Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 122, 123, 124 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
cris
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 3684
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 14:22:18 04-04-10    Temat postu:

Zdrowych i spokojnych Świąt!!!

Już niedługo poproszę o przesłanie na maila kolejnych odcinków, bo powoli nadrobiłam te, które mi wysłałaś.

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alex
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 3455
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Meksyk
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 21:56:43 05-04-10    Temat postu:

Pięknie piszesz masz talent !!
zapraszam do udziały to coś dla ciebie !!
[url]
http://www.telenowele.fora.pl/nasze-telenowele,51/konkurs-pisarze-telenowel-do-dziela-pierwsza-wspolna-telka,19094.html[/url]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:36:28 13-04-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Dziękuję bardzo serdecznie za taką pochwałę - zależało mi bardzo na tym, by ukazać emocje w tej scenie, szczególnie ważna była dla mnie akurat ona, dotyczyła przecież mojego protagonisty. Interesuje mnie teraz tylko jedna rzecz, o której wspomni Sonya, a na którą nie wiem, czy zwróciłaś uwagę - jak zachowuje się dziecko, któremu coś grozi?

Właśnie co do tego wypadku jestem ciekawa, co powiesz na ten temat, czy ta okoliczność łagodząca nadal będzie miała tutaj zastosowanie . Bo przecież masz rację, że ze słów Ricardo wynika, iż nie chciał tego zabójstwa, ale dwie osoby wspomną coś na ten temat - czy aby na pewno Ricardo nie był świadom tego, co robi? .

O wieku wspomnę później, to też może mieć pewne znaczenie, jednakże sądzę, że każdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, czym to może grozić...co nie znaczy, że nie będzie to miało znaczenia - wybacz, że tak mieszam, ale muszę ze względów bezpieczeństwa mojej fabuły .

Na pytanie o moment, kiedy Diego wyrzucił syna z domu, nie dam Ci teraz odpowiedzi - wszystko będzie poruszone w telenoweli .

Owszem, Ricardo cierpiał bardzo i być może odkupił faktycznie tenże grzech, ale z drugiej strony jeśli był w pełni świadomy tego, co robił...Nie twierdzę, że tak było, ale jest pewna rzecz, która nie do końca pasuje w jego historii. Wszystko wyjasnię, tego możesz być pewna .

Oczywiście, Sonya powinna wiedziec, bo przecież to mogło wyjść w każdej chwili na jaaw, tym bardziej, że przecież RR sam mówił, że jego dzieci wciąż przypominały mu o tym tragicznym wydarzeniu. W takim razie mogłoby się okazać, że wyszłoby to wtedy, kiedy nie byłby to najlepszy moment, na przykład wtedy, gdy opiekowałby się dziećmi, albo coś w tym rodzaju. Co jednak zrobi Sonya, wcale nie jest takie łatwe do przewidzenia, bo przecież nie tylko ona jest zainteresowana całą sprawą, ale i ma przecież dzieci, o które może się obawiać. O ile sama mogłaby wybaczyć to wszystko Ricardo i pomóc mu zapomnieć, to obawa o dzieci może przekreślić wszystkie jej marzenia. Ironiczne może się okazać to, że tak upragnione przez oboje dzieci ich rozdzielą na zawsze.

Być może właśnie znajomość z Danielem da jej to ukojenie i być może po rozczarowaniach z Ricardo obdarzy ogromną miłością syna Ramirezów? Może to jej droga na szczęście? Wiem, jak to brzmi, ale możliwe, że właśnie tak się stanie . Kto wie ))).

Monica ma klasę, tak ja mówisz. Nie upija się i być może zachowuje nieco okrutnie w stosunku do własnej córki, poza tym to, iż związała się z Pablo tylko dla pieniędzy, wcześniej wykorzystując po drodze między innymi Gustavo może razić, ale przynajmniej nie wyraża się w taki sposób, jak pozostałe przez Ciebie wspomniane osoby.

Carlos był wcześniej zupełnie inny, pamiętasz? Dobry, spokojny człowiek, zajmujący się tworzeniem własnej powieści, cichy, wrażliwy i oddany. Czy jeszcze kiedykolwiek otrząśnie się z tego? Czy kiedykolwiek wróci do tego, kim był dawniej, czy całkowicie się stoczy? Jak widzę, Andrę całkowicie spisałaś na straty .

Jak zakończy swoją działalność Andrea - kto to wie. Być może akurat u boku Carlosa, szczęśliwa, bogata i zadowolona?

Faktycznie, Monteverde zna wszystkich, a przynajmniej tych, którzy mu są do czegoś potrzebni. Jednym ruchem może odwrócić losy wyroku i sprawić, że sąd przyzna dzieci Ricardo i Sonyi - tylko pytanie, czy wydawanie jakiegokolwiek wyroku ma jeszcze sens, skoro okazać się może, że dziewczyna zrywa jakąkolwiek znajomość ze swoim niedoszłym mężem?

I z całą pewnością pan doktor niedługo powróci .

Lilijka - A dziękuję również . A Sonya być może te siły będzie potrzebować do zupełnie czegoś innego.

Cris - A dziękuję i czekam na wysłanie .

Zapraszam na odcinek 225...

-----------------------------------------------------------

Odcinek 225

Felipe Santa Maria potrzebował seksu. Chodził jak kot od ściany do ściany i zastanawiał się, jak sobie pomóc. Owszem, mógł wynająć przecież odpowiednią do tego kobietę, ale nie chciał ryzykować. A nuż się czymś od niej zarazi? Niby jeśli by dobrze zapłacił, takie coś nie powinno mieć miejsca, ale z drugiej strony jakoś nie widziało mu się dzwonienie do agencji i zniżanie się do tego poziomu. On, Felipe Santa Maria, powinien mieć stałą kochankę, a nie szukać panienki po burdelach.

Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Złorzecząc pod nosem na wszystkich akwizytorów tego świata otworzył wejście i tak samo szeroko oczy ze zdumienia.

- Co tu robisz? - spytał już na samym początku swojego gościa.

- Mogę wejść? - odwzajemniła mu się pytaniem Monica.

- Jasne - odrzekł, niezbyt pojmując, co bratowa może od niego chcieć.

- Jestem ci bardzo wdzięczna za ostrzeżenie na temat mojego męża - zaczęła przemowę, kiedy znalazła się w środku, przy okazji rozglądając się po pomieszczeniu. - I wiesz co? Być może lepiej na tym wyjdę, niż przypuszczałam.

Pogładziła zakurzony blat stołu i kontynuowała:

- Za to tobie chyba nie wiedzie się najlepiej?

- Jak widzisz! - odparł rozeźlony brat Carlosa, nabierając ochoty złamać tej wścibskiej babie palec i kazać jej czyścić wszystkie kurze w okolicy. - Ten kretyn Monteverde dał mi tylko to za lata wsparcia, a mój braciszek i ta dzi**a, Andrea, opływają w bogactwie.

- I co cię najbardziej wkurza? Fakt, że są razem, czy to, że mają pieniądze?

- Oczywiście, że to drugie! - Nalał sobie kolejny już dzisiaj kieliszek alkoholu, wypił go jednym haustem i dorzucił: - Przyszła do nas jako pomoc domowa, a skończyła jako przyszła żona mojego brata. Omotała go i teraz zdobyła wszystko, a ja nie mam nic.

- Kobiety też nie.

- Tego akurat nie potrzebuję! Chcę mieć władzę i z powrotem odzyskać rezydencję i majątek, a nie uprawiać seks w mieszkaniu pełnym moli.

- A szkoda...- Monica oblizała wargi. - Bo już miałam ci zaofiarować pewną umowę. Ale skoro nie jesteś nią zainteresowany...

- Jaką umowę? - spytał Felipe, czując, jak spodnie stają mu się nagle za ciasne. Miał tylko nadzieję, że jego bratowa nic nie zauważy.

- Seksualną. Potrzebujesz panienki i to widać. Dam ci ją, ale w zamian musisz mi pomóc.

- Niby jak? - mruknął mężczyzna, coraz bardziej obawiając się o własną godność.

- Mówi ci coś nazwisko Luis de La Vega?

- Pewnie. To ten chłopak, synalek mojego braciszka, tak samo do niczego, jak i jego ojciec.

- Nie byłabym taka pewna...Ten malec może nam sporo namieszać, wiem z opowieści Carlosa, że już kilka razy się spotkali i wcale nie jest taki głupi. Przeciwnie, może się okazać, że sąd dojdzie do ich pokrewieństwa i wypyta dzieciaka, jak to był traktowany.

- I co z tego? Powie, że ojciec ma go gdzieś i...Masz rację! - wykrzyknął nagle Felipe. - Wtedy na pewno Carlos nie dostanie tych maluchów.

- Otóż to. - Monica usiadła na fotelu i kontynuowała, zakładając nogę na nogę, co jeszcze bardziej podnieciło spragnionego mężczyznę. - Wybuchnie skandal i stracę godność i poważanie wśród społeczeństwa. Okaże się, że mój małżonek nie potrafi wychować ani Sonyi, ani swoich własnych wnuków, a tym bardziej dzieci.

- Czyli musimy zamknąć mu usta...Ale jak to zrobić? Dzieciaka mordować przecież nie będę! - żachnął się Felipe, nalewając sobie następną porcję alkoholu.

- Oszalałeś? - kobieta wydęła wargi. - A kto tu mówi o zabójstwie? Pójdziesz do niego jako wujek, którym w końcu jesteś i zajmiesz się tym.

- Faktycznie, jestem jego wujkiem...- uświadomił sobie Felipe. - Ale przecież na pewno mi nie uwierzy po tylu latach.

- Uwierzy. Bardzo się różnicie z bratem, a on ma żal do niego, nie do ciebie. Obiecasz mu, że jeśli ci pomoże, dostanie...hm, pomyślmy. Sporą pomoc finansową, bo przecież wiadomo, że po śmierci Hectora nie jest im łatwo, poza tym obiecasz mu załatwienie uznania go przez Carlosa i przy tym specjalnego zapisu w testamencie. Jednym słowem roztoczysz przed nim wizję bycia jedynym spadkobiercą.

- Jest przecież jeszcze Sonya.

- Możliwe. Ale jest również w konflikcie z ojcem. I nie jest to jego własna krew. W sumie jeżeli Luis zechce, mógłby wykurzyć tą dziewczynę ze spadku po ojcu.

- Niby jak? W końcu wszędzie widnieje ona jako legalna córka Santa Marii.

- Ale nią nie jest. Wystarczy namówić Gregorio, żeby pogadał z Sonyą i uznał ją za córkę, a wtedy...

- On się skłania ku niej i Rodriguezowi - przypomniał Felipe. - Woli ich zwycięstwo od sukcesu Carlosa.

- To świetnie! - uradowała się Monica. - To przecież szansa dla nas. Zobacz - de La Vega jedynym spadkobiercą po tym, jak Monteverde uznaje Sonyę, mój mąż wychowuje wnuki, a ja unikam skandalu.

- A co ja mam z tego?

- Satysfakcję. Pieniądze. Mnie.

- Mam rozumieć, że zostałabyś moją kochanką? - spytał podejrzliwie Felipe.

- Dokładnie tak. I już nigdy nie zabrakłoby ci kobiety.

Kilka głębokich oddechów wcale Sonyi nie pomogło. Zdawała sobie przecież sprawę, że topiące się dziecko nie reaguje spokojnie na to, co się dzieje. Ono się dusi, wyrywa, stara uwolnić, ocalić swoje życie. A oprawca na pewno spostrzegł, że coś jest nie tak. Jednakże nadal trzymał głowę dziewczynki pod wodą, nadal starał się ją...uspokoić. I udało mu się to, tyle, że na zawsze. Zadrżała, bardziej z lęku o własne uczucia, ponieważ uświadomiła sobie pewną prawdę. Nazwała Ricardo oprawcą. Co prawda w myślach, ale nie zmieniało to faktu, że to uczyniła.

- A kiedy się broniła...Dlaczego jej nie puściłeś?

Wiedziała, że to pytanie nie ma sensu. On i tak nie kontaktował, w ogóle nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Straszliwe wspomnienie tak bardzo wstrząsnęło Rodriguezem, że jego umysł zatrzasnął podwoje, znów zamknął go w zupełnie innym świecie, byle dalej od tamtej tragedii. Robił tak w sumie od zawsze, tylko teraz odciął go nie tylko od przeszłości, ale i od teraźniejszości. Edgar wykonał dobrą robotę...

Kimkolwiek by nie był dawniej. Ile osób zginęło przez niego, teraz, czy wiele lat temu. Poprzez chorobę umysłową, jaką przeżył, a raczej zaleczył, czy też przez don Conrado, a nawet mała dziewczynka sprzed laty. Ile osób okradł, ile musiało potem zgłaszać włamania na policji i otrzymywać pieniądze z ubezpieczenia, płacząc za utraconymi przedmiotami. I ile bólu zadał jej, samej Sonyi. Czy to wszystko mogło zrównoważyć te kilka dobrych uczynków?

Nie, wcale nie kilka. Przecież wielokrotnie uratował jej życie, nawet, kiedy był zmuszony ryzykować własne. Żył dla niej, istniał dla niej i wszystko, co robił, robił dla niej. Czyż mogła go teraz opuścić?

Na pytania nadejdzie czas później. Teraz jej potrzebował i wiedziała, że da mu to wsparcie. W końcu miłość do czegoś zobowiązywała, a ona nie potrafiła przestać kochać go nawet w takiej postaci - załamanego, nieświadomego niczego osobnika, skulonego w klęczki na ziemii i nadal wstrząsanego szlochem. Postąpiła tak, jak mogła najlepiej - ostrożnie i z największą czułością przytuliła go mocno i pozwoliła się wypłakać. Może jeszcze wróci do świadomości na tyle, by mogli porozmawiać o ich przyszłości - a może nie.

Młoda Allie nadal oczekiwała na przyjazd Pedro. Wiedziała, że może spędzić u Guardioli sporo czasu, ale przy nim czuła się bezpieczniej, był jakby wspomnieniem ojca, pozostałością po nim, czymś w rodzaju przypomnienia, że Abreu kiedyś istniał, że jest ktoś, kto będzie po nim płakał i żałował tak samo, jak ona. Gabriel za wszelką cenę starał się jej pomóc, przesiadywał w jej domu od dłuższego czasu, wychodził tylko na noce, ale potem wciąż do niej wracał, nie przejmując się tym, że ludzie niedługo zaczną o nim gadać. Musiał jednak trwać przy swojej dziewczynie, zbyt wiele widział jej rozpaczy, by ją teraz zostawić samą.

Swojej dziewczynie? Przeklął sam siebie w duchu. O czym on myśli? W końcu znali się krótki okres czasu, a on już uważa córkę Monici za coś więcej, niż tylko przyjaciółkę? Przecież obiecał sobie, że po śmierci jego maleńkiego, jeszcze nawet nienarodzonego dziecka już nigdy nie uwierzy żadnej kobiecie. Allie może i była miła, ale chłopak nie miał zamiaru łączyć się z kimkolwiek!

Daniel Ramirez miał innego rodzaju problem. Martwił się mianowicie o swój samochód, bo podczas jazdy do domu obił kierownicę pięściami ze trzydzieści razy.

- Do jasnej, jasnej cholery! - klął co jakiś czas. - Co za idiota...Ale mocny idiota. Tak mnie pobić, mnie potomka rodu Ramirezów, mnie, brata Julio, obrońcę Sonyi, mnie...

Nawet nie zauważył, kiedy wykręcał już na podjeździe budynku posiadłości Abreu. Sam nie wiedział, po co tu przyjechał, pewnie przywiodła go tutaj ochota na podzielenie się rewelacjami z osobą, która zna Sonyę, czyli z jej przyjaciółką. Może Allie go zrozumie i pomoże w uwolnieniu dziewczyny z tego piekła?

Wparadował wściekły do środka, rzucił okiem na pusty korytarz i zdziwił się niepomiernie, kiedy na odgłos dzwonka wyszedł mu nie ten, kogo się spodziewał.

- Gabriel? - zdumiał się chłopak. - Co ty tu robisz?

- Powinieniem cię spytać o to samo - odparł wyraźnie przygnębiony Abarca.- Ale to nie pora na to. Praktycznie mieszkam tutaj, bo Allie zmarł ojciec i ona próbuje się jakoś pozbierać.

- Prawnik Eduardo Abreu nie żyje? - Daniel wszedł dalej za przyjacielem i wysłuchiwał dalszych sensacji. - W takim razie biedna córka Santa Marii ma mniejsze szanse na wygranie procesu o dzieci.

- Jesteś bardzo dobrze poinformowany - tym razem zdziwił się Gabriel. - Wiesz o procesie i o szansach tej dziewczyny.

- Bycie jej jedynym przyjacielem do czegoś mnie zobowiązuje! - warknął Ramirez, wciąż wściekły na fakt, że nie udało mu się zachować tak, jak należało i dał się pobić.

- Jedynym przyjacielem? Przecież podobno ma partnera i...

- Partnera! - parsknął przybysz, po czym odwrócił się bolącą stroną twarzy w stronę przyjaciela. - Widzisz, co jej partner mi zrobił? I to dlatego, że chciałem się z nią pożegnać jak należy!

- Nic dziwnego, pewnie jest zazdrosny i...

- Zazdrosny?! - Ramirez powtarzał słowa po Abarce jak echo. - On nie jest zazdrosny, tylko szalony! Mało mnie nie zatłukł, wypadł na podwórze i wlał mi tak, że ledwo się poruszam! Mówię ci, to wariat i trzeba jak najszybciej wydostać ją stamtąd!

- Chcesz ją porwać?

- Nie. Przynajmniej nie na razie. Ale muszę coś z nim zrobić, bo boję się o bezpieczeństwo jej i jej dzieci. Jest Allie? - Ramirez nagle zmienił temat.

- Tak, siedzi w pokoju, prosiła mnie, żebym zobaczył, kto przyszedł. Służąca, która otworzyła ci drzwi, nie wchodzi do pokoju dziewczyny - nawet jej biedna Allie nie życzy sobie widzieć. Tylko mnie i to nie cały czas.

- W dziwny sposób zdobywasz jej względy! - zadrwił przyjaciel, ale zaraz potem wyjaśnił: - Potrzebuję się z nią spotkać i to od razu. Tak, tak, wiem, jest w żałobie, ale to ważne - inaczej będzie rozpaczać nie tylko po ojcu, ale i po przyjaciółce. Jeżeli ten facet cały czas ma taki temperament, to gotów i Sonyę zatłuc.

Victor Bolivares nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Czuł się, jakby po całym ciele chodziły mu mrówki, a on powinien się drapać i drapać. Wiedział, że to było nerwowe, że nie ma żadnych mrówek, ani innych owadów, że jedynym środkiem na uspokojenie będą ciepłe ramiona Viviany, ale i ją odtrącał. Oczywiście nie robił tego wprost, ale kiedy przychodziła i delikatnie sugerowała ochotę na zbliżenie, odsuwał ją bez przekonania. Bo przecież chciał to z nią zrobić, miał ochotę, ale jednakże coś go powstrzymywało i powodem broń Boże nie było to, że przestał ją kochać, ale stres. Wszechogarniająca obawa, że któregoś dnia pojawi się na nowo Virginia, a on nie będzie wiedział, jak ma zareagować. Czegóż ona od niego chciała? Wrócić do niego po tak długim okresie? Nawet przecież nie zdążyli być razem, nie ustanowili żadnego związku, a co dopiero mówić o jakichś powrotach! Wyznała mu miłość, będzie próbować go zdobyć, kiedy już ułożył sobie życie - czy ma powiedzieć o wszystkim Vivianie? Ale co jej wyzna? Fakt, że kiedyś ktoś go odtrącił, a teraz powraca z nadzieją na odświeżenie starej znajomości? Czy ma sprawić, że była żona Carlosa będzie się czuła zagubiona jeszcze bardziej i to teraz, kiedy powoli dochodzi do siebie po gwałcie i po całkowitej zmianie swojego życia?

Kiedy Rodriguez już nieco się uspokoił, ale nadal niewidzącymi oczami bacznie obserwował pokój, Sonya wstała powoli z klęczek i ostrożnie podeszła do drzwi. Jej przyszły mąż nie zareagował, nadal pogrążony był we wspomnieniach, ale teraz jakby z punktu widzenia obserwatora, a nie uczestnika. Gdy chwyciła za klamkę i powoli otworzyła wejście, nie poruszył się ani o milimetr. Przeszła próg wciąż w ciszy, a potem szybkim krokiem udała się do jednego z pokoi.

Pedro Velasquez przekazał właśnie Valerii Guardiola wiadomość o śmierci Eduardo Abreu. Zasmuciło to ciotkę Ricardo, liczyła bowiem na sukces dzięki obecności zdolnego prawnika - nie mógł on co prawda prowadzić tej sprawy osobiście, za to wspierać dobrym słowem i radą przyjaciół i owszem. Teraz ubyło jednego, potężnego sprzymierzeńca i przyszłość rysowała się mniej jasno. Mimo to nie traciła nadziei.

- Sprawdzę, co u nich słychać - podniosła się z krzesła. - Strasznie tam cicho, zaczynam się bać, co się wydarzyło.

- Może nic? - odparł Pedro. - Może doszli do porozumienia i tylko im przeszkodzimy?

- Mam złe przeczucia - odparła mu kobieta. - Zaraz wracam.

Szofer wstał razem z nią, chciał być na miejscu, z pierwszej ręki widzieć, co się dzieje i w razie czego zareagować. Czuł się nieco rozdarty między złością na przyjaciela za to, że tak wszystkich wykiwał, a życzeniem mu jak najlepiej.

Nie postąpili wielu kroków, kiedy spostrzegli, że Sonya wychodzi z pomieszczenia, gdzie obecnie przebywały dzieci. Był to pokój oddalony na tyle od głównego wejścia i położony na piętrze, że nie musieli się obawiać kolejnego aktu wandalizmu, takiego, jak ten wypadek z kamieniem jakiś czas temu. Policja zresztą nadal nie wyjaśniła tamtego zdarzenia i prawdopodobnie sprawa zostanie zamknięta i odłożona do akt. Przecież nie mogli się spodziewać, że na tym się nie skończy...

- Co tu robisz? - spytała ją ciotka, próbując opanować zimne uczucie strachu. Ta scena niby nie była taka przerażająca, wręcz przeciwnie - to normalne, że matka zajmuje się dzieckiem, ale dlaczego nie przyszła tutaj z partnerem? I dlaczego ma taką smutną minę?

- O nic nie pytajcie, proszę - odrzekła dziewczyna. - Wszystko wam wyjaśnię później, obiecuję. Na razie przypilnujcie małego, jest zdziwiony faktem, że zabrałam mu siostrę.

Istotnie, bowiem w objęciach Sonyi słodko spała zawinięta w kocyk przyszła Catalina. Nadal nie mieli czasu ochrzcić dzieci, zamierzali zrobić to tuż po ślubie, ale jakby niebiosa zdecydowały się nie dopuścić do tego, w ten sposób jasno dając do zrozumienia, że nie życzą sobie nawet nadania dzieciom imion, by nie miały jakiegokolwiek związku z ich ojcem...

- Co chcesz zrobić z tym maleństwem? - szepnął Pedro, nie chcąc budzić niemowlaka.

- Później, proszę - powtórzyła córka Santa Marii i wróciła do swojego pokoju, nie mówiąc już niczego więcej.

W międzyczasie Manolo Fernandez obracał w ustach wciąż bolący ząb. Wyglądało to nieco dziwnie, bo wydymał przy tym policzki - ząb znajdował się z tyłu szczęki i trudno go było dosięgnąć - i robił bardzo interesujące - przynajmniej z punktu widzenia obserwatora - miny. Gregorio Monteverde, siedzący naprzeciwko niego, nie był, niestety, lekarzem psychiatrą, toteż jego zainteresowanie twarzą i wyczynami gościa nie było dla niego zbyt pociągające. Inaczej pewnie zapisałby ten przypadek w annałach swojego archiwum. W tym wypadku jednakże słuchał tylko jednym uchem wynurzeń męża Virginii.

- Odkąd przestałem śledzić tą pańską córkę, nie mam już za bardzo nic do roboty! - skarżył się przybysz. - Czy nie mógłby pan...dać mi...jakiejś robótki?

Język kierował się co parę sekund w stronę upartego członka stowarzyszenia zwanego "Zbiór uzębienia Manolo Fernandeza", toteż słowom towarzyszyło coś na kształt oblicza zdumionego spaniela.

- Nie mam nic dla ciebie na razie - stwierdził sucho ojciec Andrei. - Jak tylko coś znajdę, dam ci znać.

- Ale ja się nudzę! - przeciągły jęk zawodu wydobył się z ust zbolałego Manolo, przy okazji dodając wiary jego smutkowi poprzez kolejne ukłucie w zębie.

- Nic ci na to nie poradzę! Wykonałeś swoją pracę, dostałeś wynagrodzenie, potem spotkałeś się z Andreą na kolacji i to tyle. Nie jesteś mi już potrzebny, Fernandez!

- Ale, ale...Ja bym chciał...Może przydam się do czegoś, może trzeba komuś dać nauczkę, albo coś? Szefie, błagam, kobiety się ze mnie śmieją, jak pytają, gdzie pracuję, a ja...

- Powiedz im, że masz swoją formę i daj mi spokój! - podniósł głos Monteverde. - Mam lepsze rzeczy do roboty, niż opieka nad niepełnosprawnym umysłowo facetem!

- To może ja pana zastąpię? - zaofiarował się Manolo. - Gdzie jest ten wariat?

- Mówię o tobie! - nie wytrzymał ojciec Andrei. - Wyniesiesz się z mojego domu sam, czy mam wezwać policję?

- Idę, idę - odburknął on, szczerze okazując swoje niezadowolenie.

- Czekaj! - krzyknął nagle za nim Gregorio, uświadamiając sobie pewną prawdę. - Jednak mi się przydasz. Umiesz prowadzić samochód?

- Szefie...Oczywiście, że tak, jestem szanowanym kierowcą i...

- Świetnie. W takim razie zawieziesz mnie do pewnego domu, podam ci adres. Jak się sprawdzisz, zostaniesz moim szoferem.

- Już się robi, szefie! To będzie restauracja, prawda? Bogaci najczęściej siedzą w takich i rozmawiają o interesach. Zazzwyczaj jedzą wymyślne dania i patrzą, żeby się nie pobrudzić, a przecież...

- Dosyć! - huknął Monteverde. - Żadna restauracja! Jadę spotkać się z pewnym chłopakiem.

- Uuuulalalla - na moment przytkało Manolo. - Mam rozumieć, że pan jest...pan jest...

- Nie o to mi chodziło! - zirytował się Gregorio. - To mały chłopiec, muszę z nim porozmawiać.

- Mały? Ale wie pan, jak nie ma odpowiedniego wieku, to to może być niebezpieczne, więc niech pan lepiej...A może to jakiś pana zaginiony syn i będzie romantyczne spotkanie?

- Zamknij się! To Luis de La Vega!

- A tego, to ja przecież znam! - oświeciło Fernandeza. - To ten sam, który podawał się za syna Carlosa, kiedy...

- Dokładnie! A teraz leć po samochód! - wrzasnął ojciec Andrei.

W miarę normalne życie oddzielał od przepaści smutku i głębokiej rozpaczy jedynie próg. Tenże próg był niczym innym, jak wejściem do pokoju Sonyi, który dziewczyna przekroczyła teraz bez wahania. Zanim podzieli się z kimkolwiek decyzją na temat przyszłości swojego burzliwego związku z Ricardo, musi uczynić coś jeszcze. Z dzieckiem na ręku kucnęła ostrożnie przy człowieku, którego tak bardzo kochała i wyszeptała cicho:

- Zobacz, kogo ci przyniosłam.

Rodriguez nie zareagował, siedział tak samo, jak go zostawiła. Zupełnie jak ludzka mumia ze śladami łez na policzkach. Ściekały same, w ogóle niekontrolowane, jakby całkowicie postradał zmysły.

- Spojrzyj na nią, proszę - ponowiła dziewczyna. - Tylko bądź cicho, niedawno zasnęła.

Nadal bez rezultatu. Życzenie, by Ricardo był cicho, zostało spełnione, ale na pewno nie o to chodziło córce Carlosa Santa Marii. Za to stało się coś odwrotnego - mianowicie Catalina otworzyła oczy i spojrzała poważnie na milczącego ojca.

- Wiesz co? Wydaje mi się, że chyba ona ma na coś ochotę, tylko nie umie jeszcze nam tego wyznać, co o tym sądzisz?

Na potwierdzenie tych słów niemowlę wysunęło rączki w kierunku Ricardo i zamachało nimi, zupełnie jakby chciało zwrócić na siebie jego uwagę. Kiedy po kilku próbach nic się nie stało, zrezygnowane maleństwo rozpłakało się wniebogłosy. Wciąż wpatrzone w nieruchomego ojca roniło łzy, w ogóle nie dając się uspokoić matce.

- Ciii, ciiii, maleńka, wszystko w porządku, tatuś jest po prostu trochę zmęczony, ale na pewno się tobą zajmie, jak odpocznie, nie martw się. Już, już, zaraz wrócisz do braciszka, już za momencik, jeszcze chwileczkę, dobrze? Musimy zrobić tylko jedną małą rzecz, zgoda?

Westchnęła cicho, w duszy modląc się o powodzenie swojej misji, chociaż powoli zaczynała tracić wiarę, że to ma jakikolwiek sens. Wstrząs musiał być na tyle silny, że na zawsze...Nie, nie teraz! Nie może teraz o tym myśleć! Tak wiele razy traciła swojego ukochanego, tym razem nie może to się skończyć ot tak, po prostu, po takich wyznaniach nie może najzwyczajniej w świecie zamknąć go z powrotem w domu wariatów i zapomnieć o wszystkim, cokolwiek postanowiła, przynajmniej chce wiedzieć, że odzyskał świadomość!

Posuwając się tak wolno, jak jeszcze chyba nigdy w życiu, przybliżyła się do Rodrigueza, nie bacząc, że serce wali jej, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Dziecko wciąż płakało, prawdopodobnie przeczuwając, że dzieje się coś niezwykłego, coś, czego należy się obawiać. Już nie machało rączkami, raczej starało się uciec jak najdalej, w głąb kocyka, byleby tylko odsunąć się od tej strasznej postaci na podłodze.

Kiedy położyła kruche zawiniątko u stóp Ricardo, wstrzymała oddech. Wiedziała doskonale, czym ryzykuje. Życiem i bezpieczeństwem dziecka. Cokolwiek by nie mówić o Rodriguezie, gdy znajdował się w podobnym stanie, nie można było przewidzieć, co zrobi - przecież miał już na koncie kilka śmiertelnych wypadków, nazwijmy to dosyć miłosiernie. Czyż mogła jednak nie spróbować?

Mijały minuty, a sceneria nie zmieniła się ani odrobinę. Przypominało to trochę tragiczny obraz, przedstawiający przerażającą scenkę z życia jakiejś rodziny.

Dziesięć minut potem, a wydawałoby się, że minęła cała wieczność, Rodriguez spojrzał na to, co miał blisko siebie. Z początku nie wykonał ani jednego ruchu, dopiero gdy dziecko zorientowało się, że jest obserwowane, wbiło swój wzrok w ojca i na moment przestało płakać. W tym samym momencie coś odblokowało się w umyśle narzeczonego Sonyi i zrozumiał, że ma przy sobie niemowlę. Wyciągnął ręce w jego kierunku, nie przypuszczając, co przeżywa w tej chwili córka Santa Marii.

- Dziewczynka...- wydostało się z ust Ricardo. - Jaka malutka...

- Tak, dziewczynka...- odszepnęła mu Sonya. - Poznajesz ją?

- Jasne, że tak - odparł mężczyzna. - Jakbym mógł jej nie poznać? Przecież tak mocno ją kocham.

- Ona ciebie też. Jest piękna, prawda?

- Owszem. Wezmę ją na ręce, dobrze?

- Z pewnością by tego chciała. Ja zresztą też.

Powoli i bardzo delikatnie, z największą czułością pochylił się nad dzieckiem i ostrożnie wziął je w ramiona. Zaczął kołysać leciutko, a dziewczynka najpierw nieśmiało, a potem coraz szerzej zaczęła się uśmiechać. Sonya zauważyła, że Ricardo oddał uśmiech, a niemowlę drugi raz wysunęło rączki i pomachało do ojca, w zupełności zadowolone i szczęśliwe.

- Lubię ją, wiesz? - powiedział cicho. - Pomyśleć, że ona mnie też. Dziwne, prawda?

- Nieprawda, ani trochę. Musi cię przecież uwielbiać - roześmiała się Sonya, jakby całe napięcie z niej zeszło. - W końcu jesteś jej tatą.

- Tatą? - zdumiał się Ricardo. - Ja nie mam dzieci. To córka rodziców mojego przyjaciela, nie wiedziałaś? Ma na imię Tamara Villanueva.

Raul Monteverde w końcu udał się do kwiaciarni, kupił największy i najdroższy bukiet, jaki tylko znalazł i pojechał do domu Maribel. Bardzo żałował swoich słów, nie chciał zranić dziewczyny w żaden sposób, po prostu...właściwie co? Wolałby raczej się dłużej nie zastanawiać nad swoimi uczuciami, bo miał dziwaczne wrażenie, że doszedłby do bardzo dziwnych wniosków. Rzucił jej podczas kłótni w twarz, że nie będzie na razie brał żadnego małżeństwa, że nie chce słyszeć o tych ceremoniach, bo źle mu się kojarzą - i była to prawda. Ale zataił jedną sprawę - owszem, kojarzyły mu się...ale z jakimś bólem w piersi, gdy patrzył na byłą żonę zamierzającą wziąć ślub z mężczyzną...którym nie był on sam.

Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić od siebie te natrętne myśli, które akurat teraz go opadły i oczekiwał cierpliwie na otwarcie drzwi. Zupełnie nie miał pojęcia, jak zostanie przyjęty.

- Co ty tu robisz? - wyrzut był pierwszym, co usłyszał. - Nie dosyć ci mojego cierpienia?

- Maribel, posłuchaj...- wysunął przed siebie kwiaty, jakby chciał obronić się nimi przed atakiem. - Doskonale wiem, że źle się zachowałem i przyszedłem cię przeprosić. Mogę wejść?

- Wejdź - odparła mu cicho, zastanawiając się, dlaczego to robi - czy powodem była jej miłość, czy raczej to, co powiedział jej Gustavo?

Kiedy znalazł się w środku, podał kwiaty dziewczynie, ale ta kazała mu tylko ruchem głowy wstawić je do wazonu stojącego na stole.

- Pójdę po wodę - zaofiarował się Monteverde.

- Nie trzeba, jest w środku - odrzekła spokojnym tonem. - Właśnie wyrzuciłam poprzednie, dostałam je od znajomego.

- Masz znajomego, który daje ci kwiaty? - zdziwił się Raul, niemile zaskoczony.

- To kwiaciarz z pobliskiej ulicy, staruszek, pan Salvatore, znasz go przecież dobrze.

- Ach, tak...- uspokoił się przybysz. - Posłuchaj, ja naprawdę przesadziłem i nie chciałbym, żebyśmy przez coś takiego...

- Coś takiego? - zadrwiła Maribel. - Dla ciebie to tylko "coś takiego", tak?

- Kochanie...- podszedł bliżej i próbował ją objąć. - To nie ma sensu. Przyznaję, jestem ostatnio drażliwy i...

- Owszem. Od czasu ślubu tej dziwki! - wysunęła się z jego ramion.

- Nie mów tak o niej! - prawie krzyknął Raul i dopiero po chwili zorientował się, że po raz kolejny zranił kogoś, kto był mu bardzo bliski.

- To jednak prawda...- spuściła głowę dziewczyna. - Ty nadal ją kochasz.

- Nie! - zaprzeczył żywo. - Wręcz przeciwnie, ja ją nienawidzę!

- Akurat - mruknęła Moreni, powstrzymując się od płaczu. - Cierpisz na samo jej wspomnienie. Może już pójdziesz, Raul. Nie mamy sobie nic do powiedzenia.

- Nie, nie wyjdę stąd! Nie mam zamiaru cię stracić przez...

- Przez co, Raul? Przez fakt, że nadal darzysz uczuciem szmatę? Puszcza się z kim popadnie tylko po to, by zdobyć pieniądze, a ty nadal do niej wzdychasz? Kiedyś próbowała nawet uwieść twojego ojca, opowiadał mi o tym. Gdyby nie to, że wcześniej odkryli prawdę, kim jest, poszłaby z nim do łóżka, nie wiedząc, że to również jej tata!

Wtedy syn Gregorio poczuł po raz pierwszy w życiu, że jest w stanie uderzyć kobietę. Nie chciał tego robić, więc wydyszał tylko przez zaciśnięte zęby:

- Porozmawiamy kiedy indziej!

I wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Nie słyszał już szlochania dziewczyny, której jeszcze tak niedawno wyznawał uczucie.

Christek się śmiał. Robił to tak bardzo serdecznie, że Adrian na moment zapomniał o całej przeżytej tragedii i strachu o chłopca. Nareszcie nie musieli się już niczego obawiać, Christian był w doskonałym stanie i lekarze owszem, wydali mnóstwo zaleceń, ale byli wyraźnie zadowoleni z przebiegu leczenia. Brakowało tylko Sergia, ale koledzy przyzwyczaili się już w sierocińcu, że Gera rzadko jest z nimi, dawniej całe dni spędzał na cmentarzu, a teraz pewnie korzysta z życia w rezydencji Valerii Guardiola. Nie zazdrościli mu, byli szczęśliwi, że mu się powiodło, marzyli jednak, by kiedyś odwiedzić go w domu i poznać tą wspaniałą kobietę, która przecież przyczyniła się do wyzdrowienia siedmiolatka. Byli przecież pewni, że Odmieniec już na zawsze zamieszka razem z nią.

- I wiesz co? - wyparskał nagle Christian w potoku innych słów i śmiechu. - Kiedyś tata powiedział mi, że jestem podobny do kogoś, kogo dawniej znał, ale nie wyjawił mi niczego więcej. To był jakiś jego kolega, czy coś w tym rodzaju. Nawet chyba wspomniał jego imię, ale ja po prostu nie zapamiętałem. Z czymś mi się nawet kojarzyło, ale zupełnie nie wiem, jakie ono było.

- Dlaczego cię porównał? - zdumiał się Adrian. - Przecież powinien do twojej mamy, albo coś, a nie do jakiegoś faceta.

- Nie wiem, może żartował, tata uwielbiał żarty. Zmarł kilka lat temu, a ja nadal go pamiętam...Czekaj, czekaj, mam na końcu języka to nazwisko! - Chłopak skupił się tak, że porobiły mu się zmarszczki na czole i wyglądał jak staruszek. - Mam! Brzmiało ono...zaraz, zaraz..Pablo jakiś tam...Montgolfier? Nie, tak to na pewno nie. Mountalban? Melchior?

- Martinez - zamruczał Adrian, zupełnie nie mając pojęcia, co robi.

- Co? - zatrzymał się siedmiolatek. - Skąd wiedziałeś?

- Nie rozumiem? - Tym razem to drugi przyjaciel nie skojarzył.

- Bo właśnie tak się nazywał! Pablo Martinez - ponoć jestem do niego podobny!

- Oszalałeś? - zniesmaczył się Adrian. - Pablo Martinez to argentyński aktor!

- Widać ojcu go przypominałem! - zaśmiał się Christek. - Wyglądam jak aktor, co nie?

Istotnie, Gera właśnie korzystał z życia, ale raczej z jego ciemnej strony. Siedział naprzeciwko mężczyzny, który zabił mu pośrednio ojca i nie potrafił wydostać z siebie głosu. A ten kontynuował:

- Jak więc widzisz...- Velasquez mówił takim tonem, jakby opowiadał dziecku bajkę - twój przyjaciel wcale nie był takim świętoszkiem, wręcz przeciwko, ma na sumieniu krew małej dziewczynki. Ale ty mi i tak pewnie nie uwierzysz, albo polecisz do niego, zapytasz, a on się wszystkiego wyprze. Żal mi tylko tej malutkiej, która tak mu ufała. Wiesz, co mi jeszcze powiedział? Że kiedy zaczęła się szarpać, bo się dusiła, on zamiast ją puścić, wsadził jej głowę jeszcze głębiej. I doskonale wiedział, że ją topi, chciał jej dać nauczkę, której nigdy nie zapomni. Słyszysz, maluchu?! - Conrado przysunął nagle swoją twarz tak blisko gościa, jak tylko mógł w tej sytuacji. - Dobrze wiedział, zdawał sobie doskonale sprawę, że ją zabija! Gdzieś miał przyjaciela, gdzieś miał małą dziewczynkę i jej rodziców, z pełną świadomością zabił dziecko!

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! - Odmieniec zerwał się, gotów wyjść i natychmiast zapomnieć o tym człowieku. Napawał go odrazą tak straszliwą, że chłopca dosłownie zemdliło.

- Nie musisz. - Francisco usiadł wygodnie z powrotem. - Co nie zmienia prawdy.

Gera splunął prosto w twarz więźnia i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Odetchnął głęboko parę razy dopiero na zewnątrz. Wszystkie myśli kłębiły mu się w głowie, historia wymyślona przez Conrado - bo nie miał wątpliwości, że nasłuchał się tylko bzdur - dudniła mu w głowie.

- Nie! - krzyknął chłopiec sam do siebie, w powietrze, jakby protestując przeciwko całemu światu. - Nie, nie wierzę w to!

Nie mógł jednak tak po prostu podejść do Rodrigueza i zapytać się go, jak było naprawdę, w tym jednym Francisco miał rację. Jednak jeśli oskarżenia są prawdziwe, Gera przeżyje naprawdę ogromny zawód.

Powoli zaczynał padać deszcz, krople odbijały się od szyb pojazdów, spadały też coraz bardziej na głowę Sergio, idącego we zamyśleniu drogą i zastanawiającego się, co ma dalej czynić. Wrócić do domu i spojrzeć w twarz Ricardo, nie mogąc dowiedzieć się, czy patrzy na oblicze potwora, czy dobrego człowieka? Tak przecież nie mógł postąpić. W takim razie gdzie może się udać? Chyba jedynie do ojca, na cmentarz.

Imię Tamary Villanueva powoli stawało się dla Sonyi imieniem przeklętym. Nie dosyć, że słyszała je w takich dramatycznych okolicznościach, to teraz na dodatek jej dziecko zostało nazwane w ten sposób.

- Ricardo...To nie jest Tamara...- córka Santa Marii przełknęła ślinę, starając się nie okazywać strachu. - Przyjrzyj się dobrze, to twoja córeczka, malutka Catalina, pamiętasz?

- Nie - pokręcił głową Rodriguez wciąż z tym skierowanym do małej uśmiechem na twarzy. - To nie jest żadna Catalina, to Tamara, nie widzisz? Nestor będzie zadowolony, że tak ładnie się śmieje, cały dzień przecież była taka niegrzeczna.

Ciało dziewczyny przeszedł zimny dreszcz. Czyżby Ricardo przeżywał od nowa ten sam dzień, który zapadł mu tak bardzo w pamięć i w serce, ten nad jeziorem? Wtedy życie dziecka byłoby w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Wszystko wskazywało, że niestety tak właśnie jest.

- Daj mi dziecko...- powiedziała spokojnym i cichym głosem Sonya, nie okazując własnych uczuć. - Daj mi je, dobrze?

- Pozwól mi je jeszcze trochę potulić, proszę - poprosił pokornym tonem jej przyjaciel. - Przecież nie zrobię mu żadnej krzywdy.

Jakże ironiczne było brzmienie tej wypowiedzi w ustach człowieka, który miał na sumieniu siostrę Nestora!

Jakby na przekór groźbie wiszącej w powietrzu, jedynym, co uczynił, było delikatne dotknięcie palca małej i wydanie dźwięków podobnych do gaworzenia.

- Jaka jest zabawna, próbuje ugryźć mnie w palec! - zaśmiał się Ricardo. - A przecież jeszcze nie ma ząbków.

Czyli wiedział, że trzyma w rękach niemowlę!

- Czy mogę ją zabrać, kochanie? - Sonya spróbowała innej metody. - Na pewno jest głodna, nakarmię ją i zaraz ci ją przyniosę.

- Nie! - krzyknął na nią jej przyszły...a może raczej niedoszły mąż. - Nie oddam ci jej! Chcesz ją skrzywdzić, nie pozwolę na to!

Po czym błyskawicznie wstał, mocniej przycisnął do piersi zawiniątko z maleństwem i bardzo szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, nim Sonya zdążyła zareagować.

Valeria razem z Pedro czekała już dosyć długo, ale tym razem jej cierpliwość się wyczerpała. Podniosła z kołyski drugiego z dzieciaków i powiedziała do Velasqueza:

- Idę do nich. Nie mogę wiecznie siedzieć i zastanawiać się, czy...

Nie dane jej było dokończyć. Rodriguez minął ją w korytarzu, jeszcze zanim wyszła z pokoju i rzucił krótkie, ale wesołe:

- Zobacz, ciociu, idę z Tamarą na spacer. Nauczę ją pływać.

Koniec odcinka 225


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 22:29:48 13-04-10, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicja z krainy czarów
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:27:28 17-04-10    Temat postu:

BlackFalcon, Twoje opowiadanie czyta się jak świetny, nieustannie trzymający w napięciu thriller z oryginalną historią miłosną w tle Starasz się usilnie, abyśmy zwątpili w Ricado i ujrzeli go w nowym bulwersującym świetle jako złego mordercę dziecka. Ale w tej historii jest coś dziwnego, jakieś podwójne dno, które jeszcze nie zostało odkryte, jakiś brakujący element, którego jeszcze nie znamy. Ten element mi na razie umyka, ale wiem, że nie odkryłaś jeszcze wszystkich faktów tego zdarzenia i nie znamy jeszcze całej prawdy o tej tragedii nad jeziorem. Ale nie wierzę, że RR z pełną świadomością i premedytacją zabił Tamarę, którą darzył sympatią. To naprawdę by nie licowało z jego charakterem, natomiast nie wykluczam, że już w w przeszłości mógł on mieć jakieś zaburzenia osobowości, początki choroby psychicznej albo w ogóle coś sobie uroił Twój opis nawrotu choroby RR i jego cofnięcie się w przeszłość zostało nakreślone bardzo wiarygodnie i tak przejmująco, że aż mnie ciarki przeszły. Te odchylenia od normy czynią tę postać jeszcze bardziej interesującą i niejednoznaczną a jednocześnie tragiczną, że nie sposób jej nie współczuć. Mimo wszystko zbytnio pastwisz się nad RR, najpierw wystawiając go na nieludzkie eksperymenty Edgara a teraz znowu pogrążając biedaka w stanie zmienionej świadomości i umysłowego regressingu. Zlituj się nad nim i nad Sonyą. Ricardo nie może trwale pogrążyć się w szaleństwie ani tym bardziej skrzywdzić własnego dziecka. On musi się ocknąć i przezwyciężyć chorobę. Nieszczęścia dotykające RR i Sonyę są niewspółmierne do tych, które przydarzają się innym bohaterom tej powieści, choć tamci też nie mają życia usianego różami.
Także Sonya mimo młodego wieku przeszła więcej niż większość ludzi podczas całego życia a teraz jest rozdarta pomiędzy miłością do RR a strachem o dzieci, właśnie poznała straszną tajemnicę o narzeczonym,i na domiar złego musi patrzeć, jak jej ukochany pogrąża się w obłędzie Czy ta dziewczyna zazna kiedyś zasłużonego szczęścia i spokoju?

Czy urojone przeżywanie na nowo historii z Tamarą odblokuje umysł RR i rzuci nowe światło na tę sprawę? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że za tym kryje się coś jeszcze, coś co być może zostało wyparte ze świadomości RR a może całkowicie zmienić perspektywę....

Monica trochę obniża loty zadając się z gołym i wesołym Felipe. Myślałam, że się do tego nie zniży i ma lepszy gust, nawet jeśli jak zwykle działa we własnym interesie.

Nie rozumiem zdenerwowania Bolivareza. Co go obchodzi powrót Virgini, nic jej nie obiecywał i nic nie jest jej winien. Przecież miał prawo ułożyć sobie życie i zakochać się w kimś innym. Dlaczego tak się stresuje i nie chce powiedzieć prawdy Vivianie. Ukrywanie tego tylko skomplikuje ich związek. Czy poczciwy doktorek będzie rozdarty między dawną a obecną miłością i kroi się trójkącik?


Christek jest nieślubnym synem Pabla Martineza Ten fakt powinien zapewnić mu dostatnią przyszłość, bo Pablito śpi na pieniądzach, tylko czy zechce uznać chłopaka? I dlaczego w którymś odcinku dawałaś do zrozumienia, że ta wiedza może nieść śmiertlene niebezpieczeństwo. Co może grozić Christkowi?

Maribel powinna rzucić tego mięczaka Raula, który chyba nadal wzdycha do byłej żony. Dziewczyna zasługuje na kogoś lepszego niż na ukruchy uczucia młodego Monteverde.

A Daniel znowu mnie zirytował. Znowu pcha się nieproszony, zamiast uszanować żałobę Allie po ojcu i jeszcze uroił sobie, że będzie obrońcą i wybawcą Sonyi nawet wbrew jej woli. Ale dla niego to za wysokie progi...Sonya zasługuje na prawdziwego mężczyznę a nie wymoczkowatego chłopczyka, który nigdy w życiu nie musał o nic walczyć ani do niczego dochodzić sam, bo wszystko dostał na złotej tacy jako oczko w głowie rodziców. Danielito to za cienki Bolek dla Sonyi.

Z utęsknieniem wyczekuję kolejnego odcinka...Mam nadzieję, że RR odzyska jasność umysłu i że Catalinie nie grozi żadne niebezpieczeństwo
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:22:43 18-04-10    Temat postu:

Przeczytałam i pod koniec mnie wryło Tym razem nie w podłogę, a łóżko, bo znów zrobiłam sobie z PiMka ebooka
Bezbłędnie ukazujesz pzemiany w psychice pana RR, w ogóle to jest świetnie zbudowane, to napięcie, styl całości... zastanawia mnie tylko, ile jeszcze wytrzyma Sonya. Bo ja bym nie wytrzymała. Myślę, że Ricardo nie zrobi nic złego przyszłej Catalinie (jakoś mi to do Ciebie nie pasuje ), ale jego przyjaciele najedzą się strachu. Wielkiego strachu.
OMG, dopiero teraz doszło do mnie, że Pablo to Pablo, ten Pablo, co u Ciebie go gra Saul Lisazo AAA! Że niby Christian to jego syn?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:18:58 24-04-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Dziękuję za pochwałę . Wiesz, bo Ricardo jest może dobrym człowiekiem, ale w przeszłości popełnił wiele błędów i nie zawsze były to błędy wybaczalne...Osobiście go uwielbiam, ale pewne rzeczy będą kładły się cieniem na jego życiu do końca...Chyba, że tak, jak mówisz, jest coś jeszcze, o czym nie wspomniałam...Przydałby się tutaj Nestor, prawda? . Kto wie, kto wie, może i pojawi się w mojej telce. Być może to właśnie ten człowiek ma w ręce karty, którymi może odmienić wszystko na lepsze...albo jeszcze gorsze . Pamiętaj tylko, że Nestor płakał nad ciałem siostry i nie wiemy, czy winił za cokolwiek Ricardo.

Powiem Ci coś, ale tak odrobinkę, żeby nie odkryć za dużo . W jednym masz rację. Czegoś tu brakuje. Pewnego malutkiego faktu, który może ostatecznie obajśnić, jakim człowiekiem jest Ricardo i czy warto go w ogóle lubić. Niekoniecznie jest to coś dobrego, być może wręcz przeciwnie, ale brakuje tutaj jeszcze jednej, ważnej rzeczy.

Nie mogę się nad nimi zlitować . To, co z nimi w tej chwili wyczyniam, jest mi potrzebne do spełnienia pewnej rzeczy, jaką sobie założyłam. Kończę już...nie, nie telkę, w żadnym razie . Tylko coś na kształt jej pierwszej temporady. A co za tym idzie, muszę dokonać pewnej ważnej rzeczy, która niedługo się wydarzy. Odcinki drugiej temporady będą emitowane od razu po pierwszej, więc przerwy żadnej nie będzie. Tylko coś się zmieni .

Monica działa tylko i wyłącznie w swoim interesie, a przygoda z Felipe może jej pomóc...na swój sposób. Być może oddanie mu ciała było jednorazowe i odrzuci go potem jak zepsutego ogryzka?

Hm, a kto powiedział, że Bolivares całkiem zapomniał o Virginii? .

Christek ma coś wspólnego z Martinezem. Czy jest jednak jego synem? A może łączy ich coś innego? A co do tamtego zdania, to wyobraź sobie Pablo, ktory najpierw groził ujawnieniem jakiejś niemiłej tajemnicy Valerii, a potem nagle sam coś kryje - z pewnością nie byłoby mu to na rękę...

Marible może i by rzuciła Raula, ale ma brata w niebezpieczeństwie i nie wie, skąd weźmie pieniądze...

Daniel w ogóle myśli inaczej, niż połowa ludzi w mojej telce . Jednak ten cienki Bolek może akurat teraz mieć bardziej otwartą drogę, niż się wydaje...

Lilijka - Wryło Cię ze strachu? . Wychodzi mi naprawdę mały horror z tego .

Sonya podjęła już pewną decyzję, którą zamierza wprowadzić w życie, jak tylko wszystko się uspokoi.

Tak, ten Pablo, to ten Pablo ;D. Ale czy na pewno jest ojcem Christka?

Zapraszam na odcinek 226...Jeden z ostatnich...z pierwszej temporady -

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odcinek 226

Carlos Santa Maria nie miał innego wyjścia. Plan Andrei wcale mu się nie podobał, ale był jedyną drogą do zachowania zarówno dzieci, jak i firmy. Nic innego nie można już było zrobić, poza udawanym pogodzeniem się z Sonyą i jej...partnerem. Poprosił swoją kobietę, by razem z nim pojechała do rezydencji Guardioli, by chociaż w ten sposób czuć się bezpieczniej. Tak, bo bał się, że w nieodpowiednim momencie wybuchnie i pokaże swoje prawdziwe uczucia. Być może będzie musiał nawet podać rękę swojemu wrogowi, a to na pewno nie będzie łatwe.

- Wiesz, co mi przyszło do głowy? - powiedziała Andrea, kiedy już wsiedli do samochodu. - Pamiętasz może Rosę, naszą byłą pokojówkę?

- Oczywiście - odparł Carlos, odpalając silnik. - Opiekowała się mną nawet przez pewien czas. To była bodajże kuzynka Bolivaresa, czy coś takiego.

- Owszem. Ciekawe, czy wie, co się teraz z nią dzieje, chociaż wątpię, żeby Victor zajmował się losem kogoś podobnego do niej. Wartoby jednak dowiedzieć się, czy nasz doktorek czasem nie zna jej miejsca pobytu.

- Po co ci ta dziewczyna? - spytał Santa Maria, skręcając przy wyjeździe z podjazdu.

- To ona próbowała kiedyś zabić Sonyę. Ubzdurała sobie, że twoja córka jest winna śmierci jej ukochanego Juana, a mojego brata. Felipe powiedział mi to któregoś dnia. Znajomość z tym idiotą jednak do czegoś mi się przydała.

- Z tego, co pamiętam, chciałaś brać ślub z tym idiotą - przypomniał kwaśno Carlos. - Wybrałaś jego, a nie mnie.

- Stare dzieje. Wróćmy do naszego planu, dobrze? Może odszukamy panienkę Davila?

- Po co ci ona? - powtórzył się Santa Maria. - Już raz próbowała skrzywdzić...

- Tak, tak, dobrze o tym wiem. A gdyby tak przekonać ją, że większym ciosem dla Sonyi będzie porwanie jej dzieci?

- Rozumiem, chcesz zwalić winę na Rodrigueza, ale przecież ona może zrobić coś złego moim wnukom!

- Nie obawiaj się - uśmiechnęła się Andrea. - Załatwię to.

Felipe czuł się szczęśliwy. Nie miał pojęcia, że niedawna wspólniczka wyzywa go teraz za plecami, ale to i tak nie zmieniłoby jego nastroju. Miał w łóżku piękną kobietę, Monicę, swoją bratową i wierzył, że tak będzie zawsze. Carlos pewnie spędzał z nią noce, ale polegające tylko na spaniu, seks uprawiali zapewne góra dwa, trzy razy w miesiącu. To on, Felipe, jak za dawnych lat, posiadał żonę młodszego z Santa Maria i wszystko wróci do normy. Nawet cień Viviany powoli się rozwiewał.

- Kochanie...- przeciągnęła się Monica tuż po ich stosunku. - Nie uważasz, że czas teraz wypełnić naszą umowę? Jesteśmy naładowani pozytywnymi wibracjami, de La Vega czeka, a nasi wrogowie nie śpią. Może pojedziemy do niego już teraz?

- Z miłą chęcią! - zerwał się starszy z braci. Seks zawsze działał na niego odświeżająco, nawet powstrzymywał go od nadużywania alkoholu. - Ubierz się, jedziemy, odstawisz wspaniałą macochę, gotową przekonać Carlosa do największych cudów. - Nagle jednak przystopował z jedną nogą zwisającą z łóżka. - Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób pomagamy Carlosowi?

- Już ci to tłumaczyłam - westchnęła kobieta, znużona głupotą partnera. - Może sobie wziąć te dzieci i zrobić z nimi, co zechce. Dla mnie liczy się tylko uniknięcie skandalu. Kiedy już przycichnie cała sprawa, ja będę posiadaczką firmy tego debila.

- I dasz część udziałów mnie.

- Błąd. Dam ci połowę! Albo 49%, żebym miała nadal prawo większości.

- A jak namówimy Gregorio na pogodzenie się z Sonyą?

- Ojej, jakiś ty niedomyślny. Zagramy na jego ojcowskich uczuciach, a szczególnie na tym, jak dopiekłby Carlosowi, uznając Sonyę i zaprzyjaźniając się z nią. To najłatwiejsza część naszego planu.

- Jesteś genialna - stwierdził Felipe i raźno zeskoczył z posłania. Pocałował Monicę w usta i rozejrzał się za swoim ubraniem. Nie zauważył przez to dziwnego uśmiechu partnerki i to na pewno nie skierowanego w jego stronę. Nie poznał też na szczęście jej myśli.

Armando Cardona opuścił już mieszkanie swojego przyjaciela, bawiąc się znakomicie jego niewiedzą. Jakże przydatna była znajomość z tym człowiekiem, dzięki temu będzie miał łatwiejszy dostęp do tego, który stanowczo mówił za dużo - nie można dopuścić, aby przyszła ofiara powiedziała jeszcze więcej, na przykład wymieniła nazwisko Josteina Camara.

Postawił kołnierz, bo deszcz zaczynał kropić coraz mocniej i szybkim krokiem udał się w miejsce, które ostatnio dosyć często odwiedzał, zdając relację z postępów w swoim planie - położony w pięknym i cichym miejscu cmentarz przyciągał Armando jak magia. A konkretniej może nie cała nekropolia, o ile można tak powiedzieć o tym skromnym miejscu, a jedno miejsce pochówku.

Stał właśnie przy nim, kiedy w oddali nadciągnęła potężna, ciemna chmura, jakiej dawno nie widziano na meksykańskim niebie. Zazwyczaj takie zjawiska są oznaką mocnej ulewy, ale Cardona nie zwrócił na nie w ogóle uwagi. Schylił się ku płycie nagrobnej, delikatnie ją pogładził i powiedział do siebie:

- Tu leży człowiek, który oddał ducha za niegodnego śmiecia. Jestem po części sprawcą tej tragedii, dlatego proszę cię, Damianie Gera, o wybaczenie...i o wsparcie. Francisco musi umrzeć, sądzę, że ta śmierć ukoi twoją duszę...tak samo, jak uspokoi moje nerwy. Nie będę już musiał się obawiać, że mnie zdradzi. Pomożesz mi?

Ojciec Sergio nie odpowiedział. Nie słyszał, albo nie chciał się mieszać do podobnych spraw. Istnieje też trzecia ewentualność - martwi nie mówią. Po prostu.

Szum spadających kropel zagłuszył czyjeś kroki. Cardona stał jeszcze chwilę przy nagrobku i nie miał pojęcia, że nie jest tutaj sam.

- Kim pan jest? - usłyszał nagle za sobą stanowczy, żądający wyjaśnień głos.

Armando drgnął, ale opanował się w jednej chwili i odwrócił w stronę mówiącego.

- Jestem przygodnym przechodniem...- zaczął, by urwać w połowie zdania. Widok człowieka, który go zaskoczył, był conajmniej niespodziewany.

Tak samo niespodziewana była wiadomość, jaką dziennikarz najważniejszej w całym kraju telewizji otrzymał na swoje biurko. Przeczytał ją kilka razy, nim spytał swojego podwładnego, który przed chwilą dostarczył mu ten tak zaskakujący news:

- Jesteś pewien? Skąd o tym wiesz?

- Policja już się tym zajmuje, a ja mam tam swojego informatora. Za kilka chwil i tak zwrócą się do nas o pomoc, będziemy mieli za zadanie informować społeczeństwo o zagrożeniu. Przygotuj materiał, a jak już się do nas odezwą, wygłoś, co trzeba.

- Wybacz, ale trudno mi w to uwierzyć. Był tak dobrze pilnowany, a teraz okazuje się, że na marne. Jak możemy ufać naszym służbom, skoro postępują w ten sposób? Nawet, jeśli ponownie uda się znaleźć tego człowieka, zapewne znowu im umknie.

- Nie wiem - odparł zastępca. - Może wtedy szybciej przeprowadzą całość.

- Oby szybko go złapali - wyraził pragnienie szef i rozpoczął konieczne w takich wypadkach czynności.

Istotnie, za kilka minut uzyskał więcej szczegółów od samego komisarza Bertolucciego i po dopisaniu ich do wcześniej przygotowanego projektu najnowszych informacji, którymi miał podzielić się z widzami, był gotów. Poprawił jeszcze ubranie, zrobiono mu makijaż konieczny do wystąpienia na ekranach telewizorów w całym Meksyku i nareszcie mógł zasiąść na stołku przed kamerami. Rozłożył przed sobą papiery dodające tylko efektu, bo przecież wszystkie słowa czytał z umieszczonego przed nim wyświetlacza, odchrzaknął i rozpoczął:

- Witam państwa w ten pochmurny dzień. Będzie niestety jeszcze bardziej złowieszczy, gdyż mamy do przekazania pewną bardzo ważną wiadomość. Z pilnie strzeżonego więzienia w Acapulco zbiegł najniebezpieczniejszy więzień ostatnich lat, niejaki Francisco Velasquez, uchodzący za zdolnego do wszelakich okrutnych czynów. Był on radnym w naszym mieście, jednakże upozorował własną śmierć, przez co mógł dokonywać...

Tutaj następowało krótkie wyliczenie zbrodni don Conrado, zilustrowane w tle jego zdjęciem, a potem przypomnieniem znaków szczególnych.

- Policja prosi o pomoc w odnalezieniu i złapaniu przestępcy, jednocześnie przypominając, że wszelakie próby ukrycia bandyty lub też wprowadzenia w błąd służb zostaną ukarane i osądzone jako współpraca z uciekinierem. W dalszej części między innymi wypowiedź naczelnika więzienia, z którego zbiegł osadzony.

Ofiara. Wiecznie bity, wyzywany, znienawidzony. Wciąż prześladowany. Ale to się skończyło. Teraz miał przecież swoją przyjaciółkę, Tamarę. Już nigdy nie będzie sam. Wystarczy tylko mocno ją tulić, a ona już na zawsze z nim zostanie. Nestor też ją kocha, ale to zrozumiałe, jest jej bratem, nie odbierze Tamary przyjacielowi. Kraty? Tak, był w więzieniu, nie pamiętał, za co, coś mu się nie zgadzało, ale wyparł z pamięci złe chwile i teraz cieszył się tylko niemowlakiem trzymanym na rękach. Owszem, istniała jakaś kobieta. Zła kobieta. Chciała mu zabrać dziecko, jego ukochaną Tamarę. Nie wiedział, kim była, ale nie pozwoli na to! Pewnie zamierzała skrzywdzić maleństwo. Albo jego ciotka, zmartwiona, być może po jego stronie...a być może nie. Ten mężczyzna stojący obok bardzo go niepokoił, miał jakieś dziwne spojrzenie.

Myśli miał zaskakująco składne, jak na kogoś z zaburzeniami umysłowymi. Jednakże jeśli coś nie zgadzało się z jego teorią, po prostu wypychał dany fakt z umysłu, sprawiał, że zdarzenie przestawało istnieć. Szedł szybko w stronę malutkiego oczka wodnego, jakie lśniło w ogrodzie ciotki, skraplane teraz na powierzchni coraz bardziej padającym deszczem. Tak, nauczy pływać Tamarę, sama go przecież o to prosiła.

Pierwsze zaskoczenie, jakie opanowało zarówno Valerię, jak i Pedro, minęło za kilkanaście ułamków sekund. Praktycznie równocześnie skoczyli ku drzwiom, prawie zderzając się z przerażoną Sonyą.

- On...zabrał dziecko! - wydyszała córka Santa Marii.

- Wiemy! - rzucił Velasquez, znajdując się już za drzwiami. Nie tracił czasu. O ile dobrze wszystko obliczył, Catalina miała wszystko - poza właśnie czasem.

Kiedy cała trójka wypadła na zewnątrz, przyszło im skamienieć po raz kolejny, tym razem na dużo krócej. Otóż Ricardo Rodriguez klęczał sobie spokojnie przy tafli wody i przemawiał cicho do zawiniątka w jego ramionach.

- On je utopi! - wrzasnęła Sonya, ostatnie słowa dusząc w gardle, bo Pedro zasłonił jej usta już na samym początku zdania.

- Zamknij się! - nakazał szofer cicho i może mało przyjemnie, ale wymagała tego sytuacja. - W ten sposób tylko go zdenerwujesz.

Ricardo drgnął na sam dźwięk głosów i odwrócił się w ich stronę. Był cały mokry, deszcz spływał mu z włosów i z twarzy. W jednej chwili zaczęło lać tak mocno, jakby samo niebo płakało nad przyszłymi wydarzeniami.

- Czego chcecie? - rzucił groźnie.

- Słuchaj, stary...- rozpoczął Velasquez, jakby to w jego obowiązku było ratowanie dziecka. - Czy mogę podejść nieco bliżej? Chciałbym obejrzeć dziewczynkę, którą trzymasz na rękach.

- Tamara jest moja!

- Tak, tak, wiem. Nie zabieram ci jej przecież. Jest tak piękna, tylko ją sobie obejrzę, dobrze?

Ten o dziwnym spojrzeniu prosił o możliwość popatrzenia na jego Tamarę. Nie wiedział, czy ma się zgodzić, czy raczej odmówić, być może to podstep, być może jest w zmowie z tą kobietą obok, tą, która chciała skrzywdzić Tamarę. Czy mu na to pozwolić? Czy pozwolić, by dotykał jego Tamary?

Zwrot "jego Tamara" pojawiał się naprawdę często w umyśle Rodrigueza.

- Możesz podejść - odparł wreszcie. - Sam.

Krok po kroku, jakby od tego zależały losy świata, Velasquez zbliżył się do człowieka, którego nazywał swoim przyjacielem, a teraz musiał zrobić mu krzywdę. Nie uzgodnił tego z nikim, sam wybrał taką drogę, miał nadzieję, że Valeria i Sonya wybaczą mu tą brutalność, ale liczyło się teraz tylko życie dziecka.

- Słuchaj...- zaczął, przyklękając przy Rodriguezie. - Czy tej malutkiej czasem nie jest zimno?

Jakże musiał się pilnować, by nie wymienić imienia Cataliny! Wtedy wszystko byłoby na marne, a Ricardo mógłby nawet...właśnie, nikt nie wiedział, do czego jest zdolny.

- Nie obawiaj się - odparł tamten cicho, by nie zbudzić dziecka. Wcale nie spało, ale jemu wydawało sie, że zasnęło spokojnie w jego ramionach. - Tulę je tak mocno, że nic mu się nie stanie. Przecież jestem jej wujkiem, prawda?

Pedro miał ochotę krzyknąć, że to nieprawda, ale powstrzymał się w ostatniej sekundzie.

- Masz rację, doskonale się nią opiekujesz. Ale wiesz co? Wydaje mi się, że właśnie sie zesiusiała. Czy mógłbyś ją przewinąć?

- Nie mam jak - zmartwił się Ricardo. - Nie mogę jej położyć na ziemii, bo się przeziębi.

- Możesz. Widzisz, tu jest ciepło. Odłóż ją ostrożnie, a potem bez problemów będziesz mógł zmienić jej pieluszkę.

- Nie mam pieluszek - odpowiedział przejęty Rodriguez. - I co teraz będzie?

- Potrzymam ją - zaoferował się Velasquez, ale zadał to pytanie tak powoli, jakby rozmawiał z samobójcą na szczycie budynku.

- Nie! - krzyknął nagle jego rozmówca, aż wszyscy zebrani wokoło drgnęli, przestraszeni. - Ty też chcesz mi ją zabrać! Wynoś się stąd!

- Wcale nie o to mi chodziło! - zamachał rękami Pedro. - Chciałem tylko pomóc, ale skoro sobie tego nie życzysz, to już sobie pójdę. Ale widzisz...Zaraz zacznie boleć ją brzuszek. Lepiej ją przewiń, dobrze ci radzę.

- Dobrze...- Ricardo ostrożnie, jakby trzymając w ręce szkło, położył dziewczynkę na ziemii. Catalina musiała zrozumieć, że dzieje się coś ważnego, bo nie płakała, znów patrzyła tylko tymi swoimi zagadkowymi oczami na ojca.

Na to tylko czekał szofer rodziny Abreu - kiedy jego przyjaciel odłożył już swoją córkę na trawę, Velasquez nagłym ruchem wyciągnął to, co ostatnio - jakby przewidująco - chował w kieszeni i o czym nikt poza nim nie wiedział. Broń. Ciężki, ale poręczny pistolet dla ochrony przed tymi, którzy mogliby chcieć skrzywdzić kogoś mu bliskiego - a w szczególności przez niejakim Conrado...

- Przepraszam! - szepnął ze wstydem dosyć głośno, a potem, będąc już pewnym, że dziecko znajduje się w odpowiedniej odległości i nic mu nie grozi, zamachnął się i uderzył kolbą w głowę Rodrigueza.

Nie chciał go zabić, za nic w świecie, tylko ogłuszyć tak, by można było spokojnie odebrać mu córkę i zadecydować o jego losie, ale kiedy zobaczył, jak bezwładne ciało brata Natalii opada obok niego, a potok krwi wylewa się z rany niepowstrzymanym strumieniem, przez moment przeraził się, że cios był za mocny i właśnie na zawsze rozwiązał problem ojcostwa niemowlaków.

- Jezus, Maria...- wydostało mu się z ust.

Za moment przestraszył się jeszcze bardziej, gdyż zanim dokończył zdanie, Sonya już z krzykiem przypadła do nieruchomego Ricardo i poszukiwała jakichkolwiek oznak życia.

Kiedy zorientowała się, że jego serce nadal bije, uspokoiła się, ale tylko odrobinę. Pamiętała przecież, co stało się nie tak dawno w więzieniu za sprawą niejakiego Leopoldo Meiera. Jeżeli cios trafił w to samo lub inne ważne miejsce, cała sprawa może skończyć się tragicznie - jeśli nie śmiercią, to paraliżem - całym lub częściowym, ślepotą, czy też nawet odebrać mowę.

- Jak mogłeś?! - wykrzyknęła i zanim Pedro w ogóle zareagował, próbowała otrzeć wciąż lejącą się krew.

Valeria doskoczyła do siostrzeńca ułamek sekundy później, ale Sonya wręcz ją odepchnęła.

- Wezwijcie lekarza, do cholery! - krzyczała córka Santa Marii - cokolwiek dzieliło nieszczęsną parę, nie przestała kochać Ricardo tylko dlatego, że nie był świadom swoich czynów i dlatego, że...podjęła taką, a nie inną decyzję. A ostatnie zdarzenie tylko ją utwierdziło, że uczyni dobrze. Zanim jednak cokolwiek zrobi, musi zatroszczyć się o...rannego. Już nie wiedziała, jak go nazwać.

Bo przecież jej przyszłym mężem już być nie może...

- Nic mu nie jest - mruknął Velasquez, czując się conajmniej podle. - Wiem, gdzie uderzać tak, żeby nie zrobić krzywdy, a tylko pozbawić przytomności.

- Nauczyłeś się od brata, bydlaku?! - wrzasnęła Sonya, w tej chwili potrafiąc nawet zabić za pojedyncze słowo.

- Uspokój się! - wtrąciła się Guardiola. - Nie miał innego wyjścia. Skoro tak mówi, to znaczy, że wie, co robi. Pedro, pomóż mi przenieść go do pokoju, a ty, Sonyu, zajmij się córką. W końcu jesteś jej matką, a pozwalasz, by marzła na ziemii!

Zaskoczona dziewczyna podniosła dziecko i mocno przytuliła do własnej piersi. Nie przestawała jednak na przemian szlochać i wyzywać Pedro.

- Pożałujesz tego, ty draniu!

Nie zważali na jej słowa, przetransportowali wciąż nieprzytomną ofiarę ciosu Velasqueza do rezydencji i ułożyli na łóżku. Krew zaczynała krzepnąć, chociaż rana wciąż wyglądała poważnie.

- Kim jest ta przeklęta Tamara?! - gorączkował się Pedro, podczas gdy Valeria opatrywała Rodrigueza.

- Mrokiem przeszłości! - uzyskał odpowiedź roztrzęsionej córki Carlosa. - To nie twoja sprawa, morderco!

Mała Catalina spała spokojnie pod czujnym okiem Enrique, Sonya nie miała siły się nią teraz opiekować, była zbytnio przerażona losem tego, którego nadal kochała.

- Gdyby nie ja, mielibyśmy teraz pogrzeb twojego dziecka! - nie wytrzymał szofer. - Zamiast mi podziękować, zachowujesz się jak wilczyca broniąca małych - szkoda tylko, że nie tych, co potrzeba!

- A teraz możemy mieć jego! - odparła wściekła Sonya. - Jeśli go zabiłeś...

- Wyjdźcie oboje! - nakazała Valeria. - Kłóćcie się gdzie indziej! Zawołam was, jak się obudzi.

- Chcę przy nim zostać! - zaprotestowała Sonya, ale otrzymała gwałtowną odpowiedź Guardioli:

- Mowy nie ma! Przy waszych krzykach tylko się zdenerwuje i znowu coś się wydarzy. Wynosić mi się stąd natychmiast!

Posłuchali, ale nie mieli zamiaru odstąpić od kłótni. Już za drzwiami dziewiętnastolatka dała całkowity upust swojej złości:

- Nie chcę mieć nic wspólnego z rodziną Velasquez! Obaj jesteście podłymi szumowinami z piekła rodem! Czy nikt nie wie, że poza dziećmi mam tylko jego na świecie?

- Posłuchaj, kiedy ja naprawdę nie mogłem postąpić inaczej...- tłumaczył się Pedro. - Musiałem mu jakoś odebrać małą. Utopiłby ją przecież, sama tak powiedziałaś.

- A być może odebrałeś jej ojca! Bądź przeklęty, bydlaku!

Uczyniła ruch, jakby chciała spoliczkować Velasqueza, ale się wycofała, a potem szybkim krokiem oddaliła się w stronę swojego pokoju.

Potomek rodu Monteverde nienawidził płaszczyć się przed kimkolwiek. Musiał jednak siedzieć przy Luisie, który hardo patrzył mu w oczy i powoli, spokojnie, tłumaczyć mu, czego od niego chce.

- Jak więc widzisz, nie na rękę jest mi zwycięstwo Carlosa Santa Maria, bo uważam, że to zły człowiek. Pragnę, byś porozmawiał z sędziną i powiedział jej wszystko, co o nim myślisz.

Sandra Perez wpuściła Gregorio tylko dlatego, że ten poprosił ją o to uprzejmie i zaznaczył, że ta przysługa może się jej opłacić - a raczej jej synowi. Tym bardziej, że wcześniej wyznał jej, w jakiej sprawie przychodzi, a przecież osobiście nie czuła do prawdziwego ojca jej syna zbytniej sympatii. Carlos oznaczał zdobywanie uczucia Luisa - zapewne w niecnym celu, ale jednak - a to oznaczało nic innego, jak rozstanie z synem i jego przeprowadzkę do rezydencji. A na to nie była gotowa. Straciła męża, nie odda tak łatwo i dziecka. Jeśli Monteverde pomoże w zranieniu człowieka, który był na tyle bezczelny, że nie zainteresował się Luisem, póki ten nie był mu potrzebny, Sandra chętnie przyczyni się do tego czynu.

- Proszę, posłuchaj tego pana - wtrąciła się, bacznie obserwując całą rozmowę. - On ma rację, nie możesz pozwolić, żeby ten bandyta Santa Maria skrzywdził kolejne dzieci.

- Jestem ostatnio strasznie popularny - stwierdził gorzko Luis. - Najpierw Carlos prosił mnie, żebym pomógł mu w zdobyciu opieki nad wnukami, próbując przekupić mnie miłą gadką, a teraz wy.

- Ja nie proszę - odparł Gregorio sucho. - Ja tylko zwracam ci uwagę, że masz możliwość zemścić się na swoim ojcu.

- Ojcu? A jaki to ojciec - zaśmiał się de La Vega. - Wydaje mu się, że może przyjść i tak po prostu chcieć mojego wsparcia. Pan przynajmniej nie mydli mi oczu obietnicami, ani nie próbuje się do mnie zbliżyć w zamian za pomoc w sądzie. Chcę dokładnie wiedzieć, co mam mówić.

- Wystarczy, że powiesz prawdę! - odpowiedział zadowolony Gregorio. - Proszę przygotować mu ubranie - zwrócił się do Sandry. - Nie może iść do sądu w ten sposób. Załatwię wszystkie formalności, żeby mógł zeznawać. Zanim pani skończy, nauczę go, co ma powiedzieć.

- I tak od razu dadzą mu dojść do głosu? - zdziwiła się wdowa Perez.

- Proszę się nie obawiać. Jeszcze dzisiaj sędzina go wysłucha.

Ubrany w garnitur mały Luis de La Vega szedł spokojnym krokiem do samochodu Monteverde u boku matki, wiedząc, że za kilka chwil stanie się najważniejszą osobą w całym mieście. Oto on, niepozorny chłopiec, dawniej mieszkający w ciemnej i walącej się chatce, ma w garści samego Carlosa Santa Maria. Może zniszczyć mu życie, zniweczyć jego plany i raz na zawsze odpłacić mu za całe postępowanie.

Mieli już wsiadać do pojazdu, kiedy w kieszeni ojca Sonyi zadzwonił telefon. Odebrał będąc już jedną nogą w wozie i rzucił do słuchawki krótkie:

- Słucham? Nie mam teraz czasu na...

Manolo odpalił już silnik, spogladając ciekawym okiem na chłopca towarzyszącego szefowi, ale nie powstrzymał się od słuchania rozmowy. Wiele jednak się nie dowiedział, bo Monteverde nagle zbladł i wydał kilka poleceń:

- Ani słowa nikomu! Przygotuj wszystko! Zaraz wracam!

Skończył połączenie i odwrócił się do Sandry ze słowami:

- Wybaczcie mi, proszę, ale nie możemy teraz jechać do sądu. Mam pewną ważną sprawę do załatwienia. Muszę wracać do domu. Nie martwcie się jednak, zajrzę do was, jak tylko rozwiążę pewien...problem.

Za moment nie było go już na podjeździe. Nie zauważył, jak tuż za nim pojawia się wóz Monici i Felipe z pewnym niecnym planem...

Kiedy Rodriguez obudził się dwie godziny później, wpierw nie zrozumiał, co się stało i gdzie się znajduje, ale uspokoił się, gdy ujrzał czuwającą przy nim ciotkę.

- Głowa mnie boli...Możesz mi przynieść jakąś pastylkę? - poprosił cicho.

- Jak się czujesz? - spytała niespokojnie Valeria.

- Poza głową w porządku...Co się stało? - powiedział na wpół jęcząc. - Jakby ciężarówka mnie potrąciła. Chyba mam bandaż, prawda? Czy uderzyłem się o coś?

- Tak - odrzekła Guardiola krótko. - Upadłeś i trafiłeś akurat na kant od stołu.

- Rozumiem...Dziwne...Ostatnim, co pamiętam, jest fakt, że klęczę w pokoju Sonyi i mówię jej o...- zawiesił głos. - O czymś bardzo ważnym...- dokończył po chwili. - Czy mogłabyś...Boże, ale mnie boli, chyba zwymiotuję za chwilę...Mogłabyś ją tutaj zawołać? Bardzo chciałbym ją zobaczyć.

Dziwny wyraz twarzy Guardioli wywołał ciemny lęk w jego sercu. Jakże straszne jest nie wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło i czuć tylko rosnący strach o bliską duszy osobę!

- Jej tu nie ma - odważyła się po chwili siostra Cataliny.

- Jak to nie ma? - Ricardo aż się podniósł. - Wyszła z Danielem, prawda? Nic przede mną nie ukrywaj, proszę!

- Nie, nie, nie z nim. On nie ma z tym nic wspólnego.

- W takim razie o co chodzi? Chyba jej nic nie zrobiłem?!

- U niej wszystko w porządku, u dzieci również. Po prostu nie ma ich tutaj.

- Zabrała dzieci? Dokąd? Gdzie oni są?!

Zimny dreszcz przebiegł mu po sercu i tam został, rozprzestrzeniając się powoli na całe ciało. Przecież pamiętał, jak opowiadał Sonyi o Tamarze! Czyżby wydarzyło się najgorsze?

- Gdzie są moje dzieci?! I gdzie jest Sonya?! - powtórzył, wyczuwając coś strasznego.

- Ona...Prosiła, żeby dać ci to...

Kiedy ciotka podała mu kartkę, musiał zmrużyć oczy, by cokolwiek przeczytać. Głowa bolała go tak, jak jeszcze nigdy w życiu, tym bardziej, że ciśnienie zaraz rozwali mu czaszkę. Nie mógł jednak odłożyć tego na później, musiał dowiedzieć się, co było w tym liście.

"Drogi Ricardo..." - zaczął czytać, nim głos mu się załamał.

Już po tym zwrocie wiedział, co będzie dalej. Ale nie wszystkiego się spodziewał.

- "Drogi Ricardo..." - podjął potem, przełykając łzy bólu i smutku - żadna pastylka mu nie pomoże - ani na głowę, ani na złamane serce... - "Kiedy mówiłam, że Cię kocham, nie kłamałam. I ty wiesz o tym, że nigdy nie przestanę darzyć Cię tym uczuciem. Jednakże dzisiaj zdarzyło się coś, co kazało mi podjąć pewne kroki. Byłam skłonna wybaczyć Ci nawet to, co mi opowiedziałeś, być przy Tobie i pomóc zrozumieć, dlaczego tak postąpiłeś. Przecież znam Cię na tyle, by wiedzieć, że nie mogłeś tak po prostu...A może mogłeś...Nie wiem, nie chcę się nad tym zastanawiać, bo zwariuję. Chcę zapamiętać Cię takim, jakim byłeś w moim sercu - dobrym, kochanym człowiekiem, moim Ricardo. Tak, zapamiętać, bo nie będę już miała okazji Cię spotkać - a przynajmniej modlę się o to. Wybacz mi. Po prostu nie potrafię...nie umiem być żoną kogoś, kto postępuje tak, jak Ty dzisiaj. Zabieram Catalinę i Pedro. Broń Boże nie odbieram Ci praw do nich, ale błagam Cię, nie szukaj nas. Chcę rozpocząć nowe życie, z daleka od Ciebie, od obawy, że zdarzy się coś takiego, jak parę godzin temu. Nie mogę się bać o nasze dzieci. Są dla mnie zbyt drogie. Są naszymi dziećmi!

Poprosiłam ciotkę, by nie wspominała Ci o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Niech Ci wystarczy, że przestraszyłam się tak mocno, by odejść. To koniec, Ricardo. Koniec na zawsze.

Żegnaj.

Sonya".


Koniec odcinka 226
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:45:08 01-05-10    Temat postu:

Przeczytałam już wczoraj - na komórce - i już czekam na nowy, równie emocjonujący odcinek - czy mi się wydaje, czy szykuje się parę nowych wątków? ...Armando Cardona, czy też Jostein Camara? a moze to ja coś przegapiłam wcześniej??
Strasznie porusza ten list Sonyi. Naprawdę, bardzo. Wolę nie myśleć, jak teraz czuje się Ricardo. Jakby jeszcze przypomniał sobie swoje wcześniejsze zachowanie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 15:40:00 02-05-10    Temat postu:

Hej, jak przypuszczam, zaległości narobiło mi się sporo, 6 odcinków co prawda, ale znając ciebie to tam pełno i emocji, i zwrotów akcji i jak zwykle sporo Ricardo Rodrigueza. Czyli BlackFalcon w swoim żywiole. Nie wiem, kiedy wszystko opanuje, bo to niewiele jak na moje możliwości, ale postaram się jak najszybciej . Powiedz tylko, czy już coś grucha między Andreą a Monolo, czy dalej oboje klęczą na grochu jak Kopciuszek 2000 czekając aż ptaszki same przyniosą im noża do podcięcia gardeł złym siostrom, hehe .

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:02:26 02-05-10    Temat postu:

Lilijka - Akurat pan Cardona to tenże sam facet, który pomógł Francisco upozorować własną śmierć - teraz wraca i chce zamknąć FV usta, żeby tamten się czasem nie wygadał, kto mu pomógł.

A list faktycznie smutny, cieszę się, że mi się udało go napisać tak, by poruszał. On zamyka pewien rozdział w mojej teli, coś się teraz zmieni...a może ktoś.

Ślimak - Aaaa, wróciłeś! Alicja się zgubiła, to Ty wróciłeś . Zaraz Cię dobiję, bo będziesz miał jeszcze jeden odcinek zaległy . Fakt, RR jest sporo...na razie.

A co do AM i MF, to powiem tylko tak - nie zabij mnie ;D.

Zapraszam na odcinek 227...


----------------------------------------------------------------

Odcinek 227

Gregorio Monteverde czuł się jak król. Wpatrywał się sokolim wzrokiem w siedzącą przed nim postać i wiedział, że to, co teraz powie, zadecyduje o przyszłości i o życiu tej osoby.

- Czy jesteś tego pewna? - spytał spokojnie, wiedząc, czego potrzeba jego rozmówczyni.

- Tak! - wyszlochał gość. - Było to trudne, tak bardzo trudne, ale po prostu musiałam to zrobić.

- Nie martw się niczym - odparł jej troskliwie ojciec Raula. - Zajmę się wszystkim. Nikt nie zagrozi twojemu bezpieczeństwu - w ten, czy w inny sposób.

- Nie wiedziałam, dokąd pójść...Sądziłam, że mnie odepchniesz, ale udanie się do rezydencji Carlosa było jeszcze gorszym wyjściem. Na pewno by się cieszył, gdyby się dowiedział.

- Dobrze postąpiłaś! - pochwalił ją Monteverde. - Powiedziałam, że możesz czuć się bezpieczna. Moja służba skończyła przygotowywać ci pokój.

- Na pewno będą mnie szukać, wiedzą przecież, że nie mogę opuścić miasta, póki nie zostanie wydany wyrok. Nie wydaj mnie! - krzyknęła nagle. - Jestem zmęczona, tak strasznie zmęczona, nie mogę już więcej razy stawać przed prześladowcą moich dzieci! Nie chcę go więcej widzieć!

- Nie bój się! Jesteś przecież moją córką i nie opuszczę cię w potrzebie. Sonyu...Zdecydowałaś się opuścić swojego narzeczonego...Czy zamierzasz też zabrać mu dzieci?

- Nie będę w sądzie tego żądać, ale wyjadę tuż po rozprawie - o ile oczywiście nie stracę praw do maluchów.

- Na pewno nie - pocieszył ją Gregorio, równocześnie wstając i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Córeczko...Fakt, że uciekłaś od tego człowieka, świadczy tylko o tym, że jesteś odpowiedzialną matką i dbasz o swoje dzieci. Sędzina Lizalde na pewno stanie po twojej stronie i całe to zdarzenie dowiedzie tylko, że nadajesz się na matkę jak nikt inny.

- Obyś miał rację, bo nie zniosłabym rozstania z nimi!

- Idź odpocznij - poradził córce.

Kiedy został sam, westchnął głęboko. Dziś odniósł zwycięstwo - odebrał Sonyi zaufanie do Santa Marii. Sama do niego przyszła! Jakież to było...budujące. Szukała pomocy właśnie u niego. A przecież wiedziała, że dawniej kazał zabić jej ukochanego. W rozpaczy robi się różne rzeczy.

- Zaopiekuję się tobą, jak powiedziałem...A potem zastanowię się, kto będzie dla ciebie odpowiedni...Skoro nie chcesz już ojca swoich dzieci, muszę pomóc ci się z tego otrząsnąć. Nie możesz wciąż kochać kogoś, kto na to nie zasługuje. Owszem, uratował ci kilka razy życie, ale teraz jest zagrożeniem i nie mogę pozwolić, byś przez niego cierpiała. Nie będę ci narzucał nikogo, ale jeżeli uznasz, że Daniel Ramirez, o którym mi wspominałaś, pasuje do ciebie, nie sprzeciwię się. To dobra partia i chętnie widziałbym cię u jego boku.

Kilka minut później Fernando Ramirez ze zdumieniem odebrał telefon, którego się w ogóle nie spodziewał.

- Nie. mojego syna nie ma, wyszedł dosyć dawno i nie przekazał, kiedy wróci. Tak, oczywiście, powiem mu, że chciał z nim pan rozmawiać. Do widzenia, panie Monteverde.

Carlos rzucił widelcem o talerz, aż obrócili się w jego stronę zgromadzeni w restauracji ludzie.

- Nie, po prostu nie mogę tego jeść, za bardzo się denerwuję! Przywlekłaś mnie tutaj, żebym nabrał sił przed ukorzeniem się przed tym debilem, a ja jeszcze bardziej się zdenerwowałem. Powinniśmy załatwić to od razu, a nie zwlekać tyle czasu!

- Przestań krzyczeć! - mitygowała go Andrea. - Wypij wino i jedziemy.

- Jeszcze mam się napić, żebym całkiem nie wiedział, co mówię? - zirytował się ponownie Santa Maria. - Ale dobrze, niech będzie, ale potem od razu udajemy się do rezydencji tej dziwki!

- Spokojnie! - syknęła Monteverde. - Nazywanie dziwką Guardioli publicznie, kiedy mamy z nią zatarg, nie jest dobrym pomysłem!

- Ona próbuje ukraść mi dzieci!

- Nie są twoje, tylko rodziców! A że my chcemy im je zabrać, to inna sprawa. Zbieraj się, czas na nas.

Wściekły brat Felipe rzucił na stół pieniądze za rachunek, który w międzyczasie przyniósł mu wystraszony kelner i wyszedł razem z kochanką. Rozjuszony wcisnął pedał gazu i ruszyli w kopyta w stronę domu Valerii.

Gdyby nie zatrzymali się w restauracji, trafiliby na tragiczną scenę odbierania dziecka Rodriguezowi. Teraz dojeżdżali, kiedy było już po wszystkim.

Armando sam z siebie się zaśmiał w duchu, kiedy zobaczył, że wystraszył się dzieciaka.

- Nigdy więcej nie podchodź tak do mnie, chłopcze, bo jeszcze umrę na zawał. A tak w ogóle, to dlaczego wypytujesz mnie o ten nagrobek? Co masz z nim wspólnego?

- Tu leży ktoś dla mnie ważny. - Sergio zrobił się czujny, nie podobał mu się ten facet.

- Ktoś ważny? - dało się wyczuć napięcie i podejrzenie w głosie Cardony. - A niby kto?

- To moja sprawa! - postawił się od razu Gera. - Gadaj pan, co tu robi, albo...

- Spokojnie, spokojnie - próbował uspokoić sytuację doktor. - Przyszedłem tutaj, bo interesuje mnie historia zmarłego i tyle. Podobno miał jakiś straszny wypadek, czy coś.

- Miał i co z tego? - warknął Odmieniec.

- Jak to co? - zdziwił się rozmówca. - Przecież to był radny.

Doskonale wiedział, kto leży w grobie, ale chciał wcześniej rozpoznać przeciwnika.

- Radny z piekła rodem! - nie odmówił sobie Gera.

- Nienawidzisz go? - badał Cardona.

- Z całej duszy. Powiedzmy, że źle...prowadził politykę wewnętrzną.

- Politykę wewnętrzną - zaśmiał się doktor. - Wiesz co? Podobasz mi się, chłopcze, a zaczynam tu marznąć. Idziemy do jakiejś knajpki? Pogadamy o...polityce wewnętrznej.

- Zgoda. Ale pod jednym warunkiem - ja wybieram miejsce.

- Nie ma sprawy - rozłożył ręce Armando.

Obaj zdawali sobie sprawę, że w grobie jest pochowany kto inny, ale żaden z nich nie przyznał się do tego przed drugim.

Graciela Gambone spakowała już wszystkie rzeczy i powoli ruszała razem z matką z podjazdu szpitala, w którym leżała po stracie dziecka. Trzeba przyznać, że czuła się wolna, przynajmniej nikt nie będzie przeszkadzał jej w szukaniu małżonka. Ciąża dosłownie jej ciążyła, nie dosyć, że przyniosła ze sobą okropne samopoczucie, to na dodatek powodowała, że Graciela czuła się gruba i nie wiedziała, jak ma niby znaleźć sobie narzeczonego, kiedy co jakiś czas miała mdłości.

- Jak już wrócimy do domu, zaprowadzę tam porządek - rozmyślała na głos wdowa po Antonio. - W końcu ten idiota twój kuzyn już dawno siedzi w więzieniu i nam nie zagraża. Jestem taka szczęśliwa, że wykurzymy stamtąd tych debili, że mam ochotę posłuchać jakiejś dobrej muzyki.

Jak powiedziała, tak i zrobiła - siedząc obok matki na przednim siedzeniu sięgnęła po włącznik radia i znalazła jakąś stację nadającą jakiś najnowszy przebój jej ulubionego zespołu.

- O, teraz możemy wracać - uśmiechnęła się szeroko i oparła wygodniej na fotelu.

Tuż po zakończeniu piosenki jeden ze spikerów poważnym głosem obwieścił nadanie ważnego komunikatu. Zarówno Graciela, jak i Dolores westchnęły, niezadowolone, iż utwór się skończył i juz miały przełączyć stację, kiedy to zamarły w połowie ruchu - obie bowiem jednocześnie chwyciły za pokrętło.

- Po ucieczce z więzienia jest nadal poszukiwany - stwierdził pracownik radia, kończąc informację o eskapadzie Velasqueza.

- O jasna cholera - wyrwało się Dolores. - I nici z wykurzania kogokolwiek.

- Może jeszcze o tym nie wiedzą? - rozmarzyła się jej córka.

- Wątpię - zmarszczyła nos matka. - Felipe to debil, ale telewizję i radio obsługiwać umie. Czyli nadal musimy z nimi mieszkać.

Żadna ze zrezygnowanych kobiet nie wiedziała, że przyjdzie im mieszkać z bratem Santa Maria, ale nie z tym, o którym myślały.

Gustavo miotał się jak szaleniec. Jego wierzyciel co jakiś przypominał mu o długu, a czas przecież nie stał w miejscu. Jeśli brat Maribel nie spłaci go za kilka dni, będzie zimnym trupem.

- Tej idiotki w ogóle to nie obchodzi! - walnął pięścią w kraty. - A przecież kiedy prosiła mnie, bym posłał do więzienia Santa Marię, zgodziłem się na to! To w końcu nie moja wina, że nie doszło do ponownej rozprawy!

Za kilka chwil zdziwił się niepomiernie, bo poinformowano go, że ma gościa.

- Czyżby jednak ta dzi**a zdobyła pieniądze? - powiedział sam do siebie i wszedł zadowolony do pomieszczenia.

Istotnie, na krześle siedziała Maribel. Od razu było widać, że kobieta jest smutna i przygaszona, ale dla Gustavo to się nie liczyło. W sumie trudno mu się dziwić, skoro wisiał nad nim miecz Damoklesa.

- Masz kasę? - rzucił od progu, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się o to, co go obchodziło i wrócić do celi - miał nadzieję, że z odpowiednią ilością banknotów w kieszeni.

- Mam - powiedziała cicho siostra. - Weź i daj mi spokój. - Podała mu właściwą sumę, udając, że bierze go za wysuniętą rękę w geście czułości. Gustavo szybkim ruchem cofnął kończynę, doskonale grając rozzłoszczonego czymś braciszka, który nie życzy sobie podobnych zachowań - inna sprawa, że i tak był wściekły.

- Coś długo to trwało! - warknął, po czym wstał z zamiarem odejścia.

- Nie spytasz, skąd je wzięłam?

- Pewnie od twojego kochanka - rzucił zatrzymany w progu więzień.

- Nie - odrzekła cicho i chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa:

- Zresztą co to mnie obchodzi? Ważne, że je masz.

I wyszedł.

Abarca wszedł do pokoju Allisson i zapytał spokojnym, stonowanym głosem siedząca na łóżku i pogrążoną w rozmyślaniach dziewczynę:

- Na dole jest Daniel Ramirez, mój przyjaciel. Chce rozmawiać o Sonyi, ona ponoć jest w niebezpieczeństwie. Czy go przyjmiesz?

- Tak - Allie oderwała się od wpatrywania w okno i obróciła do chłopaka. - Nie mogę przecież siedzieć tutaj cały czas, tym bardziej, jeśli coś grozi moim przyjaciołom.

Za moment wszyscy spotkali się na dole. Syn Fernando streścił pokrótce to, co go spotkało, przyznając się nawet do pocałunku.

- Byłeś winien - stwierdził potem Gabriel.

- Może - odparł mu Ramirez, zły, że Abarca staje po niewłaściwej stronie. - Ale przyznasz chyba, że nie powinien tak reagować. Był tak wściekły, że obawiam się o życie Sonyi.

- Sądziłam, że się kochają - odezwała się córka Monici. - Nie znam go zbyt dobrze, ale skoro ona mówi, że nic jej nie grozi, to pewnie tak jest. Jutro wezmą ślub i...

- Nie wezmą! - prawie krzyknął Daniel, dopiero spojrzenie obu jego rozmówców spowodowało, że spuścił głos - w końcu panowała tutaj żałoba. - Nie pozwolę na to! - dodał nieco ciszej. - Przecież on ją zabije! Raz mu się sprzeciwi i po wszystkim!

- Ja bym się tam nie wtrącał, nie znasz całej prawdy - uspokajał przyjaciela Abarca.

- Wystarczy mi to, co widziałem! - burknął młody Ramirez. - I co poczułem na twarzy! Czy pobiłbyś kogoś tylko za sam fakt, że pocałował twoją narzeczoną dzień przed ślubem, kiedy masz już pewność, że będzie twoja? I to tylko na pożegnanie, na nic więcej?

- Ciekawy pocałunek - wtrąciła się ponownie Allie. - Widzę, że całujesz dziewczyny w usta za każdym razem, kiedy się z nimi żegnasz.

- Nie o to mi chodziło! - rozeźlił się chłopak. - Z nią czuję bliskość, bo była narzeczoną mojego brata, łączy nas coś więcej! Nie uważasz, że przesadził? Ten facet prawie wysłał mnie do szpitala!

- I miał prawo. Tak się nie traktuje kobiet - oponowała córka Abreu.

- W takim razie nie róbmy niczego, zaczekajmy, aż Sonya zginie! Wiem, że śmierć ojca cię przygnębiła, Gabriel mi opowiadał, ale bez przesady!

Był wściekły, tak wściekły, że nie panował nad językiem. Broń Boże nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny, ale działała mu nerwy tym, że broniła nie tej osoby, co powinna. Zerwał się i wyszedł z mocnym postanowieniem, że sam zabierze się do roboty.

Kilka minut później składał już zeznanie na policji w sprawie pobicia i gróźb.

Bolivares stał się milczący, nie potrafił dojść sam ze sobą do ładu. Viviana wyszła na chwilę, chciała coś kupić do jedzenia, ostatnio zasmakowała w gotowaniu, a on się cieszył. Przynajmniej mógł pomyśleć, zastanawić się nad swoimi odczuciami. Dlaczego tak reagował? Przecież od dawna już nie kochał Virginii!

Wychylił kilka szklaneczek alkoholu i się zdecydował. Nie będzie niczego ukrywał przed narzeczoną. Przecież ma mieć z nią dziecko, dlaczego ma nie przyznać się do byłej żony Carlosa, że gnębi go powrót pani Fernandez? Opowie jej o tym, jak dawniej starał się o tamtą kobietę i zaznaczy od razu, że nic już do niej nie czuje. Uspokoi tym Vivianę...i siebie.

Felipe czuł się conajmniej idiotycznie, kiedy musiał patrzeć prosto na Luisa i siedzieć przed nim w wyprostowanej pozycji. Tak kazał mu chłopak, który zaczynał mieć dobrą zabawę z własnej popularności. Sandra nie miała ochoty wpuszczać kolejnych petentów, ale syn sam ją o to poprosił. Teraz stała w kącie pokoju i śmiała się sama do siebie.

- O tak, dobrze, a teraz możecie powiedzieć, o co wam chodzi - stwierdził ze stoickim spokojem mały de La Vega.

- Chciałbym, żebyś nic nie mówił w sprawie mojego brata - powiedział prosto z mostu starszy Santa Maria.

- Dlaczego? - spytał chłopak.

- Bo jeśli cokolwiek powiesz, urwę ci uszy!

- Zamknij się! - przerwała im Monica, niezbyt zachwycona postępowaniem wspólnika. - Chłopcze...- zwróciła się potem do Luisa: - Uprzejmie proszę cię o zachowanie milczenia, bo jako żona twojego ojca - którym jest, chcesz tego, czy nie - będę miała nadal wpływy w towarzystwie. Sam rozumiesz, co to znaczy. Będę mogła ci pomóc, jako macocha. Jeżeli mój mąż przegra rozprawę, na pewno nie zostaniesz jego spadkobiercą, a ja będę mieć utrudnione dojście do najważniejszych osób, które mogą coś dla ciebie zrobić.

- Na przykład co?

- Chociażby trudniej mi będzie znaleźć ci jakąś dobrą szkołę, czy pracę. W końcu jako osoba związana z kimś, kto nie ma prawa do wnuków - bo tak to odbiorą ważni ludzie - będę napiętnowana. Niby tu chodzi nie o mnie, tylko o męża, ale czasem odbierane jest to jako jedność.

- Szkołę znajdzie mi mama - odparował de La Vega bez okazywania najmniejszych emocji.

- Ale na pewno nie macie - za przeproszeniem - aż takich środków, jak my. Poza tym wspominałam chyba o byciu jedynym spadkobiercą...- Monica zawiesiła znacząco głos.

- Jedynym? - zmarszczył brwi Luis, a miał je dosyć duże. - O ile wiem, mam jeszcze przyrodnią siostrę, Sonyę.

- Ona nie jest z krwi Carlosa. To potomek Monteverde, nie jego. Tym bardziej, jeśli teraz kłóci się z ojcem, to ten na pewno nic jej nie zapisze.

- I wszystko dostanę ja, tak?

- Tak, dokładnie wszystkie zabawki, jakie sobie wymarzysz i cokolwiek tylko zechcesz - odparła Monica, pewna, że jej się udało.

- Ale z tego, co wiem, majątek Monteverde jest większy...

- Ten idiota był tutaj i ci nagadał, wiemy o tym - wtrącił się Felipe. - Ale nie ufaj jego słowom, mydli oczy, a potem nic się z tego nie ma.

- Skąd mam wiedzieć, że nie postępujecie tak samo?

- Słuchaj, dupku...

- Wiecie co? Przemyślę to wszystko - zdecydował de La Vega z uśmiechem na twarzy. Wcale nie czuł się obrażony. Sam przecież prowokował podobne sytuacje. Tak go bawiło irytowanie tego mężczyzny!

- Ale pospiesz się, prosimy! - odetchnęła bratowa Felipe.

- OK, nie ma sprawy! - obiecał chłopak i wyszedł z pokoju na znak zakończonej audiencji.

Młodszy Santa Maria miał inny problem. Stanął właśnie przed rezydencją, w której krył się największy szczur tego świata i czekał jak głupi przed wejściem.

- Za kilka minut wynoszę się stąd! - powiedział do Andrei na sekundę przed tym, jak wreszcie doczekał się wpuszczenia do środka.

Enrique poprosił, aby goście zaczekali i udał się po gospodynię domu. Carlos rozejrzał się ukradkiem, oceniając bogactwo pomieszczenia, a wraz z nim Andrea, która szczerze zazdrościła nieprzyjaciółce - bo automatycznie nie polubiła Valerii - majątku.

- Jak się do nas odniesie, jak myślisz? - zdążyła spytać kobieta.

- Pewnie przybędzie tutaj w najbogatszym stroju, byleby tylko wywrzeć na nas wrażenie i przyćmić nas swoją wątpliwą urodą, zachowa się ordynarnie i wyrzuci nas stąd po krótkiej reprymendzie - zapowiedział Santa Maria.

Za moment się doczekali. Ze schodów zeszła osoba, która miała ich powitać. Ubrana w eleganckie odzienie, z uprzejmym uśmiechem na twarzy, zbliżyła się świadoma wrażenia, jakie wywołała.

- Witam państwa! - odezwał się Ricardo, bowiem to on wyszedł do przybyłych. - Piękna Andrea Monteverde...- mówiąc to pocałował zaskoczoną kobietę w dłoń. - I znany biznesmen, Carlos Santa Maria. - Tutaj Rodriguez wysunął rękę na powitanie. Carlos uścisnął ją odruchowo.

Cofnął ją ułamek sekundy później i spojrzał na nią z obrzydzeniem. Ricardo zdawał się nie zauważać, jak Santa Maria wyciera dłoń w spodnie i uśmiechał się dalej.

- Proszę, usiądźcie, mili goście. Wybaczycie mi chyba bałagan, nie spodziewaliśmy się was. Wydałem już odpowiednie polecenia służbie, Enrique zaraz zaprosi nas do jadalni na obiad.

- Ale my właśnie zjedliśmy posiłek - wyjąkała Andrea Monteverde.

- W takim razie zmienimy to na deser - odrzekł usłużnie Rodriguez. - Z czym państwo przychodzicie?

- Słuchaj...- zaczął niezbyt mrawo Santa Maria. - Nie zachowałem się za dobrze w stosunku do ciebie i chciałbym zakończyć nasz spór. Doszedłem do wniosku, że nie miałem racji, kiedy występowałem przeciwko tobie i twojemu związkowi z moją córką.

- Panie Santa Maria...- Ricardo zawiesił głos. - Zadecydował pan tak, a nie inaczej i pogodziłem się z tym. Wolą dziadka była walka o wnuki i miał pan do tego pełne prawo.

- Tak, wiem, ale pomyliłem się! Skoro to właśnie ciebie wybrała Sonya, muszę jej zaufać i nie odbierać dzieci ani jej, ani tobie. W końcu zarówno ona jest dorosła, jak i ty...Ty nawet bardziej.

- Owszem, mam już swoje lata - odparował gospodarz, od razu spostrzegając przytyk, jaki wymsknął się przybyszowi. - Dlatego rozumiem pańskie postępowanie. Ojcowie powinni dbać o swoje dzieci. Ale proszę się nie martwić, ma pan rację. Nie zamierzam walczyć ani o nią, ani o nasze maleństwa. Przeciwnie, niedawno wyniosła się z mojego domu, gdyż zgodnie uznaliśmy, że to nie ma sensu. I z tego, co wiem, ma już lepszego kandydata, któremu szczerze kibicuję - niejakiego Daniela Ramireza.

- Porzuciła cię? - wtrąciła się szczęśliwa z obrotu sprawy Andrea.

- Ależ nie, to ja dałem jej radę, by stąd odeszła. Nie jestem zainteresowany osobami w jej wieku. Ani kobietami. Gustuję w mężczyznach, droga pani. Nie interesują mnie też moje dzieci.

- To po co zapładniałeś moją dziewczynkę?! - nie wytrzymał Carlos.

- Wie pan, jacy są mężczyźni - machnął rękę Ricardo, cały czas mówiąc - w przeciwieństwie do gości - zebranym po nazwisku. - A żeby państwa uspokoić, coś państwu pokażę.

Skinął ręką na stojącego obok i czekającego na polecenia Enrique, który przed momentem przyniósł wiadomość o podanym posiłku. Potem Rodriguez poprosił o przyniesienie pewnego dokumentu. Za chwilę przekazywał go już Carlosowi.

- Jak pan widzi, uznaliśmy razem z Sonyą, że nie ma sensu ciągnąć dalej tego związku i dokument, który ma pan w rękach, to moje zrzeczenie się ojcostwa. Pewnie i jestem ojcem jej dzieciaków, ale ustaliliśmy razem, że to będzie najlepsza droga - w razie czego powie w sądzie, że to nie ja i po sprawie. Ale chyba nie ma sensu kontynuować tej sprawy, prawda?

- Istotnie - Santa Maria prawie zachłysnął się z zachwytu. Nie sądził, że pójdzie mu tak łatwo, a teraz ma przy sobie podpisany przez Ricardo papier o tym, iż jego niedoszły zięć nie tylko rezygnuje z Sonyi, ale i z jej potomków. I to na piśmie!

- Czyli co, kończymy całość i pan wycofuje swoje pozwanie, prawda?

- Tak, tak, ale pod jednym warunkiem i jednym pytaniem. Kiedy odeszła od ciebie moja córka?

- Och, już jakiś czas temu, ale prosiła, by na razie pana nie informować, bo chce ułożyć sobie życie. To nie znaczy, że od razu się z kimś związała, proszę być spokojnym. Uznałem jednak, że już mogę panu o tym powiedzieć. Dokumenty załatwiłem razem z nią, ona ma kopię.

- Świetnie, świetnie - pomruczał Santa Maria, po czym schował papier do kieszeni. Ricardo nawet nie mrugnął okiem.

- Wychodzimy! - zarządził Carlos. - A tobie dziękuję za zrozumienie! - zwrócił się do gospodarza domu.

- Nie ma za co. - Rodriguez posłał mu uroczy uśmiech. - I przepraszam za wszystkie kłopoty.

Nie uzyskał odpowiedzi, przybysze zniknęli tak szybko, jak niespodziewanie się pojawili. Dopiero po ich wyjściu obrócił się w stronę schowanego za załomem ściany filara i zawołał zupełnie odmiennym głosem:

- Możesz już wyjść, ciociu. Wiem, że tam stoisz. Jak widzisz, dałem sobie świetnie radę.

- Ale nadal cierpisz - odezwała się Valeria, zbliżając się do syna Cataliny. - A to mnie boli.

- Taki mój los - uśmiechnął się tym razem smutno, a w spojrzeniu miał ból. - Ona ode mnie odeszła, ciociu...Odeszła na zawsze. Muszę jakoś nauczyć się z tym żyć. Muszę...

- W takim razie po co ci był detektyw? Myślałam, że chcesz ją odnaleźć?

- Nie, nie ją, a moje dzieci. Dzwoniłem do niego, bo chcę wiedzieć, czy są bezpieczne. Tylko tyle. Sonya Santa Maria to dla mnie zamknięty rozdział.

Koniec odcinka 227

KONIEC PIERWSZEJ TEMPORADY


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 16:09:10 02-05-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 16:36:36 02-05-10    Temat postu:

No właśnie widzę Ale spoko, Ślimo jak zawsze szybko się wciągnie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:31:39 02-05-10    Temat postu:

A potem czas na drugi sezonik. Nieco inny, ale jakby ten sam .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alicja z krainy czarów
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:03:34 05-05-10    Temat postu:

b]BlackFalcon[/b], ostatnio dawno nie zaglądałam na tę stronkę z powodu pewnych zawirowań życiowych i wyjazdów, ale to nie znaczy, że przestałam interesować się losami Sonyi i RR. Gratuluję dwóch udanych odcinków zamykających pewien rozdział w życiu moich ukochanych bohaterów, ale mam nadzieję, że zostawiasz jednak uchyloną furtkę dla nich i ich losy w przyszłości jeszcze się nieraz na pewno skrzyżują, choć teraz oboje będą próbować układać sobie życie osobno. Domyślam się, że w drugiej temporadzie zobaczymy odmienione oblicze Ricardo, czego przedsmak mieliśmy już w ostatnim odcinku, gdy zachował pokerowe oblicze i nie ujawnił prawdziwych uczuć przed tą paskudną parką płazów Andreą i Carlosem. Podoba mi się to, że RR nie pokazał swojego bólu przed wrogami i nie dał im tej satysfakcji. Poza tym chyba lepiej, że uśpił ich czujność i przekonał Carlosa, że nic go już nie łączy z jego córką. Liczę na to, że drogi Sonyi i RR jeszcze się kiedyś zejdą i lepiej, żeby Andra i Carlos im wtedy nie mącili żyjąc w błogim przekonaniu, że ta miłość już umarła. Żal mi Ricardo, ale z drugiej strony to bolesne przeżycie go wzmocni. Szkoda tylko, że na pewno bardziej zasklepi się w skorupie zgorzknienia, samotności i nieufności i zamknie się na miłość. Wydaje mi się, że odejście Sonyi to dla niego ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy i pozbawiła go złudzeń. Teraz może stać się twardym, nieczułym i bezwzględnym człowiekiem dla tych, kórzy stoją mu na drodze i choć jego zemsta na Carlosie, Andrei, Francisco etc. byłaby usprawiedliwiona a nawet wskazana , to mam nadzieję, że nie da się poznać od tej strony Sonyi ani innym niewielu życzliwym mu osobom (Valeria, Pedro). Innymi słowy, liczę na to, że uzbroi się w pazur wymierzony przeciwko nieprzyjaciołom ale nie stanie się czarnym charakterem. Dobrze też, że z oddali nadal będzie interesować się losem Sonyi i dzieci przez tego detektywa i w razie grożącego im niebezpieczeństwa (Rosa, Francisco?) zainterweniuje. Bo powiedzmy sobie szczerze nikt inny nie jest w stanie ochronić Sonyi i dzieci, nawet Gregorio Monteverde mimo swojej potęgi, wpływów i otaczającej go aury ojca chrzestnego ani tym bardziej wymoczkowaty donosiciel Daniel, któremu pewnie teraz (tymczasowo ) trafi się wspaniała dziewczyna jak ślepej kurze ziarno


A co do samej Sonyi, to rozumiem jej decyzję, po tym co usłyszała i zobaczyła. Pomimo miłości do RR kierowała się dobrem i bezpieczeństwem dzieci. Ta trudna decyzja musiała wiele ją kosztować, zwłaszcza, że w liście dała jasno do zrozumienia, że mimo poznania mrocznej przeszłości RR i bycia świadkiem jego halucynacji nadal go kocha. Poza tym przecież broniła RR jak lwica i miała pretensje do Pedro, o ten cios, choć tu trochę przesadziła i niesprawiedliwie potraktowała Pedro. Facet naprawdę nie miał wyboru, chciał ratować dziecko i wybrał po prostu mniejsze zło, poza tym nie chciał zrobić krzywdy RR tylko go chwilowo ogłuszyć. Zresztą nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak RR doszedł do siebie po tym uderzeniu, to był znowu dawnym RR i nie miał już halucynacji znad jeziora. Choć myślę, że RR i Sonya są dla siebie stworzeni i w ostatecznym rozrachunku powinni byc razem, to jednak rozumiem na tym etapie decyzję Sonyi, być może teraz nie jest właściwy czas dla tej pary, pewne sprawy są jeszcze zbyt świeże i zbyt bolesne, żeby je przekroczyć jak choćby prawda o Tamarze i niedawne zachowanie RR wobec dziecka.Może kiedyś, gdy czas zagoi pewne rany i ich drogi znowu się zetkną, los (czyli autorka )znowu ich połączy. W końcu to telenowela (choć na szczęście niekonwencjonalna, z wartką akcją, watkami sensacyjnymi i z pazurem )a w telenowelach główni bohaterowie dopiero na końcu zaznają szczęścia, więc podczas jej trwania musisz piętrzyć przeszkody na ich drodze Cieszę się, że Sonya zwróciła się o pomoc do swojego biologicznego ojca a nie tego pajaca Carlosa. Najlepiej niech zbliży się do Gregorio a szerokim łukiem omija fałszywego Carlosika i jego odgrzewaną zupe Andreę a ta dwójka intrygantów niech się zatruje własnym jadem. Szkoda tylko, że Sonya teraz łatwo może wpaść w otwarte ramiona Danielita, a to nie jest facet dla niej.

Francisco Velasquez chyba w czepku się urodził. Posiedział jakieś 5 minut w więzieniu, w samą porę zwiał z niego właśnie wtedy, gdy były wspólnik postanowił go wykończyć. Mimo wszystko czekam jak na szpilkach na konfrontację Velasqueza i Cardony. Jak widać w drugiej temporadzie szykuje się kontynuacja wątku sensacyjnego z największym villanem i ciągłe zagrożenie z jego strony dla RR i Sonyi.


Sergio Gera to bystry chłopak, nie zdradził się swoją wiedzą Cardonie i nie ufa mu. Mam nadzieję, że Odmieniec na długo zabawi w Twojej powieści i nie stanie się jedną z kolejnych ofiar Velasqueza, bo to ciekawa i całkiem sympatyczna postać.

Wygląda na to, że Maribel uniosła się jednak dumą i nie poprosiła o pomoc Raula. Ciekawe skąd w takim razie wzięła pieniędze? Czyżby wplątała się w jakieś kłopoty, żeby ratować tyłek braciszka?

Punkty na plus dla Gabriela i Allison za trzeźwą ocenę sytuacji i przyznanie racji RR w starciu z bezczelnym Danielem. Za to Daniel znowo na minusie za donosicielstwo.

Z wypiekami na twarzy czekam na rozpoczęcie nowej temporady z kontynuacją starych wątków i rozpoczęciem nowych. Masz może jakieś spoilery, co wydarzy się w drugiej temporadzie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
$ylwu$$ka
Debiutant
Debiutant


Dołączył: 06 Maj 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: EWS <3
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:32:38 06-05-10    Temat postu:

blackfalcon,nareszcie moge cos napisac w tym temacie : ) bo czytam to opowiadanko juz od dluzszego czasu ale ze nie bylam zainteresowana to tu nie pisalam : ( zawsze jak szlam do kawiarenki to najpierw zagladalam na to forum i do tego tematu ; )

moja ulubiona postacia jest carlosik xd. czego by nie zrobil, jest taki...... slodziutki hihi.

alicja z krainy czarów, chyba kojarze twoj nick z jednego z innych for na ktore wchodzilam z kawiarenki ?? Moglabys do mnie napisac na gadu-gadu, bardzo mi zalezy ; ) moj numerek to 23115799. napisz prosze nawet jakby mnie nie bylo bo mozemy sie dlugo nie zgrac : ( a jak nie masz gadu-gadu to mozesz napisac prosze na mojego maila annie775@interia.pl ??? bardzo prosze .jak napiszesz to ci od razu wyjasnie o co chodzi ; ]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:43:05 09-05-10    Temat postu:

alicja z krainy czarów - Przyznam, że nieco mnie wystraszyłaś . Oczywiście nie masz obowiązku komentowania każdego mojego odcinka, ale przyznam, że zawsze z niecierpliwością oczekuję na Twój komentarz, a tutaj było pusto . Cieszę się, że jesteś już z powrotem i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej . I oczywiście, że każde zawirowaniwe życiowe już minęło i wszystko skonczyło się dobrze.

Dokładnie, te ostatnie odcinki zamknęły pewien rozdział i nie dam gwarancji, że ten rozdział nie był ich rozdziałem ostatnim. Sonya mogła dojść do pewnych wniosków, które raz na zawsze rozdzielą ją z RR, a przecież jeśliby tak się stalo, to czarne charakterki również nie śpią i na pewno przekonywalyby Sonyę, by została przy raz podjętej decyzji. Jak abrdzo to wszystko - i oczywiście w jaki sposób - odbije się to na naszym procie, to już inna sprawa. W końcu jednym ruchem stracił nie tylko ukochaną, ale i najdroższe na świecie dzieci. Pamiętasz, jak był zdumiony, jak się dowiedział w szpitalu, że będzie je miał? Co do Twoich przypuszczeń, to prawda, on się zmieni, to prawda, ale pozostaje pytanie, jak.

A jak Ci się wydaje, czy Ricardo powiedział prawde swoim wrogom, czyli płazom, jak ich plastycznie nazwałaś? Jesteś bardzo uważną Czytelniczką, więc na pewno wychwyciłaś pewne niezgodności w jego wypowiedzi - przecież on niczego z Sonyą nie uzgadniał, inny również jest czas odejścia od niego, bo to się stało przecież tego samego dnia. Czy na pewno dokument, jaki dał RR swoim wrogom, jest prawdziwy? . Poza tym czy Ricardo zrezygnowałby tak łatwo ze swoich dzieci? .

Wspominając dalej o nim, nie wydaje mi się, żeby miał się zwracać przeciwko Pedro i Valerii, bo przecież oni mu tylko pomagali - może za wyjątkiem Pedro, który walnął go w głowę , ale przecież w końcu musiał. Coś mi się widzi, że widzisz Ricardo jako takiego obrońcę dzieci ukrytego w cieniu, ale gotowego dla nich na wszystko, jak tylko zajdzie taka potrzeba.

Prawdą jest, że muszę pietrzyć przeszkody na drodze protków, ale ja pozwolę sobie przypomnieć jedną malutką rzecz - uwielbiam zaskakiwać, nawet często samą siebie . Być może wcale oni na końcu nie będą razem, a i dopuszczam też możliwość śmierci któregoś z nich. Już raz tak zresztą było w jednym moim dziele . Uwielbiam Miguela Pizarro i pisanie o śmierci jego postaci byłoby dla mnie niesamowicie trudne, ale patrząc na to z drugiej strony, scena wyszłaby mi prawdopodobnie bardzo wzruszająco - kto wie, czy właśnie tego nie kombinuję. I zdradzę Ci pewną tajemnicę "zza kulis" - Ricardo miał już umrzeć wtedy, kiedy postrzelił go Mario, pamiętasz, w tej chatce. W ostatniej, ale naprawdę w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i rana okazała się zwyczajnym draśnięciem.

Gregorio faktycznie wygrał pewną rundę, ale pamiętaj, że to Carlos wychowywał Sonyę przez wiele lat i ona na pewno nadal go kocha. Kto wie, czy teraz, kiedy ostatecznie zerwała z RR, nie zwróci się do ojca po to, by się z nim pogodzić, przyznając mu może nawet rację?

A tak, Velasquez ma niesamowite szczęście, to prawda. I jeszcze nam namiesza, zresztą nie tylko naszej dwójeczce . Conrado, Gera i Cardona to całkiem interesujący wątek w przyszłości - tak sądzę .

Maribel to kolejny wątek, który zrobi nam się nieco bardziej interesujący . Razem z jej braciszkiem .

Spoilerów nie podam...O ile nie było ich tam wyżej .

Zapraszam na odcinek 228...

-------------------------------------------------------------------------

SEGUNDA TEMPORADA

Odcinek 228

ROK PÓŹNIEJ

Minęło trochę czasu, odkąd Carlos Santa Maria odniósł miażdżące zwycięstwo. Nie było ono jego zasługą, ale lubił przypisywać je sobie, ponieważ ufał, iż Sonya zmądrzała dzięki jego słowom - po prostu długo zajęło jej przemyślenie całej sytuacji.

Popijał jedno z najlepszych win, siedząc przy stole i trzymając za rękę swoją kochankę, Andreę Monteverde. Czekali na obiad, nowi służący sprawiali się fantastycznie, byli niewidoczni, ale spełniali wszystko, co do nich należało.

- Widzisz, nasze życie ułożyło się jak najlepiej - tłumaczył brat Felipe. - Przeżyliśmy wiele burz, ale nareszcie jesteśmy razem i już nic nam nie zagraża.

- A Monica? Nadal nie masz z nią rozwodu.

- Ale będę miał - powiedział spokojnie mężczyzna. - Obiecałem jej to, co chciała, dlatego na pewno niedługo podpisze dokumenty. Wiem, trochę długo to trwa, ale na pewno w końcu zrozumie, że nic więcej nie uzyska. Nasza firma - bo i ty masz przecież w niej udziały - prosperuje, jak nigdy. Felipe podziewa się gdzieś daleko, nic nie przeszkadza nam w szczęściu.

- Nie martwisz się o córkę?

- Nie. Dzwoniła ostatnio do mnie, a przecież od prawie roku wiem, gdzie jest. Co prawda czuję się trochę obrażony tym, że poszła akurat do Gregorio, ale zrozumiałem jej krok - w końcu nie wiedziała, jak zareaguję, byliśmy wtedy skłóceni. Podejrzewam, że zamierza wrócić do domu i właśnie po to chce się z nami spotkać.

- Ze mną też? - skrzywiła się Andrea.

- Tak - odparł Carlos. - Co powiesz na pogodzenie się z nią, skoro macie tego samego ojca, a kość niezgody została między wami zakopana? Przecież nie ma już tego, który tak ci przeszkadzał.

- Może i masz rację - wzruszyła ramionami kobieta. - Ona nic nie zawiniła, dała się tylko omotać.

- To mi się podoba! - ucieszył się Santa Maria. - Moja cała rodzinka będzie już niedługo razem. A przynajmniej ci, za których ich uważam.

- A co stało się z tymi dwiema kobietami, które przyszły tutaj i miały zamiar wepchać się do mojego pokoju?

- Ach, Graciela i Dolores - roześmiał się Carlos. - Cóż, przeżyły niemiłe rozczarowanie, kiedy spotkały w swoim byłym domu kogoś takiego, jak ja. Ciekawe, gdzie się teraz podziewają.

- Potrafiły się wykłócać kilka godzin - przypomniała sobie Andrea.

- A kiedy wreszcie uwierzyły, że nie mają tu czego szukać, rzuciły na nas przekleństwo - śmiał się już otwarcie brat Felipe. - Dwie wiedźmy.

Nie tylko im się wszystko układało. Dobrym zdrowiem i życiem cieszył się również opiekun i ojciec Sonyi w jednym, Gregorio Monteverde. Siedział objęty ze swoją przyszłą żoną, Barbarą, która dziękowała mu za zajęcie się jej synem. A właściwie oboma.

- Zrobiłeś z niego człowieka - kończyła swoją wypowiedź kobieta. - Dobrze sprawuje jako szofer?

- Bardzo dobrze, aż jestem zdziwiony - przyznał Gregorio. - Ale cieszę się, że tak jest, to przecież twoje dziecko.

- Raul nie jest zbytnio szczęśliwy, że ma brata tak blisko siebie, ale liczę, że kiedyś poznają się bliżej. Żal mi tylko, że Virginia nie dożyła tych czasów.

- Ciekawe, co się z nią stało...- zamyślił się Monteverde. - Policja przypuszcza, że została zamordowana, ale ciała nadal nie znaleziono.

- Biedna dziewczyna...Nie miałam pojęcia, że mój syn tak ją katował.

- Na szczęście Manolito wyrasta na prawdziwego mężczyznę.

- I to wszystko dzięki tobie...- Barbara pocałowała kochanka i miała zamiar coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do słowa. Stanowczo wolał pocałunki od rozmowy na temat Fernandeza.

W drugim pokoju było również tak samo zgodnie i szczęśliwie. Zupełnie, jakby niebo otworzyło się dla tych, którymi niedawno jeszcze tak bardzo gardziło.

- Wiesz...- Daniel przeciągnął się na łóżku. - Masz cudowne dzieci.

- O nie, kochanie - odparła Sonya, leżąc obok chłopaka i pieszcząc go delikatnie palcem po nagiej klatce piersiowej. - Nie ja mam, a my mamy.

- Zostałem takim młodym ojcem - udał załamanie Ramirez. - Ale cieszę się, że mam takie aniołki przy sobie. I mam tu na myśli również ciebie.

- Nasz ślub, Danielu - przypomniała mu dziewczyna.

- Co z nim?

- Kochamy się przed ślubem. Czy to przystoi? - żartowała Sonya.

- A maluchy? One nie wzięły się znikąd. Jesteśmy niepoprawni, do ołtarza pójdziemy z dziećmi na rękach.

- Są takie mądre, że aż mnie to zadziwia, Danielu. A na chrzcie prawie nie płakały.

- Póki nie wziąłem ich w ramiona! - obruszył się Ramirez. - Jakby mnie nie kochały.

- To było rok temu - zwróciła mu uwagę dziewczyna. - Teraz cię uwielbiają. Nie widzą świata poza ich tatusiem.

- Jedno mnie tylko dziwi...Co się stało z twoją matką? - zmienił nagle temat chłopak.

- Nic - odparła spokojnie narzeczona. - Jakiś czas temu dzwoniła do mnie i mówiła, że układa jej się z Victorem bardzo dobrze. Przez pewien czas był jakiś dziwny, ale potem się uspokoił. Nie chciał jednak powiedzieć, o co mu chodziło.

- A dziecko? Jak się miewa tamten maluszek?

- Ach, Mauricio. Wszystko z nim w porządku. Nie przejmuj się tak naszą przyszłością, kochanie. Wiele przeżyliśmy, ale koniec z tym, teraz czeka nas jedynie szczęście.

- Jesteś taka słodka...- Ramirez przysunął się bliżej, nie dosyć mu było ciała dziewczyny.

Wszędzie radość, wszędzie miłość. Istniał jednak jeden dom, który z zewnątrz wyglądał tak samo, jak zwyczajne budowle, jednakże w środku przypominał coś zupełnie przeciwstawnego. Jeśli większość pomieszczeń była normalna i nie kojarzyła się z niczym dziwnym, to na samym końcu budynku...

Właścicielka rezydencji, Valeria Guardiola, szła powoli po schodach na górę, właśnie do tego pokoju. Zdążyła zawahać się i nawet westchnąć kilka razy, zanim dotarła wreszcie na szczyt i zapukała do drzwi.

- Wejść - usłyszała krótkie polecenie.

Otworzyła drzwi i wolną ręką - ponieważ drugą miała zajętą, gdyż niosła tacę z posiłkiem - sięgnęła do włącznika światła.

- Zostaw, proszę - powstrzymał ją ktoś siedzący w kącie, w całkowitej ciemności. Okna były przesłonięte zasłonami w ten sposób, że nie przepuszczały ani grama słońca. - I przepraszam, sądziłem, że to służba.

- Nic nie widzę.

- Wiem. Wybacz mi to dziwactwo.

Ostrożnie postawiła tacę na stojącym obok wejścia stoliku, mając nadzieję, że niewielkie oświetlenie z korytarza pozwoli jej nie zrzucić wszystkiego na podłogę.

- Przyniosłam ci coś jedzenia. Nie zszedłeś na śniadanie.

- Zabierz to, proszę.

- Znowu to samo! - westchnęła ciotka. - Już i tak przypominasz mi szkielet, a ostatnio jesz coraz mniej. Łykasz tylko te tabletki. Ricardo, to cię zniszczy.

- Ciociu, mówiłem ci już, że nie jestem głodny - powtórzył bez zniecierpliwienia Rodriguez. - A muszę się przecież leczyć, sama mi opowiedziałaś, co wyrabiałem tamtego dnia, kiedy Sonya...

Urwał. Nigdy nie wspominano tutaj wydarzeń sprzed roku - poza jednym razem, kiedy dowiedział się, do czego prawie doprowadził.

- Siedzisz w tej ciemności już tyle czasu, wychodzisz tylko co jakiś czas na posiłki, nawet detektywa przyjmujesz w tym...

- Grobowcu? Tak, to doskonałe określenie. Rok temu mnie pogrzebano, ale wstałem, jak widzisz. Silniejszy, nowy, odmieniony. Nie martw się o mnie.

Kiedy uczynił pewien ruch ręką, wiedziała, że rozmowa jest skończona. Broń Boże jej nie wyrzucał, ale dawał jej w ten sposób do zrozumienia, że chce pogrążyć się w myślach, lub po prostu odpocząć. Gestem tym było delikatne postukanie w blat drugiego ze stolików, tego bliżej fotela, na którym siedział.

Kilka chwil później, kiedy został sam, wyćwiczonymi do poruszania się bez oświetlenia palcami wybrał numer na komórce. Nikły promyk padł na jego dłoń z ekraniku telefonu, ukazując faktycznie dosyć szczupłą kończynę. Nie była jednak chuda, wydawała się nawet mocna i pewna siebie, jakby przeżycia utwardziły jej właściciela, zamieniając go...w kamień. Czy jednak był nim i od wewnątrz?

- Detektywie, ma pan dla mnie coś nowego? - rzucił do słuchawki.

- Nie, nadal to samo. Nasz obiekt mieszka u ojca, zadaje się z tym samym chłopakiem i cały czas przebąkuje coś o ślubie podczas randek. Szefie...śledzę ich już prawie rok. Kiedy to się skończy?

- Kiedy ci powiem! - warknął Ricardo. - W końcu dobrze ci płacę. A jak tam dzieci?

- W porządku. Będę nadal wykonywał swoją robotę. Maluchy są bezpieczne, Marco trochę chorował, ale to nie było nic poważnego. Za to Raquel jest zdrowa jak ryba.

- Marco, Raquel...- powtórzył bezwiednie Rodriguez.

- Co mówisz, szefie?

- Nic, nic - otrząsnął się mężczyzna. - Jak coś się zmieni, daj mi znać.

Zakończył połączenie i odłożył telefon. Sam nie wiedział, po co to robił. Od tylu dni wynajęty specjalnie na tą okazję człowiek chodził krok w krok za Sonyą, Danielem i dziećmi, ale czy to miało jakikolwiek sens? Czy nie było po prostu katowaniem się za życia?

- Nie! - powiedział sam do siebie Ricardo. - Nie mogę przestać! Muszę ich pilnować! A nuż coś się stanie, a nuż ten Wymoczek skrzywdzi moje maleństwa?!

~ Nie są już twoje, straciłeś je ~ podpowiedział mu jakiś wewnętrzny głos, ale nie zwrócił na to uwagi.

Kiedyś myślał, by oskarżyć Sonyę o porwanie, ale odstąpił od tego zamiaru. Kiedyś działał mu na nerwy fakt, iż nie dostały tych imion, co powinny. Teraz już nie, teraz wszystko było inaczej. On był inny.

Pogładził się po gęstej brodzie, dodając:

- Nie będę teraz skazywał moich dzieci na traumę bezsensownych potyczek o ojcostwo. Niech Wymoczek się nimi zajmie. W odpowiednim momencie poznają, kto jest ich prawdziwym ojcem. A wtedy ani ty, która mnie porzuciłaś, kiedy cię najbardziej potrzebowałem, ani Danielito nie będą mieli nic do gadania. Maluchy będą ze mną. I tylko ze mną.

Sergio Gera nie mieszkał w sierocińcu. Owszem, powinien, ale władza Guardioli sięgała dość daleko i pozwoliła mu przebywać w jej mieszkaniu aż do tej pory. Valeria chciała go nawet adoptować, ale chłopak nie zgodził się na to - był zbyt niezależny i nie pragnął, by to się zmieniło. Obserwował właśnie swojego rozmówcę spod przymrużonych oczu. Spotykali się od pewnego czasu, robili to potajemnie, by nikt nie odkrył ich spisku.

- Wiesz coś? - rzucił cicho Armando tak, by tylko tamten go usłyszał.

- Nie - zżymał się równie szeptem Odmieniec. - Ten bydlak zapadł się chyba pod ziemię.

- Musimy go znaleźć! - Cardona ledwo powstrzymał się, by nie walnąć pięścią w stół w ich ulubionej restauracji. - Na razie nic nie powiedział, ale może w każdej chwili zacząć gadać, a wtedy...

- W sumie nie powinienem się z panem wiązać, skoro po części przez pana zginął mój ojciec, ale...

- Nie przeze mnie! - zaprotestował żywo lekarz. - To Velasquez go wykorzystał, ja wkroczyłem już po jego śmierci pod kołami pojazdu.

- Ale krył pan mordercę! Przecież to on zlecił to zabójstwo!

- Miał zginąć nie twój ojciec, a niejaki Ricardo Rodriguez! Ale masz rację, pośrednio jestem winien. Braku kary dla tego gnojka. Pomogę ci, ale w zamian nie wydasz mnie przed policją, OK?

- OK, przecież już panu mówiłem! - przypomniał Gera. - Dorwanie go jest dla mnie ważniejsze od pańskiego nic nie wartego odkupienia.

Pewna kobieta przeciągnęła się na łóżku, witając promienie słońca, które wpadły jej do oczu i obudziły. Virginia czuła się szczęśliwa i brakowało jej tylko jednego - Bolivaresa. Co prawda Vargas kazał jej jeszcze czekać i po tamtym telefonie jeszcze bardziej tęskniła, ale skoro tego od niej wymagał, nie mogła sprzeciwić się woli swojego zbawcy. W końcu sam na pewno wiele ryzykował, nieważne, jakie były jego motywy.

W kolejnej jednak chwili jej ciało przeszedł głęboki dreszcz. Manolo. Ten człowiek kazał ją zabić, a ona będzie musiała jeszcze raz przed nim stanąć i zmierzyć się z nim oko w oko nie okazując ani grama strachu. Czy będzie do tego zdolna, czy da radę, czy podoła temu trudnemu zadaniu? Przecież był nadal jej mężem i jeśli wróci, czeka ją rozwód i walka z tym potworem!

- Musi mi się udać! - powiedziała sama do siebie. - Nie mogę wiecznie się go bać! To tylko człowiek, tak samo, jak ja! Zemszczę się na nim za każde upokorzenie, zemszczę się...

Przerwała, bo sama przestraszyła się siły brzmiącej w jej głosie. A więc jednak może, jednak potrafi. Pokaże Victorowi, że się do czegoś nadaje. Że zasługuje na jego miłość i wybaczenie.

Felipe i Monica. Para osób, które straciły złudzenia, straciły marzenia o wielkiej fortunie, o łatwym zysku. Oboje rozgoryczeni, źli, wściekli, pocieszali się od roku w łóżku, przychodząc na zmianę jedno do drugiego.

- Kretyn! - zżymała się Abreu, myśląc o Ricardo, który jednym dokumentem zniszczył jej plany. - Musiał akurat rozstawać się z tą dziewuchą tuż przed tym, jak Santa Maria miał mi oddać firmę?

- Kretyn! - irytował się brat Carlosa, mając na myśli kilka osób - swojego brata właśnie, Gregorio, który go upokorzył i ojca, który nie zapisał mu prawie nic. A po części też Bolivaresa, który odebrał mu Vivianę i jej miłość.

- To jak się zemścimy? - spytał Felipe po kolejnym drapieżnym seksie.

- Nie wiem! Może porwiemy mu te dzieciaki?

- I co, będziesz je przewijała? - skrzywił się mężczyzna.

- Wynajmiemy opiekunkę - zapaliła się kobieta. - Dobrze jej zapłacimy i nic nie powie. Może nawet odnajdziemy Rosę, o której mówił mi kiedyś Carlos.

- One są pod opieką Monteverde, nie zapominaj - przypomniał skrzywiony Santa Maria - zaczynał go boleć brzuch i nie wiedział, od czego.

- I co z tego? Jak dobrze poszukać, może znajdzie się ktoś, kto nam pomoże.

Gustavo. Ten człowiek na pewno zrobiłby dla niej wszystko. O ile jeszcze żyje. Brat Maribel, kobiety, która strzelała do niej na ślubie, ale jakimś cudem się wymknęła z rąk sprawiedliwości. Nigdy nie oskarżono siostry Moreni, ale Abreu była pewna, że to ta kobieta była niedoszłą zabójczynią.

W innym pomieszczeniu pewna matka spokojnie przewijała swoje maleńkie jeszcze dziecko. Jej przyszły małżonek wyszedł na chwilę coś kupić, wiedziała, że nie będzie czekać na niego zbyt długo, gdyż zawsze wracał do domu jak na skrzydłach. Kochał ich oboje i już niedługo mieli się pobrać. Zaczęli swoją znajomość od knowań i przeciwnych zamierzeń, teraz tworzyli zgodną i bardzo szczęśliwą parę.

Gdy kilkanaście minut później zadzwonił telefon, Viviana odebrała jedną ręką połączenie, drugą nadal trzymając Mauricio w ramionach.

- Słucham?

Przez kilka dobrych chwil osoba po drugiej stronie słuchawki nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zaskoczyła ją obecność kobiety w mieszkaniu Victora, ale skoro wcześniej poprzysięgła sobie, że stawi czoła wszystkim przeciwnościom, to nie mogła się teraz wycofać.

- Poproszę z doktorem Bolivaresem - powiedziała, ukrywając drżenie w głosie.

- Victora nie ma, wyszedł do sklepu, czy coś mu przekazać? - spytała była żona Carlosa, pewna, iż dzwoni któraś z byłych pacjentek jej chłopaka.

- W sumie to tak. Proszę mu powiedzieć, że szuka z nim kontaktu jego...narzeczona.

- Słucham? - w tonie Viviany dało się słyszeć tylko zdumienie. - Przepraszam, ale to jakiś kiepski żart. Widzi pani, mieszkam z nim od ponad roku i mamy zamiar się pobrać, więc pani idiotyczne telefony nie budzą we mnie zazdrości.

- Pobrać? - pytanie Virginii padło równocześnie z płaczem dziecka na rękach jego matki. - I co to za niemowlę słyszę w tle?

- Proszę sobie wyobrazić, że moje! - słowa kobiety stwardniały, miała dosyć tej dziwnej rozmowy. - Moje i pani..."narzeczonego" - zakpiła Viviana. - A teraz odkładam słuchawkę i proszę więcej tu nie dzwonić. Następny telefon zaowocuje zgłoszeniem całej sprawy na policję.

- Nie boję się pani! - rzuciła do słuchawki Virginia, ale w odpowiedzi usłyszała tylko przeciągły sygnał w telefonie.

Usiadła na łóżku w zgoła odmiennym nastroju, niż przed chwilą. Victor Bolivares miał już kogoś i ten ktoś miał z nim dziecko. Czy to możliwe? Otarła dłonią czoło, nagle czując się spocona od wewnątrz i od zewnątrz. Minęło już tyle czasu, miał więc prawo...Nie, nie podda się! Nigdy więcej odpuszczenia walki o swoje! Musi się najpierw dowiedzieć, czy ma rację, czy naprawdę rozmawiała z przyszłą żoną doktora...A jeśli tak, to jak najszybciej wracać do domu i przekonać się, czy czasem lekarz nie żeni się tylko z rozpaczy.

Samochód Daniela Ramireza krążył szybko po uliczkach Acapulco, kierując się w stronę rezydencji Carlosa Santa Maria i jego przyszłej małżonki. Sonya postanowiła odwiedzić oboje już dzisiaj, czuła tęsknotę za człowiekiem, który bądź co bądź był jej ojcem i chciała z nim porozmawiać. Wiedziała, że nie uniknie rozmowy z Andreą, ale była na nią gotowa. W końcu gdyby wcześniej posłuchała Monteverde, nie przeżyłaby tylu strasznych tragedii. O nie, z całą pewnością Ricardo nie był mężczyzną dla niej i dobrze, że zdała sobie teraz z tego sprawę.

Spojrzała na chłopaka, który pewnie kierował pojazdem - o tak, to było spełnienie jej marzeń. Był silny, ale zarazem czuły i opiekuńczy, miał normalną przeszłość, nie kłamał jej w niczym, nie miał żadnych mroków w przeszłości...Daniel Ramirez dawał jej spokój, oparcie i miłość. Ironią losu było to, że był bratem jej zmarłego Julio, ale może to właśnie tak miało być? Może to jej były chłopak tak ich połączył? Uśmiechnęła się do siebie, szepcząc podziękowania dla młodszego Ramireza.

- Co mówisz? - spytał Daniel.

- Nic takiego. Dziękowałam twojego bratu, że postawił cię na mojej drodze.

- I to jest to nic takiego? - roześmiał się kierowca. - Ale masz rację, Julio zrobił dla nas wiele - przecież gdyby nie on, nigdy bym cię nie poznał. Gdyby żył, ty byłabyś jego kobietą, ale skoro stało się tak, jak się stało...

- A co z twoją zemstą? - zmieniła nagle temat dziewczyna. - Chyba nie wybaczyłeś niczego rodzicom?

- O nie! - Ramirez zacisnął palce na kierownicy. - Ale na razie poczekam. Kiedy uderzę, nic z nich nie zostanie. Pomożesz mi?

- Wiesz, że tak. Nigdy nie zapomnę, jak zginął Julio. Ale co zrobimy z Gracielą? Straciła dziecko i teraz już nie możemy się do niej zbliżyć.

- Ona też się doczeka. Na razie została wyrzucona z rezydencji twojego ojca, a to dla niej ogromne upokorzenie. Fakt, iż dopuściła do śmierci mojego bratanka, jeszcze bardziej ją pogrążył. Ale najpierw moi rodzice, bo oni są najbardziej winni.

Byli tak pogrążeni w rozmowie, że nie zauważyli jadącego z prawej strony samochodu i kilka sekund później zderzyli się z nim z głośnym hukiem. Ramirez poleciał do przodu, ale zdążył zahamować przed wypadkiem, tak, że nie odniósł większych obrażeń poza kilkoma stłuczeniami. Sonya krzyknęła przeraźliwie, ale jej też się nic nie stało, drugi kierowca zaregował bowiem podobnie do Daniela i też w ostatniej chwili nacisnął hamulec.

- Do jasnej cholery, jak jeździcie?! - wrzasnął na nich tamten, wysiadając błyskawicznie z wozu. Był wściekły, ale nie tylko z powodu zderzenia, ale i w konsekwencji pewnych wydarzeń z jego życia...

- Spokojnie, spokojnie, pokryję wszystkie szkody! - zamachał rękami Ramirez, który czuł się - i był - winny tego zdarzenia. Wysiadł z wozu i podszedł do pojazdów, by ocenić szkody, jakie spowodował swoją nieostrożnością.

Sonya została w samochodzie nie tylko dlatego, że nie znała się za dobrze na stłuczkach. Miała też drugi, o wiele ważniejszy powód. Widziała bowiem doskonale, kto jest kierowcą poszkodowanego pojazdu i od razu poznała Pedro Velasqueza.

Nie dość na tym. Akurat dzisiejszego dnia Ricardo Rodriguez musiał opuścić domowe zacisze i udać się na badania do kliniki lekarza, który go prowadził. Nie lubił tego, ale taka była konieczność. I to właśnie on siedział na miejscu pasażera i jak orzeł wpatrywał się w Sonyę.

Koniec odcinka 228


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:50:58 09-05-10, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:18:31 09-05-10    Temat postu:

Aga nie wierzę, że ty wciąż piszesz tą telkę.
Pamiętam, że strasznie mnie ciekawiło te czterdzieści odcinków, które przeczytałam, dlatego teraz zgłaszam moją prośbę o wysłanie od początku wszystkiego, bym mogła nadrobić to arcydzieło, które tak mnie urzekło, a którego nie mogłam przeczytać przez tą przeklętą maturę!
Mam nadzieję, że moja prośba zostanie rozpatrzona
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 122, 123, 124 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 123 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin