Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 121, 122, 123 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ani_romo
King kong
King kong


Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 2746
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:40:24 10-03-10    Temat postu:

BlackFalcon napisał:
Małe ogloszenie parafialne! - Obejrzyjcie sobie, proszę, nową i jak na razie ostateczną entradę do mojego dziełka!

[link widoczny dla zalogowanych]

Już jest!! Dzięki! Już patrzę... Ale wypasiony odcinek ten na górze. Faktycznie wena Cię napadła ogromna. Przydało się kilka dni urlopu na wzmocnienie sił .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:44:51 10-03-10    Temat postu:

Przeczytano )
Gregorio pomoże Ricardo - to się porobiło Więc teraz siły są chyba wyrównane...
Czy Tamara to ta mała dziewczynka, za której śmierć wini się Ricardo?
A Nestora coś sobie przypominam już...
Co do Daniela - pójdę na łatwiznę i podpiszę się pod tym, co napisała o nim poprzedniczka : ) Nie przepadam za chłopakiem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:23:02 11-03-10    Temat postu:

*przeprasza za post pod postem i bije pokłony po obejrzeniu nowej entrady*
naprawdę profesjonalna, i znowu Raul pokazany z Vivianą - czy to coś oznacza?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 2:37:49 15-03-10    Temat postu:

Przepraszam, ale wrócę do gry, prawdopodobnie dopiero, pod koniec miesiąca. Mam mały problem natury osobistej, który muszę zwalczyć.

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 4:26:54 15-03-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Odcinek będzie jednodniowy - to znaczy napisałam go w jeden dzień. Nie wiem, co mnie napadło, ale pisało mi się tak, jak dawno już nie było. Oby przełożyło się to na napięcie w tym epizodzie .

Ja też kocham thrillery sądowe! Co prawda nie tylko takie, jakie pisze John Grisham, ale i również te z dużą dawką humoru, jak Williama Bernhardta, ale nadal są to thrillery sądowe . Śmiem nawet twierdzić, że często Ben Kincaid przewyższa postacie stworzone przez mistrza Johna.

Wyraźne stanowisko niestety nie jest tak wyraźne, jakby się mogło wydawać . Bo moja głowa jak zwykle coś wymyśliła i teraz trochę zamotam stanowiskami w sprawie dzieci Sonyi Santa Maria. Na pewno zgodzę się co do Valerii - ona zawsze będzie stać przy Ricardo. Akurat może nie przy Sonyi, bo ją będzie tylko chronić do czasu, aż ona będzie trwać przy Rodriguezie. Jeżeli dziewczyna zrobiłaby coś przeciw Ricardo, automatycznie stałaby się wrtogiem Guardioli. Jednakże mimo najszczerszych chęci być może ciotka odmówi pomocy swemu najdroższemu siostrzeńcowi i to nie z własnej woli...

Viviana może faktycznie Sonyi bronić, tylko, że zmierzy się z byłym mężem, a czy on nie będzie chciał się odegrać przez to, co robiła mu przez tyle lat, kiedy był sparaliżowany i nie wymyśli jakichś niecnych sztuczek?

A Luis to tylko dziecko, niestety.

Natalia mogłaby pomóc, ale ona przecież w ogóle nie zna Ricardo. A Monteverde...Liczenie na kogoś, kto próbował zabić RR, jest conajmniej ryzykowne i kto wie, czy starzec czegoś nie uknuł? Być może ten intrygant wymyślił własny sposób zemsty na CSM i nie przyda się on tak bardzo naszym bohaterom, jakby mógł? W końcu Monteverde nadal pała nienawiścią do homoseksualistów przez złe wspomnienia o Francisco.

Ciekawi mnie, co powiesz o Gregorio teraz, kiedy odsłoni trochę dokładniej swój niecny plan. A będzie on bardzo niecny ;D. Przyznam, że na początku GM miał być podłym, złym człowiekiem, który tylko niszczy i krzywdzi, ale z czasem ta postać wyewoluowała i stała się taka, jaka jest obecnie. To jednak prawda, że postaci żyją własnym życiem .

Monteverde jako partner do Valerii to faktycznie iście intrygujący pomysł, ale czy zainteresowałby się taką kobietą? Tym bardziej teraz, kiedy...A to już sama zobaczysz w odcinku . Tym bardziej, że on teraz jest zainteresowany Barbarą, cichą i spokojną, ale jednak matką Raula. Gdyby skrzywdził Barbarę, postawiłby przeciwko sobie własnego syna. Adoptowanego, ale jednakże ukochanego syna.

Pablo ma interes, oczywiście. Pół jego życia to interesy i jest gotów nawet sprzedać córkę Monici, aby osiągnąć zyk. Pytanie tylko, komu chce ją sprzedać - przy okazji zresztą mszcząc się na byłej kochance poprzez córkę, bo kto wie, czy to małżeństwo będzie szczęśliwe? Może się okazać, że dobrze znany przyszłego zięcia Monici Santa Maria ;D.

Felipe lekko się zagubił, dzisiaj będzie się starał odzyskać straconą pozycję.

Owszem, Carlos zrezygnowałby z walki, bo jemu chodzi przecież tylko o RR. I masz całkowitą rację, stwierdzając, że to, co nasz Ricardo chce zrobić Sonyi, na pewno nie będzie bezbolesne. O ile ona wcześniej nnie wpadnie w objęcia Daniela, w które przecież wpycha ją sam Rodriguez. A co on dokładnie kombinuje, dzisiaj nam troszeczkę objaśni.

Zabójstwo dziecka byłoby tym, czego Sonya nigdy by mu nie wybaczyła. Jeśli okaże się, że jest winien, a ona się o tym dowie, jest u niej skreślony na zawsze. Wciąż przypomina się tu wątek dziecka, które już raz utraciła - teraz za bardzo dba o te, które ma, żeby pozwolić na najmniejsze choćby zagrożenie.

Fakt, fakt, fakt i jeszcze raz fakt . Daniel ciągle pojawia się jak jakiś zły duch i ciągle przeszkadza Ricardo w najważniejszych momentach i co ciekawe, robi to zupełnie nieświadomie. Przynajmniej na razie ;D. Czy będzie jeszcze szansa na wyznanie dziewczynie czegokolwiek, czy właśnie minęła ostatnia taka możliwość? Być może Rodriguez już nigdy nie odważy się tego wypowiedzieć? Może uzna to za znak, za omen, że powinien siedzieć cicho? Tym bardziej, że już sam sobie zapowiedział, że albo teraz, albo nigdy. Być może Ramirez naprawdę łatwo zdobędzie to wszystko...i już nie odda? Bo jeśli Sonya się w nim zakocha, a Ricardo odejdzie, to nawet, gdyby żył nadal...i potem chciał wrócić, może już nie mieć gdzie. Wyobrażasz sobie, jaki żal miałaby do niego Sonya? Zostawił ją samą z dziećmi i teraz nagle chce wracać, jak gdyby nigdy nic? Mogłaby mu już tego nigdy nie wybaczyć.

Virginia nabierze trochę kolorków, a razem z nią tajemniczy jak na razie pan Vargas .

I jak tam entrada?

Ani - A pewnie, że jest . Wypasiony, a co, czytałaś go, czy chodzi Ci o objętość? Ja zawsze piszę tak długie ;D.

Lilijka - Kto powiedział, że mu pomoże? .

Tak, Tamara, to ta mała dziewczynka.

Hm, entrada jest taka sobie, na przyklad Ramirez jest nieco za bardzo przyspieszony, ale inaczej się nie dało ;/.

A Raul i Viviana to tajemnica ;D.

Ślimak - Będę czekać i oby wszystko się udało dobrze rozwiązać.

Zapraszam na odcinek 222...

------------------------------------------------------------------------------------------------

Odcinek 222

Felipe Santa Maria czuł się conajmniej głupio, kiedy siedział tak przed Gregorio Monteverde i opowiadał nieskładnie, co się zdarzyło.

- Dlatego proszę pana o klucze do starego mieszkania, tam, gdzie mieszkałem niedawno z Andreą i o zmianę zamków w tym miejscu. Pańska córka może być dla mnie zagrożeniem, odkąd ponownie zeszła się z Carlosem.

- Prosisz mnie o dach nad głową - stwierdził raczej, niż zapytał, ojciec Andrei. - Rozważę tę propozycję, ale uprzednio muszę coś wiedzieć. Jak zapatrujesz się na sprawę Sonyi i jej dzieci?

- Oczywiście jestem przeciw! - zadeklarował się bez namysłu mężczyzna, będąc pewien, że zna drogi myśli rozmówcy. - Nie jest możliwe, aby ktoś taki, jak Rodriguez wychowywał porządnie maluchy, dlatego trzeba mu je odebrać za wszelką cenę. A skoro Sonya zbłądziła na tyle, żeby stać po jego stronie, to niestety musi się...

- Zamknij się! - przerwał mu w pół słowa Monteverde. - Rozumiem, że chcesz pomóc Carlosowi, czyż nie?

- Yyy, ja...- wykrztusił Felipe, nagle zdając sobie sprawę ze złożoności sytuacji. - Nie, nie miałem takiego zamiaru, wręcz przeciwnie, życzę mu przegranej, ale...

- To w takim razie po której stronie jesteś? - zirytował się ojciec Raula. - Po obu naraz?

- To nie takie łatwe. Albo wygra mój braciszek, albo ten gej - ani jedno, ani drugie nie będzie dobre dla pańskiej córki i pana w ogóle.

- Już ja wiem, co będzie dla mnie najlepsze. I nawet przeanalizowałem to bardzo dokładnie przed twoją wizytą. Sam fakt, że Carlos sprzymierzył się z Andreą, robi z niego mojego wroga, a przypominam ci, że od dawna nim był. Choćby stanął na głowie, nie zdobędzie wnuków, co więcej, sprawię, że nie zobaczy ich już nigdy. Może będziesz zaskoczony, ale opowiem się po stronie Rodrigueza.

- Że co? Życzy sobie pan, aby ten bydlak...

- Bydlak, czy nie bydlak, ale przynajmniej nie jest Santa Maria. A to nazwisko ostatnio strasznie działa mi na nerwy. Oczywiście jestem przeciwny jego związkowi z moją córką, ale z dwojga złego wolę jego od Carlosika. Co nie znaczy, że pozwolę mu opiekować się dziećmi! To w końcu też moje wnuki!

- Czyli w gruncie rzeczy zamierza pan...

- Tak, dobrze się domyślasz. Odebrać prawa tylko jemu. Sonya wychowa dzieci i na pewno zrobi to doskonale.

- A co ze mną? - przypomniał o sobie Felipe.

- Nie jesteś moim synem, więc ta batalia ciebie nie dotyczy - zadrwił Gregorio. - Ale dobrze, zastanowię się, co z tobą począć. Na razie masz te klucze, każę zmienić zamki, jak tylko stąd wyjdziesz, więc dostaniesz nowy komplet za parę godzin. Trzeba przyznać, że fuzja Andrei z Carlosem jest mi bardzo nie na rękę. Jeżeli pomożesz mi ich zniszczyć, to kto wie, jak daleko zajdziesz dzięki mnie?

- Czy to jest propozycja? - spytał Felipe, szczęśliwy, że dziś nie śpi pod gołym niebem.

- Owszem - zakończył rozmowę Gregorio.

Manolo nie należał do osób przesądnych, ale dzisiaj obejrzał dokładnie wszystkie lustra, jakby bał się, że z któregoś z nich coś wyjdzie. Obejrzał kiedyś straszny horror, naprawdę przerażający film i od tamtego czasu bał się szklanych powierzchni. Dopiero, kiedy skończył, zorientował się, że czynności, jakie wykonał, były conajmniej bezsensowne - przecież Virginia nie mogła dzwonić z takiego miejsca. W lustrach zapewne nie ma przecież zasięgu.

- To nie mogła być ona - pocieszał się raz po raz, samotnie przemierzając całe mieszkanie kilkanaście razy. - Przecież Vargas na pewno mnie nie zawiódł, dobrze go opłaciłem i do tej pory nie sprawiał problemów.

Fakt, zrobił to, ale - trzeba przyznać przed samym sobą - niezbyt sowicie. Za zabójstwo kobiety, a uprzednio uwiedzenie jej i uwiezienie gdzieś daleko należało się więcej, jednakże Cesar przystał na taką propozycję od razu. Zawsze skąpy Fernandez nie protestował, był nawet szczęśliwy, że zaoszczędzi na kobiety i piwo. Jeszcze wtedy nie wiedział, że będzie opłacany przez samego Monteverde, ale drobna sumka zawsze się przyda, tym bardziej, jeżeli znajduje się w kieszeni wdowca po Virginii.

- Nie będę bać się tej dziwki! - powiedział sam do siebie i zaczął wybierać numer do kolejnej damy lekkich obyczajów.

W tym samym czasie wymieniona Virginia zastanawiała się, czy nie poprosić Cesara o telefon do Victora. Wiedziała jednak, że jej opiekun nie pozwoliłby na to. Nie mogli się odkryć, jeszcze nie teraz. Dlatego kiedy Vargas wszedł do mieszkania, które obecnie zajmowali pod zmyślonymi nazwiskami, nie odezwała się na ten temat ani słowem. Spytała tylko krótko:

- Kiedy wracamy do domu?

- Niedługo, szybciej, niż ci się wydaje. Dzwoniłaś do tego idioty?

- Tak, dokładnie tak, jak kazałeś. Zdziwił się i nic nie odparł.

- Zapewne i tak nie wykrztusiłby nic mądrego. Słuchaj, mówiłaś mi kiedyś coś o Bolivaresie. To lekarz z Acapulco, prawda?

- Tak - odrzekła, wiedząc, że przed Cesarem nie należy niczego ukrywać. Na początku ich znajomości, kiedy streścił jej polecenia Manolo i wyznał, że nie zamierza jej zabić, zażądał takiej samej szczerości od niej i ją dostał. - Jeśli go skrzywdzisz...

- Nie zamierzam krzywdzić twojego kochanka! - Vargas rzucił się na łóżko obok i kontynuował. - Ale pomyślałem sobie, że może nam się przydać. Czy ten facet ma jaja?

- Na pewno większe, niż mój mąż. O ile nie potrzebujesz go do czegoś niebezpiecznego, bo na to ci nie pozwolę.

- To nie ty tu rządzisz - stwierdził spokojnie Cesar. - Ale dobra, w takim razie może wtajemniczymy go w pewne rzeczy. Masz do niego numer?

Oczywiście, że miała. Podała go Vargasowi bez chwili wahania - i tak nie miała innego wyjścia. A przecież skoro jej nie zamordował, to może ma w sobie choć odrobinę serca?

- Wspaniale, wspaniale. Pogadam z nim, ale jeszcze nie teraz. Jednego jestem pewien - Fernandez długo nie pożyje.

- Chcesz zabić Manolo? - przeraziła się nagle. W końcu nadal był jej mężem.

- To nieco później. Najpierw zapłaci mi za niektóre nieuregulowane sprawy.

Valeria Guardiola postawiła wszystko na jedną kartę. Tylko to mogło ją uratować. Wzięła kilka głębokich oddechów i weszła do pokoju siostrzeńca. Jeżeli nie zrobi tak, jak sobie zaplanowała, jej dotychczasowe życie legnie w gruzach - jej, albo syna jej siostry.

- Musimy porozmawiać - stwierdziła, patrząc prosto w oczy Rodrigueza.

- O czym? Jeżeli o moim zachowaniu względem Sonyi, to naprawdę nie mam teraz na to ochoty. A to pomoże mi poprawić sobie humor.

Dopiero teraz zauważyła, co jej rozmówca trzyma w ręce - opróżnioną do połowy butelkę po piwie.

- Zostaw to, do cholery! - wrzasnęła na Ricardo, wyrywając mu jednocześnie alkohol z rąk i rzucając szkłem o ziemię, roztrzaskując tym butelkę na tysiąc kawałków.

- Co się stało? - zdumiał się on, zaskoczony gwałtownością ciotki. - Mogłaś mnie przecież zranić.

- I tak się zabijasz! Doprowadzasz do ruiny psychicznie, traktując dziwacznie dziewczynę, a fizycznie, pijąc to świństwo i to tak często, jak herbatę! Nie pamiętasz, że lekarze kategorycznie zabronili ci nawet łyka? Po tych eksperymentach Edgara masz tak zniszczony żołądek, że każda kropla...

- ...prowadzi do krwotoku z ust - uzupełnił mężczyzna. - Tak, wiem. Doskonale o tym pamiętam.

- Czy mam to uznać za jakąś karę? Chcesz się wykończyć tuż po ślubie? Osierocić dzieci, Sonyę i...

- Daj spokój - przerwał jej w pół słowa. - Ona da sobie radę sama. Poza tym ma ciebie.

- Jesteś okrutny! - nie przestawała krzyczeć ciotka. Miała zupełnie inaczej przeprowadzić tą rozmowę, ale była zbyt zdenerwowana wizytą Martineza, a teraz jeszcze to. - Świadomie pozbawiasz się szczęścia, to jeszcze mogę zrozumieć, chociaż uważam za idiotyzm i wybiję ci to z głowy, ale dlaczego karzesz przy tym Sonyę?!

- Ja jej nie karzę - odparł spokojnie. - Wręcz przeciwnie, będzie bardzo szczęśliwa.

- Na twoim pogrzebie? Pamiętasz, co się wydarzyło przy trumnie Julio? Jak myślisz, co zrobi, kiedy umrzesz ty? Nie skończy się na drobnym wypadku! Ty ją zabijesz!

- Przeżyje, to silna dziewczyna. Tym bardziej, że będzie ją miał kto pocieszyć.

- Chodzi o Daniela, tak? Wybrałeś go już na ojca dla swoich dzieci, czyż nie? Ich też nie szanujesz? Co im powiem, kiedy dorosną? Wasz tatuś miał was gdzieś i zapił się na śmierć?!

- Nie umrę z przepicia, tylko z innego powodu - zaprzeczył Ricardo. - Zresztą jak znam życie, Ramirez wymaże moje wspomnienie z ich główek. O ile będą jakiekolwiek miały, bo przecież zanim cokolwiek będą rozumieć, ja...

Valeria miała już dosyć. Podskoczyła do syna Cataliny i spoliczkowała go z całej siły.

- Natychmiast idę powiadomić o wszystkim Sonyę.

- Nic jej nie powiesz - odrzekł Rodriguez, zaciskając zęby z bólu. - A maluchów szanuję bardziej, niż ktokolwiek na świecie. Oddałbym życie za ich szczęście...i właśnie to robię.

- Kretyn! Czynisz ich sierotami, a nie obdarzasz szczęściem! Czy ty ich w ogóle nie kochasz?!

- Kocham. Bardziej, niż ty i Sonya naraz. Może kiedyś mnie zrozumiesz...a może nie. Ja już decyzję podjąłem i nie wycofam się, choćbyś poruszyła niebo i ziemię. Otrzymałem od życia więcej, niż marzyłem i...

- O mój Boże! Znowu ta głupia gadka, że nie zasługujesz na wszystko, co masz. Kiedy zrozumiesz, że to i tak za mało? Wiem, tłoczono ci do głowy różne dziwne pomysły, ale niech w końcu do ciebie dotrze, że jesteś wspaniałym człowiekiem i...

- Wspaniałym...- westchnął mężczyzna. - Tak, to na pewno. Przecież w ogóle mnie nie znasz. Wychowała mnie matka, a potem ulica. Nic o mnie nie wiesz, o tym, co działo się w mojej przeszłości, o tym, kim byłem dawniej. Może na przykład zabiłem kogoś? - rzucił, bacznie obserwując twarz ciotki. - I może nawet to było dziecko?

Komisarz Simone Bertolucci pokiwał głową ze zrozumieniem. Tak, co prawda prośba była conajmniej dziwna, ale Gera zasługuje na jej spełnienie. Kilka dni temu ekshumowano szczątki jego ojca z grobu oznaczonego jako miejsce spoczynku Francisco Velasqueza i przeniesiono do właściwej trumny. Teraz Sergio prosił o pozwolenie na widzenie się z osądzonym w błyskawicznym tempie skazanym. Conrado przebywał w najcięższym więzieniu, jakie widział ten kraj w całej swej historii. Mieściło się ono na obrzeżach Acapulco.

- Tak, spotkasz się z tym bandytą, chociaż zupełnie nie rozumiem, po co. Chcesz mu napluć w twarz za ojca, czy jak? - spytał zdumiony prośbą policjant.

- Coś w tym stylu - odpowiedział mu chłopak. - Tylko na chwilę, powiem mu parę słów i zniknę. Nie zamierzam go zabijać, ani nic w tym stylu.

- Facet na to zasługuje, ale dobra. Mój kumpel obszuka cię przy wejściu, a potem razem udamy się do pokoju wizyt. Nie możesz być sam, to chyba rozumiesz?

- Jasne. Zrobię wszystko, żeby pogadać z tym bydlakiem.

- Najlepiej takie sprawy załatwiać od razu. Ruszaj się, idziesz zobaczyć mordercę swojego ojca! - podniósł się komisarz. - Tylko pamiętaj, żadnych odruchów agresji.

- Proszę się nie obawiać - potwierdził Gera. - Nic takiego nie uczynię. Słowa go zabiją.

Po wyjściu Felipe Carlos wrócił do Andrei i obcałował ją gorąco. Był nadal w ubraniu, ale jemu to nie przeszkadzało.

- Byłaś wspaniała! - stwierdził. - Pokazałaś mu, gdzie raki zimują, a przy okazji w końcu się zeszliśmy. Boże, to cudownie, nareszcie czuć twoją skórę pod sobą.

- Marzyłam o tym tak długo, tak wiele zmarnowaliśmy czasu...A wystarczyło tylko po prostu szczerze porozmawiać. Oczywiście, że ci pomogę, kochanie, tylko nie wiem, jak przekonać Monicę, że nie ma już u ciebie czego szukać. Ona się wścieknie i może stanąć po przeciwnej stronie barykady. A jeśli to jej głos odbierze nam dzieci?

- A co niby ona powie? Że ja zdradziłem z tobą i dlatego nie powinienem zajmować się maluchami? Hm, a kto powiedział, że dowie się o tym przed wyrokiem? Poczekaj na mnie, kochana, a tuż po rozprawie wezmę z nią rozwód i ślub z tobą. Razem wychowamy te maleństwa.

- Cudowny plan, najmilszy. Już nic nie stanie nam na przeszkodzie do szczęścia.

- Nic i nikt - potwierdził Carlos, ponownie ją całując. - Nic i nikt, a już szczególnie ktoś taki, jak ona. Jak na razie wszystko układa się po naszej myśli. Abreu nie żyje, więc tamci stracili największą szansę obrony. W zasadzie dzieci już są nasze.

- Tamci? - zdziwiła się kobieta. - Mówisz o swojej córce "tamci"?

- A i owszem. Bo póki zadaje się z tym śmieciem, to dla mnie "tamci". Jest mi bardziej obca, niż kiedykolwiek, nawet wtedy, gdy siedziałem na wózku i nie wiedziałem, co się dzieje. Wychowam ją ponownie, kiedy już przyjdzie po rozum do głowy. Wiesz, chciałbym, żeby rzuciła tego idiotę i wtedy nie musiałbym występować przeciwko niej. Odebrałbym dzieci tylko jemu i byłby spokój.

Gdyby wiedział, że wypowiada dokładnie te same słowa, których niedawno użył jego największy wróg, Gregorio Monteverde!

- Może znajdziemy na niego jakiś haczyk...Carlos...Czy pozwolisz mi choć raz udać się na spotkanie z Velasquezem? Albo może sam do niego idź? On na pewno ma coś dla nas ciekawego. W końcu tyle lat żył z tym idiotą.

- Jesteś wspaniała! - stwierdził on, po czym znowu ją pocałował. - Udamy się tam razem, ty i ja, jak za dawnych czasów. Wypytamy Conrado o wszystko, co wie na jego temat i wykorzystamy to w sądzie. Wnuki już są nasze, moja ukochana.

Raul Monteverde tym razem nie udał się do Maribel. Być może dziewczyna przeklnie go ostatecznie, ale ojciec wydał mu jasne polecenie i nie mógł tego zlekceważyć.

- Weź te dokumenty, są zbyt ważne, żeby tak po prostu je powierzyć szoferowi, albo komuś innemu. Masz w tej chwili w rękach przyszłość moich wnuków i radzę ci tego nie stracić!

- Co zamierzasz? - spytał syn, nieco zirytowany faktem, że musi mieszać się w sprawy ojca i jego zemstę, zamiast zajmować się swoją dziewczyną - o ile jeszcze nią była po ostatnim zdarzeniu.

- Kilka rzeczy, dzięki którym pan Santa Maria na zawsze pożegna się z dziećmi. Mały opis jego twórczości w przeszłości, jak to porwano mu córkę, a on nic o tym nie wiedział, albo kiedy ona wyszła za Messiego, a on dał jej tylko błogosławieństwo.

- Przecież nie miał pojęcia o tym, że Mario będzie próbował ją zabić.

- Doprawdy? A czy nie było wszystkim wiadome, że Messi to morderca i zabijaka? Jaki ojciec dopuszcza do ślubu córki, znając tylko imię wybranka i bazując na słowie córki?

- Może ufał jej do tego stopnia?

- Świetnie, ufał. Ale nawet ja wiedziałem, co wyrabia ten chłopak, a jej ojczulek jak zwykle był niczego nieświadom. Jak on może opiekować się maluchami, skoro wydał praktycznie na śmierć własną córkę?

- Wtedy wyjdzie na jaw, dlaczego to zrobiła i wybielimy Rodrigueza. A mam wrażenie, że nie o to ci chodzi.

- Bo nie o to. Do tej pory nie wiem, po jaką cholerę moja córka wyszła za Messiego, ale na pewno miało to coś wspólnego z jej obecnym, pożal się Boże, facetem. Powiemy, że tak bardzo namieszał jej w głowie, że zgodziła się na ten idiotyczny ślub.

- Chwileczkę! - przerwał mu Raul. - Chcesz powiedzieć sądowi, że...

- Mhm. Że niejaki Rodriguez był w zmowie z Mario. Przecież on dobrze wiedział, że nie jest winien śmierci Arochy, a jak się przyzna, Sonya zrobi wszystko, żeby go ratować. Można się było spodziewać, że wtedy poleci do tych, którzy mają cokolwiek wspólnego z prawdziwym winnym tej zbrodni. Zobacz jak to działa. - Monteverde złożył dłonie w trójkąt i kontynuował: - Ricardo musiał wyznać jej, że to Francisco zabił Arochę. Skoro powiedział już tak wiele, to zapewne dodał też, iż Dolores Gambone jest kuzynką prawdziwego zbrodniarza. Wtedy Sonya ma jedno wyjście - liczy, że jak zapewni Gracieli i Messiemu to, na czym im najbardziej zależy, wdzięczna matka - czyli Dolores - pomoże jej uwolnić Rodrigueza. Tak się dzieje, a moja córka wypełnia przyrzeczenie. Nie wiem, jak dokładnie ono brzmiało, ale jeśli założymy przed sądem, że całe to przyznanie się było tylko i wyłącznie celowe, by Sonya spotkała się z Dolores, to wyjdzie nam, że Ricardo sam popchnął ją w ramiona wspólnika, czyli Mario właśnie.

- Przecież Messi później ich ścigał i zginął!

- Z rąk policji. I na to znajdzie się wyjście. Mianowicie według naszej teorii Messi dowiaduje się, że został wykiwany, bo przecież Sonya mu uciekła i rozpoczyna pościg. Resztę już znasz.

- Wystarczy, że twoja córka zaprzeczy wszystkiemu i...

- I co? - wszedł mu w słowo ojciec. - Przecież jest pod wpływem Rodrigueza, czyż nie? To jasne, że będzie go bronić. Ale to nic mu nie pomoże. Jeszcze wyjdzie przed sądem na biedną dziewczynę, zapatrzoną w potwora. Niech go broni z całych sił - tym lepiej dla nas.

- A porwanie na ślubie Monici? Całe miasto huczało, jak to siostrzeniec Valerii Guardiola...

- Tak, tak, wiem...- Monteverde machnął ręką. - Wyobraź sobie, że tamci dwaj porwali Sonyę na rozkaz ich szefa, oczywiście naszego kochanego Ricardo, ponieważ tenże chciał wymóc na dziewczynie pewne rzeczy, na przykład jakieś pieniądze, oddanie mu dzieci, albo coś w tym stylu. Jeszcze się zastanowię, co dokładnie powiem w sądzie. A on dla przykrywki poleciał za nią, bo przecież musiał uchodzić za bohatera, który ją ratował, prawda? O ile dobrze pamiętasz, sama Sonya mówiła coś takiego na ceremonii, więc wspaniale pokryje się to z naszą wersją.

- To dlaczego teraz z nim mieszka? To znaczy jak to wytłumaczysz, bo oboje wiemy, że tak naprawdę oni się kochają.

- Mieszka, bo znowu ją omamił? Bo zagroził, że zabierze jej dzieci? Zauważ, że w tym samym budynku znajduje się Sergio Gera. Tak, dowiedziałem się dokładnie wszystkiego. A przecież to on chciał porwać Sonyę na uroczystości.

- Skąd wiesz? I jak wyjaśnisz śmierć drugiego z porywaczy dziewczyny? Jeden z nich zginął przecież w wypadku.

- Dokładnie, to był wypadek, zwykły wypadek i to nieszczęśliwy, w którym zginął jeden z porywaczy. Zidentyfikowano go później jako Rodrigo Sancheza, syna Ernesta Sancheza, który kiedyś więził Andreę. Szkoda, że jej nie zabił, ale mniejsza z tym. Skoro to ten facet brał udział w porwaniu Sonyi, znaczy się, że czegoś od niej chciał. Dowiedziałem się, że nieszczęśnik był kuzynem Alejandro Villara, zabitego przez Velasqueza. Jasne więc jest dla mnie, że chciał dowiedzieć się od mojej córki, gdzie jest ten bydlak. A kim mógł być drugi, dużo mniejszy i młodszy - przynajmniej tak wynikało z opisu, jaki krążył po mieście - porywacz? Tylko ten, który również chciał dorwać Francisco. A komu najbardziej mogło na tym zależeć? Niejakiemu Sergio Gera - w końcu to ciało jego ojca przeniesiono ostatnio z grobu Francisco. Rozumiesz teraz?

- I nie powiadomisz policji, o co chodzi?

- A po co? Skoro Sonya nie chce skarżyć tego młodzieńca, to po co ja mam to robić? On mi nic nie wadzi. W przeciwieństwie do jej narzeczonego.

W międzyczasie córka Gregorio wróciła do domu z bardzo długiego spaceru z Ramirezem. Daniel nie poszedł jeszcze, stał przed rezydencją i rozmawiał z Sonyą, starając się przeciągnąć pożegnanie, jak tylko się da. Wiedział już o jutrzejszym ślubie, dziewczyna powiedziała mu wszystko, zastanawiał się więc przy okazji, jak nie dopuścić do tej bezsensownej ceremonii. Przecież jeżeli ci dwoje się pobiorą, nie będzie miał możliwości uratowania Sonyi! Zapewne wyjadą gdzieś w podróż poślubną, a wtedy może się zdarzyć tragiczny wypadek, w którym zginie ta niewinna istota!

- Posłuchaj...- zaczął powoli. - Wiem, że jutro nie masz dla mnie czasu, ale bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć. Nie wiem, jak to zrobimy, może wpadnę tuż przed twoim wyjściem? Gdzieś tak powiedzmy o siódmej rano? Zrobię to tak cicho, że nikogo nie obudzę. Z twoich słów wynika, że nie musisz się zbyt długo przygotowywać, bo całość będzie na szybko, więc...

- To w zasadzie będą dwie ceremonie - przerwała mu Sonya z uśmiechem. - Ricardo chce tuż po ślubie kościelnym udać się do urzędu i tam podpisać odpowiednie papiery.

- Czy on oszalał? - nie powstrzymał się Daniel. - Takie rzeczy rozkłada się na conajmniej dwa dni, a nie załatwia wszystko naraz!

- A mnie się to podoba! Dla mnie to żadna różnica, w jeden dzień, czy w kilka, byleby tylko zostać jego żoną. I tak za długo już z tym zwlekaliśmy, a sam fakt, że się za to zabrał, to cud boski. Wcale nie dlatego, że mnie nie kocha, broń Boże. Po prostu byłam pewna, że nigdy do tego nie wróci po tym, jak go kiedyś potraktowałam w szpitalu. Raz mi się już oświadczył wiesz? A ja go odrzuciłam i wynikły potem z tego tylko same nieszczęścia, między innymi cała ta historia z Edgarem.

- Czy ty czasem nie bierzesz z nim ślubu tylko dlatego, że czujesz się czegoś winna? - badał Ramirez.

- Ależ nigdy w życiu! - zaprotestowała dziewczyna. - Bardzo kocham tego mojego wariata, chociaż ostatnio zaczyna bredzić pewne głupoty...

- Jakie głupoty? - Daniel stał się nagle czujny.

- Nic ważnego! - odpowiedziała natychmiast Sonya, dla Ramireza nawet nieco za szybko, jakby chciała coś ukryć.

I tak w istocie było, przecież nie będzie wtajemniczać starszego syna Fernando w aż tak prywatne sprawy jej chłopaka.

- Skoro nie chcesz, nie mów. Obiecaj mi tylko, że jeśli kiedykolwiek poczujesz się nieszczęśliwa, zgłosisz się do mnie.

- Oczywiście, ale z góry zaręczam ci, że to niemożliwe - wiem, że on też nie bardzo kocha i nigdy nie skrzywdzi. Może tak groźnie wygląda, bo zaczęliście źle swoją znajomość, ale uwierz mi, to najlepszy człowiek na Ziemii, jakiego znam.

- Może masz rację - zadumał się Daniel, oczywiście nie pokazując swoich prawdziwych myśli. Było mu tak żal tej dziewczyny! Nawet teraz nie przyzna się, że źle ją traktują, chociaż są sami! Pewnie boi się, że ktoś może ich podsłuchać, albo, że Ramirez wygada się przed jej...oprawcą, bo tak zaczynał nazywać Bogu ducha winnego Ricardo.

W tej samej chwili wzburzona Valeria miała całkowicie dosyć wymysłów swojego siostrzeńca.

- Co ty bredzisz? Znowu coś wymyśliłeś, żeby oddzielić się od Sonyi, albo po raz kolejny pocierpieć? Ulituj ty się nad sobą, dobrze? Nikogo nie zabiłeś, zrozum to wreszcie!

Jej desperacja nie miała granic, tak strasznie zależało jej na tym, aby przemówić mu do rozsądku, że wręcz zaczęła nim potrząsać.

- Dlaczego jesteś tego taka pewna, ciociu? Jak już mówiłem, znasz mnie tylko bardzo krótko i...

- Zamknij się! - wrzasnęła ciotka, a alkohol, który przed prawie godziną wypiła, tylko dodał jej animuszu. Nie była pijana, ale porządnie, naprawdę porządnie wściekła. I zirytowana. - Mogę cię znać zaledwie sekundę, ale wiem, że byś muchy nie skrzywdził! Przestań mi tu chrzanić o jakimś morderstwie, bo inaczej wsadzę cię z powrotem do czubków!

Wiedziała, że tym stwierdzeniem go zrani, przypominając mu powód, dla którego przesiedział pewną część życia w szpitalu, ale nie wahała się ani przez chwilę.

- Natychmiast idziesz spotkać się z narzeczoną, masz jej wyznać wszystko to, co mnie i zaprzestać mordowania samego siebie! Przecież się kochacie, do jasnej cholery!

- Ja jej nie...

- Zamknij się! Wszyscy widzą, co do niej czujesz! Ani słowa o jakimkolwiek zabójstwie, którego oczywiście nie popełniłeś i o tym, że jesteś takiej, czy innej orientacji i nie możesz kochać tej dziewczyny! Macie dzieci! Spaliście ze sobą, więc jakoś musi cię pociągać! Albo ty jej to powiesz, albo ja to zrobię, panie Ricardo Rodriguezie!

- Próbowałem...- szepnął mężczyzna. - Ale zadzwonił Daniel i...

- I ty jak zwykle przerwałeś w pół zdania - westchnęła ciotka. - Każda wymówka jest dobra, prawda? Idziesz do Sonyi, ale już! Marsz!

- Ona jest na spacerze, ciociu. Z tym czubkiem.

- Z Ramirezem? W dzień przed ślubem?

- Sama widzisz. On ją naprawdę pociąga.

- I ty na to patrzysz bez słowa? Chcesz ją stracić z własnej, nieprzymuszonej woli? Cholera jasna, wybacz mi, Catalino, ale mój siostrzeniec to kretyn.

- Dobra, dobra, pójdę do niej, ale zupełnie nie wiem, co mam jej powiedzieć.

- Jak to co? Klęknąć przed nią, przeprosić za durne zachowanie i wyznać miłość! Nawet masz komfort sytuacji, bo wiesz, że cię nie odrzuci.

Ricardo westchnął głęboko. Ciotka zniszczyła mu cały plan, wszystko to, co sobie tak starannie poukładał. Ale może rzeczywiście tak będzie lepiej? Może to właśnie jest droga do szczęścia Sonyi - jednak przy nim, z nim?

- Dobrze, zrobię to - rzekł powoli, jakby nadal się wahając. - Będę walczył, by nigdy, ale to przenigdy nie zainteresowała się bliżej tym wymoczkiem, zamiast mnie, swojej jedynej miłości!

- I tak trzymaj! Leć do niej, pókim dobra!

- Zaczekaj, ciociu, nawet nie wiem, czy już wróciła. Najpierw wyjdę kupić jej jakieś kwiaty, a ty w razie czego wybadaj sytuację, co zdarzyło się na tym spacerze, dobrze?

- Gdyby wróciła, już dawno stałaby tutaj i wygarnęłaby ci tak samo, jak ja. Ona żyć bez ciebie nie może, a ty myślisz, że weszłaby do domu i nie powiedziała ani słowa? Pędź do kwiaciarni, póki jej nie ma, a sklepy są jeszcze otwarte!

Chociaż tyle mogła uczynić dla kochanego siostrzeńca...zanim wyzna mu prawdę, że nie będzie mogła go bronić na rozprawie. Gdyby jednak się na niej stawiła, odebrano by mu niechybnie dzieci i nadzieję na przyszłość, jaka się teraz przed nim rysowała. Będzie musiała wyjechać, zanim każą jej składać zeznania. Wcześniej jednak doprowadzi do szczęśliwego rozwinięcia ten tak piękny i tak zawikłany związek.

Rodriguez wybiegł przed dom, chcąc jak najszybciej wsiąść do samochodu i popędzić po najpiękniejszy bukiet kwiatów, jaki kiedykolwiek istniał. I zapewne by to zrobił, gdyby nie widok, jaki rozpostarł mu się przed oczami. Wyhamował w jednej sekundzie, nie chcąc wpaść na stojących nadal na progu Sonyę i Daniela.

Gdyby tylko stali...Ale było gorzej, znacznie gorzej. Oni się całowali.

Koniec odcinka 222


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 4:33:51 15-03-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicja z krainy czarów
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:38:40 15-03-10    Temat postu:

Blackfalcon, liczę na to, że takie napady weny będą nawiedzać Cię częściej i szybko pojawią się kolejne epizody, bo ciekawi mnie niezmiernie, co masz w zanadrzu dla moich ulubieńców i innych mniej lub bardziej przez mnie lubianych postaci . Gratuluję stworzenia w tak krótkim czasie świetnego odcinka. Widzę, że Twój umysł pracuje na wysokich obrotach w późnych godzinach nocnych. To co najbardziej lubię w Twoim dziele to bardzo szybkie tempo akcji, wszechobecny element niepewności i niebanalną, zamotaną intrygę.


W zasadzie jedyną stałą constans w tej historii pozostaje fakt, że wszystko sprzysięgło się przeciw naszej ulubionej parze. Nawet w nadchodzącej batalii sądowej ubywa im sojuszników, albo ci ostatni mają jakieś ukryte niecne cele jak Gregorio. Tylko widzę pewną niespójność w planie Monteverde. Skoro chce w sądzie skompromitować zarówno Carlosika jak i RR, to dlaczego najpierw sam do siebie mówi o niebywałym szczęściu RR a potem potwierdza przed Felipe, że zamierza opowiedzieć się po stronie RR. Poza tym przynamniej na razie RR i Sonya walczą o dzieci wspólnie jako para, więc osłabiając pozycję RR Gregorio działa też automatycznie na niekorzyść swojej córki a paradoksalnie nawet umacnia znienawidzonego Carlosika. . A przecież podobno uważa RR za mniejsze zło niż kluchowatego Santamarię. Właśnie tego aspektu zbytnio nie rozumiem. Bardziej logiczne byłoby, gdyby Gregorio wsparł RR przynajmniej podczas rozprawy a dopiero potem w jakiś sposób usiłował rozbić jego związek z Sonyą, choć w świetle ostatnich wydarzeń prawdopodobnie ten związek rozpadnie się i bez udziału wrogich osób trzecich. Ale cieszę się, że Gregorio wygrzebał jakieś kwity na Carlosika i dowiedział się o odrodzeniu romansu Andrei z jego największym wrogiem. Liczę na to, że to jeszcze bardziej go rozjuszy i rozwieje mrzonki tej parki intrygantów o wspólnej przyszłości. Bo Gregorio raczej nie dopuści do tego, żeby romans Santamarii z jego córką zakwitł na nowo. Tej dwójce ostatnio wszystko się układa i to niesprawiedliwe, żeby oni budowali razem szczęśliwą przyszłość, podczas gdy świat Sonyi i RR wali się w gruzy. Moja niechęć do Andrei i Carlosa wzrasta coraz bardziej, zwłaszcza po pomyśle Andrei o odwiedzinach u tego bydlaka Velasqueza. Po prostu nie znoszę tej żmiji, ktora właciwie bez żadnego racjonalnego powodu szkodzi RR a przy okazji własnej siostrze. Przecież ten człowiek nigdy nic złego jej nie zrobił a ona spiskowała przeciw niemu ze zbrodniarzem Francisco , pozwoliła na wykonywanie na nim nieludzkich eksperymentów i jeszcze celowo zataiła ważną wiadomość przed Sonyą. Jakim potworem trzeba być, żeby tak postępować? Mam nadzieję, że Monica jakoś dowie się o tym, co dzieje się za jej plecami i zerwie przymierze z Carlosikiem na rozprawie a przy okazji wymyśli jakiś chytry plan poróżnienia tej parki. Zabawne byłoby, gdyby Carlosik wykorzystał Andreę jako sojuszniczkę na rozprawie a potem nagle znowu zmienił zdanie i pozostał mężem Monicy albo zwrócił w stronę jakiejś innej kobiety, zostawiając Andreitę na lodzie.

Mimo wszystko nadal lubię Gregorio, choć oczywiście moje zastrzeżenia budzi część jego planu wymierzona w RR. Lepiej, gdyby całą swoją nienawiść skoncentrował na Carlosie i Andrei, zamiast niepotrzebnie ją rozpraszać. Ale Gregorio nie da się nie lubić... Zauważyłam, że zawsze zgłaszają się do niego jacyś ludzie z prośbą o przesługę niczym do Vito Corleone a on ich przygarnia , obiecując świetlaną przyszłość w zamian za lojalność i posłuszeństwo Najpierw otoczył opieką Manolo a potem Felipe jak prawdziwy ojciec chrzestny. I nadal stoję na stanowisku, że Gregorio pasuje bardziej niż ktokolwiek inny do Valerii a to że stoją po przeciwnej stronie barykady odnośnie RR, tylko dodałoby pikanterii całej sprawie. Barbara wydaje się trochę zbyt nijaka i spolegliwa dla takiego mężczyzny jak Greogrio. Valeria byłaby dla niego większym wyzwaniem a ich związek mógłby balansować pomiędzy miłością a nienawiścią.



Chyba domyślam się kim może być przyszły małżonek Allisson. To by sie nawet układało w pewną całość i jeszcze bardziej skomplikowało losy pewnych osób. Czyżby Pablo był partnerem w interesach pewnego troskliwego ojca, który jeszcze niedawno szukał odpowiednio ustawionej finansowo narzeczonej dla synalka

Francisco Velasquez niedługo będzie chyba najbardziej rozchwytywanym i najczęściej odwiedzanym więźniem. Rośnie liczba osób, które chcą go widzieć co prawda z różnych powodów. Ciekawe, co kombinuje Sergio. Jeszcze do niedawna twierdził, że dopóki Francisco żyje, jego zemsta się nie zakończyła. Czyżby planował zamach w dobrze strzeżonym więzieniu, czy też zamierza zadowolić się rozmową z więżniem? Ale chyba RR nie moze liczyć na to szczęście, że ktoś życzliwy na wieki uciszy Francisco przed przybyciem Andrei i Carlosa? A nawiasem mówiąc, co stało się z tym lekarzem, który dybał na życie Velasqueza? Na co czeka, zamiast wykonywać wyrok?

Valerii wreszcie udało się wlać trochę oleju do głowy RR i chwała jej za to. Bardzo podobała mi się jej gwałtowna kłotnia z siostrzeńcem. Kobieta ma charakter i temperament, a przy tym jak nikt inny potrafi dotrzeć do RR Ktoś musiał otworzyć mu oczy i porządnie nim potrząsnąć. Szkoda, że Val ma zamiar wyjechać i usunąć się w cień, ale mam nadzieję, że nie zniknie z Twojej opowieści.

RR wreszcie wziął się w garść i zrozumiał swój błąd. Szkoda tylko, że przez długi czas odpychał od siebie Sonyę, zamiast dać się ponieść uczuciom i walczyć, przez co utorował drogę i ułatwił zadanie rywalowi. I oczywiscie Daniel po raz kolejny pokrzyżował mu plany wyznania miłości Sonyi. Myślę, że to ten bezczelny wymoczek pocałował Sonyę, działając z zaskoczenia, ale RR pewnie uzna Sonyę za współwinną i odrzuci, nie ujawniając swoich uczuć. Bo Sonya chyba tak szybko nie uległaby czarowi Daniela, tym bardziej mając w perspektywie ślub z ukochanym mężczyzną. Z drugiej strony jednakże do tej pory RR nie traktował jej jak kobietę i tłumił uczucia, więc w takiej sytuacji trudno winić dziewczynę za niewinny pocałunek z innym. Gdyby RR okazał jej wcześniej trochę więcej czułości, to na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji. Zresztą na pewno inicjatorem był ten natręt Daniel. Być może nawet zrobił to specjalnie, żeby RR to zobaczył i nie doszło do ślubu? Czy RR teraz się wycofa? A może odsłoni jednak nowe bardziej asertywne oblicze i będzie walczył o ukochaną? Nie ukrywam, że taki bieg wydarzeń bardziej by mi odpowiadał, bo wolę, jak moi ukochani bohaterowie walczą z przeciwnościami. Poza tym taka miłość jak Sonyi i RR nie zdarza się codziennie i szkoda by było, aby pozostała niespełniona przez nieporozumienia i gierki Ramireza W każdym razie już nie mogę się doczekać konfrontacji RR z Danielem i Sonyą. Na pewno będzie gorąco.

Jestem pod wrażeniem entrady. Przede wszystkim cieszę się, że w czołówce znajdują się Sonya i RR, którzy co prawda już dawno temu awansowali do roli protagonistów detronizując Andreę i Carlosika, ale umieszczenie ich na należnym miejscu w entradzie oficjalnie formalizuje to pozytywne przetasowanie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dulce Maria E.S.
Aktywista
Aktywista


Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 340
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z morskiej głębi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:42:57 18-03-10    Temat postu:

swietna tela
czekam na więcej:)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dulce Maria E.S.
Aktywista
Aktywista


Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 340
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z morskiej głębi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:22:47 21-03-10    Temat postu:

świetne opko:)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:25:32 23-03-10    Temat postu:

Dubel.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 22:34:52 23-03-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:27:23 23-03-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Kolejny odcinek mojej telki pojawił się trochę później, niż zamierzałam, ale pewna scena musiała zsotać porządnie opisana, a ja ciągle nie miałam czasu dopisać tych kilku słów na koniec odcinka. Wreszcie mi się dzisiaj to udało i mogę urzaczyć Was kolejnym epizodem - oby w miarę interesującym .

Tak, ponieważ wstaję około 11, a jeśli zaśpię, to później, to mój umysł najlepiej pracuje, kiedy mam ciszę i spokój, czyli gdzieś tak o 2-3 w nocy. Wtewdy powstają najbardziej klimatyczne scenki, jak choćby ta z innego mojego dzieła, będąca początkiem fanficka opartego na "Prison Break".

Gregorio mimo wszystko ma jednak swój ukryty sens, a raczej jego działanie. Istotnie, mógłby najpierw zakończyć sprawę z rozprawą ;D na korzyść rodziców dzieci, a potem próbować rozdzielić Sonyę z ukochanym - wtedy już mężem, o czym Monteverde nie wie - ale byłoby to dużo trudniejsze, niż w chwili obecnej. Teraz może jeszcze strzelać, może wyciagać pewne różne sprawy, a jeśli dopiero później będzie próbował cokolwiek zrobić, może mu się już nie udać. Ten człowiek kryje w sobie jeszcze swoje plany, nie wyznał nam wszystkiego i kto wie, z czym wyskoczy na przesłuchaniu? . Pamiętaj tylko, że zazwyczaj większość wartość mają słowa wypowiadane na osobności...jednak Monteverde to tak barwna postać, że być może on kombinuje jeszcze coś innego....

Andrea po prostu nie lubi ludzi o odmiennej orientacji, tym bardziej, że jednak ma świadomość faktu, iż Ricardo był kiedyś złodziejem i żebrakiem, a ona po prostu nie wyobraża sobie kogoś takie w jej towarzystwie i w rodzinie. W końcu Sonya jest jej siostrą. A że dla pani Andrei bardziej liczą się pozory, niż miłość - przynajmniej w tym wypadku...

Monica jest dobra w jednym - w kombinowaniu i w dbaniu o własne interesy .

Faktycznie, porównanie Gregorio z Vito Corleono jest jak najbardziej słuszne. Inna sprawa, czy czasem nasz meksykański Ojciec Chrzestny nie zechce kiedyś udać się po odbiór pewnych długów - zaciągniętych przez ludzi nawet bez ich wiedzy. A gdyby Monteverde zakochał się w Guardioli, leciałyby naprawdę iskry ;D.

Allisson i Daniel - to by conajmniej skomplikowało sprawę ;D. Pan Ramirez byłby chyba niezbyt zadowlony faktem, że musi starać się chronić dziecko Julio (on jeszcze nie wie o poronieniu Gracieli), starać się o uczucie Sonyi i bronić się przed planami matki Allie, na siłę wciskającą mu swoje dziecko .

Tajemnica Velasqueza może wyjść na jaw zupełnie inaczej, niż sobie to pan Francisco zaplanował . Co nie znaczy, że nie narobi takich samych szkód - albo i większych. A lekarz na razie nie ma dostępu...na razie...Ja o nim jak najbardziej pamiętam ). Byłoby dobrze, jakby załatwił Conrado, zanim on coś powie, prawda? .

Valeria ma swój charakterek, do tego alkohol zrobił swoje. Poza tym zobaczyła siostrzeńca, który jest doskonale świadom faktu, iż nie może wypić ani kropli alkoholu, a jednocześnie to robił - mam nadzieję, że udało mi się zaznaczyć, iż RR nie tyle zlekceważył zakaz picia, ale specjalnie pił piwo, żeby dostawać krwotoku i przypieszyć swoją śmierć. To tak wstrząsnęło jego ciotką.

Jak Ty bardzo nie lubisz Daniela . To facet z gatunku tych, których normalnie by się lubiło, ale nie jak stają na drodze naszym ulubieńcom . Widzę, że usprawiedliwiasz nieco Sonyę nawet, gdyby to ona pocałowała Ramireza. W sumie ona czekała wieki i dostawała tylko odrzucenie, ale z drugiej strony powinna być wierna temu, z którym ma brać na drugi dzień ślub. Jak było naprawdę - zaraz się dowiesz.

Więcej zdradzić nie mogę, poza może jednym - będzie gorąco, to prawda ;D.

To prawda, Ricardo i Sonya to moi oficjalni protkowie i przyznaję się do tego bez bicia. Szkoda tylko, że nie udało mi się nieco zwolnić scenki z Ramirezem i wyszła nienaturalnie przypieszona, ale akurat w tej scence mój program się postawił i za nic nie chciał wyciąć jej z filmiku bez przyspieszania ujęcia - widać i on nie cierpi Daniela .

Dulce Maria E.S. - Dziękuję ;D.

Zapraszam na odcinek 223...

---------------------------------------------------

Odcinek 223

To było zupełnie jak narodzenie się na nowo. Albo wyjście z kokona. O ile świat wewnątrz łona matki był ciepły i bezpieczny, to pojawienie się na tym zewnętrznym zimne i bolesne. Tak samo czuł się Ricardo, kiedy zobaczył scenkę rozgrywającą mu się przed oczami. Oto on idzie kupić Sonyi kwiaty, a tymczasem ona obcałowuje tego obleśnego wymoczka. Określenie "Wymoczek" tak bardzo pasowało Rodriguezowi do Ramireza, że w myślach nazywał go już tylko w ten sposób. Chłopak wcale nie był taki lichy, ale syn Cataliny doszukałby się i krzywego ucha w Danielu, byleby go tylko sobie obrzydzić jeszcze bardziej.

Cicho, jak gepard na pustyni, nie wydając najmniejszego dźwięku, podszedł do pary i stanął tuż za plecami potomka Fernando i Eugenii. Miał o tyle ułatwione zadanie, że oboje, dziewczyna i chłopak, mieli oczy zamknięte.

~ Tak wam dobrze, że aż mrużycie ślepia? - zadrwił w mózgu Ricardo i wysunął palec wskazujący prawej ręki, po czym popukał - dosyć mocno, trzeba przyznać, wszystko po to, żeby sobie ulżyć - Ramireza w ramię.

Daniel odskoczył od Sonyi i odwrócił się ostro zbaraniały w stronę przeciwnika, ale nie zdążył zareagować. Siostrzeniec Valerii miał już ułożony cały plan zachowania i właśnie skrupulatnie go realizował.

- Pan chyba coś zgubił? - spytał wesoło.

- Niby co? - nasrożył się brat Julio, odruchowo zasłaniając Sonyę swoim ciałem, gotów jej bronić.

- Kilka zębów - odparł mu Ricardo, po czym z całej siły walnął chłopaka pięścią w szczękę.

Felipe zadomowił się już z powrotem w swoim dawnym mieszkaniu, spojrzał spode łba na drzwi, modląc się, by Andrei nie przyszło do głowy odwiedzać go tutaj z jakiegoś durnego powodu, zanim on nie dostanie nowych kluczy i nie zmienią mu zamka. Nie miał najmniejszej ochoty widzieć tej zdrajczyni. Puściła się z Carlosem na jego oczach! Tak, mógłby poszukać pomocy u Dolores, ale ta na pewno wyrzuciłaby go na ulicę po tym, jak groził jej Velasquezem. Tym bardziej, że kuzynek matki Gracieli obecnie siedzi w więzieniu i nieprędko stamtąd wyjdzie - o ile w ogóle.

Ujął słuchawkę telefonu, by przynajmniej tak zemścić się na człowieku, który na nieszczęście był jego bratem.

- Monica, kochanie? Nie czekaj dzisiaj na swojego męża, bo prawdopodobnie spędzi całą noc w rezydencji, którą podarował mu ten idiota Antonio.

- A co, liczy, czy mu czegoś nie ukradliście? - zadrwiła kobieta, zadowolona z faktu, że Martinez pomoże jej rozwikłać sprawę dzieci.

- Nie, za to liczy ilość orgazmów u Monteverde, o ile potrafi doprowadzić ją do chociaż połowy tego przeżycia.

- Słucham? Czy ty jesteś pijany, czy coś bredzisz? I dlaczego używasz tego rodzaju języka?

- Bo jestem wściekły! - krzyknął on. - Mój braciszek właśnie wparadował do swojego nowego domu, zamieszkał tam i od razu wskoczył do łóżka byłej kochanki, a mnie wyrzucił na bruk!

- Spali ze sobą? - spytała zimno żona Carlosa Santa Maria.

- Wszedłem prosto na nich! Sam miałem ochotę, idę do Andrei, a zastaję ją w łóżku z tym...

- Rozwód nie jest mi teraz na rękę...- zastanawiała się głośno kobieta. - Nie wiesz, czy ten idiota zamierza poczynić jakieś kroki w tym kierunku, czy tylko tak się zabawia?

- Przyjęłaś to dosyć spokojnie, jak widzę? - zdumiał się Felipe. - Coś tam bredził na temat rozwodu, ale po sprawie z dziećmi, bo teraz by mu to tylko zaszkodziło.

- Ma łeb na karku, to prawda. A jego stosunki z Andreą mało mnie obchodzą. Ja go nie kocham i ty dobrze o tym wiesz. Nie wiem jednego - jak on sobie wyobraża całą sytuację - zostanie u niej, czy jak? Przecież rozwali mu to cały plan odebrania Sonyi maluchów.

- Nie mam pojęcia. Kiedy o to spytałem, kazał mi się odwalić.

- Rozumiem, dzięki za wiadomość. Już wiem, co robić.

Za kilka minut ze stoickim spokojem parkowała przed rezydencją Carlosa, wyciągając z bagażnika swoje rzeczy. Skoro jej małżonek chce zagrać w grę, ona również się zgadza - tyle, że na jej zasadach...

Victor Bolivares wkraczał do swojego mieszkania wsparty na ramieniu przyszłej żony. Viviana troskliwie się nim zajęła i już po chwili siedział na kanapie i popijał ciepłą herbatę. Rozkochanym wzrokiem patrzył na kobietę, która tak nagle i niespodziewanie wkroczyła w jego życie, burząc zupełnie poukładany plan bycia z Virginią i ubiegania się o jakąkolwiek pracę. Jednak nie był nieszczęśliwy, a nawet wręcz przeciwnie - nareszcie uzyskał spokój i piękną i wspaniałą, prawdziwą miłość.

- Dobrze, że jesteś - powiedział w pewnym momencie do Viviany.

- To ty mi bardzo pomogłeś i dzięki tobie mogę myśleć o wróceniu do dawnego życia. Nie, nie mam na myśli bycia okrutną i podłą, jak niegdyś. Chcę tylko pogodzić się z córką i być może być na jej ślubie - o ile go jeszcze nie wzięła.

- Na pewno nie - pocieszył ją doktor. - Takie wydarzenie odbiłoby się szerokim echem w prasie, poza tym na razie mają te problemy z rozprawą i raczej na pewno nie myślą o ceremonii.

- Musimy im pomóc! Nie wiem, jak ale, nie możemy dopuścić, żeby Carlos wygrał i odebrał dzieci mojej córce!

- Nie martw się, załatwimy to. Wybranek Sonyi to dobry człowiek i sąd na pewno przyzna im rację. Zaczekaj momencik, telefon mi dzwoni.

Spojrzał na wyświetlacz, nie rozpoznał numeru, ale odebrał rozmowę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy w słuchawce usłyszał cichy, drżący głos:

- Victor? To ja, Virginia...

Daniel, trzeba przyznać, zareagował błyskawicznie i tuż po tym, jak otarł sobie strumień krwi z wargi, zebrał się w sobie i próbował oddać cios. Jednakże przeliczył się, bo Ricardo wielokrotnie przecież brał udział w bójkach - zazwyczaj jako broniąca się ofiara, ale zawsze - i jego reakcje były o wiele szybsze. Już w przelocie chwycił pięść Ramireza i wykręcił mu rękę w nadgarstku tak, że brat Julio aż zawył z bólu.

- Szczeniaku, chcesz mnie bić? Nie dosyć, że kradniesz mi narzeczoną, to jeszcze podnosisz na mnie łapska? Już ja cię nauczę szacunku!

- Ricardo, nie! - Sonya zaczęła bronić Daniela. - To ja go pocałowałam i...

- Panienka się zamknie! - nakazał chłodno Rodriguez, niemile zaskoczony faktem, że przyjaciółka kłamie, by ochronić Ramireza i to w taki straszny sposób. A jeśli to była prawda, to tym gorzej dla niej...i dla serca Ricardo. Postanowił się jednak na razie tym nie martwić i kontynuował "nauczanie" chłopaka:

- A co do ciebie, kretynie, nie waż się więcej pokazywać w moim domu!

- To jest nie tylko twój dom! - zaćwierkał Daniel, zagryzając zęby z bólu.

- Doprawdy? Ach, to prawda, jeszcze mojej cioci. I Sonyi, to fakt. Ale wiesz co? Nie twój, gnojku! Więc mam prawo wykurzyć cię stąd, kiedy tylko zechcę.

- Jesteś psycholem! Więzisz tutaj Sonyę i każesz jej...

- Nikogo tutaj nie trzymam siłą. Są nawet takie osobniki, które mają się jak najprędzej stąd wynosić! A żebyś sobie dobrze zapamiętał, że masz się tu nigdy więcej nie pokazywać, masz ode mnie mały prezencik!

Rodriguez nie pozostał gołosłowny i z całej siły walnął Daniela w brzuch. Ramirez aż zaklął z bólu, kiedy zwijał się na ziemii. Doskoczyła do niego Sonya, troskliwie sprawdziwszy, czy nic nie jest jej nowemu przyjacielowi, ale Ricardo odsunął ją brutalnie.

- Pocierpi i mu przejdzie - szepnął cicho. - Pogadamy później o tym, co zrobiłaś. A ty, bezczelny śmieciu... - ponownie zwrócił się do Ramireza - ...zniknij stąd jak najszybciej, bo inaczej nie skończy się tylko na bólu brzucha! Gdybyś zapomniał, Sonya jest moja, to ja z nią biorę ślub i to mnie kocha, a ja ją!

Powiedział to. Zanim się zorientował, wykrzyczał na głos słowa, których tak długo nie mógł z siebie wydusić.

- Jeżeli ty kochasz Sonyę, to ja jestem arabskim szejkiem! - wycedził Daniel.

- W takim razie witamy szanownego pana szejka! Co nie zmienia faktu, że jest pan tu niezbyt mile widziany! A teraz wyjazd z mojej posiadłości! - wrzasnął.

- To mój gość i ja zdecyduję, kiedy się stąd wyniesie! - wtrąciła się Sonya, szczerze wkurzona na Ricardo. - Jak śmiesz go tak traktować, on nie jest niczemu winien! Mówiłam ci, że to ja i...

- Panno Santa Maria! - Rodriguez odwrócił w jej kierunku tak wściekły, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. - Jak już mówiłem pani przyjacielowi, dom należy do mojej cioci i do mnie. Owszem, mieszka tutaj pani, ale tylko dlatego, że jest pani ze mną związana! Jeżeli chce pani nadal bronić tego nieodrosta, proszę się wynosić razem z nim!

Pożałował tych słów, ledwo tylko je wypowiedział, ale go sprowokowała. Dlaczego broni tego wymoczka, dlaczego?! Czy już ją stracił? Tak łatwo?

- Możesz sobie wsadzić jutrzejszy ślub, tam, gdzie słońce nie dochodzi! - odwrzasnęła mu narzeczona i pomogła Danielowi dojść do samochodu. Po drodze przeprosiła jeszcze kilkakrotnie syna Eugenii i prosiła, by nie zapomniał o przyjaźni, jaka ich łączyła.

- Nie martw się, niczego złego nie zrobiłaś - odparł Daniel, krzywiąc się z bólu szczęki, która co rusz dawała o sobie znać. - Ale dlaczego skłamałaś w mojej obronie? Przecież to ja cię pocałowałem.

- Wiem. Kiedy zobaczyłam wyraz oczu Ricardo, przestraszyłam się, że cię zabije. Wolałam skłamać, niż widzieć, jak umierasz i to w taki podły sposób.

- Jesteś pewna, że tobie nic nie grozi?

- Jestem. On mnie nie skrzywdzi. Jedź spokojnie.

Zanim odjechał, spojrzał jeszcze na Sonyę i dopiero nacisnął pedał gazu. Obroni ją...Po prostu musi.

Pedro Velasquez nie był niczego świadom, kiedy wreszcie podjeżdżał pod rezydencję Valerii Guardiola. Wiedział, że przynosi bardzo złe wieści, ale nie spodziewał się przecież, co tam zastanie. Ramirez wyjechał kilka sekund temu i nawet minął samochód brata Conrado na ulicy. Były szofer Eduardo Abreu wysiadł z wozu i od razu zauważył idącą powoli w stronę budynku Sonyę. Coś było nie tak. Wydawało mu się, że dziewczyna płacze. Co prawda zaraz przysporzy jej jeszcze większych łez, ale to nie powód, by zlekceważyć i obecne.

Nie wiedział, w co się pakuje.

- To jakiś kiepski żart! - próbował zareagować właściwie Bolivares, kiedy w uszach zadźwięczał mu ten dawniej tak wyczekiwany głos. Starał się bronić przed tą świadomością, przed faktem, kogo ma po drugiej stronie słuchawki, ale wiedział, że to nie ma sensu. To była Virginia i wróciła, by go dręczyć.

- Victor...Przepraszam za wszystko. Tak bardzo pragnę się z tobą spotkać...Mój przyjaciel...chce ci coś powiedzieć, ale nie obawiaj się, to on prosił, żebym zadzwoniła, ale nie zrobi ci krzywdy. Mnie też nie zrobił. To mój obrońca, chcemy prosić cię o pomoc w pewnej sprawie. Zrobisz to dla nas?

- Nas? - odetchnął z ulgą. Czyżby jednak kobieta nie miała zamiaru niszczyć tego, co udało mu się zdobyć?

- Tak, nas, bo to coś, na czym nam obojgu zależy. A potem może będziemy mieli okazję porozmawiać o naszym uczuciu...Ja cię nadal kocham, Victorze, nadal cię kocham...Odezwę się jeszcze, a tymczasem wybacz mi, proszę.

Po tych słowach odłożyła słuchawkę. Ciągły dźwięk w aparacie nie wyrwał go z rozmyślań, uczynił to dopiero głos Viviany:

- Kochanie, co się stało? Wyglądasz na przejętego i zmartwionego.

- Nie, nie przejmuj się, to nic takiego. Moja stara koleżanka jest chora i chciała, żebym do niej wpadł. Później z nią porozmawiam. Teraz zajmijmy się naszymi planami ślubu, dobrze?

Okłamał ją. Ale co miał jej powiedzieć - że dzwoniła do niego kobieta, którą dawniej tak bardzo kochał i miała zamiar się z nim ponownie spotkać, by porozmawiać o miłości?

Monica weszła spokojnie do rezydencji, rozglądając się, jakby podziwiała ten dom po raz pierwszy. I tak w sumie było, nie miała jeszcze okazji zwiedzić tego miejsca.

Carlos zszedł za chwilę, zaskoczony wizytą żony. Postanowił jednak rozegrać tą partię na tyle delikatnie, na ile to było możliwe.

- Co tu robisz, kochanie? - zaczął powoli, badając zachowanie przybyłej.

- Przyjechałam obejrzeć nasz nowy dom! - odparła mu wesoło. - Szkoda, że nie zabrałeś mnie od razu, ale pewnie chciałeś wszystko przygotować na mój przyjazd. W takim razie gdzie będzie mój pokój?

- Posłuchaj...Musimy porozmawiać o czymś bardzo ważnym i mam nadzieję, że jako kobieta mądra i dorosła dasz mi szansę wyjaśnienia pewnych spraw.

- Oczywiście, oczywiście. Ale najpierw muszę się przebrać i umyć, nie uważasz? W końcu nie mogę śmierdzieć we własnym domu...ani w żadnym innym.

Jednakże zanim postąpiła choćby krok, na dół zeszła również Andrea Monteverde. Była przygotowana do bronienia własnej przyszłości i własnego związku, a swoją obecnością chciała dodać ducha Carlosowi. Wiedziała, że rozmowa z matką Allie będzie conajmniej bardzo trudna.

- Ach, ty też tutaj jesteś! - wykrzyknęła serdecznie Monica. - Jak miło cię widzieć! Przyszłaś nad odwiedzić, czy może zamieszkasz z nami i pomożesz mi w urządzaniu tego pięknego domu?

- Raczej ta druga możliwość - stwierdził sucho Santa Maria. - Posłuchaj, zdaję sobie sprawę, że wybrałem nienajlepszy moment i pewnie odbije się to na rozprawie o moje wnuki, ale liczę na twój zmysł do interesów. Proponuję ci pewną gratyfikację...o ile po wyroku zostawisz nas w spokoju i nigdy więcej nie pojawisz się w moim życiu.

- Rozumiem, że wróciłeś do tej kobiety? - odpowiedziała jego żona tonem, jakby rozmawiali o kupnie kwiatów do ogrodu.

- Tak, a ponieważ wiem, że lubisz otaczać się pieniędzmi i na pewno będziesz zadowolona z sumki, jaką ci oferuję...Wybacz, że załatwiam to w taki sposób, ale przecież zdawałem sobie sprawę, że nie brałaś ze mną ślubu z wielkiej miłości. Zresztą Eduardo trochę mi o tobie opowiedział przed śmiercią.

- I uważasz, że tak po prostu zabiorę pieniądze i odejdę, a ty będziesz cieszył się wnukami i Andreą, czyż nie?

- Ona zawsze była moją wielką miłością. Zwróć uwagę, że jestem uczciwy i nie okłamuję cię, nie mydlę oczu, tylko mówię, na czym stoisz. Czy przyjmujesz moją propozycję?

- Twoja firma, kochanie.

- Co?

- Przepiszesz na mnie twoją firmę i mogę się wynosić choćby dzisiaj. A nie, musimy zaczekać do ogłoszenia wyroku! - zaśmiała się triumfująco.

- Monica...To cały mój majątek, nie będę miał z czego żyć.

- Będziesz żył miłością! - zadrwiła. - Firma - albo zrobię taki skandal, że możesz już teraz pożegnać się z wnukami.

W międzyczasie Pedro szybkim krokiem podskoczył do Sonyi i zatrzymał ją w pół kroku:

- Co się stało? Wyglądasz na zmartwioną.

- Bo spotykam się z idiotą! - wydostało się z jej ściśniętego płaczem gardła. - Wyobraź sobie, że odwiedził mnie Daniel, brat Julio Ramireza i pocałował mnie na pożegnanie, a szanowny pan Rodriguez tak pobił biedaka, że mało go nie zabił.

Sympatia do przyjaciela powodowała, że Sonya nieco podkoloryzowała całe zajście, ale i tak czuła się zraniona gwałtownością narzeczonego.

- Wcale mu się nie dziwię! - odburknął Pedro. - Wiesz przecież, co on do ciebie czuje. Zrobił się zazdrosny i tyle.

- Nic nie czuje! On wcale mnie nie kocha! Powtarzał mi to miliony razy, w końcu w to uwierzyłam! Dzisiaj wykrzyczał co prawda coś innego przy całej scenie, ale tylko po to, aby wypłoszyć stąd Daniela.

- Jesteś pewna? - Velasquez podrapał się po brodzie. - Jak dla mnie, to powiedział prawdę, przynajmniej w ten sposób wreszcie się na to odważył.

- Ostatnio coraz bardziej mnie odpycha, a teraz jeszcze te sny o Tamarze...Wciąż powtarza, że kogoś zabił, a ja nie wiem, o co chodzi. Pedro...Ja się go boję.

- Co? - szofer zatrzymał się w pół kroku. Stali już przed wejściem, ale nadal nie weszli do środka.

- Po dzisiejszym wydarzeniu...Nic nie mówiłam, bo te sny mogły być zwykłymi majakami, ale pewne rzeczy plus te koszmary dały mi tak wiele do myślenia. A potem ta wściekłość w jego oczach, kiedy Ramirez leżał na ziemii...sądziłam, że Rodriguez go skopie. A co będzie, jeżeli kiedyś rzuci się na mnie, albo na moje dzieci?

- Oszalałaś? Ricardo by życie za ciebie oddał. I nie mów, proszę, o nim po nazwisku.

- Czasami myślę, że jest dokładnie tak, jak on sam mówi - to obcy człowiek. Wychodzi na to, że prawie w ogóle go nie znam. Dlatego będę używać jego nazwiska, nie imienia. Przynajmniej, póki nie okaże się, że moje obawy nie mają podstaw.

Jedno ziarno. Don Conrado rzucił tylko jedno ziarno, wykonał jeden, króciutki telefon, szepnął Sonyi tylko słowo na temat Tamary Villanueva, a w sercu Sonyi zasiały się wątpliwości. Przyznać jednak trzeba, że nie były one spowodowane tylko i wyłącznie tą nieszczęsną rozmową z bandytą. W końcu sam Ricardo dołożył do tego swoją cegiełkę.

- Wejdźmy - zaproponował cicho Pedro. - Pogadam z nim.

- Daj spokój. Nic mu nie mów, to ja muszę sama to załatwić. Jutro mieliśmy brać szybki ślub, zarówno kościelny, jak i cywilny. To on na to nalegał, wręcz mnie zaszantażował - teraz, albo nigdy, jak powiedział.

- On się boi! - bronił przyjaciela Velasquez. - Nie chce cię stracić i dlatego tak nalega. Sytuacja nie jest w końcu dla niego prosta, pojawił się młody chłopak, o normalnej orientacji, na dodatek jest bratem twojej ogromnej miłości. Dziwisz się reakcji mojego kumpla?

- Zapomniał tylko, że wystarczyło jedno jego słowo, a nie musiałby się już nigdy niczego bać. Dlaczego ze mną nie porozmawiał? Czemu nie wyznal mi swoich obaw, nie pozwolił wytłumaczyć, że nigdy nie zamienię go na Daniela? Chociaż...po tym, co się dzisiaj wydarzyło...

- Przestałaś go kochać? - spytał wystraszony Pedro.

Nie odpowiedziała. W milczeniu weszli w końcu do środka, w domu było nienaturalnie cicho.

- Dziwne. Zupełnie, jak nikogo nie było, nawet cioci.

Razem, pełni najgorszych przeczuć, zbliżyli się do pokoju Rodrigueza; Sonya nacisnęła klamkę. Drzwi były zamknięte na głucho.

Serca im przyspieszyły, dziewczyna zmarszczyła brwi, ale jeszcze się nie bała. Pewnie czeka na nią w jej pokoju, obrażony na cały świat i znowu potraktuje ją w ten sam sposób, co całkiem niedawno, kiedy przekazywał jej wiadomość o telefonie Ramireza.

Było jednak zupełnie inaczej. Do pomieszczenia doszli bez problemów, ale nie mieli szansy znaleźć się wewnątrz. Na podłodze, tuż przy wejściu, klęczała zalana łzami Valeria Guardiola.

- Co się dzieje? - spytał przerażony ponad miarę Pedro. Zimny dreszcz przeleciał mu po kręgosłupie.

- Nie wchodźcie tam! Nie wchodźcie tam! - załkała siostra Cataliny. - Na Boga, nie wchodźcie tam!

- Co się dzieje?! - krzyknęła Sonya, teraz i ją ogarnął czarny strach.

- Ricardo, mój ukochany, mój jedyny siostrzeniec...Boże, to niemożliwe, nie wierzę w to! On się...on się...

Przerwała. Potoki łez spływały strumieniem po obu policzkach.

Raul zaparkował przed budynkiem sądu i za moment znalazł się w przestronnych korytarzach tejże budowli. Dotarł do tego samego pokoju, w którym nie tak dawno przedstawiał swoje kłopoty i smutki Carlos Santa Maria i odetchnął głęboko kilka razy. W myślach powtórzył słowa ojca. Może nie do końca się z nimi zgadzał, ale w końcu był tak wiele winien temu, ktory go wychował, że postanowił mu się odwdzięczyć, wypełniając jego polecenia co do joty.

Kiedy wreszcie wszedł, przedstawił się w kilku zdaniach sędzinie Lizalde i położył jej na biurku dokumenty od Monteverde.

- To właśnie te papiery, o których przed chwilą wspominałem. Tutaj znajdzie Wysoki Sąd sporo informacji o człowieku, który śmiał złożyć zeznanie przeciwko córce mojego ojca.

- Ach, prawda, przecież Sonya jest w rzeczywistości córką Gregorio Monteverde, rozumiem. I mówi pan, że w tej teczce są niezbyt pochlebne dane na temat występującego o odebranie jej praw rodzicielskich Carlosa Santa Maria, prawda?

- Owszem. Mój ojciec życzy sobie, aby prawa pozostały przy Sonyi, za to co do ojca dzieci, nie jest przychylnie ustosunkowany do tego człowieka.

- Czyli mam odebrać je jednemu z rodziców, drugie zaś zachować, czyż nie?

- Byłoby cudownie, Wysoki Sądzie.

Raul był może młody, ale z góry wiedział, że do sędziny Lizalde nie należy zwracać się inaczej, niż "Wysoki Sądzie". Ojciec zresztą dobrze go o tym poinformował, nie popełnił więc już na początku tego błędu, co Carlos.

- Czemu sam mi ich nie przyniósł? Przecież niedługo przypada jego termin złożenia zeznań.

- Ponieważ ufa, że ta sprawa rozstrzygnie się szybciej, niż będzie musiał stawić się przed Wysokim Sądem. Chciałby wreszcie odzyskać córkę i móc nawiązać z nią normalne kontakty.

- A w obecnym stanie rzeczy nie jest to możliwe, tak?

- Dokładnie, Wysoki Sądzie. Przyjaciel Sonyi nie dopuszcza nikogo do dziewczyny, poza swoją ciotką, Valerią Guardiola.

- To brzmi jak jakiś spisek. Trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto był pospolitym przestępcą, wymyślił coś takiego. Ale dobrze, przejrzę te dokumenty. Zaznaczam jednak, że i tak będę musiała przesłuchać ojca dzieci i ich matkę.

- I tak jestem zobowiązany - skłonił się Raul i wyszedł. Załatwił to, co chciał. Carlos jest już pogrzebany na zawsze. Przynajmniej w tej jednej sprawie.

Więcej życia miały w sobie kamienie, niż w tej chwili córka Monteverde i były szofer Eduardo Abreu. Oboje stali tuż przed samym wejściem do pokoju Sonyi i nie pomogli się poruszyć. Gdyby tylko Pedro chciał, mógłby przestąpić rozpaczającą cicho Valerię i otworzyć drzwi, ale nie zrobił tego. Zamarł i stał tak, czując, jak lód ściska mu serce i rozpływa się po całym organiźmie. Najpierw jego pracodawca, teraz najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miał. To takie niesprawiedliwe, nieuczciwe! I wszystko przez durnego synalka Eugenii i Fernando Ramirezów, niech będzie przeklęta cała ta podła rodzinka wcielonych diabłów!

- W jaki sposób...- zdołał tylko wyszeptać.

- Wpadł do pokoju Sonyi, rozwalił, co tylko się dało, nie umiałam go powstrzymać. Potem zamknął się w pokoju, a chwilę później...O mój Boże.

- Chcę go zobaczyć - powiedziała dziewczyna martwo. - Chcę go przytulić po raz ostatni, muszę po prostu. Ja, ja...ja...

I dopiero wtedy dotarło do niej, co się naprawdę stało. Jeden, jedyny ogień przeleciał przez jej serce i wypalił w nim ziejącą dziurę pustki. I opuszczenia. Ojciec jej dzieci właśnie odebrał zarówno sobie, jak i jej szansę na przyszłość, przerwał już na zawsze ich rodzący się romans, przerwał swoje...życie...

- Odrzuciłam jego oświadczyny...Po raz kolejny nim wzgardziłam i to tylko dlatego, że zaatakował Daniela, a przecież był po prostu zazdrosny...Bo mnie kochał...Wykrzyczał to Ramirezowi w twarz, teraz rozumiem, że mówił prawdę. Tak bardzo czekałam na te słowa, a kiedy wreszcie je wypowiedział, potraktowałam jak zwykłe wyzwanie rzucone mojemu przyjacielowi. Uniosłam się gniewem, a powinnam go zrozumieć, powinnam cieszyć się, że poważnie mnie traktuje, powinam...Boże, teraz już mu nic nie powiem...

- Szkoda, że pojęłaś to tak późno! - Valeria podniosła się z klęczek i spojrzała twardo w oczy dziewczyny. - Musiało dopiero dojść do tragedii, żeby dotarło do ciebie, jakim wspaniałym człowiekiem jest syn Cataliny!

- Wiedziałam, że ma najwspanialsze serce na świecie, tylko nie umiałam tego docenić. A teraz to kochane serduszko przestało bić...

- Co? - Guardiola wpatrywała się chwilę w zrozpaczoną córkę Monteverde. - O czym ty mówisz?!

- Sama pani powiedziała, że on odszedł. Powiedziała, że się...

I nagle zabrakło słów, zabrakło jej sił i zaczęła tak straszliwie płakać, że stojący obok Pedro poczuł się niezręcznie. Wiedział przecież, jak bardzo Sonya kochała swojego Rodrigueza, ale nie sądził, że miłość była aż tak ogromna. Przybliżył się nieco i położył jej rękę na ramieniu, chcąc coś powiedzieć, ale ubiegła go ciotka:

- Nie wiem, co wy sobie pomyśleliście, widzę, że wpadła wam do głowy naprawdę szalona idea. Gdyby Ricardo umarł, nie znaleźlibyście mnie tutaj żywej. Kocham go jak syna i jego śmierć byłaby moją. On nie odszedł w ten sposób. On tylko nas porzucił, wyjechał na zawsze i kazał się nigdy więcej nie szukać.

W tym samym momencie córka Carlosa zemdlała prosto w ramiona Velasqueza.

- Czy pani jest całkowitą kretynką?! - wydarł się Pedro, mając ochotę rozszarpać znajdującą się przed nim kobietę. - Nie widzi pani, co się dzieje z dziewczyną?! Wmówiła nam pani, że on się zabił, a potem wszystko odwołuje?! Ja sam myślałem, że zaraz wyważę te drzwi i do końca życia będę próbował tchnąć w jego płuca chociaż jeden oddech, a nagle okazuje się, że on tylko spakował walizki i wyjechał!

- Nie wyobraża sobie pan, jak bardzo go skrzywdziła. Nie zamierzałam was potraktować w ten sposób, musicie mnie jednak zrozumieć - mam tylko jego i będę bronić jego interesów przeciw wszystkim.

Guardiola otarła łzy i kontynuowała:

- Przykro mi, że tak się stało, ale sama byłam zrozpaczona. Przez nią straciłam kogoś, kto był mi droższy od wszystkiego na świecie. Gdyby choć trochę bardziej w niego wierzyła, ufała mu, a nie szukała tylko złych cech, złych intencji, byłby tu nadal z nami. Niech pan ją wniesie do jej pokoju, tam ją ocucimy. Ostrzegam tylko, że panuje tam nieziemski bałagan, proszę się więc nie przejmować.

Kilkanaście minut później mężczyzna siedział już w kuchni w towarzystwie gospodyni i kręcił głową, nie mogąc nic z tego pojąć.

- Naprawdę, nie potrafię dojść do siebie po tych wydarzeniach. Czy naprawdę konieczne było, aby...

- To był jego pomysł - uśmiechnęła się szeroko Valeria. - Bardzo drastyczny, przyznam, ale gdyby pan widział jego twarz, kiedy wpadł jak burza do domu, krzyknął mi tylko szybko, co się stało, a potem tak strasznie płakał...Myślał, że stracił Sonyę na zawsze. To wtedy postanowiłam mu pomóc w tym szalonym planie. Sam powiedział, jak się już nieco uspokoił, oczywiście - co mam zrobić. I przystałam na to, bo wydawało mi się to jedynym wyjściem dla tych dwojga.

- Ale żeby świadomie okłamać Sonyę, że Rodriguez...A na dodatek ten pokój...A co by było, gdyby nie zemdlała?

- Ja miałam tylko odegrać przed wami scenkę o wyjeździe, ale to wyście wmówili sobie, że on nie żyje. Co do omdlenia...Ricardo przewidział, że tak się stanie. A gdyby nawet nie, to wciąż kontynuowałby swój plan, tyle tylko, że w obecnej chwili byłoby mniej romantycznie.

- Jak to mniej romatycznie? - wykrztusił Pedro, nadal z walącym sercem.

- Pewnie rzucałaby w niego czym popadnie - Guardiola znowu obdarzyła swojego rozmówcę szerokim uśmiechem.

- Już ja z nim pogadam, jak tylko stamtąd wyjdzie! W pokoju spojrzał tylko na mnie i kazał mi się wynosić z tym swoim błyskiem w oku! Nie wiedział, jak się o niego martwiłem!

- Nie kazał, a poprosił. Poza tym dajmy czas zakochanym...

W pomieszczeniu, gdzie ulokowano Sonyę, panowała cisza, przerywana jedynie oddechami dwóch osób. Jedna z nich leżała na łóżku, nadal bez czucia, druga czule gładziła ją po włosach rozrzuconych na poduszce.

- Przepraszam - szepnął w końcu klęczący przy posłaniu mężczyzna. - Może to było zbyt okrutne, ale nie wiesz, jak bardzo zabolały mnie twoje słowa. Wydawało mi się, że zakochałaś się w Danielu, że mnie opuścisz, że zabierzesz mi dzieci i już nigdy cię nie zobaczę. Za długo zwlekałem z wyznaniem ci moich uczuć. Mogłem wepchnąć cię w jego ramiona, nawet chciałem wręcz tego, ale kiedy uwierzyłem, że przestąpisz ten próg i powiesz mi, że odchodzisz, coś we mnie umarło. Ja umarłem, kochanie. Miałaś tylko sądzić, że wyjechałem, chciałem zobaczyć twoją reakcję, dowiedzieć się, czy naprawdę przestałaś cokolwiek do mnie czuć, czy na pewno przestało ci zależeć...Kiedy usłyszałem, że zarówno ty i Pedro myślicie, że coś sobie zrobiłem, tak strasznie się o ciebie bałem. Przeklinałem samego siebie za swój pomysł. Chciałem wstać, wyjść stąd i wszystko naprostować, ale ciocia mnie ubiegła i wniosła cię tutaj zemdloną. Do tej pory jesteś nieprzytomna, taka blada...Boże, co ja narobiłem...Jestem skończonym idiotą. Jeśli coś ci się stanie...Przysięgam ci, moja ukochana, jeśli przeze mnie zachorujesz, albo co gorsza...Wtedy naprawdę przestanę...wciąż niszczyć ci życie. Wtedy naprawdę zostanie ci tylko po mnie kilka wspomnień i to, co zostawiam ci na podłodze...

Wstał i podszedł do okna, nie miał siły patrzeć na bezwładną dziewczynę.

- Co ze mnie za debil! Zamiast z tobą porozmawiać, wyjaśnić ci wszystko, wymyśliłem jakiś durny eksperyment, zupełnie, jak Edgar i teraz nie wiem nawet, czy jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwiesz, czy nie przestraszyłaś się za mocno i czy...Jezu, przysięgam, że jeśli odzyskasz przytomność, opowiem ci zdarzenie, które tak bardzo wbiło mi się cierniem w serce, opowiem ci, co zdarzyło się nad jeziorem i kim była Tamara Villanueva, tylko mi się ocknij! Dzwonię po lekarza! - zdecydował się nagle.

Sonya już dobre kilka minut temu odzyskała świadomość, ale nie przerywała wyznań przyszłego męża. Nie chciała się na nim mścić, ale tylko w ten sposób mogła wreszcie dowiedzieć się całej prawdy o jego uczuciach, o wszystkim, co tak naprawdę nim ostatnio pokierowało. Kiedy w końcu stanął do niej tyłem i kontynuował swoje słowa, podniosła się ostrożnie i spojrzała na podłogę. Była bardzo ciekawa, co się na niej znajduje. Pierwszym, co w przelocie zauważyła, to brak kwiatów w wazonach, których w pokoju znajdowało się uprzednio kilka. A potem spojrzała na dywan, gdzie przez całe pomieszczenie rozkładały się wspomniane rośliny - nie były jednakże rozrzucone gdzie popadnie, a ułożone w ogromny wzór, w jedno zdanie: TE AMO - KOCHAM CIĘ.

Do niej i tylko do niej należała decyzja, czy przyjmie te słowa, czy ostatecznie je odrzuci, a wraz z nimi człowieka, którego kochała, a on ją...ale i przez którego czasami tak strasznie cierpiała...

Koniec odcinka 223
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicja z krainy czarów
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:53:30 24-03-10    Temat postu:

BlackFalcon, Wyczekiwałam jak na szpilkach na konfrontację RR z wymoczkowatym Danielito i nie zawiodłam się. Spodziewałam się że będzie gorąco i może nawet dojść do rękoczynów, ale z drugiej strony obawiałam się, że RE znowu się wycofa. Na szczęście nasz bohater tym razem wykazał wolę walki i pokazał rywalowi jego miejsce w szeregu. Może trochę przesadził z agresywnością, ale Daniel naprawdę sam się o to prosił swoim bezczelnym zachowaniem. Teraz przynajmniej dostał nauczkę, żeby nie pchać się w cudzy związek, choć nie sądzę, żeby ciosy Ricardo czegoś go nauczyły. Na pewno nadal będzie kręcić się koło Sonyi jak natrętna mucha, mieszając w jej związku z RR i powodując spięcia miedzy zakochanymi. Choć z drugiej strony trzeba przyznać, że jego postać przydała się jako katalizator, który uzmysłowił Ricardo jego miłość do Sonyi i obudził w nim wolę walki o ten związek. Masz rację, być może w innych okolicznościach nawet polubiłabym Daniela, ale nie w tej opowieści, nie w tym miejscu i czasie Brak jego wyczucia czasu znowu daje o sobie znać, pojawiając się na tym etapie jako rywal uwielbianego przez czytelników, barwnego i wielowymiarowego Ricardo wypada przy nim dość blado i raczej nie ma szans na zaskarbienie sobie sympatii szerszych rzesz. Choć skoro umieściłaś go w entradzie na trzecim miejscu zaraz po dwójce protagonistów, to pewnie odegra isotną rolę w Twoim dziele nie tylko jako katalizator i jedna z przeszkód w drodze do szczęścia Sonyi i RR. Raczej jakąś większą sympatią do niego chyba nie zapałam, ale ciekawi mnie, w jaką stronę zmierza ta postać. Czy pozostanie nadal nieco irytującym ale raczej pozytywnym bohaterem, czy też zmieni się w antagonistę gotowego na wszystko, aby tylko rozdzielić Sonyę i RR?

A Ricardo naprawdę zabłysnął tym odcinku. Wreszcie wykrzyczał to, co od dawna leżało mu na sercu, choć nie wyszło to tak, jak sobie zaplanował w romantycznej scenerii ale w ferworze bójki z Danielem. Romantyczne wyznanie nastąpiło póżniej choć w równie dramatycznych okolicznościach. Ani przez chwilę nie wierzyłam w śmierć Ricardo, ale przyznam, że dałam się nabrać na drugą opcję. Myślałam, że RR naprawdę porzucił Sonyę i wyjechał w nieznanym kierunku Dobrze, że okazało się to tylko grą RR i Valerii. Choć mimo wszystko ta cała mistyfikacja z rzekomą śmiercią RR była trochę zbyt okrutna wobec Sonyi. Wiem, że RR był zdesperowany i nie myślał trzeżwo bojac się utraty ukochanej, ale nie powinien prowadzić takich psychomanipulacji i narażać dziewczyny na tak ekstremalne przeżycia, żeby się przekonać, że jego uczucie jest odwzajemnione. W końcu zrozumiał, że źle postapił, ale zrozumienie przyszło dopiero po fakcie.

Ale Sonya też nie jest całkiem bez winy. O ile jestem w stanie zrozumieć jej wątpliwości i obawy po dość gwałtownej reakcji RR, słowach Velasqueza i snach RR, to jej wystąpienie w roli adwokata Daniela było trochę nie na miejscu. Zamiast przywołać Daniela do porządku i ustalić jakieś granice ich znajomości, które chłopak bezczelnie przekroczył (pocałunek), ona nadal zapewnia go o swojej przyjaźni. A powinna chyba chociaż zbesztać go za ten pocałunek.

Ale niezmiernie cieszy mnie, ze Sonya odzyskała świadomość i usłyszała wyznanie RR. Oby tylko jej wątpliwości i lęki nie wzięły górę nad uczuciem. Ona i RR są dla siebie stworzeni. Choć oboje czasami popełniają błędy i ranią się nawzajem, to nie ulega wątpliwości, że kochają się do szaleństwa. Mam nadzieję, że Sonya nie odrzuci teraz RR i pozwolisz im zakosztować trochę zasłużonego szczęścia zakochanych, zanim nadejdą kolejne burze. Mam nadzieję, że dramatyczne wyznanie o smierci Tamary nie zniszczy ich związku.

Valeria jest naprawdę świetną aktorką, doskonale zagrała tę scenkę rozpaczy, tylko trochę zbyt ostro potraktowała Sonyę. Ale jej intencje są dobre, chce doprowadzić do szczęśliwego finału dwójkę kochających się lecz nieco zagubionych w świecie uczuć ludzie, tylko czy jej się uda. Czy ta mistyfikacja nie odniesie skutku przeciwnego od zamierzonego? Teraz wszystko w rękach Sonyi....

W tym epizodzie duży plus zaskarbiła sobie u mnie także Monica swoim spokojem, chłodnym opanowaniem i rzeczowym podejściem do sprawy. Wyglada na to, że zamierza oskubać Carlosika. Ciekawe, czy młodszy Santamaria jest gotów aż do takiego poświęcenia, żeby zrezygnować z majątku i firmy dla Andrei (moim zdaniem nie warto poświęcać nawet złamanego grosza dla kogoś jej pokroju ) i czy ona zgodzi się dzielić życie z biedakiem? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić tych dwoje żyjących samą miłością....

Nad życiem Bolivareza i Viviany coraz bardziej zawisa widmo Virginii... Ta kobieta nie wie, czego chce i czasami zachowuje się, jakby się z choinki urwała. Jak Victor był w niej zakochany i o nią zabiegał, to go odrzuciła żeby trwać przy damskim bokserze Manolito a kiedy w koncu sobie odpuścił, coś jej się odwidziało. A teraz znowu pcha się w jego życie, nie biorąc pod uwagę, że przecież mógł już sobie ułożyć bez niej życie. I jeszcze chce wciągnąć go w jakiś plan, jak mniemam, przeciwko Manolo. Zastanawia mnie, co knuje ten Vargas i co ma przeciwko Manolo? Na razie wiemy tylko, że tamten zlecił mu zabójstwo Virginii, którego Vargas nie wykonał. Nie wiadomo, za co Vargas chce mścić się na Manolo a w osteteczności nawet zabić i na czym polega jego plan, w który chce wciągnąć Virginię i Victora
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:46:53 28-03-10    Temat postu:

Wczoraj wieczorem przeczytałam sobie dwa ostatnie odcinki i wbiłaś mnie w podłogę po prostu (Autentycznie! leżałam i czytałam na komórce )
Mam nadzieję, że Victor odrzuci Virginię, tak jak ona kiedyś jego. Oby tylko nie zwyciężyło w nim fałszywe poczucie taktu i obowiązku, bo to bez sensu. Jestem pewna, że już nic do niej nie czuje - niech sobie żyją spokojnie z Vivianą (zabij mnie za ten brak pamięci, ale czy ona już urodziła?)

Wokół Carlosa znów robi się gorąco Czy zgodzi się na oddanie firmy Monice? A może jakoś ją wykiwa? Pan Santa Maria i Andrea sami siebie zgubili w tym bogactwie, wszelkich machlojkach... niech będą już wreszcie szczęśliwi, za dużo przeszli. Fakt, że i przez nich cierpiano, ale przecież często jest tak, że chcemy dobrze, a wychodzi źle.

Nie spodziewałam się takiego zachowania po Danielu. Z paru względów - Ricardo, pamięć Julio, wreszcie sama postawa Sonyi. Zachował się po prostu nie tak i może dobrze, że pan Rodriguez dał mu do wiwatu.

Tym razem nawet się nie wystraszyłam, że uśmierciłaś pana RR - on jest po prostu niezniszczalny u Ciebie ;P Piękne te scenki, aczkolwiek boję się o Sonyę trochę - nie uważam, że przestanie kochać Ricardo, ale coś mi jednak podpowiada, iż to nie koniec ich kłopotów. Jak ona zareaguje chociażby na historię z Tamarą? W jakim świetle przedstawi to Ricardo? Czy Conrado znowu nie namiesza? (A, i czekam niecierpliwie na konfrontację Fransa z Sergio)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:32:23 29-03-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Ricardo w końcu się zdecydował i pokazał Danielowi, gdzie raki zimują . Nie ukrywam, że pisanie tej sceny sprawiło mi niemałą satysfakcję - nie, żebym nie lubiła Daniela (to znaczy trudno go lubić, ale za drugiej strony nie mam co do niego jakiejś autorskiej nienawiści , jednakże było to całkiem zabawne . Gorzej z kolejnymi scenami, które już były raczej tragiczne, niż zabawne i bardzo bolesne dla moich bohaterów...

Niestety, postępowanie Sonyi po tym zdarzeniu utwierdziło tylko Daniela w silnym przekonaniu, że powinien uratować dziewczynę i z całą pewnością nie zamierza przestać mieszać się w ich związek. O ile oczywiście będzie się mial w co mieszac, bo sprawa z Tamarą i w ogóle ostatnie postępowanie Ricardo może sprawić, że nie będzie już żadnego związku - teraz wszystko w rękach Sonyi. Może i Ramirez przydał się jako katalizator, ale być może jedynie uzmysłowił Rodriguezowi fakt miłości do Sonyi i przez to spowodował nieświadomie ogromne cierpienie Ricardo, bo przecież tak się stanie, jeżeli córka Carlosa mu teraz odmówi.

Ricardo faktycznie jest wielowymiarowy, tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę jego przygody z przeszłości. W nim może kryć się wszystko, nawet morderstwo. Na tyle mi się udał, że mogę biedaka wrobić, w cokolwiek zechcę, a wyjdzie to w miarę realnie, nawet...właśnie. Jak bumerang powraca sprawa Tamary Villanueva. Czy jest winien, a jeśli tak, to w jakim stopniu? I tutaj na pewno gdzieś jest ukryta odpowiedź na Twoje pytanie, jaką rolę przeznaczyłam dla Daniela - bo przecież od dalszego losu związku SSM & RR zależy też zachowanie Ramireza...

Śmierć Ricardo była tylko pomyłką Sonyi i Pedro, co prawda ciotka niepotrzebnie wprowadziła ich w błąd i nieświadomie dołożyła cegiełkę nieporozumień do czekającej na Ricardo rozmowy z ukochaną, ale jesli spokojnie sobie wszystko wyjaśnią, to może w końcu będą szczęśliwi i ramię w ramię staną przed sądem, gotowi bronić swoich praw do dzieci?

Czyli jednak udało mi się nabrać nie tylko SSM i Pedro, ale i Ciebie . Mam tutaj satysfakcję, bo to znaczy, że scena była opisana całkiem dobrze . Jednak była to tylko gra i być może poznasz dzisiaj jej efekty...

Masz całkowitą rację, on chwytał się każdego sposobu, żeby tylko zatrzymać dziewczynę przy sobie, albo wprost usłyszeć, że już ją stracił, ale czy aby na pewno wybrał dobrą drogę? Inna sprawa, że być może jedyną, jeśli chciał poznać szczerą odpowiedź przyszłej żony.

Sonya broniła Daniela, bo się bała. Zauważyła w oczach Ricardo coś, co spowodowało jej strach i postanowiła nie dopuścić do rozlewu krwi - a przynajmniej nie do większego. Ona mgliście coś tam wie o tym, co robił Ricardo podczas braku poczucia świadomości, może nie o morderstwach (Saul i ci ludzie w lesie), ale o tym, że bywał niebezpieczny, za to on nie ma pojęcia, że zabijał. Przecież to by całkowicie zdewastowało jego umysł. A czy pocałunek Daniela nie przywrócił wspomnień o Julio, to już inna sprawa.

Dalsze losy miłości Sonyi i jej ukochanego w tym odcinku - i tylko tyle mogę powiedzieć, żeby nie spoilerować . Jestem bardzo, naprawdę bardzo ciekawa Twojego komentarza po tym epizodzie! .

Monica, jak można zauważyć, jest dosyć podobna do Dolores - interesują ją tylko pieniądze. Nawet Pablo się na tym poznał . Dlatego być może istnieje pewne wyjście, którym posłuży się Carlos...Ten zaś naprawdę ma pecha - w żadnym związku nie dane mu jest zaznać pełni szczęścia ;P.

Virginia była zastraszona, bała się swojego męża, a dopiero teraz powoli dochodzi do siebie i zamierza walczyć o swoje. Nie jest jednak przygotowana, bo nigdy nic takiego nie robiła i teraz może popełniać błędy. Inna rzecz, że faktycznie nie pomyślała, że Victor mógł już się znudzić czekaniem. Teraz pytanie - czy Virginia odpuści, będzie chciała go odzyskać, a może stanie na nogi i zniszczy mu życie?

Vargas kiedyś wyzna prawdę...Może .

Lilijka - Hehe, czyli to nie ja byłam sprawcą Twojego leżenia na podłodze, a Twoja komórka ;D.

Dobre pytanie - co zrobi teraz Victor. Dziecko w drodze (nie, nie urodziła , a tutaj nagle dzwoni do niego dawna miłość i chce mu zamieszać w życiu. Współczuję mu, naprawdę . A tym bardziej przez to, co mu gotuję...

Hm, czyli jednak jesteś po stronie zejścia się Carlosa i Andrei, mimo że nikt jej praktrycznie nie lubi...Tylko pytanie, czy zgodzą się na życie w biedzie, bo w sumie do tego doprowadziłaby zgoda na oddanie fimy Monice - a przecież Andrea tak bardzo chciała być bogata...

Daniel ma Ricardo gdzieś ;D. Wręcz uważa go w końcu za psychopatę, który tylko więzi biedną dziewczynę, więc nie będzie zważał na to, co tamten sobie o nim pomyśli. A pamięć Julio - on uważa, że jego brat cieszyłby się z jego ewentualnego związku z Sonyą.

Ricardo nie jest niezniszczalny. Przypomnij sobie Savage'a i Pokurcza z innej historii - oni też się tacy wydawali...Poza tym mogą zabić jego własne demony - przeszłości, lub może nawet i te obecne...Oto odpowiedź na kilka Twoich pytań...

Zapraszam na odcinek 224...

--------------------------------------------------------------------------------

Odcinek 224

Starał się zachować spokój ze wszystkich sił, ale na nic to się nie zdało.

- Nie zamierzam oddać ci firmy! - podniósł głos Santa Maria.

- W takim razie możesz pożegnać się z wnukami. Wiesz co? Najlepiej od razu zadzwoń do ich ojca i poproś ze łzami w oczach, by pozwolił ci ostatni raz ich ucałować - zaśmiała się Monica.

- Przestań drwić! Wiesz, że są one dla mnie wszystkim, ale...

- Ale nie zniżysz się do tego, by pogodzić się z Rodriguezem i własną córką, chociaż wiesz, że nigdy nie wybaczą ci tego pozwu, prawda? Wolisz mieć swój nędzny zakładzik w ręce, niż tulić te maluchy, czyż nie? W sumie ci się nie dziwię, kto by chciał przewijać wrzeszczące dzieciaki...

- Mam się godzić z gejem? - tym razem to w głosie Carlosa zabrzmiała ironia. - Przecież dla ciebie nie jest ważne, jaka orientacja, szłabyś do łóżka z każdym, prawda?

- Nie wiedziałam, że masz zamiar z nim spać - odparła równie złośliwie obecna żona. - Owszem, nie jestem osobą zbytnio tolerancyjną w tych sprawach, ale daję ci wyjście - odwołaj sprawę, a nie stracisz firmy i odejdę w milczeniu. Co ty na to, mężulku?

- Wiesz, że tego nie zrobię. Wolałbym umrzeć dzisiaj, niż pozwolić, by moja córka miała cokolwiek współnego z kimś takim.

- Wobec tego musisz pogodzić się z utratą czegoś - dzieci lub firmy. Daję ci dwa dni, kochanie. Potem powiadom mnie o swojej decyzji. Sama się do ciebie odezwę - rzuciła na koniec i wyszła.

Santa Maria był tak wściekły, że z całej siły uderzył pięścią w ścianę, aż pojawiła mu się krew na kościach palców.

- Co za wstrętna dzi**a! Dobrze wie, że żąda ode mnie niemożliwego!

- Spokojnie - Andrea podeszła do niego. - Znajdziemy jakieś wyjście, dzięki któremu zatrzymamy i jedno i drugie. Dobrze wie, że nigdy nie zgodziłbyś się na ten związek Sonyi i tylko cię irytuje. W sumie jednak mógłbyś wycofać pozew...- zamyśliła się na głos.

- Czyś ty oszalała?! - Carlos odwrócił się do niej gwałtownie z ogniem w oczach. - Ty też jesteś po stronie tego...tego...

- Nie żartuj! Nigdy w życiu nie byłabym po stronie takiego zboczeńca! Ile on ma lat, a ile twoja córka! Ale nie o tym chcę teraz rozmawiać. Wycofanie pozwu pozwoli ci zachować firmę. Potem zdobyć zaufanie Sonyi i jej...wybranka, a potem możesz wplątać go w coś, z czego się już nigdy nie wywinie. Będziesz miał wtedy w ręku zarówno córkę, jak i wnuki.

- Ale w co niby? Przecież nie mogę wymyślić jakiegoś przestępstwa, to byłoby śmieszne i bardzo łatwo udowodniłby swoją niewinność. On jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy.

- O ile nie oskarżysz go o robienie krzywdy dzieciom. Mógłby nawet zostać oskarżony o coś naprawdę, ale to naprawdę bardzo podłego...

- Na to potrzeba śladów, kobieto! Jak mogę mówić, że je krzywdzi, skoro...

- Spokojnie - powiedziała ponownie Monteverde. - Wystarczy je tylko porwać. A potem zwalić winę na niego. Zachwiać Sonyi zaufaniem do tego gnojka. Niechaj będzie winien tego porwania. Niech sam się taki czuje. Ich związek nie ma szans...jeśli tylko zadziałasz zgodnie z moją radą.

Na twarzy Santa Marii pojawiło się zrozumienie, a potem radość. To takie proste - udać pokornego, poprosić o łaskę i wybaczenie drugą stronę, a potem...ich zniszczyć. A raczej ich miłość. W końcu przecież dla Carlosa jego czyny były niczym innym, jak ratowaniem własnej córki.

Susana Lizalde słynęła ze sprawiedliwych, chociaż czasami bardzo zaskakujących wyroków. Dlatego nikt nigdy nie mógł powiedzieć o niej, że ulegała wpływom otoczenia, albo osób związanych w jakikolwiek sposób ze sprawą. Dokumenty, które przyniósł Raul, mogły być pomocne tylko i wyłącznie wtedy, kiedy przedstawi ich zawartość Carlosowi i wypyta go o szczegóły. Nie była to przecież rozprawa przeciwko niemu, a tylko dowiedzenie, kto jest godzien wychowywać maleństwa, o które toczył się ten spór. Zresztą Monteverde sam powinien powiadomić sędzinę o zawartości danych, a nie wysługiwać się synem, stając niejako ponad prawem. To nie on decydował, kiedy i gdzie opowie to, co wiedział o młodszym Santa Marii. Jednakże...

Chwyciła ręką teczkę i otworzyła, mając pewność, że nikt poza nią - i oczywiście nadawcą przesyłki - nie ma pojęcia o zawartości. W środku była tylko jedna, zwyczajnej wielkości koperta białego koloru, jakich bardzo często używa się na przykład w urzędach pocztowych.

- Tak podejrzewałam - mruknęła kwaśno Lizalde i wyjęła z wnętrza mały skrawek papieru, zapisany ręcznym starannym pismem Moteverde.

"Wysoki Sądzie...

A może raczej powinienem napisać tak, jak zwracałem się do Ciebie na naszej plaży? Zacznę więc po raz kolejny...

Droga Susano!

Jak wiesz, jesteś sędziną w pewnej ważnej dla mnie sprawie, dlatego muszę zwrócić się do Ciebie o pomoc. Jestem wezwany na przesłuchanie i będę zeznawał. Nie możesz jednak brać tego, co wtedy powiem, na poważnie. Będę mówił to, co myślę, ale Ty musisz odsiać moje słowa i zastosować się do poniższych instrukcji...a raczej próśb. Mianowicie podczas mojej wizyty u Ciebie będę sprawiał wrażenie, iż pałam nienawiścią do wybranka Sonyi i pragnę, by odebrano mu prawa do dzieci. Będę bardzo prosił, by pozostały jedynie przy mojej córce. Jednakże prawdziwą moją intencją, o której nikt nie wie, jest coś zupełnie odmiennego. Przekonałem właśnie całe otoczenie, łącznie z niejakim idiotą, Felipe Santa Maria i moim własnym synem, że staję przeciwko Rodriguezowi i tak też będę mówił podczas przesłuchania. Ty jednak wiedz, że pragnę, by zarówno moja dziewczynka, jak i on, zachowali takie prawo! Powody mojej skrytości są Ci zapewne znane - jakże ja, znany w całym mieście i dalej człowiek mógłbym bronić homoseksualisty! Inna sprawa, że przy okazji dopiekę mojemu odwiecznemu wrogowi, Carlosowi, ale chyba nie odmówisz mi tej satysfakcji, prawda? Zawsze się zgadzaliśmy, to ja doradziłem Ci studia prawnicze, więc podąż za sercem i postąp po mojemu, a ja obiecuję, że cokolwiek wybierzesz, nikt o niczym się nie dowie i nadal pozostaniesz sędzią o nieskazitelnej reputacji. Ufam jednak, że się zrozumieliśmy.

Twój oddany przyjaciel, Gregorio".


Maribel Moreni nie miała łatwego życia. Najpierw kłótnia z Raulem, którego nadal mocno kochała, teraz widok brata, który miał wyjść z więzienia za sprawą Gregorio Monteverde, a nadal w nim siedział. Na dodatek Gustavo chyba ostatnio nie za dobrze sobie radził i na spotkanie z siostrą przyszedł nie tylko wściekły, ale i obolały.

- Obiecałaś mi spotkanie z Monicą, a tu ani widu, ani słychu! Załatwiasz swoje sprawy, pewnie nadal latasz za tym debilem, a ja mogę sobie gnić w tym zakładzie, prawda? Przestałem cię obchodzić, odkąd ten blondasek wrócił ze świata trupów!

- Nie mów tak! Jego ojciec obiecał, że ci pomoże!

- I właśnie widzisz, jak mi pomógł! - skrzywił się Moreni. - Zaczynam mieć tutaj długi i to wcale nie małe! Twój sprzymierzeniec przyjdzie po mnie, jak już będę śmierdział w celi, żeby mnie stąd wynieść w trumnie?

- Daj spokój, sama mam kłopoty i tak nie marudzę! Opowiedziałam ci przecież, co wymyśliłam na weselu tej żmii.

- I spartaczyłaś robotę. Jak zwykle. Rzadko kiedy robisz coś dobrze. Skoro już miałaś zamiar ją zabić, trzeba było. Przynajmniej nie łudziłabyś mnie obietnicą spotkania z nią.

- Gustavo, powiedz mi coś. Po co ty chcesz ją widzieć? Przecież chyba jej już nie kochasz?

- To moja sprawa! - odparł twardo jej brat. - Poza tym i tak pewnie nic takiego się nie wydarzy. Zanim zaczniesz wreszcie działać w mojej sprawie...

- Ojciec Raula jest teraz zajęty sprawą o swoje wnuki! - przerwała mu siostra. - Nie wiem, czy będzie myślał o tobie, kiedy ma zeznawać przed sądem.

- Pewnie. Potem znajdzie się coś innego, co zajmie mu głowę. Wiesz...Musisz poprosić o kasę tego mydłka, Raula. Jeżeli nie spłacę długu karcianego do trzech dni, będę martwy.

- Nie zamierzam go o nic prosić! Jesteśmy skłóceni i...Zresztą to nie twoja sprawa. Sama dam ci te pieniądze. Ile ci potrzeba?

Gustavo wymienił sumę i dorzucił drwiąco:

- Nie sądzę, żebyś miała choć ułamek tej kwoty!

Istotnie, nie miała. Suma była tak ogromna, że kobiecie aż zakręciło się w głowie. Jej brat miał zawsze skłonność do kart, ale teraz naprawdę przesadził. Nawet za pół roku nie uzbierałaby nawet dziesięciu procent, a co dopiero całość.

- To jak będzie? - nalegał mężczyzna. - Schowasz swoją dumę, czy pozwolisz mnie pogrzebać?

Graciela Gambone z całą pewnością nudziła się w szpitalu. Jej matka spędzała tutaj cały czas, ale nie z dbałości o córkę, której przecież nic nie groziło, a z zupełnie innego powodu. Wiedziała, że w budynku może pojawić się ktoś znany, a wtedy wszyscy ci ważniejsi dowiedzą się, jak to pani Dolores dba o swoją córeczkę. Poza tym przynajmniej nie musiała znosić towarzystwa tych kretynów, Felipe i jego kochanki. Nie miały pojęcia, że właściciele nieco się zmienili.

- Wracamy do domu! - zarządziła jednak któregoś dnia młodsza z kobiet. - Zwariuję tutaj, a w rezydencji przynajmniej pośmieję się z tej parki, która myśli, że ma nas w garści.

- A czy ty czasem nie tęsknisz do Felipe? - zniesmaczyła się matka. - Ostatnio bardzo dobrze się rozumieliście.

- Mamo...- jęknęła Graciela. - Przecież to stary dziad. Nie zamierzam się z nim wiązać! Mówiłam ci już, że to tylko moja zabawka. Widziałaś, jak się ślinił na mój widok. Wystarczy kawałek nagiej skóry i już ma mokro w spodniach.

- Jaka szkoda, że wszyscy bogaci są już zajęci...- westchnęła Dolores. - Albo martwi. - Z tych wolnych pozostał tylko...czekaj, niech się zastanowię...Nikt - odkryła ze zdumieniem. - Chyba, że zajmiesz się na poważnie potomkiem Abarca.

- Co? - stwierdzenie matki zaskoczyło Gracielę. - Chcesz mi wepchnąć młodego Gabriela? Przecież on wygląda jak dmuchana lalka!

- A od kiedy to liczy się wygląd? Facet ma kasę i to sporo, udaje mu się jakoś kierować firmą pozostałą mu po rodzicach, to czemu by nie spróbować? Z kimś przecież musisz wziąć ślub!

- Gabriel Abarca...Gabriel Abarca - powtórzyła kilkakrotnie córka Dolores. - Szanowna pani Graciela Abarca z domu Gambone, wdowa po Antonio de La Vega. Wiesz co, mamo? Podoba mi się, bardzo podoba.

Mały chłopiec o imieniu Christian dumnym krokiem wszedł do swojego pokoju w sierocińcu, wsparty na ramieniu swojego największego przyjaciela, Adriana. Nie rozmawiali na temat dziwnego przekazu od ojca Christka od czasu wyjawienia tej intrygującej wszystkich sprawy. Obaj jednak wiedzieli, że jak tylko malec poczuje się już na tyle silny, by o tym mówić i jeszcze raz przeżyć śmierć ojca - chociaż tym razem tylko we wspomnieniach - przyjdzie czas na dokładne wczytanie się w ostatnie słowa zmarłego i być może odnalezienie czegoś - lub też kogoś - co przyniesie bezpieczną przyszłość dla chłopca. Adrian w głębi duszy bał się, że zakończy się to krzywdą dla kolegi, ale poprzysiągł sobie, że wytrwa w tej misji i wesprze Christiana we wszystkim. Byli jak bracia, a skoro mają do tego pomoc Sergio i być może gdzieś w odwecie jego opiekunkę, potężną Valerię Guardiola, to grzechem byłoby nie spróbować. Byli za młodzi, by znać pewną prawdę - grzebanie w przeszłości może być bardzo bolesne...czasami wręcz śmiertelne.

Szesnastoletni Odmieniec był już dorosły. Tak bardzo, że w niczym nie przypominał dziecka. Jednakże to nie liczba przeżytych przez niego lat świadczyła o wieku, a to, co przeżył od momentu narodzin. Najpierw życie szczęśliwe, ale w biedzie, pośród ciągłych zmagań o pieniądze i walcząc o byt, a potem tragiczna śmierć ojca i poznanie jego losu dopiero po kilku latach od zdarzenia. Szczególnie ten okres oczekiwania, ciągłego poszukiwania Damiana i wiara, że on kiedyś wróci, a potem coraz bardziej gasnąca nadzieja odbiły się na charakterze Sergio Gery. Dlatego mógł teraz z takim spokojem wkraczać do miejsca, gdzie za kilka chwil miał spotkać mordercę i bandytę najgorszego rodzaju - Francisco Velasqueza.

Siedział na krześle w niezbyt przyjemnym, obitym z tynku pomieszczeniu i nie czuł ani gniewu, ani rozpaczy na wspomnienie ojca, ani nawet strachu. Jakby miał zobaczyć obcego człowieka, a nie tego, który pozbawił go rodzica. Był zaskoczony swoim zimnem, brakiem jakichkolwiek uczuć, ale jednocześnie był z tego zadowolony. Przynajmniej nie rozklei się jak jakiś mazgaj i powie to, co ma do powiedzenia.

Chwilę później krata otworzyła się i do środka wszedł pewnym krokiem zaintrygowany odwiedzinami mężczyzna. Na jego twarzy rysowały się już początki zarostu, co przydawało mu jeszcze bardziej odrażający wygląd. Wargi ułożyły się w drwiący uśmieszek, kiedy zorientował się, że ma przed sobą dziecko.

- Kim jesteś, bobasku? - zadrwił don Conrado, po czym usiadł. - Czyżbyś szukał niańki? Bo nie wyglądasz mi na mojego adwokata z urzędu.

- Nie jestem adwokatem - odrzekł bez cienia obawy Sergio. - Ale możesz zgadywać dalej.

- Skoro nie przysyła cię nasze państwo, to może jesteś...- przestępca zawahał się chwilę. - Pomyślmy...

- Pozwól, że ci to ułatwię - przerwał mu Gera. - Pamiętasz może nazwisko swojego sobowtóra, którego zabiłeś w niecnym planie pozbycia się...

- Tak, tak, już kojarzę - wtrącił się morderca. - Chodzi ci o tego idiotę, który dla mnie pracował.

Sergio zacisnął pięści, ale odparł powoli:

- Tak, o niego właśnie. Chciałbym z tobą porozmawiać na jego temat.

- A po co? Domyślam się, że jesteś jego synalkiem, mówił mi kiedyś, jak to przyjął tą pracę ze względu na ciebie. Wiesz co? W sumie, to on zginął przez ciebie.

- Nie ja mam krew na rękach! - uniósł lekko głos Odmieniec, ale zaraz się opanował. - Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś.

- Co niby? - zdumiał się Francisco. - Twój nowy kumpel, Rodriguez, ci nie mówił? To on miał zginąć na tej ulicy, a nie Damiansito. W sumie byłem zły, bo przez to wszystko musiałem się wtedy zacząć ukrywać. Inaczej mówiąc, twój tatusiek zniszczył mi moją karierę, przynajmniej za to zapłacił, jak się powinno.

- A teraz ty zapłacisz za każdą zbrodnię, jaką popełniłeś!

- Cóż za patetyzm! - wszedł mu w słowo Velasquez. - Myślałby kto, że ty jesteś aniołkiem.

- Nikogo nie zabiłem! - obruszył się Gera.

- Na razie, chłopcze, na razie. A skoro mowa już o morderstwach, to powiesz mi może, jak czuje się moja ulubiona ofiara?

- Niby kto? - warknął chłopak. Nie tak miała przebiegać ta rozmowa, to przeciwnik ją prowadził, a nie on.

- O mój Boże - westchnął bandyta. - Chodzi mi oczywiście o Rodrigueza. Odebrali mu już prawa do dzieci?

Zapadło zdumione milczenie ze strony Gery.

- Co się tak gapisz?! - tym razem to Velasquez się zdziwił. - On nic ci nie powiedział? Przecież to jasne, że straci te maluchy i przy okazji miłość Sonyi, jak tylko wyjdzie na jaw ta zbrodnia sprzed lat.

- Jaka zbrodnia? - spytał Odmieniec, wyraźnie czując, że to nie on zdobywa tutaj pole. Mógł tylko siedzieć, pytać i słuchać.

- Jednak ten głupiec ukrył wszystko - zaśmiał się drwiąco więzień i złożył ręce w trójkąt, po czym oparł je na stole. - Wiesz co, cieszę się, że przyszedłeś. Zaniesiesz dobrą nowiną sądowi i tej biednej dziewczynie, która ma nieszczęście znajdować się pod urokiem Rodrigueza...Słuchaj dobrze, mój chłopcze. On sam mi to wyznał, kiedy któregoś dnia zebrało mu się na szczerość.

W tym samym czasie w mieszkaniu więziennego lekarza doszło do nieoczekiwanego spotkania:

- Co tu robisz, Armando? - uradował się szczerze zaskoczony doktor. - Dawno cię nie widziałem, zacząłem się nawet obawiać, że zszedłeś z tego świata! Straciłem z tobą kontakt na długo!

- Jak widzisz, mam się dobrze i nie zamierzam umierać! - odparł z uśmiechem przybysz. - Wybacz, że ci przeszkadzam, ale miałem szczerą ochotę cię odwiedzić, jak tylko dowiedziałem się, gdzie mieszkasz po przeprowadzce. Zdarzyło się ostatnio coś ciekawego?

- W sumie moja praca, to praca, jak każda inna - wzruszył ramionami doktor. - Jedyną może interesującą sprawą było przybycie tego bandyty, Francisco Velasqueza, byłego radnego. Badałem go i facet ma zdrowie, jak koń, tylko oberwał kilka razy, zanim go złapali. Słyszałeś o tej sprawie, prawda?

- Oczywiście - uśmiechnął się gość, popijając podaną mu przed chwilą kawę. - Podobno wymordował połowę miasta.

- Aż tyle nie - odrzekł mu przyjaciel, siadając na swoim krześle. - Ale ciekaw jestem, kto mu pomógł sfingować śmierć. Musiał to być jakiś lekarz, ale facet, który wystawił akt zgonu, ulotnił się od razu po rzekomej śmierci radnego.

- Nie dziwię się. Byłby ścigany w całym mieście - odpowiedział Armando, bawiąc się pustym kubkiem. W głębi duszy fascynowała go ironia całej sytuacji - oto jego znajomy opowiada mu z przejęciem o kimś, kto siedzi tuż przed nim i nie ma o tym zielonego pojęcia. Trudno się dziwić, w końcu lekarz więzienny nie znał go jako Josteina Camara, ale jako skromnego Armando Cardona...

W innym pokoju toczyły się nie mniej dramatyczne wydarzenia. Sonya wreszcie zdecydowała się przyznać, że jest już przytomna i odezwała się wyraźnie:

- Nie musisz się martwić, nic mi nie jest, zemdlałam tylko.

Jak bardzo zakłuła ją w serce reakcja mężczyzny! Było to jednak przyjemne uczucie, Ricardo bowiem znajdował się już przy drzwiach, chcąc udać się do telefonu i zadzwonić po doktora, ale na głos dziewczyny wyhamował w miejscu i błyskawicznie obrócił się w stronę łóżka. Przy okazji mało się nie przewrócił przy hamowaniu, ale odzyskał równowagę i zaraz łapał oddech - i niejaką godność - przy posłaniu Sonyi.

- Jak dobrze, że się obudziłaś! Tak bardzo się bałem, że przez moją głupotę coś ci się stało!

- Nic mi nie jest - powtórzyła. - Przynajmniej nie fizycznie. Słuchaj...Co ty sobie myślałeś, wymyślając tą całą historię ze śmiercią?

Wyczuł, że go oskarża, zorientował się już, że rozmowa nie będzie przyjemna, ale łudził się nadal, że wszystko da się jeszcze wyjaśnić. Przecież nie mógł jej stracić i to właśnie teraz!

- To nie tak, najdroższa! Ciotka miała powiedzieć ci tylko, że wyjechałem, to ty i Pedro źle ją zrozumieliście.

- Źle zrozumieliśmy? - Sonya podniosła się do pozycji siedzącej. - Przecież ona wyraźnie mówiła, że odszedłeś.

- To słowa ma kilka znaczeń - podkreślił Ricardo i uczynił ruch, jakby chciał usiąść obok dziewczyny.

- Nie zbliżaj się do mnie - powiedziała zimno.

Pierwszy skurcz serca. Na razie nie ból, nie zwątpienie...Nadzieja.

- Sonyu...- kucnął obok i kontynuował. - Wiem, że postąpiłem jak ostatni kretyn, już to sobie wyrzucałem przez cały czas, odkąd zemdlałaś. Ale zrozum, ja po prostu musiałem wiedzieć, co ty do mnie czujesz!

- Z Księżyca spadłeś? Przecież wiesz, że cię kochałam!

Drugi skurcz. Czas przeszły. Wahanie się, ale równocześnie zaprzeczanie...Chciała tylko dokuczyć. Tak, na pewno tak było...

- Cała ta historia z Wymoczkiem...Przyszedł, pojawił się tylko kilka razy i nagle zaczęłaś się nim fascynować, spędzać coraz więcej czasu, potem wychodzić z nim, aż wreszcie go pocałowałaś...Nawet nie wiesz, jak ja cierpiałem, kiedy was tak zobaczyłem! On mi ciebie odbierał, Sonyu! Moje jedyne, najdroższe, co mam!

- Sam mnie sobie odebrałeś. Praktycznie sam mnie wepchnąłeś w jego ramiona.

Trzeci skurcz, o wiele mocniejszy. "Odebrałeś"? To już się stało?

- To prawda...- zwiesił głowę. - Chciałem nawet, byś się w nim zakochała i miała wsparcie, kiedy ja...

Postanowił jej wszystko powiedzieć, nie mógł już więcej milczeć. Nagle z jego piersi i ust wyrwał się potok słów, jak postanowił powoli, ostrożnie, krok po kroku oddzielać ją od siebie i zbliżać do Daniela. Przy okazji niszczył własne zdrowie, pijąc alkohol, którego mu nie było wolno ani łyka, a na zakończenie dodał, jak to niedługo zamierzał zniknąć z jej życia.

- Chciałeś mnie porzucić? I nasze dzieci również?

Nie krzyczała. Mówiła tak spokojnie, jakby nie dotyczyło to jej, a kogoś zupełnie innego. A on cały się trząsł w środku.

- To Wymoczek miał się nimi zaopiekować. Uznałem, że będzie lepszym ojcem ode mnie, a ty będziesz z nim szczęśliwsza. Pamięć Julio was do siebie zbliży, a Ramirez na pewno otoczy cię miłością. On na ciebie leci. Zachowuje się nieco dziwnie, ale to dlatego, że mu się podobasz, to widać.

- Leci? - zniesmaczyła się dziewczyna, a Ricardo już wiedział, że próba rozluźnienia atmosfery była conajmniej żałosna. Wcale nie miał zamiaru umniejszać powagi sytuacji, ale powoli zaczynał się dusić - co prawda nie dosłownie, ale zdawał sobie sprawę, że dziś, kiedy miał tak wiele wygrać, być może wszystko stracił.

- Przepraszam...Gadam w ten sposób, bo się boję...Kochanie...Ja...Coś zrozumiałem...Niedawno...Zobacz na podłogę...proszę.

- Widziałam. Zniszczyłeś mi kwiatki.

Skurcz numer cztery, tak bardzo silny, że wytrysnęły mu łzy z oczu. Jednak to nie fizyczny ból sprawił mu takie cierpienie, a własna dusza i obojętność dziewczyny.

- Kocham cię! Nie widzisz tego?! Przez tak długi okres czasu wypierałem się tego, sam siebie nie rozumiałem, nie mogłem pojąć, jak ktoś taki, jak ja mógł poczuć do kobiety coś więcej, ale to się stało! Zdobyłaś moje serce, a teraz je miażdżysz! Może nie umiałem ci okazać mojego przywiązania, mojej miłości, ale sam czułem się zagubiony, a potem pojawił się ten Daniel i strasznie się bałem, że mi ciebie zabierze! Najpierw chciałem mu obić mordę, aż wreszcie później skojarzyłem, że to przecież dla ciebie wielka szansa i że będziesz mogła ułożyć sobie przyszłość u boku prawdziwego faceta, a niego kogoś takiego, jak ja! Jestem nikim! Zobacz, ile ja mam lat, co sobą reprezentuję, z kim się wcześniej zadawałem, homoseksualista, były więzień, złodziej, żebrak i nie wiadomo, co jeszcze! Jadałem zdechłe szczury na ulicy! Pasujesz nie do mnie, a do Ramireza! Tak, chciałem porzucić i ciebie i nasze ukochane dzieci, ale dla twojego szczęścia - nie mam pojęcia, co stałoby się ze mną, bo nie umiem bez was żyć, ale zrobiłbym to, bo sądziłem, że będziesz szczęśliwsza!

- Powinieneś wrócić do szpitala dla wariatów.

- Co? - zatkało go zupełnie.

- Jak śmiałeś?! - wybuchnęła wreszcie. - Nie dosyć, że oszukałeś mnie w tak podły sposób, a ja mało nie umarłam, kiedy twoja ciocia zasugerowała, że coś ci się stało, chociaż niby co innego było jej celem, a na dodatek dowiaduję się, że wybrałeś dla mnie drogę, że zdecydowałeś za mnie, że kierowałeś moim losem, że nawet próbowałeś narzucić mi męża i ojca naszym dzieciom!

- A wolałabyś, żeby miały normalnego ojca, czy ojca mordercę?! - krzyknął, nie panując nad sobą. Ogarniała go czarna rozpacz. Boże, jak straszliwie wszystko poplątał!

- Wolałabym, żeby miały za ojca ciebie, Ricardo...- powiedziała cicho dziewczyna. - Nie wiem, co narobiłeś w przeszłości, ale nie mogło to być coś złego, bo masz za dobre serce. Nie uwierzyłam w winę przy zabójstwie Arochy, to i teraz nie wierzę. Ale spełnij wreszcie to, co mi obiecałeś i wyznaj mi - kim była Tamara Villanueva?

- Nie mam pojęcia, kto ci o niej powiedział, ale opowiem ci wszystko. Potem mnie osądzisz i pewnie do reszty odepchniesz. To była maleńka siostra Nestora, mojego przyjaciela, o którym ci jeszcze nie opowiadałem. Znaliśmy się od wieków, Tamara miała trzy lata i była śliczną i mądrą dziewczynką.

Nabrał tchu, bo płacz wciąż wibrował mu w gardle, jakoś się opanował i kontynuował:

- Któregoś dnia bardzo była nieprzyjemna, coś ją ugryzło i krzyczała bez przerwy, głównie na mnie. Nestor próbował ją uspokoić, ale na nic to się nie zdało, nie słuchała go i nawet delikatne klapsy od brata nie pomogły. Nigdy jej nie bił, bo ją...uwielbiał...

Praktycznie zmuszał się do mówienia, czuł, że traci siły, grunt pod nogami, ani ciało, ani umysł nie chcą pomagać mu we wracaniu do tamtych dni. Ale musiał, choćby to miało być ostatnie wyznanie w życiu.

- Udaliśmy się nad jezioro, w jej ulubione miejsce, pewni, że tam się uspokoi i zacznie zachowywać jak zwykle. Przez moment faktycznie to pomogło, trzymała mnie za rękę i śmiała się do mnie. Nestor szedł daleko z tyłu, wiedział, że kocham to dziecko jak swoje własne i nie dam mu zrobić krzywdy. Byliśmy jedną wielką rodziną...Nad samym jeziorem znowu dostała szału i zaczęła mi się wyrywać i krzyczeć, nazwała mnie nie jak zwykle "wujkiem Ricardo", a "głupim osłem" i uciekła w stronę wody. Popędziłam za nią, złapałem, bałem się, że się utopi. Nie miałem pojęcia, co się jej stało, ale nie mogłem się spodziewać, że dojdzie do tragedii!

Przerwał, teraz naprawdę zabrakło mu oddechu, przed oczami zatańczyły czarne plamy.

- Mów dalej! - nakazała mu Sonya sucho.

- Zaczęła mnie bić swoimi maleńkimi piąstkami, obrzucać nienawistnymi słowami, zupełnie, jak nie ona. Mówiłem do niej, że ją kocham, że to ja, jej wujek, że powinna się uspokoić, że nic jej nie zrobię, pytałem, o co chodzi, ale nie odpowiadała. W pewnym momencie miałem już dość, sam się upłakałem, bo jej wyzwiska sprawiały mi ból. Wyobraź sobie - takie małe dziecko, uwielbiasz ją, a ona ciebie, aż tu nagle coś takiego.

- Może się jej czymś wcześniej naraziłeś?

- Nie, niczym. Czasami dzieci tak reagują, po prostu. W końcu...w końcu nie wiedziałem, co mam robić, jak postępować i stało się to najstraszniejsze...

Zwinął się w kłębek u stóp dziewczyny i wypłakał, wyszlochał jękiem:

- Zabiłem ją! Zabiłem małą dziewczynkę! Do tej pory nie mogę sobie tego wybaczyć, nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło, ale tak się stało i kilka godzin potem mój biedny Nestor obejmował trupa i wciąż zadawał tylko pytanie, dlaczego ona! Stałem obok i nie mogłem wykrztusić prawdy, że to ja, jego najlepszy przyjaciel...Boże...Zabiłem dziecko!

Sonya podjęła pewną decyzję, być może bolesną, być może nawet przyszłość pokaże, że niewłaściwą, ale zamierzała się jej trzymać, cokolwiek by się nie wydarzyło, czegokolwiek by nie usłyszała. W najgłębszych jednak zakamarkach umysłu nie podejrzewała, że do jej uszu dotrze prawda aż tak straszliwa, że tajemnicza Tamara Villanueva okaże się aż tak potwornym koszmarem. Przez dobry moment usiłowała uporządkować własne myśli i uczucia, spróbować dokonać analizy tego, co w tej chwili sądzi o człowieku, który skulony zachowywał się jak przerażone ponad miarę zwierzę - w jakichś potwornych drgawkach wypływał z niego żal i ból, mieszając się ze łzami duszy i serca.

- Mam na rękach krew dziecka! Małej, kochanej dziewczynki, która mi ufała, nazywała swoim wujkiem! Zabiłem ją, zabiłem - powtarzał w koło, jakby na nowo postradał zmysły. W pewnej chwili zagiął lekko palce obu rąk i przejechał paznokciami po twarzy, tworząc na skórze krwawe smugi. - Jestem mordercą ! - zawył przerażająco.

Córce Santa Marii trzęsły się ręce, ale wstała z łóżka i kucnęła obok niego.

- Posłuchaj mnie - szepnęła cicho, jednocześnie chwytając go za trzęsące się dłonie. Spojrzała mu w oczy i ujrzała tak straszne cierpienie, tak ogromny żal i wyrzut sumienia, że prawie ją to przygniotło. - Wysłuchaj mnie dobrze, Ricardo.

Przełknął ślinę, nie mogąc nadal się uspokoić i odparł tylko:

- Teraz mi to powiedz. Powiedz, że mnie nienawidzisz, że nie mam prawa dotykać naszych dzieci, że się mną brzydzisz, rzuć mi to w twarz, a ja...

- Ciii, nic nie mów...Tylko mnie słuchaj, proszę. Dobrze?

Spełnił jej prośbę, ale nic ponadto - nadal przypominał zapędzoną w śmiertelną pułapkę istotę, która wie, że za moment nadejdzie ostateczny cios.

- Opowiedziałeś mi coś okropnego, coś, co nie chce mi się zmieścić w głowie. Nie dlatego jednak, że odebrałeś życie dziecku, tylko dlatego, że po prostu w to nie wierzę. Nie twierdzę, że zmyślasz, ale z całą pewnością był to wypadek, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, albo coś w tym stylu.

- Ale ja naprawdę jestem winien! Ona nie żyje przeze mnie!

- Przestań. Cokolwiek się tam wydarzyło, na pewno tego nie chciałeś, nie zrobiłeś umyślnie. Odkąd cię poznałam, wciąż żyjesz dla innych ludzi, nie dla siebie. Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek uczynił coś dla własnego szczęścia, a nasze dzieci kochasz jak największe na świecie skarby. Ty po prostu nie mógłbyś z premedytacją nikogo zabić, a już na pewno nie takie maleństwo. Jedyne, co mnie boli, to fakt, że wcześniej mi tego nie wyznałeś, że nie podzieliłeś się tym ze mną, a wtedy mogłabym...

- Szybciej wyrzucić mnie z serca, prawda? - załkał.

- Przestań. - Wyciągnęła rękę i otarła mu łzy płynące po policzkach i zmieszane z krwią. - Szybciej ci pomóc. Nie musiałbyś mierzyć się z czymś takim sam, od tego masz mnie, swoją Sonyę. Czy sądzisz, że przestałam cię kochać, albo coś?

- A nie jest tak? Nie czujesz do mnie nienawiści?

- Nie. Jesteś nadal tym samym człowiekiem, którego kocham i kochać będę do końca świata. Nikt, nawet najmocniejszy na świecie psychicznie człowiek nie potrafiłby najpierw kogoś zabić, a potem tak bardzo się zmienić. Wyjaśnij mi tylko jedno - dlaczego nigdy wcześniej nie myślałeś o tej dziewczynce? Co wywołało wspomnienia?

- Nasze maluchy - pociągnął nosem, powoli uspokajając własny oddech. - Odsunąłem w cień tamto zdarzenie, ale za każdym razem, kiedy patrzyłem na Pedro i Catalinę, przypominało mi się na nowo i bałem się, że kiedyś skrzywdzę i ich. Sonyu! - spojrzał nagle na nią z przerażeniem w oczach. - Twój ojciec ma rację! Ja muszę stracić prawa do dzieci! Bo jeśli kiedykolwiek...

- Ani mi się waż. Staniemy razem przed sądem i nikomu nikt praw nie odbierze. Jesteś ich ojcem! Potrzebujesz ich, a one ciebie. Zresztą ja też.

- Czy ty mi...wybaczasz? To wszystko, zakpienie sobie z ciebie z moim rzekomym wyjazdem, a nawet morderstwo na siostrze mojego przyjaciela? Czy ty właśnie mówisz, że wbrew temu, co przed chwilą powiedziałem...

- Nikogo nie zabiłeś! Niech to w końcu do ciebie dotrze! Wiesz co? Może dokończysz mi tą historię, może powiesz mi, jak zginęła Tamara? Wtedy zobaczysz, że nie byłeś niczemu winien, a tylko niepotrzebnie się zadręczasz przez tyle lat.

- Byłem. Ten jeden, jedyny raz byłem. Prosiła mnie, żebym nauczył ją pływać. Widziała kiedyś, jak to robiłem i bardzo jej się to spodobało. Z ufnością w oczkach poprosiła mnie o wybaczenie poprzedniego zachowania i spytała, czy mogę jej pokazać, jak się nurkuje. Trochę się obawiałem uczyć takie maleństwo, ale chciałem jej chociaż pokazać podstawowe czynności podczas pływania. Weszliśmy razem do wody, to znaczy ja tylko kawałek, w zasadzie na brzegu, stałem w ubraniu, w butach, a ona ostrożnie zrobiła kilka kroków w głąb jeziora, dosłownie trzy albo cztery. Tak bardzo patrzyłem, czy nic jej się nie dzieje, czy jest bezpieczna, aż nagle zaczęła się topić. Zdziwiony ponad miarę, bo byłem pewien, że jezioro nie jest w tym miejscu w ogóle głębokie i nie ma tam żadnych zwierząt, skoczyłem bez namysłu do wody. Kiedy do niej dotarłem, zaśmiała mi się w twarz i wyznała, że tylko żartowała, bo mnie nie lubi. Zezłościłem się na nią i wygarnąłem parę słów, co myślę o takim żarcie, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Próbowałem postraszyć ją nawet karą od brata, ale tylko się ze mnie śmiała. Wtedy zachowałem się jak psychopata...

Umilkł. Jego oczy wpatrzyły się w przeciwległą ścianę i nie powiedział ni słowa więcej.

- Ricardo?- szepnęła ostrożnie Sonya. - Co się potem stało?

- Zabierz mnie stąd...Zabierz, błagam cię - wyszeptał jękliwie dobry moment później.

- Co? - zdumiała się dziewczyna. - O co ci chodzi?

- Nie chcę tu być...Jezioro...Ona drwi ze mnie, tak bardzo mnie to boli, nie rozumiem...Tamara śmieje się bez przerwy, nie wiem, co mogę zrobić, coraz bardziej się denerwuję, nie umiem sobie z nią poradzić...To była taka grzeczna dziewczynka...Taka ładna i śliczna...A wiesz, co ja zrobiłem?! - krzyknął nagle prosto w oblicze Sonyi, zupełnie nie kontaktując, z kim jest i co czyni. - Powiedziałem, że nauczę ją porządnie pływać i wsadziłem jej głowę pod wodę. Normalnie powinienem tylko na chwilę, żeby się z nią oswoiła, ale ja ją trzymałem za długo, żeby nauczyć ją nie pływania, a wychowania i potem, potem...Ona przestała oddychać! Utopiłem ją, rozumiesz?! Utopiłem Tamarę! Utopiłem dziecko!

Koniec odcinka 224
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicja z krainy czarów
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:12:28 30-03-10    Temat postu:

BlackFalcon, gratuluję świetnego, naładowanego emocjami odcinka. Naprawdę mistrzowsko udało Ci się stopniować napięcie zwłaszcza w finalnej scenie dramatycznej spowiedzi Ricardo. Znakomicie oddałaś mroczny klimat tej retrospekcji, przez moment przeniosłam się nad jezioro, oczami wyobraźni widziałam rozgrywając się tam dramat a nawet odczuwałam bół targający Ricardo. Nie wszystkim autorom udaje się doprowadzić czytelników do takiego stanu.

Ricardo w końcu wyznał swój najbardziej ponury grzech. Wygląda, że wrobiłaś go jednak w to zabójstwo. Jednak jako jego adwokatka znajduję przynajmniej jedną okoliczność łagodzącą a może nawet więcej. Po pierwsze, to zdarzenie można uznać jako nieumyślne zabójstwo a nwet tragiczny w skutkach wypadek. Pzecież RR nie działał z zamiarem zabicia dziecka, tylko zniecierpliwiony jego zachowaniem chciał dać mu nauczkę. Niestety popełnił fatalny błąd, zbyt długo trzymał główkę dziecka pod wodą, wskutek czego ono zmarło. Jednak w zachowaniu RR trudno doszukać się premedytacji, zbrodniczego zamiaru...Drugą okolicznością łagodzącą mogłoby być działanie pod pływem silnego wzburzenia (to oczywiśnie nie usprawiedliwia zabójstwa ani nie zwalnia go całkowicie z odpowiedzialności, ale znane są tzw. przypadki chwilowego zaćmienia umysłu, pomroczności czy amoku nawet u łagodnych ludzi i uniewinnienia z tego tytułu). Ponadto pewne znaczenie może mieć wiek RR w czasie tamtych zdarzeń. Trudno mi dokładnie usytuować te wydarzenia w czasie, ale zakładam, że RR był wtdy chyba osobą niepełnoletnią..Może mnie pamięć myli, ale wydaje mi się, że Diego wyrzucił syna z domu przed osiągnięciem przez niego pełnoletności a Nestor jakoś kojarzy mi się z dzieciństwem i wczesną młodością RR...
Reasumując, RR popełnił ciężki grzech ale już go chyba z nawiązką odkupił przez te wszystkie lata cierpień i odrzucenia. Ponadto fakt popełnienia tak tragicznego błędu nie czyni go złym człowiekiem. Mimo wszystko uważam, że zasługuje na szczęście u boku Sonyi, tylko czy będzie mu dane...Teraz Sonya zna już prawdę i wszystko w jej rękach. Chyba lepiej byłoby gdyby ten fakt z przeszłości RR na zawsze pozostał przed nią ukryty. Chociaż z drugiej strony może lepiej, że poznała prawdę z ust RR, bo prędzej czy później i tak dowiedziałaby się o tym od kogoś nieżyczliwego. W końcu Velasquez rozpowiada to każdemu, kto się napatoczy. Strasznie żal mi w tym wszystkim nie tylko RR ale także Sonyi, która do końca ufała w niewinność ukochanego i pocieszała go a chwilę później jej złudzenia się rozwiały. Trudno mi sobie wyobrazić jak teraz zareaguje. Czy będzie w stanie spojrzeć na to obiektywnie i dostrzec okoliczności łagodzące, czy też odsunie się od RR? Szczerze mówiąc, nie wiem, jak zachowałabym się na jej miejscu w takiej sytuacji. Bardzo jej współczuję. Boję się, że pod wpływem emocji, wstrząsu i strachu może odrzucić RR i wybrać pozornie spokojną przystań u boku Daniela. Ale ten facet nie da jej szczęścia tylko jego pozory, bo na pewno nie zdoła go pokochać tak mocno jak RR.

Coraz bardziej przekonuję się do Monicy. Choć jest raczej typem modliszki wykorzystującej mężczyzn, to jednak jej interesowność i pogoń za pieniądzem nie razi mnie tak jak podstępy, intrygi i chciwość Andrei czy puszczalstwo, wulgarność i prymitywizm Gracieli Gambone. Poza tym Monica posiada w porównaniu z tymi prostaczkami pewną klasę i jest kobietą światową. Na ich tle lśni jak diament. Podobały mi się też jej celne riposty i to jak w mgnieniu oka przejrzała prawdziwe wredne oblicze Carlosika, dla którego firma jest droższa niż wnuki.

Jakoś nie wzrusza mnie fakt, że Carlos nie może zaznać pełni szczęścia z żadną kobietą. Sam jest sobie winien, bo zawsze wybiera kobiety silniejsze od siebie, które go wykorzystują i nim sterują. Związek ze żmijowatą Andreą źle na niego działa, pod jej wpływem traci resztki skrupółów i zasad moralnych. Ona ciągnie go w dół, wyzwala w nim, to co najgorsze, wciąga w swoje niecne intrygi. Czy ten facet kiedyś się ocknie i zorientuje, że się przy niej stacza? Nie wiem, czy on kocha ją czy tylko wspomnienie dawnej Andrei. Przecież zakochał się w zupełnie innej kobiecie, wrażliwej, dobrej i kochającej. Teraz z tamtego uczucia zostało chyba tylko przyzwyczajenie, żądza i wspólny cel czyli działanie na niekorzysć Sonyi i RR.

Brak mi słów na wredność Andrei, która chce wrobić RR w jakieś świństwo a nawet porwać dzieci i zwalić winę na niego. Co za żmija! Ona musi źle skończyć i zapłacić z nawiązką za swoją podłość! Mam nadzieję, że szykujesz dla niej coś naprawdę okrutnego i skończy gorzej niż Rubi, sama jak palec, bez majątku i miłości Carlosika, choć jakaś gwałtowna spektakularna śmierć też mnie usatysfakcjonuje...

Widzę, że macki Gregorio sięgają nawet do sali sądowej poprzez dawną znajomość z sędziną. Nawet jego list mimo grzecznościowych formułek brzmiał jak nakaz ojca chrzestnego z ukrytym naciskiem. Poza tym nasz don Monteverde nieco odsłonił swój skryty plan, który mi się coraz bardziej podoba. Czyżby Gregorio po kryjomu sprzyjał RR? Czy też chce tylko pogrążyć Carlosika i zdobyć nowego sojusznika w walce z nim i zdobyć wdzięczność Sonyi? Czasami dobrze mieć po swojej stronie kogoś takiego, jak Gregorio, choć za każdą przysługę trzeba jakoś potem zapłacić.

Tajemniczy pan doktor wyszedł wreszcie z mysiej dziury i krąży w pobliżu Velasqueza. Niech się pospieszy i uciszy tego gadułę, bo ten staje się już zbytnio monotematyczny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:26:44 02-04-10    Temat postu:

rezerwuję miejsce, aby jutro skomentować

jestem wreszcie, skomentowawszy wcześniej na PW, ale mogę i teraz, tyle że krócej, bo życzę tylko Sonyi wielu sił i niezałamywania się, a Tobie jeszcze wielu dni takiej wspaniałej weny :*


Ostatnio zmieniony przez Lilijka dnia 15:02:17 06-04-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 121, 122, 123 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 122 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin