaryjnym wyglądać musiał pewnie dziwnie, ale już przestało go to wszystko martwić. Kiedy przemówił głos miał spokojny. Niski i głęboki, jak zawsze. Uspokajający.
– Drodzy państwo, proszę o uwagę – przemówił do zebranych i wszelkie poszeptywania ustały. Wszyscy na niego patrzyli. – Wiem, że znaleźliśmy się w trudnym położeniu i chciałbym was państwa z całego serca serdecznie przeprosić. Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. Ponoszę pełną odpowiedzialność na niedopilnowanie bezpieczeństwa i mogą być państwo pewni, że dołożę wszelkich starań, by to naprawić. Obiecuję również pełną dyskrecję.
– Skubany – mruknął Fabricio sam do siebie, wyciągając telefon z kieszeni i zaczynając nagrywać przemowę.
– Co robisz? – zapytała Eva, widząc dziwny wyraz twarzy szefa kampanii wyborczej swojego narzeczonego.
– To może być dobre.
Choć mówił bez mikrofonu, głos Conrada dał się słyszeć w każdej części przestronnego pomieszczenia.
– Korzystając z okazji chciałbym też się państwu zwierzyć. Czuję, że jako kandydat na burmistrza Valle de Sombras pokazałem państwu moją polityczną twarz, to co mogę miastu zaoferować i jakie korzyści wypłyną z moich rządów. Jednak chociaż jestem przedsiębiorcą i aspirującym politykiem, to przede wszystkim jestem człowiekiem. Jak każdy z nas. Człowiekiem z krwi i kości, który ma uczucia, który popełnia błędy i uczy się na nich. Albo przynajmniej udaje, że się czegoś nauczył do momentu, kiedy nie popełni ich ponownie. – Kilka osób uśmiechnęło się krzywo. – Wiem, że mam swoje wady, nie jestem człowiekiem nieomylnym i broń Boże doskonałym. Jest wiele rzeczy które osiągnąłem i wiele sukcesów, z których jestem dumny, ale są też rzeczy, wspomnienia z przeszłości, które mnie nawiedzają. Czasami chciałbym cofnąć się w czasie i naprawić te błędy, zrobić coś inaczej. Ale to niemożliwe i wszyscy o tym wiemy, jestem pewny, że to uczucie jest i wam, drodzy państwo, bardzo dobrze znane.
– Czy on dostał jakieś zadanie? – zapytał Hugo, ale Eva go uciszyła ostentacyjnie, bo była ciekawa do czego zmierza Conrado, który po krótkiej pauzie kontynuował swój monolog.
– Mówię o tym po raz pierwszy publicznie, wcześniej nie mogłem się na to zdobyć, ale obecna sytuacja uświadomiła mi, że tłumienie sekretów, skrywanie tajemnic przeszłości jest nie tylko bolesne, ale i niezdrowe. Nie wiedzą tego państwo, ale byłem kiedyś żonaty. Byłem młody, ale zakochany po uszy. Kompletnie straciłem głowę. Miała na imię Andrea i była bardzo piękna, kochana, utalentowana. Czasami się zastanawiałem, jakim cudem zasłużyłem sobie na takiego anioła. I co, do cholery, ona we mnie widziała? Do dzisiaj tego nie wiem. – Conrado zaśmiał się sam do siebie. Lekko się wzruszył. – Nie było nam jednak dane długo się sobą nacieszyć. Zmarła przy porodzie, tak samo jak nasz synek. – Słowo „synek” przeszło mu przez gardło jakby było zatrute. Nadal nie wiedział, czy Fernando mówił prawdę, ale jakaś część jego, podpowiadała mu, że to prawda. Ta sama część, która kilka miesięcy temu pchała go w stronę Pueblo de Luz i ta sama cześć, która zaczęła węszyć wokół Caroliny Nayery. – Zmarła przy porodzie… Długo powtarzałem tę wersję wydarzeń, bo była ona jakby mniej bolesna. Lecz nie mogę już dłużej milczeć. Mówienie, że tak było jest obrazą jej pamięci. Jej i naszego dziecka. Dlatego… – urwał na chwilę, bo głos mu się lekko załamał. – Dlatego chcę wykorzystać tę chwilę i powiedzieć jak było naprawdę. Andrea nie zmarła przy porodzie. Zginęła. Została zamordowana z zimną krwią przez bandytów, członków jednego z meksykańskich karteli narkotykowych.
Dało się słyszeć ogólne poruszenie wśród zebranych, jedni zatykali usta rękami i wybałuszali oczy ze zdziwienia, inni dzielili się swoimi spostrzeżeniami z kolegami. Czyżby Saverin obracał się w towarzystwie takich przestępców?
– Mieszkaliśmy w stolicy. Wtedy nie mieliśmy praktycznie niczego, prócz siebie nawzajem. Nie byliśmy bogaci, wystarczyło nam to, że się kochaliśmy. Większość z was pewnie tego nie zna, tej mrocznej strony Meksyku, tej zepsutej. Ale ja i moja żona poznaliśmy ją od podszewki. Bywały dni, kiedy z niepokojem czytało się donosy w gazetach albo przeglądało nekrologi, wstrzymując oddech i obawiając się zobaczyć tam znane nazwiska. Andrea nie było pierwszą i zdecydowanie nie ostatnią ofiarą przemocy. Jej śmieć odcisnęła na mnie piętno. Przez długi czas obarczałem się winą i szczerze mówiąc, nadal to robię. Ale postawiłem sobie cel i tego się trzymam – chcę, żeby Meksyk był lepszym miejscem. Miejscem, gdzie każdy bez względu na wiek, płeć, wyznanie czy orientację seksualną, jest traktowany równo i gdzie każdy może czuć się bezpiecznie. Przed nami długa droga, dlatego zaczynamy mały kroczkami od Valle de Sombras. Mam nadzieję, że razem uda nam się stworzyć to miejsce, gdzie każdy, bez wyjątku, będzie mógł się czuć jak w domu. Dziękuję.
Zakończył przemowę trochę zbyt gwałtownie i zszedł ze sceny w amoku. Powiedział część prawy, nie wyjawił, że to Fernando Barosso stał za zamordowaniem Andrei, ale też nie skłamał – ostatecznie Fernando i jego ludzie byli członkami kartelu. Barosso prowadził już wtedy swój własny narkotykowy biznes, nie na skalę Templariuszy, ale zawsze. Conrado prawie nie poczuł jak Eva teatralnie się do niego przytula, a z jej oczy ciekną perłowe łzy. Cóż, to była jej specjalność.
– Byłeś taki dzielny! – powiedziała urywanym szlochem, upewniając się, że wszyscy zebrani ją słyszą.
Kolejna wiadomość tekstowa. Od Santosa. Upiekło ci się. Tym razem. Pokazał ją ukradkiem Fabriciowi. Goście powoli wracali do swoich stolików, Conrado zarządził, by kelnerzy podali jakieś dania na zimno, a zespół zaczął przygrywać, co wprowadziło zebranych w nieco spokojniejszy nastrój, a to wszystko dzięki przemowie Saverina, która tak na nich podziałała.
Nikt nie zauważył biednego Cosme, który przybiegł zasapany i wskazywał palcem w stronę skrzydła sportowego.
– Nadia.. Ariana… – wysapał, nie mogąc nic więcej powiedzieć. – Sauna… One… Utknęły…
– Sauna parowa? Zasilanie elektroniczne? – zwróciła się do niego Viktoria, ale on nie był w stanie udzielić jej odpowiedzi na to pytanie.
Hugo i Fabricio ruszyli biegiem we wskazanym kierunku, nie dopytując się już o nic więcej.
– Wirus zaatakował system, musiały być w saunie, kiedy to się stało. Cały system padł i je odciął – wyjaśniła Vicky i również pobiegła za mężczyznami razem z Conradem. Emily i Eva zostały, by przypilnować gości, ale i one były zaniepokojone.
Hugo dopadł pierwszy do drzwi sauny. Było kilka kabin, ale tylko w jednej para przysłoniła widok prawie całkowicie, a panel na drzwiach jak zwariowany to podwyższał to zaniżał temperaturę. Delgado naparł na drzwi, ale nie ustapiły. Fabricio dobiegł do niego i razem spróbowali je wywarzyć, ale bez skutku. Guerra próbował kopniakiem, ale i to nie zadziałało, więc pochwycił leżak znad basenu.
– Odsuńcie się! – krzyknął, choć widział tylko czerwoną twarz siostry, która ledwo trzymała się na nogach. Temperatura była już tak wysoka, że zagrażała ich życiu. Nadia wprawdzie nie rozumiała, co brat do niej krzyczy, ale odsunęła się od drzwi, rozumiejąc o co mu chodzi.
– Zaraz nam pomogą, trzymaj się. – Szepnęła do Ariany, która już od dobrych kilku minut leżała bez przytomności na ławce.
Fabricio cisnął leżakiem w drzwi, ale poza tym ze sam leżak się złamał, nic się nie zadziało. Hugo rozglądał się gorączkowo, szukając czegoś co mogłoby mu pomóc, ale drzwi były zbyt solidne. Do zebranych dobiegli Viktoria i Conrado, a za nimi w oddali człapał Zuluaga. Wzrok Delgado padł na Saverina i nie zastanawiał się. Podszedł do niego i jednym sprawnym ruchem wyciągnął mu zza pasa broń. Widział jak Conrado poprawiał ją sobie w gabinecie. Wymierzył w drzwi i strzelił. Szyba pękła na drobne kawałeczki. Oczyścił sobie drogę, uderzając w szybę kolbą, robiąc przejście i jednocześnie kalecząc sobie przedramię. Fabricio wpadł do środka, nie czekając na niego.
Nadia zakryła Arianę i dzięki Bogu nic poważnego się nie stało, szkło je ominęło.
– Jak się czujesz? – Fabricio złapał siostrę w pasie i odgarnął spocone włosy z twarzy. Ledwo się trzymała.
– Ariana… – wydyszała tylko, bojąc się o przyjaciółkę.
– Musimy was stąd wyprowadzić, chodź.
Wyszedł z nią z sauny i posadził na leżaku nieopodal. Hugo wziął Arianę na ręce i również ją wyniósł. Dziewczyna była całkowicie nieprzytomna i ledwo oddychała.
– Conrado powiadomił Juliana, wszystko będzie dobrze – uspokoiła Cosme Viktoria i pomogła Hugowi ułożyć Arianę na leżaku.
Ktoś z gości ruszył na pomoc i przyniósł butelki z wodą. Fabricio kazał Nadii pić wodę, sam wziął ręcznik, zamoczył go w basenie i założył jej na głowę.
Conrado odszedł na bok, by poprosić Juliana o pomoc, ale jednocześnie napisał wiadomość do Santosa. Dwie osoby były w śmiertelnym niebezpieczeństwie przez twoje gierki. To się musi skończyć. Wypuść wszystkich i porozmawiajmy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:14:10 07-05-21    Temat postu:

T III c 019
Julian Vazquez ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się Arianie Santiago. Młoda kobieta małymi łykami piła schłodzoną wodę. Mężczyzna ostrożnie ujął jej nadgarstek i przyłożył dwa palce do pulsu. Niestety nie miał tutaj dostępu do swojego sprzętu. Do głowy by mu nie przyszło zabierać ze sobą torbę lekarską. Nikt z obecnych nie przypuszczał, że utknął w hotelu gdzie ceną będą ich sekrety. Julian wolał się nie zastanawiać czy jest na celowniku szaleńca? Zdecydowanie by wolał, aby sekrety jego i Ingrid pozostały tam gdzie ich miejsce. Zakopane głęboko w szafie.
— Sauny ci się zachciało gringa — ton głosu siedzącego na leżaku Hugo był inny. Julian zerknął na parę i obserwował jak mężczyzna odgarnia wilgotny kosmyk brązowych włosów z twarzy dziewczyny. Brwi lekarza uniosły się niemal pod linię włosów.
— Niestety, hotel nie zapewnia ciśnieniomierza — odezwał się po chwili. — Ale dobra wiadomość jest taka, że twój puls przyspieszył. — Julian tylko nie był pewien czy to kwestia dostępu do tlenu czy też innych czynników. — Wyjdziesz z tego, potrzebujesz jedynie świeżego powietrza i dużej ilości płynów.
— Dziękuje Julianie — odezwała się Ariana. — A jak się czuje Nadia?
— Lepiej niż ty — odpowiedziała jej leżąca na leżaku obok kobieta. — Och przestańcie się na de mną roztrząsać — zwróciła się do ojca i brata. — A ty — wskazała na kelnera — przynieś mi kieliszek czegoś mocniejszego od tego — pomachała pusta butelką wody. Speszony kelner pomknął w kierunku wejścia na salę nowo otwartego hotelu.
— To dobry pomysł, żeby piła? — Cosme Zululaga zwrócił się do Juliana. Mężczyzna popatrzył na Nadię.
— Jeśli drink będzie odpowiednio schłodzony to nie ma przeciwwskazań. Pańska córka powinna zadbać o uzupełnienie płynów.
— Płynów nie procentów
— Cosme — odezwał się milczący Fabrcio — uważam, że Nadia jest na tyle dużą dziewczynką, że sama może zadecydować czy woli pić wodę czy wódkę.
— Dziękuje za pozwolenie — mruknęła brunetka z miną obrażonego dziecka. Ściągnęła ręcznik z głowy i odrzuciła go na bok. Fabrcio przeniósł wzrok na przyjaciela, który stał nieopodal palce zaciskając na telefonie.
— Przepraszam na chwilę — zwrócił się do siostry i ojca i wstał. Z przyzwyczajenia zapiął marynarkę. — Odezwał się? — zapytał nawet nie siląc się na wstęp i wyświechtane teksty. Conrado bez słowa pokazał mu telefon i wiadomość, którą Conrado otrzymał od Pana V.
Jeszcze nie skończyłem.
— Co on kombinuje? — zapytał bardziej sam siebie niż kandydata na burmistrza. — Czego chcę?
— Na pewno nie pokoju na świecie — odburknął w odpowiedzi Severin — I nie waż się mi mówić „a nie mówiłem”
— Nie powiem, ale — urwał uśmiechając się kącikiem ust. — Mogłem wspomnieć, że to gnida. Raz czy dwa.
— Chyba sto — Kąciki ust bruneta drgnęły leciutko. — Dostałeś jakieś zadanie od Pana V?
Fabrcio wyciągnął z kieszeni telefon i wszedł w wiadomości. Pokazał treść SMS-a
— Ma racje — stwierdził. — Unikając go zachowujesz się jak obrażone dziecko.
— Nie unikam go — żachnął się Fabricio. — Teraz tyle się dzieje, że zacienianie więzów z Zululagą jest na końcu mojej listy. Mam na głowie kampanię, bliźniaki i Alice śpiącą, co noc od tygodnia na moich plecach.
— Zaraz, jakie bliźniaki?
— Nie mówiłem ci? — Fabricio był pewien, że wspominał przyjacielowi, iż ciąża jego żony jest mnoga. — Trafiło się nam podwójne szczęście.
Conrado po raz pierwszy szczerze się uśmiechnął i poklepał przyjaciela po ramieniu.
— Alice śpi na twoich plecach?
— Ma koszmary związane z wypadkiem, więc budzi się z płaczem, a ja między trzecią a czwartą przygotowuje gorącą czekoladę, bo słodycze w płynie odganiają wszystkie smutki.
Severin uśmiechnął się pod nosem. Ten uśmiech nie uszedł uwagi blondyna, który zmarszczył brwi w zadumie.
— Mówisz jak swój ojciec — stwierdził. — Robił cholernie dobrą gorącą czekoladę.
— Wiem — westchnął głośno. — Chciałbym z nim porozmawiać — wyznał z rozbrajającą szczerością Guerra. — On wiedziałby, co robić.
— Ty też wiesz
Fabricio pokręcił przecząco głową.
— Śpi na twoich plecach — odezwał się po krótkiej chwili milczenia Severin — W środku nocy przyrządzasz dla niej gorącą czekoladę i znając ciebie to dorzuciłeś do tego bujany fotel i stare angielskie kołysanki.
— To nic nie znaczy — stwierdził.
— To znaczy jedno. Zostałeś ojcem. Gratuluje — poklepał go po plecach. — Porozmawiaj z nim. Guerra nie wychował przecież tchórza — Conrado oddalił się za nim Fabricio zdążył mu posłać jedno ze swoich lodowatych spojrzeń. Cóż miał racje; Guerra nie wychował tchórza. Fabrcio podszedł do Cosme Zululagi.
— Możemy porozmawiać? — zapytał go.
— O co chodzi?
— W cztery oczy. Przejdziemy się?
Cosme pokiwał głową i wstał z leżaka. Obaj mężczyźni przecięli salę balową idąc w stronę patio. Fabrcio z kieszeni marynarki wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił jednego i powoli zaciągnął się papierosowym dymem.
— Palenie zabija — stwierdził Zululaga. Fabrcio powoli wydmuchał dym wpatrując się w pogrążone w nocy Monterrey.
— Jeden od czasu do czasu jeszcze nikogo nie zabił — stwierdził strzepując popiół do popielniczki.
— Zmarli na raka płuc zapewne by ci przytaknęli — odparł Cosme. Kąciki ust Guerry drgnęły lekko ku górze. — Moja troska o twoje zdrowie jest taka zabawna?
— Nie, dlatego się uśmiecham — odpowiedział mu blondyn. — Fausto też nie lubił, gdy przy nim paliłem, chociaż z nas dwóch to jemu bliżej było do raka płuc. Palił jak smok.
— Ciekawe przekazał ci wzorce — mruknął Zululaga.
— Nauczył mnie grać w szachy, gdy chorowałem objadałem się czekoladą. Niezależnie od rodzaju choroby ciastka zawsze mi smakowały — uśmiechnął się do swoich wspomnień. — Nauczył mnie toczyć bitwy w mojej głowie, na wszystkich frontach. Wiesz, że nauczyłem się hiszpańskiego z telenowel? Zawsze, gdy wracał do domu urządzaliśmy sobie maraton naprawdę kiepskich seriali— urwał usiłując zebrać myśli.— Telenowele opierają się na schematach; adoptowane dziecko dowiaduje się, że nie jest dzieckiem swojego ojca, matka, która nagle ożywa. Zdarza się nawet, że główni zakochani w sobie bohaterowie przez pewien czas myślą, że są rodzeństwem.
— Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz?
— Jakaś część mnie zawsze wiedziała, że nie jest moim ojcem. Schematyczne telenowele, jego „Rodzina to nie zawsze ci, z którymi dzielimy krew. Rodzina to ludzie, których często wybieramy sami” — urwał i westchnął. — Powtarzał mi też, że wybrał bycie moim ojcem. Teraz wiem, że w ten sposób chciał mi powiedzieć prawdę.
— Nie zrobił tego.
— Na swój sposób zrobił— odbił piłeczkę Fabricio. — I może właśnie, dlatego nie podzielam twojego żalu i złości. I jedyne, czego, żałuje to, że nie mogę z nim o tym wszystkim porozmawiać. Bez półprawd i kłamstw.
— Nie żałujesz, że cię wychował — stwierdził Cosme gorzko.
— Dzięki niemu jestem tym, kim jestem i nie będę za to przepraszał. Gdybym dorastał w Meksyku byłbym innym człowiekiem.
— Czy to byłby aż takie złe? — zapytał go Zululaga.
Fabricio wzruszył ramionami nie odpowiadając. Nie wyobrażał sobie innego życia. Zbyt wiele by stracił gdyby dorastał w Valle de Sombras.
— Moje życie byłby po prostu inne — odpowiedział dyplomatycznie Fabrcio. — Nie gorsze, nie lepsze. Inne. — odpowiedział wyciągając kolejnego papierosa.
— Nie odwiedzałeś mnie — odezwał się po dłuższej chwili milczenia Zululaga. — Nie dzwoniłeś.
— Miałem dużo pracy — odpowiedział zaciągając się papierosowym dymem. — Kampania jest na ostatniej prostej, moja firma w innej strefie czasowej. Są dni kiedy nie wiem jaki mamy dzień tygodnia. Nie w głowie mi picie herbatek.
— Mogłeś zadzwonić.
— Ty także — odgryzł się Fabricio strzepując popiół. — Widziałem, że zacząłeś odbudowę El Miedo.
— Tak to prawda — przyznał. — Ethan świetnie sobie poradził z odszyfrowaniem starych planów — pochwalił mężczyznę Zululaga. — Zamek, co prawda już nigdy nie będzie taki sam, ale po remoncie będzie się dobrze prezentował. Dlaczego Conrado Severin mnie zaprosił?
Fabricio wzruszył ramionami.
— Nie wiem — odpowiedział. — Pewnie chciał cię poznać czy coś.
— Sądzę, że chciał wyciągnąć o de mnie informacje na temat swojego konkurenta — stwierdził Cosme. — Mam spora wiedzę na temat Fernanda i jego ciemnych interesów. Nie mówiąc już o tym co jego syn wyczyniał za młodu. To diabelskie nasienie..
— Myślę, że Alexa zostawmy w spokoju — mruknął blondyn zgniatając papierosa w popielniczce.
— Mam na myśli Nicholasa — doprecyzował właściciel El Miedo. — Jest równie zły jak jego ojciec.
— Jest jeszcze młody.
— Dlaczego go bronisz?
— Wiem jak to jest gdy ocenia się dziecko przez pryzmat grzechów ojca — odpowiedział mu blondyn palcami przeczesując włosy. — Co takiego zrobił?
— Raz obrzucił mi bramę pomidorami. Zgniłymi.
Fabricio popatrzył na ojca i parsknął śmiechem.
—To cię bawi?
— Bawi mnie to, że pielęgnujesz urazę do faceta, który był jak wszystkie inne w miasteczku. Nico zapewne nie był sam w tych psotach.
— Psotach? Też robiłeś takie psoty?
— Nie, ja kradłem gruszki z przykościelnego sadu — widząc minę Zululagi. Pełna oburzenia i niedowierzania zaczął się śmiać. — Miałem dziesięć może jedenaście lat — wyjaśnił. — Pamiętam, że targany wyrzutami sumienia, co weekend zanosiłem pod drzwi plebanii tarte z kradzionych gruszek.
— Fausto zapewne był dumny — mruknął Cosme. Fabricio zignorował przytyk
— Chodzi mi o to że w młodości każdy popełnia błędy.
— Żałujesz?
— Nie — odpowiedział. — Dzięki temu ja i Fausto sobotnie popołudnia spędzaliśmy w kuchni piekąc tarte z gruszek. Nadal pamiętam tamten przepis — przyznał i już wiedział jak spędzi jutrzejszy dzień. Zapewne nawet Meksyku można dostać gruszki.
Ze wspomnień wyrwał go dźwięk nadchodzącej wiadomości. Komórka Cosme także za wibrował. Fabricio sięgnął do kieszeni po aparat.
Fałszywy Anglik
Fabricio Guerra mówi jak Anglik, wygląda jak Anglik i odebrał iście angielskie wykształcenie, lecz jego korzenie sięgają do Meksyku. Na świat przyszedł, bowiem w Kraju Azteków, jako pierworodny, nieślubny syn Cosme Zululagi i Rosario di Carlo. Do rodzinnych korzeni się jednak nie przyznaje i nie ma co się dziwić gdyż jego biologicznym ojcem jest facet któremu nadano ksywkę El Locco dziadek to owiany złą sławą El Diablo. Pan Elegancik uznał, więc, że z dwojga złego lepiej być synem Guerry niż Szaleńca z zamku i informacji tej nie podał w swojej krótkiej notce biograficznej. Czyżby się wstydził swoich korzeni?
— To prawda?
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył.
— Nie przyznajesz się jednak do mnie. Nie zmieniłeś nazwiska.
— Nazwiska zmieniać nie zamierzam— odparł Fabricio coraz mocniej utwierdzając się w przekonaniu, że gdy spotka Santosa da mu w pysk. Ścisnął nasadę nosa usiłując zebrać myśli. — I nie wstydzę się naszego pokrewieństwa., po prostu nie mam w zwyczaju omawiać moich prywatnych spraw na forum publicznym. Jeśli liczyłeś, że Juan ogłosi to podczas niedzielnych ogłoszeń to muszę cię rozczarować. O tym, że jesteś moim ojcem wiedziała garstka zaufanych ludzi i mnie to wystarcza.
— A co jeśli ja chce więcej? Chce żebyś nosił moje nazwisko.
— To mamy problem, bo ja go nie chce — odpowiedział coraz bardziej zirytowana całą rozmową. — Bycie Guerrą jest częścią mojej tożsamości. — westchnął w głowie szukając odpowiednich słów. — Jeśli się tego wyrzeknę to jakbym wyrwał sobie serce. Mam świadomość na moje słowa cię ranią, lecz całe życie stawiałem dobro innych ponad własne pora żebym to siebie postawił na pierwszym miejscu. — powiedział i odszedł. Musiał się napić.
Z kieliszkiem burbona w dłoni krążył po sali próbując zlokalizować swoją żonę. Emily odnalazł dopiero nad hotelowym basenem. Siedziała na jego brzegu z nogami zanurzonymi w wodzie. Gdy podniosła na niego swój wzrok poczuł to przyjemne ciepło rozlewające się wokół jego serca. Nie wyobrażał sobie świata bez niej w nim. Była jego wszystkim. Zbliżył się do obok kobiet i ściągnął buty oraz skarpetki. Stopy zanurzył w ciepłej wodzie ignorując iż zmoczył tym samym nogawki eleganckich spodni. Telefon Emily leżący między nimi zawibrował.
— Kochanie
— Zignoruj — machnęła lekceważąco dłonią jakby odganiała natrętną muchę. — Nie zamierzam słuchać rozkazów mężczyzny, który z dużym prawdopodobieństwem jest osobą z osobowością socjopatyczną. To jak gra w rosyjska ruletkę tylko zamiast rewolweru z jednym nabojem Santos DeLuna żongluje ludzkimi sekretami. Ilu gości zaprosił Conrado?
— Coś koło stu pięćdziesięciu. Nie wiem.
— Ile do tej pory ujawniono tajemnic?
— Do czego zmierzasz?
— Do tego, że Pan V nie mógł poznać sekretów wszystkich gości na przyjęciu, a nawet, jeśli mu się to udało wybrał te najbardziej soczyste. Ktoś okazał się gejem, ktoś inny lubi przebierać się w ubrania żony a jakiś facet zdefraudował pieniądze klientów banku, którego jest dyrektorem. Po za tym wskazuję palcem, w kogo tak naprawdę skierowana jest gra.
—W Conrado, Każdy by się domyślił.
— Tak, ale wskazówek jest więcej. Pomyśl gdzie spotykamy się z motywem gości zamkniętych w hotelu, którzy zostaną wypuszczeni dopiero, gdy prawda ujrzy światło dzienne? Dramatyczna muzyka, blask świec. Czego brakuje?
— Trupa — odpowiedział. — Uważasz, że pomysł ukradł Agacie Christie?
— Tak, po za tym wskazówek jest więcej, że za wszystko trzeba winić gospodarza. Pan V z nimi ci się nie kojarzy?
— A powinien?
— Alice przywiozła ze sobą taki komiks, kilka lat temu mój tato nakręcił taki film o gościu w masce, która stała się symbolem walki z totalitaryzmem.
— V jak vendetta!
— Brawo detektywie. Dodam, że akcja dzieje się w Londynie. Przekaz dla wyborców jest jasny; jeśli wybierzecie Conrado tak będzie wyglądać wasze życie.
— Skubany — mruknął. — Co może mieć na ciebie?
— Wszystko albo nic — odpowiedziała ze stoickim spokojem Emily. Kolejna wiadomość otrzymali już wszyscy.
Był to wydruk USG na widok, którego Emily zbladła. Czarno-biała fotografia opatrzona była datą, nazwiskiem pacjentki i prezentowała dwójkę małych dzieci, których dwa drobne ciałka wyglądały jak dwie całkiem dobrze wyrośnięte krewetki. Zdjęcie podpisano drukowanymi literami
GRATULACJE DLA PAŃSTWA GUERRA!! BĘDĄ BLIŹNIAKI!! OBY TA DWÓJKA MIAŁA WIĘCEJ SZCZĘŚCIA I PRZYSZŁA NA ŚWIAT!!
***
Victoria zaklęła szpetnie pod nosem zwracając uwagę obecnych. Zignorowała pełne dezaprobaty spojrzenia starszych dam. Nie miała czasu na przejmowanie się swoim ostrym językiem. Poprosiła jedynie o plan budynku. Musiała udać się do serwerowni i zdalnie zresetować system. Z hotelowego pokoju zgarnęła tablet i udała się w tamtym kierunku. Serwery hotelu znajdowały się zaraz przy stanowisku ochrony. Victoria podejrzewała już jak Pan V opanował system. Musiała pogratulować mu sprytu gdyż wybrał on najprostsza metodę. Wystarczyło wysłać jednego mejla z robakiem do któregoś z pracowników z robakiem, który zinfiltrował system. Na przyszłość Conrado powinien przeszkolić pracowników z zagrożeń płynących z otwierania mejli od nieznanych nadawców. Blondynka westchnęła i uruchomiła tablet. Zawierał jedynie czysty system operacyjny. Gdy usłyszała lekkie pukanie w futrynę podniosła do góry głowę. W progu stał Giovanni Romo.
— Nie wiedziałem, że Conrado cię zaprosił — stwierdziła, gdy rozsiadł się na jednym z wolnych krzeseł.
— Zaprosił przedstawicieli Urzędu Miasta Monterrey — poinformował ją Romo. — Uda ci się naprawić system? Pan V wyłączył klimatyzację.
— Muszę zresetować system — poinformowała go. — Nie powinieneś być u boku żony?
— A tobie nie powinien towarzyszyć mąż? — zapytał ją. — Helena umie o siebie zadbać — stwierdził. — Jest policjantką, więc pilnuje żeby nie skoczyli sobie do gardeł. Właśnie się wydało, że jeden pan spał z żoną innego, więc żona tego pierwszego kopnęła męża w czule miejsce.
— Mam nadzieję, że bolało — skomentowała sytuacją Victoria nie odrywając wzroku od ekranu. Palce prześlizgiwały się po klawiaturze. — Nie potrzebuje ochroniarza Giovanni.
— Wiem, kto, jak kto ale ty umiesz o siebie zadbać.
— Mimo to siedzisz tutaj ze mną — westchnęła głośno. — Ujawniono jakieś brudy Barosso?
— Nie, myślisz, że to jego sprawka?
— Jeśli tak to nie działał sam — stwierdziła. — Wątpię, żeby Fernando wiedział, jak napisać wirus rozesłać go mejlem do zainteresowanych i czekać, aż ktoś się złapie żeby wpuścić robaka do systemu, który da kontrolę nad monitoringiem i urządzeniami elektronicznymi.
— Czy ja słyszę w twoim głosie podziw?
— To całkiem niezły wirus — odpowiedziała mu wpatrując się w kod źródłowy. — Nie nauczył się tego na studiach — stwierdziła.
— Skąd wiesz?
— Po prostu wiem. Dzieciak po klasycznej informatyce nie wywiódłby mnie w pole — przyznała i ponownie rozpoczęła taniec po klawiaturze. — Przyszedłeś mnie pilnować?
— Nie, mam coś dla ciebie — położył obok jej dłonie pendrive. Victoria popatrzyła na niego z wysoko uniesionymi brwiami. — Inez pozdrawia za grobu — wyjaśnił. — To jej najpilniej strzeżony sekret.
Popatrzyła na niewielki przenośny dysk to na Romo. Wiedziała doskonale, co chodzi mu po głowie i domyślała się zawartości. Pokręciła przecząco głową.
— Nikt nie potraktuje słów Inez poważnie — stwierdziła. Giovanni wstał.
— Zobacz nagranie i sama zdecyduj, co chcesz z tym zrobić.
Victoria wróciła do pracy. Po kolejnych dziesięciu minutach udało jej się pozbyć wirusa. Reset systemu potrwa dwadzieścia minut, później będą wolni. Victoria miała kwadrans, aby zdecydować czy chce, aby jej najskrytsza tajemnica ujrzała światło dzienne. Udało jej się podłączyć dysk do tabletu. Odtworzyła nagranie. Oderwała wzrok od ekranu, gdy usłyszała pukanie w futrynę. Podniosła wzrok. W progu stał Hugo w podwinięte do łokcia koszuli. Blondynka zmarszczyła brwi na widok białego opatrunku.
— Doktorek się uparł, żeby mnie obandażować — wyjaśnił. — Uda Ci się przywrócić zasilanie?
— Tak. System potrzebuje dwadzieścia minut, żeby się zresetować. Niestety drzwi są zamykane na klasyczny komplet kluczy więc tylko Pan V może nas wypuścić. O co chodzi?
— Barosso chce z tobą porozmawiać.
— Nie mam z nim wspólnych tematów — wyjaśniła.
— Nie, ale macie wspólne sekrety. To jego słowa nie moje — dodał.
— I boi się, że Pan V je ujawni? — Victoria parsknęła śmiechem.
— Co oglądałaś? — zapytał
Victoria popatrzyła na zatrzymany obraz.
— Coś co by go pogrążyło?
— Dlaczego nie pokażesz tego wszystkim?
— Są takie tajemnice, które na chwilę obecną lepiej żeby były pogrzebane — wstała. — Prowadź.

***
W innych okolicznościach scenerię można by uznać za romantyczną. Brak prądu spowodował, że obsługa zapaliła świece w wysokich świecznikach i rozświetliła ciemność ich blaskiem. Wynajęci muzycy wygrywali dyskretnie muzykę, tylko mężczyzna siedzący naprzeciwko niej w niczym nie przypomniał bohatera romansów. Sprawdziłby się idealnie, jako antagonista; stary, zgorzkniały, niebezpieczny dziad.
— Czego pan chcę? — zapytała bez zbędnych wstępów.
— Porozmawiać o naszych sekretach Eleno — Fernando Barosso był jednym z nielicznych mieszkańców, który używał imienia, które nosiła do ósmego roku życia. Jasnowłosa bezczelnie wywróciła oczami.
— Czyżby omawiał się pan, że Pan V wie o pana machlojkach? — zapytała.
— Z ludźmi takimi jak on nigdy nic nie wiadomo — odpowiedział nad wyraz dyplomatycznie. — Po za tym mam ci pewne wieści do przekazania — sięgnął do kieszeni marynarki i położył na stole paszport na widok, którego Victoria zbladła. Przełknęła ślinę mimowolnie sięgając po dokument, który powoli otworzyła na w miejscu gdzie znajdowały się dane właściciela.
— Gdzie on jest? — zapytała wprost spoglądając na zdjęcie.
— Doskonale wiesz dokąd go wysłałaś. Chyba nie byłaś aż tak Nawina, że uwierzę, że to Tristan podłożył ogień w El Toroso? — uśmiechnął się upiornie. — To przecież twój znak rozpoznawczy. Psychologowie nazywają to „podpisem”
— Gdzie jest Alex?
— Zgadnij — zachęcił ją. — Uznałem, że skoro dałaś mu nowe życie i imię po swoim bracie powinien zginąć w taki sam sposób jak Victor — położył przed nią telefon. — Tym razem dopilnowałem aby mieć zarówno zaufanego człowieka jak i wizualne potwierdzenie jego śmierci. Prosił, aby ci przekazać, że to nie twoja wina Elfie. Niestety nie mogę powiedzieć, że nie cierpiał, bo wiesz doskonale, że śmierć przez utonięcie to paskudna i bolesna forma umierania. Niech to jednak będzie lekcja dla ciebie. Ze mną Eleno się nie igra, bo ludzie umierają.
— Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego masz na moim punkcie taką obsesję — odezwała się po chwili darując sobie grzecznościowe zwroty. — ale żeby to zrozumieć należy cofnąć się do początku.
— Hugo
— Niech zostanie — przerwała mu spoglądając na bruneta. Odsunęła od stołu krzesło.— Usiądź. to długa historia jeszcze z lat osiemdziesiątych. — Spokój w jej głosie zaskoczył ją samą. Tak samo jak uśmiech, który posłała brunetowi, który niechętnie usiadł.
— To była właściwie końcówka lat osiemdziesiątych wtedy Inez Diaz zaczęła pracować, jako tancerka egzotyczna w twoim klubie zwróciła się bezpośrednio do Barosso. — Chciała dopiec ojcu, który już wtedy nie miał nad kontroli. Zraniona, skrzywdzona dziewczyna szukała przyjaciela, kogoś, kto uratuje ją od ojca. Brat wyjechał, matka wiedziała, co się dzieje, ale nie ingerowała w relację między ojcem i córką a ty o wszystkim wiedziałeś. Zwierzyła ci się, ale zamiast jej pomóc uwiodłeś ją. Wykorzystałeś i jak zawsze zapomniałeś o gumkach — roześmiała się chociaż w tej historii nie było nic wesołego. — Zaszła z tobą w ciążę i wtedy na horyzoncie pojawił się Mario Rodriguez, który wziął odpowiedzialność za Inez i dzieci, których się spodziewała.
— Co? — wymamrotał Hugo kompletnie zaskoczony. Spojrzeniem wędrował to do Nado to do Victoria, która swoim stoickim spokojem wręcz go paraliżowała.
— Romans trwał osiem lat, podczas, których obiecywałeś jej złote góry. Wyjazd z miasteczka, zaczęcie gdzieś od nowa daleko, może w Stanach — westchnęła. — Była tylko jedna przeszkoda.
— Wystarczy
— Nie — jej ton głosu był ostry jak brzytwa. — Wysłuchasz mnie do końca gdyż dziś wyjawiamy swoje najskrytsze tajemnice, a ty zabiłeś swojego syna, aby ta ukrywana przez dwadzieścia sześć lat nigdy nie wyszła na jaw. Alejandro wiedział. Powiedziałeś mu. Dawno, dawno temu powiedziałeś, że jest moim starszym bratem i że starsi bracia zawsze chronią młodsze siostrzyczki. Tak czas wypaczył jego uczucie, ale dawna obietnica pozostała.
— Nie możesz tego pamiętać
— Mam fotograficzną pamięć Fernando — syknęła. — Pamiętam wszystko. Mój mózg jest jak cholerny korytarz pełen drzwi. Tak pogrzebałam niektóre wspomnienia, ale tylko po to żeby przetrwać i nie oszaleć. — popatrzyła mu w oczy. — Zwodziłeś ją przez lata, obiecywałeś, manipulowałeś aż w końcu przekonałeś, że jeśli zabije mnie i Victora wyjedziecie gdzieś daleko i będziecie szczęśliwi. Ośmioletnia Elena popsuła jednak twój wielki plan.
— Jaki plan?
— Miło, że pytasz gdyż plan wcale nie miał wrobić Mario w morderstwo dzieci gdyż ich matka również miała skończyć martwa — odpowiedziała mu. — Całe miasteczko wiedziało, że Inez nas nienawidzi, więc rozszerzone samobójstwo było dużo lepszą opcją niż dwójka martwych dzieci i matka uciekająca przed wymiarem sprawiedliwości. Gdy wróciłam do miasta po latach, jako Victoria Diaz nie porwałeś mnie i Gwen nie po to, żeby upewnić się, że to ja. Chciałeś wiedzieć ile Inez powiedziała Gwen. Chciałeś mieć pewność, że nawet, jeśli zna prawdę to nie piśnie słowa, bo nieważne, co powie i tak jej nikt nie uwierzy.
— Tak jak i tobie.
— Może tak, a może wręcz przeciwnie. I może wszyscy na tej sali powinni usłyszeć tę historię z ust Inez nie moich? — Viktoria zaczęła obracać telefonem w dłoniach. — Pamiętam, że miała bzika z nagrywaniem każdej ważniej chwili w naszym życiu.
— Nagrania spłonęły.
— Oryginały nie kopie. Inez może i była specyficzna, ale miała jedną czy dwie polisy na życie, które zapewniły jej przetrwanie a teraz mam je ja w spadku po mamusi.
— Dlaczego ich nie ujawnisz? Mogłabyś podszyć się pod pana V. Oboje wiemy, że dla ciebie to drobnostka.
Victoria popatrzyła na paszport w oczy nieżyjącego brata, którego za wszelką cenę starła się utrzymać przy życiu. I w ostateczności zawiodła. Przytknęła róg dokumentu do płomyka stojącego na stoliku świecy i obserwowała jak cienkie strony zajmują się ogniem. Upuściła dokumenty na stolik i patrzyła jak płonie. Fernando uchronił stół od zapalenia się wylewając na płonący dokument kieliszek czerwonego wina. Czerwony trunek zaczął skapywać na podłogę. Jasnowłosa powoli wstała.
— Myślałam o tym, ale doszłam do jednego wniosku; w oczach ludzi wolę być córką rzeźnika z El Paso niż twoją. — powiedziała i odeszła zostawiając mężczyzn samych. Hugo zapewne miał mnóstwo pytań.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:16:22 15-05-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 020
HUGO/CONRADO


Hugo przez dłuższy czas wpatrywał się w dogasające resztki paszportu Alejandra i osmolony brudny obrus. Viktoria od dawna skrywała ten sekret, maskując się doskonale przed wszystkimi mieszkańcami miasteczka, ale też przed Fernandem Barosso. Musiał przyznać, że był zszokowany, ale też pełny podziwu dla jej hartu ducha.
– Nic nie powiesz? – zapytał Fernando, świdrując swojego podopiecznego badawczym wzrokiem. Świadomość, że Elena Rodriguez miała na niego haka nie należała do najprzyjemniejszych. Z drugiej jednak strony wierzył, że nie zamierza tego wyjawiać światu, a to oznaczało, że mógł na jakiś czas odetchnąć z ulgą.
Telefon na stole zawibrował – Fernando dostał wiadomość, zawierającą zdjęcie, co nie uszło uwadze Delgado. Zmarszczył brwi.
– No więc? – Ponowił swoje pytanie Barosso, wyciszając telefon i udając, że nie obeszła go wiadomość, którą otrzymał. – Po rewelacjach Eleny masz pewnie mnóstwo pytań. I co, naprawdę nic mi nie powiesz? Że się mną brzydzisz? Że gardzisz takim łajdakiem jak ja?
Hugo spojrzał Fernandowi w oczy, próbując dojrzeć w tym pustym spojrzeniu choć odrobinę smutku, zawstydzenia, człowieczeństwa… Nie ujrzał w nich jednak nic, nic co mogłoby choć w najmniejszym stopniu usprawiedliwić te wszystkie okropności, których się dopuścił Fernando Barosso. I wstrząsnęło nim to do głębi. Bo chociaż Nando był ucieleśnieniem wszystkiego, co Hugo nienawidzi, był kimś, kto pozbawił go praktycznie wszystkiego, kimś kogo miał ochotę zniszczyć, to jednak jakaś cząstka jego nadal chciała wierzyć, że ten starzec nie może być aż tak do szpiku kości przesiąknięty złem. Hugo gardził sobą za te myśli. Czego właściwie oczekiwał? Że Fernando weźmie odpowiedzialność za swoje zbrodnie i zwyczajnie przeprosi? Czy tego właśnie chciał? Przecież nic nie mogło wrócić życia Sonii ani Alejandrowi. Nic nie mogło wrócić mu tych straconych ośmiu lat, dla których zabijał dla Fernanda Barosso. Nic.
Wpatrywali się tak w siebie intensywnie, aż w końcu przemówił, a głos miał całkowicie wyprany z emocji.
– Nie, Nando. Nie usłyszysz tego ode mnie.
– Nie? To zupełnie nie w twoim stylu, Hugito. Ty jeden zawsze krytykujesz wszystko, co robię i ośmielasz mi się przeciwstawiać. I teraz, kiedy znasz prawdę o Elenie i Viktorze, a także wiesz, co spotkało mojego drogiego syna Alejandra, trzymasz buzię na kłódkę i potulniejesz jak baranek? Dlaczego?
– Ponieważ po raz pierwszy, od kiedy cię poznałem, zaczynam się ciebie bać.
Hugo wstał od stołu i nie czekał na odpowiedź ze strony Fernanda. Nie chciał z nim przebywać ani minuty dłużej przy stoliku. Podążył za Viktorią, która ostatnie minuty przed restartem systemu postawiła spędzić na boisku do squasha. Usiadła na podłodze i odbijała piłkę, rzucając nią o przeciwległą ścianę. Delgado usiadł koło niej i przejął piłkę. Odbijali ją na przemian.
– Przepraszam – powiedział po chwili. – Gdybym wiedział…
– Ale nie wiedziałeś. W porządku. Teraz już wiesz, dlaczego tak bardzo zależało mi na uratowaniu Alexa. A i tak zawaliłam.
– To nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy. Fernando… on nie cofnie się przed niczym.
– Pewnie uważasz, że źle zrobiłam? Że nie wyjawiłam sekretu Inez?
– Zrobiłaś to, co słuszne. Gdybyś powiedziała wszystkim prawdę, tylko ty byś cierpiała. Dobrze zrobiłaś. Są takie sekrety, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego.
– Masz pewnie mnóstwo pytań… – Vicky zerknęła ukradkiem na Huga. Tak się złożyło, że nie wiadomo kiedy stali się swoimi powiernikami. Ona dowiedziała się o jego największej tajemnicy w El Tesoro, a on o jej sekrecie tego wieczora.
– Cóż… – Hugo zastanowił się przez chwilę. Nie miał pytań – dla niego ważniejsze od więzów krwi były relacje międzyludzkie. Nie ulegało wątpliwości, że Fernando Barosso nigdy tak naprawdę ojcem nie był. Nie w prawdziwym sensie tego słowa. Tak samo zresztą jak Mario. Viktoria była córką Diaza i nic nie było tego w stanie zmienić. – Od dawna o tym wiesz?
– Podświadomie zawsze wiedziałam. Ale tłumiłam w sobie to wszystko, oddalałam od siebie prawdę, bo tak było łatwiej, ale pamiętam wszystko. I właśnie dlatego jeszcze bardziej go nienawidzę. Mówiłam serio – wolę być postrzegana jako córka rzeźnika z El Paso niż Fernanda Barosso.
– Wiem, o czym mówisz. – Hugo pokiwał głową. Czuł, że mur, który wokół siebie budował latami, lekko się zatrząsł. – Nie mam fotograficznej pamięci jak ty, ale pamiętam wszystko. Każde imię i nazwisko. Adres. Numery dokumentów. Wyrazy twarzy zanim…
Nie musiał więcej mówić, Vicky go zrozumiała i o nic więcej nie pytała. W ciszy odbijali piłeczkę, kiedy nagle Hugowi coś się przypomniało.
– Ktokolwiek nas tu zamknął, nie zależało mu tylko na upokorzeniu Conrada.
– Co masz na myśli?
– Panu V bardzo spodobało się torturowanie Fernanda. Dzisiaj widziałem jak Nando odebrał kilka wiadomości. Za każdym razem ze strachem w oczach. Nie wykonał żadnego zadania, żaden z jego sekretów nie ujrzał światła dziennego, choć teoretycznie powinien. Ktoś nie przysyłał mu zadań, a straszył wyjawieniem jego tajemnic. Ktoś, kto bardzo dobrze go zna. Ktoś, kto równie jak ty i ja go nienawidzi.
– Myślisz, że to ich wspólny wróg, Conrada i Fernanda? To możliwe? Myślałam, że wróg jednego jest przyjacielem drugiego. – Pani Reverte wysiliła się na blady uśmiech.
– Nie wydaje mi się, żeby to była jedna osoba. To całe przedsięwzięcie to za dużo jak na jednego gościa. Conrado podejrzewa jakiegoś Santosa i być może to on, ale mnie przychodzi do głowy tylko jeden typ, który jest w stanie pogrywać sobie z elitą Monterrey i który nienawidzi Fernanda prawie tak samo jak Conrado.
Vicky wstała z miejsca i spojrzała na Huga wyczekująco. Wyciągnął w jej stronę komórkę ze zdjęciem. Była to ta sama fotografia, którą kilka godzin temu dostali wszyscy goście – mężczyzny w objęciach swojego szwagra.
– Poznajesz?
– Pierwszy raz widzę faceta na oczy.
– Nie chodzi mi o tego gościa, tylko o miejsce. – Hugo, widząc że Viktoria wytęża wzrok, pokazał jej inne fotografie przedstawiające sekrety innych gości.
– El Paraiso?
– Bingo!
– Więc chcesz mi powiedzieć, że Pan V to… Joaquin Villanueva? – Viktoria uśmiechnęła się. Wydawało jej się to niedorzeczne. – Bestio, Joaquin współpracuje z Fernandem. Wszedł z nim w fuzję, Templariusze od jakiegoś czasu dobijają targu z kartelem Barosso. Wiem to od Lucasa. Dlaczego Joaquin miałby chcieć go zniszczyć? To nie trzyma się kupy.
– Poznałaś kiedyś Joaquina? – zapytał Hugo, odbierając od niej telefon i chowając go do kieszeni. – Ja praktycznie się z nim wychowałem. Chciałbym powiedzieć, że dobrze go znam, ale to niemożliwe. Nikt tak naprawdę go nie zna. Podejrzewam, że nawet on sam tak do końca nie rozumie, co robi i dlaczego. Ma wypaczony umysł. Widzisz, kiedy w dzieciństwie zostawiła go matka, praktycznie żył na ulicy. Wszystko było lepsze niż przebywanie pod jednym dachem ze starszym bratem, Angelem, który był delikatnie mówiąc… cóż, nie będę owijał w bawełnę, Angel Villanueva był totalnym psycholem.
– Ale co to ma wspólnego z Fernandem?
– Nie wiem jak ty, ale ja nie pałałbym sympatią do gościa, dla którego moja matka miała ochotę bawić się w dom i założyć nową rodzinę.
– Chcesz powiedzieć, że mści się za to, że Mercedes opuściła rodzinę i chciała założyć nową z Barosso? – zapytała Vicky, unosząc w górę jedną brew. – Trochę to naciągane.
– Być może. – Hugo zgodził się. Ostatnimi czasy jego wyobraźnia działała na zwiększonych obrotach. – Ale tylko on mógł wysłać Fernandowi zdjęcia Mercedez leżącej w kostnicy. Widziałem smsy.
– Co… jak? – Viktoria nie wierzyła własnym oczom.
– Gwizdnąłem mu telefon. – Hugo machnął ręką i wyciągnął z kieszeni smartfona Barosso. – Jesteś ciekawa czy nie? Bo muszę zaraz zwrócić, zanim się zorientuje.
– Jesteś niemożliwy. – Żona Javiera pokręciła głową z niedowierzaniem i zawahała się. – Nie wiem, czy chce to oglądać.
– Nie musisz oglądać zdjęć. Są też wiadomości. – Hugo przeczytał na głos: – „To przez ciebie”, „Tak bardzo cię nienawidziłam, że wolałam się zabić niż z tobą żyć”. Upozorował to tak jakby Mercedes Nayera wysyłała Fernandowi smsy zza grobu.
– To chore.
– Zgadzam się.
– Lepiej zwróć ten telefon. Tak na wszelki wypadek.
– Tak zrobię. – Hugo zasalutował i wrócił na salę balową. Niepostrzeżenie wrzucił Fernandowi komórkę do kieszeni. Barosso niczego nie spostrzegł. Akurat w tym momencie Conrado ogłaszał przez działający już mikrofon, że udało się przywrócić system i goście mogą spokojnie opuścić hotel. Wszystkim ulżyło. Ich tajemnice miały nie wydostać się poza mury budynku, a przynajmniej taką niepisaną obietnicę złożyli sobie wszyscy.
– Wracasz ze mną? – zapytał naiwnie Barosso, widząc że Hugo narzuca na siebie skórzaną kurtkę. – Myślałem, że się mnie boisz. – Starzec prychnął, przypominając sobie ich poprzednią rozmowę.
– Nie, Nando, nie wracam z tobą. Wezmę taksówkę.
– A może odwiezie cie twoja przyjaciółka, Elena? Albo Julian Vazquez? Nie jestem głupi, Hugo. Wiem, że zacieśniasz więzi w Valle de Sombras. – Na słowa Fernanda Hugo zacisnął pięści. Ostatnie czego chciał to żeby któreś z jego bliskich ucierpiało na znajomości z nim. – Uważaj, Hugo. Przyjaciele przychodzą i odchodzą. W najmniej spodziewanym momencie potrafią ci wbić nóż w plecy.
– A co ty możesz o tym wiedzieć? – Delgado nie wytrzymał i wbrew temu, co wcześniej mówił, postanowił mu się sprzeciwić. – Nigdy nie miałeś żadnego przyjaciela. Nigdy na nikim i na niczym tak naprawdę ci nie zależało.
Fernando uśmiechnął się krzywo i chwycił laskę. Nic na to nie odpowiedział, ale zamiast tego nachylił się do Huga i wyszeptał mu do ucha tak, że nawet stojący w pobliżu ochroniarze nie byli w stanie go dosłyszeć:
– Ty i ja, Hugo, wcale się tak od siebie nie różnimy.
Po tych słowach zostawił Delgado samego. Złego, bezsilnego i przede wszystkim z obawami, że Fernando Barosso mógł mieć tym razem rację.

***

– Zabiję gnoja. Normalnie go zamorduję gołymi rękami. – Fabricio kiwał głową, jakby sam siebie pochwalał za ten ambitny plan. Miarka się przebrała – Santos przegiął, wyciągając informacje na temat bliźniaków. I wcale nie chodziło o to, że nikomu tak naprawdę jeszcze nie powiedzieli. Chodziło o fakt, że DeLuna skądś dowiedział się o poprzedniej ciąży Emily. Był wściekły, że Santos obwieścił gościom ten sekret, który tak boleśnie doskwierał jego żonie i przez który nawet teraz miała obawy co do obecnej ciąży. Czuł, że jeśli zaraz czegoś nie rozwali, najlepiej gdyby było to drugie kolano Santosa, wybuchnie.
– Uspokój się, synu. – Do państwa Guerra podszedł Cosme. Wszyscy dostali wiadomość i wieści się rozeszły.
– Nie zamierzam się uspokajać – odpowiedział szorstko, a w myślach dodał: Zamierzam powiesić Santosa DeLunę za genitalia nad balustradą.
– Więc gratulacje są chyba nie na miejscu? – Zuluaga zwrócił się bardziej do Emily, która nie umiała się jednak zmusić nawet do małego uśmiechu.
Nadia wzięła ojca za rękę i odciągnęła go od brata, chcąc dać państwu Guerra nieco prywatności.
– Skąd on… jak on… – wydobyło się z gardła Fabricia.
– Daj spokój, nawet Javier ma moją kartę medyczną na szybkim wybieraniu. Jestem pewna, że nawet dla przeciętnego hakera zdobycie takich informacji nie było problemem.
Conrado podszedł spokojnym krokiem do przyjaciela i jego żony. W ręku trzymał komórkę, na którą wskazał, dając do zrozumienia, że otrzymał wiadomość od Santosa.
– Vicky udało się zresetować system, wszyscy mogą powoli udać się do wyjścia – oświadczył. – Powiadomiłem już gości, większość już się zbiera.
– Santos tak po prostu postanowił dać nam spokój? – Fabricio prychnął.
– Nie, czeka na nas na dachu. To był jego warunek, chce pogadać.
– Teraz zachciało mu się pogaduszek. – Blondyn złapał się za nasadę nosa i rzucił ukradkowe spojrzenie Emily. Bardzo chciał przyłożyć DeLunie, ale nie zamierzał zostawiać żony samej.
Saverin zrozumiał go i pozostawił ich na chwilę samych, by mogli to przedyskutować. Sam powiadomił resztę znajomych, że mogą się udać do wyjścia. Julian i Ingrid zobowiązali się odwieźć Arianę, która nadal była słaba, a po chwili, kiedy dołączyli do nich państwo Guerra, ustalili że i Emily się z nimi zabierze. Tak będzie najbezpieczniej. Conrado zaproponował Nadii i Cosme, że do miasteczka odwiezie ich hotelowy szofer, ale Zuluaga stanowczo zaprotestował. De la Cruz wywróciła tylko oczami i oświadczyła, że wezmą taksówkę.
Wszyscy się pożegnali, hotel zaczął powoli pustoszeć. Na miejscu nie było już żywej duszy, kiedy Conrado i Fabricio jechali windą na dach. Santos DeLuna już tam na nich czekał, w dłoni trzymał kieliszek szampana, ale go nie tknął. Opierał się o balustradę wpatrzony w jaśniejące niebo nad Monterrey. Dochodził świt.
– Kopę lat, Fabricio – wyrwało mu się po angielsku na widok dawnego znajomego.
Fabricio odpowiedział na to ironiczne powitanie potężnym ciosem w szczękę. Kieliszek z szampanem wypadł Santosowi z ręki a on sam zatoczył się na ziemię. Guerra jednak na tym nie poprzestał, wymierzył jeszcze kilka mocnych sierpowych aż w końcu podniósł DeLunę do pionu za skórzaną kurtkę i pchnął go na balustradę tak że ten był mocno przechylony poza krawędź budynku.
– Proszę, proszę… – Santos zaśmiał się, ukazując zęby pobrudzone krwią. Musiało go boleć jak cholera, ale starał się tego nie pokazywać. – Chyba jednak jesteś bardziej podobny do swojego przyjaciela niż ci się wydaje. Kopać leżącego? – Santos zacmokał cicho. – To zupełnie w waszym stylu
Fabricio dyszał ciężko ze złości, wpatrując się w ciemne oczy młodszego od niego mężczyzny. Nie przypominał już tego chłystka, który złoił mu tyłek na korcie do tenisa. Był dojrzalszy i zdecydowanie bardziej zdeterminowany, by uprzykrzyć mu życie.
Przed laty, kiedy Saverin wynajął kilku zbirów, którzy mieli nastraszyć DeLunę, żeby zaprzestał szantażowania i skończył gierki, Fabricio wściekł się na Conrada. Nie tak powinni to załatwić. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Santos trafił to szpitala, ledwo żywy, z krwotokiem wewnętrznym i połamanymi kościami. A Saverin nie zrobił nic, by mu pomóc. Na zawsze miało to odcisnąć piętno na Santosie, którego marzenia i ambicje legły w gruzach.
– My przynajmniej nie zamykamy bogu ducha winnych ludzi w hotelu, pogrywając sobie z nimi i z ich prywatnymi sprawami. Do reszty ci odbiło, DeLuna. – Fabricio szarpnął za kurtkę, ale puścił go i odszedł kilka kroków w tył, jakby sam siebie powstrzymywał, żeby nie rzucić się na mężczyznę po raz kolejny.
– Nikt, kto bawi się na takich wystawnych przyjęciach nie należy do niewiniątek. Każdy ma swoje za uszami. Ludzie zrobią wszystko, by ich największe sekrety nie ujrzały światła dziennego.
– Dzisiaj przeholowałeś, Santos. Niektóre sekrety powinny nimi pozostać. Dla dobra wszystkich. – Conrado odezwał się po raz pierwszy, podchodząc do niego powoli, z rękami w kieszeniach, wpatrując się we wschodzące słońce.
Andrea często budziła go nad ranem, by razem mogli oglądać wschód słońca. Uważała to za bardzo romantyczne, a on zwlekał się z łóżka, podziwiając z nią widoki. Teraz sam budził się jak w zegarku o brzasku i za każdym razem patrząc na jaśniejące niebo, myślał o niej. Zupełnie jakby z zaświatów przekazywała tajne wiadomości w postaci tych wszystkich wschodów słońca. Saverin widział ich już wiele, był w wielu krajach na świecie i obserwował wschody ze wszystkich kontynentów, ale żaden nie był taki sam i żaden nie równał się z tymi, które mógł podziwiać razem z Andreą. Zamyślił się tak, że nie słyszał, jak Fabricio zaczął nawrzucać Santosowi, że przez niego prawie nie zginęła jego siostra.
– Twoja siostra? Coś przegapiłem? – Santos udał, że się nad czymś zastanawiał. – Ach tak, to ta kobitka z długimi włosami, ta którą bzyka Conrado?
Kolejny mocny cios, tym razem w brzuch. DeLuna zgiął się w pół, ale nie przestawał się śmiać. Odczuwał dziką satysfakcję, wkurzając Fabricia.
– I ta notka o fałszywym Angliku? – Fabricio podwinął rękawy koszuli. – Przyganiał kocioł garnkowi.
Santos przestał się uśmiechać. Prawdą było, że był w połowie Latynosem, ale urodził się w Anglii i nigdy w życiu nie poznał ojca. Wychowali go dziadkowie ze strony matki i dla niego samego nie ulegało wątpliwości, że jest Anglikiem z krwi i kości, choć oczywiście nazwisko go zdradzało, co często było powodem wyśmiewania w szkole. Był mieszańcem – nie należał ani do jednego ani do drugiego świata, nieważne jak bardzo czuł się Brytyjczykiem.
– Co jest, Santos? Uderzyłem w czułe miejsce? – Fabricio zacisnął pięści ze złości. Nie widzieli się parę lat, ale wszystkie wspomnienia z czasów akademickich powróciły. – Jak się miewają dziadkowie? Mieli już dość darmozjada, którego musieli utrzymywać i wywalili cię do Meksyku? Co tu robisz?
– To zabawne, że wspominasz o moich dziadkach. – Santos już się nie uśmiechał, spojrzał na Conrada, który jednak na niego nie patrzył. – Wnioskuję, że twój drogi przyjaciel nie powiedział ci wszystkiego.
Guerra zerknął na Saverina, zastanawiając się, co DeLuna ma na myśli.
– Ale może lepiej zacznijmy od początku, żeby mały móżdżek Fabricia mógł to ogarnąć…
Saverin podniósł wzrok na Santos i wpatrzył się w jego pełne furii spojrzenie. Brunet zaczął opowiadać, a Conradowi i Fabriciowi obrazy zaczęły przemykać przez oczami. Pamiętali to jak dziś. Santos po swoim udanym debiucie na korcie tenisowym był wniebowzięty. Wreszcie został doceniony i mógł robić to, co kocha. Kilku bogaczy z Cambridge, którzy bez wiedzy Conrada zwerbowali DeLunę, obiecywali mu złote góry. Małe oszustwo miało w końcu przerodzić się w stypendium dla Santosa, który mógłby nie tylko studiować na jednej z bardziej prestiżowych uczelni w kraju, ale mógłby też spełniać swoje marzenia jako sportowiec. Wtedy to Fabricio, który zwietrzył oszustwo, powiadomił władze uczelni, przez co Santos został oczywiście zdyskwalifikowany. Guerra obwinił Conrada, który jednak o podstępie nic nie wiedział. Niechęć między Guerrą i Saverinem z czasem przerodziła się w przyjaźń, kiedy wszystko sobie wyjaśnili i kiedy Fabricio pierwsze kroki we własnej działalności gospodarczej stawiał właśnie w hotelu Conrada w Londynie – tam powstawały pierwsze plany. Santos jednak nadal pracował jako kelner w hotelowej restauracji, co często prowadziło do spięć między nim a Guerrą. Saverinowi było żal dzieciaka, więc pomagał mu jak mógł, ale kiedy dowiedział się o jego układzie ze studentami Cambridge, był nieźle wkurzony.
– Słuchaj, to wszystko bardzo dobrze brzmi, ale nie rób z siebie niewiniątka. – Fabricio przerwał opowieść Santosa. – To było zwyczajne oszustwo. Nie obchodzi mnie, że straciłeś szansę, że twój kariera sportowa zakończyła się, zanim tak naprawdę się zaczęła. Wiedziałeś, jak to się może skończyć, kiedy decydowałeś się wejść w układ z tymi snobami z Cambridge. A poza tym nadal pamiętam, że to ty rozwiesiłeś plakaty na temat mojego ojca i rozpowiedziałeś to po kampusie.
– Nie zrobiłem tego – przyznał Santos. – A szkoda.
– Proszę cię, chcesz mi powiedzieć, że to nie był twój odwet za to, że powiadomiłem władze uczelni o waszym pokątnym układzie? – Guerra prychnął.
– Przyznaję, że wyszukałem informacje na temat twój i Fausta, prosili mnie o to ci gogusie z Cambridge. Sporo zapłacili, a jak wiesz potrzebowałem wtedy pieniędzy. Nie było trudno, nawet dla takiego „marnego hakera”, jak ja. Tak mnie chyba wtedy nazwałeś. Dystrybucją materiałów zajęli się jednak wasi kumple, ci samymi studenci, członkowie elity.
Fabricio zacisnął szczęki. Nie zmieniało to jednak ani na jotę jego stosunku do osoby DeLuny. Nadal go nie cierpiał.
– Nie jestem tu jednak po to, by mówić o początkach waszej pięknej przyjaźni. – Zakpił Santos. – Tylko, o tym, co było później. – Wskazał na swoje kolano i miał oczywiście na myśli napad, który zlecił na niego Conrado. – Nie powiedziałeś Fabriciowi, jak przyszedłem do ciebie i prosiłem o pomoc? – Santos zwrócił się bezpośrednio do Conrada, choć już znał odpowiedź. – Nie, ja nie prosiłem. Ja błagałem.
– O czym on mówi? – Fabricio zapytał przyjaciela, który jednak nie odpowiedział, a zamiast tego zwrócił się do DeLuny.
– Dostałeś ode mnie więcej niż na to zasługiwałeś. Dałem ci pracę i dach nad głową, pomogłem znaleźć dobrą szkołę i zaaranżowałem wszystko tak, żebyś mógł to wszystko ze sobą pogodzić. A ty i tak chciałeś więcej. Nie w głowie ci było pracować na utrzymanie, chciałeś luksusów. Dlatego zacząłeś mnie szantażować i wyciągać różne informacje na mój temat, co z czasem stało się męczące.
– Tak było. Wkurzało mnie, że taki facet jak ty ma wszystko, choć niespecjalnie się stara, podczas gdy inni muszą harować całe życie, by móc jako tako przeżyć od pierwszego do pierwszego.
– Myślisz, że to co osiągnąłem przyszło samo? Ciężko na to pracowałem, Santos. Nie pozwolę sobie ubliżać.
– Tak, bardzo ciężko pracowałeś. Przypomnij mi, gdzie zarobiłeś pierwszy milion? – DeLuna zakpił. Oboje wiedzieli, że chodzi mu o krótki epizod współpracy Saverina z Templariuszami, z którego ten nie był dumny.
– Jesteś idiotą. Conrado tolerował twoje wybryki, ale ja zawsze mu powtarzałem, że jesteś gnidą, która prędzej czy później pokaże swoje prawdziwe oblicze. No i proszę. – Fabricio zaczął klaskać.
Prawdą było, że Saverin musiał przed laty grać jak mu Santos zagra. Dwudziestodwuletni wtedy mężczyzna miał na niego niezłe haki, a Conrado nie mógł się wychylać – Fernando Barosso miał nadal wierzyć, że Saverin nie żyje. Tylko tak Hugo Delgado mógł pozostać bezpieczny. Jednak pewnego razu miarka się przebrała i Conrado zdecydował się sięgnąć po ostateczną broń. Wynajął speców od brudnej roboty, którzy mieli zająć się Santosem po cichu. Szybko i bez pozostawiania śladów. Miało to wyglądać jak zwykły napad.

Londyn, rok 2008

W przebłysku wyrzutów sumienia, pojechał w umówione miejsce, by powstrzymać wynajętych oprychów. Santos był jaki był, ale nie zasłużył na taki los. Podjechał na tyły mrocznej uliczki, którą mieszkańcy Londynu raczej omijali szerokim łukiem. Dzielnica nie należała do najbezpieczniejszych, oględnie mówiąc. Właśnie dlatego upozorowanie napadu właśnie tutaj było doskonałą przykrywką.
Przez przyciemniane szyby widział jak trzech gangsterów okłada mężczyznę, wijącego się na ziemi. Santos osłaniał głowę przedramionami i podkurczył nogi, ale nie był w stanie ochronić się przed potężnymi ciosami, które wymierzali mu napastnicy.
Conrado zerknął na ciemną lokowaną czuprynę i już miał zamiar otworzyć drzwi od samochodu, żeby to powstrzymać, kiedy coś w nim krzyknęło, by tego nie robił. Santos był potencjalnie niebezpieczny. Był w posiadaniu informacji na temat przeszłości Saverina, które mogłyby całkowicie go pogrążyć. Poza tym Fernando Barosso nadal sądził, że jego śmiertelny wróg nie żyje i tak miało jeszcze pozostać, jeśli plan zemsty Conrada miał się powieść. Conrado pomyślał o swoim dziecku – nadal istniała szansa, że dziecko przeżyło a Fernando ukrył je z dala od ojca, by go torturować. Saverin nie miał wyjścia. Musiał odnaleźć dziecko, za wszelką cenę. Ale żeby to zrobić, potrzebował czasu. A Santos mógł to wszystko zaprzepaścić.
Zastygł z dłonią na klamce i przypatrywał się jak największy z oprawców chwycił metalową rurę, leżącą gdzieś koło śmietnika i jak zamachnął się nad Santosem. Krzyk i trzask łamanych kości – tylko tyle usłyszał, kiedy gangster rozwalił DeLunie kolano, grzebiąc na zawsze jego marzenie o zostaniu sportowcem.
Santos zwijał się na ziemi, prawie oślepiony bólem i krwią zalewającą mu oczy. Ostatnią siłą woli spojrzał w dal i ujrzał samochód. Przez przyciemniane szyby nie widział kierowcy, ale domyślił się, kto to był, a jego podejrzenia tylko się potwierdziły, kiedy samochód ruszył z miejsca i odjechał, zostawiając zakrwawionego i potrzebującego pomocy mężczyznę w ciemnej alejce.
Chwilę później rozległy się syreny policyjne. Oprawcy rozpierzchli się w obawie o konsekwencje, a Santos został przewieziony do szpitala w stanie ciężkim. Conrado zadzwonił po policję. Poddał się w ostatniej chwili, potencjalnie grzebiąc swoją szansę na zemstę. Kilkanaście tygodni później Santos przyszedł do niego kulejący, w oczach nie miał już tego samego błysku a na twarzy brakowało zawadiackiego uśmiechu. Przyszedł nie po to, by się mścić, ale po to, by prosić o pomoc.
Jego babcia, która go wychowała i której wszystko zawdzięczał, ciężko zachorowała. Sytuacja finansowa rodziny, już i tak mocno nadszarpnięta rachunkami za szpital Santosa, nie pozwalała na sfinansowanie drogiej operacji w Stanach, która była jedyną szansą, by uratować jej życie.
– Proszę cię. Ostatni raz. – Santos miał niemal łzy w oczach, kiedy to mówił. Nie przywykł do proszenia o cokolwiek. Kiedy czegoś chciał, brał to. A Conrada od dawna miał owiniętego wokół palca, dobrze wiedząc, że ten nie może sobie pozwolić na żadne potknięcie.
Conrado odłożył dokumenty, które trzymał w dłoni i odchylił się na fotelu, w którym siedział.
– Nie. – To jedno słowo było jak sztylet wbity w serce DeLuny. Conrado był jego ostatnią nadzieją.
– Conrado!
– Powiedziałem: Nie.
– Dla ciebie to nic, te pieniądze nic nie znaczą, a mojej babci mogą uratować życie!
– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. – Saverin był nieugięty. Fabricio od dawna mu mówił, że ma odciąć Santosa i że poradzą sobie z konsekwencjami, ale do tej pory go nie słuchał. Miarka jednak się przebrała.
– Nie powiedziałem policji, trzymałem to dla siebie, choć zniszczyłeś mi życie – zaczął Santos, któremu głos się załamał. – Kryłem cię.
– Kryłeś sam siebie. Gdybyś szepnął komuś słówko, już by cię tutaj nie było.
– Conrado… błagam cię.
Saverin wstał od biurka i przemaszerował przez gabinet, by otworzyć gościowi drzwi.
– Już więcej ci nie pomogę. Nigdy więcej.
DeLuna nie namyślał się długo. Ukląkł przez Conradem, z wielkim trudem, bo nadal dochodził do siebie po operacji, w jednej nodze miał teraz stalowy pręt. W oczach miał łzy i chyba po raz pierwszy odkąd Conrado go znał, wyglądał tak żałośnie, że przypominał dziecko.
– Błagam cię, Conrado. Pomóż jej. Tylko ona mi została. Dam ci już spokój, nigdy więcej mnie nie zobaczysz, tylko jej pomóż, błagam.
Conrado ponownie zadrgała dłoń na klamce. Nie zamierzał jednak powtórzyć tego samego błędu, co wtedy. Nie mógł już więcej okazać litości.
– Żegnaj – powiedział, tylko i wskazał Santosowi drzwi, nie patrząc na niego.
DeLuna był głęboko wstrząśnięty. Wstał, podpierając się na biurku.
– A więc skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam innego wyjścia. Wyjawię wszystko. Każdy szczegół z twojej przeszłości. Wszystko. A Fernando Barosso dowie się o tym pierwszy. Dowie się, że żyjesz i masz się znakomicie. A potem cię zniszczy. A ja będę patrzył i się śmiał, bo wreszcie dostaniesz to, na co zasługujesz.
– Minęły już czasy, kiedy mogłeś mi grozić, Santos. – Conrado mówił z pełnym przekonaniem, nie bał się go. Już nie. – Nikomu nic nie powiesz.
– Tak? Założymy się?
– Nie zrobisz tego. Bo jeśli piśniesz choć słówko, twoi dziadkowie dowiedzą się, co robiłeś i jak mnie szantażowałeś. Nie będą chyba zadowoleni, nie tak cię wychowali. To porządni ludzie. Nie chcesz chyba, żeby babcia odeszła z tego świata ze wspomnieniem ukochanego wnuka jako oszusta i szantażysty?
– Ty skurwysynie…
– Oszczędź sobie przekleństwa.
Wiedział, że ma Santosa na tacy. Nie chciał, żeby dziadkowie dowiedzieli się o jego poczynaniach. Byliby nim zawiedzeni, a to było gorsze od wszystkiego. W ułamku sekundy zrozpaczony i wściekły Santos chwycił z biurka nóż do papieru i wycelował prosto w głowę Conrada, stojącego po przeciwległej stronie pokoju. Saverin usłyszał świst i zobaczył błysk srebra, a kiedy kilka sekund później dotknął czoła, miał na nim dość głębokie rozcięcie, które później pozostawiło po sobie cienką bliznę.
– Obyś smażył się w piekle, Saverin. – To ostatnie słowa, które Santos mu powiedział zanim zniknął za drzwiami hotelu.
– Nie martw się. Na pewno będę.


Fabricio stał przez chwilę w ciszy, patrząc to na Santosa, to na Conrada. Nie znał szczegółów ostatniej rozmowy między tą dwójką. Wyglądało na to, że w DeLunie wreszcie coś pękło i zdecydował się chwycić desperackich środków, stąd organizacja tej chorej gry tego wieczoru. Babcia Santosa zmarła, nie otrzymawszy operacji. Dziadek wkrótce po niej, a DeLuna dołożył wszelkich starań, by skończyć szkołę, na boku ucząc się od znajomych hakerów i imając się różnych, nie zawsze legalnych, zajęć.
– Fajnie było powspominać, co? – zapytał Santos, szczerząc zęby.
– Ile będzie mnie kosztować twoje zniknięcie z Meksyku? – Conrado założył ręce na piersi. – I nie mów mi, że chcesz ten hotel. Powiedziałem ci już, że nigdy go nie dostaniesz. Niszczysz wszystko, czego się dotkniesz.
– A ja ci już mówiłem, że minęły czasy, kiedy chciałem pieniędzy. Teraz wystarczy mi świadomość, że żyjesz i cierpisz.
– Więc po co to wszystko? – Fabricio wreszcie się odezwał. – Organizacja tej zabawy. Tylko po to, by nas wkurzyć? Jeśli tak to moje gratulacje, udało ci się.
– Nie działałeś sam – zauważył Conrado. Podejrzewał to od początku, ale dopiero ostatnia misja jaką otrzymał go w tym upewniła. – Chciałeś mi dopiec, rozumiem to. Kazałeś wspominać śmierć Andrei… Jednak nie we mnie było wycelowane ostatnie zadanie. Tylko w Fernanda.
– Co? – Guerra spojrzał na przyjaciela zszokowany.
– Po co miałem powiedzieć, kto zabił Andreę? W kogo mogło to najbardziej uderzyć? Nie we mnie, a w Fernanda. To jego miało zdyskredytować to zadanie. Pod warunkiem, że wszyscy w to uwierzą. To nie było zadanie od ciebie, Santos. Więc powiedz mi, kto ci pomagał?
Santos uśmiechnął się szeroko, widząc że Conrado zaczyna kojarzyć fakty. Nie zamierzał jednak wyjawiać tożsamości swojego sprzymierzeńca. Podszedł do Conrada tak że ich twarze dzieliło od siebie kilka centymetrów.
– Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy – widzieć, jak cierpisz. I jak się głowisz, próbując zniszczyć Fernanda Barosso. Ale to od dawna nie jest twoje jedyne zmartwienie, prawda? Od zemsty ważniejsze jest co innego. Twoje dziecko, prawda?
Tym razem to Conrado nie wytrzymał i złapał Santosa za połacie kurtki.
– Ty coś wiesz. – Mruknął Fabricio, bardziej do siebie niż do niego.
Santos uśmiechnął się tylko tajemniczo i wyrwał kurtkę z dłoni kipiącego złością Saverina.
– Motywem przewodnim dzisiejszego przyjęcia były tajemnice. Obaj macie ich mnóstwo, co udało mi się dzisiaj udowodnić. – Santos zwracał się zarówno do Guerry jak i Saverina. – Ale jest też wiele sekretów, których nie jesteście w stanie zgłębić, nie ważne jak bardzo się staracie. Jesteście krótkowzroczni i nie widzicie tego, co jest przed wami.
– Zacznij gadać, Santos, bo przysięgam, że naprawdę powieszę cię za jaja przez balustradę. – Fabricio już rozgrzewał mięśnie. Nie lubił, kiedy ktoś owijał w bawełnę.
– Zagrzeję tu miejsca na dłużej. Może nawet czasem was odwiedzę. I za każdym razem, kiedy mnie zobaczycie, chcę żebyście pomyśleli „To jest facet, który odkrył zagadkę zaginionego dziecka. Zagadkę, która spędza sen z powiek Conrada Cristobala Saverina Alvarado od ponad siedemnastu lat”.
– Co do cholery – zaczął Fabricio, ale nie był w stanie dokończyć. Santos skierował się już do windy a Conrado stał jak sparaliżowany.
– Sam zdecyduję, kiedy i czy w ogóle wyjawię ten sekret. – Santos pokiwał im ręką na pożegnanie, po czym wsiadł do windy. Zanim drzwi zamknęły się, zdołał jeszcze powiedzieć: – Sam w końcu dzisiaj powiedziałeś, Conrado. Niektóre sekrety powinny nimi pozostać. Dla dobra wszystkich.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:36:35 16-05-21    Temat postu:

TIII C021
Ingrid/ Julian / Victoria /Helena

Detektyw Helena Romo została tymczasowo przeniesiona do Valle de Sombras. I dużo czasu spędzała na rozmowach z Pablo. Rozmowy te odbywały się zazwyczaj wczesnym rankiem lub późnym wieczorem, a niewielka komenda zaczęła huczeć od plotek, iż policjantka jest kochanką szeryfa. Hernandez z rozbawieniem przysłuchiwał się tym rozmowom i zakładom robionych przez policjantów. Nie wierzył, bowiem, że Diaza i Romo coś łączy. Podejrzewał, że ich schadzki w jego gabinecie są spowodowane śledztwem, o którym wiedzą tylko oni.
Sobotni poranek zapowiadał się nudno. Luke nie narzekał jednak gdyż dzięki temu mógł zająć się własnymi sprawami. Wypełnił dokumenty dotyczące ostatnich działań i już miał brać kurtkę i iść na pieszy patrol po miasteczku, gdy rozdzwonił się jego telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko szeryfa. Odebrał.
— Zapamiętaj adres — powiedział bez zbędnego powitania szeryf. — Akacjowa 24 — podał mu nazwę ulicy. — Przyjeżdżaj. Teraz. — rozłączył się. Luke podrapał się po głowie. Przywykła do dziwactw Diaza, ale to nawet jak na niego było dziwne. Wziął kurtkę i ruszył pod wskazany adres. Dziesięć minut później był już na miejscu. Przejechał przez otwartą bramę i zaparkował auto za samochodem należącym do Romo. Nie zdążył wyjść z auta gdy drzwi otworzyły się a w progu pojawił się Pablo.
— Dzień dobry — przywitał się Harcerzyk. Pablo bez słowa przepuścił go w progu. — Czyj to dom?
— Prokuratora Lopeza — odpowiedział. — Kuchnia w te stronę — wskazał kierunek. Luke w progu kuchni poczuł zapach kawy i jajecznicy oraz bekonu. — Rose nie mamy czasu na śniadanie — zwrócił się do kuzynki, która nakrywała do stołu. Luke rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero wtedy zauważył, że przy kuchence nie znajduje się Rosario di Carlo tylko prokurator Lopez.
— Dzień dobry — wydusił z siebie po chwili. Przy oknie stała Helena Romo z mężem Giovannim. Lopez posłał zdezorientowanemu policjantowi pokrzepiający uśmiech.
— Siadaj, zaraz wszystko się wyjaśni. Pablo pomysł ze śniadaniem jest mój. — zwrócił się bezpośrednio do szeryfa. — Nie lubię stawać przed sędzią z pustym brzuchem. Sprawy operacyjne omówimy więc przy jajecznicy.
Lucas usiadł obok Heleny będąc kompletnie zdezorientowanym. Miał nie odparte wrażenie że wszyscy będący w tym pomieszczeniu wiedzą o czym będzie toczyła się rozmowa. Rosario nałożyła mu na talerz porcję jajecznicy i podała półmisek Helenie.
— Jeszcze raz dziękuję, że zajmiesz się dziś Sofią — odezwała się policjantka. — Mama ma dyżur, a Ingrid wolałabym nie obciążać opieką.
— To drobiazg — zapewniła ją. — I tak całe dnie siedzę sama w domu miło będzie mieć pod opieką tą małą iskiereczkę.
— Jak się czuje Ingrid?
— Lepiej. Na całe szczęście wynik wyszedł negatywny.
Policjant jadł powoli przysłuchując się rozmowie, która dotyczyła ludzi z którymi się już zetkną. Ingrid była żoną Juliana Vazqueza. Co prawda kilka kwestii było dla niego nie zrozumiałych, ale nie zamierzał dociekać powiązań między Romo, a resztą. Miał wrażenie, że w tym mieście wszyscy ze wszystkimi są jakoś spokrewnieni. Po zjedzonym śniadaniu wszyscy wstali od stołu i skierowali się do salonu, który ku zaskoczeniu Luke przerobiono na coś w rodzaju biura. Na środku stała tablica korkowa, do której od razu podszedł. Zwłaszcza, że jego uwagę przykuła fotografia Alejandro Barosso i Tristana Sawyera.
— Heleno zreferujesz postępy w śledztwie? — zapytał ją Diaz. Brunetka skinęła głową i przysiadła na zagłówku fotela.
— Oczywiście —odpowiedziała. — W dniu pożaru w El Torosso otrzymałam na prywatną skrzynkę mejlową wiadomość z załącznikiem, który zawierał materiał video. Kamera na stacji benzynowej zarejestrowała auto marki skoda o numerze rejestracyjnym NLM- 12-56. Po sprawdzeniu w bazie danych okazało się, że samochód należy do doktora Matheo Navarry. Pojazdem kierował Tristan Sawyer. Ten sam samochód został odnaleziony dwadzieścia kilometrów od granicy meksykańsko-amerykańskiej, Na parkingu jednego z supermarketów. Kilka godzin później na tej samej stacji benzynowej kamera monitoringu ponownie uchwyciła Tristana. Tym razem tankował on auto marki nissan o numerze rejestracyjnym NLV- 23-33. Auto należy do niego. Kamera na miejscu pasażera uchwyciła mężczyznę. W toku śledztwa potwierdzono jego tożsamość.
— Alejandro Barosso —wyrwało się policjantowi.
—Tak —zgodziła się z nim Helena. — Sawyer z całą pewnością pomógł Alexowi pomógł zorganizować ucieczkę z więzienia. Podrzucając auto pod amerykańską granicę chciał zmylić policyjne śledztwo.
— To nie wszystko — stwierdził policjant przeczuwając, że gdyby chodziło tylko o pomoc w ucieczce i mataczenie w śledztwie Diaz już dawno zgarnąłby za to skompromitowanego byłego policjanta.
— Nie. Po odkryciu ciała zwłoki zostały przetransportowane do Zakładu Medycyny Sądowej w Monterrey. Sekcja ustaliła dwie rzeczy; po pierwsze ofiara to uciekinier Barosso, po drugie został on zastrzelony. W ciele denta znaleziono dwa naboje. Kaliber 44 milimetry. Na ciele ofiary i wokół niej są ślady łatwopalnej substancji. Czekamy na ostatnie analizy, ale to najprawdopodobniej bezyna.
— Nasza hipoteza jest następująca —do wtrącił się Diaz. — Sawyer pomaga w uciecze z więzienia Alexowi i umieszcza go w opuszczonej hacjendzie. Sądzimy, że Barosso go szantażował, dlatego Sawyer go zabił. Pożar miał zatrzeć ślady.
—Jeśli chciał zatrzeć ślady to zrobił to nieudolnie — odezwał się zaskoczony obrotem spraw Hernandez.
— Być może nie chciał go zabić a śmierć Alexa nastąpiła przez przypadek. Na razie zostanie on zatrzymany pod zarzutem niepłacenia mandatów. Ma ich sporo.
— Został już zgarnięty?
—Tak — potwierdziła Helena.
— Do czego w takim razie jestem potrzebny wam ja? — zapytał wprost Luke. —Mogliście załatwić to sami.
— Tak, mogliśmy — potwierdził Diaz. — Helena go przesłucha ty natomiast przeszukasz jego dom. Od strychu po piwnice, metr po metrze. Pomogą ci funkcjonariusze z Montereey, Zrobiłbym to sam.
— Ale każdy dowód znaleziony przez ciebie sąd może uznać za skażony — wtrącił się Lucas — Masz mocny motyw, żeby go wrobić w morderstwo.
— To prawda, dlatego jest tutaj zastępca burmistrza —wskazał dłonią na Giovanniego. — Pojedzie z tobą i przypilnuje, aby wszystko było zabezpieczone zgodnie z procedurą.
Luke na końcu języka miał stwierdzenie, że Romo przeszłość, ale pokiwał jedynie głową. Jeśli Diaz m ufa on będzie wstanie spędzić z nim kilka godzin.
— Jakieś pytania?
— Kiedy jedziemy?
Tristan Sawyer nie należał do fanów sprzątania, taka była pierwsza myśl policjanta, gdy wspólnie z grupą śledczych weszli do zajmowanej przez niego nieruchomości. Auto stało przed domem i również zostało zarekwirowane. Blondyn kątem oka zauważył, iż Romo trzyma się na uboczu. Nie dyskutuje z policjantami. W milczeniu przygląda się ich żmudnej robocie. W tej sprawie Harcerzykowi nie pasowała jedna rzecz; Sawyer był policjantem z kilkuletnim stażem i byłby naprawdę idiotą, gdy zostawił cokolwiek co wskazywałby na jego winę. Z drugiej jednak strony usłyszał w głowie głos Emily mówiącej, coś w stylu “ludzie w panice popełniają błędy”. Chwycił w dłonie uwalane ziemią buty i podniósł je na wysokość oczu. Odwrócił je podeszwami do góry i zamarł na widok czerwonych smug krwi wyraźnie przebijających się na tle brązowej mazi.
— Co masz?
—Buty —powiedział —na podeszwach i noskach są wyraźne czerwone plamy. Myślę, że to krew.
— Znaleźliśmy zużyte maszynki do golenia. Ktoś miał dużo włosów i sądzę, że kilka razy się zaciął. —Technik uśmiechał się od ucha do ucha. Przypomniał dziecko, które dostało wymarzony prezent pod choinkę.
— Zapraszam na zewnątrz —usłyszeli głos policjanta przez okno. Luke i Giovanni ruszyli w tamtym kierunku. — W samochodzie znaleźliśmy w bagażniku opakowania z jedzeniem na wynos, w przy drzwiach od strony kierowcy na dole w tej kieszonce plik zmiętych rachunków i mój faworyt — wyciągnął dwa czarne kanistry. — Oba puste, w obu po zapachu była benzyna i przy odrobinie szczęścia na obu będą paluchy.
—Myślę, że to Lopezowi wystarczy, żeby przyskrzynić dziada. —odezwał się Romo.
— Myślę, że mamy gwóźdź do trumny — odezwał się Smith. Partner Heleny z Monterrey. W strunowym opakowaniu znajdowała się broń. — Co myślisz Romo? —podał mu zabezpieczoną broń.
— Na moje oko to rewolwer. Nie znam się specjalnie na broni.
— Wygląda na stary. Gdzie go znalazłeś?
— W tamtej sadzawce —wskazał kierunek ręką.
Gio pokiwał głową.
— Zadzwonię do żony, a ty Hernandez wypełnij wszystkie kwity.

***
Hugo Delgado nie miał szans aby się wyspać po nieprzespanej i niespokojnej nocy. Kilka minut po dziesiątej z płytkiej drzemki wyrwał go dźwięk komórki. Była Ariana Santiago, która natychmiast kazała mu przyjechać do domu Juliana i Ingrid. Mężczyzna mający w pamięci słowa Barosso ubrał się pospiesznie i udał pod znany mu adres. Podjazd był pełen aut. Bez pukania wszedł do domu. W progu salonu stanął jednak jak wryty.
Pomieszczenie było wypełnione balonami. Hugo nie znał się na kolorach, ale podejrzewał, że były tu wszystkie odcienie różu. Od bardzo jasnego po bardzo ciemny. Sytuacja, która wziął za alarmowa okazała się mieć kolor różowy. Przeczesał palcami włosy.
— Wreszcie jesteś — przywitała go Ari. — Pomóż rozłożyć stoły Nico. Już mu mówiłam gdzie je ustawić. — Hugo nawet nie drgnął. Tylko wpatrywał się w różowy napis ułożony z liter. Jedno krótkie imię Lucy. — Hogo! — Ariana klasnęła w dłonie przywołując go do rzeczywistości.
— Gdzie doktorek?
— Jak to gdzie? Na sesji.
— Na jakiej sesji?
— Jak to na jakiej? — zirytowana Santiago wyrzuciła do góry ręce w geście bezradności. — Ślubno-brzuszkowej.
Hugo pokiwał głową i wzrokiem namierzył Nicholasa. Nie przepadał za nim, ale wolał chwilowo jego towarzystwo niż apodyktycznej wkurzonej Ariany. Szatynka odprowadziła Hugo wzrokiem. Nie miała czasu zastanawiać się dlaczego zachowywał się tak dziwnie. Było mnóstwo rzeczy do zrobienia. Mieli naprawdę mało czasu.
Organizacja baby show er zrodziła się w głowie Ariany krótko po ślubie państwa Vazquez. Dziewczyna uznała bowiem, że przyjęcie upamiętniające ciążę Ingrid to będzie świetna okazja dla babskiego spotkania i plotkowania wśród słodkich różowych śpioszków i maleńkich sukieneczek. Szybko bowiem okazało się, że zarówno Nadia jak i Victoria są zachwycone pomysłem przyjęcia. W tym samym czasie zorganizowano sesję zdjęciową dla nowożeńców. Panie zyskają cenny czas na przygotowanie dekoracji i przekąsek, a młodzi piękną pamiątkę. Była to jednocześnie sesja ślubna i brzuszkowa.
Ariana przystanęła w progu salonu i rozejrzała się. Duże pełne słońca pomieszczenie zmieniło się nie do poznania. Motywem przewodnim przyjęcia była nie tylko płeć dziecka, ale także wojownicza natura mamy. Na pomysł wykorzystania wojowniczki-księżniczki wpadła Nadia. Ariana na początku obawiała się, że te dwa motywy będą się ze sobą gryzły, ale ostateczny efekt coraz bardziej jej się podobał. Z jednej strony delikatne kolory i tiul zaś z drugiej wizerunek Książniczki od której Ingrid zapożyczyła swój pseudonim. Fotografię Ingrid i Juliana wiszące na ścianie dopełniały całości. Najbardziej zachwycał ją jednak tort..
— Ingrid będzie zachwycona — usłyszała głos Nadii.
— Mam nadzieję — odpowiedziała. — Miałaś świetny pomysł z wykorzystaniem pióra i kantany. Lucy zapewne odziedziczy wojowniczy charakter mamy.
— Nie mam co do tego wątpliwości — powiedziała pewnym siebie głosem brunetka sącząc małymi łykami gazowany napój. — Odwaliłyśmy kawał dobrej roboty.
— To prawda — Ariana roześmiała się. — A Nicholas okazał się oazą spokoju. Byłam wredna.
— Byłaś wymagająca, a to jego praca więc powinien się przyzwyczaić.
— Wydaje mi się, że on tą pracę lubi — powiedziała nieśmiało Ari. — Wśród ludzi. Trzeba rozłożyć nakrycia na stole w jadalni — zaczęła zmieniając temat — wyprasować obrus na słodki stół, rozłożyć ciasteczka.
— Damy sobie radę — do kobiet podeszła Victoria — A ty kochana biegnij na górę się przebrać. No śmigaj. — Victoria pokręciła w rozbawieniu głową. Obie parsknęły śmiechem. A Victoria powędrowała spojrzeniem do Nicholasa. Musi mu powiedzieć o Alejandro. Nie dziś nie jutro, ale w końcu musi zebrać się w sobie na odwagę i wyjawić mu prawdę. Całą prawdę.
— Śliczna sukienka — stwierdziła Nadia
— Dzięki, twoja też. Ariana miała świetny pomysł z tym, żeby każda z nas założyła sukienkę w kwiaty. Jest wiosennie i dziewczęco.
— To prawda — upiła łyk napoju.
— Wszystko w porządku? — zapytała Victoria odrywając wzrok od Nico.
— To tylko kac — odpowiedziała brunetka i parsknęła śmiechem. — Nie zdziwię się jak w poniedziałek w jakimś brukowcu ukaże się artykuł, że mam problem alkoholowy. Zachowywałam się jakby miała.
— Och daj spokój — machnęła ręką Victoria. — Wczorajszy wieczór był ciężki dla wszystkich.
— A jakie haki miał na ciebie?
— Te o których wszyscy wiedzą — odpowiedziała jej Victoria. — Wszystkie moje sekrety są powszechnie znane.
— Szczęściara — mruknęła Nadia. Pójdę sprawdzić jak Emily idzie prasowanie.
W tym samym czasie gdy Nadia i Emily wróciły do salonu z obrusem Ariana usiłowała zapiąć sukienkę podskakując. Hugo stanął w progu i przyglądał się jej zabiegom.
— Może pomogę? — zasugerował. Ariana zganiła go spojrzeniem i wyprostowała się. — Stół rozłożony, Nicholas w asyście wszystkich ubranych w kwieciste sukienki kobiet układa maciupkie ciasteczka w kształcie sukieneczek, buteleczek i śliniaczków. — zapiął sukienkę.
— Dzięki — odgarnęła do tyłu włosy uderzając brązowymi kosmykami Hugo w policzki.
— I ja dziękuje — skrzywił się cofając krok do tyłu. — A wy nie boicie się, że Ingrid jak zobaczy te wszystkie różowe słodkości to zacznie rodzić? Z tych emocji?
— Nawet tak nie mów — Ariana odwróciła się i drobną pięścią uderzyła go w ramię. — To ma być jej dzień, zasłużyła na niego Ona i Julian zasłużyli na dzień pełen lukru i słodyczy.
— Od którego można dostać cukrzycy — zrymował Hugo i chwycił Arianę za nadgarstek uniemożliwiając jej kolejne uderzenie. — Dlaczego mnie bijesz?
— Bo zachowujesz się jak cymbał — zamachnęła się drugą ręką, ale podobnie jak pierwsza została pochwycona w żelaznym uścisku Delgado. Ariana spiorunowała go wzrokiem. Hugo uśmiechnął się kącikiem, ust. Lubił gdy się złościła.
— Jak się czujesz? — zapytał nagle nadal trzymając ją za nadgarstki.
— Dobrze — odpowiedziała zbita z tropu.
— Ari — w progu stanęła Nadia spoglądając to na Hugo to na Arianę. Chłopak ją puścił a ręce wsunął w kieszenie spodni. — Julian dzwonił, że będą za pięć minut.
— Już idę, a ty wychodzisz.
— A nie mogę zostać?
Ariana spiorunowała go wzrokiem.
— A Javier pewnie będzie?
— Javier jest w pracy — odpowiedziała. — I wie, że baby shower to przyjęcie dla kobiety od kobiet. Chyba, że chcesz zostać i zrobić striptiz.
— Co? — wymamrotał Hugo zatrzymując się.
— Ślub Juliana i Ingrid odbył się tak szybko, że pominięto wieczór panieński więc to impreza dwa w jednym. Przyda nam się striptizer.
— Spasuje — odpowiedział jej Hugo. — Nie sądzę, żeby doktorek był zadowolony z tego, że kręcę gołym tyłkiem przed jego żoną.
— Nie gołym tylko w stringach — sprecyzowała Ariana.
— Tym bardziej nie, są strasznie niewygodne
— A co nosiłeś? — zapytała go szatynka. Hugo już miał odpowiedzieć, ale drzwi otworzyły się a do środka domu weszła wysoka kobieta.
— Mam nadzieję, że się nie spóźniłam — przywitała kobiety Helena Romo. — Zatrzymali mnie dłużej w pracy.
— Nie jesteś w samą porę.
— A ten co tu robi?
— A ten wychodzi — wyminął Nadię i zatrzymał się przed Arianą z uśmieszkiem na ustach. Pochylił się nad nią i szepnął jej do ucha. — Jeśli chcesz koniecznie, żeby się rozebrał wystarczy poprosić. — i za nim Ariana zdążyła zareagować ripostą wyszedł życząc paniom udanego dnia.
Julian zaparkował samochód na podjeździe i zauważył Hugo. Wyłączył silnik i obszedł samochód otwierając drzwi od strony pasażera podając żonie rękę. Zwiewna różowa sukienka pasowała do Lopez i nawet Hugo zazwyczaj niezwracający uwagi na takie drobiazgi uznał, że kobiecie zarówno sukienka jak i stan, w który się znajduje do niej pasuje.
— A ty, co tu robisz? — zapytała go kobieta.
— Czekam na twojego męża — odpowiedział. — Ślicznie wyglądasz — stwierdził. Ingrid zmarszczyła brwi. — To komplement doktorowo — pochylił się i pocałował ją w policzek. — Udanej zabawy.
— Dziękuje — odpowiedziała brunetka. — Zostaniesz? — zwróciła się do męża.
— Kotuś to przyjęcie jest dla ciebie — odparł. — Ja i Hugo pójdziemy do ośrodka. Pomoże mi przypilnować dzieciaków podczas treningu.
— Ale mnie odprowadzisz?
— Tak, oczywiście
Hugo odprowadził przyjaciół wzrokiem zastanawiał się przez chwilę ile Julian wytrzyma w takim stężeniu estrogenu. Rozejrzał się po parkingu. Furgonetka cukierni zniknęła, więc Nico także się zmył.
Ingrid wprowadzona do salonu przez męża rozejrzała się z zachwytem po pomieszczeniu Nad dużym tarasowym oknem unosił się różowy napis Lucy. Pomieszczenie wypełnione było różowymi balonami Na lewej ścianie ustawiono duży słodki stół, obok, którego stał stolik na prezentami owiniętymi w różnokolorowy papier. Szatynka pociągnęła nosem i puściła dłoń męża otaczając się przyjaciółkami. Julian uznał, że to dobry moment, żeby się zmyć. Wycofał się na palcach życząc „udanej zabawy”, ale żadna nie zwróciła na niego uwagi. Hugo stał oparty o jego samochód.
— Cała pięć minut — zakomunikował. — Ja wytrzymałem kwadrans. To, co do ośrodka?
— Z przyjemnością.
***
Przyjęcie było pełne kobiecego śmiechu i przekomarzania się. Ingrid zachwycona czerpała z tej uwagi pełnymi garściami nie zwracając uwagi nawet na migawki aparatu, który Emily zabrała ze sobą. Otoczona przyjaciółkami, które traktowała jak rodzinę była po prostu szczęśliwa. Victoria wspólnie z Heleną oddaliły się od roześmianego towarzystwa do stołu ze słodkościami. Blondynka napełniła wysoką szklankę lemoniadą truskawką. Helena sięgnęła po ciasteczko w kształcie smoczka.
— W ciągu najbliższych godzin zostanie oskarżony o zorganizowanie i pomoc w ucieczce i morderstwo z premedytacją, a także podpalenie, zacieranie śladów, mataczenie w śledztwie. Łącznie grozi mu dożywocie.
— Przyznał się do winy?
— Idzie w zaparte, że go wrobiono.
— Powiedział, kto?
Helena uśmiechnęła się kącikiem ust i sięgnęła po kolejne ciastko.
— Nie, ale biorąc pod uwagę, liczbę dowodów żaden sędzia nie uwierzy w jego niewinność.
Victoria pokiwała głową, a Helena napełniła szklankę orzeźwiającą lemoniadą.
— Heleno
— Ani ja ani Giovanni nie chcemy wiedzieć skąd miałaś nagrania.
— Dziękuje — dokończyła. — Wiem, że nadstawiasz karku.
— Victorio to był zły człowiek i cieszę się, że trafi tam gdzie jego miejsce — lekko stuknęła się szklanką o jej szklankę.
— Wyglądacie jak para spiskowców — zauważyła Nadia podchodząc do stołu. — O czym tak spiskujecie?
Kobiety popatrzyły na siebie.
— Eva poprosiła mnie o bycie jej druhną — wypaliła Victoria sprawiając, że Ingrid i Ariana popatrzyły w jej stronę.
— I prosisz Helenę o radę?
— Poznałam Eve, jest sympatyczna — odpowiedziała. — Po za tym Victoria nie chcę zawracać ci głowy. To twój dzień.
— Jakie zawracanie głowy? — Ingrid posłała Victorii szeroki uśmiech. — Zgodzisz się?
Victoria usiadła na miękkiej pufie.
— Nie mam pojęcia — zerknęła na Arianę. — Nie chciałabym nikogo stawiać w niezręcznej sytuacji, ani urazić.
— Urazić? To tylko bycie druhną. — stwierdziła Emily.
— Tak, ale Eva w przeszłości zrobiła coś niezbyt mądrego — zaczęła Victoria. Ingrid prychnęła.
— Składanie kłamliwych zeznań, próba zrzucenia winy na Arianę a to dopiero wierzchołek góry lodowej. Czy ona nie ma siostry?
— Ma, ale nie wiem czy będą na ślubie
Oczy Ariany otworzyły się szeroko.
— Nie zaprosi własnej siostry na ślub, właściwie sióstr. Dlaczego?
— Nie pytałam.
— A powinnaś.
— Nie jestem wścibska
Lopez zaśmiała się.
— Powiedziała dziewczyna hakująca sekrety FBI.
— Ingrid! — zerknęła to na jedną przedstawicielkę prawa to na drugą.
— Co? Hakowanie to twoje hobby.
— Mało legalne.
— Helena cię przecież nie aresztuje, bo mąż nie może zeznawać przeciwko żonie. Wracając do tematu ślubu to zgodzisz się? Kto jest drużbą?
— Mój mąż — odpowiedziała Emily.
— Conrado go pytał.
Emily się zaśmiała
— Nie musiał — odparła blondynka. — Fabrcio sam się wprosił stwierdzając, że to oczywista oczywistość, że to jemu przypadnie ta zaszczytna rola.
— Plus będzie taki, że na zdjęciach będzie stał obok ciebie jej mąż, a nie jakiś jaszczur. No chyba, że jaszczurem określimy pannę młodą.
— Ingrid!
— Co? Ona wie — wskazała na, Emily — że jej mąż jest przystojny. A Eva cóż Eva do piękności nie należy — stwierdziła Ingrid chichocząc pod nosem. — Cóż to twoja decyzja Vicky — stwierdziła dyplomatycznie Ingrid.
— Pora na prezenty obwieściła Santiago chcąc skupić uwagę na czymś innym niż Eva.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:48:29 21-05-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 022

HUGO/ ARIANA/ LUCAS/ EVA


Dojechali do ośrodka, gdzie już zgromadziło się kilka dzieciaków, zniecierpliwionych i gotowych wyładować zalegające w nich emocje. Hugo mrugnął oczkiem do siostrzeńca, Jaime, który od jakiegoś czasu był stałym bywalcem ośrodka dla młodzieży. Julian stanowił dla niego autorytet i chciał się od niego uczyć, podobnie zresztą jak reszta dzieciaków.
– Rośnie jak na drożdżach – powiedział Delgado, wpatrując się w ciemną czuprynę chrześniaka, który już rozgrzewał się przy ringu. – Ledwie wczoraj miał pięć lat i bawiliśmy się w supermana.
– Mówisz, jakby budził się w tobie instynkt rodzicielski. – Vaquez zachichotał, wchodząc do swojego oszklonego biura, skąd mógł doskonale obserwować swoich podopiecznych, ale też miał chwilę prywatności i mogli w spokoju porozmawiać.
– Boże broń. – Hugo uniósł obie ręce i ostentacyjnie pokręcił głową. – Za to ty, tatuśku, już niedługo będziesz miał, o kogo się martwić.
– Nie mogę się doczekać. – Julian się rozmarzył, co spowodowało wybuch śmiechu Huga. – I nie mów do mnie „tatuśku”. To dziwne.
– Dobrze. Tatuśku… – dodał już pod nosem Delgado i razem zabrali się do porządkowania ośrodka. Chodzili między dzieciakami i instruowali ich, jak mają używać niektórych sprzętów.
– Jak twoja ręka? – zapytał Julian, wskazując na obandażowane przedramię, które Hugo rozciął sobie o zbite drzwi sauny.
– Do wesela się zagoi – odpowiedział syn Camila, popijając wodę, którą właśnie nalał sobie z automatu.
– Do wesela z Arianą?
Delgado zakrztusił się wodą i wypluł wszystko, plamiąc sobie białą koszulkę, która przykleiła mu się do ciała. Wytarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na przyjaciela zszokowany.
– Co ty wygadujesz?!
– Daj spokój, widziałem jak na nią patrzysz na przyjęciu. Prawie zszedłeś na zawał, kiedy utknęła z Nadią w tej saunie. Z zeznań świadków wiem, że dość agresywnie wkroczyłeś na miejsce, rozbijając szybę.
– Ratowałem dwie kobiety potrzebujące pomocy, to wszystko. – Hugo, widząc że nie przekonał Juliana, który uniósł podejrzliwie brew, dodał: – Ogarnij się, doktorku. Gringa to tylko koleżanka.
– Koleżanka z przywilejami?
– Fuj, nie, co ci dolega? – Hugo ostentacyjnie się wzdrygnął.
– Jak na moje oko to za bardzo się wypierasz. Znam cię i widzę, że ci na niej zależy.
– Jak na moje oko, to twoje lekarskie oko chyba potrzebuje badania wzroku, bo nic między mną a Arianą nie ma – odciął się Hugo i odszedł do szatni, by zmienić mokrą koszulkę. Jeśli myślał, że tym samym uciął dyskusję, to się pomylił. Vazquez bowiem podążył za nim.
– Pamiętasz jak zostałeś postrzelony i wypisałeś się ze szpitala na własną odpowiedzialność?
– Bardzo żywo.
– Pojechałeś wtedy do Ariany. Tak tylko mówię. – Julian uśmiechnął się półgębkiem i oparł się o szafki, zakładając ręce na piersi.
– Ludzie robią różne głupoty w gorączce.
– Mimo wszystko…
– Doktorku, proszę cię, nie kontynuuj tego tematu. Wystarczy mi, że Nando myśli, że z nią sypiam.
– A sypiasz?
– Nie! – Hugo spojrzał oburzony na kumpla, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Chryste, Julian, coś ty się taki dociekliwy zrobił? Gadasz jak baba. Za dużo estrogenu, zdecydowanie za dużo przebywasz w towarzystwie Ingrid i jej przyjaciółek. – Widząc, że Julian tylko się uśmiecha, co było do doktora zupełnie niepodobne, wyjaśnił. – Barosso coś sobie ubzdurał, że Ariana wkradła się do jego domu i ukradła mu sejf. Nie chciałem, żeby węszył, więc wymyśliłem, że to niemożliwe, bo była wtedy ze mną.
Vazquez zagwizdał cicho. Miał dziś dobry humor i chciał się z kolegą podroczyć.
– Och zamknij się.
– To nic takiego, Bestio. Znacie się od dawna, to naturalne, że zaczynasz żywić do niej jakieś głębsze uczucia. W końcu o ile mi wiadomo dawno nie byłeś w żadnym związku.
– Hola, hola, a niby skąd ty to możesz wiedzieć?
– A byłeś?
– Nie… może… To nie ma żadnego związku. – Hugo dał się podejść i po raz pierwszy stracił rezon. Julian tylko chichotał.
– Według mnie pasujecie do siebie. Ty i Ariana. Uzupełniacie się.
Julian powiedział to w momencie, kiedy do szatni wszedł Jaime, który słysząc te słowa rozpromienił się.
– Super! Spotykasz się z Arianą? Będzie moją ciocią? Mogę z wami zamieszkać?
Vazquez podrapał się nerwowo po karku, kiedy Hugo rzucił mu mordercze spojrzenie.
– Ale czy ona przypadkiem nie lubi mojego taty? Bo wiem, że spotykają się od czasu do czasu.
Słowotok Jaime był nie do przerwania. Hugo próbował kilka razy bezskutecznie wejść siostrzeńcowi w słowo, by mu wyjaśnić, że doktor Vazquez się pomylił i nie ma mowy o żadnym romansie między nim a panną Santiago, ale nie miał siły przebicia. Złapał się za nasadę nosa i odetchnął ciężko.
– Zabiję cię, Vazquez – wymamrotał przez zaciśnięte zęby.

***

Ariana ze zdziwieniem stwierdziła, że nie obeszła ją informacja o tym, że Viktoria miałaby być druhną Evy Mediny. Już minęły czasy, kiedy nienawidziła Evy. Kiedy jakiś czas temu były zmuszone wspólnie zamieszkać, Ariana stwierdziła, że bardziej od nienawiści, czuje do niej współczucie a może nawet litość. Było to głupie, bo Eva przekreśliła szanse Ariany na normalne życie. Zniszczyła jej przyszłość, a jednak Santiago nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Eva Medina jest po prostu zagubioną dziewczyną. Z tego co Ariana wiedziała, Eva miała jednak dwie siostry. Zdziwiło ją, że nie poprosiła żadnej z nich o zostanie druhną, a wolała wybrać Vicky, która jakby nie było, była dla niej prawie obcą osobą.
– Decyzja należy do ciebie – powiedziała Ariana, po głębszym zamyśleniu. – Wiem, że ty i Javier wspieracie Conrada, a więc tym samym również Evę. Byłoby głupio, gdybyś odmówiła.
– Mówisz serio? – Ingrid była w szoku, słysząc te słowa z ust przyjaciółki. Sama była oburzona samym pomysłem. – Ta żmija szantażowała Luke’a i kazała mu zeznawać przeciwko tobie. Nie wkurza cię to?
– Wkurza mnie. Ale już dawno postanowiłam ruszyć dalej i zostawić przeszłość za sobą. Co było to było, nie można cofnąć czasu. Poza tym, bycie druhną to nic wielkiego. Jeśli o mnie chodzi, to nie musisz się mną przejmować. – Ari zwróciła się bezpośrednio do Viktorii. – Ale myślę, że Lucas może być nieco…
– Podkurwiony? – podpowiedziała Ingrid półgębkiem, ale nikt jej nie usłyszał.
– …zawiedziony. – Ariana wolała użyć łagodniejszego słowa. – Kiedy dowiedział się, że ty i Javier patronujecie Conradowi i jeszcze spotykacie się z Evą, był bardzo zły.
– Lucasem zajmie się Javier, on zawsze wie jak go udobruchać. – Viktoria przytuliła Arianę i wyszeptała w jej długie włosy. – Cieszę się, że zostawiłaś przeszłość za sobą. Też bym tak chciała.
Przyjęcie dla małej Lucy okazało się sukcesem. Ingrid przeżyła prawdziwą burzę hormonów, kiedy odpakowywała prezenty. Kiedy zobaczyła małe dziecięce skarpetko-buciki, które Ariana zrobiła na drutach, uroniła nawet kilka łez szczęścia, widząc urocze inicjały LV – Lucy Vazquez.
Wszyscy bardzo dobrze się bawili i mogli zaliczyć ten dzień do udanych. Zdecydowanie była to miła odmiana po rewelacjach w hotelu Conrada.
Ariana czuła się już dobrze. Była trochę słaba, ale dzięki pracy przy przyjęciu mogła zapomnieć o wydarzeniach dnia poprzedniego. Poza tym nie miała za bardzo czasu na rozpamiętywanie, bo tego dnia była niebywale zajęta. Umówiła się z Cosme w kawiarni. Już dawno chciała z nim poważnie porozmawiać, a nie było ku temu okazji w hotelu Conrada.
– Jak się czujesz? Wszystko dobrze? – zapytał Cosme na powitanie, a ona szybko go uspokoiła i poprosiła Nicolasa o dwie herbaty. Nie uszło jej uwadze, że Zuluaga przypatruje się młodemu Barosso spod byka.
– Daj spokój, on bardzo się stara. Nie jest zły…
– Wierz mi, wszyscy z rodziny Barosso są źli do szpiku kości.
– To trochę stereotypowe myślenie, nie uważasz? – Ariana uśmiechnęła się lekko. – Jest wielu potomków rodu Barosso, poznałam kilku i wcale nie przypominają Fernanda.
– Och, nie mówię o jakiejś tam siódmej wodzie po kisielu. Tych na pewno jest mnóstwo w Pueblo de Luz. Już dawno się wynieśli z Doliny. Ale to głównie ci, którzy zhańbili ród Barosso wdając się w mezalianse. Mogę się założyć, że żadne z nich nie przyznaje się, że w ich żyłach płynie choćby kropelka krwi Barosso.
– Widzę, że sporo wiesz na ten temat. – Arianę zainteresowała ta informacja. Mogła być przydatna przy okazji pisania książki.
– Wiem to i owo – odparł tajemniczo Cosme, a kąciki ust lekko mu zadrgały, kiedy upijał łyk herbaty. – Rzecz w tym, że tutaj wszyscy się znają, to małe miasteczko. Kiedyś prym wiodły tutaj cztery główne rody – Barosso, Diaz, Vega i oczywiście Zuluaga.
– A teraz?
– A teraz to miasteczko bezprawia, w którym rządzi Fernando Barosso i jego ludzie. Jak mówiłem, wszyscy szanujący się ludzie wyjechali do Pueblo de Luz lub Monterrey. Ale rody powoli wymierają.
– Cóż to bardzo fascynujące i na pewno poproszę cię, żebyś kiedyś mi o tym opowiedział – zaczęła Ariana, ale w duchu powiedziała sobie, że wolałaby tego uniknąć. Cosme miał bogatą wiedzę, ale lubił tez ubarwiać wiele rzeczy, a jej zależało na faktach a nie domysłach. – Dziś jednak chciałabym z tobą pomówić o tobie i o twoim synu.
– Ach… – Zuluaga westchnął i odwrócił wzrok. – O synu, który nie chce mieć ze mną nic do czynienia?
– Dlaczego tak mówisz?
– Nie chce zmienić nazwiska…
– I wcale mu się nie dziwię. – Cosme zszokowała ta uwaga z ust Ariany. – Fabricio jest dorosły, zmiana nazwiska w tym wieku byłaby co najmniej dziwna. I na pewno nie chodzi o to, że nie chce mieć z tobą nic do czynienia. Po prostu, za dużo z tym zachodu. Ma w końcu własną firmę, miałby teraz nagle zmieniać swoją tożsamość? Jak by to wyglądało na rynku?
– Otóż sam wczoraj mi oświadczył, że Fausto Guerra był dla niego ojcem.
– Cosme, Fausto go wychował. To oczywiste, że jest dla niego ojcem. Jedynym jakiego znał. I wiem, że gdyby to od ciebie zależało, wychowałbyś Fabricia, być może stworzył rodzinę z jego matką, ale nie dowiesz się już nigdy „co by było gdyby”. Powinieneś się cieszyć, że masz syna przy sobie teraz. Syna i córkę, o których istnieniu jeszcze do niedawna nie miałeś pojęcia. Powinieneś wykorzystać ten czas najlepiej jak możesz, by budować z nimi nowe wspomnienia, a nie rozpamiętywać przeszłość i zastanawiać się, jak twoje życie by wyglądało, gdybyś wiedział wcześniej.
– Problem w tym, że oni, a właściwie Fabricio, nie chcą budować wspólnej przyszłości.
– Jestem pewna, że to nieprawda. Ale mogę postawić się na miejscu Fabricia i domyślić się, że to wszystko dzieje się dla niego zbyt szybko. Ojciec i matka, których dotąd nie znał nagle pojawiają się w jego życiu, w dodatku sam ma własną rodzinę i bliźnięta w drodze. Priorytety się zmieniają. Nie możesz go osądzać i wykorzystywać to, że jesteś jego biologicznym ojcem. Nie można kogoś zmusić do miłości, nie ważne czy łączą was więzy krwi.
– Mówisz tak, bo nie masz dzieci, Ariano. Ale kiedyś zrozumiesz, kiedy będziesz miała własne. I życzę ci, byś nigdy nie musiała przeżyć odrzucenia ze strony własnych dzieci.
Ariana zbladła, słysząc te słowa. Nigdy na pewno tego nie poczuje, bo już wiedziała, że własnych dzieci mieć nie może, ale nie zamierzała informować o tym Cosme. Nie było to coś, co rozpowiada się na prawo i lewo.
– Nigdy ci tego nie mówiłam, Cosme, bo nigdy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, ale moi rodzicie też nie są moimi biologicznymi rodzicami.
– O czym ty mówisz? – Zuluaga zamrugał oczami, słysząc tę informację.
– To moje wujostwo. Przygarnęli mnie po śmierci rodziców, krótko po moim narodzeniu i wychowali jak własne dziecko. Są jedynymi rodzicami, których znam i jedynymi, których kocham. I nigdy nie miało to znaczenia, że moja mama mnie nie urodziła. Dla mnie zawsze była mamą. Tak samo jak tata jest tatą. Nigdy nie myślałam o nich jak o wujku i cioci. Są moimi rodzicami, bez względu na wszystko. Dlatego wydaje mi się, że wiem, co może czuć Fabricio. Fausto wychował go jak własnego syna i Fabricio nie znał innego ojca oprócz niego. Dla mnie to naturalne, że potrzebuje czasu, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dlatego chciałabym cię prosić, byś nie osądzał go zbyt pochopnie i dał mu trochę czasu. Mówimy o trzydziestoletnim facecie, nie oczekuj że będzie cię nazywał tatą, tylko pozwól mu to samemu przetrawić. Kiedy będzie gotowy, przyjdzie do ciebie. A tymczasem bądź po prostu przy nim.
– Mam być dobrym wujkiem? – Cosme prychnął, choć chyba w głębi duszy wiedział, że przyjaciółka ma rację.
– Bądź sobą, to wystarczy. Tylko nie osądzaj i wspieraj.
Zuluaga pokiwał głową dla świętego spokoju i Ariana miała szczerą nadzieję, że przemówiła mu do rozsądku. Postanowili zmienić temat i porozmawiać o książce Zuluagi, Ariana przejrzała jego zapiski i miała kilka uwag. Po jakimś czasie dosiadł się do ich stolika Ethan, który jednak nie mógł się skupić na książce Zuluagi, bo na twarzy miał wielkiego banana. Razem z Leonor ustalili datę ślubu. Postanowili pobrać się w ten sam dzień, co Conrado i Eva, szóstego czerwca, korzystając z okazji, że miasteczko będzie zajęte przygotowaniami do wyborów i weseliska. Leonor była po rozwodzie, więc nie mogła wziąć ślubu kościelnego. Ethan jednak zaaranżował spotkanie z ojcem Juanem i jakoś udało się nagiąć przepisy. Ich związek małżeński miał być poświęcony w obliczu Boga, co niezmiernie go cieszyło, bo kochał córkę Camila i już nie mógł się doczekać, kiedy staną się małżeństwem.
– Gdzie zamieszkacie po ślubie? U Camila będzie wam dość ciasno. Może wprowadzicie się do El Miedo? Niedługo wyremontujemy całość. – Cosme klasnął w dłonie, zadowolony z tego pomysłu, a Ariana i Ethan wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Daj spokój, Cosme, na pewno będą chcieli mieć nieco prywatności…
– Zamek jest duży, prywatności tam aż za nadto!
– Właściwie to mamy już na oku mieszkanie w Monterrey, Leonor nie będzie musiała dojeżdżać do pracy, a jest tam też sporo ofert pracy dla mnie – przyznał Ethan, pocierając nerwowo kark.
– To niemądre, dzieci będą musiały dojeżdżać do szkoły. – Cosme zmarszczył brwi.
– Leonor już je zapisała do podstawówki w Monterrey…
– Co?! – Do kawiarni wpadł Jaime Angarano prosto z treningu w ośrodku Juliana. – Co to znaczy już zapisała? Czy matka doszczętnie zwariowała?
Jaime zwykłe był grzeczny i ułożony, teraz jednak stracił cierpliwość.
– Nie mów tak o swojej mamie… – Ethan próbowałam załagodzić sytuację, ale jego protekcjonalny ton nie spodobał się trzynastolatkowi.
– A kim ty jesteś, żebyś mi mówił, co mam robić? Nie jesteś moim ojcem! – warknął Jaime.
– Jaime, proszę… – Ethan złapał dziecko za ramię, ale chłopiec się wyrwał.
– Chcę zamieszkać z ojcem. Z PRAWDZIWYM tatą. Ari, zawieziesz mnie?
Wszystkie oczy powędrowały na Arianę, która jednak nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Znów stawała między Leonor i Sergiem, choć wcale tego nie chciała. Lubiła Jaime i zależało jej na jego dobru. Musiała przyznać, że siostra Huga zachowała się bardzo samolubnie, decydując o wyprowadzce bez konsultacji z dziećmi. Ariana spojrzała na Ethana, szukając wsparcia, a on westchnął ciężko. Również nie umiał dotrzeć do młodego gniewnego, który z dnia na dzień coraz bardziej przypominał Huga, Juliana i Ingrid.
– Zawieź go do ojca, wytłumaczę to jakoś Leonor – powiedział tylko Crespo i już po kilku minutach Ariana siedziała w starym samochodzie, czekając aż Jaime spakuje najpotrzebniejsze rzeczy. Wystukała wiadomość do doktora Sotomayora, mając nadzieję, że nie będzie to dla niego kłopot. Akurat skończył zmianę w miejscowej klinice, gdzie od niedawna przejął nowy etat jako ortopeda. Sergio ucieszył się, że wreszcie będzie miał okazję spędzić trochę czasu z synem.
– Będzie nam trochę ciasno, ale chyba nie powinno być problemu – zauważył, kiedy Jaime oglądał swój nowy tymczasowy pokój w mieszkaniu Sergia na obrzeżach Pueblo de Luz.
– Jest idealnie. Dzięki, tato.
Sergio uśmiechnął się sam do siebie. Nic na to nie mógł poradzić, ale cieszył się, że ma syna przy sobie. Nawet jeśli przez to cierpiała relacja Jaime z Leonor.
– Przepraszam, że tak cię naszliśmy, po prostu Jaime… – Ariana próbowała się tłumaczyć, ale Sergio nie pozwolił jej dokończyć.
– Nie przepraszaj, jestem wniebowzięty. Leonor potrafi być… trudna. Jakoś sobie z tym poradzimy. – Sergio spojrzał na Jaime, który już rozpakowywał swoje rzeczy.
– Co z rozprawą w sprawie opieki rodzicielskiej? – zagadnęła Ariana.
– Miałem z tego zrezygnować i spróbować dogadać się z Norrie po ludzku, żeby nie krzywdzić dzieci, ale to wymknęło się spod kontroli. Chciała go wywieźć do Monterrey po tym jak specjalnie dla syna przeniosłem się do Pueblo de Luz, żeby mieć blisko do Doliny? Nie wierzę, co się z nią stało.
– Chciała dobrze. Wyszło jak zawsze.
– Aidan przygotuje papiery i spotkam się z nią w sądzie. Nie chciałem tego robić ze względu na Jaime i tego drugiego chłopczyka, Lorenza, ale jeśli Norrie tak stawia sprawy, będę musiał opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.
– Rozumiem. Oby tylko Jaime i Lori przez to nie ucierpieli.
– To ostatnie, czego bym chciał. – Sergio westchnął ciężko. – A tak przy okazji, dobrze że cię widzę. Chciałem cię o coś zapytać. – Ariana wyglądała na zdziwioną. – Co jest między nami?
– Słucham?
– Wiesz, o co mi chodzi. Flirtujemy ze sobą od miesięcy, nie maskowałem się specjalnie z moimi zalotami.
– Co? Och – wyrwało się Arianie. Sama jakiś czas temu zastanawiała się, co takiego łączy ją z przystojnym ortopedą. Początkowo wpadł jej w oko jako lekarz Oscara, później się zaprzyjaźnili, wspólne wyjścia na kawę czy obiad nigdy jednak nie odbywały się pod nazwą „randki”. Później dowiedziała się, że to były mąż Leonor i sytuacja nieco się skomplikowała.
– Lubię cię, Ari. I zrozumiem, jeśli to za dużo dla ciebie. – Wskazał na Jaime, a ona pokręciła głową.
– Nie, nic z tym rzeczy. Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że mnie lubisz.
– Żartujesz? – Sergio się roześmiał. – Od kiedy zaczęłaś pracować w szkolnej bibliotece, wypożyczyłem o wiele więcej książek niż jestem w stanie przeczytać. Szukałem pretekstu, żeby cię zobaczyć.
– Naprawdę?
– Tak. Ale chyba nie jestem dobry w te klocki. Wypadłem z obiegu.
– Oj, tato, ale Ari spotyka się w wujkiem Hugiem. – Jaime wypalił nagle prosto z mostu, spoglądając to na jedno, to na drugie. Oboje Sergio i Ariana podskoczyli, bo nie zdawali sobie sprawy, że są podsłuchiwani.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – Ariana była oburzona. Zaczerwieniła się jak piwonia, kiedy zdała sobie sprawę, że trzynastolatek ich podsłuchiwał.
– Julian mówił…
– Julian powinien trzymać dziób na kłódkę – warknęła Santiago.
– Ha! To samo powiedział wujek Hugo. Mówił, że ty i on zaczniecie się spotykać, kiedy piekło zamarznie.
– Dowcipniś. – Ariana zacisnęła pięści ze złości.
– Ty i Hugo… – Sergio zmrużył oczy, nie wiedząc, w co ma wierzyć.
– Nic mnie z Hugiem nie łączy, poza dziwną koleżeńską więzią, przez którą już nie raz popadłam w kłopoty.
– To dobrze. W takim razie pozwolisz się zaprosić na kolację jutro wieczorem? Słyszałem, że Gra Anioła to świetny lokal.
Ariana zgodziła się i po ustaleniu szczegółów, wróciła do samochodu. Nie dość że Ingrid i Julian wciąż rzucali aluzje do niej i Huga, to jeszcze na pierwszą oficjalna randkę z Sergiem miała się udać do restauracji Javiera, który z kolei już nie raz próbował ją wepchnąć w ramiona Lucasa. Ostatnie dni obfitowały w wydarzenia, nie ma co!

***

Lucas miał pełne ręce roboty. Początkowo zdziwił się, że Pablo Diaz powierzył mu zadanie przeszukania domu Sawyera i wtajemniczył do sprawę Sawyera. Sam nie był pewny, czy szeryf robi to, bo nie ma innego wyjścia, czy rzeczywiście mu ufa. Wolał uwierzyć w to drugie. Coś w całej sprawie morderstwa Alejandra Barosso zdecydowanie się nie zgadzało. Intuicja Hernandeza podpowiadała mu, że coś tutaj nie gra, ale po raz pierwszy od dawna nie zamierzał się zagłębiać w prywatne porachunki mieszkańców Valle de Sombras.
Nadal miał na głowie Joaquina i Templariuszy, którzy poszerzali swój rynek zbytu. Helios a także nowy narkotyk, którego nazwy jeszcze nie poznał, już szerzyły spustoszenie. Matka Lucasa, dziennikarka śledcza z San Antonio, co jakiś czas dostarczała synowi informacji z Texasu, gdzie coraz więcej młodych ludzi umierało lub trafiało z poważnymi powikłaniami do szpitala po zażyciu środków rozprowadzanych przez Villanuaevę i jego ludzi. Nie ulegało wątpliwości, że Joaquin starał się udoskonalić formułę Cayetana Corteza, a eksperymenty przeprowadzał w bezpiecznej odległości od Meksyku, by nikt z tą sprawą nie mógł go powiązać. Jednak kiedy Lucas przyjrzał się toksykologii Roque Gonzaleza, zmarłego dzieciaka z Pueblo de Luz, stwierdził, że receptura jest niemal identyczna z tą, którą wyodrębnili naukowcy w Texasie. Nie zgadzało się to zupełnie z hipotezą Lucasa jakoby Joaquin miał swoje eksperymenty przeprowadzać z dala od okolic Monterrey. Wacky widocznie miał ograniczoną cierpliwość i potrzebował natychmiastowych wyników swoich badań. Istniała też szansa, że dzieciak wiedział coś, czego nie powinien i dlatego musiał zginąć, a upozorowanie przedawkowania było bezpieczniejszą opcją.
Przez całą drogę do domu Lucas rozmyślał na ten temat. Przypomniał sobie reakcje przyjaciół Roque, których sam przesłuchiwał na posterunku kilka tygodni temu. Zdecydowanie coś ukrywali, a sądząc po tym, że poprzedniego wieczoru gościli na wieczorze hazardowym w El Paraiso, próbowali prowadzić śledztwo na własną rękę. Hernandez nie mógł pozwolić, by kolejny niewinny nastolatek zginął przez chorą grę, którą prowadzili Joaquin, Lalo i jego ludzie. Przypomniał sobie Marcusa Delgado, tego ciemnego wyrostka, który sprytnie okpił Joaquina w black jacka, miał na twarzy wymalowaną determinację, którą Luke dobrze znał ze swojego własnego odbicia w lustrze. Poza tym, nie dawało mu spokoju skąd pasierb pułkownika Jimeneza wiedział o krzywoprzysięstwie sprzed dziewięciu lat?
– Żyjesz?
Lucas dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Oscar coś do niego mówi. Tak się zamyślił w drodze powrotnej, że nawet nie zauważył jak dojechał do mieszkania i zaczął wypakowywać zakupy w kuchni. Oscar stał przy kuchennym blacie, podpierając się na kulach i przyglądając się przyjacielowi spod półprzymkniętych powiek. Od dobrych paru minut próbował mu powiedzieć, że jest umówiony na sesję terapeutyczną z Marcelą Duran, która powoli wracała do pracy po wypadku, ale Hernandez nie słyszał z tego ani słowa.
– Chyba ciężki dzień w pracy, co? Chcesz o tym pogadać? – Oscar chwycił za jabłko, które wypadło z reklamówki i wgryzł się w nie, nie kwapiąc się nawet, by umyć owoc.
– Nie mogę o tym rozmawiać.
– Rozumiem. Jakieś tajemnice FBI? – Oscar zapytał o to mimochodem, a Lucas zastygł w miejscu, wpatrując się niego z niedowierzaniem.
– Skąd ty…
– Daj spokój, siedzę tu sam całymi dniami. Trochę grzebałem ci w rzeczach i znalazłem odznakę. – Fuentes nie wydawał się być przejęty faktem, że właśnie przyznał się do naruszenia prywatności przyjaciela. Taki już miał charakter. – Nie rozumiem tylko, dlaczego mi nie powiedziałeś, że pracujesz dla FBI. Przez cały czas myślałem, że jesteś tylko żałosnym małomiasteczkowym gliną. Bez obrazy – dodał z uśmiechem. – Nawet Emily cię nie wydała, kiedy opowiadała mi o swojej pracy. Nie jestem zły, tylko nie rozumiem, dlaczego mi nie powiedziałeś. Czułeś się winny?
– Dlaczego miałbym czuć się winny?
– Mówiłem ci kiedyś, że chciałbym wstąpić do FBI. No wiesz, przed wypadkiem. Pomyślałem, że może zdecydowałeś się pośrednio spełnić moje marzenie, sam zostając agentem. Mam rację?
– Nie całkiem. – Lucas uśmiechnął się lekko, słysząc te słowa z ust przyjaciela. Mówił bez ogródek, za tym Oscarem tęsknił najbardziej. – Przyznaję, że pierwotnie właśnie taki był zamysł, ale spodobało mi się to. Dziadek wiele mnie nauczył.
– Stary Samuel? Myślałem, że go nie cierpisz.
– Nie jestem wielkim fanem. – Lucas zachichotał. – Ale teraz rozumiem, dlaczego zawsze był taki surowy. Rzeczy, które widział i które robił dla wywiadu… to nie łatwa praca. Teraz to rozumiem. Choć nie wyobrażam sobie robić czegokolwiek innego. A miałem do wyboru to lub zostać zawodowym zawodnikiem mieszanych sztuk walki.
– Chyba żartujesz! – Oscar po raz pierwszy o tym usłyszał. Mieli sporo do nadrabiania po dziewięciu latach, kiedy to Fuentes leżał w śpiączce. – Natalie by cię zabiła, gdybyś został zawodnikiem MMA.
– Tak, mama zadowolona nie była. Ale czasami mam wrażenie, że wolałaby chyba widzieć jak obrywam na ringu niż jak się narażam jako agent FBI.
– Więc… nie jesteś tutaj tylko po to, by kontrolować Diaza? – Oscar był bystry. Nawet dziewięć lat w śpiączce nie uśpiło jego sprytu. – Odniosłem wrażenie, że nawet się z nim skumałeś, więc chyba nie o to chodzi? Masz tu jakąś sekretną misję? – Fuentes zniżył głos do szeptu, a Lucas pokiwał głową.
– Tak, ale nie mogę ci o tym powiedzieć, to zbyt ryzykowne. Nie chcę cię narażać.
– Czy to ma związek z tym facetem w drogim garniaku, który mnie odwiedził w szpitalu? Wacky, tak?
– Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam.
– Dobra, zrozumiałem aluzję. – Oscar dał przyjacielowi do zrozumienia, że już nie będzie o to pytał, po czym powrócił do poprzedniego tematu. – Więc dlaczego jesteś dzisiaj jakiś nie w sosie? Coś się stało?
– Właściwie to nie wiem, ale mam dziwne przeczucia. Pamiętasz tego dzieciaka, który zmarł niedawno?
– Ten, który przedawkował jakieś dopalacze? – zapytał Oscar, przypominając sobie nagłówki w gazetach, a Lucas pokiwał głową. – Co z nim?
– Jego przyjaciele próbują chyba udowodnić, że to nie było samobójstwo. Jeden z nich dziwnie się zachowuje i wydaje mi się że mnie zna.
– Skąd jakiś chłystek z meksykańskiej wiochy mógłby cię znać? – Fuentes zmarszczył czoło. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Ręka Lucasa automatycznie powędrowała do kabury, co nie uszło uwadze Oscara.
– Spokojnie, kowboju, to na pewno Ariana, prosiłem ją, by przyniosła mi jakieś książki. Umieram z nudów, kiedy jesteś w pracy.
Lucas poszedł otworzyć i już po chwili w kuchni pojawiła się panna Santiago w kwiecistej sukience. Wracała prosto z przyjęcia u Ingrid i taszczyła ciężkie tomy. Hernandez przyjął od niej książki i położył na półce w salonie.
– Tak! Harry Potter! Jak ty mnie dobrze znasz. – Oscar uśmiechnął się na widok ulubionej serii o nastoletnim czarodzieju.
– Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – stwierdziła Ariana, spoglądając na bladego Lucasa. – Wszystko dobrze?
– Tak, po prostu mam trochę na głowie.
– Właśnie rozmawialiśmy z Lucasem o tym nastolatku z Pueblo de Luz, który zachowuje się jakby go znał.
– O Marcusie? – Ariana się zaintrygowała.
– Tak. Skąd wiesz, że o niego chodzi? – Hernandez był zaskoczony.
– Też wydaje mi się skądś znajomy – oznajmiła Santiago, a widząc że zakupy przyniesione przez Lucasa walają się po całej kuchni, wzięła się za porządki i przygotowywanie obiadu, jako że wiedziała że żaden z chłopaków gotować nie potrafił.
– No to już rzeczywiście dziwne. – Oscar przysiadł na kuchennym stołku.
– Najdziwniejsze jest to, że on wie… o tym co się wydarzyło dziewięć lat temu. – Lucas, mówiąc to, zerknął nieśmiało na Arianę. Nadal mu nie wybaczyła tego, co zrobił, ale dla dobra Oscara zakopali topór wojenny.
– O tym, że składałeś fałszywe zeznania, wrabiając w wypadek Ari? – dopytał się Oscar, zupełnie niepotrzebnie wprowadzając jeszcze bardziej niezręczną atmosferę. Ale taki już był.
– Tak. Powiedział: „Nie potrzebuję pomocy skorumpowanego gliny, który popełnił krzywoprzysięstwo”.
Ariana zamyśliła się głęboko i nagle ją olśniło. Zapytała Oscara, gdzie trzyma rzeczy, które rodzice przysłali mu z San Antonio, a on wskazał swój pokój. Wszyscy troje ruszyli w tamtym kierunku, Oscar i Lucas wymieniając między sobą zdumione spojrzenia. Santiago odnalazła w tym czasie stary album ze zdjęciami. Amanda Fuentes przysłała go synowi po tym jak obudził się ze śpiączki, mając nadzieję, że dzięki temu poczuje się lepiej i wpłynie to korzystnie na jego rekonwalescencję. Ariana szybko przewracała karty w albumie, by odnaleźć fotografię, na której jej zależało.
– Pamiętacie to? – pokazała im starą fotografię, która przedstawiała ich paczkę z San Antonio. Przyjaciół, którzy brali udział w wypadku dziewięć lat temu.
Ariana poczuła ukłucie w sercu na widok roześmianego Guillerma, którego niestety nie było już wśród żywych. Carlos prężył muskuły do zdjęcia i wyglądał przekomicznie. A Lucas miał na baranach dzieciaka o ciemnej karnacji, który szczerzył się do zdjęcia. Obok niego stał Oscar i jako jedyny robił głupią minę, wytykając język i pokazując białka oczu, co zapewne było powodem histerycznego śmiechu chłopca siedzącego na ramionach Lucasa. Ariana robiła to zdjęcie i pamiętała to doskonale, bo ze śmiechu tak jej się trzęsły dłonie, że zdjęcie wyszło nieostre.
– Jasne, że tak. Zrobiliśmy to zdjęcie w urodziny Luke’a, czwartego lipca. Puszczaliśmy fajerwerki nad rzeką.
– A ten chłopiec, wiesz kto to jest? – zapytała Lucasa, stukając palcem wskazującym w ciemnowłosego chłopca.
– Przybrany brat Carlosa, prawda? – Hernandez wytężył szare komórki, przypominając sobie stare czasy. Nagle wszystko stało się jasne. W ciemnowłosym chłystku od razu można było poznać Marcusa Delgado. Lucas cofnął się do tamtych czasów myślami.
Ariana, Lucas i Oscar byli niemal nierozłączni w liceum; kiedy Ariana zaczęła chodzić z Lucasem, weszła do ich małej paczki, na którą składali się jeszcze Guillermo ‘Will’ Alanis i Carlos Jimenez. Eva ze swoimi przyjaciółkami zawsze próbowała wkręcić się na ich spotkania towarzyskie, ale rzadko jej się to udawało. Nie było tajemnicą, że znajomi Lucasa nie pałali sympatią do Evy i nawet Guillermo, którego siostra i dziewczyna przyjaźniły się z Evą, ledwo znosił jej towarzystwo. Czasem byli skazani na niańczenie Evy Mediny i jej przyjaciółek, ale tylko wtedy, kiedy ojciec Lucasa kazał mu udobruchać córkę szefa lub kiedy Luke’owi robiło się jej żal. W przeważającej większości jednak byli tylko w piątkę, żartując sobie, że są „pięcioma wspaniałymi”. Rodzice Carlosa rozwiedli się, kiedy był w podstawówce – ojciec rzadko bywał w domu, bo jako zawodowy żołnierz miał dużo pracy. Wyjazdy na misje nie należały do przyjemnych dla jego rodziny, dlatego państwo Jimenez zdecydowali się rozejść w pokoju. Na jednej z misji zmarł bliski przyjaciel Gilberta Jimeneza, Adrian Delgado, z którym znali się jeszcze z dzieciństwa w Pueblo de Luz. Gilberto wrócił do Meksyku, by zaopiekować się żoną Adriana, Normą Aguilar, i jej małym synkiem, Marcusem. Tak się złożyło, że zakochał się w Normię i się z nią ożenił, adoptując Marcusa. Fotografia, którą pokazała im Ariana została zrobiona w czasie, gdy Marcus odwiedzał swojego przybranego brata Carlosa w San Antonio.
– Wiedział o krzywoprzysięstwie, bo na pewno Carlos mu o tym opowiadał. – Oscar podsumował wszystko w jednym zdaniu. – Mieliście z nim kontakt po wypadku? – Fuentes spojrzał na przyjaciół. Lucas pokręcił głową.
– Słyszałem od matki, że wyjechał gdzieś do szkoły, ale nie chciał mieć ze mną nic do czynienia, więc się z nim nie widywałem. Ostatni raz na rozprawie.
– Ja widziałam się z nim raz po rozprawie – przyznała Ariana, a Luke spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Chciałam mu podziękować. Też był szantażowany przez Evę i jej ojca, ale nie uległ. Na początku wydawało mi się, że będzie kłamał w sądzie. Był przestraszony jak my wszyscy, Eva namieszała mu w głowie, próbując mu wmówić, że jego ojciec będzie miał kłopoty. Pamiętasz, jak Guillermo złamał mu nos na posterunku? – zwróciła się do Lucasa, który pokiwał głową, bo doskonale to pamiętał. On również miał wtedy ochotę uderzyć Carlosa Jimeneza.
Oscar, który po wypadku stracił całkowicie świadomość pierwszy raz słyszał tę historię. Carlos był zawsze w gorącej wodzie kąpany i wydawałoby się, że to prędzej on mógłby wdać się w bójkę z którymś z nich.
– Gui był wściekły po wypadku – wyjaśniła Ariana, powracając myślami do wspomnień sprzed dziewięciu lat. – Kiedy Carlos rzucił na komisariacie uwagę, że musimy myśleć o naszej przyszłości, nie wytrzymał i złamał Carlosowi nos. Carlos cały czas powtarzał, że Eva się do nas dobierze. No i się dobrała, a raczej jej ojciec. Ale Carlos się nie ugiął. On i Guillermo powiedzieli całą prawdę na rozprawie, przez co plan Evy, by zwalić całą winę na mnie, nie udał się.
Hernandez zacisnął pięści, przypominając sobie to wszystko. Był wtedy taki bezsilny. Eduardo Medina groził jego ojcu i groził, że Arianie stanie się krzywda, jeśli Luke nie zezna na korzyść Evy. Dodatkowo Oscar miał dostać najlepszą opiekę medyczną. Jak ostatni tchórz ugiął się wtedy i skłamał w sądzie, oczerniając ukochaną dziewczynę i grzebiąc tym samym szansę na szczęście u jej boku.
– W każdym razie – kontynuowała Ariana – Carlos zaraz po szkole zaciągnął się do wojska i wyjechał na misję. Wiem, że jego ojciec nie był z tego zadowolony, nie chciał, by syn szedł w jego ślady. Widziałam Carlosa raz, zanim wyjechał. Podziękowaliśmy sobie i każde z nas ruszyło we własną stronę.
Nastąpiła chwila ciszy. Kto by pomyślał, że świat jest tak mały, że nawet w małym miasteczku w Meksyku ich przeszłość, od której każde z nich starało się uciec, potrafiła ich dogonić.

***
Eva dokonywała ostatnich przymiarek sukni ślubnej. Krawcowa wzięła ostatnią miarę, a blondynka przeglądała się w lustrze, niezbyt zadowolona.
– Czy ta suknia nie jest zbyt wyzywająca? – zapytała swojego narzeczonego, który czytał gazetę na kanapie.
– Jest odpowiednia – odpowiedział Conrado, nie patrząc na nią.
– Ale czy nie jest zbyt ekstrawagancka? Ludzie mogą pomyśleć, że za dużo pieniędzy przeznaczamy na stroje.
Conrado uniósł brwi, spoglądając na narzeczoną.
– Jeszcze miesiąc temu wydałaś trzy tysiące dolarów na parę butów – zauważył.
– Tak, ale teraz będą mnie wszyscy oglądać. Nie, ta suknia nie pasuje. Potrzebuje czegoś prostszego i delikatniejszego.
– Nikt nie będzie zwracał uwagi na to, co masz na sobie.
– Łatwo ci mówić, nigdy nie przywiązywałeś do tego wagi. Dla ciebie moglibyśmy się pobrać w workach na śmieci. – Eva prychnęła i zeszła ze stołka, na którym krawcowa dokonywała przymiarki. – Zmiana planów, Elviro. Potrzebuję nowej sukni.
– Ale… na dwa tygodnie przed ślubem? – Krawcowa miała niemal łzy w oczach. Namęczyła się przy obecnej sukni. – To niewykonalne.
– Wszystko jest do zrobienia. – Eva otworzyła okno, by wpuścić do pomieszczenia nieco powietrza. Zaczynała się dusić w obcisłej sukni z gorsetem. – Muszę mieć suknię idealną, inaczej wolę pójść do ołtarza nago.
– Och, wtedy to na pewno zwalisz wszystkich z nóg.
– Zamknij się – warknęła Eva. – A tak w ogóle to nie powinieneś widzieć panny młodej w sukni przed ślubem.
– Przecież sama powiedziałaś, że jej nie włożysz, więc w czym problem? – zakpił Conrado. Lubił się czasem z Evą drażnić.
– Nie prowokuj, Saverin! Już i tak mam za dużo na głowie! Kwiaty, catering, fotograf, twój smoking z Mediolanu jeszcze nie dotarł…
– Mówiłem, żebyś zatrudniała wedding plannera, o co tyle krzyku?
– Faceci są beznadziejni. – Eva spojrzała na Elvirę, szukając poklasku, ale ta nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi.
– Dobrze, że byłem odpowiedzialny za zaproszenia, pewnie byś połowę zgubiła w tej ślubnej gorączce. A właśnie, twoja mama i siostra zatrzymają się w drugiej części bliźniaka przed ślubem, jeśli to nie problem.
Eva stłukła szklankę, do której właśnie nalewała sobie wody, słysząc te słowa.
– Co takiego? Zaprosiłeś moją matkę?! Bez mojej wiedzy?
– Tak, zaprosiłem twoją matkę na twój ślub. To chyba normalne. Co by ludzie powiedzieli, gdyby nie przyjechała? – Conrado spróbował naśladować wcześniejszy ton Evy, ale jej nie było do śmiechu.
– A czy przeszło ci przez myśl, że gdybym chciała ją tu widzieć, to sama bym ją zaprosiła?
– Daj spokój, Evie, bierzesz ślub. Rachel powinna tu być, to twoja matka.
– Nie znasz jej, więc nie masz prawa oceniać. – Eva odgarnęła włosy ze spoconego czoła. – Muszę się napić czegoś mocniejszego.
– O co tyle krzyku?
– O co? O to, że Rachel Medina to zło wcielone. Przyjedzie tutaj tylko po to, by wszystko krytykować – od mojej fryzury po pantofelki dziewczynek rzucających kwiaty w kościele.
– Nie będzie żadnych dziewczynek sypiących kwiaty… – zauważył skonsternowany Conrado.
– No właśnie! Do tego też się przyczepi!
– Chyba trochę przesadzasz…
– Jak miałam osiem lat, Rachel wysłała mnie na konkurs piękności w Austin, w Texasie. Zajęłam pierwsze miejsce. A wiesz co mi powiedziała? Że powinnam się cieszyć, że sędziowie nie widzieli jak brzydko się garbiłam i że zajęłam pierwsze miejsce, bo wiedzieli, że jestem jej córką.
– Może jest trochę trudna, ale…
– Trudna? Od dziecka po liceum musiałam być perfekcyjna. Więc wybacz, jeśli stresuję się jej przyjazdem. – Eva pociągnęła siarczysty łyk z butelki koniaku. – Mówiłeś, że przyjedzie sama?
– Nie, weźmie ze sobą Taylor. Zaprosiłem wszystkich, ale Melanie nie może podróżować. Dlaczego nie mówiłaś, że twoja siostra jest w dziewiątym miesiącu ciąży?
Eva pociągnęła kolejny łyk alkoholu.
– Bo nie miałam o tym zielonego pojęcia.
Prawdą było, że od czasu, kiedy poznała Conrada, przysyłała rodzinie regularnie czeki, ale przestała się interesować, co u nich słychać. Tak było łatwiej. Ani matka, ani żadna z sióstr nie wiedziały o próbie samobójczej Evy. Nie chciała z nimi o tym rozmawiać. Teraz po śmierci ojca, Eva była w jeszcze większej rozsypce. Człowiek, którego kochała i szanowała, okazał się być draniem, który groził rodzinie Lucasa i Arianie śmiercią, żeby tylko jego córeczka nie poszła do więzienia.
– Słuchasz mnie? – zapytał Conrado, widząc, że Eva gdzieś odpłynęła.
– Tak, przepraszam. – Odstawiła butelkę koniaku na miejsce i zdjęcia obcisłą suknię. – Ale ta suknia się nie nada. Chcę coś zwykłego, prostego i dziewczęcego. Nie żyjemy w czasach wiktoriańskich, na miłość boską!
Po tych słowach zniknęła w łazience na piętrze, zostawiając krawcową i Conrada samych. Prawdą było, że coraz częściej Eva Medina zaczynała myśleć, że ten ślub to jedna wielka pomyłka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:15:50 23-05-21    Temat postu:

Temporada III C023

Alice/ Fabricio/Emily/ Victoria/ Javier


Na jej drobnej twarzy w kształcie serca malowało się skupienie. Duże brązowe oczy skryte pod daszkiem kaszkietówki spoglądały na czarną wstęgę drogi. Palce zacisnęła na kierownicy roweru skupiając całą swoją energię na pedałowaniu. Wymkniecie się z domu pełnego rozkrzyczanych dzieciaków było proste. Pilnująca ich Rosario nie zauważyła momentu, w którym Alice wyszła z posiadłości. I początkowo nie zamierzała opuszczać jej terenu. Chciała w ciszy i spokoju dokończyć czytania książki. Dostrzegła jednak rower oparty na stopce i postanowiła udać się na przejażdżkę po okolicy. I może nie było to zbyt mądre, ale Alice Adams miała dość siedzenia w czterech ścianach posiadłości. Nieważne jak luksusowy był to dom. Dorastała w podobnym. Wnętrza były dużo chłodniejsze, przepych bardziej rzucał się w oczy, ale wszechobecne bogactwo było zarówno tutaj jak i w rezydencji babki pod Londynem.
Willa pod Londynem była jedynym domem jaki Alice znała, lecz nie była z nim specjalnie związana. Spędzała w nim jedynie jeden miesiąc. Zawsze był to sierpień. Wakacje w pełni i Camille zabierająca ją na sesje zdjęciowe. Alice nienawidziła tych dni, gdy miała pozować do zdjęć przebrana za słodkie uśmiechnięte miniaturowe księżniczki.

— Dokąd jedziemy? — zapytała drżącym głosem spoglądając na czubek głowy babki. Palce kobiety kurczowo zaciskały się na kierownicy. —Jest już późno. Powinnam być w łóżku.
—Powinnaś się zamknąć — syknęła w odpowiedzi kobieta. — Jedziemy w odwiedziny do mojego przyjaciela. Widział twoje zdjęcia i chcę cię poznać.
— O tej porze?
—Są takie spotkania, które odbywają się w nocy — odpowiedziała jej ze złością kobieta.
—Chcę wrócić do szkoły — Alice kopnęła w przednie siedzenie — Zawróć, jutro mam ważny test z matmy. Nie chcę go ominąć. Babciu — zwróciła się do niej drżącym głosem. — Proszę Chcę zawrócić.
— Jeszcze się tego nie nauczyłaś? — zapytała ją zjadliwym tonem. — Nie obchodzi mnie czego chcesz Alice. Nikogo to nie obchodzi.




Zatrzymała rower zirytowana wierzchem dłoni ścierając toczące się po policzkach łzy. Nie chciała płakać, ani pamiętać. Chciała wreszcie zapomnieć i choć raz przespać spokojnie całą noc. Przekręciła kaszkiet daszkiem do tyłu i zamyśliła się. Była na rozstaju dróg. Mogła wybrać prawą lub lewą odnogę skrzyżowania. Uznała, że pojedzie w lewo i zobaczy co się tam znajduje. Wiedziała bowiem, że droga w prawo prowadzi do centrum miasteczka. Tam już była.
Droga była prosta i asfaltowa. Wiła się i zakręcała przez dwa może trzy kilometry po których oczom Alice ukazało się miasto. Zatrzymała rower przy zielonym znaku drogowym. Pueblo de Luz. Parsknęła śmiechem. Dolina Cieni sąsiadowała z Miastem Światła. Ktoś miał kiepskie poczucie humoru, pomyślała i oparła rower o znak. Ściągnęła plecak i wyciągnęła ze środka aparat fotograficzny. Zrobiła kilka kroków do tyłu i zrobiła pierwsze zdjęcie, później kilka kolejnych. Sfotografowała także znak z przekreśloną nazwa Valle de Sombras. Z cienia do światła. Z aparatem na szyi wjechała do Miasta światła czujnie się rozglądając. Przy jednym z budynków dostrzegła stojak na rowery. Przyczepiła do niego swój i ruszyła pieszo. Aparat obijał jej się o pierś.
Miasteczko uzna za urocze. Brukowane ulicę, kolorowe kamieniczki, restauracyjne ogródki. Z aparatem przy twarzy obróciła się wokół własnej osi. Jasnowłosa dziewczynka nie zauważyła, iż ktoś jej się z ciekawością przygląda. Dla chłopaka dziewczyna zdecydowania nie pochodziła stąd. Miała na sobie zbyt wiele kolorów. Z każdym obrotem długie szerokie spodnie w kolorowe pasy poruszały się razem z nią. Była turystką. Wysoką i chudą. Zdaniem trzynastolatka była sama. I od niego młodsza. Była za to starsza od Lorenzo. Chłopak zrobił krok do w jej kierunku.
— Hej mała — odezwał się. Dziewczynka drgnęła i obróciła się w jego stronę. — Jesteś tu sama?
— A co chcesz mnie okraść? — odpowiedziała zaczepnie robiąc krok w jego stronę. Jamie wywrócił oczami.
— Gdybym chciał cię okraść to bym to zrobił a nie z tobą rozmawiał. Nie jesteś stąd — bardziej stwierdził niż zapytał.
— Nie. Na stałe mieszkam w Anglii — odpowiedziała mu i wysunęła ręce w kieszenie spodni. — A ty tu mieszkasz?
— Dziś przeprowadziłem się do taty. Co robisz w Pueblo de Luz?
— Zwiedzam — odparła. — Przyjechałam rowerem — — Wskazała na przypięty rower ręką. — Jestem Alice.
— Jamie — odpowiedział i uścisnął jej rękę.
— Wiesz gdzie można coś zjeść? Coś dobrego? Nie jadłam obiadu.
— Niedaleko jest budka z jedzeniem.
— To prowadź Jamie.
— Co będę z tego miał?
— Jak to co? Postawie ci obiad.
***

Gdy gruchnęła wiadomość o aresztowaniu Travisa Sawyera Fabrcio kupował dwie kawy na wynos. Jedną dla siebie, drugą do Conrado. Mężczyźni mieli do omówienia kilka ważnych kwestii związanych z kampanią a po nieprzespanej, pełnej wrażeń nocy obaj mieli problemy z zebraniem myśli. Umówili się w poradni. Była cicha i pusta. Po krótkim namyślę wziął jeszcze cztery kawałki ciasta pamiętając o obietnicy złożonej Alice tego ranka. Upieką tartę. Conrado już na niego czekał.
— Wiesz, że mamy ekspres do kawy? — zapytał go biorąc od niego papierowy kubek. Upił łyk przyglądając się blondynowi. Coś wyraźnie było nie tak. Miał zbyt dobry humor. —Dlaczego się szczerzysz tak jakby Gwiazdka przyszła o pół roku za wcześnie?
Fabrcio odstawił swój kubek kawy i podał mu kawałek ciasta. Sięgnął po laptopa przyjaciela i bez problemu zalogował się do jego systemu. Następnie wystukał kilka haseł w przeglądarce i obrócił komputer w stronę przyjaciela. Sam zaczął pałaszować ciasto cierpliwie czekając aż przyjaciel zapozna się z wyświetlonymi artykułami prasowymi.
— Tristan Sawyer został oskarżony o zabójstwo Alejandro Barosso —powtórzył powoli i z wyrazem kompletnego oszołomienia na twarzy popatrzył na Guerrę który zajadł ciasto czekoladowe.
— A także zorganizowanie i pomoc w ucieczce z więzienia, mataczenie w śledztwie, zacieranie śladów. Grozi mi dożywocie, a Fernando Barosso był widziany pod komisariatem.
—Skąd to wiesz?
—Bo natrętny paparazzo pstryknął mu kilka fotek jak tam wchodził.
—Natrętny paparazzo? —powtórzył Conrado,
— Mógł mieć dodatkowo zachętę.
—Fabricio!
— Nie krzycz zjedz ciasto — podał mu porcję słodkiego smakołyku. — I zapłaciłem mu w nienamierzanej internetowej walucie —Severin uniósł brwi. —Nie tylko Javier jest geniuszem, a my mamy ręce czyste a Fernando pełne gacie.
Conrado uśmiechnął się mimowolnie i zaczął jeść ciasto.
— Niech zgadnę —odezwał się, gdy przełknął —w którymś artykule jest napisane, że Barosso i Sawyer są spokrewnieni.
—We wszystkich — odpowiedział mu Guerra. — Nigdy nie wątp w moc listów do świętego Mikołaja. Potrzebny nam nowy sondaż, twój ewentualny komentarz do zaistniałych właśnie wydarzeń no i trzeba cię przygotować do debaty.
—Co?
—Za tydzień debata między kandydatami na burmistrza —poinformował go. — Wpisałem to do kalendarza Google. —Fabrcio westchnął. — No tak najpierw musiałbyś go czytać. Debata jest w niedzielę w piątek twój wieczór kawalerski,
—Mówiłem ci, że nie chcę wieczoru kawalerskiego.
— A i tak będziesz go miał —odpowiedział mu blondyn wycierając usta serwetką. — a w poniedziałek jest Dzień dziecka.
— Co ma wspólnego jedno z drugim.
—Do kalendarza wpisała go Victoria. Miasto organizuje gry i zabawy dla najmłodszych. A ty wypisałeś hojny czek z tej okazji. Wiem, że nie przepadasz za przebywaniem wśród najmłodszych, ale będziesz musiał się poświęcić. Dla dobra wyborów.
—Nie przypominam sobie, żebym wypisywał czek z tej okazji. Ani żeby był hojny.
—No tak. To znowu byłem ja. W twoim imieniu. Co zrobimy z Santosem?
—Nic
—Jak to nic? Znajdziemy go, weźmiemy na tortury
— Fabrcio odpuść
— Nie —zaprotestował. — Jeśli ta gnida coś wie
—To nawet na torturach nic nie powie. Ani gdzie jest mój syn ani tym bardziej kto pomagał mu zorganizować wczorajszy wieczór. Bardziej go wkurzymy zostawiając go w spokoju i skupiając się na kampanii.

Fabrcio niechętnie pokiwał głową. Komórka w kieszeni marynarki rozdzwoniła się. Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł imię Rosario. Odebrał natychmiast.
— Słucham — powiedział i przez chwilę milczał. —Jak to nigdzie jej nie ma? —ponownie zamilkł. — Nie, nie dzwoń do Emily. Znajdę ją —rozłączył się. —Alice zaginęła — palcami przeczesał włosy.
—Znajdziemy ją — pociągnął przyjaciela do wyjścia. — Wszystko będzie dobrze — zapewnił go, gdy wsiedli do auta. — Dzwonisz do Emily? — zapytał gdy dostrzegł jak przyjaciel bawi się telefonem.
— Nie, loguje się do banku
— Teraz musisz zrobić ważny przelew.
— Nie, Alice ma jedną moją kartę kredytową.
— Dałeś dziesięciolatce kartę kredytową?
—Na wydatki — odpowiedział mu. — I nie jestem głupi ustawiłem jej limit. Mam! — wykrzyknął — Wyciągnęła trzysta peso w bankomacie w Pueblo de Luz. — Koszty przewalutowania to jakiś żart — mruknął bardziej do siebie niż do Conrado.
Po kilku minutach Conrado zaparkował auto na jednym z miejskich parkingów. Fabrcio wyskoczył z samochodu i rozejrzał się czujnie usiłując dostrzec dziesięciolatkę.
— To ona? — Conrado wskazał na dziewczynkę siedzącą nieopodal na ziemi. Fabrcio wypuścił ze świstem powietrze. Była w towarzystwie jakiegoś chłopca.
— To Jamie Delgado — poinformował ją. — Siostrzeniec Hugo, nawet trochę podobny — stwierdził po chwili namysłu. Guerra odetchnął kilka razy. Ostatnie czego chciał to krzyczeć na Alice. Obaj ruszyli w tamtym kierunku.
— Mogę się przysiąść? — zapytał. Alice uniosła do góry głowę spoglądając na cień, który się pojawił. Przełknęła czekoladę, którą miała w ustach.
—Co ty tu robisz? —zapytała rozpoznając mężczyznę.
— O to samo mógłbym zapytać ciebie —odpowiedział jej Fabricio siadając na ziemi obok — Alice nie możesz wychodzić sama z domu. Coś mogło ci się stać.
—Nic mi nie jest —odparła hardo zadzierając do góry podbródek. W tym momencie cholernie przypominała mu Emily. — Jestem już duża.
— Masz dopiero dziesięć lat. Dziesięciolatki nie powinny szwendać się sama po mieście. To niebezpieczne miejsce. Świat jest niebezpieczny dla małych dziewczynek.
— Wiem — odpowiedziała mu i opuściła wzrok. Fabrcio głośno przełknął ślinę. — Dziękuje, że dotrzymałeś jej towarzystwa — zwrócił się do Jamiego.
— Drobiazg —odpowiedział nieco speszony chłopak. —To ja już pójdę do domu — podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie. —To na razie Alice —pożegnał się z dziewczynką i odszedł.
— Przepłoszyłeś mojego nowego kolegę — powiedziała z wyrzutem i zaczęła zbierać porozrzucane papierki po posiłku. — Był miły —wrzuciła wszystko do pobliskiego kosza na śmieci. — Upieczemy tarte? — zwróciła się do Fabrcio. —Obiecałeś, wujek Conrado nam pomoże.
—Wujek Conrado ma dużo pracy —odpowiedział jej sam zainteresowany wygrzebał z kieszeni marynarki paczkę chusteczek. — Wytrzyj buzię, masz całą w czekoladzie.
— Dzięki, wymyślicie co będziecie robić w wieczór kawalerski? — zapytała ich, gdy szli do samochodu. —Rower przypięłam tam —skazała kierunek. — Ale nie pójdziecie do klubu ze striptizem. Emily nie bałby zadowolona gdybyś oglądał inne gołe baby
Fabrcio dostał nagłego ataku kaszlu.
—Co? — zapytała słodko. — Mam dziesięć lat, nie jestem głupia —odpięła rower w blondyn włożył go do auta. Conrado zajął miejsce za kierownicą. — Ile będzie osób?
— To impreza dla dorosłych.
— Wiem, pytam z ciekawości.
—Ja i Conrado
—I tyle? — zapytała zdumiona. — Ty nie masz przyjaciół?
—Alice! —upomniał ją Fabrcio. — Oczywiście, że Conardo ma przyjaciół. — zaparkuj na parkingu przed targiem, kupimy co trzeba. Ty — zwrócił się do dziewczynki —zaczekaj w aucie.
— Nie będę siedziała w samochodzie — odpowiedziała i gdy tylko Conrado zaparkował auto wyskoczyła z niego. — Idę z wami — oznajmiła i chwyciła Fabrcio za rękę i pociągnęła blondyna w kierunku stoisk. — Potrzebujemy gruszek.
—Tarta z gruszek? — zapytał go zaskoczony Conrado.
—Wczoraj przypomnij mi się przepis —odpowiedział. — z gruszek pod pierzynką z bitej śmietany z kawałkami startej czekolady —Alice puściła jego rękę i ruszyła przodem.
— Nie da się jej przegapić —odezwał się Conrado spoglądając na tęczowe spodnie i czapkę daszkiem z jednorożcem.
—To prawda. Tylko ten pępek na wierzchu —skrzywił się mimowolnie. — kupisz gruszki? Zadzwonię do Rose, że się znalazła.

***

W tym samym czasie gdy Conrado wdawał się w dyskusje z lokalnymi sprzedawcami owoców i warzyw świadom że to coś więcej niż zakupy na tarte żona Fabricio Guerry spacerowała po mieście w długiej kwiecistej sukience chcąc pozbierać myśli. Życie po raz kolejny wywróciło się do góry nogami a ona chciała odnaleźć się w tym chaosie. Musiała zrobić to nie tylko dla siebie ale także dla trójki swoich dzieci. Alice i pary bliźniaków rosnących pod jej sercem. Chciała stworzyć im dom. Ciepły i kochający się. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła wysokiego szczupłego mężczyzny idącego za nią od jakiegoś czasu. Santos Deluna. Trzymał się z tyłu i wcale nie planował śledzić żony Fabricia. Był jednak ciekaw tej kobiety. Zrobił krok do przodu i zatrzymał się gdyż ona także się zatrzymała. Coś było nie tak. Kobieta zachwiała się a u Santosa zadziałał instynkt. Objął ją w pasie chroniąc tym samym przed upadkiem ze schodów.
— Mam cię — powiedział po angielsku. Emily obróciła się w jego ramionach. Rozpuszczone jasne włosy otarły się o jego policzki. Popatrzył jej w oczy i na jedną krótką chwilę zapomniał języka w gębie i wdychał zapach jej perfum. — Wszystko w porządku? —zapytał z perfekcyjnym irlandzkim akcentem. Wybrał go mimowolnie..
— Zakręciło mi się w głowie — odpowiedziała prowadzona przez mężczyznę do najbliższej ławki. Usiadła instynktownie kładąc rękę na brzuchu. To nie uszło jego uwagi.
— Proszę tutaj zostać — nakazał Santos nie rozumiejąc trochę własnego zachowania. Normalnie nie zwracał uwagi na ludzi mdlejących na ulicy. I nie kupował im wody. Wrócił i ostrożnie włączył plastikową szklankę ze słodką lemoniadą. — Małymi łykami — nakazał. Emily podniosła na niego wzrok. Pomyślał od razu o Alice. Dziewczynka miała jej oczy. Gdy uśmiechnęła się z wdzięcznością pomyślał także że mały Skrzat ma także jej uśmiech.
— Dziękuję.
— Mam wezwać karetkę?
Pokręciła przecząco głową.
—My się skądś znamy — stwierdziła marszcząc brwi w zamyśleniu.
— Chyba — odezwał się — jakiś tydzień temu pokazywała mi pani dom w stylu Indii Zachodnich — zaryzykował. Szansę że Guerra pokazał jej jego zdjęcie były znikome.
— Ach rzeczywiście — przypomniała sobie skąd zna te twarz. — I kupił pan któryś z domów w okolicy?
— Na razie nadal się rozglądam — wyznał. — I żaden ze mnie pan — uśmiechnął się — jestem Eric — przedstawił się. — Eric Moon
— Emily —podała mu rękę. — Guerra. — Upiła łyk napoju. — Będę zbyt wścibska jeśli zpytam dlaczego Irlandczyk chce kupić dom w Meksyku?
— Masz świetne ucho — uśmiechnął się szczerze. Większość ludzi na świecie nie odróżniała poszczególnych akcentów w języku angielskim. Angielski to był angielski. — Irlandczyk gdzieś kiedyś słyszał, że inwestycje w nieruchomości są opłacalne i postanowił szukać szczęścia.
— Jeśli chcesz szukać inwestycji to polecam rozejrzeć się w większym mieście. Tutaj rynek jest mały. Kupisz łatwo, ale ze sprzedażą możesz mieć problem.
— Będę miał to na uwadze. Mówiąc szczerze to do tego miasteczka przyciągnęła mnie nazwa. Chwytliwa..
— To prawda — odpowiedziała i popatrzyła na rynek. — Obok jest Miasto światła.
— Szkoda tylko, że samo miasteczko po za całkiem ładnym chociaż zniszczonym rynkiem i zabytkowym kościołem nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Jestem tutaj krótko, e już zdążyłem się zorientować, że kolejną atrakcją są wybory.
— To prawda i to jedyna rzecz, która mnie tu jeszcze trzyma — mężczyzna zmarszczył brwi. — Mój mąż jest szefem kampanii wyborczej Conrado Severina. To jeden z kandydatów i gdyby nie to byłabym na Wyspach.
— Nothing Hill — zaryzykował podając dzielnice. Emily popatrzyła na niego zaskoczona.
— I to ja mam dobre ucho? — zapytała go będąc pod wrażeniem. — I nie, planuje zamieszkać w Edynburgu. Mam tam swoją inwestycje mieszkaniową.
— Dlaczego akurat tam?
— To piękne miasto. Dużo mniej hałaśliwe. Szkocja jest mi po prostu bliska.
— Byłem w Edynburgu kilka razy — zaczął Eric. — Odwiedzałem córkę znajomej w szkole. Któregoś weekendu urządziliśmy sobie wyjście śladami Marii Stuart. I tak wiem jak ostatecznie zakończyła się historia Marii, ale Carol uwielbia historie średniowiecznej Anglii rozpoczynająca się od Wojny dwóch róż po epokę elżbietańską.
Emily uśmiechnęła się.
— Carol musi ci być bardzo bliska — zauważyła.
— Jest dla mnie jak młodsza siostra.
***

Od wspólnego pieczenia ciasta wybawiła go Victoria z Javierem. Małżonkowie chcieli z nim porozmawiać więc Severin zostawił przyjaciela w towarzystwie Alice i Sama. Sam zaś udał się do domu państwa Reverte. Drzwi otworzył mu Javier i po krótkim powitaniu zaprowadził go do kuchni gdzie była Victoria w towarzystwie psa. Hermes leżał pod stołem najwyraźniej zmęczony po zabawach w towarzystwie gromadki dzieci. Na widok Conrado podniósł jedynie łeb i uderzył ogonem o podłogę w geście psiego powitania. Blondynce zaszła jakaś zmiana. Jedna była widoczna. Włosy Victorii zamieniły się w burzę loków.
— Dziękuję, że przyszłaś — zaczęła pani Reverte gdy do kuchni wszedł mąż.
— Alec śpi jak suseł — poinformował blondynkę, która skinęła głową. — Ściągnąłem mu tylko buty i kurtkę. Napijesz się czegoś?
— Nie dziękuję, o co chodzi?
— Alejandro nie żyje — powiedziała powoli Victoria. — Barosso znalazł go na Kubie i utopił.
Głos miała spokojny. Conrado nie zdążył się odezwać a Javier postawił przed nim kieliszek szkockiej.
— Kiedy?
— Nadal to ustalam. Nagranie, które mi pokazał nie miało oznaczenia daty. Sprawdzamy z Javierem jego autentyczność.
— Macie to nagranie?
Victoria Skinęła głową.
— Dzięki uprzejmości i sprytowi Bestii — odpowiedziała blondynka.
— Nie zaprosiliśmy cię tu tylko dlatego — odezwał się Javi.
— Chodzi o Sawyera?
— O tego kmiotka? Nie — machnął ręką. — Wiemy z pewnego źródła, że przyznał się do wszystkiego wliczając zabójstwo — Javier uśmiechnął się z satysfakcją. — Nie wyściubi nosa z kicia do końca życia. A Fernando ma mokro w gaciach. Kurde nie rymuje się.
— Jest jeszcze jedna rzecz o której powinieneś wiedzieć. Barosso to mój biologiczny ojciec.
Conrado ze świstem wypuścił powietrze z płuc i upił łyk szkockiej.
— To pewne?
— Niestety tak — przyznała Victoria.
— Przykro mi
— Nam także — odpowiedział. — Mówimy Ci o tym bo mam do ciebie zaufanie. Po za tym w mieście są ludzie którzy nadal pamiętają o Inez i Fernando. Nie byli zbyt dyskretni ze swoim związkiem. I myślę że Barosso ma teraz ważniejsze zmartwienia, ale uznaliśmy że powinieneś wiedzieć.
— Jakie zmartwienia?
— Policja po sprawdzeniu finansów odkryła przelewy z konta Fernanda na konto Tristana. Przelewał mu sumy o różnej wartości od 500 peso to 5000 tysięcy. I teraz my tu gadu-gadu a on ostro się tłumaczy. I ma dwa wyjścia.
— Przyznać się do pokrewieństwa albo do dawania łapówek — domyślił się brunet i uśmiechnął się. Musiał im pogratulować sprytu. Upiekli jedną pieczeń drugą nabili na ruszt. — I co teraz?
— Teraz zostało nam już tylko trzech.
— Dwóch — poprawiła Victoria męża. — I on miał na myśli Fernando nie gwałcicieli mojej matki.
— Fakt, ale przecież wie że to nasza sprawka.
— I tyle mi w zupełności wystarczy — do rozmowy wtrącił się Conrado. — Co teraz?
— Teraz zadany dwa kolejne ciosy — Victoria uśmiechnęła się. — ale żeby na pewno się udało potrzebny mi milion peso — popatrzyła na Conrado.
— Zanotuj mi numer konta.
— Tylko tyle? Nie zapytasz nas nawet po co nam tyle kasy?
— To osłabi Barosso?
—Tak
—I tyle mi wystarczy.
— Gdyby wszyscy partnerzy biznesowi mieli do mnie takie zaufanie — powiedział Javier wpisując na kartce numer konta bankowego.
— Mogę zlecić do Fabricio czy sprawa zostaje między nami?
— Możesz, on już wie. Drugi milion wzięliśmy od niego.
— To pieniądze na fundację — doprecyzowała Victoria. — Dziś oficjalnie zarejestrowałam działalność. Pod skrzydłami fundacji będą realizowane trzy projekty, a na to potrzebujemy pieniędzy.
— Rozumiem, ale myślałem, że fundacja zacznie swoją działalność jak powstanie budynek na przeklętej ziemi.
—Potrzebujemy lepszej nazwy —wymamrotał Javier.
— I tak miało być, ale ludzie z miasta potrzebują pomocy tu i teraz nie za kilka miesięcy, gdy powstanie pierwszy budynek. Wioska potrzebuje czasu, żeby powstać. Conardo pokiwał potakująco głową.
— Co to za projekty?
—Dowiesz się jutro, gdy włączysz radio o dziewiątej rano. To właśnie wtedy wraz z osobami zaangażowanymi o nich opowiemy.
—A dzień rozpoczęcia będzie symboliczny.
— To zaczniemy
— Zaczniemy w Międzynarodowy Dzień Dziecka, bo koniec końców ta fundacja jest dla dzieci.
***

Kierownictwo nad ośrodkiem dla dzieci i młodzieży posiadało jeszcze jedną zaletę; miał profesjonalny sprzęt do ćwiczeń. I nie musiał już ćwiczyć w garażu. Ingrid co prawda nie narzekała widząc go bez koszulki robiącego brzuszki, ale Julian potrzebował też chwili dla siebie. I tylko dla siebie. Kochał żonę nad życie jednocześnie ceniąc sobie własną przestrzeń. I doktorowa nie miała z tym problemu. W końcu ćwiczył a nie przepijał całą wypłatę. Gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi uśmiechnął się pod nosem. Hugo Delgado przystał na jego pomysł sparingu. Po ostatnim wyskoku z nazwaniem Ariany jego “przyjaciółką z korzyściami” miał wrażanie, że Hugo marzy o tym, żeby mu bezkarnie przywalić.
— Zamierzasz wejść na ring Tatuśku? —usłyszał zaczepny ton Delgado gdy wkładał do ust ochraniarz na zęby. Hugo wykonał kilka ciosów w powietrze. Vazquez pokręcił w rozbawieniu głową.
Byli jak dzieci, którzy wpadli do sklepu ze słodyczami. W momencie starcia skupili się na wyprowadzaniu celnych ciosów z taką samą precyzją dzieciaki szukają ulubionych ciastek w sklepie spożywczym. I świetnie się przy tym bawili. Raz jeden lądował na deskach raz drugi. I żaden nie miał dość.
— Całkiem nieźle się ruszasz jak na Tatuśka — powiedział Delgado gdy siedzieli na podłodze oparci o ściany. Julian wyciągnął przed siebie nadal drżące po wysiłku nogi. Lekarz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Szczerze mówiąc to wypadłem nieco z formy —przyznał Vazquez. —W ciągu ostatnich miesięcy nie miałem zbyt wiele czasu na treningi, a kiedy urodzi się Lucy —umikł. Wątpił, że Hugo chcę słuchać o Lucy.
—Będziesz miał go jeszcze mniej. Kiedy wielki dzień?
— Piątego lipca —odpowiedział Julian. — Zostało naprawdę mało czasu.
— Masz pietra?
—Jak cholera
Hugo roześmiał się serdecznie.
— Ty i Ingrid świetnie dacie sobie radę. Po za tym to nie będzie twój pierwszy poród. Pewnie widziałeś takich na pęczki.
—To nie to samo Hugo —pokręcił głową. —Lucy jest nasza i będzie mieć mój nos.
— A ty się boisz, że zemdlejesz? Pomyśl to by było zabawne —zaczął Hugo nie zrażony morderczymi spojrzeniami przyjaciela. —Pediatra, który niejeden poród widział mdleje, gdy rodzi jego żona — zaśmiał się. — Wstyd na cały szpital.
—Nie pomagasz
—A miałem pomagać? Myślałem, że tylko skopać ci dupę Tatuśku.
— To był remis.
—W twoich snach Julek — Hugo roześmiał się. — Co najwyżej mogę ci zaproponować rewanż, żebyś swoją dumę obronił.
—Właź na ring Bestio. Pora abym pokazał ci jak robią to dorośli.
— Chyba Tatuśkowie —odpowiedział mu ze śmiechem Delgado.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:16:49 23-05-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 40, 41, 42 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 41 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin