Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Una historia escrita despues de la muerte....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 9:57:28 29-06-07    Temat postu:

odc. 11

- Cześć – w nocy obudził mnie czyjś szept. Leniwie spojrzałam w stronę, z której dochodził. Po chwili oprzytomniałam i usiadłam na łóżku.
- Santiago? – zdziwiłam się.
- Nie. To ja, Jesus – wyjaśnił mi.
- A tak. Rzeczywiście. Jesteście identyczni.
- Zgadza się. Często nas ze sobą mylono – roześmiał się – Czasem mieliśmy z tego powodu niezły ubaw.
- Jesteś zły na swojego brata? – chciałam wiedzieć, czy rzeczywiście czuje do niego uraz. Ich historia wydawała mi się taka smutna, a sama, nie wiem dlaczego, czułam się jej częścią.
- Nie. To nie tak. Nie jestem zły na mojego brata. Dawno mu już wybaczyłem. Teraz bardzo się o niego martwię. Kochał Elisę, ale zrezygnował z jej miłości. Zostawił ją, w imię braterskiej lojalności. Związał się z tą wiedźmą Aną Kariną.
- Jest aż taka zła? – musiałam przyznać, że córka Mariany Velasquez nie wzbudzała mojej sympatii, ale właściwie nie mogłam jej nic zarzucić. Jednak na samą myśl, że mogłaby być moją siostrą, czułam się zniesmaczona.
- To pusta i samolubna kobieta. Nie kocha nikogo, oprócz samej siebie. Pewnie wkrótce się o tym przekonasz.
- Wolałabym nie – uśmiechnęłam się do niego smutno, wiedząc, że to raczej niemożliwe. Czułam, że Ana Karina Briceno odegra dużą rolę w moim życiu – Jesusie….Powiedz mi proszę, czego ode mnie oczekujesz? Wiem już, że nie przypadek, to właśnie ty pojawiłeś się w moim życiu. To wszystko ma jakiś cel, ale ja ciągle nie zdaję sobie sprawy, o co chodzi.
- Oczywiście, że to wszystko ma jakiś cel. U mojego Szefa wszystko ma swój cel. Wkrótce się o tym przekonasz.
- Już się boję.
- Spokojnie. O nic się nie bój. Jestem przy tobie – uśmiechnął się do mnie w taki dziwny sposób, poczułam jak robi mi się ciepło w sercu. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć – Marino, to czego teraz od ciebie oczekuję, nie jest takie trudne.
- O co chodzi? – byłam bardzo ciekawa. Liczyłam na jakiekolwiek jego wskazówki.
- Musisz zbliżyć się do mojej matki.
- Że co proszę?
- Musisz jej pomóc – spojrzał na mnie wyjątkowo poważnie.
- O nie, ani myślę zbliżać się do tego potwora.
- Nie mów tak o niej. Ona nie jest zła. Po prostu mocno się pogubiła, a ty musisz jej pomóc. Już niedługo ją poznasz….
Zabrzmiało to dla mnie jak groźba…
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:28:40 30-06-07    Temat postu:

odc. 12

Punktualnie o trzynastej na ekranie mojego monitora pojawiła się wiadomość. To od Cataliny. Uśmiechnęłam się do siebie wiedząc, o co chodzi. O tej porze mogło chodzić tylko o jedno. Nasz lunch – Czekamy w kuchni – brzmiała wiadomość. Spojrzałam na Marianę. Od razu się uśmiechnęła.
- Dziewczyny już czekają? – odgadła.
- Tak. Mogę?
- No pewnie. Wiesz, bardzo mnie to cieszy…
- Co takiego?
- Moja prawa ręka świetnie dogaduje się z pracownikami. Bardzo cię lubią.
- Ja ich także. Są wspaniali – uśmiechnęłam się wychodząc z gabinetu. To, co powiedziała było miłe. Najfajniejsze w tym było, że nazwała mnie swoją prawą ręką. Poczułam się cudownie.
W trakcie posiłku jak zawsze dużo żartowaliśmy. W pewnej chwili przyjrzałam się Natalii, była jakoś dziwnie zamyślona.
- Co z nią? – zapytałam Catalinę, gdy zostałyśmy same – Jest jakaś dziwna. Chodzi o tego sprzedawcę pop – cornu?
- Nie – odpowiedziała, śmiejąc się – Sprzedawca kukurydzy to już przeszłość.
- Jak to – zdziwiłam się – Przecież jeszcze w piątek, szalała na jego punkcie.
- Tak było. Ale „pan cudowny”…No cóż, powiem to tak, nałożył innej dziewczynie większą porcje kukurydzy.
- Oj…rozumiem – skrzywiłam się – Biedna. Pewnie mocno to przeżywa. Była taka nieobecna i zamyślona.
- Raczej rozmarzona – poprawiła mnie Caty – Znowu się zakochała.
- Żartujesz sobie?
- Nie. W sobotę poszłyśmy na solarium. Chciałyśmy, żebyś poszła z nami, ale się wykręciłaś.
- Nie mogłam…
- No cóż. Twoja strata. Karnet sprzedawał nam wyjątkowo przystojny chłopak. Alfonso – nowa miłość Natalii.
- Aj dziewczyny…Przestaję za wami nadążać – roześmiałam się – A ty? Nie spotkałaś kogoś ciekawego na tym solarium? – zażartowałam.
- Nie – smutno pokręciła głową i spojrzała w lustro, by poprawić makijaż – Wciąż muszę czekać na mężczyznę mojego życia…Ale powiedz mi. Słyszałam, że ostatnio często przebywasz z Santiago.
- Z Santiago? – powtórzyłam zdziwiona. Skąd o tym wiedziała?
- Podobno byliście razem w jego domu i…
- Pojechaliśmy tam na prośbę Mariany. Poza tym mieszkam w tym samym pensjonacie, co jego siostra.
- Rozumiem, rozumiem…- powiedziała to w taki dziwny sposób.
- Nie wiem, o co ci chodzi – trochę mnie rozdrażniła – Jest kolegą z pracy. Poza tym ma żonę i…
- Jasne. Ma żonę. Ta wiedźma jest okropna. A ty, hm…widziałam jak na ciebie patrzy. Polubił cię.
- Przestań opowiadać głupoty, gdyby ktoś to usłyszał.
- No dobrze – zgodziła się – Chodźmy. Długo już tu siedzimy, a chciałabym, żebyś jeszcze na coś spojrzała.
- Na co?
- Mój nowy artykuł. Myślę, ze jest całkiem niezły, ale chciałabym, żebyś ty na niego spojrzała, zanim podrzucę go naczelnemu.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 21:17:25 01-07-07    Temat postu:

odc. 13

Wybrałam się do swojego starego domu. Teraz mieszkał tam już tylko Angel. Przeraziłam się, widząc bałagan, jaki tam panował. Wszystko porozrzucane. Nic nie stało na swoim miejscu. Angel leżał na swoim łóżku. Był kompletnie pijany. Miałam ochotę się rozpłakać. Nie wiedziałam, co robić. Jak mu pomóc. Wybiegłam z domu. Biegłam przed siebie bez żadnego celu. Kiedy wróciłam do pensjonatu, było już późno. Czułam się fatalnie. Nagle pojawił się Jesus. Wyciągnął do mnie swoje ramiona. Bez słowa wpadłam w jego objęcia i zaczęłam szlochać. Nie wiem ile czasu to trwało, zanim się uspokoiłam. Jesus nie powiedział ani słowa. Po prostu był przy mnie. To wystarczyło, abym się w końcu uspokoiła. Przestałam płakać i spojrzałam na niego ufnie. Tylko się do mnie uśmiechnął – Wszystko będzie dobrze. Wiesz, co masz robić. Głowa do góry – wyszeptał i zniknął.
- Wiesz, co masz robić – powtórzyłam, gdy zostałam sama. Właśnie to było najgorsze. Ja nie miałam pojęcia, co robić. Jednak szybko coś zrozumiałam. Muszę działać. Muszę szybko działać, by pomóc Angelowi, ludziom, których dopiero, co poznałam, a których tak bardzo polubiłam. Przede wszystkim, muszę jednak pomóc sobie. Zrobić wszystko, aby zapewnić sobie życie wieczne na górze.
***
Nadszedł dzień urodzin małego Carlitosa. Jeszcze dzień wcześniej Mariana upewniała się, czy na pewno przyjdę, bo malec cały czas o mnie dopytuje. Było mi trochę głupio, ale wypadało iść. Włożyłam na siebie błękitną sukienkę, kupioną specjalnie na tę okazje. Zrobiłam delikatny makijaż i byłam gotowa do wyjścia.
- Ślicznie wyglądasz – uśmiechnęła się do mnie Carlotta – Ucałuj ode mnie Carlitosa. Daj mu to ode mnie, dobrze? – podała mi małą paczuszkę – Przygotowałam dla niego mały podarunek. Bardzo lubię tego malca. Powiedz mu, że nie mogę się doczekać, aż znowu nas odwiedzi. Santiago czasem z nim przychodzi. Mój brat bardzo lubi tego malca.
- Zauważyłam. Mają ze sobą świetny kontakt.
- Szkoda, że jego siostra Ana Karina ani trochę go nie przypomina.
- Dlaczego nie wręczysz mu sama prezentu? Na pewno bardzo by się ucieszył.
- Moja matka jest jego chrzestną, na pewno tam będzie. Lepiej, żebyśmy się nie spotkały – wyjaśniła mi ze smutkiem w głosie.
- A może to byłaby doskonała okazja, żebyście w końcu porozmawiały i spróbowały się pogodzić – zasugerowałam.
- Ja już zrobiłam krok w jej stronę. Teraz czekam na jej ruch.
Chciałam jeszcze ja przekonywać, ale rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam, ujrzałam Santiago.
- Cześć – uśmiechnął się do mnie i ucałował siostrę w policzek – Carlitos nie może się ciebie doczekać, poprosił abym sam po ciebie przyjechał – zwrócił się do mnie.
- Niepotrzebnie się fatygowałeś.
- To żaden kłopot. Chodź, jedziemy, bo mały nie może się doczekać.
Od razu zauważyłam, że Santi jest jakiś dziwny, jakby nieobecny myślami. Nie miałam odwagi zapytać go, co się stało. Wiedziałam, że jest na to jeszcze stanowczo za wcześnie. Z drugiej strony, coś mi podpowiadało, że on musi z siebie wyrzucić, to co go boli. Potrzebuje się komuś zwierzyć, miałam przeczucie, że tą osobą będę właśnie ja. Prawie się nie znaliśmy, a wytworzyła się miedzy nami jakaś dziwna więź. Nie potrzebowaliśmy słów, żeby się ze sobą porozumieć. Już niedługo miałam się przekonać, jak bardzo Santiago cierpi i co dzieje się w jego sercu.
- Nareszcie jesteście – na spotkanie wyszła nam Mariana. Serdecznie objęła mnie ramieniem i poprowadziła w stronę rozstawionych stołów. Przyjęcie urodzinowe Carlitosa miało się odbywać na świeżym powietrzu. Pogoda była cudowna, wszyscy wyglądali na szczęśliwych i roześmianych. Zastanawiałam się, czując dziwne ukłucie w sercu, czemu ja nigdy nie miałam tak cudownego przyjęcia urodzinowego. Tak bardzo chciałam wiedzieć, dlaczego mnie odtrącono, nie pozwolono stać się częścią tej rodziny. Te pytania nie dawały mi spokoju.
- Marino, Marino! – Carlitos nie odstępował mnie na krok – Chodź, musisz kogoś poznać. No chodź – ciągnął mnie za rękę.
- Carlos Eduardo, daj Marinie odpocząć. Stale ją gdzieś ciągasz – upomniała go matka. Mariana wyglądała dziś smutno, podobnie jak Santiago. Z tego, co zdołałam się dowiedzieć, chodziło o Anę Karinę. Dziewczyna nawet nie pojawiła się na przyjęciu brata. Podobno w domu wybuchła tego dnia poważna awantura. Mariana i Santiago wściekli się na dziewczynę o coś.
- Ale ja muszę – upierał się malec – Marino, proszę cię.
- No pewnie, że z tobą pójdę – roześmiałam się i chwyciłam chłopca za rękę. Zaprowadził mnie do domu i razem weszliśmy schodami do góry. Chłopiec zapukał do jednych z drzwi, nie czekając na pozwolenie otworzył je i pociągnął mnie do środka.
- Nareszcie jesteście – powiedziała starsza kobieta, siedząca na wózku inwalidzkim. Jej twarz pokrywały liczne zmarszczki, włosy były białe jak śnieg, a ona przyglądała mi się uważnie z łagodnym uśmiechem.
- Marino to jest moja prababcia – wyszeptał chłopiec.
- Bardzo mi miło – uśmiechnęłam się do staruszki.
- Podejdź bliżej, moje dziecko – wyciągnęła w moją stronę rękę – Carlitos, zostaw nas same, dobrze?
Malec spełnił jej życzenie i wyszedł z pokoju, a ja stałam obok jego prababci, nie zupełnie wiedząc, co mam powiedzieć.
- Nazywam się Francesca Villareal. Jestem babką twojej matki. Jestem prababcią twoją, Any Kariny i Carlitosa – powiedziała bez ogródek, a ja patrzałam na nią jak wryta.
- Jak to…Skąd? Skąd pani wie? – nie miałam pojęcia o co tu chodzi.
- Ty też o tym wiesz. Powiedzmy, że moja historia trochę przypomina moją.
- Proszę mówić jaśniej – uklękłam tuż obok i z uwagą wsłuchiwałam się w to, co miała mi do powiedzenia.
- W zeszłym roku przeszłam zawał. Skończyłam już osiemdziesiąt lat, więc jak się domyślasz, nikogo to nie zdziwiło. Prawdę mówiąc, właściwie większość tej rodzinki, właśnie na to liczyła.
- Proszę tak nie mówić – zrobiło mi się żal kobiety. Położyłam swą dłoń na jej ręce i poczułam jak robi mi się ciepło na sercu.
- Moje dziecko, jak już mówiłam mam przeszło osiemdziesiąt lat i naprawdę wiele już w życiu widziałam. Jestem jedyną spadkobierczynią rodu Villareal, właścicielką ogromnej fortuny. Wcześnie owdowiałam i zostałam sama z dwiema córkami. One same także urodziły córki. Starsza z nich Elena, urodziła Marianę. Młodsza, Dolores, urodziła Emperatriz. Niestety moje córki już nie żyją. Uwierz mi, że dla matki nie ma nic gorszego, niż świadomość, że przeżyła swoje dzieci. To najgorsze brzemię, z jakim można żyć. Jedyną moją pociechą były moje wnuczki. Świata nie widziałam poza Marianą i Emperatriz. Jednak jedna z nich okazała się niegodną mego nazwiska – spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Jedna z nich mnie urodziła, a później pozbyła się mnie, jak bezużytecznej zabawki – dodałam, nie kryjąc bólu i rozgoryczenia.
- Prawda jest o wiele bardziej skomplikowana – kobieta pogładziła mnie po włosach.
- Powie mi pani teraz wszystko? Wyjawi, kto jest moją matką – miałam nadzieję, że w końcu odkryje przede mną ę tajemnicę.
- Niestety kochanie, nie mogę. Widzisz…Muszę wrócić do wydarzeń sprzed blisko roku. Wtedy, gdy miałam ten zawał. Ja...tak naprawdę umarłam. Właściwie, przeżyłam śmierć kliniczną. Spotkałam mojego anioła stróża.
- Jesusa?
- Nie. To nie on jest moim opiekunem. Mój anioł stróż, opowiedział mi twoją historię. Byłam wstrząśnięta. Nie miałam pojęcia, że istniejesz. Oddano mi moje życie na rok czasu. Wiedziałam, że w tym czasie pojawisz się w moim życiu, a ja muszę ci pomóc. Bądź spokojna moje dziecko, wszystko będzie dobrze. Pomogę ci zająć właściwe miejsce w tym domu.
- Ale jak? – zdziwiłam się.
- Wszystko w swoim czasie moja kochana. Już niedługo wszystko w twoim życiu się odmieni. A teraz przytul mnie proszę. Jesteś moją prawnuczką. Wiem, że jesteś dobrą i szlachetną dziewczyna i bardzo cię kocham.
- Babciu – przytuliłam się do niej i pozwoliłam, aby po moim policzku spłynęła łza. Była jedyną osobą, która znała moją historię, ale z jakiś powodów, nie chciała wyjawić mi całej prawdy. W każdym razie, dobrze było poznać kogoś z mojej prawdziwej rodziny. Kogoś, kto znał prawdę.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:00:56 02-07-07    Temat postu:

odc. 14

Zeszłam na dół, wciąż zszokowana po rozmowie z moją prababcią. Wszystko to było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Zatrzymałam się na chwilę w holu i zamyśliłam. Niespodziewanie, usłyszałam kobiecy głos – Pani jest Marina, prawda?
- Tak – odpowiedziałam lekko zdziwiona. Czyżby znowu ktoś, kto zna o mnie prawdę? Powoli zaczynało irytować mnie, że każdy oczekuje ode mnie cierpliwości i zrozumienia. Miałam wrażenie, że wszyscy dookoła znają prawdę i bawi ich moja niewiedza. Przyjrzałam się kobiecie. Nie mogła mieć więcej niż czterdzieści pięć lat. Wysoka, zgrabna, bardzo zadbana blondynka o brązowych oczach.
- Nazywam się Andrea Briceno. Jestem przyjaciółką Mariany. Matką chrzestną Carlitosa – wyciągnęła w moją stronę rękę, którą natychmiast uścisnęłam. Przyglądałam jej się uważnie.
- Jest pani matką Santiago i Carlotty – wyszeptałam.
- Tak – odpowiedziała lekko zdziwiona – Kto opowiedział ci o Carlottcie?
- Carlotta jest moją przyjaciółką.
- Skąd się znacie? – zdziwiła się po raz kolejny.
- Mieszkamy w tym samym pensjonacie – odpowiedziałam i zwróciłam uwagę na jej reakcje. Wykrzywiła się zniesmaczona.
- Tak. W pensjonacie. Moja córka, której nigdy niczego nie brakowało. Wychowywałam ją jak księżniczkę, a ona wybrała życie u boku jakiegoś nędzarza w pensjonacie.
- Pani córka bardzo kocha swojego męża. Żyją skromnie, ale bardzo się kochają.
- Tak. Oczywiście. Kochają się i są szczęśliwi klepiąc biedę - ironizowała.
- Bardzo się kochają, ale pani córka nie jest szczęśliwa.
- Jak to? – dostrzegłam strach w jej oczach i uśmiechnęłam się w duchu. Może jednak moje zadanie nie będzie aż takie trudne. Od razu widać, że Andrea bardzo kocha swoją córkę.
- Carlotta bardzo cierpi, bo nie ma przy niej osoby, której tak bardzo teraz potrzebuje. Ona bardzo pani potrzebuje. Szczególnie teraz – powiedziałam to z naciskiem.
- Dlaczego szczególnie teraz? Coś jej dolega? – w jej oczach dostrzegłam przerażenie – Dzwoniła do mnie niedawno i…
- Nie odebrała pani jej telefonu. Ona cały czas czeka, aż pani oddzwoni. Bardzo pani potrzebuje. Proszę ją odwiedzić, to bardzo ważne – chciałam odejść, ale mnie zatrzymała.
- Nie odchodź – chwyciła mnie za rękę i spojrzała w oczy – Powiedz, czy z moją córką jest coś nie tak?
- Nie mogę nic pani powiedzieć. Proszę zapytać Carlottę. Ona bardzo panią kocha i bardzo jej pani brakuje – odeszłam, pozostawiając ją samą. Wydawało mi się, że płakała.
***
Przy wejściu do domu, dostrzegłam moją szefową i męża Emperatriz. Rozmawiali, śmiejąc się. Przyjemnie było na nich patrzeć. Mariana wyglądała teraz zupełnie inaczej. Było w niej tyle radości i ciepła. Bardzo polubiłam Andresa Romeo. Nie wiem czemu, ale dużo bardziej pasował mi do Mariany niż do Emperatriz. Był taki miły i sympatyczny. Ilekroć zaglądałam do jego gabinetu, zawsze znalazł chwilkę, żeby zapytać o moje samopoczucie, o to jak mi się pracuje. Był bardzo miłym i otwartym człowiekiem. Jeżeli to Emperatriz Romeo była moją matką, istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że to on jest moim ojcem. Odpowiadało mi to o wiele bardziej, niż gdyby miało się okazać, że jest nim mąż Mariany – Octavio. Ten człowiek nie budził, bowiem mojej sympatii. Było w nim coś, co mocno mnie odpychało. Octavio Velasquez był popularnym politykiem. Słyszałam kiedyś nawet, że marzy mu się fotel prezydenta. Na pierwszy rzut oka było widać, że to bardzo ambitny człowiek.
- Marino – Mariana zauważyła, że stoję w holu – Carlitos cię zostawił?
- Tak. Przedstawił mnie pani Francesce, a ta poprosiła go, żeby zostawił nas na chwile same – wyjaśniłam, jednocześnie przypominając sobie ostrzeżenie mojej prababki. Jedna z jej wnuczek, jest niegodna swego nazwiska i bardzo ją rozczarowała. Zastanawiałam się, która. Polubiłam obie kobiety. No może Marianę darzyłam cieplejszymi uczuciami, ale to ze względu na to, jak wiele czasu razem przebywałyśmy. Tak wiele się od niej uczyłam i świetnie się dogadywałyśmy. W obecności Emperatriz czułam zaś coś niezwykłego. Ne potrafiłam określić tego uczucia, ale było ono niezwykłe.
- Więc poznałaś już moją babcię – uśmiechnęła się do mnie serdecznie – To niesamowita osoba, co pewnie już sama zdołałaś dostrzec.
- To prawda – odwzajemniłam uśmiech.
- Andres opowiada mi właśnie o zmianach, jakie zamierza wprowadzić w ogrodzie. Ma wspaniałe plany – opowiedziała mi z podziwem wpatrując się w mężczyznę.
- Naprawdę? – zdziwiłam się – Ogród jest taki piękny. Chcesz coś w nim zmieniać?
- Tak. Mam wiele pomysłów – był podekscytowany.
- Obecny stan ogrodu, także jest zasługą Andresa – chwaliła go Mariana – Wszystko jest tu takie piękne. Niewątpliwie ma do tego dobrą rękę – rzuciło mi się w oczy, że Mariana i Andres są w siebie wpatrzeni jak w obrazek.
- Marino, jeśli masz ochotę oprowadzę cię po całym ogrodzie i pokaże, co planuje – zwrócił się do mnie mężczyzna. Naturalnie się zgodziłam.
- Mariano, przejdziesz się z nami? – zwrócił się do mojej szefowej, a ona chętnie na to przystała. Spacerowaliśmy w trójkę po ogrodzie. Wszystko wydawało mi się takie piękne i cudowne. Czułam się tak, jakbym spacerowała po zaczarowanym miejscu. Po chwili podszedł do nas Carlitos.
- Cześć solenizancie. Wskakuj – Andres nachylił się, żeby wziąć malca na barana. Przez chwilę pozwoliłam sobie na marzenia. Wyobraziłam sobie, że Carlitos jest moim braciszkiem, ( co właściwie było prawdą, jeśli nie mamy wspólnych rodziców, to i tak łączą nas więzy krwi, jest moim bratem ciotecznym), Mariana i Andres moimi rodzicami. Spacerujemy tak razem i cieszymy swoją obecnością. To byłoby takie cudowne. Niestety, to tylko marzenia…
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 20:45:36 03-07-07    Temat postu:

odc. 15

W niedzielę rano, usiadłyśmy z Carlottą na ławce przed pensjonatem i popijałyśmy ona kawę, ja herbatę. Nagle pod dom zajechał ciemny mercedes. Spojrzałam na Carlottę, która z niedowierzaniem spoglądała w stronę wysiadającej z pojazdu matki. Na jej twarzy dostrzegłam radość i wzruszenie, ale i strach. Wstała z miejsca i powoli ruszyła w stronę matki. Kobieta ściągnęła z twarzy okulary przeciw słoneczne i po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Wyciągnęła w stronę córki swoje ramiona. Carlotta przytuliła się do niej łkając. Obie płakały i śmiały się przez łzy. Poczułam jakiś dziwny uścisk w sercu, obserwując tę scenę. Wzruszona, udałam się do swojego pokoju. Zastałam tam Jesusa. Uśmiechnęłam się do niego triumfalnie.
- Nie tak prędko, moja droga – uśmiechnął się do mnie i wykonał jakiś dziwny ruch ręką. To było niesamowite. Nagle mieliśmy coś na kształt okienka, w którym widzieliśmy, Carlottę i Andreę.
Usiadły na tej samej ławce, na której jeszcze przed chwilą siedziałam razem z Carlottą. Moja przyjaciółka wreszcie wyglądała na prawdziwie szczęśliwą.
- Bardzo za tobą tęskniłam. Tak mi ciebie brakowało – powtarzała, ciągle tuląc się do Andrei.
- Jak mogłaś odejść, zostawić mnie samą? Tak mi ciebie brakowało…
- Wiedziałaś gdzie jestem. Czekałam na ciebie cały czas.
- Nie odezwałaś się ani słowem. Myślałam, ze nie chcesz mnie znać.
- Chciałam, żebyś nas zaakceptowała. Kocham Abelardo i tworzymy szczęśliwą rodzinę. Jednak do pełni szczęścia brakuje mi tylko ciebie. Potrzebuję ciebie. Twojej miłości i wsparcia – w dalszym ciągu płakała Carlotta.
- Wczoraj rozmawiałam z twoją przyjaciółką. Marina wiele mi uświadomiła. Carlotto, ten telefon od ciebie…Wystraszyłam się. Kochanie, czy coś się dzieje?
- Właściwie tak – uśmiechnęła się do matki.
- O co chodzi? Powinnam się bać?
- To zależy – Carlotta zrobiła tajemniczą minę.
- Zależy? Carlotto mów jaśniej.
- Zależy. Zależy od tego, jak się czujesz w roli babci – roześmiała się radośnie.
- Babci? Ja? Będę babcią? – niedowierzała Andrea.
- Tak. Jestem w ciąży. I co ty na to?
- Naprawdę? Zostanę babcią – cieszyła się, aż w pewnym momencie zrobiła poważną minę – Ojej – wykrzywiła się.
- Co się stało? – wystraszyła się Carlotta – Nie cieszysz się?
- Wiesz córeczko, jestem stanowczo za młoda na bycie babcią – już po chwili parsknęła śmiechem – Oczywiście, że się cieszę, moja księżniczko.
- Wiedziałam – Carlotta przymknęła oczy i uśmiechnęła się – Moje dziecko znowu połączy naszą rodzinę.
- Musimy wybrać się na wizytę do lekarza. Będziesz pod opieką najlepszego specjalisty. Odnowimy pokój, ten w którym ty mieszkałaś i…
- Zaraz, zaraz, mamo, spokojnie. Nie tak szybko. Znam ciebie i wiem, że najchętniej już zaplanowałabyś życie swojego wnuczka w najdrobniejszym detalu, ale pamiętaj, to dziecko moje i Abelardo. To my będziemy o wszystkim decydować. I na razie nie ma mowy, abym wróciła do domu. Najpierw ty i Abelardo, co najmniej musicie się zaprzyjaźnić.
- Kochanie – próbowała się buntować.
- Podjęłam już decyzję – Carlotta była stanowcza – Zostajemy w pensjonacie. Abelardo ciężko pracuje i w końcu osiągnie sukces. Jestem pewna, że mu się uda.
- Tak, tak – westchnęła Andrea.
- Jest moim mężem. Wierzę w niego i bardzo go kocham. Proszę, żebyś to uszanowała.
- Dobrze już dobrze – uspokoiła córkę – Ale nie zabronisz mi rozpieszczać mojego wnuka, albo wnuczki. Chyba wolałabym dziewczynkę, taką śliczną i słodką, jaka ty byłaś. Może nie taką upartą, ale…
- Mamo – Carlotta zabawnie przekręciła oczami.
Jesus zamknął to „okienko” i zwrócił się do mnie – Całkiem nieźle jak na początek.
- Całkiem nieźle? – zdziwiłam się – W końcu się pogodziły. Misja wykonana.
- Znam moją matkę – roześmiał się Jesus – Uwierz mi, że to dopiero początek. Zostaje jeszcze Santiago…To jest największy problem.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 20:02:11 04-07-07    Temat postu:

odc. 16

Andrea po usilnych namowach córki, zgodziła się zostać w pensjonacie na obiad. Tak się akurat złożyło, że byłyśmy dziś sami. Właścicielka wyjechała z córką na weekend do rodziny. Starszy pan spędzał ten dzień u syna. Zostaliśmy wiec sami: Ja, Carlotta i Abelardo. Był jeszcze Jesus, ale oczywiście poza mną, nikt nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Chciałam zostawić ich samych, ale Carlotta nalegała, żebym zeszła na dół. Przyszło mi na myśl, że boi się spotkania Andrei i Abelardo. Trzeba przyznać, że na początku atmosfera była najdelikatniej mówiąc, gęsta. Zarówno Abelardo jak i Andrea bardzo się starali, żeby nie doszło do żadnego spięcia, ale widać było, że wszyscy stąpamy po bardzo delikatnym lodzie, który w każdej chwili może pęknąć i wciągnąć nas pod wodę. Kiedy znalazłam się na moment sama z Carlottą, zasugerowałam, że dobrze by było, gdyby zaprosiła na obiad również brata. Była to dla mnie również sposobność, aby bliżej przyjrzeć się jego relacją z Andreą.
Naturalnie Santi uległ prośbie siostry i przyjechał na obiad…w towarzystwie żony. Nie mogłam uwierzyć, że związał się z tak zimną, wyniosłą i rozkapryszoną dziewczyną. Nawet nie tknęła obiadu, który przygotowałam wspólnie z Carlottą. Nie chciała nic do picia. Zachowywała się tak, jakby miała się rozchorować dotknąwszy czegokolwiek, co mieściło się w naszym ubogim, ale bardzo schludnym przecież domu. Przechodziłam właśnie do swojego pokoju, żeby zabrać z niego jakiś drobiazg, gdy usłyszałam jak Ana Karina rozmawia z kimś przez telefon – Tkwię w tym paskudnym pensjonaciku na jakimś rodzinnym obiedzie. Wiem, wiem, ale co miałam zrobić? Muszę jakoś udobruchać męża – mówiła dalej – Ten idiota świata Ne widzi poza swoją siostrzyczką. Tak, spróbuję się jakoś wyrwać.
Krew mnie zalewała, gdy słyszałam to, co mówiła. Na szczęście szybko znalazła jakąś wymowę, żeby opuścić pensjonat i ulotniła się. Santiago postanowił zostać z nami. Nareszcie zrobiło się bardzo fajnie. Atmosfera wyraźnie się poprawiła. Udało nam się nawet namówić Abelardo, żeby zagrał nam piosenkę, nad którą właśnie pracował.
- To dopiero szkic, muszę jeszcze nad nią popracować. Nosi tytuł: Voy a ser papa! (Zostanę tatą!). Oczywiście dedykuję ją mojej żonie i naszemu maleństwu – uśmiechnął się radośnie do Carlotty.
- Dobra. Już się tak nie tłumacz, tylko śpiewaj – poganiał go Santi.
Abelardo przyniósł gitarę i zaczął śpiewać przepiękną balladę. Na początku mówiła ona o miłości do kobiety, która odmieniła jego życie. Była taka spokojna i po prostu wzruszająca. Później następował refren i jakby eksplozja tłumionych dotąd uczuć: Powiedziałaś mi dziś, że zostanę ojcem. Będę ojcem, me dziecko odmieni mój świat. Wyrośnie na wielkiego człowieka a ja będę prowadził je za rękę. Zostanę ojcem, odmieni się mój świat. Nauczę me dziecko poznawać świat. Pokażę mu miłość i księżyca blask. Zostanę ojcem, moje dziecko zdobędzie ten świat! Voy a ser papa – powtarzały się te słowa w piosence Abelardo, a ja spoglądałam na twarze zebranych dookoła. Carlotta nie kryła łez, Andrea ukradkiem ocierała swoje, Santi wsłuchiwał się w piosenkę wyraźnie poruszony. Siedział tak blisko mnie. Niemal czułam jego oddech. W kącie pokoju przykucnął Jesus, uśmiechał się do mnie wyraźnie wzruszony. Na swoim policzku poczułam łzy. Płakałam. I nie mogłam tego powstrzymać. Byłam taka wzruszona. Zrozumiałam jak wiele pięknych uczuć można doświadczyć na tym świecie. Poczułam żal, że nigdy nie zaznam tak wielu z nich. Nigdy nie będę nosić pod sercem własnego dziecka. Został mi tylko rok życia. Właściwie jedenaście miesięcy. Czas tak szybko mijał, a ja uświadomiłam sobie, że to wszystko jest niesprawiedliwe. Dlaczego muszę odejść? Opuścić ludzi, których właśnie poznałam i pokochałam. Chciałam żyć, jak nigdy przedtem. Chciałam poznać smak miłości, przekonać się, jak to jest, gdy ma się rodzinę. Dlaczego jedyne, na co mogłam liczyć, to namiastka tych wszystkich pięknych uczuć? Spojrzałam na Jesusa. Zmarszczył brew. Wyglądał tak, jakby wiedział, o czym myślę i wcale mu się to nie podobało.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 21:39:03 05-07-07    Temat postu:

odc. 17

- Ale ja ci zazdroszczę – przed rozpoczęciem pracy porozmawiałam sobie z Natalią. W ten weekend zerwała ze swoim „chłopakiem z solarium” i chwilowo, co było do niej bardzo niepodobne, była sama. Zazdrościła mi wyjazdu do Cancun w najbliższy weekend – Plaża, cudowne miejsce…
- Wiem, wiem. Nie mogę się doczekać.
- Kto leci?
- Mariana i Santiago.
- Santiago – powtórzyła rozmarzonym głosem – Plaża, ty i Santiago…Mam nadzieję, że ta jego jędza nie poleci z wami?
- Nie – skrzywiłam się – Myślę, że nie. Swoją drogą Ana Karina Briceno to rzeczywiście prawdziwa jędza – chciałam coś dodać, ale nagle dobiegł nas przeraźliwy huk na schodach – Jenny! – krzyknęłyśmy niemal jednocześnie i ruszyłyśmy w stronę z której dobiegł nas hałas. Byłyśmy przekonane, że stoi za nim Catalina. Jeśli chodzi, o Catalinę, często mówiliśmy o niej Jenny. Ktoś kiedyś stwierdził, że jest podobna do Jennifer Lopez i tak już zostało. Może podobna do Jennifer Lopez, ale z pewnością czegoś jej brakowało – szczęścia. Była jedną z tych osób, które potrafią przewrócić się na prostej drodze. Wciąż miałam przed oczami jej zdziwioną minę, kiedy ostatnio, wychodząc ze sklepu, omal nie wpadła na wóz dostawczy z jajami. Odciągnęłam ją w ostatniej minucie. Parę dni wcześniej, przechodząc przez jezdnie na czerwonym świetle, po prostu nie zauważyła, pędzącego w jej stronę samochodu. Naprawdę zawsze miałam stracha, gdziekolwiek idąc z naszą Jenny. Dziś, biegnąc w kierunku schodów, gdzie dobiegł nas ten hałas, miałam nadzieję, że jest cała i zdrowa, nic sobie nie złamała. No tak, oczywiście Catalina podnosiła się ze schodów, a schody – O cholera! – wymknęło mi się. Schody tonęły w białym płynie.
- Dziewczyny ratujcie – spojrzała na nas błagalnie – To był zapas mleka do kawy na cały tydzień. Siatki mi się urwały….
- Jak minął weekend – wypytywałyśmy, kiedy otrząsnęła się po swoim „wypadku”.
- Koszmar. Mówię wam dziewczyny, to był koszmar – minę rzeczywiście miała nieciekawą.
- Co się stało?
- Chciałam wam wysłać fajną wiadomość graficzną na komórkę. Takie piękne serce z napisem I Love You i….Ojej to takie straszne. Coś mi się wcisnęło i wiadomość wysłała się do pierwszej osoby na mojej liście kontaktów.
- A kto jest pierwszą osobą na twojej liście kontaktów – Natalia i ja, nie wiedziałyśmy, czy śmiać się czy płakać.
- Arturo Feo – wykrzywiła się.
- Arturo Feo? – powtórzyłyśmy, parskając śmiechem – Ten z ekonomicznego?
- Właśnie ten – powiedziała załamana Caty.
- Ten, który chodzi w czarnych garniturach i wełnianych skarpetkach? – zapytałam.
- Ten w tych okularach, jak denka od musztardy? – dorzuciła Naty.
- Właśnie ten. Arturo w musztardówkach i wełnianych skarpetkach, które szyje mu mamusia. Teraz jest przekonany, że się w nim zakochałam. Dziś czekał na mnie przed wejściem z bukietem czerwonych róż. Podobno wybrała je jego mamusia, która codziennie zawozi i odbiera go z pracy. Zaprosili mnie w sobotę na rodzinny obiadek. Kurcze, co ja mam teraz robić? Dziewczyny poradźcie coś! – patrzyła na nas załamana, a my nie potrafiłyśmy powstrzymać się od chichotu.
- Co możemy ci poradzić – zaśmiała się Natalia – Wyprasuj dokładnie białą bluzkę z żabotem i włóż granatową plisowaną spódniczkę. Powinno się spodobać przyszłej teściowej. Pani Feo.
- Jesteście okropne – oburzyła się Caty i poszła do swojego biurka. Natalia i ja, także rozeszłyśmy się do swoich miejsc pracy. Przy moim biurku siedział Jesus – Ładnie to śmiać się tak z koleżanki? – zapytał.
- No może i nie, ale to było śmieszne…
- Marino, Marino – spojrzał na mnie z powagą – Za tymi musztardówkami i ulizaną fryzurką, kryje się bardzo miły i wrażliwy facet. Pomóż mu się odnaleźć.
- O nie – spojrzałam na niego przerażona – Jaja sobie robisz? Mam pomóc Arturito Feo. Tylko mi nie mów, że to moja kolejna misja.
- Zgadłaś – roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu – Powodzenia, moja droga – zniknął a ja ciężko opadłam na fotel.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 13:01:34 08-07-07    Temat postu:

odc. 18

Kilka godzin później natknęłam się w kuchni na Jenny. Ups, była zdećko naburmuszona – No nie gniewaj się już. Przecież wiesz, że to były tylko żarty. Siadaj, zrobię nam herbaty i zjemy lunch.
- No dobra. Powiedz mi tylko, co mam robić.
- Dzień dobry moje panie. Czy mogę się przyłączyć? – niemal jęknęłam na widok Arturo. To będzie prawdziwe mission impossible, zmienić go w fajnego faceta. Przyjrzałam mu się uważniej. Wszyscy mężczyźni, pracujący w redakcji, nosili garnitury, ale z nowszych kolekcji. Gajerek Arturo wyglądał, jakby dostał go od tatusia, przed wielu, wielu laty. Obcisła marynarka, spodnie mocno poszerzane u dołu, na dodatek lekko przykrótkawe. I te białe skarpetki. Kurcze, wychowywałam się w biednej dzielnicy slumsów, ale nawet tam wszyscy wiedzieli, że do gajerków nie nosi się białych skarpetek. Musztardówy i ulizane włosy, ajajaj…Jak mogę mu pomóc? Nie miałam żadnego pomysłu…
- Słyszałem, że wyjeżdżasz w ten weekend do Cancun – zwrócił się do mnie.
- Tak. Wylatujemy w sobotę rano. Już nie mogę się doczekać…
- Nie dziwie się. To seminarium jest bardzo ważnym wydarzeniem. Podobno ma być poruszona także sprawa Wenezueli.
- Tak, też o tym słyszałam. Mają mówić o tym, co wyprawia tam Chavez. Krew mnie zalewa, gdy słyszę o ludkach z takimi zapędami dyktatorskimi – zauważyłam, że Catalina dziwnie nam się przygląda, w końcu i ona się odezwała.
- Wiecie, najgorsze jest to, że pozwala się takim zakompleksionym dupkom dojść do władzy. Czytaliście o tym, co dzieje się w Polsce? – podjęła temat.
- Tak – oczy Arturo zza jego denek niemal się rozpromieniły – To jakaś żenada. Dwaj bracia bliźniacy dopchali się do władzy i próbują robić ludziom pranie mózgów. To okropność. Powiedzcie mi, kto głosuje na takich ludków?
- Tam jest podobno taki jakiś ksiądz, który sieje daleko idącą propagandę – przypomniała sobie Catalina.
- Tak, tak. To jest okropne, co oni tam wyprawiają. Ten kraj ma taką historię…Tyle razy na przestrzeni wieków udowadniali, że są solidarni, potrafią walczyć w imię słusznych ideałów, a później pozwalają, by do władzy dopchali się tacy…ach, szkoda słów. Mam nadzieję, że ludzie zdołają się opamiętać i odpowiednio zareagować, nim dojdzie do jakiejś tragedii – zamyślił się Arturo.
- Tak. Ludzie, którzy żyją w demokratycznym, wolnym kraju, powinni to docenić – dodała Caty. Przyglądałam im się uważnie. Może rzeczywiście coś z tego będzie? Mają podobne ideały i poglądy. Spojrzałam na Arturo, czyżby za tymi szkłami krył się jakiś przystojniak?
Po pracy, gdy zbiegałam schodami w dół zaczepił mnie Arturo. Poprosił o chwilę rozmowy – Powiedz mi proszę – zaczął – Jak to jest z Cataliną?
- A co jest z Cataliną? – zdziwiłam się.
- No wiesz, najpierw daje mi jasne sygnały, że jest mną oczarowana – mówiąc to, wykonał taki śmieszny gest. Zachciało mi się śmiać. Z trudem się powstrzymałam i słuchałam go dalej – A gdy jesteśmy razem, zachowuje się tak, jakby chciała uciec daleko ode mnie.
- Wiesz, może potrzebuje więcej czasu – nie chciałam wkopać koleżanki i jeszcze bardziej jej pogrążyć, z drugiej strony, było mi żal Arturo – Może powinieneś zaprosić ją do kina.
- Ale już zaprosiłem ją na obiad. Mamusia przygotuje pysznego kurczaka i zjemy razem w trójkę – uśmiechnął się dumny z siebie.
- Wiesz, to będzie właściwie wasza pierwsza randka i…
- Nie Marino, to będzie nasza druga randka – poprawił mnie.
- Druga? – zdziwiłam się – Caty nie wspominała nic o pierwszej.
- Ty jeszcze u nas wtedy nie pracowałaś. W firmie rozdali bilety do kina i Catalina poszła na film, tego samego dnia, co ja. Usiadłem w rzędzie tuż za nią – spojrzał na mnie dumny z siebie.
- Hmm – nie bardzo wiedziałam, co mu odpowiedzieć – Wiesz, chodzi mi o taką randkę, gdy idąc do kina, siedzielibyście nawet w jednym rzędzie.
- Ojej, ale chyba mamusia musiałaby usiąść po środku, bo inaczej to mnie nie puści.
- Przecież jesteś dorosłym facetem. Nie musisz chyba prosić mamy o pozwolenie, żeby zabrać dziewczynę, która ci się podoba do kina.
- Tak? A skąd niby wezmę na bilet? – spojrzał na mnie ze zdziwioną miną.
- Przecież pracujesz. Chyba nie zarabiasz najgorzej?
- Zarabiam dobrze, ale wszystko oddaję mamusi.
- Jak to?
- No, ona bezpiecznie lokuje moje pieniądze.
- A rozumiem. Inwestuje twoje pieniądze w akcje, albo jakiś fundusz?
- Nie. No coś ty! – oburzył się – Wszystko chowa do skarpety w pierwszej szufladzie. Ojej – chwycił się za usta – Miałem nikomu nie mówić. Mama będzie zła. Nie mów nikomu, gdzie mam skrytkę, dobrze?
- Oczywiście – zapewniłam go mocno zdruzgotana. Spojrzałam w górę i byłam pewna, że Jesus przygląda się nam z rozbawieniem. Ale mnie wpakował. Przecież Arturo jest jak pięcioletnie dziecko. Jak mam zrobić z niego przystojniaka, który zaimponuje takiej przebojowej dziewczynie jak Catalina?
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sunrose
Idol
Idol


Dołączył: 09 Kwi 2007
Posty: 1686
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Wenus :)

PostWysłany: 17:05:37 08-07-07    Temat postu:

Świetny ten fragment o Polsce Cała prawda o rządach w naszym kraju Zgadzam się z nimi
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 11:23:53 09-07-07    Temat postu:

odc. 19

Ten tydzień wydawał mi się jakiś taki długi. Wszystko to dlatego, że nie mogłam doczekać się wyjazdu do Cancun. W piątek mieliśmy masę pracy. Trwały przygotowania do naszego wyjazdu. Mariana była lekko podenerwowana i mnie również się to udzieliło. Większość dnia spędziłam jednak z Emperatriz. Przeglądałyśmy razem jakieś archiwalne numery „El dia”, potwierdziłyśmy tematy na seminarium. Muszę przyznać, że fajnie się z nią pracowało. Miała ogromną wiedzę i była perfekcjonistką, nic nie uchodziło jej uwadze.
- Wygląda na to, że skończyłyśmy – uśmiechnęła się do mnie ciepło i położyła swe dłonie na moich ramionach – Możemy być z siebie zadowolone. Teraz chodźmy razem, do Mariany. Dopytywała o ciebie.
- O nareszcie jesteś – Mariana ucieszyła się na mój widok – Marino, nie pamiętasz, gdzie są materiały promocyjne „ El dia”?
- Oczywiście. Zostały już przewiezione do twojego domu. Chciałaś je wieczorem na spokojnie przejrzeć.
- Rzeczywiście – roześmiała się lekko speszona – Jak ja mogłam sobie bez ciebie radzić tyle czasu?
- Rzeczywiście Mariano, miałaś świetnego nosa, co do Mariny. Sama chętnie bym ci ją porwała – stwierdziła Emperatriz.
- O nie – teraz to Mariana położyła swoje dłonie na moich ramionach – Ona jest moja. Nikomu jej nie oddam.
Prawdę mówiąc, ja też nie zamieniłabym pracy z Marianą na żadną inną. Była niesamowita, miała tysiące naprawdę genialnych pomysłów, które umiejętnie potrafiła wdrożyć w życie. Jedno mnie tylko zadziwiało. Niegdyś jedna z tych kobiet mną wzgardziła i nie chciała znać. Teraz wręcz się o mnie kłóciły. Ciekawe, co by powiedziały, dowiedziawszy się, kim naprawdę jestem. Czasem miałam ochotę wykrzyczeć im prawdę i podstawić pod murem.
- Zostawiam was same – stwierdziła Emperatriz i spojrzała na Marianę – Umówiłam się z twoją córką na zakupy.
- Rozumiem – odparła moja szefowa a w jej głosie dostrzegłam coś na kształt smutku – Wrócicie na kolacje?
- Raczej nie. Ana Karina wspominała, że chce wymieniać swoją garderobę a później pójdziemy coś zjeść.
- Bawcie się dobrze – gdy drzwi za Emperatriz się zamknęły Mariana zwróciła się do mnie – Ty też już lepiej uciekaj. To był ciężki dzień, na pewno jesteś zmęczona – W tej chwili wszedł Santiago.
- Skończyłyście już? Jadę do Carlotty i chętnie zabrałbym Marinę.
- A rzeczywiście. Marina i Carlotta mieszkają przecież w tym samym pensjonacie – przypomniała sobie Mariana – Oczywiście, jedźcie razem.
I tak Santi i ja znaleźliśmy się znowu w jego samochodzie. Rozmawialiśmy o naszym wyjeździe. Później mówiliśmy o Carlottcie. Rozmawiało nam się tak lekko. Nie wiem jak to się stało, że zeszło na temat Jesusa.
- Nie przejmuj się, nie zadręczaj. Jesus bardzo cię kocha i za nic nie obwinia – wymknęło mi się to nagle. Właściwie nie wiem, jak to się stało. Słowa wypłynęły ze mnie, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Czy maczał w tym palce Jesus? Czy to on, przemówił do brata za pośrednictwem moich ust?
Santi gwałtownie zjechał na bok i zatrzymał pojazd - Co ty powiedziałaś?
- Ja… - nie umiałam znaleźć wytłumaczenia.
- Skąd wiesz o Jesusie? Dlaczego mówisz, jakbyś go znała? – dociekał.
- Carlotta…Carlotta mi o nim opowiadała. Mówiła, że był taki jak ty. Dlatego jestem pewna, że nie ma do ciebie żalu. Bo wiem, że był dobrym i wyrozumiałym człowiekiem i bardzo cię kochał. Ty nie miałbyś do niego żalu, prawda? – spojrzałam na niego z troską. Miałam wrażenie, że w jego oczach dostrzegam łzy.
- Dziękuję – wyszeptał, kładąc swą dłoń na mojej – Lepiej już jedźmy.
Carlotta bardzo się ucieszyła z przyjazdu brata. Bardzo długo rozmawiali, podczas gdy ja pakowałam się w swoim pokoju. Nie mogłam doczekać się wyjazdu. Cancun, najpiękniejszy zakątek mojego kraju, już jutro go zobaczę.
- Mogę wejść? – zajrzała do mnie Carlotta.
- No pewnie. Santiago już wyszedł? – zdziwiłam się.
- Tak. Prosił, żebym cię od niego pożegnała. Przyjedzie po ciebie rano z Marianą. Wiesz…Czy Santiago nie wydaje ci się ostatnio jakiś dziwny?
- Co masz na myśli?
- Wydaje mi się jakiś taki przygaszony. Coś go trapi, ale nie chce mi powiedzieć, o co chodzi – martwiła się o brata.
- Wiesz, ja też odniosłam takie wrażenie. Zauważyłam to już jakiś czas temu. To się zaczęło chyba w dniu urodzin Carlitosa – stwierdziłam – Przyjechał wtedy po mnie i wydawał mi się jakiś smutny.
- Może to ma jakiś związek z tą jego żoną – skrzywiła się Carlotta.
- Hmm – zastanowiłam się – Nawet nie pojawiła się na urodzinach brata.
- To prawdziwa jędza.
- Nie da się ukryć, że nie należy o najsympatyczniejszych osób na świecie – przyznałam – W kogo ona się wdała?
- W swojego ojca. Jest taka sama jak Octavio Velasquez, najbardziej odrażający facet, jakiego znam.
- No fakt, nie budzi sympatii – w duchu łudziłam się, żeby to nie on był moim ojcem.
- Szkoda, że mój brat nie wybrał sobie na żonę kogoś takiego jak ty – stwierdziła Carlotta, wprawiając mnie w osłupienie. Czyżby coś zauważyła? Nie, to niemożliwe…
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 13:49:25 11-07-07    Temat postu:

odc. 20

Przebierałam się właśnie w koszulę nocną, gdy usłyszałam lekkie odchrząknięcie. To był Jesus – Co tutaj robisz? – oburzyłam się – Nie widzisz, że się przebieram? – rzuciłam w niego poduszką.
- Właśnie widzę – na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Ciekawe czy Szef wie, że tak się zakradasz i co na to powie.
- Trudno, czeka mnie jeszcze jedna bura, ale było warto – z jego twarzy nie znikał ten uśmiech.
- I ty masz być Aniołem Stróżem – udawałam wzburzenie – Ktoś powinien stale cię pilnować, żebyś jakiś głupot nie nawyprawiał.
- Hahaha
- To nie jest śmieszne. Masz przecież bardzo ważne zadanie. Musisz mi pomóc w zdobyciu życia wiecznego. Nie możesz spartaczyć tej roboty.
- Ja? – wygodnie rozsiadł się na kanapie – To ty musisz się starać.
- Staram się staram, ale od ciebie i twoich rad też chyba sporo zależy? - nie chciałam mu odpuścić.
- No właśnie – nagle spoważniał – Marino musimy trochę porozmawiać.
- O czym? – zdziwił mnie ten jego poważny wyraz twarzy.
- Raczej, o kim. Musimy porozmawiać o tobie i moim bracie.
- O Santim? – zaskoczył mnie.
- Tak. O tobie i Santim.
- Przecież nie ma żadnego: mnie i Santi – udawałam konsternację.
- Posłuchaj, widzę ten blask w twoim oku, gdy na niego patrzysz. Nie podoba mi się. Musisz pamiętać, że jesteś tu tylko na rok. Nie wolno ci złamać mu serca.
- Nie wiem, co przyszło ci do głowy.
- Dobrze wiesz, mnie nie oszukasz. Pamiętaj, że ja widzę wszystko – powiedziawszy to, zniknął. Zostałam sama. Wtuliłam się pod kołdrę i poczułam piekące mnie pod powiekami łzy. Dlaczego moje życie było takie niesprawiedliwe, a śmierć jeszcze gorsza – zastanawiałam się, nie bez żalu. Dlaczego pozwolono mi poczuć prawdziwy smak życia teraz, gdy właściwie żegnałam się już ze światem? Dlaczego pozwolono mi poznać Santiago, teraz, gdy nic nie było już możliwe? Później doszłam do jednego słusznego wniosku, jaki mógł w tej sytuacji przyjść mi do głowy – Do licha! Przecież teraz tu jestem! Mam jeszcze jedenaście miesięcy, by poznać wszystko to, o czym do tej pory nawet nie śniłam. Także smak miłości, tej jedynej i prawdziwej. Zakosztuję szczęścia, choćby tylko przez jedna krótką chwilę, którą będzie mi dane spędzić tutaj na ziemi. Można przeżyć całe życie, nie zaznawszy nigdy prawdziwego szczęścia. Ja zamierzałam w tak krótkim czasie zaznać go tyle, by zrekompensowało mi wszystko, co do tej pory przeszłam.
***
Nie mogłam w to uwierzyć. To działo się naprawdę, znalazłam się w Cancun! Zatrzymaliśmy się w Hotel Oasis Cancun, mieszczącym się tuż przy piaszczystej plaży, oddalonym około 16 kilometrów od centrum. Rozległy kompleks hotelowy Oasis składał się z czterech hoteli w charakterystycznym stylu piramid Majów. Nie mogłam się nadziwić wyglądowi pokoju, w którym mnie zakwaterowano. Ogromny taras z widokiem na morze, klimatyzacja, była tam nawet kablówka. Z radością rzuciłam się na wielkie, wygodne łoże. Później pośpiesznie się przebrałam i zeszłam do recepcji, gdzie oczekiwali mnie już Santi i Mariana. Przyglądałam im się chwilę z oddali. Wyglądało na to, że o czymś dyskutują, zamilkli, kiedy się pojawiłam.
- Seminarium zacznie się za godzinę. Mamy więc trochę czasu, aby się czegoś napić – zasugerowała Mariana.
Dokładnie godzinę później siedzieliśmy już w sali konferencyjnej. Byłam zdziwiona na widok wielu osób, które znałam z telewizji. Zjechało się wielu znanych i cenionych dziennikarzy. Seminarium było wyjątkowo ciekawe. Wszyscy chętnie brali udział w dyskusjach. To było niewątpliwie jedno z ciekawszych doświadczeń w moim życiu.
Po zakończeniu wykładów wybraliśmy się w trójkę na kolację. Było cudownie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i cieszyliśmy obecnością w tak cudownym miejscu. Około dwudziestej drugiej Mariana stwierdziła, że jest wykończona i idzie się położyć. Chciałam uczynić to samo, ale Santi mnie zatrzymał. Zaproponował spacer wzdłuż plaży. Nie potrafiłam, nie mogłam i nie chciałam mu odmówić….
Szliśmy brzegiem plaży. W rękach trzymaliśmy buty, aby czuć pod stopami mokry piasek – Jak tu pięknie – westchnęłam.
- To prawda. Gdy jestem w takim miejscu, wszystko wydaje mi się takie proste. O nic nie muszę się martwić – jego spojrzenie było takie smutne.
- Santi, ty nie jesteś szczęśliwy, prawda? – wyrwało mi się nagle.
- Nie, nie jestem – powiedział, spoglądając na mnie z powagą – Uważasz, że mam powody do szczęścia?
- Masz wszystko. Jesteś zamożny, masz świetną pracę i talent. Założyłeś rodzinę, masz żonę, a przede wszystkim jesteś młody i życie stoi przed tobą otworem – przypomniałam mu, chyba z nutką zazdrości. Pomyślałam o tym wszystkim, czego w życiu sama nie zaznam. On zatrzymał się i uklęknął na piasku. Wziął do ręki patyk i zaczął nim coś kreślić w powietrzu. Usiadłam koło niego.
- Przyczyniłem się do śmierci brata. Matka nigdy mi tego nie wybaczyła i nie wybaczy. Zresztą ja sam…
- Przestań – upomniałam go – Nie wolno ci się winić o wypadek. Mówiliśmy już o tym.
- To była jego dziewczyna, a ja… - cisnął patykiem w wodę. Dotknęłam jego dłoń. Chciałam, aby wiedział, że nie może się za to winić.
- Kochałeś go i Jesus na pewno o tym wiedział. Ok. Nie zachowałeś się w porządku, ale nie miałeś złych intencji. Nigdy celowo nie zraniłbyś brata.
- Kochałem go. Kochałem go – wyszeptał.
- Za bardzo się krzywdzisz, wciąż to rozdrapując. Nie pozwalasz Jesusowi, aby odpoczywał w pokoju. Celowo się unieszczęśliwiasz. Ne kochasz swojej żony…
- To prawda. Nasze wspólne życie, to prawdziwy koszmar. Nie kocham jej a ona mnie. Nasze małżeństwo to jakaś farsa.
- A ty tkwisz w niej, aby zadowolić swoją matkę. Przecież zasługujesz na coś lepszego. Twoja żona wydaje się być rozkapryszoną, nieczułą egocentryczną osobą.
- Taka właśnie jest – przyznał – Naprawdę próbowałem, ale ona robi się coraz gorsza. W dniu urodzin Carlitosa zastałem ją w naszym łóżku z czyścicielem basenu.
- Przykro mi – byłam zszokowana tym, co mi powiedział.
- A mnie już chyba nie. Teraz jestem przekonany, że chcę rozwodu.
- Mariana wie, prawda? – przypomniałam sobie ich miny i przygnębienie tamtego dnia. Byli tacy smutni. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak.
- Tak. Bardzo to przeżywa. Tak bardzo różni się od córki. Nigdy nie umiały się porozumieć. Ana Karina zawsze bardziej lgnęła do Emperatriz, która ją rozpuszczała do granic przyzwoitości. Sama nie miała dzieci i wszystkie uczucia przelała na córkę kuzynki, psując ją do granic przyzwoitości.
Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie przelewała na nią tych wszystkich uczuć, których nie chciała, albo nie mogła okazywać mnie.
- Musisz z tym skończyć Santiago – spojrzałam na niego poważnie – Nie zmarnuj sobie życia u boku kogoś takiego. Znajdź sobie kogoś, kto na ciebie zasługuje. Będzie umiał docenić twoje uczucie. Kogoś takiego…
- Jak ty – dokończył za mnie, zupełnie zbijając mnie z tropu. Spojrzał mi w oczy i przysunął się bliżej. Poczułam dreszcz, który przebiegał po moim ciele. Nie potrafię powiedzieć jak to się stało, ale nagle poczułam jego wargi, które pieściły moje usta. To było najbardziej niezwykłe uczucie, jakiego kiedykolwiek zaznałam. Czułam przyśpieszone bicie serca i cieszyłam się jego bliskością. Ta chwila zapomnienia, utkwiła mi w pamięci już na zawsze. Nie liczyło się już nic. Tylko on…Santiago…Santi…
- Powinienem cię przeprosić – wyszeptał, kiedy oderwał ode mnie swoje usta – ale nie zrobię tego, bo to byłoby kłamstwo – Nie żałuję tego.
- Nie karzę ci przepraszać – odpowiedziałam wciąż zszokowana.
- Marzyłem o tym od dawna – przyłożył są dłoń do mojego policzka a następnie złożył na mych ustach jeszcze bardziej gorący pocałunek. Zatraciłam się w jego ramionach tak, że nie liczyło się już nic innego – To chyba najpiękniejsze, co przydarzyło mi się w życiu – mówił tak cudownie ciepłym głosem – Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej kobiety. Jesteś tak cudowna i wspaniała, że wydajesz się niemal nierealna. Boję się, że zamknę oczy a kiedy je otworzę ciebie już przy mnie nie będzie. Tego bym nie przeżył.
- Muszę już wracać – zerwałam się wystraszona. Teraz już rozumiałam, o co chodziło Jesusowi. Nie wolno mi się zakochać w Santim, ani pozwolić, żeby to on coś do mnie poczuł. Muszę pamiętać o tym, że jestem tu tylko na rok, a później na zawsze zniknę z ich życia. Na samą myśl o tym, serce pękało mi z bólu. Nie chcę odchodzić, nie mogę ich opuścić.
- Zostań jeszcze chwilę – poprosił Santiago – Chodź – chwycił mnie za rękę i wbiegliśmy razem do wody. Moje ubranie było przemoknięte.
- Wariat – śmiałam się.
- Zwariowałem – przyznał, spoglądając mi w oczy – Zwariowałem na twoim punkcie.
- Santiago…Wiesz, że to niemożliwe…
- Dlaczego?
- Masz żonę i…
- Nie myśl o tym. Przysięgam, że w poniedziałek złożę pozew rozwodowy. Ana Karina nie będzie już moją żoną. Koniec z kłamstwami i oszustwami. Życie jest za krótkie, żeby tracić je, tkwiąc w takim małżeństwie. Od teraz wszystko się zmieni. Będę szczęśliwy z tobą. Marino – uścisnął moje ręce – Powiedz…Powiedz, czy mnie kochasz.
- Czy cię kocham? Jak możesz o to pytać? Czy mój pocałunek nie wystarczył, żebyś się o tym przekonał?
- Chciałbym to od ciebie usłyszeć. Usłyszeć jak wypowiadasz te słowa.
- Kocham cię. Kocham, jak nigdy nikogo w moim życiu.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 15:57:02 11-07-07    Temat postu:

Kyrtap1993 napisał:
No nareszcie... chyba cos zapomniałas o tej historyjce <nonono>


Nie, nie zapomnialam, moj najwierniejszy czytelniku:-) Wiesz, jak wiele ta historyjka dla mnie znaczy:-) Pozdrawiam i wrzuc w koncu PPV tutaj. Na pewno historia rodem z Brazylii sie spodoba!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Iwi.
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 13088
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:32:17 11-07-07    Temat postu:

Anetko śliczny odcinek,taki romantyczny.Mam taką cichą nadzieję,że Marina jednak zostanie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 19:33:48 12-07-07    Temat postu:

odc. 21

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Moje myśli krążyły gdzieś daleko, były przy Santim. Niespecjalnie zdziwiły mnie też odwiedziny Jesusa. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Prosiłem cię przecież – zaczął robić mi wymówki.
- Tak prosiłeś! Prosiłeś mnie, żebym nie zakochała się w twoim bracie, jakby to było takie proste. Mówię mojemu sercu, nie wolno ci się zakochać, a ono mnie tak po prostu słucha. Ot tak… - byłam wściekła.
- Wiesz, że nie masz tu zbyt wiele czasu. Rok szybko minie, a ty będziesz musiała odejść. Czy wiesz, co to będzie znaczyło dla mojego brata?
- A czy ty wiesz, co to znaczy dla mnie?! Pierwszy raz w życiu czuję coś takiego. Nigdy wcześniej nie zaznałam czegoś podobnego. Ja go kocham. Gdy jest blisko, moje serce bije jak oszalałe. Masz, zobacz – przyłożyłam jego dłoń do mego serca – zobacz jak bije, gdy tylko o nim pomyślę.
- Marino, powtarzam ci, to serce już niedługo przestanie bić. Nie pozwól, aby było ci jeszcze ciężej.
- Póki co bije, a ja zamierzam z tego korzystać. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chcę zrobić, proszę cię Jesusie, nie odbieraj mi tej szansy.
- Marino…Lepiej będzie, jeśli już sobie pójdę. Proszę cię przemyśl sobie to wszystko.
Oczywiście, że myślałam o tym cały czas, ale podjęłam już decyzję. Postanowiłam iść za głosem serca, nawet jeśli nie będzie mi dane zbyt długo cieszyć się tym szczęściem. Jedno mnie zastanawiało. Spojrzenie Jesusa było takie smutne, kryło się w nim coś, jakby….Zazdrość?
***
W nocy nie mogłam spać. Miałam dużo do przemyślenia. Analizowałam słowa Jesusa, jednak szybko doszłam do wniosku, że to bezsensowne. Było już za późno, po prostu wpadłam po uszy. Nie umiałam zrezygnować z Santiago, niezależnie od konsekwencji.
Rano, gdy zeszłam do restauracji na śniadanie, nie zastałam tam Santiago. Wybrał się na spotkanie ze znanym argentyńskim dziennikarzem. Za to Mariana czekała już na mnie przy stoliku.
- Dzień dobry Marino – uśmiechnęła się do mnie promiennie – Wyspałaś się?
- Tak – skłamałam. Dziwnie się poczułam w jej obecności. Była teściową Santiago. Jak zareaguje, gdy dowie się, że on i ja…Chyba wolałam o tym nie myśleć.
- Właściwie nic o tobie nie wiem – zaczęła nagle – Jesteś moją prawą ręką. Wiem, że mogę ci bezgranicznie ufać, ale nigdy mi o sobie nie opowiadałaś.
- Bo nie mam o czym opowiadać – odparłam trochę smutnym tonem.
- Jesteś młoda, śliczna i wyjątkowo inteligentna. Na pewno masz jakiegoś narzeczonego, rodzinę… - uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Nie. Jestem sama jak palec. Nie mam narzeczonego, nie mam rodziny…
- Twoi rodzice nie żyją? – dopytywała.
- Nie. Raczej żyją.
- Raczej żyją? – zdziwiła się.
- Nie znam ich. Porzucono mnie od razu po urodzeniu. Nie wiem, kim są – powiedziałam, uważnie obserwując jej twarz. W jej oczach dostrzegłam smutek.
- Przykro mi – wyszeptała, dotykając mej ręki – Próbowałaś ich odnaleźć?
- Po co? Przecież mnie nie chcieli. Pozbyli się mnie i nigdy nie interesowali. Po co miałabym ich szukać?
- Wiesz, są różne sytuacje, które zmuszają ludzi do takiego postępowania. Nie oceniaj ich zbyt surowo – wydawała się bardzo przejęta.
- Powiedz mi Mariano, ty sama jesteś matką, czy cokolwiek mogłoby cię zmusić, do oddania twojej córki?
- Odpowiem ci tak. Zrobiłabym wszystko, żeby nie dopuścić do takiej sytuacji. Walczyłabym ze wszystkich sił, aby do tego nie dopuścić. Jeśli pytasz, czy potępiam twoją matkę, to odpowiem ci, że nie wiem. Zbyt wiele już w życiu widziałam.
- Myślisz, że powinnam jej poszukać? Postaw się na jej miejscu. Powiedz, czy gdybyś to ty była moją matką, chciałabyś, żebym cię odnalazła? – z napięciem oczekiwałam jej odpowiedzi.
- Z całą pewnością tak. Gdyby moja córka była taka jak ty, byłabym najszczęśliwszą matką na świecie.
W tej chwili miałam ochotę powiedzieć jej prawdę, rzucić się na szyję i błagać, żeby mi powiedziała, iż to ona mnie urodziła i z ważnych powodów nie mogła zatrzymać. Tak bardzo tego pragnęłam. Doszłam jednak do wniosku, że lepiej będzie się trochę wstrzymać. Musiałam pamiętać o tym, że ktoś mnie zamordował. Muszę poznać prawdę, dowiedzieć się, dlaczego chciano się mnie pozbyć i kto za tym stoi. Komu przeszkadzałam? Kim jest ten morderca?
- Gdyby twoja córka była taka jak ja, byłabyś szczęśliwa…Masz problemy ze swoją córką, prawda?
- Prawdę mówiąc tak. Nie wiem jak z nią postępować. Nigdy nie umiałam znaleźć z nią wspólnego języka. Nie wiem, w którym momencie, ale gdzieś popełniłam błąd. Za bardzo ją rozpuściliśmy. Pozwoliłam, żeby stała się egoistką.
- Nie możesz się za to winić. Czasem tak po prostu się dzieje. Niezależnie jakbyś się starała, nie masz wpływu na to, kim stanie się twoje dziecko.
- Marino, twoi rodzice naprawdę wiele stracili, nie mogąc się tobą cieszyć – mówiąc to, mocno uścisnęła mą dłoń, a ja poczułam ukłucie w sercu. Bardzo ją kochałam, niezależnie, czy była moją matką, czy ciotką.
***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kyrtap1993
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 07 Lip 2007
Posty: 5336
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Mikołów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 19:47:22 12-07-07    Temat postu:

Gdyby Mariana wiedziała
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 10, 11, 12  Następny
Strona 2 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin