Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

The American Agents - odc. 10
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13 ... 28, 29, 30  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:43:32 05-07-11    Temat postu:

Przeszłość Deana i Liama? Wpadła mi teraz do głowy niemądra myśl, że może oni są braćmi Czy to w ogóle możliwe? Hmm... Nie wiem, ale teraz, tak jak wspomniała Mary, narobiłaś jeszcze większego smaczka ;-p
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:58:52 05-07-11    Temat postu:

Twoja teoria jest bardzo ciekawa, ale ja mam jednak nadzieję, że połączy ich więź braterska przez przyjaźń, nie przez krew. Nie jestem zwolenniczką czytania o odnajdywaniu krewnych w stylu "Zerwane więzi", ale cokolwiek Maggie wymyśli na pewno będzie ciekawie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:06:02 05-07-11    Temat postu:

A mnie wyjątkowo, w tym akurat opowiadaniu i w przypadku tej konkretnej dwójki jakoś tak by to pasowało Ale mówię, to raczej niemądra myśl, dlatego lepiej już nie będę nic mówić ^^
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 9:43:40 06-07-11    Temat postu:

Nie, dlaczego niemądra? Na pewno ciekawa. Zobaczymy, co tam Maggie stworzy. I czekam na scenki z Viperem
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:36:10 06-07-11    Temat postu:

No bo taka... jakby żywcem wzięta z mody na sukces;P
O właśnie! Ja też z chęcią poczytałabym więcej o V. no i o Martinie
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:50:33 06-07-11    Temat postu:

Dzieki za komentarze
O Martinie bedzie troszke w kolejnym odcinku przy okazji wypadu na Alaske, a na Vipera bedziecie musialy troszke poczekac Nie wiem, czy pamietacie, ale kiedys wspomnialam pewna ciekawostke o Viperze. Ci, ktrorzy czytali uwaznie pewnie wiedza, o czym mysle Postaram sie to niedlugo wyjasnic...
Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:33:38 16-07-11    Temat postu:

Czyli pewnie nie czytałam uważnie, bo nie kojarzę ;/ Ale może dlatego, że czytam pod kątem Liama... Jak zobaczę kolejny odcinek to na pewno mi się rozjaśni. Kiedy tego doświadczę, Madziu?
I jak tam wakacje ci mijają, że tak powiem, młoda? Masz już polską klawiaturę?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:59:04 18-07-11    Temat postu:

Zapraszam na kolejny odcinek O Viperze bedzie troszke pozniej A wakacje mijaja mi dobrze, dziekuje Nie mam polskiej klawiatury (jak mowilam, wole nic nie kombinowac), ale na szczescie mialam w zapasie jeszcze jeden odcinek, wiec zapraszam do przeczytania!

ODCINEK 15: "HOME, SWEET HOME" - "NIE MA TO JAK W DOMU"

Zbliżało się Święto Dziękczynienia i Liam miał już jasno sprecyzowane plany. Zamierzał, jak co roku, odwiedzić ciotkę na Alasce. To ona go wychowywała po śmierci rodziców. Była dla niego opoką w najtrudniejszych momentach jego życia.
Walizki były już spakowane, wszystkie sprawy pozałatwiane. Alan, po aferze, jaką wywołała Leila, niechętnie przystał na to, aby Liam wyjechał z miasta na cały tydzień, ale w końcu zgodził się, wiedząc, ile to znaczy dla podopiecznego.
Sam Liam był po prostu wniebowzięty. Ten wyjazd miał mu pozwolić choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości i problemów, na chwilę zapomnieć o sprawie Dylana, odpocząć od irytującego współlokatora i nawet zrobić sobie przerwę od wyczerpujących sesji terapeutycznych z Leilą. Miał dość oglądania jej twarzy niemal każdego dnia.
- Baw się dobrze, Liam – pożegnał przełożonego Dean.
Walsh już miał zamiar opuścić mieszkanie, kiedy coś go tknęło i cofnął się.
- Nie jedziesz do rodziny? – zapytał Deana, który nie wyglądał, jakby szykował się do wyjazdu.
- Och, nie… - wyjąkał i Liam ze zdziwieniem wyczuł smutek w jego głosie. – Niespecjalnie obchodzimy Święto Dziękczynienia… Poza tym, nikogo nie ma w domu. Po prostu zostanę tutaj i urządzę sobie maraton filmowy.
Liam miał dwa wyjścia: mógł przestąpić próg mieszkania, nie oglądając się za siebie i chociaż na jeden cudowny tydzień uwolnić się od tego wkurzającego chłopaka albo mógł mu zaproponować, by jechał z nim na Alaskę. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, by wybrał pierwszą opcję, ale czuł, że powinien postąpić inaczej. Sam siebie nienawidził za to, co teraz miał zamiar powiedzieć, ale przecież nie był maszyną i też miał uczucia.
- Może… Chcesz pojechać ze mną? – zapytał, a Dean podniósł wzrok zdziwiony tą propozycją.
- Ja?! – wskazał na siebie palcem, a Liam wywrócił teatralnie oczami.
- No a kto inny?
- Naprawdę? Mogę z tobą jechać? – Dean był cały podniecony.
- Jasne, że możesz. Musisz tylko się szybko spakować, bo nie chcę się spóźnić na samolot.
- Och, to super! Już biegnę!
I wybiegł z pokoju. Poszło mu to całkiem szybko, pomimo podniecenia, jakie towarzyszyło mu przez cały czas. Już mieli wychodzić, kiedy Dean się zatrzymał.
- Co jest? – zapytał Liam. – Idziesz?
- Tak, tak, tylko… - Dean zaciął się nagle, głęboko nad czymś zamyślony. – Dlaczego to robisz?
Liam zastanowił się przez chwilę. Dlaczego to robił? Prawdę mówiąc, sam nie wiedział. Być może było mu żal Deana? Może odezwały się w nim resztki człowieczeństwa? Po chwili miał już jednak gotową odpowiedź:
- Nikt nie powinien być sam w Święto Dziękczynienia…

***

Na lotnisko dojechali przed czasem, co pozwoliło im w spokoju przejść przez odprawę. Zajęli wygodne miejsca na pokładzie samolotu i wydawało się, że nic nie jest w stanie popsuć im humoru, kiedy…
- No, Walsh… Na stare śmieci? – zapytał jakiś głos, a Liam oddałby wszystko, co posiadał, by jego właścicielem nie okazał się jego znienawidzony kolega po fachu.
A jednak Xavier Martin tam był i w tej chwili uśmiechał się złośliwie na widok miny Liama. Walsh uderzył się otwartą dłonią w czoło. Zupełnie zapomniał, że Martin również ma rodzinę na Alasce. Na pewno leciał do nich, aby razem spędzić Święto Dziękczynienia.
- Lecę klasą biznes – pochwalił się Xavier, niedbale wygładzając kołnierzyk koszuli. – Więc nie będziemy musieli się długo znosić. Życzę udanego lotu.
I odszedł, pozostawiając Deana z osłupiałą miną i Liama, który zaczął się trochę denerwować.
- Lecę klasą biznes… - Liam udał przemądrzały głos Martina. – A co mnie to obchodzi?
- Hej, on też ma rodzinę na Alasce? – zapytał Dean, wskazując na przejście do klasy biznes, w którym właśnie zniknął agent.
- Niestety… - westchnął Liam, układając się wygodnie w fotelu.
- I też leci do Juneau?
Liam kiwnął tylko głową, nie mając siły nic więcej powiedzieć.
- Ale… To znaczy, że ty go znasz? No wiesz, z dzieciństwa? Razem się wychowaliście w tym samym mieście i w ogóle…
- Daj mi się zdrzemnąć! – warknął Liam, ucinając wszelkie dyskusje.
Kiedy dotarli na miejsce, Dean musiał przyznać, że niepotrzebnie pakował się w takim pośpiechu. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a ziąb, który panował na Alasce był wprost nie do opisania. Szczękając zębami i trzęsąc się z zimna, żałował, że nie wziął jakiejś grubej, zimowej kurtki.
Ciotka Liama powitała ich w progu schludnie wyglądającego domku. Była to przesympatyczna kobieta o dobrodusznym uśmiechu. Dean poczuł się u niej jak w domu.
- Musiałeś mieć naprawdę cudowne dzieciństwo… - stwierdził, dokonując oględzin przytulnego mieszkanka.
- Taa… - mruknął Liam.
Ciotka Katherine właśnie podała im gorącą czekoladę. Siedzieli przy kominku, rozmawiając i wspominając różne ciekawe wydarzenia z przeszłości Liama.
- O! Byłbym zapomniała! Co tam u Xaviera? Słyszałam, że miał wpaść na święta do rodziców… - Katherine spojrzała na bratanka wyczekująco, ale Liam zwlekał z odpowiedzią.
- Ha! – uprzedził go Dean. – Wiedziałem, że się znacie! Przyjaźniliście się?
Katherine wybuchła takim śmiechem, że Dean spojrzał na nią lekko zdezorientowany.
- Czy się przyjaźnili? – zapytała, nie przestawiając się śmiać. – Oni się nienawidzili!
- W to już łatwiej mi uwierzyć… - przyznał Dean z uśmiechem. – Dlaczego się nie lubiliście?
- Długa historia – wyjąkał Liam, odstawiając pusty kubek po czekoladzie na stolik i mówiąc: - Pójdę się położyć, ciociu. Dobranoc.
Ucałował ciotkę i ruszył schodami na górę.
- Ach ten Liam… - westchnęła Katherine z uśmiechem kręcąc głową. – Biedne dziecko… Nie miał łatwego życia…
- Co się stało, pani Walsh? – zapytał Dean ciekawy tej opowieści.
Liam nigdy nie okazywał prawdziwych uczuć. Chował się za maską twardego i zrównoważonego agenta. Otaczał się wysokim murem i nie pozwalał nikomu przez niego do siebie dotrzeć. Dean bardzo chciał się z nim zaprzyjaźnić, ale dobre chęci nie wystarczyły w walce z takim uparciuchem jak Liam.
- Mieszka ze mną, od kiedy skończył dziewięć lat… - wyjaśniła Katherine. – Zaopiekowałam się nim po śmierci mojego brata i jego żony. Był tylko dzieckiem… Nie rozumiał jeszcze wielu spraw. Robiłam, co mogłam by mu pomóc. Nigdy nie spodziewałam się jednak, że zostanie agentem. Nie wiem, dlaczego się na to zdecydował. Może czuł, że tylko do tego się nadaje? Naprawdę, nigdy go o to nie spytałam…
Kobieta zamyśliła się na chwilę, a Dean uznał, że nie powinien grzebać w cudzych sprawach i postanowił nie pytać już o nic więcej. Położył się spać, ale długo nie mógł zasnąć. Myślał o Californii i swoim rodzinnym domu. Miał szczęście, że mógł spędzić święta razem z Liamem i jego ciotką…
Następnego dnia cały dom wypełniły opary pieczonego indyka i innych świątecznych potraw. Dean nie pamiętał, kiedy ostatnim razem udzieliła mu się radosna atmosfera świąt.
Święto Dziękczynienia było specyficznym świętem. Nie chodziło w nim o prezenty, ani o zbędne wydawanie pieniędzy, tylko właśnie o ten czas spędzony wspólnie, w gronie najbliższych, dziękując za dary od życia. Dean pomagał pani Walsh w kuchni przez cały dzień. Jeszcze nigdy nie spędził tak mile czasu.
Kiedy nadszedł czas kolacji, poszedł na górę, aby zawołał Liama na uroczysty obiad. Drzwi do jego pokoju były otwarte. Walsh stał przy biurku, trzymając fotografię swoich rodziców i wspominając.
Dean wszedł do pomieszczenia, rozglądając się dookoła. Pokój Liama wyglądał na zwykły pokój nastolatka. Wyglądało na to, że wyprowadził się z domu zaraz po szkole, aby dołączyć do doborowej grupy Amerykanów, służących ojczyźnie.
- To twoi rodzice? – zapytał, zaglądając przełożonemu przez ramię i spoglądając na fotografię w jego rękach.
Liam kiwnął głową i odłożył ramkę na miejsce.
- Hej! To ty? – zaśmiał się Dean, wskazując na zdjęcia młodego agenta z czasów szkolnych, stojące na biurku.
- O, nie… Ale obciach… - Liam zakrył twarz dłońmi, a Dean wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Elegancka fryzura… - przyznał z uznaniem, a zaraz potem wybuchnął śmiechem.
- Hej! Wtedy wszyscy takie nosili!
- Nie wątpię… - Dean postanowił nie drążyć tego tematu. – Czy to nie jest czasem…
- Tak. To Xavier Martin… - uprzedził pytanie żółtodzioba Liam.
Dean chwycił fotografię klasy maturalnej. Xavier Martin, jak zwykle z dumnie wypiętą piersią, puszył się na nim, jak paw. Liam stał gdzieś z boku.
- Czemu się nie uśmiechnąłeś? – zapytał zdziwiony Dean, widząc markotną minę młodziaka na zdjęciu.
Liam wzruszył ramionami.
- A co, miałem skakać z radości? Boże, całe szczęście, że liceum mam już za sobą… - westchnął.
- Nie lubiłeś liceum?! – Dean był najwyraźniej w szoku.
Dla niego liceum było świątynią. Tam był wręcz wielbiony jako gwiazda koszykówki.
- Niespecjalnie – przynał Liam, zerkając z ulgą na klasowe zdjęcie. – Jakbyś się jeszcze nie domyślił, nie byłem za bardzo popularny w szkole…
Dean wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i jeszcze raz spojrzał na klasową fotografię. Rzeczywiście, to Martin wyglądał jak szkolna gwiazda. Liam był tylko kolejnym przeciętniakiem. Kolejną szarą twarzą, która wtapiała się w tłum, niczym się nie wyróżniając.
- Byłeś kujonem? – zapytał Dean, a Liam zaśmiał się.
- Można i tak powiedzieć. Dobrze się uczyłem i chyba dlatego Martin mnie tak nie lubił…
- Jak można kogoś nie lubić za to, że się dobrze uczy? – zdziwił się Dean, a Liam mu wyjaśnił.
- Martin był tępakiem. Zwykłym osiłkiem, który świata nie widział poza futbolem. Dla niego liceum było rajem. Wiedział, że już nigdy nie będzie bardziej popularny. Naśmiewał się z takich, jak ja. Nazywał ofermami i takie tam…
Liam machnął rękę. Nie wydawał się tym przejęty, ale widać było, że coś mu jednak leżało na sercu.
- Z początku nie byłem ofiarą… Martin trzymał się ode mnie na dystans, bo bał się, że nakabluję jego rodzicom. Jego matka to dobra przyjaciółka mojej ciotki… Ale wszystko się zmieniło, kiedy stanąłem w obronie słabszych. Nie podobało mi się, jak traktował uczniów i uczennice, którzy nie należeli do tej samej grupy, co on. Więc, kiedy wygarnąłem mu, co myślę, zaczął mnie prześladować. Razem ze swoimi kumplami futbolistami napadał na mnie po szkole. Nieraz przychodziłem do domu dopiero pod wieczór, bo nie mogłem trafić tam o własnych siłach.
- Nie gadaj! – Dean wybałuszył oczy ze zdziwienia. – Co za palant! Jak on tak mógł traktować ludzi?!
- Jakbyś tego nie znał… - rzucił mimo chodem Liam.
- Co to miało znaczyć? – zdziwił się Dean.
- Sam byłeś w liceum gwiazdą. Na pewno zachowywałeś się tak samo.
- Nie maltretowałem moich szkolnych kolegów fizycznie, jeśli to chciałeś powiedzieć… - oburzył się Dean.
- Przemoc psychiczna jest równie krzywdząca.
- Ja nie… - Dean próbował się usprawiedliwić, ale nie przychodziły mu do głowy sensowne argumenty.
To prawda, naśmiewał się czasem z kolegów, ale były to raczej niewinne żarty. Nigdy nie posunąłby się do czegoś gorszego.
- W każdym razie, Xavier Martin mnie nienawidził – dokończył Liam.
- To bez sensu – stwierdził Sullivan. – Jak można nienawidzić kogoś za to, że jest kujonem?
- Nie byłem aż takim kujonem… - wyjaśnił Liam, wywracając teatralnie oczami. – Byłem raczej outsiderem, trzymałem się na dystans. Nigdy nie pociągało mnie życie w tłumie i do futbolu też specjalnie się nie pchałem…
- Czyli byłeś ofermą – skwitował wszystko Dean, a Liam machnął ręką, widząc, że nie zdoła mu tego dobrze wytłumaczyć.
- A jeśli to, jak Martin i jego kumple mnie traktowali było przejawem nienawiści, to potem było tylko gorzej… - kontynuował Walsh, a Dean nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Jeszcze gorzej? Jak to możliwe?!
- Odbiłem mu dziewczynę.
- Co?! Jak to zrobiłeś? Przecież byłeś ofermą! – Dean wydawał się zafascynowany tym faktem.
- Nie byłem żadną… Nieważne. – Liam uznał, że lepiej się z nim nie spierać. – W każdym razie dostał za swoje. Chodźmy jeść, umieram z głodu!
Miał zamiar już schodzić na dół, kiedy Dean zatrzymał go słowami:
- Myślisz, że jestem taki, jak Martin, prawda?
Liam odwrócił się na pięcie i zerknął na swojego podopiecznego. Wyglądał jak zbity pies.
- Masz mnie za takiego typa, co znęca się nad słabszymi, żeby pokazać swoją wyższość.
Tym razem nie było to pytanie, tylko stwierdzenie. Liam musiał mu przyznać rację. Od samego początku, od kiedy tylko go zobaczył, wiedział, że go nie polubi. Nie przepadał za takimi lalusiami, którzy w szkole byli popularni. Za bardzo przypominało mu to czasy liceum, o których wolałby zapomnieć.
- Nie jestem taki – wyznał Dean, ale widząc minę Liama, wiedział, że go nie przekonał. – Naprawdę… - dodał.
- Daj spokój! – zarządził Liam. – Chodźmy na dół.
- Wiesz, jaki jest prawdziwy powód, dla którego nie pojechałem do domu na święta? – zapytał ni z tego, ni z owego Dean. – Bo nie mam już żadnego domu, do którego mógłbym kiedykolwiek wracać.
To wyznanie dogłębnie wstrząsnęło Liamem. Zatrzymał się w połowie schodów, żeby usłyszeć, co podwładny ma mu do powiedzenia.
- Mój ojciec nie żyje – wyznał Dean. – Matka sprzedała dom, żeby mieć forsę na alkohol. Teraz jest na odwyku w Sacramento. A brat siedzi w pace za udział w gangach ulicznych. Oto powód, dla którego jestem teraz tutaj, a nie w słonecznej Californii, gdzie wszyscy są szczęśliwi i patrzą na świat przez różowe okulary. Nie mam, do czego wracać…
Liam otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk.
- Nie jestem taki, jak myślisz. – Dean wyprostował się i spojrzał Liamowi prosto w twarz. W tym momencie po raz pierwszy był śmiertelnie poważny. – Nie jestem rozpuszczonym, bogatym dzieciakiem z dobrego domu, który nigdy nie musiał na nic pracować. Wszystko, co osiągnąłem, zdobyłem własną, ciężką pracą. Chcę być agentem, bo dzięki temu mogę robić coś, by pomagać ludziom. Skoro nie mogę pomóc własnym bliskim, to chyba jedyne, co mi pozostało…
I zbiegł na dół po schodach, zostawiając Liama z osłupiałą miną.


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:48:57 16-08-14, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:14:55 18-07-11    Temat postu:

Cudny odcinek Dobrze, że Liam i Dean w końcu szczerze porozmawiali. Swoją drogą Liam zaskoczył mnie - raz kiedy, zaproponował Deanowi, by jechał z nimi i drugi raz - gdy dość otwarcie (jak na niego) zaczął opowiadać o swojej przeszłości. Co do Xaviera - coś mi się tak zdawało, że on i Liam muszą się znać również poza pracą, ale nigdy bym nie przypuszczała, że chodzili razem do szkoły

Odpoczywaj, ciesz się słońcem i zbieraj pomysły na kolejne cudne odcinki
Buziaki :*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
namida1991
King kong
King kong


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 2837
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Gdańska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:32:47 18-07-11    Temat postu:

Pięknie to Liam powiedział- Nikt nie powinien być sam w Święto Dziękczynienia.
Wreszcie ukazał swoją "ludzką" stronę... Pewnie na Alasce będzie chwilami żałował, że wziął Deana ze sobą, ale mam cichą nadzieję, że znajdą wreszcie nić porozumienia...
Xavier i Liam są kolegami ze szkoły? Tego się nie spodziewałam...

Czekam na dalszy ciąg...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:31:06 20-07-11    Temat postu:

Nareszcie odcineczek!
Liam okazał pierwszy raz objawy posiadania dobrego serca. Super zachował się, biorąc Deana ze sobą. W święta nikt nie powinien być sam.
Rzuciłaś nieco światła na wspólną przeszłość Liama i Xaviera. Co za dupek z tego drugiego, jego zachowanie w czasach szkolnych tylko potwierdziło moją niechęć. Ciekawe, co się stało z dziewczyną, którą Liam odbił Martinowi. Może się pojawi gościnnie, żeby Leila byłą zazdrosna?
Ciotka Liama to miła osóbka, ciepło przyjęła gościa. Swoją drogą, kto by pomyślał, że Dean ma takie problemy. Może jego partner będzie teraz na niego spoglądał łaskawiej. Otworzył się przed nim, a to pierwszy krok do sukcesu. Co nie znaczy, że nie lubię tego ich "droczenia się ze sobą".
Pozdrawiam ciepło
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:17:36 20-07-11    Temat postu:

Dziekuje Wam za komentarze
O szkolnych relacjach Martina i Walsha jeszcze bedzie O tej lasce pewnie tez troszke wspomne Trzymam reke na pulsie.
Pozdrawiam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Rose
Idol
Idol


Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:36:54 10-08-11    Temat postu:

A może zamiast na pulsie położysz obie na klawiaturce i nam coś naskrobiesz? Wiem, że to niegrzeczne być tak natarczywą, ale niezmiernie mnie ciekawią dalsze losy naszych agentów (prawdopodobnie najsympatyczniejszej partnerów CIA i należy dodać Vipera, którego również lubię ).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 5774
Przeczytał: 2 tematy

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Los Angeles, CA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 19:04:34 10-08-11    Temat postu:

Już jakis czas temu napisałam odcinek, ale jakoś nie miałam czasu dać na forum. Przepraszam za zwłokę i zapraszam do czytania!

ODCINEK 16: "NUMBERS AND FLAMES" - "LICZBY I PŁOMIENIE"

Atmosfera podczas kolacji była bardzo gęsta. Liam i Dean starali się ze sobą nie rozmawiać i nie patrzeć na siebie. Ciotka, która zastawiła stół różnymi potrawami świątecznymi i zdawała się być ogromnie szczęśliwa z powodu wizyty swojego bratanka i jego młodszego kolegi, nie zauważyła tej anomalii w zachowaniu swoich gości.
Liamowi było bardzo głupio. Niepotrzebnie osądził książkę po okładce. Teraz wiedział, że Deanowi naprawdę zależy na karierze agenta i jest zdeterminowany by osiągnąć swój cel.
Mieli już zabierać się do jedzenia, kiedy nagle usłyszeli dziwne pyknięcie i zgasły wszystkie światła.
- Co się stało? – zdziwił się Dean, nic nie widząc w ciemności, jaka ich ogarnęła.
- To pewnie korki – wyjaśnił Liam, wstając od stołu i po omacku przemierzając drogę do kredensu, aby wyciągnąć latarkę. – Pójdę sprawdzić.
Nie było go zaledwie pięć minut. W nikłym świetle rzucanym przez latarkę i kilka świec, zapalonych przez ciotkę Katherine, zobaczyli jego strapioną minę.
- Tak myślałem. Przepalone… - poinformował zebranych w jadalni.
- To nic… Możemy zjeść przy świecach – zaproponowała pani Walsh, a Liam rzucił na nią wylęknione spojrzenie.
Ciotka nie mogła tego zauważyć, ale Deana nieco to zaniepokoiło.
- Wcale się nie przepaliły, prawda? – zapytał cicho, kiedy gospodyni krzątała się w kuchni w poszukiwaniu ozdobnego świecznika.
Liam kiwnął głową, przyznając mu rację.
- Najlepiej będzie, jeśli natychmiast stąd wyjdziecie. Ja muszę przeszukać dom.
Światło z latarki padło na broń, którą Liam miał włożoną za pasem.
- Pomogę ci – zaoferował Dean, ale Liam pokręcił głową, rzucając szybkie, wylęknione spojrzenie w stronę kuchni.
- Zabierz ją stąd – poprosił podopiecznego. – Ktokolwiek się tu kręci, chce dopaść mnie. Idźcie do Martinów. To po drugiej stronie ulicy, ale powinniście być tam bezpieczni.
- Liam, nie zostawię cię! – zawołał donośnym szeptem Dean. – A jak to jakiś szaleniec z piłą mechaniczną?
- Oglądasz za dużo horrorów… - stwierdził z dezaprobatą Walsh, po czym podwinął rękawy koszuli i upewnił się, że ma dostateczną ilość amunicji.
- Jest!
Katherine Walsh szła ku nim, niosąc ogromny świecznik, który właśnie znalazła. Wzdrygnęli się gwałtownie, gdy niespodziewanie wyszła im naprzeciw.
- Ciociu… - zaczął Liam. – Uważam, że powinniście iść do Martinów. Nie ma najmniejszego sensu siedzieć tu po ciemku.
- Ale… - Ciotka najwyraźniej chciała coś powiedzieć, ale jej bratanek nie pozwolił jej dojść do głosu.
- W każdej chwili może dojść do spięcia, kiedy będę naprawiał awarię. – Liam powiedział to tonem, ucinającym wszelkie dyskusje. – Idźcie, dołączę do was, jak skończę.
Zostawili więc go samego. Dean z lekkim oporem, ale przystał na plan Liama pod ostrzałem jego natarczywego spojrzenia.
Dom Martinów znajdował się niedaleko: po drugiej stronie ulicy, skąd widać było doskonale schludny domek pani Walsh.
Liam westchnął głęboko i ruszył na zwiady z bronią w pogotowiu. Nie miał pojęcia, kto może kręcić się po jego rodzinnym domu na Alasce i to w Święto Dziękczynienia. Nie miał jednak najmniejszych wątpliwości, że jest to ktoś z kontrwywiadu, a nie zwykły włamywacz. Złodziej z pewnością nie włamałby się do czyjegoś mieszkania w świąteczny wieczór, wiedząc, że będzie on pełen ludzi, a korki nie były wcale przepalone, tylko wykręcone. Świadczyło to o tym, że ktokolwiek włamał się do domu pani Walsh, chciał pozostać anonimowy, a tylko agenci, według Liama, tak precyzyjnie ukrywają swoją tożsamość.
Skradał się ostrożnie po schodach do piwnicy, kiedy usłyszał jakiś hałas: głuchy odgłos przewracających się pudeł. Wbiegł do ciemnego, chłodnego pomieszczenia, które służyło jego ciotce za pralnię. Stare kartony z niepotrzebnymi rzeczami leżały na posadce. Kilka z nich otworzyło się pod wpływem uderzenia, a ich zawartość wysypała się na podłogę.
Liam szedł ostrożnie wzdłuż ściany, w jednej ręce trzymając pistolet, a w drugiej latarkę. W nikłym świetle dostrzegł stare pamiątki z lat szkolnych, które wyniósł tutaj dawno temu, a także wiele innych rzeczy, które uważał po prostu za śmieci. Nigdzie nie było jednak śladu intruza.
Kiedy tak szedł powoli, zastanawiając się, kim może być włamywacz i czego tu szuka, owionął go chłodny powiew powietrza. Wzdrygnął się gwałtownie z zimna i odwrócił się w stronę zewnętrznego wejścia do piwnicy.
Dom pani Walsh, jak każdy w tej okolicy, miał dwa wejścia do piwnicy. Jedno znajdowało się wewnątrz, a drugie na zewnątrz, jednak tego drugiego nigdy nie używali. Liam zdziwił się więc, widząc wyłamaną kłódkę i otwarte blaszane drzwiczki. Ostrożnie wyjrzał przez nie do ogrodu i wtedy, w świetle księżyca, padającym na trawnik, ujrzał intruza.
Nie mógł zobaczyć jego twarzy, bo było zbyt ciemno. Widział tylko, że włamywacz był wysoki, z pewnością wyższy od niego i dość dobrze zbudowany. Miał na głowie kaptur, który skutecznie utrudniał Liamowi odgadnięcie jego tożsamości.
- Liam Walsh? – zapytał przybysz, co nieco zdziwiło Liama.
Gdyby ten człowiek chciał go zabić, to czy pytałby go, jak się nazywa? Zbiło to Walsha z pantałyku, tym bardziej, że zauważył brak broni u intruza.
- Czego chcesz? – Pozostawił to pytanie bez odpowiedzi. – Dla kogo pracujesz?
- Moim zwierzchnikiem nie jest żaden człowiek – odpowiedział intruz i cofnął się lekko, kiedy Liam wycelował w niego broń. – Mam przekazać wiadomość Liamowi Walshowi.
Agent stanął jak wryty, nadal uważnie przypatrując się przybyszowi i próbując dostrzec jak najwięcej szczegółów w jego wyglądzie. Widział jedynie zarys jego postaci. Jedyne, co mógł o nim powiedzieć to to, że mówił z silnym brytyjskim akcentem.
- Co to za wiadomość? – zapytał w końcu Liam, pozwalając by ciekawość wzięła w nim górę.
- „92705”. – Zakapturzona postać zaczęła rozglądać się niespokojnie w różne strony i wtedy smuga światła padła na jego twarz.
Wyglądał jakby przed chwilą stoczył ciężką walkę: pod lewym okiem pojawił się szybko nabrzmiewający fioletowy siniec, a rozcięta warga obficie krwawiła.
- Co to oznacza? Co to za cyfry? – Liam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. – Hej! – zawołał, widząc jak tajemniczy mężczyzna zaczyna się cofać, a po chwili ucieka.
Zdążył go dogonić tuż przy ogrodzeniu.
- Co to za wiadomość?! – wrzasnął Walsh, ale mężczyzna nie od razu mu odpowiedział.
- Oni już tu są – szepnął po chwili i miał zamiar się oddalić, kiedy Liam porzucił wszelkie środki ostrożności.
Podbiegł do niego i ostro nim potrząsnął, co chyba trochę zdumiało intruza, bo na chwilę się zatrzymał.
- Kto już tu jest?! No kto?!
Ale tajemniczy gość nie mógł wydobyć z siebie głosu. Liam kipiał z wściekłości i jednocześnie ze zniecierpliwienia. Bardzo chciał wiedzieć, kim jest ten mężczyzna i czego od niego chce.
Nagle jednak coś odciągnęło jego uwagę od intruza. Nie mógł się już na nim skupić, widząc jak dom jego ciotki płonie. Cofnął się gwałtownie do tyłu, zasłaniając twarz przed sypiącymi się iskrami. Wyglądało na to, że ktoś zdołał podłożyć ogień, kiedy Liam zajęty był ściganiem włamywacza.
- „92705” – powtórzył tajemniczy przybysz w kapturze, co przypomniało Liamowi o jego obecności w ogrodzie.
- Co to za liczby?! – ryknął wściekły. – Kim jesteś?
- Gdybym to ja wiedział… - westchnął i Walsh ze zdziwieniem stwierdził, że w jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
- Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać?
- Nie możesz – odparł intruz. - Nikt tego nie wie. Zasada numer jeden brzmi: nigdy nie ufaj nikomu innemu, poza sobą i swoimi możliwościami. Kodeks Samsona.
- Skąd ty… - pytanie Liama jednak zostało zagłuszone przez krzyki po drugiej stronie ulicy.
Sąsiedzi właśnie zauważyli pożar, a intruz wykorzystał nieuwagę Liama i korzystając ze sposobności, przeskoczył zwinnie przez ogrodzenie i ruszył w dół ulicy.
- Kto cię przysłał? – zawołał za nim Liam, nie będąc pewnym, czy ten jeszcze go słyszy. – Od kogo jest ta wiadomość?
Mężczyzna odwrócił się w biegu i spojrzał na Liama. Światło księżyca rzuciło smugę światła na jego ciemną sylwetkę.
- Dylan Stevens – odrzekł, po czym zniknął w ciemnościach nocy.

***

To wszystko nie miało sensu. Im bardziej Liam zastanawiał się nad tożsamością tajemniczego mężczyzny i znaczeniem zakodowanej wiadomości, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że jest to zupełnie bezcelowe. Był równie bliski znalezienia właściwego rozwiązania, jak zakopania topora wojennego z Martinem.
Najgorsze było jednak to, że nie miał żadnego punktu zaczepienia. Nie miał pojęcia, dla kogo tamten intruz mógł pracować, bo nie ulegało wątpliwości, że z pewnością jest to ktoś z bliskiego mu kręgu. Przybysz dał mu to do zrozumienia, cytując fragment Kodeksu Samsona, zbioru zasad, na których wzorowali się wszyscy agenci CIA. Sam Liam, zanim został pełnoprawnym agentem, oprócz szeregu testów, jakie musiał odbyć, by wykonywać ten zawód, był również zmuszony do złożenia uroczystej przysięgi, w której zobowiązywał się do przestrzegania zasad Kodeksu.
Nie ulegało wątpliwości, że kimkolwiek był tajemniczy mężczyzna, przyniósł on wiadomość od Dylana, co oznaczało, że przyjaciel Liama wcale nie zginął w akcji Silver. Tylko dlaczego przysłał wiadomość przez tego człowieka? Dylan Stevens dobrze wiedział, że Liam nie ma zaufania do obcych, tym bardziej do takich, którzy nie chcą ujawnić swojej tożsamości. A może był to podstęp? Może to nie Dylan przysłał tego człowieka? Liam sam już nie wiedział, co ma o tym myśleć. Czuł, że jeśli nie znajdzie szybko jakichś odpowiedzi, to mózg dosłownie mu eksploduje.
Pozostawała jeszcze ostatnia kwestia: kto podpalił dom jego ciotki? Tajemniczy mężczyzna, którego Liam w myślach nazywał Johnem Doe, z powodu braku jakichkolwiek informacji o nim, powiedział: „Oni już tu są”, ale nie wytłumaczył, kim mają być ci „oni”.
Na szczęście udało się ugasić pożar. Ciocia Katherine, jako że Liam zdecydował się nie martwić jej wyjawieniem prawdy, utrzymywała, że musiała nie zgasić świec, kiedy wychodziła razem z Deanem do Martinów. Walsh oczywiście wiedział, że to nieprawda, ale przyznał, że tak właśnie mogło być. Zdecydował, że cokolwiek wydarzyło się w jego rodzinnym domu w Juneau, powinien to zostawić dla siebie. Nie było sensu mieszać w to Alana Reeda, jego przełożonego, nie mówiąc już o całym sztabie agentów z Xavierem Martinem na czele. Wolał zająć się tym sam. Głównie ze względu na Dylana, którego wszyscy uważali za zmarłego. Gdyby wyjawił im treść wiadomości, przekazanej mu tamtego wieczoru przed tajemniczego mężczyznę, uznaliby go za wariata, a nie miał ochoty zostać zamknięty w psychiatryku. Już i tak sesje z Leilą dawały mu nieźle w kość.
Po powrocie do Virginia Beach, Liam nie mógł się jednak uwolnić od Deana. Nieustannie zasypywał go pytania, co tak go zirytowało, że zdecydował się powiedzieć prawdę jemu i Viperowi, który wpadł do nich pierwszego wieczora po ich powrocie.
- Myślisz, że to był agent CIA? – zapytał Dean z przejęciem, żując kawałek zimnej już pizzy, którą zamówili na kolację.
Walsh streścił im właśnie całą historię i próbowali wspólnie odgadnąć tożsamość intruza.
- Liam, ale przecież to, że zacytował Kodeks, wcale nie oznacza, że on jest z CIA… - Viper starał się myśleć racjonalnie. – Mógł mieć dostęp do tajnych akt, albo ktoś z jego rodziny mógł mieć do czynienia z wywiadem…
- Nie musi być z CIA – stwierdził nagle Liam. – Wystarczy, że jest po naszej stronie.
Viper i Dean wymienili zdumione spojrzenia, słysząc takie stanowcze stwierdzenie z ust ich towarzysza.
- Skąd wiesz? – zapytali jednocześnie, ale Liam nie miał im już siły tego tłumaczyć.
Coś było w tym mężczyźnie, który pojawił się w domu jego ciotki, co sprawiało, że wierzył w jego dobre intencje. A przynajmniej chciał wierzyć, bo jak na razie, jego pojawienie się było jedynym dowodem na to, że Dylan nadal żyje i najwidoczniej potrzebuje pomocy.
- A te liczby… - przerwał nagle rozmyślania przełożonego Dean. – Mówiłeś, że jakie to były liczby?
- 92705. – Walsh przypomniał sobie kod, który podał mu intruz.
- Co one mogą oznaczać? – zapytał Dean, zastanawiając się nad tym uparcie. – Myślicie, że to jakiś tajny szyfr?
- Nie mam pojęcia – wyznał Liam, wzruszając ramionami i chcąc w ten sposób pokazać swoją bezsilność. – Nic tutaj nie trzyma się kupy…
- Sam widzisz! – Viper nadal utrzymywał, że Liam źle zrobił, ufając przybyszowi. – Nic nie ma sensu w tej dziwacznej opowieści. Zakładając, że Dylan żyje… Przecież nie wysłałby jakiegoś obcego faceta o wątpliwej reputacji, żeby przekazał ci ciąg cyfr, które równie dobrze mogą nie mieć żadnego sensu.
- No dobrze, a co powiesz na to? – Dean miał własną teorię konspiracyjną. – Dylan żyje, ale został uprowadzony przez tych samych ludzi, którzy zaatakowali jego i Liama w Toronto. Liam mówił, że Dylan upadł, zanim nastąpiła eksplozja. A co wy na to, jeśli wam powiem, że Dylan mógł zostać uśpiony chloroformem i zamknięty w jakiejś obskurnej spelunie, gdzie od tamtego czasu jest przetrzymywany jako wtyka do środowiska CIA? Stevens był im potrzebny, dlatego go uprowadzili! Nie zdziwiłbym się, gdyby w tym wszystkim maczała palce Anna. Ta dziwaczna dziewczyna, która niewątpliwie ma związek z kontrwywiadem, co by wyjaśniało, w jaki sposób znalazło się w jej pokoju tamto urządzenie…
Nastąpiła chwili ciszy, podczas której Liam i Viper wpatrywali się w Deana ze zdziwieniem, a potem obaj wybuchli śmiechem.
- To najgłupsza teoria spiskowa, jaką kiedykolwiek słyszałem – stwierdził Viper z rozbawieniem, co nieco oburzyło Deana.
- A ty co o tym myślisz? – zwrócił się do przełożonego, który nadal lekko się uśmiechał.
- Nie wiem, Dean – odpowiedział szczerze Liam. – To wszystko brzmi po prostu niedorzecznie…
- A czy kiedykolwiek, odkąd pracujesz w CIA, coś było zupełnie jasne do zrozumienia? – oburzył się chłopak i zmierzył Vipera, który nadal krztusił się ze śmiechu, krytycznym spojrzeniem.
- Masz rację, ale… - Liam nie wiedział, co może mu powiedzieć. Ten żółtodziób miał zero doświadczenia w pracy dla wywiadu. – Sam pomyśl: do czego handlarzom broni mógłby być potrzebny Dylan?
Dean zastanowił się przez chwilę. Przypomniał sobie informacje, które czytał o akcji Silver. Liam i Dylan pojechali do Toronto, aby zgarnąć ludzi, którzy nielegalnie handlowali niebezpieczną bronią, przywiezioną z Japonii. Mieli też odgadnąć, kto zamówił tak duży asortyment, ale nigdy im się to nie udało z powodu błędu Liama, który zdecydował się ruszyć w pościg za handlarzami, którzy go zaatakowali. Dylan, próbując naprawić ten błąd, mógł mieć wtedy do czynienia z nadawcą przesyłki.
- Nie był potrzebny handlarzom! Tylko ludziom, którzy kupowali tę broń! – Dean wstał z miejsca tak gwałtownie, że strącił tym samym na ziemię, ostatni kawałek pizzy, po który akurat sięgał Viper. – Pomyśl! To była dla nich doskonała okazja do tego, by zdobyć dodatkową broń. Pomijając te wszystkie dynamity, super-gnaty i inne pierdoły – zyskali Dylana, a on jest najgroźniejszy, bo zna sekrety ich przeciwników – CIA!
Dean był niezwykle zadowolony ze swego odkrycia i nie zamierzał zwracać najmniejszej uwagi na Vipera, który zupełnie nie traktował jego teorii poważnie.
- Bzdury – stwierdził O’Connor, a po chwili zwrócił się do kumpla. – Powiedz mu Liam, że to bez sensu. Liam?
Ale Walsh stał jak wryty wpatrując się w okno i nad czymś rozmyślając. Dopiero po chwili odzyskał głos.
- Nie… To brzmi całkiem sensownie.
- A nie mówiłem? – Ucieszył się Dean, zadowolony na widok miny Vipera, który wyglądał, jakby ktoś zdzielił go czymś w twarz. – Więc co? Rozpoczynamy śledztwo, tak? Mam zadzwonić do Alana? A może Xavier nam pomoże?
- Nie! – krzyknął w porę Liam, widząc jak Dean chwyta za słuchawkę telefonu. – Nikogo nie będziemy informować. Musimy się tym zająć na własną rękę.
- Ale… - Viper próbował chyba coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć wystarczająco silnych argumentów.
- A więc samowolka! To mi się podoba! – ryknął Dean z radości. – Słodko!
- Co ja ci mówiłem, Dean?! – wrzasnął Liam, a Dean szybko się poprawił.
- Przepraszam! To znaczy: ekstra!
- Ty naprawdę zacząłeś świrować, odkąd przebywasz w towarzystwie tego kolesia! – Viper zwrócił się do Liama, wskazując na Deana, który sprawiał wrażenie urażonego. – Nie możesz rozpocząć śledztwa na własną rękę. Zapomniałeś, że jesteś na „tymczasowym urlopie”? Jeśli Alan się o tym dowie…
- Nie dowie się, chyba, że mu o tym powiesz. – Liam spojrzał wyczekująco na Vipera, ale ten zareagował tak, jak Walsh się spodziewał.
- Oczywiście, że nie! Jesteś moim kumplem! Ale naprawdę, Liam…
Agent jednak go nie słuchał. Właśnie rozmyślał nad tym, co zamierzał zrobić i musiał stwierdzić, że jeszcze nigdy, w całej jego karierze, przed żadną misją nie towarzyszyły mu takie emocje: silne podniecenie z jednej strony, a z drugiej niepokój.
- Gdzie zaczniemy nasze śledztwo? – Dean wydawał się być równie zaaferowany tą sprawą jak Liam. – Może przyprzemy Annę do ściany, aż w końcu puści farbę, że to jej sprawka?
- Nie… - Liam zastanowił się nad czymś przez chwilę, a potem uśmiechnął się nonszalancko do swoich towarzyszy. – Już czas, by uciąć sobie krótką pogawędkę z gościem imieniem Bruno…


Ostatnio zmieniony przez Maggie dnia 13:45:54 16-08-14, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillen
Generał
Generał


Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 7862
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ..where the wild roses grow...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:36:12 11-08-11    Temat postu:

No i zamiast wyjaśniać tajemnice, to Ty jeszcze nowych dokładasz... Ale ok, na razie jeszcze ogarniam i powiem, że teoria Deana jest bardzo zbliżona do mojej. Zupełnie nie rozumiem dlaczego V uważa ją za tak bardzo niedorzeczną
Martwi mnie jednak to śledztwo "na własną rękę" - przecież z góry wiadomo, że z tego mogą być tylko kłopoty Ciekawe czy wtajemniczą we wszystko Leilę? Coś czuję, że nie będą mieli wyjścia, albo może ona sama wpadnie na to i biedny Liam już całkowicie się od niej nie uwolni;P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze telenowele Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13 ... 28, 29, 30  Następny
Strona 12 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin