Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Saga rodu McIntyre - Tom II - "Nie zapomnij!"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:32:08 09-11-07    Temat postu:

Co?! Nieeeeeeee! Jak Silas mógł dźgnąć nożem mojego ulubieńca?! Nie zgadzam się... a to w momencie jak się siłowali, aż mnie ciarki przeszły. Biedak... przecież naostrzony nóż to nie tylko do krwi mu rękę przeciął. To było o wiele gorsze! Mam nadzieję, że teraz Ben uratuje Pokurcza, nie wiem jak, on musi żyć!
No i ta jego opowieść... miałam łzy w oczach, śliczny odcinek
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:51:36 09-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Co?! Nieeeeeeee! Jak Silas mógł dźgnąć nożem mojego ulubieńca?! Nie zgadzam się... a to w momencie jak się siłowali, aż mnie ciarki przeszły. Biedak... przecież naostrzony nóż to nie tylko do krwi mu rękę przeciął. To było o wiele gorsze! Mam nadzieję, że teraz Ben uratuje Pokurcza, nie wiem jak, on musi żyć!
No i ta jego opowieść... miałam łzy w oczach, śliczny odcinek


Wiesz co? Jestes kochana. Mam dzis tak zepsuty humor, jak rzadko, a czytam, ze Ty tak przezywasz moja opowiesc, komentujesz ja i chcesz wiedziec, co bedzie dalej. Dziekuje! Za pochwaly tez .

A zebys nie musiala dlugo czekac na kolejna czesc...

-----------------------------------------------------------------------------------

---19---
Oliverowi naprawdę podobała się dziewczyna z baru.Postanowił ją zdobyć,niezależnie od tego,czy tego będzie chciała czy nie!W końcu przez całe swoje życie wszystkie kobiety,jakie wybrał,były jego!Ta też mu się nie oprze.Pamiętał,jak było z matką Benjamina-też go wpierw nie chciała,a potem nie mogła wybaczyć mu zdrady.Skończyło się to jej śmiercią niedługo po porodzie.Oliver wcale się tym nie przejął,interesował go tylko syn.Jednak i ten się nie udał,bo za dużo żarł.Urażona duma nie pozwalała mu z niego zrezygnować i dlatego po trzydziestu latach nadal go szukał.

---20---
Silas niczego nie żałował.Oto wykonał swój zamiar i bardzo się z tego cieszył.To on najbardziej ze Slumville nienawidził Savage'a,a skoro Pokurcz był przyjacielem tego człowieka,to i on powinien zginąć!Spokojnie wycierał zakrwawiony nóż jakąś szmatą.
Duncan bardzo by się cieszył,gdyby wiedział,że ktoś dybie na życie"garbatego z łóżka",jak go kiedyś określił.Jego życie było ustabilizowane o czasu,aż do miasteczka przybył on i ten mężczyzna koło czterdziestki.Wybrał się w tę podróż,gdyż chciał uciec od ostatnich wspomnień.Jak na razie irytował go niepomiernie ten Indianin.Wiedział,że jedzie za nim,chociaż powoli.
Ujechali tak wiele mil,aż w oddali zamajaczyło jakieś miasteczko.Było to Jerkin.

---21---
Benjamin usłyszał podejrzany odgłos,dobiegający z kościoła.Wzdrygnął się trochę i nieco szybszym krokiem udał się do tego miejsca.Przekroczył próg kuchni,pozostawił tam zakupy i poszedł do pokoju przyjaciela.
Zanim tam dotarł,jego stopa nastąpiła na coś mokrego.Spojrzał pod nogi i zobaczył czerwoną plamę.Pochylił się i dokładnie jej przyjrzał.Rozpoznał krew.Z nieprzyjemnym uczuciem w piersiach wszedł dalej.Rzucił okiem na łóżko i zobaczył najstraszniejszy widok w życiu.

---22--
W Jerkin było tak wiele różnych osób,że nikt nie zwracał uwagi na Dzikość Serca,który zajął miejsce w hotelu.Tu wojny nie było.Potomek McIntyre'a zamieszkał w tym samym miejscu i właśnie udawał się teraz na przechadzkę.Oglądał domy i sklepy,zapatrzony w ich wysoki dachy.Pewnie dlatego nie zauważył nadchodzącego człowieka.Zorientował się dopiero wtedy,gdy na niego wpadł.Tamten popatrzył nań wrogo,rzucił mu w twarz parę niemiłych słów i poszedł swoją drogą.Żaden z nich nie wiedział,że mają coś wspólnego,bowiem człowiekiem tym był Oliver,ojciec Benjamina.
Duncan zaszedł do saloonu.Zasiadł przy ladzie i coś zamówił.Otrzymał swój napój,ale i pytanie:
-Jesteś tu nowy?Nigdy cię tu nie widziałam?
-A owszem-potwierdził,upijając napój.-Wyruszyłem w poszukiwaniu szczęścia.
-Tutaj znajdziesz tylko parę chat i tą knajpę.Szczęścia raczej nie...
-Przejeżdżałem tędy ze swoim towarzyszem.
-To ten Indianin?
-Tak-nie zaprzeczył.
-Kiedyś też pewien biały podróżował z Indianinen-odezwał się gość z sąsiedniego stolika.-I nic mu z tego dobrego nie przyszło.
-Biały?-zainteresował się tym Duncan.-Kim on był?
-Lepiej,chłopcze,nie pytaj!Nazywał się Savage,największy morderca pod słońcem!Jego największą zbrodnią było zamordowanie pastora w Slumville!Słyszałem też,że jakiś czas żył z pewną kobietą z tego miasta.Miała na imię Sarah,czy jakoś tak...Zresztą,trochę się jej dziwię...
-Ja też coś o nim słyszałem-powiedział głośno.Cicho zaś dodał:-I do tej pory go przeklinam!
W tym samym czasie nad grobem Malcolma McIntyre zerwał się świszczący wiatr,rzadko tu spotykany.Skumulował się nad miejscem jego spoczynku.Dmuchnął mocniej i wyrwał z pagórka drewniany krzyż.Rzucił nim potem o ziemię,aż rozpadł się w drzazgi.Resztki walały się po całej okolicy.Chwilę póżniej wicher ucichł,jakby go nigdy nie było.

---23---
Trzydziestoośmioletni syn Olivera widział tylko powiększającą się jaskrawą plamę na ubraniu Herarda.Miał przed oczami wykrzywioną z bólu twarz opiekuna,jego rękę ściskającą głęboką ranę i purpurowy płyn przeciekający mu przez palce.Skoczył opatrzeć chore miejsce porwaną ze stolika szmatą,przemył je i usiłował zatamować krwotok.Opatrunek nasiąkał z przerażającą szybkością.Kiedy choć trochę udało mu się go opanować,znów spojrzał w oblicze Herarda.Tym razem było gładkie-na tyle,na ile pozwalało mu uszkodzenie sprzed lat-i nawet lekko uśmiechnięte,choć bardzo blade.Ben patrzył na nie i dotarło do niego,że Lucius jest nieprzytomny.Stracił tak wiele krwi,że prawie wcale już jej nie miał w ciele.Ręka,do tej pory ściskająca uszkodzenie,opadła bezwładna.Przyjaciel ujął głowę Luciusa w swoją i trzymał ją w ramionach,mimo,iż czuł,że chory ma wysoką gorączkę.Nie ocierał już płynących z oczu słonych łez.

---24---
Lonely spotkał zasmuconego Benjamina,kiedy ten wyszedł po wodę.Dowiedział się wszystkiego.Jego także poruszyła ta zła wiadomośćZachodził w głowę,kto mógłby tak strasznie nienawidzić Herarda,ale nikt mu nie przychodził na myśl.Luther zapragnął odwiedzić chorego.Zrobił to i stał teraz koło łóżka.Ze smutkiem patrzył na zamknięte oczy leżącego.Zdawał sobie sprawę z tego, czego Ben nawet nie dopuszczał do rozumu.Pokurcz umierał.Nie pomogły zimne okłady na gorączkę, a opatrunki nasiąkały krwią w ułamku sekundy.Nic już nie można było zrobić,jedynie liczyć na cud.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:56:28 09-11-07    Temat postu:

O ja też czekam na cud, bo dawno nie czytałam książki, w której znajdowałaby się tak bezinteresownie dobra postać jak Herardo. Bardzo go polubiłam, będę go bronić wszystkim czym się da!
Nie możesz pozwolić, by umarł, bo unieszczęśliwisz mnie i Bena (dal którego Pokurcz jest całym światem).
Cytat:
Wiesz co? Jestes kochana. Mam dzis tak zepsuty humor, jak rzadko, a czytam, ze Ty tak przezywasz moja opowiesc, komentujesz ja i chcesz wiedziec, co bedzie dalej. Dziekuje! Za pochwaly tez .

Pochwały zasłużone, bo opowiadanie cudne :*
Pewnie że przeżywam, bo to jest jedno z moich ulubionych na forum, więc jak mam nie chcieć więcej i więcej i więcej...
Dziękuję za wysłuchanie prośby i ten fragmencik
Mam nadzieję, że ojciec Bena za dużo nie namieszka, choc znając twoje opowiadanie, to pewnie tak.[/quote]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:14:22 09-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
O ja też czekam na cud, bo dawno nie czytałam książki, w której znajdowałaby się tak bezinteresownie dobra postać jak Herardo. Bardzo go polubiłam, będę go bronić wszystkim czym się da!
Nie możesz pozwolić, by umarł, bo unieszczęśliwisz mnie i Bena (dal którego Pokurcz jest całym światem).


Nie moge Ci powiedziec, jakie beda jego dalsze losy, bo juz sa napisane, a nie chce Ci psuc przyjemnosci czytania. Powiem Ci, ze tak, samo, jak Savage'a, bardzo polubilam Pokurcza (wlasnego bohatera i mial byc wlasnie taki, samo dobro. A czy to dobrze, ze mial takie serce, czy przez to nie cierpial - ocen sama...

Cytat:
Wiesz co? Jestes kochana. Mam dzis tak zepsuty humor, jak rzadko, a czytam, ze Ty tak przezywasz moja opowiesc, komentujesz ja i chcesz wiedziec, co bedzie dalej. Dziekuje! Za pochwaly tez .

monioula napisał:
Pochwały zasłużone, bo opowiadanie cudne :*
Pewnie że przeżywam, bo to jest jedno z moich ulubionych na forum, więc jak mam nie chcieć więcej i więcej i więcej...
Dziękuję za wysłuchanie prośby i ten fragmencik
Mam nadzieję, że ojciec Bena za dużo nie namieszka, choc znając twoje opowiadanie, to pewnie tak.


Bedzie jeszcze duzo fragmencikow . A Oliver...oj, tak, tak .

Kolejna czesc:

------------------------------------------------------------------------

---25---
Barmanka znała całą tę historię.Przysłuchiwała się jej teraz ponownie.Mężczyzna opowiadał ją Duncanowi,nieświadom,że jest on synem zmarłego.Wyrażał się też mało pochlebnie o Sarah, dlatego Duncan nagle nie wytrzymał:
-To nieprawda!Moja matka bardzo go kochała!
Mężczyzna opowiadający zamarł.Po sekundzie odzyskał głos:
-Co powiedziałeś?Twoja matka?!
Nie było już wyjścia,Duncan musiał się przyznać.
-Tak,to prawda!Sarah ze Slumville była moją matką!
Pijący alkohol człowiek o mało co nie wypuścił szklanki.Wstał i podszedł bliżej.Spojrzał w twarz Duncana i zapytał:
-Czy chcesz powiedzieć,że jesteś synem Savage'a?
Przez duszę i umysł młodzieńca przetoczyła się wielka burza.Nie zauważył stojącego w drzwiach Indianina,który niecierpliwie czekał na odpowiedż.Słowa matki,aby nigdy nie zapomniał,kto był jego ojcem,grób Savage'a,opowieści Pokurcza,Bena i Luthera...Kto ma rację?Hiram,który przedstawił jego rodzica w najczarniejszych barwach...Indianin,który oddał swój los w ręce mordercy z Dzikiego Zachodu?Melodia,nucona przez jego matkę i przez niego samego?Nagle powziął nieodwracalną decyzję.Znalazł drogę,jaką będzie chciał podążać na przyszłość.Odpowiedział mu głośno i wyrażnie:
-Tak,jestem synem Malcolma McIntyre,zwanego przez wszystkich Savage!
Człowiek ze szklanką wpatrywał się w Duncana jak w zjawę z koszmarnego snu.Chwilę potem zarechotał,rozbawiony:
-He he,dobra bajeczka,chłopcze!Savage nie miał syna!Gdyby kiedykolwiek miał dzieci,to ich drogę znaczyłyby trupy!Zło ojca przeszłoby i na nie...-odwrócił się tyłem,nadal rechocząc.
W przeciwieństwie do tamtego mężczyzny,barmanka nie zlekceważyła tych słów.Dolała mu napoju i zapytała:
-Naprawdę jesteś potomkiem tego człowieka?
-Długo nie mogłem się z tym pogodzić,ale to prawda.Matka wyznała mi to tuż przed śmiercią.
-W takim razie twój towarzysz...
-To Dzikość Serca,ten,który podróżował z moim ojcem.
Nieostrożność młodzieńca zdumiała wojownika.Narażał ich na ogromne niebezpieczeństwo!Jednak właścicielka tej gospody zmierzyła tylko ich obu wzrokiem i wróciła do swoich zajęć.Myśli ukryła pod czaszką.Przemilczała je,choć przeczuwała,że czekają to miasteczko ciężkie czasy.

---26---
Slumville powoli stawało się miastem śmierci.Najpierw wypadek Sarah,teraz Herardo zbliżał się do ostatecznej granicy.Benjamin czuwał przy nim,ale Lucius najprawdopodobniej nie zdawał sobie nawet z tego sprawy.Benjamin zmieniał się co jakiś czas z Lonely'm,ale prosił,by go zawołać, gdyby coś się działo.Wieść o zdarzeniu rozniosła się szybko,dotarła też do sklepikarza.Ten,jak zawsze,komentował to u Hirama:
-Wyobraż sobie,że ktoś usiłował zabić Pokurcza!-przezwisko to zdradził kiedyś rozżalony Benjamin.Mówił o nim po to,żeby ludzie zrozumieli,co wycierpiał Lucius.Elmer za to stosował je jako pogardliwe określenie.-Mają tu wrogów,czemu się nawet nie dziwię...Skoro mają taką przeszłość.
-A ja im wierzę.Wierzę,że to nie Savage zabił pastora Thomasa.Zresztą połowa Slumville zgadza się ze mną-barman,starym zwyczajem,wycierał i tak już lśniące szklanki.-Wszystko się zgadza w tej historii.
-Oszalałeś?Czy dowodem na pochodzenie Duncana mają być jego oczy?Zobacz,ja też mam niebieskie!-zakpił.
-Ale McCoy nie był święty.Mógł,w napadzie szaleństwa,porwać się na pastora.Pamiętasz,jak nienawidził Malcolma?A w dniu wypadku Sarah poszła do kościoła,aby spotkać się z Lutherem Lonely'm.Po co,jeśli to wszystko byłoby kłamstwem?
-A nie przyszło ci do głowy,że poszła się pomodlić?Albo spotkać się z Lonely'm ,ale nie po to,żeby porozmawiać o Duncanie,ale żeby...-zawiesił znacząco głos.
-Żeby...?-nie skojarzył Hiram.
-Być może łączyło ich coś więcej,niż znajomość sąsiedzka?Kto to wie...-Cramp zawsze wszędzie wietrzył spisek.
Dlatego postanowił udać się do kościoła i porozmawiać z Benjaminem.Został przyjęty,choć mina gospodarza świadczyła o zaskoczeniu i niezadowoleniu.Pamiętał,jak Elmer wykrzykiwał hasła przeciwko Luciusowi.
-Czego pan chce?Nie dosyć wam upokorzeń?
-Nie z tym przyszedłem.Chcę poznać dokładnie legendę o mścicielu...

---27---
Dzikość Serca zwracał w hotelu uwagę towarzyszowi,że niepotrzebnie przyznaje się do bycia synem Savage'a.Nie wiadomo,kto tu mieszka.Była to rozsądna uwaga,ale Duncan znowu się zagotował:
-Najpierw marudzisz,że wypieram się przeszłości,a teraz zabraniasz mi o niej mówić!
W międzyczasie Oliver zajrzał do gospody z zamiarem kontynuowania rozmowy z barmanką.Pił to,co zamówił i jednym uchem łowił słowa,jakie wypowiadał kowboj siedzący obok do swojego kolegi.
-Głośno się przyznał,że jest synem bandyty!Gascon mu nie uwierzył,bo chyba byłby szalony.Co za idiota krzyczałby wszędzie,że pochodzi z takiego diabelskiego rodu?-wychylił picie i mówił dalej:
-Jeżdzi z Indianinem jak z równym sobie!To wariat!
Kumpel coś mu odrzekł,ale dla Olivera nie było to już ważne.Usłyszał,co najważniejsze. Będzie łatwo znależć nowoprzybyłego i przekonać się,czy to naprawdę jest ktoś związany z Savage'm.A jeśli tym czerwonoskórym jest Dzikość Serca...Na tę myśl aż mlasnął językiem, zadowolony.Od wieków nienawidził Indian.Pozostawił niedopity napój na stoliku i poszedł do hotelu.Zapytał obsługę o poszukiwanych gości i stanął niedługo pod ich drzwiami.Trafił akurat na kłótnię o wyjawienie tajemnicy.Przysłuchiwał się chwilę,aż nabrał pewności,że to ich szuka. Uśmiechnął się zjadliwie,bo poznał głos Dzikości Serca.W kieszeni miał pistolet.
Kopniakiem otworzył drzwi i wparadował do wewnątrz.Hałas przerwał toczącą się wymianę zdań.Obaj na niego spojrzeli.Indianin od razu się zorientował w sytuacji.Nie zdążyłby wyciągnąć własnej broni,czekał więc na ruch napastnika.A ten zawołał:
-Wreszcie cię dopadłem,złodzieju dzieci!Twój przyjaciel uciekł przed pomstą,ale ty nie unikniesz kary!Nie ruszaj się!-nakazał Duncanowi,bo ten usiłował powoli przesunąć się w kierunku odłożonego na stół własnego pistoletu.McIntyre zamarł w bezruchu.
-Dobrze!-dyrygował Oliver.-A teraz obaj stańcie pod ścianą,z rękami w górze!W porządku!A teraz ty-wskazał na wojownika-uklękniesz przede mną i przeprosisz za tamten dzień,w którym ukradłeś mi syna!
Duma Dzikości Serca nie pozwalała mu na to.Chodziło jednak o życie Duncana,dlatego musiał prędko coś wymyślić.Udał,że klęka przed Oliverem,lecz tuż przed dotknięciem ziemi gwałtownie podniósł się i wykopnął przeciwnikowi broń.Ta poleciała daleko,ale atakujący nie zamierzał odpuścić.Rzucił się w jej kierunku.Dzikość Serca nie chciał do tego dopuścić i skoczył na ojca Benjamina.Zwarli się w śmiertelnym uścisku.Zdołał jeszcze krzyknąć do Duncana,aby ten uciekał.Chłopak trochę się wahał,ale zobaczył nakazujące spojrzenie towarzysza i wybiegł z pokoju.

---28---
Biegł przed siebie,byle dalej od hotelu.Nie zauważył,kiedy znalazł się w gospodzie.Teraz nikogo tu nie było.Wpadł jak burza i łapał oddech,oparty o ścianę.Właścicielka spojrzała na niego krzywo:
-A ty czego tu szukasz?Goni cię ktoś?
-Owszem-wydyszał.Jakiś szaleniec napadł na nas w hotelu!Mój przyjaciel kazał mi uciekać...
-Jesteś tchórzem-stwierdziła z lekkim niesmakiem.-Kto to był?
Do tej pory mało ją interesowało to,co się działo.Gdy jednak usłyszała,że napastnikiem był ten sam,który ją nagabywał,postanowiła pomóc Duncanowi.
-W podłodze jest właz-pokazała mu.-Schowaj się tam i nie wychodż,dopóki ci nie powiem!
Duncan nie zastanawiał się,dlaczego mu pomaga.Skorzystał z ratunku bez wahania.Ułamek sekundy póżniej wpadł tam rozjuszony Oliver i już od progu wrzasnął:
-Widziałaś młodego człowieka o niebieskich oczach,który przed kimś uciekał?!
-Nie,nikogo tu nie było-odpowiedziała mu spokojnie.Ten wyszedł,nie zauważając przerażonych oczu ukrytego Duncana,który na widok Olivera przeżył wstrząs.Czy to znaczy,że Indianin zginął?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:22:47 10-11-07    Temat postu:

Masz rację, wolę mieć element zaskoczenia
Oliver Co za typ, gdyby nie Dzikość Serca, niechybnie zabiłby Duncana. A on już przyznaje się, kto jest jego ojcem. Krok w przód ale nadal się z tym nie pogodził
Mój ulubieniec Hererdo... ah... co tak mało o nim?
No i... zapomniałam co chciałam napisać Super!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:25:05 10-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Masz rację, wolę mieć element zaskoczenia
Oliver Co za typ, gdyby nie Dzikość Serca, niechybnie zabiłby Duncana. A on już przyznaje się, kto jest jego ojcem. Krok w przód ale nadal się z tym nie pogodził
Mój ulubieniec Hererdo... ah... co tak mało o nim?
No i... zapomniałam co chciałam napisać Super!


Oliver bedzie jeszcze bardzo wazna postacia i...niestety, glownym sprawca calego zla, jakie sie wydarzy, bo wydarzy sie jeszcze mnostwo tragicznych rzeczy...A i o Herardzie cos bedzie i to dzisiaj .

---------------------------------------------------------------------------------

---29---
Sceptyczny Elmer nadal nie mógł pojąć,że to prawda.Widział zło w oczach Malcolma, wiedział,jak potraktował Joe'go i Sarah,gdy się po raz pierwszy spotkali.Jak więc ma uwierzyć,że potrafił potem uratować ją przed ogniem i zaopiekować się Benem?Pokręcił głową z niedowierzaniem:
-Słyszałem o morderstwie na rodzinie McIntyre'ów,to prawda.Pięćdziesiąt pięć lat temu wysiekli ich przed własnym domem.Nie sądziłem,że ktoś przeżył...
-A jednak!-Ben wyczuł,że może przekona Elmera.-Przeżył dziesięcioletni chłopiec,którym był Malcolm!
-Jeśli to nie on zabił pastora,to po części jesteśmy winni jego śmierci-zadumał się pan Cramp.-Gdybyśmy go nie oskarżyli bez zastanowienia,teraz mógłby żyć...
-Nie czas na wypominanie win,trzeba zająć się jego synem!Duncan pojechał nie wiadomo gdzie,a znając jego gorąca krew,może napytać sobie biedy...
-Właśnie!Szkoda,że wcześniej nie pogadaliśmy...
Ben przemilczał,że to Elmer nie chciał niczego słuchać.Przybysz wyraził chęć zajrzenia do ciężko rannego Luciusa,na co Ben natychmiast zaprotestował:
-Nie ma mowy!Zbytnio pan go już obraził,abym mógł na to zezwolić!
-Nie unoś się,chłopcze-uspokajał go Elmer.-Znam się na ranach zadanych nożem!Pozwól mi do niego zaglądnąć.
Ben trochę się tego obawiał,ale dla Luciusa zrobiłby wszystko.Dlatego wpuścił Crampa do pokoju.Ten wszedł i zobaczył stan chorego:
-Oj,chłopcze,ten człowiek chyba kona...Spróbuję coś poradzić,ale szczerze wątpię!
W parę chwil potem obserwował Benjamin,jak Elmer miota się przy pacjencie i stara się coś pomóc.Trwało to tyle,że Ben nie mógł już wytrzymać,dlatego opuścił pomieszczenie i poszedł się pomodlić.Tak dawno tego nie robił,teraz jednakże poczuł potrzebę poszukiwania pociechy nawet w niebie.Klęknął przed obrazem i zaczął szeptać jakąś modlitwę.Zaraz jednak ją przerwał i mówił już swoimi słowami:
-Boże,jeśli cokolwiek obchodzi cię mój los i los człowieka,który jest dla mnie latarnią w ciemnościach życia,jeśli rozumiesz mój ból i smutek-to proszę cię,uratuj go!Wolę sam umrzeć,niż patrzeć na jego zgon!Wiem,że przeżył już wiele lat,ale nie pozwól,żeby skonał od rany,a umarł spokojnie,otoczony miłością!
Nie potrafił opanować łez i zaczął szlochać.Tak bardzo pogrążył się w modłach,że drgnął dopiero,gdy Cramp położył mu rękę na ramieniu.Obrócił się gwałtownie i spojrzał w oczy Elmera.
Z walącym sercem czekał na pierwsze jego słowo,bo wyczuł coś niedobrego.Zmęczony Cramp powiedział tylko tyle:
-Idż do swego opiekuna.Woła cię-i wyszedł.
Zaskoczony Ben nie zareagował.Dopiero po dłuższej chwili zaskoczył.On się obudził!Wpadł jak burza do pokoju i zaraz klęknął przy łóżku.Owszem,Pokurcz odzyskał przytomność.Wyciągnął teraz rękę do Bena i pogładził go po głowie.Uśmiechnął się i powiedział:
-Wiedziałem,że przy mnie czuwasz!
Ben prawie płakał.
-Jak się czujesz?
-Jestem słaby,ale nic poza tym.Długo tak leżę?
-Parę dni.Tęskniłem za tobą...
-Wiem,wiem!Musiałeś się nieżle przestraszyć?
-Nawet nie wiesz,jak bardzo!Ale teraz wszystko będzie dobrze!-dopiero teraz zobaczył fachowe opatrunki na ranie,która nie krwawiła.Z głębokim uczuciem i miłością ucałował dłoń Pokurcza.-Wiesz,że Lonely cały czas tu czuwał?
-To wspaniały człowiek-potwierdził ranny.-Co się działo podczas mojej choroby?
Zaraz się dowiedział,co i jak.A potem Benjamin zadał to najważniejsze pytanie:
-Czy wiesz,kto cię zranił?
Wtedy Herardo zamilkł.Wiedział,że Ben poleciałby rozliczyć się z Silasem natychmiastowo.Wolał to przemilczeć.Na próżno Ben prosił.
-Zrozum,że chcę cię chronić przed tym człowiekiem!
-Wiem,że oddałbyś za mnie życie,ale nie chcę,żebyś wdawał się w bójki z mojego powodu.
Nie przekonał go.Był jednak zbytnio szczęśliwy,żeby zwracać na to uwagę.Kiedy przekonał się,że może pozostawić Luciusa samego,pobiegł po Lonely'ego,aby mu zakomunikować tą szczęśliwą wiadomość.Ten bardzo się ucieszył i poszedł razem z Benem do kościółka.Potem przywitał się serdecznie z Luciusem.Cieszył się,że ten wraca do siebie,ale i on nie dowiedział się,kto usiłował go zabić.Za to bardzo zaskoczyła go wieść,że to Cramp pomógł w ratowaniu Pokurcza.Ucieszyli się,że zrozumiał.

---30---
Ale Duncan nie rozumiał.Zadawał wkoło to pytanie barmance.
-Dlaczego mi pomogłaś?Przecież mnie nie znasz,a poza tym wiesz,że jestem synem Malcolma McIntyre!
-Zamilcz nareszcie!Mam porachunki z tym idiotą,bo mnie zaczepiał!Teraz musisz wyjechać,skoro ten typek cię szuka!
-Ale Dzikość Serca został...
-Nie przejmuj się nim,bo sam zginiesz!
Rada,choć okrutna,nie była pozbawiona racji,dlatego postanowił jej posłuchać.Musi wyjechać z tego miasta!Ale dokąd?
-W górach jest mała chatka,tam kiedyś mieszkał mój ojciec.Pokażę ci ją,a potem wrócę do miasta,dobrze?
-Zgoda!-nie miał innego wyjścia.
Wyruszyli pod osłoną nocy.Cicho zabrali swoje konie i pojechali do domku w górach.Wzięli trochę prowiantu i napojów.Duncan musiał jej zaufać.
Kilka godzin póżniej dziewczyna zadała mu to pytanie:
-Co sądzisz o swym ojcu?
-O Savage'u?Nareszcie zrozumiałem,że powinienem go kochać.Przecież uszczęśliwił moją matkę,a wiele osób potrafiło go pokochać.W takim razie coś musiał mieć w sobie dobrego...-zadumał się z lekka.
-A Frank Holiday?
-Wymordował moich dziadków,więc wierny rodzinie czuję do niego nienawiść.Gdyby nie on,mój ojciec nie byłby poszukiwanym mordercą.
-Ale i nie spotkałby Sarah...Opowiedz mi o nim!
Spełnił jej prośbę i powtórzył to,co sam niegdyś usłyszał.Jechali potem długi czas w ciszy.Gdy potem rozbili obóz,kobieta była dziwnie milcząca.Ciszę przerwał dopiero Duncan:
-A ty?Jak masz na imię?
Musiał odczekać jakiś czas,zanim uzyskał odpowiedż:
-Ja?Chcesz wiedzieć?
-Tak.
-Wobec tego powiem ci.Mam na imię Josephine.
-I co dalej?
-Dalej?
-Masz przecież jakieś nazwisko?
-Moje nazwisko nic ci nie powie.
Nic więcej od niej nie uzyskał.Zresztą nawet nie pytał.
Kiedy spał,ona czuwała i rozmyślała nad jego słowami.Pytał o jej nazwisko...Nie przyznawała się przed samą sobą,ale powoli zaczynała rozumieć,że nieświadomie podbił jej serce.Wiedziała,że nie może go mieć na zawsze.Zamierzała jednak wykorzystać w pełni te chwile samotności.
Siedziała przy ognisku,gdy się obudził.Usiadł obok i zapatrzył się w niebo.Ogień płonął jasno,kiedy popatrzyła na niego.Zajrzeli sobie w oczy i powoli do siebie przysunęli.Pomimo ostrzeżeń w jej głowie ich usta się zetknęły.Pocałowali się długo i namiętnie.A potem skały były świadkiem ich zespolenia.

---31---
Wyglądało,że Pokurcz dzięki staraniom Bena i Lonely'ego,a również i Crampa,powoli odzyskiwał siły.Niekiedy usiłował nawet wstać i przejść się te parę kroków wokół łóżka.Coraz częściej na jego naznaczonej twarzy pojawiał się uśmiech.Pewnego dnia zasiadł z resztą towarzystwa przy stole i zjadł podany posiłek.Ben był tak szczęśliwy,że poszedł do sklepu uściskać Crampa.Ten przyjął podziękowania,ale uściskać się nie dał:
-No,chłopcze,nie przesadzaj.Dobrze,że jest mu lepiej,ale zaraz mnie udusisz!
Zmieszany puścił Elmera.Ten zaraz potem zapytał:
-Kto mógł próbować zrobić coś takiego?W naszym miasteczku nie ma morderców. Chyba,że...
-Że?Podejrzewa pan może kogoś?
-Mam na myśli kogoś,kto najbardziej z nas żądał wydalenia twojego przyjaciela...To mógł być ten zabijaka Silas!Hej,gdzie lecisz?!
Ale nie zdołał go powstrzymać,Ben bowiem wybiegł jak oparzony.Policzy się z tym draniem!
Wpadł do saloonu Hirama i od razu natknął się na Silasa.Podbiegł do niego,poderwał za kołnierz i z całej siły uderzył w twarz.Uderzony upadł na ziemię z rozciętą wargą.Zerwał się sekundę potem i skoczył na przeciwnika.Pozostali klienci nie zważali na krzyki przerażonego barmana i opuścili to miejsce.A tamci bili się do krwi.Ben walił,ile tylko potrafił.
-Ty gnojku!Próbowałeś zabić Luciusa!Ty bydlaku!Ty śmieciu!Ty glizdo!
Wściekłość pozwoliła mu zwyciężyć.Pokonany Silas zwlókł się z podłogi i skulony z bólu uciekł.W walce stracił oko,gdyż Benjamin nadział mu je przez przypadek na kawałek rozbitej szklanki.Syn Olivera oddychał ciężko,nie bacząc na pojękiwania Hirama.Nie zabił Silasa tylko dlatego,że nie chciał plamić sobie rąk krwią takiego robala.
Kiedy odetchnął trochę głębiej,wrócił do kościoła.Stanął przy łóżku Herarda,któy na nim siedział i opowiedział,co uczynił.Zamiast pochwały usłyszał dziwny smutek w głosie Luciusa.
-Nie chciałem dopuścić do rozlewu krwi.Żle zrobiłeś.Będzie się na tobie mścił.
-Nie boję się!Oby tylko tobie nie zrobił krzywdy!-Ben pojął,że tamten może się mścić.
-Nie martwię się o siebie,tylko o Duncana i ciebie.Ciekawe,co się teraz z nim dzieje?

---32---
Młody McIntyre sam nie wiedział,kiedy i jak do tego doszło.Niczego nie żałował,chociaż widział,że Josephine nie jest bardzo szczęśliwa.Dlatego raz zapytał:
-Żałujesz czegoś?
Jechali wtedy konno.Doleciała go odpowiedż:
-Nie,nie żałuję.To był jeden z kolejnych epizodów w naszym życiu.
-Epizodów?!Nazywasz to epizodem?Nic dla ciebie nie znaczy ten fakt?!
-To była tylko chwila zapomnienia.Ty też o niej zapomnij.
Duncan zapomniał,ale języka w gębie.Jak ona śmie?!
-Sądziłem,że...że coś do mnie czujesz,że może...że będziemy razem,że...-nie wiedział,co powiedzieć.
-Nigdy nie będziemy!-odparła mu twardo,choć wbrew swojemu sercu.
Duncan był wściekły.Liczył na coś więcej,bo i jemu podobała się Josephine.Zdenerwowany szarpnął lejcami tak,że aż zdumiony koń stanął w miejscu.Josephine nawet nie mrugnęła okiem. McIntyre kazał koniowi znowu jechać,ale nadal w głowie miotały mu się albo przekleństwa,albo pytanie"dlaczego?".Na próżno jednak-Josephine nie chciała więcej o tym rozmawiać.
Sama była na siebie wściekła.Nie chciała go krzywdzić,ale powinien zrozumieć,że miłość nie jest im przeznaczona.Oby jej tylko to ułatwił!

---33---
Ben był daleki od rozterek serca.Pastor pozwolił im zostać w kościele tak długo,jak będą tego chcieli.Zamierzał niedługo zabrać się do budowy domu i tam zamieszkać razem ze swoim opiekunem. Lonely mu w tym pomoże.Wszystko szło dobrze,zaczął nawet stawiać już pierwsze ściany.Mieszkańcy Slumville pogodzili się z ich obecnością i niektórzy zaczęli nawet pomagać budowniczym.Ciepłe dni sprzyjały budowie i nikomu nie przeszkadzał pot lejący się z ciał robotników.Żartowali między sobą, wypytywali też o zdrowie Pokurcza.Nawet Elmer przyszedł przypatrywać się budowie.
Nikt nie podejrzewał,że Oliver zbliża się do Slumville.Nie obchodził go los Dzikości Serca, którego pozostawił w hotelowym pokoju.Ostatnio widział go,jak pada na ziemię po trafieniu kulą z jego broni.Wybiegł potem szukać Duncana,a gdy go nie znalazł,wyruszył do Slumville.To tam widziano kiedyś Savage'a,więc mogą też coś wiedzieć o jego synu!Pojechał szukać Duncana,a może nadziać się na własnego syna...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:07:14 10-11-07    Temat postu:

No to teraz się dopeiro zaczną kłopoty
Duncan i Josephine to by była niezła parka... szkoda, że ona postępuje wbrew sobie (normalnie jak Carina )
No i mój Herardo! Cudo normalnie ten odcinek, tylko groza powiało i zaczęłam się niepokoić
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:26:00 10-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
No to teraz się dopeiro zaczną kłopoty
Duncan i Josephine to by była niezła parka... szkoda, że ona postępuje wbrew sobie (normalnie jak Carina )
No i mój Herardo! Cudo normalnie ten odcinek, tylko groza powiało i zaczęłam się niepokoić


Dokladnie...To poczatek...hm, grozy? A co do Duncana i Josephine - chcialas romans, to masz . I faktycznie jest w tym bardzo do Cariny podobna...i tez ma swoj, powazny powod. Zaraz sie dowiesz, jaki . A Herardo? Ciekawe, co powiesz po koncowce...

-------------------------------------------------------------------------------------

---34---
Od czasu rozmowy coś popsuło się między Duncanem,a barmanką.On nie rozumiał, dlaczego ma niby z niej zrezygnować,a ona wiedziała,że nie może mu tego powiedzieć.To,co ich dzieliło,było nieprzekraczalne!Dojechali w milczeniu do domku w górach.Pozostawili konie przed wejściem i weszli do środka.Dziewczyna przygotowywała posiłek,a on przypatrywał się jej po kryjomu.Nie zamierzał poddać się tak łatwo!Gdy spożywali kolację,zapytał znowu:
-Dlaczego nie możemy być razem?
-Nie chcę już o tym mówić!Czy ty tego nie rozumiesz?!
-Właśnie nie!Kocham cię,ty chyba mnie też?Co jest grane?
-Jest coś,co nas dzieli na wieczność!Zrozum to wreszcie i skończ temat!
-Nie!Póki mi nie powiesz,nigdy go nie skończę!Nie pogodzę się z tym!Mów,o co chodzi!-zaparł się.
Stała do niego tyłem,gdy to powiedziała:
-Wiesz,co nas dzieli?Frank Holiday.

---35---
Oliver zamierzał rozpocząć szukanie od saloonu.Wszedł tam i zaraz zaczepił Hirama:
-Czy wiesz coś o Duncanie,synu Savage'a?
Barman nie wiedział,czy się przyznać.Nagle w jego umyśle pojawił się obraz sprzed lat-on już widział tego człowieka!To ojciec Benjamina!Trzeba ostrzec Bena!Dlatego odrzekł:
-Duncanie?To Savage miał syna?-chciał udać zdziwienie,aby Oliver szybko stąd wyszedł.Na próżno.Ten bowiem nadal pytał:
-Miał dziecko i to z Sarah z tego miasteczka!Gadaj mi tu zaraz,to co wiesz!
Hiram zadrżał.Ile wie ten przybysz?!Gorączkowo myślał,jak ostrzec Bena.
--Sarah?A tak,kiedyś coś mówiła o dziecku,ale to był syn jej męża,Joe'go!Nie wiedział pan,że Sarah nie żyje?
Trochę go to zaskoczyło,ale to przecież nie jej szukał.
-Gdzie jest teraz ten syn?-drążył temat.
-Nie wiem,gdzieś wyjechał.Po co go szukasz?
-Jego ojciec ukradł mi syna!Chcę go zabić!
Obrócił się w stronę drzwi,bo usłyszał,że ktoś wszedł.Spojrzeli sobie nawzajem prosto w oczy. To Benjamin przyszedł odpocząć po pracy i napić się czegoś orzeżwiającego.Zamiast tego natknął się na rodzonego ojca.
Obu coś ścięło krew.Sekundy patrzyli na siebie jak porażeni,aż w końcu ktoś zareagował. Przez umysły obu przeleciały jak błyskawice wspomnienia tamtych dni.Oliverowi przypomniał się czas stracony na wychowanie syna,a Benowi ból,jaki przez całe życie był jego udziałem.Pamiętał,jak w nocy bał się,żeby ojciec nie przyszedł i nie uderzył go znów.Jedyną jego pociechą był w tym czasie wyśniony przyjaciel o imieniu Sigurd,który potem zmienił się w Malcolma McIntyre.
Wspaniałe wspomnienia przerwał ponury głos ojca:
-Nareszcie cię znalazłem,ty nic nie warty bękarcie!Wracasz ze mną do domu!
-Zapominasz,że mam już trzydzieści osiem lat i nie muszę cię słuchać!-odparował Ben.-Dałem sobie do tej pory radę bez ciebie,to i teraz nie muszę z tobą wracać!Buduję tu dom i zamierzam zostać w tym miasteczku do końca życia!
-Wybij to sobie z głowy,niewdzięczny synu!Porzuciłeś mnie,który karmiłem cię przez całe swoje życie!Traciłem pieniędze na żarcie,a ty pozostawiłeś mnie samego przez tyle lat!Teraz odpłacisz mi za opiekę,jaką cię otaczałem!
-Opiekę?-wyrzucił z siebie z goryczą Benjamin.-Biłeś mnie przy każdej okazji,oblewałeś lodowatą wodą na pobudkę,a teraz mówisz o opiece?!Odnalazłem radość życia i kogoś,kto zapewnił mi miłość,a ty chcesz zabrać mnie i znowu się nade mną znęcać?!Nigdy do ciebie nie wrócę!
-Znalazłeś kogoś,kto ci dał miłość?Mówisz o tym mordercy,co miał na sumieniu więcej ofiar,niż ktokolwiek pomyślał?On był lepszy od własnego ojca?!
-Mówię o kimś,kto pokochał mnie jak rodzonego syna,chociaż nim nie jestem!A potem zapewnił mi dom na całe życie!
-Dom?Niby kto miałby ci dać dach nad głową?Kto byłby na tyle głupi,żeby...Zapewne ten Indianin?A więc powiem ci coś!-wyszczerzył zęby z satysfakcją.-Zabiłem tego psa!
Benjamin skamieniał.To niemożliwe!Podłe kłamstwo!To nieprawda,nie!...
-Nie mogłeś go zabić!Kłamiesz,podle kłamiesz...!
-Kłamię?!-zaśmiał się Oliver.-No to patrz!-zza pasa wyjął amulet,który Dzikość Serca zawsze nosił na szyi.-Niby skąd to mam?Myślisz,że sam mi to dał?!
Serce Bena zamarło.Chwycił w dłoń podany amulet i długo trzymał w ręce.Nie mógł uwierzyć,że to naprawdę się dzieje.Najpierw Malcolm,a teraz Indianin...
-Dlaczego to zrobiłeś?!-krzyczał przez łzy.-Dlaczego,jak czarna chmura,podążasz za mną i niszczysz mi życie?!-Nie wystarczy ci,że miałem potworne dzieciństwo?!Że pozbawiłeś mnie wszystkiego,czego tylko mogłeś?!
-Niby czego?!Dostawałeś przecież chyba żreć?!!
-Jedzenie to nie wszystko!Dla ciebie mogłem umrzeć a ty byś się tylko z tego cieszył!A dziś zamordowałeś kogoś,kto był dla mnie jak brat!
-To nie koniec,bo zamierzam jeszcze pozbawić nędznego życia potomka Malcolma!Zabiję jego syna!
-Chcesz odszukać Duncana McIntyre?
-O,widzę,że się znacie!Wobec tego powiesz mi zapewne,gdzie go można znależć?
-Nie licz na to!Prędzej umrę,niż...
-To też się dałoby załatwić...Ale najpierw muszę wcześniej coś zrobić innego...Więc gdzie jest ten szatański pomiot?
-Niczego ci nie powiem!A poza tym sam nie wiem.
-Nie wierzę ci!Usiłujesz go chronić.Wiedz,że sam go znajdę!
-Powodzenia!-rzucił Ben i opuścił saloon.Chciał jak najszybciej zawiadomić Luciusa i wyjechać z tego miasta!
Oliver zrobił krok do przodu i chciał za nim pójść,ale ledwo tylko wyszedł za próg,jakaś ciemna postać zaczepiła go i powiedziała:
-Czekaj!Jeśli chcesz dopiec temu pyszałkowi,to mnie posłuchaj...
-A co ty masz z tym wspólnego?
-Mnie też nastąpił kiedyś na odcisk.Mam na imię Silas-to imię zabrzmiało jak żałobny dzwon.-Również chcę się na nim zemścić,ale musimy działać strategicznie.To przez niego straciłem oko...-pokazał opaskę na lewym oku.-Nie atakuj jego,atakuj jego opiekuna...
-Opiekuna?Kogo?
-Mieszka razem z nim w kościele,póki nie wybudują nowego domu.Tamten jest bardzo stary i ma potworną twarz.Ostatnio trochę odzyskał zdrowie,ale nadal nie jest najsilniejszy.Ma na imię Herardo,ale wszyscy mówią na niego Pokurcz,z racji swojego wyglądu.Mówić dalej?...
-Gadaj!
Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy.Wiedział już,że miast uderzać w Benjamina,uderzą razem w Luciusa!Śmierć Pokurcza będzie największą karą dla Bena....

---36---
Duncana po prostu zatkało.Co ma wspólnego Frank Holiday z nimi?Zadał to pytanie głośno.
-Naprawdę chcesz wiedzieć?
-Tak!
-Więc dobrze.Frank Holiday miał w swoim życiu wiele kobiet,obojętne,czy one tego chciały,czy nie.Pewnego razu postanowił zdobyć Faith,młodą dziewczynę z wioski.Ona go odrzucała,ale kiedyś napadł ją na drodze i już nie puścił.Porzucił potem,ale pozostawił po sobie trwały ślad.Faith nie szukała go,nie chciała mieć nic z nim wspólnego.Miał wtedy trzydzieści jeden lat,ona dwadzieścia.Był już mordercą rodziny McIntyre.Faith urodziłą córkę,ale nie dała rady jej sama wychowywać.Oddała dziecko pod opiekę ciotki,która umarła,gdy dziewczyna miała dwadzieścia pięć lat.Po matce słuch zaginął.Dziewczyna założyła saloon i dzięki temu miała z czego żyć.Prowadzi go do tej pory.Ma na imię Josephine.
-Czy chcesz mi powiedzieć,że...
-Że jestem córką Franka Holiday'a?Właśnie tak!
Duncan pomyślał,że oto znalazł się w piekle.W najczarniejszym miejscu,jakie tylko istnieje. Że rozpalił się ogień,który trawi mu wnętrzności i wypala krok po kroku każdy organ.Ogarnął go wpierw gniew,potem żal i rozpacz,a na końcu wściekłość.
-Oszukałaś mnie!Oszukałaś!Córka mordercy mojej rodziny i mojego ojca!Sprawcy mojego największego nieszczęścia,człowieka,przez którego mój ojciec stał się tym okrutnikiem,jakiego wszyscy znają!Gdyby twój ojciec nie był zachłanny,miałbym teraz rodzinę i dom!To twoja wina!
-Opanuj się,kretynie!Miałam wtedy cztery lata!
-I co z tego?!Jesteś współwinna mojego cierpienia!
-Oszalałeś?!Przecież ci mówię,że byłam dzieckiem,więc jak mogę być czemukolwiek współwinna?
-Jesteś córką Holiday'a i to mi wystarcza!Nienawidzę cię!
-Zapominasz,że to twój zabił mojego-przypomniała gorzko.
-Ale Malcolm mścił się za krzywdy,jakich od niego doznał!Wybił mu rodziców,siostrę i malutkiego braciszka!
-Za to twój szedł krwawą drogą!Skoro tak kochał twoją matkę,to dlaczego nie zrezygnował z pomsty?-uderzyła w czuły punkt.
-A ty byś zrezygnowała,gdyby ktoś zrobił to,co twój?!Jak okrutny był Holiday!Nic go nie usprawiedliwi!I ciebie też nie!
-Widzisz,dlaczego nie chciałam ci mówić?!Wiedziałam,że tak zareagujesz...-w jej głosie pojawił się na sekundę ułamek smutku.
-A jak mam zareagować?!Nie wiem tylko,po co uratowałaś mi życie?!
-Bo cię kocham,durniu!Mnie nie przeszkadza to,że jesteś synem McIntyre'a!
-Ale mnie przeszkadza twoje pochodzenie,zdrajczyni!Nie pojechałbym z tobą,gdybym wiedział,co jest grane!
-A ten,co cię szukał,wyprułby ci flaki-powiedziała spokojnie.Ostudziło go to trochę,ale nie na tyle,żeby jej wybaczyć.
-Gardzę tobą!-rzucił na odchodnym.

---37---
Oliver i Silas mieli już całkiem niezły plan,jak pozbyć się Pokurcza bez śladu.Jednooki polubił nieznajomego,łączył ich przecież wspólny cel.Po zakończeniu tej akcji zamierzali wyruszyć na poszukiwanie Duncana McIntyre.Wiedzieli,że Lucius nie zna twarzy Olivera.Dlatego nie będzie trudno wykonać ten plan...
Benjamin nie wiedział,że jest śledzony przez zaufanego Silasa,Rolfa.Szedł za nim dotąd,aż ten wyszedł na łąkę oddzielającą Slumville od domu Luthera Lonely.Wystarczyło ją przekroczyć,by znależć się przed jego domem.Łąka była rozległa,ale nie na tyle,żeby uznawać tą odległą chatkę za osobne osiedle.Ben pędził konno,bo zależało mu na szybkości.Nie zauważył czyhającej w krzakach postaci z bronią.Silas zdołał zawiadomić Rolfa,co ma czynić.Teraz jego człowiek czekał,aż jeżdziec znajdzie się w zasięgu strzału.Nie może dotrzeć do chatki Luthera!To tam obecnie przebywał Pokurcz,bo Lonely zaprosił go do swego domu na parę dni.Lucius przyjął zaproszenie z przyjemnością.Czuł się ostatnio całkiem nieżle.Rolf przymknął jedno oko i wycelował w nadciągającą postać.Odczekał na najlepszą chwilę i pocisnął spust.Potem z satysfakcją patrzył,jak bez pudła trafiony kulą Benjamin z rozkrzyżowanymi rękami spada na ziemię.Koń popędził wolno-przed siebie...
Rolf powiadomił szefa,że wykonał zadanie.Ten przekazał wieść wspólnikowi i mogli przystąpić do drugiej części planu.
-Ukryłeś tego chłystka w naszej kryjówce?-pytał Silas.
-Oczywiście-odparł Rolf.-Nie odzyskał przytomności,ale i tak jest dobrze związany.Nie zdążył ostrzec swojego kumpla!
-Świetnie!Oby tylko przeżył do końca,bo chcę zobaczyć jego minę,jak...-zaśmiał się Oliver,który przysłuchiwał się rozmowie.

---38---
Duncan nie panował nad sobą.Wsiadł na swego konia i pojechał przed siebie.Josephine,bojąc się,że w takim stanie może uczynić coś głupiego,wyruszyła za nim.Ledwo mogła nadążyć,ale impuls był silniejszy.McIntyre postanowił zakończyć swoją tułaczkę w miejscu,z którego wyruszył-w Slumville.Nawet nie byli już tak daleko...

---39---
Przyszedł czas na zadanie Olivera.Doskonale wiedział,gdzie jest dom Luthera.Przygotował
wierzchowca i podążył w tamtą stronę.Niedługo był na miejscu.Przybrał na twarz maskę przerażenia i załomotał w drzwi pięścią.Lonely akurat był w miasteczku,toteż Pokurcz chwilę się wahał,czy otwierać.Pomyślał jednak,że to Benjamin,kóry i tak miał przyjechać i udał się do wrót.Rozwarł je i ujrzał wykrzywione oblicze Olivera.
-Na pomoc!Ratunku!Benjamin...-przerwał dla nabrania tchu.
-Co się stało Benowi?!-przeraził się Lucius.
-Ktoś go postrzelił,znalazłem go i opatrzyłem!Jednak jego stan jest bardzo zły i wzywa tylko ciebie!Musisz natychmiast przyjechać!
-Zaczekaj chwilę,tylko przygotuję konia!-Herardo nie baczył,że jemu samemu może się coś stać,bo jazda konna może go sporo wyczerpać.Tu chodzi o życie Bena!
Zaraz obaj jechali w stronę kryjówki Silasa.Oliver drżał na samą myśl,że odpłaci synowi za upokorzenie,jakiego doznał.Pokurcz będzie miał przemiłą niespodziankę!Ukrył przed nim fakt,jakie wrażenie wywarł na Oliverze widok jego twarzy.Gdyby nie plan,który wymagał zatajenia własnych uczuć,Oliver nie zniósłby takiego okropieństwa.Jak Ben może kochać taką maszkarę?

---40---
Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.Kiedy tylko Pokurcz zorientował się,że ta chatka w oddali,to miejsce pobytu Bena,od razu przyśpieszył.Jego towarzysz dotrzymał mu kroku i obaj znależli się pod drzwiami prawie równocześnie.Oliver otworzył mu je i zaprosił do środka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:18:31 11-11-07    Temat postu:

No chciałam romans i mam. Ale Duncan mnie wkurzył. Josephine nie przeszkadza jego pochodzenie, a on zaraz nią wzgardził, gdy dowiedział się, kto jest jej ojcem. I z miłości nici (mam nadzieję, że narazie).
Cytat:
Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy.Wiedział już,że miast uderzać w Benjamina,uderzą razem w Luciusa!Śmierć Pokurcza będzie największą karą dla Bena....

No nie... w tym momencie już myślałam, że padnę i kończysz jeszcze w takim momencie... dobrze, że teraz dajesz więcej, to przynajmniej rekompensuje mi stres i troskę o Herardo
Nic mu się nie stanie, prawda?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:03:58 12-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
No chciałam romans i mam. Ale Duncan mnie wkurzył. Josephine nie przeszkadza jego pochodzenie, a on zaraz nią wzgardził, gdy dowiedział się, kto jest jej ojcem. I z miłości nici (mam nadzieję, że narazie).
Cytat:
Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy.Wiedział już,że miast uderzać w Benjamina,uderzą razem w Luciusa!Śmierć Pokurcza będzie największą karą dla Bena....

No nie... w tym momencie już myślałam, że padnę i kończysz jeszcze w takim momencie... dobrze, że teraz dajesz więcej, to przynajmniej rekompensuje mi stres i troskę o Herardo
Nic mu się nie stanie, prawda?


Tak sobie mysle, ze stosunki miedzy Duncanem a Josephine troche przypominaja telenowele . Czy beda razem, to juz niedlugo sie dowiesz, rozumiem, ze pasuje Ci ten zwiazek? .

Dzis troszke krocej, zeby utrzymac napiecie ).

Musze Cie uprzedzic, ze teraz bede konczyc w jeszcze gorszych momentach i bedzie bardzo dramatycznie...Az sie boje wklejac kolejne czesci . Jestem bardzo ciekawa, co teraz napiszesz...Bo bedzie krwawo...

-------------------------------------------------------------------------------------

---41---
Herardo podszedł do łóżka,na którym ułożono Benjamina.W chacie było ciemno,ale Lucius bez trudu dostrzegł chorego.Widział bladą twarz tamtego i pochylił się nad nim,aby mu się lepiej przyjrzeć.Wtedy przyczajony w ciemnościach Silas chwycił potężną pałkę z całej siły uderzył nią Luciusa w głowę.Herardo upadł,nieprzytomny.
Oprzytomniał kilka godzin póżniej.Było już jasno,bo minęła noc.Wtedy dostrzegł,że zarówno on,jak i Ben,są związani mocnymi sznurami i wystawieni na krzesłach na palącym słońcu.Benjamin był ranny w ramię,które Rolf obwiązał mu jakąś starą szmatą.Nagle podniósł oczy i zobaczył Pokurcza.
-O Boże...Więc ciebie też złapali...-wykrztusił przerażony tym Ben.
-Nie martw się,chłopcze.Wszystko będzie dobrze!
-Milczeć!-wrzasnął Rolf,który znalazł się nagle przed nimi.
-Ty bydlaku!-wrzasnął Benjamin.-Wypuść natychmiast Herarda!
-Mowy nie ma!-zarechotał Rolf.-To zbyt cenna zdobycz!
-Ty śmieciu!Co zamierzasz z nami zrobić?!
-O tym zadecyduje mój szef i jego kolega.Przyjdzie po was póżniej-zakończył i oddalił się.
Siedzieli tak sześć godzin.Minęło południe i słońce coraz bardziej zaczęło im dopiekać. Świeciło teraz z całą swoją mocą.Prażyło tak,że pot zalewał im oczy.Od rana nie dostali niczego do picia,czy do jedzenia.Na niebie nie było ani jednej chmurki.Upał był iście diabelski.Krzesła były umieszczone w niedalekiej odległości,ale tak,aby nie można było się nawzajem dotknąć,bo brakowało kilku centymetrów.Sznury wpijały im się w ciało,pozostawiając liczne ślady na skórze.Benjamin popatrzył na opiekuna i spostrzegł,że Pokurcz prawie zemdlał z gorąca.Wysuszone wargi niemo błagały o wodę.Zebrał siły i zawołał:
-Jest tu kto?!
Za chwilę zjawił się Rolf.
-Czego się drzesz,gnojku?
Ben odrzucił honor i poprosił:
-Błagam,dajcie mu trochę wody!Ze mną możecie zrobić,co chcecie,ale jego oszczędżcie!
Ku zdumieniu Bena Rolf odparł:
-Chce wam się pić?Dobrze,zaraz wam przyniosę!
Zniknął w domku.Zaskoczony Ben odczuł przeogromną wdzięczność.Może drzemią w nim jakieś ludzkie uczucia?-rozmyślał.Z radością zobaczył,jak Rolf wraca z wielkim dzbankiem picia. Zatrzymał się przed nimi i zapytał:
-Któremu najpierw?
-Jemu-wskazał głową Ben.
-Jak sobie życzysz!-podszedł do Pokurcza,który spod na wpół przymkniętych powiek widział,co się dzieje.Stanął naprzeciw i powiedział:
-Proszę,napij się!Ojej,ale ze mnie niezdara!-uśmiechnął się krzywo,gdy powoli wylewał cenny napój na rozżarzoną ziemię.
Pokurcz nie zareagował,za to Benjamin zacisnął zęby.To przez niego jego opiekun dogorywa teraz w tym upale!Gdyby nie miłość,jaka ich łączyła,nic by się nie stało!Miał ochotę wbić pięść w żołądek prześladowcy,ale nie uczynił nawet jednego ruchu.Za bardzo cenił własną godność,przecież i tak by się nie uwolnił.Mimo to po odejściu Rolfa próbował zerwać więzy z dłoni,czyniąc to tylko po to,żeby uratować Luciusa.Jego próby okazały się nadaremne,otrzymał za to rany na rękach i poprzecinaną na nich skórę.Bezsilność to najgorsza rzecz,jaką może odczuwać człowiek.Patrzył na cierpienie ukochanej osoby i nie mógł mu pomóc.Ból,jaki rozrywa wtedy duszę,jest najstraszniejszy. Wolałoby się samemu przeżyć to,co przeżywa drugi ktoś.Na próżno,Ben był skazany na obserwację powolnego konania Pokurcza.
W końcu tajemniczy szef uznał,że powinien się pokazać.Stanął przed wyczerpanymi postaciami i popatrzył im hardo w oczy.Obok niego stał Oliver.Ben ze zdumieniem i rozpaczą w oczach patrzył na Silasa i własnego ojca,czekających na ich śmierć.
-Ty?Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?!-zwrócił się do Olivera.-Tak bardzo mną pomiatasz, że potrafisz znęcać się nad niewinnym,starym człowiekiem,żeby mi dopiec?!Czy nie liczy się dla ciebie fakt,że jesteś moim rodzicem?!
-Rodzicem?!-ryknął śmiechem Oliver.-Jak mogę być rodzicem takiego śmiecia!Owszem,
jestem twoim ojcem,ale to nic nie znaczy!Nie mam litości i teraz poniesiesz karę za swoją ucieczkę!Skazałeś na śmierć Pokurcza przez swoją głupotę!Silas,rób to,co do ciebie należy!
I Silas zrobił.Wziął gruby konar i zanurzył go w ogniu płonącym koło domu.Potem wziął płonącą żagiew i przysunął się do nich.Nachylił się nad Herardem i powiedział do Bena:
-To przez ciebie straciłem oko,więc dziś wypalę je twojemu przyjacielowi!
Benjamin szarpnął się,żeby do tego nie dopuścić,ale bez powodzenia.Jego krzyk niósł się po okolicy,ale nikt go nie usłyszał.
-Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:52:00 12-11-07    Temat postu:

Pasuje mi związak tej parki, choć w sumie Duncan mnie zdenerwował i wolałabym żeby Benjamin przeżył romans

Co? Chcą mu oko wypalić? Nieeeeeee! Czy oni nie widzą, że już jest dość oszpecony? Mam nadzieję, ze chociaż go nie zabiją!
A Ben zachował się bardzo w porządku, broniąc Herarda...

I znowu czekać na new
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:27:08 12-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Pasuje mi związak tej parki, choć w sumie Duncan mnie zdenerwował i wolałabym żeby Benjamin przeżył romans


Hehe, gniewasz sie na Duncana? . Mnie tez by zdenerwowal swoim postepowaniem . A czy Ben bedzie mial romans, to sie niedlugo dowiesz.

monioula napisał:
Co? Chcą mu oko wypalić? Nieeeeeee! Czy oni nie widzą, że już jest dość oszpecony? Mam nadzieję, ze chociaż go nie zabiją!
A Ben zachował się bardzo w porządku, broniąc Herarda...


Hm...Moja pierwsza linijka powie Ci, czy to zrobili, czy nie...Pamietaj, co go tak oszpecilo....Rowniez ogien...Ben zrobilby dla niego wszystko - pytanie tylko, czy bedzie mogl, czy zycie da mu ta szanse...A moze inaczej sie to wszystko rozwiaze, moze...ej, bo sie wygadam ).

monioula napisał:
I znowu czekać na new


Juz wrzucam .

-----------------------------------------------------------------

---42---
Lucius nawet nie mrugnął,kiedy tracił lewe oko.Tylko kilka kropel potu z bólu ściekło mu po twarzy.Zarówno Oliver,jak i Silas,wiedzieli,co przeżył w młodości.Nie mieli jednak skrupułów.
Dokonali operacji i wrócili do domku.Benjamin ze ściśniętym sercem spojrzał na Herarda.Jak nożem ugodził go widok lewego oka,a raczej tego,co po nim zostało.
-Zabiję ich,zabiję...-przysięgał.
Kiedy znów ich zobaczył,błagał o litość dla przyjaciela.Chciał nawet zgodzić się na wszystko,co zrobiłby z nim Oliver-w zamian za wypuszczenie Pokurcza.Bez skutku.Byli nieubłagani.
Nagle Silas powiedział coś,co Benem wstrząsnęło:
-Ty,ten drugi chyba nie żyje!
Oliver podszedł bliżej i sprawdził.
-Jeszcze żyje,chociaż już niedługo!-odeszli razem.
Ben odetchnął z ulgą i starał się przysunąć razem z krzesłem,żeby choć dotknąć Luciusa i dodać mu sił,ale nie dał rady.
-Błagam cię,trzymaj się-szepnął,sam ledwo żywy.

---43---
W międzyczasie Duncan,sam o tym nie wiedząc,zbliżał się do miejsca tych okrutnych zdarzeń.Czuł,że Josephine jedzie za nim,ale miał to gdzieś.Zamierzał dotrzeć do domu i tam zostać.Zamieszka w domu Sarah i nareszcie zakończy tą bezsensowna historię!Miał dość ojca,Pokurcza,Bena,Josephine i całej tej reszty!
-Dlaczego mi to zrobiłeś,dlaczego?!-krzyczał pod adresem Malcolma.-Przez ciebie tak cierpię!
Jechali tak dłuższy czas,gdy nagle McIntyre dojrzał małą chatę i zebranych przed nią ludzi.Chciał tu napoić konia i ruszyć w dalszą drogę,ale zrozumiał,że tam dzieje się coś niedobrego.Zatrzymał się,zsiadł z wierzchowca i ukrył w krzakach,Josephine obok.Na krótki okres czasu zawarli niemy rozejm.
-Widzisz tych ludzi?-pytał szeptem.
-Tak.Dwóch mężczyzn pochyla się nad czymś,co stoi naprzeciwko.
-Widzisz,co to?
-Nie,jeszcze nie.Zasłonili mi sobą.Czekaj,odchodzą!-to wtedy Oliver sprawdzał,czy Pokurcz żyje.
W następnej chwili równocześnie dostrzegli,nad czym pochylali się tamci ludzie.Nad innymi dwiema postaciami,które umierały na słońcu.Dla Josephine były to tylko postacie,ale Duncanowi serce stanęło w gardle.
-To Ben i Pokurcz!
-To ci,o których mi kiedyś opowiadałeś?
-Tak!A tamten,który wszedł do chaty,to Silas,największy bandyta Slumville!Co on tu robi?Jest bez oka!
-Ten,którego nazywasz Pokurczem,też nie ma lewego oka.Chyba ktoś mu je wypalił...
Wtedy McIntyre pojął wszystko.
-Herardo musiał czymś narazić się Silasowi i ten się mści...
-Czekaj!Opowiadałeś mi kiedyś o ojcu Benjamina!Ten drugi pasuje do twojego opisu!
-O Boże...Oliver mści się na Benie,za to,że ten kiedyś odjechał od niego z Savage'm!Skumał się z Silasem,który zawsze nienawidził Malcolma i teraz razem znęcają się nad nimi!W Jerkin spotkałem Olivera i nawet o tym nie wiedziałem!To on mnie gonił!I chyba zabił Dzikość Serca!
-Masz rację!Nie rozpoznałam go wtedy,gdy wpadł do mojego baru,bo był zbyt zmieniony po bójce z wami!To on mnie nachodził!
-Ja też nie,dopiero teraz!Tamto spotkanie trwało za krótko.Musimy im pomóc!
-Zaraz,gorąca pało!Przecież przed sekundą przeklinałeś ich wszystkich!
Zatrzymał się wpół drogi.Ona miała rację.Sam życzył im tego,co najgorsze!Spojrzał jednak na resztkę oka Luciusa i już wiedział,co ma uczynić.Ona też chciała mu pomóc.Musieli tylko uzgodnić plan odbicia więżniów.Duncan prosił cicho swojego zmarłego ojca o pomoc.

---44---
Lonely niczego nie rozumiał.Dlaczego nikogo w domu nie zastał,skoro miał przyjechać tu Ben,a poza tym przecież powinien zastać tu Herarda!Czy coś cię stało?Czy powinien ich poszukać?Bał się o przyjaciół.Co jest grane?Od pewnego czasu krążył w poszukiwaniu zaginionych,chociaż jak na razie niczego nie znalazł.Koń był wytrzymały,nie protestował,ale jeżdziec zaczynał już powoli rezygnować z misji.Może wrócili do Slumville?Wątpił w to,ale postanowił sprawdzić.Kiedy jednak Hiram odpowiedział mu,że niczego nie widział,przeraził się nie na żarty.Zawrócił w stronę swojego domu.Wybrał drogę dłuższą,chciał sprawdzić wszystkie możliwości.Wiedział,że gdzieś tu w pobliżu była mała,opuszczona chatka.Nawet tam zobaczy!

---45---
Pojawienie się Rolfa trochę pokrzyżowało im plany.Teraz było ich dwoje przeciwko trzem.
Nie zrezygnowali jednak z zamiaru uwolnienia jeńców.
-Lonely by się przydał-mruknął Duncan.Ale niestety,samotnika nie było z nimi.Zadanie,jakie przed sobą postawili,było bardzo trudne,ale nie niemożliwe.Jeżeli zespolą siły,może się to powieść.
Duncanowi serce waliło mocno,gdy zdał sobie sprawę,że znowu będzie miał do czynienia z tamtym człowiekiem,ale nie mógł się teraz wycofać.
Przestępcy schowali się w domu.Dwójka sprzymierzeńców podkradła się ostrożnie i teraz znajdowała się bliżej chaty.Josephine chciała dostać w swe ręce Olivera,dlatego Silas przypadł Duncanowi.McIntyre miał w kieszeni nóż.Liczył,że w razie starcia pomoże mu zwyciężyć.Chcieli cicho przeciąć więzy,dać znać uwolnionym i razem uciec.Na razie jednak musieli jeszcze do nich dotrzeć.Dali sobie nawzajem znak i przesunęli się oboje.Pod Duncanem nagle trzasnęła głośno złamana gałązka.Zamarli jednocześnie.
Na szczęście nic się nie stało,mogli iść dalej.Udało im się dostać w pobliże krzeseł.Związani nie zauważyli niczego.Josephine zaczęła ciąć sznury krępujące Benjamina.Ten szepnął tylko:
-Kim jesteś?
-Kimś,kto chce wam pomóc.Duncan ratuje Pokurcza.
-Duncan?Syn McIntyre'a?-zdumiał się.
-Tak,ale teraz bądż cicho!-fuknęła na to.
Posłusznie zamilkł.Nadzieja wzrosła,ale nie był pewien,czy to wszystko się powiedzie i czy dla Herarda jest jeszcze jakakolwiek szansa...Nie mogli jednak przepuścić takiej okazji!Cierpliwie zaczekał,aż będzie wolny i zobaczył,że Duncan równie szybko uwinął się ze swoim zadaniem.Dłonie Luciusa,pokrwawione od lin,zaczęły odzyskiwać normalny kolor.Do tej pory były blade z niedopływu krwi.Ben zapytał go cicho,gdy podbiegł do niego:
-Jesteśmy wolni!Możesz iść?
-Dam sobie radę-usłyszał cichutki szept.
Chodziło o to,żeby dotrzeć do pozostawionych w oddali koni.Jeśli na nie wsiądą,wszystko będzie dobrze.Nie mogli iść zbyt szybko,gdyż stan Herarda na to nie zezwalał.Ben nawet nie słuchał, gdy ten chciał zostać.
-Idziesz z nami,albo ja zostaję!-odparł.
Stąpając delikatnie po trawie zmierzali w kierunku rumaków.Brakowało jeszcze tylko paru metrów,ale nadal byli na otwartym terenie.Ben ubezpieczał ich z tyłu.Co chwilę oglądał się do tyłu,ale mimo to drgnął niemile zaskoczony,gdy za plecami usłyszał głośny wrzask:
-Stać,bo strzelam!
Obrócili się wszyscy,jak na komendę.Ujrzeli Silasa i Olivera,mierzących do nich ze swoich strzelb.Byli zgubieni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:59:58 13-11-07    Temat postu:

Nieeeeeeeeeee! Oni muszą uciec! Ale wiedziałam, że to by było za proste Ah, niech Olivera i Silasa ziemia pochłonie, co za typy! Rozśmieszyło mnie jak Joey szybko zrozumiała, kto porwał Bena i Pokurcza Mam nadzieję, że nic się nie stanie! I biedny Herardo...
PS. Kogo widzisz w roli Josephine?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:05:24 14-11-07    Temat postu:

monioula napisał:
Nieeeeeeeeeee! Oni muszą uciec! Ale wiedziałam, że to by było za proste


Dokladnie. A kto powiedzial, ze im sie uda? .

monioula napisał:
Ah, niech Olivera i Silasa ziemia pochłonie, co za typy!


Okropni. A czy Twoje zyczenie sie spelni...zaraz sie dowiesz .

monioula napisał:
Rozśmieszyło mnie jak Joey szybko zrozumiała, kto porwał Bena i Pokurcza


Masz racje, troche za szybko, ale musialam to skrocic, bo wymagala tego akcja .

monioula napisał:
Mam nadzieję, że nic się nie stanie!


Nie powiem .

monioula napisał:
I biedny Herardo...


Tak to juz jest, ze najlepsi ludzie najbardziej cierpia...

monioula napisał:
PS. Kogo widzisz w roli Josephine?


Yyyyy...Nie wiem . Kiedys byla taka telenowela, "Zemsta" (ale ta stara wersja) i tam pewna aktorka grala Marte Torrealba, jak znajde jej zdjecie, to Ci pokaze . Chyba, ze masz kogos innego?

---------------------------------------------------------------------------

---46---
Kazano im powoli podchodzić do chaty z podniesionymi rękami.Duncan zdążył schować nóż do kieszeni.Szli rzędem,bo tak im nakazano.Oliver pierwszy się zorientował,o co chodzi.
-O,widzę,że syn mojego ulubionego mordercy także tu jest!I dziewczyna z baru,co ośmieliła się mi odmówić!Jak mi miło!Teraz zatańczysz ze mną...-uśmiechnął się sadystycznie.
W czwórkę stanęli przed oprawcami.Silas mierzył do nich z broni,a Oliver w odpowiedniej odległości przechadzał się przed nimi.Pocmokał nad urodą Josephine,pomruczał nad Benem,aż dotarł do Duncana.Zamierzył się i z całej siły uderzył znienacka go w żołądek.Ten zwinął się na ziemi,ale nikt nie mógł zareagować,bo byli na muszce.Póżniej zatrzymał się przed Luciusem.Długo patrzył w jego twarz,jakby zastanawiając się nad czymś.
-Wiesz co?Ubrudziłeś się czymś!Umyj się!-rzucił i splunął mu w twarz.Strużka śliny spłynęła po policzku.Ben nie wytrzymał:
-Ty skunksie!Czemu nie zmierzysz się ze mną?!
-Na ciebie też przyjdzie pora!Zaczekaj tylko!...
Grożba wisiała w powietrzu,gdy zmierzyli się wzrokiem.
-Dobrze,dosyć tego dobrego!Przyszedł czas na waszą śmierć!-Oliver sam wycelował broń w serce syna.Mieli wystrzelić równocześnie,on i Silas.Drugi z nich celował w Luciusa.Pojawił się też Rolf,obecnie mierzący w Duncana.Wszystko było stracone.
Czas zatrzymał bieg swojej rzeki.Ptaki zamilkły,wystraszone tragiczną chwilą.Zerwał się lekki wietrzyk,nareszcie chłodzący rozgrzane ciała zmęczonych przyjaciół.Zabrzmiał trochę jak kpina,ale żadne z nich nie zwracało już na to uwagi.Godzina wybiła nieubłaganie.Huknął pierwszy strzał.

---47---
Pocisk poleciał w powietrze,ponad głowy wszystkich.To na Olivera spadł jak orzeł Luther Lonely i zmienił dzięki temu lot kuli.Wykorzystując zaskoczenie,Duncan zebrał się błyskawicznie z ziemi i runął na Rolfa.Benowi dostał się Silas.Josephine zaopiekowała się Pokurczem,ukrywając go w pobliskich zaroślach.Nie dałby rady teraz dojść do koni.Nie przeraził jej widok ran na skórze,wywołał tylko współczucie i żal.Miała dobre serce,chociaż życie nauczyło ją bycia twardą i nieprzystępną. Wstrząsnęły nią tortury,jakim poddani zostali jeńcy.Widziała,że Oliver momentami osiąga dosyć niebezpieczną przewagę,lecz Luther za chwilę z powrotem odzyskuje równowagę.Duncan,chociaż młody,całkiem nieżle radził sobie z Rolfem.Ben prał na oślep,mszcząc się za okpienie ich z piciem.
Ziemia pokryła włosy McIntyre'a,ale zbytnio zależało mu na zwycięstwie,żeby z tak błahego powodu przerwać walkę.Brudny i spocony przetaczał się z Rolfem.Wspólna bitwa zjednoczyła przyjaciół na zawsze.Czuł,że należy do nich nie tylko ciałem,ale i duszą.Znalazł miejsce pośród nich.Rzucił okiem na resztę i zobaczył,że Oliver usiadł na Lonelym.Kiedy przez przypadek znależli się w ich pobliżu,walnął z całej siły pięścią w Olivera,tak,że tamten spadł z Luthera.Potem Duncan powrócił błyskawicznie do swojej walki.
Luther,dzięki niespodziewanej pomocy,zrzucił z siebie przeciwnika i kontynuował potyczkę. Ben miał lekkie kłopoty,bo Silas był bardzo silny i nie poddawał się tak łatwo.Bili się długo i do krwi.

---48---
Ben skończył pierwszy.Kiedy wróg przyklęknął na nim i chciał go udusić,Ben chwycił leżącą w pobliżu pałkę,tą samą którą Silas pozbawił oka Pokurcza.Zamachnął się i przywalił mu prosto w głowę.Silas zamarł na ułamek sekundy,by zaraz paść martwy na ziemię,z czołem zalanym krwią. Wtedy Ben wyjął trupowi nóż z kieszeni i rzucił go potrzebującemu Lonely'emu.Ten,czując się zagrożonym przez przeciwnika,wbił mu ostrze pomiędzy żebra.Oliver zacharczał i zastygł nieruchomo na gruncie.
Rolf wiedział,że stracił wspólników.Zamierzał jednak ich pomścić śmiercią choć jednego z drugiej strony.A potem to się stało...

---49---
Rolf w pewnej chwili zdołał pozbawić się kłopotu.Duncan był już wyczerpany walką i dał się pokonać.Ich rozgrywka toczyła się w pobliżu zarośli.Ben i Luther wtedy właśnie skończyli swoje potyczki.Zamierzali rozprawić się i z Rolfem,ale ten był sprytniejszy.Niespodziewanie,stojąc na kołyszących się nogach,wyciągnął pistolet.Wycelował w nieprzyjaciół.Wszyscy zamarli-Luther, Benjamin i Duncan.
-Teraz ja mam przewagę!Zabiliście moich przyjaciół,ale to ja na zakończenie wykończę was!Myśleliście,że jesteście ode mnie sprytniejsi,ale się grubo pomyliliście!Jesteście tu w trójkę,ta pokraka razem z dziewczyną uciekła!Ciekawe,od kogo zacznę?-zaczął się zastanawiać.Jeżdził lufą broni po ich ciałach,oczywiście z odpowiedniej odległości.Żegnali się już z życiem,ale żadne z nich nie żałowało,że trzymało razem z resztą.Luther godnie czekał na śmierć,Benjamin modlił się,żeby Herardo zdołał uciec,a Duncan zamknął oczy i prosił ojca o bezbolesny zgon.Razem z nim wyginie ród McIntyre'ów.
Rolf zdecydował się już i krzyknął:
-To za moich towarzyszy!
Koniec jego strzelby mierzył prosto w pierś Duncana.To on został wybrany jako pierwszy.Zaraz jego istnienie rozwieje się jak dym.Wspomniał swojego rodzica,który zginął w podobny sposób i czekał na wystrzał.

---50---
Śmiercionośny pocisk wyleciał z paszczy broni i przeciął powietrze.Nikt,nawet Josephine,nie zdołał zapobiec temu,co się stało.Rolf,owszem,celował właściwie,ale nie przewidział jednej rzeczy. Oto schowany w krzakach Pokurcz który odpoczął już po nieudanej ucieczce,błyskawicznie pojął,kogo wybierze Rolf.Nie mógł dopuścić do takiego postępu spraw.Zdecydował się w sekundzie.Kiedy strzelec wystrzelił,Herardo skoczył na Duncana i w ostatnim ułamku chwili rzucił go na ziemię, ratując mu życie.Rolf,widząc,że nic z tego,uciekł.McIntyre,szczęśliwy,że przeżył,zbierał się z ziemi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
monioula
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 01 Cze 2007
Posty: 3628
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sevilla
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:01:47 15-11-07    Temat postu:

Uff... oprawcy pozbawieni życia, tylko jeden uciekł
Mam nadzieję, że Herardo nie został postrzelony, kiedy osłaniał Duncana!
Cytat:
Benjamin modlił się,żeby Herardo zdołał uciec,a Duncan zamknął oczy i prosił ojca o bezbolesny zgon

Ben nawet w takiej chwili myśli o przyjacielu, to urocze
A Duncan Co za tchórz, nie lubię go już...
Super
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin