Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

FATIMSA - 139-140 odc.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 37, 38, 39, 40, 41  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Telenowele Strona Główna -> Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 15:37:17 15-03-10    Temat postu:

Ślimak powrócił i Val również Nadrobiłem wszystkie odcinki i stwierdzam, że to było chamstwo przerwać emisję między 118 a 119 odcinkiem [chociaż z punktu widzenia marketingowego, to było naprawdę coś].

Naprawdę miło czytało się scenę [jak się z czasem okazało, ostatnią scenę] Aresii i Raula. To była wybuchowa, ale jakże interesująca para, miałem nadzieję, że będą razem, jednak nie. Biorąc pod uwagę to, co za chwilę się stanie, pieknie to zostało opisane. Pożegnali się naprawdę w wielkim stylu.

Wielki finał spotkania Artury i Raula zmroził mi krew w żyłach. Był nie tylko sarkastyczny i interesujący, ale przede wszystkim zaskakujący. Nie spodziewałem się, że Artura sprzątnie Raula, jednak właśnie nam pokazała, że jest gotowa na wszystko. A to zdzira, ale jakże przeze mnie lubiana.

Niezwykle mnie ciekawi jak to się wszystko pokręci z Fatimsą i Marcellem. Ten facet jest niesamowity i ma wielkie potencjał, który wierzę, że zostanie wykorzystany. Tymczasem Artura sprząta po całym bałaganie, ciekawe, czy jej twierdzenie, iż mydło wszystko wyczyści, nie okaże się mylne.

Jednym słowem, baaardzo ciekawe odcinki.

A na koniec muszę pochwalić [ehhh, znowu ] za fantastyczne sformułowania, przytoczę kilka przykładów:
- metafora tablic z przykazaniami, które łamie Marcello,
- zamienienie się Artury z czytelniczki w bohaterkę kryminałów i twierdzenie, że mydło wszystko zmyje, nawet krew,
- szukanie przez Ligię wody święconej do obmycia swoich grzechów,
- znalezienie przez Arturę miejsca na ciele Raula do zastrzelenia go,
- porównanie Aresii do katharsis Raula,
- przekazanie Aresii pieniędzy przez Raula.

Gratuluję, pozdrawiam i czekam na dalsze wydarzenia, nad którymi ster - jak widzę - przejęła potężna Artura


Ostatnio zmieniony przez Val dnia 15:38:05 15-03-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:59:26 15-03-10    Temat postu:

Fakt, scenka z mydłem też mi się podobała, ale i tak jak dla mnie nawet bez mydła Artura długo nie przejmowałaby się jakakolwiekk zbrodnią, o ile ta nie wyszłaby na jaw. Obsadzenie w roli morderczyni i postaci dominującej akurat kobiety, to świetny pomysł, wydaje mi sie, że o wiele bardziej budzący dreszczyk emocji, niż gdyby robił to mężczyzna.

Czy na Mennello może coś spaść podczas tego przedstawienia?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 12:47:55 16-03-10    Temat postu:

Black Falcon, zgadzam się - Ślimak zrobił świetne posunięcie z wprowadzeniem takiej psotaci jak Artura, ale bardzo intrygujący jest też Marcello
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dulce Maria E.S.
Aktywista
Aktywista


Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 340
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z morskiej głębi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:55:44 18-03-10    Temat postu:

swietna entarda i telenowela:)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 0:33:43 19-03-10    Temat postu:

Val:
O jejku. Dziękuję bardzo, ale bez przesady . Na pewno te sfromułowania genialne nie są. Powiedzmy, że lubię podsumować, co sobie myślą o sobie bohaterowie , ale żeby to były genialne sformułowania . No dobra, zgodze się może z jednym sformułowaniem, dość perwersyjnym, ale na niego jeszcze przyjdzie czas .
Marcello będzie i to dużo. Ale na razie jest czas Artury .

BlackFalcon:
Powiedzmy, że twoje modlitwy zostaną częściowo wysłuchane . Pocieszę cię troszeczkę, bo coś na niego spadnie, raczej nie grad, ani nie grom, ale psychologiczny boom na pewno. Ale jedno uderzenie, a po nim następne. I TO JAKIE!!!!
Co do Artury . No nie byłbym tego taki pewien. Raul co prawda nie żyje, ale jego ciało nadal leży martwe powoli się rozkładając. Zwłok trzeba będzie się pozbyć... A to nie takie łatwe zadanie. Jak myślisz, czy Ligia będzie skora do pomocy?

W ramach podziękowań za wytrwałośc i to wasz, (bo mój ta raczej symboliczny ) BIG POWRÓT daje dwa odcinki. Jeden klimatyczny, a drugi już odprężający (Aga, przykro mi, ale w pierwszym jest MARCELLO ).

CXX

Marcello Contagnoli gorączkowo dopadł drzwi swojego domu położonego niedaleko starostwa. Nie bez powodu wykupił sobie właśnie ten teren na własność. Niedawno budynek był ukończony, a on mógł rozpocząć plany ugoszczeniu tu swojej Fatimsy. A potem już tylko ostatnie przymiarki do fotela starosty. Niestety w owej chwili nie mógł o tym myśleć. Umysł zaprzątały mu głosy, których słyszeć nie chciał, oczy widziały rzeczy, które w rzeczywistości nie miały miejsca. Dlaczego tak uparcie, ktoś chce go pociągnąć na dno?
- Niech to wszystko szlag trafi! – krzyknął targając się za włosy – wszystko to nie ma dla mnie znaczenia. Wszystko to głupstwo. Tak, kłamstwo, które chce pociągnąć mnie do piekielnych otchłani! Dlaczego tak komuś na tym zależy? No dlaczego? Czy już nie dość się nacierpiałem? Dajcie mi wreszcie święty spokój!
Wpadł w jeszcze większy gniew. Nagle czołgając się do szuflad, zaczął je otwierać i opróżniać zawartość. Gdzieś tutaj musi być, to czego tak wypatruje, ale jego nowe życie, chciało na zawsze pogrzebać wspomnienia, więc zapewne, ukrył zgubę, tam gdzie nigdy by jej nie szukał. Nerwowo rzucał wszystkim co wpadło mu w ręce. Tracił kontrolę, jak rozwścieczona bestia doszukiwał zdobyczy. Szczęściem mógł powstrzymać swoją dziką furię. Zguba się odnalazła. Ponownie te oczy weń wpatrzone. Ta sama fotografia, do której wracał, w noc poprzedzającą operację Marii Eleny. To samo radosne, a z jego perspektywy pełne wyrzutu spojrzenie.
- Czym sobie zasłużyłem, by dotyk anioła, mógł zamienić się w dotyk szatana? Czy nie dość już wycierpiałem? Najokrutniejszą karą dla człowieka jest życie z piętnem grzechu, czyż nie? Więc ja żyje. Już wystarczająco długo się zamartwiałem, pozwólcie mi w końcu żyć w spokoju.
Trzy lata. Te przeklęte trzy lata życia, przeznaczone na ogromne zamartwianie, na wieczne modlitwy, katorgi psychiczne, aż w końcu światło w tunelu zwiastujące nowe życie.
- Już wszystko poukładałem do kupy. Chcę być innym człowiekiem, pozwólcie mi z tym żyć. Pozwólcie mi cieszyć się nowym życiem. Nie ciągnijcie mnie z powrotem na dno tego bagna. Nie wytrzymałbym tego, rozumiecie?
Rzucił fotografię na podłogę i wpatrzony wpadające do domu światło dnia, odrzekł, jakby przemawiał do samego Stwórcy.
- Panie najmiłościwszy. Ty, który przebaczasz najcięższe grzechy, które niedoskonała dusza może popełnić. Ukorzyłem się przed tobą. Oddałem w twoje ręce samego siebie. Całe swoje życie. Czy oczekujesz ode mnie, bym i oddał ci swoje ciało? Czy chcesz, abym zakończył swój żywot? Czy naprawdę ten rok olbrzymich zmian, czas wielkiej skruchy, na nic się nie zdał?
Ukrył twarz w dłoniach pogrążając się w wielkim smutku. Płakał, przez dłuższą chwilę, próbując wyłkać prośby o choć najdrobniejsze zmiany.
Wtem do pomieszczenia wpadło jeszcze większe światło. Odwrócił się, gdyż słońce raziło go niemiłosiernie. Ujrzał leżącą na stole przygotowaną kopię scenariusza do realizowanej sztuki. Tak! Przecież to był znak.
- Dziękuję ci Boże. Jestem szczęśliwy, czując na sobie wzrok twojego przebaczenia. Jestem ogromnie rad. Ogromnie.
Nie przestawał płakać. Nagle łzy rozpaczy przemieniły się we łzy wzruszenia. Miał przed sobą świetlaną przyszłość, o którą tak walczył. Nic nie może stanąć na drodze. Ma po swojej stronie samego stwórcę. Niebiosa już dawno mu wybaczyły. Bóg jest miłościwy. Szczególnie dla niego, niegodnego uwagi grzesznika.
Teraz przecież nie może się cofnąć. Tyle lat, tyle usilnych starań poświęcił wszystko w pogoni za marzeniem. Nawet jeśli droga do celu musiała być tak bolesna. Oddał wszystko, zapłacił najwyższą możliwą cenę. Wszystko się przecież układa. On tylko musi uwierzyć. Musi uwierzyć jeszcze bardziej. Chwytał się mocno za pierś wyczuwając bicie swojego serca. Musi ufać, musi uparcie wierzyć, musi uparcie się modlić. Wszystko się uda. Przeszłość już nigdy mu o sobie nie przypomni. Jego marzenie wyhodowane na cierpieniu zmieni się w największą przyjemność. Musi tylko mocno, mocno wierzyć i ufać opatrzności.



CXXI

W „Mama Chela” już dawno nie było takiego ruchu i znanych twarzy. Nastia energicznie wystawiała kubki, szklanki i kieliszki, napełnione koktajlami, napojami, likierami i całym arsenałem z zaplecza. Don Hugo odwiedził bar zaraz z rana, by zapowiedzieć, że zje dzisiaj obiad w barze, co mu się rzadko zdarzało. Nastia odbierała to, jako początek poważnej znajomości między ojcem, a pracodawczynią, jednak Chela pozostawała nieugięta.
Kiedy to tonęła w obowiązkach oczekując przybycia spóźnialskiej Aresii, przywitał ją głos Fatimsy. Dziewczyna zgodnie z umową przybyła przed Marcellem.
- Cześć, Nastia! Jest Chela?
- Masz szczęście, akurat jej nie ma. Poszła złoić skórę Aresii. Ta dziewczyna myśli, że jest księżniczką i może sobie przychodzić do pracy kiedy tylko chce.
- Chyba nie masz łatwego dnia, co? – Fati odrobinę zniesmaczyły własne słowa. Poirytowanie znajomej było w tym przypadku oczywiste.
- A jak ci się wydaje? Urwanie głowy! Zabiję tę dziewuchę, albo przekonam Chelę, żeby nigdy w życiu nie zostawiła jej baru. Jeśli mam być jej wspólniczką, to nie mamy o czym mówić. Eh! – rzuciła ścierką o podłogę – rzuciłabym to w diabły, ale co zrobić, jeśli muszę jakoś żyć?
- Co się dzieje? – zdziwiła się – zawsze byłaś taka opanowana.
- Jak widać, ludzie od nadmiaru pracy, mają też nadmiar wszystkich innych ognistych cech. Tylko Aresia zachowuje wszystko na swoim miejscu, jak widać. Zawsze pogodna, ale i bezczelna.
- Taka już jest. Jeszcze się z tym nie pogodziłaś?
- Nieważne – machnęła niedbale – chyba nie przyszłaś porozmawiać z Chelą?
- Nie – odrzekła dość spontanicznie – umówiłam się z Marcellem. Będziemy rozglądać się za potencjalnym odtwórcą roli Romea w naszej sztuce.
- No, no – zaśmiała się Nastia – nie sądziłam, że Marcello będzie miał z tym problem. Obsada wydawała się kompletna.
- No jest prawie kompletna. Aresia nie mówiła ci jeszcze, że zagra główną rolę?
- Że jak? – z wrażenia aż wybałuszała oczy – no to macie zapewnione wielkie widowisko. Jeśli dziewczyna nie położy tej roli, to jeszcze jest dla niej jakaś nadzieja.
- Nie mów tak. To brzmi jakbyś ją nienawidziła.
- Po prostu nie podoba mi się jej ignorancja. Być może dlatego nie przyszła, ale… - nie zdążyła skończyć zdania. Poszukiwana zguba, odnalazła się.
- Jesteś w końcu. Gdzie się podziewałaś? Chela złoiła ci skórę?
- A miała to zrobić? – odparła Aresia jakby od niechcenia – niech lepiej ta czarownica idzie straszyć małe dzieci, a mnie zostawi w spokoju.
Obie kobiety przecierały oczy ze zdumienia. Aresia w obecności Nastii zawsze zachowywała wobec szefowej minimum szacunku.
- Co się z tobą stało? Nie wyspałaś się? – zaniepokoiła się Fatimsa.
- Chyba nie – ziewnęła w odpowiedzi – zresztą, czy to takie istotne? Grunt, że miałam krótki, ale miły sen.
Fatimsa w niedowierzaniu łykała każde usłyszane słowo. Czuła, że zaraz eksploduje. Podkrążone oczy, mimo to entuzjazm w spojrzeniu, ogólna beztroska i coraz bardziej wyuzdany strój:
- Ona się zakochała! – dopadła do ucha Nastii szepcząc radośnie.
- Niemożliwe? W kim? Kubie Rozpruwaczu?
- Miejmy nadzieje, że nie. Choć jej ideał mężczyzny, to raczej czysty absurd.
- Co tam szepczecie? Chyba się ze mnie nie nabijacie? Każdemu wolno się od czasu do czasu nie wyspać, prawda? – lustrowała je wzrokiem, niczym wygłodniałe zwierze. Po chwili kobiety wybuchły śmiechem. Świeżo złapana w miłosną sieć dziewczyna, tylko się przyglądała, jednak bagatelizowała to towarzystwo. Wciąż miała przed oczami pamiętny pocałunek Raula. Słodkości przerwało jej wtargnięcie Cheli. Właścicielka nie była tego dnia, ani skora do rozmowy, a tym bardziej do śmiechu.
- Szukam cię po całym miasteczku. Gdzie byłaś, ty nieznośna smarkulo!
- Wybacz, Chela, ale nie przyszłam tu, po to, żeby pracować – odparła dumnie pełna euforii dziewczyna – dzisiaj rano wdychałam zapachy kwiatów z mojego ogródka, a jeszcze niespełna przed chwilą, zauważyłam ptaszki, jak śpiewały na jednym z pobliskich drzew. Proszę sobie wyobrazić, jak to możliwe, że takie zwykłe rzeczy wywołują taką radość – recytowała swoje wyznanie niczym wiersz. Nastia czyniła łyki nie wypitej do końca szklaneczki whisky, gdyż zaschło jej w gardle, od usłyszanej pseudo-mądrości, a Fatimsa czekała tylko na to co powie wielka Chela. Tymczasem szefowa słuchała cierpliwie i brakowało jej słów:
- Ptaszki? Widziałaś ptaszki? – odpowiedziała niemal groteskowym tonem.
- Na drzewie niedaleko portu – ciągnęła dalej Aresia – byłam dzisiaj odwiedzić don Bernarda. Wspomniał mi tylko o tym, że nie widział go ani wczoraj, ani dzisiaj, ale wiem, że chciał w całkowitej ciszy i pod osłoną nocy, opuścić miasteczko. I opuścił je. Ale obiecał, że po mnie wróci. I wróci. Aresia Delami, moi drodzy, nie będzie starą panną, na to nie liczcie – wtem nie robiąc sobie nic z nerwowo unoszonych brwi Cheli, weszła na blat bufetu. Widownia była imponująca. Klienci natychmiast odwrócili wzrok na niezapowiedzianą atrakcję dnia.
- Aresia Delami już wkrótce będzie zamężną panią Delami!
Siedzące nieopodal starsze panie zniesmaczone, ale przyzwyczajone do ekscesów Aresii natychmiast skierowały się do wyjścia. Z kolei panowie w końcowych rzędach szykowali się do złośliwego chichotu. Niektórzy w ciszy obstawiali, kto wyjdzie z tego boju zwycięsko. Chela przecież nigdy nie cackała się z dziewczyną. W końcu po co głaskać lwa, który chce pożreć twoją rękę? Ona wiedziała doskonale, że z tym ekscentrycznym stworzeniem będą kłopoty. Zawsze wychodziła cało z opresji i nie zamierzała się z tego postanowienia wycofywać.
Zdarzenie obserwowali również Lautaro w towarzystwie Balbiny. Niestety Mandy została w łóżku przybita do niego zaziębieniem. Przezorny starosta Contensino pilnował swojej córki, odganiając od niej Lautara, który rzecz jasna zaglądał w różne miejsca, by nie rozniósł zarazków. Co jak co, ale masowych zazębień miasteczko wolało się wystrzegać. Zwłaszcza w okresie wiosny i lata.
- Ale się przyglądasz temu wystąpieniu, chyba Aresia nie zawróciła ci w głowie? – spytała dość poważnie Balbina – bo jeśli tak, to już idę poinformować Mandy o radosnej nowinie.
- Niech pani przestanie – skwitował – tylko niepokoi mnie postawa pani Cheli. Takiej jej jeszcze nie widziałem.
- Chcesz zobaczyć więcej? To podejdź i porozmawiaj z nią.
- Wie pani co? – odparł podekscytowany – tak zrobię!
- Nie czekaj! Nie pakuj się w to! Złoi ci siedzenie, zobaczysz! – ostrzegała, jednak było już za późno. Chłopak ruszył po pewną śmierć. W tym samym momencie szykował się finał.
- Twierdzisz, że widziałaś ptaszki – Chela powtórzyła po raz kolejny – masz pojęcie na jakie pośmiewisko mnie naraziłaś? – zawołała gniewnie, a w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza – już ja dobrze wiem, jakiej rozpusty się wczoraj dopuściłaś. Pozostaje tylko jedno pytanie – z kim?
- Pani Chelo! – nagle ozwał się Lautaro – niech pani nie kompromituje biednej dziewczyny. Każdy ma prawo do swojej chwili.
- Hę?! – Chela spojrzała na niego wzrokiem dzikiej bestii. Aż się prosił o manto – co ty powiesz, ty mały skubańcu? Dobrze wiem co tutaj się święci! – nasycając wzrok chłopakiem i dziewczyną, przygotowała się do zemsty – już ja zaraz zrobię z tym porządek. Powinnam była zrobić to już dawno! – dopadła do blatu, Aresia spodziewając się najgorszego, zeskoczyła zeń i wczepiła się w Lautara. Scena ta okazała się jej gwoździem do trumny.
- Tylko nie ten obłąkańczy wzrok, niech pani tylko nie wyciąga paska! Tatuś miał mi złoić skórę, ale mu się nie udało. Pani tym bardziej! Ratuj mnie Lautaro, ona ma obłęd w oczach! – chwytając się koszuli Lautara skazała go na grad podejrzeń i złośliwości, Chela była już gotowa.
- A żebyś wiedziała. Zrujnowałaś moją dobrą opinię, więc teraz ja zrujnuje twój tyłek. Zresztą twojego kochasia też!
- Kochasia? – Lautaro zaczął oglądać się w poszukiwaniu rzekomego narzeczonego. Kiedy wszystko pojął było już za późno! – pani nic nie rozumie, to nie tak jak pani myśli.
- Nie urodziłam się wczoraj! Dosyć gadania, które pierwsze? – naciągała przygotowany pasek mówiąc srogim głosem despotycznego ojca.
- Zrób coś, ty tu pracujesz, na pewno znasz swoją szefową! – piszczał niemalże Lautaro dopatrując się ratunku w równie przerażonej dziewczynie.
- Oj znam ją jak własną kieszeń! I wiesz co ja myślę? Już po nas! – zawołała głośno, na co Lautaro tchórzliwym wzrokiem skierował się do wyjścia.
Goście którzy zdążyli się tego dnia zgromadzić nie mieli co narzekać na brak wrażeń. W szaleńczym tempie młody chłopak gnał przed siebie, a uczepiona jego pleców Aresia partnerowała mu, za nimi z kolei zmierzała niczym myśliwy Chela z naciągniętym paskiem wykrzykując pod adresem obojgu nieskromne epitety.
Kiedy opuścili bar wzrok przybyłych skierował się po za jego obręby, a pozostała część wpatrując się w Nastię oczekiwała jakiegoś sensownego wytłumaczenia.
- No… - Nastia po raz pierwszy w życiu miała swoje wielkie pięć minut – to dla kogo były te hallacas?

P.S. powracam do gry już niedługo. W sobotę moje egzystencjalne być, albo nie być . Ciężko będzie, ale zrobię co tylko mogę...


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 0:54:33 19-03-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 10:07:52 08-04-10    Temat postu:

CXXII

Takiego skandalu nikt się po Cheli nie spodziewał. Jak przystało na małe miasteczko, nie mówiło się o niczym innym. Nagle wszyscy ochrzcili Aresię i Lautara narzeczeństwem, a córka starosty jak i sam starosta obgryzali paznokcie ze wstydu. Byli największą ofiarą tego wydarzenia. Zaś największy bohater – czyli panna Delami, skryła się w murach kościoła wczepiając się tym razem w plecy zagniewanego ojca Martina. I duchowny nie spodziewał się takiego rozwoju wypadków. Pokładał w dziewczynie od czasów sprawy z Marią Elenę, naprawdę wielkie nadzieje. Tymczasem wszystko wzięło z łeb.
Kilkakrotnie wysłuchiwał spowiedzi Aresii i nie dowierzał w niektóre wyjaśnienia, mimo, że jako posłaniec boży nie powinien miewać, takowych zawirowań. Jednak złośliwa i nieprzewidywalna opatrzność robiła swoje. Gdyby jeszcze tego było mało czarę goryczy przelał fakt, iż Marcello znalazł Romea do swojej sztuki. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w kochanka miał wcielić się, sam Lautaro! Włoch tłumaczył wszystkim, że widząc uciekających przez miasteczko młodych i zmierzającą ku nim wściekłą Chelę, widział Romea i Julię chroniących swoją miłość przed zemstą srogich ojców. Wizja ta szczególnie Fatimsie wydała się komiczna, nie mogła przestać się śmiać widząc Aresię tuż po, jak to określała „paskowej zagładzie”, a wyobrażenie jej w stroju werońskiej panienki i jej królewicza rozśmieszał ją jeszcze bardziej.
Wszystko wydawało się wracać na normalny tor. Jednak etykietka narzeczeństwa nie zamierzała opuszczać dwójki niespodziewanych intrygantów.
Balbina nerwowo przełykała ślinę, chcąc porozmawiać o Lautarze, kiedy już emocje dziewczyny znacznie opadły. W pierwszej chwili chora wstała z łóżka i z miejsca wyzdrowiała. Don Sebastiano Contensino na wieść o tym podsumował:
- Łatwo przyszło, łatwo poszło – zachorowała, wyzdrowiała. Znalazła chłopaka, straciła chłopaka. Nie ma łatwo, musi być coś za coś!
Panienka Contensino nie zamierzała nad tym dłużej rozważać. Zamknęła temat na następny dzień, jednak Balbina czujnym okiem obserwowała rozwój sytuacji. Dziewczyna cały czas milczała, aż na trzeci dzień, kiedy miasteczko powoli godziło się ze skandalem, a stare plotkary znalazły nowy obiekt rozmów, zaczęła odzywać się drobnymi słowami, unikając oczywiście imienia zdrajcy, wielbiciela literatury pani Austen. Balbina kiedy uznała, że nie musi mieć jej ciągle na oku, przynosząc herbatę, aby w końcu porozmawiać w normalny sposób spostrzegła, że dziewczyna zaczęła się śmiać. Widać, lektura w jakiej się zaczytała, sprawiała jej wielką radość.
- No proszę! Nareszcie się śmiejesz?
- Tak – odpowiedziała po raz pierwszy od tego czasu – książka bardzo mi się spodobała. Mściwa, zła, ale przez to interesująca.
- To jakiś horror? Nie wiedziałam, że mamy horrory.
- Nie, nie – zaprzeczyła, ukazując okładkę spod papierowej, bibliotecznej obwoluty – to literatura faktu.
- „W krainie czarów – VOODOO dla początkujących ”– odczytała Balbina – Voodoo? Czyś ty oszalała? Chyba nie bierzesz tego na poważnie?
- A czemu nie? – odparła bez szczególnego zaskoczenia – świadomość, że mam przed sobą laleczkę Lau… tego zdrajcy – szybko spauzowała, nie łamiąc postanowienia, o nie nadużywaniu pewnych imion – nakłuwam jego czułe miejsca pokaźną igłą, a on woła: LITOŚCI, LITOŚCI, ale ja nie daję za wygraną i naciskam na jego przyrodzenie, dopóki nie odpadnie. O tak, słodka zemsta. Odechce mu się flirtowania z rozpustnicami jak Aresia Delami! Ją też bym nakłuwała.
- Uspokój się!
- A jaki masz inny pomysł, na to, aby zemścić się na tym zdrajcy, co?
- Już ci wyjaśniałam, Lautaro przekonywał mnie, że nie ma z Aresią nic wspólnego. Nigdy ich nic nie łączyło. Poza znajomością swoich imion oczywiście.
- Aha! – wstała z okrzykiem z kanapy – a to pierwszy krok do szerszego poznania – widzisz, zdradą mu wręcz kipi z ust. Gnojek. I pomyśleć, że wyrolował mnie taki młokos, taki skubaniec z mikrego miasteczka. Takie nic. Czuje się naga i wykorzystana!
- Uchowaj boże! – poczyniła znak krzyża współtowarzyszka – nie mów takich słów. To grzech tak mówić.
- Nie pouczaj mnie jak ojciec. Jemu wszystko jedno. Najważniejsze, że wyzdrowiałam. Dziękuję bogu, za takiego ojca. Już bym wolała mieć prawdziwego despotę, a nie jego imitację. Ależ ja mam kochanego ojca! – wręcz kąpała się w sarkazmie.
- Wiem, że tak nie myślisz, ale może pocieszy cię fakt, że Aresia została wyrzucona z baru. Chela pozbawiła ją i posady i domu. Została bez niczego.
- Wiesz – jej wargi rozszerzyły się szatańskim uśmiechu – to rzeczywiście dobra wiadomość. Pani Chela jest kobietą, która umie trzymać fason, nawet jeśli ją życie zgnoi. Ja też taka będę. Jeszcze pokażę takim gnojkom. Od dziś zmieniam się na lepsze!
Balbina klasnęła w dłonie.
- Cieszę się, że tak mówisz, bo myślę, że to odpowiedni moment, by oznajmić ci coś jeszcze.
- Co takiego? Zdrajcy nie udało się zapłodnić Aresii? A to biedactwo.
- Nie przerywaj mi – upomniała, choć humor Mandy polepszał się z każdą sekundą – dowiesz się o tym, kiedy tylko przekroczysz drzwi na zewnątrz. Nikt tu nie trzyma buzi na kłódkę, więc… Marcello, ten Włoch organizuje tą sztukę.
- I co z tego? Przecież mówiłam, że nie zagram w niczym co tyczy się Aresii Delami. Jeszcze tak nisko nie upadłam.
- Och, ależ ty musisz się wtrącać. Wysłuchaj mnie do końca!
- OK., ale się pieklisz.
- Więc organizuje sztukę, a w roli Romea obsadził, samego Lautara.
- A co mnie obchodzi, że jakiś chłopaczyna zagra główną rolę, mam go odbić tej rozpustnicy?
- Nie zrozumiałaś mnie. Powiedziałam, że główną rolę zagra Lautaro. TEN LAUTARO!
Nie musiała powtarzać tego po raz kolejny. Tym razem dziewczyna wszystko dokładnie przeanalizowała. Nie pozostało jej nic innego jak wpaść w furię, której się wystrzegała, ale jako że tego dnia było wyjątkowo duszno w posiadłości, opadła zemdlona.

****

- Ojcze Martinie, niechaj łaska boska wiecznie trwa w tej świątyni – odparł na progu kościoła Marcello. Duchowny nie był zdziwiony wizytą Włocha. Od kilku dni mówiło się już nie tyle o samym romansie Aresii, ale przedstawieniu, gdzie główne role, miała zagrać wspólnie z potencjalnym narzeczonym.
- Nawet jeśli owieczki, nie są zbyt potulne, bóg jest miłosierny – dokończył, chwytając Marcella za ramię – bardzo ci dziękuję, za ostatnie przemówienie, jakie wygłosiłeś tydzień temu. Naszym wiernym brakuje motywacji. Jesteś bardzo religijny, a twoja religijność nie jest nachalna, tylko szczera i prawdziwa. Moja parafia potrzebuje takich ludzi jak ty.
- Dziękuję ojcze, ale oczywiście nie przyszedłem tutaj teraz dyskutować o szczerym katolicyzmie, chciałem rozmówić się z Aresią.
- Jest na plebanii. Je chyba obiad. Od wczoraj zrobiła się strasznie hałaśliwa i kapryśna. Nie mam na nią cierpliwości. Może ty przemówisz jej o rozsądku. Jest taka inna od Fatimsy. Z nią nie da się normalnie rozmawiać.
- Bez obaw, z gorszymi się pracowało – odparł spokojnie – trzeba wpełznąć w umysł takiej dziewczyny jak Aresia. Stać się nią.
- Ufam ci i wiem, że sobie poradzisz. Dlatego pójdę się pomodlić i poprosić Szefa – dodał żartobliwie – o wstawiennictwo nad tym miasteczkiem. Co tu się nie wyprawia. Już jeden zrezygnował – Raul Gallegos, znasz tego rybaka?
- Rozmówiliśmy się kilka razy.
- Wyjechał z miasteczka. Podobno wytargał łódkę z magazynu i zniknął. Masz pojęcie, co to znaczy? Nasza zagroda z owieczkami może zmniejszyć objętość.
- Proszę się nie obawiać. Aresia nie będzie następną, która odejdzie mogę to panu zapewnić.
„Ta dziewczyna jest moją podporą” – dodał w myślach.
Zastał ją wygrzebującą fragmenty kotleta, którego z trudem zjadła. Nie znosiła kuchni księdza. Uznawała, że tylko truje wiernych, zamiast wpływać pozytywnie na ich kubki smakowe. To jedna z rzeczy jakich nauczyła się na stażu w „Mama Chela” – poprawiać smak wedle gustu klientów.
- Cześć! – przywitał ją ciepłym uśmiechem.
- Hej, jeszcze walczę z tym, ale nie dam rady – skrzywiła się, odsuwając talerz – on chyba robi to specjalnie. Ojczulo mnie nie lubi. Wiem to!
- To tak jak byś stwierdziła, że Bóg mści się na swoich wyznawcach.
- Nie praw mi morałów jak on, przecież nie marzyłeś o karierze księdza.
- Może i nie – nerwowo obracał palcami. Przez chwilę znowu miał przed sobą obrazy z przeszłości. Szczęściem trzymany w rękach scenariusz sztuki, wyzwalał w nim odwagę – ale trwam w wierze, choć nie jestem nadgorliwym wyznawcą. Ja też, jak ty potrafię zaszaleć. Tak samo jak ty, mam swoje słabości, ale potrafię wszystko ustabilizować. Pokaż tym niedowiarkom, że stać cię na więcej.
- Naprawdę chcesz, żebym zagrała tą Julię? Przecież ustawiłeś Lautara w roli Romea specjalnie.
- Nieprawda! – stanowczo zaprzeczył – po prostu wydał mi się odpowiedni. I zauważ, że się zgodził, mimo, że tak jak ty wypiera się, że nic was nie łączy.
- Bo nie łączy, na boga! – zaczęła się irytować – kto wymyślił podobną bzdurę?
- Spokojnie. Nie zamierzam się do tego wtrącać. Nie interesuje mnie twoje życie sercowe, ale Lautaro potrzebował pieniędzy i szacunku, a odzyska go jeśli ludzie zobaczą i uwierzą, że jest szczerym, młodym i utalentowanym człowiekiem.
- Chcesz nas skrzyżować poprzez sztukę. Masz pojęcie co to znaczy?
- Przecie zawsze chciałaś być na miejscu Fatimsy. Podobno była oficjalną narzeczoną Armanda, a tak naprawdę nic ich nie łączyło?
- To fakt. Rzeczywiście tak było. Może to nie taki głupi pomysł.
„Przecież Raul nie musi się o tym dowiedzieć” – dodała, oczekując powrotu swojego księcia. Nie wiedziała tylko jednego. Książę wcale nie opuścił królestwa.
Marcello odetchnął z ulgą. W pewnym sensie wyzwolił w Aresii ambicje. Ambicje do pokazania swojej wartości tej tłuszczy dzikusów, pseudochrześcijańskich idiotów, nie widzących niczego więcej, jak tylko świata plotek, którym się żywili. Aresia ich napędzała. Ale może wydusić z nich więcej. Niech ich zniszczy. Niech pokaże na co ją stać. Nie wierzył w zbytnio w jej talent. Julia nie wydawała mu się rewelacyjna w jej wykonaniu. Jednak Aresia Delami miała to czego nie miały inne kandydatki do tej roli. Dziewczyna była pusta, głupia, bardzo próżna, a takie właśnie były panny w sztukach Szekspira. Aresia w swojej próżności wydawała się szczera, a to świadczyło o dobrym aktorstwie, nawet jeśli miało być tylko amatorskie. Kobiety Willa Szekspira zapatrzone były w dzień dzisiejszy, w swoje pozycje, w swoje maniery, kochające na zabój i nieświadome swojej głupoty. Jedynie Lady Makbet była inna. Ale i ona popełniła błąd, bo nie przewidziała, jak skończy się jej chora ambicja. Nie znała umiaru. Marcello Contagnoli była właśnie jak Makbet. Brał garściami, porzucał wszystkie hamulce. Ale wiedział, że nie przegra. Nie przegra ten, który ma po swojej stronie samego Boga. Ten nigdy nie przegra.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:23:12 09-04-10    Temat postu:

Boga ma. Wpełzać do czyjegoś mózgu. Boże, zabij tego gnojka, Ślimak, ja Cię bardzo proszę, zmieść go, zgnieć, niech walnie go jakieś bum, tylko niech padnie, bo ja gościa nienawidzę! Nioe wiem, co zrobił, zabił kogoś, czy jak, ale jego łzy mnie nie przekonują, pycha, nic mnie nie przekonuję, nienawidzę go i tyle!

Inna sprawa, że całkiem Ci się udała scenka, kiedy to tenże Menello wpadł do domu i potem cała ta reszta. Klimat tam był nieziemski, cieszę się bardzo, że mimo problemów (można jakoś pomóc?) nie tracisz weny, ani talentu i tworzysz nam takie dzieła, jak epizodzik numerek CXX (70, zgadza się?).

A rozmowa między Balbiną i panienką Contesino równie zawodowa. W ogóle cała scena w barze świetnie Ci wyszła, ale ta rozmowa dużo lepiej, bo zdrowo się uśmiałam przy literaturze faktu i przy reszcie . A Cheli jakoś nie za bardzo lubię, dla mnie reaguje zbyt nerwowo i basta.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Carlisle Ott
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 17 Gru 2007
Posty: 11390
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 19:02:40 13-04-10    Temat postu:

Ajć, no i znowu zaległości... Jak się pozbieram po tym co się stało, to spróbuję ponownie nadrobić

Pozdrawiam
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 2:21:46 15-04-10    Temat postu:

BlackFalcon:
Ktoś tu chyba zapałał lekką sympatią do scen ze znienawidzonym Włochem. Sprawdza się teoria, że w obliczu tregedii wszyscy jesteśmy przejciółmi, bo nie mogłaś sie przemóc by nie przyznać, że polubiłaś ten odcinek.
Mogę ci tylko obiecać, że następny będzie równie klimatyczny co poprzednik, a może nawet bardziej. Czy Marcello dostanie po tyłku? . Jak już pisałem - dostanie niezłego groma. To boom będzie bardzo wielkie, ale teraz pytanie do ciebie Sherlocku - kto sprawi mu takie boom?

Spokojnie, powoli wracam do siebie. Powiedzmy, że sytuacja z którą miałem się uporać wraca do normy, choć ostatnie wydarzenia raczej nie wpływają pomyślnie na moje samopoczucie. Ale odcinki jakie wrzucam były pisane dosyć dawno, więc nie wiem co bym na chwile obecną napisał. Napewno unikałbym tematyki śmierci, za dużo jej, zresztą nie mogę o niej pisać, gdy słyszy się o niej na serio.
Co do numeraji, to się pomyliłaś - CXX - C - 100, L - 50 , tak tak już tak daleko zaszliśmy .

CarlisleOtt:
Witam po przerwie, miejmy nadzieję, że obecna sytuacja jaka się dzieje, nie wpłynie na kolejne zawieszenie "Rowland Hights"? . Ja staram się powolutku wracać do pisarskiego interesu.

Pozdrawiam!


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 2:22:22 15-04-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:43:49 16-04-10    Temat postu:

Fatimsa za głupia . Może Artura?

A sceny lubię, bo są klimatycznie opisane, za to jego samego nienawidzę. A tak lubię Włochów...

Hm, skoro wraca do normy, to dobrze. A i sorry w pomylce numerku odcinka ).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Val
Idol
Idol


Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 1852
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 22:07:34 16-04-10    Temat postu:

Ślimak, z Vala jest cham. Zawsze coś wstawię u siebie, albo coś skomentuję u kogoś, a ciebie zostawiam na koniec, bo wiem, że rzadko tu bywasz w porównaniu do innych [z resztą sam też tak chyba bywam] - i co wtedy wynika - to, że w końcu jestem wymęczony i zostawiam ciebie na później. Wybacz, pokornie o to proszę. Jednak dziś jestem.

Ślimak, z całym szacunkiem do ciebie, bo całe twoje dzieło jest fantastyczne, ale momentami masz takie odcinki, że dech mi zapiera. Chociażby odcinek 120 mnie powalił [i to nie pierwszy raz w tym temacie, zapewne też nie ostatni]. Marcello jest najlepszą postacią, chyba anwet Artura czy tytułowa Fatimsa nie zasługują na to miano, bo wiemy jakie są, a jego w rzeczywstości nie znamy. Nie wiem dlaczego Black Falcon tak go nie lubi, Val go uwielbia. Wracając jednak do tego odcinika - cóż za opisy i monolog, wspaniałe ukazanie uczuć i wciąż zastanawianie się czy MArcello jest grzesznikiem czy świętym oraz co go tak strasznie przygniata.

Może zachwyty Vala są nie na miejscu i brzmią infantylnie, bo Ślmak to w końcu sprawdzona marka, ale nie mogę się przy takich odcinkach powstrzymać. Pozdrawiam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:39:07 19-04-10    Temat postu:

Val:
A tam cham! Dobre sobie, raczej jeden ze stałych czytelników, na którego ciepły komentarz i oczywiście brak wazeliniarstwa mogę liczyć, bo wiem, że rzeczywiście oniemiałeś. Ja takie rzeczy wyczuwam, ale oczywiscie proszę nie marnować emocji za wczasu, gdyż przed nami przynajmniej 7 mocnych, trzymajacych w napięciu odcinków pod rząd .

BlackFalcon:
Celuj, celuj, zobaczymy czy trafiłaś . W końcu Marcello i Artura razem to nie byle co .

Pozdrawiam!


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 13:42:08 19-04-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 10:34:28 28-04-10    Temat postu:

CXXIII

Artura już dawno nie widziała na oczy Ligii. Kobieta jakby rozpłynęła się w powietrzu. W końcu w półtora tygodnia od czasu śmierci Raula Gallegosa dowiedziała, się, że przyjaciółka przebywa w pensjonacie pani Guzman. Wolała od niej zwiać, pomyślała w pierwszej chwili. Dopiero później doszła do wniosku, że po prostu chciała umyć ręce i zostawić ten pasztet jej. Niech ona się z nim upora. Przecież jest ponoć taka niezłomna i przygotowana na wszystko. Paradoksalnie, tak właśnie nie było. Artura nie dałaby rady uporać się z ogromnym ciałem denata. Nadal leżał zamknięty w komórce na parterze, niedaleko kuchni. Musiała jeszcze sporo się nagłowić co z nim zrobi. Najodpowiedniejszym wyjściem, było wyniesienie ciała do dżungli. Tam zajmą się nim dzikie zwierzęta, lub samo się rozłoży, jak to w naturze. Ale potrzebowała wspólnika. Zastanawiała się, która ze stron pierwsza zdecyduje się na rozmowę. Tu liczył się czas. Oczekiwanie nie mogło przerodzić się w tygodnie, a o miesiącach nie mogło być mowy. Liczyły się tylko i wyłącznie godziny, co najwyżej dni. Ten trup długo nie wytrzyma. Wkrótce da o sobie znać w postaci obrzydliwego smrodu. Jak na razie jeszcze nic się takiego nie wydarzyło, ale kiedy tylko przekraczała próg kuchni, miała ochotę uchylić rąbka tajemnicy i zajrzeć, co tam nowego słychać u pana świeżo-zmarłego. Zawsze się powstrzymywała. Ale wiedziała, że będzie musiała stanąć oko w oko ponownie ze śmiercią.
I tak miała wiele szczęścia. Ten skubaniec zdecydował się na niesamowity krok. Krok naprawdę godny pochwały. Nie tylko zostawił Bernardowi z portu list pożegnalny, w którym napisał o swoim wyjeździe, ale i zabrał i odcumował gdzieś jedną z łódek. Jak widać przepadła, gdyż nie było żadnego widocznego po niej śladu. Trup Gallegosa nie mógł nią popłynąć, bo nie miał takich możliwości. Jego martwe ręce nie uniosłyby nawet piórka od poduszki. Rzeki w tym rejonie, miały wiele rozgałęzień. Będzie musiała się na wszelki wypadek wybrać na łowy. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz. Najpierw ciało.
Dziwne było to, że nie przejmowała się treścią listu. Raul wyręczył ją przynajmniej w tym – nie wyjawił przyczyny zniknięcia. Nic nie powiedział. O to mogła być spokojna. Inaczej nachodziłby ją Bernardo wypytując o najróżniejsze rzeczy. Tymczasem, to ona musiała wypytywać się jego, udając zaszokowaną i zasmuconą. W końcu była taką, bliską przyjaciółką Raula. Przyjaciółką brudnego rybaka i podrzędnego złodzieja. Chwilami nawet bawiło ją to kłamstwo. Na szczęście nikt nie wpadnie na pomysł by szukać łódki, która wrócić do portu z oczywistych przyczyn nie mogła. I fajnie. Jednak była pewna, że musi się do niej dokopać. Musi koniecznie. Lepiej usunąć wszystkie ślady, nawet te najdrobniejsze. Przed wyjściem na miasto, uważnie sprawdziła, czy w salonie i okolicach nie została jeszcze najmniejsza plamka. Ta mania widoku lśniącego czystością miejsca zbrodni prześladowała ją od momentu zabójstwa. Ciągle kontrolowała, czy aby nie zostało nic, mogące ją skompromitować. Miała dość tej paranoi. Dlatego właśnie, zaczęła polegać na pigułkach nasennych. Mówiła sobie, że nie sięgnie nigdy po żadne prochy. W tym wypadku dała za wygraną.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, skierowała swoje kroki w kierunki wschodnim. Tam właśnie mieściła się część miasteczka z terenami turystycznymi. Pensjonat przyjmował swoich gości od rana do późnej nocy. Składający się z niewielu pokoi, przypominał kształtem, szeregowy motel u Normana Batesa. To wyobrażenie poprawiło jej humor. Teraz ona była takim Normanem. Właśnie załatwiła jednego ze swoich gości. Przynajmniej ma na koncie swoje pierwsze morderstwo. A potem, o ile zajdzie taka potrzeba, będzie musiała spłukiwać nieczystą wodę po raz kolejny, z tym że nie będzie już czuła zdenerwowania.
Ligię zastała w kompletnym nieładzie. Chyba nie spała od kilku dni, a jeśli udało jej się zasnąć to nie nazbyt długo. Musiała posiłkować się kawą, gdyż na stole leżała masa brudnych kubków. Towarzyszyło im na wpół spożyte jedzenie. Ligia, wyglądała, jakby nie zaglądała na zewnątrz od dłuższego czasu. Jeszcze te zasłonięte zasłony. Jak u wampira.
- Nie przeradzaj się w stwora ze złego snu. Czeka nas robota – powiedziała na wstępie, nawet się nie przywitawszy. Kobieta-upiór, bo tak prezentowała się Ligia podniosła niemrawo głowę, tracąc głos z wrażenia.
- No już – odrzekła Artura siadając naprzeciw niej – nie ma czasu na życie w chlewie. Trzeba liczyć na światełko w tunelu. Mamy mało czasu. Zrobiłyśmy swoje, został już tylko ostatni punkt – forsa Paeza. Na pewno jest gdzieś w porzuconym domku.
Nie musiała dłużej się produkować, na sam dźwięk słowa „forsa” Ligia odzyskała mowę:
- Przywiozłaś mnie ze sobą dla forsy, Artura, dla F-O-R-S-Y – podkreśliła bardzo dokładnie – nie dla morderstwa. Nie mówiłaś, że kogoś zabijemy, nie pamiętasz? Nie mówiłaś tak, nie mówiłaś, nie mówiłaś – zaczęła się powtarzać.
Robiła się irytująca. Powtarzała się, do tego myliła, kręciła głową, jakby miała popaść w stan szaleństwa.
- Zamknij się, bo nic nie rozumiem! – wrzasnęła Artura, na co Kobieta-upiór odpowiedziała posłuszeństwem.
- Teraz lepiej – pochwaliła – jeśli nie wiesz, moja droga, jesteśmy na wojnie, a na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. On mnie okradł, rozumiesz? Co ja mówię? Nas, NAS okradł! Myślał, że może mnie pokonać.
- Dość! – Ligia walnęła pięścią w stół – nie miała ochoty tego słuchać. Te wszystkie egoistyczne zwroty – to twoje morderstwo i twój problem. Mnie w to nie mieszaj, do czego ci jestem potrzebna? A byłam ci kiedyś w ogóle potrzebna, co? Nie wydaje mi się. Nawet nie wiesz, co ty opowiadasz? On okradł CIEBIE, chciał pokonać CIEBIE, zadrwił z CIEBIE. Nie z NAS. NIE MA ŻADNEGO NAS! Jesteś tylko ty. Tak, ty sama. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
- Nie wykręcisz się – zagroziła palcem – ten brudas nie żyje, a ty mi pomogłaś. Ogłuszyłaś go, ale równie dobrze, mogłaś zabić. Jesteśmy z tej samej gliny, Ligia. Jesteśmy takie same.
- O nie! – krzyknęła – nie będę się uciszać dla twojej uciechy – dodając, gdy Artura uniosła gniewnie brwi.
- Licz się ze słowami Ligia! – ostrzegała.
- Zostaw mnie w spokoju. Być może zastałaś mnie w rozsypce, ale podjęłam już decyzję wczoraj.
- Niby jaką decyzję?
- Opuszczam to miejsce ze złego snu, rozumiesz? Ja nie bawię się nożyczkami, bo nimi można się tylko pokaleczyć. Zostawiam to tobie – odparła zmierzając w stronę drzwi – a teraz wyjdź.
Nie zrozumiała tak oczywistych słów. Raczej nerwowo przełykała ślinę. To niemożliwe. Port, ona i on, ten paskudny śmieć pokazujący jej drzwi. Ten złodziej. A teraz ona, jej prawa ręka, osoba na która wydawać by się mogło liczyła, teraz przeciswtawia się i robi to samo, co on. Co dalej? Czy historia się powtórzy i teraz zacznie się nowy pojedynek na śmierć i życie?
- Nie patrz tak na mnie. To koniec Artura. Radź sobie sama. Ja jestem niewinna – schowała za siebie drugą rękę, tą która nie przytrzymywała klamki. Zdradziecko jej drżała – wynajęłam już łódkę.
„Teraz mówi o łódce. Co dalej? Strzał poduszką w plecy?”
- Za trzy dni wyjeżdżam stąd na zawsze. Słyszysz mnie?
Już jej nie słyszała. W tej chwili szukała osoby, która zetrze z jej myśli, te paskudne wspomnienia. Nie mogła tutaj dłużej zostać. Jeszcze gotów rozum spłatać jej figla i wyrośnie przed nią jak długi – zmarły Gallegos.
- Wyjdź słyszałaś? Wyjdź!
- Wyjść? – Artura spojrzała na nią, jak na złowrogą matkę – tak, muszę stąd wyjść. I muszę się wykąpać. Nikt nie powinien mnie zobaczyć w takim stanie. Muszę koniecznie kupić jakieś droższe mydło. Ta krew nie schodzi. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że kogoś zabiłam. Ale ja tylko torturowałam się ze ścianą w salonie. Trzeba było ja pomalować na jakiś ciemny kolor. Tak, to stąd ta niby-krew. Bo jak ją inaczej wyjaśnić? Wszystko jeszcze da się uratować. Wszystko.
- Ty bełkoczesz? – spostrzegła się – nie. Nie wciągniesz mnie w swoją intrygę! Wynocha!
Kiedy Artura znalazła się na zewnątrz, obejrzała jeszcze raz swoje ręce. Przecież były czyste. Chyba ma problemy ze wzrokiem.
- Głupstwo! Głupstwo! – zawołała.

****

Mała blond włosa dziewczynka z kokardkami we włosach zmierzała stanowczym krokiem do domu. Właśnie skończyły się lekcje, w szkole dla dziewcząt św. Marcina. Jej różowa sukienka i jasne podkolanówki świadczyły o niezwykle zamożnej i dobrotliwej rodzinie. Dziewczynka nie lubiła się uczyć. Wolała grywać w różnego rodzaju zabawy na szkolnym boisku. To zawsze wytwarzało w jej głowie atmosferę rywalizacji, walki o przetrwanie. Taka właśnie była dziewczynka. Kiedy wróciła do domu, zdjęła swoje cenne buciki i usadowiła się w fotelu z fantazyjnym obiciem. Odczekała chwilę, aż z mgły mrocznego salonu wyłoniła się postać kobiety, palącej papierosa.
- Mamusia! Dlaczego nie widziałam cię w tej mgle?
- Nie ma żadnej mgły – upomniała srogo Mamusia – nie zmyślaj kochanie. Widzisz tutaj jakąś mgłę?
- No nie, ale…
- Cisza! – upomniała ponownie – nie przerywaj mi kiedy mówię. Teraz już możesz. No i co tam nowego dowiedziałaś się w szkole?
Dziewczynka nerwowo przewracała palcami. Przez dłuższą chwilę bała się powiedzieć wszystko Mamusi. Mamusia czasami była wyjątkowo okrutna.
- No mów. Mamusia cię wysłucha.
- Chodzi o to mamusiu – zaczęła nieśmiało – że zrobiłam krzywdę koledze z klasy. Nazywał się Raul Gallegos. Nazywał się, bo już go nie ma wśród nas. Odesłałam go do Bozi na górze – mówiła wskazując palcem ku suficie.
- Kto wie, czy go Bozia przyjęła – dodała Mamusia w przerwie, przy kolejnym zaciągu. Dziwnym trafem papieros jakim się delektowała, nie tracił swojej objętości – jeśli go nie przyjęła, to pan Diabełek się nim zaopiekuje. A to o wiele gorsza kara – znów przerwa. Czas na kolejny zaciąg.
- Był bardzo zły mamusiu. Zabrał mi moje cukierki. To była gama najlepszych smaków. Musiał mi je oddać. A skoro nie chciał, to zrobiłam mu kuku, O tak – zademonstrowała scenę, w której wbijała ołówek w oczy Raula, a następnie wwiercała go w czaszkę.
- Świetna robota. Nie wolno kraść cukierków. Zwłaszcza tych z fabryki pana Paeza. Dobrze zrobiłaś – pochwaliła, po raz kolejny delektując się tytoniem, który nie miał końca.
- Ale teraz mamy problem, mamusiu.
- Ty masz problem kochanie. Jesteś już duża. Mamusia nie może cię cały czas chronić – odparła rozkładając ręce w geście bezradności. Na chwilę oderwała się od papierosa, odkładając go do popielniczki. Zamiast sięgnąć po niego ponownie, wyjęła niewielkie pudełko, które zjawiło się nie wiadomo skąd. Jego wnętrze oferowało same smakowitości.
- Cukierki, które mi zabrał ten zły chłopiec! Ten zły chłopiec! – tupnęła złośliwie, na samo wspomnienie Raula. Sięgnęła małą rączką w stronę słodyczy, gdy poczuła na sobie uderzenie Mamusii. Pudełko rozpłynęło się nagle, a Mamusia by ponownie nadać sobie władczego tonu, zaczęła wdychać na nowo tytoniowy dym.
- Dlaczego to zrobiłaś mamusiu? To boli – opatrywała niewielką czerwony ślad na prawej rączce.
- Cukierki są tylko dla grzecznych i zaradnych dziewczynek. A ty taka nie jesteś.
- Właśnie, że jestem. Odegrałam się na Raulu, sama, bez twojej pomocy!
- No i bardzo dobrze. Ale teraz musisz dokończyć, to co spaprałaś kochanie – przypomniała – powiedziałaś, że masz problem, tak? – spytała dosyć słodkim tonem wyrozumiałej matki – żeby nie obijać w bawełnę, powiedz kto to jest i jak się nazywa. Kto cię widział?
- Ligia. Moja najlepsza przyjaciółka. Ta z niebieskimi kokardkami, siedzi na lekcjach tuż obok mnie.
- Tak – Mamusia przypominała sobie, a z jej wszystkich szpar wychodził papierosowy dym. To z uszu, to z nosa, to z ust. Była już na tyle wypalona od środka, że dym, nie zamierzał na długo gościć w jej wnętrznościach i czym prędzej uciekał w stronę wyjścia. W ten sposób papieros ciągle pozostawał niezmienny.
- Ligia powiedziała, że wygada, co zrobiłam Raulowi, siostrze Konstancji, a ona wyciągnie swoją brzydką, długą linijkę pokuty. Nie lubię linijek pokuty, mamusiu. Nie lubię!
- Spokojnie, przecież stara dama w stroju pingwina, nie musi się o niczym dowiedzieć – pocieszała spokojnie.
- Pomożesz mi mamusiu. Przekupisz Ligię, tak? – spytała z entuzjazmem, choć nawet nie znała znaczenia tego słowa. Wiedziała tylko, że oznacza jakiś grzech, a ona uwielbiała grzeszyć.
- Nie! – odparła – chyba nie myślisz, że oddam Ligii twoje cukierki? Dziecko, już ci mówiłam, że musisz sama podejmować decyzje. Ja nie będę żyła wiecznie.
Wtem nagle znikła. Oczom dziewczynki ukazała się kaplica, a w jej środku znajdowała się trumna, w której leżała Mamusia, powoli dokańczająca ostatniego papierosa w swoim życiu:
- Mamusiu, jeszcze przed chwilą, byłyśmy w pokoju. Byłaś zdrowa – nie dowierzała w to, co widzi.
- Jak widzisz – dusiła się, w przerwach na kolejną dawkę Mamusia – śmierć nie wybiera. Teraz musisz sama zając się Ligią.
- Mamusiu, czy mówisz o?
- Tak, kochanie. Poślij Ligię do Bozi. Ona jej potrzebuje. Ostatnio rzadko, które dziecko tam trafia, bo wszystkie są niegrzeczne. A Ligia jest bardzo grzeczną dziewczynką i jestem niemal pewna, że nie powie siostrze Konstancji. Nie musisz robić jej krzywdy, ale po co się denerwować? Ligia kiedyś może się tobą znudzić i poszukać sobie nowej koleżanki. Dziewczynki w twoim wieku mają zmienne nastroje. A jeśli znajdzie sobie nową koleżankę, ciebie rzuci na pastwę krwawej pokuty starej zakonnicy. Nie potrzebujesz takich przyjaciół kochanie. Zresztą – chyba zmierzała do etapy agonalnego, już z trudem chwytała papierosa. Za to dziwnym trafem jej głos był coraz bardziej czytelniejszy – ty nie potrzebujesz żadnych przyjaciół. Twoim przyjacielem są cukierki. Im masz ich więcej, tym jesteś szczęśliwsza. Zapamiętaj to sobie.
- Ale jak robię komuś krzywdę pojawia się taki dziwny pan ubrany na czerwono. Nie lubię go, siostra Konstancja, mówiła że ten czerwony pan przylepia się do ciebie na zawsze.
Gdy mówiła te słowa, próg kapliczki przywitał właśnie ów pan. Pan bez twarzy i bez kości. Był cały czerwony, układał się jedynie w kontury człowieka, za nim towarzyszyła mu pokaźna gwardia wody o podobnej barwie, ruszała ona całymi swoimi, ogromnymi falami w stronę dziewczynki i niczym wielki szpon chciała ją schwytać.
- To ten pan o którym ci mówiłam. Skąd się tu wziął, boję się!
- Ten pan nazywa się Sumienie, a za nim ma służbę w postaci Krwi, kochanie. To coś, co wymyśliły stare zakonnice, by straszyć niegrzeczne dzieci. Pan Sumienie i pani Krew, nie istnieją naprawdę. Pojawiły się, bo właśnie o nich myślałaś. Żywią się twoją wyobraźnią. Ale na wszystkie złe sny jest lekarstwo.
- Jakie, jakie? Boję się mamusiu!
- Po pierwsze dopóki nie przestaniesz się bać, będą cię nękać. A po drugie odejdą, gdy użyjesz tego – chwyciła jej rękę. Po chwili w dłoni dziewczynki ukazała się kostka mydła. Była niewielka, o zapachu przypominającym różany ogród.
- To zwyczajne mydełko. Ale jak ono działa?
- Potrzyj nim ręce, a wtedy wszystko zniknie – dziewczynka nie dowierzała, ale musiała zaufać Mamusi. Gdy tylko to zrobiła brzydki pan bez twarzy zaczął się cofać. Słyszała jego zrezygnowany głos, który krzyczał „Przegrałem! Przegrałem!” Mamusia rzeczywiście miała rację. Jak ona mogła w nią zwątpić?
- A teraz – powiedziała ostatkiem sił Mamusia – musisz sobie radzić sama, kochanie. Ja nie będę mogła ci pomóc. Mamusia nie żyje wiecznie.
- Nie mamusiu. Nie rób tego!
- Muszę. Wzywają mnie. Zacznij polegać na sobie, moja droga. Trenuj, eksperymentuj. Czasami nie tylko mydło wystarczy by powstrzymać złego pana. Musisz wytępić krzywdę, a wraz z nią całą resztę. Musisz być bardzo silna. Bądź bezwzględna, wtedy zawsze wygrasz.
Dziewczynka poczuła, że jest jej zimno. Znikła trumna, a wraz z nią Mamusia. Została zupełnie sama. Musiała zatroszczyć się o siebie. A pierwszym ważnym krokiem było przedarcie się przez ciemność, którą ja otaczała.
Nagle dziewczynka zmieniła się w dojrzałą kobietę. Ta ocierała w zdenerwowaniu pot z czoła. Poprawiała włosy, sprawdzała, jaki jest stan jej pościeli. Wszystko było mokre. No tak, trzeba wszystko osuszyć. Czym prędzej zaczęła szperać w szufladzie stoliczka nocnego. Natrafiła na przyczynę złego samopoczucia.
- Pigułki nasenne, no tak – mruknęła – nigdy więcej, nie wezmę do ust tego syfu. Nigdy więcej! – zawołała.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:46:38 02-05-10    Temat postu:

Ja nic nie mówię, ja milczę i kłaniam się z podziwem. Aleś mi zrobił klimat tym snem - o ile to był sen, a nie jakiś majak, bo mi się przez moment na samym początku wydawało, przy rozmowie z Ligią, że Artura zaczyna wariować. Ta kobieta nie może tak skończyć, nie kończ jej losu w szaleństwie jako karze za grzechy, bo jest za bardzo interesująca, żeby tak skończyć.

Och - i ja też miałam przez moment wrażenie, że Raul żyje i zaraz tu przyjdzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 17:11:57 02-05-10    Temat postu:

Spoko Artura dopiero się rozgrzewa . Obiecuję że to jeszcze nie koniec jej kariery . Dziękuję, bo właśnie oczekiwałem twojej reakcji na odcinek powiedzmy w twoich dziwnych porytych kilmatach .

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Telenowele Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 37, 38, 39, 40, 41  Następny
Strona 38 z 41

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin