Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 131, 132, 133 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
beatrice1
Obserwator


Dołączył: 11 Maj 2014
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:53:10 11-05-14    Temat postu:

Melduję się po długim czasie rozłąki z tą niezapomnianą telcią i z przyjemnością konstatuję, że nadal zachowuje ona swój niepowtarzalny smak i wysoki poziom. Także bohaterowie, z którymi się zżyłam, zachowali swoje charakterki i postępują się zgodnie z swoimi profilami psychologicznymi. Wartka akcja i ciągłe zwroty akcji nie pozwalają złapać oddechu ani odwrócić uwagi od tego, co dzieje się w tej opowieści. Wiecie, za co cenię sobie PiM przede wszystkim ? Za to, że gdy zatapiam się w świecie RR i Sonyi, świat rzeczywisty przestaje dla mnie istnieć.

Black Falcon, podoba mi się także, że potrafisz dodać głębi i wielowymiarowości nawet takim drugoplanowym postaciom, zdawałoby się z marginesu, jak Cisza,nawiązać do ich dotychczasowej historii i umiejętnie powiązać z dotychczasowymi bohaterami (w tym wypadku z nieco już zakurzoną i zapomnianą, ale bez wątpienia wymagającą odświeżenia Sandrą). Przyznam, że pozytywnie zaskoczyło mnie to, że El Silencio jednak nie okazał się zdrajcą ani najemnikiem czyhającym na życie RR, a jego gra na dwa fronty miała służyć jedynie prywatnej zemście na Fernardo. Ciekawi mnie, w jaki sposób ojciec Wymoczka udaremnił jego związek z Sandrą i popchnął na drogę przestępstwa, ale pewnie w miarę dalszego rozwoju fabuły poznamy prawdę.
Jedną ze scen, która wywarła na mnie największe wrażenie i wstrząsnęła mną do głębi, była erupcja rozpaczy Gregoria zdruzgotanego wiadomością o utracie wszystkich dzieci. Trudno wyobrazić sobie bardziej bolesny cios dla rodzica. Gdyby tylko wiedział, że Sonya jeszcze żyje (choć nad jej głową krąży wrogi samolot i jej życie podobnie jak życie jej ukochanego wisi na włosku).
Narwanie i pochopne kroki Ricardo naraziły jego, jego przyjaciela i ukochaną na poważne niebezpieczeństwo. Mam jednak nadzieję, że cała trójka wyjdzie z tego cało, bo bardzo zżyłam się także z Nestorem. Szlachetny mafioso, dla którego przyjaźń to nie tylko puste słowo, prawdziwy człowiek honoru... Zawsze wiedziałam, że Diego to kanalia ale nie sądziłam, że aż do tego stopnia. Żeby wystawić własnego syna, ograbić wyspę pozostawiając za sobą stosy trupów i z zimną krwią mierzyć do własnego potomka. Oby broń okazała się nienaładowana albo kula zabłąkała się gdzie indziej. Przecież Ricardo jest jak kot, zawsze się jakoś wylizuje...

A Wymoczek jak to Wymoczek. Jak zwykle zjawia się w nieodpowiednim momencie a jego dobrymi intencjami można by wybrukować całe piekło. Teraz rzucił cień podejrzenia na niewinnego Ciszę, być może wydając na niego wyrok śmierci, jeśli Nestor uzna swojego zaufanego wykonawcę za zdrajcę. Oby nie! No i bardzo nie podoba mi się, że Danielito znowu zbliża się do Sonyi i wzbudza w niej ciepłe uczucie, takie jak współczucie i tkliwość.

Opis sceny batalistycznej niezwykle udany. Plus także za niespodziewany zwrot akcji. Nikt nie spodziewał się samolotu kołującego jak złowrogi jastrząb nad rezydencją Nestora.

Widzę, że trup ściele się gęsto nie tylko na wyspiarskim polu bitwy, ale także wśród członków obsady. Odetchnęłam z ulgą na wieść o śmierci Virginii ale chyba nieco przedwcześnie, bo choć żywa nie namiesza już w związku Wiktora i Viviany, to jej duch niestety najprawdopodobniej ich skłóci. Tak szybko zdmuchnęłaś Maribel i Gustavo,, których mi trochę szkoda.

Kiedy zamieścisz nowe odcinki? Wiem, że są już gotowe. Umieram z ciekawości i niepokoju o RR i Sonyę.


Ostatnio zmieniony przez beatrice1 dnia 17:08:38 11-05-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:52:23 11-05-14    Temat postu:

Witam Cię ponownie! Nawet nie wiesz, ile radości sprawił mi Twój powrót. Jesteś moją wierną Czytelniczką i każdy odcinek komentujesz tak obszernie...a to dla autorki, czyli mnie, ogromna radość. Dziękuję Ci za to bardzo.

Bałam się i to bardzo, że po tak długiej przerwie - bądź co bądź minęły chyba ze 2 lata od ostatniego - w sensie tego przed przerwą - odcinka - że nie dam rady pociągnąć tego dalej tak, aby miało sens, że coś pomylę, że okaże się, że ktoś co wie, a tak naprawdę nie wie i tak dalej, tylko ja pomyliłam wątki. Ale sądząc po początku Twojego postu chyba nie poszło mi aż tak źle .

Według mnie każdy bohater ma jakąś przeszłość, która go w ten, czy w inny sposób ukształtowała. W końcu nie narodzili się na przykład 2 dni temu. A dobrze byłoby poznać każdego z nich nieco bliżej i poznać motywy, jakie nimi kierują. Tyle, że jak się ma tak dużo bohaterów, jak ja, to nagromadzenie wątków może doprowadzić do tego, że coś się pokręci, albo po prostu zapomni - stąd "czystki" w telenoweli. Kilka osób/wątków wydało mi się na tyle nudnych, że je zakończyłam, stąd na przykład śmierć Maribel i jej brata. Raul sam w sobie chyba aż tak bardzo nudny dla moich Czytelników nie był , ale jego śmierć jest mi potrzebna do...pewnego wątku. I do pewnych poczynań jego ojca.

O właśnie. Cieszę się, że scena, kiedy Gregorio uzmysławia sobie, że stracił wszystkie dzieci, Ci się podoba. Włożyłam w to niemało serca. Ciekawe, czy dotrzyma obietnicy na temat Ricardo, jeśli dowie się, że zarówno on, jak i Sonya, nadal żyją....

Ricardo, jak już tutaj wcześniej Dudziak wspomniała, to narwaniec pierwszej klasy . Ale tym razem namotał tak, że nie ma pewności, czy Nestor mu to wybaczy - o ile przeżyją, oczywiście i będą jeszcze mieli okazję porozmawiać. Bo...hm, to prawda, że trudno byłoby mi zabić Ricardo, ale...on już miał umrzeć raz. Kiedy policja ratowała Sonyę przed Mario, pamiętasz? Być może po prostu kiedyś "dam" Rodriguezowi piękną i chwalebną śmierć...Kto wie .

Scena batalistyczna była dobra? Dzięki! A ja tak się bałam, że zepsuję jedną z najważniejszych scen w mojej...telenoweli. Tak, bo to, co dzieje się na wyspie, będzie bardzo ważne nie tylko dla danej sytuacji, ale i dla całej telenoweli. Dla Ricardo również.

Zwykle czekam na komentarz po "emisji" odcinka, nie dlatego, że wymuszam komentowanie , tylko po prostu wydaje mi się, że takie coś ma sens - postuję nowy odcinek, jeśli poprzedni został przeczytany, czego sygnał mam w postaci komentarza właśnie.

Aha, spojrzyj, proszę, na pierwszego posta w tym temacie, pojawił się tam nowy bohater .

----

Odcinek 251

Miguel Olsson poprawił się w fotelu i uśmiechnął sam do siebie. Książka, którą właśnie czytał, wciągnęła go bez reszty. Jej bohaterowie byli tak świetnie wykreowani, że wydawali się żywi, a Miguel wprost nie mógł doczekać się kolejnych tomów. To była jego słabość, kupowanie pozycji, które nie kończyły się na jednej części, a ciągnęły się przez wiele następnych. Opowiadały o przeróżnych sprawach, zwykle były to jednak historie rodzinne, obyczajowe, pełne tajemnic i zaginionych dzieci. Jeśli chciało mu się sprawić przyjemność i kupić jakiś prezent, najlepszym wyjściem było zakupienie mu kolekcji sag rodzinnych, czy też podobnych opowieści. Rzeczą, której bardzo nie lubił, był brak któregoś tomu w jego kolekcji. Jeżeli jakaś seria nie miała wszystkich części, ten brak ział na półce niczym smocza jama i bezmiernie irytował Olssona. Zdarzało się oczywiście również, że po długim polowaniu udawało mu się zdobyć to, czego szukał, a wtedy cieszył się jak dziecko.

Tym razem też tak było. Nie tylko udało mu się sfinalizować bardzo dobry kontrakt na eksport ropy naftowej, ale również zakupić archiwalny tom specjalnego wydania powieści, którą wręcz uwielbiał. Musiał jednak przerwać czytanie i zająć się interesami, praca wzywała. Wiedział, że jego ludzie poradzą sobie sami i w zasadzie nie miał wiele do zrobienia, jeśli chodzi o ich nadzorowanie, ale bycie prezesem i właścicielem tak dużej firmy w jednej osobie do czegoś zobowiązywało. Zawsze były jakieś dokumenty do podpisania, czy ktoś, z kim potrzeba było porozmawiać na jakimś obiedzie, czy czymś w tym rodzaju. A poza tym potrzebował trochę rozrywki, kochał czytać, ale były chwile, kiedy czuł się samotny. Szczególnie dziś, kiedy – sam nie wiedział, dlaczego – wspomnienia o jego zmarłej żonie były silniejsze, niż zazwyczaj. Myślał o niej praktycznie przez cały dzień. I nigdy nie przestał za nią tęsknić.

Życie toczyło się jednak dalej i wiedział, iż jego żona nie chciałaby widzieć go smutnego, czy opłakującego ją przez cały czas. Spełnił więc jej życzenie i starał się jakoś wytrwać, nie załamać w bólu. Nigdy jednakże nie ożenił się ponownie. Zdawał sobie sprawę, że podoba się kobietom, ale nie zamierzał z nikim się wiązać. Miłość w jego przypadku oznaczała stratę, cierpienie, nie chciał przeżywać tego już nigdy więcej. Poza tym w jego sercu nie było miejsca dla nikogo więcej, poza zmarłą żoną. Nikt nie mógłby jej zastąpić.

Wstał z fotela, podszedł do kominka, na którym stało zdjęcie żony i spojrzał na nie. Pogłaskał delikatnie ręką jej włosy na fotografii, westchnął cicho i wyszedł z pokoju, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy.

Nie tylko Miguel Olsson miał słone krople w oczach. Był też ktoś, kto również mrugał oczami, próbując się ich pozbyć – ale w tym przypadku napłynęły z zupełnie innego powodu. Kurz i brud, jaki wciąż unosił się w powietrzu i gęstniał przy każdym wystrzale, wdarł się do oczu Ricardo i nie pozwalał mu rozglądać się po okolicy. Praktycznie go oślepił.

Ojca przed sobą jednak zobaczył. Tak samo, jak lufę jego broni, mierzącą prosto w niego.

Nie dane mu było za to zobaczyć czegoś innego. Śmigłowca, który zniszczył już większość szyb w budynku, gdzie przebywała Sonya, Rodriguez był po prostu za daleko. Owszem, słyszał hałas, ale nie powiązał jednego z drugim.

Trzęsienie ziemi za to poczuł. Wywołała je latająca maszyna, kiedy zrzuciła bombę na rezydencję Nestora Villanuevy i odleciała, pozostawiając za sobą skąpaną w ogromnym rozbłysku ognia ruinę.

Trudno było go nie zauważyć, nawet z takiej odległości, w jakiej się Ricardo znajdował. Mimo, że pocisk spadł daleko stąd, świetlny efekt, jaki przyniosło jego zrzucenie, dało się widzieć i tutaj. Młodszy Rodriguez miał o tyle szczęście, że był ustawiony plecami do terenu destrukcji i to nie jego spojrzenie przyćmiła eksplozja.

Diego patrzył co prawda na syna, a nie w powietrze, napawając się tym, że za moment zabije znienawidzonego potomka. Nic mu to nie pomogło, dosięgnął go zarówno błysk detonacji, jak i drganie podłoża, na którym stał. Pechowo dla niego bomba spadła w tej samej chwili, kiedy naciskał spust. Nie tylko upadł, wypuszczając pistolet z ręki, ale również kompletnie nie trafił w cel. Nabój minął Ricardo o kilka dobrych centymetrów, nie wyrządzając mu żadnej szkody.

W tym samym momencie Rodriguez odzyskał wzrok całkowicie i zrobił coś, o co sam by się nie podejrzewał. Kiedy już upewnił się, że jest bezpieczny i ze strony ojca nic mu nie grozi, wyczołgał się ze swojej kryjówki, podpełznął do oszołomionego upadkiem ojca, podniósł się do półkucznej pozycji - wyżej nie mógł, bo kule świstały mu koło uszu - i chwycił go pod pachami, z całej siły próbując przeciągnąć go do okopu, tam, gdzie nie groziłaby mu śmierć. Oddychał ciężko, pot zalewał mu oczy i skronie, ale nie odpuszczał. Sytuacji nie ułatwiał mu fakt, że Diego brzydził sam dotyk syna i szarpał się okrutnie, kląc przy tym, na czym świat stoi.

- Zostaw mnie, psie! Przerzuciłeś się na własnego ojca i teraz mnie obmacujesz?! Następnym razem będziesz się pewnie zabawiał ze zwierzętami, o ile już jakiegoś nie dorwałeś!

Poruszać się o własnych siłach jednak nie mógł, bo upadł tak niefortunnie, że uszkodził sobie nogę i bolała go przy najmniejszym nawet ruchu. Poza tym bał się nawet unieść głowę, więc - mimo wszystkiego, co wypowiadał - cieszył się, że jest znoszony z pola bitwy i to w pozycji płaskiej - im było go mniej widać, tym miał większe szanse na przeżycie.

- Na pamięć Cataliny, zamknij się! - wydyszał słabnący Ricardo. Do kryjówki było nie tak daleko, ale kiedy gwizdki śmierci mijają cię o kilka milimetrów, wszystko staje się o wiele dalsze. Tym bardziej, jeśli krwawiące ramię przypomina o sobie, wylewając z siebie coraz więcej i więcej czerwonego potoku.

- Co mnie obchodzi ta suka! - wrzasnął Diego, aż spojrzał na niego jeden ze strzelających w pobliżu ludzi Nestora. Nie mógł opuścić swojego stanowiska i pomóc Ricardo, jedyna możliwość, jaką miał, to skierowanie ognia tak, aby choć trochę osłaniała bohaterskiego Rodrigueza.

- Ta suka była moją matką! - synowi Cataliny po raz kolejny tego dnia łzy napłynęły do oczu. Nawet w takiej chwili jego ojciec nie potrafi powstrzymać się od przeklinania tych, który darzyli Ricardo jakimkolwiek cieplejszym uczuciem!

- I właśnie dlatego była suką - mruknął mu w odpowiedzi rodzic.

To przeważyło. Młodszy Rodriguez po prostu wepchnął Diego do najbliższego dołka, nie mając najmniejszego pojęcia, czy to miejsce jest bezpieczne i czy czasem w rowie nie kryje się wróg. Miał to gdzieś. Dla niego ten człowiek już był martwy. Zniósłby wszystko, choćby najcięższą obelgę pod swoim adresem, ale obrażanie dwóch najważniejszych kobiet w życiu Ricardo - Sonyi Santa Maria i jego matki, Cataliny - nie, tego wybaczyć nie mógł.

Nie zważając na to, że jego ojciec nadal wyklinał i to jeszcze głośniej, odwrócił się w stronę, z której dało się widzieć rezydencję Nestora, jakby to właśnie tam szukał pocieszenia i wsparcia, jakby przez samo spojrzenie na mury twierdzy potrafił połączyć się z Sonyą, odebrać sygnał miłości z jej serca i ruszyć do dalszej walki. A przynajmniej odnaleźć drogę do punktu, gdzie natknął się na niego Diego. Tam było w miarę spokojnie i dałoby mu to czas na upewnienie się, że broń jest w porządku.

I zmartwiał. Rezydencji nie było. Tam, gdzie powinien stać dom Nestora Villanuevy, ziała czarna dziura pustki. Ogień dogasał powoli, choć co rusz zrywający się wiatr wciąż roznosił wokoło nadal tlące się kawałki drewna – a to części budynku, a to na przykład fragmenty ram obrazów będących do tej pory w posiadaniu właściciela wyspy – czy to same płótna, rozniecając mniejsze, lub większe pożary.

To samo działo się w jego sercu. Gdy ujrzał, co pozostało z dumnej niegdyś rezydencji i zrozumiał, że Sonya prawdopodobnie zginęła, ogarnęła go ciemność, wziął we władanie mrok. Dusza jednak, nadal waleczna, przypomniała o obietnicy, jaką dał ukochanej – nigdy więcej nie zwątpi, nie podda się, jeżeli istnieje choć cień szansy, że Sonya żyje. Ta myśl – choć irracjonalna – na nowo rozpaliła mu ciało i umysł, dała siłę i to właśnie ona pchnęła do biegu w kierunku miejsca eksplozji.

Nie krzyczał, nie wołał niczyjego imienia. Straciłby tylko energię potrzebną do jak najszybszego przemieszczania się.

Kiedy, nawet tego sobie tego nie uświadamiając, minął Nestora, ten – zaskoczony dziwnym zachowaniem przyjaciela – powiódł za nim wzrokiem. I tak samo, jak uprzednio Ricardo, zrozumiał, że twierdza przestała istnieć. Miał inne domy, nie był bezdomny, ale to właśnie tutaj był najbezpieczniejszy – do dziś.

- Bezpiecznie. W końcu będzie bezpiecznie – wyrwało się Estevanezowi, kiedy informował komisarza Bertolucciego o znalezieniu ciała Francisco Velasqueza. Tym razem były radny był martwy. I to zdecydowanie.

- Cieszysz się z jego śmierci? – bardziej stwierdził niż zapytał Simone. Głowa bolała go już trzeciego dnia i nie miał nastroju na nic.

- Owszem – przyznał się Mauricio Roberto. – W końcu dorwaliśmy drania, który terroryzował całe miasto. Jestem przeszczęśliwy. Wiem, że to złe uczucie w tym przypadku... – Estevanez sięgnął po ołówek i ku nieszczęściu Simone zaczął nim – jak to miał w zwyczaju – stukać o blat stolika - ...ale przyznaję się do niego i co gorsza, nie zamierzam przestać go odczuwać. Dupek skrzywdził tyle osób, że wystarczy mi na długo. I to w jaki okrutny sposób.

- Trzeba będzie powiadomić Sandrę Perez i naszego współpracownika – zauważył Bertolucci.

- Współpracownika? Aa...Masz na myśli kuzyna Alejandro Villara, tego...jak mu tam? Rodrigo Echagüe. Nareszcie odetchnie z ulgą.

- Skończ z tym stukaniem! – warknął Simone i dodał, już nieco spokojniej, kiedy Estevanez z bardzo nieszczęśliwym wyrazem twarzy odłożył przyrząd na biurko. – Owszem, jego, ale nie określiłbym tego jako znalezienie spokoju. Po tym, co stało się z lekarzem, jego kuzyn już nigdy nie wróci do siebie. Nieczęsto dowiadujemy się, że jakiś psychol pociął nam członka rodziny w betoniarce.

- To fakt – nieco filozoficznie odparł Mauricio. – To który z nas odwiedzi panią Perez?

Gabriel Abarca czuł, że coś rozpiera mu serce i nie pozwala siedzieć spokojnie. Tęsknota. Nie dawał sobie z tym rady, już od tak długiego czasu nie widział Allisson...Tymczasem zmuszał się, aby nie wstać z kanapy, na której siedział i nie pobiec do dziewczyny. Diana obejmowała go czule, szepcząc mu prosto do ucha coraz to bardziej namiętne słowa. Zamiast jednak go to podniecać, budziły one w młodym człowieku obrzydzenie. To nie ona powinna tu być, to nie ją kochał!

- Najdroższa...- wyszeptał, starając się, żeby ton jego głosu był w miarę ciepły. – Pamiętasz, jak jakiś czas temu obiecałaś mi, że...

- Cicho! – odrzekła również szeptem, ale jednak trochę zirytowana. – Chyba nie zamierzasz pytać mnie o tego bachora teraz, kiedy mamy uprawiać seks?!

Seks? Nic o tym nie wiedział. I wcale tego nie chciał.

- Bachora? To twoje dziecko, Diano!

- Moje, moje i co z tego? – odsunęła się, wyraźnie tracąc ochotę na jakiekolwiek zbliżenie. – Co nie znaczy, że nie mogę go nazywać tak, jak mam na to ochotę. Dobrze wiem, że jesteś ze mną tylko dlatego, że pragniesz dowiedzieć się, gdzie jest twój syn. Gdybym ci tylko pozwoliła, już dawno byłbyś u tej wywłoki!

- Proszę, nie nazywaj jej tak – zmęczonym głosem odparł Gabriel. Już nie szeptał. Nastrój już dawno zniknął. – Allie to wspaniała kobieta i...

- Jedno słowo więcej i ta wspaniała kobieta będzie musiała cię pocieszać po tym, jak przysięgnę, że nigdy nie zdradzę ci miejsca pobytu tego twojego dzieciaka. W ogóle po co ci ono? Nie lepiej zrezygnować i związać się ponownie z tą...Allie? – jej imię wyrzekła z wyraźnym przekąsem. Wszystko po to, aby tylko jak najbardziej zdenerwować Abarcę.

- Posłuchaj...Skoro tak dobrze mnie znasz, to po co nadal to ciągniesz? Jeśli wiesz, że między nami nie ma miłości i nigdy nie będzie? Tamto się już skończyło...Diano, proszę – chwycił ją za dłonie i spojrzał w oczy. – Znajdź sobie kogoś, kto da ci szczęście, kto cię pokocha. Jesteś młoda, ładna, inteligentna...Pozwól mi być z tą, która naprawdę zdobyła moje serce. Przecież kiedyś mnie kochałaś...prawda?

- I właśnie dlatego, mój drogi Gabrielu...- mówiąc to przejechała mu ręką po policzku, na wpół czule, na wpół z gniewem -...nie mam ochoty się z tobą rozstawać. Może nadal darzę cię uczuciem, kto to wie? – zaśmiała się złośliwie i wyszła z pokoju.

Abarca westchnął ciężko i włączył telewizor, próbując odsunąć od siebie dziwne przeczucie, że nigdy nie spotka własnego potomka.

Jimmy Novak nie miał pojęcia, gdzie przebywa Mayrin. Szczerze mówiąc, wcale go to nie interesowało. Po tym, na co próbowała go namówić, kiedy leczył Sonyę Santa Maria, stracił do prawniczki wszelaki szacunek. Co on w niej widział, w tej kobiecie, która próbowała zmusić go do kłamstwa, rozdzielić dwójkę tak wspaniałych ludzi? Lekarz określił ich w ten sposób, bo widział w ich oczach, do czego są zdolni – jedno dla drugiego. Dojrzał miłość, jaką darzyli się Sonya i Ricardo. Z ogromnym żalem przeczytał w gazecie o śmierci obojga. Domyślał się też, że – jakakolwiek by nie była – matka dziewczyny, Viviana, z pewnością strasznie rozpacza. Wiedział przecież, co oznacza utrata dziecka. Jego własne zmarło mu na rękach, kiedy było jeszcze tak malutkie...Przez moment miał ochotę do niej zadzwonić, pocieszyć, wesprzeć...ale opanował się w ostatniej chwili. Jest dla niej obcym człowiekiem, nie ma najmniejszego prawa działać w ten sposób, Sonya to tylko jedna z jego byłych pacjentek.

Właśnie. Jedna z jego pacjentek. A on o nich dbał. Starał się też troszczyć o ich rodziny, oczywiście na tyle, na ile mógł. Podobnie, jak zrobił to przed momentem Abarca, doktor westchnął głęboko, po czym wybrał numer Viviany.

A kiedy odebrała, poczuł się, jakby rozmawiał z nieboszczykiem. Głuchy dźwięk, jaki z siebie wydała, nie mógł być przecież ludzki! Jednakże był. Coś pośrednie między „Słucham”, „O Boże”, a „Zostawcie mnie w spokoju” dotarło do uszu doktora.

- Ja...Nazywam się Jimmy Novak, byłem lekarzem pani córki i...

- Wiem, kim pan jest – przerwała mu cicho. – Pamiętam pańskie nazwisko. To dlatego odebrałam. Proszę mi wybaczyć, ale nie jestem w stanie rozmawiać. Po śmierci Sonyi...

Novak się przestraszył. W sposobie mówienia kobiety, w jej głosie, było coś dziwnego. Jakby zapowiedź tragedii.

- Ja właśnie w tej sprawie. Czy moglibyśmy...to znaczy...

Należało działać szybko. Jeśli zaniedba...kolejną sprawę, bo przecież wciąż winił się o śmierć własnego dziecka – Viviana gotowa odebrać sobie życie.

-...się spotkać? – dokończył, doskonale zdając sobie sprawę, jak dziwacznie to zabrzmiało. – Znaczy się ja...- jąkał się. – Chciałbym po prostu porozmawiać o Sonyi. Jest coś, co musi pani wiedzieć.

- Słucham, co to takiego? Nie jestem w nastroju na wszelakie spotkania.

Myśl, Jimmy, myśl! Już raz palnąłeś bez zastanowienia, że jej matka musi o czymś zostać poinformowana. A przecież nic takiego nie istnieje. Wykombinuj teraz jakąś sensacyjną informację, żeby tylko Viviana chciała się z tobą spotkać!

Nagle coś mu się przypomniało.

- Chustka. Pani córka zostawiła u nas przedmiot należący do niej. Musiała go zgubić, kiedy Ricardo Rodriguez po nią przyszedł, wiem, że...nieco się spieszyli. To tylko zwyczajna apaszka, ale domyślam się, że pani jako matka...rozumie pani...jako pamiątka.

Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. Przez moment miał wrażenie, że Viviana zakończyła połączenie, albo zemdlała. Ale nie. Kilka głuchych sekund później odezwała się ponownie.

- Jaki kolor...miała ta apaszka?

- Biały. – Jimmy odetchnął z ulgą, że była żona Santa Marii nadal jest osiągalna. Lekarz był pewien, że fakt odnalezienia rzeczy, której właścicielką była zmarła Sonya, wstrząsnął matką i dlatego milczała przez dłuższą chwilę. – Na jednym z rogów jest wyhaftowany jej inicjał. SSM.

Rzeczywiście, pracownicy szpitala natknęli się na wspomnianą chustkę jakieś kilkanaście minut po tym, jak syn Diego w iście romantyczny sposób zabrał Sonyę ze sobą. W tamtym momencie nie mieli czasu nic więcej zrobić, zresztą byli pewni, że niedługo oddadzą przedmiot czy to w ręce samej właścicielki, czy któregoś z członków jej rodziny. Nawet nie przeczuwali, że zdarzy się ten straszny wypadek.

- Nici są żółte, jakby złote – dorzucił od siebie Novak. Dzięki Bogu za apaszkę!

- To niemożliwe...Ona...nie mogła tego zgubić...zostawić u was, w szpitalu...

- Zaręczam, że jest w idealnym stanie. Chciałbym ją pani oddać i...

- Nie może mi pan oddać czegoś, co moja córka miała ze sobą w chwili śmierci! – podniosła głos Viviana. – Robi pan sobie ze mnie żarty? A w ogóle, to skąd pan wie o tej apaszce, pokazała ją panu, tak bez powodu?! – głos matki Sonyi przeszedł w krzyk. – Ona ją miała ze sobą w trakcie katastrofy, zidentyfikowano ją dzięki niej! Widziałam ten przedmiot podczas relacji z wypadku! Jest pełno takich zdjęć w gazetach...Czy to stamtąd...- zaczęła się krztusić, tego było już za wiele. – To stamtąd wie pan o tej apaszce, czy tak?!

Jimmy Novak milczał. Nie przeglądał niczego, co mówiłoby o rozbiciu się samolotu, owszem, wiedział, co się wydarzyło, ale nie wnikał zbyt głęboko w fakty, to było dla niego zbyt bolesne. Polubił Sonyę i źle się czuł z tym, że umarła tak młodo. Nie miał bladego pojęcia, że jakiekolwiek fotografie apaszki gdziekolwiek się ukazały. Był jednak niepomiernie zdziwiony. Osobiście trzymał ją przecież w rękach jeszcze nie tak dawno temu, gdy jeden z sanitariuszy przeglądał rzeczy w magazynie przedmiotów pozostawionych przez pacjentów. Nie było żadnych wątpliwości – chustka ze szpitala była tą autentyczną. Sonya nie mogła jej zabrać ze sobą.

Nie przewidział, że Nestor Villanueva, człowiek, któremu bardzo zależało, aby informacja – choć nieprawdziwa – o śmierci Sonyi i Ricardo dotarła do gazet, wybierze akurat tak niepozorny przedmiot jako świadectwo tragedii. Kiedy na jednej z fotografii, jaką dziewczyna miała w portfelu – nosiła ze sobą kilka rodzinnych zdjęć – dojrzał apaszkę, zainteresował się bliżej, pożyczył fotografię od Sonyi i postarał się, aby wszystkie media zamieściły wiadomość, że wspomniany materiał znaleziono potargany na miejscu katastrofy, przy jednym z najbardziej zmasakrowanych ciał, tuż obok drugiego, mocno je obejmującego. Nie uczynił tego oczywiście osobiście, ale tylko sobie znanymi drogami. W tenże sposób uznano córkę Santa Marii za zmarłą. Dali się nabrać wszyscy, poza Fernando Ramirezem, którego ludzie rzeczonej chustki nie znaleźli. O tym, że Sonya i Rodriguez żyją, wiedział ojciec Daniela, jego matka, sam Daniel oraz Mayrin, prawniczka, która sama się domyśliła, że śmierć Ricardo nie miała miejsca. Nie wspomniała jednakże słowem o tym ojcu Sonyi, Carlosowi Santa Maria, ani tym bardziej Gregorio Monteverde, czy też Vivianie.

Doktor głupi jednak nie był. Tak, jak niegdyś Eduardo Abreu pytał siedzącą w deszczu Sonyę, czy jest pewna, że wiadomość o zgonie Ricardo jest prawdziwa, tak tym razem to Jimmy zadał podobne pytanie byłej żonie Santa Marii:

- Ta apaszka...to jedyny dowód, jaki ma pani na śmierć córki?

Koniec odcinka 251
Powrót do góry
Zobacz profil autora
beatrice1
Obserwator


Dołączył: 11 Maj 2014
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:35:46 11-05-14    Temat postu:

Kolejny emocjonujący i trzymający w napięciu odcinek.

Gorzka ironia losu. Wybuch bomby niszczącej rezydencję Nestora uratował życie Ricarda a być może odebrał je Sonyi. Ale ja podobnie jak RR nadal mam nadzieję graniczącą z 99% pewnością, że ona jakimś cudem ocaleje. Może wypasiona twierdza Villanuevy była wyposażona w schron. Cieszę się, że tym razem Ricardo nie pozwala zawładnąć sobą rozpaczy i nadzieja dodaje mu sił w walce z przeciwnościami. Oby tym razem została nagrodzona. Zlituj się nad nim. Przecież jeśli Sonya zginęła w tym wybuchu, to on się z tego nie pozbiera, mając świadomość, że pośrednio się do tego przyczynił poprzez swoją nieostrożność.

Jedynym jego błędem było ratowanie ojca. Zamiast wdzięczności doczekał się tylko steku obelżywych przekleństw pod adresem swoim i swojej matki. Powinien był od razu pozostawić Diego na pastwę losu, choć to oczywiście nie licowałoby z jego szlachetną naturą.

Cieszę się, że Jimmy wybił sobie z głowy tę podłą Mayrin i uratował Vivianę, wlewając w jej udręczone serce nadzieję, że Sonya żyje. Czy mi się wydaje, czy będziesz chciała uczynić z doktorka rywala dla Bolivaresa? Chyba nieprzypadkowo wkracza w jej życie jako wybawiciel teraz, gdy jej związek z Victorem wisi na włosku?

Gabriel jest idiotą. Myślę, że to dziecko to tylko wymysł Diany, aby zatrzymać go przy sobie a on, naiwniak, daje się tak wkręcać i szantażować.

Nowy bohater to intrygująca postać. Pasjonat sag i potentat naftowy nadal cierpiący po śmierci żony i człowiek, którego mają za zadanie zniszczyć Carlosik i Mayrin. Ciekawe, jaką rolę odegra w telenowel i jak wpłynie na losy naszych protagonistów? Pozostaje tylko czekać na dalszy ciąg...


Ostatnio zmieniony przez beatrice1 dnia 19:37:48 11-05-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:34:40 12-05-14    Temat postu:

Cieszę się, że to zauważyłaś. Z jednej strony bomba - mimo że przeznaczona do zabijania - ratuje życie, jednakże z drugiej robi to, do czego ją przeznaczono, czyli - być może - je odbiera. I obie te rzeczy dotyczą naszych głównych bohaterów.

Ricardo obiecał Sonyi, że się zmieni, to i się zmienił. Tylko pytanie jest, czy jego zmiana ma w tym momencie jakikolwiek sens - jeszcze większą ironią losu byłoby, gdyby akurat okazało się, że jego zmiana nie jest już potrzebna, bo bomba jednak zabiła jego ukochaną...Masz rację...jeśli córki Santa Maria nie ma już na świecie, Rodriguez tego by nie przeżył...Czy byłam okrutna...zaraz się dowiesz...

Jimmy i Viviana byłoby bardzo ciekawą kombinacją. Co prawda ona akurat teraz nie myśli o związku, ale wdzięczność za odkrycie tajemnicy, co naprawdę stało si ę podczas katastrofy, mogłaby skierować jej oczy na Novaka jako na mężczyzną i być dobrym początkiem przyjaźni, a potem związku...kto wie. Nie żal by Ci było jednakże Victora? Najpierw jego nie do końca w ogóle rozpoczęty związek z Virginią, teraz ewentualna utrata Viviany?...

Podoba mi się Twoja opinia o Gabrielu . W sumie masz rację. Mógłby sobie wynająć detektywa, czy coś. A robiąc to, co robi, krzywdzi siebie i prawdę mówiąc, Allie też, bo muszą się ukrywać ze swoim związkiem.

Ale mnie kusisz . Miałam poczekać z emisją 252, jak napiszę 253, ale ponieważ strasznie jestem ciekawa, co powiesz po odcinku numer 252...emituję go już teraz .

----

Odcinek 252

Boskim zrządzeniem losy wszystkie wałęsające się w powietrzu kule ominęły biegnącego Ricardo. Rodriguez dopadł do zgliszcz, runął na kolana i zaczął przekopywać każdy fragment terenu, na którym niegdyś stał dom jego przyjaciela. Drapał ziemię rękami, łudząc się, że gdzieś w gruncie, w czarnym pyle znajdzie coś, co należało do Sonyi, albo nawet ją samą. Złamał już chyba wszystkie paznokcie, nogawki od spodni miał w strzępach od przesuwania nogami po podłożu, ale nie ustępował. Otarte kolana krwawiły boleśnie, a on wciąż kontynuował poszukiwania, rozgrzebując wszystkie miejsca, w których mogła leżeć przysypana lub przygnieciona dziewczyna. Rozglądał się – wciąż bez słowa, nie były mu one potrzebne – wokoło, szalenie, rozpaczliwie, orając okolicę i nie bacząc na ponownie otwartą ranę na ramieniu. Krew lała mu się obficie, ale Ricardo nawet nie czuł bólu. W zasadzie nie czuł nic, ani fizycznie – bo całkowicie się wyłączył, oddał poszukiwaniom – ani psychicznie. Jeśli dopuściłby do siebie w tym momencie jakiekolwiek uczucia, oszalałby.

Minuty mijały, bitwa toczyła się nadal, ale jakby daleko od niego, jego to nie dotyczyło. Słyszał huk wystrzałów, kątem oka widział umierających ludzi, ale to nie miało żadnego znaczenia. Sonya. Była jedynym, co tak naprawdę się kiedykolwiek liczyło.

Ciała nie odnalazł. W jego sercu zaczęła rozpętywać się burza – czyżby ona żyła? Czyżby jej nie stracił? Czy jakimś cudem ta, która była jego światłem, nie umarła w tej pożodze? A gdzie był Daniel? Czy oboje się uratowali? Ramirez jej pomógł? A może ona jemu? Co, jeśli to ludzie Diego porwali któreś z nich? Tyle pytań...a żadnych odpowiedzi.

Słabł z każdą sekundą, z upływu krwi, ale i po prostu ze zmęczenia, w końcu nie tak dawno uczestniczył w katastrofie lotniczej. Kilkakrotnie upadł na zwęglone resztki budynku, raz uderzył się tak, że zobaczył gwiazdy w obolałej od upadku głowie, ale zaraz się podnosił do pozycji klęczącej i szukał, szukał, szukał, nie ustawał...

Jeśli znajdzie jej trupa...to wszystko będzie jego wina. Będzie tak, jakby on sam ją zabił. Przecież to przez niego jego ojciec przypuścił atak na wyspę, to przez Ricardo konali ludzie Nestora, to przez Rodrigueza sam Villanueva był w niebezpieczeństwie. Ten, który dał mu wszystko – schronienie, przyjaźń, dach nad głową, nadzieję, ratunek...

I wtedy ją zobaczył. Sonya Santa Maria szła powoli, zupełnie nie zwracając uwagi, że jakaś zabłąkana kula może ją z łatwością trafić. Rozglądała się bezradnie na boki niewidzącymi oczami, jakby przez mgłę ślepoty chciała cokolwiek dostrzec, jakby chciała zobaczyć, gdzie się znajduje i którędy zmierza. Koszulę miała całą potarganą, w plamach krwi – nie było pewności, czy swojej, czy kogoś innego. Długie włosy rozrzucone w nieładzie po plecach, stopy bose i poranione od stąpania po szkle i wszystkim tym, co pozostawiła po sobie bomba. Z prawej strony głowy ciekła jej czerwona strużka, znacząc purpurowy ślad na policzku i kończąc się gdzieś tuż przy kąciku ust. Zataczała się z każdym, nawet najdrobniejszym krokiem.

Z gardła Rodrigueza wydarł się jęk – mężczyzna był na wpół szczęśliwy, że ona żyje, na wpół przerażony jej wyglądem i tym, że mogła zginąć w każdej chwili. Tysiące myśli kłębiły mu się w mózgu, podsyłając niepokojące obrazy setek min ułożonych tuż obok siebie, dokładnie pod nogami córki Carlosa. Zdawał sobie sprawę, że ich tam nie ma, lecz nie myślał jasno. Gdyby miał choć sekundę więcej na zastanowienie, gdyby widok krwi na ubraniu najdroższej mu osoby nie powił umysłu czerwoną chmurą, zapewne wybrałby lepszą – i bezpieczniejszą – drogę, aby ją uratować. Z drugiej strony, wymagać od człowieka po takich tragicznych przejściach zdrowego rozsądku w obliczu kolejnego zagrożenia nie można. Nie wtedy, kiedy serce trzęsie mu się całe od lęku przed stratą tej jedynej.

Zerwał się na równe nogi i pośród wizgów przelatujących pocisków popędził do niej. Do Sonyi Santa Maria. Nie potknął się, nie przewrócił ani razu, chociaż droga równa nie była – zupełnie, jakby prowadziło go uczucie buzujące mu w piersi.

Jednego z członków małej armii Diego otoczyło kilku – czterech, pięciu, a może nawet sześciu nieprzyjaciół – nie liczył ich zbyt dokładnie, było mu kompletnie obojętne, ilu go zabije. Zaśmiał się sam do siebie, ironizując coś na temat własnej popularności i wykonał ostatnią czynność w swoim krótkim – i trzeba przyznać, że mało atrakcyjnym – życiu. Wymierzył broń gdzieś na prawo, byleby tylko kogoś trafić i nacisnął spust. Zawiódł się srodze, gdy żaden z przeciwników nie padł na ziemię, ale cóż...przynajmniej próbował.

Zdążając do piekła zauważył, że jego strzał nie był tak kompletnie nieudany. Być może nie pozbawił tchu mordujących go wrogów, ale z niesamowitą prędkością osiągał inny, przypadkowy cel – Sonyę Santa Maria.Wystrzelony przez umierającego i pogodzonego z własnym losem żołnierza pędził niepowstrzymanie w samo serce córki Carlosa. Aż w końcu...To się musiało stać. Nabój z morderczym prochem w środku przemknął pozostałe kilka metrów i...

...wrył się w stare deski, jakie pozostały po dawno zburzonej chacie, służącej wiele lat temu jako magazyn na różnego rodzaju przedmioty, a dziś straszącej przechodniów gruzem i zgniłymi fundamentami. Bóg zdecydował się zrobić coś, co zaniedbał wieki temu – zaopiekować się choć przez krótki moment nieszczęsnymi przyjaciółmi. Dosłownie w ostatniej sekundzie, kiedy metalowa śmierć była już praktycznie w piersi Sonyi, ta potknęła się i runęła na ziemię, unikając w ten sposób spotkania z Julio Ramirezem...w zaświatach.

Tym razem Ricardo nie milczał, na wpół szlochając, na wpół wołając jej imię, dopadł nareszcie do matki jego dzieci i praktycznie poślizgnął się na mokrym gruncie, klękając przy niej, biorąc roztrzęsioną istotę w ramiona. Próbowała mu się wyrwać, nie wiedziała, co się dzieje, bielmo zakrywające oczy potęgowało jeszcze strach i przerażenie. Kręciła głową, mrucząc niewyraźnie jakieś wyrazy, słowa, zdania, brzmiało to jak zaklęcia, modlitwa. Nie mógł nawet sprawdzić, czy nie jest ranna, bo gdyby zaczął ją dotykać inaczej, niż trzymając w objęciach, uciekłaby mu z pewnością.

- Ciii...Już dobrze, już dobrze, kochanie...- szeptał Rodriguez, całkiem rozdygotany w środku po tym, co się właśnie stało. Trzęsącą się ręką głaskał Sonyę delikatnie po włosach, nie przestawając do niej mówić. – Chodź ze mną...Zaprowadzę cię tam, gdzie jest bezpiecznie...Nie bój się. Jestem przy tobie. Jak zawsze, jak byłem w naszej chatce i jak będę do końca mojego życia.

Rozsądek wymagał jak najszybszego opuszczenia okolicy i znalezienia jakiegoś schronienia, ale każdy, nawet najdrobniejszy ruch mógłby wystraszyć bratanicę Felipe na śmierć. Dlatego też Ricardo, doskonale świadom, że niebezpieczeństwo wcale nie minęło – więcej, są jeszcze łatwiejszym celem – kucał nadal w tej samej pozycji i kontynuował uspokajanie Sonyi.

- Na Księżyc i z powrotem, pamiętasz? Wszystko zrobiłbym dla ciebie. Teraz ty zrób coś dla mnie i daj mi rękę, a potem powoli zrób parę kroków, ja cię poprowadzę. Tylko pamiętaj, żeby iść pochylona, dobrze? Bo tutaj...wiesz, mocno wieje.

Upomniał się w duchu, aby uważać na słowa. Wzmianka o kulach, bitwie, czy o krwi na pewno zachwiałaby tą drobną konstrukcją, jaką w tej chwili była jego narzeczona.

Lęk w jej oczach przypomniał mu moment, kiedy umierał Julio, a on, Ricardo zamierzał opuścić dziewczynę, porzucić ją samą z trupem Ramireza i wysiąść z ukradzionego samochodu, uciec przed policją...i jak się później okazało, przed przeznaczeniem...przed miłością. Tamten strach był jednak dużo mniejszy. Dziś, dnia, kiedy dorobek Nestora Villanueva na wyspie przeistoczył się w ruinę i zgliszcza, spojrzenie Sonyi nie miało w sobie ani odrobiny przytomności. Kołysał ją więc cicho w ramionach, co jakiś czas szeptając tylko, że cokolwiek się nie stanie, on tu jest, razem z nią.

- A Marco Pedro i Raquel Catalinę pamiętasz? – przywołał imienia dzieci. – Na pewno na nas czekają. Pytają, gdzie jest mama. Mnie pewnie nie chcą widzieć, bo kto by tęsknił za takim świrem, ale ciebie – tak. Wróćmy do nich, dobrze? Tylko jeden kroczek...do przodu...a potem już samo pójdzie, ja ci pokażę, jak to zrobić, ok?

Serce łomotało mu tak, że prawie się dusił. Nie, nie martwił się o siebie, nigdy nie twierdził, że przyszedł na ten świat potrzebnie, wręcz przeciwnie – dziwił się Bogu, że chciało mu się tworzyć coś tak bezsensownego, jak Ricardo Rodriguez. Ale ona...Sonya...czy po tym wszystkim, co przeszli, miała zginąć i to teraz, kiedy wreszcie są razem? Być może umieranie w ramionach ukochanej osoby jest romantyczne, ale nie życzył sobie takiego romantyzmu!

W końcu zareagowała – i nie miało znaczenia, czy na dźwięk jego słów, czy na wspomnienie maluchów. Uniosła dłoń, jakby nie będąc pewną, do czego służy i delikatnie, jak muśnięcie skrzydłami motyla, dotknęła policzka mężczyzny.

- Ricardo...- szepnęła. – Żyjesz...

- Tak! – odszepnął jej, czując, jak serce przyspiesza mu jeszcze bardziej. – Żyję i nic mi nie jest. Będziesz się zresztą mogła sama o tym przekonać, jak tylko znajdziemy miejsce, gdzie...

- Nie...- to była bardziej wibracja powietrza, niż odpowiedź, przez krótką i okrutną chwilę przeraził się, że dziewczyna umiera mu w rękach i właśnie wydaje ostatnio tchnienie.

- Znajdziemy, uwierz mi, proszę! Jestem mistrzem w odszukiwaniu dobrych kryjówek i...

Nieustannie gładził jej włosy, czując palce Sonyi na swojej skórze – były jak przyssane do jego policzka, nierozerwalnie związane, pragnące czuć, nie puścić, nie stracić tego połączenia...

- Muszę...tam wrócić...Pozwól mi.

Kula strachu utkwiła mu w gardle, grożąc, że za parę sekund pozbawi go tlenu.

- Wrócić? Gdzie? Po co? Przecież...Sonyu, błagam!

Chciało mu się krzyczeć, protestować, ale to i tak by nic nie zmieniło. Łudził się, że jej słowa są efektem lęku, zagrożenia, wciąż czyhającego niebezpieczeństwa, ale zrozumiał, że się pomylił, kiedy spojrzał jej w oczy. Jeszcze nigdy nie widział w nich takiego zdecydowania. Być może przeżyła piekło, ale w tej konkretnej chwili doskonale wiedziała, co robi i czego pragnie.

- Bomba...Ricardo, ja...muszę...Ksiądz...wnętrzności...na wierzchu...ale zdołał...Ja muszę...znaleźć...mojego męża...

Męża? Zimne drżenie przebiegło mu po plecach, skulił się odruchowo, jakby dawno już nieżyjący Mario znów nad nim stanął i biczował po nerkach, po brzuchu...po duszy i sercu.

- Jakiego męża? – błagał wszystkie dobre moce, aby się okazało, że się przejęzyczyła. I kogo miała na myśli, mówiąc o wnętrznościach? Księdza? Czy tego drugiego, jej...nie...to słowo nawet nie mogło mu przejść przez myśl. Ona była jego...nie mogło być inaczej...Prawda?

- Daniela...My...wzięliśmy ślub...

Miguel Olsson otworzył drzwi do pokoju, w którym, jak wiedział, oczekiwali na niego goście. Mężczyzna i kobieta, jak mu zaanonsowano. Londyn przywitał ich bardzo deszczowo, dlatego pan domu starał się uśmiechnąć jak najszerzej – mimo nastroju podobnego do tego, co działo się za oknem – i powitać przybyszów najmilej, jak potrafił.

- Proszę wybaczyć Anglii, że tak pięknej kobiecie przedstawiła się w tak mroczny sposób – powiedział tuż po tym, jak ucałował dłoń Laury. Przynajmniej on znał ją pod takim imieniem, nie wiedząc, że w rzeczywistości stojąca przed nim dama nazywa się Mayrin.

- Z pewnością jej wybaczę, tym bardziej, że zamieszkuje ją tak wspaniały mężczyzna – odparła mu ona, obdarzając Olssona jednym ze swoich najbardziej promiennych i szerokich uśmiechów.

Carlos – występujący tu jako Aaron – chrząknął nieznacznie. W końcu to oni odgrywali romans, Mayrin owszem, miała uwieść Miguela, ale nie tak szybko! Jej zbytni pośpiech mógł zniszczyć całe przedsięwzięcie, a wtedy to, co postanowił sobie Santa Maria, również poszłoby do kosza. W oczach gospodarza domu zobaczył pożądanie i gorączkę – a przynajmniej tak mu się wydawało. Plan wypalić musiał.

Prawda jednak była zgoła odmienna. Owszem, Olsson zaklasyfikował Mayrin/Laurę jako zjawiskową, ale ani myślał wiązać się z nią w jakikolwiek sposób. Raz, że przecież miała już partnera, dwa, była zupełnie nie w jego typie.

- Usiądźcie, proszę – powiedział właściciel, udając, że nie zauważa tego, co zrobił mężczyzna. Jego chrząknięcie rozszyfrował jako źle ukrywaną zazdrość o partnerkę, ale coś mu nie pasowało. Przybysz, Aaron, był nie tyle zły, że jego przyjaciółka odnosi się w tak bezpośredni sposób do Miguela i wręcz z nim flirtuje. Nie, on był raczej – według Olssona – zirytowany, zupełnie, jakby Laura robiła to nie po raz pierwszy, a Aaron był do tego przyzwyczajony i najwyczajniej w świecie miał dość tracenia w ten sposób czasu, zanim przejdą do interesów.

~ Czyżby więc...~ Anglik kontynuował swoje rozważania, nie dając nic po sobie poznać ~ wcale mu tak nie zależało na Laurze? Wyglądają, jakby...jakby tylko grali...Ale może się mylę.

- Rozumiem, że są państwo zainteresowani moją ropą, prawda? Czy wolno mi zapytać, dlaczego wybraliście akurat moją firmę? Przecież jest tak wiele innych przedsiębiorstw, które mają główną siedzibę w na przykład Meksyku...

Czy mu się wydawało, czy Aaron drgnął, kiedy Miguel wymienił nazwę kraju?

-...jak też i innych, bliskich wspomnianemu przeze mnie, rejonach świata...- dokończył coraz bardziej zaintrygowany Olsson. Ciekawiła go jednak nie tyle oferta współpracy, ale bardziej ci ludzie jako tacy. Coś ukrywali. Obudziła się w nim żyłka detektywistyczna – być może tego właśnie potrzebował, żeby nie utonąć w dojmującym smutku za własną żoną.

- Owszem...- Aaron założył sobie nogę na nogę. – Ale tylko pańska firma ma tak dobrą reputację i tylko ona może zapewnić nam tak wielki udział w zyskach.

- Ach, tak. Czy mógłbym jeszcze raz przejrzeć ofertę? Wiem, wiem...- dostrzegł wyraz twarzy gościa i machnął ręką -...tym powinni zająć się prawnicy. I zrobili to, ale mam taki zwyczaj, że sam, osobiście, czytam ważniejsze dokumenty i to po kilka razy. Być może po prostu się nudzę – uśmiechnął się czarująco i wyciągnął rękę, czekając, aż Carlos/Aaron poda mu wspomniany papier.

Za moment zagłębił się w lekturze czegoś, co już bardzo dobrze znał. Nie przyznał się przed tą dziwną parką, że przed ich przybyciem dokładnie przestudiował to, co mieli do zaoferowania.

- Suma jest interesująca – rzekł, gdy skończył przeglądać to, co przynieśli goście. – Ale moja odpowiedź brzmi „nie”.

Zwrócił kartki siedzącemu jak słup soli Carlosowi – a przynajmniej próbował, bo zszokowany Santa Maria w ogóle się nie poruszył. Właśnie cały plan Fernando Ramireza, a w skutek tego i jego, ojca Sonyi, wziął w łeb.

- Ale...ale dlaczego? – wydukał w końcu niedoszły mściciel.

- Bo wam nie ufam – odparł po prostu Olsson, nadal tak samo uroczy, jak przed chwilą. – To jeden z powodów, a nie wydaje mi się, by była potrzeba mówić o pozostałych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przylatuje z Meksyku do Anglii po to, żeby prosić o eksport ropy do kraju, z którego wyleciał, aby się ze mną spotkać.

- My...Nie pochodzimy z Meksyku...Mieszkamy w Czechach...Nasi przodkowie...- próbowała ratować sytuację Mayrin.

- Nie wiedziałem, że Czesi mają taki akcent, droga pani – odparował Miguel. – A ci przodkowie musieliby być waszymi rodzicami, bo akcent jest tak silny, jakby opuściła pani Meksyk parę dni temu. Zresztą tak właśnie było, czyż nie? Nawet, gdyby to była prawda i sposób wysławiania się i wymowy pochodził od pani matki...co z mężczyzną siedzącym obok? Też miał matkę Meksykankę, ale zamieszkał w Czechach? – zadrwił Olsson. – A może nauczył się od pani podczas tego...nieistniejącego romansu? Słuchajcie...Nie mam pojęcia, kim jesteście i wcale nie mam ochoty się tego dowiedzieć. Jedyne, czego od was chcę, to żebyście jak najszybciej opuścili mój dom. I może samą Anglię również. To piękny kraj i – tak, jak ja – nie znosi oszustów.

Carlos przełknął ślinę, gorączkowo myśląc, czy opłaca mu się wyznać, po co tak naprawdę tu przybyli. Jeżeli wyda sam siebie – i przy okazji Mayrin – temu bystremu człowiekowi, pogrzebie szansę na zemstę...chociaż z drugiej strony być może Olsson mógłby mu pomóc i...Nie, chyba raczej nie, on nie wygląda na takiego, który mógłby się mierzyć z gangsterami pokroju Fernando Ramireza.

Decyzji jednak podejmować nie musiał, przynajmniej nie teraz. Zanim skończył swoistą burzę mózgów przeprowadzoną między tą częścią Carlosa, która chciała spróbować, a tą, która po prostu się bała i uważała mówienie prawdy – w tym przypadku – za kompletnie bezcelowe, sytuację wyjaśniła Mayrin.

- Możemy to zrobić, drogi panie Olsson – poufale położyła mu rękę na dłoni. – Ale jeśli znikniemy z pana życia, nigdy nie dowie się pan...pewnych szczegółów o pańskiej żonie.

- Wiem o niej wszystko – odparł głucho Miguel. Wspominanie jej...w taki sposób było ciosem poniżej pasa. Czyżby sugerowali, że go zdradzała, albo jeszcze inną potworność? Co by im to dało? Przecież kobieta już dawno nie żyła, a oczernianie jej pamięci na pewno nie sprawi, że wejdzie z nimi w jakąkolwiek spółkę.

- 15 marca. Pamięta pan tą datę, prawda?

Oczywiście, że pamiętał. Te słowa były jak cios w żołądek. Data, kiedy jego ukochana...

Carlos zamrugał, tak samo zaskoczony, jak Olsson. Do czego zmierza prawniczka? Ramirez nic nie wspominał o żadnym marcu, czyżby mieli jakiś plan B, o którym Santa Maria nie wiedział?

- Bardzo mi przykro, że przywołuję złe wspomnienia – cichym głosem kontynuowała Mayrin. – Ale sądzę, że chciałby pan wiedzieć, kto i dlaczego zabił Alicię. Dostarczę panu dowody, Olsson. W zamian potrzebuję tylko jednej, jedynej przysługi.

- Jakiej? – spytał Miguel głucho. Nie wierzył, aby to było morderstwo. Coś jednak mówiło mu, że powinien to sprawdzić, dowiedzieć się, czy aby na pewno nie...

- Zemsty na jej mordercy.

- A...co to ma wspólnego z panią? Czy jest panią jedną z tych samozwańczych obrońców prawa, którzy poza...

- Tak się składa, że jestem prawniczką – uśmiechnęła się Mayrin, pewna, że zaraz dopnie swego. – Tak więc bronię prawa, ale tylko poprzez dokumenty i przemowy na sali sądowej, nie tak, jak pan myśli. Ten człowiek jednakże, który pozbawił życia Alicię, ma nie tylko ogromne pieniądze i tak samo wielką władzę, ale również nie ma żadnych skrupułów. Sprawił, że samolot, którym leciał mój narzeczony wraz z przyjaciółką, a córką tu obecnego Aarona, rozbił się, zabierając ze sobą oboje do piekła. Jak będzie, Olsson? – nachyliła się w stronę Miguela, zupełnie, jakby to ona była tutaj stroną mającą wpływy, a nie on.

I taka też była prawda – w tym momencie to prawniczka miała w ręku wszystkie atuty. Gospodarz nie potrafił opanować drżenia, jakie go ogarnęło, kiedy w jego mózgu zaczęły układać się, jak klocki, wspomnienia z tamtego dnia...pamiętał go przecież tak dobrze, ale teraz, kiedy napomknięto mu, że być może się mylił, być może źle ocenił sytuację, pewne rzeczy...zaczęły do siebie pasować.

„Narzeczony”? Brat Felipe zmrużył oczy. Od kiedy to Rodriguez był jej narzeczonym? Carlos poczuł się tak, jak często czuł się w swoim życiu – jakby go coś ominęło, jak gdyby nie mówiono mu całej prawdy, oszukiwano, zatajano pewne fakty. W takim razie dlaczego Ricardo uciekł z Sonyą? Cóż, tutaj sprawa była w zasadzie jasna – serce syna Diego od zawsze biło tylko dla tamtej dziewczyny i jeśli nawet Mayrin nie kłamie i prawdą jest, że zaręczyła się z potomkiem Cataliny, to i tak nic jej z tego nie przyszło. Ale czy to, co się właśnie działo, było częścią planu Fernando? Carlos szczerze w to wątpił. Prawdopodobnie Mayrin zdecydowała się działać na własną rękę – i jak dało się widzieć po minie Miguela, chyba dobrze wybrała.

- Rozumiem, że eksport ropy i cała ta umowa była tylko fikcją? – wykrztusił zdruzgotany tym, czego dowiedział się o Alicii, jej mąż.

- Owszem. Zostaliśmy tutaj wysłani po to, aby wniknąć do pana organizacji i zniszczyć ją od środka. Naszym pracodawcą jest nie kto inny, a ta sama osoba, która zamordowała naszych najbliższych. Chcemy się zemścić, Aaron i ja. Proszę, Miguel...Pomóż nam!

- Ale...ja nie jestem przestępcą, niby jak miałbym to zrobić?

- Już się o to nie martw. Obiecaj nam tylko, że zrobisz dokładnie to, o co cię poprosimy. A wtedy przekażę ci wszystkie informacje, jakie mam na temat twojej Alicii. To jak, umowa stoi?

- Tak – szepnął Olsson, by już za chwilę poznać prawdziwą historię Carlosa, Mayrin oraz ich rzeczywiste imiona.

Bertolucci, czując się już zdecydowanie lepiej, zaparkował przed miejscem, gdzie mieszkał Rodrigo Echagüe. Wysiadł z samochodu i westchnął. Estevanez miał rację, bez Francisco na tym świecie zrobiło się zdecydowanie bezpieczniej. Będzie miał też szansę w końcu przynieść nieszczęsnemu kuzynowi Villara dobre wiadomości. Dobre...i złe. Nadszedł bowiem czas, aby wyjawić rozwiązanie jeszcze jednej zagadki, która gnębiła byłego „Mnicha”. Fakt, kto był jego ojcem.

Za moment już referował najnowsze wydarzenia ocalałemu człowiekowi. Zauważył, że na twarzy Rodrigo wykwitło coś na kształt uśmiechu.

- Naprawdę? Francisco Velasquez nie żyje? Jesteście tego całkowicie pewni, prawda? Z tego, co wiem, on potrafi udać zmarłego nawet przed samym Bogiem.

- Jesteśmy i to na miliard procent. Sam widziałem jego zwłoki. Cieszę się, że ta sprawa zakończyła się...- przerwał.

-...zakończyła się dobrze? – podsunął Echagüe. – Proszę się nie bać tego określenia. Dla wszystkich jest lepiej, kiedy to bydlę gryzie ziemię.

- To rzeczywiście prawda. Ja sam...jestem zadowolony. Szkoda tylko, że w międzyczasie zamordował tak wiele osób. Nie udało nam się uniknąć ofiar, zanim w końcu go dorwaliśmy. Tak naprawdę, to nie byliśmy my. Ktoś wykonał na nim wyrok w jakiejś podrzędnej knajpce.

- Wyrok? – zainteresował się Rodrigo. – Kto to mógł być i dlaczego?

- Nie mam pojęcia – odparł mu komisarz. – Przynajmniej na razie. Wiemy też, że miał przy sobie telefon, ale nie udało nam się dowiedzieć, czy do kogoś dzwonił. Znaleźliśmy tylko smętne, zwęglone resztki apratu, tuż obok ciała. Musiał mieć wbudowaną małą bombę do autodestrukcji. Oczywiście barman stadardowo nie widział, nie słyszał, czy zmarły z kimś rozmawiał.

- Sądzisz, że zabił go któryś ze wspólników?

- Bardzo możliwe, w tej sprawie wszystko może okazać się zupełnie czymś innym, niż to, za co to bierzemy. Do tej pory wydawało nam się, że Velasquez działał sam, ale po jego zagadkowej śmierci już nic nie wiemy. Aha...mam dla ciebie coś jeszcze. Ernest Sanchez...człowiek, który prawie skatował cię na śmierć...Nie chciałem ci tego wcześniej mówić, ale...

- Co z nim? Tylko mi nie mówcie, że jakimś cudem zmartwychwstał.

- Nie, nie, to nie o to chodzi. Wiedzieliśmy już dawno o tym, co chcę ci powiedzieć, ale...nie byłeś na to zbyt gotowy. Skupiliśmy się najpierw na polowaniu na Velasqueza i tak dalej. On...znał twojego ojca.

- To dobrze. – Rodrigo stwierdził bez cienia emocji. – Przynajmniej, skoro to wiecie, to znaczy, że macie jakiś trop.

- Mamy więcej, niż trop, my mamy pewność. Sanchez był twoim ojcem.

Wytęskniona przez wielu śmierć Francisco Velasqueza cieszyła nie tylko samych policjantów, czy Rodrigo Echagüe. Sprawiła również radość Sandrze Perez, kobiecie, której brat Pedro zamordował zarówno męża, jak i syna. To Mauricio podjął się zadania przekazania jej tej wiadomości i właśnie opuszczał jej mieszkanie.

- Dziękuję – powiedziała miękko. Potem zamknęła drzwi za wychodzącym i już miała chwycić za telefon, kiedy przypomniało jej się, że nie wolno jej więcej dzwonić do Nestora. Wyszeptała więc ciche podziękowania pod jego adresem, dodając od siebie:

- Ty przynajmniej okazałeś się wierny danemu słowu. Nie postąpiłeś tak, jak ten drań, Joaquin Harper...Nie opuściłeś mnie, kiedy cię najbardziej potrzebowałam.

Opuszczenie...To jedyne, co było mu teraz w głowie. Villanueva pragnął jak najszybciej wynieść się z tej przeklętej wyspy i uratować życie, jak i przyjaciół. Myślał o sobie nie dlatego, że tak kurczowo trzymał się tego świata, on po prostu chciał się zemścić. Był tak wściekły, że praktycznie buchała z niego para. Z pomocą jednego z najlepszych pilotów, a zarazem dobrego żołnierza, udało mu się właśnie dotrzeć do ich najpilniej strzeżonej kryjówki i przekopać się przez kamuflujące gałęzie prosto do kabiny śmigłowca. To była jedyna działająca w tym momencie maszyna latająca w tej okolicy – nie licząc oczywiście tego, który walczył po stronie wroga i zbombardował rezydencję.

Z niemałymi trudnościami ulokowali się w środku – Nestor miał złamaną nogę i kilka mniejszych, ale krwawiących ran, poza tym któryś z nieprzyjaciół dźgnął go nożem w żebra – celował w brzuch, ale wyzionął ducha, zanim dane mu było poprawić cios. O tak, Villanueva umiał się bić.

- Dobra, ruszamy. Znajdź ich i zabierz jak najszybciej poza teren bitwy. Wyspy i tak już nie da się uratować. Jeśli przy okazji natkniemy się na jakichś ocalałych, postaraj się zadbać i o nich. Jeśli kogokolwiek da się ocalić, zrób to.

- Rozkaz, szefie – zgodził się pilot. – Ale...śmigłowiec ma ograniczoną liczbę miejsc. Co będzie, jeśli na przykład weźmiemy na pokład dziesięć osób, a dopiero potem odszukamy Rodrigueza, Ramireza, czy samą dziewczynę? Jeżeli oni po prostu...się nie zmieszczą?

- Wtedy będziemy musieli dokonać wyboru...- zacisnął zęby Villanueva. – Moi dzielni żołnierze, którzy oddaliby za mnie życie – i w sumie właśnie to robią – czy facet, którego uratowałem, a on w podzięce ściągnął mi tu na głowę swojego ojczulka i rozwalił wszystko, co miałem.

Koniec odcinka 252


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 19:24:53 05-06-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
beatrice1
Obserwator


Dołączył: 11 Maj 2014
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:55:41 12-05-14    Temat postu:

Black Falcon, jednak okrutnica z Ciebie jakich mało... Pozwalasz na to, aby Ricardo desperacko i z narażeniem własnego życia poszukujący Sonyi odzyskał ją żywą tylko, po to, żeby zaraz potem ją stracić. I to dla kogo? Dla tego obślizgłego Wymoczka, który pewnie wziął ją na litość na łożu śmierci, zrobił jej pranie mózgu, wykorzystał jej szok pourazowy albo po prostu nakłonił na układ w zamian za oszczędzenie życia RR przez ojczulka! BTW scena przetrząsania zgliszcz i spotkania Ricarda z Sonyą była niezwykle plastyczna i przejmująca, tylko jej finał aż mną zatrząsł ze wzburzenia, bo zamiast romantycznego złączenia ocalałych kochanków zafundowałaś nam wzmiankę o Wymoczku i jego małżeństwie z Sonyą. Nie wiem, jak ale będziesz musiała to jakąś odkręcić. Ale chwileczkę, może tylko blefowałaś i Sonya pod wpływem szoku odtwarza tylko dawną sytuację z Juliem a tak naprawdę nie jest żoną Wymoczka. Albo on zginął w wybuchu i nie będzie stanowić już problemu. Choć w tym drugim wypadku Ricardo chyba tak łatwo jej nie wybaczy. Ja wiem, że są na pewno jakieś okoliczności usprawiedliwiające tak niespodziewaną decyzję Sonyi, bo nie wierzę, że nagle przestała kochać Ricardo i poślubiła Danielita z miłości, ale mimo wszystko..Przecież wiedziała, że jeśli oboje z Ricardo przeżyją, to wiadomość o jej ślubie z innym będzie druzgoczącym ciosem dla RR. Chyba, że nie wierzyła w to, że przeżyją i tym razem to ona zgrzeszyła brakiem nadziei, przy okazji odbierając jedyną nadzieję ( i sens istnienia) swojemu ukochanemu oraz otwierając drogę dla kutej na cztery nogi Mayrin, która tylko czyha na jej fałszywy krok i już kłamliwie rozpowiada wszem i wobec, jakoby RR był jej narzeczonym.... A jeśli Danielito przeżyje, to Sonya nie będzie miała wielkiego pola manewru przez własną głupotę. Ja rozumiem strach, ból i zjednoczenie w obliczu śmierci, ale jakoś nie mogę się z tego otrząsnąć. Sonya bardzo mnie rozczarowała. Może nie na tyle, abym zaczęła kibicować jej rywalce, choć w tym odcinku Mayrin mi zaimponowała swoją inteligencją i przebiegłością , ale chyba nie miałabym nic przeciwko jakiemuś małego romansikowi pomiędzy zawiedzionym RR a atrakcyjną prawniczką na oczach zazdrosnej Sonyi. No i jakaś przeciwwaga dla Wymoczka zawsze się przyda.


Nie dziwię się Nestorowi, że zamierza podjąć taką a nie inną decyzję. Wiedziałam, że prędzej czy później Ricardowi przyjdzie zapłacić za to, że go zawiódł. Nestor pomimo swojego niekwestionowanego przywiązania do przyjaciela, nie wzniesie się ponad to kim jest. W mafii nie ma przebaczenia nawet dla bliskich, o czym świadczy chociażby los Freda Corleone. Pomimo całego mojego uwielbienia do Ricardo zrozumiem, że w razie konieczności Villanueva wybierze życie tych, którzy nie dopuścili się wobec niego nielojalności i wiernie trwali u jego boku. Oby tylko nie okazało się, że Ricardo po utracie złudzeń zupełnie straci chęć do życia i szlachetnie odstąpi swoje miejsce w samolocie Sonyi i jej świeżo upieczonemu małżonkowi, pozostając na przeklętej wyspie.

Enigmatyczny Miguel już u mnie zapunktował tym, że nie dał się zwieść pozorom i z miejsca przejrzał fałszywą parkę. Choć wcale nie dziwi mnie, że tak łatwo poszło mu z Carlosikiem, który jak zwykle nie wie co się wokół niego dzieje i jest nieświadomą marionetką w rękach możniejszych od siebie. To Mayrin jest niebezpieczną przeciwniczką, która nigdy nie wchodzi do gry bez asów w rękawie (muszę przyznać, że dzisiaj i jej akcje poszybowały u mnie w górę), ale coś mi mówi, że Miguel dotrzyma jej kroku i nie zaufa do końca. Na razie połączyli siły przeciw Ramirezowi, ale czas pokaże, czy to trwały sojusz.

Mam nadzieję, że nowy odcinek szybko się pojawi, bo jestem na intensywnym głodzie PiM i wciąż jeszcze mam nadzieję, że ślub Sonyi z Wymoczkiem okaże się tylko koszmarnym snem RR albo halucynacją rannej Sonyi. To nie może być prawdą nawet w pokręconym świecie PIM.


Ostatnio zmieniony przez beatrice1 dnia 19:01:02 12-05-14, w całości zmieniany 16 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:18:52 15-05-14    Temat postu:

Musisz mi wybaczyć fakt, że strasznie się cieszę z Twojego wzburzenia. Dlaczego, już wyjaśniam. Bo to znak, że nie tylko darzysz Ricardo sympatią - a przecież o to mi chodziło - ale również przeżywasz jedną z najważniejszych scen w mojej historii tak, jak autorka - czyli ja - pragnęła, aby ją przeżywano. Moim celem było wywołanie szoku, niemożności pogodzenia się z decyzją Sonyi, wywołanie wrażenia i odczuć podobnych do tych, jakie miał Ricardo, kiedy dowiedział się, co wymyśliła jego ukochana. I niestety muszę Cię zmartwić, bo to, czego dowiedzieliśmy się w tym odcinku, nie jest ani halucynacjami dziewczyny, ani koszmarnym snem, czy niczym takim - to jest jak najbardziej najprawdziwsza prawda - Sonya Santa Maria jest obecnie żoną Daniela Ramireza, ślubu udzielił im umierający ksiądz (żeby było bardziej ironicznie, być może był to ten sam, którego Nestor Villanueva wspominał, kiedy mówił do Ricardo, że ma swojego księdza, który udzieli ślubu synowi Diego i Sonyi, pamiętasz? Przez "swojego" mam na myśli takiego, który z Nestorem współpracował, święcenia jak najbardziej miał).

Żeby jakikolwiek romans z Mayrin miał możliwość zaistnienia, Rodriguez musi najpierw bitwę przeżyć. A nie jest wcale pewne, czy tak się stanie i nie mam tu na myśli jedynie tego, czy Nestor zgodzi się go wziąć na pokład. W moim pokręconym umyśle rozstrzygnęło się już, co zdarzy się w kilku najbliższych odcinkach i niekoniecznie jest to jasna przyszłość dla Ricardo...Ale nie uprzedzajmy faktów .

Miguel Olsson trochę przypomina mnie, bo tak, jak ja, uwielbia kolekcjonować sagi skandynawskie - ale tylko te dobre - i cieszy się, jak skompletuje jakąś całą historię. Za to jest dużo bardziej mądrzejszy ode mnie i nie da się tak łatwo przerobić...on ufał swojej żonie, a po jej śmierci samemu sobie. Już zbyt wiele osób - w tym i kobiet - starało się dobrać do jego fortuny.

----

Odcinek 253

Łopot śmigieł rozerwał powietrze, kiedy ciężka i na dodatek specjalnie opancerzona maszyna wzbiła się w niebo. Nestor wiedział, że to jego pożegnanie z wyspą, która tak długo była jego domem – właściwie nie pamiętał już, kiedy się tutaj przeniósł. Lubił żyć w odosobnieniu, otaczać się tylko swoimi ludzi, małą prywatną armią i tymi, którym ufał. Zaufanie...to było to, co kierowało jego poczynaniami, kiedy komunikował się z podwładnymi. Wiedział, że żaden z nich go nie zawiedzie, że gotowi są – i to dosłownie – oddać za niego życie. A i on sam, gangster Villanueva, gotów był poświęcić wiele dla ratowania kogoś, kto przecież był na jego najmniejsze rozkazy.
Tym razem jednak w głowie – i sercu – mężczyzny szalała burza. Był wściekły, jak jeszcze nigdy w życiu, jego poprzecinane szramami od poniesionych w bitwie ran dłonie zaciskały się coraz bardziej na obręczach fotela, w którym siedział. Jakiś czas temu zaufał komuś bardziej, niż do tej pory. Obdarzył tym uczuciem dawnego przyjaciela, Ricardo Rodrigueza. Więcej, znalazł go, uratował od śmierci w zgliszczach samolotu po katastrofie, zabrał do swojego domu, otoczył opieką, wyleczył, dał schronienie, pożywienie, nadzieję na przyszłość. Zrobił wszystko, co mógł, a nawet więcej. Do tego wyjaśnił w końcu marę Rodrigueza, zmył ją z duszy syna Diego, wytłumaczył, że śmierć Tamary, siostry Nestora, była zwyczajnym wypadkiem. A teraz ten sam Villanueva musi spoglądać z góry na koniec tego, o co tak długo walczył, co sam zbudował, co kosztowało go tak wiele wysiłku. Na koniec Isla Negra. Jakby tego było mało, widzi, jak ci, którzy stali się jego żołnierzami, gotowi na wszystko, na każde jego skinienie, wciąż starają się uczynić niemożliwe i uchronić wyspę od całkowitego zniszczenia, ginąc przy tym jak mrówki, rozdeptywane przez nieostrożnego człowieka. Diego Rodriguez miał dobre wyposażenie i dobrych ludzi pod swoją komendą. Owszem, ci, którzy służyli przy Nestorze, też nie byli ani ułomkami, ani idiotami, ale krok po kroku musieli się cofać...prosto w objęcia śmierci.

Villanueva bardzo się starał nie znienawidzić Ricardo. W końcu syn Cataliny tak wiele przeszedł. Tyle wycierpiał. Czy zasługuje i na to, by ten, który obiecał mu pomoc w każdej sytuacji, obdarzył go tym samym uczuciem, którym darzy własny ojciec? Traktował go jak brata, a nagle powinien zacząć ścigać po całym świecie i zamordować?

Ścigać by nawet nie potrzebował, doskonale zdawał sobie sprawę, że tamten wciąż jest na wyspie. Ale nadal nie wiedział, jak ma postąpić. Kiedy przypominał sobie oczy syna Diego i jego słowa, gdy widział we wspomnieniach moment, jak Ricardo odbiera od niego broń i próbuje wynagrodzić wszystko to, co tak straszliwie zepsuł...Wtedy Villanueva jest gotów mu wybaczyć. A potem znów rzuca okiem na to, co właśnie dzieje się na dole i podejmuje ostateczną decyzję:

- Przykro mi. Odwróciłeś się ode mnie, to i ja odwrócę się od ciebie. – Nestor szeptał sam do siebie, jakby wciąż nie do końca pewien, czy postępuje słusznie. – Jeśli wolisz pogardę z ręki twojego ojca, niż przyjaźń ze mną, niech i tak będzie. Owszem, zabiorę cię z tej wyspy, jeśli tylko cię odnajdę, ale to na tyle, Rodriguez. Nic więcej nas już nie łączy. Dla ciebie Nestor Villanueva jest od dziś obcym człowiekiem.

Trzy minuty i czterdzieści westchnień umierających ludzi później pilot śmigłowca dostrzegł coś, co przypominało ciało Ciszy.

- Obniż lot – mruknął Nestor, zapytany o to, co mają robić. – I wypuść drabinkę. Jeśli żyje, wejdzie po niej.

Nie było potrzeby dodawać drugiej opcji – jeśli Harper jest martwy, zwiną drabinkę i znikną stąd w mgnieniu oka. Nic więcej zrobić nie mogli, lądować tutaj nie było sposób. Jak na złość, to właśnie w tym miejscu dokonywała się największa wymiana ognia w tym momencie.

To, co właściciel wyspy i pilot wzięli za ciało El Silencio, było faktycznie ciałem...ale wciąż się ruszającym. Mimo narastającego upływu krwi i widocznych jego objawów – Harper celował i trafiał coraz gorzej, w głowie mu się kręciło, jakby był kotem przypadkowo włożonym do uruchomionej pralki – nadal był zdolny zabijać. Bronić się, ale i atakować. Cisza żył, miał się...cóż, tak, jak można się mieć, będąc otoczonym około dwudziestką ludzi, którzy chcą tylko jednego – cię zabić. Dlatego gdy tylko usłyszał śmigłowiec, oddał kolejny strzał, spojrzał w górę, ocenił, czy to przyjaciel, czy wróg i zakwalifikował maszynę do tej pierwszej kategorii. Potem po raz kolejny wystrzelił, czym uwolnił się na kilka ułamków sekund od zagrożenia. W następnej chwili wyrzucił rękę w górę, wykręcając ciało tak, aby złapać się drabinki przodem, a nie tyłem. Broni nadal nie wypuścił. Rozpoczął wspinaczkę, co jakiś czas oddając strzał na dół, byleby tylko odgonić się od nieprzyjaciół.

- Leć, leć! – wrzasnął Villanueva, widząc, co się dzieje.

Śmigłowiec wzniósł się wyżej w powietrze, a Cisza odrzucił nieprzydatną już broń, drugą dłonią chwycił sznurek drabinki i dzięki temu wspinał się jeszcze szybciej, zaciskając zęby, gdy pilot – aby uniknąć ognia – wznosił się coraz bardziej w chmury.

Ratunkiem, tymi kilkoma linami połączonymi w jedno, chybotało coraz bardziej. Harper, kompletnie nie widząc na oczy, mdlejąc na milisekundy podczas wspinaczki, miał cholerną ochotę się puścić. W sumie po co miał uciekać? Czy nie lepiej roztrzaskać się gdzieś na gruncie, być może na moment dezorientując tych, co ośmielili się atakować jego dom, Isla Negra?

Na rozważania było jednak za późno. Tuż przed oczami zobaczył wyciągniętą rękę Nestora. Chwycił ją i w ten sposób dotarł na pokład śmigłowca, po czym padł na podłogę, wycieńczony.

Villanueva pomógł mu zająć miejsce, spojrzał na rany i powiedział:

- Dobra robota. Cieszę się, że przeżyłeś to piekło.

Harper nie odpowiedział, dyszał tylko ciężko na fotelu, próbując przynajmniej prowizorycznie opatrzyć swoje rany tym, co miał przy sobie, czyli podręczną, miniaturową apteczką. Cóż...widocznie będzie musiał pocierpieć ze wspomnieniem Sandry pod powiekami nieco dłużej. Widział ją bowiem każdego dnia, czegokolwiek by nie robił, jak tylko nawet przymrużył oczy, nie musiał ich całkowicie zamykać. I cierpiał. Bardziej nawet, niż od tych kilku – a może kilkunastu? – ran i ranek, jakie miał w tej chwili na całym ciele.

Próbowali uratować życie jeszcze kilku osobom, ale albo nie było to w ogóle możliwe, bo po prostu nie dało się do nich dotrzeć – ogień był za silny – albo nie miały możliwości dotarcia do drabinki, lub też były zbyt słabe, by ją pochwycić. Za każdym razem coś mocniej i mocniej pękało w sercu Villanuevy, jakby z każdym człowiekiem umierała i jakaś cząstka jego.

I jakby każdy zgon człowieka, który kiedyś służył pod jego rozkazami przybliżał go do uczucia, przed którym Nestor tak bardzo się bronił – do znienawidzenia tego, który był za to wszystko odpowiedzialny.

- Szefie? – przerwał milczenie pilot. – Widzę dwie osoby. Klęczą. Mam wrażenie, że to ta dziewczyna i Rodriguez. Mam podejść?

- Nie – padła krótka odpowiedź.

- Ale...oni tam zginą – zaprotestował pilot. – Rozumiem, jeśli chodzi o niego, ale ona...

- Masz nie podchodzić, powiedziałem. Masz tam wylądować. Sonya jest za słaba, żeby wejść po drabince. I do tego niewidoma. Muszę jej pomóc dostać się na pokład.

Pilot uśmiechnął się nieznacznie. Powinien wiedzieć, że jego szef jest...człowiekiem. Że nie zostawi potrzebujących samych sobie. Przecież już dawno mogliby stąd odlecieć, uniknąć śmierci, zamiast krążyć nad Isla Negra i zbierać, kogo tylko się dało.

Hałas siadającego śmigłowca wstrząsnął Sonyą, ale tym razem nie miał kto jej uspokajać. Ricardo oczywiście nigdy by jej nie opuścił, zawsze był przy niej, ale w tym momencie był jak martwy. Choćby nie wiadomo, jak bardzo by chciał, nie mógł się poruszyć. Tak czują się ludzie sparaliżowani od stóp do głów, nie zdolni do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Zadygotała, nie wiedząc, czy to, co ma za plecami, niesie zgubę, czy wyzwolenie. O ile mogła jeszcze wytłumaczyć sobie, że nagłe milczenie byłego narzeczonego i to, że jego ramiona przestały ją obejmować spowodowane jest szokiem – to, że żył i żadna z kul go nie trafiła, wiedziała, bo słyszała jego oddech, czuła go praktycznie na swojej twarzy – to nie miała możliwości odczytać zamiarów tego...czegoś z tyłu.

Nawet krzyk Villanuevy nie wyrwał Ricardo z odrętwienia. Nestor wręcz wrzeszczał w ich kierunku:

- Rodriguez, do jasnej...! Ruszaj się i przyprowadź tu Sonyę, bez problemu się zmieścicie!

Córka Carlosa odetchnęła na dźwięk znajomego głosu, ale nie było najmniejszych szans, aby sama trafiła do celu. Zniecierpliwiony i coraz bardziej zirytowany bezruchem przyjaciela Nestor wyskoczył ze śmigłowca i kląc, na czym świat i cały Kosmos stoi, popędził w stronę dziewczyny, pochylając głowę i próbując nie zostać postrzelonym. Dopadł jej w końcu, odwrócił delikatnie w swoją stronę i zamierzał pomóc dotrzeć na pokład, gdy nagle zrozumiał, że coś jest nie tak dużo bardziej, niż mu się wydawało.

- A ty co? Zamierzasz tu stać jak pomnik?! Ruszaj tyłek! – ryknął na Ricardo. – Jakbyś nie zauważył, ryzykuję pieprzone życie dla ciebie!

- Odlecisz beze mnie.

- Co? – Nestora wmurowało. – Pogięło cię całkowicie? O twoim poczuciu winy pogadamy później, na razie zmiataj do środka!

- Nie – odparł mu tamten, wciąż tak samo głuchym tonem, jak przed chwilą. I nadal na klęczkach. Tylko ręce miał opuszczone wzdłuż ciała. – Zabierz...ją.

Po raz pierwszy w życiu imię Sonyi zostało zastąpione określeniem „ją”.

- Ja idę poszukać jej męża. Musi gdzieś tu być – kontynuował potomek Cataliny i próbował się podnieść.

Ledwo tylko wypowiedział te słowa, Sonya zaczęła krzyczeć, przekrzykując nawet odgłos śmigieł. Próbowała wyszarpnąć się Nestorowi, ale ten trzymał mocno, nad wyraz zszokowany niedorzecznością, którą właśnie usłyszał.

- Nie wiem, co tu zaszło, ale lecisz z nami! – Villanueva nie rezygnował tak łatwo, zmuszając przyjaciela wręcz siłą do powrotu do poprzedniej pozycji – klęczenie bowiem było w tym momencie najbezpieczniejsze - i dodając: – Straciłem dzisiaj dziesiątki wyborowych żołnierzy, nie mam zamiaru opłakiwać i brata!

Wbrew temu, co sobie wcześniej poprzysiągł, nie potrafił go znienawidzić. Chciał, Bóg mu świadkiem, naprawdę chciał uratować tego osła. Ricardo, choć urodzony z zupełnie innego ojca, był jego rodziną i to się nigdy nie zmieni.

- Kocham ją – odrzekł Rodriguez. Po prostu. – I nie chcę, by po raz kolejny została wdową, już raz przez to przeszła.

- Dlatego chcesz umrzeć?! – wrzask Nestora przypominał odgłos rannego i zdesperowanego smoka. – Pieprzyć Daniela! Sonya kocha ciebie!

- On był ranny...Ramirez...- szlochała córka Viviany. – Konał...To przez to...Wybacz mi...nie zostawaj tu...

Próbowała dotknąć Ricardo, ale on miał jedną przewagę – widział. Bez problemu uniknął jej dłoni.

- Czas nam się kończy! – przez wszystkie głosy przebiło się wołanie pilota. – Muszę startować do pół minuty, albo wszyscy tu umrzemy!

- To nie ma sensu! – Nestor nie ustępował. – Słyszysz, co ona mówi! Daniel na pewno jest trupem! Też nim, będziesz, jeśli nie...

- Nestor. Leć.

- Nie odkupuj win własną śmiercią! Im nic życia nie przywróci, ja...cholera, Ricardo...błagam cię, uciekaj razem z nami! – Villanuevie zaczęły łzy lecieć z oczu.

- Chodzi o nią. Nie o ciebie. On...Daniel...- chyba po raz pierwszy w życiu Rodriguez wymienił imię Ramireza, zamiast nazwać go Wymoczkiem -...on może jeszcze żyć. Ona nie widzi, mogła się pomylić. Szczęście...jej szczęście...tylko to się liczy.

O ile podczas poszukiwania Sonyi nie wołał jej, nie dopuszczał do siebie uczuć, to w tym momencie nawet nie myślał. To znaczy oczywiście doskonale wiedział co robi i zdawał sobie sprawę z podjętej decyzji, włączył jednak coś na kształt autopilota – krótkie zdania, urywane słowa, aby tylko zachować sens wypowiedzi, aby tylko zostać zrozumianym. I konsekwentnie nie nazywał swojej ukochanej „Sonya”.

- Nie przekonam cię, prawda?

Rodriguez tylko pokręcił głową. Nestor westchnął, wiedząc, że być może widzi go po raz ostatni i wcisnął mu coś w rękę. Ricardo chwycił to i zrozumiał.

- Flara. Mam ją odpalić, jak go znajdę, żebyście mogli nas stąd zabrać?

- Tak! – Villaunevie szybciej zabiło serce. Może...może ten kretyn – właściciel Isla Negra wyzywał go w myślach od najgorszych od czasu, gdy dowiedział się o podjętej przez niego decyzji - wcale nie chce umrzeć.

- Dobra. Jeżeli dotrę do Daniela żywego, wystrzelę to. Jeśli nie żyje...nie będę was narażał, choć pewnie ona wolałaby zachować przynajmniej jego ciało.

- Dziesięć sekund i odlatuję! – pilot przypomniał o upływającym czasie.

- Jeśli zginął, albo nie będziesz mógł go dłużej szukać, strzelaj! – Nestor zacisnął palce na dłoni Ricardo, trzymającej świetlną rakietę. – Wtedy przylecimy po ciebie. Masz do nas wrócić. Żywy!

Rodriguez nawet się nie pożegnał. Wstał i – odprowadzany wyciem Sonyi – zniknął w chmurze dymu i ognia.

Graciela Gambone próbowała się opanować. Doskonale wiedziała, że nerwy nic jej nie dadzą. Owszem, uroniła kilka łez po śmierci matki – i to było nawet więcej, niż kilka – ale wyczuwała, że Dolores kazałaby jej przestać rozpaczać i wziąć się do roboty. To, co się stało, już się nie odstanie, Fernando Ramireza ukarać nie sposób, bo facet ma za dużą władzę, teraz pozostaje tylko zorientować się, co i w jaki sposób można zyskać. Plan zdobycia Daniela nie wchodził już grę, udanie się do Pablo Martineza również – jak się okazało, milioner wcale nie był ojcem dziewczyny, a jedynie jej wujkiem. To w gruncie rzeczy nie było takie złe...co, jeśli jego bratanica poszłaby do niego i porozmawiała trochę o tym, co stało się w domu rodzica Daniela? Być może jakimś cudem przyda się to Pablo, on zrobi z tego użytek i wynagrodzi córkę Dolores? Ale momencik...co to mówiono na tym dziwnym spotkaniu o jej pochodzeniu? Ona, Graciela, miałaby być córką Josteina, brata Martineza. Dolores była kochanką wspomnianego brata dwa razy i tak narodziła się najpierw Graciela, a potem, trzynaście lat później, niejaki...Christian? I jeszcze na dodatek Pablo miał drugiego brata, Damiana Gerę, który miał syna, Sergio. Tenże chłopak mieszka teraz u Valerii Guardioli, u...u ciotki Ricardo Rodrigueza! Czyli Sergio, to nikt inny, jak jej kuzyn.

Postukała długim, polakierowanym palcem w blat stołu. Właśnie, pośród całych tych rodzinnych rewelacji, przypomniała sobie, że wywód, jaki przeprowadzał zebranym Fernando, przerwał telefon. Rozmowa ta prawie przyprawiła starszego Ramireza o atak serca. O co mogło chodzić? Na pewno o jakieś niepowodzenie, o coś, co nie poszło zgodnie z planem. Musiało to być przedsięwzięcie, którym zajmował się w tamtym momencie. A czym zajmował się ojciec Daniela, gdy rozstawiał po kątach prawie całą śmietankę Acapulco? Świętował morderstwo, jakiego dokonał na Sonyi Santa Maria i Ricardo Rodriguezie. Chwileczkę...A jeśli...

- A niech to! – przeklęła, zupełnie nie w jej stylu i bez klasy, Gambone. – Coś mi się wydaje, że będę mieć bardzo ciekawą informację dla Guardioli! Mam przeczucie, że ten gej znowu spadł na cztery łapy. Albo on, albo ta jego dzi**a. Ewentualnie oboje. Co to powiedział ojciec Daniela? „Przecież sam się nie...”. Sam. Mężczyzna. Musiało więc chodzić o Rodrigueza. O ile to coś można nazwać facetem, oczywiście. Wszyscy go opłakują, a on pewnie gdzieś sobie wygodnie żyje i ma wszystko gdzieś. Ciekawe, ile będzie skłonna mi zapłacić jego ciotka, jeśli powiem jej, że wiem coś, co odmieni jej życie na zawsze? Być może mi nie uwierzy, ale potem...kiedy sprawdzi i przekona się, że mam rację – a mam nadzieję, że mam – wtedy będzie mi wdzięczna za dobrą nowinę. I wynagrodzi mnie, jak należy. Być może nawet u niej zamieszkam...i jeśli Sonya również wróci na łono stęsknionej ciotunii, będę miała więcej osob do dręczenia - zaśmiała się perliście. – Dziękuję ci, mamo! Dziękuję, że wspomnienia o tobie kazały mi dokładniej zastanowić się nad słowami Ramireza! Dzięki tobie będę bogata, bardziej, niż kiedykolwiek!

I pomalowała sobie usta. Musi być przecież piękna i wystrojona, udając się na spotkanie z Valerią. Jak prawdziwy anioł dobrej nowiny...do cna zepsuty w środku.

To Pedro otworzył jej drzwi, wystrojony w najlepszy garnitur i krawat, jaki posiadał. Ciotka Ricardo prosiła go, by udał się osobiście – mogła zrobić to przez telefon, ale uznała, że w ten sposób będzie godniej – do największej w mieście katedry i zamówił mszę za duszę jej siostrzeńca. Sama nie miała na to siły, wciąż była zbyt wstrząśnięta tym, co się stało. Graciela spojrzała na Velasqueza, mruknęła coś pod nosem, uśmiechnęła się flirtująco i nagle chwyciła szofera za krawat, po czym szarpnęła tak mocno, że ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Wycisnęła namiętny pocałunek na ustach Pedro, odsunęła zszokowanego i zdegustowanego człowieka od siebie i powiedziała:

- To jeszcze nic, zaręczam cię, że dasz mi o wiele więcej, kiedy powiem ci, z czym przychodzę. Zawołaj swoją szefową, z pewnością będzie chciała usłyszeć o tym, jak jej Ricardo uratował się z katastrofy.

Brat Francisco przez moment miał ochotę ją uderzyć za bezczelne zachowanie i całowanie go w taki sposób – zresztą każdy sposób w wypadku tej kobiety byłby dla niego obrzydliwy. Dobrze wiedział, jak odnosiła się w przeszłości do Sonyi, jej przyjaciela i co zrobiła wraz z Mario, jej wspólnikiem. Poza tym był wciąż pijany, alkohol jeszcze nie do końca wywietrzał mu z żył, szofer starał się tylko nie dać po sobie tego poznać, zależało mu, aby ksiądz go wysłuchał – msza miała być naprawdę specjalna. Teraz jednak, kiedy Gambone wyrzekła ostatnie zdanie, zamarł w pół kroku – był już bowiem gotów złapać ją za ramię i po prostu wyrzucić.

- Co...coś ty powiedziała? – wykrztusił.

- Głuchy jesteś, czy co? – zniecierpliwiła się córka Dolores. – Pozwól mi wejść do środka, to wam powiem, dlaczego uważam, że ten szczur znów się uratował.

- On nie jest...- zaczął, gotowy bronić dobrego imienia przyjaciela, ale nagle urwał. Jeśli to, co mówiła, było prawdą, był gotów ten jeden, jedyny raz wybaczyć jej określenie, jakim obdarzyła Rodrigueza. – Skąd...skąd to wiesz?

- Powtarzam – jak będę w środku! – wytknęła mu Graciela i sama wparadowała do wewnątrz, a potem do pokoju Valerii. Velasquez ruszył za nią, ale kobieta była szybsza.

Siostra Cataliny nie była przygotowana na niczyją wizytę, kiedy otworzyły się drzwi, trzymała w ręce pewną starą fotografię. Spojrzała na próg, będąc pewną, że to Pedro wrócił się, aby o coś jeszcze zapytać. Jakież było jej zdumienie – i złość, znała bowiem całą historię nieszczęśliwej miłości Sonyi i Julio i wszystko to, co się potem wydarzyło, od samego siostrzeńca – gdy ujrzała sprawczynię większości tragedii córki Carlosa!

- Czego tu szukasz?! Wynoś się z mojego domu i pozwól mi...- dłonią zasłoniła zdjęcie, nie chcąc, by przybyła zorientowała się, że Valeria jeszcze przed momentem wpatrywała się w oblicze Ricardo, odbitkę wywołaną, gdy miał trzy lata.

- Mogę sobie iść – zgodziła się tamta. – Sądziłam jednak, że pragnie się pani dowiedzieć, jak się miewa chłopak Sonyi.

- Dobrze wiesz, że on...- w oczach Guardioli na samo wspomnienie zakręciły się łzy.

- Że on co? Że wcale nie zginął w wypadku? – uśmiechnęła się triumfująco, widząc minę rozmówczyni. – Owszem, wiem. Właśnie przyszłam pani to powiedzieć.

Gabriel miał totalnie dosyć. Diana nie powie mu, gdzie ukryła jego dziecko – albo zwłoki niemowlaka – i tylko się z nim bawi. Postanowił, że ukróci tą farsę, ten idiotyczny związek i jak tylko kobieta wróci, powie jej o swojej decyzji. Być może nie wybaczy sobie tego do końca życia, ale dobrze znał Dianę i był praktycznie pewien, że z jej strony to tylko gra i syn – lub córka – już dawno zostali po prostu zabici w procesie aborcji. Potrzebował trochę świeżego powietrza, musiał gdzieś wyjść, uwolnić się atmosfery panującej w tym domu – cóż z tego, że kazała mu być na miejscu, kiedy skończy zakupy i oczekiwać na nią z gotowym obiadem?

- A rób go sobie sama! – warknął sam do siebie i otworzył szufladę, by odszukać brakujące skarpetki.

Nie mógł niczego znaleźć, Diana pozwolila mu przenieść część garderoby do jej mieszkania, ale często przekładała jego rzeczy z miejsca na miejsce. Nie mieszkał u niej na stałe, ale jako część umowy musiał spędzać u niej tyle czasu, ile tylko mu wyznaczyła.

- Znowu je gdzieś wsadziła...- coraz bardziej rozzłoszczony na wciąż oszukującą go kobietę, siebie i nic nie winne zagubione części ubrania chwycił wszystko, co znajdowało się w meblu, czyli spodenki, koszule i inne tego typu przedmioty i z pewną satysfakcją wyrzucił je na podłogę. Niech się Diana martwi, jak to posprzątać i niech je ponownie wyprasuje, on...

Zmartwiał. Na samym dole szuflady leżała cienka teczka. Widniało na niej nazwisko lekarza, jego specjalność i krotki opis tego, co zawierało się w środku.

„Doktor Manuel Serfaty – ginekolog. Badania ciążowe i dzieci w okresie od lat 1 do 3”.

Koniec odcinka 253


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 9:00:15 27-05-14, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:41:25 29-05-14    Temat postu:

Przeczytałam kilka pierwszych odcinków i zaciekawiłaś mnie Entrada świetnie zrobiona Od razu po pierwszych odcinkach można mniej więcej wykreować sobie zarys postaci Żal mi Carlosa, chodź moim zdaniem jest zbyt naiwny . Viviana wrrr okropna jest , no chyba że później moze się zmieni ale jak narazie mojej sympati nie zdobyła za to Andre jest bardzo przyjazną postacią , wydaje mi się ze miedzy nią a Carlosem coś sie wyświeci ;D ale jak Oni mogli trzymac Carlosa w zamknięciu ;( Biedny ;( Mam nadzieję że Viviana, Filipe i Sonya nie zrobią mu krzywdy .;/ Doszłam do 6 odcinka gdy będę czytac kolejne też będę komentować i również zapraszam do siebie

" Pod Jego Dyktando"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:33:36 29-05-14    Temat postu:

Dziękuję Ci bardzo za komentarz! I za pochwałę entrady, która...eeee...jest małym spoilerem, ale może nie zdradza aż tak wiele (mam nadzieję .

Carlos jest bardziej, niż naiwny, to prawda. On będzie jeszcze przez pewien czas wierzył, że to, co mu się tak wmawia, jest prawdą. Ale czy zdąży się opamiętać, zanim coś się stanie...zobaczysz .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:12:07 03-06-14    Temat postu:

Na temat tej okropnej trójki to ja nawet nie chce sie wypowiadac. Zachowanie Soni jest dziwne po częsci myśli że Carlos jest jej ojcem a chciała go zabić ??
Jak Carlos mógł podejrzewac Andre o to że chciała mu zrobic krzywd, przecież ona tyle zrobiła dla niego , pewnie teraz nie za fajnie się czuje. Dobrze ze w nastepnym odcinku Carlos zdał sobie sprawę ze źle postąpił. Spotkanie Carlosa i Juana super napisane. Cieszy mnie to że w kojejnym odcinku Andrea z Carlosem się spotkali ;DD Ale Carlos musi przejrzeć na oczy !!!! Sonia jest zepsuta do szpiku kości , zero uczuć ;/ Super że w kolejnych odcinkach Carlos przejrzał na oczy . Nareszcie zrozumiał ze Viviana nie jest dobra, hmm ciekawe po co mecenasa i doktora wezwał. czyżby Carlos odzyskiwał czucie w nogach ? Juan moim zdaniem chyba nie pomoże Andrei..;( noo Andrea nie zapomina o Carlosie cały czas sie o niego martwi. Doczytałam do 15 odcinka jak na razie I wcale nie jest nudna twoja telenowela Bardzo ciekawa historia , dużo wątków ale to dobrze i oczywiście jak przeczytam dalsze odcinki będe komentowac


Ostatnio zmieniony przez Justyśka dnia 23:16:53 03-06-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:53:42 04-06-14    Temat postu:

Wątków, to u mnie będzie jeszcze więcej, ale stopniowo wprowadzonych, żeby się Czytelnikom (i mnie samej , nie pomyliło, co jest do czego.

Wiesz, Sonya przez cały czas mieszkała z matka i wujkiem, z ojcem miała prawie zerowy kontakt po jego wypadku, więc to jasne, że jest pod ich całkowitym wpływem. Dla niej jest totalnie obojętne, czy Carlos żyje, czy nie, ale...może to się zmieni, kto wie.

Juan jest nieco impulsywny w mojej teli . Ale cieszę się, że Ci się spodobało ich spotkanie . Santa Maria coś kombinuje i może właśnie masz rację...może weźmie się za siebie i postanowi mieć operację - tylko, czy S/V/F na to mu pozwolą?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:56:04 04-06-14    Temat postu:

No to zapowiada sie coraz ciekawiej Mam nadzieje S/F/V nie wyrządzą Carlosowi niczego złego i dojdzie do operacji Jak by odzyskał czucie , pewnie jego zycie obróciło by się na lepsze
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:48:20 04-06-14    Temat postu:

O, z pewnością, wtedy mógłby odzyskać kontrolę nad swoim życiem. A przynajmniej spróbować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:41:07 11-06-14    Temat postu:

Nooo nadrobiłam kolejne odcineczki ii oczywiscie towarzyszył mi przy tym dreszczyk emocji ;D Viviana i Filipe dalej nie odpuszczają .!!! Czytając odcinek miałam nadzieje że Carlos nie zje tego posiłku. Widze po Andrei że ona chyba naprawde kocha Carlosa, ale zauważyłam że Andrea również wywiera wrażenie na mężczyznach ;D Odetchnęłam z ulgą gdy przeczytałam w kolejnym odcinku że Carlos przeżył , bo już sie bałam. Sonia będzie miała dziecko , i aż mnie to załamuje , przecież ona sie na matke nie nadaje, współczuje jej dziecku. Niby śmierć Carlosa i jego powrót do życia opisany cudownie , naprawe cudownie. A tą trójkę musi w końcu spotkac kara.! Carlos złodzieje ? tooo jakos dla mnie nie możlwie. Piękna końcówka z 21 odcinku. Że też Filipe udało sie zabrać te wyniki , no niech go szlak. trochę mnie zaśmuciło że Carlos nie okazał sie do końca taki dobry, ale jakoś nie wiem czemu ale jego postać darzę wielka sympatią , mam tylko nadzieję że nie zostanie rośliną , tylko wyzdrowieje będzie z Andreą i będą szcześliwi. Jestem przy 22 odcinku i oczywiscie będę komentowac na bieżąco , ale naprawdę świetnie piszesz , aż chce sie czytać
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:13:03 11-06-14    Temat postu:

Info dla moich Czytelników, którzy są na bieżąco (i dla moderatorów - "PiM" jak najbardziej będzie kontynuowane, mam już napisane do początku 258 odcinka, ale na razie nie wrzucam nic nowego, bo czekam na przynajmniej jeden komentarz ze strony tych, co przeczytali już 253 odcinek, aby nie robić Wam zbyt dużych zaległości . I oczywiście mnie, jako autora, interesują komentarze po każdym odcinku, więc postanowiłam jeszcze troszeczkę zaczekać, może jakiś się pojawi .

Justyśka - Oni tak łatwo nie odpuszczą, skoro jesteś po 21 odcinku, to dopiero czeka Cię dowiedzenie się, do czego tak naprawdę zdolna jest Viviana Santa Maria, kiedy wprawić ją w prawdziwą wściekłość. Mówię tutaj o końcówce odcinka 32 - ale spoilery odradzam .

Fakt, Andrea wywiera wrażenie, szkoda tylko, że nie zawsze na tych, co potrzeba - nawet Felipe nie oparł się jej urokowi z początku . Ale cóż, to protka, musi je wywierać .

Carlos przeżył zjedzenie tego posiłku...na razie. To znaczy jest bezpieczny, jeśli chodzi o to nieszczęsne danie, ale kto wie, czy coś nie przytrafi mu się później - ja osobiście hołduję zasadzie, że nawet protek nie jest u mnie bezpieczny - i to chyba dobrze, bo przynajmniej jest ciekawiej.

Dziecko Sonyi namiesza w telce jeszcze, zanim się urodzi .

Dziękuję za miłe słowa pod adresem scenki z Carlosem, włożyłam w nią sporo serca i bardzo się cieszę, że mi się udała .

Nikt nie powiedział, że Carlos jest złodziejem...może poza Vivianą i Felipe . Ale czy jest nim naprawdę, to...zobaczysz nieco później .

Ja świetnie piszę? Dziękuję!


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 13:16:32 11-06-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:52:11 11-06-14    Temat postu:

To widzę że jeszcze będzie sie wiele działo ale ja najbardziej uwielbiam wątek Carlosa <3 ja w ogóle lubie tego aktora którego umiejscowiłaś w tej roli
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 131, 132, 133 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 132 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin