Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 126, 127, 128 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:15:59 11-01-11    Temat postu:

Każdy przypadek jest inny. Oczywiście, nie należy postępować tak, jak piszesz. Jak się kogoś kocha, trzeba o niego walczyć, a już tym bardziej być przy tym kimś, kiedy on / ona tego potrzebuje. Inna rzecz, że Sonya postąpiła źle, ale nie można jej tak od razu całkowicie skreślać, że się nie nawróci .

Ej. Skąd wiesz, że RR jeszcze żyje? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:38:54 05-02-11    Temat postu:

Informuję cię, że od dziś śmiało możesz wstawiać mi odcinki, bo nadrobiłam wszystkie. Jestem dumna z siebie, bo nawet w dość krótkim czasie zdołałam nadrobić tyle odcinków, co kiedyś byłoby dla mnie niemożliwe. Ale będę tęsknić za tym moim beztroskim czytaniem po kilka odcinków dziennie, haha.

Mam też przykrą wiadomość. Nie chcę cię krytykować ani nic, ale tylko wyrażę swoją opinię. Zepsułaś troszkę moją parkę szczególnie czyli Ricardo i Sonyę. Kiedyś gdy czytałam widać było, że łączy ich coś, ale potem jakoś inaczej mi się czytało to wszystko. Zaczęło się od momentu gdy Ricardo wrócił do zdrowia, po tym jak siedział w szpitalu psychiatrycznym. Potem zaczęło być coś nie tak, już nie było tej magii.. Ale i tak się kochali, co najważniejsze. Także mam nadzieje, że się nie obrazisz przez moją małą, nieistotną uwagę?

UDUSZĘ CIĘ! Tak poza tym. Haha, co to ma być? Rok później, a ta Sonya miździ się z tym półgłówkiem. O Boże! Co ona ma w głowie? Jakbym ją tak wzięła i wytargała za te kłaki! Po pierwsze - co z jej wielkim uczuciem do Rodrigueza? Tak szybko się ulotniło. A po drugie - kto jej pozwolił zmieniać imiona tym maleństwo? To ma być Catalinka i Pedrito! Jakbym ją znała osobiście to długo by nie dożyła. Jeszcze ten wiecznie idealny Danielito. Julia bardzo lubiłam i tęsknie nadal za jego postacią, ale Daniel to dla mnie kompletne dno. To taki burak, roślina lub najlepiej chwast do wyrwania.
Spotkanie po latach Sonyi i Ricarda mnie zaintrygowało. Coś między nimi się ruszyło, odżyło... Choć on o niej nigdy nie zapomniał.
Ricardo wobec niej dobrze się zachował, choć nie powinien mówić, że to nie jego dzieci. Jednak wiem, że nadal je kocha - mimo wszystko.
Hm... ale ten jego "związek czy nie związek" z Mayrin jest nawet okej. On jej nie kocha, ale ona go bardzo lubi. Albo coś więcej? Nie wiem bo nie było z nimi jakichś szczególnych scen. Jestem teraz wkurzona na Sonyę więc pewnie tylko dlatego tak mówię, ale w głębi serca chcę by byli znowu razem.

O niczym innym głębiej się nie wypowiem. Nic się nie zmieniło - ta sama wredna małpa Andrea, ten sam głupi i wkurzający Carlos. Reszta też ta sama, choć trochę może tam się zmieniło.
Nie powiem, że ciekawią mnie losy Viviany i Victora, bo to świetna para. Tworzą piękną rodzinę. I niech mi tylko ta Virginia się nie wtrąca, bo zabiję jak psa. Już dosyć kłopotów mieli.

A i mam prośbę. Może mogłabyś mi wysłać na pocztę wszystkie odcinki "PiM"? Bo czasem chciałabym przeglądnąć ulubione sceny lub poczytać i powspominać. Oczywiście jeśli możesz.
Pozdrawiam cieplutko.


Ostatnio zmieniony przez Rainbowpunch dnia 22:45:55 05-02-11, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 1:30:58 06-02-11    Temat postu:

W taki razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wstawić kolejne . Ale będę to robić po jednym, bo nie odmówię sobie przyjemności czytania Twojego komentarza do każdego z nich .

Wpierw małe info - ja co jakiś czas zmieniam pierwszego posta, aby edytować obsadę, dochodzą tam nowe postaci i możesz tam zajrzeć, ale pamiętaj, że przez przypadek możesz mieć spoiler.

Zepsułam RR i Sonyę, wiem. Ale RR się zmienił, zbyt wiele wycierpiał i nie może być teraz taki sam, jak przedtem. Musi się bronić musi się zachowywać inaczej...przynajmniej na razie, bo kto wie, co ja mu obecnie zgotowałam .

Wcale się nie obrażę, bo o co? .

Hehe, wszyscy wielbiciele RR i Sonyi byli wielce oburzeni, co to za puszczanie się z Wymoczkiem . Ale cóż, to jej reakcja obronna i ona postępuje tak, a nie inaczej...Ale czekaj, czekaj, tu przecież wchodzi w grę RR, czy myślisz, że on nic nie wymyśli? .

Przecież on ją nadal kocha...

Hm, na razie lubisz Mayrin, tak? Czyli nie przeszkadzałoby Ci, gdyby Ricardo został z nią, tak? ;>.

Coś się zmieni za kilka odcinków i powiem Ci, że ja sama byłam zaskoczona, jak bardzo .

Jak dasz maila, wszystko Ci chętnie wyślę .

Zapraszam na odcinek 230...

====

Odcinek 230

Zarówno Dolores, jak i Graciela, nie były zadowolone. Podrzędne mieszkanko, mówiąc krótko równające się standardem z tym, w którym mieszkał Felipe, nie odpowiadało ich potrzebom.

- Musimy coś zrobić i to szybko! - wyrzekła Dolores, przerywając ciszę.

Mówiąc to stukała właśnie wymalowanym paznokciem o blat stołu, nie zwracając uwagi, iż w ten sposób może uszkodzić zarówno stół, jak i dopiero nałożony lakier - rzecz godna odnotowania i świadcząca o wysokim zdenerwowaniu kobiety.

- Ale jak niby mamy to zrobić? - spytała córka, wyraźnie znudzona wielokrotnie powtarzanym tematem. - Przecież nikt nie ma zamiaru utrzymywać z nami bliższych stosunków. Ramirez się żeni, Felipe to golec, Santa Maria, ten młodszy, ma swoją ukochaną Andreę przy sobie i świata nie widzi poza nią, nikt więcej nam nie został.

- Masz rację, Ramirez się żeni, ale jeszcze tego nie zrobił! - burknęła matka w odpowiedzi. - A skoro poderwałaś kiedyś jego brata, to...

- I co, mam go zacząć odbijać tej idiotce? - skrzywiła się Graciela. - Nie bawi mnie już spanie z chłopakami Sonyi Santa Maria.

- A spanie na karaluchach cię bawi? Jest jeszcze jego przyjaciel, jak mu tam...chyba Gabriel Abarca, czy jakoś tak. Ale z tego, co wiem, to mięczak.

- Przynajmniej dałoby się go łatwo urobić.

- Może, ale niepotrzebny nam chłopak po przejściach. Była narzeczona zabiła jego dziecko. Znaczy się poddała się aborcji bez wiedzy chłopaka.

- Widzę, że zrobiłaś niezłą sondę - zadrwiła Graciela.

- A niby co miałam robić, pozwolić, żeby jakiś idiota wziął cię w ciąży za żonę?! - praktycznie krzyknęła Dolores. - Byłyśmy już tak blisko zdobycia tego durnego dzieciaka Ramirezów, ale najpierw dał się porwać, a potem wykończyć w objęciach Sonyi i cała forsa przepadła.

- Byłoby inaczej, gdyby nie pozwoliła odejść mojemu ojcu! A w ogóle, to dlaczego Pablo Martinez nas zostawił?

- Nie unoś się tak, bo jeszcze na usłyszą i każą płacić za zakłócanie ciszy! To mieszkanie ma tak cienkie ściany, jak nasze portfele na końcu ostatniego miesiąca.

- A co mnie obchodzi twój portfel?! - wrzasnęła nagle Graciela, zrywając się z łóżka, na którym cały czas leżała. - Skoro byłaś na tyle głupia, żeby pozwolić odejść takiemu bogaczowi, to teraz mamy za swoje!

- Zamknij się, ty idiotko, Pablo Martinez przecież nie był twoim ojcem! - wygarnęła jej nagle Dolores, po czym błyskawicznie zamilkła, zasłaniając usta ręką.

- Jak to nie był?! Oszukiwałaś mnie przez tyle lat? Powiedziałaś mi, że był, ale odszedł, bo nie zgadzaliście się w charakterach! Gadaj mi zaraz, kto nim jest, mamuśku od siedmiu boleści!

Cesar Vargas rozglądał się nerwowo po lotnisku, starając się wypatrzeć coś, czego w tłumie nie dojrzała Virginia.

- Czego tak szukasz? - nie wytrzymała w końcu kobieta. - Za kilka chwil będzie nasza kolej, a ty chyba nie jesteś do końca przekonany, czy w ogóle chcesz lecieć!

- Zamknij się! - upomniał ją wściekły mężczyzna. - Czekam na kogoś po prostu. Jeśli ten człowiek nie przyjdzie, nie mamy po co lecieć do Meksyku.

- Chyba sobie żarty robisz! - zaoponowała Fernandez, mając przed oczami wyobraźni oddalającą się możliwość walki o Victora. - Nie zamierzam się wycofać teraz, kiedy za moment wsiadam do samolotu!

- To ja tutaj rządzę! - przypomniał szeptem Cesar, ściskając boleśnie ramię kobiety. - Nie zapominaj o tym!

- Dobra, dobra, ale mnie puść, bo inaczej zacznę wrzeszczeć! - odrzekła groźbą Virginia. Za nic nie może przepuścić okazji spotkania ukochanego człowieka!

- Zhardziałaś, szmato! - nie wytrzymał Vargas. - Ale dobra, nauczę cię, jak wrócimy do domu. - Dobra, wsiadamy bez niego.

Ledwo tylko to powiedział, zbliżył się do nich przystojny mężczyzna w wieku najprawdopodobniej trzydziestu kilku lat, ale nadal wyglądający młodo i bardzo atrakcyjnie. Czarne włosy sfalowały się lekko na grzywce, wąsy i broda również dodawały mu swoistego uroku - swoistego, bo coś w piwnych oczach przybysza znamionowało groźbę.

- Cześć, Vargas! - przywitał się tamten, rozjaśniając uśmiechem swoją twarz.

- Dlaczego się spóźniłeś?! - warknął Cesar zamiast powitania.

- Miałem coś do załatwienia - odparł nieznajomy, natychmiast poważniejąc. - A jak ci się nie podoba, mogę nie lecieć.

- Dobrze wiesz, że musisz to zrobić! Skończ z tymi gadkami, teraz pora zemścić się na pewnym idiocie. Swoją drogą, to małżonek tejże tutaj kobiety. Przedstawiam ci Virginię Fernandez.

Dopiero teraz tajemniczy mężczyzna zwrócił swoją uwagę na stojącą obok osobę. Przez moment ocenił ją szybkim rzuceniem oka, ale tak, by niczego nie spostrzegła i ułamek sekundy później schylił się i ucałował ją w rękę, uprzednio podniósłszy zwisającą obok ciała dłoń Virginii.

- Witam piękną panią! - rzekł z uśmiechem. - Moje nazwisko brzmi dosyć oryginalnie, dlatego przedstawię się pani tylko imieniem, o ile pani pozwoli. Jestem Nestor i bardzo się cieszę, że będziemy razem dzielić ten samolot.

Valeria Guardiola ze zdumieniem słuchała powitania, jakie rozbrzmiało w jej słuchawce.

- Felipe Santa Maria? - wyrzekła i skrzywiła się na samo skojarzenie, czyim bratem jest ten dzwoniący idiota.

- Tak, to ja i bardzo proszę, by nie przerwała pani połączenia! - mówił szybko niespodziewany rozmówca. - Wiem, że ma pani żal do mojego brata, Carlos istotnie zachował się conajmniej niewłaściwie, próbując rozdzielić pani siostrzeńca z Sonyą, ale to już przeszłość. Teraz oboje są szczęśliwi i...

- Szczęśliwi? - przerwała mu siostra Cataliny. - Chyba pan żartuje. Jak szczęśliwy może być ojciec z daleka od swoich dzieci? Widać, że nigdy pan nie miał własnych.

Nim Felipe zdołał nabrać ponownie tchu i coś odpowiedzieć, minęła dobra chwila. Ostatnia wypowiedź kobiety przypomniała mu bowiem o nieszczęśliwym zakończeniu romansu z Vivianą - jego ukochaną Vivianą.

- Owszem, nie mam, ale wiem, co to znaczy rozdzielenie z kimś, kogo się kocha - odrzekł powoli. I wcale przy tym nie kłamał. - Dlatego być może zainteresuje panią moja oferta - o ile oczywiście Rodriguez nadal chce widzieć przy sobie te maluchy. Z pani słów wynika, że owszem.

- Nie będę układać się z takimi ludźmi, jak pan, a już szczególnie na takie tematy! Jeśli Sonya będzie chciała do niego przyjść, sama to zrobi, nie przez wątpliwej jakości pośredników!

- Spokojnie, spokojnie! - powstrzymywał ją Santa Maria, bo czuł, że Guardiola ma zamiar odłożyć słuchawkę. - Ona nic o tym nie wie. Po prostu uznałem, że mogę się przydać i tyle.

- Skąd ten przyplyw czułości do dzieci bratanicy? Brakuje panu pieniędzy i szuka pan sprzymierzeńców, czy jak?

- Moje finansowe problemy...hm...nie są przedmiotem tej dyskusji - odparł Felipe, próbując nie okazać, jak bardzo właśnie się zdenerwował. Ta kobieta była zbyt inteligentna! - Chciałbym, aby w mojej rodzinie wreszcie zapanował spokój, a nie łzy i tęsknota za niespełnionymi miłościami. Jeśli pozwoli mi się pani odwiedzić, powiem, na co właśnie wpadłem.

- W porządku. Niech pan przyjdzie, ale to ma być bardzo krótka wizyta!

- Postapiła pani rozsądnie - pochwalił ją Santa Maria. - Zaraz się do pani wybieram, może wreszcie Sonya przestanie do mnie dzwonić i płakać mi do słuchawki.

Kłamstwo wymyślił w ciągu sekundy, chociaż zdawał sobie sprawę, że Valeria prawdopodobnie i tak mu nie uwierzy, bo od kiedy to była narzeczona Ricardo szukałaby pomocy u wujka, który tak mocno ją niegdyś skrzywdził? Ale nawet coś takiego mogło wywołać u Guardioli nadzieję na połączenie się ukochanego siostrzeńca z jego dawną miłością. Kobieta była bardzo czuła na punkcie syna Cataliny - i to właśnie zamierzał wykorzystać Santa Maria.

W międzyczasie Sonya wcale nie płakała, wręcz przeciwnie, była wściekła. I przerażona. Co kombinował jej były przyjaciel, który tak bardzo ją rzekomo kochał? Czyżby chciał odebrać jej dzieci, uderzyć w to, co najbardziej ją zaboli? Ale dlaczego do tej pory nic nie zrobił, czyżby czekał na odpowiedni moment? Co jednak nim było? Dlaczego okłamał ojca, żeby ich uspokoić?

Nie było więcej czasu na rozmyślania, młodszy Santa Maria działał szybko i zdecydowanie i za kilkanaście minut wszyscy w czwórkę stali zdenerwowani w salonie Ricardo. Próbował ich uspokoić majordomus, ale Carlos tylko na niego wrzasnął, żeby szybciej zawołał na dół swojego pracodawcę, więc Enrique nie miał innego wyjścia i uczynił to, co mu kazano.

Drugi właściciel budynku - bo Valeria przepisała akt własności tak, by zarówno ona, jak i Rodriguez byli teraz posiadaczami jej majątku - miał już odpowiedzieć na pytanie Mayrin, kiedy do drzwi zapukał Enrique z wiadomością o przybyciu gości.

- A ci czego tu szukają? - skrzywił się na tą informację Ricardo, tak samo, jak jego ciotka na telefon od Felipe Santa Marii. - Przyszli znowu czegoś żądać, może odszkodowania za tamten wypadek?

- Przyjmij ich tutaj, jestem twoim adwokatem - poradziła mu Mayrin, zirytowana faktem, że nie dostała odpowiedzi, na którą tak bardzo czekała.

- Nie ma mowy, nie zamierzam się kryć za niczymi plecami! Bez urazy, skarbie, ale zejdę tam i dowiem się, czego ode mnie chcą. Możesz iść ze mną, ale nie mów im, kim jesteś - przynajmniej na razie - zastrzegł syn Cataliny.

- Jak sobie życzysz, kochanie - odparła mecenas, ale adresat tej wypowiedzi nie zwrócił uwagi na zwrot, jakiego użyła, bo pędził już schodami na dół.

Raul Monteverde wyszedł przed dom i popatrzył w niebo, ciężko westchnąwszy. Co z nim było nie tak? Owszem, miał wcześniej kilka romansów, ale kończyły się tak szybko, jak się zaczynały. Potem zauroczył się, a właściwie zakochał, w Andrei - tej samej, która okazała się nikim inny, a jego potwornym koszmarem. Do tej pory nie mógł się pozbierać po ranach, jakie mu zadała. Po całej tej historii zaczął zwracać uwagę na stojąca z boku, ale zawsze przy nim, Maribel Moreni. Darzyła go wielką miłością i próbowała wyleczyć rany zadane przez córkę Gregorio. Na próżno jednak, różnice były zbyt wielkie i ta kobieta również nie trwała teraz u jego boku. Czy jego życie na zawsze już będzie samotne i smutne?

Nie zauważył, jak podszedł do niego Manolo.

- Szefie - zwrócił się zgryźliwie do własnego brata szofer. - Coś pan ponury dzisiaj.

- Odczep się - odburknął Raul, niezbyt mając ochotę rozmawiać z kimś, kto przyczepił się do jego rodziny, uważał nawet, że należy do tego samego rodu, a na dodatek prawdopodobnie przyczynił się do zniknięcia własnej żony.

- Nie bądź taki, braciszku! - odezwał się jednak znowu wyraźnie dziś gadatliwy mąż Virginii. - Wiem, co cię gryzie - kobieta. A właściwie jej brak. Wcześniej przychodziła tu ta paniusia, Maribel, czy jak jej tam było, a teraz jej nie widuję. Pewnie się pokłóciliście, albo co i brakuje ci trochę...rozrywki. Może pójdziemy na jakieś kobietki, co, stary?

- Daj mi spokój! - wybuchnął Monteverde. Ani mu w głowie było teraz chodzenie po...domach publicznych.

- A niby dlaczego, jestem z gorszej sfery, czy jak? Mam nogi i ręce, to mnie wysłuchasz! - zdenerwował się już na poważnie Fernandez. - Przygotuj się na imprezkę, zawiozę cię tam, gdzie na pewno dobrze się rozerwiesz. Chodź, co ci szkodzi. Znam takie miejsce, gdzie na pewno...zrobią ci dobrze.

O ile Raul nie zbliżał się do takich...spelun, to tym razem Manolo miał rację. Monteverde brakowało kobiety. Może nie w tym sensie, w jakim przedstawił to jego nieszczęsny braciszek, ale na pewno mu brakowało. W sumie...czemu by nie?

- Jesteś pewien, że nikt mnie tam nie rozpozna?

- A nawet, jeśli, to co? - uśmiechnął się bystro - jak na niego, rzecz oczywista - Fernandez. - Tam nikt nie zadaje pytań, ani nie plotkuje. To nie są wyższe sfery.

Syn Gregorio nie zwrócił uwagi na sarkazm w głosie Manolo. Tak, na pewno poczuje się lepiej i zapomni o wszystkich kłopotach. W końcu wolno mu, czyż nie?

- Uruchom samochód! - rzucił w kierunku szofera i poszedł się przebrać.

Rosa Davila przestała zadawać się ze swoim znajomym ze szpitala, w którym rok temu leżały nowonarodzone dzieci Sonyi. Powiedziała mu po prostu któregoś dnia prosto w oczy, że nie ma zamiaru więcej go znać. Oczywiście, rozpaczał, próbował ją przekonać, bo zdążył się już zakochać, ale na próżno - odrzuciła jego zaloty i kazała przestać ją nagabywać. Chłopak posłuchał, co miał zrobić? Nie miał przecież pojęcia, że była pielęgniarka Carlosa Santa Marii i kuzynka Victora Bolivaresa zrezygnowała z próby porwania dzieci z budynku. Byłoby to przecież zbyt niebezpieczne, a ona od czasu nieudanego zabójstwa - poszukiwana przez policję.

Dlatego wybrała oczekiwanie, niezależnie od tego, ile by ono miało nie potrwać. Przedłużyło się do ponad roku, ale było warto. Chodząc po ulicach jako żebraczka dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy i była doskonale zorientowana w sytuacji dzieci i ich rodziców. Wiedziała też, że niedługo będzie miała jeszcze bardziej ograniczone możliwości zemsty przez rychły ślub Sonyi i Ramireza.

- Nie, ona nie może być szczęśliwa - mruczała kobieta.

- Nie martw się, nie będzie, obiecuję ci to - odrzekł leżący obok niej na brudnym łóżku mężczyzna. Jego twarz okalała czarna, poskręcana broda, ale kobiecie to w niczym nie przeszkadzało. Liczyło się to, że ten człowiek pragnął tego samego, co ona - zemsty. I to jeszcze większej, bo nie tylko na dziewczynie, ale i na jej byłym kochanku.

- Ale jak tego dokonamy? - spytała Rosa, nie mając pojęcia, co wykombinował jej nowy przyjaciel.

- Wszystko ci opowiem, jak tylko dokończę układanie naszego planu - odparł tamten i ponownie przysunął się do nagiej Davili. - Kochanie, czy możemy teraz mówić o czymś innym, proszę?

- Jeśli tylko chcesz - obdarzyła go uśmiechem i dotknęła nagiego ciała. - Wiesz co? Znamy się już tyle czasu, a ty nadal nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz.

- A po co ci to wiedzieć? - mężczyzna przerwał pieszczoty i spojrzał badawczo na kobietę.

- A jak mam cię nazywać, pieseczek i podobne określenia są takie nudne...

- Hm, skoro tak bardzo chcesz, to mów mi...mów mi Conrado - odparł jej kochanek.

- Dobrze, Conrado - szepnęła mu do ucha.

Victor Bolivares wrócił do domu i przywitał się czule z ukochaną. Dziś zamierzał porozmawiać z nią o małżeństwie, to śmieszne, by tyle czasu zwlekać, skoro się kocha. Oczywiście mówili już kiedyś na ten temat, ale jemu marzył się ślub jak najszybszy, choćby dzisiaj i właśnie ten temat chciał poruszyć. Dlatego też kiedy siedział już wygodnie na sofie i przytulał się do Viviany, zaczął swoją propozycję:

- Skarbie, wiem, że miałaś najpierw porozumieć się z córką, naprawić kontakty i w ogóle, ale mnie się po prostu spieszy. A i mały Mauricio pewnie się ze mną zgodzi. Czy nie moglibyśmy...rozumiesz...trochę przyśpieszyć całej tej uroczystości?

- Od kiedy to mężczyźni naglą do ślubów? - roześmiała się Viviana. - Ale wiesz co, to dobry pomysł. O ile oczywiście nie zamierzasz mi uciec sprzed ołtarza.

- Ani mi się śni - odparł poważnie Bolivares. - Może nie zaczęliśmy naszego związku tak, jak trzeba, ale teraz wszystko jest w porządku i zamierzam być przykładnym mężem i ojcem!

- Świetnie, świetnie, tylko ogranicz swoje znajomości z byłymi narzeczonymi! - zażartowała była żona Carlosa.

- Jakie kontakty? - zdziwił się lekarz, a przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- W sumie miałam ci nie mówić, bo to pewnie jakaś nawiedzona pacjentka, ale dzwoniła tutaj pewna kobieta, podając się za twoją narzeczoną. Bardzo się zdziwiła, kiedy wspomniałam jej o ślubie i usłyszała płacz dziecka.

- Kobieta? - Victor zesztywniał. - Powiedziała coś więcej? Jakieś imię, albo coś?

- Nie, nic takiego. Czy ty mnie czasem aby nie oszukujesz, kochanie?

- Nawet nie żartuj w ten sposób - oburzył się doktor, mając jednak nieprzyjemne wrażenie, że wie, kto to dzwonił...i że na jednym telefonie się nie skończy.

Schody skończyły mu się bardzo szybko i nie mógł już obmyślać niczego, co powie tej, która stała przed nim i patrzyła takim dziwnym spojrzeniem. Nie dostrzegł w nim miłości, ani nienawiści, raczej strach.

Ricardo odwrócił szybko głowę, nie chciał patrzeć na Sonyę, nie był pewien, czego ona tutaj szuka. Niby Enrique wspomniał coś o dzieciach i prawdopodobnie chodziło o ten nieszczęsny dokument, który był oczywiście sfałszowany, ale kto wie, co strzeliło do głowy młodszemu z Santa Marii.

- Witam państwa - przywitał się grzecznie Rodriguez sekundę potem.

- Ja cię zaraz powitam! - nie wytrzymał Carlos. - Jak śmiałeś okłamać nas w takiej ważnej sprawie?! Niczego się nie zrzekłeś, ty śmieciu!

- Jak podejrzewałem, chodzi państwu o moje dzieci - odrzekł spokojnie gospodarz domu. - Nie rozumiem, jak mógł pan przypuszczać, że pozwolę sobie na rezygnację z czegoś, co jest moje. Nie nazywam się przecież Santa Maria, żeby zapominać o własnym potomstwie.

- Za dużo sobie pozwalasz, a w końcu sam pochodzisz z dołów społecznych! - wtrącił się Ramirez. - O ile wiem, sporą część swojego życia przesiedziałeś w więzieniu.

- Jasne - odrzekł wciąż spokojnie Ricardo. - Bo tacy jak ty nie wiedzą, czym jest tolerancja. W końcu bogacze nie uznają odmienności, prawda? Zupełnie, jak twój ojciec, który wyrzekł się własnego syna, kiedy ten nie spełnił jego oczekiwań.

- Ani słowa o Julio! - wrzasnął Daniel. - Bo ci mordę przefasonuję!

- Spokojnie, kochanie - wreszcie zabrała głos Sonya. - Pozwólcie mi porozmawiać na osobności z tym...człowiekiem.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, porywaczko dzieci! - odparował natychmiastowo Rodriguez.

Za moment postępowanie dziewczyny zaskoczyło go jednak całkowicie. Córka Carlosa podeszła do niego i spojrzała mu w oczy błagalnie.

- Proszę...nie rańmy naszych maluchów przez nasze winy...proszę.

- Niech będzie - zgodził się wbrew sobie. Coś jednak w jej wzroku skłoniło go do ustępstw. - Mayrin, kochanie, zostań tutaj, zabaw naszych gości rozmową.

- Z chęcią, skarbie - odpowiedziała mu kobieta, gotowa do zmierzenia się z ludźmi, którzy wcale jej nie przerażali. Przecież wiedziała o nich wszystko. Spełniała bowiem nie tylko polecenia Ricardo, które dotyczyły obserwacji rodziny Ramirez i losów dzieci jej pracodawcy, ale i swoje własne zdania. Mianowicie zbieranie informacji o jego wrogach.

Kiedy znaleźli się w jego gabinecie, Sonya nie usiadła mimo zaproszenia. Podeszła do Rodrigueza, który właśnie zasiadł za biurkiem, jakby miał zamiar przyjmować interesantów do pracy w jego domu i stanęła tuż przy fotelu.

- Ricardo...Nie mam pojęcia, jak mam ci powiedzieć to wszystko, ale błagam cię na to, co dla ciebie święte - nie odbieraj mi dzieci.

Jej pozycja zmusiła go do spojrzenia jej w oczy. Nie mógł wstać, bo wyglądałoby to na ucieczkę, więc podniósł wzrok i odparł z krzesła:

- Nigdy nie miałem takiego zamiaru.

- Nie kłam. Wiem, że pragniesz mi je zabrać, bo jesteś na mnie zły o tamto zdarzenie sprzed roku. Ale naprawdę cię proszę, byś nie rozdzielał mnie z maluchami. One potrzebują matki.

- Ojca też - mruknął, niezadowolony, że stoi nad nim, zamiast siedzieć naprzeciwko. Wywoływała w nim jakieś dziwne...drżenie.

- Ojca też - zgodziła się niespodziewanie. - Dlaczego więc nie pozwalasz mi spokojnie brać ślubu z Danielem?

- Bo nie on jest dla nich właściwy - odrzekł spokojnie.

- A kto według ciebie jest? Ty?

- Ja - odparł pozornie tym samym tonem, co przed chwilą. Zaczynał żałować, że się zgodził na tą rozmowę.

- Oboje wiemy, że nie możesz nim być. Twoja ciotka nie powiedziała ci, co się wtedy wydarzyło i to pewnie dlatego jesteś na mnie zły, ale...

- Mylisz się! - przerwał gwałtownie. Jednakże jego reakcja nie była spowodowana gniewem, tylko strachem, obawą przed dalszym ciagiem tej dyskusji. Miał dziwną ochotę, do której za nic na świecie nie miał zamiaru się przyznawać. - Ciotka powiedziała mi wszystko, wiem, że prawie zabiłem naszą córkę, ale nie powinnaś postępować w ten sposób! Mogłaś w końcu ze mną porozmawiać, ustalić cokolwiek, kiedy już...dało się ze mną złapać jakiś kontakt.

- Byłam przerażona. Bałam się, że kiedy powiem ci, iż chcę odejść, zrobisz mi krzywdę. Mnie, albo dzieciom. Skoro tak o nie dbasz, rozumiesz mnie...prawda?

- Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci nic złego - odparł jakoś ciszej, niż założył.

- Jasne. A kiedy trzymałeś mi szkło przy szyi, też nie miałeś zamiaru mnie zabić? - zakpiła.

- Ale się cofnąłem! Nie pojmujesz tego?! - prawie zerwał się z krzesła. - Cokolwiek się ze mną działo i cokolwiek się zdarzy, możesz być pewna, że się zatrzymam, że nigdy, przenigdy nie zranię ani ciebie, ani Pedro, czy Cataliny!

- Nie dałam im tak na imiona, pamiętaj. To Marco i Raquel - przypomniała mu bezlitośnie. Przynajmniej jemu tak się wydawało.

- Nadal są moimi dziećmi! A ty chcesz je wepchać w objęcia tej diabelskiej rodzinki, która zamordowała twojego poprzedniego męża! Zapominasz już, co zrobili Julio?!

- Nie i nigdy o nim nie zapomnę. Ale Daniel nie jest taki. On mnie obroni. I maluchy także.

- Pewnie. A kto was obroni przed nim samym? Gdzie ta jego zemsta na rodzicach, bo jak na razie tylko korzysta z ich pieniędzy i grzecznie siedzi na tyłku w ich domu.

- On czeka na dogodną okazję! Może nie będziesz się wtrącał w jego życie, co?

- Od kiedy to dzieci są jego życiem?! - wrzasnął na nią, aż sam się przestraszył. - Czy ty naprawdę nie pojmujesz jednej, istotnej rzeczy, że Ramirezowie mogą je bardzo łatwo skrzywdzić, kiedy tylko sobie przypomną, że to są dzieci nie z ich rodu? Mają więcej pieniędzy, niż Carlos Santa Maria, a dla świata nadal jesteś jego córką, a nie Gregorio Monteverde! Dla nich jesteś nikim i nie wydaje mi się, by tak sobie zaakceptowali, z kim żeni się ich synalek!

- Mój ojciec nie jest nikim! Skoro nie on, to i nie ja, a o ile dobrze mi się wydaje, bez problemu zgodzili się na mój związek z Julio!

- Bo Julio mieli w tyłku! A poza tym wtedy Santa Maria coś oznaczało, a teraz jest to tylko wspomnienie po dawnej chwale i ród otoczony niesnaskami, dziwnymi sprawami sądowymi, podejrzeniem o kradzież i o morderstwo. Może twój tatusiek chodzi wolno, ale oni nadal pamiętają, tak łatwo się nie zapomina tak sensacyjnych wiadomości! Wujek w podrzędnym mieszkanku, Carlos prowadzi się z kochanką mając żonę gdzieś daleko, przy okazji przypomnij sobie Luisa, którego całkowicie porzucił, gdy ten przestał mu być już potrzebny do robienia dobrego wizerunku w sprawie o nasze dzieci! Dla rodziny Ramirez jesteś przybłędą, która czyha na pieniądze ich syna. Pozwalają mu się zabawić, żeby potem znaleźć mu jakąś dziewczynę z dobrego domu.

- Wiesz co, masz rację - odpowiedziała dziwnie spokojnie Sonya. - W końcu to prawda, mój dom nie umywa się do twojego, gdzie ojciec wyrzuca syna tylko dlatego, że tamten ma odmienną orientację, a potem stara się mu odebrać dzieci. W sumie ty sam jesteś doskonałym przykładem dla moich dzieci. Słyszysz? Moich dzieci, nie naszych, nie twoich, niczyich innych, tylko moich. I oczywiście Daniela, jak tylko weźmiemy ślub. Co ty im możesz dać, poza pieniędzmi, których Ramirezowie mają aż nadto? Nic, ani inteligencji, ani dobrego serca, niczego nie masz. Bo gdybyś był mądrym człowiekiem, zrozumiałbyś, że dzięki Danielowi będę mieć przy sobie kochającego człowieka, który zapewni mi i maleństwom nie tylko zabezpieczenie finansowe, ale i czułość, wsparcie, opiekę. Za to przy tobie wciąż drżałabym o ich bezpieczeństwo, budziłabym się w nocy sprawdzając, czy dzieci żyją, czy też może ich własny ojciec udusił lub utopił któreś z nich podczas kolejnego ataku szału. Gdybyś miał serce, naprawdę kochał mnie, albo chociaż Marco, czy Raquel, odpuściłbyś tą wojnę i dał im żyć spokojnie, mając świadomość, że nie jesteś odpowiednią osobą do ich wychowywania.

- Kiedyś uważałaś inaczej, byłaś szczęśliwa i pragnęłaś, bym został ojcem. Pamiętasz, jak przyniosłaś mi małą, żebym odzyskał świadomość po wyznaniu ci tej całej historii z przeszłości? Czułem się jak uwięziony w najgorszym koszmarze, przeżywałem na nowo śmierć Tamary, a ty poszłaś po Catalinę...to znaczy po Raquel...I mi zaufałaś, położyłaś ją przy moich stopach i wyczuwałaś, że to mi pomoże zrozumieć, gdzie naprawdę jestem. Wtedy jeszcze mnie kochałaś...- nagle posmutniał. - Co się z nami stało, Sonyu, z dwójką przyjaciół gotowych wskoczyć w ogień za sobą? Czy eksperymenty Edgara tak bardzo nas zniszczyły? Stoimy naprzeciw siebie jak śmiertelni wrogowie. Ja tak nie chcę...Nie chcę cię ranić, nie chcę, byś się bała o dzieciaki, nie chcę was krzywdzić...

Kiedy skończył mówić, nie była w stanie nic powiedzieć. Musiała przełknąć łzy, nagle napływające jej do oczu.

- Więc odejdź i daj nam spokój - wyszeptała jedynie.

- Jesteś tego pewna? - odparł cicho i w końcu pozwolił uczuciom wziąć górę.

Kiedy znalazła się w jego ramionach, a smak pocałunku rozlał się na jej wargach, wpierw chciała go odepchnąć, ale nie potrafiła. Każde skrywane głęboko w sercu pragnienie wylało się teraz przez usta, odpowiadając tak gorąco, jak w jego przypadku.

- Ja...chyba nie powinnam...- szepnęła między jednym pocałunkiem, a drugim, gdy na moment oderwała się od Ricardo. - Daniel....

- Daniel nie istnieje - odparł szeptem.

Gdy bardzo powoli i ostrożnie, nie chcąc burzyć niesamowitej chwili, sięgnęła ku guzikom jego koszuli, nie zaprotestował. Całował ją nadal, kiedy jego tors był już nagi, a Sonya sięgała do paska od spodni.

- Kochaj się ze mną, najdroższy...- usłyszał.

Nie zamierzał jej odmawiać.

Koniec odcinka 230


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 1:44:05 06-02-11, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:53:53 07-02-11    Temat postu:

Już zabrałam się za odcinek i jak zawsze znalazłam czas by go przeczytać i przestudiować.

Sam koniec był dla mnie szokiem! Czyżby Ricardo i Sonya zamierzali się kochać, gdy w salonie znajdują się ich bliscy? Hm, to by było w miarę dziwne, ale wiadome, że oni są szaleni więc nawet się nie dziwię.
Co do Mayrin to nawet mi się ta kobieta podoba. Jak dla mnie jest w porządku co do Ricarda i może z nim być, gdyż Sonya mnie mocno wkurzyła i nieprędko minie zanim znów się do niej przekonam. Ricardo też mnie ostatnio mocno wkurzał, ale nie tak bardzo jak ona. Przecież ja nie umiem się na niego złościć. Ot taka prawda.
Daniel oczywiście musiał wykazać się swą mądrością i gadał co mu ślina naniosła na język. Ricardo oczywiście potem, gdy rozmawiał na osobności z Sonyą powiedział jej, że Wymoczek nie jest odpowiednim ojcem dla jego dzieci. No bo co jak co, ale rodzina jego może skrzywdzić dzieci i nie tylko. Zresztą Daniel nie wydaje mi się być jakimś prawdziwym mężczyzną z krwi i kości. Dla mnie to takie chucherko.
Na same wypowiedzi Carlosa krew mnie zalała. Jak ja tego gościa ostatnio nie mogę strawić...

Kolejny szok, który przeżyłam był trochę wcześniej. NESTOR? TEN NESTOR? Jeśli tak to ja wymiękam. Kolejna postać i to taka przełomowa. Jeśli to Nestor brat Tamary to jestem ciekawa jego losów i to bardzo. Chcę by w końcu ta sprawa z Tamarą wyjaśniła się do końca. Bo nie jestem dokładnie pewna co tam się wydarzyło tak ze szczegółami, a szczególnie jeśli chodzi po śmierci Tamary.
Virginia wraca i niech nie próbuje wciskać swojego tyłka do związku Victora i Viviany. Rozstrzelam! Zaś oni mają zamiar jak najszybciej się pobrać. Dlaczego jeszcze tego nie zrobili? Rozumiem, że Viviana chciała wcześniej się pogodzić z córką, ale małżeństwo nie może czekać. Niech zrobią to dla dobra ich syna.

No i nasz wiecznie nieszczęśliwy Raul. Niech przestanie użalać się nad swoim życiem i niech coś z nim zrobi. Ten wypad, zaproponowany przez Manolo może go jakoś pobudzi do życia. Myśli, że jak będzie się tak plątać bez sensu i powtarzać jakiego on to ma pecha - to jakoś to się zmieni? Chyba sam w to nie wierzy. Na szczęścia ma bracholka, który z chęcią zabierze go w miejsce gdzie się rozerwie. Już sobie wyobrażam jak Raul poddaje się alkoholowi i kobietom.

A więc, wyślij mi te odcinki, które przeczytałam. A to mój e-mail : [link widoczny dla zalogowanych] Z góry dzięki Pozdrawiam.

Do obsady już zajrzałam też oczywiście.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:52:21 08-02-11    Temat postu:

Jak miło, dziękuję bardzo . Szybka jesteś .

W takim razie obijać się nie będę i wrzucę tu od razu kolejny, bo mnie ciemawi, co powiesz o tym, co się w nim zdarzy. Widzę, że jesteś do tego stopnia wściekła na Sonyę, że nawet zyczysz jej rozstania z RR na rzecz Mayrin . Ale mam takie pytanie - czym to Cię RR wkurzył, kiedy to on, biedny facet, nie wiedział, co czyni i co robi, a chciał odejść od Sonyi tylko dla jej dobra (i pewnie tym Cię wnerwił ))? .

Hm, a niby dlaczego mieliby się nie kochać, skoro...się kochają . Wiem, o co Ci chodzi, ale może zamknęli drzwi...a może i nie .

Danielito akurat będzie miał jeszcze swój czas i nie wiem, czy go nie będziesz broniła...

Tak, to jest TEN NESTOR. Ten Nestor wraca i zamiesza tak, że ja nawet się tego nie spodziewałam. Ale czy aby na pewno to tak dobrze, że on wraca, szczególnie dla Ricardo Rodrigueza? .

Ej, kto Ci powiedział, że to Virginia namiesza, a nie ktoś z parki V &V? .

Z wypadu Raula, to same wyjdą jaja ;D. A mailika już wysyłam...

Zapraszam na odcinek 231...

----

Odcinek 231

Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, bo przecież dobrze pamiętał wszystko to, co przeżył poprzednio - przez całe życie wiązał się tylko z mężczyznami - a raczej tak naprawdę tylko z jednym, z Francisco łączyło go coś więcej - i przecież zdawał sobie sprawę z tego, kim jest. Albo czym jest, jak to określał w chwilach smutku, bo nadal bywało, iż uważał się za coś gorszego, za niegodnego normalnego egzystowania w społeczeństwie. Teraz jednak, kiedy trzymał w ramionach ukochaną, a ona tuliła się tak mocno, dawała coś, od czego pulsowała mu krew w żyłach, zaczynał się zastanawiać, jak to naprawdę z nim jest.Czy mógłby kiedykolwiek kochać kobietę? A przecież już to robił. Czy więc jest jakaś szansa, by stworzył normalny związek z odmienną płcią, czy Bóg dał mu szansę i jest w stanie pokochać kogoś, kto nie jest takim...odmieńcem, jak on sam?

W pewnym momencie tak bardzo zaczął się nad tym zastanawiać, że aż szepnął:

- Ja...Nie rozumiem...

- Ciii...- palec Sonyi znalazł się na jego ustach i cudowna chwila trwała nadal.

Żadne z nich nie słyszało, jak nagle uchyliły się drzwi i zjawił się w nich ktoś, kto od pewnego czasu zaczął martwić się o swojego przyjaciela. Tak, to najlepsze określenie - przekonywała samą siebie idąca po schodach Mayrin, adwokat Ricardo, jego dobra i oddana przyjaciółka właśnie. Po dotarciu na szczyt schodów zaczerpnęła głęboki oddech, sama dobrze nie wiedząc, czego tak naprawdę się boi i delikatnie nacisnęła klamkę.

Na dole zostało kilka osób, w tym Daniel Ramirez, ten, który chciał pomścić brata, a przez przypadek wplątał się w krucjatę przeciwko komuś, kogo naprawdę kochała jego własna narzeczona. Do tego jego przyszły zięć, niejaki Carlos Santa Maria i jego kochanka i przyszła żona, Andrea Monteverde. Zaznaczyć trzeba, że była to córka jednego z - albo i największego - wroga Carlosa.

Wszyscy ci ludzie byli przeciwko gospodarzowi domu, jedynie Mayrin i Guardiola trwały wiernie przy nieszczęsnym potomku Cataliny. Jednak czy nie było ich zbyt mało, by ochronić go przed tym, co zaraz nadejdzie?

Virginia Fernandez obawiała się mężczyzn podczas całego swojego małżeństwa z Manolo. Wpierw sprawiła to chora zazdrość męża, a potem to, jak ją traktował. Wywoływał ciągłe awantury, bił ją, zdradzał i pił alkohol, a ona nic nie mogła na to poradzić. Kiedy otrząsnęła się na tyle, by pokochać Victora Bolivaresa, utraciła go przez własną obawę. Dopiero po jakimś czasie postanowiła o niego walczyć i wiedziała, że teraz już nie odpuści. Strach odszedł, a jednym z najlepszych dowodów na brak lęku było to, że mogła spokojnie odwzajemniać uśmiechy, jakie rzucał jej siedzący obok Nestor, a nawet nie reagować wstrząsem na jego dotyk. Bo dotykał ją co jakiś czas dłonią, jakby uspokajająco.

Kiedy człowiek z przeszłości Ricardo docierał już powoli do miejsca, w którym się urodził, w tym samym momencie Mayrin otworzyła ostrożnie drzwi i wręcz zaparło jej dech w piersiach. Oto człowiek, z którym wiązała pewne...nadzieje, leży w objęciach Sonyi, kobiety, która podobno już dawno nie istniała w jego życiu! Córka Santa Marii odrzuciła swoje ubranie gdzieś daleko i jedyne, co miała na sobie, to czarne majtki, za to gospodarz tego domu był całkowicie nagi. Widać było, że są w trakcie czegoś, co adwokat chciała ze wszelką cenę przerwać. Palce zacisnęła na klamce, gotowa wkroczyć w każdej chwili, jednak powstrzymała się ostatkiem sił.

~ To nic nie da. Nie teraz! - przekonywała samą siebie w myślach. ~ Tylko go rozzłościsz. Niech to zrobi, niech jak najbardziej odda się tej miłości, a kiedy wreszcie zrozumie, że to nie jest partnerka dla niego, ja go pocieszę. Innego wyjścia nie mam.

Jej plan był prosty i być może nawet zapewniał powodzenie, ale nie przypuszczała jednego - Ramirez był zbyt zniecierpliwiony oczekiwaniem na wynik rozmowy, by czekać w salonie. Popędził na górę chwilę po mecenas i co prawda nie znał dobrze drogi, ale miał na tyle szczęścia, by dojrzeć zamykającą drzwi Mayrin i dopadł do niej:

- Są tam, prawda? - wysapał, zmęczony biegiem po schodach.

- To dziwne, ale nie ma tam nikogo - odpowiedziała spokojnie kobieta.

- To gdzie poszli? - nie dał się przekonać Daniel. - Bo raczej nie do ogrodu w taką pogodę!

Czasami jego gorąca krew dawała mu jednak małą przewagę - widział, że ta obca osoba, która przedstawiła się wszystkim jako adwokat właściciela domu, ma dziwny wyraz twarzy, którego nie zdołała ukryć i złożył razem te fakty. Kocim ruchem wyminął mecenas, później skoczył ku drzwiom i otworzył je szeroko.

Jego wzrok błyskawicznie padł na podłogę i to, co się na niej działo. Konkretniej na moment, kiedy to Sonya pozbyła się resztek bielizny i zachęcająco uśmiechnęła do wciąż zszokowanego partnera.

Sergio był rozeźlony, sam nie wiedział, czy na siebie, czy na własny los, czy jeszcze na coś innego. Jego najgorszy wróg, Francisco Velasquez, morderca ojca chłopaka, zapadł się pod ziemię i od ponad roku nie dawał znaku życia. "Odmieniec" nie był już pewien, czy woli coś takiego, czy raczej obecność Conrado w jego życiu, która to wiązała się z wieloma niebezpieczeństwami i ciągłym zagrożeniem nie tylko dla Gery. Jedno wiedział na pewno - kiedyś musi stanąć jeszcze raz twarzą w twarz ze złoczyńcą i pozbyć się go tak samo, jak pozbyto się Damiana.

W tym jednak momencie chłopak nie szukał przestępcy, a zmierzał do miejsca, w którym się wychował i które przez długi okres w życiu nazywał domem. Do sierocińca, gdzie pozostawił dwóch najlepszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miał - chociaż zauważył to dosyć późno - Christiana i Adriana. Co prawda marzył, by Valeria wzięła i ich do swojej rezydencji, ale zrozumiał, kiedy oznajmiła mu, że to niemożliwe. Wciąż jednak starała się znaleźć odpowiednich rodziców dla tychże dzieciaków. Szanse były dosyć nikłe, bo adopcja może mieć większe powodzenie w wypadku młodszych dzieci, ale Guardiola nie traciła nadziei. "Odmieniec" zresztą też nie.

Przekroczył próg sierocińca i głęboko westchnął, przypominając sobie, jak długo musiał znosić obecność tych murów. Zawsze był wolny i nawet tutaj nie można go było zmusić do pozostania przez cały czas w tym brzydkim budynku, ale i tak dopiero po "wyjściu na wolność" zrozumiał, jak ciążyło mu przebywanie w tym miejscu.

Za moment już tulił do siebie Christiana, który prawie dostał szału na jego widok, tak bardzo tęsknił za "starszym bratem", jak go skrycie nazywał.

- Wiesz, wiesz! - zaczął niespełna ośmiolatek, kiedy już się uspokoił. - Pokażę ci teraz to, o czym mówiłem w szpitalu, dobrze? Słowa mojego tatusia!

- OK, OK, tylko przestań się na mnie rzucać, bo mnie przewrócisz! - nakazał niby groźnie Sergio, siadając na krześle.

Christian podbiegł - nie mógł przestać miotać się ze szczęścia - do półki z zeszytami, porwał jeden i w szybkim tempie znalazł małą kartkę wciśniętą na sam koniec i przypiętą spinaczem do okładki.

- O, tutaj mam, tutaj mam, patrz!

Odmieniec wziął do ręki podany mu skrawek papieru, który mógł tak bardzo zmienić życie jego przyjaciela i począł czytać. Adrian nawet się nie poruszył, wiedział, że to nie do niego należy pierwsze spojrzenie na ten tekst.

"Synu...On się nazywa...Ten człowiek ma na imię Pablo...Idź do niego, on pomoże ci...pomoże ci...godność...da ci skrytkę...mama...twoja mama".

- I co to ma być? - skrzywił się Odmieniec. - Wiem, że twój tata umierał, ale co ma do tego twoja matka? Ona żyje, czy co?

- Nie wiem - zwiesił głowę Christek. - Nic o niej nie wiem.

- Nie martw się, stary, dowiemy się wszystkiego - pocieszył go Adrian, po czym zwrócił się do Sergio. - Ten koleś z listu może być Pablo Martinezem, podobno ojciec Christka powiedział mu kiedyś, że jest podobny do tego aktora.

- I co niby ma mieć aktor do naszego kumpla? - zdziwił się Gera. - Nie powiecie mi chyba, że Christian to zaginiony syn Martineza z jakiegoś romansu.

- A może udamy się do tego gościa, podobno jest ostatnio w kraju i dowiemy się, o co chodzi? - wyskoczył Christek.

- I co mu powiemy? - zgasił go kolega. - Ale czekaj, czekaj, musimy się dowiedzieć, o co chodzi z twoją matką. Masz może cokolwiek, co może nas na nią naprowadzić?

- Nie mam nic, niestety - pokręcił głową chłopiec.

- W takim razie musisz mi nieco opowiedzieć o twoim ojcu - zadecydował Sergio, przybierając pozę detektywa. - Czy możesz mi coś o nim więcej powiedzieć?

Daniel Ramirez szczerze kochał Sonyę. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale stało się i już. Nie był pewien, co ona tak naprawdę do niego czuje, ale wierzył, że kiedyś, że może uda mu się zdobyć jej serce. Dlatego kiedy ujrzał na podłodze to, co ujrzał, coś w nim pękło, ale w mózgu pojawiła się wściekłość.

- Ty dziwko! - wrzasnął, z trudem hamując łzy i odpychając Mayrin, która próbowała mu przeszkodzić we wtargnięciu do środka. - Ty dziwko! - powtarzał jak opętany.

I zanim którekolwiek z kochanków zdążyło się zorientować, doskoczył do nich i z całej siły odepchnął Sonyę od przyjaciela. Wylądowała na podłodze kawałek dalej, w międzyczasie Ricardo miał zamiar się podnieść i bronić dziewczyny, ale na próżno, potężny cios wymierzony mu prosto w szczękę przez Ramireza od razu sprowadził go do przysłowiowego parteru.

- Ty bydlaku! Jak śmiałeś zbliżyć się do mojej narzeczonej?! Ty śmieciu!

- Proszę się natychmiast uspokoić, bo zaraz wezwę policję! - Mayrin odzyskała równowagę umysłową i starała się ratować sytuację.

- A wzywaj sobie, kogo tylko chcesz, choćby Pana Boga! - wrzasnął rozjuszony chłopak.

Sonya była przerażona gwałtownością narzeczonego, ale i wyglądem Ricardo - Daniel miał naprawdę silne pięści, jeśli tylko tego chciał. I wszystko stało się równocześnie - gospodarz domu wstawał z podłogi, nie bacząc na własną nagość, ważniejsze dla niego było, czy Sonya jest bezpieczna, czy nie, a stojący pośrodku nich Ramirez nie zamierzał dopuścić ich do siebie - i tak już za bardzo się zbliżyli! Kiedy tylko dostrzegł, że córka Carlosa uczyniła jakikolwiek ruch w stronę Rodrigueza, zareagował po prostu instynktownie i z pełną szybkością dał upust swojej złości.

Moment później cała trójka zamarła, łącznie z Mayrin, która już uczyniła kilka kroków w stronę telefonu. Tak, tylko trójka, bo Sonya leżała na podłodze z rozbitą głową, gdyż po ciosie Daniela upadła ponownie i uderzyła się o szklany stolik. Tyłem czaszki.

Raul bawił się świetnie. Od dawna nie było mu tak dobrze i nawet był - można powiedzieć - wdzięczny Manolo za to, że go tu zabrał. Co prawda jego brat w tej chwili raczej nie zwróciłby uwagi na niczyją wdzięczność, bo był zajęty już od samego początku ich wizyty pewną dobrze mu znaną panią, ale jednak. Monteverde przynajmniej mógł poczuć się jak prawdziwy mężczyzna, kiedy namiętna kobieta szeptała mu do ucha swoje wyznania.

- Jesteś tak samo uroczy, jak twój tatuś! - wypowiedziała w pewnym momencie, kiedy to odpoczywali wtuleni w siebie.

- Jaki tatuś? - zszokował się przyszły spadkobierca rodu.

- Jak to jaki? - przeciągnęła się na posłaniu i skończyła: - Mówię o starym Gregorio, nie wiedziałeś, że często do nas przychodził?

Raul nie odezwał się słowem, wpatrywał tylko dziko w kobietę.

- Co się tak gapisz? - zaśmiała się kochanka. - Nie mów mi, że nic ci o tym nie wspominał! Szczególnie upodobał sobie jedną, niech ja tylko przypomnę sobie, jak jej tam było...

- Po co mi to opowiadasz? - wykrzyknął, starając się nagle i bez żadnego powodu zakryć się kołdrą, jakby kobieta nagle odkryła wszystkie jego tajemnice.

- Sądziłam, że wiesz i się ucieszysz - obruszyła się nagle tamta. - Ale skoro marudzisz...Niepotrzebnie ci powiedziałam. Pewnie wolałbyś usłyszeć to od samej Valerii.

- Jakiej Valerii? - zerwał się Raul, całkowicie już przerażony.

- Tej jego kochanki. Wciąż prosił tylko o nią i o nią. Vale to było coś, to prawda, nikt nie był od niej doskonalszy. Wszystkie jej zazdrościły. Nie sposób było jej odmówić niczego, wystarczyło, że kiwnęła palcem i od razu wszystko miała.

- Co się z nią stało? - spytał Monteverde, sam nie wiedząc, po co. Czuł się conajmniej irracjonalnie.

- Pewnego dnia odeszła od nas i więcej nie wróciła. Z tego, co wiem, znalazła sobie jakiegoś bogatego męża i opuściła ten kraj. A co, masz na nią ochotę? - zaśmiała się co nieco zazdrośnie.

- Nie mam ochoty! - wrzasnął Raul, ubrał się w końcu i wybiegł szukać brata.

Manolo również czuł się dziwnie, ale nie z tego samego powodu, co jego poprzednik. Ale któżby się nie czuł, gdyby wyciagnięto go nagle z łóżka, nie zwracając w ogóle uwagi na zdziwioną i protestującą leżącą obok kobietę i dosłownie zawleczono do wozu?

- Po co mnie tu przyprowadziłeś, ośle? Po to, żebym się dowiedział, tak? Chciałeś, żebym poznał przeszłość, tak? To właśnie ją poznałem!

- Ale o co chodzi? - zdumiał się Fernandez. - Nie mam pojęcia, o czym ty bredzisz!

- Ja ci dam ty, ja ci dam ty! Natychmiast wskakuj do pojazdu i wieź mnie do domu, tam się z tobą policzę!

- Ale ja nic nie wiem! - zajęczał Manolo, ale posłusznie uruchomił silnik. I co gorsza, faktycznie nie miał pojęcia, co odbiło jego nieobliczalnemu bratu.

Szok, przerażenie, wszystko to owładnęło Danielem w jednej chwili. Wpatrywał się w krew i w nieprzytomną Sonyę, jakby stracił rozum. Dopiero na widok Mayrin, która jako pierwsza znalazła się przy dziewczynie, odzyskał przytomność umysłu.

- Dzwońcie po karetkę! - zarządziła, sprawdzając, czy córka Santa Marii w ogóle żyje.

Rodriguez już miał zamiar to zrobić, gdzieś w przelocie narzuciwszy na siebie jakieś ubranie, ale zamarł w jednej chwili. Sonya bowiem otworzyła oczy i szepnęła cicho jego imię. Był blisko w ciągu ułamka sekundy.

- Jestem przy tobie, najdroższa! - miał zamiar dotknąć jej kruchego ciała drżącą ręką, ale nie zdążył. Zorientował się w czymś przerażającym. A kilka chwil później nadeszło straszliwe potwierdzenie jego podejrzeń w postaci kolejnego szeptu:

- Nie widzę cię...Czemu tutaj jest tak ciemno?

Ramirez miotał się między poczuciem winy, nienawiścią do przeciwnika i obawą o życie narzeczonej. Dlatego jako ostatni klęknął przy rannej, próbując coś powiedzieć:

- Kochanie, ja...

- Zjeżdżaj! - warknął na niego gospodarz domu. - I dzwoń po pogotowie, albo cię wypatroszę.

Syn Eugenii wykonał polecenie bez słowa. To nie czas na policzenie się z tym...kretynem, jak go w tej chwili określił w myślach.

Velasquez łatwego życia nie miał. Nie dosyć, że musiał się ukrywać, to na dodatek zżerała go wściekłość o fakt, że nie udało mu się zabić byłego kochanka i partnera. Żeby było śmieszniej, musiał też udawać bardzo namiętnego człowieka w stosunku do Rosy, a przecież nie budziła w nim żadnych emocji. Może poza jedną - łączyło ich w końcu jedno pragnienie - zemścić się na tym przeklętym Ricardo i wreszcie uzyskać spokój. Jak straszną ironią był fakt, iż zamiast pałać namiętnością do niego, don Conrado pałał zupełnie innym uczuciem.

- Jasna cholera - mruczał pod nosem, kiedy wychodził od swojej kochanki. - Dlaczego mi ciągle nic nie wychodzi, co chroni tego kretyna, od kilkunastu dni okłamuję tą idiotkę, a przecież nie mam żadnego pojęcia o tym, jak dostać się do tej przeklętej rezydencji. Czyżbym musiał w końcu zrezygnować z zamiaru zemsty, czy jest jednak jakaś droga, by odebrać mu jego dzieci i zadać mu największy ból, jaki tylko może poczuć?

W tej samej chwili naszło go zrozumienie. Przecież to było takie proste. W jednej chwili wyciągnął z oberwanej kieszeni - jednak życie uciekiniera mu nie służyło - jakieś stare oszczędności i wszedł do budki telefonicznej.

Kilka sekund potem czekał już na połączenie z rezydencją Gregorio Monteverde.

Graciela Gambone była zszokowana, ale nie na tyle, żeby nie uważać z tym, co czyni - być może człowiek, który przed nią siedział, nie byłby zachwycony, gdyby zorientował się, że bardziej się skupia na gładzeniu powierzchni fotela i zachwycaniu się jego materiałem, niż słucha, co ma do powiedzenia.

- Jak już pani wspomniałem - kontynuował bogacz - nie zamierzam dowiadywać się o jakichkolwiek komplikacjach. Jeśli się pani tego podejmie, ma to być wykonane dobrze i do końca. W razie niepowodzenia wyprę się wszelakich związków z tą sprawą.

- A jeśli zajdę w ciążę? - To był chyba największy dla niej problem w obecnej chwili.

- Droga pani! - Fernando Ramirez złożył ręce w kwiat lotosu i oparł się na czubkach palców. - To już pani sprawa, jak się pani zabezpieczy. A jeśli coś takiego się zdarzy, nie uważa pani, że będzie to dowód, że plan się powiódł?

- W sumie tak - potwierdziła dziewczyna.

- Dokładnie. Mam nadzieję, że zrozumiała pani całkowicie, co ma zrobić.

- Tak, owszem, nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego woli pan mnie od tej dziwki?

- Tutaj nie używa się takiego określenia - upomniał ją współmałżonek Eugenii. - Nazwałbym ją raczej...szmatą. A dlaczego wolę panią na kandydatkę na żonę dla mojego syna? Bo pani nie pochodzi z rodziny, której ojciec został oskarżony o morderstwo, ukradł firmę, spowodował czyjeś szaleństwo...cóż, długo by wymieniać, nieprawdaż? Zresztą ma pani już doświadczenie w zdobywaniu moich synów, czyż nie?

Nie mogła ścierpieć tego bacznego wzroku, który przewiercał ją na wylot. Odwróciła oczy, zła na samą siebie.

- To pan wie o Julio?

- Droga pani, wiem również, że straciła pani jego dziecko. I bardzo dobrze, nie chcę, by cokolwiek po nim pozostało. Za to w razie zajścia w ciążę z Danielem nie straci pani dziecka, tylko odda je nam i w ten sposób problem się rozwiążę.

- Ale na pewno zostanę jego żoną, czyż nie?

- Ze wszystkimi jej prawami i...obowiązkami.

Na to ostatnie już nie zwróciła uwagi. Podała dłoń na znak zgody, nie mając pojęcia, że tuż po jej wyjściu Ramirez zwraca się do siedzącej po drugiej stronie gabinetu żony:

- Idiotka, całkowita idiotka. Wykorzystamy ją, a potem się jej pozbędziemy.

- Zabijemy ją?

- A po co? Damy tylko do zrozumienia, że również nie należy do naszej klasy.

Sonyę Santa Maria nie zawieziono do zwykłego szpitala, bowiem jak tylko zorientowano się, że dzieje się coś bardzo poważnego, tak samo Ricardo, jak i sama Mayrin wpadli na ten sam pomysł - przewiezienie jej do specjalnej, prywatnej kliniki dostępnej tylko takim ludziom, jak właśnie Rodriguez.

W tej chwili wszyscy zebrani na korytarzu szpitalnym zjednoczeni byli tylko jedną myślą, tylko jednym pragnieniem - aby Sonyi nic poważnego się nie stało. Co prawda poza tym faktem nie łączyło ich nie więcej, ale przynajmniej potrafili się na tyle opanować, by nie skoczyć sobie do gardeł już teraz. Na rozliczenia przyjdzie czas później, na razie jedynie rzucali sobie wściekłe spojrzenia.

Pierwszy ciszę przerwał Carlos, zostawiając przy ścianie znudzoną Andreę, która chyba jako jedyna miała głęboko w poważaniu to, co stanie się z przyrodnią siostrą. To Santa Maria właśnie podszedł do Rodrigueza, nabrawszy uprzednio tchu w płuca i rozpoczął:

- Słuchaj, ty kretynie, ja wiem, że to nie była wina Ramireza, tylko twoja, że to ty ponownie zniszczyłeś życie mojej córki. Dlatego jak tylko ta cała sprawa się skończy, wytoczę przeciwko tobie proces i wreszcie skończymy tą idiotyczną walkę o dzieci.

- Zmienia pan zdanie co parę minut - odparł mu umęczonym głosem Ricardo. Poza losem Sonyi nic go nie interesowało, przynajmniej nie teraz. - Co z pana za rodzic, skoro zamiast być myślami przy własnym dziecku, przychodzi pan do mnie i mi grozi?

- Cały czas przy niej jestem! - odwarknął Carlos. - I jak widzę, muszę, bo ilekroć pojawiasz się w jej życiu, zaraz dochodzi do nieszczęścia!

- Niech pan da spokój! - odezwała się Mayrin. - W ogóle nie mam pan wyczucia? Ricardo ma rację, teraz liczy się tylko ta dziewczyna, a nie pańskie idiotyczne pretensje! Nawet Daniel nie odzywa się ani słowem, za to pan...

- A co ma zrobić? Gdyby nawet coś powiedział, zaraz obróciłbyś to przeciwko niemu. Jak śmiałeś powiedzieć, że to on popchnął moją córkę?

W pewnym momencie Santa Marii do tego stopnia puściły mu nerwy, że skoczył ku Rodriguezowi i chwycił go za kurtkę.

- Natychmiast zniknij z jej życia! - wysyczał prosto w twarz niedoszłemu zięciowi. - Mam dosyć ratowania jej przed tragediami, przed takimi, jak ty, przed złtymi ludźmi, którzy...

- Niech pan go zostawi - odezwał się milczący dotąd Ramirez. - Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek to dało, on ma fioła na jej punkcie i z pewnością nie da się przekonać, że przywołuje do jej życia tylko to, co najgorsze. Ona też zakochała się w tym idiocie i nie ma szans, żeby cokolwiek ich rozdzieliło.

- Zamierzasz zrezygnować?! - Carlos odwrócił się gwałtownie w stronę mówiącego, jednocześnie puszczając kołnierz Ricardo. - Zgadzasz się, żeby ktoś taki zajął twoje miejsce?

- Ono nigdy nie należało do mnie - stwierdził spokojnie Daniel. - Tak naprawdę wystąpiłem tylko w roli pocieszyciela, kiedy tamci dwoje się nie mogli dogadać ze sobą. Kiedy pan zrozumie, że minęło już tak dużo czasu, a oni nadal o sobie nie zapomnieli? On jej uratował życie i to kilka razy, ona jemu też, bo mi o tym wspominała, a co może być od tego silniejsze, co może złamać to ich uczucie? Prawdopodobnie nic i dlatego nie zamierzam więcej marnować czasu.

Na zakończenie podszedł jeszcze do zdziwionego Rodrigueza i powiedział cicho:

- Opiekuj się nią, proszę. Prawda, zupełnie nie rozumiem tego wyboru, ale nie będę się z nią kłócił. Pocałuj ją ode mnie i przekaż, że bardzo ją...albo nie. Lepiej nic jej nie mów, tylko pocałuj.

Za kilkanaście chwil nie było go już w budynku.

Podczas tych epokowych wydarzeń był ktoś, kto nie miał w tej chwili nic do roboty i bardzo się nudził. Był to szofer rodziny Guardioli, niejaki Pedro Velasquez. Wysłano go co prawda po załatwienie kilku spraw, ale uporał się z nimi już wieki temu i teraz czekał na przesyłkę przy urzędzie pocztowym. Tuż przed pocztą znajdowała się jakaś obskurna budka, którą nikt się nie zajmował i szofer dziwił się, jakim cudem znajdujący się wewnątrz niej aparat jeszcze działa. Najwyraźniej jednak tak było, gdyż korzystał z niej jakiś obdarty facet. Musiał mieć kłopoty z połączeniem, gdyż właśnie uderzał pięścią w sprzęt.

Z początku Pedro obrzucił oberwańca tylko niezbyt zainteresowanym wzrokiem, ale coś przyciągnęło spojrzenie Velasqueza. Coś w tej postaci wydało mu się znajome na tyle, że przyjrzał się jej bliżej. Dopiero wtedy do niego dotarło, co się tak naprawdę dzieje i na kogo właśnie patrzy. Odruchowo sięgnął dłonią do kieszeni, zapominając, że od dawna nie nosi tam broni. Nim przeklął ten fakt, podjął tak ważną dla przyszłych zdarzeń decyzję - podszedł do wychodzącego z budki człowieka i spytał szeptem:

- A dokąd to się udajesz, bydlaku?

Francisco obrócił się gwałtownie, w jednej chwili poznając głos brata.

- Nie ja się udaję, ale ty. Wprost do piekła.

Po czym ledwo widocznym i bardzo szybkim ruchem wyjął z kieszeni krótki nóż.

W międzyczasie życie nie dawało szans na rozwinięcie nikomu większej awantury, jakby starając się uchronić wszystkich zebranych w szpitalnym korytarzu przed wyciągnięciem na wierzch emocji mogących zniszczyć budynek. Z pokoju Sonyi wyszedł właśnie znajomy lekarz Mayrin, dosyć jeszcze młody wiekiem niejaki doktor Jimmy Novak.

- Szanowni państwo czekają zapewne na wieści o stanie Sonyi Santa Maria, prawda? Chciałbym przekazać państwu cokolwiek miłego i sądzę, że tak będzie, jeśli powiem, że dziewczyna żyje i nic jej nie zagraża. Jednakże poza tym jest pewna rzecz, którą muszę wyznać. Sonya mianowicie odniosła tak szerokie obrażenia, że straciła wzrok. Nie jestem państwu w stanie powiedzieć, czy i kiedy go w ogóle odzyska. I proszę, byście wspierali ją jak najbardziej się da, bo jest tym faktem załamana. Przed momentem wołała też swojego przyszłego męża, Daniela Ramireza, czy jest on może tu obecny?

Koniec odcinka 231
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:51:42 19-02-11    Temat postu:

Oj, trochę późno jestem, ale lepiej później niż wcale. Po ferie byłam i miałam dużo nauki. Musiałam jakoś się wyzbierać bo ten rok mam dosyć ciężki. Jednak znalazłam czas na przeczytanie, ale nie znalazłam na skomentowanie - także dziś biorę się do roboty. Szczególnie dlatego, że chcę kolejny odcinek.

Nie spodziewałam się takiej akcji. Sonya i Ricardo nadzy, a tu Mayrin wchodzi. Kobieta jednak potrafiła się opanować i nic z tym nie zrobiła, postanowiła wyjść i przemyśleć wszystko. Najgorsze było jednak z Danielem, który wszedł i zrobił rozróbę. Był tak wściekły, że nawrzeszczał nawet na Sonyę. Ostatecznie popchnął ją tak, że uderzyła w głowę. Przestraszył się bo wiadome jest to, że mimo wszystko nie chciał tego zrobić. Zaś Ricardo od razu przystąpił do niej i po chwili wezwali karetkę, która zawiozła ją do szpitala.
Dobiły mnie słowa Carlosa. On chyba ma sieczkę w tym swoim łbie. Musiał od razu wyrazić swoje zdanie, że to pewnie wina Ricarda, a przecież to Daniel ją popchnął i stało się to co się stało. Zaskoczyła mnie reakcja Daniela. Ej, co jest? Tak łatwo się poddał i wycofał? Nie powiem, że mnie to nie ucieszyło, bo tak nie jest... Ale nie sądziłam, że tak łatwo się podda. Czyżby zrozumiał, że Sonya go nie kocha? Ale jest jeszcze jedno ale. Co jest z Sonyą? Chce widzieć swojego przyszłego męża i tylko jego. Co z nią jest? Co jej znowu odbiło? Hm...

Sergio zaś odwiedził swoich dawnych przyjaciół z sierocińca, którzy w miarę dobrze się trzymają i ucieszyli się na jego widok. Coś mnie w tej scenie zaskoczyło - czyżby to Palbo był ojcem Christka? Niemożliwe, a jednak. Zobaczymy co z tego wyniknie.

No i to czego się dowiedział Raul w tym klubie czy gdzieś całkowicie wybiło mnie z tropu. Jak to możliwe? Z tego wynika, że Gregorio korzystał z usług "łatwych pań" (tym akurat jeszcze się tak bardzo nie zdziwiłam, bo po nim to można by się wszystkiego spodziewać)... Jednak czyżby ta Valeria o której myślę - zarabiała niegdyś w taki niegodny sposób? Nie sądziłam, że było z niej takie ziółko i to jeszcze ulubienica samego Gregoria. Pękam ze śmiechu. Raul był bardzo tym zestresowany i wybiegł, biorąc ze sobą swojego brata. Myślał, że Manolo to specjalnie zrobił, ale ten nawet nie wiedział.

Velasquez zamiast siedzieć w pudle to odpoczywa sobie z Rosą w najlepsze, choć jest gejem i ta nawet go nie pociąga. Jednak ta część to jest część jego zemsty bo Rosa może mu szczególnie pomóc zniszczyć Ricardo i Sonyę.
Co najgorsze spotkał swojego brata i wycelował w niego nożem. Mam nadzieję, że nie skrzywdzi go...

Rodzice Danielka zrobili ładny myk. Chcą się pozbyć Sonyi z życia swojego syna i dlatego wykorzystali do tego Gracielę, która nie jest niczego świadoma i poszła na ich umowę. Ale to i dla niej skończy się źle, choć jest taka pełna nadziei - niestety nie uda jej się usidlić bogacza. Ona ma pecha w tej "miłości"

Czekam na kolejny odcinek i pozdrawiam cieplutko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:44:14 20-02-11    Temat postu:

Dubel.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 17:03:16 20-02-11, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:53:26 20-02-11    Temat postu:

Wróciłaś! A już zaczynałam się martwić! W ogóle mnie ostatnio jakaś wena napadła, bo nie dosyć, że powstał 238 odcinek tejże teli, to jeszcze po prawie pół roku oczekiwania udało mi się napisać kolejny odcinek mojego fanficka opartego na "Supernatural" (oglądasz może?) i mam taką wenę, że hej.

Sonya i Ricardo to na tyle zakręcona para, że oni mogą się kochać, albo udawać nienawiść, ale w ich sercach zawsze pozostaje jedno - oni nie mogą bez siebie żyć. Bo przecież za dużo już przeszli, za wiele prób, by nie powiedzieć, że ich miłość jest wieczna. I może Daniel to po prostu zauważył, może po prostu otworzyły my się oczy?

Carlos się boi, bo jego córka już za wiele przeszła, a poza tym dobija go ta różnica wieku i to, że jednak RR siedział w szpitalu dla wariatów. On się boi o córkę, w ogóle nie myśli logicznie i to sa tego efekty. Przecież jakby Sonya miała w nim wsparcie, to wiele rzeczy mogłoby się potoczyć inaczej.

Pablo ojcem Christka...A czemu by nie? .

Pewnie, że Gregorio korzystał, już gdzieś na początku odmalowałam go jako nie stroniącego od tego rodzaju używek. Czy Ty myślisz o Valerii Guardiola? A pamiętasz, jak Martinez groził jej, że ma jakiś jej sekret, który może ujawnić - to było tuż przed niedoszłą rozprawą o dzieci RR? Kto wie, czy to nie był właśnie ten sekret?

Graciela nikogo nie kocha i może to właśnie jest jej błąd?

A dla Ciebie mały prezent - ponieważ 232 jest zbyt którki, daję 2 odcinki .

Zapraszam na odcinek 232 i 233...

====

Odcinek 232

Daniel Ramirez. A więc to jego wołała, to jego wybrała! Po tym, co jej zrobił syn Eugenii, ona nadal żądała rozmowy właśnie z nim, a nie z człowiekiem, z którym chwilę wcześniej przeżywała tak intymne chwile!

- Czego ty chcesz, Sonyu Santa Maria? Którego z nas tak naprawdę kochasz? - wyszeptał sam do siebie Ricardo, kiedy uczynił krok w stronę pokoju dziewczyny.

- Momencik, a pan gdzie się udaje? - zaprotestował Jimmy Novak.

- Idę do kogoś, kto naprawdę mnie teraz potrzebuje! - warknął wściekły już tą całą sytuacją Rodriguez. W końcu ileż można robić z niego balona? Ileż można decydować się na tego, czy innego mężczyznę?!

- Nigdzie nie pójdziesz! - próbował się wtrącić Carlos, ale Mayrin zgasiła go jednym słowem:

- Gdyby pana chciała widzieć, na pewno by to powiedziała! Niech idzie, niech w końcu ta sytuacja się rozwiąże!

- Już dobrze, dobrze! - wycofał się ojciec Sonyi.

Valeria Guardiola ze zniecierpliwieniem oczekiwała na wiadomości ze szpitala. Musiała zostać w domu, miał przecież przyjść niejaki Felipe Santa Maria i wyznać jej coś ważnego. Co to było, kobieta nie miała pojęcia, ale jesli była chociaż najmniejsza szansa, żeby w jakikolwiek sposób pomóc Ricardo, trzeba było ją wykorzystać.

Kiedy brat Carlosa w końcu przyszedł, przywitał się dosyć uprzejmie z właścicielką domu, ale widać było w jego ruchach, że bardzo się tym wszystkim denerwuje. Valeria obserwowała go podczas powitania, nie będąc pewną, czy jej rozmówca stresuje się samą wizytą, czy też tym, że kłamie i jego oszustwo może się nie udać.

- O co panu chodzi? - spytała bez najmniejszych zahamowań, kiedy siedział już przed nią i popijał podany napój. - Nie chce mi pan chyba wmówić, że przychodzi tutaj z dobrego serca, bo nagle zrobiło się panu żal Sonyi i Ricardo?

- Ludzie się zmieniają - stwierdził spokojnie niezrażony niczym Felipe. - A ja przez wszystkie te wydarzenia w moim życiu miałem wiele czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, kiedy się spotkają i wyjaśnią sobie wszystko. Poza tym nie wydaje mi się, żeby Daniel naprawdę interesował się moja bratanicą, raczej zafascynował się nią ze względu na zmarłego Julio Ramireza.

- I to chciał mi pan powiedzieć? - skrzywiła się gospodyni. - Tyle, to i ja sama podejrzewam.

- Co potwierdza moje przypuszczenia. A skoro tak, łatwo będzie rozbić ich związek. Wystarczy powiedzieć jego rodzicom parę słów, które cisną mi się na usta.

- Mam się udać do Ramirezów i rozmawiać z nimi o ich synku? Zwariował pan całkowicie?

- Nie pani, a ja. W końcu to ja jestem przedstawicielem Sonyi, a nie pani. Przejdę się do nich i powiem im, jak to moja kochana Sonya nadal kocha Rodrigueza, jak to bardzo unieszczęśliwi Danielita i przy okazji podsunę im pewną informację.

- Jaką? - spytała krótko Guardiola.

Krople deszczu spływały po twarzy Daniela, kiedy szedł prosto przed siebie, sam nie wiedząc za dobrze, gdzie ma się udać. To nie tak miało być, miał się zemścić na Sonyi, potem się w niej zakochał, a na samym końcu stracił i nigdy więcej nie będzie mógł jej dotknąć, pocałować, zaopiekować się jej dziećmi. Miał tak wiele marzeń, a wszystkie rozpadły się w ciągu kilku minut, kiedy zobaczył kochającą się parę na podłodze. A potem to spojrzenie Rodrigueza, które wyraźnie mówiło, że nie da sobie wyrwać tego, co właśnie odzyskał, że nie pozwoli już sobie na utratę Sonyi.

Nic nie dało się już zrobić, ona nigdy nie należała do niego, nigdy nie była jego. Nie miał pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się grób jego brata, nikt mu nie
powiedział, rodzice nie poruszali nigdy tego tematu, co zresztą było zrozumiałe, a Sonyi po prostu nie zdążył o to spytać. Mieli udać się tam razem, poprosić o błogosławieństwo, ale teraz było już za późno, za późno.

Tak bardzo cierpiał, tak straszliwie, że zaczynało mu się mieszać w głowie. W pewnej chwili uklęknął prosto na ulicy, nie zdając sobie sprawy, że uczucie może być tak potężne, że tak bardzo przygniecie go do ziemi.

- Czy powinienem cię zabić, żebyś mi oddał to, co moje? - szepnął sam do siebie. - Czy raczej odpuścić, dać sobie spokój, kiedy ja nie potrafię bez niej żyć...

Spuścił głowę, pełen łez i żalu do życia. Było mu już tak wszystko jedno, że nie widział, kiedy ludzie go mijali, któryś nawet go popchnął, ale Damiel nie zdawał sobie z tego sprawy. Podniósł w końcu głowę po dobrych kilkunastu minutach i bezmyślnie zapatrzył się na jakiegoś faceta, który wyraźnie kłócił się o coś z drugim stojącym wprost naprzeciwko niego.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Ramirez dostrzegł, iż ten bardziej wściekły - jak go w myślach określił - w pewnej chwili wyciąga nóż i szybkim ruchem bierze zamach, by wbić swojemu rozmówcy prosto w brzuch.

Christian wpatrzywał się z podziwem w Sergio, aż w końcu rozpoczął, strasznie się tym wszystkim denerwując:

- Jak już ci mówiłem, nie mam pojęcia, co się stało z moją matką i czy w ogóle żyje. Ojciec nie wspominał mi o niej za bardzo, raz tylko powiedział, że mama umarła dawno temu i więcej nic nie powiedział.

- Czy mówił to ze złością, z żalem, czy czymś takim? - przerwał mu dociekliwie Sergio.

- Nie, nie, z jakby przykrością. Chyba mu było przykro.

- Wydaje mi się, że ją kochał - stwierdził Gera, ale wiedział, że w tej chwili nie może być niczego pewien. - Mów dalej.

- Ale to wszystko! - wyjęczał zapytany. - Nie mam pojęcia, co mam ci powiedzieć, mój tata był, jaki był, czasem mnie bił, ale tylko w tyłek i tylko wtedy, kiedy byłem naprawdę bardzo niegrzeczny. Poza tym starał się, żeby mi niczego nie brakowało, ale zmarł dosyć wcześnie i dlatego tu jestem. Byliśmy biedni, tatuś nie miał pieniędzy, ale jakoś sobie radziliśmy.

- Miał jakieś zdjęcia? - wszedł mu w słowo Gera.

- Nie. Nigdy mi nie pokazał żadnego. Chociaż...raz tylko przyłapałem go na czymś, ale to chyba nie jest istotne.

- Mów! - ponaglił go Odmieniec.

- Kiedyś wpatrywał się w zdjęcie jakiejś kobiety, ale szybko je schował, kiedy wszedłem do pokoju.

- Widziałeś je potem kiedykolwiek? - Gera aż się pochylił w stronę chłopca.

- Nie, bo ojciec wrzucił je do szuflady, a ją zamknął na klucz. Potem próbowałem się tam dostać, ale tylko mnie sprał. Ten raz, jedyny raz się go bałem.

- Może go rzuciła - stwierdził bardzo dorosłym tonem Odmieniec. - Ale kim u licha była?!

Raul Monteverde wiedział, że ojciec nie był święty, znał przecież jego przeszłość, powiązania z Francisco Velasquezem i fakt, że zdradzał Leticię, był nawet poinformowany o całej sprawie z Felicią, ale posiadanie kochanki i to stałej, niebywale Raulem wstrząsnęło. Valeria, Valeria, kim była ta kobieta i co tak fascynującego znalazł Monteverde w tej osobie, co tak go przyciągało, że odwiedzał ją kilkakrotnie?

- Szefie, jesteśmy już przy rezydencji - przerwał mu rozmyślania Manolo. - Czy mam tu zaparkować?

- Oczywiście, idioto! - odparł Raul i praktycznie wyskoczył z samochodu. Wpadł do domu, pędem dotarł do gabinetu ojca i nie zważając na zdziwione spojrzenie rodzica rzucił od wejścia:

- Sonya z Vivianą, mnie adoptowałeś, ale też się liczę, a jak ma na imię dziecko Valerii?

- Jakiej Valerii? - Monteverde zamrugał oczami. - O kim ty w ogóle mówisz?

- Jak to o czym? Do tej pory, z kim się nie zadawałeś, miałeś dziecko! Dzięki Bogu, że don Conrado nie mógł zajść w ciążę, to by dopiero było!

- I uważasz, że ja i ta Valeria...- Gregorio nadal nie kojarzył. - Ale na Boga, nie znam żadnej kobiety o takim imieniu!

- Ja też nie, ale właśnie mi ktoś powiedział, że...

- Zaraz, zaraz... - przerwał mu ojciec. - Kto i co dokładnie ci powiedział?

- Pewna...pewna kobieta...Ona...była...w pewnym domu i tam...mi to powiedziała...

- Jakim domu, do cholery?! - zirytował się Gregorio. - Gdzie ty się prowadzasz?!

- Manolo powiedział, że najlepiej odpocznę przy jakiejś namiętnej kochance...- stwierdził cicho Raul. - I ja go posłuchałem. Spotkałem tam jedną całkiem sympatyczną i poszliśmy do łóżka. A potem zamiast skończyć, co powinna, poinformowała mnie dokładnie, jak to wpadałeś bardzo często i prosiłeś tylko o jedną kobietę.

- Już rozumiem - ściszył głos senior rodu. - Więc mój synalek zajmuje sobie czas odwiedzaniem domów publicznych. Potem wpada tutaj i pyta mnie, jak wiele dzieci mam z prostytutką. Proszę, proszę. A wszystko dzięki temu, że zgodziłem się zatrudnić Manolo jako szofera. Może zamiast tego pomożesz mi utrzeć nosa twojej byłej żonie?

- Nadal masz zamiar ją zniszczyć?

- A jak myślisz? - skrzywił się Gregorio. - Miałbym pozwolić na szczęście u boku Santa Marii? Bądź łaskaw wezwać tego obwiesia, Manolito, zajmę się nim odpowiednio, a potem wrócimy do naszej rozmowy. I nie chodzi mi tu o moich ewentualnych potomków!

Raul wyszedł wypełnić polecenie ojca. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Brat miał na niego zdecydowanie zły wpływ.

Skąd mógł wiedzieć, że kiedy tylko zamknął drzwi, senior rodu oparł się wygodniej na fotelu i stwierdził sam do siebie:

- Valeria...Pewnie, że cię pamiętam. Byłaś taka piękna, kiedy tańczyłaś tylko dla mnie...na scenie i w łóżku...

Nestor spojrzał spod oka na Virginię i przerwał ciszę, jaka zapanowała od kilku minut:

- Droga pani, a więc jest pani żoną Manolo, czyż nie? I nie czuje pani współczucia dla tego biedaka?

- Współczucia? A niby to dlaczego? Przecież wielokrotnie mnie skrzywdził.

- Och, rozumiem, ale coś takiego nie wydaje się pani zbyt okrutne? Rozumiem, że lata z nim spędzone nie były dla pani zbyt przyjemne, widać to w pani oczach, ale żeby nie zaprotestować ani słowem przy tym, co ma go spotkać?

- A cóż takiego? - zdziwiła się Virginia. - Jedziemy się na nim zemścić i tyle.

- O mój Boże, Cesar, ty nic jej nie powiedziałeś? - zaśmiał się Nestor, ale tak, by usłyszał go tylko siedzący za nim Vargas i oczywiście żona Manolo. - Naprawdę nic nie wie?

- Co wy zamierzacie mu zrobić? - przeraziła się kobieta.

- Dowiesz się - wycedził Cesar, zły, że musi się tłumaczyć. - Nie możesz się już teraz wycofać. I nie chcę słyszeć żadnych gadek na temat tego, że nadal go kochasz.

- Nie, nie kocham, ale...- przerwała. W końcu to Victor zajmował teraz jej serce...prawda?

Bolivares uspokoił się już na tyle, że mógł całkiem normalnie rozmawiać z Vivianą. Czego się bał, sam nie wiedział, ale wolał wymazać całkowicie obraz Virginii ze swojego życia, nie wspominać przyszłej żonie o tamtej sprawie - bo i po co? Sam to załatwi, przecież nic ich już nie łączy!

Kiedy matka Sonyi wyszła na moment do kuchni po coś do picia, zatonął w rozmyślaniach. Tajemnice i kłamstwa. Czy od tego powinien zaczynać związek? A przecież nie chodziło tylko o sprawą z Virginią, było coś jeszcze...

Biel szpitalnej sali i widok Sonyi wywołał u Ricardo ostry skurcz w sercu. Ileż razy albo jedno, albo drugie znajdowało się w takiej sytuacji, ile oboje musieli przecierpieć. A teraz jeszcze ta prośba, by przywołać tu Daniela, a nie jego, ojca jej dzieci i...

~ Ech...- westchnął sam do siebie w myślach. ~ Ja to chyba jakiś głupi jestem.

Przysiadł na krześle obok łóżka pacjentki i dotknął jej ręki tak, by nie zorientowała się, kogo naprawdę ma obok siebie.

- Daniel...- szepnęła chora. - Jak dobrze, że jesteś, muszę z tobą porozmawiać.

- Tak? - powiedział cicho Rodriguez, nie dając po sobie poznać, kim jest.

- Mówisz jakoś tak cicho...pewnie się wstydzisz tego, co zrobiłeś...Ale wiesz...ja cię rozumiem...Zobaczyłeś mnie i Ricardo na podłodze, w takiej scenie...W końcu cię zdradziłam i jestem ci winna przeprosiny. A to, co się stało później, w żadnym razie nie jest twoją winą, to był wypadek, rozumiesz?

- Ehe - mruknął gość, zaciskając pięści. Cholera, ona chyba chce wybaczyć temu...dupkowi!

- Cieszę się, że tak to odbierasz. W takim razie...Nie winisz mnie za to, prawda? Jesteś w stanie przyjąć moją prośbę o przebaczenie?

- Mhm - odparł coraz bardziej rozeźlony Rodriguez.

- Jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem, Danielu...Wiesz co? Coś ci wyznam. Skoro zapewne powiedziano ci już o moim...kalectwie, to zrozumiesz, dlaczego podjęłam pewną decyzję. Muszę odwołać nasze plany ślubu.

- O? - zdziwił się Ricardo, nadal udając Daniela i kryjąc radość, jak nagle wstąpiła w jego serce.

- Tak, wiem, że to cię zrani, ale zrozum mnie, błagam cię. Dzieci muszą mieć kogoś, kto się nimi zajmie, a twoja matka chyba nie będzie miała na to ochoty. Ja nie mogę, więc...Cóż, pozostaje tylko ciotka Ricardo...I ich ojciec...- dodała po dłuższym milczeniu.

- Hm? - wydobył z siebie syn Cataliny.

- Tak, dobrze słyszysz. Oddam dzieci i jemu i Valerii. Zapewne masz pytanie, co stanie się ze mną, prawda? Jako osoba niepełnosprawna nie mogę być dla ciebie ciężarem, a tym bardziej dla twojej rodziny. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam wzrok, ale muszę odrzucić twoją propozycję sprzed roku. Zamieszkam z ojcem, nie wiem jeszcze, z którym, ale sądzę, że Gregorio nadal otoczy mnie taką samą opieką, jak wcześniej. To nie jest taki zły człowiek, mimo że dawniej próbował skrzywdzić mojego... - Głos Sonyi zachwiał się na moment.

- Twojego...? - mruknął Rodriguez.

- Przyjaciela... - dokończyła dziewczyna. - I wiesz co, Danielu? Nasze uczucie było piękne, ale chyba nie było miłością. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie dałabym ci szczęścia. Może utrata wzroku sprawiła, że widzę wszystko jaśniej, ale przeklinałbyś chwilę, kiedy zgodziłeś się zostać moim mężem. Bo ja ciągle nie zapomniałam Ricardo...Który pewnie stoi gdzieś na korytarzu i zastanawia się, czego ja właściwie chcę, skoro wezwałam ciebie, a nie jego. Możesz go tu zawołać? Wiem, że proszę cię o wiele, ale muszę mu wyznać, że to jego wybrałam na opiekuna dla moich dzieci. I jeszcze powiedzieć mu, jak naprawdę one mają na imię...

- Hę?

- A tak, bo przecież tylko ty znasz prawdę i byłeś tak wspaniały, że się na to zgodziłeś. Carlos nie wie, Monteverde też nic nie podejrzewa, tylko ty jedyny wiesz, że Marco i Raquel mają tak naprawdę po dwa imiona. Marco Pedro Ramirez i Raquel Catalina Ramirez. Tak zarejestrowaliśmy dzieci....Do tej pory nie mam pojęcia, dlaczego tak zrobiłeś, ale jestem ci niewymownie wdzięczna. Aha, jeszcze jedno - będę musiała zmienić im nazwiska...Bo skoro nic nie mówisz, to się chyba na to wszystko zgadzasz, prawda? - nagle się przestraszyła.

- Yhy - wyrzekł Ricardo, więcej nie mógł, bo wzruszenie dławiło go w gardle.

- Jesteś jakiś dziwny...I taki spokojny...Słuchaj, a może ty mi wcale nie wybaczyłeś i czekasz, aż skończę mówić, żeby się na mnie wyżyć? Bo ja...ja...ja...

- Zamknij się - powiedział nieco szorstko Rodriguez, kiedy wreszcie odzyskał głos. Nic innego nie mógł, boby całkiem się rozkleił. A potem wstał z krzesła i pocałował Sonyę z tak straszliwą tęsknotą, że aż sam się tego przestraszył.

Koniec odcinka 232

Odcinek 233


Pablo Martinez nie po raz pierwszy przerzucał jajka na patelni w towarzystwie kobiety. Oczywiście lubił, kiedy to jakaś ponętna dama go obsługiwała, ale często jego kaprysem było zrobić coś dla siebie - ot tak, dla odpoczynku. Relaksował się patrząc, jak tłuszcz skwierczy na patelni, a on mógł rozmyślać o wszystkim innym i tylko machinalnie sprawdzać, czy nic się jeszcze nie przypaliło.

Tak było i tym razem - jedna z jego kochanek - zmienił ją ostatnio, toteż nie do końca kojarzył jej imię - tuliła się właśnie do niego w kuchni, kiedy kończył przygotowywać posiłek. Opowiadała mu właśnie coś o siostrze, ale nie słuchał jej za bardzo, nudziły go te jej opowieści. Była dobra w łóżku i to wszystko, wiedziała też, że za kilka dni zostanie zastąpiona inną - jak wszystkie zresztą. Robił tak od wieków, niby miał się ustatkować przy Monice, ale teraz był jej wdzięczny, że nie zdecydowała się na małżeństwo, tylko poszła swoją drogą.

- I jak nieśliśmy go do chrztu, to w ogóle nie płakał! - kończyła podekscytowana kobieta. - Taki mały, słodki chłopczyk, a jakby wszystko rozumiał! I jeszcze siostra dała mu na imię Damian, to też takie piękne, że...

Zdrętwiał na parę sekund.

- Jak go nazwała? - spytał jak na razie spokojnym tonem.

- Damian! - wdzięczyła się do niego kochanka. - A może chciałbyś mieć potomstwo i tak samo nazwać nasze dzieci? - spróbowała bardzo odważnie, jak na nią.

- Nie będę miał dzieci! - warknął, zły i rozeźlony nie tylko na nią, ale i na siebie za to, że dał się ponieść uczuciom. - A imię jest idiotyczne.

- Jak śmiesz! - obruszyła się i momentalnie odsunęła. - To dziecko mojej ukochanej siostry!

- I niech takim pozostanie, mnie w to nie wciągaj! - krzyknął, a potem wskazał - używając jedynej rzeczy, jaka przyszła mu do głowy, czyli widelca - jej drzwi. - Wynoś się stąd!

- Ale, ale...o co ci chodzi? - nie zrozumiała z początku.

- O to, że masz się stąd wynosić! - krzyknął, rzucił sztućcem o stół i ponownie rozkazał: - Won mi stąd!

Zanim obrażona kobieta opuściła jego mieszkanie, wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się całkowicie. Jednak nie zatrzymał jej ani słowem.

Gabriel Abarca nie powiedział wtedy żadnego słowa wyjaśnienia, rzucił tylko parę słów do Allisson, że jeszcze się zobaczą i od tej pory nie odezwał się ani słowem. Milczał jego telefon i milczał on sam. Córka Monici próbowała się do niego dodzwonić kilkanaście razy, niestety, całkowicie na próżno. Była już tak zrozpaczona, że chciała udać się do jego firmy, ale postanowiła jeszcze czekać - gdyby chciał się z nią kontaktować, zrobiłby to na pewno. Miała tylko nadzieję, że nie doszło do tragedii - chłopak był w bardzo złym stanie, kiedy od niej wychodził.

Tego dnia zdecydowała, że złamie swoją zasadę i odszuka w jakiś sposób firmę Abarki. Udało jej się to dosyć szybko, zakład był dosyć dobrze znany w okolicy, mogła użyć telefonu, ale postanowiła załatwić to osobiście. Będzie miała przynajmniej pewność, że chłopak nie wywinie się od spotkania i co nieco jej wytłumaczy. Może postępowała zbyt nachalnie, ale bardzo się o niego martwiła. I była w nim zakochana. Nieprzytomnie, co jakiś czas temu przyznała sama przed sobą.

Gdy wchodziła do firmy, nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, ludzie byli zbyt zajęci, zresztą wyglądała na kolejną osobę, która chce wynająć łodzie na nadbrzeżu. Wypytała dokładnie o miejsce, gdzie zasiada prezes, dowiedziała się, że na pewno jest u siebie i niezatrzymywana dotarła do właściwych drzwi gabinetu.

Otworzyła je bez pukania, wiedziała, że robi to niegrzecznie, ale właśnie o to jej chodziło - o zastanie Gabriela nagle, w trakcie jakiejś rozmowy, tak, by dokładnie widzieć jego twarz, kiedy ją zobaczy. Klamka ustąpiła bez problemu, mogła więc spojrzeć od razu na twarz właściciela...i siedzącej mu na kolanach kobiety.

- Co? - jedyne, co wydostało się z jej ust, to był ten cichy jęk.

- Allie, zaczekaj! - krzyknął za nią zrozpaczony chłopak, zanim jednak zdążył zrobić coś więcej, kobieta zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Abarca odsunął ją i prawie zepchnął z kolan, po czym pobiegł za Allie.

Córka Monici w pierwszej chwili zamarła, ale kiedy zobaczyła, jak ta obca, dobrze umalowana i piękna postać całuje jej chłopaka, nie mogła już więcej wytrzymać. Puściła się pędem przed siebie, byle dalej od tego okropnego koszmaru. Słyszała wołania Gabriela, ale nie zamierzała się zartrzymywać, nie tym razem. Jeżeli pozwolił jej siedzieć na kolanach, to na pewno byli ze sobą, więc po co jakiekolwiek wyjaśnienia?

Diana w międzyczasie wcale się nie obraziła na Abarcę, przeciągnęła się jak kot i szepnęła z uśmiechem sama do siebie:

- Jesteś mój, Gabrielu...jesteś mój.

Jego kolega, Daniel, przez moment nie wiedział, co ma robić na widok noża, ale jakimś cudem umysł podrzucił mu świadomość, że mężczyzną, któremu grozi tak okrutna śmierć, jest nie kto inny, jak szofer Rodrigueza, Pedro Velasquez. I chociaż moment wcześniej miotał swoje jak najgorsze przekleństwa na głowę rywala, to przecież jego kierowca nie był niczemu winien. Nie skojarzył, kto jest tym drugim, ale nie chciał pozwolić, by pracownik Ricardo został zabity - w końcu tamten w żaden sposób mu nie uchybił...poza faktem pracy u przeciwnika, naturalnie.

Ramirezowi zresztą było już wszystko jedno, skoro utracił Sonyę, może i utracić życie. Jednym ruchem, bardzo jak na niego zręcznym, skoczył ku obcemu facetowi i wytrącił mu nóż z ręki. Ta chwila wystarczyła, by Pedro zorientował się w sytuacji i podniósł broń. Zdumiony ponad miarę Francisco rzucił coś pod nosem, ale nie zbiegł z miejsca zdarzenia.

- Jasna cholera! - dało się słyszeć z ust przestępcy i zaraz w jego dłoni wykwitła znacznie gorsza broń - pistolet. - Nie ruszać się, bo zabije obu!

- Czy jesteś na tyle szalony, by strzelać na samym środku ulicy? - zdumiał się Pedro, usilnie zachowując spokój.

- A chcesz się przekonać? - warknął jego brat. - Nie ruszaj się, powiedziałem! - mruknął ponownie, tym razem kierując wypowiedź do Daniela.

Za moment zszokował się nieco, bo Ramirez zrobił coś, co i jego samego zaskoczyło - syn Fernando całkowicie zignorował ostrzeżenie i skoczył w kierunku uzbrojonego człowieka.

- Ty debilu! - określił go krótko Velasquez i strzelił prosto w chłopaka.

Mayrin nie zamierzała zwracać uwagi na wciąż pomstującego w kącie Carlosa Santa Marię - jej opinia o tym człowieku była coraz gorsza - i zatrzymała na moment wychodzącego już z korytarza Jimmy'ego Novaka.

- Zaczekaj chwilę - zwróciła się do lekarza.

- Wiesz, że nie mam czasu - przyciszonym głosem padła odpowiedź.

- Nie uciekaj przede mną! - kobieta nie dała się zbić z tropu. - Nie chcę przecież rozmawiać o przeszłości, tylko o stanie tej dziewczyny.

- A co ona tak cię interesuje? - zdumiał się doktor, nie pokazawszy po sobie, jak bardzo odetchnął z ulgą.

- Słuchaj, jeśli mi pomożesz, będziemy mogli wrócić do pewnych spraw.

- Do jakich niby spraw? - skrzywił się Novak. - Do tego, co zrobiłaś jakiś czas temu?

- Możliwe. O ile oczywiście mi się przydasz - wystarczy, żebyś tylko pokłamał o ślepocie Sonyi Santa Maria.

- A co niby miałbym zrobić? - padło niechętne pytanie ze strony doktora.

- Oboje wiemy, że takie urazy przechodzą dosyć szybko, jeśli przeprowadzi się odpowiednią operację. Chcę, żebyś stwierdził, że nic się nie da zrobić i odmówił jakiejkolwiek operacji, rozumiesz?

- Ale dlaczego? Skoro tak dobrze znasz się na tym, dobrze wiesz, że im prędzej, tym lepiej. Jeżeli istnieje dla tej dziewczyny szansa, musimy...

- Zamknij się! - przerwała mu w pół słowa. - Zrób to, o co proszę, a może kiedyś przestanę być panną, Jimmy...- zanim ktokolwiek się zorientował, pocałowała go namiętnie i wróciła na korytarz do zebranych tam osób.

Manolito był szczęśliwy. Podczas, gdy jego brat rozmawiał ze swoim ojcem - zapewne o tym, czego dowiedział się przed chwilą w burdelu, jak jasno i treściwie określał to miejsce niedoszły wdowiec po Virginii - on, Manolo, mógł spokojnie opierać się o maskę samochodu i marzyć, że ta cała rezydencja należy tylko do niego. Być może bardzo się przestraszył dziwacznej reakcji Raula, ale czymże to było w porównaniu z wizją posiadania tak wielkiego domu, a w nim mnóstwa kobiet chętnych spełniać jego najdziksze zadania. O, właśnie jedna z nich dzwoni do niego, by omdlewającym głosem zapewnić o oddaniu i posłuszeństwie.

- Hello, darling! - rzucił do słuchawki podsłuchany gdzieś zwrot. Miał nadzieję, że znaczy dokładnie to, co myśli.

- Hello, kretynie! - odpowiedziała mu kobieta głosem Vargasa. - Mam ochotę z tobą pogadać, staw się jak najszybciej w wiadomym ci miejscu.

- Sam jesteś idiotą! - obruszył się Fernandez, czując przypływ wściekłości. Nie tylko przerwano mu bujanie w obłokach, ale na dodatek zamiast pięknej damy dyskutuje z tym, którego nieustannie poszukiwał od czasu zerwania kontaktu i miał dziwne wrażenie, że facet nie tylko zniknął, ale i go oszukał, nie wiedział tylko jeszcze, jak.

- Zamknij się i słuchaj. Szef wrócił.

- Jaki szef, do cholery? - nie pojął Manolo. Dla niego tylko on był szefem.

- Nestor - padło po drugiej stronie.

- Ten Nestor? - zakrztusił się Fernandez, całkowicie zapominając o kochankach w jego umyśle.

- Tak, tenże sam. Czeka na ciebie w swoim apartamencie. Staw się jak najszybciej.

Połączenie zostało przerwane tak samo, jak szybko się zaczęło, a Manolo nie miał nawet czasu zbesztać podwładnego za to, jak go potraktował. A więc Villanueva wrócił. A jakby tego było mało, kilkanaście sekund potem Raul oświaczył mu z zadowoloną miną, że Monteverde ma zamiar pogadać sobie z Manolo na temat wizyty w domu publicznym.

- Burdelu - poprawił machinalnie Fernandez i poszedł na ścięcie.

Po ustaleniu ostatnich szczegółów były doktor, Victor Bolivares nie miał złudzeń - w końcu uda mu się dotrzeć do spokojnego portu, zawrze związek z ukochaną osobą i będzie miał czyste sumienie. Nikt nigdy nie dowie się, że dzwoniła do niego Virginia, a jeśli nawet, będzie mógł udać, że o niczym nie wie, ewentualnie - jeśli on trafi na byłą miłość - powie jej kilka zdań do słuchu i na tym się zakończy. Jakby małżeństwo w jakiś sposób miało oddzielić go od przeszłości i grubym murem wytyczyć twardą granicę między jednym życiem, a drugim i między obiema kobietami.

- Ale jedną rzecz musimy jeszcze załatwić przed ceremonią - powiedziała twardo Viviana. - Nie możemy przecież pozwolić, żeby ktoś taki, jak Felipe uszedł bezkarnie po tym, jak cię potrącił.

- Ależ kochanie...Tym zajmuje się policja - wyjęczał mężczyzna. Naprawdę nie miał ochoty na ten temat.

- Policja policją, ale ty nie oskarżyłeś jeszcze nikogo! - obruszyła się kobieta.

- Niby na jakiej podstawie miałbym to zrobić?

- Jak to na jakiej? - zdumienie odmalowało się na twarzy byłej żony Carlosa Santa Maria. - Mówiłeś mi przecież, że dokładnie widziałeś, kto to zrobił! Jakiś facet ruszył z chodnika i wjechał prosto na ciebie! Nie zamierzasz chyba pozwolić, aby ten bandyta...

- Nie mam na to dowodów! - podniósł głos doktor. - I nie chcę się tym zajmować przed ślubem!

- Dowody znajdą odpowiednie służby, ty masz tylko złożyć doniesienie i wyjaśnić, czemu tyle z tym zwlekaliśmy. Jeżeli nie zrobimy tego teraz, zaczną się podejrzenia, potem będzie za późno!

- Wolałbym dać tej sprawie umrzeć śmiercią naturalną. Nie udało mu się i kropka.

- Ależ...Tak nie można! A gdyby cię zabił?!

- Ale tego nie zrobił! I niech sobie żyje i pozwoli nam zrobić dokładnie to samo!

Allisson nie miała pojęcia, dokąd biegnie, ale wystarczało jej to, że oddala się od Gabriela. Nie powiedziała ani jednego słowa, płakała tylko, ale cicho, łzy leciały bez słowa, jakby chociaż w ten sposób próbując dać ukojenie jej duszy. Być może dlatego nie zauważyła, kiedy jej ciało zderzyło się z czymś znajdującym się naprzeciwko niej...zanim nie było za późno.

Udręczony, umęczony i mający ponad wszelką miarę dosyć złych zdarzeń w swoim życiu Ricardo Rodriguez zatopił się namiętnie w wargach tej, którą ukochał ponad wszystko. Długo zajęło mu zrozumienie, co i do kogo tak naprawdę czuje, ale teraz, kiedy był już pewien, nikt i nic nie wydrze mu tej miłości z serca...ani z rąk. Nawet sama Sonya.

A ona wpierw otworzyła oczy i spojrzała zaskoczona, zapominając na moment o swojej ślepocie, ale nie miała szansy się nawet uśmiechnąć, bo pocałunek był tak mocny i tak drapieżnie przylgnął do jej ust, że jedyne, co mogła zrobić, to tylko oddać go w taki sam sposób. A przecież chciała to uczynić, chciała zetknąć się ponownie z tą cudowną oznaką uczucia i nigdy już nie wypuścić ani z serca, ani z ramion. Tak, właśnie z ramion, bo kiedy dotarło do niej, co się dzieje i w czyjej jest obecności, zarzuciła Ricardo ręce na szyję i magia trwała nadal.

- Najdroższa...- szepnął chwilę potem. - Czy naprawdę to się dzieje? Czy naprawdę...- przełknął ślinę, przerażony, że zaraz się obudzi. - Wróciłaś do mnie?

- Tak! - odparła z radością. - I cieszę się, że to właśnie ty wysłuchałeś całej mojej przemowy.

- Ja chyba bardziej! - odrzekł równie radośnie. - Wiesz co? Zaraz wyjdę i powiem wszystkim na korytarzu, że jesteś moja, tylko moja!

- Danielowi też? - zapytała, bojąc się o kolejną awanturę.

- Jemu nie muszę nic mówić - odparł, rozumiejąc, o co jej chodzi. - On sam wyszedł stąd jakiś czas temu, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że odpuścił, że nie będzie nam już przeszkadzał.

- To jednak mądry chłopak. Mam tylko nadzieję, że nie przeżyje tego za bardzo.

- Przejdzie mu na pewno - machnął ręką Ricardo. Może w tej chwili nie było to zbyt uprzejme, ale miał to w nosie. Odzyskał nareszcie swoją...dziewczynę, tak, właśnie, dziewczynę! i nic go nie obchodziło.

- Pewnie tak! - roześmiała się ona, a dla niego jakby rozbłysły gwiazdy na niebie. - Ej, czekaj momencik, ale to o imionach dzieci też już wiesz?

- Wiem, wiem! - rozpromienił się jej mężczyzna. - Sprytne to było, nie ma co! - na moment zepsuł mu się humor. - Nie mogłaś dać im na pierwsze tak, jak cię prosiłem?

- Ramirez marudził - odparła dziewczyna, a Rodriguez z zadowoleniem stwierdził, że przez te kilkanaście minut Daniel nie tylko zniknął z ich życia, ale i stał się nazwiskiem. - Gdyby nie to, inaczej nie zgodziłby się w ogóle.

- Jak go przekonałaś?

- Nieważne. Ale obiecuję, że od dzisiaj będę przekonywać w ten sposób tylko ciebie.

- OK...- pojął, niezbyt zadowolony ze środków, jakich użyła. - Ale z drugiej strony skąd wiesz, że to zadziała w moim przypadku? - obrócił zły humor w żart. - Przecież ja...

- Tak, ty - weszła mu w pół słowa. - Jesteś bardziej namiętny i czuły w stosunku do kobiet, niż każdy facet na ziemi. Więc, jak to mi przed kwadransem powiedziałeś, zamknij się. I zamiast gadać głupoty, pocałuj mnie po prostu.

Jak dobrze było ponownie zasmakować tego uczucia, jak dobrze było zatonąć znowu i całego siebie...

- Zjeżdżaj stąd, ty gnojku! - wdarło się nagle do jego uszu razem z ciosem, jaki wylądował na jego twarzy.

- Co do cholery? - przeklął Rodriguez, w ułamku sekundy rozpoznając Carlosa. - A, to znowu pan "Nie wiem, czego chcę!" - roześmiał się w twarz Santa Marii, otarł delikatną strużkę krwi z wargi - tej samej, którą przed chwilą całowała Sonya - i dorzucił: - Nauczę pana, czego najlepiej sobie życzyć dla dziecka.

- Nie będziesz mnie niczego... - brat Felipe zamilknął nagle w jednej chwili. A jednak takie określenie byłoby błędem. On nie zamilknął, on po prostu przestał mówić, a to nie to samo. Kolejnym dźwiękiem wydostającym się z jego ust było nic innego, jak jęk.

- Tatusiu? - przeraziła się dziewczyna.

- Nic się nie bój, ja go tylko uczę! - podkreślił Ricardo, biorąc kolejny zamach. W ręce miał strzykawkę, którą po raz kolejny wbił w lewe ramię ojca dziewczyny.

- Ale czym niby?! - wystraszyła się Sonya. - Przecież słyszę, że on chyba jęczy!

- Igłą - odparł jej zgodnie z prawdą i nie bacząc na to, że Carlos z przerażeniem wpatruje się w to, co sterczało mu ze skóry, siłą umieścił nieprzyjaciela na stojącym w pobliżu krześle, stanął nad nim i powiedział:

- Teraz to do pana dotarło? Najlepszym wyjściem dla pana córki jestem ja! A jak się coś nie podoba, pretensje proszę zgłaszać do...Bayer Aspirin.

- Co? - wydukał Santa Maria, próbując wypowiedzieć to, co zagnieździło się uparcie w jego umyśle - to przecież nie firma, tylko lekarstwo, jak on ma zgłaszać tam cokolwiek?

- Nie znęcaj się nad nim! - krzyknęła nieco przerażona Sonya.

- Coś ty? - nieprzyjemnie zdziwił się Rodriguez. - Ja się nad nim nie znęcam. Właśnie wbiłem mu tylko strzykawkę w rękę.

- Co w niej było?!

- Moje lekarstwo, nie zdążyłem go zażyć, zanim Daniel nie wpadł z pretensjami i zostało w mojej kieszeni. Mam nadzieję, że nie zanieczyściłem igły - zmartwił się na pokaz Ricardo.

- Na co je bierzesz? - spytała dziwnie powoli dziewczyna. - Wiesz, że mogłeś go otruć?

- Nie martw się, prześpi się tylko i nic mu nie będzie - odrzekł mężczyzna i ostrożnie położył głowę zasypiającego Carlosa na znajdującym się za krzesłem stole. - O widzisz, już to robi.

Sergio Gera był naprawdę wściekły, bo nie udało mu się dowiedzieć czegokolwiek na temat matki Christiana, ani jego ojca. Kim byli oboje, czemu jedno trzymało zdjęcie drugiego w szufladzie i czemu ich losy potoczyły się tak, a nie inaczej? Na te pytania nie było odpowiedzi i zapewne jeszcze długo nie będzie. Jedynym tropem były słowa o Pablo Martinezie, ale to za mało na wizytę u bogacza. Poza tym gdyby tamten człowiek miał zamiar zaopiekować się dzieckiem, z pewnością dawno by to zrobił. O ile - rzecz jasna - o nim wiedział.

Sporo myśli kłębiło się w głowie szesnastolatka, kiedy szedł ulicą i skręcał w dobrze sobie znany, ciemniejszy zaułek. Za moment znajdzie się na ruchliwszej ulicy i dotrze do rezydencji Guardioli, a potem może porozmawia z nią o wynajęciu detektywa, bo sam chyba nie da rady.

- A do tego ten cholerny Velasquez! - przeklął na głos Odmieniec. - Jak mam go znaleźć?

- Do czego ci jestem potrzebny? - posłyszał nagle tuż przed sobą i zanim zdążył się zorientować, coś zasłoniło mu usta. Szarpnął się mocno, aż prawie udało mu się uwolnić, ale mężczyzna trzymał mocno i jeszcze bardziej przytrzymał chłopaka.

~ Don Conrado! - przemknęło przez głowę Sergio, kiedy tenże wlókł go w sobie tylko znane miejsce.

- Nie szarp się, a zobaczysz coś interesującego! - szept Francisco pojawił się nagle w jego uchu.

Za moment dotarli na miejsce, a przestępca użył przemocy po raz kolejny i wepchnął chłopaka w kąt nieznanej mu uliczki.

- Przyjrzyj się dokładnie temu, co leży na chodniku! - kazał mu brat Pedro, przy okazji sięgając po broń tak, aby Gera to widział.

Syn Damiana nie miał wyjścia, musiał pochylić się nad czymś, co przypominało mu brudny worek i spróbować dotknąć to ręką.

Kilka sekund później obrócił się przerażony, po czym zwymiotował, nie bacząc na to, że lufa pistoletu Conrado wbija mu się boleśnie w plecy.

- To samo zostanie z ciebie, jeśli nie pomożesz mi zemścić się na Rodriguezie! - warknął Velasquez.

Przed oczami wciąż wymiotującego chłopaka znajdowały się - i to naprawdę w strasznym stanie - zwłoki jego najlepszego przyjaciela, Luisa de La Vega.

Koniec odcinka 233


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 17:09:20 20-02-11, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:09:57 05-03-11    Temat postu:

Oj, wybacz mi, że tak długo... Ja już jakieś 2 tygodnie temu przeczytałam oba odcinki, ale zawsze mam problemy z tym dodaniem komentarza. Pewnie dlatego, że jak już jestem to nigdy nie mam czasu. Taka to już jestem, ale staram się znaleźć zawsze w weekend czas, gdy nie zapomnę.

Ricardo wziął sprawy w swoje ręce. Stwierdził, że sam wejdzie do Sonyi, gdyż Daniela tutaj nie ma. Co ciekawe - dziewczyna przez cały czas nie wiedziała, że to on. I ta scena była piękna. Jak on tylko przytakiwał, a ona mówiła mu, że go nie kocha tak jak na to zasłużył (myśląc iż do Daniela mówi) i że kocha nadal Ricardo. Powiedziała mu także o dzieciach, o tym jak brzmią ich całe imiona w pełni. Ricardo wszystko zrozumiał i sam doszedł do wniosku, że kocha swoją przyjaciółkę od zawsze. No i ten pocałunek... więc proszę żeby nikt tu teraz mu nie zarzucał, że jest gejem, bo już nic o tym nie świadczy. Kiedy ostatnio kleił się do jakiegoś mężczyzny? Oj, jakoś nie przypominam sobie. Zresztą jedynym takim ważnym facetem w jego życiu był ten łajdak Francisco, a on to już przeszłość...
Sonya była zachwycona gdy wyszło na jaw, że to Ricardo wysłuchał jej pięknej mowy i doszło miedzy nimi do porozumienia, z czego jestem bardzo zadowolona. No, ale pojawił się ojczulek Sonyi (ten od siedmiu boleści, którzy przyprawia mnie o ból głowy) no i zaczął swoje kazania i chciał wywalić Ricarda, oskarżając go o wszystkie zła tego świata. Na szczęście Ricardo wpadł na niezły pomysł. Może nie było to rozsądne, ale przynajmniej na trochę uspokoił Carlosa i nie zrobił mu znowu jakiejś krzywdy.

Alisson, biedaczka... Nie dość, że czuła się źle z tym, że jej ukochany nie dawał znaków życia od siebie i nie kontaktowałam się z nią - to przeżyła coś strasznego. Sama postanowiła zrobić ten pierwszy krok w jego kierunku i chciała mu zrobić niespodziankę. Ale to ona miała niespodziankę - widząc Gabriela z tą Dianę. I co ona znowu robi w jego życiu? I on na to pozwala? Choć nie, coś mi tu śmierdzi...

Manolo uwielbiam. Musisz mu coś ciekawego wymyślić, bo on jest świetny. Zabawny i wproooooooooost wspaniały. Ale nie będę się nad nim zachwycać bo nie jest tu znowu jeden z najlepszych mężczyzn w tym opowiadaniu, szczególnie dlatego, że skrzywdził Virginię.

Mayrin też coś kombinuje. Powiedziała temu lekarzowi, by zrobił wszystko by Sonya straciła wiarę na odzyskanie wzroku, a ona w zamian za to... no właśnie, co ona zamierza? Związać się z tym lekarzem czy być tylko jego kochanką? To pierwsze raczej odpada, bo jej się marzy Ricardo bardziej. W takim razie ja już nie czaję tej kobiety.

Ostatnia scena była dla mnie szokiem. To, że Daniel wplątał się teraz i on w losy don Conrado to mnie nie dziwi, bo każdy ma coś wspólnego z tym człowiekiem i teraz i na niego przyszła kolej. Oj, oby mu się tylko nic nie stało, bo don Conrado naprawdę jest zdolny do wszystkiego. Ale schodzę z tematu... miałam mówić co mnie zszokowało. LUIS DE LA VEGA został zamordowany? Nie mogę w to uwierzyć...

Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość i dodawanie odcinków.
Napisałabym dłuższy komentarz, ale te dokładniejsze sceny wyleciały mi zapewne z biednej główki...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:21:36 06-03-11    Temat postu:

Hm, skoro w weekend masz czas, to może tym razem odpsizesz mi szybciej ;P. A tak na serio, to odpisuj mi, kiedy tylko masz czas i ochotę, ja uwielbiam czytać Twoje komentarze, ale nie będę Cię przecież pośpieszać . W ogóle dzięki za ożywienie tego tematu .

Ricardo się po prostu wkurzył, bo od kilkunastu odcinków ktoś próbuje za niego decydować, w ogóle całe życie nie miał za bardzo szansy na rozwój nie w sensie inteligencji, bo tą akurat on ma i to wiele, tylko na decydowanie o sobie, o swoim życiu i na zajęcie się spełnianiem własnych marzeń, a nie tylko życie dla kogoś innego, co dało właśnie scenkę z Santa Marią ;D.

Rodriguez nadal pamięta, że CSM jest ojcem Sonyi - nie biologicznym, ale jednak - i nie zrobi mu wiekszej krzywdy...o ile ten oczywiście nie będzie nastawał na życie własnej córki, co jest raczej niemożliwe...raczej .

Cała sprawa z Gabrielem i jego byłą dziewczyną wyjaśni się niedługo, ale przypomnij sobie, na czym może zależeć Gabrielowi, a co może mieć Diana....

Lubisz Manolo? O matko, co on w sobie ma, że wszyscy go tak lubią? .

Hm, a czy lekarz wie, że Mayrin jest zakochana w Ricardo? .

Luisa już nie ma, to prawda, pozostaje teraz pytanie, jak zachowa się w takiej sytuacji Gera...

Zapraszam na odcinek 234...

----

Odcinek 234

Dziewczyna na moment utraciła oddech, ale jakimś cudem nie zemdlała. Czyjeś silne ręce złapały biegnącą Allisson, potem zatrzymały i podniosły jej brodę do góry.

- Dokąd tak biegniesz, moja panno? - spytała raczej z ciekawością, niż z matczyną troską, Monica.

- Mamo...- wykrztusiła przez łzy córka. - Przytul mnie, przytul mnie mocno...

- Ale o co chodzi? - zmarszczyła brwi kobieta. Tego jej tylko brakowało - scen na środku ulicy! Już wystarczy, że wśród znajomych krążyła pogłoska, że specjalnie przedłuża rozwód z Santa Marią, żeby tylko wyciągnąć od niego jak najwięcej, albo nawet spróbować do niego wrócić.

- Czy nigdy nie możesz mnie po prostu przytulić?! - wyrzuciła jej Allie, po czym odsunęła się o pewną odległość. - Dobrze, już sobie idę.

- Czekaj czekaj, jestem tylko zdezorientowana! - zaprotestowała Monica, wyczuwając, że awantura w tak ruchliwym miejscu będzie jeszcze gorsza dla jej reputacji. Położyła delikatnie rękę na ramieniu córki i powiedziała delikatnie: - Chodźmy do pobliskiej kawiarni, tam się czegoś napijemy i wszystko mi opowiesz.

- Dobrze - odparła dziewczyna i wolnym krokiem podążyła za matką.

Kiedy rozsiadły się już w wybranym przez Monicę miejscu, obie zamówiły napoje i Allie na początku nieśmiało, ale potem z jakby nieco większym zaufaniem zaczęła mówić o tym, co jej się przydarzyło. Wiedziała, że matka nie pałała zbytnią sympatią do młodego Gabriela, ale była w końcu jej matką i może chociaż raz okaże jej jakieś ciepłe uczucia?

- Ten chłopak to zwykłe bydlę - stwierdziła po całej opowieści kobieta. - Wpierw opowiada ci o tym, jak bardzo cię kocha, zostajecie w sumie parą, a potem jakaś lafirynda siada mu na kolanach i pewnie jeszcze go całuje, albo uprawia z nim seks.

- Mamo! - wyjęczała Allie, coraz bardziej zdruzgotana po słowach matki.

- Nie przejmuj się nim. - Monica poklepała córkę po dłoni i dodała potem: - Skoro on zachował się w ten sposób, nie pozostaje nam nic innego, jak odpłacić mu się pięknym za nadobne.

- Mam się na nim mścić? Mamo! Ja go kocham!

- Młodzieńcze zauroczenie. Przejdzie ci bardzo szybko, a nikt nie powie, że Abreu łatwo się poddają. Zniszczymy tą kobietę, jego, a ty będziesz miała porządnego chłopaka. Wiesz co? Może ten jego kolega będzie dobry, Daniel bodajże, to syn Ramirezów, prawda?

- Nikogo nie będę niszczyć! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Kocham go i nie zamierzam w żaden sposób skrzywdzić mojego Gabriela!

- On już nie jest twój. Zresztą pewnie nigdy nie był. Zapewne spotykał się z tą...nie znamy na razie jej imienia...wywłoką za twoimi plecami. Ale nie martw się, jeszcze zobaczy, co to znaczy zadzierać z kobietami z rodu Abreu.

- Ależ my nie jesteśmy z rodu Abreu, to tata był! Poza tym czy to jest najważniejsze?! Mamo, ja cierpię!

- Tak, Daniel będzie dobry...- kontynuowała swoją myśl Monica. Nie przerwały jej słowa córki, ale zupełnie coś innego, faktem jednak pozostaje, że nagle umilkła. Spojhrzała naprzeciwko siebie, a wraz z nią Allie, która była tak zdumiona nagłym urwaniem potoku słów matki, że na moment przestała płakać.

- Co tu robi Martinez? - zdziwiła się Monica. - I dlaczego ma zamiar podejść do tej kobiety? Kim ona jest?

Istotnie, Pablo stał za kimś i wyraźnie miał ochotę zaczepić niespodziewającą się niczego osobę przed nim.

Martinez odchrząknął i dotknął dłonią ubrania tej, którą tak świetnie znał przed laty.

- Witaj, Dolores - powiedział miękko, ale z drwiną w głosie. - Lata ci nie służą.

Matka Gracieli obróciła się błyskawicznie, nie mając pojęcia, że zarówno Allie, jak i Monica bacznie ją obserwują.

- Co ty tutaj robisz? - syknęła, a niezadowolenie wibrowało w jej głosie.

- Jak to co? Nie mogę już wejść do restauracji? - zdziwił się ironicznie bogacz. - Za to zaskakuje mnie twój widok - dawniej wyglądałaś o wiele lepiej, widać po tobie, że nie układa ci się najlepiej, ale jednak nadal uczęszczasz do takich miejsc, jak to. A może pomyliłaś się i weszłaś tu przez przypadek? Skoro jednak już tu jesteś, to może pożyczyć ci trochę pieniędzy?

- Ty idioto! Czy nie dosyć ci tego, jak mnie potraktowałeś wiele lat temu?

- Ja - ciebie? Żartujesz? A kto się puścił z moim...

- Zamilcz, ośle. Czy naprawdę chcesz narobić mi tu wstydu?

- A czemu nie? - zaśmiał się sucho Martinez. - Przecież już raz to zrobiłem. Ponad dwadzieścia jeden lat temu.

- Co nie znaczy, że musisz robić to ponownie! Poza tym Jostein był...

- Nie mów mi o Josteinie! Nie tutaj! - przerwał jej wściekły mężczyzna. - Zarówno on, jak i ten drugi to była banda nieudaczników!

- Ale przecież obaj byli...

- Milcz! - Pablo ledwo powstrzymał się, by jej nie uderzyć. - Niech ci wystarczy, że dałem spokój Gracieli i nie wydałem cię przed nią. Chyba, że miałaś na tyle przyzwoitości, że powiedziałaś jej o wszystkim?

- Oszalałeś? Miałabym wyznać jej, skąd pochodzi? Całe jej życie ległoby w gruzach.

- Tak, z całą pewnością chodziło ci o jej życie. A nie czasem o to, żeby udawać przed nią, że pochodzi z bogatego domu? W końcu jako córka...

- Och, zamknij się wreszcie. Kiedy Jostein nie stracił jeszcze twojej łaskawości, nie zarabiał tak źle.

- To fakt. A potem stoczył się tak bardzo, że straciłem go z oczu. Bo wyobraź sobie, że przez pewien czas śledziłem jego poczynania. To było całkiem zabawne, patrzeć, jak się rozpija. Spotkaliście się jeszcze potem? On w ogóle wie o córce?

- Oczywiście, że nie! Ani o niej, ani o...- umilkła.

- O kim? - zmrużone oczy Pablo dały znać, że nie uszedł jego uwagi ten mały epizod przed chwilą. - O kim nie wie mój braciszek? Czyżbyście mieli więcej dzieci?

Wyciszenie. Tego z pewnością potrzebowała zmęczona ostatnimi przeżyciami Natalia Rojo. Po tym wszystkim, co zdarzyło się jakiś czas temu, po śmierci jej brata, którego nigdy nie miała okazji poznać, po kłótni z ojcem, który okazał się wcale nie być taki kryształowy, jak się wydawał, tak bardzo się zmieniła. Owszem, miała pracę, nawet dosyć dobrze płatną, ale nie służyło jej ani rozłąka z ukochanym krajem, ani stres, jaki panował na stanowisku zastępcy dyrektora hotelu.

Przycisnęła dłonie do głowy, zaczynała odczuwać coraz większy ból. Migreny były coraz częstsze, co prawda nie musiała iść z nimi do lekarza, środek przeciwbólowy i ciemność wystarczyła, by jej pomóc, ale tym razem było inaczej. Czuła, że za moment zacznie krzyczeć, jeśli nie znajdzie rozwiązania na ciągłe kłótnie między podległymi jej pracownikami.

- Boże, chcę stąd wyjechać! - powiedziała sama do siebie i głośno westchnęła. O tak, Nowy Jork stanowczo nie by dla niej.

Chwyciła gazetę, fakt, raczej powinna się położyć, ale nie mogła sobie znaleźć miejsca i wiedziała, że nie wytrzyma zbyt długo w pościeli. Przeglądała ją dłuższą chwilę i już miała odłożyć na półkę, kiedy nagle jej wzrok padł na małą informację gdzieś na dole strony:

"Jak donosiliśmy niespełna tydzień temu, akcje firmy Valerii Guardiola idą zdecydowanie w górę. Zapewne sprawiły to ostatnie posunięcia jej zdolnego siostrzeńca, Ricardo Rodrigueza, który dokonał wielu trafnych decyzji w działalności na rzecz rozwoju tegoż przedsiębiorstwa".

Zatrzymała się w połowie tego newsa, przeczytała go jeszcze kilka razy i nadal nie wierzyła własnym oczom. To musi być pomyłka, zbieżność nazwisk, przecież doskonale zna możliwości tej kobiety i z całą pewnością nie jest ona ciotką jej...brata. Tak bogata osoba miałaby być...

- Przecież ty nie żyjesz! - szepnęła. - W całym kraju było głośno o twojej śmierci, w końcu oskarżono cię o wiele rzeczy, a teraz miałbyś...Nie, to niemożliwe.

Przez moment wahała się jeszcze, ale nareszcie pojęła, że jeśli się nie dowie, nie dane jej będzie uzyskać spokoju. Zerwała się z krzesła i szarpnęła szufladę znajdującą się na samym dole mebla, przy którym siedziała.

- Gdzieś tutaj na pewno jest, pamiętam, że go zachowałam, sama nie wiem, po co.

Przeszukiwała jeszcze przez dłuższą chwilę wszystkie swoje kryjówki, by nareszcie gdzieś z zakamarków zupełnie innej szafki wyjąć mały, poskręcany zwitek papieru.

- Mam, mam! - krzyknęła sama do siebie w pustym mieszkaniu.

W ręce trzymała numer do Sonyi Santa Maria.

- Mój Boże. - Komisarz Simone Bertolucci wydał z siebie kolejny jęk tego trudnego dnia. Nie dosyć, że zwaliło mu się na głowę tak wiele spraw w ciągu 24 godzin, to na dodatek teraz będzie musiał zawiadomić pewną osobę o śmierci jej najdroższego dziecka.

- Powiedz mi jeszcze raz, co wiemy o tej sprawie - zwrócił się do przyjaciela i zarazem współpracownika, Mauricio Estevaneza.

Tamten postukał kilkakrotnie ołówkiem w blat stołu, przy którym siedział i powiedział:

- Niezbyt wiele. Ciało znaleziono w bardzo złym stanie w jednym z zaułków i to właściwie tyle. Poza tym, że nie żył już od jakiegoś czasu, jego trupa wleczono z miejsca zbrodni w tą uliczkę.

- Od jakiegoś czasu? I Sandra Perez nie zgłosiła zaginięcie syna?

- Nie, bo mówiąc "od jakiegoś czasu" miałem na myśli dzisiejszy poranek. Jak się okazało, mały zazwyczaj wracał po południu, ale tym razem nie było go w domu o odpowiedniej porze. Matka zaczęła się martwić, my go szukać i oto skutki.

- Ale kto mógłby zabić tak małe dziecko?

- Każdy - odparł zgodnie z prawdą Mauricio. - Takie mamy czasy. Ale mnie to wygląda na robotę zawodowca. Nie wiem, kto miałby pragnąć śmierci tego chłopaka, ale mam wrażenie, że facet wiedział, kogo szuka.

- Jaki mógł mieć motyw? Przecież Luis był synem Carlosa, a ten chyba już nie ma wrogów?

- Jak to nie? - zdziwił się mundurowy. - Przecież rozwodzi się z Monicą Abreu.

- I co, ta kobieta chciałaby śmierci dziecka z zemsty? Nie wydaje mi się. Prędzej już okaże się, że to robota don Conrado.

- A wiesz, że to możliwe? - Estevanez zatrzymał ołówek tuż nad blatem. - W ten sposób dotarłby do rodziny Santa Maria, czyli do Sonyi.

- I co by mu to dało? Co śmierć Luisa miałaby wspólnego z córką Santa Marii?

- Dolores Gambone jest kuzynką Velasqueza, prawda? A jeśli dogadała się z nim i teraz wyznała mu, jak to Carlos potraktował ją i córkę ponad roku temu?

- A kuzynek nagle chce się mścić? - Simone nie wyglądał na zachwyconego tą teorią. - Nagle zapałałby uczuciami rodzinnymi, kiedy wcześniej nie odzywał się do niej ani słowem od tyle lat?

- Skąd wiesz, że tego nie robił? A jeśli działają w zmowie?

Zaiste, nad głową matki Gracieli zaczynały zbierać się czarne chmury. O ile w pierwszym przypadku miała swoje tajemnice, to oskarżenie o współpracę z don Conrado nie było prawdziwe.

Manolo Fernandez kilka razy przełknął ślinę, zanim przekroczył próg gabinetu Gregorio Monteverde. Kiedy wreszcie wszedł i spojrzał na twarz pracodawcy, w jego mózgu zaświeciła się lampka z napisem "Uciekać!". Neurony jednak nie wydały takiego polecenia, przeciwnie, sparaliżowały mu nogi ze strachu i stał teraz przed ojcem Raula, wciąż nerwowo łykając to, co miał w ustach.

- Chciał mnie pan widzieć?

- Siadaj! - Monteverde nie miał zamiaru się bawić, chciał załatwić sprawę jak najszybciej.

- Ale, szefie...

- Powiedziałem, siadaj! - zagrzmiał mocodawca.

- Już dobrze, dobrze - stęknął Fernandez i wykonał polecenie.

- Zawiozłeś mojego syna do domu publicznego! Co ty sobie wyobrażasz?

- Ja tylko chciałem, żeby się rozerwał! - tłumaczył szofer. - Bo był taki przygnębiony...

- I uważasz, że coś takiego poprawi humor paniczowi z dobrego rodu?! Czyś ty całkiem oszalał?!

- Ale ja nie...

- Przestań jęczeć! Zbieraj się!

- Ja nie...Dokąd pójdę, ja...

- O Chrystusie...Na razie pójdziesz do garażu po samochód.

- Mam go sobie wziąć jako odprawę? - ucieszył się Manolo. To w sumie nie byłoby takie złe, pojazd był wart sporą kwotę pieniędzy.

- Nie, ty idioto! Zawieziesz mnie tam!

- Do burdelu? - wymsknęło się szoferowi. - Ale po co? Ma pan ochotę na seks?

- Nie, nie mam! - wrzasnął Monteverde. - Muszę coś sprawdzić, to tyle.

- To znaczy, że nie zwolni mnie pan? - dotarło do Manolo.

- Nie zwolnię...O ile znajdziemy się tam za dziesięć minut!

- Nawet za pięć, szefie! - odparł mąż Virginii i wybiegł wypełnić polecenie.

W międzyczasie Ricardo spojrzał przez dłuższą chwilę na śpiącego ojca Sonyi i roześmiał się szczerze:

- Wiesz co, gdybyś teraz widziała Carlosa! Śpi jak aniołek, przez moment miałem ochotę go pocałować na dobranoc. Co się ze mną dzieje!

- Tylko mi go nie podrywaj! - odburknęła dziewczyna, nadal trochę zła na narzeczonego.

- Nie mam zamiaru! - odżegnał się błyskawicznie Rodriguez. - Ani on w moim typie, ani w charakterze. Dobra, to ja stąd wychodzę, lekarz powiedział mi, że nie mogę cię zbyt długo męczyć, moja ukochana, ale przysięgam ci, że wrócę niedługo.

- O nie, mowy nie ma! - krzyknęła na niego. - Natychmiast tutaj wracaj!

- Przecież jeszcze nigdzie nie poszedłem, nie mógłbym cię wcześniej nie pocałować, moja księżniczko! - zaczął się tłumaczyć siostrzeniec Valerii, trzeba przyznać, że lekko wystraszony reakcją córki Santa Marii.

- Nie o to mi chodziło. Musisz mi pomóc wstać i natychmiast stąd wyjść.

- Że co? - zdumiał się Ricardo. - Sonyu, może to ja jestem szalony i nie chciałem jechać do szpitala po tym, jak Messi zbił mnie pejczem w moim własnym domu, ale ty powinnaś zostać tutaj i się leczyć i...

- Cicho bądź - przerwała mu w pół słowa. - Czy odzyskam wzrok, to tego nie wiem, ale nie zamierzam spędzić tego czasu tutaj. Czy twoja oferta zaopiekowania się mną jest nadal aktualna?

- Jasne, najmilsza! - zasalutował Rodriguez. - Zawsze, wszędzie i o każdej porze twój rycerz jest na twe rozkazy.

- Dobra. W takim razie mam kaprys zaczekać na poprawę zdrowia nigdzie indziej, jak w twoim domu. O ile oczywiście nadal tego chcesz.

Nie odpowiedział od razu. Miał w ogóle spory problem z wydaniem z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Był bowiem całkowicie zajęty czymś innym. Nawet jak najszybsze mruganie oczami nie powstrzymało jego łez. Zupełnie zapomniał na tą chwilę, że jego dziewczyna jest niewidoma i starał się ukryć przed nią, jak bardzo się wzruszył.

- Tego...ja...

- Tylko mi się nie wycofuj! - pogroziła mu palcem.

- Nigdy w życiu! - wykrzyknął dziwnie drżącym i zmienionym głosem. - Trochę mnie po prostu...jakby to powiedzieć...zatkało. Ze szczęścia, rzecz jasna.

- Nie kręć! Jeśli w czymś przeszkadza ci fakt, że jestem obecnie ślepa, mów od razu!

Tym razem odpowiedź była natychmiastowa i bardzo poważna:

- Gdybym wiedział, że odzyskasz wzrok, jeśli ja oddam własne życie, nie wahałbym się ani chwili. Ale skoro ten idiota, Daniel, tak bardzo cię skrzywdził i na razie musimy zaczekać, aż wrócisz do zdrowia, to faktycznie lepiej, byś zdrowiała przy kimś, kto cię...kto cię...lubi.

- Ricardo! Znowu zaczynasz?

- Przestań, wariatko! Mam ci mówić co chwilę, że cię kocham, czy jak? - zażartował wesoło.

- Oczywiście!

Bał się straszliwie, że unosząc kruche ciało Sonyi i odłączając ją od całej aparatury wyrządzi jej jakąś krzywdę, ale skoro już raz coś postanowił - a w zasadzie zrobiono to za niego, ale nie miał nic przeciwko - nie zamierzał się wycofać. Za moment stała już przy nim, oparta o niego i razem, powoli, krok za krokiem wyszli na korytarz.

Andrei Monteverde znudziło się czekanie na powrót Santa Marii i miała już wkroczyć do sali i przypomnieć mu o tym, że za dużo czasu spędza w obecności tego chlystka, Ricardo, kiedy otworzyły się drzwi i z pokoju wyszła córka Carlosa razem ze swoim ukochanym człowiekiem.

- A wy co? - potomkimi Gregorio oderwała się od ściany i ze zdumieniem wpatrywała w siostrę.

- My? - odpowiedział spokojnie syn Diego. - Proszę się nami nie przejmować, my tylko tędy przechodzimy.

- Gdzie ją zabierasz? - Monteverde pozbierała się z zaskoczenia i podskoczyła do obrzydliwego geja, jak go właśnie określiła w myśli.

- Tam, gdzie powinna mieszkać już dawno, do mojego domu - odrzekł mężczyzna, nadal nie dając się sprowokować kobiecie.

- Do tej zapadłej dziury gdzieś na końcu miasta?

- Nie, proszę pani, do rezydencji mojej ciotki. Widzę, że pani nie wie, że została zapisana i na mnie, tak więc ten dom należy również do mnie. A teraz proszę nas przepuścić.

- Ależ, Ricardo...- Andrea była tak zszokowana, że zwróciła się do niego po imieniu. - Przecież ona nic nie widzi.

- I co z tego? - wtrąciła się Sonya. - Nie jadę tam przecież oglądać jego mebli, tylko z nim mieszkać. I kochać się co noc! - dodała złośliwie, wszystko po to, by dopiec Monteverde - zdawała sobie bowiem doskonale sprawę, co siostra myśli o jej związku.

Przyszły małżonek ani słowem nie zgłosił protestu, tylko uśmiechnął się triumfująco i dorzucił od siebie:

- Zgadza się. A jak dobrze pójdzie, to nie tylko co noc, ale i co dzień. Nie było nas tak długo, bo ustalaliśmy grafik.

Piana na ustach to chyba najtrafniejsze określenie tego, co pojawiło się na twarzy córki Gregorio.

- Jesteście obrzydliwi! Jeśli coś jej stanie, będzie to tylko twoja wina! A tak w ogóle, to gdzie jest Carlos? - zorientowała się dosyć późno.

- Pani kochanek się trochę zmęczył i zasnął, więc proszę go nie budzić, najlepiej do wiosny - rzucił za plecy Ricardo, bo oddalał się już w głąb korytarza.

- Jesteś niemożliwy - szepnęła mu Sonya, by usłyszeć ciche "Wiem" z jego ust.

Kiedy szli razem w stronę dyżurki lekarzy, by uzyskać wypis ze szpitala, jednym ich zmartwieniem było wyjaśnienie komukolwiek, jakim cudem mogła podjąć tak szaloną decyzję, jaką było opuszczenie szpitala na własną rękę. Gdy przyjaciel podzielił się z nią obawami, ścisnęła mocniej jego dłoń i kazała mu się niczym nie martwić.

- Jestem pełnoletnia i jestem panną Santa Maria, nieprawdaż? Więc niczym się nie martw. Załatwię to, a ty wezwij Pedro, niech nas zawiezie do domu.

Dom. Wreszcie stworzą go razem i wydawałoby się, że na dłużej, niż na ten krótki okres, jaki dany im był ze sobą dzielić poprzednio. Być może już na zawsze?

W tej samej chwili, kiedy tylko Ricardo pozwolił sobie na oddanie się marzeniom i choć na moment uwierzenie, że nareszcie zdobył to, o czym tak marzył i będzie mógł ubrać się w garnitur, uklęknąć przed Sonyą, po raz kolejny poprosić ją o rękę, a potem w jeszcze elegantszym stroju wziąć z nią ślub, los zechciał, że Mayrin opuściła łazienkę, w której poprawiała makijaż i wracała właśnie w okolice sali Sonyi. Miała udać się tam i zorientować się w sytuacji - przecież musi trzymać rękę na pulsie! - ale przeznaczenie nie dopuściło do tego, ba, nawet jej wszystko ułatwiło. Ten, który był klientem pani prawnik, a później również i jej dobrym przyjacielem, mijał to samo miejsce i spotkali się w przejściu.

- Dokąd się udajesz z tą...- ugryzła się w język. Mimo faktu, iż zaczynała nie cierpieć tej dziewczyny, musi na razie uważać na słowa.

- O matko, ja sobie to wydrukuję i będę wam kartki wręczał - westchnął zapytany. - Jedziemy do domu, zdecydowaliśmy się pogodzić i niedługo weźmiemy ślub, to skrócona wersja. A teraz pozwól nam nacieszyć się sobą, proszę.

Próbowali ją wyminąć, ale Mayrin po prostu stanęła na środku drogi, czując, że grunt usuwa jej się spod stóp. Musiała działać szybko, inaczej wszystko straci.

- To niemożliwe! - zaprotestowała - Rozmawiałam z lekarzem, powiedział mi, że Sonya nie ma szans na odzyskanie wzroku i musi pozostać w szpitalu, gdyż grożą jej poważne powikłania. Wymienił jakieś przypadłości, ale zapomniałam ich nazw, wiem tylko, że powinniście jak najszybciej wrócić do sali...Prawda, Jimmy? - zwróciła się do lekarza, który właśnie przechodził, modląc się, by potwierdził jej kłamstwa.

Koniec odcinka 234
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:20:34 26-03-11    Temat postu:

Przepraszam, że tak długo. Ja po prostu czytam od razu, a dodanie jakiegoś komentarza zostawiam na później, później i schodzi mi tak długo. Wiem, że nawalam, ale wiedz, że czytam zawsze od razu. Teraz mam postanowienie, że jak od razu przeczytam to od razu komentuje. Jeśli tego nie dotrzymam to możesz mnie nawet ukatrupić, zezwalam.

Ricardo i Sonya znowu są razem i wszystko tak pięknie razem wygląda. Chcą razem ponownie zamieszkać i nacieszyć się sobą i swoim szczęściem. Jestem jak najbardziej za i życzę im, żeby wszystko się ułożyło, ale znając ciebie na pewno jeszcze sporo namieszasz wokół nich, więc czekam na to wielkie bum. No a najgorsze jest to, że Mayrin wywinęła niezły numer - mówiąc, że Sonya nie ma szans na odzyskanie wzroku. Boję się jak ona na to może zareagować, o ile ten lekarz to potwierdzi, a myślę, że to zrobi. Jednak przecież to nie prawda...

Monica nie jest za bardzo czuła dla swojej córki, zamiast wesprzeć ją, porozmawiać, przytulić, powiedzieć coś miłego i poradzić to wypala, że powinna się zemścić i nawet nie chciała przytulić córki przy ludziach. Boże, co to za matka?! No a najlepsze było to, że stwierdziła, że odpowiednim kandydatem dla niej powinien być Daniel. Z jakiej racji? Nie wiem czy Monica całkiem oszalała, czy może myśli o kasie? Bo o dobru własnej córki na pewno nie. Wykluczone!

Manolo oczywiście mnie dziś rozwalił - zresztą jak zawsze Nie dziw się, że wszyscy go tak uwielbiają - sama sobie poczytaj to jak go stworzyłaś. I dojdziesz do wniosku, że jego postać jest chyba najlepsza z całego twojego opowiadania. Przecież nie dość, że śmieszny to czasem taki głupiutki, że aż cudowny Już się bał, że Monteverde go wyrzuci za to co zrobił, a jednak został przy swojej pracy. Szkoda mi biedaka, gdyż Virginia i reszta chcą się na nim mścić. Zostawcie mi go w spokoju...

Na śmierć zapomniałam o siostrze Ricarda. Przecież tyle już czasu minęło, a jeszcze nikt nie raczył jej powiadomić, że jej brat żyje. To niesprawiedliwe, bo ona jako jego siostra powinna w pierwszej kolejności zostać powiadomionym. Dlaczego to pominęli, a ona przez cały czas żyła ze świadomością, że brat, którego nigdy nie poznała nie żyje i nigdy nie będzie miała okazji go poznać. Teraz jednak przeczytała artykuł i z niego wywnioskowała, że Ricardo jednak żyje. Ale jak to możliwe? Nie mogła w to za bardzo uwierzyć, a jednak! Poszukała numeru Sonyi i pewnie będzie chciała się z nią skontaktować - oby jej się udało. Teraz Ricardo przydałaby się jeszcze jedna dobra osoba u boku, która również mogłaby go wspierać w trudnych chwilach. Coś czuję, że polubię tą dziewczynę.

Scena z Dolores i Pablo była najlepsza. Z tego wszystkiego wyszło na jaw, że ojcem Gracieli jest tak naprawdę brat Pablo. O jej czyli ona zdradziła Pablo? No to niezły numer wywinęła... a sam on powiedział, że jego brat stoczył się na samo dno. A Graciela jest nieświadoma niczego, bo matka nawet nie raczyła ją o ojcu poinformować...

Jestem najbardziej chyba ciekawa czy Gregorio dowie się czegoś o Valerii i chciałabym widzieć ich minę gdy nawzajem na siebie wpadnę.
Poza tym ciekawi mnie reakcja Sonyi więc mam nadzieję, że jutro mi dodasz odcinek, a ja od razu go skomentuje.

Pozdrawiam cieplutko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:32:38 26-03-11    Temat postu:

Wróciłaś . A ja się bałam, że Cię tu już nie zobaczę ;(. Ale skoro wiem, że czytasz, to nic mnie nie powstrzyma przed dodaniem kolejnego odcinka .

Dokładnie, ja im coś zaraz wywinę i zaraz się dowiesz, co. Być może to Ty mnie zaraz ukatrupisz, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz to, co się zaraz stanie .

Hm, czemu masz takie złe zdanie o lekarzu? Trochę nie tu zaskoczyłaś, chociaż pewnie chodziło Ci o to, że w telkach raczej dobrze sie dzieje dopiero na końcu, a szczęście jest tylko chwilowe. No cóż, zoabczymy....

Monica myśli tylko o kasie, a o czymże by innym? To przecież dlatego tak potraktowała własnego męża, kiedy stało się z nim to, co się stało. A Daniel czemu by nie? Przynajmniej dałby spokój Sonyi ;D.

Lubisz Manolo, no nie, następna.... A ja mu dałam najgorszego aktora, jaki może być w moim mniemaniu, najgorsze cechy i...mi się postać bardzo udała, jak widzę ;P. Ale on będzie miał jeszcze swój czas...

Nikt nie miał czasu, bo wszyscy byli zajęci czymś innym, zapomnieli o Natalii tak samo, jak Ty, było zbyt wiele spraw. Chociaż masz rację, ona powinna wiedzieć jako jedna z pierwszych osób. I ona też odegra pewną rolę...

Numer z Pablo będzie jeszcze większy - on miał dwóch braci, jedno z nich pośrednio bardzo dobrze znasz....

Czemu mam dodać odcinek jutro, a nie dziś? . A ponieważ ja jestem złośliwa (i podoba mi się pewna rzecz z odcinka 236, której pewnie się nikt nie spodziewał), to dodaję dwa .

Zapraszam na odcinek 235 i 236...

--------------------

Odcinek 235

Jimmy Novak pamiętał wszystko - od jej delikatnego dotyku po równie lekkie muśnięcia wargami, po te pocałunki, które tak bardzo mu się podobały i za którymi tak bardzo tęsknił. Ale potem stało się...cóż, to, co się stało i od dłuższego czasu jedynym, co mu pozostało, były tylko pożółkłe wspomnienia. A teraz mógł to wszystko odzyskać, wystarczyło tylko kilka razy skłamać i skazać stojącą przed nim parę na...takie same cierpienie, jak skazano jego.

- Nie, mylisz się, Mayrin - powiedział spokojnie, próbując nie patrzeć w jej oczy...tak bardzo teraz niepodobne do tych, którymi patrzyła w jego serce tak niedawno przecież...- Chyba coś pokręciłaś, bo ja nic takiego nie mówiłem. Zgadza się, Sonya musi pozostać pod dobrą opieką, ale skoro ten mężczyzna twierdzi, że jest w stanie jej to zapewnić, a przy okazji weźmie z nią ślub, co na pewno pomoże jej w odzyskaniu wzroku - bo oczywiście ma na to ogromne szanse - to ja nie mam nic przeciwko. Proszę tylko, by państwo udali się ze mną po wypis, proszę tędy...

- Ale przecież...Po takim urazie...Nie rób mi tego, Jimmy! - wrzasnęła za nim, gotując się z wściekłości.

- Ona pana zna? - spytał Rodriguez, kiedy pomagał podpisywać Sonyi akt wypisania z własnej woli. - To znaczy wiedziałem, że jesteście znajomymi, ale chyba dosyć bliskimi, prawda?

- Byliśmy - westchnął doktor. - Potem wszystko się skomplikowało, a ona liczy, że kiedyś do tego wrócimy...

Nie była to do końca prawda, ale nie chciał informować tej sympatycznej dwójki o niecnym planie, jaki próbowała uknuć Mayrin. Zrobił tak chyba przez wzgląd na dawne czasy. Jedyne, co mógł wyznać, to te krótkie słowa:

- Mam jednak do was prośbę - uważajcie na nią, bo czasami może się jej wydać co innego i możecie mieć przez nią pewne kłopoty.

- To moja prawniczka i jak do tej pory, dobra przyjaciółka - zdumiał się Ricardo, czując, jak dłoń Sonyi zaciska się na jego, jakby prosząc o wsparcie i dodanie jej otuchy.

- Nie wątpię, że pańska - odparł lekarz, wiedząc, że przed kilkoma minutami odebrał sobie drogę do własnego szczęścia. - Ale nie wiem, czy tej dziewczyny.

- Rozumiem - odrzekł rozmówca, nagle przypominając sobie sytuację, kiedy to Mayrin odwiedziła go w jego domu i rzuciła mu się na szyję. Już wiedział, o co chodzi doktorowi. - I domyślam się, co pan mi chce powiedzieć.

- Cieszę się i proszę o ostrożność. Wie pan, często zakochane kobiety są zdolne do wielu rzeczy, nie wie pan nawet, jak wielu...

Kiedy już uporali się z biurokracją, Jimmy Novak odszedł, a Sonya, wsparta na ramieniu ukochanego, podeszła do ławki i usiadła na niej.

- Teraz tu na mnie czekaj, zadzwonię tylko do Pedro i jedziemy do domu - wyrzekł Ricardo.

Wyjął komórkę i zaczął wybierać numer, kiedy nagle tą czynność przerwała mu córka Santa Marii:

- Czy mamy się teraz obawiać również i tej kobiety? Ricardo...czy wciąż musi być na naszej drodze ktoś, kto będzie nam życzył źle, kto będzie chciał zniszczyć nasz związek? Czy nie dosyć już wycierpieliśmy? Ja się jej boję...coś w jej spojrzeniu mówi mi, że nie cofnie się przed niczym...

- Może wygląda groźnie, ale na pewno nic nam nie zrobi. Nie teraz, kiedy jesteśmy wreszcie razem. - Rodriguez usiadł obok i wziął Sonyę za rękę.

- Czuję, że nas rozdzieli i to na zawsze. Przecież jest prawnikiem, może znaleźć coś przeciwko tobie, albo mnie, odebrać nam dzieci i...

- Najdroższa...- szepnął cicho, jednakże wprost z głębi swego serca. - Zaufaj mi, proszę, dobrze? Ani Mayrin, ani nikt inny nigdy więcej nas nie rozłączy, przysięgam ci to. Czy pamiętasz, jak kiedyś cię prosiłem o to samo i ty mi zaufałaś?

- Tak...kiedy uciekliśmy od Messi'ego.

- Właśnie. I może on nas znalazł, ale czy skrzywdził? Nie licząc tego draśnięcia, którym udało mu się zrobić mi małą krzywdę, nie uczynił nam nic złego. Może trochę wystraszył, ale i tak nie rozdzielił. I chyba nawet byliśmy po tym wszystkim mocniejsi, prawda?

- Może. Ale chwilę potem, jak tylko mój biologiczny ojciec namieszał nam w głowie i przywlókł do rezydencji matki, wydarzyła się ta cała rzecz przy stole i uciekłeś ode mnie. Czy teraz też uciekniesz, Ricardo? Czy znowu cię stracę?

- Sonyu...- odparł jej smutno. - Wiem, że wtedy bardzo cię zawiodłem, ale trochę bardziej we mnie wierz, błagam cię. Nie tym razem, moja najmilsza, już nigdy, nigdy od ciebie nie odejdę!

Ostrożnie chwycił jej twarz w dłonie, przysunął delikatnie do siebie i ucałował z całą miłością, jaką czuł do dziewczyny. Sam był wciąż zaskoczony tym uczuciem, samym faktem jego istnienia, ale poddał mu się całkowicie i nie zamierzał opuścić ukochanej.

- Dwa gołąbki! - zakpił nagle ktoś tuż za nimi, niszcząc od razu cały nastrój, jaki się wytworzył.

- O cholera jasna, czy ja już nie mogę jej w spokoju pocałować? - zirytował się Rodriguez, odwracając się w stronę kobiety, która tak wkroczyła w ich intymną chwilę.

Istotnie, jeśli tylko zamierzali w jakikolwiek sposób okazać sobie uczucie, praktycznie za każdym razem ktoś im przeszkadzał.

- Nie, nie możesz, bo to moja siostra i zamierzam walczyć o jej godność! - odparła mu Andrea, stojąca u boku rozwścieczonej widokiem pary Mayrin.

- Boże, tylko mi nie mów, że te dwie wariatki się dobrały! - westchnął Ricardo i wstał. - Drogie panie, proszę mnie dobrze wysłuchać - mam prawo decydować o własnym losie, tak samo i moja przyszła małżonka, czy to się komukolwiek podoba, czy nie. Ani ty, siostrzyczko z piekła rodem, ani ty, zdradliwa prawniczko, nie przeszkodzicie mi w planach poślubienia mojej ukochanej dziewczymy. Dotarło to do was? - podniósł głos na koniec wypowiedzi.

- To się okaże! - rozległ się okrzyk Santa Marii, który właśnie się obudził i lekko pijanym krokiem wytaczał się z sali.

- Jeszcze mi tego kretyna tutaj brakowało, musiałem mu dać za małą dawkę - jęknął Rodriguez i dodał na użytek wyżej wspomnianego ojca Sonyi: - A w ogóle, to jestem od pana dużo starszy i należy mi się szacunek, więc mam do ciebie prośbę, Carlosie Santa Maria! Wsadź sobie w tyłek swoje pretensje i zajmij swoim małżeństwem, bo żyjesz z Andreą na kocią łapę, a rozwodu nie przeprowadziłeś.

- Wcale nie dużo - zaprotestowała Sonya, ale dłoń Ricardo wylądowała delikatnie na jej ustach ze słowami: - Cicho tam! Twój facet przemawia!

- Skoro jesteś ode mnie starszy, to odczep się od mojej córki, zboczeńcu! - krzyknął rozjuszony do granic możliwości Carlos.

- Przecież to nie jest pańska córka! - odpowiedział mu natychmiastowo Rodriguez. - Tylko ojca obecnej tutaj kobiety. O matko jedyna, czyli skoro weźmie pan ślub z Andreą, to będzie pan zięciem Gregorio! - Ricardo nie mógł się już powstrzymać i zaczął chichotać. Trzeba mu to jednak wybaczyć, bo w końcu trafił w samo sedno - istotnie, Santa Maria stanie się zięciem swojego odwiecznego wroga.

- Z czego się śmiejesz, debilu? - obruszył się Carlos, zdając sobie sprawę z tego samego.

- Czy ja mógłbym prosić o ciszę?! - rozległ się głos doktora, który wyraźnie rozeźlony nadchodził korytarzem. - W końcu jesteśmy w szpitalu, panowie! Nie dosyć tego, muszę jeszcze zajmować się rannym synem Ramirezów, a chyba zdajecie sobie sprawę, jaka to niewdzięczna robota, jego rodzice gotowi mi łeb urwać, jak coś zrobię nie tak! Więc się przymknijcie!

- Już dobrze, dobrze - stonował od razu swoje zachowanie Ricardo, wciąż wdzięczny Novakowi za uprzednią rozmowę. - Zaraz, zaraz, co pan powiedział? Jak to syn Ramirezów jest ranny? A co mu niby jest, wbił sobie gwoździa w palec?

- Nie, jakiś idiota go postrzelił i ja go muszę składać. Co śmieszniejsze, trafił go faktycznie w lewą dłoń. Ale nic mu nie będzie, chociaż pianistą już nie zostanie.

- Wiedziałem, że ten Wymoczek źle skończy - mruknął z zadowoleniem Rodriguez. - Nie chodzi mi o to, że coś mu jest, tylko o sam fakt, że pewnie zadał się z kimś niebezpiecznym i...

- Bo tak istotnie było - przerwał mu Jimmy. - Postrzelił go nie kto inny, jak poszukiwany Francisco Velasquez.

I znów don Conrado. Najpierw dobrał się do niego, a teraz atakuje jeszcze jego rywala. I chociaż w sumie los tego chłopaka nie powinien obchodzić Ricardo, na samą myśl, że były partner mógłby pozbawić życia kogokolwiek, wściekłość wstąpiła mu w żyły. Wyraźnie poczuł też drżenie ciała Sonyi, trochę za mocne jak na jego gust, ale na razie postanowił się tym nie przejmować - nie świadczyło to przecież o ukrytej miłości do tego chłopaka...a przynajmniej miał taką nadzieję.

- Od kiedy on poluje na Ramirezów? - zdziwił się zamiast tego głośno.

- Nie wiem, ale nie sądzę, żeby o to mu chodziło. - Novak przerwał Andrei przygotowaną już wypowiedź. Kobieta otworzyła usta i zaraz je zamknęła, nie zdążywszy w ogóle się odezwać. - Z tego, co wiem i co mówi sam Daniel, były radny chciał krzywdy nie jego, a własnego brata, Pedro.

- On był z nimi? - przeraził się Rodriguez. - Jak się czuje mój szofer?

- Proszę być spokojnym, nic mu nie jest, jak już mówiłem, postrzał dosięgnął tylko Daniela. Podobno chłopak chciał obronić pańskiego pracownika i rzucił się na jego brata. O ile dobrze zrozumiałem ich dosyć zdenerwowane wypowiedzi, Velasquez próbował zamordować Pedro, kiedy zjawił się syn Eugenii i uratował sytuację.

- Co się stało z tym bandytą?

- Nic, uciekł, jak na razie go nie znaleziono. Jak zwykle...

- Jak zwykle...powtórzył ukochany Sonyi. - On jest jak nocna mara, wciąż nam ucieka, ale ja go kiedyś dorwę, przysięgam!

Ścisnął dłoń dziewczyny, aż ta jęknęła z bólu. Od razu ją zwolnił uścisk i ją przeprosił, traktując obecne przecież przy tej rozmowie Mayrin i Andreę jak powietrze.

Allisson Abreu czuła pustkę. Wróciła z matką do domu i od tego czasu siedziała w swoim pokoju, w ogóle nie zwracając uwagi na utyskiwania matki. W końcu czy tak ważne było, czy w ogóle mają szofera, czy już nie? Tak, Allie przychyliła się kiedyś do prośby Pedro i zgodziła się, by ten pracował u swojego przyjaciela, Rodrigueza, zamiast nadal świadczyć jej usługi. I czy było coś w tym złego? Być może faktycznie nieco było trudniej dostać się do tego, czy innego miejsca, ale przecież dziewczyna miała własne nogi, a taksówki nie były niczym złym. Co prawda nie tak dawno zaczęła się uczyć jazdy, ale w obecnej chwili raczej nie będzie to możliwe, skoro jej prywatnym nauczycielem był nie kto inny, jak Gabriel Abarca. Do tej pory pamiętała jego ciepłe ręce, które kiedyś przez przypadek położył na jej dłoniach...A może to wcale nie był przypadek? Pamiętała też, że tą lekcję skończyli nieco w inny sposób i jej matka na pewno byłaby tym zgorszona, ale co miała poradzić córka Eduardo, kiedy jej namiętność do tego chłopaka wzięła górę i oddała mu się nie po raz pierwszy?

Lecz dziś to wszystko było już jednak przeszłością. Dzisiaj pozostały jej jedynie wspomnienia i jedno ze wspólnych zdjęć, na które mogła patrzeć, jako pociecha.

W kilka sekund Monica ustawiła służbę tak, jak chciała i postanowiła, że przeprowadzi się do rezydencji zmarłego męża, by w końcu zająć właściwe jej miejsce. Wiedziała, że córka nie będzie się temu sprzeciwiać, jest zbyt zajęta rozpaczą po rozpadnięciu się związku z tym idiotą, by na cokolwiek zwracać uwagę. Rozmawiała teraz z Felipe Santa Maria i właśnie chwaliła mu się swoim triumfem.

- To nieźle ci się udało - stwierdził z przekąsem Felipe. - Ale ja też niedawno skończyłem sobie coś załatwiać. Mianowicie Valeria Guardiola kupiła moją bajeczkę i wykorzysta ją do rozdzielenia Daniela z Sonyą. Co prawda z tego, co mi się wydaje, oni już ze sobą zerwali, albo to zrobią, bo biedny Ramirez zastał parę uprawiającą seks na podłodze, ale...

- Że co? - przerwała mu Abreu. - Czyli Sonya kochała się z tym odmieńcem w jego domu?

- Tak, a Daniel na to wszedł i zrobił awanturę. Ciotka Ricardo nie chciała mi tego powiedzieć wprost, ale powiadomiła mnie o wypadku dziewczyny, której w końcu jestem wujkiem. Właśnie jadę do szpitala dowiedzieć się czegoś więcej.

- Dlaczego ona z tobą nie pojechała?

- Wspólnie uznaliśmy, że pokazywanie się razem nie jest zbyt dobrym pomysłem, skoro mamy coś osiągnąć. Mam do niej zadzwonić, gdybym się czegoś dowiedział. Aha, jeszcze jedno - co z naszym planem porwania dzieci Sonyi? Dla mnie to na razie nie ma sensu, skoro oboje zaczynamy odzyskiwać to, co nam się należy, a ja przynajmniej muszę udawać przyjaciela rodziny. Z drugiej strony jeśli coś zacznie szwankować, będę blisko i jako dobry wujek w razie czego będę mógł sam je porwać, oddać tobie pod opiekę, a dalej się zobaczy.

- W takim razie zgoda, ale trzymaj rękę na pulsie i jeśli tylko coś zacznie się psuć, daj mi znać. I jak najczęściej odwiedzaj te dzieciaki, żeby w razie czego nie płakały.

- Ale przecież one mieszkają u Ramirezów, myślisz, że się przeprowadzą po wypadku?

- Felipe...Jeśli nasze rozumowanie jest słuszne, to w tej chwili twoja bratanica przenosi się - albo chociaż ma taki zamiar - do mieszkania ciotki Rodrigueza, a dzieci zabierze w najbliższym czasie do siebie. Być może nic jej nie jest, ale jeśli naprawę uprawiała seks z byłym kochankiem i to Daniel ich zaskoczył, to dla Ramireza nie ma już miejsca w jej życiu.

- Współczuję Sonyi, teraz pewnie będzie miała przeciwko sobie całą jego rodzinkę, porzuciła przecież ich ukochanego synka i to dla kogo.

- Wiesz, że masz rację? - powiedziała Monica. - Ale dzięki temu ty zbliżysz się do niej, chroniąc ją i stając się dobrym wujkiem - co otworzy ci ewentualną drogę do jej dzieci - a dla mnie zrobi się miejsce, by skierować na Daniela moje własne dziecko.

- Allie jako pocieszenie dla Ramireza? Czy to na pewno dobry pomysł?

- A czemu nie?

Wcale nie tak daleko, bo tylko jeden pokój dalej, zupełnie nie słysząc tego, o czym mówi jej matka, Allisson podjęła pewną decyzję. Jeśli ukochany człowiek postąpił w ten sposób, a ona od przyjazdu tutaj najpierw straciła ojca, którego zdążyła tak bardzo pokochać, a potem Abarca po prostu od niej odszedł bez słowa wyjaśnienia, to ona nie ma już innego wyboru.

Sięgnęła ręką do szafki stojącej obok jej łóżka, wiedziała, że są tam lekarstwa, jakie przepisał jej lekarz po tym, co się stało z Eduardo. Proszki były silne, ale zażywane w odpowiednich ilościach nie czyniły nikomu krzywdy. Raz nawet to właśnie Abarca podał jej jeden z nich, kiedy sama nie miała na to siły.

Wdowa po Abreu kontynuowała rozmowę ze wspólnikiem na temat przyszłości Allisson, nie wiedząc o tym, że kilka minut wcześniej ręka jej córki opadła bezwładnie z posłania, a szkło ze szklanki leżało rozrzucone po całej podłodze, pękniętej od uderzenia o podłoże. Ostatnie krople wody pocałowały dywan, wsiąknąwszy weń krótką chwilę potem.

Abarca nie miał pojęcia, jakim cudem nie spowodował wypadku, pędząc do miejsca zamieszkania swojej...byłej dziewczyny. Musiał jednak jej wszystko wyjaśnić, musiał się wytłumaczyć, musiał błagać na kolanach o wybaczenie, musiał...

Sam nie wiedział, co tak naprawdę musi, ale jego pot mieszał się ze łzami, kiedy dosłownie walił pięścią do wrót domu. Oby tylko Allisson chciała go wysłuchać!

Dolores Gambone nie miała łatwo, próbując powstrzymać swojego byłego męża przed wywołaniem ogromnego skandalu. Pablo stał przed nią i pytał z miną nie wróżącą nic dobrego:

- Czy mój braciszek ma jeszcze jakieś dzieci poza Gracielą?

- Teraz to twój braciszek, a wtedy pozbawiłeś go środków do życia! - syknęła kobieta.

- Bo się z nim puściłaś! - odparł jej takim samym tonem Martinez. - A potem wmawiałaś mi, że jesteś w ciąży ze mną!

- Może się ciebie bałam, ty idioto!

- Bałaś? - zaśmiał się Pablo, aż kilka przechodzących osób obejrzało się na niego. - Przecież dostawałaś ode mnie, co tylko chciałaś, w łóżku było ci dobrze, nie rozumiem więc, dlaczego to zrobiłaś?

- Bo mi nie było! - odparła mu szeptem. - Bo byłeś do niczego, bo liczyłam, że się nie dowiesz, że będę mieć kochanka i to będzie prawdziwy mężczyzna, a nie...

- Ty dziwko! - wysyczał jej prosto w twarz, zagryzając zęby. - Gdyby nie fakt, że jesteśmy w miejscu publicznym...

- Teraz dbasz o pozory, Pablo?! A czy tak samo o nie dbałeś, kiedy oddzieliłeś się od swojej rodziny, kiedy zmieniłeś nazwisko i kiedy gardziłeś swoimi braćmi?

- Jostein był gnidą, bo zabrał mi żonę. Miałem go kochać po tym, co mi zrobił? Jak ja się poczułem, kiedy znalazłem was nagich w łóżku?! A o Damianie nic mi nie mów, kompletny nieudacznik.

- Faktycznie. Był na tyle głupi, żeby zadać się z Francisco.

- Twój kuzyn to morderca, pani Dolores! Jeśli ktoś tu mówi o głupocie, to raczej byłaś to ty - jakim cudem mogłaś wydać własnego kuzyna policji?

- A skąd wiesz, że to byłam ja?

- Bo kto niby mógłby mieć kasetę z tym, jak Velasquez morduje Arochę? Pomogłaś własnej córce, a przynajmniej tak ci się zdawało, bo z układu nic nie wyszło. Ha, nie patrz tak na mnie, jestem mądry i pokopałem trochę w tej sprawie. Domyślam się, że to ty wysłałaś nagranie na policję i połączyłem fakty, które wyraźnie dały mi do zrozumienia, co chciałaś przez to osiągnąć.

- I co, chcesz mnie teraz wydać mojemu kuzynowi?

- Jesteś niesmaczna, Dolores. Nawet nie wiem, gdzie on jest. Poza tym prędzej bym wydał jego, skoro spowodował śmierć mojego brata. Jednakże nic mnie nie obchodzi los niejakiego Damiana Gera, niech spoczywa w pokoju. Jeżeli dał się zabić, to już nie moja wina.

- Więc o co ci naprawdę chodzi?! - matka Gracieli nie wytrzymała i praktycznie krzyknęła. - Czego ty ode mnie chcesz?!

- O to, moja pani, żebyś wreszcie powiedziała Gracieli, że nie jestem jej ojcem, tylko wujkiem. I o to, być wyznała jej, jak naprawdę było z jej narodzinami.

- Nigdy! Ona mnie znienawidzi!

- I słusznie. W końcu jaka musiałaś być głupia, skoro miałaś za męża bogacza, a oddałaś się takiemu biedakowi. A potem możesz jej dodać, że drugim z jej wujków był ten sam, który udawał Francisco Velasqueza i zginął pod kołami samochodu kilka lat temu.

Kiedy wchodzili do sali, gdzie leżał Daniel, Sonya przyspieszyła kroku, jakby chciała się jak najszybciej znaleźć przy swoim niedoszłym mężu. Ricardo poszedł za nią tym samym tempem, musiał przecież pilnować, żeby nic jej się nie stało. Czuł dziwne uczucie w gardle, jakby bał się, że to niedoszłe morderstwo na ulicy w jakiś sposób znowu oderwie go do Sonyi.

Wrażenie pogłębiło się jeszcze bardziej, gdy wyczuła, że przestąpili już próg i usłyszała głos Pedro, mówiący ze złością coś na temat don Conrado. Dziewczyna bowiem puściła rękę narzeczonego i próbowała podejść do łóżka. Dopiero teraz szofer i Ramirez w ogóle dostrzegli, że ktoś wszedł.

- Masz gościa, to ja zaczekam na zewnątrz - mruknął Velasquez i chciał wyjść, ale Sonya go powstrzymała.

- Nie, nie, Pedro, mam prośbę. Czy mógłbyś podprowadzić mnie do Daniela? Nie za bardzo wiem, gdzie stoi łóżko.

W sercu Ricardo coś na moment się zatkało. Dlaczego znowu się odsuwa, dlaczego prosi o pomoc szofera, a nie jego?!

Velasquez rzucił okiem na swojego pracodawcę, ale kiedy ten ponuro skinął mu głową, Pedro wykonał prośbę dziewczyny. Dopiero potem obaj odsunęli się na odpowiednią odległość.

- Niech pogadają na osobności - zamruczał szofer do siostrzeńca Valerii. - Zaczekam na zewnątrz, idziesz ze mną?

- Tak, niech pogadają na osobności - odparł mu przyciszonym głosem syn Diego i dodał: - To dobry pomysł, wyjdź na tą chwilę.

Pedro był już za progiem, kiedy zorientował się, co mu nie pasuje.

- A ty, szefie? Nie idziesz?

- Nie. I bądź łaskaw się zamknąć.

- Ale, ale...Przecież sam mi mówiłeś, że mają zostać sami?

- Tak, mówiłem - warknął szeptem Ricardo, obawiając się, że zaraz cały jego plan spali na panewce. - I zostali, czyż nie? Nie ma tu nikogo, obaj wyszliśmy przed chwilą, prawda?

- Przecież Daniel cię widział! Wie, że nadal tu jesteś!

- Nieprawda! Gapi się na moją Sonyę jak cielę, w ogóle nie zauważył, że nie opuściłem sali, więc mnie nie wydaj i zmiataj stąd! Już!

Velasquez wzruszył ramionami i zrobił to, co kazał mu Ricardo, kątem oka tylko dostrzegłszy, że szef chowa się za jednym z parawanów w ostatniej chwili i nadsłuchuje, co też Sonya mówi do Ramireza.

A ona wpierw nie odezwała się ani słowem, wysunęła tylko rękę do równie milczącego Daniela i ostrożnie dotknęła jego twarzy. Pogładziła ją kilka razy, jakby chcąc zbadać, czy to na pewno ten chłopak, a kiedy minęło kilka chwil w milczeniu, pierwszy zareagował Ramirez.

- Mój Boże, Sonya, nie rób tak, bo chyba inaczej oszaleję...

Po czym błyskawicznie chwycił jej niepewną i drżącą dłoń, ucałował ostrożnie wszystkie palce, ale tak szybko i zachłannie, jakby bał się, że zaraz mu je ktoś zabierze. Zanim zdążyła zareagować, objął ją zdrową ręką, przyciagnął do siebie i pocałował tak namiętnie, jakby to był ich ślubny pocałunek.

Przez moment nie próbowała mu się wyrwać, przez moment przypomniał jej się Julio i jak bardzo pomógł jej w tym wszystkim Daniel i oddała pocałunek. Przez jedną milisekundę była znów kobietą Ramireza.

- Ty nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham...- szepnął potem chłopak, kiedy już oderwał się od jej warg. - Gdybym miał zginąć na tej ulicy, to bym się zgodził, jeśli wiedziałbym, że chociaż przez chwilę będziesz moją żoną.

- Wiesz, że nie możemy być razem. Obiecałam już Ricardo i to za niego wyjdę za mąż.

- Kochasz go? - spytał cicho Daniel.

- Tak - odparła mu zawstydzona swoim zachowaniem Sonya. - Wiesz, że tak.

- To pozwól mi się pocałować po raz ostatni. Wiem, że przed momentem źle zrobiłem, ale błagam cię, pozwól mi na to. Już nigdy się do ciebie nie zbliżę, ale chcę, byś ten raz była moja...proszę. Wiem, że cię skrzywdziłem, wiem, że przeze mnie...jesteś niewidoma...przepraszam...ale byłem taki zazdrosny, tak bardzo zazdrosny...bo cię kocham, Sonyu.

- Wiem, co do mnie czułeś i naprawdę postaram się ci wybaczyć ten wypadek, ale nie możemy...

- Nie "czułem", Sonyu! - przerwał jej młodzieniec. - Ja to nadal czuję! Kocham cię i chciałbym...

- Nie! - tym razem to ona mu przerwała, jakby bojąc się, że zaraz wyrazi zgodę. - Nie tylko skrzywdziłeś mnie, ale i mojego Ricardo, a tego nie mogę ci przebaczyć, chyba, że on sam to zrobi! Jak mogłabym cię całować, kiedy przynależę do niego!?

- Słyszę w twoim głosie, że nie jesteś pewna swojego wyboru! - brnął Daniel, próbując nie stracić tlącej się mu w sercu nadziei. - Wiem, obiecałem, że się wycofam, ale teraz widzę, że mam szansę, nie odrzucaj mnie, proszę!

- Daj spokój, jesteś nienormalny! - Sonya miała już szczerze dość nalegań chłopaka i po prostu wstała, nie bacząc, że może się przewrócić, idąc bez wsparcia.

Istotnie, za moment wpadła na coś; na szczęście dla niej było to coś miękkiego...i bardzo ciepłego. Być może przez bijące tam serce.

- Najdroższa...- szepnął Ricardo, który przed momentem wyszedł z ukrycia. Już i tak to, co usłyszał, wystarczy mu na całe życie. Odmówiła Ramirezowi! Odrzuciła go! Siostrzeniec Valerii był taki szczęśliwy, tak bardzo się cieszył, że przytulił dziewczynę i pochylił się ku jej twarzy nie zwracając uwagi na zaciskającego pięści Daniela.

- Jesteś moja już na wieki, prawda?

- Do końca świata! - odparła mu równie cicho. - A ty jesteś mój?

- Na całą wieczność.

Zbliżył usta do jej warg i przelał w pocałunku całą swoją miłość. Kiedy zarzuciła mu ręce na szyję, zapomniał na chwilę o Danielu i o całym otaczającym go świecie. A kiedy chciała przestać, kiedy to do niej dotarło, gdzie się znajdują i co robią, a co najgorsze, kto na nich patrzy, nie pozwolił jej wykonać żadnego ruchu. Tak bardzo łapczywie, tak zachłannie zespoił się z jej ustami, że nie mógł, nie chciał się od niej odsunąć, przygarnął ją tylko bliżej do swojego ciała i dopiero po chwili uwolnił jej wargi...tylko po to, by musnąć ustami jej szyję.

Koniec odcinka 235

Odcinek 236


Zajęci sobą Ricardo i Sonya nie zauważyli, że Ramirez wychodzi z sali i właśnie podchodzi do stojącego na korytarzu Carlosa. Wpierw zamienił z nim kilka słów, a potem razem z mężczyzną, Andreą i Mayrin opuścili szpital. Velasquez próbował cokolwiek podsłuchać, jednakże na próżno.

Dopiero w samochodzie odważyli się mówić nieco głośniej.

- Czy to na pewno dobry pomysł? Nie chciałbym, aby twoi rodzice w jakikolwiek sposób zaszkodzili mojej córce.

- Proszę się nie martwić, panie Santa Maria - odparł Daniel, nadal krzywiąc się z bólu ręki. - Oni nie zaszkodzą jej, tylko jemu. To się musi skończyć, rozumiem wszystko i wiele mogłem wybaczyć, ale całować się na moich oczach...

- W końcu są parą - zauważyła zgryźliwie Mayrin.

- Może - odrzekł zaciskając zęby z wściekłości chłopak. - Nie na długo. Moja rodzinka być może nie potrafiła opiekować się Julio, ale przynajmniej mnie uważa za godnego następcę rodu. A to przyda mi się do rozdzielenia tej dwójki.

- Nie rozumiem, jak do tego dojdzie, czy zamierasz wznowić rozprawę sądową?

- Nie, a po co? - zdumiał się młodszy z Ramirezów. - Oni...mają różne znajomości.

- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wiesz - lub będziesz wiedział - gdzie jest Francisco Velasquez? - tym razem zaskoczona była Andrea.

- Ten Conrado to nieudacznik - stwierdził syn Eugenii. - Do tej pory nie potrafił zamordować jednego idioty. Nie, on się nam do niczego nie przyda - ani teraz, ani później. Ojciec ma do tego swoich ludzi.

Apartament Nestora zapierał dech w piersiach. Virginia, nie przyzwyczajona do aż takich bogactw, popijała podanego jej drinka, obserwując, jak Vargas rozmawia z kimś przyciszonym głosem przez telefon. Po drugiej stronie tego samego pomieszczenia stał jego przyjaciel, wybierając właśnie muzykę w najnowszym sprzęcie, jaki ukazał się na rynku.

Chwilę potem Cesar skończył, podszedł do gospodarza, powiedział mu parę słów i się ulotnił.

- Co się tu właściwie dzieje? - spytała Fernandez.

- Droga pani, na wszystko przyjdzie czas - odrzekł jej Villanueva, z zadowoleniem odnotowując, że pasują mu dźwięki, jakie ułamek sekundy wcześniej zaczęły wydobywać się z głośników. - Najpierw niech się pani rozluźni, posłucha pięknych utworów, a na zajmowanie się Manolo jeszcze przyjdzie pora.

- Ale czy wy...naprawdę chcecie go zabić?

- To już od niego zależy - odparł rozparty w fotelu Nestor, bawiąc się trzymanym w ręce kieliszkiem. - Widzi pani, ten człowiek jest mi wiele winien i właśnie dlatego muszę z nim zamienić kilka słów. Nie będzie pani miała nic przeciwko, prawda?

- Ależ nie, oczywiście, jednak nadal to mój mąż i nie chciałabym uczestniczyć w niczym, co mogłoby...

- Proszę pani...Virginio...- westchnął Villanueva. - Niektóre środki są konieczne w przypadku takich ludzi, jak on. Ale proszę się nie martwić, nie uczynimy mu krzywdy...zbytniej.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego Cesar mnie oszczędził.

- To mnie również w pani zaskakuje. Wie pani dobrze, że Manolo chciał panią zabić, a jednak go pani broni.

- Nie jestem zwolenniczką przemocy. A poza tym pytałam o Vargasa - przypomniała mu kobieta.

- Ach, tak, Cesar...Zrobił to na mój wyraźny rozkaz. Być może mówił co innego, ale wciąż meldował mi o każdym posunięciu. Od dawna planujemy małą zemstę na pani mężu.

- Czy można wiedzieć, co on takiego zrobił?

- Nie - odparł krótko Villanueva.

Cała ta rozmowa była dla niej conajmniej nieprzyjemna i chciała stąd jak najszybciej wyjść. O ile wcześniej siedziała i słuchała Nestora z samej ciekawości, to kiedy jej podejrzenia się potwierdziły i była już pewna, że chcą zabić Manolo, w jej duszy odezwało się coś dziwnego. Być może był złym, podłym człowiekiem, lecz dla niej wciąż był żyjącą istotą. Niech zgnije w najgorszym więzieniu, ale niech nie kona pod ciosami tych tutaj...oprawców.

- Już chyba czas na mnie - stwierdziła, podnosząc się z fotela. - Cokolwiek zamierzacie, ja nie chcę w tym uczestniczyć.

- Ale musisz - usłyszała stanowczy głos gospodarza. - I nie radzę ci się stawiać, tylko grzecznie usiąść, bo być może będę musiał zastosować swoje...niezbyt przyjemne metody.

- Odkąd jesteśmy na "ty"? - zdumiała się Virginia i uczyniła jeden krok do wyjścia.

- Ach, te kobiety - westchnął głośno Villanueva i siłą przyciągnął ją do siebie. - Mówiłem ci, że nigdzie nie pójdziesz.

- Niech pan mnie puści! - wrzasnęła, zła i wystraszona, na próźno. Nestor ani myślał wykonać polecenia. Zbliżył twarz do jej oblicza i wysyczał: - Zamknij się, ty idiotko. Jeśli będzie musiał go zabić, to to zrobię bez wahania. Mogę zrobić to, na co mi przyjdzie ochota.

Za moment zszokowana Virginia poczuła, jak usta Nestora wpijają się w jej wargi i całują ją zachłannie.

Estevanez, tak samo, jak i Simone Bertolucci, przyzwyczaili się już do widoku mężczyzny, który przed nimi siedział. Nie był w końcu taki brzydki, operacja plastyczna zrobiła swoje i pomogła zarówno ukryć poprzednie uszkodzenia, jak i zlikwidować możliwość rozpoznania go przez osoby do tego niepowołane. Czyli praktycznie przez resztę świata.

- Mówisz...- komisarz przeszedł już dawno na "ty" - że nie za bardzo masz pojęcie, gdzie on się może znajdować?

- A skąd mam wiedzieć? - wzruszył ramionami ich rozmówca i wstał, by przygotować im wszystkim kawę. - Sam chciałbym go dorwać.

- Ale jakieś podejrzenia, cokolwiek? - nie rezygnował mundurowy. - Mój Boże, chyba w końcu nie zapadł się pod ziemię.

- A kto go tam wie? - po raz kolejny poruszył ramionami tamten i uruchomił express do kawy. - To bydlę może być wszędzie. W ogóle jakim cudem on wam uciekł?

- Przestań nas obwiniać o tamten...wypadek i przejdźmy do rzeczy - wtrącił się Mauricio. - Wszystkim nam zależy na dorwaniu tego osobnika, czyż nie? W takim razie musimy współpracować. Odnoszę też wrażenie, że zapomniałeś, co zrobiliśmy.

- Nie, nie zapomniałem - odparł mężczyzna, przy okazji serwując kawę. - Jednakże dziwi mnie, że ktoś taki, jak Francisco miał okazję uciec z więzienia.

- Jest sprytny i tyle - odrzekł coraz bardziej zirytowany Simone. W końcu to nie była jego wina, a facet przed nim chyba obwiniał właśnie jego i Estevaneza.

- Ten spryt pozwolił mu już wymordować pół osiedla - stwierdził sucho tamten. - Ma już na koncie dziesiątki ofiar.

- Nie przesadzaj! - tonował go Mauricio. - Fakt faktem, że jest niebezpieczny, ale nie jest też jakimś...Hitlerem.

- Dla mnie jest kimś gorszym! Zabił kogoś, kto był dla mnie drogi. Nie wybaczę mu tego. Nigdy.

- Słuchaj, ja rozumiem, że Alejandro...

- Że co Alejandro? - gospodarz odwrócił się gwałtownie, że prawie strącił przedmioty ze stołu. - Bądź tak dobry i nie wspominaj nawet jego imienia, jeśli nie masz równocześnie zamiaru dodać, że pomściłeś jego śmierć! To, co uczynił Velasquez z moim kuzynem, to zbrodnia, a jego morderca nadal wolno chodzi po świecie!

- Nie tylko ty kogoś straciłeś, uspokój się i powiedz, czy jesteś gotów na zastawienie na niego pułapki - wtrącił się Bertolucci.

- Oczywiście! - potwierdził stanowczo Rodrigo. - Zawsze byłem i będę! On musi zginąć! - zacisnął pięści z wściekłości.

Maribel spędzała czas na oglądaniu telewizji i czytaniu książki, ale wiedziała, że to tylko sposoby na zabicie czasu. Tak bardzo tęskniła za Raulem, że nie mogła się na niczym skupić. I chociaż wiedziała, że ten chłopak nigdy nie przestanie gdzieś tam w głębi duszy kochać Andrei Monteverde, to jednak walka z miłością, jaką do niego czuła, była conajmniej bez sensu. Była pewna, że go straciła, ale nie przeszkadzało jej to w śnieniu o nim każdej nocy.

- Raul...- westchnęła i machinalnie pogładziła okładkę powieści, nim odłożyła ją na półkę.

Sięgnęła po telefon i wybrała numer. Czuła, że musi porozmawiać z dawno nie widzianą przyjaciółką, bo sama nie da sobie z tym rady. Tak bardzo potrzebowała czyjejś rady, czyjejś pomocy...

Kiedy rozmówczyni zgłosiła się po drugiej stronie, Moreni szybko spytała, czy czasem jej znajoma nie jest zbyt zajęta i czy może do niej przyjechać.

- W tej chwili jadę coś załatwić, ale możemy spotkać się później, nie ma sprawy. Powiedz najpierw, co się stało, jesteś bardzo zdenerwowana.

- Wszystko ci opowiem, jak tylko tu będziesz, to nie jest rozmowa na telefon. Ja...muszę coś zrobić, nie mogę tak dalej żyć. I jeszcze Gustavo...i to, co musiałam uczynić, żeby...

- Mój Boże, ty płaczesz! Będę tak szybko, jak tylko coś załatwię! - obiecała kobieta i rozłączyła się.

- Coś pilnego? - padło pytanie od mężczyzny siedzącego przed nią.

- Nie, nie - odrzekła, chowając komórkę z powrotem do torebki. - Moja przyjaciółka ma pewne problemy. Zajmę się tym wieczorem. Teraz w końcu załatwmy, co trzeba. Pospiesz się Carlos.

Mayrin nie miała pojęcia, że przed chwilą skończyła rozmowę z rywalką Andrei, jej obecnego sprzymierzeńca. Jednego jednak była pewna - ludzie znajdujący się razem z nią w samochodzie coś knuli. Przeciwko temu, którego tak bardzo lubiła, ba, może nawet kochała. Przeciwko Ricardo Rodriguezowi. I o ile chętnie skręciłaby kark Sonyi, to nie dopuści do tego, by coś stało się jej szefowi. A jedynym wyjściem, by go chronić, było pilnowanie jego wrogów...Każdego ich kroku.

Parę kilometrów dalej pewna dosyć młoda dziewczyna śmiała się i protestowała na przemian.

- Ale przecież...My nie możemy. Nie wolno nam!

- A niby dlaczego? - stojący obok niej mężczyzna spojrzał na nią z uśmiechem. - Kto nam zabroni? Bagażami się nie przejmuj, wszystko ci kupię. W ogóle o nic się nie martw, proszę.

- Ale...jak to? Tak nagle? Czemu?

- Może dlatego, że mam na to straszną ochotę? Albo dlatego, że po prostu nam się to należy? Jaki kraj wybierasz, tak w ogóle? Bo zapomniałem się spytać.

- Wiesz przecież, że i tak nic nie zobaczę...- posmutniała jego towarzyszka.

- Opowiem ci - odparł na to. - Będę twoimi oczami, jeśli mi pozwolisz.

- Sama nie wiem...Hiszpania...może Włochy...Albo Polska...

- Ciekawy wybór! - zaśmiał się Ricardo i przytulił ukochaną. - OK, teraz nasza kolej, wezmę bilety na najszybszy lot. Chcę być z tobą sam na sam w jakimś obcym kraju, gdzie nikt nas nie znajdzie...przyszła pani Rodriguez!

Zanim zdążyła się zapytać, co dokładnie ma na myśli - bo domyśliła się, że to nie będzie zwykła podróż - Ricardo już kupował bilety. Ta wyprawa odmieni jej życie, tego była pewna.

Valeria Guardiola nie była do końca pewna, czy to, co wymyślił Felipe, ma jakikolwiek sens. Marzyła o tym, by jej siostrzeniec wreszcie pogodził się ze swoją miłością, ale czy na pewno pomysł brata Carlosa ma szanse powodzenia? Czy to jest dobra droga? A jeśli Ramirezowie odkryją prawdę? Albo wszystko obróci się przeciwko niewinnej Sonyi? Gdyby tylko ktoś jej powiedział, że Ricardo właśnie wsiada razem z córką Santa Marii na pokład samolotu, byłaby o wiele spokojniejsza. A może wręcz przeciwnie...Może coś by ją ostrzegło, że nie zawsze czyny spowodowane pragnieniem serca kończą się dobrze...

Wciąż trzymali się za ręce, kiedy maszyna startowała. Wciąż się uśmiechali. Wciąż wierzyli, że to początek ich wspólnej drogi. Wciąż mieli nadzieję na szczęście.

I wciąż niczego nie się bali. Byli przecież razem. Nawet, gdy samolotem zatrzęsło po raz pierwszy. W końcu czasami zdarzają się turbulencje, czy inne problemy, ale najczęściej wychodzi się z nich bez szwanku. Kapitan na pewno wie co robi.

Kiedy zgasnął pierwszy silnik, wciąż mieli splecione dłonie. Kiedy zgasnął drugi, nie krzyczeli. Złączyli tylko usta, zamknęli je w pocałunku - i trwali tak, póki stalowy ptak nie spadł na ziemię.

Monica Abreu osobiście otworzyła Gabrielowi drzwi, nie mogąc znieść jego natarczywego stukania do drzwi.

- O co chodzi? Mój Boże, chłopcze, ty śmierdzisz!

Istotnie, Abarca był tak przerażony, że spocił się niemiłosiernie.

- Proszę pani, ja muszę jak najszybciej spotkać się z Allie! - wydyszał.

- Mowy nie, wynoś się stąd! - krzyknęła na niego i próbowała zamknąć wejście, ale wsadził stopę, nim to uczyniła.

- Bardzo panią proszę...Ja wiem, że ona pewnie nie chce mnie widzieć, ale muszę jej wyjaśnić, muszę...

- Wynoś się, powiedziałam! Jesteś dla niej nikim, jeśli zaraz nie znikniesz z jej i mojego życia, wezwę policję!

- Nigdzie nie pójdę! - podniósł głos Gabriel. - Ja ją kocham! I chcę...

Nie skończył. Z góry zbiegła roztrzęsiona jedna ze służących, ze śladami łez i paniki na twarzy.

- To niemożliwe...Jezus, Maria...Proszę pani...Allie...Pani córka...Ona się zabiła!

Gabriel zbladł w jednej chwili, ale zadziałał dużo szybciej, niż Monica, wyminął obie kobiety i prawie łamiąc nogi wpadł na schody, a potem na piętro.

- Allie! - krzyczał po drodze. - Allie, nie!

Za kilka sekund przypadł do ciała dziewczyny i dotknął jej szyi.

- Żyj, błagam cię, żyj! - szeptał.

W międzyczasie Viviana starała się zrozumieć postępowanie swojego przyszłego męża. Widać było, że nie chce wracać do przeszłości, że chce się od niej odciąć i zapomnieć o wypadku. Nie mogła jednak pojąć, jak coś takiego ma po prostu uniknąć sprawiedliwości, taki czyn, coś tak potwornego, próba zabójstwa? Wiedziała, że Victor przeżył naprawdę wiele, ale czy nie wybaczał za szybko? A na dodatek cała ta sprawa z jej ślubem - oczywiście, cieszyła się na niego, ale tak dawno nie widziała córki, a chciała ją zaprosić - czy to będzie łatwe, podejść do dziecka, któremu zrobiło się wcześniej tyle krzywdy i powiedzieć tak po prostu "Wychodzę za Victora, chcę, byś była obecna na moim ślubie"? Niby później zaczęło się między nimi układać, ale czy to wystarczy do całkowitego pogodzenia?

Westchnęła i wyjęła swoją komórkę - może wreszcie odważy się do niej zadzwonić i w jakiś sposób porozmawia z Sonyą, powie jej, że zrozumiała, czym jest prawdziwa miłość?

Wybrała mumer i przez dobrych kilka minut oczekiwała na połączenie, bez rezultatu.

- Pewnie nie chcesz ze mną rozmawiać...- powiedziała na głos do samej siebie.

Kiedy wybrała go po raz ostatni, wciąż mając cichą nadzieję, że jednak uda jej się to, co sobie wcześniej, zamierzyła, coś się zmieniło. Nie uzyskała sygnału, coś zupełnie innego odpowiedziało jej w słuchawce:

"Abonent czasowo niedostępny, proszę spróbować później".

Była żona Santa Marii zmarszczyła brwi. Jak to niedostępny? Czyżby Sonya całkiem wyłączyła telefon? Ale przecież nie musiała tego robić, wystarczyło tylko wyciszyć dzwonek, albo po prostu odrzucić rozmowę, a nie...

Był lekarzem i nie zamierzał nikogo skazywać na ból, czy to psychiczny, czy fizyczny. Ale teraz, siedząc w swoim fotelu i przerzucając kanały zastanawiał się, jakby to było, gdyby jednak spełnił życzenie Mayrin i powiedział tej dwójce, że Sonya musi zostać w szpitalu. Co by mu to dało? Czy tylko kolejne czułe spojrzenie pełne obietnicy, które skończyłoby się na niczym? A może najwyczajniej w świecie otrzymałby jedynie krótkie podziękowania i ona znowu by odeszła...jak wtedy?

Porzucił rozmyślania o tym, co było i nie wróci, wstał i wziął do ręki laptopa. Przynajmniej rozerwie się przy jakichś stronach, sprawdzi, co słychać na świecie, poczuje się może mniej samotny, kiedy będzie mu się wydawać, że ma jakąkolwiek łączność z ludźmi po drugiej stronie.

Uruchomił komputer, wpisał hasło i zaczekał na załadowanie się strony, która informowała o najnowszych zdarzeniach z ostatnich kilku godzin. Przejrzał kilka informacji, a kiedy miał już zamykać komputer, by przeszedł w stan gotowości, coś przykuło jego uwagę.

- Hm? A to co, wygląda, jak wiadomość o jakiejś masakrze, to zdjęcie jest straszne.

Trudno się dziwić jego reakcji, był lekarzem, a to, co właśnie ujrzał na monitorze, było naprawdę niezbyt sympatycznym widokiem.

- Ach, rozumiem, to katastrofa samolotu. Wszyscy zginęli? Mój Boże...Faktycznie, po takim uderzeniu mało kto miałby szanse przeżyć. I jak dawno to się stało? Hm, całkiem niedawno, jak widzę. A już mają takie fotografie, dzisiaj media działają naprawdę bardzo szybko...

Jimmy Novak niezbyt lubił czytać o takich wydarzeniach, czuł się wtedy bezsilny, wiedział, że nie może pomóc tym ludziom, a jednak w jego sercu pojawił się smutek - wciąż nie rozumiał, czemu nie może uratować wszystkich, wciąż chciał pomagać, leczyć każdego, kto potrzebował jego najmniejszej nawet pomocy...

Wyłączył komputer. Nie miał zamiaru dołować się jeszcze bardziej czymś takim, stanowczo potrzebował odpoczynku, czegoś, co pozwoli mu nie myśleć o tym, co utracił.

W tej samej chwili Barbara Fernandez obracała w ręce otrzymany niedawno znak miłości, jaki podarował jej Gregorio Monteverde. Jakież to było dziwne - mieć kogoś w jej wieku, móc myśleć o ślubie, kiedy przez tyle lat było się samotnym. I to naprawdę samotnym, bo cóż można powiedzieć o jej synu, o Manolo, którego miała przy sobie, a tak naprawdę nic nigdy nie wiedziała, nie miała pojęcia, jaki jest dla własnej żony?

Czyżby życie postanowiło wynagrodzić jej wszystkie cierpienia? Czy naprawdę Monteverde był dla niej odpowiednim mężczyzną? Czy człowiek, który kiedyś adoptował jej syna, będzie dla niej dobrym mężem? I czy ona potrafiła mu się odwdzięczyć tym samym? Pierścionek - czy był czymś więcej, niż tylko kaprysem starszego człowieka?

Zapewne weryfikowałaby bardziej własne przemyślenia i nadzieje, gdyby widziała, gdzie właśnie udaje się jej wybranek. Ojciec Andrei szybkim krokiem zmierzał prosto do środka pewnego budynku, tego, gdzie oficjalnie nie wchodzi żaden mężczyzna, a prawdopodobnie było tam już pół miasta.

Został tam powitany bardzo miło, część osób pamiętała go jeszcze, chociaż nie pracowała już tak intensywnie, jak dawniej. W szczególności szefowa tego całego przedsięwzięcia, niejaka senora Arlette, jak kazała się nazywać, przyjęła go z otwartymi ramionami - najchętniej zrobiłaby to dosłownie, ale wiedziała, że nie ma prawa się narzucać, tym bardziej, że nie oferowała już tak pięknej urody, jak dawniej. Mimo to nadal można bylo dostrzec na jej twarzy ślady piękna.

- Czym mogę służyć tak wspaniałemu gościowi? - spytała, siedząc w jednym z fotelików ustawionych wszędzie w całym pomieszczeniu. Obok kręciły się kobiety, ubrane odpowiednio do swojej pracy, podając drinki i zachęcając - na różne sposoby, wszystkie wysmakowane i delikatne - do udania się z nimi w odosobnione miejsce z tyłu budynku. - Która z nim dostąpi zaszczytu znalezienia się dziś w twoich ramionach?

- Tym razem żadna - odparł Monteverde, chociaż na widok dziewczyn kręciło mu się w głowie...i nie tylko. - Przyszedłem szukać nie uciechy, a wspomnienia.

- Mogę zapewnić ci najlepsze wspomnienia również i dziś - zasugerowała kobieta.

- Nie, nie. Nie mogę sobie pozwolić na coś takiego na miesiąc przed ślubem.

- Gregorio? To na pewno ty? - zaśmiała się zaskoczona Arlette. Jej długie, brązowe włosy aż zafalowały, kiedy potrząsnęła głową w niedowierzaniu. - Od kiedy bycie czyimkolwiek mężem, czy chłopakiem ci w czymś przeszkadza? Kiedyś przychodziłeś tutaj bardzo często, szczególnie, gdy pracowała tutaj...tamta dama.

- I o niej właśnie chcę mówić. Czy nie wiesz, co się stało z kobietą moich marzeń?

- Było wam dobrze, to prawda - potwierdziła Arlette. - Nie zapomnę twojej miny, kiedy wyjechała, a ty nie wiedziałeś, dokąd. Ot, miała szczęście, przyszedł tutaj pewien mężczyzna i pomógł jej wydostać się z tego całego brudu.

- Mężczyzna? Miała kogoś poza mną? - zmarszczył brwi Monteverde.

- Mój Boże, Gregorio, jesteśmy w burdelu! - roześmiała się ponownie. - Oczywiście, że miała! Ten facet nagabywał ją bardzo często, a ponieważ postanowił zająć się nią na swój sposób, wybrała go jako drogę ucieczki. On się jej oświadczył. A ona powiedziała "tak".

- Jego nazwisko? - spytał krótko, nie wiedząc, dlaczego nagle poczuł ukłucie zazdrości. Przecież Arlette miała rację, nie mógł rościć sobie żadnych praw do Valerii.

- Nie mogę ci powiedzieć. A zresztą nawet nie pamiętam. Był bogaty i tyle. I całkiem przystojny. Wielokrotnie widziałam, jak znikali razem...tam, na końcu. Nie mam pojęcia, czy do czegokolwiek między nimi dochodziło, bo wychodził dosyć szybko, ale nie słyszałam żadnych krzyków, więc sądzę, że był zadowolony.

- Jak wyglądał? - naciskał Monteverde.

- Chcesz go odnaleźć? A może powinnam zapytać - jego...czy ją? I - jeśli - można wiedzieć, po co? Podobno jesteś zaręczony z tą...jak jej tam? Barbara Fernandez, czyż nie?

- Chcę na chwilę...wrócić do przeszłości. Dowiedzieć się, czy Vale na pewno jest bezpieczna.

- I tylko o to chodzi? - spytała z niedowierzaniem kobieta. - Tak nagle szukasz tej, z którą jedyne, co cię łączyło, to tylko czysty seks?

Raul również miał musiał odpowiedzieć na pewne pytanie, ale tym razem zadawał je samemu sobie - czy było warto poświęcić uczucie, piękną i czystą miłość, jaką darzyła go Maribel, dla idiotycznej mrzonki? Czemu wciąż odrzucał tą kobietę, dlaczego ciągle w jego snach pojawiała się Andrea, a on zaciskał pięści w bezsilnej wściekłości? Przecież ona jest narzeczoną Carlosa i już nigdy więcej nie spojrzy na syna Gregorio! Zresztą nigdy tak naprawdę nie patrzyła na niego tak, jak się patrzy na męża. Więc czy nie lepiej by było pójść do Moreni i jeszcze raz, po raz kolejny, spróbować...co spróbować? Oszukiwać ją i siebie, wmawiać im obojgu, że Andrea to już przeszłość?

Zaczynał nienawidzić sam siebie, ale na Boga, zasługiwał chyba na nieco szczęścia, wydartego niebu, prawda? Być może to było powodem, dla którego teraz dzwonił do drzwi siostry Gustavo.

Kiedy otworzyła drzwi, na jej twarzy odbiło się uczucie zaskoczenia.

- To ty? Byłam pewna, że to...

- Oczekujesz kogoś? - spytał, nie czując nawet zazdrości, tylko zwykłe zaciekawienie. Najlepszy dowód, że nie powinien tutaj być.

- Tak, przyjaciółki. Wyjdź, Raul, proszę cię. Między nami wszystko skończone, nawet nasza przyjaźń.

- Płakałaś - zauważył, a w jego sercu pojawiło się...współczucie. I nic ponadto.

- Chyba nie zrozumiałeś. Nie chcę cię więcej widzieć! - nagle podniosła głos.

- Maribel, ja, ja chciałbym...

- Kim jest ten mężczyzna, kochanie? - z głębi mieszkania wyszedł jakiś człowiek. - Czy on ci się w jakiś sposób narzuca?

Niespodziewany przybysz miał mieco kwadratową szczękę, dosyć obfity, szorstki z wyglądu zarost i niezbyt przyjemny uśmiech. Był słusznej budowy, ale nie za gruby, wyraźny typ macho, mógł się nawet podobać tym, które lubiły dominujących facetów.

- On zaraz idzie - zapewniła Maribel. - To tylko ktoś, kto pomylił piętra. Prawda?

Raul miał zamiar coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale uprzedził go zimny szept Maribel:

- Wynoś się!

Zanim jej posłuchał, spojrzał jeszcze raz na stojącego z oczekującą miną mężczyznę. Być może źle go ocenił, skoro Maribel się nim zainteresowała. Być może to dobry człowiek, a Monteverde uprzedził się samym wyglądem. Wzruszył więc ramionami i odszedł, nie mając w ogóle pojęcia, że chwilę później Moreni zostaje spoliczkowana z taką siłą, aż pada na łóżko i boleśnie uderza w biodro.

- Mówiłem, nie sprowadzaj tu żadnych kochanków, kiedy mają przyjść klienci!

- Przepraszam...- wyjąkała kobieta, podnosząc się błyskawicznie z podłogi. Musiała przygotować się przecież do...do pracy. - Ale nie miałam pojęcia, że to nie mój klient.

- Na drugi raz pozbądź się szybciej swoich gości! - warknął tamten i podszedł do Moreni, podnosząc jej głowę do góry. - OK, wyglądasz dobrze. Marcial może przyjść. Pamiętaj, zapewnij mu dobrą rozrywkę, musisz spłacić dług, jaki zaciągnęłaś na pokrycie zadłużenia twojego braciszka!

Koniec odcinka 236
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rainbowpunch
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Mar 2009
Posty: 12314
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:54:26 02-04-11    Temat postu:

Wyrobiłam się z komentarzem w miarę szybko, bo w tydzień. Kilkudniowe jedynie opóźnienie - na szczęście.

A jednak lekarz powiedział prawdę, co nie spodobało się Mayrin. Kobieta ostatnio widać, że jest zdolna do wszystkiego. Ale żeby pojednać się z wrogami mężczyzny, który skradł jej serce? To w takim razie to co czuje do Ricarda nie długo będzie można nazwać obsesją, choć może nie do końca, bo...
Zaskoczyłaś mnie! Nie mów, że taki koniec mieli dostać Sonya i Ricardo? Uśmiechnięci, zakochani i prze szczęśliwi zginęli w wypadku lotniczym? Nie, tu mi coś nie gra i do końca nie uwierzę, że oni zmarli. Nie mogłaś tego wątku tak po prostu zakończyć! Po pierwsze Sonya i Rodriguez mają dzieci i kto się nimi zajmie? Oby nie Carlos bo mnie szlag trafi. Już Gregorio byłby lepszy z mojego punktu widzenia... Jednak najlepszymi rodzicami byli by ich właśni rodzice. No i to była najpiękniejsza para i łączyła ich największa, światowa miłość!!!!!
Pozostaje jeszcze kwestia Natalii, która nie tak dawno temu wyczytała w gazecie, że jej brat żyje i zapewne jest pełna nadziei, a teraz znowu miałaby przeżywać jeszcze raz śmierć własnego brata?
No i Viviana, która odniosła taką zmianę i teraz chciała odważyć się przeprosić córkę i poprosić ją o wybaczenie. Jednak teraz straci na to szanse? Jak ona się poczuje z faktem, że już nigdy nie będzie mogła przeprosić własnej córki?
Taka tragedia nie może być prawdziwa...

No, a Virginia teraz się wrobiła. Nie za bardzo spasowało jej to, że jej "wspólnicy" mają jakieś okropne plany względem Manolo. Nie chciała brać udziału w jakichś morderstwach, mimo to, że została skrzywdzona przez Manolo. Dlatego chciała wyjść, jednak Nestor ją zatrzymał i na siłę pocałował. Hmm, nie tak sobie go wyobrażałam, ale widać, że niezłe z niego ziółko jest.

Gregorio szuka Valerii, brzmi ciekawie... W tym celu poszedł do burdelu i wypytywał o nią. Ciekawa jestem czemu tak nagle wzięło go na wspomnienia i poszukiwania? Czyżby jeszcze w jego sercu roiła się jakaś iskierka tej namiętności, a może czegoś głębszego - jakiegoś uczucia? Powiem ci, że to mnie zaczęło bardzo ciekawić i już nie mogę się doczekać co zrobi gdy się dowie, że jego niegdyś kochanka jest ciotką jego największego wroga Rodrigueza.

Allie nie żyje? Tego brakowało. Sama najlepsze postacie uśmiercasz. Ricardo i Sonya (jednak w ich przypadku, wierzę w dobre zakończenie tej historii i wiem, że mimo wszystko oni nadal żyją - ja to po prostu wiem i koniec, nie przegadasz mi), a teraz Allie. Nie wiem jeszcze jakie wywarła ta wiadomość na jej matce wrażenie, ale pewnie też znowu nie najlepsze. Jednak Gabriel był zrozpaczony i ciekawe co zrobi po tym co się stało? No chyba, że się jednak okaże, że dziewczyna nie zmarła - co by było uciechą dla mnie, Gabriela i zapewne nie tylko dla nas.

I jeszcze jeden braciszek Pablo - Damian. W takim razie Odmieniec jest bratankiem Pabla - a jednak ma jakąś rodzinę. Ehem, to w sumie wiele wiele wyjaśnia...

Czekam na odcinek, który mam nadzieję pojawi się jutro albo jeszcze dziś w rekordowym czasie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:33:33 03-04-11    Temat postu:

I w ten sposób miło mi nadmienić, że skonczyłaś nadrabianie . Odcinek, który właśnie wkleję, jest odcinkiem przedostatnim, jaki został napisany na razie. Oczywiście będę kontynuować pisanie, ale na razie mam dwa projekty - telkę i coś jeszcze, więc nie wiem, jak często będą się ukazywać odcinki. Na razie po Twoim komentarzu wrzucę jeszcze jeden i potem się zobaczy .

Czyli co, czyli jednak lubisz lekarza? .

Mayrin się pojednała, ale pamiętaj, że to prawnik, kto wie, czy ona nie ma swojego pomysłu, swojej idei na to, żeby w sumie pomóc Ricardo, a przy okazji się z nim związać? Ona go nie skrzywdzi, nie zapominaj .

Hm, a czy nie wydaje Ci się, że taka śmierć dla RR i dla Sonyi byłaby najlepsza, jeśli już mieliby zginąć? Czy nie lepiej umrzeć w ten sposób, niż przez całe życie nie mieć szczęścia i nie moc być razem? Ja wiem, pewnie powiesz, szczęście jest dla nich i powinni żyć, ale z dwojga złego przynajmniej umarli szczęśliwi...

Zanim mnie jednak zabijesz, poczekaj na dalszą część ;P.

A jak sobie wyobrażałaś Nestora?

Kto powiedział, że Gregorio przez cały czas nie kochał Valerii?

Allie i Gabriel to będzie...powiedzmy, że kolejny ciekawy wątek, mam nadzieję.

A co wyjaśnia fakt, że Odmieniec jest bratankiem Pabla? .

Zapraszam na odcinek 237...

----

Odcinek 237

Tym razem nie mógł odpocząć tak, jakby chciał, ale nie narzekał. W końcu chciał przecież ratować ludzkie życia, a to zlecenie było akurat dla niego. Co prawda często mówią, że jak lekarz ma kilka specjalizacji, to jest do niczego, ale on zrobił ich tyle, że spokojnie mógł zająć się kimś postrzelonym - jak synem Ramirezów - jak i osobą, która próbowała się zabić - jak ta dziewczyna, do której właśnie jechał.

Jimmy czuł się nawet wyróżniony - wyciągnięto go z mieszkania po to, by dołączył do zespołu udającego się do...gdzie oni to właściwie jechali? Ach tak, do miejsca, w którym dawniej mieszkał znany adwokat Eduardo Abreu. Kiedy się o tym dowiedział, pokręcił głową - słyszał co nieco o jego córce i przykry fakt, że musiał jechać akurat do niej, ratować jej życie, strasznie go zasmucał. Taka młoda dziewczyna, a już chciała się zabić.

Gdy dojechał na miejsce, nie zwracał w ogóle uwagi na matkę, która próbowała mu coś powiedzieć, obiły mu się tylko o uszy jakieś słowa: "Niech pan ratuje tą bezczelną dziewczynę, zanim zniszczy moją reputację!", wbiegł najszybciej, jak mógł, na piętro i dopiero tam spotkał się z wciąż czuwającym przy łóżku Allie Abarcą. Gabriel szlochał cicho, powtarzając w kółko, że to jego wina.

- Niech się pan odusnie - poprosił łagodnie Novak. - Wie pan, co wzięła?

- To...leżało na podłodze...- Gabriel podał mu całkowicie opróżnioną butelkę.

Ten widok zmroził całą krew w doktorze - tak silnego środka się nie spodziewał, ale zrobi wszystko, by ta delikatna osoba wróciła do świata żywych. Zbadał ją szybko, w końcu wiedział już, co robić, a badanie tylko potwierdziło jego przypuszczenia. Stan był poważny, bardzo poważny. Kilkoma władczymi słowami nakazał przenieść ją na noszach do karetki, zabronił Gabrielowi jechać razem z nimi, bo potrzebne mu było miejsce i za moment znajdował się już z córką Monici i zespołem ratowniczym w pojeździe z wyjącym sygnałem na dachu. Pędzili jakby ich ktoś gonił, ale Jimmy wiedział, że mimo to szanse tej dziewczyny są tak małe, jak podejrzewał Abarca - to praktycznie była agonia.

Na pierwszy rzut oka ani Eugenia, ani jej mąż nie byli zachwyceni faktem, że nagle na głowę zwala im się mnóstwo gości, ale kiedy Daniel poinformował ich, że właściwie jest to zebranie mające na celu wysadzenie z siodła Ricardo, bardziej się tym zainteresowali. Kazali służbie podać coś do picia, a chwilę później gospodyni udała się ponownie do kuchni pod pozorem wydania poleceń kucharce.

- Jak już państwo wiecie - rozpoczął przemowę Carlos - każda z zebranych tutaj osób ma na pieńku z tym Rodriguezem. Nikt nie ma ochoty się z nim zadawać, na nieszczęście moja córka zakochała się w nim i co gorsza, właśnie wyszła ze szpitala i prawdopodobnie chce u niego zamieszkać razem z dziećmi. Osobiście uważam to za szaleństwo. Państwa syn obiecał nam pomóc wyeliminować tego...opryszka.

- W jaki sposób? - spytał spokojnie Fernando. - Ocenia nas pan jako gangsterów? Nie jestem Ojcem Chrzestnym.

- Ja...to prawda...tak, wiem...- zmieszał się Santa Maria. - Ale ma pan wpływy i może coś poradzić, podczas, gdy ja...

- Rozumiem...- Ramirez odstawił kieliszek. - Owszem, nie darzę go zbytnią sympatią, ale skoro Sonya wybrała jego, a nie mojego syna, to nawet...hm, lepiej.

- Nie rozumiem? - zdziwił się brat Felipe. - Wydawało mi się, że jest pan za małżeństwem Daniela i mojej córki?

- A jakie miałbym z tego korzyści? Co bym za to otrzymał? Nie mogę nawet wiązać mojej firmy z pańską, bo przy mnie pan to jak mysz przy kocie. Mógłbym - gdybym oczywiście chciał - zjeść pana za kilka sekund. Pozwalałem mojemu synowi na tą zabawę, ale cieszę się, że już się skończyła.

- Ale tato - zszokował się Daniel. - Przecież ja kocham Soynę!

- Twój brat też ją kochał - stwierdził wciąż bez emocji Ramirez. - Ta dziewczyna przyciąga mężczyzn z naszej rodziny. Być może nawet mieli dziecko, czy coś w tym rodzaju. A potem stracił życie i śmiem twierdzić, że przez tą właśnie miłość.

- Niech pan zważa na słowa! - podniósł się Carlos, jakby chciał uderzyć gospodarza.

- Siadaj - rzucił sucho mąż Eugenii. - Nie powiedziałem, że wam nie pomogę. Ty, synu, nie patrz na mnie jak na mordercę, to nie ja zabiłem Julio. Sam wdał się w jakieś dziwne porachunki z mafią.

~ To ty go zabiłeś! Nigdy się nim nie interesowałeś! ~ pomyślał Daniel, ale nie odezwał się ani słowem, zacisnął tylko pięści w milczeniu.

- Jak już mówiłem - podjął wątek Ramirez, z zadowoleniem notując, że Santa Maria posłusznie usiadł - Julio zmarł przez miłość do Sonyi, a nie przez nią samą. Wiem o nim więcej, niż wam się wydaje i wiem, że Graciela Gambone spodziewała się jego dziecka. Mój Boże, ja wiem o nim wszystko, zawsze wiedziałem. Wynająłem detektywów, żeby śledzili każdy jego krok, by nie przyniósł mi zbyt wielkiej szkody. Wiem, że porwano go dla okupu, bo nie chciał zwrócić się do mnie o pieniądze na aborcję i na spłacenie karcianego długu. Wiem, kto był sprawcą jego śmierci. Wiem, że Sonya Santa Maria wyszła za Mario, za mordercę swojego ukochanego Julio tylko po to, by ratować życie Rodrigueza. I wiem też, jak do tego doszło, to znaczy, co jej to dało i jak pomogła swojemu przyjacielowi. Cały czas wiedziałem też, kto wysłał kasetę i kto w ten sposób uwolnił Ricardo od kary śmierci. A w tym momencie wiem też, że nie macie się czym martwić. Rodriguez nie będzie już państwu przeszkadzał.

- Czyli przyjmuje pan naszą prośbę o pomoc? - zapytał Carlos.

- Przyjąłem ją przed państwa przybyciem - odparł Fernando, a potem zwrócił swoją uwagę na wchodzącą właśnie żonę. - Kochanie, ci państwo chcą wiedzieć, czy naprawdę Ricardo nie będzie im już zawadzać. Czy moglabyś potwierdzić, proszę, moje zapewnienie?

- Oczywiście, najdroższy - uśmiechnęła się Eugenia. - Mój mąż spełnił wszystko, co do tej pory komukolwiek obiecał. Jak to mówią?

- Ptaki bez skrzydeł nie potrafią latać - uzupełnił słowa żony ukontentowany Ramirez. - A my właśnie odcięliśmy Rodriguezowi oba skrzydła.

Tak samo zszokowany, jak Daniel - który właśnie dowiedział się, że jego ojciec był na tyle okrutny, że pozwolił swojemu synowi umrzeć, nie pomagając mu w żaden sposób - był brat Carlosa, Felipe.

- Jak to sobie poszła? - spytał pielęgniarkę na korytarzu. - Sonya jest niewidoma i wyszła sobie spokojnie na ramieniu kochanka? Kto jej na to pozwolił?

- Poszę pana, ona sama sobie tego zażyczyła, jest już pełnoletnia i miała do tego prawo. Poza tym nasz lekarz uznał, że to nawet lepiej, bo miłość pozwoli jej szybciej wrócić do zdrowia.

- Gdzie jest ten osioł, doktorzyna?! - zapieklił się Felipe.

- Doktor Jimmy Novak udał się właśnie do chorej pacjentki - stwierdziła sucho siostra, widać było w jej głosie, jak bardzo nie spodobało jej się nazwanie jej ulubionego lekarza osłem.

- A kiedy wróci?

- Nie mam pojęcia, przecież nie wiem, w jakim stanie jest pacjentka! - odparła wyraźnie już zniecierpliwiona i udała się do swoich zajęć.

Victor też nie miał łatwego życia. Otóż zamiast wracać właśnie do domu i cieszyć się chwilami z Vivianą, on stał w ciemnym zaułku jednej z ulic, jakby bojąc się, że ktoś go zauważy i wybierał numer, którego poprzysiągł już nigdy nie używać. Numer Virginii Fernandez.

- Boże, co ja robię...- zganił sam siebie. - Przecież ona prawdopodobnie nie żyje. Ale dlaczego ja mam takie cholerne przeczucie, że jest inaczej? Że tą kobietą, która nęka moją przyszłą żonę, jest właśnie ona?

Jakże się zdziwił, kiedy nagle w słuchawce rozległ się głos tej, która dawno temu tak bardzo go kochała. Skąd mógł wiedzieć, że gdy tylko do niej zadzwonił, Nestor Villanueva natychmiast ją puścił i kazał odebrać połączenie, przy okazji dając jej do zrozumienia, że jeśli tego nie uczyni, nie skończy się tylko na ponownym pocałunku wbrew jej woli?

A jego szok jeszcze się zwiększył i wciąż nie miał końca, kiedy szybkimi i krótkimi, urywanymi zdaniami kobieta podała mu adres, pod który ma się udać, jeśli chce się z nią spotkać. Bolivares był tak roztrzęsiony i zaskoczony tym, co sam robił, że za kilka minut już siedział w samochodzie i jechał na spotkanie. Ale musiał, po prostu musiał komuś wyznać tajemnicę, która gnębiła go już od tak długiego czasu.

Żadne z nich, ani Santa Maria, ani Andrea, ani Mayrin, czy nawet Daniel nie podejrzewali, że ktoś jeszcze do nich dołączy. Owszem, czuli się zadowoleni faktem, że Ricardo już nigdy im nie wejdzie w drogę - co prawda młody Ramirez czuł, jak gotują się w nim ognie wściekłości na samo przypomnienie, jak bardzo podle postępował jego ojciec - ale była jeszcze jedna, niedokończona sprawa, mianowicie kobiety z rodu Gambone, które w tym momencie przekroczyły próg domu Ramirezów.

- Dzień dobry państwu! - przywitała się radośnie Dolores, wlokąc u boku córkę. - Czyż nie chciał mnie pan widzieć sam na sam? - zdziwiła się po chwili na widok tylu gości.

- Nie panią, a Gracielę - mruknął cicho Fernando, ale wszyscy go usłyszeli, łącznie z matką wywołanej, która dała wyraz swoje niezadowoleniu, ściągając usta. - Ale skoro już tutaj pani jest, proszę usiąść, zaraz podadzą obiad. Skończyliśmy przed chwilą pewną kwestię, teraz możemy przejść do pańskiej.

- O, jest i Daniel! - rozpromieniła się Graciela, pomna uwag i zaleceń, jakie dał jej swego czasu ojciec chłopaka. W końcu ma go uwieść i odsunąć od Sonyi.

- Owszem, ale niech się pani tak nie ekscytuje, on przeżywa rozstanie ze swoją miłością! - krótko rzuciła Eugenia.

- Co? Rozstali się z Sonyą? Ale przecież ja miałam...

- Wiem, co pani miała, ale w tej chwili to już nieaktualne - przerwał jej szorstko Fernando. - Sprawy potoczyły się nieco inaczej i teraz nie będzie nam już pani do niczego potrzebna.

- Co tu się, do cholery, dzieje?! - nie wytrzymał Daniel. - Pomijam, że dowiaduję się, że ojciec wiedział o nieszczęściu Julio i nie kiwnął palcem, by go uratować, bo wiem, jaki miał stosunek do mojego brata, ale ta cała reszta?! W jakie konszachty z Gracielą wdała się moja rodzina? I co ja mam z tym wspólnego?!

- Siadaj na tyłku, synu! - zirytował się mąż Eugenii. - Nie masz pojęcia o tym, kim jestem, ani co ja mogę...i jak wiele z twojego życia było ustalone przeze mnie i przez twoją matkę. Nawet twój wyjazd na studia był celowy nie tylko po to, byś uczył się do zawodu, ale i po to, by odsunąć cię od Julio. Myślisz, że nie widziałem, jak starasz się mu pomóc za moimi plecami? Kochałeś go...a ja nie traktowałem cię tak samo, jak jego, tylko dlatego, że wybrałem cię na swojego następcę. Poza tym czułem, że da się ci pomóc, zerwać stosunki z tym...idiotą.

- Przez cały czas wiedziałeś, co do niego czuję? - zdziwił się Daniel, bliski łez.

- Owszem, i świetnie się bawiłem, kiedy udawałem przed tobą, że niczego nie zauważyłem. Zresztą Eugenia też o tym wiedziała. Obawialiśmy się tylko, jak długo to potrwa i czy na pewno wrócisz na dobrą drogę. Bawiła nas też ta twoja zemsta, która, jak widzisz, nie tylko się nie powiodła, ale i została zatrzymana...przez ciebie samego. Kiedy ostatnio się na nas mściłeś? A tak swoją drogą, to z początku nie wiedzieliśmy, że masz ochotę pobawić się w mściciela, dopiero ta zabawka dała nam do myślenia. Pamiętasz, ten samochodzik, który nam podrzuciłeś. Uwielbiał się nim bawić, więc sądziłeś, że pokazując nam go sprawisz, że uwierzymy w duchy.

- Czy nie wiecie, że to jest znęcanie się nad człowiekiem?! - wybuchnął Daniel, w ogóle nie bacząc, że patrzą na niego wszyscy zebrani.

- Jakim człowiekiem? - wtrąciła się Eugenia. - Chyba nie mówisz o Julio? Bo on nim przecież nie był.

- Zabiję cię! - ryknął syn i rzucił się ku matce, ale ojciec wstał, osadził go na miejscu jednym ruchem i spoliczkował z całej siły.

- Milcz! - rozkazał Fernando, po czym obrócił się ku gościom, wciąż przytrzymując szarpiącego się chłopaka. - Ten bydlak próbował skrzywdzić moją żonę, ale proszę się nie obawiać, załatwimy to. Jak już mówiłem, wszystkie sprawy zostały rozpatrzone i na tym koniec zarówno moich, jak i państwa kłopotów. Jednak proszę was jeszcze o pozostanie na miejscach, mam interes do każdego z was.

- Ty suk...- wrzeszczał Daniel, a raczej próbował krzyczeć, bo Fernando uderzył go z całej siły w żołądek i chłopak automatycznie zamilknął.

Nim ktokolwiek zdążył się opanować i cokolwiek zrobić, czy powiedzieć, zareagować, gospodarz od razu wezwał swoich zaufanych ludzi, którzy wywlekli młodego Ramireza gdzieś poza granice salonu. Fernando otrzepał tylko ręce i kontynuował:

- Pan, panie Santa Maria, powinien zająć się testamentem i zdecydować, kogo chce pan uznać za spadkobiercę. Proszę tak na mnie nie patrzeć, ja doskonale wiem, że Luis de La Vega to pański syn. O ile oczywiście już się pan tym nie zajął, ale wątpię. W końcu rozwodzi się pan z Monicą już ponad rok. A co do pani, Andreo Monteverde, mam do pogadania z pani ojcem, więc proszę mu przekazać, żeby szybko tutaj przyszedł. To silna osobowość, ale ja nie mam czasu do niego dzwonić. Jeśli zechce, ubijemy pewien interes. Dotyczy firmy, więc proszę się nie bać. Przynajmniej on potrafi dbać o własne interesy, nie tak, jak pani kochanek. A poza tym przyda mu się jakieś zajęcie, szczególnie teraz, żeby nie myślał o...pewnych sprawach. Po trzecie, pani Mayrin, miło mi się z panią spotkać, niniejszym proponuję pani stanowisko adwokata w mojej firmie, przyda się pani jakaś nowa, dobrze płatna praca. I na koniec pani Gambone, jedna i druga, sądzę, że skoro już się tutaj pani pofatygowały, mogę zaproponować paniom...chwileczkę. Może zechce pani zachować się nieco inaczej, niż podczas niedawnej rozmowy z Pablo Martinezem i nie uciec w połowie zdania - biedak został bez odpowiedzi - tylko zająć się własnym synem?

- Ja nie mam dzieci! Poza Gracielą, oczywiście! - zaprotestowała głucho Dolores, całkowicie przytłoczona osobowością rozmówcy, zresztą jak wszyscy.

- Doprawdy? Z tego, co wiem, Pablo Martinez miał dwóch braci, jednym z nich był Damian Gera, któremu Martinez kazał zmienić nazwisko, bo się go wstydził. Damianito jest, a raczej był, świętej pamięci, ojcem niejakiego Sergio, który przebywa w domu Valerii Gambone. Drugim z braci Pablo był Jostein, pani kochanek, kiedy była jeszcze pani żoną biednego Pablo. Zadała się z nim pani dwa razy, najpierw zachodząc z nim w ciążę i rodząc Gracielę, a potem kiedy już Martinez się zemścił, przyszła pani do Josteina po raz drugi i ponownie go na tyle omotała, że znów uwierzył, uprawialiście seks i tak narodził się Christian, ten sam, który tak rozpaczliwie chce poznać swojego ojca. Jakieś pytania?

- Jestem tylko bratanicą Pablo?...- szepnęła zdruzgotana Graciela. - Córką jakiegoś obdartusa?

- Jak najbardziej. A twoja mamusia zamiast trzymać się małżeństwa z Pablo, puściła się z jego bratem, czego jesteś owocem. Praktycznie to przez nią nic nie macie.

- Ty idiotko! - stwierdziła, córka zwracając się do matki spokojnie, ale bardzo stanowczo. - Zniszczyłaś mi życie.

W międzyczasie Felipe Santa Maria zadzwonił do Valerii i przekazał jej niesamowitą nowinę - chciał, czy nie, musiał jej o tym powiedzieć, bo przecież miał zdobyć jej zaufanie i mieli działać razem.

- Słucham? - kobieta nie kryła radości. - Naprawdę się pogodzili?

- Jak najbardziej - odrzekł sucho brat Santa Marii. - Gorzej, że oboje wyszli gdzieś przed kilkoma godzinami i po prostu zniknęli, a lekarz, który ją wypisał, pojechał do pacjentki.

- Nie martw się, na pewno Pedro mi o wszystkim opowie, kiedy wróci. On zawsze wie, gdzie jest Ricardo i co robi. Czyli nasz plan nie jest konieczny, prawda?

- Nie wiem. Może się okazać, że znowu się pokłócą.

- Wątpię - roześmiała się Valeria. - Mój Boże, jestem tak strasznie szczęśliwa.

- A ja nie - wyrwało się Felipe.

- Nie musisz się martwić, wynagrodzenie ci nie ucieknie - uspokoiła go Guardiola. - Wiem, po co tak naprawdę do mnie przyszedłeś, ale wymyśliłeś ciekawy plan, dlatego pomogę ci stanąć na nogi, w końcu w razie czego mam broń przeciwko rodzince Ramirezów, a raczej Danielowi i jego zakusom ku Sonyi.

- Dziękuję - odparł mężczyzna, nieco zdziwiony, ale i zadowolony. Przez moment przebiegł mu nawet przez głowę możliwy romans z Valerią, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Nie, ona nie poszłaby na to z całą pewnością. A szkoda.

W tym samym momencie Monteverde długo zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu wypowiedział:

- Nie, nie, to prawda, masz rację, chodzi mi tylko o seks, ale i o wspomnienia. Widzisz, Arlette, ta kobieta dała mi czułość, nie tylko zmysłowość, czułem się przy niej spokojny...Pragnąłbym coś dla niej zrobić, po prostu.

- Ale ona cię nie potrzebuję - odparła kobieta. - Z tego, co wiem, dał jej szczęście.

- Czyli jednak znasz jej dalsze losy? - uniósł się na moment na swoim krześle. - Arlette, natychmiast powiedz mi, gdzie jest Valeria i jak się nazywa!

Velaquez wracał do domu uszczęśliwiony ponad miarę, bardziej może nawet, niż Guardiola, bo zdawał sobie sprawę, że fakt zawiezienia tej pary na lotnisko oznaczał nowy rozdział w ich życiu. Nie zdradził ani słowem swojego ukochanego pracodawcy, kiedy ten porwał wręcz Sonyę ze szpitala i wyszeptał mu na ucho, gdzie ma ich zawieźć. A potem pojechał załatwić wszystkie zaległe sprawunki tak, aby dać im czas na odlot i dopiero po trzech godzinach mógł wrócić do rezydencji. Podśpiewywał sobie cicho, kiedy przekraczał próg posiadłości.

- Dobrze, że jesteś - zatrzymała go gospodyni. - Podobno mój siostrzeniec zabrał ze sobą dziewczynę i gdzieś zniknęli. Ricardo nie odpowiada, kiedy próbuję się do niego dodzwonić. Zaczynam się martwić, Pedro.

- Niepotrzebnie, proszę pani! - odrzekł jej z wielkim uśmiechem. - Oboje znajdują się w tej chwili w drodze do Rzymu - albo już tam dolecieli. Ewentualnie do innego miejsca, które wybrała Sonya. Mój szalony przyjaciel zdecydował, że zrobi jej niespodziankę, wypisze ze szpitala i zabierze tam, gdzie ona zechce. O jednym jej tylko nie powiedział - że ma zamiar wziąć z nią tam ślub.

- On jest naprawdę szalony! - roześmiała się Valeria drugi raz w ciągu kilkunastu minut. - Ale nas nie zaprosił na swój własny ślub!

- Myślę, że on już nie chciał mieć gości, tylko jak najszybciej być jej mężem i mieć pewność, że nikt mu jej nie odbierze.

- Pewnie masz rację. Ale zniknął tak nagle, że zaczęłam się o niego martwić!

- Proszę się uspokoić, wszystko jest w porządku. Był pewien, że pani mu wybaczy, poza tym zadzwoni za jakieś...hm... - Pedro spojrzał na zegarek i nagle urwał.

- Co się stało? Kiedy zadzwoni Ricardo? - Guardiola nagle stała się czujna.

- Miał dzwonić godzinę temu, nawet nie wiedziałem, że już jest aż tak późno...To dziwne. Niech pani się dowie, bardzo proszę, kiedy ląduje samolot...o rany...nie wiem nawet, którym oni polecili, kazał mi zostawić ich samych, jak tylko ich tam zawiozłem.

- Może wybrali dłuższą podróż, niż zamierzał? - próbowała uspokoić szofera, chociaż jej samej na moment podeszło serce do gardła.

- Tak, to możliwe, ale i tak powinni już...Chyba, że coś ich opóźniło. Zaczekajmy jeszcze jakiś czas, dobrze?

Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo przemknął koło nich Gera z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.

- Sergio, a tobie co? - spytał go Pedro, ale chłopak tylko mruknął kilka niewyraźnych słów i wprost uciekł do pokoju.

- Kolejny problem...- westchnęła kobieta. - Daj mi znać, jak tylko się czegoś dowiesz o Ricardo, dobrze?

- Oczywiście - odparł Velasquez, czując, że dziwne mrówki chodzą mu po plecach. Dobrze przecież pamiętał, jak szef mówił mu, że nawet, jeśli polecą do Afryki, o tej porze na pewno będą już u celu.

Jedno można powiedzieć o miejscu, gdzie znajdował się samolot, którym leciała nieszczęsna para - z pewnością nie była to Afryka. Jaki to jednak był kontynent i czy w ogóle był kontynentem, a nie wyspą, albo czymś w tym stylu - na to pytanie mógłby odpowiedzieć tylko ktoś z załogi - gdyby, oczywiście, żył. Żaden z członków ekipy nie miał jednak szczęścia i ciała leżały teraz rozczłonkowane i zmasakrowane, a nawet wręcz rozrzucone po całej okolicy.

Można powiedzieć, że on miał go trochę więcej. W końcu nie umarł...od razu. Ale czuł przeszywający ból w chyba wszystkich częściach ciała, jakie tylko istnieją. Praktycznie nic nie widział, dym na tyle przesłonił mu oczy, łzawiące od pyłu, że oślepł na długie chwile. Wyczuł tylko, że musi się jak najszybciej stąd oddalić, tył samolotu zwisnął pod dziwnym kątem i kiedy mężczyzna wyczołgiwał się z wraku, ta część z wielkim hukiem odłamała się od reszty i wznieciła kolejne obłoki dymu...i pożar. Kolejny pożar, bowiem tliło się już wiele innych, mniejszych skupisk ognia. Kiedy tylko płomienie dotrą do paliwa, to wszystko stanie się jednym ogromnym polem zagłady.

Nie mógł się jednak stąd oddalić, nie teraz, nie...bez niej. Musiała tu gdzieś być, w stanie...tym, czy innym, ale po prostu musiała. A on musiał ją znaleźć.

Podczołgał się więc z powrotem w stronę maszyny, chociaż katastrofa wyrzuciła go z wraku. Przecież ona tam była...Ona, jego, jego...

Zanim udało mu się dotrzeć do wnętrza, minęło trochę czasu, ale się nie poddał. Jakimś cudem przeciągnął obolałe ciało przez wejście i chyba już tylko siłą woli przerzucił je przez próg, po czym rozejrzał się po środku. Usiłował wycharczeć jej imię, bo w ustach miał pełno dymu, ale chyba stracił mowę, bo z jego gardła nie wydostało się nic. Zamrugał, ale na próżno, nadal ciemność i tylko zarysy, kształty, jakieś plamy, jakby ktoś mocno uderzył go w głowę. Pewnie tak było, bo dopiero teraz w ogóle spostrzegł, że nie tylko efekty wypadku przesłaniają mu wzrok, ale i jego własna krew, spływająca strumieniem na oczy. Prawdopodobnie miał też poważne obrażenia wewnętrzne, ale ani nie miał czasu, ani ochoty się nad tym zastanawiać. Miał tylko jeden, jedyny cel - odnaleźć Ją.

Aż w końcu ją dostrzegł, na samym początku maszyny, jakby jakaś ogromna siła cisnęła ją uprzednio jak lalkę z jednego z tylnich siedzeń prawie do kabiny pilotów. Starał się nie zwracać uwagi na to, co wciąż słyszał w swoim sercu - ona na pewno umarła, świaczy o tym jej pozycja, jej wygląd, jej krew, ułożenie ciała, wszystko...Głowa zwisała jej tak, że nie widział, czy w ogóle jest cała, ręce rozrzucone jak skrzydła, nogi pewnie połamane, jak tylko się da...I ubranie, poszarpane, całe w jej krwi.

- Nie tym razem...- szepnął sam do siebie, podczołgał się jeszcze bliżej, aż wreszcie zobaczył dokładnie, co stało się z tak ważną dla niego osobą.

- Jezu...- zdołał tylko wykrztusić. Zaraz potem zemdlał.

W tle ogień zbliżył się już na niewielką odległość i zaraz pochłonie zbiornik paliwa razem z całą jego zawartością.

Nestor Villanueva nie baczył na wzburzenie Virginii, spowodowane całym zajściem i oczywiście rozmową z Victorem, ponownie zawołał Cesara, kazał mu pilnować kobietę, a sam włączył telewizor.

- Rozerwiemy się trochę w oczekiwaniu na Manolo - bardziej stwierdził, niż zaproponował znajdującej się na sofie dwójce - Vargas bowiem razem z żoną Manolo usiedli w jednym z kątów pokoju.

Zanim jednak udało mu się odnaleźć właściwy program, ktoś do niego zadzwonił. Nestor odebrał połączenie, jednocześnie patrząc na obraz, jaki pojawił się przed jego oczami w telewizji. Skupiał się tylko na rozmowie, ale za moment przerzucił swoją uwagę na to, co właśnie relacjonował jeden z najważniejszych dzienników w kraju.

- Jesteś pewien? - spytał krótko kogoś po drugiej stronie słuchawki, wyraźnie zły. - To na pewno ich robota?

Odczekał chwilę, a później zmiął w ustach przekleństwo.

- Cholerny morderca. Kto był w środku? Że co?! - uniósł się za moment gospodarz domu, jak tylko otrzymał pilną wiadomość. - Potwierdziłeś tą informację u źródeł? Natychmiast wyślij tam nasze siły, oni muszą się dowiedzieć, co się tam dokładnie stało. Nie, nikomu nic nie mów, zanim nie będziesz wiedział, czy na sto procent padł ofiarą tej wojny. A co mnie obchodzi, kto tam będzie? - prawie wrzasnął. - Nie po to tu przyleciałem, że pogadać z jego zwłokami!

Jak tylko skończył rozmowę, cisnął telefon w róg jednej ze ścian tak, że praktycznie rozprysnął się na setki kawałków.

- Co się stało, szefie? - spytał Vargas, nieco wystraszony wybuchem bossa, ale nie tak, jak Virginia, która po prostu drżała.

- Ten kretyn...Ten osioł...- Villanueva ledwo mógł mówić. - Zabawił się w Boga i dokonał tego.

Nestor usunął się na tyle, by umożliwić im obejrzenie kończącego się właśnie materiału w TV.

- Rozumiem, ale co to ma do nas? - zdziwił się ponownie Cesar. - Przecież on już wielokrotnie robił podobne...zamachy.

- To prawda. - Twarz Villanuevy nadal pozostawała ściagnięta, jakby z bólu. - Ale, do cholery, nigdy nie podnosił ręki na kogoś, kogo nazywałem swoim przyjacielem!

- Jak to? A...- tutaj Vargas wymienił kilka nazwisk.

- Oni byli moimi współpracownikami, ale nie przyjaciółmi - wyjaśnił wzburzony Nestor.

- A jeśli on nie wiedział, kto znajduje się na pokładzie? Jeżeli to był tylko pokaz jego siły?

- Mało mnie to obchodzi! W tym momencie być może człowiek, dla którego praktycznie tutaj przyleciałem, kona gdzieś w jakimś nieznanym nawet mnie zakątku świata. Albo już skonał, a ja patrzę na miejsce jego śmierci. Bądź pewien, Vargas, bądź pewien - Fernando Ramirez mi za to zapłaci. I to gorzko.

Koniec odcinka 237


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 23:41:54 03-04-11, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:00:05 17-08-11    Temat postu:

Cześć, jestem dopiero w połowie twojej telenoweli i jestem nią zachwycona! Opisy i dialogi są nieziemskie. Piszesz jak prawdziwa pisarka;)

Może teraz dodam troszkę od siebie co do postaci;) Po 112 odcinkach moimi ulubionymi postaciami są Sonya i Ricardo. Widać po nich jak bardzo się przyjaźnią, jak im zależy na sobie. Sonya poświęciła wszystko co miała-ciało, duszę, majątek, spokój, godność- po to, żeby uwolnić Ricarda. Gdyby takich ludzi jak ona było więcej to świat byłby piękny;p Ricardo to postać sympatyczna z poczuciem humoru, co uwielbiam w bohaterach:D
Carlos mnie do siebie zbytnio nie przekonuje, bo jest trochę taki ciapowaty, przepraszam za określenie:) Skoro sam wie, że to Felipe jest winien kradzieży i śmierci Jessici to powinien o tym powiedzieć policji. Chociaż bez dowodów to na wiele by się nie zdało...
Andrea jest beznadziejna. Na początku nieśmiała, cnotliwa etc, wręcz święta. Po wyrzuceniu z domu przez Carlosa stała się waleczna-i to było ok;) Później gdy dowiedziała się od Felipe oszczerstw o Carlosie od razu mu uwierzyła i zaczęła go traktować jak śmiecia. Następnie po wyjeździe z nim do Rzymu stała się kochającą i opiekuńczą kobietą. A teraz na dodatek nie chce pozwolić na przyjaźń Sonyi i Ricarda... Nie przepadam za nią;p
Viviana i Felipe są w sobie zakochani, ale ta o dziwo zaczyna tracić zmysły^^ To mi sie podoba:D Może na końcu będzie dobra... Ale Felipe to wstrętny drań i łajdak, chociaż bardzo lubię Colungę, Felipe wręcz nienawidzę
Julio, szkoda, że umarł W końcu pokazał Sonyi, że ją kocha, ale przez tych drani, Mario i Gracielę, umarł
Juan jest dla mnie tajemniczą postacią, jest taki troszkę dziwny. Od razu jak Rosa mu wyznała miłość poszedł z nią do łóżka... Bardzo fajny początek związku;p A gdzie tu przyjaźń i zaufanie?!
Polubiłam też Victora i Virginię A i Raul jest świetnym facetem;) Może ułoży sobie życie z Maribel;) W roli Maribel widziałabym Elenę z 'Rubi' Tam też najpierw się przyjaźnili, a potem zakochali w sobie

To tyle, przepraszam, ze taki dlugi komentarz, a teraz idę czytać dalej;)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 126, 127, 128 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 127 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin