Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sleeping with ghosts
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:21:24 04-08-10    Temat postu:

Odcinek 6

Cohen
Cohen przeniósł spojrzenie z magazynu o bejsbolu na dziewczynę śpiącą na jego ramieniu. Kruszynka, przemknęło mu przez myśl, gdy objął wzrokiem jej sylwetkę. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy uświadomił sobie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu kobieta inna niż Cass zaprząta jego myśli. Było to... odprężające w pewnym stopniu. Jego beznadziejne uczucie do najlepszej przyjaciółki, współlokatorki, utrapienia zauważyła Maddison. Niemal przyparła go do muru, gdy pewnego wieczoru podczas przyjacielskiego wypadu na drinka zauważyła jak wędruje spojrzeniem za znikającą w tłumie Cass. Nie okłamał jej, choć powinien. Maddie ciężko było cokolwiek wmówić, gdy już raz uczepiła się tematu. I tak jego wielki sekret wyszedł na jaw, był beznadziejne zakochany w swojej najlepszej przyjaciółce i nie miał najmniejszych szans, by ją zdobyć. Tak przedstawiała się smutna prawda. Mads w kilku prostych zdaniach przekazała mu obraz Cass, wciąż zakochanej w swoim mężu, o którym w żaden sposób nie mogła zapomnieć, choć nie potrafiła tego przyznać nawet przed sobą. Cohen nie do końca potrzebował tej dogłębnej analizy życia uczuciowego Cassandry McGregor-Williams, u której nawet nazwisko, wciąż dwuczłonowe, pozwalało zauważyć, że nie ma żadnych szans. Poza tym, były jeszcze inne przesłanki każące mu zrezygnować już na starcie. Kiedyś przez przypadek znalazł na podłodze w jej sypialni fotografie, miejsce jej położenia nie pozwalało mieć wątpliwości, gdzie zdjęcie znajdowało się wcześniej. Pod poduszką. Zdjęcie przedstawiało dwoje ludzi, Cass i niebieskookiego bruneta siedzących na masce starego mustanga, obejmujących się w charakterystyczny dla zakochanych sposób. Uznał, że fotografia musiała zostać zrobiona jeszcze w czasach, gdy oboje chodzili do liceum. Odkrycie, że Cass wciąż jeszcze śpi z fotografią byłego męża pod poduszką przekreśliło ostatecznie jego nadzieje. Wybudził się z zamyślenia czując ruch na ramieniu. Obrócił głowę ku swojej towarzyszce i mimowolnie uśmiechnął się widząc iskierki w jej szarozielonych oczach.
- Dzień dobry - wymruczała zaspanym głosem Libby i odsunęła się zmieszana. - Spałam na twoim ramieniu? Przepraszam. Musiałam byś wykończona. Od kilku dni nie spałam zbyt dobrze przez Lenny i jej wyjazd. Wciąż myślę, że to moja wina i mogłam ją jakoś uchronić przed zrobieniem takiej głupoty, w końcu jestem jej starszą siostrą. Strasznie się martwię, że mogło jej się coś stać i... - Zasłonił jej usta ręką, szczerząc się jak głupi, gdy uświadomił sobie, że chciałby zastopować potok słów wylewający się z jej ust w zgoła inny sposób. Była taka słodka z tym jej niekontrolowanym słowotokiem.
- Spokojnie. Zanim jeszcze raz przeprosisz: Nic się nie stało - dodał nie przestając się uśmiechać się. Zabrał rękę, gdy spojrzała na niego z wyrzutem. Libby przygryzła wargę starając się powstrzymać przed dalszym paplaniem i odwróciła wzrok. Po raz pierwszy miała okazję się Cohenowi Luisowi świetle dziennym i musiała przyznać, że było na co popatrzeć. Czekoladowe oczy, kości policzkowe ściągnięte żywcem z greckiego posągu i ten uśmiech... Powstrzymała westchnienie. Gdyby podczas wczorajszego przyjęcia nie była tak zaaferowana ucieczką Lenny i przyjrzała mu się bliżej, na pewno nie zgodziłaby się na ten idiotyczny wyjazd. Wolałaby wydać ostatnie pieniądze na bilet w klasie ekonomicznej niż podróżować prywatnym odrzutowcem z facetem, który wyglądał jak on. To nie było bezpieczne... Mimo wszystko uśmiechnęła się na wspomnienie słów, które przekonały go do rozmowy:Nie musisz się chować, nie mam zamiaru cię podrywać. Wyczuwała, że ten mężczyzna nie był przyzwyczajony do podobnych wyznań.
- Dziękuje, dziękuję za wszystko. Przestanę cię zarzucać słowami - podniosła wzrok spotykając się wzrokiem z jego czekoladowymi tęczówkami, w których błyszczało rozbawienie.
- Problem w tym, że zacząłem lubić twoje "zarzucanie" słowami - powiedział puszczając jej oczko. Libby uśmiechnęła się niepewnie i zacisnęła zęby odwracając twarz w kierunku okna. To, co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Wychylił się na tyle, by objąć wzrokiem możliwie cały krajobraz rysujący się po drugiej stronie szklanej tafli. Dachy wieżowców, niezliczenie wielu wieżowców, oznaczające zapewne, że zaraz będą lądować. Skuliła się wewnętrznie i zamknęła oczy starając się uspokoić i rozluźnić przed lądowaniem, którego nie cierpiała. Po sekundzie poczuła na ramieniu kojący dotyk i otworzyła oczy, gdy znów napotkała jego spojrzenie. Jej serce na chwilę zgubiło rytm, co zwiastowało niezłe kłopoty.
- Nie bój się to już koniec - powiedział unosząc się z miejsca i wyciągając ku niej rękę. - Czas ruszać na podbój Nowego Jorku? - Zapytał błyszcząc zębami w olśniewającym uśmiechu, a ona pozwoliła sobie na podanie mu ręki.
- Oczywiście, po to tu jesteśmy - powiedziała poprawiając opadające ramiączko czerwonej bluzeczki. Przegapiła wzrok Cohena śledzący ten niewinny gest w bardzo nie-niewinny sposób.

Mad
Mad pokręciła głową rozglądając się po mieszkaniu zawalonym ozdobnym papierem i wstążkami. Westchnęła, gdy po raz kolejny tego dnia przykleiła własne palce do prezentu taśmą klejącą. Miała ochotę krzyczeć, gdy zegar wybił dziewiąta. Całą noc spędziła na pakowaniu, klejeniu, ozdabianiu. Po kolejnej zarwanej nocy miała wrażenie, jakby ktoś nasypał jej piasku do oczu. Jednak z każdym podwójnym napiwkiem od klienta, który zamawiał znalezienie prezentu dla żony i kochanki ("Gwarantujemy pełną dyskrecję. Wasi bliscy nigdy nie dowiedzą się, że nie braliście udziału w jego zakupie") uśmiechała się widząc wyciąg z konta. Jednocześnie miała moralny dylemat, gdy widziała, że prezenty dla kochanek przewyższały, czasem kilkukrotnie, wartością te, które przynależały do żon. Maddie westchnęła i zerknęła na ostatnie zamówienie, które dostała rano. Michael Dorian, nazwisko brzmiało znajomo, jednak nie mogła przypisać go do twarzy. Zamówienie dotyczyło trzech prezentów świątecznych dla kobiet w różnym wieku. 63, 36 i 24, podejrzewała matkę, żonę i kochankę. Wszystkie miały dostać biżuterię, cena nie grała roli. Sama chciałaby mieć mężczyznę, dla którego cena jej prezentu nie grała roli. Podświadomie zerknęła na fotografię przedstawiającą ją, Cohena i Cassandrę. Koniec mrzonek, potrząsnęła głowa wyrzucając myśli o Cohenie z głowy, to nie miało najmniejszego sensu. Pojawił się o szóstej rano z mokrymi włosami w jej drzwiach i rzucił: "Mam sprawę nie cierpiącą zwłoki. Cass jeszcze nie wróciła, a ja muszę jechać do Nowego Jorku. Oddasz jej klucze?" Zdążyła jedynie skinąć głową. A on z uśmiechem pocałował ją w policzek i zniknął tak szybko jak się pojawił. Gdyby tylko miał świadomość, że ona jeszcze bite pół godziny siedziała w fotelu rozpamiętując muśnięcie jego ust na policzku, to prawdopodobnie by ją wyśmiał. Nie miała u niego żadnych szans, w porównaniu z Cass wydawała się pospolitym szarym kaczątkiem. Cassandra McGregor-Williams, piękna, inteligentna i o wielkim sercu. Ciężko było jej nie kochać, nawet Maddie nie dawała rady oprzeć się jej urokowi. I choć Mad kochała ją jak siostrę, to czasem miała dość tej jej idealności i że dostała od życia coś, czego wcale nie zauważała, a za co Mad oddałaby wszystko - miłość Cohena. Dziewczyna westchnęła i spojrzała ponownie na wizytówkę, którą trzymała w dłoni. Czas zadzwonić i dowiedzieć, co dokładnie oznacza termin "cena nie gra roli" i jaki charakter powinny mieć prezenty dla poszczególnych kobiet, by wybrać coś odpowiedniego. Wykręciła numer.


Ostatnio zmieniony przez Sunshine dnia 12:47:36 05-04-13, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:16:03 07-08-10    Temat postu:

Czyżbym straciła czytelników?



Odcinek 7

Cass
Cassandra siedziała na werandzie domu swojej babci zawinięta w ogromny wełniany koc, ogrzewając dłonie kubkiem gorącej herbaty. Listopadowy chłód przenikał ją szpiku kości, ale nie to zajmowało jej myśli. W jej głowie huczał gong wybijający imię: Drake, Drake, Drake... Potrząsnęła głową, by pozbyć się szumu i odgonić niechciane wspomnienia. Przyjechała tu zaraz po wyjściu z hotelu. Po prostu wsiadła w samochód, wyjechała z Chicago kierując się prosto do Grenige, maleńkiego miasteczka, które przez całe życie nazywała domem. Jej babcia Margaret była tak różna od swojej córki jak dzień od nocy. Katherine nigdy do końca nie pogodziła się z narodzinami Cass i ona, i po części również ojciec, który nie pogodził się ze zmianami w zachowaniu żony, nigdy nie byli w stanie wytworzyć rodzinnej atmosfery, która była naturalna w domu babci. Dziewczyna pociągnęła łyk aromatycznej mocnej herbaty z miodem i wróciła wspomnieniami do poranka, który wciąż czaił się w jej myślach. Nigdy więcej nie pozwoli sobie nawet na łyk szampana, postanowiła. W życiu! Gdy rano obudziła się w łóżku razem z Drake'em, no cóż, uważała to za kolejny na liście błędów, z których rozliczą ją w niebie. Po pełnym rezerwy przywitaniu wysłuchała całą historię z poprzedniego wieczora, ze wszystkimi najdrobniejszymi szczególikami, jakby Drake'owi pastwienie się nad nią sprawiało jakąś perwersyjną przyjemność. Za każdym razem, gdy wracała do wczorajszego poranka zalewała ją fala złości na siebie. Skompromitowała się jak małolata... I to przy byłym mężu! W duszy jednak zdawała sobie sprawę, że gdyby trafiła na kogokolwiek innego nie omieszkałby on wykorzystać sytuacji. Ale nie Drake... Dlatego przyjechała do Grenige, musiała dojść do siebie i wszystko poukładać, a tu... W tym miejscu zawsze czuła się otoczona miłością, bez pełnych wyrzutu spojrzeń matki, która nadal uważała, że małżeństwo zmarnowało jej życie. Jej plan idealnego życia spalił na panewce, gdy okazało się, że ani jej mąż ani córka, nie są tacy jakich ich sobie wymarzyła.
- Kochanie, chodź już do środka, robi się chłodno - nadal piękna twarz babki wyrażała zmartwienie. - Nabawisz się przeziębienia, a pod moim dachem jest to nie do pomyślenia - dziewczyna posłusznie wstała i pod wpływem impulsu cmoknęła babcię w policzek.
- Dziękuję, że zawsze znajdujesz tu dla mnie miejsce - wymruczała Cass obejmując starszą kobietę ramieniem. Po chwili usadawiała się wygodnie w miękkim purpurowym fotelu i rozglądała po jakże znajomym pomieszczeniu. Wszystko stało na swoim miejscu, kwiaty, poduszki, nigdy nie używany, jeszcze czarno-biały telewizor i cygańskie świecidełka. Babcia, której ojciec była cyganem, a raczej mieszanką różnych niezidentyfikowanych genów, za wszelką cenę chciała zachować wspomnienie o swoich korzeniach, choć tak naprawdę nigdy go nie poznała.
- Kochanie, widzę, że masz jakiś kłopot - powiedziała Margaret kładąc dłoń na jej nadgarstku i patrząc na nią z wyczekiwaniem. Cassandra otworzyła usta by zaprzeczyć, ale babka przerwała jej zanim zdążyła cokolwiek z siebie wydusić. - Nic nie mów - starsza kobieta uniosła rękę uciszając ją gestem. - Widzę po twoich oczach, że to kłopot miłosny... - Cass ponownie otworzyła usta, ale połknęła kłamstwo, które cisnęło jej się na usta, wiedząc, że z jej babką nie ma sensu się sprzeczać. - Zawsze bardzo lubiłam Drake'a - dodała Margaret obserwując milion emocji przelewających się przez twarz wnuczki. Dziewczyna tylko westchnęła i pokręciła głową.
- Skąd wiesz? - Zapytała ze zrezygnowaniem odwzajemniając spojrzenie babci.
- Ja już swoje wiem. Zawsze byłyśmy do siebie podobne. Stare dusze, odradzamy się z melancholią w sercu. Musi chodzić o niego, zawsze chodzi o niego... - babcia potarła opuszkami palców po jej nadgarstku łapiąc kontakt wzrokowy z Cass.
- Wiem...
- Możesz wierzyć lub nie, ale ja też kiedyś byłam młoda - Cassandra zachichotała pod nosem przypominając sobie stare fotografie upamiętniające jej babcię za młodu. Była naprawdę piękną dziewczyną, jej uroda zapadała w pamięć. - I zakochana... Choć teraz uważasz, że wasze dni minęły, karty nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa w waszej historii - Margaret zerknęła na rozłożone na stoliku karty tarota, które rozłożyła dzisiejszego ranka, zanim Cass pojawiła się w jej drzwiach.
- Nie - dziewczyna spojrzała niepewnie w tę samą stronę. Zawsze podświadomie bała się tarota. Nie mogła znieść myśli, że coś tak kuriozalnego jak talia kart może wiedzieć o jej życiu więcej niż ona sama. - To niemożliwe. Nie jestem pewna czy chcę - gwałtownym gestem zabrała rękę i wstała wpatrując się w malujący się krajobraz za oknem. - Za bardzo skrzywdziliśmy siebie nawzajem. Ja... Za bardzo skrzywdziłam jego... I siebie... To była moja wina, wiem o tym, choć właściwie... Nic się nie wydarzyło, po prostu...
- Twoja matka jest inna - wtrąciła Margaret przerywając potok słów wylewający się się z Cass. - Nigdy nie potrafiła znaleźć samej siebie. Od młodości myślała, że pieniądze zapewnią jej szczęście... I poznała twojego ojca.
- Mylisz się, babciu, mama kochała tatę... Była załamana po jego śmierci, nadal jest. Kochała go... bardziej niż mnie. - Dokończyła spokojnie, starając się odegnać łzy. Już dawno pogodziła się ze swoim miejscem w życiu rodziców.
- Nie twierdzę, że go nie kochała. Zakochała się w nim, ale dopiero po ślubie, na początku jej uwagę zajmowały tylko pieniądze. Nie obwiniam jej. Ja i Walter nie potrafiliśmy jej zapewnić tego, czego pragnęła. Jednak gdy odnalazła miłość, nie potrafiła się w tym wszystkim znaleźć. - Margaret uśmiechnęła się ze smutkiem. - Ty i ja to zupełnie inna historia - w jej wyblakniętych oczach pojawił się płomień.
- Nie jestem pewna, babciu. Niczego nie jestem już pewna - mruknęła Cass wpatrując się w zachmurzone niebo.
- Miałam siedemnaście lat, kiedy poznałam miłość mojego życia. Tak samo jak ty... - coś w głosie babki, kazało Cass odwrócić głowę w jej kierunku. - Zawładnął moim życiem stwierdziła Margaret z rozmarzeniem. - Stał się moim powietrzem, nie byłam w stanie jeść, myśleć, oddychać - dodała i odmłodniała nagle o pięćdziesiąt lat, jakby przeżywała wszystko od nowa. - Miał na imię Jack i był kowbojem na ranczu mojej ciotki, spędzałam u niej każde wakacje, ale tamtych... Tamtych nigdy nie zapomnę, nie chcę. Był starszy o prawie 7 lat, jego powaga mnie onieśmielała, ale... - Margaret westchnęła urywając myśl. - Nauczył mnie miłości - zachichotała jak nastolatka widząc spojrzenie wnuczki. - Kochanie, wiem, że w tych czasach dla was to wszystko jest normalne, powszednie... Era wyzwolenia, emancypacja kobiet i te wszystkie brednie. Osobiście zawsze wolałam, kiedy kobiety były kobietami i nie zgrywały mężczyzn, a ty jesteś taka skromna i wciąż jesteś romantyczką. Nawet nie staraj się zaprzeczać! - Pogroziła dziewczynie palcem.
- Babciu, co było dalej? - W pamięci miała obraz dziadka, który wcale a wcale nie przypominał kowboja Texasu, a był skromnym księgowym.
- Co mogło być dalej? - Żachnęła się Margaret. - Ciotka się dowiedziała, rozpętała awanturę. Jack kłócił się, że się ze mną ożeni, ale zniknął następnego dnia. Nigdy więcej go nie widziałam... - jej oczy zwilgotniały. - Wróciłam do domu. Twój dziadek był dla mnie taki dobry, pomagał mi gdy zbierałam się po tych wakacjach, a potem poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, pokochałam go jak przyjaciela... Jednak nie było między nami tego ognia, jaki spalał mnie za każdym razem, gdy byłam z Jackiem. A jednak udało nam się stworzyć coś trwałego... - Margaret przeciągnęła dłonią po włosach wnuczki pieszczotliwym gestem.
- Babciu, myślisz, że jeszcze kiedyś kogoś pokocham? - Spojrzała w szybę witryny, w której odbijała się twarz starszej kobiety.
- Na pewno, kochanie - nie powiedziała prawdy. Karty powiedziały jej, że Cass była skazana na miłość do tylko jednego mężczyzny i każdego dnia modliła się, by jej ukochana dziedziczka odnalazła do niego drogę.


Ostatnio zmieniony przez Sunshine dnia 15:31:19 10-04-13, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayleen
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 4673
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:18:26 07-08-10    Temat postu:

Najdłuższy chyba Twój odcinek! Z czego jestem bardzo zadowolona, że po kilku wersach odcinek się nie skończył i mogłam dalej czytać. Trzymaj tylko tak dalej!
Cass nadal kocha Drake. Chociaż chyba próbuje wybić to sobie z głowy i nie zaprzątać sobie jej właśnie nim. Jak widać to nie jest takie proste, jakby się chciało. A rozmowa z babką chyba trochę jej pomogła, a przynajmniej dobrze zrobiła. Czekam na new! ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Stokrotka*
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 17542
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:53:37 07-08-10    Temat postu:

Z całą pewnością nie straciłaś mnie jako czytelnika, tego możesz być pewna. Odcinek podobał mi się , jednak chciałabym coś więcej między Cass i Drak'em , ale cóż to twoje opowiadanie. Dobrze ,że Cass ma przynajmniej babcię ,która ją kocha i wspiera. Daję jej również dobre rady i powinna z nich skorzystać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aberracja
Big Brat
Big Brat


Dołączył: 15 Lut 2010
Posty: 811
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:11:43 08-08-10    Temat postu:

Mnie jako czytelniczki na pewno nie straciłaś ;D
Babcia Cass sprawia wrażenie bardzo miłej i mądrej kobiety. Widać, że bardzo kocha swoją wnuczkę i stara się ją wesprzeć ;D
Szkoda tylko, że w tym odcinku nie było Drake'a i Cass ;D
Czekam na następny odc. ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:04:05 08-08-10    Temat postu:

Ja też tak łatwo nie zrezygnuję z czytania tego opowiadania Nie było mnie, ale już jestem - wróciłam, nadrobiłam i jak zwykle bardzo mi się podobało.

Cohen i Libby - czyżby jakiś mały romans się kroił? Szkoda mi tylko Mad - ona zdaje się beznadziejnie kocha chłopaka, a on jest zapatrzony w Cass, a teraz jeszcze kręci coś z Libby Eh, faceci:P

Świetnie udała Ci się postać babci Cass - taka prawdziwa babcia, prawie jak moja własna Mam nadzieję, że karty powiedziały Margaret prawdę i będzie happy end.
Ostatni odcinek, choć dłuższy niż poprzednie, dla mnie i tak zbyt krótki - mogłabym to opowiadanie czytać bez końca.

Czekam na new, pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:04:31 09-08-10    Temat postu:

Mam nadzieję, ze was nie rozczaruję. Z dedykacją dal Ani, Agi, Magdy i Stokrotki*



Odcinek 8

Drake
Brunet obrócił się na fotelu w stronę okna i odrzucił głowę do tyłu. Przycisnął palce do skroni starając się ukoić ból głowy, którego nie mógł zwalczyć od przebudzenia. Wczorajsza pijacka noc z Sethem odcisnęła swoje piętno. Gdyby tylko alkohol mógł wymazać wspomnienia z nocy spędzonej z jego byłą żoną, to w tym momencie pewnie piłby dalej, zamiast walczył z nieziemskim kacem. Po latach doświadczenia wiedział jednak, że wyrzucenie Cass z jego głowy graniczyło z cudem, za każdym razem, gdy postanowiła tam zagościć. Wciąż przed oczami stawała mu scena z tamtego poranka.
- Dzień dobry - powstrzymał uśmiech, gdy zobaczył jak jej oczy rozszerzają się z szoku. Zanim zdążył się powstrzymać przejechał wzrokiem po jej ciele przykrytym jedynie cienkim prześcieradłem. Za wzrokiem w ruch poszła dłoń, która spoczywała do tej pory na jej plecach. Cass zerwała się z miejsca jak oparzona obnażając się od pasa w górę, przez co musiał zacisnąć wargi, by nie jęknąć na widok jej doskonałego ciała, które niejednokrotnie nawiedzało go w snach od czasów ich rozstania. Cass szybkim ruchem sięgnęła po poduszkę i zasłoniła się przed jego spojrzeniem. Gdy ponownie zwrócił spojrzenie na jej twarz jej oczy rzucały gromy, na co uśmiechnął się bezczelnie. Uderzyła go w ramię marszcząc brwi.
- Zanim przejdziemy do tej bardziej niezręcznej części, mógłbyś wstać i się odwrócić? - Zapytała z irytacją skanując pokój w poszukiwaniu czegoś.
- Ależ oczywiście - podniósł się powoli kocim ruchem dobrze wiedząc, co widok jego nagich pleców robił z jej samokontrolą. [i]Nic się nie zmieniło, pomyślał i uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy usłyszał jak wciąga powietrze. Obróciła się w jej stronę i obserwując ją złapał wiszącą na lampie koszulę, włożył na siebie i zaczął metodycznie zapinać. Cass uciekła wzrokiem, wracając do przeszukiwania pokoju. - Tego szukasz? - Schylił się i podniósł z podłogi skrawek różowej koronki. Uniósł go na palcu i uśmiechnął się jak wcielenie niewinności. Przytrzymując poduszkę na piersiach wyszarpnęła mu stanik z ręki i odwróciła się do niego plecami, by móc go założyć. Szybko zapięła haftki i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie przez ramię. Tak bardzo chciała jej dotknąć w tym momencie, że kłykcie mu pobielały od zaciskania dłoni w pięści. Cass wstała i już bez skrępowania, spowita tylko w różową koronkę, podparła się pod boki i spojrzała mu z wyzwaniem w oczy. Oj, szykuję się wojna, pomyślał starając się zapanować nad wyrazem twarzy. Osobiście wolałby, żeby w takim stroju prowadziła z nim wszelkie potyczki słowne, bo wtedy najłatwiej było ją wyprowadzić z równowagi.
- Więc możesz mi wytłumaczyć, dlaczego spaliśmy w jednym łóżku? Półnago? - Zgromiła go spojrzeniem swoich elfich oczu, o mało nie wywołując w nim wybuchu śmiechu.
- Mnie pytasz, Elfie? - Uśmiechnął się spokojnie i oparł się o ścianę zakładając ręce. - Ja byłem grzeczny.
- Więc to ja zaciągnęłam Cię do łóżka, tak? I nie gap się na mnie! - Oprzytomniał i powrócił wzrokiem na jej twarz, gdy przez przypadek(?) zawędrował wzrokiem nieco niżej. Cass sięgnęła po prześcieradło i owinęła je wokół swojego ciała. Drake pokręcił głową z żalem.
- Jesteś taka słodka jak się złościsz - mruknął odpychając się od ściany i zbliżając się do niej powolnym krokiem drapieżnika, który upatrzył ofiarę. - Znalazłem cię w ogrodzie, wypiłaś dwa, nie, trzy kieliszki za dużo. Odprowadziłem Cię do pokoju - powiedział zachrypniętym głosem na granicy szeptu. - Ostrzegałem cię, że masz słabiutką główkę, skarbie - Cass sapnęła z irytacji cofając się o krok. - A ty nie chciałaś mnie wypuścić, pamiętasz? - wyszeptał wprost do jej ucha zaplatając kosmyk jej włosów na palcu wskazującym.
- To niemożliwe - westchnęła słabym głosem, gdy zauważyła, że jego druga ręka zaczęła wędrować po jej ramieniu, wywołując dreszcze.
- Mnie też było ciężko w to uwierzyć, ale... Gdy zaczęłaś mnie całować nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać - pochylił się i powędrował ustami po jej szyi. - Pamiętasz, nasze pocałunki zawsze były... zapierające dech w piersiach - westchnęła zaciskając palce na jego ramionach. Drake uśmiechnął się, ciesząc się z jej reakcji, gdy zauważył półprzymknięte powieki i jej przyspieszony oddech. Sięgnął dłońmi do skraju prześcieradła i szarpnął za materiał. - Pociągnęłaś mnie na podłogę, zdarłaś koszulę, całowałaś jakby świat miał się skończyć - relacjonował dalej takim samym tonem, gdy wędrował dłońmi po nowo odsłoniętych partiach ciała. - Było tak blisko... Muszę iść, Elfie - wymruczał unieruchamiając jej nadgarstki w swoich dłoniach i odsuwając się na szerokość ramienia. Z satysfakcją zaobserwował jak szarpnęła się w jego kierunku, gdy straciła kontakt z jego ciałem. - Następnym razem powinnaś być ostrożniejsza, bo to mógłby być ktoś inny. Niedługo znów się spotkamy - uśmiechnął się przytulając usta do jej nadgarstka. - Szybciej niż myślisz - powiedział i zanim się obejrzała, już go nie było.

Mimo potwornego bólu głowy nie mógł powstrzymać uśmiechu, choć czuł, jakby przez to, ból miał mu rozpłatać czaszkę na pół. Musiał to rozegrać powoli, tak, by jej nie wystraszyć. Odzyska ją, musi... Kto jak kto, ale Drake Williams nigdy nie rezygnuję z raz powziętego postanowienia. A jedynym postanowieniem, które teraz miało jakiekolwiek znaczenie, było odzyskanie jego żony. Za długo była z dala od niego. Dopiero wczoraj zrozumiał, że przez te 6 lat był pustą skorupą, cieniem samego siebie. Musiał odzyskać jedyną osobę, która potrafiła sprawić, że znów czuł się żywy.

Michael
Michael
Michael podniósł wzrok na ciemnowłosą dziewczynę wprowadzoną przez jego sekretarkę do gabinetu. Maddison Cover, prezenty zapaliła mu się lampka w głowie. Gdyby naprawdę nie miał tylu spraw na głowie, sam kupiłby te przeklęte prezenty... Od kiedy jednak odziedziczył firmę po ojcu, nie miał czasu praktycznie na nic. Był kijowym prezesem, nie nadawał się do zarządzania koncernem, co udowadniał na każdym posiedzeniu rady. Widział to w oczach swoich współpracowników.
- Witaj, Louise. Mogłabyś zrobić nam kawy?
- Wystarczy woda - powiedziała Maddie uśmiechając do sekretarki. Louise była długonoga blondynką z wyglądu ucieleśniała wyobrażenie harpii, polującej na bogatego męża, jednak Michael wiedział, że nie znalazłby bardziej kompetentnej sekretarki. I milszej dziewczyny.
- Ma pan kolejne spotkanie za pół godziny, proszę nie zapomnieć - dodała blondynka, zanim zamknęła za sobą drzwi. Gdy jego oczy ponownie spoczęły na jego gościu. Wyobrażał sobie Maddison Cover jako nudzącą się staruszkę na emeryturze, która kupując prezenty obcym ludziom umilała sobie starość. Zaś dziewczyna, którą przyłapał na oglądaniu jego prywatnej-publicznej wystawy zdjęć była zupełnym przeciwieństwem tego wyobrażenia. Długie brązowe włosy rozjaśnione na końcach, nieskrępowanie wiły się na plecach i obojczykach. Była naprawdę filigranowa, ale obcasy dodawały jej sporo centymetrów. Jednak największe wrażenie zrobiły na nim jej oczy. Barwy ciemnej czekolady, uśmiechały się razem z nią. Michael wstał z miejsca i wyciągnął rękę w jej stronę, wciąż będąc pod wrażeniem jej dziewczęcej urody.
- Zna pan Cass? - Zapytała odwracając się w jego kierunku i podała mu rękę, drugą wskazując na jedno ze zdjęć. Przedstawiało Cassandrę, wtedy jeszcze, McGregor i jego samego podczas wystawiania "Poskromienia złośnicy" w szkole, w której pracował jeszcze dwa lata temu jako nauczyciel muzyki. Uśmiechnął się do swoich wspomnień, gdyby był to jego wybór wciąż by tam pracował.
- Tak, uczyłem ją i Drake'a w liceum. A pani skąd ją zna? - Louise weszła do pomieszczenia i postawiła filiżankę z kawą i szklankę z woda na biurku, po czym wyszła z firmowym uśmiechem na ustach.
- Uczył pan? - zapytała Mad unosząc brwi, gdy drzwi za blondynką się zamknęły. - Cassie jest moją sąsiadką i najlepszą przyjaciółką. - I osobą, w której zakochał się mężczyzna mojego życia. - A ja jestem Mad, nie pani. Na panią, jestem zdecydowanie za młoda - uśmiechnęła się promiennie, a on wpadł w panikę. Spojrzał w dół na ich wciąż złączone dłonie i zacisnął zęby na dolnej wardze.
- Nazywam się Michael i nie jestem jeszcze taki stary - prawdę mówiąc, przyzwyczaił się do zwrotu "proszę pana" w szkole, ale nie chciał, żeby ta właśnie dziewczyna zwracała się do niego w taki sposób. - Uczyłem angielskiego, a Cassandrę także muzyki. To, co tutaj widzisz... - Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. - To ślepy los - Maddie zachichotała i wyjęła notes.
- A wracając do sprawy, która mnie tu sprowadziła. Zamówiłeś prezenty dla trzech kobiet - uniosła spojrzenie znad kartek i zagryzła zęby na końcówce ołówka. - Muszę się dowiedzieć... Co lubią robić, jaką klasę społeczną reprezentują i ogólnie jaki wiodą tryb życia - miejsce uśmiechniętej dziewczyny zajęła profesjonalistka.
- Patience* jest całkowitą odwrotnością swojego imienia. Mojej matce wciąż brakuje czasu. Prowadzi ogród - parsknął śmiechem. - Ogromny ogród... I kwiaciarnię od czasu śmierci ojca. Quinn, moja była żona pochodzi z tej samej sfery, co Cassandra i całkowicie oddaje to jej charakter. Jest niecierpliwa, rozrzutna i piękna - przewrócił oczami, gdy parsknęła cichym śmiechem. - Co?
- Rzadko kiedy zdarza mi się klient kupujący prezent byłej żonie - powiedziała Maddie z rozbawieniem. Michael machnął ręką, nie miał ochoty na omawianie swojego skończonego małżeństwa. A już na pewno nie z tą dziewczyną.
- Angel, moja siostra - wrócił do poprzedniego tematu. - Jest w istocie małym diabełkiem. Skończyła studia budowlane, co uczyniło ją niezależną, a na dodatek jest uparta jak muł. Wystarczy? - Spojrzał na jej zamyśloną twarz i zastanawiał się gdzie odpłynęła i dlaczego ma ochotę popłynąć tam razem z nią. - Maddison? - Dziewczyna uniosła spojrzenie i skinęła głową.
- Tak, to chyba wszystko. Dam sobie radę. Mam każdej z nich kupić w prezencie biżuterię? - Gdy skinął głową uniosła się z miejsca i schowała notes do torebki. Rzuciła mu pożegnalny uśmiech i odwróciła się w stronę drzwi z zamiarem odejścia, lecz sekundę później zawróciła. - Jeszcze jedno... Co oznacza termin "cena nie gra roli"? Muszę mieć jakiś limit, bo gotowa jestem wydać cały twój majątek - jej uśmiech rozświetlił gabinet.
- Całego nie dałabyś rady - coś w jej wzroku zaalarmowało go, że chyba dałaby radę. - Ok, 20 tysięcy na jeden prezent - spojrzała na niego tak zszokowana, że ledwie powstrzymał śmiech. - Tu jest moja karta kredytowa - podał jej plastikową kartę. - To wszystko? Nie chciałbym się wyganiać, ale... - Spojrzał na zegarek, myśląc zaraz się spóźni. Pokiwała głową patrząc na kartę z lekkim szokiem.
- Do widzenia, spotkamy się za dwa tygodnie pokaże Ci moje typy, ale to ty będziesz usiał ostatecznie podjąć decyzję. Muszę mieć czas by oddać lub zamienić to co Ci się nie spodoba - powiedziała, a on uśmiechnął się wyciągając rękę, którą chwyciła bez oporu. Odwróciła się z błyskiem w oku i zniknęła za drzwiami.

* Cierpliwość


Ostatnio zmieniony przez Sunshine dnia 16:13:37 05-04-13, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayleen
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 4673
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:44:11 09-08-10    Temat postu:

Przynajmniej jeden potrafi się do tego przyznać i nie ucieka przed uczuciem do swojej byłej żony. Kocha ją i chce, aby ponownie byli razem. Świetnie! Teraz tylko pozostaje czekać i patrzeć [czytac] jak mu wychodzi ten plan. ;D
Mad ma interesującą pracę. Tylko czy ona sama ją lubi? ;P

Cytat:
I osobą, którą kocha mężczyzna mojego życia.


Najpierw myslałam, że chodzi o Drake i coś mi się właśnie nie zgadzało. Potem dopiero doszłam do wniosku, że chodzi o Cohena. Jest w nim zakochana, i uważa że Cass równiez go kocha, a są tylko przyjaciółmi. ;D

Lubię długie odcinki, a Twoje są dłuższe niż zawsze!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:49:51 09-08-10    Temat postu:

Aniu, tam jest
"I osobą, którą kocha mężczyzna mojego życia" Czyli o to, że Cohen kocha Cass, a ona nawet tego nie zauważa, a nie odwrotnie
Dzięki za komentarz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayleen
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 4673
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:57:32 09-08-10    Temat postu:

Źle zrozumiałam. ;P Ale już rozumiem. ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:43:17 09-08-10    Temat postu:

Wow! Pierwsza dedykacja dla mnie na tym forum - dziękuję. Czuję się zaszczycona

Chciałabym zobaczyć to opowiadanie na szklanym ekranie. Oczami wyobraźni widzę już tę scenę między Ian'em i Mirandą, te jego szatańskie uśmieszki i ją, spoglądającą na niego spod długich rzęs powłóczystym spojrzeniem, starającą się za wszelką cenę pod maską złości ukryć, kipiącą w niej miłość...
Ale się rozmarzyłam...

Cieszę się, że Drake postanowił odzyskać Cass, że nie boi się sam przed sobą przyznać, że nadal ją kocha. Teraz pozostaje tylko cierpliwie czekać, aż dziewczyna zrozumie, że nadal kocha swojego byłego, schowa swoją urażoną dumę do kieszeni i pozwoli się ponieść uczuciom

Strasznie ciekawią mnie też te nowe postacie - zastanawiam się jaką rolę tu odegrają, no i biedna Mad... Mam nadzieję, że Cohen przejrzy w końcu na oczy, a może Mad zainteresuje się Michaelem?

Czekam na new
Buziaki!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:26:58 18-08-10    Temat postu:



Odcinek 9

Cohen
- To już dwa dni, a my nic nie mamy - powiedziała Libby zatrzaskując z nimi drzwi apartamentu hotelowego, który dzieliła z Cohenem.
- Uspokój się dziewczyno. To ogromne miasto, a my nie przeszukaliśmy nawet ułamka - westchnął Cohen nalewając sobie drinka i zwrócił spojrzenie na chodzącą w tę i z powrotem Libby. Doprowadzała go do szaleństwa. Wściekała się, by za chwilę tryskać humorem i z nadzieją wyczekiwać chwili, aż jej siostra cudownym sposobem się odnajdzie. On zaczynał być, co do tego, coraz bardziej sceptyczny. Cały sztab wynajętych detektywów i policja szukali Ellen Gray. Jednak w takim mieście jak Nowy York zdawało się to szukaniem igły w stogu siana. Informowanie o tym Libby nie był w jego interesie. Załamałaby się. Na razie była pełna entuzjazmu. Od dnia przyjazdu wychodzili wcześnie rano i wracali z poszukiwań w porze kolacji. Cohen padał z nóg każdego wieczora, a Libby zasypiała, gdy tylko jej głowa dotknęła pierwszej miękkiej powierzchni. On sam nie był przyzwyczajony do ganiania po mieście w jakiejkolwiek sprawie, ale reakcje Libby na atrakcje miasta, na które, chcąc nie chcąc, łapali się podczas poszukiwań, wynagradzały mu jego starania. Nawet teraz zła i zmęczona, z rozmazanym od śniegu makijażem i mokrymi włosami wyglądała ślicznie. Żachnął się i pociągnął ją w dół, by usiadła na jego kolanach.
- Co ty wyprawiasz? - Rzuciła się jak ryba wyjęta z wody, gdy tylko opadła w jego ramiona. Przytrzymał ją umieszczając ramię w jej talii.
- Uspokój się - westchnął, gdy znów poruszyła się z wyraźnym zamiarem powrotu do pozycji stojącej. - Siedź, kręci mi się w głowie jak na ciebie patrzę - zesztywniała i przestała się wyrywać zwracając głowę w jego stronę.
- Martwię się - powiedziała po prostu i opuściła ramiona w geście rezygnacji. - Ona nie ma pojęcia o życiu, co po części jest moją winą. Od śmierci rodziców starałam się uchronić ją od bólu - pokręciła głową z rezygnacją, gdy nieświadomie przyciągnął ją bliżej siebie. - Wiem, że to głupie, ale nie chciałam, żeby cierpiała - położyła głowę na jego ramieniu, szukając odrobiny ciepła i westchnęła. Cohen oparł głowę o zagłówek fotela i zacisnął szczęki, by oddalić się od jej słodkiego zapachu.
- Będzie dobrze - mruknął i pocałował ją w czubek głowy. Jednocześnie nie mogąc się powstrzymać wsunął dłoń pod jej bluzkę i pogłaskał po rozgrzanej skórze pleców. Dziewczyna w odpowiedzi zamruczała jak kotka i przymknęła oczy. Cohen uniósł głowę i spojrzał w dół. Wyglądała na spokojną i bardziej zrelaksowaną niż w przeciągu dwóch ostatnich dni. Na próbę przesunął dłoń w kierunku jej brzucha badając gładką skórę opuszkami palców. Gdy nadal nie zauważył żadnych symptomów, że ma zamiar wyrwać się z jego objęć przesunął swoje usta z jej włosów na policzek, kącik ust, by w końcu nakryć jej wargi. Libby sapnęła z zaskoczenia dając jego językowi lepszy dostęp. Cohen odłożył szklankę z drinkiem na stojącą obok szafkę i zanurzył rękę w plątaninie jej loków, drugą przyciskając ją mocniej do siebie, aż niemal leżała na jego klatce piersiowej. Libby zacisnęła dłonie na jego koszuli i zmieniła pozycję otaczając udami jego talię. Oderwała usta od jego warg i otworzyła oczy patrząc na niego w niemym szoku.
- Ja... - Cohen pokręcił głową i przeniósł obie dłonie na jej twarzy nie pozwalając jej na powiedzenie czegokolwiek więcej. Jej dłoń zaplątała się w jego włosach poddając się kolejnemu szaleńczemu pocałunkowi.
- Dlaczego to robię? - Zapytała, gdy oderwała się od jego ust, by złapać oddech. Cohen zauważył, że pytanie nie było skierowane do niego, raczej do niej samej. Nie wiedział, co plątało się w jej myślach, ale złapał za jej biodra, gdy zaczęła się odsuwać.
- Bo masz ochotę? - Powiedział z nadzieją. Libby zamrugała i wróciła wzrokiem do jego twarzy.
- Nie chcę, żeby wyglądało to tak, że... Robię to z wdzięczności.
- Nie wygląda - warknął, gdy znowu wykonała ruch jakby chciała się podnieść. - Lubisz mnie, ja lubię ciebie, koniec kwestii - mruknął zanim pochwycił jej dolną wargę między zęby i zanurkował dłońmi pod jej bluzkę. Libby zaśmiała się cicho, gdy potarł zarostem po wrażliwej skórze jej dekoltu i uniosła ręce, by mógł ściągnąć jej bluzkę. Była śliczna i bardzo drobna. Kości obojczyków prześwitywały przez upstrzoną jasnymi piegami skórę, a widok małych okrągłych piersi ukrytych jedynie pod warstwą cienkiej białej koronki sprawiały, że poczuł szarpniecie w okolicy pachwiny.
- Nie idzie się z kimś do łóżka, bo się go lubi - rzuciła Libby rozsądnie, co było dość ciekawym zjawiskiem biorąc pod uwagę to, co jego usta wyprawiały z jej sutkiem. - Krótko cię znam - dodała z jękiem, gdy sięgnął do zapięcia stanika i ściągnął go rzucając za siebie, by mieć lepszy dostęp do jej ciała.
- To poznamy się bliżej - przeniósł usta wyżej i uciszył pocałunkiem. Uniosła biodra, gdy sięgnął między nich do zapięcia jej jeansów. Opuścił jej usta i zacisnął zęby na płatku jej ucha. Libby otworzyła usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale mogła jedynie jęknąć, gdy przejechał językiem po wrażliwe skórze za jej uchem. - Dobrze, veto, koniec rozmów - uśmiechnął się i oplótł się jej nogami wokół talii unosząc ją w górę, gdy podniósł się z fotela. Libby oplotła ramiona wokół jego szyi i pochyliła głowę całując go do nieprzytomności. Cohen jęknął i skierował się do swojej sypialni, uśmiechając się w duchu.

Mad
Nareszcie w domu, pomyślała Mad opadając z ulgą na fotel. Przez cały dzień nie miała nawet chwili by pomyśleć o Cohenie, za to nadmiar zajęć nie przeszkodził jej myślom krążyć wokół innego mężczyzny. Twarz Michaela Doriana co jakiś czas stawała jej przed oczami, gdy wybierała biżuterię w jednym z jej ulubionych sklepów jubilerskich. Rozmyślała o tym jak potoczyło się jego życie. Od nauczyciela do biznesmena i to nie z własnej woli... Jakie stosunki musiały łączyć go z była żoną, że nadal wymieniali się świątecznymi podarkami. I dlaczego się rozstali? Jej chwilę odprężenia przerwał dzwonek do drzwi. Mad wstała zirytowana, myśląc kogo to u diabła niesie o tej porze. Przechodząc do przedpokoju złapała swojej odbicie w lustrze i skrzywiła się wyraźnie widząc jaki obraz nędzy i rozpaczy sobą reprezentuje. Kilka nieprzespanych nocy widocznie odbijało się w cieniach pod oczami, a rozciągnięty dres i za duża koszulka ulubionej drużyny bejsbolowej sprawiały, że wyglądała jak po ciężkiej grypie. Niechętni zerknęła przez wizjer i zdziwiła się widząc Cass po drugiej stronię drzwi. Zerknęła na zegarek upewniając się, że jest kilka minut po dwudziestej drugiej. Szatynka szarpnęła za klamkę i spojrzała na przyjaciółkę z zazdrością. Cass w szarych zakolanówkach, fioletowej koszuli nocnej i w długim szarym swetrze wyglądała jak uosobienie doskonałości. Mad mając w pamięci swój własny wizerunek widziany kilka minut wcześniej, poczuła się jak szara mysz.
- Hej Mad. Nie wpuścisz mnie? Mam wino - kusiła Cass unosząc w prawej ręce butelkę czerwonego wina z dobrego rocznika. Mad pokręciła głową z rozbawieniem i odsunęła się wgłąb holu przepuszczając ją w drzwiach.
- Jaka to okazja? Nie pamiętam, żebym miała urodziny - powiedziała uśmiechając się wymuszenie. Nie była w nastroju do wizyt, a już na pewno nie miała ochoty na wizytę Cass. Wystarczającego doła miała z powodu wyjazdu Cohena, by jeszcze obecność jej ukochanej, mimo wszystko, przyjaciółki przypominała jej, że w życiu go nie zdobędzie. Przy tej chodzącej doskonałości mogła jedynie marzyć o zwróceniu na siebie jego uwagi. Cass uniosła brwi patrząc na nią z ciekawością. - Miałam kiepski dzień - skłamała, zanim Cass zaczęła drążyć temat. Nie chciała musieć jej mówić, że ma ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, by nie nie musieć ich wciąż porównywać. Gdyby tak bardzo jej nie kochała i nie zauważyła smutnego błysku w szarych oczach Cass, to poważnie by się nad tym zastanowiła.
- Opowiadaj. Przyszłam się wyżalić, ale w takiej sytuacji lepiej się zamknę - powiedziała Cass podążając za przyjaciółką do salonu, gdzie obie opadły na kanapę. Cass rozejrzała się po pokoju zawalonym papierem dekoracyjnym i pokręciła głową. - Nadal dużo pracy? Nie mam zielonego pojęcia jak ty się wyrabiasz w okresie przedświątecznym.
- Jakoś daję radę - mruknęła Maddie odsuwając nożyczki i różnokolorowe wstążki, by zrobić trochę miejsca na szklanym stoliku. Przypomniała sobie o kieliszkach i wstała, by po chwili przeskakując walające się po podłodze pudła wrócić ze szklanymi kieliszkami do czerwonego wina w dłoniach. - Lepiej powiedz co cię sprowadza o tej porze. Zazwyczaj leżysz w wannie z książką o rycerzu w lśniącej zbroi z ręce - powiedziała Mad wyciągając rękę po butelkę i odkorkowując ją. Cass westchnęła i spuściła głowę bawiąc się koronką na skraju jej koszuli nocnej. Mad rozlała wino do kieliszków i usiadła obok kanapy na dywanie podnosząc wzrok na przyjaciółkę. - No mów, widzę, że coś cię gryzie.
- Mogłabym powiedzieć to samo. Cohen? - Zapytała Cass przygniatając ją wzrokiem, Mad zagryzła wargę i pokręciła głową wiedząc, że dziewczyna i tak jej nie uwierzy. Cass przewróciła oczami i upiła łyk wina.
- To tylko kolejny gorączkowy dzień przed świętami, normalka. Cohen nie ma z tym nic wspólnego - żachnęła się zirytowana.
- Przespałam się z Drakiem - zrzuciła swoją bombę Cass, sprawiając, że Maddison zakrztusiła się winem.
- Że przepraszam, co?! - Wyjąkała, gdy udało jej przełknąć.
- No nie do końca - powiedziała Cass uciekając wzrokiem. - Ale prawie... Miałam w planie przyjść tu zaraz, gdy tylko wróciłam od babci, ale Cię nie było - Maddison nadal starała się poukładać w głowie usłyszaną informację. Wiedziała, że Drake Williams był pierwszą i jedyną miłością Cass. Ich rozstanie zawsze uważała za jedno wielkie nieporozumienie, bo jedynymi momentami, kiedy z oczu Cass znikał ten smutny cień, były chwile, gdy opowiadała o Drake'u. Nie miała pojęcia, jak mogło dojść do spotkania, które miałoby takie zakończenie, bo jak dotąd jej przyjaciółka unikała byłego męża jak diabeł święconej wody.
- Ale jakim cudem? - Wydukała Mad patrząc na Cass z ciekawością.
- Pamiętasz to przyjęcie organizowane przez moją fundację na rzecz dzieci z patologicznych rodzin? - Mad skinęła głową, wciąż była zła na przyjaciółkę, że zabrała na to przyjęcie Cohena. - Podszedł do mnie, gdy skończyłam przemawiać. Zirytował mnie, mówiąc, że powinnam przestać już pić, a ja oczywiście... No, chciałam zrobić mu na złość - jęknęła Cass ukrywając twarz w dłoniach. - Więc wypiłam jeszcze kilka kieliszków szampana, a wiesz, że już po dwóch zaczyna kręcić mi się w głowie - Mad skinęła głową pokazując jej ręką, że ma kontynuować. - Znalazł mnie w ogrodzie, kiedy rozpamiętywałam nasz drugi miesiąc miodowy. Zaprowadził mnie do pokoju, a ja "nie chciałam go wypuścić"... To jego słowa - prychnęła na wspomnienie wyrazu jego twarzy, gdy to mówił. - Nie cierpię go. Nie cierpię sposobu w jaki reaguję moje ciało na jego bliskość, nie cierpię błysku w jego oczach, bezczelnego uśmiechu i wszędobylskich rąk - pomstowała dalej ze złością, a Mad spojrzała na nią z politowaniem.
- Wymień wszystkie "nie cierpię" na "kocham" to szybciej Ci uwierzę - powiedziała wznosząc kieliszek do toastu, gdy Cass popatrzyła na nią z mordem w oczach. Maddison ułożyła już w myślach scenariusz, że jeśli tylko Cass wróci do Drake'a to ona będzie miała szansę pocieszać załamanego Cohen'a i ten może wreszcie zwróci na nią uwagę. Pokręciła głową nad swoją własną głupotą i westchnęła ciężko. Nie miała zamiaru być substytutem. Owo westchnienie nie umknęło uwadze Cass, która uniosła głowę i spojrzała na nią z zastanowieniem.
- Olej to, teraz zajmujemy się twoimi problemami - powiedziała Mad celując w nią palcem.
- Jestem idiotką - mruknęła Cass odchylając głowę na oparcie.
- Idiotką to ty byłaś, przez ten cały czas, który minął od waszego rozwodu. Spałaś z jego zdjęciem pod poduszką Cass otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Mad jej przerwała - nie zaprzeczaj, nie jestem głupia, widziałam to. Nie chodziłaś na randki, nie uprawiałaś seksu - wymieniała dalej odliczając na palcach.
- Ej - wtrąciła zirytowana Cass. - Ja... - Maddison przewróciła oczami.
- Tamto sie nie liczy, chodzi mi o związki uczuciowe z innymi mężczyznami, których łącznie było... Niech pomyślę - udała, że się zastanawia. - Hmm, ZERO! A teraz masz wspaniałą okazję, albo odzyskasz jego, albo święty spokój. Wóz albo przewóz. Weź byka za rogi, nie unikaj go, tylko wreszcie przemagluj swoje uczucia względem niego. Zdecyduj czy nadal chcesz wspominać duchy przeszłości, czy mieć faceta, którego, nie zaprzeczaj - powiedziała, gdy zauważyła jak Cass znów otwiera usta, by coś wtrącić - Nadal go kochasz!
- Ale tyrada - skwitowała Cass starając się zażartować, choć był to raczej wisielczy humor. - A dlaczego sama nie znajdziesz sobie kogoś na stałe zamiast kombinować w moim życiu uczuciowym?
- Nie odwracaj kota ogonem - rzuciła Mad marszcząc brwi. - Przysięgałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską mojej pracy, ale ty... Ty jesteś inna. Bez Drake'a jesteś niepełna. - Przyjaciółka rzuciła jej spojrzenie, jakby już to dzisiaj słyszała. - Nie feminizuj się tu teraz, dobrze wiesz, że mam rację. Bez Drake'a się dusisz, w twoich oczach zawsze czai się jakiś cień... Duchy przeszłości, od których nie umiesz się uwolnić. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz tej okazji - dokończyła ujmując jej ręce w dłonie i uśmiechając się z nadzieją.
- Dlaczego wszyscy uparli się, żeby mówić mi co powinnam zrobić? Jestem dorosłą, samodzielną, niezależną kobietą i nie potrzebuje... - Mad przewróciła oczami i uszczypnęła ją w skórę dłoni, by jej przerwać.
- Tak jasne, kotek. Dalej to sobie wmawiaj, ja wiem swoje - dodała Mad, za co oberwała po ramieniu.


Ostatnio zmieniony przez Sunshine dnia 17:07:15 06-04-13, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayleen
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 4673
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:52:44 18-08-10    Temat postu:

Mam mieszane uczucia co do Mad. Z jednej strony myślę, że jednak szczerze namawiała Cass do powrotu do Drake. Bo wie, że przyjaciółka go kocha i jest "niepełna" bez niego. Ale z drugiej strony... tak samo jak ona najpierw myślała. Gdzieś w głębi cieszy sie na to że pomiędzy Cass i Drak'em znowu coś jest. Wtedy ona mogłaby zakręcic się koło Cohen'a. No cóż... A Cohen? Próbuje chyba zapomnieć o Cass w inny sposób. ;P Czekam na new!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:40:08 19-08-10    Temat postu:

Eh, Cohen, Cohen... co on najlepszego wyprawia? Ale ostatecznie lepiej grzeszyć i żałować niż na starość żałować, że się nie grzeszyło I coś czuję w kościach, że Mad coś ciągnie do Doriana, ona sama chyba jeszcze tego nie wie (bo jest zaślepiona Cohenem), ale mój nosek węszy tu jakąś "chemię"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunshine
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 01 Wrz 2009
Posty: 25777
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:01:56 24-08-10    Temat postu:

Odcinek 10

Hannah
- Hannah, daj spokój, nie mam teraz do tego głowy - powiedział Drake obrzucając spojrzeniem sąsiedni wieżowiec. Z jego gabinetu znajdującego się na 30. piętrze miał doskonały widok na sąsiedni drapacz chmur. Hannah przewróciła oczami z irytacją i zamknęła notatnik.
- A można chociaż wiedzieć, co zaprząta twój analityczny umysł? - Zapytała podnosząc się z krzesła. Projekt, który mieli opracowywać był warty kilkanaście milionów dolarów i nie mogła pojąć jak coś mogło być ważniejszego od tego.
- Cassandra - mruknął Drake unosząc głowę, by spojrzeć w niebo. Wszystko jasne, dziewczyna oklapła, jakby uleciało z niej całe powietrze. Ze wspomnień Drake'a, jego była żona - Cassandra, jawiła się jak najpiękniejszy sen. Spokojna, urocza, dobra, ale temperamentna. Do tego piękna. Hannah widywała jej zdjęcia z różnych imprez charytatywnych w kolorowych magazynach. Może nie tyle piękna, co śliczna, o twarzy psotnego elfa, szaroniebieskich oczach i włosach koloru gryczanego miodu. Drake zazwyczaj musiał być przynajmniej po kilku drinkach, żeby o niej wspomnieć. Wiedziała, że w gabinecie nie było ani jednego jej zdjęcia, jednak niejednokrotnie widziała zdjęcie ukryte między przegródkami jego portfela. Także łańcuszek, którego praktycznie nigdy nie zdejmował dawał jej pełny obraz tego, jak bardzo związany był wciąż ze wspomnieniami o tej kobiecie.
- Hmm, coś się zmieniło? - Hannah podeszła do przyjaciela kładąc mu rękę na ramieniu. - Gdy ostatni raz o niej mówiłeś, topiliśmy smutki po stracie kontraktu na 20 milionów - Drake zacisnął dłonie w pięści i nie odezwał się nawet słowem. Hannah mogła jedynie przypuszczać, co kołatało się po jego głowie. Czasem miała za złe Cassandrze, że wciąż zaprzątała myśli Drake'a sprawiając tym, że cierpiał. Po sześciu latach od rozwodu nadal nie potrafił o niej zapomnieć. Mimo wszystkich jego podbojów miłosnych, zawsze blondynki lub brunetki, żadna nie przypominała jego żony, choć w jednym procencie. No, prócz faktu, że były kobietami. Ile ona dałaby, żeby ktoś obdarzył ja takim uczuciem... Westchnęła w duchu, wiedząc, że nie ma na to najmniejszych szans. Odcięła się od problemów Drake'a i zagłębiła się w swoich uczuciach. Miała 28 lat, była najmłodszą kobietą na kierowniczym stanowisku w firmie. Jej kariera rysowała się w różowych barwach, gorzej było z jej życiem osobistym. Słowa "dumna singielka" którymi zwykła się określać, były całkowitym kłamstwem. Czuła się jak stara panna i chyba brakowało jej do tego obrazu jedynie kota, zirytowała się w duchu. Przy bliższym przypatrzeniu się temu pomysłowo, uznała, że kot nie byłby taki zły, wreszcie ktoś czekałby na jej powrót...
- Hej! - krzyknął Drake wprost do jej ucha i pomachał jej ręką przed oczami.
- Co?! - Zapytała Hannah kładąc dłoń na uchu, w którym o mało przez niego nie straciła słuchu.
- Odpłynęłaś - uśmiechnął się złośliwie Drake, uważając zapewne, że jej myśli krążą wokół jednego z ich współpracowników. Wytknęła mu język zachowując się w czysto infantylny sposób. Nie miała zamiaru poświęcać Sethowi Marshallowi ani jednej zbędnej myśli, bo za każdym jej serce rozpędzało się jak szalone. Oboje odwrócili głowę w kierunku drzwi, gdy rozległo się pukanie i ukazała się Mary, sekretarka Drake'a. Ładna, choć bezbarwna dziewczyna.
- Proszę pana - zaczęła przestępując z nogi na nogę. - Pewna kobieta prosi o spotkanie, ale nie była umówiona - rzuciła patrząc na nich z niepewnością. Drake westchnął.
- Niech się umówi i dopiero zacznie zawracać mi głowę - Mary zagryzła wargę, jakby zbierała się w sobie na odwagę. Szef zawsze ją onieśmielał.
- Ta kobieta nazywa się Cassandra McGregor-Williams - dodała kładąc nacisk na ostatnie słowo. Drake wyprostował się i o wyglądał jakby miał ochotę rzucić się w kierunku drzwi, ale w ostatniej chwili się opanował. Hannah rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
- Poproś ją - rzucił do Mary, która zniknęła za drzwiami. Poprawił krawat mechanicznym ruchem. - Hannah - zwrócił się do niej - chyba będziesz musiała mi wybaczyć. - Powiedział z nowym tonem w głosie. Był na wpół zaciekawiony i podekscytowany. Skinął mulatce głową na pożegnanie, tak, że Hannah poczuła się odprawiona. Sekundę później w drzwiach pojawiła cukrowa wróżka. Hannah nie mogła znaleźć innego określenia na ubraną w sukienkę z różowej koronki kobietę. Drake natychmiast całą swoją uwagę poświecił Cassandrze, która uśmiechnęła się niepewnie do Hannah. Mulatka odwzajemniła uśmiech i postanowiła się ulotnić. Reakcja Drake'a na pojawienie się byłej żony była nad wyraz wymowna. Ona była w tym pokoju absolutnie zbędna. Wyminęła kobietę kiwając jej głową na pożegnanie, choć była pewna, że Cassandra tego nie zauważyła. Jej utkwione były w sylwetce Drake'a. Hannah skierowała się do swojego gabinetu kręcąc głową ze uśmiechem. Pogrążona w myślach nie zauważyła rozmawiającego przez telefon i idącego wprost na nią mężczyzny. Uderzyła w niego i odbiła się jak piłeczka upadając na płytki. Uniosła spojrzenie i powstrzymała westchnienie, gdy spotkała się spojrzeniem z Sethem.

Cassandra
Czy on musiał wpatrywać się w nią jak w kosmitkę? Przez chwilę miała ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie, ale po rozmowie z Mad uznała, że etap uciekania powinna zostawić za sobą. Fakt, że kochała Drake'a tak samo jak w dniu, gdy pierwszy raz ją pocałował, nie oznaczał, że musiała z tym cokolwiek robić. Przyznanie się do problemu to pierwszy kro do wyjścia z uzależnienia, prawda? Kocha go i prawdopodobnie będzie kochać do śmierci, ale to nie oznaczało, że on odwzajemniał te uczucia, więc najwyższy czas wziąć w garść i przestać to rozpamiętywać.
- Dzień dobry, jestem tu z ramienia fundacji - powiedziała Cass starając się przybrać profesjonalną pozę, choć w środku cała się trzęsła. Czy on musiał wyglądać tak cholernie dobrze? Postarała się wyobrazić go sobie w rozciągniętym podkoszulku i dresach, zamiast w tym. zapewne skrojonym na miarę, garniturze, ale nic to nie dało. Wzięła głęboki oddech i zawiesiła spojrzenie nad jego ramieniem, tak, by nie mógł jej wprost oskarżyć, że unika patrzenia na niego. - Jako właścicielka fundacji jestem wdzięczna za okazane serce i chciałam oficjalnie podziękować za dotacje na rzecz naszych podopiecznych - kontynuowała przemowę, nie zważając na to, że Drake obserwował ją z miną, która nie wróżyła nic dobrego. Nie chciała tu przychodzić, była już o krok przysłania tu Lenny z listem z podziękowaniami, gdy dowiedziała się, że Drake jest współwłaścicielem tej firmy. Uśmiechnęła się, gdy przeczytała tę informację. Zawsze mierzył wysoko i cieszyła się, że udało mu się to osiągnąć.
- Mary, nie ma mnie dla nikogo - powiedział do interkomu nie zwracając uwagi na jej słowa.
- Ale spotkanie z... - usłyszała Cass z głośnika.
- Dla nikogo - podkreślił Drake, zanim wyłączył interkom i powolnym krokiem ruszył w jej stronę. - Słucham Cię - powiedział, gdy dzieliła ich już zaledwie odległość metra. Uśmiechnął się, a ona poczuła, że z niej kpi.
- Skończyłam, panie Williams - odgryzła się ze słodkim uśmiechem zbierając się do wyjścia.
- Panie Williams? To już nawet nie Drake? O "Kochanie" nie proszę - zaczął się z nią droczyć, podchodząc jeszcze bliżej, a Cass poczuła jak zdradzieckie ciepło wypływa na jej policzki.
- Oczywiście - powiedziała krzyżując ręce na piersiach. - Wyglądałoby to raczej dziwnie dla osób postronnych, gdybym się zwracała do pana per "kochanie" - zagryzła zęby na dolnej wardze i wzruszyła ramionami.
- Co łączy cię z Cohenem Luisem? - Zapytał nawijając kosmyk jej włosów na palec. Cass szarpnęła się do tyłu nie chcąc mieć kontaktu z jego dotykiem.
- Przykro mi, ale to raczej nie jest twoja sprawa - powstrzymała ciętą ripostę, która cisnęła jej się na usta i cofnęła się o krok.
- Ależ jest i dobrze o tym wiesz, Elfie - rzuciła mu zirytowane spojrzenie, a on się uśmiechnął zbliżając się do niej. Cass zaczęła się cofać, aż napotkała przeszkodę w postaci komody stojącej przy ścianie. Uderzyła plecami o kant blatu. Drake uśmiechnął się drapieżnie i położył dłonie po obu stronach jej ciała więżąc ją w klatce ramion. - Co cię z nim łączy? - Zapytał ponownie kładąc nacisk na każde słowo, jakby było pisane drukowanymi literami.
- Powtarzam, że to nie jest twoja sprawa - powiedziała na wdechu starając się odsunąć, choć nie miała żadnego pola manewru. Twarz mężczyzny przybrała zirytowany wyraz.
- Nie jesteście w związku, bo żadna gazeta nie ominęłaby takiego tematu. Powiedz mi jak blisko jesteście? - Cass zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się do myśli, która zaświtała jej w głowie.
- Mieszkamy ze sobą - rzuciła obserwując emocje malujące się na twarzy byłego męża. Ból, złość, zawiedzione oczekiwania. - To mój najlepszy przyjaciel - dodała, gdy upewniła się, że Drake choć w ułamku odwzajemnia jej uczucia. Brunet zmarszczył brwi szukając w jej oczach kłamstwa, jednak musiał znaleźć coś, co zadowoliło go wystarczająco, by przesunął dłonie z blatu komody na jej biodra.
- Współlokatorzy, świetnie - Cass oblizała nagle wysuszone wargi, gdy usłyszała ton jakim powiedział te słowa. Oczy Drake'a podążyły za ruchem jej języka nie poprawiając stanu jej skołatanych nerwów.
- Puść mnie - powiedziała Cass starając się uwolnić, ale nie pozwolił jej na żaden ruch zaciskając mocniej palce na jej biodrach. Cass wciągnęła głośno powietrze.
- Dobrze wiesz, że to nie jest to, czego chcesz - jego dłoń powędrowała w górę, gdzie objęła jej policzek. Czy on wszystko musi załatwiać w ten sposób? Gdy byli jeszcze małżeństwem, wszystkie utarczki i kłótnie kończyły się w łóżku. Drake westchnął i oparł czoło o jej własne. - Nie możesz o mnie zapomnieć, prawda? - Zapytał, jakby z nadzieją sprawiając, że Cass przymknęła oczy. - Tak jak ja.
- To tylko wspomnienia, Drake. Nie możesz... - Nie możesz opierać na dawnym pożądaniu naszej relacji, pomyślała starając się wyswobodzić z jego ramion.
- Nie mogę? Czego nie mogę? - Odsunął się z kpiącym uśmieszkiem, zanim sięgnął do jej ust. Nie możesz się mną bawić, dodała w myślach. To chciałam powiedzieć, to powinnam była powiedzieć, pomyślała, zanim wszystkie myśli wywietrzały jej z głowy. Przesunął rękę na jej plecy przyciągając ją do siebie, gdy jego język głaskał wnętrze jej ust w powolnym tańcu. - Twoje ciało zaprzecza twoim słowom - powiedział przesuwając usta na jej szczękę. Cass utkwiła spojrzenie w swoich palcach zaplątanych w połach jego niemal rozpiętej koszuli. Czy ona...?
- Ale... - Westchnęła w jego usta, gdy zaatakował ją ponownym pocałunkiem, dłuższym i słodszym. Podsadził ją na komodę, gdy Cass oplotła ramiona wokół jego szyi. Oparła się całym ciężarem ciała o jego klatkę piersiową, gdy jego język sunął po szyi, a dłonie zapędziły się pod sukienkę. Usłyszała jęk, jej czy jego, nie była pewna. Poczuła jak podnosi ją z blatu i jakimś cudem znaleźli się na podłodze, dokładnie tak, jak ostatnim razem. Właśnie zastanawiała się, kiedy udało mu się rozpiąć jej sukienkę, gdy rozległo się pukanie do drzwi...


Ostatnio zmieniony przez Sunshine dnia 11:07:55 07-04-13, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 12, 13, 14  Następny
Strona 4 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin