Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nunca mire detrás
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 41, 42, 43 ... 56, 57, 58  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:34:44 29-05-21    Temat postu:

Temporada III Cap. 24

DAYANA / MARCELA / AIDAN


Aidan umówił się z Sergiem w knajpce w Pueblo de Luz, by poinformować go o terminie rozprawy. Wprawdzie mógł zrobić to telefonicznie, ale wolał takie sprawy załatwiać osobiście.
Usiadł przy stoliku usytuowanym niedaleko okna, po czym wyjął z nesesera czerwoną teczkę z dokumentami oraz laptopa, którego podłączył pod ładowarkę i włączył do kontaktu. Gdy podeszła kelnerka, zamówił małą czarną kawę bez cukru.
– Już jestem, przepraszam za spóźnienie – usłyszał nagle głos swego ulubionego klienta. Przez te kilka tygodni, kiedy prowadził sprawę Sergia Satomayora, zdążył go polubić. Mężczyźni byli nawet na dobrej drodze, by się zaprzyjaźnić. – Przedłużyła mi się rehabilitacja z pacjentem – wyjaśnił rzeczowo.
– Widzę, że nie tylko ja pracuję w weekendy – zaśmiał się Gordon. – A ja już chciałem cię przepraszać, że zawracam ci głowę w sobotę.
– Daj spokój, co za różnica. – Sergio machnął ręką. – Nawet w niedzielę nie mam chwili dla siebie, więc nie przejmuj się. Dzień jak każdy inny.
– Tak, coś w tym jest. – Adwokat nieco się zamyślił, lecz po chwili wrócił do rzeczywistości. – Okej, to może przejdźmy już do rzeczy – dodał, sięgając po teczkę.
– Zamieniam się w słuch.
– Wspominałeś, że zależy ci na czasie, więc postanowiłem uruchomić stare kontakty i udało mi się przyspieszyć procedury. Rozprawa odbędzie się za niecały tydzień, w piątek 29 maja. Sprawę poprowadzi sędzia Ulisess Lopez.
– Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. – Usta Satomayora rozciągnęły się w promiennym uśmiechu.
– Wykonuję tylko swój zawód – rzekł Aidan ze skromnością.
– Mimo wszystko jestem ci bardzo wdzięczny i gdybym tylko kiedykolwiek mógł ci jakoś pomóc, to zawsze wal prosto z mostu. Nie krępuj się.
– Będę pamiętał. – Gordon upił łyk czarnej cieczy i niemal zachłysnął się własną gafą. – Kurde, ale ze mnie idiota. – Klepnął się w czoło. – Nie postawiłem ci kawy.
– Wyluzuj, nie jesteśmy na randce – zaśmiał się Sergio. – Może jestem biednym rehabilitantem i ortopedą w jednym, ale nadal stać mnie na to, żeby kupić sobie aromatyczną kawusię z wkładką. Zamówię sobie – oznajmił równie wesołym tonem i oddalił się w stronę kelnerki stojącej za ladą.
Aidan zamyślił się na krótką chwilę, lustrując wzrokiem dziewczynę z obsługi. Musiał przyznać, że była śliczna, ale nie spieszyło mu się do ponownego zakochania. Nie wyleczył jeszcze złamanego serca po Dayanie, którą nadal ślepo kochał, ale ona najwidoczniej już o nim zapomniała.
Mecenas nie należał do typu mężczyzn, którzy po rozstaniu będą płakać po kątach. Postanowił wziąć to odrzucenie na klatę i żyć dalej. Świat się przez to nie zawalił, jednak kolejny związek to ostanie, czego w tej chwili potrzebował.
Sergio w międzyczasie wrócił do stolika i zaczął o czymś nawijać, ale Aidan go nie słyszał. W końcu lekarz pstryknął palcami tuż przed jego oczami.
– Halo, tu ziemia – przywołał przyjaciela do rzeczywistości.
Gordon przeniósł na niego zdezorientowany wzrok.
– Mówiłeś coś? – zapytał lekko speszony.
– Mówiłem, że gapisz się na tę kelnerkę już od pięciu minut. Idź zagadaj, jak ci się podoba.
– A weź daj spokój. – Aidan westchnął. – Nie w głowie mi romanse. Mam teraz inny problem, który muszę jakoś rozwiązać.
– Wal, może będę mógł pomóc.
– Wątpię. Chyba, że potrzebujesz kupić sportowe auto, bo ja mam właśnie jedno na zbyciu. – Gordon uśmiechnął się słabo. Widać było, że ten problem skutecznie spędza mu sen z powiek.
– A to faktycznie nie pomogę – odrzekł ortopeda z wyraźnym zawodem w głosie. – Potrzebuję nowego samochodu, ale bardziej jakiegoś rodzinnego. Dziś wprowadził się do mnie syn. Na prośbę Jamie’go przywiozła go przyjaciółka. Leonor się wścieknie, ale sama jest sobie winna. Chciała go wywieźć do Monterrey, wyobrażasz sobie?!
– Jest okropnie zawzięta – skomentował adwokat. – Ale obiecuję ci, że wygramy.
– Wiem, czytałem opinie w internecie na twój temat. Podobno nie przegrałeś żadnej sprawy.
– I nie przegram – zaśmiał się.
– Pewność siebie to dobra cecha dla prawnika. – Satomayor upił łyk kawy. – Skąd w ogóle masz sportowe auto? – zapytał zaciekawiony. – Myślałem, że to nie w twoim stylu.
– Bo to nie jest w moim stylu – potwierdził Gordon, kręcąc głową. – Jak zapewne słyszałeś, bo było o tym głośno w miasteczku, jakiś czas temu zmarł Cayetano Cortez, mój niedoszły teść. Zapisał mi w spadku Porsche, a że w testamencie zawarł klauzulę, nie mogłem się go zrzec. Wariactwo.
– Cholera, faktycznie kiepska sprawa. – Sergio podrapał się w tył głowy.
– Na pewno nie chcesz kupić? – Aidan znów się zaśmiał. – Sprzedam za grosze, a ty możesz sprzedać go dużo drożej. Przecież planujesz zakup większego auta, więc dlaczego nie?
– Byłoby to jakieś rozwiązanie, ale chyba mam lepszy pomysł. Może wystawisz go na aukcji charytatywnej? – zaproponował, na co przyjaciel wygodniej usadowił się na krześle, z zainteresowaniem czekając na ciąg dalszy. – Klinika, w której pracuję, organizuje niedługo coś takiego – kontynuował Sergio. – Część zysków zostanie przekazana na głodujące dzieci w Afryce, a reszta na zmagające się od lat z ciężką chorobą. Może warto o tym pomyśleć?
– Niezła myśl. – Gordonowi spodobał się pomysł. – Dziękuję.
– Zawsze do usług. – Satomayor uśmiechnął się przyjaźnie. – A tak zmieniając temat, umówiłem się jutro na randkę i mam tremę jak przed maturą, chociaż trochę się już znamy. Chyba jestem już na to za stary – zaśmiał się.
– Dawno nie miałeś dziewczyny, to normalne – uspokoił go Gordon. – Znam ją?
– Nie jestem pewien. Chodzi o Arianę Santiago.
– To ta kelnerka z kawiarni „U Camila”?
– Już tam nie pracuje, ale tak. To ona.
– Zdaje się, że Nadia się z nią przyjaźni.
– Tak, coś mi świta. Osobiście nie miałem przyjemności jej poznać, ale chyba będzie okazja, bo Julian wspominał, że Nadia planuje wystawić coś na aukcji charytatywnej kliniki.
– Chyba wiem co. – Mecenas rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. – Dimitrio miał hopla na punkcie starych znaczków. Swego czasu był ich nałogowym kolekcjonerem. Nadia pewnie znalazła na strychu podczas robienia porządków. Dziś są warte fortunę – powiedział, wspominając stare dobre czasy. – Ach tak! – Nagle coś sobie uzmysłowił. – Przecież ty nie znałeś Dimiego i nie wiesz, o kim mówię. Był mężem Nadii i synem starego Barosso z nieprawego łoża.
– Coś słyszałem mimochodem. On zginął, prawda?
– Tak, zabił go ochroniarz Felipe Diaza, ale to skomplikowane.
– Mam wrażenie, że w Valle de Sombras wszystko jest skomplikowane.
Oboje równocześnie się zaśmiali. Porozmawiali jeszcze kilka minut, po czym oboje wrócili do swoich domów.

***

Zacisze domowe i opiekuńczość rodziny oraz troska Pabla sprawiły, że Marcela szybko doszła do siebie po wypadku. Lekarz zalecił jednak dodatkową przerwę od pracy, dlatego przedłużył jej zwolnienie o dwa tygodnie. Sobotniego wieczoru nudziła się jak mops. Magdalena wysprzątała cały dom i nie zostawiła jej nawet podłogi do umycia. Wszystko wokół świeciło się jak psu kulki na wiosnę, a Marcelę szlag jasny trafiał. Rozważała nawet rozbicie paru jajek na kafelkach w kuchni, żeby tylko znaleźć sobie coś do roboty, ale zrezygnowała, stwierdzając, że to dziecinne. Nie potrafiła jednak siedzieć bezczynnie i leżeć na kanapie do góry brzuchem. Co prawda, miała odpoczywać, ale bez przesady. Żebra bolały już coraz mniej, więc można było znów nabić sobie jakiegoś guza. Inna sprawa, że gdyby Pablo przyłapał ją na wykonywaniu ciężkich prac domowych, mógłby ściągnąć jej majtki i dać klapsa na goły tyłek.
Marcela wyobraziła to sobie. Cóż, wizja perwersyjnej gry wstępnej zapowiadała się niezwykle kusząco. Szczególnie biorąc pod uwagę, że Diaz mógłby włożyć na tę okazję swój służbowy mundur.
Dzwonek do drzwi wytrącił ją z marzeń. Duran już miała iść otworzyć, ale Magdalena zawołała, że ona chętnie to zrobi. Marcela skapitulowała. Nie dość, że była więźniem we własnym domu, to jeszcze każdy traktował ją tutaj jak porcelanową lalkę, a przecież David i jego narzeczona również uczestniczyli w wypadku i też nie powinni się przemęczać.
Fakt, że syn uszedł z karambolu bez większego szwanku i skończyło się tylko na kilku szwach, ale Magdalena straciła dziecko, więc mogłaby bardziej na siebie uważać.
Nagle do salonu wkroczył Pablo.
– Dzień dobry, kochanie – przywitał się z ukochaną i namiętnie ją pocałował. – Tęskniłem.
– Ja też – przyznała Marcela, wdychając w nozdrza zapach jego wody po goleniu. – Uwielbiam cię – dodała po chwili.
– A ja cię ubóstwiam.
Duran uśmiechnęła się radośnie.
– Przyniosłeś mundur? – zapytała, kompletnie zaskakując tym Diaza.
– Po co? – Uniósł brwi, nie rozumiejąc.
– Nieważne – zaśmiała się kobieta. – Takie tam moje ukryte fantazje, nie zwracaj na mnie uwagi. Po prostu od tego ciągłego siedzenia w domu już totalnie świruję.
– Już jeden mój striptiz widziałaś. Drugi raz mnie na to nie namówisz. – Pablo również się zaśmiał.
– Tamto się nie liczy. Lucas nas nakrył.
– Mam nadzieję, że nie miał koszmarów.
– Dobra, pokaż lepiej, co tam przyniosłeś. – Marcela wyrwała szeryfowi siatkę z ręki. – Kupiłeś żelki? Mam na nie ogromną ochotę.
– Oczywiście, że kupiłem – odparł Diaz. – Wiem, jak je uwielbiasz, kochanie.
Zaczęła grzebać w jednorazówce, dopóki nie wyjęła z niej dużej paczki kolorowych dżdżownic. Oczy błysnęły jej jak małej dziewczynce, która właśnie zdobyła jakieś cenne trofeum za zajęcie pierwszego miejsca.
– A bitą śmietanę i truskawki? – dopytywała, dalej przeczesując siatkę w wzdłuż i wszerz.
– Wszystko to, co chciałaś.
– A gdzie moje maślane bułeczki z konfiturą? – Marcela uniosła głowę znad siatki i zrobiła smutną minkę zbitego psa.
– O cholera, zapomniałem. – Pablo klepnął się w czoło. – Przepraszam, skarbie. Zrobiłaś zbyt długą listę zakupów i przeoczyłem, ale jeśli chcesz, to zaraz skoczę do sklepu i dokupię.
– Nie trzeba, ale wybaczę ci tylko, jeśli coś mi obiecasz.
– Co takiego?
– Że jutro kupisz mi duży pojemnik lodów śmietankowych.
– Uff… myślałem, że coś gorszego. – Mężczyzna odetchnął z ulgą.
– Myślałeś, że każe ci zdjąć majtasy i tańczyć nago na stole? – zaśmiała się Marcela. – To mogłoby być ciekawe widowisko, nie przeczę, ale nie będę taka okrutna.
– Jesteś dziś aż nazbyt wyrozumiała – zauważył Pablo policyjnym bystrym okiem. – Coś się stało czy masz do mnie jakiś interes?
– Dlaczego coś miałoby się stać? Postanowiłam po prostu już nigdy nie nakłaniać cię do szaleństw wbrew twojej woli. – Uśmiechnęła się jakoś zbyt podejrzanie, co nie umknęło uwadze Diaza.
– Nie umiesz kłamać, wiesz? – zaśmiał się. – Ale nie będę ciągnąć cię za język. Jak będziesz chciała, to sama mi powiesz.
– Prawidłowe podejście, panie szeryfie.
– Może pójdziemy usiąść do ogrodu? – zaproponował Pablo. – Zamówiłem obiad, więc za chwilę powinni go dostarczyć.
– Znów pudełkowe żarcie. – Duran pokręciła głową rozbawiona. – To cały ty.
– Ale takiego mnie właśnie kochasz. – Pocałował ją czule.
– Zgadza się. – Odwzajemniła z ochotą.
Kilka minut później siedzieli już w ogrodzie i jedli obiad. Oboje mieli ten sam zestaw. Frytki, kurczaka i surówkę.
– Marcelo – odezwał się nagle Pablo uroczystym tonem. Wstał, wyjął z kieszeni małe czerwone pudełeczko i przyklęknął na jedno kolano. – Chcę spędzić z tobą resztę życia. Wyjdziesz za mnie?
Oczom Marceli ukazał się skromny pierścionek ze ślicznym oczkiem. Na chwilę wręcz zaniemówiła, gdyż nie spodziewała się takiego obrotu zdarzeń. Czuła zbierające się pod powiekami łzy szczęścia.
– Oczywiście, że za ciebie wyjdę – odpowiedziała bez wahania, gdy pierwszy szok minął. – Kocham cię.
Pablo włożył ukochanej pierścionek na serdeczny palec i porwał ją w ramiona.
– Ja też bardzo cię kocham – wyznał szczerze, stawiając Marcelę z powrotem na ziemię.
– Miałam ci nie mówić tak od razu, ale co mi tam. – Machnęła ręką. – Jestem w ciąży, kochanie.

***

W niedzielny poranek Dayana obudziła się obok Joaquina Villanuevy. Pragnęła przespać się z nim, gdy tylko go poznała. Miał boskie ciało i był mega hot. Cwaniacki uśmieszek zaś dodawał mu jeszcze więcej uroku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to coś przelotnego, gdyż Wacky nie należał do facetów, których da się usidlić i stworzyć sielankową rodzinkę. Dla niego była to tylko zabawa, panienka na jedną noc. Dayana jednak wychodziła z założenia, że warto było zasmakować tej chwili, choćby miała się już nigdy nie powtórzyć. Ale w końcu sam do niej zadzwonił poprzedniego wieczoru, więc może nic straconego.
Panna Cortez przysunęła się bliżej do śpiącego mężczyzny i pocałowała go w nagie ramię. Ten ruch natychmiast zbudził Villanuevę.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał oschle, odsuwając się. – To, że się ze sobą przespaliśmy nie oznacza, że możesz pozwalać sobie na takie gesty.
– Ale sam zadzwoniłeś. Myślałam…
– Nie myśl za dużo i nie wyobrażaj sobie, że to coś znaczyło. Zgodziłem się dla świętego spokoju. Może teraz nie będziesz latać za mną jak pies na smyczy, skoro dostałaś już to, czego chciałaś. – Joaquin wstał i wsunął na tyłek bokserki. – A teraz ubierz się i wyjdź – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Chyba się w tobie zakochałam – wyznała nieoczekiwanie Dayana.
– Zachowaj sobie te ckliwe gadki dla swojego adwokacika, bo na mnie one nie działają. – Otworzył szeroko drzwi sypialni. – Wypierdalaj.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:16:18 30-05-21    Temat postu:

Temporada III E025

Pablo/ Alba / Emma/ Victoria/ Javier
— Milczysz — powiedziała Marcela splatając ich palce ze sobą. Popatrzyła na profil mężczyzny.
— Przetrawiam informacje — odpowiedział. — I wszystko staje się jasne.
— Niby, co takiego jest jasne? — zapytała go kompletnie zbita z tropu.
— Na początku sadziłem, że chodzi o proces twojego ex i wyrok dwunasto lat pozbawienia wolności jaki otrzymał, ale teraz wszystko jest jasne. Teraz wiem dlaczego ostatnio jesteś taka humorzasta
— Nie jestem humorzasta — zaprzeczyła siadając mu na kolanach. — Nie jesteś zły?
Roześmiał się szczerze. Oparł dłonie na biodrach kobiety i popatrzył jej oczy. Wargami musnął czubek jej nosa i pokręcił przecząco głową.
— Jestem zaskoczony nie zły — zaczął. — Hej — uniósł lekko jej podbródek. — Wszystko będzie dobrze. Będziemy mieć dziecko — stwierdził i parsknął śmiechem. Pomyślał, że i los jemu zesłał trochę szczęścia. — Zaraz, ale używaliśmy prezerwatyw.
— One czasami zawodzą skarbie — odpowiedziała przytulając policzek do jego ramienia. Poczuła jak dłoń Pabla prześlizguje się na jej brzuch. — To trzeci miesiąc — wyszeptała. — Nie chcę nikomu jeszcze o tym mówić.
— Powiemy gdy będziesz gotowa. — zapewnił ją. — I wiesz — zaczął. — Myślę że to dziewczynka.
***
Alba nigdy nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś przekroczy próg willi należącej do Fernanda Barosso. Była przekonana, że jej ścieżki nigdy nie zaprowadzą jej do Doliny Cieni. I mimo tych wszystkich obietnic prób zapomnienia o przeszłości stała przed drzwiami rezydencji z zamiarem wciśnięcia dzwonka. Wiedziała, że nie powinna przychodzić, ale odkąd wpuściła Nicholasa do swojego mieszkania spotykali się regularnie. Wpadała do kawiarni, w której pracował. Przed dyżurem, po krótko przed zamknięciem i odkryła, że lubi mu się przyglądać. Lubiła szukać w nim zmian, która rzucały się w oczy.
Był starszy, lecz nadal miał ten uśmiech, od którego miękły jej kolana. Teraz widywała go wyłącznie w czarni, jednak był to kolor dodający mu jedynie charakteru. W trakcie długich nocnych różów dotarło do niej, że nadal jest pod jego urokiem. Głupie, głupie serce, pomyślała ze złością naciskając dzwonek. Kątem oka zauważyła jak drży jej dłoń. Szybko wcisnęła ją w kieszeń płaszcza. Przyjechała tutaj bo nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Westchnęła. Drzwi otworzyła jej gosposia.
— Dobry wieczór — przywitała się. — Zastałam Nicholasa?
— Tak, proszę wejść.
Kobieta przepuściła ją w drzwiach. Do Alby dotarło, że ostatni raz gdy była w rezydencji Fernando Barosso wmówił Nicholasowi, że. Nim spala. Zadrżała na samo wspomnienie tamtego poranka. To było najgorsze przebudzenie w jej życiu. Westchnęła. Kobieta w wieku jej matki wprowadziła ją do przestronnego salonu. Pomieszczenie nie zmieniło się od jej ostatniej wizyty. Było urządzone elegancko i z klasą. Barosso można było wiele zarzucić ale nie to, że otacza się zbędnymi meblami.
— Powiadomię panicza Nicholasa, że pani przyszła. Kogo zaanonsować?
—Alba. Proszę mu powiedzieć, że przyszła Alba.
Rosa skinęła głową i zostawiła Albę samą. Nie postąpiła roztropnie przychodząc tutaj. Powinna była zadzwonić. Gdy obróciła się na dźwięk kroków instynktownie cofnęła się do tyłu na widok Fernanda. Jesteś idiotką Albo, pomyślała drobne dłonie zaciskając w pięści.
— Alba Diaz cóż za niespodzianka — odezwał się pierwszy robiąc krok w jej kierunku. Instynktownie cofnęła się o dwa. Fernando zaśmiał się pod nosem. Mimo, iż minęło piętnaście lat od ich ostatniego spotkania nadal się go bała.
— Flores — odpowiedziała. — Nazywam się Flores.
— Alba Flores, czy to czasem nie jest nazwisko panieńskie matki Felipe? — zapyta jąć udając, że się zastanawia. Droczenie się z nią bawiło go. Uśmiechnął się. Poczuła jak zimny dreszcz prześlizguje się wzdłuż jej kręgosłupa. — Co cię sprowadza w moje skromne progi? — zapytał ją.
— Ja — oboje usłyszeli pewny głos Nicholasa, który wyminął ojca i podszedł do Alby. — Cześć — zmusił się aby nadać swojemu głosowi beztroski ton.. Pochylił się nad lekarką i lekko musnął jej usta. — Obiecała mi kolację — wyjaśnił patrząc jej w oczy. Wyjął dłoń z kieszeni i splótł ich palce ze sobą. — Na górze będziemy mieć więcej prywatności
Nicholas pociągnął Albę za rękę wyprowadzając ją z salonu. Swoje kroki skierował do sypialni. Zamknął za nimi drzwi.
— Co ci strzeliło do głowy, żeby tutaj przychodzić? — zapytał ją.
— Damian Diaz nie żyje — wypaliła. — Nie wiedziałam dokąd pójść — przegryzła lekko dolną wargę i puściła jego dłoń. — I tak wiem jaką głupota było tutaj przychodzić.
— Chodź do mnie — zamknął ją w swoich ramionach. Alba splotła swoje ręce za jego plecami wtulając się w jego ramiona. Westchnęła. — Co się stało? — zapytał.
— Zatrucie alkoholem i lekami — wyjaśniła wyślizgując się z jego objęć. Zsunęła z ramion płaszcz i przerzuciła go niedbale przez oparcie krzesła. Sama usiadła na kanapie. — Lekarz prowadzący wypisał go ze szpitala z zastrzeżenie, że nie może łączyć alkoholu z lekami — zaczęła tłumaczyć. — Damian jednak uznał, że popijanie tabletek domowej roboty gorzałą to dobry pomysł. — uśmiechnęła się blado. — Cóż to był bardzo kiepski pomysł.
Nicholas usiadł obok niej bezwiednie biorąc ją za rękę.
— Jak się czujesz? — zapytał gładząc jej knykcie. Odpowiedziała wzruszeniem ramionami.
— Był chujem — wyrwało się jej za nim zdążyła ugryźć się w język. — Mama wreszcie odetchnie z ulgą. Będzie mogła żyć zamiast wegetować a Arturo spłaci długi u Templariuszy.
— Zaraz — odezwał się Nico. — Macie długi u Jaquina?
— Tak — westchnęła. — Ojciec grywał z nimi w karty, ale Jaquin zgodził się rozłożyć kwotę na raty. Arturo spłaci to w ciągu najbliższego pół roku.
— A Wacky tak po prostu poczeka na pieniądze — mruknął pod nosem Barosso.
— Tak, zapewnił mnie, że tak.
— Chwila — poderwał się z miejsca. — Jak to zapewnił o tym ciebie? To ty z nim rozmawiałaś?
—To był jego warunek — zaczęła tłumaczyć — Zgodzi się na rozłożenie długu na raty jeśli to ja będę z nim o tym rozmawiać. Hej — pociągnęła go za rękę. — Co się dzieje? Nico.
Zatrzymał i popatrzył na nią z mieszaniną frustracji i czułości Pochylił się nad brunetką i przycisnął usta do jej włosów.
— Jeśli będzie cię niepokoił masz mi o tym niezwłocznie powiedzieć.
— I co zrobisz?
— Najpierw grzecznie poproszę aby dał ci spokój.
— Tak to na pewno zadziała. — mruknęła
— Jeśli to nie pomoże wtedy skopie mu tyłek.
Uśmiechnęła się i wślizgnęła na łóżko. Ściągnięte buty z cichym plaskiem upadły na podłogę. Nicholas położył się obok niej. Zasnęła w ciągu piętnastu minut. Leżący obok Nicholas nie odrywał od niej wzroku. Gdy tamtej nocy przyszedł do jej mieszkania, żeby porozmawiać nie spodziewał się, że go wpuści ani że zaczął się regularnie spotykać. I rozmawiali. O wszystkim i o niczym. O przeszłości i planach na przyszłość. Przygarnął ją do siebie Kobieta przez sen wtuliła się w jego bok. Sam zasnął kilka minut później.

***

Krew znikała w odpływie wraz z pianą. Pochyliła do przodu włosy i zamknęła oczy czując jak ciepłe krople wody uderzają ją w kark. Była wdzięczna za te kilka minut porannej ciszy. Poruszyła szyją i mimowolnie jęknęła z bólu. Kark nadal ją bolał, podobnie jak głowa i prawy bok. Zignorowała to wszystko opierając dłonie płasko na kafelkach, od których bił przyjemny chłód.
Wszystko będzie dobrze, powiedziała sobie w myślach. Wszystko będzie dobrze., powtórzyła dobrze i wielokrotnie mówione kłamstwo. Dla Margarity Novary nic już nie będzie dobrze. I nic się już nie ułoży. Kobieta nie żyła i nic tego życia jej nie wróci. Mimo wysiłków Emmy nie udało jej się uratować. Trzydziestodwulatka zakręciła kurek i odsunęła zasłonę prysznica. Sięgnęła po ręcznik i wyszła stąpając bosymi nogami po zimnych kafelkach. Dłonią przetarła lustro.
Twarz miała bladą i zmęczoną. Od niebieskimi oczami rysowały się cienie. Emma zmusiła się do uśmiechu. Nie mogła przywitać synka z takim wyrazem twarzy. To, że miała naprawdę koszmarny sobotni wieczór nie było żadną wymówką. Szatynka najchętniej zwinęłaby się w kłębek pod kocem i przespała najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Nie miała jednak tego luksusu. Miała mnóstwo spraw do załatwienia. Palcami przeczesała mokre włosy. I rozpoczęła poranną toaletę. Mycie twarzy, zębów, krew na dzień. Odpowiedni korektor i podkład nadały jej cerze zdrowszego wyglądu. Ubranie, które wybrała było zwyczajne; czarne cygaretki , jasnoniebieska koszula. Włosy wysuszyła na okrągłej sztuczce nadając im objętości. Gdy wyszła z łazienki i weszła do kuchni napotkała pełne troski i zaskoczenia spojrzenie Travisa.
— Wychodzisz? — usłyszała jego pełen zaskoczenia głos.
— Tak — odpowiedziała przelewając wodę z cytryną i miętą do wysokiej szklanki. — Muszę złożyć zeznania na policji — wyjaśniła — odebrać Sama od brata. Porozmawiać z twoją ex, dodała w myślach.
— Pójdę z Toba
— Nie — odpowiedziała natychmiast. — Poradzę sobie sama.
— Właśnie teraz nie powinnaś być sama — zrobił krok w jej stronę. — Kochanie byłaś świadkiem czegoś okropnego. Sama omal nie zginęłaś. Powinnaś zadzwonić do siostry.
— Emily ma masę własnych problemów na głowie
— Ma też znajomości. Potrzebujesz ochrony
— Potrzebuje przestrzeni — odwarknęła. Palcami przeczesała krótkie brązowe włosy. — Przepraszam — wymamrotała. — Zadzwonię do Emily, ale później. — spojrzała mu w oczy. — Masz pewnie całe mnóstwo pytań.
— Znajdzie się kilka — odpowiedział — Na przykład co robiłaś o tak później porze w tamtej dzielnicy? Nikt przy zdrowych zmysłach nie pójdzie tam za dnia, nie mówiąc o nocnych wycieczkach.
— Próbowałam pomóc — westchnęła. — Obiecuje, że wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz — szybkim krokiem przeszła do wąskiego korytarza. Włożyła buty i płaszcz. Przez ramię przerzuciła torebkę Podniosła wzrok na Travisa. — Nic mi nie jest — zapewniła go. Uniósł brwi w geście niedowierzania. — Travis — zwróciła się do niego po imieniu. — Wierz lub nie widziałam gorsze rzeczy niż kobieta z poderżniętym gardłem. — podeszła do niego i ujęła jego twarz w swoje dłonie. Pocałowała go lekko w usta. — Kocham cię — wyznała i odwróciła się na pięcie wychodząc. Dopiero na zewnątrz zdała sobie sprawę co powiedziała. Nie miała czasu jednak się teraz nad tym zastanawiać. Sięgnęła po telefon wybierając numer Magika — Cześć — powiedziała gdy odebrał. — Potrzebuje przysługi.
— Wolnego dnia?
— Nie, adresu Nadii de la Cruz
— Wyślę ci smsem — zapewnił ją Javier. — Mogę zapytać po co?
— Muszę z nią porozmawiać. Wyjaśnię ci później i dziękuje.
— Drobiazg Muszę kończyć Victoria za kilka minut wchodzi na antenę. Papatki.
Emma rozłączyła się i zapoznała z treścią wiadomości od Magika. Nadia mieszkała raptem kilka ulic dalej od niej. Włączyła silnik i wycofała się ze swojego miejsca parkingowego. Nie miała najmniejszej ochoty spotykać się z byłą swojego faceta, ale złożyła obietnicę i zamierzała jej dotrzymać.
W niedzielny poranek nie było ruchu więc Emma dotarła tam raptem w dziesięć minut. Zaparkowała samochód przed domem de la Cruz i wyłączyła silnik.
— Zerwij ten plaster — wymamrotała sama do siebie Wyszła z auta i zamknęła go. weszła do budynku i zatrzymała się przed odpowiednimi drzwiami. Nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła jej Virginia. — Dzień dobry — przywitała się. — Zastałam Nadię, nazywam się Guerra.
— Pani jest jej szwagierką, proszę wejść — zaprosiła ją do środka. — Zapraszam do salonu. Zawołam Nadię.
Emma pokiwała głową w duchu uznając, że opłaca się nosić dokładnie to samo nazwisko co siostra. Znowu. Palcami przeczesała włosy i podeszła do ustawionych na półce fotografii. Przedstawiały one trzyosobową szczęśliwą rodzinę. Podniosła zdjęcie ślubne.
— Emily — usłyszała głos Nadii Odwróciła do tyłu głowę i mimowolnie uśmiechnęła się na widok jej miny. Było warto przedstawić się per pani Guerra.
— Napije się pani czegoś? — zwróciła się do niej Virginia.
— Nie dziękuje. Nie zajmę Nadii zbyt wiele czasu — odpowiedziała słodkim grzecznym tonem Emma uśmiechając się do kobiety. Uśmiech ten znikł natychmiast gdy kobieta zniknęła zostawiając kobiety same. Odstawiła zdjęcie.
— Guerra? Serio?
— Nazwisko po mężu — odpowiedziała na to chociaż nie czuła się zobligowana aby cokolwiek tej kobiecie tłumaczyć.
— Fausto Guerra był twoim mężem? — zapytała zdumiona. Fabrcio nie wspominał słowem, że jego ojciec ożenił się z siostrą jego żony.
— Tak , był moim mężem — odpowiedziała jej pełnym politowania tonem.
— Emily wie?
— Emily nie musi wiedzieć wszystkiego — odparła na to. — Nie przyszłam tu rozmawiać na temat mojego stanu cywilnego.
— Ty i ja nie mamy wspólnych tematów. I odprowadzę cię do drzwi.
— Margarita Novara — powiedziała po prostu i obserwowała jej reakcję. Nadia zmarszczyła brwi w zadumie i zaskoczeniu. Od lat nie słyszała tego nazwiska. — Nie żyje i prosiła mnie, żebym ci przekazała wiadomość. Zapytasz jaką? Miło, że pytasz. Przepraszam.
— I słusznie
— Nie zrozumiałaś — pokręciła głową rozbawiona — Margarita poprosiła, żebym cię w jej imieniu cię przeprosiła. To cała wiadomość Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi sama trafię
— Wiesz za co mnie przeprasza?
Emma zatrzymała się w pół kroku.
— Pytasz mnie czy ja wiem czy pytasz mnie bo sama nie wiesz?
— Pytam czy ty wiesz za co mnie przepraszała? I skąd do cholery ty i Margarita się znałyście? Nie wiedziałam nawet, że jest w Valle de Sombras.
— Mieszkała w zachodniej dzielnicy — wyznała. — Spotkałyśmy się na mitingach grupy wsparcia. Victoria ci nic nie mówiła o Girl Power?
— Nie — odpowiedziała brunetka i usiadła w ulubionym fotelu. — Jak zginęła?
— Poderżnięto jej gardło — odpowiedziała chłodno Emma palcami przeczesując ścięte na krótko włosy. — Zrobił to jej alfons.
— Zaraz — Nadia podniosła na nią zaskoczone spojrzenie. — Margarita była prostytutką?
— Tak, chciała odejść facetowi się to nie spodobało — urwała i westchnęła. — Jeśli poprawi ci to humor to dodam, że nie cierpiała.
— Znęcanie się na de mną sprawia ci przyjemność?
— Nie, uznałam, że jako właścicielka gazety chcesz znać szczegóły z pierwszej ręki.
— Byłaś tam — domyśliła się. — Zrobił to na twoich oczach,. I pozwolił ci tak po prostu odejść?
— Moje trzy pęknięte żebrała nie powiedziałby, że po prostu pozwolił mi odejść. Pójdę już.
— Odprowadzę cię — powiedziała brunetka i wyminęła ją. Otworzyła drzwi i obie wyszły przed dom. — Nie musiałaś przekazywać mi tej wiadomość.
— Wiem, ale nie lubię niedokończonych spraw — odparła. Jej spojrzenie padło na Travisa, który opierał się o jej samochód z rękoma w kieszeniach. Uśmiechnęła się pod nosem. — Co ty tutaj robisz? — zapytała go płynnie przechodząc ma francuski.
— Powiem ci coś o związkach Emmo — zaczął również po francusku. — Nie możesz powiedzieć facetowi „kocham cię”
i tak po prostu wyjść.
— A co chciałeś odpowiedzieć? — zapytała robiąc krok w jego stronę. Zatrzymała się jednak. — Pogrzeb będzie w przyszłym tygodniu. Wyślę ci wszystkie dane na wypadek gdybyś chciała uczestniczyć w ceremonii. — zwróciła się do Nadii po hiszpańsku. Po krótkiej chwili ruszyła do bruneta. — Wyrwało mi się.
— Mówiłaś poważnie?
— Travis
— Zignoruj ją. Mówiłaś poważnie?
— Mówiłam poważnie — odparła. — Kocham cię. I tak wiem, że to szaleństwo, ale — urwała bo zamknął jej usta pocałunkiem. Objęła go za szyję.
— Ja ciebie też — odpowiedział uśmiechając się kącikiem ust.
— Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
Travis uniósł brwi.
— No tak, Javier.
— Mam nadzieję, że nie rozmawiałyście o mnie
Zaśmiała się pod nosem.
— Wbrew obiegowej opinii nie wszystko kręci się wokół ciebie — wyślizgnęła się z jego objęć. Chwycił ją za rękę i zrobił krok w jej kierunku. Rękę wsunął w kieszeń płaszcza.
— Ja prowadzę — kliknięciem otworzył auto. Otworzył drzwi od strony pasażera. — I według obiegowej opinii to mój świat kręci się wokół ciebie.

***
Javier wybrał jasną marynarkę w motylki uznając, że będzie to idealne nawiązanie do działalności fundacji. Siedział w radiowym studio spoglądając z czułością na żonę, która od kilku minut opowiadała o Fundacji i jej działalności. Dłoń oparł na wnętrzu dłoni żałując jedynie, że nie zobaczy jak szczęka Barosso uderza o podłogę i rozpada się w drobny mak. Facet pewnie miał protezę. Javier uśmiechnął się psotnie jak kot czekając na mysz. Cieszył go jej szeroki uśmiech.
— Mama dla mamy to pierwsza inicjatywa nad, którą Broken Wings roztoczyło swe opiekuńcze skrzydła — tłumaczyła Victoria. — W porozumieniu z miastem Valle de Sombras zostanie otwarty pierwszy Publiczny Żłobek w Valle de Sombras — oznajmiła z lekkim uśmiechem Victoria.
— Skąd taki pomysł? — zapytał dziennikarz radiowy.
— Z życia — odparła ze śmiechem blondynka. — Ja i mój mąż oboje pracujemy zawodowo. Nie możemy zabierać Aleca do pracy gdyż w pracy chcemy skupić się na pracy a w towarzystwie czterolatka jest to trudne. Chcemy też, żeby Alec miał kontakt z rówieśnikami. Prowadzac także zajęcia z samoobrony i wszyscy wiemy; my kobiety lubimy ze sobą rozmawiać a nią jestem jedyną mamą, która ma dokładnie ten sam problem — urwała — Dyrektor żłobka Anna Maria Perez rzuciła mimochodem, że powinnyśmy ogarnąć żłobek. I gdy pierwszy raz o tym usłyszałam pomyślałam „to szaleństwo” , ale mój mąż stwierdził „to szalejcie” — widząc osłupiałą minę dziennikarza roześmiała się szczerze. — Zrobiłam to co Diazom wychodzi najlepiej — oznajmiła. — Zaczęłam knuć spisek.
— I się udało?
— Tak udało się — oznajmiła z uśmiechem. — We współpracy z Urzędem miasta i Urzędem pracy oraz Ministerstwem Edukacji udało nam się znaleźć lokalizację i środki na otwarcie Żłobka „Szczęśliwych Maluchów” Placówka będzie zapewniała opiekę dzienną od 7 do 17. Dzieciom w wieku od sześciu miesięcy do pięciu lat. Znajdująca się tam kuchnia będzie przygotowywała posiłki. Oficjalne otwarcie jest planowane na pierwszego czerwca. To tego dnia burmistrz Gideon Ochoa przekaże oficjalnie klucze a wielkie nożyce przetną wstęgę.
— I to wszystko?
— Nie, to dopiero początek. Problem Valle de Sombras jest wysokie bezrobocie wśród mieszkańców. Młode kobiety po studiach humanistycznych takich jak pedagogika czy psychologia często lądują na bezrobociu ponieważ nie mogą znaleźć pracy. Te kobiety często są młodymi mamami, które chcą pracować ale nie mają z kim zostawić dziecka więc koło się zamyka. Anna Maria postanowiła rozwalić koło. Dać pracę sobie i innym.
— Jak wygląda rola Fundacji?
— Zapewniamy obsługę prawną. Wspólnie z prawnikami z poradni biznesowo-prawnej pomogliśmy wypełnić wszelkie wymagane papierki. Od wniosku o zgodę Ministra Edukacji aby utworzyć publiczną placówkę edukacyjną po podatki. tutaj ukłony należą się dwóm mecenasom; Anthonemu Rydnolsowi i Aidenowi Gordonowi którzy wzięli na siebie ciężar wszelkich zawiłości prawnych.
— Anthony Ryednols to twój kuzyn?
— Diazowie to duża rodzina. Jesteśmy jak myszy wszędzie nas pełno — Victoria machnęła ręką. — Drugą kwestią jaką udało nam się rozwiązać to kwestia posiłków w szkole. Od jutra będzie działała także szkolna stołówka z tą różnicą, że teraz posiłki będą dla wszystkich a nie tylko dla tych którzy za nie zapłacą.
— I za to płacisz ty?
— Darczyńcy fundacji Broken Wings — poprawiła go. — Dzięki ich hojności nie tylko na dniach zmienimy system żywieniowy w szkole, ale także na nowo zostanie otwarta przykościelna stołówka dla mieszkańców, która z powodu niedofinansowania była zamknięta. Ojciec Thomas i ojciec Juan raz w tygodniu z Kołem Gospodyń będą przygotowywać paczki a wolontariusze Broken Wings będą doręczać je dla najbardziej początkujących
— Jestem pod wrażeniem — stwierdził oszołomiony dziennikarz. — Skąd to nagłe przyspieszenie? Gdy ogłaszałaś założenie fundacji wszyscy sądziliśmy, że poczekamy co najmniej rok na rozpoczęcie jej działalności.
— Miałam inspirację — odpowiedziała. — Przyjaciel dał mi do zrozumienia, że ludzie nie potrzebują górnolotnych obietnic tylko realnej pomocy tu i teraz To będzie realna pomoc tu i teraz. I zaczynamy od jutra.
— Co to za przyjaciel?
— Woli zostać anonimowy — odpowiedziała .
— Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie intryguje — zaczął mężczyzna. — Co to jest Girl Power?
— To moje dziecko — odpowiedziała. — Jedno z wielu. To grupa wsparcia dla kobiet. Zajęcie z samoobrony, które prowadzę dwa razy w tygodniu; w poniedziałki i czwartki w starej cukrowni a także zajęcia terapeutyczne odbywające się w salce katechetycznej kościoła w każdą środę. o dziewiętnastej. Na spotkanie prowadzone przez terapeutę może przyjść każda kobieta lub osoba identyfikująca się, jako kobieta. Nie skreślamy nikogo, nie krytykujemy po prostu rozmawiamy.
— To naprawdę pomaga? Mówienie o swoich problemach?
— Wierzę, że tak — odpowiedziała. — Gaspar — zwróciła się do niego po imieniu — Z własnego doświadczenia wiem, że opowiedzenie swojej historii pomaga w procesie leczenia. Mam zdiagnozowaną depresję i walczę z nią każdego dnia i nie potrzebuje dyplomu z psychologii, aby wiedzieć, że wokół mnie są także inni ludzie mający swoje własne problemy, zmartwienia i choroby. I to z tym musimy walczyć.
— A zajęcia z samoobrony?
— Kontrola nad ciałem daje kontrolę nad umysłem. Im silniejsza jestem fizycznie tym silniejsza mentalnie. To przełamywanie swoich słabości i praca nad nimi. I gdyby nie było Power Girl nie było by Żłobka gdyby nie byłby żłobka nie byłoby nowych miejsc prascy gdyby nie to nie byłby stołówki — urwała.
— Rozumiem i myślę, że nasi słuchacze też. Twoje dziewczyny, bo myślę, że tak mogę to określić rozwaliły koło.
— Bardzo dużym młotkiem — odpowiedziała ze śmiechem.
— Myślisz, że Conrado Severin wygra wybory?
— Mam nadzieję, że Valle de Sombras jest gotowa na zmiany, bo niezależnie od wyniku wyborów Victoria Reverte ma swoją armię, która się nie zatrzyma.


***
Telefon po wywiadzie w radiu urywał się. Victoria dała wolną rękę Annie Marii Perez w kwestii zapisów i sama postanowiła spotkać się Lukacsem w starej cukrowni na trening. Musiała z nim porozmawiać i koniecznie chciała poćwiczyć z kimś kto będzie wyzwaniem. A Luke jako były zawodnik MMA był wyzwaniem. Poruszyła głową na boki gdy wszedł do środka.
— Szatnia jest proso i w lewo — poinstruowała mężczyznę.
— Świetny wywiad — stwierdził Hernandez gdy dołączył do niej w rozgrzewce. Victoria uśmiechnęła się szelmowsko.
— Dzięki — powiedziała. — To co zaczynamy?
— Nie możesz się doczekać aż skopie ci tyłek?
— Z tym to radzę ostrożnie — Jsvier, który pojawił się znienacka popatrzył to na jedno to na drugie. — Mówisz o mojej żonie.
— Nie zwracaj na niego uwagi — Victoria machnęła ręką. — Zaprosiłam cię tu bo przyda mi się wcisk i ktoś kto nie zna każdego mojego ruchu.
— No i nim nie wylądujesz pod jednym prysznicem — zauważył Javier uśmiechając się szeroko. Victoria skarciła go wzrokiem. — No co? Wzmacniamy wspólnym treningiem więzi.
— Zignoruj go.
Luke okazał się być cholernie wymagającym przeciwnikiem, ale właśnie takiej potyczki potrzebowała chociaż zdawała sobie sprawę, że policjant nie wkłada to całej swojej siły. Dostosował swój rytm do jej. Zirytowana wypaliła
— Zostałam druhną Evy — wypaliła i uśmiechnęła się pod nosem. Ręka Luke poszybowała w jej kierunku, zrobiła unik i chwyciła ją pewnie wykręcając do tyłu za plecy mężczyzny. Jednym ciosem zwaliła go z nóg.
— Wreszcie — wymamrotała puszczając go. — No chodź — zachęciła go. Gdy się podniósł zaatakował. Trzema celnie wymierzonymi ciosami ściął ją z nóg. Victoria wylądowała na rozłożonych materacach. Popatrzyła na sufit.
— Luke! — pisnął Javier
— Ja — wymamrotał sam zaskoczony własną agresją.
— Milczcie obaj — odwarknęła podrywając się na nogi. — Nie potrzebuje wiecznego trzymania za rączkę — chwyciła wodę. Jedną rzuciła blondynowi.
— Dlaczego się zgodziłaś? — zapytał gdy odkręcał butelkę z wodą.
— Dlatego, że tego potrzebuje — odparła poruszając głową na boki. — W życiu przeszłam przez piekło. Moi rodzice nie żyją, brat nie żyje i wszyscy zginęli, żeby mnie chronić.
Javier chrząknął.
— Część z nich. Nieważne — machnęła ręką — ważne jest to, że mimo całego otaczającego mnie mroku chcę widzieć w ludziach dobro. Światełko w pieprzonym ciemnym tunelu i kiedy już to zaakceptujesz mam nadzieję, że pomożesz mi prowadzić zajęcia z samoobronny. — westchnęła. — Idę pod prysznic — mruknęła i ruszyła w kierunku łazienek zostawiając mężczyzn samych.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 20:01:27 30-05-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 9:09:21 05-06-21    Temat postu:

Temporada III E 026

Emma/ Dolores/Emily /Fabricio
Emma niechętnie weszła do budynku miejscowej komendy policji. Policjantka, która tamtej nocy pojawiła się na miejscu zdarzenia poprosiła ją aby przyszła następnego dnia w celu złożenia zeznań. Szatynka skinęła jedynie sztywno głową zbyt oszołomiona wydarzeniami, których była świadkiem, aby stawiać jakikolwiek sprzeciw. Teraz gdy czekała na przesłuchanie zastanawiała się skąd to nagłe zainteresowanie morderstwem prostytutki? Policja Valle de Sombras nigdy bowiem nie kwapiła się, aby prowadzić śledztwo w jakiejkolwiek sprawie.
Mieszkała w Dolinie Cieni przez ostatnie pięć lat i miejscowi funkcjonariusze raczej słynęli z łapówkarstwa, opieszałości. Pod ich komisariatem handlowano narkotykami, lecz nikt specjalnie się tym nie interesował. Widać trzeźwy Diaz odkrywał w sobie smykałkę do bycia solidnym gliną, pomyślała z przekąsem wprowadzona przez funkcjonariusza do pokoju przesłuchań.
Emma zsunęła z ramion plecak i usiadła na niezbyt wygodnym krześle. Ręce oparła na stole spoglądając na weneckie lustro. Westchnęła teatralnie i odchyliła do tyłu głowę wpatrując się w sufit, na którym dostrzegła pająka. Małego i czarnego. Skrzywiła się mimowolnie. Mogliby tu chociaż posprzątać, przemknęło jej przez myśl. Drzwi otworzyły się a do środka weszła detektyw, którą zapamiętała z poprzedniej nocy. Detektyw Nina Flowers. Kobieta posłała jej pokrzepiający uśmiech.
— Dzień dobry — przywitała się i odsunęła krzesło ze zgrzytem. Usiadła. — Przepraszam, że musiała pani czekać.
Emma w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami. Jasnowłosa policjantka przyglądała jej się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
— Ma pani przy sobie dowód osobisty albo paszport? — zapytała. Emma wyciągnęła portfel a z portfela dowód. Podała go policjantce. — Zaraz zaczniemy tylko przyjdzie Grupcio. Emma uniosła brwi. — Jestem tutaj nowa więc trudno mi zapamiętać te wszystkie imiona. Fukcjonariusz nazywa się jak ta aktorka —widząc niezrozumienie w oczach Emmy machnęła ręką. — Nieważne. Nazywa się pani Emma Guerra urodzona w Londynie trzeciego lutego osiemdziesiątego trzeciego roku. Co Angielka robi w Meksyku?
— Mieszka —stwierdziła Emma z trudem powstrzymując się od wywrócenia oczami.
— Guerra to tutejsze nazwisko —zauważyła. — Meksykańskie. —poprawiła się szybko.
—To nazwisko po mężu — powiedziała zastanawiając się czy policjantka naprawdę nie wie kim był jej mąż czy tylko udaje głupią blondynkę. —Możemy już zaczynać? —zapytała. — Mam także inne plany na ten dzień.
Do środka wszedł Adam Esposito z laptopem w dłoni. Usiadł obok Niny i zaczął rozkładać sprzęt. Policjantka posłała jej przepraszający uśmiech. Szatynka nie odwzajemniała go. Jeśli pani detektyw chciała ją wyprowadzić z równowagi to jej się to udało.
—Spisz dane do protokołu —poleciła mu policjantka. — Napije się pani wody? Mogę mówić ci Emma?
— Nie dziękuje i tak może mi mówić pani po imieniu.
— Dobrze. Zdaje sobie sprawę, że doświadczyłaś czegoś traumatycznego, ale czy mogłabyś nam powiedzieć na kilka pytań?
— Po to tu przyszłam — odpowiedziała nieco łagodniejszym tonem Emma. Nie chciała, aby ta policjantka uznała, że ma coś do ukrycia.
— Skąd znała pani Margaritę?
— Spotkałyśmy się na grupie wsparcia Girl Power — odpowiedziała.
—Girl Power? —wydukał Adam. — To o tych zajęciach czasem nie mówiła córka szefa?
Nina popatrzyła na policjanta z politowaniem.
—Co to za grupa?
— Wsparcia — odpowiedziała. Obie zignorowały policjanta. — Spotykamy się w każdą środę i rozmawiamy.
— O czym?
— To poufne.
— Emmo, Margarita została brutalnie zamordowana.
— To grupa terapeutyczna działająca na takich samych zasadach jak AA. Po przesłuchaniu zostawię pani numer do terapeuty, który prowadzi zajęcia i pełni nadzór psychologiczny nad grupą. Być może on udzieli pani bardziej szczegółowych informacji.
—Wiedziała pani jak Margarita zarabia na życie?
—Tak
— Pani również trudni się tym zajęciem? — wyrwało się Esposito. Emma popatrzyła na niego wzrokiem pełnym złości i politowania.
— Nie — odpowiedziała.
—Skoro pani tam nie pracuje to co pani tam robiła?
— Margarita nie pojawiła się na zajęciach w środę, nie odbierała telefonu. Tak mamy ze sobą kontakt po za grupą. Pojechałam więc sprawdzić czy z nią wszystko w porządku.
— W środku nocy?
— Byłam u niej w środku dnia, ale nie było jej w domu. Wieczorem do mnie zadzwoniła i poprosiła, żebym po nią przyjechała. Chciała wyjechać z miasta. Miałam podrzucić ją na stację do Monterrey na pociąg. Gdy dotarłam na miejsce był tam już jej alfons.
— Zna pani jego dane?
— Nie, ale proszę zapytać kolegę siedzącego obok. —odpowiedziała ze stoickim spokojem Emma nawet nie patrząc na Adama. Esposito zrobił się czerwony jak burak. Weszłam do środka i zobaczyłam jak —urwała i głośno przełknęła ślinę.
— Proszę się nie spieszyć
— Poderżną jej gardło — powiedziała opanowanym już głosem. — później odwrócił się i mnie zobaczył. Był zaskoczony. Zrobił krok do przodu, pchnął mnie na ścianę i uciekł.
—Tak po prostu wyszedł?
— Wybiegł —poprawiła ją. — Zadzwoniłam po karetkę, ale zmarła za nim przyjechali.
— Powiedziała coś?
Powiedz Nadii, że przepraszam
— Nie — skłamała gładko szatynka. — Karetka przyjechała, a lekarz stwierdził zgon, później pojawiliście się wy?
— Dlaczego alfons chciał ją zabić?
— Znajdźcie go i zapytajcie —odpowiedziała policjantowi nawet nie próbując powstrzymać zjadliwego tonu. — Chciała wyjechać — zaczęła spokojnie. — zacząć gdzieś od nowa, a jemu to się nie spodobało więc ją zabił. Wyjeżdżając pozbawiała go źródła dochodu.
— Wie pani, dokąd planowała wyjechać Margarita?
—Nie — odpowiedziała szatynka. — Miała kupić bilet na stacji, na pociąg dokądkolwiek. Chciała zniknąć.
— Rozumiem — Nina pokiwała współczująco głową. —Co wie pani o narkotykach w jej mieszkaniu?
—Nic, nie wiedziałam, że tam były jakieś narkotyki.
— Były — zapewnił ją Esposito. —Tabsy, zioło, Biała Dama.
— Jak już mówiłam nie wiem nic o żadnych narkotykach.
— Powiedziała pani, że Margarita chciała zniknąć, ale nie spakowała żadnych walizek. Ubrania nadal były w szafkach. Dlaczego nie spakowała żadnych rzeczy?
— Margarita planowała wyjazd od dawna. — zaczęła —Mówiła o tym na grupie wsparcia, że chcę wyjechać, zacząć gdzieś od nowa. Mówiła, że “planuje wyjść z domu w czym stoi i poza torebką, i pieniędzmi nie zabierać ze sobą nic
Nina pokiwała ze zrozumieniem głową.
—Esposito —wydrukuje protokół z przesłuchania i przyniesie pani do podpisu.
—Dobrze, pani detektyw jest coś jeszcze o czym powinniście wiedzieć
—Co takiego?
— Margarita była nosicieką wirusa HIV
Z satysfakcją zauważyła jak Adam Esposito blednie.

***
Siedem lat wcześniej.

Amsterdam nocą był jednym z najpiękniejszych miast w Europie. Emma żałowała, że nie może spacerować tamtejszymi uliczkami. Zanurzyć się w miejskim zgiełku i po prostu żyć. Wypuściła stróżkę szarawego papierosowego dymu odwracając do tyłu głowę. Nie siliła się na uśmiech. Nie była w nastroju. Obojętnym wzrokiem popatrzyła na siedzącego w fotelu mężczyznę. W każdej chwili możesz wrócić do domu, przypomniała sobie jego słowa. Podeszła do stolika strzepując popiół do popielniczki.
— Wyjaśnisz mi co się stało? — Fausto Guerra popatrzył przenikliwe w jej oczy, gdy jego spojrzenia z Emmą się skrzyżowały. Kobieta wzruszyła obojętnie ramionami i popatrzyła na zwłoki mężczyzny leżące na dywanie. Krew z ran zdążyła już zaskrzepnąć i paskudnie poplamiła biały dywan.
— Facet się przypadkiem przekręcił — stwierdziła i rozsiadła się na krześle.
— Przypadkiem też nadział się na nożyczki? — zapytał ruchem dłoni wskazując na przedmiot wystający z jego piersi. — Gdzie twoja koleżanka?
— Ja tu nie mam koleżanek — odpowiedziała Emma spokojnym wzrokiem spoglądając na denata, któremu nikt nie kwapił się aby podciągnąć spodnie. — Po jaką cholerę po ciebie zadzwonili? Trzeba było go wyrzucić do rzeki i po kłopocie.
Fausto popatrzył na nią z niedowierzaniem. Ostatnimi czasy jej beztroska zaczynała działać mu na nerwy. Gdyby to był pierwszy lepszy trup już dawno żarłby go ryby żyjące w rzece Amstel. Ścisnął nasadę nosa.
— Ty wiesz kto to jest?
— A powinnam? Wybacz wiadomości ze świata rzadko do nas docierają. — sięgnęła po butelkę szampana. Napełniła kieliszek na cienkiej nóżce złotym drogim płynem. Upiła łyk. Nie tylko trup był zimny.
— Kurt Berg — powiedział, widząc niezrozumienie w oczach rozmówczyni wzniósł oczy do niego. — Ten trup do jedynie premier Holandii.
Emma roześmiała się dźwięcznie, a Fausto skrzywił się zaciskając usta w wąską kreskę. Tylko ją ta sytuacja bawiła do łez.
— Zapytam, więc jeszcze raz co się stało?
— Nie wiem — odpowiedziała, gdy przestała się śmiać. Dolała sobie szampana, jasnowłosy Guerra spoglądał na nią z lekko uniesionymi brwiami. — To drogi stary szampan — wyjaśniła i westchnęła. Odstawiła butelkę i kieliszek. — Gdy tutaj przyszłam facet był martwy.
— A Margarita?
Emma skrzywiła się.
— Margarita miała odlot — wyjaśniła — Odeskortowano ją do pokoju.
— To jej sprawka?
Emma wzruszyła ramionami. Fausto zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w stół.
— Gdy tutaj weszłam, pan premier przekroczył swój czas na prywatny taniec weszłam do środka i zastałam ten o to widok — zamaszyście wskazała na trupa ręką. — Margarita była w trakcie odlotu
— Żył gdy tutaj weszłaś?
— Nie sprawdzałam mu pulsu, jeśli o to chcesz zapytać — odwarknęła podnosząc się z miejsca. — Facet chodził na dziwki, więc jedna kilka razy wbiła mu nożyczki w pierś — oznajmiła chłodnym głosem. — Dostał to na co zasłużył.
— A możesz jaśniej?
— Pan premier lubił ostrą jazdę — doprecyzowała i sięgnęła po drugiego papierosa. Zapaliła. Głęboko zaciągnęła się papierosowym dymem. — Margarita go nie lubiła — zaczęła powoli Emma. — Wzięła dwie kreski za nim poszła z nim na górę.
— Nie powstrzymałaś jej?
— A co miałam jej powiedzieć? — zapytała. — Weź go na trzeźwo. Wiesz dobrze jak ja, że Margo lubi używki łyka i wciąga wszystko, co jest dostępne na rynku. Mówienie jej „nie bierz” to jak tobie „rzuć palenie” Rozpuść go w kwasie i po problemie.
— Nie mogę rozpuścić w kwasie holenderskiego premiera — odpowiedział jej Guerra i westchnął. — Poza tym, co ci strzeliło do głowy, aby stracić dwa transporty?
— Gdybyś nie próbował na siłę dogadać się z Małą Odessą nie byłby problemu. Co do cholery stało się w Moskwie?
— W skrócie; twoja siostra i C4.
— Zawsze wiedziałam, że wybuchowa z niej dziewczyna — odpowiedziała na to blondynka. — Po prostu wyrzuć gdzieś trupa a niedźwiedzie zrobią resztę.
— W Holandii nie ma aż tut niedźwiedzi.
Emma popatrzyła na ciało i parsknęła śmiechem. Premier ważył jakieś sto czterdzieści kilo.
— A te które są dostaną niestrawności — dopowiedziała. — Co zamierzasz zrobić?
— Pozbędę się trupa i nie policja zajmie się resztą, a ty — wyciągnął z kieszeni marynarki fiolkę i strzykawkę.
— Mam to dać Margaricie?
— Nie — zaprzeczył. — Sama to zażyjesz, a za kilka godzin będziesz w Paryżu.
— Mowy nie ma!
— Diaz kazał przysłać cię do Meksyku. Chcę się tobą zająć osobiście, co w jego języku oznacza tylko jedno; Juarez. Proszę cię abyś zagrała ze mną jeszcze raz — jego ton był łagodny.
— Wiesz, że jeśli to zrobimy nigdy nie będę mogła wrócić do domu? Do swojego starego życia? Matki psychopatki?
— Wiem, ale alternatywa jest jeszcze gorsza.
— Kiedy?
— Dziś, weźmiesz prysznic, położysz się do łóżka i wstrzykniesz dwa centymetry.
— A Margarita?
— Będzie wolna za kilka dni.

Dolores nie planowała w wieku czterdziestu siedmiu lat zostać matką. Gdy spóźniał jej się okres, a w ciało zaczęły uderzać fala gorąca. Pojawiły się zawroty głowy uznała to za objaw menopauzy. Po pożarze El Miedo gdy trafiła do szpitala wykonano jej szereg badań. Ku zaskoczeniu pielęgniarki okazało się, że jest w ciąży.
Cosme Zululaga zaczął jej unikać. Nie odpisywał na wiadomości, ignorował telefony i gdy pojawiała się pod jego drzwiami ani razu ich nie otworzył. Kobieta była zła zirytowana i na sam koniec poczuła się przez pana El Miedo wykorzystana!
Tak zdawała sobie sprawę skąd nagłe oziębienie ich relacji. Tak nigdy nie powinna wchodzić między ojca a córkę, ale miała dobre intencje a Cosme zachował się jak mały obrażony chłopiec. I może, dlatego zgodziła się poślubić Orsona?
Ślub jednak w ostatniej chwili odwołała, a Orson wyjechał. Nie chciała wychowywać córki na kłamstwie. Maria zasługiwała na więcej niż kolejna zakłamana z pozoru szczęśliwa rodzina. Wolała być sama. Tak było lepiej. A ona z tej niespodziewanej sytuacji zaczynała się cieszyć. Maleńkie ubranka, skręcone łóżeczko czy wózek napawały ją dziwną radością. I może właśnie, dlatego po rozmowie z Normą zdecydowała się porozmawiać z Cosme. Koniec końców był ojcem Marii i to nie do niej należała decyzja czy powinien być częścią jej życia. Dlatego poprosiła go o spotkanie z kawiarni Właściwie to Cosme Zululaga był przekonany, że idzie na spotkanie z córką niż był kochanką. Dolores poprosiła Nadię o malutką przysługę. Aby umówiła się z ojcem. Oczywiście to nie Nadia przyjdzie na spotkanie, lecz ona.
Na widok Dolores siedzącej przy stoliku zatrzymał się przy barze. Na całe szczęście przy ladzie nie było chłystka Nicholasa tylko Camilo. Dolores obdarzyła go chłodnym spojrzeniem jasnych oczu. Zululaga zamówił lemoniadę arbuzową (było bowiem zbyt upalnie na jego ulubioną herbatę) i podjął decyzję, że pójdzie się przywitać. Dżentelmenowi nie wypadało postąpić inaczej. Zbliżył się do stolika.
— Dzień dobry Dolores — przywitał się Cosme. — Ładny mamy dziś dzień?
— Jak na mój gust trochę zbyt upalny — odpowiedziała na to pielęgniarka bez cienia uśmiechu. — Usiądź.
— Jestem umówiony
— Ze mną — odpowiedziała na te uwagę powoli. — Poprosiłam Nadię o małą przysługę więc proszę cię siadaj.
— Dlaczego mieszasz w to wszystko Nadię?
— Dlatego, że przez ostatnie sześć miesięcy ignorowałeś moje telefony, wizyty pod twoimi drzwiami nawet wkładane do skrzynki na listy liściki z prośbą o spotkanie więc musiałam usiec się do niego bardziej drastycznych metod, aby zamienić z tobą słowo. Tworzą w twarz.
— Ty i ja Dolores nie mamy wspólnych tematów. Zdradziłaś mnie! — Camilo, który podszedł do stolika z lemoniadą Cosme zatrzymał się i powoli postawił ją przed Zululagą. Oddalił się pospiesznie. Dolores zaczekała aż mężczyzna wróci za ladę kawiarni
— Poinformowałam Nadię o twoim stanie zdrowie ponieważ się o ciebie martwiłam. Zrobiłam to z troski nie złośliwości. Byłam naiwna wierząc że między nami rodzi się uczucie., Okazało się jednak, że byłam dla ciebie niczym więcej niż przygodą na jedną czy dwie noce.
— Dobrze wiesz, że to nieprawda.
— Doprawdy? — zapytała upijając łyk lemoniady. — Z dnia na dzień przestałeś ze mną rozmawiać, nie odbierałeś moich telefonów więc twoje uczucie do mnie wyschło szybciej niż mógłbyś przypuszczać.
— Zraniłaś mnie.
— Ty zraniłeś mnie bardziej — syknęła w odpowiedzi.
— I chciałaś mi o tym powiedzieć?
— Chciałam ci powiedzieć, że jestem w ciąży — odpowiedziała mu spokojnie. Umilkła sięgając po szklankę z lemoniadą. Czekała aż to do niego dotrze. — Rodzę za cztery tygodnie.
— To moje dziecko?
— Tak — odpowiedziała chłodno.
— I informujesz mnie o tym miesiąc przed porodem?
— Próbowałam wcześniej, ale trudno było się z Toba skontaktować.
— A co z Orsonem? — zapytał nagle. — Słyszałem o waszym ślubie.
— Masz nieaktualne dane Cosme, ślub się nie odbył. Nie mogłam wyjść za mąż za Orsona
— Bo kochasz mnie?
— Nie chciałam kolejnego dziecka wychowywać na kłamstwie. — dopiła napój. — Mogłam przekonać ją, ciebie nawet siebie, że Orson jest ojej ojcem, ale nie potrafiłam. Dlatego odwołałam ślub.
— A co ja mam do powiedzenia?
— To co zechcesz? Cosme nie zamierzam cię przekonywać do uczestnictwa w życiu dziecka. Zrobisz to co sam będziesz uważał za słuszne — wstała zostawiając oszołomionego Zulugę samego. Ojciec Nadii Fabricio potrzebował czasu aby przetrawić usłyszane informacje od Dolores. Po raz trzeci bowiem zostanie ojcem.

Zawsze uważała, że teksty w stylu „jedna decyzja zmienić może całe życie” za oklepane. Dziś była się podpisać pod wyświechtanym frazesem gdyż jedna jej decyzja zmieniła całe jej życie, pociągnęła za sobą inne. Był to jednak właściwy wybór. Trudny, bolesny, ale jedyny. Dziś siedząc przy barze o subtelnej nazwie Raj sączyła małymi łykami drinka. Pora była wczesne, lecz Margarita nie żyła, Sam był. Travisem więc mogła się napić. To tylko jeden drink. Trochę wódki z sokiem jeszcze nikogo nie zabiło. Emma chciała uciszyć natłok wspomnień. Trochę się znieczulić ten jeden, jedyny raz. Upiła łyk przez słonkę czując na sobie cś wzrok. Mężczyzna siedział parę krzeseł dalej i wlepiał w nią małe świńskie oczka. Odwróciła wzrok.
— Nie widziałem cię tutaj wcześniej — usłyszała jego głos. Emma popatrzyła przed siebie. — Taką ładną dziewczynę na pewno bym zapamiętam.
— Ja na takiego kmiotka jak ty pewnie nie zwróciłabym uwagi — odparowała i rozciągnęła wargi w słodkim uśmiechu. Upiła łyk wódki z sokiem.
— Zgrywasz trudną do zdobycia
Popatrzyła na niego z politowaniem. Nie odezwała się ani słowem. Nieznajomy położył dłoń na jej kolanie. Tego było jednak już za wiele. Chwyciła jego dłoń i przekręciła. Pod palcami trzasnęła kość. Mężczyzna zawył z bólu.
— Złamałaś mi rękę — warknął
— Nadgarstek — poprawiła go i puściła. — To cię nauczy, że kobiety nie lubią być dotykane bez ich wyraźnego pozwolenia.
— Dzwoń po policję
— Śmiało — zachęciła barmankę szatynka. — Miejscowi na pewno zainteresują twoje rozszerzone źrenice i cukier puder pod twoim nosem. Twoja karta kredytowa na pewno opowie im historie wczorajszego wieczoru.
Mężczyzna popatrzył na nią z wyrzutem. Zdrową dłonią wytarł nos. Emma popatrzyła na niego z obojętnością i wróciła do sączenia małymi łykami drinka. Nieznajomy oddalił się pospiesznie przeklinając pod nosem.
— Do wszystkich mężczyzn masz takiego podejście?
— Tylko tych irytujących. Jesteś irytujący?
— Nie na tyle abyś złamała mi nadgarstek. Jestem Jaquin
— Camilla — przedstawiła się.
— To twoje prawdziwe imię?
— A jakie ma to znaczenie? — odpowiedziała pytaniem na pytanie Emma. — Jeszcze raz to samo.
— Żadne — odpowiedział — Kiepska noc? — spojrzała na niego zdziwiona. — Dochodzi południe. Większość kobiet o tej porze jest w kościele a nie w barze.
— A kto ci powiedział, że jestem jak większość kobiet? — ponownie odpowiedziała pytaniem i upiła łyk nowego drinka. — Moja znajoma została zamordowana — powiedziała. — Piję za jej wieczne odpoczywanie..
— Kondolencje, może ją znałeś? Często odwiedzała ten przybytek — wyciągnęła telefon i wyświetliła fotografie Margarity. — Szukając klientów.
— To nie jest burdel — zapewnił ją. — Jesteś z policji?
Emma roześmiała się dźwięcznie..
— Nie — odpowiedziała. I popatrzyła na zdjęcie kobiety. — Miała tylko dwadzieścia siedem lat — powiedziała. — Zasłużyła na więcej niż brudni klienci i handel prochami.
— Tutaj nie dilowała.
— Nie handlowała, nie łowiła klientów siedząc przy barze, a jednak skończyła z poderżniętym gardłem i HIV płynącym w jej żyłach —zsunęła się z barowego stołka. — Miała po prostu pecha — rzuciła zwitek banknotów na blat. — Reszta dla ciebie — powiedziała do barmanki i wyszła.

Zapach pieczonego na ruszcie mięsa przyjemnie łaskotał nozdrza. Fabricio stał przy grillu ubrany w luźne niebieskie spodenki i koszulkę polo. Przekręcił mięso na drugą stronę. Posłał wchodzącej Nadii z Camillą szeroki uśmiech. Jasnowłosy był w wyśmienitym humorze. Siostrą natomiast powędrowała spojrzeniem do szwagierki, która siedziała na hamaku z jasnowłosą dziewczynką u boku. Na przeciwko Emily siedziała jej siostra, Travis stał przy grillu żywo dyskutując o czymś z jej bratem. Skrzywiła się. Gdyby wiedziała, że na spotkaniu pojawi się jej były z obecną dziewczyną wymyśliłaby jakąś wymówkę. Wśród zaproszonych gości był także Leo z Siergiejem.
— Dziękuję, że przyszłyście — pocałował siostrę w policzek. — Piwo jest w lodówce.
— Nie dziękuję — odparła grzecznie Nadia. — Jestem autem.
Blondyn skinął głową ze zrozumieniem głową.
— Gdybyś zmieniła zdanie to mamy mnóstwo wolnych pokoi. — mrugnął do niej okiem. — Znacie się? —zapytał ich
— Tak — odpowiedział za Nadię Travis. — Poznałem Nadię na urodzinach twojej żony.
— A tak rzeczywiście.
— Mamo, mogę iść pobawić się z Samem?
— Oczywiście kochanie — pogładziła dziewczynkę po włosach wypuszczając ją niechętnie z objęć.
—Fabricio — zaczęła zerkając w stronę Alice, która była łudząco podobna do Emily. — Kim jest ta dziewczynka siedzącą z Emily?
— To Alice — Fabricio podrapał się po głowie zastanawiając się jak wyjaśnić tą sytuację. — Alice to rodzina — wyjaśnił.
— To skomplikowane? — zapytała go z uśmiechem. Pokiwał głową wdzięczny, że nie zagłębia się w temat zbyt nachalnie.
— Nawet nie wiesz jak bardzo — odpowiedział. — Przepraszam na chwilę — zostawił ich samych wchodząc do domu przez szeroko otwarte drzwi. Stali obok siebie milcząc, żadne z nich nie miało ochoty rozmawiać z drugim. Travis pociągnął łyk piwa.
Zapowiadał się długi wieczór. Im więcej czasu upływało tym atmosfera robiła się luźniejsza. Fabricio i Emily byli świetnymi gospodarzami a siostry ze śmiechem wspominały swoje dzieciństwo podając sobie talerz z kolorową sałatką.
— Nieprawda — zaprzeczyła ze śmiechem Emily wskazując widelcem na brata. — To był czysty przypadek.
— Czysty przypadek? — Leo wybuchnął śmiechem. — Przypadkiem wyjechałaś do rzeki? — zapytał spoglądając na nią z politowaniem. Blondynka uśmiechnęła się niewinnie..
— Zawsze brakowało Ci piątej klepki
— Leo — uderzyła brata żartobliwie w ramię. — Nie przy dzieciach.
— Słyszałam o tobie gorsze rzeczy — odezwała się Alice. — Podobno wykułaś facetowi oko używając szpiki do włosów — Emily popatrzyła na brata to na Alice
— Ja nic nie wiem — uniósł dłonie w geście poddania się.
— Wiem to od Camille — wyznała. — Ze wszystkich dzieci to ciebie nienawidziła najmocniej — dziewczynka popatrzyła na nią poważnie. — Uważała, że ją porzuciłaś.
— Nie porzuciłam jej — zaprzeczyła. — Dorosłam.
— Miałaś szesnaście lat, gdy wyprowadziłaś się z domu. Trudno nazwać cię dorosłą. Ja nie zamierzam wyprowadzać się z domu — zapewniła ją. Emily poczuła jak ściska ją w dołku.
— I całe szczęście — odezwał się Fabricio. Głos miał jednak niepewny. Posłał swoim dziewczynom niepewny uśmiech. Miał ochotę podejść do nich i obie je mocno uściskać.
— Policja ustaliła coś w sprawie Margarity? — Nadia zmieniła temat. Emily zmarszczyła brwi wędrując spojrzeniem to do szwagierki to do siostry.
— Nie — odpowiedziała Emma siląc się na uprzejmy ton.
— Kim jest Margarita?
— Starą znajomą — odpowiedziała lakonicznie Emma.
— Starą znajomą? Mówiłaś, że poznałaś ją na Girl Power.
— Powiedziałam, że spotkałam ją na spotkaniach Girl Power nie że to było nasze pierwsze spotkanie — poprawiła ją szatynka i sięgnęła po kieliszek z wodą.
— Co się stało twojej starej znajomej?
— Nie żyje — odpowiedziała.
— Emily to nie jest temat do poruszania przy dzieciach — odezwał się Leo gdy siostry patrzyły na siebie w milczeniu.
— Później — padło z ust Emily. Emma pokiwała głową na znak zgody. Na razie musiała odpuścić.

Nadia wróciła do domu. Travis położył się wraz z Samem w pokoju gościnnym zaś rodzeństwo McCord zostało na dole aby porozmawiać. Emma czuła na plecach spojrzenie siostry. Dość kłamstw i półprawd, pomyślała palcami przeczesując włosy.
— Margaritę poznałam w Berlinie — zaczęła siadając w fotelu. — To była wiosna dwa tysiące trzeciego roku. Miała piętnaście lat i przypominała mi ciebie — Uśmiechnęła się blado do siostry. — I może dlatego się do niej zbliżyłam? — wzruszyła ramionami. Nienawidziła wracać wspomnieniami do tamtych dni. — Byłyśmy nierozłączne, jak siostry. Jeździłam z miasta do miasta razem z nią.
— Nie rozumiem — Leo wszedł jej w słowo. — Mogłaś poruszać się między miastami?
— Nie tylko miastami. Krajami również. Zabierałam ze sobą Margaritę. — Emma westchnęła. — Dwanaście lat temu nie uciekłaś bo miałaś szczęście, uciekłaś bo ja zostałam — wyznała to co już sami podejrzewali od samego początku. — Guerra wyciągnął cztery kobiety z transportu o to samo poprosiłam dla ciebie. Po tamtej sytuacji stałam się jego oczami i uszami. Kimś w rodzaju prawej ręki. I grałam w grę z aniołem.
— Poświęciłaś się dla mnie — odezwała się cicho blondynka. Emily wzruszyła ramionami. — Skoro wiedziałaś co robi Fausto to w każdej chwili mogłaś odejść. Wrócić do domu.
— Do jakiego domu? — zapytała ją. — Do matki, która robiła ze mną dokładnie to samo co ludzie Fausta? Jej branżowe imprezy nie różniły się wiele od tego co działo się w burdelach. Ja nie miałam do czego wracać. Ten układ działał bo każda z nich była martwa. Dlatego Fausto pozorował śmierć zamiast ucieczki. Trupów nie szuka nikt z uciekinierkami różnie bywa.
— Ja przeżyłam
Emma wstała i przespacerowała się po salonie.
— Nie byłaś zwykłą ofiarą — Leo odezwał się po dłuższej chwili milczenia. — Byłaś Damą Kier.
— Idiotyczny pseudonim — mruknęła pod nosem. — Wymyślili go tylko dlatego, że miałam bransoletkę z mini talią kart. — Siedem lat temu Fausto próbował ratować interes z Rosjanami po tym jak Emily wysadziła w powietrze połowę ludzi z Małej Odessy. Przepuściłam dwa transporty i szpiedzy Diaza, któremu nie zgadzały się cyferki zaczęli węszyć do tego Margarita zabiła premiera Holandii.
— To też byliście wy? — zapytał zdumiony Leo.
— Margo dużo ćpała w tamtym czasie. Codziennie była na takim haju, że nie wiedziała jaki jest dzień tygodnia. Tamtej nocy miała halucynacje, a rano nie pamiętała co się stało..
— Tamtej nocy umarłaś — stwierdziła blondynka.
— Diaz chciał mnie widzieć w Meksyku, a to oznaczyło jedynie Juarez. Wolałam żyć. I wtedy zamieszkałam w Grecji, później urodziłam dziecko.
— W noc śmierci Mario wtedy w szpitalu gdy miałaś mnie na korytarzu. Nigdy nie miałaś zamiaru wracać.
— Nie — odpowiedziała. — Miałam zabrać Sama, przekroczyć z nim granice i wsiąść do samolotu do Hiszpanii.
— A mój ojciec? Musiał zginąć?
— Twój ojciec był zmęczonym człowiekiem, który kochał cię najbardziej na świecie. Zaczął grać z aniołem bo nie chciał aby dorosły Fabricio widział w nim tylko i wyłącznie potwora. Tamtej nocy to on pociągnął za spust pierwszy.
Zapadła cisza. Emma chwyciła butelkę tequili i napełniła kieliszki.
— Prosiłam, żeby tego nie robił. Sam potrzebował ojca, ale — przechyliła pierwszy z nich. — przytulił mnie i powiedział ; Pamiętaj że was kocham — chwyciła kieliszek.
— Ty i Fausto byliście razem — wykrztusił Leo. — Parą.
— Przyjaciół — doprecyzowała Emma. — Byliśmy partnerami. Nasz związek nie miał charakteru seksualnego pod tym względem go nie interesowałam
— Nie był zainteresowany — powtórzył Fabricio. Emma popatrzyła na szwagra. — Macie Sama.
— In vitro — wyznała. — Twój ojciec nie interesował się kobietami — wypiła trzeci kieliszek. — Wolał facetów.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 9:10:49 05-06-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:45:48 09-06-21    Temat postu:

Temporada III E 027

NADIA

W poniedziałkowy poranek Nadia odwiozła Camilę do szkoły i pojechała do Fabricia. Musiała koniecznie zobaczyć się z bratem. Podczas grilla nie było za bardzo okazji, by spokojnie porozmawiać, a miała do niego kilka pytań.
Usiedli w salonie przy kawie.
– Więc co cię do mnie sprowadza tak wcześnie rano? – zaczął Fabricio, widząc zdenerwowanie na twarzy siostry. – To musi być coś ważnego, prawda?
– Wczoraj było za dużo ludzi, a chciałam porozmawiać z tobą w cztery oczy – odpowiedziała Nadia, prostując się na krześle niczym struna w gitarze.
– Brzmi poważnie. O co chodzi? – Guerra upił łyk kawy, wlepiając ślepia w De la Cruz.
– Chciałam zapytać, co u Conrada?
– Po co do tego wracasz, Nadia? – odpowiedział Fabricio pytaniem na pytanie. – Naprawdę to było aż tak ważne? – zapytał z niedowierzaniem. – Daj sobie z nim spokój i nie katuj się w ten sposób. Widzę, że to cię rani.
– Fabricio, zrozum. – De la Cruz była nieugięta. – Ja muszę to wiedzieć.
– Dobrze, wygrałaś. – Guerra rozłożył ręce w geście bezradności. – U Conrada wszystko gra. Wystarczy?
– Oczywiście, że wszystko gra – prychnęła z niezadowoleniem. – Słyszałam, że już ma nową kochankę.
– Nawet jeśli, to nie powinnaś się w to mieszać. To jego sprawa, kogo zaprasza do łóżka.
– Nie ciekawi cię nawet, kogo mam na myśli?
– Nie zaglądam ludziom do łóżka, a już tym bardziej Conradowi.
– Emma Guerra – wypowiedziała jej imię i nazwisko z jadem w głosie. – Mówi ci to coś?
Fabricio parsknął śmiechem.
– Chyba Emma McCord – poprawił siostrę. – Poza tym, skąd ci to przyszło do głowy?
– Zapewniam cię, że gdy Emma złożyła mi wizytę, przedstawiła się jako Guerra, nie McCord. Podobno była żoną Fausta. Jakim cudem nic o tym nie wiesz?
– Sam się zastanawiam. – Fabrico poczuł się skołowany jak nigdy.
– Nie dość, że uwiodła twojego ojca, to teraz bezwstydnica próbuje odebrać mi Conrada – fuknęła zła De la Cruz i założyła ręce na piersiach.
– Przypominam ci, że już od dawna nie jesteście razem.
– Bo mi go odbiła. Widziałam ich, rozumiesz?!
– To niczego nie dowodzi. Chyba popadasz już w paranoję.
– Jakiś czas temu gruchali sobie w parku jak dwa gołąbki. Ciekawe co na to powie Travis?
– Chyba nie zamierzasz się w to wtrącać? – zapytał Guerra, ale chyba znał odpowiedź. – To ich prywatna sprawa.
– Nie, kiedy ich romans krzywdzi innych ludzi. – Nadia upierała się przy swoim.
– Nie bądź niemądra, siostrzyczko. – Fabricio próbował przekonać siostrę. – Poza tym nie sądzę, że Emma ma cokolwiek wspólnego z Saverinem. Za romans z tobą miałem ochotę go zabić, a Emily za romans z Emmą chyba powiesiłaby go na najbliższej gałęzi.
– Saverin kocha ryzyko, a ja nadal go kocham, nie rozumiesz?
– Popełniasz błąd. Kompletnie ci odbiło na jego punkcie. Co on takiego w sobie ma, że tak działa na kobiety?
– Po prostu jest miłością mojego życia.
– Jeśli chodzi o uczucia to jest sukinsynem.
– Możliwe, ale to niczego nie zmienia. – Nadia westchnęła. – Ale nieważne, przyszłam też w innej sprawie. Klinika we współpracy z moim wydawnictwem organizuje aukcję charytatywną na głodujące i ciężko chore dzieci w Afryce. Chciałbyś dorzucić coś od siebie?
– Daj mi się zastanowić. – Fabricio podrapał się w tył głowy.
– Tylko szybko, bo aukcja jest za tydzień.
– Odezwę się wieczorem.
– Świetnie, będę czekać. – Nadia usłyszała sygnał swojego telefonu. – Tak, słucham? – Odebrała niemal natychmiast.
– Nadio, z tej strony Castiel Samaniego, nauczyciel Camili – przedstawił się rozmówca po drugiej stronie. – Czy mogłabyś przyjechać do szkoły?
– A co się stało? Camila narozrabiała? – De la Cruz bardzo się zaniepokoiła.
– Uciekła ze szkoły, bo dowiedziała się od dzieciaków na przerwie, że Santiago to jej przyrodni brat. Wiedziałaś, że twoja córka się w nim podkochiwała?
– Co?! – Nadia aż zbladła z wrażenia. – Cholera, muszę ją jak najszybciej znaleźć – powiedziała i rozłączyła się.
– Co się stało? – zapytał zmartwiony Guerra.
– Camila uciekła ze szkoły.
– Cholera, masz jakiś pomysł, gdzie mogła pójść?
– Jedyne co mi przychodzi do głowy to Lucas. Camila bardzo go polubiła, ale nie sądzę, żeby nie zadzwonił, gdyby faktycznie do niego poszła. – Rozległ się kolejny dzwonek telefonu. Nadia spojrzała na wyświetlacz. – To Lucas. – Odebrała szybko. – Lucas? Jest u ciebie moja córka?
– Właśnie w tej sprawie dzwonię – zaczął nieco zmieszany. – Skąd wiedziałaś?
– Domyśliłam się i miałam do ciebie dzwonić, ale mnie ubiegłeś.
– Przyszła pięć minut temu i prawdę mówiąc, jest roztrzęsiona.

***

W Los Angeles żyło im się świetnie. Żadnych zobowiązań czy nawet rodziny, która by ich krytykowała. Żyć, nie umierać. Jednak nagły telefon od siostry, zmącił spokój Sebastiana i Michaela.
– Tak, Ivette? – wydukał do słuchawki zaskoczony Seba. – Coś się stało? Nie dzwoniłaś do nas od lat.
– Ciocia Leonarda zmarła. Pojutrze pogrzeb – poinformowała brata. – Przyjedziecie?
– Tak, oczywiście – zapewnił siostrę. – Będziemy na pewno.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:50:59 12-06-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 028

QUEN/CONRADO/LUCAS/JOAQUIN

Od kiedy domyślił się, że został adoptowany, Quen postanowił dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mógł pojąć jak Rafael i Ofelia mogli go przez całe życie okłamywać. Czuł się zwyczajnie oszukany, ale musiał też przyznać, że w głębi serca od zawsze wiedział, że jest inny. Ibarrowie byli idealni – dobrzy, szczerzy ludzie, udzielający się charytatywnie i cieszący się dobrą reputacją w okolicy. No tak, ale teraz już wiedział, że wcale nie byli tacy perfekcyjni skoro nigdy nie powiedzieli mu o adopcji, a na dodatek wyglądało na to, że burmistrz układał się z Fernandem Barosso i kartelem Templariuszy. Tego Quen nie mógł w żaden sposób zaakceptować. Tym bardziej teraz, kiedy wiedział, do czego jego chrzestny i Los Caballeros Templarios są zdolni.
Cały weekend wykorzystał na znalezienie wskazówek, które mogłyby oficjalnie potwierdzić jego adopcję lub może (choć w to niespecjalnie wierzył) wyjawić tożsamość jego biologicznych rodziców. Sam zresztą nie wiedział, czy chciał poznać prawdę – ostatecznie ludzie, który go porzucili byli znacznie gorsi od tych, którzy okłamywali go całe życie.
W domu przeszukał już wszystko i oprócz zdjęcia Ofelii, które jasno wskazywało, że nie mogła być w ciąży, nie znalazł nic. Postanowił więc skorzystać z okazji, że nadal miał przepustkę do sierocińca, gdzie do niedawna odbywał karę. Gdzie indziej można znaleźć odpowiednie dokumenty jak nie w miejscowym domu dziecka? Nikt specjalnie się nie przejął jego obecnością, większość wychowanków przebywała na podwórku, a siostry zakonne na mszy świętej. Miał więc zielone światło. Niepostrzeżenie wślizgnął się do biura siostry przełożonej i odnalazł archiwum z aktami wychowanków, ułożone alfabetycznie. Było zamknięte na klucz, ale był na to przygotowany. Pochwycił z biurka zakonnicy jeden ze spinaczy, który po odkształceniu doskonale nadawał się jako wytrych. W duchu podziękował Felixowi, który nauczył go kiedyś tej sztuczki.
– Można wiedzieć, co ty wyprawiasz?
Quen podskoczył w miejscu i złapał się za serce. W drzwiach stała Carolina Nayera z rękoma splecionymi na piersiach, wpatrująca się w niego z mieszaniną szoku i dezaprobaty.
– Nie powinieneś tutaj być.
– Cicho bądź i zamknij drzwi! – syknął, a widząc, że dziewczyna nie kwapi się, by to zrobić, złapał ją za rękę, wciągnął do gabinetu i zatrzasnął za nią drzwi.
– Oszalałeś? Co ty wyprawiasz?! – Carolina była wściekła.
– Muszę się czegoś dowiedzieć – odpowiedział enigmatycznie Enrique, powracając do czynności przeglądania akt.
– To przestępstwo, zdajesz sobie z tego sprawę? Włamałeś się tutaj i grzebiesz w prywatnych aktach wychowanków sierocińca. Zgłoszę to. Nawet synowi burmistrza nie może ujść coś takiego na sucho!
– Po pierwsze: nie włamałem się, mam przepustkę. – Ibarra pomachał brunetce identyfikatorem wolontariusza przed oczami. – A po drugie… – Zawahał się. Co właściwie chciał jej powiedzieć? Że został adoptowany i szuka dowodów w domu dziecka? To było niedorzeczne, zdawał sobie z tego sprawę. Musiał jednak jej się zwierzyć, bo była gotowa wzywać ojca Horacia. Kiedy skończył, Carolina wyglądała na niewzruszoną.
– Dlaczego każdemu bogatemu dzieciakowi wydaje się, że został adoptowany, kiedy nie dostanie tego, czego chce? Co jest, tatuś odmówił drogiej zabawki, więc się obraziłeś i stwierdziłeś, że cię przygarnął z domu dziecka? – Carolina spojrzała na chłopaka morderczym wzrokiem.
– Nie rozumiesz, nie chodzi o żadne widzimisię, ja to po prostu wiem. Szukam dowodów.
– Dlaczego akurat tutaj? Nawet jeśli twoi rodzice cię adoptowali, to skąd pewność, że akurat z tego sierocińca?
Quen musiał przyznać jej rację, ale miał dostęp tylko do domu dziecka przy Klasztorze Miłosierdzia. Gdyby miał odwiedzać każdy sierociniec w okolicy, musiałby się tłumaczyć rodzicom, dlaczego podróżuje sam do Monterrey.
– To skomplikowane. Zresztą, nieważne. Możesz tego nie pochwalać, ale proszę cię, nie wydaj mnie. Daj mi tylko dziesięć minut, będę się streszczał.
Carolina chciała chyba oponować, ale zamiast tego westchnęła ciężko i stanęła na czatach, blokując drzwi.
– Wiesz, taka okazja się nie powtórzy. Chcesz przejrzeć swoje dokumenty? – zapytał Quen, kiedy w ręce wpadła mu teczka Nayery.
– Nie, dzięki.
– Mówię serio. Tu może być informacja o twoich biologicznych rodzicach.
– Nie potrzebuje tego.
– Jak chcesz. Ja wolałbym wiedzieć. Nie jestem wypranym z emocji robotem. – Enrique prychnął pod nosem. Carolina zawsze wydawała mu się zimna i wyrafinowana. Nie mógł uwierzyć, że kogoś może całkowicie nie interesować jego pochodzenie.
– Nic tam nie ma – odpowiedziała po chwili, odwracając wzrok i wpatrując się w ścianę.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Quen, przypatrując się jej wielkimi oczami. – Czy ty… już przeglądałaś te akta?
– Tak, dawno temu. Nie jestem głupia. I nie jestem też wypranym z emocji robotem. Myślisz, że dzieciaki, które tu są w ogóle nie interesują się, skąd pochodzą, kto wydał je na świat? Każdy przynajmniej raz pytał lub próbował się w inny sposób dowiedzieć. Nie każdemu się to udaje.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić. – Po raz pierwszy w rozmowie z Caroliną poczuł, że przekroczył jakąś granicę. – Więc naprawdę niczego się nie dowiedziałaś? O twojej mamie albo tacie?
– Nie. – Carolina westchnęła ciężko. – Moje akta są utajnione.
– I nie dziwi cię to?
– Dlaczego miałoby mnie dziwić? Wielu rodziców, oddając swoje dzieci, zastrzega sobie anonimowość.
Quen zmarszczył brwi. Nie uwierzył w jej obojętność. Na pewno nie raz łamała sobie nad tym głowę. Ukradkiem zerknął na jej teczkę i poza pełnym nazwiskiem i datą przyjęcia jej do sierocińca nie było tam zupełnie nic. W przypadku innych dzieci, dokumenty zawierały wiele innych danych, nawet jeśli nie było tam imion matek czy ojców. Wydało się to Quenowi dziwne, ale nie chciał bardziej denerwować dziewczyny. Dziesięć minut później był zmuszony stwierdzić, że jego akt nie ma w gabinecie. Był niepocieszony, ale musiał przyznać, że się tego spodziewał.
– Dzięki za pomoc – wymamrotał na odchodnym, kiedy Carolina oczyściła mu drogę przed ojcem Horacio.
Chciał chyba jeszcze coś dodać, bo po raz pierwszy odkąd ją znał, poczuł dziwną więź z Caroliną. Zasadnicza różnica między nimi polegała na tym, że jego przygarnęła porządna, kochająca rodzina, a jej nikt nie chciał. Zrobiło mu się jej żal, a zaraz potem ogarnęło go poczucie winy. Nie miał tylko pojęcia dlaczego. Przecież to nie jego wina, że Carolina nie miała rodziców i że całe życie spędziła w sierocińcu. No bo niby jakim cudem mógłby być za to odpowiedzialny? Nie umiał tego racjonalnie wytłumaczyć, ale poczuł, że to właśnie przez niego Carolina Nayera została pozbawiona szansy na normalne życie.

***

Conrado nie mógł przestać myśleć o ostatnim spotkaniu z Santosem i o tym, co mu powiedział. Z jego słów jasno wynikało, że wie, gdzie Fernando ukrył dziecko jego i Andrei. Wyraźnie powiedział „zaginione dziecko”. A to znaczyło tylko jedno: Fernando wcale go nie zabił. Żyło gdzieś blisko, wnioskując ze słów Santosa. Conrado wiedział, że DeLuna nie kłamie. Umiał to rozpoznać. Nie wiedział tylko, czy ta informacja go ucieszyła czy jeszcze bardziej zdołowała. Wydawałoby się, że jest o krok bliżej do zgłębiania tej tajemnicy, ale w rzeczywistości coraz bardziej się oddalał. Santos miał go w garści – był w posiadaniu cennych informacji i nie zamierzał ich wyjawiać, a już na pewno nie za niską cenę.
Saverin wybrał się w sobotnie przedpołudnie pobiegać, by oczyścić nieco umysł. W rezultacie zamiast uspokoić myśli, coraz bardziej zagłębiał się w ponurych wspomnieniach i hipotezach, które snuł w swojej głowie. Nawet nie zauważył, że omal nie wpadł na kogoś w parku. Kobieta okręciła się w miejscu, w porę uchylając się przed Conradem.
– Najmocniej panią przepraszam. – Wydyszał, zatrzymując się na ścieżce i spoglądając na osobę, której omal nie przewrócił. Rozpoznał w niej znajomą, szwagierkę Fabricia. – Witaj, Emmo. Przepraszam, nie zauważyłem cię.
– Ciężki dzień? – zapytała, przypatrując się jego nieprzytomnemu spojrzeniu.
– Ciężka noc – odpowiedział, siląc się na uśmiech. – Właściwie to napiłbym się kawy. Masz ochotę? Choć w ten sposób mogę się zrehabilitować za moje gapiostwo.
Saverin kupił kawę na wynos w kawiarni u Camila i wrócił do pobliskiego parku w niecałe pięć minut. Razem z Emmą usiedli na ławce, korzystając z przyjemnej pogody.
– Właściwie to dobrze się składa, że cię widzę. Nie mieliśmy ostatnio okazji porozmawiać, a mam do ciebie pewną sprawę – zaczęła Emma, a Conrado zamienił się w słuch. – Słyszałam, że szukasz pracowników do swojego nowo otwartego hotelu.
– Wieści szybko się rozchodzą. – Conrado upił łyk kawy i spojrzał na Emmę z zaciekawieniem. – Planowałem zatrudniać dodatkową pomoc w postaci pokojówek i ochroniarzy. Dzięki temu zapewnimy też miejsca pracy dla tych, którzy są bezrobotni od czasu upadku biznesów Fernanda. Ale zdaje się, że do tej pory powiedziałem o tym tylko kilku osobom…
– I jedną z nich była Rosa Paz, gosposia Fernanda Barosso? – Emma uśmiechnęła się lekko. – Rosa uczęszcza na spotkania grupy wsparcia Girl Power, którą założyła Viktoria. Mówiła mi, że ty i Eva bardzo jej pomogliście i że planuje odejść z pracy od Barosso i pracować dla ciebie.
– To prawda, złożyłem jej taką propozycję. Ale nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz? Myślałem, że dobrze ci się pracuje u Javiera.
– Bo tak jest. Nie szukam pracy dla siebie, myślałam raczej o mojej przyjaciółce. Margarita mogłaby skorzystać na zmianie otoczenia. To kobieta po przejściach, ale ma dobre serce.
– Rozumiem – powiedział Saverin, zastanawiając się nad czymś głęboko. – Z chęcią pomogę twojej przyjaciółce, niech zgłosi się do mnie w poradni biznesowo-prawnej lub telefonicznie, Fabricio i Emily mają do mnie kontakt.
– Dzięki, porozmawiam z nią.
– W sumie dobrze się złożyło, że wspomniałaś o Girl Power. – Conradowi nagle wpadło coś do głowy. – Znajdzie się tam miejsce jeszcze dla jednej osoby?
– Dla ciebie? Grupa przeznaczona jest dla kobiet lub osób identyfikujących się jako kobiety.
– Zdaję sobie sprawę. Myślałem raczej o Evie. Ostatnio jest w dużym stresie. Sprawia wrażenie silnej, ale wcale tak nie jest. Przydałaby jej się szczera rozmowa z kimś kto jej nie zna i nie ocenia.
– Jasne, przekaż jej, że może śmiało wpadać. Spotykamy się w każdą środę.
– Gdyby to było takie proste. Siłą jej tam nie zaciągnę. – Conrado wbił wzrok w papierowy kubek z kawą, skubiąc etykietę z logo kawiarni. – Musi sama do tego dojrzeć. Prawdę mówiąc, liczyłem że twój ojciec mógłby z nią porozmawiać. Thomas od dawna jest dla niej autorytetem i mentorem i mam wrażenie, że może jego posłucha.
– A ja mam pośredniczyć w tym wszystkim? – Emma spojrzała na Saverina spode łba.
– Po prostu gdybyś mogła szepnąć słówko ojcu… byłbym wdzięczny. Eva sama się do niego nie zgłosi, od razu by ją przejrzał. A przyda jej się szczera rozmowa. Ostatnio przechodzi ciężki czas, jej ojciec zmarł w więzieniu.
– Przykro mi. Zobaczę, co da się zrobić.
– Dziękuję. Lepiej będę się już zbierał. Czy mogę liczyć na to, że ta rozmowa pozostanie między nami? Zwłaszcza ten fragment z udziałem Rosy Paz.
– Jasne. Możesz być spokojny.
Uśmiechnęli się do siebie serdecznie i każde poszło w swoją stronę.

***

Joaquin sam nie wiedział, co go podkusiło i dlaczego zadzwonił do Dayany. Kobiety i romanse to ostatnie o czym w tej chwili myślał. Zresztą nigdy go do nich nie ciągnęło. Kobietom nie można ufać, to podstępne bestie, które wbijają nóż w plecy, kiedy tylko nadarzy się okazja. Przekonał się też o tym jego ojciec, Jorge Villanueva. Boleśnie się sparzył, kiedy jego żona, Mercedes Nayera, zostawiła go z trójką dzieci, by spełniać swoje marzenia o zostaniu piosenkarką.
– Mrzonki – mruknął sam do siebie, opróżniając kieliszek tequili i wpatrując się w lustro wiszące za barem.
Dayana Cortez nie cieszyła się dobrą sławą wśród Templariuszy i całkiem słusznie po tym, co nawywijała w ostatnim czasie. Naraziła ich reputacje i mogła zaprzepaścić wszystko, co tak pieczołowicie budowali. Wymógł na niej obietnicę, że nie będzie już niczego takiego próbować, ale mimo wszystko wolał ją trzymać blisko, by móc mieć na nią oko.
Tego wieczoru, kiedy zadzwonił do Dayany, był kompletnie wstawiony, po kilku działkach, a przede wszystkim wkurwiony. Poszedł do kawiarni Camila, gdzie całkiem przypadkiem usłyszał rozmowę Zuluagi i Crespo. Leonor miała tupet, nie ma co! Nie dość, że wychodziła za mąż za tego nieudacznika Ethana to jeszcze chciała wywieźć dzieci do Monterrey. Jakby to mogło zamieść wszystkie brudy pod dywan, jakby mogła zacząć nowe życie! Joaquin nie zamierzał puścić jej tego płazem. Mały Lorenzo był w końcu bratankiem Joaquina. Może trzeba wziąć przykład z tego idioty Sergia Sotomayora i również wystąpić do sądu o opiekę? Leonor mogłaby stracić obu synów. Cóż za nieprzewidywalne szczęśliwe zakończenie. Lorenzowi dużo lepiej byłoby z wujkiem Wackym zamiast z tą miernotą Crespo, który pewnie już przekabacił małego, by mówił mu „tato”. Na samą myśl Joaquinowi krew burzyła się w żyłach.
Późnym wieczorem skonfrontował Leonor, wygarnął jej co o niej myśli. Miała u niego dług wdzięczności i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mieli wspólny sekret, który oboje chcieli zabrać do grobu, ale jeśli Norrie jeszcze raz go sprowokuje, Joaquin nie będzie taki łaskawy. Po spotkaniu z Leonor był tak sfrustrowany, że w przypływie głupoty zadzwonił do Dayany Cortez. Rozbierała go wzrokiem od kiedy go poznała. Pewnie już na pogrzebie Cayetana chciała, żeby ją przeleciał. A ten adwokacina jak wierny piesek jej towarzyszył.
– Z czego się tak cieszysz? – Maria Elisa wycierała szklanki za barem i przypatrywała się szefowi spode łba.
– Zawsze miło jest usłyszeć, że ktoś cię kocha, prawda? – zapytał prosto z mostu, przypominając sobie słowa Dayany. Chyba się w tobie zakochałam.
– Pewnie tak. – Maria Elisa oparła przedramiona na blacie i przyjrzała się uważnie rozszerzonym źrenicom szefa. – Czyżby ktoś się w tobie zakochał? W TOBIE?
– Też się dziwię. – Joaquin roześmiał się histerycznie. – To nieprawdopodobne, co?
– Cóż, Dayana ma nie po kolei w głowie.
– Skąd wiesz, że o nią chodzi?
– Widziałam, jak wykradała się rano z zaplecza – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic siostra Lalo.
– Wiesz co jest najdziwniejsze? – Joaquin podstawił kieliszek, by barmanka napełniła go ponownie tequilą, co też uczyniła. – Powinno być miło to usłyszeć. A zamiast tego poczułem się tylko jeszcze bardziej wkurwiony.
– Bo nie lubisz Dayany?
– Ani jej lubię ani nie lubię. Żal mi jej, Cayetan był pokręconym starym skurwielem. Szkoda, że musiała się dowiedzieć o tym w ten sposób. Ale miłość? Nie, to nie dla mnie. Chociaż, może jednak warto trzymać ją przy sobie. Z zawodu jest nauczycielką chemii. Może się przydać.
– Nie chcę tego słuchać, Wacky. – Maria Elisa westchnęła. – Pracuję tu, bo potrzebuję kasy. Wiesz, że nie pochwalam tych waszych eksperymentów.
– Wiem i spokojna głowa, nie musisz się niczym martwić, nikt cię z tym nie powiąże. Lalo też może być spokojny.
– Nie martwię się o mojego głupiego brata. Wpakował się w to bagno na własne życzenie, ja umywam ręce. Chcę tylko zarabiać na własne utrzymanie. Uczciwie.
– Twoje zdrowie! – Joaquin uniósł w górę kieliszek, jakby zupełnie nie słuchał co dziewczyna do niego mówi.
– Wiesz, Wacky, mógłbyś się bardziej zainteresować tym, co dzieje się w twoim barze.
– Na przykład?
– Na przykład tym, że pomimo twojego zakazu, wielu twoich ludzi i klientów zaczepia kelnerki i czyni im sprośne propozycje. Wiele z nas ma już tego dosyć.
– I co zrobicie? Odejdziecie? – Joaquin prychnął, ale widząc spojrzenie Marii Elisy, spoważniał. – Pogadam z chłopakami. Wiedzą, że nie mogą was nagabywać ani sprowadzać tutaj dziwek. Wyraźnie tego zakazałem.
– To dobrze. Nie myśl, że nie mamy innych alternatyw.
– A co to niby ma znaczyć? Myślisz, że któraś z tych dziewczyn znajdzie gdzieś porządną pracę? Powinny być mi wdzięczne. Tyle, ile im płace to stanowczo za dużo za podawanie kilku drinków czy ścieranie podłóg.
– Anita proponuje większą stawkę, płatne urlopy i chorobowe, no i porządne ubezpieczenie. – Maria Elisa zasiała ziarenko i czekała aż wykiełkuje.
– Anita to mistrzyni manipulacji. – Joaquin zacisnął dłoń na kieliszku na wspomnienie znajomej kobiety. – Jeśli wolisz pracować dla tej psychicznej baby to droga wolna.
– Anita wyszła na prostą.
– gów*o prawda. Brak jej piątej klepki. Wiesz przecież, co zrobiła.
– Zbłądziła, ale próbuje naprawić swoje winy. Nie wierzysz w drugą szansę? – Maria Elisa Marquez spojrzała na Joaquina ze zdumieniem.
– Nie. Dla takich jak one nie ma drugich szans, za to jest specjalny kocioł w piekle. Ale skoro chcesz pracować w tym jej pożal się Boże klubie w Pueblo de Luz, to droga wolna. Każdy głupi potrafi nalewać drinki, znajdę zastępstwo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Być może tak zrobię. – Maria Elisa była zła. Jeśli myślała, że trafi do Joaquina, myliła się. – Zdradzę ci sekret, Wacky. Miło jest usłyszeć, że ktoś cię kocha. Ale o wiele lepiej jest móc to komuś powiedzieć. Ty nie masz nikogo, komu mógłbyś powiedzieć te dwa magiczne słowa. I pewnie nigdy nie będziesz miał.
– Może właśnie o to mi chodzi. – Joaquin wypił duszkiem tequile i rzucił na ladę gruby plik banknotów. – Masz tu swoją odprawę.

***

Oscar bębnił palcami po blacie kuchennym, przypatrując się swojej niespodziewanej towarzyszce, która pochłaniała lody z zawrotną szybkością.
– Zwolnij trochę, bo ci mózg zamarznie – upomniał ośmiolatkę, która ubrudziła się czekoladą.
– To możliwe? – Camila rozszerzyła oczy ze zdziwienia, a łyżka, którą jadła lody uderzyła z głośnym brzdękiem o pucharek.
– Jasne, mi się kilka razy zdarzyło – odpowiedział śmiertelnie poważnie Fuentes, po czym spojrzał na Lucasa, który właśnie informował przez telefon Nadię o sytuacji. – Chcesz o tym pogadać?
– O czym? – Dziewczynka pochwyciła jedną z serwetek leżących na blacie i wytarła buzię z gracją.
– O tym, dlaczego uciekłaś ze szkoły.
Oscar Fuentes przeżył niemały szok, kiedy na progu jego wspólnego mieszkania z Lucasem ujrzał dziewczynkę ze szkolnym tornistrem. Przez chwilę myślał, że Lucas nie był z nim szczerzy, prowadzi podwójne życie i ma w Meksyku żonę i dziecko, ale szybko przypomniał sobie, że jest to córka Nadii de la Cruz, która polubiła Hernandeza. Oscar poznał Nadię i Camilę podczas charytatywnego meczu piłki nożnej w Pueblo de Luz. Nie wiedział tylko, dlaczego zjawiła się u Lucasa, zapłakana i zziajana, jakby całą drogę biegła. Lekko spanikował. Na szczęście Lucas miał głowę na karku i zadzwonił do Nadii, by poinformować ją, gdzie jest jej córka. Udało mu się przekupić Camilę lodami, żeby się uspokoiła i przestała płakać, ale nadal nie wiedział, dlaczego się tutaj znalazła.
Camila oparła głowę na małych piąstkach i westchnęła ciężko.
– Dlaczego wszyscy mnie wciąż okłamują? – zapytała zbolałym tonem.
– Nie wiem. Może dlatego, żeby cię nie ranić? Prawda czasami bywa bolesna. – Oscar zastanowił się nad słowami dziewczynki. Sam również nie cierpiał być okłamywany.
– Twoja mama zaraz tu będzie – poinformował dziewczynkę Hernandez, a ona się naburmuszyła.
– Nie wrócę do domu! Nie chcę jej widzieć. Nienawidzę jej! – Camila zerwała się z kuchennego stołka i tupnęła nogą, jakby sądziła, że dzięki temu doda sobie powagi.
– Na pewno wcale tak nie myślisz. – Luke przyklęknął na jedno kolano, by móc spojrzeć dziewczynce w oczy. – Kochasz mamę i ona ciebie też bardzo kocha. Czasami dorośli nie mówią całej prawdy, żeby chronić tych, na których im zależy.
– Ty zawsze mówisz prawdę, Luke. Ty nigdy nie kłamiesz. – W oczach Camili pojawily się łzy. Nawet nie usłyszała jak Oscar prychnął na te słowa. Hernandezowi też zrobiło się głupio.
– Przykro mi, ale też mi się zdarza. Niestety.
– Ale mnie nigdy nie okłamałeś!
– To prawda. – Zgodził się Lucas. – Obiecuję, że będę ci zawsze mówił prawdę.
Camila przytuliła się do niego, a Oscar wywrócił oczami. W tym samym czasie rozległo się pukanie do drzwi.
– To pewnie Nadia – obwieścił Oscar i ruszył o kulach, by otworzyć drzwi. Luke jednak zmarszczył czoło. Czyżby Nadia zdążyła dojechać tak szybko?
– Cześć, kuternoga. Jest Harcerzyk? – Ktoś bezceremonialnie wtargnął do środka, rozglądając się po wnętrzu.
– Kim ty do cholery jesteś? – warknął Oscar, ale nie zdążył powstrzymać przybysza, bo jego towarzysz rosły łysy osiłek z blizną na policzku, pchnął go na szafę. Fuentes przewrócił się, przeklinając.
Lalo stanął w kuchni ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy i morderczym spojrzeniem.
– Co ty do cholery wyprawiasz? – warknął Lucas, wstając z kucek i zasłaniając Camilę przed tym typem spod ciemnej gwiazdy. – Teraz zamierzasz nachodzić mnie nawet w domu? Joaquin o tym wie?
– Nie zasłaniaj się Wackym, Harcerzyku. Jestem tu w sprawie prywatnej, a Joaquin obiecał, że nie będzie się wtrącał. Chyba rozumie powagę sytuacji.
– Co ty bredzisz? – Lucas zmarszczył brwi, ręką przytrzymując za sobą Camilę, by się nie wychylała. – Wynoś się stąd, póki jestem miły. I zabierz swojego zbira, już dość szkód wyrządził.
Otto, ochroniarz z El Paraiso, stanął za Lalo jak jako bodyguard. Oscar ledwo podniósł się z ziemi, podtrzymując na kulach.
– Może z łaski swojej ktoś mi wyjaśni czemu zawdzięczamy tę niemiłą wizytę? – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Jestem tu, żeby powiedzieć coś twojemu kumplowi. – Lalo podszedł bliżej do Lucasa. – Trzymaj się z dala od mojej siostry.
Hernandez wpatrywał się przez chwilę w Lalo jakby nie bardzo wiedział, o czym ten do niego mówił. Kiedy zdał sobie sprawę, że Marquez ma na myśli Marię Elisę, barmankę z El Paraiso, z którą Lucas jakiś czas temu spędzić upojną noc, nie mógł wytrzymać i się roześmiał.
– Śmieszy cię to, że zhańbiłeś honor mojej siostry? – Policzek Lalo zaczął niebezpiecznie drgać.
– Zhańbiłem jej honor? A co to średniowiecze? – Luke uśmiechnął się kpiąco. – Maria Elisa jest dorosła.
– Co nie znaczy, że może sypiać z kim jej się podoba. A już na pewno nie z tobą!
– Jak to Lucas, o co chodzi? – To Camila odezwała się zza pleców Lucasa.
– O, a któż to taki? Jaka mała ślicznotka. – Lalo spojrzał na dziewczynkę i pomachał do niej dla zgrywy. – Otóż twój głupi przyjaciel Lucas pieprzy się z moją siostrą.
– Lalo! – Lucas nie wytrzymał i podszedł bliżej Marqueza, piorunując go wzrokiem. – Nie przeginaj przy dziecku!
– Lucas wcale nie jest głupi. Sam jesteś głupi! – Krzyknęła w jego stronę Camila i jakby tego było mało podbiegła do niego i kopnęła go w piszczel.
Swoją drobną nóżką nie była w stanie wyrządził wielkiej krzywdy, ale rozwścieczyła tym Lalo. Nie zaatakował dziewczynki, ale rzucił się na Hernandeza, którego pchnął na lodówkę.
– Zostaw moją siostrę w spokoju albo tego pożałujesz. Nawet Joaquin cię nie obroni. Mam swoich ludzi, którzy gotowi są wykonać czarną robotę jeśli ich o to poproszę. Ludzi, który pamiętają czasy świetności Los Caballeros Templarios, kiedy na ich czele stał El Pantera. Nie prowokuj mnie.
– Bo co? Zabijesz mnie?
– Obaj wiemy, że są gorsze rzeczy od śmierci.
– Hola, chłopaki, nie przy dziecku! – Oscar próbował interweniować, ale drogę zagrodził mu rosły Otto, który warknął złowieszczo.
– Ale nie ukrywam, że perspektywa ciebie w betonowych bucikach na dnie jeziora też jest kusząca. – Lalo zaśmiał się ochryple. – Możesz podzielić los twojego kumpla Guillerma szybciej niż ci się to wydaje.
Tym razem to Lucas nie wytrzymał i złapał Lalo za koszulkę.
– Co wiesz na temat śmierci Alanisa? Ty go zabiłeś? – Potrząsnął Marquezem gwałtownie, chcąc poznać prawdę. Guillermo zginął kilka miesięcy temu, ale Luke nadal nie dowiedział się, kto za tym stoi. Miał swoje podejrzenia, Lalo niejednokrotnie dawał mu do zrozumienia, że coś wie na ten temat, ale Hernandez nie wychylał się z pytaniami. Wiedział na pewno, że znalazł ciało Guillerma ‘Willa’ Alanisa niedaleko opuszczonego magazynu Rafaela Ibarry, w którym teraz Templariusze urządzili sobie gniazdko.
– Nie splamiłem sobie rąk jego krwią, za kogo ty mnie masz? – Lalo udał oburzonego, ale jednocześnie uśmiechnął się tak obrzydliwie, że Lucas zapragną go zranić. – Chcę cię tylko ostrzec. – Ponownie pchnął Lucasa na lodówkę tak że spadło z niej kilka kolorowych magnesów.
– Zostaw go, ty wstrętny brzydalu! – Camila dopadła do Lalo i wpiła zęby w jego odsłonięte przedramię.
Doradca Joaquina zawył z bólu. Zamachnął się na Camilę, ale tego Lucas nie zamierzał puścić płazem. Chwycił go za nadgarstek zanim Marquez zdążył wyrządzić dziewczynce krzywdę, wykręcił ją za plecy mężczyzny i złapał go za kark, przygważdżając do płyty kuchenki indukcyjnej. Twarz Lalo rozpłaszczyła się groteskowo na palniku, kiedy Lucas włączył płytę. Próbował się wyrwać, ale nie był w stanie. Otto chciał ruszyć szefowi na ratunek, ale Oscar zdzielił go w głowę jedną z kul.
– Teraz stąd wyjdziesz i przestaniesz nachodzić mnie i mojego przyjaciela. A dziewczynkę grzecznie przeprosisz. – Lucas wyszeptał te słowa do ucha Lalo, który wykręcał się i wywijał, próbując się oswobodzić i uchronić przed poparzeniem od szybko nagrzewającej się płyty. – I tak dla jasności: Mogę sypiać z kim mi się podoba, nawet jeśli to twoja siostra. Nie mam obowiązku ci się tłumaczyć.
– Puszczaj! – Warknął Lalo a w jego głosie pierwszy raz pobrzmiewał prawdziwy strach. Twarz już go piekła.
– Czy się rozumiemy?
– Zostaw mnie!
– Czy zrozumiałeś co do ciebie mówię?!
– Tak, zrozumiałem! A teraz puszczaj!
Lucas szarpnął Lalo za kark i pchnął go na kuchenny blat. Na prawym policzku miał czerwony ślad.
– Co tu się dzieje? – Do mieszkania weszła Nadia, omiatając wzrokiem całą scenę: Camila trzymająca Oscara za rękaw bluzy, który z kolei trzymał w dłoniach kulę, Otto rozmasowujący obolałą czaszkę, Lalo Marquez z twarzą czerwoną z wściekłości tak, że już nie można było poznać, która część twarzy miała kontakt z nagrzaną płytą indukcyjną i Lucas, który oddychał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło.
– Panowie właśnie wychodzą – wyjaśnił Hernandez i pomachał Otto, który wybiegł z mieszkania, nie czekając na swojego szefa.
Lalo mruczał coś pod nosem, ale i on ruszył do drzwi. Lucas odchrząknął głośno, zwracając tym samym jego uwagę.
– Nie zapomniałeś o czymś, Eduardo? – zwrócił się do niego jego pełnym imieniem, przez co Lalo zacisnął pięści ze złości i rzucił mordercze spojrzenie Camili.
– Przepraszam – warknął w jej stronę, a ona wystawiła mu język.
Wkurzony opuścił mieszkanie, a Oscar poszedł zamknąć za nim drzwi.
– Widzę, że się nie nudziliście. Co się stało? – spytała Nadia, spoglądając po wszystkich, ale nikt nie kwapił się, by udzielić jej szczerej odpowiedzi.
– Nic. Tak tylko się wygłupiamy. – Oscar mrugnął do Camili oczkiem i zajął się sprzątaniem w kuchni.
Nadia zmrużyła podejrzliwie oczy, ale w tej chwili bardziej przejmowała się samopoczuciem psychicznym córki. Podziękowała Lucasowi i Oscarowi i zabrała Camilę do domu na szczerą rozmowę.

***

Zaraz po spotkaniu z Nadią, Fabricio udał się do poradni biznesowo-prawnej, gdzie jak wiedział, Conrado miał sporo do załatwienia. Zamierzał porozmawiać szczerze z przyjacielem po rewelacjach, które sprzedała mu w ten poniedziałkowy ranek siostra. Saverin siedział nad jakąś papierkową robotą, a Fabricio usiadł naprzeciwko w fotelu, uważnie go obserwując.
– Wywiercisz mi tym wzrokiem dziurę w czaszce – stwierdził Conrado, nie odrywając wzroku od dokumentów. Musiał wyczuć, że Guerra mu się przypatruje badawczo. – Coś cię trapi?
– Nie chcesz mi o czymś powiedzieć? – odpowiedział pytaniem na pytanie Fabricio, a Saverin podniósł wzrok i odłożył pióro.
– Na przykład o czym? – Chilijczyk zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy zrobił coś, co mogło urazić jego przyjaciela. – Przykro mi, ale nie mam pojęcia, co masz na myśli – powiedział po dłuższej chwili zgodnie z prawdą zresztą.
– Sypiasz z moją szwagierką? – Guerra postanowił zapytać bez ogródek. Znali się jak łyse konie, więc nie musiał silić się na uprzejmości.
– Słucham? – Conrado uśmiechnął się, autentycznie rozbawiony tym pytaniem.
– Nie śmiej się, tylko odpowiedz. Pytam poważnie: masz romans z Emmą? – Fabricio przysunął fotel bliżej biurka i wpatrzył się w ciemne oczy Saverina.
– Z siostrą Emily?
– A znasz jakąś inną Emmę?
– Całe mnóstwo, to popularne imię.
– Conrado!
– Skąd ci to przyszło do głowy? – Conrado nie przestawał się śmiać. – Chyba za dużo czasu spędzasz z Alice. Zaczynasz opowiadać bajki.
– Więc nic cię z nią nie łączy?
– Tego nie powiedziałem. – Conrado spoważniał i odetchnął ciężko, jakby chciał wyznać przyjacielowi coś bardzo ważnego. Rozpiął kilka górnych guzików od koszuli, żeby trochę się rozluźnić. Był śmiertelnie poważny. – Rozpracowałeś mnie. Próbowaliśmy się z tym ukrywać, w końcu ja niedługo się żenię z Evą, a Emma nie chciała, żeby Emily się dowiedziała. Wiesz przecież, że twoja żona nie pała do mnie sympatią. No i jest jeszcze Travis. Nie chcieliśmy go ranić. Przykro mi, że dowiedziałeś się w ten sposób, ale tak – ja i Emma kochamy się i zamierzamy założyć rodzinę.
– CO?! CZYŚ TY CAŁKIEM OSZALAŁ? TY TAK NA SERIO?
– Oczywiście, że nie, idioto, za kogo ty mnie masz? – Conrado wstał od biurka i niemal popukał się palcem w czoło, nie mogąc uwierzyć, że Fabricio łyknął tę bajeczkę. – Ledwie znam Emmę, rozmawiałem z nią raptem trzy razy. Naprawdę myślisz, że jestem taki głupi, żeby wdawać się w romans? I to z twoją szwagierką czy też może macochą, sam nie wiem co tutaj lepiej pasuje.
– Nie przeginaj! – Fabricio pogroził kumplowi palcem, również wstając z miejsca. – Więc przed chwilą udawałeś?
– Tak, głupku, a myślałeś, że mówię poważnie?
– Cholera, czasem zapominam, że grałeś na studiach w teatrze. Niech cię diabli, Saverin.
Stali tak przez chwilę, oddychając ciężko, a po chwili obaj się roześmiali.
– Skąd ci takie bzdury przyszły do głowy? Ja i Emma? Wybacz, ale to najgłupsza plotka, jaką na swój temat słyszałem, a wiesz mi – słyszałem wiele. Włączając w to pogłoskę o tym jakobym polował na zagrożone gatunki ryb, podczas gdy tylko nurkowałem na rafie koralowej.
– Wiem, ale musiałem się upewnić. – Fabricio odetchnął z ulga i opadł ponownie na krzesło obrotowe. – Nadia was widziała i wysnuła tę teorię…
– Nadia? To jej pomysł? Skąd przyszło jej do głowy, że mam romans z siostrą Emily? Gdzie nas niby razem widziała?
– W sobotę w parku. Podobno „gruchaliście jak dwa gołąbki”. – Fabricio zakreślił w powietrzu cudzysłów, cytując słowa siostry.
Conrado parsknął śmiechem. Nie mógł się powstrzymać. Wokół oczu porobiły mu się drobne zmarszczki. Dawno nie śmiał się tak głośno i tak serdecznie.
– Twoja siostra ma bujną wyobraźnię. Ale rzeczywiście, spotkałem Emmę w parku. Zupełnie przypadkiem. Porozmawialiśmy chwilę, wypiliśmy razem kawę i to tyle. Chociaż teraz jak o tym myślę… – Conrado ponownie spoważniał, wpatrując się w dal. – Emma chyba się tam na mnie zasadziła. Próbowała mnie uwieść. Tak, jestem pewny, że specjalnie tam na mnie czekała, żeby mnie poderwać.
– Ha ha ha, bardzo śmieszne, nie świruj pawiana. – Fabricio pacnął Conrada żartobliwie w ramię. – Wybacz.
– Daj spokój. – Conrado machnął ręką. – Naprawdę się ubawiłem.
Ponownie się roześmiali, aż rozległo się pukanie. W drzwiach stanęła Astrid Vega, uśmiechając się nieśmiało.
– Przeszkadzam? – zapytała, widząc że obaj mężczyźni mają w oczach łzy śmiechu.
– Ależ skąd, wejdź. – Conrado wstał, by ją powitać. – Pamiętasz mojego przyjaciela? Fabricio Guerra, Astrid Vega.
– Tak, pamiętam. Cześć. – Astrid wyciągnęła rękę na powitanie Fabricia. – Na urodzinach Conrada byłeś z żoną, szwagierką i jej chłopakiem oraz z chłopcem, który jest chyba twoim bratem, ale jednocześnie siostrzeńcem twojej żony?
Fabricia zamurowało. Spojrzał na Conrada skonsternowany, a ten tylko stłumił wybuch śmiechu. Zdążył się zorientować, że Astrid nie miała filtra. Mówiła zawsze prostu z mostu, często nie zastanawiając się, czy jej słowa nie wprawią rozmówcy w zakłopotanie. Nigdy nie miała nic złego na myśli, była po prostu szczera do bólu i przyjaźnie do wszystkich nastawiona.
– Co cię tu sprowadza? – zapytał Conrado, próbując załagodzić sytuację, choć kąciki ust nadal mu drgały od uśmiechu.
– Hugo. Był u mnie wczoraj, by podzielić się swoim odkryciem. Długo nie mogłam wyjść z szoku aż w końcu przyszłam ci to powiedzieć.
– Hugo nie mógł przyjść z tym prosto do Conrada? – zdziwił się Fabricio, wskazując Astrid fotel obok swojego, na którym usiadła, przyjmując od Saverina szklankę wody.
– Mógł, ale informacje, które mi przekazał, dotyczą bezpośrednio mnie. Conrada tylko pośrednio. No i odniosłam wrażenie, że Hugo nie za bardzo ma ochotę Conrada widzieć.
– To zrozumiałe. – Guerra pokiwał głową, a Conrado trzepnąl go żartobliwie w potylicę.
– Co to za odkrycie, którego dokonał Hugo? Czy to ma jakiś związek z El Tesoro? – zapytał Saverin, zakładając ręce na klatce piersiowej.
– Bingo. I jeśli Hugo ma racje, a na pewno ma, bo nigdy się nie myli, ma niesamowitą intuicję jeśli chodzi o takie sprawy, podobnie miała jego matka, ona również…
– Astrid, odbiegasz od tematu – upomniał ją Conrado.
– Wybacz, nadal jestem w lekkim szoku. A więc jeśli Hugo ma rację, a sądzę że ma, to już wiem, dlaczego finalizacja sprzedaży El Tesoro tak się przeciąga. Otóż nie jestem jedyną spadkobierczynią posiadłości. Okazuje się, że mój ojciec, Ernesto Vega, ma jeszcze jedno dziecko.
– Nie rozumiem… do tej pory o tym nie wiedziałaś? – Fabricio wpatrzył się uważnie w Astrid.
– Nie miałam pojęcia. Podejrzewałam go o romanse, ale nie bardzo mnie to interesowało. Jeśli mogłyśmy z matką pozbyć się ojca z domu, to obie się cieszyłyśmy, nawet jeśli to oznaczało, że sypiał z innymi kobietami.
Znów rozległo się pukanie do drzwi i do pomieszczenia wszedł Aidan Gordon w naręczem papierów.
– Mam te dokumenty, o które prosiłeś. Och wybacz, nie wiedziałem, że masz jakieś spotkanie. – Gordon miał zamiar zostawić papiery i się wycofać, ale Conrado go zatrzymał.
– Nie, nie, Aidan, zostań. Te dokumenty właśnie dotyczą tego spotkania. – Saverin zerknął na papiery.
– Niestety, sprzedaż ziemi nadal jest skutecznie blokowana. Nie mam pojęcia, jaki cel ma w tym Fernando Barosso i skąd wytrzasnął takich dobrych prawników, ale są skuteczni.
– Astrid była właśnie w trakcie opowieści, która może nam to wyjaśnić. – Fabricio wskazał na kobietę, która pomachała do Aidana przyjaźnie, jakby był jej kolegą.
– No więc, jak mówiłam, ojciec miał córkę, więc siłą rzeczy ona też ma prawo do dziedziczenia.
– Ale czy nieślubne dziecko ma takie same prawa? Nie musiałby jej najpierw uznać? Rozumiem, że Ernesto Vega nie wiedział o istnieniu tego dziecka? – Fabricio spojrzał najpierw na Aidana a potem na Astrid.
– Nieślubne dzieci mają takie same prawa do dziedziczenia – wyjaśnił mu Aidan. – Ale najpierw trzeba udowodnić pokrewieństwo. Z tym nie powinno być problemu, wystarczy porównać DNA obu sióstr.
– No dobrze, ale skąd wiemy, kim jest ta dziewczyna? I jakim cudem Fernando blokuje sprzedaż, przecież to nie ma żadnego sensu.
– Chyba wiem, o co chodzi. – Conrado przysiadł na krawędzi biurka. – Jakiś czas temu prosiłem Javiera o sprawdzenie. Czy twoja siostra nazywa się Carolina Nayera? – Astrid pokiwała głową. – A więc Fernando jest jej opiekunem prawnym. Carolina nie ma jeszcze osiemnastu lat.
– A więc opiekun prawny podejmuje wszelkie decyzje i w tym przypadku, może również zarządzać majątkiem – dokończył za niego Aidan Gordon.
– Pogubiłem się. – Fabricio pokręcił głową jakby to wszystko było dla niego zbyt pokręcone, by być prawdziwe. – Więc Carolina jest córką Ernesta i teoretycznie powinna przypaść jej w udziale połowa majątku, w tym El Tesoro, ale dopóki nie skończy osiemnastu lat, wszystko dziedziczy Fernando Barosso jako jej prawny opiekun? To chore, dziewczyna nawet nie zna Fernanda, jest w sierocińcu od siedemnastu lat. Niby jakim prawem Barosso ma jakieś roszczenia do majątku? Nie można tego jakoś podważyć? Skoro był opiekunem prawnym, wyznaczonym przez matkę Caroliny, to powinien otoczyć ją opieką a nie oddawać do sierocińca.
– To wszystko prawda, ale Fernando ma kontakty i układy z władzami domu dziecka, w tym z niejakim ojcem Horacio, na którego konto regularnie wpadają hojne sumy. Można więc uznać, że Fernando łożył na utrzymanie Caroliny, wspierając finansowo sierociniec. Barosso to śliski gad, prześlizgnie się nad wszystkimi kruczkami prawnymi. – Saverin wreszcie poskładał wszystko w całość. Teraz wreszcie miało sens, dlaczego Barosso nie przestał być opiekunem prawnym Nayery.
– Niekoniecznie. – Aidan zastanowił się nad czymś. – Opiekun prawny to dość solidny argument, ale nie tak jak więzy krwi.
– Co masz na myśli? – zapytał Fabricio.
– Jeśli pojawi się ktoś z rodziny Caroliny, kto jest gotów przejąć faktyczną opiekę, zostałby nowym opiekunem prawnym, a co za tym idzie, prawo do zarządzania majątkiem przeszłoby na niego.
– Czyli jeśli udowodnię, że jestem siostrą Caroliny, przestanie być prawnie pod opieką Fernanda? – Astrid była ciekawa, czy dobrze rozumuje.
– Mniej więcej. To da się podrasować. Nawet jeśli matka wyznaczyła za życia innego opiekuna prawnego. Mogła nie wiedzieć o istnieniu bliskich krewnych.
– W to raczej wątpię. – Astrid uśmiechnęła się krzywo. – Ale jestem gotowa spróbować. Zawsze nienawidziłam ojca i życzyłam mu jak najgorzej. Ale jego córka jest moją siostrą, nie mogę temu zaprzeczyć. A Carolinę znam, widuję ją prawie codziennie w miasteczku, prowadzę lekcje wychowania do życia w rodzinie w szkole, w której się uczy i nie miałam o niczym pojęcia.
– To nie twoja wina. – Conrado położył jej rękę na ramieniu.
– Jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć. Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale... nie jestem jedyną żyjącą krewną Caroliny.
– To może być problematyczne tylko pod warunkiem, że reszta rodziny będzie gotowa ją zaadoptować lub uznać w świetle prawa – stwierdził Aidan.
– Hugo twierdzi, że to niewykluczone, a ja niestety się z nim zgadzam. Bo widzicie… Carolina Nayera jest córką Ernesta Vegi i Mercedes Nayery.
– Tak, to już ustaliliśmy. – Fabricio zmarszczył brwi, ciekaw co chce mu jeszcze powiedzieć.
– Mercedes była matką Joaquina Villanuevy. Joaquin jest w takim samym stopniu bratem Caroliny jak ja jej siostrą i jeśli wierzyć Hugowi, Joaquin nie spocznie dopóki nie utrze nosa Fernandowi Barosso. A przejęcie posiadłości, której tak bardzo pragnie Barosso, jest niewątpliwie idealnym na to sposobem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:33:48 15-06-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 029

Pablo/Emma/Emily/ Alice
Pablo Diaz spędził poranek wertując raporty, które wylądowały na jego biurku podczas weekendowej nieobecności. Ostatnie dni obfitowały w szereg wypadków; od drogowych ze skutkiem śmiertelnym do morderstwa w zachodniej dzielnicy miasteczka.
Zachodnia dzielnica Valle de Sombras była przyczółkiem wszelkiego bezprawia; handlowano tam narkotykami, rabunki i włamania były na porządku dziennym, kobiety nie chodziły tam gdy nie musiały. A jeśli już pojawiały się w dzielnicy to w obstawie składającej się z kilku mężczyzn. Nigdy same nigdy po zmroku. Słyszał nawet, że mieści się tam, w jednym z domów podziemie aborcyjne. Ile w tym prawdy? Nigdy nie dociekał. Z soboty na niedzielę doszło tam do zabójstwa prostytutki.
Margarita Novara była znana policji. Kilka razy kobieta została aresztowana za nagabywanie czy seks w miejscu publicznym. Nigdy nie zrobiła nikomu krzywdy. Była drobną, chudą i nieszkodliwa. I w wieku jego córki. Pablo westchnął cicho.
— Mogę? — z zadumy wyrwał go kobiecy głos. Głowa detektyw z Nowego Orleanu pojawiła się w drzwiach. Kobieta posłała mu uśmiech. Gestem zaprosił ją do środka.
— Mamy wyniki sekcji zwłok prostytutki — poinformowała go.
— Jest tam coś ciekawego? — zapytał i kazał jej usiąść. Nina skorzystała z okazji. Założyła nogę na nogę.
— Zależy co szeryf uzna ciekawe — zaczęła. — Zmarła w wyniku gwałtowniej utraty krwi. Sekcja potwierdziła, że była nosicielką wirusa HIV, o tym mówił nam świadek no i urodziła co najmniej czworo dzieci. Stan jej macicy wskazywał również iż przeszła kilka skrobanek. O tym Guerra nie wspomniała.
— Być może nie wiedziała — odparł na to Diaz
— Znały się od lat — poinformowała go. — W domu Margarity znaleziono ich wspólne zdjęcia. Ubrania jak i ich wygląd fizyczny sugerują, że zrobiono je kilka lat temu. Może Guerra sama ją zabiła a alfonsa wymyśliła żeby nas zmylić.
— Może najpierw z nią porozmawiaj. Tylko delikatnie, weź ze sobą Esposito.
— Wolałabym Hernandeza albo Romo.
— Z jakiego powodu?
— Nie chce plotkować
— Zaczęłaś to skończ — rozległo się ponowne pukanie we framugę. W progu stał prokurator Lopez z chustą przewiązaną przez pierś. W jej wnętrzu spało dziecko.
— Komenda to nie jest dla niego odpowiednie miejsce — powiedział rozbawiony Diaz gdy Lopez wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Diaz wstał i spojrzał na dziecko poprzedniczki Niny. Kobieta ze swojego miejsca wiedziała jedynie czarną główkę niemowlaka.
— Twój telefon wyciągnął mnie z domu, Rose jest na zakupach więc — wskazał na śpiącego malca. — Nie mogłem zostawić Augusta samego.
— Nazwaliście go August?
— Opiekunki w ośrodku adopcyjnym — poprawił go. — Zdecydowaliśmy je zachować a dzięki listowi pani podkomisarz mogliśmy go bez przeszkód adoptować. Po za tym zdrobniale nazywamy go Gus. Co? — zapytał na widok uśmiechu Pabla.
— Zupełnie nic — odparł — nigdy nie przypuszczałem, że zobaczę cię w tym — wskazał na chustę.
— To chusta. Pomaga w budowaniu więzi między dzieckiem a rodzicami.
— Przynoszenie niemowlęcia na komendę na pewno w tym pomoże — Rosario weszła bezszelestnie do gabinetu kuzyna. — zauważyłam auto zaparkowane przed komisariatem — powiedziała i podeszła do męża. Gus otworzył zaspane oczy. — Witaj śpiochu — zamruczała i sprawnie rozwiązała chustę wyciągając z niej niemowlaka. Chłopczyk miał czarne gęste włoski zmierzwione od snu i duże zaspane oczy. Rose pocałowała go w czubek nosa o ułożyła w bezpiecznej pozycji fasolki. — Mam nadzieję, że wózek masz w bagażniku?
— Tak, pomogę Ci
— Oficer Hernandez mi pomoże. My pójdziemy na spacer po parku, a tatuś będzie łapał bandytów — poinformowała chłopca, który spoglądał na nią ciemnymi oczami. Zostali sami. Lopez ponownie usiadł na swoim miejscu, a Nina patrzyła w ślad za Rose.
— Pani detektyw — zwrócił się do niej Diaz — Co tym razem zmalował Esposito?
— Sypiał z zamordowaną prostytutką.
—Z Guerrą porozmawiam sam — zadecydował.

**
Alice była małą modnisią. Porządkując jej ubrania w szafie Emily jednocześnie starała się po przez rzeczy, które nosi poznać jej osobowość. Szafa dziesięciolatki była pełna ubrań poupychanych na chybił trafił i pełna kolorów. Jakby ktoś ściągnął tęczę z nieba i wepchnął ją do szafy, pomyślała z uśmiechem rzucając niektóre rzeczy na łóżko. Sprzątanie zawsze ją uspokajało.
— Nie macie czasem gosposi, która pierze sprząta i gotuje? — zapytała ją Alice wchodząc do sypialni z deską do prasowania. — I w szafie mam porządek — stwierdziła blondynka.
— Niech zgadnę artystyczny nieład?
— Dokładnie tak — Alice klasnęła w dłonie a Em roześmiała się szczerze. — Wiedziałam, że się jakoś dogadany —stwierdziła obserwując jak Emily wciska wtyczkę od żelazka do kontaktu. — Od prasowania też powinnaś mieć ludzi.
— Lubię prasować — wyznała Emily. — A te ubrania — podniosła jedną z sukienek —aż proszą o żelazko.
— Wynaleziono parownicę do ubrań.
— To nie to samo —ustawiła temperaturę. Dziesięciolatka rozciągnęła się na łóżku. Pokój, który wybrała zaraz po wyjeździe jako swój zmienił się w przeciągu jednego weekendu nie do poznania.
Nad łóżkiem zawiesiła dużą tęczową flagę W prawym rogu pokoju tuż za plecami Emily przymocowano bocianię gniazdo, na którym leżało kilka kolorowych poduszek i spał pies. Na przeciwległej ścianie stało burko i obrotowe krzesło, obok którego wisiała tablica korkowa z kolorowymi karteczkami. Alice jednak najbardziej podobały się kolorowe dłonie odbite na białym tle. Trzy pary, jej, Emily i Fabricia. Camille nie miała racji, pomyślała z satysfakcją. Komuś na niej zależy. Z uśmiechem błąkającym się na ustach obserwowała jak Emily prasuje i wiesza jej ubrania do szafy. Wstała i zaczęła jej pomagać nucąc pod nosem.
— Mogę o coś zapytać?
— Możesz pytać o wszystko —zapewniła ją Emily podając jej wieszak z sukienką w drobne stokrotki.
— Wujek Conrado lubi ciocię Emmę? —zapytała. Emerytowana agentka Interpolu popatrzyła na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Alice natomiast wywróciła oczami. —Mają sekretny romans?
— Co? — wydusiła blondynka po chwili. — Skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy.
— Fabrcio rozmawiał z Nadią w kuchni — wyznała. — I nie podsłuchiwałam, oni bardzo głośno ze sobą rozmawiali.
— Pchełko to tylko głupie płotki —pochyliła się nad dziesięciolatką i pocałowała ją we włosy.
— Nadia mówiła o tym z pewnością w głosie. “Gruchali jak dwa gołąbki” W parku. — popatrzyła jej w oczy. Trzydziestolatka pogładziła ją po policzku. Kobieta wetschnęła.
— Mam ochotę ja shake czekoladowego — powiedziała Emily. — Może pojedziemy do miasta i kupimy.
— I odwiedzimy Fabrcio.
— I odwiedzimy Fabrcio.
Alice zachichotała

***
Emma nigdy nie przypuszczała, że przygotowanie pogrzebu jest tak przytłaczające. W sklepie z modą damską kupiła sukienkę w stokrotki. Margarita była za młodą na spódnice i sztywne żakiety. Buty szpilki, które tak lubiła były w odcieniu pudrowego różu. Ceremonia miała odbyć się w wtorkowe przedpołudnie. Szatynka nagrała stosowną wiadomość na poczcie Nadii. Nie miała pojęcia czy będzie chciała ona uczestniczyć w pogrzebie, ale cóż to była jej decyzja. Zatelefonowała także do ojca i poprosiła aby odwiedził Evę Medinę. Synka odebrała wcześniej, że żłobka ciesząc się, że Javier dał jej kilka dni wolnego. Wolną dłonią zmierzwila czterolatkowi włosy i weszła do miejscowej kawiarni. Uśmiechnęła się do Pabla Diaza, który na jej widok poderwał się z miejsca.
— Dziękuję, że zgodziłaś się spotkać — zaczął gdy usiedli. Sam natychmiast skierował się do kącika dla dzieci. Emma ze swojego miejsca doskonale wiedziała synka.
— Prosiłeś więc jestem. — Odezwała się po chwili. Oboje złożyli zamówienia Emma wzięła mrożoną kawę i lemoniadę dla Sama, Pablo czarną kawę. — Chodzi o śledztwo.
— Tak — przyznał bez ogródek. — Co możesz powiedzieć o mordercy? — zapytał wprost. Kawiarnia była pusta i po za nimi o tak wcześniej porze nie było nikogo. Dzwoneczek co jakiś czas pobrzękiwał ale klienci woleli siedzieć na zewnątrz pod parasolem lub wybierali zamówienie na wynos.
— Nic. Nie przyjrzałam mu się dokładnie.
— Emmo
— Mam syna Pablo więc nie pieprz, że zapewnisz mi i Samowi bezpieczeństwo. Oboje dobrze wiemy, że to byłoby kłamstwo. Masz braki kadrowe a Twoi ludzie korzystają z usług prostytutek. Chcesz wiedzieć kto jest alfonsem Margarity. Zapytaj Esposito.
— Zapytam, ma trzecią zmianę. Pomóż mi nieoficjalnie.
Emma westchnęła cicho i popatrzyła na jasnowłosego synka.
— Facet ma ksywkę Carlitos — powiedziała i upiła łyk chłodnego napoju. — Ma melinę w burdelu pod Monterrey. Tam kiedyś urzędował El Pantera, ale skoro nie żyje, a świat nie lubi próżni to zajął jego miejsce. Przejął jego dziewczyny. Od Margo wiem, że na posyłki czterech albo pięciu pachołków. Naprawdę nazywa się Juan Carlos. Jest niski. Ma jakiś metr pięćdziesiąt wzrostu może trochę więcej. Okrągłą gębę z trądzikiem i wielki kartoflany nos — sięgnęła do torebki i podała mu złożoną na pół kartkę papieru. — Wiem, że już siedział za sutenerstwo.
— Dla kogo handlowała? — zmienił temat chowając kartkę do kieszeni munduru.
— Dla twojego zastępcy — widząc zdumioną minę policjanta roześmiała się serdecznie. — Jest wielu desperatów w zachodniej dzielnicy, a u Margo działkę można było dostać po okazyjnej cenie. Esposito brał dodatkowe zmiany w magazynie dowodów i wynosił stamtąd towar. Małe ilości, żeby nikt nie zauważył.
— Ile ostatecznie na tym zarobił?
— I tu robi się ciekawie, bo nic — uśmiechnęła się pod nosem. — Margarita go kantowała, urabiała przez miesiące, że nie może sprzedać towaru bo nikt nie ma hajsu, żeby go kupować. Wciskała mu kit, a pieniądze zatrzymywała dla siebie.
— Ile?
— Sto tysięcy peso — powiedziała, a Pablo zagwizdał cicho.
— Masz te pieniądze?
— Chcesz je skonfiskować panie władzo? — zapytała go żartobliwie. Sam podbiegł do nich i usiadł Emmie na kolanach.
— Nie — odpowiedział. — Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
— Jestem — zapewniła go. — Esposito ukradł towar nie byle komu. Pamiętasz tą historię z narkotykami zostawionymi na policyjnym parkingu?
— Sprzedawała towar Templariuszy — domyślił się Pablo. Esposito miał przechlapane. Gdyby Jaquin się o tym dowiedział facet byłby martwy. — Chcę oddać in te pieniądze.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— To dobry pomysł.
— Pewnie nie, ale zatrzymanie ich dla siebie jest jeszcze głupszym rozwiązaniem.

***
Po ostatnich słowach Astrid zapadła cisza. Fabricio wstał z zajmowanego krzesła i otworzył na rozcież okno wpuszczając do środka ciepłe powietrze. Z kieszeni marynarki wyciągnął paczkę papierosów. Zdecydowanie za dużo ostatnio palił. Zaciągnął się powoli.
— Za nim cokolwiek zrobimy to chciałabym sama jej powiedzieć — odezwała się Astrid. — Powinna dowiedzieć się o de mnie.
— Tylko czy chcemy informować o tym Jaquina? — zapytał Guerra. — Nie zrozumcie mnie źle chce dokopać Fernando tak samo mocno jak wy, ale ta dziewczyna to tylko dziecko. Jaquin z prawami do opieki to jak Hitler z atomówką. Facet podobno jest szurnięty i nieprzewidywalny.
— Jest jej bratem
— I bandytą Conrado —przypomniał mu.
— Carolina ma prawo wiedzieć że ma rodzinę — odezwała się Astrid. — że nie jest sama.
— I tutaj się z tobą zgodzę, ale z informowaniem jej brata bym się wstrzymał. Nie zgadzam się na używania Caroliny jako broni przeciwko Frnando. Opiekę nad nią może przejąć Astrid i na jedno wyjdzie — popatrzył na prawnika z nadzieją w oczach. — Ziemia będzie w rodzinie, nos Fernandowi utarty a Jaquin w błogiej nieświadomości.
Drzwi od gabinetu otworzyły się z impetem i w progu stanęła Alice z zimnymi napojami w dłoniach popatrzyła na zebranych. Dużej wzrok zatrzymała na papierosie w palcach Guerry. Odstawiła napoje na blat biurka Severina i podeszła do blondyna wyciągając mu papierosa z dłoni. Z wyraźnie malującym się na twarzy obrzydzeniem zgniotła go na pokrywce od słoika.
—Palenie zabija — oznajmiła tonem nauczycielki. — U mężczyzn powoduje impotencję, a u kobiet spadek libido.
—To my zostawimy was samych — Astrid z ciekawością przyjrzała sę dziewczynce w czapce z jednorożcem. Posłała Conrado uśmiech i wspólnie z mecenasem zostawili ich samych
—Powiedziałam coś nie tak? — zapytała i w dwóch susach podeszła do Conrado, któremu podała słodki zimny czekoladowy napój a następnie bezceremonialnie wpakowała mu się na kolana.
— Nadia opowiada o tobie wierutne bzdury — zakomunikowała sącząc swój napój. Conrado popatrzył na Fabrcio to na Emily.
— To prawda — zgodził się z nią. O ile Fabrcio drażnił z przyjemnością to z jego żoną wolał nie próbować tego numeru. — A skąd ty o tym wiesz?
— Rozmawiali strasznie głośno — pożaliła się dziewczynka. Conrado ściągnął ją ze swoich kolan i posadził na biurku. — Masz szczęście, że to wierutne bzdury — stwierdziła machając w powietrzu nogami. — Ona wie, jak ukryć ciało, żeby nikt go nie znalazł — ruchem głowy wskazała na blondynkę. —Najpierw jednak wykuje ci oczy przy użyciu szpilki do włosów. Wie, jak to zrobić — szepnęła. — I moim zdaniem to kozackie. —umilkła uśmiechając się psotnie kącikiem ust. W jej oczach błyszczały radosne ogniki. — Może mnie kiedytś tego nauczy.
— Na chwilę obecną wolimy, żebyś uczyła się algebry —Fabrcio sięgnął po zimny napój. Żonę pocałował w policzek. — Podsłuchałaś więc moją rozmowę z Nadią.
— Już mówiłam rozmawialiście strasznie głośno. Ona cię kocha — oznajmiła w stronę Severina —A ty co oddasz na aukcję? — zapytała — Może wstaw sam siebie. Nadia chętnie by cię kupiła i postawiła na półce. Fabrcio ma kolekcję zdjęć jakiegoś drogiego fotografa i jedno wystawi na aukcji. On się sprzedać nie może, mógłby, ale kto by chciał tam go kupić — machnęła ręką.
— Aukcja kawalerów nie jest takim głupim pomysłem albo kolacja z Severinem
—Nie jesteś kawalerem — przypomniała mu Emily — Druga opcja to całkiem niezły pomysł.
— To wcale nie jest dobry pomysł — zaprzeczył.
— Gdy nie znajdziesz nic lepszego wystaw kolację z sobą samym.
— Tak i przy okazji wyjdzie na jaw moje wielkie go.
—A myślicie, że ktoś ze mną chciałby zjeść kolacje.
—Tak kochanie —odezwała się Emily. — Twoja żona.

***
Eva znajdowała się obecnie w salonie sukien ślubnych w Monterrey. Victoria doradziła kobiecie, aby za nim zleci uszycie nowej sukni ślubnej przymierzy kilka modeli i sprawdzi w którym będzie czuła się najlepiej. Przy klasycznym Kopciuszku Eva pokręciła głową a Victoria parsknęła śmiechem rozbawiona. To zdecydowanie nie była sukienka dla niej.
—Poszerza cię w biodrach —stwierdziła. —I dodaje kilogramów.
— I za bardzo się świeci — dodała Eva rozluźniając się nieco.
— Może spróbuje pani przymierzyć suknię w kształcie rybki? — zaświergotała ekspedientka.
— Nie — odezwała się za Evę Victoria. — Potrzebna nam posta zwiewna suknia. Seksowana, ale z klasą.
— Proszę zaczekać —odpowiedziała kobieta.
—Jestem grupa
— Nie, po prostu masz pełne kształty. W dniu ślubu należy je subtelnie podkreślić.
— Mam, to z najnowszej kolekcji — powiesiła pokrowiec i zaciągnęła zasłonę. Tymczasem do salonu wszedł Thomas McCord na widok, którego Victoria uśmiechnęła się lekko Mężczyzna usiadł obok niej. Ekspedientka przesunęła zasłonę. Victoria pisnęła, a Tom uśmiechnął się do blondynki.
— I co myślisz? — Eva niepewnie na podwyższeniu obróciła się w stronę lustra. Suknia była prosta w kształcie litery A z zabudowaną górą. Była miękka i kolorze kości słoniowej. Z odważnym wycięciem na plecach i rozporkiem sięgającym połowy uda.
— Seksowana, ale z klasą —skomentował Tom.
—Co ty tutaj robisz? — zapytała go Eva mrużąc podejrzliwie oczy.
—Byłem w okolicy i zobaczyłem Victorię przez okno.
— Byłeś w okolicy? — powtórzyła Eva. — Victorio?
— Moim zdaniem wyglądasz pięknie, ale to ty masz czuć się pięknie.
— Ja — wydukała nie wiedząc co powiedzieć. — Muszę to przemyśleć.
—Oczywiście — zaświergotała kobieta. — Moim zdaniem pani ojcu się podoba.
Thomas uśmiechnął się jedynie kącikiem ust i lekko skinął głową puszczając do Evy oczko. Kilka minut później zostali sami. Victoria pożegnała się z nimi nieopodal logopedy, do którego uczęszczał Alec.
—Nie wierzę, że przypadkiem byłeś w okolicy salonów z sukniami ślubnymi — odezwała się Eva gdy oboje sączyli przez papierową słomkę zimne napoje.
— Mam interes do załatwienia w okolicy i pomyślałem, że mi w tym pomożesz —zatrzymał się salonem jubilerskim.
—Chcesz kupić sobie zegarek?
Pokręcił przecząco głową uśmiechając się półgębkiem.
—Drobiazg dla Lu. Mały z brylantem. Żadnych pereł.
—Chcesz kupić Lu pierścionek zaręczynowy? — zapytała z niedowierzaniem
— Liczyłem, że pomożesz mi jakiś wybrać —uśmiechnął się pod nosem widząc jej zdumioną minę. —Zawsze pomagałaś mi wybierać prezenty dla Lu i chcę żebyś pomogła wybrać mi ten najważniejszy —chwycił za klamkę i otworzył drzwi — pani przodem.
Eva zdarzyła już zapomnieć jak wybredny potrafi być pan reżyser. Ten za mały, ten za duży, tena perłę, a tamten wygląda jak z bazaru. W końcu udało im się wybrać błyskotek idealną. Mężczyzna odwiózł ja do domu i dał się zaprosić na szklankę lemoniady. Usiedli na werandzie.
— Ale ukrop — odezwał się pierwszy.
— Na stałe mieszkasz w Kalifornii — przypomniała mu.
— Tam jest inaczej. Mam dom przy plaży.
— Kiedy się oświadczysz? — zmieniła temat Eva.
— Gdy tylko ją zobaczę — westchnął. — Pewnie padnę na kolana na lotnisku.
— Wysil się na coś bardziej romantycznego. Kup kwiaty, zapał świecę i dobre wino — popatrzył na nią. — Może to tandetne, ale my kobiety lubimy takie głupie gesty.
— Mam wrażenie że jestem na to za stary. Lu jest taka młodą, pełna życia. — roześmiał się. — Zawsze chciałem uniknąć stereotypu wielkiego reżysera, który wiąże się z kobietą w wieku swojej córki.
— Lu nie jest w wieku twoich dzieci.
— Ma trzydzieści pięć lat. Jest młodsza od Leo, ale starsza zarówno od Emmy jak i Emily. Co u ciebie? — zapytał. — Gadam tylko o sobie. Porozmawiajmy o tobie.

**
Pablo postanowił złożyć Esposito wizytę w domu. Tak było bezpieczniej. Uniknął zbędnych plotek. Ku swojemu niezadowoleniu policjant wiedział, że wszyscy będą musieli przejść badania pod kątem wirusa HIV. Diaz odbył kilka cholernie trudnych rozmów, podjął kilka nieprzyjemnych decyzji i się z tego cieszył. Esposito siedział na ganku.
— Szeryfie co pan tu robi?
— Musimy porozmawiać — zaczął bez zbędnych wstępów siadając bok mężczyzny. —Twoja matka jest w środku?
— W pracy?
— Kiedy wyniki badań?
— Za trzy dni —odpowiedział z rezygnacją w głosie. —Wyrzuci mnie szef?
— Mógłbym i to dyscyplinarnie, do tego zarzuty karne.
— Zarzuty karne? —powtórzył zaszokowany.
— Wiem, że okradłeś magazyn dowodów, wynosiłeś z niego narkotyki a Novara dla ciebie handlowała.
— Nie miałem z tego interesu nawet centa!
—Miałeś inny dochodowy interes. Wynosiłeś informacje z komendy i sprzedawałeś Templariuszom, Barosso, prasie. Za to mógłbym wyjebać cię dyscyplinarnie i gwarantuje nikt by za tobą nie płakał. Mam jednak dobre wiadomości twoje podanie do archiwum zostało rozpatrzone pozytywnie. Zaczynasz już jutro.
— Co? Ja nie chcę pracować w archiwum.
— Na mojej komendzie też nie będziesz pracował. Dostałeś awans i zaczynasz nowy rozdział w życiu. Co prawda będziesz musiał dojeżdżać do miejskiej w Monterrey, ale to dla ciebie żaden problem. —Pablo wstał. — Przemyśl to sobie i zaczynasz o dziewiątej. I jeszcze jedno —wyciągnął notes. — Zapisz mi adres Carlitos.
Pół godziny później siedział na werandzie w domu swojego dzieciństwa i sączył lemoniadę. Wyciągnął przed siebie nogi spoglądając na Lopeza bujającego wózkiem. Sam niedługo będzie robił to samo, pomyślał.
— Pozbyłeś się Esposito — zaczął prokurator siadając. —Wiesz, że moglibyśmy postawić mu zarzuty karne jako przestrogę dla innych. Obaj wiemy, że nie tylko Esposito sobie dorabia na boku
—Wiem, ale potrzebuje wyników niekolejnej afery z policjantem w tle. Ostatnie wydarzenia, nierozwiązane sprawy mocno nadszarpnęły nasz wizerunek. — Lopez pokiwał ze zrozumieniem głową. —Potrzebny nam sukces a aresztowanie Carlitos takim mam nadzieję będzie.
***
Ingrid Lopez westchnęła błogo czując jak palce Juliana wędrują od kostek aż po uda. Dłonie lekarza pieściły leniwie jej skórę. Ciepły oddech męża połaskotały ją w kostkę. Jęknęła cicho gdy wargi mężczyzny musnęły jej kostkę i zaczęły leniwie przesuwać się ku górze. Gdy poprosiła go kilka tygodni temu, żeby ogolił jej nogi nigdy nie przypuszczała, że zrobią z tego grę wstępną. Zachichotała pod nosem.
Uprawianie seksu w trzydziestym czwartym tygodniu ciąży nie było rzeczą łatwą. Brzuch Ingrid był duży, ruchy Lucy wyraźnie odznaczały się na jej skórze, a znalezienie wygodniej pozycji cóż zazwyczaj się śmiali wymieniając pocałunki. Było jej w jego ramionach cholernie dobrze.
Wargami musnął jej wilgotny kark.
— Kocham cię doktorku — wymamrotała przekręcając się na plecy i w jego stronę. Byli nadzy, zdyszani i mieli głupie uśmiechy na twarzach. Julian pocałował ją w nos. — Schudłeś — stwierdziła.
— Ty przytyłaś — odparł. Uderzyła go drobną pięścią w przedramię.
— Wiem, że jestem gruba..
— Jesteś piękna — przerwał jej i zmierzył ją spojrzeniem. Ingrid nawet z ciążowym brzuszkiem była piękna i diabelnie seksowana. Gdyby tylko mu pozwoliła uwiecznił ten stan w całej okazałości. Ingrid jednak nie chciała ciążowych aktów, a on to szanował. Ingrid poczuła, że się rumieni. Julian z satysfakcja pocałował ją w oba policzki.
— Przygotuje Ci twój koktajl — podniósł się z łóżka i nałożył spodnie. Ingrid przeciągnęła się leniwie.
— Tylko żadnej zieleniny — zastrzegła i podniosła się człapiąc do łazienki. Była zmęczona. Uszczęśliwiona seksem, ale zmęczona. Ku swojemu przerażaniu Ingrid zaczynała chodzić jej kaczka i coraz częściej nie miała ochoty podnosić się z łóżka. Trudno było jej znaleźć wygodną pozycje do snu czy leżenie, ale gdy już ją znalazła chciała trwać w niej jak najdłużej za nim zasnęła przeszło jej przez myśl, że ten koktajl może być z zielenina. Byleby był zimny.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 17:08:21 29-06-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:35:24 15-06-21    Temat postu:

Dubel

Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 17:50:50 15-06-21, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:35:42 15-06-21    Temat postu:



Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 17:51:24 15-06-21, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:10:03 26-06-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 030

EVA/QUEN/MARCUS/FELIX/LUCAS/CONRADO


Eva po raz pierwszy od dawna mogła z kimś szczerze porozmawiać. Thomas McCord od zawsze był dla niej opoką. Podziwiała go nie tylko za to, że był niezrównany w branży filmowej, ale za to, że był także mądrym człowiekiem, pełnym ciepła, który zawsze służył dobrą radą. To dzięki niemu zyskała pewność i szacunek dla samej siebie. Był dla niej wsparciem w trudnych chwilach i czasem nawet kimś, kto był dla niej jak ojciec. Również teraz przypatrywał się jej tym ciepłym ojcowskim spojrzeniem jakby przejrzał ją na wylot i wiedział dokładnie, co ją trapi. Nie wierzyła, że był przypadkiem w Monterrey w pobliżu salonu mody ślubnej, ale właściwie dobrze się złożyło, bo potrzebowała z kimś porozmawiać. Z Conradem nie mogła, miał zbyt wiele własnych problemów na głowie.
– Widzę, że przygotowania do ślubu trwają. Stresujesz się? – zagaił Thomas, widząc, że Eva obraca w dłoniach szklankę z lemoniadą.
– Ślubem nie. Raczej przyjazdem matki.
– Ach… Rachel przyjeżdża? – Thomas skrzywił się, upijając łyk lemoniady a Eva wiedziała, że nie było to spowodowane kwaśnym smakiem napoju a raczej wspomnieniem jej matki. Rachel Medina po wieloma względami przypominała Camillę McCord. Poznał ją kiedyś, kiedy przyjechała do Los Angeles na premierę jednego z filmów córki i nie polubił jej, oględnie mówiąc. – To chyba normalne, że chce być na ślubie córki?
– Raczej chce być na pierwszych stronach gazet, żeby jej znajomi z San Antonio widzieli, że „wyszłam na ludzi”, wychodząc za bogatego biznesmena. Od śmierci ojca zrobiła się jeszcze gorsza…
– Twój tata nie żyje?
– Och, wybacz, tyle się działo, że zapomniałam ci powiedzieć. Pogrzeb też był skromny. – Zamilkła na chwilę i wpatrzyła się w dal, zamyślona. – Nie pojechałam na pogrzeb.
– Co? Dlaczego? – Thomas nie mógł tego pojąć. Eva była zawsze blisko z ojcem, można by nawet powiedzieć, że była oczkiem w głowie tatusia, najstarsza córka, rozpieszczana i traktowana jak księżniczka. Traktował ją zupełnie inaczej niż matka, która była dość wymagająca.
– Sama nie wiem. Chyba się bałam, że nie był tym, za kogo go uważałam.
Po raz pierwszy wypowiedziała te obawy na głos i nieco jej ulżyło. Prawdą było, że Eduardo Medina nie należał do niewiniątek, prowadził interesy Fernanda Barosso w Stanach, miał na swoim koncie liczne przekręty, malwersacje, ale zawsze jakoś usprawiedliwiała jego działania – robił to dla rodziny, żeby zapewnić córkom i żonie godny byt. Kiedy jednak dowiedziała się od Oscara, że szantażował Lucasa i jego rodzinę, a także groził Arianie, wszystko się zmieniło. Krzywoprzysięstwo to jedno, ale groźby śmierci to zupełnie inny kaliber. Ciężko jej było w to wszystko uwierzyć, ale wiedziała w głębi duszy, że to prawda. Oscar nigdy by jej nie okłamał w taki sposób, a już na pewno Lucas nie kłamałby w takiej sprawie.
– Czasami ludzie okazują się inni niż nam się wydaje. – Przyznał Thomas, spoglądając na koleżankę po fachu z troską. – Może przydałby ci się odpoczynek? Przyjedźcie z Conradem do Los Angeles, spotkamy się z paroma znajomymi. Trochę relaksu w znajomych stronach dobrze ci zrobi.
– To miłe z twojej strony, ale nie mogę. Wybory za pasem, będziemy mieć mnóstwo roboty.
Thomas pokiwał głową, bo zupełnie o tym zapomniał. Zastanawiał się jednak, czy rola przykładnej żony i pierwszej damy rzeczywiście pasuje do Evy. Może dobrze by jej zrobiło, gdyby wróciła do pracy, oderwała myśli od śmierci ojca i skupiła się na tym, w czym była całkiem niezła. Miała potencjał, by grać bardziej ambitne role, ale ze względu na wygląd i wizerunek, który od lat kreowała, zawsze pozostawały jej do odegrania rólki głupich blondynek, w najlepszym wypadku przebojowych przyjaciółek głównych bohaterek.
– Gdybyś zmieniła zdanie, moje drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem. Dla Conrada też się znajdzie jakiś kącik – dodał po chwili żartobliwie i Eva również zmusiła się do uśmiechu.
– A cóż to za kółko zwierzeń? Przegapiłem coś?
Oboje Eva i Thomas odwrócili głowy w stronę wnętrza domu, gdzie wyrosła przed nimi smukła sylwetka Javiera Reverte, niosącego jakieś pudła. Za nim kilka osób również wiozło tajemnicze pakunki. McCord spojrzał pytająco na Evę, a ona się uśmiechnęła:
– Javier zna kod do drzwi, kiedyś tu mieszkał.
– Dobrze, że jesteś Thomas, mamy torty do degustacji, przyda się dodatkowe podniebienie – oznajmił jak gdyby nigdy nic Javier, nalał sobie lemoniady i opróżnił szklankę duszkiem. Widząc, że gospodyni i jej gość nie kwapią się, by pójść za nim do jadalni, zaklaskał w dłonie i podniósł głos. – No raz dwa, migusiem! Bo się nam torty w tym upale rozpłyną.
– Javi… Ile ty właściwie upiekłeś tych tortów? Nie wystarczyłby jeden? – Eva z niepokojem przyglądała się pracownikom Gry Anioła, którzy okupowali kuchnię i jadalnię, wystawiając torty na pokaz.
– Jak to jeden? A skąd byś wiedziała, czy inny nie byłby lepszy?
– No nie wiem, ale jeśli nie miałabym porównania to chyba żadna różnica co? Tort jak tort.
Magik złapał się za skronie, jakby doznał nagłej migreny po słowach Evy.
– Oczywiście, że jest różnica! Chcesz, żeby twoi goście weselni jedli jakieś plastikowe badziewie? Widziałem te niektóre torty na weselach i wierz mi, większość z nich jest tylko na pokaz, nie mają żadnego smaku. Dobry weselny tort wymaga pracy.
Thomas chichotał lekko z boku, przysłuchując się tej wymianie zdań. Przyjął od jednego z kelnerów kawałek ciasta i widelczyk i zaczął kosztować, wyrażając swoją opinię.
– Niebo w gębie. Wybierz ten, jest znakomity! – zachwycił się pierwszym ciastem, a Javier zacmokał cicho.
– Ten jest najgorszy!
– To po co go przywoziłeś? – Eva wywróciła oczami i również skosztowała. – Całkiem dobry, bez niepotrzebnych udziwnień. Czuję wanilię.
– No właśnie – wanilia! To zbyt zwyczajne. Tort ma powiedzieć „To jest świeżo upieczone państwo Saverin, burmistrz i pierwsza dama Valle de Sombras”.
– Javier, tort może co najwyżej powiedzieć nam, ile ma kalorii. Im bardziej wszystko stonowane, tym lepiej.
– Nie no zaraz szlag mnie trafi. O, Conrado, jesteś wreszcie! – Magik ucieszył się na widok Saverina, który przestąpił próg domu i z lekką konsternacją przypatrywał się temu, co się tam działo.
– Mówiłeś, że to jakiś nagły wypadek, przyjechałem tak szybko jak mogłem. Co tu się właściwie dzieje?
– Degustacja tortów weselnych. – Thomas wytarł usta serwetką i obszedł stół, by przywitać się z Conradem uściskiem dłoni.
Conrado nie miał czasu odpowiedzieć, bo do ręki został mu wciśnięty talerzyk z kolejnym wypiekiem.
– I jak? – spytał, kiedy Conrado skończył przeżuwać kęs.
– Może być. Tort jak tort.
– Nie no nie wierzę, jesteście siebie warci. – Javier opadł na krzesło i zaczął się wachlować papierowym talerzykiem.
– Przepraszam na moment. – Telefon Conrada rozdzwonił się i mężczyzna musiał wyjść, by odebrać. Po chwili wrócił. – To była Astrid – wyjaśnił. – Nauczyciel przedsiębiorczości w liceum Pueblo de Luz się rozchorował i potrzebują kogoś na zastępstwo do końca roku szkolnego. Pytała mnie, czy nie zechciałbym poprowadzić zajęć.
– Zgodziłeś się? – zapytała Eva, z lekkim niedowierzaniem, bo nie było to w stylu Conrada.
– Prowadziłem już podobne kursy, więc dlaczego nie. Pokażę się trochę przed wyborami.
– Tak, ale pracowałeś z dorosłymi a nie z bandą nastolatków. One cię zjedzą żywcem.
– Poradzi sobie. – Thomas uspokoił Evę i uśmiechnął się zachęcająco do Conrada. Saverin również miał taką nadzieję.
– Gdzie schowałaś obrazy Andrei? – zapytał nagle Saverin Evę, przypominając sobie o czymś.
Medina wymieniła przestraszone spojrzenia z Magikiem. Oboje przypomnieli sobie, jak bardzo Conrado wkurzył się, kiedy wywiesiła jeden z obrazów jego zmarłej żony. Javier był wtedy świadkiem wybuchu Saverina.
– Są w kufrze, w gabinecie. Tak gdzie miały pozostać zamknięte na wieki.
– Myślałem, żeby wystawić niektóre z nich na licytację charytatywną. Wydawnictwo Nadii organizuje coś takiego we współpracy z miejscową kliniką. Datki mają być przekazane na pomoc dzieciom w Afryce.
– Ale czy te obrazy nie są zbyt cenne? To znaczy, czy nie mają wartości sentymentalnej? – zapytał Javier, nieco zdziwiony, że Conrado wpadł na taki pomysł.
– Oczywiście, że mają. Ale myślę, że ucieszyłaby się, gdyby jej twórczość mogła pomóc w szczytnym celu. Mam też zamiar wystawić kilka obrazów z mojej prywatnej kolekcji.
Wszyscy pokiwali głowami i wrócili do degustacji tortów. Eva nie mogła podjąć ostatecznej decyzji, nie chciała nic ekstrawaganckiego, a Javier zapowiedział, że każdy z tortów będzie miał co najmniej cztery piętra. Thomasowi smakowało wszystko, co mile połechtało ego Javiera, ale w końcu był zmuszony stwierdzić, że to bezużyteczna opinia, bo nie przybliżyła ich ani trochę do ostatecznej decyzji. Conrado wziął więc odpowiedzialność na swoje barki i wybrał tort, który najlepiej mu smakował – orzeźwiający ale jednocześnie elegancki lekki tort z musem z mango i białą czekoladą.

***

Quen zdziwił się w poniedziałkowe popołudnie, kiedy otrzymał wiadomość, by pilnie udał się do domu Felixa Castellano. Marcus Delgado napisał to na ich wspólnym czacie i był dość enigmatyczny, kiedy przyjaciele próbowali dowiedzieć się czegoś więcej. Ibarra miał niemiłe uczucie, że prośba o nagłe spotkanie dotyczy jego ojca. Marcus od pewnego czasu popadł w dziwną obsesję, by znaleźć dowody obciążające Templariuszy, nawet jeśli przez to mógł również pogrążyć Rafaela Ibarrę. Po śmierci Roque coś w nim pękło i poświęcił się bez reszty swoich detektywistycznym zapędom, co nie wróżyło niczego dobrego. Szczególnie kiedy zapisał się do sztabu wyborczego Ibarry, byleby tylko wyniuchać, co w trawie piszczy.
Tak więc Quen stawił się w domu Felixa przed czasem. Drzwi otworzyła mu [link widoczny dla zalogowanych], urocza siostra Felixa, która miała zaróżowioną buzię i wyglądała teraz jakby miała kogoś zamordować.
– A ty co? Kto cię tak wkurzył? – Enrique wpakował się do środka i ruszył do kuchni, by nalać sobie czegoś zimnego do picia. U Felixa wszyscy zawsze czuli się jak we własnym domu.
Trzynastolatka nie odpowiedziała, a zamiast tego zaczęła niekontrolowanie kaszleć.
– Hej, hej mówiłem, że masz zwolnić! – [link widoczny dla zalogowanych] wyrósł w kuchni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W dłoniach trzymał pudełko domowej apteczki. Zaczął wyciągać z niego lekarstwa dla siostry.
– Hej, stary, czym ją tak wkurzyłeś, że wygląda jakby miała cię zaraz zamordować? – Quen podał Elli szklankę wody. Wyglądał na zaniepokojonego.
– Niczym jej nie wkurzyłem, właśnie robiliśmy zabieg. No wiesz, oklepywanie, drenaż, żeby ułatwić jej odkrztuszanie wydzieliny zalegającej w płucach. Musi to robić co najmniej dwa razy dziennie. Jest zła, bo chciała iść pobawić się w ogrodzie.
Quen zamilkł i nic więcej nie powiedział, bo znał sytuację rodziny Castellano i zawsze było przykro patrzeć jak ta rezolutna urocza nastolatka, która chorowała na mukowiscydozę, marniała w oczach. Traciła co raz więcej na wadze mimo pochłaniania wysokokalorycznej diety, a kaszel i problemy z oddychaniem znacznie utrudniały jej funkcjonowanie i bycie normalna nastolatką.
– Chodź, zrobisz sobie inhalację, a my z Quenem i Marcusem musimy pogadać. – Felix ustawił wszystko przy kuchennym stole dla siostry, która jednak nie była zadowolona.
– A nie mogę posiedzieć z wami?
– Nie. Musimy omówić ważne rzeczy.
– O Los Caballeros Templarios?
– Nie! Nie interesuj się, rób inhalację. – Felix zmarszczył brwi, kiedy siostra wypowiedziała nazwę kartelu. Jeszcze tego brakowało, żeby i ona się w to wciągnęła. Do drzwi rozległo się pukanie i Castellano ruszył, żeby otworzyć.
Marcus był rumiany z przejęcia. Ruszyli na piętro do pokoju Felixa, gdzie mieli więcej prywatności. Delgado rozłożył na biurku papiery.
– Skąd to masz? Ukradłeś mojemu ojcu? – Quen wywrócił oczami. Nie mógł uwierzyć, że Marcusowi aż tak bardzo zależy na zniszczeniu Joaquina i jego kartelu.
– Nie bądź głupi. Skserowałem.
– I co? Masz tutaj dowody na to, że Rafael jest winny? Może i on jest członkiem kartelu Templariuszy? Nie chcę ostudzać twojego zapału, ale na pewno nie ma wytatuowanego krzyża na ramieniu.
– Nie mówię, że jest winny. I zdecydowanie nie jest członkiem kartelu. Wszyscy znamy Rafaela, wiemy że nie jest złym człowiekiem.
– Więc dlaczego wciąż go oskarżasz? – Enrique nie mógł tego pojąć. Sam czuł, że coś jest na rzeczy, ale jednak Rafael był jego ojcem – adopcyjnym czy nie, ale był jego tatą. Żadne dziecko nie chce dowiedzieć się takich rzeczy o rodzicach.
– Dlatego, że coś tu nie gra! Tata Felixa już nam powiedział, że miejscowy szeryf ma układ z Templariuszami od dawna – oni trzymają się z daleka i robią swoje interesy po cichu, a on przymyka na to oko. Jeśli szeryf jest w to zamieszany, burmistrz tym bardziej. Nie pamiętasz już, gdzie kartel ma swoją siedzibę?
– W El Paraiso? – Felix wtrącił się do rozmowy, ale Marcus pokręcił głową.
– W starym magazynie na granicy Valle de Sombras i Pueblo de Luz. W lesie, gdzie mieszkańcy się nie zapuszczają. W tym samym opuszczonym budynku, który należy do rodziców Quena. – Delgado postukał palcem w papiery, które ze sobą przyniósł. – Umowa najmu. Rafael wynajął budynek Templariuszom i dostaje za to sporą sumkę, a wszyscy wiemy, że ta kasa nie jest zarobiona uczciwie. Być może sam nie handluje, ale pozwala na to, udostępniając lokal. No i nie wierzę, żeby nie wiedział, czym zajmuje się Joaquin.
– Co? – Quen, chwycił dokument, by bliżej mu się przyjrzeć. Rzeczywiście, była to umowa sporządzona bardzo formalnie. Podpisana przez Rafaela Ibarrę i niejakiego Eduarda Marqueza.
– Co za Eduardo? – Felix nachylił się nad Quenem, by przeczytać treść dokumentu. – To brat tej barmanki?
– Tak, Eduardo Marquez to prawa ręka Joaquina – wyjaśnił Marcus, który już zdążył się nieco zapoznać z hierarchią kartelu. – Pamiętacie tego Lalo? Wychował się tutaj w Pueblo de Luz, jego siostra była parę klas wyżej od nas.
– Pamiętam go, nigdy nie cieszył się dobrą sławą – przyznał Felix, a po chwili zwrócił się do Quena, który nadal wgapiał się w pismo. – Wszystko dobrze?
– Tak. To znaczy… nie wiem. – Usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. – Jakiś czas temu, tuż po tym jak Hugo został postrzelony, przyszedł do nas do domu Lucas Hernandez. Wypytywał o ten magazyn. Niedaleko znaleziono zwłoki jego przyjaciela, Guillerma Alanisa.
– Ach tak. – Marcus spuścił głowę. Guillermo przyjaźnił się w końcu z jego przybranym bratem.
– Zapytany o ten magazyn mój ojciec odpowiedział, że zupełnie o nim zapomniał i Hernandez miał wolną rękę, żeby przeszukać tamten teren.
– No i wiemy jak to się skończyło. – Felix założył ręce na piersi i prychnął. – Sam dołączył do Templariuszy i jeszcze pewnie udostępnił im miejscówkę.
– Nie rozumiesz. – Quenowi coś tutaj nie pasowało. – Jeśli chciał przeszukać tamtą okolicę, na pewno już wtedy czegoś się domyślał, to w końcu glina. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby połączył fakty.
– Chcesz powiedzieć, że za śmiercią Alanisa stoją Templariusze? – Marcus zmarszczył czoło, wpatrując się kolegę. – Wszystko pasuje, ale nie widzę motywu.
– Tego też nie jestem pewien. Ale jedno wiem na pewno – jeśli Templariusze maczali w tym palce to tylko pośrednio. Za śmierć Alanisa odpowiada Fernando Barosso.
– CO? – Tym razem to Felix aż krzyknął. Marcus musiał go uciszyć. – Jak to? Skąd wiesz?
– Przy ciele Guillerma znaleziono spinkę do mankietów w kształcie orła. Taką samą jak ma wuj Nando. To herb rodowy Barosso. – Quen przeczesał włosy palcami. Hugo ostrzegał go, by nikomu o tym nie mówił. Nie było tutaj jednak miejsca na tajemnice, jeśli chcieli pomścić Roque i zapobiec kolejnym tragediom. – Nie mówiłem o tym nikomu i zachowajcie to dla siebie, proszę.
– Daj spokój. I tak nikt by nam nie uwierzył. Fernando ma w kieszeni pół okolicy – stwierdził gorzko Felix.
Nagle drzwi do pokoju chłopaka otworzyły się gwałtownie i stanął w nich jego ojciec. Quen podskoczył na łóżku i podniósł się do pionu, Felix wyprostował się jak struna, a Marcus w pośpiechu zakrył papiery.
– Tato! Mógłbyś pukać? – rzucił z wyrzutem Felix, niemal wywracając oczami.
– A od kiedy to masz coś do ukrycia? – [link widoczny dla zalogowanych] zmrużył podejrzliwie oczy, rozglądając się po pokoju.
– Mogliśmy coś robić…
– Na przykład co?
– Prywatnego…
– Czyli?
Felix odetchnął głęboko i złapał się za nasadę nosa. Przestąpił kilka kroków do przodu i stanął twarzą w twarz z ojcem, zasłaniając Marcusa, który miał chwilę, by pochować dokumenty.
– Skoro pytasz, to nie ma sensu tego odwlekać. Muszę powiedzieć ci prawdę. Tato… jestem gejem. – Śmiertelnie poważna mina Felixa tylko spowodowała, że Quen parsknął śmiechem.
– Nie jesteś żadnym gejem. – Basty pokręcił głową, nie wierząc w pokręcony pomysł syna.
– Ale mógłbym być.
– Najpierw musiałbyś się pozbyć tych pornosów spod łóżka.
– Tato! – Felix spalił buraka i złapał się za głowę. Nawet Marcus za jego plecami zachichotał. – Grzebałeś w moich rzeczach?
– Wierz lub nie, czasem odkurzam u ciebie w pokoju, inaczej obrósłby brudem. Skończ z tymi bzdurami. – Basty zacmokał cicho, ale uśmiechnął się pod nosem. Kochał syna, czasami bywał niemożliwy i potrafił rozśmieszyć go do łez. – Przerwijcie proszę ten wasz namiętny trójkąt i chodźcie na dół. Macie gościa.
– Gościa? – Marcus był zdziwiony. – My wszyscy?
– Zgadza się. Oficer Hernandez chce z wami porozmawiać. I ja również będę sobie musiał uciąć z wami pogawędkę a już szczególnie z moim heteroseksualnym synem.
Felix wymienił zdumione spojrzenia z kolegami i wszyscy zeszli do salonu, gdzie rzeczywiście czekał już na nich Lucas Hernandez. Nie był w policyjnym mundurze tylko w zwykłej koszulce i dżinsach, dzięki czemu powinni się poczuć swobodnie, ale i tak czuli, że są w tarapatach.
– Lucas właśnie mi mówił, że obraliście sobie za cel pomszczenie Roque i zdemaskowanie kartelu, czy to prawda? – Basty nakazał chłopakom usiąść na kanapie a sam z Lucasem stanęli nad nimi niczym w pokoju przesłuchań.
Quen zerknął ukradkiem na Marcusa. Być może jego teoria wcale nie była błędna i Lucas rzeczywiście tylko udaje, że współpracuje z Joaquinem.
– Mówiłem wam, że macie zostawić tę sprawę policji.
– Kiedy policja nic z tym nie robi! – Uniósł się Felix, a zaraz potem spokorniał, widząc wzrok ojca. – Bez obrazy.
– Policja nic z tym nie robi, bo śmierć Gonzaleza została uznana za przedawkowanie skrzywdzonego, słabego dzieciaka po przejściach – wyjaśnił Lucas.
– Dobrze wiesz, że tak nie było. – Quen spojrzał na Hernandeza z determinacją.
– Ja to wiem i wy też to wiecie. Ale nie jesteśmy tego w stanie udowodnić. Przynajmniej na razie.
– Wybaczcie, ale trochę się pogubiłem. Dlaczego o tym z nami rozmawiasz? – Marcus zwrócił się bezpośrednio do Lucasa, rezygnując z form grzecznościowych co nie było w jego stylu. – Joaquin to twój kumpel, sami widzieliśmy w El Paraiso na wieczorze hazardowym. Jesteś jednym z nich!
– Przepraszam bardzo, gdzie wy byliście sami? W El Paraiso? – Basty wybałuszył oczy ze zdziwienia. Informacja jakoby jego nowy znajomy był członkiem kartelu raczej go nie obeszła.
– Potem ci opowiem, tato. – Felix machnął ręką i wpatrzył się w Lucasa, ciekaw jego reakcji na oskarżenia Marcusa.
– Mylicie się, nie jestem członkiem kartelu i nigdy nim nie byłem. – Hernandez wyciągnął coś z kieszeni i położył na szklanym stoliku. Trzech siedemnastolatków nachyliło się nad odznaką FBI i wytrzeszczyło oczy ze zdumienia. – Jakiś czas temu w Stanach, szczególnie na terenie Texasu, zaczęło dochodzić do serii dziwnych przedawkowań. Tajemniczy narkotyk zaczął się coraz bardziej szerzyć. Każde jego zażycie kończyło się śmiercią. Z czasem narkotyk ewoluował, jego formuła wciąż się zmienia, przez co bardzo ciężko pozyskać jest jego recepturę. Próbki uzyskane z toksykologii ofiar nie są wystarczające, nie przy tak gwałtownych zmianach. Templariusze coraz częściej próbują poszerzyć rynek zbytu i produkują nowe narkotyki, najpierw eksperymentując na terenach przygranicznych. Ofiary są przypadkowe, bez jakiegokolwiek wzorca. Dlatego bardzo trudno jest określić ich zamiary i ewentualne skutki tego procederu. Nie mówiąc już o tym, że nie możemy wprowadzić na listę zakazanych środków czegoś, czego nie możemy sklasyfikować.
– Dlaczego zajmuje się tym FBI a nie DEA? Czy to nie zakazane ingerować w prawo w obcym państwie? – Marcus był podejrzliwy.
– Ściśle współpracuję z DEA, moim zadaniem nie jest rozpracowanie kartelu a jedynie pozyskanie receptur. Nie zamierzam ingerować w meksykańskie prawo, chcę tylko zapobiec szerzeniu się tej przestępczości w USA.
– Aha, czyli w sumie masz gdzieś, że ludzie tutaj umierają? Roque też był tylko przypadkową ofiarą?
– Tego nie powiedziałem. – Lucas westchnął ciężko. – Wiem, że jest wam ciężko. Wiem, jak to jest stracić bliskiego przyjaciela i nikomu tego nie życzę. Ale musicie wiedzieć, że Joaquin i jego ludzie są niebezpieczni. Nawet jeśli wydaje się wam, że umiecie ich przechytrzyć, wygrywając z nimi w karty. – Lucas spojrzał na Marcusa. Od kiedy dowiedział się, że jest przybranym bratem Carlosa, patrzył na niego nieco inaczej. – Jesteś bystry, ale nawet jeśli uda ci się przechytrzyć Joaquin cztery razy na pięć, za piątym możesz nie wyjść z tego starcia żywy.
– Więc czego właściwie od nas oczekujecie? Mamy siedzieć jak myszy pod miotłą i nie pakować się w kłopoty? Zapomnieć o Roque i Joaquinie i olać sprawę? Żyć jak gdyby nigdy nic, wiedząc, że jutro to może być ktoś z nas albo z naszych przyjaciół? – Quen się zezłościł. Nie lubił, kiedy ktoś prawił mu kazania.
Lucas i Sebastian wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Nie do końca – powiedział powoli Basty. – Wiem, że chcecie pomóc. I możecie, ale w mniej niebezpieczny sposób.
– Niby jak? – Felix spojrzał na ojca zaciekawiony. – I co ty masz z tym wspólnego? Jak szeryf dowie się, że grzebiesz w tej sprawie, może cię zwolnić.
– Poradzę sobie. Są rzeczy ważniejsze od utraty pracy. – Basty uśmiechnął się gorzko. I jemu jako zastępcy szeryfa przestało się już podobać to, co działo się w tym miasteczku. Dlatego zaraz po śmierci Roque udał się do Hernandeza, by przedyskutować tę sprawę. Był jedynym nieskorumpowanym gliną w miasteczku. – Razem z Hernandezem uważamy, że to za duże ryzyko, żebyście pałętali się sami po Valle de Sombras. Nie prowokujcie Joaquina, on już wie, że go podejrzewacie i na pewno was obserwuje.
– Dzięki za pocieszenie, tato.
– Ale możecie pomóc i to bardzo. My nie możemy tego zrobić, bo jesteśmy glinami. – Lucas zniżył głos i kontynuował: – Możecie podpytać delikatnie kolegów, czy któryś z nich bierze od Joaquina i co. Nie bądźcie nachalni, po prostu obserwujcie swoich znajomych, jeśli coś wyda wam się podejrzane, zobaczycie kogoś podejrzanego przy szkole albo w miejscach, gdzie jest dużo młodzieży, po prostu dajcie nam znać.
– Czyli mamy być waszymi oczami i uszami? – Marcus chyba zaczynał się przekonywać do tego planu.
– Coś w ten deseń. Ale bez żadnych ryzykownych misji. Nie chcę, żebyście mi się pałętali po lesie, a już na pewno nie po zmroku. Norma i Ofelia by mnie zabiły, gdyby coś wam się stało. – Basty zwrócił się głównie do Marcusa i Quena. – Po prostu bądźcie ostrożni i skupcie się na waszym otoczeniu. Niewykluczone, że Joaquin znów spróbuje, a wiemy, że chętnych na jego „pokarm bogów” nie brakuje. Szczególnie młodych, zagubionych ludzi. Czy wszystko jest jasne?
– Nie do końca. – Felix zwrócił się teraz do Lucasa: – Więc po czyjej jesteś w końcu stronie?
Lucas chwycił ze stolika odznakę i schował ją ostrożnie do kieszeni.
– Po tej słusznej.

***

Conrado bez większych trudów przetrwał pierwszy dzień jako nauczyciel przedsiębiorczości w liceum Pueblo de Luz. Miał prowadzić zajęcia dwa razy w tygodniu i była to miła odmiana od siedzenia za biurkiem czy przygotowywania się do wyborów. Wbrew temu, co mówiła Eva, nastolatkowie z Pueblo de Luz nie zjedli go żywcem. W przeważającej większości byli całkiem mili i ciekawi tego, co nowy profesor ma im do przekazania. Podejrzewał, że była to chwilowa fascynacja – był w końcu kimś obcym, kto zwiedził kawał świata, w dodatku kandydował na burmistrza. Na pewno była to dla nich przyjemna odskocznia od zaściankowego nauczyciela, który o przedsiębiorczości uczył się tylko z książek. Jako ktoś prowadzący od lat własny biznes Conrado Saverin był o wiele bardziej wiarygodny. Jedynie Quen Ibarra zdawał się być niezadowolony z obecności Saverina.
Conrado wiedział, że zajęcia w tej klasie, w której był syn burmistrza Miasta Światła, który nie pałał do niego sympatią, nie będą należały do najłatwiejszych. Grupa była dość wymagająca, co musiał stwierdzić już na początku zajęć. Carolina Nayera siedziała w pierwszej ławce i chłonęła jak gąbka wszystko, co Saverin miał do przekazania. Zadawała też wnikliwe pytania, za co był jej wdzięczny, bo dzięki temu pobudziła jego szare komórki, ale jednocześnie odczuwał dotkliwy smutek, kiedy na nią patrzył. Mercedes popełniła samobójstwo, osierocając córkę, po tym jak nagadał jej, że jest nic nie warta i Fernando też jej nie kocha. Musiał jednak wziąć się w garść, nie mógł się rozpraszać. Kilku dzieciaków miało naprawdę spore braki z zakresu zwykłej życiowej wiedzy, co udało mu się ustalić już na początku lekcji. Proste pojęcia jak popyt i podaż były im obce. Dysproporcja między uczniami mniej zdolnymi a wręcz wybitnymi była porażająca. Postanowił sobie, że będzie to kolejny punkt jego programu – inwestycja w edukację młodzieży.
Pasierb pułkownika był mu chyba najbardziej przyjazny w całej klasie, zadawał pytania, na które zdecydowanie znał odpowiedzi, ale w ten sposób Conrado nieco się rozluźnił i mógł się rozkręcić, przez co był mu wdzięczny. Jego kolega, Felix, z którym Marcus dzielił ławkę, nie wyglądał na bardzo zainteresowanego lekcją, ale Saverin miał wrażenie, że Castellano bardziej pozuje na lekkoducha, a w rzeczywistości jest bardziej bystry niż wygląda. No i był też Enrique Ibarra – on z kolei nawet nie próbował sprawiać pozorów, że lekcja go ciekawi. Ostentacyjnie ziewał i skrobał coś w swoim zeszycie, bujając się na krześle, co w pewnym momencie nawet tak cierpliwego człowieka jakim był Conrado Saverin, wytrąciło z równowagi. Podszedł do chłopaka i stanął nad nim, czekając na reakcję, która jednak nie nadchodziła. Cała klasa skupiła wzrok na tyłach sali, gdzie siedział syn burmistrza, chichocząc pod nosem i rysując w zeszycie.
– Widzę, że lekcja bardzo cię fascynuje – zaczął z sarkazmem, spoglądając z politowaniem na siedemnastolatka, który dopiero teraz oderwał wzrok od rysunku i spojrzał w górę na nowego nauczyciela.
– Tak, jest bardzo… ciekawa. – Mówiąc to, wyrwało się Quenowi potężne ziewnięcie.
– Może więc zechcesz podzielić się z klasą swoim arcydziełem? Wydaje się, że absorbowało cię bardziej od zajęć. – Saverin założył ręce na piersi, a Ibarra uśmiechnął się kpiąco.
– Nie, raczej nie. Możesz wracać do swoich nudnych wykładów.
Conrado również się uśmiechnął. Nie zamierzał jednak tolerować chamstwa. Quen chyba nie spodziewał się, że Conrado może pokazać pazurki. W każdym razie zrobił się czerwony na twarzy i życie stanęło mu przed oczami, kiedy Saverin stuknął butem o jedną z nóg krzesła, na którym chłopak cały czas się bujał. Krzesło przechyliło się niebezpiecznie, Ibarra zamachał dziko rękami jak dwoma wiatrakami i wyrżnąłby orła, gdyby w porę nie udało mu się złapać równowagi. Kilka osób w klasie ryknęło śmiechem, inni chichotali, a Quen przeklinał dzień, w którym Conrado Saverin postawił stopę w Pueblo de Luz. Już drugi raz ten facet go tak upokorzył na oczach wielu ludzi. O raz za dużo. Pech chciał, że kiedy tak wykonywał akrobacje na krześle, zeszyt, w którym rysował, spadł na podłogę. Saverin pochylił się i podniósł go, a jego oczom ukazała się karykatura jego samego.
– A więc to jest to arcydzieło – powiedział sam do siebie. Dzieciak miał talent, było widać, że lubi rysować, ale też że jest w tym bardzo dobry. Karykatura była obelżywa, ukazywała Saverina siedzącego na stosie pieniędzy z nienaturalnie wielką głową. Był to jednak dobry rysunek, a Quen uchwycił detale urody Saverina trudne do zauważenia, łącznie z cienką blizną na czole. – Jest całkiem niezły – przyznał, a Ibarra spojrzał na niego zszokowany. Spodziewał się chyba nagany albo uwagi do dziennika, ale zamiast tego otrzymał pochwałę. – Choć ja jestem dużo przystojniejszy. Nie udało ci się tego uchwycić.
Wszyscy się uśmiechnęli, a Conrado wrócił do prowadzenia lekcji. Utarł nosa gówniarzowi, który do końca zajęć nie próbował już żadnych sztuczek. Tuż przed końcem lekcji, kiedy została chwila, Saverin postanowił poświęcić ten czas na małe Q&A. Uczniowie mogli pytać go o wszystko i choć spodziewał się tego, niektóre pytania natury osobistej były dość specyficzne.
– Musi być pan obrzydliwie bogaty! Ile ma pan forsy? – zapytał jeden z uczniów pod oknem.
– Szczerze mówiąc, nie liczyłem. Nie zajmuje się finansami. Mam od tego ludzi – odpowiedział zgodnie z prawdą. Pieniądze nigdy nie były dla niego wartością nadrzędną.
– To skąd pan może wiedzieć, czy pana nie okradają? – zapytała Olivia, córka zastępczyni burmistrza.
– Ufam moim ludziom.
– Czy to nie błąd? Człowiek na pana pozycji może sobie pozwolić na takie błędy?
– Dlaczego błędem jest zaufanie do kogoś, na kim mi zależy?
– A skąd pan wie, że im zależy na panu, panie psorze? – zapytał kolejny uczeń, a Conrado dziwnie się poczuł nazwany profesorem.
– Gdyby im nie zależało, pewnie długo by nie wytrwali przy moim boku. Bywam dość trudny.
– To na pewno – prychnął Quen, ale Conrado udał, że tego nie dosłyszał.
– Czy rzeczywiście wierzy pan, że ktoś tak bogaty i no… „ustawiony”… – Jakaś uczennica nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa, by opisać Saverina. – …może mieć prawdziwych przyjaciół?
– Oczywiście. Zależy co masz na myśli, mówiąc „ustawiony”. – Conrado uśmiechnął się lekko, ale doskonale rozumiał, co dziewczyna miała na myśli. – Wierzę, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Niekoniecznie dosłownie, ale w naszych najgorszych życiowych momentach, kiedy sięgamy dna. Tak też było w moim przypadku. Mam wielu przyjaciół, którzy przetrwali ze mną najgorsze chwile. – Saverin uśmiechnął się lekko na wspomnienie Prudencji, która była jego opoką i najstarszą przyjaciółką. Przypomniał sobie Octavia i Guillerma, którzy nigdy nie oczekiwali nic w zamian i zawsze byli gotowi nadstawiać karku a lojalność wobec Conrada przypłacili życiem. Wreszcie przed oczami stanął mu Fabricio, którego jeszcze kiedyś nie mógł znieść, a potem stali się jak bracia. – Mam też przyjaciół, którzy przypomnieli mi, kim jestem i co jest w życiu ważne. Nawet kiedy wydawało mi się, że miałem już wszystko i osiągnąłem wiele, zawsze sprowadzali mnie na ziemię i pokazywali, jak mało jeszcze wiem i jak mało umiem. Dzięki takim przyjaciołom jestem tutaj dzisiaj.
– W takim razie co pana skłoniło do kandydowania na burmistrza? – To pytania zadała Carolina, ale na szczęście w tym samym czasie zadzwonił dzwonek.
– Do zobaczenia w czwartek, przeczytajcie artykuł, który wam rozdałem, myślę, że rozjaśni wam kilka kwestii z dzisiejszych zajęć – rzucił na koniec Conrado i miał zamiar pożegnać się z uczniami, kiedy do pomieszczenia weszła ich wychowawczyni i nauczycielka hiszpańskiego, Leticia Aguirre.
– Proszę wybaczyć, Conrado. Możemy ich jeszcze zatrzymać na chwilkę? – zapytała, a on pokręcił głową na znak, że nie ma nic przeciwko i wycofał się kilka kroków pod tablicę. – Kochani, usiądźcie jeszcze na chwilę, mam wam coś ważnego do ogłoszenia. – Dały się słyszeć niezadowolone głosy, bo każdy chciał iść na przerwę, ale wszyscy potulnie zajęli swoje miejsca i czekali, co nauczycielka ma im do powiedzenia. – Jak wiecie, ze względu na brak funduszy musieliśmy odwołać organizację szkolnego musicalu, co wszyscy z was bardzo przeżyli, bo biorąc udział zyskujecie punkty do aplikacji na studia. – Nauczycielka spojrzała w tym miejscu dłużej na Carolinę, która imała się wszystkich zajęć dodatkowych w szkole, byleby tylko mieć jak najlepszy życiorys i podanie na studia. – Jest mi więc bardzo miło ogłosić, że wznawiamy przygotowania do szkolnego musicalu i każdy chętny może się zgłosić do pomocy. Przesłuchania odbywać się będą w weekend. Proszę zgłaszać chęć udziału do Olivii Bustamante. – Wskazała na szczupłą blondynkę w drugiej ławce. – Ona też przekaże wam więcej szczegółów, które będą również dostępne na naszej stronie internetowej. Podkład muzyczny potrzebny do przesłuchań możecie dostarczyć naszemu Felixowi. I od razu odpowiem na wasze pytanie – nie, nie trzeba umieć śpiewać, żeby wziąć udział w przesłuchaniach. Każdy ma równe szanse, liczymy na wasz entuzjazm, zaangażowanie i ciężką pracę. Jest wiele ról, które w ogóle nie wymagają śpiewania, dlatego zachęcam was gorąco i przypominam, że jest to nie tylko okazja, by poprawić sobie średnią, ale też móc dobrze się bawić i spędzić ostatnie tygodnie szkoły w miłej atmosferze z kolegami. – To ostatnie zdanie kierowała chyba do Quena, ale udał, że nie słyszał. Nie zamierzał tańcować i śpiewać na scenie, nawet jeśli dzięki temu mógłby uniknąć repety.
– Ja mam pytanie, pani profesor. – Carolina zgłosiła się i spojrzała na nauczycielkę podejrzliwie. – Skąd nagle znalazły się fundusze na organizację przedstawienia?
– Ach, to dzięki naszemu hojnemu darczyńcy! – Leticia klasnęła w dłonie. Widocznie perspektywa wystawienia musicalu bardzo jej się spodobała. – Oto i on.
Rozległo się stukanie drogich włoskich butów, które rozeszło się echem po sali lekcyjnej. Quenowi, Marcusowi i Felixowi włos zjeżył się na karku, bo doskonale znali to stukanie, tak samo jak rozpoznali elegancki garnitur i wysoką sylwetkę Joaquina Villanuevy, który niczym gwiazda filmowa wkroczył do klasy, zdejmując zamaszystym gestem okulary przeciwsłoneczne.
– Pan Joaquin Villanueva jako miłośnik teatru przeznaczył szczodrą darowiznę dla naszej szkoły i na organizację musicalu. Podziękujmy mu gromkimi brawami. – Leticia zainicjowała aplauz. Rozległy się mniej lub bardziej entuzjastyczne oklaski.
– A mogę mu podziękować pięścią w twarz? – mruknął Felix do Marcusa, ale Delgado był zbyt spięty, by to usłyszeć.
– Conrado, widzę, że ty również wspierasz tutejszą młodzież? – Villanueva zwrócił się do Saverina, który był w równym szoku jak uczniowie po pojawieniu się szefa kartelu.
– Owszem, trzeba inwestować w przyszłość.
– Tak, dzieci są naszą przyszłością. To bardzo dobra… inwestycja.
Coś w słowach Joaquina pozwalało mu mniemać, że Wacky doskonale wiedział, że Carolina jest jego przyrodnią siostrą i jedną ze spadkobierczyń El Tesoro. Upewnił się w tym, kiedy Joaquin spojrzał na Carolinę, a potem rzucił Saverinowi porozumiewawcze spojrzenie. Zupełnie jakby wiedział, że Saverin poznał prawdę i jakby przeczuwał, co knują z Astrid za jego plecami.
– Saverin, ty też byłeś związany z teatrem, nieprawdaż? – Joaquin udał, że nagle coś sobie przypomniał. – Może również zechciałbyś podzielić się swoim doświadczeniem i pomóc przy organizacji przedstawienia? Wszystkie ręce na pokład.
Conrado zmarszczył czoło, wpatrując się w puste oczy Joaquina i zastanawiając się, w co on sobie pogrywa. Jedno było pewne – nierozsądnym było zostawiać dzieci pod jego opieką.
– Z przyjemnością. Chętnie pomogę.
– Świetnie! Przesłuchania ruszają w piątek po południu. Zapraszam – rzuciła Leticia, po czym oznajmiła uczniom, że mogą opuścić klasę.
– I co teraz? Mieliśmy unikać tego świra i wybadać uczniów, a tymczasem Wacky jest dwa kroki przed nami. Zupełnie jakby wiedział. – Quen szepnął do Marcusa i Felixa, kiedy już znaleźli się w bezpiecznej odległości od szefa Templariuszy.
– Lucas i Basty to przewidzieli. – Marcus wpatrzył się w koniec korytarza, gdzie Leticia prowadziła Joaquina do wyjścia. Zacisnął pięści ze złości. – Musimy na razie sprawiać pozory, że wszystko gra. Może to dobrze, że mamy go na wyciagnięcie ręki. Dzięki temu nas nie zaskoczy.
– Skoro tak mówisz. – Quen zgodził się, choć nie był przekonany.
– Nie będzie tak źle – stwierdził Felix, kiedy szli na kolejną lekcję. Był dziwnie pewny siebie i zmotywowany. – Tym razem nie stanie się nic złego.
– A skąd ta pewność? – Ibarra uniósł jedną brew.
– Bo mamy Saverina. Nie widzieliście jego miny? Niby dlaczego zgodził się pomóc przy przedstawieniu? Gość tak zabiegany jak on? Z weselem i wyborami na karku? Saverin wie, że coś jest nie tak, gwarantuje to wam. – Felix czuł, że to rozgryzł. – Obroni nas.
– Jeśli moje życie ma zależeć od Conrada Saverina, to lepiej już będę pucował lakierki do trumny. – Oburzony Enrique rzucił plecak na ziemię i usiadł ze złością na krześle. Najbardziej nie podobało mu się to, że chociaż nie cierpiał Saverina i miał ochotę go kopnąć za każdym razem, gdy go widział, to czuł, że tym razem Felix miał rację.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 16:32:58 02-10-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:05:56 29-06-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 031
Emma/Ingrid/Fabricio
W poniedziałkowy wieczór Emma założyła dżinsową kamizelkę nie zawracając sobie głowy zapinaniem jej. Pod spodem miała czarny koronkowy stanik spoglądając na swoje odbicie w lustrze wiedziała kogoś zupełnie obcego. Travis stał w drzwiach jej sypialni z rękoma zaplecionymi na piersiach z niezadowoloną miną wpatrując się w ukochaną. Gdy powiedziała mu, że zmarła Margarita miała dług u Templariuszy, który szatynka zamierza oddać chciał iść z nią lub za nią. Ona odmówiła i oznajmiła, że pójdzie tam sama. Nie był zachwycony tym pomysłem
— Dziękuje, że zostaniesz z Samem— odezwała się przerywając ciszę.
— Drobiazg, wiesz, że uwielbiamy spędzać z nim czas — odpowiedział na to. — I wolałbym iść z tobą.
— Rozmawialiśmy o tym — przypomniała mu. — Za pół godziny będę z powrotem. — usiadła na łóżku i założyła wygodne trampki. — Nic mi nie będzie.
— Słyszałem to i owo o Jaquinie — zaczął. — To zły człowiek — podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
— Ja też potrafię być nie miła — odezwała się przypominając sobie jednocześnie nieznajomego, któremu złamała nadgarstek. Pogładziła mężczyznę po policzku. Bransoletka z talią kart otarła się po jego skórę. — Nie długo wrócę.
Emma mogła zgrywać silną i twardą przed Travisem ale w środku trzęsła się jak galareta. Słyszała o Jaquinie od Margarity i zmarła przyjaciółka nakreśliła jej obraz mężczyzny, którego ani nie polubiła. Spotkała go przy barze i chociaż nie wydawał się jej być aż tak straszny wiedziała, że to jedynie pozory.
W klubie mimo iż był to poniedziałkowy wieczór było całkiem tłoczno. Usiadła na jednym z barowych stołków i zamówiła kieliszek tequili. Zrobiła to, aby dodać sobie odwagi. Odzwyczaiła się od życia w mroku. Zdecydowanie wolała światło.
— Przepraszam — zwróciła się do barmana. — Przez Jaquinowi Vianuevie, że chcę się z nim zobaczyć — Mężczyzna zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Dłuższą chwilę wpatrywał się w jej piersi. — Powiedz mu, że ma sto tysięcy powodów, żeby się ze mną zobaczyć i nie zajmę mu dużo czasu.
Miała nadzieję, że barman nie weźmie jej za wariatkę. Wystarczająco długo odwlekała tę rozmowę. palcami zabębniła o blat barku.
— To ty chcesz się spotkać z Jaquinem? — usłyszała tuż przy swoim uchu męski głos. Odwróciła do tyłu głowę spoglądając w oczy młodego chłopaka. Była pewna, że facet jest młodszy od niej.
— Tak, mam interes do obgadania.
— Jesteś z psiarni? — zapytał natarczywym tonem. Emma zirytowana zsunęła się z barowego stołka. Czarna spódnica rozchyliła się ukazując przez rozcięcie z boku parę długich zgrabnych nóg muśniętych delikatną opalenizną.
— A czy wyglądam jak ktoś kto pracuje w psiarni? — odpowiedziała pytaniem na pytanie szatynka. — Zaprowadź mnie do swojego szefa, albo obejdzie się smakiem tych stu tysięcy, które mam w torebce.
Oczy mężczyzny rozwarły się szeroko.
— Widzę, że teraz przykułam twoją uwagę. Możemy, więc przejść do interesów?
Lalo pokiwał głową i chwycił ją za łokieć prowadząc ją do miejsc zarezerwowanych dla vipów. Instynktownie wyprostowała plecy, gdy inni Templariusze zaczęli przyglądać jej się z jawną ciekawością. Zaskoczona dostrzegła Lucasa, Hernandeza siedzącego obok szefa Templariuszy.
— Camille — Jaquin wstał i podszedł do niej całując ją w policzek. — Podobno masz sto tysięcy powodów, żebym przyjął cię na audiencje — wskazał fotel naprzeciwko siebie. Sam usiadł wyraźnie zaciekawiony.
— Tak — sięgnęła do torebki i wyciągnęła kopertę. — Mam twoje sto tysięcy — przesunęła kopertę po szklanym stoliku.
— Gdybyś miała u mnie dług zapamiętałabym.
— Nie ja miałam o ciebie dług tylko moja znajoma.
— Nie pożyczam dziwkom. Bez urazy.
Emma westchnęła rozważając swoje opcje. Mogła iść w zaparte albo powiedzieć prawdę. Wybrała to drugie, jeśli Esposito przypłaci za to życiem. To trudno.
— W listopadzie zeszłego roku straciłeś towar. Padł łupem złodziei, którzy byli na tyle mili, że podrzucili go na policyjny parking — zaczęła przykuwając jego uwagę. — Adam Esposito co jakiś czas wynosił zarekwirowane prochy, a Margarita handlowała nimi w zachodniej dzielnicy miasta — jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. — Łącznie wyniósł towar o wartości stu tysięcy peso, które zwracam prawowitemu właścicielowi.
— Esposito ukradł mój towar? — powiedział niebezpiecznie niskim głosem. — I handlował nim pokątnie na moim terenie.
— Pewnie uznał, że najciemniej pod latarnią. Gdyby wybrał inny rewir jeszcze byś się o nim dowiedział — spojrzała mu w oczy. — Ja tylko jestem posłańcem. — Jaquin pochylił się nad nią. Ręce oparł po obu jej bokach utrudniając jakikolwiek ruch.
— Uważasz, że to zabawne?
— Nie, uważam, że Esposito zachował się idiotycznie. Wyniesiony towar powinien zwrócić tobie tak by tylko na tym zyskał, a tak stracił — poczuła jak dłoń mężczyzny ląduje jak jej kolanie wędrując w górę. Instynktownie chwyciła go za nadgarstek i zacisnęła na nim palce.
— Mi nie złamiesz nadgarstka — zauważył.
— Mogę spróbować.
— Podpisałaś na niego wyrok śmierci — stwierdził twardym tonem nie odsuwając się od niej nawet na milimetr.
— Sam założył sobie pętlę na szyję — zauważyła chłodno — to czy zapadnie opadnie zależy tylko od ciebie.
— Uważasz, że nie powinienem tego robić? — odsunął się od Emmy i przysiadł na szklanym stoliku.
— Zrobisz, co uznasz za słuszne — wzruszyła obojętnie ramionami. Chcesz rozwalić mu łeb droga wolna. Nie zamierzam cię zatrzymywać, ale kara śmierci jest tylko wtedy skuteczna jeśli jest odroczona w czasie — widząc jak marszczy brwi w niezrozumieniu dodała — Ma HIV — wyjaśniła.
— Nie masz pewności.
— Mam — odparła. — Sypiał z nią bez zabezpieczenia, a ćpając używali tej samej igły. W styczniu tego roku przeszedł paskudną grypę tylko, że to nie była grypa — rozciągnęła usta w uśmiechu. — I tak możesz go zabić, ale HIV to wyrok śmierci z odroczoną datą egzekucji i moim zdaniem dużo bardziej adekwatna kara niż kulka w łeb.
— Jesteś nie tylko ładną buzią Camille — zauważył Jaquin. — Dlaczego nie zatrzymałaś pieniędzy dla siebie? Twoja przyjaciółka Margarita właśnie taki miała plan. I proszę nie wciskaj mi kitu, że to brudne pieniądze. To nadal sto tysięcy.
— W przeciwieństwie do niej wiem, że nie warto z tobą zadzierać Po za tym to nie był mój towar, więc pieniądze również nie należą do mnie.
— Czego chcesz w zamian?
Emma uśmiechnęła się. Był bystry.
— Ja zapomnę o tobie ty zapomnisz o mnie. Umowa stoi? — wyciągnęła dłoń.
— Stoi — ujął ją delikatnie jej dłoń i pocałował. Wzrok zawiesił na bransoletce. — Ładne świecidełko.
— Dziękuje — wysunęła dłoń z jego uścisku i wstała powoli. — Dobranoc — pożegnała się i wyszła. Zwymiotowała dopiero w jednej z alejek na zewnątrz.

***
Wtorkowy poranek był mglisty, gdy Emma przekroczyła próg zakładu pogrzebowego. Chciała ją zobaczyć po raz ostatni. Gdy na miękkich nogach [podchodziła do otwartej trumny oczy wypełniły się łzami. Pracownik zakładu pogrzebowego kulturalnie wycofał się do tylu chcąc dać jej czas na ostatnie pożegnanie. Głośno przełknęła ślinę.
— Hej — wymamrotała przez ściśnięte gardło. Wyciągnęła dłoń i pogładziła ją delikatnie po policzku. Margarita wyglądała jakby spała. — Przepraszam — powiedziała. — Powinnam była cię zabrać ze sobą, ocalić. — Po policzkach stoczyły się łzy. — I wtedy na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. — Westchnęła. — Mam coś dla ciebie — wyznała i sięgnęła do torebki przewieszonej przez ramię. — Mam zdjęcia całej piątki- — Jamesa, Jacoba, Klausa, Kurta i Luny — ostrożnie ułożyła je pod jej splecionymi dłońmi. — Teraz możesz być razem z nimi — mówienie przychodziło jej z coraz większym trudem. — I nie musisz się martwić będę miała oko na twoje dzieciaki. I obiecuje dotrzymać obietnicy — wyszeptała. — Nigdy cię nie zapomnę.
Emma drżącymi dłońmi ścisnęła jej nadgarstek, a także założyła Margaricie swoją karcianą bransoletkę. Nie była już Damą Kier i nie chciała mieć z nią absolutnie nic wspólnego. Wierzchem dłoni wytarła łzy i wyszła.
Pół godziny później odbyła się krótka ceremonia na cmentarzu. Margo nie wierzyła w Boga, więc szatynka postanowiła pogrzebać ją w zgodzie z jej przekonaniami. Ciało jednak złożono w poświęconej ziemi. Grób Margarity znajdował się tuż obok grobu jej męża.
— Dziękuje ojcze — uściskała dłoń ojca Juana, który tego poranka pobłogosławił ziemię, w której została złożona jej przyjaciółka.
— Oczywiście moja droga — odezwał się spokojnym głosem brat Rosario. — Twoja przyjaciółka jest już z Panem.
— Mam nadzieję — odpowiedziała na to Margo wpatrując się w fotografię, którą postawiła na świeżym grobie. Obok niej stał wazon z białymi liliami. Ksiądz oddalił się z cmentarza. Dziś miał odbyć się jeszcze jeden pogrzeb, do którego musiał się przygotować.
— Emmo — usłyszała za swoimi plecami głos siostry Fabrcio. Odwróciła do tyłu głowę posyłając kobiecie blady uśmiech.
— Nadio — odpowiedziała na powitanie podchodząc do kobiety. — To miłe że przyszłaś z koleżanką.
— Hej — przywitała się kobieta. — Cassandra — wyciągnęła dłoń — ale wszyscy mówią mi Cassie. Byłyśmy z Margo w jednym bidulu — doprecyzowała.
— Emma — uściskała jej dłoń.
— To była piękna ceremonia. — powiedziała Cassie. — Taka skromna.
— Dzień dobry — wszyscy drgnęli na dźwięk słodkiego kobiecego głosu. Detektyw Nina Flowers podeszła do nich. — Musimy porozmawiać — zwróciła się do wszystkich, lecz patrzyła tylko na Emmę. — Nie wspomniała pani, że Margarita miała tak liczne grono znajomych.
— Nie zapytała pani — odgryzła się Emma. — Po za tym pani i ja inaczej rozumiemy liczne.
— Zapraszam zatem wszystkich na komisariat na małą pogawędkę.
***
Ingrid Lopez włożyła lekką zwiewną sukienkę w drobne kwiatki. Pogładziła dłonią swój brzuch spoglądając na wejście do biblioteki w której pracowała Ariana. Popatrzyła na zegarek. Przyjaciółka za kilka chwil kończyła pracę. Szatynka po wyjściu z budynku na widok Ingrid zmarszczyła brwi.
— Javier mógł wykonać kilka magicznych sztuczek — wyjaśniła skąd ma wiedzę na temat czasu zakończenia pracy przez przyjaciółkę. Posłała jej psotny uśmiech.
— Miałam cię wyciągnąć do kawiarni Camilla, ale skoro poszłaś na randkę z byłym mężem córki właściciela byłoby głupio plotkować na temat umiejętności pana doktorka gdy w każdej chwili może wejść jego syn lub ex. — Ingrid zachichotała pod nosem i ujęła przyjaciółkę pod ramię. — Chcę wiedzieć wszystko. Ze wszystkimi pikantnymi szczegółami — pociągnęła ją lekko w kierunku restauracji.
— Nie ma o czym opowiadać.
— Ariano — zaczęła mentorskim tonem Lopez. — każda randka zawiera szczegóły — usiadły przy stoliku. — Tylko błagam nie mówi mi, że cały wieczór rozmawialiście o jego dziecku albo co gorsza o jego byłej.
Obie złożyły zamówienie na dużą lemoniadę.
— Nie oczywiście, że nie — odpowiedziała szatynka. — Rozmawialiśmy o książkach, filmie — Lopez ziewnęła szeroko. — Przepraszam czy ja cię nudzę?
— Nie skąd dyskusje na temat; Czy ekranizacja była lepsza od książki są takie frapujące, ale ja chcę szczegółów. — wywróciła oczami dostrzegając niezrozumienie w oczach przyjaciółki. — Seksownych szczegółów. tak, faceci czytający książki są seksowni, ale są rzeczy seksowniejsze od facetów czytających książki.
— Nie rozumiem.
— Faceci czytający książki i uprawiający seks na stole — doprecyzowała swoją wypowiedz Lopez i zachichotała widząc jak oczy Ariany rozszerzają się ze zdumienia. — No co? Nie było seksu na stole?
Kelnerka, która podeszła do ich stolika z zamówionymi napojami zamarła. Po chwili postawiła szklanki i ulotniła się w pośpiechu.
— Nie uprawialiśmy seksu na stole
Ingrid skrzywiła się i upiła łyk napoju.
— Szkoda.
— Skąd pomysł, że poszłam z nim do łóżka? I dlaczego akurat seks na stole?
— Bo mi brakuje seksu na stole — pożaliła się Lopez. Ariana była pewna, że mówi ona poważnie.
— Ty i Julian
— Oczywiście, że uprawiamy seks — machnęła ręką wchodząc jej w słowo. — Nie wytrzymałabym dziewięciu miesięcy bez seksu. Niestety nie uprawiamy seksu na stole. Odkąd mój brzuch zrobił się wielki jak kula ziemska trudno jest znaleźć wygodną pozycję.
— A co z Lucy?
— A co ma z nią być? — zapytała. — Zazwyczaj zasypia od — urwała spoglądając na szatynkę. — dobra orgazm ją usypia. Nie pytaj skąd to wiem po prostu wiem, ale dość o moim cudownym pożyciu małżeńskim. Chcę randkowych szczegółów.
— Zjedliśmy kolację w Grze Anioła — zaczęła Ari sącząc swój napój. — Czułam się niezręcznie bo
— Bo w knajpie menedżerem jest Javier i jeszcze naplułby Sergio do jedzenia?
— Co? Nie. Myślisz, że to zrobił?
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała od razu Ingrid. — Javier za bardzo lubi swoją pracę aby dziecinnymi zachowaniami zyskać negatywną internetową recenzję.
— Było niezręcznie bo to były mąż Norrie.
— Jej strata twój zysk — odpowiedziała na to Lopez. Facet jest przystojny, miły i ma sprawne dłonie.
— Skąd pomysł, że ma sprawne dłonie?
— Bo wszyscy mężczyźni i kobiety studiujący anatomię ludzkiego ciała z czasem nabierają wprawy w zaspokajaniu pewnych potrzeb.
— Lopez
— Co Lopez? Och Ariano nie bądź aż tak pruderyjna. Jakby rozmawiała z zakonnicą na nowicjacie i zaufaj mi. To co mówią o lekarzach-kochankach to wszystko prawda.
— On jest fizjoterapeutą — przypomniała jej
— No to też lekarz — odbiła piłeczkę Lopez. — No dobrze. Ustaliłam już ze seksu nie było, ale chyba pierwszą bazę zaliczyliście?
— Pierwszą bazę?
— Buzi-buzi
Ariana zarumieniła się i potrząsnęła głową. Lopez klasnęła w dłonie uradowana jak dziecko w sklepie ze słodyczami.
— I jak było?
— Nijak
— Aż tak źle? W tym wieku powinien potrafić się całować.
— Pocałował mnie w policzek
— Co?! — zapytała zdumiona Lopez. — Zabrał cię na kolację, zapłacił za nią i rozumiem, że nie jest typem faceta, który bzyka się na pierwszej randce, ale żeby nie dać ci buziaka.
— To moja wina
— Nie moja droga. To zdecydowanie nie jest twoja wina.
— Nie rozumiesz. Mam wrażenie, że chciał mnie pocałować
— ale jadłaś czosnek
— Nie, odwróciłam głowę w bok i pocałował mnie w policzek — Ariana ukryła twarz w dłoniach, a Ingrid zaczęła się śmiać. — To moja randka- katastrofa to bardzo zabawna sprawa.
— Przepraszam — otarła łzy. — Co było potem?
— Jak to co? Uciekłam do mieszkania. Nie rozmawiałam z nim od tamtej pory. Powinnam.
— Dlaczego odwróciłaś głowę.
— Spanikowała, bo myślałam, że chodzi o pocałunek w policzek. — odpowiedziała a Lopez westchnęła. — Powinnam mu to powiedzieć?
— Nie. Może. Podoba ci się?
— Co?
— Jest fizycznie i intelektualnie atrakcyjny?
— Tak
— Jedź więc do niego i go pocałuj
— Co?
Ingrid westchnęła głośno i upiła łyk lemoniady.
— Odwiedź go w pracy albo w domu gdy otworzy ci drzwi ujmij jego twarz w swoje dłonie i go pocałuj. Tylko w ten sposób będziesz wiedzieć czy go kręcisz i czy on kręci ciebie. Albo powiedz mu prawdę.
— Jaką prawdę?
— Że spanikowałaś bo twój ex zraził cię to całego męskiego gatunku. Co jest prawdą a on zrozumie.
— Skąd ta pewność?
— Jego żoną była Norrie. Facet ma po niej traumę jak stąd do Hondurasu. Myślisz, że mają tu coś do jedzenia? — zapytała zmieniając temat.

***
Emma zajęła krzesło w pokoju przesłuchań i popatrzyła obojętnym wzrokiem na policjantkę. Splotła ręce na piersiach czekając aż ta zacznie zadawać kolejne głupie pytania zamiast szukać mordercy. Wątpiła, że ta rozmawiała z Diazem. Cóż nie jej rolą było ją uświadamiać.
— Nie wspomniała pani, że Nadia de la Cruz Barosso znała Margaritę?
— Nie zapytała pani — odpowiedziała kobieta spoglądając na harcerzyka.
Nina zacisnęła usta w wąską kreskę i z teczki leżącej przed sobą wyciągnęła fotografię, zaczęła je układać przed kobietą. Ze zdjęć spoglądała na nią młodsza wersja jej samej. Nie miała pojęcia, że Margo zatrzymała te fotografie. Na zdjęciach się śmiały. Nie miała pojęcia z czego. To wspomnienie zatarł czas, ale uśmiechały się od ucha do ucha. Emma sięgnęła drżącą dłonią po fotografię jej samej z noworodkiem w ramionach. Zdjęcie zrobiono kilka minut po tym jak Margarita urodziła swoją najmłodszą i ostatnią córkę- Lunę.
— Nie mówiła pani także, że Margarita miała dziecko.
— To, że była matką nie jest istotne — odparowała odką dając zdjęcie.
— To ja ustalam co jest istotne a co nie pani Guerra. A teraz proszę mi powiedzieć ile łącznie dzieci urodziła pani przyjaciółka i gdzie obecnie przebywają?
— Są tak gdzie nie dosięgną ich pani macki — odwarknęła powoli tracąc cierpliwość.
— A może alfons nie istnieje? Może któreś z dzieci dowiedziało się, że Margarita jest ich matką i przyszło się z nią skonfrontować?
Emma najpierw z niedowierzaniem spoglądała na policjantkę słuchając coraz to bardziej absurdalnych stwierdzeń. W trakcie dramatycznej pauzy siostra Emily zaczęła się śmiać.
— Powinna pani podpisać kontrakt z wydawnictwem Nadii — odezwała się. — Książka zapewne bywałby przebojem na rynku wydawniczym.
— Dlaczego niezapominajka? — zapytała znienacka. Emma spoglądała na nią zaskoczona.
— Zrobiła pani wczoraj tatuaż — zaczęła słodkim łagodnym tonem.. — Pod lewą piersią wytatuowała sobie pani niezapominajkę. To taki mały niebieski kwiatek — wyjaśniła Lucasowi. — Symbolizuje jak wskazuje nazwa, że ktoś na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Musiała być dla pani kimś wyjątkowym skoro ozdobiła sobie pani dla niej swoje ciało w tak specyficznym miejscu.
— Powinna pani raczej zapytać; gdzie jest morderca? — powiedziała spokojnym głosem.
—Chcę aby sprawiedliwości stała się zadość.
— Sprawiedliwość? — zapytała zdumiona Emma i parsknęła śmiechem. Podniosła się z miejsca. — A gdzie była pani ze swoją sprawiedliwością, gdy Margarita trafiła do rodziny zastępczej, w której była regularnie gwałcona przez swojego zastępczego ojca? Urodziła mu dwoje dzieci, a gdy już nie miał więcej z niej pożytku, bo się rozlazła i nie była już tak słodko ciasna sprzedał ją do burdelu w Europie. Gdzie wtedy była pani ze swoją sprawiedliwością?
— Proszę usiąść i się uspokoić — poprosił łagodnym głosem Luke.
— Ja jestem spokojna oficerze Hernandez — odparła na to i zgarnęła fotografię. — No tak w końcu lepsza żywa dzi**a niż martwa dzi**a — wyparowała. — No tak w końcu lepsza żywa dzi**a niż martwa dzi**a — wyparowała — No tak w końcu lepsza żywa dzi**a niż martwa dzi**a — wyparowała, — Gdy żyjemy nikt się nami nie interesuje, ale gdy umieramy w tak brutalny sposób nagle stajemy się martwą komplikacją psującą wasze cudowne statystki.
— Mówiła pani, ze nigdy nie była prostytutką. składanie fałszywych zeznań jest karalne. I proszę usiąść.
— Wal się i dla twojej wiadomości nie skłamałam. A oficer Hernandez chętnie wyjaśni pani różnicę między prostytutką a ofiarą handlu ludźmi. — chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi.
— Proszę w tej chwili usiąść
Emma otworzyła drzwi.
— Zmuś mnie — i za nim Nina zdążyła do niej podejść szatynka wyszła z pokoju przesłuchań zatrzaskując za sobą drzwi. Włożyła w to tyle siły, że szyba najpierw zadrżała a później wypadła z ram roztrzaskując się na kafelkach w drobny mak. Diaz, który szedł właśnie korytarzem wpatrywał się w Emmę z szeroko otwartymi oczami. Podeszła do niego.
— Mam dla ciebie radę Pablo; swoje suki trzymaj na krótkiej smyczy — powiedziała i wyszła za nim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać. Na zewnątrz zaczerpnęła głośno powietrze, a oczy wypełniły się łzami, które zaczęły spływać po policzkach. Zrobiła krok do przodu i na kogoś wpadła. Silne męskie ramiona objęły ją w pasie.
— Emma — usłyszała swoje imię i znajomy głos. Popatrzyła na Conrado Severina. — Wszystko w porządku?
Pokręciła przecząco głową i niewiele myśląc ani nie zastanawiając się nad tym co robi z płaczem wtuliła się w jego ramiona. Zaskoczony Conrado znieruchomiał, ale po chwili objął ją delikatnie., Swoje ciemne oczy utkwił w wychodzącej z komisariatu Nadii.
Fabrcio mnie zabije, pomyślał i odsunął lekko od siebie kobietę. Dopiero teraz spostrzegł, iż po jej nadgarstek jest pokryty czerwoną ciepłą cieczą.
— Krwawisz — stwierdził i wyciągnął z kieszeni spodni chusteczkę, którą przycisnął do jej nadgarstka. — Zabiorę cię do szpitala.
Wiedział, ze w oczach Nadii ta scena może prezentować się jakby uciekał przed konfrontacją, potwierdzał w jej oczach, że z Emmą go coś łączy, ale chciał rozwiązać jeden problem na raz. Pół godziny później wyszli razem ze szpitala.
— Przepraszam — zaczęła, gdy usiedli w kawiarni. Conrado uśmiechnął się łagodnie i ruszył do kontuaru. Zamówił dwie mrożone kawy. — Normalnie się tak nie zachowuje — dodała biorąc od niego schłodzony napój. Zaczęli iść spacerem po rynku.
— Nic nie szkodzi. Każdy czasami ma gorszy dzień. Zdradzisz mi co się stało?
— Jeden pogrzeb i jedna niekompetentna policjantka, która ma problemy z logicznym myśleniem i łączeniem faktów.
— Przykro mi.
— Mnie też — wypuściła ze świstem powietrze. — Nie sądziłam, że jej śmierć tak mnie uderzy. Nie wiedziałam jej siedem lat, chciała sprzedać mnie Camille, ale — urwała i upiła łyk kawy. — Nie zasłużyła na to. Na śmierć w rynsztoku, odebranie jej piątki dzieci. Nikt nie powinien umierać w wieku dwudziestu siedmiu lat. — westchnęła. — Przepraszam — usiadła na ławce w cieniu drzew. — Masz masę własnych zmartwień. Nie potrzebujesz kolejnych,. Jeśli ktoś nas wiedział to może wyciągnąć błędne wnioski.
— Takowe zostały już wyciągnięte
— Co? Ktoś twierdzi, że coś nas łączy.
— Nadia — wyznał — Widziała nas w sobotę w parku i wysnuła błędne wnioski.
Emma parsknęła śmiechem.
— Coś ty jej zrobił? Bzykałeś ją i dla ciebie to był tylko seks a ona już widziała domek z białym płotkiem i psa? — zapytała go. Conrado uciekł wzrokiem. Emma zaśmiała się krótko i dźwięcznie. — Nie wiem czy mam być mile połechtana czy urażona sugestią, że coś mnie z tobą łączy. Nie zrozum mnie źle jesteś słodki.
Conrado parsknął śmiechem.
— Słodki? — powtórzył. — Wiele słyszałem na swój temat, ale nikt jeszcze nie powiedział, że jestem słodki.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz — stwierdziła. — Masz w sobie trochę tajemniczości, chłopięcego uroku i pewnie w innym życiu straciłabym dla ciebie głowę, ale w tym — pokręciła w rozbawieniu głową. — Będziesz musiał obejść się smakiem.
— Lepiej nie ryzykować — przyznał jej rację ciągnąc tę dziwaczną rozmowę dalej. — W końcu twoja siostra mnie nie znosi i jeszcze wykułaby mi oczy szpilką do włosów i ukryła ciało tak żeby nikt go nie znalazł.
— Ja też to potrafię — wypaliła Emma.
— Złamałbym ci serce — powiedział poważniejąc.
— Nie byłbyś pierwszy — odpowiedziała. Od niezręcznej ciszy wyrwał go telefon.
— Przepraszam — odebrał. — Tak Fabricio.
— Wstaw się w poradni. Teraz.
— Już idę — odpowiedział i rozłączył się. — Musze iść — wstał. Emma również się podniosła.
— Dziękuje za kawę. I następnym razem gdy na siebie wpadniemy ja stawiam.
Pokiwał głową i oddalił się w stronę poradni. W swoim gabinecie zastał torbę z ubraniami do której przyczepiona była karteczka; Przebierz się i spotkamy się na boisku szkolnym- F
Zdziwiony spełnił polecenie. W środku znajdowały się jego sportowe buty. Cokolwiek kombinował Fabrcio wiązało się ze sportem gdy dotarł na szkolne boisko jego przyjaciela otaczała grupka dzieciaków. Stali obok śmigłowca. Blondyn wyszczerzył do niego zęby.
— Zmykajcie na lekcje — zwrócił się do dzieci. — Wskakuj — powiedział do przyjaciela.
— Po cholerę nam helikopter?
— Po to żebyś zadawał głupie pytania. Czas na tweój wieczór kawalerski.
— Fabrcio mówiłem ci że nie chcę żadnej imprezy.
— A kto mówi o imprezie. Wskakuj nie marudź. — Obaj weszli do śmigłowca i usiedli. — Potrafisz tym latać? — zapytał go.
— Wiesz, że potrafię.
— Współrzędne masz wgrane.
— Skąd wytrzasnąłeś helikopter? — zapytał gdy byli już w powietrzu. Conrado poruszał się zgodnie z wyznaczoną trasą. Miał nadzieję, że nie wylądują w Las Vegas.
— Od Javiera
— Skąd on ma helikopter?
— Nie wiem — wzruszył ramionami. — Kazał cię przeprosić, że nie może z nami lecieć, ale ma za dużo na głowie. Czasami mam wrażenie, że ten facet potrafi załatwić nawet jednorożce.
— Wybaczę mu to. Dokąd my lecimy?
— Na twój wieczór kawalerski. I gwarantuje będzie epicki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:57:35 25-07-21    Temat postu:

Temporada III 032
Alba/Emily/Javier/Alice/Fabrcio
Pogrzeb Damiana Diaza był piękną ceremonią pełną rodziny i najbliższych przyjaciół i sąsiadów. Zdjęcie mężczyzny ustawiono zaraz obok trumny w otoczeniu białych kwiatów. Alba nie miała pojęcia kto wpadł na pomysł wystawienia zdjęcia i udekorowania go białymi kwiatami. Dla siedzącej na niewygodnej kościelnej ławce kobiety było to zakłamywanie rzeczywistości. Damian nie był niewinnym, bezbronnym nastolatkiem z fotografii. Może kiedyś taki był. Lekarka inaczej go zapamiętała. Bezwzględny wiecznie niezadowolony alkoholik z skłonnością do agresji.
Nie pamiętała, kiedy ojciec zaczął pić i bić lub odwrotnie. Musiała być wtedy bardzo mała. Pamiętała za to matkę ukrywającą siniaki na rękach pod długimi rękawami bluzek. Renata nie nosiła spódnic. Nie uśmiechała się i na początku zasłaniała dzieci własnym ciałem. Zamykała ich w pokoju na górze, gdzie zasłaniali uszy rękoma by nie słyszeć odgłosów awantury. W nocy nadal śnią jej się koszmary z powodu tamtych dni.
Na zewnątrz powietrze było gorące i duszne. Noszenie czarnych przyciągających słońce sukienek w taką pogodę dodatkowo utrudniało funkcjonowanie. Alba podążając za trumną marzyła jedynie o zanurkowaniu w basenie albo prysznicu, który schłodziłby rozgrzaną skórę. Szła obok brata, który trzymał pod ramię Renatę Diaz. Nigdy jeszcze nie czuła się tak obco wśród swoich bliskich. Zwolniła krok i skręciła w alejkę, którą miną kondukt żałobny. Zatrzymała się przed grobem córki.
Tamtej zimnej październikowej nocy zmieniło się wszystko. Alba w ciągu ośmiu godzin wywoływanego przedwcześnie porodu dorosła. Z nastolatki marzącej o medycynie stała się dorosłą kobietą, której serce rozpadło się na miliony maleńkich kawałeczków. Gdyby Nikole przyszła na świat w terminie byłaby nastolatką z głową pełną własnych opinii. Upartą i zawziętą. Jak jej ojciec. Uśmiechnęła się pod nosem. Od lat stara się pamiętać tylko te dobre chwilę. Czasem się udaje, czasem nie.
— Albo — głos siostry był pełen wyrzutu gdy spotkały się kilka minut później przed cmentarną bramą. Rocio popatrzyła na siostrę z mieszaniną niedowierzania i złości. — Ominął cię ostatni etap ceremonii — przyznała. — Nie pożegnałaś się.
— Pożegnałam — zapewniła siostrę. — We wrześniu minie piętnaście lat jak ja i ojciec daliśmy sobie pożegnalnego buziaka.
— Mama ma nadzieję, że pojawisz się na stypie — powiedziała po chwili ciszy. — Powinnaś się pojawić. Chociażby dla zachowania pozorów. Ludzie zaczynają gadać.
— Niech gadają —odparowała. — Niech mają jakieś zajęcie.
— Mama chcę z tobą porozmawiać na stypie —doprecyzowała Rocio. Alba skinęła głową. Kiedyś były ze sobą zżyte, ale piętnastoletnia rozłąka skutecznie rozluźniła więzi
— Przyjadę, ale najpierw pojadę do domu się przebrać.

Javier Reverte zwany przez przyjaciół Magikiem zrezygnował z udziału w stypie. Podobnie jak jego małżonka. Victoria, która miała iść na basen z ich czteroletnim synkiem. Javier podczas nieobecności ukochanej i ich brzdąca postanowił wreszcie się nico odprężyć. Przygotował sobie koktajl z zielnych warzyw, przebrał w wygodny strój to tai chi i przy relaksującej muzyce zaczął swój trening. Ostatnio okropnie zaniedbał swoje czakry.
Magik oczywiście żałował, że nie mógł udać się na wieczór kawalerski Conrado Severina, ale pan Reverte przeżywał energetyczne zatwardzenie. A to było bardzo niemiłe uczucie. To była rzecz postokroć ważniejsza. Drugi powód był nieco bardziej... przyziemny. Javier nie przepadał za lataniem śmigłowcami. Nie przeszkadzał mu duży wygodny odrzutowiec, ale w śmigłowcach zawsze czuł się jak w latającej puszce. Nie wątpił, że Severin jest wyśmienitym pilotem (kurs ukończył z wyróżnieniem) ale wolał dmuchać na zimę. Wziął głęboki oddech i wykonał głęboki skłon. Telefon leżący na blacie zawibrował głośno. Javier otworzył oczy i popatrzył na tańczący po stoliku sprzet niczym na natrętną zakłócającą sen muchę. Zbliżył się i zerknął na wyświetlacz. Do bramy dzwonił Luke Hernandez. Wcisnął guzik otwierający furtkę. Drzwi otworzyły się przed Lucasem za nim zdążył nacisnąć klamkę. Tak mógł podejść do drzwi i je otworzyć, ale mu się niezbyt chciało. Zamiast Javiera Luke przywitał kobiecy głos.
—Luke Hernandez, przyjaciel — oznajmiła kobieta. Harcerzyk rozejrzał się po pomieszczeniu.
—Javier? — zapytał niepewnym głosem.
—Pan Reverte jest w ogrodzie — poinformował go głos. Ruszył w tamtym kierunku. W ogrodzie zastał pana Reverte. We wściekle fioletowych spodniach, które skojarzyły mu się z Aladynem z bajki. Magik stał na jednej nodze i pochylał się do przodu. Gdy zobaczył Harcerzyka pomachał do niego zachęcająco.
—Pan Reverte? — zapytał go zaskoczony, gdy obaj się przywitali uściskiem dłoni
— Widzę, że poznałeś pannę Poots. To nasz nowy system ochrony.
—Panna Pots? — powtórzył i usiadł w cieniu. — Super inteligentny system ochrony.
—Wiem, przecież stworzyliśmy go z Victorią.
— A nie martwisz się, że stworzyłeś nowego Ultrona?
—Oczywiście, że nie —Javier machnął lekceważąco ręką. — Tony Stark stworzył Ultrona, żeby pokazać jak wielkie ma ego my — urwał — mamy jeszcze większe ego. Razem. Koktajlu z zielonych warzyw? — uniósł dzbanek. Luke podejrzliwie przyjrzał się zawartości, a Javier zaczął się śmiać.
—Co?
—Alec robi identyczną minę jak proponuje mu ten naładowany żelazem napój Masz jeszcze wodę. Co cię do mnie sprowadza? — zapytał go Javier rozsiadając się wygodnie na krześle na przeciwko niego. — Ciężka nocka? Kawki chcesz? Hernandez pokiwał głową. Był na nogach od bladego świtu. Palcami przeczesał włosy i nalał sobie do wysokiej szklanki wody.
— Wspólnie z policja w Monterrey mieliśmy nalot na dziuple w której ukrywał się Carlitos. Gdy weszliśmy do środka okazało się, że on i jego ludzie nie żyją. I to od kilku dni.
Javier postawił przed nim kubek z gorącą kawą i popatrzył na niego w zadumie.
— Toś nastąpiła wielka strata dla społeczeństwa — stwierdził pan domu sącząc swój zielony napój. — I czym się tak przejmujesz? Kraj zaoszczędzi na podatkach.
— Nie o to chodzi.
— To o co? Dlaczego to cię tak gryzie?
— On i trójka jego ludzi przedawkowali heroinę doprawioną fentanylem. Tak przynamniej wykazały wstępne testy na miejscu zdarzenia chodzi o to, że towar należał wcześniej do Templariuszy.
— Niczego nie rozumiem. Gdy się nie wyśpisz nie potrafisz logicznie składać zdań. Luke bądź łaskaw zacząć od początku.
Lucas odstawił kawę na blat i zaczął mówić. Opowiedział mu o morderstwie prostytutki w dzielnicy biedy, o tym, że na miejscu zdarzenia była Emma, o jej porannym przesłuchaniu, z którego wyszła trzaskając drzwiami (i rozwalając szybę). Wyznał także, że Pablo wydał mu polecenie usunięcia jej nazwiska z akt a Esposito od dnia dzisiejszego pracuje w archiwum.
— Emma spotkała się z Joaquinem i oddała mu sto tysięcy peso
— Emma nie potrzebuje pożyczek od szefa Templariuszy — wszedł mu w słowo Magik. — Wiesz mi lub nie, ale Guerra zostawił jej okrągłą sumkę. Ma też cholernie bogatego ojca, który dałby jej gwiazdkę z nieba, gdyby tylko mógł.
— Nie miała u niego długu. Jej przyjaciółka Margarita handlowała towarem Jaquina. Narkotyki wyniósł z magazynu Esposito Emma zwracała mu jego kasę, Chodzi o to, że towar, który przedawkowali Carlitos i jego ludzie był własnością Templariuszy, a on nie miesza fentanylu z heroiną.
— Miło, że jesteście tak blisko, że informuje cię o składzie chemicznym swoich narkotyków — mruknął Javier. — Powiedz wprost co myślisz.
— Myślę, że Emma kłamała o wydarzeniach z nocy, gdy zginęła jej przyjaciółka i myślę, że mogła wymieszać heroinę z fentanylem.
— A ja myślę Luke, że przydałby ci się parę godzin snu jakieś dobre jedzenie i trochę seksu — upił kolejny łyk napoju. — Ty naprawdę uważasz, że Emma byłaby wstanie zrobić coś takiego?
— Nie widziałeś jej wczoraj — zaczął — To jak wyglądała, jak mówiła i jak patrzyła na Jaquina.
— To co nałożyła na siebie, że jesteś taki oburzony? Zakonny habit?
— Coś wręcz odwrotnego. Miała na nadgarstku taką bransoletkę. Małe miniaturowe karty, a on od razu zwrócił na nią uwagę.
— Kto by pomyślał, że Wacky zna się na biżuterii. Posłuchaj Luke. Emma przeszła w życiu przez piekło i aby przeżyć musiała się dostosować do panujących w świecie reguł i to ją nieodwracalnie zmieniło, dlatego Calinieczka a wie jak ma się zachowywać, co nosić co mówić, aby taki facet jak Wacky ją słuchał a ty nie szukaj dziury w całym, bo ci wypadną o tego wszystkie włosy, a jak będziesz łsy to nie będziesz już taki atrakcyjny.
— To dlaczego Diaz kazał wykreślić jej nazwisko z akt? Wszelkie informacje, które uzyskaliśmy o alfonsie Margo pochodziły od Esposito. Na to też masz odpowiedź?
— Oczywiście, że mam. Emma to przecież rodzina Diazów.
— Rodzina? — Luke podrapał się po głowie, a Reverte wywrócił oczami.
— Emma jest wdową po Fausto Guerze. Fausto to brat ojca Victorii, czyli wuj mojego Dzwoneczka, czyli Emma jest jej tak jakby ciotką a może stryjną. Nieważne — machnął ręką. — Emma jest także macochą Pięknego chłopca, który jest synem Rosario di Carlo, która jest kuzynką Pablo. Diaz chroni rodzinę przed ewentualnymi konsekwencjami.
— Jak ty to wszystko ogarniasz?
— Jakoś chociaż Diazowie są tak rozlazłą rodziną, że musiałem stworzyć drzewo genealogiczne, żeby się w tym wszystkim nie pogubić.
— Powinienem powiedzieć o wszystkim Emily?
— A uchowaj cię Boże i Wszyscy święci. Niech Matka Boska z Guadalupe broni cię od popełnienia takiej głupoty. Emily potrzebuje ciszy i świętego spokoju. Musi w spokoju wić gniazdo.
— Co?
— No tak — stwierdził Reverte. — Ty ostatnio żyjesz tylko pracą.
— Nie moja wina, że z Diaza nagle zrobił się Chuck Norris
— Emily będzie mieć podwójne szczęście — Luke popatrzył na nią niezrozumiałym wzrokiem. — Oczekuje? Jest przy nadziei? Brzemienna?
— Jest w ciąży.
— I to z moimi chrześniakami. Jednego mogę oddać Conrado, ale drugi jest mój i tylko mój. Mam pomysł jedźmy do niej
— A co z potrzebuje ciszy i spokoju?
— Oj bo potrzebuje, ale z nudów umrzeć przecież nie może. Przyrządzę dla niej zielony koktajl ona teraz potrzebuje żelaza.
Blondyn popatrzył na przyjaciela i westchnął. Nie był pewien czy Emily będzie miała ochotę na zielony koktajl, ale przemilczał ten fakt.
Dwadzieścia minut później drzwi od domu Emily i Fabrcia otworzyła im dziewczynka. Obaj popatrzyli po sobie zdziwieni, a drobna blondyneczka mocnej zacisnęła dłoń na klamce.
— A w ty kto? — powitała ich niezbyt przyjemnym pytaniem Alice. Zmrużyła oczy.
— O to mógłbym zapytać też ciebie. — odparował równie opryskliwym tonem Magik.
— Ja byłam pierwsza — uśmiechnęła się z wyższością i splotła ręce na piersiach. Zaczęła postukiwać stopą w podłogę wyczekując odpowiedzi. Z tą miną i zawziętością połyskującą w ciemnych oczach przypominała Javierowi Emily.
— Ja mam na imię Lucas a to jest Javier jesteśmy przyjaciółmi Emily. Jest może w domu?
— Nie ma — odpowiedziała obdarzając go chłodnym spojrzeniem.
— A możemy na nią zaczekać?
— A jaką mam pewność, że nie jesteście parą wścibskich dziennikarzy, którzy chcą wyciągnąć o de mnie informacje?
— Dziewczynko on ma na sobie mundur
— Taki mundur można sobie wypożyczyć — odparowała przemądrzałym tonem. — Po za tym guzik mu odpada — bezceremonialnie postukała Lucasa w pierś. — Żaden szanujący się funkcjonariusz nie będzie nosił munduru z odpadającym guzikiem to brak szacunku dla instytucji, którą reprezentuje. Nie mówiąc już że wygląda to niechlujnie.
Obaj popatrzyli na siebie. Javier mimowolnie spojrzał na rzeczony guzik, a Alice uśmiechnęła się z dziką satysfakcją.
— Możemy się wylegitymować.
— Też mi dowód — prychnęła. — To ,że wasze dane z dokumentów będą takie same jak te które mi podaliście o niczym nie świadczy.
— A zdjęcie? — zapytał ją Luke. — Javier ja i Emily z jej mężem mamy wspólne zdjęcia. Z jego wesela.
Javier wyciągnął telefon i odszukał odpowiednią fotografię. Alice wzięła jego telefon do rąk i uważnie przyjrzała się uwiecznionym uśmiechniętym ludziom.
— To ja — Javier zrobił krok do przodu i ku zaskoczeniu Luke i Alice przyklęknął przy niej. — To Lucas, i Fabrcio z Emily.
— A jego dziewczyna robiła zdjęcie?
— Co? — zapytał ją zdumiony Hernandez.
— Na śluby chodzi się w parach. Gdzie twoja dziewczyna?
— On nie ma dziewczyny — poinformował ją Javier. — Możemy wejść? — zapytał ją. Alice pokiwała głową przepuszczając ich w drzwiach. Zamknęła drzwi na klucz.
— Co ty masz na nosie?
— To kokaina przed chwilą wciągałam — widząc ich zdumione miny roześmiała się dźwięcznie. — To mąka. Robię makaron.
— Emily pozwala ci gotować?
— Emily będzie miło jak wróci do domu i obiad będzie na stole — stwierdziła prowadząc ich do kuchni. Javier na widok bałagan wykrzyknął.
— Mama Mia! — podszedł do blatu przyglądając się leżącej tam kulce. Siadaj wygodnie i opowiadaj dlaczego myślałaś, że jesteśmy dziennikarzami ja zrobię makaron. Z czym miał być?
— Z owocami — odpowiedziała. — I mam na imię Alice
— Miło cię poznać Alice — Luke usiadł obok niej na wysokim barowym stołku. — Dokąd wyszła Emily?
— Do lekarza — odpowiedziała dziewczynka.
— Coś z dziećmi? — zapytał ją Javier. Dziesięciolatka wzruszyła ramionami i zapadła cisza.
— Jesteś rodziną Emily? — zapytał zaintrygowany Lucas. Alice przyjrzała mu się podejrzliwie i pokiwała głową.
— Urodziłam się dzięki jej komórce jajowej.
— Co? — Javier przestał wyrabiać ciasto i popatrzył na Alice wzrokiem jakby wyrosła jej właśnie druga głowa. — Emily nie mówiła słowem, że ma tak wyrośnięte i wygadane dziecko.
— Miło, że uważasz, że jestem wygadana — odpowiedziała mu Alice. Emily nie mówiła o mnie bo jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedziała o moim istnieniu — popatrzyła to na jednego to na drugiego. — To długa historia.
— A jak brzmi skrócona wersja?
— Camille użyła podstępu aby ukraść Emily kilka komórek jajowych a dziesięć lat temu, prawie jedenaście uznała, że pora na jej najnowszy projekt. Mnie — dodała chociaż oboje doskonale rozumieli jej słowa, chociaż im niedowierzali. — Urodziłam się 9 stycznia dwa tysiące piątego roku.
— Emily dowiedziała się o tobie gdy umarła Camille — domyślił się Magik. Dziewczynka pokiwała głową i zaskoczyła ze stołka znikając na tarasie. Wróciła po chwili trzymając w rękach przybory do szycia.
— Daj mi tą koszulę zwróciła się do Luke
— Po co?
— A po to żebyś zadawał głupie pytania — odparowała. — Chcę ci przyszyć ten biedy guzik, który trzyma się na jednej nitce.
— On nie trzyma się na jednej nitce — oburzył się Lucas.
Alice chwyciła wspomniany wyżej guzik w swoje palce i pociągnęła go lekko. Czarny mały przedmiot znajdował się w jej rękach.
— Teraz mi wierzysz? — zapytała. — Oj daj spokój! — żachnęła się — Wstydzisz się dziesięcioletniego dziecka?
— Uważam, że to niestosowne rozbierać się przed dziesięciolatką.
— Twoja klata nie należy do mojego kręgu zainteresowań więc nie masz się czym przejmować. Niestosowne zachowanie byłoby wtedy gdyby to ja ściągnęła trykot i biegła przed tobą ukazując moją klatkę piersiową w całej swej okazałości, ale jak tam chcesz mogę szyć i na tobie — stwierdziła.
— Trykot? — zapytał Javier jakby tylko to wyłapał. — Tańczysz?
— Taniec współczesny głównie jazz. Jeszcze nie zdecydowałam czy będę tancerką czy projektantką mody — Reverte rozpromienił się jak choinka w Boże Narodzenie.
— Chcesz projektować ubrania?
— Ja już projektuje ubrania — poprawiła go.
— To fantastycznie! — klasnął w dłonie wzbijając w powietrze drobinki mąki.
— Wiem i — popatrzyła na jego wściekle fioletowe spodnie — podobają mi się twoje spodnie.
Twarz Javiera rozpromienił uśmiech. To właśnie w kuchni zastała ich Emily wracająca od lekarza. Z bliźniakami wszystko było w porządku a blondynka w oczach lekarki musiała uchodzić za paranoiczkę skoro widziały się raptem tydzień temu a ona już domagała się badań. Nic nie mogła poradzić na to, że nie mogła wyzbyć się tego strachu ani przeczucia, że stanie się coś złego. W domu pachniało natomiast jedzeniem. Alice, ?Javier i Lucas siedzieli przy kuchennym blacie zajadając makaron z owocami,. To jasnowłosa zobaczyła ją jako pierwsza i zaskoczyła z barowego stołka podbiegając do Emily i przytulając się do jej brzucha.
— Wszystko w porządku? — zapytała. Emily pokiwała głową.
— Tak Koliberku — odpowiedziała — Wszystko w porządku. Coś tutaj pięknie pachnie — obejmując córkę obie podeszły do blatu. Javier już wyciągnął talerz z szafki.
— Wujek Javier gotował i uważa, że Armani to prawdziwy wizjoner moim zdaniem nie umywa się do kunsztu i talentu duetu Dolce&Gabana. Luke nie ma zdania i się mnie wstydzi — Emily popatrzyła na mężczyznę. — A jedynie chciałam, żeby ściągnął koszulę bo chciałam mu przyszyć guzik.
Rozbawiona Emily pokręciła głową, a Javier postawił przed nią talerz makaronu z owocami. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie i usiadła na taborecie w tym samym czasie Alice spełniła daną Magikowi obietnicę i pokazał mu artykuł, który zburzył spokój ducha jego przyjaciółki. Javier zaczerpnął głośno powietrze i warknął ze złością.
— Ja wam dam wypisywać takie głupoty — pogroził w kierunku monitora palcem.
— Javi, to tylko głupi artykuł
— To nie jest głupi artykuł to jest wojna, a co mówią na wojnie.
— Wszystkie chwyty dozwolone — podsunęła mu słodkim głosem Alice.
— Wykapana z ciebie mamusia — stwierdził Javier — Wyciągnę na niego takie brudy, że nikt już nie uwierzy w żadne jego słowo.
— Potrafisz to?
— Oczywiście, że potrafię. Znalazłem dziecko na Alasce znajdę każdego trupa w szafie — pstryknął palcami. — Polowanie czas zacząć.
— Co oni napisali w tym artykule?
— Same kłamstwa — odpowiedziała Alice. — Napisali, że miała pięc lat temu aborcję a to było poronienie z przyczyn od niej niezależnych a nawet jeśli byłaby to prawda to guzik ich obchodzi czy jest coś w jej macicy czy też nie ma. Luke i Javier popatrzyli na Alice. — Co? Peszy was słowo „macica” — pokręciła w rozczarowaniu głową.

Teotihuacan robiło oszałamiające wrażenie. Mężczyźni byli pogrążeni we własnych myślach, a Conrado doskonale zdawał sobie sprawę, że przyjaciela coś trapi. Według jego obliczeń wieczór kawalerski miał się odbyć w piątek nie w środę. Mimo to nie narzekał, ani nie naciskał. Fabrcio w końcu nie wytrzyma panującej między nimi ciszy i wyzna mu co się dzieje. Obaj usiedli na stopniach.
— Co się dzieje? — zapytał mając dość własnych myśli. Miasto Majów wpędzało go w filozoficzny nastrój.
— Mój ojciec był gejem a co u ciebie? — zapytał go podejrzanie wesołym tonem Fabricio wyciągając przed siebie nogi.
— Fausto był gejem?
— Nom — przytaknął mu Guerra upijając łyk wody. — k***a — zaklął. — Nigdy nie zająknął się nawet słowem. Ciągle tylko gadał te wszystkie filozoficzne bzdury o tym, że mnie kocha i zawsze będzie kochał niezależnie kogo ja zdecyduje się kochać. Zdajesz sobie sprawę jak krępujące były te wszystkie jego dorosłe rozmowy? Peszyły mnie. Szlag. Dlaczego nie powiedział mi wprost?
— Bał się, że cię straci — zasugerował ostrożnie Severin
— Nie straciłby mnie — zaprzeczył gwałtownie.
— Jesteś pewien?
— Oczywiście, że jestem. Był moim tatą to z kim sypiał było jego sprawą. Myślisz, że kogoś miał?
— Nie wiem, Emma nie mówiła?
— Nie skąd wiesz, że wiem to od Emmy?
— Domyśliłem się. Chciałbyś, żeby kogoś miał?
Fabrcio wzruszył ramionami.
— Gdyby mi powiedział gdy byłem dzieckiem przestałbym żyć marzeniami, że pewnego dnia przyprowadzi mi do domu mamusię.
— A chciałeś tego?
— Każdego dziecko chcę dorastać w pełnej i normalnej rodzinie — odparował Guerra w odpowiedzi. — I nawet ja tego chciałem. Mieć mamę, tatę i gromadkę rodzeństwa — upił łyk wody żałując, że to nie alkohol. O uczuciach małego Fabricia lepiej mówiło mu się po kilku głupszych. Zaczął się śmiać. — To twój wieczór kawalerski — przypomniał — a my walimy takie smuty — popatrzył na niego bez cienia wesołości w oczach. dłońmi objął kark i wypuścił ze świstem powietrze. — Cieszę się, że moje dzieciaki mają siebie. Wierzysz, że historia czasem może zatoczyć pełne koło? On miał mnie, ja mam Alice — westchnął i wyprostował się. — Ciągle mi się śni — powiedział. — Ojciec — doprecyzował chociaż nie musiał. — Spotykamy się na klifie. Wiem, że jesteśmy w Szkocji. Wściekle wzburzone morze, szalejący wiatr i milczący Fausto, chcę do niego podejść, ale nie mogę się ruszyć. Jedyne co robimy to gapimy się na siebie, a w pewnym momencie on robi krok do tyłu i spada chcę go złapać ale jest za późno. I się budzę. — westchnął głośno. — Nie mogę pozbyć się tego uczucia.
— Jakiego?
— Że za chwilę wszystko coś spieprzy. — parsknął śmiechem. — Powinniśmy polecieć do Vegas i się urżnąć , a zamiast tego łazimy po mieści, które określane jest często jako miasto w którym ludzie stają się bogami.
— Mnie taki kawalerski się podoba — skomentował to Conrado. — Wiesz, że pierwszą zasadą kawalerskiego jest „nieważne gdzie ważne z kim”
Fabrcio roześmiał się i wstał.
— Wiesz, jako dzieciak pisałem listy do świętego Mikołaja i prosiłem o rodzeństwo? — wypalił. — Co prawda musiałem czekać ładnych parę lat, ale w końcu spełnił moje życzenie.
— Chryste Fabrcio — jęknął Conrado. — Naprawdę trzeba było iść na wódkę
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:38:39 06-08-21    Temat postu:

Temporada III c 033

Alba/ Emma/ Javier
Był z siebie niezwykle zadowolony. Wypiął dumnie do przodu pierś i posłał szeroki uśmiech przyjaciółce. Cóż gdzie Fiskus nie może tam Magika pośle.
— Namierzą cię? — zapytała go Emily. Magik zrobił urażoną minę.
— Jeśli odważą się spróbować dowiedzą się, iż zostali zhakowani przez Białorusinów. Powodzenia w zdobyciu nakazu. Dzięki mojej skromnej pomocy Urząd Skarbowy ma piękną Gwiazdkę tego majowego poranka a pożal się Boże dziennikarz widmo grzywny nad głową. Jeśli kiedykolwiek odważy się napisać cokolwiek i kimkolwiek to i tak nikt mu nie uwierzy. Nasłałem sępy na sępy — zatarł ręce z uciechy. — I tak wiem wcale nie musiałem, ale nikt mi tu ciężarnej denerwował nie będzie. A mówiąc o ciężarnych to jak to jest możliwe, że Camille miała twoje dziecko a ja tego nie wywąchałem?
— Nie mam pojęcia, ale teraz nie ma to specjalnie znaczenia — popatrzyła z czułością na dziewczynkę bawiącą się z psem. — Co gryzie Lucasa? — zapytała nagle Magika. Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony. — Jestem w ciąży, nie oślepłam.
— Głowi się nad pewną zawodową kwestią, albo gryzie go to że miłość jego życia jada kolacyjki z mężczyzną o kocim imieniu w mojej restauracji — powiedział po namyśle. — Ale ty — wstał — nie zaprzątaj sobie tym swojej blond główki. A pismak jest skończony.
— Dziękuje
— Drobiazg takich kmiotków zjadam na śniadanie i żaden dochód z łapówek się przede mną nie ukryje. Ani dzieci na Alasce.
— Dlaczego mam wrażenie, że ty i Luke prze de mną coś ukrywacie?
— Nic nie ukrywamy — odpowiedział jej szybko Magik. Zbyt szybko. — My się tym z Harcerzykiem zajmiemy a ty cóż wij gniazdo dla moich chrześniaków.
— Chrześniaków?
— Tak, zaklepane — powiedział Reverte z szelmowskim uśmiechem. — I niczym się nie martw ja wezmę tylko jednego, drugie Conrado i wszyscy będą zadowoleni.
— Dokopałeś mu? — Alice podeszła do Magika.
— W same jaja — odpowiedział Magik. Dziewczynka parsknęła śmiechem. — Jeśli odważy się jeszcze coś napisać to nie uwierzą mu nawet ja napisze instrukcje obsługi pralki.
— Dziękuje
— Drobiazg — Javier przyklęknął przy małej blondyneczce. — A do ciebie moja droga panno mam interes. — Popatrzyła na niego z zainteresowaniem. — Co powiesz na mały projekcik do wykonania?
— Javier
— Spokojnie, nie będę uczył młodej jak pisać programy szpiegowskie — zwrócił się do Emily Javier. — Moja żona potrzebuje na pierwszego czerwca sukienki.
— Dlaczego nie pójdziesz do sklepu i jej jakieś nie kupisz?
— Bo zamówienie, które mam w głowie nie jest dostępne na rynku. Chcesz ze mną przedyskutować projekt? Zapłacę ci za to.
— Wezmę szkicownik

***

W rodzinnym domu czuła się obco. Miejsce, któe kiedyś nazywała “domem” teraz było dla niej jedynie budynkiem, w którym uczyła się chodzić i mówić, w którym nieżujący Damian trzymał wszystko twardą ręką. Wszystko się zmieniło. On nie żył, ściany przemalowano, a jej sypialnię przerobiono na pokój gościnny. Nie było już jej łóżka ani rozlatującego się biurka, przy którym odrabiała lekcje. Wymieniono okna, zmieniono dach tylko ogród, na który wychodziły ona jej starej sypialni wydawał się dziwnie znajomy. Alba westchnęła cicho opierając dłonie o parapet. Czas się nie zatrzymał, bo ona odeszła. Płynął nadal Tylko ona była jakaś inna.
Życie jej nie oszczędziło. Nie wyszła dobrze za mąż, nie urodziła gromadki dzieci a mieszkając w Chicago walczyła z samotnością, rasizmem i pustką. Palcami w zadumie przeczesała krótkie czarne włosy. Nie żałowała przeżytych wydarzeń. Tak straciła córkę, Nicholasa, kontakt z rodziną, ale może jeszcze jest szasna żeby chociaż jedną czy dwie rzeczy naprawić. Straconego czasu nie odda jednak nikt, pomyślała i zaklęła. Wiedziała, że przyjazd do Doliny wywoła nieprzyjemne wspomnienia nie przypuszczała jednak, iż będą tak boleć.
— Tutaj się zaszyłaś — usłyszała za plecami głos matki. Renata Diaz weszła cicho do pokoju. Alba odwróciła do tyłu głowę i spojrzała na matkę. Kobieta zmieniła się nie do poznania. Lekarka pamiętała swoją matkę jako szczupłą kobietę z długimi czarnymi włosami i matczynym uśmiechem na twarzy. Teraz jej włosy były ścięte na modną krótką fryzurkę a ciepłe spojrzenie i uśmiech zniknęły zastąpione zmarszczkami i nieśmiałością. Nie rozstały się bowiem w dobrych stosunkach. Gdy wiedziały się po raz ostatni padło wiele gorzkich i przykrych słów.
— Przemalowałaś ściany — stwierdziła chcąc wypełnić ciszę. Wolała mówić o kolorach albo pogodzie. Nie zamierzała dyskutować na temat pogrzebu i bzdurnego kazania, które wygłosił ksiądz.
— Tak — odpowiedziała kobieta. — Jakiś czas temu. Albo — zaczęła spoglądając jej w oczy. — Chciałam z toba porozmawiać na pewien temat.
— Jeśli planujesz mi oznajmić, że nie mam co rozpaczać nad śmiercią Damiana, bo nie był moim ojcem to możesz sobie darować — zaczęła nieco ostrzejszym tonem niż zamierzała. Widząc zdumienie malujące się w oczach matki parsknęła śmiechem. — Jestem lekarzem — przypomniała. — A genetykę miałam już w ogólniaku. Grupę krwi dziecko dziedziczy albo po matce, albo po ojcu a ja nie mam grupy żadnego z was więc już jako szesnastolatka dodałam dwa do dwóch.
— I nic nie mówiłaś?
— A co miałam powiedzieć? — odbiła piłeczkę. — Co za ulga, że on mnie nie spłodził. Prawda jest taka, że skład mojego DNA może być gorszy od najczarniejszych myśli.
— Nie jest — odpowiedziała Renata. — Wasz ojciec to dobry człowiek.
— Wasz? — Alba mimo iż sytuacja temu nie sprzyjała roześmiała się szczerze. Usiadła na parapecie. — Chcesz powiedzieć, że Damian Diaz nie spłodził, żadnego ze swoich dzieci? — Pokiwała głową. — A był z nich taki dumny. Cóż tatuś genetyczny to powinien dostać ojca roku.
— Nie mów tak. Ricardo to doby człowiek.
— Gdyby był dobrym człowiekiem to nigdy nie pozwoliłby, aby jego dzieci wychował taki ktoś jak Damian Diaz.
— To skomplikowane.
— Nie dla dziesięciolatki, którą “tatuś” okłada pięściami, bo przyniosła ze szkoły tylko czwórkę. Jakby go kiedykolwiek obchodziła moja edukacja.
— Gdy zaszłam w ciążę on miał już żonę.
Alba otworzyła szeroko oczy. Tego się nie spodziewała. Nie sądziła, że jest owocem romansu matki z żonatym mężczyzną.
— Miał już rodzinę.
— Druga była zbędną komplikacją, więc znalazł godnego następcę.
— Jesteś niesprawiedliwa.
— Na Boga — jęknęła. — Może mam być mu wdzięczna za znalezienie tak cudownego tatusia? — zapytała ją. Tak wylewanie nagromadzonej przez lata frustracji na Renatę nie było może najlepszym pomysłem — Otwórz wreszcie oczy. Ricardo cię wykorzystał. Najpierw jak miałaś szesnaście lat a później bez jakichkolwiek konsekwencji romansował z tobą przez lata pod nosem twojego małżonka. Jest niewidomy? — zapytała.
— Nie, skąd ci to przyszło do głowy?
— Tylko ślepiec nie dostrzegłby siniaków na twoim ciele no chyba, że zaliczał cię w ubraniu?
Policzek zabolał bardziej niż się tego spodziewała. Dłoń matki zostawiła czerwony ślad na jej skórze. Alba spojrzała jej w oczy i westchnęła. Nie miała dostatecznie dużo siły na sprzeczkę. Nie chciała, żeby ich pierwsza rozmowa po latach była awanturą, ale nic nie mogła poradzić na to, że całe życie pielęgnowała w sobie żal i gniew do matki. Trwała przy Damianie. Mimo, iż był taki czas, kiedy to dzieci błagały ją, żeby odeszła.
— Po co wróciłaś do miasta? Żeby być z Barosso?
— Jego w to nie mieszaj — odpowiedziała jej na to. — Nico nie ma z tym nic wspólnego.
— Ale z nim sypiasz — odpowiedziała. Alba parsknęła śmiechem. — Fernando Barosso mi o wszystkim powiedział. W dniu, w którym zmarł Damian spędziłaś noc w łóżku jego syna.
— Jego troska o Nicholasa jest poruszająca — odpowiedziała rozbawiona brunetka — Gdy następnym razem utkniecie sobie pogawędkę przekaz mu proszę, że ja i Nico jesteśmy dorośli i możemy sypać z kim chcemy.
— Nawet jeśli nie jest to dla ciebie dobre?
— Nie masz pojęcia co jest dla mnie dobre! — krzyknęła wyprowadzona z równowagi. — Nie zaznasz mnie, nic o mnie nie wiesz nie masz pojęcia przez co przeszłam i jak bardzo cię potrzebowałam więc nie waż się krytykować moich decyzji. Chcę sypiać w łóżku Nico będę sypiać w jego łóżku a tobie, Barooso nic do tego — chciała wyminąć matkę, ale Renata chwyciła ją za łokieć.
— Przepraszam — powiedziała wprost — Byłam zła. Wyjechałaś bez słowa, pod osłoną nocy i nagle wróciłaś.
— Byłam w ciąży — powiedziała powoli wchodząc matce w słowo. Wyrwała rękę i zrobiła krok do przodu. — To była mała dziewczynka Nicole. Miała tylko połowę serca — mówienie o tym nawet po latach sprawiało jej ból. — Lekarz dał mi dwie opcje mogłam urodzić ją wcześniej i pozwolić jej odejść w spokoju albo donosić ciążę i patrzeć jak powoli umiera. Dlatego wtedy przyjechałam do miasta, bo potrzebowałam matki — przełknęła ślinę. — Urodziłam ją nad ranem i żyła przez dwadzieścia siedem minut później dałam jej odejść.
Zapadła cisza, Alba podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce.
— Ricardo chciałby cię poznać — oznajmiła nagle Renata.
— O trzydzieści trzy lata za późno — westchnęła. Palcami przeczesała czarne włosy. — Posłuchaj — złożyła dłonie w trójkąt i przyłożyła do twarzy — Ricardo jest i może miłym sympatycznym facetem, lecz na rodzinne kolacyjki, prezenty urodzinowe jest już za późno mamo — powiedziała. Słowo “mama” brzmiało dziwnie obco w jej ustach. — Nie było go przy mnie, kiedy dorastałam i nie potrzebuje go, gdy jestem dorosła.
Wyszła. Brakowało jej powietrza. Zatrzasnęła drzwi i popatrzyła na mężczyznę stojącego przy jej aucie. Nicholas Barosso posłał jej nieśmiały uśmiech. Bez słowa podeszła do niego i przytuliła się do niego.

***

Usta Javiera zaciśnięte były w wąską kreskę. Minę miał wyraźnie zniesmaczoną, ale nie protestował, gdy Lucas Hernandez jego przyjaciel czujnym wzrokiem wpatrywał się w kolczyk w strunowym woreczku do przechowywania dowodów. Magik nie był jubilerem, ale domyślał się, że perła jest prawdziwa. Identyczne kolczyki miała jego matka. Nie, że miało to w tym momencie jakieś znaczenie. Popatrzył na niego i westchnął, gdy Luke odpalił silnik. Obaj wiedzieli dokąd jedzie policjant, a Magik wiedział, że go nie powstrzyma. Luke chciał odpowiedzi i zamierzał je uzyskać. Protesty i prośby, żeby odpuścił nie miały w tym momencie sensu. W roztargnieniu przeczesał jasne włosy. Jeśli Emma rzeczywiście jest winna jeszcze dziś wpakuje ją do samolotu gdzieś daleko. Z jakim krajem Meksyk nie ma ekstradycji? pomyślał. Koniecznie będzie musiał to sprawdzić. Na wszelki wypadek.
— Możesz zostać w aucie.
— Mowy nie ma — zaprotestował gwałtownie Magik spoglądając na przyjaciela karcąco. — Dziś jestem adwokatem diabła.
— A jeśli jest winna?
— To siostra mojej najlepszej przyjaciółki Harcerzyku — odpowiedział mu. — I twojej też. Nie proszę cię o to żebyś odwrócił wzrok, ale bądź delikatny wystarczająco dużo się w życiu wycierpiała.
Lucas pokiwał głową i obaj wyszli z auta. Emma otworzyła im z mokrymi włosami. Była w luźniej koszulce na ramiączkach i krótkich dresowych spodenkach we wściekle różowym odcieniu.
Możemy wejść? — pierwszy odezwał się Magik. Szatynka pokiwała głową i wpuściła ich do środka. Blondyn od razu skierował się do kuchni. Nie prosząc o zgodę od gospodyni z szafki wyciągnął butelkę szkockiej i dwie szklanki.
— Coś się stało?
— To sądzę należy do ciebie — Luke położył na stole kolczyk w strunowym woreczku. Emma popatrzyła to na Magika, który uśmiechnął się smutno i podał jej alkohol to na przedmiot leżący na stole. — Podpytałem Templariuszy o Carlitos i każdy z nich twierdził, że był świrem.
— Ciekawe określenie — Emma otworzyła jedną z szafek i wyciągnęła z niej paczkę cameli. Otworzyła okno i usiadła na parapecie. — Emily zapewne nazwałaby go psychopatą albo sadystą. Carlitos tamtej nocy mnie nie widział — powiedziała szczerze. — Przyjechałam po Margo, miałam zabrać ją w bezpieczne miejsce. Miała tam przeczekać, załatwiłam jej nawet pracę sprzątaczki w jednym z hoteli. Za nim wpadł do środka w towarzystwie swoich Trzech Muszkieterów jak określano jego kolegów po fachu Margo wepchnęła mnie do szafy i kazała mi siedzieć cicho.
— Dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?
— Policjant, który ją sprzedał siedział ze mną w pokoju przesłuchań a ja mam małe dziecko — Javier usiadł. Emma odpaliła papierosa. — Carlitos usiadł w fotelu a Trzej Muszkieterowie ja zgwałcili. Esposito stał na czatach. Nie mam pojęcia jak długo to trwało, ale gdy już skończyli — urwała i zaciągnęła się spoglądając na podwórze. — Nóż wziął z kuchni, odchylił jej głowę do tyłu i poderżnął jej gardło. I wyszli. Tak po prostu wyszli. Chciałam już wyjść, gdy do środka wrócił Esposito. Zabrał narkotyki, które trzymała w komodzie.
— Nie mogłaś jej uratować — odezwał się cicho Javier nie będąc pewnym czy powinien do niej podejść i ją przytulić czy zostać na miejscu. Emily zapewne wiedziałaby co robić w takiej sytuacji.
— Mogła — wtrącił się Lucas. — Z pod tamtego adresu dwukrotnie dzwoniono na numer alarmowy. Pierwsze połączenie trwało dwie sekundy, drugie wykonano po czterdziestu pięciu minutach.
— Brawo, dowiedziałeś się więcej w jeden dzień niż detektyw Flowers podczas całego śledztwa — powiedziała gorzko Emma. — Chciałam wezwać karetkę, ale chwyciła mnie za nadgarstek i przerwała połącznie. Proszę pozwól mi umrzeć, wychrypiała. Daj mi odejść Emmo i powiedz Nadii, że przepraszam — zacytowała ze łzami w oczach. — Margo w szafce w łazience trzymała morfinę — odezwała się po chwili zachrypniętym głosem. — Dałam jej tyle, żeby nie cierpiała i odeszła w spokoju, gdy było po wszystkim umyłam ją.
— Co? — wydukał Luke. — Zmyłaś z niej dowody?
Roześmiała się gorzko.
— Zmyłam z niej ich smród — poprawiła go. — Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś zobaczył ją w tym stanie więc umyłam ją i ubrałam, bo zawsze tak robiłyśmy. — Robiłyście?
— Przed pogrzebem — powiedziała. — W burdelu miałyśmy swoje zasady. Pierwszą z nich było to, że jeśli któraś chciała umrzeć to nikt jej w tym nie przeszkadzał. Brały prochy, podcinały sobie żyły, niektórym udało się wejść na dach i z niego skoczyć. Po wszystkim zmywałyśmy z niej krew i ubierałyśmy, a przed złożeniem do dołu otulaliśmy dziewczynę prześcieradłem.
— Pozwalali wam na to?
— Gdyby wyrzucili ciało zapewne zwróciłby uwagę policji więc lepsza dzi**a w ziemi niż w u kornera. — Emma uśmiechnęła się smutno wierzchem dłoni wyciągając mokre policzki.
— Dlatego zabiłaś Carlitos?
— Co? — zamrugała oczami. — Myślisz, że go zabiłam?
— Podczas próby aresztowania znaleziono go martwego. Jego i jeszcze trzech. Według wstępnych ustaleń zmarli w wyniku przedawkowania brudnej heroiny.
— I ja miałabym ją podać? — parsknęła śmiechem.
— Pablo kazał wykreślić twoje nazwisko z akt. Człowiek, który zamordował twoją przyjaciółkę przedawkował to wygodny zbieg okoliczności nie uważasz? Dosięgnęła go sprawiedliwość.
— Uważasz, że to jest sprawiedliwość? — zapytała go. — Opowiem ci co się stało po tym jak złożyłam zeznania — powiedziała powoli. — Spotkałam się z Pablem i powiedziałam mu tyle ile powinien wiedzieć. Z resztą jego interesowało tylko gdzie Carlitos można znaleźć.
— Cynk był od ciebie nie Esposito — domyślił się Luke. — Dlaczego więc Esposito podpisał wszelkie zeznania?
— Dlatego że zrobi wszystko, aby nie stracić policyjnej emerytury oficerze Hernandez.
— I gdyby coś poszło nie tak to on by oberwał nie ty.
— Całkiem możliwe. Wyjaśnijmy sobie jednak jedną rzecz Hernandez nie przyłożyłam ręki do przedawkowania Carlitos. Tak po tym co zrobił Margo innym dziewczynom życzyłam mu jak najgorzej, ale on i tak jedną nogą był już w grobie. — widząc niezrozumienie w oczach policjanta wywróciła własnymi. — Miał mięsaki Kaposiego. To nowotwór, który jest jednym z pierwszych objawów AIDS. Gdyby trafił do aresztu a później do więzienia umierał by cholernie długo i w cholernych męczarniach. Bez dostępu do leków, bez dostępu do morfiny, która i tak działa jak paracetamol otoczony ludźmi którzy wierzą, że AIDS można zarazić się przez dotyk śmierć byłby czymś o co by wręcz błagał.
—Na narkotykach były odciski palców Margo.
— Narkotyki były jej. Zabrał je Esposito czy wiedział, że to brudna heroina? Jego zapytaj. Jeśli ktoś chciał śmierci Carlitos to Adama umieściłabym na szczycie listy.
— Dlaczego? — zaciekawił się milczący do tej pory Magik.
— Zapewne dlatego, że Carlitos wiedział o fantazjach Esposito — Emma zeskoczyła z parapetu i wyszła z kuchni. Wróciła po chwili z laptopem po wpisaniu odpowiedniego hasła odnalazła na dysku odpowiedni folder. — Mężczyźni do burdeli chodzą nie po to, żeby uprawiać grzeczny seks pod kołdrą. Od tego mają żony dziewczyny czy kochanki. Z dziwką mogą zrobić co im się podoba i nie poniosą za to absolutnie żadnych konsekwencji. Fantazja Adama była dość specyficzna.
— Nagrania video — domyślił się Luke. — Jej polisa ubezpieczeniowa.
— Nie przydała się na zbyt wiele. — odparła Emma. Popatrzyła na Javiera. — Oszczędzę wam oglądania — zadecydowała. — Lubił seks analny. Skuwał jej ręce z tyłu kajdankami i gwałcił. I kazał jej się modlić.
— Co? — wydukał Javier
— Ojcze nasz — odpowiedziała chociaż domyślała się, że Javier wcale nie chciał wiedzieć a pytanie po prostu mu się wyrwało. Gdy wyszli z mieszkania kobiety od razu skierowali swoje kroki do samochodu. Wsiedli do auta w milczeniu.
— No i wszystko jest jasne — stwierdził z ulgą Javier. Emma była niewinna.
— Nic nie jest jasne — odpowiedział mu Hernandez. Magik paskudnie zaklął pod nosem. — Co z kobietami, które więził Carlitos? Czy Adam wiedział, że przekazując mu narkotyki Carlitos przyczynia się do jego śmierci? Musiał wiedzieć, że ten zamierza je zażyć.
— Odpuść — poprosił Reverte. — Juan Carlos Montero był złym człowiekiem Luke. Handlował kobietami, gwałcił i mordował naprawdę chcesz szukać sprawiedliwości dla kogoś takiego?
— Chcę poznać prawdę.
Magik westchnął i sięgnął do tylnej kanapy po laptop.
— Jesteś upartym osłem oficerze Hernandez — stwierdził Reverte bezceremonialnie logując się do policyjnej bazy danych. Luke siedzący obok otworzył szeroko oczy widząc, iż zalogował się jako Pablo Diaz. — Co? — zapytał. — Login to numer odznaki, a hasło data urodzenia mojej żony. Specjalnie się nie wysilił.
— Co sprawdzasz?
— Twojego trupa — odpowiedział tańcząc palcami po klawiaturze. — Juan Carlos Montero urodziny 12 sierpnia 67, syn Mauricio i Anny. Karany za — urwał wpatrując się w listę zarzutów. — nie jednego by nim obdarował. Podejrzany o — ponownie przerwał zerkając na Luke, który śledził jego poczynania — gwałt na Gwen Diaz. O miał dziecko. Córkę. Biedna dziewczyna mieć takiego ojca to pewnie sama przyjemność. Boże jak ja czasami się cieszę, że jestem z próbówki.
— Zaraz zgwałcił żonę Diaza?
— Ze wszystkich przytoczonych ze mnie rzeczy zapamiętałeś akurat to? — zapytał wyraźnie urażony Magik. — To stare dzieje — machnął ręką. — Jego córka ma kartotekę — kliknął — O utajniona.
— Magik — odezwał się łagodny tonem Luke. — Wiedziałeś o tym?
— Oczywiście, że wiedziałem! — wykrzyknął. — Gdybyś czytał lokalną prasę też byś o tym wiedział. Victoria udzieliła obszernego wywiadu Ingrid i wskazała go swoim małym ślicznym paluszkiem.
— Diaz miał motyw
— Och na świętego Belzebuba — jęknął mężczyzna. — Wiesz ilu ludzi w tym mieście miało motyw, żeby chcieć śmierci Carlitos? Ja nie, ale lista pewnie jest dłuższa niż litania zarzutów jakie mu stawiono. Pogadaj z jego córką — palce na klawiaturze poruszyły się a oczom ukazała się fotografia kobiety z kartoteki. — Nieumyślne spowodowanie śmierci — urwał — swojej matki — powiedział i zamilkł. — Agatha Cristina Miller — przeczytał jej dane. — O jest położoną w tutejszym szpitalu. Może przy okazji kropnęła też swojego tatusia. No wiesz między jednym cudem narodzin a drugim
— Jesteś zły?
— Jestem sfrustrowany nie zły — poprawił go Magik. — bo mój przyjaciel to uparty osioł, który szuka dziury w całym i sprawiedliwości dla człowieka, który na to nie zasługuje. — wylogował się z policyjnej bazy danych. — A teraz odwieź mnie do domu. Muszę zrobić obiad.


Ostatnio zmieniony przez Sobrev dnia 18:45:03 06-08-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:17:39 21-08-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 034

LUCAS/ CONRADO/ ARIANA

Niezależnie od tego, co mówił Magik, Lucas nie dał się przekonać. Czy Carlitos był złym człowiekiem? Oczywiście. Czy zasłużył na śmierć? Być może. Ale Hernandez był policjantem. Gdyby udał, że o niczym nie wie, nie tylko splamiłby mundur, ale też nie mógłby spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Wierzył, że każdy zasługuje na sprawiedliwość, nawet taki karaluch jak Juan Carlos Montero. Nie chodziło mu o to, by kogokolwiek oskarżać, nie chciał tego, szczególnie że podejrzani byli jego znajomymi, bliskimi osobami dla jego przyjaciół. Ale musiał poznać prawdę. Musiał wiedzieć.
Pablo Diaz siedział w swoim gabinecie, gdy ciche pukanie do drzwi oderwało go od papierkowej roboty. Gestem pokazał Hernandezowi przez oszklone drzwi, by wszedł do środka, po czym pochował dokumenty do górnej szuflady biurka. Nie uszło uwadze Lucasa, że zamknął ją na klucz.
– Ściśle tajne? – zapytał policjant, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Można tak powiedzieć. Co cię tu sprowadza?
– Dobrze wiesz co. – Lucas nie usiadł na krześle, mimo że Diaz mu je wskazał. Pablo również wstał, by stanąć oko w oko ze swoim podwładnym.
– Javier miał rację, jesteś uparty jak osioł. Swoją drogą, nie wiem jak to się stało, że się zaprzyjaźniliście, ale ta jedna cecha łączy ciebie i mojego zięcia.
– Rozmawiałeś o mnie z Javierem? – Hernandez zmarszczył czoło.
– Przeczuwał, że możesz złożyć mi wizytę. Chodzi o Carlitos? – Pablo zadał to pytanie, choć już znał odpowiedź. – Zostaw to.
– Dlaczego? Boisz się, że odkryję coś, czego nie powinienem?
– Widać, że nie jesteś stąd. Ta okolica rządzi się swoimi prawami od lat. Inaczej załatwiamy tu sprawy niż w Stanach.
– Masz na myśli samosądy? Sami wymierzacie sprawiedliwość swoim oprawcom? – Lucas pokręcił głową z niedowierzaniem na słowa Pabla. – Dlaczego kazałeś wykreślić z akt nazwisko Emmy?
– Czy to przesłuchanie? – Diaz uśmiechnął się półgębkiem, przypatrując się uważnie policjantowi. – Naprawdę chcesz znać odpowiedź na to pytanie? Zapytaj mnie o to, co naprawdę ci chodzi po głowie.
Lucas spojrzał szeryfowi prosto w oczy. Ciężko mu było uwierzyć w jego winę, ale w tym momencie był solidnym podejrzanym, z sensownym motywem.
– Zabiłeś Carlitos?
– Nawet gdybym to zrobił, nie powiedziałbym ci. Ale ty już dobrze o tym wiesz. Dobrze ci radzę, zostaw tę sprawę.
– Pablo… – Lucas chyba po raz pierwszy zwrócił się do szefa po imieniu. Ze zdumieniem stwierdził, że ostatnimi czasy Diaz nie był już tak irytujący, a stał się kimś na kształt kolegi po fachu, partnera. Może właśnie dlatego tak drążył do rozwiązania sprawy śmierci Juana Carlosa i tak bardzo potrzebował zapewnienia, że ojciec Viktorii nie miał z tym nic wspólnego. – Nie pomogę ci, jeśli nie będziesz ze mną szczery.
– Nie potrzebuję twojej pomocy, umiem sam o siebie zadbać, dziękuję. Proponuję, żebyś o wszystkim zapomniał i skupił się na tym, po co tu jesteś. – Po chwili ciszy i wiercenia wzrokiem, dodał: – Czyli właściwie, po co?
Uśmieszek na twarzy Diaza dał Lucasowi do zrozumienia, że szeryf wie lub domyśla się o wiele więcej niż mówi.
– Gdyby chodziło tylko o kontrolowanie mnie, już dawno byś stąd wyjechał. Jesteś tu dłużej niż każdy z nas się spodziewał. Niektórzy na komisariacie obstawiali jak długo wytrzymasz. – Pablo założył ręce na piersi i zmierzył młodszego kolegę od stóp do głów. – Nie dawałem ci nawet tygodnia, a minęły miesiące a ty nadal tu jesteś. Powiedz mi, Hernandez, co cię tu trzyma? – Lucas nie odpowiedział na to retoryczne pytanie. Diaz zdawał się wiedzieć więcej niż pokazywał. – Sam widzisz, ja nie zadaję niewygodnych pytań i oczekuję tego samego w zamian. Ale dam ci radę jak starszy kolega po fachu – uważaj na Joaquina. Ostatnio zbyt dużo czasu spędzasz w towarzystwie jego i jego kumpli. To może być źle widziane, wszyscy wiemy, co to za typy.
– Wiesz coś o Joaquinie? Znasz go?
– Niespecjalnie. Ale znałem jego ojca. Jorge Villanueva był pracowity i uczynny, dobry dla sąsiadów, zawsze pomocny. Był dobrym człowiekiem. – Pablo przypomniał sobie mężczyznę, który kiedyś zamieszkiwał w okolicy. – Joaquin w niczym go nie przypomina.
– Dlaczego mam wrażenie, że twoje słowa to szantaż? – Lucas również wysilił się na uśmiech. – Mam nie zadawać pytań i przestać węszyć, a ty nie będziesz komentował mojego związku z Templariuszami, czy mam rację?
– To żaden szantaż ani żadna groźba. Raczej ostrzeżenie.
Pablo przez dłuższą chwilę świdrował Lucasa spojrzeniem, a on nie pozostał mu dłużny. Zatoczyli błędne koło i znów zaczynali tę wojnę nerwów. Diaz ewidentnie coś ukrywał. Luke nie oczekiwał, że wyśpiewa mu wszystko jak na spowiedzi, ale jednak poczuł zawód i lekki niepokój. Tym bardziej, że szeryf dał mu jasno do zrozumienia, że wie o jego związku z Templariuszami i że ma ukryty motyw, przebywając tak długo w dolinie. Jeśli chciał utrzymać przykrywkę, musiał być ostrożniejszy. Dla dobra wszystkich.

***

Wypad kawalerski, bo ciężko było to nazwać wieczorem, można było zaliczyć do udanych. Było trochę sentymentalnie, ale Fabricio i Conrado cenili sobie szczerość. Nie często rozmawiali o emocjach, ale nie dlatego, że się ich wstydzili – po prostu między nimi nie było takiej potrzeby. Znali się na wylot i rozumieli bez słów. Fabricio miał rację – byli jak bracia. I choć ich znajomość nie zaczęła się od sympatii tak teraz nie wyobrażali sobie, że mogliby się nienawidzić.
Saverin czuł się winny, że przez niego Guerra został wplątany w brudną grę między nim a Fernandem Barosso, kiedy już i tak miał na głowie sporo własnych problemów. Sytuacja rodzinna Fabricia była, oględnie mówiąc, skomplikowana i ciężko ją było ogarnąć bliskim, a co dopiero postronnym obserwatorom. Mimo wszystko Fabricio nigdy nie narzekał i poświęcał się pracy bez reszty, realizując plan zemsty na Barosso i wypełniając wszystkie obowiązki szefa kampanii wyborczej. Conrado podziwiał go za ten hart ducha i nawet mu trochę zazdrościł. Bo w przeciwieństwie do niego, choć obaj wiele w życiu wycierpieli, Guerra miał szansę na szczęśliwe zakończenie.
– O czym myślisz? – zapytał Fabricio, sącząc powoli wodę. Obaj byli zmęczeni wędrówką. – Chyba nie zanudzam cię opowieściami o ojcu?
– Wręcz przeciwnie – wyznał Conrado, zdając sobie sprawę, że dawno jego myśli nie krążyły wokół rodziny. – Ty i Fausto mieliście siebie nawzajem – wasza dwójka przeciwko całemu światu. Gej czy hetero, biologiczny czy nie, Fausto był twoją najbliższą rodziną, zawsze mogłeś na niego liczyć. Wiem, że cię kochał, niezależnie od wszystkiego. Zazdroszczę ci.
Te nieoczekiwane słowa z ust przyjaciela sprawiły, że ręka Fabricia, w której trzymał butelkę z wodą zastygła w połowie drogi, kiedy spojrzał na Conrada ze zdumieniem.
– Czego bardziej? Tego, że kłamał na temat ojcostwa czy swojej orientacji? – Guerra wysilił się na sarkazm, a Conrado uśmiechnął się do niego.
– Tarty z gruszek.
– Co? – Fabricio wydawał się lekko zbity z tropy. – Tarty z gruszek?
– Masz mnóstwo dobrych wspomnień z ojcem, szczęśliwych, trywialnych jak choćby pieczenie głupiego placka. – Conrado się roześmiał. W jego ustach brzmiało to absurdalnie, ale naprawdę tak było – zazdrościł przyjacielowi tych miłych wspomnień. – Minęło prawie dwadzieścia lat od śmierci mojej rodziny, wspomnienia zaczynają się zacierać. Czasami próbuję odtworzyć szczegóły ich wyglądu, przywołać jakieś szczęśliwe chwile, ale nie potrafię. Głowię się i głowię i jedyne co pamiętam to jak Fernando zniszczył nam życie, jak zrobił z nas pionki do gry, które mógł rozstawiać do woli na planszy. Jak ojciec zatracił resztki godności, będąc na każde jego skinienie, jak bracia uważali, że to zaszczyt pracować dla Barosso. Pamiętam brudne łapska Fernanda obmacujące moją siostrę i jej twarz wykrzywioną w niemym okrzyku, leżącą na schodach wśród płomieni z kulką w głowie.
Fabricio nic nie mówił, tylko słuchał w skupieniu, bo Saverin rzadko obnażał emocje. Widocznie musiał się wygadać, nie należało mu przerywać.
– Kiedy Fernando zgwałcił Celeste, a ja go postrzeliłem, wiesz co powiedział mój ojciec? – Conrado prychnął na samo wspomnienie, bo to było tak absurdalne, że nadal gotowało mu krew w żyłach. – Że żadnej wojny nie można wygrać bez ofiar. Wtedy wiedziałem, że już nie ma dla niego nadziei. Był dobrym ojcem, naprawdę. – Saverin spojrzał na Fabricia i pokiwał głową jakby sam siebie próbował o tym przekonać. – Ale ja nie pamiętam jak uczył mnie jeździć na rowerze czy jak kibicował mi na meczach piłki nożnej. Tylko te chwile, kiedy stracił w moich oczach szacunek jako rodzic i jako człowiek. Dla tego ci zazdroszczę, Fabricio. Masz co wspominać. I tak, ból i niesprawiedliwość są wielkie, czujesz się okłamany, wykorzystany i to boli. Ale z drugiej strony, to że boli sprawia że jesteś człowiekiem. To cena za te wszystkie dobre momenty.
– Zobaczysz, kiedy to się skończy, zbudujesz nowe wspomnienia. Cholera, jak chcesz to pojeżdżę z tobą na rowerze i będę cię dopingował na trybunach. Odtworzymy wszystko. – Fabrcio podniósł głos, wstał z miejsca i rozpostarł szeroko ramiona. – Jesteśmy w mieście, gdzie rodzą się bogowie, do cholery. Wszystko jest możliwe.
Conrado zmrużył oczy w słońcu, spoglądając na entuzjazm stojącego nad nim przyjaciela i zastanawiał się, czym sobie na niego zasłużył.
– Obaj dobrze wiemy, że to się nie skończy – powiedział cicho, czym sprawił, że uśmiech zszedł z twarzy Guerry. – Ty będziesz piekł z Alice tarty z gruszek, zmieniał pieluchy i robił karierę na giełdzie. Będziesz miał ogromny dom z ogrodem, gromadką dzieci i kochającą żoną. W weekendy będzie wpadać cała rodzina na grilla. To właśnie jest przed tobą – całe szczęśliwe życie, happy ending.
– Przed tobą też! – Fabricio spoważniał, a mięśnie twarzy zadrgały mu niebezpiecznie, bo podświadomie wiedział, co tak naprawdę miał na myśli Saverin. – Będziesz wpadał na grilla i robił pojedynki z Javierem, urządzimy zawody master chef. A raz w tygodniu będziemy się spotykać na partyjkę tenisa, żebyś mógł skopać mi tyłek.
Conrado się roześmiał, ale spojrzenie miał smutne.
– Ja, mój drogi, przed sobą widzę tylko Fernanda. Nie wiem, kim jestem bez niego – wyznał po raz pierwszy i odczuł ulgę. Tak długo ciągnął zemstę na Barosso, że stała się ona jego obsesją, jedynym życiowym celem. Nie znał niczego innego i zdawało mu się, że urodził się tylko po to, by zniszczyć Fernanda, że to jego jedyne przeznaczenie. – To właśnie robi Fernando, mąci nam w głowach. – Conrado popukał się palcem w skroń dla podkreślenia swoich słów. – Zupełnie jakby wszystko dobre w moim życiu uleciało bezpowrotnie i zastąpiła je tylko rozpacz i cierpienie od kiedy go poznałem. W głowie przerabiałem tysiące scenariuszy zniszczenia Fernanda. Tobie śni się Fausto, nie możesz go pochwycić i uratować przed spadnięciem w przepaść. Jesteś sparaliżowany i budzisz się z poczuciem, że mogłeś zrobić więcej. Ja śnię prawie co noc o Fernandzie. W snach zabijałem go niezliczoną ilość razy, na różne sposoby, niektóre tak makabryczne, że nie mam pojęcia skąd moja chora wyobraźnia je wytrzasnęła. I za każdym razem udaje mi się go pochwycić. I za każdym razem osiągam swój cel. Ale ostatecznie budzę się i zdaję sobie sprawę, że zawiodłem.
– Dlaczego?
– Bo jego śmierć niczego nie zmienia. Nie zmieni przeszłości. Ani nie zmieni przyszłości. Nie zmieni tego jak się czuje. Raniąc go, nie powstrzymam tych wszechogarniających wyrzutów sumienia, które trawią mi wnętrzności od prawie dwudziestu lat. Raniąc go, nie zwrócę życia bliskim, tym, których jedyną winą było spokrewnienie lub znajomość ze mną.
– Naprawdę trzeba było zabrać wódkę – skwitował Fabricio, przeczesując włosy palcami. Chciał powiedzieć coś na pokrzepienie, cokolwiek, ale nie miał pojęcia jakie słowa mogłyby w tej chwili dotrzeć do Saverina. Obaj dobrze wiedzieli, że to wszystko może się skończyć tylko w jeden sposób, ale żaden z nich nie mówił o tym głośno. – Nie zapominaj o jednej ważnej rzeczy, dla której nadal warto żyć. O twoim synie. Przysięgam ci przed duchami Azteków na tej świętej ziemi i przed wszystkimi bogami, że nie spocznę dopóki go nie znajdę. A jeśli będzie trzeba przycisnąć Santosa, osobiście się nim zajmę, żeby puścił parę z ust. Jasne?
– Jasne. – Conrado roześmiał się serdecznie.
– Mówię poważnie!
– Wierzę ci.
– Tylko bez ironii, proszę. Jestem w stanie sobie poradzić z DeLuną, okej? Widziałeś jak mu przygrzałem na dachu hotelu, prawda?
– Przecież mówię, że ci wierzę, dasz radę. Wyciśniesz z niego wszystko.
– Nie podoba mi się twój ton, Saverin. – Fabricio zacmokał cicho i znów wrócili do przekomarzania się jak dawniej, zupełnie jakby ta poprzednia rozmowa nie miała miejsca. – Zaręczam ci, że przeszukam całą kulę ziemską wzdłuż i wszerz. Jestem godny zaufania, sam musisz to przyznać!
– Wierzę ci, Fabricio i ufam ci bezgranicznie. W końcu nie bez powodu powierzyłbym ci własne życie.

***

Ariana potrzebowała rady. W sprawach damsko-męskich była absolutnym laikiem. Już raz miała złamane serce i nie chciała przez to przechodzić. Dlatego tak bardzo była jej potrzebna rozmowa z Ingrid, która nie należała do wstydliwych kobiet. Rozmowy o seksie to dla niej chleb powszedni i choć często komentarze przyjaciółki ją peszyły, było jej to potrzebne, by móc wyjść ze swojej strefy komfortu. Zjadły razem obiad i poplotkowały, przez co pannie Santiago zrobiło się lżej na sercu.
– Więc jak, umówisz się z nim jeszcze? – zapytała Ingrid, kiedy czekały na rachunek.
– Myślisz, że po czymś takim chciałby się jeszcze ze mną umówić?
– Skarbie, facet spotykał się z tobą od miesięcy, flirtował i czekał aż dasz mu sygnał, bo nie chciał cię wystraszyć ani do niczego zmuszać. Ślepy by się zorientował, że cię lubi. Byłby głupkiem, gdyby wystraszyła go jedna nieudana randka. Dlatego mówię ci, jedź do niego i weź go z zaskoczenia, pocałuj go tak, że zapomni o bożym świecie.
– Nie jestem w tym dobra – wyznała Ariana, czując że na samą myśl pocą jej się ręce.
– W całowaniu? – Ingrid się skrzywiła. – Każdy jest w tym dobry, kwestia wprawy.
– Nie, w byciu spontaniczną – poprawiła ją Santiago, ale zaraz potem dodała: – Choć w całowaniu mistrzynią też nie jestem.
– Kiedy się ostatnio całowałaś? – zapytała z grubej rury Lopez, opierając łokcie na stole i pochylając się w kierunku przyjaciółki.
Ariana zastanowiła się nad tym głęboko. Nie spotykała się z nikim od czasu przyjazdu do Meksyku, a to szmat czasu. Po chwili westchnęła ciężko, coś sobie przypominając. Cóż, rzeczywiście dawno się nie całowała. Ale jej ostatni pocałunek wcale nie miał miejsca w San Antonio, a w Monterrey. Pocałunek, który, choć nie chciała się do tego przyznać, lekko zatrząsł jej światem.
– O mój Boże, Ariano Santiago, chcesz mi coś powiedzieć? – Dziennikarski nos Ingrid wyczuł sensacyjkę, ale Ariana spaliłaby się żywcem ze wstydu, gdyby powiedziała jej prawdę.
Lopez drażniła się z nią jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu dała za wygraną. Pożegnały się pod jej mieszkaniem, gdzie Ariana ją odwiozła a sama westchnęła ciężko za kierownicą, kiedy została sama. Prawdą było, że jej ostatni pocałunek miał miejsce z Hugiem, kiedy uciekali przed ludźmi El Pantery. Prawie o tym zapomniała, a może wyrzuciła z pamięci. Delgado pocałował ją, by ukryć się przed wrogami, cóż za doskonały kamuflaż. Pamiętała, że w tamtym momencie nie myślała o niczym innym. Czy jej się podobało? I to jak. Ale czar prysł, kiedy Hugo powrócił do bycia sobą czyli aroganckim dupkiem.
Nie zastanawiając się nad niczym dłużej, ruszyła z piskiem opon i wróciła w kierunku, z którego przyjechała. Zatrzymała się przed schludnym budynkiem i zapukała do drzwi gwałtownie, nie myśląc, że może być to uważane za niegrzeczne i że może wcale nie zastanie go w mieszkaniu.
– Ariana, co ty tutaj…?
Sergio nie zdążył dokończyć pytania, bo zrobiła to, co kazała jej Ingrid. Bez zastanowienia stanęła na palcach, zarzuciła doktorowi ręce na szyję i wpiła się w jego usta z zachłannością, którą Lopez na pewno by pochwaliła. Sotomayor tylko przez chwilę był oszołomiony, instynktownie przyciągnął ją bliżej, kładąc jedną rękę na jej talii, a drugą wplatając w jej włosy. Całe szczęście przejął kontrolę, bo ona nie miała bladego pojęcia, co robić dalej. Na szczęście on wiedział bardzo dobrze. Może Ingrid miała rację o lekarzach i ich dłoniach.
– Yhmm. – Głośne chrząknięcie sprowadziło ich na ziemię.
Ariana odskoczyła od Sergia jak oparzona, kiedy zdała sobie sprawę, że to Jaime wrócił właśnie z podwórka, z piłką pod pachą i stał na klatce schodowej, przypatrując się im z mieszaniną zażenowania ale i radości. Lubił Arianę i chciał, żeby jego ojciec był szczęśliwy. Więc dlaczego nie mógłby założyć z nią rodziny?
– To ja już pójdę – wymamrotała, ukrywając czerwoną ze wstydu twarz pod kurtyną włosów.
– Możesz zostać – zaproponował Jaime, ale ona była już przy wyjściu. – Jak chcecie to mogę wrócić później, prześpię się u kolegi.
Oboje Sergio i Ariana zakrztusili się, choć niczego nie mieli w ustach i spojrzeli na chłopca zdumieni. Miał w końcu trzynaście lat, wiedział jak to działa.
– Nie, naprawdę, pójdę już. Muszę przygotować się do pracy. To… do zobaczenia. – Pomachała niezdarnie do Jaime, Sergiowi rzuciła krótkie spojrzenie i już jej nie było.
„Jedź do niego i go pocałuj” – przypomniała sobie słowa Ingrid i zacisnęła pięści ze złości. – Zabiję cię, Lopez!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sobrev
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 04 Kwi 2010
Posty: 3432
Przeczytał: 5 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:22:41 28-08-21    Temat postu:

Temporada III Capulito 035
Pablo/Emily/Ingrid/Julian/ Emma

Pablo Diaz po wyjściu Hernandeza wpatrywał się w zamknięte za mężczyzną drzwi. Palcami przeczesał jasne włosy wyraźnie zirytowany oślim uporem policjanta. I mimo to uśmiechał się lekko pod nosem. Luke przypomniał mu kogoś kim kiedyś był. Dawno temu, w innym życiu Pablo wierzył w sprawiedliwość wymierzaną zgodnie z literą prawa. Był pełen ideałów, lecz w Meksyku te ideały upadały szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Teraz do tej kwestii podchodził nieco bardziej elastycznie. Naginał prawo według własnych reguł i wedle własnych potrzeb. Czy to było fair? Oczywiście, że nie. Czy zamierza zmieniać swoje postępowanie? Nie.
Nie zamierzał także ingerować w motywy, które kierowały Lucasa w łapy Templariuszy. Pablo już dawno domyślił się, że pilnowanie go było jedynie fasadą. Przyjechał do Meksyku z zupełnie innym zadaniem. Diaz dopóki Luke nie utrudnia mu zbyt mocno życia nie planował ingerować w jego sprawy. Jeśli Harcerzyk chciał być taki skautem i przy okazji bawić się w ostatniego sprawiedliwego w mieście proszę bardzo. Będąc szczery sam ze sobą Diaz mu nieco zazdrościł tego hartu ducha i wiary, że za pomocą paragrafów można sprawić, że świat będzie piękniejszym i bezpiecznym miejscem. Ta metoda mogła działać na Zachodzie tutaj prawo respektowano w nieco inny sposób.
W tym samym czasie Luke zatrzymał auto przed miejscem zbrodni. Palcami bębnił w kierownice spoglądając w kierunku drzwi. Diaz kazał mu odpuścić. Zapewne prokurator już przyklepał śmierć mafiso jako przedawkowanie, lecz Hernandez postanowił zwrócić się do tej która go zrozumie, albo przynajmniej miał nadzieję, że Emily Guerra zrozumie, dlaczego z uporem maniaka prowadzi dalej tę sprawę. Wyszedł, gdy zaparkowała.
— Javier zapewne był zachwycony, że cię tutaj ściągnąłem? — zapytał
— Javier i Alice pojechali po zakupy — powiedziała. — To tutaj znaleziono ciało Carlitos?
— Tak, to jego meta — Hernandez westchnął. — Pewnie masz mnie za wariata?
— Nie, właściwie to kogoś mi przypominasz — odpowiedziała, gdy weszli do środka.
— Kogo?
— Mnie — parsknęła śmiechem widząc jego minę. — Kilka lat temu.
— Teraz byś odpuściła.
— Teraz wiem, że zapłaciłam wysoką cenę za dążenie do odkrycia prawdy nie patrząc na koszty — uśmiechnęła się smutno. — Nie miało dla mnie znaczenia czy biedak, czy bogacz, prezydent czy ksiądz, jeśli zrobił coś złego, złamał prawo musiał zapłacić.
— To był burdel? — upewniła się
— Tak.
— Gdzie przewieźliście kobiety?
— Nikogo nie było — odpowiedział kompletnie zaskakując Emily — Po za czterema trupami rzecz jasna. Rozmawiałem z Kogutem — zaczął relacjonować, gdy Emiliy wchodziła głębiej do pomieszczenia — powiedział, że Carlitos zaplanował remont i po remoncie będzie miał nowe dziewczynki.
— To albo Kogut wcisnął ci kit, ale Carlitos wcisnął go jemu — powiedziała zatrzymując się w miejscu, gdzie znaleziono ciała — Alfonsi nie robią remontów w burdelach ani nie dają wolnego dziewczynom. Dla nich każdy dzień przerwy to strata. Wszyscy byli w jednym pomieszczeniu?
— Tak
Emily obróciła się wokół własnej osi usiłując wyobrazić sobie miejsce zbrodni.
— Carlitos leżał na kanapie. Mendoza był na drugiej a bracia Ruiz na tych fotelach. Według wstępnej sekcji zwłok zgon nastąpił z piątku na niedzielę.
— Przedawkowali zaraz po powrocie od Margo — powiedziała.
— Na to wygląda. Co myślisz?
— Myślę, że za bardzo główkujesz — odpowiedziała. — Moim zdaniem zabrali trefny towar od Margo i odlecieli do piekła Rozejrzyj się i powiedz mi co widzisz. — poprosiła go. — Agent Rossi mówił mi, że masz dobre oko.
— Dobre oko?
— Tak, a w jego ustach to komplement.
Luke rozejrzał się. Krótką chwilę wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Pomyślał, że wygląda na cholernie zmęczonego.
— Wszędzie są lustra — obrócił się wokół własnej osi — i jeszcze to idiotyczne echo kroków. Jeśli grała muzyka to ich nie usłyszeli, ale jeśli było cicho.
— Po za tym jest jeszcze jedna rzecz — wtrąciła się Emily. — Carlitos i jego ludzie byli pijani albo naćpani, albo jedno i drugie i być może potencjalny morderca zabiłby jedną osobę z tego towarzystwa, ale czwórkę? — pokręciła przecząco głową — To byłby wykonalne byłby tylko wtedy, gdyby morderców było czterech. Ustaliliście motyw morderstwa Margarity?
— Mam tylko hipotezę, że uciekła mu więc ją zabił
— Moim zdaniem masz rację w pięćdziesięciu procentach.
— Jak to w pięćdziesięciu?
— Zabił ją, bo Margo uciekając zabrała coś ze sobą albo raczej kogoś.
— Dziewczyny — domyślił się. — Wyprowadziła przetrzymywane kobiety. — Gdzie one są teraz?
— Zaufasz mi, jeśli powiem, że w bezpiecznym miejscu? — zapytała go.
— Zaufam, jeśli kiedyś mi to wyjaśnisz.
Pokiwała głową i wspólnie wyszli z budynku. Luke zatrzymał Emily przy jej aucie.
— Pablo wie, że widuje się z Templariuszami — poinformował ją.
— Może więc to pora aby wyjaśnić z nim sytuację?
Pokręcił przecząco głową.
— Diaz mi nie pomoże. Nie będzie mi tego utrudniał, ale ni też nie pomoże. On ma własny kodeks karny. A ty nie wydajesz się być nawet tym zaskoczona.
— Większość gliniarzy w Meksyku ma własny kodeks karny — powiedziała wprost.
— Nie wkurza cię to?
— Oczywiście, że mnie to wkurza Luke — przyznała — ale Meksyk to inny świat. Tutaj, gdy jesteś gliniarzem i chcesz być stuprocentowo uczciwy, walczyć z kartelami, handlem żywym towarem i całym tym syfem kończysz jako głowa wetknięta na kij. Diaz ma rodzinę i chcę jedynie przerwać. Nie popieram go, ale go rozumiem.
Popatrzył na nią zdziwiony, Emily westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem.
— Kiedyś też kierowałam się swoim kodeksem moralnym. Zrań ich tak mocno jak oni zranili ciebie. — powiedziała powoli opierając się biodrem o samochód.
— Zabiłaś ich? — zapytał Emily.
— Nie — odpowiedziała — Zrobiłam dokładnie to co oni zrobili mojej siostrze. Odebrałam im godność, młodość, rozdanie świadectw dzieci, ich śluby i rozwody, rodzinę, a na koniec odebrałam im przyszłość. Zaczęli nazywać mnie Wdową nie z powodu mojego zamiłowania do komiksów Marvela czy sprytu, ale — westchnęła robiąc pauzę — Ja osaczałam ludzi Luke a oni w panice podejmowali kiepskie decyzje, a ja czekałam na nich za rogiem.
— Żałujesz?
— Nie, jedyne czego żałuje to, że w wieku dwudziestu lat nie widziałam szerszego obrazka. Chodzi o to, że Diaz widzi szery obrazek — westchnęła widząc niezrozumienie w jego oczach.
— Od kogo Carlitos dostał narkotyki? — zapytała go wprost.
— Od Esposito — odpowiedział i go olśniło.
— Jeśli chcesz udowodnić, że było to zabójstwo musisz dowieść, że Esposito w chwili przekazywania Carlitos towaru miał pełną świadomość, że towar był trefny i doprowadzi do ich śmierci. Diaz zamyka sprawę, bo wie, że Adam nigdy tego nie przyzna. I nie nie możesz go zaprosić na piwo i upić w nadziei, że się wygada. Musisz myśleć szczerzej. Żywy Adam jest dużo lepszym źródłem informacji niż martwy Adam. Oczywiście możesz spróbować — otworzyła drzwi od auta. — I wpadnij do nas dziś wieczorem.
— Po co?
— Na grilla — odpowiedziała Emily.
— Sam nie wiem.
— I tak będziesz musiał przywieść Oskara więc równie dobrze możesz zostać.
— Oczywiście, że tak. Przyda mu się trochę rozrywki. O 19.

***

Lucy tego wieczoru postanowiła urządzić sobie potańcówkę w brzuchu mamy. Ingrid czuła jak jej mała córeczka wierci się na wszystkie strony i rozpycha i fakt, iż palce jej ojca przesuwają się po brzuchu szatynki wcale jej nie uspokajały. Sytuacja była wręcz odwrotna. Julian Vazquez z zachwytem wpatrywał się w maciupeńką stópkę, która pojawiła się i zniknęła.
— Nie mogę się doczekać, aż cię poznam — wymamrotał do brzucha.
— Pamiętaj jednak córeczko — wtrąciła się do rozmowy Lopez de Vazquez — że musisz tam jeszcze troszkę zostać. Nie poganiaj jej — warknęła do męża
— Ja jej wcale nie poganiam — stwierdził lekarz. — Naprawdę nie mogę się doczekać, aż ją poznam.
— Ja także, ale ona musi jeszcze trochę tam posiedzieć.
— Wiem — Julian pocałował żonę w czubek nosa. — I posiedzi. Znając twoje ruchy
— A co to niby ma znaczyć? — zapytała oburzona.
— Wszędzie się spóźniasz
— Nie kochanie — odpowiedziała mu — ja się nie spóźniam to ty zawsze jesteś za wcześnie — odgryzła się brunetowi z uśmiechem. — Ciekawe czy Ariana skorzystała z mojej rady?
— A co jej doradziłaś?
— Żeby pojechała do swojego Romeo i go pocałowała. Tak prosto z mostu. Wzięła sprawy w swoje ręce.
— Hugo zapewne był zachwycony
— Co? Nie Sergio — sprostowała. — Dlaczego pomyślałeś, że chciałaby całować akurat Hugo? Nieważne Sergio jest lekarzem.
— Sergio ojciec Jamiego?
— Co jak już ojciec to nie może uprawiać seksu? — zapytała szczerze oburzona. Splotła ręce na piersiach.
— Ja nic takiego nie powiedziałem i co do seksu ma zawód?
— Dużo — odpowiedziała tajemniczo Lopez. — Lekarze mają bardzo sprawne dłonie.
— A skąd taki wniosek przyszedł do twojej małej główki? — zapytał pochylając się nad kobietą.
— Z doświadczenia — uśmiechnęła się szeroko — Wyobraź sobie, że moim mężem jest lekarz i jestem pod wrażeniem jego znajomości z anatomii
Julian rozbawiony uniósł do góry brwi.
— Znam go i zdradzę ci — pochylił się nad nią, że był bardzo pilnym uczniem. I nie tylko ręce ma wyjątkowo sprawne.
— Och w to nie wątpię — odpowiedziała obejmując go za szyję. — Nie przy dziecku — mruknęła.
Pocałował ją w czubek nosa.
— To ty o tym pomyślałaś
— To ty pierwszy to zasugerowałeś — odpowiedziała — Zaczekaj — sięgnęła po telefon. — Piszę do Ari, żeby pamiętała o gumkach, bo kiedy ty o nich zapomniałeś ja od kilku miesięcy mam zakaz picia margairty. Uwielbiam margaritę. — pożaliła się — Po za tym gumki chronią nie tylko przed ciążą, ale też chorobami wenerycznymi — oznajmiła. Julian spoglądał na nią zaskoczony. — Jest byłym mężem Norrie a wiadomo czy tamta go czymś nie zaraziła?
— Co ty tam jej piszesz?
— że jeśli nie chcę skorzystać ze sprzętu doktorka to niech kupi sobie ręcznego przyjaciela albo ja jej kupię na urodziny.
Vazquez opadł na łóżko obok niej.
— Masz na myśli wibrator?
— Oczywiście, że mam na myśli wibrator — odpowiedziała przewracając oczami. — Kobieta czasami musi radzić sobie sama. I uprzedzam twoje następne pytanie tak mam wibrator. Nawet trzy.
— Co?
— Co? — powtórzyła przedrzeźniając go. Przekręciła się na bok. — Och nie patrz na mnie z taką zdziwioną miną musiałam sobie jakoś radzić bez twoich sprawnych paluszków i innych sprawnych części ciała. Tylko
— Kocham cię wariatko — wyznał. Popatrzyła na niego z czułością.
— Ja ciebie też i ty poważnie nigdy nie używałeś wibratora?
— Mężczyźni nie używają wibratorów.
— Jesteś więc facetem, który nie wie co traci — zaśmiała się i sięgnęła po telefon, żeby odczytać wiadomość od Santiago.

***
Zajęcia terapeutyczne w kościelnej salce sprawiały, że wychodziła powoli ze swojej skorupy. Nadal była w niej zamknięte, lecz tutaj nie musiała być miła. Mogła warczeć, prychać, posyłać terapeucie pełne politowania spojrzenia, mogła uronić kilka łez. Tu nikt jej nie oceniał. Zdziwiła się natomiast na widok Nadii de la Cruz. Usiadła obok niej, bo tylko obok było wolne krzesło.
— Emmo — odezwał się Pedro sprawdzając ja na ziemię. — Zaczniesz?
— Nie mam nic ciekawego do powiedzenia.
— Opowiesz nam o swojej matce? — zapytał łagodnym tonem
— Nie ma o czym opowiadać. Nie żyje.
— Nie pojechałaś na jej pogrzeb.
— No i? — zapytała go zaczepnie. Nienawidziła tego łagodnego tonu. — Fakt, iż postałabym nad jej trumną, zobaczyła jej truchło niczego by nie zmienił. Nadal byłby martwa doktorku..
— I nadal byłby twoją matką.
Prychnęła w odpowiedzi splatając ręce na piersiach. Doskonale wiedziała do czego zmierza lekarz i nie była pewna czy jest na to gotowa.
— Odrobiłaś pracę domową? — zapytał przerywając ciszę. Popatrzyła na niego zirytowana. Pedro był jak wielka natrętna mucha, która po zamknięciu okna wlatywała przez otwarte drzwi.
— A jak zaprzeczę to dasz mi święty spokój? — zapytała go.
— Emmo — zaczął. — Pisanie listów do osób, które nas skrzywdziły pomaga w procesie leczenia.
— Przez ciebie wiele drzew straci życie, bo każesz pisać nam listy ręcznie. Nie mogłabym po prostu wysłać jej mejla?
— Znasz mejl do piekła? — zapytał udając zdumienie. Popatrzyła na niego i roześmiała się.
Emma sięgnęła do leżącego u jej stóp plecaka i wyciągnęła ze środka złożoną na pół kartkę A4 wyrwaną z zeszytu. Rozłożyła ją powoli.


Camille

Mój syn śpi w pokoju obok, a ja siedzę w kuchni próbując sklecić słowa w zdania, mimo iż uważam to za bezsensowną pracę domową. Jak niby ma mi pomóc napisanie listu do Ciebie? Nie żyjesz. Nie przeczytasz go więc po co mam wykładać kawa na ławę swoją traumę. Ona cudownie nie zniknie. Niestety to nie grypa, która mija po tygodniu.
Moja trauma jest jak cholerny kot. Duży, gruby kocur nazwijmy go Mama pojawia się i znika w moim życiu od lat. W jej przypadku najgorsze jest to, że wpada z wizytą nieproszona. Gdy robię zakupy a w radiu zaczynają puszczać piosenkę, gdy mija mnie facet na ulicy. Jeśli jest dostatecznie blisko i mogę poczuć zapach jego perfum, zapach smażonego mięsa, smak drogiego francuskiego szampana, scena w filmie. To drobiazgi, które mnie paraliżują i odbierają mi oddech. Sprawiają, że zamieram i czuje się jakby ktoś zanurzał moją głowę pod lodowatą taflę wody. I nie mogę oddychać. Przez Ciebie nie mogę oddychać.
Moja trauma zaczęła się od Ciebie. Stałaś się moim potworem mieszkającym w szafie dlatego nazywam ją “mama” bo niezależnie, gdzie będę i co będę robiła Twój cień będzie podążał za mną. Nazwałam traumę “mama” bo zaczęło się od ciebie.


Urwała przełykając ślinę.

Miałam piętnaście lat, gdy podałaś mi pierwszy Tamtego wieczoru kieliszek szampana. Po tylu latach nadal pamiętam jego smak. Prowadziłaś mnie za rękę do Tamtego pokoju i zamknęłaś drzwi. Pamiętam, że kokaina kręciła mnie w nosie. Kręciło mi się w głowie, gdy leżałam na łóżku. Pościel była zimna i z atłasu. Pamiętam jego ręce na swojej skórze, jego cuchnący oddech. I że chciałam do domu. Chciałam, żebyś przyszła i zabrała mnie do domu. Pamiętam ból i smak swoich łez. I tą myśl powtarzaną w głowie “Mamusi zabierz mnie do domu! Chcę wrócić do domu” Ale dostałaś rolę więc coś Ci jednak tamtej nocy wyszło.
Żałuje, że nigdy nikomu nie powiedziałam, że milczałam i pozwalałam Ci kupczyć moim ciałem. Wmówiłaś mi, że tego chciałam. Poszłam do tego pokoju jak do wielu innych. Byłam pijana, pod wpływem narkotyków. Nie chciałaś Tego skarbie? W to nie uwierzy nawet Twój ojciec.
Pierwszy chłopiec, którego pokochałam sprzedał mnie do burdelu. Tak bardzo chciałam się od Ciebie uwolnić, że gdy mówił “kocham cię” uwierzyłam Mu, urodziłam dziecko człowiekowi, który przerzucał mnie z miejsca na miejsce, bo rozpaczliwie pragnęłam rodziny za nim jednak założyłam własną zadzwoniłam do domu. Jeden, jedyny raz.
To było sześć może siedem miesięcy później, gdy mnie uprowadzono. Nie pamiętam, jak udało mi się zdobyć telefon, ale pamiętam, jak czekałam na połączenie i pamiętam, że rzuciłaś słuchawką, gdy tylko usłyszałaś mój głos. Przez kolejne trzy dni łudziłam się, że zrobiłaś to, żeby zadzwonić po pomoc. Na czwarty dzień zrozumiałam, że nikt nie przyjdzie. Nikt mnie nie uratuje. To właśnie tamtego dnia obiecałam sobie, że przetrwam, przeżyje za wszelką cenę i wrócę do domu.
Cena jaką zapłaciłam za tą wolność była wysoka.
Cieszę się, że nie żyjesz. To grzech? Nie wiem i będąc sama ze sobą szczera mam to gdzieś. Nie żyjesz a ja nie pojechałam na Twój pogrzeb. Nie dlatego, że formalnie no wiesz nie żyje, ale dlatego, że stanie nad Twoją trumną, urną czy w czym tam Cię zakopali niczego nie zmieni. Nie wymażę wyrządzonych Mi i Innym krzywd, bo powiedzmy sobie szczerze nie byłam Twoją jedyną przepustką na plany oper mydlanych.
Piszę ten głupi list, bo nie żyjesz, a ja nie mogę stanąć z Tobą twarzą w twarz i Ci tego wszystkiego wygarnąć, bo kiedy żyłaś byłam zbyt sparaliżowana strachem. Bałam się, że odbierzesz mi syna i skrzywdzisz Go dokładnie tak samo jak skrzywdziłaś mnie. Że z Twojego powodu to ciepłe światełko z jego oczu zniknie na zawsze, a ja nie będę mieć powodów, żeby nie tylko wstać z łóżka, ale by żyć.
Cieszę się, że nie żyjesz, bo Mój synek nigdy Cię nie pozna. I na samą myśl czuje ulgę. Dawno temu usłyszałam, że człowiek umiera dwa razy; razy, gdy umiera fizycznie, drugi raz, gdy umiera ostatnia osoba, która zmarłego znała. Ja nigdy Cię nie zapomnę, nie zapomnę ani nie wybaczę krzywd jakie mi wyrządziłaś, ale kiedyś nadejdzie taki dzień, którego zawsze się bałaś. Zostaniesz na zawsze zapomniana. Nie wiem, gdzie będę wtedy, czy w ogóle będę istnieć, ale to będzie cholernie szczęśliwy dzień.

Emma

Ps. Nie wiem, czy istnieje Piekło, ale mam nadzieję, że jeśli tak to Ty w nim jesteś, bo to idealne dla Ciebie miejsce.


Gdy skończyła czytać w sali zapanowała cisza. Złożyła kartkę i zamknęła oczy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:47:26 02-10-21    Temat postu:

TEMPORADA III, CAPITULO 036

CONRADO/ QUEN/ JOAQUIN


Conrado był wdzięczny Fabriciowi za ten męski wypad. Było mu to potrzebne, żeby znów w pełni sił wrócić do codziennych obowiązków. Oprócz kampanii wyborczej, własnego biznesu, pracy w poradni biznesowo-prawnej, akcji charytatywnych, w które się angażował i zbliżającego się wesela, miał również na głowie lekcje przedsiębiorczości w liceum Pueblo de Luz. Musiał przyznać, że była to miła odmiana od jego zwykłych aktywności, przygotowywał się do tych zajęć z przyjemnością i ze zdumieniem stwierdził, że podoba mu się praca z miejscową młodzieżą. Wbrew temu, co zawsze mówił Fabricio, wytykając mu zbliżającą się czterdziestkę, czuł się nadal młody i pamiętał jak to jest być nastolatkiem goniącym za marzeniami.
Wieści o tym, że kandydat na burmistrza angażuje się w życie lokalnej społeczności rozeszły się szybko, co jak podejrzewał Saverin, było sprawką Guerry. Jako szef jego kampanii wyborczej zawsze stawał na wysokości zadania. Ostatnie sondaże były bardzo korzystne dla Conrada, ludzie zaczęli dostrzegać, że mają również inne opcje i nie zawsze to, co znajome, jest lepsze. Mawiają, że znany diabeł jest zawsze lepszy niż nieznany, dlatego tak wielu mieszkańców opowiadało się do tej pory za Fernandem, ale w ostatnich dniach coś się zmieniło. Do tej pory Barosso udawało się kreować wizerunek Saverina jako „obcego”, który deprawuje tutejszą młodzież. Fakt, że Felipe Diaz był pierwszym patronem Conrada również nie pomagał po niedawnych skandalach. Na szczęście Conrado miał po swojej stronie Fabricia. Kilka wywiadów w lokalnej prasie, plotka rzucona mimochodem na targu – to dzięki temu wieści o charytatywnej pracy Saverina szybko się rozpowszechniły. Po zbankrutowaniu Gruppo Barosso wielu ludzi straciło pracę, ale Conrado stanął na wysokości zadania, proponując posady w swoim nowopowstałym hotelu w Monterrey. Dla ludzi z klasy robotniczej było to więcej niż mogli się spodziewać po Fernandzie.
Conrado uśmiechnął się pod nosem, kiedy wjeżdżając do Miasta Światła minął plakat wyborczy Fernanda Barosso. Ktoś „podrasował” zdjęcie kandydata na burmistrza, dorabiając mu rogi diabła, piracką przepaskę na oku i wampirze kły, z których ściekała krew. Hasło wyborcze zostało zamazane białym sprayem, a na nim pojawił się inny napis „Precz ze starym piernikiem! Saverin na burmistrza”. Ludzie ze sztabu Barosso już zdejmowali w pośpiechu plakat, ale wielu mieszkańców już go widziało i przechodząc koło niego pokazywali go sobie palcami i chichotali. Według plotek, które dochodziły do uszu Conrada, większym poparciem nadal cieszył się w Pueblo de Luz, co było dla niego sporym wyróżnieniem, ale też nie zwiększało szans na wygraną w Valle de Sombras, gdzie większość wyborców było starej daty.
W czwartkowy poranek wkroczył do budynku szkoły w dobrym humorze. Był podekscytowany lekcją i spotkaniem z młodzieżą. Jednak z tyłu głowy nadal miał świadomość, że Fernando Barosso nie jest jedyną przeszkodą. Joaquin Villanueva coś planował. Saverin znał się na ludziach i zwykle udawało mu się przejrzeć ich na wylot, ale szef Templariuszy był inny – nieprzewidywalny, arogancki, niebezpieczny. Według Astrid był jak odbezpieczony granat, nigdy nie wiesz kiedy wybuchnie. Conrada niepokoiła jego obecność w Mieście Światła, bo oznaczała ona, że Templariusze poszerzają rynek zbytu, a jego nagłe zainteresowanie życiem szkoły i szkolnym musicalem mogły oznaczać tylko jedno – więcej ofiar wśród nastolatków. Nie ulegało również wątpliwości, że Villanueva już wiedział o pokrewieństwie z Caroliną Nayerą. Sposób w jaki na nią patrzył przywodził na myśl lisa czającego się przed kurnikiem. Carolina była przyrodnią siostrą Joaquina i potencjalną inwestycją. Zapewne chciał przejąć prawną opiekę nad nią, by zyskać prawo do spadku i przejąć El Tesoro. Bo choć ziemia była nieurodzajna, nadal było to miejsce piękne i urokliwe, a w dodatku znajdujące się na ziemi niczyjej. Nie należało ani do Valle de Sombras ani do Pueblo de Luz. Było kluczem w połączeniu obu miast, a także było czymś czego pragnął Fernando. Jeśli wierzyć intuicji Astrid, Joaquin musiał bardzo pragnąć klęski Barosso, chciał się zemścić za odejście matki, która wolała założyć nową rodzinę z Barosso niż zostać i wychowywać trzech synów w biedzie. Saverin czuł, że tak było, nawet jeśli na pozór Villanueva prowadził interesy z Fernandem, by uśpić jego czujność. Wydawać by się mogło, że Conradowi jest to na rękę – wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Ale Joaquin Villanueva, wbrew temu co mówił i robił, wolał działać solo. Jego prywatna wendetta była dla niego ważniejsza. Saverin przemyślał to sobie i doszedł do takiego wniosku. Nieważne jednak jak bardzo obaj nienawidzili Fernanda, Conrado nie mógł pozwolić, by ucierpiały na tym niewinne dzieciaki, w tym niczego niespodziewająca się Carolina Nayera.
– Dzień dobry, panie profesorze! – Entuzjastyczne powitanie jednego z pierwszoroczniaków połechtało ego Conrada i wyrwało go z rozmyślań, kiedy zmierzał szkolnym korytarzem do pokoju nauczycielskiego.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się dobrodusznie.
– Panie Saverin, fajna fura! – Krzyknął ktoś, pokazując do góry kciuka.
– Dziękuję.
Saverin parsknął śmiechem, nie zdając sobie sprawy, że był obserwowany od momentu, gdy parkował na szkolnym parkingu. Uczniowie tłoczyli się na korytarzach, zajęci swoimi sprawami, zabierając książki z szafek i plotkując, wykorzystując ostatnie minuty przed dzwonkiem wzywającym na lekcje. Było mu bardzo miło, że wielu z nich traktowało go z szacunkiem i przyjaźnie się do niego zwracali. Był dla nich niewątpliwie miłą odskocznią od rygoru, jaki panował w szkole.
W pewnym momencie coś jednak wzbudziło niepokój Saverina. Jakieś poruszenie na korytarzu. Kilku uczniów obserwowało zajście, inni cofali się przestraszeni lub odwracali wzrok. Nauczyciel matematyki również przeszedł bez słowa, przez co Conrado zmarszczył czoło na ten wyraz obojętności. Jeden z uczniów był ewidentnie szykanowany, ale nikt nie zadał sobie trudu, by mu pomóc, nawet ciało pedagogiczne. Trzech młokosów z ostatniej klasy, każdy wyglądający jakby już powtarzał klasę, bawiło się kosztem młodszego kolegi.
Mały, chuderlawy chłopczyk z burzą lokowanych włosów unikał spojrzenia swoich oprawców, uparcie grzebiąc w swojej szafce.
– Co jest, nie umyłeś uszu, nie słyszałeś, co do ciebie powiedziałem? – Jeden z nastolatków podniósł głos i pstryknął chłopaka w skroń, chcąc zwrócić jego uwagę. – Co? Co tam mamroczesz pod nosem?
– Nie mam żadnych pieniędzy… – wymamrotał chłopiec, poprawiając okulary na spoconym nosie i dalej zawzięcie szukał czegoś w swojej szafce, rzucając ukradkowe spojrzenia na boki. Od razu było widać, że szuka pomocy u któregoś z kolegów, ale choć korytarz był pełny, nikt nie chciał zadzierać ze szkolnymi bandziorami.
– Tak? A to co? – Drugi z oprawców wyciągnął chłopakowi siłą z kieszeni portfel i opróżnił go. – Nieładnie to tak kłamać.
Trzeci z kolesi złapał chłopaka za włosy i uderzył jego głową w metalową szafkę tak mocno, że dał się słyszeć huk.
– Jutro masz przynieść więcej, jasne? Jeśli nie chcesz bardziej oberwać.
Chłopak trząsł się cały, trzymając się za głowę, na której zapewne pojawi się niedługo guz. To tylko bardziej rozśmieszyło szkolnych rzezimieszków. Zaczęli go popychać między sobą jak piłkę, rżąc ze śmiechu. Chłopakowi spadły okulary, które jeden z nich zdeptał z premedytacją.
– Moje okulary! – Zaszlochał, nie mogąc nic więcej zrobić z bezsilności. – Przestańcie!
– Co? Coś ty powiedział? Przestaniemy jak nam się zechce, jasne? – krzyknął jeden z bandytów i zamachnął się na swoją ofiarę otwartą ręką. – Co jest, do cholery?!
Conrado złapał chłystka za przegub ramienia, zanim zdążył zadać cios.
– Kim ty, k***a, jesteś? Co ty wyprawiasz?
– Jestem nauczycielem w tej szkole – odpowiedział Saverin jak gdyby nigdy nic. – I to chyba ja powinienem zadać to pytanie.
– Za kogo ty się uważasz? Zostaw mnie! – Licealista próbował się wyrwać, ale na próżno. Saverin był silniejszy.
Pozostali dwaj oprawcy stali ze szczękami do ziemi, nie wiedząc, co zrobić. Chłopiec z potłuczonymi okularami skulił się ze strachu, a reszta uczniów na korytarzu obserwowała te scenę, wstrzymując oddechy. Do zebranych podeszli również Quen, Marcus i Felix, którzy dopiero przyszli do szkoły. Zdziwiło ich to zbiegowisko.
– Ignacio Fernandez. – Conrado przeczytał na głos nazwisko z plakietki na mundurku, nadal nie puszczając ręki chłopaka. Przeciwnie, ścisnął ją jeszcze mocniej. – Chyba nie nauczono cię, że nie wolno dokuczać słabszym. Wyglądasz na pełnoletniego, więc możesz w pełni odpowiadać za swoje czyny w świetle prawa. Widzę tutaj kilka poważnych przestępstw. Naruszenie nietykalności cielesnej – wyliczał Saverin – zniszczenie cudzej rzeczy – wskazał na stłuczone okulary – Wyłudzanie, kradzież, znęcanie się psychiczne, nie mówiąc już o punktach szkolnego regulaminu, które łamiecie, ale te akurat nie grożą odsiadką.
– Od… odsiadką? – Jeden z bandziorów przełknął głośną ślinę, przestraszony.
– Blefuje…
– Czyżby? – Conrado zacisnął palce na ręce chłopaka, ale zaraz potem ją puścił. – Możemy to załatwić polubownie. Nie wezwiemy policji, a zamiast tego oddacie chłopakowi pieniądze i przeprosicie.
Quen Ibarra zmarszczył brwi, obserwując tę scenę. Trzech szkolnych chuliganów wyglądało jakby ktoś wymierzył im policzek. Do tej pory wszystko uchodziło im na sucho, nauczyciele nie wiedzieli jak sobie z nimi poradzić, więc odwracali wzrok widząc przemoc. Conrado był jednak inny. Nie znosił przemocy, zarówno werbalnej jak i fizycznej i nie zamierzał tego tolerować. A jeszcze bardziej nienawidził znęcania się nad słabszymi.
– Więc jak będzie?
Dwóch towarzyszy niejakiego Fernandeza oddali pieniądze kędzierzawemu pierwszoroczniakowi i wymamrotali przeprosiny, przerażeni perspektywą wezwania policji. Ale główny winowajca był zbyt upokorzony i nie zamierzał się poddać.
– Wiesz w ogóle kim jest mój ojciec? Może cię zniszczyć!
– Tak? – Na twarzy Conrada pojawiło się uprzejme zdziwienie. – Z chęcią utnę sobie z nim pogawędkę. Właśnie szedłem do pokoju nauczycielskiego, zajrzę w twoje akta i umówię się z nim na rozmowę. Pewnie będzie chciał wiedzieć, jak jego syn radzi sobie w szkole.
– Ty sukinsynu…
– Przekleństwa ci nie pomogą, chłopcze. To jak? Dzwonimy do tatusia, żeby po ciebie przyjechał i zabrał do domu? Tydzień zawieszenia w prawach ucznia może da ci czas na przemyślenia. Szkoda tylko, że odbije się to w twoich aktach. – Chłopak wymamrotał coś pod nosem. – Co powiedziałeś? Nie dosłyszałem? – Saverin świetnie naśladował wcześniejszy ton, którym Fernandez znęcał się nad swoją ofiarą.
– Przepraszam. Zadowolony?!
– Nie mnie miałeś przeprosić, tylko kolegę. – Saverin wskazał na chłopca, który kulił się pod szafkami. – Spróbuj jeszcze raz.
– Przepraszam. – Jadowicie wypowiedziane słowo było ledwie słyszalne, ale chyba wystarczyło, bo Saverin uśmiechnął się dobrodusznie, kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje. – No, to zmykajcie do swoich klas. A! Byłbym zapomniał! – Trzech chuliganów, którzy już zamierzali czmychnąć gdzie pieprz rośnie, zatrzymało się, trzęsąc portkami ze strachu. – Musicie zapłacić za okulary. Dopilnuję, żeby wasz kolega przekazał wam rachunek za nowe.
Dały się jeszcze słyszeć ciche przekleństwa, po czym wszyscy powoli ruszyli do swoich klas. Wielu uczniów było pod wrażeniem Saverina. Quen nachylił się nad kędzierzawym chłopakiem i pomógł mu wstać z podłogi.
– W porządku? – zapytał go Marcus, a ten kiwnął głową, choć cały się wciąż trząsł.
– Dziękuję – wymamrotał w stronę Conrada, który nadal stał na korytarzu.
– Jeśli taka sytuacja się powtórzy, nie czekaj tylko zgłoś to nauczycielowi. Na takich jak oni nie ma rady.
– Gdyby to było takie łatwe. Szkolna pedagog mnie wyśmiała, bo Ignacio jest synem ordynatora.
– Cóż, w takim razie przyjdź z tym od razu do mnie. – Conrado położył chłopakowi rękę na ramieniu, posłał reszcie pokrzepiający uśmiech i udał się do pokoju dla nauczycieli.
Kiedy Quen, Marcus i Felix zajęli miejsca w klasie hiszpańskiego, wśród uczniów aż wrzało.
– Jest niesamowity! – Powiedział z podziwem jeden z uczniów.
– No a jaki odważny! – Pisnęła jakaś dziewczyna pod ścianą.
– Założę się, że położyłby ich jednym ciosem.
– A belfer od matmy przeszedł bez słowa!
– Zamknij się, sam odwróciłeś wzrok, bo się bałeś, że ci skopią dupę.
– Sam też się bałeś, z nimi lepiej nie zadzierać. No ale na szczęście teraz kiedy mamy Saverina to zaprowadzi tu porządek!
– Niby jak? – Carolina Nayera była głosem rozsądku wśród kolegów z klasy. – Jest tutaj tylko na parę godzin dwa razy w tygodniu. Nie może wszystkich ochraniać 24 godziny na dobę, a może ma jeszcze odwozić uczniów po szkole prosto do domu, żeby nikt ich nie napadł? Jesteście niepoważni jeśli myślicie, że Saverin ma na to czas.
– No i jest i nasz promyczek nadziei. – Quen wywrócił oczami. Choć sam nie przepadał za Saverinem, jej słowa były tak pesymistyczne, że nawet jego zirytowały.
– A ja tam uważam, że pan Conrado jest najlepszą rzeczą, jaka nam się w tym roku przytrafiła. Jest taki mądry, uczynny, odważny no i nieziemsko przystojny. – Olivia Bustamante rozmarzyła się, wpatrując się w przestrzeń, przez co Felix parsknął śmiechem.
– Tak i mógłby być też twoim ojcem, więc się nie podniecaj. A myślałem, że ty świata poza Marcusem nie widzisz.
Olivia spaliła buraka, rzucając szybkie spojrzenie Marcusowi, po czym nie odezwała się już ani słowem, upokorzona i zawstydzona.
– Myślę, że miałeś rację, Fel. – Zauważył Marcus Delgado, jakby zupełnie nie dostrzegł zakochanej w nim dziewczyny. – Dopóki Saverin tutaj jest, Wacky będzie się miał na baczności…
– A ty znów o tym… tylko Templariusze ci w głowie. – Enrique usiadł na ławce i spojrzał na kumpla. – Pamiętaj, co mówili nam Lucas i tata Felixa – mamy się nie wychylać i się przyczaić. Obserwować z daleka i raportować. Nie zgrywaj chojraka.
– Nie zamierzam. – Marcus zagryzł wargi, myśląc nad czymś uparcie. – Olivia! – zawołał koleżankę i nachylił się nad nią, zupełnie nieświadomy tego, że wprawia ją w zakłopotanie, szczególnie po wcześniejszych słowach Felixa Castellano. – Jutro ruszają przesłuchania do musicalu, prawda? Wpisz mnie na listę.
– Naprawdę? Myślałam, że nie chcesz występować.
– Zmieniłem zdanie. – Quen zaśmiał się za jego plecami, więc Marcus dodał: – Wpisz też Ibarrę. Aż wyrywa się do sceny.
– Oszalałeś? Po moim trupie stanę na scenie i zrobię z siebie pajaca.
– Jeśli Joaquin nadzoruje musical, to może rzeczywiście niedługo będziemy tu mieli kolejnego trupa – zauważył po cichu Felix, a Quen zamknął oczy, jakby modlił się o cierpliwość.
– W porządku. Ale śpiewać nie zamierzam!

***

Joaquin był w wyśmienitym humorze. Wszystko zmierzało po jego myśli, interesy szły gładko, profity były nadzwyczajnie wysokie, nawet klejąca się do niego Dayana nie przeszkadzała mu aż tak bardzo. Trochę spotulniała i miała już się nie wychylać. Wierzył, że dotrzyma obietnicy i nie będzie już bawić się w Trucicielkę, co mogłoby ponownie narazić reputację Templariuszy. Nie to, że szczycili się jakimś wielkim szacunkiem w okolicy, ale mieli swoje zasady. Nikogo nie zmuszali do zażywania ich towaru. Każdy robił to na własną odpowiedzialność i za odpowiednią opłatą.
Villanueva czynił coraz większe postępy poszerzając rynek zbytu do Pueblo de Luz. Łamał tym samym porozumienie zawarte kilka lat temu między El Panterą a szeryfem Miasta Światła. Jednak władza się zmieniła, El Pantera od dawna gryzł piach, był czas na zmiany. Trzeba było podnieść morale wśród członków kartelu, którzy już pewnie zaczynali myśleć, że Wacky zmiękł, skoro zrobiła się z niego osobowość publiczna. Prawdą było, że jako właściciel baru El Paraiso prowadził legalne interesy, zapisał się nawet do klubu właścicieli małych przedsiębiorstw. Pokazywał się w towarzystwie, co nie wszystkim Templariuszom się podobało, bo mogło ich narazić, ale musieli stwierdzić, że nowa polityka firmy się opłacała. Joaquin przywołał porządek i kartel powoli wracał do czasów świetności.
Spora sumka zainwestowana w szkolne przedstawienie dawała Joaquinowi również nowe możliwości – wiadomo, że nikt tak jak nastolatkowie nie szuka nowych wrażeń. Świetna klientela, w dodatku dodatkowa siła robocza. Młodzi dilerzy byli dużo bardziej opłacalni. Joaquin wspominał swoje początku – dzięki Templariuszom, jako młodociany diler, mógł uciec z domu, gdzie czekał na niego tylko okrutny brat. Templariusze stali się mu bliżsi niż własna rodzina i to samo oferował zbłąkanym owieczkom z Miasta Światła i Valle de Sombras. W dodatku miał tam większą kontrolę i mógł być bliżej przyrodniej siostrzyczki. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Pozostawała jednak pewna sprawa, która go denerwowała. Nie dlatego, że w jakiś sposób mu zagrażała, ale dlatego, że uderzała w jego ego.
Bar „El Gato Negro” w centrum Pueblo de Luz był miejscem obleganym, nawet w środku tygodnia. Szyld z wizerunkiem czarnego kota pobłyskiwał złowieszczo w świetle słońca. Kilku starszych facetów paliło papierosy przed wejściem. Skinęli głowami Joaquinowi i przesunęli się automatycznie w wejściu, kuląc się pod ścianą.
– Kopę lat – mruknął Joaquin, podchodząc do jednego z nich i gestem dając znak, że chce dostać papierosa. Facet wyciągnął fajkę z paczki i podał Joaquinowi, który jednak czekał aż ten go odpali. Trzęsącą się ręką wyciągnął zapalniczkę i odpalił ogień. Villanueva zaciągnął się i wydmuchał dym, obserwując po kolei każdego z facetów. – Dawno was nie widziałem w El Paraiso. Widzę, że ten klub bardziej przypadł wam do gustu.
– Wacky, to nie tak…
– My serio chcieliśmy przyjść, ale…
– W porządku, w porządku, rozumiem. „Czarny kot” jest bardziej atrakcyjny. Można wyrwać jakąś laskę, nikomu nie odcina się palców za oszustwo w kartach, bla bla… Rozumiem, serio. – Żaden z nich nie dał się nabrać na ten ironiczny ton. – Ale jednak towar wciąż ciągniecie ode mnie. Na drinka to już wam nie po drodze, ale nawet teraz masz pod nosem moją kokainę. – Wskazał palcem na nos jednego z gości, który pospiesznie ukrył twarz. – Panowie, nie denerwujcie się. Nie mam pretensji. Ale czuję się trochę… jakie to słowo byłoby odpowiednie? – Joaquin zaciągnął się ponownie, a reszta wstrzymała oddechy. – Wyruchany.
– Wacky, to nie tak…
– Zamknij się. – Joaquin uśmiechnął się, ale jego ton był poważny. – Jeśli nadal chcecie mojego towaru, radzę pokazać wasze brzydkie mordy co jakiś czas w moim barze. Jeden interes musi kwitnąć, żeby drugi mógł nadal działać. Rozumiemy się?
– Oczywiście.
Joaquin rzucił papierosa pod nogi jednego ze znajomych i zdepnął go, uśmiechając się, po czym przekroczył próg baru. Było tu zupełnie inaczej niż w El Paraiso. W El Paraiso panowała atmosfera tajemniczości, czasem nawet grozy. Dym papierosowy i zapach whisky był dominujący, czerwone kotary i stoły do gry w karty dopełniały całości jak z filmu gangsterskiego. „El Gato Negro” było bardziej przyjazne i urządzone w meksykańskim stylu. Radosna muzyka, uśmiechnięte kelnerki, wieczory karaoke, specjalne imprezy dla seniorów, zakaz palenia, koncerty na których mogli zaprezentować się nieznani artyści… Anita wiedziała, co robi. Villanueva podreptał do baru i uśmiechnął się, widząc znajomą twarz.
– Szybko się tu urządziłaś. – Maria Elisa westchnęła ciężko na jego widok i podała mu szkocką, choć wcale o nią nie prosił. – Jak ty mnie dobrze znasz.
– Czego chcesz?
– Chciałem zobaczyć w jakich warunkach teraz pracujesz. No, no, Anita rzeczywiście o was dba. Możecie się tutaj ubierać jak kurwy? – zapytał, mierząc wzrokiem kelnerkę o dużym biuście, w krótkim topie, która właśnie podeszła do baru.
– Możemy robić co nam się podoba, nawet wyprosić takich fiutów jak ty – powiedziała dziewczyna, przyjmując drinki od Marii Elisy.
– Pyskata. Podoba mi się. – Joaquin wychylił szklaneczkę whisky.
– Co to za kretyn? – zapytała kelnerka, a Maria Elisa się zaśmiała.
– Joaquin Villanueva, mój były szef. Jest wściekły, bo żeński personel powoli rezygnuje z pracy u niego.
– Mylisz się, skarbie, nie jestem wściekły. Tylko rozczarowany. No ale cóż, z deszczu pod rynnę jak to mawiają, prawda?
– A co to niby miało znaczyć? – Pyskata kelnerka wyglądała jakby szykowała się do bitki, ale nie było jej to dane.
– Zostaw go, Tina. Na haju gada różne głupoty. – Do baru podeszła kobieta około czterdziestki i dała znak dziewczynom, by zostawiły ją samą z Joaquinem. – Czemu zawdzięczam tę niemiłą wizytę w moim barze?
– Nie mogę odwiedzić starej znajomej? – Villanueva chwycił zza baru butelkę i sam nalał sobie kolejnego drinka. – Tak się składa, że umówiłem się tutaj na drinka. Chyba nie dyskryminujesz klientów?
– Nie, każdy klient jest tu mile widziany o ile zachowuje się przyzwoicie. Przyszedłeś zobaczyć jak sobie radzi Maria Elisa? Jest zadowolona, dostaje godziwą pensję i odpowiednie godziny pracy. Możesz być spokojny, ze mną nie zginie.
– Przestań chrzanić, Anita. – Mężczyzna odstawił na bar szklankę z hukiem, rozlewając trochę alkoholu. – O co ci tak naprawdę chodzi? Brakuje ci ludzi i próbujesz podebrać moje pracownice?
– Twoje pracownice same się do mnie odezwały z zapytaniem, czy nie potrzebuję kogoś do pracy. – Kobieta nazwana Anitą była niewzruszona. – My, kobiety, musimy się trzymać razem, szczególnie w tak patriarchalnym społeczeństwie. Widocznie praca u ciebie nie była dla nich opłacalna.
– Ach, zapomniałem. Wy i te wasze babskie pogaduchy. Macie jakąś grupę wsparcia, prawda? Jakieś kółko różańcowe, gdzie obrzucacie błotem facetów i narzekacie jak to wam ciężko?
– Wiesz, Wacky, myślę, że i tobie przydałaby się szczera rozmowa z psychologiem. W twojej głowie musi się kłębić całe mnóstwo myśli, których nie jesteś w stanie uporządkować. Twoja mama też często tak miała, rozmowa jej pomagała.
– k***a, Anita, przestań pieprzyć. – Villanueva nie wytrzymał. Po raz pierwszy od dawna czuł się wytrącony z równowagi. Nienawidził, kiedy ktoś wspominał jego matkę. – To, że znałaś Mercedes nie daje ci prawa do mówienia takich rzeczy. Nie zachowuj się jakbyś mnie znała, jesteś niewiele starsza ode mnie, więc przestań mi matkować. Ani to do ciebie nie pasuje, ani się do tego nie nadajesz. Przypominam ci, że matką roku nie zostaniesz. W tym względzie bijesz na głowę Mercedes Nayerę.
Anita zacisnęła dłonie w pięści, co nie uszło uwadze Joaquina. Uśmiechnął się półgębkiem.
– O, widzę, że przyszła moja towarzyszka. Wybacz. – Po tych słowach, wziął butelkę i szklankę i udał się do stolika, przy którym już siadała Dayana Cortez.
– Kto to był? – zapytała córka Cayetana, widząc, że Villanueva zostawił roztrzęsioną kobietę przy barze.
– Dawna znajoma, nie przejmuj się tym. Chciałem się tutaj z tobą spotkać, żeby nie prowokować chłopaków w El Paraiso. Nadal są dość chłodno do ciebie nastawieni, co wcale mnie nie dziwi. Mam dla ciebie pewne zadanie.
– Zamieniam się w słuch. – Dayana przysunęła sobie szklaneczkę Joaquina i sama nalała sobie whisky, którą przyniósł dla siebie. Upiła łyk trunku, mierząc mężczyznę wzrokiem, zastanawiając się, jakie perwersje dla niej wymyślił.
– Nie podniecaj się tak, to nic z tych rzeczy. – Villanueva wywrócił oczami. – Cayetan zawsze się przechwalał, że córka poszła w jego ślady, co mnie bardzo dziwiło, bo przecież nie wiedziałaś czym się zajmuje. Ale doszły mnie słuchy, że z zawodu jesteś nauczycielką chemii, czy to prawda?
– Zgadza się. – Dayana zmrużyła oczy. – Chcesz, żebym pomogła ci w tworzeniu nowego narkotyku?
– Nie. – Słowo Joaquina sprowadziły ją na ziemie. – Chcę, żebyś objęła posadę w miejscowej szkole.
– Słucham? – Dayana się roześmiała. – Ty tak na serio?
– A czy kiedykolwiek widziałaś mnie żartującego?
– Cóż… nie. Ale niby w jaki sposób ci się przydam?
– Bardziej niż myślisz. – Joaquin wstał i rzucił kilka banknotów na stół. – Potrzebuję swoich ludzi, zwiększam swój rewir. A za obecną nauczycielkę chemii szukają zastępstwa w miejscowym liceum. Wierzę, że mnie nie zawiedziesz.
– Ale Wacky, jak ty to sobie wyobrażasz? Od lat nie uczyłam.
– Coś wymyślisz. – Villanueva włożył okulary przeciwsłoneczne, zapiął guzik marynarki i z cwaniackim uśmieszkiem opuścił lokal, zostawiając kochankę samą.

***

Reszta część dnia minęła bez zbędnych ekscesów. Conrado przetrwał kolejny dzień jako nauczyciel i był z siebie całkiem zadowolony. Wieści o porannych zajściu rozeszły się szybko i wkrótce już cała szkoła wiedziała o tym, że zbeształ szkolną szajkę łobuzów.
– Był pan niesamowity! – powiedziała mu pod koniec lekcji Olivia Bustamante w odpowiedzi na pytanie, czy jest coś co ich nurtuje, a dwie koleżanki pokiwały głowami, w zupełności się się z nią zgadzając. – Brakowało nam takiego nauczyciela.
– To miło z waszej strony, ale wykonuję tylko swoją pracę. – Conrado się zawstydził, miał na myśli pytania odnośnie lekcji a nie pochwały na swój temat.
– Serio, to było ekstra. Trenował pan kiedyś sztuki walki? – zapytał ktoś z tyłu klasy, a Saverin się zdziwił.
– Trochę karate i judo, ale nigdy na poważnie. Dlaczego?
– Widać! Ten refleks był niesamowity!
– Eee dziękuję ci, ale naprawdę…
– Jest pan zbyt skromny. Jestem pewien, że skopałby pan im tyłki, gdyby tylko chciał.
Zapanował chaos, bo uczniowie zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami i wszyscy domagali się sprawiedliwości dla szkolnych prześladowców. Quen Ibarra prychnął i wrócił do rysowania w swoim zeszycie, nie mogąć już słuchać tych zachwytów. Conrado musiał uspokoić klasę.
– Moi drodzy, proszę o spokój. – Wszyscy grzecznie usłuchali i czekali na to, co ma im do powiedzenia. – Właściwie to dobrze, że o tym wspomnieliście. Chciałbym o tym z wami porozmawiać. Kto był świadkiem porannego zajścia? – Połowa klasy podniosła ręce do góry. – A kto z was zareagował, widząc, że kolega jest w potrzebie? – Nikt nie podniósł ręki, niektórzy wyglądali na zawstydzonych. – A no właśnie.
– Kiedy my się boimy! – Odezwała się jedna z uczennic. – Każdy z nas może przez to oberwać.
– Rozumiem, że się boicie. Nie każę wam ryzykować i rzucac się z pięściami na oprawców, ale odwracając wzrok, udając, że nie widzice cudzej krzywdy, nie jesteście wcale lepsi od atakujących. – Po słowach Conrada zapadła cisza. Większość miała wyrzuty sumienia, bo rzeczywiście nie reagowali. – Jeśli jesteście świadkami przemocy, zgłaszajcie to. Możecie w ten sposób zapobiec tragedii.
– Ale nikt nie chce być kapusiem, prawda? Za to też można oberwać.
– Jeśli każdy z was będzie tak myślał, nigdy nie uda wam się niczego zmienić. Teraz to był wasz kolega z pierwszej klasy, jutro może to być ktoś z was. Na pewno nie chcielibyście się znaleźć w takiej sytuacji. Oczekiwalibyście, że ktoś wam pomoże. Pomyślcie czasem „Co by było gdybym to bym ja?”. – Dzwonek obwieścił koniec lekcji. – Liczę na was! A tymczasem nie zapomnijcie przeczytać kolejnego artykułu i jako zadanie domowe…
Dały się słyszeć jęki i niezadowolone głosy.
– Panie psorze, ale jest taka ładna pogoda!
– Prosimy!
– No dobrze, tym razem nic wam nie zadam, ale przeczytajcie ten artykuł i przemyślcie dzisiejsze wydarzenie. To taka dodatkowa lekcja.
– Dziękujemy!
– Zmykajcie już. – Conrado uśmiechnął się i odprowadził wzrokiem uczniów do drzwi.
– Panie Saverin, przyjdzie pan na jutrzejsze przesłuchania? – Olivia położyła na biurku Conrada ulotkę. – No wie pan, do musicalu.
– Niestety nie mogę, mam inne zobowiązania. Ale życzę wam wszystkim powodzenia, na pewno będziecie świetni. Nie denerwujcie się i postarajcie się przekazać jak najwięcej emocji.
– Nie będzie pana? – Olivia wyglądała na zasmuconą tym faktem. – Taka szkoda. Tak się przygotowywałam.
– Na pewno będziesz świetna. – Conrado położył blondynce dłoń na ramieniu i posłał jej dobroduszny uśmiech. – Jeśli dostaniesz główną rolę, na pewno jeszcze cię zobaczę na scenie.
– Główną rolę? – Olivia zerknęła na Carolinę, która właśnie pakowała swoją torbę. To Nayera śpiewała w chórze kościelnym i to zwykle ona zgarniała wszystkie główne role w przedstawieniach. – Raczej nie.
– Nie zrażaj się i daj z siebie wszystko. Będę trzymał kciuki!
Olivia rozpromieniła się.
– Muszę pokazać się z jak najlepszej strony przed naszym sponsorem.
– To pan Villanueva będzie obecny na przesłuchaniach? – Słowa uczennicy zaintrygowały Conrada.
– Tak, on, pani Aquirre i nauczycielka sztuki są w jury. Dlaczego?
– Nic takiego.
Conrado spakował swoją teczkę i zamyślił się przez chwilę. Kiedy Bustamante była już przy drzwiach, zawołał ją:
– O której są te przesłuchania?
– Jutro, w piątek, po lekcjach od osiemnastej.
– Wiesz co? Chyba jednak znajdę chwilę i wpadnę.
Blondynka uśmiechnęła się i wybiegła z klasy, by powtórzyć wszystko koleżankom.
– Widzisz? Mówiłem, że on i Joaquin mają na pieńku. – Felix szepnął na ucho Quenowi, kiedy opuszczali klasę po usłyszeniu tej wymiany zdań.
– Ciekawy jestem, co on kombinuje – mruknął Marcus, kiedy szli na kolejną lekcję.
– Saverin? Próbuje być w centrum uwagi. Ja to myślę, że to jest narcystyczny dupek i pcha się wszędzie tam, gdzie może zabłysnąć. – Quen skrzywił się na wspomnienie kandydata na burmistrza Doliny.
– Nie, nie Saverin tylko Villanueva. Aleś ty się uprzedził do tego Conrada. Co on ci takiego zrobił?
– Tu chodzi o honor! – Ibarra uniósł wysoko głowę.
– Nadal nie możesz zapomnieć jak się wywaliłeś przez niego na murawie?
Felix się roześmiał, a Marcusowi kąciki ust zadrgały na wspomnienie charytatywnego meczu.
– Nie o to chodzi. Ten facet działa mi na nerwy. No i nie uważacie, że to jest nienormalne, żeby laski z naszej klasy tak na niego leciały? On się żeni! No i w dodatku takie flitry z nastolatkami są nie na miejscu. Przecież to stary zgred, no nie? Ile on ma w ogóle lat?
– W maju skończyłem trzydzieści siedem lat i nie nazwałbym siebie zgredem, raczej dojrzałym mężczyzną.
Enrique podskoczył w miejscu, słysząc za swoimi plecami głęboki głos mężczyzny. Conrado Saverin słyszał cąłą rozmowę i teraz stał za nimi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wszyscy spuścili głowy, czekając co ich teraz czeka. Quen czerwony na twarzy, ale nie można było odgadnąć czy bardziej ze wstydu, że go przyłapał, czy ze złości, bo tak go nie znosił.
– Lećcie na przerwę, jest piękna pogoda. Do widzenia.
Saverin uśmiechnął się i wyminął ich na korytarzu jak gdyby nigdy nic.
– Stary, weź się czasem hamuj, co? – Felix pokręcił głową z dezaprobatą, spoglądając na Enrique.
– I kto to mówi? Sam masz niewyparzony język!
– Tak?
Przekomarzali się tak całą drogę na boisko, żeby odetchnąć trochę świeżym powietrzem w przerwie między lekcjami. Ich oczom ukazało się małe zbiorowisko na parkingu. Ciekawi, co się tam stało, podeszli bliżej. Range Rover, którego Conrado zaparkował tego ranka przed szkołą, pokryty był obelżywymi napisami i obrzucony jajkami. Wszyscy wiedzieli kto za tym stał, w końcu rano większość była świadkiem starcia nowego nauczyciela ze szkolnym gangiem.
– Pomożemy panu sprzątać. – Zaoferował Marcus, widząc, że Conrado przypatruje się swojemu samochodowi bez słowa.
– Nie trzeba, dziękuję. Wracajcie na przerwę, proszę.
– To obrzydliwe, nie powinni tego robić! – Krzyczeli niektórzy uczniowie. – Mamy tu monitoring, zaraz sprawdzimy kto to taki i ich ukarzą.
– Dziękuję wam, ale naprawdę sobie poradzę. Wracajcie już. Nie przejmujcie się mną.
Wyjął z kieszeni telefon i wezwał taksówkę. Po samochód przyjedzie później. Musiał jechać na ważne spotkanie i nie mógł pojawić się na nim w aucie, które wyglądało podobnie jak niegdyś ściany poradni biznesowo-prawnej. Kiedy jednak kilka godzin później wrócił pod szkołę, by zabrać samochód, lśnił on czystością. Po raz pierwszy od dawna Conrado Saverin poczuł, że to co robi, ma jakiś sens.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 21:48:55 02-10-21, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 41, 42, 43 ... 56, 57, 58  Następny
Strona 42 z 58

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin