Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 137, 138, 139 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:18:13 02-09-14    Temat postu:

To ja myślałam, że ta końcówka odcinka to chodzi głównie o to, że cierpi z powodu przyjaciela i Valerii :O To mnie teraz przeraziłaś!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:20:35 02-09-14    Temat postu:

Nie . Żeby nie było tak slodko, los postanowił doczepić się teraz do Pedro...On się może nawet nie zdążyć dowiedzieć, że Ricardo żyje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:24:46 04-09-14    Temat postu:

Odcinek 259

Gabriel Abarca prawie się poślizgnął, wpadając razem z Allisson na szpitalny korytarz. To właśnie tutaj przyjmował - według tego, co im powiedziano - Manuel Serfaty. Lekarz, który miał przywrócić blask w oczach chłopaka. Doktor znający miejsce pobytu jego syna - a przynajmniej jeśli nie miejsce, to chociaż stan zdrowia, cokolwiek - z pewnością miał więcej informacji, niż sam ojciec Jorge.

- Myślisz, że mi wybaczy? - spytał, dysząc i starając się nie puścić ręki dziewczyny, która właśnie pomagała mu odzyskać równowagę.

- Ale kto i co? Chyba nie mówisz o...Dianie? - zaniepokoiła się wybranka serca Gabriela.

- Nie, nie! Oczywiście, że nie! - przerażenie w głosie i oczach chłopaka było szczere. Jak mogła tak pomyśleć! - Mój syn. To, że nie byłem z nim od urodzenia.

- Przecież nie wiedziałeś, że żyje, uspokój się! - próbowała go pocieszyć córka Monici. - Poza tym jest jeszcze malutki i nawet nie wie, że brakowało mu ojca. Zresztą niedługo weźmiesz go w ramiona i wszystko będzie dobrze.

- Boję się, Allie - przyznał. - Co, jeśli nie sprawdzę się jako rodzic? Albo Diana znajdzie sposób, żeby mi go znowu odebrać?

- Nie znajdzie. Będziemy razem bronić naszego dziecka. To znaczy...- zawahała się, zdając sobie sprawę, jak określiła Jorge.

- Allie...Nie cofaj tego, co właśnie powiedziałaś. Jorge jest naszym synem, moim i twoim. A przynajmniej o tym marzę - żebyś uznała go za swojego, żebyś go tak traktowała, żebyś - kiedy to wszystko się już skończy - została moją żoną.

Te bardzo szybkie - i z pewnością nieoczekiwane - oświadczyny nie było przez to wcale mniej żarliwe. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, rozmowę przerwał im jakiś męski głos z prawej strony:

- Słyszałem, że państwo poszukują doktora Serfaty? Słucham, czy mogę służyć?

Lekarz, który zjawił się obok nich, nie znał ani nazwiska Gabriela, ani Allie. Nie podali ich na wszelki wypadek, obawiali się bowiem, że mogliby ostrzec przedstawiciela służby zdrowia i - o ile jest zamieszany w cały ten spisek - w jakiś sposób przygotować się do konwersacji ze zdesperowanym przyjacielem Daniela.

- Ja...my...- zaplątał się na moment Abarca, ale bardzo szybko odszukał potrzebne mu słowa - niema zgoda na ślub, jaką zdążył wyczytać w oczach wybranki, dodała mu odwagi. - Pragniemy dowiedzieć się nieco więcej informacji na temat jednego z niemowlaków. Jego matka, Diana Lopez, nie była w stanie przybyć osobiście, a martwi się o małego Jorge i...

- I wysłała was? - postawny mężczyzna zmrużył oczy. - Dziwne. Nie praktykuje się czegoś takiego w tutejszym szpitalu, nie udzielam żadnych wiadomości o moich pacjentach, nie w takim przypadku. Obawiam się, że póki nie porozmawiam z panią Lopez, nie będę mógł...

Gabriel bardzo uważnie słuchał słów Manuela i stwierdzenie, jakie padło w środku jego wypowiedzi - "nie udzielam informacji o pacjentach" - i fakt, że Serfaty nic nie wspomniał o śmierci dziecka, nie był zszokowany tym, że ktoś o niego pyta, tylko potwierdziły jego przypuszczenia. Jorge żył. Pozostawało tylko przekonać lekarza, aby im pomógł.

- Proszę pana – wtrąciła się nagle Allie, zyskując kolejny poziom podziwu w oczach zakochanego w niej chłopaka. – Mój narzeczony, stojący przed panem Gabriel Abarca, to ojciec dziecka. Jest on bliskim przyjacielem Daniela Ramireza, syna Fernando. Tak, tego bogacza z Acapulco. Chyba nie chcę się mu pan narazić, doktorze?

Nie miała pojęcia o tym, że starszy Ramirez znany jest nie tylko ze swojego bogactwa, ale i z czegoś jeszcze. Z tego, że zawsze osiąga to, czego chce i to niekoniecznie legalnymi sposobami. Serfaty miał z nim kiedyś do czynienia i wiedział, że Fernando to nie tylko zwykły milioner. Manuel doskonale zdawał sobie sprawę, kim naprawdę jest tamten człowiek. Abreu wybrała idealnie.

- Pana Fernando? – wydukał zaskoczony i trzeba przyznać, nieco wystraszony lekarz. – W takim razie zapraszam państwa do mojego gabinetu, proszę tędy, w prawo...

Jeżeli ci ludzie mają cokolwiek wspólnego z tym przestępcą, nie ma najmniejszego zamiaru im się narazić. Diana i jej żądania w tej chwili nic nie znaczą. Problem był jednak inny – zanim para dotarła do celu i zobaczyła się z nim, on zdołał już wykonać to, co poleciła mu kobieta, matka Jorge...Potarł dłonią spocone czoło, zastanawiając się, jak ma wybrnąć z tej całej sytuacji.

Zgoła inne sprawy, ale również związane z dziećmi, zaprzątały umysł Rodrigueza. Zarówno Marco, jak i Raquel były dosyć żywotne, ale to, co wyrabiał syn Ricardo, przechodziło ludzkie pojęcie. Miał już roczek, chociaż rozwojem przewyższał swoich rówieśników – nie tylko znał więcej słów, niż trzy, czy cztery, ale używał ich nader często. Uwielbiał, kiedy dorośli patrzyli na niego i uważnie słuchali, co ma do powiedzenia. Jego ulubionym zajęciem było rysowanie, co prawda nie były to dzieła na miarę wielkich artystów, ale widać było, że ten talent odziedziczył po ojcu i w przyszłości mu w nim dorówna. Na dodatek kochał się ruszać, kochał biegać i skakać. Rodriguez nie mógł być świadkiem ani pierwszym kroków stawianych przez jego dzieci, ani pierwszych wypowiedzianych przez nie słów, ale Marco wynagradzał mu to z nawiązką.

- Tata! Tata! Tata! – powtarzał bez przerwy maluch, siedząc na specjalnie przystosowanym dla niego krzesełku i co rusz stukając ojca w nos.

- Aua! To boli! Mój syn mnie bije! – poskarżył się nieszczęśliwy rodzic. Ricardo był najedzony, wypoczęty i szczęśliwy, mając przy sobie rodzinę i próbując zapomnieć o tym, co stało się na Isla Negra...choć na chwilę.

- On się cieszy, że cię widzi – roześmiała się Sonya. Dziś miała opuścić rezydencję Valerii i udać się do miejsca, które polecił Nestor – oboje jednak, zarówno syn Cataliny, jak i ona sama, córka Carlosa, odsuwali ten moment, jak tylko mogli. Zresztą Villanueva miał przyjechać osobiście i jak do tej pory tego nie zrobił, mieli więc dla siebie nieco więcej czasu.

- I dlatego wali mnie w nozdrze? – skrzywił się on.

- Wolisz, aby walił cię gdzie indziej? – zdziwiła się Sonya. – Na przykład w...

- Przestań! – zamachał rękami Ricardo, jednocześnie stosując nieco dziwaczne uniki i w ten sposób próbując obronić się przed Marco. – Nie chcę, żeby ten karateka walił mnie gdziekolwiek! Sama sobie spróbuj, jak to jest, oberwać pięścią od tej wściekłej maszyny, zwanej popularnie jako El Niño!

- A nie możesz się odsunąć? – podsunęła najprostsze rozwiązanie, jakie przyszło jej do głowy. – Po co nadal przed nim kucasz?

- Bo lubię? – odparował.

- Lubisz kucać przed dziećmi i obrywać w nozdrza? – Oczy Sonyi rozszerzyły się najszerzej, jak się da.

- W jedno nozdrze konkretnie – poprawił ją. – On uwielbia lewą stronę mojej twarzy. A poza tym nie, wcale nie lubię! – zorientował się dopiero teraz, co właściwie mówi. – Lubię się z nim bawić, a zabawa, którą wymyśliłem, wymaga właśnie kucania i...

- Tata! – Marco Pedro najwidoczniej nie był zainteresowany zasadami, jakie próbował wpoić mu rodzic. On miał własny pomysł na spędzenie najbliższych kilku godzin...

- Jeżeli zaraz nie przestaniesz, zacznę cię łaskotać! – zagroził Ricardo. – Wiem, że rozumiesz, co do ciebie mówię i nie zawaham się, aby użyć tego! – pochylił się w stronę dziecka, i zaczął wprowadzać w życie swoją groźbę. Marco roześmiał się hałaśliwie i na moment przestał znęcać się nad nosem ojca, co Rodriguez przyjął z niejakim zadowoleniem. Obrócił się w stronę Sonyi, dumny, że łaskotanie poskutkowało...tylko po to, aby zaraz otrzymać kolejny cios, tym razem od prawej strony – najwidoczniej Raquel doszła do wniosku, że ma ochotę się dołączyć.

- To nie fair, was jest dwoje! – zawył poszkodowany.

- Troje – sprecyzowała Sonya i z zadziwiającą jak na niewidomą osobę skutecznością uczyniła to samo, co przed chwilą jej córeczka.

- Wy mnie nie kochacie. Wy mnie zdecydowanie nie kochacie – zajęczał całkowicie pokonany i pogodzony z losem Ricardo.

- Ależ kochamy...- przysunęła się do niego i pocałowała w tak bardzo ukochane wargi.

- Wariatko ty moja, tak przy dzieciach? – zdumiał się tuż po tym, jak oddał pocałunek.

- Nie, panie Nienasycony. Na razie tylko słodkie buziaczki. Reszta potem – uśmiechnęła się znacząco. – Po odwiedzinach moich rodziców i tego lekarza, który zorientował się, że żyjemy.

- A propos...nie wiesz czasem, gdzie jest Pedro? Ciocia mówi, że go...hm, tak jakby wyrzuciła. Nie mam pojęcia, gdzie on może być – zmartwił się Rodriguez.

- Nie, ani ona, ani Enrique nie wpadli na żaden pomysł. Ja też o tym myślałam, ale na próżno.

- Mam tylko nadzieję, że nic mu się nie stało – westchnął Ricardo. – Dzwoniłem do niego, bo ponoć wciąż ma stary numer telefonu, ale nie odbierał.

Jak bardzo się mylił...

Harper przeżywał największy koszmar swojego życia. Sądził, że nic go nie może złamać, że dzięki pracy, jaką wykonywał, był przygotowany do najtrudniejszych zadań. Przez służbę u Nestora robił rzeczy, o których nie wspomina się głośno. Ale to? Spotkanie z Sandrą Perez? Z tą, która nim pogardza i tak bardzo nienawidzi? Zdecydowanie ponad jego i tak już nadwątlone na wyspie siły. Nie miał jednak wyjścia, Villanueva nigdy nie rzucał słów na wiatr i skoro chciał spotkać się z wdową, to się spotka – z pomocą Ciszy, lub bez. Poprawił skromne ubranie, w które się przyodział i – starając się być jak najmniejszy – zapukał do jej drzwi.

Była jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał. W pierwszym odruchu chciał przycisnąć swoje usta do jej i tak zostać na wieczność. Nie było to jednak możliwe – ani teraz, ani nigdy.

- Sandra...- wykrztusił tylko zamiast tego.

- Joaquin? Ale jak, skąd...

Za moment opanowała zaskoczenie i próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale wsadził stopę pomiędzy wejście, a framugę.

- Zaczekaj – wciąż mówił z ogromnym trudem, coś dławiło go w gardle. – Nestor Villanueva, on...chce cię widzieć.

- Ale dlaczego przysłał ciebie? – wdowa po Hectorze czuła się, jakby miała zaraz zemdleć. Ta twarz, to oblicze! Ile razy mściła się na nim w snach, w marzeniach niszcząc go tak samo, jak on zniszczył ją! A teraz stał tutaj, wyglądając jak weteran wojenny i przynosił jej wiadomość, jakby nigdy nic nie stało się pomiędzy nimi. A stało się przecież tak wiele...

- Nie wiem...Pewnie dlatego, że nigdy nie wspomniałem mu, co nas łączyło. Sandra, błagam cię. Ja już jestem martwy, zdradziłem zaufanie szefa, wiesz, jak on karze tych, którzy go zawiedli, ale proszę...pojedź ze mną, ten ostatni raz.

- Nie ma mowy! Założę się, że to pułapka! Znikaj stąd, albo wezwę policję!

- Nie chcesz tego, uwierz mi. Villanueva przybyłby po ciebie osobiście, a ostatnio bywa bardzo wkurzony. Nie skrzywdziłby kobiety, ale lepiej będzie, jeżeli z nim porozmawiasz, w końcu to on wypełnił twoją...prośbę. Moimi rękami, tak swoją drogą. Miałem się tu zjawić wczoraj, dziwię się, że jeszcze mnie nie znalazł i...

- Ty? Ty zabiłeś...

- Cicho! – upomniał ją. – A co, jeśli ktoś usłyszy? Ja, tak, owszem, zgadza się. Opowiem ci dokładnie, jak to się stało, ale po drodze. Wsiadaj do samochodu, zanim Nestor sam się tu pofatyguje. A to nie będzie dobre ani dla mnie, ani dla ciebie.

- Jesteś ostatnią osobą, która może mi grozić! Ale w porządku. Skoro ty byłeś tym, który uwolnił świat od tego robaka, spotkam się z twoim szefem. Pamiętaj tylko, że zrobię to tylko dla niego, to jemu chcę podziękować, z tobą nie chcę mieć nic wspólnego!

- Sandro, wiem...Opuściłem cię...Gdybyś jednak kiedyś wysłuchała całej historii...

- Nie jestem zainteresowana! – przerwała mu w pół słowa, wyminęła z godnością, starając się nie dotykać Harpera i zajęła miejsce pasażera w jego samochodzie. Zauważyła, że ściskał kierownicę, ostatkiem sił powstrzymując się, by nie wyznać jej wszystkiego...albo nie wybuchnąć płaczem. On, El Silencio, z ledwością powstrzymywał łzy!

Musiał złamać obietnicę i przerwać milczenie. Ich związek nie miał żadnej przyszłości, wszystko było już stracone dawno temu, ale nie potrafił znieść jej oczu, tego, co w nich zobaczył. Nie zasłużył na takie traktowanie! A może jednak zasłużył...?

- Przysięgłem, że nie poruszę tego tematu – odezwał się wreszcie. – To jednak silniejsze ode mnie! Ja...Fernando. To on mi kazał! – wybuchnął nagle. – Ten cały ślub z Marisol, jej rzekoma ciąża, wszystko było kłamstwem, nieprawdą! Po to, aby wróg Ramireza dał się nabrać i odkrył swoje karty! Zrozum, proszę. Nie mogłem mu odmówić, zdobywałem jego zaufanie krok po kroku. Zabiłby mnie, gdybym...

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – powiedziała sucho. – Po pierwsze, byłeś wtedy pracownikiem Villanuevy, nie Ramireza, a po drugie ja ją widziałam! Była w ciąży, spodziewała się dziecka, widziałam wyniki badań!

- Sandro...- głos mu się łamał, z ledwością skupiał się na drodze i prowadzeniu pojazdu. – Ty miałaś w to uwierzyć, cały świat miał. Na tym właśnie polegał plan. Wyniki były sfałszowane, Marisol przez cały czas chodziła w przebraniu, a Ramirez...on nic nie wiedział o tobie, o tym, że miałem wtedy dziewczynę, że byłem z kimś! Pewnie i tak by go to nie obeszło. Jedyne, co odkryłaś, to nie była zdrada, a moja misja. Przez cały czas byłem podwójnym agentem, zacząłem pracę dla Nestora, a potem wkradłem się w łaski Ramireza. Spotkałem ciebie, zakochałem się w tobie...ty byłaś wtedy kochanką...to znaczy przyjaciółką Villanuevy – poprawił się szybko. - Kiedy wydarzyło się to wszystko z Marisol, poprzysięgłem zemstę, czekałem na odpowiedni moment.


- Przez tyle lat? – znów weszła mu w zdanie. – Nie znalazłeś okazji do zemsty i poinformowania mnie, co się stało, przez tak długi okres?! Czy ty uważasz mnie za szaloną?

- Uważam cię za piękną...- szepnął. – Zapominasz, z kim miałem do czynienia. Nie tak łatwo jest mścić się na kimś takim, jak ojciec Daniela. Musiałem czekać, musiałem odłożyć na bok nienawiść i pomagać temu, któremu tak bardzo życzyłem śmierci. A równocześnie kryć się przed Nestorem, aby nie odkrył tego, co nas łączy – nie byłby zachwycony, wiesz przecież. I trzymać w tajemnicy fakt współpracy z jego największym wrogiem...

- Jednego nie rozumiem. Po co w ogóle zgłosiłeś się do Fernando? Czego od niego chciałeś, wiedząc, że Villanueva go po prostu nie znosi? Zdradziłeś nas oboje, Joaquin, swojego szefa i mnie!

Wdowa Perez już dawno żałowała, że dała się wciągnąć w tą bezsensowną dyskusję.

- Zabił moją siostrę – odpowiedział jej głucho. – Zabił Alicię Harper.

Koniec odcinka 259
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:59:44 07-09-14    Temat postu:

No po prostu nie wierzę- RR i Sonya są szczęśliwi! Wreszcie dałaś nam jakieś scenki z dzieciakami Teraz RR, Sonya i dzieciaki mogą stworzyć rodzinę, taką prawdziwą, pełną rodzinę. Oczywiście, znając Ciebie, nie nastawiam się na długie chwile szczęścia, ale dobre i to Zabawa ojca z dziećmi musiała uroczo wyglądać, zwłaszcza jak obrywał od nich po nosie xD Przyjemnie się czyta o ich szczęściu, ale już naprowadzasz nas na przykre fakty, bo nie wiadomo co się stało z Pedro...
Lekarz przeraził się, gdy usłyszał, że Gabriel to przyjaciel Daniela Ramireza. Tak, tego samego Ramireza Ciekawa jestem jak on teraz wybrnie z tej całej sytuacji. Czy ja dobrze zrozumiałam, że on kazał zabić małego Jorge?! :O Jeżeli tak, to chciałabym, żeby wpadł w ręce Fernando, chociaż myślę, że sam Gabriel dałby mu taki wycisk, że ten modliłby się o szybką śmierć Mam jednak nadzieję, że Jorgito żyje, a Gabriel i Allie stworzą mu prawdziwą, kochającą rodzinę.
Wreszcie Harper wyznał wszystko Sandrze! Już myślałam, że do tego nigdy nie dojdzie, a tu takie miłe zaskoczenie Teraz pozostaje tylko pytanie czy Sandra mu uwierzy i wybaczy. Osobiście doskonale rozumiem Joaquina. Ramirez zabił jego siostrę, więc zemsta to (moim zdaniem) jedyne dobre wyjście. Jedyny błąd jaki Harper popełnił to ten, że od samego początku nie ustalił wszystkiego z ukochaną. Myślę, ze i ona by go zrozumiała. Teraz pozostaje mi mieć nadzieję, że dasz odrobinę szczęścia również Harperowi, bo tego mu bardzo brakuje
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:44:26 08-09-14    Temat postu:

Ricardo i Sonya są szczęśliwi, bo razem przeżyli piekło i teraz mogą spędzić trochę czasu razem. Tak mi się wydaje, że im to było właśnie potrzebne - przejść naprawdę razem przez coś strasznego - i to strasznego do granic możliwości - a potem odbywać "rekonwalescencję" razem, bez uraz, bez gniewu na siebie, bez niczego takiego. I koniecznie razem z dziećmi . Tyle, że nawet, jakby chcieli, to za wiele czasu razem nie spędzą, bo Sonya ma mieszkać osobno, póki nie otrzyma unieważnienie ślubu (o ile, oczywiście, w ogóle je otrzyma). A jest jeszcze jedna rzecz, która nie przyszła nikomu do głowy...nawet Danielowi, jak kombinował to, co kombinował . I jeszcze to, co przeszło przez myśl Nestorowi, ale sam nie skojarzył, o co mu chodzi...

Dobrze zrozumiałaś. Niekoniecznie zabić, ale zrobił to, co mu kazała Diana. I obawiam się, że Fernando miałby sprawy Gabriela gdzieś...to był tylko taki straszak, jakiego użyła Allie. Nawet, gdyby Gabriel poskarżył się Danielowi, to przecież ten nie pójdzie do ojca, prosić go o pomoc dla przyjaciela...

Zorientowałaś się, kogo dokładnie zabił Ramirez? .

Odcinek ostatni....z mojego zapasu .

----

Odcinek 260

Nestor Villanueva nie przyjechał przez kolejne parę godzin. Przyszli państwo Rodriguez spędzili ten czas bardzo przyjemnie, dzieląc go pomiędzy dzieci i wciąż wzruszoną i nie potrafiącą do końca dojść do siebie Valerię. Gdzieś jednak, na dnie serca Ricardo, dał się odczuć niepokój o przyjaciela. Co prawda nie sądził, aby Wymoczek był zdolny w jakikolwiek sposób skrzywdzić gangstera, ale cisza była niezwykła. Syn Diego postanowił, że spróbuje skontaktować się z byłym właścicielem Isla Negra, jak tylko skończy po raz kolejny opowiadać ciotce, co właściwie stało się na wyspie.

- Boże, mogłeś tam zginąć! – powiedziała po raz nie wiadomo który Valeria.

- Na szczęście tak się nie stało i wróciliśmy bezpiecznie – uśmiechnął się ten, który jeszcze dwa dni temu myślał, że jego życie się skończyło – i to nie tylko w tym fizycznym sensie.

- Teraz tylko musicie odpocząć przez parę dni, a ja w międzyczasie wszystko przygotuję. Zobaczycie, to będzie najpiękniejsza, największa uroczystość, jaką widziano w Meksyku.

- Jaka uroczystość? – spytał siostrzeniec, chociaż podejrzewał, o co jej chodzi.

- Wasz ślub, oczywiście. Teraz, gdy sam Bóg pokazał, że macie przed sobą przyszłość...O co chodzi? – zauważyła, że Ricardo kręci głową ze smutkiem. – Nie mów mi, że znowu się pokłóciliście?

- Nie. Tyle, że Sonya...- przełknął ślinę, gotów w końcu to powiedzieć. – Ona...Już ma męża.

- Co?! – Valeria zerwała się z krzesła. – Co ty bre...aha. Już rozumiem. Pewnie wzięliście szybki ślub i to dlatego. Wystraszyłeś mnie, wiesz? Nie rób tak więcej, bo...

- To nie tak. Ona...wzięła ślub z Danielem, Tam, na polu bitwy.
Guardiola usiadła, niezdolna do utrzymania się na nogach.

- Bardzo śmieszny żart. Bardzo śmieszny. Zaraz wszystkiemu zaprzeczysz i...Ricardo? Ty...płaczesz?

Wykorzystując fakt, że dziewczyny nie było w pobliżu i nie musiał udawać, że wszystko jest w porządku, pozwolił sobie dać ujście łzom. A skoro już raz zaczęły płynąć, nie chciały przestać.

- On ją namówił. Okłamał, że umiera. Gdzieś tam obok nich kończył swój żywot ksiądz, Wymoczek to wykorzystał i tak zostali sobie poślubieni. Ubłagała mnie potem w śmigłowcu, żebym jej nie odrzucał i dałem jej radę, żeby wystąpiła o unieważnienie. Wiesz, okoliczności i tak dalej. Pewnie je dostanie. Obiecałem Sonyi, że potem my...że będziemy razem. I ja to spełnię, chociaż boli mnie straszliwie, że była w stanie wyjść za tego...za mojego wroga. I to tak po prostu. Zastanawiam się czasem, co by było, gdybym znalazł sobie kogoś innego. Gdybym poznał inną kobietę – albo mężczyznę – i zakochał się w tej osobie. Czy tak samo bym cierpiał. Może byłbym szczęśliwszy? Z Mayrin, na przykład? Jest, jaka jest, ale takiego numeru z pewnością by mi nie wykręciła.

- A co z waszą miłością? Z tą ogromną namiętnością, z pasją, z historią kochanków, którzy przezwyciężyli tak wiele przeciwieństw? Nie poddawaj się, nie teraz. Przyznam, że chętnie bym jej powiedziała, co o tym wszystkim myślę, ale ona i tak niedługo się stąd wyprowadzi. Mała żmija...Straciłam do niej wszelaki szacunek, Ricardo. Będę was wspierać – to znaczy wasz związek – tylko ze względu na ciebie. Ale po tym, co mi powiedziałeś...

- I to jest właśnie mój problem – westchnął, nie ocierając cieknących mu po policzkach łez. – Ty potrafisz ją wyrzucić z serca, ja nie. Spojrzała mi w oczy, szepnęła parę słów i zmieniłem wcześniej podjętą decyzję, co więcej, przyprowadziłem ją tutaj, a nawet byłem z nią poprzedniej nocy...

- Żałujesz? – spytała cicho. – Wiem, że skoro obiecałeś, to słowa dotrzymasz, ale czy gdyby dało się cofnąć czas, znów zgodziłbyś się jej wybaczyć?

Nie odpowiedział przez dłuższą chwilą, patrzył tylko niemo na ścianę. W końcu wyznał, również szeptem:

- Nie żałuję. Bo ją kocham. Wiem jednak, że do ostatniego tchnienia będzie się za mną ciągnęło wspomnienie chwili, kiedy mi powiedziała, co się stało. I fakt, że chciała zaryzykować własne życie, aby go znaleźć, nawet nie sprawdzając zbyt dobrze, czy nie jestem ranny. Jakby w tamtym momencie Daniel był ważniejszy ode mnie. Jakby to jego darzyła uczuciem, nie mnie. I kiedy na nią spojrzę, będę znów to widział, będę słyszał jej słowa, cierpiał po raz kolejny. To jak dźganie bardzo ostrym nożem w otwartą i wciąż niezagojoną ranę.

- Powinieneś ją zostawić – poradziła mu krótko Valeria.

- Może. Prędzej jednak wyrwałbym sobie własne serce.

Ciszy, jaka zapadła po jego słowach, nie przerwał nawet rozlegający się na korytarzu szelest targanego papieru. Rodriguez i Guardiola go po prostu nie słyszeli, siedząc tak razem w zamyśleniu.

Malutkie kawałeczki pisma, prośby o unieważnienie małżeństwa, jakie zaczęła pisać Sonya z pomocą Enrique - był jej oczami - i właśnie szła do ukochanego, by się upewnić, że użyła właściwych zwrotów, upadły u stóp córki Carlosa. Zastąpiły one krople łez, oczy żony Daniela Ramireza były bowiem suche. Tylko dusza szlochała gdzieś w jej wnętrzu. Niesłyszalna dla postronnych, tak samo, jak kroki dziewczyny, oddalające się coraz dalej i dalej, w głąb rezydencji.

- On mi nigdy nie wybaczy, nigdy nie zrobi tego tak naprawdę. Mówi inaczej, powtarza, że mnie kocha, ale ma zadrę w sercu i to ja mu ją tam wsadziłam. Uczyniłam go nieszczęśliwym. Ciotka ma rację, powinien ode mnie odejść. – Sonya płakała w poduszkę, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi do pokoju. – Ten smutek...te oczy, tak cierpiące, a tak przeze mnie kochane...On będzie pamiętał to, że wyszłam za Daniela, a ja to, co przed chwilą powiedział i to, jak wyglądał gdy to mówił...

Nic z tego nie widziała, ale słyszała w jego głosie i potrafiła to sobie wyobrazić.

Sięgnęła po leżący na stojącej przy meblu szafeczce telefon komórkowy i z niemałym trudem, po omacku wybrała numer Ramireza. Chłopak nie odpowiadał przez dłuższy czas, zgłosiła się poczta głosowa. Westchnęła więc głośno i wyrzekła znamienne słowa:

- Proszę. Spotkajmy się. Ja...Nie wyślę tego. Nie wystąpię o cofnięcie przysięgi. Tak będzie lepiej. Dla nas wszystkich. Dzieci, one zostaną tutaj, z Ricardo. Ale ja, ja...zamieszkamy razem, ty i ja, jako mąż i żona. Daj znać, gdy to odsłuchasz, potrzebuję, żebyś po mnie przyjechał.

Cztery ściany były świadkiem bezdennej rozpaczy dziewczyny, podłoga i sufit łączyły się z nią niemo w bólu. Nie chciała tego, nie chciała spędzić życia z synem Eugenii, Bóg jeden wie, jak bardzo pragnęła zakończyć ten idiotyzm – jak nazwała go jej prawdziwa miłość. Jednakże za błędy się płaci, czasem nawet najwyższą cenę.

Wymoczek połączenia odebrać nie mógł. Rozpatrywał właśnie ze swoim ojcem pewien interes.

- A co ja będę z tego miał? – spytał mąż Eugenii, składając po swojemu dłonie w kwiat lotosu. - Co otrzymam, jeżeli wpłynę na duchowieństwo tak, aby odmówili unieważnienia ślubu twojego i Sonyi Santa Maria, a do tego jeszcze wystawię Julio porządny nagrobek, a potem pozwolę tobie i twojej żonie mieszkać w jakimś mieszkanku, które sam dla was kupię? Przyznasz, że wiele ode mnie wymagasz, prawda?

Aż się zatrząsł na samą myśl, że miałby spełnić drugi punkt umowy. To było chyba najstraszniejsze ze wszystkich rzeczy, o które prosił jego – trzeba przyznać, dosyć bezczelny – syn.

- Nestora Villanueva i jego imperium.

- Całe? – zadrwił Fernando. – Niby jak tego dokonasz, bo nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zdradził ci swoje największe tajemnice?

- Całe. – Daniel nie dał się sprowokować. – Nie darzysz go sympatią, tato. Ty go wręcz nienawidzisz i ja podzielam to uczucie. Czyż nie byłoby przyjemnie położyć ręce na tym, co posiada?

- I przychodzisz z tym do mnie? – spojrzenie ojca stało się jeszcze bardziej przenikliwe. – Mnie, którego obwiniasz o śmierć brata?

- Julio już nic życia nie przywróci. A ty możesz uratować nie tylko mój związek, ale i przyszłość kobiety, którą kocham. To da szczęście nie tylko mnie, ale i w pewien sposób uczci Julio. Wtedy jestem gotów...znów zachowywać się jak twój syn.

- Nie ma mowy o wybaczeniu, prawda? – zaśmiał się lekko starszy człowiek. – Nie martw się, nie zależy mi na tym. Dobra. Mów, co masz na Villanuevę. Nie musisz mi mówić całości, wiem, że nie jesteś głupi i nie będziesz chciał zdradzić za dużo, żebym czasem nie wykorzystał tego, co mi powiesz i odmówił ci pomocy przy twoich problemach.

- Rakiety – odrzekł mu krótko potomek.

- Tenisowe? – odbił piłeczkę tamten, jakby naprawdę grał w tą grę.

- Nie. Tato, proszę, skończ te kpiny. Mówię o rakiecie, jaką Asdrubal, jego pilot, odpalił, kiedy ścigał nas wrogi śmigłowiec. To nie była zwykła broń. Po tym, jak wybuchła i co wymsknęło się Nestorowi, gdy tak się zachwycał efektem jej użycia, wnioskuję, że do budowy tychże korzystają z pewnego niezbyt legalnego źródła.

- Ja też mam takie – jak się wyraziłeś – źródła – przerwał mu zniecierpliwiony kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa, ojciec. – Jeżeli masz zamiar oskarżyć go przed policją, to wiedz, że to nie ma sensu. On ma tam swoich ludzi, zresztą ja też. Poza tym to za mało, żeby zniszczyć Villanuevę.

- O nie. Ja pragnę czegoś więcej. Dowiedzieć się, skąd bierze części do rakiet. A potem przejąć to miejsce.

- Interesujące – przyznał Ramirez. – Jak zamierzasz się dowiedzieć, gdzie to jest?

- Mam pewien pomysł...

Manuel Serfaty pocił się coraz bardziej. W jego gabinecie, pokoju, w którym się właśnie znajdowali, nie było aż tak bardzo upalnie, ale on, lekarz, nie miał pojęcia, co powiedzieć tym dwojgu ludziom, którzy z wyczekującymi minami wpatrywali się w niego i czekali na choć skrawek informacji o poszukiwanym przez nich dziecku.

- Muszę państwu coś wyznać – mówiąc to, poprawił kołnierzyk, który coraz bardziej go uciskał. – Ja...to znaczy...jeżeli naprawdę przysłała państwa pani Lopez, to nawet lepiej, bo ja nie będę musiał przekazywać jej tej wiadomości...

Coraz bardziej wątpił, czy Diana w ogóle wie o ich wizycie. Być może jednak naprawdę przysłała ich tutaj, aby naocznie sprawdzili, czy wykonał zadania. W takim razie może być z niego dumna.

- To dziecko...- kontynuował po chwili. – Przykro mi to mówić, ale...Jorge zmarł kilka godzin temu.

Bacznie obserwował zarówno Gabriela, jak i Allie, starając się wyczytać cokolwiek z ich oczu. Czy dobrze zrobił, że powiedział im o śmierci niemowlaka? Postąpił źle, czy dobrze, nie zamierzał kłamać, nie przed przedstawicielami kogoś tak potężnego, jak Fernando Ramirez.

Abarca zamrugał kilka razy powiekami, kompletnie zaskoczony. Jeszcze przed momentem wierzył, że dziś weźmie w objęcia swojego syna, a teraz miał przyjąć do wiadomości, że to się nigdy nie stanie? Zerwał się w krzesła i krzyknął na cały głos, prosto w twarz lekarza:

- Nie, to nie może być prawda! Pan...pan kłamie! To ona, to Diana panu kazała!

Wybiegł z gabinetu, zostawiając tam Manuela, który w tym momencie zyskał pewność, że Lopez nie miała nic wspólnego z ich wypytywaniem o Jorge. Córka Monici nie zaszczyciła go ani jednym słowem wyjaśnienia, popędziła w tym samym tempie za narzeczonym, starając się znaleźć go w plątaninie szpitalnych korytarzy – Gabriel bowiem zniknął gdzieś za którymś z rogów korytarza i zginął jej z pola widzenia.

Poszukiwania nie dały żadnego rezultatu, mimo że Allie szukała chłopaka przez dobrą godzinę. Ktoś widział biegnącego mężczyznę, ktoś inny słyszał o kimś takim, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie chłopak obecnie się znajduje. Ot, był tu przed chwilą, a tam przed momentem, ale nie, już go tam nie ma. W końcu dotarło do niej, że po prostu opuścił budynek. Tylko gdzie poszedł?

Miguel Olsson był w stanie komunikować się na tyle, aby zebrać myśli i na spokojnie zastanowić się nad tym, co usłyszał. Carlos i Mayrin byli jego gośćmi już od jakiegoś czasu i razem dyskutowali nad sposobem, jak znaleźć osobę, która przyczyniła się do śmierci Alicii. Wiedzieli, kto jest za to odpowiedzialny, ale nie potrafili – jeszcze – tego udowodnić. Znając metody działania ojca Daniela, człowiek ten mógł już dawno nie żyć, jeżeli tylko w jakikolwiek sposób naraził się swemu mocodawcy. Warto było jednak spróbować.

- To mógł być każdy – stwierdził nie tak dawno gospodarz, na co usłyszał gorące zapewnienie prawniczki, że do takiej roboty nie bierze się byle kogo. Ktoś, kto ma do spełnienia tak ważne zadanie – wyeliminowanie wroga samego Ramireza – nie może być jakimś podrzędnym pachołkiem do wykonywania pierwszych lepszych posług. Na nieszczęście, jedyną osobą, która miała wiedzę na temat jego pracowników, był sam Fernando. A zapytanie go nie wchodziło w grę.

- Eugenia. – To właśnie wtedy Carlos wpadł na jakże brzemienny w skutkach pomysł. I co ciekawe, całkiem dobry.

- Słucham? - zdziwił się Olsson. – Zgadzam się, ona na pewno współpracuje z tym bandytą, własnym, mężem, ale jeśli sądzisz, że...

- Nie, nie zaczekaj. Na pewno go nie wyda...bez powodu. Ale możemy ją zaszantażować. Sprawić, że małżonek uwierzy, iż żoneczka ma romans. A z tego, co widziałem w ich domu, oni się kochają...na tyle, by zabić, jeśli jedno zdradzi drugie. Sfabrykujemy dowody na bezwstydne prowadzenie się Eugenii i zażądamy wydania tego, kto stał za zabójstwem.

- Zorientuje się, że efektem będzie zaskarżenie jej męża. Nigdy na to nie pójdzie – do dyskusji wtrąciła się Mayrin.

- Czekaj, on ma rację – odpowiedział jej Miguel. – Co byś wybrała – śmierć z ręki Fernando – i to pewnie tą najbardziej okrutną, na jaką go stać – czy wydanie go w ręce wrogów?

- Nie jestem przekonana. Gdybym kochała swojego męża, nigdy bym go oszukała. – Prawniczka wstała i nalała sobie kieliszek koniaku. ~ Tym bardziej, gdyby tym mężem był Ricardo Rodriguez ~ dodała w myślach.

- Zgadza się. Ale jeśli Ramirez uwierzy, że żona ma kochanka, na nic jej zapewnienia. Tak czy inaczej, kobieta straci wszystko – ale przynajmniej zachowa życie.

- Niekoniecznie od razu wszystko – odparł Carlos. – Jeśli nam pomoże, być może wywinie się od odpowiedzialności. To sprytna osoba. Co nie znaczy, że nie zrobiłbym wszystkiego, aby widzieć ją za kratami...albo martwą.

- Pomysł jest dobry – podsumował Olsson. – Kto wystąpi w roli kochanka Eugenii?

Nestor nadal nie odbierał telefonu. Pedro Velasquez tak samo. A na dodatek te kartki. Rozrzucone strzępy prośby o unieważnienie małżeństwa zawartego przed obliczem duchownego. Tak samo czuło się jego serce, gdy Ricardo zrozumiał, co zrobiła Sonya. Rozdarte na kawałeczki, a każdy z nich cierpiał tak mocno, jakby był osobnym organem.

- Dlaczego? – szepnął. – Przecież nareszcie byliśmy tacy szczęśliwi...

Płakać dawno już przestał, chwila słabości, jaką przeżył w obecności ciotki, minęła. Owszem, to, co wyznał siostrze Cataliny, było prawdą, ale wolał tak spędzić swoje dni, niż być daleko od córki Carlosa. Tyle, że w tym momencie już sam nie wiedział, czy wybrał słuszną drogę. Najpierw ten ślub, potem gorące wyznania, szeptane mu do ucha w ich wspólnym łóżku, a teraz to. Czyżby Sonya po prostu bawiła się z nimi oboma, Rodriguezem i synem Eugenii? A może bawiła się nie z nimi...a nimi?

Dopiero po kilku minutach zrozumiał. Słyszała jego słowa.

- Ty kretynie – ocenił sam siebie i dziesięć sekund później wpadł do jej pokoju, porzucając niepotrzebne ścinki na podłodze.

W pomieszczeniu nie było nikogo. Zorientował się, że większość ubrań również zniknęła. Nie tracił czasu na przeszukiwanie rezydencji, zauważyłby Sonyę, gdyby nadal w niej była. Zdesperowany chwycił za leżący na łóżku telefon i przebiegł oczami listę ostatnio wybieranych numerów. Daniel. Nestor. Znów Daniel. I znów Nestor.

- Dzwoniłaś do Villanuevy i Wymoczka. Wiem, czemu. Tego pierwszego chciałaś zapytać, gdzie jest Cherlak, bo to mój przyjaciel widział go jako ostatni z nas. Ale, Sonyu... – zmarszczył brwi, nie do końca świadomy, że właśnie nadał bratu Julio nowe przezwisko. – Naprawdę? Naprawdę wolisz zostać z nim tylko przez to, że wysłuchałaś moich głupot? Zamiast próbować mi wynagrodzić to, co mi zrobiłaś, ty sobie uciekasz? Mam tego dosyć. Najpierw cię znajdę, a potem jedziemy do Rzymu. Tam prosimy papieża o rozwiązanie twojej...hm, umowy, a później o szybki ślub. A jak się nie zgodzi, to sam go sobie udzielę. W końcu jestem księdzem.

Następnym przystankiem była kuchnia. Rodriguez potrzebował swojego majordomusa, teraz, zaraz, natychmiast.

- Tak, proszę pana? – Enrique uniósł prawą brew do góry, nieco zaskoczony widokiem szefa, który owszem, bywał w kuchni, ale głównie po to, aby podkraść coś do jedzenia – Ricardo jeść lubił – a nie, by na przykład skontrolować pracę kucharek. Jak sam kiedyś określił, nie chciał im przeszkadzać.

- Enrique. Widziałeś Sonyę? – wydyszał pan domu, myślami przeszukując już całe miasto i zastanawiając się, gdzie niewidoma dziewczyna mogła pójść i to sama.

- Tak. Powiedziała mi, że musi udać się matki, bo nie może się doczekać spotkania z nią, więc ją tam odwiozłem. Nieco się zdziwiłem, bo wiem, że pani Viviana miała tutaj przyjść, ale powiedział pan, że mam spełniać każde życzenie panienki, więc...

- Czy spotkała się z nią? Widziałeś, jak to się stało? – zimno spytał Ricardo, wściekły ponad miarę na pracownika.

- Nie. Kazała mi wysadzić się pod domem i nie czekać, bo pani Viviana ją przywiezie.

- Rozumiem, że w ogóle nie wiesz, co się dzieje w tej rezydencji – wycedził rozjuszony pracodawca. – Okłamała cię i założę się, że wcale nie weszła do środka. Gdybyś miał choć trochę oleju w głowie i orientował się w sprawach Sonyi, ciotki i moich, wiedziałbyś, że właśnie skazałeś biedną dziewczynę na błąkanie się samotnie po Acapulco. Policzymy się później. Teraz szykuj samochód, zamierzam ją odszukać.

- Proszę pana – próbował się bronić Enrique. – Ja jej nie skazałem, ona sama mnie o to prosiła. Poza tym nie wtrącam się do spraw państwa.

- Jeśli cokolwiek się jej stanie, zostanę mordercą po raz kolejny. Uwierz mi, nie było mi łatwo zabijać ludzi na Isla Negra, ale w tym przypadku bym się nie zawahał. Sonya, ona...to najdroższe, co mam. Sprawia, że nadal żyję, że nadal oddycham. Strzeż się więc, Enrique.

- Ale, proszę pana...Samochód nie działa zbyt dobrze, hamulce szwankują co jakiś czas i obawiam się, że podróż nie jest zbyt wskazana.

- W takim razie przygotuj mi ten ciotki, zamiast stać tu jak jakiś słupek drogowy!

- Pani Valeria właśnie...

- Zabrała samochód...- siostrzeniec Guardioli przejechał dłonią po twarzy. – Rozumiem. Zadzwoń do stadniny i przygotuj mi konia.

- Mówi pan serio? – zszokował się majordomus.

- Jezu, po prostu coś zrób! – wrzasnął Rodriguez, a potem machnął ręką i popędził do garażu, po czym z rozmachem dopadł do jedynego pojazdu, jaki pozostał do jego dyspozycji – starego i nie do końca sprawnego motocykla.

Koniec odcinka 260
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dudziak
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 18247
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:26:38 08-09-14    Temat postu:

Jeżeli dobrze wszystko ogarniam to wychodziłoby na to, że Ramirez zabił siostrę Harpera i jednocześnie żonę Olssona, czy tak?

No to długo dałaś mi się nacieszyć ładnymi scenkami RR i Sonyi 2 odcinki i koniec, znów jedno ucieka od drugiego, zamiast normalnie porozmawiać. Tym razem to Sonya wykazała się tchórzostwem, bo inaczej tego ująć nie można. Może i słowa RR ją zraniły, ale na litość boską, są dorosłymi ludźmi i o takich sprawach należy ze sobą ROZMAWIAĆ, a nie uciekać. W jednej chwili widać, że są wspaniałą, dojrzałą parą, a w drugiej zachowują się jak dzieci, które nie wiedzą, co mają zrobić w obliczu problemów. Oboje powinni otrzymać jakieś elektrowstrząsy czy coś, żeby wreszcie ogarnęli swoją dumę i zaczęli się zachowywać jak dorośli ludzie, którzy mają dzieci.
Za to Daniel mnie po raz kolejny niezbyt miło zaskoczył. Czy on musi z każdym problemem lecieć do ojca, który chciał go zabić i który jest winien śmierci Julio?! Sam skazuje się na nienawiść ze strony nie tylko Sonyi czy RR, ale też ze strony innych ludzi, jak Nestor, Harper itd. Nie potrafi pogodzić się z tym, ze Sonya nigdy nie będzie jego, więc pozwala ojcu niszczyć życie innych ludzi. Jemu też by się jakaś terapia wstrząsowa przydała
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:48:59 19-09-14    Temat postu:

Giń, dublu.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:23:16 20-09-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:57:05 19-09-14    Temat postu:

Bardzo dobre wszystko ogarniasz .

Dokładnie, powinni, ale przecież to protkowie telenoweli...;D. Oni muszą robić głupie rzeczy od czasu do czasu . Bardziej na serio - owszem, powinny, ale w nich nadal drzemią pewne rzeczy, o których tak do końca nie zapomnieli - to wszystko, co się stało między nimi rzutuje na to, co robią teraz. Masz rację, że powinni raz, a dobrze usiąść i porozmawiać, ale tak naprawdę oboje się tego strasznie boją, bo po takiej rozmowie może się okazać, że jednak powinni się rozstać...A żadne tego nie chce, więc unika tej rozmowy jak ognia. Przynajmniej unikało do tej pory, bo, jak słusznie, zauważyłaś, Ricardo nieco zmądrzał po tragedii, jaka wydarzyła się na wyspie.

I szczerze się zastanawiam, co powiesz o nim teraz, po najnowszym odcinku .

----

Odcinek 261

Motocykl nie zapalił od razu, więcej, nie chciał odpalić w ogóle. Ricardo nie zamierzał się jednak poddać i kilkoma kopnięciami w różne miejsce pojazdu udało mu się w końcu sprawić, by motocykl ruszył. Wsiadł na niego jak rasowy jeździec dzikich jednokołowych maszyn i wyjechał przez otwarte drzwi garażu, jakby go sam diabeł gonił.

Skierował się oczywiście w stronę miejsca zamieszkania Viviany, chociaż zdawał sobie sprawę, że trop najprawdopodobniej jest fałszywy. Być może jednak Bóg zlituje się nad nim i okaże się – że jakimś cudem – Sonya naprawdę poszła do matki?

Dodał gazu, nie do końca stosując się do przepisów, gdy mijał samochody. Kilku kierowców zatrąbiło na niego wściekle, kiedy przejechał im tuż przed nosem i to na czerwonym świetle.

Ale nie mógł się zatrzymać. Kto wie, gdzie tak naprawdę jest jego ukochana, co robi, jak się miewa i czy ktoś właśnie na nią nie napada? Był tak strasznie zły, nie tylko na samą Sonyę, ale i na siebie samego. Powinien...właściwie co? Pilnować się we własnym domu, sprawdzać każde drzwi i okna, zanim w ogóle się odezwie? Dobrze wiedział, że tak być nie może.

- Dlaczego wybrałaś ucieczkę, zamiast rozmowy ze mną?! Dlaczego! – wrzasnął w środku kasku – pamiętał o ubraniu ochrony na głowę, chciał odnaleźć Sonyę, a nie się zabić. Jego gniew był tak samo czarny i tak samo obejmował jego całe ciało, jak ubranie, które miał na sobie. Przy innej okazji możnaby się nawet nim zachwycić – czarna skóra dobrze leżała na szczupłym ciele, a dłonie ubrane w rękawiczki ściskały kierownicę motocykla w sposób mogący budzić bardzo przyjemne skojarzenia i odczucia. Ale to nie był czas na podziwianie Rodrigueza. Tym bardziej, że w tym momencie roztaczał wokół siebie dość dziwny niepokój. Lęk ten był oczywiście spowodowany strachem o Sonyę i to właśnie ta obawa aż z niego buzowała, ale poza nim nikt o tym nie wiedział. Część kierowców zjeżdżała mu z drogi, chcąc uniknąć wypadku, a część właśnie z powodu tego, co czuli na jego widok.

- Będziemy szczęśliwi, Sonyu Santa Maria, przysięgam ci to! – powiedział sam do siebie i ostro skręcił w prawo, jak mroczny wojownik o miłość.

Za ostro. Jadący prosto i chcący przeciąć tą samą ulicę, z której tak nagle wyjechał siostrzeniec Valerii pojazd nie zdążył wyhamować, chociaż bardzo się starał. Kierujący samochodem gwałtownie nacisnął pedał hamulca, praktycznie przyduszając go do samego podłoża, ale wszystko na marne. Motocykl był za blisko i za szybko się pojawił.

Huk miażdżonego metalu i łamanych kości rozległ się wokoło jak wystrzał.

***

Sonya nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, dokąd pójść. Jak tylko opuściła limuzynę, poczyniła parę kroków w stronę domu matki, starając się, by nikt jej nie widział. Usłyszała, że Enriue odjeżdża i odetchnęła z ulgą – jej plan się powiódł, została sama. Nie chciała rozmawiać z nikim, pragnęła chwil samotności, przemyślenia...czasu, by pogodzić się ze stratą, chociaż wiedziała, że z utraceniem Ricardo nie pogodzi się nigdy.

Wzięła kolejny oddech, świadomie kierując swoje kroki tam, gdzie – przynajmniej tak jej się wydawało – nie było budynku, gdzie żyła jej matka. W głowie wciąż miała wspomnienia, wszystko to, co spotkało ją, odkąd spotkała swoją miłość. Odkąd spotkała jego. To on, to Rodriguez jako jedyny był w stanie wymazać jej ból po śmierci Julio, ukoić go i rozkochać ją w sobie do szaleństwa. Był o wiele od niej starszy, to prawda, ale równocześnie był częścią jej serca, jej duszy, jej samej. Musiała odejść, zwrócić mu życie, szczęście – i zrobiła to właśnie dla niego. Sama nie potrafiła sobie wybaczyć tego, co zrobiła na Isla Negra – jak więc on mógł jej to wybaczyć?

Błąkała się już dłuższą chwilę, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że nogi zaniosły ją na obrzeża miasta, prosto w mało odwiedzaną dzielnicę pełną ludzi biednych, żyjących w bardzo skromnych warunkach – jeszcze skromniejszych od tych, w jakich kiedyś mieszkali Antonio i Luis de La Vega. Większość z nich wolała spędzać dni w pokoju, ale byli i tacy, którzy jako drogę do polepszenia swojego bytu wybrali napadanie na innych, szwędanie się po okolicy i grabienie nie tylko sąsiadów, ale i każdego, kto będzie miał pecha się tu zapuścić. Złodzieje i innego rodzaju przestępcy, ale zupełnie innego gatunku – dużo gorszego – niż Ricardo Rodriguez. Szczególnie narażone na nieprzyjemne spotkanie były młode dziewczyny, albo kobiety.

Zmarszczyła nos, zastanawiając się, skąd bierze się ten dziwny zapach. I w tej samej chwili, kiedy wreszcie to zrozumiała, ktoś zagroził jej drogę.

- Proszę, proszę – mężczyzna stojący przed nią mlasnął językiem. Po głosie poznała, że jest w co najmniej średnim wieku. – Co za niespodzianka. Młoda klacz na moim terenie. Zaraz się tobą zaopiekuję. Chodź! – chwycił ją za rękę, mimo że za wszelką cenę próbowała mu się oprzeć. – A jeżeli krzykniesz...- znacząco przyłożył jej nóż do pleców. – Nie martw się, u mnie będzie ci dobrze.

Przez krótki jak mgnienie okiem moment wydawało jej się, że zna ten głos...ale to przecież było niemożliwe.

Byłaby jednak zdecydowanie przerażona, gdyby wiedziała, jak jej ten człowiek ma na nazwisko.

***

Sergio Gera nie czuł się dobrze w nowym ubraniu, jakie sprawił mu wujek, ale nie mógł odmówić. Jeżeli powiedziałby „nie”, pozbawiłby Christiana możliwości posiadania prawdziwej rodziny. „Jestem jego kuzynem” – powtarzał sobie w myślach, smakując ten nowy dla siebie fakt. I kiedy już naprawdę dotarło do niego, że malec jest z nim związany, uśmiechnął się szeroko, rezerwując sobie prawo do powiedzenia mu tego osobiście. Co prawda było mu przykro, że dla Adriana nie będzie miał tak wspaniałych wieści, ale marzył, że kiedyś i jego wydobędzie z biedy – kto wie, może Pablo Martinez któregoś dnia zgodzi się zatrudnić i trzeciego chłopca?

***

Nestor Villanueva był wściekły. Czuł się, jakby rakieta podobnej wielkości, która uderzyła tak niedawno we wrogi śmigłowiec, wybuchła mu właśnie w sercu. Ten bezczelny gnojek, Daniel Ramirez był zdolny nie tylko do odmówienia przyjęcia tego, co były właściciel wyspy zamierzał dla niego zrobić, ale potrafił jeszcze uczynić więcej, znacznie więcej. Kiedy gangster rozmawiał z nim na temat przyszłości chłopaka, ten najzwyczajniej w świecie go zaatakował, używając jego własnej broni! Villanueva nigdy by nie przypuszczał, że Wymoczek zdobędzie się na wyrwanie mu broni i wycelowanie drżącą rękę prosto w Nestora! Na szczęście obezwładniono go w ciągu kilku sekund, przyjaciel Ricardo zawsze miał w pobliżu obstawę i tak samo było i tym razem. Błędem Daniela było sądzić inaczej i przypuszczać, że są sami w pomieszczeniu. Villanueva puścił Ramireza wolno tylko dlatego, iż nie chciał dodatkowo mieszać w sprawie unieważnienie jego małżeństwa z Sonyą. Miał jednak ogromną ochotę zakończyć życie tego chłystka. Dziewczyna zostałaby wdową i wszystko rozwiązałoby się dużo szybciej. Nestor nie mordował jednak za takie bzdury, dlatego powstrzymał się i po prostu wyrzucił go na bruk. Podejrzewał, że Wymoczek zrobi potem coś głupiego, ale nic go to nie obchodziło. Tak, czy siak da sobie z nim radę. Miał teraz zresztą inne sprawy na głowie.

- Szefie? – jeden z jego ludzi przedstawiał mu właśnie raport na temat Isla Negra. – Mam wrażenie, że nasze powiązania z wyspą mogą wyjść na jaw, a wtedy...

- Masz wrażenie? – warknął Nestor. – Ty masz wrażenie? Masz być pewien tego, o czym do mnie mówisz...albo masz być martwy. Nie potrzebuję nieudaczników w moim otoczeniu.

Rozmówca zwiesił głowę, uznając naganę. Wyczuwał również, że Villanueva jest wściekły i wiedzial przecież, dlaczego.

- Nie martw się – dodał brat nieżyjącej już Tamary. – Zajmę się tym. Nikt nie będzie wiedział, że mieliśmy siedzibę na Isla Negra. Nasze interesy są bezpieczne, tyle, że muszę się tym zająć od razu i nie mogę pojechać po Santa Maria...Słuchaj, zrobimy tak...

Wtajemniczył swojego człowieka w plan, w głębi duszy ciesząc się z tego, że Rodriguez dostanie kilka godzin więcej ze swoją ukochaną.

***

Bolało jak jasna cholera. Ricardo był tak oszołomiony tym, co się stało, że przez dłuższą chwilę nie wiedział, co się właściwie stało, gdzie jest i jak się nazywa. Podniósł ostrożnie głowę z ulicy i próbował się rozejrzeć, ale ból w czaszce był tak potężny, że położył go na ziemi w tej samej sekundzie. Z wysiłkiem dotknął głowy ręką, sprawdzając, czy kask nadal jest na swoim miejscu, ale nie było go tam. Leżał gdzieś na środku drogi, rozbity w drobny mak. Motocykl dogorywał w pobliżu, koła nie kręciły się już, wykręcone we wszystkie chyba możliwe strony.

Ludzie zebrali się wokoło, spora część z nich jako gapie, tylko kilku przebąkiwało coś o wezwaniu karetki i policji. I faktycznie, za kilka minut dało się słyszeć odgłos nadjeżdżającego ambulansu.

To kierowca samochodu, który najechał na syna Diego, wezwał lekarza, przerażony tym, co się stało. Widział, że nieszczęsny właściciel motocykla żyje, ale nie wygląda za dobrze i chociaż odzyskał przytomność, nie znaczy to, że nie mógł odnieść poważnych obrażeń wewnętrznych.

- Taksówkę – to było pierwsze słowo, jakie wydobyło się z ust Ricardo.

- Słucham? – klęczący przy nim człowiek, który zadzwonił po pomoc, właśnie chował telefon do kieszeni i usłyszał to, co powiedział Rodriguez.

- Wezwijcie...taksówkę, nie ambulans...

- Ale...musi pan pojechać pojechać do szpitala, sprawdzić, czy aby na pewno...

- Nie – przerwał mu Ricardo, ostrożnie jak nigdy w życiu siadając na asfalcie. – Oboje hamowaliśmy...ja chyba...jestem w porządku, tylko noga...Boli jak diabli. I głowa. Szpital nie. Mam dość, za dużo...w swoim życiu.

Wiedział, że mówi nieskładnie, ale w tym momencie nie mógł zebrać myśli. Za każdym razem, kiedy próbował, coś łupało w czaszce tak, że bał się, że zaraz zwymiotuje.

- Oszalał pan?! – nie wytrzymał kierowca. – Widać, że ma pan wstrząs mózgu i nie wiadomo, co jeszcze, nie pozwolę panu...

- Zamknij się. To znaczy...Nie trzeba. – Boską pomocą udało mu się podnieść, ale od razu się zatoczył. Utrzymał jednak równowagę i podszedł do zmasakrowanego motocykla, tylko po to, by mieć się na czym oprzeć. – Szukam kogoś, muszę znaleźć, zanim będzie...za późno. Zanim ktoś ją skrzywdzi.

- Bardziej skrzywdzi ją pan, kimkolwiek by ona nie była, umierając na środku ulicy! Jeżeli to naprawdę takie ważne, niechże pan zawiadomi policję, ale nie zachowuje się jak ostatni kretyn! Niech pan spojrzy na swoją nogę, jeżeli nie jest złamana, to...

Faktycznie. Ricardo dopiero teraz zorientował się, że „złamanie” to perfekcyjne określenie. Zdumiał się niepomiernie, jakim cudem udało mu się w ogóle postąpić te parę kroków w stronę motoru – zapewne po prostu nadal był w szoku. Ale to by oznaczało, że prawdziwe bóle – głowy, nogi, a może i innych części ciała – przyjdą później.

- To nic takiego – zbagatelizował sprawę i zrobił coś, co inni określiliby jako kompletny idiotyzm – doczłapał do stojącego obok drugiego motocykla – jednym z gapiów był inny właściciel pojazdu jednośladowego. Zanim tamten zdążył się zorientować, co się dzieje, Ricardo po prostu wsiadł na jego maszynę.

- Przysięgam, że oddam. Razem z zaproszeniem na ślub – wystękał, czując, że urazy dopiero tak naprawdę zaczynają dawać znać o sobie.

A potem odjechał w siną dal. Szukać Sonyi. Szukać swojej jedynej. Nie bacząc w ogóle na to, że za moment może ulec kolejnemu wypadkowi, który tym razem z pewnością byłby już śmiertelny – nie miał przecież nawet kasku na głowie. Wiatr rozwiewał mu włosy, chłodząc rozpaloną z bólu czaszkę, co przynosiło niewielką, ale jednak ulgę. Czy jednak nadchodzący czas ulży również i jego sercu?

***

Pedro Velasquez, były szofer w posiadłości Valerii Guardiola, żył jeszcze. A raczej kurczliwie czepiał się tego, co nazywa się życiem, chociaż sam nie wiedział, po co. Gdzieś w głowie kołatało mu się, że miał kogoś znaleźć, że chodziło o kogoś, kogo lubił i darzył ogromnym szacunkiem, ale równie dobrze mógł być to Bóg, a on po prostu coś pokręcił. Jasne, zbyt jasne światło wciąż świeciło mu prosto w oczy – mimo iż były zasłonięte jakąś starą szmatą - a on sam wisiał na czymś, jak Jezus na krzyżu. Z jego obu boków spływała krew, kojarzył, że został czymś pobity, jakimś przedmiotem, jakby biczem...albo pejczem. Nie mógł sobie przypomnieć.

- Liczby – wyszeptał mu nagle ktoś prosto do ucha. Nie mógł zobaczyć tego kogoś, słyszał tylko jadowity szept. – Podaj mi liczby, które wyznał ci Francisco Velasquez przed śmiercią. A może umrzesz szybciej, niż zamierzałem cię wykończyć. I mniej boleśnie...

Koniec odcinka 261
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:40:56 20-09-14    Temat postu:

Przeczytałam kolejene odcinki PIM
Szkoda mi tego Ricarda... ciekawe jak sobie poradzi w więzieniu.. ;/ Ci policjanci traktowali go jak śmiecia ,a gdyby nie on to przecież nie wiadomo co by się stało z Sonyą .. ciekawe czy w celi załapie kontakt z Manolo.
Rodzicie Julia to jest jakaś masakra... no aż nie mogłam tego czytać , takich to po prostu poćwiartować .!!!! Jak w ogóle można mówić takie rzeczy .
Carlosa zatrzymała policja.. no i ciekawe co teraz, booo pewnie jego wrogowie mu nie popuszczą .. ta kasteta , to mocny dowód.. Teraz gdy Carlos dowiedział sie co stalo się zjego córką to się załamał prawie.. no ale nie dziwne , ona nie jest w dobrym stanie a on nawet nie może przy niej być . Matko kochana no jak czytam rozmowę rodziców Julia to aż mnie szlak trafia... Mając takich rodziców .. to chyba bym wolała wgl ich nie mieć .. Sonya strasznie cierpi z powodu ukochanego , wszytko dla niej straciło sens .. Gdyby nie stracił dziecka chociaż by miała pamiatke po nim... a tak to nie zostało jej nic. Mam nadzieje ze jakoś sobie z tym poradzi. Nooo to co przeczytałam w nastepnym odcinku aż mnie zamurowało ... Sonya nie żyje ? Jak kto ? Jaki to musi być dla wszystkich ból .. Moteverde to jej prawidzwy ojciec.. i teraz nie dość że ma umierającego syna w szpitalu to teraz jeszcze Sonya.. Ricardo gdy dowiedział się od Virgini o tym co się stało , bardzo to przeżyl bo tylko ona stała za nim , a teraz już nawet nie będzie miała szansy mu się wytumaczyć ..;/ A co ten Manolo wgl dowala się do Ricarda to jego sprawa jaki jest ..!!! Mario jak widzę nie może sobie darować że nie wyszedł ich plan.. boi się ze Ricardo ich wyda i będzi d**a zbita.. No ale Graciela.. dowiedziała się tego co nie potrzeba .. i teraz wykorzysta to przeciwko Ricardowi. Raul zmienił się nie do poznania .. nic teraz dla niego się nie liczy tylko zemsta na Carlosie .. i to żeby on nie wychowywał jego dziecka . Ale chyba sobie uświadomił że Maribel jest bardzo za nim . U Antonia to czuje że się będzie działo i to jak cholera
Skończyłam czytac odcinek 77
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 10:40:50 21-09-14    Temat postu:

O, to szybko Ci to idzie . I powiem Ci, że tak naprawdę "Pogarda i miłość" dopiero teraz się zaczyna, to dopiero teraz zacznie się dziać prawdziwy główny wątek.

Rodzice Julia to prawdziwi dranie, to prawda. A oni odkryją jeszcze przed Tobą to, jak bardzo są podli, bo to, to zrobili do tej pory, to naprawdę jeszcze nic.

Powiem tak - wszędzie się dziać będzie . A już szczególnie w wątku niejakiego Ricardo Rodrigueza. Kontakt z Manolo? No co Ty. Z Fernandezem, to tylko pijaczkowie mogą kontakt załapać i przestępcy jemu równi.

A Sonya...zdziwisz się trochę chyba .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:37:51 22-09-14    Temat postu:

To ja nie wiem czy można być jeszcze gorszymi co do rodziców Julia.. ;/
Czyżby okazało się że Sonya żyje ? ;D że nie umarła ;D ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:48:11 22-09-14    Temat postu:

Można. Oni naprawdę są jeszcze gorsi, niż na to wygląda. Poza tym będzie ktoś jeszcze gorszy i od nich samych, ale to już nie jako rodzic.

A co do Sonyi, to chcesz spoiler? .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Justyśka
King kong
King kong


Dołączył: 05 Sie 2009
Posty: 2055
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:11:28 22-09-14    Temat postu:

Może przeczytam sama ;D będe miec niespodziankę ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:14:42 22-09-14    Temat postu:

Mhm. I to chyba już w 78 odcinku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
CamilaDarien
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 15 Lut 2011
Posty: 4094
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cieszyn
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:38:54 30-09-14    Temat postu:

Carlos Santa Maria – Bardzo mu współczuję takiej rodzinki. Nie dość, że żona go zdradza z jego własnym bratem, to jeszcze namieszała w głowie ich córce i ona też ma swojego ojca za zło konieczne. Ech, szkoda, że on ich tak ślepo im wierzy i ciągle broni, ale w odcinku do którego doszłam już na szczęście przejrzał na oczy, co mnie cieszy. To że poznał Andreę to był chyba dar od Boga i teraz nawet jest szansa, że będzie chodził… I wcale nie jest nudziarzem, jak twierdzi jego żona, córka i brat. Podobał mi się motyw z tą książką (w sensie, że pisał) Fajne to było.
Andrea Orta – Super dziewczyna. Żal mi jej było, jak zakochała się w Carlosie bez wzajemności i przez to cierpiała. Ona pierwsza wyciągnęła Santę Marię z pokoju, w którym gnił całe dwa lata przez swoją kochaną rodzinkę, która ponoć „robiła to dla jego dobra”, choć ja tego dobra jakoś nie widzę, ale niech im będzie! A już jak oskarżyli ją o próbę zabójstwa Carlosa, to w ogóle wkurzyłam się na niego, że w to wszystko uwierzył! Ale na szczęście ją przeprosił.
Viviana – Eeeee, do tej pani słów mi zabrakło… Napiszę tylko tyle, że jest obłudna, zakłamana i świetnie gra pokrzywdzoną! Akcja z wepchnięciem wózka z Carlosem do basenu, mnie poraziła. Widziałam to jakby się działo naprawdę i czułam wodę w ustach… Zrobić coś takiego własnemu mężowi, a potem udawać przed nim niewiniątko, to nie mieści mi się w głowie! A jak Andrea usłyszała te jęki z sypialni, to już myślałam, że tam wejdzie, ale się powstrzymała. A ciekawe co by się stało, gdyby jednak weszła? Hehe! A tak swoją drogą co to za substancja, którą mu potem podali, a ona ją przedawkowała? Chyba o takiej nie słyszałam. Boże, do czego oni się jeszcze posuną?!
Felipe – Hmm… Mam mieszane uczucia. Z jednej strony gra poczciwego, wiernego brata, a z drugiej knuje za jego plecami i sypia z jego żoną. Chociaż to jak go ratował z tego basenu, pozwoliło mi myśleć, że on jednak nie jest taki zły i posiada reszki odruchów człowieczeństwa. Szczerze ci powiem, że mimo jego charakteru nawet lubię jego postać (głównie dlatego, że gra go Fernando Colunga!) A cała ta szopka, żeby zabić brata tylko z powodu jego majątku? O matko, nie wytrzymam…
Sonya – Wiesz co? Sądziłam, że nie ma gorszej postaci w tym opowiadaniu, ale Sonya okazała się najgorsza, serio! I tak, wiem, że ona nie próbowała w żaden sposób zabić „ojca”, ale życzyła mu śmierci, a to jeszcze gorsze! Viviana w sumie też, no ale Sonya była (a przynajmniej wtedy jeszcze tak myślała) że jest jego córką i takie rzeczy o nim wygadywała, choć wcale nie miała ku temu powodów?! Ja rozumiem, że matka i wujek namieszali jej w głowie, ale żeby aż tak?! I jeszcze jak się ucieszyła, jak się okazało, że Gregorio jest jej prawdziwym ojcem! No, zszokowała mnie jej reakcja! Myślałam, że jednak będzie miała żal do matki albo będzie winić Gregoria, że to przed nią ukrywali, a tu nic, tylko bezgraniczna radość i koniec, a to przecież Carlos wychowywał ją i poświęcał swój czas. Ech, zero wdzięczności, naprawdę!
Gregorio – Zgwałcił siostrę Carlosa?! A to gad jeden! Powinni go zamknąć w klatce razem z tygrysem, żeby go zjadł! W poniedziałek ugryzie sobie nogę, we wtorek drugą, w środę rękę… I tak dalej… Wiem, nienormalna jestem! Ale takich to tylko powiesić za jaja na skale!
Juan – Wydaje się dobrym bratem, ale za samo to, że nie lubi Carlosa, ja nie za bardzo lubię jego… Ale zobaczymy co będzie dalej…
Raul – Niewiele mogę powiedzieć o tym panu, bo słabo go poznałam. Wiem tylko, że zachował się w porządku w stosunku do Andrei i Juana, że ich nie wydał przed ojcem, jak poszli odwiedzić Carlosa w szpitalu.
Antonio i Luis – Ci dwaj mnie bardzo niepokoją, a właściwie słowa tego pierwszego i nie wiem, ale ja jakoś nie wierzę, że Carlos ich okradł. Nie byłby do tego zdolny. Mam nadzieję, że ten mały wybije sobie z głowy zemstę na nim.
Victor Bolivares – Lekarz przypadł mi do gustu. Dba o to, żeby Carlos czuł się bezpiecznie i śmiałam się, jak Andrei pozwolił wejść do sali, a Viviana i Felipe musieli czekać na korytarzu, haha! Dobrze im tak, jeszcze by im coś odbiło i by go od respiratora odłączyli, a tak chłop jest przynajmniej bezpieczny!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 137, 138, 139 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 138 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin