Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

W labiryncie kłamstw
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 22, 23, 24 ... 48, 49, 50  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Który z villanów powinien odegrać znaczącą rolę w finale serialu?
Manuel Rodriguez
12%
 12%  [ 1 ]
Esperanza Guzman
12%
 12%  [ 1 ]
Lucrecia De La Fuente
12%
 12%  [ 1 ]
Rodrigo Santanez
0%
 0%  [ 0 ]
Carmen Gordillo
0%
 0%  [ 0 ]
Oskar Gutierrez
0%
 0%  [ 0 ]
Tobias Castillo
0%
 0%  [ 0 ]
Manuel, Esperanza i Santanez
12%
 12%  [ 1 ]
Manuel i Esperanza
37%
 37%  [ 3 ]
Ostatni odcinek powinien być bez villanów
12%
 12%  [ 1 ]
Wszystkich Głosów : 8

Autor Wiadomość
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 16:45:21 17-11-08    Temat postu:

64 ODCINEK

Hacjenda rodziny De La Fuente.

Alejandro wraz ze swoim bratem i dziećmi wrócił właśnie z cmentarza. Po drodze Soledad i Marina spotkali Gustavo i Sergia. Bracia Munos mieli dla Alejandra pewną propozycję.

- Postanowiłem definitywnie odejść z pracy u Sandovalów. Wiem, że to przestępcy, a ja nie mogę więcej utożsamiać się z nimi – stwierdził Gustavo.
- Dobrze postąpiłeś kochanie chociaż wiem jak wiele znaczy dla ciebie ta praca – zauważyła Soledad.
- Mogę pracować u was jako zwykły pracownik o ile pan się oczywiście zgodzi...
- Ja również się polecam – dodał Sergio.
- Co z wami? Oszaleliście? – powiedziała zaskoczona Marina. Jesteście członkami rodziny, a nie pracownikami na tej hacjendzie...
- Moja córka ma rację. Co to za pomysł? – zdziwił się Alejandro.
- Proszę dać mi wyjaśnić. Sergio studiuje, więc proszę nie brać jego słów na poważnie. Natomiast ja mogę mieć oko na pana hacjendę, bo znam się na tym. Niedługo śluby, a my jesteśmy uczciwymi ludźmi. Zapracuję na utrzymanie naszych rodzin...
- To bardzo szlachetne, ale naprawdę niczego wam nie będzie brakować – wtrącił Javier.
- Skoro Gustavo zna się na prowadzeniu hacjendy to może być naszym nowym zarządcą. To odpowiedzialne stanowisko i stworzone dla niego – zauważył Martin.
- Masz rację. To będzie dla mnie zaszczyt mieć u siebie takiego zarządcę przyszły zięciu – ucieszył się Alejandro poklepując Gustava po plecach.
- Dziękuję teściu. Będziesz miał jednego zięcia zarządcę, a drugiego prawnika. Twoje córki są dla nas najważniejsze i mam nadzieję, że nigdy nie pożałują, że nas wybrały – odparł Munos.
- Też mam taką nadzieję – uśmiechnął się Sergio.
- Ustalili za nas – śmiała się Marina. Nie mamy wyjścia...
- Ale mają rację w jednym. Już jesteśmy z nich dumne – dodała szczęśliwa Soledad...

Po chwili do hacjendy przybiegł jeden z pracowników Alejandra z zatrwożoną miną.

- Co się stało Marcelo? Czemu masz taką minę? – zapytał go Alejandro.
- Przynoszę złe wieści. Dzieje się coś dziwnego... To jakaś plaga!
- Zaraz zaraz... Co masz na myśli? Mów jaśniej! Co się stało?
- Nie chcieliśmy pana martwić, ale to przybiera już zbyt duże rozmiary. Muszę to panu powiedzieć...
- Mów wreszcie! – denerwował się Martin.
- Od jakiegoś czasu co godzinę umiera nam jedna sztuka bydła. To samo dzieje się z końmi. Są słabe i nie można z nich skorzystać. To chyba jakaś epidemia!
- Niemożliwe... Nigdy nie mieliśmy z tym problemów...
- Albo to jakaś choroba albo ktoś celowo zatruł paszę. Bydło kładzie się połogiem... Jeśli tak dalej będzie, stracimy wszystko co mamy, a hacjenda nie będzie funkcjonować jak należy.
- Wywołaliśmy ten temat i sądzę, że teraz tym bardziej wam się przydam. Sprawdźmy co jest grane – stwierdził Gustavo.
- Rozejrzymy się i zrobimy obchód po majątku. Szkoda czasu. To mi się nie podoba – westchnął przybity Alejandro...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Wspólnicy zasiedli do wspólnego obiadu jakiego „zażyczył” sobie zgłodniały Manuel. Dopiero wtedy zamierzał powiedzieć wszystkim co jest naprawdę grane. Oprócz niego, Esperanzy, Lucrecii i Simona do stołu Sandovalowie zaprosili Oskara i Tobiasa. I w tym najwierniejszym gronie mieli obgadać coś bardzo ważnego jak przekonywał Manuel. Mężczyzna miał zamiar wtajemniczyć rozmówców w plan bardziej dalekosiężny niż przejęcie hacjendy rodziny De La Fuente.

- Teraz traktujecie mnie w porządku. Gdy siedziałem w więzieniu nie byliście tacy pomocni – stwierdził Manuel.
- Ciesz się, że żyjesz kotku – wtrąciła Lucrecia.
- Chcecie się dowiedzieć o co chodzi czy nie? Jeszcze raz ktoś tak do mnie powie, a wyjdę stąd i sam będzie robił interes życia!
- Uwaga Lucrecii była nie na miejscu. Mów wreszcie o tej życiowej szansie – drwiąco uśmiechnęła się Esperanza.
- Jak do tej pory wie o tym tylko szef w stolicy, Oskar i ja. Najwyższy czas abyście i wy poznali prawdę i prawdziwy cel działań pana Santaneza. Ale od razu ostrzegam. Jeżeli ktoś z tu obecnych będzie działał sam albo zechce podzielić się z kimś nowinami, to zginie. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie?
- Przeklęty idiota. Znów się mądrzy – pomyślała Isabela...
- Znów stał się groźny. Myśli, że ma nas w garści. To mi się nie podoba – zastanawiał się w myślach Ricardo.
- A więc mów przyjacielu, bo zżera nas ciekawość – powiedział Simon.
- Pomyślcie moi drodzy dlaczego nas wszystkich tak bardzo interesują te przeklęte ziemie w takim zadupiu jak Coralos? Powiedziecie, że chodzi o największą hacjendę w okolicy jaką mają De La Fuente? Stwierdzicie, że przez te ziemie można poszerzyć działalność waszych nielegalnych interesów? Zapewne chcecie mieć więcej zysków niż przynosi wam handel żywym towarem przez port? Prawda Ricardo? Chcecie więcej niż handel narkotykami Simon? Więcej niż handel nielegalnym drewnem Esperanzo? To wszystko jest mało warte jeżeli patrzymy przez pryzmat czegoś po stokroć cenniejszego i przynoszącego ogromne pieniądze...
- Dalej nic nie rozumiem – powiedział zdziwiony Ricardo.
- Te wszystkie interesy prowadzone ze stolicą to tylko przykrywka! Nie macie pojęcia po czym stąpacie. Te ziemie mają swoją wartość o której nie wie Alejnadro De La Fuente, nie wie jego rodzina. Chodzimy po morzu najbardziej pożądanego surowca na świecie! – kontynuował Manuel.
- Jakiego znowu surowca? Wyduś to z siebie wreszcie! – powiedziała zachęcona jego słowami Isabela.
- Chodzi o ropę naftową. Te ziemie mają w sobie ten surowiec. Jeżeli zaczniemy jej wydobycie staniemy się najbogatszymi ludźmi w Kolumbii! Przed nami staną otworem kolejne interesy na niesamowitą skalę! Dlatego chcemy mieć hacjendę De La Fuente, bo ropa jest w samym środku ich przeklętego siedliska! Ale zdobędziemy to i nic nas nie powstrzyma! – krzyczał rozbawiony swoimi słowami Manuel czekając na reakcję wspólników. Każdy z nich był w szoku, ale od razu myślał jak bardzo może się dzięki temu dorobić...

- Ropa w Coralos? To niesłychane – szyderczy uśmiech rozpromienił twarz Ricarda, który momentalnie stał się tak samo chciwy na pieniądze jak zawsze.
- Będę bogata. Nie obchodzą mnie inni. Strzeliłeś sobie samobója Manuelu – zastanawiała się Isabela.
- A ja nie wiedziałam w środku jakiego interesu żyję od lat – cieszyła się Esperanza.
- Czuję tu pieniądze... Duże pieniądze – rozmarzyła się Lucrecia.
- Zacznie się zatem runda druga. Tylko najtrwalsi wygrają – zastanawiał się Simon.
- Mój Boże... Teraz jeden zabije drugiego dla baryłki ropy – pomyślał Tobias.
- Wiedziałem, że tak zareagują. Każdy z nich to chciwiec. Wszyscy chcą rządzić, ale pozabijają się w walce o władzę jak mówił szef i wtedy tylko on będzie się tym wszystkim cieszył. Póki co szykuje się walka na całego. Nie chciałbym być w skórze rodziny De La
Fuente. Ci biedacy znów dostaną cios którego nawet się nie spodziewają – zastanawiał się Oskar...

Kościół.

- Dziękuję księdzu za wszystko. Ulżyło mi – stwierdził Arturo.
- Trochę się nasłuchałem, ale ważne, że w końcu się odważyłeś – odparł żartobliwie ksiądz Salvador.
- Proszę ze mnie nie kpić!
- Nie kpię. Jesteś dobrym człowiekiem i zobaczysz, że wszystko się ułoży. A o tą kobietę się nie martw. Gwarantuję ci, że będziesz szczęśliwy. Zawalcz o nią tak jak walczyłeś o swoją żonę. Dobrze pamiętam wasze radosne chwile. Teraz będzie podobnie. Więcej wiary Arturo. Trzymam kciuki. I nie zapominaj odwiedzać Domu Bożego. Częściej niż to zwykłeś robić w przeszłości.
- Będę w każdą niedzielę. Obiecuję!
- Lepiej już nie obiecuj...
- Jestem oczyszczony i mam nowe siły do walki... nie tylko z przestępczością, ale i do walki o Mirandę. Ta kobieta kiedyś będzie moja. Tak się stanie. Inaczej nie nazywam się Arturo Peralta i nie jestem komendantem policji.
- Co tam marudzisz pod nosem?
- Nic takiego. Obowiązki wzywają. Z Bogiem – rzucił na pożegnanie Arturo.
- Z Bogiem – odparł uśmiechając się ksiądz...

Tymczasem...

Alejandro załamał się na widok strat jakie poniósł. A na dodatek nie zanosiło się, że to koniec problemów. Sztuki umierały jedna po drugiej, a nikt nie miał pojęcia czy istnieje jakieś antidotum oraz co było tak naprawdę przyczyną takich wydarzeń.

- Nie zdziwiłbym się gdyby to był kolejny podstęp sąsiadów. Nie ustąpią póki nie oddam im hacjendy, ale nic z tego. Nie poddam się! – krzyczał wściekły Alejandro.
- Trzeba zrobić sekcję. Musimy jakoś wstrzymać umieralność bydła i koni, bo inaczej rzeczywiście nie będzie najlepiej. Myślę, że zatruto im paszę. Tak najłatwiej wytłumaczyć to co się dzieje – zauważył Gustavo.
- Masz wśród swoich pracowników szpiegów albo ktoś od Sandovalów przemknął się tu i zrobił tą brudną robotę – stwierdził Martin.
- To przerażające do czego zdolni są ci ludzie – załamała się Marina.
- Poradzimy sobie. Wyjdziemy na prostą – odparł Sergio.
- Czym prędzej trzeba zaprowadzić tu porządek. Co by nie mówić, ale u Sandovalów wygląda to lepiej. Jeszcze dziś zajmę się wszystkim co ma miejsce wokół hacjendy. Niech wszyscy twoi zaufani ludzie Alejandro staną przy mnie. Wydam im polecenia, a także sam zajmę się tą kłopotliwą sytuację. Wiem co należy robić aby uratować chociaż resztki bydła. Niestety straty będą trochę kosztować, ale pokażemy Sandovalom, że nie dobiorą się do nas żadnym sposobem – oznajmił Gustavo.
- Zawołam ludzi. Nie mamy czasu do stracenia – powiedziała Soledad.
- Dziękuję ci. Nie ma lepszego momentu abyś przejął stery. Nie dojdzie do powtórki z rozrywki i nie dam drugi raz sobą pomiatać. Chcą dalszej wojny, to będą ją mieli – westchnął Alejandro...
- Chętnie ci pomogę – stwierdziła nagle Valeria Suarez, która też była sąsiadką Alejandra. Jestem kobietą interesu i również zrobię co w mojej mocy aby postawić hacjendę na nogi. Możesz na mnie liczyć.
- Nie trzeba, ale dziękuję. Będę o tym pamiętać – uśmiechnął się De La Fuente...

Jakiś czas później.

Hacjenda Sandovalów.

- Będziemy opływać w ropę, rozumiesz? Manuel mówi, że mamy działać wszyscy razem, ale nie będę się dzielić z tą wiedźmą Esperanzą. Nigdy! – cieszyła się Isabela.
- Spokojnie kochanie. Na razie nie możemy robić pochopnych kroków. Znów za dużo ludzi w tym siedzi. Poczekamy na odpowiedni moment. A teraz wyjdź proszę, bo czekam na pewnego gościa – odparł Ricardo.
- Mam nadzieję, że to nie ta smarkula twoja córka?
- Proszę cię Isabelo... Nie zaczynaj... To nie ona.
- Całe szczęście...

Po chwili...

- Pan Medrano już czeka – oznajmił Tobias.
- Niech wejdzie – odparł Ricardo.
- Witam panie Sandoval – powiedział Carlos.
- Świetnie, że zgodziłeś się tu przyjść. Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Potrzebujesz pieniędzy i kobiety, tak?
- Jedno nie wyklucza drugiego...
- Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, ale nieszczęśliwie zakochanym. Ja jednak pomogę aby sytuacja się zmieniła...
- Można wiedzieć jak?
- Kochasz Carolinę Gomez, prawda?
- Skąd pan wie?
- Mam swoje źródła chłopcze. W kopercie masz pieniądze. Nie pożałujesz jak zgodzisz się na moją propozycję.
- Ale ja nie jestem zabójcą czy coś w tym stylu...
- A czy ja każę ci kogoś zabić? Wiesz kto jest prawdziwym ojcem Caroliny?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że pan Adrian od lat ją wychowuje...
- Ja jestem jej prawdziwym ojcem. Kocham ją mimo, że ona nie chce mnie znać. Jej dobro jest dla mnie najważniejsze, podobnie zresztą jak dla ciebie. Niestety dowiedziałem się, że ona chodzi z chłopakiem który absolutnie nie jest dla niej. Javier De La Fuente to drań z piekła rodem. Jeżeli kochasz moją córkę to zdobędziesz ją i sprawisz, że zapomni o Javierze. Przekonasz ją też, że jej ojciec nie jest taki zły za jakiego go uważa. Co ty na to?
- Zrobię to z przyjemnością panie Sandoval. Ale nie wezmę za to ani grosza – chłopak odsunął kopertę z pieniędzmi. Ja kocham Carolinę i ona będzie ze mną, ale za darmo. W końcu mi się uda ją zdobyć...
- Pokocha i mnie i ciebie. Uda nam się Carlos. Już niedługo – stwierdził Ricardo...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 17:13:59 17-11-08    Temat postu:

64 ODCINEK

Hacjenda rodziny De La Fuente.

Alejandro wraz ze swoim bratem i dziećmi wrócił właśnie z cmentarza. Po drodze Soledad i Marina spotkali Gustavo i Sergia. Bracia Munos mieli dla Alejandra pewną propozycję.

- Postanowiłem definitywnie odejść z pracy u Sandovalów. Wiem, że to przestępcy, a ja nie mogę więcej utożsamiać się z nimi – stwierdził Gustavo.
- Dobrze postąpiłeś kochanie chociaż wiem jak wiele znaczy dla ciebie ta praca – zauważyła Soledad.
- Mogę pracować u was jako zwykły pracownik o ile pan się oczywiście zgodzi...
- Ja również się polecam – dodał Sergio.
- Co z wami? Oszaleliście? – powiedziała zaskoczona Marina. Jesteście członkami rodziny, a nie pracownikami na tej hacjendzie...
- Moja córka ma rację. Co to za pomysł? – zdziwił się Alejandro.
- Proszę dać mi wyjaśnić. Sergio studiuje, więc proszę nie brać jego słów na poważnie. Natomiast ja mogę mieć oko na pana hacjendę, bo znam się na tym. Niedługo śluby, a my jesteśmy uczciwymi ludźmi. Zapracuję na utrzymanie naszych rodzin...
- To bardzo szlachetne, ale naprawdę niczego wam nie będzie brakować – wtrącił Javier.
- Skoro Gustavo zna się na prowadzeniu hacjendy to może być naszym nowym zarządcą. To odpowiedzialne stanowisko i stworzone dla niego – zauważył Martin.
- Masz rację. To będzie dla mnie zaszczyt mieć u siebie takiego zarządcę przyszły zięciu – ucieszył się Alejandro poklepując Gustava po plecach.
- Dziękuję teściu. Będziesz miał jednego zięcia zarządcę, a drugiego prawnika. Twoje córki są dla nas najważniejsze i mam nadzieję, że nigdy nie pożałują, że nas wybrały – odparł Munos.
- Też mam taką nadzieję – uśmiechnął się Sergio.
- Ustalili za nas – śmiała się Marina. Nie mamy wyjścia...
- Ale mają rację w jednym. Już jesteśmy z nich dumne – dodała szczęśliwa Soledad...

Po chwili do hacjendy przybiegł jeden z pracowników Alejandra z zatrwożoną miną.

- Co się stało Marcelo? Czemu masz taką minę? – zapytał go Alejandro.
- Przynoszę złe wieści. Dzieje się coś dziwnego... To jakaś plaga!
- Zaraz zaraz... Co masz na myśli? Mów jaśniej! Co się stało?
- Nie chcieliśmy pana martwić, ale to przybiera już zbyt duże rozmiary. Muszę to panu powiedzieć...
- Mów wreszcie! – denerwował się Martin.
- Od jakiegoś czasu co godzinę umiera nam jedna sztuka bydła. To samo dzieje się z końmi. Są słabe i nie można z nich skorzystać. To chyba jakaś epidemia!
- Niemożliwe... Nigdy nie mieliśmy z tym problemów...
- Albo to jakaś choroba albo ktoś celowo zatruł paszę. Bydło kładzie się połogiem... Jeśli tak dalej będzie, stracimy wszystko co mamy, a hacjenda nie będzie funkcjonować jak należy.
- Wywołaliśmy ten temat i sądzę, że teraz tym bardziej wam się przydam. Sprawdźmy co jest grane – stwierdził Gustavo.
- Rozejrzymy się i zrobimy obchód po majątku. Szkoda czasu. To mi się nie podoba – westchnął przybity Alejandro...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Wspólnicy zasiedli do wspólnego obiadu jakiego „zażyczył” sobie zgłodniały Manuel. Dopiero wtedy zamierzał powiedzieć wszystkim co jest naprawdę grane. Oprócz niego, Esperanzy, Lucrecii i Simona do stołu Sandovalowie zaprosili Oskara i Tobiasa. I w tym najwierniejszym gronie mieli obgadać coś bardzo ważnego jak przekonywał Manuel. Mężczyzna miał zamiar wtajemniczyć rozmówców w plan bardziej dalekosiężny niż przejęcie hacjendy rodziny De La Fuente.

- Teraz traktujecie mnie w porządku. Gdy siedziałem w więzieniu nie byliście tacy pomocni – stwierdził Manuel.
- Ciesz się, że żyjesz kotku – wtrąciła Lucrecia.
- Chcecie się dowiedzieć o co chodzi czy nie? Jeszcze raz ktoś tak do mnie powie, a wyjdę stąd i sam będzie robił interes życia!
- Uwaga Lucrecii była nie na miejscu. Mów wreszcie o tej życiowej szansie – drwiąco uśmiechnęła się Esperanza.
- Jak do tej pory wie o tym tylko szef w stolicy, Oskar i ja. Najwyższy czas abyście i wy poznali prawdę i prawdziwy cel działań pana Santaneza. Ale od razu ostrzegam. Jeżeli ktoś z tu obecnych będzie działał sam albo zechce podzielić się z kimś nowinami, to zginie. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie?
- Przeklęty idiota. Znów się mądrzy – pomyślała Isabela...
- Znów stał się groźny. Myśli, że ma nas w garści. To mi się nie podoba – zastanawiał się w myślach Ricardo.
- A więc mów przyjacielu, bo zżera nas ciekawość – powiedział Simon.
- Pomyślcie moi drodzy dlaczego nas wszystkich tak bardzo interesują te przeklęte ziemie w takim zadupiu jak Coralos? Powiedziecie, że chodzi o największą hacjendę w okolicy jaką mają De La Fuente? Stwierdzicie, że przez te ziemie można poszerzyć działalność waszych nielegalnych interesów? Zapewne chcecie mieć więcej zysków niż przynosi wam handel żywym towarem przez port? Prawda Ricardo? Chcecie więcej niż handel narkotykami Simon? Więcej niż handel nielegalnym drewnem Esperanzo? To wszystko jest mało warte jeżeli patrzymy przez pryzmat czegoś po stokroć cenniejszego i przynoszącego ogromne pieniądze...
- Dalej nic nie rozumiem – powiedział zdziwiony Ricardo.
- Te wszystkie interesy prowadzone ze stolicą to tylko przykrywka! Nie macie pojęcia po czym stąpacie. Te ziemie mają swoją wartość o której nie wie Alejnadro De La Fuente, nie wie jego rodzina. Chodzimy po morzu najbardziej pożądanego surowca na świecie! – kontynuował Manuel.
- Jakiego znowu surowca? Wyduś to z siebie wreszcie! – powiedziała zachęcona jego słowami Isabela.
- Chodzi o ropę naftową. Te ziemie mają w sobie ten surowiec. Jeżeli zaczniemy jej wydobycie staniemy się najbogatszymi ludźmi w Kolumbii! Przed nami staną otworem kolejne interesy na niesamowitą skalę! Dlatego chcemy mieć hacjendę De La Fuente, bo ropa jest w samym środku ich przeklętego siedliska! Ale zdobędziemy to i nic nas nie powstrzyma! – krzyczał rozbawiony swoimi słowami Manuel czekając na reakcję wspólników. Każdy z nich był w szoku, ale od razu myślał jak bardzo może się dzięki temu dorobić...

- Ropa w Coralos? To niesłychane – szyderczy uśmiech rozpromienił twarz Ricarda, który momentalnie stał się tak samo chciwy na pieniądze jak zawsze.
- Będę bogata. Nie obchodzą mnie inni. Strzeliłeś sobie samobója Manuelu – zastanawiała się Isabela.
- A ja nie wiedziałam w środku jakiego interesu żyję od lat – cieszyła się Esperanza.
- Czuję tu pieniądze... Duże pieniądze – rozmarzyła się Lucrecia.
- Zacznie się zatem runda druga. Tylko najtrwalsi wygrają – zastanawiał się Simon.
- Mój Boże... Teraz jeden zabije drugiego dla baryłki ropy – pomyślał Tobias.
- Wiedziałem, że tak zareagują. Każdy z nich to chciwiec. Wszyscy chcą rządzić, ale pozabijają się w walce o władzę jak mówił szef i wtedy tylko on będzie się tym wszystkim cieszył. Póki co szykuje się walka na całego. Nie chciałbym być w skórze rodziny De La
Fuente. Ci biedacy znów dostaną cios którego nawet się nie spodziewają – zastanawiał się Oskar...

Kościół.

- Dziękuję księdzu za wszystko. Ulżyło mi – stwierdził Arturo.
- Trochę się nasłuchałem, ale ważne, że w końcu się odważyłeś – odparł żartobliwie ksiądz Salvador.
- Proszę ze mnie nie kpić!
- Nie kpię. Jesteś dobrym człowiekiem i zobaczysz, że wszystko się ułoży. A o tą kobietę się nie martw. Gwarantuję ci, że będziesz szczęśliwy. Zawalcz o nią tak jak walczyłeś o swoją żonę. Dobrze pamiętam wasze radosne chwile. Teraz będzie podobnie. Więcej wiary Arturo. Trzymam kciuki. I nie zapominaj odwiedzać Domu Bożego. Częściej niż to zwykłeś robić w przeszłości.
- Będę w każdą niedzielę. Obiecuję!
- Lepiej już nie obiecuj...
- Jestem oczyszczony i mam nowe siły do walki... nie tylko z przestępczością, ale i do walki o Mirandę. Ta kobieta kiedyś będzie moja. Tak się stanie. Inaczej nie nazywam się Arturo Peralta i nie jest komendantem policji.
- Co tam marudzisz pod nosem?
- Nic takiego. Obowiązki wzywają. Z Bogiem – rzucił na pożegnanie Arturo.
- Z Bogiem – odparł uśmiechając się ksiądz...

Tymczasem...

Alejandro załamał się na widok strat jakie poniósł. A na dodatek nie zanosiło się, że to koniec problemów. Sztuki umierały jedna po drugiej, a nikt nie miał pojęcia czy istnieje jakieś antidotum oraz co było tak naprawdę przyczyną takich wydarzeń.

- Nie zdziwiłbym się gdyby to był kolejny podstęp sąsiadów. Nie ustąpią póki nie oddam im hacjendy, ale nic z tego. Nie poddam się! – krzyczał wściekły Alejandro.
- Trzeba zrobić sekcję. Musimy jakoś wstrzymać umieralność bydła i koni, bo inaczej rzeczywiście nie będzie najlepiej. Myślę, że zatruto im paszę. Tak najłatwiej wytłumaczyć to co się dzieje – zauważył Gustavo.
- Masz wśród swoich pracowników szpiegów albo ktoś od Sandovalów przemknął się tu i zrobił tą brudną robotę – stwierdził Martin.
- To przerażające do czego zdolni są ci ludzie – załamała się Marina.
- Poradzimy sobie. Wyjdziemy na prostą – odparł Sergio.
- Czym prędzej trzeba zaprowadzić tu porządek. Co by nie mówić, ale u Sandovalów wygląda to lepiej. Jeszcze dziś zajmę się wszystkim co ma miejsce wokół hacjendy. Niech wszyscy twoi zaufani ludzie Alejandro staną przy mnie. Wydam im polecenia, a także sam zajmę się tą kłopotliwą sytuację. Wiem co należy robić aby uratować chociaż resztki bydła. Niestety straty będą trochę kosztować, ale pokażemy Sandovalom, że nie dobiorą się do nas żadnym sposobem – oznajmił Gustavo.
- Zawołam ludzi. Nie mamy czasu do stracenia – powiedziała Soledad.
- Dziękuję ci. Nie ma lepszego momentu abyś przejął stery. Nie dojdzie do powtórki z rozrywki i nie dam drugi raz sobą pomiatać. Chcą dalszej wojny, to będą ją mieli – westchnął Alejandro...
- Chętnie ci pomogę – stwierdziła nagle Valeria Suarez, która też była sąsiadką Alejandra. Jestem kobietą interesu i również zrobię co w mojej mocy aby postawić hacjendę na nogi. Możesz na mnie liczyć.
- Nie trzeba, ale dziękuję. Będę o tym pamiętać – uśmiechnął się De La Fuente...

Jakiś czas później.

Hacjenda Sandovalów.

- Będziemy opływać w ropę, rozumiesz? Manuel mówi, że mamy działać wszyscy razem, ale nie będę się dzielić z tą wiedźmą Esperanzą. Nigdy! – cieszyła się Isabela.
- Spokojnie kochanie. Na razie nie możemy robić pochopnych kroków. Znów za dużo ludzi w tym siedzi. Poczekamy na odpowiedni moment. A teraz wyjdź proszę, bo czekam na pewnego gościa – odparł Ricardo.
- Mam nadzieję, że to nie ta smarkula twoja córka?
- Proszę cię Isabelo... Nie zaczynaj... To nie ona.
- Całe szczęście...

Po chwili...

- Pan Medrano już czeka – oznajmił Tobias.
- Niech wejdzie – odparł Ricardo.
- Witam panie Sandoval – powiedział Carlos.
- Świetnie, że zgodziłeś się tu przyjść. Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Potrzebujesz pieniędzy i kobiety, tak?
- Jedno nie wyklucza drugiego...
- Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, ale nieszczęśliwie zakochanym. Ja jednak pomogę aby sytuacja się zmieniła...
- Można wiedzieć jak?
- Kochasz Carolinę Gomez, prawda?
- Skąd pan wie?
- Mam swoje źródła chłopcze. W kopercie masz pieniądze. Nie pożałujesz jak zgodzisz się na moją propozycję.
- Ale ja nie jestem zabójcą czy coś w tym stylu...
- A czy ja każę ci kogoś zabić? Wiesz kto jest prawdziwym ojcem Caroliny?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że pan Adrian od lat ją wychowuje...
- Ja jestem jej prawdziwym ojcem. Kocham ją mimo, że ona nie chce mnie znać. Jej dobro jest dla mnie najważniejsze, podobnie zresztą jak dla ciebie. Niestety dowiedziałem się, że ona chodzi z chłopakiem który absolutnie nie jest dla niej. Javier De La Fuente to drań z piekła rodem. Jeżeli kochasz moją córkę to zdobędziesz ją i sprawisz, że zapomni o Javierze. Przekonasz ją też, że jej ojciec nie jest taki zły za jakiego go uważa. Co ty na to?
- Zrobię to z przyjemnością panie Sandoval. Ale nie wezmę za to ani grosza – chłopak odsunął kopertę z pieniędzmi. Ja kocham Carolinę i ona będzie ze mną, ale za darmo. W końcu mi się uda ją zdobyć...
- Pokocha i mnie i ciebie. Uda nam się Carlos. Już niedługo – stwierdził Ricardo...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 20:52:16 17-11-08    Temat postu:

Super dwa ostatnie odcinki
Ricardo zrobi wszystko, aby rozdzielić Javiera i Carolinę. Powiedział Carlosowi, że Javier to nieodpowiedni facet dla niej. Ale Carlos nie chciał pieniędzy. Zrobi wszystko aby Carol go pokochała. Jest zdesperowany.
Manuel wyjawił, że na ziemiach rodziny de la Fuente jest ropa. Wszyscy byli w szoku. Teraz zacznie się walka. Tak jak myśli Oscar będą walczyć ze wszystkich sił.
Ksiądz Salvador wreszcie doczekał się wizyty Artura który wyjawił mu swoje grzechy i powiedział o Mirandzie, która go unika bo obawa się Santaneza.
Gustawo chce odejść z hacjendy Ricarda. Bardzo dobrze. Będzie teraz zarządcę u Alejandra.
Alejandro załamał się na widok poniesionych strat. Mam nadzieję, że jakoś wyjdą z tego dołka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 22:28:42 26-11-08    Temat postu:

65 ODCINEK

Na drugi dzień.

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Isabela siedziała w gabinecie Ricarda i rozmyślała o swoich najnowszych planach.

- Będę się tym wszystkim cieszyła. Tylko ja i nikt inny. Muszę zachować zimną krew i nie popełnić żadnego błędu. Załatwię wszystkich, a najpierw Ricarda. Muszę to zrobić, bo on i jego córka to teraz dla mnie największa przeszkoda. Może wejdę w sojusz z Manuelem aby zająć się później tą kretynką Esperanzą? Póki co pozbawię życia mojego męża, ale będę robić to stopniowo za pomocą tego oto eliksiru śmierci – zastanawiała się Isabela trzymając w ręku jakiś płyn który miał być celem w zgładzeniu własnego męża.
- Co robisz Isabelo? – spytał ją nagle Sandoval wchodząc do gabinetu.
- Przyszła nowa dostawa wina. Chcesz spróbować?
- Dobrze. Będę w salonie. Napijemy się za nadchodzący sukces i za nasz największy skarb, czyli ropę.
- Całe szczęście, że nic nie usłyszał i nie zorientował się. To dobry moment aby rozpocząć podtruwanie go. Doleję mu trochę tej trucizny do wina. Skutki będą dla niego bardzo przykre, ale za jego śmierć odpowiedzą wspólnicy. Wykończę wszystkich i sama będę negocjowała ze stolicą – cieszyła się Isabela...

Hacjenda rodziny De La Fuente.

- Już za półtora tygodnia nasz ślub. Nie mogę się doczekać – powiedziała Marina tuląc się do Sergia.
- Ja również. Jestem cały w nerwach. Przez to zaniedbujemy trochę nasze studia – odparł chłopak.
- Nie jest tak źle, ale rzeczywiście masz rację. Z jednej strony mamy na głowie dwa śluby, ale z drugiej ojciec ma ogromne problemy na hacjendzie...
- Wiem o tym. Dlatego ja i Gustavo pomożemy twojemu ojca wydźwignąć się z tej sytuacji. Będzie dobrze, nie martw się...
- Masz gościa Marino – wtrącił nagle Martin wchodząc do salonu.
- Kogo? – zdziwiła się zaskoczona.
- Mnie – powiedział Simon Toredo.
- Czego chcesz łajdaku! – zdenerwował się Sergio.
- Uspokój się kochanie! Po co się unosić – uspokoiła go Marina.
- Twoja narzeczona ma rację. Przyszedłem z wami porozmawiać i zapewniam, że jestem pokojowo nastawiony...
- Bardzo ciekawe...
- Wiem, że uważacie mnie za złego człowieka, ale tak naprawdę nim nie jestem. Sugerowaliście, że jestem związany w jakimś spisku z Sandovalami i waszą ciotką. To oczywisty nonsens! Nie jestem gołąbkiem pokoju, ale przyszedłem tu aby przeprosić Sergia za swoje zachowanie. Byłem zły, że odebrałeś mi kobietę którą naprawdę kochałem. Ale teraz wiem, że tylko ty ją uszczęśliwisz. Rozumiem, że nie ma sensu walczyć o twoje uczucia Marino skoro ty i tak kochasz tego mężczyznę. Dlatego gratuluję wam decyzji o ślubie. Ja chyba stąd wyjadę, bo ten klimat źle na mnie działa. Wybaczcie wszystkie moje złe postępki. Życzę wam szczęścia, tak samo jak twojej siostrze i twojemu bratu.
- Zaczekaj Simon... Dziękuję ci za te słowa. O nic cię nie oskarżam. To w końcu ja spowodowałem, że nasz związek się zakończył – powiedziała Marina...
- Jeżeli mówisz szczerze, to ja również nic do ciebie nie mam – podał mu rękę Sergio.
- Wiem, że do końca mi nie ufacie, ale mimo to dziękuję. Nie martw się Marino. To ja na siłę ciągnąłem ten związek wiedząc, że mnie nie kochasz. To tylko i wyłącznie moja winy. Ale na szczęście mogłem się poprawić. Żegnajcie – powiedział wychodząc Toredo.

Po chwili...

- Co o tym sądzisz kochanie? – spytał Sergio.
- Sama nie wiem. Simon zawsze był zadufany w sobie, ale nie był przestępcą. Może rzeczywiście zrozumiał, że takie postępowanie nie miało sensu? – zauważyła Marina...

Simon wyszedł z hacjendy, upewnił się czy nikt go nie widzi i pierwsze co zrobił to gdzieś zadzwonił.
- Załatwione. Spotkanie nadal aktualne? – zapytał.
- Tak, w tej starej chacie. Będę tam na ciebie czekać – odparła Lucrecia.
- Będę tam za pół godziny... Pierwsze umrę niż wycofam się z walki o Marinę – pomyślał rozłączając się Simon...

Komisariat policji.

- Sam widzisz jak wielkie mam problemy. Dobrze, że Valeria chce pomóc, ale sam nie wiem... Ufam jej, ale nigdy nic nie wiadomo. A jeżeli jest w zmowie z Sandovalami? – zapytał Alejandro.
- Daj spokój. Przecież już zrujnowali ci hacjendę, więc nie doszukuj się wszędzie spisku. Zaufaj jej, przecież ją lubisz. Pomoże ci skoro tak mówi – odparł Arturo.
- Powiedz jednak po co mnie wezwałeś. Przecież chyba nie po to aby pogadać o moich problemach z hacjendą?
- Nie. Chodzi o coś innego, ale równie przygnębiającego.
- Co się stało?
- Manuel Rodriguez wyszedł kilka dni temu z więzienia.
- Co? Przecież miał tam siedzieć jeszcze kilka miesięcy.
- Dogadał się z innym sędzią i wyszedł wcześniej. Po śmierci Barriosa dogadał się z kimś innym. Zaczynam się bać, że ten spisek wykracza poza Manuela i Sandovalów. Za nimi stoi ktoś jeszcze...
- A niech mnie! Manuel będzie chciał się mścić!
- Będę go miał na oku, ale nic więcej nie mogę zrobić. Jest wolny i pewnie znów zbrata się z twoimi wrogami.
- Dziękuję za informację. Teraz będę musiał uważać, bo szykują się kolejny kłopoty. Czy moje problemy nigdy się nie skończą? – lamentował Alejandro.

Mieszkanie braci Munos.

- Chcesz walczyć o Carolinę? Ale przecież dobrze wiesz, że ona cię lubi, ale nie kocha. Zrozum to wreszcie – przekonywał przyjaciela Gustavo.
- W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Mam dość biernego czekania i nie obchodzi mnie, że ten Javier to wasza rodzina. Jak przyjdzie co do czego to mogę stoczyć z nim nawet pojedynek, ale nie poddam się w walce o miłość mojego życia! – odparł Carlos.
- Opanuj się! Tu nie chodzi o to, że Javier to mój przyszły szwagier, ale o uczucia Caroliny. Wybrała jego, a nie ciebie!
- Nie przyjmuję tego do wiadomości. Traktowała mnie jak swojego sługę, ale wybaczam jej to, bo ją kocham. Może jej ojciec mi pomoże. Już z nim rozmawiałem...
- Pan Adrian? On cię lubi, ale przekonał się do Javiera...
- Nie mówię o panu Gomezie. Mówię o jej prawdziwym ojcu!
- Jakim prawdziwym ojcu?
- Jest nim Ricardo Sandoval, najbogatszy biznesmen na tym zadupiu.
Z jego pomocą zdobędę Carolinę.
- Co takiego? Ten bydlak to ojciec Caroliny? Chcesz być wspólnikiem tego przestępcy? Na Boga! Pomyśl co ty mówisz Carlos? Nie możesz współpracować z taką kanalią jak Sandoval! Czy ona wie, że...
- Wie, ale nie chce go znać...
- Ile jeszcze złego dowiem się o tym człowieku – załamał się Gustavo...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Ricardo i Isabela wypili dwa kieliszki wina i wciąż świętowali nadchodzące sukcesy.

- Masz dziwną minę. Chyba nie upijęś się dwoma kieliszkami? – śmiała się Isabela.
- Nie... Ale dziwnie się czuję. To wino było dobre, ale z drugiej strony... sam nie wiem. Boli mnie głowa jakbym wypił co najmniej dziesięć kieliszków. Muszę się położyć – stwierdził Ricardo.
- Jak chcesz, ale zaniepokoiłeś mnie. Może to tylko stres, a może jesteś chory?
- Nic z tych rzeczy. Mnie nic nie zabije, dobrze o tym wiesz. Pójdę do siebie i zażyję coś na ból głowy. Nie przejmuj się mną... Gdyby Tobias lub Oskar chcieli ze mną rozmawiać, to nie ma mnie dla nich. Tak dziwnie nie czułem się od miesięcy...
- Doskonale. Trucizna zaczyna działać. Już niedługo będziesz miał nie tylko bóle głowy, ale będziesz miał zaniki pamięci, nie będziesz czuł nóg, a może nawet stracisz wzrok. Stopniowo skończę z tobą, a potem rozprawię się z twoją córką. Majątek będzie tylko mój. Mam cię serdecznie dość Ricardo. Zbyt długo grałam drugie skrzypce. To musi się zmienić – pomyślała Isabela...

Stolica.

- Kazałem wam tu przyjechać aby pokazać, że gram czysto. Teraz wszyscy jesteśmy wspólnikami i macie trzymać się razem – powiedział Santanez.
- Rozumiem pana doskonale. Wprowadziłem wszystkich w pański plan – odparł Manuel.
- Teraz już wiemy, że chodzi o ropę – dodała Esperanza.
- Cieszę się. Stawicie czoło rodzinie De La Fuente. Macie pokonać ich,
a nie zwalczać siebie nawzajem! Lepiej żebyście dogadali się z Ricardem i jego żoną. Nie chcę tu żadnych nieporozumień!
- Będziemy działać razem. Bez obaw. Pogrążymy Alejandra za to co nam zrobił. Mnie wyrzucił z hacjendy, a Manuela wsadził do więzienia – zauważyła Esperanza.
- Wiem o tym. Powiedzcie mi to czego nie wiem...
- Alejandro niedługo splajtuje. Jego hacjenda jest już niewiele warta. Sam zginie bez użycia przez nas siły. Zorientuje się, że nie ma z czego jej utrzymać i wtedy będziemy mieli otwartą drogę do wydobycia ropy – stwierdził Manuel.
- Doskonale. Co prawda będą podejrzenia, ale ten kretyn Peralta nie będzie miał dowodów. Dlaczego on jeszcze żyje? Ale zostawmy to. Zlikwiduję go w swoim czasie, zanim rozpoczniemy wydobycie na szeroka skalę. Pamiętajcie... pokonanie Alejandra De La Fuente otwiera nam drogę do wielkich pieniędzy. Zróbcie to jak najszybciej, a ja hojnie was wynagrodzę.
- Będziemy się tym cieszyć wszyscy szefie – oznajmił Manuel.
- Każdy weźmie to co jego bez eliminowania wspólników.
Obiecujemy – wtrąciła Esperanza.
- Róbcie co chcecie. I tak nie przeżyjecie do czasu zakończenia całego procesu. Tylko ja będę się tym rozkoszował, a nie wy – pomyślał Santanez...

Tymczasem...

Simon i Lucrecia spotkali się w jakimś opuszczonym domu na obrzeżach Coralos...

- Masz pieniądze Simon? – zapytała go Lucrecia.
- Mam połowę. Ty powinnaś zadbać o resztę – odparł Simon.
- Zamknij się lepiej! Ja dopełniłam swojego obowiązku umowy...
- Ja też... Spójrz na to i rzuć okiem – wskazał na worek z pieniądzmi.
- Dostaną dziś tylko połowę. Po wykonaniu roboty damy im resztę...
- Jak chcesz. Byle nas nie wykiwali.
- Nie zrobią tego. Chłopcy podejdźcie tu...

Po chwili czterech rosłych mężczyzn weszło do środka. Uśmiechnęli się na sam widok czekających na nich pieniędzy.

- Zadanie jak mówiłam jest proste. Połowa z tych pieniędzy jest wasza już dziś, ale nie próbujcie nas oszukać. Jak wykonacie zadanie dostaniecie drugie tyle – powiedziała Lucrecia.
- Jesteśmy profesjonalistami i nie zawiedziemy – stwierdził jeden z nich.
- Macie go obedrzeć ze skóry!
- Nic z tego Simon! To nie będzie morderstwo, lecz porwanie. Dostarczycie mi go w to miejsce. Nie dopuścimy do ślubu. Ja będę miała to co chcę, a ty znów będziesz mógł walczyć o Marinę. Nikogo nie zabijemy, bo chcę mieć przy sobie ukochanego mężczyznę! Mało tego! Pragnę też widzieć cierpienie tej kretynki, więc zrobicie co mówię! Złapiecie go i przyślecie tutaj. Ja zadbam o resztę...
- Będzie tak jak pani mówi...
- Ale pamiętajcie, nie może spaść mu włos z głowy... A po zakończonej robocie znikniecie z Coralos aby nikt was i przede wszystkim nas nie wiązał z tą sprawą. Nie nawalcie, bo będę musiała sama wziąć sprawy w swoje ręce.
- Ty chyba naprawdę go kochasz. Zwariowałaś z miłości do takiego wieśniaka? Niesłychane! – wtrącił Simon.
- Nie twoja sprawa. Razem to załatwimy, ale tak aby każde z nas miało z tego korzyści...
- To mi się podoba. Przyjdzie czas gdy go zabiję własnymi rękami, ale niech ta wariatka się cieszy. Najważniejsze, że nie dopuścimy do tego ślubu – zacierał ręce Simon...
- Już niedługo będziesz ze mną kochanie... sam na sam w tej oto
chacie. Zrobię z tobą co tylko zechcę. A twoja Marina będzie odchodzić od zmysłów. Pomyśli, że ją zostawiłeś i nie chcesz ślubu. To ja wygram, a nie ty kuzyneczko. Już niedługo zadam ci decydujący cios – zamyśliła się zadowolona Lucrecia...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:46:57 27-11-08    Temat postu:

Super odcinek
Isabela chce żeby cały majątek był tylko jej. Zaczyna podtruwać męża. Już mu było niedobrze po pierwszej dawce trucizny. Ciekawe czy jej plan wypali? A może Ricardo kiedyś się domyśli.
Simon przyszedł do Mariny i Sergia aby ich przeprosić. Wiedziałam, że za tym się coś kryje. Knuje razem z Lucre. Jacyś kolesie mają porwać Sergia. Marina będzie myślała, że ukochany ją porzucił. Ciekawe czy ich plan wypali. Oby coś im przeszkodziło.
Alejandro dowiedział się, że Manuel wyszedł z więzienia. Czuje, że będzie się mścił. I znowu kłopoty
Santanez rozmawiał z Esperanzą i Manuelem. Powiedział, że wszyscy są wspólnikami i mają się trzymać razem. Espe obiecała że każdy weźmie to co jego bez eliminowania wspólników. Santanez chce wszystko dla siebie.
Gustawo rozmawiał z Carlosem, który chce zdobyć Carolinę mimo, że ta kocha Javiera i to jego wybrała. Szykują się poważne kłopoty.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 19:30:46 30-11-08    Temat postu:

66 ODCINEK

Kilka dni później.

Przez ten czas Isabela kontynuowała swój diabelski plan podtruwania własnego męża. Skutek był taki, że Ricardo czuł się fatalnie, tracił przytomność, bolała go głowa, ale poza tym nie działo się z nim jeszcze nic tragicznego. Zniecierpliwiona Isabela zaczęła więc podwajać dawkę trucizny. Nikt nie miał pojęcia co dzieje się z Sandovalem, nawet jego osobisty lekarz. Alejandro i Valeria rozumieli się bez słów, a swoją pomocą kobieta bardzo mu zaimponowała. Równie dobrze układało się pomiędzy Adrianem i Lilianą, ale oboje nie wiedzieli jak zareaguje na to Carolinę. Także i do Arturo uśmiechnęło się szczęście. Zaczął spotykać się z Mirandą, ale lekarka nie miała pojęcia, że okrutny Santanez śledzi każdy jej krok. Zbliżały się śluby Munosów z siostrami De La Fuente, ale nikt nie miał pojęcia co szykują Lucrecia i Simon. A najgorsze miało dopiero nadejść...

Mieszkanie braci Munos.

- Już tylko trzy dni braciszku i przestaniemy być kawalerami – żartował Sergio.
- Wiem o tym. Cały czas się przygotowuję do nowej roli – odparł Gustavo.
- A gdzie się podziewają nasze wybranki?
- Załatwiają wszystkie sprawy w stolicy, wiesz suknie ślubne, wizyty u fryzjera kosmetyczki. Same nudy...
- Wyobrażam sobie...
- Pomaga im Lucrecia.
- Co? Jak to pomaga im Lucrecia? To mi się nie podoba...
- Mnie też, ale myślę, że podobnie jak Simon Toredo zrozumiała, że nie przeszkodzi wam w szczęściu. Dobrze, że między mną a Soledad nikt nigdy nie stał...
- Nie bądź taki pewny. Manuel Rodriguez wyszedł z więzienia i nie wiadomo co kombinuje.
- Daj spokój... Temu kretynowi nigdy nie zależało na mojej Soledad. Nie mam się czego bać. Natomiast ty uważaj na Lucrecię. Oby nie szykowała ci niespodzianki...
- Będę to miał na uwadze. Póki co cieszę się tym co nadchodzi, czyli najszczęśliwszym dniem mojego życia. Będziemy w siódmym niebie Gustavo gdy poślubimy panny De La Fuente. Całe szczęście, że don Alejandro powoli wychodzi też ze swoich problemów. Dzięki pomocy Valerii Suarez i naszej odbudowuje swoją hacjendę i niedługo znów wszystko wróci do normy – stwierdził Sergio...

Tymczasem...

Okolice portu w Coralos.

- Pomysł twojego mężusia nic nie dał! Alejandro jest niezniszczalny! Pomaga mu niejaka Valeria, bracia Munos i reszta rodziny, dzięki czemu jego hacjenda nigdy nie splajtuje! Co ty na to Isabelo? A w ogóle gdzie jest twój mąż? – zapytał ją zdenerwowany Manuel.
- Od kilku dni niedomaga – odparła Isabela.
- Niedomaga? Zapewne to twoja robota szmato! – wtrąciła Esperanza.
- Uspokójcie się! A gdzie jest Simon i Lucrecia? – dopytywał się Manuel. Też się rozchorowali?
- Skąd mam wiedzieć! Jestem ich niańką czy co? – odparła poirytowana Isabela.
- W porządku... Nie chcę, to niech nie przychodzą. Przy podziale łupów przypomnimy im gdzie ich miejsce. Plan jest następujący. Po tych nieszczęsnych ślubach jakie szykują się w rodzinie De La Fuente, ci kretyni Munosowie z pewnością wyjadą ze swoimi żonami w podróż poślubną. Zostanie tylko Alejandro ze swoim synem i braciszkiem. Nie będziemy czekać w nieskończoność aż straci swój majątek. Szef ze stolicy przyśle tu swoich ludzi. Weźmiemy to co nasze, a potem rozpoczniemy eksploatację na szeroką skalę. Jest tylko jeden problem. To Arturo Peralta. Póki nie zniknie z polan widzenia, możemy mieć kłopoty.
- Tyle razy mówiłam żeby go zabić, a wy nic nie robiliście w tej sprawie! – denerwowała się Esperanza.
- Mogę dać znać Oskarowi aby dokończył zadanie. Nie ma problemu – stwierdziła Isabela...
- Nie. Najpierw niech zadecyduje o tym szef. Nie chcę znów wylądować u niego na dywaniku. Za kilka dni zaczynamy akcję. Przeczekamy tylko te pseudo śluby – zakończył Manuel.
- Ciekawe co ta idiotka zrobiła Ricardowi, że jest aż tak chory? – zastanawiała się Esperanza.

Mieszkanie Caroliny.

Carolina i Javier byli szczęśliwi jak nigdy. Oni nie śpieszyli się tak bardzo ze ślubem, ale mieli na to ochotę i to w niedalekiej przyszłości. Javier wychodząc z mieszkanie ukochanej napotkał Adriana i Lilianę.

- Zaczekajcie. Mamy dla was nowinę – powiedział Adrian.
- Jaką tato? – zdziwiła się Carolina.
- Lepiej usiądź córeczko – dodała Liliana.
- Nie trzymajcie mnie w niepewności. Czy to coś złego?
- Raczej nie – przekonywał Adrian.
- A więc? Jesteście tacy spięci – śmiał się Javier.
- Chodzi o to, że chcieliśmy z twoją mamą powiedzieć, że od dziś jesteśmy...
- Oficjalnie razem – dokończyła za Adriana Liliana...
- Co takiego? Nawet nie wiesz jak się cieszę... Zawsze o tym marzyłam! Nic lepszego nie mogło mi się dziś przydarzyć. To wspaniała
nowina! – cieszyła się jak dziecko Carolina.
- Moje gratulację – powiedział Javier podając rękę Adrianowi. Wreszcie stworzycie prawdziwą i kochającą się rodzinę dla mojej dziewczyny...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

- Tobias! Tobias! Tobias! – krzyczał bez opamiętania Ricardo leżąc w łóżku...

Przed chwilą obudził się i poirytowany tym, że leży jak kłoda, próbował szybko wstać, ubrać się i wrócić do swoich obowiązków. Miał dość leżenia. Jednak to co się stało gdy próbował ruszyć stopą pozostanie do końca życia w jego świadomości. Jedna noga, a następnie druga odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł wstać! Miał sparaliżowane dolne części ciała!

- Co się stało szefie? W czym mogę pomóc? – zapytał Tobias.
- Nie mogę wstać! Nie potrafię podnieść nogi! Nic nie czuję! Rozumiesz to! Jestem sparaliżowany! – krzyczał Sandoval.
- Proszę się uspokoić! Niech pan spróbuje raz jeszcze...

Ricardo próbował wstać przez siłę, ale nic z tego. Nogi pozostały na łóżku i ani drgnęły. Jeszcze przez chwilę mężczyzna szamotał się, bił rękami o kołdrę i po chwili z własnej bezsilności znów zemdlał. Gdy obudził się kilka minut później nastąpiło coś znacznie gorszego. Cały czas czuwał przy nim Tobias, ale niewiele mógł pomóc...

- Odzyskał pan przytomność. Co za szczęście – powiedział...
- Mój Boże... Ja dalej śpię, prawda?
- Słucham? Skądże... Odzyskał pan przytomność. Ma pan problemy ze wstaniem z łóżka, ale na pewno temu zaradzimy!
- Ja nic nie widzę... Nie widzę! Jestem kaleką i na dodatek ślepcem! To kara Boża za moje grzechy. Dlaczego jestem wrakiem!?
- Niech się pan uspokoi i leży spokojnie. Wezmę za chwilę pomoc...

Tobias był w szoku. Zwołał po chwili swoich ludzi i kazał im wezwać lekarza. Stan w jakim był Ricardo był beznadziejny...

- Oby lekarz mu pomógł, bo jeśli on zostanie kaleką to z pewnością wolałby umrzeć niż dalej żyć. Wezwijcie też panią Isabelę! Chociaż ona pewnie się ucieszy. Nie zdziwiłbym się gdyby to ona stopniowo go wykończała – stwierdził Tobias...

Stolica.

Santanez spotkał się z Mirandą w doskonale znanym przez obojga miejscu. Jego ludzie widzieli ją w towarzystwie komendanta policji, co nie spodobało się mafiosowi.

- Ty dziwko! Zadajesz się z Peraltą! – krzyczał na nią Santanez.
- Nie wiem o czym mówisz? – odparła przerażona lekarka.
- Nie udawaj! Jak możesz mi to robić po tym jak dałem ci swobodę, możliwość pracy i normalnego życia. Jedyne czego od ciebie chcę to ukradkowych spotkań i wierności. Niestety nie potrafiłaś mi tego udowodnić. Dlatego twój kochaś zginie!
- Nie! Zabij mnie, ale nie jego! To dobry człowiek! – argumentowała Miranda.
- I tak miałem w planach zabicie tego bohatera, więc tylko przyspieszyłaś bieg wydarzeń!
- Będę tylko twoja, ale nie krzywdź go. Rzucę go i będę z tobą, ale...
- Już wiem... Zabicie Peralty będzie podejrzane, więc zrobię inaczej. Po prostu odsunę go od Coralos – pomyślał Santanez.
- A więc jak będzie Rodrigo?
- Zostawię go przy życiu. Co więcej pozwolę ci zostać z tym człowiekiem.
- Oszukujesz mnie! Na pewno go zabijesz...
- Obiecuję, że nie. Jedyne czego chcę to abyś przekonała go żeby wyjechał z tobą z tej dziury jaką jest Coralos. Niech przejdzie do policji federalnej w stolicy albo wyjedzie z tobą na wycieczkę...
- Nic z tego nie rozumiem...
- Nie musisz rozumieć! Zrób to co mówię! Chyba jest to lepsze rozwiązanie niż zabicie twojego kochanka. Nie zawiedź mnie.
- Dobrze. Zaproponuję mu to...
- A teraz zjeżdżaj! dzi**a... Zajmę się Peraltą później. Jego zniknięcie będzie dla mnie póki co lepsze niż zabicie go. Wtedy zrobiłoby się głośno, a tak po prostu wszyscy uznają, że awans społeczny wyprowadził go z Coralos do Bogoty – zastanawiał się Santanez...

Tymczasem...

Salon sukien ślubnych.

- Definitywnie te dwie? – zapytała sprzedawczyni.
- Tak, są wspaniałe. Pasują na mnie i na moją siostrę – cieszyła się Marina.
- To już za trzy dni... Nie mogę się doczekać – dodała Soledad.
- Wyglądacie w nich jak księżniczki. Życzę wam jak najlepiej, choć w to nie wierzycie. Dziwi cię moja postawa Marino, a nie powinna. Wiem, że kochasz Sergia i znasz mnie dobrze. Jestem typem lekkoducha. On mi się podobał, ale nie będę wchodzić w drogę własnej kuzynce. W porę to zrozumiałam. Pragnę tylko żebyś mi wybaczyła moje niestosowne zachowanie wobec ciebie gdy próbowałam ci go odbić – zauważyła Lucrecia.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Cieszy mnie to, że się zmieniałaś. Również i Simon to zrozumiał. Nareszcie skończą się problemy...
- Idiotka... Dopiero się zaczną. Moi ludzie już czyhają na życie Sergia. Nie będzie żadnego ślubu, bo Soledad i Gustavo też raczej się nie pobiorą widząc twój ból i rozpacz kuzyneczko. Zepsuję wam uroczystości i tylko dlatego znoszę teraz ten okropny widok widząc cię w sukni ślubnej – pomyślała Lucrecia...

Jakiś czas później.

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Lekarz przyjechał najszybciej jak mógł, ale po zbadaniu pacjenta nie miał najweselszej miny. Sprawdziło się to co przypuszczał kilka dni wcześniej.

- Co jest mojemu mężowi? Dlaczego nie widzi oraz nie może chodzić? Czy to oznacza, że zostanie inwalidą i ślepcem? – dopytywała się Isabela.
- Musi pojechać do szpitala na szczegółowe badania – odparł lekarz.
- Panie Ortega niech pan nie wygaduje bzdur! Jest pan najlepszym lekarzem jakiego znam! Proszę mi powiedzieć prawdę! Ja oraz mój mąż zasługujemy na szczerość i poznanie prawdy... Nawet tej najokrutniejszej.
- W porządku pani Isabelo. Pani mąż został najprawdopodobniej otruty...
- Co takiego? To wręcz niesłychane!
- To odmiana trucizna która powoduje niedowład nóg oraz atakuje narządy wzroku. Pobyt w szpitalu i badania spowodują, że dowiemy się prawdy i być może wtedy będzie jakaś szansa na wyleczenia pana Ricarda...
- Mój Boże... To nie może być prawda! – zalała się łzami kobieta...
- Póki co pani mąż jest niepełnosprawny. Będzie potrzebował opieki i wózka inwalidzkiego. Jakiś czas spędzi w szpitalu. Są dwa wyjścia: albo dojdziemy do prawdy i wyleczymy go albo do końca życia nie będzie widział oraz władał nogami. Teraz najważniejsze dla niego to opieka, wsparcie i dodawanie mu otuchy. Nie może się załamać takim stanem rzeczy – zakończył lekarz...
- To lepiej niż sądziłam... Ricardo zostanie inwalidą. Będzie przykuty do łóżka, a na dodatek nawet nie zobaczy swoich pieniędzy ani swojej ropy. Tak mi przykro – pomyślała ukrywając zadowolenie Isabela...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 17:52:06 05-12-08    Temat postu:

Super odcinek
Bracia cieszą się na wieść zbliżających się ślubach. Narzeczonym pomaga Lucrecia. Gustawo powiedział bratu, aby na nią uważał.
Wspólnicy są wściekli. Hacjenda Alejandra staje na nogi dzięki pomocy braciom Munos i Valerii. Ricardo nie stawił się na spotkanie. Isabela powiedziała, że niedomaga. Esperanza zaczyna podejrzewać, że ta go truje.
Adrian i Liliana są razem. Javier i Carolina bardzo się z tego cieszą.
Z Ricardem jest naprawdę źle. Ma paraliż nóg i zaczyna ślepnąć. Wezwał Tobiasa, który zaczyna podejrzewać że to Isabela go wykańcza.
Santanez jest wściekły, że Miranda spotyka się z Arturem. Na początku chciał go zabić, ale potem uznał, że będzie lepiej jeżeli go odsunie od Coralos na jakiś czas a potem się nim zajmie. Jak ja go nie cierpię.
Do Ricarda przyjechał lekarz i powiedział, że Ricardo został otruty. Lekarz powiedział prawdę ,że Ricardo może zostać inwalidą i ślepcem. Isabela to dobra aktorka. Zalała się łzami. Chciałabym to widzieć. W głębi duszy bardzo się cieszy z takiego obrotu spraw. Małpa.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 9:28:46 11-12-08    Temat postu:

67 ODCINEK

Jakiś czas później.

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Ricardo nie widział ani nie mógł się ruszyć. Wielki pan który rozstawiał wszystkich po kątach był teraz przykutym do wózka inwalidą, a na dodatek ślepcem. Był namiastką człowieka, bezradny, upokorzony i samotny. A frustracja wciąż rosła.

- Nie pojadę do szpitala! Na razie chcę zostać w swojej własnej hacjendzie! Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! Niech zostanie tu tylko Tobias! – krzyczał Sandoval.
- Jak chcesz kochanie. Uszanujmy jego wolę – odparła Isabela spoglądając na lekarza.
- Ale w szpitalu będzie miał lepszą opiekę i być może uda się coś
zrobić – szepnął jej na ucho lekarz.
- Wiem o tym, ale mój mąż jest bardzo nerwowy. Wyjaśnię mu to jak minie pierwszy szok. Zrobię wszystko aby go uratować. Dziękuję za wszystko doktorze. Odprowadzę pana. Niech mój mąż teraz odpocznie...

Po chwili...

- Jestem na pana życzenie don Ricardo – powiedział Tobias wezwany do pokoju szefa.
- Upewnij się czy nikt nie podsłuchuje. Sprawdź czy moja żona na pewno wyszła z tym lekarzem.
- Bez obaw. Widziałem ich jak wyszli poza hacjendę.
- To dobrze. Mam do ciebie dwie sprawy. Wiem, że jesteś lojalnym pracownikiem i będziesz nim dla mnie do końca. Jestem wrakiem człowieka i wiele nie wytrzymam będąc w takim stanie. Jestem nikim, ale póki żyję, mogę jeszcze zrobić wiele rzeczy.
- Słucham w takim razie. Jakie są pana polecenia?
- Wiem, że to sprawka Isabeli. Zawsze była chciwa, pozbawiona skrupułów, a na dodatek stała się dziwką. Chce mieć ropę i pieniądze dla siebie, więc własnoręcznie mnie otruła. Udało jej się, ale nie do końca!
- Co pan opowiada? Pani Isabela miałaby pana podtruwać?
- Nie udawaj Tobias. Znasz ją tak samo dobrze jak ja. To żmija nie z tej ziemi! Jestem jedną nogę w piekle, ale wyślę ją tam wcześniej!
- Co pan zamierza?
- W odpowiednim momencie ukażesz ją. Napuść na nią Esperanzę. Obie są siebie warte. Niech się pozabijają. To będzie dla nich odpowiednia kara. Isabela zginie za to co mi zrobiła. Jestem pewny, że maczała
w tym palce. Zapłaci za to wysoką cenę!
- Dobrze don Ricardo. Proszę jednak tyle nie mówić. Pan się męczy...
- Jeszcze nie umrę. Nie mogę... Muszę się zmienić...
- Zabijając swoją żonę?
- To będzie zemsta za to co mi zrobiła. Sprowadź tu Carolinę. Niech mi wybaczy, niech zobaczy jak skończyłem... To kara za moje postępki i przyjmuję ją choć z trudem. Pogodzę się z losem dopiero po rozmowie z moją córką. Nie obchodzi mnie jak, ale masz ją odnaleźć i przyprowadzić do hacjendy!
- Będzie jak pan każe. Odnajdę ją – powiedział Tobias.
- Pilnuj Isabeli. Nie pozwól aby mnie dobiła. Dopilnuj aby ta suka umarła przede mną. Ja dogorywam i płacę za wszystkie swoje zbrodnie, ale nie mogę jeszcze umrzeć. Jeszcze nie teraz... Możesz odejść.
- Proszę się nie obawiać. Wyzdrowieje pan, a ja zajmę się wszystkim.
- Przeklęta Isabelo! Zapłacisz mi za to. Nikogo więcej nie skrzywdzisz...

Mieszkanie Arturo.

Arturo nie wierzył własnym oczom gdy w drzwiach swojego mieszkania zauważył Mirandę.

- Co ty tu robisz? – zdziwił się.
- Przyjechałam do ciebie kochanie – odparła Miranda przytulając się do ukochanego.
- To chyba sen. Dawno takich nie miewałem...
- Muszę zaproponować mu to czego oczekuje ode mnie Santanez. Nie będę szczera, ale nie mam innego wyjścia. Arturo nie może umrzeć. Jeszcze możemy być szczęśliwi – pomyślała Miranda...
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! – powiedział Arturo całując ukochaną.
- Przyjechałam, bo chcę ci coś zaproponować.
- Zamieniam się w słuch.
- Ty pracujesz w Coralos, a ja w stolicy. Wiem, że nie mamy do siebie aż tak daleko, ale z drugiej strony jednak dzieli nas odległość, twoja praca... sam rozumiesz. A ja tak nie potrafię... Za bardzo cię kocham.
- Ja też odżyłem na nowo. Gdybym cię nie poznał w szpitalu to ta bajka nigdy by się nie rozpoczęła. Ale do czego zmierzasz?
- Przeprowadź się do stolicy albo gdzieś indziej. Chcę żebyśmy byli razem. Wyjedźmy gdzieś! Jesteś doskonały w tym co robisz, więc odejdź z tej dziury i odkrywaj się na nowo. Możesz osiągnąć naprawdę wiele, ale z dala od tej dziczy. Nawet w stolicy czulibyśmy się lepiej. Mógłbyś wziąć urlop, moglibyśmy gdzieś wyjechać. Co ty na to? Zgódź się proszę...
- Zaskoczyłaś mnie Mirando. To nie takie proste jak myślisz – odparł zamyślony komendant...

Tymczasem...

- Tu mieszkają bracia Munos. Macie porwać jednego z nich. Sergia Munosa. Macie jego zdjęcie, więc się nie pomylcie. Za trzy dni ślub, więc w przeddzień uroczytości dostarczycie go w wyznaczone miejsce. Dostaliście już połowę pieniędzy, więc nie nawalcie i dobrze się przygotujcie – powiedziała Lucrecia.
- Jesteśmy profesjonalistami panienko – odparł jeden z czterech mężczyzn którzy mieli wykonać zadanie.
- Mam nadzieję. Wynoście się stąd, bo jeszcze ktoś was zobaczy. Pojutrze nadejdzie wasz dzień.
- Co o nich sądzisz? Wyglądają na idiotów i to mnie niepokoi – wtrącił Simon.
- Pieniądze robią z nich krwiożerczych dzikusów. Zrobią co do nich należy. Przecież mają go tylko porwać, więc poradzą sobie we czterech. Nie widzę problemu. Dostarczą mi go na tacy. Oby nie stawiał oporu, bo chce go mieć dla siebie całego i zdrowego.
- Będzie się bronił. To pewne...
- Niech robią z nim co chcą, ale ma być dostarczony żywy! A ty się nie wtrącaj Simon! Dobrze wiesz co masz robić.
- Wiem... Będę pocieszał twoją kuzyneczkę. Gdy jej ukochany nigdy nie wróci, to ja znów pojawię się w jej życiu. W końcu zrozumie jak bardzo ją kocham – cieszył się Simon.
- Oby tak było. Jeśli nasz plan wypali, to oboje zyskamy bardzo wiele. A to dopiero początek – stwierdziła Lucrecia...

Mieszkanie Manuela.

- To mi się nie podoba. Stało się to czego najbardziej się obawiałem, czyli walka o władzę! – denerwował się Manuel.
- Nie udawaj zaskoczonego. Myślałeś, że każdy z pocałowaniem ręki weźmie swój mały kawałek tortu? Przecież to jałmużna dla takich chciwych ludzi jak Ricardo, Isabela, Lucrecia czy Simon. Obudź się Manuelu! – odparła Esperanza.
- Sama jesteś bardziej chciwa niż ta czwórka którą przed chwilą wymieniłaś.
- Ty też się od nas zbytnio nie różnisz. Wiadomo, że każdy chce mieć wszystko dla siebie, ale zastanówmy się wspólnie co oni mogą kombinować. Nie podobało mi się to, że Lucrecia pogrywa razem z Simonem. Oni mogą być niebezpieczni. Jednak najbardziej martwi mnie Isabela. Ta suka jest gotowa wyeliminować naweł własnego męża. Nie będzie miała litości dlatego trzeba zabić ją i to natychmiast!
- Uspokój się! Nikt nic nie zrobi, bo i tak wszystkim steruje Rodrigo Santanez. W jednym się z tobą zgodzę. Sandovalowie muszą zginąć. Skoro Isabela zabije swojego męża, to my zajmiemy się nią. Wszystko w swoim czasie. Na razie nie chcę niepokoić szefa, ale on równie dobrze wie, że jest nas zbyt dużo. Tylko najlepsi przetrwają w tym interesie. Ja i ty jesteśmy na to przygotowani, więc ani Isabela ani Lucrecia nam nie przeszkodzą. Udawajmy, że jesteśmy z nimi. Niech uwierzą, a wtedy pozbędziemy się ich i sami będziemy cieszyć się z wydobycia cennego surowca – cieszył się Manuel.
- Żeby ten spokój nie zaprowadził cię do grobu kretynie. Już raz chciałeś mnie wykiwać z hacjendą i ja mam ci niby uwierzyć? Nigdy w życiu. Przyjdzie jeszcze na ciebie pora. Najpierw jednak zajmę się Isabelą. Trzeba w końcu z nią skończyć. Fajnie, że wyeliminujesz z gry Ricarda, ale to cię nie uratuje. Nie zapomniałam, że próbowałaś mnie zabić. Odpłacę ci pięknym za nadobne – pomyślała Esperanza...

Hacjenda rodziny De La Fuente.

Sergio i Gustavo znów odwiedzili swoje ukochane. Dzień bez nich był dla braci Munos dniem straconym.

- Jeszcze trzy dni. Nie wiem jak wy to wytrzymacie – śmiał się z nich Arturo.
- Pamiętam ciebie braciszku i byłeś taki sam. Przebierałeś nogami do ślubu z Marią Emilią – stwierdził Martin.
- Wiem o tym. Szkoda, że nasze małżeństwo skończyło się w taki sposób...
- Za to nasze będą na pewno udane – powiedziała szczęśliwa Marina. Mamy już suknie ślubne.
- Są piękne, ale zobaczycie nas w nich dopiero w kościele – dodała Soledad.
- Tobie w każdym stroju pięknie kochanie – powiedział Gustavo.
- Mój brat ma rację. Dla mnie również nie ma znaczenia jak ubierze się moja przyszła żona. We wszystkim jest taka piękna – wtórował mu Sergio.
- Ach ci zakochani... Prawiliby sobie komplementy przez całe życie – śmiał się Javier.
- Sam jesteś zakochany w Carolinie i świata poza nią nie widzisz, więc nie udawaj zaskoczonego – zwrócił mu uwagę Arturo.
- Masz rację, ale ty również jesteś ostatnio w lepszym nastroju i to nie tylko z powodu ślubów Mariny i Soledad oraz poprawy stanu hacjendy. Za tym kryje się coś więcej, a raczej ktoś.
- Nie wiem o czym mówisz synu...
- A ja wiem. Chodzi o Valerię, prawda? Wpadła ci w oko. Ech ty kobieciarzu – stwierdził Martin powodując konsternację na twarzy brata.

Potem wszyscy zaczęli się z tego śmiać, ale w słowach Martina była prawda. Alejandro ponownie zakochiwał się, a jego sąsiadka Valeria stopniowo coraz bardziej podbijała jego serce...

Stolica.

- Co takiego? Ricardo Sandoval otruty? – nie dowierzał Santanez.
- Tak szefie. Podejrzewam, że to nie przypadek i że truje go własna żona – odparł Oskar.
- Jakoś mnie to nie dziwi. Ta kobieta zawsze była niebezpieczna. Czy Sandoval przeżyje?
- Podobno stracił wzrok i nie możesz chodzić!
- Czyli nie będzie z niego żadnego pożytku. Planowałem go jeszcze oszczędzić, ale wobec takiego obrotu spraw niech zdycha. Manuel, Esperanza, Simon i Lucrecia powinni zająć się Isabelą i to jak najszybciej. Zawsze chciałem też hacjendy Ricarda. Jest okazała
i piękna. Mając dwie hacjendy stanę się panem okolicy i rozpocznę wydobycie ropy. Najpierw należy wykończyć Sandovalów, a później resztę. Oczywiście zanim to nastąpi niech oni wreszcie wykopią tego przeklętego Alejandra De La Fuente i jego rodzinkę!
- Na pewno to zrobią. A co z córką Sandovala? Nie będzie już nam potrzebna? Wiem gdzie przebywa i w każdej chwili mogę zrobić co trzeba.
- Spokojnie. Gdyby ten żywy trup Ricardo wydobrzał zawsze będę miał go w garści. Miej na nią oko. Szkoda mi tego kretyna. Skończył gorzej niż myślałem. Jest ślepcem i inwalidą. Nie był głupi, ale otaczał się wokół siebie złymi ludźmi. Zawsze byłem od niego mądrzejszy. Jego władza zgubiła, a mnie nie. Dlatego ja sięgnę po to co moje kiedy wszyscy wspólnicy będą wąchać już kwiatki od spodu – cieszył się Santanez.
- Perfekcyjny plan. Oni dla władzy są gotowi na wszystko. W okamgnieniu się pozabijają, a wtedy to wszystko będzie tylko pana – ocenił Oskar...

Mieszkanie Caroliny.

- Kto to może być? – zastanawiała się Carolina słysząc dźwięk dzwonka do drzwi. Przecież ojciec dopiero co wyszedł z mamą na spacer...

Chwilę później dziewczyna otworzyła drzwi i ujrzała Tobiasa. Wystraszyła się i chciała je zamknąć, ale mężczyzna bez wysiłku powstrzymał ją i wszedł do środka.

- Czego chcesz?
- Twój ojciec jest ledwo żywy. Musisz go odwiedzić i to zaraz!


Ostatnio zmieniony przez Greg20 dnia 22:23:54 18-12-08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 22:34:04 18-12-08    Temat postu:

Super odcinek, zresztą jak zwykle
Ricardo nie jest taki głupi. Wie, że to Isabela go otruła. Przywołał Tobiasa i rozkazał aby odnalazł Carolinę. Chce się pożegnać z córką. Jednocześnie chce napuścić Espe na Issy. Zapowiada się ostra walka.
Miranda przyjechała do Artura i zaproponowała mu wyjazd do stolicy albo gdzieś indziej. Zrobiła to co jej kazał Rodrigo. Jednak Arturo powiedział, że to nie jest takie proste. Ciekawe czy przystanie na jej propozycję.
Lucre i Simon nadal knują. Mam nadzieje, że ludziom których wynajęła nie uda się porwać Sergia i ich plany wezmą w łeb.
Rodrigo dowiedział się, że Ricardo został otruty. Nie będzie miał z niego żadnego pożytku. Miał go oszczędzić.
Do Caroliny przyszedł Tobias. Nie chciała go wpuścić, ale on wszedł. Powiedział, że jej ojciec ledwo żyję i ona musi go odwiedzić. Ciekawe co zrobi Carolina.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 22:35:38 22-12-08    Temat postu:

68 ODCINEK

Mieszkanie Caroliny.

Carolina była zdezorientowana słowami Tobiasa. Zawsze za ojca uważać będzie Adriana, ale mimo wszystko ta informacja zaskoczyła ją.

- Nic z tego nie rozumiem. O co ci chodzi? – oburzyła się Carolina.
- Don Ricardo jest w bardzo złym stanie. Wzywa cię do siebie. Mam pokojowe zamiary i to nie jest pułapka. Mój szef został otruty. Nie może ruszać nogami i stracił wzrok. Jedynym ratunkiem dla niego jest twoja obecność – stwierdził Tobias.
- Nie ruszę się stąd!
- Być może on umiera... Wiem, że go nienawidzisz, ale teraz powinnaś o tym zapomnieć i złożyć mu wizytę. Nie odmawia się umierającemu. On nie miał dla ciebie serca, ale teraz za to płaci. Za to ty jesteś inna, jesteś dobra. Uszanuj stan w jakim on się znajduje. Porozmawiaj z nim choć raz, a potem już nigdy go nie zobaczysz.
- A jeśli kłamiesz i chcesz mnie zabić?
- Miałem ku temu wiele okazji i nie zabiłem cię. Moim przeznaczeniem zawsze było abyś żyła. Chodźmy, bo szefowi zostało niewiele czasu...
- Obym tego nie żałowała – pomyślała dziewczyna...

Mieszkanie Arturo.

- Wybacz kochanie, ale nie mogę tak po prostu zostawić swojej pracy. Jestem przywiązany do Coralos. W tym małym miasteczku pracuję od wielu lat. A poza tym nie dostałem żadnego awansu. Prowadzę wiele śledztw jednocześnie i nie mogę tak po prostu wyjechać – powiedział Arturo.
- Zrób sobie chociaż krótką przerwę. Wyjedźmy tam gdzie spędzimy wiele wspaniałych chwil – przekonywała go Miranda.
- Z tobą pojechałbym nawet na koniec świata, ale muszę rozwiązać zagadkę śmierci żony mojego przyjaciela. Póki nie znajdę wszystkich winnych, będę uwiązany w tym miejscu niczym pies.
- Sam potwierdzasz teraz moje słowa. Męczysz się w Coralos. Powinieneś odetchnąć i nabrać trochę świeżości.
- Nie kochanie. To moja praca którą kocham. Bycie szefem policji nigdy mnie nie męczyło. Zrozum mnie. Gdy dokończę śledztwo, poświęcę ci więcej czasu i wtedy odpocznę – uśmiechnął się komendant.
- Mój Boże... Jest uparty tak samo jak Rodrigo. Umrze jeżeli nie skłonię go do wyjazdu. Co robić? – zastanawiała się przerażona Miranda.

Hacjenda rodziny Sandovalów.

- Kochanie... wiem co teraz przeżywasz, ale jeszcze nie wszystko stracone. Będę cię pielęgnować, poruszę niebo i ziemię abyś w końcu wyzdrowiał. Dojdziesz do siebie, bo masz po co żyć. Czeka na ciebie interes życia, czyli ropa. Musisz odzyskać wzrok i stanąć na nogi aby być uczestnikiem naszego wspólnego wspaniałego sukcesu – powiedziała Isabela poprawiając leżącemu mężowi poduszkę.
- Ona myśli tylko o interesach i pieniądzach. Nawet w takiej chwili ma mnie gdzieś. Kłamie w żywe oczy – pomyślał Sandoval.
- Chcesz coś powiedzieć Ricardo? Jestem przy tobie jak zawsze...
- Tak skarbie... Chcę cię o coś prosić...
- O co tylko zechcesz.
- Znajdź tego kto mnie podtruwał i kto doprowadził mnie do tego opłakanego stanu. Każ ludziom znaleźć tego człowieka! Niech przyniosą mi jego głowę!
- Naturalnie kochanie. Już nakazałam ludziom sprawdzić wszystkich, którzy są blisko hacjendy. Możliwe jednak, że ktoś z zewnątrz wniósł tu truciznę. Może Manuel? A może to Alejandro De La Fuente dalej się mści?
- Nie wierzę. Moi wrogowie nie bawiliby się w podtruwanie mnie. Zabiliby mnie od razu. To musiał być ktoś z naszych, bo bez niczego wszedł do kuchni...
- Być może masz rację. Znajdziemy winnego. Zapewniam cię... Powinieneś już nie żyć kretynie. Dobiję cię w odpowiedniej chwili – pomyślała Isabela.
- Co za suka... Wiem, że to ty stoisz za tą zbrodnią. Gdzie ja miałem oczy gdy się z tobą żeniłem. To Liliana rzeczywiście mnie kochała mimo, że była tylko służącą. Teraz rozumiem co straciłem. Oby zostało mi jeszcze odrobinę czasu aby naprawić swoje błędy. Zacznę od pozbycia się Isabeli. Przede wszystkim jednak pragnę wybaczenia mojej córki – zastanawiał się Ricardo.

Nagle do jego pokoju wszedł Tobias w towarzystwie Caroliny. Isabela nie kryła wściekłości na jej widok.

- Co tu do cholery robi ta przybłęda? Odpowiedz mi Tobias! – krzyczała Isabela.
- Wezwał ją pan Ricardo. Chciał z nią porozmawiać – oznajmił Tobias.
- To nie jest odpowiednia pora aby...
- Uspokój się Isabelo i nie zaczynaj! – przerwał jej Ricardo. Wyjdź stąd i zostaw nas samych. Dziękuję ci Tobias za odszukanie Caroliny. Możesz odejść...

Po chwili...

- Pewnie myślisz, że to kolejna sztuczka aby zdobyć twoją przychylność, ale rozczaruję cię. Tym razem to prawda. Oto ja, Ricardo Sandoval, prawdziwy wrak człowieka. Pewnie się cieszysz, że jestem ślepcem. Zapewne powiesz, że to kara Boża sprawiła iż nie mogę ruszać nogami. Masz rację córeczko. Zasłużyłem na ten los. Nie będę protestował choć wolałbym umrzeć niż być teraz w takim stanie. Jednak jeszcze żyję i to jest moja jedyna szansa aby móc zamienić z tobą słowo. Dziękuję, że przyszłaś – powiedział Ricardo, a do jego oczu napłynęły łzy.
- Nie miałam innego wyjścia. Tego wymaga ode mnie zwykła ludzka solidarność, poczucie człowieczeństwa i przyzwoitości – odparła Carolina.
- A także litości? Litujesz się nad upokarzającym końcem takiego przestępcy jak ja?
- Nie. To nie jest litość. To jest sprawiedliwość chociaż nie życzyłam tego tobie, bo mimo, że łączą nas więzy krwi to jednak nie odziedziczyłam po tobie charakteru...
- W takim stanie nie pożyję długo... Nie ma dla mnie ratunku. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale zostań ze mną chociaż te kilka dni. Zaczekaj aż umrę, przebacz mi... Wszystko co mam będzie należeć do ciebie. Wynagrodzę ci wszystkie krzywdy.
- Wiesz, że nie zależy mi na fortunie. Zależy mi jedynie na spokojnym życiu.
- Będzie jak zechcesz. Jestem gnidą, ale jeszcze mam czas aby żałować za swoje grzechy. Mam czas aby je naprawić. Przed śmiercią pomogę ci i będę błagał cię o wybaczenie...
- Mam nadzieję, że mówisz szczerze. Każdy ma prawo do nawrócenia się.
- Żałuję tylko, że nie mogę porozmawiać z twoją matką. Przeze mnie zmarła wiele lat temu...
- Jeżeli ona ci przebaczy to ja również to zrobię.
- Co ty mówisz?
- Moja matka żyje i jest w Coralos. Wcale nie umarła przy porodzie.
- Niemożliwe...
- Może namówię ją aby cię odwiedziła. Może nawet przyjdę z nią tu razem. Niczego jednak nie mogę obiecać. Niech Bóg ma cię w swojej opiece Ricardo Sandovalu – powiedziała wychodząc Carolina.
- Liliana żyje? To byłby prawdziwy cud. Uzyskawszy ich przebaczenie mógłbym umrzeć w spokoju – ucieszył się Ricardo. Uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu, tak jakby nic nie znaczyła dla niego ślepota i bycie inwalidą. Poczuł ulgę...

Stolica.

- Rozumiem, że wobec choroby Ricarda mamy pozwolenie aby razem z Esperanzą pozbyć się Sandovala i jego żony? – dopytywał się Manuel.
- Razem z Esperanzą i moimi ludźmi. Chyba to chciałeś powiedzieć? – odparł Santanez.
- Naturalnie. Nie wiem co z Lucrecią i Simonem. Ostatnio w ogóle nie mam z nimi kontaktu. Niepokoję się tym...
- Mała aktywność będzie ich stratą przy podziale późniejszych zysków. Posłuchaj mnie uważnie. Skorzystamy ze słabości Ricarda. Gdy pozbędziemy się jego i Isabeli, to przejmiemy hacjendę Sandovalów. Oskar i moi ludzie z łatwością dorżną Tobiasa i garstkę zwolenników Ricarda. Umocnimy się zdobywając tą hacjendę. Później zaatakujemy Alejandra De La Fuente i zaczniemy wydobycie ropy. Ale pamiętaj Manuelu. Żadnych błędów.
- Nie będzie pomyłek. Coś jeszcze?
- To wszystko. Możesz odejść...

Po chwili...

- Przepraszam, że się wtrącam, ale czy nie za szybko eliminujemy Sandovalów. Może jeszcze się nam przydadzą? – dziwił się Oskar.
- Wiem co robię. I jeszcze jedno. Zmieniłem swoje plany wobec nieślubnej córki Sandovala. Nie chcę mieć z nią kłopotów prawnych. Po śmierci ojca będzie zapewne dziedziczyć, bo zmiękczyła jego serce. Otrzyma po nim hacjendę, a my nie możemy do tego dopuścić. Wiesz co masz zrobić?
- Naturalnie. Poślę ją do samego piekła.
- Otóż to... Ciekawe co u Mirandy. Mam nadzieję, że zrobi to co jej kazałem. Jeśli przekona swojego kochanka do wyjazdu, to uratuje mu życie. Choć nie na długo – powiedział sam do siebie Santanez...

Hacjenda rodziny De La Fuente.

- Dochodziło między nami do wielu nieporozumień, ale cieszę się na nadchodzące wydarzenia. Jesteście moimi kuzynkami, moją najbliższą rodziną. Nie mam nikogo innego. Kocham was jak siostry chociaż nie zawsze to okazywałam. Zawsze myślałam, że zwiążesz się z Manuelem Soledad... Ale gdy ten łotr zdradził naszą rodzinę zrozumiałam, że zaznasz szczęścia jedynie z Gustavem. Wiele czasu minęło zanim zrozumiałam, że tak samo piękna miłość łączy ciebie Marino z Sergiem. Pewnie wciąż mi nie wierzysz, ale nawet taki potwór jak ja może się zmienić. Nie musisz się mnie obawiać. A gdy Simon też wyjaśniał wam swoje zachowanie, to możesz być pewna, że już nikt nigdy nie stanie wam na drodze i nie przeszkodzi waszemu szczęścia. Ty i Sergio należycie do siebie, jesteście jak dwie połówki jabłka – opowiadała Lucrecia.
- Szkoda, że dopiero teraz to zrozumiałaś. Wiele złego nam wyrządziłaś, ale jestem gotowa o tym zapomnieć. Teraz jestem tak szczęśliwa, że nikt nie jest dla mnie wrogiem – cieszyła się Marina.
- Widzisz co miłość robi z człowieka. Mam tak samo. W odpowiedniej chwili spotkaliśmy swoich księciów z bajki. A teraz czekają nas bajkowe śluby – dodała Soledad.
- Bajkowe? Śluby zamienią się w horrory moje drogie kuzyneczki. Nawet nie wiecie co się wydarzy – pomyślała Lucrecia...

Mieszkanie Esperanzy.

- Tobias? Co ty tu robisz? – zdziwiła się Esperanza na widok sługi Ricarda w swoich drzwiach.
- Przynoszę bardzo ważną wiadomość od mojego szefa. On wie, że to jego żona go podtruwała. Jest tego świadomy – odparł mężczyzna.
- To dobrze, że o tym wie. Ale nie rozumiem co to wszystko ma wspólnego ze mną?
- On pragnie zemsty, ale sam dogorywa. Nadszedł więc czas aby pani wymierzyła sprawiedliwość.
- Słucham?
- Niech pani nie udaje. Doskonale wie pani o co chodzi. To jest doskonały moment aby wziąć odwet na pani Isabeli. Macie ze sobą niedokończone porachunki. Mój szef chce aby zlikwidowała pani Isabelę. I to jak najszybciej – oznajmił Tobias...

Mieszkanie Caroliny.

- Gdzie byłaś? Znowu denerwowaliśmy się z Lilianą. Co się z tobą ostatnio dzieje? – niepokoił się Adrian.
- Byłam u Ricardo Sandovala – odparła Carolina.
- Co takiego? Jak mogłaś! – zdenerwowała się Liliana.
- On umiera. Ktoś go otruł. Stracił wzrok i władzę w nogach. Chciał się ze mną spotkać...
- To na pewno jakaś pułapka. Nie wierz mu!
- To nie była pułapka. Widziałam jego cierpienie na własne oczy. Być może po raz pierwszy w życiu był ze mną szczery. Chce abym mu wybaczyła.
- Nie do wiary! – krzyknął ze złości Adrian.
- Powiedziałam mu, że wybaczę mu tylko wtedy gdy ty mu wybaczysz mamo...
- Nie bardzo rozumiem – powiedziała zaskoczona Liliana.
- Oznajmiłam mu, że żyjesz i masz się dobrze. Musiałam to zrobić. To sprawi, że ten człowiek umrze w spokoju – stwierdziła Carolina wywołując zdezorientowanie na twarzach swoich rodziców...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:25:55 27-12-08    Temat postu:

Super odcinek
Carolina przyszła do Ricarda tak jak prosił ją o to Tobias. Ricardo poprosił ją o wybaczenie. Carol powiedziała, że mu wybaczy jeśli Liliana mu wybaczy. Ricardo nie mógł uwierzyć, że Liliana żyje. Ta wiadomość wywołała na jego twarzy uśmiech od dłuższego czasu.
Rodrigo Manuelowi i Esperanzie zabić Sandovalów. Oznajmił, że nadszedł najwyższy czas. Ciekawe czy się uda. Oscarowi kazał zabić Carolinę, gdyż jest ona córką Ricarda i będzie dziedziczyć hacjendę. Caro jest w niebezpieczeństwie.
Mirandzie nie udało się przekonać Artura do wyjazdu. Ciekawe co ona teraz zrobi. Rodrigo jak się dowie o tym, że komendant nie wyjeżdża to każe go zabić.
Tobias przyszedł do Esperanzy i powiedział, że Ricardo chce aby zabiła on Issy. Zapowiada się ostra walka. Ciekawe kto wygra.
Lucre udaje przed kuzynkami, że się zmieniła i chce ich szczęścia. Żeby wiedziały co ta żmija kombinuję.
Carolina powiedziała, że była u Ricarda i jest on umierający oraz że Liliana żyje. Wywołała tym zdezorientowane na twarzach rodziców. Ciekawe co oni jej odpowiedzą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 23:22:43 02-01-09    Temat postu:

69 ODCINEK

Trzy dni później.

Nadszedł dzień ślubów Mariny z Sergiem i Soledad z Gustavo. Przez ten czas przygotowywano się do uroczystości. Trwała prawdziwa cisza przed burzą, bo nikt nie miał pojęcia co planuje Lucrecia oraz wtajemniczony w jej plany Simon. Alejandro uspokoił się, bo dzięki dobrym interesom i pomocy Valerii jego hacjenda znów stawała na nogi. Ricardo wciąż był w beznadziejnym stanie, ale fakt iż Liliana żyje sprawił, że mimo wszystko odczuwał radość i nawet jego kalectwo niewiele go obchodziło. Zmartwił się jedynie tym, że jak do tej pory Carolina i jej matka nie odwiedziły go ponownie. Rozumiał jednak, że zapewne to Liliana nie chce mu wybaczyć. Liliana i Adrian byli z początku wściekli na Carolinę, ale z czasem zrozumieli powagę sytuacji. Należało zrobić krok we właściwym kierunku, bo Sandoval już zaczął płacić za swoje błędy, a los był dla niego okrutny. Dlatego Liliana była coraz bardziej skłonna aby złożyć wizytę człowiekowi który przed laty zniszczył jej życie. Tymczasem wszystko wskazywało, że między Esperanzą a Isabelę dojdzie do ostatecznego starcia.

Mieszkanie Manuela.

- Dziś wielkie święto u De La Fuente. Widzę, że pogodziłaś się z utratą tego prostaka Sergia. Sięgnęłaś dna Lucrecio – śmiał się Manuel.
- Nie bądź tego taki pewny kotku. Nie wiesz co szykuję – odparła tajemniczo Lucrecia.
- Nic już nie możesz zrobić. Twoje kuzynki triumfują...
- Nie rozumiem cię. Twoja Soledad również przestanie dziś być panną. Wybrała Gustavo. Boli cię to?
- Skądże. Guzik mnie to obchodzi. Jestem przekonany, że nie zazna szczęścia z tym prostakiem. Twoje kuzynki zwariowały i nie wiedzą co robią. Munosowie tylko ich unieszczęśliwią.
- Możliwe, ale ja i tak nie dopuszczę do tych ślubów! Oni nie mają pojęcia co ich czeka. Myślą, że mają mnie za przyjaciółkę. Sergio i Marina uważają, że się zmieniłam, tak samo naiwni są w przypadku Simona. On również wyraził skruchę, a tymczasem...
- Co wy kombinujecie? Powiedz!
- Zobaczysz kochanie... Śledź wszystko co się wydarzy w miasteczku. Będzie gorąco – stwierdziła zadowolona Lucrecia. A teraz czas na mnie... Do ślubów zostało zaledwie kilka godzin. Trzeba pomóc przeznaczeniu...
- Ciekawe co ona kombinuje. Jeśli to co myślę to po raz pierwszy w życiu jest mi żal tych kretynów Munusów – zastanawiał się Manuel...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Ricardo nie chciał jechać do szpitala i próbować się leczyć, ponieważ czuł, że i tak nie ma już szans na wyleczenie. Zgodził się na wózek inwalidzki, dzięki któremu mógł poruszać się po hacjendzie. Niewidomy i sparaliżowany mógł liczyć jedynie na pomoc Tobiasa. Reszta pracowników cieszyła się nawet widząc go w takim stanie, bo zawsze był dla nich prawdziwym tyranem. Teraz dostał za swoje. Tobias oprowadzał Ricarda na świeżym powietrzu. Mogli tam spokojnie porozmawiać.

- Będę się smażył w piekle, ale zanim to nastąpi moja żona zapłaci mi za swoje czyny. Zrobiłeś to co ci kazałem? – spytał Ricardo.
- Tak szefie. Wtajemniczyłem Esperanzę w nasz plan. Zgodziła się zmierzyć z panią Isabelą – odparł Tobias.
- Doskonale. Ciekawe kiedy i czy Isabela wpadnie w pułapkę zastawioną przez Esperanzę...
- Z tego co wiem to dzisiaj. Uwaga Coralos skupiona będzie wokół ślubów w rodzinie De La Fuente. Doskonały moment aby to wykorzystać i na obrzeżach miasta dokonać zbrodni.
- Chciałbym aby się pozabijały. Są siebie warte. Jednak przede wszystkim musi zginąć Isabela. Skończy tak jak na to zasługuje...
- Pańska żona nie jest głupia. Może wyczuje podstęp?
- Wyczuje, ale i tak da się zaskoczyć. Ona szaleje z nienawiści do Esperanzy i spotka się z nią nawet na pustyni. Nienawiść ją zaślepia i spowoduje jej szybki koniec...
- Dzisiaj więc sądny dzień szefie...
- Szkodę, że nie zobaczę jej zwłok... I pamiętaj Tobias... Masz być czujny. Zajmiesz się Isabelą gdyby to ona wyszła zwycięsko ze starcia z Esperanzą. Miej ich na oku. Nie chcę żadnych niespodzianek...
- Dobrze szefie. Coś jeszcze?
- To wszystko. Martwię się o moją córkę. Obawiam się, że nie wróci aby się ze mną ponownie spotkać. Nie pojawi się ani ona ani Liliana.
- Słucham?
- Tak Tobias... Liliana Matos żyje i jest w Coralos. Wcale nie zmarła przy porodzie. Dawniej ta wiadomość doprowadziłaby mnie do zawału. Teraz jest mi ona na rękę. To moja ostatnia nadzieja. Jeżeli Liliana i Carolina mi przebaczą, będę mógł umrzeć w spokoju. Oby nie było za późno – westchnął Ricardo...

Mieszkanie braci Munos.

- To dla nas szczęśliwy dzień. Wszystko wróciło do normy. Dziś bierzemy śluby z kobietami które kochamy. W rodzinie De La Fuente też układa się dobrze, hacjenda powoli staje na nogi, a na dodatek nasz największy wróg Ricardo Sandoval jest wrakiem człowieka. Możliwe, że niedługo umrze. Zapłaci za wszystkie swoje łajdactwa – powiedział Gustavo.
- Racja. Oby wszystkie gnidy które brały udział w zabójstwie Marii Emilii De La Fuente skończyły tak jak on – odparł Sergio.
- Nie rozmawiajmy jednak na ich temat. Muszę jechać do hacjendy De La Fuente.
- Jak to? Już teraz? Przecież niedługo musimy jechać do kościoła...
- Nie widzisz, że ja w przeciwieństwie do ciebie już jestem ubrany? Jadę na prośbę don Alejandra. Muszę rzucić okiem na hacjendę. Spotkamy się już w kościele braciszku...
- Dobrze... Tylko pamiętaj żeby Soledad nie widziała cię wcześniej niż w kościele! Atmosfera jest tu zbyt gorąca. Wyjdę na krótki spacer. Potem się ubiorę i przygotuję do wyjazdu – pomyślał Sergio...

Tymczasem...

Isabela zgodnie z „zaproszeniem” Esperanzy zjawiła się na spotkanie w wyznaczonym przez tą ostatnią miejscu. Wiedziała, że było to wyzwanie ze strony kobiety którą szczerze gardziła. Stąd więc dla bezpieczeństwa wzięła ze sobą pistolet. To samo uczyniła Esperanza. Kobiety spotkały się na obrzeżach Coralos, na opuszczonych wzgórzach z których wiele już osób nie wróciło do domu. Było to jedno z najgroźniejszych miejsc w mieście i zarówno Isabela jak i Esperanza wiedziały co się może stać.
- Wypełnię ostatnie polecenie Ricarda zanim on umrze. Z przyjemnością zemszczę się na tej suce, która próbowała mnie kiedyś zabić – mówiła do siebie Esperanza zbliżając się na „wzgórze śmierci”.

W torebce miała pistolet i była gotowa na wszystko. Zjawiła się na miejscu pierwsza i czekała na Isabelę. Wokół niej widać było jedynie otchłań przepaści. Po chwili zjawiła się Isabela.

- Chcesz mnie zabić Esperanzo. Wiedziałam o tym, ale rozczaruję cię. Jeśli ktoś dziś zginie, to będziesz nią właśnie ty – pomyślała Isabela zachowując czujność.

Po chwili...

- O co ci chodzi Esperanzo? Po co kazałaś mi tu przyjść? To bardzo dziwne miejsce, nie sądzisz? – udawała zaskoczenie Isabela.
- Owszem. To istne piekło na ziemi. Dlatego je wybrałam. Jesteśmy siebie warte i te tereny są stworzone dla takich jak my – odpowiedziała jej Esperanza.
- Czego chcesz?
- Nie domyślasz się Isabelo?

Esperanza jako pierwsza wyciągnęła broń, ale wułamku sekundy to samo zrobiła Isabela. Teraz obie mierzyły do siebie, ale żadna nie odważyła się wystrzelić.

- Chcesz mnie zabić... Wiedziałam o tym dlatego się przygotowałam na to spotkanie. Jeżeli wystrzelisz, ja również to zrobię i zginiemy obie – zauważyła Isabela.
- To zależy kto ma szybszy refleks – śmiała się Esperanza.
- Chcesz się przekonać?
- Czemu nie...
- Jesteś żałosna Esperanzo, a wiesz czemu? Tylko tchórze wybierają miejsce spotkania korzystniejsze dla siebie. Tylko tchórze wyciągają jako pierwsi broń. A może zmierzyłabyś się ze mną na pięści? Boisz się tego – kpiła Isabela.
- W porządku. Odłóżmy pistolety i stoczmy pojedynek na śmierć i żyje... Jedna z nas skończy tam na dole – wskazała na przepaść Esperanza.
- Zgoda...

Esperanza i Isabela powoli opuszczały broń, ale każda z nich robiła to powoli i ostrożnie nie ufając drugiej. Nagle doszło do niesamowitej sytuacji. Obie chciały rozwiązać to szybko i nie wdawać się w bójki. Obie skłamały chcąc oszukać drugą. W ułamku sekundy obie podniosły broń i padły dwa strzały. Zarówno Esperanza jak i Isabela osunęły się na ziemię...

Hacjenda rodziny De La Fuente.

Panny młode były już prawie gotowe, ale nerwowo dokonywały ostatnich poprawek w swoim wyglądzie.

- Dwie godziny do ślubu... Czas ci się dłuży siostrzyczko? – śmiała się Soledad.
- Nie kpij sobie ze mnie. Ty już jesteś przygotowana, a ja wciąż w proszku. Jeszcze moje uczesanie. Nie wiem czy zdążę na własny ślub – załamała się Marina.
- Daj spokój. Wszystko jest dobrze. Pomogę ci. Spójrz do lustra. Wyglądasz prawie tak samo wystrzałowo jak ja.
- Prawie tak samo?
- Bo ja wyglądam lepiej!
- Bardzo śmieszne... Ciekawe co robi teraz mój przyszły mąż...
- Na pewno jest już gotowy i zjada go trema. Tak samo jak jego brata. Nie wiesz gdzie jest Lucrecia?
- Nie mam pojęcia... Od rana nie mogę jej znaleźć...

Okolice mieszkania braci Munos.

Sergio udał się na spacer aby nieco ochłonąć przed najszczęśliwszym wydarzeniem w swoim życiu. Nie miał pojęcia co go czeka. W krzakach czekało już czterech mężczyzn instruowanych przez Lucrecię.

- Macie doskonałą okazję. Spaceruje samotnie. Złapcie go, a jeżeli będzie stawiał opór to pobijcie, ale delikatnie. Dzisiaj w nocy ma być gotowy do igraszek. Nie schrzańcie tego – powiedziała do nich Lucrecia.
- Mamy go dostarczyć we wskazane miejsce? – zapytał jeden z nich.
- Tak. Wkrótce przyjedzie tam Simon. Ja pojawię się później. Muszę jechać do kościoła i być z rodziną jak gdyby nigdy nic. Dość gadania! Teraz albo nigdy! Róbcie swoje!

Chwilę później rośli mężczyźni zaatakowali Sergia. Dwóch zastąpiło mu drogę z przodu, a kolejnych dwóch z tyłu.

- Czego chcecie? – zapytał zaskoczony.
- Twojej zguby! Pójdziesz z nami!

Zaskoczony chłopak próbował się bić, ale nie miał szans. Uderzony czymś
w tył głowy, stracił przytomność.

- Doskonale... Teraz mogę jechać do kościoła. Ależ będę miała ubaw widząc Marinę czekającą w nieskończoność na swojego księcia z bajki przed ołtarzem – cieszyła się Lucrecia obserwująca wszystko z krzaków...

Tymczasem...

W wyniku strzelaniny Esperanza została ranna w rękę i leżała na ziemi. Wystrzał wytrącił jej broń. Isabela nie była ranna. Przewróciła się zdołając wcześniej odskoczyć i uniknąć śmierci. Strzał Esperanzy okazał się więc niecelny. To Isabela była górą. Podeszła z pistoletem do rannej rywalki i zamierzała dokończyć dzieła.

- Masz jakieś ostatnie życzenie przed śmiercią suką? – spytała drwiąco patrząc na zwijającą się z bólu rywalkę. Za pierwszym razem mi się nie udało, ale teraz już nie chybię...
- Mam życzenie... Niech cię diabli Isabelo!
- Oj chyba się nie spełni. Żegnaj Esperanzo...

Isabela wymierzyła broń i kiedy już nawet Esperanza pogodziła się ze swoim losem, pojawił się Tobias.

- Pani Isabelo! Niech pani zaczeka! – krzyknął.
- Czego chcesz idioto? Odejdź stąd! Nie przeszkadzaj mi w tej jakże pięknej chwili!
- Ale pani mąż...
- Co z nim?
- Kazał mi przekazać pani wiadomość.
- Co ty bredzisz? Jaką wiadomość?
- Taką!

Tobias w ułamku sekundy wystrzelił w kierunku zupełnie zaskoczonej Isabeli. Kula utkwiła w jej piersi.

- Ty zdrajco! – krzyknęła Isabela osuwając się na ziemię.

Tobias początkowo chciał dobić obie leżące na ziemi kobiety, ale rozmyślił się widząc jak Esperanza wstaje o własnych siłach. Jej rana nie była tak poważna jak Isabeli. Była jedynie postrzelona w rękę.

- Dziękuje za pomoc. Uratowałeś mi życie – powiedziała do mężczyzny.
- Niech pani poczeka. Ja ją dobiję...
- Nie Tobias! Zostaw to mnie...

Esperanza podeszła do ciężko rannej Isabeli i spojrzała jej głęboko w oczy. Zobaczyła w nich strach i przerażenie...

- Ja cię nie zabiłam choć mogłam... Nie zabijaj mnie! – mówiła słabym głosem Isabela.
- Nazwałaś mnie suką, tak? Może i nią jestem, ale teraz ja jestem górą. Nadeszła chwila upragnionej zemsty. Dwa razy chciałaś mnie zabić, ale ci się nie udało, bo zawsze byłam od ciebie lepsza. Zanim zdechniesz powiem ci, że to twój mąż kazał mi cię zabić. Wiedział, że go podtruwałaś. Wymierzył na ciebie wyrok. I co ty na to? Wybacz, ale ja nie dam ci szansy na ostatnie życzenie.
- Daruj mi życie! Jeszcze możemy podzielić się zyskami z wydobycia ropy... Będziesz się cieszyć władzą i pieniędzmi, ale...
- Masz rację. Będę się cieszyć tym interesem, ale wiesz co? Nie będzie żadnych wspólników. Sama będę się tym cieszyć i na pewno bez ciebie Isabelo. Żegnaj!
- Nie!
- Tak idiotko! Właśnie tak!

Esperanza kopnęła Isabelę, a ta przetoczyła się na sam skraj wzgórza. Spojrzała jeszcze z litością na swoją przeciwniczkę, ale było już za późno.

- Nie rób tego!
- Za późno obleciał cię strach. Żegnaj! Miłego spadania!

Esperanza raz jeszcze z całej siły kopnęła Isabelę, a ta osunęła się w dół przepaści. Po kilku sekundach leżała już na samym dole gdzie wydała jeszcze ostatnie konwulsyjne ruchy związane z postrzałem i upadkiem z takiej wysokości. Zmarła błyskawicznie obserwowana przez Esperanzę i Tobiasa.

- Skończyła tak jak powinna, czyli na samym dnie – podsumowała przerażający widok Esperanza...


Ostatnio zmieniony przez Greg20 dnia 0:11:36 03-01-09, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:38:10 07-01-09    Temat postu:

Super odcinek
Lucresii plan się powiódł. Mężczyźni przez nią wynajęci porwali Sergia. Uradowana z takiego obrotu spraw Lucre pojechała do kościoła, gdzie będzie się cieszyć jak Marina będzie rozpaczać kiedy jej ukochany nie przyjdzie. Biedna Marina
Akcja gwałtownie posunęła się do przodu. Nadszedł pojedynek Espe i Issy. Obie są przebigłe. Chciały się zmierzyć na pięści, ale żadna nie miała takiego zamiaru. To był podstęp. Issi wygrała pojedynek, Esperanza nawet jej nie zraniła. Już się wydawało, że Espe zostanie zabita gdy pojawił się Tobias, którego przysłał Ricardo w razie jakby to Issi wygrała. Przekazał Isabeli wiadomość od męża. Oddał strzał prosto w serce. Issy skomlała, żeby jej Esperanza nie zabijała. Ale tak się nie stało. Isabela skończyła w przepaści. I dobrze jej tak.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Greg20
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 10278
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: 23:35:45 19-01-09    Temat postu:

70 ODCINEK

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Ricardo siedział na wózku w swoim gabinecie gdy wrócił Tobias w towarzystwie Esperanzy z najnowszymi wieściami.

- To ja panie. Udało nam się! – rzucił od razu Tobias czym wywołał uśmiech na twarzy swojego szefa.
- Isabela nie żyje? – zapytał Sandoval.
- Tak panie. Nie było łatwo, ale zabiliśmy ją.
- Jak to?
- Dzięki pomocy Tobiasa skończyłam z tą suką! – wtrąciła Esperanza chcąc pochwalić się swoim wyczynem choć na dobrą sprawę w zgładzeniu rywalki dopisało jej olbrzymie szczęście.
- Miałaś ją zabić bez pomocy mojego człowieka! Nie chcę być w to wplątany!
- Twoja żona stawiała opór i nie było mi łatwo. Postrzeliła mnie i mogłam zginąć, ale pojawił się Tobias który ją zranił. Ja ją dobiłam spychając w przepaść.
- Miałem być na posterunku jak szef kazał i byłem – zauważył Tobias.
- Mam nadzieję, że nie było świadków?
- Żadnych.
- Co zrobiliście z ciałem?
- Jest w bagażniku mojego samochodu. Nie wiedzieliśmy co z nią zrobić. Czekamy na pana polecenia.
- Ach gdybym odzyskał wzrok to mógłbym chociaż spojrzeć na tą dziwkę po raz ostatni! A tak to możecie ją wrzucić do wody na pożarcie albo zakopać w jakimś dole! Wszystko mi jedno. Najważniejsze, że winna mojego stanu zapłaciła za swój postępek – stwierdził Ricardo. Myślałem, że jesteś lepsza Esperanzo. Na przyszłość nie będą ci pomagać moi ludzie. Weź to pod uwagę.
- Nie zaczynaj znowu... Ważne, że ją zabiliśmy.
- Jedziesz na podwójny ślub w rodzinie De La Fuente?
- Nie dostałam zaproszenia, ale poobserwuję ich z daleka. Może wydarzy się coś niespodziewanego – oznajmiła Esperanza.
- Niby co? W tej chwili nie możemy zrobić niczego przeciwko tej rodzinie. Gdybym mógł wstać z tego łóżka, gdybym odzyskał wzrok... A tak czuję tylko bezradność... Chociaż...
- Chociaż co?
- Sądzę, że nie to jest teraz najważniejsze. Bóg poddaje mnie próbie. Ważne, że one żyją... Jeśli mi wybaczą, będę spokojny i szczęśliwy nawet w takim stanie.
- Co on bredzi? Jesteś skończonym idiotą Ricardo. Niedługo dołączysz do Isabeli. Z polecenia szefa Manuel na pewno zajmie się tobą i twoją hacjendę. Stopniowo odbuduję swoją pozycję i będę panią obu hacjend – cieszyła się Esperanza...

Tymczasem...

Przed kościołem powoli gromadzili się już ludzie. Był już Alejandro z Valerią, Martin, Javier z Caroliną, Adrian z Lilianą, Arturo Peralta z Mirandą, Lucrecia, Carlos, służąca braci Munos Caridad i wiele innych osób, znajomych i przyjaciół. Był już Gustavo który przyjechał prosto z hacjendy De La Fuente. Zdziwiło go, że jego brata jeszcze nie ma.

- Gdzie Sergio? – spytał go momentalnie Carlos.
- Też chciałbym wiedzieć. Jemu nigdy do niczego nie jest śpieszno. Co ja z nim mam – kiwał głowa z dezaprobatą Gustavo.
- Na pewno za chwilę się zjawi. Nie denerwuj się – poklepał go po plecach Martin.

Jednak mimo jego zapewnień, Sergio spóźniał się. Po jakimś czasie przyjechały panny młode. Marina i Soledad wyglądały prześlicznie w białych sukniach i oczywiście wzbudziły zachwyt wśród wszystkich zebranych przed kościołem. Po chwili pojawił się ksiądz Salvador zawiadomiony już o ich przyjeździe.

- Wszystko gotowe? Możemy zaczynać? – zapytał ksiądz.
- Nie możemy – odparł zdenerwowany Gustavo.
- Dlaczego nie możemy? – spytała go zaskoczona Soledad. A poza tym dlaczego tu jeszcze stoisz zamiast wyczekiwać na mnie w kościele? Co się stało?
- Nie ma jeszcze Sergia...
- Co takiego? Gdzie on się podział? – zapytała niepokojącym głosem Marina.
- Może cię wystawił? – śmiał się Javier.
- Nie kpij Javier. Denerwujesz moją kuzynkę. Na pewno już jedzie. Może coś go zatrzymało – zauważyła Lucrecia.
- Przestańcie. Może stoi w korku. Na pewno zaraz się zjawi – przekonywał Alejandro, ale Marina miała złe przeczucia.

Sytuacja z początku żartobliwa, zaczęła robić się poważna gdy z upływem czasu pan młody w dalszym ciągu się nie pojawiał.

- Coś musiało mu się stać! – denerwowała się już na poważnie Marina...

Goście byli zdezorientowani, a Gustavo i Soledad nie mogli przecież rozpocząć swojej ceremonii bez udziału Mariny i Sergia. Tymczasem z daleka rozwój zdarzeń obserwowali Esperanza i Manuel.

- Zauważyłaś to? Oni wpadli w jakąś konsternację? Są zdenerwowani! Dlaczego jeszcze nie zaczynają? – zdziwił się Manuel.
- Coś tu nie gra. Przecież są już te kretynki Marina i Soledad. Nie rozumiem czemu oni sterczą przed kościołem – zamyśliła się Esperanza.
- Czyżby na kogoś jeszcze czekali?
- Jest ten idiota Gustavo, ale nie widzę jego brata! Nie do wiary! Nie ma Sergia Munosa! Czyżby się spóźniał? A może wystawił swoją ukochaną do wiatru?
- Chyba żartujesz. Nie zmarnowałby takiej szansy na ożenek z bogatą panienką...
- Może coś mu się stało?
- Nie mów, że masz coś z tym wspólnego Esperanzo? Skrzywdziłaś go?
- Ja? Mnie te śluby zupełnie nie obchodzą, ale może komuś zależało na rozdzieleniu tych dwojga...
- Zaraz zaraz... Skojarzmy fakty... Kto jest zakochany w tym prostaku na zabój? Kto nienawidzi Mariny z całego serca?
- Lucrecia.
- Właśnie!
- Ale ona przecież tam jest...
- I co z tego? Kiedyś wspominała o swoich tajemniczych planach. Myślę, że wynajęła kogoś aby dopiec kuzynce zabierając jej narzeczonego. Nie zdziwiłbym się gdyby to zniknięcie było właśnie jej
robotą – śmiał się Manuel...

Chata na obrzeżach Coralos.

Czterech mężczyzn wniosło nieprzytomnego Sergia we wskazane miejsce. Położyli go nagiego na jakimś stole, związali mu ręce oraz nogi i tak zostawili. Po jakimś czasie chłopak obudził się. Początkowo rozglądał się dookoła i nie wiedział gdzie jest. Nie miał pojęcia dlaczego zamiast na swoim ślubie jest w tym paskudnym i ohydnym miejscu. Potem przypomniał sobie bójkę z jakimiś ludźmi. Zrozumiał, że pobili go i dlatego tu wylądował.

- Gdzie ja jestem? – takie myśli przemykały tylko przez jego głowę. Dlaczego jestem związany? Wypuśćcie mnie!

Po chwili dwóch mężczyzn weszło do środka słysząc jego krzyki. Spojrzeli na niego z drwiącym uśmiechem na ustach.

- Jesteś w piekle Sergio Munos!
- Kim jesteście? Czego chcecie?
- My nie chcemy od ciebie niczego oprócz posłuszeństwa. Zapłacono nam abyś wylądował tu zamiast w kościele. Dzisiaj zapomnij o ożenku! Będziesz mógł jedynie pobawić się z szefową...
- Kto was zatrudnił? Mówcie!
- Zamknij się kretynie! Nic więcej ci nie powiemy! Jeżeli będziesz chciał się napić to nas zawołaj. Dostaniesz wody, bo mamy o ciebie dbać. Jednak o jedziemy póki co zapomnij. To nie restauracja. Bądź grzeczny i nie próbuj ucieczki, bo będziemy musieli cię zabić.
- Dlaczego mnie porwaliście?
- Nie zadawaj tylu pytań chłopcze. Niedługo szefowa albo szef powiedzą ci co tu robisz, ale na razie siedź cicho...

Mężczyźni oddalili się, a Sergio wciąż rozmyślał o jakim szefostwie może być mowa. Nie miał pojęcia kto go uwięził. Kilka chwil później zobaczył jednak przed sobą znajomą twarz. Poczuł gniew na widok mężczyzny który przed nim stanął.

- Zaskoczony? – zapytał śmiejąc się Simon Toredo.
- Ty łajdaku! Wiedziałem, że nie odpuścisz! Kłamałeś gdy mówiłeś, że dasz mnie i Marinie spokój! – krzyczał Sergio.
- Nie krzycz jak rozjuszone zwierzę, bo nikt ci nie pomoże, a my jesteśmy prawie na samej pustyni. Owszem, ja nigdy się nie poddaję. Nie pozwolę aby taki ktoś jak ty poślubił moją kochaną Marinę. Dlatego zgodziłem się na plan aby nieco przeszkodzić wam w realizacji niespełnionych i idyllicznych marzeń.
- Ty bydlaku!
- Nie unoś się Munos, bo gdyby to ode mnie zależało, to już byś nie żył. Niestety wyłożono pieniądze abyś był zdrowy i żywy, więc ciesz się, że w ogóle jeszcze oddychasz...
- Kto jeszcze kazał mnie porwać? Mów!
- Osoba, która jest teraz na twoim ślubie i zapewne pociesze zrozpaczoną Mariną. Biedaczka nie spodziewała się, że ją wystawisz...
- Przeklęta Lucrecia!
- Lucrecia i ja zaplanowaliśmy jak będzie teraz wyglądał twój żywot. Powiem ci jak będzie: Lucrecie zajmie się tobą, będzie twoją kobietą, a ja zajmę się pocieszaniem Mariny gdy będzie przez ciebie szlochać. Znów pojawię się w jej życiu. I co ty na to?
- Jesteś prawdziwym łotrem Toredo! Marina nie uwierzy, że ją wystawiłem. Domyśli się, że coś się ze mną stało...
- Mylisz się Munos. Przygotowaliśmy się z Lucrecią na taką ewentualność. Marina otrzyma od ciebie list w którym wyjaśnisz jej motywy swojego postępowania...
- I myślisz, że ja napiszę ten list? Możecie mnie torturować, ale nigdy tego nie zrobię! – wściekał się Sergio bezskutecznie usiłując uwolnić się ze sznurów.
- Nie musisz nic pisać. W Coralos każdego można kupić. Dzięki znajomemu grafologowi odtworzyliśmy twoje pismo, a list jest już napisany. Wyląduje w twoim własnym mieszkaniu albo jakimś sposobem dostarczymy go do hacjendy De La Fuente. Tak czy owak Marina wpadnie w depresję kiedy to zobaczy. Przeczytać ci go? – śmiał się Simon trzymając w ręku sfałszowany list...

Stolica.

- Kiedy mam zająć się zlikwidowaniem Ricardo Sandovala i jego córki? – dopytywał się Oskar.
- Wkrótce. Sandoval jest już jedną nogą w grobie. Na jego miejscu będąc sparaliżowanym i ślepym odebrałbym sobie życie. Ale on zawsze był tchórzem. Nie ma szans na wyleczenie, ale do końca będzie zgrywał twardziela. Może nawet zostanie męczennikiem? – śmiał się Santanez.
- Tak czy inaczej mam przekazać Manuelowi i Esperanzie aby zajęli się przejęciem ich hacjendy?
- Na dniach Oskar. Nie mamy już czasy. Niedługo trzeba zacząć wydobywać ropę. Najpierw przejmiemy ziemie Ricarda i Isabeli. Upewnimy się, że nikt ich prawnie nie odziedziczy zabijając nieślubną córkę Sandovala. Następnie ponownie ze zdwojoną siłą zaatakujemy rodzinę De La Fuente.
- Rozumiem szefie...
- To jest jak gra w szachy Oskar. Tyle tylko, że musimy teraz zrobić nie jeden, ale dwa błyskawicznie ruchy po których nasza sytuacja stanie się klarowna i przede wszystkim zwycięska – podsumował Santanez...

Hacjenda rodziny Sandovalów.

Ricardo będąc w takim stanie w jakim się znajdował szukał ukojenia jedynie w drzemkach. Śpiąc zapominał o swoich problemach i tylko wtedy czuł wewnętrzny spokój. Gdy tylko się budził, szara rzeczywistość wracała do niego ze zdwojoną siłą. Jednak tym razem gdy wybudził się z zaledwie półgodzinnego snu, stało się coś dziwnego i nieoczekiwanego, tak jakby przez jego pokój przeszedł powiew wiatru po czym pomieszczenie się rozjaśniło. Był środek dnia, więc nie były to lampy, lecz to oczy Sandovala nabrały jasności i błysku. Stopniowo, powoli otwierał i zamykał on powieki próbując przekonać się czy to nie jest sen. Nie mógł uwierzyć, że znów zaczął dostrzegać wszystko co miał wokół siebie...

- To cud! – krzyknął Sandoval.
- Co się stało? – zapytał zdenerwowany Tobias, który zjawił się po chwili.
- Ja widzę! Odzyskałem wzrok! To prawdziwy cud...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Willa
King kong
King kong


Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 2313
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z pięknej i malowniczej okolicy:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 23:30:34 21-01-09    Temat postu:

Super odcinek
Simon i Lucre zrealizowali swój plan. Sergio nie zjawił się na ślubie. Marina zaczęła się denerwować i to poważnie. Tymczasem Sergio został przewieziony do jakiegoś obskurnego miejsca. Tam ujrzał Simona, który powiedział mu, że Marina będzie znowu u jego boku, bo uwierzy że ją porzucił. A to za sprawą fałszywego listu. Biedna Marina i biedy Sergio. A Simona i Lucre Nic dodać, nic ująć.
Tymczasem Ricardo zaczął odzyskiwać wzrok. Zdarzył się cud.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 22, 23, 24 ... 48, 49, 50  Następny
Strona 23 z 50

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin