Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 136, 137, 138 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:51:46 31-08-14    Temat postu:

Ale mnie zaskoczyłaś w tym odcinku! Naprawdę nie spodziewałam się, ze RR może zacząć walczyć o Sonyę i własne szczęście Już myślałam, że będzie uciekał i rozpaczał nad swoim ciężkim losem, a tutaj taka miła niespodzianka Ładnie przygadał Danielowi, należało mu się to, zwłaszcza za to, że zaczął im grozić własnym ojcem. Tego bym się po nim nie spodziewała, ale, jak widać, nienawiść do RR jest ogromna. Już niedługo Sonya i RR będą bezpieczni i może chociaż przez chwilę szczęśliwi
A Monica obrała sobie nowy cel własnych intryg, a mianowicie Gregorio. Ciekawe czy mężczyzna tak łatwo jej ulegnie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:42:12 31-08-14    Temat postu:

Ricardo nam się, delikatnie mówiąc, wkurzył. A prawda jest taka, że on się miał...nie zgodzić . Cały dalszy ciąg historii miał być oparty na tym, jak RR mówi "Nie" i ostatecznie rozdziela się z Sonyą. Ale dziewczyna zaczęła go przekonywać i nagle przekonała i mnie . A Daniel trochę się zagubił, bo już miał nadzieję, a tu guzik, nic mu z tego nie wyszło. Inna sprawa, że trochę w tym zapędzeniu zabrnął za daleko i może namieszać bardziej, niż by chciał, a potem tego żałować...On nie jest zły, tylko bardziej...zrozpaczony.

Koło Gregorio, to się Barbara kręci, teraz Monika, a jeszcze do tego on miał romans z Vivianą i z Valerią (z Vale, to tak jakby, bo przecież nigdy tak naprawdę nie byli razem) .

Nie za często wstawiam odcinki? Bo mam zapas .

----

Odcinek 256

Gregorio Monteverde samotny nie był. A przynajmniej wcale się taki nie czuł. Owszem, ubolewał nad zgonem jego dzieci i bardzo cierpiał, chociaż Barbara próbowała go wspierać, jak tylko potrafiła. Ona jedna wiedziała, co to znaczy przeżywać przeszywający ból, wiedząc, że już nigdy nie zobaczy się swojego potomka i nie weźmie go w ramiona. Nie miała tylko pojęcia, że obaj jej synowie zginęli, a nie tylko jeden.

W takich chwilach chcemy spędzać czas z najbliższymi, albo samemu. Dlatego żadne z nich, ani ojciec Raula, ani jego matka, nie było – delikatnie mówiąc – zachwycone, kiedy zaanonsowano przybycie Viviany Santa Maria i to jeszcze w czyimś towarzystwie.

- Przyjmę ją – postanowił Gregorio mimo oczywistego oporu i protestów Barbary.

- Ale po co? To nasz prywatny moment, ona nie ma tu nic...

- Ma – przerwał jej zmęczony Monteverde. – Była matką Sonyi. Muszę z nią porozmawiać.

Wstał z ledwością – dzisiaj nawet kolana były przeciwko niemu i odmawiały mu posłuszeństwa, przypominając, że ma już swój wiek – i udał się do gabinetu – tego samego, w którym jeszcze nie tak dawno siedział i wydawał polecenia a to służbie, a to każdemu, komu tylko miał na to ochotę. Dziś wkroczył tam powoli, po raz pierwszy rozmyślając, czy nie przydałaby mu się laska. Przywitał się z byłą kochanką i z jej towarzyszem, zauważając, że Novak ma chyba najbardziej niebieskie oczy na świecie. Zasiadł potem w fotelu, tuż przed tym, jak słowa Viviany kazały mu się z niego gwałtownie zerwać:

- Doktor Novak, on...Twierdzi, że nasza córka żyje i ja...mu wierzę, Gregorio.

Walka pomiędzy dwiema latającymi maszynami trwała krótko. Asdrubal kilkoma sprawnymi unikami sprawił, że znalazł się za śmigłowcem przeciwnika i w tym samym momencie wystrzelił to, co kazał mu Nestor. Rozbłysk, jaki przed sobą zobaczył, udowodnił mu, że rakieta trafiła w cel, roznosząc w pył silnik nieprzyjaciela.

- To się nazywa broń – zatarł ręce Villanueva, uśmiechając się szeroko. – Wyczuwa źródło ciepła i leci w sam środek. Najpiękniejsze sztuczne ognie, jakie widziałem w życiu.

El Silencio ze znudzoną miną obserwował, jak tamci w błyskawicznym, niekontrolowanym spadku opuszczają niebo, by zaraz gruchnąć o ziemię i wznieść tumany kurzu. Nie takie rzeczy już widział w karierze najemnika. Wielu pewnie już nie zobaczy, bo spodziewał się kary od byłego szefa, ale póki to nie nastąpiło, mógł się chyba cieszyć darmowym pokazem?

Jedynymi naprawdę szczęśliwymi osobami w zwycięskim śmigłowcu były Ricardo i Sonya. Któż bowiem mógł im zagrozić? Pokonali wszelakie trudności, jakie los stawiał im na drodze. Diego prawdopodobnie nie żył – o ile nie umiał latać, albo nie miał skrzydeł, wątpliwym jest bowiem, żeby jakiś anioł – czy to w postaci człowieka, czy mniej materialnej istoty – mu pomógł. Daniel nie miał już nic do powiedzenia. Francisco Velasquez wreszcie poszedł – i to prawdopodobnie dosłownie – do diabła. Carlos Santa Maria? Gregorio? Nie obawiali się ich. Ci ludzie wielokrotnie stawiali pomiędzy nimi i na próżno. Zresztą dwaj bogacze nie ośmielą się przeciwstawić Valerii Guardiola – nie teraz, kiedy niedługo zobaczy siostrzeńca i będzie przez to silniejsza, niż kiedykolwiek.

- Wiesz, na co mam ochotę? – szepnął Rodriguez, zupełnie nie przejmując się faktem, że Ramirez łowi każde ich słowo.

- Tak? – spytała tym samym, pełnym miłości szeptem.

- Wylądować gdzieś po drodze, ale tak na serio. Znaleźć jakiś mały kościółek, tylko dla nas dwojga. Poprosić duchownego, żeby nas pobłogosławił. Nie mam przy sobie obrączek, garnituru, niczego, ale na pewno coś byśmy zaimprowizowali. Tylko nie wiem, czy bardzo brakowałoby ci sukni ślubnej?

- Ani trochę. Z tobą mogę to zrobić nawet w tym, co teraz mam na sobie. Mówiłam ci już, jak dla mnie, oboje możemy być nago. Będzie łatwiej później – mrugnęła do niego.

Nestor jęknął cicho, oburzając się żartobliwie na to, co właśnie usłyszał i na fakt prowadzenia tego rodzaju rozmowy w obecności wszystkich pasażerów. Harper odwrócił głowę, każda konwersacja na temat związku bolała go bardziej, niż chciał to przyznać. Daniel również patrzył w okno, nie chcąc dać Rodriguezowi satysfakcji i pokazać, że płacze.

- Czy tylko dlatego chcesz wziąć ze mną ślub? – zażartował syn Cataliny. – Bo jestem tak dobrym kochankiem? Wciąż o tym wspominasz.

- Dobrze wiesz, że nie dlatego. To znaczy nie tylko. Masz tak wiele innych cech, fascynują mnie nie mniej, niż twoje ciało. Niech ja się zastanowię...- przyłożyła palec do ust.

- My naprawdę jesteśmy walnięci – roześmiał się całkiem szczerze. – Poranieni, przemęczeni, ledwo uciekliśmy śmierci, przed momentem mało nie zostaliśmy zestrzeleni, a teraz tak zwyczajnie rozmawiamy sobie o tym, co nas w sobie przyciąga. A właśnie, coś długo o tym myślisz, czyżbyś nie umiała znaleźć ani jednej dobrej cechy we mnie?

- Ależ nie! Próbuję je ubrać w słowa, bo są zbyt wielkie, by je tak po prostu wymienić. Jesteś na przykład...- urwała.

- Czekam...

- Eee...Seksowny – wypaliła.

- Nestor! – tym razem to z ust Ricardo wydobył się jęk. – Ratunku! Ona mnie zamęczy w noc poślubną!

Villanueva nie mógł już powstrzymać śmiechu i dosłownie ryknął nim na cały głos. Asdrubal chichotał w swojej kabinie.

- Coś mi się wydaje, że wcale nie będziesz narzekał – wydusił właściciel Isla Negra, krztusząc się ze śmiechu. Nawet noga przestała mu tak bardzo dokuczać.

- Wiesz, Nestor...On będzie mnie błagał o więcej – konspiracyjnym szeptem zwróciła się do niego Sonya. – Znam pewne sztuczki...

- Dobrze się bawicie? – wtrącił się Ramirez, nie mogąc się już powstrzymać, zbyt wielki ból mu zadali. – Rozumiem, że wszyscy macie mnie za gnojka, rzekomo oszukałem Sonyę i najchętniej byście mnie wyrzucili przez okno, ale jestem człowiekiem, nie? Mam jakieś tam uczucia. A słuchanie o tym, jak to moja żona proponuje kochankowi atrakcje łóżkowe, naprawdę mnie nie bawi. Zaczekajcie chociaż, aż wrócimy do domu.

- Ty nie czekałeś, żeby podstępem zabrać to, co moje – odparował starszy mężczyzna. – Nadarzyła się szansa, to się ożeniłeś, nie przejmując się wcale, że sięgasz po cudzą własność. Teraz musimy przez ciebie przesunąć naszą uroczystość i czekać, aż unieważnią to, co narobiłeś. I po co to było? Ona nigdy z tobą nie będzie.

- Jeszcze zobaczymy – mruknął chłopak. – Ciekawe, kiedy znudzi jej się zabawa w związek z gościem, któremu bliżej do grobu, niż do czegokolwiek innego.

- Wiesz, do czego jest mi najbliżej? – Ricardo zmrużył oczy. – Do ciebie. Wystarczy, że się przechylę, o tak...i wyciągnę ręce, a potem dam ci w zęby. Ale szkoda mi pięści. Żal mi cię, Wymoczku. Julio pewnie się wstydzi z nieba, że miał takiego brata, jak ty. On nigdy by skrzywdził Sonyi, zmuszając ją do...

Wzrok dwudziestokilkulatka oznaczał jedno – wojnę. Tym razem nie popuści. Wspominanie Julio w takim kontekście było po prostu złe. Niewybaczalne. Jak grzech śmiertelny.

Na szczęście dla bezpieczeństwa – inaczej pewnie pozabijaliby się już tu, na miejscu – pilot miał im coś do przekazania i przerwał tą małą batalię na słowa:

- Jesteśmy na miejscu, ludzie. Za niedługo wylądujemy na prywatnym lotnisku Nestora.

Miał rację. Pod nimi rozpościerało się Acapulco.

Pablo Martinez uśmiechnął się, widząc stojącego przed nim Sergio. Valeria zdążyła przekazać chłopakowi to, że milioner chce z nim rozmawiać i namówiła go, aby Odmieniec stawił się przed obliczem tego człowieka.

- Witaj, chłopcze. Usiądź – zaprosił go ręką do zajęcia miejsca przed biurkiem. – Nie zamierzam zachowywać się jak srogi ojciec i wygłaszać tego, co mam do powiedzenia, podczas, gdy ty męczysz nogi. Pragnę, aby to była rozmowa dwóch...powiedzmy, partnerów.

Zdawał się nie zauważać, że Gera ma siniaki na twarzy po tym, jak pobił go Pedro. Za co zresztą szofer nadal nie przeprosił.

- Partnerów, jasne – nie dowierzał nastolatek. – Już wiele osób mi to proponowało, tak samo mojemu ojcu, a potem robili mnie w konia. Przyszedłem tu tylko na prośbę pani Guardioli.

- Wiem, wiem – wykazał zrozumienie Martinez. – Nikomu nie ufasz i boisz się, że stanie się z tobą to samo, co z twoim ojcem – ktoś cię wykorzysta i zamorduje, albo ucierpisz w inny sposób.

- Skąd pan wie, co spotkało mojego tatę? Grzebał pan w moich aktach z sierocińca, tak? Jeśli to jakaś próba szantażu, to...

- A niby o co miałbym cię szantażować? O fakt bycia synem mojego brata? – zaśmiał się Pablo, z ukontentowaniem wpatrując się w miną zbaraniałego Sergio. – To może akurat dobry powód do wstydu, bo wybacz, ale wkopać się tak, jak to zrobił Damian...Ale nie, ja chcę ci po prostu pomóc. Tobie i twoim przyjaciołom, Christianowi i Adrianowi. O ile dla Adriana wiele zrobić nie mogę, to być może znam kogoś, kto chciałby adoptować Christka, jak go nazywacie. A ciebie zatrudnić w jakiejś dobrej firmie – na początek jako faceta od wszystkiego, a potem być może z możliwością awansu, o ile się sprawdzisz.

- Synem pańskiego...brata? – stęknął Odmieniec, jakby dopiero uczył się mówić. – Jak to?

- Zobacz. – Martinez podsunął mu kilka kartek papieru, zamkniętych w jednej teczce. – To dowód na to, że Damian był moim bratem. Różnie się między nami układało, ale zrobiłem coś na kształt...hm, rozeznania i uznałem, że nadajesz się jako mój pracownik. Zamieszkałbyś tutaj, razem ze swoim Christianem, którego zamierzam adoptować. I co ty na to?

- Ale...ale dlaczego dopiero teraz? – Sergio kartkował dokumenty w tą i z powrotem, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przeczytał.

- Postanowiłem coś zmienić w moim życiu. Dawniej wiązałem pewne plany z kobietą...miała na imię Monica. Nie ułożyło nam się zbytnio. Tak samo, jak z moją żoną...Nie udało mi się założyć szczęśliwej rodziny.

- Pana żoną? – w sumie nie powinno to Odmieńca interesować, ale był tak zszokowany, że powtarzał zdania po wujku.

- A tak. Z Dolores. Bo wiesz, chłopcze, matka Gracieli Gambone była moją małżonką. Zdradziła mnie z moim własnym bratem – nie, nie z twoim ojcem! Z tym drugim, Josteinem. Najpierw z ich związku urodziła się Graciela. A kiedy już się na nich zemściłem, związali się ponownie, po wielu latach i mieli syna. Zgadnij, gdzie jest teraz to dziecko?

- Nie mam pojęcia...To dla mnie trochę za dużo, jak na jeden raz.

Czuł się, jakby jego mózg właśnie wywinął niezłego koziołka.

- W sierocińcu i to jest właśnie kolejny powód, dla którego chcę się wami zająć. Dotarło do mnie, że on nie jest niczemu winien. To Christian, Sergio. Christian jest twoim kuzynem.

O powiązaniach rodzinnych i problemach z nimi związanych rozmyślał również Rodrigo Echagüe. Człowiek, który go bił i katował, Ernest Sanchez, był jego ojcem. Ten sam potwór, który gwałcił – i to wielokrotnie – Andreę Monteverde. Były „Mnich” nie miał pojęcia, dlaczego tamten to robił, czemu znęcał się nad nimi obojga i tak naprawdę wcale nie chciał wiedzieć. Klęczał teraz przy grobie kuzyna, Alejandro Villara i gładził dłonią kamień nagrobka.

- Jak szkoda, że nie ma cię przy mnie teraz, żebym mógł ci powiedzieć, iż znalazłem to, czego tak długo szukałem. Ślad prowadzący do tego, kto...

Nie. Z pewnością nie nazwie go rodzicem, Ernest nie zasługiwał nawet, aby nazwać go człowiekiem. To było zwierzę w ludzkiej skórze. Przecież doskonale wiedział, że wymierza ciosy własnemu dziecku. Nie tylko nie wspomniał ani słowem, kim jest w rzeczywistości, ale zachował się tak okropnie, doprowadzając praktycznie do tragedii. Przecież gdyby wyznał mu, że to on zapłodnił Lucianę – Echagüe nie potrafił o tym myśleć w inny sposób – to może istniała szansa, aby...Rodrigo sam nie wiedział, na co. Ale nie zasługiwał chyba, aby Sanchez „wychowywał” go poprzez uczynienie swoim wspólnikiem w przestępstwie?

- Ernest i Velasquez. Oni obaj zniszczyli nam życie, kuzynie. Co powinienem teraz zrobić? Mieszkać spokojnie, cieszyć się z tego, że Francisco wreszcie wyzionął ducha i zapomnieć o całej sprawie? Po jego śmierci...powinien się cieszyć, tak? A jedyne, co czuję, to brak celu. Dopóki Conrado żył, nienawidziłem go i pragnąłem zemsty, a teraz...Sam nie wiem. Doradź mi coś.

Zanim jednak zdążył uzyskać jakąkolwiek odpowiedź – o ile w ogóle by nadeszła – w polu jego widzenia pojawiła się kobieta. Młoda, poważna, z jakimś smutkiem wypisanym na twarzy. Zdążała dokładnie do miejsca, w którym przebywał Rodrigo. Zawahała się nieco na widok obcej osoby kucającej przy nagrobku, ale przełamała obawę i podeszła bliżej.

- Znał pan Alexa? – spytała, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej.

- Tak, to był mój kuzyn. A pani? Była pani jego przyjaciółką? Kimś z rodziny? Bo jeśli tak, to wtedy my...Boże, proszę mi wybaczyć to nagłe wypytywanie, nie spodziewałem się tutaj nikogo i...- zreflektował się Echagüe.

- Nie, nie. My...nie byliśmy blisko, po prostu pracowaliśmy w tym samym szpitalu. Inez. Mam na imię Inez. A pan, to kuzyn Alexa, tak? Nigdy o panu nie słyszałam.

- Być może nie było okazji, nie jestem również zbyt interesującą osobą. Ale...skoro oboje tu jesteśmy i oboje znaliśmy Alejandro...może wymienimy nasze wspomnienia? Nie dane mi było spędzić z nim zbyt wiele czasu.

- Chętnie. Tylko złożę kwiaty.

Obserwował ją, kiedy modliła się cicho za duszę zmarłego. Inez. Pielęgniarka, albo lekarz. Na pewno często widywała jego kuzyna. Czy było między nimi coś więcej? Ale nie. Kiedy ją o to zapytał, zaprzeczyła, a przecież nie miała powodu, żeby kłamać. Tylko czemu wymieniała imię Alexa tak miękko? Rodrigo miał wrażenie, że rozmawiał z kimś, kto był zakochany w jego kuzynie i to nieszczęśliwie zakochany. Gdyby prawda była inna, to po co przychodziłaby tutaj i to po tak długim okresie czasu od jego śmierci? Zaintrygowany z niecierpliwością oczekiwał ich rozmowy w bardziej przeznaczonym do tego miejscu.

Kiedy wszystko wybuchło i rezydencja Villanuevy udała się do nieba dla budynków, Victora Bolivaresa nie było w środku. Miał to szczęście, że opuścił na moment przygnębiające go mury i postanowił zażyć trochę świeżego powietrza. Nie mógł pogodzić się ze śmiercią Virginii Fernandez. Sam już nie był pewien, co do niej czuł, bo przecież kochał – przynajmniej to sobie powtarzał – Vivianę, ale odejście nieszczęśliwej kobiety było takie...bezsensowne. Najpierw jej przeżycia z mężem, potem delikatne zauroczenie Carlosem Santa Maria, a na koniec spotkanie z lekarzem, mgnienie szczęścia i to byłoby na tyle. Czyżby nie zasługiwała na nic więcej? Doktor wierzył, że jest nadzieja, że życie synowej Barbary jeszcze się ułoży – jakże bardzo się pomylił! Bolivares cierpiał nie tylko jako lekarz – przecież opiekował się nią, kiedy została tak dotkliwie pobita przez męża – ale i jako przyjaciel.

Atak na Isla Negra zaskoczył go całkowicie. Być może dlatego kompletnie nie stawiał oporu, kiedy nagle otoczyło go z dziesięciu mężczyzn i pod groźbą strzału związało ręce, zasłoniło oczy, a potem powlokło w sobie tylko znane miejsce.

Olsson, wciąż jeszcze zszokowany tym, co usłyszał, próbował poskładać wszystkie fakty.,

- Ten Ramirez...to ktoś w rodzaju włoskiego mafiozo, tyle, że w Meksyku?

- Można go tak określić – odpowiedziała Mayrin. Widać było, że to ona jest tu szefem, mózgiem całości, a siedzący obok niej Carlos nie ma o niczym pojęcia. – Ma na sumieniu wiele ludzkich istnień, w tym i pana żonę, Miguel. – Zanim jednak przystąpimy do omawiania szczegółów, musi dowiedzieć się pan jeszcze o czymś. Pana żona, Alicia, nie byłą tą, za którą ją pan bierze.

- Mój Boże, nie. – Olsson przejechał dłonią po twarzy. – Zaraz otrzymam setki informacji o tym, z kim sypiała, czy tak? Nie uwierzę w ani jedno pani słowo, bezczeszczące jej pamięć.

- Nic z tych rzeczy! Była panu wierna i nigdy nie miała innego mężczyzny. Jednakże jej praca...poznał ją pan jako pracowniczkę urzędu podatkowego, czy tak? Znana historia romansu wielkiego przedsiębiorcy i skromnej kobiety z nieco niższej klasy społecznej?

- Zgadza się – Miguel odzyskał już panowanie nad sobą i mówił normalnym głosem. – Spotkaliśmy się, kiedy przyszła do mojego biura coś wyjaśnić i tak to się potoczyło.

- Rozumiem. Tyle, że ona wcale nie pracowała w urzędzie. Przynajmniej nie na serio.

- A gdzie? Niech mi pani tylko nie wmawia, że była jakąś agentką – zaśmiał się lekko z własnego żartu, próbując rozluźnić atmosferę.

- Dokładnie tak – zaskoczyła go prawniczka. – Zatrudniła się w urzędzie, aby mieć oko na to, co dzieje się z finansami pewnej firmy. Jej właścicielem był nie kto inny, jak Ramirez. Tyle, że oczywiście on sam nigdy nie występował w żadnym dokumencie. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, nic nie wiedziałam o Alicii, jej powiązaniach z Fernando, ani o tym, że była pana żoną – do niedawna. Kiedy to bydlę, ojciec Julio i Daniela, wysłał nas tutaj, sprawdziłam kilka rzeczy i oto efekt. Domyśla się pan już zapewne, dlaczego zginęła.

- Bo znalazła coś, czego nie powinna...?

- Pewnie tak. Tamtego dnia, 15 marca, wydarzył się wypadek, auto wpadło z mostu do rzeki. Dla postronnych było to zwyczajne nieszczęście, jakich wiele na drogach. Dla mnie, kiedy przed przyjazdem tutaj przyjrzałam się całej sprawie, rzecz jest jasna – to było morderstwo.

- A jeśli pani się myli? Jeżeli ten Ramirez naprawdę jest niewinny – to znaczy w tym przypadku? I skąd pani, jako prawnik, wie to wszystko?

- Prawnicy mają swoje dojścia – wzruszyła ramionami Mayrin. – Proszę posłuchać. Czy nie wydaje się dziwne, że pańska żona, tak uważny kierowca, nagle, na samym środku mostu, przyspiesza do 100 kilometrów na godzinę? Na moście?

- Policja stwierdziła, że zemdlała, czy też zasnęła za kierownicą i przez przypadek przycisnęła pedał gazu.

- Możliwe. Ale jeśli tak się stało, to z pewnością przez to.

Podała mu kilka kartek papieru, wyników badań toksykologicznych.

- Co to ma znaczyć? Alicia nigdy...

- Widzę, że pan też to zauważył. W jej ciele wykryto pewną bardzo ciekawą substancję, powodującą nagłe, niekontrolowane omdlenia. To właśnie stało się 15 marca, na tamtym moście. Raport, jaki pan zobaczył, był fikcyjny, spreparowany, ten jest prawdziwy. Pytanie tylko, kto i jak podał jej ten środek.

- Skąd pani to ma? Nie uwierzę, jeśli...

- Powiedzmy, że tego, kto to wystawił ruszyło sumienie. Nie miał jednak pojęcia, kim był człowiek, który wstrzyknął to do żył pańskiej żony. Teraz musimy tylko go odszukać i udowodnić, że działał na polecenie Fernando Ramireza.

Koniec odcinka 256
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 12:53:57 01-09-14    Temat postu:

Wiem wiem że nie komentuje tak często , ale mam nadzieje że nie masz mi tego za złe Ale to co mi się podoba w twoim opowiadaniu to to że jest tyle zagmetwanych wątków jak w rasowych telenowelach

A teraz co nie co o kolejnych odcinkach które przeczytałam
Wcale sie nie dziwie Raulowi , że w kocu chciał sie dowiedzieć prawdy , o swoim stanie , przecież nie mogli tak tego przed nim wiecznie ukrywać.
No i jeszcze wiadomość że Andra jest w ciąży i że jest w szpitalu oczywiście razem z Carlosem . Raul nie chce by jego dziecko było wychowywane przez Carlosa. ooooo ale takiego zachowania po Raul to sie nie spodziewałam ze z pomocą Ojca i matki bedzie chciał wsadzić Carlosa do więzienia . Nie miał on lekkiego dnia dzisiaj tyle wiadomosći w jeden dzień , moim zdaniem chyba by każdego załamały . ja to mam tylko nadzieje ze ty tam jakos to zrobisz zeby zaczeło się układac Raulkowi Sony jaka agresywna jak się rzuciła na Graciele za swojego ukochanego. Ooooo matko .! 70 odicnek to mistrzostwo. Podziwiam Ricardo że pomimo zadanego ciosu nozem ostatkiem sił obezwładnił Mario , i tym samym Sony mogła zabrać mu kluczyki od auta jak i Julia .. . Całej trójce udało się ucieć , ale co z tego jeśli Julio umarł ?;( Ja mam nadzieje ze w nastepnych odcinkach okaże sie ze on jeszcze żyje. Alee ten ślub na łożu śmierci piękny. No ale to że Ricardo otrzymał kiedyś święcenia i chciał być księdzem tooo mnie zaskoczyłaś niesamowicie ;p Raul rozamwiajac z Andreą ostrzega ją że nie popuści i żeby Carlos się strzegł . On sobie nie zdaje sprawy z tego że właśnie jak skrzywdzi jego to i ją ... Ale ja mu sie nie dziwie .. Adrea wobec niego nie zachowała się w porządku , wgl trochę przez to straciłam do niej sympatie. Nooo i widzę że Julio chyba naprawdę nie przeżyje ;/ Szacunek dla Rciarda za jego zachowania . Mimo wszystko wrócił do samochodu. Oszz ta Viviana i Felipe nie dosć że uratował Sonye , ryzykował dla niej tak wiele przywożąc ja do domu to oni wezwali na niego policje ?? Oni naprawdę chyba nie zmienia sie . Sonya próbowała ze wszystkich sił robic co mogła byle by nie zabierali Ricarda nooo ale co to dało , co ona jedna mogła zrobić ;/ Alee moim zdaniem będzie walczyć o niegoo.. i nie odpuści. Luis okłamał swoich przybranych rodziców.. no i chce mieć co kolwiego wspólnego teraz tylko z nimi.. Nooo trochę mnie to zaskoczyło , nie za bardzo rozumiem jego postępowania... Dziecko Raula urodzi sie chore .. ale to że mimo wszytko Carlos chce je wychować i zaopiekowac się nim too bardzo na plus dla niego.
Nooo teraz po tym nagraniu coś mi sie wydaje że nieźle się namiesza.. mając cos takiego w ręku tamci na pewno nie odpuszczą a już szczególnie Monteverde...
Looooo na ale u Ciebie się tu dzieje Jestem przy 73 odcinku
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:55:34 01-09-14    Temat postu:

Za często? Nie, nie sądzę Nawet jeśli nie skomentuję tego samego dnia, to z pewnością odcinka nie pominę i swoje wrażenia opiszę w ciągu kilku dni

Jeśli chodzi o sam odcinek- matko, ile postaci w nim było! Przechodziłaś z jednego wątku na drugi
Zacznę może od protków Ich rozmowa była zabawna i taka kochana, ale znowu zrobiło mi się żal Daniela. Nie potrafię go tak całkowicie znielubić, bardzo się wczuwam w jego sytuację I na samą myśl o tym, co musiał czuć, kiedy RR i Sonya opowiadali o swoich intymnych planach, zrobiło mi się tak jakoś smutno. Wiem, ze on ich bardzo skrzywdził, ale oni takimi słowami krzywdzą go jeszcze mocniej. Tak w ogóle to momentami mam wrażenie, że RR i Daniel zachowują się jak dzieciaki w przedszkolu, a Sonya to taki lizak, o którego walczą xD Ich uszczypliwości są momentami strasznie dziecinne Ale taki jest ich urok W każdym razie- nie chciałabym, żeby z Daniela wyszedł jakiś tyran czy też villan z krwi i kości. Mógłby poznać nową kobietę, która pomogłaby mu zapomnieć o Sonyi
Viviana przyszła do Gregorio i powiedziała mu o przypuszczeniach Novaka i teraz mnie ciekawi czy ten w to uwierzy. 'Znając' Gregorio to pewnie nie, zwłaszcza, że jego rozpacz była tak ogromna, ze heeej. Ale może akurat doktorowi i Viv uda się wzbudzić w nim iskierkę nadziei No i pojawił się Victor! Wszystko fajnie (on przeżył, Virginia nie), ale czuję do niego jakiś taki niesmak. Mam wrażenie, ze on sam nie wie, czego chce. Z jednej strony, twierdzi, ze kocha Vivianę, ale z drugiej strony- zamiast myśleć o niej teraz, kiedy znalazł się w trudnym położeniu (w końcu wyspa przestaje istnieć, a on sam został porwany) to myśli o Virginii i o tym, co ona dla niego znaczyła. Niby uważa ją za przyjaciółkę, ale przy niej (gdy żyła) zachowywał się jak zakochany. Dlatego nie wiem czy chcę, żeby z Vivianą mu się wszystko dobrze układało, bo co jeśli jakaś nowa, zbłąkana duszyczka się zjawi, by go prosić o pomoc? Viviana wiele wycierpiała i powinna wreszcie zaznać spokoju, zwłaszcza w uczuciach
I na koniec zostawiłam sobie Olssona- a jednak Alicia została zamordowana. I nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie. Kiedy Mayrin (jeśli złe imię to przepraszam ) zaczęła cokolwiek wspominać o jego zmarłej żonie, od razu skojarzyłam z morderstwem Sądziłam jednak, że mogła mieć romans z Ramirezem. No, ale przynajmniej była wierna Olssonowi
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:44:24 01-09-14    Temat postu:

Dwa komentarze jednego dnia pod moją historią...to zupełnie jak Gwiazdka! Odniosę się osobno do każdego z nich, żeby nikomu nie robić spoilerów.

Justyśka - Wcale nie mam Ci za złe, wręcz przeciwnie, jestem Ci bardzo wdzięczna, że nadal wytrzymujesz ze mną i z tą chyba najbardziej zakręconą telenowelą na świecie. Ja do niej pakuję wszystko, bo jest to - przynajmniej w tym momencie - jedyne - poza "Nunca mire detrás" (na które również zapraszam) - dzieło, które piszę i co mi przyjdzie do głowy, to wsadzam tutaj . Nie mówię oczywiście, że robię z "PiM" śmietnik , ale jak mam dobry pomysł, to staram się go wpleść w jedno z moich ukochany dzieci, czyli albo "PiM", albo "NMD" właśnie.

Raul czuje się zraniony i zaczyna zachowywać się jak villain - może nie tak bardzo, jak taki prawdziwy, ale jednak nie zastanawia się, że krzywdząc jedną osobą skrzywdzi i drugą. Tyle, że nawet, jakby tak się dłużej nad tym zastanowił, to pewnie i tak by nie zmienił zdania, bo Andrea zraniła go już zbyt mocno. I wcale się nie dziwię, że od tego momentu nie lubisz Andrei, bo i ona się zmieniła - i wciąż zmienia - i to niekoniecznie na korzyść...

Julio nie żyje i nie mam zamiaru przywracania tej postaci, niestety. Jego śmierć była już ustalona w mojej głowie w zasadzie od samego wprowadzenia postaci Mario, więc teraz już - choć i ja, jako autorka, za nim tęsknię - więcej go już nie zobaczymy, chyba, że w retrospekcjach. Ale obiecuję Ci, że o Julio nie zapomnę i fakt jego istnienia będzie miał naprawdę ogromny wpływ na telenowelę...ale to później, dużo później.

Pewnie, że Sonya nie odpuści . A co wyjdzie z jej walki o uwolnienie Ricardo, to zobaczysz, powiem Ci, że nawet ja sama tego nie podejrzewałam .

Luis ma swoje humorki i z jeszcze niejednym wyskoczy...

Dudziuś - OK, to wstawię dzisiaj jeszcze jeden, króciutki....

A to taki odcinek skakany był, żeby o nikim nie zapomnieć, bo każdy mi jeszcze będzie potrzebny i to już niedługo . I prawda...Daniel cierpi i prawdą jest, że nasi protkowie trochę o nim zapomnieli i nie pomyśleli, że on przecież też ma uczucia...W sumie Ricardo ma prawo być na niego wściekły i mścić się, ale z drugiej strony to przecież nasz RR...Który serducho ma ogromne. Czyżby ostatnie wydarzenia utwardziły go na tyle, że sam zacznie zadawać ból...?

Tak sobie myślę, że gdyby Ricardo się na serio zmienił w twardszego, niż jest teraz (wiem, że już ze 2 razy to obiecał, ale mówię tak całkiem na serio teraz), to mógłby być bardzo, ale to bardzo niebezpieczny dla swoich wrogów i odkryć w sobie nie tak do końca przyjemne cechy...

Daniel villainem chyba (chyba....bo znasz mnie nigdy nie będzie, nie takim do końca. Pytanie tylko, czy zdąży się otrząsnąć, zanim zrobi coś, czego nie powinien o potem by tego tylko żałował?

Gregorio sam Ci odpowie na pytanie, czy uwierzy naszej ekipie, czy też nie . A Victor dokładnie taki ma być. To otwiera mi pewną furtkę...do jeszcze większego zamieszania, niż jest teraz .

Nie, nie, dokładnie, to była Mayrin . I ona była wierna...tyle, że nie wiesz o niej jeszcze pewnego szczegółu, który doda smaczku całej tej historii...ale na jego poznanie musisz poczekać gdzieś do 259 odcinka .

----

Odcinek 257

Kiedy wylądowali i opuścili maszynę, która uratowała im życie, Ricardo w jednej sekundzie znalazł się tuż obok Sonyi i objął dziewczynę ramieniem, przyciągając ją do siebie. Zupełnie, jakby chciał zaznaczyć, że jest jego, że nie zamierza ukochanej nigdy oddać, nikomu. Córka Santa Marii wtuliła się w niego, opierając głowę na jego piersi i z zamkniętymi oczami słuchała bicia serca Rodrigueza.

- Jesteśmy bezpieczni, moja mała – szeptał do niej. – Już niedługo znajdziemy się w naszym domu. Tak, w domu, bo zamierzam cię tam zabrać, musisz spotkać się z ciocią, przywitać.

Zdał sobie sprawę, że oczy ma mokre. Zresztą nie był jedyny – ona też płakała. Z ulgi i ze szczęścia.

- Rozstaniemy się potem, ale na krótko. Tyle, ile potrzeba, żeby posłać w niebyt twoją...hm, umowę z Wymoczkiem. A potem, gdy nareszcie to się stanie, będziemy my dwoje i nasze dzieci. Nikt więcej. I zostaniemy razem, do końca świata. Przysięgam ci to. Ale obiecaj mi coś. Nigdy, przenigdy więcej nie wykręcaj mi takiego numeru, jak tam, na Isla Negra. Przez ciebie nie mogę od razu wziąć cię w ramiona i...ekhm. Uściskać porządnie, tak, jakbym tego chciał.

- Ależ możesz. Będziesz wiedział, gdzie jestem, Nestor da ci adres. Tym razem otworzę ci drzwi, nie będzie konieczności wspinania się po oknie.

Rodriguez zamarł na moment, totalnie zaskoczony. Sonya właśnie zażartowała z czasów, kiedy była żoną Messiego. Nie wiedział, że mimo tamtych koszmarnych przeżyć była w stanie znaleźć siłę do czegoś takiego.

- Dla ciebie wspiąłbym się po najcieńszej linie świata, po najbardziej chybotliwym moście, byleby dostać to...

Nachylił się ku jej ustom i pocałował delikatnie, zupełnie, jak za pierwszym razem, tam, w zrujnowanej chatce, gdzie skryli się przed Mario.

Daniel próbował nie patrzeć, ale coś w środku zmuszało go, by obserwował dwójkę zakochanych, by sam siebie torturował. Patrzył na nich tak otwarcie, jak się da, póki Villanueva nie odchrząknął, próbując zwrócić na siebie uwagę.

- Chłopcze – rozpoczął gangster. – Powrót do twojego domu nie wchodzi w grę, oferuję ci więc pomoc. Zamieszkasz u mnie na pewien czas. Potem coś wymyślimy. Dam ci pracę, żebyś się nie nudził i nie czuł źle, będąc na moim utrzymaniu. Oczywiście nie licz na to, że podzielę się z tobą wiedzą o miejscu zamieszkania Sonyi.

- Nie potrzebuję jałmużny! – warknął, rozeźlony, że praktycznie jest bezdomny i musi korzystać z wyciągniętej ręki sprzymierzeńca jego największego wroga. W tym momencie przestał być nim ojciec – od kilku godzin za nieprzyjaciela uważał tego, który ukradł mu Sonyę.

- Jak dla mnie, po tym, co wcześniej powiedziałeś, możesz spać pod mostem – wzruszył ramionami Nestor. – Zdecyduj się szybko, bo moja limuzyna zaraz się tu zjawi.

- Niech będzie – mruknął ledwo słyszalnie syn Fernando. – I tak nie mam wyjścia.

- W porządku. A ty, Harper, zanim na dobre się ciebie pozbędę z moich szeregów, wykonasz dla mnie jeszcze jedną misję.

El Silencio nie odezwał się słowem, choć jasnym było, że w jego stanie nie powinien nawet ruszać palcem. Skinął tylko głową i oparł się mocniej o zewnętrzny bok maszyny. Nestor podtrzymywał się ręką – noga dała znać o sobie z poczwórną mocą – ale również nie siedział.

- Przyprowadź do mnie Sandrę Perez, chciałbym z nią porozmawiać. Prosiła mnie o pewną pomoc i teraz pewnie czeka na wiadomość ode mnie. Być może wie już o niej z gazet, ale jestem jej coś winien. Wybrałem ciebie do tego zadania, bo ty wiesz, jak zaprosić kogoś do mojej posiadłości tak, aby nie zobaczył drogi. Zaufam ci ten ostatni raz.

- Znałeś Sandrę? – zdziwił się Ricardo na dźwięk znanego mu nazwiska.

- A tak. I to dosyć, hm...Spędziliśmy razem trochę czasu. Pragnęła, abym pozbył się Francisco, co też ja uczyniłem, rękami obecnego tu Harpera. Jestem praktycznie pewien, że już dawno się o tym dowiedziała, to znaczy o śmierci tego bydlaka, ale chcę też ją spotkać oko w oko, oczywiście nie po to, by przypomnieć stare czasy, ale skoro już tu jestem...

- Rozumiem – uśmiechnął się przyjaciel. – My też musimy porozmawiać – nagle posmutniał. - O tym, co zrobiłem z twoją wyspą.

- Później. Na razie jedź do domu i obwieść innym dobrą nowinę. Niech się tobą nacieszą w końcu.

Syn Fernando był jedynym, który podczas tej całej konwersacji przypatrywał się El Silencio. Znielubił tego gościa jeszcze bardziej, odkąd tamten tak otwarcie wygadał wszystko, co Ramirezowi chodziło po głowie. Tym razem jednak Cisza nie wyglądał na groźnego przeciwnika – na brzmienie imienia Sandry błyskawicznie pobladł i zamknął oczy, jakby nagle brakło mu tchu.

~ Czyżbyś i ty miał coś do ukrycia? ~ zdumiał się Daniel w myślach. ~ Oczywiście poza sprawami związanymi z tym, co robiłeś dla tego obwiesia, Villanuevy. Co cię łączy z Perez? Wartoby się tego dowiedzieć i być może wykorzystać przeciwko tobie. A gdybym tak porozmawiał z ojcem na twój temat? Może wróciłbym do jego łask? Mógłbym wtedy znowu zamieszkać u siebie i – po kilku miesiącach – kontynuować moją zemstę za Julio. Udam, że pogodziłem się z tym, co mnie czeka, spokojnie pojadę do domu Nestora, a potem...

- Szefie, ja...- wykrztusił Harper w końcu. – Nie mogę tam pojechać.

- A cóż to znowu za wymówki? Możesz i pojedziesz. Ja nie przyjmuję odmowy, zapomniałeś o tym? – Villanueva był zszokowany przemianą, jaka ostatnio zaszła w El Silencio – w niczym nie przypomniał już tego dumnego, skrytego i pewnego siebie najemnika, jakim był dawniej. Wyjął broń i przystawił ją do skroni Ciszy. – Pojedziesz – powtórzył jeszcze raz. – I zdasz mi raport w trakcie podróży, jak ona się zachowuje i czy siedzi spokojnie w samochodzie, jasne? A jeżeli mnie oszukasz, to wiesz, że cię znajdę.

- Wiem, szefie. - Z Harpera jakby nagle uszło całe powietrze. Nie uniknie tego spotkania. Stanie przed tą, która tak bardzo go nienawidzi...A którą on tak bardzo pokochał.

Monteverde usiadł ponownie, starając się zapanować nad emocjami. Wiara wyciągała do niego ręce, próbując go objąć i utulić cieple. Spędził kilka ostatnich godzin, marząc o tej chwili, ale jakoś bał się zaufać, że to może dziać się naprawdę.

- Żyje? – spytał, ukrywając to, co działo mu się w duszy. – Na jakiej podstawie?

Cierpliwie wysłuchał tego, co dawna kochanka i doktor Novak mieli mu do powiedzenia, po czym zastanowił się chwilę.

- Niech pan pokaże tą apaszkę.

Za moment miał ją w rękach i obracał kilkakrotnie, starając się przyjrzeć.

- Istotnie, należała do niej. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Nie jest możliwym, żeby została zidentyfikowana po czymś, czego nie miała przy sobie.

- Dlaczego więc...- Santa Maria praktycznie bała się oddychać. – We wszystkich wiadomościach podali przecież, że...

- Nie wiem. Być może ktoś miał przy sobie identyczną, ale ta była...jest jej.

Gregorio poprawił się całkowiciem świadomie, zmieniając w swojej wypowiedzi czas przeszły na teraźniejszy. Już wiedział, że jego modlitwy zostały wysłuchane. Zdawał sobie sprawę, że nie tak dawno, gdy opłakiwał zmarłe dzieci, coś obiecał. I zamierzał – niezależnie, czy mu się podobało, czy nie – tej przysięgi dotrzymać. Jeśli przeżyli oboje, zarówno Sonya, jego córka, jak i jej przyjaciel, będą mogli na niego liczyć w każdej sytuacji.

- Ty też uważasz, że...- w oczach Viviany pojawiły się łzy.

- Nie. Ja jestem pewien. I bardzo dziękuję zarówno tobie, jak i doktorowi za powiadomienie mnie. Teraz pozostaje tylko przeszukać miejsce katastrofy, dowiedzieć się, gdzie znajduje się nasza córeczka.

- A jeśli...jeśli to pomyłka? To znaczy...Być może coś przegapiamy, a ona naprawdę zginęła, była jednym z tych ciał, które...- nie mogła mówić dalej, to byłoby zbyt straszne.

- Nie zostały do końca zidentyfikowane, bo były zbyt pokiereszowane? – podsunął Monteverde. – Z pewnością tak się nie stało. Zobacz, Viviano. Jedynym dowodem na jej odejście był ten kawałek materiału. Świecili nim nam w oczy w każdym reportażu z katastrofy, pamiętasz? To wręcz była sensacja miesiąca – skrzywił się Gregorio. – Skoro to my mamy apaszkę, oczywiste dla mnie jest, że ktoś starał się sprawić wrażenie, iż Sonya nie żyje. A to dla mnie najlepszy dowód, że jest inaczej.

Chwycił ją za rękę, nie dostrzegając zmarszczonych brwi Barbary, stojącej w kącie pomieszczenia i przysłuchującej się całej rozmowie. Nikt nie poprosił jej, aby usiadła razem z nimi, Monteverde na ten moment całkiem o niej zapomniał.

- Ona żyje, rozumiesz? Nasza córka gdzieś tam jest, żywa! – zaczął śmiać się w głos, pełną piersią, jakby nagle ubyło mu lat.

Novak uśmiechnął się lekko, radosny, że doprowadził do tak szczęśliwych wniosków. I że uratował tą tak piękną kobietę przed samodestrukcją.

A potem zdziwili się obaj, zarówno doktor, jak i Gregorio, bo matka Sonyi, nie do końca panując nad sobą, pochyliła się w stronę Jimmy’ego i pocałowała go gorąco w usta.

- To...to za to, że pan do mnie zadzwonił – wyjaśniła potem, lekko spłoszona tym, co zrobiła.

- Valeria! – przypomniał sobie potem nagle gospodarz. – Powinniśmy ją powiadomić. Nie znamy jeszcze losów Ricardo, ale Guardiola dbała też o naszą dziewczynkę, sądzę więc, że...

- „Ricardo”? – zdumiała się Santa Maria. – Czy ty właśnie użyłeś jego imienia, a nie nazwiska?

- Owszem – Monteverde już chwytał za telefon, ale się rozmyślił, wolał osobiście poinformować Valerię o tym, co się działo. I przy okazji ją spotkać. Teraz, kiedy już wiedział, kim była w przeszłości. – Wiesz, Vivi...- był tak wesoły, że zaczynał używać określeń z dawnych czasów. – Modliłem się za duszę Sonyi i powiedziałem, że gdyby jakimś cudem nasza córka przetrwała upadek samolotu, pomagałbym jej...erm. Narzeczonemu, ile bym tylko mógł. Gdyby ją ochronił, wiesz. I chyba tak się właśnie stało. Wątpię, bym go kiedykolwiek polubił, ale...chyba jestem mu coś winien. Jak my wszyscy.

- Skąd podejrzenie, że to dzięki niemu...?

- Być może nigdy nie dostaniemy odpowiedzi. Jeśli jednak w obu piersiach biją serca, to pewnie dlatego, że jedno walczyło o uratowanie drugiego. Zamierzam spełnić to, co szeptałem w chwili bólu. A poza tym, moja droga Viviano...ja tak przy okazji...z wielkim zadowoleniem dokopię Carlosowi, jeśli spróbuje stanąć mi na drodze.

- Nadal żywisz do niego nienawiść? Przecież to już tak stare dzieje.

- On mi po prostu działa na nerwy. Jest głupi, naiwny i nie widzi tego, co ma przed oczami. Miota się od jednej kobiety do drugiej, usiłując zdobyć – jak on to mówi – „prawdziwą miłość”. Ty, potem Andrea, Monica, a potem znowu moja córka. Sam nie wie, czego tak naprawdę pragnie, czy kobiety silnej i walczącej o swoje, czy po prostu delikatnej i dającej sobą kierować.

- A do której grupy ja należałam? – spytała z uśmiechem matka Sonyi.

- Dobrze wiesz, że do tej pierwszej. – Monteverde nadal trzymał ją za dłonie, wspomnienie Valerii i – co gorsza, Barbary – wyblakło na moment. – W porównaniu z tobą Leticia była nikim. Nie odbieram jej, oczywiście, całego piękna, jakie miała i jej elegancji, ale kiedy patrzę na ciebie, wiem, że wciąż jesteś tą silną, pełną namiętności osobą, co dawniej i wciąż nie pozbawioną tego, co mi się tak bardzo podoba w kobietach - ducha walki.

Barbara, nieświadoma tego, że niedawno straciła obu synów, a nie tylko – tak, jak sądziła – jednego z nich – zacisnęła mocno pięści, aż pobielały jej kostki palców. Rozumiała, że tych dwoje łączyła wcześniej dosyć gorąca przeszłość, ale powinien to być rozdział zamknięty. Na przekór temu Gregorio – jej Gregorio! – łasi się do tej jędzy jakby był swoistego rodzaju pieskiem pokojowym! Nie chciała jednak dać mu do zrozumienia, że jest zazdrosna i że stoi kilka metrów od niego. Była ponad to. Zdobędzie go na nowo swoimi metodami. Da mu też do przemyślenia fakt, że cieszyć się z odzyskania córki, to jedno, a zapominać przy tej radości o żałobie po innym dziecku – Raulu – to drugie.

Nie opuściła rezydencji, kiedy zrobili to Monteverde i jego niespodziewani goście. Sonya Santa Maria nie była jej córką i choć matka Manolo nie miała nic przeciwko dziewczynie, to jednak cała sprawa przyniosła jej ból – oto narzeczony może cieszyć się z tego, że już niedługo weźmie cudownie ocalałą w ramiona, a ona już nigdy więcej nie zrobi tego samego ze swoim synkiem.

Diana wróciła do domu z rękami bolącymi od dźwigania ciężkich siatek pełnych ubrań – przez – jak ona to określiła – przypadek zakupiła sporo nowych sukienek. Spodziewała się - nie, ona była pewna – że Gabriel będzie dla niej bardzo miły i na pewno przygotuje jakiś dobry, ciepły posiłek – dokładnie tak, jak mu kazała. Spożywanie tego, co ugotuje jej narzeczony – bo tak o nim myślała i tak go traktowała, choć wcale nie miała zamiaru brać z nim ślubu – było jej kaprysem, jednym z wielu, jakie miała w tym przedziwnym związku.

Otworzyła drzwi i już od progu zaćwierkała:

- Kochanie, wróciłam!

Odpowiedziała jej cisza. Zmarszczyła brwi, postawiła torby na podłodze, czując rosnącą w niej wściekłość. Ten idiota powinien stawić się na wezwanie i pomóc jej zanieść wszystko do pokoju! Kto to widział, aby kobieta taka, jak ona...

Rozważania przerwał jej widok rozrzuconych na podłodze ubrań. Od razu zorientowała się, co się stało, gdy zobaczyła otwartą szufladę. Nie straciła jednak zimnej krwi. Wyciągnęła z kieszeni komórkę i wybrała numer.

- Doktor Serfaty? Pamięta mnie pan? Niech się go pan pozbędzie, najszybciej, jak to możliwe.

Koniec odcinka 257
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:01:17 01-09-14    Temat postu:

No tak muszę przyznać że jest zakręcona na twoja telenowela ;D Ale własnie to jest w niej najfajniejsze I Ja mam nadzeiej ze ten Raul będzie żył ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:19:16 01-09-14    Temat postu:

Czyżby był Twoją ulubioną postacią? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:35:16 01-09-14    Temat postu:

Cieszy mnie fakt, że nie masz w planach (a przynajmniej na razie ) zrobienia z Daniela takiego villana złego do szpiku kości Nie mam pojęcia czemu go tak polubiłam (nie znam aktora, który wciela się w jego rolę, ale muszę przyznać, że Ezequiel to przystojny mężczyzna ), ale nie wyobrażam sobie, by miał bardzo źle skończyć I zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że zapewne jeszcze sporo namiesza

Wszyscy szczęśliwie wrócili do Acapulco i teraz mogą poinformować najbliższych, że żyją. No, przynajmniej Sonya i RR mogą to zrobić, bo jak wiadomo- Daniel nie może się pokazać ojcu, a Harper i Nestor raczej nie mają nikogo, by się radować z ratunku. Tym razem potwornie żal mi się zrobiło Harpera. Biedak będzie musiał stawić czoło swojej przeszłości Przeczuwam, że Sandra będzie chciała mu wydrapać oczy i on sobie doskonale zdaje z tego sprawę. I chyba właśnie to potęguje w nim tak nieprzyjemne uczucia. Tak czy inaczej, ten rozkaz Nestora może w przyszłości okazać się zbawienny w skutkach, bo nie tracę nadziei, że Sandra zrozumie powody Harpera i mu wybaczy. Mężczyzna zasługuje na odrobinę radości, chociaż to przeczy z jego 'imidżem' xD
A Gregorio uwierzył w to, że jego córka żyje Teraz pozostaje mu ją odnaleźć i spełnić swoją obietnicę A jestem pewna, że tego dokona A powiedz mi, Raul naprawdę nie żyje czy może okaże się wręcz przeciwnie?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:06:39 01-09-14    Temat postu:

Mam pare takich postaci które lubie alee tak Raul bardzo lubiee, i no też akurat jego życie po d***e kopie cały czas. Lubiałam na początku bardzo Carlosaa ale teraz trochę to osłabło.

Ostatnio zmieniony przez Justyśka dnia 18:08:03 01-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:49:54 02-09-14    Temat postu:

Giń, dubelku .

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 18:01:11 02-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:50:53 02-09-14    Temat postu:

Giń, dubelku .

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 18:02:28 02-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:52:17 02-09-14    Temat postu:

Justyśka - Ciekawe, czy lubisz osobę, o której teraz myślę. Ale nie zapytam, żeby nie zrobić Ci spoilerów .

Dudziak - Ezequiel jest nie tylko przystojny, on jest bardzo przystojny . Przynajmniej na zdjęciach, które wcześniej widziałam. W ogóle specjalnie dobrałam kogoś takiego, bo raz, że miał być bratem Julio - a tego lubiłam - a dwa, skoro miał próbować poderwać Sonyę Santa Maria, to musiał być przystojny, jako, że miał grać jedną z głównych ról . Więc skoro założyłam, że Daniela będę lubić (mimo tego, że trochę przeszkadzałby naszym bohaterom..., to trudno byłoby mi zrobić z niego "tego złego". Z drugiej strony...coś mnie kusi, ale nie powiem, co bo to byłby niezły spoiler .

Nestor w sumie ma...Wydaje mi się, że Sandra nadal będzie go...hm, może nie lubić, ale cieszyć się, z tego, że jej dawny przyjaciel przeżył - z pewnością. Gorzej z Harperem,z którego nie dosyć, że nikt się nie ucieszy, to jeszcze będzie musiał spotkać się z kimś, kto na pewno dobrze mu nie życzy - może Sandra nie chce jego śmierci, ale na pewno go już nie kocha. A Daniel, cóż...Fernando ma swoje środki i prędzej, czy później na pewno sam się dowie...

Raul nie żyje i żyć nie będzie, niestety.

----

Odcinek 258

Pedro Velasquez sam nie wiedział, co czuł. Z jednej strony cieszył się, bo wyczuwał, że Graciela miała rację i choć na pewno kierowały nią złe pobudki, to wiadomość, jaką przyniosła, była najlepszą informacją w jego życiu. Rodriguez żył, szofer nie miał żadnych wątpliwości...prawie żadnych. Ramirez podczas znamiennej rozmowy telefonicznej nie wymienił przecież żadnego nazwiska, czy też imienia. Kim jednak mogła być osoba, która wymknęła się ojcu Daniela? Kto byłby tak ważny, że Fernando aż poczerwieniał na twarzy? Tylko Ricardo. Może nie sam w sobie, ale poprzez znajomość z Nestorem. Gdyby jeszcze okazało się, że Sonya też do niech wróci, ciemna noc rozpaczy zamieniłaby się w ciepły dzień radości. Po tym, co oboje kochankowie przeszli, brat Francisco miał kłopoty z uwierzeniem, że mogłoby spotkać ich coś dobrego, ale może to właśnie był ten moment, ich moment?

Druga połowa serca Pedra nie była jednak tak wesoła. Stracił pracę i nie zamierzał zostać w rezydencji ani sekundy dłużej, niż potrzeba. Valeria obraziła go podwójnie, nie tylko przez samo zwolnienie, ale również faktem, że tak łatwo pogodziła się ze śmiercią siostrzeńca. Bała się kolejnego zranienia? Może, ale to nie znaczy, że powinna tak po prostu odpuścić, gdy istniał chociaż cień nadziei. On, Velasquez, nigdy by tego nie zrobił.

Spakował swoje rzeczy i niezauważony opuścił dom, w którym spędził całkiem spory okres życia.

Jimmy Novak miał wrażenie, że zabrano go tylko z uprzejmości. Rozumiał, rzecz jasna, że Monteverde i Viviana znali się wcześniej i są rodzicami tej, którą zbyt wcześnie uznano za zmarłą, ale i tak sytuacja, w jakiej się znalazł, nie była dla niego zbyt komfortowa. Oni, tamta para, rozmawiała ze sobą, poruszała tematy znane tylko i wyłącznie im, a on po prostu siedział w limuzynie Gregorio i podziwiał krajobraz przez okna.

Zmieniło się to jednak, gdy dotarli na miejsce. Cała trójka stanęła przed drzwiami budynku należącego do Guardioli i oczekiwała na przyjęcie, a on, skromny doktor, był co rusz poklepywany przez ojca Sonyi po plecach, jakby mężczyzna chciał mu dać do zrozumienia, że od dziś są dobrymi kolegami. Przez moment wystraszył się, co się stanie, jeśli jednak uległ sugestii i apaszka faktycznie należała do dziewczyny, ale Sonya i tak odniosła śmierć w katastrofie. Nigdy by mu tego nie wybaczono. Więcej, on sam sobie by nie wybaczył.

Nie zostali jednak dopuszczeni przed oblicze gospodyni. Kiedy Valeria dowiedziała się od majordomusa Enrique, kto i w jakim celu ją odwiedził, kazała dokładniej zamknąć drzwi do posiadłości. Enrique nigdy nie zadawał zbyt wielu pytań, ale tym razem pozwolił sobie na lekkie uniesienie obu brwi:

- Jest pani całkowicie pewna?

- Tak – usłyszał stanowczą odpowiedź. – I nie wpuszczaj tu nikogo, nawet samego Pana Boga.

Dlatego jakieś trzy godziny później praktycznie nie zwrócił uwagi na potężną limuzynę zajeżdżającą z przodu rezydencji. Pani kazała mu ignorować ewentualnych gości, a to zapewne tyczyło się również pasażera tego wozu...kimkolwiek by on nie był.

Ricardo był zły. Po raz pierwszy od narodzin z ust wymsknęło mu się przekleństwo pod adresem służących. Marzył o kąpieli i wygodnym łóżku, całe ciało go bolało, w głowie kręciło, słabnącą ręką podtrzymywał równie obolałą Sonyę – przysiągł sam sobie, że nie przestanie jej pilnować, opiekować się nią, a do tego potrzebował kontaktu fizycznego. Nie będzie jej więził, miał zupełnie coś innego na myśli - przez pewien czas chciał czuć jej dotyk, skórę, słyszeć oddech, potrzebował jej fizycznej obecności. Dopiero tam, stojąc u wrót domu, docierało do niego powoli, co przeżył, co przeszedł i jak wielkie miał szczęście. A o tym, co go jeszcze czeka, nie miał siły rozmyślać. Nie dziś, nie teraz. Udawał silnego, silniejszego od Sonyi, a w głębi duszy był jak weteran wojenny, roztrzęsiony, przerażony i potrzebujący opieki nie mniej, niż ona.

I bardzo, ale to bardzo głodny.

- W śpiączkę zapadli, czy co...- wymamrotał pod nosem i sięgnął do kieszeni po klucze. Aż dziw, że wciąż tam były, że nie zgubił ich w całym tym zamieszaniu na Isla Negra.

Stanął w progu i rozejrzał się, upominając się w duchu, by nie dać po sobie poznać, że coś jest nie porządku. Sonya i tak była już wystarczająco wystraszona całą tą sytuacją.

- Ricardo? – szepnęła, a jej głos zabrzmiał tak niesamowicie w panującej tu ciszy, że mężczyzna aż się wzdrygnął. – Ten dom jest jak wymarły. Nie mogę tego zobaczyć, ale czuję to. Czy coś tu się wydarzyło? Coś...coś złego?

Valeria Guardiola odprawiła również Enrique, który zamierzał wyjść tylnym wyjściem, zupełnie więc zignorował zarówno samochód, jak i przybyszów – pojazd widział, ale nawet nie podniósł się z krzesła, by zobaczyć, kto dokładnie przyjechał, a kiedy Ricardo wchodził do rezydencji, majordomus tego nie słyszał, zbyt zajęty zamykaniem za sobą kuchennych drzwi. Siostra Cataliny Rodriguez została sama w pustym domu, w tym samym pokoju, w którym niegdyś przeprowadziła rozmowę z siostrzeńcem na temat jego dzieci i spędzania zbyt wiele czasu w ciemnościach. Usiadła nawet na tym samym krześle, pozwalając łzom płynąć nieprzerwanie. Nie mogła pojąć, dlaczego wszyscy sprzysięgli się przeciwko niej, próbując wmówić, że jej siostrzeniec...Czyżby był to jakiś rodzaj spisku? Ale co mieliby na celu? Doprowadzić ją do szaleństwa i przejąć majątek? To niemożliwe. Było ich po prostu zbyt dużo, rozumiałaby, gdyby chodziło o kilka osób, ale nie o taką ich liczbę.

Wstała powoli i podeszła do szafki wiszącej nad małym stolikiem. Wyciągnęła z niej coś, co Ricardo trzymał na wszelki wypadek, coś, co mogłoby przydać się mu w tamtych, niebezpiecznych czasach. W sumie dla Rodrigueza każdy czas był niebezpieczny, ale w tamtym okresie bardziej się pilnował, czyhając na najmniejszy błąd Daniela Ramireza i kombinując, jak rozdzielić go z dziećmi syna Cataliny.

Spojrzała na przedmiot w ręce. Broń. Pistolet. Czarny, jak jej myśli. Spadkobiercy...miał być nim Ricardo właśnie. Ale teraz...komu przypadnie scheda po Guardioli? Sonyi też już nie ma, a miała dzielić spadkową fortunę razem z siostrzeńcem Valerii. Pedro...nie zdąży go już wykluczyć z zapisu, więc coś mu przypadnie – i to całkiem spore coś za to, jak wiernym był przyjacielem dla Rodrigueza. Enrique? Należało mu się za wierną służbę. Nikt więcej nie był wymieniony w testamencie.

Przyłożyła pistolet do głowy. To było lepsze wyjście, znacznie lepsze od ciągłego wysłuchiwania tych idiotycznych, nieprawdziwych podszeptów ze strony jej nieprzyjaciół. Być może nawet na tamtym świecie znów spotka potomka swojej siostry i ponownie dostanie szansę, aby go uściskać?

Uśmiechnęła się lekko na tą myśl, po czym zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech tuż przed tym, jak palec zaczął naciskać spust – wolno, ale nieubłaganie.

W tej samej chwili Ricardo i Sonya, coraz bardziej zaniepokojeni, dotarli do drzwi pokoju, gdzie znajdowała się Guardiola. To było jedyne miejsce, gdzie jeszcze nie zajrzeli. Nacisnął klamkę, zupełnie zdezorientowany – sądził nawet, że to pomieszczenie nie będzie otwarte – od czasu, gdy zdecydował się walczyć o swoje, zrezygnował z używania go. Otworzył drzwi, pewien, że jest puste.

- Ciociu? – zapytał w mrok.

Gregorio Monteverde siedział w swoim ulubionym fotelu, w tym samym pokoju, w którym wcześniej opłakiwał śmierć dzieci i złożył ręce w kształt trójkąta. Gdyby wiedział, że ten sam gest jest jednym z ulubionych niejakiego Fernando Ramireza, na pewno przestałby go stosować.

- Nie rozumiem, dlaczego Valeria nie chciała nas wysłuchać. Przecież przynieśliśmy jej najlepszą wiadomość, jaką można otrzymać.

- Być może trudno jej jest w nią uwierzyć – zastanawiała się Viviana. – Ale mnie również było trudno i jak widzisz, dałam tej informacji szansę. Potem ty potwierdziłeś nasze – doktora Novaka i moje – przypuszczenia i nasz smutek obrócił się w radość. Dlaczego ona tak się boi?

- Może nie chce cierpieć po dwakroć...Jednakże ja też uważam, że powinna chociaż się zastanowić – wtrącił się Jimmy. Żadne z nas nie miałoby powodu, żeby ją skrzywdzić i pani Gaurdiola chyba o tym wie? – zakończył pytająco.

- Oczywiście. Być może dawniej nie staliśmy po tej samej stronie, co jej siostrzeniec, ale nigdy nie dopuścilibyśmy się aż takiego okrucieństwa – odpowiedział mu Monteverde. – A już tym bardziej ja, ojciec Sonyi, osoby, która oficjalnie zginęła w tej samej katastrofie, co jej siostrzeniec.

- O ile...nie miała z tym nic wspólnego... - powiedział Novak i aż się wystraszył, że wyrzekł te słowa na głos.

- Nie, nie, z pewnością nie! – gwałtownie zaprotestował Gregorio. – Ona nie byłaby do tego zdolna, poza tym w jakim celu miałaby zabijać kogoś, kogo obdarzyła tak ogromnym uczuciem, jak Ricardo? To nie ma sensu...Nie rozumiem jednak jednej rzeczy...skoro apaszka Sonyi jest tutaj, w naszych rękach, to znaczy, że wiadomość o jej śmierci była spreparowana. Tyle, że nie wiem, przez kogo. Jeszcze nie wiem – zaznaczył.

Zbyt gwałtownie protestował, jak zauważyła Barbara, stojąca za drzwiami i w ukryciu słuchająca całej konwersacji. Coraz bardziej jej się to nie podobało – nie tylko fakt, że Monteverde zdawał się kompletnie zapominać o Raulu, ale i to, że tak gorączkowo bronił innej kobiety. Czyżby znali się wcześniej?

Lizette właśnie wyszła od fryzjera, bardzo szczęśliwa i zadowolona z powodu tego, co miała na głowie. Odkąd wróciła do kraju, to właśnie to miejsce było jej ulubionym, wiedziała, że właściciel szczególnie o nią zadba i nigdy nie pozostawi najmniejszej skazy w jej fryzurze. Coś jednak psuło jej humor – wciąż dzwoniący do niej Felipe Santa Maria. Owszem, lubiła go i nawet miała zamiar się dzisiaj z nim spotkać, ale dwadzieścia sygnałów w ciągu jednej godziny, dwadzieścia prób dodzwonienia się do niej, to było zdecydowanie za dużo. Wpierw nie miała możliwości usłyszenia dzwonka, bo rano skończyła się bateria, a kiedy nareszcie naładowała ją do końca i włączyła telefon, zobaczyła prawie dwa tuziny powiadomień o próbie kontaktu. Felipe lubił z nią przebywać i często dzwonił, ale tyle razy? Przez moment miała wrażenie, że może coś się stało, ale szybko odrzuciła tą myśl. Zapewno po prostu stęsknił się za nią, jak zwykle. Nie zamierzała oddzwaniać zbyt szybko – niech sobie jeszcze poczeka...Będzie jej bardziej pożądał. We wszystkich sensach.

Nagle otrzymała MMS. Zdjęcie płaczącego Felipe, zrobione przez niego samego.

„Błagam Cię, odbierz. Moja bratanica nie żyje.” – głosił tekst.

Za kilka minut już jechała taksówką do jego mieszkania, gotowa pocieszać przyjaciela – bo tak go w myślach określała. Na razie znaczył dla niej tylko tyle – i aż tyle.

Armando Cardona, a raczej Jostein Camara, jak brzmiało jego prawdziwe imię i nazwisko, z zadowoleniem wpatrywał się w wycinek gazety, który trzymał w rękach. Informacja o śmierci Velasqueza dotarła i do niego, ponad miarę go uszczęśliwiając. Po tylu latach ogarnął go lęk o to, czy Francisco nie wygada się, kto pomógł mu sfingować zgon, a teraz nareszcie Jostein był wolny. Nie musiał się już niczego obawiać, nikt i nic...Momencik. Sergio. Ten chłopak wiedział, Camara sam mu się przestawił, co prawda fikcyjnym, obecnie używanym nazwiskiem, ale jednak.

- Bardzo mi przykro, ale nastąpiła mała zmiana planów - powiedział sam do siebie Jostein/Armando. – Nie jesteś mi już do niczego potrzebny, chłopcze. Więcej, muszę zamknąć ci usta na zawsze...Popełniłem błąd, mówiąc ci cokolwiek o mojej przeszłości, a teraz ty sam za niego zapłacisz.

Bycie samotnym może mieć kilka znaczeń. Fakt, że ma się rodzinę, czy przyjaciół, nie znaczy, że nie jest się samotnym. Można przebywać w otoczeniu wielu ludzi, a w sercu czuć tylko rozpaczliwą pustkę, której nie da się zapełnić. Czasem zdarza się, że jednak ktoś to potrafi, lecz bywa i tak, że nikt nie zauważy tej ziejącej w duszy dziury. Tak właśnie czuła się Guardiola – pusta. Bez Ricardo, albo chociaż Sonyi, będącej swoistą namiastką jej siostrzeńca, kto jej pozostał? Dzieci Rodrigueza? One były bezpieczne. Kiedy dowiedziała się o śmierci syna Cataliny, odbyła długą rozmowę z ich babcią, Vivianą Santa Maria. To było jeszcze zanim była żona Carlosa usłyszała to nieszczęsne westchnienie Victora. Matka Sonyi obiecała wtedy, że w razie czego zajmie się dziećmi. Nie przypuszczała, że będzie to potrzebne tak szybko. Że Valeria zdecyduje się przestać cierpieć i że wybierze takie rozwiązanie. Viviana nie wyznała jej też pewnej prawdy, czegoś, o czym wiedziała już od dłuższego czasu. O tym, że ona sama nie będzie miała możliwości zajmować się wnukami dłużej, niż parę lat...

Nieświadome tego, że ich przyszłość nie jest jeszcze do końca pewna, Marco Pedro i Raquel Catalina spędzali spokojne chwile razem z jedną ze służących, w pobliskim parku. Tak niewinne, dalekie od smutku i rozczarowań, od bólu...

W tym samym momencie, w chwili, kiedy właścicielka rezydencji żegnała się z życiem, szepcząc słowa z prośbą o wybaczenie – na wypadek, gdyby zmarły w katastrofie ją usłyszał – on stanął w progu i rozejrzał się. Pokoik był mały, między innymi właśnie dlatego wybrał go kilka miesięcy temu na swoje schronienie – tak go bowiem określał. Nie widział siostry swojej matki, gdyż kobieta stała w rogu pomieszczenia. Miał już je opuścić – kilka sekund po tym, jak zadał pytanie w ciemność - ale dobiegający z głębi nagły huk skutecznie go przed tym powstrzymał. Sonya praktycznie podskoczyła, nie wiedząc, co się dzieje, na szczęście narzeczony wciąż trzymał jej rękę i ani na ułamek sekundy nie puścił. Tak samo było i teraz, ścisnął tylko mocno jej dłoń i spytał ponownie:

- Kto tam jest?

Valeria Guardiola umarła w sekundzie i narodziła się na nowo, by znów umrzeć. Nie zdążyła nacisnąć spustu do końca, broń nie wystrzeliła i upadła na podłogę, wypuszczona z nagle omdlałych palców. Za pierwszym razem po prostu straciła oddech na dobry moment, słysząc głos nieboszczyka, potem nagle wybuchła w niej szalona nadzieja, zduszona już sekundę później przez samą ciotkę Ricardo. Jego tu nie było i tylko jej szalony umysł podsuwał jej dziwaczne, dręczące dźwięki.

- Ciociu, to ty?

Głos z zaświatów. Nie chciał zamilknąć. Nie chciał przestać wwiercać się w mózg. W żyły. W krew.

- Jesteś znakiem? Każesz mi wytrwać? Zająć się dziećmi? Po to mi się objawiasz? Ale ja...nie potrafię...- upadła na kolana, tak naprawdę dopiero teraz, po tych wszystkich wizytach ludzi próbujących jej wmówić nieprawdę, pozwoliła się ogarnąć czarnej rozpaczy.

- Ja...objawiam? – z początku nie zrozumiał. A potem, kiedy nareszcie przyszło oświecenie, po raz pierwszy od kilku godzin puścił Sonyę i skoczył ku Valerii, obejmując ją najmocniej, jak tylko umiał. - Ciociu...To naprawdę ja. Nie jestem duchem, ja żyję. Wszystko ci opowiem, tylko się uspokój. Obejmij mnie. O tak, właśnie tak...Sonya też tu jest. Przyjechaliśmy razem. Prosto do ciebie.

Otoczyła go ramionami, tak, jak jej powiedział, ale zrobiła to całkowicie odruchowo, jakby potrzebowała kogoś kto jej powie, co ma robić, a ona będzie za nim podążać, czegolwiek nie zażąda. Ricardo zauważył pistolet, zadrżał w głębi siebie, ale nie wspomniał ani słowem o tym, czego się domyślił.

- Już dobrze, już dobrze. Znowu nam się udało, wiesz? Bóg mnie chyba trochę lubi, bo stoję – a raczej klęczę – znowu przed tobą i wiesz co? Będziemy niedługo brać ślub – Sonya i ja.

Głaskał ją delikatnie po plecach, przez moment wzdychając w milczeniu – najpierw w podobny sposób musiał pocieszać córkę Santa Marii, teraz własną ciotkę. A to przecież nim powinno się zajmować...To on ocalał z tragedii, z koszmaru.

Postanowił spróbować tej samej metody, która prawdopodobnie pomogła jego dziewczynie – wspomnieć o dzieciach.

- Gdzie jest Marco i Raquel? Pójdziemy do nich? Tęskniłem za nimi, wiesz? Chciałbym je przytulić. Zaprowadzisz mnie do nich?

- Ja...Tak...Oczywiście...Ale...Ricardo...Ja...nic nie rozumiem – wykrztusiła, wciąż nie mogąc uwierzyć, że znów używa jego imienia w innym kontekście, niż żałoba i opłakiwanie go.

- Wszystko ci wyjaśnię, przysięgam, tylko już przestań płakać. Bardzo za tobą tęskniłem, ciociu. Jesteś mi jak matka.

- A ty mi jak syn – odpowiedziała, w końcu pozwalając dopuścić do serca prawdę i ściskając cudownie odzyskanego członka rodziny nawet mocniej, niż on to zrobił, po czym ujęła twarz Rodrigueza w obie dłonie i spojrzała mu w oczy z czułością. – Mówili mi, a ja im nie wierzyłam. Viviana, Gregorio, Jimmy Novak – lekarz ze szpitala, nawet Graciela, Pedro. Oni wszyscy wyczuli, byli pewni. Tylko ja zwątpiłam...Pochowałam cię, podczas, gdy ty...Wybacz mi, proszę. Wciąż się boję, że zaraz się obudzę i...

- Dosyć łez. Dosyć smutku. Chodź ze mną. – Delikatnie odsunął lewą dłoń Valerii ze swojego policzka i wstał, pomagając jej zrobić to samo. – Ten pokój to nie jest dobre miejsce. Nigdy nie był. Jest jak nagrobek, był nim dla mnie przez pewien czas. Mam was obie znowu przy sobie, ciebie, ciociu oraz moją ukochaną Sonyę.

Drugą ręką złapał delikatnie rękę córki Carlosa i uśmiechnął się do obu kobiet.

- Tak być powinno zawsze. I tak będzie. Nigdy się już z wami nie rozstanę, z żadną was. Jesteście moją rodziną, jedynym, co mam. I od dzisiaj...- przerwał tylko na moment, by ucałować ich dłonie... – w tym domu zapanuje radość. Wariat numer jeden, Ricardo Rodriguez, jest tu z powrotem. Nie wiem, czy się na pewno cieszycie, ale...

- Przestań zadawać głupie pytania! – weszła mu w słowo Guardiola, nareszcie obdarzając go uśmiechem. - Stoimy obok ciebie, płacząc rzewnymi łzami, marząc tylko o tym, żeby cię dotykać, czuć, obejmować, rozmawiać z tobą, więc jak możesz mieć wątpliwości? Ona miała lepiej, była cały czas przy tobie - wskazała żartobliwie na Sonyę.

- Byłam...ale prawie go straciłam – odpowiedziała tamta, dobrze jednak wiedząc, o co chodzi ciotce narzeczonego i czując się tak samo szczęśliwa, jak ona.

- Ciii...Nie pora na takie rozważania. Opowieści później – zaprotestował Ricardo. – Teraz jedzenie. Bo inaczej zacznę jeść podłogę. Albo ściany. Albo wszystko naraz. A ty, ciociu, masz całkowitą rację co do tego dotykania. Sonya, wyobraź sobie, nie mogła przestać mówić – i myśleć – tylko o tym, jakby mnie tu pomacać. Jak się zapytałem, co poza moim ciałem we mnie kocha, to powiedziała mi, że fakt, że jestem seksowny. Nic innego nie przyszło jej do głowy.

- Gdzie wyście byli? – pociągnęła nosem Guardiola. – Rozbiliście się na jakiejś wyspie dla zakochanych?

- Niestety, nie...- posmutniał na sekundę. – Isla Negra...to był największy koszmar mojego życia. I to podwójnie. Raz, bo wybuchła na niej wojna, a dwa, bo...- przełknął ślinę. – Coś się tam jeszcze wydarzyło. Później. Ale nie warto o tym mówić.

Sonya wiedziała, co miał na myśli. Chodziło mu o moment, gdy dowiedział się, że została żoną Daniela Ramireza. Zauważył jej zwieszoną głowę, toteż zwrócił się znowu do niej, próbując zatrzeć zły nastrój:

- To już przeszłość. I nie będziemy do niej wracać. Naprawimy tylko jedną rzecz i na zawsze skończymy z bólem i cierpieniem. Kochane moje, kuchnia. Bo zasłabnę za moment. A potem...- podszedł bliżej do tej, którą tak bardzo ukochał, puszczając Valerię i ujmując Sonyę za obie ręce - ...potem zamierzam zamknąć drzwi naszego pokoju i spędzić wieczór z tobą. Tylko z tobą. A kiedy gwiazdy rozbłysną na niebie, my wciąż będziemy razem, nasze serca obok siebie, bijące w jednym rytmie. Moje ciało przy twoim...Moje ręce...

Zmienił mu się głos na nieco niższy i pełen pożądania. Głód, ten odczuwalny w żołądku, gdzieś zniknął. Zastąpił go inny, ten rozpalający zmysły, przyspieszający krążenie krwi w żyłach. Delikatnie odchylił jej włosy i pocałował w szyję, szeptając do ucha:

- Pomyliłem się. Nie potrzebuję jedzenia. Potrzebuję ciebie...

Odchyliła głowę do tyłu w niemym pozwoleniu, czując, jak jego pocałunki odszukują wrażliwe miejsca na skórze, jak wargi pieszczą nie tylko szyję, ale ramiona, dekolt, potem znów szyję, aż w końcu wędrują do ust.

- Ten pokój...Wznieśmy trochę światła naszą miłością. Zróbmy to teraz. Proszę...- wciąż szeptał, ale tym razem błagał również oczami, nie tylko samym głosem. O zgodę i pozwolenie prosiły również jego dłonie, błądzące po ciele, po ubraniu, nie baczące na to, że oboje są przemęczeni i nie wyglądają najlepiej.

- Tak, Ricardo...On, ten pokój...On potrzebuje...Ja potrzebuję...

Spojrzał na nią, odpowiedziała takim samym wzrokiem, aż nabrzmiałym od miłości...i pragnienia.

- Mój cudzie...mój aniele...

Ich usta spotkały się ponownie, tym razem na dłużej. Tak bardzo chciał pozbawić ją ubrania, oddać się rozkoszy w pełni, ale czekał. To nie miało odbyć się na szybko, nie miało trwać kilku sekund – ich zbliżenie było święte. Przedłuży je tak, jak tylko się da, by oboje przeżyli coś pięknego, by oboje sięgnęli gwiazd.

Żadne z nich nie zauważyło, że Valeria opuściła pokój już jakiś czas temu. Wiedziała, że jej rozmowa z siostrzeńcem może – i powinna - poczekać.

Za każdym razem, kiedy brał ją w ramiona, serce mu drżało, że któregoś dnia go odepchnie, że ten sen się skończy. Niegodzien uczuć, niegodzien miłości...tym bardziej kogoś takiego, jak ona. Sonya Santa Maria. Ostrożnie, nie chcąc jej spłoszyć, rozchylił wargi i wysunął język, powoli, czubkiem badając, czy ma prawo posunąć się dalej. I aż westchnął, kiedy zrozumiał, że dziewczyna robi to samo, że delikatnie otwiera usta i wychodzi mu na spotkanie. Wpierw niepewnie, jakby zadając pytanie. Jakby to ona miała wątpliwości, czy jest wystarczająco dobra dla Ricardo, czy jest w ogóle go warta.

Ich języki tańczyły, kiedy rozpiął guziki bluzki Sonyi i praktycznie zrzucił jej ubranie na podłogę. Oparł dłonie na nagich bokach ukochanej, czując, jak drży pod jego dotykiem. Odważył się nawet na więcej, nie przerywając pocałunku – zsunął dłonie ku jej spodniom i sprawił, by dołączyły do poprzednika.

- Jesteś taka piękna...

Położyła mu palec na ustach, po czym pomogła zdjąć koszulę, by na koniec rozebrać go całkowicie, co jakiś czas obdarzając pocałunkami.

- Nic nie mów...Tylko mnie kochaj...po prostu...

- Będę...będę do końca mojego życia...

W tym momencie miał na myśli oba rodzaje miłości – zarówno tej postrzeganej jako uczucie, jak i tej fizycznej, którą właśnie obdarzał dziewczynę. Z największą ostrożnością – wciąż próbując nad sobą zapanować – położył wybrankę na łóżku i pochylił nad nią, by zaraz czynić magię swoim językiem, ustami, rękami, bawiąc się z jej skórą, pieszcząc nagie sutki.

Spełnienie nadeszło szybko, gdy tylko dotknął palcami jej wrażliwego miejsca. Nie mogła już czekać, doprowadził ją do granic wytrzymałości, a kiedy jęk, jaki z siebie wydała, powiedział mu, że właśnie rozbłysło dla niej tysiące słońc, uśmiechnął się jak tylko on potrafił i przesunął bliżej niej, by dalej obdarzać, by brać, by za moment samemu witać się z nią w miejscu, gdzie istnieje miłość. I tylko ona.

Zło musi jednak gdzieś znaleźć ujście, gdzieś przebywać, nigdy nie zniknie ot tak, po prostu. Podczas, gry Ricardo i Sonya w końcu odnaleźli drogę do swoich ramion i podążali nią jeszcze wielokrotnie tego wieczora, Pedro Velasquez przeklinał dzień, w którym się urodził.

Koniec odcinka 258
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:42:22 02-09-14    Temat postu:

Głupi dubel.

Ostatnio zmieniony przez Dudziak dnia 17:45:19 02-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:43:22 02-09-14    Temat postu:

Łoooo, ale Cię zdublowało xD
Szkoda, że Raul nie żyje i żył nie będzie, bo go lubiłam Ale nie można mieć wszystkiego Jeśli chodzi o Ezequiela to dzięki niemu jeszcze bardziej lubię Daniela xD

Ajajajaj, jaka cudowna scenka RR i Sonyi! Chciałam, by zaznali odrobiny szczęścia i to się spełniło! Wspaniale to opisałaś, pokłony dla Ciebie Wreszcie mieli odrobinę czasu dla siebie i mogli nacieszyć się własną miłością W ogóle to ponownie zaskoczyło mnie zachowanie RR- taki wesolutki, pewny siebie, wręcz emanował szczęściem i to właśnie on był wesołą duszyczką w domu Valerii To on namawiał Valerię i Sonyę do tego, by przestały myśleć o smutnych wspomnieniach i zaczęły cieszyć się tym, co jest w tej chwili. Niesamowite, jak go zmieniła całą sytuacja na wyspie. Dostał nauczkę i teraz (tak jakby) narodził się na nowo. Mogę mieć tylko nadzieję, że stary, tchórzliwy RR już nigdy nie powróci, bo ja chcę czytać o tym, który walczy o szczęście swoje, ukochanej Sonyi, swoich dzieci i ciotki A, jeszcze czekam na jego spotkanie z Pedro, czuję, że będzie wzruszające
Nie bardzo rozumiem (a raczej, nie pamiętam) dlaczego Viviana mogłaby tylko przez kilka lat zajmować się wnukami? Jest chora? Przez ten czas, kiedy nie czytałam Twojego dzieła, wiele rzeczy pozapominałam, a ciężko byłoby się przekopać przez te wszystkie strony i odcinki, by znaleźć odpowiedzi
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:14:32 02-09-14    Temat postu:

Faktycznie, ale mi się dubli narobiło..;/.

Wiesz, chodzi o to, żeby w mojej telenoweli nikt nie czuł się bezpieczny (tak, nawet RR!), bo jeżeli będzie inaczej, to wtedy Czytelnik nie będzie drżał z niepokoju o losy postaci, którą lubi, bo będzie mieć pewność, że tej postaci nic się nie stanie. Dlatego niektórzy muszą umrzeć...

Dziękuję . Fakt, należało im się, bo tak naprawdę oni - poza tym, kiedy byli razem w chatce RR - nigdy nie byli ze sobą, przez tyle lat! Ale czy aby na pewno to wszystko skończy się ot tak, po prostu? Znając mnie, znowu coś namotam . Ale masz rację...RR jest teraz inny i inny będzie. W końcu po raz pierwszy ktoś tak naprawdę o mało co nie zabrał mu Sonyi. On się tego strasznie przeraził. Tchórzliwy? Może i wcześniej taki był..ale ja bym go bardziej nazwała "niewierzącym we własne siły". Teraz dostał kopa - wychodzi na to, że trochę dzięki Danielowi - i nie zamierza odpuścić swojego bez walki.

Hm, spotkanie z Pedro...A pamiętasz końcówkę 258 odcinka? Pedro może już nie żyć.

Viviana jeszcze nikomu nic nie powiedziała o tym, co wie, nawet nam, Czytelnikom. Więc nie martw się, bo nic nie przegapiłaś .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 136, 137, 138 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 137 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin