Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

'BESTIA Z NIKĄD' epilog
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 17:52:36 26-10-09    Temat postu:

Oby twoje przeczucia nie okazały się prawdziwe .

Odcinek 34

Collins wrócił do domu. Rozejrzał się wokół i wypił kilka kieliszków mocnego trunku. W salonie wisiał namalowany na zamówienie portret Marticii, podszedł do niego i odrzekł:
- Byłaś moją muzą, moim natchnieniem, oddałbym życie bylebyś tylko mnie kochała. Ale ty, wolałaś mnie zdradzać z tym mydłkiem George’em. Pożałujesz tego ty nędzna smarkulo. Jeszcze będziesz się czołgać u moich stóp. Ty parszywa kokoto! – wykrzyknął, po czym wyciągnął broń i wycelował ją w portret, padły dwa strzały – tak właśnie umrzesz! – dodał – umrzesz – wypił jeszcze dwa kieliszki i wsiadł do swego samochodu. Ruszył w stronę centrum. Po drodze, na jego czole wystąpił pot ze zdenerwowania, nieoczekiwanie zaczął odczuwać ogromne rozpalenie. Jego powieki stawały się ociężałe, ale szybko się otrząsał. W końcu dotarł w określone miejsce, wysiadł z pojazdu i przetarł swoje czoło chusteczką - co się ze mną do diabła dzieje! Jeszcze się tak nie denerwowałem! – myślał sobie, miał wejść do hotelu, w którym przebywała Marticia i George, lecz nie musiał tego robić. Rybka sama haczyk złapała. Po chwili oboje wyszli z hotelu rozmawiając.
- Jesteś pewna, że to najwłaściwszy sposób? – pytał George.
- Owszem. Trzeba to wyjaśnić do końca – Collins skrył się za samochodem, spoglądał jak zmierzają w mniej ludną ulicę. Wybiegł i udał się w ich stronę, gdy byli już kilkadziesiąt metrów od przepełnionego handlem i kupcami rynku nagle usłyszeli tupot. Marticia obejrzała się i ujrzała Collinsa – Edward! – zawołała.
- Witaj, zacna ma małżonko. Doszły mnie słuchy, że mnie zdradzasz!
- Panie, daj pan już spokój! – łagodził sytuację George.
- Milcz, mydłku przebrzydły. To sprawa między mną, a moją żoną.
- Edward. Chciałam właśnie… z tobą porozmawiać – Marty zdecydowała się na chwilę odwagi. Collins wyglądał szczególnie groźnie.
- Doprawdy? Cóż za zbieg okoliczności, bo ja też chciałem z tobą porozmawiać.
- Musimy to wreszcie zakończyć. Zrozum, że między nami nie będzie nic. Nic prócz nienawiści!
- Owszem, trzeba to zakończyć, dlatego pozwolę sobie na pierwszeństwo – i wyciągnął broń kierując ją w stronę żony.
- Edward… czyś ty zwariował?! – Marty odrobinkę się wystraszyła, ale nie traciła zimnej krwi.
- Owszem! Oszalałem z miłości do ciebie. Nawet nie wiesz, jak płakałem po kątach, kiedy nie mogłaś być moja. Więc co innego miałem zrobić? Musiałem się sam obsłużyć! – odparł wulgarnie Edward. Powoli tracił nad sobą kontrolę.
- O czym mówi ta odrażająca szelma? – dziwił się George.
- O… o niczym! – kłamał Marty bojąc się przyznać, że została zgwałcona.
- Teraz nie pozostało mi już nic. Poniżyłaś mnie na przyjęciu. Zrobiłaś ze mnie trędowatego. Sprawiłaś, że żadna szanująca się jednostka z wyższych sfer, nie chce już na mnie patrzeć. Wiesz, co muszę teraz zrobić? Wtedy będę naprawdę szczęśliwy – mówił szykując się do wystrzału.
- I co ci z tego przyjdzie? – siliła się na odwagę Marty, choć w jej oczach widniał cień strachu – pójdziesz do więzienia. Tak chcesz skończyć? Nie o takiej przyszłości marzyła Margarett.
- Łapska precz od mojej świętej pamięci matki.
- Jest w niebie! Czy ty chcesz zatem pójść do piekła? – ratował sytuację George.
- Nie wtrącaj się plastikowa miernoto. Szykuj się na śmierć Marty!
- Jak możesz być aż tak podły? A ja myślałam, że jesteś tylko natrętnym trzydziestolatkiem, który narzeka na brak adoratorek, a jaki się okazałeś? Okazałeś się bestią, dzikim zwierzem.
- A ty okazałaś się najparszywszą kokotą, spośród wszelkich szmat z pobliskich domów publicznych. Dlatego też umrzesz za swoją zdradę. Razem pójdziemy na męki piekielne!
- Oszalałeś! – krzyczała Marty.
- Nie. Jeszcze nie oszalałem! Jestem w pełni świadomy swoich czynów – po czym wyciągnął chusteczkę, by przetrzeć swoje czoło. Było rozpalone.
- Co się stało? Denerwujesz się? Nie denerwowałeś się gdy mnie gwałciłeś! – w końcu powiedziała magiczne słowa Marty. Nie potrafiła się opanować.
- Co powiedziałaś? Ten drań śmiał tknąć cię siłą? – zdenerwował się Georgie, zmarszczył brwi ze wściekłości – nie daruję ci tego, ty… belzebubie! – Collins w końcu strzelił do George’a. Kula utkwiła w nodze. Pot występował coraz bardziej na czole Edwarda. Zaczął niemalże widzieć przez mgłę, dlatego też trafił George’a w kończynę, choć w zamierzeniu planował go zabić. Szczęściem chłopak odczuł tylko lekki ból.
- Nic mi nie jest rusałko srebrzysta – odparł spokojnie.
- I co teraz? – popatrzyła na Edwarda – co ci się stało?
Edward sprawiał wrażanie zamroczonego własnym sobą. Jakoś dziwnie przybrał postać z kata na ofiarę.
- Marticio Howard! Gdzie jesteś? Nie widzę cię. Która Marty jest prawdziwa – marudził – jeszcze zginiesz, ale… ale najpierw… napije się wody… wody z lodem – bredził dalej, nagle upuścił broń i zemdlony wyłożył się na ulicy. Marty postanowiła wezwać pomoc, jak najszybciej. George spokojnie oczekiwał przybycia pomocy, od czasu do czasu tamując mały krwotok ze lewej nogi. Na szczęście szybko wyciągną kulę i rana się zagoi.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 17:54:14 26-10-09, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:33:25 26-10-09    Temat postu:

George w tej chwili rozbawił mnie całkowicie, nazywając Collinsa Bezlzebubem - o ile to on był, bo jednym ciurkiem to zdanie napisałeś . Ale brawa za epizod pełen akcji, to mi się podobało, świetnie też ukazałeś, jaki Collins jest żałosny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 13:48:59 27-10-09    Temat postu:

Hehe, tak to był bez wątpienia George. Błędów technicznych to się w "Bestyjce" jednak po gruntownej poprawce da się odszukać
Przed nami jeszcze 16 odcinków, ale za ciekawie nie będzie. Jak myślisz, czy Collinsa też zmogła choroba, czy też boski wyrok. A może kaprys piszącego?

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 2:53:04 14-11-09    Temat postu:

Przepraszam za przerwę. "Bestia" wraca do emisji

Odcinek 35.

Collinsa odwieziono do jego posiadłości. Sam George to zaproponował, pomimo oporów Marty. Jakoś nie miała ochoty nawet przekraczać progu tego domu, a co dopiero w ogóle rozmawiać z tym człowiekiem. Niedługo potem przybył lekarz. Rana George’a to tylko zwykłe zadraśnięcie. Marty zgodnie z zaleceniami doktora obandażowała nogę ukochanego, podczas gdy lekarz zabrał się za badanie Edwarda. Cały czas pacjent był nieprzytomny, ale żywy. Lekarz spędził na badaniu jakąś dłuższą chwilę. Marty i George siedzieli w salonie:
- Jak sądzisz, czy on jest chory? – spytał cicho George.
- A może to po prostu wybawienie? – odrzekła Marty.
- Czemu tak uważasz?
- Nie wiem. Może to Bóg zesłał na niego ten kataklizm. Gdyby nie to, mogłoby się skończyć znacznie gorzej.
- No wiesz, Marticio. Mimo wszystko uważam, że nie wolno cieszyć się z nieszczęść.
- Ja się nie cieszę. Tak tylko pomyślałam, że – nie potrafiła kłamać. Wiadomość o śmierci Collinsa, należała raczej do tych radosnych wieści.
- Byłoby lepiej, gdyby Collins smażył się w piekle?
- Nazwij mnie diabłem, bezwzględną bestią, ale czułabym się lepiej, gdyby on nie żył.
- Marty, zaklinam cię! Nie mów tak! – powstrzymywał George – nie wolno ci tak mówić. Edward to okrutnik, którego zgubiła miłość bez wzajemności. Nie wolno życzyć mu śmierci. To tylko nieszczęśliwy człowiek.
- Nieszczęśliwy? – oburzyła się Marticia – to prawdziwe bydle!
- Nieprawda! On tylko potrzebuje kogoś, kto poda mu pomocną dłoń. Zrozumie go i zaakceptuje takim, jakim jest.
- Co ty mówisz? Wybacz, George, ale w tej kwestii nie mogę się z tobą zgodzić. Ja go nienawidzę! Nie widzę dla niego żadnego usprawiedliwienia. Wolałabym, żeby zdechł!
W porę przerwał jej wyrzuty doktor, który wrócił z bardzo poważną miną.
- Już po wszystkim, drodzy państwo. Zbadałem pacjenta. Jego organizm jest dosyć silny, skoro walczy z tą dolegliwością.
- Co to za dolegliwość? – spytała łagodnie Marty.
- Cóż. Po dokładniejszych oględzinach nie mam wątpliwości, że to grypa,
- Grypa?
- Tak, wzmożony kaszel, wysoka gorączka, kłopoty z oddychaniem. Pacjent jest w stanie mówić, ale obawiam się, że…
- Że co? – wtrącił mu George.
- Widzicie państwo, już zbadałem wcześniej ze 20 osób. U wszystkich objawy były podobne, nie mamy dostatecznej pewności, ale sądzę, że to ta zabójcza grypa.
- Hiszpanka? – zawołał George!
- To nic pewnego – uspokajał doktor – ale to, czy ta zaraza tu dotrze, czy nie to tylko kwestia czasu, drodzy państwo. Zalecałbym noszenie jakiś maseczek czy coś. Mają państwo może jakieś chusty?
- Coś się znajdzie! – przypomniała sobie Marty.
- Proszę zakrywać twarz i na litość Boską nie dotykać chorego. A, i jeszcze jedno, kto się nim w ogóle zajmie?
- Ja! – odrzekła zdecydowanie Marty.
- Marty? No co ty najlepszego wygadujesz? – zaniepokoił się George. Był pełen obaw. Marty mogłaby w napadzie szału zabić chorego.
- Dobrze. Niestety nie mogę zalecić skutecznych lekarstw. Może pomogą te pastylki na spadek gorączki – wtrącił lekarz podając kilka fiolek – proszę postarać się też o okłady. Niestety, ale jeśli przewidywania się sprawdzą, panu Collinsowi zostaje jakieś kilka dni, bądź godzin, a może nawet minut życia – odpowiedział ze zgrozą.
- Minut? – zadrżała Marty, poczuła się dziwnie. Zamurowały ją słowa doktora. Niegdyś jej matka mogła umrzeć w przeciągu kilku minut, kiedy to lekarze nie dawali jej szansy. Nie miała już wątpliwości, że ma do czynienia z tą samą chorobą sprzed paru miesięcy. Koszmar powrócił.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 2:56:20 14-11-09    Temat postu: Re: 'BESTIA Z NIKĄD' odc. 35.

do usunięcia

Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 21:27:57 14-11-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:08:54 14-11-09    Temat postu:

Odcinek był interesujący ze względów w ogóle, a dwa, psychologicznych. Ciekawe, czy Marty coś kombinuje, czy naprawdę ma zamiar zająć się swoim mężem. Obawiam się, że kombinuje coś złego, chociaż ostatnie zdania mogą świadczyć o czymś innym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 14:20:27 17-11-09    Temat postu:

Odcinek 36

Pod wieczór przybyli Kattlie i Hugo. Postanowili zostać na jakiś czas w domu Collinsa, jednak najpierw nieco posprzątać, jak i otoczyć kwarantanną sypialnię. Kattlie wraz z Marty przeglądały szafy, szukały skutecznego materiału na okrycie twarzy. Szukały też rękawic, od tak, na wszelki wypadek. Bały się styczności z chorym, i to do tego z osobą, której nie cierpiały, ale mimo wszystko ich szlachetne dusze nie były w stanie pozwolić na to, aby Collins umierał bez jakiejkolwiek pomocnej dłoni.
- Wiesz, to dziwne. Jeszcze wczoraj udusiłabym Collinsa – stwierdziła Marty, przekładając ubrania – ale od czasu wizyty lekarza, poczułam nie nienawiść, ale żal. Wyobraziłam sobie Edwarda leżącego na łóżku, bez jakiejkolwiek szansy na życie. Wydaje mi się, że jest teraz niewinny, jest niczym zwierzę w rękach pana, jak niewolnik.
- Jeszcze u niego nie byłaś?
- Nie. Lekarz zaradził, aby przed jakąkolwiek stycznością się zabezpieczyć. Nie wiesz, co się wydarzyło w Oldhawk, ale to było okropne. Trzymałam mamę za rękę, a ta z trudem chwytała oddech, to było okropne. Czułam się bezsilna razem z ojcem trzymałam ją za rękę, a ta Boże, tata! – zawołała Marty – co z tatusiem?!
- Oby nie to, o czym myślę? – przeraziła się Kattlie.
- Starczy tego! – zakomenderowała Marty, decydując się na telefon.
- Marty, czekaj! – Marticia bez głębszych wyjaśnień zleciała na dół do salonu, złapała słuchawkę telefonu i czekała na sygnał. Niestety w odpowiedzi otrzymała tylko:
Połączenie za miastowe nie może zostać wykonane. Pprzepraszamy za kłopoty.
- Co ty pleciesz? – denerwowała się Marty, kiedy za każdą ponowną próbą pojawiała się ta sama odpowiedź! – no połącz mnie, ty parszywa krowo.
- Kochanie, uspokój się! – uspokajał George.
- Ona nie chce mi odpowiedzieć – rozpaczała dziewczyna.
- Cicho. Już cicho! Spokojnie – George przytulił ją i pocałował w czoło – pewnie są chwilowe komplikacje – stwierdził – czegokolwiek chcesz się dowiedzieć, jestem pewien, że zostanie ci dopowiedziane.
Minęła jakaś godzina. Zbliżała się pora kolacji. Marty przełamała obawy, uspokoiła się i przemogła, by w końcu przekroczyć próg sypialni Edwarda, dokładnie miejsca, gdzie jeszcze przed tygodniem dokonał na niej gwałtu, by zaspokoić swoje dzikie, nieokiełznane żądze. Podeszła do łóżka małżonka. Paliła się tylko lampa, pewnie lekarz zapomniał ją ugasić. Edward leżał przykryty kołdrą. Spał. Widać było, że na czole wystąpił mu pot i to ze wzmożonej gorączki. Marty nie chciała patrzeć na jego twarz, z jednej strony wydawał się niewinny, a z drugiej miała ochotę pochwycić poduszkę i go po prostu dobić. Aby się uspokoić wpatrywała się w każde inne miejsce, byle nie tylko plugawą twarz męża. Zanurzyła szmatę w niedużej, brązowej misie i dokładnie wycisnęła. Ścierka była wilgotna, ale nie mokra. Położyła ją na czole Edwarda. Ten po chwili otworzył oczy. Marty odsunęła się cała zdenerwowana.
- Marty… Marty? To… to ty? – odrzekł Edward niemrawo. Widział trochę niewyraźnie, wirus jak widać szybko postępował, jednak zdołał rozpoznać charakterystyczną twarz swojej żony – nie uciekaj… wszędzie… wszędzie rozpoznam twoją twarz… Co masz na twarzy? – twarz od nosa w dół była zakryta chustą. Jednak mimo to Edward Collins pamiętał ze szczegółami rysy, te włosy, czy ten strój.
- Był… był u ciebie lekarz… - odparła zimno Marty, wciąż nie patrząc mu w oczy.
- Lekarz… Czekaj… eh… pamiętam!
- Wiesz, co ci dolega?
Edward przymknął oczy i westchnął, po chwili odpowiedział – wiem… wiem… to kara Boska.
- Nie Edward. To, to sprawiedliwość – dokończyła zań Marticia. Nie mogła się opanować. W głosie Edwarda czuć było jednak tą męską wyniosłość, której tak u niego nienawidziła.
- Wiem… eh… wiem… – krztusił się – wiem, co chcesz przez to powiedzieć… czy on… czy on… nie żyje? – spytał niepewnie o stan George’a.
- Jaki on?
- George McDowell?
- Nie. Jeśli chcesz wiedzieć, to muszę cię zawieść, żądny krwi morderco. Ale George ma się dobrze. Tylko go drasnąłeś – odpowiedziała w miarę spokojnie, ale słuchanie dłużej głosu Edwarda uruchamiało w niej chęć wzgardzenia nim.
- Naprawdę? To… to dobrze – odrzekł.
- Hm, dobrze, że go drasnąłeś, a może źle, że nie zabiłeś? – po raz kolejny pani Collins dała znać swojej kąśliwości.
- Marty… moja… Ehe. Moja piękna Marty… jak myślisz… czy śmiem teraz sądzić… żem śmieć? – Edward wyraźnie się uspokoił. Brakowało mu sił na mówienie.
- Nie interesuje mnie twoja samoocena. Masz, połknij to – podała mu szklankę z pigułką. Edward pomimo fatalnego wyglądu i stanu miał jeszcze dość siły, by się podnieść. Wziął posłusznie szklankę i zrobił łyk. Po chwili z powrotem się położył.
- Wiem, że to nie trucizna. To nie w twoim stylu… znam cię małżonko… pomimo tego wszystkiego.
- Chyba wiesz – przerwała nagle. Uświadamianie go o przyszłości, było bolesne – chyba wiesz, co się z tobą stanie?
- Tak… umrę i pójdę do piekła… Tylko dlatego, że… że…
- Że zostałeś okrutnikiem, czy mordercą? – ponownie zaatakowała. Przestała poznawać samą siebie.
- Nie… Zmarnowałem swoje życie… ehe… życie twoje… ehe… życie matki… jestem przegrany.
- Nie bierz mnie na litość, przebiegły lisie. Nie wierzę ci!
- Rozumiem… ehe… - próbował się uśmiechnąć – zostaw mnie tu i pozwól umrzeć. Nie przychodź tu więcej…
- Edward? – wtem opamiętała się. Edward zamieniał się cierpiętnika.
- Proszę cię… ja… ja jestem skończony ehehe! Widzę… swoją śmierć… przed oczyma… Wydaje się… taka… ehe… taka prawdziwa…
- Muszę wyjść! – odparła Marty. Zrobiło jej się go, żal. Nie chciała tego.
- Marty, bardzo cię proszę… Nie wracaj tu już…
Ta nic nie odpowiedziała. Wstała, po czym znikła za drzwiami. Gdy wychodziła usłyszała jeszcze:
- Nie wracaj tu… słyszysz?! – wykrzyknął, krzyk był na tyle silny, że dostał ogromnego napadu kaszlu. Był długi i z pewnością męczący, potem nastała cisza. Budząca niepewność.


Ostatnio zmieniony przez Ślimak dnia 19:31:37 17-11-09, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:47:54 17-11-09    Temat postu:

AAa, zakłuło mnie w oczy powtórzenie - w drugim zdaniu dwa razy użyłeś tuż obok siebie nazwiska Collinsa. Weź to zmień ;P.

Psiakostka, potem znowu to samo - z tym umieraniem bez pomocy, a potem z uduszeniem go.

A potem "To było okropne" dwa razy. Chyba byłeś zmęczony ;P.

Mam mieszanie uczucia co do Edzia po tym odcinku. Jego gadki, zamiast próby przeproszenia za wszystko, pogodzenia się przed śmiercią - nie wiem, nie cierpię go i już.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 19:33:30 17-11-09    Temat postu:

No niestety, "Bestia z nikąd" to moje pierwsze kroki, i wiele takich "kwiatków" jeszcze znajdziesz, najgorsze, że do końca jeszcze 15 odcinków, jak ty to wytrzymasz. Technicznie "Bestia z nikąd" jest okropna (AAAA).

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:36:28 17-11-09    Temat postu:

Nieprawda, mnie się tam podoba .
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 6:18:50 05-12-09    Temat postu:

Jeśli nie masz dosyć zaprzaszam na następne odcinki.

Odcinek 37

Nazajutrz Edward zbudził się niespodziewanie. Oczy wciąż miał zmęczone, zupełnie bez życia. Cały czas widział jakby przez mgłę. Gorączka, co prawda wciąż się utrzymywała, jednak była stosukowo niższa, ale chory miał ochotę zasnąć ponownie, jednak spojrzawszy na Marty, która przyszła, by zmienić mu okłady i podać lekarstwo, silił się, aby wstać.
- Nie ruszaj się! – upomniała Marty – to dla twojego dobra.
- Po co? – westchnął – po co to robisz? Już mówiłem, że… że nie potrzebuję…
- Jak widać gorączka ci spadła, ale reszta nie wygląda najlepiej – wskazała na szmatę, całą zakrwawioną, leżącą obok łóżka.
- To pewnie.... Musiałem się gdzieś zranić…
- Nie wygłupiaj się. Kaszlesz krwią! Na twoich wargach są nawet ślady.
- Wiem, że umrę…
- Ja też to wiem, wszyscy to wiemy, więc nie odkrywaj drugiej Ameryki i się ucisz – siliła się na nieuprzejmość Marty, choć w gruncie rzeczy było jej żal męża.
- Czy to prawda – zaczął niepewnie.
- Mówiłam ci, abyś nic nie mówił. Przyłożyłam ci zimny okład, więc nie ruszaj się.
- Proszę cię, Marty, skoro już tu jesteś, to przynajmniej wysłuchaj, co mam ehe… do powiedzenia… – spojrzała na niego. Jego twarz przypominała lica pobitego pięciolatka, wydawał się wystraszony, jakby coś go paraliżowało ze strachu. Przypominał biedną sierotkę proszącą o wsparcie.
- Dobrze, mów. A potem zaśnij.
- Czy wierzysz w istnienie piekła? – Marticię zszokowało to pytanie. Odkąd to Szanowny Edward Collins wierzy w istnienie piekła, a tym bardziej nieba? Przecież od lat uznawał, że ludzie powstali z niczego i żyją tylko po to, by się rodzić i umierać, nawet odrzucał istnienie Boga, uznając, iż to tylko przykład wytłumaczenia na istnienie świata.
- He – prychnęła dziewczyna – matka cię nie uczyła, jak na szkółce niedzielnej nauczali o niebie i piekle i 10 przykazaniach?
- Miałem… miałem… owe nauki… nie naigrywaj się ze mnie… powiedz szczerze?
Długo milczała – myślę, że dokądś dusza człowieka musi zmierzać. Wydaje mi się, że po śmierci jesteśmy osądzani, jeśli byliśmy szlachetni, i sprawiedliwi, a tym samym niesamolubni, czeka nas nagroda w postaci nieba. A jeśli byliśmy za życia okrutnikami bez serca i skrupułów, czeka nas kara wiecznych, piekielnych mąk po wsze czasy.
- Na zawsze umęczony… torturowany przez wieczność… jak mogłem do tego dopuścić? – westchnął, a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Coś – zaśmiała się, jednak wcale jej nie było do śmiechu – coś podobnego… boisz się… przyszłości?
- Nie… boje się śmierci… Wiem, że umrę… pogardzany przez wszystkich, i powszechnie znienawidzony… Dlaczego tak musi być?
- Słucham?
- Dlaczego… skąd tyle zła na świecie? Dlaczego… posuwamy się do takich okropieństw? Dlaczego ja się do nich posuwam?
- Edward – ponownie wzięła głęboki oddech i się zastanowiła – jeśli mam być szczera, to krzywdzisz nie tylko mnie, ale i innych, tylko dlatego, że nie możesz mieć tego, czego chcesz! Twoja, twoja świętej pamięci matka rozpieściła cię, pozwalając na wszelkie możliwe kaprysy. Nie odczuwałeś nigdy głodu. Nigdy biedy i nigdy nie czułeś się słaby. Nauczyłeś się, że to, czego pragniesz, zawsze dostaniesz. Czułeś wyższość nad innymi i to dawało ci powody, aby się wtrącać do wszystkiego. Obsesyjnie zarabiałeś pieniądze, mimo, że miałeś ich pod dostatkiem, ale jednak było ci mało. Odrzucałeś wszelkie okoliczne panny z Oldhawk i okolic, bo marzyłeś o mnie, czyż nie? A skoro nie mogłeś mnie mieć, szukałeś ukojenia w innych rozrywkach. Chciałeś być najbogatszym człowiekiem na świecie. Mieć tyle, ile nie ma nikt! Wierzyłeś, że jeśli będziesz naprawdę bogaty może wówczas zwrócę na ciebie uwagę? Czyż nie tak myślałeś? I owszem, rzeczywiście mnie kupiłeś. Wyszłam za ciebie i do dziś dnia tego żałuję. Udało ci się spełnić zachciankę, ale ciągle było ci mało, mimo, że byłam twoją żoną, to całe małżeństwo miało od początku charakter umowny. Więc znowu zacząłeś zarabiać, choć zastanawiam się, czemu. Czy chciwość ludzka ma aż tak wysoki zasięg? Miałeś mnie jako żonę, ale nie jako kobietę, więc i do tego się posunąłeś. Nigdy nawet mnie nie zapytałeś, czy zjadłam obiad, gdzie byłam, czy dzień minął mi dobrze? Zawsze kupowałeś mi jakieś błyskotki! A ja potrzebowałam męskiego oparcia. Nawet nie wiesz, jak ciężko mi było odnaleźć się w tej miejskiej dżungli! A co dopiero zmierzyć się z przeszłością? Co niedzielę, miałam dotrzymywać ci towarzystwa. Nic więcej. Nie pytałeś, czy może gdzieś pójdziemy do parku, czy do kościoła, a może pooglądać miasto? Nie! Nigdy nie interesowałeś się mną! Byłam tylko żoną ot tak sobie. Wiesz, byłeś dla mnie jak sąsiad – obcy człowiek! Nigdy nawet się nie postarałeś o moje względy. Z czasem zwątpiłam w jakąkolwiek nadzieję, gdy było mi naprawdę smutno. Chciałam, by ktoś mnie przytulił, podniósł na duchu, wiesz, gdzie musiałam iść? Do siostry! Ty nigdy nie pytałeś o moje samopoczucie. Byłam ci obojętna. Powiedz mi jedno, czy to dlatego byłeś taki zimny i zamknięty, bo cię nie kochałam? Czy mściłeś się na mnie w ten sposób? – Collins od tonu głosu dziewczyny poczuł się jakby ktoś go przycisnął do ziemi, czy też po prostu do niej przybił. Poczuł się całkowicie skopany. Nie tak, jak na przyjęciu, kiedy to poczuł wściekłość i gniew na tyle silny, że mógł popełnić jakieś głupstwo. Teraz, zamiast złości, odczuwał piętno swego okrucieństwa. Nagle zrozumiał, że to, co przed chwilą mu powiedziała, to szczera prawda! Zaczął się nawet zastanawiać, czy w ogóle ją kochał! A może to jego kolejny kaprys? Przecież gdyby ją kochał, robiłby wszystko, by sprawić, aby i ona go pokochała. Przed ślubem przysięgał jej wieczne szczęście! Jednak jak widać zapomniał, że szczęście nie polega na wiecznym dostatku, ale na wzajemnej miłości. Na szacunku! Collins szanował żonę, nigdy nie zmusił jej do współżycia. Oprócz tego razu, kiedy był pijany. Ale nie o taki rodzaj szacunku tutaj chodziło. Pojawiał się rano przy śniadaniu, a potem znikał na cały dzień, jakby zapominał, że w domu czeka na niego żona. Nawet u Kattlie i Huga pojawił się z małżonką oficjalnie, by pokazać, jaka to żona jest piękna i jak to on dotrzymuje jej towarzystwa jak i dodaje dodatkowego uroku. Dopiero, kiedy grunt zaczął mu się walić pod nogami, dopiero gdy ona zdecydowała się odejść, nagle zaczął na siłę ratować coś, co od początku było farsą. Dlaczego śmiał liczyć na to, że Marty go pokocha, kiedy ją wykorzystał? Dlaczego uważał, że naprawdę chciała iść z nim na przyjęcie, by pochwalić się umownym szczęściem? To przez zranioną dumę chciał ją zabić? Czy rzeczywiście jej nie kochał, a może jednak wydawało mu się, że ją kocha? Edward milczał. Jego oczy były niczym ze szkła, szkliły się od łez, to, że zaraz z nich popłyną łzy, było kwestią czasu. W końcu policzki stały się mokre, już nie tylko od męczącej gorączki i kaszlu. Nie wiedział, co powiedzieć, wreszcie odparł jakby bezsilnie. Jego mowa była coraz trudniejsza. Wiedział, że jeśli tylko krzyknie, zacznie pluć krwią. Ton głosu był słaby, a poszczególne słowa wymawiał z naciskiem – Marticia… ja… ja… nie mogę… tak żyć… Proszę… cię, dobij mnie…
- Co… co powiedziałeś? – odparła Marticia jakby trafiona cegłą.
- Weź… którąś… z poduszek… i spełnij swoją… powinność… będziesz wolna… Błagam cię…
- Przestań, cię proszę! – krzyknęła Marticia – najlepiej zamilknij. Wcale nie chcę, żebyś umierał. Nawet mi przez myśl nie przeszło, abym chciała cię zabić. Wierz mi, raz próbowałam – nie zamierzała go okłamywać – szczerze próbowałam. Ale nigdy nie odważyłam się aby to dokończyć. I nie odważę się!
- Jeśli… jeśli nie chcesz… mnie dobić… to przynajmniej… mnie przeklinaj… powiedz… cokolwiek… chcę wiedzieć… idąc na… piekielne męki… Pogardzasz mną… czy mi… wybaczasz…
- Eh… Edward – ponownie westchnęła – nie ja jestem od wybaczania. To Bóg!
- Bóg?
- Tak – po czym wyciągnęła z szuflady i dała mu rodzinny krucyfiks z Oldhawk – znajdź do Niego drogę, a wszystko. jakby to powiedział George – zostanie ci wybaczone.
- Gdzie… gdzie jest Bóg? – spytał dość poważnie Edward.
- Wszędzie. Patrzy na nas z góry, Widzi wszystko i Wie wszystko. zaufaj Mu, wszystko, co dzieje się w naszym życiu podlega Jego ocenie. Czasem nas Każe, a czasem Wynagradza. Uwierz w Niego – odrzekła i po raz pierwszy się uśmiechając, wyszła z pokoju.
- Już… już zapomniałem jak… jak się modlić… – westchnął Collins, wpatrując się w różaniec. Kształty krzyża, która wyczuł palcami, przypominały mu sąd ostateczny. Był tak blisko u wrót niebieskich.

(ten będzie za jutro)
Odcinek 38

Kolejne popołudnie nad jednym z najzacniejszych miast Ameryki, które chyliło się ku upadkowi. Zwiastowało narastającą zagładę. Od kilku dni wzmożona liczba zachorowań i nieoczekiwane zgony powodowały panikę. Nie minął nawet tydzień, a lista ofiar zabójczej zarazy wahała się pomiędzy sto, a dwieście ludzi. Ludzie wychodzili rano do pracy, w nocy już do domu nie wracali, albo tkwili w łóżku walcząc o bezcenny oddechm albo umierali nieoczekiwanie – wprost natychmiastowo. Lekarze i pielęgniarki nie tylko nie potrafili zaradzić rozprzestrzenianiu się wirusa, ale i doprowadzali do pogłębiania się listy zmarłych. Co 10 chory był lekarzem, pielęgniarką, czy studentem medycyny. Nic nie pomagało, nawet najlepsze metody na zbicie krwiożerczej gorączki, która sięgała nawet, bagatela, więcej niż 42°C, musiały dać za wygraną. Gorączka albo spadała i męczyła chorego przez kilka dni, lub też od razu powodowała agonię. Najbardziej zabójcza była śmierć poprzez uduszenie. Hiszpanka miała za zadanie nie tylko wymęczyć chorego gorączką i suchym kaszlem. Czasem, co pojawiało się w większym stopniu – to uporczywe krztuszenie, które stawało się coraz mocniejsze. Łagodna z początku grypa następnie przechodziła w zapalenie płuc, przez co ataki kaszlu były coraz bardziej drapieżne i kończyły się zwykle uduszeniem krwią. W przypadku zmieszania ze śliną i kto wie, innymi wypychanymi przez organizm składnikami przeradzała się w pianę, krwistą i obrzydliwą, która tamowała dostęp powietrza. Ofiara wirusa walczyła o każdy oddech, a gdy go zabrakło umierała w mękach. Minął zaledwie tydzień, a liczba zgonów wzrosła do 700 nazwisk.
W domu Collinsa mroczność przebiegała po zakątkach domostwa. Sypialnia Collinsa również była mroczna i przerażająca. Edward od kilku dni modlił się do Boga, nawet nauczył się regułki „Ojcze nasz”, a przez tyle lat zdążył jej zapomnieć. Gorączka nie spadała, sięgała mniej, niż zwykle, bo 39 stopni, ale wciąż czuł się źle. W nocy brał go napad kaszlu, który zwykle kończył się plamami krwi na prześcieradle. Marty przychodziła do niego codziennie, żeby zrobić mu okład i dać pigułki, nie zapominała nigdy o chustce na twarzy i rękawiczkach. Edward pomimo, że błagał, iż nie chce, by przychodziła, ta była obecna o stałej porze. Mężczyzna modlił się, nie rozmawiał z żoną, traktował ją jak pielęgniarkę. Tylko dziękował za opiekę, ale czuł, że lada moment odejdzie. Pogodził się z losem. Z tym, że umrze. Zaczął też odczuwać, że gdzieś jest Bóg i, że właśnie rozmyśla nad jego losem. Pójdzie do nieba, czy do piekła? – namyślał się. Doszedł do wniosku, że to nieistotne. Ważne, że Marty mu wybaczyła, nie powiedziała mu tego, ale ta troska jakby mówiła sama przez się. Następnego dnia skarżył się na bóle w piersiach. Niespodziewanie dopadł go kaszel, kończący się wypychaniem krwi. Domownicy spodziewali się najgorszego. Z Collinsem była tylko Marticia. Ani Kattlie, ani George, czy Hugo nie odwiedzali go w sypialni, zresztą nie życzył sobie tego. Wiedział, że dom nie jest pusty, jednak nie chciał innego towarzystwa. Grypa była potwornie zaraźliwa. Mimo to dziewczyna była zdrowa – a przebywa sporo czasu z chorym – czyżby hiszpanka wybierała na zasadzie predestynacji?
- Chce z tobą porozmawiać – zwróciła się do George’a, gdy mąż, zaczął odczuwać swój koniec.
- Ze mną? – zdziwił się George, stojąc przed drzwiami sypialni chorego.
- Tak. Nie poznasz go. Zmienił się.
- Wiem, mówiłaś mi nimfo – pogładził ją po włosach – czy teraz przyznasz mi rację?
- Jaką rację?
- No wiesz, co mam na myśli.
- Chyba tak. Chyba masz rację – odrzekła cicho Marty – żal mi go. Naprawdę żal.
- Jest mi go tak samo żal, jak i tobie, kochana. Collins przez całe swoje życie był więźniem samego siebie, wiesz, że teraz czuje się naprawdę wolny? Odchodzi z nadzieją na łaskę. On umiera, ale wierz mi, że jest naprawdę szczęśliwy.
- Jesteś jak czytelnik. Jak mędrzec, czytasz w myślach jak w otwartej księdze.
- Nie ma księżniczko, perło morska! Ja tylko staram się patrzeć po za to, co widać.
- Idź do niego – ponaglała. Chłopak założył chustkę i wszedł do środka. Na stoliku przy łożu wciąż paliła się lampa. Collins krztusił się, a w rękach miał różaniec.
- Widzę, że już na pana czekają – zażartował młodzieniec.
- A jakżem, nie mogę… nie mogę ich zawieść!
- Wiem, że się pan boi.
- Nie… nie boje się śmierci… obawiam… się tego, co będzie potem.
- Drogi panie, potem będzie już tylko lepiej. Niech mi pan wierzy, że od zawsze postrzegałem pana jako nieszczęśnika. Więźnia samego siebie! Teraz się pan wyzwolił. Niech pan nie myśli o piekle, czy niebie. Cokolwiek się z panem stanie, niech pan wie, że będziemy pamiętać o tych najlepszych rzeczach w pana życiu.
- Ehu… ehu… szkoda, że było ich aż tak niewiele – dodał żartobliwie Collins.
- Nieprawda. Chciał pan dobrze, jednak nie umiał pan z tym zadaniem sobie poradzić. Niech pan wie, proszę o tym pamiętać – upominał George.
- Oddaje ci ją – wykrztusił Edward – masz o nią dbać! Zrozumiano?!
- Tak jest, kapitanie – odrzekł salutując.
- Marty? – zawołał i zaczął się potwornie krztusić krwią.
Po chwili przybiegła Marticia. Nie miała na sobie chustki.
- Me serce… ehu… ogromnie się raduje… że mogę zobaczyć twoją zacną twarz… przed śmiercią.
- Edward… nie bój się…! – Marty zabrakło słów. Edward był teraz jak dziecko przerażone wizją nieznanej przyszłości.
- Strasznie… strasznie się boję! Nie mogę go odnaleźć… ehu… ehue!!
- Kogo?
- Boga! Nie widzę go… jest zamazany! – dziewczyna przypomniała sobie o Biblii pod łóżkiem, pochwyciła księgę i włożyła mu w ręce.
- Nie trać wiary. Wiedz, że ci wybaczam. Wybaczam wszystko!
- Moja królewno… coś widzę… ehue… ehue…
- Szukaj go! Szukaj Boga! – wołała ze łzami w oczach.
- Tak… jest! – zakrztusił się, a z jego ust wypłynęła krwawa piana.
- Znajdź go! Znajdź rozgrzeszenie!
- Znalazłem… ehu… znalazłem… miłość – odrzekł i ostatnim swoim oddechem zawołał – amen! – po chwili nieruchomy opadł na poduszkę. Oczy wciąż otwarte, z ust toczyła się piana z krwią. Poduszka była we krwi. Dziewczyna nie mogła na to patrzeć. To było okropne. Susan z Oldhawk umierała w spokoju. Edward męczył się i męczył. Czy to miała być cena za grzechy? George podszedł do ciała i zamknął oczy denatowi. Po chwili odparł:
- Odnalazł go… odnalazł Boga! Spoczywaj w pokoju – podsumował gasząc lampę i wraz z Marty opuścili pomieszczenie zamykając je na zamek.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:17:15 05-12-09    Temat postu:

Nie mam, nie mam, a tym bardziej, jak się posuchę zrobi. Co nie znaczy, że masz robić takie przerwy, żeby mnie zachęcić do czytania ;P.

A Edwarda ani trochę nie jest mi żal. Przypominał mi starego, obleśnego dziada z mycką na głowie i w szlafmycy, który chodzi po domu i wybiera, kogo by tu ukrzywdzić. Może i na końcu żalował tego, co zrobił i uzyskał wybaczenie, ale nie moje. Ciebie dręczyła Andrea, mnie Edward. Oby teraz Marty wreszcie była szczęśliwa i tylko czasem nie waż się usmiercić ani jej, ani George'a .

Czy mi się wydaje, czy ta historia zmierza ku końcowi?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 5:17:43 06-12-09    Temat postu:

Oj jeszcze zobaczysz co się wydarzy. Wprawdzie zostało jeszcze 13 odcinków, ale tych najbardziej emocjonujących...

Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ślimak
King kong
King kong


Dołączył: 06 Paź 2007
Posty: 2263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nysa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: 6:49:19 12-12-09    Temat postu:

Nowa porcja za dzisiaj i za jutro.

Odcinek 39

15 października, kolejny z sądnych dni w Filadelfii. Miasto z pozoru piękne, malownicze i bogate przyodziało teraz zabójczy, mroczny charakter. Na mieszkańców padł blady strach. Strach przed nieznanym. Jak co dzień, Marty odwiedziła piekarnię, by kupić bułki. Nie chciała wracać pieszo, wykorzystała trzecie z wyjść – wsiadła do tramwaju. Skasowała bilet i usiadła wygodnie z tylu. W tłumie pasażerów maszyny rozpoznała znajomą twarz – Wiktorię Hudgelburry – znajomą z Oldhawk.
- Wiktoria Hudgelburry! – zawołała w jej kierunku.
- Marticia? – ciemnowłosa dziewczyna od razu poznała znajomą twarz.
- Cześć!
- Cześć! – witały się.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Ja – odpowiedziała Wiktoria – przyjechałam szukać nadziei.
- Nadziei?
- Sama rozumiesz. Ale chyba jej nie znalazłam. Zważywszy na to, co się tu dzieje – stwierdziła posępnie.
- Tak. Masz rację. To prawdziwy koszmar.
- A co u tego… Edwarda?
- Edward? On… nie żyje. Pochowaliśmy go kilka dni temu – Marticia odpowiedziała spokojnie.
- Nie żyje? Wielki Boże… jak to się stało?
- Grypa go zabiła.
- Przykro mi. Wiem, jakie to dla ciebie trudne.
- Wcale, a wcale – odpowiedziała Marty – Edward żył jak śmieć, dopiero na łożu śmierci się nawrócił. Przynajmniej tyle mogłam dla niego zrobić.
- Mówisz tak zimnie – przeraziła się Wiktoria.
- Nie mam zamiaru rozpaczać i wołać pomocy. Już dość łez wylałam. Po prostu mam już dość. Aż cudem udało nam się urządzić mu przyzwoity pogrzeb. Prawie, że brakło trumien – podsumowała cały czas starając się zachować chłód w głosie i spojrzeniu. Musiała przestać się użalać.
- Słyszałam – spostrzegła Wiktoria – ponoć w kostnicy już jest przepełnienie. Jedyna niesprawiedliwość, nie licząc zarazy – to świadomość, że grabarze zbijają majątek.
- Nie da się ukryć. Ceny zamiast spadać, bo jest popyt, to jeszcze rosną. Bezlitośni krwiopijcy.
- Są gorsi, niż pospolici złodzieje – oburzyła się przyjaciółka – niedługo będziemy musieli sami chować bliskich.
- Na to wygląda. Dlaczego tutaj przyjechałaś? Powiedziałaś, że w poszukiwaniu nadziei?
- Owszem, na nadzieję w Oldhawk nie ma już co liczyć. Miasteczko podupadło jak jeszcze nigdy, trup za trupem. Po zarazie miasto wygląda jak szafa bez ubrań, jak człowiek bez duszy.
- A co z moim ojcem? – spytała Marticia, na co Wiktoria spoglądnęła na nią ze zdziwieniem.
- To ty… nic nie wiesz?
- O czym powinnam wiedzieć?
- Wiesz, sama nie wiem… czy ci to powiedzieć… - plątała się. Nie wiedziała jak przekazać przyjaciółce tragiczną nowinę.
- Mów, zniosę wszystko – odparła Marty, domyślając się prawdy.
- Naprawdę nie utrzymywałaś kontaktów z ojcem?
- Otrzymywałam, ale ostatnio nie. Powiedz, co się z nim stało?
Wiktorie przez chwilę milczała. Marty dopomogła je odpowiadając zań:
- Nie żyje?
- Od 3 tygodni – dokończyła Wiktoria cicho.
- To samo, co Edward? – pytała dalej.
- Tak ludzie mówili.
- Mogłam się domyślić – szepnęła, ale na łzy wręcz nie miała siły, ani ochoty. Przyjęła wiadomość spokojnie.
- Jesteś… jakaś dziwna.
- Co? Bo nie zalewam się łzami, już dosyć się użalałam i dosyć łez wylałam. Jeśli będę za każdym razem płakać pozostanie mi tylko czekać na śmierć.
- Nie mów tak.
- A co mam mówić? Mam tego dosyć.
- Nie martw się. Niedługo koniec wojny, może na świecie zapanuje w końcu zgoda?
- Hm… Ludzie nie potrafią żyć w zgodzie ze sobą, a co dopiero żyć w pokoju z innymi.
- Może życie do nas powróci?
- Nie wróci – szepnęła – widziałam, co się stało z Edwardem. To było okropne. Z trudem walczył o każdy oddech. Aż w końcu… Boże… nie chcę mówić.
- Aż dziw – próbowała zmienić temat rozmowy Wiki – aż dziw… że tramwaje jeszcze chodzą. Kolej już jest nieczynna.
- I tak by się nie przydała. Nie mamy gdzie się schronić! Wiesz, co nam właściwie pozostaje?
- Co?
- Czekanie, na śmierć.
- Nie wierzę, że nie ma lekarstwa.
- Zapytaj się lekarzy. Nie ma lekarstwa na broń biologiczną, bo tym ona jest! Atakuje znienacka. Rano możesz, być zdrowa, a wieczorem kto wie. Możesz odczuwać znaki końca swojego żywota.
- Nie strasz – Wiki przeszedł dreszcz.
- Podobno nikt nie zna godziny, ani daty swojej śmierci. To żenujące, bo teraz choć nie znamy godziny, to możemy się domyślać, że zostało nam jakieś, kilka dni, może tygodni życia.
- Mówisz jak ława przysięgłych. Zimnie, twardo i zdecydowanie – podsumowała z żalem.
- Przepraszam, jeśli cię wystraszyłam, ale zwykle wszyscy są odporni na moją szczerość – siliła się na uśmiech.
- Przyjechałam tu niedawno, ale jakoś nie odczuwam różnicy pomiędzy miasteczkiem, a wielkim miastem.
- Prawda jest taka, że nawet tutaj, w tak zacnym mieście jak Filadelfia nie możesz czuć się bezpiecznie.
Nagle do tramwaju wsiadł wysoki mężczyzna, wiek około 35-40 lat. Brunet o ciemnych oczach. Kupił bilet i stanął przy oknie, na jego czole dało się dostrzec krople potu.
- Daleko mieszkasz? – spytała Wiki Marty, nie zwracając uwagi na dziwnie zachowującego się pasażera.
- Jeszcze kawałek.
- Więc, co robisz tak daleko?
- Robiłam zakupy. Większość sklepów jest pozamykana, sprzedawcy są chorzy, więc szukałam jakiejś wolnej piekarni. Ciężko o pieczywo i artykuły spożywcze w pobliskich sklepach.
- Słyszałam nawet, że wzrosły kradzieże. Ludzie nie mają ochoty iść dalej, to okradają pobliskie miejsca.
- Nie dziwi mnie to, jakbym miała chorych w domu, to też bym kradła.
- Widzisz tego bruneta przy oknie? Przystojny jest! – wciąż zmieniała temat rozmowy. Zupełnie jak rękawiczki. Chciała w ten sposób ukryć zdenerwowania.
- Nie zauważyłam zbagatelizowała Marty.
Mężczyzna stał, wpatrując się w mijające ulicę. Nagle podszedł do jednej z pasażerek i uprzejmie zapytał:
- Przepraszam, która godzina?
- 11.37! – odpowiedziała mu młoda dziewczyna.
- Dziękuje pani bardzo.
- Śpieszy się pan? – spytała łagodnie kobieta.
- Tak… muszę trafić w pewne miejsce… za chwilę będzie mój przystanek… Miłego dnia życzę.
- Ja również.
Mężczyzna odszedł i stanął na powrót przy oknie. Wtem poczuł zawroty głowy, uczepił się jednej z poręczy i sięgnął do kieszeni po chusteczkę. Już nie zdążył jej wyciągnąć. Upadł na ziemię bez oznak życia. Widząc to, ludzie zszokowani przyglądali się mężczyźnie. Nagle jedna z pasażerek wykrzyknęła – Hiszpanka! – z pozoru zwykłe słowo, czy okrzyk. Nazwa zaczęła budzić strach, ludziom nie trzeba było przypominać z czym się wiąże ta nazwa. Więc wystarczył jeden fałszywy, bądź całkiem słuszny alarm, by w tramwaju wybuchła panika. Ludzie rzucili się do ucieczki, biegnąc na oślep, nawet nie przejmowali się, tym, że deptają ciało zmarłego. Byli jak szarańcza, jak stado antylop, które nagle ruszyło spowodowane pojawieniem się hien, czy lwów. Marty wraz z Wiktorią o mało co nie zostały stratowane. Nikt o nikim nie myślał, kobiety, mężczyźni, czy nawet małe dzieci, gnały przed siebie, byleby tylko wydostać się z pojazdu. Przepychali się i krzyczeli, po chwili Marty znalazła się na ulicy wypchnięta przez jednego z pasażerów. Upadła, tucząc swoje kolana. Wiktoria pomogła jej wstać. Również dostała od hałaśliwej tłuszczy. Łokciem. Oceniając straty trafnie podsumowała dziwne zjawisko.
- Boże, co to było? Czy świat się kończy?

Odcinek 40

Nadzieja – jakże niewielkie słowo – takie jakby nieznaczące, ale w obliczu tragedii jest chyba najważniejszym ze słów dla cierpiącego. W obliczu tragedii, jaką bez wątpienia była zaraza hiszpanka, ludziom pozostała co najwyżej nadzieja. Nadzieja na cud. Ale czy sama wiara może pomóc? Z takim dylematem miała problem Marticia. Dzisiejszego poranka wstała i zastanawiając się nad upadłością świata, zaniosła się płaczem:
- Co ci się stało? – zaniepokoił się Hugo.
- Nic… nic mi nie jest – rzekła ocierając łzy.
- Nie wyglądasz najlepiej.
- Spokojnie! Jestem silna! George jeszcze nie przyszedł?
- Nie…
- Wiesz… chciałam pomówić z Kattlie na temat mojej przeprowadzki do pensjonatu, ale…
- Nikt cię nie wygania! – oburzył się Hugo – ale czy nie lepiej gdybyś zamieszkała w domu Collinsa?
- Collinsa? – zdziwiła się Marty – nie. Nie mogę tam, nie chcę tam wracać!
Hugo zamilknął. Miała najzupełniej rację.
- To miejsce pachnie Edwardem. Jednocześnie tam dokonał na mnie aktu przemocy jak i w tym miejscu zmarł w cierpieniach. To dla mnie zbyt bolesne. Nie chcę tam przebywać. Nie chcę nawet pamiętać o tym domu.
- Rozumiem – westchnął Hugo.
Nagle z zakupów wróciła Kattlie. Była bardzo przemęczona i pełna żalu:
- Wiecie, co? Nie mogłam znaleźć czynnego sklepu – relacjonowała – obchodziłam tu i ówdzie i to za drogo albo pozamykane.
- To oczywiste – odrzekła Marticia.
- Nie wiem, czy sprawdzaliście, ale ponoć linie telefoniczne mają zostać odłączone – dodała po chwili Kattlie.
- Wszystko! Wszystko! – krzyknęła Marty – wszystko niedługo odłączą. Co nam pozostało oprócz czekania na śmierć?
- Nie mów tak Marty! Jesteś jeszcze młoda! – upominała Kattlie – a wy młodzi zawsze wszystko wyolbrzymiacie.
- Nie wiem, w co ty wierzysz Kattlie, ale ja, ja mam już dość! – uderzyła pięścią w stolik na którym stał telefon.
- Ktoś puka! – usłyszała Kattlie – otworzę!
Był to George:
- Przepraszam za spóźnienie! – odetchnął – Marty… uzgodniłaś z siostrą co razem zamierzamy?
- Co zamierzacie? – Kattlie była zaskoczona.
- Wiesz – zaczęła się tłumaczyć Marty – George zaproponował, abym się przeniosła do pensjonatu, ale sama nie wiem.
- Jak to? – zdziwił się George – myślałem, że rozmawiałaś?
- Nie… jakoś nie mam siły… – westchnęła Marty – wybacz George, ale boję się opuszczać Kattlie. Nie obawiam się już przyszłości, ale chcę tu na razie zostać. Wiem, że wydaje się taka samolubna.
- Broń Boże – przerwał jej George – to bardzo rozsądna decyzja, ma nimfo. To raczej ja jestem samolubny, że w takich chwilach wolę być z tobą sam na sam. Wybacz mi, że tak bez zastanowienia podjąłem tę decyzję – odparł pełen współczucia i zrozumienia dla decyzji ukochanej.
- Ależ nie – przerwała im Kattlie – może szanowny kuzynie przeniesiesz się do nas? – zaproponowała.
- Sam nie wiem, droga ma kuzynko – odrzekł trochę zdziwiony – zwykle polegam na sobie i nie chciałbym też zawadzać.
- W niczym nie będziesz zawadzał! W takich chwilach musimy się wspierać - odrzekła zdecydowanie Kattlie – musimy się trzymać razem. Jeśli z dwojga złego mamy już umierać, to przynajmniej w gronie najbliższych – uśmiechnęła się – to był tylko żart chociaż…
- Nie chciałbym nikogo martwić – zmienił temat George – ale lista chorych wzrosła już do tysiąca. Władze wydały nakaz o obowiązkowym noszeniu maseczek z gazy. Przeczytajcie w dzisiejszej prasie.
- Naprawdę? – niedowierzała Kattlie kartkując gazety.
- Tak. Szukają ochotników – najlepiej wśród kobiet – zaznaczył – aby te wspomogły pielęgniarki w robieniu tych maseczek. Sam chętnie mam zamiar się zgłosić i chciałem zapytać, czy może ty kuzynko Kattlie, czy też ty Marty, nie pomogłybyście w szpitalu? Macie obie jakie takie pojęcie o czuwaniu nad chorymi. Tym bardziej, że lekarze też niestety umierają. Ich liczba jak i pielęgniarek diametralnie maleje. Obawiam się najgorszego.
- Tak! George! Chętnie pomogę w szpitalu! – odparła Marty przerywając mu nagle. Nie chciała już słuchać więcej o śmierci. Jeśli w taki sposób może się z nią zmierzyć, gotowa jest spróbować.
- To wspaniale ma wieszczko – ucieszył się George – pomożesz Lucy – dodał po chwili.
- Lucy?
- Tak! Od paru tygodni opiekuje się chorymi.
- Dawno się z nią nie widziałam – rzekła Marty – zabierzesz mnie do niej?
- Oczywiście! Weź tylko jakąś narzutę i chodźmy.
Gdy dotarli na miejsce, szpital wydawał się niezwykle ogromny. Zdecydowanie dlatego, że roiło się w nim od pacjentów. Niektórzy, albo walczyli z gorączką, albo spokojnie spali. W każdej chwili można było spodziewać się nagłych zgonów. Lekarze albo byli obecni na sali, albo też badali indywidualnie resztę pacjentów w mieście – szczególną uwagę zwrócono na dzieci. Nie odnotowano częstych przypadków zgonów u tej grupy wiekowej, jednak panika rosła. Co drugi lekarz musiał obowiązkowo zbadać przyczółki dla sierot jak i resztę innych dzieci. Rozhisteryzowane matki stawiały na swoim, a gromady młodych kobiet i mężczyzn zapełniały szpitalne łóżka.
- Lucy! – zawołała Marty, gdy ujrzała przyjaciółkę.
- Marty? George! – ucieszyła się dziewczyna mająca na sobie maseczkę z gazy jak i spięte w kucyk włosy.
- Jak miło cię widzieć! Cieszę się, że u ciebie wszystko w porządku. Wybacz mi to zaniedbanie, ale sama wiesz.
- Wiem. W takich warunkach aż strach wychodzić z domu. Słyszałam o Collinsie. To przerażające, ale to i tak jak dla mnie chleb powszedni. Gdybyś tylko widziała, co tu się dzieje?
- Ludzie… – zaczęła Marticia.
- …dostają śmiertelnego ataku kaszlu – dokończyła zań Lucy – a potem już tylko… trzeba oczyścić łóżko.
- Oczyścić… - zamarł George.
- Z krwi, z piany… z samej wody. Zarazki są na samych prześcieradłach. Chorzy chyba lepiej czują się w domu u siebie, niż tutaj. Wszystko się kończy. Nie mamy już środków przeciwbólowych. Żadne lekarstwa nie działają. Wejdźcie tutaj – poprosiła, po czym usiedli na ławce przy ścianie.
- Lucy! Chodźże tu! – wołała jedna z pielęgniarek – rusz się, dziewczyno!
- No muszę iść do chorego! Macie – po czym podała im do rąk dwa małe kubeczki.
- Co to?
- Mieszanka odkażająca! Doktor Goldman polecił. Nie znam składu, ale niedługo wprowadzi się go dla chorych, chociaż nie wiem, czy ma jakiekolwiek działanie. Może chociaż częściowo uodporni was na działanie bakterii.
- Lucy! – ponowił się odgłos dobiegający z Sali.
- Już idę! – zakomenderowała Lucy opuszczając obojgu.
- To po prostu niemożliwe – odrzekł George – żyjesz sobie, aż tu nagle dopada cię choroba i umierasz.
- Wiesz… George…
- Tak?
- Przez ten czas nauczyłam się jednego – odparła Marty troszkę promieniejąc.
- Czego?
- Kochać cię, dopóty pozwoli nam na to czas! – po czym objęła go ramieniem.
- Wiem, ma nimfo – uśmiechnął się – cokolwiek by się stało naszego świata nie zniszczy żadna grypa. Nie dopuszczę do tego.
- Ja również – do końca nie była pewna swych słów. Obawiała się wszystkiego. Chciała żyć chwilą, gdyż na więcej nie mogła liczyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BlackFalcon
Arcymistrz
Arcymistrz


Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 23531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:00:43 12-12-09    Temat postu:

Dramatyczne odcinki, w ktgórych powoli, skutecznie wycinasz wszystkich znanych i nieznanych nam bohaterów. Ciekawe, czy doprowadzisz do wyludnienia miasta, czy w pewnym momencie zatrzymasz chorobę i pozwolisz kwitnąć miłości, która - jak zwykle - okazuje się silniejsza od wszystkiego i wspiera nawet w tak trudnej godzinie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Następny
Strona 10 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin