Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"It's only a dream" - fanfick oparty na PB
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:41:45 03-03-08    Temat postu:

Episode 26 - "Spotkanie"

Lincoln odwrócił się gwałtownie, mało nie zrzucając wszystkiego z tacy na podłogę. Zagrzechotały różne szklane naczynia, a LJ uczynił dosyć dziwny ruch mający na celu uratowanie cennych strzykawek i kapsułek z lekami, które niebezpiecznie zsunęły się na sam koniec tacki. Stanął twarzą w twarz, z kimś, kto najwidoczniej dobrze go znał, ale młody Burrows w ogóle tej twarzy nie kojarzył.

- Yy...- wydukał. - nie za bardzo rozumiem, o co panu chodzi! - Starał się jakoś wybrnąć z tej sytuacji, nie mając pojęcia, czy udawać dalej Clifforda, czy nie - jeśli ten mężczyzna patrzący na niego z rozbawieniem zna go dobrze, nie ma sensu przedstawiać się jako Henry.

- Nie żartuj w ten sposób - nieznajomy udawał urażonego, sprawiał przy okazji wrażenie, że gdyby nie przedmioty, jakie Lincoln Junior miał w rękach, niechybnie by go seredecznie objął. - Przecież dobrze się znamy...chociaż masz prwo mnie nie pamiętać, w końcu widzieliśmy się już tak dawno. Twój ojciec, Adrian Rix, na pewno ucieszyłby się z tego spotkania.

- On nie był moim ojcem! - na wspomnienie ojczyma Burrows nie mógł nie zareagować.

- Tak, zdaję sobie sprawę, że biedny Adrian popełnił kilka błędów, ale należy mu to wybaczyć. W końcu zginął tak tragiczną śmiercią...Masz żal do mojego przyjaciela, to prawda, ale to i tak już przeszłość.

W tej chwili Burrows nareszcie skojarzył. Ten gadatliwy człowiek o piwnych, rozbieganych oczach i średnim wzroście to dobry znajomy jego ojczyma, Bill Carson! Oczywiście, że LJ go pamiętał, Carson często przychodził do Rixa i rozmawiali do późna w nocy.

- Mam pomysł - kontynuował swoją przemową Bill. - Widzę po twoich oczach, że wreszcie mnie sobie przypomniałeś, chłopcze. Skoro spotkaliśmy się tak nagle, a ty, jak widzę, masz dużo do opowiedzenia - w życiu nie sądziłem, że zostaniesz lekarzem - to może chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać? Może ejst tutaj jakaś jadalnia, albo coś w tym rodzaju?

- Ja...spieszę się - usiłował się wykręcić chłopak. Nie było możliwości zaprzeczać własnej tożsamości.

- Ee tam, spieszysz! - zaprotestował Carson. - Na pewno znajdziesz dla mnie chwilkę, w końcu przecież nie odmówisz mi kilku minut, chociaż tak bardzo zyskałeś sławę siedem lat temu!

Burrows z przerażeniem spostrzegł, że w jego kierunku zbliża się jedna z pielęgniarek i za parę sekund usłyszy, o czym mówi Bill, który nie zamierzał szybko skończyć. Carson stwierdzał właśnie żartobliwym tonem:

- Idziesz ze mną, Lin...

Więcej powiedzieć nie zdążył. Burrows działał błyskawicznie. Chwycił pierwszą strzykawkę, jaka nawinęła mu się pod rękę i z rozmachem wbił ją w ramię kompletnie nieprzygotowanego Bill'a. Potem natychmiastowym ruchem nacisnął tłoczek i wstrzyknął zawartośc do organizmu przybysza. Nie miał pojęcia, co mu zaaplikował, wiedział tylko, że nie było - a raczej nie powinno - być to nic groźnego, bo dawkę przeznaczono dla pacjenta skarżącego się na bóle po operacji, więc jedynym zagrożeniem dla Carsona był...głęboki sen. Na to liczył LJ. Zanim pielęgniarka dotarła do nich, syn Lincolna zdołał złapać osuwające się ciało Billa i wydyszeć - Carson był ciężki, a strach jeszcze potęgował szybkość oddechu - naprędce wymyślone kłamstwo:

- Rozmawialiśmy, a on zemdlał prosto na mnie i na dodatek przez przypadek upadł na strzykawkę, którą kładłem na tacy. Proszę mi pomóc go gdzieś ulokować.

- Trzymał pan w dłoni strzykawkę? - zdumiała się kobieta, jednocześnie wraz z LJ'em ostrożnie kładąc chorego na podłodze. - To bardzo dziwne. Wręcz podejrzane. Lekarz! Ochrona! - krzyknęła niemal równocześnie.

Serce LJ'a przyśpieszyło. Nie mógł teraz uciec, gdyż wyglądałoby to conajmniej podejrzanie, mógł tylko mieć nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. Bał się, Bóg jeden wie, jak bardzo się bał, żałował też, że nie rozwiązał sytuacji inaczej, że działał zbyt impulsywnie.

- Ty idioto! - zganił w myślach sam siebie. - Zaraz pewnie zleci się tu pół szpitala!

Miał rację. W korytarzu zaroiło się od lekarzy - przybyło ich dwóch, akurat byli blisko - od razu kucnęli też przy Carsonie, zdecydowanie odsuwając od niego Burrowsa. Zaczęli wydawać rozkazy pielęgniarce, która usiłowała im wyjaśnić całe zdarzenie, ale oni bardziej musieli się skupić na stanie pacjenta - okazało się bowiem, że lekarstwo podziałało bardzo silnie i Bill dostał drgawek.

- Musimy go szybko przenieść na łóżko! - polecił jeden z nich.

Z pomocą kolegi przetransportowali chorego do sali obok, nie zauważając, że sprawca całego zamieszania gdzieś zniknął.

LJ nie wahał się ani chwili i szybkim krokiem oddalił się z miejsca akcji. Przemierzył jednak góra kilka metrów, gdy drogę zastąpił mu ochroniarz. Burrows zachował zimną krew, choć przyszło mu to z trudem i powiedział:

- Proszę udać się jak najszybciej pod salę numer 44, tam coś się stało, słyszałem krzyki. Ja muszę biec do pacjenta - wskazał na swój identyfikator przyczepinoy do piersi i modląc się, by strażnik dał się nabrać, próbował go ominąć.

Umięśniony ochroniarz znał Clifforda\LJ'a z widzenia, zmylił go też spokój chłopaka, tym bardziej, że słyszał nadal dobiegające z innej części szpitala hałasy. Nie zatrzymał więc syna Lincolna, zamiast tego wyjął walkie-talkie i rzekł do kogoś po drugiej stronie:

- Ekipa do sali 44, powtarzam, ekipa do sali nr.44!

Jakby czekali tuż obok, nagle zarówno strażnika, jak i oddalającego się Burrowsa wyminęło kilku mężczyzn, spieszących do miejsca zamieszania. LJ zdumiony spostrzegł, że są wśród nich ludzie w mundurach! Czyli na terenie szpitala znajdowała się również policja! Nic dziwnego, skoro jednym z pacjentów jest...właśnie. A jeśli przez to wszystko...nie, to niemożliwe. Burrows jednak miał do wykonania misję i postanowił to sprawdzić. Przez nikogo nie zatrzymywany spokojnie udał się w stronę tajemniczej sali nr. 28. Może już nie tak tajemniczej, jak wcześniej, ale nadal bardzo zagadkowej. Jeszcze tylko kilka kroków, Burrows dobrze rozglądał się na boki, wiedząc, że w każdej chwili ktoś go może zaskoczyć i to bardzo niemile. Spodziewał się, że chory będzie dobrze pilnowany. Wierzył jednak, że być może sprawa z Carsonem spowodowała, że "opiekunowie" sali nr. 28 udali się w tamto miejsce, a tutaj będzie nieco spokojniej, może jeden, czy dwóch strażników, a z nimi może sobie poradzi. Jak? Tego nie wiedział. Ale lepszej szansy nigdy nie dostanie.

Zdarzył się cud. Nie niepokojny dotarł bezpiecznie do celu. Zdziwiony własnym szczęściem nacisnął klamkę, a drzwi ustąpiły cicho. Wszedł do środka.

- To musi być pułapka, to musi być pułapka - szeptał do siebie, nie wiedząc, że pielęgniarka właśnie mówi o swoich podejrzeniach do policjantów i za kilka sekund może się tu zjawić cała masa umundurowanych stróżów prawa tylko po to, by go pojmać.

Ale najważniejsze już uczynił - stał na środku sali i patrzył prosto w twarz temu, kogo cały świat pochował prawie siedem lat do tyłu.

- Lincoln Junior? - zdumiał się Abruzzi. - Michael przysłał właśnie ciebie? Nieważne, pośpiesz się, to zamieszanie to pewnie twoja sprawka, ale na pewno zaraz ktoś tu wpadnie.

- Ale...Ja nie wiem...Nie mam zamiaru w niczym ci pomagać! Wujek prosił mnie tylko o informacje, nie będę w żaden sposób...

- Boże w niebiosach, kolejny na wskroś uczciwy człowiek na mej drodze! - westchnął Abruzzi. - Ruszaj się, ja sam nie mam jeszcze dość sił, a nie zamierzam czekać, aż zabiją któregokolwiek z nas.

W korytarzu dało się słyszeć głosy i pośpieszne kroki. Z pewnością nadchodzący ludzie zbliżali się właśnie do tej sali.

- Nie będę pomagał przestępcy! Poza tym i tak nie wiem, co mam robić! Czego ode mnie chcesz?

- Jak to co? Chcę stąd wyjść! A ty masz mi w tym pomóc!

- Pomóc? Mowy nie ma! Sam muszę uciekać, właśnie zrobiłem zastrzyk koledze Adriana Rixa i...

- Adriana Rixa? - John zmarszczył brwi. - Skąd znasz to nazwisko?

Nie zapytał, co takiego strasznego jest w zrobieniu zastrzyku, to i tak nie było w tej chwili ważne.

- To był mój ojczym! - odparł gorączkowo LJ, zaskoczony reakcją Abruzziego.

Na więcej nie było już czasu. Drzwi zaczęły się otwierać. Za moment ochrona i policja zastanie Lincolna Burrowsa Juniora rozmawiającego z oficjalnie martwym Johnem Abruzzim. Dla obu nie była to miła perspektywa.

The end of episode 26
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justysiek21
Komandos
Komandos


Dołączył: 24 Lut 2008
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: 12:15:05 04-03-08    Temat postu:

o ciekawy odcinek
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:54:38 05-03-08    Temat postu:

Hehe, dzieki, a poprzednie nie byly ciekawe? .

------------------------------------------------------------------------------------

Episode 27 - "Ucieczka"

LJ Burrows jeszcze nigdy nie był tak przerażony. Owszem, przeżył już wiele, gdy wplątano jego ojca w morderstwo, którego nie popełnił, ale dzisiaj było mu niedobrze ze strachu. Działał instynktownie, skoczył ku łóżku i jednym ruchem nakrył kołdrą Abruzziego razem z głową i szarpnął z całej siły za poręcze, chcąc wyjechać razem z łóżkiem na korytarz. Plan miał dość prosty, liczył, że uda mu się wyminąć wchodzących i udać, że jedzie z trupem do kostnicy. W duchu modlił się, by nie znaleźć się tam czasem w martwej postaci. John nie miał możliwości się zdziwić ani zaprotestować, że znów ma udawać trupa - cóż za ironia losu! - bo w tej samej sekundzie do środka wpadł uzbrojony policjant.

Zmierzyli się wzrokiem, Burrows i mundurowy. Nie trwało to jednak zbyt długo.

- To pana szukamy! - zorientował się policjant. Z tyłu czekała jedna z młodszych pielęgniarek, Lincoln Junior rozpoznał w niej Nancy Hodges. - Ręce do góry i odsunąć się od łóżka!

Działający w panice chłopak zdołał przed wtargnięciem nieproszonych gości ustawić mebel przodem do drzwi. Gliniarz tarasował mu drogę, ale nie było innego wyjścia. Burrows włożył wszystkie siły w ramiona i pchnął łóżko prosto w mężczyznę. Stało się to tak szybko, że policjant oberwał w żołądek i na sekundę opuścił broń, nie mogąc się nawet zwinąć z bólu, bo był przyciśnięty do ściany. Zanim zdołał się pozbierać, Abruzzi kocim ruchem zerwał się z łóżka i wyrwał mu pistolet z ręki, jednocześnie przeskakując oparcie. Za moment był już na korytarzu. LJ popędził za nim. Nancy sparaliżowało ze strachu, widziała, że uciekinierzy mają broń i nie zawahają się jej użyć. Zaskoczyło ją też postępowanie Clifforda, którego zaczynała nawet lubić. Jedyne, co mogła zrobić, to pomóc gliniarzowi się uwolnić i podać mu walkie-talkie. Za chwilę o ucieczce wiedział cały szpital, włącznie z pacjentami. Wszyscy wylegli na korytarze, ciekawi sytuacji, aż policja - od której nagle wszędzie się zaroiło - dostała kolejne zadanie - zawrócić ludzi do środka, by nikomu nic się nie stało. Chorzy byli dosyć posłuszni, ktokolwiek zorientował się w sprawie, uciekał do własnej sali, by nie zostać postrzelonym.

- Biegnij! - wrzasnął Abruzzi do znajdującego się obok LJ'a. Mijali z hukiem zatrzaskiwane pokoje chorych, czując za sobą oddech policji.

- Dokąd? - odkrzyknął nieprzytomny ze strachu i zastanawiający się, jakim cudem się w to wkopał, Burrows.

- Tam, gdzie masz transport! - odparł Abruzzi, przy okazji strzałem ze zdobytej broni odstraszając próbującego ich zatrzymać kolejnego policjanta. Mierzył co prawda w ścianę obok gliniarza, ale tamten przezornie schował się za węgłem, czekając na lepszą okazję.

- Nie ma żadnego transportu!

Nie zdążył się zdziwić. Robili tyle hałasu, że nawet bez komunikacji wszyscy wiedzieli, gdzie się znajdują. Co jakiś czas musieli przyklękać za rogiem i czekać, aż minie niebezpieczeństwo. Co prawda pistolet bardzo pomagał w pozbywaniu się natrętów, ale zaraz skończy się amunicja i będą bezbronni. Mundurowi mieli uprawnienia do oddawania strzałów w szpitalu, byleby tylko nie zranić nikogo postronnego, toteż kule co rusz świstały zbiegom koło głów.
Jedna z nich właśnie musnęła lewe ramię Johna. Zagryzł zęby z bólu, ale parł naprzód, do korytarza kończącego się oknami nie mieli już tak daleko.

Zaczęło brakować mu sił. Był w końcu człowiekiem po ciężkiej operacji, teraz znów go trafiono, na szczęście było to tylko niegroźne draśnięcie, ale malutka strużka krwi znaczyła drogę po szpitalnym ubraniu.

Chyba wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko nim. Abruzzi był szybszy, dopadł do okna - byli na parterze - otworzył je szeroko i kończącymi się siłami wyskoczył na trawę. LJ zamierzał zrobić to samo, praktycznie mu się to udało, był już w połowie na zewnątrz, kiedy na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, a potem oznaka cierpienia. Dłońmi usiłował utrzymać się okna, ale przychodziło mu to z trudem. Kilkanaście metrów za nim biegł policjant, to on oddał strzał, który trafił LJ'a.

- Moja noga...Boli...Pomóż mi...- szepnął syn Lincolna.

Jakby w odpowiedzi na jego jęk bardzo blisko szpitala zawyły syreny policyjne. Ktoś z ekipy ośrodka zdołał zawiadomić większe siły i teraz przed budynkiem hamowało ich coraz więcej. Jeśli John straci jeszcze choć ułamek sekundy, niechybnie go złapią. A i natychmiastowa ucieczka nie niosła ze sobą pewności powodzenia. Policjant był coraz bliżej.

Michael zaczynał się niepokoić.

- LJ powinien już dać znak życia, minęło tyle czasu...Chyba zdołał się już czegoś dowiedzieć?

- Ja też się martwię - usłyszał od brata. - Mam nadzieję, że niedługo się z nami skontaktuje. Co zrobimy, jeśli...

- Jeśli nie da znaku życia? Będę musiał sam wkroczyć.

- Pojedziesz do tego szpitala? To zbyt niebezpieczne. Dobrze wiesz, w jakiej jesteśmy sytuacji.

- Oczywiście, że wiem. Ale to przeze mnie LJ znalazł się w tej sytuacji i jestem zobowiązany mu pomóc. Poza tym to mój bratanek.

- Masz już jakiś plan?

- Jak zawsze - lekko uśmiechnął się Scofield.

- Do tej pory ci się udawało. Wierzę w ciebie, bracie.

- Dziękuję. Kiedyś przyjdzie jednak dzień, że zawiodę - i mam nadzieję, że nie pociągnie to za sobą kolejnej tragedii.

- Kolejnej? Co masz na myśli? Znów dręczą cię losy tych, którzy z namni uciekali z Fox River?

- I nigdy nie przestaną. Wiesz, że nie tylko o nich mi chodzi - w oczach Scofielda zakręciły się łzy, otarł je szybko rękawem, ale Lincoln i tak zdążył to zauważyć.

- Jesteś dobrym człowiekiem, Mike. Dzięki tobie żyję, dzięki tobie też przestał istnieć niesamowity spisek w najwyższych kręgach rządu. Uratowałeś tyle istnień...

- I tyle pociągnąłem ku śmierci - Scofield nie dał sobie poprawić humoru.

Nie przypuszczał, że w chwili, gdy wypowiadał te słowa, śmierć - lub więzienie - wyciągała swe łapska po LJ'a Burrowsa. Pomóc jego bratankowi może tylko John Abruzzi - ale jeśli to zrobi, jego szanse na ucieczkę - i na uratowanie rodziny - będą po prostu zerowe. Nie miał szans uciec, jeśli zdecyduje się pomóc chłopakowi.

John wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, co kładzie na szali. I wiedział też, że tak naprawdę nie ma wyboru. Wyciągnął dłoń do LJ'a ze słowami:

- Daj mi rękę, tylko szybko! Są tuż za nami!

Burrows mocno chwycił jego dłoń i szarpnął ciałem do góry, by wręcz przewalić się na zewnątrz, zraniona kończyna wprost wyła nieznośnym bólem.

Znaleźli się wreszcie poza murami szpitala, John ledwo łapał oddech, ale trzymał się na nogach, LJ zbierał się z ziemi i próbował stanąć na lewej nodze.

- Co teraz? - wysapał.

- Do szosy! Spróbujemy przejąć jakiś pojazd!

To była ich jedyna szansa. Abruzzi miał broń, o ile dobrze liczył, został w niej jeszcze jeden nabój, mogli sterroryzować kierowcę i samochodem udać się...dokąd? Tak daleko w przyszłość nie wybiegał. Spodziewał się, że Scofield pomoże mu trochę bardziej...dokładnie, że nie będzie musiał wypluwać płuc w szalonej ucieczce przed otaczającą go policją. Ale skoro już do tego doszło, musi sobie jakoś radzić, najważniejsze, że jak na razie jest wolny.

Policjant z tyłu przesadził okno i oddał kilka strzałów, na szczęście dla oddalających się, żaden nie trafił, aż w końcu mundurowemu skończyła się amunicja. Nie martwił się jednak. Wiedział, że za parę minut wszystko się skończy.

Istotnie, miał prawo tak myśleć. Bo chociaż droga zbliżała się, chociaż John i Lincoln widzieli już przejeżdżające nią co jakiś czas samochody, za chwilę być może dopadną któregoś z nich i...

Zabrakło może kilku kroków. Samochód zawsze będzie szybszy od ludzkich nóg, tym bardziej, że Burrows prawie mdlał z bólu, co rusz obciążając lewą kończynę, a i John miał już dosyć. Sześć radiowozów pędem wpadło na trawę i zastąpiło im drogę. Z tyłu mieli policjantów uprzednio znajdujących się w szpitalu, z przodu i po bokach samochody pełne mundurowych. Zostali okrążeni. Nie mieli wyjścia, musieli się zatrzymać, jeśli chcieli zachować życie.

- Rzuć broń! - ostry jak sztylet głos policjanta wdarł się w uszu zbiegów.

Abruzziego kusiło, żeby powtórzyć sytuację spod motelu "Globe", ale tym razem miał tylko jedną kulę, a sam do siebie strzelać nie zamierzał. Otworzył dłoń, a pistolet twardo upadł na ziemię obok jego stóp.

LJ wycieńczony coraz bardziej dokuczającą nogą oparł się na Johnie i tak czekał na mundurowych, którzy - osłaniani przez uzbrojonych kolegów czekających przy radiowozach - podeszli we trzech do niedoszłych zbiegów. John i Burrows w milczeniu przyjęli zakucie ich w kajdanki, twarz Abruzziego była nieprzenikniona. Dopiero, kiedy mieli już się rozstać, by wsiąść do osobnych samchodów, Lincoln Junior zapytał szeptem:

- Dlaczego? - młodzieniec nie znał całej sytuacji, nic nie wiedział o zagrożeniu dla rodziny Johna, ale zdawał sobie sprawę, że swoją prośbą o pomoc sprzed kilku minut pozbawił go chociaż minimalnej szansy na ucieczkę.

Zanim ich rozdzielono i powietrze przeszył krzyk policjanta:

- Nie rozmawiać, do wozów!

Lincoln zdążył usłyszeć cichy szept:

- Adrian Rix.

Burrows nie zrozumiał. Kolejna zagadka do rozwiązania! Co wspólnego ma nieżyjący od tylu lat jego ojczym z całą sprawą? Czy John pomógł mu przez wzgląd na to, że chłopak znał kiedyś Adriana? Na to wyglądało.

Nie dowiedział się niczego więcej i szczerze wątpił, by udało mu się to kiedykolwiek. O ile nie trafią do tego samego więzienia. LJ nie miał złudzeń, wiedział, że jego czyn jest karalny, poza tym było tylko jedno miejsce, gdzie mógł trafić John Abruzzi - wpierw przesiedzi krótki okres w areszcie w Goingtown, a jak tylko zorganizują transport - na pewno silnie obstawiony - wtedy zostanie przewieziony do Fox River. Chyba, że zapadnie decyzja o przeniesieniu do znacznie bardziej strzeżonego zakładu - jako morderca skazany na dożywocie, na dodatek po udanej uciecze, Abruzzi może nie przywitać bram Fox River, a czegoś znacznie bardziej pilnowanego, o większym rygorze...i większej statystyce śmiertelnych wypadków wewnątrz murów. LJ nauczył się sporo o świecie przez sytuację z ojcem i z wujkiem, wiedział, że mimo "opieki" strażników często w więzieniu można stracić życie i to zupełnie niezależnie od stopnia dyscypliny i ochrony.

Odgłos zamykanych drzwi radiowozów rozległ się w okolicy, za chwilę wozy zaczęły powoli odjeżdżać z miejsca zdarzenia. Robiło się pusto i coraz spokojniej.

W innym punkcie miasta mężczyzna znany jako Sempede praktycznie dostał szału.

- Jakim cudem to wyciekło?! Kto dopuścił do ujawnienia takiej informacji?! Na dodatek ta próba ucieczki, gdyby nie rana, jaką odniósł chłopak, być może by się powiodła! Wszyscy mi za to odpowiecie, wszyscy!

Czerwień wściekłości wypełzła na jego oblicze, kiedy tak wrzeszczał na siedzących przed nim Mahone'a i Antoine. Nie miał w ręce broni, ale groza na twarzy świadczyła, że gotów jest zabić gołymi rękami.

- Wiesz, że to żaden z nas, Paulo - odezwał się Murzyn.

- W tej chwili nic nie wiem! Poza tym, że cały świat już wie, że w szpitalu Świętego Serca w Houston leżał John Abruzzi! Łącznie z jego rodzinką zapewne, jeśli tylko oglądają telewizję!

- Co zamierzasz? - Antoine nie pokazał po sobie, czy obawia się gniewu Sempede.

- Wyciągnę konsekwencje, zapewniam was! Na szczęście mamy już plan, sytuację da się uratować, tylko będzie trochę trudniej. Abruzzi już jest trupem.

- A co z jego rodziną?

- Nimi też się zajmiemy. Musimy działać szybko. Antoine, pojedziesz do nich. Tym razem to będzie twoje zadanie. Powiem ci, co masz zrobić z żoną i córką Johna. Ja zorientuję się, czy jego syn już wie, co się dzieje i wydam instrukcje Anderetti'emu. Messini powiedział mi, co mamy robić. Jest bardziej wściekły ode mnie, o ile to możliwe. Oto, co macie zrobić...

Salvatore nie był mężczyzną lękliwym, ale coś zimnego przeszło przez jego serce, kiedy wszedł do pokoju Sylvii Abruzzi. Siedziała przed telewizorem bez ruchu, jakby wiadomości płynące z ekranu zabiły w niej wszelkie odruchy, mogła tylko patrzeć i słuchać. Prezenterka przekazywała właśnie końcowe informacje na temat zajścia pod szpitalem:

- Będziemy państwa o wszystkim informować na bieżąco. Zagadką pozostaje fakt, jakim cudem człowiek uznany oficjalnie przez władze i FBI za zmarłego, nadal żyje i czyni kolejne zło. Jedno jest pewne - John Abruzzi nikogo więcej nie skrzywdzi. W tej chwili oczekuje na transport do więzienia, gdzie spędzi resztę swojego życia. Mówiła dla państwa Katie Barnett.

Wymowną ilustracją do jej przemowy był film, nakręcony przez nieznanego autora i to na pewno nie profesjonalisty - obraz cały czas się trząsł, jakby był rejestrowany telefonem komórkowym i to z ukrycia - ukazujący moment, gdy John wsiada do radiowozu. Było dokładnie widać jego twarz. Spokojną, jakby nie jego dotyczyła cała sprawa.

Benigno za to obawiał się spojrzeć w twarz Sylvii, tak samo, jak obawiał się gniewu Messiniego. Teraz rozpęta się piekło. I to dla wszystkich.

The end of episode 27
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justysiek21
Komandos
Komandos


Dołączył: 24 Lut 2008
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: 17:57:35 06-03-08    Temat postu:

twoje wszystkie odcinki są ciekawe a ten wyjątkowo
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:58:14 12-03-08    Temat postu:

justysiek21 napisał:
twoje wszystkie odcinki są ciekawe a ten wyjątkowo


Dzieki .

Miło mi donieść, że na 27 odcinku skończył się 1 sezon mojego ficka. John Abruzzi powraca do więzienia (a przynajmniej tak wynika z treści , toteż wartoby tutaj rozpocząć sezon numer 2. A oto dwa krótkie filmiki promo, jeden z pozostawionymi oryginalnymi głosami w kilku scenach, drugi z całkowicie wyciętą oryginalną ścieżką. Oczywiście sceny nie są wybrane przypadkowo, mają raczej zamiar ukazać dotychczasowe życie moich bohaterów i ich losy, a także kolejność scen się liczy. Jest tu nawet scena, której osobiście nie cierpię, kiedy Mahone z taką satysfakcją w oczach skreśla zdjęcie Johna, jakby był kolejną rozwiązaną sprawą (moze ja mam uraz . Ale pasowała mi do klipu . Oczywiście proszę o oceny.

http://www.youtube.com/watch?v=THDDB5cLrvs - promo z głosami

http://www.youtube.com/watch?v=vQailA0hook - promo bez głosów


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:00:46 12-03-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:29:07 13-03-08    Temat postu:

PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM!

Tak długo mnie nie było, bo miałam pewne problemy. Czytałam oczywiście, ale dopiero teraz mogę skomentować moje ulubione opowiadanko na forum Genilane, mnóstwo emocji, można dostać palpitacji serca w trosce o Johna, a filmiki po porstu profesjonalne! Gratuluję całokształtu i z niecierpliwością czekam na drugi sezon a potem na trzeci, czwarty... stodwudziesty piąty... I tak dalej, bo uwielbiam sposób, w jaki piszesz Rozwijaj się dalej, wróżę ci wspaniałą przyszłość
Pozdrawiam ;*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:41:29 13-03-08    Temat postu:

monioula napisał:
PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM!

Tak długo mnie nie było, bo miałam pewne problemy. Czytałam oczywiście, ale dopiero teraz mogę skomentować moje ulubione opowiadanko na forum Genilane, mnóstwo emocji, można dostać palpitacji serca w trosce o Johna, a filmiki po porstu profesjonalne! Gratuluję całokształtu i z niecierpliwością czekam na drugi sezon a potem na trzeci, czwarty... stodwudziesty piąty... I tak dalej, bo uwielbiam sposób, w jaki piszesz Rozwijaj się dalej, wróżę ci wspaniałą przyszłość
Pozdrawiam ;*


Hm, ale za co mnie przepraszasz, skoro nic zlego nie zrobilas? A jeszcze sie okazuje, ze caly czas czytalas moja historie! Dzieki, ze nadal ze mna jestes ! .

Emocji bedzie teraz jeszcze wiecej i musze Cie zmartwic, ale nadchodza bardzo zle czasy dla Johna Abruzziego, w koncu wraca do wiezienia (na razie do aresztu, ale to tez kraty) i nie wiadomo, czym to sie skonczy...czy wytrwa sam w sobie i czy przezyje to pieklo - bo pieklo sie rozpeta i to wcale niekoniecznie chodzi mi o pieklo w wiezieniu, ale i...a tu juz nie moge nic powiedziec...Az samej mi go zal .

Filmiki, hm, nameczylam sie 4 dni z tym, jak zrobic, zeby dodac muzyke, ale nie kasowac glosow bohaterow i jakos mi sie to udalo, ale i tak oryginalne dzwieki sa za ciche i slabo je slychac. Moze do 3 sezonu zrobie lepsze.

W takim razie bede pisac duzo kolejnych odcinkow, skoro jeszcze Cie nie znudzilam . Lubie to pisac, sprawia mi to naprawde przyjemnosc. Stad dziekuje, ze namawiasz mnie do pisania .

Ech, czerwienie sie, jak czytam Twoje komentarze. Jesli kiedys kto wyda moja ksiazke, to sie chyba po raz pierwszy w zyciu upije - ze szczescia...i z niedowierzania ;D.


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 18:44:06 13-03-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:03:34 13-03-08    Temat postu:

No to ja się upiję razem z Tobą, bo przecież już jestem stałą czytelniczką, więc byłabym wniebowzięta, gdyby, mogła przeczytać coś Twojego w twardej oprawce
Piszesz i sprawia Ci to przyjemność (a to ajest przecież najważniejsze!)
Ty nie musisz mnie wcale zamartwiać, ja już wiem, co możesz biedakowi zgotować Ale liczę na to, że wszystko się ułoży. A trudności muszą być, bo przecież tu chodzi o wartką akcję
Moim zdaniem głos słychać idealnie Cudowne, wszystko jest super I pisz dużo kolejnych odcinków, proszę bardzo, bo teraz już wszystko działa i mogę komentować na bierząco
A co do tego, że się czerwienisz - mogę postarać się o więcej pochwał dla Ciebie, bo uwierz, ja naprawdę się ograniczam do minimum, bo nie nadążam pisać tych pochwał
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:35:37 16-03-08    Temat postu:

monioula napisał:
No to ja się upiję razem z Tobą, bo przecież już jestem stałą czytelniczką, więc byłabym wniebowzięta, gdyby, mogła przeczytać coś Twojego w twardej oprawce
Piszesz i sprawia Ci to przyjemność (a to ajest przecież najważniejsze!)
Ty nie musisz mnie wcale zamartwiać, ja już wiem, co możesz biedakowi zgotować Ale liczę na to, że wszystko się ułoży. A trudności muszą być, bo przecież tu chodzi o wartką akcję
Moim zdaniem głos słychać idealnie Cudowne, wszystko jest super I pisz dużo kolejnych odcinków, proszę bardzo, bo teraz już wszystko działa i mogę komentować na bierząco
A co do tego, że się czerwienisz - mogę postarać się o więcej pochwał dla Ciebie, bo uwierz, ja naprawdę się ograniczam do minimum, bo nie nadążam pisać tych pochwał


Ja Cie w ogole bym zaprosila na swieto z okazji wydania mojej pierwszej ksiazki . Ale czy to kiedykolwiek nadejdzie...

O tak, wlasnie zaczynam to, o czym wczesniej mowilam, dzis dam przedsmak tego, co czeka mojego bohatera i jego rodzine...na razie delikatnie, potem akcja sie jeszcze bardziej rozkreci i niestety, moze byc troche krwawo...Ale czyja krew, czy dobrych (o ile Abruzziego mozna nazwac "dobrym", wg mnie tak), czy zlych, to juz nic nie powiem .

Ograniczasz sie do minimum z pochwalami? Wg mnie i tak za bardzo mnie chwalisz . A teraz czekam, co powiesz o tym odcinku .

---------------------------------------------------------------------------------

SEASON II

Episode 28 - "Sylvia"


Życie w mafii na pewno nie było wolne od zaskoczeń. Czasami trzeba było liczyć się z tym, że musiało całkowicie zrewidować swoje poglądy o jakimś człowieku, traktować jak wroga kogoś, kto do tej pory był wiernym przyjacielem. W tym światku byli ludzie honorowi, ale i tacy, którzy patrzyli tylko na zyski i zwracali się w tą stronę, gdzie mogli liczyć na ogromne pieniądze. Wiele razy John musiał stwierdzić, że ten, komu uwierzył - oczywiście na tyle, na ile pozwalał rozsądek - stawał się jego najgorszym wrogiem.

Kiedy jechał okratowanym samochodem do aresztu w Goingtown - tam przecież go znaleziono rannego przy fabryce - myślał o nikim innym, a o Massimo Cavaldim. To było największe rozczarowanie. Ten człowiek zawdzięczał mu życie, a tak niecnie go zdradził. Abruzzi pamiętał, jak dawny przyjaciel wpadł w pułapkę zastawioną przez inną rodzinę mafijną jeszcze wtedy działającą w Chicago i praktycznie nie miał szans się wydostać. Dostał się pod ostrzał przypominający drugą wojnę światową. Ciężko ranny godził się już ze śmiercią, kiedy przyszło wybawienie w postaci Johna. Odważnie dotarł do prawie nieprzytomnego Massima i osłaniając go strzałami z pistoletu drugą ręką wyciągnął z tej okolicy tam, gdzie czekali na nich ich ludzie.

Od tej pory Cavaldi odczuwał właściwą członkom Rodziny wdzięczność i można powiedzieć, że był wsparciem dla Abruzziego zmuszonego walczyć z wieloma osobami nie podzielającymi jego zdania. John nazywał go swoim przyjacielem. To do niego zwrócił się po ucieczce ze sklepu Manolda. A kilka godzin później sprzymierzeniec wymierzył w niego broń, usiłując zabić. Na szczęście Abruzzi nie stracił swoich zdolności i szybkości i poradził sobie doskonale...to znaczy tak, jak mógł w podobnym wypadku.

Nic to jednak nie pomogło. Późniejsze wydarzenia, a również pomoc, jakiej udzielił LJ'owi, zadecydowały, że wóz do przewozu aresztantów - posługiwano się nim, gdy trzeba było kogoś odwieźć do sądu i z powrotem - właśnie hamował przed swoim celem i siedzący z tyłu z Abruzzim policjant dał Johnowi znak, by tamten wysiadł.

Kiedy stanął znów nogami na ziemi, ujrzał przed sobą niski, ponury budynek, ściśle przylegający do posterunku policji. W oknach znajdowały się kraty, już z daleka dało się dostrzec, że są mocne, a sam areszt dobrze zachowany - pod kątem pilnowania więźniów oczywiście. Samych okien nie było zbyt dużo, John naliczył dwa na całej ścianie, jaką widział. Nie miał więcej czasu się przyjrzeć, bo mundurowy wprowadził go do środka posterunku, po czym kazał usiąść przy biurku. Drugi z obstawy, do tej pory trzymający się nieco z tyłu na wypadek próby ucieczki Johna, poszedł poszukać komisarza. Valverde zjawił się za kilka sekund i usiadł po drugiej stronie biurka.

- Co prawda nie było mnie podczas akcji, ale widzę, że zjawiłem się w porę, by przyjąć tak szacownego gościa - zakpił, patrząc przybyłemu prosto w oczy. Dwaj policjanci stanęli za plecami Johna, gotowi do akcji. - Jak zapewne ci wiadomo, spędzisz kilka dni tutaj, a w międzyczasie prokurator zadecyduje, czy skierować cię do Fox River, czy gdzieś indziej. Osobiście wysłałbym cię w pewne miejsce o nazwie Lakelet, ale to już nie ode mnie zależy.

Lakelet. Spokojna, tchnąca ciszą nazwa, znacząca po prostu "jeziorko". Faktycznie, w pobliżu obecnego więzienia znajdowało się kiedyś malutkie jeziorko. Sam budynek jeszcze nie istniał, dopiero dużo później go wybudowano. Ci, którzy się tam znaleźli, mieli jednak inne określenie tego miejsca - The Hell - "Piekło". Tym też w istocie było. Strażnicy zwykle służą prawu - to znaczy ci nieprzekupni - i mają za zadanie pilnować więźniów i zaprowadzać ład w razie jakiejś awantury. Naczelnik więzienia jest odpowiedzialny za organizację pracy strażników i pobytu samych osadzonych. Tak jest w normalnych zakładach karnych, ale nie tutaj. W Piekle zarówno strażnicy, jak i sam naczelnik oficjalnie nigdy nie przestąpili prawa, ale tak naprawdę nie różnili się niczym od tych, którzy znajdowali się za kratami. Śmierć była na porządku dziennym, a prace, jakie zlecano więźniom, kończyły się zwykle "nieszczęśliwymi wypadkami". Tam załamywali się najgorsi, najbardziej twardzi przestępcy, mający na sumieniu nawet więcej grzechów, niż Theodore Bagwell. Płakali i błagali o przeniesienie, gdziekolwiek, byle dalej od The Hell. Ginęli tydzień później. Państwo co jakiś czas dokonywało kontroli w tym zakładzie, ale przedstawiciele wracali z niczym - wszystko wydawałoby się być w porządku. Zawsze znalazło się przecież kilku więźniów, którzy za cenę lepszego traktowania wypowiadali się jak najlepiej o miejscu, gdzie przyszło im spędzić często całe życie - czasami dosyć krótkie, jeśli skazano ich na śmierć. Reprezentacyjne cele, którym nie można było niczego zarzucić, dobre jedzenie, rozrywki, plany resocjalizacji - tak wyglądało Piekło dla kontrolujących je ludzi. W rzeczywistości zdarzało się tak, że skazani przez kilka dni nie dostawali jedzenia i picia, albo otrzymywali je w takich małych ilościach, że po prostu musieli o nie walczyć - jak zwierzęta. Jeśli któryś z inspektorów zaczął coś podejrzewać - w końcu przy takiej opiece więźniowie wyglądali jak zapałki - okazywało się, że wychudzony skazany był na coś chory i właśnie zmarł. Przyczyny śmierci były dokładnie opisane...przez odpowiednich ludzi. W ostateczności tracił życie w jakimś zdarzeniu, bójce, czy też podczas pracy, oczywiście wszystko było odpowiednio ukartowane. Władze Piekła miały wśród osadzonych tych, którzy stali po ich stronie i w razie czego wykonywali przydzielone rozkazy - w zamian za to przynajmniej nie głodowali...tak często. A dzięki opiece naczelnika i strażników byli nie do ruszenia - gdyby któremuś z protegowanych coś się stało, kary byłyby niewyobrażalne.

John Abruzzi wiedział, czym jest Piekło. Nigdy tam nie był, ani w roli skazanego, ani odwiedzającego - rodziny mogły spotykać się z osadzonymi w pomieszczeniach właściwie przygotowanych do tego, by nie zdradzały prawdziwego wyglądu "The Hell" i tego, co się tam działo - ale sława miejsca była tak wielka, że doszła i do jego uszu. Znał prawdę tylko częściowo, nikt przecież nie podejrzewał, co naprawdę tam się dzieje. Abruzzi zdawał sobie sprawę, że wiele spraw jest nie tak, zresztą trochę się domyślał, ale nawet on nie był świadom ogromu koszmaru, jaki tam panował.

Musiał zaczekać, aż komisarz wypełni odpowiednie papierki i dopiero potem jeden z policjantów mógł odprowadzić go do celi. Była pusta, raz, że więźniów nie było zbyt dużo, dwa, że nikt nie pozwoliłby sobie umieszczać tak groźnego przestępcy z jakimś innym aresztantem.

Mundurowy praktycznie wepchnął Johna do środka, akurat przy tym zadając mu ból, gdyż ścisnął jego lewe ramię. Abruzzi nawet okiem nie mrugnął, nie pokazał nawet jednym mięśniem twarzy, że cierpi i zdołał nawet utrzymać równowagę po tym, co zrobił policjant.

- Dobrze ci radzę, bądź grzeczny, bo radziłem sobie nie z takimi, jak ty! - przedstawiciel prawa był odważny z kilku powodów - jednym z nich była broń, jaką miał za pasem, drugim bliskość krat i Valverde. Uwielbiał dodawać sobie poważania poniżaniem więźniów, nieważne, co zrobili i jak się zachowywali. - A w to się przebierz! - rzucił mu ubranie na zmianę, Abruzzi nadal przecież był w szpitalnym odzieniu. Potem policjant odszedł.

John nie zareagował, usiadł tylko spokojnie na czymś, co miało imitować łóżko, a w rzeczywistości okazało się po prostu twardą deską z kocem i starą poduszką - Goingtown nie było zbyt bogatym miasteczkiem, a i więźniów trafiało do areszty niewielu, toteż żadne dogodności nie były konieczne.

Kiedy został sam, zmienił ubranie, uprzednio wyjąwszy mały przedmiot ze stroju, w którym był poprzednio. To coś miał zawsze przy sobie, od tylu już lat. Wypuścił go z ręki pod motelem "Globe", ale "usłużni" ludzie Messini'go zabrali go stamtąd razem z nim. Potem rzecz przyjechała spod fabryki blisko Goingtown ukryta tam, gdzie zwykle - w kieszeni Abruzziego. A teraz miał ją w ręce i chwilę patrzył w milczeniu. Był to krzyżyk, ten sam, który dostał od żony podczas ich powitania. Powitania i zarazem pożegnania, o czym wtedy jeszcze nie wiedział.

Odmówił cichą modlitwę, kończąc ją słowami:

- Pomóż mi. Pomóż mi uratować moją rodzinę. To jedyne, na czym mi zależy.

I tylko dla nich pozwolił się zamknąć w areszcie, tylko dla nich bez słowa protestu dał się zawieść do tej nory - bo tym tak naprawdę było to miejsce.

Ukrył krzyżyk w kieszeni, a potem podszedł do okna. Było niewielkie i znajdowało się dość wysoko, ale dało się przez nie coś zobaczyć, tym bardziej, że Bóg mu wzrostu nie poskąpił.

- Przysięgam, że stąd wyjdę. Odnajdę T-Baga, a potem...niech Bóg go strzeże. - szepnął.

W jego głosie nie było gniewu, tylko jakaś przerażająca nieuchronność.

Simone Anderetti ściskał słuchawkę tak mocno, że prawie ją zmiażdżył.

- Słucham? - powiedział spokojnie, ale w oczach miał śmierć. - Motylek wydostał się na wolność?

- Niestety, choć nie do końca. - odpowiedź Sempede drżała od wściekłości. - Na dodatek jakimś cudem ktoś nakręcił to, jak motylek daje się złapać kolekcjonerom owadów i ci transportują go do właściwego mu miejsca. Potem ma trafić albo do rodzinego stawu, albo do rodzinnego jeziorka.

Kolekcjonerzy owadów oznaczali po prostu policję, staw to Fox River, a rodzinne jeziorko...cóż, Rodzina była dobrze poinformowana, wiedziała, że Lakelet też wchodzi w grę.

- Nakręcił ten moment? - Bagwell wstał. - Chcesz powiedzieć, że ten film dostał się...

- ...do telewizji. - uzupełnił Paulo. - Na razie nie wiemy, kto to zrobił.

T-Bag usiłował myśleć jasno, chociaż określenie "krew go zalewała" było w tej chwili chyba najbardziej trafne, co odbijało się w jego przekrwionych oczach.

- Skoro to trafiło do mediów, to oni musieli się jakoś skontaktować z autorem nagrania, prawda?

- Niezupełnie. Podobno ktoś im to podrzucił. Znaleźli kartę pamięci do telefonu komórkowego w kopercie leżącej na jednym z biurek. Nikt nie zauważył, kto ją tam położył.

- Czyli ten ktoś nagrał całe zajście, a potem wszedł do studia, podrzucił kopertę z zawartością i się ulotnił, czy tak? A ani policja, ani nasza obstawa nie zauważyła tego osobnika, który spokojnie wszystko kręcił? - głos Theodore ociekał jadem.

- Na to wygląda.

- Sempede, czy wiesz, co to znaczy? Czy rozumiesz, co się dzieje?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Już samo to, że telewizja wie o wszystkim i zapewne to wyemitowała, jest dla nas tragedią. Szef musi teraz porozmawiać z żoną motylka i zacząć ustawiać ją po właściwej stronie, ja muszę to samo zrobić tutaj. Ale nie to jest najgorsze - twoje słowa świadczą o tym, że nasz owad ma wspólnika! Kogoś, kto tym nagraniem ukazał światu, że motylek nadal lata, powiadomił jego rodzinę, wszystkich. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele to daje motylkowi? A jak komplikuje nasze plany?

- Sam mówiłeś, że masz już jakiś plan.

- Oczywiście, że mam! - zaśmiał się Bagwell. - Ale nie lubię, kiedy takie gnidy jak on mi coś komplikują. Dowiedz się, kiedy i którędy motylek będzie transportowany do miejsca przeznaczenia i oczywiście, czy to będzie staw, czy jeziorko. A tak przy okazji - czy twój informator w telewizji nie powiedział ci, do jakiego modelu była ta karta pamięci?

- Nie, ale mogę zapytać, a co?

- Po prostu się dowiedz, Sempede, jasne? Po prostu się tego dowiedz. I to jak najszybciej.

Odłożył słuchawkę i głęboko westchnął. Gdzie te czasy, kiedy pracował sam i dzięki temu wszystko szło tak, jak być powinno? Kiedy ma się pod sobą ludzi, na pewno któryś zaraz coś spieprzy. A Bagwell będzie musiał to naprawiać.

Obrócił się, gotów do działania. Za sekundę stanął jednak w miejscu. W wejściu do pokoju stał John Jr. Zadał tylko jedno, jedyne pytanie, głosem tak spokojnym, jakby chodziło o rozkład jazdy autobusów:

- Mój ojciec żyje, widziałem go w telewizji. Wiedzieliście o tym?

W przeciwieństwie do syna, Sylvia nie zadawała sobie tego pytania, przynajmniej na razie. Odkąd program się skończył, siedziała nieruchomo, bez słowa. Salvatore Benigno podszedł do niej i popatrzył jej w oczy. Nie płakała. Patrzył długa chwilę, aż w końcu nie wytrzymał i się odezwał:

- To niesamowite. Nie mogę w to uwierzyć. Może to jakaś pomyłka?

Ileż wzgardy było w jej oczach, kiedy to usłyszała! Spojrzała prosto na niego, potem wstała, wymierzyła mu policzek i wyszła. Nie poszedł za nią od razu, usłyszał odgłos zamykanych drzwi do jej pokoju. Dopiero po chwili tam dotarł, ale nie wchodził. Stanął za drzwiami i słuchał. Wydawało mu się, że Sylvia cicho płacze. W tej samej chwili zadzwonił Messini. Benigno odszedł od drzwi i odebrał połączenie.

- Wie? - usłyszał.

- Tak. Przed chwilą się dowiedziała.

- Zabierz ją stamtąd, córkę też.

- Żywe?

- Tak, na razie tak, będą nam jeszcze potrzebne. Przywieź je do nas. Do tego miejsca, o którym ci mówiłem. Antoine już do ciebie jedzie.

Nie zdążył odpowiedzieć, Giacomo się rozłączył. Salvatore nie żałował Sylvii, ani jej córki. Wiedział, co zamierza senator. Będą kartą przetargową...zabarwioną krwią.

Lincoln Burrows z niedowierzaniem patrzył na najnowsze wiadomości. Na wszystkich kanałach nadawali to samo - niesamowity film spod szpitala Świętego Serca w Houston. Tym razem historia miała dalszy ciąg:

- Jak się właśnie dowiedzieliśmy, w ucieczce ze szpitala Johnowi Abruzzi pomagał nie kto inny, a dobrze przed siedmiu laty znany niejaki Lincoln Burrows Junior, syn niesłusznie oskarżanego o morderstwo Lincolna Burrowsa. O ile poprzednie czyny młodzieńca były wybaczalne, tym razem dopuścił się przestępstwa i grozi mu kara więzienia. Obecnie przebywa w areszcie w Goingtown.

To była prawda. Chwilę po przywiezieniu Johna na to samo miejsce dotarł wóz z LJ'em. Jechali inną drogą, gdyż policja traktowała tą sprawę bardzo poważnie, na wszelki wypadek wolała, aby obu więźniów nie umieścić w areszcie jednocześnie. Kto wie, co się jeszcze zdarzy, podejrzewano nawet, że ktoś będzie próbował ich uwolnić, dlatego też Burrows dopiero wchodził do swojej celi, całkowicie załamany i zrozpaczony. Miał tylko nadzieję, że wujek i ojciec jakoś się o wszystkim dowiedzą i spróbują mu pomóc, chociaż nie za bardzo wiedział, jak mieliby to zrobić - nawet nie było sensu kłamać, że ktokolwiek zmusił go do pomocy w uciecze. To on sam, LJ Burrows, wymknął się ze szpitala razem z mordercą, kierowany impulsem, a poza tym w głębi duszy liczył, że dowie się, o co chodzi z jego ojczymem. Teraz usiadł na łóżku, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

- Co ja zrobiłem...Co ja zrobiłem...

Starszemu Burrowsowi mróz ściął krew. Nie był nawet w stanie zawołać brata, Michael sam podszedł i obaj w milczeniu wysłuchali do końca informacji.

- Mój syn..- wykrztusił w końcu Lincoln, czujący się podobnie, jak jego młodsza wersja - tak samo przygnębiony i zdruzgotany. - Mój syn w więzieniu...i to za pomoc Johnowi Abruzzi... - gdyby Burrows usłyszał własny głos, zorientowałby się, że zadrgała w nim nutka nienawiści skierowana przeciwko temu, kto wplątał jego syna w to wszystko - przeciwko mężowi Sylvii. - Ja...muszę mu pomóc... - usiadł ciężko na fotelu.

- Nie, Linc. - Scofield był tak samo zdziwiony i przerażony, ale zdołał się opanować, bo to było najlepsze, co mógł w tej chwili zrobić dla bratanka. - To ja muszę mu pomóc. Ja go tam wysłałem i ja dałem ten numer telefonu, temu...temu człowiekowi, którego widzieliśmy przed chwilą - nie potrafił wykrztusić jego imienia i nazwiska, nazwać głośno "ożywionego trupa".

- Ale co możesz zrobić? Przecież on jest winien! Nawet nie przejdzie to, że Abruzzi go zmusił, bo przecież bez pomocy LJ'a nie zdobyłby broni, był na to za słaby - bracia zdali sobie już sprawę, kto był tym tajemniczym pacjentem i widzieli, w jakim stanie John wsiadał do radiowozu - godnie, ale potwornie zmęczony. - W ogóle dziwię się, jakim cudem LJ się w to wplątał! - Burrows nieświadomie podniósł głos, zły na syna.

- Zaufaj mi, Linc. Tylko o to cię proszę.

- Zrobię to, ale błagam, uważaj na chłopca! To nie jest Whistler! To mój syn!

- Wiem, uspokój się, wszystko na pewno będzie dobrze. Zaraz się tym zajmę.

Salvatore zapukał do pokoju Sylvii. Spodziewał się, że drzwi będą zamknięte, ale pomylił się. Usłyszał zaproszenie, więc wszedł do środka. Już opanowana, bez śladu łez, siedziała na łóżku i patrzyła na wchodzącego. Głos miała zimny, wyczekujący.

- Musimy porozmawiać, Salvatore. Poważnie porozmawiać.

- O tak, Sylvio, masz rację, porozmawiamy poważnie - zgodził się z nią, po czym wziął szeroki zamach i wymierzonym ruchem uderzył ją kolbą skrywanego pistoletu prosto w głowę.

The end of episode 28
Powrót do góry
Zobacz profil autora
justysiek21
Komandos
Komandos


Dołączył: 24 Lut 2008
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: 9:09:31 16-03-08    Temat postu:

Jak on mógł tak zrobić
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:27:34 16-03-08    Temat postu:

Mogl, bo jest do tego przygotowany, a w koncu mial ja przewiezc do miejsca, w ktorym na pewno nie chcialaby sie znalezc. Teraz maja jeszcze wiekszy atut, ktorym beda grac w grze o posluszenstwo Abruzziego, co sie moze dla niego bardzo zle skonczyc.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:28:28 16-03-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:06:25 17-03-08    Temat postu:

I ja się spodziewałam, że zdobędą kartę przetargowa już jak przeczytałam tytuł odcinka. Zapewne wiedziałaś, jak na mnie podziała to, co przeczytam, bo wiesz, jakie "uczucia" żywię do wykreowanej przez ciebie postaci Abruzziego, która jest zupełnie inna niż ten John z PB. Gardło mi się zaciska, sama czuję jakbym była w "Piekle". Ale takie już są twoje opowiadania: pełne emocji aż do końca!
Ciekawa jestem co ten typ spod ciemnej gwiazdy jeszcze wymyśli. Rozumiem, że bicie kobiet przychodzi mu z łatwością, gorąca krew damskiego boksera Mam nadzieję, że ktoś tu się wreszcie wykaże odwagą i położy temu kres (ale nie chcę, żeby serial się skończył, więc mam nadzieję, że wymyślisz też kolejne wątki). No i ciekawe co z LJ'em
Super, jestem pod wrażeniem Pozdrawiam serdecznie ;*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:25:03 17-03-08    Temat postu:

monioula napisał:
I ja się spodziewałam, że zdobędą kartę przetargowa już jak przeczytałam tytuł odcinka. Zapewne wiedziałaś, jak na mnie podziała to, co przeczytam, bo wiesz, jakie "uczucia" żywię do wykreowanej przez ciebie postaci Abruzziego, która jest zupełnie inna niż ten John z PB. Gardło mi się zaciska, sama czuję jakbym była w "Piekle". Ale takie już są twoje opowiadania: pełne emocji aż do końca!
Ciekawa jestem co ten typ spod ciemnej gwiazdy jeszcze wymyśli. Rozumiem, że bicie kobiet przychodzi mu z łatwością, gorąca krew damskiego boksera Mam nadzieję, że ktoś tu się wreszcie wykaże odwagą i położy temu kres (ale nie chcę, żeby serial się skończył, więc mam nadzieję, że wymyślisz też kolejne wątki). No i ciekawe co z LJ'em
Super, jestem pod wrażeniem Pozdrawiam serdecznie ;*


Teraz maja w rekach zarowno zone, jak i corke. A jak moglas sie przekonac, sa zdolni nawet do zabicia obu. Co oni - bo nie tylko Salvatore - jeszcze wymysla - mam juz pomysl, niedlugo bede dalej pisac, ale wspomne tylko, ze to, co zrobil, jest dopiero wstepem do tego, co zrobi - jak zauwazylas, Abruzzi ma w mafii wielu wrogow...Nie przepuszcza okazji zemsty na nim - nawet przez jego rodzine.

Watkow bedzie jeszcze sporo, pamietaj o kobiecie z Goingtown i jej dziecku . A poza tym Bagwell sam zauwazyl, ze ktos musial podrzucic film do telewizji, ktos chcial, by swiat dowiedzial sie, ze John zyje - a to znaczy, ze ktos moze chciec mu pomoc ...albo ma swoje zamiary .

LJ'a nie zostawie, nie zapomne o nim, Lincoln i Michael mi nie dadza .

Bardzo sie ciesze, ze lubisz "mojego" Johna, chcialam wlasnie pokazac, ze on tez mial (ma? uczucia, ze potrafi kochac i walczyc o swoje. Ale jedno mnie zastanawia:

monioula napisał:
która jest zupełnie inna niż ten John z PB. Gardło mi się zaciska, sama czuję jakbym była w "Piekle".


hm, a czym tak sie roznia? Bo wiesz, jesli chodzi o to, co napisalam wyzej, to jest OK, ale mam nadzieje, ze moja postac ma w sobie choc troche z oryginalu, bo to jednak jest historia o Abruzzim, nie chcialabym go tak do konca zmieniac (mimo, iz pewne zmiany musialy w nim zajsc po tych 7 lat).

Opis "Piekla" wywarl na Tobie wrazenie? Ciesze sie, ze udalo mi sie przekazac atmosfere tego miejsca (ma byc gorzej, niz w Sonie). Hm, rozumiem, ze przewidujesz, ze John jednak tam trafi? ).


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 17:26:41 17-03-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:03:52 17-03-08    Temat postu:

Oj, ja już wiem, do czego ONI mogą być zdolni. A jeszcze Ty mnie straszysz Ale to dobrze, bo wtedy z większą niecierpliwością będę czekac na kolejną część
O kobiecie pamiętam, o wszystkim pamiętam i próbuje ułożyć to sobie jakoś w głowie, ale tu (po raz kolejny) udowadniasz jaką świetną i nieprzewidywalną autorką jesteś. W każdej sekundzie sytuacja może zmienić się o 180 stopni i to jest fajne
Moim zdaniem twój John zupełnie się różni od tego z PB. Może i tamten miał jakieś pobudki moralne, jeśli chodziło o jego rodzinę, ale przede wszystkim był bezwzględnym egoistą, tak go odbierałam. Na przykład to jego nawrócenie i ciągłe modły o zbawienie... A u ciebie jest coś zupełnie innego, widzę jego bardziej życzliwą twarz. Może odebrałam to inaczej, niż ty miałaś zamiar to przekazać
Opis wywarł na mnie wrażenie, myślę, że jednak go tam "umieścisz"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:17:32 17-03-08    Temat postu:

monioula napisał:
Oj, ja już wiem, do czego ONI mogą być zdolni. A jeszcze Ty mnie straszysz Ale to dobrze, bo wtedy z większą niecierpliwością będę czekac na kolejną część
O kobiecie pamiętam, o wszystkim pamiętam i próbuje ułożyć to sobie jakoś w głowie, ale tu (po raz kolejny) udowadniasz jaką świetną i nieprzewidywalną autorką jesteś. W każdej sekundzie sytuacja może zmienić się o 180 stopni i to jest fajne
Moim zdaniem twój John zupełnie się różni od tego z PB. Może i tamten miał jakieś pobudki moralne, jeśli chodziło o jego rodzinę, ale przede wszystkim był bezwzględnym egoistą, tak go odbierałam. Na przykład to jego nawrócenie i ciągłe modły o zbawienie... A u ciebie jest coś zupełnie innego, widzę jego bardziej życzliwą twarz. Może odebrałam to inaczej, niż ty miałaś zamiar to przekazać
Opis wywarł na mnie wrażenie, myślę, że jednak go tam "umieścisz"


Powiem tak - moga zrobic wszystko, by dopasc Johna, a jak juz go beda mieli (o ile beda , to jego rodzina nie bedzie im potrzebna.

Masz racje, czasem ja sama siebie zaskakuje, co tez mi wychodzi z moich bohaterow, w ogole czesc rzeczy nie byla wczesniej planowana, prawda jest to, ze bohaterowie zyja wlasnym zyciem .

Hm...Zastanawiam sie nad tym egoista . W sumie nie kojarze, zeby zrobil cos dla kogos, nie majac w tym interesu, poza rodzina, oczywiscie, chociaz Michaela cenil (pytanie tylko, ile w tym bylo sympatii, ile checi dorwania Fibbonacciego, ale sadze, ze troche tego i tego - taak, jak zwykle go wybielam .

Ale ciesze sie, ze odebralas wlasnie tak! Bo o to mi wlasnie chodzilo, jesli roznica ma polegac na tym, ze udalo mi sie ukazac troche ciepla z serca (o ktore to zawsze go podejrzewalam jednak , to bardzo dobrze, bo o to wlasnie mi chodzilo .

A "Pieklo" jest nie bez powodu.... Hm, a moze to LJ tam trafi? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Następny
Strona 6 z 9

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin