Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Pogarda i miłość" - El desprecio y amor - odc.262
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22 ... 155, 156, 157  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:29:09 24-09-08    Temat postu:

Bloody napisał:
No nie wiem, bo bardzo lubię tę telkę i żżyłam się już z nią... Ale uśmierceniem Sonyi mnie zniechęciło...


To ujme to tak - czytaj dalej, nigdy nie wiadomo, co sie zdarzy za np. 2 odcinki .

Zapraszam na odcinek 77...

-------------------------------------------------------------

Odcinek 77

– Zaakceptowałaś? – zainteresował się Manolo. – A ty co, jesteś jakimś wyrzutkiem? I w ogóle skąd znałeś córkę Santa Marii?

– Nic ci do tego – odparł Ricardo przez łzy.

– Coś mi się widzi, że należysz do tych…kochających inaczej, brachu. Albo jesteś odmieńcem w inny sposób. Mam tylko nadzieję, że nie rzucisz się na mnie w nocy, bo ci kości porachuję, świnio! – rzucił z obrzydzeniem Fernandez.

– To nie twoja sprawa – Rodriguez wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę.

– A może z tą małą łączyło cię coś więcej, niż tylko przyjaźń? Fuj, jesteś obrzydliwy, pewnie razem z Sonyą robiliście te obleśne rzeczy, jakie robią tacy, jak ty – a może ona cię jeszcze do tego namawiała i ty biedny się zakochałeś, a ona poleciała do aniołków? – Manolo dalej prowokował współwięźnia.

– Zamknij się! – wrzasnął Ricardo i skoczył ku Fernandezowi, by złapać go za kołnierz i z całej siły przycisnąć do krat. – Ty tego nie rozumiesz, dla ciebie nie liczą się uczucia, przyjaźń, czy cokolwiek! Sonya…ona była dobra! Pomogła mi, chociaż o tym nie wiedziała, nie zdajesz sobie sprawy, co ta dziewczyna przeszła, bydlaku! – po czym z całej siły walnął Manolo w brzuch, aż tamten się zwinął w pół.

Miał zamiar pokazać mu, jak bardzo dziewczyna była droga sercu Ricardo i dowalić Fernandezowi jeszcze kilka razy, ale to wszystko przerwał strażnik, podchodząc do celi:

– Co to ma znaczyć? Mam przejechać cię pałką kilka razy? – zwrócił się mundurowy do Ricardo.

– Nie trzeba…nic mi nie jest…– wydusił Manolo. – Zwykła sprzeczka przyjaciół, prawda?

– Taak, zwykła sprzeczka – mruknął Rodriguez.

Strażnik odszedł, a kilka sekund później Manolo wycedził:

– Zaczekam na dogodną okazję, a wtedy pożałujesz, nędzniku!

Ricardo tylko spojrzał spod oka na tamtego i znów usiadł na swoim miejscu. Miał nieprzyjemne wrażenie, że czegoś zaniedbał, że myślał tylko o własnym bezpieczeństwie, że za wszelką cenę chciał ukryć się przed policją, a nie zadbał o jedyną przyjaciółkę, jaką zesłał mu los. Ileż by oddał za to, żeby ona żyła! A i jego ucieczka się nie powiodła, przecież właśnie siedzi w areszcie! Wszystko na nic, po prostu wszystko…

Jakiś czas później przyjechał samochód do przewozu więźniów. Rodriguez nawet nie pytał, dlaczego opóźnił się aż o cały dzień, mało go to w tej chwili interesowało, nie baczył też na spojrzenia, jakie rzucali mu policjanci. Wśród nich był ten, który tak bardzo go upokorzył poprzednim razem.

– Płakałeś, Rodriguez? Teraz zapłaczesz jeszcze bardziej! – mundurowy nie mógł sobie odmówić szczypty złośliwości.

Ricardo puścił to mimo uszu. Był tylko zły na los, że dał mu spotkać takich ludzi, jak Julio i Sonya. Dawniej potrafił nie czuć, odciąć się od wszystkiego, nie reagować na zaczepki, nie…cierpieć. A sympatia, jaką ostatnio go obdarzono, otworzyła w sercu Rodrigueza uczucia, to, co dawno ukryte, wiedział, że przez to wszystko jego dusza będzie pragnąć więcej i więcej…a otrzyma tylko pogardę i nienawiść. Za kilkanaście minut wysiadał już przed więzieniem.

Mario nie posiadał się ze wściekłości. Kiedy ofiary im uciekły, wyżył się na Gracieli, ale i ona nie pozostała mu dłużna i teraz Mario leczył zadrapania na twarzy, powstałe po paznokciach panny Gambone. Potem się pogodzili i zaczęli obmyślać kolejny krok, ale fakt, twarz piekła go aż do dzisiaj. Smarował blizny kremem, kiedy rozdzwonił się telefon.

– Czego?! – rzucił wściekły do słuchawki.

– Widzę, że masz zły humor, kochanie – usłyszał głos wspólniczki.

– A jaki mam mieć? Ramirez nie żyje, Sonya też nie, ten dupek, który im pomógł, siedzi w ciupie, ale pewnie nas wysypie i pójdziemy siedzieć. Z kasy nici!

– Czekaj, czekaj, to ja mam większy problem, bo jestem w ciąży – mitygowała go panna Gambone. – Ale nie martw się, dopiero teraz skojarzyłam, kim jest ten, który uczestniczył w ucieczce naszych więźniów. Wyobraź sobie, że wiem więcej o Ricardo Rodriguezie, niż mu się wydaje – zaśmiała się Graciela. – Jutro do niego idę, odwiedzę go w więzieniu i jeśli nie chcesz stracić dobrej zabawy, chodź ze mną.

– Co o nim wiesz? – zaciekawił się Mario.

– Oj, przecież nie powiem ci przez telefon, kochanie. Ale będzie bardzo zaskoczony. Śmiem nawet twierdzić, że jeśli powiem mu to, o czym teraz myślę, to nie tylko nas nie wyda, ale i bardzo, bardzo polubi i będzie jadł nam z ręki, a pamięć Sonyi stanie się dla niego odległym wspomnieniem.

– Kocham cię, Gracielo, po prostu cię kocham – Mario od razu poprawił się humor. – Ale proszę, zdradź mi choć część tajemnicy, bo zaraz wybuchnę.

– Dobrze, dobrze. Więc posłuchaj – Rodriguez był księdzem, ale potem zrezygnował z życia na służbie Panu, tym bardziej, że odkrył w sobie inne powołanie – do mężczyzn.

Mario zdusił śmiech i słuchał dalej.

– Czekaj, czekaj, to jeszcze nie wszystko. Znana jest historia, kiedy się upił i prawie wpadł pod samochód, życie uratował mu jego trzeźwy partner, przy okazji samemu ginąc pod kołami. Wiele grzebano w tej sprawie, nie wiesz nawet, kim był jego kochanek, to była znana osoba i cała sprawa też nam pomoże, ale to jeszcze nie wszystko…Reszty dowiesz się jutro, ale pamiętaj, nie dziw się niczemu, bo wyjdzie na to, że o niczym nie wiesz.

– W końcu nie wiem, bo nic nie chcesz mi powiedzieć – mruknął Mario.

– Zaczekaj do jutra, a zobaczysz, że było warto. Czyli przyjdziesz o…powiedzmy, czwartej?

– Jakże bym mógł odmówić – uśmiechnął się mężczyzna.

Maribel ze zdziwieniem obserowała Raula, który stał przy szpitalnym łóżku i kończył się ubierać.

– Zwariowałeś? – pozwoliła sobie na taką uwagę, byli w końcu starymi przyjaciółmi. – Wypisałeś się ze szpitala?

– Owszem, Maribel. Lekarz mówi, że wszystkie potrzebne leki zostały mi zapisane, a ja mogę tylko starać się powstrzymywać nimi ewentualne krwotoki, poza tym nie złamać sobie czegoś i nic więcej dla mnie nie może zrobić. Nie zamierzam bezczynnie czekać na śmierć, zanim umrę, chcę jeszcze zobaczyć Santa Marię w więzieniu.

– Przecież on już siedzi w areszcie.

– To jeszcze nie jest więzienie, Maribel. Czeka go rozprawa, a ja chcę pomóc ojcu go usadzić. Pamiętaj też, że chcę dopilnować, by moja żoneczka nie usunęła mojego dziecka, a wobec tego muszę podpisać pewne dokumenty – Raul mówił z takim spokojem o swojej śmierci i o wysłaniu Carlosa do więzienia, że dziewczyna mimowolnie zadrżała.

– Raul…Powinieneś odpuścić temu dziecku. Ono jest niewinne, a ty pozbawisz go ojca.

– Jedynym ojcem jestem ja – Raul nagle się odwrócił do niej przodem, trzymając w ręce koszulę gotową do nałożenia na nagi tors. – A jeśli nie mogę się nim zająć, to znajdzie ktoś inny – ale z całą pewnością nie Carlos Santa Maria.

– Co się z tobą stało, przyjacielu? Byłeś uosobieniem dobroci, a teraz?

– Nie jestem dobry, Maribel. Wiesz, że mam swoje wady, jak każdy człowiek. A teraz jestem zraniony, tak bardzo zraniony, że nawet nie zdajesz sobie sprawy. Jestem idiotą, Maribel, idiotą! Miłość jest dla głupców.

Dlaczego zrobiło jej się przykro, kiedy tak powiedział?

– Naprawdę tak uważasz? – spytała.

– Tak! – uniósł się Raul. – Zakochałem się i co mi z tego przyszło? Samotność, oszustwo i strach przed tym, czy żona nie zabije mojego dziecka. Żałuję…żałuję, że mam serce, Maribel.

– Nie żałuj tego. To najpiękniejsze, co masz, to czyni cię dobrym i czułym, nigdy tego nie strać – i nagle Maribel poczuła, że musi zrobić to, co drzemało w niej od kilku dni. Podeszła bliżej i pocałowała Raula w usta. On nie odsunął się, ale było widać, że jest zaskoczony.

– Wezwę taksówkę – powiedziała potem, nim wyszła.

Kiedy mężczyzna został sam, dziwne myśli krążyły w jego głowie. Maribel…zawsze była przy nim, trwała, gdy jej potrzebował, cierpliwie znosiła jego wyskoki i humory, ale nigdy nie myśleli o sobie w kategoriach miłości. A ten pocałunek był…hm, z całą pewnością namiętny. Serce Raula odrzucało w tej chwili wszelkie uczucia, nie chciał myśleć o jakimkolwiek związku, zresztą i tak nie miał już na to czasu. Będzie musiał porozmawiać z dziewczyną i powiedzieć jej, iż jeśli czuje do niego coś więcej, to nic z tego nie będzie. Westchnął i skończył się ubierać, nim wróciła, by powiedzieć mu, że taksówka już czeka.

W domu Monteverde panowała żałoba. Służba powitała Raula z radością, ale od razu dowiedział się, że pan Gregorio i pani Barbara siedzą w gabinecie i opłakują zmarłą córkę Santa Marii. Syn Gregorio wiedział, że Sonya była tak naprawdę córką jego ojca i choć nie łączyły go z nią więzy krwi, zrobiło mu się smutno ze względu na ojca.

Gdy wszedł do gabinetu, powitało go milczenie. Jego ojciec patrzył na wchodzącego syna wzrokiem zamglonym alkoholem, Barbara siedziała obok, pilnując, by Monteverde nie wypił od razu wszystkiego, co znajdowało się w domu, albo nie zrobił jakiegoś głupstwa.

– Tato…– zaczął od wejścia Raul.

– Wejdź – odrzekł mu cicho Gregorio. – Sonya…moja córka…

– Wiem, tato.

– Nawet z nią nie porozmawiałem – Gregorio patrzył w dal, jakby poprzez syna. – Straciłem ją, a niedługo stracę i ciebie.

– Tato…– Raul podszedł i objął go mocno. – Ja jeszcze żyję i zamierzam wykorzystać dany mi czas na zemstę. Spełnię twoje marzenie i pognębimy Carlosa Santa Marię – a jego upadek zadedykujemy twojej córce, Sonyi.

– Ona…uważała go za ojca…Jego, nie mnie!

– Nie martw się, tato – ten człowiek odpokutuje za wszystko, również za to, że gdy dowiedział się już, kto jest jej prawdziwym ojcem, nie pozwolił jej się do ciebie zbliżyć.

Obaj przemilczeli fakt, że Sonya sama tego nie chciała. Gniew często zmienia punkt widzenia.

Antonio de La Vega pochylał się właśnie nad tym, co oplotło mu nogi. Był to kawałek gazety, a on wracał do chatki Czarownicy z owocami, jakie zebrał on dobrych ludzi. Był tak obdarty, że ludzie litowali się nad nim, całości dopełniał jeszcze widok jego ręki, bez kilku palców. Zrzucił gazetę z buta, ale zaraz podniósł ją z chodnika, bo coś przykłuło jego uwagę.

“Carlos Santa Maria oskarżony o przejęcie majątku de La Vegi!” – krzyczał tytuł na głównej stronie.

De La Vega? Antonio zmarszczył brwi. Skąd znał to nazwisko i tego mężczyznę ze zdjęcia, Santa Marię? Luis? W artykule piszą też coś o jakimś Luisie i Jessice – kim oni byli? A to co? Ostatnie zdanie brzmiało:

“Majątek de La Vega był iście ogromny – zanim Santa Maria przejął wszystko, bracia Antonio i Luis byli naprawdę bogaci. Nie zmieniła niczego śmierć ich rodziców, Veronici i Emiliano de La Vega – Emiliano zmarł na zawał, a Veronica w strasznym pożarze”.

Koniec odcinka 77
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bloody
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 23 Lut 2007
Posty: 4501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:10:58 25-09-08    Temat postu:

Nie wiem, czy powinnam komentować, bo miałam nie czytać xD

Biedny Ricardo... Podoba mi się to, że opisujesz dokładnie okrutny sposób, w jaki jest traktowany. Homofobia jest największym przekleństwem tego świata.
Raul.. Nie poznaję go. Tak bardzo się zmienił... Nie powinien się mścić na Andrei, skoro naprawdę ją kochał. A wydawało się, że tak...
Widzę, że w życiu Antonio będzie się teraz ciekawie;] (No, oczywiście w życiu Carlosa jeszcze bardziej, ale nie ze strony optymistycznej).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:19:09 25-09-08    Temat postu:

Mi też ogromnie szkoda Ricarda Poza miłością tego faceta, który ocalił go od śmierci, powodując własną i przyjaźnią Sonyi, nie spotkało go nic dobrego
Nie lubię Gracieli.. Maria też nie.Ale ciekawi mnie, co Graciela wie o tym wypadku.. hm, coś mi się nie zgadza.. A może ten facet, który niby zginął, ocalając Rodrigueza, nadal żyje?
Końcówka świetna Proszę o więcej
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 0:18:17 26-09-08    Temat postu:

Bloody napisał:
Nie wiem, czy powinnam komentować, bo miałam nie czytać xD

Biedny Ricardo... Podoba mi się to, że opisujesz dokładnie okrutny sposób, w jaki jest traktowany. Homofobia jest największym przekleństwem tego świata.
Raul.. Nie poznaję go. Tak bardzo się zmienił... Nie powinien się mścić na Andrei, skoro naprawdę ją kochał. A wydawało się, że tak...
Widzę, że w życiu Antonio będzie się teraz ciekawie;] (No, oczywiście w życiu Carlosa jeszcze bardziej, ale nie ze strony optymistycznej).


Ale od mojej telki nie mozna się oderwać? . A tak na serio, to dziękuję, że nadal mnie czytasz, a przy okazji poddałaś mi pomysł na pewien ciekawy wątek...

Osobiście nie mam nic przeciwko ludziom o - nazwijmy to - innej orientacji, sama miałam kilku takich znajomych i byli to naprawdę fajni ludzie, zresztą już się wypowiedziałam o tym we właściwym temacie. A Ricardo jeszcze sporo namota . Jeśli uda mi się zrobić kolejny filmik (bo mój "aktor" coś nie ma czasu), to pewne sceny mogą być dość zaskakujące - ale nie wszystko jest takie, jak się wydaje . A właśnie, a jak Tobie się podobało najnowsze promo?

Raul czuje się zraniony i cóż...Zostało mu mało życia, a w sumie Carlos też nie zachował się zbyt fair, skoro Andrea była żoną Raula. Inna sprawa, że kochali się z Andreą od zawsze, więc...

O tak, Antonio przeżyje niezły szok i to za chwilę .

Lilibeth napisał:
Mi też ogromnie szkoda Ricarda Poza miłością tego faceta, który ocalił go od śmierci, powodując własną i przyjaźnią Sonyi, nie spotkało go nic dobrego
Nie lubię Gracieli.. Maria też nie.Ale ciekawi mnie, co Graciela wie o tym wypadku.. hm, coś mi się nie zgadza.. A może ten facet, który niby zginął, ocalając Rodrigueza, nadal żyje?
Końcówka świetna Proszę o więcej


Widzę, że wszyscy lubią Ricardo - ja zresztą też . Jedno mogę zdradzić - będzie go jeszcze dużo, oj, będzie .

Trudno lubić Gracielę i Mario. Kombinują swoje i kto wie, co im z tego wyjdzie. Ciekawie kombinujesz, może masz rację...a może nie? .

Dzięki za pochwałę końcówki! A więcej? Proszę bardzo .

Zapraszam na odcinek 78.

---------------------------------------------

Odcinek 78

Dalej następował opis pożaru, informacja, jak Veronica wcześniej wyprowadziła się od męża z dwójką dzieci, jakiś czas potem Emiliano również stracił życie.

– Veronica de La Vega…– mruknął Antonio. – Pożar? Czyżby tu pisało o mojej Veronice? Ale przecież ona żyje! Muszę jej to pokazać – postanowił.

Kiedy wszedł do środka domu, postawił koszyk na stole i zawołał:

– Jesteś tutaj? Przyniosłem to, o co prosiłaś i jeszcze jedno – pewną gazetę.

– Gazetę? – Czarownica wyszła z kąta, w którym leżała, Antonio wiedział, że od rana cierpi na nieznośny ból głowy, a zioła, jakie sobie przygotowała, jakoś nie chciały pomóc. – Po co komuś takiemu, jak ja, gazeta?

– Zobacz – jest w niej artykuł o kobiecie noszącej takie samo imię, jak ty, o dwójce dzieci i o pożarze – czyż to nie zastanawiające?

– Pokaż – wysunęła rękę uzbrojoną w palce z długimi paznokciami. Przez moment patrzyła na druk, mrużąc oczy, bo światło w chatce pozostawiło wiele do życzenia. – Hm…Veronica de La Vega…Emiliano…Antonio i Luis. Taaaaaaaak…To się po części zgadza. Po części.

– Nie rozumiem? – zdumiał się de La Vega, nie wiedząc, że Czarownica czyta o jego rodzinie.

– Czy ja wyglądam na martwą? – zaśmiała się nieprzyjemnie Veronica. – Emiliano…Emiliano de La Vega…o, drań, jakich mało. Bogaty, ale podobno pieniądz w niektórych wyzwala najgorsze instynkty. Potrafił rzucać się na własne dzieci, bić je tak, że płakały z bólu. Żonę też bił…Veronicę…krzyczała…A dzieci patrzyły…Jedno było jej, drugie nie, ale oba kochała…oba kochała…A potem obaj spłonęli, obaj…

Znów ten dziwny trans, jak zawsze, kiedy mówiła o przeszłości. Antonio wyczuwał, że coś jest nie tak, przecież słowa Czarownicy przeczyły temu, co pisze w artykule. A może to była inna Veronica, a ona po prostu pomieszała fakty, historię de La Vega uznała za swoją? W końcu jest szalona…

Odłożył gazetę, zamierzał przygotować owoce, by Czarownica mogła odpocząć – nie licząc bólu głowy w tej chwili i tak się do niczego nie nadawała, siedziała cicho, kiwając się w przód i w tył. Mężczyzna wiedział, że taki stan potrwa pewien czas, a potem kobieta wstanie i zje z nim obiad, jakby nic się nie zdarzyło.

Spokojnie kroił pomarańczę, nie spodziewając się niczego.

– Emiliano! Zostaw mojego syna! – nagły wrzask sprawił, że nóż wypadł Antonio z ręki, a on sam drgnął, przerażony. To Veronica przebudziła się z transu i wrzeszczała, trzymając w ręce gazetę i patrząc dziko na de La Vegę:

– Emiliano! To przez ciebie! Odeszłam od ciebie, bo biłeś moje dzieci, starszego i tego tamtej kobiety również, biłeś ich obu! A potem ta Cyganka, ta Cyganka…to ona umarła! To ona! Ogień! To jej wina! Spłonęły! Moje dzieci! Moje biedne dzieci! A ja przeżyłam!

Zaczęła targać gazetę i rozrzucać skrawki po całym domu.

– To kłamstwo! – krzyczała nadal. – Oni nie żyją! Spłonęli! Widziałam ich ciała! Antonio i Luis nie żyją, obaj spłonęli, mój syn i syn tej kobiety! Obaj nie żyją! – po czym osunęła się na podłogę, zemdlona.

Podszedł do niej, obawiając się, czy nie umarła i pochylił nad ciałem. Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu spróbował obrócić ją na plecy i jakoś ocucić, ale okazało się to niepotrzebne. Czarownica nagle otworzyła oczy i wrzasnęła:

– Emiliano! To wszystko twoja wina! Emiliano!

Antonio nie widział innego wyjścia, jak szarpnąć kobietą i powiedzieć:

– Uspokój się, kimkolwiek jestem, nie jestem twoim mężem…Tak mi się przynajmniej wydaje…

Zamilkła na chwilę, by potem powiedzieć jakimś dziwnym głosem:

– Emiliano? Nie…On nie żyje…Czy wstał z grobu, by się zemścić? Nie…

Wysunęła rękę i nakazała:

– Obróć się!

– Ale…po co? – protestował Antonio.

– Obróć się!

Posłuchał rozkazu, nieco wystraszony. Czarownica zerwała się z posłania i szybkim ruchem podniosła mu koszulę, po czym paznokciami przejechała mu po skórze tuż przy kręgosłupie.

– Nie jesteś Emiliano – stwierdziła spokojnie, ale nadal jakoś dziwnie złowróżbnie. – Nie jesteś Emiliano. Ale masz znamię. Znamię de La Vega. Masz znamię, znamię! Znamię…
Antonia de La Vegi! Nazywasz się Antonio! Antonio de La Vega! – powtarzała w kółko.

– Antonio…de La Vega? Ale…czy on nie był synem Veronici, tej, która…– zaczęło mu się kręcić w głowie.

– Był! Był jej synem, jedynym synem! Tym, który próbował ją ratować i sam zginął – synem Veronici, Czarownicy! Moim synem! Moim synem! – wrzeszczała, jakby przerażona tym faktem. – A ty nim jesteś, ty…ty jesteś moim synem, ty! Jak to możliwe, jak?! Wyjaśnij mi! – przyskoczyła do niego i czekała, aż coś powie.

– Nie rozumiem…Przecież mówiłaś, że twoje dzieci zginęły w pożarze…– Antonio lekko się pogubił.

– To ja ciebie o to pytam! Jesteś taki podony do Emiliano, a więc i do mojego syna, bo oni obaj byli podobni, ojciec do syna, a syn do ojca! Taak, bo Antonio był jego dzieckiem, taak, on to był!

– Zaraz, zaraz, uspokój się! – tym razem to jego zaczęła boleć głowa. – Twierdzisz, że jesteś Veronica de La Vega, dziedziczka wielkiego majątku, twój mąż to zmarły na zawał Emiliano, który bił ciebie i swoje dzieci. Odeszłaś od niego, ponoć zginęłaś razem z dziećmi w pożarze, co okazuje się nieprawdą, a ja mam być jednym z twoim synów, tak? Drugim był niejaki Luis, który nie był twoim synem i nie wiadomo, co się z nim stało? To wszystko nie ma sensu.

– Ma sens, ma! Jesteś Antonio i kropka!

– To jakim cudem żyjemy?! Czemu mieszkasz w chacie, a nie w swoim domu? Czemu nie wróciłaś tam, gdzie dawniej mieszkałaś, skoro Emiliano nie żyje?

– Przyszła do mojego domu, tam gdzie się ukryłam, przyszła, chciała mi powróżyć, ja ją odpędziłam, była jakaś taka…dziwna. Zezłościła się na mnie, zaczęła machać rękami, przewróciła ozdobną lampę naftową, zaczęła wszystkim rzucać, rozproszyła ogień po całym domu, wszystko spłonęło, wszystko! Ona też! Cyganka, ona też! Ja…moja twarz…ja…zaczęłam płonąc, aż do bólu, do wielkiego bólu, aż w końcu udało mi się wyczołgać daleko, daleko…Jak odzyskałam przytomność, widziałam ciało wynoszono z domu…to było ciało mojego syna…Więc jakim cudem żyjesz?! – znów wrzasnęła.

– Widziałaś…Jesteś pewna, że to było ciało twojego syna?

– Nie, worek, czarny worek, ale to był mój syn, na pewno mój syn, na pewno!

Antonio zaczęło się coś rozjaśniać w głowie. Czyżby ta kobieta kłóciła się z jakąś Cyganką, która przyszła jej powróżyć? Potem rozpętał się pożar, w którym zginęła Cyganka, tąże jakimś cudem pomylono z Veronicą – być może była do tego stopnia spalona, że trudna do zidentyfikowania? A Veronica widziała, jak wynoszą trupa Cyganki i pomyślała, że to jeden z jej synów? Synów…Czyżby on był synem tej kobiety? Stałby przed swoją matką, był dziedzicem wielkiego majątku, a Luis…Właśnie. Luis, syn – nie syn, kimkolwiek on był…Carlos Santa Maria…Odebrał majątek…De La Vega nic nie pamiętał, ale kiedy patrzył na maskę tajemniczej kobiety podającej się za jego matkę, stało się coś dziwnego. Jakby ktoś ręką odsłonił mu kawałek pamięci, wspomnień i rozjaśnił widok, jaki niedawno ujrzał w swym mózgu.

– Wtedy…wtedy, gdy przyszła do mnie w widzeniu tamta kobieta, pamiętasz? Gdy chciałem cię pocałować? To była moja matka…otaczała ją dziwna aura grozy…W tle był jakiś mężczyzna, prawdopodobnie mój ojciec…To by się zgadzało z tym, co mówisz – że ją bił, że bił swoje dzieci…że bił…mnie…– Antonio powoli kojarzył sobie fakty. Przypomniały mu się razy, jakie dostał od ojca, pojawienie się Luisa w ich życiu, wszystko zaczęło do niego wracać, może jeszcze zamglone, ale już coraz jaśniejsze, a matka patrzyła na niego w ciszy, jakby czekając na jego reakcję.

– Tak, pamiętam. Ojciec nas bił, ty zawsze stawałaś w naszej obronie, najpierw mojej, a później Luisa, który urodził się wtedy, gdy nie było mnie przy Was…Musiałem wyjechać, pamiętam…W tym samym czasie Jessica, moja…żona…straciła moje dziecko, ale Luis był dla nas pociechą…Pamiętam…Rok później odeszłaś od ojca i wydarzył się ten pożar, sądziliśmy, że nie żyjesz, ojciec wcale nie rozpaczał, ale umarł na zawał niedługo potem…A później Santa Maria, ten ze zdjęcia, odebrał mnie i Luisowi podstępnie cały majątek, jaki mieliśmy, firmę, jaką odziedziczyłem po ojcu i pomnożyłem jej majątek, a wraz z tym żonę, bo Jessica się zabiła, tak, już wszystko pamiętam…

Veronica słuchała w milczeniu, ale nagle przerwała swoim niespokojnym, nerwowym głosem, jaki miała zawsze, gdy wspominała dawne czasy:

– Nie, mylisz się. Jessica nie straciła twojego dziecka. Ona go nigdy nie miała!

W tym momencie kobieta zaczęła się śmiać, śmiać tak głośno, że zszokowany całym zdarzeniem de La Vega drgnął, przestraszony. Nie doszedł jeszcze do siebie po tym, jak przypomniał sobie wszystko, razem ze swoim bratem, którego musiał opuścić, a teraz czekał go kolejny szok.

– Jak to nie miała? – szepnął. – Przecież mówiła mi, że dziecko umarło tuż po porodzie, płakała, gdy mi to wyznała.

– Nie, Antonio – Veronica miała mu coś ważnego do opowiedzenia. – Jessica de La Vega nigdy nie miała z tobą dziecka. To moje dziecko umarło przy porodzie, to moja córka odeszła…A twój ojciec wściekłby się, gdyby się dowiedział, że urodziłam córkę i to martwą. Jessica wtedy cierpiała, była w ciąży i nie wiedziała, co robić, a ponieważ jej czas porodu nadszedł prawie równo z moim, różnica była tylko kilka godzin, los nam pomógł. Leżałyśmy obok siebie, pielęgniarka widziała, co się dzieje, dogadała się z lekarzem i zamieniłyśmy dzieci. Oddała mi swoje dziecko! – Czarownica podkreśliła to kolejnym wrzaskiem.

– Ale, ale…zaraz…Przecież mówisz, że Jessica nie miała ze mną dzieci, skąd więc u niej ciąża? – w tej chwili dla Antonia liczyło się tylko to, z faktem odzyskania matki upora się później.

– Jessica miała romans. Ognisty romans! Z tego, co wiem, co mi się spowiadała, to ona zaczęła romans, a kiedy on stwierdził, że żałuje tego, postanowiła nigdy nie powiedzieć mu o dziecku. Nigdy nie dowiedział się, że Luis jest jego synem!

– Ale kto! Kto, na Boga! – de La Vega nie wytrzymał i zaczął szarpać własną matką.

– Ten człowiek! – długi paznokieć wskazał coś w kącie pomieszczenia.

Na stole nadal leżała gazeta z artykułem o aresztowaniu Santa Marii. Antonio zbladł.

– Moja żona? Moja żona miała romans z Carlosem Santa Maria i urodziła mu syna? Luisa? Luis jest jego synem?!

A potem coś uderzyło w mózg Antonia jak ogień – wspomnienie, jak siedzą razem przy chorym Luisie w szpitalu i Carlos mówi, że dałby wiele, by dziecko Antonia żyło, żeby to dziecko, o którym mówiła mu Jessica tego feralnego dnia, kiedy przyszła do jego biura…

– O Boże…Jessica urodziła syna Carlosa Santa Marii, oddała go tobie, a zarówno mnie, jak i Carlosowi powiedziała, że jej dziecko umarło…Nie przyszła do jego biura błagać go o litość dla nas, a żądać, kazać, by oddał nam wszystko, a potem zraniła go mówiąc, że jego syn zmarł….I to jeszcze ona go skusiła, ona była winna całego romansu, ona…ona go chciała! Kochała się z Carlosem Santa Maria! Tym samym, który odebrał mi wszystko!

Antonio chciał oszaleć. Matka, brat, ojciec, dziecko, którego nigdy nie miał – to wszystko spowodowało, że nie za bardzo wiedział, co czyni. Szarpnął kociołkiem i zrzucił go na podłogę, na szczęście naczynie było puste, a ogień wygaszony. Potem nie patrzył już, za co chwyta, tylko rozbijał, rozbijał, co się dało, a jego matka patrzyła ze współczuciem w oczach, w tej chwili nie poznając własnego syna, będąc w swoim świecie przeszłości…

Zimno. Zimno i jasno, ale światło jest dziwne, jakby z jakiejś wyeksploatowanej żarówki, poza tym jakiś dziwny zapach, nie potrafiła go określić, ale źle jej się kojarzył. Metal, to, co czuła pod sobą, to chyba metal, to specyficzne zimno, jakie od niego szło, przenikało jej skórę mimo koca, którym była przykryta – w końcu dolna część ciała znajdowała się bezpośrednio na tym dziwnym łóżku.

– Tata? – szepnęła. – Julio?

Otworzyła oczy. Wpierw nie wiedziała, gdzie się znajduje, nie rozpoznała tego pomieszczenia, na pewno nigdy tu nie była. Za chwilę dotarła do niej straszna prawda – jej chłopak, jej Julio nie żyje. Pamiętała jego pogrzeb, potem chyba upadła, a na końcu zbudziła się tutaj.

– Gdzie…gdzie ja jestem? Mamo?

Lekko uniosła głowę, coraz bardziej przerażona. A potem głos uwiązł jej w gardle. Była w kostnicy. Sonya Santa Maria, uznana za zmarłą, obudziła się i żyła, mimo tego, co stwierdził doktor Bolivares. Żyła – ale czy się stąd wydostanie, nim zamarznie…lub oszaleje ze strachu?

Koniec odcinka 78
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bloody
Wstawiony
Wstawiony


Dołączył: 23 Lut 2007
Posty: 4501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:05:31 26-09-08    Temat postu:

O matko.... Tyle niespodzianek... Naprawdę bardzo emocjonujący odcinek i jeden z najlepszych. Tak się składa, że mam teraz dużą przerwę i poszłam do biblioteki... Ciekawa jestem, jak pozostali uczniowie zaeagowali na widok tego, jak przeżywałam ten odcinek xD Nawet się na nich nie patrzę.

Sonya żyje i jest w kostnicy... Co teraz z nią będzie? Czy uda jej się przeżyć?

A Luis jest synem Carlosa i chce się na nim zemścić... Teraz dopiero się podziało.

Oglądałam różne proma, ale nie wim, które jest najnowsze. Gdzie jest? W promocjach? Zresztą usłyszłam dzwonek na lekcję i teraz nie obejrzę
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:21:09 26-09-08    Temat postu:

Aj.. jaki emocjonujący odcinek
Scena z Antoniem i Veronicą taka spontaniczna.. zaczęłam się bać tej kobiety
Luis synem Carlosa.. a to ciekawe..

Ostatnia scenka faktycznie jak z horroru.. oby znaleźli Sonyę.. przecież to chyba najgorsze co może być, umrzeć w kostnicy..
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:38:29 30-09-08    Temat postu:

Bloody napisał:
O matko.... Tyle niespodzianek... Naprawdę bardzo emocjonujący odcinek i jeden z najlepszych. Tak się składa, że mam teraz dużą przerwę i poszłam do biblioteki... Ciekawa jestem, jak pozostali uczniowie zaeagowali na widok tego, jak przeżywałam ten odcinek xD Nawet się na nich nie patrzę.

Sonya żyje i jest w kostnicy... Co teraz z nią będzie? Czy uda jej się przeżyć?

A Luis jest synem Carlosa i chce się na nim zemścić... Teraz dopiero się podziało.

Oglądałam różne proma, ale nie wim, które jest najnowsze. Gdzie jest? W promocjach? Zresztą usłyszłam dzwonek na lekcję i teraz nie obejrzę


Jeden z najlepszych? A ja mialam wrazenie, ze jest taki sobie, bo w sumie tylko jedna scena sie dziala .

Jak reagowalas? . Sadze, ze skoro to bylo w bibliotece, to byli tam ludzie, ktorzy kochaja ksiazki, wiec na pewno to rozumieli.

O Sonyi...dowiecie sie pozniej . O Luisie tez.

Widze, ze juz znalazlas moje promo . Swojego glosu nie podloze, bo nikt by nie ogladal - kto by wytrzymal taka skrzeczaca zabe? .

Lilibeth napisał:
Aj.. jaki emocjonujący odcinek
Scena z Antoniem i Veronicą taka spontaniczna.. zaczęłam się bać tej kobiety
Luis synem Carlosa.. a to ciekawe..

Ostatnia scenka faktycznie jak z horroru.. oby znaleźli Sonyę.. przecież to chyba najgorsze co może być, umrzeć w kostnicy..


I slusznie . Przeciez Veronica jest szalona, moze zrobic wszystko - nawet skrzywdzic wlasnego syna.

Wyobrazcie sobie mine Luisa, jak sie dowie, kto jest jego ojcem...

Horror Sonyi jeszcze sie rozwinie...

A oto odcinek 79...

-------------------------------------------------

Odcinek 79

Trupy, wszędzie trupy, co prawda zakryte, ale każdy tylko do szyi, widziała ich twarze, widziała ich oczy…Nie, to akurat sobie wyobraziła, oczy wszyscy mieli zamknięte, ale leżeli tutaj, często z obrażeniami na twarzy, leżeli i zaraz wstaną, wszyscy wstaną podejdą do niej, a ona nie będzie sie miała czym bronić i…

Zaczęła krzyczeć, przerażźlwie krzyczeć, ale nikt jej nie słyszał, ściany pochłaniały dźwięki, poza tym w pobliżu nikogo nie było.

– Błagam, wypuśćcie mnie stąd, ratunku, mamo, tato, wujku, ktokolwiek?! Ratunku!

Na próżno, na nic, nikt nie wiedział, że Sonya żyje i rozpaczliwie błaga o pomoc. W końcu była to kostnica, lekarz, owszem, miał przyjść, ale dopiero później, w tej chwili był zbyt zajęty inną sprawą – mianowicie robił sekcję zwłok pewnego zastrzelonego człowieka. Potrwa to zapewne kilka godzin, a w tym czasie drzwi mrocznego pomieszczenia pozostaną zamknięte.

Gregorio Monteverde nie potrafił oderwać się od butelki z płynem, który dawał mu taką ulgę. Dzięki temu mógł zapomnieć – a przynajmniej złagodzić cierpienie – o wstrząsie, jakie wywołała w nim zarówno śmierć córki, jak i to, że nigdy nie zdobył jej miłości. Owszem, kiedy dowiedziała się, że to on jest jej ojcem, rzuciła mu się na szyję, ale był to zwykły odruch, powodowany nienawiścią do Santa Marii. A potem? Potem zbliżyła sie do Carlosa, do człowieka, którym wcześniej tak gardziła, a Gregorio traktowała jak obcego, całkowicie nieznajomego człowieka. Owszem, może nie opiekował się nią za bardzo, ale nie zrobił tego na prośbę Viviany, która bała się reakcji Carlosa, gdyby ten się dowiedział – w końcu Sonya mogła coś wypaplać w gniewie na rzekomego ojca.

Odstawił z hukiem szklankę na stół. Raul. Nie był jego synem, a zachowuje się, jakby naprawdę nim był – teraz rozmawia z matką o tym, jak jeszcze bardziej zaszkodzić Santa Marii. Ustalają, co powie Barbara podczas rozprawy, do której na pewno niedługo dojdzie – prawnicy na pewno będą chcieli wiedzieć, czy Carlos byłby zdolny do przejęcia majątku i morderstwa. Pani Fernandez musi więc przedstawić Santa Marię w jak najgorszym świetle, tak, aby sędzia uwierzył, że oskarżony mógł okraść i zabić. Oboje pochodzą z wyższych sfer, więc będzie logiczne, że Barbara coś słyszała o jego postępowaniu, a któż nie uwierzy dobrej, łagodnej kobiecie, starającej się wychować syna jak najlepiej – w tym wypadku akurat Monteverde miał na myśli Manolo. Dzieciństwo Raula zresztą też się przyda – oto biedna matka, upokarzana przez męża, musi oddać ukochanego syna do adopcji – cóż za wspaniały świadek! Tak, słowa Barbary Fernandez będą bardzo ważne i będą jednymi z tych, które wbiją gwóźdź do trumny Santa Marii.

Andrea bardzo chciała zostać dłużej z Carlosem, ale on po otrzymaniu wiadomości o śmierci Sonyi po prostu ją odprawił.

– Chcę być sam – tylko o to poprosił.

Nie pomogły protesty, musiała go posłuchać, obiecała tylko, że jutro wróci i wyszła.

– Felipe…– głos Carlosa zabrzmiał jak charkot konającego. – Nie będzie mnie na pogrzebie mojej córki, wiesz o tym. Zamiast tego ty tam pójdziesz. Chcę, też żebyś coś dla mnie zrobił.

– Czego chcesz? – Felipe był szorstki, ale teraz nie kierowała nim raczej nienawiść do brata, a ból po stracie bratanicy.

– Wiem, że to wy wsadziliście mnie do więzienia, a przynajmniej macie na to ochotę. Mam prośbę – poproś tu Bolivaresa.

– Po co?

– Po prostu to zrób. Wiem, co do mnie czujesz i że nigdy nie darzyłeś mnie sympatią, ale proszę, zawiadom go, iż chcę go widzieć.

– Niech ci będzie.

– A i jeszcze jedno. Nie dopuść, żeby Gregorio zbliżył się do grobu Sonyi. To była moja córka, rozumiesz?

– Dobrze – odrzekł Felipe, chociaż akurat w tym wypadku zamierzał zrobić dokładnie odwrotnie.

– A teraz idź, chcę zostać sam – rzekł mu brat.

Po czym Felipe opuścił ponury przybytek. Carlos oparł się o kraty i szepnął cicho:

– Nie martw się, córeczko, tatuś niedługo cię odwiedzi, zobaczysz. Niedługo się spotkamy, kochanie…Już niedługo…

Maribel miała inne problemy – mianowicie złościła się na siebie o pocałunek, jaki złożyła na wargach Raula. Przecież go nie kochała! Owszem, byli przyjaciółmi, ale nie czuła do niego nic ponad to, chciała tylko dać mu do zrozumienia, że nie powinien kierować się pragnieniem zemsty, a miłością – jeśli już nie do swojej żony, to chociaż do dziecka, które się miało narodzić – niewinne stworzenie wciągnięte w otchłań walki dwóch nienawidzących się rodów – bo przecież Carlos na pewno nie ulegnie tak po prostu, będzie wynajdował prawników, kombinował, jak – mimo tego, że jego pobyt w więzieniu jest bardzo prawdopodobny – nie pozwolić, by ktoś inny wychowywał dziecko Raula. Santa Maria zapewne będzie chciał uniknąć skazania nie tylko z oczywistego powodu, ale i dlatego, by być przy Andrei, gdy ta urodzi – a Monteverde, zarówno starszy, jak i ten młodszy – nie dopuszczą do tego.

Nieświadomie dotknęła ręką ust i znów przypomniał jej się ten nieszczęsny pocałunek.

– Raul…– westchnęła. – Dlaczego musisz umrzeć, dlaczego właśnie ty?

Przypomniała sobie, jak wychodził ze szpitala ubrany w brązową, skórzaną kurtkę, a w jego oczach widziała chęć zemsty, ale i nie tylko – przez moment zobaczyła również strach. Było to wtedy, gdy któreś z nich wspomniało coś o jego chorobie. Strach…wiedziała, że Raul się boi. Nie okazuje tego, ale w głębi serca, w głębi duszy jest po prostu przerazony swoim stanem.

– Raul…Nie umieraj…proszę.

W tym samym czasie, gdy to powiedziała, Barbara oświadczyła, że wyjdzie po coś do picia.

– Zaraz wracam, synku – odważyła się tak zwrócić do Raula. – Tylko przyniosę coś do picia i zajrzę do twojego ojca.

– Będę czekał. – Był tak zamyślony, że nie zauważył, iż Barbara konsekwetnie zwraca sie do niego “synku”, choć on na to nie pozwolił.

Kiedy został sam, przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad kolejnym posunięciem, nad tym, co dokładnie Barbara ma powiedzieć przed sądem, aż wreszcie wstał.

– Nigdy nie dostaniesz mojego dziecka, Santa Maria, przysięgam ci to! – szepnął sam do siebie i podszedł do mebla z książkami. Kochał książki, to była jedyna rzecz, jaka łączyła go z Carlosem. Wyjął jedną z nich i przekartkował, starając się uporządkować myśli. Zatrzymał się chwilę nad środkową kartką, przeczytał chwilę i odłożył pozycję, by sięgnąć po następną. Wsadził rękę głębiej, wyjął jakąś zakurzoną książkę i przewertował strony, starając się przypomnieć sobie fabułę. W pewnej chwili zobaczył, iż między kartkami znajduje się jakiś światek papieru. Przewrócił kilka stron do tyłu i znalazł urywek, po czym spróbował przeczytać – kartka była stara i zniszczona.

Kilka słów, nic więcej, a po ich przeczytaniu zaczęło mu się kręcić w głowie.

– Nie, to nie może być prawda… – szepną. – To niemożliwe…

Trzymał świstek nadal w ręce, nie widząc, że na książkę i urywek papieru powoli, ale systematycznie kapią krople krwi. Jego krwi. Jedna, dwie, trzy, cztery – zbierały się, plamiąc książkę i zamazując druk. Krew ciekła mu z nosa, pojawiła się też w kąciku ust, czego Raul nadal nie spostrzegł.

– Boże, proszę, nie – zdążył szepnąć jeszcze, zanim upadł na podłogę.

Ricardo Rodriguez dostał celę zamieszkaną przez jakiegoś milczącego, wysokiego człowieka, który tylko rzucił okiem na gościa i udał się z powrotem na spoczynek. Usiadł więc na swoim miejscu i westchnął.

– Witajcie, kraty. Jestem z powrotem. Ricardo Rodriguez wraca do was, jak do stęsknionej kochanki. Szkoda tylko, że kochanek wcale nie tęsknił.

Zamierzał również odpocząć, bo trafił akurat na porę, kiedy więźniowie mieli troche czasu dla siebie, gdy nagle współwięzień otworzył oczy i wstał:

– Ricardo Rodriguez? – powtórzył tamten. – Tak się nazywasz?

– Tak, a bo co? – odparł wymieniony.

– Byłeś partnerem Francisco Velasqueza, prawda?

– Może. I co z tego? – powiedział głośno Ricardo, a pomyślał: ~ Pewnie kolejny obrońca ludzkości przed tymi o innej orientacji. Mam juz ich dość, czy ciągle muszę trafić na jakiegoś nawiedzonego gościa?

– W takim razie witaj. Nazywam się Pedro. Pedro Velasquez.

Koniec odcinka 79
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:01:28 30-09-08    Temat postu:

Jaką tam skrzeczącą żabę - mój głos jest na pewno o wiele gorszy
Veronica wariatką? ee, nie wierzę..

Jak mi szkoda Sonyi Oby ktoś ją znalazł, zanim będzie za późno..
Maribel kocha Raula Tylko dlaczego tak późno to zrozumiała..
A scena z Raulem mnie zaintrygowała.. czy teraz zabierze to, co przeczytał na kartce do grobu?
Nowa postać, fajnie a kto gra Pedra? Ciekawa jestem jaką rolę odegra on w telce

I dzięki za ten odcinek.. codziennie wchodziłam tu, żeby zobaczyc czy juz jest
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:04:41 05-10-08    Temat postu:

Lilibeth napisał:
Jaką tam skrzeczącą żabę - mój głos jest na pewno o wiele gorszy
Veronica wariatką? ee, nie wierzę..

Jak mi szkoda Sonyi Oby ktoś ją znalazł, zanim będzie za późno..
Maribel kocha Raula Tylko dlaczego tak późno to zrozumiała..
A scena z Raulem mnie zaintrygowała.. czy teraz zabierze to, co przeczytał na kartce do grobu?
Nowa postać, fajnie a kto gra Pedra? Ciekawa jestem jaką rolę odegra on w telce

I dzięki za ten odcinek.. codziennie wchodziłam tu, żeby zobaczyc czy juz jest


Porownamy? .

Troche szalona jest .

Maribel zrozumiala pozno, bo czasem kiedy mozna cos stracic, czlowiek poznaje, ile to jest dla nas warte.

Kto gra Pedra? A nie wiem .

A nowych postaci bedzie wiecej .

Zapraszam na odcinek 80...

----------------------------------------------------------

Odcinek 80

– Pedro Velasquez? Jesteś bratem Francisco? – zapytał Ricardo.

– Owszem – odparł zapytany i wysunął rękę w geście powitania. O ile mój braciszek był ważną figurą w życiu tego miasta, miał nawet zostać radnym, czy coś takiego, to ja spędzałem życie na hulankach i widzisz, dokąd to mnie zawiodło.

Rodriguez nieufnie spojrzał na wyciągniętą dłoń. Brat jego zmarłego ukochanego? Owszem, Francisco coś wspominał, ale chyba niezbyt miło…Pedro…A tak, prawda, kiedyś Francisco opowiadał o bracie, którego się wstydził. Podobno wyczyny Pedra często stawały na politycznej drodze partnera Ricarda i Francisco bardzo się tym przejmował. Dlatego też Ricardo nie uścisnął ręki Pedra, obrzucił go tylko uważnym spojrzeniem. Tym bardziej, że poprzysiągł sobie już nigdy z nikim się nie związać, nawet przyjaźnią. Po spotkaniu z Sonyą i Juliem, a potem po ich stracie Rodriguez stanowczo pozbawił się wszelkich uczuć. Przynajmniej może uda mu się przetrwać to piekło, jakie zgotował mu los.

– Widzę, że Francisco opowiedział ci, jak to co jakiś czas moje wyskoki przeszkadzały mu w zdobywaniu kolejnych głosów wyborców – zaśmiał się gorzko Pedro i opuścił dłoń. – A skoro byliście ze sobą, to jasne, że trzymasz jego stronę i nawet się nie przywitasz. Cóż, szkoda, ale powiem ci, że tutaj lepiej mieć przyjaciół.

– Grozisz mi? – Ricardo stał się czujny.

– Nie, jesteś przewrażliwiony – znów ten nieprzyjemny śmiech Velasqueza. – Ale sądzę, że powinieneś zachowywać się bardziej przyjacielsko do kogoś…hm, tak bliskiego. W końcu związałeś się z moim bratem. Swoją drogą, szkoda, że wasz związek był tak krótki…Wiem, że się kochaliście. Najlepsze, że te upragnione głosy stracił nie przez moje wyczyny, a przez związek z tobą.

– Nie wszyscy rozumieją prawdziwą miłość! Są również tacy, jak ty, którzy potrafią obrzucić błotem kogoś tylko dlatego, że…

– Jakiś ty nerwowy! – cmoknął Pedro. – A ja nie miałem nic przeciwko wam razem. Przynajmniej mój braciszek był szczęśliwy…Pamiętam, jak cię poznał i mi o tym powiedział – bo wbrew pozorom zwierzał mi się czasami. Po tym, jak poprzedni partner tak bardzo go zranił…

– Jaki poprzedni partner? O czym ty mówisz?

– To ty nic nie wiesz? – Pedro usiadł na swoim więziennym łóżku i opowiadał dalej. – Francisco był wcześniej z niejakim Gregorio, ale ten pewnego dnia po prostu go opuścił. Facet wcześniej miał żonę, która mu zmarła, nawet syna, ale rzekomo nagle odkrył w sobie skłonności do mężczyzn. Udawał przed Francisco wielką miłość, aż któregoś dnia zostawił mu pewien list, w którym…cóż, potraktował mojego brata, jak śmiecia. Francisco prawie się załamał, myślał o samobójstwie, ale udało mi się go przekonać, żeby tego nie robił. A rok później, w 2005 roku poznał ciebie i wszystko zaczęło się układać. Szkoda, że w 2006 roku Francisco już nie żył…

– Co było w tym liście? – Ricardo zły na siebie zauważył, że kręca mu się łzy w oczach na wieść o krzywdzie, jakiej doznał jego ukochany. A obiecał sobie, że nie będzie okazywał uczuć!

– Wiele złego. Tenże Gregorio pisał, że Francisco…jest pedałem, śmieciem, że ze strony Gregorio nie była to żadna miłość, a chęć zabawy, spróbowania czegoś innego, taki tam romans. A trzeba ci widzieć, że mój brat strasznie się w tamtym zakochał. I nagle czyta, że jego miłość grozi podaniem sprawy do opinii publicznej i zniszczeniem życia Francisco, jeśli mój brat nie zachowa milczenia…Najgorsze, że o ile mój brat miał wtedy czterdzieści lat, to Gregorio aż pięćdziesiąt! Odradzałem mu tamten związek, ale cóż…

– To dlatego Francisco był taki smutny, kiedy go pierwszy raz widziałem…– zamyślił się Rodriguez.

– Owszem. Związek z tobą uratował mu życie, wiesz mi.

Ricardo smutny usiadł na swoim miejscu w celi. Francisco…Jego jedyna miłość…Utracona tak nagle…

– To dlatego…to dlatego nie zawahał się oddać za mnie życia…

Pedro podszedł bliżej. Widział, że współwięzień ma łzy w oczach i choć nie należał do zbyt uczuciowych osób, powiedział:

– Słuchaj, nie wiń się za tamto. Na pewno był szczęśliwy wiedząc, że będziesz żył.

– Ale ja wtedy byłem pijany! Gdybym był trzeźwy, widziałbym samochód i on by żył!

– Nie mogłeś tego przewidzieć. Wiem, że go kochałeś, a on ciebie. Dałeś mu najcudowniejsze chwile w życiu, a przecież po związku z tym typem myślał, że już nikogo nie pokocha. Gdybym tylko dorwał w ręce tego drania, Gregorio Monteverde…

Obok ciała Raula leżał nieszczęsny świstek, który wypadł mu z ręki przy upadku. Kartka chwilę unosiła się na prądach powietrza, aż wreszcie spadła na zdobiony dywan tekstem do góry. Tekstem…a właściwie listem, jaki Francisco Velasquez napisał kiedyś do swojego ukochanego, do Gregorio Monteverde. Pisał w nim, jak bardzo kocha Gregorio, jak bardzo pragnie jego powrotu i nie rozumie nienawiści, jaką nagle odczuł ze strony Monteverde. Na samym dole był odręczny dopisek ojca Raula: “Zniszczyć gościa”. Być może nie sam fakt tego, iż Gregorio w przeszłości miał związek z mężczyzną, tak przeraził Raula – bo w sumie chłopak był dość tolerancyjny – ale fakt, iż jego ojciec był zdolny do czegoś tak podłego. Z listu bowiem łatwo dało się wywnioskować, jak Gregorio potraktował Francisca.

Młody lekarz, dosyć wysoki, o niebieskich oczach i krótkich, czarnych włosach mijał właśnie kostnicę. Od zawsze ten obszar budził w nim przerażenie, ale młodzieniec walczył z tym, bo w końcu był doktorem i nie mógł bać się ludzi – żywych, czy umarłych. To była jedyna z jego zawodowych wad, bo poza tym był świetnym lekarzem i wiele osób wręcz go kochało, szczególnie starsi ludzie, do których miał mnóstwo cierpliwości. Wczoraj jednak popełnił błąd, którego robić nie powinien, bo już raz potem miał problemy – obejrzał w nocy horror. Teraz prawie biegiem przemknął obok sali z umarłymi.

Zatrzymał się jednak kilka sekund potem. Hałas? Usłyszał jakiś hałas? Ale to niemożliwe, przecież tam nikogo nie ma! To znaczy są, jak najbardziej, oni…umarli! Zwilżył wargi językiem, ale to nie przyniosło mu ulgi. Nigdy więcej, nigdy więcej żadnych horrorów przed dyżurem! Ale tak bardzo je lubił…Ma teraz swój własny! – wrzasnął na siebie w myślach. Coś jednak nie dawało mu odejść, a w kieszeni miał klucze do większości sal w szpitalu. Stanął na korytarzu, przez chwilę nie wiedząc, co ma robić. Na szczęście hałas się więcej nie powtórzył. Uczynił kilka kroków i nagle znów to samo, ale jakby bardziej przyciszone: “Ratunku!”.

– Jezus, Maria, wszyscy święci, błagam Was o wybaczenie, nigdy więcej, nigdy więcej takich filmów, tylko błagam, pomóżcie mi! – szepnął w duchu i jednak podszedł do drzwi, ciekaw, czy dźwięk się znów powtórzy. Czuł, jak włos dosłownie jeży mu się na głowie. Zatrzymał się i nasłuchiwał, ale zapadła cisza. Położył dłoń na klamce i już miał włożyć klucz w zamek, ale zawahał się.

– Nie, nie, za nic! Ale powinienem to sprawdzić! – tłumaczył sam sobie. – Jeśli tam ktoś jest…to znaczy jeśli tam ktoś jest żywy…Ale przecież to kostnica! Tam są tylko zwłoki!

Wreszcie przekręcił klucz i wszedł do środka. Od razu jego wzrok padł na dziewczynę podnoszącą się z jednego z łóżek. Miała ślad po ranie ma głowie.

– Pomóż mi – powiedziała, a lekarz zastanawiał się, jakim cudem jeszcze tu stoi, zamiast szybko stąd uciekać.

– Pomóc ci? Ale przecież ty…nie żyjesz, prawda? – serce mu waliło, wahał się, czy odejść, czy tu zostać.

– Nie żyję? Jak to? Przecież oddycham, mówię! Co prawda nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam, ale pomóż mi, proszę, muszę stąd wyjść!

– Ale…czy ty na pewno żyjesz? Wyglądasz dość dziwnie, jesteś jakaś taka…bardzo blada.

– A jaka mam być? – mimo wielkiej tragedii Sonya się rozzłościła. – Słuchaj, ja właśnie byłam na pogrzebie swojego chłopaka i nagle upadłam i ja…ja…nic nie pamiętam. – Jej głos cichł, aż w końcu przerodził się w cichy płacz.

Doktorowi nagle zrobiło się żal dziewczyny i postanowił do niej podejść. Wyglądała na całkiem żywą i może to naprawdę jakaś straszliwa pomyłka? Zbliżył się i objął ją nieporadnie.

– Już nie płacz, przepraszam, po prostu się wystraszyłem. Skoro żyjesz, to wstań, zaraz ci pomogę stąd wyjść i dowiem się, co się stało, że cię tu…ekhm, położone, dobrze?

Wyłowił z łez tylko słowo “Julio”.

– To twój chłopak, prawda? – domyślił się. – Cóż, jemu już nic życia nie wróci, ale skoro tak go kochałaś, to mogę powiedzieć, że na pewno był szczęśliwy. Idź ze mną, umyj się, zgłoszę, gdzie trzeba, że żyjesz, a potem wszystko mi opowiesz, dobrze?

Dała mu się zaprowadzić jak lalka do miejsca, gdzie mogła obmyć łzy, a on poprosił o wezwanie doktora Bolivaresa. Victor przybył natychmiast i stanął na korytarzu, przerażony.

– Rany Boskie i wszyscy święci, córka Santa Marii żyje?

– Panie doktorze, nie wiem, kim ona jest, ale znalazłem ją w kostnicy proszącą o pomoc i powtarzającą imię niejakiego Julio. Nie wiem, co się stało, ale dziewczyna jest w szoku – nie tylko po pogrzebie chłopaka, ale i po pobycie w kostnicy.

– Wyobrażam sobie – mruknął Bolivares, po czym podziękował lekarzowi i zabrał Sonyę tam, gdzie mógł podać jej środek uspokajający.

– Zaraz powiadomię twoją rodzinę – mówił do niej potem. – Całe szczęście, że Alejandro tak szybko cię znalazł – Boże, jak ja mogłem się tak pomylić! Wybacz mi, proszę! Co ja powiem Carlosowi, co powiem Felipe i Vivianie, kiedy dowiedzą się, że popełniłem tak straszliwy błąd!

Dziewczyna coraz bardziej się uspokajała, choć nadal w jej oczach widać było strach przed trupami z kostnicy. W pewnej chwili do pomieszczenia, gdzie leżała, wszedł Felipe Santa Maria.

– Szukałem cię, Victorze, mój brat prosił, żebyś…– i w tej samej chwili jego wzrok padł na śpiącą Sonyę.

Felipe musiał przytrzymać się ściany.

– Victorze! Victorze! Czy całkiem oszalałem, czy moja bratanica…oddycha?!

– Nie, nie oszalałeś – odrzekł mu Bolivares. – Właśnie miałem was powiadomić – wydarzyła się straszna pomyłka i Sonya żyje, to młody lekarz, Alejandro, znalazł ją wołającą o pomoc w kostnicy i…

Więcej powiedzieć nie zdążył. Potężny policzek wylądował na twarzy Victora, aż ten upadł na ziemię. Gdy się podniósł, ujrzał niesamowity widok – Felipe Santa Maria, ten sam, który próbował zabić swojego brata, uniósł teraz głowę Sonyi i pocałował ją w policzek, płacząc.

– Sonyu…Ty żyjesz…O Boże, jak to dobrze, twoja matka na pewno się ucieszy, powiem jej wszystko, Sonyu, dziewczyno, ty żyjesz, ty żyjesz…

Może doktora Bolivaersa bolała twarz, ale serce mu się radowało – nieważne, czy straci pracę, czy nie, ale liczy się szczęście i radość rodziny, gdy dowiedzą się, że ich Sonya żyje.

Barbara Fernandez wracała właśnie z piciem do pokoju – mogła poprosić o to służbę, ale nie chciała, czasami lubiła obsłużyć się sama, w końcu nie była przyzwyczajona do takiego luksusu. Otworzyła drzwi i…taca z hukiem upadła jej na ziemię. Napoje plamiły dywan, ale kobieta nie baczyła na nic, przypadła tylko do nieruchomego ciała syna, a jej łzy zmieszały się z krwią na twarzy Raula.

– Synku! Synku, odezwij się, proszę, błagam cię, synku, odezwij się, proszę! Pomocy, ratunku, ratunku! – zaczęła krzyczeć tak rozpaczliwie, że Gregorio zjawił się w przeciągu kilku sekund. Omiótł wzrokiem pokój i zrozumiał – jego syn znalazł kartkę z tym przeklętym listem Francisco! Nie to było jednak teraz najważniejsze, a zdrowie Raula. Odsunął więc szlochającą Barbarę i sprawdził puls chłopaka.

– Dzwoń po karetkę, on jeszcze żyje!

Z trudem, nie mogąc trafić we właściwe klawisze, pani Fernandez wybrała numer i wezwała pogotowie. Zanim przyjechała karetka, Raul na moment ocknął się i ustami pełnymi krwi powiedział:

– Przeklinam…Carlosa…Santa…Marię…– a potem znów stracił przytomność.

Dwie osoby – poza Felipe i Bolivaresem – myślały teraz o Sonyi. Jedną z nich był Alejandro, młody lekarz, który uratował dziewczynę od szaleństwa po zamknięciu pośród zwłok. Był teraz zajęty innymi pacjentami, ale starsza pani, której wypisywał właśnie receptę, zauważyła z uśmiechem:

– Coś mój ulubiony lekarz dzisiaj zamyślony. Czy coś się stało, doktorze?

– Nie – odparł z roztargnieniem. – A właściwie tak. Zobaczyłem dziś żywą dziewczynę w kostnicy, okazało się, że lekarz przedwcześnie stwierdził zgon.

– To niesamowite – zadrżała kobiecina. – Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. A jak ucieszy się rodzina, kiedy się o wszystkim dowie, prawda?

– Tak, na pewno…Martwię się tylko, bo widzę, że ona jest w wielkim szoku, niedawno pochowała chłopaka i wciąż nie może dojść do siebie.

– Widzę, że to młoda dziewczyna – rzekła staruszka. – Cóż za tragedia, powinna być szczęśliwa ze swoim wybrańcem, a pan doktor mówi, że ona płacze po pogrzebie…Przyda się jej teraz opieka rodziny, prawda?

– Owszem. Wie pani, pani Lopez? Pójdę do niej teraz, dobrze? Przyjdzie pani na kolejną wizytę za tydzień, w porządku?

Starsza kobieta wstała, ale zanim wyszła, położyła jeszcze dłoń na ramieniu doktora.

– Niech pan się nie martwi, doktorze Villar. Ta dziewczyna na pewno wróci do siebie, tym bardziej, jeśli jej pan w tym pomoże – jest pan świetnym lekarzem. Nie tylko ciał, ale i dusz.

Dopiero wtedy opuściła gabinet.

Równocześnie z myślami Alejandro Villara ktoś jeszcze rozmyślał o Sonyi Santa Maria. Był to Ricardo Rodriguez, obecnie w ciężkim szoku po tym, czego się właśnie dowiedział:

– Gregorio Monteverde? Ten bogacz, Gregorio, był wcześniejszym partnerem mojego Francisca?

– Tak, a co, znasz go? – Pedro był zdziwiony.

– Któż nie słyszał o tym człowieku! Uczynił wiele zła, podobno przyczynił się do śmierci niejakiej Felicii Santa Maria po tym, jak ją uwiódł i porzucił w ciąży.

– Czyli to większe bydlę, niż myślałem – odparł Pedro. – Tak wielu ludzi nie akceptuje odmienności…Powiedz, spotkałeś się kiedyś z nienawiścią przez swoja orientację? I za co w ogóle siedzisz?

Ricardo nie odpowiedział. Nie chciał o tym mówić. A już szczególnie odpowiadać na ostatnie pytanie. Nie chciał myśleć, co zrobił, a czego nie zrobił w swoim życiu, bo wtedy nieustannie przypominało mu się jedno – Sonya Santa Maria. Dziewczyna, w oczach której widział dobroć. Wszyscy jego najbliżsi umierali – Francisco, a teraz ona. Więc po co on ma żyć?

– Strażnik! Strażnik – zawołał głośno.

Ten zjawił się za kilka sekund.

– Czego chcesz, Rodriguez? Jeśli brakuje ci seksu, możemy ci poszukać jakiegoś tak samo…

– Chcę się spotkać z naczelnikiem – przerwał mu Ricardo, nie zważając na kolejną obelgę, jaka zaczęła płynąć z ust mundurowego.

– Po co? Myślisz, że on ci załatwi takiego samego zboczeńca, jak ty? – zadrwił strażnik.

– Chcę się przyznać.

– Przyznać? Do czego? Już mamy przecież na ciebie wszystko – włamania, kradzieże, napady…Czegoś jeszcze o tobie nie wiemy?

– Jednej rzeczy. Chcę się przyznać do morderstwa Genaro Arochy.

Strażnik zmrużył oczy, zaskoczony.

– Wiesz, że jeśli się przyznasz, grozi ci krzesło elektryczne? Jesteś pewien tego, co robisz, Rodriguez?

– Powiedz naczelnikowi – powtórzył Ricardo – że to ja zabiłem Genaro Arochę, że to ja jestem tym od lat poszukiwanym przestępcą i chcę złożyć zeznanie.

– Jak sobie chcesz – odrzekł mundurowy i machnął ręką na kolegę. Kiedy drugi strażnik podszedł do celi Rodrigueza, usłyszał:

– Ten typek przyznaje się do zabójstwa Arochy. Mówiłem mu, że zdechnie na krześle, ale on chce to podtrzymać przed naczelnikiem.

– Może go sumienie ruszyło – odparł tamten i we dwójkę wyprowadzili Ricarda z celi.

Pedro Velasquez patrzył zdumiony za oddalającym się Ricardo.

– Chłopie – powiedział cicho. – Co ty zrobiłeś? Owszem, fakt, śmierć Arochy była conajmniej zagadkowa i ten, kto go zabił, miał w sobie wiele okrucieństwa. Wiem, że znałeś tego człowieka, że coś was łączyło, ale żebyś go zabił? Ty, Ricardo? Ty, który może kradłeś, napadałeś, ale żeby pozbawić kogoś życia?

W innej części więzienia naczelnik był równie zdumiony, ale stanowczy:

– Jest pan tego pewien, panie Rodriguez? Chce się pan przyznać do morderstwa Genaro Arochy i podpisze pan te dokumenty? Przypomnę panu tylko, że za taki czyn grozi u nas kara śmierci. Jeśli podtrzymuje pan swoje zeznania, proszę złożyć je na piśmie i tu podpisać.

Koniec odcinka 80
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 13:11:01 05-10-08    Temat postu:

Dubel - do usunięcia.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 14:54:23 05-10-08, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:14:02 05-10-08    Temat postu:

Mozemy porównać Albo lepiej nie - wystraszysz się
Gregorio gejem powaliło mnie to.. mówiąc szczerze podejrzewałam, że Carlos ma z tym cos wspólnego..
Scena z Sonyą niczym jakis koszmar horror normalnie tu robisz
reakcję Raula rozumiem.. ja bym padła trupem na miejscu, jakbym się dowiedziała, że mój ojciec jest gejem..
I pomimo całej powagi sytuacji rozśmieszyła mnie uwaga Alejandra o bladości Sonyi
Co ten Ricardo wygaduje.. gdyby wiedział, że Sonya żyje.. ciekawa jestem, czy on naprawdę zabił tego gościa, czy przyznaje się po to, żeby skrócić sobie życie..
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:30:27 08-10-08    Temat postu:

Lilibeth napisał:
Mozemy porównać Albo lepiej nie - wystraszysz się


Nawzajem .

Lilibeth napisał:
Gregorio gejem powaliło mnie to.. mówiąc szczerze podejrzewałam, że Carlos ma z tym cos wspólnego..


Carlos? Hm, ciekawy pomysł, ale wtedy Raul raczej by się ucieszył, bo miałby kolejną broń przeciwko niemu.

Lilibeth napisał:
Scena z Sonyą niczym jakis koszmar horror normalnie tu robisz


Troszeczkę może .

Lilibeth napisał:
reakcję Raula rozumiem.. ja bym padła trupem na miejscu, jakbym się dowiedziała, że mój ojciec jest gejem..


Jemu bardziej chodziło o to, co ojciec zrobił, bo Raul był dość tolerancyjny...

Lilibeth napisał:
I pomimo całej powagi sytuacji rozśmieszyła mnie uwaga Alejandra o bladości Sonyi


W ogóle całe zachowanie Villara miało być dość komediowe ).

Lilibeth napisał:
Co ten Ricardo wygaduje.. gdyby wiedział, że Sonya żyje.. ciekawa jestem, czy on naprawdę zabił tego gościa, czy przyznaje się po to, żeby skrócić sobie życie..


A właśnie. Cieszę się, że zauważyłaś związek między śmiercią Sonyi, a czynem Ricarda. Nie mogę powiedzieć, które z Twoich podejrzeń jest prawdą, ale ponieważ wczoraj się rozpisałam i napisałam aż dwa odcinki, to zdradzę, że to się niedługo wyjaśni. A jak Ty sądzisz, znając fakty z życia Ricardo, jakie dotychczas opisałam?

Ponieważ Bloody napisała, że być może dziś uzuepłni zaległości, pozwolę sobie dodać kolejny odcinek dla podgrzania atmosfery w telci .

Zapraszam na odcinek 81...

------------------------------------------------------------------------

Odcinek 81

Akt zgonu – to trzymał w swych trzęsących się dłoniach doktor Victor Bolivares i słuchał wrzasków ordynatora.

– Czyś ty oszalał?! Wystawiłeś akt zgonu dziewczynie, która jeszcze żyje? Zdajesz sobie sprawę, że takich rzeczy nie mogę – i nie chcę – zatuszować i musisz zostać zwolniony?!

– Rodzina nie wnosi skargi – przynajmniej na razie – ośmielił się wtrącić lekarz. To była prawda, Felipe był tak szczęśliwy, że obiecał, iż nie oskarży doktora i postara się przekonać brata, by ten też tego nie uczynił. Z Vivianą pójdzie łatwo, ona posłucha tego, co poradzi jej szwagier, nie kryli się już nawet przed domową służbą ze swoją miłością.

– I co z tego, że nie wnosi skargi?! Ale ja ją wnoszę – zostajesz natychmiastowo wyrzucony i spodziewaj się w najbliższym czasie pozwu do sądu – oskarżę cię o błąd w sztuce i pozbawię prawa do wykonywania zawodu!

– Ordynatorze…Wie pan, że to całe moje życie, jeśli stracę prawo, nigdzie się nie zatrudnię, bo kocham leczyć i ludzie mnie kochają i…

– A co mnie to obchodzi? – ryknął ordynator. – Nie mogę tolerować w swoim szpitalu czegoś takiego! A może kiedyś uzna pan trupa za żywą osobę?! Proszę się wynosić z mojego szpitala, były doktorze Bolivares!

Victor nawet nie zaprotestował, że jak na razie nadal jest lekarzem. Wyszedł ze szpitala i rzucił tylko smutne spojrzenie na budynek, który tak ukochał.

– Ach, prawda, Carlos mnie wzywał, przynajmniej dla niego będę miał dobre wieści – mruknął do siebie i skierował swoje kroki w stronę aresztu policyjnego.

Tak samo, jak Bolivaresowi, ręka trzęsła się też jednemu z więźniów zakładu karnego o zaostrzonym rygorze, niejakiemu Ricardo Rodriguezowi. Oto miał na własne życzenie podpisać wyrok śmierci na samego siebie – znał prawo i wiedział, że po krótkiej rozprawie zostanie skazany i wykona się na nim egzekucję – kilka słów, które skreśli na papierze leżącym przed nim, potem podpis i oto koniec, koniec jego nędznego życia. Zaczeka tylko kilka dni, może nawet tygodni na rozprawę, potem na wyrok i wreszcie skona pod prądem. Nędznego życia, właśnie. A czegóż on w tym życiu dokonał? Rozboje, napady, kradzieże, do tego jeszcze ten Genaro Arocha – czy w tym można doszukać się czegoś, co trzymałoby go przy istnieniu? Poza związkiem z Francisco nic dobrego go w życiu nie spotkało, może więc w niebie…o ile istnieje niebo dla takich jak on. Szczerze w to wątpił. Chwycił za długopis i zaczął kreślić pierwsze słowa obciążającego go zeznania. Zeznania, które zaprowadzi go na krzesło elektryczne.

Antonio de La Vega nie miał już sił płakać. Szlochał teraz cichutko, zwinięty na podłodze, nie wiedząc nawet, że Veronica podchodzi do niego i wysuwa rękę, chcąc pogładzić go po plecach, jak wtedy, gdy we wspomnieniach ujrzał matkę i ojca, ale zaraz cofa dłoń, jakby z obawą, co zrobi ten mężczyzna – już dawno zapomniała, że ma przed sobą syna.

– Nie płacz – szepnęła cicho. – Nie wiem, czemu, ale jest mi smutno, kiedy to robisz…

Odwrócił się do niej, spłakany, jak wtedy, gdy bał się, że jego brat…nie, nie brat…że Luis, syn Carlosa Santa Marii – umrze mu na rękach. Pomyśleć, że niósł go wtedy do domu prawdziwego ojca! Carlos…Carlos Santa Maria jest ojcem jego malutkiego braciszka, Perezowie nie muszą stanowić dla chłopca zastępczej rodziny, bo on już ma tą prawdziwą, on już ma ojca! Musi…musi jakoś o tym powiedzieć małemu, on nie może nienawidzić…kogo? Kogoś, kto zabrał im wszystko, kto okradł, kto zabił Jessicę? Ale czyż to nie właśnie Luis sam powinien zdecydować, co czuje do Santa Marii? Czy to nie on powinien wybrać, co naprawdę chce?

– Mamo? – zwrócił się Antonio jeszcze niezbyt pewnie do tej kobiety. – Mamo, co powinien zrobić, czy powiedzieć Luisowi o tym, kto jest jego prawdziwym ojcem?

Veronica nie zareagowała na słowo “mamo”, którego przecież tak dawno nie słyszała, ale zamiast tego odparła:

– Szukaj pocieszenia w miłości, szukaj pocieszenia w sercu, szukaj gwiazd w sobie samym, one dadzą ci znak, co masz robić.

Szukaj gwiazd. A co było jego gwiazdą? Luis. Zdecydował się więc – skoro los chciał, by Luis narodził się ze związku Santa Marii z jego żoną, on, Antonio de La Vega, powiadomi “brata”, kim są jego prawdziwi rodzice – a potem zniknie z jego życia na zawsze. Bo kimże on był? Obcym człowiekiem, nie wiązały ich nawet więzy krwi – a o innych więzach Luis pewnie już dawno zapomniał…Co prawda do tej pory de La Vega wiedział, że chłopak go kocha i nigdy nie zapomniał ich rozpaczliwego pożegnania w szpitalu, ale miał nadzieję, że to odejście zabiło w sercu Luisa jakiekolwiek uczucia do “brata”.

W zasadzie miał rację. Bo Luis po rozmowie z przybranymi rodzicami co prawda powiedział, że źle zrobił, że jest mu głupio i że ich wszystkich przeprasza, a oni obiecali pomóc mu to wyjaśnić przed przybyciem Minerwy, którą od razu powiadomili o czekającej na nią niespodziance, ale w głębi duszy mały chłopiec rzekł sobie jedno – “Żywy, czy martwy, nic mnie już Antonio nie obchodzi. Wymyślę tylko jeszcze jakieś wytłumaczenie przed ciotką i niech mi wszyscy dadzą spokój z tamtym człowiekiem – on mnie opuścił, to ja jego też”.

Minerwa Espin wchodziła na niepewnych nogach do domu Perezów. Czegóż mogą chcieć od niej przybrani rodzice chłopca tak pilnie, że Sandrze aż trząsł się głos przez telefon? Czyżby Luis coś przeskrobał i teraz chcą ustalić, jak oddać go jej pod opiekę? Owszem, zajęłaby się chłopcem, ale nie chciała burzyć jego w miarę uporządkowanego życia, byłoby więc lepiej, gdyby…

– Witaj, Minerwo! – głos Hectora był dziwnie poważny, gdy przerwał jej rozmyślania. – Nasz syn ma ci coś do zakomunikowania.

– Tak, słucham? – kobieta przyklęknęła przy małym i z drżeniem serca czekała, co on jej powie.

– Ciociu…Nie wiem, jak to się stało, ale to wszystko była jedna wielka pomyłka, tamten mężczyzna, to nie był mój brat, Antonio żyje i…

– Co? Co chcesz przez to powiedzieć? – powiodła wzrokiem po zebranych, nie do końca wierząc w to, co przed chwilą usłyszała. – De La Vega żyje?

– Tak, Minerwo – odrzekł jej spokojnie Perez. – Okazało się, że jakimś cudem policja pomyliła zwłoki, czy coś w tym stylu, to na pewno nie jest Antonio, tylko, że nikt nie wie, gdzie go szukać.

– Pomyliła…zwłoki…? A list, list pożegnalny?

– Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale sekcja wykazała, że to na pewno nie był de La Vega.

– Luis…– Minerwa nie dała się tak łatwo skłamać. – To ty nas okłamałeś, prawda? To ty powiedziałeś, że twój brat nie żyje, a to nie była prawda, czy tak? – w pewnej chwili po prostu zaczęła szarpać dzieckiem, nie mogąc uwierzyć w coś tak potwornego.

– Tak! – nagle przyznał się Luis. – Bo dla mnie ten człowiek zdechł już dawno!

Minerwa kochała chłopaka ponad życie, ale tego już nie mogła znieść. Wymierzyła mu policzek ze słowami:

– Antonio de La Vega uratował ci po stokroć życie! Już zapomniałeś, jak uciekłeś do niego od swoich przybranych rodziców?

Miała zamiar wykrzyczeć jeszcze kilka zdań, ale dzwonek do drzwi jej przerwał. Zanim Luis zdążył cokolwiek zrobić, czy powiedzieć, do środka ktoś wszedł. Zatrzymał się nagle na widok wszystkich tych zebranych osób, ale potem odezwał się w te słowa:

– Ja…muszę powiedzieć wam coś ważnego.

Wszystkie cztery serca zaczęły walić, z różnych powodów, zresztą przybyłemu również. Żadne z nich się nie poruszyło, dopiero Minerwa ze łzami spływającymi po policzkach podbiegła do gościa i objęła go mocno.

– Antonio, a więc to prawda, Antonio, ty żyjesz, jak dobrze, że ty żyjesz…

Nie patrzyła na wygląd, na to, że nawet pachnie niezbyt ładnie – ważne było tylko to, że żyje, że stoi przed nią i zaraz im wszystko wyjaśni.

Zanim jednak cokolwiek się zdarzyło, kazano mu się umyć i wypocząć. De La Vega nie chciał odpoczywać, z przyjemnością za to przyjął możliwość obmycia zmęczonego ciała i już za chwilę siedział przy zastawionym stole i opowiadał swoją tragiczną historię:

– Po tym, kiedy potrącił mnie samochód, niczego nie pamiętałem. Pewna kobieta uratowała mi życie, ponieważ zabrała mnie do swojej chatki i zaopiekowała. Dopiero niedawno odzyskałem pamięć i przy okazji dowiedziałem się kilku rzeczy, które…które mną wstrząsnęły.

– Jakich rzeczy, Antonio? – spytała Minerwa z czułością.

– Ja…nadal nie mogę tego pojąć, ale okazało się, iż kobieta, z którą mieszkam i która jest na pół szalona, to podobno moja matka, Veronica de La Vega.

– Veronica de La Vega? Ona…ona żyje…? – wyszeptała Minerwa.

– To nie koniec na tym. To ona powiedziała mi, że Luis…mój braciszek…– Boże jak trudno było Antonio wypowiadać te słowa, widział bowiem nienawistny wzrok chłopca – mój braciszek jest tak naprawdę…synem…Carlosa…Carlosa…Santa Maria…

– Kłamiesz! – nagle wrzasnął Luis i z płaczem uciekł do swojego pokoju. Hector poszedł za nim, Sandra została na miejscu, ale po chwili również wstała sądząc, że Minerwa teraz powinna porozmawiać z Antoniem sam na sam.

– Nie przejmuj się nim, to tylko taki wyskok, zresztą mu się nie dziwię, opowiadasz straszne historie, Antonio. Ale na pewno zrozumie i cię przeprosi, a potem razem porozmawiamy, co robić dalej z tą wiadomością.

– Nie…Nie wierzę w to…– odrzekł Antonio. – Widziałaś, jak na mnie patrzył. Luis…mój mały braciszek…on mnie nienawidzi, Minerwo, on mnie nienawidzi…

Przecież się tego spodziewał. To dlaczego to tak bolało, tak strasznie bolało i nawet uspokajająca dłoń Minerwy na jego policzku pełnym łez nic nie pomagała?

– Twoje palce, Antonio…Co ci się stało? – dopiero teraz to zauważyła.

– Straciłem je podczas bójki nożem, gdy wyszedłem ze szpitala po tym, jak zostawiłem tam Luisa. Byłem tak straszliwie pijany, że nie wiedziałem co robię i pokłóciłem się o wódkę. Ale nic już teraz się nie liczy, mój brat mnie nienawidzi…I nawet nie jest moim bratem…Zostałem zupełnie sam Minerwo, z na pół oszalałą matką w chacie…– Antonio zwiesił głowę.

Tak mocno przytulił się do Minerwy, jakby była jego jedynym ratunkiem przed szaleństwem.

– Nie chcę już żyć, Minerwo, nie chcę już żyć…

– Ale będziesz Antonio, będziesz żył dla ludzi, którzy cię kochają, chociaż o tym nie wiedzą – dla Luisa, dla twojej matki. Również dla mnie, która bardzo cię cenię. Będziesz żył i razem zniszczymy Carlosa Santa Marię. Już dziś siedzi w więzieniu i toczy się sprawa – nasza sprawa, bo jego brat podał go do sądu o kradzież naszego majątku i zabicie Jessici. Felipe ma nagranie, gdzie Santa Maria mówi mu o wszystkim. Wygramy tą sprawę, Antonio i majątek Santa Marii będzie nasz, a do ciebie wróci wszystko – pieniądze, matka i miłość brata. Obiecuję ci to!

Koniec odcinka 81
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 8:34:55 08-10-08    Temat postu:

Dubel - do usunięcia.

Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 8:41:25 08-10-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilijka
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 18 Lip 2007
Posty: 14259
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:03:10 08-10-08    Temat postu:

Na razie przed przeczytaniem kilka słów napiszę
Przypomninam sobie, że Ricardo ukrywał coś przed Sonyą, nie powiedział jej o jakiejs `strasznej rzeczy`, którą zrobil, a o której ona nie wie.. z drugiej strony, tyle czekał z przyznaniem się?
To wyszło trochę jakbym ja była nietolerancyjna A do homoseksualistów nic nie mam.. gej to najlepszy przyjaciel kobiety W każdym razie, Raula całkowicie mogę usprawiedliwić


A teraz wrażenia po przeczytaniu
Czy ze mną jest coś nie tak? Jak ordynator mówił te
Cytat:

Czyś ty oszalał?! Wystawiłeś akt zgonu dziewczynie, która jeszcze żyje?
...
ryknął ordynator.
...
A może kiedyś uzna pan trupa za żywą osobę?!

to miałam ochotę się roześmiać na głos
Luis jest okropny Nie wiem czemu, ale przypomina mi chwilami postać Patty z `Mariny`..
Veronica szalona.. `Szukaj wśród gwiazd..`
Czemu tak krótko?
A co będzie, jak Ricardo dowie się, że Sonya żyje? Czy on musi zginąć? Jest taki fajny Moja ulubiona postać ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:09:25 08-10-08    Temat postu:

Lilibeth napisał:
Na razie przed przeczytaniem kilka słów napiszę
Przypomninam sobie, że Ricardo ukrywał coś przed Sonyą, nie powiedział jej o jakiejs `strasznej rzeczy`, którą zrobil, a o której ona nie wie.. z drugiej strony, tyle czekał z przyznaniem się?


Bo wcześniej miał po co żyć, chociażby dla siebie, a przyjaźń z Sonyą i jej strata załamały go całkowicie? Tzn. jej strata, nie przyjaźń. Dawniej nie odczuwał nic miłego, a tutaj nagle dostał skrawek ciepła i mu tak brutalnie to zabrano...

Lilibeth napisał:

To wyszło trochę jakbym ja była nietolerancyjna A do homoseksualistów nic nie mam.. gej to najlepszy przyjaciel kobiety W każdym razie, Raula całkowicie mogę usprawiedliwić


Przeżył szok ).

Lilibeth napisał:
A teraz wrażenia po przeczytaniu
Czy ze mną jest coś nie tak? Jak ordynator mówił te
Cytat:

Czyś ty oszalał?! Wystawiłeś akt zgonu dziewczynie, która jeszcze żyje?
...
ryknął ordynator.
...
A może kiedyś uzna pan trupa za żywą osobę?!

to miałam ochotę się roześmiać na głos


Mogłaś ;D. Bo to była ironia ordynatora.

Lilibeth napisał:
Luis jest okropny Nie wiem czemu, ale przypomina mi chwilami postać Patty z `Mariny`..


Dobrze kojarzysz .

Lilibeth napisał:
Veronica szalona.. `Szukaj wśród gwiazd..`


Ale w sumie radę dobrą mu dała.

Lilibeth napisał:
Czemu tak krótko?


Bo w następnym odcinku sporo się podzieje.

Lilibeth napisał:
A co będzie, jak Ricardo dowie się, że Sonya żyje? Czy on musi zginąć? Jest taki fajny Moja ulubiona postać ^^


Zobaczysz . Na wszystkie pytania jedna odpowiedź - zobaczysz .


Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 17:10:20 08-10-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22 ... 155, 156, 157  Następny
Strona 21 z 157

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin