 |
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:25:31 23-03-12 Temat postu: |
|
|
Boże, mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętacie . Sorry za taką przerwę, sporo się w moim życiu ostatnio działo, nie miałam w ogóle humoru, ani weny do pisania, ale postaram się to nadrobić...i tym razem dotrzymać tej obietnicy. Dzięki, że nikt jeszcze nie zablokował tej historii...
Bombon - Sonya żyje i dobrze się ma, gorzej z RR, który jak zwykle kierował się uczuciami i zamiast się spokojnie zastanowić, albo zapytać Nestora, poleciał jak głupi zrobić coś, co...a zobaczysz . Ale to całkowicie odmieni jego życie.
Nestor jest silny i przed wieloma rzeczami się nie zawaha, ale masz rację, dla niego przyjaźń jest święta. Ale czy coś nie zmieni jego nastawienia co do Ricardo...kto to wie?
Andrea is dead . I nie mam zamiaru jej ożywiać...Na razie *evil laugh*. A czy kiedyś zmartwychwstanie...Szczerze wątpię, za dużo by było tych cudownych ozdrowień. A Carlos i Mayrin...cóż, przynajmniej dziewczyna dałaby spokój RR .
Manolo nadal żyje, ale pamiętaj, że facet nie za bardzo myśli - w ogóle Virginia musiała być ślepa, że za niego wyszła ;P - i może jeszcze namotać...- przeciwko komuś, lub...sobie.
Jak to nie znasz kobiety, z którą spotkał się Felipe? O.o ;D.
Dudziak - RR może nie tyle zachowuje się jak tchórz, co konkretnie ma wszystkiego dość. I ja go trochę rozumiem, bo w pewnym momencie mamy dość nieszczęść, jakie nas niezasłużenie spotykają. Kto wie jednak, czy to, co teraz wymyślił, będzie takie dobre...
Carlos by się jeszcze przyadł...gdyby się zakochał w Mayrin i przez przypadek odsunął ją od RR, czyż nie? .
Victor, Virginia i Manolo...Tu się będzie działo i to jeszcze dzisiaj .
Czemu nikt nie poznał Lizette? .
Zapraszam na odcinek 244...
--==
Odcinek 244
Ricardo kilkanaście razy mało nie stracił równowagi i nie wyrżnął po prostu w śnieg, jak to z wisielczym humorem określił w myślach, ale dzielnie jechał dalej w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, z którego mógłby zadzwonić do ojca. Nigdy nie sądził, że do tego dojdzie, ale tym razem naprawdę tego potrzebował. Wiedział, że Diego może mu pomóc rozwiązać pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę, a Nestorowi nie mógł już przecież ufać. Któż inny, jak nie jego ojciec pomoże mu znaleźć to, tak bardzo teraz potrzebował? Tylko starszy Ramirez miał doświadczenie z bronią. Składował ją przecież w garażu, kolekcjonując co ciekawsze okazy. Jego żona nigdy tego nie lubiła, dlatego też to właśnie garaż stał się miejscem, gdzie jej mąż mógł bawić się w łowcę, jak sam to nazywał. A skoro kupował broń, to może jakimś cudem pomoże mu znaleźć coś jeszcze...ludzi, kogokolwiek.
Rodriguez, ten młodszy, nigdy mordercą nie był. Przynajmniej przestał się za takiego uważać po wyjaśnieniu sprawy z Tamarą. Ale teraz, kiedy dowiedział się o śmierci Sonyi, coś w nim pękło, przestawiło się i ten szalony pomysł współpracy z Diego wydawał mu się po prostu idealny. Gdyby myślał jasno, na pewno porywanie się na Fernando Ramireza i to w ten sposób nie miałoby dla niego najmniejszego sensu, ale w tym stanie wszystko było logiczne. A poza tym co tracił? Na życiu i tak mu nie zależało. Już nie. Jedynie na zemście.
W jego oczach pojawiło się coś dziwnego, coś, co przypominało chwile spędzone w odosobnieniu, wtedy, gdy był poddawany torturom, gdy był...szalony. Zdawał sobie sprawę, że czuje się nieco inaczej i bardzo, ale to bardzo mu się to podobało. Miał w sobie jakąś moc, jakąś siłę do walki. Z jakąż przyjemnością wbije broń w gardło Fernando...cokolwiek to będzie, pistolet, czy też nóż.
A kiedy natknął się na stojącą za drzewami małą, skromną i wyglądająca na opuszczoną chatkę, przypominającą mu jego dawny dom, uśmiechnął się i poczuł dobrze na tyle, że wstał z wózka i chwiejącym się krokiem udał do drzwi. Kiedy tam dotarł, w spojrzeniu nie miał już nic z normalnego człowieka.
***
- Lizette? – powtórzył z szerokim uśmiechem Felipe. – Miło panią spotkać, chociaż w tak nieoczekiwanych okolicznościach. Nazywam się Felipe. Felipe Santa Maria – dodał.
- Jak James Bond. – Kobieta również się uśmiechnęła, a on dopiero po chwili zrozumiał jej dowcip. – Cóż, skoro spotkało pana coś tak przykrego, jak zepsuty samochód, być może pomogę panu doholować go do najbliższego mechanika i wynagrodzę zdarzenie kawą?
Jej uśmiech był tak zaraźliwy, że brat Carlosa nie przestawał się szczerzyć. W mgnieniu oka poczuł, że nic nie jest w stanie zepsuć mu tego dnia i zgodził się od razu. Kilka minut potem siedzieli już w pobliskiej kawiarence, a on z radością opowiadał jej o swoim życiu.
- A pani? – spytał w końcu. – Nie widziałem pani jeszcze w tym mieście, a proszę mi wierzyć, znam sporo osób. Czy dobrze wnioskuję, że jest pani nietutejsza?
- Można tak powiedzieć – odparła. – Przyjechałam odszukać kogoś.
- Dawną miłość? – zapytał dosyć śmiało, czując, jak krew tężeje mu w żyłach.
- Och, nie, nie – roześmiała się. – Starego przyjaciela. Jest mi winien pewną...przysługę.
***
El Silencio wsiadł do samochodu i wybrał numer Nestora. Kiedy Villanueva – wyraźnie zdenerwowany, ale Cisza nie zamierzał wnikać, co spowodowało ten stres – odebrał połączenie, Harper przekazał mu tylko jedno zdanie:
- Robota wykonana.
Miał zamiar się rozłączyć, ale Nestor potrzebował go do jeszcze jednej pracy.
- Wracaj do domu – odrzekł Villanueva. – Masz jeszcze jeden pokój do sprzątnięcia.
Domem nazywali bazę, a pokojem do sprzątnięcia osoby, które ginęły z ręki Harpera. O tak, Nestor miał jeszcze jeden cel na oku. I tym razem był to sam Fernando Ramirez.
***
Siwy mężczyzna z uwagą przypatrywał się siedzącej przed nim kobiecie. Oto sama Valeria Guardiola przyszła prosić go o pomoc!
- I co niby miałbym zrobić? Wtargnąć zupełnie bez powodu do mieszkania Ramireza, znaleźć jego syna, który nie wiadomo, czy tam jest, czy robi sobie żarty i mordować gospodarza? A nie wydaje ci się, że ta sprawa to cały wielki blef?
- Blef? Co masz na myśli? – Valeria próbowała pamiętać, że nie może unieść się gniewem, bo od tego człowieka zależało życie chłopaka...i oczywiście jej plan zemsty.
- Blef – powtórzył Pablo. – Co, jeśli ten chłopak z jakichś powodów ma zamiar zakpić sobie z własnego ojca i po prostu wymyślił sobie śmierć twojego siostrzeńca? Skąd wiesz, że ten samolot naprawdę się rozbił?
- Daniel nie byłby do tego zdolny! – zaprotestowała blado.
- Nie byłbym taki pewien. Z tego, co mi powiedziałaś, wynika jasno, że mógł mieć uraz zarówno do ciebie, jak i do tego Rodrigueza i do samej Sonyi. Być może żyją sobie spokojnie tam, gdzie polecieli i za parę godzin skontaktują się z tobą?
- Nie – pokręciła głową, starając się nie dopuścić do siebie nadziei. Gdyby to zrobiła, potwierdzenie ich śmierci zabiłoby ją. – Ja wiem, ja czuję, że to prawda.
- Dobrze, Valerio. Jeżeli naprawdę tak jest, pomogę ci. Ale nie za darmo.
- Czego chcesz w zamian? – spytała, próbując się opanować. – Mam pieniądze, ja...
- Ja też je mam! – roześmiał się cicho. – Nie, nie o to mi chodziło. Jeśli okaże się, że masz rację i ja zadbam o zniszczenie Ramireza...Christian. I Sergio. Tych dwoje przyda mi się do czegoś. Mają trafić po moją opiekę...jasne?
- Co zamierasz z nimi zrobić? –Nie wyobrażała sobie chłopców w rękach tego bogacza. Wyraźnie nie był stworzony do roli ojca.
- To już nie twoja sprawa. To jak, umowa stoi?
***
Raul Monteverde nie miał pojęcia, jak to się stało, że kilka minut temu – a może to było kilkanaście? – znajdował w swoim domu, a teraz leżał gdzieś w rynsztoku, pijany i złamany bólem? I to dosłownie, bowiem czuł się, jakby właśnie wpadł pod ciężarówkę. I nawet nie zdążył się zdziwić, kiedy oberwał kilka ciosów nożem prosto w klatkę piersiową.
***
Kiedy Viviana otworzyła oczy, leżała na łóżku w jednym z pokoi rezydencji Guardioli. Pedro siedział tuż obok, zobowiązany do tego przez właścicielkę domu, pilnując, czy kobiecie nic się nie stało. Rozpacz, w jaką wpadła na wiadomość o śmierci córki, mogła doprowadzić ją do różnych czynów. Sam brat Velasqueza miał ochotę zwinąć się w kłębek i popłakać nad losem przyjaciela, ale wiedział, że jest teraz potrzebny. Na jego rozpacz przyjdzie czas później.
- Daj mi telefon...- poprosiła. – Muszę zadzwonić do Victora.
Boże, jak ona go teraz potrzebowała. Coś łamało się w jej sercu, bardziej i bardziej. Pedro spełnił jej prośbę i podał telefon, sądząc, że telefon do ukochanego człowieka może jej pomóc odzyskać równowagę...chociaż trochę.
Zapewne jednak nigdy by tego nie uczynił, wiedząc, co właśnie dzieje się tam, gdzie przebywa były doktor Bolivares. Viviana wybrała numer do Victora, zaczekała i chwilę później owszem, ktoś odebrał połączenie. Ale jedyne, co usłyszała w odpowiedzi, to strzały.
Koniec odcinka 244 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:50:10 24-03-12 Temat postu: |
|
|
Jak dobrze, że znów wróciłaś i masz zamiar kontynuować 'PiM'. Strasznie się stęskniłam za losami RR, Sonyi, Viviany, Victora, itd, itd... Myślałam, że już nie masz ochoty na kontynuację telenoweli, na szczęście tak się nie stało
_______________________________________________
A więc Ricardo ma zamiar zabić Ramireza... Odważne posunięcie. Bacząc na to, że nie jest w pełni sił i porusza się na wózku oraz, że Ramirez ma przewagę liczebną, jego plan może spalić na panewce. Oby go Nestor szybko odnalazł, bo może popełnić (kolejne) głupstwo. A raczej nikt nie chciałby, żeby kochany Ricardo odszedł
Ehh, no na prawdę nie mogę sobie przypomnieć Lizzette... Chyba muszę przeglądnąć poprzednie odcinki i może coś sobie przypomnę Ale jak na razie to w ogóle jej nie kojarzę
Felipe jest chyba nią oczarowany. No i wydaje mi się, że tak trochę się zmienił. Ale mogę się mylić A jeszcze ciekawi mnie o jakiego przyjaciela Lizzette chodzi. Czyżby o Ricarda?
El Silencio ma kolejne zadanie do wykonania. A mam jakieś dziwne przeczucie, ze chodzi o kogoś z trójki: Virginia, Victor, Manolo... Robi się ciekawie
Valeria również chce się zemścić na Ramirezie i o pomoc poprosiła Pabla o.O Nie sądziłam, że on może być zamieszany w jakieś morderstwa, taki ułożony, elegancki dżentelmen... Tu mnie trochę zaskoczyłaś, chyba, ze znów coś przeoczyłam
Ale po co mu sa dzieci Sonyi i Ricarda?! Co on chce z nimi zrobić?
Hmmmm, Raul znalazł się w jakimś rynsztoku, a na dodatek ktoś dźga go nożem... Z kim on mógł mieć zatarg? Chyba, że to jakiś pijaczyna go zaatakował.
I na koniec zostawiłam Vivianę. Biedna, załamana jest 'śmiercią' córki, a na dodatek dzwoniąc do Victora usłyszała w słuchawce strzały... Teraz to się dopiero załamie... Ale to nie może być Victor, przecież on musi żyć i być z Vivianą. Mają dziecko, więc nie może jej zostawić Ale ta Virginia... Czy ona planuje uwieść Victora? Jeśli oczywiście oboje przeżyją. Bo trochę podejrzewam, że to Manolo oberwał i o sprzątnięcie jego ciała Nestor poprosił Ciszę
W każdym razie czekam na kolejne odcinki. I czekam na więcej informacji o Monice i jej córce (niestety już zapomniałam niektórych imion)  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:23:27 24-03-12 Temat postu: |
|
|
Jestem jak zły duch, którego pozbyć się nie da . Ta tela siedzi we mnie i nie przestanę jej pisać, póki jej nie skończę...A coś mi się wydaje, że dosyć szybko pojawi się tu nowy odcinek. Ale nic nie chcę obiecywać .
Ricardo czuje się już lepiej, wstał nawet, ale to nie znaczy, że jest w pełni sił. Zauważyłaś jednak może, że jest coś, co mu tych sił dodaje. Szaleństwo, niestety. Pamiętasz może, jak spędził pewien czas w odosobnieniu, a potem w szpitalu? Valeria owszem, pomogła mu, ale myśl, że Sonya nie żyje, tak bardzo na niego wpłynęła, że jego umysł powoli wraca na stare tory i grozi to, niestety, całkowitym zagłębieniem się w szaleństwo...
Lizette. Patrz Nestor Villanueva . To ta dziewczyna, w której on się kochał, jak był młody i potem ona wyjechała. I to jego ma zamiar odszukać .
El Silencio ma zlikwidować nie kogo innego, jak Fernando Ramireza. Nestor się wściekł po tym, co stało się z Ricardo, zniknięcie RR przepełniło czarę i Villanueva ma ochotę raz na zawsze rozprawić się ze swoim wrogiem.
Pablo ma na sumieniu pewne grzeszki, bardziej może finansowe, ale ma (oops, zrobiłam spoiler . Ale ma też władzę. Valeria nie mogła pójść do kogoś innego. Ale on nie chce dzieci Sonyi i Ricardo . On chce dzieci z sierocińca . Odmieniec mieszka teraz u Valerii, to ten, czyjego ojciec był bliźniakiem Francisco Velasqueza i zginął pod kołami samochodu, a RR myślał, że to Velasquez zginął .
Na resztę odpowiedzi znajdziesz w kolejnych odcinkach . Aha, córka Moniki ma na imię Allie . Allisson . |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:06:08 24-03-12 Temat postu: |
|
|
Teraz już sobie wszystko powoli poukładałam i wiem kto jest kim Myślałam, że on chce dzieci Ricarda i Sonyi Będę musiała poczekać na kolejne odcinki, by wyjaśniło się w sprawie Pabla i tych dzieci...
Teraz już sobie przypomniałam Lizette Ciekawi mnie czy ona coś czuje do Nestora, czy może ma do niego jakąś sprawę...
No tak, Allisson Chciałabym się dowiedzieć co u niej  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:23:02 03-06-12 Temat postu: |
|
|
Odcinek 245
Diego Rodriguez siedział rozparty na fotelu, kiedy zadzwonił telefon. Odebrał ze znudzoną miną, pewien, że jego córka w końcu zdecydowała się odezwać, przeprosić i wrócić do domu. Nie wierzył, że zdołała skontaktować się z tym odmieńcem, który na nieszczęście był jego synem...o ile oczywiście w ogóle jeszcze żył, Rodrigueza, w ogóle to nie obchodziło.
Usiadł jednak wyprostowany, kiedy usłyszał w słuchawce głos własnego syna.
- Czego? - warknął.
- Ojcze. - Ricardo był poważny jak nigdy dotąd. - Broń. Potrzebuję broni, a także wsparcia kilku ludzi. Możesz mi to zapewnić?
Głos młodszego Rodrigueza był chrapliwy, jakby mówienie przychodziło mu z trudem.
- Broń? Skąd pomysł, że mam do niej dostęp? - Diego zmarszczył brwi, powstrzymywany przed odłożeniem słuchawki jedynie przez ciekawość.
- Po prostu to wiem. Gdzie i kiedy mam ją odebrać?
Diego otrzymał w miarę dokładne informacje na temat tego, gdzie znajduje się jego syn i po skończonej rozmowie zatarł ręce. Zaczynało mu się to podobać, już dawno nie był "na łowach". A jeśli ma dzięki temu spotkać swojego syna...Cóż...zabłąkane kule się zdarzają, prawda? Ale na razie z tym zaczeka. Zabawa może być lepsza...z Ricardo jako żywym człowiekiem.
Rodriguez, ten młodszy, zupełnie nie przejął się, że właśnie - podając namiary na miejsce, gdzie znalazł schronienie - podał też tym samym nazwę wyspy, na której swoją siedzibę ma Nestor Villanueva.
Nestor miał w tej chwili inne problemy. Nim dotarł do pokoju, gdzie przetrzymywano Manolo i chciał z nim "porozmawiać" na swój sposób, mężczyzna był tak zdesperowany - i przerażony widokiem własnej żony, pewien, że dosięgnie go jej zemsta - że zerwał się błyskawicznie i wyrwał Cesarowi pistolet, po czym wymierzył go w najbliżej stojącą osobę, którą był Victor Bolivares.
- Cofnijcie się wszyscy i dajcie mi wyjść, albo go zabiję!
- Przestań się wydzierać! - ostudził go Cesar, starając się zbliżyć z powrotem do męża Virginii, wściekły na siebie za niedopatrzenie, jakiego się dopuścił. - Nawet, jeśli uda ci się stąd wymknąć, nie masz dokąd pójść, jesteśmy na cholernej wyspie!
- I co z tego?! - odwarknął tamten. - Dajcie mi śmigłowiec!
- I może jeszcze prowiant na drogę? - zadrwił Vargas, rzucając się na Manolo od tyłu, ale Fernandez jakiś niesamowitym szczęściem dojrzał, co dzieje się tuż za nim i obrócił się gwałtownie.
W międzyczasie Bolivares przełknął ślinę, starając się nie pokazać po sobie strachu, wiedział, że Virginia wystarczająco się już boi o jego życie. Wyrzucał sam sobie, że nie może nic zrobić, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, ale w końcu trzymano go pod bronią! - usprawiedliwiał się w myślach sam przed sobą.
W tej samej chwili, kiedy Vargas zaczął szarpać się z Fernandezem, do pokoju wszedł Nestor. Przez dosłownie ułamek sekundy na jego twarzy zagościło zdumienie i szok, ale zdołał się opanować i skoczyć pomóc swojemu człowiekowi, nie zauważając, że Bolivares, kompletnie oszołomiony wydarzeniami, odruchowo odbiera telefon dzwoniący mu w kieszeni.
Dokładnie w sekundzie, gdy lekarz nacisnął zielony przycisk, Manolo nacisnął spust.
Była pani Sana Maria, Viviana, usłyszała odgłos strzałów i aż podniosła się na łóżku, na którym leżała.
- Pedro! – chwyciła go za rękę. – Dzwoniłam do Victora i...tam coś się stało! Słyszałam strzały! Jedź tam, jedź i...
- Ale gdzie, proszę pani? – szofer próbował ją uspokoić, ale nie szło mu to za dobrze, tym bardziej, że kobieta straciła już córkę, niedoszłego zięcia, a teraz – być może – i ukochanego.
- Znajdź go! – usłyszał w odpowiedzi. – Dzwoń na policję!
Nie miał inengo wyjścia, jak tylko wykręcić numer i powiadomić o wszystkim Bertolucciego.
Komisarz, gdy tylko odłożył słuchawkę, westchnął ciężko.
- Czy u członków rodziny Santa Maria – byłyvch lub obecnych – nigdy nie będzie spokoju?
- Zapewne nie – odparł mu siedzący naprzeciwko i bawiący się ołówkiem Estevanez. – A właśnie, czy znaleźliśmy już jakieś ślady w sprawie Francisco Velasqueza? Nasz...współpracownik nieco się denerwuje.
- Wyobraź sobie, że wiem – odwarknął mu przyjaciel. – Ale co z tego? Wiem, ma zamiar zemścić się za doznane krzywdy, ale musi zaczekać, nie tylko rodzina Echagüe ucierpiała z rąk tego szaleńca...
- To prawda, ale Rodrigo stracił naprawdę wiele. Ta cała historia z nim i z jego kuzynem, Alejandro Villarem...Do tej pory ciarki przechodzą mi po plecach, jak sobie przypomnę, w jakim stanie znaleźliśmy ciało tego nieszczęśnika.
- Velasquez zalazł już tak wielu osobom za skórę...Nie mam pojęcia, jakim cudem on jeszcze żyje.
Francisco sam nie miał pojęcia. Ale kiedy Harper sprawdzał, czy Velasquez żyje, były radny naprawdę wyglądał na trupa. Nie miał tętna, nie oddychał, nic nie wskazywało na to, że tłucze się jeszcze w nim życie. Jednak chwilę po tym, jak El Silencio opuścił bar, wyjął drżącymi i pokrawionymi własną krwią palcami telefon z kieszeni i wybrał jeden, jedyny numer, po czym szepnął kilka słów do słuchawki.
Dopiero wtedy oddał ducha diabłu.
Nestor Villanueva nie zamierzał okłamywać Sonyi. Kiedy tylko zapytała o Ricardo, powiedział jej prawdę – i to nie tylko fakt, że jej ukochany żyje, ale też to, że zniknął. Wiedział, że dziewczyna jest silna, a przy okazji może podsunąć mu jakiś pomysł, gdzie można znaleźć Rodrigueza.
- Znowu to zrobił...- westchnęła, niewidomymi oczami wpatrując się w sufit. – Znowu uciekł, zamiast sprawdzić, czy to, co usłyszał, jest prawdą. Znajdziecie go, prawda?
- Oczywiście - potwierdził jej gangster. – Myślałem, że może wiesz, co mógł zrobić, gdzie się udać. Rozumiem, że nie znasz tego terenu, ale spędziłaś z nim sporo czasu i może podsuniesz mi jakiś pomysł...
- Jeśli się nie mylę, uda się gdzieś jak najdalej, żeby w spokoju rozpaczać, a potem...Boże, nie wiem, co on zrobi, ja mam dopiero trochę ponad dwadzieścia lat!
Panika powoli opanowywała jej serce, ale próbowała się uspokoić.
- Czasem sądzę, że powinnam znaleźć sobie kogoś innego. Ale ja...ja go kocham...- dodała już nieco ciszej.
Przyjaciel jej ukochanego chwycił ją za rękę i mocno ścisnął.
- Nie rób tego, Sonyu. Nie teraz, kiedy wiesz, że nie jest winien śmierci Tamary i macie szansę na normalne, szczęśliwe życie.
- To nigdy nie miało nic wspólnego z tym, czy go kocham, czy nie. Ale człowiek, który będzie ze mną, nie powinien tak łatwo się poddawać, tak łatwo wierzyć, że...że mnie już nie ma. Rezygnować ze mnie tak łatwo!
Villanueva wiedział, że ona ma rację. To, co zrobił jego przyjaciel, było po prostu głupie. Nestor sam rozumiał rozpacz, przeżył coś podobnego po śmierci jego siostry, ale nigdy nie postąpiłby tak, jak to uczynił syn Diego. Przecież to nie miało sensu!
Ze złości uderzył pięścią w łóżko Sonyi, reflektując się po chwili.
- Przepraszam. Ale sam jestem na niego wściekły.
- A nasze dzieci? Jak on śmiał się tak zachować?!
Valeria Guardiola zadawała sobie odmienne pytanie, wracając do domu. Do domu...do pustego budynku, w którym już nigdy nie zabrzmi śmiech ani Sonyi, ani człowieka, który przeszedł tak wiele, a teraz zginął gdzieś tam, wśród zgliszcz samolotu...Nie znaleziono ciała, ale nie było w tym nic dziwnego, szczątki ofiar były nie do rozpoznania na pierwszy rzut oka, na pewno się znajdzie...później.
A czy będzie jakieś później? Oczywiście, na jej barkach, na barkach Valerii spoczywa teraz opieka nad dziećmi siostrzeńca, ale to nie będzie już takie samo. One potrzebują ojca, matki...Co się z nimi stanie, jeśli Guardiola też odejdzie z tego świata? Kto się nimi zaopiekuje? Viviana? Ona ledwo chodzi po stracie córki. Carlos? O nie, jemu nie oddałaby nawet psa na wychowanie. Felipe? Czy ten mężczyzna nadaje się do opieki nad dziećmi?
A przecież jest jeszcze Diego, ten podły mężczyzna, który na pewno ucieszy się ze śmierci syna. Czy nie położy łapy na jego potomkach? Czy nie odbierze jej tej ostatniej iskierki, która pozostała jej po Ricardo? Pod pozorem lepszego dobra?
Widok pokrwawionego syna, stojącego przed nim i podtrzymywanego przez kilku ludzi, nie zrobił na Fernando najmniejszego wrażenia, nie zaproponował nawet, by tamten usiadł.
- Zamierzałem cię dzisiaj zabić – stwierdził po prostu Ramirez. – Otrzymałem jednak pewną wiadomość i zdecydowałem się zmienić zdanie...przynajmniej na razie. A jeśli zgodzisz się na moją propozycję, będziesz żył długo i szczęśliwie...ze swoją dziewczyną.
- Dobrze wiesz, że nie chcę być z nikim innym, tylko z moją Sonyą! A ty ją zabiłeś! – zawył Daniel.
- Spokojnie. – Ręce znów złożone w kwiat lotosu. – Owszem, miałem taki zamiar, ale coś się wydarzyło. Czy gdyby jakimś cudem Sonya żyła...uczyniłbyś wszystko, żeby być z nią?
- Wiesz, że tak!
- Dobrze. W takim razie coś ci zaproponuję. Moje wsparcie i całkowitą zgopdę na twój związek z córką Santa Marii, o ile pomożesz mi uśmiercić tego jej kochasia.
- Ale przecież...- szepnął Daniel. – Przecież...
Boże, jak waliło mu serce! Czy to może być prawda? Czy jego Sonya żyje?
- Ona żyje, synu. Żyją oboje. I o ile o nią nie dbam, to nie podoba mi się fakt, że tamten kretyn wciąż chodzi po świecie. Wyślę cię do miejsca, gdzie są i wstrzykniesz jej kochasiowi truciznę, którą ci przekażę. Jeśli to zrobisz, dziewczyna jest twoja.
- Ale...skąd będziesz wiedział, że wykonałem zadanie i że nie uciekłem, albo nie ostrzegłem kogoś? – Daniel sam siebie nienawidził za to, że dopuścił przez moment możliwość zabicia Ricardo, ale fakt, że jego Sonya żyje, oszołomił go zupełnie.
- Bo mam tam swojego człowieka. Wolałbym jednak nie wzbudzać podejrzeń, może mi być jeszcze potrzebny. On mnie poinformuje. Mam tylko jeden warunek - nikt poza nami nie będzie wiedział, że ona nadal oddycha – nikt, tylko ty, ona i ja. To jak, umowa stoi? Mam powiadomić Ciszę?
Koniec odcinka 245 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:31:56 22-06-12 Temat postu: |
|
|
Ciekawa jestem co Ricardo planuje... Postanowił poprosić ojca o pomoc, po tym wszystkim czego od niego złego doznał?! Czasem jego zachowanie jest strasznie dziwne i tajemnicze, ale przecież za to go uwielbiam Mam tylko nadzieję, ze nic głupiego nie wymyślił i nie zniszczy życia sobie albo Sonyi.
Ten Velasquez jest jak kot, ciężko jest go zabić. Liczę, że teraz już naprawdę nie żyje Tylko kogo on mógł powiadomić, hmmm? Może Ramireza?
Biedna Viviana, nie dość, że 'straciła' córkę to na dodatek dzwoniąc do ukochanego usłyszała strzały... Ilez ta kobieta się wycierpi. Szkoda mi jej i to bardzo. Mam tylko nadzieję, że Victor (jeśli żyje) zostanie z Vivianą, a nie z tą Virginią... Ona na niego nie zasługuje, natomiast Viv jak najbardziej
Daniel dostał propozycję: być albo nie być. Jeśli zgodzi się zabić Ricardo, będzie żył szczęśliwie (chociaż Sonya i tak go nie pokocha), ale jesli odrzuci propozycję ojca to zostanie prawdopodobnie zabity... I jeszcze na dodatek Cisza pracuje dla Ramirez, ten człowiek ma chyba wszedzie swoich ludzi. |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 9:16:59 03-04-14 Temat postu: |
|
|
Hm, to jest ciekawe...mój temat został odblokowany (dziękuję!), ale nie widzę go w ogóle na forum, mogę tylko wejść ze swojego profilu...Ale ważne, że działa .
Na początek wielkie przeprosiny za tak długą przerwę, mam nadzieję, że moi Czytelnicy pamiętają mnie jeszcze i tą historię...Odcinków mam już napisanych kilka do przodu, tak, że ze wstawianiem nie będzie problemu, powinny być najrzadziej co tydzień, lub dwa.
Dudziak napisał: | Ciekawa jestem co Ricardo planuje... Postanowił poprosić ojca o pomoc, po tym wszystkim czego od niego złego doznał?! Czasem jego zachowanie jest strasznie dziwne i tajemnicze, ale przecież za to go uwielbiam Mam tylko nadzieję, ze nic głupiego nie wymyślił i nie zniszczy życia sobie albo Sonyi. |
Pamiętaj, że Ricardo całkiem niedawno opuścil szpital dla "zmęczonych umysłowo"...To jeszcze w nim tkwi, nie mówię, że jest psychicznie chory, czy coś, ale...był. Po tych "lekach" oid Velasqueza.
Dudziak napisał: | Ten Velasquez jest jak kot, ciężko jest go zabić. Liczę, że teraz już naprawdę nie żyje Tylko kogo on mógł powiadomić, hmmm? Może Ramireza? |
A na to pytanie nie mogę odpowiedzieć inaczej, niż tylko w którymś z odcinków .
Dudziak napisał: | Biedna Viviana, nie dość, że 'straciła' córkę to na dodatek dzwoniąc do ukochanego usłyszała strzały... Ilez ta kobieta się wycierpi. Szkoda mi jej i to bardzo. Mam tylko nadzieję, że Victor (jeśli żyje) zostanie z Vivianą, a nie z tą Virginią... Ona na niego nie zasługuje, natomiast Viv jak najbardziej |
Hm...Zobaczymy, czy moje rozwiązanie wprowadzi Cię w dobry humor, czy też nie .
Dudziak napisał: | Daniel dostał propozycję: być albo nie być. Jeśli zgodzi się zabić Ricardo, będzie żył szczęśliwie (chociaż Sonya i tak go nie pokocha), ale jesli odrzuci propozycję ojca to zostanie prawdopodobnie zabity... I jeszcze na dodatek Cisza pracuje dla Ramirez, ten człowiek ma chyba wszedzie swoich ludzi. |
A ta ostatnia sprawa jest nieco bardziej skomplikowana... .
----
Odcinek 246
- Tak – zbielałymi od bólu i pragnienia wargami wyszeptał Daniel. –Tak, zrób to. Powiadom Ciszę. Zgadzam się na twoją propozycję.
- Bardzo się cieszę, że podjąłeś właściwą decyzję – uśmiechnął się lekko Ramirez, ale ten uśmiech pojawił się tylko na jego wargach, nie w oczach. Cisza ułatwi ci dojście do naszego celu, a ty już wykonasz resztę.
- A dlaczego...- syn Fernando przełknął ślinę, próbując chociaż w ten sposób ugasić ogień, jaki palił mu gardło, ogień pragnienia i...może wstydu? Oto bowiem zgodził się zamordować niewinnego człowieka. – Dlaczego Cisza sam tego nie zrobi?
- Nie chciałbym, aby padły na niego jakieś podejrzenia. Ten człowiek może mi się jeszcze przydać. Ponieważ...jest tym, kim jest, nie miałby powodu, aby kręcić się przy Rodriguezie. Ty będziesz go miał. Udasz jego przyjaciela...Polecisz tam, gdzie obecnie się znajduje, aby go wesprzeć. Zdobędziesz jego zaufanie. I wtedy uderzysz.
- Zdobędę jego zaufanie? – powtórzył cicho Daniel, wciąż stojąc. W głowie kręciło mu się coraz bardziej. – Jak niby? Przecież on wie, że kocham Sonyę. Nigdy nie przestałem.
- On ma miękkie serce, zbyt miękkie. Wybaczy ci wszystko, jeśli odpowiednio podejdziesz do zadania. Oto szczegóły...
W tym samym czasie, kiedy ojciec wprowadzał syna w tajniki mordowania ludzi, Nestor przeżył jeden z największych szoków w swoim życiu. Oto Manolo Fernandez, człowiek znany do tej pory z picia alkoholu i znęcania się nad własną żoną, jakimś kocim ruchem wymyka się obu mężczyznom próbując go obezwładnić, uderzając przy okazji boleśnie Vargasa w żołądek. Sam Villanueva wyciąga rękę, usiłując ponownie chwycić męża Virginii i zatrzymać go ostatecznie.
Wściekłość i opętanie przemocą dodały Manolo jednak sił. Z czymś dzikim w oczach, widząc, że w efekcie i tak czeka go śmierć – i być może to właśnie ta desperacja pomogła mu zrealizować jego zamiar – wycelował w swoją żonę i nacisnął spust tyle razy i tak szybko, ile tylko zdołał, nim Nestor unieszkodliwił go od tyłu, strzelając mu w plecy.
Było już jednak za późno. Bóg zdecydował, że Virginia nie zasługuje na szczęście. Nie w tym życiu. W tym przypadku nawet ślubna przysięga, jaką złożyli sobie wiele lat temu Manolo i Virginia, nie miała zastosowania. W tym samym momencie, kiedy z płuc Fernandeza wydało się ostatnie tchnienie – a trzeba przyznać, że odgłos ten przyprawił wszystkich o dreszcze swoją upiornością – z życiem pożegnała się również Virginia, osuwając się po ścianie na podłodze i barwiąc tapetę na czerwono.
Bolivares stał osłupiały, po prostu nie mógł się poruszyć. Coś w jego sercu pękło, umarło razem z tą kobietą, której nigdy tak do końca nie poznał, nie miał nawet na to szansy. Wpierw chciał ją uratować z rąk męża – psychopaty, potem los ich rozdzielił, a teraz, kiedy się odnaleźli, na zawsze odsunął ich od siebie. Victor co prawda był zakochany w Vivianie, mieli nawet dziecko, syna o imieniu Mauricio, ale czułość do Virginii pozostała gdzieś w głębi jego serca. A może mylił ją z litością...
- Virginia...- To był jedyny dźwięk, jaki wydobył się z jego warg, kiedy wstrząśnięci tym, co się przed chwilą stało, Nestor i Vargas porządkowali pokój.
Była żona Santa Marii wciąż próbowała. Niezależnie od tego, co zrobił Pedro, od faktu, iż – zgodnie z jej prośbą – powiadomił policję – ona próbowała dodzwonić się do Victora. Nie mogła stracić dwóch ukochanych osób w tak krótkim czasie, Bóg nie mógłby być aż tak okrutny? Tak naprawdę, Viviana wiedziała, że mógłby...Czy miała to być kara za to, że dawniej traktowała swojego męża, Carlosa, tak podle, że kiedyś zaplanowała jego zabójstwo? Że zdradzała go z jego największym wrogiem, Gregorio Monteverde? A potem z jego własnym bratem, Felipe?
Oślepiona przez łzy szeptała słowa modlitwy i raz po raz iwybierała numer lekarza.
Aż w końcu odebrał. Zrobił to automatycznie, mając dosyć wciąż dzwoniącego aparatu. Oczywiście mógł go wcześniej wyłączyć, albo wyciszyć dźwięk, ale nie zrobił tego, był wciąż pod wpływem szoku. Los jednak sprzysiągł się przeciwko osobie, z którą dzielił dni – tuż po tym, jak Bolivares nacisnął przycisk na komórce, ułamek sekundy potem w jego ust wydało się kolejne westchnienie, po raz kolejny wezwał imię zmarłej tak niedawno kobiety. A potem zapadła cisza.
Nie w uszach Viviany jednak. W jej głowie wibrowało w kółko to, co powiedział mężczyzna. Imię obcej kobiety. Zupełnie jej nieznanej. Wypowiedziane takim tonem, jakby...jakby on za nią tęsknił! Jakby łudził się, że to właśnie ona do niego dzwoni!
Telefon upadł głucho na podłogę. Nie była w stanie mu odpowiedzieć. Czuła się tak strasznie, jak jeszcze nigdy do tej pory. Cały jej świat po prostu runął, zabierając ze sobą w ruinach to, co kochała. Nawet fakt istnienia Mauricia nie dawał jej żadnego pocieszenia. W tym momencie nawet wolałaby, żeby maleństwo nie istniało. Potomek tego, który ją oszukał...
Nestor Villanueva był przyzwyczajony do widoku śmierci, dlatego to, co się stało w jego obecności, nie zszokowało go tak bardzo, jak stało się to z Bolivaresem. Gangster był bardziej wściekły, niż zszokowany. W efekcie całego zdarzenia jeden z jego najlepszych ludzi, Vargas, był dosyć mocno poobijany – Manolo pięści miał silne – a kobieta nie żyła. Jasnym było, że wyciągnie konsekwencje i Cesar odpowie za fakt dopuszczenia do takiej tragedii, ale Villanueva nie zamierzał go zabijać. W końcu po co miał tracić dobrego żołnierza, jak czasem określał swoich ludzi? Poza tym, w tej chwili dużo ważniejsze było znalezienie Ricardo, niż jakiekolwiek sądy.
Jakby w odpowiedzi na jego modlitwy, do pokoju, w którym siedział, wszedł jeden z członków jego „armii”, jak kiedyś wyraził się sam Nestor.
- Szefie, mamy dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że wiemy, gdzie znajduje się Rodriguez.
- O? A ta zła znaczy, że jest martwy, czy tak? – spodziewał się najgorszego.
- Nie, jest jak najbardziej żywy – pokręcił głową przybysz. – Tyle, że...- zawahał się, nie wiedząc, jak Villanueva przyjmie taką informację. – On gdzieś zadzwonił.
- Gdzie? – spytał Nestor, całym sobą czując, że zaraz eksploduje. Nie był zły na swojego człowieka. Był wściekły po trochu na Ricardo, a po trochu na siebie samego – bo nie upilnował przyjaciela – i na pecha, który go wciąż prześladował.
- Sprawdziliśmy numer. Do swojego ojca. Rozmawiali przez dłuższą chwilę. Obawiam się, że mógł podać Diego swojego namiary. Informacje, gdzie znajduje się ta wyspa.
- Idiota – mruknął szczerze i otwarcie Villanueva, w tej chwili naprawdę tak myśląc. - Idiota! – wrzasnął sekundę później. – Skontaktował się z kimś, kto go nienawidzi i wyśpiewał mu wszystkie nasze tajemnice, Bóg wie, w jakim celu! Może prosił go nawet o pomoc w wydostaniu się z wyspy, jako, że uważa, iż mnie nie może już ufać! Jedźcie po niego, ale to już! Zmuście go, żeby się tu stawił, nawet, jakby stawiał wam opór! Możecie nawet użyć broni, żeby go tu przywlec. Nie strzelajcie do niego, oczywiście. I wzmocnijcie straże. Jeżeli on naprawdę zrobił to, co myślę, za moment możemy mieć tu prawdziwą wojnę.
Ricardo Rodriguez z niedowierzaniem wpatrywał się w telefon, z którego właśnie zadzwonił do ojca. Był tak zaskoczony faktem, że aparat jeszcze działał, że przez dłuższy moment nie potrafił uwierzyć, że stało się to naprawdę, że przed chwilą skontaktował się z Diego, więcej nawet, tenże obiecał mu pomoc. Niedoszły małżonek Sonyi Santa Maria nie był oczywiście głupi i nie skorzystał z komórki, jaką miał w kieszeni. Wyłączył ją już dawno temu, obawiając się – zresztą słusznie – że rozmowę przez komórkę łatwo będzie namierzyć. Nie miał jednak pojęcia, że ludzie Nestora znaleźli i tą lokację bez problemu – w końcu właśnie z tego telefonu często korzystał jeden z jego żołnierzy. To była jego chatka.
A potem zrobił coś, czym zaskoczył nawet siebie. Wiedział, że Sonya nie żyje, przecież słyszał to na własne uszy! A jednak wybrał jej numer...Był pewien, że nikt nie odbierze, ewentualnie zrobi to ktoś z otoczenia Villanuevy, jeśli jest w posiadaniu tegoż właśnie aparatu. Ale serce kazało mu wykręcić te kilka cyfer, kazało mu...torturować samego siebie.
Zupełnie nie spodziewał się, że po drugiej stronie usłyszy czyjś głos. I to żeński. Nestor bowiem udał się do Sonyi, powiadomić ją o tym, że wie, gdzie znajduje się Rodriguez. To właśnie on odebrał telefon, po czym podał jej słuchawkę, licząc, że to wszystko ułatwi. Jeśli jego przyjaciel usłyszy głos swojej ukochanej, nie będzie stawiał oporu i spokojnie wróci do rezydencji, razem z ludźmi, którzy znajdowali się już tylko kilka metrów od chatki. Przynajmniej taką miał Nestor nadzieję.
I to dlatego dziewczyna powiedziała te kilka słów. Prosto w ucho zaskoczonego syna Diego:
- Jesteś dupkiem, wiesz? Uwierzyłeś, że odeszłam, że Nestor cię okłamał, a nawet się nie upewniłeś, czy to prawda. Jesteś dupkiem, ale...kocham cię, Ricardo. Proszę...Wracaj do domu.
„Do domu”. Bo tak właśnie zaczęła nazywać rezydencję. Villanueva już dawno zaoferował jej zamieszkanie tutaj, razem z jej wybrankiem.
- Sonya...- coś na kształt szlochu wydostało się z jego ust. – Soyna! – wyrzekł jeszcze raz, tym razem czując, ze szczęście po prostu rozsadza mu piersi. Ona miała rację, był dupkiem, był idiotą, był totalnym idiotą, nic nie było ważne, tylko sam fakt, że jej nie stracił. Że ona nadal żyła i że była tak blisko! Zerwał się na wciąż słabe nogi, wypadł przed drzwi chatki i zaczął biec, tak szybko, jak tylko potrafił. Potykał się bez przerwy, upadał w śnieg, ale zaraz się podnosił i biegł dalej, byle do niej, płacząc z radości.
Tak znaleźli go ludzie wysłani przez Nestora. Leżącego w śniegu, próbującego się podnieść po kolejnym upadku, powtarzając wciąż to jedno, jedyne imię, które tak bardzo ukochał.
Zupełnie nie myślącego o tym, że sam zesłał czarne chmury na głowę zarówno Sonyi, jak i swoją własną. W postaci Diego Rodrigueza, który zdążał już w kierunku wyspy. I nie był sam.
Koniec odcinka 246 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:30:16 05-04-14 Temat postu: |
|
|
Daniel się zgodził zabić Ricardo Nie spodziewałam się tego... Daniel nie jest złym człowiekiem i z pewnością zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli zabije ukochanego Sonyi to nigdy nie będzie z nią szczęśliwy. Przecież ona nigdy go nie pokocha... Liczę, że ma on jakiś ukryty cel w tym wszystkim, bo jeśli naprawdę będzie próbował zrobić coś złego Ricardowi to Sonya go znienawidzi. Fernando to okropny człowiek, nie widzę dla niego innego zakończenia, jak śmierć w potwornych męczarniach Nie ma żadnych skrupułów, nie przeszkadza mu nawet to, że robi z syna mordercę. Oby Daniel się w porę opamiętał!
Wiem, że to brzmi okropnie, ale cieszę się, że Virginia nie żyje xD Strasznie mnie męczyła jej postać. Wiem, ze wiele przeżyła i te wszystkie złe wydarzenia odcisnęły na niej swoje piętno, ale ona nawet przez chwilę nie starała się walczyć o swoje szczęście. Przez cały czas miała nadzieję, że znajdzie się ktoś taki, jak Victor i zmieni całe jej życie, a ona nie będzie się musiała wysilać. Viviana to jej całkowite przeciwieństwo. Cieszy mnie też to, że Victor przyznał w głębi ducha, ze to Viviana jest kobietą jego życia, a do Virginii czuł najprawdopodobniej jedynie litość. Niestety, chcąc czy nie chcąc, wypowiedział imię Virginii w taki sposób, że Viviana jak najbardziej mogła podejrzewać go o zdradę. Czuję, że teraz nadejdą dla nich ciężkie chwile. Zapewne Victor będzie potrzebował trochę czasu, żeby otrząsnąć się po śmierci Virginii, a Viviana z pewnością nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć. Bardzo ciężko będzie im się pogodzić, Viviana czuje się dotknięta tym, co usłyszała. Być może kiedy dowie się o tej całej sytuacji na wyspie zmieni zdanie, ale to będzie niesamowicie trudne...
Uwielbiam Nestora Jest bardzo inteligentny i taki... naturalny w tym co robi. Martwi się o przyjaciela, wie ile ten przeżywa, ale mimo to jest szczery do bólu i, przede wszystkim, sprawiedliwy. Ricardo otrzyma od niego solidny opiernicz za tak głupią decyzję jak zdradzenie namiarów na wyspę. Ale Nestor musi być właśnie taki, jaki jest jeśli chce, by jego interes się odpowiednio kręcił. Nie może też sobie pozwolić na jakiekolwiek 'luzy', nawet dla najlepszego przyjaciela musi być surowy. Chyba tylko on jest w stanie wbić Ricardo do głowy, że nie może wciąż uciekać przed problemami i walczyć z całym światem. To właśnie dzięki niemu nasi cudowni proci znów mają okazję się spotkać i być razem Niesamowicie podobały mi się słowa Sonyi, nie była to żadna mdła gadka. Myślę, że właśnie te niekonwencjonalne rozmowy bohaterów tak bardzo ich uwielbiam Patrząc z perspektywy czasu, ich związek jest wręcz niemożliwy do spełnienia, a jednak wciąż są razem. Wciąż pokonują trudności. Mam nadzieję, że planujesz wkrótce kilka odcinków, w których proci będą ze sobą szczęśliwi, bo w ostatnich odcinkach było zdecydowanie za dużo łez  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 10:43:38 06-04-14 Temat postu: |
|
|
Nawet nie wiesz, jak ja czekałam na Twój komentarz! Byłam ciekawa, czy nadal podoba Ci się moja historia, czy udało mi się zachować jej klimat i co w ogóle powiesz o moich nowych pomysłach. Sądząc po długości Twojego komentarza raczej jest OK .
Daniel coś kombinuje, to prawda. Ale czy naprawdę chce zabić Ricardo, czy zgodził się tylko po to, aby samemu uniknąć śmierci...to już czas - i kolejne odcinki - pokażą. Sonya by go znienawidziła? Hm...zależy, czy by wiedziała, kto to zrobił...Raz już szukała u niego pociechy, pamiętasz?
Wiesz co, Virginia mnie też męczyła . Miałam z niej zrobić konkurencję dla Viviany i Andrei, ale, jako, że postać mi kompletnie nie wyszła, uśmierciłam ją szybko i skutecznie .
Dokładnie, Nestor musi być taki, nawet, jeśli czasem ma ochotę kogoś pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, to musi być twardy, inaczej całe przedsięwzięcie mu się rozwali. W końcu to gangster . Ale miał chłop pecha - żył sobie spokojnie i robił swoje interesy, aż zachciało mu się odszukać Ricardo, pogadać z nim o Tamarze i teraz ma za swoje, jeszcze nie wie, w co się wplątał .
"Proci ze sobą szczęśliwi"...Hm..No nie wiem, nie wiem .
Czemu niemożliwy do spełnienia? Że już dawno jedno miałoby drugiego dosyć? .
----
Odcinek 247
Tego, co działo się duszy Carlosa Santa Marii, nie sposób było opisać. Oto całkiem nie tak dawno siedział przed człowiekiem, który zabił mu córkę, tak po prostu, przy okazji, bo chciał dopiec swojemu wrogowi. Carlos sam nie wiedział, czy bardziej nienawidzi ojca Daniela, czy raczej tego, któremu Ramirez chciał dopiec. W końcu po części to była wina ich obu. Gdyby tamten nie zadarł z Fernando, Sonya jeszcze by żyła. I nie tylko ona. Tak samo żywy byłby i ten jej kochanek.
Santa Marii nie było żal Rodrigueza. W końcu gdyby jego dziewczynka nie spotkała Ricardo, być może nie miała być nic wspólnego z wrogiem Ramireza i efekt byłby ten sam – nadal chodziłaby po świecie. Carlos wiedział, że sam najlepszym ojcem nie był, ale znacznie bardziej winna była ta trójka – Fernando, syn Diego oraz..jak mu było? Szefowi organizacji, do której miał wniknąć? Zaraz, zaraz...
Podrapał się po głowie, czekając na Mayrin i próbując przypomnieć sobie szczegóły zadania, jakie zlecił mu Ramirez. Przecież nie mógł zawieść już przy pierwszej trudności! Wtedy jego plan zemsty nie miałby szans powodzenia. Momencik...O tak, już wiedział. Miał wniknąć do organizacji Miguela Olssona.
W międzyczasie Mayrin przeglądała się w lustrze, całą swoją uwagę skupiając na analizowaniu tego, co powiedział jej ten oślizgły typek. W ten sposób nazywała oczywiście Fernando Ramireza. Nawet myślenie o nim sprawiało jej fizyczny ból. Ten człowiek...nie, to bydlę! chciało zabić, próbowało skrzywdzić Ricardo...jej Ricardo! Na całe szczęście, mężczyzna, którego pokochała, przeżył i choć teraz znajdował się daleko, znajdzie sposób, aby wrócić do Acapulco...do niej i odebrać, co do niego należy. Wiedziała to, czuła to. Znała go przecież już od długiego czasu, widziała, do czego jest zdolny. Szkoda tylko, że nie udało się wyeliminować Sonyi – Mayrin od razu dodała dwa do dwóch i wyczuwała, że prawdopodobnie oboje przeżyli. A jeśli nie, to cóż...Wystąpienie w roli pocieszycielki też było jej jak najbardziej na rękę. Jedyne, co jej się nie podobało, to fakt, iż musiała współpracować z Carlosem Santa Maria. Dobrze znała jego przeszłość i to, co zaszło pomiędzy nim, a Rodriguezem. Gdyby tylko mogła, spoliczkowałaby tego tchórza, ojca Sonyi i sama zajęła się zemstą na ojcu Daniela i odszukaniem Ricardo. Skoro jednak nie było to możliwe...nie teraz...musiała zaczekać. Byle tylko nie za długo, wcale nie bawiło ją odgrywanie romansu z byłym kochankiem Andrei Orta. Nie był ani trochę pociągający. A nawet, gdyby był najseksowniejszym facetem na świecie, nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Mieć jednak musiała. Dla dobra Rodrigueza...i jej samej. Zresztą ta organizacja, do której miała wniknąć, brzmiała całkiem interesująco i – szczerze mówiąc – Mayrin pociągało zadanie, jakie miała wykonać. Fakt, iż zakończyć się ono miało całkowitym zniszczeniem przeciwników Ramireza, w ogóle jej nie obchodził. To byli dla niej obcy ludzie, a przecież, jak wiadomo, cel uświęca środki.
W końcu, kiedy była już całkowicie zadowolona ze swojego wyglądu – zielona suknia leżała na niej iście pięknie – weszła do pokoju, w którym czekał na nią Carlos i uśmiechnęła się do niego. Tak samo nieszczerze, jak zrobił to wcześniej Fernando, gdy rozmawiał z Santa Marią. W ogóle nie zwracała uwagi, że – podarowany mu przez ojca Daniela – garnitur leży na nim doskonale. Dla niej liczyło się tylko zadanie.
- Jestem gotowa – oświadczyła swojemu współpracownikowi, jak zwykła go nazywać.
- Ja również – mężczyzna wstał i razem udali się go czekającego już na nich pojazdu. Udawali się w daleką podróż.
Pablo Martinez ze stoickim spokojem opuścił swój pojazd i raźnym krokiem dotarł do drzwi rezydencji Ramirezów. Valeria zgodziła się na układ, jaki jej proponował, nie było więc powodu, aby dłużej czekać z rozpoczęciem działania. Tym bardziej, jeśli miała rację i Daniel naprawdę był więziony przez swojego własnego ojca. Westchnął ciężko i pokręcił głową, czekając, aż służba mu otworzy. To wszystko było nie do pojęcia. Ktoś taki, jak Fernando miałby posuwać się do morderstwa i to w imię czego? Jak to się Guardiola wyraziła? Zemsty na kimś? Przyznawał się przed sobą, że nie był do końca pewien – zresztą Valeria też nie – dlaczego w ogóle Ramirez miałby mordować kogokolwiek. Ale skoro Martinez się już zdecydował, to weźmie udział w tej akcji – chociażby z czystej ciekawości.
Minutę później wchodził już do gabinetu gospodarza, wylewnie witany przez samego Fernando.
- Czym zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? – zapytał tamten, nie zdradzając ani mrugnięciem oka faktu, że przed kilkoma godzinami z zimną krwią pozbawił życia Andreę Orta i Dolores Gambone, a własnego syna prawie pobił na śmierć. Tego ostatniego czynu nie dokonały co prawda jego ręce, ale i tak to on był sprawcą. Poprzez swoich ludzi.
- Zdecydowałem się...- Martinez mówił już w środku - .. na pewien interes i chciałbym, żebyś mi poradził, czy jest sens w to inwestować.
- Mnie o to pytasz? – zdziwił się Ramirez, a jedna z jego brwi uniosła się wysoko do góry. – Cóż, skoro naprawdę chcesz mojej rady, to...
Fernando kontynuował wykład na temat przyszłości firmy, o jaką zapytał go Pablo, co jakiś czas nalewając zarówno sobie, jak i jemu, nieco alkoholu. Wiedział, że przybysz jest nieco zestresowany, ale zrzucił to na karb niepewności przyszłej inwestycji i nie pytał o to.
- A twój syn? – rzucił w pewnym momencie jakby od niechcenia Martinez. – Czyż nie powinien powoli wdrażać się w twoje interesy? Z tego, co wiem, ta firma, którą sam chciał otworzyć jakiś czas temu radzi sobie, że tak powiem...średnio.
- Ach, prawda – ojciec wymienionego odparł jakby z niechęcią. Nie miał ochoty na rozmowę o potomku. – Zaoferowałem mu nawet odkupienie jego małego...kaprysu. W sumie już się nawet na to zgodził. Jakiś czas temu opuścił miasto, udał się do jednej z naszych fabryk, ma tam nadzorować pewną bardzo ważną dostawę.
- Nadzorować? Syn szefa? – zdumiał się tym razem wysłany przez Valerię człowiek. – Czyż nie jest to zbyt banalne dla niego zadanie?
W jego sercu zalęgło się podejrzenie. A co, jeśli Guardiola miała rację i Daniel naprawdę wyjechał...do nieba?
- Nie, nie jest – odparł mu mąż Eugenii. – Musi przyuczać się do prowadzenia firmy w każdej sytuacji. Poza tym, jako przyszły właściciel musi być przygotowany na każdy przypadek i wieedzieć o niej wszystko. O, właśnie dzwoni.
Była to prawda, młodszy z Ramirezów pojawił się na linii i wypowiedział kilka słów do słuchawki. Co prawda Martinez nie rozróżnił ich znaczenia, ale zostały wypowiedziane na tyle głośno, że bez trudu rozpoznał głos Daniela. Westchnął w duchu – skoro chłopak żył i w najlepsze rozmawiał teraz z ojcem, to z całą pewnością nie był martwy. I nikt nie próbował go zabić. Zły na siebie za zmarnowanie czasu Pablo pożegnał się niedługo potem z gospodarzem domu i opuścił rezydencję, już z samochodu dzwoniąc do Valerii i informując ją o wyniku swojej misji.
- Nie wierzę w to – odrzekła mu kobieta. – Być może to faktycznie był on, ale na pewno coś jest nie tak, nie w porządku. Pablo, ja go słyszałam! Wiem, jaki był zdenerwowany, roztrzęsiony, on...
- Skończ już z tym – przerwał jej, rozeźlony. – I pamiętaj, ja dotrzymałem swojej części umowy. Chcę widzieć chłopców u mnie, powiedzmy za tydzień.
I odwiesił słuchawkę.
Rodriguez został w końcu doprowadzony do jednego z samochodów ludzi Villanuevy. Owszem, byłby w stanie normalnie chodzić, gdyby nie to, że śnieg i zimno skutecznie mu to uniemożliwiły. Nałożyło się na to jeszcze osłabienie po katastrofie samolotowej, powodując, że jedyne, co czuł w swoim ciele – bo nie tylko nogach – Ricardo, to było zimno. Przenikliwe zimno, jakby leżał na mrozie, przebijany coraz to kolejnymi iglicami lodu. I nawet fakt, że w obecnej chwili siedział w ciepłym pojeździe, okryty kocami – uciekł przecież nie w wyjściowym ubraniu, nie w kurtce, a najnormalniejszym swetrze – i był pojony gorącą herbatą z termosu, nie pomagał ani o cal. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zachoruje, może się to dla niego bardzo źle skończyć, ale nie dbał o to. Nie w tym momencie. Teraz jechał do Sonyi. Żywej. I wciąż go kochającej. Pomimo tego, co zrobił. Cóż mogłoby być od tego ważniejsze?
Zaparkowali przed rezydencją Nestora, syn Diego ponownie musiał skorzystać z wózka, ale na jego twarz widniał szeroki uśmiech. Tam, za tą ścianą, czeka na niego ona. Najbliższa mu osoba. Być może ciało miał lodowate...jak kiedyś ręce, gdy myślał, że Sonya go opuściła. Ale dusza i serce pałały mu jasnym ogniem. Ogniem miłości.
Nie od razu jednak wjechał do jej sali. Jego opiekun i przyjaciel miał mu coś do powiedzenia. Wpierw zawieziono go więc do pokoju Nestora. Villanueva już na niego czekał i na jego widok podniósł się zza biurka, obszedł je i stanął tuż przed siedzącym Ricardo.
- To, co zrobiłeś...- rozpoczął gangster. – Skazałeś na śmierć mnie, moich ludzi i prawdopodobnie również Sonyę. A przy okazji siebie. Skoro Diego Rodriguez wie, że żyjesz, jestem praktycznie pewien, że wie już o tym Fernando Ramirez. Ten sam, który opłacał i pomagał Francisco Velasquezowi.
- Mój ojciec nie ma nic wspólnego z tym bydlakiem – próbował protestować Ricardo, coraz bardziej świadomy tego, co zrobił.
- Poprosiłeś go o pomoc. Jeżeli ma dostęp do broni, nie trzyma jej w domu. Jedno jego słowo. Jedno zdanie na twój temat. I każdy, z kim porozmawia, zrozumie. Dowie się, że żyjesz. Ba, jest tego więcej. Diego wie, gdzie jesteś. Zna dokładne położenie tej wyspy. I znać będą też ci, których tu zaprosi. Bo sam go przecież błagałeś o ludzi, czyż nie? Zniszczyłeś mi wszystko, Ricardo. Całe moje życie...
W oczach Nestora był tylko smutek, nie potępienie. Nie złość. Tylko ten żal, wylewający się z jego oczu poprzez spojrzenie, jakim patrzył na przyjaciela.
- Ja...Nie wiedziałem, co robię – coś ścisnęło Ricardo za gardło, gdy wypowiadał te słowa. – Myślałem, że wszystko straciłem i...
- ...i pozbawiłeś wszystkiego mnie – dokończył za niego tamten. – Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli na tej wyspie dojdzie do wojny, każda wylana tutaj kropla krwi będzie twoją winą? Każdy trup będzie tak naprawdę twoją sprawką? Ten dom jest twierdzą, to prawda. Ale żadna, żadna twierdza na świecie nie jest niezniszczalna. Możemy się tylko modlić, aby Ramirez jakimś cudem nie dowiedział się o tym, że nie zginąłeś w katastrofie. I o koordynatach tej wyspy. Obawiam się jednak, że...
Fernando miał chwilowo inne zajęcia, niż usuwanie problemu, jakim był dla niego Nestor. Owszem, miał zamiar zlikwidować przeciwnika, ale na razie interesowało go inne morderstwo. Ten irytujący Ricardo musiał zginąć. Dlatego bardzo się cieszył, kiedy Daniel zgodził się mu w tym pomóc...i kiedy już poinformował Ciszę, że niedługo wyśle mu syna na spotkanie.
Cisza...Historia tego mężczyzny była dosyć zawikłana, nawet, jak dla Ramireza. Ojciec Daniela wiedział, że El Silencio pracuje dla Nestora. Ale prawda była inna – człowiek w czerni pracował dla nich obu – dla Villanuevy i – w całkowitej tajemnicy – dla Fernando. W tym drugim przypadku pracował było jednak zbyt dużym słowem. Ot, wykonał dla niego jedno, czy dwa zlecenia. Kiedyś, dawno temu. To właśnie Cisza, sam, któregoś dnia, osobiście zaproponował mu swoje usługi. Ramirez się zgodził, potrzebował kogoś w obozie wroga. Do tej pory nie planował morderstwa Nestora, pragnął tylko wiedzieć jak najwięcej o jego poczynaniach. Rozważał to jednak kilka razy. Wiedział też, że Villaneuva ma gdzieś swoją kryjówkę, nigdy jednak nie pytał o nią El Silencio. Cisza i tak by mu zresztą nie powiedział, w końcu czerpał korzyści od obu pracodawców. Lepiej więc było kontrolować pewne poczynania przeciwnika poprzez mężczyznę w czerni, niż kogokolwiek mordować. I to było w sumie tyle, co ojciec dawno zmarłego Julio wiedział o swojej wtyczce. Nie miał pojęcia, czy Cisza miał kiedykolwiek jakąś rodzinę, ile miał lat, tego typu rzeczy. I nawet go to nie interesowało.
Czerń. To właśnie było jego życiem, jego...nie, nie radością. El Silencio już dawno zapomniał, czym jest radość. To słowo nie istniało w jego słowniku. Harper wiedział tylko, że kiedyś, dawno temu...gdy jeszcze był innym człowiekiem...Nie. Gdy w ogóle był człowiekiem. Ono istniało. W osobie tej, której fotografię wciąż przy sobie nosił. Wyjął ją teraz z kieszeni i przez moment, kiedy na nią patrzył, nie przypominał tego, który morduje ludzi na rozkaz. Był po prostu sobą. Tym, który tęsknił.
- Sandra...- westchnął cicho i wsadził zdjęcie z powrotem na swoje miejsce.
Cisza. El Silencio. Harper. Tak wiele określeń. A w środku tylko jedno uczucie. Ból. Od tak wielu lat. Odkąd Fernando Ramirez zniszczył na wieki jego związek z żoną Hectora Pereza, nawet nie mając o tym pojęcia.
Koniec odcinka 247 |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:45:04 06-04-14 Temat postu: |
|
|
Możesz być pewna, że będę czytała PiM Bardzo mi się podobają Twoje pomysły, cały czas zaskakujesz i nigdy nie wiem czego się mogę spodziewać Tak więc, pozostaje Ci tylko pisać kolejne odcinki
Od pewnego momentu opowiadania Carlos zaczął mnie irytować, ale teraz nie mam już na niego słów. Oskarża wszystkich dookoła, nie zwracając uwagi na to, że sam też sprowadza problemy na swoją rodzinę. Sonya kocha Ricardo i jest z nim szczęśliwa (krótkimi momentami xD), a on uważa, że lepiej by było gdyby się nigdy nie poznali... Rozumiem, ze cierpi, bo myśli, że ona nie żyje, ale ani przez chwilę nie okazuje wsparcia córce. Liczy się tylko i wyłącznie on i jego zdanie... Dobrze, że przyszło mu pracować z kobietą, która pragnęła śmierci jego córki. Może ta sytuacja sprawi, że się opamięta. Mayrin ma nadzieję, że Ricardo wróci do niej, że uda jej się go zdobyć. Ależ ta kobieta jest optymistką Wiadome jest, że dla Ricardo liczy się Sonya i Mayrin nie ma z nią najmniejszych szans. Nawet gdyby Sonya zginęła to i tak Ricardo by się z nią nie związał. No, ale nadzieja umiera ostatnia
Pablo został zmylony przez Fernando. Valeria ma rację, że coś jest nie tak, jednak nie dziwię się Pablo, że postanowił więcej się nie mieszać w sprawy Ramirez'ów. Słyszał głos Daniela w słuchawce, a to jasno dowodzi, ze chłopak żyje. Niestety, Pablo nie ma pojęcia o tym, co Fernando zaplanował i, co Daniel musi zrobić.
Doskonale rozumiem Nestora. Ma on w 100% rację- Ricardo myśląc, że stracił wszystko, sprawił, że Nestor może stracić to, na co pracował tyle lat. Jego ludzie mogą zginąć, on sam może zginąć, a jego twierdza może wkrótce zniknąć. Ricardo często nie myśli o konsekwencjach swoich czynów, jest w gorącej wodzie kąpany. Najpierw coś palnie, a potem dopiero pomyśli. Poprzednie wypadki nie dały mu do myślenia, nadal popełnia te same błędy...
Fernando Ramirez zniszczył związek Ciszy z Sandrą Perez? Ale mnie zaskoczyłaś... Nie spodziewałam się, że Cisza kogokolwiek kiedyś darzył pozytywnymi uczuciami. Ale to jest właśnie ta złożona psychika morderców. Mogą zabijać z zimną krwią, torturować i napawać się bólem innych, ale istnieje na świecie osoba, do której czują coś zupełnie sprzecznego z ich naturą. I tak właśnie jest z Ciszą. Sandra wiele dla niego znaczy, dlatego też i Hector i sam Fernando mogą obawiać się zemsty Harper'a.
BlackFalcon napisał: |
Czemu niemożliwy do spełnienia? Że już dawno jedno miałoby drugiego dosyć? . |
Tak, jedno miałoby drugiego dość I jeszcze jest ten fakt, że Ricardo myślał, że jest gejem, a jednak pokochał Sonyę Na ich drodze jest też miliony przeszkód, ale oni cały czas trzymają się razem. Nie tak, jak w telenowelach, gdzie po jednym zrządzeniu losu proci się rozstają  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:09:00 07-04-14 Temat postu: |
|
|
Najlepsze jest to, że ja sama nie wiem, czego mam się po "PiM" spodziewać . Jak na przykład wątek Harpera z Sandrą, długo myślałam nad tym, czyje zdjęcie on może przy sobie nosić, aż w końcu przypomniało mi się, że to Sandra prosiła Nestora o przysługę w jednym z poprzednich odcinków, więc muszą się znać. I tak mi się jakoś poskładało . Owszem, mam plan i to dosyć szeroki, na kilka - kilkanaście kolejnych odcinków, ale nie znam szczegółów .
Carlosowi trochę odbija po tym, jak siedział w zamknięciu przez dwa lata, sądzę, że po tym, co stało się w jego rodzinie, on się nigdy tak naprawdę do końca nie otrząsnął. A Ricardo nigdy tak dobrze, do końca nie poznał, więc...
Bólem innych...Cisza się tym nie napawa, on po prostu wykonuje swoją pracę, stłumił w sobie wszelakie uczucia. On coś wycierpiał...to nie było zwykłe rozstanie, to jego z Sandrą. I od tej pory zamknął się na wszelakie uczucia...tylko ostatnio zaczyna wypływać z niego jakaś tęsknota...żeby było ciekawiej ;D.
Ricardo nadal jest homoseksualistą. Tyle, że przy okazji odkrył, że może również zakochać się w kobiecie. To się bodajże biseksualizm nazywa. W ogóle, to pamiętam, że kiedy tworzyłam jego postać, miał go grać Robert Knepper (z początku Ricardo nawet tak wyglądał , czyli T-Bag z "Prison Break" i być tak samo odrażający, jak T-Bag właśnie, poza tym miał być tylko na chwilę w telenoweli. Potem "poznałam" Miguela Pizarro dzięki "Rubi" i chciałam go "wsadzić" w moją telenowelę. A ponieważ właśnie wtedy wymyśliłam, że Ricardo ucieknie z więzienia (co zresztą zrobił, udał się wtedy prosić o pomoc do jeszcze wtedy żyjącego Juana, brata Andrei), to wtedy przyszło mi na myśl, że zagra go jednak Miguel. A ponieważ ja do pana Pizarro mam same cieplutkie uczucia , więc i charakter Ricardo się zmienił na taki, jaki znamy obecnie.
A propos obsady. Dodałam kogoś do obsady, zobacz, proszę, pierwszy post . |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:53:16 07-04-14 Temat postu: |
|
|
Myślę, że fajniej się tworzy opowiadania, kiedy nie ma się wszystkich szczegółów uporządkowanych, tylko się improwizuje
Obecnie nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Ricardo niż Miguel. Kiedy czytam o procie to od razu mam przed oczami Ricardo
Przyznaję, że nie znam tego aktora, który gra Miguel'a, ale wygląda bardzo przyjemnie  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:58:38 07-04-14 Temat postu: |
|
|
To prawda . A jakie pomysły mogą w międzyczasie przyjść do głowy... .
Bo Miguel Pizarro grywał właśnie takie postacie - zwariowane, ale nie dające się nie kochać. Wciąż mam przed oczami jego rolę w "Rayito de Luz". Co on tam nawyrabiał, wisiał na dzwonie między innymi . Biedak . Właśnie sobie wyobraziłam Ricardo wiszącego na dzwonie...akurat takiej scenki w mojej teli nie będzie, ale pasowałoby to do jego charakteru jak nic .
Ed Quinn zazwyczaj ma krótsze włosy i grywa w serialach amerykańskich. I śpiewa. "Uwiódł" mnie swoim głosem i wyglądam. A poza tym świetnie mi pasuje na szefa tej organizacji, do której ma wniknąć Carlos Santa Maria.
248 odcinek będzie miał lekkie opóźnienie, bo jestem chora na jakieś - chyba - grypsko. Ale i tak już mam połowę napisaną . |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dudziak Mistrz

Dołączył: 31 Lip 2011 Posty: 18247 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: małopolska Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:01:21 07-04-14 Temat postu: |
|
|
Mnie też Miguel kojarzy się z takim zwariowanym mężczyzną Chyba nigdy nie zapomnę jego postaci z 'Rubi'- uwielbiałam go spacerującego z pieskiem
Ja również nie mam zbyt wiele czasu w tygodniu na czytanie odcinków, ale w weekend'y z pewnością wszystko ponadrabiam Wracaj do zdrowia  |
|
Powrót do góry |
|
 |
BlackFalcon Arcymistrz

Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:20:03 08-04-14 Temat postu: |
|
|
Dzięki! Czuję się nieco lepiej, ale i tak niezbyt dobrze . Ale bez pisania wytrzymać nie mogę, więc oto kolejny odcinek .
To jednak prawda, że postaci żyją własnym życiem...Jedna z końcowych scen w tym odcinku miała być trochę inna, ale...taka też mi się podoba .
-----
Odcinek 248
Jeszcze niecałą godzinę temu Harper się wahał. Oto jeden z jego pracodawców żądał informacji o miejscu pobytu drugiego. El Silencio wiedział jednak, że nie była to zwykła prośba. Fernando Ramirez chciał wiedzieć, gdzie znajduje się dom, kryjówka Nestora Villanuevy. Było więcej, niż oczywistym, że ojciec Daniela coś planuje i na pewno nie ma zamiaru wpaść z osobistą, przyjacielską wizytą na wyspę. Na dodatek ten dopisek „Wybierzecie się tam obaj. Ty i D.”. Końcówka wiadomości była bardzo łatwa do rozszyfrowania, chodziło o dziedzica Ramirezów. A potem nastąpił ten telefon, gdzie zleceniodawca nakazał bezpośrednie spotkanie w swojej rezydencji. W jego trakcie najemnik miał poznać tego, z kim miał wybrać się z misją, jak to określił Fernando.
Teraz, po upływie godziny i zakończeniu wizyty w domu Ramirezów, w oczach Ciszy nie było już wahania. Dobrze wiedział, co ma robić. I jak ma postąpić, kiedy razem z siedzącym tuż obok niego na pokładzie śmigłowca Danielem wylądują już na wyspie należącej do Nestora. Miał już plan, jak bezpiecznie i skutecznie wprowadzić chłopaka do budynku, jak sprawić, aby zdobył zaufanie Villanuevy i mógł wykonać to, co mu zlecono – ostatecznie pozbyć się Rodrigueza.
Razem z nimi, ukryta, podążała substancja, która miała zabrać Ricardo z tego świata.
Zupełnie nieświadom tego wszystkiego i faktu, że jego rywal coraz bardziej zbliża się do wyspy, syn Diego wjechał właśnie do sali, gdzie odpoczywała Sonya. Dziewczyna czuła się już coraz lepiej, jedynym w zasadzie problemem były jej oczy, nadal czekające na wyleczenie. Pozostałe rany albo już się zagoiły, albo goiły się powoli. Owszem, miała jeszcze mnóstwo siniaków na całym ciele, ale dla Ricardo i tak była najpiękniejsza na świecie. I chociaż wciąż cierpiał po gorzkich słowach przyjaciela, dobrze wiedząc, że Nestor miał we wszystkim rację, nie mógł nie uśmiechać się, widząc córkę Santa Marii żyjącą i oddychającą. Cicho, jak najciszej zbliżył się do jej łóżka i ostrożnie podniósł się lekko, uważając, żeby nie zepsuć wszystkiego nagłym upadkiem. Miał zamiar powitać ją w ten sam sposób, jak zrobił to kiedyś, gdy leżała w szpitalu po tym, jak urodziły się ich dzieci – pocałunkiem. Tym razem delikatnym, tak czułym, jak jego serce i miłość do niej.
Kiedy tylko jednak jego usta musnęły wargi Sonyi, czekało go bardzo niemiłe zaskoczenie. Dziewczyna, wbrew temu, co mu się wydawało, wcale nie spała. Więcej, od razu zorientowała się, kto ją całuje i odsunęła się od niego.
- Nie, Ricardo – szepnęła cicho. – Nie całuj mnie.
Trzy litery. Trzy noże w jego sercu. „Nie”.
- Powiedziałaś...że mnie kochasz...- opadł na wózek, czując, że łzy kręcą mu się w oczach. Znów.
- Bo to prawda – odparła, nadal szeptem. – I nigdy nie przestanę. Zdałam sobie sprawę już dawno temu, że nie jestem w stanie wyrwać cię ze swojej duszy. Nieważne, jak wiele razy i jak mocno bym próbowała.
- W takim razie dlaczego...Sonyu, proszę! – chwycił jej rękę, szukając ratunku. – Nie rób nam tego, nie teraz, kiedy nareszcie możemy być razem i...
- I co, Ricardo? – nie dała mu skończyć. – I czekać, aż znowu usłyszysz coś, co nie będzie przeznaczone dla twoich uszu, co w ogóle nie będzie nas dotyczyć, a ty uwierzysz, że ktoś mówi o mnie? Albo pobiegniesz rozliczyć się z Velasquezem, jak niegdyś, zamiast zobaczyć się ze mną i z naszymi dziećmi?
- Popełniłem wiele błędów. Nigdy nie byłem i nie będę ideałem. Wiesz jednak, że oddałbym za ciebie własne życie. Kocham cię, tak, jak mężczyzna kocha kobietę, chociaż wydawało mi się to niemożliwe. Skoro...skoro mnie nie chcesz, to po co chciałaś, żebym tu wracał? Bez ciebie...to nie ma sensu, Sonyu – pokręcił głową, całkowicie zrezygnowany. – Nawet, gdy los daje nam szansę, ty mnie odpychasz. Odchodzę. Daj...daj mi spokój – przełknął łzy i wstał. – Nie dręcz mnie więcej.
- Będziesz musiał mnie jednak znieść nieco dłużej, niż ci się wydaje – powstrzymała go, chwytając jego rękę swoją własną, tą wolną. Na szczęście mimo kalectwa udało jej się to i Rodriguez zatrzymał się w pół kroku. – Jedyne, czego chcę, to to, żebyś o nas walczył. Żebyś nigdy, nigdy więcej nie uciekł bez sprawdzenia, co tak naprawdę się stało. Wiesz...- urwała i uśmiechnęła się lekko. – Jako mój mąż będziesz musiał zajmować się Marco Pedro. I oczywiście Raquel Cataliną. Czyli naszymi dziećmi. A to znaczy, że nie będziesz miał czasu na myślenie o głupotach. Takich, jak nagle znikanie, czy coś w tym stylu.
- Jako twój mąż? – nie zrozumiał mężczyzna.
- A owszem. Wiesz przecież, że przyjęłam twoje oświadczyny, prawda? Już mi się nie wywiniesz. Nestor obiecał, że sprowadzi księdza, jak tylko sobie trochę odpoczniesz. Nasz ślub, Ricardo. Hm, jak dla mnie, mógłby się odbyć nawet dzisiaj. Co ty na to?
- Dzisiaj? – wyraźnie się wystraszył. – Ale ja nie mam garnituru. I myślałem, że ty...
Jego serce właśnie wywinęło dwa fikołki. Ona go chce! Sonya wcale go nie odrzuciła, w ogóle nie miała zamiaru tego zrobić.
- Ricardo, nie myśl tyle. I przestań się bać. Możesz iść do ślubu nawet w koszuli. Albo nago, wtedy nie musiałabym cię rozbierać podczas nocy poślubnej. Tęsknię za twoim dotykiem, wiesz? W sumie, to tak naprawdę zrobiliśmy to do końca tylko raz, wtedy, kiedy zaszłam w ciążę. Tuż po naszej ceremonii zamierzam zamknąć drzwi na klucz, dołożyć do tego kłódkę i zająć się tobą tak, jak na to zasługujesz...- jej uśmiech był coraz szerszy.
- A ja tobą...- głos go zawiódł, nie był w stanie wypowiedzieć nic więcej. Słowa nie są jednak potrzebne, kiedy istnieje coś takiego, jak pocałunek. Rodriguez klęczał przy łóżku Sonyi i całował ją tak długo, że aż brakło mu tchu. Nareszcie. Nareszcie ich sen się spełni.
Jedne drzwi pozostały jednak otwarte. Te do sali, w której się obecnie znajdowali. Kiedy dwójka zakochanych trwała w namiętnym pocałunku, a dłoń Ricardo, wpierw leżąca delikatnie na policzku córki Santa Maria, zaczęła powoli zsuwać się po jej ramieniu i kierować się w stronę guzików jej koszulki, klamka poruszyła się nieznacznie. Ktoś nacisnął ją z drugiej strony. Potem uczynił krok naprzód i spojrzał na całującą się parę. Bez słowa, w milczeniu, obserwował to, co się dzieje.
W progu stał Daniel.
Pedro Velasquez pił i to sporo. Potrzebował wlać w siebie jak najwięcej alkoholu. Wpierw ta wiadomość o śmierci jego drogiego przyjaciela i Sonyi Santa Maria, a potem te kilka słów, wyszeptanych prosto w jego ucho przez telefon. Jego własny brat dzwonił do niego. Francisco Velasquez tuż przed śmiercią wybrał numer Pedro i jedyne, co powiedział, to jakieś cyfry, rządek numerów, które Pedro odruchowo zapisał na kartce. Nie miał jednak pojęcia, do czego miałyby mu się przydać. Szczerze mówiąc, mało go to w tej chwili obchodziło, chciał być po prostu pewien, że nie przeoczy czegoś ważnego. Znając byłego radnego, to mogło być oznaczenie miejsca, gdzie ukrył kolejnego trupa, lub coś w tym rodzaju. Tym bardziej, że głos, jakim zostały podane te liczby, nie przypominał pewnego siebie głosu Velasqueza, jaki Pedro pamiętał, raczej szept...konającej osoby?
Wiedział, że powinien kogoś poinformować – a najlepiej policję – o tym, co się stało i kto do niego dzwonił. Ale nie miał na to najmniejszej ochoty. Zrobi to później, kiedy już przestanie opłakiwać utraconych przyjaciół – bo i córkę Santa Maria uważał za przyjaciółkę. Jego żal był tak duży, że Pedro miał spore wątpliwości, czy kiedykolwiek przestanie płakać, ale zdawał sobie sprawę, że Ricardo jedyne, co by zrobił – gdyby żył – to nakrzyczałby na niego za to, że traci czas na łzy, zamiast robić coś pożytecznego. „Po mnie nie warto lać łez” – powiedziałby zapewne Rodriguez.
- Zapewniam cię, że warto...- Pedro mówił sam do siebie. – Jesteś...byłeś najlepszym człowiekiem, jakiego nosiła ta ziemia...Kiedy Sergio przyniósł nam tą wiadomość o twojej śmierci...
Momencik. Palce Pedro zacisnęły się na szklance. W ostatniej chwili powstrzymał się przed jej zmiażdżeniem. Przypomniał sobie teraz, sekunda po sekundzie, jak Sergio przyszedł do pokoju, gdzie był on – to znaczy Pedro – Viviana i Valeria. Chłopak kazał im włączyć wiadomości i obejrzeć materiał o tragicznym wypadku lotniczym. Ale przecież takie wypadki zdarzają się dosyć często, skąd Sergio wiedział, że ich to zainteresuje? Skąd wiedział, że na pokładzie rozbitego samolotu był Ricardo z Sonyą? Czy mógł mieć...coś wspólnego z tym wypadkiem?
Ta myśl była co najmniej nieprawdopodobna. Skąd chłopiec w jego wieku mógłby mieć takie kontakty, takie powiązania, taką wiedzę? Ale z drugiej strony...I jeszcze ta mina, kiedy chciał – wcześniej – o czymś porozmawiać z Valerią. Czyżby chciał jej coś wyznać?
- Sergio! – ryknął Velasquez na cały dom i – nieźle już wstawiony – poszedł szukać Odmieńca.
Mayrin kompletnie zapomniała o obietnicy, jaką dała Maribel. Moreni długo czekała na przyjaciółkę, ale nigdy się jej nie doczekała. W międzyczasie zdążyła zająć się już kilkoma klientami, a jej przełożony – o ile można go w ogóle tak nazwać – był na tyle zadowolony, że jej nie bił...przynajmniej nie tak mocno, jak ostatnio, tuż po wizycie Raula. To, co musiała zrobić, aby pokryć długi brata, Gustavo, można nazwać wyczynem heroicznym...albo głupim. Bo czy na pewno zasługiwał na takie poświęcenie? Czy naprawdę był tego wart?
Nie zamierzała się nad tym zastanawiać, a już szczególnie nie teraz, podczas kolejnego aktu seksualnego z...jak mu tam było? Nie wiedziała. Po prostu zamykała oczy tak samo, jak swoją duszę i kontynuowała pracę. Tym właśnie było dla niej sprzedawanie własnego ciała – pracą. Mającą na celu zgromadzenie odpowiedniej ilości pieniędzy, aby kupić bezpieczeństwo i wolność Gustavo Moreni.
Dług był ogromny, ale powoli zbliżała się do celu. Brakowało już dużo mniej, niż na samym początku. Jeszcze tylko kilkunastu...nie. Kilkudziesięciu klientów i będzie mogła...Właściwie co? Czy naprawdę liczyła, że pozwolą jej odejść? Jej, która widziała już tak wiele i słyszała tak wiele? Ludzie, którym pozwalała się obmacywać, nie byli przedsiębiorcami, biznesmenami, o nie. Byli przestępcami najgorszego gatunku.
Ten był nim również. Techniki, jakie stosował w łóżku, odzwierciedłały to, co robił ze swoimi wrogami – z drobną różnicą – Maribel nie zamierzał mordować. Przynajmniej póki nie uzna, że pomogłoby mu to się podniecić jeszcze bardziej...
W tym samym momencie, kiedy kochanek Maribel właśnie westchnął z rozkoszy po spełnieniu i zrzucił ją ze swojego ciała – tym razem ona była na górze – ktoś zadzwonił do drzwi.
- Oczekujesz kogoś? – zmarszczył brwi mężczyzna. – Obiecałaś mi, że będziemy sami.
Moreni, wycieńczona po akcie i po razach, jakie otrzymała – obecny klient lubił przemoc w łóżku, ale tylko tą stosowaną w kierunku kobiety – wyszeptała cicho:
- Nie...Może to szef...
- Nie otwieraj, póki stąd nie wyjdę – nakazał pytający.
Ubrał się błyskawicznie i zbliżył w kierunku okna, mając zamiar wykorzystać je jako drogę ucieczki. W tej samej jednakże sekundzie otworzyły się drzwi.
- Co...co to ma znaczyć...? – wydukał kompletnie zszokowany Gustavo.
Jego siostra zmartwiała. Zrozumiała w jednej chwili, co się stało. Człowiek, który właśnie dotknął ręką framugi okna, jej klient, tak rzucił się na nią, kiedy dotarł do jej mieszkania, był tak napalony, że nie pozwolił jej zamknąć drzwi. A potem kompletnie o tym zapomniała. Teraz to wszystko się zemściło. Gustavo Moreni wszedł do środka i zaskoczony patrzył to na swoją nagą – i posiniaczoną – siostrę – to na mężczyznę przy ścianie.
- Zostałaś dziwką? – spytał, nie wiedząc, jak powinien zaregować na to, co zobaczył. Maribel w takim stanie? Zajmująca się...tym? Jego świętoszkowata siostrzyczka? To było nie do pomyślenia.
Klient – Moreni wciąż nie mogła sobie przypomnieć jego imienia – miał dosyć tej dziwacznej sytuacji. Zrozumiał, że jeśli ktokolwiek dowie się o jego wizycie, on sam i jego interesy będą zgubione. A były one dużo więcej warte, niż życie tych dwojga. Jako wielbiciel dosyć sadystycznych igraszek łóżkowych nosił na rękach rękawiczki, kiedy udawał się do Maribel. Tak było i tym razem. Dlatego bez wahania sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pistolet z tłumikiem.
- Tak jakby – mruknął, chyba tylko po to, żeby cokolwiek powiedzieć i wystrzelił dwa razy. Pierwszy ze strzałów zabił kobietę, drugi jej brata. Szybko i na miejscu.
Ricardo wyczuł w końcu, że ktoś stoi w drzwiach. Był wyczulony na nagłe pojawienia się ludzi w jego otoczeniu, życie, jakie dawniej prowadził, doskonale go wyszkoliło w tym kierunku. Spojrzał w stronę wejścia. Jego ręka wciąż spoczywała na ciele dziewczyny, ale zatrzymał zarówno pieszczotę, jak i sam pocałunek w połowie. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Co tu robił Daniel Ramirez, jego odwieczny wróg do ręki Sonyi Santa Maria?
- Co się stało? – spytała ona, nie mając pojęcia, o co chodzi.
- Twój były tu jest – odmruknął jej Rodriguez.
Zdumienie i szok odmalowały się na jej obliczu. Od razu zrozumiała, o kim mówi jej narzeczony.
- Daniel? – powiedziała cicho i – co ucieszyło Ricardo – z jakby odrobiną niechęci w głosie.
Istotnie, przybycie chłopaka – i to w takim momencie – z pewnością nie spowodowało uśmiechu na jej twarzy. Ramirez nie tylko niósł ze sobą wspomnienia dni, kiedy była poróżniona z ukochanym, ale jego przybycie mogło oznaczać również, że w Acapulco stało się coś złego.
- Owszem. – Syn Fernando zbliżył się do pary, stanął tuż przy łóżku Sonyi. – Ja...muszę wam coś powiedzieć.
- Jak tu wszedłeś? – praktycznie wysyczał Ricardo. – I skąd wiesz, gdzie jesteśmy...że w ogóle żyjemy?
- Mój ojciec...- Ramirez zachwiał się lekko, nadal odczuwał skutki pobicia go przez ludzi własnego ojca. – To on spowodował wypadek samolotu. Chciał zdenerwować kogoś, jakiegoś swojego wroga, któremu twoja śmierć, Rodriguez, byłaby nie na rękę. Dowiedziałem się o tym...pobił mnie...uciekłem...
Usiadł na podłodze, Ricardo nie miał zamiaru ustępować mu jedynego krzesła, jakie było w sali.
- Chciałem was ostrzec...On jest niebezpieczny, zabija ludzi tylko po to, aby zirytować innych. zobaczcie, co mi zrobił...
I wtedy chłopak przypomniał sobie swojego brata, Julio. Wszystko to, co ojciec i matka mu zrobili, jak doprowadzili do jego śmierci, całą tą dramatyczną i tragiczną historię. I nagle po prostu się rozpłakał. Czuł, wiedział, że wszystko stracił, rodzinę, dom, Sonyę...Bo kiedy ujrzał dziewczynę, którą tak kochał, całującą się z innym mężczyzną, zrozumiał, że ona nigdy, przenigdy go nie pokocha. Dopiero dziś tak naprawdę to do niego dotarło.
- Nadal nie wiem, jak nas odszukałeś. Nie wierzę, że tak po prostu trafiłeś na tą wyspę. Gadaj mi tu zaraz całą prawdę, zanim zapyta cię o nią moją pięść. – Ricardo był tak wściekły, że podniósł się z wózka – w sumie i tak już nie był mu potrzebny, praktycznie całkiem odzyskał już siły po katastrofie - i podszedł do Daniela, po czym chwycił go za kołnierz.
- Ja mu powiedziałem – odezwał się jakiś głos spod drzwi. – Więcej, zawiozłem go tutaj.
Wszystkie oczy spoczęły na mówiącym, nawet Sonya odruchowo skierowała głowę w tamtą stronę. Cisza zrobił kilka kroków i delikatnym, acz stanowczym ruchem odsunął Rodrigueza od Ramireza.
- Wszystko, co powiedział, jest prawdą – dodał drugi przybysz, nadal stojący w progu. Nestor Villanueva był poważny, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. – Mój człowiek, Cisza, znany również jako mister Harper – z którym właśnie miałeś, Ricardo, przyjemność się spotkać, poręczył za Daniela. A ja Ciszy wierzę. Z początku kazałem Harperowi znaleźć sposób na zamordowanie Ramireza, ale kiedy dowiedziałem się, co Fernando zrobił synowi, odwołałem rozkaz. Postanowiłem najpierw zadbać o Daniela, o jego bezpieczeństwo. A dopiero potem zająć się jego ojczulkiem.
- Moment, Nestor. Zamierzasz mi powiedzieć, że Wymoczek chce uczestniczyć w planie zabójstwa własnego ojca? Słuchaj, może ja jestem idiotą, co zresztą już mi dałeś do zrozumienia, ale bez przesady. On chce nas zrobić wszystkich w konia. Założę się, że Fernando wysłał go tutaj w celu zabicia ciebie, mnie, a może nawet i Sonyi.
Z tymi słowami Rodriguez wrócił do łóżka leżącej, chwycił ją ponownie za rękę i dorzucił:
- Musisz wybrać. Jeśli on tu zostaje, my odchodzimy. Zabieram Sonyę i wynoszę się stąd.
Cisza nie odezwał się ani słowem na tą jawną nieufność. Spojrzał tylko na Nestora, a ten westchnął ciężko.
- Ricardo...Dobrze cię rozumiem, ale rozmawiałem już z Danielem. Powiedział mi, co wydarzyło się w domu jego ojca. O całym tym zebraniu, w którym udział wzięli Dolores i Graciela Gambone, Carlos, Mayrin oraz Andrea.
Istotnie tak było. Daniel powiedział Villanuevie wszystko to, co wiedział. Nie miał jednak pojęcia o tym, że ani Dolores, ani Andrea już nie żyją. I oczywiście nie przyznał się, że prawdziwym celem jego przybycia tutaj jest zabicie ukochanego Sonyi.
- Mayrin? – skrzywił się Ricardo. – Moja prawniczka poszła rozmawiać z ojcem tego typka? A niby to o czym?
Nie przeczuwał, do czego jest zdolna kobieta, kiedy w grę wchodzą uczucia...I jak bardzo Mayrin, której ufał, chciałaby pozbyć się Sonyi i wejść w jego życie nie tylko jako prawnik, ale i znacznie ktoś więcej.
- Chciała cię chronić, dlatego zabrała się razem z nimi – wtrącił milczący dotąd Daniel, wciąż siedząc na zimnej podłodze.
- Chronić? A niby w jaki to sposób? O ile nie była z nimi w zmowie – a w jej zdradę nigdy nie uwierzę, nie w taką – to nie wydaje mi się, aby Fernando Ramirez zaprosił ją do swojego domu i omawiał z nią szczegóły zabójstwa!
- Ja już zdecydowałem – Villanueva był jeszcze poważniejszy, niż przed chwilą – o ile to możliwe. W tym momencie naprawdę wyglądał na tego, kim był – na szefa przestępczej organizacji. – Daniel tu zostaje. Pod moją opieką. Pomoże nam dotrzec do ojca...na kilka sposobów. Po tym, co usłyszał od niego na temat Julio, nie ma już żadnych rodzinnych skrupułów. Nie wystarcza mi już tylko samo zamordowanie tego gnojka...zamierzam również zniszczyć jego firmę, wszystko...A do tego potrzebuję jego syna. On wiele wie. Zajmę się Fernando Ramirezem tak samo, jak zająłem się Francisco. Tak przy okazji – Velasquez nie żyje. Podziękuj Ciszy.
Harper skłonił lekko głowę, bez uśmiechu.
- Don Conrado jest martwy? Jesteście pewni? – coś na kształt westchnienia ulgi wyrwało się z piersi jego byłego partnera.
- Owszem – potwierdził Nestor. – Wracając do ciebie – ty również tu zostajesz, Ricardo. Byłbyś idiotą, opuszczając to miejsce. Gdzie niby się udasz? To jest wyspa, do cholery! Masz może podręczne skrzydła? Bo ja ci na pewno śmigłowca nie pożyczę. I jeszcze chcesz zabrać ze sobą Sonyę, którą czeka operacja oczu? Czy wyście poszaleli?! – wrzasnął w końcu, widząc po minie córki Santa Maria, że i ona podziela zdanie Rodrigueza.
- Może. Ale mamy dosyć mieszania się obcych w nasze sprawy. Wolimy na piechotę udać się w jakieś inne miejsce, gdzie nie będzie tego Wymoczka. Choćbym miał tam pełznąć!
- Powiedziałem „Nigdzie nie idziesz” – rzekł powoli Villanueva. – Jeżeli miłość Sonyi i twoja jest tak wielka, nie widzę powodu, dlaczego tak bardzo miałbyś obawiać się Daniela. Coś mi się wydaje, że w sercu nadal boisz się tego, że możesz ją stracić na rzecz syna Fernando. I aby mieć pewność, że nie będzie go w pobliżu, chcesz zaryzykować jej życiem? To jest egoizm, a nie miłość. Nie pozwolę na to. Wiesz co, Ricardo? Ty jej wcale nie kochasz. Po prostu podoba ci się, że ktoś wyznaje ci uczucie, że troszczy się o ciebie...ale ty sam nigdy tak naprawdę jej nie pokochałeś. Wciąż od niej uciekasz. Przy najdrobniejszej trudności, jak choćby wtedy, gdy myślałeś, że ona nie żyje. Albo wtedy, jak jej rodzinka obrażała cię przy stole. Robisz to wciąż i wciąż. Odchodzisz. Czy ona była kiedykolwiek dla ciebie najważniejsza? Czy kiedykolwiek pomyślałeś najpierw o niej, o tym, jak ona się poczuje? Czy raczej działałeś pod wpływem impulsu, kierując się tym, co ty potrzebowałeś w danej chwili? Twoimi własnymi potrzebami, odczuciami...nie jej?
- Nestor, to nieprawda – szepnęła Sonya. – On mnie bronił...Tak wiele razy...Stawiając siebie samego w niebezpieczeństwie. Tylko od niego dostałam tyle ciepła...czułości...troski.
- Jestem po waszej stronie, na Boga! Chcę wam pomóc, nawet zorganizuję wam ślub, wszystko to, o co mnie poprosicie. Ale zobacz, Sonyu, co on robi. Uwielbiam tego gościa, traktuję go jak najlepszego przyjaciela, ale teraz mam ochotę go zabić. Najpierw woła ojca na pomoc, tego samego, który pomiatał nim przez całe życie i podaje mu dokładne namiary na tą wyspę, a potem...
- Co? – tego córka Santa Marii nie wiedziała. – Jak mogłeś, Ricardo!
- Byłem zdesperowany – wymamrotał Rodriguez. Fakt, to akurat było strasznie głupie i wiedział o tym.
- Nie. Byłeś pieprzonym egoistą. Wciąż nim jesteś. Tylko dlatego, że zjawił się tu syn Fernando, ty od razu chcesz się stąd wynieść z Sonyą, nie bacząc, że może się jej przez to coś stać. Coś dużo gorszego, niż utrata wzroku, uwierz mi. Albo tobie. A tego by na pewno nie przeżyła. Nigdzie, do cholery, nie idziesz. Choćbym miał cię postrzelić.
Nestor nie sądził, że kiedykolwiek to uczyni, ale sięgnął po broń i wymierzył ją w Ricardo.
– Stój. Albo przestrzelę ci oba kolana. Będziesz niepełnosprawny, ale żywy. I ona też.
Faktycznie, broń wystrzeliła. Ale nie tutaj, nie w tym pokoju, tylko gdzieś dalej, na granicy wyspy z oceanem. Jedna, dwie, potem coraz więcej i więcej...Diego Rodriguez się nie wahał. Szedł jak burza. Kiedy Ricardo do niego dzwonił, ojciec zgodził się pomóc mu w zabójstwie Fernando Ramireza. Ale prawda była inna. Diego zorientował się, że to właśnie na wyspie może czekać na niego dużo ciekawszy łup. Dlatego przybył tutaj, nie mając najmniejszego zamiaru pomagać synowi w czymkolwiek. Jego planem było złupienie wyspy i wszystkiego, co na niej znajdzie. Z tego, co z opowieści Ricardo Diego poskładał sobie w umyśle, wynikało, że będzie czym się dzielić i sporo skapnie zarówno dla niego, jak i dla jego ekipy. A że przy okazji zginie kilka osób? Cóż zdarza się, czyż nie?
Koniec odcinka 248
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:32:29 08-04-14, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|