Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Saga rodu McIntyre - Tom II - "Nie zapomnij!"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:45:33 02-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Kochana to bardzo dobrze, że twoja historia jest wzruszająca! i cieszę się, że masz zapas odcinków, możesz mnie zaspokajać
Lubię Ewana, fajnie, że "zagra u ciebie", bardzo pasuje (Będzie jakiś romansik? taki poważniejszy...)
A co do odcinka: znowu super, już nie mam słów na pochwałę. Mam nadzieję, że za długo nie będziesz mnie trzymać w niepewności co do losów Pokurcza!
Całuję i pozdrawiam. Twórz dalej


Zaraz znow Cie "zaspokoje" ;D.

Ja tez go lubie, w sumie po "Gwiezdnych wojnach" mi tak podpasowal, ale tak w ogole tez go lubie . Ciesze sie, ze Ci pasuje, a jaki ma byc romansik, miedzy kim, a kim? ).

A oto ciag dalszy...

----------------------------------------------------------------------------

---26---
Do miasteczka zaczęły docierać wieści o masakrze w kanionie.Hiram jak zwykle drżał o swój bar.Nawet Elmer nie był już taki pewien.Kto ich obroni?Była ich garstka i to nie zaprawionych w bojach.Wytłuką ich jak muchy,jeśli tylko tego zechcą.Pastor odprawiał msze w kościele z błaganiem o pomoc,ale chyba sam wątpił w ich powodzenie.Szczęśliwi posiadacze broni sprawdzali ją codziennie, ale jakby bez przekonania.W zasadzie tylko Luther Lonely nie czuł strachu,ale on zawsze odstawał od ludności Slumville.Nawet nie przyłączył się nigdy do przeklinania Savage'a.Strach coraz bardziej ogarniał mieszkańców miasta.

---27---
Uparty Ben zbudował jednak prowizoryczne nosze i umieścił na nich Luciusa.Przytroczył je potem do swego wierzchowca i razem wyruszyli w poszukiwaniu pomocy,licząc,że nie napotkają więcej Indian.To znaczy liczył Ben,bo Pokurczowi było już wszystko jedno.Czuł już śmierć.Nie zważając na to młodzieniec nakazał koniowi ruszać.Powoli,aby nie zaszkodzić choremu,posuwali się do przodu.Ben wierzył,że zdoła uratować życie Herarda.Był przecież dla niego całym światem.A Pokurczowi teraz już każdej nocy śnił się wołający go chłopiec...

---28---
Sarah też miała sen tej nocy.Przyszedł do niej Malcolm.Stał przed nią i patrzył.Milczał,mimo jej usilnych prób nawiązania z nim kontaktu.Jego spojrzenie wyrażało głęboką rozpacz.Czuła się,jakby spoglądał w jej duszę.W pewnej chwili z jego oczu potoczyły się dwie ogromne łzy i spłynęły po policzkach.Sarah próbowała go przytulić i pocieszyć,ale McIntyre odsunął się.Wyczytała niewyobrażalne cierpienie w tym wzroku.
Obudziła się natychmiast.Nadal miała w umyśle ten straszny sen.Serce jej waliło jak młotem.Oto ujrzała swoją wielką miłość płaczącą.Nie chciała tej myśli dopuścić do głosu,lecz wiedziała,co było powodem pojawienia się tej zjawy.Opinia Duncana o swoim ojcu.To przez nią,przez kłamstwo Sarah,Savage nie może zaznać spokoju.Prosił zapewne,aby wyznać mu prawdę.A ona nawet nie odwiedziła nigdy jego grobu.Tłumaczyła się przed samą sobą,że nie chciała cierpieć,ale zdawała sobie sprawę,jak naiwne było to tłumaczenie.Delikatny wyrzut zza grobu-zapomniałaś o mnie,ukochana.Pogrzebałaś mnie nie tylko w ziemii,ale i w duszy.Odebrałaś mi nawet syna.
Syna.Duncan również się obudził i zauważył,że jego matka nie śpi.Podszedł się przywitać,ale zamiast powitania posłyszał:
-Musimy poważnie porozmawiać.Mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego,synku.
-Dobrze,mamo,ale najpierw zjedzmy śniadanie.Potem porozmawiamy.
-Nie,to nie może poczekać.Za długo milczałam,za długo...
-W takim razie możesz zaczekać jeszcze parę minut-uśmiechnął się,rozlużniony pięknym porankiem.-Idę do kuchni.
Nie zdołała go powstrzymać.Przyniósł obiecany posiłek i usiadł przy niej.
-Jedz,mamo.Potem mi wszystko opowiesz.
Wykonała jego prośbę i otworzyła usta,żeby przyznać się,kim był jego ojciec.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:21:20 03-11-07    Temat postu:

No i znowu kończysz w takim momencie! No nie... coś mi się zdaje, że Sarah nie zdobędzie się na wyjawienie symnoiw prawdy No i co z pokurczem? A romans z kim? No oczywiście Duncan i Ben powinni sobie znaleźć jakieś panienki (albo związek homoseksualny, ale jednak wolę pierwszą wersję )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:01:27 03-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
No i znowu kończysz w takim momencie! No nie... coś mi się zdaje, że Sarah nie zdobędzie się na wyjawienie symnoiw prawdy No i co z pokurczem? A romans z kim? No oczywiście Duncan i Ben powinni sobie znaleźć jakieś panienki (albo związek homoseksualny, ale jednak wolę pierwszą wersję )


Ale przeciez ja tak specjalnie koncze . A czy Sarah wyzna prawde...a to sie zaraz dowiesz . O Pokurczu tez cos bedzie...Potem . Widze, ze chcesz, zeby przezyl...a to sie okaze...Rozsmieszylas mnie tym zwiazkiem homoseksualnym . Na razie Ben nie mysli o zonie, ale Duncan...Ten moze kogos znajdzie . (Ja sie tylko usmiecham, jak pomysle o dalszych odcinkach .

---------------------------------------------------------------------------

---29---
Ciszę rozdarł przerażliwy wrzask jednej z kobiet.
-Indianie!
Całe Slumville poderwało się na nogi.Gotowana od wielu dni broń została pochwycona w silne ręce i wymierzona we wjazd do miasta.Osada nie podda się,zanim nie zginie jej ostatni obrońca.Dało się już słyszeć tętent kopyt.Pędzące rumaki zapowiadały krwawą walkę.Ziemia drżała pod nimi.
Duncan też wybiegł,bronić miasta.Złapał pistolet i po raz kolejny upewnił się,czy nie zawiedzie go w ogniu bitwy.Matka nie zdążyła mu niczego wyjaśnić.Nic to teraz nie znaczyło.Liczyło się tylko Slumville i życie jego mieszkańców.
Serca biły zgodnym rytmem i dawno tu nie widzianą wielką jednością.Armia wodza pojawiła się u wrót Slumville.Z dzikim okrzykiem wtargnęli do miasteczka.Posypał się grad strzał na broniących.Z okien wystrzelona została część pocisków.Kilku Indian padło na ziemię,ale ich ostre naboje wbiły się równocześnie w taką samą ilość obrońców.Zginęli natychmiast.Jedni napastnicy szyli z łuków,inni z okrzykami wpadali piechotą,a jeszcze inni również strzelali z łuku,ale nie w ludzi,a w domy.Miało to na celu podpalenie osiedla,bo pociski płonęły.Za sekundę każdy trafiony dach zajmował się ogniem.Niektórzy usiłowali gasić pożar,ale co rusz wybuchały nowe płomienie.Duża ilość dzielnych mieszkańców odeszła już w zaświaty.Zaczynała powoli wybuchać panika w Slumville.Wydawało się,że miasteczko jest stracone.
Duncan walczył dzielnie,jakby nie zdawał sobie sprawy,że może polec.Sarah ukryła się w domu,ale i ona miała w ręku broń.Sądziła,że nie potrafi zabijać,ale robiła to w obronie syna.Właśnie wymierzyła w pewnego bardzo upartego Indianina,który spowodował śmierć piętnastu osób.Zamknęła oczy,licząc na ślepy traf,ponieważ wojownik ten co ułamek sekundy zmieniał pozycję.Wystrzeliła.

---30---
Dzikość Serca walczył jak lew.To najdzielniejszy rycerz tego plemienia.Tomahawk siekł na prawo i lewo.Na chwilę obrócił się tyłem do pewnego domku.Już miał odzyskać poprzednią pozycję,ale nie zdążył.Jakaś kula,zapewne wystrzelona z tamtej chaty,trafiła go od tyłu.Poczuł ból i upadł na ziemię,brocząc krwią.Bitwa musiała toczyć się bez niego.
Trwała parę godzin,aż w końcu Indianie wycofali się,pozostawiając trupy żołnierzy z obu stron i zgliszcza domów w Slumville.Rozpoczęło się sprzątanie miasteczka.Długo potrwa jego odbudowa.Część osób zajęła się pochówkiem poległych.To pastor nakazał równo traktować zmarłych z obu stron,wbrew sądom miasteczka.Pogrzebano większość zmarłych,aż natrafiono na pewnego nieprzytomnego wojownika,również pozostawionego przez swoich.To Elmer zorientował się,że nieboszczyk żyje.Pastor dał do zrozumienia,że warto byłoby zająć się rannym.Ponieważ nie było-delikatnie mówiąc-wielu chętnych,on sam podjął się tego zadania.

---31---
Upłynęło parę godzin,nim odzyskał przytomność.Gospodyni pastora umiejętnie się nim zaopiekowała.Jednym z rannych,chociaż lekko,był też Luther Lonely.Leżał w tym samym pomieszczeniu,kościółek był mały.Sarah przyszła odwiedzić Lonely'ego,aby poprosić go o dotrzymanie tajemnicy o pochodzeniu Duncana.Uznała,że skoro najazd nastąpił akurat wtedy,gdy miała to wyznać,zapewne los nie chce,by Duncan poznał prawdę.Przekroczyła teraz próg budynku.Ze smutkiem zobaczyła nadpalone mury świątyni.Weszła do pokoju rannych.Indianin o imieniu Dzikość Serca zaledwie spojrzał na nią przelotnie.To ona go raniła,o czym wiedziała.Minęła go bez słowa.Stanęła przy łóżku Luthera i przywitała się z nim.
-Dziękuję panu za dzielną obronę miasta.
-Uczyniłem to,do czego zmusił mnie los.Nie sądzę,by był to powód do chwały.Jestem zaskoczony pani wizytą-zmienił temat.
Ona też wolała o tym nie mówić.W każdej chwili mógł tu wejść pastor.Zaczęła więc wyłuszczać swoją prośbę.
-Panie Lonely,przyszłam pana błagać,aby nie zdradzał pan mojemu synowi prawdy o jego ojcu.
-To pani wybór.Jeśli uzna pani,że powinien się dowiedzieć,sama mu to powie.
-Dziękuję za zrozumienie,Lonely.Wolałabym,aby nigdy nie dowiedział się,że jego ojcem był Malcolm McIntyre,którym tak pogardza.
Indianin zamarł.Jego przyjaciel miał syna!Więc to musi być Sarah z miasteczka!Podniósł się lekko i upewnił się:
-Czy ma pani na imię Sarah i jest córką Hamiltona?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:13:55 04-11-07    Temat postu:

Skojarzył te fakty! Teraz wie, że to Sarah, ciekawe, czy to coś zmieni
Cytat:
Uznała,że skoro najazd nastąpił akurat wtedy,gdy miała to wyznać,zapewne los nie chce,by Duncan poznał prawdę

Szkoda, byłam ciekawa reakcji Duncana. Miłość mówisz? Bardzo fajnie, mam nadzieję, że z Benem też coś wymyślisz
Super, chce więcej. Chcę wiedzieć co z Pokurczem, bo naprawdę go polubiłam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:45:17 04-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Skojarzył te fakty! Teraz wie, że to Sarah, ciekawe, czy to coś zmieni


Ona tez juz wie, ze ten ktos ja zna i bedzie ciekawa, skad...

Cytat:
Uznała,że skoro najazd nastąpił akurat wtedy,gdy miała to wyznać,zapewne los nie chce,by Duncan poznał prawdę


monioula napisał:
Szkoda, byłam ciekawa reakcji Duncana. Miłość mówisz? Bardzo fajnie, mam nadzieję, że z Benem też coś wymyślisz


Nie kazdy w mojej Sadze jest skazany na szczescie....Moze Duncan przezyje tragedie, moze Ben, moze obaj...a moze zaden .

monioula napisał:
Super, chce więcej. Chcę wiedzieć co z Pokurczem, bo naprawdę go polubiłam


Ja tez . A oto dalsza czesc...

----------------------------------------------------------------------------

---32---
Benjamin nie przyznawał się,że zaczyna dostrzegać na twarzy opiekuna oznaki nadchodzącej śmierci.Popędził konia.Z przerażeniem obserwował upływ sił Luciusa.Oby tylko dotrzeć do miasteczka przed...Nie,nie chciał nawet o tym myśleć!
Dlatego z tak wielką ulgą po upływie tygodnia z daleka zobaczył budynki miasta.Nie zważał,że są lekko podniszczone.Dla niego liczyło się tylko zdrowie Pokurcza.Musi tu być lekarz!Czuł,że podróż wyczerpała obu siły.On był zdrowy,więc co musiało się dziać z Herardem...

---33---
Równocześnie z tym scena w kościółku toczyła się dalej.Sarah drgnęła,zaskoczona,że obcy Indianin ją poznał.Odraza do napastnika ustąpiła miejsce ciekawości:
-Skąd mnie znasz?
Dzikość Serca chwilę milczał,aż w końcu wyznał:
-Byłem dobrym przyjacielem Savage'a.
Imię zawisło w powietrzu.W głowie Sarah pojawił się ponownie tamten straszny sen.Oboje z Lonely'm wpatrywali się w urodziwą twarz mówiącego:
-Razem szukaliśmy Franka Holiday'a.Rozstaliśmy się na kilka dni przed śmiercią Savage'a i jego odwiecznego wroga.Opowiadał wiele o tobie,Sarah.Byłaś jego sensem życia.Gdy cię utracił...
-Jak to utracił?!-zaprotestowała gwałtownie.-To on wyruszył na te bezsensowną vendettę!
-Ale to ty od niego odeszłaś...
-Nigdy tego przecież nie zrobiłam!-nie rozumiała.
I wtedy usłyszała całą historię.Od spotkania w wiosce Indian do rozstania i odjazdu McIntyre'a z chatki Pokurcza.Pojęła,że gdy uciekała przed Joe'm i postanowiła już nigdy nie wracać do kryjówki Malcolma-kilka dni póżniej pojawił się tam jej ukochany i jej nie zastał.Dlatego znowu porozumiał się z wojownikiem i rozpoczął pogoń za mordercą rodziny.
Uchwyciła się ściany,jakby błagając ją o oparcie.Gdyby tego dnia McCoy znów nie pojawił się na ich drodze i byłaby wtedy w domu...Savage zastałby ją bez problemu i byliby razem.Gnany rozpaczą popędził szlakiem śmierci-do piekła.Zaczęła szlochać.

---34---
Benjamin też miał łzy w oczach,ale powód był zupełnie inny.Co prawda wjeżdżali już do miasteczka,ale docierało do niego,że to nie ma sensu.Zdoła chyba tylko zapewnić Pokurczowi godny pochówek,nic więcej.Pomimo to wyhamował na środku Slumville i zrozpaczony wrzasnął,prawie tracąc zmysły:
-Czy jest tu doktor?!
Indianin myślał,że śni.Oto usłyszał głos Benjamina!To niemożliwe,on tutaj!
Mieszkańcy osady wylegli na ulicę z ciekawości.Zobaczyli mężczyznę w średnim wieku,wierzchowca i przytroczone do niego coś,na czym spoczywał jakiś sędziwy starzec.Podeszli,zaciekawieni.Ben błagał każdego,kto mu się nawinął.W końcu usłyszał to,na co czekał,choć niezupełnie.
-Mamy tu wyłącznie pastora.To on leczy wszystkich chorych,nawet czerwonoskórych-odpowiedział mu z niesympatycznym akcentem na ostatnie słowo jakiś facet.
-Pomóżcie mi przetransportować nosze do kościoła!Potrzebna mi pomoc,natychmiast...
Spojrzeli sceptycznie na Pokurcza,Elmer nawet mruknął cicho:
-No,temu to faktycznie potrzebny pastor,ale żeby mszę odprawić!
Spełnili jednak prośbę Benjamina.Niedługo pukali do bramy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:44:04 04-11-07    Temat postu:

Wyobrażam sobie, co musi czuć Sarah Bidulka będzie teraz zwalać winę na byłego męża, albo co gorsze - obwini ją siebie
Mam nadzieję, że uda się uratować Pokurcza! Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:50:42 05-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Wyobrażam sobie, co musi czuć Sarah Bidulka będzie teraz zwalać winę na byłego męża, albo co gorsze - obwini ją siebie
Mam nadzieję, że uda się uratować Pokurcza! Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy


Poprosze .

-------------------------------------------------------------------------------

---35---
Luther Lonely podniósł się z posłania i usiłował pocieszyć kobietę,na próżno.Poczuła się winna tego,co stało się trzydzieści lat temu.Wyrzucała sobie tchórzliwą i spowodowaną wewnętrznym impulsem,ucieczkę.Dzikość Serca za to nasłuchiwał swoim wyczulonym uchem wojownika lasu,głosów zza drzwi.Słyszał pastora,jak nakazuje umieścić Herarda w drugim pomieszczeniu-ostatnim z możliwych.Benjamin,wierny po grób,przyklęknął obok przyjaciela.Ten spał.Nikt nie wiedział jednak,że jest to kolejny sen z udziałem pewnego małego chłopca,coraz natarczywiej wołającego "wujka Herardo"...Kiedy zostali sami,Ben i Pokurcz,na progu stanął,nie całkiem jeszcze w pełni sił,wojownik.Dłuższą chwilę się im przypatrywał,aż w końcu podszedł bliżej.

---36---
Sarah nie miała ochoty niczego więcej słuchać,nawet uspokajających słów Luthera.Wyrwała się z jego opiekuńczych ramion i pobiegła przed siebie.Było to dla niej stanowczo zbyt dużo.Został tak,nieco oszołomiony tym wszystkim.A ona biegła w dal,nie zważając na krzyki i nawoływania.Tak samo nie przejęła się wrzaskiem Hirama:
-Na miłość boską,niech pani uważa!-zaraz potem zamknął oczy.Nie cierpiał widoku krwi,a chlupnęło jej sporo,gdy pędząca Sarah została potrącona przez nadjeżdżający wóz.
Tymczasem Indianin uściskał Benjamina.Nie było jednak nastroju na gorętsze powitania.Stan Luciusa nie nastawiał ich na radość.Kiedy nareszcie pozwolono im ponownie się spotkać,jeden z nich umiera.Raz przeżyli jedną stratę i wiedzieli,że ta będzie tak samo dotkliwa.Benjamin delikatnie pogładził po siwych włosach swego opiekuna.Złapał jego dłoń w swoją i siedział tak w milczeniu.Indianin położył mu rękę na ramieniu,aby choć tyle go pocieszyć.

---37---
Pokrwawioną i nieprzytomną umieszczono w jej własnym domu.Duncan przybiegł,jak tylko usłyszał o wypadku.Czuwał przy matce dłuższą chwilę,aż jego cierpliwość została nagrodzona.Obudziła się i z ulgą spostrzegła,kogo ma w pobliżu.
-Chłopcze...Pamiętasz naszą rozmowę przed najazdem?...
-Tak,pamiętam,ale teraz nic nie mów,proszę!Wyzdrowiejesz i wtedy porozmawiamy-mówił przez łzy.
-Nie,musisz dziś poznać...prawdę...Ojciec...twój ojciec...on...nie był tym,za kogo go...uważasz...
-Mamo,wiem.Błagam cię...
-Posłuchaj,Duncanie!-wykrzesała wszystkie siły.-Nie jesteś synem Joe'go McCoy!-wyrzekła to i znowu opadła na poduszki.
-Jak to?To wynik potrącenia,nazajutrz opowiesz mi wszystko-nie uwierzył.To bez sensu!
Ale matka nie ustępowała:
-Joe nie był twoim ojcem...Jesteś potomkiem mojej jedynej...prawdziwej miłości...-z trudem łapała oddech.-Jesteś...jesteś...synem...-wiedziała,że zaczyna jej brakować czasu.-Synem...Malcolma McIntyre'a,zwanego Savage...Nigdy o tym...nie zapomnij!...
Ledwo tylko wypowiedziała te słowa,skonała.Duncan prawie zawył z rozpaczy.Nie mogli go oderwać od ciała Sarah,nawet gdy przyszli przygotować ją do pochówku.Zadano mu śmiertelną ranę i to w dwójnasób.Odejście matki i to kłamstwo,jakie wypowiedziała...To były jej ostatnie słowa,a tak okrutne dla własnego syna...Czy nie wiedziała,że choć był świadom postępków ojca,to wolałby nigdy się nie narodzić,niż okazać się potomkiem człowieka,którego tak przeklinał?!Nie,to niemożliwe!Chwycił się za głowę,jakby miał za chwilę oszaleć.



Koniec części pierwszej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:22:57 05-11-07    Temat postu:

Nieeeeeeeee! Tego bym się nigdy nie spodziewała, to ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślała ( Duncan został sierotą... i to pozostawiony sam sobie z takim wyznaniem ( Przecież on nie będzie mógł dojść do ładu z samym sobą (
Tyle napięcia... a ja nadal nie wiem, co z Pokurczem (
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 2:46:05 06-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Nieeeeeeeee! Tego bym się nigdy nie spodziewała, to ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślała ( Duncan został sierotą... i to pozostawiony sam sobie z takim wyznaniem ( Przecież on nie będzie mógł dojść do ładu z samym sobą (
Tyle napięcia... a ja nadal nie wiem, co z Pokurczem (


Milo wiedziec, ze Cie zaskoczylam ). Masz calkowita racje, teraz Duncan nie bedzie wiedzial, komu ufac i kto ma racje...Co sie z nim stanie dalej i ktora droge wybierze - zaraz dalszy ciag rozterek . Na Pokurcza musisz jeszcze, niestety, troszeczke poczekac . A jak Ci sie podoba aktor/piosenkarz, ktory go "gra"?

----------------------------------------------------------------------------------

Część 2 - "Grzechy ojców"

---1---
Duncan stał jak otępiały nad grobem matki.Jeszcze do końca do niego nie dotarło,że ją utracił.Patrzył na zasypywaną powoli trumnę jak sparaliżowany.Nagła śmierć i ostatnie słowa,jakie od niej usłyszał sprawiły,że był w sporym szoku.W jednej chwili pozbawiono go zarówno Sarah,jak i ojca.Nie przyjmował do wiadomości tajemnicy o swoim pochodzeniu.Był synem Joe'go McCoy i żadna siła tego nie zmieni!W jego duszy ktoś szeptał mu,że przecież matka nigdy go nie okłamała.Dlaczegóż miałaby to uczynić w tak ważnej sprawie?Czy zadałaby mu taki ból bez powodu?Zagłuszał ten głos w obawie,że kiedyś w to uwierzy.Nie darzył wielkim uczuciem Joe'go,ale wolał jego od tego potwora.Jeszcze nikomu nie zwierzył się z tego,co posłyszał.Sam nosił to ciężkie brzemię.Nie posiadał odwagi,aby wyznać prawdę mieszkańcom miasteczka.nie był też pewien ich reakcji.Wszakże darzyli Malcolma tak ogromną nienawiścią,że nawet samo podejrzenie dotyczące osoby Duncana i jego powiązań ze sławnym bandytą było dlań niebezpieczne.Wolał milczeć-po części ze strachu przed sobą,a po części przed osądem ludzi.

---2---
O zgonie Sarah mówiło całe Slumville,dlatego Indianin i Benjamin również o tym wiedzieli.Wiadomość wstrząsnęła nimi,Dzikość Serca poczuwał się nawet do winy za jej wypadek.Luther Lonely z zaciekawieniem dopytywał o przebieg znajomości dwóch nieznajomych i McIntyre'a.Ponieważ nie wyczytał w nich ochoty do opowieści,sam zwierzył się im z dawnej przygody.Wysłuchali jej z zadumą.Oto ktoś,kto poznał Malcolma od tej drugiej strony,bardziej wrażliwej,choć nadal twardej.Póżniej i oni zrewanżowali się mu taką samą nieprawdopodobną historią-może nawet ich była bardziej.Luther dowiedział się prawdy o zabójstwie pastora.Wywarło to na nim wielkie wrażenie,zresztą podobnie jak reszta zdarzeń.Postać,jaką mu nakreślili,całkowicie odbiegała od jemu znanej.Wierzył im jednak bez cienia wątpliwości.Poznał wszystkie fakty,także te o Oliverze-ojcu Benjamina-i losy Pokurcza.Zaufali sobie wzajemnie,związani na wieki wspólną tajemnicą.Nie zamierzali na razie niczego wyjawiać.Lonely wyraził pragnienie poznania Herarda,człowieka,który był jak rodzony wujek dla Savage'a.Ben niezbyt chętnie wysłuchał tej prośby,bał się,że Luther uczyni lub powie coś obrażliwego pod adresem chorego na jego widok.Fakt,że proszący znał jego przybranego ojca i-choć pod wpływem impulsu-zaproponował mu niegdyś przyjażń,przemawiała na jego korzyść.Dlatego wyraził zgodę.
Kowboj wszedł do drugiej salki i zatrzymał się przy łóżku.Popatrzył na twarz leżącego i nadal śpiącego Pokurcza.Siwe i wyblakłe włosy rozypywały się po poduszcze.Poraniona twarz jakby zapadła się w sobie.Lonely z podziwem na nią spoglądał-ten człowiek nigdy się nie poddał,mimo tylu przeszkód!Zastanawiał się,jakaż to tragedia oszpeciła go tak strasznie.Z zaciekawieniem,chociaż bez złośliwości,zadał to pytanie.Nikt jednak nie potrafił mu udzielić odpowiedzi,bo żaden jej nie znał. Lucius nie lubił o tym mówić i nikt go nie wypytywał.Był to dla niego bolesny temat.Wiedzieli tylko,że uratował kiedyś życie Johnowi McIntyre i to wtedy wydarzył się ten wypadek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:15:50 06-11-07    Temat postu:

No i ładnie, Duncan nie wierzy w to, że Savage jest jego ojcem, chociaż matka nigdy go nie okłamała A jeśli ma wątpliwości, to zmaierza to zataić, bo się wstydzi
A zaczekam na Pokurcza, trzymam kciuki za jego zdrowie Jeśli chodzi ci o to, czy podoba mi się jako mężczyzna, to nie, ale pasuje do roli. Szczerze powiem, że go nie znam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:19:47 07-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
No i ładnie, Duncan nie wierzy w to, że Savage jest jego ojcem, chociaż matka nigdy go nie okłamała A jeśli ma wątpliwości, to zmaierza to zataić, bo się wstydzi
A zaczekam na Pokurcza, trzymam kciuki za jego zdrowie Jeśli chodzi ci o to, czy podoba mi się jako mężczyzna, to nie, ale pasuje do roli. Szczerze powiem, że go nie znam.


Wstydzi...i gardzi Savage'm z calego serca. A o aktora nie chodzilo mi o to, czy Ci sie podoba, tylko, czy pasuje , bylam troche zmeczona o 3 w nocy .

Kolejna dawka moich wypocin ) -

-----------------------------------------------------------------------------

---3---
W międzyczasie Duncan szukał ukojenia w modlitwie,zaszedł więc do kościółka.Klęczał teraz przed obrazem i prosił o siły potrzebne mu do przetrwania tego wszystkiego.Wzrok świętego z płótna pomiędzy ramami zdawał się nie dostrzegać cierpienia młodego syna Sarah.Szept,jaki wydobywał się z gardła chłopca,słyszał tylko on.W jego sercu,nie przesiąkniętym złem Joe'go,tkwiło wspomnienie matki i faktu,że zawsze dbała o niego z pełnym piękna poświęceniem.Wiedział,że to musi być prawda.Słone łzy ściekły mu po policzkach,gdy zrozumiał,że go nie okłamała.Naprawdę był potomkiem Savage'a!Musi się z tym pogodzić i pojąć,choć to zapewne będzie najtrudniejsze,miłość matki do tego człowieka.

---4---
Los postanowił,że w kolejnej chwili Herardo przebudził się.Zobaczył nad sobą Dzikość Serca i tajemniczego mężczyznę,a obok Bena.Pytającym wzrokiem powiódł po zebranych,którzy w krótkich słowach streścili mu to,co się zdarzyło.Wyczuli też,że żałuje,iż nie poznał osobiście Sarah.Za to ze wzruszeniem dowiedział się,kim jest nieznajomy człowiek w czerni.Teraz już czworo ludzi znało drugą naturę Malcolma,skrzętnie skrywaną-Pokurcz,Ben,Indianin i Lonely.
Klęczący młodzieniec usłyszał,że ktoś wymienia imię,którym tak gardził.Bardzo trudno było mu się z tym pogodzić,ale jego ciekawość zwyciężyła.Wszedł do ich pomieszczenia,zatrzymał się lekko nieśmiało w progu i poprosił cicho:
-Opowiedzcie mi o moim ojcu...

---5---
Wydawałoby się,że nie docierają do niego opowieści.Przecież znał tę historię,wiedział,kim był Malcolm McIntyre?Jakimż więc cudem usłyszał legendę o mścicielu własnej rodziny,gnanym obsesją zemsty-ale z drugiej strony...słusznej?Miast poznać kolejne losy okrutnika prerii, poinformowano go o niemożliwych w tym wypadku zdarzeniach,o uczuciu miłości,jaką zapłonął do jego matki...Najdziwniejsze było to,że,mogąc pozostawić ją w płonącym domu,uratował ją z płomieni.A ta melodia,co-jak się dziś okazało-jest tą samą,którą nuciła mu matka,a on śpiewał ją codzień?Czy to jest możliwe?Czy prawdą jest,że w głębi serca Malcolm był tylko bardzo ciężko doświadczonym przez los sierotą,szukającym po prostu pociechy w morderstwie zabójcy jego rodziców?Czy droga,jaką szedł,była jedynym ratunkiem przed szaleństwem?Szczególnie zapadła mu w pamięć i w duszę sprawa z Benem.Potrafił ryzykować życiem i misją dla szczęścia tego chłopca.Jakże to niepodobne do tego,co streścił mu niegdyś Hiram...Coś przełamywało się w Duncanie.W końcu wypowiedział słowa,na które w zasadzie wszyscy czekali:
-Jeżeli to nie kłamstwa,jeśli on naprawdę był taki-zaprowadżcie mnie na grób Malcolma McIntyre!
Lucius,mimo najszczerszych chęci,musiał pozostać.Został z nim Dzikość Serca,jako opieka.Duncan zabrał ze sobą Bena i Luthera,bo i on chciał poznać miejsce gdzie spoczywa Savage.Wyruszyli następnego dnia.Słońce prażyło mocno,oświetlając kształty jakimś nierzeczywistym blaskiem.Mieli przed sobą średniej długości drogę.Nie zwracali uwagi na upał,zamierzali dotrzeć do celu jak najszybciej.Duncan usiłował stłumić szalejącą w swym sercu burzę i zrozumieć,co naprawdę czuje do zmarłego ojca.Poruszyły go te opowieści,mimo,iż obawiał się w nie uwierzyć i go pokochać. Jego świat wywrócił się do góry nogami,pragnął zachować chociaż resztki rozsądku.Nie był pewien,jakie uczucia wzbudzi w nim ten nagrobek i jaki wróci z tej wyprawy.Czuł jednak,że musi,po prostu powinien tam się wybrać.
Minęło parę godzin,kiedy dotarli do tego zapomnianego przez Boga i ludzi skrawka prerii.Benjamin ze wzruszeniem podszedł bliżej.Zobaczył,że wysiłki,jakie podjął,by oczyścić go z nieproszonych fragmentów roślin,poskutkowały na tyle,że dziś dało się przynajmniej odczytać hasło,jakie wypisał.Lonely milczał,bo i jemu udzielił się nastrój tej podniosłej chwili.Przeczytał napis na krzyżu i pojął,jakim uczuciem darzono zmarłego.Ciszę przerwał dopiero sam Duncan:
-Zostawcie mnie samego na parę chwil-proszę.
Odeszli parę metrów.Nie chcieli przeszkadzać w tym niesamowitym spotkaniu.

---6---
Z przedziwnym uczuciem się tam znalazł.Całe swe życie sądził,że jest synem McCoy'a.To jednak było wielkim kłamstwem,wypowiedzianym dla jego ochrony.Zaczynał powoli rozumieć matkę,zmuszoną do rezygnacji z niemożliwego uczucia.Dotknął ostrożnie drewna na nagrobku,jakby bał się,że zostanie oparzony.Widział hołd,który złożył Benjamin,pisząc oznaczenie na sośnie. "Ukochany ojciec"...Obcy młodzieniec potrafił podarować mu synowskie uczucie,a Duncan nadal się wahał.Wyszeptał życzenie:
-Skoro byłeś moim tatą,pozwól mi zdecydować,czy mam dalej cię nienawidzić,czy też przeciwnie-powinienem cię pokochać...Nie wiem już,w co wierzyć...W Slumville tobą gardzą,za to moi nowi przyjaciele nazywają cię zupełnie inaczej...Zupełnie cię nie znałem,nie mam nawet twojej fotografii...Nic mi po tobie nie pozostało...Może gdybyśmy się choć raz spotkali,gdybyś żył nadal-to kto wie,może wszystko byłoby inaczej?Czy pokochałbyś mnie,własnego potomka,czy raczej odrzuciłbyś jak niechcianego bękarta?Co mam robić,doradż mi!Kim ty naprawdę byłeś,Malcolmie McIntyre?
Kiedy znów się spotkali,Duncan oświadczył,że postanowił wyjechać.Zmienił się bardzo od tej rozmowy z ojcem,stał się spokojniejszy.Jakby otrzymał od niego dar,jakieś łagodne,ojcowskie pocieszenie?Prosił Benjamina o towarzystwo,ten jednak nie mógł opuścić Herarda.Nie przekonały go nawet słowa o pozostawionym w mieście Indianinie.
-Nie,on mnie najbardziej potrzebuje-upierał się Benjamin.-Gdyby coś stało mu się podczas mojej nieobecności-nie chciał nawet o tym myśleć,aż pokręcił głową z jasną czupryną.-Zgodziłem się pojechać z wami,bo tylko ja wiedziałem,gdzie leży Savage.Ale dziś chcę już wrócić!
Musieli się z nim zgodzić.Dlatego czym prędzej pojechali w drogę powrotną.Mimo tych niedogodności Duncan nie zamierzał zrezygnować z zaplanowanej podróży.
-Czy zamierzasz przyznać się w miasteczku,czyim jesteś synem?-zapytał go Luther.
-Jeszcze nie wiem.
-Twój ojciec zapewne by tego chciał-rzucił w powietrze Lonely i odszedł,przygotować konie.

---7---
Wojna,wbrew pragnieniom gubernatora,powolutku dogasała.Wyższe władze lepiej potrafiły dogadać się z Indianami.Zagrożenie zaczęło maleć,chociaż to i ówdzie zdarzały się jeszcze jakieś nieduże potyczki.Z tego powodu szczęśliwy Hiram zafundował wszystkim gościom darmową kolejkę.Po pewnym czasie musiał z tego zrezygnować,bo bał się,że zbankrutuje.Elmer też nie wylewał za kołnierz.Pewnie dlatego tak bardzo chichotał,opowiadając o nagłym wyjeżdzie Duncana.
-I powiedział,że musi opuścić to miasteczko,bo nie potrafi już tutaj żyć!Wyobrażasz to sobie?Zapewne ucieka do jakiejś kobiety...
Hiram nie miał ochoty roztrząsać tego problemu,bo za bardzo denerwowali go ciągle napływający klienci.W kolejnej chwili ogłosił,pomimo wyrażnego niezadowolenia zebranych pod barem w kolejce ludzi,że wydał ostatni darmowy alkohol i na tym koniec!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:46:54 07-11-07    Temat postu:

Kochana jakich wypocin? To jest świetne! I Duncan zrozumiał, że matka go nie okłamała. Może po tej historii dotarło do niego też, że źle osądzał Savage'a. Super, przepraszam, że krótko, ale nie mam dziś czasu na dłuższy komentarz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:46:39 07-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Kochana jakich wypocin? To jest świetne! I Duncan zrozumiał, że matka go nie okłamała. Może po tej historii dotarło do niego też, że źle osądzał Savage'a. Super, przepraszam, że krótko, ale nie mam dziś czasu na dłuższy komentarz


To ja sie zemszcze ))) i dam dalszy ciag...z Luciusem troszeczke .

------------------------------------------------------------------------------------

---8---
Lucius,otoczony troskliwą opieką,zyskał nieco sił i mógł przynajmniej rozmawiać.Pojawienie się Duncana wzbudziło w nim wiele wspomnień.Spotkał syna swojego przybranego bratanka.Gdybyż był silniejszy!Właśnie mówił do Dzikości Serca,co mu leży na wątrobie:
-Żałuję,że Malcolm nie poznał swego syna.Gdyby wiedział,że Sarah spodziewa się potomka,być może zrezygnowałby z vendetty?
Tego już się nie dowiedzą.Mogli jedynie otoczyć opieką Duncana McIntyre.Wojownik miał jeszcze jedno pytanie:
-Czy zamierzasz tu zostać?-zwrócił się do Luciusa.
-Zapewne Benjamin by tego chciał,przecież to tutaj Savage poznał Sarah.To chyba najsilniej z nim związane miasteczko.
-Też tak myślę.Ja zaś będę musiał niedługo opuścić Slumville.Tak,czy siak,jestem tu w roli rannego najeżdżcy i za bardzo nie mam wyboru.
Również i Duncan, potomek Savage'a,niezbyt dobrze czuł się w tym miejscu.Postanowił je opuścić.Nie miał konkretnego celu.Zamierzał szukać szczęścia z dala od Slumville i osiedlić się gdzieś daleko,gdzie nie będą prześladować go upiory z przeszłości.Chciał zabrać ze sobą któregoś z przyjaciół,ale nie miał zbyt dużego wyboru.Na wyprawę zgodził się jedynie Indianin.W dwójkę zamierzali wyjechać z miasteczka.Lonely odmówił,gdyż powinien opiekować się grobem siostry.Dlatego tylko dwie postacie szykowały się do wyjazdu,nie bacząc na pomrukiwania mieszkańców.

---9---
A ci gadali sporo.Najwięcej do powiedzenia miał Elmer,który mimo sędziwego wieku wciąż interesował się tym,co dzieje się na tej ziemi.Szczególnie lubił rozprawiać na temat Pokurcza, przedziwnego uchodżca ze spalonej chaty.Dało się wyczuć,że stary sklepikarz mu nie ufa.Dziś znów przesiadywał w saloonie i mówił właśnie do Hirama:
-Ciekawe,skąd ma tak potwornie oszpeconą twarz...Być może jego tajemnicza przeszłość ma jakiś związek z najazdem,albo-nie daj Boże!-z samym Savage'm?-zastanawiał się głośno.
-Ależ,co ty mówisz?Przecież Savage zginął trzydzieści lat temu!Wątpię,aby ci dwaj mieli ze sobą cokolwiek wspólnego!-zaprotestował barman.
-Kto wie,kto wie...-zamyślił się jego rozmówca.-Ostatnio dużo się u nas dzieje,nie wiadomo,co nas jeszcze czeka.Nagła śmierć Sarah bardzo nami wstrząsnęła,ale twierdzę,że jest ktoś,kto mógłby nam trochę o tym opowiedzieć...
-Kogo masz na myśli?
-Zastanów się chwilę-Elmer pociągnął kolejny łyk i wytarł usta ręką.-W kościele było wtedy kilka osób-Lonely i ten dzikus.Prócz tego ci dwaj nowo przybyli-Ben i jego cudak.Jeden z nich musi coś wiedzieć o Sarah.Pamiętasz,że wybiegła,jakby ją sam diabeł gonił?
-Owszem-barman zaczął naprawdę nad tym myśleć.-Może któryś jej coś powiedział i dlatego tak biegła?
-Może wróciła jej choroba umysłowa?Wiem,że Duncan wyszedł z pokoju,gdzie umarła,z miną świadczącą o tym,że czegoś się dowiedział.Ciekawi mnie,czego...
-Powinniśmy go o to zapytać-podsunął Hiram.
-Czy myślisz,że zdradzi nam tą tajemnicę?-wątpił sklepikarz.-To musiało być coś bardzo ważnego...Szkoda,że Joe nie żyje.Zastanawia mnie też to,że ponoć niegdyś próbował zabić Sarah.Wyobrażasz sobie?
-Sądzisz,że kłamała?
-Tego chyba nigdy się nie dowiemy.Pozostaje nam jedynie wywąchać,kim jest ten potwór w kapliczce.Nie podoba mi się...
-Co zamierzasz?
-Rozwikłać sekret i coś zrobić z tym wszystkim.Nie będą nam się tu jacyś obcy pałętać po naszym miasteczku!-zakończył i uderzył pięścią w stół.Jeżeli nie spodoba mu się Pokurcz,jest gotów go wygnać.Z jednym gościem niechcianym już sobie poradzili!

---10---
Wiele mil stąd,w niegodnym wspomnienia ze względu na swoją wielkość miasteczku o nazwie Jerkin,życie toczyło się stałym rytmem.Wojna ominęła tą wioskę i ludziom było całkiem nieżle. Przerażliwa nuda powodowała,że czasem wybuchały tutaj różne sprzeczki i bójki,nierzadko kończące się rozlewem krwi.Szczególnie pijacy upodobali sobie gospodę,w której obsługiwała gości dziewczyna w wieku trzydziestu czterech lat.Często ocierała pot z czoła,w ręce równocześnie trzymając wytartą i brudną szmatę do ścierania kurzu.Już dawno przyzwyczaiła się do tych awantur i bijatyk.Trochę gorzej było z obleśnymi i niesmacznymi uwagami klientów,ale i z tym nauczyła się jakoś radzić.Tak samo ze smrodem alkoholu,jaki buchał od zaglądających tutaj ludzi.Odkąd pamiętała,zawsze stała za tym barem.Gdzieś w zakamarkach pamięci schowała inne wspomnienia,ale były ukryte tak głęboko,że już nie potrafiły wydobyć się na zewnątrz.Porosły kurzem,zupełnie jak lada w tej knajpie.Mijał czas,a ona trwała w tej dziurze przez całe swoje życie.Nie narzekała,bo tu miała przynajmniej jakąś pracę.
Zarabiała tyle,że wystarczało jej na jedzenie i utrzymanie tego zapchlonego interesu.Teraz znowu jakiś podchmielony facet szepnął do niej:
-Gdybyś tylko chciała,moglibyśmy spędzić cudowną noc...
-Wykąp się najpierw!-rzuciła mu prosto w twarz.Ten,lekko zmieszany,odsunął się od niej.Mruknął jakieś przekleństwo i zwalił się na stolik obok kolegi.Po chwili głośno zachrapał.Kapelusz zsunął mu się na oczy,ale nawet to go nie obudziło.Stolik był tak samo brudny,jak ten gość.Owszem, miała wielu stałych klientów,wszak była to jedyna knajpa w okolicy.Wiedziała,że jeśli nawet się tu nie urodziła,to tu umrze i wcale jej to nie przeszkadzało.Odgarnęła z czoła włosy,które po raz kolejny dziś opadły jej na twarz i dalej obsługiwała klientelę.Wieczorem znowu będzie musiała ścierać rozlane napoje z lepiących się stołów.Zdarzało się też,że prócz alkoholu wycierała również zawartość czyichś żołądków.Była sama,żaden z mężczyzn nigdy nie proponował jej spędzenia razem reszty życia,a i ona nie widziała w nich nikogo godnego uwagi.Było dobrze tak,jak obecnie.

---11---
Duncan i Dzikość Serca wsiedli właśnie na swoje wierzchowce.Pożegnali się wcześniej z resztą towarzystwa i wyruszali w nieznane.Ostatni raz rzucili okiem na to miasteczko i nakazali koniom ruszać.Po chwili pędzili przez prerię.
Wiatr rozwiewał im włosy,a w umysłach przetaczały wspomnienia przeszłych dni.Indianin wpierw towarzyszył Malcolmowi McIntyre,a teraz ma pod opieką jego syna.Jakże dziwnie spletły się ich losy!Jednakże młodzieniec nie był taki,jak jego ojciec.Owszem,być może byli trochę podobni do siebie fizycznie,ale nie duchowo.Duncan nie potrafił pojąć własnego rodzica tak do końca,ponieważ według niego nawet zemsta za wymordowaną rodzinę nie była usprawiedliwieniem dla trybu życia ojca.Skoro tak bardzo kochał Sarah,dlaczego nie potrafił dla niej wyrzec się tej bezsensownej pogoni za duchem z przeszłości?Czyżby była mniej warta od tego uczucia?Poświęcił ją i siebie,a zyskał tylko śmierć.Cóż przyszło mu za to?Czy uzyskał spokój duszy w zaświatach?
Z takimi myślami zmagał się Duncan,jadąc pustą drogą przed siebie.Z tyłu podążał Dzikość Serca,bacznie obserwując towarzysza podróży.Czuł,że chłopiec ma gorącą krew,ale nie tak,jaką miał Malcolm.Temperament może mu tylko zaszkodzić.Nie przemyślał do końca sytuacji Savage'a,a już wydał na niego skazujący wyrok!

---12---
Elmer rozmawiał z wieloma mieszkańcami na temat przybyłych.Kilku z nich sądziło,że goście powinni się jak najszybciej stąd wynieść.Zadawali sobie pytanie,co wspólnego ma Lonely z tymi dwoma?Nie chcieli tu kolejnych niemiłych niespodzianek!Wreszcie grupka zapaleńców zebrała siły i uzbrojenie i z pałkami i strzelbami w rękach ruszyła w kierunku kościoła.Przywódca o imieniu Silas zawołał głośno:
-Żądamy,pastorze,abyś wydał nam tego starca ze spaloną twarzą i jego wnuka!-mówili tu o Benie.Jeżeli tego nie uczynisz,to sami po nich pójdziemy!
Pastor właśnie odprawiał mszę,na której był i Benjamin.Usłyszał wrzaski zza ściany i wybiegł przed kapliczkę.Pozostawił dokończenie modlitwy pastorowi,a sam stanął przed falującym tłumem. Kilku ludzi ruszyło do przodu,ale Silas powstrzymał ich ruchem ręki.
-Zaczekajmy,co on powie-uspokoił ich.-Kim jesteście?!-zwrócił się do Benjamina.-Od czasu waszego przybycia w miasteczku nie ma już spokoju!Chcemy,abyście się stąd natychmiast wynieśli!Inaczej my was wyrzucimy!
Benjamin odruchowo zasłonił sobą drzwi.Musi się postarać uspokoić tych ludzi.
-Jesteśmy uciekinierami ze spalonej przez Indian chaty!-starał się przekrzyczeć tłum.-Szukaliśmy tu schronienia i prosimy o pozwolenie na pozostanie!
Jednak to nie poskutkowało.Wszyscy wiedzieli,kiedy zginęła Sarah.Dlatego ktoś rzucił:
-Co macie wspólnego z matką Duncana?!To wy jesteście odpowiedzialni za jej śmierć!
Mówcie,o co chodzi,albo odchodżcie!-tłum napierał coraz bardziej.Za chwilę przejdzie po Benie i wtargnie do środka.Silas zbliżył się do niego i przyłożył mu do gardła nóż z grożbą:
-Albo opowiecie wszystko,albo cię zabiję!
Hałas na zewnątrz obudził Herarda.Zrozumiał,co się dzieje.Wiedział,że ludzie ogarnięci nienawiścią potrafią wyrządzić wiele złego.Sam kiedyś doświadczył ich gniewu.Zostawili mu wtedy wieczną pamiątkę-jego twarz...Otrząsnął się ze wspomnień.Teraz musi ratować Bena.Zebrał się w sobie i wstał.Potem skierował się w stronę drzwi.Otworzył je i stanął oko w oko z tamtymi ludżmi.
-Zostawcie go!-krzyknął.-Prędzej sam umrę,niż pozwolę mu zrobić krzywdę!
Nie zważał na przerażone spojrzenie Bena.Szybkim ruchem wykręcił rękę nożownikowi i odebrał mu broń.Wymierzył ją potem w tłum.
-Jeśli ktoś spróbuje tknąć mojego przyjaciela,będzie miał do czynienia ze mną!-zagroził.
Ludzie cofnęli się nieco,lecz nie odeszli.Bali się tej grożnej postaci z koszmarną twarzą.A on,jak bóg wojny,osłaniał własnym ciałem Benjamina.
-Ani kroku!Nie jesteśmy winni tego,co się stało!Zostawcie nas w spokoju!
-Skoro nie jesteście niczemu winni,to skąd masz taką twarz?-rzucił właśnie przybyły Elmer.-Czy to Indianie ci ją tak oszpecili?
-Wiele lat temu wydarzyło się coś,co na zawsze mnie odmieniło.Jednak mój wygląd nie powinien wywoływać w was złych uczuć-prosimy tylko o dach nad głową!
-Dlaczego tutaj?!-wrzeszczał dalej pan Cramp.-Nie chcemy w Slumville wybryków natury!Wracaj do piekła,szatanie!
Słowa zapiekły w serce Luciusa,ale nie dał nic po sobie poznać.I tak byli lepsi od tamtych, którzy...Jego siwe włosy spadały na ramiona.Wyglądał wspaniale,broniąc przyjaciela.Zresztą jeszcze nigdy nie czuł takiej siły.Jakby powróciły dawne czasy.
-Czy aż tak bardzo przeszkadza wam,że mieszkamy w kościele?Pastor udzielił nam schronienia i nikomu nie powinno to przeszkadzać!
-W takim razie powiedzcie nam,dlaczego Sarah wybiegła z kościoła?!-nie chcieli ustąpić.-Lonely też był wtedy z wami!
-Bo dowiedziała się,że pośrednio jest winna śmierci Savage'a!-nagle jakiś głos przerwał ten samosąd.-Zrozumiała,że nieświadomie przyczyniła się do jego wyprawy w piekło!
Obrócili się w kierunku mówiącego.Lonely ratował w ten sposób życie Benowi i Pokurczowi.Dlatego mówił dalej:
-Żaden z was nie znał tak naprawdę Malcolma McIntyre'a!Tylko Sarah poznała jego historię,tylko ona odkryła w nim dobroć!Wiedziała,że pod tą twardą skorupą mordercy kryje się wrażliwy człowiek,szukający ukojenia po zabiciu mu rodziców!On nigdy potem nie miał domu,nikt nie potrafił zrozumieć go tak,jak ona!Dzięki niej przeżył swoje ostatnie miesiące szczęśliwy!Oskarżyliście go o zamordowanie pastora Thomasa ponad trzydzieści lat temu-to nie on był winien!To Joe McCoy zabił pastora,a potem zwalił na niego winę!Zapytajcie Ichaboda,albo jego syna,Kennetha!Zapytajcie Maxa Maladjusteda,jak McCoy chodził do Griseldy Clevens,będąc mężem Sarah!Zapytajcie mnie,jak Savage uratował życie i cześć mojej siostrze!
Coś w jego słowach kazało wszystkim milczeć i słuchać tej niespotykanej przemowy. Nieświadomie opuścili broń i zasłuchali się w to.A on wykrzyczał całą historię Malcolma McIntyre'a.Potem uzupełnił ją Herardo,nie mający i tak już niczego do stracenia.Benjamin streścił własne życie.Ale Cramp nie poddawał się:
-Skoro McCoy tak bardzo nienawidził Sarah,to dlaczego miała z nim dziecko?!
I wtedy Pokurcz nie wytrzymał:
-Duncan nie jest jego potomkiem!Powinien się nazywać Duncan McIntyre!
Ta wiadomość poraziła całe miasteczko.W takim razie jest on synem Savage'a!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:40:16 08-11-07    Temat postu:

Jeśli to jest zemsta, to chyba muszę częściej dawać do niej powody! Nie dość, że miałam wspaniałą lekturę do poczytania, to jeszcze napisałaś coś o moim ulubieńcu Po tym fragmencie jeszcze bardziej go polubiłam, wreszcie znalazł się ktoś, kto potrafił wyznać prawdę wszystkim. Tylko Duncan ma teraz przekichane (przepraszam za słownictwo, ale nie znajduję lepszego). Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:12:18 08-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Jeśli to jest zemsta, to chyba muszę częściej dawać do niej powody! Nie dość, że miałam wspaniałą lekturę do poczytania, to jeszcze napisałaś coś o moim ulubieńcu Po tym fragmencie jeszcze bardziej go polubiłam, wreszcie znalazł się ktoś, kto potrafił wyznać prawdę wszystkim. Tylko Duncan ma teraz przekichane (przepraszam za słownictwo, ale nie znajduję lepszego). Pozdrawiam!


Nie, nie, nie dawaj mi powodow, bo to by znaczylo, ze bedziesz pisac krotkie komentarze .

Pokurcz odegra bardzo wazna role w mojej historii, oj, bardzo wazna...

Nie przepraszaj za slowa . Tym bardziej, ze nie ma w tym nic zlego akurat . A reakcja miasteczka...w tym odcinku . I sporo Pokurcza ;D.

-----------------------------------------------------------------------------

---13---
Pomimo nawoływań Silasa i Elmera,tłum rozszedł się do domów.Postanowili przemyśleć jeszcze raz sprawę Pokurcza.Wielu z nich udało się do Maxa,aby wyjaśnić morderstwo pastora.Max,nie obawiając się już,że zostanie wyśmiany,przyznał się,że zawsze podejrzewał McCoy'a.To jeszcze bardziej rozpaliło wątpliwości społeczeństwa.Cramp znowu zajrzał do saloonu,ciekaw opinii barmana.
-A ty co o tym wszystkim sądzisz?
Spocone ręce Hirama świadczyły,że nie jest pewien.
-Nie wiem,nie wiem...Jeśli oni mówią prawdę...
-I ty w to wierzysz?!-zapieklił się Elmer.-Jesteś aż taki głupi?!To zmowa,żeby pozostali w Slumville!-wściekły wyszedł,nie dopijając drinka i nie płacąc za niego,mimo protestów Hirama.
Kiedy to wszystko zaczęło się uspakajać,Herardo odetchnął z ulgą.Oto ocalił Bena,a dopomógł mu w tym Luther.To on właśnie podszedł do nich potem.
-Dziękuję za pomoc-odezwał się zmęczony Lucius.
-Musieli się dowiedzieć-odparł Lonely.-Tyle lat pogardzali Malcolmem!W końcu ktoś zachwiał ich przekonaniami...Boję się tylko,że jeżeli Duncan kiedyś wróci...
-Nie wróci-odrzekł na to Pokurcz.-Jeśli jest cokolwiek w nim z ojca,to on nie wróci...
W trójkę zasiedli za stołem w kapliczce.Pastor,który wiedział,co się zdarzyło,także usiadł z nimi.Chwila milczenia,którą przerwał Lucius:
-Chyba jestem wam coś winien.Opowieść o tym,jak stałem się tym upiorem...

---14---
-Jak wiecie,miałem czternaście lat,gdy John brał ślub z Veronicą.Poznałem go sześć lat potem,w 1760 roku.Miał już wtedy pięcioletnią córkę,Estelle.Byli bardzo szczęśliwym małżeństwem.Wtedy nadal szukali swego miejsca,John często wyjeżdżał i zostawiał żonę z córką. Mieszkali w różnych miejscach,zawsze jednak bezpiecznych i spokojnych.Dlatego nie obawiał się jej pozostawić.W 1765 roku otrzymali kolejne błogosławieństwo od losu,czyli Malcolma.Patrick zaś przyszedł na świat w roku 1773,w czerwcu.Pamiętam,jak John cieszył się po urodzeniu pierwszego syna!To on miał przejąć póżniej gospodarstwo.I ja pokochałem chłopca,z wzajemnością zresztą-Herardo urwał na chwilę,widać wspomnienia sprawiły mu ból.Za kilka sekund znów podjął opowieść:
-Malcolm nazywał mnie swoim wujkiem.Jego ojciec czasem żartował,że Malcolm bardziej kocha mnie,niż jego.Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu.Opowiadałem mu o świecie,a on chłonął wiedzę.To ja nauczyłem go jeżdzić konno.Aż nadszedł 6 luty 1771 roku...
Zapadła cisza.Ben,który widział,że bardzo trudno jest snuć tak bolesną historię,zaproponował Luciusowi,aby ten ją zakończył.Jednak Herardo odmówił:
-Macie prawo to wiedzieć.Tego dnia rodzina McIntyre pracowała w polu.Mieszkali jeszcze w innym domu,nie tam,gdzie dopadła ich śmierć.Ich synek miał tylko sześć lat.Został w domu pod opieką Estelle.W porze obiadu córka Johna zaniosła rodzicom obiad na pole.Zanim wróciła,chłopiec przez przypadek,w trakcie zabawy,podpalił dom.John to zobaczył,rzucił pracę i popędził ratować syna.Wpadł jak burza do domu i zaczął go szukać.Jednak płomienie coraz bardziej zasłaniały mu widok.Właśnie wtedy przyjechałem do nich.Zorientowałem się w tragedii i skoczyłem w ogień.Mój przyjaciel leżał już nieprzytomny na podłodze.Wyniosłem go i wróciłem po Malcolma.Bardzo krzyczał,przerażony.Bał się tak,że ze strachu opierał się też mojej pomocy.Nareszcie udało mi się go wydobyć i dotrzeć do drzwi. Malcolm wybiegł do szczęśliwych rodziców.Ja też usiłowałem wyjść,ale jedna z płonących belek spadła prosto na moją twarz...Zanim ktokolwiek zdążył mi pomóc,skóra zamieniła się w ten koszmar.To wtedy zostałem oszpecony na zawsze...
Zaległo milczenie.Gdyby Lucius nie wrócił po Malcolma,wyglądałby teraz jak wszyscy ludzie.Benjamin przypomniał sobie w myślach,jak Savage potraktował Pokurcza,gdy spotkali się ponownie.Co czuł Herardo,gdy go znowu spotkał i otrzymał taką pogardę?Nie przyznał się do niczego...Poświęcił dla niego przecież własne życie!
-Potem John przeprowadził się wraz z rodziną do nowego domu.Zapraszali i mnie,ale ja nie chciałem,żeby cierpieli tak,jak ja.Już wtedy wiedziałem,co to znaczy nienawiść ludzi do im niepodobnych.Pamiętam,co mówili i robili na mój widok...Dlatego odmówiłem.Zamieszkałem samotnie w małej chatce na wzgórzu.Teraz i ona spłonęła...
Zamierzchłe czasy wywołały cierpienie na obliczu opowiadającego.Zakrył je dłonią i nie potrafił więcej wymówić ni słowa.Jednak ułamek sekundy potem dosłyszeli jeszcze:
-Kiedy usłyszałem wołania tych ludzi,poczułem znów to samo.Wróciły tamte dni,kiedy nigdzie nie mogłem zagrzać miejsca.Przed oczami miałem podobny tłum,który pewnego poranka przegonił mnie z małego miasteczka.Tylko,że wtedy nie byli tak pokojowo nastawieni...Oberwałem kijami i końskim łajnem-prosto w twarz...
Przez twarz Benjamina przemknął gniew.Ledwo powstrzymał się,żeby nie zapytać o nazwę tego miasteczka i tam nie pojechać.Miał ochotę zlinczować tych drani!Zacisnął tylko pięści,bo nie on był teraz najważniejszy.Podniósł się i objął mocno Pokurcza.Wyczuł,że tamten płacze,choć cicho.
-Proszę,zapomnij o tym wszystkim...-mówił szeptem.-Masz mnie i nigdy nie pozwolę,żeby ktokolwiek cię obrażał!-zrozumiał,jak wiele musiało kosztować Luciusa to wystąpienie przed ludem.Dla niego!...
Lonely obrócił głowę.Nie chciał,żeby któryś z nich zorientował się,że ciekną mu łzy.Poruszyła go ta dramatyczna historia.Jakiż ból może zadać ogień trawiący na żywo czyjąś twarz?!Wypalający skórę i mięśnie?Czy warto było?Nawet o to nie pytał.Wiedział,że tak.Pastor też płakał.

---15---
Oliver,prawdziwy ojciec Benjamina,żył jeszcze.Zajechał dziś do Jerkin.Zaszedł do gospody i zamówił drinka.Został dosyć szybko obsłużony i pił napój,obserwując gości w pobliżu.Zawiesił również wzrok na właścicielce,bo nawet mu się podobała.W pewnej chwili podszedł znów do baru i zaczął:
-Jak masz na imię?
-A co cię to obchodzi?-odburknęła gospodyni.W Jerkin wszyscy wiedzieli,ale obcy nie musiał!
-Jesteś ostra,dziewczyno!-stwierdził Oliver.-Lepiej mi odpowiedz,bo inaczej wzniecę tu małą bójkę!
-Nie boję się ciebie-stwierdziła ona spokojnie.
-A powinnaś-odparował on.-Od wielu lat szukam kogoś,kto zabrał mi syna i jeszcze nie zrezygnowałem z zabicia go!
-Nic mi do tego-odparła,zniecierpliwiona.
-Zapewne znasz tego bydlaka.Ma na imię Savage.
-Szukasz tego sławnego bandyty?-w jej głosie pobrzmiewała drwina.-Nie wiesz,że on nie żyje od trzydziestu lat?!
Oliver zamarł.Zatkało go trochę.Po chwili odzyskał głos i odrzekł:
-Jesteś tego pewna?
-Oczywiście.Zginął w pojedynku z Frankiem Holiday'em.
-Cholera-przeklął gość i wyszedł z knajpki.
Za to barmanka nie pokazała po sobie,że cokolwiek ma wspólnego z tymi wydarzeniami.Nie wspomniała,że nie jest jej obce nazwisko Franka.Znała je bardzo dobrze...

---16---
Slumville nie ustawało w dyskusjach po wieści,że Duncan jest synem Malcolma McIntyre.Nie wiedzieli,co o tym wszystkim myśleć.Sarah była jedną z nich,lubili też jej syna.A teraz okazało się,że to potomek Savage'a!Cała ta historia była nieprawdopodobna!
Silas w ogóle w nią nie uwierzył.To wierutne kłamstwo!Poprzysiągł,że nie puści płazem tak łatwo tej obelgi,jaką doznał przed kościołem.Został ośmieszony przed tyloma ludżmi!Siedział teraz w swojej chacie i rozmyślał na ten temat.
-Ten diabeł zobaczy,z kim zadarł!Pożałuje,że to zrobił!Jedynie krew może zmazać tą winę!
Obracał w palcach nóż,porzucony po całej tej aferze.Naostrzył go niedawno.Nie może go zawieść,gdy będzie wymierzał sprawiedliwość!

---17---
-A Malcolm?-szepnął Ben.-Jak on się do ciebie po tym wszystkim odnosił?
-Nie widział mnie od tej pory.To ja prosiłem,żeby więcej mnie nie spotkał.Wiedziałem,że się przestraszy.Dlatego powiedzieli Malcolmowi,że zginąłem w tym pożarze...
-A reszta rodziny?Odwiedzali cię potem?
-Nie,zerwałem z nimi wszelkie stosunki.Ukrywałem się przed nimi,żeby i oni nie cierpieli tego,co ja wycierpiałem.
-Czy nigdy nie żałowałeś?
-Nie,nigdy.Wiedziałem,że tak będzie lepiej.
Benjamin zaklął w duchu.Dla kogo lepiej?Dla wszystkich,ale nie dla jego przyjaciela.Jak zawsze najpierw dbał o innych...
W międzyczasie dwójka podróżników przemierzała powoli prerię.W pewnej chwili Indianin zawołał rozsądnie:
-Daj odpocząć koniom,bo ci padnie!Nie widzisz,że jest upał i zwierzę jest zmęczone?
Duncan,pogrążony we własnych myślach,udał,że nie słyszy.Dopiero zdecydowany ruch Dzikości Serca,który zbliżył się i ręką zatrzymał mu konia,poskutkował.
-Oszalałeś?Przecież zamęczysz to zwierzę!
-Znam się na koniach nie gorzej od ciebie!-odburknął wściekły młodzieniec.-Wiem,kiedy mam go zatrzymać!
-Jeżeli go stracisz,będziesz szedł piechotą!-odparł Indianin,zirytowany.
-Skąd wiesz,że gdziekolwiek pojadę?W ogóle męczy mnie już ta cała historia i chciałbym wracać do domu!Obawiam się,że razem z matką wymyśliliście to wszystko!
-Twierdzisz,że ona cię okłamała?Że to nieprawda,czyim synem jesteś?
-Tak,tak właśnie sądzę!Okłamaliście mnie wszyscy i cieszycie się,że uwierzyłem w tą bzdurę!Nie wiem tylko,po co.
-Nie sądzisz,że Sarah nie miała powodu cię okłamywać?Jaki miałaby w tym cel?
-Nie wiem!Ale nigdy nie uwierzę,że kochała tego bydlaka!-krzyknął mu prosto w twarz.
-Zamilcz!Malcolm był dobrym człowiekiem,tylko bardzo skrzywdzonym przez los!Mówisz o swoim ojcu!-upomniał go Dzikość Serca.
-On nie był moim ojcem!Cieszę się,że nie żyje,inaczej sam bym go zabił!Wszyscy kłamiecie,nawet ten garbaty z łóżka.
Piekący policzek wylądował na twarzy Duncana.
-Jak śmiesz!Lucius to samo dobro!Nie pozwolę ci go obrażać!
-Samo dobro,tak?!To dlaczego trzymał z tym przestępcą?!
-Bo go kochał!Był przyjacielem jego ojca i przybranym wujem Malcolma!Zapomniałeś?!
-A więc obaj powinni zginąć!-popędził w dal.
Dzikość Serca nie pojechał za nim.Nie chciał uczynić niczego,czego by potem żałował.A miał w tej chwili na wiele ochotę...

---18---
Silas miał już plan.Ukrył nóż w kieszeni ,głęboko,tak,aby nie wypadł.Spokojnym krokiem udał się do kościoła.Jak niegdyś Joe McCoy,pomodlił się długo i wyspowiadał.Potem zaczekał,aż pastor wyjdzie z kapliczki.Wiedział,że Luther Lonely poszedł do siebie.Benjamin za to wyszedł po zakupy. Herardo został sam.Odzyskiwał siły,śpiąc.Silas powolutku zbliżył się do jego posłania.Patrzył długo w tą brzydką,ale emanującą ciepłem i dobrem twarz.Pokurcz niczego nie przeczuwał i spał spokojnie.Nie widział,że na ścianie pojawia się cień postaci unoszącej nóż.Silas przez kilka sekund napawał się tą chwilą.Ma w garści życie i śmierć swojego śmiertelnego wroga!Nikt go nie będzie podejrzewał!Wisiał jak jastrząb nad swoją ofiarą.
Benjamin wracał z zakupami,ale zatrzymał się na chwilę,aby porozmawiać z jednym z mieszkańców miasta.Nadal opowieść sprzed kościółka rozpalała wszystkich ciekawość,toteż wielu chciało usłyszeć ją jeszcze raz.Rozprawiał właśnie o swojej chorobie po ugryzieniu przez żmiję.
Skrytobójca zdecydował się nareszcie.Wziął zamach i...
... strącił przez przypadek wazon na kwiaty.Zaklął pod nosem,poprawił wazon i znów się zamachnął. Nie docenił jednak słuchu leżącego,Pokurcz bowiem przebudził się i zorientował w sytuacji.Wyciągnął rękę i w ostatniej chwili złapał gołą dłonią za ostrze noża.Silas,widząc,że wszystko stracone,usiłował mocować się z Luciusem,aby dopełnić zemstę.Przynajmniej go zabije!Był dużo młodszy od Herarda, dlatego miał o wiele większe szanse.Widział,że naostrzony nóż przecina do krwi palce Luciusa.Zebrał całą siłę i popchnął ostrze w kierunku jego serca. Zdecydowany atak przeważył szalę zwycięstwa na korzyść Silasa.Z satysfakcją patrzył,jak broń wbija się w ciało.Potem wyrwał nóż z rany i uciekł,nie bacząc na spływające z niego krople lepkiej krwi Herarda.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin